background image

 

62 

wrzasków, którymi załoga wita te kolibry, papugi i inne znaki na niebie i ziemi, zwiastuj ce 

(mówi c bez osłonek) rychł  i wspaniał  frajd . 

Nie, nie chc  wiedzie . Nie chc  wiedzie  i wcale nie pragn  upału ani przepychu, luksusu. 

I wol  nie wychodzi  na pokład z obawy, by nie ujrze  czego … czego , co dotychczas było 

m tne, osłoni te i niedomówione, rozpanoszonym w całym bezwstydzie po ród pawich piór i 

gor cych  blasków.  Gdy   od  pocz tku  wszystko  było  moje,  a  ja,  ja  byłem  taki  wła nie  jak 

wszystko — zewn trzno  jest zwierciadłem, w którym przegl da si  wn trze! 

background image

 

61 

szepty, j ki, ohydne przekle stwa i wyzwiska. Co  pocz ło tłamsi  si  w okolicach mostku 

kapita skiego, po czym przewaliło si  na tył okr tu, ale nie byłem pewny, czy to bunt, gdy  

nie słyszałem strzałów. Zdaje mi si  tak e, jakoby doleciało mi  we  nie kilkakrotnie moje 

nazwisko,  wymówione  przy  akompaniamencie  dzikich  miechów,  wrzasków,  kpin  i 

zacierania  r k  —Zantman,  Zaniman  —  jakbym  to  ja  fundował.  Jakby  to  wszystko  było  za 

moje pieni dze. 

Okr t chwiał si  i windował powoli w gór  i słyszałem, jak kto  wyja niał oble nie,  e to 

st d pochodzi, i  p d okr tu napotkał przeciwny sobie wiatr —— przez co spi trza si  i p d. i 

wiatr,  a  okr t  winduje  si   w  gór   na  wielk   wysoko .  Chciałem  zawoła ,  ale  nie  mogłem 

wydoby  głosu, gdy  spałem, a tymczasem kto  dotkn ł palcem koła sterowego, nast pił skr t 

Banbury bokiem do wiatru ruszył nagle tak gwałtownie,  e spadłem z łó ka na ziemi . 

 

 

Około  północy  morka  przeszła  w  sztorm.  Bryg  rozkołysał  si   jak  hu tawka,  p dził 

trzeszcz c,  a  p d  wzmógł  si   niezadługo  tak  dalece,  e  nie  mogłem  oderwa   si   od  tylnej 

ciany kajuty. Banbury trzymał si  dzielnie, przyjmuj c sztorm w ostry bajdewind na prawym 

halsie.  Po  dwudziestu  sze ciu  godzinach  kołysanie  ustało,  lecz  wolałem  nic  wychodzi   na 

pokład.  Niew tpliwie  bowiem  zaszedł  bunt,  a  je li  nie  bunt,  to  w  ka dym  razie  co   w  tym 

rodzaju  —  uwa ałem  wi c  za  roztropniejsze  nie  udziela   si ,  póki  nie  b d   wiedział  na 

pewno,  co  zastan   na  zewn trz.  Zamkn łem  drzwi  na  klucz  i  zastawiłem  szaf ;  w  kacie 

miałem paczk  biszkoptów i 11 butelek piwa. Nad ranem wyjrzałem ostro nie przez okno, ale 

natychmiast  cofn łem  si   i  zapu ciłem  rolet ,  a  nawet  dodatkowo  zasłoniłem  okno  paltem. 

To, co zobaczyłem, utwierdziło mi  jeszcze w decyzji nieopuszczania kajuty, póki sami nie 

przyjd   i  nie  sforsuj   drzwi.  Poło enie  moje  było  bardzo  niedobre,  gdy   mogło  zabrakn  

biszkoptów. Co wi cej, pomimo  e na palto zało yłem kołdr , przez szczeliny przes czało si  

wiatło —  wiatło wielce niewła ciwe, nasycone jakie , jaskrawe — a  ciany kajuty pop kały 

i powykrzywiały si  wskutek burzy, tworz c liczne rysy i szpary, wszystkie skr cone. Rysy te 

niepotrzebnie  miały  charakter  m drkowaty,  mózgowy  i  niepotrzebnie  wszystkie  były 

skr cone  i  ko czyły  si   spiczasto.  Bardzo  mózgowe  i  spiczaste  rysy.  To  równie   skłaniało 

mnie do ostro no ci. 

Jednak e nie wiem — czy zapomnieli, czy s dzili,  e zmiotła mnie fala podczas sztormu, 

czy  te   mo e  co  innego  mieli  do  roboty  —  do ,  e  w  ci gu  trzech  dni  nikt  nie  dał  znaku 

ycia. Stawało si  upalnie gor co. Znowu zajrzałem przez okno, ale cofn łem si  szybko w 

przeciwległy k t kajuty; zobaczyłem bowiem jakie  bardzo jaskrawe seledyny, a okazało si  

na pierwszy rzut oka,  e bardzo jaskrawe seledyny mog  by  gorsze od ciemnych, ponurych 

nocy. Poza tym na burcie przysiadł male ki, zbyt jaskrawy koliber, a widnokr g mienił si  

wspaniało ci  wszystkich barw t czy, czego nie lubi ; owszem, nasycenie  wiatła, bogactwo 

dekoracji,  wietno   kolorów  usposabiaj   niech tnie  —  co  do  mnie,  wol   szary  zmierzch 

jesienny,  albo  i  mglisty  poranek  —  nie  lubi   ostentacji  —  przedkładam  nad  ni   cichy  i 

skromny k cik, gdy  zawsze wiem, na czym si  sko czy. 

I  oto  ju   czwarty  dzie   nie  ruszam  si   z  k ta,  pomimo  e  suchary  s   na  wyczerpaniu. 

Okr t, jak si  zdaje, płynie coraz pr dzej, lecz bez najmniejszego kołysania, równo, jak łódka 

po stawie — a  wiatło, s cz ce si  przez szczeliny, przybiera nieustannie na wyrazisto ci. Ju  

na  pewno wielkie  bolesne  kondory  —  i  cudaczne,  krzykliwe papugi  — i  złote  rybki  jak  w 

akwarium — i by  mo e w dali baobaby, palmy i kaskady… Tak, tak… Bez kwestii bowiem 

buntownicy wyzyskuj c sil  wiatru, skierowali Banbury na nieznane, tropikalne wody — lecz 

wolałbym nie domy la  si , przez jakie to seledyny i ku jakim fantastycznym archipelagom 

sunie  statek  niesiony  podwodnym  pr dem.  I  wolałbym  nie  słysze   dzikich,  wyuzdanych 

background image

 

60 

— Co? Bunt załogi? — zawołał kapitan, budz c si  z zamy lenia. — Panie Smith — ka  

pan mi da  mój hełm sztormowy! Bunt winien by  ukarany według wszelkich praw morskich 

ł  eglugi.  Sprawcy  zostan   zaszyci  w  worki,  odczytam  nad  nimi  z  Ewangelii  przepisany 

ust p,  po  czym  z  kamieniem  u  szyi  rzuceni  zostan   w  morze.  Cała  trudno   polega  na 

złowieniu ich w worki. Trzeba b dzie na spodzie worków zało y  przyn t . 

(Co  za  głupota!  W  takiej  chwili!  Co  jest  w  tym,  e  głupota  nie  odst puje  mi   na  krok? 

Straszne znu enie rozlało si  po mnie jak oliwa). 

— Je eli okr t płynie do Valparaiso, to ja, jako kapitan okr tu, winienem dba , aby okr t 

dopłyn ł do Valparaiso. Musz  przestrzega  czysto ci, porz dku. Czy nie tak? Panie Zantman 

— czy nie słuszne jest to rozumowanie? 

Spojrzał  na  mnie  z  niesłychan   pych ,  nad ł  si ,  oczy  mu  wyszły  na  wierzch, 

spurpurowiał,  zeszkarłatniał  tak  okropnie,  e  cofn łem  si   i  zatkałem  mimo  woli  uszy  w 

obawie,  e trza nie — i nagle poderwał si , przeleciał w powietrzu par  kroków i opadł. Co to 

było?  Zupełnie  jak  lataj ca  ryba.  Po  có   mówiłem  mu  wtedy  o  niej.  Wida   niedobrze  jest 

mówi , gdy  zasi g słów jest nieprzewidziany, a granica marzenia zaciera si … Boi si  — 

wyrz ził  tryumfalnie,  opadaj c.  —  Boi  si   —  k…a  natura!  W  mord !  W  mord !  Dalej e! 

Naprzód!  Hurra!  —  zdawało  si ,  e  oszalał.  —  Niech  pan  spojrzy  tu,  panie  Zantman  — 

ukazał mi wielki i wskazuj cy palec prawej r ki — co pan widzi? Mały paj czek. 

— Niech pan sobie wyobrazi — ci gn ł, nadymaj c si  znowu machinalnie i krzycz c mi 

do ucha, gdy  wiatr wzmagał si , ci kie chmury skupiały si  na północy, a fajka zgasła. — 

Znalazłem go przed chwil  tu, na mostku. Widziałem olbrzymi  paj czyc , do której skradał 

si   ten  mały  paj czek.  Do  pioruna!  O  dwa  kroki  ode  mnie.  Trzeba  było  widzie ,  jak  ona 

czarna, rozkraczona, nieruchoma czekała hipnotycznie. Jak Mane, Tekel, Fares, i jak on si  

prosił,  eby go nie po arła. Skomlał, mówi  panu! Co pan na to? Jak Boga kocham — pan 

miał racj ,  e tu naokoło wszystko u ywa sobie, jak samo chce, a tylko ja, głupi… Ja, głupi! 

Co pan na to — co pan na tego paj ka? 

— Gorzej  —  szepn łem,  patrz c  w  bok,  ze  dr eniem  —  e  tak  samo  zupełnie  w e 

post puj   z  małymi  ptaszkami.  Mam  słaby  umysł.  Mam  słaby  umysł.  Przez  to  zaciera  si  

ró nica pomi dzy rzeczami, a tak e mi dzy dobrem i złem. 

Kapitan wytrzeszczył oczy. — Co? Panie Zantman? Racja! Małe ptaszki — w e,  e te  

mi nie przyszło do głowy. A  ciarki przechodz . A to łajdaki, no! Wszystko si  kombinuje, 

wszystko si  parzy mi dzy sob , paj ki, ptaszki z w ami, marynarze, wszystko u ywa — a 

ja…  Nawet  tutaj  na  statku,  pod  nosem, a  ja…  Ba, a  przecie   w  morzu  s   ryby,  przecie   u 

diabła  ryby,  ryby  —  s   obojnakie!  —  ryczał  —  o  tym  nigdy  nie  pomy lałem!  Do  miliona 

siarczystych  piorunów!  Czy  pan  zastanowił  si   nad  tym,  e  ryba  obojnaka,  maj c  w  sobie 

wszystko, co potrzeba, dopiero musi u ywa ?! A ja jeden mam sta  — ja jeden mam stercze  

jak kolek? 

— To  mał e stwo  —  rzekłem  ostro nie,  poniewa   wszystkie  włosy  stawały  mi  d ba  na 

głowie  i  bałem  si   którego  urazi .  —  To  na  pewno  mał e stwo  —  w  ka dej  rybie  jest 

m czyzna  i  kobieta  i  malutki  ksi dz.  —  Po  co wywoływa   wilka  z  lasu?  Po  co  znów  tak 

gło no?  Ale,  ale,  panie  kapitanie  —  dodałem  przechylaj c  si   przez  por cz  —  tam  na 

pokładzie jest ju  nie kilku, a wielu marynarzy — zdaje si  nawet,  e wszyscy marynarze s  

razem, szepcz , obejmuj  si  i id  tu — przepraszam, ja chyba wróc  do kajuty. 

— A — rzekł kapitan zacieraj c r ce. — A! Id  tu? Bardzo dobrze. Panie Smith, do mnie, 

pr dzej.  Zawołaj  pan  drugiego  oficera.  Pr dko.  Id   tu?  No,  to  pota czymy  —  i  zanim 

zdołałem  krzykn ,  gestem,  obra aj cym  w  najwy szym  stopniu  przystojno   publiczn , 

wyci gn ł z kieszeni cichy, niebieskawy browning. 

Przy pieszonym krokiem udałem si  do kajuty, gdzie poło yłem si  do łó ka i co pr dzej 

zasn łem.  Ale  sny  miałem  niespokojne,  a  mianowicie,  e  wszyscy  skupili  si   na  pokładzie 

bardzo blisko,  e nast piło pomieszanie, obejmowanie si , ordynarne przewalanie, zduszone 

background image

 

59 

Niew tpliwie  marynarze  oddali  si   cał   dusz   tym  nie  ko cz cym  si   nigdy  ba niom, 

marynarskim  rojeniem  o  nieznanych  wodach,  cudach,  dziwach  tropikalnych,  przygodach 

Sindbada– eglarza.  Niew tpliwie  j li  opowiada   te  tysi c  razy  słyszane  historie  o  górach, 

gajach  i  skałach  w  stylu  biblijnym  Salomona  —  piersi  jak  stado  baranków,  włosy  jak 

grzmi ca kaskada, oczy jak para jelonków. Wyobra nia, niby zły pies spuszczony z ła cucha, 

szczerzyła  z by  i  warczała  głucho,  czaj c  si   po  zakamarkach.  Pokład  stał  pustk   zupełn . 

Morze  wzburzyło  si   przejmuj co,  morka  d ła  z  podwójn   sił ,  na  mrocznych  wodach 

majaczył  rozw cieczony  kadłub  wielorybi,  niezmordowany  w  swoim  ruchu  dookolnym. 

Hm…  po  prawej  r ce  miałem  Afryk ,  po  lewej  —  Ameryk ;  po rodku  nurzały  si   w 

odm tach  jakie   rybki  z  gatunku  małych  kiełbików.  Te  małe  rybki  tak  panicznie  boj   si  

samotno ci,  e nigdy inaczej  nie  wyruszaj   na  morze, jak  ławicami,  po  10  tysi cy i  wi cej 

sztuk,  a  je li  złowi   jedn   z  nich  i  potrzyma   nad  wod ,  to  pozostałe  wystawiaj   ało nie 

pyski z fal i zdychaj  — podobnie jak owce! 

— Dobrze — szepn łem —  e nie ma kobiet, bo gdyby cho  jedna znalazła si  na statku… 

brr… któ  by mi  ochronił. Ale na szcz cie jeste my daleko i nie ma kobiety i nie mo e jej 

by  — cho by nie wiem co, nie mo e, bo nie ma i oni nie mog . Dzi ki ci, Bo e! 

W  tym  momencie  usłyszałem  z  tyłu,  gdzie   z  lewej  strony,  wyra ny  d wi k  soczystego 

całusa.  Obejrzałem  si ,  s dz c,  e  to  pla ni cie  agla  —  nikogo  nie  było  —  ale  po  chwili 

znów  doszedł  mi   ten  sam  d wi k  z  wi ksz   jeszcze  wyrazisto ci .  —  Całus?  Całus  na 

okr cie?  Jakim  cudem,  skoro  nie  ma  kobiet?  Chrz kn łem  i  przeszedłem  wolno  na 

podwietrzn ,  czyli  na  dziób.  Tu  znów  usłyszałem  ten  sam,  wielce  niewła ciwy  d wi k, 

wyra nie, jakby tu   nad  moim  lewym  uchem. Postanowiłem  natychmiast  wróci   do kajuty. 

Poniewa  nie było kobiet, wi c nie mogło by  i całusów — a zatem nie powinienem słysze  

tego,  czego  nie  ma.  Je eli  za   rzeczywi cie  zachodził  jakikolwiek  spisek,  nale ało  si  

wycofa . — Nie chc  si  miesza  do niczego. Niech ju  oni sami… 

Jednakowo  tu  przed drzwiami kajuty zatrzymałem si , słysz c za fokmasztem, nie dalej 

ni  o trzy kroki, pieszczotliwy, cienki glos chłopca okr towego. 

— Thommy, Thommy — daj mi szalik, a pójd  z tob  do cyrku. 

— Thompson — zawołałem — Thompson! Co wy robicie? Bójcie si  Boga. Thompson, 

miejcie zastanowienie. 

— Czego?  —  warkn ł  Thompson,  nie  puszczaj c  chłopca  okr towego,  który  tulił  si   do 

niego. 

— Thompson,  przecie   to  nie  jest  kobieta!  Macie  tu  funt  szterling,  Thompson,  funt 

szterling! Ja was prosz ! 

— Ale  przypominam  kobiet   —  zapiszczał  chłopiec  okr towy.  —  Mam  cienki  głos,  jak 

kobieta — a Thompson naraz bezczelnie wysun ł kciuk wprost ku moim oczom — i przestali 

na mnie zwa a . Udałem,  e zapomniałem chusteczki do nosa, i szybko odszedłem. Ale koło 

przedniego luku ujrzałem naraz w cieniach nocy dwóch innych marynarzy id cych pod r k . 

Odwróciłem  si   wi c  —  znów  dojrzałem  dwóch  innych  marynarzy,  w  pobli u  kambuza, 

szepc cych  ze  sob .  —  To  niemiłe  —  szepn łem  —  e  odt d  nie  b d   mógł  patrze   bez 

wstydu na dwóch marynarzy, a nawet mo e i na jednego marynarza. B d  musiał odwraca  

głow . W ka dym razie byłoby dobrze obudzi  kapitana. Oni co  szepc  i porozumiewaj  si . 

Ale Clarke nie spał. Ze zdziwieniem spostrzegłem bł dny ognik jego fajeczki na mostku 

kapita skim. Widocznie wi c postanowił czuwa  nad brygiem w nocy. Stał, patrz c z wielk  

uwag  na koniec zgi tego palca. Dobry kapitan — pomy lałem błagalnie — zacny kapitan, z 

pozoru  troch   ekscentryczny,  ale  obowi zkowy  i  do wiadczony,  dzielny  kapitan.  On  nie 

dopu ci! On nie pozwoli! Zbli yłem si  i zaznaczyłem mimochodem w paru słowach —  e na 

statku  pojawiły  si   całusy,  a  załoga  roi  si   na  pokładzie  i  przewraca  si   na  twardych 

posłaniach kasztelu. Poza tym marynarze chodz  razem — i mówi  co  do siebie — nachylaj  

si  ku sobie i obejmuj  si . 

background image

 

58 

kobiety, a kiedy mam kobiet , to nie potrzebuj  my  nóg i tak w kółko. Pasa er dał mi za to 5 

szylingów. 

— To nie to —— rzekł inny. — Wiadomo — ka dy mógłby by  kochany. Ale czasu nie 

ma. Czasu nie ma, bracia, powiadam — bo jak masz czas, to masz i fors , a jak masz fors , to 

idziesz do burdelu, gdzie bez miło ci si  załatwiasz. A jak nie masz forsy, to musisz siada  na 

okr t i zarabia . To takie  wi stwo. 

(Ile  w tym prawdy!) 

I znów — gor cej jeszcze: 

— Z bki… 

— Oczki… 

(Ile nami tno ci! Ile  aru!) 

— To nie to, bracia — rzekł Thompson, przewracaj c si , ponuro — nie to, bracia, tylko ta 

przekl ta reise–fieber. Jak mnie widzicie — niejedna leciała na mnie; w San Francisco, albo 

w Aden w niedziel , id  ulica, bielizna, bracia. suszy si  na sznurach, a one zerkaj … 

— Kto  by  na  ciebie  nie  zerkał  —  powiedział  przymilnie  chłopiec  okr towy.  (Co?  Jaka  

bezczelno ! Co prawda, ten chłopiec okr towy nie podobał mi si  od pierwszego wejrzenia 

— wyłudził ode mnie ze 20 szylingów za „kokieteri ”, jak zaznaczyłem w notatniku.) 

— Przekl ty nasz los, powiadam — zamamrotał mat — przekl ty. Szorowa  i szorowa ! 

Mam ju  50 lat — przekl ty los, powiadam. 

— Bracia  —  powtórzył  Thompson  ponuro  —  ja  wam  mówi   —  to  wszystko  ta  reise–

fieber. To ta przekl ta  wierzbi czka, co to korci, roznosi — wiecie — po ko ciach chodzi, 

spa   nie  daje, bracia!  Ile  razy  byłem na kobiecie!  Za ka dym razem my lałem,  e  poniesie 

mnie,  jak  statek  —  przejad   si ,  my lałem,  ale  gdzie  tam  —  w  miejscu  stała.  To  co   mi  

rozpierało,  ponosiło,  mówi   wam!  Cholera!  Leciałem  do  portu,  by  zd y   na  najpierwszy 

okr t i na morze — wszystko jedno —  eby rozkołysa  si , jak nale y,  eby si  pobuja ! To 

jest główna przyczyna. Kobiety, widzicie, udzielaj  wam reise–fieber. 

— Daleko   zajechał  —  roze miał  si   który .  —  Od  dwóch  tygodni  zrobili my  ze  30 

w złów. 

— Ani si  ruszy — zakl ł który  z k ta. — Morka odwróciła si . 

— A cho by i ruszył, to co? — sarkn ł inny. — W Valparaiso jest ta sama stara k…, co w 

Bombaju, tylko pod inn  latarni . 

— Ja ju  nie wiem — rzekł mat przez nos niepewnie, j cz c — cały dzie  tylko sprz ta , 

szorowa , my  nogi. Dlaczego ka  my  nogi, a nie pozwalaj  chocia by na jedn  kobiet ? 

Czy to umy lnie? Czy to zawsze tak? 

Zacz ł kl  ohydnie, wolno i z rozmysłem, dobieraj c wyrazów. 

— Człowiek  si   marnuje  ——  rzekł  cienko  chłopiec  okr towy  —  prawda.  Thommy?  O 

czym my lisz, Thommy? 

— A  pasa er  karmi  nas  mleczkiem,  jak  szczeniaków!  —  wybuchn ł  ordynarnie 

Thompson.  —  Gdyby  tak  zmieni   kurs  o  pół  rumbu  —  wykr ci   bokiem  do  wiatru  — 

toby my  si   przejechali,  bracia!  Zaraz  by  ruszyło.  Tam  na  południe  s   podobno  zupełnie 

nieznane wody i s  tam podobno krowy morskie, wielkie jak góry, porosłe gajem, a w tych 

gajach — ho, ho… 

(O, o! — Co to im si  marzy! Jakie  spacery! Nie mo na pozwoli !) 

— S  tam cudno ci — rzekł chłopiec. 

— I cieplej — mrukn ł mat. — Sło ce lepiej grzeje. 

— Pod  modrym  niebem  Argentyny,  gdzie  zmysły  poj   cud  dziewczyny.  Za piewajmy, 

bracia!  Na  t sknot   piew  najlepsze  lekarstwo,  a  t sknot   ka dy  ma!  —  Popłyn ła  pie  

cicha,  zduszona,  podobna  do  j ku.  Pod  modrym  niebem  Argentyny…  Zatkałem  szpar , 

poło yłem  si   do  łó ka  i  próbowałem  zasn ,  ale  po  chwili  zerwałem  si   i  wybiegłem  na 

pokład, gdy  kajuta nasi kn ła odorem tranu i było duszno. 

background image

 

57 

chleba  z sol ,  aby  zagłuszy   smak  tranu i  znów zacz li da capo, jeszcze gwałtowniej.  Cała 

rzecz w tym,  e od wyjazdu nie widzieli kobiety. — My — tak stawiaj  spraw  — my od 

wyjazdu  nie  widzieli my  kobiety,  wi c  t sknota  powstała  w  nas  nagle  z  ywiołow   sił . 

Naturalnie cierpi  od t sknoty — ale to nie przeszkadza im rozbudza  j  w sobie wszelkimi 

sposobami,  jeden  judzi  i  rozt sknia  drugiego,  a  tamten  znów  odwzajemnia  si   podwójn  

dawk  i tak dalej. Cierpienia wieloryba–samca, który nie przestaje kr y  obł dnie i tryska  

jak gejzer, s  dla nich tylko zach t  i podniet . 

— On mo e t skni  — my l  — a my nie mo emy? 

Có  to za dranie! Co to za filuci, co to za kombinatorzy, a  przykro patrze  i staram si  jak 

najwi cej przebywa  w kajucie. Wiedziałem wprawdzie,  e to banda kombinatorów, ale nie 

my lałem,  eby a  do tego stopnia. Poniewa  Smith nie odst puje ich. a z bocznej kieszeni 

wygl da koniec  widerka, nie mog  ani  piewa , ani nazywa  rzeczy po imieniu — niechby 

który sobie pozwolił, zaraz Smith poprosiłby go do luku na słówko. — Ale trzeba widzie , 

jak umiej  rozt sknia  si  wszystkim, co im wpadnie w r k . Ujmuj  pieszczotliwie szczotk  

i spogl daj  sobie wiernie w oczy. Albo, ci gn c lin , gn  si  umy lnie, jak gał zie leszczyny 

— jakby byli zupełnie młodymi chłopcami. Nie jestem w stanie spogl da  na to. Chciałbym 

da   mleka  całej  załodze,  ale  wiem,  e  nie  zostałoby  wypite.  Miseczka  Thompsona  stoi 

nietkni ta,  cho   podło yłem  pod  ni   nie  jeden,  a  dwa  szylingi.  Pobiegłem  na  tył  okr tu  i 

napisałem palcem na  cianie babortu: 

— Ba, ba! Matko  wi ta! To s  niewiarygodne łajdaki. Lecz co b dzie ze mn ? 

Kapitan rzekł surowo: 

— Panie  Smith  —  na  noc  zatka   szczelnie  wszystkie  otwory.  Niech  pan  da  ka demu 

jeszcze po jednej ły ce tranu i zabroni szeptów. 

Kapitan  i  Smith  wygl daj   na  powa nie  zaniepokojonych,  wiem  nawet,  e  kapitan 

wykrzyczał  ostro  Smitha  za  jego  lekkomy lno .  Lecz  pomimo  zakazów,  pomimo  szumu 

morza  i  trzeszczenia  brygu,  zwykłe  nocne  brz czenie  i  rojenie  ozwało  si   przez  podłog  

kajuty ze wzmo on  sił  i znacznie wyra niej ni  poprzednich nocy. Nie mogłem wytrzyma . 

Niezdolny  oprze   si   niewskazanej  i  fatalnej  ciekawo ci,  co  mówi   i  jak  pomi dzy  sob , 

przekonany  zreszt ,  e  w  80  procentach  musi  by   o  mnie  mewa  —  wydłubałem  otwór 

pomi dzy deskami i przyło yłem ucho. D wi ki buchn ły od razu wraz z zaduchem tytoniu i 

tranu, ale z pocz tku nie mogłem nic rozezna . Przewracali si , st kali, j czeli, przeklinaj c 

Smitha  i  tran,  który  ich  m czył  i  przeszkadzał  im  —  niektórzy  piewali  półgłosem,  inni 

toczyli jakie  zmieszane, udr czone gaw dy. Dopiero po chwili usłyszałem: 

— Dziewki z Singapore. A potem: 

— Dziewki z Madras… 

— Dziewki z Mindoro… 

— Z S. Paolo de Loamin… 

Znów j ki, bolesne tarzanie si  w tłustych obj ciach tranu. Potem wybił si  jeden głos. 

— Byleby nie miały parchów. 

— Nie mog  mie  parchów! Wiadomo! Potem znów — ci gle tak samo: 

— R czka… 

— Nó ka… 

(Jaka  gra wyobra ni!) 

Gwar wzmógł si , a po chwili znów rozległ si  jeden głos: 

— Ja byłem kochany. Nie dałem ani szylinga. Byłem kochany za darmo. Nie wzi ła ani 

peseta. 

Powstał hałas: 

— Ale, ale! Za to pewnie dałe  kolczyki, albo korale na szyj ! 

— Kto nie mógł by  kochany? — mrukn ł oci ałym, grubym głosem mat. — Tylko nie 

ka demu si  chce.  eby kocha , trzeba umy  nogi. Teraz, kiedy musz  my  nogi, nie mam 

background image

 

56 

 

Wiatr  dmie  ostro,  w skie  poszarpane  chmurki  gnaj   gór   —  maszty  i  te  z  lin,  które  s  

stalowe,  j cz ,  mewy  walcz   z  pr dem,  który  znosi  je  ku  nawietrznej,  a  na  pokładzie 

rozbrzmiewaj   t skne,  ałosne  nawoływania,  pie ni…  Powiedziałem  przecie,  e  wiem,  na 

czym si  sko czy — i dlatego nie dziwi  si , widz c co  jak pocz tek ko ca. Powiedziałem 

nawet, zdaje si ,  e jak przył cz  si  do tego baby, b dzie gorzej. Wi c prosz : marynarze, 

szoruj c bom–bloki, zawodz : 

— Hej, hej, kocha  mi  chciej! 

A z rufy odpowiada im dziki i nami tny odzew tych, którzy tam pozostali przy kubłach i 

szczotkach: 

— Ucałuj — ucałuj! 

Nie nale ało mówi  o kobietach. Nie nale ało porusza  tego tematu.  ciany maj  uszy. 

Dziób okr tu nurza si  w wielkich, wełnistych grzywaczach, zapada si  i wznosi, ale nie 

cofa si  na krok, pomimo  e morka wieje wprost z przodu w tył.  piewy  załogi nie ustaj . 

Smith zapowiedział wprawdzie marynarzom,  e je li nie zaprzestan , to on sprawi,  e b d  

zmuszeni  połkn   te  słowa  i  połkn   je  —  ale  stare  wygi,  starzy  wyjadacze,  umiej   sobie 

poradzi .  Zamiast  piewa   jawnie  miłosne  pie ni,  kład   cał   dusz   w  zwykłe  marynarskie 

zawołania i na jedno wychodzi. A  wstyd. Podaj c lin  wołaj  na wiatr: — zaplataj, zaplataj! 

— Pochylaj c si  nad szczotk  i kubłem: — myj, szoruj — czy , polewaj! —  ywiołowo, z 

całym  ut sknieniem.  Tego  ju   Smith  nie  mo e  im  zabroni ,  gdy   prawo  eglugi  zezwala 

marynarzom  na  marynarskie  okrzyki.  Naokoło  statku  kr y  w ciekle  olbrzymi  samiec 

wieloryb!,  tryskaj c  fontannami  wody  powy ej  głównego  masztu,  rekiny  skuliły  si   ze 

strachu, a pies morski wyprowadził swe potomstwo na fal  — cała rodzina gapi si  na okr t. 

Jakie  widowisko dajemy  z siebie — ile  upokorzenia i  mieszno ci, dobrze chocia ,  e 

nie  ma  nikogo  ze  znajomych.  Wła ciwie  wszystkiemu  winna  lekkomy lno   Smitha; 

wszystko  dlatego,  e  wczoraj  nad  ranem  Smith  z  nudów  kazał  zało y   na  kotwic   kawał 

solonego  mi sa  i  na  t   przyn t   złowiono  wielk   samic   wieloryba.  Załoga  zbiegła  si  

wyci ga   olbrzymi   ryb   i  przypatrywa   si   jej  przed miertnym  tanom  na  pokładzie. 

Przybiegł  i  Smith  —  momentalnie  wybuchn ł  najbrudniejszymi  słowy:  —  Wyrzuci   mi 

natychmiast to  cierwo, t  padlin , t  gór  łoju do niczego niepodobn  — patrze  nie mog  na 

ten wzd ty kadłub! Ale ju  było za pó no. Marynarze przygl dali si  raczej z pieszczot , a 

Thompson rzekł, przeci gaj c si : 

— Hej, hej… 

Wieloryb, jak wiadomo, jest ssakiem, dlatego te  samica ssaka tak ich podnieciła — gdyby 

to była inna jaka ryba, zimnokrwista, nie podziałałaby wcale. Zwłaszcza Thompson, który i 

ex jest ssakiem, silnie zareagował. Smith znów wybuchn ł szyderstwem i przekle stwami. — 

O! Jak cuchnie! Wstr tna! Nie znosz  jełkiego odoru. Musi by  stara, ju  ja si  znam na tym 

—  musi  mie   co  najmniej  17  lat.  —  Niebaczny!  17  lat!  Dla  samicy  wieloryba  był  to 

rzeczywi cie wiek starczy, ale — 17 lat! Niepotrzebnie wspomniał o 17 latach. Majtkowie w 

milczeniu zepchn li olbrzymk  do wody, a w pół godziny potem ju  zacz ły si  nostalgiczne, 

nami tne zawodzenia, nieukój dziwnie dra ni cy nerwy. 

Około południa ukazał si  na mostku kapitan, rozejrzał si  po spienionym morzu, skin ł i 

rzekł: 

— Okr t  trzyma  si   pod  wiatr  z  o lim  uporem.  Bardzo  dobrze.  Panie  Smith!  Niech  pan 

wydzieli marynarzom po jednej stołowej ły ce tranu. 

Marynarze,  jak  mogli,  wykr cali  si   od  tranu  —  nie  chcieli  psu   sobie  marze   —  lecz 

Smith  ka demu  zaaplikował  pełn   ły k .  Po  Iranie  cokolwiek  si   uciszyło.  Ale  to  s   stare 

wygi,  wycirusy  wszystkich  k tów  wiata,  do   spojrze   na  nich  —  najedli  si   razowego 

background image

 

55 

osobiste  zaczepki  —  to  niebezpieczne.  Jestem  jak  jagni   pomi dzy  wilkami,  jak  osieł  w 

jaskini lwów. Trzeba jednak b dzie rozmówi  si  powa nie z Clarkem. 

Sposobno   do  rozmowy  nadarzyła  si   jeszcze  tego  samego  wieczoru  na  mostku 

kapita skim.  Clarke  stał  oparty  o  por cz  i  konferował  z  porucznikiem,  a  obaj  mieli  bardzo 

zafrasowane i zirytowane miny. Widocznie naradzali si  nad sytuacj , gdy  dosłyszałem, jak 

Cłarke mówił: — Tak, ale je eli tak dalej pójdzie, to mo e zabrakn  oczu. Co  ich musiało 

podjudzi  — co  musiało o mieli  t  band  — sami nigdy by nie zaczynali. Teraz nie b dzie 

spokoju. 

— Kto ich podjudził?! — wrzeszczał wpadaj c w gniew. 

Morze  było  przezroczyste  —  zachodz ce  sło ce  nie  zd yło  jeszcze  skry   si   za 

horyzontem,  a  ju   ciemno   z  ogromn   szybko ci   spowijała  wody.  Na  niebie  ukazały  si  

bociany  w  corocznej  w drówce  z  północnej  Szkocji  do  wschodnich  brzegów  Brazylii.  Te 

swojskie ptaki s  w najwi kszym kłopocie wówczas, gdy w porze odlotu piskl ta ich nie s  

jeszcze  dostatecznie  wy wiczone  w  lataniu  —  z  jednej  strony  pot ny  instynkt  w drowny 

pcha za morze, z drugiej równie pot ny instynkt macierzy ski przykuwa do nieszcz snych 

piskl t podfruwajek — wydaj  wtedy przera liwe krzyki. 

— Oko jest prawie najczulszym organem ciała — nadmieniłem po chwili. — Bardzo łatwo 

wyj  oko. — Dodałem jeszcze,  e na punkcie oczu jestem specjalnie dra liwy. — Osobi cie 

nie  znosz   nawet,  gdy  mi  kto   słomk   celuje  w  oko.  Zdaje  si ,  e  załoga  jest  troch  

niespokojna. Zdaje si ,  e im tam troch  ciasno czy niewygodnie, czego  im brakuje — czy 

nie mo na by troch  uspokoi ? 

— Teraz ten znowu! — krzykn ł Cłarke grubia sko, niespodziewanym głosem człowieka 

maj cego wa niejsze sprawy. — Do diabła. Tchórz pana obleciał? Czasem robi pan wra enie 

miałego  eglarza, a czasem wygl da pan płaczliwie jak baba. 

Był bardzo zirytowany. 

— Załoga si  w ciekła, a pan nam głow  zawraca. Co pan jest — baba? 

— Ja nie — odrzekłem ura ony. — Ale jak przypl cz  si  do tego baby, to b dzie gorzej. 

Chciałem tylko zaznaczy ,  e wiem, i  na okr cie tworzy si  spisek. 

— Spisek? — wykrzykn ł zdumiony. 

— Tworzy  si   spisek  ogólny  —  rzekłem  niech tnie.  —  Niew tpliwie  zachodzi  spisek, 

cho  na pozór go nie ma, wszystko kombinuje si  i porozumiewa za plecami. Ju  ja wiem z 

góry. jak to si  sko czy. Bardzo niedobrze si  sko czy. 

— Co? Co? — zawołał Cłarke ciekawie. — Spisek? Na Banbury’m? Pan co  wie. Co pan 

wie, panie Zantman? Spisek? 

Spojrzałem mu w oczy. 

— Pan wie tak samo dobrze, jak ja — odrzekłem. — Dolega czysto  i skromno  — moja 

czysto  i skromno . 

— Jak to? — zapytał. 

— Ja  wiem  —  odrzekłem.  —  To  dlatego,  e  jestem  czysty  i  skromny.  Gdybym  nie  był 

skromny, nie byłoby tyle nieskromno ci. Ju  ja was znam — dodałem — wam wszystkim to 

samo  w  głowie.  Zachciewa  si   nie  wiadomo  czego,  a  ja  przeszkadzam  —  ja  zawadzam, 

nieprawda ?  —  moja  skromno   zawadza.  Dlatego  wszystko  tu  naokoło  podlizuje  si   lub 

grozi, podgl da i przedrze nia, dlatego nieustanne zaczepki i ci gle jedna i ta sama my l — 

ach, jedna i ta sama my l! 

— Co? — rzekł kapitan rozdziawiaj c g b . — Nieprzyzwoite, mówisz pan? Nieskromne? 

Ale   z  pana…  Chod   pan,  napijemy  si ,  mam  koniaczek  prima  —  krzykn ł  podniecony. 

Byłem  bardzo  rozgoryczony  zachowaniem  si   kapitana,  gdy   poczerwieniał,  a  małe 

eglarskie oczki błyszczały mu jak ogarki, zorientowałem si ,  e powiedziałem w ferworze za 

du o i zawstydzony, pr dko odszedłem. 

 

background image

 

54 

ogl dnym i unika  scysji, porusza  si  bardzo ostro nie, gdy  nuda ci nie, a sło ce przypieka. 

Oby my, oby my dopłyn li do Valparaiso — niestety wiatr dmucha na przekór.” 

— „Porz dek, karno  i czysto  na tym statku to cienka błonka, która lada chwila mo e 

prysn  i ma si  ku temu.” 

Po napisaniu papier spaliłem. Wkrótce okazało si ,  e obawy moje były uzasadnione — i 

le  zrobiłem,  rozdaj c  pieni dze  marynarzom,  gdy   wpłyn ło  to  na  nich  judz co  i 

rozzuchwalaj co.  Bierze  si   pieni dze,  a  potem  —  dalej e,  ju   z  pieni dzmi  w  kieszeni! 

(Kiedy , ju  dawno, rozdawałem w ten sam sposób karmelki i z nie lepszym skutkiem.) — 

Którego   dnia,  spaceruj c  po  rufie,  spostrzegłem  na  deskach  pokładu  ludzkie  oko.  Było 

zupełnie  pusto,  tylko  przy  sterze  marynarz  uł  gum ,  cały  pokład  zalany  był 

podzwrotnikowym  sło cem  i  poci ty  uko nie  niebieskaw   siatk   cieniów  olinowania 

fokmasztu. Zapytałem sternika: 

— Czyje to oko? Wzruszył ramionami. 

— Nie wiem, sir. 

— Czy komu wypadło, czy te  zostało wyj te? 

— Nie widziałem, sir. Le y tutaj od rana. Byłbym podniósł i schował do pudełka, ale nie 

wolno mi odchodzi  od steru. 

— Tam  pod  burt   —  rzekłem  —  le y  drugie  oko.  Ale  inne.  Innego  człowieka.  Niech 

Barnes pozbiera je, jak b dzie odchodził od steru. 

— Słucham, sir. 

Podj łem  przerwany  spacer  zastanawiaj c  si ,  czy  powiadomi   kapitana  i  Smitha,  który 

ukazał si  na schodkach przedniego luku. 

— Tam na pokładzie le y ludzkie oko. Zainteresował si   ywo. — Do kr… ro… Gdzie? 

Czy do pary? 

— Czy pan my li, panie poruczniku,  e komu wypadło, czy te   e zostało wyj te? 

Usłyszeli my głos kapitana z górnego pomostu: ! 

— Czy co si  stało, panie Smith? Dlaczego pan zakl ł? 

— Te…  chr…  przekl…  —  odparł  ze  zło ci   Smith  —  te…  bar…  prr…  zaczynaj   si  

bawi  w oczko. 

— Czy pan chce przez to powiedzie  — zapytałem —  e marynarze z nudów wymy lili 

tak  zabaw ,  e jeden drugiemu znienacka kciukiem stara si  wybi  oko — tak mniej wi cej, 

jak chłopcy w szkole podstawiaj  sobie nogi? 

Z góry rozległ si  głos kapitana: 

— Nie zapomnij pan, panie Smith, by niezale nie od kary sprawca zjadł wybite oko. Tego 

chc  zwyczaje  eglugi. 

— Diabli  —  zakl ł  porucznik. —  Jak  raz zacz li, to ju   nie  b dzie spokoju.  Na wodach 

południowego  Pacyfiku  stracili my  w  ten  sposób  w  czasie  ciszy  morskiej  3/4  oczu  całej 

załogi. Boj  si  tego jak wszystkich diabłów, ale jak raz zaczn , nie mog  si  powstrzyma . 

Ju   ja  im  sprawi   —  a,  a,  wielmo ni  panowie  —  popami taj   mnie,  popami taj   mnie 

wielmo ni paaa… aaa… paa… 

— To raczej co  jak łechtanie — rzekłem. — Chłopiec w szkole panicznie boi si  łechtania 

i dlatego te  nie mo e si  powstrzyma  od połechtania swego towarzysza, wtenczas tamten 

jego znów zaczyna łechta  i rozpoczyna si  ogólne łechtanie. 

— Ju   ja  ich  połechc   —  zamamrotał  Smith,  pieni c  si   i  gwałtownie  macaj c  po 

kieszeniach.  Dodałem  tylko  smutno  i  prawie  bole nie:  —  Przepraszam.  To  słabo 

przytwierdzony organ, kulka wsadzona w dołek człowieka, nic wi cej. 

Poszedłem  do  siebie,  poło yłem  si   na  łó ku  i  napisałem  palcem  na  cianie  kajuty:  — 

Ładna sprawa. — Teraz Smith ich połechc , a potem znowu oni połechc  Smitha. To du o 

gorzej  ni   my lałem.  To  niby  jednostajnie  i  głupio,  ale  coraz  dora niej  i  cia niej  —  to  ju  

background image

 

53 

Matowi za nogi 

5 szyl. 

N. N. za nasturcje 

2 szyl. 

Steevensowi  za  pewne  pomidory  oraz 

p kowie 

5 szyl. 

Busterowi za nie miało  

5 szyl. 

Dickowi za grz dki uprawiane r czn  łopatk  

po ród wysokich łodyg trzcinowych 

1 szyi. 8 pens. 

O’Brienowi  za  ogromne  dojne  krowy  pas ce 

si   na  ł ce  pełnej  okr głych  kamyczków. 

(Chciałem  da   mniej,  ale  wiedział  jeszcze  o 

„Kluczyku”) 

3 szyl 

O’Brienowi  powtórnie  za  warz chew,  z 

zaleceniem, 

eby  si   hamował  a   do 

Valparaiso.  (NB.  On  nie  chce,  mówi,  e 

znowu  wczoraj  spłyn ł  krwi .  Za  to  znów  6 

pens. dodatkowo) 

 

Do przeniesienia — 

31 szyl. 6 pens. 

 

Rachunek powy szy opatrzyłem nast puj cym komentarzem: „Płac , bo moje. Gdyby nie 

było  moje,  nie  płaciłbym.  Niepotrzebnie  zadawałem  si   z  tym  typem  (Thompsonem),  teraz 

wszyscy  zaczepiaj   jeden  przez  drugiego.  Kle  ma  gorszej  rzeczy,  jak  wej   w  kontakt  z 

hołot ,  która  gl dzi  bezmy lnie,  z  głupim  pochlebianiem  si ,  byle  ci gn   pieni dze.  Na 

pewno  mi dzy  sob   wy miewaj   si ,  e  udało  im  si   naci gn   pasa era  i  te  same  słowa 

powtarzaj   w  sposób  wulgarny  —  rycz c  ze  miechu  i  trzymaj c  si   za  brzuchy.  Ciekawe 

jednak,  sk d  wpadli  na  nie.  Ju   to  trzeba  przyzna ,  e  na  statku  zachodzi  ra cy  brak 

dyskrecji  i  pod  tym  wzgl dem  mógłbym  mie   pretensje  nie  tylko  do  majtków,  ale  i  do  rur 

okr towych,  które  wyprawiaj   dziwne  jakie   zawijasy,  równie   moje.  Oni  małpuj   i 

przekr caj , a z ka dej rzeczy robi  zaraz brudy albo głupot , tak  e trzeba si  rumieni .” 

„Sytuacja  wymaga  ogromnego  taktu.  Kapitan  ma  za  du o  eglarskiej  fantazji,  a  Smith 

umie ciepło  cisn  za r k  — a  miło. Mog  ka dej chwili wyrzuci  za burt . Wyje d aj c 

zapomniałem  o  absolutnej  władzy  kapitana,  a  to  wa ny  punkt,  o  którym  nie  nale ało 

zapomina .  Zapomniałem  te ,  e  na  morzu  s   sami  m czy ni  (nie  mówi   o  wielkich 

pasa erskich parostatkach). To wszystko m czy ni i skarpetka była na czasie. Co do załogi, 

to składa si  ona ze starych wyjadaczy, starszych jeszcze ni  my lałem i trzeba z nimi bardzo 

politykowa , bo dla nich nie ma nic  wi tego, oni s  jak bursze niemieccy albo jak  ołnierze 

w  koszarach.  To  wida   po  nich.  Dobrze,  e  Smith  trzyma  ich  za  mord .  Dzi ,  stoj c  na 

dziobie,  zobaczyłem  nieznane  zwierz   wielko ci  i  kształtu  mrówkojada,  które  wysun ło 

w ski  jak  ta ma  i  długi  j zyk  i  usiłowało  poliza   nim  kawałek  drzewa,  pływaj cy  w 

odległo ci paru metrów — poszedłem wi c na ruf , ale tam znowu roiło si  od ostryg — a te 

limaki połykane s   ywcem i zdychaj  odarte ze skorup w ciemnej jamie  oł dka. Nikt nie 

mo e by  bardziej od nich po arty  ywcem i niczego si  tak nie boj  jak cytryny. (Ba  si  

cytryny!) Odwróciłem si  tedy od morza i spojrzałem na pokład, ale tu znów jeden z majtków 

poło ył  szczotk ,  podniósł  nog   i  podrapał  si   w  pi t ,  zupełnie  jak  mały  piesek,  który 

załatwia si  pod krzakiem. Sko czyło si  na tym,  e ponownie zamkn łem si  w kajucie na 

par   godzin,  pod  pozorem  wilgoci.  Zachodzi  potrzeba  ogromnego  taktu,  nie  mo na  si  

niczemu dziwi , nie mo na okazywa  zdziwienia, zdziwienie byłoby zupełnie nie na miejscu. 

gdy  wszystko jest takie — wszystko jest takie, a ja nie mam  adnej podstawy do zdziwienia i 

je li wyrzuc  mi  za burt , to wylec  bez zdziwienia — zdziwienie w tych warunkach byłoby 

bez  w tpienia  ogromn   niewła ciwo ci ,  ra cym  nietaktem.  W  ka dym  razie  trzeba  by  

background image

 

52 

Dlaczego  to  robicie?  Przecie   tak  nie  trzeba,  Thompson.  —  Był  to  rosły,  barczysty  drab, z 

ogorzał  twarz , włochat  piersi , kolczykami w uszach i z mał  grzywk  nad czołem — zbyt 

mał  w stosunku do całej postaci. Rozejrzał si , czy nikogo w pobli u nie ma, przysun ł si  

do mnie bardzo blisko i powiedział, wysuwaj c usta: — Ja lubi , sir. 

— No,  no,  Thompson  —  rzekłem  po piesznie.  —  Macie  tu  5  szylingów  na  tyto , 

Thompson. — Thompson zamkn ł łap , w któr  wsun łem pieni dze i rzekł: 

— To na nie si  nie zda. 

— Pewnie nudno wam na pokładzie, Thompson — rzekłem  yczliwie. 

— — Oj nudno, nudno — j kn ł Thompson — a  trudno wytrzyma , sir. Musz  chodzi  

spa  o dziewi tej jak grzeczne dzidzi, sir, a we dnie  piewa  piosenki. Kapitan i porucznik s  

zbyt surowi, sir. Nie mog  sobie u y  — nie mog  sobie wygodzi  — zdycham, sir. Dawniej 

byłem krwisty, czerwony jak ogie , dobrze si  miałem, a teraz jestem blady i wycie czony — 

diabli mi  bior , sir, marnuj  si , sir. 

Wyniosłem mu na miseczce troch  mleka, które wychłeptał. 

— To wam dobrze zrobi, Thompson. Mleko jest białe, to na czerwono  najlepsza rzecz — 

codziennie wystawie dla was tak  miseczk  przed drzwi kajuty. Mleko i du o owoców. Tylko 

na miło  Boga, nie róbcie  skandalu, Thompson. Postarajcie si  wytrzyma  do Valparaiso. 

Okr t  zwalnia,  lecz  kapitan  mi  mówił,  e  wkrótce  powieje  przychylna  morka.  Bardzo  was 

prosz ., tylko bez  adnych głupstw, Thompson, macie tu jeszcze 5 szylingów. 

Stoimy  wci   pod  76°  szer.  geogr.,  o  dobre  450  mil  na  południowy  zachód  od  Wysp 

Kanaryjskich — nie widuje si  jednak kanarków. Te złotopióre i małe ptaszki boj  si  wida  

nadmiernych  odległo ci,  wol   przeskakiwa   z  gał zi  na  gał   w  plamistym  g szczu 

rozło ystych  południowych  drzew,  gdzie  wiergot  ich  rozlega  si   znacznie  gło niej  ni   na 

morzu.  Nie  s  to  ptaki morskie, lecz l dowe. Wiatr  dmucha  lekko, lecz stale,  w  sam  dziób 

okr tu,  drobne  fale daj  raz  za  razem  drobne szczutki,  na  fiołkowym  niebie  przesuwaj  si  

g siego białe, pogodne obłoczki. 

Widocznie Thompson opowiedział,  e ja dałem mu par  szylingów — gdy  po południu 

zaczepił  mi   na  ródokr ciu  mat,  wielki,  astmatyczny,  gruby  m czyzna  o  obwisłych, 

nalanych  policzkach,  wyłupiastym,  bladym,  zm czonym  spojrzeniu.  Skar ył  si   na  nud , 

powiedział,  e ma brudne  nogi  —  e  to  go  bardzo  m czy i prosił  o par   szylingów. Kiedy 

skarciłem go ostro, odezwał si  ciszej: 

— Dobrze, dobrze.  ycie ju  jest takie. Ja wiem. Mam 47 lat, a nigdy nie miałem czystych 

nóg — nigdy, nie dało si  zrobi . Inni to mog  mie  czyste nogi, ale ja nie — nigdy — taki 

ju  mój psi los. Zawsze to to, to tamto wejdzie w parad  i nie mo na — a jak mo na, to si  

nie chce. Wła ciwie to ja chc  — ale mi si  nie chce i — dodał niemrawo — znalazłem inne 

sposoby, tutaj — stukn ł palcem w czoło z min  domy ln  i spogl daj c na mnie. Co pr dzej 

dałem mu 5 szylingów na piwo i poradziłem,  eby przynajmniej pudrował sobie nogi — to 

praktyczniejsze,  mniej  zabiera  czasu.  Prosiłem,  eby  nikomu  o  tym  nie  mówił,  e  ja  daj  

pieni dze. 

Ale widocznie nie wytrzymał. Jeden z marynarzy, nie znany mi z nazwiska, szepn ł niby 

do siebie, przechodz c w pobli u i obejrzawszy si , czy nikt nie słucha: 

— Nasturcje. 

I temu dałem par  szylingów. Hm… Zaczynam si  powa nie niepokoi , gdy  uwa am,  e 

załoga staje si  zbyt nachalna. Nie upłyn ło dwóch dni od rozmowy mojej z Thompsonem, a 

notatnik,  w  którym  zapisuj   codzienne  wydatki,  zaczernił  si   szeregiem  nowych  pozycji. 

Wygl dało to prawie tak, jak gdyby załoga znalazła jakie  moje wiersze pod poduszk , ale ja 

adnych  wierszy  nie  miałem,  gdy   przecie  wdrapałem  si   na  Banbury  z  motorówki,  bez 

adnych pakunków. 

 

Thompsonowi za lubi  i ryjek 

10 szyl. 

background image

 

51 

ogl dnie (gdy  jednak skarpetka wci  jest opuszczona) rozlu ni  nasze stosunki. Równie  i 

Smitha z jego pomysłami i  widerkiem osadz  na miejscu. To nie racja,  e powiedziałem o 

poduszce alb  o lataj cej rybie (czasem oczywi cie co  musi si  wypsn , skoro nagabuj ), 

aby zaraz ogłasza  mi  «starym  eglarzem» i wtajemnicza  we wszystko, czy ja chc  czy nie 

chc .” 

„Przyznam si ,  e wyobra ałem sobie  ycie na statku zupełnie inaczej. A to jakie  bajorko. 

Nie  ma  adnego  przewiewu.  Liczyłem  na  słony  zapach  morza,  przestrzeni  etc.,  o  ile  

zdrowszy  od  l dowych  zaduchów,  a  tu  tymczasem,  widz ,  ciasno  —  ciasno,  natr tnie  i  w 

dodatku jakie  małpowanie. Przede wszystkim nie ma za grosz taktu. Przedwczoraj, nie chc c 

kontynuowa  dłu ej rozmowy z Clarkiem, wróciłem do kajuty, ale jaki  du y robak, zdaje si  

skorpion, wylazł ze szpary w podłodze, przygl dał mi si  czas jaki , poruszaj c w sikami, a 

potem  ni  st d  ni  zow d  zwin ł  si   w  kł bek  i  zastrzykn ł  sobie  wszystek  jad  odwłoka  — 

popełniaj c  samobójstwo.  Słyszałem,  e  jest  to  na  porz dku  dziennym  u  tych 

błonkoskrzydłych.  Ale  dlaczego  wybrał  si   z  tym  do  mnie?  Czy  nie  mógł  załatwi   si   w 

szparze? Udałem,  e nie widz . Na l dzie te  widuje si  czasem psy albo konie, ale przecie  

jest  wi ksza  dyskrecja  i  nikt  nie  b dzie  wyłaził  specjalnie  do  kogo ,  eby  mu  pokaza .” 

„Oby my jak najpr dzej dopłyn li do Valparaiso. Czy tylko dopłyniemy do Valparaiso? Nie 

wiem, mo e to zreszt  jest normalne i przewidziane rozkładem jazdy — ja nie znam si  na 

gwiazdozbiorach i nie umiem posługiwa  si  sekstansem ani kompasem, lecz je li konstelacja 

(jak  si   zdaje)  jest  nieprzychylna,  a  nawet  małpio  zło liwa  jaka ,  i  weszli my  w  niedobry 

znak  Barana  albo  Kozioro ca,  to  zdaniem  moim  kapitan  i  Smith  zanadto  rzucaj   si   i 

pozwalaj  sobie. Ja zawsze bałem si  tej oficerskiej, marynarskiej fantazji, co to na nic nie 

zwa a , tylko za mord  i po kawalersku — kawalerska fantazja i kawalerska jazda. Trzeba 

czasem przycichn  — przeczeka . Trzeba wiedzie , kiedy i co. Tu jest ciasno, zupełnie jak 

w pudełku i mo e wynikn  jaki skandal, twarze marynarzy nie podobaj  mi si , cho  widuj  

tylko ich grzbiety.” 

Napisawszy to, spaliłem czym pr dzej papier nad  wiec . Potem wzi łem kawałek papieru 

i dopisałem jeszcze. — ,,Tak, twarze marynarzy nie podobaj  mi si , cho  widuj  tylko ich 

grzbiety.  Grzbiety,  oczywista  rzecz,  s   potulne  i  zestrachane,  jak  to  zwykle  grzbiety,  ale 

wieczorami  dochodzi  mi   przez  podłog   kajuty  spod  pokładu  jednostajne,  natr tne 

brz czenie, ni to szum rojowiska owadów. Szum ten pochodzi od marynarzy. A zatem Smith 

trzyma ich za mord  w dzie , ale nie w nocy. Czy chrapi ? Czy mówi ? A je li mówi , to o 

czym mog  mówi  i czy przypadkiem nie zanadto plotkuj , jak to si  zdarza w czasie długich 

morskich  podró y.  Mo liwe  bowiem,  e  z  nudów  rozpowiadaj   sobie  jakie   rozwlekłe, 

niestworzone historie, w których nie ma ani słowa prawdy. Smith wspomniał mi przecie  — 

to  s   obie y wiaty,  stare  portowe  wygi  i  na  pewno  tam  niemało  nasłuchali  si   w  yciu. 

Znałem  jednego  takiego  —  opowiadał  on  zawsze  z  wielk   uciech ,  e  w  Tokio  słyszał  u 

fryzjera, jak pewien pan «bardzo porz dnie ubrany, na pewno z wy szej sfery», przestrzegał 

manicurzystk ,  «aby nie obcinała za krótko paznokci, gdy  nie b dzie miał czym dłuba  w 

nosie».  Oto  jest  próbka  ich  stosunku  do  inteligencji.  Oni  tylko  takie  rzeczy  umiej  

podchwyci   —  nic  wi cej.  A  gotowi  gada   o  tym  —  godzinami,  wci   z  tyra  samym 

obrzydliwym szyderskim prze miechem.” 

I ten papier spaliłem — jednak e nie znaczy to, abym nie wprowadził w czyn postanowie  

odno nie do Clarkego i Smitha. Trzymałem si  od nich z daleka, a kiedy widziałem ich na 

jednej  stronie  okr tu,  przechodziłem  na  drug .  Gorzej  było,  nie  przecz ,  gdy  jeden  był  po 

jednej, a drugi po drugiej stronie brygu. Tymczasem zerwała si  morka, lecz zamiast d  z 

boku  lub  z  tyłu,  j ła  dmucha   lekko  w  sam  dziób.  Banbury  nie  cofał  si ,  ale  było  to 

niewypowiedzianie dra ni ce — niewielkie fale pluskały mu w nos. 

Na  domiar  okazało  si ,  e  Thompson  rzeczywi cie  ma  usta  w  ryjek  —  widz c  to,  nie 

mogłem  si   powstrzyma   (wyrzucam  sobie  t   nieogl dno )  i  zapytałem:  —  Thompson. 

background image

 

50 

pomy lane.  Jest to  znana  w  medycynie choroba, polegaj ca na  pewnym  zacietrzewieniu  — 

jest to, wyra aj c si  naukowo, specyficzny tuman, zrodzony  z pewnego nieopanowania — 

jest  to  pewna  rozkosz  czerpana  z  niedoskonało ci  zmysłów  i  z  pomyłek  instynktu 

za lepionego  zbytni  

arłoczno ci ,  niejakie,  mo na  by  powiedzie ,  urzeczenie 

automatyzmem,  słowem  choroba  poniek d  automatyczna,  wynikaj ca  z  zastosowania 

wielkich powszechnych sił ci enia, wyrzutu i głodu do gry w ciuciubabk . A przy tym — jak 

te  te przedmioty b d  dolegały w brzuchu? — Po chwili jednak muskuły twarzy mi zel ały, 

ukazała  si   na  niej  okropna  beznadziejna  głupota i  rzekłem  ciszej: —  O  Bo e!  Dobrze, ale 

dlaczego  tak  głupio?  Dlaczego  tak  głupio,  jałowo,  ci gle,  bez  przerwy,  bez  jednej  chwili 

wypoczynku, dlaczego tak jako  głupio–m drze i m drze–głupio? Kto  tu si  .m drzy i kto  

wygłupia, o Bo e, ze lij cho  z pi  minut przerwy. — I pozwoliłem sobie doda  nawet: — 

Jestem jak w ciemnym lesie, gdzie cudaczne kształty drzew, upierzenie i jazgot ptaków wabi  

i  miesz  dziwn  maskarad , lecz z gł bi dochodzi daleki ryk lwa, kłus bawołu i skradaj cy 

si  krok jaguara. 

 

 

Banbury  posuwa  si   coraz  wolniej.  Słonko  przygrzewa  coraz  silniej,  roztopiona  smoła 

kapie z boków okr tu do morza, morze jest szafirowe, a woda, u yta do szorowania pokładu, 

paruje prosto w równie  szafirowe niebo. Kapitan Clarke ukazał si  na mostku kapita skim, 

oblizał palec i rzekł: 

— Jakbym  wiedział  —  bryza  ustaje.  A  bardzo  mo liwe,  e  b dziemy  mieli  wiatr 

przeciwny.  Panie  Smith  —  ka   pan  zało y   boczny  kliwer.  Na  tym  szlaku  zawsze  tak  — 

zawsze, czy do Valparaiso, czy z Valparaiso, wiatr przeciwny. I to si  nazywa  egluga? To 

jest  egluga! To ma by   egluga! — wrzeszczał rozzłoszczony. 

Stadko delfinów nie odst puje rufy. Nie chc  one mi sa — jedynym ich marzeniem jest 

podrapa  si  troch  o ster okr tu, gdy  cierpi  strasznie wskutek wodnych wszy. Nie zawsze 

trafia  im  si  taka  gratka  —  twardy  przedmiot w  bezkresie  wód,  o  który  mo na  si   potrze . 

Cz sto tygodniami całymi płyn  przez ocean w poszukiwaniu takiego przedmiotu. Nie widz  

jednak  tego,  e  okr t  cho   bardzo  wolno,  przecie   posuwa  si   naprzód  i  wiecznie  chybiaj  

kant  steru  o  par   cali.  Nieszcz liwe  ryby,  nie  rozumiej c  przyczyny,  wci   powtarzaj  

manewr bezskutecznie. 

Na  kawałku  papieru  zanotowałem  co  nast puje:  —  „Uwa am,  e  tego  troch   za  du o. 

Delfiny chybiaj ce kant steru, szczury gryz ce własne ogony, marynarze, którzy wpatruj  si  

we  własne  nogi  i  odginaj   zgi te  grzbiety,  pelikany  kłuj ce  grzbiety  wielorybów,  kapitan 

kłuj cy si  szpilk  z porucznikiem, wieloryby nie mog ce wzlecie  nad wod , ryby lataj ce, 

które  natomiast  nadymaj   si   tak  dalece,  i   woda  nie  wytrzymuj c  napi cia,  wyrzuca  je  ze 

strachu  w powietrze  — to  jest  stanowczo zbyt  monotonne.  Przypuszczam,  e mo na  by  od 

czasu do czasu pokaza  co  innego. Gdybym wiedział,  e tak b dzie, nigdy bym nie wybierał 

si  w podró . Nie zawadziłoby troch  wi cej taktu. Powtarza  wci  w kółko jedno i to samo, 

to jest stawianie kropki nad i, zupełnie zb dne — jeszcze si  kto domy li.” 

„Widoki zreszt  jak widoki, ale ze strony kapitana i Smitha zachodzi ju  ra cy brak taktu, 

te  nogi  i  te  szelki  niemo liwe,  a  gorzej  jeszcze  z  rozmowami.  Co  maj   znaczy   — 

przepraszam — te zwierzenia? «My  eglarze» — co znaczy «my  eglarze»? Kto tu si  chce 

«kołysa », co znaczy «p d» i «po erczo », co znaczy «nuda» i to,  e «ponosi»? Ja wcale nie 

jestem ciekawy. To było wyra nie pite do mnie — to wszystko pijacy. To pijacy i ludzie o 

fatalnych  skłonno ciach, o  zakład,  kokaini ci albo morfini ci,  zepsuci  doszcz tnie  gdzie   w 

jakim  Pernambuco. Nie b d  wi cej z nimi rozmawia!. Nie jestem  eglarzem i nie chc  mie  

do czynienia z  eglarsk  «fantazj » kapitana i z jego marynarsk  « miało ci ». Postaram si  

background image

 

49 

Daj  słowo — jakby pan nigdy nie puszczał maminej spódnicy. Jak pan to robi? 

— Ale  bo ja, panie kapitanie, rzeczywi cie.. Zapewniam pana. 

— Ha,  ha,  ha,  ha,  ha  —  roze miał  si   przeci gle.  —  Ho,  ho,  ho,  z  pana  filut,  panie 

Zantman. No, ale ja nie zmuszam, skoro pan nie chce, ostatecznie niech i tak b dzie,  e pan 

pierwszy raz — ha, ha, ha… Przydałby si  nam jaki sztormik, co? — dodał, znów tr caj c 

mnie  łokciem.  —  Wtedy,  do  cholery,  przejechaliby my  si   porz dnie,  co?  A  tu  wlecz  si , 

człowieku — i jeszcze w dodatku wiatr ustaje. Skr cam si  — nudno — diabli bior  — nie 

mog  wytrzy… 

— To niezdrowo — rzekłem. — Bardzo niezdrowo. Złe my li przychodz . 

— Do  zarazy  —  mrukn ł  kapitan,  —  Spójrz  pan  na  te  maszty.  Jak  one  głupio  stoj .  To 

głupie.  A  ja  te   stoj   —  głupio.  Stoj   ja  i  kieliszek.  Powiedz  pan,  co  mo na  zrobi   z 

kieliszkiem  —  potłuc  go  tylko,  co?  Tak  te   zrobiłem  wczoraj  wieczorem.  Na  tym  zasr… 

brygu nic si  nie dzieje od rana do wieczora. Gdy patrz  na t  por cz — uderzył r k  — i 

widz ,  e ona ci gle połyskuje tak głupio — to patrz  i chciałbym wyskoczy  ze skóry. — 

Zacz ł  si   skar y   bole nie,  przyciszonym  głosem,  e  wszystko  jest  głupie  —  głupie.  — 

Wszystko musi by  wyczyszczone, ka da rzecz na swoim miejscu, marynarze nic innego nie 

robi   tylko  szoruj   i  czyszcz   po  całych  dniach.  Na  statkach,  jak  pan  wie,  obowi zuje 

nadmierna,  wprost  przesadna  czysto .  Po  choler ?  Albo  te  ryby  lataj ce…  Powiedz  pan 

tylko, dlaczego one tak głupio wyskakuj  z wody, o, niech pan spojrzy — ukazał mi jedn , 

która ostrym łukiem przeleciała nad pokładem — to te  głupie, głupie jak nie wiem. Powiedz 

pan, dlaczego one to robi , co? Przecie  nie maj  skrzydeł. 

Odpowiedziałem  po  namy le,  e  zjawisko  to  nale y  przypisa   specyficznym 

wła ciwo ciom tych oskrzelowatych, które umiej  nad  si  do tego stopnia,  e w pewnym 

momencie woda, nie mog c wytrzyma  nerwowo, wyrzuca je, ze strachu, aby nie p kły. Tak 

samo  ropuchy  ziemne  nadymaj   si   papierosem  cz sto  do  rozmiarów  przera aj cych,  lecz 

ziemia, gorsza pod tym wzgl dem od wody, nie popuszcza i dlatego p kaj . 

— Słowo daj ! — zawołał kapitan z niezrozumiałym podnieceniem. — Ha, ha, ha! Racja! 

To, to! Ale z pana! Naturalnie — a to łajdaczki, no! Nad  si , przestraszy , a ta spietrana 

k…a woda boi si  i wyrzuca — ha, ha! Boi si , do diabła — boja ma, boja ma! W mord ! W 

mord  i za mord ! — krzyczał zachwycony. Zdaje si ,  e słowa moje połechtały w nim jak  

yłk   terrorystyczn .  —  Brawo,  doskonale!  e  te   mi  nie  przyszło  do  głowy.  Ale  z  pana 

znawca. Z pana przyrodnik — dodał, nadymaj c si  z lekka i patrz c na mnie z podziwem. — 

l pan mówi,  e pan nie podró ował? 

— Troch   si   znam  na przyrodzie  —  rzekłem  —  ale teoretycznie.  — Zacz łem  kaszle , 

powiedziałem,  e robi si  chłodno, i wróciłem do kajuty, sk d nie wydalałem si  przez cały 

dzie  nast pny. 

Tego (nast pnego) dnia snów zdarzył si  ciekawy wypadek, którego jednak nie widziałem 

(gdy  byłem w kajucie). Wiadomo,  e  arłacze s  niesłychanie  arłoczne, st d te  ich nazwa 

—  arłacze. Otó  kuchcik okr towy upu cił przypadkiem do wody wielki miedziany rondel i 

rondel  —  chaps  —  natychmiast  znikn ł  w  łakomej  czelu ci.  Fakt  ten  dostarczył  mu  tyle 

przyjemno ci  i  tyle  przedziwnej  rozkoszy,  e  nie  mógł  si   powstrzyma   i  wyrzucił  jeszcze 

par   widelców,  które zostały  schwytane  w  lot, a  potem  zacz ł  wyrzuca  wszystko, co miał 

pod  r k ,  a  wi c  talerze,  no e  kuchenne  i  stołowe,  fili anki,  własny  zegarek  kieszonkowy, 

kompas,  barometr,  trzymiesi czn   pensj   oraz  komplet  encyklopedii  eglarskiej.  Smith 

przyłapał  go  w  chwili,  gdy  odrywał  półk   w  całkowicie  ogołoconej  kajucie.  Mo na  sobie 

wyobrazi ,  co  si   działo.  Chłopak  tego  samego  wieczoru  zachorował  na  malari   i,  jak  si  

zdaje,  nie  poka e  si   wi cej  do  ko ca  podró y.  Tak  czy  owak,  jeste my  pozbawieni 

przedmiotów pierwszej potrzeby i omlet musimy je  wprost z patelni. Dowiedziawszy si  o 

tym  zdarzeniu,  zmarszczyłem  brwi  i  powiedziałem  do  siebie,  ale  dosy   gło no  i  m drze, 

jakby  mi  zale ało,  aby  kto   słyszał:  —  Aha,  no  tak  —  to  bardzo  m dre.  Bardzo  dobrze 

background image

 

48 

mo emy bawi  si  w piłeczk , panie Smith. Przecie , do choroby, nie jeste my dzie mi, panie 

Smith, w krótkich majteczkach. 

— Hem,  hem  —  zatem  zabawa  w  piłk   jest  dziecinna,  a  te  hem,  hem…  nogi…  nie  — 

rzekłem, pokasłuj c. 

— Pewnie — odparł chełpliwie — nogi — nie, bo któ  z nas nie ma odcisków? — a przy 

tym  podtrzymuj   karno   w  załodze.  Oni  musz   spełnia   wszystko  bez  gadania.  Tak  samo 

szpilka — jak Boga!… to było zupełnie w ciekłe — szalone — bałwa skie. Jak panu si  to 

podoba,  panie  Zantman?  Ba,  ba!  Pan,  z  pa skim  do wiadczeniem,  nie  mo e  nie  przyzna  

racji. Tak jest zawsze i wsz dzie. Bez tego pozdychaliby my z nudów. 

Oblizał palec i wystawił na wiatr. 

— Tym bardziej  e wiatr ustaje i zagra a, zdaje si , cisza morska. Do ci … parr… jasn… 

dół… To zawsze tak. Pan zna przysłowie — woda i nuda, to  ywioł  eglarza. 

Pod wieczór widziałem tłuste fl dry oraz rozró niłem głow  rekina młota na jakie 3, 4 cale 

pod powierzchni . 

Kapitan  Clarke  ukazał  si   na  mostku  kapita skim,  i  zacz ł  na  mnie  kiwa .  Widocznie 

Smith musiał naplotkowa  o poduszeczce i jakobym był starym  eglarzem — gdy  kapitan 

odnosi  si   do  mnie  obecnie  zgoła  inaczej  ni   poprzednio,  a  nawet  sprawia  wra enie,  jakby 

chciał mnie wysondowa . Widocznie my li,  e ja wiem co , czego on nie wie, lub  e wmiesi, 

si  tak jako  urz dzi ,  e mi mniej dolega. Gdy wdrapałem si  na mostek, Clarke rzekł: 

— Nuda, panie. Morska nuda. 

— Hm — odparłem. 

— Niemiła rzecz — nuda. Co? Niemiła. Nudno. Nie wiadomo co. 

— Mo na wytrzyma  — powiedziałem. — Ale tak znów nudno. Jest woda — ryby… 

— Ba, panie, Smith mi mówił — —rzekł kapitan łaskawie, tr caj c mnie łokciem. — Pan 

tam  na  pewno  ma  swoje  sposoby  na  nud ,  to  panu.  nie  nudno.  Jakbym  wiedział.  Ta 

poduszeczka,  ho,  ho.  Tylko  pan  nie  chce  ich  udzieli ,  sk piec  z  pana…  h …  h …  pan 

wszystko chowa dla siebie. 

— Ale   nic  podobnego.  Bo  pogniewam  si   na  pana.  panie  kapitanie.  Smith  co  

nabajdurzył. 

— No,  no,  bez  urazy!  Chciałem  tylko  zaznaczy ,  e  z  panem  mo na  —pogada ,  panie 

Zantman, nie jak z byle szczurem l dowym — i niepotrzebnie pan si  kryje przed nami — nie 

rozumiem, co panu zale y… No, ale wolna wola. 

Byłem w  bardzo  niemiłym  i  trudnym  poło eniu  i  kr ciłem  uwa nie  guzik  od  marynarki, 

gdy  Clarke miał  ył  na skroni, wyra nie odznaczaj c  si  na tle wyłysiałych k tów czoła. 

Nagle ^markotniał i zacz ł drapa  si  za uchem. 

— Nuda — powrócił znów do swego, kopi c co  nogami — nuda. Podpisałem kontrakt z 

towarzystwem i musz  kursowa  Birmingham — Valparaiso, tani i z powrotem. Co jest, do 

cholery? Na l dzie nudno — tramwaje, bary — nuda l dowa wypycha na morza. A na morzu 

co? Ju  pan ruszył — ju  pan wypłyn ł pod pełnym  aglem — ju  ginie brzeg — ju  pan si  

rozkołysał — ju  pieni si  szlak za ruf  — a tu naraz nuda, co? Morska nuda. 

— Natura stoi na zawadzie — mrukn łem chrz kaj c. — Natura jest taka. 

— Jak to? — rzeki Clarke. 

— Natura nie lubi — mrukn łem — nie lubi. 

— Najlepsza na nud  jest fajka–przyjaciółka — rzekł sentymentalnie. — Whisky tak e jest 

dobra — obgryzanie paznokci — za ywanie tabaki… Je li kto ma dziur  w z bie, wiercenie 

j zykiem.  Je li  zasw dzi,  mo na  si   drapa   —  wie  pan,  w  Mukdenie  wchodz   do  klubu, 

czterech kapitanów przy lunchu, wszyscy podrapani do krwi, podrapani, jakby mieli wysypk . 

A pan. co, panie Zantman? 

— Ja? — Ja czasem… 

— Wła nie uwa ani,  e pan wygl da  wie o i rumiana — rzekł z ciekawo ci  kapitan. — 

background image

 

47 

Arabskim.  —  Pan  nie  eglował?  Ba,  panie,  pan  ma  w ch  starego  wilka  morskiego,  pan 

wchodzi  od  razu,  jak  mówi ,  w  sam  rodek  kwestii.  Poduszeczka  —  rzeczywi cie!  To 

najlepsza rada! Gdy poło ymy poduszeczk , zaraz przestaniemy si  ciacha . 

— Przepraszam  pana,  ale  przypomniałem  sobie,  e  zostawiłem  w  kajucie  zapalon  

maszynk  spirytusow , kawa gotowa wykipie  — przepraszam pana, panie Smith. 

Około  czwartej  po  południu  widziałem  igraszki  pelikanów  z  rybami  gł binowymi. 

Nadleciały dwa z południowego zachodu i j ły kr y  nad okr tem. Pelikany s  to ptaki du e, 

nie nobiałe,  z  wielkim  podgardlem  i  o  dziobie  metrowej  długo ci,  niesłychanie  ostrym. 

Oczywi cie  nie  mog   marzy ,  by  zdołały  po re   nim  rekina  albo  wieloryba,  ale  korci  ich 

absolutna przewaga  nad olbrzymami  morskimi, polegaj ca  na  tym,  e  rekiny  ani  wieloryby 

nie umiej  fruwa . Korci ich i nie daje spokoju. Dlatego nadlatuj  cicho i — pac — zagł biaj  

ostry  jak  sztylet  dziób  w  grzbiet  ryby  gł binowej,  która  uchodzi  pod  wod   albo  miota  si , 

usiłuj c  wyskoczy   i  pogoni   za  pelikanem  w  niedost pny  powietrzny  ywioł.  Majtkowie 

przerwali prac , by si  pogapi , czym  ci gn li na siebie okropne przekle stwa Smitha. 

— Łajdaki  —  wydzierał  si   przed  zbit   i  milcz c   gromad   —  wielmo ni  panowie! 

Wielmo ni  panowie!  Thompson!  —  ty  jeste   naj  gorszy,  ja  mam  na  ciebie  oko,  ty  bydl , 

Thompson!  Ja  z  tob   pogadam  dzi   wieczór!  Ja  z  tob   —  Thompson  —  pogadam  —  dzi  

wieczór — zobaczysz. 

Potem  zacz ł  mi  si   zwierza ,  co  do  załogi,  e  to  stare  wygi,  wyjadacze,  wycirusy, 

pozbierane  ze  wszystkich  portów,  których  trzeba  trzyma   mocno  za  mord .  —  Oni  tylko 

my l ,  jak  si   wykr ci   od  roboty  i  le e   do  góry  brzuchem.  Jest  tam  na  przykład  niejaki 

Thompson, ten jest najgorszy. 

— Najgorszy? 

— Thompson? To pijawka. Niech pan zauwa y jego usta — układaj  si  zawsze w ryjek, 

jak  do  ssania.  Maskuje si ,  pracuje  jak  ka dy,  ale  powiedziałem  sobie,  e  mu  poka   przy 

najbli szej sposobno ci i poka  mu dzi  wieczór. Przysiadzie ze strachu, gdy mu poka . 

— Usta  —  rzekłem  pojednawczo  —  to  pewnie  dlatego,  e  jest  ssakiem.  Ka dy  jest 

ssakiem. Nale ymy do rodziny ssaków. 

Wyraziłem  delikatnie  w tpliwo   co  do  ruchów  tułowia,  ogl dania  nóg  i  recytacji:  — 

Ryby  i  morskie  ptaki  eruj   za  okr tem.  —  Wypowiedziałem  si   ostro nie  za  pewnym 

umiarem i zaznaczyłem, niby mimochodem,  e jednak co za du o, to niezdrowo. Na to Smith 

odpowiedział,  e  s dzi,  i   ja,  stary  eglarz,  kpi   sobie  z  niego.  Nie  takie  rzeczy  dziej   si  

przecie   na  wodach  wschodnioazjatyckich  z  Chi czykami.  Albo  na  linii  Port  Aden  — 

Pernambuco,  gdzie  u ywaj   stale  roztopionej  stearyny.  Ruchy  tułowiem  zmierzaj   do 

wyrobienia gi tko ci kr gosłupa, wpatrywanie si  w nogi jest kar  za brak nale ytej czysto ci 

— kto ma brudne nogi, ten musi wpatrywa  si  w nie pełn  godzin . Co za  do wersetu: — 

Ryby  i  morskie  ptaki  eruj   za  okr tem  —  to  brzmi  on  jak  wzór  kaligraficzny  i  w  istocie 

chodzi o to, by wypisa  go w mózgach marynarzy perłowym rondem. 

— Taki bryg, jak ten, idzie sam bez niczyjej pomocy, chyba  e jest sztorm. Marynarze nie 

mog  przecie  szorowa  bez przerwy tego krr… prr… pokładu, wyszorowaliby go do cna. A 

karno  musi by  zachowana, te łajdaki musz  by  trzymane w ryzach, kapitan wi c wybrał 

to raczej ni  co kolwiek innego. 

— A, raczej to ni  co kolwiek innego. 

— O, kapitan jest tak e starym do wiadczonym  eglarzem, wilkiem morskim co si  zowie. 

Pan powinien si  z nim lepiej zaznajomi , panie Zantman, na pewno panowie mieliby sobie 

niejedno do powiedzenia. 

— Stary mówił mi niejednokrotnie… — ci gn ł poufale Smith. — Panie Smith, jakie s  

obowi zki  kapitana  na  statku:  musi  on  wymy la ,  bo  inaczej  wszystko  by  si   w ciekło  z 

nudów.  Pan,  panie  Smith, musi  wymy la   g b ,  a  ja musz   wymy la  głow ,  i  to  jest cala 

mi dzy  nami  ró nica.  A  teraz  co ja  mam  wymy la ,  panie  Smith?  Przecie ,  do  zarazy,  nie 

background image

 

46 

same uszy b kałem tylko: — Ale  nie, nie, nie… ja tylko tek sobie… Ta, ta… gdzie by? Nic 

podobnego l —— zupełnie jak raz w tramwaju i jak raz na majówce… 

Płyniemy  dalej,  pogoda  cudowna,  niebo  przejrzyste,  gdzieniegdzie  w ród  srebrnych  i 

szmaragdowych fal pojawia si  raj  lub piła, chmara rekinów ugania si  za ruf , małe rybki 

lataj  nad wod , ale te  okr t posuwa si  coraz wolniej, jakby zastanawiaj c si , czy na dobre 

nie  stan   —  a  załoga  pod  nadzorem  niezmordowanego  drugiego  oficera,  po  omyciu 

nawietrznej  strony  brygu,  zwraca  si   ze  cierkami  ku  podwietrznej.  Drugi  oficer  jest 

młodzie cem  lat  dwudziestu  kilku,  płowym,  pilnym,  bez  wyrazu  i  nie  dopuszczanym  do 

poufało ci. W zasadzie istnieje on tylko pro forma, na to, aby istniał pierwszy oficer. Kapitan 

i Smith sp dzaj  prawie całe dnie w kajucie, gdy  morze jest spokojne. Przechadzaj c si  po 

pokładzie  widuj   ich  przez  okienko,  siedz cych  za  stołem  i  celuj cych  w  co   małymi 

gałeczkami  jakiej   substancji  —  prawdopodobnie  chleba.  Wydaje  si ,  e  nuda  dosy   silnie 

dolega  —  niekiedy  kłóc   si   strasznie  i  wymy laj   sobie,  a  pewnie  sami  nie  wiedz   o  co. 

Mieszaj  te  cocktaile z likierów Bolsa i przyprawiaj  whisky korzeniami imbiru. Od czasu 

do  czasu  zalega  na  dany  sygnał  zaczyna  skandowa :  „Ryby  i  morskie  ptaki  eruj   za 

okr tem”.  Ostatnio  spostrzegłem,  . e  marynarze  wykonuj   dziwaczne  ruchy  tułowiem, 

mianowicie, pochyleni nad  cierk , znienacka opieraj  si  na r kach, wypr aj  nogi i zginaj  

plecy, podobnie jak to czyni  niektóre ziemne glisty. 

Nie prosz  jednak nikogo o wyja nienia. Zakwalifikowałem to po prostu jako „oryginalny 

sposób  sp dzenia  czasu”.  Prawd   powiedziawszy  unikam  w  ogóle  rozmów,  poniewa  

uwa am,  e linia grot—rei niepotrzebnie skr ca si  w liter  S. Na liter  S zaczyna si  jedno 

słowo, które sam wymy liłem, a którego wolałbym nie zna . Nie tylko zreszt  ona — poza 

tym s  na okr cie inne nieprzyjemne kształty i rysy; jest on cały sp kany od gor ca. Nie ja 

wi c  zacz łem  rozmow   ze  Smithem  —  ale  wła nie  Smith  podszedł  do  mnie,  gdy  stałem 

oparty  o  burt ,  i  prosto  z  mostu  zapytał,  czy  nie  znam  jakich  dobrych  gier  karcianych,  w 

ko ci, albo innych — lub te , czy nie mam do rozwi zania jakich zagadek? 

 

Pierwsze — drugie Ojcze, Matko, 

A za  trzecie na ostatku. 

 

— Przedtem grali my w domino, w durnia, w chlusta i w klip  i  piewali my na przemiany 

stare kuplety z operetek. Potem przegl dali my kalendarz hodowli koni. Przez kilka ostatnich 

dni  —  rzekł  szczerze,  połykaj c  lu ne  przekle stwa  —  rzucali my  gałkami  z  chleba  w 

piero skiego małego robaczka, którego wyci gn li my spod szafy. Ale to nam si  przejadło. 

Potem  (poniewa   zawsze  siadujemy  naprzeciwko  za  stołem)  zacz li my  fiksowa   si ,  pan 

wie?  —  wpatrywa   si   w  siebie  —  kto  dłu ej  wytrzyma.  Jak  zacz li my  wpatrywa   si   w 

siebie, tak zacz li my kłu  si  szpilkami — kto dłu ej wytrzyma. Teraz ci ko nam przesta , 

a kłujemy si  coraz mocniej. Kapitan — ciach i ja — ciach, raz za razem. Mo e pan by co 

wymy lił — mo e pan zna co dobrego, panie Zantman? Jestem ju  cały pokłuty. 

Zapomniałem  si   i  rzekłem  nieopatrznie:  —  To  st d  pochodzi,  e  stworzyli cie  rodzaj 

zakl tego koła  i  nie ma  adnego  bocznego spustu. Szpilka  wymaga  poduszeczki  — we cie 

poduszeczk  od szpilki i połó cie j  na stole pomi dzy sob . Smith otworzy! usta i spojrzał na 

mnie z szacunkiem. — Do krr… Ale panie Zantman! — my my pana mieli za fryca, a pan 

jest, jak widz , starym  eglarzem. Pan ma do wiadczenie! 

— Ale   bro   Bo e!  Zapewniam  pana…  To  zupełnie  przypadkiem…  Co  te   pan,  panie 

Smith? Bo pogniewam si  na pana. Daj  słowo honoru,  e pierwszy raz jestem na morzu! — 

wyj kałem okropnie zawstydzony. 

— Pan jest diabelnym starym  eglarzem! — powtórzył porucznik, składaj c mi pokłon. — 

Ba, ba, panie! Niech pan nie udaje Greka! Musiał pan  eglowa  do woli po tych przekl tych 

bajorach,  po  Czerwonym  i  ółtym,  i  po  Ochockim,  i  po  Sargaskim,  i  po  Chi skim,  i  po 

background image

 

45 

— Wybierz  pan  takiego,  który  czuje  najmniej  —  niecierpliwił  si   kapitan  Clarke.  — 

Pr dzej — chc  pokaza  panu Zantmanowi… Wymy l pan co , panie Smith. Pan jest dosy  

ograniczony. Przypomnij pan sobie ziemi  Baffina i fok . 

— Ja ju  nie wiem co — rzekł Smith, spogl daj c t po m tnymi  renicami amatora ginu. 

— Wszystko zu yte. Wszyscy ju  zu yci, zmi ci, za wi… to jest… te… 

— Głupiec  z  pana —  z ymał  si   kapitan. —  Pr dzej  —  pr dzej  —  potrzebuj ,  aby  kto  

mnie uczuł. Czasem czuj  zw tpienie. Czasem ogarnia mi  zw tpienie. 

W tej chwili niepotrzebnie poruszyłem si  — ale za wierzbiała mi  pi ta, a jest to u mnie 

wrodzone,  e zawsze wtedy  wierzbi, kiedy nie potrzeba. 

— Mo e  by  u y   pana  Zantmana  —  mrukn ł  Smith,  przypatruj c  mi  si   z  nie  tajon  

zło liwo ci . 

— A  wie  pan,  to  niezły  pomysł  —  zawołał  kapitan.  —  U yjemy  pana  Zantmana.  Jest 

jeszcze  wie y. Jeszcze nie poczuł mnie dot d — najlepiej poczuje mnie na własnej skórze… 

Racja — to b dzie najpro ciej. 

— Je li kapitan rozka e — rzekł Smith, i uj ł mi  ciepło za r k  i  cisn ł jak w kleszczach 

(zupełnie tak samo uj ł mi  raz na l dzie jeden sier ant — z pocz tku ciepło, a potem bardzo 

mocno) — to zmajstrujemy wielk . w dk , wbijemy na haczyk pana Zantmana i złowimy na 

t  przyn t  wielk  ryb  gł binow . Ryba połknie pana Zantmana, a my rozpłatamy jej brzuch 

i wyci gniemy go jeszcze  ywego, jak Jonasza. To b dzie szpas. Ba, ba, pami ta pan, panie 

kapitanie,  nie takie hece wyprawiali my  w  Zatoce  Karaimskiej — tara było  dopiero  — ho, 

ho… 

— Głupi   pan  —  powtórzył  kapitan.  —  To  s   ot  —  banialuki.  Co  on  w  ten  sposób 

poczuje? Nic nie poczuje. Poza tym jest pasa erem… hm… Tylko bez brutalno ci, Smith, bez 

brutalno ci.  Głupi   pan  —  wrzasn ł  —  milcz  pan!  Ja  ju   mam  pot d  pa skich  szpasów  i 

kawałów, prawd  mówi c, rzygani nimi! Nie ma w nich sensu za grosz. Ja potrzebuj ,  eby 

poczuł,  eby poczuł kapitana Clarke, poczuł bez listka figowego i bez  adnych dodatków, jak 

go Pan Bóg stworzył. Pluj  na białe, zaprasowane spodnie i kapita sk  czapk  z galonami! Ja 

chc  rozebra  si , chc  by  goły — rozumiesz pan! — goły i włochaty! A czy pan Zantman 

po tym całym pa skim idiotycznym Jonaszu pozna mnie, mnie, Clarkego, gdy si  rozbior ?! 

— My tu nie potrzebujemy si  kr powa  — zamamrotał Smith ustami pełnymi gumy. — 

Nie ma pensjonarek. Ani konsulatów! 

— Nie  pozna  mnie  —  rzekł  kapitan  z  namysłem  —  ale  je li  nie  pozwol   mu  zapina  

podwi zki?  Je li  nie  pozwol   zapina   podwi zki,  Smith,  i  b dzie  chodził  z  opadaj c  

skarpetk ?  Có   wtedy?  Do  pioruna!  Wtenczas  pozna  mnie,  wtenczas  b dzie  wiedział,  kto 

jestem, bo łydka jest włochata! Do diabła! Te szczury l dowe ze swoimi białymi portkami i 

pocztówkami biało–niebieskimi zapominaj ,  e kapita ska łydka jest włochata. Pr dzej, panie 

Zantman, słyszał pan? Pr dzej!  ywiej, panie! 

— Pr dzej, panie! — powtórzył Smith i  cisn ł mi r k . 

— Tak to lubi  — rzekł kapitan spokojniej po chwili. — Widz ,  e z panem mo na trafi  

do ładu, panie Zantman, cho  nie ma pan kołysz cego si  chodu. Mieli my tu dwa lata temu 

jednego  szczura  l dowego  —  beznadziejnie  zakutego.  Trzeba  było  wyprosi   go  ze  statku 

prosto  do  wody,  gdy   kiedy  kazałem  mu  —  głupstwo  —  podnie   kołnierz  od  marynarki, 

kwiczał jak zarzynane prosi , a my,  eglarze, wie pan, nie lubimy kwiczołów. 

— My l ,  e ju  teraz dosy  — rzekłem, gdy Clarke odszedł, zostawiaj c mi  samego z 

porucznikiem. — My l ,  e teraz mo na by ju  zapi  skarpetk  — dodałem poufale, chc c 

załatwi   rzecz  polubownie,  tonem  pochlebnym  i  porozumiewawczym  dyskretnej  tolerancji 

dla niewybrednych dziwactw kapitana. — Co? — rzekł na to Smith, odst puj c ode mnie na 

dystans ramienia. — Co? Co pan sobie my li? Nie radz  panu — nie radz  panu nawet, jak 

pan b dzie sam w kajucie. A to co — hukn ł gro nie, a  dostałem g siej skórki. — Niech no 

pan  nie  b dzie  zbyt  dowcipny!  Do  chol…  zssr.—  —  Zmieszałem  si   i  zaczerwieniony  po 

background image

 

44 

zobaczyłem  paru  majtków  wpatrzonych  we  własne  r ce.  Wieczorami  za   dolatywały  mi  

skandowane po całych godzinach wyrazy: 

— Ryby i morskie ptaki  eruj  za okr tem. 

Ogromna czysto  panowała na statku, bez przerwy prawie stosowano wod  i mydło. Gdy 

przechodziłem obok marynarzy, nie podnosili oczu — przeciwnie, tym gorliwiej nachylali si  

nad  prac ,  tak  i   widziałem  jedynie  zgi te  w  kabł k  grzbiety.  Natomiast  miałem  niejasne 

wra enie,  e ilekro  pogr am si  w kontemplacji horyzontu, majtkowie zaczynaj  rozmowy, 

je li  ma  si   rozumie   w  pobli u  nie  ma  adnego  z  oficerów  —  na  l dzie  widywałem 

ulicznych  stró ów,  którzy  tak  samo  odstawiali  miotły  i  sikawki,  gdy  nikt  si   nie  patrzył. 

Kapitan z porucznikiem przewa nie graj  w domino albo te  siadłszy naprzeciwko siebie za 

stołem wy piewuj  stare kuplety z 1897 roku — gdy  nawigacja przy równym i przychylnym 

wietrze  nie  nastr cza  adnych  trudno ci.  Jednakowo   nie  wszystko  na  brygu  idzie  jak  po 

ma le.  Grzbiety  marynarzy  zanadto  kul   si ,  gdy  przechodz   obok,  kr gosłupy  wydaj   si  

zestrachane,  a  wielkie  chamskie  łapy,  którymi  niemrawo  poruszaj   pod  sob ,  zbyt  łatwo 

puchn   i  nabiegaj   krwi .  Spotka  wszy  Smitha  wał saj cego  si   na  pokładzie,  wyraziłem 

gł bok   ufno   i  wiar ,  ze  załoga  Banbury  składa  si   bez  wyj tku  z  zacnych  i  dzielnych 

chłopców. 

— Tym ich trzymam, sir — odparł porucznik, pokazuj c w  ylastej r ce mały  widerek i 

połykaj c  przekle stwa,  które  mno yły  mu  si   na  ko cu  j zyka.  —  Trzymam  za  mord … 

Najtrudniej, to  eby nie kopn  którego w tyłek — pan widzi, jak si  nadstawiaj . Ps… kr… 

— a gdybym kopn ł jednego, to musiałbym dla równo ci pokopa  wszystkich bez wyj tku, a 

te  byłoby  głupie,  głupie  do  zara…  to  jest  te…  —  Rozło ył  bezradnie  r ce.  Zdumiewaj ca 

poczucie własnej bezsiły wobec nadzwyczajnej idiotyczno ci faktu uderzyło go jak obuchem 

w  głow .  Okr t  posuwa  si ,  ale  monotonnie,  fala  bie y  za  fal .  Na  mostku  kapita skim 

dojrzałem  blady  ognik  fajeczki  —  kapitan  przechadzał  si   w  gumowym  płaszczu,  tam  i  z 

powrotem. 

— Panie  —  rzekł  —  czy  pan  wie,  co  znaczy  by   panem  ycia  i  mierci?  Hallo,  Smith, 

chod  no pan tutaj, spójrz no pan — ha, ha… 

— Ha, ha… — za miał si  Smith spogl daj c na mnie przekrwionymi oczkami — papa i 

mama… Do piór… to jest te… 

— Papa  i  mama  —  powtórzył  kapitan  trz s c  ramionami  z  tłumionego  miechu  —  a  tu 

wła nie nie ma papy i mamy! Tu jest bryg, panie — bryg na morzu! Z dala od konsulatów! 

— Na babk  babki — zakl ł Smith z uciech . — Tu nie ma pierniczków ani ciasteczek, ani 

do  chol…  chciałem  powiedzie ,  e  te…  dyscyplina  i  koniec.  Karno   i  kwita  —  ee…  Za 

mor… 

— No, no, dosy  ju , dosy , panie Smith. Pan Zantman jest ostatecznie pasa erem… Ale 

swoj  drog  nie zawadziłoby pokaza  mu, czym jest kapitan na morzu, co znaczy to słowo 

ogromne, zło one z samych zachcianek. Hi, hi, pan Zantman pewnie wyobra a sobie kapitana 

w  czapce  z  galonami  i  w  czy ciutkich  białych  zaprasowanych  pantalonach,  jak  jest 

wymalowane na pocztówkach. Wymy l pan co dobrego, panie Smith. Zastanowił si , pykn ł 

par  razy z fajki. 

— Ka , co? Je li ka  skaka , to b d  skakali — rzekł. — Jutro i pojutrze. 

— To ju  było — mrukn ł Smith. 

— Ka  — co, panie Smith? Ka  co obci  — ka  obci  ucho… 

— Mo na  —  rzekł  Smith  —  ale  to  diablo  delikatna  operacja…  to  jest…  hni…  Potem. 

Kłopot. 

— Wi c ka  — co? Wszystko mog  kaza ! Do kro set diabłów — ja jestem kapitanem! 

Te diabły poczuj  to — zawołaj pan którego z marynarzy. 

— Marynarze wszyscy ju  czuj  to — rzekł Smith po chwili, nie kwapi c si  — wypluł na 

dło  gum , przypatrzył si  jej dobrze i wsun ł z powrotem do ust. 

background image

 

43 

dwóch majtków uczepiło si  ka dej z jego nóg. Po długich naradach dopiero pierwszy oficer, 

nazwiskiem  Smłth,  wpadł  na  pomysł  zastosowania  rodków  womitalnych  —  lecz  tu  znów 

powstało  pytanie  —  jak  wprowadzi   rodek  do  przełyku,  całkowicie  wypełnionego  lin ? 

Wreszcie, po dłu szych jeszcze ni  poprzednie naradach, poprzestano na działaniu przez oczy 

i nos na wyobra ni . Na rozkaz oficera jeden z majtków wdrapał si  na maszt i przedstawił 

pacjentowi  na  talerzu  gar   uci tych  szczurzych  ogonów.  Nieszcz liwy  patrzył  na  nie 

wybałuszonymi  oczami  —  lecz  kiedy  doł czono  do  ogonów  mały  widelczyk,  przypomniał 

mu si  nagle makaron włoski jeszcze z lat dziecinnych — i zjechał na pokład tak pr dko,  e 

omal nie połamał sobie nóg. Wypadek ten powinien był mnie zastanowi , jako, powtarzam, 

pozostaj cy w pewnej analogii z moj  chorob  — nie było to wła ciwie to samo, ale jednak 

obie  przypadło ci  polegały  na  nudzeniu,  z  t   ró nic ,  e  jego  przypadło   miała  charakter 

chłonny,  do rodkowy,  a  moja  wr cz  przeciwnie  —  od rodkowy.  Zachodziła  tu  opaczna 

to samo , podobnie jak w lustrze — prawe ucho wypada po lewej stronie, cho  twarz jest ta 

sama.  Poza  tym  ogony  szczurze  równie   skłaniały  do  zastanowienia.  Jednak e  na  razie  nie 

po wi ciłem temu do  uwagi — jak równie  temu,  e okr t i grzbiety marynarzy nie były mi 

tak obce, jak by nale ało, zwa ywszy krótki mój pobyt na statku. 

Nazajutrz  zapytałem  przy  lunchu  kapitana  Clarkego  i  porucznika  Smitha  o  statek  i 

horoskopy dalszej podró y. 

— Statek jest dobry — odparł ufnie kapitan pykaj c z fajki. 

— Doskonały! — potwierdził sarkastycznie porucznik Smith. 

— A cho by i nie był doskonały! — rzekł kapitan mierz c władczo dumnym spojrzeniem 

roztocz wód. — Cho by i nie był doskonały! Przypu my,  e jest gdzie szpara! 

— Wła nie  —  rzekł  pierwszy  oficer  spogl dj c na  mnie zaczepnie.  —  Cho by  i  nie był 

doskonały. Kto si  boi zmokn , mo e w ka dej chwili — opu ci  okr t. Bardzo prosimy! — 

ukazał fale. — Zmokła kura! Do ci kiej, jasnej, to jest te… do ja… 

— Panie Smith — rzekł kapitan dłubi c palcem w uchu — rozka  pan, by załoga zawołała 

trzykrotnie:  Niech  yje  kapitan  Clarke,  hip,  hip,  hurra!  —  Płyn li my  dalej.  Pogoda 

dopisywała.  Banbury  torował  sobie  drog   równo  na  pełnym  kliwrze  po ród  jednostajnego 

falowania.  Na  horyzoncie  ukazała  si   krowa  morska.  Marynarze  szorowali  teraz  do  czysta 

mosi ne okucia burty. Dozorował ich drugi oficer, a kapitan wygl dał przez okno kajuty, z 

wykałaczk  w z bach. 

Min ło w ten sposób kilka dni, w ci gu których rozejrzałem si  po statku. Okr t był stary, 

mocno  nad arty  przez  szczury,  które  w  ogromnych  ilo ciach  pieniły  si   pod  pokładem  — 

miał miejscami zupełnie wyjedzone boki, to znów rufa, jak na zło , pełna była szczurzych 

bobków. W ogóle przypominał dawne fregaty hiszpa skie. 

Nadmiar  szczurów bynajmniej  mi   nie zachwycił  —  te  gryzonie  maj   niemiłe  obyczaje, 

tłusty ogon ich jest tak długi, spiczasty koniec tak daleko,  e trac  poczucie ł czno ci jego z 

reszt   ciała,  skutkiem  czego  wci   podlegaj   niezno nemu  złudzeniu,  za  wlok   za  sob  

smakowity  kawał  mi sa  zupełnie  obcy  i  w  sani  raz  do  po arcia.  To  czyni  je  bardzo 

nerwowymi. Czasem. wpijaj  z by w ogon, skr caj c si  z piskiem, jak oszalałe z  dzy i z 

okropnego  bólu.  Układ  olinowania,  rozmieszczenie  takielunku,  zarówno  jak  konstrukcja 

bakbortu  wcale  nie  zyskały  mej  aprobaty  —  a  kiedy  zobaczyłem  kształt,  rozmiar  i  barw  

otworów  rur  wentylacyjnych,  odszedłem  do  kajuty  z  oznakami  wielkiego  niezadowolenia  i 

zabawiłem w niej a  do wieczora. 

Zastanawiała  mnie  załoga.  Pomijam  stoicyzm,  z  jakim  marynarze  szorowali  do  czysta 

wyznaczon  cz

 statku nie troszcz c si  zgoła,  e zalewaj  brudn  wod  cz

 poprzednio 

oczyszczon . Ale za ka dym razem, gdy odrywałem wzrok od morza i przenosiłem na bryg, 

uderzał mnie widok nieoczekiwany. I tak na przykład ujrzałem czterech majtków, siedz cych 

na  pokładzie  ze  skrzy owanymi  nogami  i  wpatrzonych  we  własne  stopy.  Kiedy  indziej 

background image

 

42 

Z

DARZENIA NA BRYGU 

B

AKBURY

 

 

Wiosn   1939  r.  zdecydowałem si   odby   podró   morsk   —  ze  wzgl dów  osobistych  — 

zdrowotnych  i  wypoczynkowych.  Chodziło  głównie  o  to,  e  sytuacja  moja  na  kontynencie 

europejskim stawała si  z ka dym dniem przykrzejsza i bardziej niewyra na. Zwróciłem si  

wi c  listownie  do  znajomego  armatora  Mr  Cecila  Burnett  z  Birmingham  z  pro b ,  aby 

umie cił mi  na którym z licznych swoich okr tów — i zaraz otrzymałem krótk  odpowied  

telegraficzn : „Berenice Bringhton 17 kwietnia, godz. punkt dziewi ta”. Ale w Bringhton, w 

porcie,  tyle  stało  zakotwiczonych  aglowców  i  parostatków,  pakunki  za   tak  utrudniały 

swobod  ruchów,  e spó niłem si  o niespełna 15 minut, a marynarze i tragarze zacz li woła  

gor czkowo, jak to zawsze — tam, tam, pr dzej, jeszcze j  pan dogoni — pr dzej, pr dzej — 

niech si  pan  pieszy!  Jeszcze j   pan  złapie! Dogoniłem  Berenice  motorówk , lecz  ju   bez 

pakunków. Spuszczono drabink  sznurow , po której, nie zd ywszy w po piechu przeczyta  

nazwy wymalowanej wielkimi literami po lewej stronie kadłuba, wydrapałem si  na pokład. 

Był  to  du y  bryg  trzymasztowy,  pojemno ci  co  najmniej  4000  ton  —  a  jak 

wywnioskowałem z układu  agli oraz budowy bukszprytu, płyn ł do Valparaiso z ładunkiem 

szprotów  i  ledzi.  Kapitan  Clarke,  suchy  wilk  morski  o  zaczerwienionych  od  wiatru 

policzkach, rzekł z prostot : 

— Witam na Bakbury’m, sir. 

Pierwszy  oficer  zgodził  si   za  niewielk   opłat   odst pi   mi  swojej  kajuty.  Ale  wkrótce 

morze zacz ło si  wzdyma  i napadła mi  morska choroba z sił , o jakiej dotychczas nigdy 

nie słyszałem. Oddałem morzu wszystko, co miałem do oddania, i j czałem, b d c pró ny jak 

pusta  butelka  i  nie  mog c  zado uczyni   daniom  ywiołu,  który  domagał  si   jeszcze, 

jeszcze…  W  udr ce  fizycznej  i  moralnej,  z  powodu  niezno nej  czczo ci,  po arłem  kołdr , 

poduszk   i  rolet   —  ale  adna  z  tych  rzeczy  nie  pozostała  we  mnie  dłu ej  nad  sekund . 

Po arłem  jeszcze  po ciel  i  bielizn   pierwszego  oficera,  któr   miał  w  kuferku,  znaczon  

literami  B.B.S.  —  lecz  i  to  było  w  mym  wn trzu  go ciem  jedynie.  J ki  przenikn ły  przez 

cian  kajuty do kapitana, który ulitował si  nade mn  i kazał wytoczy  beczk   ledzi oraz 

beczk  szprotów. Dopiero pod wieczór trzeciego dnia, po zu yciu 3/4 baryłki  ledzi i połowy 

szprotów, przyszedłem jako tako do siebie i ustał ruch pomp oczyszczaj cych statek. 

Mijali my  północno–zachodnie  brzegi  Portugalii,  Banbury  dryfował  z  przeci tn  

szybko ci   11  w złów,  pod  przychylnym  bejdewindem.  Marynarze  szorowali  pokład. 

Patrzyłem  na  uciekaj c   skalist   ziemi   Europy.  egnaj,  Europo!  Czułem  si   pusty, 

aseptyczny  i  lekki,  tylko  w  gardle  piekło.  egnaj,  Europo!  Wyci gn łem  chusteczk   z 

kieszeni  i  machn łem  par   razy  —  na  co  mały  człowieczek  .stoj cy  w  górskim  w wozie 

równie  odpowiedział machni ciem. Statek szedł szparko, woda bulgotała u dziobu i za ruf . 

a jak okiem si gn  wyrastały pieniste bałwany. 

Majtkowie,  którzy  szorowali  dot d  przedni  pomost,  zacz li  teraz  szorowa   tylny  — 

schylone  ich  plecy  zbli ały  si   do  mnie  i  musiałem  si   usun .  Kapitan  ukazał  si   przez 

chwil  na mostku kapita skim i podniósł zwil ony palec, by zbada  nat anie wiatru.. Tego 

samego dnia pod wieczór zdarzył si  ciekawy, jakby ostrzegawczy wypadek, pozostaj cy w 

pewnym bli ej nie ustalonym zwi zku z moj  niedawn  chorob  — oto jeden z marynarzy, 

niejaki  Dick  Harties  ze  rodkowej  Kaledonii,  połkn ł  przez  nieuwag   koniec  cienkiej  liny 

zwisaj cej  z  bezanmasztu.  Wskutek,  jak  s dz ,  robaczkowej  działalno ci  przewodu 

pokarmowego j ł gwałtownie wci ga  w siebie lin  — i zanim si  spostrze ono, wyjechał po 

niej  a   do  szczytu  jak  górski  wagonik,  z  szeroko  otwart ,  przera aj c   g b .  Robaczkowa 

natura przewodu okazała si  tak silna,  e nie było sposobu  ci gn  go na dół; daremnie po 

background image

 

41 

co  — i ja to co  zjem, obgryz  w tej ko ci, to jest obgryziemy wspólnie, Pawle, ty ze mn , ja 

z tob , musz , musz  — nalegała gwałtownie — ja bez tego musz  umrze  młodo! 

Paweł si  zdumiał. 

— Dziecko, na co ci ko ? Ty zwariowała ! Je li ju  chcesz koniecznie, to ka  sobie poda  

wie  ko  z rosołu. 

— Ale  o to chodzi wła nie,  eby t , ze  mietnika! — krzykn ła Alicja, tupi c nó k . — I 

to ukradkiem, w strachu przed kuchark ! 

I znienacka powstała miedzy nimi sprzeczka, równie gor ca i omdlała jak skwar lipcowego 

sło ca,  które  chyliło  si   ku  zachodowi.  —  Ale ,  Alicjo,  to  wstr tne, cuchn ce,  fuj,  to  mdli 

mnie po  prostu, przecie   tutaj  wła nie  kucharka  wylewa  pomyje! —  Pomyje?  I  mnie tak e 

mdli i ja omdlewam — na pomyje tak e mam oskom ! Wierz mi, na pewno, to si  obgryza, 

Pawle. to si  jada! — tak robi  wszyscy, ja to czuj  — kiedy nikt nie widzi. 

Kłócili  si   długo.  —  To  wstr tne!  —  To  lepe,  dziwne,  tajemne,  wstydliwe  i  lube!  — 

Alicjo  —  wykrzykn ł  Paweł  wreszcie,  przecieraj c  oczy  —  na  miło   Boga…  —  ja 

zaczynam  w tpi .  Jak  to?  Sen  czy  jawa?  Nie  chc   si   dopytywa ,  bro   Bo e,  nie  jestem 

ciekawy,  ale…  Czy  ty  mo e  artujesz,  kpisz  ze  mnie,  Alicjo?  Co  si   tutaj  stało?  Kamie , 

mówisz?  Czy   mo liwe  —  by  rzucano  kamieniami  i  by  z  tego…  by  st d  wynikała  jaka  

niezdrowa pazerno  na ko ci? Ale  to zbyt dzikie, zbyt — nieczyste jakie , nie, szanuj  twe 

fantazje, lecz to ju  — nie instynkt dziewiczy, to — wyssane z palca. 

— Z palca? — odrzekła Alicja — Pawle, a palce moje czy nie s  dziewicze? Przecie  sam 

mówiłe ,  e  trzeba  zamkn   oczy,  bezmy lnie  i  cicho,  naiwnie  i  czysto  i  —  ach,  Pawle, 

pr dzej,  patrz  jak  sło ce  l ni,  a  ten  robaczek  tak  ospale  czołga  si   po  li ciu,  a  mnie  tak 

rozci ga! Mówi  ci, wszyscy robi  tak samo, a tylko my… tylko my nie wiemy! Ach, tobie 

si   zdaje,  e  nigdy  nikt  nikomu…  a  ja  ci  mówi ,  e  kamienie  wieczorami  wiszcz ,  jak 

rz sista ulewa, a  nie mo na zmru y  oczu i, w cieniu drzew, ko ci i inne odpadki bywaj  

obgryzane — z głodu i półnago! To jest miło  — miło . 

— Ha! Ty oszalała ! 

— Przesta ! — krzykn ła ci gn c go za r kaw. — Chod , chod my do ko ci! 

— Za nic! Za nic! 

I  w  rozpaczy  byłby  mo e  j   uderzył!  Lecz  w  tej  chwili  usłyszeli  za  murem  co   jak 

uderzenie i j k. Podbiegli, wychylili głowy z pn cych ró yczek: tam, na ulicy pod drzewem 

młoda  i  bosa  dziewczyna  wpijała  si   ustami  we  własne  podniesione  kolano  —  bole nie 

skurczona. 

— Co to? — szepn ł, 

Wtem nowy kamie  przeszył powietrze i ugodził j  w kark — upadła, ale zaraz zerwała si  

i uskoczyła za drzewo — a  gł bi sk d  doszedł wrzask m ski: 

— Ja ci dam! Ja ci jeszcze doło ! Zobaczysz! Złodziejka! 

Powietrze było pie ciwe, pałace, nast piło milczenie w przyrodzie, jedno z tych dr cych, 

wonnych zapami ta … i zbrodnia… 

— Widzisz? — szepn ła Alicja. 

— Co to? 

— Rzucaj  w dziewczyny… rzucaj  kamieniami… dla przyjemno ci tylko, dla rozkoszy… 

— Nie, nie… Niemo liwe… 

— Przecie  sam widziałe … Chod , ko  na nas czeka, chod my do tej ko ci! Razem j  

obgryziemy — chcesz? — razem! Ja z tob , ty ze mn ! Patrz, ju  j  mam w ustach! A teraz 

ty! Teraz ty! 

background image

 

40 

potrzeba, jak to mnie raz zdarzyło si  swego czasu, kiedy ci  poznałem.  wiadomo  oszpeca, 

nie wiadomo  zdobi, twój na wieki — Paweł.” 

 

— Instynkt  —  my lała  Alicja  —  instynkt…  tak…  ale  czego  chce  ten  instynkt,  czego  ja 

chc  wła ciwie? Sama nie wiem… umrze , albo zje  co  cierpkiego. Nie odzyskam spokoju, 

póki… Jestem tak nie wiadoma, mam opask  na oczach, jak mówi Paweł — a  strach czasem 

bierze… Instynkt, mój instynkt dziewiczy — on mi wska e drog ! 

Nast pnego  dnia  odezwała  si   do  narzeczonego,  który  wpatrywał  si   z  upojeniem  w  jej 

łokie  : 

— Pawle… ja miewam takie dzikie fantazje! 

— Tym lepiej, najdro sza, tego wła nie spodziewałem si  po tobie — odrzekł. — Czym e 

byłaby  bez kaprysów i fantazji. Uwielbiam ten czysty nierozs dek! 

— Ale moje fantazje s  dziwne, Pawle… takie,  e wstydz  si  powiedzie . 

— Nie  mo esz  mie   innych,  b d c  nie wiadom   —  odparł. —  Im dziksza  i  dziwniejsza 

fantazja,  z  tym  wi kszym  zapałem  wypełni   j ,  moje  ty  kwiecie.  Ulegaj c  jej,  oddam  hołd 

twemu i memu dziewictwu. 

— Ale…  Bo  widzisz,  to  —  wła ciwie,  to  jako   inaczej…  Mnie  przynajmniej  jako   tak 

rozci ga. Powiedz mi, czy… czy ty tak e… jak inni… czy kradłe  kiedy? 

— Za  kogo  mnie  masz,  Alicjo?  Co  znacz   te  słowa?  Czy  mogłaby   cho   przez  chwil  

upodoba  sobie w m czy nie, zbrukanym podobnym wyst pkiem? Zawsze starałem si  by  

godnym ciebie i czystym, oczywi cie w swoim, m skim zakresie. 

— Nie  wiem,  nie  wiem,  Pawle  —  ale  powiedz mi,  tylko  szczerze,  bardzo  ci   prosz   — 

powiedz  mi,  czy  kiedykolwiek,  wiesz  —  oszukałe   kogo,  albo  gryzłe ,  albo  chodziłe … 

półnago,  albo  czy  sypiałe   na  murze,  albo czy  biłe   kogo, albo  czy  lizałe ,  albo  czy  jadłe  

jakie obrzydlistwa? 

— Dziecko! Co ty mówisz? Sk d ci si  to wzi ło? Alicjo, zastanów si … Ja miałbym liza  

albo oszukiwa ? A mój honor? Oszalała  chyba! 

— Ach, Pawle — rzekła Alicja — jaki dzie  cudowny — ani jednej chmurki, a od sło ca 

trzeba daszek robi  nad oczami. 

Pochłoni ci rozmow  obeszli cały dom naokoło i znale li si  przed kuchni  — gdzie na 

kupie  mieci walała si  porzucona przez Bibi ko  z resztkami ró owego mi sa. 

— Patrz, Pawle — ko  — rzekła Alicja. 

— Chod my  st d  —  rzekł  Paweł.  —  Chod my  st d,  tu  złe  zapachy  i  jazgot  dziewek 

kuchennych. Nie, Alicjo, dziwi  si , jak w tej główce słodkiej mogły powsta  takie my li. 

— Czekaj,  czekaj,  Pawle  —  nie  odchod my  jeszcze  —  wida   Bibi  nie  obgryzł  jej  do 

ko ca… Pawle… ach, jaka ja jestem — sama nie wiem… Pawle. 

— A co, najdro sza, mo e ci słabo? Mo e upał ci  zm czył, tak gor co. 

— Ale  nie, gdzie tam… Patrz, jak spogl da na nas — jakby chciała nas ugry  — po re  

nas. Czy bardzo mi  kochasz? 

Stan li przed ko ci , któr  Bibi pow chał i lizn ł, wskrzeszaj c wspomnienia. 

— Czy  ja ci   kocham?  —  Tak  kocham,  e  chyba  tylko  w  górach  znale   mo na  równ  

miło . 

— A ja tak bym pragn ła, Pawle,  eby  obgryzł — to jest,  eby my obgry li razem te ko  

na  mietniku.  Nie  patrz,  zarumieniłam  si   —  przytuliła  si   do  niego  —  nie  patrz  na  mnie 

teraz. 

— Ko ? Co, Alicjo, co? Co powiedziała ? 

— Pawle — rzekła Alicja, tul c si  do niego — ten… kamie , wiesz, rozniecił we mnie 

szczególny  niepokój.  Nie  chc   o  niczym  wiedzie ,  nic  mi  nie  mów  —  lecz  m czy  mnie 

ogródek  i  ró e,  i  mur,  i  biel  mej  sukienki  i,  ach,  czy  ja  wiem,  chciałabym  mo e  mie  

posiniaczone plecy… Kamie  mi poszepn ł, poszepn ł mym plecom,  e tam za murem jest 

background image

 

39 

łokie , u miech przez łzy, lub pocałunek przez potarcie nosów nie jest wcale mniej dziwny 

ni   rzut  kamieniem.  Mo liwe,  e  istnieje  cały  kodeks  znaków  umówionych  i  sposobów,  o 

których ja, przebywaj c stale w Chinach i w Afryce, po ród dzikusów, nic nie wiem. 

Dziewiczo  tym si  odznacza,  e ka da rzecz nabiera dla niej innego znaczenia, ni  ma w 

rzeczywisto ci.  Rzut  kamieniem  nie  jest  dla  dziewiczego  m czyzny  w  tym  stopniu 

kamieniem  obrazy,  co  najl ejsze  cho by  mu ni cie  r k   policzka.  Zwykły  człowiek, 

normalna  kobieta  uciekłaby  z  wrzaskiem,  ona  za   —  u miechn ła  si   gwoli  jakim  

niezbadanym  gł biom.  Zwykły  człowiek  my lałby  tylko  o  tym,  by  uciec  z  placu  boju 

unosz c, o ile to mo liwe, cał  skór , podczas gdy dla mnie, przeciwnie, wszystkim jest honor 

i sztandar — chor giew, czyli  ci le mówi c kolorowa szmata na wietrze. Monarchia bardziej 

jest  dziewicza  ni   republika,  gdy   wi cej  w  niej  tajemnicy  ni   w  gadatliwych  członkach 

parlamentu.  Monarcha,  wywy szony,  bezgrzeszny,  nieskazitelny,  nieodpowiedzialny,  jest 

dziewic , a w mniejszych rozmiarach — tak e i generał jest dziewic . 

O,  wi ta tajemnico bytu, o, cudzie istnienia, nie ja, przyjmuj c dary twe, b d  patrzył ci 

na r ce. Przeciwnie — tylko korne pochylenie głowy, gł boki oddech, cze  i wdzi czno , 

panteizm i kontemplacja, nie za  fatalne w skutkach analizy. Dziewiczo  i tajemnica — to 

jedno, strze my si  wi c uchylenia  wi tej zasłony. 

Alicja za  ze swej strony tak e oddawała si  rozmy laniom. 

— Jak  dziwny  jest  wiat!  Nikt  nie  odpowie  na  nim  wprost,  lecz  zawsze  symbolicznie. 

Niczego  nie  mo na  si   dowiedzie .  Paweł,  naturalnie,  opowiedział  legend .  Wsz dzie 

otaczaj  mnie symbole i legendy, jakby wszyscy zmówili si  przeciwko mnie. Raj, Bóg… kto 

wie, czy i to nie zostało zmy lone specjalnie dla mnie, dla nas — młodych panienek. Mam 

przekonanie,  e wszyscy kryj  si  i udaj , a wszystko opiera si  na zmowie. I mama jest z 

Pawłem w porozumieniu. Słodko jest chlipa , pij c herbat  i przydeptywa  ogony pieskom… 

Tak… Religia, obowi zek i cnota, a mnie si  zdaje,  e poza tym, jak za parawanem, istniej  

jakie   ci le okre lone gesty, jakie  ruchy,  e ka de takie podniosłe hasło sprowadza si  do 

ci le okre lonego gestu i  ci le okre lonego punktu. 

Ach, wyobra am sobie! Na ogół wszyscy s  ubrani i zachowuj  si  uprzejmie — ale, gdy 

zostan  sam na sam, m czy ni rzucaj  kamieniami na kobiety, a te u miechaj  si , poniewa  

boli.  Nast pnie  —  kradn …  czy   ja  sama  nie  ukradłam  srebrnej  ły ki  i  nie  zakopałam  w 

ogrodzie,  nie  wiedz c  co  z  ni   pocz ?  —  Mama  nieraz  czytała  gło no  o  kradzie y  w 

dziennikach,  rozumiem  teraz,  co  to  znaczy.  Kradn ,  chlipi   pij c  herbat ,  nadeptuj   nogi 

psom  i  w  ogóle  post puj   na  przekór  i  to  jest  miło   —  a  dziewice  chowane  s   w 

nie wiadomo ci, a eby… było przyjemniej. Dr  cała. 

 

Alicja do Pawła: 

„Pawle! To jako  jest inaczej, ni  mówisz. Tak mi  jako  rozci ga! Wczoraj słyszałam, jak 

mama  mówiła  ojcu,  e  bezroboczy  „mno   si ”  okropnie  —  e  chodz   „półnago”,  zjadaj  

wstr tne  jakie   ochłapy  i  e  liczba  kradzie y,  bójek,  rozbojów  ro nie  jak  na  dro d ach. 

Powiedz  mi  wszystko  —  powiedz,  co  to  znaczy,  na  co  im  te  „ochłapy”,  dlaczego  — 

„półnago”, Pawle, prosz  ci  koniecznie, niech wiem nareszcie, czego si  trzyma , twoja na 

zawsze — Alicja.” 

 

Paweł do Alicji: 

„Najdro sza moja! Co si  to roi w tej głowinie mojej! Zaklinam ci  na miło  nasz , nie 

my l nigdy o tym. S  wprawdzie takie rzeczy, widuje si  czasem, lecz rozmy laj c nad nimi, 

jak nic mo na straci  dziewictwo — i co wtedy b dzie? Od brudów rzeczywisto ci wy sza o 

niebo  prawda  zawarta  w  czysto ci!  B d my  nie wiadomi,  yjmy  niewinno ci ,  yjmy 

instynktem naszym młodzie czo–dziewiczym, a strze my si  wgl da  mentalnie tam, gdzie nie 

background image

 

38 

do godno ci mego ideału, ukocha , uwierzy  na  lepo i by  gotowym  ycie odda  w ofierze 

— ale co? Cokolwiek. Byle mie  ideał. Ja, m ska dziewica, zaszpuntowana swoim ideałem! 

I oto, po czterech latach nieobecno ci, przechadzał si  z narzeczon  po  cie kach ogródka. 

Była z nich dorodna para. Pani S. przygl dała si  im z lubo ci  z okna, haftuj c serwet , a 

Bibi uganiał si  po trawniku za ptaszkami, które  wiergoc c uciekały przed jego czerwonym 

j zyczkiem. 

— Zmieniła  si  — mówił ze smutkiem młody człowiek — nie szczebioczesz jak dawniej 

i nie machasz r czk … 

— Nie, nie, kocham ci  zawsze tak samo — odparła z roztargnieniem Alicja. 

— O, widzisz! Dawniej nie powiedziałaby ,  e mnie kochasz. Nie spodziewałem si  tego 

po tobie, Alicjo —  e to ci przejdzie przez gardło,  e twój j zyk i wargi uformuj  ten wyraz 

wstydliwy. W ogóle jeste  jaka  niespokojna, podniecona, czy nie masz przypadkiem anginy? 

— Kocham ci , tylko… 

— Co tylko? 

— A nie b dziesz wy miewał si  ze mnie? 

— Wiesz  o  tym,  e  ja  —  nigdy  si   nie  miej .  U miecham  si   tylko  i  to  —  jasnym 

u miechem. 

— Wytłumacz mi, co znaczy miło  i co ja znacz ? 

— O,  dawno  czekałem  na  t   chwil   —  wykrzykn ł.  —  Co  znaczy  miło ?  Pójd   na  t  

ławeczk . 

Gdy  pierwsi  rodzice  w  raju  skosztowali  za  podszeptem  szata skim  drzewa  wiadomo ci, 

jak wiesz, wszystko zmieniło si  na gorsze. — O, Bo e! — błagali ludzie — u ycz nam cho  

odrobiny  utraconej  czysto ci  i  niewinno ci.  Pan  Bóg  patrzył  na  t   zgraj   bezradnie  i  nie 

wiedział, jak i gdzie umie ci  Czysto  i Niewinno  w tym plugawym stadzie. Wówczas to 

stworzył dziewic , naczynie niewinno ci, zamkn ł j  szczelnie i pu cił mi dzy ludzi, którzy 

zapałali ku niej nostalgiczn  t sknot . 

— A m atki? 

— M atki to nic, to blaga, otwarta, zwietrzała butelka. 

— A czemu, powiedz mi, czemu m czy ni rzucaj  na dziewice kamieniami? 

— Co takiego, Alicjo? 

— Nieraz mi si  zdarzyło — rzekła Alicja, oblewaj c si  p sem —  e ten i ów m czyzna 

spotkany na pustej ulicy, gdy nikt nie widział… rzucał na mnie kamieniem. 

— Co ty mówisz? — rzekł Paweł zdumiony. — O tym nie słyszałem — szepn ł. — Jak 

to? Rzucał kamieniem? 

— Brał kamie , du  cegł  i ciskał we mnie. Bolało — szepn ła cichutko Alicja. 

— To… to nic… To pewnie  li ludzie… dla zabawy, albo dla wprawy do celu. Nie my l 

wi cej o tym. 

— Ale dlaczego dziewice musz  si  wtedy u miecha ? — nastawała Alicja. 

— Dlaczego u miechaj  si ? Jak to? Co ty mówisz, dziecko? Czy cz sto ci si  to zdarzało, 

Alicjo? 

— O, bardzo cz sto, prawie codziennie, gdy byłam sama, lub z Bibi. 

— A twoje przyjaciółki? 

— I one skar  si  na to. Nie sposób si  nie u miechn  — ci gn ła zamy lona — cho  

boli. 

— Oryginalne  —  my lał  Paweł,  wracaj c  do  domu.  —  Przejmuj ce,  nawet  brutalne. 

Kamieniem w  dziewic  —  nigdy o  niczym podobnym nie  słyszałem. Co prawda,  te rzeczy 

bywaj   zwykle  trzymane  w sekrecie.  Ona  sama mówi,  e dzieje  si   to  tylko  wówczas,  gdy 

nikt  nie  widzi.  Brutalne  —  tak,  lecz  zarazem  urocze,  a  czemu?  Bo  instynktowne.  Jestem 

wzruszony,  dziwnie  podniecony.  O,  wiat  dziewiczy,  wiat  miło ci  pełen  jest  tych 

czarodziejskich  dziwactw.  Nieznajomi  u miechaj   si   do  siebie  na  ulicy,  kto   gładzi  czyj  

background image

 

37 

nerwowo. — Nie, nie — szeptał. — Ona tego w ogóle nie robi, ona tego nie zna, inaczej nie 

byłoby  chyba  Boga  w  niebiosach.  —  Lecz  czuł,  e  kłamie.  —  A  w  ka dym  razie  to  si  

odbywa poza ni , ona wówczas duchem jest nieobecna, niejako — machinalnie… 

— Tak, ale b d  co b d  — co za my l okropna! 

Ach! A ja? Ja, który o tym my l , który mog  o czym  takim my le , który nie głuchn  i 

lepn   w  obliczu  tej  okropno ci,  lecz  przygl dam  si   mentalnie.  Co  za  podło !  To  nie  jej 

wina,  e na ni  to spadło, lecz moja,  em zepsuty i brudny i nie umiem duchowo przemilcza . 

Czyli   nie  jestem  winien  ze  swej  strony  jej dziewictwu troch   nie wiadomo ci?  Tak  —  by 

godnie  ukocha   dziewic ,  trzeba  samemu  by   dziewiczym  i  nie wiadomym,  inaczej  nic  z 

naszej sielanki. 

Wi c  pragn   by   dziewiczym,  lecz  jak  tego  dokaza ?  Nie  jestem  dziewic .  Mógłbym 

wprawdzie  jak  ksi dz  lub  mnich  otoczy   si   czerni ,  postem  i  sutann ,  zachowa  

wstrzemi liwo  płciow , ale có  mi po tym? Czy  mnich, czy  ksi dz jest dziewiczy? Nie, 

po  stokro ,  gdzie  indziej  le y  sekret  m skiego  dziewictwa.  Przede  wszystkim  szczelnie 

zamkn  oczy, a po wtóre zda  si  na instynkt. Czuj ,  e instynkt wska e mi drog . Tak, jak 

wyczuwam instynktem, cho  nie umiałbym powiedzie  czemu,  e uszy jej bardziej dziewicze 

ni   nos,  a  bardziej  jeszcze  ni   uszy  —  łagodny  spadek  bark,  e  wielki  palec  mniej  od 

wskazuj cego,  jak  mog   oceni   pod  tym  wzgl dem  ka dy  szczegół  jej  postaci,  tak  samo 

instynkt b dzie mi drogowskazem, jak uzyska  m skie dziewictwo i sta  si  godnym Alicji. 

Czy   trzeba  rozwodzi   si , dok d  zaprowadził  go  instynkt?  Wszak  ka dy  prze ywał  co  

podobnego  pomi dzy  trzynastym  a  czternastym  rokiem  ycia.  Rodzice  przeznaczyli  go  do 

zawodu kupieckiego, lecz on wahał si  tylko mi dzy dwoma —  ołnierza albo marynarza. W 

zawodzie  ołnierskim  jest  wprawdzie  lepa  karno   i  twarde  ło e,  lecz  za  to  brak  jest 

przestrzeni.  Natomiast  marynarze  tym  góruj   nad  innymi,  e  pozbawieni  towarzystwa  płci 

odmiennej,  maj   przestrze ,  ywioł  i  swobod   —  a  nadto  woda  morska  jest  słona.  Okr t, 

kołysz c lekko, unosi ich w dalekie kraje, pomi dzy fantastyczne palmy i kolorowych ludzi, 

w  wiat równie nierealny jak ten, który  ni  w białych łó kach Alicja i jej rówie nice. Nie bez 

gł bszej  racji  odległe  krainy  te  zwane  s   dziewiczymi,  krainy,  gdzie  m czy ni  nosz  

warkocze, gdzie uszy, obci one metalowymi obr czkami, wydłu aj  si  a  do łopatek i gdzie 

pod baobabem bo ki po eraj  niewolników lub niemowl ta, podczas gdy ludno  cała oddaje 

si  rytualnym łama com. Czy  pocałunek przez potarcie nosów, praktykowany w ród dzikich 

plemion, nie jest jak  ywcem wyj ty z marz cej, niewinnej główki? Długie lata sp dził tam 

Paweł.  Uderzyło  go,  e  tamtejsze  dziewice,  nie  maj c  spódnicy  ani  bluzki,  całe  s   na 

wierzchu.  Ohyda…  —  my lał.  —  Zniweczenie  uroków…  Co  prawda  kolor  sam  przez  si  

przes dza  spraw …  Gdy  si   jest  czerwonym,  czarnym  lub  ółtym  —  trudno  i  darmo,  ze 

spódnic  czy bez — nie mo na pretendowa  do tytułu dziewicy. 

— Ty  Moni  —  Buatu  —  mawiał  do  jednej  Murzynki  —  ty  goła…  nie  rumieni   si … 

czarna,  wyszczerzona,  groteskowa  —  ty  nie  mo esz  poj   tego  boskiego  za enowania 

niewinno ci, spowitej materi , która l kliwie odwraca głow . 

Spódniczka, bluzka, mała parasolka, szczebiot,  wi ta naiwno  dyktowana instynktem — 

błogie,  ale  nie  dla  mnie.  B d c  m czyzn   nie  mog   ani  tuli   ramion,  ani  sroma   si  

niewinnie.  Przeciwnie,  honor,  odwaga,  godno ,  małomówno ,  to  atrybuty  m skiego 

dziewictwa.  Ale  winienem  zachowa   w  stosunku  do  wiata  pewn   m sk   naiwno  

stanowi c   analogi   naiwno ci  dziewiczej.  Wszystko  ogarnia   musz   jasnym  spojrzeniem. 

Musz   jada   sałat .  Sałata  bardziej  dziewicza  jest  ni   rzodkiewka  —  czemu,  kto  zgadnie? 

Dlatego  mo e,  e  bardziej  kwa na.  Ale  znów  cytryna  mniej  jest  dziewicza,  nawet  od 

rzodkiewki. 

Istniej   i  po  m skiej  stronie  cudne  tajemnice,  sprawy  zamkni te  na  siedem  piecz ci  — 

sztandar,  mier   pod  sztandarem.  Co  dalej  ?  Wiara  jest  wielkim  misterium,  lepa  wiara. 

Bezbo nik jest jak kobieta publiczna, do której ka dy ma dost p. Powinienem podnie  co  

background image

 

36 

Mówi c  to  chowała  ukradkiem  w  r kawie  srebrn   ły eczk ,  któr   piła  herbat .  — 

Dlaczego?  —  mówiła  pani  S.  —  A  dlaczego  ty  fryzujesz  sobie  loczki?  A eby  wiat  był 

pi kniejszy i  eby słonko nie  ałowało ludziom swoich promieni. — Lecz Alicja ju  wstała i 

wyszła  do  ogrodu.  Wyci gn ła  ły eczk   z  r kawa  i  czas  jaki   patrzyła  na  ni  

niezdecydowana.  —  Ukradłam  j   —  szepn ła  zdumiona.  —  Ukradłam!  Ale  co  teraz  z  ni  

poczn ? — I wreszcie zakopała j  pod drzewem. Ach, gdyby Alicji nie uderzono kamieniem, 

nigdy nie ukradłaby ły eczki. Kobiety nie lubi  mo e ostateczno ci w  yciu zewn trznym — 

ale wewn trznie ka d  sytuacj  potrafi  wyczerpa  do dna, je eli chc . 

Tymczasem major S., t gi, za ywny m czyzna ukazał si  w drzwiach domu, wołaj c: — 

Alicjo! Jutro przyje d a twój narzeczony, który wrócił z podró y do Chin! 

Zar czyny Alicji odbyły si  przed czterema laty, gdy była jeszcze w siedemnastej wio nie. 

— Czy pani — pytał niewyra nie młody człowiek — czy pozwoli pani, a eby ta r czka — 

była moj ? — Jak to? — zapytała. — Prosz  o r k  pani, Alicjo — wyj kał młody amant. — 

Wszak nie chce pan chyba, abym uci ła sobie r czk  — rzekła naiwna dziewczyna, oblewaj c 

si  jednak rumie cem. — Wi c nie chcesz by  moj  narzeczon ? — Owszem — odparła — 

lecz pod warunkiem,  e dasz mi słowo, i  nigdy nie b dziesz nagabywał mi  o  aden z mych 

członków,  to  nie  ma  sensu!  —  Cudowne!  — wykrzykn ł.  —  Pani  sama nie  wie, jak jeste  

urocza.  Upajaj ce!  —  I  cały  wieczór  sp dził,  bł dz c  po  ulicach  i  powtarzaj c:  —  Ona  to 

zrozumiała  dosłownie,  ona  my lała,  e  ja…  pragn   wzi   jej  r k ,  jak  si   bierze  kawałek 

tortu. Chciałoby si  pa  na kolana! 

Bez  kwestii  był  on  bardzo  przystojnym  młodzie cem,  miał  biał   cer   i  kontrastowe 

czerwone  wargi,  za   duch  jego  w  niczym  nie  ust pował  fizycznej  urodzie.  Jak e  bogaty  i 

urozmaicony  jest  duch  ludzki!  Jedni  buduj   sw   moralno   na  prawo ci,  inni  na  dobroci 

serca, a u Pawła alf  i omeg , fundamentem i szczytem była dziewiczo . Ona to stanowiła 

zasad   jego  duszy  i  koło  niej  owijały  si   wszystkie  jego  wy sze  instynkty.  Chateaubriand 

równie  uwa ał dziewiczo  za co  doskonałego i wzdychał do niej, mówi c: Widzimy wi c, 

e  dziewictwo,  które  wznosi  si   od  najni szego  członka  w  ła cuchu  jestestw,  rozci ga  si  

wzwy  do człowieka, od człowieka do aniołów, a od aniołów do Boga, u którego gubi si . Bóg 

sam jest wielkim samotnikiem we wszech wiecie, wiekuistym młodzianem  wiatów. 

Je li Paweł pokochał Alicj , to dlatego, i  łokie , r czki, nó ki bardziej były dziewicze, ni  

si   zazwyczaj  spotyka,  mo e  z  natury,  a  mo e  skutkiem  troskliwej  pieczy  rodziców;  i  e 

wydała mu si  dziewiczo ci  sam . 

— Dziewica — my lał. — Ona — nic nie rozumie. Bocian. Nie, to zbyt pi kne, by o tym 

my le , chyba — na kolanach. 

A przechodz c koło rze ni miejskiej, dodał: — Mo e ona s dzi,  e tak e i małe, gotowe 

ciel ta przynosi bocian?… Piecze  ciel c  prosto na stół mamy?… Ba, to wzniosłe! Jak jej 

nie kocha ? 

Jak e  nie  wielbi   Stwórcy?!  Niepoj te!  Jak e  cudowna  jest  natura,  e  co   takiego,  jak 

dziewictwo,  w  ogóle  dopuszczalne  jest  na  tym  padole  łez.  Dziewictwo  —  a  zatem  osobna 

kategoria istot zamkni tych, izolowanych, nie wiadomych, odgrodzonych cieniutk   ciank . 

Dr  w trwo nym oczekiwaniu, oddychaj  gł boko, ocieraj  si , nie wnikaj c — odr bne od 

tego co je otacza, zamkni te na klucz przed spro no ci , zapiecz towane i nie jest to li tylko 

frazes,  retoryka,  lecz  piecz   prawdziwa,  równie  dobra  jak  i  ka da  inna.  Oszałamiaj ce 

poł czenie  fizyki  i  metafizyki,  abstraktu  i  konkretu  —  z  drobnego  czysto  cielesnego 

szczegółu  wypływa  cale  morze  idealizmu  i  cudów,  ra co  sprzecznych  ze  smutn   nasz  

rzeczywisto ci . 

Jedz c piecze  ciel c  nie wie o niczym, nie domy la si  niczego, je niewinnie, i tak samo 

— w ka dej rzeczy, od rana do wieczora, Kiedy  to powiedziała zamiast paj k — paj czek, 

paj czek zjada muszki? O cudzie! Niewinna i w salonie i w jadalnym i w panie skim pokoiku 

za  biał   firank   i  w  klo…  Cicho!  Straszna  my l!  —  Zacisn ł  szcz ki,  a  twarz  cała  drgała 

background image

 

35 

D

ZIEWICTWO

 

 

Nic sztuczniejszego nad opisy młodych dziewcz t i wyszukane porównania, jakie tworzy 

si  przy tej okazji. Usta jak wi nie, piersi — ró yczki, o, gdyby  wystarczyło kupi  w sklepie 

troch  owoców i kwiatów! I gdyby usta rzeczywi cie miały smak dojrzałej wi ni, któ  miałby 

odwag   si   kocha ?  Kogó   skusiłby  karmelek  —  dosłownie  słodki  pocałunek?  —  Ale  cyt, 

dosy ,  tajemnica,  tabu,  nie  mówmy  za  du o  o  ustach.  —  Łokie   Alicji,  widziany  przez 

pryzmat  uczucia,  był  to  raz  biały,  gładki  dziewiczy  szpic,  spływaj cy  w  cieplejsze  tony 

ramienia,  to  znów,  przy  biernie  opuszczonej  r ce,  okr gły,  słodki  dołek,  cichy  zak tek, 

boczna kaplica jej ciała. Poza tym Alicja podobna była do ka dej innej córki emerytowanego 

majora,  wychowanej  przez  kochaj c   matk   w  podmiejskim  cottage.  Jak  inne  —  gładziła 

czasem łokie , zamy lona, jak inne — nauczyła si  wcze nie grzeba  nó k  w piasku… 

Lecz mniejsza z tym… 

ycie dorastaj cych dziewcz t nie da si  porówna  ani z  yciem in yniera czy adwokata, 

ani  te   z  yciem  gospodyni,  ony  i  matki.  We my  chocia by  t sknot   i  szmer  krwi, 

nieustaj cy,  jak  tykanie  zegarka.  Gdzie   ju   wypowiedziano  t   my l,  e  nie  ma  nic 

dziwniejszego  nad  —  by   pon tnym.  Niełatwo  ustrzec  istot ,  której  racj   bytu  —  n ci , 

Alicja  jednak  strze ona  była  dobrze  przez  kanarka  Fifi,  przez  matk   majorow   i  przez 

pinczerka  Bibi,  którego  prowadziła  na  smyczy  podczas  popołudniowego  spaceru.  Ciekawa 

była zmowa tych zwierz t pokojowych ku ochronie Alicji. Bibi —  piewał kanarek — Bibi 

piesku,  strze   dobrze  naszej  panienki.  Słu   na  dwóch  łapkach!  Słu   na  dwóch  łapkach!  — 

odp dzaj c złe my li. Uwa aj na parasolk , ona taka leniwa, niech dobrze chroni od sło ca 

nasz  kochan  panienk ! 

Jednego pogodnego sierpniowego wieczoru, o zachodzie, Alicja przechadzała si  po alejce 

ogródka, zabawiaj c si  dr eniem w  wirze małych, okr głych otworów ko cem parasolki. 

Ogródek  niewielki,  lecz  miły,  okolony  był  murem  spowitym  w  pn ce  ró yczki;  jaki  

włócz ga, wyleguj cy si  na murze w sło cu, odłupał kawał cegły i cisn ł w Alicj . Uderzona 

w  łopatk   zachwiała  si ,  omal  nie  upadła  —  i  ju   miała  krzycze ,  gdy  spostrzegła,  e 

prze ladowca  nie  zdradza  ani  gniewu,  ani  zadowolenia,  a  tylko  drugim  kawałkiem  cegły 

nowy  cios  zadaje  w  plecy.  Twarz  brutala  wyra ała  jedynie  lenistwo  popołudniowej  sjesty, 

oboj tno  i cynizm, Alicja przeto u miechn ła si  lekko do niego ustami dr cymi z bólu, po 

czym włócz ga zsun ł si  z muru i znikn ł — ona za  wróciła do domu, powtarzaj c: 

— U miechn łam si … 

— Alicjo! Alicjo! — zawołała pani S., jej matka — podwieczorek, Alicjo! 

— Id , mamo — odparła Alicja. 

— Dlaczego tak chlipiesz, moje dziecko? Któ  widział pi  tak herbat ? 

— To dlatego, mamo,  e bardzo gor ca — odpowiedziała Alicja. 

— Ale , Alicjo, nie jedz e tego kawałka chleba, który upadł na podłog . 

— To przez oszcz dno , mamo. 

— Spójrz,  jak  Bibi  słu y  i  dopomina  si   o  swój  chlebek  z  masłem.  Wstyd   si   by  

egoistk , moje dziecko — o, o, dlaczego przydeptała  nog  psinie? Jaki  to giez ugryzł ci  

dzisiaj? Co ci si  stało? 

— Ach, jestem taka roztargniona — powiedziała marz co Alicja. 

— Mamo,  dlaczego  m czyzni  chodz   w  spodniach,  przecie   i  my  mamy  nogi?  A 

dlaczego,  mamo,  m czy ni  maj   krótkie  włosy?  Czy  m czy ni  strzyg   si   dlatego,  e… 

e… musz , czy dlatego,  e chc ? 

— Nie byłoby im do twarzy z długimi włosami, Alicjo. 

— A dlaczego, mamo, m czy ni chc ,  eby im było do twarzy? 

background image

 

34 

Nie patrzyli na mnie — patrzyli gdzie  w sufit, zadzieraj c głowy, jakby to jedno mogło 

zahamowa   gwałtowne  skurcze  mi ni  policzkowych.  Ha!  Nie  miałem  ju   adnych 

w tpliwo ci, na koniec zrozumiałem, gdzie jestem, i ogarn ło mnie niepowstrzymane dr enie 

dolnej szcz ki. A deszcz ci gle zacinał w szyby, jak cienkim bacikiem. 

— Ale  Bóg, Bóg istnieje! — wyj kałem w ko cu, ostatkiem sił, szukaj c na gwałt jakiej  

ostoi — Bóg istnieje — dodałem ciszej — gdy  imi  Boskie rozległo si  tak nie à propos,  e 

nast piło  milczenie  i  na  twarzach  ukazały  si   wszelkie  złowró bne  oznaki,  zwiastuj ce 

popełniony nietakt — i czekałem tylko, kiedy uka  mi drzwi! 

— A tak — odparł po chwili baron de Apfelbaum, druzgoc c mi  w proch nieporównanym 

taktem. — Bug? — Bug istnieje — i wpada do Wisły! 

Kto  zdobyłby  si   na  replik ?  Kto  nie  zapomniałby,  jak  to  mówi ,  j zyka  w  g bie? 

Zamilkłem  —  a  markiza  zasiadła  do  fortepianu  i  baron  z  hrabin   pu cili  si   w  pl s  —  a  

ka dego  ich  ruchu  tyle  wypływało  smaku,  gustu  elegancji,  e  —  ha!  —  chciałem  ucieka , 

lecz jak e tu oddali  si  bez po egnania? A jak si   egna , gdy ta cz ? Patrzyłem tedy z k ta 

i zaiste — nigdy, nigdy  nie  niło mi si  o tak ostatecznym bezwstydzie, o tak miedzianych 

czołach! Nie mog  zadawa  gwałtu mej naturze opisuj c co si  działo — nie, nikt tego nie 

mo e wymaga  ode mnie. Do  b dzie je li powiem  e kiedy hrabina wysuwała nó k , baron 

cofał  swoj ,  wiele,  wiele  razy  —  i  to  z  minami  sko czenie  układnymi,  z  wyrazem  twarzy 

takim  jakby  ten  taniec  był  sobie  ot  zwykłym  tango  Milonga  —  a  markiza  na  fortepianie 

wyprawiała pasa e, arpegia i tryle! Lecz ja ju  wiedziałem, co to jest — przemoc  wtłoczyli 

mi w dusz  — taniec kannibalów! Taniec kannibalów! — ze smakiem, z gustem i z elegancj  

—  i  szukałem  tylko  bo ka,  murzy skiego  potwora  o  kwadratowej  czaszce,  wywini tych 

wargach,  okr głych  policzkach,  rozpłaszczonym  nosie,  patronuj cego  gdzie   z  góry 

bachanaliom.  I,  zwróciwszy  wzrok  w  stron   okna,  ujrzałem  za  szyb   co   wła nie  w  tym 

rodzaju  —  okr gł   dziecinn   buzi ,  z  rozpłaszczonym  nosem,  z  podniesionymi  brwiami,  z 

odstaj cymi  uszami,  wychudł   i  rozgor czkowan ,  a  zapatrzon   z  tak  kosmicznym 

idiotyzmem  murzy skiej  bosko ci,  z  tak  za wiatowym  zachwytem  —  e  w  ci gu nast pnej 

godziny (albo dwóch) jak zahipnotyzowany nie odrywałem oczu od guzików mej kamizelki. 

A kiedy nareszcie o  wicie wymkn łem si  po o lizgłych schodach podjazdu, w szarzej c  

pluch ,  spostrzegłem  pod  oknem,  w  klombie  zeschni tych  irysów  le ce  ciało.  —  Był  to, 

rzecz  prosta,  trup,  trup  o mioletniego  chłopczyka,  włosy  płowe,  nos  okr gły,  boso, 

wychudzony  do  tego  stopnia,  e  mo na  by  rzec  —  doszcz tnie  po arty  —  zaledwie  tu  i 

ówdzie pod brudn  skór  pozostał kawałeczek mi sa. Ha, a wi c nieszcz sny Bolek Kalafior 

a  tutaj zaw drował, skuszony jasno ci  okien z daleka widocznych na rozmokłym polu. A 

kiedy  wybiegałem  z  bramy,  wyłonił  si   nagle  sk dsi   kucharz  Filip,  biały,  w  okr głej 

czapeczce,  z  rudawym  zarostem i  kosym  wejrzeniem, chudy i wykwintny,  tym  wykwintem 

mistrza  sztuki  kulinarnej,  który  naprzód  zarzyna  kury,  a eby  potem  poda   je  do  stołu  w 

potrawce — i łasz c si , kłaniaj c, merdaj c ogonem, rzekł słu alczo: — Mam nadziej ,  e 

Ja nie Panu smakowało z postem! 

background image

 

33 

kropelek,  słuchajcie  tego  puk,  puk,  puk,  puk,  posłuchajcie,  posłuchajcie– e,  ja  was  prosz , 

tych kropelek! 

— Ach, jaka okropna szaruga, jaki straszny wiatr — zawołała hrabina. — Ach, ach, ach — 

ha, ha, ha — jaka straszna zawierucha! A  przykro patrze ! Na sam widok  mia  mi si  chce i 

dostaj  g siej skórki! 

— Ha, ha, ha — zawtórował baron — patrzcie, jak wspaniale wszystko ocieka! Patrzcie na 

rozmaito   arabesek,  które  kre li  woda!  Patrzcie,  jak  to  błotko  doskonale  si   ci gnie,  jak 

tłusto oblepia, jak ono si  ma e, zupełnie sos Cumberland, i jak ten deszczyk  wiczy,  wiczy 

—  doskonale  wiczy,  a  ten  wiaterek  k sa,  k sa  —  jak  on  rumieni,  jak  on  szczypie, jak  on 

doskonale kruszy! A   linka do ust idzie, daj  słowo! 

— Dophawdy, bahdzo smaczne, bahdzo, bahdzo smakowite! 

— Ogromnie gustowne! 

— Zupełnie jak cotelette de volaille! 

— Albo jak fhicassee a la Heine! 

— Albo jak haki w pothawce! 

A w  lad za tymi bons mots, rzuconymi ze swobod , na jak  tylko rodowa arystokracja si  

zdob dzie, nast piły ruchy i gesty, które… których znaczenia chciałbym, wtulony w krzesło, 

w  zupełnym  bezruchu,  o,  chciałbym  nie  rozumie .  Nie  mówi   ju   o  tym,  e  ucho,  nosek, 

szyja, stopka dochodziły do zapami tania i frenezji — ale ponadto bankier, zaci gn wszy si  

gł boko dymem papierosa, puszczał w powietrze małe, bł kitne kółka.  eby  chocia  jedno, 

chocia  dwa, na Boga! Ale puszczał i puszczał, jedno za drugim, zło ywszy usta w ryjek — a 

hrabina  z  markiz   biły  oklaski!  A  ka de  kółko  wzbijało  si   w  gór   i  rozpływało  wolno,  w 

melodyjnych  skr tach!  Biała,  długa,  w owa  dło   hrabiny  spoczywała  podczas  tego  na 

wzorzystym atłasie fotela — nerwowa jej p cina kr ciła si  pod stołem, zła, jak  mija, czarna, 

k liwa.  Zrobiło  mi  si   niezupełnie  wyra nie.  Nie  dosy   na  tym  —  przysi gam,  e  nie 

przesadzam!  —  baron  posun ł  si   tak  daleko  w  swej  efronterii,  e  uniósłszy  górn   warg , 

dobył  z  kieszeni  wykałaczk   i  zacz ł  ni   dłuba   w  z bach,  tak,  w  z bach  —  bogatych, 

zepsutych, g sto przetykanych złotem! 

Osłupiały,  w  zupełnej  niewiedzy,  co  pocz   i  gdzie  ucieka ,  zwróciłem  si   błagalnie  do 

markizy, która najwi cej jeszcze okazała mi dobroci, a przy stole biesiadnym tak wzruszaj co 

wielbiła Lito  i dzieci, chore na angielsk  chorob  — i j łem mówi  co  o lito ci, nieledwie 

— błaga  o lito . — Pani — rzekłem — która takim po wi ceniem darzyła  nieszcz liwe 

dzieci!  Pani!  —  Na  miło   Bosk !  Czy  wiecie,  co  mi  odpowiedziała?  Spojrzała  na  mnie 

zdziwiona, wyblakłymi  renicami — otarła łzy, wywołane nadmiern  wesoło ci , po czym, 

jakby przypominaj c sobie, rzekła: 

— A, pan mówi o moich małych anglikach?… 

A tak, w samej rzeczy, gdy spojrze , jak one si  niezdarnie ruszaj  na tych powykr canych 

no ynach,  jak  si   grzebi   i  przewracaj ,  to  człowiek  czuje  si   jeszcze jary!  Stary,  ale  jary! 

Dawnymi czasy je dziłam konno, w czarnej amazonce i l ni cych botfortach, na angielskich 

folblutach,  a  teraz  —  hélas,  les  beaux  temps  sont  passes  —  teraz  kiedy  ju   nie  mog ,  bo 

jestem stara, to je d  sobie wesoło na moich małych, powykr canych anglikach! I nagle r k  

si gn ła  w  dół,  a  ja  odskoczyłem,  gdy   przysi gam,  chciała  mi  pokaza   swoj   star ,  ale 

prost , zdrow , jar  jeszcze nog .! 

— Chryste  Panie!  —  zawołałem  ledwie  ywy.  —  Ale   Miło ,  Lito ,  Pi kno, 

wi niowie, kaleki, emerytowane wyn dzniałe nauczycielki… 

— Ale   pami tamy  o  nich,  pami tamy!  —  rzekła  ze  miechem  hrabina,  a   mi   ciarki 

przeszły. — Te kochane, biedne nauczycielki. 

— Pami tamy! — uspokajała mnie stara markiza. 

— Pami tamy! — przy wtórzył baron de Apfelbaum. — Pami tamy! — a  zdr twiałem ze 

strachu. — Ci dhodzy, poczciwi wi niowie! 

background image

 

32 

ubocznie,  poszczególnymi  arystokratycznymi  cz ciami  ciała,  nó k ,  uchem,  szyjk  

prowokowali i kusili do zerwania piecz ci sekretu. 

Nie potrzebuj  chyba dodawa , jak wstrz sn ło to ciche kuszenie, ten utajony, niezdrowy 

flirt  wszystkim,  co  było  we  mnie  z  my l cej  trzciny.  Wspomniałem  niejasno  „sekret” 

arystokracji, ten sekret smaku, t  tajemnic , której nikt nie posi dzie, kto nie jest wybra cem, 

cho by,  jak  mówi  Schopenhauer,  znał  na  pami   300  reguł  savoir–vivre’u.  A  je li  nawet 

ol niła mi  przez chwil  nadzieja,  e poznawszy sekret ten zostan  dopuszczony do ich kółka 

i b d  tak grassejował, tak mówił „fantastyczny” i „oszalała” jak oni, to przecie , pomijaj c 

inne  wzgl dy,  strach i  obawa  przed  —  czemu  nie  powiedzie   otwarcie —  przed  tym,  aby 

mnie nie wypoliczkowano, parali owały zupełnie pal c   dz  wiedzy. Z arystokracj  nigdy 

nie  jest  si   pewnym,  z  arystokracj   trzeba  ostro niej  ni   z  oswojonym  lampartem.  Kto   z 

mieszcza stwa,  zapytany  raz  przez  ksi n   X., jak  jego  matka jest  z  domu, rozzuchwalony 

pozorn   swobod ,  jaka  w  owym  salonie  panowała,  i  tolerancj ,  jakiej  doznały  poprzednie 

jego  dwa  dowcipy,  s dz c  e  mo e  sobie  na  wszystko  pozwoli ,  odpowiedział:  —  Za 

przeproszeniem, Pi dzik! — i za to „za przeproszeniem” (które okazało si  wulgarne) został 

natychmiast wyrzucony za drzwi. 

— Filip  —  my lałem  ostro nie  —  wszak  Filip  zaprzysi gł!…  Kucharz  jest  przecie  

kucharzem!  Kucharz  —  kucharzem,  kalafior  —  kalafiorem,  a  hrabina  —  hrabin   i  o  tym 

ostatnim nie  yczyłbym nikomu zapomnie ! Tak, hrabina jest hrabin , baron — baronem, a 

porywy  wichru  i  wstr tna  szaruga  za  oknami  —  wichrem  i  szarug ,  a  dziecinne  r czki  w 

ciemno ciach  i  posiniaczony  ojcowskim  rzemieniem  grzbiet  pod  siek c   fal   d d u  — 

dziecinnymi  r czkami  i  posiniaczonym  grzbietem,  niczym  innym…  a  hrabina  jest  bez 

w tpienia — hrabin . Hrabina jest hrabin  i oby nie dała po nosie! 

Widz c,  e  trwam  w  zupełnej,  paralitycznej  nieledwie  bierno ci,  zacz li,  niby  to 

niepostrze enie,  coraz  bli ej  koło  mnie  kr y ,  coraz  wyra niej  mnie  zaczepia   i  coraz 

jawniej  zdradza   ch tk   mopsowania.  —  Patrzcie  no  na  t   przera on   min !  —  zawołała 

znienacka  hrabina  i  j li  przekpiwa ,  e  na  pewno  musz   by   szalenie  „zgohszony”  i 

przeha ony”,  gdy   w  mojej  sferze  bez  w tpienia  nikt  tak  nie  „bhedzi”  i  nie  dokazuje,  e 

panuj  tam bez porównania lepsze i nie tak dzikie maniery jak u nich, w arystokracji. Udaj c 

l k przed moj  surowo ci  — zacz li si  wzajem  artobliwie napomina  i strofowa , niby  e 

nade wszystko zale y im na mojej opinii. 

— Nie  gadaj  pan  głupstw!  Jest  pan  okropny!  —  zawołała  hrabina  (cho   baron  nie  był 

przecie  okropny; nie było w nim  adnej okropno ci, oprócz tego małego ucha, którego nie 

bez zadowolenia dotykał ko cami cienkich, ko cistych palców). 

— Zachowywa   roi  si   przyzwoicie!  —  zakrzykn ł  baron  (hrabina  z  markiz  

zachowywały si  zupełnie przyzwoicie). 

— Nie bredzi  — nie rozwala  si  na kanapie — nie fajta  i nie wyje d a  nogami na stół! 

(Bro   Bo e!  Hrabina  bynajmniej  nie  miała  tego  zamiaru).  Obra acie  uczucia  tego 

nieszcz liwca!  Nosek  pani,  hrabino,  jest  ju   doprawdy  zbyt  rasowy!  Miej e  pani  lito ci! 

(Nad kim — pytam — hrabina miała litowa  si  z powodu noska?) Markiza, milcz c, roniła 

łzy uciechy. To jednak,  e jak stru  chowałem głow  w piasek, coraz bardziej ich podniecało 

—  wygl dali,  jakby  wyzbyli  si   resztek  ostro no ci  —  jakby  chcieli  koniecznie,  abym 

zrozumiał  —  i  nie  mog c  wytrzyma   coraz  przejrzystsze  robili  aluzje.  Aluzje?  Do  czego? 

Ach, naturalnie wci  do tego samego, a coraz wyra niej, coraz bli ej i bli ej kołowali, coraz 

bezczelniej… 

— Czy  wolno  zapali ?  —  zapytał  baron  z  afektacj ,  wyjmuj c  złot   papiero nic .  (Czy 

wolno  zapali ?!  Zupełnie,  jakby  nie  wiedział,  e  na  dworze  wilgo   i  deszcz,  i  mro ny, 

okropny wiatr mog  lada chwila przyprawi  o skostnienie z zimna. Czy wolno zapali ?!) 

— Słyszycie,  jak  deszcz  siecze?  —  zasepleniła  naiwnie  markiza.  (Siecze?  Zapewne,  e 

siecze!  Musiał  tam  doskonale  posieka ).  —  Ach,  słuchajcie  tego  puk–puk  pojedynczych 

background image

 

31 

przywiodły  mi  na  my l  te  wszystkie  okropne  gadki,  które  rozpowiadano  w  mym 

mieszcza skim  rodowisku,  a  którym  nie  dawałem  wiary  —  o  dwoistym  obliczu  i  o 

wewn trznym,  na  cztery  spusty  zamkni tym  przed  niepowołanymi  oczyma,  yciu 

arystokracji. 

Nie mog c znie  dłu ej własnego milczenia — które z ka d  chwil  str cało mi  gł biej 

w  przepa   potworn   —  rzekłem  na  koniec  do  hrabiny  ni  w  pi ,  ni  w  dziewi ,  jak 

nieaktualne echo przeszło ci: 

— Przepraszam,  e przeszkadzam… Obiecała mi pani, hrabino, dedykowa  swoje triolety: 

„G dzenia mej duszy”. 

—  e jak? — spytała, nie słysz c, rozbawiona. —  e — co? Pan co  mówił? 

— Przepraszam najmocniej — obiecała mi pani, hrabino, dedykowa  utwór „G dzenia mej 

duszy”. 

— A,  prawda,  prawda  —  odrzekła  hrabina  z  roztargnieniem,  lecz  ze  zwykł   sobie 

uprzejmo ci  (zwykł  sobie? Czy inn ? Czy now  do tyła,  e policzek mój, zaiste, bez mego 

wiadomego  współudziału  —  nabrzmiał  krwi )  —  i  wzi wszy  biało  oprawny  tomik  ze 

stoliczka, nakre liła od niechcenia na tytułowej stronicy kilka uprzejmych słów i podpisała: 

Hrabina Podłubaj

— Ale ,  hrabino! —  zawołałem, dotkni ty  bole nie,  widz c  tak  przekr cone historyczne 

nazwisko — Kotłubaj. 

— Có   za  roztargnienie!  —  wykrzykn ła  hrabina  w ród  ogólnej  wesoło ci.  —  Có   za 

roztargnienie!  Mnie  jednak  nie  było  do  miechu.  —  Tss…  tss…  —  omal  znów  nie 

zasyczałem.  Hrabina  miała  si   rozgło nie  i  dumnie  —  ale  jednocze nie  rasowa  jej  nó ka 

wykonywała na dywanie w sposób niezmiernie łechc cy i n c cy najró niejsze esy–floresy, 

jakby  lubuj c  si   szczupło ci   własnej  p ciny  —  raz  w  prawo,  raz  w  lewo,  lub  w  kółko; 

baron, przechylony na fotelu, zdawał si  wła nie przygotowywa  do znakomitego bon–mot — 

ale typowe dla ksi

t Pstryczy skich małe ucho jego mniejsze jeszcze było ni  zazwyczaj, 

podczas gdy palce wsuwały w wargi jedno winogrono. Markiza siedziała z wła ciwym sobie 

wykwintem — ale jej cienka, długa szyja grande dame’y jakby jeszcze bardziej si  wydłu yła 

i  jakby  z  lekka  zwi dł   swoj   powierzchni   zerkała  w  m   stron .  A  trzeba  doda   szczegół 

nieoboj tny,  e  na  dworze  deszcz,  niesiony  wiatrem,  wci   zacinał  w  szyby,  jak  cienkim 

bacikiem. 

By  mo e zbytnio wzi łem do serca piorunuj c  a niezasłu on  m  degrengolad  — by  

mo e  te   pod  jej  wpływem  uległem  tej  manii  prze ladowczej  osobnika  z  ni szej  sfery, 

dopuszczonego  do  towarzystwa,  a  tak e  pewne  przypadkowe  zwi zki,  pewne,  powiedzmy, 

analogie podnieciły m  wra liwo  — nie chc  przeczy , by  mo e… lecz nagle powiało od 

nich  ku  mnie  czym   zgoła  nadzwyczajnym!  I  nie  zaprzeczam,  e  wytworno ,  subtelno , 

grzeczno , elegancja w dalszym ci gu były wytworne, subtelne, eleganckie i grzeczne, jak 

nie  mo na  wi cej,  bez  w tpienia  —  ale  zarazem  i  nie  wiadomo  czemu  tak  dusicielskie,  e 

skłonny byłem  przypuszcza ,  i   wszystkie  te  wietne  i  humanitarne  zalety  pow ciekały  si , 

jakby je giez uk sił! Co wi cej, zdało mi si  nagle (był to niezaprzeczenie efekt nó ki, uszka i 

szyi),  e nie patrz c, z wielkopa ska ignoruj c, widz  jednak moje pomieszanie i nie mog  si  

nim  nacieszy !  A  zarazem  tkn ło  mi   podejrzenie,  e  Podłubaj…  Podłubaj  niekoniecznie 

było tylko lapsusem linguae,  e, słowem, je li si  jasno wyra am, Podłubaj, czyli podłubaj! 

Podłuba ? Podłuba  w hrabinie? Tak, tak, błyszcz ce noski lakierków jeszcze utwierdziły mi  

w tym przera aj cym przekonaniu! — zdaje si ,  e wci  jeszcze p kali po cichu z tego,  e ja 

nie uchwyciłem smaku kalafiora —  e dla mnie ten kalafior był zwykł  jarzyn  —  e dałem 

dowód  wi tej prostoduszno ci i godnej po ałowania mieszcza sko ci, nie rozkoszuj c si  jak 

nale y kalafiorem — p kali z tego po cichu, a gotowali si  p kn  gło no, byle bym tylko dał 

wyraz  miotaj cym  mn   wzruszeniom.  Tak,  tak  —  ignorowali,  nie  dostrzegali,  a  zarazem 

background image

 

30 

nawet czasami gruboskórnych wyra e  i bywamy frywolni, a nierzadko i swoi cie ordynarni. 

Ale nie trzeba si  zaraz przera a ! Trzeba si  oswoi  z nami! 

— Nie  jeste my  tacy  sthaszni  —  dorzucił  baron  protekcjonalnie  —  cho   ohdynahyjno  

nasza thudniejsza jest do przyswojenia ni  nasza wytwohno ! 

— Nie, nie jeste my straszni! — pisn ła hrabina. — Nikogo nie zjadamy  ywcem! 

— Nikogo nie zjadamy, z wyj tkiem… 

— Ophócz…! 

— Fi donc, ha, ha, ha — wybuchn li  miechem, podrzucaj c w gór  haftowane poduszki, 

a hrabina za piewała: 

 

— Tak, tak, 

Wszystko — dobry smak! 

Wszystko — dobry gust! 

Aby raki były dobre, trzeba troszk  je pom czy , 

Aby indyk był do  tłusty, trzeba troszk  go podr czy  

Czy znacie smak mych ust? 

Kto inny smak ma ni  my, 

Z tym nigdy nie b dziemy per ty! 

 

— Ale  — szepn łem — hrabino… Groszek marchewka, selery, kalarepka. 

— Kalafior! — dodał baron, krztusz c si  podejrzanie. 

— Wła nie!  —  rzekłem  w  zupełnym  pomieszaniu.  —  Wła nie!…  Kalafior!…  Kalafior.. 

post… jarskie jarzyny… 

— No có  ten kalafior — smakował? Co? — Dobre? Co? Spodziewam si ,  e zrozumiał 

pan  na  koniec  smak  tego  kalafiora?  —  Có   to  za  ton!  Jaka  protekcjonalno ,  jakie  ledwie 

widoczne  a  gro ne,  pa skie  zniecierpliwienie  w  tym  tonie!  Zacz łem  si   j ka   —  nie 

wiedziałem co  odpowiedzie  — jak e tu zaprzeczy ?  —  a jak potwierdzi ? — a  wtedy (o, 

nigdy  bym  nie uwierzył,  e  ta szlachetna,  humanitarna jednostka,  ten  brat  poeta,  potrafi  do 

tego stopnia da  odczu ,  e łaska pa ska na pstrym koniu je dzi!) — wtedy, rozparłszy si  na 

fotelu i gładz c cienk , dług  sw  nog , odziedziczon  po ksi niczce Pstryczy skiej, rzekł 

do pa  tonem, który mi  dosłownie unicestwił: — Dophawdy, hhabino, nie wahto zaphasza  

na obiad indywidua, któhych smak pozostaje jeszcze w stadium zupełnego phymitywu! 

I nie zwracaj c na mnie wi cej uwagi, zacz li dowcipkowa  pomi dzy sob  z kieliszkiem 

w dłoni, w ten sposób,  e stałem si  nagle quantité négligeable — o „Alice” i jej chimerach, o 

„Gabie”  i  o  „Bubie”,  o  ksi nej  „Mary”‘,  o  jakich   „Ba antach”,  o  tym,  e  ten  jest 

niemo liwy,  a  owa  jest  impossible.  Opowiadali  anegdoty  i  ploteczki  w  dwóch  słowach,  w 

wy szym j zyku, za pomoc  wyra e , jak „oszalała”, „fantastyczne”, „niephawdopodobne”, 

„ghoteska”,  a  nawet  stosuj c  g sto  przekle stwa  gminne,  jak  „psiakhew”  i  „choleha”,  a  

zdawało  si ,  e  tego  rodzaju  rozmowa  jest  szczytem  mo liwo ci  ludzkich,  a  ja  z  moim 

Pi knem,  człowiecze stwem  i  wszystkimi  tematami  my l cej  trzciny,  nie  wiadomo  jakim 

cudem  zniweczony  i  odsuni ty  na  bok  jak  sprz t  bezu yteczny,  nie  miałem  z  czym  ust 

otworzy .  Wypowiadali  te   w  paru  słowach  Jakie   zagadkowe  arystokratyczne  dowcipy, 

które  budziły  nadzwyczajn   wesoło ,  lecz  z  których  ja  —  nie  znaj c  ich  rodowodu  — 

zaledwie mogłem z przymusem si  u miecha . O, Bo e, có  to si  stało?! Co to za nagła a tak 

okrutna  przemiana!  Dlaczego  przy  zupie  z  dyni  inni,  a  teraz  —  inni?  Czy   to  z  nimi 

rozsiewałem w najwy szej harmonii humanitarne blaski niedawno wszak jeszcze — jeszcze 

przy zupie z dyni? Sk d nagle i bez  adnego widomego powodu — tyle jakiego  fatalnego 

pierwiastka,  tyle  obco ci  i  mrozu,  tyle  ironii  w  humorze,  tyle  niepoj tej  skłonno ci  do 

bolesnego po miewiska w samym wygl dzie, taki dystans, takie oddalenie,  e ani przyst p! 

Nie  umiałem  sobie  wytłumaczy   tej  metamorfozy  —  a  słowa  markizy  o  „swoim  kółku” 

background image

 

29 

— szampa skie, nieporównane! Doszcz tnie stropiony, jeszcze raz skosztowałem kalafiora z 

namysłem  i  uwag   — ale  na  pró no  usiłowałem  doszuka  si   czego ,  co  by  cho   w cz ci 

usprawiedliwiało ten niesłychany wygl d towarzystwa. 

— Co te  pa stwo w tym widz ? — chrz kn łem nie miało, nieco zawstydzony. 

— Ha,  ha,  ha,  on  si   pyta!  —  zawołał  baron  krzykliwie,  zajadaj c  si ,  w  doskonałym 

humorze. 

— Czy  pan doprawdy nie czuje… młody człowieku? — spytała markiza, nie przerywaj c 

konsumpcji ani na chwil . 

— Pan nie jest gastronomem — zaznaczył baron, jakby z cieniem grzecznego ubolewania 

— a ja… Et moi, je ne suis pas gastronome — je suis gastrosophe! — I czy mi  słuch nie 

mylił  —  czy  te   w  miar ,  jak  wymawiał  ten  frazes  francuski,  co   w  nim  p czniało,  tak  i  

ostatnie słowo „gastrosophe” wyrzucił ze wzd tych policzków z nadzwyczajn , niespotykan  

u niego przedtem wyniosło ci . 

— Dobrze przyrz dzone, zapewne… bardzo smaczne, tak, bardzo… ale… — wyb kałem. 

— Ale?…  Co  —  ale?  Wi c  naprawd   nie  chwyta  pan  tego  smaku?  Tej  delikatnej 

wie o ci, tej… mlam… nieokre lonej j drno ci, tego… swoistego pieprzu… tego zapaszku, 

tego  alkoholu?  Ale   dhogi  pan  (po  raz  pierwszy  odk d  si   znamy  zostałem  nazwany  tak  z 

wysoka, „dhogim panem”) — chyba udaje? Chyba chce nas zmahtwi ? 

— Nie mówcie mu! — przerwała kokieteryjnie hrabina, pokładaj c si  ze  miechu. — Nie 

mówcie mu! Przecie  on i tak tego nie zrozumie! 

— Gust,  młody  człowieku,  wysysa  si   z  mlekiem  matki  —  wysepleniła  markiza  z 

dobroci ,  daj c  mi,  jak  si   zdaje,  do  zrozumienia,  i   matka  moja  była  z  domu  Dróbek  — 

cze  jej pami ci! 

I  wszyscy,  porzucaj c  dalszy  ci g  obiadu,  przetoczyli  wypełnione  oł dki  do  złoconego 

buduaru  Louis  XVI,  gdzie  porozwalawszy  si   na  co  najmi kszych  fotelach  zacz li  si  

za miewa  i to bez  adnej w tpliwo ci — ze mnie, wła nie jakbym naprawd  dał powód do 

szczególnego  wesela.  Od  dawna  stykam  si   z  arystokracj   na  five’ach  i  koncertach 

dobroczynnych —  lecz,  daj  słowo, nigdy  nie  widziałem  podobnego  zachowania,  nigdy  — 

tak  gwałtownego  przej cia,  tak  niczym  nie  umotywowanej  przemiany.  Nie  wiedz c,  czy 

usi

 czy sta , czy by  powa nym czy te  raczej faire bonne mine à mauvais jeu i u miecha  

si  głupio — spróbowałem niewyra nie i nie miało powróci  do Arkadii, tj. do Pi kna, tj. do 

zupy z dyni: 

— Wracaj c do tego co Pi kne… 

— Do , do ! — zawołał baron de Apfelbaum, zatykaj c uszy. — A to nudziara! Teraz 

— zabawa! — S’encanailler! Za piewam wam co  lepszego! Z operetki! 

 

— A to mi zabawny iryd 

Nie rozumie nic a nic! 

U wiadamia  ja go zaczn : 

Nie to jest pi kne, co pi kne, ale pi kne to, co smaczne. 

Smak! Smak! Dobry smak! 

Oto Pi kna znak! 

 

— Brawo!  —  zawołała  hrabina,  a  markiza  wtórowała  jej,  ukazuj c  dzi sła  w  starczym 

chichocie. — Brawo! Cocasse! Charmant! 

— Ale  zdaje mi si …  e to…  e to nie tak… — wyj kałem, a zbaraniały mój wzrok nie 

licował absolutnie z mym strojem frakowym. 

— My, arystokracja — markiza dobrotliwie nachyliła si  do mnie — hołdujemy wielkiej 

swobodzie obyczajów w naj ci lejszym kółku, a wówczas, jak to pan mo e słyszał, u ywamy 

background image

 

28 

vulgaris,  którego  zadaniem  jest  przyrz dza   wykwintne,  wytworne  potrawy  —  w  tym  tkwi 

jaki  niebezpieczny paradoks. Chamstwo wykwint przyrz dza — có  to znaczy? 

— Zapach nadzwyczajny! — rzekła hrabina, wdychaj c rozszerzonymi nozdrzami zapach 

kalafiora (nie czułem tego zapachu) i nie wypuszczaj c z r k widelca, lecz wci  migaj c nim 

wawo. 

— Nadzwyczajny! — powtórzył bankier i aby nie poplami  si  masłem, zawi zał serwet  

na gorsie. — Jeszcze odrobin , je li wolno prosi , hrabino. Od ywam doprawdy po tej… hm.. 

zupce…  Mlam,  mlam…  Rzeczywi cie,  kucharzom  nie  mo na  wierzy .  Miałem  kucharza, 

który  jak  nikt  przyrz dzał  makaron  włoski  —  zajadałem  si   po  prostu!  I,  prosz   sobie 

wyobrazi , wchodz  kiedy  do kuchni i widz  w garnku mój makaron, który roi si  — roi si  

po prostu! — a to były glisty — mlam, mlam — glisty z mego ogrodu, które łajdak podawał 

jako makaron! Odt d nigdy nie zagl dam — mlam. mlam — do garnków! 

— Otó   to  —  rzekłem  —  wła nie!  —  I  mówiłem  co   dalej  o  kucharzach,  e  oprawcy, 

mordercy  na  mał   skal ,  e  wszystko  im  jedno  co  i  jak,  byle  tylko  opieprzy ,  okrasi , 

przyrz dzi   —  uwagi  niezupełnie  wła ciwe  i  zgoła  ra ce, ale  rozgadałem  si .  —  …  Pani, 

hrabino,  która  nigdy  nie  dotkn łaby   jego  czupryny,  w  zupie  —  włos  jego  zjadasz! 

Mówiłbym tak dłu ej, gdy  znienacka ogarn ł mi  przypływ jakiej  zdradnej elokwencji, lecz 

nagle — urwałem, bo nikt mnie nie słuchał! Nadzwyczajny widok hrabiny, widok dogaressy i 

patronessy, po eraj cej w milczeniu i tak zachłannie,  e a  jej si  uszy trz sły, przestraszył 

mnie i zdumiał. Baron sekundował jej dzielnie, pochylony nad talerzem, siorbaj c i mlaskaj c 

z  całej  duszy  —  a  stara  markiza  usiłowała  nad y ,  uj c  i  łykaj c  ogromne  kawałki, 

najwidoczniej w obawie, by nie sprz tn li jej sprzed nosa co najlepszych k sków! 

Ten niesłychany i nagły obraz  arcia — nie mog  si  inaczej wyrazi  — takiego  arcia, w 

takim  domu,  ten  okropny  przeskok,  ten  zmniejszony  akord  septymowy,  do  tego  stopnia 

wstrz sn ł  podstawami  mego  jestestwa,  e  nie  mog c  si   powstrzyma   —  kichn łem,  a 

poniewa  chusteczk  zostawiłem w kieszeni palta, zmuszony byłem przeprosi  towarzystwo i 

powsta  od stołu. W przedpokoju, opadłszy nieruchomo na krzesło, usiłowałem doprowadzi  

do równowagi zachwiane zmysły. Ten jedynie, kto jak ja znał hrabin , markiz  i barona od 

tak  dawna  w  wytworno ci  ich  ruchów,  w  delikatno ci,  wstrzemi liwo ci  i  subtelno ci 

wszystkich  ich  funkcji,  a  zwłaszcza  funkcji  jedzenia,  w  nieporównanej  szlachetno ci  ich 

rysów,  mo e  oceni   potworne  wra enie,  jakiemu  uległem.  Jednocze nie  rzuciłem 

przypadkowe  spojrzenie  na  egzemplarz  Kuriera  Czerwonego,  wystaj cy  z  kieszeni  mego 

palta, i wpadł mi w oczy sensacyjny tytuł: 

TAJEMNICZE ZNIKNI CIE KALAFIORA 

tudzie  podtytuł: 

KALAFIOROWI GROZI ZAMARZNI CIE 

oraz notatka nast puj cej tre ci: 

 

„Fornal  Walenty  Kalafior  ze  wsi  Rudka  (nale cej  do  dóbr  zaszczytnie  znanej  hrabiny 

Kotlubaj) zglosił si  do policji z zameldowaniem,  e uciekł mu z domu syn Bolek, lat 8, nos 

okr gly,  włosy  plowe.  Jak  stwierdziła  policja,  chłopak  uciekł,  bo  ojciec  łoił  go  pasem  po 

pijanemu a matka morzyła głodem (nagminne niestety zjawisko w dobie panuj cego kryzysu). 

Zachodzi obawa, by chłopiec nie zamarzł na  mier , bł kaj c si  po polach w czasie jesiennej 

słoty”. 

 

— Tss — zasyczałem — Tss… —rzuciłem okiem przez szyb  na pola, zasnute cieniutk  

warstw  deszczu. I powróciłem do jadalni, gdzie ogromny, srebrny półmisek ział resztkami 

kalafiora. Natomiast brzuch hrabiny wygl dał, jakby była w siódmym miesi cu — baron topił 

prawie  w  talerzu  swój  narz d  jedzenia  —  a  stara  markiza  uła  niestrudzenie,  poruszaj c 

szcz kami — zaiste, musz  to powiedzie  — jak krowa! — Boskie, cudowne — powtarzali 

background image

 

27 

nawet w tak niesprzyjaj cych okoliczno ciach kulinarnych. Pochlebiam sobie,  e twierdzenie 

moje,  jakoby  najpi kniejsza  była  Miło ,  nie  nale ało  do  najpłytszych  twierdze ,  s dz  

nawet,  e stanowi  ono mo e koron  niejednego filozoficznego poematu. Lecz zaraz drugi z 

biesiadników,  licytuj c  in  plus,  rzuca  aforyzm,  i   Lito   pi kniejsza  jest  nawet  od  Miło ci. 

Wspaniałe!  —  I  prawdziwe!  Bo  rzeczywi cie,  gdy  si   zastanowi   gł biej.  Lito   szerzej 

jeszcze ogarnia, wi cej płaszczem swym okrywa od szczytnej Miło ci. Nie koniec na tym — 

hrabina, m dra amfitrionka nasza, dr c by my nie roztopili si  bez  ladu w Miło ci i Lito ci, 

napomyka  o  wzniosłych  obowi zkach  wobec  siebie  samego  —  a  wtedy  ja,  wykorzystuj c 

subtelnie  ko cowy  rym  na  „ały”,  jedno  tylko  dodaj :  „Orzeł  Biały”.  A  forma,  maniery, 

sposób wypowiadania si , szlachetna i wytworna wstrzemi liwo  uczty walcz  o lepsze z 

tre ci ! Nie! — my lałem zachwycony. — Ten, kto nie był na pi tkowym przyj ciu hrabiny, 

ten, wła ciwie mówi c, nie zna arystokracji! 

— Doskonały  kalafior  —  mrukn ł  nagle  baron,  gastronom,  poeta,  a  w  głosie  jego 

d wi czało miłe rozczarowanie. 

— Rzeczywi cie — potwierdziła hrabina, patrz c podejrzliwie na talerz. Co do mnie nie 

spostrzegłem  nic  nadzwyczajnego  w  smaku  kalafiora:  wydał  mi  si   on  równie  blady  jak 

poprzednie dania. 

— Czy by Filip? — zapytała hrabina, a oczy jej cisn ły pioruny. 

— Nale ałoby to sprawdzi ! — rzekła nieufnie markiza. 

— Zawoła  Filipa! — rozkazała hrabina. 

— Nie ma powodu ukrywa  przed panem, drogi przyjacielu — rzekł baron de Apfelbaum i 

wyja nił mi po cichu, nie bez skrywanej irytacji, o co chodziło. Oto, ni mniej ni wi cej, tylko 

w zaprzeszły pi tek, hrabina zdybała przypadkiem kucharza Filipa, jak przyprawiał ide  postu 

bulionem i smakami z mi sa! Co za nikczemnik! Wierzy  mi si  nie chciało! Na tak  rzecz, 

zaiste, zdoby  si  mógł tylko kucharz! Co gorzej, krn brny kuchta nie okazał podobno  adnej 

skruchy, lecz miał czelno  wysun  ku swej obronie dziwaczn  tez , i  „chciał,  eby wilk 

był  syty  i  koza  cała”.  Co  przez  to  rozumiał?  (Podobno  dawniej  był  kucharzem  biskupa). 

Dopiero,  gdy  hrabina  zagroziła  mu  natychmiastowym  wydaleniem,  poprzysi gł,  e  tego 

zaniecha! — Gapa! — zako czył baron z gniewem t  wiadomo . — Gapa! Dał si  złapa ! 

Dlatego  te ,  jak  pan  widzi,  dzisiaj  wi kszo   osób  nie  przyszła  i…  hm…  gdyby  nie  ten 

kalafior, obawiam si  doprawdy,  e mieliby racj . 

— Nie  —  rzekła  bezz bna  markiza,  uj c  dzi słami  jarzyn   —  nie,  to  nie  jest  smak 

mi sny…  Mlam,  mlam…  to  nie  jest  smak  mi sny,  raczej  —  comment  dirais–je  — 

nadzwyczaj o ywcze — musi mie  mas  witamin. 

— Co   pieprznego  —  zaznaczył  baron,  dyskretnie  dobieraj c  drug   porcj .  —  Co  

delikatnie pieprznego — mlam, mlam — ale bezmi sne — dodał —po piesznie — wyra nie 

jarskie, pieprzno–kalafiorowate. Na mym podniebieniu mo na polega , hrabino, w rzeczach 

smaku jestem drug  Pyti ! 

Lecz  hrabina  nie  uspokoiła  si ,  póki  nie  stawił  si   kucharz  —  długi,  chudy,  rudawy 

osobnik z kosym wejrzeniem — i nie zaprzysi gł na cie  zmarłej  ony,  e kalafior czysty jest 

i bez zmazy. 

— Kucharze wszyscy tacy! — rzekłem współczuj co i tak e doło yłem sobie ciesz cej si  

takim powodzeniem potrawy (cho  wci  nie mogłem w niej dopatrze  si   adnej wybitnej 

zalety). — O, kucharzy nale y dobrze pilnowa ! 

(Nie  wiem,  czy  tego  rodzaju  uwagi  były  dostatecznie  taktowne,  ale  opanowało  mnie 

podniecenie, lekkie jak pianka szampana). — Kucharz w tej swojej mycce i białym fartuchu! 

— Filip  wygl da  tak  poczciwie  —  powiedziała  z  pod wi kiem  alu  i  niemego  wyrzutu 

hrabina, si gaj c po sosjerk  z masłem. 

— Poczciwie, poczciwie — zapewne… — obstawałem przy swoim ze zbytecznym mo e 

uporem. — Wszelako kucharz… Kucharz, niech pa stwo zwa , to człowiek z gminu, homo 

background image

 

26 

Odparłem natychmiast, kryguj c si  w miar  i połyskuj c gorsem fraka: 

 

— Najpi kniejsza jest Miło  bez w tpienia, 

Ona to nas opromienia, 

Nas — ptactwo, co nie sieje, ani orze, 

Wyfraczone baranki Bo e. 

 

Hrabina  podzi kowała  u miechem  za  nieskalane  pi kno  tej  my li.  Baron  —  jak  rasowy 

rumak  owładni ty  duchem  szlachetnej  rywalizacji,  podj ł  —  przebieraj c  palcami,  siej c 

iskry z drogich kamieni i sypi c rymami, których kunszt on jeden posiadał: 

 

— Pi kna — ró a 

Pi kna — burza (itd.) 

Lecz pi kniejsze od nich jest uczucie lito ci 

Patrzcie — biada. 

Na dworze deszcz wci  pada! 

Plucha, wiatr, zimno panuj  ju  od trzech dni, 

Nieszcz liwi ubodzy i biedni — 

Tak, łza współczucia, ten deszczyk lito ci 

Oto sekret 

Pi kna i szlachetno ci. 

 

— Doskonale kochany pan si  wyraził — wysepleniła z zachwytem bezz bna markiza. — 

Cudownie!  Lito !  w.  Franciszek  z  Asy u!  Ja  tak e  mam  swoich  biednych,  małe  dzieci, 

chore  na  angielsk   chorob ,  którym  po wi ciłam  cał   bezz bn   staro   moj !  Winni my 

nieustannie pami ta  o biednych, nieszcz liwych… 

— O wi niach i kalekach, którzy nie maj  na sztuczne członki — dodał baron. 

— O  starych,  wyn dzniałych,  emerytowanych,  chudych  nauczycielkach  —  rzekła  ze 

współczuciem hrabina. 

— O fryzjerach chorych na rozd cie  ył i o zgłodniałych górnikach cierpi cych na ischias 

— uzupełniłem wzruszony. 

— Tak — rzekła hrabina, a oko jej zabłysło i pobiegło w dale — tak! Miło  i Lito , dwa 

kwiaty  —  roses  de  thé  —  ró e  herbaciane  ycia…  Lecz  nie  nale y  tak e  zapomina   o 

obowi zkach  wzgl dem  siebie  samego!  —  i,  pomy lawszy  chwil ,  parafrazuj c  słynne 

powiedzenie  ksi cia  Józefa  Poniatowskiego,  rzekła:  —  Bóg  mi  powierzył  Mari   Kotłubaj  i 

Jemu tylko j  oddam! 

 

— Trzeba mi wzbudza  w sobie porywy, ideały, 

Znicz wiecznotrwały! 

 

— Brawo!  Niezrównane!  Co  za  my l!  —  gł boka!  m dra!  dumna!  Bóg  mi  powierzył 

Mari   Kotłubaj  i  Jemu  tylko  j   oddani!  —  zawołali  wszyscy,  ja  za   pozwoliłem  sobie 

półgłosem  za—brz kn   na  strunie  patriotyzmu  (zwa ywszy,  e  mowa  była  o  ksi ciu 

Józefie). 

 

— I pami ta  zawsze — Orzeł Biały! 

 

Lokaje  wnie li  olbrzymiego  kalafiora  oblanego  wie ym  masełkiem,  cudownie 

zrumienionego — niestety, na zasadzie poprzednich do wiadcze  mo na było przypuszcza , 

e s  to suchotnicze rumie ce. Oto czym była konwersacja u hrabiny — oto jak  była uczt  

background image

 

25 

zawstydzony  Platon,  słysz c  to,  stan łby  chyba  z  serwet   za  jego  krzesłem,  by  zmienia  

półmiski.  Była  baronowa,  która  podj ła  si   u wietni   zebrania  piewem,  chocia   nigdy 

przedtem  nie  uczyła  si   piewu  i  w tpi ,  czy  Ada  Sari  dobyłaby  z  siebie  z  tej  okazji  tyle 

dobrego tonu. Co  nad wyraz cudownego, cudownie jarskiego, powiedziałbym — luksusowo 

jarskiego,  zawierała  gastronomiczna  wstrzemi liwo   tych  przyj ,  a  olbrzymie  fortuny 

skromnie pochylone nad porcj  kalarepki czyniły niezapomniane wra enie, zwłaszcza na tle 

straszliwej  mi so erno ci  współczesnych  stosunków.  Nawet  z by  nasze,  z by  gryzoniów, 

zdawały  si   traci   tutaj  swoje  kainowe  pi tno…  Co  si   za   tyczy  kuchni,  to  bezsprzecznie 

kuchnia  jarska  hrabiny  nie  miała  sobie  równych;  nadzwyczaj  zawiesisty  był  smak  jej 

faszerowanych  ry em  pomidorów,  a  jej  omlety  ze  szparagami  były  zjawiskowe  pod 

wzgl dem j drno ci i woni. 

Tego  pi tku,  o  którym  mowa,  zostałem  ponownie  po  paru  miesi cach  zaszczycony 

zaproszeniem  i  nie  bez  nieuniknionej  tremy  wje d ałem  skromn   doro k   pod  staro ytny 

fronton pałacu poło onego tu  pod Warszaw . Ale zamiast spodziewanych kilkunastu osób, 

zastałem  jedynie  z  go ci  dwoje  i  to  bynajmniej  nie  najznakomitszych  —  star   bezz bn  

markiz ,  która  z  konieczno ci  oddawała  si   jarzynom  przez  wszystkie  dni  tygodnia,  oraz 

pewnego barona, a mianowicie barona de Apfelbaum, z rodziny nieco w tpliwej, który liczb  

milionów oraz matk  — z domu ksi

t Pstryczy skich — okupywał liczb  przodków oraz 

fatalny nos. Wyczułem te  zaraz na wst pie niedostrzegalny prawie dysonans… jakby pewne 

niedostrojenie…  a  co  wi cej  zupa  z  dyni  pasztetowej  —  specialite  de  la  maison  —  zupa  z 

dyni  na  słodko,  duszonej  do  mi kko ci,  któr   podano  na  pierwsze  danie,  okazała  si  

nadspodziewanie mizerna, wodnista i beztre ciwa. Pomimo to nie zdradziłem najmniejszego 

zdziwienia  ani  zawodu  (tego  rodzaju  objawy  były  wsz dzie  na  miejscu,  lecz  nie  u  hrabiny 

Kotłubaj), a natomiast z twarz  rozja nion  i wniebowzi t  zdobyłem si  na komplement: 

 

Có  za doskonal  zupa 

I to bez  adnego mordu, ani trupa. 

 

Jak zaznaczyłem, na przyj ciach pi tkowych hrabiny mowa wi zana sama wypływała na 

usta  w  nast pstwie  wyj tkowej  harmonii  i  polotu  tych  zebra   —  byłoby  wprost 

niewła ciwo ci  nie przeplata  rymem okresów prozy. Wtem — moje przera enie! — baron 

de Apfelbaum, który, jako niezmiernie delikatny poeta i wybredny smakosz, był podwójnym 

wielbicielem  uskrzydlonej  gastronomii  naszej  gospodyni,  nachyla  si   do  mnie  i  szepce  do 

ucha ze  le skrywanym wstr tem i ze zło ci  — której nigdy si  po nim nie spodziewałem: 

 

— Dobra byłaby ta zupa, 

Gdyby kucharz nie był… 

 

Zdumiony  tym  wybrykiem,  zakaszlałem.  Co  chciał  powiedzie ?  Na  szcz cie  baron 

opami tał  si   w  ostatniej  chwili.  Có   tu  si   stało  od  mojej  poprzedniej  bytno ci  —  obiad 

wydawał si  zaledwie widmem obiadu, jedzenie było kiepskie a nosy zwieszone na kwint . 

Po  zupie  podano  drugie  danie  —  półmisek  chudej  i  sk pej  marchewki  w  zapra ce. 

Podziwiałem  sił   duchow   hrabiny!  Blada,  w  czarnej  toalecie  z  rodowymi  brylantami, 

wchłaniała z cał   odwag   nijak   potraw ,  zmuszaj c  do pój cia w jej  lady  —  i  ze  zwykł  

umiej tno ci  skierowała rozmow  w podobłoczne rejony. Zagaiła wdzi cznie, cho  nie bez 

melancholii, powiewaj c serwet . 

 

— Niech gł bsze my li pociekn ! 

Powiedzcie  mi — w czym jest Pi kno? 

 

background image

 

24 

B

IESIADA U HRABINY 

K

OTŁUBAJ

 

 

Trudno orzec z zupełn  pewno ci , co ugruntowało za yło  moj  z hrabin  Kotłubaj — 

naturalnie, mówi c o za yło ci, mam na my li ten nikły stopie  zbli enia, jaki istnie  mo e 

pomi dzy  rasow   i  w  ka dej  swej  kosteczce  arystokratyczn   członkini   Towarzystwa  a 

jednostk   sfery  zacnie  i  godnie  —  lecz  tylko  mieszcza skiej.  Jak  sobie  pochlebiam,  mo e 

pewna  szczytno ,  któr   udaje  mi  si   czasem  przejawi   w  sprzyjaj cych  okoliczno ciach, 

gł bsze spojrzenie oraz pewien zmysł dla idealizmu, zniewoliły ku mnie wybredn  sympati  

hrabiny. — Od dziecka bowiem czułem si  my l c  trzcin  i cechował mnie poci g do spraw 

podnio lejszych, a cz sto długie godziny trawi  na roztrz saniu spraw pi knych i wzniosłych. 

Tak  wi c  bezinteresowna  dociekliwo ,  ta  szlachetno   my lenia,  to  romantyczne, 

arystokratyczne, idealistyczne, anachroniczne z lekka w dzisiejszej dobie nastawienie umysłu 

zyskało  mi,  jak  przypuszczam,  dost p  do  ptifurków  hrabiny  i  do  jej  nieprawdopodobnych 

obiadów  pi tkowych.  Gdy   hrabina  była  z  tego  typu  kobiet  wy szych,  z  jednej  strony  — 

ewangeliczna, z drugiej — renesansowa, patronowała na dobroczynnych wentach, a zarazem 

hołdowała  muzom.  Budziły  podziw  jej  rozliczne  dzieła  miłosierdzia  —  słyn ły  szeroko  jej 

dobroczynne  herbatki,  artystyczne  five  o’clock’i,  na  których  wyst powała  jak  jaka 

Medyceuszka — a zarazem n cił sw  ekskluzywno ci  mniejszy salon jej pałacu, w którym 

to  mniejszym  salonie  hrabina  przyjmowała  tylko  szczupł   garstk   prawdziwie  bliskich  i 

zaufanych go ci. 

Lecz  najsłynniejsze  były  postne  obiady  pi tkowe  hrabiny.  Obiady  te  miały  —  jak  sama 

mówiła — charakter wytchnienia w pa mie codziennej filantropii, były one czym  w rodzaju 

wi ta i odlotu. — Chc  mie  co  tak e dla siebie — rzekła hrabina ze sm tnym u miechem, 

zapraszaj c  mnie  po  raz  pierwszy,  przed  dwoma  miesi cami,  na  jeden  z  tych  obiadów.  — 

Prosz  przyj  do mnie w pi tek. Troch   piewu, muzyki, troch  osób najbli szych — no i 

pan… a dlatego w pi tek, aby nie było nawet cienia my li o tym mi sie — wzdrygn ła si  

lekko  —  o  tym  waszym  wiecznym  mi sie  i  o  tej  krwi.  Za  du o  mi so erno ci!  Za  du o 

oparów  mi snych!  Nie  widzicie  ju   szcz cia  poza  krwistym  befsztykiem  —  uciekacie  od 

postów — wstr tne ochłapy mi sne  arliby cie bez przerwy dzie  cały. Rzucam r kawic  — 

dodała  z  subtelnym  zmru eniem  oczu,  jak  zawsze  znacz co  i  symbolicznie.  —  Pragn  

przekona ,  e post nie jest diet , lecz — uczt  dla ducha. — Co za zaszczyt! By  w liczbie 

dziesi ciu, pi tnastu najwy ej osób, ‘które dost piły postnych obiadów hrabiny! 

Wy szy  wiat  zawsze  poci gał  mi   i  magnetyzował,  a  có   dopiero  wiat  tych  obiadów. 

Zdaje si ,  e ukryt  my l  hrabiny Kotłubaj były niejako nowe okopy  wi tej Trójcy przeciw 

współczesnemu barbarzy stwu (nie darmo krew Krasi skich płyn ła w jej  yłach) — zdaje 

si ,  e  hołdowała  ona  temu  gł bokiemu  przekonaniu,  i   arystokracja  rodowa  nie  tylko 

powołana  jest  do  zewn trznego  u wietnienia  zabaw  i  przyj ,  lecz  e  we  wszelkich 

dziedzinach, równie  duchowych i artystycznych, moc  swej wy szo ci rasowej zdolna jest 

zapewni   sobie  samowystarczalno   —  e  przeto,  dla  urzeczywistnienia  prawdziwie 

wzniosłego  salonu,  wystarczy  pod  ka dym  wzgl dem  salon  arystokratyczny.  Była  to  my l 

archaiczna,  nieco  z  Bo ej  łaski,  lecz  w  ka dym  razie  —  w  czcigodnym  swym  archaizmie 

niesłychanie  miała  i  gł boka,  taka,  jakiej  bezwzgl dnie  nale ało  spodziewa   si   po 

potomkini hetmanów. I rzeczywi cie, kiedy przy stole, w antycznej jadalni, z dala od trupów i 

mordu,  od  miliarda  zarzynanych  wołów,  przedstawiciele  najstarszych  rodów  pod 

przewodnictwem hrabiny wskrzeszali plato skie sympozjony — zdawało si ,  e duch poezji i 

filozofii  unosi  si   po ród  kryształów  i  kwiatów,  a  oczarowane  słowa  same  układały  si   w 

rymy. 

Był  tam  na  przykład  jeden  ksi

,  który  na  pro b   hrabiny  obj ł  rol   intelektualisty  i 

filozofa,  a  czynił  to  tak  po  ksi

cemu,  tak  pi kne  i  szlachetne  wygłaszał  idee,  e 

background image

 

23 

zaprzeczy !  Tak  —  ale  szyja,  co  zrobi   z  szyj ,  która  w  pokoju  sypialnym  na  górze  t po 

obstaje  przy  swoim?  My l  moja  pracowała  gor czkowo  —  ale  co  poradzi  my l  przeciw 

bezmy lno ci trupiej? 

Zgn biony spojrzałem  na  morderc , który  jakby  —  czekał.  I trudno  mi  wytłumaczy   — 

lecz w tej chwili poj łem,  e nie pozostaje mi ju  nic innego jak szczere wyznanie. Pró ne 

było dalsze walenie głow  o mur, to jest o szyj  — beznadziejny był dalszy opór i wykr ty. I 

jak  tylko  to  poj łem,  od  razu  powzi łem  do  niego  wielkie  zaufanie.  Poj łem,  em  si  

zagalopował,  e  nabroiłem  odrobin   za  du o  —  i  w  opresji,  zm czony,  zziajany  tyloma 

wysiłkami,  tyloma  minami,  stałem  si   nagle  dzieckiem,  małym  bezradnym  chłopczykiem  i 

zapragn łem  starszemu  bratu  zwierzy   bł d  i  psot .  Zdawało  mi  si ,  e  on  zrozumie…  i 

chyba  nie  odmówi  rady…  —  Tak  —  my lałem  —  nic  innego  nie  pozostaje,  jak  szczere 

wyznanie…  On  zrozumie,  on  pomo e!  On  tu  wynajdzie  sposób!  Lecz  na  wszelki  wypadek 

wstałem i zbli yłem si  nieznacznie do drzwi. 

— Widzi pan — rzekłem, a wargi mi cokolwiek latały — jest tu pewien szkopuł… pewna 

przeszkoda  —  czysto  formalna  zreszt   —  nic  wa nego.  Chodzi  o  to,  e  —  brałem  ju   za 

klamk  —  e wła ciwie ciało nie wykazuje  ladów uduszenia. Fizycznie bior c — on wcale 

nie został uduszony, lecz zmarł zwyczajnie w ataku sercowym. Szyja, wie pan, szyja!… Szyja 

jest nietkni ta! 

To  powiedziawszy,  dałem  nura  przez  uchylone  drzwi  i  co  sił  pop dziłem  korytarzem. 

Wpadłem do pokoju, gdzie le ał umarły, i ukryłem si  w szafie — i  pewn  ufno ci , cho  i 

ze strachem, oczekiwałem. Czarno było, ciasno i duszno, a spodnie nieboszczyka tr cały mi  

w policzek. Czekałem długo, zacz łem ju  w tpi , my lałem,  e nic nie nast pi i  e zostałem 

podle  wystrychni ty  na  dudka,  e  mi   oszukali!  Wtem  cicho  otworzyły  si   drzwi  i  kto  

wsun ł si  ostro nie — po czym doszedł mi  odgłos okropny, łó ko trzeszczało jak szalone, 

w doskonałej ciszy, ex post załatwiano wszystkie formalno ci! Po czym kroki oddaliły si , jak 

przyszły.  Kiedy  po  długiej  godzinie  dr cy  i  spotniały  wydostałem  si   z  szafy,  gwałt  i 

przemoc  panowały  w ród  pomieszanej  po cieli,  ciało  rzucone  było  na  ukos  przez  zmi t  

poduszk ,  a  na  szyi  zmarłego  widniały  wyra ne  odciski  wszystkich  dziesi ciu  palców. 

Lekarze–eksperci krzywili si  wprawdzie na te odciski, mówili  e co  z tym nie jest tak, jak 

by   powinno  —  jednak e  odciski  te,  ł cznie  z  wyra nym  przyznaniem  si   zbrodniarza  na 

rozprawie, uznane zostały za dostateczn  podstaw . 

background image

 

22 

po co budzi   pi cych, cicho idzie pan do pokoju ojca po skrzypi cych schodach. No, a kiedy 

pan  ju   znalazł  si   w  pokoju  —  dalszy  ci g  nie  potrzebuje  komentarzy  —  wtedy  ju  

machinalnie — jazda na całego. 

Słuchał, nie wierz c własnym uszom, lecz nagle — jakby si  ockn ł i j kn ł z akcentem 

rozpaczliwej szczero ci, któr  tylko wielki strach potrafi natchn : 

— Ale  kiedy ja wcale tam nie byłem! Ja cały czas byłem u siebie na dole! — Zamkn łem 

nie tylko drzwi kredensu, ale tak e i sam zamkn łem si  na klucz — ja tak e zamkn łem si  

w moim pokoju… To jaka  pomyłka! Krzykn łem: 

— Co?  —  wi c  i  pan  si   zamkn ł?  —  wi c  wreszcie  wszyscy  si   pozamykali?…  Wi c 

któ  w takim razie?… 

— Nie  wiem,  nie  wiem  —  odparł  zdumiony,  tr c  czoło.  —  Teraz  dopiero  zaczynam 

rozumie   —  e  mo e  spodziewali my  si   czego   —  mo e  czekali my  na  co   —  mo e 

przeczuwali my i — ze strachu, ze wstydu — wybuchn ł naraz brutalnie — ka dy u siebie na 

klucz… gdy  chcieli my,  eby ojciec —  eby ojciec — sam si  z tym załatwił! 

— Ach,  wi c  przeczuwaj c,  e  mier   si   zbli a,  pozamykali cie  si   na  klucz  przed  t  

nadchodz c   mierci ? Wi c jednak — czekali cie na to morderstwo? 

— My my czekali? 

— Tak.  Lecz  w  takim  razie  któ   go  zamordował? Bo jest  zamordowany,  a  wy cie  tylko 

czekali’, a nikt obcy nie mógł si  dosta   adn  miar . 

Milczał. 

— Ale  kiedy ja rzeczywi cie byłem w swoim pokoju — zamkni ty — szepn ł, gna  si  

pod ci arem nieodpartej logiki. — To jaka  pomyłka. 

— Lecz  w  takim  razie  któ   go  zamordował?  —  rzekłem  pracowicie.  —  Któ   go 

zamordował? 

Zamy lił  si   —  jakby  czynił  okropny  rachunek  sumienia  —  był  blady,  nieruchomy,  ze 

wzrokiem wycofanym w gł b pod opuszczonymi prawie powiekami. Czy dojrzał co, tam, w 

gł bi swojej? Co dojrzał? Mo e zobaczył siebie wstaj cego z łó ka i ostro nie wst puj cego 

na zdradliwe schody, z r kami gotowymi do czynu? I mo e przez chwil  tylko ogarn ła go 

w tpliwo ,  e jednak, kto wie, czy taka rzecz — byłaby absolutnie nie do pomy lenia. By  

mo e w tej jednej sekundzie nienawi  ukazała mu si  jako dopełnienie miło ci, kto wie (to 

tylko moje przypuszczenie), czy w tym jednym mgnieniu oka nie dojrzał dwoisto ci strasznej 

wszelkiego  uczucia  —  i   miło   i  nienawi   s   dwoma  obliczami  tego  samego.  To  za  

objawienie  o lepiaj ce  cho   przelotne  (taka  przynajmniej  jest  moja  interpretacja)  musiało 

spustoszy  w nim znienacka wszystko — i on sam sobie stał si  nie do zniesienia ze swoj  

lito ci .  I  cho   to  trwało  tylko  chwil   —  wystarczyło;  wszak  ju   od  dwunastu  godzin 

zmuszony był walczy  z moim podejrzeniem, od dwunastu godzin czuł za sob  bezsensowny, 

uporczywy po cig i zapewne tysi c razy przetrawiał w sobie absurdalno  my li — pochylił 

głow ,  jak  człowiek  złamany,  a  potem  podniósł  j ,  spojrzał  na  mnie  z  buska  z  niezmiern  

zawzi to ci  i rzekł wyra nie, w sam  twarz: 

— To ja. Ja — pojechałem. 

— Jak to — pojechałem? 

— Pojechałem, mówi , bo jazda —. jak pan mówił — machinalnie — jazda na całego. 

— Co?! Prawda! Pan si  przyznaje? To pan? Pan — naprawd ? 

— Ja. Ja pojechałem. 

— Aa — wła nie. A cała rzecz nie trwała dłu ej nad minut . 

— Nie  dłu ej.  Najwy ej  minuta.  I  to  nie  wiem,  czy  nie  za  długo  liczymy  —  minuta.  A 

potem  wróciłem  do  siebie,  poło yłem  si   do  łó ka  i  zasn łem  —  a  przed  za ni ciem 

ziewn łem i pomy lałem, dobrze pami tam,  e, ho, ho, jutro trzeba b dzie wsta  rano! 

Zdumiałem  si   —  tak  gładko  wszystko  wyznawał;  nie  tyle  nawet  gładko,  bo  głos  mu 

chrypiał,  ile  zajadle,  z  niezwykł   rozkosz .  Nie  mo na  było  w tpi !  Nikt  nie  mógł 

background image

 

21 

— A ten  miech ma znaczy  niby,  e to nie pan — zauwa yłem i  miech jego sko czył si  

po paru wysiłkach, przeci głym fałszem. 

— Nie  pan?  —  ale  w  takim  razie,  młody  człowieku  —  zagadn łem  ciszej  —  prosz  

wytłumaczy  mi — dlaczego nie uronił pan ani jednej łzy? 

— Łzy? 

— Tak,  łzy.  Tak  mi  wyszeptała  pa ska  matka, o,  zaraz  na  pocz tku, jeszcze  wczoraj  na 

schodach. To zwykłe u matek,  e lubi  kompromitowa  i zdradza  swe dzieci. A teraz przed 

chwil  — pan si  za miał. O wiadczył pan,  e pan cieszy si  ze  mierci ojca! — rzekłem z 

tak tryumfaln  t pot , łapi c go za słówko,  e opadłszy z sił, spojrzał na mnie jak na  lepe 

narz dzie tortury. 

Lecz czuj c,  e sprawa staje si  powa na, spróbował, wyt aj c cał  sił  woli, poni y  si  

do tłumaczenia — w formie avis au lecteur, komentarza na stronie, który ledwie mu przeszedł 

przez gardło. 

— To była… to ironia… Pan rozumie?… Na odwrót… umy lnie. 

— Ironizowa   mier  ojca? 

Milczał, a wtedy szepn łem poufnie, prawic w samo ucho: 

— Dlaczego pan si  tak wstydzi? Przecie   mier  ojca — to nic wstydliwego. 

Wspominaj c  ten  moment,  ciesz   si ,  e  wyszedłem  bez  szwanku  —  aczkolwiek  nie 

poruszył si  wcale. 

— A mo e pan si  wstydzi, bo pan kochał? Mo e naprawd  pan kochał? 

Wyj kał z trudem — z obrzydzeniem — z rozpacz : 

— Dobrze. Je li pan koniecznie… je li… to tak, niech b dzie… kochałem. 

I rzucaj c co  na stół, krzykn ł: 

— Prosz ! To jego włosy! 

Rzeczywi cie, był to kosmyk włosów. — Dobrze — rzekłem — niech pan je zabierze. 

— Nie chc ! Mo e pan je zabra ! Daj  panu! 

— Na có  te wybuchy? Dobrze — kochał pan — zgoda. Jeszcze tylko jedno pytanie (bo ja 

tam, jak pan widzi, nic a nic nie rozumiem si  na tych waszych romansach). Przyznaj , tym 

kosmykiem  pan  mnie  prawie  przekonał,  ale  —  widzi  pan  —  ja  głównie  jednej  rzeczy  nie 

pojmuj . 

Tu znów zni yłem głos i szepn łem do ucha. 

— Kochał pan, dobrze, ale dlaczego w tej miło ci tyle wstydu, tyle pogardy? 

Zbladł, nic nie mówił. 

— Tyle  okrucie stwa,  tyle  wstr tu?  Dlaczego  pan  ukrywa  si   z  ni ,  jak  zbrodzie   ze 

zbrodni ? Pan nie odpowiada? Pan nie wie? Mo e ja za pana b d  wiedział. 

Kochał  pan  —  owszem  —  ale  kiedy  ojciec  si   rozchorował…  nadmienia  pan  matce  o 

potrzebie  wie ego  powietrza.  Matka,  która  zreszt   równie   kocha  —  słucha,  kiwa  głow . 

Racja, racja, dobre powietrze nie zawadzi, przenosi si  wi c obok do pokoju córki — i tam 

b d  blisko na ka de zawołanie chorego. Czy mo e nie tak było? Mo e pan sprostuje? 

— Tak było! 

— O wła nie! Ze mnie, wie pan, stary wróbel. Mija tydzie . Pewnego wieczoru matka z 

siostr  zamykaj  na klucz drzwi od sypialni Dlaczego? Bóg raczy wiedzie ! Czy  potrzeba si  

zastanawia   nad  ka dym  przekr ceniem  klucza  w  zamku?  Raz,  dwa  —  przekr ciły, 

machinalnie  i  hop  do  łó ek.  Tak,  a  jednocze nie  pan  zamyka  na  dole  drzwi  od  kredensu. 

Dlaczego?  Czy   ka d   drobn   czynno   tego  rodzaju  mo na  uzasadni ?  Równie  dobrze 

mo na by wymaga  uzasadnienia, dlaczego pan w tej chwili siedzi a nie stoi. 

Zerwał si  na równe nogi, a potem usiadł z powrotem i rzekł: 

— Tak, wła nie tak było! Tak było, jak pan mówi! 

— A potem przychodzi panu na my l,  e ojciec — mo e jeszcze czego  potrzebowa . A 

mo e — my li pan — matka i siostra zasn ły a ojciec — czego  potrzebuje. A wi c cicho, bo 

background image

 

20 

trwa  tak — ja na górze, oni — na dole, musiał kto  zawoła  „pas”, a wszystko zale ało od 

tego,  kto  zawoła  pierwszy.  Cicho  było  i  głucho.  Wyjrzałem  na  korytarz,  ale  z  dołu  nic  nie 

dochodziło.  Co  oni  mogli  tam  robi ?  Czy  robi   aby,  co  do  nich  nale y,  czy  je li  ja  tutaj 

tryumfuj  z powodu tych drzwi pozamykanych, oni tam ze swej strony dostatecznie boj  si , 

naradzaj ,  wyt aj   słuch,  łowi c  odgłosy  mych  kroków,  czy  dusze  ich  nie  leni   si  

wypracowywa   to  w  sobie?  Ach,  odetchn łem,  gdy  około  północy  usłyszałem  wreszcie 

st panie w korytarzu i kto  zapukał. — Prosz  — zawołałem. 

— Wybaczy  pan  —  rzekł  Antoni,  siadaj c  na  krze le,  które  mu  wskazałem.  Wygl dał 

niedobrze  —  ziemi cie  i  blado  —  i  wida   było,  e  składna  wymowa  nie  b dzie  jego 

najsilniejsz  stron . — Pa skie zachowanie… a ostatnio — te słowa… Słowem — co to ma 

znaczy !? Albo niech pan wyjedzie… i to natychmiast!… albo niech pan powie! To szanta ! 

— wybuchn ł. 

— Nareszcie pan zapytał — rzekłem. — Pó no! A i to pyta pan bardzo ogólnikowo. Co 

mam wła ciwie powiedzie ? Dobrze jednak — prosz : ojciec pa ski został… 

— Co? Co został? 

— Został uduszony. 

— Uduszony. Dobrze. Uduszony —  achn ł si  z jak  dziwn  satysfakcj . 

— Pan si  cieszy? 

— Ciesz  si . 

Przeczekałem chwil , po czym rzekłem: 

— Czy miał pan jeszcze jakie pytanie? Wybuchn ł: 

— Ale przecie  nikt nie słyszał krzyków ani hałasu! 

— Po  pierwsze,  w  s siedztwie  spały  jedynie  matka  pa ska  i  siostra,  które  szczelnie 

zamkn ły drzwi na noc. Po wtóre, zbrodniarz mógł od razu zadławi  ofiar , która… 

— Dobrze,  dobrze  —  szepn ł  —  dobrze.  Zaraz.  Jeszcze  jedno.  Jeszcze  to:  kto  zdaniem 

pana… kogo pan o czyn ten… 

— Podejrzewa — nieprawda ? Kogo podejrzewam? Jak pan s dzi — czy, według pana, do 

domu  tak  szczelnie  zamykanego,  strze onego  przez  stró a  i  przez  czujne  psy,  mógłby  si  

dosta  w nocy kto  z zewn trz? Pan powie zapewne,  e psy usn ły wraz ze stró em, a przez 

zapomnienie pozostawiono otworem wej ciowe drzwi? Co? Fatalny zbieg okoliczno ci? 

— Nikt  nie  mógł  wej   —  odparł  z  dum .  Siedział  wyprostowany  i  wida   było,  e  — 

nieruchomo — gardzi mn , gardzi z całej duszy. 

— Nikt  —  potwierdziłem  skwapliwie,  ciesz c  si   z  góry  na  widok  dumy.  —  Nikt 

absolutnie! A wi c pozostaje jedynie troje pa stwa i trzech słu cych. Ale słu cy równie  

mieli odci ty dost p, gdy  pan… nie wiadomo czemu… zanikn ł na klucz drzwi od kredensu. 

Czy mo e b dzie pan utrzymywał teraz,  e pan nie zamykał? 

— Zamkn łem! 

— A  dlaczego,  w  jakim  celu  pan  zamykał?  Zerwał  si   z  krzesła.  —  Niech  pan  si   nie 

zgrywa!  —  rzekłem  i  t   krótk   uwag   osadziłem  go  na  miejscu.  Gniew  jego  zmartwiał, 

sparali owany, urywaj c si  piskliwym tonem. 

— Zamkn łem  —  nie  wiem  —  machinalnie  —  powiedział  z  trudno ci   i  szepn ł 

dwukrotnie: — Uduszony. Uduszony. 

Nerwowa natura! Wszyscy oni, to były gł bokie, nerwowe natury. 

— A  poniewa   matka  pa ska  i  siostra  równie …  machinalnie  zamkn ły  drzwi  swej 

sypialni (a zreszt  trudno przypuszcza  — prawda?), wi c pozostaje… pan wie, kto pozostaje. 

Pan jeden miał woln  drog  do ojca tej nocy. Ju  miesi c zaszedł, psy si  u piły i kto  tam 

klaszcze za borem. 

Wybuchn ł: 

— A wi c to ma znaczy  niby…  e ja…  e ja… Ha, ha, ha! 

background image

 

19 

— Mama  kazała,  ale  ja  chciałam…  ja  chciałam…  ja  te   chciałam  zamkn   drzwi  i  ja 

zamkn łam. 

— Przepraszam  —  mówi   —  zaraz…  Jak  to?  —  (przecie   to  Antoni  zamkn ł  drzwi 

kredensu)… O jakich drzwiach mowa? 

— Drzwi… drzwi od sypialnego ojczulka… To ja zamkn łam! 

— To ja zamkn łam… Zabraniam ci tak mówi , słyszysz? Ja kazałam! 

Jak to?! Wi c i one zamykały drzwi? Tej nocy, której ojciec miał umrze , syn zamyka na 

klucz drzwi kredensu, a matka z córk  zamykaj  drzwi swego pokoju! 

— A dlaczego panie zamkn ły te drzwi — zapytuj  gwałtownie — wyj tkowo, akurat tej 

nocy? W jakim celu? 

Konsternacja! Milczenie! Nie wiedz ! Opuszczaj  głowy! Teatralna scena. Wtem odzywa 

si  wzburzony głos Antoniego. 

— Nie wstyd wam tłumaczy  si ? I to przed kim? Milczcie! Chod my st d! 

— A  to  mo e  pan  mi  powie,  dlaczego  tej  nocy  zanikn ł  pan  na  klucz  drzwi  kredensu, 

odcinaj c słu bie dost p do pokoi? 

— Ja? Zamkn łem? 

— A co? mo e pan nie zamkn ł? S   wiadkowie! To mo e by  udowodnione! 

Znów milczenie! Znów konsternacja! Kobiety patrz  z przera eniem. Wreszcie syn, jakby 

przypominaj c sobie co , co było dawno, o wiadcza bezd wi cznie: 

— Zamkn łem. 

— A dlaczego? Dlaczego pan zamykał? Czy mo e z powodu przeci gów? 

— Tego  nie  potrafi   wyja ni   —  odpowiada  z  trudn   do  opisania  wyniosło ci   —  i 

opuszcza pokój. 

Reszt  dnia sp dziłem u siebie. Nie zapalaj c  wiecy, długo chodziłem wzdłu  i wszerz, od 

ciany do  ciany. Na dworze mrok g stniał — płaty  niegu coraz jaskrawiej znaczyły si  w 

opadaj cym  cieniu  nocy,  a  powikłane  szkielety  drzew  osaczały  dom  zewsz d.  —  A  to  mi 

dom!  Dom  morderców,  dom  potworny,  gdzie  grasuje  zimny,  zamaskowany  mord  z 

premedytacj ,  dom  dusicieli!  Serce?!  Ja  od  razu  wiedziałem,  czego  spodziewa   si   po  tym 

dobrze  wykarmionym  sercu  i  jakie  ojcobójstwo  potrafi  sprawi   to  serce,  sp czniałe  na 

tłuszczu, na ma le i cieple rodzinnym! Wiedziałem, ale nie chciałem mówi  przed czasem! A 

tak  si   pysznili!  Takich  dali  hołdów!  Uczucie?  Niech  powiedz   raczej,  czemu  zamykali 

drzwi? 

Dlaczego jednak w tej chwili, kiedy miałem ju  wszystkie nici w r ku i mogłem palcem 

wytkn  zbrodniarza — traciłem czas na darmo, zamiast działa ? Szkopuł, szkopuł — szyja 

biała, nietkni ta i lak ten  nieg na dworze, im mroczniej, tym bielsza. Trup najwidoczniej był 

w zmowie z band  morderców. Jeszcze raz wysiliłem si  i zaatakowałem trupa ju  z frontu, z 

otwart  przyłbic  — nazywaj c rzeczy po imieniu i wyra nie wskazuj c na sprawc . Było to 

tak  samo,  co  gdybym  walczył  ze  stołkiem.  Jakkolwiek  wyt ałem  wyobra ni ,  intuicj , 

logik ,  szyja  pozostawała  szyj ,  a  biel  —  biel ,  z  charakterystycznym  uporem  martwego 

przedmiotu. Zatem nie pozostawało nic innego, jak tylko do ostatka zgrywa  si  i obstawa  

przy  m ciwym  za lepieniu  i  niedorzeczno ci  i  czeka ,  czeka   —  licz c  naiwnie  na  to,  e 

skoro  trup  nie  chce,  mo e  —  mo e  —  zbrodnia  sama  wypłynie  na  wierzch  jak  oliwa.  — 

Pró nowałem? Tak, lecz st pania moje rozlegały si  w domu, ka dy słyszał,  e chodz  bez 

przerwy i zapewne oni tam, na dole, nie pró nowali. 

Min ła  pora  kolacji.  Zbli ała  si   jedenasta,  a  ja  nie  ruszałem  si   z  pokoju,  wci  

wymy laj c im od łotrów i zbrodniarzy, tryumfuj c, a zarazem ufaj c na stronie resztkami sił, 

e  upór  i  wytrwało   zostan   nagrodzone  —  e  sytuacja  da  si   przecie   ubłaga   tyloma 

staraniami, tyloma rozmaitymi minami, takiej nami tno ci,  e w ko cu nie b dzie mogła si  

oprze ,  e nat ona, doprowadzona do ostateczno ci, musi si  jako  rozwi za , urodzi  co , 

urodzi  co  ju  nie z dziedziny fikcji, lecz co  rzeczywistego. Wszak nie mogli my wiecznie 

background image

 

18 

wymienionych  pobudek wewn trznych,  nie  zdaj c  sobie  sprawy  z  nietaktu, jaki  popełniam, 

ani  te   z  pewnych  napr e   w  atmosferze,  rozprawiałem  potoczy cie,  długo  i  szeroko.  — 

Wierzcie  mi,  moi  pa stwo,  fizyczny  kształt  czynu,  zmaltretowane  ciało,  nieład  w  pokoju, 

wszelkie  tak  zwane  lady,  to  szczegół  całkiem  drugorz dny,  dodatek,  ci le  bior c,  do 

wła ciwej  zbrodni,  formalno   s dowo–lekarska,  ukłon  zbrodniarza  w  stron   władz,  nic 

wi cej.  Wła ciwa  zbrodnia  dokonywa  si   zawsze  w  duszy.  Zewn trzne  szczegóły…  mój 

Bo e!  Zacytuj   chocia by  taki  wypadek:  siostrzeniec  wbija  nagle  w  plecy,  nie  wiadomo 

dlaczego,  wujowi–dobroczy cy,  który  przez  30  lat  obsypywał  go  łaskami  —  dług , 

staromodn  szpilk  od kapelusza. I prosz ! — taka wielka zbrodnia psychiczna, a taki mały, 

niedostrzegalny  lad fizyczny, male ka dziurka w plecach od ukłucia szpilk . Siostrzeniec ten 

tłumaczył si  potem,  e przez roztargnienie wzi ł plecy wuja za kapelusz kuzynki. Któ  mu 

uwierzy? 

Tak, tak, fizycznie  bior c,  zbrodnia jest  drobiazgiem,  tylko  duchowo jest  trudna.  Wobec 

nadzwyczajnej krucho ci organizmu, mo na zamordowa  przypadkiem, jak ten siostrzeniec, 

przez roztargnienie — nie wiadomo sk d, nagle, bach, le y trup. 

Pewna  kobieta,  najzacniejsza  w  wiecie,  zakochana  po  uszy  w  swym  m u,  w  pełni 

miodowych miesi cy, spostrzega w malinach, na talerzu mał onka, białego, podługowatego 

robaczka — a trzeba wam wiedzie ,  e m  nienawidził nade wszystko tych ohydnych liszek. 

Zamiast  go  ostrzec,  patrzy  z  filuternym  u mieszkiem,  a  potem  mówi  —  zjadłe   robaka.  — 

Nie! — krzyczy przera ony m . — Ale  tak — odpowiada  ona i opisuje go — był taki a 

taki, tłusty, biały. Du o  miechu, przekomarzania si , m  niby zagniewany wznosi r ce do 

nieba,  biadaj c  nad  zło liwo ci   ony.  Zapomniano  o  tym.  A po tygodniu  lub  dwóch,  ona 

wielce  zdziwiona,  gdy  m   chudnie,  schnie,  zrzuca  wszystkie  pokarmy,  brzydzi  si   własn  

r k , nog  i (wybaczcie pa stwo okre lenie) ju  nie je dzi do Rygi, ale rzec mo na — stale 

przebywa w Rydze. Wzrastaj cy wstr t do siebie samego, okropna choroba! I pewnego dnia 

wielki płacz, straszny j k, umarł nagle, zwymiotował siebie, pozostała tylko głowa i gardło, 

reszt   za   zrzucił  do  kubełka.  Wdowa  w  rozpaczy  —  dopiero  w  ogniu  krzy owych  pyta  

wyszło  na  jaw,  e  w  najtajniejszych  gł binach  ja ni  czuła  nienaturaln   skłonno   do 

wielkiego buldoga, którego jej m  wybił na krótko przed zjedzeniem malin. 

Albo w pewnym arystokratycznym rodzie syn, który zamordował matk  w ten sposób,  e 

nieustannie  powtarzał  dra ni ce  słówko:  —  prosz   siada !  Na  przewodzie  s dowym  do 

ostatka  udawał  niewinnego.  O,  zbrodnia  jest  tak  łatwa,  e  a   dziwno,  i   tyle  osób  umiera 

mierci   naturaln …  zwłaszcza,  je li  przypl cze  si   do  tego  serce,  serce  —  ten  tajemny 

ł cznik  pomi dzy  lud mi,  ten  podziemny,  zawiły  korytarz  pomi dzy  tob   a  mn ,  ta  pompa 

ss co–tłocz ca,  która  tak  doskonale  umie  wyssa   i  tak  cudownie  tłoczy…  Potem  dopiero 

ałoba, pogrzebowe miny, dostoje stwo bole ci, majestat  mierci — ha, ha — a wszystko w 

tym celu, by „uszanowano” cierpienie i przypadkiem nie wgl d—ni to bli ej w to serce, które 

po cichu, okrutnie zamordowało! 

Siedzieli, jak myszy pod miotł , nie  miej c przerywa ! — gdzie  ta duma z poprzedniego 

wieczoru?  —  Wtem  wdowa  rzuca  serwet ,  blada,  jak  mier ,  podwójnie  dygoc c  r kami  i 

wstaje  od  stołu.  Rozkładam  dłonie.  —  Bardzo  przepraszani.  Nie  chciałem  urazi .  Mówi  

tylko ogólnikowo o sercu, o worku sercowym, w którym tak łatwo schowa  trupa. 

— Nikczemny!  —  wyrzuca z  siebie, ci ko  faluj c piersiami. Syn, córka  zrywaj   si   od 

stołu. 

— Drzwi!  —r  wykrzykuj .  —  Dobrze  —  nikczemny!  Ale  prosz   powiedzie ,  dlaczego 

zamkni to na klucz drzwi tej nocy?! 

Pauza. Nagle wybucha nerwowym, j cz cym płaczem Cecylia i mówi, szlochaj c: 

— Drzwi, to nie mama. To ja zamkn łam. To ja! 

— Nieprawda,  córko,  to  ja  kazałam  zamkn   drzwi!  Dlaczego  poni asz  si   przed  tym 

człowiekiem? 

background image

 

17 

Lecz  wci   jeszcze  trzymałem  si   na  wodzy,  nie  chc c  przedwcze nie  nikogo  i  niczego 

spłoszy . Kiedy w swym pokoju myłem r ce i przygotowywałem si  do obiadu, wsun ł si  

lokajczyk  Stefan,  pytaj c,  czy  mi  czego  nie  potrzeba?  Wygl dał  jak  odrodzony!  Oczy  mu 

latały, posta  okazywała słu alcz  chytro , a wszystkie władze duchowe pobudzone były w 

najwy szym stopniu! Zapytałem: — No, có  mi tam powiesz nowego? 

Odpowiedział jednym tchem: — A, bo pan s dzia pytał, czy ja spałem przedwczorajszej 

nocy  w  kredensie?  To  chciałem  powiedzie ,  e  tej  nocy,  wieczorem,  młody  pan  zamkn ł 

drzwi kredensu na klucz od strony stołowego. Zapytałem: — Czy pan nigdy nie zamykał tych 

drzwi na klucz? — Nigdy a nigdy. Ten jeden raz zamkn ł, a i to my lał pewnie,  e  pi , bo 

ju   była  pó na  godzina  —  ale  ja  jeszcze  nie  spałem  i  słyszałem,  jak  podszedł  i  zamykał. 

Kiedy odemkn ł z klucza, to nie wiem, bo zasn łem — dopiero nad ranem mnie zbudził,  e 

nasz pan nie ywy, a wtedy drzwi były ju  otwarte. 

— A  wi c  w  nocy,  z  niewyja nionych  przyczyn,  syn  zmarłego  zamyka  na  klucz  drzwi 

kredensu! Zamyka na klucz drzwi kredensu? — Có  to miało znaczy ? 

— Tylko niech pan s dzia nie mówi,  e ja mówiłem. 

Nie darmo okre liłem t   mier  jako wewn trzn ! Zamkni to drzwi, by nikt obcy nie miał 

do  niej  dost pu!  Sie   coraz  bardziej  zacie niała  si ,  coraz  wyra niej  wida   było  p tl , 

zaciskaj c  si  na szyi mordercy. — Czemu  jednak, zamiast objawi  tryumf, u miechn łem 

si  tylko do  głupio? — Gdy  — niestety, trzeba było przyzna  — brakowało czego  równie 

przynajmniej  wa nego,  co  p tla  na  szyi  mordercy,  to  jest  p tli  na  szyi  zamordowanego. 

Przeskoczyłem wprawdzie ten szkopuł, dałem skok naiwny przez szyj , ja niej ca nieskalan  

biel ,  ale  wszak  nie  mo na  by   wiecznie  w  rozgrzeszaj cym  stanie  nami tno ci.  Dobrze, 

zgadzam  si   (mówi c  na  stronie),  byłem  w furii, z  tych  czy  z  innych  wzgl dów nienawi , 

wstr t,  uraza,  za lepiły  mnie  i  kazały  upiera   si   przy  jaskrawym  absurdzie,  to  ludzkie,  to 

ka dy  zrozumie;  lecz  wszak  nadejdzie  moment,  kiedy  trzeba  b dzie  —  ustatkowa   si , 

nadejdzie, jak mówi Pismo, dzie  S du. A wtedy… hm… ja powiem — tu jest morderca, a 

trup powie — ja zmarłem na serce. I co? Co powie S d? 

Przypu my,  e  S d  zapyta:  —  Pan  twierdzi,  e  zmarły  został  zamordowany?  Na  jakiej 

podstawie? 

Odpowiem:  —  Gdy   rodzina  jego,  prosz   s du,  ona  jego  i  dzieci,  a  zwłaszcza  syn, 

zachowuj   si   dwuznacznie,  zachowuj   si   tak,  jakby  go  zamordowali  —  to  rzecz 

niew tpliwa. 

— Dobrze  —  lecz  jakim e  sposobem  mógł  zosta   zamordowany,  skoro  nie  jest 

zamordowany,  skoro  z  pełn   oczywisto ci   wynika  z  ekspertyzy  s dowo—lekarskiej,  e 

umarł po prostu w ataku sercowym? 

A wówczas wstanie adwokat, ten płatny kr tacz, i w długiej mowie, powiewaj c r kawami 

togi, pocznie udowadnia ,  e jest to nieporozumienie, maj ce  ródło w mym niskim sposobie 

my lenia,  e  ja  pomieszałem  zbrodni   i  ałob   —  albowiem  to,  co  wzi łem  za  wyraz 

nieczystego  sumienia,  jest  tylko  wyrazem  trwo liwo ci  uczucia,  które  ucieka  i  kurczy  si  

przed  zimnym  dotkni ciem  obcego.  I  znów  powróci  niezno ny,  uprzykrzony  refren  — 

jakim e cudem został zamordowany, skoro wcale nie jest zamordowany? Skoro na ciele nie 

zna  najmniejszych nawet  ladów uduszenia? 

Szkopuł  ten  tak  mnie  dr czył,  e  przy  obiedzie  —  po  prostu  dla  siebie  samego,  by 

zagłuszy   strapienie  i  przynie   ulg   dojmuj cym  w tpliwo ciom,  bez  adnych  poza  tym 

intencji  —  zacz łem  dowodzi ,  i   zbrodnia  w  istocie  swojej  nie  jest  fizyczna,  lecz  par 

excellence — psychiczna. Oprócz mnie, je li si  nie myl , nikt nie zabierał głosu. Pan Antoni 

nie odezwał si  słowem, nie wiem, czy nie uznaj c mnie godnym, jak poprzedniego wieczoru, 

czy  te   dlatego,  e  bał  si ,  by  głos  nie  wypadł  troch   ochryple.  Matka—wdowa  siedziała 

pontyfikalnie, wci , zdaje si ,  miertelnie obra ona, a r ce jej dr ały, d

c do zapewnienia 

sobie  bezkarno ci.  Panna  Cecylia  cicho  połykała  zbyt  gor ce  płyny.  Ja  za   z  wy ej 

background image

 

16 

Je eli jednak zbrodnia, jak mo na uwa a  za ustalone w drodze badania, była wewn trzna 

(my lałem  dalej)  —  to  obowi zek  nakazuje  przyzna ,  e  morderstwo,  dokonane  przez 

lokajczyka w celach rabunkowych prawdopodobnie, nie mo e by  w  adnym razie uwa ane 

za zbrodni  o charakterze wewn trznym. Co innego samobójstwo — gdy człowiek sam siebie 

zabija i wszystko dzieje si  wewn trz — lub ojcobójstwo, gdzie, b d  co b d , własna krew 

zabija, Co za  do karalucha, to morderca musiał zgładzi  go z rozp du. 

Snuj c  takie  uwagi,  zasiadłem  w  gabinecie  z  papierosem  —  wtem  wszedł  pan  Antoni. 

Ujrzawszy mnie, przywitał si , ale ju  skromniej troch  ni  za pierwszym razem; zdawało si  

nawet,  e jest troch  stropiony. 

— Pi kny pa stwo maj  dom — rzekłem — Niesłychanie zacisznie tu, serdecznie — dom 

cc si  zowie rodzinny — ciepły… Przypominaj  mi si  czasy dzieci stwa — przypomina si  

matka, matka w szlafroku, obgryzione paznokcie, brak chusteczki do nosa… 

— Dom? Dom — naturalnie… Myszy s . Ale ja nie o tym. Matka mówiła mi — podobno 

pan… to jest… 

— Na myszy znam doskonały  rodek — Ratopex. 

— A,  musz   koniecznie  zabra   si   energiczniej  do  nich  —  energiczniej,  du o 

energiczniej… Podobno pan był dzi  rano u… ojca… to jest raczej, przepraszam — u ciała… 

— Byłem. 

— A! — I…? 

— I? Co — i? 

— Podobno pan tam co … znalazł… 

— A tak, znalazłem — zdechłego karalucha. 

— Zdechłych  karaluchów  te   jest  du o,  to  jest  —  karaluchów  samych…  chciałem 

powiedzie  — karaluchów niezdechłych. 

— Pan bardzo kochał ojca? — zapytałem, bior c ze stołu album z widokami Krakowa. 

Pytanie  to  zaskoczyło  go  wyra nie.  Nie,  nie  był  na  nie  przygotowany,  pochylił  głow , 

spojrzał w bok, przełkn ł  lin  i — wymówił półg bkiem z niewypowiedzianym przymusem, 

ze wstr tem prawie: 

— Dosy … 

— Dosy ? To niewiele. Dosy ! Tylko tyle? 

— Dlaczego pan pyta? — zagadn ł zduszonym głosem. 

— Dlaczego pan taki sztuczny? — odpowiedziałem współczuj co, nachylaj c si  ku niemu 

po ojcowsku, z albumem w r kach. 

— Ja? Ja sztuczny? Sk d… pan…? 

— Dlaczego pan zbladł w tej chwili? 

— Ja? Ja — zbladłem? 

— O,  o!  Spogl da  pan  spode  łba…  Nie  ko czy  pan  zda …  Rozprawia  pan  o  myszach, 

karaluchach… Głos zbyt gło ny, to znów zbyt cichy, ochrypły lub jaki  piskliwy, a  w uszach 

wierci  —  mówiłem  powa nie  —  a  ruchy  takie  nerwowe…  A  zreszt   wszyscy  pa stwo  s  

jacy  — nerwowi i sztuczni. Dlaczego to tak, młody człowieku? Czy nie lepiej prostodusznie 

— opłakiwa ? Hm… kochał pan… dosy ?! A dlaczego skłonił pan przed tygodniem matk  

do opuszczenia ojcowskiej sypialni? 

Kompletnie  sparali owany  mymi  słowami  —  nie  miej c  ruszy   r k   ani  nog ,  ledwie 

zdołał wykrztusi : 

— Ja? Jak to? Ojciec… Ojciec potrzebował.,  wie ego powietrza… 

— Krytycznej nocy pan spal w swoim pokoju na dole? 

— Czy ja? Naturalnie,  e w pokoju… w pokoju na dole. 

Chrz kn łem i poszedłem do siebie, zostawiaj c go na krzesełku z r kami na kolanach, ze 

szczelnie  zaci ni tymi  ustami  i  ze  sztywno  zsuni tymi  nogami.  Hm,  najwidoczniej  — 

nerwowa natura. Nerwowa natura, wstydliwo , nadmierna czuło , nadmierna sercowo … 

background image

 

15 

Wiemy,  jak  zagmatwane,  wieloznaczne  mo e  by   serce,  o,  serce  to  worek,  w  który  bardzo 

wiele mo na zmie ci  — zimne serce mordercy; spopielało serce rozpustnika; wierne serce 

kochanki; serce gor ce, serce niewdzi czne, serce zazdrosne, zawistne itd. 

Rozdeptany karaluch zdaje si  nie pozostawa  w bezpo rednim zwi zku z przest pstwem. 

Na razie jedno jest ustalone — zmarły został uduszony, a uduszenie to ma charakter sercowy. 

Mo na by tak e powiedzie , zwa ywszy brak wszelkich zewn trznych obra e , i  uduszenie 

ma charakter typowo wewn trzny. Tak, oto wszystko… Nic wi cej — wewn trzne, sercowe. 

adnych przedwczesnych wniosków — a teraz  dobrze by było przej  si  troch  po domu. 

Wróciłem na dół. Wchodz c do stołowego, usłyszałem odgłos lekkich, szybko pierzchaj cych 

kroków  —  chyba  panny  Cecylii?  —  Ej.  niedobrze  ucieka ,  dzieweczko  —  prawda  zawsze 

zgoni! Min wszy jadalni  — a słu ba nakrywaj ca do obiadu przygl dała mi si  po kryjomu 

—  zapu ciłem  si   wolno  w  dalsze  pokoje,  przy  czym  gdzie   w  drzwiach  mign ły  mi  si  

uchodz ce  plecy  pana  Antoniego.  —  Je eli  ju   mowa  o  mierci  wewn trznej,  sercowej  — 

rozmy lałem — to przyzna  trzeba,  e ten stary dom jak  aden inny do tego si  nadaje.  ci le 

mówi c, nie ma tu mo e nic wyra nie obci aj cego — wszelako… — poci gn łem nosem 

— wszelako jest  popłoch,  a  w  atmosferze jest jaki   odór,  odór  swoisty  — odór  z  kategorii 

tych. które mo na znie , gdy s  własne, podobnie jak odór potu — odór, który okre liłbym 

jako  odór  czuło ci  rodzinnej…  Wci   w chaj c,  notowałem  pewne  szczególiki,  które,  acz 

drobne,  nie  wydawały  si   zupełnie bez  znaczenia.  I tak  —  wypłowiałe, po ółkłe firanki  — 

r cznie haftowane poduszki — obfito  fotografii i portretów — oparcia wygniecione plecami 

wielu  pokole … a  oprócz  tego:  przerwany  list  na  białym  liniowanym  papierze  —  kawałek 

masła  na  no u  w  salonie  na  oknie  —  szklanka  z  lekarstwem  na  komodzie  —  niebieska 

wst ka za piecem — paj czyna, du o szaf — stare zapachy… Wszystko to składało si  na 

atmosfer   szczególnej  pieczołowito ci,  wielkiej  serdeczno ci  —  serce  na  ka dym  kroku 

znajdowało  tu  pokarm  dla  siebie,  tak,  serce  mogło  u ywa   na  starym  ma le.  firankach, 

wst ce, zapachach (a chleb ponosi — zauwa yłem). A tak e trzeba było uzna ,  e dom był 

wyj tkowo  „wewn trzny”,  która  to  wewn trzno   uwidoczniała  si   głównie  w  wacie 

okiennej,  i  wyszczerbionym  spodku,  z  zeschłym,  jeszcze  z  lata,  plasterkiem  trucizny  na 

muchy. 

A eby  jednak  nie  powiedziano,  e  zacietrzewiony  w  pewnym  wewn trznym  kierunku, 

pomin łem  wszelkie  inne  mo liwo ci  —  zadałem  sobie  trud  sprawdzenia,  czy  istotnie  z 

cz ci słu bowej domu nie ma przej cia do cz ci mieszkalnej, jak tylko przez kredens — i 

stwierdziłem,  e  nie  ma  —  a  nawet  wyszedłem  na  dwór  i  wolno,  na  pozór  —  spacerkiem, 

okr yłem dom wokoło po rozmokłym  niegu. Nie było do pomy lenia, aby przez drzwi, lub 

te   przez  okna  opatrzone  pot nymi  okiennicami,  mógł  dosta   si   ktokolwiek  do  rodka  w 

nocy. Z czego wynika,  e gdyby w nocy popełniono w tym domu jakikolwiek czyn — to nikt 

nie  mógłby  by   poszlakowany,  prócz chyba  lokajczyka Stefana,  który  spał  w kredensie.  — 

Tak — rzekłem domy lnie — to na pewno lokajczyk Stefan. Nikt inny, tylko on, tym bardziej 

e z oczu mu patrzy niedobrze. 

Tak mówi c, nadstawiłem uszu — gdy  przez uchylony lufcik dobiegł mnie głos, o jak e 

ró ny od tego, który słyszałem jeszcze niedawno i jak rozkoszny, jak obiecuj cy, głos ju  nie 

zbolałej królowej, lecz miotany przera eniem, niepokojem, roztrz siony, osłabły, kobiecy — 

głos, który, zdawało si , dodawał mi otuchy, chciał mi i  na r k . — Cecylko, Cecylko… 

wyjrzyj… Czy poszedł ju ? Wyjrzyj! Nie wychylaj si , nie wychylaj — gotów ci  zobaczy ! 

Gotów jeszcze tutaj wej  — myszkowa  — czy sprz tn ła  bielizn ? Czego on szuka? Co 

zobaczył?  Igna !  O,  Bo e,  po  có   on  ogl dał  ten  piec,  czego  chciał  od  komody?  O,  to 

okropne,  po  całym  domu!  Ja  to  nic,  ze  mn   niech  robi  co  chce,  ale  Anto ,  Anto   tego  nie 

zniesie. Dla niego to jest  wi tokradztwo! Strasznie zbladł, kiedy mu powiedziałam — ach, 

l kam si ,  eby mu nie zbrakło sily. 

background image

 

14 

— Ja? Dlaczego? Ja? Dlaczego ja si  przeniosłam? Sk d pan… Syn mnie namówił…  eby 

wi cej powietrza. M  dusił si  w nocy… Ale co pan?… Wła ciwie co pan?… Czego pan?… 

— Prosz   wybaczy …  Przykro  mi  —  ale…  —  reszt   za   dopowiedziałem  wymownym 

milczeniem. 

Przejawiła  pewne  zrozumienie  —  jakby  uprzytomniła  sobie  naraz  urz dowy  charakter 

tego, z kim mówiła. 

— Ale przecie … Jak to? Przecie  — przecie  pan chyba… pan nic nie dostrzegł? 

W pytaniu tym d wi czał wyra ny strach. Chrz kn łem za cał  odpowied . — Jakkolwiek 

b d  — rzekłem sucho — chciałbym prosi  — pani wspominała zdaje si  co  o eksportacji… 

Otó  musz  prosi , by ciało zostawiono tutaj jeszcze do jutra rana. 

— Igna ! — wykrzykn ła. 

— Wła nie! — odparłem. 

— Igna !  Jak  to?  Niepodobie stwo,  niemo liwe  —  rzekła,  patrz c  t po  na  zwłoki.  — 

Igna ! 

I — ciekawe! — nagle urwała w pół słowa, zesztywniała, zmia d yła mnie wzrokiem, po 

czym  do  gł bi  obra ona  opu ciła  pokój.  Pytam  —  o  có   tu  si   obra a ?  Czy  mier  

nienaturalna  m a  stanowi  obraz   dla  ony,  je li  nie  maczała  w  tym  palców?  Có   to 

obra liwego —  mier  nienaturalna? Obra liwa mo e dla zabójcy, ale chyba nigdy dla trupa 

lub  dla  krewnych  jego?  Lecz  miałem  na  razie  co   pilniejszego  do  roboty  ni   tym  podobne 

retoryczne  pytania.  Pozostawiony  sam  na  sam  z  trupem,  jeszcze  raz  zabrałem  si   do 

drobiazgowych bada  — w miar  jednak jak je przeprowadzałem, twarz moja coraz wi ksze 

zdradzała  zdziwienie.  —  Nic  a  nic  —  szepn łem.  —  Nic,  oprócz  karalucha  za  komod . 

Mo na by zaiste s dzi ,  e nie ma tu  adnej podstawy do dalszego działania. 

Ha! oto szkopuł! — w osobie trupa, który gło no i wyra nie stwierdza fachowemu oku,  e 

zmarł  normalnie  w  ataku  sercowym.  Wszystkie  pozory,  konie,  niech ,  strach,  ukrywanie, 

przemawiaj   za  czym   niewyra nym,  a trup,  patrz c w  sufit, obwieszcza — ja  zmarłem na 

serce! Była to fizyczna i medyczna oczywisto , był to pewnik — nikt go nie zamordował dla 

tej prostej i decyduj cej przyczyny,  e on wcale nie był zamordowany. Musiałem przyzna , 

e wi kszo  mych kolegów po fachu w tym punkcie umorzyłaby  ledztwo. Lecz nie ja! Ja 

byłem ju  zbyt  mieszny, zbyt m ciwy i zbyt daleko ju  si  zap dziłem. Podniosłem palec do 

góry,  zmarszczyłem  brwi.  —  Zbrodnia  nie  przychodzi  sama,  panowie,  zbrodni   trzeba 

wypracowa  my lowo, obmy li , wymy li  — pieczone goł bki nie wpadaj  same do g bki. 

— Gdy  pozory  wiadcz   przeciwko  zbrodni  —  rzekłem  m drze  —  b d my  chytrzy,  nie 

dajmy si  wzi  na lep pozorom. Gdy za  przeciwnie logika, zdrowy rozs dek, oczywisto  

wreszcie staj  si  adwokatem przest pcy, a pozory przemawiaj  przeciw niemu, zawierzmy 

pozorom, nie dajmy si  bra  na fundusz logice i oczywisto ci. Dobrze… ale przy wszystkich 

pozorach,  jak e  —  mówił  Dostojewski  —  przyrz dzi   piecze   z  zaj ca,  nic  maj c  zaj ca? 

Patrzyłem  na  trupa,  trup  za   patrzył  w  sufit,  głosz c  niewinno   nieskalan   szyj .  Oto 

trudno ! Oto szkopuł ! Lecz czego si  nie da usun , to trzeba przeskoczy  — hic Rhodus, 

hic  salta!  Czyli   ten  martwy  przedmiot  o  rysach  ludzkich,  który  mógłbym,  gdybym  chciał, 

wzi   w  r k   —  czy   zastygła  twarz  ta  mo e  stawi   istotny  opór  mej  ruchliwej  zmiennej 

fizjonomii,  zdolnej  wynale   min   odpowiedni   do  ka dej  sytuacji.  I  gdy  oblicze  trupa 

pozostało  to  samo  —  spokojne,  acz  nieco  obrz kłe  —  moja  twarz  wyraziła  uroczyst  

chytro ,  głupi   zarozumiało   i  pewno   siebie,  zupełnie  jakbym  mówił:  —  Za  stary  ja 

wróbel na te plewy! 

— Tak — rzekłem z powag  — fakt oczywisty: zmarły został uduszony. 

Wykr tno  adwokacka mo e b dzie usiłowała twierdzi ,  e udusiło go serce? Hm, hm… 

Nie  dla  nas  te  kruczki  obrony.  Serce  jest  terminem  bardzo  rozci gliwym,  nawet  — 

symbolicznym. Kogó  to zadowoli, gdy zrywaj c si  na wie  o popełnionym przest pstwie, 

usłyszy  uspokajaj c   odpowied ,  e  to  nic  —  zadusiło  serce.  Przepraszam,  jakie  serce? 

background image

 

13 

— To  znaczy,  e  stamt d,  gdzie  sypiaj  Szczepan  i  kucharz,  nie ma  innego przej cia  do 

pokoi, jak tylko przez kredens? — zapytałem dalej od niechcenia. 

— Nie ma innego — odpowiedział i spojrzał ju  zupełnie bystro. 

— A pani gdzie sypia? 

— Pani dawniej z panem — a tera to obok pana, w drugim pokoju. 

— Odk d pan umarł? 

— A nie, dawniej si  przeniosła, b dzie ju  z tydzie . 

— A nie wiesz, czemu pani przeniosła si  od pana? 

— Abo ja wiem… 

Zadałem jeszcze jedno pytanie: 

— A gdzie sypia młody pan? 

— Na dole, obok stołowego. 

Wstałem,  ubrałem  si   starannie.  Hm…  hm…  A  wi c,  je li  si   nie  myl ,  jedna  wi cej 

daj ca  do  my lenia  poszlaka  —  ciekawy  szczegół.  B d   co  b d   zastanawiaj ce,  dlaczego 

ona na tydzie  przed  mierci  m a opuszcza wspóln  sypialni . Czy by bała si  zara enia 

chorob  sercow ? To, co najmniej, byłby strach przes dny. Tylko  adnych przedwczesnych 

wniosków,  adnych zbyt po piesznych posuni  — i zeszedłem do jadalni. Wdowa stała pod 

oknem  —  z  r kami  splecionymi  wpatrywała  si   w  kubek  od  kawy  —  szeptała  co  

monotonnie,  arliwie  potrz saj c  głow ,  z  mokr   w  r kach  chusteczk   od  nosa.  Kiedy 

zbli yłem  si ,  ruszyła  nagle  naokoło  stołu  w  przeciwn   stron ,  wci   szeptaj c,  machaj c 

r k ,  jak  niespełna  rozumu  —  wszelako  ja  odzyskałem  ju   utracon   wczoraj  równowag   i 

stan wszy z boku czekałem cierpliwie, póki wreszcie mnie nie zauwa yła. 

— A,  egnam,  egnam  pana  —  rzekła  bezmy lnie,  widz c  moje  ukłony  —  bardzo  było 

miło… 

— Przepraszam  —  szepn łem  —  ja…  ja…  nie  odje d am  jeszcze,  chciałbym  jeszcze 

troch  poby … 

— A,  to  pan  —  powiedziała.  Przeb kn ła  co   o  eksportacji,  zaszczycaj c  mnie  nawet 

bladym pytaniem — czy zostan  na pogrzebie? 

— Łaska  to  wielka  —  odparłem  pobo nie.  —  Któ   mógłby  odmówi   ostatniej  posługi? 

Czy wolno mi b dzie jeszcze raz odwiedzi  zwłoki? — Bez odpowiedzi i nie ogl daj c si , 

czy id  za ni , wst piła na skrzypi ce schody. 

Po krótkiej modlitwie wstałem i jakby dumaj c nad zagadk   ycia i  mierci, popatrzyłem 

wokoło. — To dziwne! — rzekłem do siebie — to ciekawe! S dz c z pozorów, ten człowiek 

bez w tpienia umarł  mierci  naturaln . 

Wprawdzie twarz  ma  obrz k  J , sin  jak  u  uduszonego, lecz  nigdzie  adnych  absolutnie 

ladów gwałtu, ani  na ciele, ani te  w  pokoju  —  naprawd   zdawa   by  si   mogło,  e zmarł 

spokojnie w ataku sercowym. Pomimo to jednak — zbli yłem si  nagle do łó ka i dotkn łem 

palcem szyi. 

Nieznaczny ten ruch podziałał na wdow  piorunuj co. Podskoczyła. 

— Co pan? — zawołała. — Co pan? Co pan?… 

— Niech e  si   biedna  pani tak  nie denerwuje  —  odparłem  i ju  bez  dalszych  ceremonii 

rozpatrzyłem  szczegółowo  szyj   trupa,  oraz  cały  pokój.  Ceremonie  s   dobre  do  czasu! 

Niedaleko by my zajechali, gdyby ceremonialno  przeszkadzała w dokonaniu szczegółowej 

inspekcji, gdy zajdzie potrzeba. Niestety! — wci   adnych literalnie  ladów, ani na ciele, ani 

na komodzie, ani za szaf , ani na dywaniku przed łó kiem. Jedyn  rzecz , godn  uwagi, był 

olbrzymi,  zdechły  karaluch.  Natomiast  ukazał  si   pewien  lad  na  twarzy  wdowy  —  stała 

nieruchomo, patrz c na moje czynno ci z wyrazem m tnego przera enia. 

Zapytałem tedy mo liwie ogl dnie: — Dlaczego pani przed tygodniem przeniosła si  do 

pokoiku córki? 

background image

 

12 

całowa !  Uczucia  wymagaj   ode  mnie!  Uczucia!  Cacka   si   ka !  A  ja,  powiedzmy  — 

nienawidz  tego. I, powiedzmy — nienawidz , gdy dygotem zmuszaj  do całowania r k, gdy 

zniewalaj   do  mamrotania  modlitw,  do  kl kania,  do  wydobywania  z  siebie  d wi ków 

fałszywych, wstr tnie uczuciowych — a ju  nade wszystko nienawidz  łez, wzdycha  i kapki 

u nosa; natomiast lubi  czysto  i porz dek. 

— Hm — chrz kn łem po pauzie z namysłem, z innego tonu, ostro nie i jakby próbuj c 

—  ka   si   całowa   po  r kach?  Po  nogach  powinienem  całowa ,  bo  przecie   jasne,  czym 

jestem wobec majestatu  mierci i tej bole ci rodzinnej?… Wulgarnym, bezdusznym szpiclem 

policyjnym,  niczym  wi cej  —  natura  moja  wyszła  na  jaw.  Lecz…  hm…  nie  wiem,  czy 

niezbyt pochopnie, tak, ja osobi cie byłbym na ich miejscu nieco — ostro niejszy… odrobin  

— skromniejszy… Bo nale ałoby chyba liczy  si  troch  z tym moim n dznym charakterem, 

a je li ju  nie z moim charakterem… prywatnym, to… to… przynajmniej z mym charakterem 

urz dowym. O tym zapomnieli. B d  co b d , jestem przecie  — s dzi   ledczym, a tu jest 

przecie  —  trup,  a  poj cie  trupa  rymuje  jako   i  w  sposób  niezupełnie  niewinny  z  poj ciem 

s dziego  ledczego.  I  gdybym  na  przykład  uj ł  bieg  zdarze   od  strony  wła nie…  hm… 

s dziego  ledczego — my lałem z wolna — to có  by si  okazało? 

Prosz :  przyje d a  go ,  który  —  przypadkowo  —  jest  s dzi   ledczym.  Nie  przysyłaj  

koni, nie otwieraj  drzwi — a zatem czynione mu s  wstr ty, a wi c zale y komu  na tym, by 

nie wpu ci  go do domu. Potem przyjmowany jest niech tnie, ze  le maskowanym gniewem, 

z obaw  — a któ  to si  boi, któ  gniewa na widok s dziego  ledczego? Tai si  co  przed nim 

i  ukrywa  —  a  wreszcie  okazuje  si ,  e  to,  co  si   ukrywało,  to…  trup,  zmarły  wskutek 

uduszenia w pokoju na górze. Brzydko! Kiedy za  trup wyszedł na jaw, wszelkimi sposobami 

usiłuje  si   zmusza   do  kl kania  i  do  całowania  r k,  pod  pozorem,  e  nieboszczyk  umarł 

mierci  naturaln ! 

Kto  by  za   nazwał  t   koncepcj   niedorzeczn ,  mieszn   nawet  (bo  przecie ,  szczerze 

mówi c, jak e mo na tak grubo naci ga ), ten niech nie zapomina,  e przed chwil  w zło ci 

rozdeptałem  kołnierzyk  —  poczytalno   moja  była  zmniejszona,  wiadomo   przy miona 

wskutek  doznanej  urazy,  jasne  wi c,  e  nie  mogłem  by   w  pełni  odpowiedzialny  za  moje 

wybryki. Powiedziałem, patrz c przed siebie, z powag : 

— Co  tu nie jest w porz dku. 

I  j łem  z  cał   bystro ci   ł czy   ła cuch  faktów,  tworzy   sylogizmy,  wysnuwa   nici  i 

szuka  poszlak. Lecz wkrótce, znu ony jałowo ci  tego zaj cia, usn łem. Tak, tak… Majestat 

mierci jest ze wszech miar godzien szacunku i nikt nie powie, abym nie oddał mu nale nych 

honorów  —  lecz  nie  ka da  mier   jest  jednakowo  majestatyczna  i,  przed  wyja nieniem  tej 

okoliczno ci,  nie  byłbym  na  ich  miejscu  tak  pewny  siebie,  tym  bardziej  e  sprawa  jest 

ciemna, zawikłana i w tpliwa, hm… hm… jak o tym  wiadcz  wszystkie poszlaki. 

Nazajutrz  rano,  pij c  w  łó ku  kaw ,  zauwa yłem,  e  lokajczyk,  który  palił  w  piecu, 

chłopak kr py, senny, zerka na mnie od czasu do czasu ze słabym przebłyskiem ciekawo ci. 

Zapewne wiedział, kim jestem — zagadn łem go tedy: 

— A to wasz pan umarł? 

— A umarł. 

— A ilu was tu jest słu by? 

— Jest Szczepan i kucharz, prosz  pana s dziego. Beze mnie. A ze mn  to trzech. 

— Pan umarł w pokoju na pi trze? 

— Pewnie,  e  na  pi trze  —  rzekł  oboj tnie,  podsycaj c  ogie   i  wydymaj c  mi siste 

policzki. 

— A wy gdzie  picie? 

Przestał dmucha  i spojrzał — a spojrzał ju  bystrzej. 

— Szczepan  pi z kucharzem przy kuchni, a ja sam w kredensie. 

background image

 

11 

Otworzyła  jakie   drzwi  —  i  musiałem  kl kn   z  pochylon   głow ,  ze  skupieniem  w 

twarzy, podczas gdy ona stała z boku, uroczysta, nieruchoma, jakby okazuj c Przenaj wi tszy 

Sakrament. 

Zmarły le ał na łó ku — tak, jak umarł — tyle tylko,  e uło ono go na wznak. Twarz sina, 

obrz kła,  wiadczyła o  mierci wskutek uduszenia, jak zwykle przy atakach sercowych. 

— Uduszony — szepn łem, cho  widziałem dobrze,  e atak sercowy. 

— To serce, serce, panie. Umarł na serce… 

— O, serce umie czasem zadusi … umie… — rzekłem ponuro. Wci  stała, czekaj c — 

wi c prze egnawszy si , zmówiłem modlitw , a potem (wci  stała) powiedziałem cicho: 

— Szlachetne rysy! 

R ce  jej  tak  zadygotały,  e  wypadało  chyba  znów  je  ucałowa .  Nie  zareagowała 

najl ejszym  poruszeniem,  stoj c  w  dalszym  ci gu,  jak  cyprys,  zapatrzona  gdzie   w  cian  

bole nie — a im dłu ej tak stała, tym trudniej było unikn  okazania cho  cokolwiek serca. 

Wymagała tego  zwykła przyzwoito ,  nie  mo na  było  si   wymówi .  Podnosz  si   z  kolan, 

str cam  niepotrzebnie  jaki   pyłek  z  ubrania,  pokasłuj   cicho  —  ona  za   wci   stoi.  Stoi  w 

zapami taniu milcz ca, z oczami w słup, jak Niobe, ze wzrokiem przykutym do wspomnie , 

zmi ta,  rozmamłana,  a  u  nosa  pojawia  si   male ka  kapka  i  dynda,  dynda…  jak  miecz 

Damoklesa  —  a  wiece  kopc .  Po  paru  minutach  spróbowałem  si   odezwa   z  cicha  — 

poderwała si , jakby j  co  ugryzło, post piła par  kroków i znowu stan ła. Ukl kłem. Có  za 

niezno na sytuacja! Có   za  dylemat  dla  człowieka tak  wra liwego,  a  przede  wszystkim  tak 

dra liwego  jak  ja!  Nie  pos dzam  j   o  wiadom   zło liwo ,  niemniej  jednak,  nikt  nie 

zaprzeczy, była w tym zło liwo . Nikt mi  nie przekona! Nie ona sama — to jej zło liwo  

napawała si  bezczelnie tym,  e ja tu kryguj  si  przed ni  i przed trupem. 

Kl cz c  o  dwa  kroki  od  tego  trupa,  pierwszego,  którego  nie  mogłem  si   dotkn , 

patrzyłem jałowo na kołdr  okrywaj c  go gładko a  po pachy, na r ce pieczołowicie uło one 

na  kołdrze  —  kwiaty  doniczkowe  stały  w  nogach  łó ka,  a  twarz  wyłaniała  si   blado  z 

wgł bienia poduszki. Przygl dałem si  kwiatom, a potem patrzyłem znów w twarz zmarłemu, 

lecz nic mi nie przychodziło do głowy, jak tylko ta jedna natr tna my l, dziwnie uporczywa, 

e to jaka  — z góry uło ona, teatralna scena. Wszystko wygl dało jakby wyre yserowane — 

tam trup,  dumny,  nietykalny,  spogl daj cy  zamkni tymi  oczami  oboj tnie  w  sufit,  obok  — 

bolej ca  wdowa,  tu  —  ja,  s dzia  ledczy,  na  kl czkach,  jak  zły  pies,  któremu  zało ono 

kaganiec  „Co  by  było,  gdyby  tak  wsta ,  podej ,  ci gn   kołdr   i  obejrze   —  gdyby 

przynajmniej  dotkn   —  dotkn   ko cem  palca”.  To  ja  my l   —  lecz  powa na  uczciwo  

mierci  przygwa d a  do  miejsca,  bole   i  cnota  chroni   przed  profanacj .  —  Precz!  Nie 

wolno!  Wara!  Na  kolana!  —  Co  to  jest?  —  pomy lałem  z  wolna  —  kto  to  tak 

wyre yserował? Ja jestem człowiek zwykły, pospolity — nie nadaj  si  do takich wyst pów. 

Nie radz … Do diabła! — zastanowiłem si  nagle — co za głupstwa! Sk d mi si  to wzi ło? 

Czy bym si  zgrywał? Sk d u mnie taka sztuczno , afektacja — przecie  ja na ogół jestem 

zupełnie inny — czy ja si  od nich zaraziłem? Co to jest — odk d tu przyjechałem, wszystko 

we  mnie  wypada  sztucznie  i  pretensjonalnie,  jakby  przedstawiane  przez  marnego  aktora. 

Zupełnie si  straciłem w tym domu — okropnie si  zgrywam. — Hm — szepn łem i znowu 

nie  bez  pewnej  teatralnej  pozy  (jakbym  ju   był  wci gni ty  w  gr   i  nie  mógł  powróci   do 

normy) — nie radz  nikomu… Nie radz  nikomu robi  ze mnie demona, bo gotów byłbym 

przyj  zaproszenie… Wdowa tymczasem wytarła nos i ruszyła ku drzwiom, mówi c co  do 

siebie i pochrz kuj c, machaj c r kami. 

Gdy na koniec znalazłem si  sam w swoim pokoju, zdj łem kołnierzyk i zamiast poło y  

go na stole — cisn łem o ziemi , a potem jeszcze — rozmia d yłem nog . Twarz wykrzywiła 

mi  si   i  nabiegła  krwi ,  a  palce  zacisn ły  si   kurczowo  w  sposób  zupełnie  dla  mnie 

niespodziewany.  Najwidoczniej  byłem  w  furii.  O mieszyli  mnie  —  szepn łem  —  w ciekła 

baba…  jak  to  oni  wszystko  zr cznie  urz dzili.  Hołdy  sobie  ka   składa   —  po  r kach 

background image

 

10 

mało: ze wzrokiem opuszczonym, z twarzami nieruchomymi, w strojach zaniedbanych, on — 

nie  ogolony,  one  —  nie  uczesane,  o  brudnych  paznokciach,  stali,  nic  nie  mówi c. 

Chrz kn łem, szukaj c na gwałt odpowiedniego zagajenia, wła ciwego zwrotu, ale w głowie 

akurat, jak to znacie, kompletna pustka, pustynia, oni za  — czekaj , pogr eni w cierpieniu. 

Czekaj , nie patrz c — Antoni stuka lekko palcami w blat stołu, Cecylia skubie wstydliwie 

r bek  brudnej  sukni,  a  matka  bez  ruchu,  jak  skamieniała  z  owym  surowym,  nieust pliwym 

wyrazem ma trony, — Zrobiło mi si  nieprzyjemnie, cho  przecie, jako s dzia  ledczy, setki 

zgonów załatwiałem w  yciu. Lecz wła nie… jak powiedzie  — co innego brzydki, przykryty 

kołdr  trup zamordowany, a co innego na katafalku] szanowny zmarły  mierci  naturaln , co 

innego  pewna  bezceremonialno ,  a  co  innego  mier   uczciwa,  przyzwyczajona  do 

wzgl dów, do manier,  mier ,  e tak powiem, w całym swoim majestacie. Nie, powtarzam, 

nie zmieszałbym si  tak przenigdy, gdyby mi byli od razu wszystko powiedzieli. Ale zanadto 

byli skr powani. Zanadto si  bali. Nie wiem, czy dlatego po prostu,  e byłem intruzem, czy 

te   odczuwali  mo e  pewien  wstyd  z  racji  mego  urz du  w  tych  okoliczno ciach,  z  racji 

pewnej… rzeczowo ci, jak  musiała we mnie wyrobi  długoletnia praktyka, lecz w ka dym 

razie  —  ten  wstyd  ich  jako   okropnie  mnie  zawstydził,  zawstydził  mnie,  wła ciwie  bior c, 

zupełnie nieproporcjonalnie. 

Wyj kałem  co   o  szacunku  i  o  przywi zaniu,  jakie  zawsze  miałem  do  zmarłego. 

Przypomniawszy sobie,  e od czasów szkolnych nie spotkałem si  z nim nigdy, o czym mogli 

wiedzie ,  dodałem:  —  w  czasach  szkolnych.  —  Poniewa   ci gle  nic  nie  odpowiadali,  a 

przecie   musiałem  jako   zako czy ,  jako   zaokr gli ,  wi c  nie  znajduj c  ju   nic  wi cej, 

zapytałem:  —  Czy  mog   ujrze   zezwłok?  —  a  słowo  ..zezwłok”  zabrzmiało  jako   bardzo 

nieszcz liwie.  Zmieszanie  moje  najwidoczniej  udobruchało  wdow   —  rozpłakała  si  

bole nie i podała mi dło , któr  l pokor  ucałowałem. 

— Dzi  — rzekła półprzytomnie — dzi  w nocy… Rano wstaj … wchodz … wołam — 

Igna  — Igna  — nic, le y… Zemdlałam… Zemdlałam… A od tej chwili r ce mi dr  bez 

przerwy, O, niech pan spojrzy! 

— Po co to, mamo? 

— Dr … dr  bez przerwy — podnosi ramiona. 

— Mamo — znów odzywa si  z boku, półgłosem, Antoni. 

— Dr , dr  — dr  same, o, dr , jak 

— To nic nikogo… nikomu nic… to wszystko jedno. Wstyd! — wyrzuca z siebie brutalnie 

i  nagle  odwraca  si ,  odchodzi.  —  Antosiu!  —  woła  z  przestrachem  matka  —  Cecylko,  za 

nim…  —  A  ja  stoj ,  patrz ,  na  roztrz sione  r ce,  nie  mam  zupełnie  nic  do  powiedzenia  i 

czuj ,  e si  trac , mieszam coraz bardziej. 

Wdowa rzekła naraz cicho: — Pan chciał… Wi c chod my… tam… Zaprowadz  pana. — 

Zasadniczo uwa am — dzisiaj, gdy na zimno rozpatruj  t  spraw  —  e wtedy miałem prawo 

do siebie i do mych kotletów, to jest,  e mogłem i nawet powinienem był odpowiedzie : — 

Słu  — ale naprzód doko cz  kotletów, gdy  od południa nie miałem nic w ustach. Mo e, 

gdybym tak odpowiedział, odwróciłby si  bieg wielu tragicznych wypadków. Lecz czy moja 

wina, ze tak mi  sterroryzowała, i  kotlety moje, zarówno jak ja sam, wydały mi si  czym  

trywialnym  i  niegodnym  wspomnienia  i  tak  byłem  z  nagła  zawstydzony  —  e  do  dzi  

rumieni  si , my l c o tym wstydzie. 

Po  drodze  na  pierwszym  pi trze,  gdzie  le ał  umarły,  szeptała  do  siebie:  —  Straszne 

nieszcz cie…  Cios,  cios  okropny…  Dzieci  nic nie  powiedziały.  Dumne  s ,  trudne,  skryte, 

nie chc  wpuszcza  byle kogo do serc, wol  zagry  si  same. Po mnie to wzi ły, po mnie… 

Ach,  eby tylko Anto  nie zrobił sobie jakiej krzywdy! Twardy jest, zawzi ty, nie da nawet 

dygota  r kami. Nie pozwolił tkn  ciała — a przecie  trzeba co  przedsi wzi , zarz dzi . 

Nie płakał, wcale nie płakał… Ach,  eby  chocia  raz zapłakał! 

background image

 

cho by  konwencjonalnym  u miechem):  —  Ale   owszem,  prosimy  bardzo.  —  Có   to? 

Wygl dało  dziwnie  doprawdy  — jakby  byli na mnie  obra eni,  lub jakby si  mnie  bali, lub 

jakby litowali si  nade mn , lub te  jakby si  za mnie wstydzili… Wci ni ci w fotele unikali 

mego  wzroku,  a  tak e  nie  patrzyli  na  siebie,  z  najwy sz   przykro ci   znosili  moje 

towarzystwo — zdawało si ,  e zaprz tni ci s  jedynie sob  i cały czas nic tylko dr , abym 

nie powiedział czego , co by ich mogło urazi . Zacz ło mnie to w ko cu denerwowa . Czego 

oni  si   boj ,  co  jest  we  mnie  takiego?  Có   to  za  przyj cie,  arystokratyczne,  strachliwe  i 

dumne? Gdy za  zapytałem o cel mojej wizyty, tj. o pana K., brat spojrzał na siostr , a siostra 

na  brata,  jakby  ust puj c  sobie  pierwsze stwa  —  wreszcie  brat  przełkn ł  lin   i  rzekł 

wyra nie, wyra nie i uroczy cie, jakby to nie wiem co było: — Owszem, jest w domu. 

Zupełnie, jakby mówił: — Król, Ojciec mój, jest w domu! 

Kolacja te  była nieco dziwaczna. Podana została niedbale, nie bez wzgardy dla jedzenia i 

dla mnie. Apetyt, z jakim, zgłodniały, zmiatałem dary Bo e, zdawał si  wzbudza  zgorszenie 

nawet  w  uroczystym  słu cym  Szczepanie,  nie  mówi c  ju   o  rodze stwie,  które,  milcz c, 

przysłuchiwało  si   odgłosom,  jakie  wydawałem  nad  talerzem  —  a  wiecie,  jak  ci ko 

przełyka ,  gdy  kto   słucha  —  mimo  woli  ka dy  k sek  zapada  si   w  gardło  z  okropnym 

bulgotem. Brat miał na imi  — Antoni, a siostra — panna Cecylia. 

Wtem patrz  — któ  to wchodzi? Zdetronizowana królowa? Nie, to matka, pani K., sunie 

wolno, podaje mi r k  zimn  jak lód, spogl da z cieniem dostojnego zdziwienia i siada bez 

słowa.  Jest  to  osoba  za ywna,  mała,  nawet  tłusta,  typu  tych  starych  matron  wiejskich, 

nieubłaganych na punkcie wszelkich zasad, a zwłaszcza towarzyskich — i spogl da na mnie 

surowo z bezmiernym zdziwieniem, jakbym miał nieprzyzwoit  sentencj  wypisan  na czole. 

Cecylia  robi  ruch  r k   usiłuj cy  tłumaczy ,  czy  usprawiedliwi   —  lecz  ruch  zamiera  w 

połowie, atmosfera za  staje si  jeszcze sztuczniejsza i ci sza. 

— Pan pewnie bardzo niezadowolony z powodu… tej chybionej podró y — rzekła naraz 

pani K. — jakim tonem?! Tonem obrazy, tonem królowej, której zaniedbano zło y  trzeciego 

pokłonu — jakby jedzenie kotletów stanowi  miało crimen laesae maiestatis! 

— Kotlety wieprzowe w domu pa stwa s  doskonałe! — odparłem w zło ci, gdy  mimo 

woli robiło mi si  coraz bardziej ordynarnie, głupio i nieswojo. 

— Kotlety — kotlety… 

— Anto   jeszcze  nic  nie  powiedział,  mamo  —  wyrwało  si   naraz  cichej  jak  trusia, 

nie miałej Cecylii. 

— Jak to — nie powiedział? Jak to — nie powiedziałe ? Jeszcze nie powiedziałe ? 

— Po co to, mamo? — szepn ł Antoni, zbladł i zacisn ł z by, jakby miał siada  na fotelu 

dentysty. 

— Antosiu… 

— Ale   bo…  Po  co?  To  oboj tne…  nie  warto  —  zawsze  b dzie  czas  —  powiedział  i 

zamilkł, 

— Antosiu, jak e mo na, jak e — nie warto, co te  ty, Antosiu? 

— To nikogo nic… To wszystko jedno… 

— Biedaku ty! — szepn ła matka, gładz c go po włosach; ale odtr cił szorstko jej r k . — 

M  mój — rzekła sucho, zwracaj c si  do mnie — umarł dzisiejszej nocy. — Co?!… Wi c 

umarł? Wi c dlatego! Przerwałem jedzenie — odło yłem nó  i widelec — połkn łem pr dko 

k sek,  który  miałem  w  ustach.  —  Jak  to?  Jeszcze  wczoraj  odbierał  telegram  na  stacji! 

Spojrzałem na nich: wszyscy troje — czekali, skromnie i powa nie, ale — czekali, z twarzami 

surowymi, zamkni tymi, z zaci ni tymi ustami; czekaj  sztywno — na có  oni czekaj ? Ach, 

prawda, przecie  trzeba zło y  kondolencj ! 

Było  to  tak  niespodziewane,  e  w  pierwszej  chwili  zupełnie  straciłem  kontenans. 

Zmieszany,  podniosłem  si   z  krzesła  i  wybełkotałem  niewyra nie  co   jak:  —  Bardzo  mi 

przykro… Bardzo… Przepraszam. — Zamilkłem, ale oni jeszcze nic na to, jeszcze im było za 

background image

 

Z

BRODNIA Z PREMEDYTACJ

 

 

Zim  ubiegłego roku zmuszony byłem odwiedzi  obywatela ziemskiego Ignacego K. dla 

załatwienia  pewnych  spraw  maj tkowych.  Uzyskawszy  parodniowy  urlop,  powierzyłem 

swoje funkcje s dziemu—asesorowi i zadepeszowałem: — Wtorek, szósta wieczór, prosz  o 

konie. — Tymczasem — przyje d am na stacj , a koni nie ma. Dowiaduj  si  — telegram 

mój  został  wr czony  w  nale ytym  porz dku.  Poprzedniego  dnia  odebrał  go  adresat  we 

własnej osobie. Volens nolens musiałem wynaj  prymitywn  bryk , załadowa  na ni  waliz  

i  neseser  —  a  w  neseserze  miałem  buteleczk   wody  kolo skiej,  flakon  Vegetalu,  mydło 

toaletowe z zapachem migdałów, pilnik i no yczki do paznokci — i oto przez cztery godziny 

tłuk   si   przez  pola  w  nocy,  w  ciszy,  w  czasie  odwil y.  Trz s   si   w  miejskim  palcie, 

szcz kam z bami, patrz  na plecy furmana i my l  — tak nadstawia  pleców! Tak wiecznie, 

cz sto w bezludnej okolicy, by  odwróconym plecami i zdanym na wszelki kaprys siedz cych 

z tyłu! 

Wreszcie  zaje d amy  przed  drewniany  dwór  wiejski  —  ciemno,  tylko  na  pierwszym 

pi trze  wieci  si   okno.  Stukam  do  drzwi  —  zamkni te,  stukam  mocniej  —  nic,  cisza. 

Opadaj  mi  psy podwórzowe i musz  rej terowa  na bryk . Z kolei zaczyna dobija  si  mój 

wo nica. 

— Niezbyt go cinnie — my l . 

Na  koniec  otwieraj   si   drzwi  i  ukazuje  si   wysoki,  w tłej  postawy  m czyzna,  około 

trzydziestki, z blond w sikiem, z lamp  w dłoni. 

— A co to? — pyta, jakby zbudzony ze snu. podnosz c lamp . 

— Czy pa stwo nie odebrali mojej depeszy? Jestem H. 

— H? Jaki H? — wpatruje si  we mnie. — Niech pan jedzie z Bogiem — mówi nagle z 

cicha, jakby dojrzał jaki  znak szczególny — oczy jego uciekaj  w bok, r ka silniej zaciska 

si  koło lampy. — Z Bogiem, z Bogiem, panie! Niech Bóg prowadzi! — i po piesznie cofa 

si  do wn trza. 

Powiedziałem ju  ostrzej: 

— Przepraszam  pana.  Wczoraj  wysłałem  depesz   o  moim  przyje dzie.  Jestem  s dzia 

ledczy  H.  Pragn   si   widzie   z  panem  K.  —  a  je li  nie  mogłem  wcze niej  przyjecha ,  to 

dlatego,  e nie przysłano po mnie koni na stacj . 

Odstawił lamp . 

— A prawda  — odpowiedział  po chwili,  zamy lony, ton mój  nie zrobił na nim  adnego 

wra enia. — Prawda… Pan telegrafował… Prosimy bardzo. 

Co si  okazało?  e, jak mi powiedział w przedpokoju młody człowiek (który był synem 

gospodarza),  e po prostu… zupełnie zapomnieli o moim przyje dzie i o depeszy otrzymanej 

poprzedniego  dnia  rano.  Sumituj c  si   i  grzecznie  przepraszaj c  za  najazd,  zdj łem  palto  i 

powiesiłem na kołku. Zaprowadził mi  do małego saloniku, gdzie na nasz widok zerwała si  z 

sofy, z lekkim „ach”, młoda kobieta. — Moja siostra. — A, bardzo mi miło! I rzeczywi cie — 

bardzo miło, gdy  kobieco , cho by nawet i bez  adnych ubocznych zamiarów, kobieco , 

powiadam, nigdy nie zawadzi. Ale r ka, któr  mi podała, jest spocona — kto kiedy widział 

podawa   m czy nie  spocon   r k ?  —  a  kobieco   sama,  pomimo  wdzi cznej  twarzyczki, 

jaka , nie wiem, spocona i oboj tna, bez  adnej reakcji, rozmamłana i nie uczesana. 

Zasiadamy na czerwonych, staro wieckich mebelkach i zaczyna si  wst pna konwersacja. 

Lecz zaraz pierwsze, uprzejme frazesy natrafiaj  na nieokre lony opór, i zamiast po danej 

potoczysto ci,  wszystko  si   rwie,  zacina.  Ja:  —  Pa stwo  zapewne  zdziwili  si ,  słysz c 

stukanie do drzwi o tej porze? Oni: — Stukanie? A, rzeczywi cie… Ja, grzecznie: — Bardzo 

mi  przykro,  e  niepokoiłem  pa stwa,  ale  musiałbym  chyba  cał   noc  je dzi   po  polach,  jak 

Don Kiszot, ha, ha! Oni (sztywno i cicho i nie uwa aj c za stosowne powita  mego  arcika 

background image

 

Za nim! Tak, za nim! Wsz dzie za t  moj  gwiazd  przewodni ! Lecz pytanie, czy powróc  

ywy z tej podró y, wzruszenia te s  zbyt silne. Mog  skona  nagle na ulicy, pod płotem, a w 

takim razie — trzeba napisa  karteczk  — niech trupa mego ode l  pod adresem mecenasa 

Kraykowskiego. 

background image

 

I  spiesznie  wsiadł  do  taksówki.  Ach,  te  taksówki!  Jeden  z  panów  si gn ł  do  kieszeni. 

Wstrzymałem go ruchem r ki. 

— Nie  jestem  ebrakiem  ani  idiot .  Mam  godno   —  a  jałmu n   przyjmuj   tylko  od 

mecenasa Kraykowskiego. 

Powzi łem plan hipnozy, stałej, konsekwentnej presji za pomoc  tysi ca drobnych faktów, 

mistycznych wskazówek, które nie przenikaj c do  wiadomo ci wytworzyłyby pod wiadomy 

stan konieczno ci. Rysowałem kred  na murze domu, w którym mieszkała, strzałk  i du e K. 

Nie  b d   wyłuszczał  wszystkich  mych  intryg  mniej  lub  wi cej  zr cznych,  została  spowita 

sieci  dziwnych wydarze . Subiekt w magazynie mód zwracał si  do niej niby przez pomyłk  

—  pani  mecenasowo!  Stró ,  spotkany  na  schodach,  powiedział,  e  s dzia  Krajewski… 

zapytywał, czy  odesłano  parasol.  Krajewski  — Kraykowski,  s dzia  — mecenas,  trzeba by  

ostro nym, kropla dr y głaz. Nie wiadomo, jakim cudem przynosiła z miasta na sukni wo  

mecenasa,  jego  o ywczy  zapach  toaletowy  fiołkowego  mydła  i  wody  kolo skiej.  Lub  na 

przykład taki wypadek: pó no w nocy dzwoni telefon — zrywa si  ze snu, biegnie i słyszy 

nieznajomy,  rozkazuj cy  głos  —  natychmiast!  —  i  nic  wi cej.  Albo  wetkni ty  w  drzwi 

wistek, a na nim — nic, urywek wiersza: „Znasz–li ten kray, gdzie cytryna dojrzewa?” 

Lecz  stopniowo traciłem  nadziej .  Mecenas  przestał j   odwiedza   —  zdawało si ,  e na 

nic moje wysiłki. Przewidywałem ju  moment ostatecznej kapitulacji i bałem si ; czułem,  e 

nie b d  mógł si  z tym pogodzi . Obraza mecenasa w tym punkcie to byłaby rzecz, której 

bym  nie  zniósł, chocia by  on si   tym  nie przej ł. Byłaby  to  dla mnie  ostateczna  zniewaga, 

krzywda  i  ha ba.  Ostateczna  —  tak,  ostateczna,  dobrze  si   wyraziłem.  Nie  mog c  w  ni  

wierzy , dr ałem jednak przed nieuchronnym, zbli aj cym si  ko cem. 

I rzeczywi cie… Jest jednak jaka  łaskawo ! I, ach, jacy byli przemy lni — a swoj  drog  

mam  al  do  mecenasa,  dlaczego  tak  si   z  tym  ukrywał,  czy   nie  wiedział,  e  cierpi ? 

Przypadek?  O,  nie,  to  nie  był  przypadek,  serce  raczej!  Wracałem  wieczorem  Alejami  do 

domu  — wtem co  mi  tkn ło,  by  wst pi   do  parku. Wła ciwie  powinienem  był wcze niej 

poło y   si   do  łó ka,  gdy   nazajutrz  o  wicie  miałem  przybi   do  drzwi  mecenasa  złocon  

tabliczk   z  napisem  —  MECENAS  KRAYKOWSKI,  ale  co   tkn ło  mnie:  do  parku. 

Wszedłem — i w samym ko cu, za stawem, ujrzałem… ach, ach! ujrzałem jej du y kapelusz 

i  jego  melonik.  A,  smarkacze,  łobuzy  utrapione,  a  łotrzyki!  Wi c  podczas  gdy  ja  si  

m czyłem,  oni  spotykali  si   tutaj  w  sekrecie  przede  mn   —  i  jak  zr cznie!  Musieli 

posługiwa  si  taksówkami! — Skr cili w boczn  alejk  i usiedli na ławeczce. Zaczaiłem si  

w  krzakach.  Niczego  si   nie  spodziewałem,  o  niczym  nie  my lałem  —  nie  chciałem  nic 

wiedzie , skuliłem si  tylko pod krzakiem i liczyłem li cie pr dko, bez zastanowienia, jakby 

mnie wcale nie było. 

I nagle — mecenas obj ł j , przycisn ł i szepn ł: 

— Tutaj — natura… Czy słyszysz? Słowik. Teraz, pr dzej — póki  piewa… Do wtóru, w 

takt pie ni słowiczej… Ja prosz ! 

I  potem…  ach,  to  było  kosmiczne,  nie  wytrzymałem  —  jakby  wszystkie  moce  wiata 

spi ły  si   we  mnie  wi tym  szale stwem,  jakby  potworny  stos,  stos  elektryczny,  stos 

pacierzowy, czy stos ofiarny, u yczył mi straszliwego wstrz su — zerwałem si  i zacz łem 

krzycze  na cały głos, na cały park: 

— Mecenas Kraykowski j …! Mecenas Kraykowski j …! Mecenas Kraykowski j …! 

Wszcz ł si  alarm. Kto  biegł, kto  uciekał, ludzie wysun li si  naraz ze wszystkich stron 

—  a  mnie  złapało  raz,  drugi,  trzeci,  ci ło  mnie  z  nóg  i  zata czyłem,  jak  jeszcze  nigdy,  z 

pian  na ustach, w drgawkach i konwulsjach — bachiczny taniec. Co si  potem działo, nie 

pami tam. Ockn łem si  w szpitalu. 

Miewam  si   coraz  gorzej.  Ostatnie  prze ycia  zm czyły  mnie.  Mecenas  Kraykowski 

wyje d a  jutro  w  tajemnicy  przede  mn   (lecz  ja  wiem)  do  małej,  górskiej  miejscowo ci  w 

Karpatach Wschodnich. Chce przypa  w górach na par  tygodni i s dzi,  e mo e zapomn . 

background image

 

Po  kilku  dniach  mecenas  Kraykowski  (było  to  w  pustej  ulicy,  pó nym  wieczorem) 

zatrzymał si , odwrócił i czekał z lask . Nie wypadało si  cofa  — szedłem wi c dalej, cho  

jaka   omdlało   rozsnuwała  si   po mnie  —  a  chwycił  za  rami ,  potrz sn ł,  wal c  lask   o 

ziemi . 

— Co znacz  te idiotyczne paszkwile? Czego si  pan czepia? — krzykn ł. — Czemu pan 

włóczy si  za mn ? Co to jest? Wybij  lask ! Ko ci połami ! 

Nie mogłem mówi . Byłem szcz liwy. Przyj łem to w siebie jak komuni  i zamkn łem 

oczy. Tylko w milczeniu — nachyliłem si  i nadstawiłem pleców. Czekałem — i prze yłem 

par  chwil doskonałych, jakie dane by  mog  jedynie komu , kto ju  zaprawd  niewiele dni 

ma  przed  sob .  Kiedy  si   wyprostowałem,  odchodził  pr dko,  stukaj c  lask .  Z  sercem 

przepełnionym, w nastroju łaski i błogosławie stwa wracałem pustymi ulicami. Za mało — 

my lałem — za mało! Wszystko za mało! Jeszcze — jeszcze wi cej! 

I  skrucha  domieszała  si   do  wdzi czno ci.  Oczywi cie!  Poczytała  list  mój  za  n dzny 

frazes, za głupi  art i pokazała go mecenasowi. Zamiast pomóc — zaszkodziłem, a wszystko 

dlatego,  em  zbyt  wygodny,  gnu ny,  za  mało  daj   z  siebie  —  za  mało  powagi  i 

odpowiedzialno ci, nie umiem natchn  zrozumieniem. 

„Pani! 

A eby pani uprzytomni , aby trafi  do sumienia — o wiadczam,  e pocz wszy od dzisiaj 

b d  stosował rozmaite samoudr czenia. (posty itp.) tak długo, póki to nie nast pi. Pani jest 

bezczelna! Jakich słów mam u y , by wytłumaczy  konieczno , powinno , psi obowi zek? 

Czy długo jeszcze potrwa? Co ma znaczy  ten upór? Sk d ta pycha?!” 

A nazajutrz, przypomniawszy sobie wa ny szczegół, napisałem: 

„Perfumy tylko «Violette». On to lubi.” 

Odt d  mecenas  przestał  odwiedza   doktorow   Gryzłem  si ,  po  nocach  nie  spałem.  Nie 

jestem naiwny. Orientuj  si  dobrze w wielu rzeczach, o co nikt by mnie nie pos dził — zdaj  

sobie  spraw   na  przykład,  jakie  wra enie  wywrze   mo e  taki  list  na  osobie  wiatowej  i 

wieckiej,  jak   była  doktorowa.  Umiem  nawet  w  najwy szych  momentach  uniesienia 

u miechn   si   cichap k  —  lecz  có   st d?  Czy  przez  to  moje  cierpienie  mniej  było 

dojmuj ce, a m ki, które sobie zadałem, mniej bolesne? Czy oburzenie moje mniej istotne? 

Cze   dla  mecenasa  mniej  prawdziwa?  O,  nie!  Có   jest  istotne?  ycie,  zdrowie?  Wi c 

przysi gam,  e z tym samym  cichap k u mieszkiem oddałbym i  ycie, i zdrowie za to, by 

ona… by ona uczyniła zado  A mo e ta kobieta miała skrupuły etyczne? Czym jest głupia 

etyka wobec mecenasa Kraykowskiego? Na wszelki wypadek postanowiłem uspokoi  j  i pod 

tym wzgl dem! „Pani musi! Doktor — to zero, powietrze.” Ale u niej to nie była etyka, to 

była  po  prostu  pycha  lub  wreszcie  bezsensowne  fochy  samicy  i  brak  zrozumienia  wi tych 

spraw elementarnych. Przechadzałem si  pod jej oknami — co działo si  tam za zapuszczon  

firank   (gdy   wstawała  pó no),  w  jakim  znajdowała  si   stadium?  Kobiety  s   zbyt 

powierzchowne! Próbowałem magnetyzmu: — musisz, musisz — powtarzałem raz za razem, 

spogl daj c w okno — dzi  jeszcze, jeszcze dzi  wieczorem, je li m a nie b dzie w domu. 

— Wtem, nagle, przypominam sobie,  e przecie  mecenas pragn ł mnie obi ,  e je li wtedy 

na ulicy nie uczynił tego — to mo e z powodu braku czasu? Rzucam wi c wszystko i p dz  

do s du,  sk d, jak wiem,  wyjdzie  za chwil .  Istotnie  wychodzi  po  paru  minutach z dwoma 

panami, a wówczas zbli am si  i, milcz c, nadstawiam grzbiet. 

Zawisa  nade  mn   zdumienie  obu  panów,  lecz  nie  dbam  o  to  —  cho by  i  cały  wiat! 

Przymykam  oczy,  tul   ramiona  i  czekam  ufnie  —  lecz  nic  nie  spada.  Wreszcie  bełkoc , 

j kaj c si  w płyty chodnika: 

— Mo e teraz? Zawsze, zawsze, zawsze.. 

— To  jaki   idiota  —  rozci ga  si   nade  mn   głos  jego.  —  Co  za  roztargnienie! 

Zapomniałem,  e mam konferencj ! Pomówimy innym razem,  egnam panów, masz tu par  

groszy, mój człowieku. Moje uszanowanie! 

background image

 

,,ja  prosz ”  tak  wymowne  i  nieodparte,  tak  kulturalne,  a  nieznosz ce  sprzeciwu,  jakby 

dwuwyrazowa  kronika  wszelkich  mo liwych  tryumfów.  A  paznokcie  miał  ró owe,  jeden 

szczególnie,  u  małego  palca.  —  Dopiero  koło  drugiej  po  północy  wróciłem  do  domu  i 

rzuciłem  si   w  ubraniu  na  łó ko.  Byłem  przesycony,  przepełniony,  zmia d ony,  dostałem 

czkawki,  W  głowie  mi  szumiało,  a  delikatne  potrawy  rozsadzały  oł dek.  Orgia!  Orgia  i 

u ywanie,  hulanka!  Noc  w  restauracji  —  szeptałem  —  nocna  hulanka!  Po  raz  pierwszy  — 

nocna hulanka! Przez niego — i dla niego! 

Odt d  codziennie  przesiadywałem  na  werandzie  mleczarni,  czekaj c  na  mecenasa  i 

szedłem za nim, gdy si  ukazał. Kto inny nie mógłby mo e po wi ci  sze ciu, siedmiu godzin 

na czekanie. Lecz ja czasu miałem pod dostatkiem. Choroba, epilepsja, była jedynym moim 

zaj ciem, a i to — zaj ciem od wi tnym, na marginesie sznureczka dni — poza tym  adnych 

innych  obowi zków,  czas  miałem  wolny.  Nie  odci gali  mi ,  jak  innych,  krewni,  znajomi  ł 

przyjaciele, kobiety i ta ce, poza jednym jedynym ta cem —  w. Walentego — nie znałem 

ta ców ani kobiet. Skromny dochodzik wystarczał na moje potrzeby, a zreszt  istniały dane, 

e wyn dzniały mój organizm nie wytrzyma długo — po có  wi c miałbym oszcz dza ? Od 

rana  do  wieczora  dzie   wolny,  niezatrudniony,  jakby  nieustaj ce  wi to,  czas  w 

nieograniczonej ilo ci, ja — sułtan, godziny — hurysy… Ach, przyb d  nareszcie —  mierci! 

Mecenas był łakomy i trudno wypowiedzie , jak to było pi kne; zawsze wracaj c z s du do 

domu zachodził do cukierni i zjadał tam dwie napoleonki — podpatrywałem go przez szyb  

wystawow , jak stoj c przy bufecie wsuwał je do ust ostro nie, by nie powala  si  kremem, a 

potem oblizywał delikatnie palce lub wycierał papierow  serwetk . Długo zastanawiałem si  

nad tym i w ko cu — wszedłem kiedy  do cukierni. 

— Pani  zna  mecenasa  Kraykowskiego?  Jada  tu  dwie  napoleonki.  Tak?  Otó   płac  

napoleonki  za  miesi c  z  góry.  Jak  przyjdzie,  prosz   nie  przyjmowa   pieni dzy,  a  tylko 

u miechn  si : „ju  załatwione”. To nic, po prostu, widzi pani, przegrałem zakład. 

Nazajutrz  przyszedł  jak  zwykle,  zjadł  i  chciał  zapłaci   —  odmówiono  przyj cia  — 

zirytował  si   i  wrzucił  pieni dz  do  puszki  dobroczynnej.  Có   mi  to  szkodzi?  —  Czcza 

formalno  — wolno mu dawa , ile chce, na bezdomne dzieci, nie zmieni to faktu,  e zjadł 

dwie moje napoleonki. Lecz nie b d  tu opisywał wszystkiego, bo zreszt , czy  mo na opisa  

wszystko? To było morze — od rana, do wieczora, a tak e cz sto i w nocy. Było dzikie, jak 

na przykład, gdy raz usiedli my naprzeciwko siebie, oko w oko, w tramwaju; i słodkie, gdym 

mógł odda  jak  przysług  — a czasem i  mieszne.  mieszne, słodkie i dzikie? — tak, nic nie 

jest tak trudne i delikatne, tyle  wi te nawet, co osobowo  ludzka, nic nie mo e si  równa  

tej  zachłanno ci  tajemnych  zwi zków,  które  rodz   si   mi dzy  obcymi  nikłe  i 

bezprzedmiotowe, by sku  nieznacznie potworn  wi zi . Wyobra cie sobie mecenasa, który 

wychodzi z publicznego pisuaru, si ga po pi tna cie groszy i dowiaduje si ,  e rachunek — 

ju   uregulowany.  Có   odczuwa  wtedy?  Wyobra cie  sobie,  e  na  ka dym  kroku  natrafia  na 

oznaki  kultu,  na  cze   i  słu b   koło  siebie,  na  wierno   i  elazne  poczucie  obowi zku,  na 

zapami tanie. Ale doktorowa! M czyło mnie straszliwie post powanie doktorowej. Czy  nie 

przemawiały  do  niej  jego  zaloty,  czy   wykałaczka  i  cocktail  w  Polonii  nie  zrobiły  na  niej 

adnego wra enia? Najwidoczniej nie zgadzała si  — kiedy , zauwa yłem, wyszedł od niej 

w ciekły,  z  przekrzywionym  krawatem…  Có   za  kobieta!  co  zrobi ,  jak  j   nakłoni ,  jak 

przekona , by dobrze od razu zrozumiała, by poj ła do gł bi, jak ja pojmuj , by odczuła. Po 

długich wahaniach zdecydowałem,  e najlepszy b dzie — anonim. 

„Pani! 

Jak e   mo na?  Post powanie  pani  jest  niezrozumiale,  nie,  tak  jak  pani  post powa   nie 

wolno! Czy pani nieczuła na te kształty, ruchy, modulacje, na ten zapach? Pani nie chwyta tej 

doskonało ci?  Od  czegó   pani  jest  kobiet ?  Ja,  na  miejscu  pani,  wiedziałbym,  co  do  mnie 

nale y, gdyby raczył tylko kiwn  palcem na moje małe, n dzne, niemrawe, kobiece ciałko.” 

background image

 

wreszcie zobaczyłem go koło trzeciej, w szarym, eleganckim ubraniu, z laseczk . Ach, ach — 

szedł i pogwizdywał, a czasem machał laseczk , machał laseczk … Natychmiast zapłaciłem 

rachunek  i  wybiegłem  za  nim  —  i  podziwiaj c  lekko  falisty  ruch  jego  pleców, 

rozkoszowałem si  tym,  e nie wie o niczym,  e to moje, wewn trzne. Ci gn ł za sob  smug  

toaletowego  zapachu,  był  wie y  —  wydawało  si   niemo liwo ci   uzyska   z  nim  jakie  

zbli enie. Lecz i na to znalazła si  rada! Postanowiłem: je li skr ci na lewo, kupisz sobie t  

ksi k   „Przygod ”  Londona,  o  której  marzysz  tak  dawno  —  a  je li  na  prawo,  nigdy  nie 

b dziesz  jej  miał,  nigdy  ju ,  cho by   j   dostał  za  darmo,  nie  przeczytasz  z  niej  jednej 

stroniczki! B dzie stracona! O, godzinami mógłbym wpatrywa  si  w to miejsce na jego szyi, 

gdzie  ko cz   si   włosy  równ   lini   i  nast puje  biały  kark.  Skr cił  na  lewo.  W  innych 

okoliczno ciach pobiegłbym zaraz do ksi garni, lecz teraz szedłem dalej za nim — a tylko z 

uczuciem niewysłowionej wdzi czno ci. 

Widok kwiaciarki nasun ł mi now  ide  — wszak mogłem, zaraz, natychmiast — le ało to 

w mojej mocy — wyprawi  mu owacj , dyskretny hołd, co , czego mo e i nie zauwa y. Lecz 

có  st d,  e nie zauwa y? Wszak nawet pi kniej — uczci  w tajemnicy. Kupiłem bukiecik, 

wyprzedziłem go — a jak tylko wszedłem w orbit  jego wzroku, równy, oboj tny krok stał si  

dla mnie niepodobie stwem — i rzuciłem mu nieznacznie pod nogi par  nie miałych fiołków. 

i oto znalazłem si  nagle w przedziwnej sytuacji: szedłem wci  dalej i dalej, nie wiedz c, czy 

on idzie za mn , czy mo e skr cił, lub wszedł do bramy, a nie miałem siły si  odwróci  — nie 

odwróciłbym si , cho by od tego zale ało nie wiem co, w ogóle wszystko — a kiedy wreszcie 

przemogłem si , udałem,  e gubi  kapelusz i zawróciłem — jego ju  za mn  nie było. 

Do wieczora  yłem tylko my l  o Polonii. 

Wszedłem tu  za nimi do bogatej sali i usiadłem przy s siednim stoliku. Przeczuwałem,  e 

to b dzie mnie drogo kosztowało, lecz ostatecznie (my lałem) wszystko jedno i mo e — nie 

po yj  dłu ej ni  rok, nie potrzebuj  oszcz dza . Od razu mnie spostrzegli; panie były nawet 

na tyle nietaktowne,  e zacz ły szepta , natomiast on — nie zawiódł moich oczekiwa . Nie 

obdarzył  mnie  cieniem  uwagi,  emablował,  chylił  si   ku  damom,  to  znów  rozgl dał  si , 

obserwuj c inne kobiety. Mówił z wolna, ze smakiem, przegl daj c kart : 

— Zak ski,  kawior…  majonez…  pularda…  Ananas  na  wety  —  czarna  kawa,  pommard. 

chablis, koniak i likiery. 

Zadysponowałem. 

— Kawior — majonez — pularda — ananas na wety — czarna kawa, pommard, chablis, 

koniak i likiery. 

Trwało  to  długo.  Mecenas  jadł  du o,  zwłaszcza  pulardy  —  musiałem  si   zmusza   — 

doprawdy,  my lałem,  e  ju   nie  b d   mógł  podoła   i  z  trwog   patrzyłem,  czy  jeszcze 

dobierze. 

Dobierał ci gle i jadł smacznie, du ymi k sami, jadł bez miłosierdzia, popijaj c winem, a  

w  ko cu  stało  si   to  dla  mnie  prawdziw   m czarni .  My l ,  e  nigdy  ju   nie  b d   mógł 

patrze   na  pulard   i  nigdy  nie  zdołam  przełkn   majonezu,  chyba  —  chyba  e  znów 

pójdziemy kiedy razem do restauracji, a w takim razie co innego, wtedy, wiem to na pewno, 

wtedy  wytrwam.  Wypił  te   mas   wina,  a   zacz ło  mi  si   kr ci   w  głowie.  Lustro  odbijało 

jego posta ! Jak wspaniale si  nachylał! Jak zr cznie i umiej tnie przyrz dzał sobie cocktail! 

Jak  elegancko,  z  wykałaczk   w  z bach,  artował!  Na  ciemieniu  miał  zamaskowan   łysin , 

r ce  wypieszczone  z  sygnetem  na  palcu,  głos  gł boki,  baryton,  mi kki,  pie ciwy. 

Mecenasowa  nie  wyró niała  si   niczym,  była  —  rzec  mo na  —  niegodna,  natomiast 

doktorowa!  Zauwa yłem  od  razu,  e  głos  jego,  gdy  zwracał  si   do  doktorowej,  przybierał 

bardziej  mi kkie  i  okr głe  tony.  Ach,  ach!  rzecz  jasna!  Doktorowa  była  jak  stworzona  dla 

niego, w ska, w owa, wytworna, leniwa, kotka z cudownym kobiecym kaprysem. A w jego 

ustach słowo — pazurki, brzmiało doskonale, czu  było,  e lubi,  e urnie. Pazurki, kobitka, 

lumpka, birbant, lampart, bibosz — ha, ha, bibosz z kochanego doktorka! I — „ja prosz ”, to 

background image

 

T

ANCERZ MECENASA 

K

RAYKOWSKIEGO

 

 

Trzydziesty  ju   i  czwarty  raz  wybrałem  si   na  przedstawienie  operetki  „Ksi na 

Czardaszka”  —  a  poniewa   było  pó no,  pomin łem  ogonek  i  wprost  zwróciłem  si   do 

kasjerki: — Kochana pani, pr dziutko dla mnie, jak zwykle, na galeri  — wtem kto  wzi ł 

mnie  z  tyłu  za  kołnierz  i  zimno  —  tak,  zimno  —  odci gn ł  od  okienka  i  popchn ł  na 

wła ciwe miejsce, tj. tam, gdzie ko czył si  ogonek. Serce zabiło mi mocno, zabrakło tchu — 

czy  to nie jest mordercze, gdy kto  zostanie naraz wzi ty za kołnierz w publicznym lokalu? 

—  lecz  obejrzałem  si :  był  to  wysoki,  wy wie ony,  pachn cy  jegomo   z  przystrzy onym 

w sikiem.  Rozmawiaj c  z  dwiema  eleganckimi  damami  i  jednym  panem,  ogl dał  wie o 

kupione bilety. 

Wszyscy spojrzeli na mnie — i musiałem co  powiedzie . 

— Czy  to  pan  był  łaskaw?  —  spytałem  tonem  mo e  ironicznym,  mo e  nawet 

złowró bnym, lecz poniewa  nagle osłabłem, spytałem za cicho. 

— H ? — spytał, nachylaj c si  ku mnie. 

— Czy to pan był łaskaw? — powtórzyłem, lecz znowu — za cicho. 

— Tak, ja byłem łaskaw. Tam — na koniec. Porz dek! Europa! — a zwracaj c si  do pa , 

zauwa ył:  —  Trzeba  uczy ,  niestrudzenie  uczy ,  inaczej  nie  przestaniemy  by   narodem 

Zulusów. 

Ze czterdzie ci par oczu i rozmaitych twarzy — serce biło mi, głos zamarł, skierowałem 

si  do wyj cia — w ostatniej chwili (błogosławi  j , t  chwil ) — co  przesun ło si  we mnie 

i  wróciłem.  Stan łem  w  ogonku,  kupiłem  bilet  i  zd yłem  akurat  na  pierwsze  takty 

przygrywki, ale tym razem nie uton łem, jak zwykle, dusz  w przedstawieniu. Podczas gdy 

ksi na  Czardaszka  piewała,  uderzaj c  w  kastaniety.  przeginaj c  tułów  i  dysz c,  a 

wykwintni młodzie cy z podniesionymi kołnierzami i w cylindrach defilowali sznurem pod 

jej wzniesionym ramieniem — ja, patrz c na majacz c  w pierwszych rz dach parteru głow  

o wypomadowanych blond włosach, powtarzałem — ach, to tak! 

Po  pierwszym  akcie  zeszedłem  na  dół,  oparłem  si   lekko  o  parapet  orkiestry  i  — 

poczekałem troch . Wtem — ukłoniłem si . Nie odpowiedział. A wi c jeszcze jeden ukłon — 

potem zacz łem rozgl da  si  po lo ach i znów — ukłoniłem si , gdy nadszedł odpowiedni 

moment. Wróciłem na gór , dr ałem, byłem wyczerpany. 

Wyszedłszy z teatru, przystan łem na chodniku. Wkrótce si  ukazał —  egnał si  z jedn  z 

pa  i z jej m em: do widzenia si  z kochanym pa stwem, a wi c koniecznie — ja prosz ! — 

jutro o dziesi tej w Polonii, moje uszanowanie. Po czym umie cił drug  dam  w taksówce i 

sam miał wsiada , gdy ja podszedłem. — Przepraszam,  e si  narzucam, ale mo e byłby pan 

łaskaw podwie  mnie kawałek, ja tak lubi  dobr  jazd . 

— Prosz  si  odczepi  ode mnie! — krzykn ł, 

— Mo e  pan  by  mnie  poparł  —  zwróciłem  si   spokojnie  do  szofera.  Niezwykły  spokój 

czułem  w  sobie.  —  Ja  lubi …  —  ale  samochód  ju   ruszał.  Cho   mam  niewiele  pieni dzy, 

zaledwie na konieczne potrzeby, wskoczyłem w nast pn  taksówk  i kazałem jecha  za nimi. 

—  Przepraszam  —  rzekłem  do  stró a  br zowej,  czteropi trowej  kamienicy  —  wszak  to 

in ynier Dziubi ski wszedł przed chwil ? 

— Sk d, panie — odparł — to mecenas Kraykowski z  on . 

Wróciłem do siebie. Tej nocy nie mogłem zasn  — kilkadziesi t razy przemy lałem całe 

zaj cie  w  teatrze  i  moje  ukłony  i  odjazd  mecenasa  —  przewracałem  si   z  boku  na  bok  w 

stanie czujno ci i wzmo onej działalno ci, która nie pozwala zasn , a jednocze nie wskutek 

uporczywego  kr cenia  si   w  kółko, jest  jakby  drugim  snem  na  jawie.  Zaraz  nazajutrz  rano 

wysłałem wspaniały bukiet ró  pod adresem mecenasa Kraykowskiego. Naprzeciwko domu, 

w  którym  mieszkał,  była  mała  mleczarnia  z  werand   —  przesiedziałem  tam  cały  ranek  i 

background image

W

ITOLD 

G

OMBROWICZ

 

 

 

 

Z

BRODNIA Z PREMEDYTACJ

 

 

C

OPYRIGHT BY 

R

ITA 

G

OMBROWICZ

,

 

1989