background image

MEG CABOT

ZAKOCHANA KSIĘŻNICZKA

PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 3

Tytuł oryginału

THE PRINCESS DIARIES, VOLUME III, PRINCESS IN LOVE

background image

Dla Benjamina, z miłością

background image

Sara lubi sobie wyobrażać, że jest księżniczką [ - powiedziała Jessie. - ] Bawi się w  

to przez cały czas nawet w szkole. [...] Chce, żeby Ermengarda też została księżniczką na  

niby, ale Ermengarda mówi, że jest za gruba.

- Bo jest za gruba - stwierdziła Lawinia. A Sara jest za chuda. [...]

- Sara twierdzi, że nie ma nic do rzeczy, jak się wygląda ani co się posiada. Chodzi  

tylko o to, co się myśli i co się robi.

Frances Hodgson Burnett Mała Księżniczka

Przekład Wacława Komarnicka

background image

JĘZYK ANGIELSKI

DZIENNIK

Praca pisemna

(oddać do 8 grudnia)

W   naszym   Liceum   imienia   Alberta   Einsteina   mamy   bardzo   zróżnicowane   grono 

uczniów, którzy reprezentują ponad sto siedemdziesiąt rozmaitych narodowości, wyznań i 

grup etnicznych. Poniżej opisz, w jaki sposób twoja rodzina obchodzi Święto Dziękczynienia,  

święto o typowo amerykańskim charakterze. Proszę zachować odpowiednie marginesy.

Moje Święto Dziękczynienia

Mia Thermopolis

6.45

Budzi   mnie   odgłos   wymiotów   mojej   matki.   Obecnie   mama   zbliża   się   do   końca  

trzeciego   miesiąca   ciąży.   Jej   ginekolog   twierdzi,   że   powinna   przestać   wymiotować   na 

początku następnego trymestru. Nie mogę się już doczekać.  Skreślam kolejne dni w ka-

lendarzu  'N   Sync   (tak   naprawdę   wcale  nie  przepadam   za   'N   Sync.  Przynajmniej   nie  za  

bardzo. Kalendarz dla żartu kupiła mi moja najlepsza przyjaciółka, Lilly No, owszem - jeden z 

tych facetów jest całkiem niezły).

7.45

Pan Gianini, od niedawna mój ojczym, puka do drzwi. Podobno teraz mam mówić do  

niego: Frank. Bardzo trudno mi o tym pamiętać, bo w szkole, gdzie na pierwszej godzinie  

lekcyjnej mam z nim algebrę, powinnam zwracać się do niego: panie profesorze. Więc po  

prostu w ogóle się do niego nie zwracam (przynajmniej niebezpośrednio).

Pan Gianini mówi, że czas wstawać. Mamy spędzić Święto Dziękczynienia w domu  

jego rodziców  na Long Island. Musimy wyjechać zaraz, jeżeli  chcemy zdążyć,   zanim   na 

ulicach porobią się korki.

8.45

W Święto Dziękczynienia o tak wczesnej porze na drogach w ogóle nie ma ruchu.  

Dojeżdżamy do domu rodziców pana G. w Sagaponic o trzy godziny za wcześnie.

Pani Gianini (matka pana Gianiniego, nie moja mama. Moja mama nadal nazywa się  

Helen   Thermopolis,   bo   jako   współczesna   malarka   jest   nawet   dosyć   znana   pod   swoim 

własnym nazwiskiem,   a poza  tym  ona  nie  uznaje  patriarchalnych   norm  kulturowych)  ma 

background image

jeszcze na głowie wałki do włosów. Ma też bardzo zdziwioną minę. Prawdopodobnie chodzi  

nie tylko o to, że pojawiliśmy się tak wcześnie. Problem w tym, że przekroczywszy  próg  

domu, moja mama z dłonią przyciśniętą do ust natychmiast rzuca się do łazienki, a to ze  

względu na zapach pieczonego indyka. Oby to znaczyło, że mój przyrodni brat lub siostra  

będzie wegetarianinem, bo kiedyś zapach pieczeni w piekarniku zaostrzał mamie apetyt, a 

nie przyprawiał o mdłości.

W samochodzie, w drodze z Manhattanu, mama już zdążyła mnie poinformować, że  

rodzice pana Gianiniego są szalenie konserwatywni i w Święto Dziękczynienia podaje się u  

nich  tradycyjny  świąteczny   obiad.   Jej   zdaniem   nie   będą   mieli  ochoty   wysłuchiwać   mojej 

tradycyjnej   świątecznej   przemowy   o   tym,   że   Pielgrzymi   są   winni   popełnienia   zbrodni 

ludobójstwa,   ponieważ   podarowali   swoim   nowym   przyjaciołom   -   północnoamerykańskim  

Indianom - koce pełne zarazków ospy wietrznej, i że to karygodne, by nasz kraj co roku  

uroczyście świętował tak bezwzględne unicestwienie całej ich kultury.

Wobec tego, stwierdziła  mama, powinnam poruszać tematy bardziej  neutralne, na 

przykład mówić o pogodzie.

Zapytałam,   czy   to   będzie   w   porządku,   jeżeli   poruszę   temat   niezwykle   wysokiej  

frekwencji na spektaklach opery w Reykjaviku na Islandii (ponad 98 procent populacji tego  

kraju przynajmniej raz obejrzało Toscę).

Mama westchnęła i odparła:

- Skoro już musisz...

Odbieram to jako sygnał, że zaczęły ją męczyć rozmowy o Islandii.

No cóż, przykro mi, ale moim zdaniem Islandia jest niezwykle fascynującym krajem i  

nie spocznę, póki nie zobaczę jakiegoś hotelu wykutego w lodzie.

9.45 - 11.45

Razem z panem Gianinim Seniorem w pokoju, który on nazywa bawialnią, oglądam 

paradę z okazji Święta Dziękczynienia organizowaną przez Macy's.

Na Manhattanie ludzie nie mają bawialni.

Tylko zwyczajne salony.

Pamiętając   o   ostrzeżeniu   matki,   darowuję   sobie   powtarzanie   następnej   z   moich 

tradycyjnych   świątecznych   uwag,   mianowicie   że   parada   Macy's   z   okazji   Święta 

Dziękczynienia dosadnie ilustruje, w jaki amok popadł amerykański kapitalizm.

W pewnym momencie transmisji zauważam Lilly, która stoi w tłumie przed Office Max  

na   rogu  Broadwayu   i   Trzydziestej   Siódmej,   z  kamerą   wideo   przytkniętą   do   swojej   lekko 

wklęsłej   twarzy   (przypominającej   pyszczek   mopsika),   kiedy   akurat   przejeżdża   pojazd  

wiozący   Miss   Ameryki   i   Williama   Shatnera,   gwiazdę  Star   Trek.  Wiem   już   zatem,   że   w 

kolejnym   odcinku   swojego   programu   w   kablówce   ogólnego   dostępu,  Lilly   mówi   prosto   z 

background image

mostu  (program   jest   nadawany   w   każdy   piątek   wieczorem   o   dziewiątej   na   67   kanale  

manhattańskiej telewizji kablowej), moja przyjaciółka dobierze się Macy's do skóry.

12.00

Przyjeżdża  siostra pana  Gianiniego  Juniora  z  mężem,  dwójką  dzieci   i plackami  z 

dyni. Dzieci, które są w moim wieku, to bliźniaki, chłopak ma na imię Nathan, a dziewczyna - 

Claire. Wiem z miejsca, że ja i Claire nie znajdziemy wspólnego języka, bo kiedy nas sobie 

przedstawiają, ogląda mnie od stóp do głów w taki sposób, jak to robią cheerleaderki na 

korytarzu w naszej szkole i mówi tym paskudnym tonem:

- Ach, więc to TY jesteś tą całą księżniczką?

I   chociaż   sama   świetnie   sobie   zdaję   sprawę   z   tego,   że   przy   wzroście   metr 

siedemdziesiąt   pięć,   bez   żadnego   widocznego   biustu,   ze   stopami   w   rozmiarze   rakiet  

śnieżnych   i   włosami   sterczącymi   mi  na   czubku   głowy  jestem  największym   dziwadłem   w  

pierwszej klasie Męskiego Liceum imienia Alberta Einsteina (koedukacyjnego mniej więcej 

od 1975 roku), niespecjalnie lubię, żeby przypominały mi o tym dziewczyny, które nawet nie  

starają się odkryć, że pod tą fasadą mutanta bije serce człowieka, który po prostu stara się,  

tak samo jak wszyscy inni ludzie na tym świecie, osiągnąć pewien stopień samorealizacji.

Zresztą niezbyt mnie interesuje, co o mnie myśli siostrzenica pana Gianiniego, Claire.  

Bo ona nosi minispódniczkę ze skóry mustanga! I to wcale nie jest imitacja. Nie może nie 

wiedzieć,   że   jakiś   koń   musiał   oddać   życie,   żeby   ona   mogła   mieć   taką   spódnicę,   ale 

najwyraźniej nic jej to nie obchodzi.

Teraz Claire wyciąga swoją komórkę i idzie na taras, gdzie ma najlepszy zasięg (na 

zewnątrz jest chyba z minus jeden, ale jej to widać nie przeszkadza - ta spódnica ze skóry  

mustanga ją przecież grzeje). Co chwila spogląda na mnie przez przesuwane szklane drzwi i 

śmieje się, mówiąc coś do telefonu.

Nathan - który ma na sobie luźne dżinsy i nosi pager, a poza tym masę złotej biżuterii  

-   pyta   dziadka,   czy   może   przełączyć   telewizor   na   inny   kanał.   Zatem   zamiast   zwykłych  

programów   oglądanych   w   Święto   Dziękczynienia,   na   przykład   meczu   futbolowego   albo 

świątecznego maratonu filmów telewizyjnych  na Lifetime  Channel, musimy teraz  oglądać 

MTV   2.   Nathan   zna   na   pamięć   wszystkie   piosenki   i   śpiewa   razem   z   wykonawcami.  

Większość   piosenek   zawiera   brzydkie   słowa,   które   zostały   zastąpione   brzęczykiem,   ale  

Nathan i tak je dośpiewuje.

13.00

Podano jedzenie. Siadamy do stołu.

13.15

background image

Wstajemy od stołu.

13.20

Pomagam pani Gianini posprzątać ze stołu. Mówi mi, żebym się nie wygłupiała i że 

powinnam pójść i „pogawędzić sobie od serca” z Claire.

To   przerażające,   kiedy   się   zastanowić,   jak   nierozgarnięci   bywają   czasem   starsi 

ludzie.

Zamiast iść i gawędzić sobie od serca z Claire, zostaję tam gdzie jestem i opowiadam  

pani Gianini, jak miło nam się mieszka z jej synem. Pan G. bardzo chętnie pomaga nam w  

domu i nawet przejął mój dawny obowiązek czyszczenia toalet. Nie bez znaczenia jest też 

fakt, że wprowadził się do nas razem z trzydziestosześciocalowym telewizorem, flipperem i 

stołem do piłkarzyków. Pani Gianini jest ogromnie zadowolona, słysząc moje słowa, widzę to  

zupełnie wyraźnie. Starsi ludzie bardzo lubią słuchać miłych uwag na temat swoich dzieci,  

nawet jeśli te dzieci, jak pan Gianini, mają lat trzydzieści dziewięć i pół.

15.00

Musimy wracać, jeżeli nie chcemy utkwić w korkach w drodze do domu. Żegnam się. 

Claire   nie   odpowiada   na   moje   „do   widzenia”,   ale   Nathan   owszem.   Radzi   mi,   żebym  

pozostała realistką. Pani Gianini daje nam mnóstwo indyka, który został z obiadu. Dziękuję  

jej, mimo że będąc wegetarianką, indyków nie jadam.

18.30

Wreszcie   docieramy   do   miasta,   po   trzech   i   pól   godzinie   spędzonych   w   korku 

ciągnącym się wzdłuż całej drogi szybkiego ruchu na Long Island. Muszę powiedzieć, że  

moim zdaniem ta droga z szybkim ruchem nie ma nic wspólnego.

Czasu  starcza  mi tylko na przebranie się w jasnobłękitną, wąską, długą do ziemi  

suknię   od   Armaniego   i   dopasowane   do   niej   pantofle   na   płaskim   obcasie.   Na   dole   trąbi  

limuzyna i po chwili zjawia się Lars, mój ochroniarz, żeby mnie zabrać na mój drugi tego dnia 

obiad z okazji Święta Dziękczynienia.

19.30

Docieram   do   hotelu   Plaza.   Wita   mnie   odźwierny,   który   anonsuje   moje   przybycie 

całemu tłumowi zgromadzonemu w Palmiarni:

Oto Jej Wysokość, księżniczka Amelia Mignonette Grimaldi Thermopolis Renaldo.

Jakby nie można było powiedzieć zwyczajnie: przyszła Mia.

Mój   ojciec,   książę   Genowii,   i   jego   matka,   księżna   wdowa,   wynajęli   na   wieczór  

Palmiarnię,   żeby   wydać   bankiet   z   okazji   Święta   Dziękczynienia   dla   wszystkich   swoich 

background image

przyjaciół. Mimo moich poważnych obiekcji tata i Grandmère odmawiają wyjazdu z Nowego 

Jorku, dopóki nie nauczę się wszystkiego, co powinnam wiedzieć o byciu księżniczką... Albo,  

jeśli wcześniej się z tym nie uporam, do czasu formalnego przedstawienia mnie obywatelom  

Genowii, co ma nastąpić na dzień przed Gwiazdką. Zapewniałam ich, że nie mam zamiaru 

ciskać oliwkami w damy dworu ani drapać się pod pachami. No bo przecież mam już swoje  

czternaście lat i, na litość boską, wiem co nieco o poprawnym zachowaniu.

Ale   Grandmère   chyba   nie   bardzo   w   to   wierzy   i   wciąż   poddaje   mnie   codziennym 

lekcjom etykiety. Ostatnio Lilly skontaktowała się z Organizacją Narodów Zjednoczonych,  

chcąc sprawdzić, czy te lekcje nie stanowią czasem naruszenia praw człowieka. Ona uważa,  

że zmuszanie osoby nieletniej, żeby godzinami siedziała i ćwiczyła odchylanie talerza od 

siebie   („Zawsze,   ale   to   zawsze   OD   SIEBIE,   Amelio”.),   żeby   wyskrobać   z   niego   parę  

ostatnich łyżek zupy z homara, jest niezgodne z prawem. Jak na razie, ONZ nie przychyliło 

się do mojego wniosku.

Grandmère   wpadła   na   pomysł,   żeby   podać   „staroświecki   obiad   z   okazji   Święta 

Dziękczynienia”. Według niej na taki obiad składają się mule w sosie z białego wina, młode 

gołębie faszerowane gęsimi wątróbkami, odwłoki homarów i irański kawior, którego kiedyś 

nie sposób było dostać ze względu na embargo. Zaprosiła dwie setki swoich najbliższych  

przyjaciół, a na dodatek cesarza Japonii z małżonką, bo akurat i tak byli w mieście z okazji  

międzynarodowego szczytu handlowego.

To   dlatego   musiałam   włożyć   pantofle   bez   obcasa.   Grandmère   twierdzi,  że  

niegrzecznie jest przewyższać wzrostem cesarza.

20.00 - 23.00

Podczas posiłku uprzejmie rozmawiam z cesarzową Japonii. Tak jak ja była kiedyś 

zwyczajnym człowiekiem, dopóki pewnego dnia nie wyszła za mąż za cesarza i nie została  

cesarzową. Ja, oczywiście, urodziłam się jako księżniczka. Tyle że do września nie miałam o  

tym   zielonego   pojęcia,   właśnie  wtedy   mój   tata   odkrył,   że  chemioterapia,   jaką   przeszedł,  

lecząc się z raka jądra, przyprawiła go o bezpłodność i już nie będzie mógł mieć innych  

dzieci. Więc musiał się przyznać, że tak naprawdę jest księciem i tak dalej, a chociaż ja  

jestem „nieślubna”,  ponieważ moi rodzice nigdy się nie pobrali, to i tak zostałam jedyną  

spadkobierczynią tronu Genowii.

I mimo że Genowia jest bardzo małym krajem (ma pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców)  

na wzgórzach u wybrzeża  Morza  Śródziemnego, wciśniętym pomiędzy  Włochy i Francję,  

pozycja księżniczki takiego państwa to i tak nie byle co.

Cóż, pozycja pozycją, ale tygodniówki mi nie podnieśli, dalej wynosi dziesięć dolarów.  

Chociaż nie zapomnieli dać mi ochroniarza, który chodzi za mną krok w krok na wypadek,  

gdyby   jakiś   europejski   terrorysta   antyglobalista   z   kucykiem   i   w   czarnych   skórzanych 

background image

spodniach postanowił mnie porwać.

Cesarzowa sama o tym dobrze wie - to znaczy, jakie to upierdliwe, kiedy jednego 

dnia jesteś zwyczajnym człowiekiem, a następnego twoja twarz trafia na okładkę magazynu  

„People”. Dała mi nawet pewną wskazówkę: powiedziała, że zawsze powinnam sprawdzać,  

czy mam dobrze zawiązane kimono, zanim podniosę rękę, żeby machać nią do tłumów.

Podziękowałam jej, chociaż na razie nie mam ani jednego kimona.

23.30

Jestem taka zmęczona przez to poranne wstawanie i jazdę na Long Island, że dwa  

razy ziewam prosto w twarz cesarzowej. Próbowałam stłumić te ziewnięcia tak, jak nauczyła  

mnie Grandmère, zaciskając szczęki i nie otwierając ust. Ale to tylko sprawia, że oczy za-

chodzą mi Izami i reszta twarzy wyciąga się, jakbym wpadała w czarną dziurę. Grandmère 

rzuca mi złe spojrzenie znad sałaty z gruszkami i orzechami włoskimi, ale to na nic. Nawet 

niechętne spojrzenia nie mogą mnie wytrącić z tego stanu nieopanowanej senności.

Wreszcie   całą   sytuację   zauważa   mój   tata   i   udziela   mi   książęcego   zwolnienia   od 

deseru. Lars odwozi mnie do domu. Grandmère jest wyraźnie niezadowolona, że odjeżdżam  

zanim podano sery. Ale albo wyjdę, albo zasnę z twarzą wtuloną w niebieski ser pleśniowy. 

Wiem, że koniec końców Grandmère mi za to odpłaci. Na przykład każe mi się nauczyć na  

pamięć imion wszystkich członków szwedzkiej rodziny królewskiej albo zemści się jeszcze  

jakoś inaczej, ale równie okrutnie.

Grandmère zawsze umie postawić na swoim.

24.00

Po   długim   i   wyczerpującym   dniu   składania   dziękczynienia   ojcom   narodu   -   tym 

ludobójcom i hipokrytom znanym jako Pielgrzymi - wreszcie kładę się do łóżka.

I tak kończy się Święto Dziękczynienia Mii Thermopolis.

Sobota, 6 grudnia

Skończone.

Takie właśnie jest moje życie. SKOŃ - CZO - NE.

Wiem, że już to wcześniej mówiłam, ale tym razem naprawdę nie żartuję.

I dlaczego? TYM RAZEM dlaczego? Co ciekawe, wcale nie dlatego, że:

Trzy miesiące temu dowiedziałam się, że jestem następczynią tronu pewnego małego 

europejskiego   księstwa   i   pod   koniec   grudnia   będę   musiała   odwiedzić   rzeczone   małe 

europejskie   księstwo   i   pozwolić   się   oficjalnie   przedstawić   jego   obywatelom,   którymi 

pewnego dnia będę rządzić, a którzy na pewno mnie znienawidzą, bo moje ulubione buty to 

background image

glany, a mój ulubiony serial telewizyjny to Słoneczny patrol. Ja zupełnie w niczym nie przy-

pominam księżniczki krwi.

Ani dlatego, że:

Moja matka, która mniej więcej za siedem miesięcy spodziewa się dziecka mojego 

nauczyciela algebry, niedawno z owym nauczycielem algebry uciekła i potajemnie wzięła 

ślub.

Ani nawet dlatego, że:

W szkole zadają nam ostatnio tak dużo pracy domowej - poza tym,  że po szkole 

Grandmère   torturuje   mnie   bez   miłosierdzia,   wpajając   rozmaite   zasady   książęcego 

zachowania,   które   muszę   opanować   przed   Gwiazdką   -   że   nawet   nie   miałam   czasu   pisać 

dziennika na bieżąco, a co dopiero zająć się innymi sprawami.

O, nie. To wszystko drobiazgi. Więc dlaczego moje życie się skończyło?

Bo mam chłopaka.

W wieku czternastu lat to już zapewne najwyższa pora. Wszystkie moje przyjaciółki 

mają chłopaków. Wszystkie, nawet Lilly, która obwinia rodzaj męski o całe (no, może prawie 

całe) zło współczesnego świata.

I   niech   będzie,   chłopakiem   Lilly   jest   Borys   Pelkowski,   który   owszem,   w   wieku 

piętnastu lat jest może jednym z wybitnych amerykańskich wirtuozów skrzypiec, ale to nie 

znaczy, że nie nosi swetra wpuszczonego w spodnie ani że na ogół jedzenie nie tkwi mu w 

aparaciku ortodontycznym. Ja bym nie nazwala Borysa idealnym materiałem na chłopaka, ale 

Lilly chyba go lubi, a tylko to się liczy.

Tak mi się wydaje.

Muszę przyznać, że kiedy Lilly - prawdopodobnie najwybredniejsza osoba na naszej 

planecie (a kto ma o tym wiedzieć, jak nie ja, skoro jestem jej najlepszą przyjaciółką od 

przedszkola)  -  zaczęła  chodzić  z  chłopakiem,   a  ja  nadal  chłopaka  nie  miałam,  naprawdę 

zaczynałam już myśleć, że coś jest ze mną nie tak. Pomijając mój gigantyzm i to, co rodzice 

Lilly, państwo doktorostwo Moscovitz, którzy oboje są psychiatrami, nazywają niezdolnością 

do wyrażenia wewnętrznego gniewu.

A potem, pewnego dnia, ni stąd, ni zowąd znalazł się jeden. To znaczy chłopak.

No cóż, właściwie to nie stało się tak zupełnie ni stąd, ni - zowąd. Kenny już jakiś czas 

temu   zaczął   mi   przysyłać   anonimowe   listy   miłosne.   Nie   wiedziałam,   że   są   od   niego. 

Właściwie myślałam (no dobra - miałam nadzieję), że pisze je ktoś inny. Ale w końcu okazało 

się, że to Kenny. A do tej chwili zabrnęłam już naprawdę za daleko, żeby się - ot tak! - 

wymigać. I voilà! Miałam chłopaka.

background image

Problem rozwiązany, tak?

Nie. Otóż wcale nie.

I nie chodzi o to, że ja Kenny'ego nie lubię. Lubię go. Naprawdę. Mamy ze sobą 

mnóstwo wspólnego. Na przykład oboje uważamy, że cenne jest nie tylko ludzkie, ale w 

ogóle WSZELKIE życie i na biologii nie zgadzamy się wykonywać sekcji na embrionach 

świń i żabach. Zamiast tego piszemy prace semestralne na temat cyklu życiowego rozmaitych 

robaków i larw mączników.

I oboje lubimy science fiction. Kenny wie na ten temat znacznie więcej niż ja, ale 

bardzo mu zaimponowała rozległość mojej wiedzy na temat pisarstwa Roberta A. Heinleina i 

Isaaca   Asimova   (których   i   tak   musieliśmy   czytać   w   szkole,   tylko   Kenny   chyba   o   tym 

zapomniał).

Nie mówiłam Kenny'emu, że tak naprawdę większość literatury science fiction mnie 

nudzi, bo występuje w niej bardzo mało dziewczyn.

W japońskich anime, które Kenny też bardzo lubi, i których promowaniu zdecydował 

się   poświęcić   swoje   życie   (kiedy   nie   będzie   zajęty   wynajdywaniem   lekarstwa   na   raka), 

występuje mnóstwo dziewczyn. Zauważyłam jednak, że większości dziewczyn w japońskich 

anime gdzieś się zawieruszyły staniki.

Poza tym sądzę, że pilot myśliwca poważnie zaniedbuje własne bezpieczeństwo, jeżeli 

ostrzeliwując   z   powietrza   siły   zła,   nosi   długą,   rozpuszczoną   grzywę,   którą   zamiata   cały 

kokpit.

Jednak, jak już wcześniej mówiłam, nie wspominałam nic o tym Kenny'emu. I przez 

większość czasu  dobrze  nam  się  razem  układa.  Bawimy  się  świetnie.  W  pewnym   sensie 

bardzo miło jest mieć chłopaka. Na przykład nie muszę się teraz martwić, że nie zostanę 

zaproszona na Bezwyznaniowy Bal Zimowy Liceum imienia Alberta Einsteina (bal został tak 

nazwany, bo jego wcześniejsza nazwa, Gwiazdkowy Bal Liceum imienia Alberta Einsteina, 

urażała uczucia wielu naszych uczniów nieobchodzących świąt Bożego Narodzenia).

A dlaczego nie muszę się martwić, że mnie nikt nie zaprosi na największą szkolną 

imprezę, pomijając bal na zakończenie roku?

Bo idę z Kennym.

No dobra, fakt - jeszcze mnie nie zaprosił, ale zrobi to. W końcu od czegoś jest moim 

chłopakiem?

Czy to nie wspaniałe? Czasami wydaje mi się, że jestem najszczęśliwszą dziewczyną 

na ziemi. No bo naprawdę. Zastanówcie się tylko: może nie jestem ładna, ale znów też nie 

jestem jakimś ostatnim potworem, mieszkam w Nowym Jorku, najbardziej luzackim mieście 

background image

na   całym   świecie,   jestem   księżniczką   i   mam   chłopaka.   Czego   jeszcze   mogłaby   pragnąć 

dziewczyna?

O Boże.

KOGO ja tu usiłuję OSZUKIWAĆ???

Ten mój chłopak? Mam dla was następującą rewelację:

JA GO NAWET NIE LUBIĘ.

No cóż, dobra, nie o to chodzi, że go w ogóle nie lubię. Ale to całe chodzenie ze sobą, 

no - sama nie wiem. Kenny to całkiem miły facet i tak dalej - nie zrozumcie mnie źle. Jest za-

bawny i wcale się z nim nie nudzę, to na pewno. I jest dosyć fajny, no wiecie, ma taką wysoką 

i szczupłą sylwetkę.

Tyle   tylko,   że   kiedy   widzę   Kenny'ego,   jak   zbliża   się   korytarzem,   moje   serce 

absolutnie nie zaczyna bić szybciej, tak jak szybciej zaczynają bić serca dziewczyn w tych 

wszystkich romansach dla nastolatek, którymi zaczytuje się moja przyjaciółka, Tina Hakim 

Baba.

A kiedy Kenny bierze mnie za rękę, w kinie czy gdzieś indziej, moja dłoń wcale nie 

zaczyna drżeć w jego dłoni, tak jak drżą dłonie dziewczyn w tych książkach.

A kiedy mnie całuje? Te fajerwerki, o których ludzie tyle gadają? A, dajcie spokój. 

Jakie fajerwerki?! Nic. Nada.

To śmieszne, bo zanim zaczęłam chodzić z Kennym, mnóstwo czasu spędzałam na 

rozmyślaniach, skąd wytrzasnąć chłopaka i jak go skłonić, żeby mnie pocałował.

Ale teraz, kiedy już mam chłopaka, przede wszystkim głowię się, jak uniknąć jego 

pocałunków.

Jest jeden sposób, który całkiem nieźle działa - odwrócenie głowy. Kiedy zauważam, 

że jego usta się do mnie zbliżają, po prostu w ostatniej sekundzie odwracam głowę i trafia 

najwyżej w policzek, czasem we włosy.

Chyba najgorzej jest, kiedy Kenny zagląda mi głęboko w oczy - a zdarza mu się to 

bardzo często - i pyta, o czym myślę. A ja zazwyczaj myślę o tej jednej osobie.

I ta osoba to wcale nie Kenny. To w ogóle nie jest Kenny. To starszy brat Lilly, 

Michael Moscovitz, którego kocham od... Och, sama nie wiem. OD ZAWSZE.

Ale to jeszcze nie wszystko. Jest coraz gorzej.

Bo   teraz   tak   się   porobiło,   że   wszyscy   uważają   mnie   i   Kenny'ego   za   stałą   parę. 

Rozumiecie? Więc teraz jesteśmy Kennym - - i - Mią. Teraz zamiast wspólnie spędzać czas - 

ja i Lilly - w sobotnie wieczory spotykają się Lilly - i - Borys oraz Kenny - i - Mia. Czasami 

dołączają do nas jeszcze moja przyjaciółka Tina Hakim Baba i jej chłopak, Dave Farouq el - 

background image

Abar i moja inna przyjaciółka Shameeka Taylor i jej chłopak Daryl Gardner, a wtedy robi się 

z nas Lilly - i - Borys oraz Kenny - i - Mia, oraz Tina - i - Dave, oraz Shameeka - i - Daryl.

Więc jeśli Kenny i ja zerwiemy ze sobą, z kim będę spędzać sobotnie wieczory? 

Mówię poważnie. Lilly - i - Borys, Tina - i - Dave oraz Shameeka - i - Daryl nie będą chcieli, 

żeby włóczyła się z nimi po prostu Mia. Będę dla nich zupełnie jak to piąte koło u wozu.

Nie mówiąc już o tym, że jeśli Kenny i ja zerwiemy ze sobą, kto pójdzie ze mną na 

Bezwyznaniowy Zimowy Bal? To znaczy, o ile on mnie w ogóle kiedyś zamierza zaprosić.

O Boże, muszę już iść. Lilly - i - Borys, Tina - i - Dave oraz Kenny - i - Mia mają 

teraz pójść na łyżwy do Rockefeller Center.

Powiem tylko jedno: człowiek musi uważać, kiedy sobie czegoś życzy. Bo to życzenie 

może się kiedyś spełnić.

Sobota, 6 grudnia, 23.00

I ja uważałam, że moje życie się skończyło, bo mam teraz chłopaka, którego wcale w 

taki sposób nie lubię i muszę z nim zerwać, nie urażając jego uczuć, co jest, jak sądzę, 

praktycznie niewykonalne...

Taa, no cóż - nie wiedziałam, jak BARDZO skończone może się jeszcze w gruncie 

rzeczy okazać to moje życie.

A przynajmniej - nie wiedziałam do dzisiejszego wieczoru.

Wieczorem do Lilly - i - Borysa, Tiny - i - Dave'a oraz Mii - i - Kenny'ego dołączyła 

nowa para, Michael - i - Judith.

Tak właśnie: brat Lilly, Michael, pokazał się na lodowisku i przyprowadził ze sobą 

prezeskę Klubu Komputerowego - którego sam jest skarbnikiem - Judith Gershner.

Judith Gershner, tak jak brat Lilly, Michael, jest w maturalnej klasie Liceum imienia 

Alberta Einsteina.

Nazwisko   Judith   Gershner,   tak   jak   nazwisko   Michaela,   wisi   na   tablicy   na   liście 

wyróżniających się uczniów.

Judith Gershner, tak jak Michael, prawdopodobnie dostanie się na każdą uczelnię, do 

jakiej złoży papiery, bo Judith Gershner, tak jak Michael, jest genialna.

Co  więcej,  Judith  Gershner,   tak  jak  Michael,  dostała   w  zeszłym  roku  nagrodę  na 

Dorocznej Wystawie Technologii Biomedycznych Liceum imienia Alberta Einsteina za swój 

projekt naukowy, w ramach którego autentycznie sklonowała muszkę owocową.

SKLONOWAŁA MUSZKĘ OWOCOWĄ. W swojej SYPIALNI.

Judith Gershner potrafi klonować muszki owocowe we własnej sypialni. A ja co? Ja 

background image

nawet nie umiem mnożyć ułamków.

Hm.  Jezu,  sama   nie   wiem.  Gdybyście  byli   na  miejscu  Michaela   Moscovitza  -  no 

wiecie,   prymusa,   którego   przyjęto   na   uniwersytet   Columbia   jeszcze   przed   normalnymi 

zapisami - z kim byście woleli się spotykać? Z dziewczyną, która potrafi klonować muszki 

owocowe we własnej sypialni, czy z dziewczyną, która ma ledwie tróję z algebry w pierwszej 

licealnej, i to mimo że JEJ MATKA JEST ŻONĄ NAUCZYCIELA TEGO PRZEDMIOTU?

Sami widzicie, zero szans, żeby Michael zechciał się ze mną umawiać. Chociaż muszę 

przyznać,   parę   razy   wydało   mi   się   to   możliwe.   Ale   najwyraźniej   wpadłam   po   prostu   w 

pułapkę myślenia  życzeniowego.  No  bo dlaczego facet taki  jak Michael,  który naprawdę 

dobrze sobie radzi w szkole i prawdopodobnie odniesie wielki życiowy sukces w dowolnie 

wybranej dziedzinie, miałby w ogóle umawiać się z taką dziewczyną jak ja, która do tej pory 

zawaliłaby już pewnie pierwszą klasę, gdyby nie całe to douczanie i pomoc ze strony pana 

Gianiniego i, co najśmieszniejsze, samego Michaela?

No i z drugiej strony, Michael i Judith idealnie do siebie pasują. Judith nawet trochę 

przypomina go z wyglądu. Oboje mają takie kręcone ciemne włosy i bladą cerę od ciągłego 

przesiadywania   w   pomieszczeniach   i   wyszukiwania   w   Internecie   informacji   na   temat 

genomów.

Jeżeli jednak Michael i Judith są taką dobraną parą, czemu w pierwszej chwili, kiedy 

zobaczyłam ich idących razem w stronę naszej grupki, która właśnie wiązała sznurowadła 

wypożyczonych łyżew, zrobiło mi się w środku tak nieprzyjemnie?

No bo przecież nie mam absolutnie żadnego prawa do zazdrości o to, że Michael 

Moscovitz zaprosił Judith Gershner na łyżwy. Absolutnie żadnego prawa.

Tyle tylko, że kiedy zobaczyłam ich razem, przeżyłam szok. Michael ledwie raczy 

opuszczać swój pokój, bo wiecznie tkwi przy komputerze i pracuje nad swoim webzinem 

Crackhead.  Lodowisko przy Rockefeller Center podczas szczytu szaleństwa związanego z 

zapaleniem lampek na wielkiej bożonarodzeniowej choince jest ostatnim miejscem, w którym 

spodziewałam się go zobaczyć. Michael z zasady unika miejsc, które stanowią mekkę dla 

turystów, czyli mniej więcej całego śródmieścia na północ od Bleecker Street.

Jednak teraz stał tam, a obok niego stała Judith Gershner w swoim kombinezonie, 

butach   Rockports   i   kurtce   narciarskiej.   Byli   zatopieni   w   rozmowie   -   pewnie   o   czymś 

naprawdę inteligentnym, na przykład o DNA.

Szturchnęłam Lilly w bok - sznurowała sobie łyżwy - i powiedziałam tonem, co do 

którego miałam nadzieję, że nie ujawnia moich uczuć:

- Popatrz, przyszedł twój brat.

background image

A Lilly nawet się nie zdziwiła! Obejrzała się, popatrzyła i stwierdziła:

- No, tak. Mówił, że może tu wpadnie.

Wpadnie, i to Z DZIEWCZYNĄ? O TYM już nie wspomniał? I czy to byłby dla 

ciebie taki straszny kłopot, Lilly, gdybyś uprzedziła mnie nieco wcześniej, żebym się mogła 

trochę psychicznie przygotować?

Tyle tylko, że Lilly nie wie, co ja czuję do jej brata, więc pewnie dlatego nawet nie 

przyszło jej do głowy, żeby jakoś tak delikatnie mnie zawiadomić.

Oto   subtelny   sposób,   w   jaki   poradziłam   sobie   z   sytuacją.   Naprawdę   wyjątkowo 

dyplomatyczny (AKURAT).

Kiedy Michael i Judith rozglądali się za miejscem, gdzie mogliby zasznurować łyżwy:

Ja: (od niechcenia, do Lilly) Nie wiedziałam, że twój brat i Judith Gershner chodzą ze 

sobą.

Lilly: (z jakiegoś powodu pełna niesmaku) Daj spokój. Nic z tych rzeczy. Ona po 

prostu  siedziała u nas w  domu i  pracowała  z Michaelem  nad jakimś projektem dla  tego 

głupiego   Klubu   Komputerowego.   Usłyszeli,   że   wszyscy   idziemy   na   łyżwy   i   Judith 

powiedziała, że ona też chce pójść.

Ja: No cóż, dla mnie to wygląda tak, jakby ze sobą chodzili.

Lilly: Jak tam sobie uważasz. Borys, musisz bez przerwy na mnie CHUCHAĆ?

Ja: (do Michaela i Judith, którzy właśnie podchodzą) Och, cześć ludzie. Michael, nie 

wiedziałam, że umiesz jeździć na łyżwach.

Michael: (wzruszając ramionami) Kiedyś byłem w drużynie hokejowej.

Lilly: (parskając) Taa. Hokej Przedszkolny. Zanim uznał, że sporty zespołowe to strata 

czasu,  bo  na  sukces  drużyny   składa  się  gra   wszystkich   członków,  w   przeciwieństwie  do 

dyscyplin, w których decydują indywidualne osiągnięcia, takich jak tenis czy golf.

Michael: Lilly, może tak raz w życiu się zamkniesz?

Judith: Uwielbiam łyżwy! Chociaż nie za dobrze umiem jeździć.

I rzeczywiście, nie umie. Judith jeździ na łyżwach tak źle, że musiała się kurczowo 

trzymać obu rąk Michaela, który jechał przed nią tyłem. Inaczej chyba runęłaby na twarz. Nie 

wiem,   co   mnie   bardziej   zaskoczyło:   to,   że   Michael   umie   jeździć   tyłem,   czy   to,   że 

niespecjalnie  mu przeszkadzało holowanie  Judith dokoła  lodowiska. Może ja nie potrafię 

sklonować muszki owocowej, ale przynajmniej, mając na nogach parę łyżew, umiem ustać 

samodzielnie.

background image

Kenny   jednak   chyba   naprawdę   uznał,   że   styl   jazdy   na   łyżwach   uprawiany   przez 

Michaela i Judith jest lepszy niż szkoła tradycyjna - no wiecie, solo - więc ciągle do mnie 

podjeżdżał i usiłował mnie namówić, żebym dała mu się poholować wkoło lodowiska.

I chociaż cały czas tłumaczyłam:

- Uch, Kenny ale ja umiem jeździć...

...mówił, że w ogóle nie o to chodzi. Wreszcie, chyba gdzieś tak po półgodzinie tych 

błagań poddałam się. Kenny chwycił mnie za obie ręce i zaczął jechać przede mną tyłem.

Tyle tylko, że Kenny'emu jazda tyłem aż tak dobrze nie wychodzi. Ja umiem jeździć 

do przodu, ale kiedy ktoś chwieje mi się tuż przed nosem, nie radzę sobie na tyle dobrze, żeby 

utrzymać się na nogach, jeżeli on poleci na lód.

I dokładnie coś takiego się stało. Kenny poleciał na lód, a ja nie mogłam się już 

zatrzymać,  więc upadłam na niego i uderzyłam podbródkiem w jego kolano. Przy okazji 

ugryzłam się w język, i to tak mocno, że krew wypełniła mi usta, a ponieważ nie chciałam jej 

przełykać, wyplułam ją. Niestety, poleciała prosto na dżinsy Kenny'ego i na lód, co zrobiło 

spore wrażenie na turystach, którzy stali koło lodowiska, robiąc zdjęcia swoim bliskim przed 

wielką   choinką  przy  Rockefeller  Center.  Tak   więc  wszyscy   odwrócili   się  i  zaczęli  robić 

zdjęcia dziewczynie, która pluła krwią na lód - scena doprawdy iście nowojorska.

I wtedy z szumem nadjechał Lars - on jest mistrzem łyżwiarskim, dzięki swojemu 

nordyckiemu   dzieciństwu,   które   stanowi   całkiem   spory   kontrast   z   jego   późniejszym 

treningiem ochroniarstwa w sercu pustyni Gobi - podniósł mnie, obejrzał mi język, dał mi 

swoją chusteczkę i powiedział, żebym ucisnęła sobie ranę, a potem dodał:

- Na jeden dzień starczy już tych łyżew.

I   tyle.   Teraz   mam   krwawą   dziurę   na   końcu   języka   i   boli   mnie   przy   mówieniu, 

doznałam  totalnego   upokorzenia   na  oczach  moich   przyjaciół   ORAZ  na   oczach   milionów 

turystów, którzy przyszli popatrzeć na głupią choinkę przed głupim Rockefeller Center, a co 

najgorsze, Judith Gershner, która - jak się okazuje - również została przyjęta jeszcze przed 

ogólnymi zapisami na uniwersytet Columbia (super, ta sama uczelnia, do której Michael trafi 

na   jesieni),   gdzie   będzie   się   uczyła   w   szkole   przygotowawczej   medycznej,   więc   Judith 

doradziła   mi,   żebym   poszła   do   szpitala,   bo   jej   zdaniem   potrzebne   mi   będą   szwy.   Na 

JĘZYKU. Mam szczęście, powiedziała, że nie odgryzłam sobie czubka.

Szczęście!

Jasne. Zaraz wam powiem, jakie mam szczęście: mam takie szczęście, że kiedy leżę 

tutaj   w   łóżku   i   piszę   te   słowa,   a   dotrzymuje   mi   towarzystwa   wyłącznie   mój 

dwunastokilogramowy kot, Gruby Louie (lubi mnie tylko dlatego, że go karmię), chłopak, 

background image

którego   kocham   chyba   od   zawsze,   bawi   się   świetnie   w   towarzystwie   dziewczyny,   która 

potrafi klonować muszki owocowe i umie stwierdzić, czy jakaś rana potrzebuje szycia, czy 

nie.

Chociaż   jedno   w   tym   wszystkim   jest   dobre   -   jeżeli   Kenny   miał   nadzieję,   że 

przejdziemy wkrótce do wersji francuskiej, to teraz absolutnie nie możemy, dopóki mi się 

język nie zagoi. A to, według słów doktora Funga - do którego moja mama zadzwoniła, kiedy 

tylko Lars przywiózł mnie do domu - może potrwać gdzieś tak od trzech do dziesięciu dni.

TAK!

DZIESIĘĆ RZECZY, KTÓRYCH NAJBARDZIEJ

NIENAWIDZĘ W CZASIE ŚWIĄT

BOŻEGO NARODZENIA W NOWYM JORKU

1.   Turyści,   którzy   przyjeżdżają   spoza   miasta   swoimi   wielkimi   terenowymi 

samochodami i usiłują cię przejechać na przejściach dla pieszych, bo wydaje im 

się, że prowadzą jak prawdziwi agresywni nowojorczycy. Tymczasem jeżdżą jak 

kretyni. Poza tym, w tym mieście jest już i tak dosyć zanieczyszczeń w powietrzu. 

Czemu nie mogą korzystać z publicznego transportu, jak normalni ludzie?

2. Głupia choinka w Rockefeller Center. Poprosili mnie, żebym to ja była osobą, która 

w tym roku włączy na niej światełka, ponieważ prasa uznała mnie za „naszą wła-

sną,   nowojorską   koronowaną   głowę”,   ale   kiedy   im   powiedziałam,   że   ścinanie 

drzew przyczynia  się  do  niszczenia  warstwy  ozonowej,   wycofali  zaproszenie  i 

zamiast mnie poprosili burmistrza.

3. Głupie kolędy, które lecą na cały regulator we wszystkich sklepach.

4. Głupie łyżwy z głupimi chłopakami, którym wydaje się, że potrafią jeździć tyłem, 

kiedy wcale tego nie umieją.

5. Przymus kupowania wszystkim swoim znajomym „przemyślanych” prezentów.

6. Egzaminy semestralne.

7. Głupia obrzydliwa nowojorska pogoda. Żadnego śniegu, tylko dzień w dzień zimny, 

mokry   deszcz.   Gdzie   się   podziały   Białe   Święta?   Powiem   wam:   to   globalne 

ocieplenie.   A   wiecie   czemu?   Bo   wszyscy   jeżdżą   terenowymi   samochodami   i 

ścinają drzewa!

8. Głupio manipulacyjne specjalne świąteczne wydania programów w telewizji.

9. Głupio manipulacyjne reklamy gwiazdkowe w telewizji.

background image

10. Jemioła. Powinno się tego zakazać. W rękach dorastających chłopców staje się 

powszechnie uznawanym pretekstem dla żądania pocałunków. Moim zdaniem, to 

zwyczajne napastowanie seksualne.

W dodatku, zazwyczaj trzymają ją nie ci chłopcy co trzeba.

Niedziela, 7 grudnia

Przed chwilą wróciłam z obiadu u Grandmère. Moje usilne próby wykręcenia się od 

wizyty  - włącznie z podkreślaniem faktu, że cierpię obecnie na ranę języka  - spełzły na 

niczym.

A dzisiaj było jeszcze gorzej niż zwykle. To dlatego, że Grandmère zażyczyła sobie 

przejrzeć razem ze mną harmonogram mojej wizyty w Genowii, który, skoro już o tym mowa, 

wygląda tak:

Niedziela, 21 grudnia

15.00

Przylot do Genowii

15.30 - 17.00

Powitanie i rozmowa z personelem pałacowym

17.00 - 19.00 Zwiedzanie pałacu

19.00 - 20.00 Przebranie się do kolacji

20.00 - 23.00

Kolacja z genowiańskimi dygnitarzami

Poniedziałek, 22 grudnia

8.00 - 9.30

Śniadanie z wysokimi urzędnikami administracji publicznej Genowii

10.00 - 11.30

Wizyty w genowiańskich szkołach publicznych

12.00 - 13.00

Spotkanie z uczniami genowiańskich szkół publicznych

13.30 - 15.00

Lunch z przedstawicielami Genowiańskiego Związku Nauczycieli

15.30 - 16.30

Zwiedzanie portu i genowiańskiego krążownika marynarki wojennej (HMS 

„Książę Filip”)

17.00 - 18.00

background image

Zwiedzanie Genowiańskiego Szpitala Ogólnego

18.00 - 19.00

Wizyty u pacjentów szpitala

19.00 - 20.00 Przebranie się do kolacji

20.00 - 23.00

Kolacja   z   księżną   wdową,   księciem   Filipem   i   doradcami   wojskowymi 

księstwa Genowii

Wtorek, 23 grudnia

8.00 - 10.00

Śniadanie z członkami Genowiańskiego Stowarzyszenia Hodowców Oliwek

10.00 - 11.00

Ceremonia zapalenia lampek na drzewku bożonarodzeniowym, dziedziniec 

pałacowy Genowii

11.30 - 13.00

Spotkanie z Genowiańskim Towarzystwem Historycznym

13.00 - 15.00

Lunch z Genowiańską Izbą Turystyki

15.30 - 17.30

Zwiedzanie Muzeum Narodowego Genowii

18.00 - 19.00

Wizyta pod pomnikiem Bohaterów Wojennych Genowii

Złożenie kwiatów na Grobie Nieznanego Żołnierza

19.30 - 20.30 Przebranie się do kolacji

20.30 - 23.30

Kolacja z rodziną książęcą z Monako

I tak dalej.

Kulminacją   tego   wszystkiego   ma   być   moje   wystąpienie   w   ramach   corocznego, 

puszczanego   w   państwowej   telewizji   orędzia   do   narodu   Genowii,   które   wygłasza   tata. 

Przedstawi mnie obywatelom Genowii. I wtedy mam podobno sama wygłosić mowę o tym, 

jak bardzo się cieszę, że jestem następczynią tronu i obiecać równie dobrze wywiązywać się 

ze   swojej   roboty   jak   mój   tata,   wprowadzający   właśnie   Genowię   w   dwudzieste   pierwsze 

stulecie.

Zdenerwowana?   Ja?   Wystąpieniem   w   telewizji   i   obiecywaniem   pięćdziesięciu 

tysiącom ludzi, że nie przyniosę wstydu ich krajowi?

background image

Eeee tam. Skąd. Ja - nigdy.

Tylko chce mi się rzygać za każdym razem, kiedy o tym pomyślę, to wszystko.

Nieważne. Nie o to chodzi, żebym sobie wcześniej wyobrażała, że moja podróż do 

Genowii będzie przypominać wycieczkę do Disneylandu, ale mimo wszystko... Można by 

oczekiwać, że zarezerwują choć TROCHĘ czasu na rozrywki. Ja przecież nawet nie proszę o 

jakieś szczególne atrakcje. Ale żeby chociaż parę godzin pływania i jazdy konnej.

Najwyraźniej jednak w Genowii nie ma czasu na zabawy.

Jak by nie wystarczało przejrzenie harmonogramu podróży, musiałam jeszcze poznać 

mojego kuzyna, Sebastiana. Sebastiano Grimaldi jest synem córki siostry mojego zmarłego 

dziadka. Co chyba znaczy, że jest moim kuzynem w drugiej czy trzeciej linii. Ale na tyle 

bliskim kuzynem, że gdyby nie ja, odziedziczyłby tron Genowii.

Poważnie.   Gdyby   tata   umarł   bezdzietnie,   Sebastiano   zostałby  następnym   księciem 

Genowii.

Może   dlatego   właśnie   mój   tata   wzrusza   tak   ciężko   ramionami,   ile   razy   na   niego 

spojrzy.

A może tylko dlatego, że czuje wobec Sebastiana coś takiego, co ja odczuwam w 

stosunku do mojego ciotecznego brata, Hanka - teoretycznie go lubię, ale w praktyce trochę 

działa mi na nerwy.

Sebastiano jednak nie działa na nerwy Grandmère. Już na pierwszy rzut oka widać, że 

Grandmère po prostu za nim przepada. Strasznie to dla mnie dziwne, bo zawsze uważałam, że 

Grandmère jest niezdolna do kochania kogokolwiek. No cóż, z wyjątkiem Rommla, swojego 

miniaturowego pudla.

Ale widać, że ona totalnie uwielbia Sebastiana. Kiedy go przedstawiła, a on ukłonił mi 

się wielce teatralnym gestem i pocałował powietrze nad moją dłonią, twarz Grandmère wręcz 

promieniała pod różowym jedwabnym turbanem. Słowo daję.

Nigdy przedtem nie widziałam, żeby Grandmère promieniała. Wiele razy widziałam, 

jak piorunuje ludzi wzrokiem. Ale nigdy nie promieniała.

Pewnie właśnie dlatego mój tata zaczął żuć kostkę lodu ze swojej whisky z wodą 

sodową w  taki  mocno  poirytowany sposób.  Kiedy Grandmère  usłyszała  to  chrupanie,  jej 

uśmiech z miejsca zniknął.

- Jeśli chcesz żuć lód, Filipie - powiedziała chłodno Grandmère - możesz iść sobie na 

obiad do McDonalda z całą resztą miejskiego proletariatu.

Tata przestał żuć lód.

Okazuje się, że Grandmère sprowadziła Sebastiana z Genowii, żeby zaprojektował 

background image

suknię   na   moje   transmitowane   na   cały   kraj   wystąpienie   telewizyjne.   Sebastiano   jest 

popularnym, wyrabiającym sobie właśnie markę projektantem mody - przynajmniej według 

Grandmère. Ona twierdzi,  że bardzo ważne jest, by Genowia wspierała swoich artystów i 

rzemieślników,   inaczej   oni   wszyscy   uciekną   do   Nowego   Jorku,   albo,   co   gorsza,   do   Los 

Angeles.

Wielka szkoda, bo Sebastiano wygląda mi na osobę, która w Los Angeles naprawdę 

czułaby się jak u siebie w domu. Ma koło trzydziestki, długie ciemne włosy związane w 

kucyk,   jest   bardzo   wysoki   i   trochę   dandysowaty.   Na   przykład   dzisiaj   zamiast   krawata 

Sebastiano założył białą jedwabną apaszkę. I miał na sobie niebieską aksamitną marynarkę do 

skórzanych spodni.

Ostatecznie mogę nawet wybaczyć  mu te skórzane spodnie, jeżeli zaprojektuje mi 

wystarczająco  ładną sukienkę. Taką sukienkę, że jeśli  mnie w niej  przypadkiem zobaczy 

Michael Moscovitz, na śmierć zapomni o Judith Gershner i jej muszkach owocowych, i głowę 

będzie miał pełną myśli wyłącznie o mnie, Mii Thermopolis.

Choć oczywiście szanse, że Michael w ogóle mnie zobaczy w tej sukience, są bardzo 

nikłe, ponieważ moje wystąpienie do narodu Genowii ukaże się w telewizji genowiańskiej, a 

nie, dajmy na to, w CNN.

No cóż, Sebastiano był gotów z miejsca zmierzyć się z tym trudnym zadaniem. Po 

obiedzie wyjął pisak i zaczął szkicować - bezpośrednio na białym obrusie! - fason, który jego 

zdaniem mógłby wyeksponować to, co określił jako moją wąską talię i długie nogi.

Niestety, w przeciwieństwie do taty, który urodził się i wychował w Genowii, ale 

mówi płynnie po angielsku, Sebastiano nie opanował zbyt dobrze tego języka. Ciągle zjada 

ostatnie sylaby różnych słów. Na przykład: „wąska” zmieniło się na „wąs”. Zupełnie tak samo 

z „kichania” zrobiła się „kicha”, a kiedy opisywał coś jako „czarujące”, został mu sam „czar”. 

Nawet „butelka” okazała się trudnym słowem. Kiedy Sebastiano poprosił mnie, żebym z łaski 

swojej podała mu „but”, po prostu musiałam wsadzić sobie serwetkę w usta, żeby się głośno 

nie roześmiać.

Jednak   wszystkie   moje   wysiłki,   żeby   zdusić   śmiech,   nie   na   wiele   się   zdały,   bo 

Grandmère i tak mnie przyuważyła i unosząc jedną dorysowaną brew, powiedziała:

- Amelio, bądź tak dobra i nie kpij sobie ze sposobu mówienia innych ludzi. Twój 

własny jest ogromnie odległy od ideału.

Na pewno ma rację, biorąc pod uwagę, że z moim spuchniętym językiem nie mogę 

normalnie wymówić żadnego słowa, które zaczyna się na „s”.

Ale Grandmère nie tylko  nie miała pretensji do Sebastiana, że przy stole prosił o 

background image

podanie mu „buta” - nawet rysowanie na obrusie jej nie przeszkadzało. Zerknęła na szkic i 

powiedziała:

- Świetne. Po prostu świetne. Jak zwykle.

Sebastiano zrobił bardzo zadowoloną minę.

- Naprawdę księżna tak uważa? - zapytał.

Tylko ja nie uważałam, że szkic jest taki świetny. Dla mnie wyglądało to po prostu jak 

zwyczajna sukienka. Zwyczajna, nie taka, która pozwoliłaby zapomnieć, że moje szanse na 

sklonowanie muszki owocowej są mniej więcej zerowe.

-   Hm...   -   mruknęłam.   -   Czy   ona   nie   mogłaby   być   nieco   bardziej...   jakby   to 

powiedzieć... seksowna?

Grandmère i Sebastiano wymienili spojrzenia.

- Seksowna? - powtórzyła jak echo Grandmère i roześmiała się paskudnie. - Niby jak? 

Mamy powiększyć dekolt? Przecież ty tam nie masz nic do pokazywania!

Nie no, poważnie. Spodziewałabym się usłyszeć tego typu uwagę od cheerleaderek w 

szkole, bo one sobie zrobiły całkiem nową dyscyplinę olimpijską z dołowania takich ludzi jak 

ja. Ale od własnej babki?! Jak można mówić takie rzeczy swojej jedynej rodzonej wnuczce? 

Ja miałam na myśli, oczywiście, jakieś rozcięcie z boku albo może falbankę. Nie domagałam 

się niczego w stylu Jennifer Lopez.

Tak   to   właśnie   jest   z   Grandmère,   zawsze   wszystko   przekręci.   Dlaczego   zostałam 

obarczona babką, która goli sobie brwi i uwielbia wyśmiewać się z moich słabych punktów? 

Dlaczego nie mogę mieć normalnej babci, która piekłaby dla mnie ciasteczka i bez przerwy 

chwaliłaby się koleżankom z klubu brydżowego, jaka to ja jestem cudowna?

Właśnie wtedy, kiedy Grandmère i Sebastiano  świetnie się bawili moim kosztem i 

zgodnie zaśmiewali z tego znakomitego żartu, tata nagle wstał od stołu i odszedł mówiąc, że 

musi gdzieś zadzwonić. Jak przypuszczam, kiedy chodzi o Grandmère, każdy musi radzić 

sobie sam, ale uważam, że mój własny ojciec powinien czasami stanąć w mojej obronie.

Nie  wiem, może  czułam się  dziwnie przez  tę  gigantyczną  dziurę  w języku  (która 

nawet nie miała w środku jakiegoś fajnego hipoalergicznego kolczyka, żebym mogła udawać, 

że   zrobiłam   to   celowo,   bo   chcę   być   kontrowersyjna).   Siedziałam   tam,   słuchając,   jak 

Grandmère  i   Sebastiano   szczebioczą,   jaka   to   szkoda,   że   nigdy   nie   będę   mogła   włożyć 

sukienki bez ramiączek, chyba że jakimś cudem natura z rozmiaru 32A nadmucha mnie do 

34C, a ja nie mogłam powstrzymać się od myśli, że najprawdopodobniej, przy moim pechu, 

Sebastiano wcale nie jest w mieście tylko po to, żeby mi zaprojektować strój na książęce 

orędzie do narodu, ale żeby mnie zabić i samemu zasiąść na tronie Genowii.

background image

Czy, jak by to ujął Sebastiano, „zaś” na tronie.

Poważnie.   Tego   typu   rzeczy   w  Słonecznym   patrolu  zdarzają   się   nagminnie.   Nie 

dalibyście   wiary,   ilu   członków   różnych   rodzin   królewskich   Mitch   musiał   ocalić   przed 

zamachami.

Powiedzmy   na   przykład,   że   włożę   sukienkę   zaprojektowaną   dla   mnie   przez 

Sebastiana, kiedy będą mnie przedstawiać obywatelom Genowii, a skończy się na tym, że 

suknia udusi mnie na śmierć, tak jak gorset, który zakłada Śpiąca Królewna w oryginalnej 

wersji bajki braci Grimm. No wiecie, w tym fragmencie, który opuszczono w disneyowskiej 

wersji, bo jest za ponury.

A jeżeli skończy się na tym, że sukienka zadusi mnie na śmierć, a potem będę leżała w 

trumnie,   bledziutka   i   książęca,   a   Michael   przyjdzie   na  mój   pogrzeb   i  spojrzy  na   mnie   i 

dopiero wtedy zrozumie, że zawsze mnie kochał?

Wtedy będzie MUSIAŁ zerwać z Judith Gershner.

Hej! Przecież coś takiego mogłoby się zdarzyć.

No dobra, może to i mało prawdopodobne, ale przyjemniej było myśleć o tym, niż 

słuchać, jak Grandmère i Sebastiano rozmawiają o mnie, jakby mnie tam wcale nie było. 

Poważnie. Z mojego miłego rozmarzenia na temat Michaela, który usycha z miłości do mnie 

przez całą resztę swojego życia, ocknęłam się wtedy, kiedy Sebastiano nagle stwierdził:

- Ona ma świe stru kos.

Co   zrozumiałam   jako   komplement   na   temat   mojej   struktury   kostnej,   kiedy   już 

skojarzyłam, że ta „ona” to ja.

Tylko że chwilę później już bez większych komplementów dodał:

- Zrobię jej makijaż i będzie wyglądała jak model. Sugerując, że bez makijażu jak 

modelka wcale nie wyglądam (wiem, wiem, to oczywiste, że nie wyglądam).

Grandmère z całą pewnością nie zamierzała stawać w mojej obronie. Karmiła Rommla 

kawałeczkami cielęciny w winie marsala, a on siedział jej na kolanach i jak zwykle dygotał, 

bo wskutek psiej alergii stracił jakiś czas temu całe futerko.

- Nie liczyłabym na to, że jej ojciec ci pozwoli - powiedziała do Sebastiana. - Filip jest 

beznadziejnie staroświecki.

No proszę, idealny przykład: przyganiał kocioł garnkowi! Przecież Grandmère nadal 

wierzy, że koty usiłują wysysać oddech swoim śpiącym właścicielom. Słowo. Stale chce mnie 

namówić, żebym oddała Grubego Louie w dobre ręce.

No więc, kiedy Grandmère rozwodziła się nad tym,  jaki staroświecki jest jej syn, 

wstałam i dołączyłam do niego na tarasie.

background image

Odsłuchiwał wiadomości na swojej komórce. Ma jutro grać w squasha z premierem 

Francji, bo premier przyjechał do miasta na ten sam szczyt handlowy co cesarz Japonii.

- Mia... - powiedział tata. - Co ty tu robisz? Jest zimno. Wracaj do środka.

- Wrócę, za sekundę - odparłam.

Stanęłam obok niego i spojrzałam na miasto z góry. Naprawdę, widok Manhattanu z 

apartamentu   na   ostatnim   piętrze   hotelu   Plaza   jest   niesamowity.   Człowiek   patrzy   na   te 

wszystkie światła w tych wszystkich oknach i myśli, że każde takie światełko to przynajmniej 

jedna osoba, ale może nawet więcej, może nawet jakieś dziesięć osób, i w sumie od tego, no 

cóż, mózg się trochę lasuje.

Całe życie mieszkałam na Manhattanie, a i tak ten widok nie przestaje na mnie robić 

wrażenia.

W każdym  razie, kiedy stałam na tarasie, patrząc na światła miasta, nagle zdałam 

sobie sprawę, że jedno z nich prawdopodobnie należy do Judith Gershner. Judith pewnie 

dokładnie w tej chwili siedziała w swojej sypialni, klonując coś nowego. Gołębia czy coś, 

wszystko jedno. Znów mi się przypomniało,  jak ona i Michael przyglądali mi się, kiedy 

rozcięłam sobie język. Hm, pomyślmy: dziewczyna, która klonuje różne rzeczy, czy dziew-

czyna, która nadgryzła sobie język? Sama nie wiem. A WY kogo byście wybrali?

Tata musiał zauważyć, że coś jest nie tak, bo odezwał się:

- Słuchaj, wiem, że Sebastiano jest trochę męczący, ale po prostu wytrzymaj z nim 

przez te parę tygodni. Zrób to dla mnie.

- Nie myślałam o Sebastianie - powiedziałam ze smutkiem.

Tata coś burknął, ale nie ruszył się, żeby wejść do środka, chociaż na zewnątrz było 

jakieś cztery stopnie, a mój tata jest, no cóż, kompletnie łysy. Widziałam, że czubki uszu 

zaczynają mu czerwienieć z zimna, ale wciąż się nie wycofywał. Nawet nie miał na sobie 

płaszcza, tylko kolejny z tych grafitowoszarych garniturów od Armaniego.

Wyczułam   w   tym   burknięciu   wystarczające   zaproszenie,   żeby   znów   się   odezwać. 

Widzicie,   zazwyczaj   nie   biegam   do   taty   z   moimi   problemami.   Nie   o   to   chodzi,   że   nie 

jesteśmy sobie bliscy. Tyle tylko, że - no wiecie - to jednak facet.

Jednak z drugiej strony, ma spore doświadczenie w kwestiach romansowych, więc 

doszłam do wniosku, że może będzie umiał mi doradzić w tej konkretnej sprawie.

- Tato... - zagaiłam. - Co się robi, jeżeli się kogoś lubi, a ten ktoś, no wiesz, nie ma o 

tym pojęcia?

Tata odparł:

- Jeżeli Kenny do tej pory nie wie, że go lubisz, obawiam się, że to już nigdy do niego 

background image

nie dotrze. Przecież spędziłaś z nim wszystkie weekendy od Halloween.

I taki właśnie masz problem, kiedy twój ochroniarz jest na liście płac twojego ojca - 

wszystkie twoje sprawy osobiste są omawiane za twoimi plecami.

- Ja nie mówię o Kennym, tato - sprostowałam. - Chodzi o kogoś innego. Tylko, jak 

mówiłam, ten ktoś nie wie, że mi się podoba.

- A czego brakuje Kenny'emu? - zainteresował się tata. - Ja go lubię.

Oczywiście,   że   mój   tata   lubi   Kenny'ego.   Bo   szanse,   że   Kenny   i   ja   kiedykolwiek 

dotrzemy poza tak zwaną pierwszą bazę są mniej więcej zerowe. Który facet by nie chciał, 

żeby jego dorastająca córka spotykała się właśnie z kimś takim?

Ale jeśli tata żywi jakiekolwiek poważne nadzieje, że uda się zatrzymać tron Genowii 

w   rodzinie   Renaldich   i   nie   pozwolić   mu   przejść   w   ręce   Sebastiana,   to   jednak   powinien 

darować sobie sympatyzowanie  z Kennym,  bo jestem całkiem pewna, że Kenny i ja nie 

będziemy się bawić w żadną prokreację. Przynajmniej nie w tym życiu.

- Tato... - powiedziałam. - Zapomnij o Kennym, dobra? Kenny i ja jesteśmy po prostu 

przyjaciółmi. Ja mówię o kimś innym.

Tata patrzył za balustradę tarasu tak, jakby miał ochotę splunąć. Choć raczej mało 

prawdopodobne, żeby to kiedykolwiek zrobił.

- Czy ja go znam? To znaczy, tego kogoś innego?

Zawahałam się. Nigdy się jeszcze nikomu głośno nie przyznałam, że wzdycham do 

Michaela. Naprawdę. Ani jednej osobie. No bo komu niby mogłabym to powiedzieć? Lilly 

tylko by mnie wyśmiała albo, co gorsza, powtórzyłaby Michaelowi. A mama? No cóż, ona 

ma swoje własne problemy.

- To brat Lilly - powiedziałam szybko, żeby mieć już sprawę z głowy.

Tata zrobił przerażoną minę.

- To on nie jest na studiach?

- Jeszcze nie - odparłam. - Idzie na uniwersytet na jesieni. - A ponieważ tata wciąż 

miał tę przestraszoną minę, dodałam: - Nie martw się, tato. Nie mam żadnych szans. Michael 

jest bardzo inteligentny. Nigdy nie polubi kogoś takiego jak ja.

I wtedy tata nagle bardzo się obruszył. Wyglądało to zupełnie tak, jakby nie potrafił 

zdecydować, czy ma się martwić, że lubię maturzystę, czy gniewać, że maturzysta nie lubi 

mnie.

-   Co   konkretnie   rozumiesz   przez:   „on   mnie   nigdy   nie   polubi”?   -   spytał   tata 

stanowczym tonem. - A czegóż to niby tobie brak?

-   Uch,   tato...   -   westchnęłam.   -   Przecież   ja   praktycznie   zawaliłam   algebrę, 

background image

zapomniałeś? Michael jesienią idzie na prestiżową uczelnię, na litość boską. Czego miałby 

szukać u takiej dziewczyny jak ja?

Teraz mój tata NAPRAWDĘ się wkurzył:

- Może i odziedziczyłaś po swojej matce awersję do matematyki,  ale pod każdym 

innym względem jesteś podobna do mnie!

Te słowa mnie zaskoczyły. Wysunęłam brodę naprzód i usiłowałam w nie uwierzyć.

- Taa... - powiedziałam.

- A tobie i mnie, Mia, nie brak inteligencji - ciągnął tata. - Jeśli chcesz tego faceta, 

Michaela, musisz mu to jakoś okazać.

- Myślisz, że powinnam zwyczajnie podejść do Michaela i powiedzieć coś w rodzaju: 

„Cześć stary, lubię cię”?

Tata z niesmakiem pokręcił głową.

- Nie, nie, nie - powiedział. - Oczywiście, że musisz być subtełniejsza. Powiedz mu o 

tym, OKAZUJĄC mu, co czujesz.

- Och - westchnęłam.

Może i dziedziczę po tacie wszystkie cechy oprócz zdolności do matematyki, ale nie 

miałam pojęcia, o co mu właściwie chodzi.

-   Lepiej   wracajmy   do   środka   -   stwierdził   tata.   -   Albo   twoja   babka   zacznie 

podejrzewać, że knujemy spisek przeciwko niej.

Wielka  mi  nowina.  Grandmère  zawsze  podejrzewa,  że  ktoś przeciw   niej   spiskuje. 

Uważa,   że   pralnia   hotelu   Plaza   zmówiła   się   przeciwko   niej.   Obwinia   proszek,   jakiego 

używają do pościeli za to, że Rommel kompletnie wyliniał.

Skoro była już mowa o spiskach, zapytałam tatę:

- Jak sądzisz, czy Sebastiano planuje mnie zabić, żeby móc samemu odziedziczyć 

tron?

Tata wydał jakiś zduszony dźwięk, ale udało mu się nie roześmiać. Księciu to chyba 

nie bardzo przystoi.

- Nie, Mia - odparł. - Wcale tak nie sądzę.

Ale mój tata naprawdę nie ma zbyt dużej wyobraźni. Zdecydowałam się nie tracić 

czujności co do Sebastiana, tak na wszelki wypadek.

Mama   właśnie   zajrzała   do   mojego   pokoju   i   powiedziała   mi,   że   Kenny   do   mnie 

dzwoni.

Pewnie chce mnie zaprosić na Bezwyznaniowy Bal Zimowy. Naprawdę, najwyższa 

background image

pora.

Niedziela, 7 grudnia

23.00

Dobra. Jestem w szoku. Kenny WCALE nie zaprosił mnie na Bezwyznaniowy Bal 

Zimowy. Nasza rozmowa przebiegła następująco:

Ja: Halo?

Kenny: Cześć, Mia. Tu Kenny

Ja: Och, cześć Kenny Co się stało?

Kenny miał dziwny głos, dlatego tak spytałam.

Kenny: No cóż, chciałem tylko sprawdzić, czy dobrze się czujesz. To znaczy, czy cię 

język nie boli.

Ja: Chyba już mi trochę lepiej.

Kenny: Bo wiesz, naprawdę się martwiłem. Rozumiesz, ja naprawdę, naprawdę nie 

chciałem...

Ja: Kenny, wiem. To był zwyczajny wypadek.

I wtedy właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że zadałam tacie niewłaściwe pytanie. 

Powinnam była spytać, jaki jest najlepszy sposób zerwania z kimś, a nie jak okazać komuś, że 

się go lubi.

W każdym razie, wracając do rozmowy z Kennym:

Kenny: No cóż, chciałem tylko zadzwonić i życzyć ci dobrej nocy. I powiedzieć, że 

mam nadzieję, że niedługo poczujesz się lepiej. I jeszcze powiedzieć ci... No cóż, Mia... Że 

cię kocham.

Ja: ...

Nic   mu   nie   odpowiedziałam   tak   od   razu,   bo   byłam   kompletnie   OGŁUPIAŁA!!!! 

Chociaż nie było to tak do końca zupełnie niespodziewane, bo przecież jednak chodzimy ze 

sobą.

Ale mimo wszystko, co za facet dzwoni do dziewczyny i mówi jej: „kocham cię”??? 

background image

Poza   psychopatycznymi   prześladowcami?   A   Kenny   nie   jest   przecież   psychopatycznym 

prześladowcą. To tylko Kenny. Więc dlaczego, u licha, dzwoni do mnie i mówi mi, że mnie 

kocha????

Oto   co   zrobiłam   potem,   radosna   idiotka.   Bo   on   dalej   wisiał   na   linii   i   czekał   na 

odpowiedź i tak dalej. No więc powiedziałam:

Ja: Hm, okay.

HM, OKAY.

Chłopak mi mówi, że mnie kocha, a ja odpowiadam mu: „HM, OKAY”. Boże, jak to 

dobrze, że moja przyszła kariera jest związana ze służbą dyplomatyczną.

Biedny Kenny chyba nadal czekał na jakąś inną odpowiedź niż „HM, OKAY”, zresztą 

trudno mu się dziwić, prawda?

Ale ja byłam zupełnie niezdolna do udzielenia jakiejkolwiek odpowiedzi. Wobec tego 

odezwałam się jakby nigdy nic:

Ja: No dobra, to do zobaczenia jutro.

I ODŁOŻYŁAM SŁUCHAWKĘ!!!!!

O mój Boże! Jestem najwredniejszą, najbardziej niewdzięczną dziewczyną na świecie. 

Kiedy już Sebastiano mnie zabije, będę się smażyć w piekle.

Poważnie.

DO ZAŁATWIENIA PRZED WYJAZDEM DO GENOWII

1. Szczegółowa lista dla mamy i pana G.: Jak opiekować się

 Grubym Louie, kiedy mnie nie będzie.

2. Zapas kociego jedzenia i żwirku.

3. Prezenty z okazji Gwiazdki/Chanuki:

• dla mamy - elektryczna pompka do pokarmu? Sprawdzić to jeszcze.

• dla pana G. - nowe pałeczki do perkusji.

• dla taty - książka o wegetarianizmie. Powinien odżywiać się lepiej, jeżeli chce 

utrzymać tego raka w stanie remisji.

• dla Lilly - to, co zawsze lubi dostawać - czyste kasety wideo do jej programu.

• dla Larsa - sprawdzić, czy Prada robi pokrowce na broń pod pachę, do których 

pasowałby jego rewolwer.

background image

• dla Kenny'ego - rękawiczki? Coś NIEromantycznego.

• dla Grubego Louie - kulka z kocimiętki.

•   dla   Grandmère   -   co   dać   kobiecie,   która   ma   wszystko,   włącznie   z 

osiemdziesięciodziewięciokaratowym szafirowym wisiorem, który podarował jej 

sułtan Brunei? Mydełko na sznurku?

4. Zerwać z Kennym... Tylko jak ja to zdołam zrobić? On mnie KOCHA.

Ale nie na tyle, żeby mnie zaprosić na Bezwyznaniowy Bal Zimowy, jak widzę.

Poniedziałek, 8 grudnia,

godzina wychowawcza

Lilly nie wierzy, że Kenny dzwonił i powiedział mi, że mnie kocha. Opowiedziałam 

jej o tym w samochodzie dziś rano, po drodze do szkoły. (Dzięki Bogu, że Michael miał 

wizytę u dentysty i nie jechał z nami. Prędzej bym umarła, niż dyskutowała o swoim życiu 

uczuciowym   w   jego   obecności.   Wystarczy,   że   muszę   to   robić   w   obecności   ochroniarza. 

Gdybym musiała omawiać ten temat przy człowieku, którego uwielbiam przez pół swojego 

życia, jak w banku dostałabym skrajnego zaburzenia osobowości).

Lilly na to:

- Kategorycznie odmawiam przyjęcia do wiadomości, że Kenny zrobił coś podobnego.

- Lilly... - odparłam, usiłując jednocześnie zniżyć głos, żeby kierowca nas nie słyszał. 

- Ja mówię zupełnie poważnie. Powiedział mi, że mnie kocha. KOCHAM CIĘ, powiedział. 

Właśnie tak. To było kompletnie niespodziewane i nieoczekiwane.

- On pewnie wcale tego nie powiedział. Pewnie powiedział coś zupełnie innego, a ty 

się przesłyszałaś.

- Och tak, niby co? WĄCHAM CIĘ?

- Nie no, oczywiście, że nie - powiedziała Lilly. - Przecież to by w ogóle nie miało 

sensu.

- Więc co, w takim razie? Co mógł powiedzieć Kenny, żeby brzmiało to jak „kocham 

cię”, ale nie było „kocham cię”?

Wtedy Lilly się wściekła. Walnęła:

- Wiesz co, już od miesiąca dziwnie go traktujesz. Od czasu, kiedy zaczęliście ze sobą 

chodzić,   tak   na   dobrą   sprawę.   Nie   wiem,   co   się   z   tobą   dzieje.   Przedtem   bez   przerwy 

wysłuchiwałam: „Dlaczego ja nie mam chłopaka? Jak to się stało, że wszystkie dziewczyny 

mają chłopaków, a ja nie? Kiedy wreszcie będę miała chłopaka?” A teraz wreszcie go masz i 

background image

w ogóle tego nie doceniasz.

Miała świętą rację, ale udałam obrażoną, bo naprawdę z wielkim trudem usiłowałam 

nie wydać się z tym, że ja Kenny'ego nie kocham.

- To wszystko nieprawda - odparłam. - Ja doceniam Kenny'ego.

- Och, doprawdy? Bo moim zdaniem cały problem w tym, Mia, że ty po prostu nie 

dorosłaś jeszcze do tego, żeby mieć chłopaka.

Kurczę, no - TA uwaga podziałała na mnie jak płachta na byka.

- JA? Nie dorosłam, żeby mieć chłopaka?! Kpisz sobie? Ja całe życie czekałam na to, 

żeby mieć chłopaka!

- No cóż, jeśli to prawda. - Lilly popatrzyła na mnie z wyższością. - Dlaczego nie 

pozwalasz mu się całować w usta?

- A gdzieś ty TO usłyszała? - zapytałam, wkurzona.

- Kenny powiedział Borysowi, oczywiście, a Borys mnie.

- Och, cudownie... - westchnęłam, usiłując zachować spokój. - Więc teraz nasi chłopcy 

plotkują o nas za naszymi plecami. A ty to aprobujesz?

- Oczywiście, że nie - odparła Lilly. - Ale z psychologicznego punktu widzenia jest to 

dla mnie interesujące.

I to jest ten kłopot, kiedy twoją najlepszą przyjaciółką jest osoba, której oboje rodzice 

to psychiatrzy. Cokolwiek zrobisz, jest to dla niej interesujące z psychologicznego punktu 

widzenia.

- Gdzie się pozwalam komukolwiek całować - wybuchnęłam - to wyłącznie MOJA 

sprawa! A nie twoja ani Borysa.

-   No   cóż...   -   powiedziała   Lilly.   -   Ja   tylko   stwierdzam,   że   jeśli   Kenny  faktycznie 

powiedział   to,   co   według   ciebie   powiedział,   może   zrobił   tak   dlatego,   że   nie   ma   szansy 

wyrazić   głębi   swoich   uczuć   do   ciebie   w   żaden   inny   sposób.   Rozumiesz.   Inaczej   niż 

WERBALNIE. Skoro nie POZWALASZ mu wyrazić ich fizycznie.

Teoretycznie   powinnam   chyba   być   zadowolona,   że   Kenny   raczył   tylko 

WYPOWIEDZIEĆ to słowo, zamiast wyrazić stan swoich uczuć fizycznie, co nie daj Boże, 

mogłoby sprowokować go do jakiejś akcji z językiem.

O rany, nie chce mi się już nawet o tym myśleć.

Poniedziałek, 8 grudnia,

godzina wychowawcza

Właśnie rozdali nam harmonogram egzaminów semestralnych. Oto mój:

background image

HARMONOGRAM EGZAMINÓW SEMESTRALNYCH

15 grudnia

Powtórka

16 grudnia

Pierwsza i druga godzina lekcyjna

Dla mnie to oznacza, że egzaminy z algebry i angielskiego będą tego samego dnia. W 

sumie nie ma sprawy. Z angielskim całkiem nieźle sobie radzę. No cóż, może poza rozbiorem 

logicznym zdania. Jakbym kiedykolwiek w przyszłości miała robić akurat TO, pełniąc rolę 

księżniczki najmniejszego państwa w Europie.

Niestety algebrę, jak słyszę, prawdopodobnie będę musiała umieć. A NIECH TO!

17 grudnia

Trzecia i czwarta godzina lekcyjna

Historia   cywilizacji:   łatwizna.   Grandmère   mi   opowiedziała   tyle   różnych   historii   o 

Europie po drugiej wojnie światowej, że zdam każdy test. Pewnie wiem na ten temat więcej 

niż nauczycielka. A WF? Jak mogą kazać nam zdawać egzamin z WF - u? Już zdawaliśmy 

Prezydencki   Test   Sprawnościowy   (zaliczyłam   wszystko   oprócz   skłonu   w   siadzie 

rozkrocznym).

18 grudnia

Piąta, szósta i siódma godzina lekcyjna

Rozwój Zainteresowań? Z tego nie będzie egzaminu. Nie robią egzaminów z zajęć, 

które   polegają   właściwie   na   odrabianiu   lekcji.   To   będzie   pestka.   Na   szóstej   lekcji   mam 

zawsze francuski. Z mówieniem idzie mi dobrze, z pisaniem gorzej. Na szczęście Tina jest w 

tej samej grupie. Może mogłybyśmy pouczyć się razem.

Ale na siódmej lekcji mam biologię. Tu już nie pójdzie mi tak łatwo. Jeśli do tej pory 

jeszcze nie zawaliłam biologii, to tylko dzięki pomocy Kenny'ego. Podsuwa mi większość 

odpowiedzi.

A jeśli z nim zerwę, pomoc się skończy.

19 grudnia

background image

Bezwyznaniowy Kiermasz Zimowy i Bal

Kiermasz będzie fajny. Wszystkie szkolne kluby i kółka zainteresowań będą miały 

swoje   stoiska   z   tradycyjnym   świątecznym   poczęstunkiem,   na   przykład   gorącym   cydrem. 

Potem,   wieczorem,   odbędzie   się   bal.   Mam   iść   z   Kennym.   To   znaczy,   o   ile   mnie   raczy 

zaprosić.

Chyba że wreszcie zrobię, co należy, i zerwę z nim.

A wtedy w ogóle nie będę mogła pójść na bal, bo nie wypada pokazać się bez osoby 

towarzyszącej.

Chciałabym, żeby Sebastiano się pośpieszył i już mnie wykończył.

Poniedziałek, 8 grudnia, algebra

DLACZEGO???? DLACZEGO wiecznie zapominam zeszytu do algebry?????

Najpierw - pogrupować wykładniki

Potem - pomnożyć i podzielić w porządku od lewej do prawej

Na   koniec   -   wykonać   dodawanie   i   odejmowanie   w   porządku   od 

lewej do prawej

Przykład: 2x3 - 15:5 = 6 - 3 = 3

O Boże! Lana Weinberger właśnie przesłała mi karteczkę.

To  nie może  być nic  dobrego. Lana  wiecznie się  mnie czepia. Nie  pytajcie  mnie 

dlaczego. Mogłabym jeszcze zrozumieć jej niechęć do mnie za to, że Josh Richter zaprosił 

mnie na Bal

Wielu Kultur zamiast niej. Chociaż on zaprosił mnie chyba tylko dlatego, że okazałam 

się księżniczką - a zaraz potem znów się pogodzili. Ale Lana nienawidziła mnie już znacznie 

wcześniej.

Otworzyłam karteczkę. Oto, co na niej napisała:

Słyszałam,   co   ci   się   przytrafiło   w   ten   weekend   na   lodowisku.   Pewnie   Ukochany 

będzie musiał trochę poczekać, jeżeli spodziewa się akcji z języczkiem, co?

O mój Boże! Czy WSZYSCY ludzie z całej szkoły wiedzą, że Kenny i ja jeszcze się 

nie całowaliśmy po francusku?

To wszystko wina Kenny'ego, oczywiście.

background image

Co dalej? Okładka „Post”?

Mówię   wam,   gdyby   rodzice   wiedzieli,   co   się   tak   właściwie   wyrabia   w   typowej 

amerykańskiej   szkole   średniej,   na   pewno   wybraliby   dla   swoich   dzieci   opcję   edukacji 

domowej.

Poniedziałek, 8 grudnia, historia cywilizacji

Nie mam wątpliwości, co trzeba zrobić.

Oczywiście, zawsze to wiedziałam i gdyby nie, no wiecie, ten bal, już dawno bym 

wszystko miała za sobą.

Ale teraz jestem pewna, że nie wolno mi czekać, aż będzie po balu. Powinnam to była 

zrobić wczoraj wieczorem, kiedy do mnie zadzwonił, ale przecież nie można przeprowadzać 

czegoś   takiego   przez   telefon.   No   cóż,   to   znaczy,   że   może   taka   dziewczyna   jak   Lana 

Weinberger by umiała, ale nie ja.

Nie. Uważam, że nie powinnam odkładać tego do jutra. Muszę zerwać z Kennym. Po 

prostu nie mogę dalej żyć w takim kłamstwie.

Na szczęście mam w tym wszystkim oparcie przynajmniej w jednej osobie: w Tinie 

Hakim Babie.

Nie chciałam jej nic mówić. Nie zamierzałam nic mówić nikomu. Ale wszystko jakoś 

tak mi się dzisiaj wymknęło w łazience między drugą i trzecią lekcją, kiedy Tina malowała 

sobie oczy. Widzicie, ojciec nie pozwala jej się malować, więc Tina może sobie robić makijaż 

dopiero   w   szkole.   Zawarła   układ   ze   swoim   ochroniarzem,   Wahimem.   Tina   nie   powie 

rodzicom   o   tym,   że   Wahim   strasznie   flirtuje   z   mademoiselle   Klein,   naszą   nauczycielką 

francuskiego,   jeżeli   Wahim   nie   powie   państwu   Hakim   Baba   o   uzależnieniu   Tiny   od 

kosmetyków Maybelline.

W każdym razie, nagle po prostu poczułam, że dłużej już nie zniosę tego wszystkiego 

i skończyło się na tym, że powiedziałam Tinie, co Kenny wyznał mi wczoraj przez telefon...

A nawet, w gruncie rzeczy, o wiele więcej.

Ale najpierw co do rozmowy z Kennym:

W przeciwieństwie do Lilly, TINA mi uwierzyła.

Ale też zareagowała totalnie nie tak. Uznała, że to świetnie.

- O mój Boże, Mia, ty to masz szczęście... - powtórzyła parę razy. - Tak bardzo bym 

chciała, żeby Dave mi wyznał, że mnie kocha! To znaczy, ja wiem, że on jest jak najbardziej 

zaangażowany w nasz związek, ale według niego uczucie okazuje się w ten sposób, że w 

MacDonaldzie kupuje się dziewczynie dodatkowe frytki.

background image

Niezupełnie takiego wsparcia oczekiwałam.

-   Ale   widzisz,   Tina...   -   odezwałam   się.   Czułam,   że   Tina,   zagorzała   czytelniczka 

romansów, zrozumie. - Problem w tym, że ja go nie kocham.

Tina szeroko otworzyła swoje ozdobione tuszem oczy i spojrzała na mnie.

- Nie kochasz go?

- Nie - odparłam żałośnie. - Ja go naprawdę lubię, ale jako przyjaciela. Po prostu nie 

jestem zakochana, nic z tych rzeczy. Nie w nim.

- O Boże... - powiedziała Tina, wyciągnęła rękę i złapała mnie za nadgarstek. - Jest 

ktoś inny, tak?

Zostało nam już tylko parę minut do dzwonka. Obie musiałyśmy zaraz pójść na lekcje.

A jednak, z jakiegoś powodu, właśnie w tym momencie zdecydowałam się uczynić 

swoje wyznanie. Nie wiem czemu. Może, skoro już i tak wypaplałam wszystko tacie, nie 

wydawało mi się takie straszne powiedzieć o tym komuś innemu, a zwłaszcza Tinie. Poza 

tym,  nie mogę przestać myśleć o tym,  co powiedział mój tata. No wiecie, żeby pokazać 

facetowi,   że   mi   na   nim   zależy.   Tina,   czułam   to,   była   jedyną   znaną   mi   osobą,   która 

wiedziałaby, jak to zrobić.

No więc powiedziałam:

- Tak.

Tina omal nie upuściła kosmetyczki, tak była podekscytowana.

- Wiedziałam! - wrzasnęła. - Wiedziałam, że nie bez powodu nie pozwalasz mu się 

całować!

Szczęka mi opadła.

- O tym TEŻ wiesz?

- No cóż... - Tina wzruszyła ramionami. - Kenny powiedział Dave'owi, a Dave mnie.

Jezu! Dlaczego Oprah zawsze uskarża się, że mężczyźni nie są w kontakcie ze swoimi 

emocjami i w niewystarczającym stopniu się nimi dzielą? W moim odczuciu Kenny ostatnio 

tyle się ludziom nazwierzał, że to wystarczy, by nadrobić kilka stuleci męskiej niechęci do 

ujawniania przeżyć.

-   No   więc,   kto   to   jest?   -   zapytała   Tina,   bardzo   zaciekawiona,   chowając   swoją 

maszynkę do podkręcania rzęs i konturówkę do ust. - Ten facet, którego lubisz?

Odparłam:

- To nieważne. Poza tym, cała sprawa jest już na wstępie przegrana. On chyba ma 

dziewczynę.

Tina tak szybkim ruchem okręciła głowę, chcąc na mnie spojrzeć, że gruby, czarny 

background image

warkocz chlasnął ją po twarzy - okrąglutkiej, ale ładnej.

- To Michael, prawda? - zapytała, znów chwytając mnie za ramię.

Trzymała mnie tak mocno, że aż zabolało.

Instynktownie   chciałam   oczywiście   zaprzeczyć.   W   gruncie   rzeczy,   już   nawet 

otworzyłam usta, żeby wypuścić z nich jedno krótkie słówko: „nie”.

Ale pomyślałam: co mi tam? Czemu mam zaprzeczać? Tina nie wygada nikomu. A 

może nawet będzie umiała mi pomóc.

Więc zamiast powiedzieć: „nie”, wzięłam głęboki oddech i rzuciłam:

- Jeżeli komuś wygadasz, zabiję cię, rozumiesz? ZABIJĘ.

Tina zrobiła wtedy coś dziwnego. Puściła moje ramię i zaczęła drobić w kółeczko.

- Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam! - mówiła, podskakując.

Potem przestała podskakiwać i znów mnie złapała za rękę.

- Och, Mia, zawsze uważałam, że wy idealnie do siebie pasujecie. To znaczy, lubię 

Kenny'ego i tak dalej, ale on, no wiesz... - Zmarszczyła nos. - Nie jest Michaelem.

Jeżeli wczoraj wieczorem zrobiło mi się trochę dziwnie, kiedy opowiadałam tacie, co 

naprawdę czuję do Michaela, to wszystko było nic - NIC - w porównaniu z tym, co poczułam, 

zwierzając się komuś w moim wieku. Tina nie wybuchnęła śmiechem ani nie powiedziała: 

„Taa, akurat” jakimś sarkastycznym tonem, ani nic z tych rzeczy. Dla mnie to było więcej, niż 

mogłam się spodziewać.

A jej zrozumienie - a nawet aprobata - dla moich uczuć do Michaela sprawiły, że 

nagle zapragnęłam rzucić się jej na szyję i bardzo mocno ją uściskać.

Tylko nie było na to czasu, bo za chwilę miał dzwonić dzwonek.

Westchnęłam:

- Naprawdę? Naprawdę nie uważasz, że to głupie?

- He! - powiedziała Tina. - Michael jest SEKSOWNY. POZA TYM, to maturzysta.

A potem zrobiła zmartwioną minę.

- Ale co z Kennym? I z Judith?

-   Wiem...   -   odparłam   i   opuściłam   ramiona   gestem,   za   który   Grandmère   jak   nic 

stuknęłaby mnie w głowę. - Tina, ja nie mam pojęcia, co robić.

Ciemne brwi Tiny zbiegły się w wyrazie skupienia.

- Zdaje mi  się, że kiedyś czytałam  książkę,  w której coś takiego się wydarzyło  - 

stwierdziła.  - Nazywało  się to chyba  Wysłuchaj mego serca.  Gdybym  tylko  mogła sobie 

przypomnieć, jak oni z tego wszystkiego wybrnęli...

Jednak zanim sobie przypomniała, dzwonek zadzwonił. Obie totalnie spóźniłyśmy się 

background image

na lekcje.

Ale jeśli chcecie znać moje zdanie, warto było. Bo teraz przynajmniej nie muszę się 

martwić sama. Mam kogoś, kto martwi się razem ze mną.

Poniedziałek, 8 grudnia, RZ

Lunch to była istna katastrofa.

Biorąc pod uwagę, że wszyscy ludzie w szkole chyba już wiedzą w najdrobniejszych 

szczegółach, co ostatnio robię - albo czego właściwie nie robię - z moim językiem, pewnie nie 

powinnam się dziwić. Ale było gorzej, niż można sobie wyobrazić.

To   dlatego,   że   przy   ladzie   z   sałatkami   wpadłam   na   Michaela.   Tworzyłam   swoją 

zwykłą piramidkę z ciecierzycy i fasolki pinto, kiedy zobaczyłam, że podszedł do grilla z 

burgerami   (mimo   moich   usilnych   starań   oboje   Moscovitzowie   uparcie   pozostają 

mięsożercami).

Poważnie,   ja   tylko   odpowiedziałam:   „Dobrze”   na   jego   pytanie,   jak   się   czuję.   No 

wiecie, to w związku z tym, że kiedy mnie widział ostatnim razem, krwawiłam z ust (To 

musiał   być   doprawdy   uroczy   widok.   O   jakże   się   cieszę,   że   w   każdych   okolicznościach 

potrafiłam w obecności ukochanego mężczyzny zachować pozór godności i piękna!).

W każdym razie, wtedy ja go zapytałam - rozumiecie, z czystej uprzejmości - jak mu 

poszła wizyta u dentysty. Winy za to, co się stało później, w żaden sposób nie można mi 

przypisywać.

A stało się to, że Michael zaczął mi opowiadać, jak mu robiono plombę, i że jeszcze 

do tej pory ma zdrętwiałe po znieczuleniu usta. Współczułam mu, bo sama cierpię na pewien 

rodzaj   osłabienia   sensorycznego,   mając   nadgryziony   język,   więc   po   prostu   jakoś   tak,   no 

wiecie, POPATRZYŁAM na usta Michaela, czego właściwie nigdy przedtem nie robiłam. To 

znaczy patrzyłam na różne inne części ciała Michaela (zwłaszcza kiedy wchodzi do kuchni 

rano i nie ma na sobie koszulki, co mu się zdarza zawsze, kiedy zostaję na noc u Lilly). Ale 

nigdy tak naprawdę nie spoglądałam na jego usta. No wiecie. Z bliska.

Michael ma faktycznie bardzo ładne usta. Nie takie wąskie jak moje. Nie wiem, czy 

można tak mówić o ustach jakiegoś chłopca, ale usta Michaela wyglądają tak, jakby podczas 

pocałunku mogły być bardzo miękkie.

Właśnie   wtedy,   kiedy   przyglądałam   się   ustom   Michaela,   stała   się   rzecz   bardzo 

niedobra: patrzyłam na nie i zastanawiałam się, czy byłyby delikatne w trakcie pocałunku, a 

kiedy tak patrzyłam, zaczęłam sobie jakoś tak wyobrażać - rozumiecie, całkiem teoretycznie - 

że się całujemy. W tym samym momencie ogarnęło mnie takie ciepło - uczucie, o którym 

background image

mówi się we wszystkich romansach Tiny - i DOKŁADNIE WTEDY Kenny minął nas, idąc 

po swój zwykły lunch: dietetyczną colę i lodowego sandwicza.

Wiem, że Kenny nie potrafi czytać w moich myślach - gdyby mógł, do tej pory już 

dawno by ze mną zerwał - ale może telepatycznie wyczuł, o czym myślałam i dlatego nie 

odpowiedział, kiedy ja i Michael rzuciliśmy mu: „cześć”.

No cóż - taki numer na dodatek do mojej reakcji, kiedy powiedziałam „Hm, okay”, po 

jego wyznaniu, że mnie kocha...

Jeżeli moja twarz była tak czerwona, jak mi się wydaje, Kenny musiał się czegoś 

domyślić.   Może   DLATEGO   nie   odpowiedział   na   nasze   „cześć”.   Bo   ja   miałam   wygląd 

winowajcy. Niewątpliwie CZUŁAM się winna. No bo stałam tam, gapiłam się na usta innego 

faceta i zastanawiałam  się, jak by to było  całować się z nim, a tu obok przechodzi mój 

chłopak.

Kiedy umrę, pójdę do piekła dla złych dziewczynek.

Wiecie,   czego   bym   chciała?   Chciałabym,   żeby   WSZYSCY   mogli   mi   czytać   w 

myślach. Bo wtedy Kenny nigdy by się ze mną nie umówił. Wiedziałby, że nie myślę o nim w 

taki sposób. A Lilly nie żartowałaby sobie ze mnie i nie robiła afery, że nie pozwalam mu się 

całować. Wiedziałaby, że nie pozwalam, bo jestem zakochana w kimś innym.

Takie rozwiązanie ma pewną wadę - wiedziałaby też, kim jest ten ktoś inny.

A ten ktoś prawdopodobnie nigdy więcej się do mnie nie odezwie, bo to strasznie 

nieluzackie, żeby maturzysta spotykał się z pierwszoklasistką. Zwłaszcza z taką, która nigdzie 

nie może się ruszyć bez ochroniarza.

Poza tym, jestem prawie pewna, że on chodzi z Judith Gershner, bo kiedy odszedł od 

grilla, przysiadł się do niej.

I cóż, to tyle.

Szkoda, że nie mogę wyjechać do Genowii już jutro, a nie za dwa tygodnie.

Poniedziałek, 8 grudnia, francuski

Na   Rozwoju   Zainteresowań,   mimo   tego   katastrofalnego   zajścia   podczas   lunchu, 

całkiem dobrze się bawiłam. W gruncie  rzeczy było  niemal  jak za dawnych  czasów. To 

znaczy, zanim wszyscy zaczęliśmy ze sobą chodzić, a ludzie dostali jakiejś obsesji na punkcie 

wnętrza mojej jamy ustnej i tak dalej.

Pani Hill całą godzinę spędziła w pokoju nauczycielskim po drugiej stronie korytarza, 

wrzeszcząc przez telefon na pracowników American Express, a my mogliśmy robić dokładnie 

to, co zazwyczaj  robimy w czasie RZ... Czyli  co kto chciał. Na przykład ci, którzy (jak 

background image

chłopak   Lilly,   Borys)   mieli   ochotę   popracować   nad   swoimi   indywidualnymi   projektami 

(Borys   uczy  się  jakiejś   nowej   sonaty skrzypcowej),  czemu  zresztą  mają  służyć zajęcia  z 

Rozwoju Zainteresowań, zajęli się właśnie tym.

Jednak ci z nas, którzy (jak Lilly i ja) nie mieli ochoty pracować nad indywidualnymi 

projektami (mój to powtarzanie algebry, Lilly zaś zajmuje się swoim programem dla telewizji 

kablowej), nie robili nic.

Było   to   bardzo   przyjemne,   bo   Lilly   kompletnie   zapomniała   o   mnie,   Kennym   i 

pocałunkach. A  to dlatego, że  teraz  wścieka  się  na panią  Spears,  swoją  nauczycielkę  od 

zaawansowanego angielskiego, która odrzuciła jej propozycję pracy semestralnej.

Pani   Spears   postąpiła   totalnie   nie   fair,   odrzucając   tę   pracę,   bo   jest   naprawdę 

znakomicie przemyślana i całkiem twórcza. Zrobiłam sobie kopię:

Jak przetrwać liceum

Lilly Moscovitz

Spędziwszy   ostatnie   dwa   miesiące   w   skostniałych   strukturach   tej   instytucji,   którą  

powszechnie określa się jako liceum, czuję, że w dziedzinie szkolnictwa średniego jestem 

obecnie   kwalifikowanym   ekspertem.   Od   zbiórek   kibiców   przed   zawodami   sportowymi   do  

porannych apeli, obserwowałam życie szkoły w jego wszystkich aspektach. Za cztery lata 

odzyskam wreszcie wolność i wydostanę się z tej zakazanej dziury, a wtedy opublikuję swoje 

starannie zebrane przemyślenia w poradniku Jak przetrwać liceum.

Moi   koledzy   i   nauczyciele   nie   zdawali   sobie   sprawy,   że   kiedy   krzątali   się   wokół  

swoich   codziennych   obowiązków,   ja   bardzo   uważnie   studiowałam   ich   poczynania   celem 

przekazania   swoich   spostrzeżeń   przyszłym   pokoleniom.   Dzięki   mojemu   poradnikowi,   los 

każdego   pierwszoklasisty   w   liceum   stanie   się   nieco   bardziej   znośny.   W   przyszłości  

uczniowie będą się mogli dowiedzieć, w jaki sposób zwyciężać w konfliktach ze starszymi  

kolegami nie poprzez agresję, ale sprzedaż praw do naprawdę uszczypliwego scenariusza  

jakiemuś   głównemu   studio   filmowemu   z   Hollywood   -   scenariusza,   w   którym   pojawią   się 

postaci oparte na tych samych indywiduach, które przez całe lata dokuczały im w szkole.  

Przekonają się, że droga do prawdziwej chwały nie jest wybrukowana koktajlami Mołotowa.

Oto, dla przyjemności czytelnika, kilka przykładów tematów, które poruszę w książce  

Jak przetrwać liceum:

1.   Licealne   romanse   albo   dlaczego   nie   mogę   otworzyć   swojej   szafki?   -   Bo   para 

opętanych seksem nastolatków opiera się o nią i całuje.

2.  Stołówkowe jedzenie: czy kukurydziane burgery można legalnie umieszczać  na 

liście potraw mięsnych?

background image

3. Jak się porozumiewać z podludźmi, którzy okupują korytarze?

4. Psycholog szkolny: kogo oni usiłują nabierać?

5. Toruj sobie drogę łokciami - sztuka przepychania się po korytarzach.

No co, nie brzmi dobrze? A teraz popatrzcie, co pani Spears miała na ten temat do 

powiedzenia:

Lilly, chociaż bardzo mi przykro słyszeć, że twoje dotychczasowe doświadczenia w 

naszym liceum nie były pozytywne, obawiam się, że będę musiała dołożyć do nich jeszcze  

jedno,   prosząc   cię,   żebyś   znalazła   inny   temat   dla   swojej   pracy   semestralnej.   Poza   tym 

szóstka za kreatywność, jak zwykle.

p. Spears

Uwierzylibyście? I to jest w porządku?! Lilly została ocenzurowana! Jej propozycja 

powinna była totalnie powalić ciało pedagogiczne na kolana. Lilly mówi, że oburza ją fakt, że 

biorąc   pod   uwagę   cały   koszt   nauki,   tylko   takich   reakcji   możemy   oczekiwać   od   naszych 

nauczycieli. Zero pomocy. Zero wsparcia. Wtedy jej przypomniałam, że to nie dotyczy pana 

Gianiniego,   który   naprawdę   wykracza   poza   swoje   podstawowe   obowiązki,   zostając   co-

dziennie po szkole, żeby prowadzić zajęcia uzupełniające dla takich uczniów jak ja, którzy 

niespecjalnie radzą sobie z algebrą.

Lilly mówi, że pan Gianini prawdopodobnie zorganizował te całe powtórki po szkole 

tylko po to, żeby się móc jakoś zbliżyć do mojej matki, a teraz nie może się wycofać, bo 

gdyby przyszło jej do głowy, że to wszystko było tylko grą, rozwiodłaby się z nim.

Ja w to jednak nie wierzę. Moim zdaniem pan G. zostawałby po szkole, żeby mi 

pomóc, niezależnie od tego, czyby się umawiał z moją mamą, czy nie. Ten typ tak ma.

W   każdym   razie   teraz   Lilly   rozpoczęła   kolejną   ze   swoich   słynnych   kampanii. 

Właściwie to nawet dobrze, bo to odwróci jej uwagę ode mnie i kwestii, czego dotykam (albo 

i nie dotykam) ustami. A tak się wszystko zaczęło:

Lilly: Prawdziwym problemem tej szkoły nie są nauczyciele. Jest nim apatia uczniów. 

Powiedzmy, że chcielibyśmy zorganizować strajk.

Ja: Strajk?

Lilly:   No   właśnie.   Na   przykład   wszyscy   jednocześnie   wstaniemy   i   wyjdziemy   ze 

szkoły.

background image

Ja: Tylko dlatego, że pani Spears odrzuciła twoją propozycję pracy semestralnej?

Lilly: Nie, Mia. Dlatego, że ona usiłuje ograniczać naszą indywidualność, zmuszając 

nas, żebyśmy się ugięli przed feudalizmem korporacyjnych instytucji. Znowu.

Ja: Aha. A jak ona to robi?

Lilly:   Cenzorując   nas,   kiedy   jesteśmy   najbardziej   płodni   -   z   punktu   widzenia 

kreatywności.

Borys:   (wytykając   nos   z   szafy   na   materiały   biurowe,   gdzie   Lilly   kazała   mu   się 

zamknąć, kiedy zaczął ćwiczyć swoją najnowszą sonatę) Płodni? Ktoś powiedział PŁODNI?

Lilly:   Wracaj   do   szafy,   Borys.   Michael,   czy   mógłbyś   dziś   wieczorem   rozesłać 

masowego maila do wszystkich uczniów i ogłosić, że jutro o jedenastej będzie strajk?

Michael:   (pracując   nad   stoiskiem,   które   on,   Judith   Gershner   i   cała   reszta   Klubu 

Komputerowego przygotowują na Kiermasz Zimowy) Mógłbym, ale tego nie zrobię.

Lilly: DLACZEGO NIE?

Michael: Bo wczoraj wieczorem była twoja kolej, żeby opróżnić zmywarkę, a ciebie 

nie było w domu, więc musiałem zrobić to sam.

Lilly: Ależ ja UPRZEDZAŁAM mamę, że będę musiała skoczyć do studia i zrobić 

parę ostatnich poprawek do przyszłotygodniowego odcinka!

Program   telewizyjny   Lilly,   czyli  Lilly   mówi   prosto   z   mostu,  jest   teraz   jednym   z 

najwyżej notowanych programów manhattańskiej kablówki. Oczywiście, to kanał ogólnego 

dostępu,   więc   ona   nie   robi   na   tym   żadnej   kasy,   ale   kilka   głównych   stacji   kupiło   i 

wyemitowało   wywiad,   który   przeprowadziła   ze   mną   pewnego   wieczoru,   kiedy   prawie 

zasypiałam. Uważam, że ten wywiad był idiotyczny, ale chyba wielu ludziom się podobał, bo 

teraz Lilly dostaje tony maili od widzów, podczas gdy przedtem pisał do niej tylko ten maniak 

seksualny, Norman.

Michael: Posłuchaj, jeżeli masz jakieś problemy z organizacją czasu, to nie rozwiązuj 

ich moim kosztem. Po prostu nie oczekuj, że będę milcząco spełniał twoje prośby, zwłaszcza 

że to ty jesteś mi teraz winna przysługę.

Ja: Lilly, nie obraź się, ale moim zdaniem ten tydzień to i tak nie jest dobry czas na 

strajk. Przecież już za moment mamy egzaminy semestralne.

Lilly: I CO???

Ja: I to, że niektórzy z nas naprawdę nie mogą urywać się z lekcji. Ja sobie nie mogę 

pozwolić na opuszczenie którejkolwiek powtórki. Już i tak mam słabe stopnie.

background image

Michael: Naprawdę? Myślałem, że się poprawiłaś z algebry.

Ja: Jeżeli uznasz, że trzy plus to sukces...

Michael:   A,   daj   spokój.   Na  pewno   umiesz   na   więcej   niż   trzy   plus.  Twoja   matka 

wyszła za mąż za nauczyciela algebry!

Ja: I co z tego? To nic nie znaczy. Wiesz, że pan G. nikogo nie faworyzuje.

Michael: Myślałem, że własnej pasierbicy trochę odpuści.

Lilly: CZY MOGLIBYŚCIE OBOJE SKUPIĆ SIĘ NA BIEŻĄCEJ SYTUACJI, TO 

ZNACZY   NA   TYM,   ŻE   TA   SZKOŁA   PILNIE   POTRZEBUJE   GRUNTOWNEJ 

REFORMY?

Na szczęście w tej samej chwili odezwał się dzwonek, więc o ile wiem, jutro żadnego 

strajku nie będzie. I bardzo dobrze, bo ja naprawdę potrzebuję tych powtórek.

Wiecie, to zabawne, że pani Spears nie podobał się temat pracy semestralnej Lilly. Bo 

na mój własny, to znaczy Rozprawa przeciwko bożonarodzeniowej choince - czemu corocznie 

w   grudniu   usiłujemy   kultywować   pogański   rytuał   wycinania   drzew,   jeżeli   jednocześnie 

pragniemy odtworzyć warstwę ozonową? - zareagowała bardzo entuzjastycznie.

A gdzie mi tam do IQ Lilly!

Poniedziałek, 8 grudnia, biologia

Kenny właśnie przesłał mi ten liścik:

Mia, mam nadzieję, że nie uraziłem Cię tym, co Ci wczoraj wieczorem powiedziałem.  

Chciałem tylko, żebyś wiedziała, co czuję.

Pozdrawiam

Kenny

O Boże. I co ja mam TERAZ zrobić? On tu siedzi obok mnie i czeka na odpowiedź. 

Chyba mu się wydaje, że właśnie w tej chwili ją piszę. Tę odpowiedź.

Co mam mu powiedzieć?

Być może trafia mi się idealna okazja, żeby z nim zerwać. „Przykro mi, Kenny, ale nie 

podzielam   Twoich   uczuć   -   zostańmy   po   prostu   przyjaciółmi”.   Czy   tak   powinnam   mu 

odpowiedzieć?

Chodzi wyłącznie o to, że ja nie chcę go zranić, rozumiecie? No, może jeszcze i o to, 

że on jest moim partnerem na biologii. Bo cokolwiek się stanie i tak będę musiała siedzieć 

background image

obok niego jeszcze  przez dwa tygodnie.  A  o wiele  bardziej wolałabym  mieć  na  biologii 

partnera, który mnie lubi, niż takiego, który ma mnie serdecznie dosyć.

No i co z balem? Jeżeli z nim zerwę, z kim pójdę na Bezwyznaniowy Bal Zimowy? 

Wiem, nie powinny mną kierować tak niskie pobudki, ale to pierwsza okazja w całej historii 

mojego życia, kiedy w ogóle mam z kim iść na imprezę.

Jeżeli on się wreszcie zmobilizuje i mnie zaprosi.

A co z egzaminem, hę? To znaczy, egzaminem z biologii. W żaden sposób nie zdam 

bez notatek Kenny'ego. NIE MA MOWY.

Cóż, trudno, jednak muszę powiedzieć mu prawdę. Zwłaszcza po tym, co się dzisiaj 

stało przy ladzie z sałatkami.

No,   dobra.   Zegnaj,   osobo   towarzysząca   na   Bezwyznaniowy   Bal   Zimowy.   Witaj, 

telewizjo w piątkowe wieczory.

Drogi Kenny,

Wiesz, że traktuję Cię jak serdecznego przyjaciela. Problem jednak w tym, że...

Poniedziałek, 8 grudnia, 15.00

powtórka z algebry z panem Gianinim

Okay, więc faktycznie - dzwonek zadzwonił, zanim zdążyłam skończyć swój liścik.

To nie znaczy, że nie zamierzam wyjaśnić Kenny'emu, co czuję. Słowo honoru, noszę 

się z tym zamiarem. I zrealizuję go, jeszcze dzisiaj wieczorem. Może to okrutne - zrywać z 

kimś przez telefon, ale trudno. Ja po prostu dłużej nie wytrzymam.

PRACA DOMOWA

Algebra: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 1 - 3

Angielski: praca semestralna

Historia cywilizacji: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 1 - 4

RZ: nic

Francuski: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 1 - 3

background image

Biologia: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 1 - 5

Wtorek, 9 grudnia,

godzina wychowawcza

No dobra. Więc jednak z nim nie zerwałam.

I nawet nie dlatego, że nie miałam serca zakończyć tego przez telefon.

Chodzi o to, co powiedziała GRANDMÈRE - no właśnie akurat ona, o ironio!

I wcale nie czuję się usprawiedliwiona. Naprawdę zamierzałam zerwać. Tylko jakoś 

tak wyszło, że po powtórce z algebry musiałam pojechać do pracowni, w której Sebastiano 

upchnął swoje ostatnie kreacje, żeby jego podręczne mogły zdjąć ze mnie miarę na sukienkę. 

Grandmère   dowodziła,   że   od   tej   pory   powinnam   nosić   ubrania   szyte   wyłącznie   przez 

genowiańskich projektantów mody, okazując w ten sposób swój patriotyzm,  czy coś. Nie 

będzie łatwo, bo znam tylko jednego genowiańskiego projektanta, to znaczy Sebastiana. A 

powiedzmy sobie otwarcie, on niewiele robi w dżinsie.

Ale nieważne. Miałam naprawdę większe zmartwienia niż moja wiosenna garderoba.

Jakoś musiało to zwrócić uwagę Grandmère, bo w połowie opisu koralików, którymi 

Sebastiano ma zamiar wyszyć stanik sukni, przerwała mu i krzyknęła:

- Amelio, co się z tobą dzieje?!

Podskoczyłam w górę chyba na pół metra.

- Co?

- Sebastiano pytał, czy wolisz wycięcie w kształcie serca, czy karo.

Popatrzyłam na nią nieprzytomnie.

- Jakie wycięcie?

Grandmère  rzuciła  mi  złe   spojrzenie.   Zdarza  jej   się  to   nader  często.   Dlatego   mój 

ojciec, chociaż zajmuje sąsiedni apartament hotelowy, nigdy nie zagląda do Grandmère w 

trakcie moich lekcji etykiety.

- Sebastiano... - powiedziała moja babka. - Zostaw, proszę, mnie i księżniczkę na 

moment same.

A Sebastiano - w kolejnej parze skórzanych spodni, tym razem w kolorze pomarańczy 

(to nowa szarość, poinformował mnie, a biel - może was zaskoczę tą wiadomością - jest nową 

czernią) - ukłonił się i wyszedł z pokoju, a za nim szczupłe panie, które brały ze mnie miarę.

-   A   zatem...   -   oświadczyła   Grandmère   władczym   tonem.   -   Amelio,   coś   cię 

najwyraźniej gnębi. O co chodzi?

- O nic takiego - odparłam, strasznie się czerwieniąc.

background image

Wiem, że się zaczerwieniłam, bo: a) czułam to oraz b) widziałam swoje odbicie w 

trzech sięgających podłogi lustrach stojących przede mną.

-   To   nie   jest   nic   takiego.   -   Grandmère   sztachnęła   się   mocno   gitanem,   chociaż 

wielokrotnie ją prosiłam, żeby nie paliła przy mnie, jako że bierne palenie może tak samo 

uszkodzić płuca jak palenie czynne. - Co się dzieje? Kłopoty w domu? Pewnie twoja matka i 

ten nauczyciel matematyki  już się zaczęli kłócić. No cóż, nigdy nie oczekiwałam, że TO 

małżeństwo okaże się trwałe. Twoja matka jest bardzo zmienna w uczuciach.

Muszę  przyznać,  że   trochę  mnie  wytrącił   z  równowagi   jej   komentarz.  Grandmère 

zawsze   była   uszczypliwa   w   stosunku   do   mojej   matki,   mimo   że   mama   wychowała   mnie 

praktycznie bez pomocy, i chyba z niezłym skutkiem, skoro jeszcze nie zaszłam w niechcianą 

ciążę ani nikogo nie zastrzeliłam.

- Dla twojej informacji - odparłam - moja mama i pan Gianini są ze sobą naprawdę 

szczęśliwi. Wcale nie o nich myślałam.

- No więc o co chodzi? - zapytała Grandmère lekko znudzona.

- O nic! - niemal krzyknęłam. - Ja tylko... No cóż, myślałam o tym, że muszę dzisiaj 

wieczorem zerwać ze swoim chłopakiem, to wszystko. Ale to nie jest twoja sprawa.

Zamiast się obrazić na takie odezwanie, które każda szanująca się babcia uznałaby za 

przejaw arogancji, Grandmère tylko pociągnęła łyczek swojego drinka i nagle zainteresowała 

się znaczniej bardziej.

- Och? A który to chłopak? - powiedziała zupełnie innym tonem, tym samym, którego 

używa, kiedy ktoś da jej cenną wskazówkę na temat inwestycji giełdowych.

Boże, co ja złego zrobiłam, że pokarało mnie taką babką? Poważnie. Babcia Lilly i 

Michaela   zawsze   pamięta   imiona   ich   wszystkich   przyjaciół,   co   i   rusz   piecze   dla   nich 

ciasteczka   z   serem   i   ciągle   martwi   się,   że   za   mało   jedzą,   chociaż   ich   rodzice,   państwo 

doktorostwo   Moscovitz,   regularnie   zaopatrują   dom   w   niezbędne   artykuły   spożywcze,   a 

przynajmniej zamawiają je na wynos.

A   ja?   Mnie   się   dostała   babcia   z   bezwłosym   pudlem   i   pierścionkami   z 

dziewięciokaratowymi brylantami, której największą radość sprawia znęcanie się nade mną.

I dlaczego właściwie? To znaczy dlaczego Grandmère tak bardzo lubi się nade mną 

znęcać? Ja jej nigdy nic złego nie zrobiłam. W każdym razie nic poza tym, że jestem jej 

jedyną wnuczką. I przecież wcale nie chodzę po świecie i nie opowiadam komu popadnie, że 

jej nie cierpię. No wiecie, przecież ja nawet JEJ SAMEJ nigdy nie powiedziałam, że uważam 

ją za okropną staruszkę, która przykłada rękę do degradacji środowiska naturalnego, nosząc 

prawdziwe futra i paląc francuskie papierosy bez filtra.

background image

- Grandmère - zaczęłam, usiłując zachować spokój. - Ja mam tylko jednego chłopaka. 

Na imię ma Kenny.

Mówiłam ci o nim już jakieś pięćdziesiąt tysięcy razy, dodałam w myślach.

- Myślałam, że ten cały Kenny to twój partner na zajęciach z biologii - stwierdziła 

Grandmère, upiwszy jeszcze trochę sidecara, swojego ulubionego drinka.

- Bo tak jest - odparłam, trochę zdziwiona, że udało jej się coś takiego zapamiętać. - A 

przy   okazji,   to   mój   chłopak.   Tylko   że   wczoraj   wieczorem   kompletnie   mu   odwaliło   i 

powiedział, że mnie kocha.

Grandmère   poklepała   po   łebku   Rommla,   który   siedział   u   niej   na   kolanach   z 

nieszczęśliwą miną (to jego normalny wyraz pyska).

- I co w tym takiego złego - zainteresowała się - że jakiś chłopiec wyznał ci miłość?

- Nic - odparłam. - Tylko że JA się w nim nie kocham. Więc postępowałabym nie fair, 

gdybym go jakoś, sama rozumiesz, zachęcała.

Grandmère uniosła swoje domalowane brwi.

- Nie rozumiem czemu.

Jak ja się zdołałam zaplątać w tę całą rozmowę?

- Dlatego, Grandmère, że takich rzeczy po prostu się NIE ROBI. Nie w dzisiejszych 

czasach.

-   Doprawdy?   No   cóż,   moje   obserwacje   ludzkich   charakterów   wskazują   na   coś 

przeciwnego.   Oczywiście,   wyłączając   przypadki,   w   których   jest   się   zakochanym   w   kimś 

innym. Wtedy odrzucenie niechcianego konkurenta można określić jako rozsądny postępek, 

gdyż   w   ten   sposób   zwalnia   się   miejsce   dla   mężczyzny,   którego   naprawdę   się  pragnie.   - 

Przyjrzała mi się uważnie. - Czy istnieje w twoim życiu ktoś taki, Amelio? Ktoś - hm - 

specjalny?

- Nie - skłamałam automatycznie.

Grandmère parsknęła.

- Kłamiesz.

- Nie kłamię - skłamałam znowu.

- Kłamiesz. Nie powinnam ci nic mówić, ale uważam, że u przyszłej monarchini jest 

to zły nawyk, więc trzeba ci rzecz uświadomić, żebyś na przyszłość mogła temu zapobiec. 

Amelio, kiedy kłamiesz, rozszerzają ci się nozdrza.

Zakryłam nos dłońmi.

- Nieprawda!

- Ależ owszem - powiedziała Grandmère, najwyraźniej świetnie się bawiąc. - Jeśli mi 

background image

nie wierzysz, popatrz do lustra.

Odwróciłam się i spojrzałam w najbliższe sięgające do podłogi lustro. Odjęłam ręce 

od twarzy i przyjrzałam się swojemu nosowi. Wcale nie miałam rozszerzonych nozdrzy. Ona 

zwariowała.

- A teraz zapytam cię jeszcze raz, Amelio - powiedziała leniwym tonem Grandmère ze 

swojego fotela. - Czy w obecnej chwili kochasz się w kimś?

- Nie - skłamałam odruchowo...

I nozdrza natychmiast mi się rozszerzyły!

O mój Boże! Kłamałam przez wszystkie te lata, a tu okazuje się, że ile razy to robię, 

moje nozdrza totalnie mnie wydają! Teraz wystarczy, że ktoś spojrzy mi na nos i z miejsca 

będzie wiedział, bez żadnych wątpliwości, czy mówię prawdę, czy nie.

Jak to się mogło stać, że nikt mi przedtem nie zwrócił na to uwagi? I że też Grandmère 

- akurat Grandmère - jest osobą, która to zauważyła! Nie moja matka, z którą mieszkam od 

czternastu lat. Nie moja przyjaciółka, która ma iloraz inteligencji wyższy niż Einstein.

Nie. Grandmère.

Jeśli to się rozniesie, nie mam życia.

- Proszę bardzo! - krzyknęłam dramatycznie, odwracając się od lustra i patrząc na nią 

wprost. - Niech ci będzie, masz rację. Tak, kocham się w kimś. Teraz jesteś zadowolona?

Grandmère znów uniosła swoje domalowane brwi.

- Nie musisz krzyczeć, Amelio - powiedziała z miną, która u każdego innego znanego 

mi człowieka oznaczałaby rozbawienie. - A kimże jest ta wyjątkowa dla ciebie osoba?

- Och, nie... - odparłam, wyciągając przed siebie obie ręce. Gdyby to nie było totalnie 

niegrzeczne, skrzyżowałabym przed sobą palce wskazujące obu dłoni, jak w geście obrony 

przed wampirem (widziałam w filmach). Do tego stopnia przeraża mnie moja własna babka. 

A   jeśli   się   nad   tym   zastanowić,   ze   swoim   wytatuowanym   eyelinerem   faktycznie   trochę 

przypomina Nosferatu. - Tej informacji ode mnie nie wyciągniesz.

Grandmère zgasiła papierosa w kryształowej popielniczce i powiedziała:

- Bardzo dobrze. Rozumiem zatem, iż rzeczony dżentelmen nie odwzajemnia twoich 

zapałów.

Nie było powodu, żeby się do tego nie przyznać. Nie teraz. Nie z takimi nozdrzami.

Opuściłam ramiona.

-   Tak.   On   woli   inną   dziewczynę.   Naprawdę   inteligentną   dziewczynę,   która   umie 

klonować muszki owocowe.

Grandmère parsknęła.

background image

-   Co   za   praktyczna   umiejętność.   Zresztą,   w   tej   chwili   to   nieważne.   Amelio,   jak 

przypuszczam, nie znałaś powiedzenia, że brudna woda do zmywania naczyń jest lepsza niż 

żadna?

Chyba z mojej zdumionej miny zdołała odczytać, że nigdy wcześniej tego wyrażenia 

nie słyszałam, bo ciągnęła:

- Nie pozbywaj się tego Kenny'ego, dopóki sobie nie zaklepiesz kogoś lepszego.

Popatrzyłam na nią, przerażona. Naprawdę, moja babka mówiła już - i robiła - wiele 

rzeczy wskazujących, że serce ma z kamienia, ale tym razem przegięła.

- Zaklepać kogoś innego? - Wierzyć mi się nie chciało, że ona naprawdę powiedziała 

to, co usłyszałam. - Uważasz, że nie powinnam zrywać z Kennym, dopóki nie będę miała 

kogoś innego?

Grandmère zapaliła kolejnego papierosa.

- Oczywiście.

-   Ale,   Grandmère...   -   Przysięgam   na   Boga,   czasami   nie   wiem,   czy   ona   jest 

człowiekiem, czy jakąś formą życia pozaziemskiego zesłaną tu z innej planety na przeszpiegi. 

- Tak nie wolno. Nie można w ten sposób faceta oszukiwać - wiedząc, że się do niego nie 

czuje tego samego, co on czuje do ciebie.

Grandmère wydmuchnęła długą strużkę niebieskawego dymu.

- A czemu nie?

- Bo to kompletnie nieetyczne! - Potrząsnęłam głową. - Nie. Zrywam z Kennym. Dziś 

wieczorem, skoro już o tym mowa.

Grandmère pogłaskała Rommla pod bródką. Miał teraz jeszcze bardziej nieszczęśliwą 

minę niż przedtem, zupełnie jakby zamiast głaskać, obdzierała go ze skóry.  W życiu  nie 

widziałam paskudniejszego psa.

-   Naturalnie   -   stwierdziła   Grandmère   -   masz   do   tego   prawo.   Ale   pozwól   sobie 

powiedzieć, że jeśli zerwiesz związek z tym młodym człowiekiem, twoje stopnie z biologii 

ucierpią.

Byłam   w   szoku,   ale   głównie   dlatego,   że   już   przedtem   sama   tak   pomyślałam. 

Zadziwiło mnie, że ja i Grandmère myślałyśmy podobnie o czymkolwiek.

I to był naprawdę jedyny powód, dla którego wykrzyknęłam:

- Grandmère!

- No cóż - westchnęła Grandmère, strzepując popiół z papierosa do popielniczki. - Czy 

to nieprawda? Przecież z tego przedmiotu masz co? Czwórkę zaledwie? I to tylko dlatego, że 

ten młody człowiek pozwala ci odpisywać prace domowe.

background image

- Grandmère! - pisnęłam.

Bo, niestety, znów miała rację.

Popatrzyła w sufit.

-   Pomyślmy...   -   powiedziała.   -   Z   tą   tróją   z   algebry,   jeżeli   z   biologii   dostaniesz 

cokolwiek poniżej czwórki, twoja średnia ocen za pierwszy semestr znacząco spadnie.

- Grandmère... - W głowie mi się nie mieściło. Znała moje stopnie! I z tą biologią, no 

cóż, nie  da się ukryć,  miała  rację.  Ale ja  i tak  wiedziałam  swoje.  - Nie mogę  odkładać 

zerwania   z   Kennym,   nie   mogę   czekać,   aż   będzie   po   egzaminach.   To   by   było 

najzwyczajniejsze w świecie świństwo.

-   Jak   sobie   chcesz   -   westchnęła   Grandmère.   -   Jednak   jestem   pewna,  że   trochę 

niezręcznie będzie ci siedzieć obok niego jeszcze przez - ile zostało do końca semestru? - och 

tak, dwa tygodnie. Weź pod uwagę fakt, że po zerwaniu prawdopodobnie raz na zawsze 

przestanie się do ciebie odzywać.

Boże, co racja, to racja. I nie powiem, żebym sama o tym nie pomyślała. Jeśli zerwę z 

Kennym, a on się na mnie wścieknie i nie będzie chciał ze mną gadać, siódma lekcja zrobi się 

naprawdę nieprzyjemna.

- A co z tym balem? - Grandmère zagrzechotała kostkami lodu w swoim sidecarze. - 

Tym balem gwiazdkowym?

- To nie jest bal gwiazdkowy - sprostowałam. - To Bezwyznaniowy. ..

Grandmère   machnęła   ręką,   aż   zabrzęczała   bransoletka   z   breloczkami   na   jej 

nadgarstku.

-   Nieważne   -   powiedziała.   -   Jeżeli   przestaniesz   się   widywać   z   tym   młodym 

człowiekiem, z kim pójdziesz na bal?

- Z nikim nie pójdę - odparłam twardo, chociaż serce mi pękało na samą myśl. - Po 

prostu zostanę w domu.

-  Kiedy  wszyscy  inni   będą  się  dobrze   bawić?   Doprawdy, Amelio,  jesteś   zupełnie 

nierozsądna. A co z tym drugim młodym człowiekiem?

- Którym drugim młodym człowiekiem?

- Tym, w którym jesteś podobno taka zakochana. Czy on nie wybiera się na ten bal z 

dziewczyną od much domowych?

- Muszek owocowych - poprawiłam ją. - I nie wiem. Możliwe.

Myśl, że Michael mógł zaprosić Judith Gershner na Bezwyznaniowy Bal Zimowy 

jakoś   nigdy   mi   nie   przyszła   do   głowy.   Ale   kiedy   tylko   Grandmère   o   tym   wspomniała, 

ogarnęło mnie to samo nieprzyjemne uczucie, które dopadło mnie na lodowisku, kiedy po raz 

background image

pierwszy zobaczyłam ich razem. Trochę tak, jak wtedy, kiedy Lilly i ja przechodziłyśmy 

przez Bleecker Street, a facet, który dowoził chińszczyznę na wynos, wpadł na nas na swoim 

rowerze, prawie mnie nokautując.

Tylko że tym razem oprócz klatki piersiowej rozbolał mnie także język. Czułam się 

już o wiele lepiej, a teraz znowu zaczął mi dokuczać.

- Wydaje mi się - odezwała się Grandmère -  że jednym ze sposobów zwrócenia na 

siebie uwagi tego młodego człowieka byłoby pokazać się na balu u boku innego młodego 

człowieka,   zwłaszcza   w   boskiej,   oryginalnej   kreacji   stworzonej   przez   genowiańskiego 

projektanta mody, Sebastiana Grimaldiego...

Gapiłam się na nią i milczałam. Bo miała rację. Miała absolutną rację. Tylko ...

- Grandmère - powiedziałam. - Ten facet, ten... drugi młody człowiek... Wiesz, on lubi 

dziewczyny,   które   potrafią   klonować   INSEKTY.   Wątpię,   czy   zrobię   na   nim   wrażenie 

SUKIENKĄ.

Nie   wspomniałam   jej,   oczywiście,   że   zaledwie   poprzedniego   wieczoru   sama 

hołubiłam nadzieję, że tak właśnie będzie.

Na zakończenie Grandmère powiedziała takim znaczącym tonem:

- Hm mmm... - A potem ciągnęła: - Jak uważasz. Jednak i tak wydaje mi się, że trochę 

okrutnie byłoby zrywać z tym młodym człowiekiem o tej porze roku.

-  Czemu?  -  spytałam,   zbita z  tropu.  Czyżby   Grandmère  doznała  nagle  przypływu 

ludzkich   uczuć   z   okazji   Bożego   Narodzenia?   Do   tej   pory   nigdy   nie   wykazywała   jakiejś 

szczególnej wrażliwości na świąteczny nastrój. - Bo zbliża się GWIAZDKA?

-   Ależ   skąd   -   odparła   Grandmère,   nie   kryjąc   niesmaku.   Pewnie   zdenerwowało   ją 

przypuszczenie, że mogłaby w ogóle przejmować się rocznicą narodzin czyjegoś zbawiciela. - 

Ze względu na wasze egzaminy. Jeżeli faktycznie chcesz zachować się przyzwoicie, uważam, 

że powinnaś przynajmniej poczekać, aż skończą się egzaminy semestralne, zanim złamiesz 

temu młodemu biedakowi serce.

Byłam   gotowa   odeprzeć   każdy   wytoczony   przez   Grandmère   argument   przeciwko 

zerwaniu z Kennym, ale tego zupełnie się nie spodziewałam. Stałam tam z szeroko otwartymi 

ustami. Wiem, że miałam otwarte usta, bo widziałam swoje odbicie w trzech sięgających do 

samej ziemi lustrach.

- Nie potrafię sobie wytłumaczyć - mówiła dalej Grandmère - czemu nie miałabyś po 

prostu   pozwolić   mu   wierzyć,   że   odwzajemniasz   jego   uczucia,   dopóki   nie   będzie   po 

egzaminach. Po co dokładać stresów biednemu chłopakowi? Ale, oczywiście, postąpisz tak, 

jak sama uważasz za stosowne. Pewnie ten... eee... Kenny jest takim człowiekiem, który łatwo 

background image

się upora z odrzuceniem. Pewnie całkiem dobrze wypadnie na egzaminach, mimo złamanego 

serca.

O   Boże!   Gdyby   wbiła   mi   widelec   w   brzuch   i   niczym   spaghetti   okręciła   na   jego 

ząbkach moje wnętrzności, nie poczułabym się gorzej...

Ale muszę przyznać, że doznałam też pewnej ulgi. Bo rzeczywiście - nie mogę teraz 

zerwać z Kennym. Nieważne już, co mam z biologii, nieważny bal - nie wolno zrywać z kimś 

tuż   przed   egzaminami   semestralnymi.   To   chyba   najpodlejsza   rzecz,   jaką   można   zrobić, 

prawda?

No cóż, może tylko poza numerami, jakie odstawia Lana i jej przyjaciółki. No wiecie, 

typowe   żarty   z   szatni   dziewczyn   -   na   przykład   podejść   do   koleżanki,   która   się   właśnie 

przebiera i zapytać, czy nosi stanik, kiedy jest rzeczą oczywistą, że nie nosi, bo po prostu nie 

ma na czym, albo wyśmiewać się z niej tylko dlatego, że nie lubi, kiedy jej chłopak ją całuje.

Na tym właściwie stanęło. CHCĘ zerwać z Kennym, ale nie mogę.

CHCĘ powiedzieć Michaelowi, co do niego czuję, ale tego też nie mogę zrobić.

Nie   mogę   nawet   przestać   obgryzać   paznokci.   Wkrótce   moje   zakrwawione   skórki 

przerażą do nieprzytomności cały naród pewnego europejskiego kraju.

Jestem najprawdziwszą ofiarą losu. Nic dziwnego, że dzisiaj rano w samochodzie - po 

tym,  jak przez przypadek przytrzasnęłam Larsowi stopę drzwiami - Lilly powiedziała, że 

naprawdę   powinnam   pójść   na   jakąś   terapię,   bo   nie   zna   nikogo,   kto   bardziej   ode   mnie 

potrzebowałby   odnaleźć   wewnętrzną   harmonię   między   swoją   świadomością   i 

podświadomością.

DO ZAŁATWIENIA PRZED WYJAZDEM DO GENOWII

1. Kupić kocie jedzenie i żwirek dla Grubego Louie.

2. Przestać obgryzać paznokcie.

3. Osiągnąć samorealizację.

4. Odnaleźć wewnętrzną harmonię między podświadomością i świadomością.

5.   Zerwać   z   Kennym   -   ale   dopiero   po   egzaminach   /   po   Bezwyznaniowym   Balu 

Zimowym.

Wtorek, 9 grudnia, angielski

Co   to   było,   ten   cyrk   przed   chwilą   na   korytarzu?   Czy   Kenny   Showalter   właśnie 

powiedział to, co mi się wydaje?

Tak. O mój Boże, Shameeka, co ja teraz zrobię?

Tak się trzęsę, że ledwie mogę pisać.

background image

Jak to, co masz teraz zrobić? Chłopak szaleje za tobą, Mia.

Ciesz się.

Ludzie   nie   powinni   mówić   takich   rzeczy.   Zwłaszcza   tak   głośno. 

Wszyscy go chyba słyszeli. Nie wydaje ci się, że wszyscy go słyszeli?

Słyszeli, słyszeli, nie bój bidy. Szkoda, że nie widziałaś miny Lilly. Myślałam, że 

dostanie jednego z tych ataków załamania połączeń synaptycznych, o których zawsze gada.

Myślisz, że WSZYSCY go słyszeli? To znaczy, ludzie wychodzący z 

pracowni chemicznej też? Myślisz, że słyszeli?

Jak mieli nie słyszeć? Darł się na cały regulator.

Ale śmiali się? Ludzie, którzy wychodzili z pracowni chemicznej? Nie 

śmiali się, prawda?

Większość się śmiała.

O Boże! Po co ja się w ogóle urodziłam????

Poza Michaelem. On się nie śmiał.

NIE ŚMIAŁ SIĘ? NAPRAWDĘ? Czy tylko mi dokuczasz?

Nie. Dlaczego miałabym to robić? Ale w każdym razie, co cię obchodzi, co sobie 

pomyślał Michael Moscovitz?

Nic. Nie obchodzi mnie. Dlaczego myślisz, że i mnie obchodzi?

Hm. Na przykład dlatego, że ciągle do tego wracasz.

Ludzie po prostu nie powinni wyśmiewać się z cudzego nieszczęścia, to 

wszystko.

Nie wiem, w czym  ty widzisz to wielkie nieszczęście. Że facet cię kocha? Wiele 

dziewczyn   dużo   by   dało,   żeby   ich   chłopcy   wykrzykiwali   do   nich   takie   rzeczy   między 

pierwszą a drugą lekcją.

Taa, może. ALE NIE JA!!!

Używaj strony czynnej czasowników aby tworzyć krótkie, żywe zdanie.

Strona czynna: Wkrótce pożałował swoich słów.

Strona   bierna:  Niebawem   został   zmuszony   przez   okoliczności   do 

pożałowania tego, co zostało wcześniej wypowiedziane.

Wtorek, 9 grudnia, biologia

Na Rozwoju Zainteresowań nie było dzisiaj zbyt fajnie. Biologia też zresztą nie jest 

lepsza, chociaż Kenny chyba się już trochę od rana uspokoił.

Uważam, że ludzie, którzy nie są zapisani na jakieś zajęcia, nie powinni się na nich 

background image

pokazywać.

Na przykład Judith Gershner ma na piątej lekcji godzinę nauki własnej, ale to chyba 

jeszcze nie powód, żeby przez całe pięćdziesiąt minut z tej godziny miała się kręcić po sali, w 

której są zajęcia z Rozwoju Zainteresowań. W ogóle nie powinna wychodzić z czytelni, od 

tego się zaczyna. Wydaje mi się, że nawet nie miała pozwolenia na wyjście.

Nie zamierzam kablować, nic z tych rzeczy. Ale trudno popierać tak rażące łamanie 

zasad. Jeżeli Lilly naprawdę ma zamiar zorganizować ten cały strajk, dla którego nadal usiłuje 

zdobyć poparcie, powinna do swojej listy zażaleń dodać jeszcze fakt, że nauczyciele w tej 

szkole   faworyzują   niektórych   uczniów.   Ja   rozumiem,   dziewczyna   umie   klonować   różne 

rzeczy i tak dalej, ale chyba nie powinna automatycznie dostawać pozwolenia na szwendanie 

się po szkole gdzie jej się żywnie podoba.

Kiedy   weszłam   do   sali,   ona   siedziała   w   środku.   Trudno   mieć   jakiekolwiek 

wątpliwości: Judith Gershner robi totalnie słodkie oczy do Michaela. Nie mam pojęcia, co on 

tak naprawdę do niej czuje, ale ona miała na sobie cienkie rajstopy w kolorze opalonym, 

zamiast czarnych bawełnianych, które nosi na co dzień, więc było JASNE, że coś jej chodzi 

po głowie. Żadna dziewczyna nie wkłada cienkich rajstop w kolorze opalonym bez wyraź-

nego powodu.

I dobra, niech będzie, że wspólnie pracują nad tym stoiskiem na Kiermasz Zimowy, 

ale   czy   to   usprawiedliwia   sposób,   w   jaki   Judith   oplata   ramieniem   oparcie   jego   krzesła? 

Kiedyś   na   RZ   Michael   pomagał   mi   w   odrabianiu   algebry,   a   teraz   nie   może,   bo   Judith 

monopolizuje  cały jego  czas. Poza tym  wydaje  mi  się, że jemu  chyba  przeszkadza takie 

zawracanie głowy.

No i Judith naprawdę nie powinna wtrącać się w moje prywatne rozmowy. Przecież 

prawie mnie nie zna.

Ale kiedy Lilly oficjalnie przepraszała mnie za to, że mi nie wierzyła - no wiecie, w to 

wszystko,   co   Kenny   powiedział   mi   wtedy   przez   telefon,   bo   dzisiejszy   wybuch 

niekontrolowanej   namiętności   na   korytarzu   trzeciego   piętra   całkowicie   potwierdził 

prawdziwość mojej relacji - więc kiedy Lilly mnie przepraszała, Judith akurat kręciła się w 

pobliżu i co, myślicie, że powstrzymała się od komentarza? Och nie, skądże.

- Biedny dzieciak - stwierdziła. - Słyszałam, co do ciebie wołał na korytarzu. Byłam w 

pracowni chemicznej. Jak to było? „Nie obchodzi mnie, czy ty czujesz to samo, Mia, ja cię 

zawsze będę kochał”, czy coś w tym stylu?

Nic nie odpowiedziałam. Byłam zajęta. Właśnie sobie wyobrażałam, jak wyglądałaby 

Judith, gdyby ze środka czoła sterczał jej ołówek.

background image

- To naprawdę urocze - dodała Judith. - Pomyśl tylko, ten facet naprawdę dostał kota 

na twoim punkcie.

I to jest cały problem, widzicie. Wszyscy mówią, że postępek Kenny'ego jest taki 

uroczy i w ogóle. Nikt nie potrafi zrozumieć, że dla mnie to zupełnie nie było urocze. Wcale a 

wcale. To było totalnie żenujące. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek przedtem w całym swoim 

życiu bardziej się zawstydziła.

A   wierzcie   mi,   mam   za   sobą   aż   za   wiele   żenujących   sytuacji,   zwłaszcza   odkąd 

zostałam księżniczką.

Najwyraźniej jestem jednak w tej szkole jedyną osobą, która uważa, że Kenny postąpił 

niezupełnie właściwie.

- On ewidentnie jest w kontakcie ze swoimi emocjami. - Nawet Lilly brała stronę 

Kenny'ego w tej całej historii. - W przeciwieństwie do NIEKTÓRYCH osób.

Muszę powiedzieć, że strasznie się wkurzam, kiedy myślę o tej uwadze, bo mówiąc 

prawdę, odkąd zaczęłam zapisywać różne rzeczy w pamiętnikach, naprawdę udało mi się 

skontaktować z własnymi emocjami. Zazwyczaj wiem niemal zupełnie dokładnie, co czuję.

Problem w tym, że nikomu nie mogę się z tego zwierzyć.

Nie wiem, kto był bardziej zdziwiony, kiedy nagle Michael zaczął mnie bronić przed 

swoją siostrą - Lilly, Judith Gershner czy ja sama.

-   To,   że   Mia   nie   biega   po   korytarzu   trzeciego   piętra,   wykrzykując,   co   czuje   - 

powiedział Michael - nie znaczy jeszcze, że nie jest w kontakcie z własnymi emocjami.

Jak on to robi? Jak to się dzieje, że umie idealnie ująć w słowa to, co sama myślę, 

tylko mam spore kłopoty z wyrażeniem swoich myśli? To dlatego, widzicie, kocham go. No 

bo jak go nie kochać?

- Właśnie! - odezwałam się triumfalnie.

- No cóż, mogłaś chociaż coś mu odpowiedzieć. - Lilly zawsze jest nieco zbita z tropu, 

kiedy   Michael   mnie   broni,   zwłaszcza   kiedy   broni   mnie   przed   jej   oskarżeniami   o   brak 

uczciwości w sferze emocjonalnej. - Zamiast po prostu zostawić go tam na środku korytarza.

-   A   co   -   zapytałam   ostro   (i   zbyt   pochopnie,   jak   teraz   widzę)   -   miałam   mu   niby 

powiedzieć?

- Na przykład - odparła Lilly - że ty też go kochasz?

DLACZEGO? Tylko tyle chciałabym wiedzieć. DLACZEGO pokarało mnie najlepszą 

przyjaciółką,   która   nie   rozumie,   że   są   rzeczy,   których   po   prostu   nie   mówi   się   przy 

WSZYSTKICH   LUDZIACH   SIEDZĄCYCH   NA   ZAJĘCIACH   Z   ROZWOJU 

ZAINTERESOWAŃ, WŁĄCZAJĄC W TO JEJ BRATA???

background image

Problem w tym, że Lilly nigdy w życiu nie poczuła się jeszcze niczym zażenowana. 

Ona po prostu nie zna słowa WSTYD.

-   Posłuchaj   mnie   -   powiedziałam,   czując,   że   policzki   zaczynają   mi   płonąć. 

Oczywiście, nie mogłam skłamać. Jak miałabym kłamać, wiedząc na temat własnego nosa to, 

co wiem obecnie? I dobra, Lilly jeszcze niczego nie odkryła, ale to tylko kwestia czasu. Skoro 

GRANDMÈRE się zorientowała... - Ja naprawdę bardzo sobie cenię towarzystwo Kenny'ego 

- dodałam ostrożnie. - Ale miłość? To znaczy MIŁOŚĆ?! To jest bardzo duże słowo. Chodzi 

mi o to, że ja... Że nie...

Zamilkłam bezradnie, boleśnie świadoma, że słucha mnie cała klasa, a już zwłaszcza 

Michael.

- Rozumiem - powiedziała Lilly, mrużąc oczy. - Obawa przed zobowiązaniami.

- Ależ ja się nie boję zobowiązań - upierałam się. - Ja tylko...

Ale   ciemne   oczy   Lilly   już   lśniły   radosnym   oczekiwaniem.   Już   się   szykowała   do 

wnikliwej, dogłębnej psychoanalizy, co - niestety - stanowi jedno z jej ulubionych zajęć.

- No to przypatrzmy  się tej  sytuacji,  dobrze?  - powiedziała. - Zobacz,  masz tutaj 

faceta, który chodzi po korytarzach i woła, jak strasznie cię kocha, a ty tylko gapisz się na 

niego jak szczur, który wlazł na tory pod pociąg metra. Jak uważasz, co to oznacza?

- Czy ty kiedykolwiek wzięłaś pod uwagę - spytałam - że może nie odpowiedziałam 

mu, że też go kocham dlatego, że...

Prawie to powiedziałam. Naprawdę. Prawie. Prawie powiedziałam,  że nie kocham 

Kenny'ego.

Ale nie mogłam. Bo gdybym  się przyznała, w jakiś sposób to by dotarło do uszu 

Kenny'ego, a to byłoby jeszcze gorsze niż zerwanie z nim. Nie mogłam mu tego zrobić.

No więc dodałam tylko:

-   Lilly,   doskonale   wiesz,   że   nie   obawiam   się   zobowiązań.   To   znaczy,   jest   wielu 

chłopców, którzy...

- Och, doprawdy? - Wydawało mi się, że Lilly bawi się o wiele lepiej niż zwykle. 

Wyglądało to niemal tak, jakby grała przed jakąś widownią. Bo rzeczywiście - tak było. Grała 

dla widowni złożonej z własnego brata i jego dziewczyny. - Wymień chociaż jednego.

- Co jednego?

- Wymień jednego chłopaka, z którym mogłabyś związać się na całą wieczność.

- Co ty chcesz, żebym ci przedstawiła jakąś listę? - spytałam.

- Może być i cała lista, bardzo proszę - odparła Lilly. No to spisałam następującą listę:

background image

FACECI, Z KTÓRYMI MIA THERMOPOLIS GOTOWA

BYŁABY ZWIĄZAĆ SIĘ NA CAŁĄ WIECZNOŚĆ

1. Wolverine z X - Men

2. Facet z Gladiatora

3. Will Smith

4. Tarzan z disneyowskiego filmu animowanego

5. Bestia z Pięknej i Bestii

6. Ten seksowny żołnierz z Księżniczki Mulan

7. Gość, którego Brendan Frazer grał w Mumii

8. Anioł

9. Tom z Darii

10. Justin Baxendale

Okazało się jednak, że ta lista jest do niczego, bo Lilly wzięła ją pod lupę, totalnie 

przeanalizowała   i   stwierdziła,   że   połowa   wymienionych   facetów   to   bohaterowie   filmów 

animowanych,   jeden   to  wampir,   a  jeden   jest  mutantem,  któremu  z  kostek   u  rąk  potrafią 

wyrastać stalowe szpony.

W gruncie rzeczy, poza Willem Smithem i Justinem Baxendale'em - tym naprawdę 

przystojnym maturzystą, który właśnie przeniósł się do nas z Trinity i w którym już zdążyło 

się   zakochać   mnóstwo   dziewczyn   z   Liceum   imienia   Alberta   Einsteina   -   wszyscy   faceci, 

których   spisałam,   to   postaci   fikcyjne.   Najwyraźniej   fakt,   że   nie   przyszło   mi   do   głowy 

nazwisko żadnego faceta, z którym istotnie miałabym szansę się związać - czy już choćby ta-

kiego, który żyje w trzech wymiarach - na coś wskazuje.

Oczywiście, wcale nie wskazywał na to, że facet, w którym faktycznie się kocham, był 

z nami w jednej sali i siedział obok swojej nowej dziewczyny, więc jego zapisać nie mogłam.

Och, nie. O TYM nikt nie pomyślał.

No cóż, brak rzeczywiście osiągalnego faceta na mojej liście najwyraźniej oznaczał, że 

mam   nierealistyczne   oczekiwania   wobec   mężczyzn   i   tym   bardziej   dowodził   mojej 

niezdolności do związania się z kimś na stałe.

Lilly twierdzi, że jeśli trochę nie obniżę wymagań, moje życie miłosne będzie pełne 

rozczarowań.

Jak   bym   kiedykolwiek,   biorąc   pod   uwagę   wszystko,   co   działo   się   do   tej   pory, 

spodziewała się czegoś innego.

Kenny właśnie przesłał mi ten liścik:

background image

Mia,   przepraszam   Cię   za   to,   co   zaszło   dzisiaj   na   korytarzu.   Rozumiem   już,   że 

poczułaś   się   trochę   zażenowana.   Czasami   zapominam,   że   chociaż   jesteś   księżniczką,  

bywasz przy tym dosyć introwertyczna. Obiecuję, że nigdy więcej to się nie powtórzy. Czy  

mogę Ci to wynagrodzić, zabierając Cię we czwartek na lunch do Big Wonga?

Kenny

Zgodziłam   się,   oczywiście.   I   nie   dlatego,   że   przepadam   za   wegetariańskimi 

pierożkami gotowanymi na parze, które dają u Big Wonga, ani dlatego, że nie chcę, żeby 

ludzie   myśleli,   że   boję   się   zobowiązań.   Powiedziałam   „tak”   nawet   nie   dlatego,   że 

podejrzewam,   że   przy   pierożkach   i   gorącej   herbacie   Kenny   wreszcie   mnie   zaprosi   na 

Bezwyznaniowy Bal Zimowy.

Zgodziłam się, bo pomijając wszystko inne, ja naprawdę lubię Kenny'ego i nie chcę 

urażać jego uczuć.

I odbierałabym to w ten sam sposób, nawet gdybym nie była księżniczką i nie musiała 

zawsze postępować właściwie.

PRACA DOMOWA

Algebra: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 4 - 7

Angielski: praca semestralna

Historia cywilizacji: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 5 - 9

RZ: nic

Francuski: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 4 - 6

Biologia: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 6 - 8

Wtorek, 9 grudnia, 16.00

w limuzynie po drodze do hotelu Plaza

Dzisiaj po powtórce z algebry między mną a panem Gianinim odbyła się następująca 

rozmowa:

Pan G.: Mia, czy wszystko u ciebie w porządku?

Ja: (zdziwiona) Tak. A dlaczego?

Pan   G.:   No   cóż,   po   prostu   myślałem,   że   już   całkiem   nieźle   opanowałaś   prawo 

background image

rozdzielności mnożenia, ale na dzisiejszej kartkówce wszystkie pięć zadań zrobiłaś źle.

Ja: Pewnie chodzi o to, że po prostu mam teraz tak dużo na głowie.

Pan G.: Podróż do Genowii?

Ja: Taa, to też, ale są jeszcze... inne rzeczy.

Pan G.: Słuchaj, jeśli będziesz chciała porozmawiać o tych - hm - innych rzeczach, 

wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. I na swoją matkę też. Ja wiem, że teraz, z dzieckiem 

w drodze, może się wydawać, że jesteśmy zajęci innymi sprawami i tak dalej, ale na naszej 

liście priorytetów zawsze będziesz numerem jeden. Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?

Ja: (zażenowana do bólu) Tak. Ale nic złego się nie dzieje. Naprawdę.

Dzięki Bogu, że on nic nie wie o moich nozdrzach.

I naprawdę, co innego MOGŁAM mu powiedzieć? „Panie G., mój chłopak zwariował, 

ale   nie   mogę   z   nim   zerwać,   bo   są   egzaminy,   a   poza   tym   kocham   się   w   bracie   swojej 

najlepszej przyjaciółki”?

Bardzo   wątpię,   żeby   potrafił  mi   udzielić   sensownej   rady  w   którejś   z   tych   dwóch 

powyższych spraw.

Wtorek, 9 grudnia, 19.00

Coś podobnego! Zdążyłam do domu przed początkiem  Słonecznego patrolu  po raz 

pierwszy od paru dobrych miesięcy. Grandmère chyba źle się czuje. Chociaż w czasie naszej 

lekcji   etykiety   wydawała   się  całkiem   normalna.  Jak   na   nią.   Tyle   tylko,   że   przerwała   mi 

recytację   genowiańskiej   przysięgi   uczniowskiej   (której   muszę   się   nauczyć   na   pamięć, 

oczywiście, ze względu na odwiedziny w genowiańskich szkołach. Nie chcę przecież wypaść 

jak idiotka na tle gromadki pięciolatków, nie wiedząc podstawowych rzeczy) i zapytała, co 

zdecydowałam się zrobić w sprawie Kenny'ego.

Trochę to zabawne, że tak się przejmuje moim życiem osobistym, ponieważ nigdy 

przedtem jej nie obchodziło. No cóż, przynajmniej nie bardzo.

I bez przerwy powtarzała, że Kenny wykazał się sporą pomysłowością, przesyłając mi 

te wszystkie anonimowe listy miłosne w październiku - te, które brałam za listy od Michaela 

(no dobra - może nie tyle brałam, ile MIAŁAM NADZIEJĘ, że są od Michaela).

Powiedziałam od razu:

- Co w TYM niby takiego pomysłowego?

A Grandmère odparła:

- No cóż, jesteś teraz jego dziewczyną, nieprawdaż?

background image

Właściwie   nigdy   wcześniej   nie   spojrzałam   na   to   od   takiej   strony,   ale   ona   chyba 

rzeczywiście ma rację.

Mama  tak  się  zdziwiła  moim   wczesnym  powrotem  do domu,  że  aż  pozwoliła   mi 

zdecydować, co zamówimy do jedzenia (Dla mnie pizza margherita. Jej pozwoliłam wziąć 

rigatoni bolognese, chociaż prawdopodobnie kiełbasa w tym sosie pełna jest azotanów, które 

mogą szkodliwie wpływać na rozwój płodu. Ale co tam, to w końcu specjalna okazja, skoro 

raz w życiu znalazłam się w domu w porze obiadu. Nawet pan Gianini trochę zaszalał i 

zamówił sobie coś z grzybkami porcini).

Jestem   naprawdę   zdecydowana   teraz   wcześnie   wracać   do   domu,   bo   nie 

uwierzylibyście, ile mam nauki, poza tym, że powinnam chyba wreszcie zacząć pisać pracę 

semestralną.   Muszę   też   zastanowić   się,   co   dać   ludziom   z   okazji   Świąt/Chanuki,   nie 

wspominając już o przejrzeniu mojej mowy dziękczynnej do obywateli Genowii, którą mam 

wygłosić w trakcie pokazywanego w państwowej telewizji (no cóż, przynajmniej w samej 

Genowii) orędzia do narodu, którym pewnego dnia będę rządzić.

Naprawdę lepiej będzie, jeśli się zmobilizuję i wezmę do roboty!

Wtorek, 9 grudnia, 19.30

Dobra, zrobiłam sobie przerwę w nauce i dokonałam niebywałego odkrycia. Oglądając 

Słoneczny patrol,  można się MNÓSTWO dowiedzieć. Poważnie. Sporządziłam następującą 

listę:

CZEGO NAUCZYŁAM SIĘ, OGLĄDAJĄC

SŁONECZNY PATROL

1.   Jeżeli   jesteś   sparaliżowana   od   pasa   w   dół,   wystarczy,   że   zobaczysz   dziecko 

atakowane przez mordercę, a z miejsca odzyskasz władzę w nogach i uratujesz 

bezbronne maleństwo.

2. Jeżeli cierpisz na bulimię, to prawdopodobnie dlatego, że kocha się w tobie dwóch 

mężczyzn   naraz.   Powiedz   im   po   prostu,   że   chcesz   być   dla   nich   wyłącznie 

przyjaciółką, a bulimia od razu ci przejdzie.

3. Blisko plaży nigdy nie ma kłopotów z miejscem do parkowania.

4.   Ratownicy   płci   męskiej   zawsze   wkładają   koszulkę,   kiedy   schodzą   z   plaży. 

Ratowniczki - nie.

5. Jeżeli poznasz piękną, ale mocno skłopotaną dziewczynę, prawdopodobnie albo jest 

przemytniczką   diamentów,   albo   cierpi   na   rozszczepienie   osobowości   -   nie 

background image

przyjmuj jej zaproszenia na obiad.

6.   Dick   van   Patten,   chociaż   jest   starszym   panem,   może   się   okazać   zadziwiająco 

twardym przeciwnikiem w walce na pięści.

7. Jeżeli ludzie w tajemniczych okolicznościach toną w morzu, prawdopodobnie jest 

to skutek ucieczki gigantycznego elektrycznego węgorza z pobliskiego akwarium.

8.   Dziewczyny,   które   rozważają   porzucenie   swoich   dzieci,   powinny   po   prostu 

zostawiać   je   na   plaży.   Są   spore   szanse,   że   jakiś   miły   ratownik   weźmie   takie 

dziecko do domu, zaadoptuje je i wychowa jak własne.

9. Bardzo łatwo jest wyprzedzić w wodzie rekina.

10. Dzikie foki są przemiłymi i łatwymi do oswojenia zwierzątkami domowymi.

Wtorek, 9 grudnia, 20.30

Przed chwilą dostałam maila od Lilly. I nie ja jedna. Widać zdołała wykombinować, 

jak przesłać maila do wszystkich ludzi ze szkoły naraz.

No   cóż,   chyba   nie   powinnam   się   dziwić.   W   końcu   JEST   genialna.   Jednak 

najwyraźniej mózg jej się skurczył od nadmiaru nauki, bo popatrzcie, co napisała:

UWAGA WSZYSCY UCZNIOWIE

LICEUM IMIENIA ALBERTA EINSTEINA!

Zestresowani   zbyt   dużą   liczbą   egzaminów,   prac   i   projektów   semestralnych?   Nie 

ograniczajcie się do biernego akceptowania przytłaczającej ilości nauki, jaką zwalają na nas 

tyrani ze  szkoły! Na jutro został zaplanowany strajk protestacyjny. Dokładnie o dziesiątej  

dołączcie   do   swoich   kolegów   i   pokażcie   nauczycielom,   co   sądzimy   o   nieelastycznym  

programie   egzaminów,   represjach,   cenzurze   i   wyznaczeniu   nam   tylko   jednego   dnia   na 

powtórkę   do   egzaminów.   Zostawcie   swoje   ołówki,   zostawcie   książki   i   zbierzcie   się   na  

Wschodniej Siedemdziesiątej Piątej ulicy pomiędzy Madison i Park (jeśli to będzie możliwe,  

skorzystajcie   z   drzwi   obok   gabinetów   administracji)   na   manifestację   przeciwko   dyrektor 

Gupcie i władzom szkolnym! Niech usłyszą nasz głos!

Aha, już lecę, akurat. Nie mogę jutro o dziesiątej zastrajkować. Właśnie wtedy mam 

algebrę. Jeżeli wszyscy po prostu wstaniemy i wyjdziemy, strasznie urazimy uczucia pana 

Gianiniego.

Ale jeśli powiem, że nie zamierzam brać w tym udziału, Lilly będzie wściekła.

Ale jeśli wezmę w tym udział, tata mnie zabije. O mamie nie wspominając. Przecież 

mogą nas wszystkich zawiesić, czy coś. Albo można wpaść pod jakąś ciężarówkę dostawczą. 

background image

Na Siedemdziesiątej Piątej o tej porze dnia jest ich mnóstwo.

Dlaczego?   Dlaczego   muszę   mieć   na   karku   najlepszą   przyjaciółkę,   która   jest   tak 

ewidentną socjopatką?

Wtorek, 9 grudnia, 20.45

Właśnie przyszła następująca wiadomość od Michaela na ICQ:

C

RAC

K

ING

:  DOSTAŁAŚ   JUŻ   TEGO   DURNEGO   MASOWEGO   MAILA   OD   MOJEJ 

SIOSTRY?

Odpowiedziałam natychmiast:

G

R

L

OUIE

 : TAK.

C

RAC

K

ING

:  CHYBA  NIE  WEŹMIESZ  UDZIAŁU  W  TYM  JEJ  GŁUPIM  STRAJKU, 

PRAWDA?

G

R

L

OUIE

:  OCH, JASNE. PRZECIEŻ WCALE SIĘ NA MNIE NIE WKURZY, ANI 

NIC.

C

RAC

K

ING

: WIESZ, ŻE NIE MUSISZ ROBIĆ WSZYSTKIEGO, CO ONA CI KAŻE, 

MIA. PRZECIEŻ JUŻ SIĘ JEJ KIEDYŚ POSTAWIŁAŚ. CZEMU NIE TYM RAZEM?

Hm... Może dlatego, że i tak mam teraz dosyć zmartwień - na przykład egzaminy, 

moją zbliżającą się podróż do Genowii - ach i jeszcze to, że cię kocham - i naprawdę nie 

potrzebuję dodawać do tej listy kłótni z najlepszą przyjaciółką.

Ale tego, naturalnie, nie napisałam.

G

R

L

OUIE

: MOIM ZDANIEM PORUSZANIE SIĘ PO LINII NAJMNIEJSZEGO OPORU 

JEST   CZASEM   NAJBEZPIECZNIEJSZYM   SPOSOBEM   POSTĘPOWANIA   Z   TWOJĄ 

SIOSTRĄ.

C

RAC

K

ING

: NO CÓŻ, JA W TO NIE WCHODZĘ. TO ZNACZY, W TEN STRAJK.

G

R

L

OUIE

: TY TO ZUPEŁNIE CO INNEGO. JESTEŚ JEJ BRATEM. MUSI Z TOBĄ 

ZACHOWAĆ CYWILIZOWANE UKŁADY. MIESZKACIE POD JEDNYM DACHEM.

C

RAC

K

ING

: DZIĘKI BOGU, JUŻ NIEDŁUGO.

Fakt. Przecież on wkrótce wybiera się na studia.

No cóż, niedaleko stąd. Ale i tak ze sto przecznic dalej.

background image

G

R

L

OUIE

:  NO   WŁAŚNIE.   PRZYJĘLI   CIĘ   NA   COLUMBIĘ.   I   TO   PRZED 

NORMALNĄ REKRUTACJĄ. NIE ZDĄŻYŁAM CI JESZCZE POGRATULOWAĆ. NO WIĘC - 
GRATULUJĘ.

C

RAC

K

ING

: DZIĘKI.

G

R

L

OUIE

:  NA PEWNO SIĘ CIESZYSZ, ŻE PRZYNAJMNIEJ JEDNĄ OSOBĘ JUŻ 

TAM ZNASZ. TO ZNACZY JUDITH GERSHNER.

C

RAC

K

ING

: TAA, CHYBA TAK. SŁUCHAJ, TY JESZCZE BĘDZIESZ W MIEŚCIE 

NA   NASZ   KIERMASZ   ZIMOWY,   PRAWDA?   TO   ZNACZY,   NIE   WYJEŻDŻASZ   DO 
GENOWII PRZED DZIEWIĘTNASTYM, TAK?

Mogłam pomyśleć tylko: A czemu on mnie o to pyta? Chyba nie zamierza zaprosić 

mnie na bal. Musi wiedzieć, że idę z Kennym. Jeżeli Kenny kiedykolwiek uzna za stosowne 

mnie zaprosić. Zresztą Michael sam nie jest przecież wolny, prawda? Nie idzie z Judith? No 

jak? NIE IDZIE Z NIĄ?!

G

R

L

OUIE

: DO GENOWII JADĘ DWUDZIESTEGO.

C

RAC

K

ING

: A, TO ŚWIETNIE. BO NAPRAWDĘ POWINNAŚ ZAJRZEĆ DO STOISKA 

KLUBU   KOMPUTEROWEGO   NA   KIERMASZU   I   ZOBACZYĆ   PROGRAM,   KTÓRY 

OPRACOWAŁEM. MYŚLĘ, ŻE CI SIĘ SPODOBA.

Powinnam była się domyślić. Michael nie zaprosi mnie na żaden bal. W każdym razie, 

nie   w   tym   wcieleniu.   Powinnam   była   wiedzieć,   że   chodzi   tylko   o   jakąś   głupią   grę 

komputerową, którą mi chce pokazać. A kogo to obchodzi? Pewnie jakaś durna armia kolesi 

rzuci się na mnie, a ja ich będę musiała po kolei wystrzelać, czy coś podobnego. Pomysł 

Judith, nie wątpię.

Chciałam mu odpisać: „Czy ty nie masz bladego pojęcia, przez co ja tu przechodzę? 

Że jedyna osoba, z którą mogłabym się związać na dobre i złe to TY SAM? Jeszcze tego NIE 

WIESZ???”

Ale odpisałam tylko:

G

R

L

OUIE

: NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ. NO DOBRA, MUSZĘ SPADAĆ. PA.

Czasem strasznie samej siebie nienawidzę.

Środa, 10 grudnia, 3.00 rano

background image

Nigdy mi nie uwierzycie. Nie daje mi spać coś, co powiedziała GRANDMÈRE.

Poważnie.   Spałam   jak   kamień   -   no   cóż,   o   tyle,   o   ile   da   się   spać   jak   kamień   z 

dwunastokilowym kotem mruczącym człowiekowi na brzuchu - kiedy nagle ocknęłam się z tą 

oderwaną frazą, która tłukła mi się po głowie:

„No cóż, jesteś teraz jego dziewczyną, nieprawdaż?”

To właśnie powiedziała Grandmère, kiedy zapytałam ją, co takiego pomysłowego było 

w tym, że Kenny przesyłał mi anonimowe listy miłosne.

I wiecie co?

ONA MA RACJĘ.

Czuję się strasznie dziwnie, musząc przyznać, że Grandmère mogła w czymś mieć 

rację, ale uważam, że to prawda. Anonimowe listy miłosne Kenny'ego ODNIOSŁY skutek. 

Faktycznie JESTEM teraz jego dziewczyną.

Więc co mnie powstrzymuje przed wysłaniem jakiegoś anonimowego listu miłosnego 

do chłopaka, którego JA kocham? No właśnie, co? Poza tym, że sama już mam chłopaka, a 

chłopak, który mi się podoba, ma dziewczynę?

Myślę, że ten plan ma pewne zalety. Oczywiście, trzeba nad nim jeszcze popracować, 

ale hej! Niezwykłe okoliczności domagają się zastosowania niezwykłych środków. Czy coś 

takiego. Za bardzo jestem zaspana, żeby to pamiętać dokładnie.

Środa, 10 grudnia, godzina wychowawcza

Dobra, całą noc nie spałam i zastanawiałam się nad tym, i jestem całkiem pewna, że 

nieźle to wymyśliłam. Właśnie teraz, kiedy tu siedzę i piszę, mój plan jest w trakcie realizacji, 

dzięki Tinie Hakim Babie i krótkiej wizycie w delikatesach Ho przed lekcjami.

W gruncie rzeczy w Ho nie mieli dokładnie tego, czego potrzebowałam. Chciałam 

znaleźć kartkę, która będzie czysta w środku, a na wierzchu będzie miała ciekawy, ale nie za 

bardzo wyzywający obrazek. Niestety, jedyne czyste pocztówki, jakie mieli w Ho (pomijając 

te, które były pokryte rysunkami kociąt), to kartki ze zdjęciami owoców zanurzonych w sosie 

czekoladowym.

Usiłowałam znaleźć chociaż jedną kartkę bez owoców o fallicznych kształtach, ale 

nawet   truskawka   wybrana   przez   mnie   wyglądała   jakoś   tak   bardziej   seksownie,   niżbym 

chciała. Sama nie wiem, co jest seksownego w owocach maczanych w sosie czekoladowym, 

rzeczywiście coś jest, Tina też to przyznała.

Niemniej, chętnie zgodziła się przepisać mój wierszyk na kartce, żeby Michael nie 

rozpoznał mojego charakteru pisma. Nawet podobał jej się ten, który wymyśliłam  dziś o 

background image

piątej rano:

Róże są czerwone,

A fiołki nie.

Może tego nie wiesz,

Lecz ktoś kocha Cię.

Przyznaję,   że   to   nie   jest   mój   najlepszy   utwór,   ale   trudno   mi   było   wymyślić   coś 

sensowniejszego po trzech godzinach snu.

Zastanawiałam  się trochę  nad tym  wersem.  Wahałam się,  czy nie  napisać „lubię” 

zamiast „kocham”. Nie chcę, żeby sobie pomyślał, że go prześladuje maniaczka seksualna czy 

coś w tym rodzaju.

Ale Tina twierdzi, że KOCHAM jest tu absolutnie na miejscu. Poza tym, jak to ujęła:

- Przecież to prawda, nie?

A skoro kartka jest anonimowa, to chyba bez znaczenia, że tak obnażam swoje serce.

W każdym razie, Tina będzie przechodziła koło szafki Michaela tuż przed WF - em, 

więc wtedy mu ją wsunie.

Nie chce mi się wierzyć, że aż tak nisko upadłam. Ale jak raz powiedział mi tata: do 

odważnych świat należy.

Środa, 10 grudnia, godzina wychowawcza

Lars właśnie zwrócił mi uwagę, że w gruncie rzeczy niczym nie ryzykuję, skoro nie 

podpisałam kartki i nawet zadałam sobie ten trud i poprosiłam kogoś innego, żeby przepisał 

za mnie wierszyk (Lars wie o wszystkim, bo musiałam mu jakoś wyjaśnić, czemu jedziemy 

do Delikatesów Ho o ósmej piętnaście rano). Pomógł mi wybrać kartkę, ale wolałabym, żeby 

jego współudział w tym konkretnym projekcie do tego się ograniczył. Bo jest facetem i jakoś 

sobie nie wyobrażam, żeby mógł tu wnieść coś cennego.

Poza   tym,   on   był   żonaty   chyba   ze   cztery   razy,   więc   wątpię,   żeby   w   kwestiach 

uczuciowych miał odpowiednie doświadczenie.

Zresztą do tej pory powinien już załapać, że nie wolno nam rozmawiać w czasie lekcji.

Środa, 10 grudnia, algebra, 9.30

Właśnie minęłam się z Lilly na korytarzu. Szepnęła:

- Pamiętaj! O dziesiątej! Nie zawiedź mnie!

background image

No cóż, prawdę mówiąc na śmierć zapomniałam. Strajk! Ten głupi strajk!

A   biedny   pan   Gianini   stoi   przy   tablicy   i   przerabia   rozdział   piąty,   niczego   nie 

podejrzewając. To nie jego wina, że pani Spears nie podobał się temat pracy semestralnej 

Lilly. Lilly nie może karać wszystkich nauczycieli w całej szkole za coś, co zrobił jeden z 

nich.

Już jest pięć po wpół do dziesiątej. Co robić?

Środa, 10 grudnia, algebra, 9.45

Lana właśnie przechyliła się do mnie i syknęła:

- Masz zamiar strajkować ze swoją grubą przyjaciółką?

To mnie naprawdę drażni. Ta nasza pokręcona kultura. Nie podoba mi się, że ideałem 

piękna stają się dziewczyny w typie Christiny Aguilery, choć przecież wyraźnie widać, że 

cierpią na jakąś formę niedożywienia (szkorbut?). I nie podoba mi się, że ktoś uważa Lilly za 

tłuściocha. Bo Lilly nie jest gruba. Ona jest tylko zwyczajnie okrągła, jak szczeniaczek.

Jak ja nienawidzę tego miejsca.

Środa, 10 grudnia, algebra, 9.50

Dziesięć minut do strajku. Nie zniosę tego. Wychodzę.

Środa, 10 grudnia, algebra, 9.55

Okay.   Stoję   na   korytarzu   drugiego   piętra,   obok   alarmu   przeciwpożarowego   i 

wodotrysku z wodą do picia. Pan Gianini wypuścił mnie z lekcji. Powiedziałam mu, że muszę 

iść do łazienki.

Lars jest ze mną, oczywiście. Chciałabym, żeby przestał się śmiać. On chyba nie zdaje 

sobie sprawy z powagi sytuacji. Justin Baxendale przed chwilą przeszedł korytarzem - on też 

wyszedł z lekcji - i spojrzał na mnie tak jakoś niepewnie.

No dobra, może rzeczywiście trochę podejrzanie wyglądam, kręcąc się po korytarzu w 

towarzystwie ochroniarza, który prawie tarza się śmiechu, ale i tak nie mam ochoty, żeby 

Justin Baxendale dziwnie na mnie patrzył.

On ma naprawdę długie i ciemne rzęsy i przez to jego oczy wyglądają tak, jakby były 

trochę zamglone...

O MÓJ BOŻE! WIERZYĆ MI SIĘ NIE CHCE, ŻE PISZĘ O RZĘSACH JUSTINA 

BAXENDALE'A W TAKIEJ CHWILI!

To znaczy, ja tu naprawdę tkwię w potrzasku:

Jeżeli nie zastrajkuję z Lilly, stracę najlepszą przyjaciółkę.

background image

Ale   jeżeli   zastrajkuję   ze   wszystkimi,   okażę   totalne   lekceważenie   własnemu 

ojczymowi.

Więc tak naprawdę zostało mi tylko jedno wyjście.

Lars przed chwilą zaproponował, że zrobi to za mnie. Ale nie mogę mu pozwolić. Nie 

mogę mu pozwolić, żeby to on odpowiadał przed sądem, w razie gdyby nas złapali. Jestem 

księżniczką. Muszę to wziąć na siebie.

Właśnie mu kazałam szykować się do ucieczki. Chociaż raz przyda mi się wysoki 

wzrost. Mam całkiem długi krok.

No dobra, do dzieła.

Środa, 10 grudnia, 10.00

Wschodnia Siedemdziesiąta Piąta ulica,

pod jakąś markizą

Nie   rozumiem,   czemu   ona   się   tak   wścieka.   To   znaczy,   owszem,   przymusowa 

ewakuacja z budynku po usłyszeniu alarmu przeciwpożarowego to niezupełnie to samo, co 

samowolne   opuszczenie   szkoły   w   ramach   protestu   przeciwko   represyjnym   metodom 

nauczania stosowanym przez niektórych nauczycieli.

Ale   efekt   jest   zawsze   ten   sam:   stoimy   wszyscy   na  środku   ulicy,   na   deszczu,   bez 

kurtek,   bo   nie   pozwolili   nam   zatrzymać   się   przy   szafkach   w   obawie,   że   spłoniemy   w 

gwałtownej pożodze - więc pewnie wszyscy z zimna dostaniemy hipotermii i umrzemy.

Przecież czegoś takiego właśnie chciała, prawda?

Ale nie. Jej nic nigdy nie uszczęśliwi.

-   Ktoś   nas  wydał!   -   woła   co   chwila.   -   Ktoś   doniósł!   No   bo   niby  czemu   mieliby 

zaplanować szkolenie przeciwpożarowe akurat na tę godzinę, na którą wyznaczyłam strajk? 

Mówię wam, ci biurokraci nie cofną się przed niczym, żeby nas powstrzymać od wyrażenia 

sprzeciwu. Przed niczym! I specjalnie każą nam sterczeć na marznącej mżawce, myślą, że to 

osłabi nasze systemy immunologiczne i nie starczy nam już sił, by znów wystąpić przeciwko 

nim. No cóż, jeżeli chodzi o mnie - odmawiam. Nie zaziębię się! Odmawiam poddawania się 

tym ich żałosnym represjom!

Zasugerowałam Lilly, żeby napisała swoją pracę semestralną na temat sufrażystek, bo 

one   także,   tak   jak   my,   musiały   stawiać   czoło   licznym   przeciwnościom   i   doznały   wielu 

upokorzeń w czasie swojej walki o równouprawnienie.

Lilly jednak powiedziała mi, że nie będzie szła na łatwiznę.

Boże, ciężko jest mieć najlepszą przyjaciółkę - geniusza.

background image

Środa, 10 grudnia, RZ

Nie wiem, czy Michael dostał moją kartkę!!!!

Co gorsza, ta głupia Judith Gershner ZNOWU tu jest. Czemu nie może siedzieć w 

swojej własnej klasie? A tak nam było razem dobrze, zanim ONA się tu nie zwaliła.

Beznadziejne jest to życie.

Myślałam, czy nie pójść na drugą stronę korytarza do pokoju nauczycielskiego i nie 

zadać pani Hill jakiegoś pytania - na przykład, dlaczego kazała dozorcom usunąć drzwi do 

szafy na materiały biurowe, bo teraz nie możemy już zamykać w niej Borysa. Może wtedy 

zerknęłaby   do   klasy   i   ZAUWAŻYŁA,   że   w   środku   jest   dziewczyna,   której   wcale   NIE 

POWINNO tam być.

Ale   nie   mogłam   się   na   to   zdobyć   ze   względu   na   Michaela.   No   bo   Michael 

najwyraźniej CHCE, żeby Judith siedziała z nami, inaczej kazałby jej sobie pójść.

RACJA?????

W każdym razie, skoro Michael jest tak strasznie zajęty panną Gershner, ja pewnie na 

razie sama będę musiała się uporać z całą powtórką z algebry.

I nie ma sprawy. Nie mam nic przeciwko temu. Potrafię uczyć się bez cudzej pomocy. 

Tylko popatrzcie:

A, B, C = rozłączne podzbiory uniwersalnego zbioru

Zbiór   niepustych   podzbiorów   zbioru   U,   które   są   wzajemnie 

rozłączne, a których suma równa się zbiorowi U.

Rozumiem. Oczywiście, że rozumiem, o co tu chodzi. Komu potrzebna jest pomoc 

Michaela? Mnie - nie. Ja sobie totalnie poradzę z tym zbiorem podzbiorów niepustych.

WCALE MNIE TO NIE RUSZA.

Och, Michael...

Sprawiłeś, że me serce

Stało się podzbiorem rozłącznym.

Dlaczego nie dostrzegasz,

Że jest nam przeznaczone

Stworzyć zbiór uniwersalny?

Przecież sam zmieniłeś moją duszę

background image

W zbiór

Podzbiorów niepustych.

Nie chce mi się wierzyć,

Że nasza miłość ma stać się zbiorem

Elementów rozłącznych.

Już raczej

Jednością –

Równą połączeniu

Ciebie i mnie.

Środa, 10 grudnia, francuski

Wiecie, z czego jeszcze zdałam sobie sprawę przed chwilą? Że gdyby nawet - to 

znaczy, gdyby udało mi się w jakiś sposób odciągnąć Michaela od Judith Gershner i zerwać z 

Kennym, i gdybym  znalazła się z bratem Lilly w sytuacji potencjalnie romantycznej - po 

prostu w żaden sposób nie będę wiedziała, co robić.

Poważnie.

Weźmy, na przykład, całowanie się. Ja się do tej pory całowałam tylko z jedną osobą, 

to znaczy z Kennym. Nie chce mi się wierzyć, że to, co działo się między mną a Kennym, 

obejmuje pełnię możliwości zawartych w doświadczeniu całowania, bo nie była to wcale taka 

frajda, jaką ludzie zawsze mają z pocałunków na filmach.

Ta bardzo niepokojąca myśl doprowadziła mnie do równie niepokojącego wniosku: 

bardzo mało wiem o całowaniu.

Wobec tego wydaje mi się, że jeżeli mam się kiedyś w ogóle z kimś całować, to 

powinnam   wcześniej   dostać   jakieś   wskazówki.   To   znaczy   zasięgnąć   porady   u   jakiegoś 

eksperta w całowaniu.

Dlatego postanowiłam skonsultować się z Tiną Hakim Babą. Może nie wolno jej nosić 

do szkoły makijażu, ale całuje się z Dave'em Farouq el - Abarem - który chodzi do Trinity - 

już ze trzy miesiące i PODOBA jej się to, więc uważam ją za eksperta w tej dziedzinie.

Załączam   całość   tego   wysoce   naukowego   dokumentu,   żeby   móc   się   do   niego 

odwoływać w przyszłości.

Tina, potrzebuję informacji na temat całowania się. Bardzo Cię proszę, czy możesz  

background image

odpowiedzieć mi SZCZEGÓŁOWO na każde z postawionych tu pytań???

I NIE POKAZUJ tego nikomu!!! NIE ZGUB tej kartki!!! Mia

1. Czy chłopak może się zorientować, że dziewczyna jest niedoświadczona? Jak się  

całuje niedoświadczona osoba (bo wolałabym uniknąć kompromitacji)?

Facet może wyczuć twoje zdenerwowanie albo to, że jest ci nieswojo, ale każdy się 

denerwuje, całując się z kimś po raz pierwszy. To normalne! Jednak całowanie się łatwo jest 

załapać - wierz mi! Ktoś niedoświadczony może za wcześnie przerwać pocałunek, bo się 

przelęknie, czy coś. Ale to też jest normalne. To POWINNO być dziwne uczucie. Właśnie 

dlatego jest fajne.

2.   Czy  istnieją  ludzie,   którzy  świetnie  się   całują?   Jeśli   tak,   to   jakimi  cechami   się 

wyróżniają (żebym wiedziała, nad czym popracować)?

Tak,   istnieje   ktoś   taki,   jak   człowiek,   który   świetnie   całuje.   Taki   ktoś   jest   zawsze 

delikatny, czuły, cierpliwy i nie wywiera żadnej presji.

3. Jak duży nacisk na jego usta trzeba stosować podczas pocałunku? To znaczy,  

sama   napierasz   na   jego   usta,   czy   tak   jak   podczas   uścisku   dłoni   wystarczy,   że  

odwzajemniasz   nacisk?   Czy   masz   po   prostu   stać   i   pozwolić   mu   wykonać   całą   robotę  

samemu?

Jeżeli   masz   ochotę   na   delikatny   pocałunek   (czuły   pocałunek),   nie   naciskaj   zbyt 

mocno (to także istotne, jeżeli on nosi aparacik ortodontyczny - nie chcesz przecież, żeby 

sobie pokaleczył usta). Jeśli dasz facetowi „mocny” pocałunek (ze zbyt dużym naciskiem), 

może   sobie   pomyśleć,   że   jesteś   zdesperowana   albo   że   chcesz   posunąć   się   dalej,   niż 

naprawdę zamierzasz.

Oczywiście, że nie powinnaś po prostu stać i czekać, aż on zrobi całą robotę - ty też 

go całuj! Ale zawsze całuj go tak, jak SAMA chciałabyś być całowana. Oni w ten sposób się 

uczą. Jeśli mu nie pokażesz, jak wszystko zrobić, sam na nic nowego nie wpadnie!

4. Skąd będę wiedziała, że już starczy?

Przestań wtedy, kiedy on przestanie, albo wtedy, kiedy poczujesz, że już masz dość 

czy że nie chcesz posuwać się dalej. Po prostu  delikatnie (żeby się nie spłoszył)  odsuń 

głowę albo - jeżeli chwila jest właściwa - możesz przejść od pocałunku do uścisku, a potem 

się odsunąć.

background image

5. Jeżeli go kochasz, to czy całowanie się nadal jest obrzydliwe?

Ależ skąd! Całowanie się nigdy nie jest obrzydliwe!

No dobra, może z Kennym było obrzydliwe. To zawsze jest przyjemniejsze z kimś, 

kogo faktycznie lubisz.

Oczywiście,   nawet   z   kimś   kogo   naprawdę   lubisz   czasami   całowanie   się   bywa... 

niemiłe. Kiedyś Dave polizał mi brodę, a ja mu na to z miejsca: „Odwal się”. Ale to chyba 

zdarzyło się przypadkowo (to znaczy lizanie).

6. Jeżeli on się w tobie kocha, czy będzie się w ogóle przejmował tym, że źle się 

całujesz? (Zdefiniuj kogoś, kto się źle całuje. Patrz wyżej).

Jeżeli   facet   cię   lubi/kocha,   będzie   mu   wszystko   jedno,   czy   umiesz   się   dobrze 

całować. W gruncie rzeczy, nawet jeśli całujesz fatalnie, on pewnie będzie przekonany, że 

robisz to świetnie.  I vice versa.  Powinien cię lubić  za  to, kim jesteś - a nie za to, jak się 

całujesz.

DEFINICJA NIEUDANEGO POCAŁUNKU:

Ktoś, kto źle całuje, moczy ci całą twarz, obślinia cię i wsadza ci język w usta, kiedy 

nie jesteś na to jeszcze gotowa, poza tym brzydko mu pachnie z ust ALBO czasami zdarza 

się, że ma język suchy i szorstki jak kaktus, chociaż ja osobiście nie spotkałam się z czymś 

takim, a jedynie słyszałam o podobnych przypadkach.

7. Skąd będę wiedziała, kiedy mam otworzyć usta (i w ten sposób przejść do wersji  

francuskiej)?

Pewnie poczujesz, że jego język dotyka twoich warg. Jeżeli chcesz posunąć się dalej, 

lekko rozchyl usta. Jeżeli nie, trzymaj je zamknięte.

Wkrótce Rozdział II: Pocałunek Francuski!!! au demain

PRACA DOMOWA

Algebra: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 8 - 10

Angielski: dziennik na język angielski - Książki, które przeczytałam

Historia cywilizacji: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 10 - 

12

background image

RZ: nic

Francuski: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 7 - 9

Biologia: pytania powtórkowe na końcu rozdziałów 9 - 12

Środa, 10 grudnia, 21.00

w limuzynie w drodze powrotnej do domu od Grandmère

Jestem   tak   zmęczona,   że   ledwie   mogę   pisać.   Grandmère   zmusiła   mnie,   żebym 

przymierzyła   wszystkie   sukienki,   które   znalazły   się   w   pracowni   Sebastiana.   Nie 

uwierzylibyście, ile sukienek miałam dzisiaj na sobie. Krótkie, długie, z wąskimi spódnicami, 

z   szerokimi   spódnicami,   białe,   różowe,   niebieskie...   Znalazła   się   nawet   jedna   zielona   w 

odcieniu limonki (która, zdaniem Sebastiana, podkreślała „rum” moich policzków).

Całe   to   przymierzanie   sukienek   miało   na   celu   wybór   tej   jednej,   którą   założę   na 

Wigilię, w czasie mojego pierwszego oficjalnego, transmitowanego w telewizji przemówienia 

do obywateli Genowii. Mam wyglądać po królewsku, ale nie zanadto po królewsku. Pięknie, 

ale nie za pięknie. Elegancko, ale nie za bardzo elegancko.

Mówię wam, to był  koszmar. Ubrane na biało (to nowa czerń) panie o wklęsłych 

policzkach zasuwały na mnie suwaki, zapinały guziki i zatrzaskiwały zatrzaski kolejnych 

sukienek. Teraz wiem, jak się muszą czuć te wszystkie supermodelki. Nic dziwnego, że tyle 

wśród nich narkomanek.

W gruncie rzeczy FAKTYCZNIE niełatwo było wybrać sukienkę na ten mój pierwszy 

ważny występ telewizyjny,  bo - co zadziwiające - Sebastiano okazał się całkiem niezłym 

projektantem. Znalazło się kilka sukienek, które włożyłabym nawet nie po moim trupie.

Ups.   Odpukać.   Zastanawiam   się   jednak,   czy   Sebastiano   naprawdę   nie   chce   mnie 

zabić. Wydaje mi się, że odpowiada mu zawód projektanta, a nie mógłby się tym zajmować, 

będąc jednocześnie księciem Genowii. Byłby zbyt zajęty zatwierdzaniem ustaw i podobnymi 

sprawami.

Z   drugiej   strony   widać,   że   nawet   by  mu   pasowało   noszenie   korony.  Chociaż   tak 

naprawdę panujący książę Genowii raczej nie miewa po temu okazji. Mojego taty w koronie 

nie   uświadczysz.   Tylko   w   garniturach.   I   w   szortach,   kiedy   gra   w   squasha   z   innymi 

światowymi przywódcami.

Zastanawiam się, czy ja też będę się musiała nauczyć grać w squasha.

Ale gdyby Sebastiano został księciem Genowii, na pewno przez cały czas chodziłby w 

koronie. Powiedział mi, że nic tak nie podkreśla błysku w czyichś oczach jak brylanty w 

kształcie łezek. On sam najbardziej lubi te od Tiffany'ego. Czy, jak on to mówi, od Tiffa.

background image

Skoro już się tak zgadaliśmy, opowiedziałam Sebastianowi o Bezwyznaniowym Balu 

Zimowym i o tym, że nie mam się w co ubrać na ten bal. Sebastiano był trochę rozczarowany, 

kiedy dowiedział się, że na szkolny bal nie włożę tiary, ale jakoś się z tym uporał i zaczął 

zadawać mi te wszystkie pytania na temat imprezy. Na przykład: „A z kim pójdziesz?”, „Jak 

on wygląda?” i tym podobne.

Nie wiem jak to się stało, ale ni stąd, ni zowąd opowiedziałam Sebastianowi wszystko 

o moim życiu uczuciowym. Dziwne. Totalnie nie miałam ochoty tego robić, ale to wszystko 

po prostu zaczęło się ze mnie wylewać. Dzięki Bogu, że Grandmère tam nie było... Poszła 

szukać papierosów, bo jej się skończyły, i napełnić sobie szklaneczkę sidecarem.

Opowiedziałam Sebastianowi wszystko o Kennym i o tym, że Kenny mnie kocha, ale 

ja nie kocham jego, i o tym, że tak naprawdę kocham się w kimś innym, ale ten ktoś z kolei 

nie ma pojęcia o stanie moich uczuć.

Sebastiano   jest   w   gruncie   rzeczy   całkiem   dobrym   słuchaczem.   Nie   wiem,   ile 

zrozumiał, jeżeli w ogóle cokolwiek, z tego co mu powiedziałam, ale nie odrywał oczu od 

mojego odbicia w lustrze, kiedy mówiłam, a kiedy skończyłam, obejrzał mnie dokładnie w 

tym lustrze jeszcze raz i powiedział tylko jedno zdanie:

- Ten chłopiec, którego ty lu. Skąd wiesz, że on ciebie nie lu?

- Bo on woli tę drugą dziewczynę - odparłam.

Wykonał   rękoma   jakiś   taki   niecierpliwy   ruch.   Gest   wyglądał   dramatycznie,   bo 

Sebastiano miał rękawy z takimi szerokimi koronkowymi mankietami.

- Nie, nie, nie, nie, nie - powiedział. - On ci poma odra al. On cię lu, inaczej by tego 

nie ro. Po co on to ro, jeżeli cię nie lu?

Zrozumiałam, że „On ci poma odra al” znaczy: „On ci pomaga odrabiać algebrę”. 

Przez chwilkę zastanawiałam się, czemu Michael zawsze tak chętnie to robi. Chyba tylko 

dlatego, że jestem najlepszą przyjaciółką jego siostry, a on nie jest tego typu osobą, która 

będzie   spokojnie   patrzeć,   jak   najlepsza   przyjaciółka   jego   siostry   wylatuje   z   liceum.   No 

wiecie, nie mógłby tak siedzieć bezczynnie i nawet palcem nie kiwnąć, żeby temu zapobiec.

Kiedy się nad tym  zastanawiałam, nie mogłam  nie przypomnieć sobie, jak kolana 

Michaela   pod   naszymi   stolikami   czasem   dotykały   moich,   kiedy   mi   opowiadał   o 

wykładnikach. Albo jak czasami pochylał się tak blisko, poprawiając coś, co źle napisałam, że 

czułam ten miły,  czysty zapach jego mydła. Albo jak czasami, na przykład wtedy,  kiedy 

przedrzeźniałam   Lanę   Weinberger   czy   coś   takiego,   Michael   odrzucał   głowę   do   tyłu   i 

wybuchał śmiechem.

Usta Michaela wyglądają wyjątkowo ładnie, kiedy się uśmiecha.

background image

- No powiedz - nalegał Sebastiano.  - Powiedz Sebastian, dlaczego ten chłopak  ci 

poma, jeśli cię nie lu.

Westchnęłam.

- Bo jestem najlepszą przyjaciółką jego młodszej siostry - powiedziałam ze smutkiem.

Naprawdę czy MOGŁOBY być coś jeszcze bardziej upokarzającego? Michael nigdy 

nie był pod wrażeniem mojego intelektu czy porażającej urody; biorąc pod uwagę moje słabe 

stopnie i, oczywiście, mój gigantyzm, jest to po prostu totalnie niemożliwe.

Sebastiano pociągnął mnie za rękaw i powiedział:

- Nie martw się. Zrobię ci na bal taką sukie, że ten chło, on przesta myśleć, że ty jesteś 

najle przy jego siostrzy.

Taa. Na pewno. Nieważne. Czemu wszyscy moi krewni muszą być tacy zakręceni?

W   każdym   razie   wybraliśmy,   co   włożę   na   moje   wystąpienie   w   genowiańskiej 

państwowej telewizji - białą sukienkę z tafty, z bardzo szeroką spódnicą i jasnoniebieską 

szarfą (biel i błękit to kolory królewskie). Ale Sebastiano kazał jednej z asystentek zrobić mi 

zdjęcia   we   wszystkich   pozostałych   sukienkach,   więc   sama   będę   mogła   zobaczyć,   jak 

wyglądałam i zadecydować później. Pomyślałam, że to całkiem profesjonalne, jak na faceta, 

który na kolację mówi: „kola”.

Ale ja wcale nie o tym chciałam pisać. Jestem taka zmęczona, że sama już nie wiem, 

co robię. Chciałam napisać o tym, co się stało dzisiaj po powtórce z algebry.

A stało się to, że kiedy wszyscy poza mną już wyszli, pan Gianini powiedział do mnie:

- Mia, słyszałem plotki, że podobno dzisiaj miał się odbyć jakiś uczniowski strajk. Czy 

ty coś o tym wiesz?

Ja: (zastygając w bezruchu na krześle) Hm, nie.

Pan Gianini: Och, więc zapewne nie będziesz wiedziała, czy ktoś - może w proteście 

wobec protestu - nie włączył czasem alarmu przeciwpożarowego na drugim piętrze? Tego 

przy wodotrysku z wodą do picia?

Ja: (marząc, żeby Lars przestał wreszcie znacząco kasłać) Hm, nie.

Pan   Gianini:   Tak   właśnie   myślałem.   Bo   widzisz,   karą   za   włączenie   alarmu 

przeciwpożarowego - kiedy nie ma żadnego śladu ognia - jest wydalenie ze szkoły.

Ja: Och, tak. Wiem o tym.

Pan   Gianini:   Pomyślałem   sobie   tylko,   że   może   widziałaś,   kto   to   zrobił,   bo   o   ile 

pamiętam, dałem ci pozwolenie na wyjście z klasy, tuż zanim alarm się odezwał.

Ja: Och, nie. Nikogo nie widziałam.

background image

Pomijając   Justina   Baxendale'a   z   tymi   jego   ciemnymi   rzęsami.   Ale   tego   nie 

powiedziałam.

Pan Gianini: Tak sądziłem. Och, no cóż. Jeśli kiedyś usłyszysz czyja to sprawka, może 

mogłabyś powtórzyć tej osobie, żeby nigdy więcej tego nie robiła.

Ja: Hm. Okay.

Pan   Gianini:   I   nie   zapomnij   jej   ode   mnie   podziękować.   Ostatnia   rzecz,   jakiej 

potrzebujemy   akurat  teraz,  kiedy  napięcie  związane  z   egzaminami   sięga  zenitu,   to  strajk 

uczniowski (pan Gianini zabrał swoją teczkę i marynarkę). Do zobaczenia w domu.

A potem mrugnął do mnie okiem. MRUGNĄŁ do mnie okiem, jakby wiedział, że ja 

to zrobiłam. Ale przecież nie mógł wiedzieć. To znaczy, on nie ma pojęcia o moich nozdrzach 

(które przez cały czas latały jak wściekłe - ja je wręcz CZUŁAM!). Prawda? PRAWDA????

Czwartek, 11 grudnia, godzina wychowawcza

Ja przez tę Lilly kiedyś oszaleję.

Poważnie. Jakby nie wystarczyło, że mam na głowie egzaminy, wystąpienie do narodu 

Genowii, skomplikowane życie uczuciowe i wszystko inne. Muszę wysłuchiwać, jak Lilly się 

uskarża, że administracja Liceum imienia Alberta Einsteina usiłuje ją stłamsić. Dzisiaj rano 

przez calutką drogę do szkoły gadała i gadała, że to wszystko spisek, żeby ją uciszyć, bo 

kiedyś  się  poskarżyła,  że   przed  salą   gimnastyczną  stoi   automat  z  colą.  Najwyraźniej  ten 

automat   do   coli   wskazuje,   że   administracja   szkolna   usiłuje   nas   zamienić   w   bezmyślny, 

opijający się napojami chłodzącymi, ubrany w ciuchy od Gap tłum klonów, przynajmniej 

według Lilly.

Jeśli   chcecie   znać   moje   zdanie,   wcale   jej   nie   chodzi   o   tę   colę   ani   o   wysiłki 

administracji w celu przemienienia nas w bandę automatów. Naprawdę chodzi o to, że Lilly 

jest wciąż wściekła, że nie może jako pracy semestralnej wykorzystać rozdziału książki, w 

której opisuje swoje szkolne doświadczenia.

Przypomniałam   jej,   że   jeśli   nie   przedstawi   nowego   tematu,   dostanie   jedynkę   jako 

podsumowujący stopień z angielskiego. Z szóstką za pozostałe dziewięć tygodni to da razem 

zaledwie jakąś czwórczynę, co zdecydowanie obniży jej ogólną średnią i zmniejszy szanse 

dostania  się do Berkeley, gdzie przecież najbardziej  chciałaby studiować. Kto wie, może 

musiałaby obniżyć loty i iść na swoją „uczelnię bezpieczeństwa”, to znaczy Brown, co byłoby 

background image

dla niej sporym ciosem, jestem pewna.

Nawet nie chciała mnie słuchać. Mówi, że w sobotę ma wstępne spotkanie nowej 

organizacji   (której   jest   prezeską)   -   Stowarzyszenia   Studentów   Przeciwko   Postępującej 

Makdonaldyzacji Liceum imienia Alberta Einsteina (SSPPMLIAE) i że ja muszę iść z nią, bo 

jestem tej organizacji sekretarką. Nie pytajcie mnie jak do TEGO doszło. Lilly mówi, że i tak 

wszystko zawsze zapisuję, więc nie powinno mi to sprawić kłopotu.

Szkoda, że Michaela tam nie było. W tym tygodniu jeździ do szkoły metrem, trochę 

wcześniej, żeby popracować nad swoim projektem na Kiermasz Zimowy. Więc nie miał mnie 

kto bronić przed jego siostrą

Nie wątpię, że Judith Gershner też się pojawia w szkole wcześniej w tym tygodniu.

A skoro już o tym mowa, wczoraj wieczorem wybrałam kolejną kartkę, tym razem w 

sklepie z pamiątkami w hotelu Plaza po drodze do pracowni Sebastiana. Jest o wiele lepsza 

niż   ta   głupia   kartka   z   truskawką.   Jest   na   niej   dama,   która   trzyma   palec   przy   ustach.   A 

wewnątrz napis: „Cśśśś...”

Pod spodem każę Tinie napisać:

Maliny są słodkie,

Czerwone są róże.

Ktoś muchy klonuje

- Ja Cię lubię dłużej.

To znaczy, chodziło mi o to, że ja go lubię bardziej, niż lubi go Judith Gershner, 

chociaż nie jestem całkiem pewna, czy to jest w tym wierszu jasne. Tina twierdzi, że tak, ale 

Tina uważa też, że powinnam napisać „kocham” zamiast „lubię”, więc kto wie, ile warte są 

jej opinie... Ten wiersz zdecydowanie prosi się o użycie „lubię”, a nie „kocham”.

Znam się na tym. Wystarczająco dużo piszę.

Wierszy.

JĘZYK ANGIELSKI

DZIENNIK

W   tym   semestrze   przeczytaliśmy   kilka   ciekawych   powieści,   w   tym:  Zabić   drozda, 

Przygody Hucka Finna i Szkarłatną literę. W dzienniku na język angielski proszę zanotować  

swoje odczucia na temat przeczytanych lektur i ogólne przemyślenia związane z czytaniem 

background image

książek.   Jakie   były   wasze   najważniejsze   przeżycia   podczas   lektury?   Wasze   ulubione 

książki? Najmniej ulubione?

Proszę unikać strony biernej.

Książki, które przeczytałam

i co one dla mnie znaczą

Napisała Mia Thermopolis

Dobre książki:

1. Szczęki

Założę się, że pani profesor nie wiedziała, ale w książkowej wersji Richard Dreyfuss i 

żona Roya Scheidera uprawiają seks. Naprawdę.

2. Buszujący w zbożu

To jest totalnie znakomita książka. Jest w niej mnóstwo przekleństw.

3. Zabić drozda

Świetna   rzecz.   Powinni   to   sfilmować   z   Melem   Gibsonem   jako   Atticusem,   a   on  

powinien na końcu załatwić pana Ewella miotaczem płomieni.

4. Fałdka czasu

Nie  dowiadujemy   się   z   niej   jednej   najważniejszej   rzeczy   -   czy   Meg   ma   biust?  

Uważam, że chyba tak, biorąc pod uwagę, że już i tak nosi okulary i aparacik ortodontyczny.  

No bo to wszystko i na dodatek jeszcze płaska klatka piersiowa? Bóg nie mógłby być aż tak  

okrutny.

5. Emanuelle

Kiedy byłam w ósmej klasie, moja przyjaciółka i ja znalazłyśmy tę książkę w koszu na  

śmieci przy Wschodniej Trzeciej ulicy. Czytałyśmy ją sobie na głos na zmianę. Była bardzo,  

bardzo   dobra.   Przynajmniej   te   fragmenty,   które   pamiętam.   Moja   mama   złapała   nas   na  

czytaniu i zabrała nam ją, zanim zdążyłyśmy dobrnąć do końca.

Książki, które zostały schrzanione*:

1Szkarłatna litera

Wie pani, co by było luzackie? Gdyby w kontinuum czasoprzestrzeni  zdarzyło  się 

jakieś zawirowanie i jeden z terrorystów antyglobalistów, za którymi się ugania Bruce Willis w  

background image

filmach   z   serii   Szklana   pułapka,   zrzuciłby   bombę   nuklearną   na   miasteczko,   w   którym  

mieszkał Arthur Dimmesdale i wszyscy ci nieudacznicy, i wysłał je w kosmos. Tylko to, moim  

zdaniem, mogłoby tę książkę uczynić choć w przybliżeniu interesującą lekturą.

2. Nasze miasto

Dobrze, to jest sztuka, a nie powieść, ale i tak kazano nam ją przeczytać i na jej  

temat mam do powiedzenia tylko tyle, że zasadniczo, kiedy człowiek umiera, przekonuje się, 

że tak naprawdę nikt go nie kochał, i wszyscy jesteśmy sami aż do śmierci, kropka. Super!  

Wielkie dzięki! Czuję się teraz naprawdę podniesiona na duchu!

3. Młyn nad Flossą

Nie chciałabym tutaj zdradzać pani zakończenia, ale kiedy byłam w połowie książki,  

właśnie wtedy, kiedy wszystko toczyło się świetnie i rozgrywały się te gorące romanse (nie 

tak gorące jak w  Emanuelle,  niestety, więc proszę sobie nie robić zbytnich nadziei), ktoś  

bardzo ważny dla akcji książki UMARŁ, co moim zdaniem było tylko podłym chwytem ze  

strony autora, który spóźniał się z oddaniem maszynopisu do wydawnictwa.

4. Ania z Zielonego Wzgórza

Całe to bla - bla - bla na temat wyobraźni. Usiłowałam sobie wyobrazić jakieś pościgi 

samochodowe albo eksplozje,  które by mogły nieco ożywić tę książkę,  ale chyba jestem 

podobna do pozbawionych wyobraźni przyjaciółek Ani, bo nie mogłam.

5. Mały domek na prerii

Wielkie ziewanie i głośne chrapanie. Mam wszystkie dziewięćdziesiąt siedem tysięcy 

książeczek  z tej serii, bo ludzie ciągle mi je dawali, kiedy byłam mała, i do powiedzenia  

pozostaje mi tylko jedno: gdyby jej wydawca mieszkał na Manhattanie, skopano by mu, wie 

pani co, stąd aż do Avenue D.

* Pani profesor, wiem, że to strona bierna, ale inaczej się tych książek nie da określić.

Czwartek, 11 grudnia, czwarta lekcja

Dzisiaj nie będzie WF - u!

Zamiast tego mamy apel.

I nie o to chodzi, że zbliżają się jakieś zawody sportowe a oni chcą, żebyśmy wszyscy 

wykazali swoje poparcie. Nie! To nie jest żadne spotkanie kibiców przed meczem. Nie widać 

tu ani jednej cheerleaderki. No dobra, może i dałoby się zobaczyć parę cheerleaderek, ale nie 

są w stroju służbowym, ani nic. Siedzą na ławkach razem z całą resztą. No cóż, niezupełnie 

background image

razem z całą resztą, bo zajęły najlepsze miejsca, te na środku, i wszystkie się przepychają, 

żeby zobaczyć, której się uda usiąść najbliżej Justina Baxendale'a. Najwyraźniej zdystansował 

Josha Richtera jako najseksowniejszy facet w szkole. Ale co mnie to obchodzi.

Więc ten apel. Otóż okazuje się, że w Liceum imienia Alberta Einsteina doszło do 

rażącego   naruszenia   dyscypliny   szkolnej.   Aktu   bezmyślnego   wandalizmu,   który   zachwiał 

wiarą   władz   szkolnych   w   grono   uczniowskie.   Zebrano   nas   na   apel   właśnie   po   to,   żeby 

dyrekcja   mogła   tym   pełniej   wyrazić   swoje   -   jak   Lilly   właśnie   szepnęła   mi   na   ucho   - 

rozczarowanie i poczucie zdrady.

A cóż to za czyn, który tak oburzył dyrektor Guptę i radę pedagogiczną?

No jak to, ktoś przecież uruchomił wczoraj alarm przeciwpożarowy.

Ups.

Muszę przyznać, że nigdy przedtem nie zrobiłam niczego naprawdę złego - poza tym, 

że parę miesięcy temu zrzuciłam bakłażan z okna szesnastego piętra, ale nie było ofiar ani nic 

a   jednak   jest   w   takich   postępkach   coś   naprawdę   podniecającego.   To   znaczy,   nigdy   nie 

miałabym  ochoty zrobić  czegoś BARDZO złego, na przykład  czegokolwiek, co mogłoby 

skrzywdzić innego człowieka.

Ale muszę przyznać, że to wielka satysfakcja, słuchać jak kolejne osoby podchodzą do 

mikrofonu i potępiają mój czyn.

Pewnie jednak nie bawiłabym się tak dobrze, gdybym się dała złapać.

Dokładnie w chwili, kiedy to piszę, nalega się, żebym wystąpiła i oddała się w ręce 

sprawiedliwości. Według nich, poczucie winy będzie mnie dręczyć jeszcze długo po tym, jak 

wyrosnę ze szkolnych lat - może nawet wtedy, kiedy już przekroczę dwudziestkę.

Już to widzę, jak kończę dwadzieścia lat i nic tylko myślę o szkole, targana wyrzutami 

sumienia z powodu niegodnego czynu popełnionego w pierwszej licealnej. O nie! Otóż kiedy 

skończę dwadzieścia lat, poświęcę się pracy dla Greenpeace na rzecz ratowania wielorybów i 

naprawdę nie będę zawracać sobie głowy takimi bzdetami.

Dyrekcja szkoły oferuje nagrodę za informacje, które doprowadzą do ujęcia sprawcy 

tej całej potwornej zbrodni. Nagrodę! A wiecie, co jest tą nagrodą? Bezpłatna wejściówka na 

seans do kina Sony Imax. Tyle jestem dla nich warta! Wejściówkę do kina!

Jedyna   osoba,  która   mogłaby   mnie   ewentualnie   wkopać,   nawet   nie   słucha,   co  się 

mówi na apelu. Widzę, że Justin Baxendale wyciągnął swojego Gameboya i gra w najlepsze, 

wyłączywszy dźwięk, a Lana i jej świta zaglądają mu przez te szerokie ramiona, dysząc 

namiętnie. Na pewno mu wyświetlacz zaparował.

Justin chyba jeszcze nie połączył jednego z drugim. No wiecie - tego, że mnie widział 

background image

na korytarzu, z tym, że zaraz potem odezwał się alarm przeciwpożarowy. Jeśli będę miała 

szczęście, nigdy sobie tego nie skojarzy.

Pozostaje jednak jeszcze pan Gianini. A to już inna sprawa. Widzę, że stoi z boku i 

rozmawia z panią Hill. Najwyraźniej nikomu nie powiedział, że mnie podejrzewa.

Może on mnie nie podejrzewa. Może myśli,  że Lilly to zrobiła, a ja ją kryję. To 

przecież prawdopodobne. Lilly już teraz zaczyna żałować, że sama tego nie zrobiła, bo co i 

rusz mruczy pod nosem, że kiedy się wreszcie dowie, kto jest sprawcą, zabije go jak psa.

Oczywiście, jest po prostu zazdrosna. To dlatego, że teraz cała sprawa wygląda na 

jakąś   manifestację   polityczną,   a   nie   na   to,   czym   była   w   istocie.   A   była   sposobem   na 

zapobiegnięcie manifestacji politycznej.

Dyrektor Gupta przygląda nam się bardzo surowo. Mówi, że to rzecz naturalna, mieć 

ochotę upuścić sobie trochę pary tuż przed egzaminami, ale ona ma nadzieję, że będziemy 

wybierać w tym celu nieco pozytywniejsze sposoby działania, na przykład przyłączymy się 

do   akcji   charytatywnej   Klubu   Pomocy   Potrzebującym,   zorganizowanej   w   celu   zebrania 

środków dla ofiar tropikalnego sztormu Fred, który w zeszłym roku w listopadzie zatopił 

część przedmieść w okolicach New Jersey.

Ha! Jakby wzięcie udziału w tej głupiej składce mogło komuś dać satysfakcję choć 

trochę   porównywalną   z   popełnieniem   zupełnie   spontanicznego   aktu   obywatelskiego 

nieposłuszeństwa.

Lista dziesięciu najlepszych filmów wszech czasów

Zebrała Lilly Moscovitz

(Z komentarzami Mii Thermopolis)

Nic nie mów

Kick   bokser   i   obrazoburca,   Lloyd   Dobler,   grany   przez   Johna   Cusacka   (Kiedy   on 

zdecyduje się startować na prezydenta, żeby w Owalnym Gabinecie mógł wreszcie zasiąść  

jakiś przystojniak?), ugania się za klasową prymuską (lone Skye), która wkrótce przekonuje  

się o tym, o czym my wszyscy wiemy od samego początku: że Lloyd jest chłopakiem, o jakim  

marzy każda dziewczyna. On nas rozumie. Pragnie nas ochraniać przed szkłem tłuczonym  

przed lokalnym sklepem 7 Eleven. Czy muszę mówić jeszcze coś więcej? (Film zawiera też 

kultową piosenkę: Joe kłamie.)

Reckless

background image

Buntownik   o   fatalnym   pochodzeniu   społecznym   (Aidan   Quinn)   ugania   się   za 

poczciwą cheerleaderką (Daryl Hannah). Klasyczny przykład tego, jak nastolatki usiłują się  

wyzwolić od nierealistycznych oczekiwań rodziców. (Poza tym można sobie obejrzeć sami -  

wiecie - co Aidana Quinna!)

Rozpaczliwie szukam Susan

Znudzona życiem na przedmieściu gospodyni domowa odnajduje mężczyznę swoich 

marzeń w East Village. Manifest lat osiemdziesiątych na temat umocnienia pozycji kobiet.  

Występuje   tam   w   roli   głównej   Madonna   i   ta   pani,   która   grała   siostrę   Roseanne,   Jackie. 

(Aidan Quinn też tam gra, jako ten seksowny facet z East Village, tylko że akurat w tym filmie  

nie można sobie obejrzeć jego sami - wiecie - czego. Ale za to pokazuje tyłek!).

Zaklęta w sokoła

Urodzeni  pod nieszczęśliwą  gwiazdą  kochankowie  padają ofiarą złego  zaklęcia,  z  

którego tylko Matthew Broderick może ich wyzwolić. Rutger Hauer gra dzielnego Navarre, 

rycerza,   który   żyje   tylko   zemstą   na   człowieku,   który   skrzywdził   jego   piękną   ukochaną, 

Isabeau, graną przez Michelle Pfeiffer. Elegancka i poruszająca historia miłosna. (Ale co się 

stało z włosami Matthew Broderickal).

Wirujący seks

Rozpuszczona nastolatka, Baby, uczy się o wiele więcej, niż tylko tańczyć cza - czę  

od   długowłosego   instruktora   tańca,   Johnniego,   w   letnim   ośrodku   wypoczynkowym.  

Klasyczna opowieść o dojrzewaniu, ulokowana w Catskills, z istotnym przesłaniem na temat 

amerykańskiego systemu klasowego. (Jedyny minus - nikt w tym filmie nie pokazał tyłka).

Flashdance

Alex, spawaczka za dnia i tancerka egzotyczna nocą, grana przez Jennifer Beals, jest 

feministką w stringach, prawdziwą Elizabeth Cady Stanton tańca erotycznego, która marzy o  

przesłuchaniu do zespołu baletowego z Pittsburga. (Ale najpierw decyduje się przespać ze  

swoim absolutnie seksownym szefem, Michaelem Nourim, i wrzucić mu przez okno wielki  

kamień!).

The Cutting Edge

Byty zawodnik hokejowy, ogierowaty D.B. Sweeney, tworzy parę z łyżwiarką figurową  

i   bogatą   zepsutą   dziewczyną,   Moirą   Kelly,   w   mało   realistycznej   próbie   zdobycia   złotego  

medalu   olimpijskiego.   Interesujący   ze   względu   na   strategiczne   spiętrzenie   seksualnego  

napięcia w scenach tańca na lodzie. (Na ząbkach. Na ZĄBKACH).

background image

Some Kind of Wonderful

Zwycięstwo chłopczycy, Mary Stuart Masterson, nad pańciowatą Leą Thompson w 

rywalizacji o serce Erica Stolza. Jak zwykle, głębokie wejrzenie Johna Hughesa w psychikę i 

społeczne   środowisko   nastolatków.   (Ostatni   film,   w   którym   Eric   Stolz   jeszcze   wygląda  

seksownie).

Orbitowanie bez cukru

Kogo   wybierze   niezależna   producentka   filmowa,   Winona   Ryder   -   przemądrzałego  

obiboka   Ethana   Hawke'a   czy   schludnego   i   przebojowego   Bena   Stillera?   (A   to   nie   jest 

oczywiste?).

Footloose

Przybysz spoza miasta neguje małomiasteczkowe prawa zakazujące tańca. W roli 

głównej Kevin Bacon, który ratuje Lori Singer przed jej agresywnym i prostackim chłopakiem.  

Film najbardziej znany ze względu na scenę zebrania Komitetu Rodzicielskiego, podczas 

którego   bohater   grany   przez   Kevina   Bacona   udowadnia,   że   solidnie   przygotował   się   do  

dyskusji, którą wzbogaca licznymi cytatami z Biblii pochwalającymi taniec. (W filmach Dzikie 

żądze i Człowiek widmo też można zobaczyć sami - wiecie - co Kevina Bacona).

Czwartek, 11 grudnia, RZ

Dzisiaj byłam z Kennym na lunchu u Big Wonga.

Właściwie nie mam na ten temat nic do powiedzenia, poza tym, że nie zaprosił mnie 

na Bezwyznaniowy Bal Zimowy. Co więcej, wydaje mi się, że namiętność Kenny'ego do 

mnie zdecydowanie przygasła, odkąd we wtorek sięgnęła zenitu.

Oczywiście, zaczynałam to już podejrzewać, ponieważ przestał dzwonić do mnie po 

szkole i nie miałam od niego ani jednej wiadomości na ICQ od czasu Wielkiego Wypadku na 

Lodowisku. Mówi, że to dlatego, że jest bardzo zajęty nauką do egzaminów i tak dalej, ale ja 

podejrzewam coś innego:

On wie. Wie o Michaelu.

No bo tak, na dobrą sprawę, czy mógłby nie wiedzieć?

Może nie wie KONKRETNIE o Michaelu, ale musi przecież OGÓLNIE się domyślać, 

że to nie on jest światłem mojego życia.

To jest, gdybym w ogóle miała takie światło.

Nie, Kenny jest wyłącznie miły.

Doceniam to, i tak dalej, ale chciałabym, żeby zdobył się na odwagę i wreszcie coś 

powiedział. Cała ta uprzejmość, cała jego troskliwość sprawia, że czuję się jeszcze gorzej. To 

background image

znaczy,   jak   ja   mogłam?!   Naprawdę...   Jak   ja   mogłam   kiedykolwiek   się   zgodzić   zostać 

dziewczyną   Kenny'ego,   doskonale   wiedząc,   że   na   zabój   się   kocham   w   kimś   innym? 

Doprawdy,   Kenny   powinien   pójść   do   magazynu   „Majesty”   i   wszystko   im   opowiedzieć. 

„Książęca zdrada”, tak mogliby zatytułować artykuł. Zrozumiałabym, gdyby tak postąpił.

Ale on tego nie zrobi. Bo jest porządnym człowiekiem.

Zamiast tego zamówił wegetariańskie pierożki na parze dla mnie, a dla siebie bułeczki 

z wieprzowiną (jeden pocieszający znak, który mówi mi, że Kenny nie kocha mnie już tak jak 

dawniej: znów zaczął jeść mięso) i rozmawiał ze mną o biologii i o tym, co się działo w 

czasie apelu (nie powiedziałam mu, że to ja uruchomiłam alarm, a on mnie nie pytał, więc nie 

musiałam nawet zasłaniać sobie nosa). Znów wspomniał, jak bardzo mu przykro, że zraniłam 

się w język i zapytał, jak sobie radzę z algebrą, i zaproponował, że przyjdzie do mnie i mi 

pomoże, jeśli tylko chcę (Kenny zdał test zwalniający go z podstawowego kursu algebry), 

choć, jak wiadomo, mieszkam pod jednym dachem z nauczycielem tego przedmiotu. Widać 

było wyraźnie, że on po prostu starał się być miły.

I przez  to czuję się paskudnie. Ze względu na to, co będę musiała mu zrobić po 

egzaminach i tak dalej.

Ale na bal mnie nie zaprosił.

Nie wiem, czy to znaczy, że nie idziemy, czy też Kenny uważa fakt, że idziemy razem, 

za coś oczywistego.

Przysięgam, ja zupełnie nie rozumiem chłopaków.

Jakby   lunch   nie   był   wystarczająco   okropny,   na   RZ   też   jest   fatalnie.   Nie,   Judith 

Gershner tu nie ma... Ale nie ma też Michaela. Facet zniknął bez żadnych wyjaśnień. Nikt nie 

wie, gdzie jest. Lilly musiała powiedzieć pani Hill, kiedy ta sprawdzała obecność, że jej brat 

wyszedł do łazienki.

Ciekawa jestem, dokąd on naprawdę poszedł. Lilly mówi, że odkąd zaczął pisać ten 

swój nowy program, który Klub Komputerowy pokaże na Kiermaszu Zimowym, prawie go 

nie widuje.

Niby to żadne rewelacje, bo Michael i tak prawie nie wychodził ze swojego pokoju, 

ale w sumie... Ciekawe, czy czasami wraca do domu pouczyć się trochę.

Pewnie jednak, skoro i tak się dostał na swoją wybraną uczelnię, nie musi się już 

niczym przejmować.

Poza tym, tak jak Lilly, Michael jest geniuszem. Nie musi zakuwać.

W przeciwieństwie do całej naszej reszty.

Wolałabym,   żeby   znów   założyli   drzwi   do   szafy   z   materiałami   piśmiennymi,   bo 

background image

okropnie trudno jest się skoncentrować, kiedy Borys rzępoli tam na swoich skrzypcach. Lilly 

mówi,   że   to   tylko   jeszcze   jedna   próba   osłabienia   naszego   oporu   przez   władze   szkolne, 

pragnące, żebyśmy w efekcie tych wysiłków stali się bezmózgimi klonami, ale ja uważam, że 

zrobili to tylko dlatego, że kiedyś zapomnieliśmy wypuścić Borysa, który tkwił w szafie, 

dopóki nocny dozorca nie usłyszał jego żałosnych błagań o uwolnienie.

I na dobrą sprawę, to wina Lilly. No bo ona jest w końcu jego dziewczyną. Naprawdę 

powinna lepiej się nim opiekować.

PRACA DOMOWA

Algebra:   test   sprawdzający   Angielski:   praca   semestralna   Historia 

cywilizacji: test sprawdzający RZ: nic

Francuski: l'examen practique Biologia: test sprawdzający

Czwartek, 11 grudnia, 21.00

Grandmère poważnie pogięło. Dzisiaj wieczorem zaczęła mnie przepytywać z nazwisk 

i zakresu obowiązków wszystkich ministrów w rządzie taty. Nie tylko muszę dokładnie wie-

dzieć, czym się zajmują, ale również jaki jest ich stan cywilny oraz pamiętać imiona i wiek 

ich   dzieci,   jeśli   jakieś   mają.   To   z   tymi   dziećmi   mam   się   podobno   zadawać,   kiedy   będę 

spędzała   Gwiazdkę   w   pałacu.   Pewnie   wszyscy   mnie   znienawidzą   tak   samo   albo   jeszcze 

gorzej niż siostrzenica  i siostrzeniec pana Gianiniego, których  poznałam w czasie Święta 

Dziękczynienia.

Najwyraźniej od teraz wszystkie wakacje mam spędzać w towarzystwie ludzi, którzy 

mnie nienawidzą.

Wiecie,   chciałabym   tylko   powiedzieć,   że   to   zupełnie   nie   moja   wina,   że   jestem 

księżniczką. Nie mają prawa tak mnie nienawidzić. Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, 

żeby nadal żyć normalnie, mimo swojej książęcej pozycji. Odrzuciłam propozycje pojawienia 

się   na   okładce   „CosmoGirl”,   „Teen   People”,   „Seventeen”,   „YM”   i   „Girl's   Life”.   Nie 

zgodziłam się wystąpić na TRL, żeby zademonstrować najpopularniejszy film wideo w kraju, 

a kiedy burmistrz pytał, czy chcę być osobą, która przyciśnie guzik, który opuszcza balon na 

Times Square w noc sylwestrową, powiedziałam: nie, dziękuję (Pomijając już, że Nowy Rok 

spędzę   w   Genowii,   jestem   przeciwna   kampanii   burmistrza   przeciwko   komarom,   jako   że 

pozostałości   pestycydów   używanych   do   zabijania   komarów,   które   mogą   przenosić   wirus 

gorączki Zachodniego Nilu, zatruły miejscową populację krabów skrzypłoczy. Tymczasem 

background image

jakiś związek znajdujący się we krwi skrzypłoczy, które żyją wzdłuż całego wschodniego 

wybrzeża, jest używany do testowania czystości wszystkich leków i szczepionek stosowanych 

w Stanach Zjednoczonych. Kraby się regularnie odławia, pobiera od nich jedną trzecią krwi, a 

potem z powrotem wypuszcza je do morza... Morza, które teraz je zabija. Morza, które zabija 

też   całe   mnóstwo   innych   skorupiaków,   na   przykład   homary.   Tak   wysoki   jest   poziom 

zawartych w wodzie pestycydów).

W każdym razie, ja po prostu twierdzę, że dzieciaki, które mnie nienawidzą, powinny 

się trochę wyluzować, bo ja nigdy w życiu nie uganiałam się za światłami reflektorów, przed 

które mnie wypchnięto. Nigdy jeszcze nawet nie zwołałam własnej konferencji prasowej.

Ale odbiegam od tematu.

Sebastiano   był   tam,   popijał   aperitif   i   słuchał,   kiedy   wymieniałam   nazwisko   po 

nazwisku   (Grandmère   zrobiła   karty   ze   zdjęciami   ministrów   rządu   -   całkiem   jak   te   karty 

sprzedawane razem z gumą do żucia, z których możesz uskładać sobie cały zespół Backstreet 

Boys,   tyle   że   ministrowie   rządowi   nie   noszą   tylu   skórzanych   ciuchów).   Zaczynałam   już 

myśleć, że się pomyliłam co do fascynacji Sebastiana modą i że może on faktycznie jest tam 

po   to,   żeby   się   czegoś   nauczyć   na   późniejsze   czasy,   kiedy   już   mnie   wepchnie   pod 

nadjeżdżającą limuzynę, czy coś.

Ale kiedy Grandmère przerwała, żeby odebrać telefon od swojego starego przyjaciela, 

generała Pinocheta, Sebastiano zaczął mi zadawać te wszystkie pytania o modę, to znaczy 

jakie ubrania lubimy nosić, ja i moi przyjaciele. Jaka jest moja opinia, chciał wiedzieć, na 

temat spodni z aksamitnego streczu? Obcisłych topów ze spandeksu? Cekinów?

Powiedziałam mu, że to wszystko jest okay, no wiecie, na przykład jako stroje na 

Halloween albo w Jersey City, ale że tak ogólnie, w codziennych sytuacjach, wolę bawełnę. 

Jakby   trochę   przygasł,   więc   powiedziałam   mu,   że   moim   zdaniem   pomarańczowy   będzie 

naprawdę nowym różem, co go z miejsca rozchmurzyło, i zrobił parę zapisków w notesie, z 

którym się nigdy nie rozstaje. Pomyślałam sobie teraz, że to zupełnie tak jak ja.

Kiedy Grandmère wróciła od telefonu, poinformowałam ją - całkiem dyplomatycznie, 

chciałabym   dodać   -   że   biorąc   pod   uwagę,   jakie   postępy   zrobiłyśmy   przez   ostatnie   trzy 

miesiące, czuję, że jestem już doskonale przygotowana do zbliżającego się wystąpienia przed 

narodem Genowii i że moim zdaniem w przyszłym tygodniu nie musimy mieć lekcji, bo 

czeka mnie PIĘĆ egzaminów semestralnych, do których muszę się jeszcze przygotować.

Ale Grandmère totalnie się tym wkurzyła! Zaczęła mówić:

- A skąd ty sobie wytrzasnęłaś pomysł, że twoja szkolna edukacja jest ważniejsza niż 

przygotowanie do roli głowy państwa? Od ojca, jak przypuszczam. Dla niego zawsze tylko: 

background image

wykształcenie, wykształcenie, wykształcenie. Nie zdaje sobie sprawy, że wykształcenie nie 

jest ani w przybliżeniu tak ważne jak maniery.

-   Grandmère   -   odparłam   -   jeżeli   mam   rządzić   Genowią   jak   należy,   potrzebuję 

wykształcenia.

Tym bardziej, że zamierzam urządzić w pałacu wielkie schronisko dla zwierząt. Ale i 

tak nie będę mogła tego zrobić, dopóki Grandmère żyje, więc nie widzę powodu, żeby jej o 

tym teraz wspominać. .. To znaczy, ja w ogóle nie zamierzam jej o tym wspominać.

Grandmère   wypowiedziała   parę   francuskich   przekleństw,   co   nie   było   z   jej   strony 

zachowaniem w stylu księżnej wdowy, jeśli chcecie znać moją opinię. Na szczęście właśnie 

wtedy tata wszedł do środka, szukając swojego medalu powietrznych sił zbrojnych Genowii, 

bo   wybierał   się   do   ambasady   na   jakiś   obiad   na   szczycie.   Opowiedziałam   mu   o   swoich 

egzaminach i o tym, że naprawdę potrzebuję przerwy od lekcji etykiety, żeby się przygoto-

wać, a on stwierdził:

- Tak, naturalnie.

A kiedy Grandmère zaprotestowała, dodał tylko:

- Na litość boską, jeżeli do tej pory nie załapała o co chodzi, nigdy się nie połapie.

Grandmère  zacisnęła  usta  i nie  dodała  już nic  więcej.  Sebastiano  wykorzystał  ten 

moment i zapytał mnie, co sądzę na temat sztucznego jedwabiu. Powiedziałam mu, że nic nie 

sądzę.

Chociaż raz mówiłam prawdę.

Piątek, 12 grudnia, godzina wychowawcza

LISTA RZECZY DO ZROBIENIA:

1. Przestać tyle myśleć o Michaelu, zwłaszcza wtedy, kiedy powinnam się uczyć.

2. Przestać mówić Grandmère cokolwiek o moim życiu osobistym.

3. Zacząć się zachowywać bardziej:

a. dojrzale,

b. odpowiedzialnie,

c. jak księżniczka.

4. Przestać obgryzać paznokcie.

5. Spisać wszystko, co mama i pan G. powinni wiedzieć o opiece nad Grubym Louie, 

kiedy ja wyjadę.

6. PREZENTY Z OKAZJI GWIAZDKI/CHANUKI!

background image

7. Przestać oglądać Słoneczny patrol, zamiast się uczyć.

8. Przestać grać w Pod - Racera, zamiast się uczyć.

9. Przestać słuchać muzyki, zamiast się uczyć.

10. Zerwać z Kennym.

Piątek, 12 grudnia, gabinet dyrektor Gupty

No cóż, to już potwierdzone oficjalnie:

Ja, Mia Thermopolis, jestem młodocianą przestępczynią.

Poważnie. Okazuje się, że włączenie tego alarmu przeciwpożarowego to był zaledwie 

początek.

Naprawdę nie wiem, co we mnie ostatnio  wstąpiło.  To zupełnie tak, że im bliżej 

jestem wyjazdu do Genowii i wypełnienia po raz pierwszy swoich oficjalnych obowiązków 

księżniczki, tym mniej się zachowuję jak księżniczka.

Ciekawe, czy mnie wyrzucą ze szkoły.

Jeśli tak się stanie, będzie to straszna niesprawiedliwość. To Lana zaczęła. Siedziałam 

sobie na algebrze, słuchając jak pan Gianini opowiadał o płaszczyźnie współrzędnych, kiedy 

nagle Lana odwróciła się na swoim krześle i podłożyła mi pod. sam nos egzemplarz „USA 

Today”. A tam krzyczał nagłówek:

OSTATNIE BADANIE OPINII PUBLICZNEJ

N

AJBARDZIEJ

 

POPULARNI

 

MŁODZI

 

PRZEDSTAWICIELE

RODZIN

 

KRÓLEWSKICH

Pięćdziesiąt siedem procent czytelników twierdzi, że książę William jest ich ulubionym 

młodym przedstawicielem brytyjskiej rodziny królewskiej, podczas gdy młodszy brat Willa, 

Harry, otrzymał 28 procent głosów. Nasza własna, amerykańska księżniczka, Mia Renaldo z 

Genowii,   zajęła  trzecie  miejsce,   uzyskując  13  procent  głosów,  a  córki   księcia  Andrzeja  i 

Sarah Fergusson, Beatrice i Eugenie, zamykają listę, każda otrzymując 1 procent głosów.

Powody uzasadniające trzecie miejsce księżniczki Mii? „Niezbyt komunikatywna” - to 

najczęstsza odpowiedź. Co ciekawe, uważa się, że księżniczka Mia jest równie nieśmiała, 

jak księżna Diana - matka Williama i Harry'ego - w czasach, kiedy po raz pierwszy znalazła 

się w ostrym świetle reflektorów mediów.

Księżniczka Mia, która dopiero niedawno dowiedziała się, że jest następczynią tronu 

Genowii,   niewielkiego   księstwa   położonego   na   Lazurowym   Wybrzeżu,   ma   w   przyszłym 

tygodniu odbyć swoją  pierwszą  oficjalną  podróż do  tego kraju. Przedstawiciel  księżniczki 

stwierdził,   że   Mia   oczekuje   tej   wizyty   „z   ogromną   niecierpliwością”.   Księżniczka   będzie 

kontynuowała   swoją   edukację   w   Ameryce,   a   w   Genowii   spędzać   będzie   jedynie   letnie 

background image

miesiące.

Przeczytałam ten głupi artykuł, a potem oddałam gazetę Lanie.

- I co z tego? - szepnęłam do niej.

- A to - odszepnęła Lana - że zastanawiam się, ile zyskasz na popularności - zwłaszcza 

wśród obywateli Genowii - kiedy odkryją, że ich przyszła władczyni zabawia się włączaniem 

alarmów przeciwpożarowych, kiedy nic się nie pali.

Oczywiście, tylko zgadywała. Nie mogła mnie widzieć. Chyba że...

Chyba   że   Justin   Baxendale   się   zorientował!   No   wiecie,   skoro   widział   mnie   na 

korytarzu tuż przed uruchomieniem alarmu - i jeśli wspomniał o tym Lanie...

Nie. To niemożliwe. Leżę tak daleko poza sferą zainteresowań Justina Baxendale'a, że 

chyba dla niego nie istnieję. Nic Lanie nie powiedział. Lana, tak jak pan G., najwyraźniej do-

strzegła podejrzany zbieg okoliczności w tym, że tej fatalnej środy alarm przeciwpożarowy 

odezwał się dwie minuty po tym, jak zostałam wypuszczona z klasy do łazienki.

Nieważne. Chociaż mogła tylko zgadywać, wydało mi się, że wszystko wie i że nigdy 

już nie da mi spokoju.

Naprawdę nie wiem, co mi odwaliło. Nie umiem stwierdzić, czy to:

A. stres związany z egzaminami,

B. moja zbliżająca się podróż do Genowii,

C. ta sprawa z Kennym,

D. fakt, że kocham się w facecie, który chodzi z muszką owocową w 

ludzkiej skórze,

E.   fakt,   że   moja   matka   wkrótce   urodzi   dziecko   mojemu 

nauczycielowi algebry,

F.   fakt,   że   Lana   dręczyła   mnie   praktycznie   przez   całe   życie   i   w 

zasadzie uchodziło jej to na sucho, czy też

G. wszystko razem.

Cokolwiek było powodem, straciłam panowanie nad sobą. Zwyczajnie mnie poniosło. 

Sięgnęłam po telefon komórkowy Lany, który leżał na jej stoliku tuż obok kalkulatora.

I   zanim   się   zorientowałam,   co   robię,   położyłam   ten   maleńki   różowy   gadżecik   na 

podłodze i zgniotłam go na proch swoim butem wojskowym w rozmiarze czterdzieści jeden.

Trudno chyba mieć pretensje do pana G., że wysłał mnie do gabinetu dyrektorki.

background image

Mimo to - od własnego ojczyma oczekiwałabym odrobiny współczucia.

O kurczę. Idzie dyrektor Gupta.

Piątek, 12 grudnia, 17.00, poddasze

No dobra, stało się. Jestem zawieszona.

Zawieszona. Wierzyć mi się nie chce. JA! Mia Thermopolis! Co się ze mną dzieje? 

Byłam kiedyś takim dobrym dzieckiem!

Wprawdzie to tylko jeden dzień, ale zawsze. Przecież to już na stałe trafi do moich 

akt! Co powiedzą ministrowie rządu Genowii?

Zamieniam się w Courtney Love.

No dobrze, ja wiem, dostanę się na studia, mimo że w pierwszym semestrze pierwszej 

klasy liceum zostałam na jeden dzień zawieszona w prawach ucznia, ale to jest takie totalnie 

żenujące! Dyrektor Gupta potraktowała mnie, jakbym była jakąś KRYMINALISTKĄ, czy 

kimś takim.

A wiecie,  co się mówi: potraktuj kogoś  jak kryminalistę,  a wkrótce  skończy jako 

kryminalista. Przynajmniej wydaje mi się, że tak mówią. Jak tak dalej pójdzie, nie zdziwcie 

się, jeżeli niedługo zacznę nosić podarte kabaretki i farbować włosy na czarno. Może nawet 

nauczę się palić i przekłuję sobie każde ucho dwoma kolczykami. A potem zrobią o mnie film 

telewizyjny i zatytułują go Księżniczka skandalistka. Pokażą w nim, jak podchodzę do księcia 

Williama i mówię: „No i kto jest teraz najpopularniejszą koronowaną głową, dupku?”, a 

potem walę go z byka w brzuch, albo coś.

Tyle  że za pierwszym razem, kiedy mi przekłuwano uszy, omal nie zemdlałam, a 

palenie jest naprawdę szkodliwe dla zdrowia, i zawsze uważałam, że to musi boleć, kiedy się 

kogoś wali z byka. Boleć walącego.

Chyba   mimo   wszystko   nie   stanowię   obiecującego   materiału   na   młodocianego 

przestępcę.

Mój  tata też  tak  uważa. Jest absolutnie zdecydowany napuścić  na dyrektor  Guptę 

genowiańskich   prawników.   Jedyny   problem,   oczywiście,   leży   w   tym,   że   ja   mu   nie   chcę 

powiedzieć - ani nikomu innemu, skoro już o tym mowa - co takiego zrobiła mi Lana, że w 

efekcie   zaatakowałam   jej   telefon.   Trochę   ciężko   jest   udowodnić,   że   atak   został 

sprowokowany,   kiedy   atakujący   nie   chce   wyjawić,   na   czym   polegała   prowokacja.   Tata 

męczył mnie przez dość długą chwilę, kiedy przyjechał odebrać mnie ze szkoły, po tym jak 

dostał Pilny Telefon Od Dyrektor Gupty. Nie chciałam mu powiedzieć, a Lars zrobił fatalnie 

obojętną   minę,   więc   tata   stwierdził   w   końcu:   „Jak   chcesz”   i   zacisnął   usta   w   taki 

background image

charakterystyczny sposób. Zawsze tak robi, kiedy Grandmère wypije trochę za dużo sidecara i 

zaczyna go nazywać Papą Kulą Bilardową.

Ale jak mogłabym mu wyznać, co powiedziała mi Lana? Gdybym to zrobiła, wszyscy 

wiedzieliby, że jestem winna nie jednego przestępstwa, ale dwóch!

W  każdym  razie,   teraz   jestem  już  w  domu  i  oglądam  z  mamą  Lifetime   Channel. 

Odkąd zaszła w ciążę, nie maluje już tyle w swojej pracowni. To dlatego, że czuje się ciągle 

wyczerpana, a odkryła, że dość trudno jest malować na leżąco. Szkicuje więc sporo w łóżku, 

głównie robi rysunki ołówkiem Grubemu Louie, który chyba jest zadowolony, że ktoś z nim 

siedzi przez cały dzień w domu. Godzinami wyleguje się u niej na łóżku i obserwuje przez 

okno jej pokoju gołębie na drabince przeciwpożarowej.

Ale   skoro   dzisiaj   jestem   w   domu,   mama   na   odmianę   mnie   zrobiła   parę   szkiców. 

Uważam, że rysuje mi za szerokie usta, ale nic jej nie mówię, bo pan Gianini i ja odkryliśmy, 

że   lepiej   jest   nie   sprawiać   mamie   przykrości   w   jej   obecnym   stanie   rozchwiania   hor-

monalnego.   Najlżejsza   uwaga   -   choćby   niewinne   pytanie,   czemu   zostawiła   rachunek   za 

telefon w pojemniku na warzywa w lodówce - może ją doprowadzić do godzinnego ataku 

płaczu.

Kiedy mnie rysowała, oglądałam świetny film pod tytułem  Mamo, czy mogę z nim 

sypiać?  Tori Spelling, znana z  Beverly Hills 90 210  gra dziewczynę, która ma chłopaka ze 

skłonnościami   do   przemocy.   Naprawdę   nie   rozumiem,   czemu   jakakolwiek   dziewczyna 

miałaby chodzić z chłopakiem, który ją bije, ale mama twierdzi, że to kwestia szacunku dla 

samej siebie i związku, jaki się miało z własnym ojcem. Tyle że moja mama sama nie ma aż 

tak rewelacyjnego  związku z dziadkiem,  a przecież gdyby  jakikolwiek  facet próbował ją 

kiedyś  źle potraktować, można się założyć,  że trafiłby dzięki niej do szpitala, więc sami 

widzicie.

Mama rysowała  i próbowała ze mnie  wyciągnąć,  jak doszło  do tego, że brutalnie 

zaatakowałam   komórkę   Lany.   Łatwo   było   się   domyślić,   że   usiłuje   odegrać   taką   idealną 

telewizyjną mamusię.

Chyba jednak podziałało, bo w pewnej chwili ni stąd, ni zowąd zorientowałam się, że 

opowiadam jej wszystko: całą prawdę o Kennym, o tym, że nie lubię się z nim całować, i o 

tym, że on to powiedział kolegom, i o tym, jak planuję z nim zerwać, kiedy tylko skończą się 

egzaminy.

A gdzieś po drodze wspomniałam o Michaelu i Judith Gershner, i o Tinie, i o kartkach 

pocztowych, i o Kiermaszu Zimowym, i o Lilly i jej nowej organizacji, i o tym, że zostałam 

sekretarką tej organizacji, i właściwie o wszystkim, tylko nie o tym, że włączyłam alarm 

background image

przeciwpożarowy.

W pewnej chwili mama przestała rysować i już tylko patrzyła na mnie.

A wreszcie, kiedy skończyłam, stwierdziła:

- Wiesz, czego moim zdaniem potrzebujesz?

A ja spytałam:

- Czego?

A ona odpowiedziała:

- Wakacji.

I zrobiłyśmy sobie wakacje, tam u niej na łóżku. Nie pozwoliła mi wrócić do nauki. 

Kazała   mi   za   to   zamówić   pizzę   i   razem   obejrzałyśmy   przyjemną,   chociaż   zupełnie 

nieprawdopodobną końcówkę  Mamo, czy mogę z nim sypiać?,  a po tym filmie puścili, ku 

naszej   wspólnej   radości,  Zemstę   Piękności.  Courtney   Thorne   -   Smith   gra   tam 

małomiasteczkową   lalę   ze   Środkowego   Zachodu,   która   rozbija   się   po   okolicy   różowym 

cadillakiem, nosi kolczyki w kształcie wielkich kółek i zabija takie dziewczyny jak Tracey 

Gold (mocno posunięta w anoreksji od czasów serialu Dzieciaki, kłopoty i my) za podrywanie 

jej chłopaka.

Przez chwilę na łóżku mamy czułam się zupełnie jak za dobrych starych czasów. No 

wiecie, zanim mama poznała pana Gianiniego, a ja odkryłam, że jestem księżniczką.

Ale tylko przez chwile, bo przecież nie jest jak za dawnych czasów. Bo teraz ona jest 

w ciąży, a ja zostałam zawieszona w prawach ucznia.

Ale po co narzekać?

Piątek, 12 grudnia, 20.00, poddasze

O mój Boże. Właśnie sprawdziłam pocztę elektroniczną. Zasypują mnie wspierające 

maile od przyjaciół!

Wszyscy   chcą   mi   pogratulować   zdecydowanej   postawy   wobec   Lany   Weinberger. 

Współczują mi zawieszenia w prawach ucznia i zachęcają mnie, żebym dzielnie trwała w 

swojej determinacji i nie uginała się pod presją dyrekcji (Jakiej determinacji? Jakiej presji? Ja 

przecież tylko zniszczyłam czyjś telefon. To nie miało nic wspólnego z dyrekcją szkoły). 

Lilly posunęła się tak daleko, że porównała mnie do Marii Stuart, królowej szkockiej, która 

została uwięziona a potem ścięta przez Elżbietę.

Zastanawiam się, co by Lilly pomyślała, gdyby wiedziała, dlaczego rozwaliłam ten 

telefon.   To   znaczy,   gdyby   wiedziała,   że   to   ja   włączyłam   alarm   przeciwpożarowy,   który 

zrujnował zorganizowany przez nią strajk.

background image

Lilly mówi, że to kwestia zasad i że zostałam zawieszona za to, że nie zgodziłam się 

odstąpić od swoich przekonań. Ale tak naprawdę zostałam zawieszona za zniszczenie czyjejś 

prywatnej własności - a zrobiłam to tylko po to, by odwrócić uwagę od innego przestępstwa, 

które popełniłam.

Jednak nikt poza mną tego nie wie. No cóż, poza mną i Laną. A przecież nawet ona 

nie wie na pewno, dlaczego rozdeptałam jej telefon. Przecież to mógł być jeden z tych niczym 

nieuzasadnionych aktów przemocy, które zdarzają się codziennie.

Jednak   wszyscy   inni   upatrują   w   tym   aktu   wielkiej   politycznej   odwagi.   Jutro,   na 

pierwszym   spotkaniu   Uczniów   Przeciwko   Makdonaldyzacji   Liceum   imienia   Alberta 

Einsteina   moja   sprawa   zostanie   przedstawiona   jako   przykład   jednej   z   wielu   niespra-

wiedliwych decyzji dyrektor Gupty.

Jutro chyba zachoruję na typową „dwudniową chrypkę”.

W każdym razie odpisałam wszystkim, dziękując im bardzo za poparcie i prosząc, 

żeby zanadto nie rozdmuchiwali tej sprawy. Bo prawdę mówiąc, nie jestem dumna z tego, co 

zrobiłam. O wiele bardziej wolałabym NIE zrobić tego i zostać w szkole.

Jedna jaśniejsza nuta: Michael najwyraźniej dostaje kartki, które mu wysyłam. Tina 

dzisiaj przechodziła obok jego szafki po WF - ie i widziała, jak wyjmował ostatnią z nich i 

chował   ją   do   plecaka!   Niestety,   według   Tiny,   nie   miał   na   twarzy   wyrazu   namiętnego 

zachwytu i wrzucając kartkę do torby, wcale nie spoglądał na nią czule. Nawet nie chował jej 

specjalnie ostrożnie - Tina z przykrością mnie poinformowała, że potem wsadził do plecaka 

swojego laptopa, niewątpliwie gniotąc przy tym kartkę.

Ale potem Tina pośpieszyła z zapewnieniem, że nie zrobiłby tego, gdyby wiedział, że 

to jest kartka ode mnie, Mii! Może gdybym ją podpisała...

Przecież gdybym ją podpisała, Michael dowiedziałby się, że go lubię! Więcej nawet, 

wiedziałby, że go kocham, bo o ile pamiętam, to słowo zostało wymienione w przynajmniej 

jednej z nich. A jeśli on nie czuje tego samego co ja? Co za wstyd! O wiele gorszy, niż zostać 

zawieszonym w prawach ucznia.

Och nie! Kiedy pisałam te słowa, dostałam wiadomość na ICQ od samego Michaela - 

niesamowite prawda? Tak bardzo się wystraszyłam, że wrzasnęłam i przeraziłam Grubego 

Louie, który spał mi właśnie na kolanach. Kot wbił mi wszystkie pazury w nogę i teraz całe 

udo mam głęboko podrapane.

Michael napisał:

C

RAC

K

ING

:  HEJ,   THERMOPOLIS,   CO   JA   TU   SŁYSZĘ?   PODOBNO   JESTEŚ 

background image

ZAWIESZONA?

Odpowiedziałam:

G

R

L

OUIE

: TYLKO NA JEDEN DZIEŃ.

C

RAC

K

ING

: A CO ZROBIŁAŚ?

G

R

L

OUIE

: ROZWALIŁAM KOMÓRKĘ PEWNEJ CHEERLEADERKI.

C

RAC

K

ING

: RODZICE MUSZĄ BYĆ Z CIEBIE DUMNI.

G

R

L

OUIE

: NAWET JEŚLI TAK, CAŁKIEM NIEŹLE TO UKRYWAJĄ.

C

RAC

K

ING

: MASZ SZLABAN?

G

R

L

OUIE

: DZIWNE, ALE NIE. ATAK NA KOMÓRKĘ ZOSTAŁ SPROWOKOWANY.

C

RAC

K

ING

:  NO   WIĘC   NADAL   WYBIERASZ   SIĘ   NA   ZIMOWY   KIERMASZ   W 

PRZYSZŁYM TYGODNIU?

G

R

L

OUIE

: JAKO SEKRETARKA UCZNIÓW PRZECIWKO MAKDONALDYZACJI LICEUM 

IMIENIA   ALBERTA   EINSTEINA   CHYBA   BĘDĘ   MUSIAŁA.   TWOJA   SIOSTRA   CHCE, 
ŻEBYŚMY ZROBILI TAM WŁASNE STOISKO.

C

RAC

K

ING

: CAŁA LILLY. WIECZNIE WALCZY Z WIATRAKAMI.

G

R

L

OUIE

: MOŻNA TO I TAK UJĄĆ.

Pewnie   rozmawialibyśmy   dłużej,   ale   dokładnie   wtedy   moja   mama   wydarła   się   z 

kuchni, żebym zwolniła linię, bo ona czeka na telefon od pana Gianiniego, który - co dziwne - 

jeszcze  nie wrócił  do domu ze szkoły,  chociaż już dawno minęła  pora obiadu. Więc się 

wylogowałam.

Michael już drugi raz pytał, czy przyjdę na ten Kiermasz Zimowy. O co mu chodzi?

Piątek, 12 grudnia, 21.00, poddasze

Teraz już wiemy, czemu pan G. tak się spóźniał z powrotem do domu:

W drodze ze szkoły poszedł kupić choinkę.

I to nie byle jaką choinkę, ale czterometrowe drzewko, które u podstawy ma chyba ze 

dwa metry średnicy.

Oczywiście, nie powiedziałam niczego niemiłego, bo mama była taka szczęśliwa i 

podekscytowana tą choinką, i natychmiast wyciągnęła wszystkie swoje choinkowe ozdoby ze 

Zmarłymi   Sławami   (mama   nie   wiesza   na   choince   ślicznych   okrągłych   bombek   ani 

łańcuchów, jak normalni ludzie. Zamiast tego maluje na kawałkach blachy portrety sławnych 

ludzi, którzy umarli w danym roku, i wiesza je na drzewku. To dlatego mamy chyba jedyną 

background image

choinkę w Ameryce Północnej, na której wiszą podobizny Richarda i Pat Nixonów, Elvisa, 

Audrey Hepburn, Kurta Cobaina, Jima Hensona, Johna Belushiego, Rocka Hudsona, Aleca 

Guinnessa, Divine, Johna Lennona i wielu, wielu innych).

A pan Gianini co chwila zerkał w moją stronę, żeby się przekonać, czy i ja jestem 

uszczęśliwiona. Powiedział, że kupił choinkę, bo uznał, że miałam fatalny dzień i nie chciał, 

żeby był do końca całkiem zepsuty.

Pan G., oczywiście, nie ma zielonego pojęcia o temacie mojej pracy semestralnej z 

angielskiego.

Co ja miałam powiedzieć? Przecież on już zadał sobie trud i kupił to drzewko, a 

wiecie,   że   choinka   takich   rozmiarów   musiała   kosztować   majątek.   I   chciał   nam   zrobić 

przyjemność. Naprawdę.

Jednak wolałabym, żeby ludzie w tym domu konsultowali się czasem ze mną, zanim 

po prostu pójdą i coś zrobią. Najpierw ten cały numer z ciążą, teraz znów choinka. Gdyby pan 

G. zapytał mnie o zdanie, powiedziałabym mu: „Chodźmy do Big Kmart albo do Astor Place 

i   kupmy   ładną   sztuczną   choinkę,   żeby   nie   przykładać   ręki   do   zniszczenia   naturalnego 

środowiska życiowego misiów polarnych”, jasne?

Tylko że on mnie nie zapytał.

A prawda jest taka, że nawet gdyby spytał, moja mama nigdy by się na to nie zgodziła. 

Jej ulubione zajęcie podczas Bożego Narodzenia to położyć się na podłodze z głową pod 

choinką, patrzeć w górę przez gałęzie i wdychać zapach żywicy. Mówi, że to jej przypomina 

dzieciństwo spędzone w Indianie i że to jest jedyne wspomnienie, które lubi.

Trudno myśleć o misiach polarnych, kiedy twoja matka mówi ci coś takiego.

Sobota, 13 grudnia, 14.00

mieszkanie Lilly

No  cóż,  pierwsze  spotkanie   Uczniów Przeciwko  Makdonaldyzacji   Liceum  imienia 

Alberta Einsteina okazało się kompletną klapą.

Po   prostu   nikt   się   nie   pojawił,   oprócz   mnie   i   Borysa   Pelkowskiego.   Trochę   mi 

przykro, że Kenny nie przyszedł. Bo jeśli naprawdę mnie tak kocha, jak twierdzi, to chyba 

powinien  wykorzystać  każdą okazję, żeby przebywać  w moim  towarzystwie,  nawet takie 

nudne spotkanie Uczniów Przeciwko Makdonaldyzacji Liceum imienia Alberta Einsteina.

Ale widocznie nawet miłość Kenny'ego  ma swoje granice. Powinnam była  dawno 

zrozumieć, skoro do Bezwyznaniowego Balu Zimowego zostało dokładnie sześć dni, a Kenny 

NADAL NIE ZAPYTAŁ MNIE, CZY CHCĘ Z NIM PÓJŚĆ.

background image

Oczywiście,  nie martwię się tym,  skąd. W końcu dziewczyna, która włącza alarm 

przeciwpożarowy ORAZ unicestwia telefon komórkowy Lany Weinberger, nie będzie się 

martwiła, że nie ma partnera na jakiś głupi bal.

No dobra, martwię się.

Ale nie na tyle, żeby zabawić się w Sadie Hawkins i pierwsza go zaprosić.

Lilly zupełnie nie jest w stanie się pogodzić z tym, że nikt poza mną i Borysem nie 

pojawił się na zebraniu. Próbowałam jej tłumaczyć, że wszyscy są za bardzo zajęci nauką do 

egzaminów, żeby przejmować się teraz  innymi  sprawami, ale ona tego nie przyjmuje  do 

wiadomości.   W   tej   właśnie   chwili   siedzi   na   tapczanie,   a   Borys   coś   do   niej   mówi 

uspokajającym tonem. Borys jest dosyć obrzydliwy - z tymi swoimi swetrami, które zawsze 

wsadza w spodnie i z tym dziwacznym aparacikiem, który mu każe nosić ortodonta - ale 

łatwo się zorientować, że on Lilly kocha. No bo wystarczy popatrzeć na czułe spojrzenie, 

jakim ją obrzuca, kiedy ona odgraża się, że zadzwoni do swojego lokalnego kongresmana.

Serce mnie boli, kiedy patrzę, jak Borys patrzy na Lilly.

Chyba jestem zazdrosna. Chcę, żeby jakiś chłopak w ten sposób patrzył na MNIE. I 

wcale nie myślę tu o Kennym. Myślę o chłopaku, którego ja też bym lubiła, bardziej niż 

przyjaciela.

Mam tego dosyć. Pójdę do kuchni zobaczyć, co robi Maya, gosposia Moscovitzów. 

Nawet pomaganie w zmywaniu naczyń jest lepsze niż to.

Sobota, 13 grudnia, 14.30,

mieszkanie Lilly

Mai nie znalazłam w kuchni. Była tutaj, w pokoju Michaela, i odkładała na miejsce 

jego szkolny mundurek, który właśnie skończyła prasować. Maya chodzi po pokoju, zbiera 

rzeczy   Michaela   i   opowiada   mi   o   swoim   synu,   Manuelu.   Dzięki   pomocy   doktorostwa 

Moscovitz   Manuela   ostatnio   zwolniono   z   więzienia   w   Republice   Dominikany,   gdzie 

niesłusznie   go   zamknięto   jako   podejrzanego   o   popełnienie   zbrodni   stanu.   Teraz   Manuel 

organizuje swoją własną partię polityczną, a Maya wprost pęka z dumy, choć oczywiście 

martwi   się,   że   on   może   znów   skończyć   w   więzieniu,   jeżeli   trochę   nie   stonuje   swoich 

antyrządowych wypowiedzi.

Manuel i Lilly mają chyba ze sobą wiele wspólnego.

Historie Mai o Manuelu są zawsze interesujące, ale o wiele bardziej ciekawie jest po 

prostu być w pokoju Michaela. Wchodziłam tu już wcześniej, oczywiście, ale nigdy pod jego 

nieobecność. (Siedzi w szkole, mimo że jest sobota, i pracuje w pracowni komputerowej nad 

background image

swoim projektem na kiermasz - najwyraźniej szkolne łącze jest szybsze niż jego własne. Poza 

tym, jak przypuszczam - chociaż niechętnie o tym myślę - on i Judith Gershner mogą wtedy 

do woli zabawiać się w ściąganie... plików, bez obawy interwencji rodzicielskiej).

No więc leżę na łóżku Michaela, a Maya kręci się wkoło, składa koszule i mruczy coś 

na   temat   cukru,   jednego   z   głównych   produktów   eksportowych   w   jej   ojczyźnie,   który 

najwyraźniej   stanowi   źródło   pewnych   nieporozumień   w   partii   politycznej   jej   syna,   gdy 

tymczasem pies Michaela, Pawłów, siedzi obok mnie i dyszy mi w twarz. Nie mogę się 

powstrzymać od myśli: TAK WŁAŚNIE JEST BYĆ MICHAELEM. TO WIDZI MICHAEL, 

KIEDY W NOCY SPOGLĄDA NA SUFIT (poprzylepiał na nim fosforyzujące gwiazdki w 

kształcie   spiralnej   galaktyki   Andromedy),   A   TAK   PACHNIE   POŚCIEL   MICHAELA 

(zapachem wiosennej świeżości, dzięki płynowi do płukania używanemu przez Mayę) i TAK 

WŁAŚNIE WYGLĄDA BIURKO MICHAELA, KIEDY PATRZY SIĘ NA NIE Z ŁÓŻKA.

O, patrząc na jego biurko, właśnie coś zauważyłam. To jedna z moich kartek! Ta z 

truskawką!

Nie znajduje się na żadnym eksponowanym miejscu, nie, nie. Po prostu leży na jego 

biurku. Ale hej! To o wiele lepiej, niż gdyby leżała zmięta na dnie plecaka. Widać jednak te 

kartki coś dla niego znaczą, skoro nie zakopał ich pod stosami innego śmiecia na swoim 

biurku   -   podręcznikami   DOS   -   a   i   literatury   antymicrosoftowej   -   albo,   co   gorsza,   nie 

powyrzucał ich.

To mnie trochę podnosi na duchu.

Oho,   właśnie   słyszałam,   jak   stuknęły   drzwi   wejściowe.   Michael???   Czy   państwo 

doktorostwo   Moscovitz???   Lepiej   się   stąd   wyniosę.   Nie   na   darmo   Michael   wywiesił   na 

drzwiach tabliczkę z napisem: W

CHODZISZ

 

NA

 

WŁASNĄ

 

ODPOWIEDZIALNOŚĆ

.

Sobota, 13 grudnia, 15.00, u Grandmère

Chcielibyście wiedzieć, jakim cudem znalazłam się nagle w apartamencie Grandmère 

w hotelu Plaza?

No cóż, powiem wam.

Zdarzyła się katastrofa, a jej sprawcą jest Sebastiano.

Oczywiście, zawsze podejrzewałam, że Sebastiano nie jest niewiniątkiem o słodkim 

usposobieniu, za jakie usiłuje uchodzić. Teraz jednak wygląda na to, że jedyna zbrodnia, z 

którą Sebastiano może mieć jakiś bliższy związek, to mord popełniony na jego osobie. Bo 

jeśli mój tata kiedykolwiek dostanie go w swoje ręce, Sebastiano jest po prostu martwym 

projektantem mody.

background image

Staram się patrzeć obiektywnie, ale naprawdę wydaje mi się, że wolałabym już sama 

zostać   zamordowana.   To   znaczy,   byłabym   wtedy   nieżywa   i   tak   dalej   -   trochę   smutne   - 

zwłaszcza że wciąż nie zdążyłam spisać tych instrukcji co do opieki nad Gru - i bym Louie w 

czasie mojej nieobecności - ale przynajmniej nie musiałabym w poniedziałek pokazywać się 

w szkole.

A   jak   ja  mam  się  pokazać  w   szkole  w  poniedziałek,  wiedząc,  że   każdy  z  moich 

kolegów z klasy widział dodatek, który załączono do „Sunday Timesa”? Dodatek, w którym 

jest ze dwadzieścia MOICH zdjęć, jak stoję przed trzema wysokimi lustrami w sukienkach od 

Sebastiana, a nad całością biegnie tytuł: M

ODA

 

GODNA

 

KSIĘŻNICZKI

. Wielki tytuł. Daje po oczach.

Och tak, ja nie żartuję. M

ODA

 

GODNA

 

KSIĘŻNICZKI

.

Chyba go właściwie nie winię. To znaczy Sebastiana. Przypuszczam, że trudno mu się 

było oprzeć podobnej pokusie. Przede wszystkim jest przecież biznesmenem, a kiedy ma się 

księżniczkę za modelkę swoich sukienek... No cóż, niezła reklama, prawda?

Bo wiadomo, że inne gazety odkupią tę historię. No wiecie: „Księżniczka Genowii 

Debiutuje Jako Modelka”. Tego typu numery.

Więc za pomocą pojedynczej serii zdjęć Sebastiano zyska międzynarodowy rozgłos 

dla swojej nowej linii ubrań.

I to wygląda tak, jakbym ja tę linię ubrań promowała.

Grandmère   nie   rozumie,   czemu   tata   i   ja   jesteśmy   tak   poruszeni.   No   cóż,   chyba 

rozumie, czemu tata jest poruszony. Znacie to całe: „Moja córka została wykorzystana!” Ona 

tylko nie może pojąć, czemu JA jestem taka przygnębiona.

- Wyglądałaś prześlicznie - powtarza mi co chwila.

Tak. Jakby to coś zmieniało.

Grandmère uważa, że przesadzam. Ludzie kochani! Czy ja kiedykolwiek aspirowałam 

do pójścia w ślady Claudii Schiffer? Nie przypominam sobie. Moda akurat nie jest tym, co 

mnie pasjonuje. Mnie obchodzi ochrona środowiska! Prawa zwierząt! KRABY!!!!!!!

Ludzie mi nie uwierzą, że nie pozowałam dobrowolnie do tych zdjęć. Ludzie pomyślą, 

że się sprzedałam. Ludzie uznają mnie za bezmyślną snobkę i do tego modelkę.

Wolałabym już raczej, żeby mnie uważali za młodocianą przestępczynię, mówię wam.

Kiedy usłyszałam, jak otworzyły się frontowe drzwi do mieszkania Moscovitzów i 

uciekłam   z   pokoju   Michaela,   nie   miałam   zielonego   pojęcia,   że   przywitają   mnie   takie 

katastrofalne wieści. Przecież to tylko rodzicie Lilly wrócili z siłowni, gdzie spotkali się ze 

swoimi prywatnymi trenerami. Potem wstąpili gdzieś na kawę i poczytali sobie niedzielną 

edycję „Timesa”, której spore fragmenty, nie wiedzieć czemu, dostarczane są w sobotę, jeżeli 

background image

ma się prenumeratę.

No więc otworzyli gazetę, a tu proszę - księżniczka Genowii prezentująca świetną 

wiosenną kolekcję jakiegoś nowego projektanta. Co za niespodzianka.

Totalnie zgłupiałam, kiedy pogratulowali mi startu do kariery w charakterze modelki.

- Co takiego?! - spytałam.

Więc Lilly i Borys przyglądali mi się ciekawie, a państwo doktorostwo Moscovitz 

pokazali mi gazetę.

W środku, w całej swojej kolorowej okazałości, był ten dodatek.

Nie mam zamiaru kłamać i twierdzić, że źle wyglądałam. Wiecie, wzięli wszystkie te 

fotki, które pstryknęły mi asystentki Sebastiana, kiedy usiłowałam się zdecydować, co włożę 

na moje wystąpienie do obywateli Genowii, i umieścili je na purpurowym tle. Nie uśmiecham 

się na tych zdjęciach, nic takiego. Po prostu oglądam samą siebie w lustrze, najwyraźniej 

zastanawiając się w myślach: „Hm, czy mogłabym jeszcze bardziej przypominać chodzącą 

wykałaczkę?”

Ale oczywiście, jeżeli ktoś mnie nie zna i nie wie DLACZEGO przymierzałam te 

wszystkie sukienki, wydam mu się jakimś dziwadłem, które o wiele ZA BARDZO przejmuje 

się swoim wyglądem i odświętnymi strojami.

I dokładnie jako taka osoba zawsze chciałam być postrzegana, tak?

OTÓŻ NIE!!!

Muszę przyznać, jestem nieco urażona. Kiedy zadawał mi te wszystkie pytania na 

temat Michaela, myślałam, że się jakoś dogadaliśmy, ale teraz widzę, że jednak nie. Nie, 

jeżeli mógł mi zrobić coś takiego, to znaczy, że nie.

Mój tata już zadzwonił do „Timesa” i zażądał, żeby wycofali dodatek ze wszystkich 

egzemplarzy, które nie zostały jeszcze sprzedane. Zadzwonił do recepcji w Plaza i kazał im 

wpisać   Sebastiana   na   czarną   listę   jako   persona   non   grata,   co   oznacza,   że   kuzyn   księcia 

Genowii nie będzie mógł wejść na teren będący własnością hotelu.

Pomyślałam, że to dość okrutne, ale i tak mniej okrutne niż to, co tata zamierzał zrobić 

najpierw,   to   znaczy   zadzwonić   do   nowojorskiej   policji   i   złożyć   skargę   na   Sebastiana   za 

wykorzystanie podobizny osoby nieletniej bez zgody jej rodziców. Na szczęście Grandmère 

go powstrzymała. Powiedziała, że dość już udziału mediów w tej sprawie i nie trzeba do tego 

dodawać jeszcze upokorzenia członka rodziny książęcej aresztowaniem.

Tata wciąż jest tak wściekły, że nie może usiedzieć w jednym miejscu. Spaceruje tam i 

z powrotem po apartamencie. Rommel obserwuje go bardzo niespokojnie z kolan Grandmère, 

a łebek chodzi mu to w jedną, to w drugą stronę. Ten pudel podąża oczyma za tatą, zupełnie 

background image

jakby oglądał US Open albo inny turniej.

Założę się, że gdyby Sebastiano tu BYŁ, tata rozwaliłby mu o wiele więcej niż tylko 

komórkę.

Sobota, 13 grudnia, 17.00, poddasze

No cóż.

Mogę powiedzieć tylko jedno - tym razem Grandmère przegięła.

Mówię poważnie. Wydaje mi się, że tata już nigdy w życiu się do niej nie odezwie.

A wiem, że JA się do niej na pewno nie odezwę.

I   niech   będzie,   to   jest   starsza   pani,   która   nie   wiedziała,   że   robi   coś   złego,   a   ja 

naprawdę powinnam być bardziej wyrozumiała.

Ale  że  zrobiła  COŚ   TAKIEGO  -  że  nawet  nie  wzięła   pod uwagę  moich  uczuć  - 

szczerze mówiąc, tego jej chyba nigdy nie zdołam wybaczyć.

Oto,   co   się   zdarzyło:   Tuż   przed   moim   wyjściem   z   hotelu   zadzwonił   Sebastiano. 

Totalnie zaskoczony tym, że tata jest na niego wściekły. Usiłował wejść na górę, żeby się z 

nami zobaczyć, powiedział, ale ochroniarze hotelowi go zatrzymali.

Wtedy mój tata, który odebrał ten telefon, poinformował Sebastiana, że ochroniarze 

nie wpuścili  go  do hotelu, ponieważ został uznany za persona non grata, a potem wyjaśnił 

dlaczego i Sebastiano jeszcze bardziej się zdziwił. Powtarzał co chwila:

- Ależ ja miałem twoje poz! Ja miałem twoje poz, Filipie!

- Moje pozwolenie na wykorzystanie zdjęć mojej córki do promowania tych twoich 

obrzydliwych łachmanów?! - Tata skrzywił się z niesmakiem. - Z całą pewnością nie!

Ale Sebastiano upierał się, że pozwolenie miał.

Po troszeczku wyszło na jaw, że owszem, miał. W pewnym sensie. Tyle że nie moje. 

Ani mojego ojca. Zgadnijcie, kto mu tego pozwolenia udzielił?

Grandmère powiedziała z wielką godnością:

- Zrobiłam to, Filipie, tylko dlatego, że jak wiesz, Amelia ma okropnie wypaczony 

obraz swojej osoby i trzeba jej było dodać nieco pewności siebie.

Ale tata był tak rozwścieczony, że w ogóle nie chciał jej słuchać. Zagrzmiał tylko:

- I żeby poczuła się lepiej we własnej skórze, za jej plecami pozwoliłaś wykorzystać te 

zdjęcia do reklamowania DAMSKIEJ MODY?

Cóż, po tych słowach Grandmère nie miała już zbyt wiele do dodania. Stała tam tylko 

i mruczała:

- Hm... uhm... hm...

background image

Zupełnie jak ktoś w horrorze, właśnie przyszpilony do ściany maczetą, ale jeszcze nie 

całkiem martwy (zawsze zamykam oczy podczas takich scen, więc doskonale wiem, jak to 

brzmi).

Było oczywiste, że nawet jeśli Grandmère ma jakąś sensowną wymówkę dla swojego 

postępku, tata nie miał zamiaru tego słuchać - ani pozwolić, żebym ja słuchała. Podszedł do 

mnie, złapał mnie za ramię i natychmiast wyprowadził z apartamentu.

Myślałam, że ta chwila jakoś nas do siebie zbliży, jak to się zawsze zdarza ojcom i 

córkom w filmach telewizyjnych. Mógłby na przykład powiedzieć, że Grandmère to bardzo 

chora kobieta, więc wyśle się ją gdzieś, gdzie będzie sobie mogła długo i porządnie odpocząć. 

Ale tata powiedział mi tylko:

- Wracaj do domu.

Potem przekazał mnie w ręce Larsa. Na koniec jeszcze BARDZO MOCNO trzasnął 

drzwiami apartamentu Grandmère, a wreszcie sam odmaszerował w stronę własnych pokoi.

Jezu.

Co udowadnia, że nawet książęca rodzina może być toksyczna.

Nie umiecie sobie nas wyobrazić w programie Ricky Lake?

Ricky:   Clarisso,   powiedz   nam,   czemu   pozwoliłaś   Sebastianowi   umieścić   zdjęcia 

twojej wnuczki w tym dodatku do „Timesa”?

Grandmère: Proszę się do mnie zwracać Wasza Wysokość, panno Lake. Zrobiłam to, 

żeby dodać jej pewności siebie.

Ja wiem tylko, że kiedy pójdę do szkoły w poniedziałek, wszyscy zaczną powtarzać:

- O patrzcie, idzie Mia, ta wielka OSZUSTKA, z całym tym swoim wegetarianizmem 

i działalnością na rzecz praw zwierząt, i z tym: „Nieważne jak wyglądasz, liczy się to, co 

masz w środku”. Ale najwyraźniej nie ma nic złego w SESJACH MODY, no nie, Mia?

Jakby nie wystarczało, że zostałam zawieszona. Teraz jeszcze moi koledzy zmieszają 

mnie z błotem.

Siedzę w domu i usiłuję udawać, że nic takiego nigdy się nie zdarzyło. To trudne, 

oczywiście,   bo   kiedy   weszłam   na   poddasze,   zobaczyłam,   że   mama   już   wyciągnęła   ten 

dodatek z naszego egzemplarza gazety i na każdym zdjęciu dorysowała mi na głowie różki, a 

potem przyczepiła do drzwi lodówki.

Chociaż w pełni doceniam jej poczucie humoru, wcale nie będzie mi dzięki temu 

łatwiej pokazać się w poniedziałek rano w szkole - z twarzą, która teraz wypełnia dodatki 

background image

reklamowe w gazetach w trzech sąsiadujących stanach.

Co dziwne, jedna rzecz w tym wszystkim wyszła mi na dobre - wiem już na pewno, że 

najlepiej wyglądałam w białej tafcie z błękitną szarfą. Tata mówi, że chyba po jego trupie 

założę   tę   suknię,   czy   jakąkolwiek   inną   uszytą   przez   Sebastiana.   Ale   w   Genowii   nie   ma 

żadnego innego projektanta, który potrafiłby zaprojektować taką ładną sukienkę, a co dopiero 

zrobić ją na czas. Więc wygląda mi na to, że jednak padnie na sukienkę od Sebastiana, którą 

dziś rano dostarczono mi do domu.

I w ten sposób przynajmniej jedną rzecz mam z głowy.

Chyba.

Sobota, 13 grudnia, 20.00, poddasze

Miałam już siedemnaście maili, sześć telefonów i jedną wizytę (Lilly) w związku z tą 

aferą ubraniową. Lilly twierdzi, że nie jest tak źle, jak mi się wydaje, i że większość ludzi 

wyrzuca takie dodatki, nawet do nich nie zaglądając.

Jeżeli to prawda, powiedziałam, dlaczego ci wszyscy ludzie piszą do mnie maile lub 

dzwonią?

Usiłowała   mi   wmówić,   że   to   wszystko   członkowie   Uczniów   Przeciwko 

Makdonaldyzacji Liceum imienia Alberta Einsteina, którzy dzwonią i piszą, żeby okazać mi 

swoją solidarność w kwestii tego zawieszenia w prawach ucznia, ale ja sądzę, że obie wiemy 

lepiej:

To ludzie, którzy chcą wiedzieć, co mi odbiło i dlaczego się sprzedałam.

Jak ja im kiedykolwiek zdołam wytłumaczyć, że nie miałam z tym nic wspólnego i że 

nic o tym  NIE WIEDZIAŁAM? Nikt mi nie uwierzy.  No bo są dowody.  JA MAM NA 

SOBIE te dowody. Widać je na zdjęciach.

Ja tu sobie siedzę, a tymczasem szlag trafia całą moją reputację. Jutro rano miliony 

prenumeratorów   „New   York   Timesa”   sięgną   po   gazetę   i   powiedzą:   „O,   proszę   bardzo. 

Księżniczka Mia. Już się sprzedała. Ciekawe, ile jej zapłacili? A można by pomyśleć, że 

należąc do książęcej rodziny, nie będzie potrzebowała pieniędzy...”.

Wreszcie   musiałam   poprosić   Lilly,   żeby   sobie   poszła   do   domu,   bo   dostałam 

okropnego bólu głowy. Usiłowała wyleczyć mnie, stosując shiatsu, które jej rodzice bardzo 

często wykorzystują podczas sesji ze swoimi pacjentami, ale nie podziałało. Skończyło się na 

tym,   że   mi   chyba   naruszyła   jakieś   naczynko   krwionośne   między   kciukiem   i   palcem 

wskazującym, bo strasznie mnie boli.

Postanowiłam usiąść teraz do nauki, mimo że jest sobotni wieczór i wszyscy inni 

background image

ludzie w moim wieku gdzieś się bawią.

Ale wiecie co? Księżniczki zawsze omija najlepsza zabawa. Jeszcze wam tego nie 

mówili?

LISTA RZECZY DO ZROBIENIA

Algebra: powtórzyć rozdziały 1 - 10 Angielski: praca semestralna, 

10 stron, podwójny odstęp, pamiętać o stosownych marginesach, poza tym 

powtórzyć rozdziały 1 - 7

Historia cywilizacji: powtórzyć rozdziały 1 - 12

RZ: nic

Francuski: Revue Chapitres 1 - 9

Biologia: powtórzyć rozdziały 1 - 12

Spisać instrukcję: jak dbać o Grubego Louie

Zakupy z okazji Gwiazdki/Chanuki:

• Mama - bluza ciążowa ze zdjęciem Bon Jovi

• Tata - książka na temat radzenia sobie z gniewem

• Pan G. - szwajcarski scyzoryk

• Lilly - czyste kasety wideo

• Tina Hakim Baba - Emanuelle

• Kenny - połączenie telewizora i wideo (nie myślcie sobie, że to 

zbyt   drogi   prezent.   I   nie,   wcale   nie   kieruję   się   poczuciem   winy.   On 

naprawdę chce dostać coś takiego)

• Grandmère - NIC!!!!!!

Pomalować paznokcie (może obecność paskudnego w smaku lakieru 

powstrzyma mnie od ich obgryzania)

Zerwać z Kennym

Zrobić porządek w szufladzie ze skarpetami.

Zacznę od szuflady ze skarpetami, bo to jest ewidentnie najpilniejsze. Człowiek nie 

może się na niczym skoncentrować, jeżeli ma bałagan w skarpetach.

Potem zajmę się algebrą, bo to mój najgorszy przedmiot i również pierwszy egzamin. 

Zdam, choćbym miała przypłacić to życiem. NIC mnie nie oderwie. Ani sprawa z Grandmère, 

ani to,  że  cztery z tych  siedemnastu  maili  są od Michaela,  ani to,  że dwa z nich  są od 

Kenny'ego, ani to, że pod koniec przyszłego tygodnia wyjeżdżam do Europy, ani fakt, że 

background image

moja mama i pan G. w pokoju obok razem oglądają  Szklaną pułapkę,  mój ulubiony film 

gwiazdkowy. NIC.

ZDAM ALGEBRĘ W TYM SEMESTRZE I NIC MNIE NIE ODERWIE OD NAUKI 

DO EGZAMINÓW!!!!!!!!!!!!!

Sobota, 13 grudnia, 21.00, poddasze

Musiałam wyjść na moment i zobaczyć ten fragment, w którym Bruce Willis wrzuca 

granat do szybu windy, ale już się z powrotem zabieram do roboty.

Sobota, 13 grudnia, 21.30, poddasze

No cóż, naprawdę byłam ciekawa, czego mógł chcieć Michael, więc przeczytałam 

jego maile - tylko jego. Jeden dotyczył dodatku (Lilly mu powiedziała, a on chciał wiedzieć, 

czy podjęłam już decyzję o abdykacji, cha, cha), a pozostałe trzy zawierały dowcipy, dzięki 

którym   pewnie   miałam   poczuć   się   lepiej.   Nie   były   szczególnie   zabawne,   ale   i   tak   się 

uśmiałam.

Założę się, że Judith Gershner nie śmieje się z dowcipów Michaela. Jest za bardzo 

zajęta klonowaniem różnych rzeczy.

Sobota, 13 grudnia, 22.00, poddasze

JAK DBAĆ O GRUBEGO LOUIE,

KIEDY MNIE NIE BĘDZIE

RANO:

Z samego rana proszę napełnić miseczkę Grubego Louie SUCHĄ KARMĄ. Nawet 

jeśli w miseczce jest jeszcze jedzenie, on lubi, żeby na wierzch dosypać mu trochę świeżego, 

bo wtedy ma poczucie, że dostał śniadanie razem z całą resztą rodziny.

W mojej łazience jest NIEBIESKI PLASTIKOWY KUBEK, stoi obok wanny. Proszę 

napełniać go co rano wodą z umywalki. Koniecznie trzeba używać wody z umywalki, bo 

woda   w   zlewie   kuchennym   nie   jest   wystarczająco   zimna.   I   trzeba   ją   nalewać   do 

NIEBIESKIEGO KUBKA, bo Gruby Louie przyzwyczaił się pić z niego, kiedy ja myję zęby.

W  korytarzu  za  drzwiami  do  mojego  pokoju   stoi  miseczka. Proszę   ją  wypłukać   i 

napełnić FILTROWANĄ WODĄ z pojemnika w lodówce. To musi być  FILTROWANA 

WODA, bo chociaż mówi się, że kranówka w Nowym Jorku jest pozbawiona zanieczyszczeń, 

zdrowiej jest dla Grubego Louie dostawać choć trochę wody, która na pewno jest czysta. 

Koty muszą dużo pić, żeby przepłukiwać sobie organizm - to zapobiega infekcjom nerek i 

background image

układu   moczowego   -   więc   zawsze   trzeba   wystawiać   mu   dużo   wody   i   nie   tylko   przy 

miseczkach z jedzeniem, ale w innych miejscach też.

Proszę nie pomylić miseczki na korytarzu z MISECZKĄ PRZY CHOINCE. Tamta 

miseczka jest po to, żeby Louie nie podpijał wody z wiaderka, w którym stoi drzewko. Zbyt 

duża ilość żywicy przyprawia go o zaparcia.

Rano   Gruby   Louie   lubi   sobie   posiedzieć   na   parapecie   okna   w   moim   pokoju   i 

poobserwować gołębie na drabince przeciwpożarowej. PROSZĘ NIGDY NIE OTWIERAĆ 

TEGO OKNA! Trzeba  się upewnić, czy zasłony są rozsunięte,  żeby mógł wyglądać bez 

przeszkód.

Czasami lubi też wyglądać przez okno obok telewizora. Jeśli płacze, kiedy tam siedzi, 

to znaczy, że trzeba go popieścić.

PO POŁUDNIU:

W porze obiadu proszę dawać Grubemu Louie JEDZENIE Z PUSZKI. Gruby Louie 

lubi   wyłącznie   trzy   smaki:   UCZTĘ   KURCZAKOWO   -   TUNCZYKOWĄ   (W 

KAWAŁKACH), UCZTĘ KREWETKOWO - RYBNĄ (W KAWAŁKACH) oraz UCZTĘ Z 

RYB   MORSKICH   (W   KAWAŁKACH).   Nie   tknie   niczego   z   WOŁOWINĄ   ani   z 

WIEPRZOWINĄ. Zawartość puszki trzeba mu wyłożyć na nowy, CZYSTY talerzyk, inaczej 

nie ruszy jedzenia. Poza tym nie będzie chciał jeść, jeżeli obiad nie zachowa na talerzyku 

kształtu, JAKI MIAŁ W PUSZCE, więc proszę nie rozgniatać mu jedzenia widelcem.

Po zjedzeniu jedzenia z puszki Gruby Louie lubi wyciągnąć się na dywanie przed 

frontowymi drzwiami. To dobry moment, żeby zmusić go do ćwiczeń. Kiedy się wyciągnie, 

wystarczy wsunąć rękę pod jego grzbiet i rozciągnąć go (bardzo to lubi), aż się zwinie w 

przecinek. Wtedy trzeba położyć mu kciuki pod łopatkami i zrobić koci masaż. Jeśli robi się 

to dobrze, będzie mruczał. Jeśli robi się to źle, można się szybko zorientować, bo gryzie.

Gruby Louie bardzo łatwo się nudzi, a kiedy się nudzi, wtedy chodzi w kółko i płacze, 

wiec oto parę gier, w które lubi się bawić:

• Proszę wziąć parę kawałków KOCIEGO PRZYSMAKU i ułożyć je rządkiem na 

sprzęcie grającym. Louie będzie je sobie po kolei strącał i ganiał.

•  Proszę  posadzić   Grubego  Louie   na  KRZEŚLE   PRZY   MOIM   KOMPUTERZE  i 

schować   się   za   regałem   na   książki,   a   potem   przerzucić   przez   oparcie   krzesła 

koniec sznurowadła, żeby nie widział, skąd się tam wzięło.

• Z poduszek na moim łóżku proszę zbudować FORT i wsadzić Grubego Louie do 

środka,   a   potem   wsuwać   dłoń   przez   którąś   ze   szczelin   między   poduszkami 

background image

(zalecam zakładanie na czas tej zabawy rękawicy kuchennej).

• Proszę do BRUDNEJ SKARPETKI włożyć trochę kocimiętki i rzucić ją Grubemu 

Louie.   Dobrze   jest   potem   dać   mu   cztery   do   pięciu   godzin   spokoju,   bo   po 

kocimiętce traci umiar, jeśli chodzi o używanie pazurów.

KUWETA ZE ŻWIRKIEM:

Panie Gianini, to głównie do pana. Mama nie powinna czyścić kuwety ani dotykać 

niczego,   co   miało   z   nią   jakiś   kontakt,   bo   może   dostać   toksoplazmozy   i   dziecko   może 

zachorować. Po zmianie żwirku w kuwecie Grubego Louie zawsze proszę myć ręce ciepłą 

wodą z mydłem, nawet jeżeli wydaje się panu, że nic nie zostało na rękach.

Kuwetę   Grubego   Louie   należy   czyścić   CODZIENNIE.   Proszę   zawsze   używać 

absorbentnego żwirku, a potem wyrzucać zawartość kuwety do plastikowej torby na śmieci i 

wynosić ją do zsypu. Nic prostszego. Grubsza sprawa przydarza mu się na ogół jakieś dwie 

godziny po wieczornym posiłku. Zorientuje się pan po zapaszku, który będzie dochodził z 

kuwety w mojej łazience.

NAJWAŻNIEJSZE:

Proszę   pamiętać,   żeby   nie   zaglądać   do   SPECJALNEJ   SKRYTKI   ZA   TOALETĄ, 

którą Gruby Louie urządził sobie w mojej łazience. Tam trzyma swoją kolekcję błyszczących 

drobiazgów. Jeżeli wam coś zabierze i tam to znajdziecie, upewnijcie się, czy nie zabieracie 

tego na jego oczach, inaczej całymi  tygodniami  będzie was usiłował pogryźć  za każdym 

razem,   kiedy   was   zobaczy.   Rozmawiałam   o   tym   z   weterynarzem,   ale   on   powiedział,   że 

oprócz skierowania do specjalisty od psychologii zwierząt (jakieś siedemdziesiąt dolarów za 

godzinę terapii), nic innego nie można zrobić. Po prostu musimy to jakoś znosić.

PRZEDE   WSZYSTKIM,   PROSZĘ   PAMIĘTAĆ   O   TYM,   ŻEBY   KILKA   RAZY 

DZIENNIE   BRAĆ  GRUBEGO  LOUIE  NA   RĘCE,  PRZYTULAĆ  GO   I  GŁASKAĆ!!!!! 

(ON TO LUBI).

Sobota, 13 grudnia, północ, poddasze

Wierzyć mi się nie chce, że już jest dwunasta, a ja dalej przerabiam dopiero pierwszy 

rozdział Wstępu do algebry!

Ta książka nie nadaje się do czytania. Mam wielką nadzieję, że autor nie zarobił na 

niej zbyt wiele.

Powinnam po prostu pójść do pana G, i zapytać go, co będzie na egzaminie.

background image

Nie, to by było oszustwo.

Prawda?

Niedziela, 14 grudnia, 10.00, poddasze

Zostało   tylko   czterdzieści   osiem   godzin   do   egzaminu   z   algebry,   a   ja   wciąż   nie 

skończyłam jeszcze pierwszego rozdziału.

Niedziela, 14 grudnia, 10.30, poddasze

Znów przyszła Lilly. Chce się razem ze mną uczyć historii cywilizacji. Powiedziałam 

jej, że nie mogę zawracać sobie głowy historią cywilizacji, skoro jestem dopiero w pierwszym 

rozdziale powtórki z algebry, ale ona stwierdziła, że będziemy się uczyć na zmianę: ona przez 

godzinę będzie mnie przepytywała z algebry, a potem ja ją przepytam z historii cywilizacji. 

Zgodziłam się, chociaż to nie jest tak całkiem w porządku - ona z algebry ma szóstkę, więc 

przepytywanie   mnie   wcale   jej   nie   pomoże,   za   to   mnie   się   przyda   powtórka   z   historii 

cywilizacji przy przepytywaniu jej.

Ale w końcu od czego są przyjaciele.

Niedziela, 14 grudnia, 11.00, poddasze

Właśnie dzwoniła Tina. Młodsze rodzeństwo doprowadza ją do szału. Spytała, czy 

może przyjść i pouczyć się tutaj. Powiedziałam, że tak, oczywiście.

Co innego miałam  jej powiedzieć? Poza tym  obiecała, że przyniesie nam bajgle i 

wegetariański   serek   kremowy.   Powiedziała   też,   że   oglądała   zdjęcia   w   dodatku   i   że   jej 

zdaniem   są   piękne,   i   że   nie   powinnam   się   przejmować   tym,   co   mówią   ludzie   o   mojej 

sprzedajności, bo wyglądałam naprawdę seksownie.

Niedziela, 14 grudnia, południe, poddasze

Michael powiedział Borysowi, gdzie jest Lilly, więc teraz Borys też tu jest.

Lilly ma rację. Borys naprawdę za głośno oddycha. To bardzo rozprasza.

I wolałabym, żeby nie kładł nóg na moje łóżko. Mógłby przynajmniej zdjąć buty. Ale 

Lilly powiedziała, że to nie jest dobry pomysł.

Nie wiem naprawdę, czemu Lilly wytrzymuje z chłopakiem, który nie tylko oddycha 

przez usta, ale jeszcze śmierdzą mu stopy.

Może i Borys jest muzycznym geniuszem, ale moim zdaniem musi się jeszcze wiele 

nauczyć na temat higieny.

Niedziela, 14 grudnia, 12.30, poddasze

background image

A teraz Kenny też tu przyszedł. Nie wiem, jak ja się mam w ogóle uczyć w tym tłumie 

ludzi. O, pan Gianini właśnie uznał, że to idealny moment, żeby poćwiczyć grę na perkusji.

Niedziela, 14 grudnia, 20.00, poddasze

Powiedziałam Lilly, a ona się ze mną zgodziła, że skoro przyszli Borys i Kenny, całą 

naukę jakby diabli wzięli. No i bębnienie pana G. wcale nie pomagało. Zdecydowaliśmy 

więc, że najlepiej będzie zrobić sobie przerwę w nauce i pójść do Chinatown na dim sum.

Bawiliśmy   się   świetnie   w   Wielkim   Szanghaju,   jedząc   wegetariańskie   pierożki   i 

fasolkę szparagową duszoną w sosie czosnkowym. Skończyło się na tym, że siedziałam obok 

Borysa,   a   on   naprawdę   mnie   rozśmieszał,   tak   wszystko   ustawiając,   że   ile   razy   kelnerzy 

przynosili nam coś nowego, jedyne  wolne miejsce  na stole było  przed nim i oni tam to 

stawiali, a potem Borys i ja mogliśmy sobie wybrać pierwsze kąski.

Dzięki temu zdałam sobie sprawę, że mimo tych swetrów i oddychania przez usta, 

Borys naprawdę jest zabawnym i miłym gościem. Lilly ma wielkie szczęście. To znaczy - ma 

szczęście, że chłopak, którego kocha, też ją kocha. Gdybym tylko mogła kochać Kenny'ego 

tak jak Lilly Borysa!

Ale zdaje się, nie mam żadnej władzy nad tym, w kim się zakochuję. Wierzcie mi, 

gdyby   tak   było,   NIE   zakochałabym   się   w   Michaelu.   Przede   wszystkim   on   jest   starszym 

bratem mojej najlepszej przyjaciółki, a gdyby Lilly kiedykolwiek odkryła, że ja go lubię, NIE 

zrozumiałaby. No i oczywiście on jest przecież maturzystą i wkrótce skończy szkołę.

I och, no tak - ma już przecież dziewczynę.

Ale co ja mam zrobić? Przecież nie mogę NA SIŁĘ zakochać się w Kennym ani tym 

bardziej nie mogę go ZMUSIĆ, żeby przestał lubić mnie - to znaczy, no wiecie, żeby przestał 

się we mnie kochać.

Chociaż nadal nie zaprosił mnie na bal. Ani razu w ogóle o tym nie wspomniał. Lilly 

mówi, że powinnam do niego po prostu zadzwonić i powiedzieć: „No to jak, idziemy razem?” 

Cały czas mi wytyka, że przecież miałam dość odwagi, żeby rozwalić komórkę Lany. Więc 

czemu, pyta Lilly, czemu brak mi odwagi, żeby zadzwonić do własnego faceta i zapytać go, 

czy zabierze mnie na szkolny bal?

No tak, ale komórkę Lany rozwaliłam w ataku szału. Nie mogę zebrać się na coś choć 

trochę przypominającego atak szału, kiedy w grę wchodzi Kenny. Jest taka część mnie samej, 

która wcale nie ma ochoty iść z nim i ta część mnie odczuwa ulgę, że on nic jeszcze o tym nie 

wspomniał.

Och, to bardzo mała część mnie, ale jednak ISTNIEJE.

background image

No   więc   w   rezultacie,   mimo   że   bawiłam   się   dobrze,   siedząc   koło   Borysa   w   tej 

restauracji i tak dalej, było to też trochę przygnębiające ze względu na całą moją sytuację z 

Kennym.

A potem wszystko zrobiło się jeszcze bardziej przygnębiające. To dlatego, że parę 

małych dziewczynek, Chinek z pochodzenia, podeszło do mnie, kiedy otwierałam ciasteczko 

z   wróżbą   i   spytało,   czy   dam   im   autograf.   A   potem   podsunęły   mi   długopisy   i   dodatek 

reklamowy, który ukazał się w ostatnim wydaniu „Timesa”.

Naprawdę chciałam się zabić, tylko nie bardzo wiedziałam jak. Miałam dźgnąć się 

prosto w serce pałeczką do ryżu, czy co?

Podpisałam   im   tę   głupią   gazetę   i   usiłowałam   się   uśmiechnąć.   Ale   w   środku, 

oczywiście, AŻ MNIE SKRĘCAŁO, zwłaszcza kiedy zobaczyłam, jak uszczęśliwione były te 

dziewczynki spotkaniem ze mną. I dlaczego zrobiłam na nich takie wrażenie? Nie, nie ze 

względu na moją niezmordowaną działalność na rzecz misiów polarnych, wielorybów czy 

głodujących dzieci. Której jeszcze nie podjęłam, ale absolutnie zamierzam to zrobić.

Nie, to dlatego, że trafiłam do kolorowego pisma w paru ładnych sukienkach, a poza 

tym jestem wysoka i chuda jak modelka.

Co wcale nie jest żadnym komplementem!

Potem ból głowy znów mi wrócił i powiedziałam, że muszę iść do domu.

Nikt za bardzo nie protestował. Myślę, że wszyscy nagle zdali sobie sprawę, ile czasu 

już zmarnowaliśmy i ile nauki jeszcze nam wszystkim zostało. No więc rozeszliśmy się, a 

teraz znów siedzę w domu, a mama  mówi, że kiedy mnie nie było, cztery razy dzwonił 

Sebastiano ORAZ że dostarczył mi kolejną sukienkę.

I to nie byle jaką sukienkę. To sukienka, którą zaprojektował specjalnie dla mnie na 

Bezwyznaniowy Bal Zimowy. Nie jest seksowna. Wcale nie jest seksowna. Jest uszyta  z 

ciemnozielonego aksamitu, ma długie rękawy i szeroki, kwadratowy dekolt.

Ale kiedy ją włożyłam i przejrzałam się w lustrze w swoim pokoju, zdarzyło się coś 

dziwnego:

Wyglądałam dobrze. NAPRAWDĘ dobrze. Do sukienki dołączony był liścik:

Proszę, wybacz mi.

Obiecuję, że dzięki tej sukience przestanie tobie myśleć, jak o przyjaciółce swojej 

małej siostrzyczki.

S.

background image

To naprawdę słodkie. Smutne, ale słodkie. Sebastiano, oczywiście, nie ma pojęcia, że 

sytuacja z Michaelem jest beznadziejna i że ŻADNA sukienka nic tu nie pomoże.

Ale   hej!   Sebastiano   przynajmniej   PRZEPROSIŁ.   Jak   zauważyłam,   to   więcej,   niż 

można powiedzieć o Grandmère.

Oczywiście, że wybaczę Sebastianowi. No bo w końcu to wszystko nie jego wina.

I pewnie któregoś dnia wybaczę także Grandmère, ponieważ, jak rozumiem, jest stara 

i nie bardzo wie, co robi.

Ale nigdy, przenigdy nie wybaczę  samej  sobie  tego, że w ogóle znalazłam  się w 

podobnej sytuacji. Powinnam była to przewidzieć. Powinnam była powiedzieć Sebastianowi: 

bardzo   proszę,   tylko   bez   zdjęć.   Niestety,   gapiłam   się.   Patrzyłam,   jak   wyglądam   w   tych 

wszystkich sukienkach i zapomniałam, że rola księżniczki to coś więcej niż noszenie ładnych 

sukienek - to oznacza, że musisz być wzorem dla wielu ludzi... Ludzi, których nawet nie 

znasz i których możesz nigdy nawet nie spotkać.

I dlatego, jeżeli nie zdam tego testu z algebry, przepadłam.

Poniedziałek, 15 grudnia, godzina wychowawcza

Liczba uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina, którzy (na razie) poczuli się w 

obowiązku   zrobić   mi   jakąś   uwagę   na   temat   zniszczenia   w   zeszły   piątek   komórki   Lany 

Weinberger: 37.

Liczba uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina, którzy (na razie) poczuli się w 

obowiązku wspomnieć o moim zawieszeniu w prawach ucznia w zeszły piątek: 59.

Liczba uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina, którzy (na razie) poczuli się w 

obowiązku zrobić mi jakąś uwagę na temat zdjęć w weekendowym reklamowym dodatku do 

„New York Timesa”: 74.

Ogólna   liczba   uwag   zrobionych   mi,   jak   na   razie,   dzisiaj   przez   uczniów   Liceum 

imienia Alberta Einsteina: 170.

Co   dziwne,   kiedy   przebrnęłam   przez   to   wszystko   i   dotarłam   do   swojej   szafki, 

znalazłam   tam   coś   zupełnie   niespodziewanego:   pojedynczą   żółtą   różę,   która   tkwiła   w 

drzwiczkach.

Co to może znaczyć? Czyżby był w tej szkole ktoś, kto mną nie pogardza?

Najwyraźniej tak. Ale kiedy rozejrzałam się wkoło, zachodząc w głowę, kim może być 

ten   mój   jedyny   sojusznik,   zobaczyłam   tylko   Justina   Baxendale'a,   którego   (jak   zwykle) 

napastowała horda wielbicielek.

Podejrzewam, że anonimowym ofiarodawcą mojej róży musi być Kenny, który usiłuje 

background image

poprawić mi humor. Nie przyzna się, ale niby kto inny miałby to zrobić?

Dzisiaj mamy powtórkę, co oznacza, że cały dzień - oprócz lunchu - powinniśmy 

spędzić w sali, gdzie zwykle mamy godzinę wychowawczą, i uczyć się do egzaminów, które 

zaczynają się jutro. Jak dla mnie, nie ma sprawy, bo przynajmniej w ten sposób nie grozi mi, 

że natknę się na Lanę. Ona ma godzinę wychowawczą na zupełnie innym piętrze.

Jedyny problem to to, że Kenny jest w tej samej klasie. Musimy siedzieć zgodnie z 

porządkiem   alfabetycznym,   więc   znalazł   się   na   początku   rzędu   przede   mną,   ale   ciągle 

przesyła mi jakieś liściki. Liściki, w których pisze takie rzeczy, jak: „Nie trać uśmiechu!” 

albo: „Trzymaj się, słoneczko!”

Ale do róży nie chce się przyznać.

Przy   okazji,   chcecie   wiedzieć,   ile   razy   odezwał   się   dzisiaj   do   mnie   Michael 

Moscovitz?

RAZ.

I trudno to nawet nazwać odezwaniem się. Powiedział mi na korytarzu, że glan mi się 

rozwiązał.

Bo się rozwiązał.

Moje życie się skończyło.

Zostały   cztery   dni   do   Bezwyznaniowego   Balu   Zimowego,   a   ja   nadal   nie   mam 

partnera.

Równanie odległości:

d - 10xrt

r = 10

t = 2

d = 10 + 10 x 2

= 10 + 20 = 30

Zmienne zastępują liczby (litery)

Prawo rozdzielności

5x + 5y – 5

5(x + y - 1)

2a - 2b + 2c

2( - l) - 2( - 2) + 2(5)

- 2 + 4 + 10 = 12

Czterokrotność jakiejś liczby jest dodana do trzech. Wynik jest pięciokrotnością tej 

background image

samej liczby.

Znajdź tę liczbę.

x = szukana liczba

4x + 3 = 5x

- 4x   - 4x

3 = x

Regardes ks oiseaux stupides.

System   kartezjanskiego   podziału   płaszczyzny   dzieli   płaszczyznę   na   cztery   części, 

nazywane ćwiartkami.

Ćwiartka 1 (dodatni, dodatni)

Ćwiartka 2 (ujemny, dodatni)

Ćwiartka 3 (ujemny, ujemny)

Ćwiartka 4 (dodatni, ujemny)

Nachylenie: nachylenie linii oznaczamy m.

Znaleźć nachylenie linii

Nachylenie ujemne

Nachylenie dodatnie

Zerowe nachylenie

Linia pionowa nie ma nachylenia.

Linia pozioma ma nachylenie równe zero.

Współrzędne - punkty, które leżą na tej samej linii.

Linie równoległe mają to samo nachylenie.

4x + 2y = 6

2y = - 4x + 6

y = - 2x + 3

Strona czynna informuje, że podmiot wykonuje jakaś czynność.

Strona bierna informuje, że jakaś czynność jest wykonywana na podmiocie.

background image

Wtorek, 16 grudnia

Algebra i angielski już poza mną.

Zostały jeszcze tylko trzy, no i praca semestralna.

Dzisiaj 76 uwag, z czego 53 niepochlebne

„Sprzedajna” = 29 razy

„Pewnie mi się wydaje, że jestem taka świetna” = 14 razy

„Proszę, idzie Miss Thang” = 6 razy

Lilly mówi:

- A co cię obchodzi, co mówią inni ludzie? Znasz prawdę, tak? I tylko to się liczy.

Łatwo jej mówić. To nie Lilly jest osobą, o której bez przerwy się mówi. To JA nią 

jestem.

Ktoś zostawił w mojej szafce następną żółtą różę. Co jest? Znów pytałam Kenny'ego, 

czy to nie on, ale  się wyparł.  Dziwne, strasznie się przy tym  zaczerwienił. Ale to może 

dlatego, że Justin Baxendale, który właśnie koło nas przechodził, nastąpił mu na nogę. Kenny 

ma bardzo duże stopy, jeszcze większe niż moje.

Zostały trzy dni do Bezwyznaniowego Balu Zimowego, i nada na froncie partnera na 

bal.

Środa, 17 grudnia

Egzamin z historii cywilizacji finis.

Jeszcze tylko dwa i praca semestralna.

62 uwagi, 34 niepochlebne

„Sprzedajna” = 5 razy

„Gdybym tak jak ty, Mia, nie miała biustu, też mogłabym być modelką” = 6 razy

Jedna żółta róża, ale dalej ani śladu ofiarodawcy. Może komuś pomyliły się szafki i 

wziął moją za Lany. Ona się w końcu zawsze kręci w pobliżu i czeka na Josha Richtera, który 

ma szafkę tuż obok mojej, żeby potem całować się z nim do upadłego. Możliwe, że ktoś 

myśli, że zostawia te róże dla niej.

Bóg świadkiem, że w Liceum imienia Alberta Einsteina nie ma takiej osoby, która 

chciałaby dawać mi kwiaty. No, chyba że umrę, a oni będą mogli rzucać je na mój grób ze 

słowami: „Niewielka strata, Miss Thang”.

background image

Zostały dwa dni do balu. Dalej nic.

Czwartek, 18 grudnia, 1.00 w nocy

Właśnie coś mi przyszło do głowy:

Może Kenny kłamie w sprawie tych róż. Może one NAPRAWDĘ są od niego. Może 

zostawia je jako wstęp do zaproszenia mnie na jutrzejszy bal.

Co   jest   naprawdę   trochę   obraźliwe.   To   znaczy   to,   że   tak   długo   zwlekał   z 

zaproszeniem. Niby skąd ta pewność, że do tej pory nie zgodziłam się już pójść z kimś 

innym?

Jakby ktokolwiek inny mógł chcieć mnie zaprosić.

HA!

Czwartek, 18 grudnia, 16.00

w limuzynie po drodze do hotelu Plaza

NARESZCIE!!!!!!

JUŻ PO!!!!!

PO EGZAMINACH SEMESTRALNYCH!!!!!!!!

I wiecie co?

Jestem   całkiem   pewna,   że   wszystkie   zdałam.   Nawet   algebrę.   Stopnie   wywieszą 

dopiero   jutro,   podczas   kiermaszu,   ale   tak   długo   męczyłam   pana   G.,   że   w   końcu   mi 

powiedział:

- Mia, poradziłaś sobie. A teraz odczep się ode mnie, dobra?

Jasne?????   Powiedział,   że   SOBIE   PORADZIŁAM!!!!!!!!!!   Wiecie,   co   znaczy: 

PORADZIŁAŚ SOBIE, prawda?

TO ZNACZY, ŻE ZDAŁAM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Dzięki Bogu, już po wszystkim. Teraz mogę się skoncentrować na rzeczach ważnych:

Na swoim życiu towarzyskim.

Mówię poważnie. Moje życie towarzyskie jest w stanie kompletnej ruiny. Wszyscy 

ludzie   w   szkole   -   z   wyjątkiem   moich   przyjaciół   -   uważają,   że   się   totalnie   sprzedałam. 

Powtarzają mi ciągle:

- Ty różne rzeczy mówisz, Mia, ale ich nie robisz.

No cóż, ja  im pokażę. Zaraz  po egzaminie  z historii cywilizacji, jeszcze  wczoraj, 

uderzyło   mnie   to   jak   tona   cegieł.   Wiedziałam   DOKŁADNIE,   co   powinnam   zrobić.   Coś 

background image

takiego   zrobiłaby   na   moim   miejscu   Grandmère.   No   cóż,   może   Grandmère   nie   zrobiłaby 

DOKŁADNIE   tego   samego,   ale   mniejsza   z   tym.   Sebastiano   na   pewno   nie   będzie 

uszczęśliwiony, ale z drugiej strony powinien był zapytać MNIE, a nie Grandmère, czy może 

wykorzystać te zdjęcia do reklamy swoich ubrań. Racja?

Muszę   powiedzieć,   że   jak   do   tej   pory   to   najbardziej   „książęca”   rzecz,   jaką 

wymyśliłam.   Ja   mówię   bardzo,   bardzo   poważnie.   Serio.   Nie   uwierzylibyście,   jak   mi   się 

spociły dłonie.

Ale nie mogę siedzieć dalej bezczynnie. Nie będę z pokorą przyjmować tych obelg. 

Coś z tym trzeba zrobić i wydaje mi się, że wiem co.

Najlepsze jest to, że zrobię to zupełnie sama, bez żadnej pomocy od nikogo.

No cóż, dobra, recepcjonista w hotelu Plaza pomógł mi, bo udostępnił pokój, a Lars 

pomógł, pozwalając mi wszystkie telefony załatwić ze swojej komórki.

Lilly pomogła mi spisać to, co mam do powiedzenia, a Tina dopiero co umalowała 

mnie i ułożyła mi włosy.

Ale całą resztą zajęłam się sama.

No dobra, już czas.

Jedziemy z tym koksem.

Czwartek, 18 grudnia, 19.00

Właśnie obejrzałam siebie we wszystkich czterech głównych stacjach telewizyjnych, a 

poza tym w New York 1, CNN, Headline News, MSNBC i Fox News Channel. Ewidentnie 

mają też zamiar pokazać to w Entertainment Tonight, Access Hollywood E! Entertainment 

News.

I muszę przyznać, że jak na dziewczynę, która podobno ma kłopoty z obrazem samej 

siebie, poradziłam sobie śpiewająco. Nie pomyliłam się ani razu. Może troszkę za szybko 

mówiłam, ale bez przesady można mnie było ZROZUMIEĆ. Chyba że nie mówi się dobrze 

po angielsku i tak dalej.

I wyglądałam nieźle. Pewnie mogłam włożyć coś innego niż szkolny mundurek, ale 

wiecie co? Granatowy kolor całkiem dobrze wychodzi w telewizji.

Telefon nie przestaje dzwonić od chwili, kiedy pierwszy raz nadano konferencję. Za 

pierwszym razem odebrała mama. Dzwonił Sebastiano, który wrzeszczał coś niezrozumiale o 

tym, jakoby go zrujnowałam.

Chociaż on nie umie powiedzieć „zrujnowany”. Wychodzi mu „zruj”.

Poczułam   się   naprawdę   paskudnie.   Bo   przecież,   ja   nie   chciałam   go   rujnować. 

background image

Zwłaszcza że wyświadczył mi sporą uprzejmość, projektując sukienkę na bal.

Ale co ja miałam zrobić? Spróbowałam ukazać mu dobre strony całej sprawy.

-   Sebastiano...   -   powiedziałam,   kiedy   podeszłam   do   telefonu   -   ja   ciebie   nie 

zrujnowałam. Naprawdę. Przecież na Greenpeace pójdzie dochód ze sprzedaży tylko tych 

sukienek, które miałam na sobie w dodatku reklamowym.

Ale Sebastiano zupełnie nie dostrzegał szerszej perspektywy. Wrzeszczał dalej:

- Zruj! Jestem zruj!

Wyjaśniłam  mu, że wręcz przeciwnie, przekazanie Greenpeace  całego dochodu ze 

sprzedaży sukienek, które pokazałam, zostanie uznane w branży za błyskotliwe posunięcie 

marketingowego   geniuszu   i   nie   zdziwię   się,   jeśli   te   sukienki   w   mgnieniu   oka   znikną   z 

wieszaków, bo takie dziewczyny  jak ja, dla których  są przeznaczone  projektowane  przez 

niego stroje, naprawdę przejmują się kwestiami ochrony środowiska.

Musiałam się paru rzeczy nauczyć w czasie tych moich lekcji etykiety z Grandmère, 

bo   na   koniec   totalnie   przeciągnęłam   go   na   swoją   stronę.   Zanim   odłożyłam   słuchawkę, 

Sebastiano zdołał chyba uwierzyć, że sam był autorem tego całego pomysłu.

W   następnej   kolejności   zadzwonił   tata.   Będę   chyba   musiała   jeszcze  przemyśleć 

pomysł   kupienia   mu   na   gwiazdkę   książki   o   radzeniu   sobie   z   gniewem,   bo   śmiał   się   do 

rozpuku. Chciał wiedzieć, czy to był pomysł mojej mamy, a kiedy powiedziałam:

- Nie, sama na to wpadłam...

Odparł:

- NAPRAWDĘ masz w sobie coś z księżniczki, wiesz?

Wiecie, mam takie dziwne wrażenie, że zdałam właśnie jeszcze jeden egzamin.

Tyle że, oczywiście, nadal nie odzywam się do Grandmère. Ani jeden z telefonów, 

które dzisiaj dostałam - od Lilly i Tiny, i babci, i dziadka z Indiany, którzy widzieli moją 

wypowiedź w jednym z lokalnych programów - nie był od niej.

Naprawdę, moim zdaniem to ona powinna mnie przeprosić, bo to co zrobiła, było 

ciosem poniżej pasa.

Prawie tak samo, zauważyła moja mama znad obiadu zamówionego w Number One 

Noodle Son, jak to co JA DZIŚ zrobiłam.

Trochę mnie wcięło. Jeszcze nie zdążyłam się nad tym zastanowić, ale rzeczywiście: 

to, co zrobiłam dzisiaj wieczorem, było równie żmijowate, jak wszystko, co kiedykolwiek 

zrobiła Grandmère.

Ale   to   chyba   nie   powinno   nikogo   tak   strasznie   dziwić.   JESTEŚMY   w   końcu 

spokrewnione.

background image

No ale z drugiej strony - Luke Skywalker i Darth Vader też byli.

Muszę lecieć. Zaczyna się  Słoneczny patrol.  Po raz pierwszy od tygodni obejrzę go 

sobie spokojnie w domu.

Czwartek, 18 grudnia, 21.00

Właśnie   dzwoniła   Tina.   W   ogóle   nie   chciała   rozmawiać   o   konferencji   prasowej. 

Chciała się dowiedzieć, co dostałam od swojej Tajemniczej Śnieżynki. A ja na to:

- Tajemniczej Śnieżynki? Co ty wygadujesz?

- No wiesz... - odparła Tina. - Mówię o twojej Tajemniczej Śnieżynce. Pamiętasz, 

Mia. Zapisywałyśmy się miesiąc temu. Wkładasz swoje imię i nazwisko do słoika, a potem 

ktoś   cię   losuje   i   przez   ostatni   tydzień   szkoły   przed   zimowymi   feriami   musi   być   twoją 

Tajemniczą Śnieżynką. Ma cię zaskakiwać drobnymi upominkami i tak dalej. Rozumiesz, 

mamy sobie nawzajem trochę ulżyć w tym stresie. Cały tydzień egzaminów i tak dalej.

Pamiętałam   jak   przez   mgłę,   że   na   tydzień   przed   Świętem   Dziękczynienia   Tina 

zaciągnęła mnie do jakiegoś składanego stolika, gdzie geniuszkowato wyglądający ludzie z 

samorządu   szkolnego   siedzieli   w   kącie   stołówki   z   tym   wielkim   słojem   pełnym   małych 

karteczek papieru. Tina zmusiła mnie, żebym zapisała swoje nazwisko na karteczce, a potem 

wylosowała czyjeś nazwisko ze słoja.

- O mój Boże! - zawołałam.

Przy tym całym stresie egzaminacyjnym zupełnie o tym zapomniałam!

Co gorsza - zapomniałam, że wylosowałam Tinę. Zresztą trudno to nazwać zbiegiem 

okoliczności,   bo   wrzuciła   swoją   karteczkę   z   nazwiskiem   do   słoja   tuż   przedtem,   nim 

sięgnęłam po los. Boże, ale ze mnie beznadziejna przyjaciółka!

A   potem   zrozumiałam  jeszcze  coś.  Żółte   róże.  Nie  trafiały   do  mojej  szafki   przez 

pomyłkę! I wcale nie były prezentem od Kenny'ego! Musiałam je dostawać od Tajemniczej 

Śnieżynki.

Cóż, trochę mnie przybiło. Bo zaczyna wyglądać na to, że Kenny naprawdę nie ma 

zamiaru mnie zaprosić na jutrzejszy bal.

- W głowie mi się nie mieści, że zapomniałaś - powiedziała Tina, trochę rozbawiona. - 

Przecież ty DOSTAWAŁAŚ różne rzeczy od swojej Tajemniczej Śnieżynki, prawda, Mia?

Poczułam, jak ogarnia mnie poczucie winy. Totalnie skrewiłam. Biedna Tina!

- Hm, no tak... - powiedziałam, zastanawiając się, gdzie ja teraz znajdę jakiś prezent 

dla niej, bo jutro jest ostatni dzień, kiedy ma działać Tajemnicza Śnieżynka. - Dostawałam, 

fakt.

background image

Tina westchnęła.

- Mnie chyba nikt nie wylosował - powiedziała. - Bo nic nie dostałam.

-   Och,   nie   martw   się   -   pocieszyłam   ją   z   nadzieją,   że   poczucie   winy,   które   mnie 

zalewało,   nie   rzuca   się   w   oczy.   To   znaczy   w   uszy.   -   Jeszcze   dostaniesz.   Pewnie   twoja 

Tajemnicza Śnieżynka czeka do ostatniej chwili, bo chce cię zaskoczyć  czymś  naprawdę 

miłym.

- Tak uważasz? - spytała Tina z powątpiewaniem.

- Och, na pewno! - Wręcz tryskałam entuzjazmem.

Nieco podniesiona na duchu, Tina przeszła do spraw praktycznych.

- Teraz - powiedziała - skoro jest już po egzaminach...

- Hm, tak?

- .. .kiedy masz zamiar powiedzieć Michaelowi, że to ty wysyłałaś mu te kartki?

Zaszokowana, odparłam:

- Chyba nigdy!

Na co Tina stwierdziła rześko:

- Mia, jeżeli mu nie powiesz, to po co w ogóle te kartki wysyłałaś?

- Żeby wiedział, że oprócz Judith Gershner są jeszcze inne dziewczyny, które go mogą 

lubić.

Tina odparła poważnie:

- Mia, to nie wystarczy.  Musisz mu wyznać,  że to byłaś ty.  Jak inaczej masz go 

kiedykolwiek zdobyć, jeżeli on nie będzie wiedział, co czujesz?

Tina Hakim Baba ma zadziwiająco wiele wspólnego z moim tatą.

- Pamiętasz Kenny'ego? Tak właśnie cię zdobył. Przesyłał ci anonimowe listy, ale na 

koniec się ujawnił.

- Taa - odparłam sarkastycznie. - I sama popatrz, co z TEGO wyszło.

- Z tobą i Michaelem będzie inaczej - upierała się Tina. - Bo wy dwoje jesteście sobie 

przeznaczeni. Ja to po prostu CZUJĘ. Musisz mu powiedzieć i musisz to zrobić jutro, bo 

pojutrze wyjeżdżasz do Genowii.

Och, Boże. No tak, ja tu się pławię w samozadowoleniu, dumna z mojej pierwszej 

sensownie przeprowadzonej konferencji prasowej, a Genowia czeka! O tym też zapomniałam. 

Przecież   ja   pojutrze   wyjeżdżam   do   Genowii!   Z   Grandmère!   Z   którą   już   nawet   nie 

rozmawiam!

Powiedziałam   Tinie,   że   jutro   wyznam   prawdę   Michaelowi.   Skończyła   rozmowę, 

wyraźnie zadowolona.

background image

Dobrze, że nie mogła widzieć mojego nosa. Nozdrza mi latały jak głupie, bo przecież 

totalnie ją okłamałam.

Za żadne skarby nic nie powiem Michaelowi Moscovitzowi o tym, co do niego czuję. 

Nieważne, co mówi mój tata. NIE MOGĘ.

Nie prosto w oczy.

Nigdy.

Piątek, 19 grudnia, godzina wychowawcza

Trzymają   nas   tu   na   godzinie   wychowawczej   niczym   zakładników,   dopóki   nie 

rozdadzą nam ostatecznych wyników egzaminów. Potem mamy wolne i resztę dnia możemy 

sobie spędzić na Kiermaszu Zimowym w sali gimnastycznej, a jeszcze potem, wieczorem, 

odbędzie się bal.

Naprawdę. Po tej lekcji nie mamy już dzisiaj żadnych innych. Mamy się tylko dobrze 

bawić.

Akurat. Już widzę, jak się bawię do upadłego.

To dlatego, że oprócz moich licznych innych problemów, włączając w to fakt, że nie 

kocham swojego chłopaka, który najwyraźniej też już nie kocha mnie, a przynajmniej nie na 

tyle, żeby mnie zaprosić na szkolny bal, ale za to kocham się w bracie swojej najlepszej 

przyjaciółki, który nawet w przybliżeniu nie ma pojęcia o moich uczuciach - chyba wiem, kto 

jest moją Tajemniczą Śnieżynką.

Doprawdy, innego wyjaśnienia nie widzę. Z jakiego innego powodu Justin Baxendale 

- który, chociaż jest nowy, jest też totalnie popularny, już nie mówiąc o tym, że przystojny - 

miałby się ciągle kręcić koło mojej szafki? Nie no, naprawdę. Już trzeci raz w tym tygodniu 

przyłapałam go na tym, że wystaje gdzieś niedaleko. Po co miałby się tu kręcić, jeśli nie 

zostawia mi róż?

Chyba że planuje zaszantażować mnie w sprawie alarmu przeciwpożarowego.

Ale Justin Baxendale raczej nie sprawia na mnie wrażenia szantażysty. To znaczy, 

wygląda dla mnie jak ktoś, kto ma coś lepszego do roboty niż szantażowanie księżniczek.

Więc pozostaje tylko jedno wyjaśnienie powodów, dla których tak często kręci się 

koło mojej szafki:

To on jest moją Tajemniczą Śnieżynką...

I jakież to będzie totalnie żenujące, kiedy wyjdę stąd po dzwonku, a Justin podejdzie, 

żeby mi powiedzieć, że to był on - bo taka jest zasada, jak się okazuje: dzisiaj Tajemnicze 

Śnieżynki się ujawniają - i będę musiała spojrzeć w te jego zamglone oczy o długich rzęsach i 

background image

uśmiechnąć się szeroko a nieszczerze, i powiedzieć:

- Och, dzięki, Justin. Nie miałam pojęcia, że to ty!

Nieważne. To w gruncie rzeczy najmniejszy z moich problemów, prawda? No bo, 

biorąc pod uwagę, że jestem jedyną dziewczyną w całej szkole, która nie ma partnera na 

dzisiejszy wieczorny bal... I że jutro muszę wyjechać do kraju, którego jestem księżniczką, z 

moją szaloną babką, która nie odzywa się do mojego ojca i która, co wiem z doświadczenia, 

nie powstrzyma się od zapalenia papierosa w samolotowej toalecie, jeżeli dopadnie ją głód 

nikotynowy.

Naprawdę, Grandmère to najgorszy koszmar, jaki może się przyśnić stewardesie.

Ale to nie jest jeszcze nawet połowa tego wszystkiego. A co z moją mamą i panem 

Gianinim? Jasne, oboje zachowują się tak, jakby nie mieli nic przeciwko spędzeniu przeze 

mnie   świąt   za   granicą,   i   twierdzą,   że   kiedy   mnie   nie   będzie,   urządzą   sobie   kameralne, 

prywatne święta we dwójkę, ale naprawdę założę się, że tak w gruncie rzeczy mają mi to za 

złe. Na pewno.

A co z moim stopniem z algebry? Och, pan Gianini mówi, że poszło mi dobrze, ale co 

znaczy to „dobrze”? Trójka? Trójka to nie jest dobry stopień. Nie jest, biorąc pod uwagę 

liczbę   godzin,   jakie   poświęciłam   poprawieniu   się   z   tej   pały.   Trójka   jest   NIE   DO 

PRZYJĘCIA.

I co - o Boże, CO - ja mam zrobić z Kennym?

Przynajmniej załatwiłam sprawę prezentu dla Tiny. Wczoraj wieczorem weszłam na 

sieć   i   wpisałam   ją   do   klubu   książki   miesiąca   romansów   dla   nastolatek.   Wydrukowałam 

certyfikat potwierdzający jej przynależność do klubu i wręczę go jej teraz po dzwonku.

Kiedy będzie po dzwonku, czyli wtedy, kiedy będę musiała również wyjść i stanąć 

twarzą w twarz z Justinem Baxendale'em.

I   nie   byłoby   to   takie   złe,   gdyby   nie   te   jego   oczy.   Dlaczego   on   musi   być   taki 

przystojny? I dlaczego taki przystojny facet musiał wylosować akurat mnie? Piękni ludzie, 

tacy jak Lana i Justin, nic nie mogą na to poradzić, że ogarnia ich obrzydzenie na widok 

zwyczajnie wyglądających ludzi, takich jak ja.

Prawdopodobnie   on   nawet   wcale   nie   wyciągnął   mojego   nazwiska   z   tego   słoja. 

Prawdopodobnie   wyciągnął   nazwisko   Lany   i   wkładał   te   wszystkie   róże   do   mojej   szafki, 

sądząc, że to szafka Lany, bo Bóg mi świadkiem, że ona wiecznie wystaje przed cudzymi 

szafkami.

I to jest jeszcze  gorsze. Tina powiedziała  mi, że żółte róże oznaczają WIECZNĄ 

MIŁOŚĆ.

background image

Właśnie dlatego podejrzewałam, że może mimo wszystko daje mi je Kenny.

Och, świetnie. Rozdają wydruki z naszymi stopniami. Ja nie będę czytać. Nawet mnie 

to nie obchodzi. NIE OBCHODZĄ MNIE MOJE WŁASNE STOPNIE.

Dzięki Bogu, zadzwonił dzwonek. Po prostu wymknę się stąd - nie patrząc na stopnie, 

w ogóle nie zerkając na stopnie - i zajmę się swoimi sprawami, jakby nie działo się nic 

nadzwyczajnego.

Chociaż,   oczywiście,   kiedy   dostaję   się   do   swojej   szafki,   tkwi   obok   niej   Justin   i 

rozgląda się za kimś. Lana też tam stoi i czeka na Josha.

Wiecie co? Mnie to wszystko naprawdę nie jest potrzebne. To znaczy, żeby Justin 

przy Lanie wyjawiał, że jest moją Tajemniczą Śnieżynką. Bóg raczy wiedzieć, jak ona to 

skomentuje, ta dziewczyna, która niemal codziennie od czasu, kiedy wkroczyłyśmy w wiek 

dojrzewania,   doradzała   mi   zakładanie   plastrów   z   opatrunkiem   zamiast   stanika.   Odkąd 

rozwaliłam jej komórkę, lubi mnie jeszcze mniej. Założę się, że ma w rękawie coś wyjątkowo 

paskudnego, zarezerwowanego na taką właśnie okazję...

- Koleś...

Koleś? Nie jestem kolesiem. Do kogo ten Justin mówi?

Odwróciłam się. Josh stał za Laną.

- Koleś, szukam ciebie już cały tydzień - mówi Justin do Josha. - Przyniosłeś mi te 

notatki z trygonometrii? Muszę się w godzinę przygotować do poprawki.

Josh coś mówi, ale ja  go  nie słyszę. Nie słyszę go, bo w ustach bardzo głośno mi 

szumi.   A   w   uszach   szumi   mi   bardzo   głośno,   bo   za   Justinem   stoi   Michael.   MICHAEL 

MOSCOVITZ.

A w ręku trzyma ŻÓŁTĄ RÓŻĘ.

Piątek, 19 grudnia, Kiermasz Zimowy

O Boże.

Znów tkwię po uszy w tarapatach.

Znowu.

I tym razem nawet nie jest to moja wina. To znaczy, nie mogłam się powstrzymać. To 

się po prostu STAŁO, rozumiecie? I to wcale nic nie znaczy. To było tylko, no wiecie, takie 

zwyczajne coś.

A poza tym wcale nie jest tak, jak myśli Kenny. Zupełnie nie. To znaczy, jak się nad 

tym zastanowić, jest to totalna i kompletna porażka. Przynajmniej dla mnie.

Bo oczywiście pierwsza rzecz, jaką powiedział Michael, kiedy zobaczył, że stoję tam i 

background image

gapię się na niego, gdy on trzyma w ręku ten kwiat, to:

- Proszę. Właśnie wypadła z twojej szafki.

Wzięłam ją od niego, zupełnie oszołomiona. Przysięgam Bogu - serce mi biło tak 

mocno, że omal nie zemdlałam.

Bo ja myślałam,  że one są od niego. To znaczy,  te róże. Przez minutę  naprawdę 

myślałam, że to Michael Moscovitz zostawiał dla mnie róże.

Ale oczywiście tym razem do róży dołączona była karteczka. A na niej:

Powodzenia w Genowii! Do zobaczenia po Twoim powrocie!

Twoja Tajemnicza Śnieżynka

Borys Pelkowski

Borys   Pelkowski.   Borys   Pelkowski   zostawiał   dla   mnie   te   wszystkie   róże.   Borys 

Pelkowski jest moją Tajemniczą Śnieżynką.

Oczywiście. Borys  nie ma pojęcia, że żółte róże oznaczają wieczną miłość. Borys 

nawet   nie   wie,   że   nie   wsadza   się   swetra   w   spodnie.   Skąd   miałby   znać   sekretną   mowę 

kwiatów?

Nie   wiem,   co   było   naprawdę   silniejsze,   moja   ulga,   że   to   nie   Justin   Baxendale 

zostawiał dla mnie róże...

...czy rozczarowanie, że nie zostawiał ich Michael.

A potem Michael zapytał:

- No i? Jaki werdykt?

Za całą odpowiedź popatrzyłam na niego głupio. Wciąż jeszcze nie do końca do mnie 

docierało. No wiecie, po tych kilku krótkich sekundach, kiedy wydawało mi się - naprawdę 

tak mi się wydawało, idiotce jednej - że on mnie kocha.

- Co dostałaś z algebry? - spytał powoli, jakbym była niedorozwinięta.

Bo faktycznie, jestem niedorozwinięta. Tak niedorozwinięta, że nawet nie wiedziałam, 

jak bardzo kocham Michaela Moscovitza, dopóki nie pojawiła się na scenie Judith Gershner i 

nie sprzątnęła mi go sprzed nosa.

Otworzyłam   wreszcie   wydruk   komputerowy   zawierający   moje   oceny   i   - 

uwierzylibyście? - z algebry poprawiłam się z jedynki aż na pięć minus!

Co pokazuje, że jeżeli poświęcisz każdą wolną chwilę uczeniu się czegoś, istnieje 

spore prawdopodobieństwo, że jednak coś ci w głowie zostanie.

Przynajmniej tyle, żeby dostać pięć z minusem z egzaminu.

background image

Naprawdę próbuję nie pękać z dumy, ale to trudne. Jestem taka szczęśliwa.

No cóż, poza tym, że nie mam partnera na bal.

Niemniej i tak trudno było mi się nie cieszyć. W żaden sposób nie mogłam dostać tego 

stopnia   tylko   dlatego,   że   nauczyciel   jest   przy   okazji   moim   ojczymem.   W   algebrze   albo 

podajesz dobrą odpowiedź, albo nie. Nie ma w tym nic subiektywnego, w przeciwieństwie do 

angielskiego. Nie ma tu żadnej interpretacji faktów. Albo masz rację, albo się mylisz.

A ja miałam rację. W jakichś osiemdziesięciu procentach.

Oczywiście,   pomogło   mi   to,   że   znałam   odpowiedź   na   nadprogramowe   pytanie 

egzaminacyjne: na jakim instrumencie grał Ringo z The Beatles.

Ale to mi dawało zaledwie dwa punkty.

W każdym razie, w tym miejscu zaczynają się moje kolejne kłopoty. Chociaż to nie 

moja wina.

Tak się ucieszyłam z tej piątki z minusem, że na chwilkę zupełnie zapomniałam, że 

jestem zakochana w Michaelu. Na odmianę zapomniałam nawet, że zwykle bywam przy nim 

nieśmiała. I zrobiłam coś, co było do mnie zupełnie niepodobne.

Poważnie. Zarzuciłam mu ramiona na szyję i wrzasnęłam:

- Uiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!

Jakoś tak samo wyszło. Byłam taka szczęśliwa. No dobra, cała sprawa z różami trochę 

mną wstrząsnęła, ale piątka z minusem niemal mi to wyrównała. No cóż, niemal.

To był tylko niewinny uścisk. I to WSZYSTKO. Michael przecież mnie douczał przez 

prawie cały semestr. On też miał swój udział w tej piątce z minusem.

Ale jak przypuszczam, Kenny, który - jak mówi mi teraz Tina - wyszedł zza rogu 

dokładnie w chwili, kiedy to robiłam - to znaczy, ściskałam Michaela - nie patrzył na to w ten 

sposób. Według Tiny Kenny uważa, że coś jest między mną i Michaelem.

Na co mogę powiedzieć tylko jedno: CHCIAŁABYM!

Ale tego nie mogę powiedzieć. Muszę iść teraz znaleźć Kenny'ego i wyjaśnić mu, że 

to był tylko taki przyjacielski uścisk.

Tina na to:

- Dlaczego? Dlaczego nie powiesz mu prawdy - że nie czujesz do niego tego samego, 

co on czuje do ciebie? To twoja wielka okazja!

Ale nie można z kimś zrywać na Kiermaszu Zimowym. No, naprawdę. To by było 

wredne.

Dlaczego moje życie musi być tak pełne napięcia?

background image

Piątek, 19 grudnia, ciągle jeszcze Kiermasz Zimowy

No   cóż,   nadal   nie   znalazłam   Kenny'ego,   ale   jedno   muszę   przyznać   szkolnej 

administracji - może są apodyktyczni, niemniej wiedzą, jak urządzić imprezę. Nawet Lilly jest 

pod wrażeniem.

Oczywiście,   wszędzie   widać   ślady   makdonaldyzacji.   Na   każdym   piętrze   jest 

dystrybutor   napoju   pomarańczowego   z   MacDonalda   i   wygląda   to   tak,   jakby   obrabowali 

Entenmann's, wszędzie stoi tyle stołów pełnych ciast i czekoladek.

Ale i tak widać, że chcą nam urządzić dobrą zabawę. Wszystkie kluby oferują jakieś 

atrakcje i mają swoje stoiska. Sala gimnastyczna  została przygotowana  do tańców dzięki 

Klubowi Tanecznemu, w audytorium są lekcje fechtunku, dzięki Klubowi Dramatycznemu w 

holu na pierwszym  piętrze są nawet ćwiczenia układów dla cheerleaderek, przygotowane 

przez - któż by zgadł - cheerleaderki naszej drogiej drużyny.

Nigdzie   nie   mogłam   znaleźć   Kenny'ego,   ale   przy   stoisku   Uczniów   Przeciwko 

Makdonaldyzacji Liceum imienia Alberta Einsteina wpadłam na Lilly (Uczniowie Przeciwko 

Makdonaldyzacji   Liceum   imienia   Alberta   Einsteina   nie   złożyli   na   czas   podania   o 

przydzielenie   im   stoiska,   więc   Lilly   pozostało   tylko   zorganizowanie   prowizorycznego 

stanowiska  w   stylu   Amnesty  International).  I  wiecie  co?   Zgadnijcie,   kto  dostał   z  czegoś 

jedynkę?

Tak właśnie.

Lilly. Kompletnie mnie zatkało.

- Pani Spears dała ci jedynkę z angielskiego? TY dostałaś jedynkę?

Ale ona niespecjalnie się tym przejmuje.

- Musiałam zająć jakieś stanowisko, Mia - powiedziała. - A czasami, kiedy w coś 

wierzysz, musisz zdobyć się na poświęcenie.

- Jasne - odparłam - ale JEDYNKA? Twoi rodzice cię zabiją.

- Nie, nie zabiją - powiedziała Lilly. - Spróbują mnie tylko przeanalizować.

No i ma rację.

O Boże. Idzie Tina.

Mam nadzieję, że zapomniała...

Niestety, nie.

Idziemy zaraz do stoiska Klubu Komputerowego.

Nie chcę iść do stoiska Klubu Komputerowego. Już tam na chwilę zajrzałam i wiem, 

co się dzieje, wystarczy. Michael i Judith, i cała reszta komputerowych geniuszków siedzi 

background image

tam   przed   kolorowymi   monitorami.   Kiedy   ktoś   podchodzi,   musi   usiąść   przed   jednym   z 

monitorów i zagrać w grę komputerową, zaprojektowaną przez Klub, w której przechodzi się 

przez szkołę, a wszyscy nauczyciele noszą dziwne kostiumy. Na przykład dyrektor Gupta 

nosi strój ze skóry odpowiedni dla przełożonej domu publicznego i trzyma w ręku bicz, a pan 

Gianini ma na sobie kolorową piżamkę i trzyma pluszowego misia, który wygląda dokładnie 

jak on sam.

Kiedy Klub starał się o stoisko na kiermasz, przedstawili inny program, oczywiście, 

więc nikt z nauczycieli ani dyrekcji nie ma pojęcia, co wszyscy siedzący tam ludzie oglądają. 

Ale może zainteresuje ich, z czego ci ludzie się tak strasznie zaśmiewają.

Nieważne. Nie chcę brać w tym udziału. Nie chcę się nawet zbliżać do tego miejsca.

Ale Tina mówi, że muszę.

- Teraz jest najlepsza chwila, żeby mu to powiedzieć - twierdzi. - Nigdzie nie widać 

Kenny'ego.

O Boże. I tyle człowiekowi przychodzi ze zwierzania się przyjaciołom.

Jeszcze później, piątek, 19 grudnia,

nadal Kiermasz Zimowy

No   cóż,   znów   siedzę   w   łazience   dla   dziewczyn.   I   z   całkowitą   pewnością   mogę 

stwierdzić, że już stąd nigdy nie wyjdę.

Nie,   chyba   tu   zostanę,   dopóki   wszyscy   nie   wyjdą   do   domu.   Tylko   wtedy   będzie 

bezpiecznie. Dzięki Bogu, jutro wyjeżdżam z tego kraju. Może do czasu mojego powrotu 

wszyscy zaangażowani w ten drobny incydent zapomną o sprawie.

Ale wątpię. Nie z moim szczęściem, w każdym razie.

Dlaczego mnie zawsze muszą się przytrafiać tego typu rzeczy? Nie no, poważnie? Co 

ja takiego robię, że bogowie wiecznie zwracają się przeciwko mnie? Dlaczego to się nigdy nie 

przytrafia Lanie Weinberger? Dlaczego to spotyka mnie? Zawsze MNIE?

No dobra, już piszę, co się stało.

Nie miałam najmniejszego zamiaru mówić Michaelowi. To znaczy, pozwólcie mi to 

zaznaczyć od razu. Ja poszłam z Tiną tylko dlatego, że - no cóż - wyglądałoby to dziwnie, 

gdybym jakoś specjalnie unikała stoiska Klubu Komputerowego, a poza tym Michael tyle 

razy prosił mnie, żebym zajrzała. Więc w żaden sposób nie mogłam się wykręcić.

Ale   nie   miałam   zamiaru   ani   słowem   wspominać   o   Wiecie   Czym.   To   znaczy 

stwierdziłam, że Tina po prostu będzie musiała pogodzić się z tym rozczarowaniem. Nie 

kocha się kogoś tak długo, jak ja kocham Michaela po to, żeby potem podejść do niego 

background image

znienacka i powiedzieć: „Och, a tak przy okazji, stary, wiesz - ja cię kocham”.

Jasne? TEGO się tak nie mówi.

Ale nieważne. No więc podeszłam do tego głupiego stoiska razem z Tiną. Wszyscy 

tam chichotali i byli mocno nakręceni, bo ten ich program okazał się takim hitem, że do 

obejrzenia   go   ustawiła   się   cała,   naprawdę   długa   kolejka.   Ale   Michael   nas   zauważył   i 

powiedział:

- Chodźcie tutaj!

Jakbyśmy miały przepchać się przed tych wszystkich ludzi stojących w kolejce. To 

znaczy, zrobiłyśmy to, oczywiście, ale wszyscy za naszymi plecami narzekali. Trudno im się 

dziwić. Czekali już dość długo.

Ale chyba ze względu na to, co zrobiłam wczoraj wieczorem - no wiecie, wyjaśniłam 

na   łamach   ogólnokrajowej   telewizji,   że   wzięłam   udział   w   tej   reklamie   ubrań   wyłącznie 

dlatego,   że   ich   projektant   cały   dochód   postanowił   przeznaczyć   na   Greenpeace   -   chyba 

zyskałam trochę na popularności. (Jak do tej pory, pozytywne komentarze: 243. Negatywne: 

1. Oczywiście, ze strony Lany). Więc to marudzenie nie było tak głośne, jak można było 

oczekiwać.

W każdym razie Michael powiedział:

- Chodź, Mia, i siadaj na tym krześle.

I przed tym jednym monitorem komputerowym ustawił krzesło.

No więc usiadłam i czekałam, aż ta głupia rzecz zastartuje, a wkoło mnie inni ludzie 

zaśmiewali   się,   jakby  na   swoich   monitorach   widzieli   coś   bardzo   zabawnego.   A   ja   tylko 

siedziałam sobie i myślałam: Do odważnych świat należy.

Co było głupie, bo po pierwsze NIE ZAMIERZAŁAM mu powiedzieć, że go lubię, a 

po drugie, Michael nie jest całym światem. No i, oczywiście, do nikogo nie NALEŻY.

A potem usłyszałam, jak Judith mówi:

- Czekaj, co ty robisz?

I usłyszałam, jak Michael odpowiada:

- Nie, w porządku. Mam dla niej coś specjalnego.

I  wtedy  ekran  przed   moimi   oczami  zamigotał.  Westchnęłam.  Pomyślałam:   Dobra, 

zaczyna się ta głupia gra. Trzeba się będzie pośmiać, żeby myślał, że mi się podobała.

No i siedziałam tam i byłam w gruncie rzeczy trochę przygnębiona, bo naprawdę, jeśli 

się nad tym  zastanowić,  nie  miałam powodów  do radości.  To znaczy,  wszyscy  inni  byli 

podekscytowani, bo potem mieli iść na bal, ale mnie na bal nikt nie zaprosił - nawet mój 

rzekomy chłopak - więc tego też nie miałam co wyczekiwać. A na ferie zimowe wszyscy 

background image

znajomi wybierali się na narty albo na Wyspy Bahama, a co mnie się dostało? Och tak, 

impreza  z paroma członkami  Genowiańskiego Stowarzyszenia  Hodowców Oliwek. To na 

pewno bardzo mili ludzie, ale dajcie spokój...

I zanim jeszcze wyjadę w swoją nudną podróż do Genowii, muszę zerwać z Kennym, 

coś, na co wcale nie mam ochoty, bo ja go naprawdę lubię i nie chcę urażać jego uczuć, ale 

chyba będę musiała to zrobić.

Chociaż muszę przyznać, że fakt, iż on do tej pory nawet nie wspomniał słowa „bal” 

sprawia, że pomysł zerwania z nim staje się coraz mniej przygnębiający.

Zatem jutro, pomyślałam. Wyjadę do Europy. Polecę samolotem z tatą i Grandmère, 

którzy nadal się do siebie nie odzywają (a ponieważ ja też nie rozmawiam z Grandmère, ten 

lot będzie naprawdę szalenie zabawny),  a kiedy wrócę, znając  moje szczęście, Michael  i 

Judith będą już zaręczeni.

To wszystko zdążyłam sobie pomyśleć w ułamku sekundy, kiedy siedziałam, a ekran 

przede   mną   migotał.   To,   i   jeszcze:   Wiesz,   naprawdę   nie   mam   ochoty   oglądać   swoich 

nauczycieli w idiotycznych przebraniach.

Ale   właśnie   wtedy   ekran   przestał   migotać   i   zobaczyłam   coś   zupełnie   innego. 

Zobaczyłam zamek.

Poważnie. To był zamek, jak w  Rycerzach Okrągłego Stołu albo w  Pięknej i Bestii, 

czy czymś takim. Obraz się zbliżył i znaleźliśmy się za murami zamku, na środku dziedzińca, 

a tam był ogród. A w ogrodzie kwitły wielkie, ogromne czerwone róże. Niektóre zrzucały już 

płatki i widać było, że te płatki spadają na posadzkę dziedzińca. Pomyślałam sobie: Hej, to 

wygląda naprawdę czadowo.

A   potem   zapomniałam,   że   siedzę   przed   monitorem   komputera   na   Kiermaszu 

Zimowym,   jak   jeszcze   ze   dwadzieścia   innych   osób   dokoła.   Zaczęłam   mieć   wrażenie,   że 

naprawdę znalazłam się w tym ogrodzie.

A potem na ekranie rozwinęła się chorągiew, jakby poruszana wiatrem. Na chorągwi 

złotymi czcionkami wypisane były jakieś słowa. Kiedy przestała powiewać, udało mi się je 

przeczytać:

Róże są czerwone,

A fiołki nie.

Pewnie nie wiesz, ale

Ja też kocham Cię.

background image

Wrzasnęłam i poderwałam się z krzesła, przewracając je na ziemię.

Wszyscy   się   zaczęli   śmiać.   Pewnie   myśleli,   że   zobaczyłam   dyrektor   Guptę   w 

skórzanym obcisłym kombinezonie.

Tylko Michael wiedział, że nie.

I Michael się nie śmiał.

Ale ja nie miałam odwagi na niego spojrzeć. Nie mogłam patrzeć gdzie indziej niż na 

swoje stopy. Bo nie wierzyłam, że to się właśnie stało. To znaczy, nie mogłam tego pojąć. Co 

to ZNACZYŁO? Czy to znaczyło, że Michael wiedział, że to ja wysyłałam mu te wszystkie 

kartki i że on czuł to samo?

A może to znaczyło, że wiedział, że to ja mu wysyłałam te wszystkie kartki i chciał w 

ten sposób zakpić sobie ze mnie?

Nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że jeśli natychmiast się stamtąd nie wydostanę, 

zacznę płakać...

...i to na oczach wszystkich ludzi w całej szkole.

Złapałam Tinę za ramię i pociągnęłam ją, naprawdę MOCNO za sobą. Chyba miałam 

zamiar powiedzieć jej, co zobaczyłam, bo może ONA mogłaby zdecydować, co to znaczyło, 

skoro ja ewidentnie nie byłam w stanie.

Tina   krzyknęła   -   chyba   złapałam   ją   mocniej,   niż   zamierzałam   -   i   usłyszałam,   że 

Michael woła za mną:

- Mia!

Ale ja już biegłam, wlokąc za sobą Tinę i przepychając się przez tłum w stronę drzwi, 

myśląc tylko o jednym: Że muszę się dostać do łazienki dla dziewczyn. Muszę się dostać do 

łazienki dla dziewczyn, zanim zacznę głośno szlochać.

Ktoś z taką  samą  siłą, z jaką  ja chwyciłam  Tinę, chwycił  mnie.  Myślałam,  że to 

Michael. Wiedziałam, że jeśli chociaż na niego spojrzę, rozpłaczę się głośno jak dziecko.

- Spadaj! - powiedziałam i wyrwałam rękę.

Ale odpowiedział mi głos Kenny'ego:

- Ależ, Mia, muszę z tobą porozmawiać.

- Nie TERAZ Kenny - odezwała się Tina.

Jednak Kenny nie chciał ustąpić. Powiedział:

- Owszem, TERAZ.

I widać było po jego minie, że nie ustąpi.

Tina przewróciła oczyma i wycofała się. A ja tam stałam, zwrócona plecami do stoiska 

Klubu Komputerowego i modliłam się: PROSZĘ. PROSZĘ, MICHAEL, NIE PODCHODŹ 

background image

TUTAJ. PROSZĘ, ZOSTAŃ TAM, GDZIE STOISZ. PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, NIE 

PODCHODŹ.

- Mia... - odezwał się Kenny.

Miał bardziej zakłopotany wyraz twarzy niż kiedykolwiek przedtem, a widziałam już 

nieraz, jak Kenny bywał zakłopotany. Jest takim niezręcznym typem faceta.

- Ja tylko chcę... To znaczy, chciałem, żebyś wiedziała. No cóż. Że ja wiem.

Patrzyłam na niego w milczeniu. Nie miałam pojęcia, o czym on gada. Poważnie. 

Zupełnie  zapomniałam   o  tym  uścisku  w  holu,  którego  był świadkiem.  Kiedy uściskałam 

Michaela.   Myślałam   tylko   przez   cały   czas:   PROSZĘ,   NIE   PODCHODŹ   DO   MNIE, 

MICHAEL. PROSZĘ CIĘ, MICHAEL, NIE PODCHODŹ...

- Posłuchaj, Kenny - usłyszałam swój głos. Nie wiem, jak mi się udało zmusić język 

do tego, żeby przemówić, przysięgam. Czułam się jak jakiś niesprawny robot. - To naprawdę 

nie jest dobry moment. Może porozmawiamy później...

- Mia - przerwał mi Kenny. Miał dziwną minę. - Ja WIEM. Widziałem go.

Zamrugałam oczyma.

I wtedy sobie przypomniałam. Michael i pięć mniej z algebry.

- Och, Kenny - powiedziałam. - Naprawdę. To było tylko... To znaczy, nie ma nic...

- Nie musisz się martwić - powiedział Kenny. I wtedy zrozumiałam, czemu jego twarz 

wyglądała tak dziwnie.  To dlatego, że nosiła wyraz,  jakiego na niej  nigdy wcześniej nie 

widziałam. Przynajmniej nie u Kenny'ego. Wyraz rezygnacji. - Nic nie powiem Lilly.

Lilly! O Boże! Ostatnia osoba na świecie, której chciałabym powiedzieć, co czuję do 

Michaela!

Może jeszcze nie było za późno. Może jeszcze istniała jakaś szansa, że uda mi się...

Ale nie. Nie mogłam go okłamywać. Po raz pierwszy w życiu nie umiałam się zdobyć 

na kłamstwo.

- Kenny - powiedziałam. - Tak mi przykro.

Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że już za późno biec do łazienki dla dziewczyn: 

właśnie się rozpłakałam. Głos mi się załamał, a kiedy podniosłam ręce do twarzy, zrobiły się 

mokre od łez.

Świetnie. Płakałam na oczach wszystkich uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina.

- Kenny - powtórzyłam, pociągając nosem. - Ja uczciwie zamierzałam ci powiedzieć. I 

naprawdę cię lubię. Ja tylko ciebie... nie kocham.

Kenny miał bardzo bladą twarz, ale się nie rozpłakał - w przeciwieństwie do mnie. 

Dzięki   Bogu.   W   gruncie   rzeczy   udało   mu   się   nawet   lekko   uśmiechnąć   tym   dziwnym, 

background image

zrezygnowanym uśmiechem i powiedział, potrząsając głową:

- No, no. Ale jazda. To znaczy, kiedy pierwszy raz o tym pomyślałem, powiedziałem 

sobie: niemożliwe. Nie Mia. Ona nie zrobiłaby tego najbliższej osobie. Ale... No cóż, to 

chyba wiele wyjaśnia. To znaczy, jeśli chodzi o nas.

Nie mogłam mu już dłużej patrzeć w oczy. Czułam się jak robak. Gorzej niż robak, bo 

robaki z punktu widzenia środowiska naturalnego są szalenie potrzebne. Czułam się jak... 

Jak...

Jak muszka owocowa.

- Ja już od dłuższego czasu podejrzewałem, że jest ktoś jeszcze - ciągnął Kenny. - 

Nigdy...  No cóż, nigdy nie odwzajemniałaś moich uczuć w taki sam sposób, kiedy...  No 

wiesz, kiedy...

No wiem. Kiedy się całowaliśmy. Miło z jego strony, że poruszył tę kwestię właśnie 

tu, w sali gimnastycznej, przy całej szkole.

- Wiedziałem, że nic nie mówisz, bo nie chcesz zranić moich uczuć - dodał Kenny. - 

Taką jesteś właśnie dziewczyną. I dlatego odkładałem zaproszenie cię na bal - przyznał. - Bo 

stwierdziłem, że mi odmówisz. Z tego powodu, że - no wiesz - lubisz kogoś innego. To 

znaczy, wiem, że nigdy byś mnie nie okłamała, Mia. Jesteś najbardziej uczciwą osobą, jaką w 

życiu spotkałem.

HA! Żartował sobie ze mnie? JA? Uczciwa? Najwyraźniej nie miał zielonego pojęcia 

o moich nozdrzach.

- Dlatego wiedziałem, jak bardzo musisz być w środku rozdarta. Uważam tylko, że 

powinnaś  jak najszybciej  powiedzieć o tym  Lilly - stwierdził  Kenny bardzo  poważnie.  - 

Zacząłem podejrzewać, no wiesz, już w restauracji. A jeśli ja się domyśliłem, inni też się w 

końcu domyśla. A przecież nie chciałabyś, żeby się o tym dowiedziała od kogoś trzeciego.

Podniosłam rękę, chcąc sobie otrzeć łzy rękawem, ale zatrzymałam się w pół gestu i 

wgapiłam się w niego.

- W restauracji? W jakiej restauracji?

- No wiesz - odparł Kenny ze zmieszaną  miną. - Tego dnia, kiedy poszliśmy do 

Chinatown. Ty i on siedzieliście obok siebie. Śmialiście się bez przerwy... Wyglądało na to, 

że jesteście bardzo zaprzyjaźnieni...

Chinatown? Ależ Michael nie poszedł wtedy z nami do Chinatown...

- I wiesz - powiedział Kenny. - Nie ja jeden zauważyłem, że on ci zostawiał te róże 

przez cały zeszły tydzień.

Zamrugałam oczami. Prawie go nie widziałam przez łzy.

background image

- C - co?

- No wiesz. - Rozejrzał się i zniżył glos. - Borys. Zostawiał dla ciebie te róże. Mia, daj 

spokój. Jeśli chcesz ciągnąć to za plecami Lilly, to jedna sprawa, ale...

Wrócił mi szum w uszach, którego dostałam tuż po przeczytaniu wiersza Michaela. 

BORYS. BORYS PELKOWSKI. Mój chłopak właśnie ze mną zrywa, bo wydaje mu się, że 

mam romans z BORYSEM PELKOWSKIM.

BORYSEM   PELKOWSKIM,   któremu   jedzenie   zawsze   zostaje   w   aparaciku 

ortodontycznym.

BORYSEM PELKOWSKIM, który nosi swetry wetknięte do spodni.

BORYSEM PELKOWSKIM, chłopakiem mojej najlepszej przyjaciółki.

O Boże. Po co ja się w ogóle urodziłam?

Usiłowałam  mu wyjaśnić. No wiecie, powiedzieć  prawdę. Że Borys  nie  jest moją 

skrywaną miłością, tylko moją Tajemniczą Śnieżynką.

Ale Tina rzuciła się naprzód, złapała mnie za rękę i powiedziała:

- Wybacz, Kenny. Mia musi teraz na chwilę odejść.

A potem zaciągnęła mnie do łazienki.

- Muszę mu wyjaśnić - powtarzałam co chwila jak wariatka i usiłowałam wyrwać się z 

jej uścisku. - Muszę mu powiedzieć. Muszę mu powiedzieć prawdę.

- Nie, nie musisz - powiedziała Tina, wpychając mnie do łazienki. - Zerwaliście ze 

sobą. Nieważne, dlaczego. Masz to za sobą, reszta się nie liczy.

Mrugając oczami, patrzyłam  na swoje zapłakane odbicie w lustrze nad umywalką. 

Wyglądałam   okropnie.   Nigdy   w   życiu   nie   widzieliście   kogoś,   kto   mniej   przypominał 

księżniczkę niż ja w tamtej chwili. Wystarczyło, że na siebie popatrzyłam, a już zalałam się 

łzami w kolejnym ataku płaczu.

Oczywiście Tina twierdzi, że jej zdaniem Michael na pewno nie zamierzał ze mnie 

zakpić. Oczywiście twierdzi, że musiał się domyślić, kto mu wysyła te kartki, i usiłował dać 

mi znać, że czuje wobec mnie to samo.

Ale ja, oczywiście, nie mogę w to uwierzyć. Bo gdyby to była prawda - GDYBY TO 

BYŁA PRAWDA - to dlaczego pozwolił mi odejść? Dlaczego nie próbował mnie zatrzymać?

Tina zwróciła mi uwagę, że próbował. Ale mój dziki wrzask po przeczytaniu jego 

wierszyka i paniczna ucieczka do łazienki mogły do niego przemówić jako mało zachęcające 

sygnały. W gruncie rzeczy, miał prawo sobie pomyśleć, że mi się nie spodobało. Co więcej, 

zaznaczyła Tina, nawet jeśli Michael usiłował mnie zatrzymać, Kenny go ubiegł i dopadł 

mnie na korytarzu. I z całą pewnością wyglądało to tak, jakbyśmy oboje przeżywali Ważną 

background image

Chwilę - co niewątpliwie miało miejsce - i nie życzyli sobie, żeby nam przeszkadzano.

I to wszystko jest oczywiście prawdą.

Ale może być prawdą i to, że Michael po prostu sobie zażartował. To był bardzo 

paskudny żart, biorąc pod uwagę okoliczności, ale Michael nie zdaje sobie sprawy z tego, że 

uwielbiam go każdym włókienkiem duszy. Michael nie wie, że kochałam się w nim przez 

całe życie. Michael nie wie, że bez niego nigdy, ale to nigdy nie osiągnę samorealizacji. To 

znaczy, dla Michaela jestem po prostu najlepszą przyjaciółką jego młodszej siostry. Pewnie 

nie zamierzał być okrutny. Pewnie myślał, że to będzie zabawne.

To nie jego wina, że moje życie się skończyło, a ja nigdy, nigdy już nie wyjdę z tej 

łazienki.

Poczekam tylko, aż wszyscy sobie pójdą, a potem wymknę się stąd i nikt mnie tu nie 

zobaczy aż do początku następnego semestru, a do tego czasu, miejmy nadzieję, wszystko to 

już trochę przycichnie.

A może jeszcze inaczej, może po prostu zostanę już w Genowii...

Hej, właśnie. Dlaczego nie?

Piątek, 19 grudnia, 17.00, poddasze

Nie wiem, czemu ludzie nie chcą mi dać spokoju.

Poważnie.   Dobra,   egzaminy   mam   już   za   sobą,   ale   wciąż   jeszcze   masę   rzeczy   do 

zrobienia. Przecież muszę się spakować, prawda? Czy ludzie nie wiedzą, że kiedy jedziesz 

przedstawić   się   obywatelom   narodu,   którym   będziesz   kiedyś   rządzić,   masz   wtedy   sporo 

pakowania przed wyjazdem?

Ale nie. Bez przerwy ktoś do mnie wydzwania i mailuje albo przychodzi.

No cóż. Ja z nikim nie będę rozmawiać. Chyba dość jasno dałam to do zrozumienia. 

Nie rozmawiam z Lilly ani z Tiną, ani z ojcem, ani z panem Gianinim, ani z mamą, ani 

ZWŁASZCZA z Michaelem, chociaż zdążył już zadzwonić cztery razy.

Jestem za BARDZO zajęta i nie mam czasu na rozmowy.

A ze słuchawkami na uszach nawet nie słyszę, jak walą do drzwi. Muszę powiedzieć, 

że to całkiem miłe uczucie.

Piątek, 19 grudnia, 17.30,

schodki przeciwpożarowe

Ludzie mają prawo do prywatności. Jeśli mam ochotę posiedzieć w swoim pokoju i 

zamknąć drzwi na klucz i nie wychodzić ani z nikim nie rozmawiać, to powinnam mieć do 

background image

tego   prawo.   I   na   pewno   nie   jest   w   porządku   zdejmowanie   drzwi   do   mojego   pokoju   z 

zawiasów i zabieranie ich. Absolutnie nie w porządku.

Ale znalazłam sposób, żeby się od nich wszystkich uwolnić. Wyszłam na schodki 

przeciwpożarowe. Jest jakieś minus jeden i pada śnieg, tak przy okazji, ale wiecie co? Jak na 

razie, nikt tu jeszcze za mną nie przyszedł.

Na szczęście kupiłam sobie kiedyś taki pisak z latarką, więc widzę, co piszę. Jakiś 

czas temu zaszło słońce i muszę przyznać, zimno mi w tyłek. Ale tu na zewnątrz jest całkiem 

przyjemnie. Słychać tylko szmer śniegu, który spada na metal schodków przeciwpożarowych 

i czasem jakąś syrenę albo autoalarm. W pewien sposób, tu jest nawet zacisznie.

I   wiecie,   co   mi   właśnie   przyszło   do   głowy?   Potrzebuję   wypoczynku.   Porządnych 

wakacji.

Naprawdę. Potrzebny mi chyba jakiś wyjazd i odpoczynek na plaży, czy coś takiego.

W Genowii jest ładna plaża. Naprawdę. Z jasnym piaskiem, drzewami palmowymi, ze 

wszystkim.

Szkoda, że kiedy tam będę, nie znajdę ani chwili czasu, żeby na nią pójść, bo będę 

zbyt zajęta chrzczeniem okrętów bojowych, czy czymś podobnym.

Ale   gdybym   MIESZKAŁA   w   Genowii...   No   wiecie,   przeprowadziła   się   tam   i 

zamieszkała na stałe...

Och, oczywiście, będę tęsknić za mamą. Już się nad tym zastanawiałam. Już jakieś 

dwadzieścia razy wychylała się przez okno i błagała mnie, żebym weszła do środka albo 

chociaż założyła kurtkę.

Moja mama jest przemiłą kobietą. Będzie mi jej brakowało.

Ale   przecież   może   przyjeżdżać   i   odwiedzać   mnie   w   Genowii.   Przynajmniej   do 

ósmego  miesiąca.  Potem latanie  samolotem może  być dla  niej  trochę  niebezpieczne.  Ale 

może znów przyjechać, kiedy urodzi się mój przyrodni brat albo siostra. Byłoby miło.

A   pan   G.   też   jest   w   porządku.   Właśnie   się   wychylił   i   zapytał,   czy   chcę   trochę 

diabelskiego chilli, które właśnie przygotował. Powiedział, że ze względu na mnie nie dodał 

mięsa.

To   bardzo   ładnie   z   jego   strony.   On   też   może   przyjeżdżać   i   odwiedzać   mnie   w 

Genowii.

Miło się tam będzie mieszkało. Będę mogła więcej czasu spędzać z tatą. On też wcale 

nie   jest   takim   złym   facetem,   kiedy   się   go   już   lepiej   pozna.   Też   chce,   żebym   zeszła   ze 

schodków przeciwpożarowych. Chyba mama musiała do niego zadzwonić. Mówi, że jest ze 

mnie naprawdę dumny, ze względu na tę konferencję prasową i piątkę z minusem z algebry, i 

background image

wszystko. Chce mnie zabrać na obiad i to uczcić. Mówi, że możemy iść do Zen Palate. 

Absolutnie wegetariańska restauracja. Czy to nie jest ładnie z jego strony?

Szkoda tylko, że kazał Larsowi zdjąć z zawiasów drzwi do mojego pokoju, inaczej 

chybabym z nim nawet poszła.

Ronnie, nasza sąsiadka z mieszkania obok, właśnie wyjrzała oknem i mnie zobaczyła. 

Teraz chce wiedzieć, co ja wyprawiam, siedząc na schodkach przeciwpożarowych w grudniu.

Powiedziałam jej, że potrzebuję trochę prywatności i że wygląda na to, że tylko w taki 

sposób mogę ją sobie wywalczyć.

Ronnie stwierdziła:

- Kotku, sama dobrze wiem, jak to wygląda.

Powiedziała jednak, że bez płaszcza tam zamarznę i zaproponowała mi swoje norki. 

Grzecznie odmówiłam, bo nie mogę wkładać na siebie skór zabitych zwierząt.

No więc pożyczyła  mi koc elektryczny,  który podłączyła  do gniazdka pod swoim 

klimatyzatorem. Muszę przyznać, że teraz jest lepiej.

Ronnie szykuje się do wyjścia. Przyjemnie jest ją oglądać, kiedy się maluje. Robiąc 

sobie makijaż, jednocześnie cały czas rozmawia ze mną przez otwarte okno. Spytała mnie, 

czy mam problemy w szkole i czy to dlatego siedzę na schodkach przeciwpożarowych, a ja 

powiedziałam, że tak. Spytała, jakie to problemy, więc jej opowiedziałam. Mówiłam jej, że 

jestem prześladowana, że kocham się w bracie mojej najlepszej przyjaciółki, ale że dla niego 

to   raczej   tylko   świetny   żart.   Och,   i   że   wszyscy   najwyraźniej   sądzą,   że   mam   romans   ze 

skrzypkiem, któremu brzydko pachnie z ust i który, tak się składa, jest chłopakiem mojej 

najlepszej przyjaciółki.

Ronnie pokręciła głową i powiedziała, że widać nic się nie zmieniło od czasów, kiedy 

ona była w liceum. Stwierdziła, że wie, co znaczy prześladowanie, bo przecież sama była 

kiedyś mężczyzną.

Powiedziałam jej, że tak naprawdę to wszystko jest i tak bez znaczenia, bo przenoszę 

się do Genowii. Ronnie bardzo zmartwiła ta wiadomość. Będzie jej mnie brakowało. Mówi, 

że   to   dzięki   mnie   poprawiły   się   warunki   w   zsypie   na   śmieci   w   naszym   budynku,   bo 

nalegałam, żeby zainstalowano osobne pojemniki na gazety, puszki i butelki.

A potem Ronnie powiedziała, że musi już iść, bo umówiła się ze swoim chłopakiem 

na   drinka   w   Carlyle.   Dodała,   że   mogę   sobie   zatrzymać   koc   elektryczny,   tylko   żebym 

pamiętała go oddać, kiedy już mi przejdzie.

Boże. Nawet moja najbliższa sąsiadka, która była kiedyś mężczyzną, ma chłopaka. CO 

JEST ZE MNĄ NIE TAK????

background image

Oho! Słyszę jakieś kroki w moim pokoju. A teraz kogo znowu przyniosło?

Piątek, 19 grudnia, 19.30

No cóż. O mało nie padłam z wrażenia.

Zgadnijcie, kto do mnie przyszedł na schodki przeciwpożarowe i siedział tam ze mną 

przez pół godziny?

Grandmère.

Ja wcale nie żartuję.

Tkwiłam tam sobie, pogrążona w depresyjnych myślach, kiedy nagle z mojego okna 

wychylił się szeroki futrzany rękaw, a potem stopa w bucie na wysokim obcasie i wreszcie 

duża blond głowa, i zanim się zorientowałam, Grandmère siedziała obok mnie, przyglądając 

mi się zmrużonymi oczyma z głębi swoich długich do ziemi szynszyli.

- Amelio... - powiedziała tym tonem, którym daje do zrozumienia, że nie przyjmie 

żadnych wykrętów. - Co ty tutaj robisz? Pada śnieg. Wracaj do środka.

Byłam w szoku. Zaszokowało mnie, że Grandmère w ogóle wzięła pod uwagę wyjście 

na schodki przeciwpożarowe (to niedelikatne, żeby księżniczka o tym wspominała, ale tutaj 

jest naprawdę sporo gołębiego łajna), ale jeszcze bardziej to, że miała odwagę odezwać się do 

mnie, po tym, co zrobiła.

Ale ona od razu przeszła do rzeczy.

- Rozumiem, że się na mnie gniewasz - powiedziała. - I masz do tego prawo. Chcę 

jednak, żebyś wiedziała, że to co zrobiłam, zrobiłam dla ciebie.

- Och, jasne! - Przyrzekałam, że nigdy się już do niej nie odezwę, ale nie zdołałam się 

powstrzymać. - Grandmère, jak ty w ogóle możesz mówić coś takiego? Kompletnie mnie 

upokorzyłaś!

- Naprawdę nie miałam zamiaru - powiedziała Grandmère. - Chciałam ci pokazać, że 

jesteś tak samo ładna jak te dziewczyny w magazynach, do których zawsze chciałaś być 

podobna. To ważne, żebyś wiedziała, że nie jesteś okropną kreaturą, za jaką sama siebie 

uważasz.

- Grandmère - powiedziałam. - To bardzo miło z twojej strony, ale nie musiałaś tego 

robić w taki sposób.

- A jak inaczej miałam to osiągnąć? - spytała Grandmère. - Nie chciałaś pozować 

żadnym pismom, które przysyłały fotografów. Ani dla „Vogue”, ani dla „Harper's Bazaar”. 

Nie   rozumiesz,   że   to,   co   powiedział   Sebastiano   o   twojej   strukturze   kostnej,   to   prawda? 

Amelio, jesteś naprawdę piękną dziewczyną. Gdybyś tylko trochę bardziej w siebie wierzyła, 

background image

raz   na   jakiś   czas   gdzieś   się   pokazała...   Pomyśl,   jak   szybko   ten   chłopak,   którego   lubisz, 

zostawiłby dla ciebie dziewuchę od much domowych!

- Muszek owocowych - poprawiłam. - I Grandmère, ja ci już tłumaczyłam. Michael ją 

lubi, bo jest naprawdę błyskotliwa. Łączy ich mnóstwo wspólnych zainteresowań, choćby 

komputery. Jej wygląd nie ma nic do rzeczy.

- Och, Mia - powiedziała Grandmère. - Nie bądź naiwna.

Biedna   Grandmère.   Naprawdę   trudno   ją   winić,   bo   przecież   pochodzi   z   tak 

odmiennego świata. W świecie Grandmère kobiety się docenia ze względu na ich wielką 

urodę - albo, jeżeli nie są pięknościami, ceni się je za to, że ubierają się bez zarzutu. A co 

robią, na przykład jak zarabiają na życie, nie ma znaczenia, bo większość z nich nie robi nic. 

Och, może trochę się zajmują dobroczynnością, ale to wszystko.

Grandmère nie rozumie, oczywiście, że w dzisiejszych czasach wielka uroda nie liczy 

się za bardzo. Och, liczy się w Hollywood, oczywiście, i na wybiegach mody w Mediolanie. 

Ale w obecnych czasach ludzie rozumieją, że idealny wygląd jest rezultatem DNA, czymś, co 

nie jest żadną zasługą człowieka. To nie żadne wielkie osiągnięcie, że ktoś jest piękny. To 

tylko geny.

Nie, dzisiaj liczy się to, co robisz i co myślisz (i JAK myślisz), to, co się kryje POZA 

tymi   pięknymi   niebieskimi   czy   brązowymi   oczyma,   czy   zielonymi,   czy   jakimikolwiek 

innymi.  W czasach Grandmère dziewczyna  taka jak Judith, która umie klonować muszki 

owocowe, byłaby postrzegana jak jakiś wybryk natury, chyba że umiałaby klonować muszki 

ORAZ wyglądałaby zabójczo w ciuchach od Diora.

No cóż, trzeba przyznać, że choć mamy już imponująco światłe czasy, dziewczyny 

takie jak Judith nadal nie przyciągają aż takiej uwagi jak Lana - a to nie fair, bo klonowanie 

muszek owocowych jest prawdopodobnie o wiele ważniejsze niż perfekcyjne uczesanie.

Naprawdę żałośni są tacy ludzie jak ja: nie umiem klonować muszek owocowych I 

DO TEGO mam fatalne włosy.

Ale nie ma sprawy. Już się przyzwyczaiłam.

Grandmère   jest   osobą,   która   musi   przyjąć   do   wiadomości,   że   stanowię   zupełnie 

beznadziejny przypadek.

- Posłuchaj - powiedziałam do niej - ja ci już mówiłam. Michael to nie jest taki facet, 

któremu   zaimponuję   tym,   że   znalazłam   się   w   dodatku   do   „Sunday   Timesa”   w   sukience 

balowej bez ramiączek. TO ZUPEŁNIE NIE W JEGO STYLU. Gdyby był facetem, któremu 

imponują takie rzeczy, nie chciałabym mieć z nim do czynienia.

Grandmère nadal nie wyglądała na osobę przekonaną.

background image

- No cóż - powiedziała. - Może ty i ja musimy się pogodzić z tą różnicą w naszych 

poglądach. W każdym razie, Amelio, przyszłam tu, żeby cię przeprosić. Nigdy nie chciałam 

sprawić ci przykrości. Chciałam ci tylko pokazać, co możesz osiągnąć, jeśli tylko spróbujesz. 

-   Szeroko   rozpostarła   dłonie   w   rękawiczkach.   -   I   popatrz,   jak   mi   się   udało.   Przecież   ty 

samodzielnie   zaplanowałaś   i   przeprowadziłaś   świetną   konferencję   prasową,   bez   niczyjej 

pomocy!

Przy tych słowach musiałam się trochę uśmiechnąć.

- Tak - powiedziałam. - Faktycznie.

- Poza tym - dodała Grandmère - jak rozumiem, zdałaś algebrę.

Uśmiechnęłam się nieco szerzej.

- Tak, zdałam.

- No to - stwierdziła Grandmère - została ci do zrobienia już tylko jedna rzecz.

Pokiwałam głową.

- Wiem. Dużo się nad tym  zastanawiałam i doszłam do wniosku, że może będzie 

lepiej, jeżeli przedłużę swój pobyt w Genowii. Może po prostu mogłabym tam już zamieszkać 

na stałe. Co o tym sądzisz?

Mina Grandmère, widziałam to w świetle dochodzącym z mojego pokoju, wyrażała 

niedowierzanie.

- Mieszkać... Mieszkać w Genowii? - Chociaż raz udało mi się ją wyprowadzić z 

równowagi. - O czym ty mówisz?

- No wiesz... - odparłam. - Są tam przecież szkoły. Mogę po prostu tam skończyć 

pierwszą   klasę.   A   potem   może   mogłabym   pojechać   do   jednego   z   tych   szwajcarskich 

internatów, o których zawsze tyle mówisz.

Grandmère patrzyła na mnie.

- Nie podobałoby ci się tam.

- Wręcz przeciwnie - odparłam. - To mogłoby być fajne. Żadnych chłopców, tak? 

Byłoby cudownie. To znaczy, w tej chwili chłopców mam trochę jakby dosyć.

Grandmère potrząsnęła głową.

- Ale twoje przyjaciółki... Twoja matka...

- No cóż, mogłyby przyjeżdżać z wizytą - odparłam rozsądnie.

Grandmère   nagle   spochmurniała.   Spojrzała   na   mnie   zza   mocno   utuszowanych 

szparek, w które zamieniły się jej oczy.

- Amelio Mignonette Grimaldi Renaldo - powiedziała. - Ty przed czymś uciekasz, 

prawda?

background image

Pokręciłam głową niewinnie.

- Ależ skąd, Grandmère. Nic podobnego. Chciałabym zamieszkać w Genowii. Byłoby 

czadowo.

- CZADOWO?!

Grandmère wstała. Wysokie obcasy jej butów wpadły w szpary między metalowymi 

kratkami schodków przeciwpożarowych,  ale nie zwróciła na to uwagi. Władczym  gestem 

wskazała na moje okno.

- Natychmiast właź do środka - rozkazała głosem, jakiego jeszcze nigdy u niej nie 

słyszałam.

Muszę   przyznać,   byłam   tak   zaskoczona,   że   zrobiłam   dokładnie   to,   co   mi   kazała. 

Wyłączyłam elektryczny koc Ronnie i wślizgnęłam się z powrotem do mojego pokoju. A 

potem stanęłam i poczekałam, aż Grandmère też się wgramoli do środka.

- Jesteś - powiedziała, kiedy już wygładziła spódnicę - księżniczką z książęcego rodu 

Renaldich. Księżniczka - ciągnęła, podchodząc do mojej szafy i przeszukując jej zawartość - 

nie uchyla się od swoich zobowiązań. Ani nie ugina się przy pierwszej przeciwności losu.

- Hm, Grandmère... - powiedziałam. - To, co się dzisiaj stało, trudno nazwać pierwszą 

przeciwnością losu, dobra? To co się dzisiaj stało, to ostatnia kropla goryczy. Ja już tego 

dłużej nie zniosę, Grandmère. Wyjeżdżam stąd.

Grandmère   wyciągnęła   z   szafy   sukienkę,   którą   zaprojektował   dla   mnie   na   bal 

Sebastiano. No wiecie, tę - która podobno miała sprawić, że Michael zapomni, że jestem 

przyjaciółką jego małej siostrzyczki.

- Nonsens - powiedziała Grandmère.

Tylko.

Po prostu: nonsens.

A potem wyprostowała się, tupiąc nogą i spojrzała na mnie.

- Grandmère - powiedziałam. Może to tylko cały ten czas spędzony na zewnątrz. A 

może to, że byłam całkiem pewna, że w pokoju obok mama, pan G. i tata siedzą razem i 

podsłuchują.  Czy mogło być  inaczej? Nie było  żadnych  DRZWI, które oddzielałyby mój 

pokój od salonu. - Ty nic nie rozumiesz - dodałam. - Ja nie mogę tam wrócić.

- Więc tym bardziej - odparła Grandmère - musisz tam pójść.

- Nie - powiedziałam. - Po pierwsze, nawet nie mam partnera na bal, okay? A po 

drugie, tylko nieudacznicy chodzą na bale bez osoby towarzyszącej.

- Nie jesteś nieudacznikiem, Amelio - powiedziała Grandmère. - Jesteś księżniczką. A 

księżniczki nie uciekają, kiedy sprawy zaczynają się komplikować. Księżniczki prostują plecy 

background image

i z podniesioną głową wychodzą naprzeciw katastrofie, która je czeka. Dzielnie i bez skarg.

Odparłam:

-   Halo,   my   tu   nie   rozmawiajmy   o   najazdach   Wizygotów,   dobrze,   Grandmère? 

Mówimy o całym liceum, które jest przekonane, że kocham się w Borysie Pelkowskim.

- I właśnie dlatego - powiedziała Grandmère - musisz pokazać im, że nie przejmujesz 

się tym, co myślą.

- Dlaczego nie mogę im tego okazać, nie idąc?

- Bo to - odparła Grandmère - byłoby tchórzostwo. A ty, Mia, w ciągu ostatniego 

tygodnia w wystarczającym stopniu dowiodłaś, że tchórzem nie jesteś. A teraz ubieraj się.

Nie wiem, czemu zrobiłam, co mi kazała. Może dlatego, że gdzieś głęboko w środku 

wiedziałam, że raz w życiu Grandmère ma rację.

Albo   może   dlatego,   że   w   głębi   ducha   byłam   chyba   trochę   ciekawa   i   chciałam 

zobaczyć, co się zdarzy.

Ale myślę, że zrobiłam tak głównie dlatego, że po raz pierwszy w całym moim życiu 

Grandmère nie nazwała mnie Amelią.

Nie. Nazwała mnie Mią.

A   ponieważ   jestem   głupio   sentymentalna,   siedzę   teraz   w   samochodzie   i   jadę   z 

powrotem   do   tego   głupiego,   beznadziejnego   Liceum   imienia   Alberta   Einsteina,   chociaż 

zaledwie cztery godziny temu uważałam, że raz na zawsze udało mi się otrząsnąć jego pył ze 

swoich stóp.

Ale nie. Och, nie. Wracam, w tej głupiej aksamitnej sukience, którą zaprojektował dla 

mnie Sebastiano. Wracam, bez osoby towarzyszącej. Wracam, i pewnie mnie wyśmieją jako 

ten idiotyczny, pozbawiony partnera wybryk natury, którym przecież jestem.

Jednakże jestem też księżniczką, a to najwyraźniej oznacza, że muszę przyjmować to, 

co mi los zgotuje, choćby było nie wiem jak okrutne, nieludzkie i niezasłużone.

I niezależnie od tego, co się stanie, cały czas będę się mogła pocieszać jedną myślą:

Jutro będę już o tysiące kilometrów od tego wszystkiego.

O Boże. Jesteśmy na miejscu.

Chyba zaraz zwymiotuję.

Sobota, 20 grudnia, genowiański książęcy odrzutowiec

6000 metrów nad Oceanem Atlantyckim

Kiedy   zbliżały   się   moje   szóste   urodziny,   miałam   tylko   jedno   jedyne   życzenie. 

Chciałam dostać w prezencie kota.

background image

Wszystko   jedno   jakiego.   Byle   to   był   kot.   Chciałam   mieć   kota   na   własność. 

Odwiedziłyśmy   wtedy   rodziców   mojej   mamy   na   ich   farmie   w   Indianie   i   oni   tam   mieli 

mnóstwo   kotów.   Jedna   kotka   miała   małe   -   puchate   rudo   -   białe   kociaki,   które   głośno 

mruczały, kiedy trzymałam  je sobie  pod brodą i lubiły zwijać  się  w kłębek  w  przedniej 

kieszeni mojego kombinezonu i tam sobie drzemać. Niczego na świecie tak nie pragnęłam, 

jak móc zatrzymać jedno z tych kociąt.

Powinnam tu wspomnieć, że w tym czasie miałam też problem ze ssaniem kciuka. 

Mama   wypróbowała   już   wszelkie   sposoby,   żeby   mnie   od   tego   odzwyczaić,   włącznie   z 

kupieniem mi lalki Barbie, mimo swojego fundamentalnego sprzeciwu wobec Barbie i tego 

wszystkiego, co ona uosabia. Taka łapówka. Nic nie pomogło.

Więc   kiedy   zaczęłam   jej   jęczeć,   że   chcę   dostać   kotka,   mama   wpadła   na   pewien 

pomysł. Powiedziała mi, że dostanę na urodziny kotka, jeżeli przestanę ssać kciuk.

I przestałam z miejsca. TAK BARDZO chciałam mieć kotka.

Jednak kiedy zbliżały się moje urodziny, nabrałam wątpliwości, czy mama dotrzyma 

swojej części umowy. Po pierwsze, w wieku sześciu lat wiedziałam już, że moja mama nie 

należy do najbardziej odpowiedzialnych osób na świecie. No bo niby dlaczego bez przerwy 

wyłączano nam prąd? A przez połowę roku chodziłam do szkoły, nosząc JEDNOCZEŚNIE 

spódniczkę i spodnie, bo mama pozwalała mi samej decydować, co na siebie włożę. Więc nie 

byłam   pewna,   czy   będzie   pamiętała   o   kociaku   -   a   jeśli   będzie   pamiętała,   to   czy   będzie 

wiedziała, skąd kociaka wziąć.

Jak sobie zatem możecie wyobrazić, kiedy nadszedł poranek w dniu moich szóstych 

urodzin, nie żywiłam zbyt wielkich nadziei.

Ale kiedy moja mama weszła do sypialni, niosąc tę małą kulkę żółto - białego futerka i 

postawiła mi ją na brzuchu, a ja popatrzyłam w wielkie błękitne (zielone zrobiły się dopiero 

potem) ślepka Louie (Grubym Louie został dopiero jakieś dziesięć kilo później), zaznałam 

takiej radości, jakiej nigdy przedtem jeszcze w życiu nie doznałam, i nigdy nie spodziewałam 

się znów przeżyć.

Aż do wczorajszego wieczoru.

Mówię absolutnie poważnie.

Wczoraj przeżyłam najpiękniejszy wieczór CAŁEGO mojego życia. Po tym całym 

numerze z Sebastianem i jego zdjęciami, myślałam, że już NIGDY WIĘCEJ nie poczuję 

wobec Grandmère czegokolwiek choćby zbliżonego do wdzięczności.

Ale ona miała ABSOLUTNĄ RACJĘ, że mnie zmusiła do pójścia na bal. TAK SIĘ 

CIESZĘ, że jednak wróciłam wtedy do Alberta Einsteina, najlepszej, najukochańszej szkoły 

background image

w całym kraju, jeśli nie na całym świecie!!!!!!!

Dobra, już przechodzę do rzeczy:

Lars   i   ja   podjechaliśmy   pod   frontowe   drzwi   szkoły.   W   oknach   paliły   się   białe 

migoczące światełka, które chyba miały udawać sople lodu.

Byłam pewna, że zaraz zwymiotuję, i powiedziałam o tym Larsowi. Stwierdził, że nie 

zwymiotuję, bo o ile on się dobrze orientuje, nie jadłam nic oprócz kawałka tortu Entemann's 

na lunch, a ten tort na pewno już zdążyłam strawić. Udzieliwszy mi w ten sposób wsparcia, 

Lars wprowadził mnie po schodkach do środka budynku.

Przy frontowym wejściu, koło szatni, kłębił się tłum ludzi. Lars oddał nasze płaszcze, 

podczas gdy ja stałam i czekałam, kiedy ktoś do mnie podejdzie i spyta, czemu jestem bez 

osoby towarzyszącej. Jednak podeszli do mnie tylko Lilly - i - Borys oraz Tina - i - Dave i 

zaczęli zachowywać się bardzo miło i mówić mi, jak się cieszą, że jednak przyszłam. (Tina 

mi  później  powiedziała,  że  już  wszystkim   wyjaśniła,  że  Kenny i  ja  zerwaliśmy  ze  sobą, 

chociaż nie tłumaczyła im dlaczego, DZIĘKI BOGU).

Tak podniesiona na duchu przez przyjaciół, weszłam z nimi na salę gimnastyczną, całą 

udekorowaną   w   zimowym   stylu   płatkami   śniegu   wyciętymi   z   papieru,   jedną   z   lamp 

dyskotekowych  i sztucznym  śniegiem, który,  muszę to przyznać,  wyglądał  dużo ładniej i 

czyściej niż śnieg, który zaczynał się piętrzyć na ziemi na dworze.

Było   tam   mnóstwo   ludzi.   Widziałam   Lanę   z   Joshem   (uh),   Justina   Baxendale'a 

otoczonego   zwykłym   wianuszkiem   wielbicielek,   Shameekę,   Ling   Su   i   paru   innych 

znajomych.   Nawet   Kenny   tam   był,   ale   kiedy   mnie   zobaczył,   mocno   się   zaczerwienił, 

odwrócił i zaczął rozmawiać z jakąś dziewczyną z naszych zajęć z biologii. No proszę.

Wszyscy tam byli oprócz jednej osoby, której obecności najbardziej się obawiałam. 

Albo pragnęłam. Sama nie wiedziałam, co bardziej.

A potem zobaczyłam Judith Gershner. Zdjęła wreszcie swój kombinezon i wyglądała 

całkiem ładnie w czerwonej sukience w stylu Laury Ashley.

Ale   nie   tańczyła   z   Michaelem.   Tańczyła   z   jakimś   chłopakiem,   którego   nigdy 

wcześniej nie widziałam.

No więc rozejrzałam się za Lilly i wreszcie zauważyłam ją przy jednym z automatów 

telefonicznych - właśnie dzwoniła. Podeszłam do niej i powiedziałam:

- A gdzie twój brat?

Lilly odwiesiła słuchawkę.

- A skąd ja mam wiedzieć? - spytała. - Nie jestem jego niańką.

Dziwnie pokrzepiona jej zachowaniem - które po prostu dowodziło, że choćby nie 

background image

wiem co, Lilly zawsze pozostaje sobą - powiedziałam:

- No cóż, Judith Gershner tu jest, więc pomyślałam sobie, że...

-   Na   litość   boską   -   przerwała   mi   Lilly   -   ile   razy   mam   ci   to   jeszcze   powtarzać? 

MICHAEL I JUDITH NIE CHODZĄ ZE SOBĄ.

Odparłam:

- Taa, jasne. To czemu przez ostatnie dwa tygodnie spędzali ze sobą każdą chwilę?

-   Bo   pracowali   nad   tym   głupim   programem   komputerowym   na   kiermasz   - 

powiedziała. - Poza tym, Judith Gershner już ma chłopaka. - Lilly złapała mnie za ramię i 

odwróciła, żebym mogła się przyjrzeć Judith. - On chodzi do Trinity.

Popatrzyłam   na   Judith.   Tańczyła   jakiś   wolny   numer   z   chłopakiem,   który   dosyć 

przypominał Kenny'ego, tyle że ruchy miał nieco bardziej skoordynowane.

- Och - westchnęłam.

- Rzeczywiście: „och” - powiedziała Lilly. - Nie wiem, co się z tobą dzisiaj dzieje, ale 

naprawdę nie wyrabiam, jak tak dziwaczysz. Usiądź tutaj... - Lilly sięgnęła po krzesło. - I nie 

waż mi się stąd ruszać. Chcę wiedzieć, gdzie jesteś, kiedy będę potrzebowała cię znaleźć.

Nawet nie zapytałam Lilly, po co miałaby mnie szukać. Po prostu usiadłam. Czułam, 

że mam już dosyć. Byłam TAKA zmęczona.

I nawet nie chodziło o to, że czułam się rozczarowana. No bo przecież nie chciałam 

widzieć Michaela. W każdym razie, jakaś część mnie nie chciała.

Ale inna część mnie NAPRAWDĘ chciała go zobaczyć i zapytać, co tak dokładnie 

chciał powiedzieć w swoim wierszyku.

Ale chyba trochę się bałam odpowiedzi.

Bo mogła być inna niż ta, na którą miałam nadzieję.

Po chwili  Lars i  Wahim podeszli  i usiedli  obok mnie.  Czułam się jak  kompletna 

idiotka. Siedziałam, na tym głupim balu, z dwoma ochroniarzami pogrążonymi w dyskusji na 

temat zalet i wad kul gumowych. Nikt nie poprosił mnie do tańca. No i nic dziwnego. W 

końcu jestem wielką nieudacznicą. Wielką nieudacznicą, która nawet nie miała partnera na 

bal.

I która, przy okazji, podobno kocha się w Borysie Pelkowskim.

Dlaczego   ja   stamtąd   nie   wyszłam?   Zrobiłam   już   to,   co   mi   zaleciła   Grandmère. 

Pokazałam się. Udowodniłam wszystkim, że nie jestem tchórzem. Dlaczego nie miałabym 

wyjść?

Wstałam. Powiedziałam do Larsa:

-   Dosyć   tego.   Już   dość   długo   tu   siedzimy.   Mam   jeszcze   mnóstwo   pakowania. 

background image

Wracajmy już.

Lars powiedział, że nie ma sprawy i zaczął wstawać z miejsca. A potem się nagle 

zatrzymał. Zobaczyłam, że patrzy gdzieś za mnie. Odwróciłam się.

A tam stał Michael.

Widać było, że dopiero co przyszedł. Brakowało mu tchu. Muszkę miał rozwiązaną. A 

we włosach miał jeszcze śnieg.

- Nie wiedziałem, że przyjdziesz - powiedział.

Czułam, że moja twarz robi się czerwona jak sukienka Judith Gershner. Ale nic na to 

nie mogłam poradzić. Odparłam:

- No cóż, niewiele brakowało, a bym nie przyszła.

- Dzwoniłem do ciebie parę razy - dodał. - Ale nie chciałaś podejść do telefonu.

- Wiem.

Chciałam,  żeby podłoga sali gimnastycznej  otwarła  się, jak w  Cudownym życiu,  

żebym wpadła do znajdującego się pod nią basenu i utonęła, i nie musiała dłużej ciągnąć tej 

rozmowy.

- Mia... - powiedział. - Ta sprawa dzisiaj. Ja nie chciałem, żebyś się popłakała.

Albo ta podłoga mogłaby się rozstąpić, a ja bym tak spadała i spadała, i spadała bez 

końca. To też byłoby niezłe. Popatrzyłam na ziemię, marząc, żeby się otworzyła i wreszcie 

mnie pochłonęła.

-   Nie   płakałam   -   powiedziałam.   -   To   znaczy   nie   przez   to.   Chodziło   o   coś,   co 

powiedział Kenny.

- Taa - odezwał się Michael. - No cóż, słyszałem, że ze sobą zerwaliście.

Taa. Pewnie do tej pory już cała szkoła słyszała. Wiedziałam, że teraz moja twarz jest 

jeszcze czerwieńsza niż sukienka Judith.

- Chodzi o to - ciągnął Michael - że ja wiedziałem, że to ty, że zostawiałaś mi te kartki.

Gdyby sięgnął do mojej klatki piersiowej, wyrwał mi serce, cisnął je na podłogę i 

kopnął w drugi koniec sali, chyba nie zabolałoby mnie to tak bardzo, jak to, co właśnie od 

niego usłyszałam. Czułam, że oczy znów mi się wypełniają łzami.

- Wiedziałeś?

Wiecie, mieć złamane serce, to jedna sprawa. Ale kiedy ktoś wam to robi w czasie 

szkolnego balu, na oczach wszystkich... Wtedy naprawdę nie ma lekko.

- Oczywiście, że tak - odparł, trochę jakby zniecierpliwiony. - Lilly mi powiedziała.

Po raz pierwszy spojrzałam mu w twarz.

- LILLY ci powiedziała?! - zawołałam. - A skąd ONA wiedziała?

background image

Machnął ręką.

- A tego nie wiem. Pewnie twoja przyjaciółka Tina jej powiedziała. Ale to nieważne.

Rozejrzałam się po sali gimnastycznej i dostrzegłam Lilly i Tinę na drugim jej końcu, 

obie spoglądały w moim kierunku. Kiedy zobaczyły, że na nie patrzę, odwróciły się naprawdę 

szybko i udawały, że są pochłonięte rozmową ze swoimi partnerami.

- Ja je chyba pozabijam - mruknęłam.

Michael złapał mnie za ramiona.

- Mia - powiedział, lekko mną potrząsając. - To nie ma ZNACZENIA. Liczy się to, że 

ja naprawdę myślę tak, jak napisałem. I sądziłem, że ty też.

Wydawało mi się, że musiałam się przesłyszeć. Powiedziałam:

- Oczywiście, że naprawdę myślę, jak napisałam.

Pokręcił głową.

- To czemu dziś uciekłaś z Kiermaszu Zimowego?

- Bo ja... bo... myślałam... myślałam, że ty się ze mnie nabijasz - wyjąkałam.

- W życiu - powiedział.

I wtedy to właśnie zrobił.

Żadnego zamieszania. Żadnego pytania mnie o zgodę. Absolutnie żadnego wahania. 

Po prostu pochylił się i pocałował mnie prosto w usta.

I wtedy z miejsca się przekonałam, że Tina miała rację.

Całowanie się NIE JEST OBRZYDLIWE, jeżeli kochasz się w facecie.

W gruncie rzeczy, to najprzyjemniejsza rzecz pod słońcem.

A wiecie co w tym jest najlepsze?

To znaczy, pomijając to, że Michael się we mnie kocha i musiał to ukrywać niemal tak 

długo jak ja sama, jeśli nie dłużej?

I to, że Lilly wiedziała przez cały czas, ale nic nie mówiła aż do ostatnich paru dni, bo 

uważała, że to ciekawy psychologicznie eksperyment: poczekać i zobaczyć, ile czasu zajmie 

nam samodzielne odkrycie prawdy (zajęło dość dużo, jak się okazało).

I to, że Michael w przyszłym roku idzie na Columbię, która mieści się zaledwie parę 

przystanków stąd, więc nadal będę się z nim mogła widywać tak często, jak zechcę.

Och,   i   to,   że   Lana   przeszła   obok   nas,   kiedy   się   całowaliśmy,   i   powiedziała 

zdegustowanym tonem:

- O Boże, wynajmijcie gdzieś sobie pokój, bardzo was proszę.

I tańczenie z nim wolnych tańców przez całą noc, póki Lilly wreszcie do nas nie 

podeszła i nie powiedziała:

background image

-   Chodźcie   ludzie,   pada   taki   śnieg,   że   jeśli   teraz   nie   wyjdziemy,   nigdy   się   nie 

dostaniemy do domu.

I  całowanie  się na  dobranoc  przed  wejściem  do mojego   domu, kiedy  śnieg  padał 

wszędzie wkoło (a poirytowany Lars marudził, że marznie).

Nie, najlepsze było, że od razu przeszliśmy do wersji francuskiej i to bez żadnego 

kłopotu. Tina miała rację - to się wydawało po prostu zupełnie naturalne.

A teraz stewardesa książęcego genowiańskiego odrzutowca mówi, że musimy opuścić 

stoliki na czas startu samolotu, więc na chwilę będę musiała przerwać pisanie.

Tata mówi, że jeśli  nie przestanę paplać o Michaelu, pójdzie  do kokpitu i będzie 

siedział z pilotami.

Grandmère mówi, że nie może się nadziwić zmianie, jaka we mnie zaszła. Twierdzi, 

że wydaję się wyższa. I wiecie, chyba to prawda. Ona przypisuje zasługę kolejnej z kreacji 

Sebastiana projektowanych wyłącznie dla mnie, tak jak sukienka, dzięki której Michael miał 

dostrzec we mnie kogoś więcej niż tylko przyjaciółkę swojej małej siostrzyczki... Chociaż 

okazało się, że i tak dostrzegał. Ale ja wiem, że to nie kwestia sukienki.

I nawet nie miłość. No cóż, w każdym razie, niezupełnie.

I powiem wam, co to jest: samorealizacja.

No cóż - samorealizacja oraz fakt, że jak się okazuje, naprawdę jestem księżniczką. 

Muszę nią być. A wiecie, czemu?

Bo od tej pory będę żyła sobie długo i szczęśliwie.

background image

PODZIĘKOWANIA

Serdecznie   dziękuję   Beth   Ader,   Jennifer   Brown,   Barbarze   Cabot,   Sarah   Davies, 

Laurze Langlie, Abby McAden i Davidowi Waltonowi.