background image

JOSIE METCALFE

Cud tysiąclecia

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dzisiaj mu o tym powie. Uśmiechnęła się do siebie i 

wygładziła na brzuchu suknię barwy kości słoniowej, 
wyobrażając sobie, jak Mac zareaguje na nowinę.

- Wiem, czemu się tak uśmiechasz - usłyszała rozbawiony 

głos. Wokół pobrzmiewał przytłumiony szum rozmów. - Na 
pewno chodzą ci po głowie zdrożne myśli. Proszę, wytrzymaj 
jeszcze dwie godziny, bo inaczej będziemy ci zazdrościć.

Kara odwróciła się do Sue Leonard, siedzącej obok w 

poczekalni. Poznały się w dniu, w którym obie rozpoczęły 
pracę w szpitalu św. Augustyna i od tamtej pory bardzo się 
przyjaźniły. Nawet nieustanne przekomarzania Sue, która nie 
mogła zapomnieć, że poznała Maca w tym samym czasie, co 
Kara, i natychmiast straciła dla niego głowę, nie zniszczyły 
ich przyjaźni. Wszyscy troje pracowali na zmiany, toteż na 
ogół, gdy jedno z nich kończyło pracę, drugie przychodziło na 
dyżur.

Mac na szczęście nie był zaborczy. Cieszył się, że Kara 

ma swój krąg przyjaciół i utrzymywał z nimi dobre stosunki. 
Kara zaś przyjaźniła się z jego znajomymi, a zwłaszcza z 
Mikiem, który tego dnia miał być świadkiem na ich ślubie.

Serce zabiło jej mocniej, gdy uświadomiła sobie, że za 

chwilę zostanie żoną Maca. Oboje byli zadowoleni z życia,
jakie wiedli do tej pory - zdobyli pełne etaty, a cały wolny 
czas spędzali razem, nawet jeszcze przed przeprowadzką do 
wspólnego mieszkania. Kara zaspokajała swe ambicje 
zawodowe, pracując na oddziale ginekologiczno -
położniczym, a Mac robił karierę jako neurolog i 
neurochirurg.

Do tej pory nie spieszyło im się ze ślubem, ale nagle 

poczuli, że nadeszła odpowiednia pora. To właśnie Sue 
namówiła ich, by zrezygnowali z cichego ślubu w urzędzie 
stanu cywilnego, lecz zaprosili grono najbliższych przyjaciół 

background image

na tę uroczystość, a następnie na małe przyjęcie w 
miejscowym hotelu.

Kara była pewna, że to Sue nakłoniła Maca, aby on z kolei 

namówił Karę na kupno ślubnej kreacji. To dzięki przyjaciółce 
Kara mogła wystąpić tego dnia w romantycznej, pięknej 
sukni. Mac zamówił także dla niej ładną wiązankę kwiatów - o 
takich sprawach raczej nie zapominał. Uśmiechnęła się 
żartobliwie i odpowiedziała:

- Co ja poradzę, że wychodzę za najbardziej atrakcyjnego 

faceta na świecie?

- Proszę, przestań! - jęknęła Sue, lecz Kara ani myślała 

przejmować się przyjaciółką. Spotkanie Maca było najlepszą 
rzeczą, jaka przydarzyła się jej w życiu, i nie obchodziło jej, 
co inni o tym myślą. - Przed wami jeszcze ślub i przyjęcie -
przypomniała jej Sue. - Ostrzegam cię, że będę was szturchała 
w żebra, jeśli zaczniecie patrzeć sobie w oczy, zapominając o 
nas. Nikt nie uwierzy, że mieszkacie razem od roku.

Od roku, dwóch miesięcy i jedenastu dni, uściśliła Kara w 

myślach. Tyle czasu minęło dokładnie do dnia, w którym 
ustalili z Makiem datę ślubu, i była zdziwiona, że okres ten
okazał się tak krótki, bo jej wydawało się, że zna Maca od

- Będziemy grzeczni - obiecała z uśmiechem. -

Przynajmniej będę się starać.

- Mike wyszedł zobaczyć, czy Mac już przyjechał - rzekła 

Sue lekko zmieszana, unikając wzroku Kary i wygładzając 
nieistniejące zmarszczki na swej jedwabnej sukni - więc 
powiedz mi, czemu mnie z nim nie poznałaś. Podobno 
przyjaźni się z Makiem od dawna.

- Nie wiem, jak to się stało. Był u nas parę razy. A tak

właściwie, to co chcesz wiedzieć... i dlaczego?

Kara zauważyła, że Mike zrobił na Sue wrażenie. W 

dodatku ona również wpadła mu w oko. Pasowali do siebie -
oboje byli wysocy, dobrze zbudowani, mieli jasne włosy i 

background image

pogodne usposobienie. Kara zlitowała się nad Sue i 
postanowiła opowiedzieć jej pokrótce historię przyjaźni Maca 
z Mikiem

- Poznali się w Akademii Medycznej i odkryli, że mają

wspólne zainteresowania. Obaj chcieli specjalizować się w 
neurologii i neurochirurgii. Co prawda pracują teraz w 
różnych szpitalach, ale starają się utrzymywać kontakt. Mike 
na początku trochę naśmiewał się z poglądów Maca na temat 
małżeństwa, ale bardzo się ucieszył, kiedy poprosiliśmy go, 
żeby został świadkiem na naszym ślubie.

Kara spojrzała na zegarek, który dostała od Maca na 

ostatnie Boże Narodzenie. Pokazywał taką samą godzinę co 
duży ścienny zegar w poczekalni.

- Kiedy on w końcu przyjdzie? Jeszcze tylko pięć minut.
- No właśnie. Przecież to pan młody powinien czekać na 

ukochaną, a nie odwrotnie. - Sue spojrzała w stronę drzwi,
mając nadzieję, że ujrzy w nich Mike'a. - Świadek powinien 
przypilnować, żeby pan młody zjawił się punktualnie.

Kątem oka Kara zobaczyła urzędniczkę stanu cywilnego, 

elegancką starszą kobietę w charakterystycznym stroju, 
przechodzącą do drugiej sali. Poprzednia ceremonia 
najwyraźniej właśnie się skończyła - i przyszła kolej na nich. 
Do pokoju wszedł Mikę, nie było z nim jednak Maca.

- Spóźnia się - stwierdziła Kara, gdy Mike podszedł do 

nich i usiadł obok Sue.

- Tak to jest, kiedy się wychodzi za lekarza! - zażartował 

Mike. Na tle opalonej twarzy jego niebieskie oczy zdawały się 
nabierać jeszcze intensywniejszej barwy. Puścił oko do Sue. -
Pewnie dopiero skończył pracę.

Kara słuchała go z roztargnieniem. Ukradkiem wygładziła 

suknię na brzuchu, zasłaniając się bukietem białych frezji. 
Mac wiedział, że to jej ulubione kwiaty. Cieszyła się, że 
jeszcze przez jakiś czas może ukrywać swą tajemnicę.

background image

Nie planowali dziecka właśnie teraz, ale właściwie nic nie 

stało na przeszkodzie - oboje mieli dobrą pracę i już dawno 
uzgodnili, że chcieliby mieć przynajmniej dwoje dzieci. Po 
prostu stało się to trochę wcześniej, niż myśleli. Mac nie 
powinien być zaskoczony - namiętność ogarniała ich przy 
każdej okazji. Właściwie dziwne było to, że Kara wcześniej 
nie zaszła w ciążę. Później brała co prawda pigułki 
antykoncepcyjne, lecz dentysta zalecił jej kurację 
antybiotykową. Oboje powinni wiedzieć, że w takiej sytuacji 
pigułkom nie zawsze można zaufać, ale zbiegło się to akurat z 
ową cudowną podróżą...

Kara była bardzo przejęta, gdy Mac przyszedł po nią 

wtedy do pracy z zapakowanymi walizkami i wręczył jej
bilety do Paryża, gdzie mieli spędzić weekend. Pod koniec 
kolacji, którą zjedli w pobliżu wieży Eiffla, wręczył jej śliczny 
pierścionek z brylantem, należący niegdyś do jego babki, i 
oficjalnie się oświadczył.

W drugim końcu poczekalni zadzwonił telefon, 

wyrywając Karę z zamyślenia. Urzędniczka podniosła 
słuchawkę. Po krótkiej rozmowie opuściła ją i rozejrzała się 
po sali.

- Czy jest tu doktor Prowse?

Mike poderwał się na nogi. W pomieszczeniu zapadła 

cisza i wszystkie oczy skierowały się na niego.

- Mike Prowse, słucham - powiedział do słuchawki.

Kara dostrzegła, jak Mike ściąga brwi. Nagle przebiegł ją 
dreszcz i ogarnął dziwny niepokój. Czuła, że chodzi o Maca.

- Nie zdąży, prawda? - spytała zrezygnowana, gdy 

zakończył rozmowę. - Ciekawe, jakie ma wytłumaczenie?

W pokoju znowu zrobiło się gwarno - goście zaczęli się 

dzielić swoimi przypuszczeniami.

- Karo, zdarzył się wypadek i do szpitala Świętego 

Augustyna. .. - zaczął cicho Mike.

background image

- I Mac jak to Mac, mimo że nie ma dziś dyżuru, poszedł 

zająć się rannymi? - przerwała mu.

Już zdarzyło się coś podobnego, na początku ich 

znajomości, gdy Mac został wezwany do ofiary wypadku i 
zupełnie zapomniał, że Kara czeka na niego przed kinem.

- Kiedy ma zamiar przyjść? Czy musimy przełożyć ślub?
- Karo... - Mike pochylił się i ujął jej dłonie. Na jego 

twarzy nie było śladu rozbawienia. Nagle wyczuła coś w 
napięciu jego rąk i wstała gwałtownie. Bukiet upadł na 
podłogę. - Karo, to Mac miał wypadek. Jest w szpitalu.

- Jak to? - spytała z niedowierzaniem. - Nie, to 

niemożliwe. Tylko nie to...

Wokół zapadła grobowa cisza. Mike i Sue wyprowadzili 

oszołomioną Karę z budynku i wsiedli do samochodu Mike'a. 
Na skrzyżowaniu utknęli w korku. Ruch uliczny był 
utrudniony - biały wóz dostawczy odcinano właśnie od 
czerwonego morgana , aby oba samochody można było 
odholować z miejsca kolizji.

Kara przyglądała się tej ponurej scenie, wyobrażając 

sobie, co stało się z ofiarami wypadku. Osoba, która jechała 
samochodem osobowym, nie miała pewnie większych szans 
na przeżycie, ponieważ biała furgonetka niemal przeorała go 
na pół. Sue i Mikę zapewne mówili coś do niej, ale ona była 
zajęta własnymi ponurymi myślami.

Kiedy siedziała w poczekalni, ani przez chwilę nie 

przyszło jej do głowy, że Mac może nie zjawić się w urzędzie 
stanu cywilnego. Wydawało jej się niemożliwe, by nagle 
zmienił zdanie i zrezygnował ze ślubu. Oboje nie mieli 
najmniejszych wątpliwości, że chcą się pobrać. Od chwili, gdy 
się poznali - a od tego czasu minęło już prawie półtora roku -

wiedzieli, że kiedyś to nastąpi. Było to tak pewne jak to, że 

codziennie wschodzi i zachodzi słońce.

Teraz jednak cały świat stanął na głowie. Zdawało się jej, 

background image

że dzień zlewa się z nocą, podczas gdy ona jedzie do szpitala 
w ślubnej sukni, by dowiedzieć się, czyjej narzeczony - ojciec 
ich dziecka - będzie żył.

- Dlaczego te poczekalnie wyglądają zawsze tak ponuro?

- odezwała się Kara, aby przerwać złowrogą ciszę.

Znowu usłyszeli na korytarzu zbliżające się kroki, ktoś

jednak minął drzwi i poszedł dalej. Kara poczuła, jak po raz 
kolejny jej serce bije coraz szybciej.

- Tu nie chodzi o sam pokój, ale o atmosferę, jaka w nim 

panuje - odparła szeptem Sue, kładąc dłoń na zaciśniętej pięści 
Kary. - Chcesz, żebym spróbowała się czegoś dowiedzieć?

- Nie ma sensu. Sami przyjdą i powiedzą...
. Czuła, że musi przestać myśleć, bo za chwilę zwariuje. 

Miała ochotę krzyczeć i walić głową o ścianę. Chciała 
wiedzieć, jak to się wszystko stało.

- Mike, proszę, powiedz mi, dlaczego nie przyjechaliście 

razem? Co Mac miał jeszcze do załatwienia?

- Wyjechaliśmy razem, ale on chciał, żebym po drodze 

podrzucił go do warsztatu, gdzie miał odebrać samochód. Już 
od dawna na niego czekał. To miał być jakiś ładny wóz, 
robiony na zamówienie. Wielu było na niego chętnych. Mac 
nie liczył specjalnie na to, że dostanie go szybko, ale nagle 
otrzymał wiadomość, że auto będzie gotowe na dziś. - Mike 
przeczesał nerwowo włosy. - Prosił mnie, żebym nic nie 
mówił. Chciał ci zrobić niespodziankę.

- Przecież mogliśmy odebrać go później - zauważyła Kara.
Wiedziała jednak, że już niczego nie da się zmienić. 

Znowu zaczęła gnieść w dłoni sukienkę. Sue delikatnie 
przytrzymała jej rękę.

- Miał zamiar zawieźć cię tym samochodem na przyjęcie.

Chciał też zapakować wcześniej walizki do bagażnika, 
żebyśmy nie zasypali ich ryżem i konfetti.

To był cały Mac. Zapobiegliwy i przewidujący. Tyle że 

background image

dziś los pokrzyżował mu plany.

- Jaki to miał być samochód? - spytała, chociaż niezbyt ją 

to interesowało. Musiała jednak zająć czymś uwagę, aby nie 
postradać zmysłów.

- Morgan - odparł Mike z ociąganiem. - Od lat miał na 

niego ochotę i...

Kara wstrzymała oddech i otworzyła szeroko oczy. 

Przypomniała sobie nagle małego czerwonego morgana, 
którego widzieli po drodze. Pod wielką białą furgonetką 
wyglądał niemal jak zgnieciona dziecinna zabawka.

A więc to Mac jechał tym samochodem. To był ten 

wypadek... Ale przecież jej ukochany Mac nie mógł zginąć -
mieli wziąć ślub; chciała powiedzieć mu o dziecku...

Wszyscy troje odwrócili się w stronę drzwi, w których 

ukazał się profesor Squires. Kara przypuszczała, że uda jej się 
odczytać z jego twarzy, co się stało, ale lekarz od lat miał do 
czynienia z nieszczęśliwymi wypadkami i jego twarz wyrażała 
jedynie opanowanie.

- Jest podłączony do respiratora - oznajmił.

A więc żyje, pomyślała i z trudem wciągnęła powietrze, 

patrząc niecierpliwie, jak lekarz masuje sobie kark, jakby 
chcąc pozbyć się zmęczenia. Profesor Squires był 
człowiekiem zbyt zajętym, by mógł wybrać się na ich ślub -
ale tak się złożyło, że miał akurat dyżur, gdy przywieziono 
Maca.

- Ma złamane żebra, rękę i nos, a także dużą ranę na 

głowie. Tomografia wykazała też uszkodzenie prawej strony 
mózgu. Podaliśmy mu silne środki uspokajające, żeby 
zminimalizować obrzęk mózgu, tak więc dopiero za parę dni 
będziemy mogli powiedzieć coś konkretnego.

- Ale wszystko będzie dobrze? On nie umrze? - spytała 

przerażona.

'Zapanowała długa grobowa cisza. Profesor najwyraźniej 

background image

dobierał słowa.

- Moja droga, Darroch MacGregor to wspaniały, młody 

neurolog i bardzo utalentowany neurochirurg. Jest cennym 
nabytkiem naszego oddziału i nie chcielibyśmy go stracić. Ale 
wracając do tematu, wydaje mi się, że samo przeżycie to 
jeszcze nie wszystko. Lepiej będzie, jeśli przygotujesz się na 
to, że Mac nie będzie mógł...

- Nie! - Lęk zmieszany z gniewem poderwał Karę z 

krzesła. Nogi trzęsły się jednak pod nią tak bardzo, że po 
chwili znowu usiadła. - Mac wyzdrowieje. Za bardzo nas 
kocha, żeby mógł nas opuścić.

Odruchowo położyła rękę na brzuchu, mimo że ciąża nie 

była jeszcze widoczna. Kara nie miała jednak wątpliwości, że 
chociaż Mac nie wiedział do tej pory o dziecku, byłby tym 
zachwycony. Bystre oczy profesora dostrzegły jej gest. Lekarz 
westchnął ciężko.

- No cóż, moja droga, obyś miała rację... - Odwrócił się i 

skierował do wyjścia.

- Kiedy będę mogła go zobaczyć? - zawołała Kara.
- Jesteś pielęgniarką, prawda? - Odwrócił się i popatrzył 

na nią uważnie. Skinęła głową. - Jeśli nie będziesz nam 
przeszkadzać w pracy, możesz go odwiedzać, kiedy chcesz.

Wyszedł na korytarz, zanim zdążyła mu podziękować.
- Idź - powiedziała Sue. - Poczekamy tu na ciebie.
- Nie, proszę, chodźcie ze mną - odparła i spojrzała na 

Mike'a. - Chciałabym, żebyś zobaczył, w jakim on jest stanie, 
do czego go podłączyli i co ma wpisane w kartę. Może ty 
także byś go zbadał, żeby przekonać się, czy...

- Nie - przerwał jej Mike. - Karo, to wbrew przepisom. -

Jeśli chcesz uzyskać opinię innego lekarza, powinnaś 
poinformować o tym profesora.

- Ale ja muszę wiedzieć, co mu naprawdę jest. Nie znam

się na neurologii, a to jest przecież twój przyjaciel.

background image

Mike westchnął, najwyraźniej rozdarty wewnętrznie.

- Dobrze, pójdę z tobą - zgodził się w końcu, kładąc 

Karze dłoń na ramieniu i kierując się w stronę drzwi na 
korytarz.

Jeszcze podczas stażu Kara spędziła trochę czasu na 

oddziale nagłych przypadków i przywykła nieco do strasznych 
widoków. Nie była jednak przygotowana na to, aby ujrzeć tam 
Maca. Weszli do dużej sali poprzedzielanej ściankami na 
poszczególne kabiny. Pośrodku znajdowało się główne 
stanowisko pielęgniarek, skąd kontrolowano stan wszystkich 
pacjentów.

Choć stało tu wiele łóżek, Kara od razu dostrzegła swego 

narzeczonego. Odniosła wrażenie, że jest on jedynym chorym 
w tym pomieszczeniu.

- O Boże! Mac! - Nie zwracając uwagi na pielęgniarkę,

która kiwała do niej ręką, Kara ruszyła w jego stronę jak
lunatyk. Zdawało jej się, że pokonanie paru metrów 
dzielących ją od jego łóżka zabrało jej godzinę.

Przyglądała mu się rozbieganym wzrokiem. Profesor 

Squires poinformował ją już o urazach, jakie odniósł Mac, ale 
wtedy nie przemówiło to do jej wyobraźni. Wiedziała, że ma 
złamaną rękę i kilka żeber. W świetle lampy jaskrawa biel 
bandaży i opatrunku gipsowego odcinała się wyraźnie od 
oliwkowej karnacji Maca, a krwiaki nabierały intensywnej 
sinej barwy.

Lekarz wspominał o głębokiej ranie głowy, lecz Kara nie

sądziła, że aż tyle włosów trzeba było ogolić Macowi, aby 
założyć szwy. Złamany nos także został starannie opatrzony.

- Może nawet udało im się go wyprostować, jak myślisz?

- powiedziała do Maca z niepewnym uśmiechem. Opowiadał 
jej kiedyś, że wiele lat temu ktoś uderzył go w nos podczas 
meczu rugby i od tamtej pory był on trochę skrzywiony.

Nie otrzymała odpowiedzi. Mac nie dał nawet znaku, że 

background image

dotarły do niego jej słowa. Słychać było tylko jednostajny 
szum urządzeń podtrzymujących czynności życiowe.

- Proszę usiąść - usłyszała czyjś głos.

Odwróciła się i ujrzała pielęgniarkę, która podsuwała jej 

krzesło. Oczy kobiety wyrażały szczere współczucie. Kara 
jednak zdołała tylko skinąć głową i ciężko usiadła, po czym 
wsunęła ręce przez barierkę okalającą łóżko i ujęła dłoń Maca. 
Potem w milczeniu obserwowała, jak młoda pielęgniarka 
wpisuje jakieś uwagi do jego karty, i czuła się coraz bardziej 
zgnębiona. Mac był podłączony do różnych rurek i 
przewodów - wyglądał jakby przywiązano go do łóżka lub 
spętano niczym dzikie zwierzę. Jedno z urządzeń 
kontrolowało pracę serca; kroplówka podawała płyny i 
lekarstwa, a inne przewody odprowadzały mocz.

Bała się myśleć o tym, w jakim stanie przywieziono Maca 

do szpitala. Musiał być bardzo poważny, skoro lekarze 
zdecydowali się na nacięcie krtani, zamiast na zwykłe 
wprowadzenie do tchawicy rurki ułatwiającej oddychanie. 
Może sądzili, że uraz głowy jest groźniejszy?

Maca otaczały liczne monitory, na których Kara mogła 

zobaczyć różne dane i wykresy. Ale co one wszystkie 
oznaczają? Czy wynika z nich, kiedy Mac wyzdrowieje?

Pielęgniarka najwyraźniej poczuła na sobie wzrok Kary -

uniosła głowę i uśmiechnęła się do niej.

- Czego dowiedzieliście się od profesora? - spytała.
- Powiedział, że Mac miał kilka złamań i uraz mózgu. 

Podobno dostał silne środki uspokajające.

- Wiecie, jak działają leki, które podajemy w takich 

przypadkach?

- Ja wiem - wtrącił Mike. Podszedł bliżej i położył dłoń na 

ramieniu Kary. - Nazywam się Mike Prowse. Jestem 
neurologiem. Chodziłem z Makiem do szkoły.

Kobieta wytrzeszczyła oczy, spoglądając to na różę 

background image

tkwiącą w butonierce eleganckiego garnituru Mike'a, to na 
ślubną suknię Kary.

- A więc to był właśnie wasz... - Wskazała ich gestem. - I 

zdarzyło się coś takiego! To okropne!

- Nie, nie - wyjaśniła stłumionym głosem Kara. - To miał 

być ślub mój i Maca.

- O Boże! Tak mi przykro. W takim razie to ty jesteś Kara. 

Mac często o tobie wspominał. Pracujesz na położniczym, 
prawda? Nie mówił, że... - Wskazała na suknię Kary. -
Gdybym tylko mogła w czymś pomóc...

- To takie absurdalne - odezwał się nagle Mike - że Mac 

został pacjentem własnego oddziału. - Rozejrzał się wokół z 
taką miną, jakby chciał coś uderzyć.

- Przynajmniej będzie miał dobrą opiekę - oznajmiła 

pielęgniarka. - Nasz zespół składa się z sześciu osób. 
Zapewnimy mu wszystko, co trzeba. Mam na imię Alison, a 
dziś na dyżurze jest ze mną Gaynor. Innych pewnie poznacie 
później.

- Co jeszcze wiesz o jego stanie? - spytała Kara.

Alison zerknęła niepewnie na Sue stojącą w nogach łóżka.

- Sue także jest pielęgniarką - pospieszyła z 

wyjaśnieniem Kara. - Pracujemy razem.

Alison gestem dała znać Sue, by podeszła bliżej.

- A więc zaczynając od rzeczy najmniej groźnych... 

Złamanie ręki było dosyć niebezpieczne, ale na szczęście 
zamknięte i nie spodziewamy się komplikacji. Cztery żebra są
pęknięte. Nie było przebicia do płuc, ale mogą wystąpić
problemy z oddychaniem. Rana na głowie nie wygląda ładnie, 
jest jednak względnie niegroźna. - Alison zamilkła i podjęła 
dopiero po chwili: - Teraz przejdziemy do najgorszego. 
Największym urazem było silne uderzenie w prawą stronę 
głowy. Gdy go przywieziono, miał tylko sześć punktów w 
skali stanów śpiączkowych.

background image

Kara poczuła, jak jej serce zamiera. Alison miała na myśli 

klasyfikację punktową stanów śpiączkowych, która służyła do 
wstępnej oceny urazów mózgu. Wynik od trzech do pięciu 
wskazywał na uszkodzenie grożące śmiercią, zwłaszcza wtedy 
gdy towarzyszyła mu nieruchomość źrenic lub brak odruchu 
przedsionkowo - ocznego. Jedynie osiem lub więcej punktów 
dawało sporą szansę na wyzdrowienie.

- Jakie były inne objawy? - zapytał Mike, jakby czytał w 

myślach Kary.

- Miał nieruchome źrenice, nie reagowały na światło. 

Odruch rogówkowy zniesiony, i nie było także odruchu 
przedsionkowo - ocznego. Ma także podwyższony puls i 
oznaki arytmii, a ciśnienie różne w obu rękach.

Mike nie zdołał ukryć przerażenia i Kara poczuła, że robi 

jej się słabo.

- Źrenice rozszerzone? - zapytał, wpatrując się w 

nieprzytomnego przyjaciela. - Czy ma sztywny kark?

- Owszem, źrenice są rozszerzone, do tej pory jednak nie 

mogliśmy zbadać, czy występuje sztywność karku, ponieważ 
podaliśmy mu silne środki uspokajające. Prześwietlenia nie 
wykazały urazu kręgosłupa szyjnego.

- A więc jest ucisk na trzeci nerw, ale nic nie wskazuje na 

zapalenie pnia mózgu - stwierdził Mike, nie spuszczając 
wzroku z twarzy Maca.

Kara przenosiła wzrok to na jedną, to na drugą stronę, 

niczym kibic na meczu tenisowym, patrząc na przemian to na 
Alison, to na Mike'a i Maca. Uświadomiła sobie, że stan Maca 
jest bardzo poważny - tego rodzaju objawy mogą oznaczać 
wyrok śmierci. A jeśli Mac zdoła jej uniknąć, będzie 
prawdopodobnie wegetował jak roślina.

Nagle jednak poczuła, jak wszystkie jej obawy i 

przerażenie znikają, a myśli stają się czyste jak kryształ. Nie 
mogłaby znieść utraty Maca, nie potrafiłaby także pogodzić 

background image

się z tym, że będzie żył, pozbawiony kontaktu z otoczeniem. 
Ale przecież do tego nie dojdzie, póki ona ma coś z tym 
wspólnego. Gdzieś w głębi duszy była całkowicie przekonana, 
że go nie straci - że odzyska go z powrotem, a dziecko, które 
miało się urodzić, pozna jeszcze swego ojca.

Była gotowa zrobić wszystko, by uratować Maca. Nie 

wiedziała jednak, ile zabierze jej to czasu.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI
Ciemność...
Wokół panuje gęsty mrok. Wszędzie...
Trudno oddychać... Trudno się poruszyć... Nie można 

rozproszyć ciemności... Nie wystarcza sił. O wiele łatwiej po 
prostu... odpłynąć... w czarną noc...

- Karo, już czas, żebyś poszła do domu - rzekła Sue 

łagodnie, potrząsając przyjaciółkę za ramię. Kara sprawiała 
wrażenie, jakby nic do niej nie docierało. - Siedzisz w szpitalu 
bez przerwy już prawie od trzech dni.

- Nie, nie mogę go zostawić - wymamrotała Kara, ujmując 

mocniej dłoń Maca. - Chcę być przy nim, kiedy się obudzi.

Jęknęła, próbując się wyprostować. Sama już nie 

wiedziała, kiedy ostatnio spała, a raczej drzemała na siedząco, 
z głową opartą na ramionach. Wcześniej na dyżurze były Ita i 
Joannę, a teraz znowu zjawiła się Alison - Kara musiała więc 
jednak przespać parę godzin...

Znowu spojrzała na Maca. Wpatrywała się uporczywie w 

jego twarz, jak czyniła to zawsze wtedy, gdy chciała, by się 
obudził. Jego ciemne rzęsy rzucały długie cienie nu policzki. 
Siniaki zaczynały powoli blednąć, przechodząc przez całą 
gamę coraz to jaśniejszych barw.

Mimo że wciąż był podłączony do respiratora, jego usta 

były lekko rozchylone, jakby spał obok niej w łóżku i 
wystarczyło go pocałować, by się obudził.

Odwróciła wzrok i przyjrzała się po kolei ekranom 

wszystkich monitorów. W ciągu trzech dni zdążyła się już 
dowiedzieć, co pokazuje każdy z nich i znała się na tym 
niemal tak dobrze jak lekarze i pielęgniarki z oddziału 
intensywnej terapii. Z jednej strony była zawiedziona, że stan 
Maca się nie zmienia, ale gdy popatrzyła na to z innej strony, 
cieszyła się, że nie jest gorzej.

background image

- Karo, proszę cię - nalegała Sue, chwytając ją za rękę i 

próbując odciągnąć od łóżka. - Martwimy się o ciebie.

- Nie musicie się o mnie martwić - odparła z siłą i 

przekonaniem, które nie opuszczały jej od dnia wypadku. -
Nic mi nie będzie.

- Jesteś pewna? - spytała Alison, która właśnie stanęła 

obok Sue. - Ale przecież nie chodzi tylko o ciebie. - Spojrzała 
wymownie na jej brzuch. Długie nocne godziny, jakie 
spędziły razem na oddziale, skłaniały do zwierzeń. - Nie 
możesz się tak przemęczać.

- A poza tym musisz zachować siły ze względu na Maca -

dodała Sue. - Będzie potrzebował pomocy, kiedy odzyska 
przytomność. Nie poradzi sobie ze złamaną ręką. Wyobrażasz 
sobie, jak trudno jest wtedy włożyć i zapiąć spodnie? Jeszcze 
zrobi sobie krzywdę.

Kara, mimo zmęczenia, nie mogła powstrzymać 

uśmiechu, wyobrażając sobie tę scenę.

- No dobrze - przyznała.

Rzeczywiście nie opuszczała oddziału od dnia wypadku. 

Ślubną sukienkę zamieniła na niebieski fartuch chirurgiczny, 
który dostała od Alison, a drugiej nocy spędzonej przy łóżku 
Maca wyjęła z włosów więdnące kwiaty. Były to frezje 
„skradzione" z wiązanki ślubnej. Sue wplotła je przyjaciółce 
w niewielki diadem i Kara zupełnie o nich zapomniała.

 Przypomniała sobie nagle, jak bukiet osunął się z jej 

kolan, gdy wstała przerażona wieścią o wypadku. Delikatne 
kwiaty spadły wtedy z impetem na podłogę i teraz Kara 
uświadomiła sobie, jak symboliczną miało to wymowę. -
Zjedzmy coś razem, potem prześpisz się w moim pokoju, a ja 
pójdę na dyżur - zaproponowała Sue.

- Ale ja nie chcę odchodzić na długo.

Twarze Sue i Alison wyrażały jednak stanowczość i Kara 

doszła do wniosku, że musi się poddać.

background image

- No dobrze - zgodziła się - ale wrócę tutaj, jak tylko się

obudzę.

- Jasne - odparła z ulgą Alison. - Przyniosę ci nawet 

filiżankę herbaty, jeśli jeszcze będę na dyżurze.

Kara pogładziła Maca po twarzy i wyczuła pod palcami 

świeży zarost. Rano tego dnia miała pierwszą lekcję golenia 
pacjenta pogrążonego w śpiączce. Cieszyła się, że nareszcie
może coś dla Maca zrobić. Trudno jej było tak po prostu 
siedzieć bezczynnie przy łóżku - czuła się wtedy taka 
bezradna. Pogrążała się we wspomnieniach i dręczyły ją 
obawy o przyszłość, która mogła okazać się zupełnie inna, niż 
przypuszczali.

- Na razie, kochanie - szepnęła, pochylając się, by 

pocałować go w kącik ust. - Niedługo wrócę. - Uścisnęła jego
dłoń jeszcze raz, a potem z ociąganiem odeszła od łóżka.

Jakie było jej zaskoczenie, gdy zdała sobie sprawę, że

życie wokół wciąż toczy się normalnie. Gdy siedziała przy 
Macu, zapomniała zupełnie o całym świecie.

Idąc teraz z Sue do stołówki dla pracowników szpitala, 

przyglądała się ze zdziwieniem krzątaninie, jaka panowała 
wokół. Czuła się trochę zdezorientowana i odetchnęła z ulgą, 
gdy znalazły wreszcie wolny stolik w rogu sali.

Sue poszła zamówić coś do jedzenia. Ciąża zwykle 

wzmaga apetyt, ale od dnia wypadku Kara prawie nic nie 
mogła przełknąć. To jednak nie powstrzymywało Sue przed 
podsuwaniem jej apetycznych dań.

- Coś z tego musisz zjeść - oświadczyła stanowczo, 

stawiając przed Karą pełną tacę.

- O rany, ile osób chcesz tym nakarmić? Przecież to aż 

siedem różnych dań.

- To nie moja zasługa, tylko Rhody, która tu pracuje -

odparła Sue z uśmiechem. - Powiedziała, że musisz 
spróbować wszystkiego po trochu i zobaczyć, co ci najbardziej 

background image

smakuje.

Kara sięgnęła po niewielki talerz makaronu z serem, ale 

nagle jej ręka zawisła w powietrzu. Spojrzała pytająco na Sue.

- Wiesz dobrze, jak szybko rozchodzą się wieści w 

szpitalu - wyjaśniła przyjaciółka, wzruszając ramionami. -
Wszyscy wiedzą, co się stało. Nie zdziwiłabym się, gdyby 
dotarło to nawet do taksówkarzy stojących na postoju przed 
szpitalem.

- I to wszystko... ? - Kara wskazała szerokim gestem na 

zastawioną tacę.

- Pewnie Rhoda chciała w ten sposób wyrazić swoje 

współczucie dla ciebie. I chyba nie pozwoli mi za to zapłacić.

Kara poczuła, że łzy napływają jej do oczu. To dziwne. 

Do tej pory wcale nie płakała - jej cierpienie było zbyt 
wielkie. A teraz rozczuliła ją zwykła troska kogoś, na kogo nie 
zwracała dotąd uwagi. Wzięła głęboki oddech i postawiła 
przed sobą talerz z twardym postanowieniem, że musi coś 
zjeść. Jednocześnie spojrzała przez salę w stronę lady, gdzie 
podawano jedzenie, i napotkała zmartwione spojrzenie 
szczupłej kobiety, która tam siedziała. Kara skinęła głową, 
bezgłośnie wypowiadając słowo „Dziękuję". Rhoda 
uśmiechnęła się nieśmiało w odpowiedzi, po czym szybko 
odwróciła wzrok i zaczęła obsługiwać następną osobę stojącą 
w kolejce.

Kara zjadła makaron i spróbowała jeszcze dwóch dań. W 

ciągu ostatnich dni odwykła od jedzenia i nie sądziła, że zdoła 
zjeść więcej. Kiedy jednak Sue postawiła przed nią miseczkę 
świeżej sałatki owocowej, Kara odruchowo zaczęła dłubać w 
niej widelcem i unosić go do ust, zwłaszcza że przyjaciółka 
rozpraszała jej uwagę pytaniami o Mike'a.

Udało mu się odwiedzić nieprzytomnego Maca tylko raz, 

następnego dnia po wypadku. Potem musiał wrócić do pracy, 
lecz obiecał, że przyjedzie w każdej chwili, gdy tylko Kara do 

background image

niego zadzwoni. Zanim opuścił szpital, wziął ją na bok i 
wręczył jej znajome aksamitne pudełeczko.

- Mac dał mi to przed wyjściem do urzędu - wyjaśnił, 

wkładając przedmiot w drżące ręce Kary.

Uświadomiła sobie mgliście, że do tej pory nawet nie 

pomyślała o tym, co się stało z ich obrączkami. Teraz 
trzymała je w dłoni. Jedna całkowicie mieściła się w drugiej, 
ponieważ Kara miała bardzo szczupłe palce.

Podziękowała Mike'owi i przycisnęła pudełko mocno do

piersi. Czuła, że będzie to jej talizman. Te dwie obrączki były 
symbolem ich miłości i Kara zamierzała nosić je przy sobie do 
czasu, aż Mac wyzdrowieje i w końcu będą mogli włożyć je 
sobie na palce. Wkrótce zawisły one na cienkim łańcuszku na 
jej szyi i szybko nabrała nawyku, by często ich dotykać -
dodawało jej to otuchy.

Teraz także się nimi bawiła. Czuła się pokrzepiona po 

pierwszym porządnym posiłku, jaki zjadła od paru dni. 
Rozmowa z Sue także dobrze jej zrobiła. W pewnej chwili 
przyjaciółka spojrzała na nią poważniej i Kara wiedziała, że 
Sue za chwilę zmieni temat.

- Siostra Harris chciałaby wiedzieć, kiedy wrócisz do 

pracy, jeśli w ogóle wrócisz. Nie byłoby problemu ze zmianą 
rozkładu dyżurów podczas weekendów i świąt, ale jeśli 
weźmiesz dłuższy urlop, będzie musiała znaleźć kogoś na 
twoje miejsce...

- Nie mogę teraz wrócić - oświadczyła Kara bez namysłu. 

Nie potrafiłaby skupić się na pracy, wiedząc, że Mac jej 
potrzebuje. Jego życie wciąż było sztucznie podtrzymywane. 
Czekali na kolejną tomografię mózgu, która miała wykazać, 
czy opuchlizna zmalała.

- A jak zamierzasz zarabiać na życie?
- Sue! To przecież tylko parę dni. Po ślubie i tak 

planowaliśmy długi wolny weekend...

background image

- Karo - przerwała jej ostro Sue - jutro spodziewają się 

ciebie w pracy. Minęły już cztery dni...

- Cztery! - powtórzyła zaskoczona Kara. A więc tak długo 

czuwa przy Macu? Wydawało się jej, że czas przestał istnieć.

- Wiesz dobrze, że wszyscy modlimy się o to, żeby Mac

odzyskał przytomność, ale... tylko proszę, nie zabij mnie za 
to... co będzie, jeśli tak się nie stanie?

- Wyjdzie z tego na pewno - odparła Kara bez cienia 

wątpliwości. Inna możliwość nie mieściła się jej po prostu w 
głowie. - Do diabła, Sue, zobaczysz, że on wyzdrowieje.

- No, dobrze, Karo, już dobrze. - Sue dotknęła delikatnie 

ręki Kary. - Ale może to wymaga czasu. Jesteś w ciąży i 
musisz pracować, żeby utrzymać swoje dziecko, no i siebie. A 
jeśli Mac będzie musiał poddać się rehabilitacji?

Kara westchnęła głęboko.
- Masz rację, Sue - przyznała z rezygnacją. - Przepraszam, 

że tak na ciebie naskoczyłam. Tylko... Niedługo przestaną 
podawać Macowi środki uspokajające. W każdej chwili może 
się obudzić.

- I ty chcesz być przy nim, kiedy to się stanie - dokończyła 

Sue, postawiła ostatnie puste naczynia na tacy i wstała. Po 
chwili jednak usiadła z powrotem. - Mam dla ciebie 
propozycję. Przemyśl to wszystko, kiedy się wyśpisz, a potem 
porozmawiaj z siostrą Harris. Jestem pewna, że coś wymyśli. 
Nie chce, żebyś odchodziła, a ty też nie możesz sobie na to 
pozwolić.

Kara uśmiechnęła się z wysiłkiem. Dopiero teraz poczuła, 

jak bardzo jest zmęczona.

- Dobrze, Sue. Obiecuję, że tak zrobię. Nawet nie wiesz,

ile twoja pomoc dla mnie znaczy...

Mimo zmęczenia Kara długo nie mogła zasnąć. Nie 

dlatego, że czuła się obco w nowym miejscu - sama 
zajmowała kiedyś podobny pokój w bloku dla pielęgniarek, 

background image

zanim przeprowadziła się z Makiem do wynajętego 
mieszkania. Wiedziała też, że stan Maca się nie pogorszył -
nim weszła do śpiwora, który rozłożyła na łóżku Sue, 
zadzwoniła do Alison i spytała, co u niego słychać.

Nie mogła zasnąć z innych powodów. Po tylu godzinach 

czuwania powinna być senna i zupełnie nieprzytomna, w jej 
myślach jednak wciąż pojawiały się obrazy z przeszłości, 
wspomnienia szczęśliwych chwil spędzonych z Makiem.

Dzień, w którym się poznali...
Wysoki mężczyzna pchnął wahadłowe drzwi do stołówki 

w tej samej chwili co Kara, i wpadli na siebie w przejściu. 
Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, a ona niespełna metr 
sześćdziesiąt. Zadarła głowę do góry i napotkała jego wzrok. 
Bystre piwne oczy, pełne radosnego rozbawienia, urzekły ją 
od razu. Miał pociągłą, inteligentną twarz, ciemne włosy i 
rzęsy, których mógł mu pozazdrościć niejeden amant.

- Darroch MacGregor z neurologii - przedstawił się ze 

szkockim akcentem, wyciągając do niej rękę.

- Kara Desmond z położniczego - odparła, zupełnie nie 

przejmując się, że on trzyma jej rękę dłużej, niż wymaga tego 
sytuacja.

Odsunęli się na bok tylko dlatego, że zostali do tego 

zmuszeni przez ludzi usiłujących dostać się do stołówki. On 
jednak nadal nie puszczał jej dłoni.

- Zjesz ze mną lunch - powiedział. Nie zabrzmiało to ani 

jak pytanie, ani jak prośba, lecz raczej jak stwierdzenie.

- Jasne - odparła, choć zupełnie nie miała ochoty jeść. 

Czuła się zbyt podekscytowana.

Podczas posiłku rozmawiali z ożywieniem, robiąc jedynie 

niewielkie przerwy, by coś przełknąć. Opowiedzieli pokrótce
o sobie. Mac na pierwszym roku studiów stracił ojca, który 
był lekarzem ogólnym w małym miasteczku i zachorował na 
raka mózgu. Nowotwór szybko się rozrastał i pacjenta nie -

background image

udało się uratować. Matka, która była dla Maca olbrzymim 
wsparciem, odeszła z tego świata przed rokiem - nie zdołała 
doczekać, aż jej syn zdobędzie specjalizację. Kara z kolei 
opowiedziała Macowi o swoim ojcu pastorze i jego oddanej 
żonie, matce Kary, która już pogodziła się z tym, że zostanie 
bezdzietna, kiedy to w późniejszych latach ich małżeństwa 
urodziła im się dziewczynka. Oboje, Kara i Mac, dziwili się, 
że nie natknęli się na siebie wcześniej, choć pracowali w tym 
samym szpitalu. Postanowili wkrótce znowu się spotkać.

Przez następne parę tygodni Kara wciąż zanudzała Sue 

ciągłymi westchnieniami i opowiadaniem o Macu, ale była tak 
przejęta i odurzona swoim szczęściem, że o niczym innym nie 
potrafiła myśleć. Do tej pory nigdy jej się coś podobnego nie 
przydarzyło. Żyła w ciągłym uniesieniu i nic nie mogło 
sprowadzić jej na ziemię.

Przeciągając się, wciąż uśmiechała się do siebie - miała w 

pamięci obrazy ze snu, wspomnienia szczęśliwych dni.

- Mac - wyszeptała sennym głosem, odruchowo 

wyciągając rękę, aby go dotknąć. - Miałam sen. Czy 
pamiętasz...? - Jej dłoń dotknęła zimnej ściany, przy której 
stało wąskie łóżko Sue i nagle Kara zderzyła się z 
rzeczywistością.

- O mój Boże, Mac - wydusiła.
Przyjemne wspomnienia w sytuacji, w jakiej się znaleźli, 

wydały się jej czymś wręcz bolesnym.

Zerknęła na budzik stojący na szafce i z niedowierzaniem

zamrugała powiekami. Od chwili, gdy weszła do tego pokoju, 
minęło prawie dwanaście godzin. Jak to się stało, do licha, że 
spała tak długo?

Poczuła nagle, że musi się spieszyć. Zaczęła wygrzebywać 

się ze śpiwora, drżącymi rękami usiłując znaleźć zapięcie od 
suwaka. Potem podeszła do krzesła, na którym zostawiła 
jasnoniebieski kitel od Alison, i nie znalazła go tam. Na jego 

background image

miejscu leżały jej dżinsy i bawełniana koszulka z długimi 
rękawami, strój idealnie pasujący do stałej temperatury 
panującej na intensywnej terapii.

- Sue, do cholery! - zaklęła, wkładając ubranie na czystą

bieliznę. - Dlaczego mnie nie obudziłaś?

Nie obchodziło jej zbytnio, że Sue musiała pojechać do jej 

mieszkania, aby przywieźć te rzeczy. Inne sprawy były teraz 
dla niej ważniejsze. Coś podpowiadało jej, że musi się 
spieszyć, jak najszybciej znaleźć się przy Macu. Od chwili, 
gdy widziała go po raz ostatni i trzymała za rękę, minęło 
ponad dwanaście godzin. Co wydarzyło się w tym czasie? Czy 
działanie środków uspokajających osłabło na tyle, by mógł w 
końcu odzyskać przytomność?

Odruchowo zaczęła zwijać pożyczony śpiwór, gdy nagle 

poczuła, że musi już biec.

- Przepraszam cię, Sue - mruknęła, odwracając się od nie 

posłanego łóżka, o którym natychmiast zapomniała.

- Karo, jak dobrze, że jesteś - powiedział profesor Squires, 

gdy zziajana wpadła do sali.

Z trudem łapała oddech i przez chwilę była przekonana, że 

czekają ją dobre wieści. Z jakiego innego powodu profesor 
stałby przy łóżku Maca wraz z Alison i Gaynor i przeglądał 
jego kartę chorobową? Gdy jednak spojrzała mu w twarz, 
nagle ogarnął ją strach.

- Co się stało? - spytała. - Nie było żadnych zmian, kiedy 

dzwoniłam, zanim położyłam się spać.

- Usiądź, proszę, moja droga - rzekł, jakby bał się, że Kara 

zaraz zemdleje. Chciał podać jej krzesło, ale minęła go i
usiadła na swym zwykłym miejscu przy łóżku.

- Cześć, kochanie. - Pochyliła się i delikatnie pocałowała 

go w usta, a następnie dotknęła policzkiem jego twarzy. Ktoś 
go ogolił. - Jestem z powrotem. Tęskniłeś za mną?

Przyglądała się mu przez długą chwilę, mając nadzieję, że 

background image

dostrzeże na jego twarz choćby najmniejszy znak życia. 
Wreszcie uniosła głowę i spojrzała na zebranych, trzymając 
Maca za rękę.

- Co się stało? - powtórzyła cicho. - Dlaczego wciąż jest 

pod wpływem środków uspokajających? Czy opuchlizna 
mózgu zaczęła się powiększać?

- Nie, moja droga - odparł spokojnie profesor. -

Przestaliśmy podawać mu już leki uspokajające.

- Naprawdę? - Zerknęła ponownie na Maca, który leżał 

zupełnie nieruchomo. - W takim razie... czemu do tej pory się 
nie obudził?

- Przykro mi to mówić, ale Mac prawdopodobnie nie 

odzyska przytomności. Kiedy spałaś, zmniejszyliśmy mu 
dawkę leków i mieliśmy nadzieję, że nastąpią jakieś zmiany. 
Niestety, pogrąża się w śpiączce coraz bardziej...

- Nie! - Karę ogarnęła panika. - To nieprawda!
- Spójrz tylko na wykresy. Od kilku godzin czekamy na 

jakąś reakcję, ale on po prostu nie może albo nie chce dać nam 
żadnego znaku.

Niemożliwe, pomyślała Kara. To nie było w stylu Maca. 

Zawsze reagował na jej obecność, nigdy nie pozostawał 
obojętny.

- Naprawdę przykro mi, moja droga...
- Może dlatego nie reagował, bo mnie tu nie było -

zasugerowała w nagłym przypływie nadziei. - Jakoś się 
trzymał, kiedy siedziałam przy nim.

- Gdyby tylko to było takie łatwe - odparł lekarz, 

uśmiechając się ze znużeniem. - Niestety, to nie działa w ten 
sposób.

- Dlaczego nie? - Jej wzrok biegał niespokojnie po 

twarzach pełnych współczucia pielęgniarek i zatroskanego 
profesora. - Nigdy nie doceniano siły, jaką ma dotyk... Proszę 
popatrzeć! - Wskazała na ekran monitora. - Jego puls stał się 

background image

szybszy od chwili, gdy tu przyszłam.

- Rzeczywiście, trochę wzrósł - przyznał lekarz - ale to 

jeszcze nie wystarczy. Jego źrenice nadal nie reagują na 
światło ani na zmiany temperatury. Nie ma też żadnej reakcji 
na bolesne bodźce ani drażniące zapachy. Moja droga, nie jest 
mi łatwo o to pytać, ale wydaje mi się, że nadeszła 
odpowiednia pora, żebyśmy porozmawiali o tym, czy 
zgadzasz się, aby Mac został dawcą narządów.

Zaniemówiła z przerażenia. Wiedziała, że Mac 

zarejestrował się w systemie komputerowym jako potencjalny 
dawca - ona sama także to zrobiła - ale w ciągu tych ostatnich 
czterech dni nawet przez moment nie przyszło jej do głowy, że 
może naprawdę do tego dojść. Przez długą chwilę siedziała 
nieruchomo, wpatrując się w twarz Maca.

Gdyby zgodziła się, by po jego śmierci pobrano narządy 

do przeszczepu, kilka osób na świecie odzyskałoby zdrowie, a 
może nawet ocaliło życie. Wiedziała o tym, choć wielu 
zwykłych ludzi nie zdawało sobie sprawy, że w przypadku 
transplantacji najbardziej liczy się czas - im szybciej organy 
dotrą do biorcy, tym większą szansę powodzenia ma 
przeszczep. Wszystko jednak w niej sprzeciwiało się temu.

- Nie! Nie możecie tego zrobić - zawołała niemal ze 

złością. - On sam ich potrzebuje. Przecież wciąż żyje.

- Moja droga - odparł cierpliwie profesor Squires, 

najwyraźniej nie poruszony jej wybuchem - musisz spojrzeć 
na to realistycznie. Znasz wydajność urządzeń, które 
podtrzymują pracę serca i płuc, gdy ustaną czynności innych 
narządów, nawet mózgu. Nie możemy sztucznie utrzymywać 
Maca przy życiu, gdy nie ma nadziei na wyzdrowienie. Pobyt 
na tym oddziale dużo kosztuje i wciąż brakuje nam miejsc.

- Ale... - Czuła, że serce bije jej coraz szybciej. Oczami 

wyobraźni ujrzała wielką ciężarówkę, która jechała prosto na 
nią. Wiedziała, że nie ma sposobu, by uniknąć kolizji.

background image

- Mógłby pomóc wielu ludziom, gdybyś zgodziła się na 

pobranie narządów, ale jeśli postanowisz inaczej, uszanujemy 
twoją decyzję. Uważam też, że powinniśmy dokończyć 
badania, aby upewnić się, czy nastąpiła śmierć mózgu.

Przerażona, zacisnęła dłoń na ręce Maca. Po chwili jednak 

odzyskała spokój.

- Kiedy chcecie to zrobić? - spytała, unosząc lekko głowę.
- No cóż, środki znieczulające i usypiające przestały już 

działać, nie ma też obniżonej temperatury ciała, więc gdybyś 
zechciała poczekać na zewnątrz, moglibyśmy zbadać kolejne 
odruchy warunkowe i ruchowe.

Ramiona Kary zesztywniały.
- Chciałabym zostać - odparła spokojnie, patrząc 

profesorowi prosto w oczy.

- Staramy się oszczędzić rodzinie chorego takiego widoku, 

ale skoro nalegasz...

Skinęła głową. Dla Maca jest w stanie wytrzymać 

wszystko. Przyglądała się w milczeniu, jak profesor świeci 
Macowi prosto w oczy i uciska wacikiem rogówkę. Oczy 
Maca nie reagowały, nawet gdy lekarz wpuścił mu do ucha 
dwadzieścia mililitrów zimnej wody. Drażniący zapach 
jakichś soli, który sprawił, że Karze napłynęły do oczu łzy, u 
Maca nie wywołał żadnej reakcji. Lekarz właśnie zamierzał 
wprowadzić mu cewnik do gardła, by sprawdzić odruch 
wymiotny.

Nagle Karze przypomniało się coś, co wydarzyło się 

poprzedniego dnia, zanim udała się na odpoczynek.

- Proszę chwilę poczekać - powiedziała.
- Słucham? - Profesor wyprostował się i spojrzał na nią.
- Bardzo przepraszam - rzekła i zwróciła się do Alison: -

Czy masz może wacik do higieny ust? Taki, którego 
używałyśmy wczoraj?

Alison patrzyła na nią przez chwilę zaskoczona, a potem 

background image

sięgnęła po przybory leżące na stojącym nieopodal wózku.

- Przepraszam, profesorze - powtórzyła Kara - – nie

chciałam przeszkadzać, ale kiedy zobaczyłam, co pan 
zamierza zrobić, coś mi się przypomniało. - Wiedziała, że 
ryzykuje, ale jeśli miałoby to dać Macowi szansę... -
Pomagałam opiekować się Makiem, myłam go i goliłam, i 
wczoraj, kiedy czyściłam mu usta, zauważyłam... -
Uśmiechnęła się z wdzięcznością do Alison i wzięła od niej 
wacik. - Włożyłam to chyba zbyt głęboko i wtedy... - Lekarz 
obserwował Z bliska poczynania Kary. - Z tej strony nic się 
nie dzieje, ale z drugiej... - Wsunęła wacik głębiej do gardła 
Maca.

- Boże drogi! - zawołał profesor. - Pozwolisz? - Wziął od 

niej wacik i powtórzył badanie, ściągając w skupieniu brwi.

- To odruch gardłowy, prawda? - spytała z nadzieją Kara.
- Bardzo słaby, ale muszę przyznać, że jest.
Odetchnęła głęboko, chyba po raz pierwszy od godziny.
Zauważyła, że trzęsą jej się ręce.
- I co teraz?
- Odłączymy respirator - odparł profesor cicho.
- Jak to? Ale przecież...
- To standardowe badanie, które wykonuje się przy 

bezdechu - wyjaśnił. - Podajemy najpierw pacjentowi czysty 
tlen przez dziesięć minut, a następnie sprawdzamy ciśnienie
tętnicze dwutlenku węgla. Jeśli jest wystarczająco wysokie, 
aby wywołać normalny odruch oddechowy, odłączamy 
respirator na dziesięć minut, nie przerywając podawania tlenu, 
i czekamy.

Kara z zapartym tchem przyglądała się przygotowaniom

do badania, zaciskając dłoń na obrączkach, które wisiały na jej 
szyi. Nie potrafiłaby pogodzić się z tym, że Mac już nigdy nie 
otworzy oczu, nigdy do niej nie przemówi.

Poziom dwutlenku węgla okazał się dobry. Nastawiono 

background image

urządzenie, które miało podawać Macowi sześć litrów tlenu na 
minutę. Profesor odłączył respirator. Ucichł rytmiczny odgłos, 
który mierzył czas od chwili, gdy Mac znalazł się w tej sali. 
Przerażającej ciszy, jaka zapadła, nie przerwał jednak żaden 
inny dźwięk.

Kara uniosła do ust dłoń Maca. Modliła się, aby wreszcie 

zaczął samodzielnie oddychać. Poziom dwutlenku węgla w
jego organizmie był odpowiedni do tego, by wywołać reakcję 
oddechową, ale potrzebne były też do tego zdrowe receptory 
w mózgu. Jeśli zostały uszkodzone podczas wypadku...

- No, Mac, potrafisz to zrobić - szepnęła, muskając usta

mi jego dłoń. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach, gdy
spojrzała na sekundnik. Minęło już pół minuty. - Mac, proszę
cię, spróbuj.

Odłączony od respiratora, wcale nie wyglądał na chorego. 

Ogolone miejsce z boku głowy powoli zaczynało zarastać, 
siniaki znikały. Nos, teraz już prosty, szybko się goił.

Mac był tylko trochę blady i z pewnością schudł, ale 

przecież szybko przybierze na wadze, gdy tylko...

- O Boże, Mac! Nie zostawiaj mnie. Nie opuszczaj nas.

Nie możesz tego zrobić. Musisz przecież zobaczyć nasze
dziecko.

Serce bolało ją na myśl, że Mac nie będzie przy niej 

podczas porodu. Nie miała nikogo, z kim mogłaby snuć 
domysły, jakie będzie ich dziecko - wysokie i dobrze 
zbudowane jak ojciec, czy drobne i delikatne jak ona.

- Proszę cię, Mac... - Pochyliła się i pocałowała go w usta, 

przerażona myślą, że być może czyni to po raz ostatni. - Mac, 
kocham cię. Proszę, spróbuj...

background image

ROZDZIAŁ TRZECI
Nie... Nie mogę... Nie potrafię...
Jestem taki zmęczony... Zupełnie... bez sił... Lepiej, 

żebym nie próbował... Tylko że... ktoś woła...

Spróbuj... Proszę, spróbuj...
Ale to boli... O Boże, jak to boli... Jestem taki słaby... Ktoś 

woła... Mówi... spróbuj... błaga...

- A nie mówiłam! - zawołała Kara, połykając łzy, kiedy

Mac po raz kolejny wciągnął samodzielnie powietrze do płuc.

Profesor pokiwał głową, najwyraźniej zaskoczony.

- Szkoda tylko, że na razie nic więcej nie mogę dla niego 

zrobić - powiedział, kładąc rękę na drżącym ramieniu Kary. -
Gdyby to był problem wymagający interwencji chirurgicznej, 
na przykład rak...

-

Ale to przecież pan zajął się nim zaraz po wypadku. 

Dzięki panu on jeszcze żyje. - Kara spojrzała na niego z 
wdzięcznością.

-

Życzę wam obojgu jak najlepiej, ale to dopiero 

pierwszy drobny krok na długiej drodze do zdrowia i nikt z 
nas nie wie, jak daleko Mac będzie w stanie zawędrować.

Obudziła się z uczuciem niepokoju i utkwiła oczy w 

suficie. Ze zdziwieniem zauważyła, że znajduje się we 
własnym mieszkaniu, tym, które zajmowała razem z Makiem. 
Nagle uświadomiła sobie, że przespała tutaj pierwszą noc od 
tygodnia.

Bez wątpienia był to najgorszy tydzień w jej życiu. Od 

poprzedniego dnia jednak zaczęła widzieć przyszłość w 
jaśniejszych barwach - po raz pierwszy od chwili, gdy w 
urzędzie stanu cywilnego dowiedziała się o wypadku.

Tego ranka musiała powziąć kilka trudnych decyzji, nie 

mogła już dłużej odkładać ich na później.

Mac miał szczęście - partie mózgu odpowiedzialne za 

background image

oddychanie nie zostały całkiem zniszczone, o czym przekonali 
się, odłączając respirator. Nadal jednak pogrążony był w 
głębokiej śpiączce. Gdy początkowa euforia, jaka ogarnęła 
Karę na wieść o tym, że nie nastąpiła śmierć mózgu, nieco 
opadła, poprosiła profesora Squiresa o rozmowę.

Wytłumaczył jej, jak długą i trudną drogę ma do 

pokonania Mac i jak wolno może nią podążać, jeśli 
oczywiście jego stan się nie pogorszy.

- Gazety czasami podają sensacyjne wiadomości o 

pacjentach pogrążonych w śpiączce, którzy obudzili się na
dźwięk głosu swojej ulubionej piosenkarki lub gdy 
bombardowano ich błyskami świateł. Ludzie myślą, że to 
wystarczy, żeby odblokować mózg. - Westchnął ciężko. -
Niestety, to o wiele bardziej skomplikowane, ale o tym już nie 
piszą.

Kara trochę posmutniała. Wiedziała z rozmów Maca z 

Mikiem, którym czasami się przysłuchiwała, że w neurologii 
klinicznej nastąpił wielki postęp. Niestety, niewielu było 
specjalistów w tej dziedzinie, zwłaszcza w najbliższym 
otoczeniu. Kto więc mógłby zająć się rehabilitacją Maca?

- Problem polega na tym, że jedyną osobą, która mogłaby

pomóc Macowi, jest on sam - dodał profesor, jakby czytał w 
jej myślach. - Moją specjalnością jest neurochirurgia. Zajmuję 
się głównie usuwaniem guzów mózgu i rdzenia kręgowego. 
Teraz, kiedy z mojego zespołu zniknął Mac, muszę poszukać 
kogoś na jego miejsce. Nie mam jednak wielkich nadziei, że 
uda mi się znaleźć osobę z jego kwalifikacjami i
doświadczeniem. Niewielu jest ludzi o podobnych 
zdolnościach, a już na pewno nie znam nikogo, kto chciałby w 
tej chwili podjąć pracę w naszym szpitalu.

Kara skinęła głową. Wiedziała, że profesor ma 

wystarczająco dużo problemów zawodowych, ale nie 
zamierzała z tego powodu zostawiać Maca bez pomocy. 

background image

Jedyną znaną jej osobą, która zajmowała się tą samą dziedziną 
neurologii co Mac, był Mike. Obiecał, że odwiedzi 
nieprzytomnego przyjaciela podczas zbliżającego się 
weekendu. Może więc...

- Profesorze? - Kara była już przy drzwiach, gdy 

zdecydowała się w końcu zadać mu ostatnie pytanie.

- Tak, moja droga?
- Czy zgodziłby się pan na to, żeby przyjaciel Maca 

spróbował mu pomóc?

Twarz profesora przybrała dziwny wyraz. Czasami 

wyglądał tak, gdy coś w sobie skrywał. Karę nagle ogarnęła 
trwoga. Czyżby zachowała się niewłaściwie? Nie powinna go 
drażnić. Jest przecież jedyną osobą, która może w tej chwili 
pomóc Macowi.

- Czy to znaczy, że chcesz, żeby ktoś inny zajął się 

Makiem ?

- Ależ skąd! Broń Boże! - zawołała pospiesznie. - Chodzi 

mi o to, że oni oboje mieli podobne zainteresowania i opinie 
na temat pracy mózgu i miałam nadzieję... - Głos jej się 
załamał i musiała chwilę odczekać. - Skoro Mac nie może 
pomóc sam sobie, pomyślałam, że mógłby to zrobić Mike. 
Może wskazałby mi właściwą drogę, powiedział, co mam 
robić.

- Ale przecież ty pracujesz na położnictwie. - Profesor 

ściągnął brwi.

- Ja także mam dużo do stracenia, jeśli nikt nie pomoże 

Macowi - odparła cicho. - Wrócę do pracy, ponieważ muszę 
zarabiać na życie, ale to będzie zajmować mi tylko 
czterdzieści godzin tygodniowo. Jeżeli odejmę kolejne 
czterdzieści godzin na sen, nadal pozostanie mi osiemdziesiąt 
osiem godzin, które mogę spędzić z Makiem.

- I chcesz wykorzystać ten czas, żeby mu pomóc, a nie 

tylko siedzieć przy nim bezczynnie - rzekł z grymasem na 

background image

twarzy. Długo milczał, nie spuszczając z niej oczu. Starała się 
wytrzymać jego wzrok, choć czuła się jak niegrzeczna 
uczennica, wezwana na dywanik do dyrektora szkoły. -
Pytałaś już Mike'a Prowse'a, czy miałby ochotę podjąć się 
takiego zadania? - odezwał się wreszcie.

- Oczywiście, że nie - odparła szybko. - To nie byłoby w 

porządku. Wolałam najpierw porozmawiać z panem.

Sięgnął po jakąś kartkę i coś na niej napisał.

- W takim razie zapytaj go, a gdy się zgodzi na ten 

eksperyment, poproś, żeby się ze mną skontaktował. –
Wręczył jej wizytówkę. - Mój domowy telefon jest na 
odwrocie.

Nie pamiętała, jak opuściła gabinet. Przepełniała ją wielka 

radość. Szła szpitalnym korytarzem coraz szybciej i szybciej, 
aż w końcu zaczęła biec. Jedynie ze względu na personel i 
pacjentów powstrzymała się przed tym, by nie skakać i nie 
krzyczeć ze szczęścia.

- Dzień dobry, Karo. Miło cię znowu widzieć – rzekła

siostra Harris, gdy Kara zjawiła się na porannym dyżurze.

Tego dnia zaczynała pracę o siódmej i kończyła o trzeciej. 

Zdążyła już jednak odwiedzić Maca w jego nowym pokoju. 
Wciąż był podłączony do całego zestawu urządzeń 
kontrolnych i nadal otrzymywał tlen, ale od chwili, gdy udało 
mu się po raz pierwszy samodzielnie nabrać powietrza, nie 
musiał już korzystać z pomocy respiratora.

Profesor, wiedząc o tym, że leczenie Maca może 

przebiegać w nieco nietypowy sposób, kazał przenieść go do 
oddzielnej sali. Tego dnia po południu Mike miał odwiedzić 
Maca po raz pierwszy od chwili, gdy odłączono go od 
respiratora, a także porozmawiać z profesorem.

Kara szła korytarzem sprężystym krokiem, trzymając pod 

pachą plik papierów. Czekała na nią pacjentka - młoda kobieta 
pochodzenia hiszpańskiego, która miała niebawem urodzić 

background image

swoje pierwsze dziecko.

- Anno Mario, mam na imię Kara - przedstawiła się,

wchodząc do pokoju, w którym panował okropny hałas.

Było to jedno z niedawno odnowionych pomieszczeń dla 

pacjentek czekających na poród. Stamtąd przenoszono je do 
sześcioosobowych sal, gdzie panowała bardziej towarzyska 
atmosfera Czekającej na nią pacjentce tutaj jednak także nie 
brakowało towarzystwa. Kara zastała w pokoju aż pięć osób, 
rozmawiających z takim ożywieniem, że kobieta, do której 
Kara się zwróciła, nie tylko nie usłyszała swojego imienia ale 
prawdopodobnie nie zauważyła nawet, że ktoś wszedł do 
środka.

- Przepraszam bardzo! - zawołała Kara, uznając, że 

zabrzmi to grzeczniej, niż gdyby miała gwizdnąć, aby uciszyć
gwar.

Jakaś kobieta w czarnym stroju dostrzegła ją i szturchnęła 

w bok swoją towarzyszkę. Głosy stopniowo cichły, aż w 
końcu zapadła niemal zupełna cisza.

- Mam na imię Kara i jestem twoją położną, Anno Mario.

Chciałabym za chwilę cię zbadać. Proszę, żeby pozostałe
panie wyszły na korytarz.

Hałas, jaki teraz zapanował, był jeszcze większy od 

poprzedniego. Kobiety wymachiwały rękami, zwracając się do 
niej w języku, którego nie rozumiała. Z uśmiechem 
przylepionym do twarzy wyprowadziła całą gromadę na 
korytarz. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, oparła się o nie z 
westchnieniem ulgi. Ciężka praca, pomyślała.

- Dlaczego wyprowadziła pani moją matkę? - spytała 

nadąsana pacjentka. - Ona chciała ze mną zostać, żeby pomóc 
mi przy porodzie. Zna się na tych sprawach.

- Czy jest położną?
- Nie, ale urodziła mnie - odparła kobieta naiwnie.
- A co z twoim mężem? Czy on wie, że dziecko jest w 

background image

drodze? Będzie przy porodzie? - Kara przywykła do 
prowadzenia rozmów podczas badań.

Gadatliwa dotąd pacjentka odpowiedziała milczeniem. 

Kara uniosła głowę i przyjrzała się jej smutnej twarzy. 
Kobieta wydawała się stanowczo zbyt młoda na to, by 
wychodzić za mąż i mieć dzieci; sama wyglądała prawie jak 
dziecko.

- Mama go odesłała. Powiedziała, żeby poczekał na 

zewnątrz. Uważa, że dzieci to sprawa kobiet. Nie ma tutaj 
miejsca dla mężczyzn. - Ostatnie zdanie wypowiedziała przez 
zaciśnięte zęby, ponieważ akurat chwycił ją skurcz. Po chwili
minął, lecz na jej czole pozostały krople potu, a gęsta, ciemna
grzywka była teraz wilgotna i zmierzwiona.

Kara zastanawiała się, co robić. Z rozmowy dowiedziała 

się, że Anna Maria była rozpieszczoną jedynaczką, córką 
zamożnych rodziców. Miała szczęście, ponieważ zakochała 
się w mężczyźnie, którego jej matka i ojciec zaakceptowali. 
Niestety, fakt, że przyjęli go do siebie, oferując część 
apartamentów we własnym domu oraz pracę w rodzinnej 
firmie zajmującej się handlem międzynarodowym, wywołał 
pewne napięcie i problemy.

Gdy nastąpił trzeci skurcz, kobieta nabrała już zaufania do 

Kary i zaczęła słuchać jej rad. Spod maski nadąsanego, 
rozkapryszonego dziecka wyjrzała bystra dziewczyna, która 
szybko zorientowała się, jak pomóc sobie samej. Po krótkim 
czasie przyznała, że chciałaby, by jej mąż był przy niej 
podczas porodu.

- Ale jeśli pójdzie pani go zawołać, moja matka też będzie 

chciała przyjść. I moja babka, matka chrzestna, i wszystkie 
moje ciotki. Babcia powiedziała, że on nie może być w 
pobliżu dziecka, bo promienie rentgenowskie z telefonu zrobią 
mu krzywdę.

- Promienie rentgenowskie? Z telefonu? - Kara pilnowała 

background image

się, by nie wybuchnąć śmiechem.

- Ona w to wierzy - wyjaśniła Anna Maria. - Nie dotyka 

żadnych telefonów, ani u siebie w domu w Hiszpanii, ani 
tutaj...

- A twój mąż...?
- On jest nowoczesny. Przez cały czas ma przy sobie 

telefon komórkowy, żeby tata mógł się z nim kontaktować.

Kara zaczynała powoli rozumieć, z jakimi problemami 

boryka się ta para, i przyszedł jej do głowy pewien pomysł.

- A więc teraz także ma przy sobie telefon?
- Tak jak zawsze. Czemu pani pyta?
Kara musiała poczekać z odpowiedzią, aż minie kolejny, 

najsilniejszy dotąd skurcz.

- Czy twój mąż...
- Ramon - podpowiedziała Anna Maria z uśmiechem.
- Czy Ramon chciałby być przy porodzie?
- Tak, ale to niemożliwe. Mama...
- Mama nie będzie wiedzieć. - Kara sięgnęła po telefon. -

Jaki jest do niego numer?

W końcu sprawa okazała się prosta. Anna Maria 

powiedziała mężowi, by udawał, że to dzwoni ktoś z pracy. 
Potem poleciła mu, by zjechał na dół windą, a następnie 
wrócił na oddział schodami znajdującymi się z drugiej strony, 
gdzie nikt z rodziny go nie zauważy.

Podczas następnych godzin Kara obserwowała, jak 

między małżonkami powstaje nowa więź. A gdy z dumą tulili 
w ramionach swoją maleńką córeczkę, poczuła w oczach łzy. 
Rzadko zdarzało jej się być świadkiem tak szybkiego 
dojrzewania młodych ludzi. Miała nadzieję, że to dobrze im 
wróży na przyszłość. Pozwoliła im spędzić z sobą i 
noworodkiem tyle czasu, ile tylko się dało, ale w końcu 
nadeszła pora, by stawić czoło rodzinie w poczekalni.

Se Coras! - zawołała Kara, aby zwrócić na siebie 

background image

uwagę, mając nadzieję, że wymawia to słowo choć w miarę 
poprawnie. Swoją pierwszą w życiu lekcję hiszpańskiego 
miała właśnie przed chwilą i trwała ona zaledwie parę sekund.
Esta una bambina.

Okrzyki radości, zawodzenia i łzy utwierdziły ją w 

przekonaniu, że została zrozumiana, a jednocześnie straciła 
nadzieję, że uda jej się wpuszczać gości do matki i dziecka 
parami, jak zamierzała.

- To była niezła zabawa - żartowała potem w gabinecie 

siostry przełożonej, opowiadając, jak przebiegał poród.

- No, ale na szczęście udało ci się, przy twoim takcie i 

dyplomacji - odparła Margaret Harris. - Chociaż pewnie babka 
czy też matka chrzestna miały ochotę postawić cię przed 
trybunałem Świętej Inkwizycji.

- Całkiem prawdopodobne. Ale kiedy tylko weszłam do 

tamtego pokoju, wiedziałam, że muszę się ich pozbyć, żeby 
dowiedzieć się, czego naprawdę chce moja pacjentka.

- Wiem. - Margaret gestem dała znać Karze, że nie musi 

się tłumaczyć. - Zorientowałam się, co robisz i dlaczego. 
Uprzedziłam te starsze kobiety, że możesz ich nie wpuścić do 
środka, jeśli okaże się to konieczne.

- Kiedy odkryją, jak przemyciłyśmy jej męża, pewnie 

rzucą na mnie klątwę - odparła Kara ze śmiechem. - Biedne 
dzieciaki, nie mają chwili spokoju. Nie wiem, jak sobie 
poradzą, kiedy wszystkie te kobiety będą wyrywać sobie to 
dziecko z rąk?

- To już ich problem. Pomogłaś tej małej przyjść na świat, 

a reszta zależy od nich.

Wkrótce potem Kara miała następny poród. Bardzo 

spokojna i doświadczona, nieco starsza już kobieta rodziła 
swoje piąte dziecko. Przybyła do szpitala dopiero wtedy, gdy 
skurcze występowały już co dwie minuty. Właściwie jej mąż 
musiał niemal przywieźć ją siłą, ponieważ uparła się, że 

background image

dokończy najpierw jakąś pracę domową. Wydarzenie to siało 
się tematem licznych żartów w czasie szybkiego, 
półgodzinnego porodu.

Obowiązki Kary ograniczyły się niemal wyłącznie do 

sprawdzania szerokości rozwarcia oraz dbania o to, by 
pępowina nie owinęła się wokół szyi noworodka. Pani Ward 
była sprawna i silna, i sama doskonale wiedziała, co robić. 
Ucieszyła się ogromnie, gdy okazało się, że zamiast piątego 
chłopca urodziła dziewczynkę, której tak bardzo pragnęła.

Gdy Kara wróciła do gabinetu, nie było tam nikogo. 

Postanowiła więc skorzystać z okazji i odpocząć przy filiżance 
herbaty. Wiedziała, że znajomi z pracy czekają na okazję, by z 
nią porozmawiać - tyle wydarzyło się w jej życiu od chwili, 
gdy widzieli się ostatni raz. Przez kilka minut chciała jednak
posiedzieć w samotności i zagłębić się we własnych myślach.

Uczucia, jakie wzbudzały w niej narodziny dzieci, były 

teraz zupełnie inne, odkąd wiedziała, że w niej także powoli 
rozwija się maleńka istota, która kiedyś przyjdzie na świat. 
Przyłożyła rękę do brzucha i uśmiechnęła się smutno. Jedną z 
najpiękniejszych chwil w życiu kobiety wydawał jej się 
zawsze moment, w którym oznajmia ona ukochanemu 
mężczyźnie, że będą mieli dziecko. A do tej pory ona nie 
miała okazji tego zrobić.

Pewnego dnia jednak...
Przymknęła oczy i wyobraziła sobie Maca trzymającego w 

ramionach ich maleństwo. Uśmiechał się do niej czule, z 
wdzięcznością. Głęboko wierzyła, że ujrzy kiedyś taką scenę 
w rzeczywistości, ponieważ inaczej nie potrafiłaby żyć.

Tego ranka poznała młodą parę, która dopiero zaczynała 

swoje rodzinne życie. Kara nie miała pojęcia, jak Ramon i 
Anna Maria poradzą sobie z natrętnymi krewniakami, ale 
miała przeczucie, że im się uda. Z kolei pani Ward tak 
Cieszyła się z długo oczekiwanej córeczki, że wydawało się, 

background image

iż dopiero teraz jej rodzina będzie naprawdę szczęśliwa.

Kara poczuła, jakby jakaś pętla zacisnęła się jej wokół 

serca, gdy uświadomiła sobie, jak bardzo zazdrości tym 
ludziom. Mimo wielu problemów są razem i mogą sobie 
pomagać. Jej Mac nie odzyskał dotąd przytomności i nie miała 
nikogo, z kim mogłaby podzielić się swymi obawami o 
przyszłość.

- Nie rób z siebie ofiary - mruknęła do siebie, wstając z 

krzesła. - Jesteś sprawna i zdrowa i będziesz miała dziecko, 
którego pragniesz. Nawet jeśli, Boże uchowaj, Mac nigdy już 
się nie obudzi, jakaś jego cząstka przetrwa.

Zresztą z pewnością wyzdrowieje, pomyślała z 

determinacją, idąc korytarzem do innego skrzydła szpitala. 
Była pora lunchu, wzięła więc kilka kanapek oraz butelkę 
świeżego soku owocowego i poszła odwiedzić Maca.

- Cześć, kochanie - powiedziała, przystawiając krzesło do 

łóżka. Leżał teraz sam w pokoju i mogła bez skrępowania
mówić do niego głośno.

Ujęła jego dłoń i pocałowała go w usta. Za każdym razem, 

kiedy to robiła, miała nadzieję, że jego wargi zareagują na jej 
dotyk, lecz on wciąż leżał nieruchomo. Był jednak ciepły i 
wyglądał tak, jakby po prostu spał.

- Mike przyjdzie do ciebie w piątek - oznajmiła, sięgając

do kieszeni fartucha, gdzie tego ranka schowała pewną kartkę.
- Podyktował mi całą listę rzeczy, które mam zrobić, żeby 
mógł zdecydować, co dalej. - Pochyliła się, aby odczytać 
swoje pospiesznie zrobione notatki, po czym wyprostowała się 
z powrotem. - Najpierw paznokcie - oznajmiła.
Mam naciskać paznokcie na obu rękach i stopach, aż zbieleją, 
i zobaczyć, po jakim czasie krew wraca do naczyń 
włosowatych.

Wykonując kolejne czynności, mówiła o tym, co robi i 

jaki jest tego rezultat.

background image

- Teraz zobaczymy, czy występuje objaw gęsiej skórki,

chociaż będzie to trochę trudne, bo tu jest ciepło.

Zmoczyła dwie chusteczki higieniczne zimną wodą i 

potarła gładką skórę na przedramieniu Maca, a następnie 
skierowała na to miejsce strumień chłodnego powietrza.

- Wciąż wychodzi tak samo, Mac - powiedziała, 

powtarzając doświadczenie na innej kończynie. - Jedna strona 
ciała reaguje szybciej niż druga.

Usiadła przy łóżku i splotła swoją dłoń z ręką Maca. 

Zerknęła na zegarek.

- Przejrzałam trochę twoich książek. Ten odruch 

gardłowy, który odkryłam, to był pierwszy znak, że coś jednak
dzieje się w twoim mózgu. Teraz zaczęłam odnajdywać inne,
które pomogą Mike'owi wybrać najlepszy sposób, żeby ci
pomóc.

Uniosła dłoń Maca do ust, ucałowała po kolei wszystkie 

palce i nagle z drżeniem uświadomiła sobie, że wciąż czuje 
znajomy zapach jego skóry.

- Powiedział też, żeby kiedy nie ma mnie przy tobie,

nastawić ci płytę Mozarta, którą ci dałam na Boże Narodzenie.

Kupiła Mozarta, ponieważ jego muzyka wydawała się jej 

spokojna i odprężająca. Kiedy jednak słuchali jej po raz 
pierwszy, zaczęli się kochać na kanapie, a potem na podłodze. 
Żartowali sobie potem, mówiąc znajomym, że idą do domu 
„posłuchać Mozarta" - tylko oni dwoje wiedzieli, co to 
naprawdę znaczy. W swoim mieszkaniu często słuchali 
muzyki - w ten sposób zagłuszali odgłosy dochodzące z 
innych apartamentów, co dawało im większe poczucie 
prywatności.

- Muszę już iść - powiedziała cicho. - Przyjdę, jak tylko

skończę dyżur. Obiecuję. - Pocałowała go na pożegnanie.

Przechodząc przez oddział, zauważyła jakieś zamieszanie 

przy jednym z łóżek. O ile dobrze pamiętała, tego pacjenta 

background image

przywieziono mniej więcej w tym samym czasie co Maca, 
lecz była zbyt zajęta swym narzeczonym, by zwracać uwagę 
na innych chorych.

- Wychodzę teraz, Joanne - zwróciła się do pielęgniarki,

która opiekowała się Makiem.

Z końca sali dobiegł jakiś krótki dźwięk i obie odwróciły 

głowy w tamtą stronę.

- Coś się stało? - spytała Kara, gdy ktoś zaciągnął zasłony 

wokół łóżka.

- Nie wytrzymał - odparła Joanne. - Miał zbyt dużo 

urazów... głowy, szyi i piersi; a poza tym był otyły, no i sporo 
pił i palił.

- Biedny człowiek. - Kara zbyt blisko otarła się o podobną 

tragedię, by nie odczuwać współczucia. - Jak to się stało?

Joanne zerknęła na nią.

- To był wypadek samochodowy. Za bardzo się spieszył i 

próbował przejechać skrzyżowanie na czerwonym świetle.

- O mój Boże! Czy jeszcze komuś coś się stało?

Joanne znowu się zawahała, tym razem jednak spuściła

wzrok, nie mogąc spojrzeć Karze w oczy.

- Och, to był on, prawda? - Kara przytknęła dłoń do ust. -

To on najechał na Maca?

Zanim Joanne zdążyła odpowiedzieć, zasłony rozchyliły

się i wyszła zza nich kobieta kilka lat młodsza od Kary. Nawet 
z daleka było widać, że ma ciemne kręgi pod oczami i jest 
blada jak trup.

- To jego żona? - spytała szeptem Kara.

Potrafiła sobie wyobrazić, co czuje ta kobieta. Gdy 

wcześniej myślała o człowieku, który spowodował wypadek, 
czuła do niego nienawiść. Teraz jednak, kiedy ujrzała biedną, 
zrozpaczoną młodą wdowę, obudziło się w niej szczere 
współczucie. Odruchowo zbliżyła się do zapłakanej kobiety.

- Czy przyjechała pani tu sama? - spytała delikatnie.

background image

- Ojciec podrzucił mnie tutaj w drodze do pracy. Teraz 

tylko on mi został... - wydusiła kobieta przez łzy.

- Chodźmy do gabinetu. Zadzwonimy do niego. Nie 

powinna pani być sama.

Jej ojciec najwyraźniej spodziewał się najgorszego, 

ponieważ przyjechał szybko, aby zabrać i pocieszyć swoją 
córkę. Kiedy wyprowadzał ją ze szpitala, Kara współczuła jej, 
lecz jednocześnie zazdrościła - kobieta wciąż miała ojca, który 
był teraz dla niej wsparciem, gdyby zaś coś stało się Macowi...

Nie chciała o tym myśleć. Uparcie trzymała się wiary, że 

Mac wkrótce wyzdrowieje. Na duchu podtrzymywała ją także 
praca. Kara obawiała się, że troska o Maca nie pozwoli jej 
skupić się na codziennych obowiązkach. W praktyce jednak 
okazało się inaczej. Asystując przy porodach, potrafiła dać z 
siebie wszystko. Narodziny dziecka zawsze wydawały jej się 
cudem i wprowadzały ją w zdumienie połączone z 
zachwytem, a to w jakiś sposób działało na nią kojąco.

Lepiej się czuła, mając dużo pracy. Dlatego tak bardzo 

cieszyła się, że może też opiekować się Makiem. Nie 
przeszkadzało jej, że była zajęta przez szesnaście godzin na 
dobę. Wolała to, niż siedzieć samotnie w mieszkaniu i 
pogrążać się we wspomnieniach, zadręczać obawami o 
przyszłość.

Kiedy zastanawiała się nad swą sytuacją finansową, doszła 

do wniosku, że nie będzie mogła już długo wynajmować 
mieszkania. Lepiej by było, gdyby przeprowadziła się z 
powrotem do szpitalnego bloku dla pracowników. Miałaby 
wtedy blisko do pracy i do Maca.

Podwójne łóżko wydawało jej się o wiele za duże, 

zwłaszcza że przywykła do tego, by dzielić je z Makiem. 
Tylko od czasu do czasu pozwalała sobie na krótkie 
wspomnienia spędzonych wspólnie chwil - to wzmacniało w 
niej wiarę, że takie dni jeszcze powrócą.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Mike już przyszedł - oznajmiła z przejęciem Sue.

Kara obrzuciła ją krótkim spojrzeniem. Przypuszczała, że

przyjaciółka, dotrzymując jej towarzystwa tego wieczoru, nie 
kieruje się czystym altruizmem. Świadczyły o tym wyraźnie 
jej zaróżowione policzki.

- Cześć, Sue. Witaj, Karo. Jak tam Mac?

- Bez zmian. Rozmawiałeś z profesorem? - Kara od razu 

przeszła do rzeczy.

- Tak. To, czym zajmowaliśmy się z Makiem przez 

ostatnie lata, wykraczało poza zwykłą praktykę szpitalną i 
profesor chciał się upewnić, czy moja pomoc przypadkiem 
Macowi nie zaszkodzi.

- Ale przecież to nic innego jak neurologia.
- To kliniczna neurologia funkcjonalna - wyjaśnił Mikę -

nowa dziedzina, która zajmuje się bardzo skomplikowanym
organizmem, jakim jest człowiek. Wiele badań znajduje się na 
poziomie eksperymentalnym, ale niektóre wyniki są 
odkrywcze.

- Może to właśnie pomoże Macowi. - Kara wyciągnęła z 

kieszeni kartkę. - To wyniki badań, które kazałeś mi zrobić.

- Świetnie. O to właśnie mi chodziło - odparł, przyglądając 

się wykresom oraz towarzyszącym im liczbom.

- Co to wszystko znaczy? - spytała. - Dlaczego jedna

połowa jego ciała reaguje silniej niż druga? I czemu dla
każdego zestawu badań wyraźniejsza reakcja na bodziec 
występuje po stronie przeciwnej?

- Układ mięśniowy danej połowy ciała sterowany jest

przez półkulę mózgu znajdującą się po przeciwnej stronie, a 
krążenie przez półkulę, która jest po tej samej stronie -
wyjaśnił Mike.

- A więc w przypadku porażenia lewej połowy ciała 

uszkodzona jest prawa część mózgu, a zaburzenia krążenia 

background image

występują też po prawej stronie?

-Właśnie. Mac ma uraz prawej części mózgu i dlatego 

objaw gęsiej skórki występuje u niego słabiej po lewej stronie, 
a krew wolniej dopływa do naczyń znajdujących się po stronie 
przeciwnej. Zauważyłaś też pewnie, że jego prawy bok jest 
nieco bardziej siny.

-Co w takim wypadku można zrobić? Czy powinniśmy 

stosować dodatkowe zabiegi fizjoterapeutyczne na osłabionej 
połowie ciała, aby ją pobudzić?

-Nie, to niepotrzebne. - Mikę ściągnął brwi w zamyśleniu.

- Wyobraź sobie, że mózg Maca to wóz zaprzężony w parę 
koni, lewego i prawego. - Wziął kawałek kartki i sporządził 
szkic. - Sytuacja w tej chwili wygląda tak, jakby jeden koń 
próbował galopować tak szybko, jak tylko się da, żeby 
uciągnąć wóz, ponieważ drugi koń niedomaga. Pierwszy koń 
będzie biegł tak długo, aż w końcu się zmęczy i upadnie.

-A więc powinniśmy coś zrobić, żeby zwolnił?
-Niestety, jeśli on stanie, wóz przestanie się poruszać.
-W takim razie może zmusić tego drugiego konia do 

wysiłku?

- To też niedobry pomysł, bo osłabione zwierzę nie 

uciągnie takiego ciężaru.

- Co więc możemy zrobić? - zapytała sfrustrowana, gdy 

okazało się, że nie ma właściwie żadnego wyjścia.

- Wyobraź sobie, że zraniony koń jest podobny do 

sportowca. Jeśli chcesz, żeby się ścigał, musisz najpierw go 
dobrze traktować i poddać treningowi, a dopiero potem wysłać 
na zawody, gdy będzie już wystarczająco silny i na tyle 
odporny, że się nie podda. Gdy galopujący koń zobaczy, że 
jego towarzysz jest już sprawniejszy i może pomóc mu 
ciągnąć wóz, wtedy stopniowo zacznie zwalniać, aż w końcu 
ciężar rozłoży się równomiernie.

- Jak to zrobimy? Nie możemy przecież wyciągnąć jednej 

background image

półkuli mózgu z głowy i kazać się jej gimnastykować.

- Prawdę mówiąc, już zaczęłaś robić to, co trzeba -

zauważył Mike. - Mówisz do Maca, dotykasz go i nastawiasz 
mu muzykę. Wszystko to jest bardzo spokojne i delikatne.

- I nie zauważyłam do tej pory żadnych zmian. Jego 

odruch gardłowy nadal jest silniejszy z jednej strony, i to 
wszystko.

- To dobrze. Bez trudu moglibyśmy pobudzić jego mózg, 

tak żeby pojawiły się inne odruchy, ale to przeciążyłoby cały
układ nerwowy i zniszczyło go zupełnie, raz na zawsze.

Wystraszona stanowczością tych słów Kara przysięgła 

sobie, że będzie bardziej cierpliwa.

- Co jeszcze mogłaby zrobić? - wtrąciła cicho Sue. -

Doskonale rozumiem, czemu czuje się taka sfrustrowana.

- Niestety, będzie się musiała do tego przyzwyczaić -

odparł Mike. - Nie ma pewności, że Mac z tego wyjdzie, 
nawet jeśli bardzo się postaramy, ale wiem na pewno, że 
stracimy go, jeśli spróbujemy go poganiać.

Kara poczuła mdłości, które jednak nie miały nic 

wspólnego z jej ciążą, po czym się wyprostowała. Teraz, 
kiedy wiedziała, gdzie tkwi niebezpieczeństwo, pozostało jej 
jedynie wypełniać zalecenia Mike'a i uzbroić się w 
cierpliwość.

- Dobrze, nie będę się spieszyć. Czy powinnam dalej 

nastawiać mu płyty, mówić do niego głośno i trzymać go za 
ręce, czy też coś jeszcze innego?

- Czy widziałaś się z fizjoterapeutką? - zapytał, 

sprawdzając zakres ruchu stóp Maca i napięcie mięśni.

- Tak. Powiedziała mi, że ludzie długo pogrążeni w 

śpiączce często cierpią na zanik mięśni z bezczynności. 
Pokazała mi ćwiczenia, które mam robić, żeby Mac nie stracił 
sprawności.

- Pamiętaj, że musisz wykonywać je delikatnie i zawsze w 

background image

tej samej kolejności. Sprawdziłem jeszcze parę rzeczy, żeby 
wiedzieć, od czego zacząć. Sposób postępowania z każdym 
pacjentem pogrążonym w śpiączce jest inny. Należy go 
dostosować do typu urazów, jakie występują.

Chwycił lewą stopę Maca, rozmasował ją, a następnie 

ostrożnie naciągnął, zadzierając palce do góry.

- Od tego powinnaś zaczynać. To pobudzi receptory 

wrażliwe na rozciąganie mięśni, a to z kolei podziała 
stymulująco na mózg. Potem powinnaś wykonać te ćwiczenia, 
które pokazała ci fizjoterapeutka i zakończyć sesję 
rozciąganiem lewej stopy. Za każdym razem zaczynaj i kończ 
na lej stopie.

- W jaki sposób mogę sprawdzać, czy Mac robi postępy?
- Staraj się robić jak najmniej badań kontrolnych, 

ponieważ przeciążają one mózg. Regeneracja uszkodzonych 
połączeń nerwowych wymaga czasu.

- Ale skąd będziemy wiedzieć, czy idziemy w dobrym 

kierunku?

- Kiedy zasadzisz nasionko w ziemi, nie wykopujesz go 

codziennie, żeby sprawdzić, czy zaczęło kiełkować. Musisz 
mi zaufać, Karo. Zrobiłbym wszystko, żeby uratować Maca. 
W neurologii jedną z najtrudniejszych rzeczy jest dotrzymanie 
tej zasady przysięgi Hipokratesa, która mówi, żeby nie 
szkodzić pacjentowi. Jak można usunąć z mózgu złośliwy guz, 
nie niszcząc przy tym zdrowych komórek? W przypadku 
Maca jednak powinniśmy być szczególnie ostrożni. Jeśli 
będziemy postępować wystarczająco łagodnie, powstaną nowe 
połączenia w jego mózgu, które przejmą funkcję zniszczonych 
komórek.

- A więc powinnam zaczynać powoli od lewej stopy, 

potem robić ćwiczenia wszystkich grup mięśni i wiązadeł, a 
następnie zakończyć tak, jak rozpoczęłam.

- Właśnie o to mi chodzi. Powiedz też o tym 

background image

fizjoterapeutce i wszystkim pielęgniarkom, które się nim 
zajmują. Będą mogły stosować te ćwiczenia podczas 
codziennej pielęgnacji.

- A muzyka i inne bodźce działające na zmysły?
- Postępuj tak jak do tej pory, postaraj się tylko 

wprowadzać różne zmiany. Aby pobudzić prawą stronę 
mózgu, która odpowiada za powstawanie nowych 
doświadczeń, potrzebne są coraz to inne bodźce - nowe 
dźwięki, zapachy, odczucia i smaki. Jednak nie za dużo naraz. 
Możesz na przykład zmienić perfumy, głaskać go kawałkiem 
wełny czy jedwabiu, dłonią lub ręcznikiem, pocierać gąbką 
moczoną na przemian w zimnej i ciepłej wodzie. Na początku 
dotykaj jedynie niewielkiego obszaru ciała, na przykład na 
nodze lub ramieniu, byle nie na dłoniach i stopach, bo tam jest 
zbyt duże skupisko receptorów.

Kara bardzo chciała być pożyteczna. Teraz okazało się, że 

tyle rzeczy może zrobić dla Maca - nie wiadomo nawet, czy 
wystarczy jej na to dnia.

Mike obiecał, że wpadnie za parę dni, by zobaczyć, jak 

przebiega terapia, a Sue zaproponowała, że dotrzyma mu 
towarzystwa podczas lunchu, na który właśnie się wybierał.

Kiedy wyszli, Kara sięgnęła po torebkę i wyciągnęła 

stamtąd mały notes. Chciała zapisać parę pomysłów, które 
przyszły jej do głowy w czasie rozmowy z Mikiem. 
Zamierzała przynieść nowe płyty, aby nie nastawiać Macowi 
wciąż tych samych - na początek z orkiestrą symfoniczną i 
hiszpańską muzyką gitarową. Chciała też wykorzystać zestaw 
miniaturowych flakoników perfum, które dostała w prezencie 
gwiazdkowym od Sue. Trzymała je dotąd na specjalne okazje 
i doszła do wniosku, że taka okazja właśnie się nadarzyła.

- A zmysł smaku? - zastanawiała się głośno. Mac 

przecież nie mógł normalnie jeść. Przypomniała sobie, co 
mówił Mike o receptorach na dłoniach i stopach. Język 

background image

pewnie jest jeszcze bardziej unerwiony. - W takim razie 
wystarczy na przykład kropla soku pomarańczowego lub 
cytryny - uznała. - Mogę też dotknąć jego języka truskawką.

Zastanawiała się też nad pieprzem, curry i czekoladą.

- Uda nam się, zobaczysz - wyszeptała i pocałowała go na 

pożegnanie. - Może to trochę potrwa, ale znowu będziemy
razem.

- Karo, chcesz, żebym cię zastąpiła? - spytała Sue przez

zamknięte drzwi do toalety, słysząc, że przyjaciółka ma torsje.

Kara odparła dopiero po dłuższej chwili:
- Nie wygłupiaj się, przecież właśnie skończyłaś dyżur. -

Znowu poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła.

- Może napijesz się czegoś? Przynieść ci kawy 

bezkofeinowej?

Samo wspomnienie zapachu kawy przyprawiło Karę o 

mdłości.

- Wody - wydusiła. - Herbatnika i zwykłej wody.
- Naprawdę ci to wystarczy?
- Nie wiem, ale przynajmniej będę miała czym 

wymiotować - odparła Kara ponuro, nie ważąc się poruszyć w 
obawie, że wszystko zacznie się od początku.

Martwiła się, że podobnie jak wiele kobiet nadmiernie 

przytyje podczas ciąży. Przy swym niewielkim wzroście 
musiała zwracać uwagę na dietę. Okazało się jednak, że jej 
obawy były płonne. Pracując bez przerwy i opiekując się 
Makiem, w ciągu ostatnich trzech miesięcy schudła.

- Nic mi nie będzie - dodała. - Sama jestem sobie winna.

Tak się spieszyłam do Maca, że nie zjadłam śniadania.

Umyła twarz oraz ręce i wzięła od Sue kubek z wodą.
- Dlaczego się tak spieszyłaś? - Sue skrzyżowała ręce na 

piersi i oparła się tyłem o zlew. - Przecież spędzasz przy nim 
codziennie całe godziny.

- Mike ci nie mówił? - zdziwiła się Kara, wiedząc, że jej 

background image

przyjaciółka spędza z nim ostatnio sporo czasu.

- Widzieliśmy się ostatnio przed moim dyżurem.
- Myślałam, że się nie rozstajecie, odkąd zaczął tu 

pracować - zażartowała Kara.

 Dosyć nieoczekiwanie Mike zrobił tak dobre wrażenie na 

profesorze Squiresie, że ten zaproponował mu pracę w swoim 
zespole. Trudno powiedzieć, kto był tym bardziej zachwycony
- Sue czy też Kara, ponieważ teraz Mike mógł zaglądać do 
Maca codziennie.

Kara pilnie wypełniała zadania zlecone jej przez Mike'a, 

ale wciąż czuła, że jej ukochany zrobiłby szybsze postępy, 
gdyby jego przyjaciel był na miejscu. I okazało się, że miała 
rację.

- To było wczoraj wieczorem tuż przed moim wyjściem.

Siedziałam przy Macu, słuchając muzyki gitarowej. Jeden z 
utworów był tak spokojny, że niemal zasnęłam. Odwróciłam 
się, żeby powiedzieć coś do Maca, i nagle zauważyłam, że 
jego gałki oczne poruszają się pod powiekami, jakby mu się 
coś śniło.

- Och, Karo, tak się cieszę! - zawołała Sue. - Co na to 

Mike?

- Zrobił kilka badań i odkrył, że odruch gardłowy stał się 

silniejszy, a w dodatku pojawił się słaby odruch żuchwowy i
rogówkowy, których wcześniej nie było. Poza tym Mac 
reaguje trochę na ostre zapachy.

Sue objęła ją mocno.
- Koniecznie musimy to uczcić jednym lub nawet dwoma 

herbatnikami.

- Dobrze, że sprowadzasz mnie na ziemię. Rano byłam tak 

przejęta. Myślałam, że mi się to śniło.

Kara zjadła kilka przyniesionych przez Sue herbatników i 

była gotowa iść na dyżur. Zapowiadał się pracowity dzień. 
Musiała zająć się trzema kobietami w ciąży, które zbliżały się 

background image

już do wieku przekwitania. Jedna z nich miała urodzić swoje 
dwunaste dziecko, a pozostałe dwie pierwsze.

- Dwunaste! - zawołała Kara, zaglądając do karty. - To 

chyba jakaś pomyłka.

- Wszystko się zgadza. W dodatku każde z nich było 

planowane - odparł z dumą mąż pani Marshall. - Teraz będzie 
dziewczynka.

Widząc błysk w oczach jego żony, Kara uśmiechnęła się 

do niej. Ciekawa była, jak to jest, gdy przynosi się nowo 
narodzone dziecko do domu, w którym czeka już tłum braci i 
sióstr. Nie bardzo wiedziała, czy zazdrościć tej kobiecie, czy 
nie. Pozostałe dwie panie były w ciąży po raz pierwszy, każda 
z nich miała jednak zupełnie inne do tego nastawienie.

- Od początku nie chciałam tego dziecka - wyznała pani

Taylor - Deane ze złością, gdy środek przeciwbólowy nie 
zadziałał natychmiast. - Miałam zaplanowane wakacje z 
przyjaciółmi na Seszelach. I co teraz? Nigdy już nie odzyskam
dawnej figury i będziemy musieli zatrudnić opiekunkę, bo
inaczej nie uda nam się już nigdzie wyjechać.

Pani Fry z kolei nie potrzebowała nawet leków 

znieczulających - tak bardzo się cieszyła, że jej długo 
oczekiwane dziecko niedługo się urodzi.

- Czekałam na nie dwadzieścia siedem lat – wyznała

między jednym a drugim skurczem. - Nigdy nie stosowaliśmy 
żadnych środków antykoncepcyjnych, mimo to nie 
zachodziłam w ciążę. Kiedy zatrzymała mi się miesiączka, 
myślałam, że to początek menopauzy. Przez parę tygodni 
rozpaczałam, że już nie będę miała żadnej szansy na dziecko. -
Roześmiała się niemal jak dziewczynka. - Nie mogłam
uwierzyć, kiedy lekarz powiedział mi, że jestem w ciąży.
Biedny człowiek. Chyba jeszcze nigdy żadna z jego pacjentek 
nie uniosła go do góry z radości.

- Musiał się zdziwić - roześmiała się Kara.

background image

- Kazał mi zrobić wszystkie badania, żeby upewnić się, że 

dziecko nie ma rozszczepienia kręgosłupa czy innych wad. 
Ale powiedziałam mu, że nawet gdyby miało, chciałabym je 
urodzić. Czekałam na nie tyle lat.

Wszystkie trzy kobiety zbliżały się powoli do drugiej fazy 

porodu. Kara już zaczynała się martwić, że będą potrzebowały 
jej pomocy jednocześnie, gdy nagle usłyszała dzwonek pani 
Marshall.

- Czy mogłaby pani mnie zbadać? - poprosiła pacjentka. -

Czuję, że się zaczyna.

Kara przypuszczała, że kobieta, która urodziła już 

jedenaścioro dzieci, dokładnie wie, co robić. Rzeczywiście 
okazało się, że pani Marshall miała rację.

- To było o wiele łatwiejsze, kiedy byłam młodsza -

wydusiła, dysząc.

- Niełatwo jest rodzić takie duże dzieci. Dotąd wszystkie 

pani pociechy miały przy urodzeniu od czterech do pięciu 
kilo, a jest przecież pani taka drobna. Zwykle noworodki ważą 
od trzech do trzech i pół.

- To zapewnia naszym dzieciom dobry start - wtrącił pan 

Marshall, trzymając żonę za rękę.

Po pół godzinie kąpał już po raz pierwszy swoją małą 

córeczkę, a Kara czekała, aż urodzi się łożysko.

- Pani mąż odgadł płeć dziecka.
- Nigdy się nie mylił. I tylko raz nie było go przy 

porodzie.

- Musi być pani bardzo szczęśliwa - rzekła Kara z prze -

konaniem, zastanawiając się, czy Mac odzyska przytomność 
zanim urodzi się jego własne dziecko.

- Najważniejsze to trafić najpierw na odpowiedniego

mężczyznę. Zanim wzięliśmy ślub, chodziliśmy z sobą siedem 
lat, ale warto było czekać. Nigdy tego nie żałowałam.

Gdy było już po wszystkim, Kara skierowała panią 

background image

Marshall do cichej sali na końcu oddziału.

- Będzie pani tutaj sama do czasu, aż urodzą te dwie 

kobiety. Obie są tu po raz pierwszy.

- Zajmę się nimi. Mogą skorzystać z mojego 

doświadczenia - odparła pani Marshall sennym głosem.

- Mam nadzieję, że nie wystraszą się, kiedy cała moja 

gromadka przyjdzie mnie odwiedzić.

- Chciałabym to zobaczyć. Może akurat będę na dyżurze.

Wyszła z pokoju, zostawiając tam panią Marshall, która

zasłużyła na porządny odpoczynek. Gdy tylko się obudzi, 
będzie musiała karmić co dwie godziny to wielkie dziecko -
było prawie tak duże jak trzymiesięczne niemowlę.

Wracając do pani Taylor - Deane, Kara zastanawiała się, 

czy dziecko tej kobiety skosztuje kiedykolwiek mleka matki. 
Po chwili jednak skarciła się za takie myśli. Gdy dziecko 
przyjdzie na świat, ta kobieta z pewnością zmieni zdanie i 
będzie tak samo dobrą matką jak inne. Chociaż teraz nikt by 
tego nie przypuszczał, pomyślała z przekąsem, kiedy 
pacjentka zalała ją kolejnym potokiem żalów.

- Mówiłam lekarzowi, że nie chcę tego dziecka. Byłam

gotowa usunąć ciążę, ale on w ogóle nie chciał o tym słyszeć.
Powiedział, że nie ma wystarczających powodów. Coś 
podobnego! Fakt, że to zupełnie zrujnuje moje życie, nie jest
wystarczającym powodem?

Kara była na granicy wytrzymałości.

- W takim razie może pani oddać dziecko do adopcji, jak

tylko się urodzi - zaproponowała. - Tysiące bezdzietnych par 
wzięłoby je do siebie z radością.

Jedynie wyjątkowo silny skurcz pacjentki oszczędził 

Karze kolejnych złorzeczeń. Pani Taylor - Deane zabrakło 
tchu.

- Co za pomysł! - zawołała po chwili. - Wszyscy w 

mieście wiedzą, że jestem w ciąży. Jak mogłabym wrócić do

background image

domu i powiedzieć, że oddałam dziecko obcym ludziom?
Pamiętam, jak byli zdziwieni, kiedy wyjaśniłam im, że mój
wielki brzuch to wcale nie jest góra tłuszczu.

Kara z ulgą przywitała męża pani Taylor - Deane, który 

właśnie przyniósł dobre wiadomości z udanego spotkania w 
interesach. Gdy tylko zdążył włożyć kitel i z powrotem 
znalazł się przy żonie, rozpoczęła się kolejna faza porodu.

-

O Boże, nienawidzę tego - dyszała pacjentka. - Jestem 

cała spocona i nie mogę oddychać. Pewnie wyglądam jak 
wieloryb wyrzucony na brzeg.

-

Kochanie, dawno nie wyglądałaś tak wspaniale -

odparł nagle pan Taylor - Deane, zdumiewając żonę, a także 
Karę. - Zawsze wiedziałem, że jesteś silną kobietą. Pomogłaś 
mi rozkręcić interes, kiedy zaczynaliśmy prawie od zera. Ale 
teraz... To największe wyzwanie... - Pokręcił głową, 
najwyraźniej nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.

-

Wyzwanie? - mruknęła kobieta z błyskiem w oku i 

znowu wciągnęła powietrze. - Już ja sobie z tym poradzę.

Po kilku minutach w rękach Kary znalazł się wrzeszczący 

przeraźliwie chłopczyk o wadze około trzech kilogramów. 
Gdy zawiozła wreszcie pacjentkę do sali, gdzie leżała pani 
Marshall, spodziewała się, że prędzej czy później miedzy 
kobietami rozgorzeje burzliwa dyskusja. Miała jednak 
nadzieję, że doświadczona matka dwanaściorga dzieci poradzi 
sobie z panią Taylor - Deane.

Teraz została tylko pani Fry, wyczerpana nie kończącymi 

się skurczami, zaciskająca dłoń na masce tlenowej.

- Jak się pani czuje? - spytała Kara, sprawdzając po raz 

kolejny ciśnienie.

- Sama pani wie - wykrztusiła. - Czekałam na dziecko 

przez tyle lat, ale dopiero teraz uświadomiłam sobie, że poród 
to nie zabawa.

- Nie będzie trwał wiecznie. Wszystkie kobiety 

background image

zapominają o bólu, kiedy tylko dziecko znajdzie się w ich 
ramionach.

- Pani jeszcze nigdy nie rodziła?
- Nie - przyznała Kara, dotykając odruchowo brzucha, 

który zaczynał się już lekko zaokrąglać.

- Jest pani w ciąży! - Oczy pacjentki rozbłysły. - Kiedy 

poród? - spytała, po czym zwróciła się do męża: - Nie masz 
pojęcia, jakie to wspaniałe uczucie, kiedy pyta się o to inną 
kobietę, nie czując przy tym zazdrości.

Kara roześmiała się razem z nimi.

- Jeszcze na początku tego roku nie mogłam spokojnie o 

tym rozmawiać - dodała pani Fry. - Ale przyznaję uczciwie, że 
nie życzę nikomu tego, co teraz się ze mną dzieje.

Kara zaczynała się trochę niepokoić powolnym postępem 

porodu. Pani Fry miała już swoje lata i zachodziła obawa, że 
jej siły mogą się wyczerpać, zanim wyda dziecko na świat. 
Gdyby noworodek uwiązł w kanale rodnym, wystąpiłoby 
ryzyko, że nie otrzyma dostatecznej ilości tlenu. Szkoda by 
było, gdyby po tylu latach oczekiwania kobiecie tej urodziło 
się dziecko z niedotlenieniem mózgu.

- Siostro Harris, czy możemy chwilę porozmawiać? -

zapytała Kara, wchodząc do pokoju siostry przełożonej.

Kiedy przedstawiała jej swoje obawy, Margaret Harris 

automatycznie włączyła czajnik i przygotowała dwie filiżanki, 
jak czyniła zawsze, gdy któraś z młodszych pielęgniarek 
przychodziła po radę.

-W jakim stanie jest dziecko? - spytała, wskazując na 

mleko i unosząc pytająco brwi.

-Puls obniża się trochę przy każdym skurczu, poza tym na 

razie wszystko w porządku. Tylko że... ona ma czterdzieści 
osiem lat i to jej pierwsze dziecko. Tak bardzo chciała je mieć, 
że nie wiem, co by się stało, gdyby... - Wiedziała, że Margaret 
doskonale rozumie, o co jej chodzi.

background image

-A więc sugerujesz, żeby dać jej kroplówkę ze środkiem 

przyspieszającym poród, czy też sądzisz, że będzie potrzebna 
interwencja chirurgiczna?

-Może wystarczy kroplówka. Przynajmniej w tej chwili, 

chyba że coś pójdzie nie tak... - odparła Kara pospiesznie. -
Biorąc pod uwagę jej wiek, myślałam o tym, żeby zawołać 
dyżurnego lekarza. Może wpadłby pod pozorem towarzyskiej 
wizyty i ją obejrzał?

-Rzeczywiście, w takim wypadku lepiej przedsięwziąć 

środki ostrożności. - Siostra przełożona wręczyła jej filiżankę 
herbaty i usiadła. - A co słychać u Maca?

Kara wiedziała, że reszta personelu martwi się jego 

stanem, ale był pogrążony w śpiączce już od tak dawna, że 
wielu kolegów przestało o niego pytać. Siostra przełożona 
okazywała jej jednak szczególną troskę i Kara podzieliła się z 
nią nowinami.

- A więc jego stan się jednak powoli poprawia?

- Chyba tak.
- Byle tak dalej, moja droga. Mam przeczucie, że 

wszystko będzie dobrze.

- Oby tylko pani Fry też się udało - odparła Kara, wracając 

do poprzedniego tematu. Bała się zbyt długo rozmawiać o 
Macu - nie chciała, by jej emocje wymknęły się spod kontroli. 
Czasami zdawało jej się, że od lat żyje w ciągłym napięciu.

Na szczęście zawsze mogę skupić się na pracy, pomyślała 

później, podłączając pani Fry kroplówkę ze środkiem 
przyspieszającym poród. Lek podziałał szybko. Po godzinie 
Kara wręczyła wymęczonej kobiecie noworodka płci żeńskiej.

- Witaj, maleńka - powiedziała matka przez łzy. -

Nazwiemy cię Miriam, bo to imię znaczy „upragnione 
dziecko".

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Znowu słyszał ten głos. Jej głos.

Tyle już razy jakieś dźwięki pojawiały się i znikały, wokół 

wciąż jednak panowały ciemności i zawsze mógł w nie 
odpłynąć...

Ale nie wtedy, gdy ona tam była. Nie wiedział, czy mieć 

jej to za złe, czy też nie, ale zdawało się, że jedynie jej głos 
może rozproszyć mrok, że jej dotyk...

Lekki, delikatny i czuły.

O wiele łatwiej byłoby po prostu odpłynąć... ale ona mu na 

to nie pozwalała. Z jakichś powodów niestrudzenie próbowała 
wyrwać go z tej błogiej ciemności i przyciągnąć w stronę 
boleśnie oślepiającego światła.

- No, spróbuj, Mac. - Z wysiłkiem uniosła jego nogę, by 

rozciągnąć ścięgno podkolanowe.

Zauważyła, że po kilku miesiącach bezczynnego leżenia 

jego dotąd silne i wyraźnie zarysowane mięśnie zaczęły 
powoli zanikać. Dotknęła dłońmi owłosionej łydki i 
przesunęła je w stronę uda, podziwiając jego długie i wciąż 
kształtne nogi. Wierzyła, że Mac niedługo wyzdrowieje, 
zacznie trenować i szybko odzyska dawną formę. 
Przypomniała sobie, kiedy pierwszy raz widziała go nago.

- Biegałeś w dresie po ulicy, pamiętasz? – powiedziała

spokojnym głosem, rozpoczynając masaż i ćwiczenia mięśni
oraz wiązadeł drugiej nogi. - Strasznie lało i byłeś 
przemoczony do suchej nitki, kiedy na mnie wpadłeś. –
Uśmiechnęła się na to wspomnienie.

Uskoczyła wtedy pospiesznie w bok i nie wpadła do 

olbrzymiej kałuży tylko dzięki temu, że Mac przytrzymał ją za 
rękę. Niestety, przejeżdżająca obok taksówka ochlapała ją od 
stóp do głów prysznicem lodowatej wody. Mac, który, jak się 
okazało, mieszkał kilka domów dalej, zaprosił ją do siebie, by 

background image

się wysuszyła.

- Powinnam się wtedy zorientować po wyrazie twoich

oczu, że to był tylko taki pretekst, żeby mnie rozebrać -
zażartowała. - Ciekawe, jak zdobyłeś się na to, żeby bez 
najmniejszej żenady zaproponować mi wspólny prysznic, 
twierdząc, że to nas najlepiej rozgrzeje.

Nie miała wtedy ochoty mu się opierać; nie protestowała, 

gdy wziął ją na ręce, ociekającą wodą, i zaniósł do łóżka.

Gdy wreszcie skończyła naciąganie lewej stopy Maca, 

poczuła, że cała drży. Wyczerpywał ją nie tyle wysiłek 
fizyczny - chociaż musiała sporo się natrudzić, podnosząc 
bezwładne nogi i ręce Maca - co stłumione uczucia 
docierające do świadomości, gdy tylko pogrążała się we 
wspomnieniach, o których opowiadała Macowi na głos.

Łatwo by było zrzucić całą winę na Mike'a. Twierdził, że 

pewne ośrodki w mózgu mężczyzn, związane z 
podstawowymi reakcjami seksualnymi, reagują w sposób 
bardziej prymitywny niż inne i można je wykorzystać jako 
swojego rodzaju okienka do całego systemu, przez które 
pobudza się inne obszary.

Trudno jej było w to uwierzyć, ale zapewnił ją, że to 

prawda. Na początku wydawało jej się niemożliwe, by mogła 
swobodnie poruszać tego rodzaju tematy, przemawiając do 
Maca, wokół którego wciąż kręcili się jacyś ludzie. Mike 
jednak bardzo ją namawiał, by wypróbowała tę metodę.

Do tej pory nic nie świadczyło o tym, by odnosiła ona 

jakikolwiek skutek. Kara jednak nie miała wątpliwości, że 
ogromnie wpływa to na nią samą, a fakt, że była w ciąży, 
prawdopodobnie jeszcze bardziej pogarszał sprawę.

Podczas ostatniej wizyty w przychodni, dokąd wybrała się 

na badania kontrolne, rozmawiała w poczekalni z dwiema 
kobietami, które opowiadały o wpływie szalejących 
hormonów na ich życie seksualne. Kara nie bardzo rozumiała, 

background image

o czym one mówią. Pojęła to dopiero wtedy, gdy Mikę 
przekonał ją wreszcie, by przeszła do następnego etapu w 
terapii Maca.

Słuchając wtedy wesołej paplaniny rozochoconych kobiet 

w zaawansowanej ciąży, uśmiechała się niepewnie, ale potem 
okazało się, że po każdej kolejnej sesji z Makiem czuła się tak 
samo jak one. Wstała i przeciągnęła się, by rozluźnić ramiona. 
Czuła tępy ból w krzyżu. Ćwicząc z Makiem, najwidoczniej 
zapomniała o tym, że w jej brzuchu rozwija się maleńka istota.

Postanowiła udać się na krótki spacer, by rozprostować 

nogi. Miała ochotę uciąć sobie z kimś pogawędkę. Znała już 
dobrze personel oddziału, a czasami rozmawiała też z ludźmi, 
którzy odwiedzali tu swoich bliskich.

- Wychodzę na chwilę, Mac - powiedziała głośno, tak 

jakby słyszał ją i rozumiał. Wiele badań nad pacjentami 
pogrążonymi w śpiączce lub chorymi w agonii dowiodło, że
zmysły słuchu i dotyku zanikają zwykle na końcu, a podczas 
odzyskiwania przytomności budzą się pierwsze. - Przejdę się 
trochę i zaraz wrócę.

Jak zwykle pochyliła się, by go pocałować, i jak zawsze 

odczekała chwilę w nadziei, że Mac tym razem zareaguje. Nic 
się nie wydarzyło, westchnęła więc i wyprostowała się z 
powrotem. Może następnym razem, pomyślała. Kiedyś w 
końcu to się stanie. Musi się stać.

Kątem oka dostrzegła za oknem jakiś błysk i naraz

uświadomiła sobie, że to słońce połyskuje na dachach 
samochodów zaparkowanych przed szpitalem. Zaskoczona 
wyjrzała na zewnątrz. Był piękny, słoneczny dzień, niebo 
czyste i błękitne. Klomby przy parkingu pyszniły się 
kolorowymi, letnimi kwiatami.

Kiedy zakwitły? Jeszcze niedawno była chłodna późna 

wiosna, kiedy to zastanawiała się, czy Mac w ogóle przeżyje 
wypadek. Teraz zbliżał się powoli koniec lata. Czas płynął tak 

background image

szybko. Mijał dyżur za dyżurem, dzień za dniem; w każdy 
weekend robiła zakupy, co miesiąc płaciła rachunki. 
Uświadomiła sobie, że upłynęła właśnie połowa jej ciąży, a 
dziecko staje się coraz bardziej żywotne.

Zdawało jej się jednak, że wszystko to rozgrywa się jakby 

w próżni, jakby nie miało żadnego związku z otaczającym ją 
światem. Poczuła się trochę zdezorientowana, gdy rozglądając 
się po oddziale, dostrzegła, jak wiele zmieniło się tu od czasu, 
gdy po raz pierwszy przyszła odwiedzić Maca. Wielu 
pacjentów opuściło już szpital. Tylko jeden z dawnych 
chorych wciąż leżał w swoim łóżku - inni wyzdrowieli, zmarli 
lub też przeniesiono ich do innych sal lub oddziałów.

Spoglądała po kolei na łóżka, przypominając sobie historie 

ludzi, którzy je obecnie zajmowali. Na jednym z nich leżała 
kobieta w średnim wieku. Przez długi czas nie zdawała sobie 
sprawy, że ma tętniaka podstawy mózgu. Pewnego dnia 
jednak nastąpił wylew i chora zapadła w śpiączkę.

Profesorowi Squiresowi udało się scalić pęknięte naczynie 

krwionośne i teraz rodzina pacjentki czekała niecierpliwie, by 
przekonać się, czy u chorej po odzyskaniu przytomności 
wystąpią objawy uszkodzenia mózgu po wylewie, czy też 
wyzdrowieje zupełnie.

- Co słychać? - zagadnęła Kara siedzącą przy łóżku młodą 

kobietę, której twarz wykazywała podobieństwo do pacjentki. 
Była to jej córka, z którą Kara często rozmawiała. Wiedziała, 
że kobieta z trudem próbuje łączyć opiekę nad matką z 
obowiązkami, jakie miała wobec trójki dzieci w wieku 
szkolnym, które bardzo się nudziły podczas wakacji.

- W mieszkaniu panuje nieprawdopodobny bałagan -

odparła kobieta z grymasem na twarzy. - Wygląda tak, jakby 
ktoś zrzucił na nie bombę. Jeśli szybko tam nie posprzątam, 
pewnie będę musiała wycierać nogi po wyjściu z domu, a nie 
kiedy do niego wchodzę. W kuchni niedługo spod góry śmieci 

background image

nie będzie już widać kuchenki i będę musiała ją od kopać.

- A jak tam mama? - Kara była pewna, że usłyszy dobre

wieści, ponieważ kobieta była tego dnia zupełnie w 

innym nastroju niż wcześniej.

- Otworzyła oczy! I powiedziała mi, że wyglądam 

okropnie.

- A pani pierwszy raz w życiu ucieszyła się, słysząc takie 

słowa.

- Będzie przerażona, kiedy jej to przypomnę. Zawsze nam 

mówiła, że jeśli nie możemy powiedzieć nic miłego, lepiej się 
w ogóle nie odzywać.

Po krótkiej rozmowie Kara pożegnała się z kobietą. Czuła, 

że niedługo straci kontakt z kolejną rodziną, która otarła się o 
tragedię. Wyglądało jednak na to, że wyjdą z tej ciężkiej 
próby bez szwanku. Niedaleko leżał młody chłopak; liczył 
sobie nie więcej niż dwadzieścia lat.

- Duncan miał zupełnego kręćka na punkcie motorów -

rzekł ze smutkiem jego ojciec w dniu, gdy przywieziono syna 
do szpitala. - Już od najmłodszych lat chciał się ścigać. Nie 
miał szans, gdy wpadli na niego na ostrym zakręcie.

Pokazał Karze zdjęcie szczupłego młodzieńca o 

pochlapanej błotem twarzy, który uśmiechał się radośnie, 
siedząc na swym ukochanym motocyklu z kaskiem pod pachą.

- Podobno to był straszny wypadek - mówił dalej starszy

mężczyzna ze łzami w oczach. - Jechali tak szybko, że nie
zdążyli go wyprzedzić. Kilku uderzyło w niego z taką siłą, że
roztrzaskali mu kask, a jeden z odłamków wbił mu się w 
głowę.

Kara zadrżała. Wiedziała też skądinąd, o czym ojciec 

chłopca zaledwie wspomniał, że jego biedny syn miał w sobie 
mnóstwo metalowych części, które scalały jego pogruchotane 
kości. Mężczyzna siedział teraz przy łóżku chłopca z głową
opartą na ramionach. Nawet podczas drzemki nie wypuszczał 

background image

z dłoni bezwładnej ręki syna. Wyglądał na zmęczonego i Kara 
nie chciała go teraz budzić.

Łóżko obok zajmował człowiek, którego przywieziono 

zaledwie parę godzin wcześniej. Wiedziała o nim tylko to, co 
usłyszała od jednej z pielęgniarek, kiedy wyszła ostatnim 
razem z pokoju Maca, aby rozprostować nogi.

Trudno było współczuć człowiekowi, który usiadł za 

kierownicą, wiedząc, że jest pijany. W dodatku zapomniał 
zapiąć pasy i kiedy wjechał w drzewo, wypadł przez przednią 
szybę i uderzył w nie głową. Na szczęście nikt inny nie został 
ranny podczas jego pięciokilometrowego slalomu na drodze 
do nieszczęścia.

Tak naprawdę Kara współczuła jego żonie i reszcie 

rodziny, wiedząc, że pewnie niedługo go stracą. Żona amatora 
napojów wyskokowych siedziała teraz przy jego łóżku. Miała 
spuchnięte od łez, zaczerwienione oczy. Kara uśmiechnęła się 
do niej życzliwie, gotowa zamienić z nią parę słów, ona 
jednak odwróciła wzrok, udając, że przygląda się wykresom 
na jednym z monitorów.

Kolejnym pacjentem był duży, krzepki farmer, leżący tutaj 

od niedawna. Zgłosił się do przychodni z uporczywym bólem 
w plecach i ze skargą, że coraz częściej się potyka, lekarz 
jednak nic nie rozpoznał i dał mu reprymendę, radząc, aby nie 
zawracał ludziom głowy. Zdesperowany rolnik zapisał się w 
końcu na wizytę do kręgarza, chociaż dotąd korzystał jedynie 
z usług medycyny konwencjonalnej.

Wynik wstępnego badania przeprowadzonego przez 

specjalistę terapii naturalnych był taki, że biedny farmer 
znalazł się niebawem w karetce, która zawiozła go do szpitala.

Na pierwszy rzut oka to, co widać było na zdjęciach 

rentgenowskich, wyglądało jak ropień na rdzeniu kręgowym. 
Przypadłość ta mogła doprowadzić do śmierci, gdyby wrzód 
pękł, a jego zawartość dotarła do mózgu, nie mówiąc już o 

background image

uszkodzeniu samego rdzenia kręgowego oraz paraliżu. 
Późniejsze badania wykazały jednak, że domniemany ropień 
to guz, jeden z przerzutów nowotworu prostaty, którego 
wcześniej nie wykryto.

Profesor operował chorego, o czym opowiedziała Karze 

pani Eland, lecz uczciwie przyznał, że zabieg udał się tylko 
częściowo. W ten sposób małżonkowie zyskali trochę czasu, 
by pogodzić się z tym, co miało nadejść, niemożliwe okazało 
się bowiem usunięcie przyczyny choroby.

- Kiedy tylko dojdzie do siebie na tyle, żeby wrócić do 

domu, sprzedamy farmę naszemu sąsiadowi - oznajmiła pani 
Eland Karze przy filiżance herbaty. - Szuka właśnie domu dla 
swojego syna, który się żeni. Potrzebują też trochę ziemi.

- A co z waszą rodziną? - spytała Kara, wiedząc, że 

niełatwo jest pozbyć się dorobku całego życia.

- Nikt nie chce pracować na roli - odparła pani Eland, 

uśmiechając się smutno. - Nasza córka jest nauczycielką, a syn 
ma zostać adwokatem.

- Gdzie będziecie mieszkać, kiedy sprzedacie farmę?
- Zostawimy sobie mały domek, który stoi na skraju naszej 

farmy. Mieszkał tam pasterz, kiedy jeszcze stać nas było, żeby 
kogoś zatrudniać, a potem zrobiliśmy remont i 
wynajmowaliśmy ten dom letnikom. Pewnie będzie wydawał 
nam się bardzo mały po tamtej willi, ale wystarczy dla nas
dwojga.

Była to drobna kobieta, której wygląd świadczył o tym, że 

całe życie pracowała ciężko u boku swojego męża. 
Wyczuwało się w niej swoistą dumę i godność, wynikające z 
przekonania, że wszystko zawdzięcza sobie.

- Stoi na skraju wsi, niedaleko ludzi, z którymi 

przyjaźnimy się od początku naszego małżeństwa. Geoff znał 
ich dłużej, bo urodził się tam. Postanowiliśmy, że kiedy się 
urządzimy, pojedziemy na długie wakacje, o jakich zawsze 

background image

marzyliśmy. Teraz już nie ma sensu niczego sobie żałować.

- Świetny pomysł - odparła Kara, zdumiona praktycznym 

podejściem kobiety do życia. Być może jej nastawienie 
wynikało z wielu lat pracy na łonie przyrody, co nauczyło ją 
godzenia się z tym, czego nie można zmienić.

Po tylu miesiącach nieustannej walki o Maca Kara wciąż 

nie mogła się pogodzić z możliwością jego utraty. Ta odważna 
kobieta jednak potrafiła zaakceptować to, co nieuchronne.

- Chcemy wyjechać jak najszybciej, póki Geoff ma 

jeszcze siły, żeby się tym cieszyć - dodała pani Eland. –
Będziemy mieć co wspominać, kiedy jego stan znowu się 
pogorszy.

Kara przestraszyła się, gdy drobna kobieta nagle przytuliła 

ją serdecznie.

- Musi pani dbać o siebie - powiedziała. - Warto o niego

walczyć, jeśli na to zasługuje. Przeżyłam z Geoffem 
trzydzieści siedem wspaniałych lat i nie żałuję ani minuty. Nie 
zamieniłabym go na nikogo innego, nawet gdybym wiedziała,
co ma się stać.

Kara poczuła, że łzy napływają jej do oczu, ale zdołała 

nad nimi zapanować. Nie mogła sobie teraz pozwolić na 
rozczulanie się nad sobą; potrzebowała siły, aby dalej 
pomagać Macowi. Toteż uśmiechnęła się z wdzięcznością do 
kobiety, a gdy zobaczyła, jak pan Eland szuka na kołdrze ręki 
żony, odwróciła się i podeszła do następnego łóżka.

Najmłodszy pacjent na oddziale nie miał nawet 

dwudziestu lat. Był to inteligentny chłopak, który 
przygotowywał się właśnie do egzaminów na Akademię 
Medyczną, gdy zaczął cierpieć na silne bóle głowy. 
Początkowo sądził, że są one spowodowane przemęczeniem 
wynikającym z długiego ślęczenia nad książkami. Dopiero 
gdy zaczął powłóczyć nogą i odczuwać drętwienie ręki, 
uświadomił sobie, że dzieje sic coś złego.

background image

Operacja, podczas której usunięto guz z jego mózgu, była 

bardzo skomplikowana, wymagała wielu godzin wysiłku i 
drobiazgowych zabiegów. Profesor Squires nie mówił na ten 
temat zbyt wiele, ale Kara nauczyła się czytać z jego twarzy i 
zdawało się jej, że rokowania w tym przypadku są dobre.

- Przyjdzie ktoś dzisiaj do ciebie? - zapytała, gdy chłopak 

uśmiechnął się do niej na powitanie.

- Nie sądzę. - Nadal mówił trochę niewyraźnie. - Mój brat 

załatwił sobie pracę na wakacje jako ochroniarz. Pewnie ma 
nadzieję, że uda mu się poderwać jakąś dziewczynę, kiedy 
mnie nie ma w pobliżu.

- Myślisz, że przy tobie nie miałby szans?
- Pewnie, że nie. Jestem najprzystojniejszy i 

najmądrzejszy z całej rodziny - zażartował.

Kara roześmiała się. Poznała już jego brata bliźniaka - byli 

niemal identyczni, mieli te same cele i zainteresowania. 
Rywalizowali z sobą, ale w ich wypadku wydawało się to 
zupełnie normalne.

- Biedny chłopak. Ciekawe, jak się poczuje, kiedy wrócisz 

do domu. Będziesz miał o czym opowiadać. Nie każdy przeżył 
taką operację, a wszystkie dziewczyny zlecą się, żeby się tobą 
opiekować.

- Może udałoby mi się namówić profesora, żeby zrobił mi 

bliznę w jakimś ciekawszym miejscu? To byłoby bardziej 
ekscytujące, gdyby dziewczyny oglądały bliznę na moim 
brzuchu, zamiast na głowie.

- Nie sądzę, żeby się zgodził - odparła ze śmiechem. - I tak 

miał już z tobą dużo roboty. Ale myślę, że z tą głową ogoloną 
do połowy wyglądasz bardzo interesująco.

Alison dała jej gestem znak z końca sali, że parzy herbatę. 

Kara pożegnała się z chłopcem i podążyła za nią do gabinetu.

-Dobrze, że wyszłaś na parę minut odpocząć - rzekła 

Alison. - Już miałam do ciebie iść, żeby ci to zaproponować.

background image

-Musiałam się trochę przejść. - Kara stanęła przy 

otwartym oknie. Z klombu usytuowanego na środku trawnika 
do biegł ją słodki zapach kwiatów. Wciągnęła głęboko 
powietrze i poczuła, jak wraca jej chęć do życia.

-Cudownie pachną, prawda? - odezwała się Alison. - Tego 

lata dużo padało i dlatego tak pięknie urosły.

-Szkoda tylko, że za miesiąc zwiędną, a potem powoli 

zacznie zbliżać się zima.

-Czas mija szybko, gdy czeka się na coś tak specjalnego...
-Masz na myśli dziecko? - Kara położyła rękę na brzuchu, 

który wciąż udawało jej się ukryć, tym razem pod luźną 
sukienką w niebieskie i białe kwiaty.

-To też, no i początek nowego tysiąclecia. Jeśli wierzyć 

gazetom i telewizji, na świecie będzie jedno wielkie przyjęcie.

-Nie sądzę, żebym miała wtedy ochotę do zabawy. Pod 

koniec roku pewnie będę wyglądać jak hipopotam -
roześmiała się Kara. - Termin porodu wypada w połowie 
stycznia.

-A ja, znając moje szczęście, pewnie sylwestra spędzę na 

dyżurze - skrzywiła się Alison. - Możemy się umówić: jeśli 
spotkamy się tutaj, otworzymy szampana i wypijemy toast.

Kara zgodziła się chętnie, ale na myśl o tym, że pod 

koniec roku nadal będzie odwiedzać w szpitalu Maca, 
ogarnęło ją przerażenie. Z każdym mijającym tygodniem 
szansa, że odzyska on przytomność, stawała się coraz 
mniejsza. Z czasem powoli nikła również nadzieja, że jego
mózg zachowa dawną sprawność. Jeśli do końca roku, kiedy 
to cały świat będzie świętował nadejście nowego tysiąclecia, 
stan Maca się nie zmieni, Kara nie będzie miała powodu do 
radości.

Odpędziła od siebie ponure myśli i, aby zmienić temat, 

spytała Alison, jak udała się jej randka z jednym z lekarzy.

- Lepiej nie pytaj - odparła Alison z westchnieniem. -

background image

Miałam złe przeczucia już wtedy, kiedy mnie zapraszał.

- Co się stało? Podobno wybieraliście się do jakiejś 

indyjskiej restauracji.

- Och, tak, poszliśmy tam, ale pod koniec kolacji on 

zorientował się, że zostawił portfel w domu.

Widząc zdegustowaną minę Alison, Kara wybuchnęła 

śmiechem.

- I co zrobiliście? Kazali wam za karę zmywać naczynia?
- Gdyby do tego doszło, zostawiłabym go samego, ale 

skończyło się na tym, że sama zapłaciłam rachunek.

- A warto było? - dopytywała się Kara.
- A co? Myślisz, że lepiej, gdyby wezwali policję?
- Nie, chodzi mi o to, czy to był udany wieczór? Czy 

podoba ci się ten facet?

- Prawdę mówiąc... - Alison zaczerwieniła się lekko i 

odwróciła wzrok. - To było chyba najbardziej udane spotkanie 
od dłuższego czasu. Świetnie nam się rozmawiało. - Jej 
uśmiech był coraz słabszy i wreszcie zniknął, gdy zamilkła.

- Ale? - zapytała Kara.
- Ale... on był tak bardzo zakłopotany tym, że zapomniał

pieniędzy. Nawet jeśli mi je zwróci, jak obiecał, pewnie już 
nigdy nie będzie próbował się ze mną umawiać.

- Hm, to rzeczywiście skomplikowana sprawa. 

Mężczyźni są wrażliwi na punkcie własnej godności. - Kara 
zamyśliła się na chwilę. - Już wiem! Teraz ty go zaproś do 
restauracji, którą sama wybierzesz, i uprzedź, że tym razem on 
płaci.

Alison pokręciła głową, ale pomysł wyraźnie ją 

zaintrygował.

- Oczywiście, wszystko zależy od tego, czy naprawdę ci

na nim zależy i chcesz się z nim spotykać.

Alison uśmiechnęła się szeroko i uniosła dłonie w geście 

poddania.

background image

- Chyba dobrze mnie znasz. Wiesz, jak mnie podejść.

Kara w odpowiedzi tylko się uśmiechnęła. To samo parę

dni wcześniej powiedziała jej Sue. Zdumiewające, jak wiele 
razy Sue „przypadkowo" pojawiała się, by dotrzymać Karze 
towarzystwa, i to właśnie wtedy, gdy przychodził Mike. Jakby 
Kara nie wiedziała, co dzieje się między nimi.

Parę razy udało jej się wykorzystać tę sytuację dla 

własnych celów, gdy odkryła, że Mike chętniej wyjaśnia jej 
różne sprawy w obecności Sue.

- Jak trafiliście z Makiem na tę całą stosowaną neurologię 

kliniczną? - spytała pewnego razu, wracając do jednej z 
poprzednich nie dokończonych rozmów.

- Mac pewnie ci mówił, że na studiach, kiedy graliśmy w 

rugby, chodziliśmy razem do jednego kręgarza.

- Tak. Zawsze wydawało mi się to dziwne, że Akademia 

Medyczna ma drużynę rugby. Przecież to strasznie brutalny 
sport. Zawodnicy bez przerwy łamią sobie kości.

- To prawda - odparł Mike, wzruszając ramionami. - W 

każdym razie dzięki temu kręgarzowi poznaliśmy pewnego 
człowieka, Australijczyka, który ożenił się z Irlandką. 
Opowiadał nam o kursie neurologii stosowanej, który 
prowadził w Stanach Zjednoczonych.

- O, pewnie sporo podróżował - ożywiła się Sue.
- Tak. Przysłał nam potem wiadomość, że podobne 

seminarium odbędzie się w Amsterdamie. Pojechaliśmy i 
byliśmy oczarowani. Trzy dni ciągłych wykładów, od ósmej 
rano do ósmej wieczór, a facet ani razu nie zajrzał do notatek.

Karze nie mieściło się to w głowie.

- Pierwszy raz zetknęliśmy się z takim podejściem do

neurologii. Uczyłyście się w szkole o tym, jak działa mózg,
prawda?

Kara i Sue pokiwały głowami. Pamiętały, ile trudu 

kosztowało je wbicie sobie do głowy tego skomplikowanego 

background image

materiału, gdy przygotowywały się do egzaminów.

- Pewnie myślałyście, że wystarczy poznać podstawowe 

rzeczy, takie jak budowa mózgu oraz funkcje różnych jego 
obszarów. Wyobraźcie sobie teraz, co się dzieje, gdy ktoś 
oddziałuje na receptory miotatyczne na waszych stopach, 
które bezpośrednio lub pośrednio łączą się z mózgiem przez 
pętle rdzeniowo - przedsionkowo - móżdżkowo - wzgórzowo -
korowo - siatkowe... na zasadzie sprzężenia zwrotnego.

Kara stłumiła śmiech, podejrzewając, że Mike żartuje.
- Mówisz poważnie? - spytała po chwili. - To ma związek 

z tym, co robię za każdym razem, naciągając stopy Maca?

- Każde delikatne naciągnięcie wpływa na wiele innych 

rzeczy - przyznał Mike. - Dlatego tak ważne jest, żeby nie
robić tego zbyt mocno. Ten jeden prosty ruch pobudza wiele 
różnych szlaków nerwowych. Łatwo przeciążyć cały układ i 
narobić szkody.

- Dobrze, że nie powiedziałeś mi o tym na początku, bo 

bałabym się go dotknąć. Nigdy nie sądziłam, że to wszystko 
może mieć znaczenie. Wydawało mi się to tak proste jak 
włączenie światła.

- Niestety, wielu ludzi wciąż tak sądzi, i w dodatku sporo z 

nich pracuje na oddziałach neurologicznych - odparł Mike 
ponuro.

- W takim razie może lepiej będzie, jak sobie pójdziecie, a 

ja zostanę tutaj i będę się trząść ze strachu, że stanie się coś 
złego, kiedy tylko za mocno ścisnę Maca za rękę -
powiedziała z przekąsem. - Pewnie i tak przychodzicie do 
niego tylko po to, żeby się tu spotkać.

- Mówiłam ci, że ona nas rozszyfruje - wtrąciła Sue, której 

policzki były tylko nieznacznie bardziej rozgrzane niż Mike'a.

- A ja myślałem, że nic nie widać - odparł Mike.
- Nawet nie wiesz, jak się mylisz. Nie możecie oderwać od 

siebie wzroku od czasu... - chciała powiedzieć „naszego 

background image

ślubu", ale przecież żaden ślub się nie odbył. - Od chwili, gdy 
się poznaliście - dodała pospiesznie. - Chociaż właściwie o to 
nam chodziło, kiedy postanowiliśmy was zaprosić, więc 
właściwie nie powinnam narzekać, widząc, że się polubiliście.

- A więc zrobiliście to specjalnie? - spytała Sue. - Nigdy 

mi o tym nie mówiłaś.

- Nie szkodzi - wtrącił Mike. - Chyba i tak powinniśmy 

być jej wdzięczni.

- Jeśli naprawdę traktujecie to poważnie.

Mike i Sue wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po 

czym Mike wziął Sue za rękę i zwrócił się do Kary:

- Prawdę mówiąc, właśnie poprosiłem Sue, żeby za mnie 

wyszła - oznajmił z lekka onieśmielony.

- A ona się zgodziła? - zażartowała Kara, udając wielkie 

zdziwienie.

- Oczywiście - zawołała Sue pospiesznie, po czym 

wybuchnęła śmiechem, gdy zorientowała się, że przyjaciółka 
tylko próbuje się z nią drażnić.

- Tak się cieszę - odparła Kara z przekonaniem i przytuliła 

ich oboje. - Czy wybraliście już dzień?

- I tak, i nie. - Sue zmieszała się lekko. - To zależy od 

ciebie.

- Ode mnie? Dlaczego?
- Bo chcielibyśmy, żebyś przyszła, ale nie wiemy, kiedy...

- Sue wskazała gestem w stronę postaci na łóżku.

- Gdyby to było możliwe, chciałbym, żeby Mac był 

świadkiem - wtrącił Mike - ale skoro nie wiemy, kiedy...

- Na pewno nie życzyłby sobie, żebyście z jego powodu 

odkładali wasze plany - odparła Kara, starając się nie 
poddawać smutkowi. - Gdzie chcecie urządzić wesele?

- W domu - odparła Sue. - Postanowiliśmy zaprosić tylko 

bliskich znajomych i rodziny. Nie chcemy wydawać wielkiego 
przyjęcia, na które traci się kupę forsy, a potem przez parę lat 

background image

tonie w długach.

- Chcielibyśmy cię prosić, żebyś pomogła Sue wybrać 

sukienkę. Nasze matki zajmą się przygotowaniem przyjęcia. 
Chcemy, żeby odbyło się to za jakieś trzy tygodnie, kiedy 
zacznie się babie lato.

- Za trzy tygodnie! - zawołała Kara. - Tak szybko?
- Zdążymy wszystko załatwić - odrzekła Sue, ujmując 

Mike'a za rękę. - To tylko spotkanie w niewielkim gronie 
rodziny i przyjaciół, którzy dobrze nam życzą.

- Prawdę mówiąc, to dzięki tobie i Macowi 

zdecydowaliśmy się na ślub - przyznał Mike. -
Uświadomiliśmy sobie, jak los bywa kapryśny i doszliśmy do 
wniosku, że nie ma sensu tego odkładać.

- Przyjdziesz, prawda? - spytała Sue. - Chciałabym, żeby 

chociaż jedno z was było. Zgodzisz się być moim świadkiem?

Kara spojrzała na swój zaokrąglony brzuch.
- Sue, czy naprawdę sądzisz, że nadaję się na świadka?
- Oczywiście. Twój stan w ogóle mi nie przeszkadza.
- Lepiej, żebym z takim brzuchem nie znalazła się na 

zdjęciach - odparta Kara, nie dając przyjaciółce czasu na 
namowy. - Ale chętnie przyjdę, żeby złożyć wam życzenia... 
od nas obojga.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Mam dla ciebie prezent - oznajmiła Sue, wchodząc do 

pokoju Maca.

- A z jakiej to okazji? - zdziwiła się Kara. - Do moich 

urodzin jeszcze daleko. A poza tym powinnaś zająć się 
własnymi zakupami. Niedługo twój ślub.

- Ale to właściwie nie jest tak zupełnie dla ciebie - odparła 

Sue z błyskiem w oku. - Chodziłam akurat po sklepach, żeby 
znaleźć coś z mojej listy, no wiesz, podwiązki i pończochy, 
jakąś seksowną koszulę nocną, która spodobałaby się 
Mike'owi, a po drodze natknęłam się na mały sklepik z 
rzeczami dla dzieci, no i weszłam do środka.

- Sue... - zaczęła Kara, nie bardzo wiedząc, jak powiedzieć 

przyjaciółce, że na razie są rzeczy ważniejsze od ubranek dla 
dziecka, na przykład ślub Sue i terapia Maca, a poza tym do 
porodu zostało jeszcze parę miesięcy.

- W każdym razie jak już tam weszłam, nie mogłam się 

powstrzymać, żeby czegoś nie kupić. Były tam takie śliczne 
malutkie ubranka, że sama zaczęłam myśleć o dziecku. 
Spójrz! - Wyciągnęła maleńkie białe śpioszki frotte z 
podejrzanie wypchanej torby. - Można by ubrać w nie małego 
królika, no nie? Były w najróżniejszych pastelowych 
kolorach: seledynowym, błękitnym, różowym, cytrynowym...

- Sue! - zawołała Kara, widząc, jak przyjaciółka wyciąga z 

torby śpioszki w każdym z wymienianych kolorów.

- Były takie śliczne, że nie mogłam się oprzeć. Musisz 

zacząć gromadzić rzeczy, bo jak maleństwo się urodzi, nie 
będziesz miała w co je ubrać.

- Mam jeszcze dużo czasu - odparła Kara. Zobaczyła 

jednak, że Sue w ogóle jej nie słucha, zajęta szperaniem w 
torbie.

- A spójrz na to! - zawołała, wyciągając jakiś barwny 

przedmiot. - Jako honorowa ciotka zastrzegam sobie prawo 

background image

przynoszenia tych hałaśliwych zabawek, które każde 
szanujące się dziecko musi mieć. Trąbki, .bębenki, no i 
oczywiście to! - Potrząsnęła grzechotką, podając ją Karze 
ponad głową Maca.

Ręka Kary zastygła w powietrzu i zabawka upadła na 

łóżko.

- Widziałaś? - szepnęła, utkwiwszy wzrok w twarzy 

Maca. - Sue, widziałaś to? On się poruszył. - Drżącymi dłońmi
dotknęła jego twarzy. Nie była pewna, czy przypadkiem nie
było to złudzenie. - Mac, słyszysz mnie? Widziałam, jak się
poruszyłeś. - Wstrzymując oddech, czekała na jego reakcję,
nic jednak się nie wydarzyło. - Mac, proszę cię, daj mi znak,
jeśli mnie słyszysz...

Kątem oka zobaczyła, jak Sue przestępuje niespokojnie z 

nogi na nogę.

- Musiałaś to widzieć. On naprawdę się poruszył. Kiedy

podawałaś mi grzechotkę... Wyglądało to tak, jakby się
wzdrygnął. No właśnie! - zawołała, chwyciła zabawkę i 
potrząsnęła nią krótko przy uchu Maca.

Mac drgnął i skrzywił się, jakby dźwięk go drażni.
- O mój Boże! - wykrztusiła Sue. - Rzeczywiście!
- Gdzie jest Mike? - spytała Kara, gdy potrząsnęła 

grzechotką przy drugim uchu Maca i otrzymała taki sam 
rezultat. - Czy mógłby przyjść i to zobaczyć? Czy to znaczy, 
że Mac zaczyna się budzić?

- Zawołam Mike'a - zaproponowała Sue, zostawiając 

zakupy na podłodze i wybiegając na korytarz.

Najwyraźniej od razu przekazywała tę nowinę, bo już po 

chwili kilka osób zgromadziło się przed drzwiami do pokoju 
Maca.

- Co się stało? - zapytała Alison, która pierwsza zajrzała

do środka. - Sue powiedziała, że Mac się poruszył czy też
czymś zagrzechotał i pobiegła dalej, jakby ją ktoś gonił.

background image

Kara zaśmiała się, choć była bliska łez. Zamrugała 

powiekami i kilkakrotnie głęboko odetchnęła, by się 
opanować.

- Pokazywała mi rzeczy, które kupiła dla dziecka, i kiedy 

poruszyła grzechotką, Mac wzdrygnął się, jakby usłyszał jakiś 
hałas.

- Czy to się potem powtórzyło? - spytał ktoś inny. - Czy 

tak reaguje za każdym razem?

- Próbowałam zagrzechotać jeszcze raz i zareagował tak 

samo, ale nie chcę tego powtarzać, dopóki nie przyjdzie Mike 
i nie powie mi, czy to dobry znak.

- Jeśli świadczy to o tym, że Mac coś słyszy, jak może to 

być zły znak? - odezwała się jedna z pielęgniarek. - Powinnaś 
to powtarzać tak często, jak to możliwe, żeby się nauczył 
rozróżniać dźwięki.

- On nie jest małpą z cyrku - odparła ostro Kara, lecz zaraz 

ugryzła się w język. - Przepraszam, jestem trochę 
zdenerwowana. Chętnie powtórzyłabym to doświadczenie, ale
najpierw muszę wiedzieć, że dźwięk grzechotki nie robi mu 
żadnej krzywdy. Może się go boi, skoro się wzdryga... -
Wzruszyła bezradnie ramionami.

- Daj nam znać, kiedy się czegoś dowiesz.

Kara obiecała, że ich powiadomi, i pokój szybko 

opustoszał. Przy Macu została tylko ona i Alison.

- Przepraszam, że tak na nich naskoczyłam, ale...
- Nie przejmuj się, od miesięcy walczysz o Maca. Jeśli nie 

potrafią zrozumieć, że nie chcesz ryzykować, nie są tak 
mądrzy, jak myślałam.

Kara uśmiechnęła się słabo. Uniosła dłoń Maca do ust i 

przymknęła oczy, powtarzając w duchu wciąż tę samą żarliwą 
modlitwę: Boże, błagam cię, niech on wyzdrowieje. Niech to 
będzie pierwszy znak, że niedługo odzyska przytomność.

Usłyszała w oddali głosy Mike'a i Sue i utkwiła wzrok w 

background image

drzwiach, czekając niecierpliwie, aż się otworzą.

- No więc powiedzcie mi, co takiego wyprawiacie, kiedy

mnie tu nie ma? - spytał żartobliwie Mike. - Sue mówiła mi
coś o jakiejś grzechotce dla dzieci.

Kara wskazała w milczeniu na niewinnie wyglądającą 

zabawkę leżącą na białej pościeli.

- Opowiedz mi, co się stało.

Kara zwilżyła językiem wyschnięte usta.
- Rozmawiałyśmy z Sue o zakupach i nagle ona 

potrząsnęła grzechotką, podając mi ją nad łóżkiem. Kątem oka 
zobaczyłam, że Mac się wzdrygnął, ale nie byłam pewna, z ja
- kiego powodu. Zagrzechotałam więc jeszcze raz i on znowu 
lekko się odsunął, krzywiąc twarz.

- Ile razy to sprawdzałaś?
- Po jednym razie z każdej strony. Wolałam poczekać na 

ciebie, żebyś powiedział, co to oznacza - oznajmiła mu 
otwarcie. - Czyżby zaczął słyszeć? Czy niedługo się obudzi?

- To potwierdza moje przypuszczenia, że on 

prawdopodobnie słyszy cię od czasu do czasu. - Uniósł dłoń, 
dając jej znak, by nie przerywała. - Nie bez przerwy, bo stan 
jego świadomości wciąż się zmienia, tak samo jak nasz, kiedy 
budzimy się i zasypiamy. Niekoniecznie też rozumie wszystko 
to, co słyszy, ale to dowód, że jego mózg nie tylko odbiera 
bodźce dochodzące z uszu, ale zaczyna je dzielić na te, które 
lubi i których nie znosi.

- A ten odruch? Wyraz jego twarzy? - dopytywała się 

Kara, bojąc się robić sobie zbyt wielkie nadzieje.

- To także dobry znak. Świadczy o istnieniu połączeń 

między różnymi obszarami mózgu.

- Mike, powiedz mi, co teraz?
- Wydaje mi się, że możesz zacząć eksperymenty z 

nowymi dźwiękami.

- Jakiego rodzaju?

background image

- Takimi jak na przykład szelest papieru, dźwięk kruszonej 

skorupki od jajka, brzęk naczyń, sztućców o talerze, odgłos 
piłowania drzewa, wbijania gwoździ. Możesz mu śpiewać lub 
nastawiać płyty z piosenkami dla dzieci, kołysankami, które 
zna z przeszłości. Przy okazji przyda ci się mały trening. 
Niedługo przecież dziecko się urodzi.

- Powinnam nastawiać na normalną głośność czy raczej 

cicho, tak jak do tej pory?

- Raczej niezbyt głośno, a ostrzejsze dźwięki muszą trwać 

krótko. I cały czas mów o tym, co robisz, na przykład:
,,Nakrywam teraz do stołu, Mac. Czy słyszysz, jak brzęczą
noże i widelce?" I tak dalej.

- Jak często powinnam to robić? Ile razy w ciągu dnia?
- Czuła, że staje się coraz bardziej niecierpliwa.
- Musisz być ostrożna, Karo. Pamiętaj, że nie możesz

poganiać chorego konia tylko dlatego, że zrobił kilka 
pierwszych chwiejnych kroków. Najpierw trzeba sprawić, 
żeby mózg Maca zaczął lepiej funkcjonować, a nie tylko 
zmuszać go do reagowania na różne odgłosy. Dźwięk tej 
grzechotki jest dla niego prawdopodobnie zbyt natarczywy i 
może doprowadzić do przeciążenia układu nerwowego.

- Spełnił już swoją rolę - uznała Kara, uśmiechając się z 

wdzięcznością do Sue, stojącej po drugiej stronie łóżka.

- Dzięki niemu wiemy, co robić dalej. Warto było wydać

każdy grosz na tę zabawkę.

- Cieszę się, że trafiłam - wtrąciła zadowolona Sue.
- Ale poczekam jeszcze trochę, zanim kupię bębenek i 

trąbkę.

Kara roześmiała się, widząc zagubioną minę Mike'a. Sue 

pewnie wyjaśni mu, o co chodzi, odprowadzając go tam, gdzie 
go znalazła. Gdy wyszli i w pokoju znowu zapanowała cisza, 
Kara usiadła na chwilę przy łóżku Maca. Chciała zebrać myśli 
przed udaniem się na spoczynek.

background image

- Och, Mac, tak bardzo za tobą tęsknię - wyszeptała,

kładąc głowę na jego ramieniu.

Była to bardzo niewygodna pozycja, gdy on leżał w łóżku, 

a ona pochylona siedziała na krześle obok, ale tak właśnie 
kończyła każdą swoją wizytę, kiedy byli sami.

Zawsze gdy siedzieli obok siebie na podłodze przy komin 

ku, oparci plecami o kanapę, lub leżeli w łóżku, obejmując się, 
jej głowa spoczywała w tym miejscu. Tak jakby kształt jego 
piersi i ramienia był specjalnie do tego przeznaczony.

- W łóżku jest tak pusto bez ciebie - szepnęła, pocierając

policzkiem o jego podbródek i wyczuwając dłonią miarowe
bicie jego serca. - Smutno i zimno nawet w środku lata, a nie
tak przytulnie jak wtedy, gdy byliśmy razem.

Czuła, że zaczyna ulegać emocjom i zmusiła się, by nad 

nimi zapanować. Nie pomoże Macowi, jeśli się zacznie 
roztkliwiać nad sobą. Musi być opanowana i silna ze względu 
na niego.

- Tak się cieszę, że możemy przejść do następnego etapu

- powiedziała cicho, układając w głowie listę rzeczy, które
powinna przynieść. - Nie miej mi za złe, ale chcę, żebyś
wyzdrowiał tak szybko, jak szybko poszedłeś ze mną do
łóżka. Nawet nie wiesz, ile uścisków i pocałunków będziesz
mi winien, kiedy się obudzisz.

Przechyliła głowę, aby jak zwykle pocałować go na 

pożegnanie, i jak zawsze poczekała chwilę w nadziei, że może 
tym razem Mac zareaguje.

- Śpij dobrze, kochanie - rzekła, starając się, by jej głos

nie zdradzał rozczarowania. - Przyjdę do ciebie jutro.

Jutro... Kochanie... Jutro...
Te słowa odbijały się dziwnym echem w jego głowie. 

Próbował się skupić, ale teraz, kiedy już nie trzymała go za 
rękę, było to o wiele trudniejsze.

Nie mógł też tak po prostu odpłynąć w ciemność. Coraz 

background image

silniej przyciągała go do siebie jakimiś dźwiękami, światłem i 
dotykiem, który nieraz sprawiał mu ból.

Czasami miał tego dość. Chciał, by zostawiła go w 

spokoju, pozwoliła mu odejść tam, gdzie panowała błoga 
cisza, ale ona była silniejsza od niego i taka zdeterminowana. 
Dotykała go.

Dotykała go codziennie i czasami zdawało mu się, że chce 

pobudzić każdy nerw jego ciała. Niekiedy miał ochotę 
krzyczeć, by przestała. Wtedy właśnie to robiła i coś w nim 
zaczynało się domagać, by powróciła do przerwanej 
czynności, aby mógł znowu poczuć jej dotyk. Czasami 
wydawało mu się, że dobrze ją zna... że ona nie bez powodu 
jest tutaj. Ale dlaczego? Dlaczego?

Nie potrafił znaleźć odpowiedzi.

- Och, Mac, szkoda, że cię nie było - rzekła Kara. Był 

późny sobotni wieczór i przyszła do Maca, by opowiedzieć 
mu o ślubie Mike'a i Sue. - Pogoda dopisała. Świeciło słońce, 
ale nie było zbyt gorąco. Wiele kobiet miało letnie suknie i 
kapelusze, tak jak Sue.

Mówiła mu któregoś dnia, że jej przyjaciółka 

zrezygnowała z tradycyjnej białej sukni ślubnej i zdecydowała 
się na nieco mniej oficjalną, ładną i elegancką.

Jedwabny materiał był delikatny, a kwiatowy wzór o 

subtelnych barwach - kremowej i jasno - morelowej -
wyglądał bardzo apetycznie. Sukienka z pewnością przyda się 
Sue także na inne uroczystości. Przyjaciółka miała też na 
sobie kapelusz zamiast tradycyjnego welonu i podczas ich 
wcześniejszej wyprawy do sklepów namówiła Karę, aby ona 
także kupiła sobie podobne nakrycie głowy.

Kara zerknęła na elegancką granatową sukienkę z 

jedwabiu, którą nadal miała na sobie, i przesunęła palcem po 
niebiesko - szarym wzorze, przypominającym gałązki 
obsypane kwiatami. Do kupna tej sukni również namówiła ją 

background image

Sue, twierdząc, że kolor idealnie pasuje do szarobłękitnych 
oczu Kary. Prosto ze ślubu Kara przyjechała do Maca, aby 
opowiedzieć mu swoje wrażenia. Nie wpadła nawet do swego 
pokoju w szpitalnym bloku, w którym teraz mieszkała, by się 
przebrać. Próbowała sobie wmówić, że zrobiła to, by nie tracić 
czasu. Tak naprawdę jednak gdzieś w głębi duszy miała 
nadzieję, że Mac może właśnie tego wieczoru otworzy oczy i 
zobaczy ją wtedy w czymś naprawdę twarzowym.

- Nie chciałam wydawać zbyt dużo pieniędzy na jakąś

specjalną suknię, ale Sue powiedziała, że ta świetnie do mnie
pasuje. Poza tym doszła do wniosku, że może ją ode mnie
kiedyś pożyczy, kiedy z Mikiem zdecydują się na dziecko.

Zamilkła na chwilę, ponieważ jej głos zaczął drżeć. Musi 

się opanować; przyrzekła sobie przecież, że nie będzie 
poddawać się rozpaczy.

- W każdym razie wyglądałam podobno bardzo 

elegancko. Niektórzy dopiero wtedy zauważyli, że jestem w 
ciąży, kiedy oparłam sobie talerz na brzuchu. Tak mi mówiła 
Sue.

Przedzierając się myślami przez kalejdoskop zdarzeń, 

próbowała wybrać niektóre z nich, by opowiedzieć o nich 
Macowi. Nagle okazało się, że w pamięci najbardziej utkwił 
jej widok czułych spojrzeń, jakie Sue i Mike wymienili w 
chwili, gdy pan młody .pochylił się, by pocałować swą żonę.

Był to bardzo piękny ślub. Sue niemal unosiła się w 

powietrzu, gdy odwróciła się w stronę ołtarza, a Mike cały 
czas się uśmiechał...

Naraz Kara poczuła, że nie jest już w stanie tego dłużej 

wytrzymać i po raz pierwszy od dnia wypadku wybuchnęła 
rozpaczliwym płaczem, opierając głowę na ramieniu Maca.

- Och, Boże, Mac, to takie niesprawiedliwe - szlochała.

Jej łzy zbierały się w małym dołku pod jego obojczykiem. -
To przecież my mieliśmy wziąć ślub. To my mieliśmy się 

background image

całować i przyjmować życzenia.

Płakała długo, miotana sprzecznymi uczuciami -

wściekłością, zawiścią i rozpaczą. Tak długo udawało jej się 
trzymać uczucia pod kontrolą - starała się być bez przerwy 
zajęta i prawie nie zdawała sobie sprawy z tego, jak długo już 
Mac leży nieprzytomny.

Upłynęło niemal pół roku. Z książek, które przeczytała, 

dowiedziała się, że im dłużej trwa taka sytuacja, tym szanse na 
wyzdrowienie stają się mniejsze. Przez cały ten czas, kiedy tak 
kursowała między oddziałem położniczym a pokojem Maca, 
była przekonana, że jego powrót do zdrowia jest tylko kwestią 
czasu. Przez wszystkie te dni, tygodnie i miesiące nie 
pozwoliła sobie na chwilę zwątpienia. Nie dopuszczała do 
siebie myśli o tym, przed czym ostrzegał ją profesor Squires -
że być może jej zabiegi doprowadzą do tego, że Mac się 
obudzi, lecz nie odzyska dawnej formy.

Nie zastanawiała się dotąd, czy przypadkiem nie byłoby 

lepiej, gdyby umarł pewnego dnia we śnie, spokojnie i bez 
bólu, nie odzyskując przytomności, niż obudził się, nie 
odzyskując jednak dawnej sprawności psychicznej. Czy w 
takim razie naprawdę wyświadcza mu przysługę, jeśli jego 
dalsze życie miałoby przypominać wegetację?

Do tej pory podtrzymywała się na duchu, wierząc, że Mac 

wyzdrowieje zupełnie. A jeśli to niemożliwe? Jeżeli przez cały 
czas tylko się łudzi?

- No, no, tylko nie to - usłyszała nagle czyjś głos. - Nie 

pozwolę, żeby ktoś topił moich pacjentów we łzach.

Jakiś mężczyzna wcisnął jej do ręki papierową chusteczkę 

i delikatnie usadził ją na krześle. Wytarła twarz, lecz łzy wciąż 
spływały jej po policzkach i z trudem rozpoznawała 
człowieka, który się nad nią pochylał.

- Karo, kochana, rozchorujesz się, jeśli będziesz się tak 

zachowywać - usłyszała i w końcu rozpoznała głos profesora.

background image

- Och, przepraszam. Nie chciałam płakać, ale... -

Potrząsnęła głową, nie mogąc dalej mówić.

- Myślałem, że zdążyłaś się już wypłakać przez te 

wszystkie miesiące - rzekł spokojnie. - To zrozumiałe, że...

- Nie, nie mogłam - wydusiła. - Gdybym pozwoliła sobie 

na rozpacz, nie miałabym tyle siły. Musiałam być silna...

- Nonsens - przerwał jej tonem zupełnie innym niż 

zwykle. - Wszyscy musimy sobie od czasu do czasu popłakać, 
pozwolić na chwile słabości. Jesteśmy przecież tylko ludźmi.

Jego współczujący uśmiech sprawił, że Kara ponownie 

wybuchnęła płaczem. Szlochała, nie mówiąc ani słowa, 
poddając się długo powstrzymywanej rozpaczy. Dopiero po 
kilku minutach, kiedy wreszcie zaczęła się uspokajać, zdała 
sobie sprawę, że profesor wciąż stoi obok, trzymając rękę na 
jej ramieniu, i czeka cierpliwie, aż ona się wypłacze.

- Och, przepraszam... - wydusiła, dotykając chusteczką 

mokrej plamy na sukience. - Nie chciałam...

- Już dobrze. - Przytrzymał jej rękę. - Cieszę się, że 

mogłem się przydać, choćby tylko w roli chusteczki. -
Uśmiechnęła się przez łzy. - No, już lepiej. A teraz powiesz 
mi, co się stało, czy mam zgadnąć?

Chwycił stojące obok krzesło, obrócił je i usiadł na nim 

okrakiem, składając ręce na oparciu.

- Z twojego stroju wynika, że byłaś na jakiejś 

uroczystości, która wprawiła cię w przygnębienie.

- Wiem, że to niemądrze tak płakać, zwłaszcza teraz -

odparła, wydmuchawszy energicznie nos w chusteczkę. - Tyle 
czasu już upłynęło od wypadku, a dotąd nie płakałam.

- Dlatego w końcu nie wytrzymałaś. Zwłaszcza po tym, 

jak się okazało, że Mac reaguje na dźwięki. Muszę ci 
powiedzieć, że osiągnęłaś dużo więcej, niż się spodziewałem.

- A czego się pan spodziewał? - spytała, czując, że ma w 

sobie dość siły, by stawić czoło najgorszemu.

background image

- Szczerze? - zapytał, a ona skinęła głową.
- Powiedziałem ci kiedyś, że może lepiej będzie po prostu 

dać Macowi spokój. Wynikało to z moich doświadczeń, jakie 
miałem z pacjentami znajdującymi się w podobnym stanie. 
Oprócz tego słabego odruchu gardłowego, który pokazałaś, 
kiedy odłączyliśmy respirator, właściwie niczego więcej się 
nie spodziewałem.

- Ale on w końcu zaczął samodzielnie oddychać.
- To prawda. Miałem jednak pewne wątpliwości wobec 

tego, co z Mikiem osiągniecie. Nie sądziłem, że to przyniesie 
skutki.

- A jednak przyniosło.
- Zgadza się. Mac żyje, a w dodatku jego stan poprawia się 

z miesiąca na miesiąc. Widząc to, sam zacząłem interesować 
się trochę tą metodą. Sześć miesięcy temu nie dawałem mu 
właściwie żadnych szans. A teraz... Możliwości wydają się 
nieograniczone. Chętnie wysłałbym wszystkich moich 
pracowników na taki kurs, na jakim był Mac z Mikiem.

- To byłoby możliwe?
- Gdyby pozwoliły na to finanse... - odparł, krzywiąc się

lekko. - Obserwowałem pracę mózgu Maca od miesięcy i 
stopniowo zrewidowałem swoje opinie dotyczące metod, które 
stosowaliśmy do tej pory. Gdybyś teraz mnie spytała, jakie 
daję mu szanse na wyzdrowienie, to obserwując wyniki 
waszej terapii i biorąc pod uwagę twoje poświęcenie, 
powiedziałbym, że ogromne.

- Nie jestem pewna, czy pan nie przesadza tylko po to, 

żeby podnieść mnie na duchu. Ale jeśli powie pan coś jeszcze, 
to chyba znowu się rozpłaczę - odparła Kara.

- Tylko nie to! - zaprotestował, wstał z krzesła i odstawił 

je pod ścianę. - Jeśli moja marynarka skurczy się od twoich 
słonych łez, żona każe mi przejść na dietę.

Kara zaśmiała się, pociągając nosem, i spojrzała na 

background image

profesora, który pomachał jej na pożegnanie, wychodząc z 
pokoju. Odkryła przy tym, że tym razem śmiech przyszedł jej 
łatwiej, niż się spodziewała.

- Masz dziś iść na badania - przypomniała Sue Karze,

kiedy szły na oddział położniczy.

Sue przyjechała dziś rano do szpitala razem z Mikiem. 

Przeprowadzili się do nowego mieszkania, które znajdowało 
się po drugiej stronie miasta. Przyjaciółka wpadła do pokoju 
Kary na herbatę, a potem obie wybrały się na dyżur.

- Dzięki za przypomnienie. Wiedziałam, że dziś mam 

badania, ale zupełnie zapomniałam jakie - odparła Kara. - Ale 
nie jest tak źle - dodała ze śmiechem. - Nie opuściłam dotąd 
żadnej wizyty i wszystko idzie dobrze, zupełnie jak w 
podręczniku.

- Hm, wciąż jednak wydaje mi się, że trochę za mało 

ważysz. Nie odzyskałaś tych kilogramów, które straciłaś po
wypadku Maca. W każdym razie, niech będzie jak jest, ale 
chyba już pora, żebyś zaczęła się przygotowywać na przyjście

 dziecka na świat. Wiem, że jesteś bardzo zajęta Makiem, 

ale kiedy dziecko się urodzi, będziesz musiała poświęcić mu 
większość czasu.

Karę nagle ogarnęło poczucie winy.

- Wiem - przyznała z westchnieniem. - Chyba kupiłaś

więcej rzeczy dla mojego dziecka niż ja do tej pory. Ale będę
miała sześć tygodni urlopu macierzyńskiego i może jeszcze 
zdążę ze wszystkim.

-Ze wszystkim? A czy zaczęłaś już rozglądać się za jakimś 

mieszkaniem?

-Jak to? - Kara zamarła. - Dlaczego miałabym to robić? 

Och, Boże, nie pomyślałam...

-No właśnie. Wiesz, że w bloku dla pielęgniarek nie ma 

miejsca dla matek z dziećmi. Będziesz musiała się 
wyprowadzić, kiedy dziecko się urodzi, a najlepiej zrobić to 

background image

wcześniej. Mike i ja pomożemy ci przewieźć rzeczy.

-Dzięki, ale... - Kara wciąż czuła się oszołomiona. A więc 

nie będzie mogła dalej mieszkać tam gdzie teraz. Jak to się 
stało, że dotąd sobie tego nie uświadomiła? Mieszkanie w 
bloku dla pracowników było bardzo wygodne. Wszędzie 
miała blisko - na swój oddział i do Maca.

Była jednak na tyle zapobiegliwa, że zarezerwowała już 

miejsce w szpitalnym żłobku. Po urlopie macierzyńskim 
będzie przecież musiała wrócić do pracy. Nawet gdyby Mac 
jeszcze dziś odzyskał przytomność, upłynęłoby 
prawdopodobnie wiele miesięcy, zanim byłby w stanie znowu 
pracować, jeśli w ogóle by się do tego nadawał.

Pieniądze z ubezpieczenia zdrowotnego oraz 

odszkodowanie wypłacone za zniszczony samochód 
pokryłyby koszty opieki nad Makiem. Jednakże, ponieważ do 
ślubu jednak nie doszło, sama Kara nie otrzymała żadnych 
pieniędzy i musiała zarabiać na siebie i dziecko. W dodatku 
niedługo nie będzie miała gdzie się podziać. Jakie mieszkanie 
zdoła wynająć za pielęgniarską pensję? Nie chciała 
przeprowadzać się do jakiejś wilgotnej i obskurnej nory, 
zwłaszcza z dzieckiem.

Pierwszą połowę dyżuru spędziła na oddziale 

ginekologiczno - położniczym, ale tego dnia zupełnie nie 
mogła się skupić. Wciąż myślała o problemach, które 
uświadomiła jej Sue.

Do chwili, gdy zaczęła przyjmować pacjentki w poradni 

przedporodowej, nie wpadła na żaden rozsądny pomysł. 
Rozbolała ją tylko głowa i wzrosło jej ciśnienie. Do tej pory 
potrafiła przecież radzić sobie w życiu. Zanim poznała Maca, 
była samodzielna od chwili śmierci rodziców.

Życie wtedy było jednak łatwiejsze. Teraz miała na głowie 

o wiele więcej: terapię Maca, dbanie o własne zdrowie 
podczas ciąży, zbliżający się poród, konieczność 

background image

samodzielnego wychowania dziecka, kłopoty finansowe i 
mieszkaniowe... Ta lista zdawała się nie mieć końca.

Jej niepokoje przybrały jednak zupełnie inną postać, gdy 

zaczęła rozmawiać ze swoimi pacjentkami, zwłaszcza tymi, 
które miały rodzić pierwszy raz. Mniej interesowały ją 
zwierzenia kobiet spodziewających się drugiego lub kolejnego 
dziecka. Dziękowała jednak Bogu, że nie znajduje się w takiej 
sytuacji jak pewna pacjentka, którą szef usiłował zmusić do 
rezygnacji z pracy. Mogła wziąć urlop macierzyński, lecz 
potem czekało ją wymówienie. Inne kobiety miały kłopoty 
małżeńskie; martwiły się, czy uda im się znaleźć odpowiednią 
opiekunkę do dziecka i czy będzie je na to stać.

- Nie jest tak źle - powiedziała Kara do Sue, gdy 

sprzątały gabinet po dyżurze. - Mam dobrą pracę, do której 
mogę wrócić po urlopie, i miejsce w żłobku dla dziecka. Jeśli 
znajdę jakieś mieszkanie, wszystko powinno ułożyć się 
dobrze.

-Naprawdę tak myślisz? - spytała Sue z powątpiewaniem.

- A co zrobisz, jeśli dziecko będzie płakać przez całą noc i nie 
zmrużysz oka? A jak zachoruje? Jeśli będziesz sama, nikt ci 
nie pomoże.

-To co mam zrobić? - rzuciła, zirytowana, że przyjaciółka 

z taką łatwością wytyka słabe strony jej pospiesznie 
nakreślonego scenariusza. - Przecież nie poproszę Maca, żeby 
zajął się dzieckiem.

Sue nie odzywała się przez całą drogę do pokoju Kary, 

która zaczęła w końcu mieć wyrzuty sumienia, że napadła na 
przyjaciółkę. To nie była wina Sue, że miała rację.

-Przepraszam cię - rzekła Kara, gdy zamknęły za sobą 

drzwi do pokoju. - Zachowałam się okropnie. Nie będę ci 
miała za złe, jeśli przestaniesz się mną zajmować. 
Towarzystwo Mike'a jest z pewnością dużo lepsze od mojego.

-Inne, a nie lepsze - odparła Sue szczerze i uścisnęła rękę 

background image

Kary, a potem opadła na łóżko i zdjęła buty. - Posłuchaj. 
Wiem, że to wygląda tak, jakbym szukała dziury w całym, ale 
po prostu martwię się o ciebie. Mac nadal potrzebuje pomocy, 
ty musisz pracować na pełnym etacie, a kiedy dziecko się 
urodzi... Teraz jesteś zdrowa, ale co się stanie, jak poczujesz 
się rozrywana w trzech różnych kierunkach?

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Karo, słyszałaś o tej pacjentce z okulistyki? – spytała

Sue, wpadając na oddział parę minut przed rozpoczęciem
dyżuru.

Zwykle przychodziła do pracy pół godziny wcześniej, ale 

najwidoczniej ostatnio ona i Mike wykorzystywali ten czas w 
inny sposób. Cokolwiek to było, sprawiało, że Sue miała 
rumieńce na policzkach, a Mike chodził wyjątkowo 
energicznym krokiem. Karę zaczynała powoli ogarniać 
zazdrość; skutecznie jednak broniła się przed nią. Cieszyła się, 
że Sue jest szczęśliwa.

- Co z tą pacjentką? - zapytała, trzymając cierpliwie 

kubek z herbatą i czekając, aż przyjaciółka zdejmie płaszcz.

Październik przyniósł z sobą wichury i deszcze; nic nie 

zapowiadało zmiany pogody. Zanosiło się natomiast na długą, 
ponurą zimę.

- Mike opowiedział mi o tym wczoraj wieczorem. Dzięki -

rzekła, odbierając herbatę i od razu opróżniła kubek do 
połowy. - Marzyłam o tym, żeby się napić czegoś ciepłego. 
Zostawiliśmy samochód na samym końcu parkingu, a dziś 
okropnie wieje.

- Ale ta pacjentka... - powtórzyła Kara, widząc, że Sue jest 

tego dnia wyjątkowo rozkojarzona.

- No właśnie. Leczyła się prawie już od dziesięciu lat,

ponieważ nie widziała na jedno oko, chociaż nie wykryto w 
nim żadnych zmian. Z braku innej diagnozy orzeczono, że to 
zwyrodnienie plamki.

Sue była najwyraźniej bardzo przejęta swą relacją - cały 

czas chodziła po pokoju, wymachując kubkiem. Na szczęście
był już prawie pusty.

- Mike badał ją zaraz po tym, jak przeniósł się do naszego

szpitala, i odkrył, że zachowała mimo wszystko pewną 

background image

zdolność widzenia obwodowego.

- No i co?
- Kiedy zbadał ją dokładniej, stwierdził, że jedno oko, to 

niewidome, nie porusza się tak samo jak drugie. A ponieważ 
w takim przypadku do mózgu często wysyłany jest podwójny 
obraz, który wprowadza zamieszanie, więc to oko po prostu 
się wyłączyło.

- Nie wiedziałam, że takie rzeczy się zdarzają.
- Ani ja - przyznała Sue. - W każdym razie Mike zaczął 

pobudzać jej mięśnie oczne przez inne obszary ciała, głównie 
dłonie i stopy, tak samo jak robisz to z Makiem. Kazał jej też 
wykonywać specjalne ćwiczenia odblokowujące mięśnie 
obwodowe, żeby gałki oczne mogły poruszać się 
jednocześnie.

- I co dalej? Po twojej minie widzę, że wszystko dobrze się 

skończyło.

- Wczoraj ta kobieta była u Mike'a i okazało się, że zaczęła 

widzieć na tamto oko!

- Naprawdę! - Kara nie ukrywała zdumienia. - Widzi 

zupełnie dobrze, czy tylko zarysy przedmiotów?

- Samym tym okiem może spokojnie czytać gazetę, a jej 

mąż powiedział, że nigdy nie widział jej tak szczęśliwej.

- Świetnie! Ciekawe, jaka będzie następna sztuczka 

Mike'a?. Może chodzenie po wodzie?

- Prawdę mówiąc, cieszył się chyba tak samo jak ona. 

Kiedy opowiadał mi o tym, nie mogłam pojąć wszystkich 
szczegółów. Nic nie mówił, ale czułam, że chciałby podzielić 
się tym z Makiem. On by go doskonale zrozumiał.

- No i z kim w końcu porozmawiał?
- Skontaktował się z tym kręgarzem, który kiedyś polecił 

mu kurs profesora Carricka. Ten człowiek znał kilka 
podobnych przypadków i Mike zaprosił go do nas na lunch w 
czasie weekendu, żeby mogli porozmawiać. Chyba niewielu 

background image

lekarzy się na tym zna, skoro Mike może pogadać na ten temat 
tylko z kręgarzem, który był na kursie.

- Jeśli zobaczysz tego człowieka, przekaż mu moje 

podziękowania za to, że skontaktował Maca i Mike'a z 
profesorem Carrickiem. Gdyby nie to... - Kara bezradnie 
pokręciła głową.

Gdyby Mike i Mac nie zajęli się stosowaną neurologią 

kliniczną, nie wiadomo, co teraz byłoby z Makiem. Czy jego 
życie przypominałoby wegetację? A może już by nie żył?

Ona znowu jest tutaj... Nareszcie.
Tak dawno nie słyszałem jej głosu. Już zaczynało mi się 

wydawać, że ją wymyśliłem.

Ma taki łagodny głos. Ciepły i czuły, zupełnie jak jej 

dłonie, kiedy dotyka mojego ciała.

Masuje mięśnie, unosi moje ręce i nogi i naciąga we 

wszystkich kierunkach. Wiem, że to dla niej trudne, ponieważ 
słyszę to w jej głosie. Gdybym tylko mógł jej pomóc...

Śpiewa mi wesołe, proste piosenki o czarnym baranie,

ptaszkach i kotkach. Są takie kojące i dają poczucie 
bezpieczeństwa.

To jednak dziwne. Nie wiem dokładnie, co to za piosenki, 

ale wydaje mi się, jakbym je kiedyś znał, dawno, dawno 
temu...

Podobnie jest z innymi dźwiękami... Jakieś szelesty, 

trzaski i stuki. Są nowe, lecz jednocześnie znane, tak samo jak 
słowa, które im towarzyszą.

„Kruszę skorupkę od jajka", powiedziała i nagle, kiedy 

usłyszałem ten dźwięk, wiedziałem, o co jej chodzi. W mojej 
głowie pojawił się obraz.

Ona mówi przez cały czas i, zamiast odpływać w 

ciemność, próbuję skupiać się na jej słowach. „Kocham cię", 
powtarza i wtedy czuję, jak ogarnia mnie ciepło.

background image

Inne słowa nie są tak jasne. Jakby nie miały konkretnego

znaczenia, lecz w jakiś sposób przemawiały prosto do moich 
uczuć, pobudzały wszystkie zakamarki mojego ciała. Krew 
jakby krąży wtedy szybciej, płuca nabierają więcej powietrza. 
Jest tak, jakby życie coraz bardziej pragnęło wyrwać się z 
ciemnej klatki, w której zostało uwięzione.

- Państwo Lidyatt, proszę do środka - powiedziała Kara,

obawiając się tego, co za chwilę nastąpi.

Na szczęście tego rodzaju wiadomości przekazywał 

zwykle lekarz położnik. Ona miała tylko stać z boku i w razie 
potrzeby pocieszać pacjentkę. Chociaż właściwie jak mogła 
dodać jej otuchy, skoro sama była w siódmym miesiącu ciąży, 
która przebiegała normalnie, podczas gdy ta kobieta...

- Jak pani pamięta - zaczął położnik, wytrącając Karę z 

zamyślenia - martwiliśmy się ostatnio, że płód nie rozwija się 
zbyt dobrze. Zrobiliśmy dodatkowe badanie krwi i moczu i 
wysłaliśmy panią na usg.

- Tak. Mówiłam siostrze, że prawie nie czułam ruchów 

dziecka od czasu poprzedniej wizyty. Nie odżywiałam się 
ostatnio właściwie i myślałam, że to z tego powodu.

- Obawiam się, że nie o to chodzi - odparł lekarz łagodnie.

- Przykro mi, ale puls płodu jest niewyczuwalny. Wygląda na 
to, że po ostatnim usg dziecko po prostu zmarło.

Kara była wdzięczna koledze za to, że nie użył fachowego 

określenia „poronienie chybione", ponieważ brzmiało ono 
nieludzko i zimno. Tego rodzaju przypadki nie zdarzały się 
często, zwłaszcza w późnym okresie ciąży. Kara jednak 
potrafiła sobie wyobrazić, jak załamana musiała poczuć się 
kobieta.

- Kiedy to się stało i dlaczego? - spytał zrozpaczony mąż.
- W ciągu ostatnich czterech tygodni. Podczas ostatniej 

wizyty puls był jeszcze wyczuwalny. A dlaczego? Dowiemy 

background image

się tego po porodzie, ale często w takich przypadkach nie 
udaje się ustalić przyczyny.

- Jeśli nie wiadomo, czemu tak się dzieje, jak można temu 

zapobiegać?

- To bardzo rzadkie przypadki. Nie znam danych 

statystycznych, ale od początku mojej praktyki lekarskiej nie 
trafiłem na podobny przypadek.

W niewielkim tylko stopniu pocieszyło to pogrążonych w 

smutku małżonków. Prowadząc ich do jednego z gabinetów 
po drugiej stronie oddziału, Kara miała nadzieję, że zdobędą 
się na odwagę, aby kiedyś spróbować jeszcze raz. Tymczasem 
jednak kobietę czekał przykry zabieg sztucznie wywołanego 
porodu. Wiedziała od początku, że ból, jakiego doświadczy, i 
tak nie przywróci jej dziecku życia.

Atmosfera w pokoju była napięta, gdy Kara robiła 

przygotowania do zabiegu. Stojak do kroplówki wyglądał 
dziwnie złowieszczo, podczas gdy zwykle był zwiastunem 
pomocy. Z powodu ryzyka wystąpienia syndromu martwego 
płodu, Kara musiała czuwać przy pacjentce od chwili podania 
oksytocyny. Kobieta nosiła w sobie martwe dziecko już od 
pewnego czasu i istniało niebezpieczeństwo, że podczas 
porodu może wystąpić silne krwawienie. Właściwie to dobrze, 
Że małżonkowie nie zdają sobie z tego sprawy. Nie dość, że 
cierpią po utracie dziecka, to jeszcze teraz obawialiby się 
powikłań, które mogą zagrozić zdrowiu niedoszłej matki.

No i stało się. Część łożyska została w środku i panią 

Lidyatt trzeba było szybko zawieźć do sali operacyjnej, by 
wyłyżeczkować pozostałe fragmenty. Na szczęście udało się 
znaleźć potem dla niej osobny pokój. Kara słyszała kiedyś 
przerażające opowieści z innych szpitali o kobietach, które po 
urodzeniu martwego dziecka musiały dochodzić do siebie w 
wieloosobowych salach, otoczone szczęśliwymi matkami i 
zdrowymi noworodkami.

background image

Po zabiegu Kara zawiozła pacjentkę do pokoiku, do 

którego nie docierał płacz niemowląt, i przyprowadziła tam jej 
męża.

- To był chłopiec - rzekła w pewnym momencie kobieta, 

jakby zupełnie zapomniała, że Kara doskonale o tym wie. Pan 
Lidyatt, o twarzy szarej i wymizerowanej, wyszedł na chwilę z 
pokoju, by rozprostować nogi.

W głosie kobiety wyczuwało się ogromne cierpienie. Kara 

próbowała sobie wyobrazić, jak by się czuła, gdyby to jej
dziecko zmarło, lecz sama myśl o tym wydawała jej się nie do 
zniesienia. Rozwijające się w niej nowe życie powstało z 
miłości jej i Maca i miała wrażenie, że gdyby umarło, czułaby 
się tak, jakby straciła wszelki kontakt z Makiem.

- Był taki śliczny - szepnęła pani Lidyatt. Łzy spływały jej 

po policzkach. - Kiedy dała nam pani go potrzymać, wydał mi 
się taki cudowny. Zupełnie doskonały, bez żadnych śladów, że 
coś się stało. Wyglądał, jakby po prostu spal. - Spojrzała na 
Karę oczami pełnymi bólu. - Nie zasłużył na śmierć. Nie 
zrobił nic złego, a my tak bardzo go pragnęliśmy. 
Kochalibyśmy go nawet wtedy, gdyby nie był taki ładny.

- Oczywiście - odparła Kara, sięgając po pudełko z 

chusteczkami. - To zupełnie naturalne.

- Już biorąc ślub, planowaliśmy, że będziemy mieli 

dziecko. Dom jest wystarczająco duży, no i mamy ogród.

Kara chciała ją pocieszyć, mówiąc, że następnym razem z 

pewnością im się uda i będą wspaniałymi rodzicami. Czuła 
jednak, że jeszcze za wcześnie wspominać o następnym 
dziecku, gdy nie doszli do siebie po utracie pierwszego.

Pan Lidyatt wrócił w chwili, gdy dyżur Kary dobiegał 

końca, pożegnała się więc i wyszła. Wiedziała, że jeśli w nocy 
nie wystąpią żadne komplikacje, nie zastanie już tej pary w 
szpitalu, kiedy przyjdzie tu ponownie.

- Och, Mac, ona była taka zrozpaczona - powiedziała,

background image

przygotowując się do codziennych ćwiczeń z Makiem. – Nie
wiem, co bym zrobiła na jej miejscu. Pewnie byłoby ze mną
jeszcze gorzej, ponieważ dużo o tym wiem.

Znajomość pewnych zagadnień medycznych zwiększała

także jej obawy o Maca. Do tej pory specjalizowała się w 
położnictwie i niewiele wiedziała o opiece nad pacjentami W 
stanie śpiączki. Teraz jednak znała się na tym doskonale i 
zdawała sobie sprawę, jak trudny i powolny może być po wrót 
do zdrowia pacjentów z urazami neurologicznymi. Dzięki niej 
Mac nie cierpiał zbytnio z powodu odleżyn, jego płuca także 
były w niezłym stanie, nie wpływało to jednak na ogólne 
rokowania w jego przypadku.

Po ćwiczeniach rozciągających mięśnie i stawy Kara za

brała się do nowego rodzaju zadań, które Mike zlecił jej
poprzedniego wieczoru.

- Nasza pamięć pracuje na wielu różnych poziomach 

wyjaśnił jej wtedy. - Codziennie wykonujemy pewne 
czynności, takie jak parzenie herbaty czy wrzucanie biegów w 
samochodzie, ale nie musimy za każdym razem myśleć o tym, 
co robimy, ponieważ powtarzamy to często i w naszym mózgu 
wytwarzają się odpowiednie mechanizmy. - Czy dotyczy to 
także takich czynności jak golenie się i mycie zębów? -
zapytała, przypominając sobie coś, o czym przeczytała w 
jednej z książek Maca.

- Oczywiście. Takie mechanizmy przechowywane są w 

naszej pamięci trochę tak jak zapasowe kopie plików w 
komputerze.

- Proszę cię, tylko bez takich porównań - zaprotestowała. -

Nie znam się na komputerach.

- Spróbuję to uprościć. Mózg, podobnie jak komputer, 

tworzy kopie mechanizmów, którymi często się posługujemy. 
Oznacza to, że jeśli dana informacja zostanie usunięta z 
jakiegoś obszaru, można „odtworzyć" ją z innego miejsca i 

background image

nauczyć się określonej czynności ponownie.

- Ale co to znaczy w przypadku Maca? Czego powinien 

się ponownie nauczyć?

- Na tym etapie chodzi o najbardziej podstawowe 

czynności, takie jak golenie, o którym wspominałaś. Musisz 
też mówić mu po kolei, co robisz, że na przykład 
rozprowadzasz pianę po jego twarzy, wkładasz mu do ręki 
maszynkę i przesuwasz nią po podbródku.

- Czy to nie będzie niebezpieczne?
- Możesz najpierw ogolić go sama, potem usunąć ostrze z 

maszynki i po prostu ćwiczyć z nim tę czynność. Opisuj cały 
czas, co robisz, aby jego mózg mógł odnaleźć zapasową kopię 
informacji i ją sobie przyswoić.

Tego dnia Kara miała zrobić tego rodzaju ćwiczenie po raz 

pierwszy. Postanowiła zacząć od prostej czynności, którą z 
pewnością powtarzał już w życiu od najmłodszych lat.

- Pora, żebyś umył sobie twarz, Mac - powiedziała, 

poczym zmoczyła gąbkę w misce z wodą i dotknęła nią jego
dłoni. - Czujesz, jaka ciepła? To przyjemne, prawda?

Niewygodnie jej było pochylać się nad nim, ponieważ 

brzuch miała już całkiem spory, przysiadła więc na brzegu 
łóżka.

- Zobacz, jaka miękka ta gąbka. Przetrzemy teraz twoje

czoło i nos. Będziesz zachwycony, kiedy zobaczysz, jaki jest
teraz prosty. Ani śladu tamtego skrzywienia. Teraz masz profil 
arystokraty - dodała i zaśmiała się cicho. - Czujesz, jaki masz 
zarost? Będziemy musieli to niedługo ogolić.

Przypomniała sobie nagle, jak całowała się z Makiem po 

raz pierwszy. Policzki miała potem zaczerwienione od jego 
szorstkiego, jednodniowego zarostu. Mac przepraszał ją i 
obiecał później, że będzie się golił dwa razy dziennie.

- Pamiętasz? - spytała, upewniwszy się najpierw, czy 

drzwi są zamknięte. Włożyła maszynkę bez ostrza do ręki 

background image

Maca i przytrzymała ją swoją dłonią. - Parę razy zapomniałeś. 
Zaciągnąłeś mnie do sypialni, kiedy tylko weszłam do domu, i 
zacząłeś mnie całować, ale zaraz potem przypomniałeś sobie, 
że mnie kłujesz, i poszliśmy do łazienki.

Zawsze lubiła patrzeć, jak Mac się goli. Zwykle kojarzyło 

jej się to z tym, co potem następowało. Poczuła, jak ogarnia ją 
fala ciepła. Spędzała jednak przy łóżku Maca tyle czasu, 
dotykając go i mówiąc do niego, że dziwne by było, gdyby nie 
nachodziły ją wspomnienia ich wspólnych uniesień. Jeszcze 
bardziej wstrząsnęło nią, gdy zobaczyła, że temat jej 
monologu, którego celem było pobudzenie obszaru mózgu 
związanego z najbardziej typowymi męskimi odruchami, 
odniósł pożądany skutek. Zamilkła na chwilę, ponieważ sama 
poczuła się zbyt podniecona i zakłopotana.

Jeśli Mac wyzdrowieje.... Kiedy Mac w końcu 

wyzdrowieje, poprawiła się szybko, będę musiała mu 
opowiedzieć, przez co musiałam przejść. Dziękowała Bogu, 
że Mikę jest tak bliskim przyjacielem, w przeciwnym 
wypadku czułaby się chyba zbyt zażenowana, by opowiedzieć 
mu o pewnych rzeczach.

Czegoś mi brakuje.
Czasami już prawie wiem, innym razem gubi się to w 

otchłani ciemności, która wciąż czai się dookoła.

Kim ona jest? Dlaczego tu przychodzi? Czemu wydaje mi 

się kimś tak ważnym?

Za każdym razem kiedy przychodzi, czuję się tak, jakbym 

czekał na nią bez przerwy. Mam wrażenie, że istnieje między 
nami jakaś szczególna więź.

Zawsze gdy ogarnia mnie zmęczenie, ona, jakby czytała w 

moich myślach, przerywa to, co robiła, i po prostu trzyma 
mnie za rękę lub kładzie głowę na moim ramieniu.

Sprawia, że zaczynam chcieć... tęsknić... no właśnie, za 

czym? W mojej głowie pojawiają się jakieś obrazy. Jakby ona 

background image

je tam wstawiała... Nas obojga... razem.

Myśl o tym jest taka przyjemna, zwłaszcza wtedy, gdy ona 

opisuje nas dwoje i wodę, która po nas spływa.

Te sceny wywołują miłe uczucia, które sprawiają, że 

każda komórka mojego ciała nagle ożywa... Gdybym tylko 
wiedział, kim ona jest i dlaczego chce, żebym wyobrażał sobie 
nas w ten sposób...

- Cześć, Joanne. Co tam słychać na oddziale? – zapytała

Kara, wchodząc do gabinetu.

Cieszyła się, że tego dnia kończyła dyżur o trzeciej. 

Jednakże do wieczora, kiedy to na oddziale neurologicznym 
zapadała cisza, pozostało jeszcze wiele godzin.

Ten dzień był szczególny z powodów, którymi nie chciała 

się z nikim dzielić. Szykowała dla Maca pewną 
niespodziankę.

Sue i Mike zapraszali ją tego dnia do siebie na kolację, 

lecz Kara jakoś się wymówiła. Teraz trochę tego żałowała, 
ponieważ była zdenerwowana i kontakt z przyjaciółmi dobrze 
by jej zrobił.

- Wszystko po staremu - odparła przyjaźnie Joanne.
- Przybył ktoś nowy?
- Jedną osobę przywiozą jeszcze dziś wieczorem. Na 

przedmieściu wydarzył się wypadek i jedna z ofiar trafi do 
nas, bo gdzie indziej nie ma już miejsca dla dzieci, a on ma 
zaledwie piętnaście lat.

- Co się stało?
- Wybrał się na rowerze do kolegi i kiedy znalazł się na 

drodze, zauważył, że ktoś ukradł mu światła". Paliły się 
latarnie, a on miał na sobie odblaskową kurtkę, więc pomyślał, 
że nie ma sensu wracać do domu.

- I co, najechał na niego samochód?
- Nie. Kiedy zjeżdżał ze wzgórza około kilometra od 

domu, wpadł na stojący na ulicy, nie oświetlony kontener. 

background image

Jechał chyba z prędkością pięćdziesięciu kilometrów na 
godzinę.

- Uszkodził sobie kręgosłup?
- Nie wiem. Słyszeliśmy tylko, że uderzył głową w 

stalową ramę. Ma pękniętą czaszkę i jest teraz operowany.

Kara zastanawiała się, jakie szanse na wyzdrowienie ma 

ten chłopiec. Wiedziała jednak, że teraz nikt nie odpowie jej 
na to pytanie. Minie zapewne wiele dni, jeśli nie tygodni czy 
miesięcy, zanim cokolwiek będzie wiadomo, tak jak w 
przypadku Maca.

- Pan Weaver za to dochodzi do siebie po operacji -

oznajmiła Joanne. - Odzyskał przytomność, kiedy jego żona
siedziała przy łóżku. Omal nie oszalała z radości.

Kara rozmawiała z panią Weaver w dniu operacji jej 

męża. Usuwanie złośliwego guza z jego mózgu zabrało 
profesorowi Squiresowi kilka godzin. Lekarz był jednak 
dobrej myśli i nie spodziewał się powikłań. I rzeczywiście, 
okazało się teraz, że pacjent odzyskał już świadomość.

- Jest zupełnie przytomny? Wie, co się dzieje dookoła?
- Pewnie. W dodatku zaraz po obudzeniu spytał żonę, czy 

przed wyjściem do szpitala nie zapomniała nakarmić jego 
złotej rybki - odparła Joannę ze śmiechem.

- A co z innymi? Na przykład panią Frazer?
- Powoli dochodzi do normy. Jutro rano pewnie 

przeniesiemy ją na zwykłą salę. Po wylewie ma częściowy 
niedowład lewej strony ciała, ale rehabilitacja może jej trochę 
pomóc. Podobnie z panem Lao. Jeśli dobrze mu minie noc, 
jutro przeniesiemy go na oddział męski.

- A więc będą puste łóżka? - zdziwiła się Kara. Na 

oddziale intensywnej terapii rzadko się to zdarzało.

- Nie sądzę, żeby tak było długo, skoro mamy przyjmować 

pacjentów z pediatrii. Poza tym już zaczynają się pojawiać 
pierwsze ofiary tegorocznej grypy. Lada dzień będziemy mieć 

background image

starszych wiekiem pacjentów, których trzeba będzie podłączyć 
do respiratora, a wtedy zrobi się tłoczno jak zawsze.

- Mam nadzieję, że jakoś sobie poradzicie - odparła Kara, 

kierując się w stronę pokoju Maca. - Pewnie się jeszcze dziś 
zobaczymy.

- Jeśli chcesz, mogę ci za jakiś czas przynieść kawę albo 

herbatę - zaoferowała pielęgniarka.

Kara zatrzymała się w pół kroku na myśl o tym, że ktoś 

mógłby wejść nagle bez pytania do pokoju Maca.

- Nie, dziękuję, Joanne. Napiję się, kiedy skończę.
- Masz w planie coś specjalnego? Dziś będzie pokaz 

sztucznych ogni. Po tej stronie szpitala, żeby pacjenci z 
oddziału dziecięcego mogli go zobaczyć

- Pewnie dziś będę robić to co zwykle - odparła Kara 

nieprzekonująco. - No wiesz, chcę opowiadać mu o rzeczach, 
które zna z przeszłości. Może mu się coś przypomni?

Jaonne skinęła głową. Znała zalecenia Mike'a i 

opiekowała się Makiem od samego początku, interesowała się 
więc postępami w jego terapii.

Karę dręczyły nieco wyrzuty sumienia, że nie była z 

Joanne szczera, nie chciała jednak mówić nikomu, co 
zaplanowała na ten wieczór. Szybko się pożegnała i ruszyła do 
pokoju Maca.

- Cześć, Mac. - Wyłączyła górne światło i opuściła rolety. 

Miała ochotę zamknąć drzwi na klucz, ale zdrowy rozsądek 
podpowiedział jej, by tego nie robiła. Nigdy by sobie nie
wybaczyła, gdyby w razie czego ludzie z personelu nie mogli
dostać się do pokoju.

Odwróciła się do Maca, przystanęła i popatrzyła na niego 

tak, jakby widziała go po raz pierwszy. Mała lampka nad 
głową oświetlała go niczym reflektor aktora na scenie. 
Dopiero teraz Kara dostrzegła srebrzyste pasemka w jego 
ciemnych włosach. Siedem miesięcy walki o przetrwanie 

background image

sprawiło, że zaczął siwieć na skroniach. Miał tylko trzydzieści 
dwa lata - trzydzieści trzy kończył w lutym - przedwczesna 
siwizna była najwyraźniej ceną, jaką musiał zapłacić za 
wypadek.

Już od dawna nie poruszał się samodzielnie i Kara robiła 

wszystko, co mogła, by zachował sprawność ruchową, widać 
było jednak, że utracił sporo masy mięśniowej. Wciąż jednak 
miał w sobie coś, co ją pociągało. Uśmiechnęła się do siebie, 
gdy uświadomiła sobie, że samo podziwianie jego ciała 
przyspiesza bicie jej serca. Wiedziała, że przyszła pora na to, 
co chciała zrobić.

- Witaj, Mac - powtórzyła, całując go w usta. – Mam

nadzieję, że jesteś gotowy świętować ze mną moje urodziny.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY
Nie miała wielkiej nadziei, że Mac tego właśnie dnia 

odwzajemni jej pocałunek. Zanim zdążyła się odezwać, 
usłyszała serię wybuchów za oknem - rozpoczął się pokaz 
sztucznych ogni.

- Słyszysz, Mac? - spytała. - Dziś święto piątego 

listopada i moje urodziny.

Znowu rozległy się wystrzały i ciemne niebo rozświetliły 

barwne fajerwerki. W pokoju panował półmrok i sztuczne 
ognie rozproszyły go na parę sekund. Zdawało się, jakby nagle 
zapanował dzień, potem jednak znowu zapadła ciemność, 
jeszcze głębsza niż wcześniej.

- Pamiętasz, jak w zeszłym roku zabrałeś mnie na pokaz

sztucznych ogni? - Uniosła jego dłoń do ust. – Powiedziałeś
wtedy, że mam najbardziej „wybuchowe" urodziny na 
świecie.

Drugą ręką zaczęła gładzić go po twarzy. Czuła, że kocha 

go tak jak dawniej. Kiedyś denerwowało ją trochę, że Mac -
typowy mężczyzna - często zapada w sen, kiedy ona akurat 
ma ochotę porozmawiać. Miała jednak na to sposób: 
delikatnie dotykała wtedy jego ciała i gładziła je, co pozwalało 
jej się uspokoić. Teraz także wyglądał tak, jakby spał i 
zdawało się, że wystarczy go połaskotać lub pocałować, aby 
obudził się i przeciągnął.

- Ktoś nas zapraszał wtedy na kolację, ale ty miałeś inny

pomysł. - Zaśmiała się, przesuwając palcami po jego piersi. -
Myślałam, że zabierzesz mnie do jakiejś restauracji. Sądziłam, 
że wróciliśmy do domu tylko po to, żebym mogła się przebrać 
w coś ładnego. - Przymknęła oczy, przypominając sobie 
scenę, jaką zobaczyła, gdy otworzył drzwi. - Nie miałam 
pojęcia, kiedy zdążyłeś to wszystko przygotować: przed
kominkiem stał nakryty stół z kwiatami w wazonie i 
świecami, a w lodówce czekała na nas pyszna kolacja, którą 

background image

wystarczyło tylko podgrzać w kuchence mikrofalowej.

Dziękowała mu wtedy, mówiąc, jak bardzo docenia ten 

gest, a on doskonale ją rozumiał. Wiedział, że jej rodzice 
nigdy nie zapraszali innych dzieci na jej urodziny -
opowiedziała mu o tym wkrótce po tym, jak się poznali. 
Zapamiętał to i parę miesięcy później dzięki niemu po raz 
pierwszy w życiu obchodziła uroczyście rocznicę swych 
urodzin.

- Nie pozwoliłeś mi wtedy, żebym pomogła ci sprzątać ze 

stołu i dałeś mi wspaniały prezent. Pamiętasz? Zgasiłeś
światło i palił się tylko ogień na kominku. Siedzieliśmy na
podłodze, oparci o kanapę, i wtedy wręczyłeś mi pudełko
owinięte w czerwony papier i związane złotą wstążką.

Odpakowywała prezent powoli, chcąc w ten sposób 

przedłużyć chwilę oczekiwania, lecz on poganiał ją 
zniecierpliwiony.

- Chciałeś, żebym rozdarła papier i szybko zajrzała do

środka - przypomniała mu z uśmiechem, ale po chwili musiała 
przygryźć wargi, bo zaczęły drżeć. - Och, Mac, nie wiem, czy 
kiedykolwiek zdołam ci powiedzieć, jak bardzo mi się 
spodobał twój prezent. Nigdy nie miałam czegoś tak pięknego 
i seksownego.

Był to komplet jedwabnej bielizny w ciemnoczerwonym 

kolorze, ozdobionej koronką. Mac nalegał, aby od razu ją 
włożyła. W niczym innym nie czuła się piękniejsza. Szalona 
noc, jaką wtedy spędzili, odtąd zawsze kojarzyła jej się z 
pokazem sztucznych ogni, który oglądali wcześniej tego dnia.

- Chciałam dziś to dla ciebie włożyć - szepnęła mu czule

do ucha, gładząc go po włosach. - Niestety, musiałam kupić
większy rozmiar. Nie masz pojęcia, jak trudno jest znaleźć coś 
w tym kolorze na kogoś o takich kształtach jak ja w tej chwili.
- Mówiąc to, zaczęła odpinać guziki ciążowej bluzki i 
rozchyliła ją, ukazując pełne piersi w koronkowym staniku.

background image

Na tę część jej ciała ciąża wpłynęła wyjątkowo korzystnie. 

Zdumienie ogarniało ją za każdym razem, gdy spoglądała w
lustro. Nigdy dotąd nie miała tak wspaniałego biustu.

- Pewnie nie poznałbyś ich, gdybyś je teraz zobaczył.

Poza tym są jeszcze bardziej wrażliwe... - Ujęła jego ręce i 
przyłożyła je do stanika. - Kiedyś mieściły się w twoich
dłoniach. Teraz są większe. - Poruszyła jego palcami. -
Czujesz to, Mac? Jaki gładki materiał? A koronka ma wzór 
kwiatów. Czujesz, jakie mam pełne piersi? Jakie ciepłe?

Zamilkła na chwilę, gdy uświadomiła sobie, jak bardzo 

jest podniecona. Brodawki stały się twarde i napięte, Gdyby 
Mac nie był pogrążony we śnie, z pewnością by to 
skomentował. Dlatego właśnie postanowiła o tym mówić - aby 
pobudzić w nim jego naturalne odruchy.

- Czujesz to, Mac? Czujesz, jakie są twarde? Zobacz... -

Poddając się nagłemu impulsowi, rozpięła stanik i przyłożyła 
jego dłoń do nagiej piersi. Przymknęła oczy i jęknęła cicho, 
czując, jak zalewa ją fala podniecenia. - Tak dawno mnie nie 
dotykałeś, Mac. Od tylu miesięcy robię ci masaże, myję i 
wycieram twoje ciało, wcieram w nie krem. Nie zdawałam
sobie sprawy, jak bardzo tęsknię za twoim dotykiem. 'Och, 
Mac, tak bardzo cię kocham.

Zabrakło jej słów, by opisać, co czuje. Siedziała 

nieruchomo, milcząc, w pogrążonym w mroku pokoju, 
próbując sobie wmówić, że wydarzenia ostatnich miesięcy 
były tylko złym snem.

Ona znowu jest tutaj. Słyszę jej głos, czuję dotyk i 

zapach... mydła, perfum lub skóry...

Odkryłem jakiś czas temu, że potrafię wyczuć jej nastrój 

po głosie lub dotyku. Tak bardzo chciałbym wiedzieć, co ja 
mam z nią wspólnego...

Wydaje mi się, że dziś jest spięta. Drżą jej ręce i głos. Czy 

background image

czuje się nieszczęśliwa? Czy stało się coś złego?

Gdybym tylko mógł spytać... Mogę jedynie wsłuchiwać 

się w jej głos i starać się zrozumieć znaczenie słów.

Czasami maluje przede mną jakieś obrazy. Pojawiają się 

wyraźnie w mojej wyobraźni, jakby wydobywała je z mgły i 
mroku. Na przykład ogień płonący na kominku w ciemnym 
pokoju, świece, kwiaty i śmiech.

Czułe słowa, dotyk i pocałunki. Szelest materiału, coś 

jedwabiście gładkiego, ciepłego... naga skóra pod palcami 
mojej dłoni.

„Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin", coś powtarza 

w mojej głowie i echo tych słów rozbrzmiewa wciąż na nowo. 
Nie wiem już nawet, czy to ona je wypowiada, czy pamiętam 
je z przeszłości, z czasów, kiedy... było inaczej niż teraz.

„Kocham cię...", mówi ktoś cicho. Tyle szczęścia... 

Wszystkiego najlepszego... Piękna, pociągająca... Kara!

- Mac? - wykrztusiła zaskoczona, gdy jego ręka zacisnęła 

się lekko na jej piersi. Nie mogła w to uwierzyć. A może jej 
się przywidziało? - Mac, słyszysz mnie? To ja, Kara. Słyszysz, 
co mówię? - dopytywała się gorączkowo, nie wiedząc, czy 
patrzeć na jego twarz, czy też dłoń.

Drgnięcie jego ręki powtórzyło się znowu, tym razem 

nieco wyraźniejsze - zupełnie, jakby chciał poruszyć palcami, 
by wyczuć kształt jej piersi.

- O mój Boże! Muszę powiedzieć Mike'owi.

Z trudem zaczerpnęła powietrza. Chciała natychmiast 

podzielić się z kimś swym odkryciem, lecz jednocześnie żal 
jej było przerywać ten niezwykły kontakt z Makiem. W 
pewnej chwili uświadomiła sobie, w jakiej siedzi pozycji, i 
zaczerwieniła się po uszy. Niechętnie opuściła jego rękę na 
łóżko i drżącymi palcami zapięła bluzkę.

- Zaraz wrócę, Mac - wyjąkała, potykając się w drodze do 

background image

drzwi. - To nie potrwa długo. Obiecuję.

Wybiegła na korytarz i pobiegła prosto do gabinetu 

pielęgniarek, mając nadzieję, że któraś z nich powie jej, gdzie 
znaleźć Mike'a,

- Chyba pojechał już do domu albo na jakieś przyjęcie.

Dziś jest przecież święto piątego listopada - powiedziała jej
Gaynor. - Przed wyjściem zrobił obchód. Czy to chodzi o 
Maca? Jeśli chcesz, mogę zawołać profesora.

Kara nie mogła się zdecydować. Nie wiedziała też, co 

zrobiła z nowym adresem Sue i numerem jej telefonu. Czy 
zapisała go w notesie, wrzuciła kartkę do torebki, czy też ją 
zgubiła?

-Jeśli to coś pilnego, mogę zadzwonić na komórkę Mike'a.
-O tak, bardzo proszę. Chciałabym z nim porozmawiać.
Przestępowała z nogi na nogę, czekając, aż Gaynor 

znajdzie numer i połączy się z Mikiem.

-Mike? To ja, Kara - powiedziała do słuchawki. -

Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale czy mógłbyś wpaść na 
chwilę do Maca? Mówiłam do niego i nagle on... Och, proszę, 
kiedy mógłbyś przyjechać?

-Będę za niecałe pięć minut - odparł Mike. - Idę właśnie 

aa skróty przez trawnik do głównego wejścia. Jeśli wyjrzysz 
przez okno, pewnie mnie zobaczysz.

- Świetnie - ucieszyła się. - Proszę cię, pospiesz cię.

Mike prawdopodobnie wszedł już do budynku, ponieważ

połączenie zostało przerwane.

-Dzięki, Gaynor - rzekła, oddając jej telefon. - Poczekam 

w pokoju Maca.

-Coś się stało? - zawołała za nią pielęgniarka.
Kara usłyszała pytanie, lecz nie zatrzymała się, by 

odpowiedzieć. Kiedy Mike wszedł do pokoju, siedziała znowu 
przy łóżku, trzymając Maca za rękę. Drugą dłoń zaciskała 
mocno na obrączkach wiszących na jej szyi.

background image

- Co się stało? - zapytał Mike.

Za nim do pokoju weszła Sue. Oboje mieli na sobie ciepłe 

ubrania i Kara doszła do wniosku, że pewnie oglądali na 
dworze fajerwerki.

- Mówiłam mu o pokazie sztucznych ogni i o moich 

urodzinach piątego listopada. Przypomniałam mu, jak 
obchodziliśmy je w zeszłym roku. Pamiętasz, Sue? - zwróciła 
się do przyjaciółki. - Opowiadałam ci o tej kolacji ze 
świecami, którą Mac przygotował.

Inne, bardziej intymne szczegóły tamtego wieczoru Kara 

zachowała dla siebie.

- Trzymałam go za rękę i... nagle poruszył palcami. 

Zapytałam, czy mnie słyszy, i poruszył nimi znowu. Wtedy
zadzwoniłam do ciebie.

Mikę wykonał kilka prostych badań, by sprawdzić 

odruchy Maca i chociaż Kara obserwowała go uważnie, nie 
zauważyła, by Mac reagował inaczej niż do tej pory. Wyraz 
jego twarzy również się nie zmienił.

- I co? - spytała.
- Chciałbym, żebyś zrobiła dokładnie to, co wtedy, kiedy 

poruszył palcami. - Mike odsunął się, by zrobić jej miejsce.

- Dokładnie to samo? - Kara rozejrzała się po pokoju. 

Główne światło było włączone, a w otwartych drzwiach stało 
kilka pielęgniarek. Umarłaby z zażenowania, gdyby miała 
zrobić to, co wtedy, na oczach tylu osób.

- On nie reaguje na mnie, więc to musiało być coś 

związanego z tobą. Coś, co poruszyło w nim jakąś strunę -
wyjaśnił Mike.

Kara usiadła ostrożnie na krześle i jeszcze raz wzięła 

Maca za rękę, wiedząc, że jeśli tym razem się nie uda, nie 
będzie wiedziała, gdzie się podziać ze wstydu.

- Cześć, Mac. To ja, Kara - rzekła łagodnie. -

Opowiadałam właśnie Mike'owi o naszej rozmowie, o moich 

background image

ostatnich urodzinach i naszej kolacji przed kominkiem, o 
prezencie, jaki od ciebie dostałam.

Nic się nie działo i Karę zaczął ogarniać lęk. Czyżby 

wtedy jej się przywidziało?

- Pamiętasz, Mac? - szepnęła. Uniosła jego rękę do ust i 

pocałowała po kolei wszystkie palce, a potem wnętrze dłoni. 
Nagle jego palce zgięły się do środka, dotykając jej policzka. 
Może zdawało mu się, że to jej pierś?

- Mac?

Po kilku sekundach, które wydawały jej się wiecznością, 

Mac powtórzył swój gest. Przymknęła oczy, powtarzając w 
duchu modlitwę dziękczynną. Ruch palców, choć nieznaczny, 
i tak stał się wydarzeniem, które przerosło oczekiwania 
wszystkich.

- Jego oczy poruszają się pod powiekami - zauważył 

Mike i Kara natychmiast odwróciła głowę. - Monitory 
pokazują, że wzrosła częstotliwość pulsu i oddychania...

- A więc jednak układ nerwowy się regeneruje - rzekła 

Kara, starając się powstrzymać łzy.

Reszta personelu opuściła pokój i pozostali tylko we 

czwórkę.

- Tak. Powinnaś kontynuować terapię - odparł Mike.
- Czy to naprawdę dobry znak?
- Oczywiście. Dużo dzieje się w jego mózgu, ale to nie 

znaczy, że on za pięć minut się obudzi, usiądzie i zaprosi cię 
na dyskotekę.

- W takim razie niewiele się zmieniło. Dalej mam robić 

to, co do tej pory i czekać, aż uszkodzone drogi nerwowe się 
zregenerują lub powstaną nowe.

- Właśnie, Karo. Gdybym znał jakiś sposób, żeby 

przyśpieszyć ten proces, z pewnością bym go wykorzystał.

- W porządku, Mike, rozumiem.
- Teraz takie rzeczy będą się pojawiać chyba częściej.

background image

- Czy powinnam zachęcać go, żeby starał się poruszać?
- Nie wydaje mi się to konieczne. Pewnie i tak będzie 

coraz lepiej reagować na to, co robisz i mówisz. Na przykład 
może się zdarzyć podczas ćwiczeń, że zacznie sam unosić 
kończyny.

- Dobrze by było - zaśmiała się Kara. - Ledwo sobie daję z 

tym radę.

Zaczęła przepraszać Mike'a i Sue, że zepsuła im wieczór, 

oni jednak stanowczo temu zaprzeczyli.

- Mac nie jest zwykłym pacjentem. To także mój 

przyjaciel - przypomniał jej Mike. - Możesz mnie wzywać o 
każdej porze.

Kiedy wyszli, Kara uświadomiła sobie, jak wielka 

nastąpiła zmiana. Mac reagował na jej poczynania i czuła, że 
dzięki temu zbliżyli się do siebie. Miała wrażenie, że jakaś 
nieprzekraczalna dotąd bariera, która oddzielała ich od siebie 
od czasu wypadku, częściowo się rozpłynęła, pozwalając, by 
nawiązali krótki kontakt.

- Uda nam się, Mac - wyszeptała. - Zobaczysz. Kiedy

wyzdrowiejesz, przekonasz się, że warto było...

Kara jest tutaj... Moja najdroższa Kara... Teraz już wiem, 

kim ona jest i dlaczego powinienem wydostać się z tych 
ciemności, które mnie otaczają.

Ale to nadal jest trudne... okropnie trudne... Jak 

uporządkować myśli i pojęcia, które wirują w mojej głowie? 
Czasami wydaje mi się, jakby była tam wielka dziura, w której 
wszystko znika...

Ale Kara jest tutaj i ona na to nie pozwoli... Będzie 

trzymać mnie za rękę i pomoże odnaleźć mi drogę do 
światła...

Przez następny miesiąc Kara wciąż jakby na coś czekała. 

background image

Po ostatnim wydarzeniu, kiedy to Mac udowodnił, że potrafi 
reagować na jej wysiłki, czuła, że to wszystko nie potrwa już 
długo. Zapewniała co prawda Mike'a, że nie będzie oczekiwać 
cudów, ale to nie była prawda. W ciągu wielu miesięcy terapii 
Maca można było jedynie stwierdzić, że jego stan się nie 
pogarsza. Teraz było zupełnie inaczej.

Miała konkretny dowód, że rehabilitacja jest skuteczna i 

była absolutnie przekonana, iż wkrótce, w ciągu najbliższych 
dni, Mac otworzy oczy i do niej przemówi.

To jednak wcale się nie stało, a zbliżał się już koniec 

listopada i niedługo miała rozpocząć urlop macierzyński. Nie 
wiedząc, kiedy Mac odzyska przytomność i jaki będzie stan 
jego zdrowia, nie mogła zdecydować się, jakie wynająć 
mieszkanie. Czy ma szukać czegoś małego, tylko dla siebie i 
dziecka, czy też na tyle dużego, by Mac mógł z nimi 
zamieszkać? Dręczyły ją też inne pytania: Czy powinno to być 
mieszkanie na parterze, bo przecież nie można wykluczyć, że 
Mac będzie musiał jeździć na wózku... A może na piętrze? Ale 
czy wtedy potrzebna by była winda, czy też nie?

Zdawała sobie sprawę z tego, że Mac po odzyskaniu 

przytomności może mieć luki w pamięci. Chociaż w ciągu 
ostatnich miesięcy wiele razy wspominała mu o dziecku, nie 
sądziła, by dotarło to do jego świadomości. Poza tym wiele 
innych rzeczy się zmieniło: Mikę pracował teraz w szpitalu 
św. Augustyna i był mężem Sue. W dodatku zbliżał się koniec 
wieku i tysiąclecia - za kilka tygodni cały świat miał 
uroczyście obchodzić Nowy Rok.

Znała ludzi pracujących w szpitalu, którzy byli gotowi 

zapłacić mnóstwo, aby tej nocy nie spędzić na dyżurze. Gdyby 
nie fakt, że termin jej porodu wypadał około połowy stycznia, 
chętnie powiększyłaby swoje zapasy gotówki, gdyby ktoś 
chciał jej zapłacić za to, by została za niego w szpitalu, kiedy 
zegar wybije dwunastą.

background image

Sue i Mike zapraszali ją do siebie na sylwestra, 

postanowiła jednak przywitać Nowy Rok z Makiem.

- A ty lepiej zostań tam, gdzie jesteś, aż wszystko się 

ułoży - powiedziała, gładząc się po brzuchu. W odpowiedzi 
otrzymała energicznego kopniaka dokładnie w chwili, gdy 
otwierała drzwi prowadzące na neurologię. - No no, to 
nieładnie - mruknęła, kładąc dłoń na wybrzuszeniu pod 
sukienką. - Co to było? Łokieć, kolano czy stopa? A może 
pięść?

- Dobrze, że cię znam, bo inaczej pomyślałabym, że 

zwariowałaś, skoro mówisz do siebie - zażartowała Alison.

- Kiedy nie mówię do Maca, zaczynam rozmawiać z 

dzieckiem - przyznała Kara. - Ciekawe, kiedy ktoś mi w 
końcu odpowie.

- Pewnie nie możesz się już doczekać, kiedy dziecko się 

urodzi?

- Mam kilka powodów. Chciałabym wreszcie obciąć 

sobie paznokcie u nóg, nie musząc wyciągać rąk na dwa 
kilometry i korzystać z lustra, chciałabym zjeść coś spokojnie, 
nie czując kopania w żołądek, i móc przewrócić się w łóżku 
na drugi bok bez pomocy dźwigu.

Roześmiały się obie i Kara ruszyła dalej.

- Witaj, Mac, kochanie - rzekła, wchodząc do pokoju.

Jak zwykle usiadła przy łóżku i wzięła go za rękę. – Już

niedługo przestanę pracować na położniczym i sama zostanę
jego pacjentką.

Znowu poczuła mocne kopnięcie i wyprostowała się 

trochę, aby zrobić maleńkiej istocie więcej miejsca. Byłoby jej 
wygodniej, gdyby puściła dłoń Maca, lecz to nie wchodziło w 
grę. Chciała wykorzystać każdą chwilę, by nawiązać z nim 
kontakt.

-

Ale przynajmniej na oddziale jest teraz spokojniej. 

Dużo dzieci rodzi się zawsze w okolicy września. Pewnie jako

background image

wynik wesołej zabawy w okresie świąt i sylwestra.

Kara nigdy nie pozwalała sobie na to, by podejmować 

tego rodzaju ryzyko pod wpływem alkoholu czy nagłej 
pokusy. Kiedy jednak poznała Maca, poczuła, że mają wiele ;z 
sobą wspólnego i jej zasady gdzieś się zagubiły. Po kilku 
tygodniach była gotowa przeprowadzić się do Maca, wiedząc, 
że spotkała mężczyznę, z którym spędzi resztę życia.

- Mamy trochę pacjentek zapisanych na Boże Narodzenie

i Nowy Rok, i kilka na ten dzień co ja, ale oczywiście 
wszystko może się jeszcze zmienić. Niektóre dzieci urodzą się
przed czasem, inne trochę później.

Miała nadzieję, że ich maleństwo przyjdzie na świat w 

terminie. Widziała czasami, w jaką depresję wpadały kobiety, 
gdy przygotowywały się do porodu w określonym czasie, a 
poród się opóźniał.

- Jabłko spada z drzewa wtedy, kiedy dojrzeje -

stwierdziła sentencjonalnie. - Słyszałam o kobiecie, która 
jeździła na motocyklu, pragnąc przyspieszyć poród. I 
oczywiście nic z tego nie wyszło.

Niespodziewanie poczuła znowu serię energicznych 

kopniaków. Wciągnęła głęboko powietrze i wypuściła je
powoli, rytmicznie gładząc się po brzuchu, by uspokoić 
nadpobudliwe dziecko.

Po kilku minutach metoda najwyraźniej zadziałała. Kara

opuściła rękę i w ciszy, jaka nagle zapanowała, usłyszała jakiś 
inny miarowy odgłos. Rozejrzała się wokół. W pokoju oprócz 
nich nie było nikogo. Wtedy zerknęła na monitory i zerwała 
się z krzesła.

- Mac, masz gorączkę! Co się dzieje? - zawołała.

Rzeczywiście, czoło Maca pokryte było kropelkami potu, 

a jego oddech stał się ciężki i urywany.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Zapalenie płuc? - wydusiła Kara i chwyciła za poręcz

łóżka, aby nie upaść. - To niemożliwe!

Skończywszy badać Maca, Mike wyprostował się, 

marszcząc czoło.

- Zanim podamy mu leki, zbadamy jeszcze krew, mocz i 

plwocinę. Musimy też zrobić prześwietlenie, żeby nie mieć 
żadnych wątpliwości, ale pewnie wiesz tak dobrze jak ja, że to 
jedna z najbardziej powszechnych infekcji, jakie łapie się w 
szpitalu.

- Ale jak Mac mógł się zarazić i dlaczego akurat teraz? 

Do tej pory nie było tego rodzaju problemów.

- Chociaż mogłoby się wydawać, że on po prostu leży 

sobie od paru miesięcy i odpoczywa, to jednak od chwili 
wypadku cały jego organizm znajduje się w stanie silnego 
stresu. W szpitalach jest zawsze dużo zarazków. To niemal 
cud, że do tej pory niczego nie złapał. Jest przykuty do łóżka i 
nieprzytomny, a przez to bardzo podatny na infekcje.

- Co teraz zrobimy? Jeśli to gronkowcowe zapalenie płuc, 

nie możemy czekać na... - Kara nie zdołała dokończyć myśli. 
Gronkowiec złocisty był odporny na tak wiele leków, że 
śmiertelność wśród chorych wynosiła od piętnastu do 
czterdziestu procent, i w dodatku dotyczyło to pacjentów 
szpitalnych, którzy znajdowali się pod stałą opieką lekarską

- Myślę, że zaczniemy podawać mu cefalosporynę trzeciej 

generacji, a jeśli to szybko nie zadziała, przejdziemy na
wankomycynę.
Kara zamrugała powiekami. Wiedziała, że drugi z 

wymienionych leków traktowano zwykle jako ostatnią deskę 
ratunku w chorobach wywołanych gronkowcem złocistym 
metycylinoopornym. Podawano go wtedy, gdy wszystkie inne 
środki okazały się nieskuteczne. Czy w takim razie Mac jest 
poważniej chory, niż jej się wydaje? A może świadczy to o 

background image

tym, jak bardzo Mike'owi zależy na jego wyleczeniu?

Kara czuła się bardzo nieswojo, stojąc z boku, kiedy inni 

podłączali kroplówkę i pobierali próbki do analiz. Mac ciężko 
oddychał. Gdy wreszcie założono mu maskę tlenową, Kara 
odetchnęła z ulgą, zaciskając dłoń na obrączkach wiszących 
na łańcuszku.

- Jeśli okaże się, że to gronkowiec odporny na metycylinę

- rzekł głośno Mike - będziemy musieli zachować środki
ostrożności, żeby nie rozprzestrzenił się na inne sale. Proszę,
żeby wszyscy o tym pamiętali.

Kara wiedziała dobrze, co to znaczy. Wszyscy wchodzący 

do pokoju Maca będą musieli wkładać ubrania ochronne i 
zdejmować je zaraz po wyjściu. Poza tym żadnych 
przedmiotów, które miały kontakt z Makiem, nie będzie 
można wynosić z jego pokoju, by zarazki nie wydostały się na 
zewnątrz.

Pomieszczenie powoli pustoszało i wreszcie przy Macu 

została tylko Kara i Mike.

- Ty też musisz iść - powiedział cicho. - Nie możesz

narażać na infekcję kobiet i dzieci ze swojego oddziału.

- Ale... Czy to znaczy, że nie wolno mi odwiedzać Maca? 

Przecież nie mogę go zostawić samego. On mnie potrzebuje.

- Tak samo jak twoje pacjentki. Pomyśl, jak byś się czuła, 

gdybyś zaraziła którąś z nich gronkowcem i ona by umarła.

Mike wiedział, jakich użyć argumentów, żeby Karę 

przekonać. Ona wpadła jednak na inny pomysł.

- W takim razie poproszę o urlop ze względów rodzinnych 

albo pójdę parę dni wcześniej na urlop macierzyński.

- Karo...
- Proszę cię, Mike. Wiesz, jak długo już walczę o to, żeby 

Mac odzyskał przytomność. Nie mogę opuścić go teraz, kiedy 
się rozchorował. Nie będzie wiedział, co się stało.

- A co z dzieckiem? Jak możesz je narażać?

background image

- Odwiedzam Maca dwa razy dziennie. Dziś także go 

całowałam i trzymałam za rękę, więc gdybym miała się 
zarazić, to i tak pewnie już to się stało. Ale jeżeli jeszcze to się 
nie stało, zastosuję wszystkie środki ostrożności, tak jak inni. -
Spojrzała na niego błagalnie. - Proszę cię, Mikę. Jeśli jest to 
ten rodzaj gronkowca, o którym mówiliśmy, to śmiertelność 
wynosi do czterdziestu procent. Nie mogę go teraz opuścić. 
Muszę być przy nim. Po prostu muszę.

-
Nie mogę oddychać... Płuca wydają się takie ciężkie...
Trudno wciągnąć powietrze... i taki już jestem zmęczony 

tym ciągłym zmaganiem... Brakuje mi sił.

Ale Kara jest tutaj... Wciąż mówi coś do mnie... Stale 

powtarza, że mnie kocha...

Tak łatwo by było się poddać... Ale oznaczałoby to 

opuścić Karę... Nigdy już nie usłyszeć jej głosu, nie poczuć jej 
dotyku... Nie otworzyć oczu, aby ją w końcu ujrzeć...

Nie mogę jej opuścić... nie teraz, kiedy już wiem, kim ona 

jest... Kiedy wiem, że ją kocham... Ale tak trudno oddychać...

- Puls słabnie! - zawołał ktoś, naciskając dzwonek 

alarmowy, chociaż nie było to potrzebne, ponieważ urządzenia
kontrolne miały bezpośrednie połączenie z zespołem 
reanimacyjnym.

Kara siedziała przy łóżku Maca już od godziny i widziała, 

że wciąganie powietrza przychodzi mu z coraz większym 
trudem, mimo że cały czas podawano mu tlen. Nie 
dopuszczała do siebie myśli, że mógłby po prostu w pewnej 
chwili przestać oddychać. To było dla niej zbyt straszne.

- Co się stało? - zawołał Mike, wpadając jak bomba do

pokoju. Tuż za nim podążał zespół reanimacyjny z wózkiem
załadowanym sprzętem.

Kara miała ochotę wziąć Maca w ramiona i krzyczeć, aby 

background image

się pospieszyli, ale wiedziała, że najlepiej będzie zejść im z 
drogi.

- Do cholery, Mac, nie rób nam tego! - zawołał Mikę,

kiedy zobaczył, co się dzieje, i szybko włożył gumowe 
rękawiczki.

Z najdalszego kąta pokoju Kara przyglądała się, jak ludzie 

z ekipy reanimacyjnej pospiesznie przygotowują się do akcji. 
Jej oczy pilnie śledziły każdy ich ruch.

Mike sprawnie wprowadził rurkę do tchawicy Maca i 

natychmiast zaczął podawać mu rytmicznie tlen, podczas gdy 
jedna z pielęgniarek robiła masaż serca. Po chwili zrobili 
miejsce dla zespołu reanimacyjnego. Nie oznaczało to jednak, 
że Mike stanął z boku i przyglądał się bezczynnie. Rzucił się 
do telefonu, aby zapytać o wyniki ostatnich badań.

- Mac, proszę cię, nie odchodź - szeptała Kara, zaciskając 

dłonie na obrączkach. Serce waliło jej jak szalone. - Proszę 
cię, nie opuszczaj mnie.

Zamarła, gdy wszyscy, którzy pochylali się dotąd nad 

Makiem, nagle się wyprostowali. Przez chwilę myślała, że to 
już koniec.

- Odsunąć się. Włączam prąd - ostrzegł męski głos i Kara 

zobaczyła, jak ciało Maca wypręża się na łóżku i podskakuje 
do góry.

- Nadal migotanie komór. Spróbuj jeszcze raz - odezwał 

się ktoś inny.

Przez ciało Maca ponownie przeszedł wstrząs, wywołany 

elektrycznym masażem serca. Zapadła złowieszcza cisza i po 
chwili rozległo się miarowe pikanie jednego z monitorów.

- Prawidłowy rytm zatokowy - oznajmił ktoś z 

westchnieniem ulgi.

Dobrze, że Kara stała oparta o ścianę, ponieważ tylko 

dzięki temu nie osunęła się teraz na podłogę.

- Jeszcze tego mu brakowało - powiedział Mike. - Jak 

background image

długo trwało zatrzymanie akcji serca?

- Niecałą minutę - odparła młoda kobieta.
- Więc chyba nie doszło do uszkodzenia mózgu. Nie licząc 

oczywiście tego, co już się stało podczas wypadku. A co do 
wpływu prądu elektrycznego...

- Chyba mamy kolejny problem - przerwał mu ten sam 

głos. - Jego klatka piersiowa porusza się normalnie tylko z 
jednej strony. Pewnie ma odmę wentylową.

Kara otworzyła oczy. Nawet z tak dużej odległości widać

było, że skóra Maca jest sina. Monitory wskazywały słaby i 
szybki puls.

- Dekompresja płuc! - zawołał Mike. - Szybko, bo inaczej 

go stracimy.

Kara wiedziała, że robią wszystko w pośpiechu, ale 

wydawało się jej, jakby poruszali się wolno i ospale. 
Czynności, jakie wykonywali, oglądała już wiele razy, tym 
razem jednak z przejęcia wstrzymała oddech.

Od chwili, gdy klatka piersiowa Maca zaczęła wypełniać 

się powietrzem uchodzącym z przedziurawionego płuca, 
liczyła się każda sekunda. Z każdym wdechem powietrze 
wywierało coraz większy nacisk na płaty płucne. Powodowało 
to zaburzenia w przepływie krwi i groziło ponownym 
zatrzymaniem akcji serca.

Zdezynfekowano miejsce między drugim a trzecim 

żebrem, wbito igłę i umieszczono tam cewnik. Kara 
przyglądała się temu z taką uwagą, że wyczuła nawet moment, 
w którym igła przeszła przez opłucną.

Powietrze uciskające płuca zaczęło uchodzić na zewnątrz 

przez cewnik, który pozostał na miejscu po wyjęciu igły. 
Przez chwilę wszyscy stali w milczeniu, czekając i 
nasłuchując, aż w końcu puls się unormował.

- Chcecie jeszcze na czymś sprawdzić, czy potrafimy

posługiwać się naszym sprzętem? - rzucił dowcipnie ktoś z 

background image

ekipy reanimacyjnej.

Pozostali zaśmiali się i zaczęli zbierać rzeczy.

- Niestety, mam dla was złą wiadomość - oznajmił Mikę i 

wszyscy znieruchomieli. - Czekamy na wyniki badań, ale
przypuszczamy, że on ma gronkowca złocistego odpornego na 
metycylinę.

- A więc trzeba będzie się umyć i przebrać.
- Przykro mi, ale nie mieliśmy czasu was ostrzec - odparł 

Mike. - Za drzwiami czeka na was wózek z czystym sprzętem.

- W takim razie, Caroline, zdejmuj kitel. Już od dawna 

miałem ochotę ci to powiedzieć - rzekł dowcipniś.

Kara dostrzegła wyrozumiały uśmiech na twarzy 

urodziwej pielęgniarki, która najwyraźniej przywykła już do 
tego rodzaju uwag.

- Mike? - zawołała cicho ze swego kąta pod ścianą. Nie 

wiedziała, czy może już podejść do Maca.

- Och, Karo, zupełnie o tobie zapomniałem. Chodź i 

usiądź sobie tutaj. - Wskazał jej krzesło i Kara zajęła swoje 
zwykłe miejsce przy łóżku Maca.

Mike powrócił do rozmowy z szefem ekipy reanimacyjnej. 

Słyszała, jak głośno wyraża swe obawy na temat tego, że 
elektryczny masaż serca, który musieli wykonać, mógł 
wpłynąć na układ nerwowy Maca. Kara chciała jak 
najszybciej się dowiedzieć, co dalej. Czy postęp w terapii 
Maca uległ zahamowaniu?

- Został jeszcze miesiąc - oznajmiła, siadając przy Macu.

Wróciła właśnie ze swojej ostatniej wizyty w przychodni.
Była teraz na urlopie macierzyńskim i mogła spędzać z 

Makiem dwa razy więcej czasu niż do tej pory.

- Do świąt już niedaleko.

Od akcji reanimacyjnej upłynęły dwa tygodnie. Wiedziała, 

że w jej pamięci długo jeszcze będzie tkwił obraz Maca 
walczącego o życie. Miał szczęście, że nie doszło do rozwoju 

background image

ropnia, tak częstego przy zakażeniach gronkowcem złocistym, 
ale trzeba go było znowu na jakiś czas podłączyć do
respiratora. Najwyraźniej jednak ominął go problem, którego 
Mike najbardziej się obawiał. Drastyczne metody, jakie 
musieli zastosować, by przywrócić pracę serca, nie zniszczyły 
dotychczasowych efektów terapii.

- Wygląda na to, że z każdym dniem lepiej reagujesz na

różne bodźce - dodała Kara. To zabawne, pomyślała. Im
bardziej dziecko staje się aktywne, tym szybciej jego ojciec
budzi się do życia.

Teczka z historią choroby Maca, gdzie Kara skrupulatnie 

notowała wszystkie swoje obserwacje, była coraz grubsza. Po 
zaburzeniach oddychania, jakie wystąpiły u Maca, Mikę 
zbadał go ponownie i okazało się, że uzyskał on teraz 
dziewięć punktów w skali stanów śpiączkowych. Wynik 
powyżej ośmiu zapewniał duże szanse na wyzdrowienie i 
Kara nie posiadała się z radości.

W ostatnich dniach Mac często przechodził przez fazę snu 

REM, która charakteryzowała się szybkimi ruchami gałek 
ocznych, a to świadczyło o tym, że znowu zaczął śnić. Co 
więcej, reagował nawet na proste polecenia.

- Teraz łatwiej mi robić z tobą te ćwiczenia - powiedziała, 

wdzięczna, że nie musi się już tak wysilać, ostatnio bowiem 
podczas przeprowadzki nieco nadwerężyła kręgosłup, chociaż 
w przenoszeniu rzeczy pomogli jej Mike i Sue. – To tylko pięć 
minut piechotą od szpitala - wyjaśniła.

Była pewna, że wbrew temu, co mówił Mike, Mac nie 

tylko słyszy jej słowa, ale także je rozumie.

- Mike i Sue znaleźli ten dom, kiedy szukali czegoś dla

siebie. Właściciel ich dawnego mieszkania nie chciał zrobić
remontu po awarii zbiornika z wodą, który uszkodził dach, i 
musieli się przenieść.

Był to dom szeregowy, w wiktoriańskim stylu, znajdujący 

background image

się na samym skraju całego ciągu budynków. Ostatnio 
podzielono go na dwie części i obie stały puste.

Kara poczuła się trochę nieswojo, gdy Sue oznajmiła jej, 

że Mike kupił cały dom, i zaproponował, by Kara zajęła 
parter. Dopiero gdy zgodzili się, by płaciła normalną stawkę 
za wynajęcie, przystała na ich propozycję.

- Och, Mac, mam nadzieję, że już niedługo się obudzisz -

szepnęła, splatając dłoń z jego dłonią. - Tak bym chciała,
żebyś był ze mną. Tyle rzeczy się dzieje, ale Mike twierdzi, że 
nie będziesz pamiętał tego, co do ciebie mówię, a ja tak
bardzo chciałabym się z tobą nimi podzielić.

W ostatnich dniach w szpitalu panowało zamieszanie. Jak 

co roku o tej porze, przygotowywano świąteczne dekoracje. 
Za każdym razem, gdy Kara przechodziła przez korytarz, 
dostrzegała nowe ozdoby na ścianach i framugach drzwi.

Dzieci, które rodziły się ostatnio na jej oddziale, 

otrzymywały typowe dla tej pory roku imiona, takie jak 
Mikołaj, Adam czy Ewa, a ostatnio także Angela i Maria.

- Sue opowiada mi, co słychać na oddziale. Większość

moich pacjentek czuje się dobrze, ale w tym tygodniu były też 
dwa niepokojące przypadki.

Jedną z owych kobiet Kara poznała podczas swojego 

ostatniego dyżuru w poradni przedporodowej.

- To była jej pierwsza wizyta. Nie miała czasu przyjść

wcześniej, bo ciągle pracowała. Upłynęły już cztery miesiące
od jej ostatniej miesiączki. Sue udało się wcisnąć ją jakoś na
listę do usg.

Kara rozmawiała później z Sue o pacjentce, której stan

najwyraźniej odbiegał od normy. Po tym, jak pani Lidyatt 
urodziła martwe dziecko, spodziewali się najgorszego.

- Przeżyła straszny szok, gdy dowiedziała się, że wcale

nie jest w ciąży, tylko ma wielką cystę na jajniku.

Nawet gdyby chirurg zdecydował się usunąć cały jajnik, 

background image

nadal istniała szansa, że drugi będzie funkcjonował 
prawidłowo, co umożliwiało jej normalne poczęcie.

- Jeszcze gorszy był ten drugi przypadek. Pewna kobieta,

która była już w zaawansowanej ciąży, przyszła do nas, aby
ustalić termin porodu i nagle zaczęła rodzić. Nie miała jednak
tyle szczęścia co pacjentka z cystą. Lekarz wziął ją na salę
operacyjną, ponieważ podejrzewał mięśniaki, ale kiedy 
zbadano wycinek, okazało się, że to rak. Było już za późno, 
żeby go wyciąć. Przerzuty szybko rozprzestrzeniały się po 
całym organizmie. Tę kobietę czeka pewnie hospicjum.

Przerażona opowieściami Sue Kara była zadowolona, że 

przynajmniej ona cieszy się dobrym zdrowiem, co 
potwierdziły dotychczasowe badania. Od wypadku Maca 
bardzo dbała o to, by dziecko dobrze się rozwijało. Teraz 
myślała tylko o tym, by Mac się obudził i mógł być przy niej 
podczas porodu.

Świąteczna atmosfera zapanowała także w salach, gdzie 

leżeli ciężko chorzy. Ludzie odwiedzający pacjentów na 
oddziale neurologicznym przynosili stroiki i ozdoby 
choinkowe, które zawieszali na poręczach łóżek, a w wielu 
innych miejscach pojawiły się kolorowe balony i gałązki 
jemioły.

Jedną z takich gałązek ktoś przywiązał do łóżka Maca. 

Obok wisiała pocztówka przedstawiająca parę całujących się 
gołąbków.

- Przecież nas nie trzeba do tego namawiać – powiedziała

Kara do roześmianej Sue.

Uścisnęła rękę Maca i aż podskoczyła, gdy odpowiedział 

jej tym samym. Nadal nie mogła się przyzwyczaić, że Mac 
coraz częściej reaguje na jej dotyk.

Uśmiechnęła się do siebie, przypominając sobie, jak po 

raz pierwszy odwzajemnił jej pocałunek. Czuła się tak 
przejęta, że gdy pochylała się nad nim następnym razem, była 

background image

zdenerwowana jak nastolatka na pierwszej randce.

Zaskoczona była także wtedy, gdy Mac po raz pierwszy 

otworzył oczy. Co prawda, zrobił to tylko dlatego, że podczas 
ćwiczeń za mocno naciągnęła jego ścięgno podkolanowe, ale 
później otwierał je coraz częściej, kiedy do niego mówiła.

Wciąż musiała sobie powtarzać, że nie powinna okazywać 

rozczarowania, gdy nie dostrzega znajomego błysku w jego 
ciemnych oczach. Wiedziała, że prędzej czy później jego 
spojrzenie nabierze wyrazu. Pewnego dnia Mac będzie z nią 
znowu... Tak bardzo chciała, by stało się to w okresie świąt. 
To byłby dla niej najwspanialszy prezent.

- Wesołych świąt, Sue - rzekła Kara, kiedy przyjaciółka

otworzyła drzwi. - Chciałam ci to dać, zanim wyjdę.

Wręczyła jej dwie paczki zapakowane w kolorowy papier, 

i postąpiła krok do tyłu.

- Naprawdę nie chcesz z nami zostać? - spytał Karę Mikę, 

podchodząc do drzwi. - Zawsze jesteś u nas mile widziana.

- Dziękuję wam za zaproszenie, ale obiecałam Macowi, że 

spędzę z nim cały dzień. A poza tym, to wasze pierwsze
wspólne święta. Lepiej żebym nie plątała się wam pod 
nogami, gdy postanowicie zrezygnować z kolacji i zająć się 
czymś ciekawszym.

Sue uśmiechnęła się i lekko zaczerwieniła, Mike jednak 

nie stracił rezonu.

- O czym ona mówi, Sue? - zapytał niewinnie.
- Jeśli on do tej pory tego nie wie, to coś jest nie tak -

zażartowała Kara i pomachała im na pożegnanie.

- Wesołych świąt, Mac. - Kara pochyliła się niezgrabnie i 

pocałowała Maca w usta.

Miała już duży brzuch i barierki ochronne przy łóżku 

bardzo jej przeszkadzały, ale nie zamierzała zrezygnować z 
całowania Maca, witając się z nim lub żegnając.

- Przyniosłam ci kilka prezentów - oznajmiła i zaczęła

background image

wyciągać je z torby.

Szelest papieru najwyraźniej przyciągnął uwagę Maca, 

ponieważ odwrócił głowę w stronę, z której dobiegał dźwięk.

- O, widzę, że słyszysz, co robię? - Roześmiała się. -

Zawsze lubiłeś rozpakowywać prezenty, a także je dawać.

Przez głowę przemknął jej obraz kompletu czerwonej 

bielizny, ale natychmiast wyrzuciła go z pamięci. Nie było 
sensu odgrywać tamtych scen w Boże Narodzenie, kiedy w 
każdej chwili ktoś mógł wejść... Choćby Święty Mikołaj.

- Ale by się zdziwił. - Uśmiechnęła się do siebie. -

Chcesz, żebym pomogła ci to rozpakować?

Umieściła jeden z pakunków na łóżku obok Maca, 

położyła na nim jego dłoń i zaczęła rozdzierać papier. 
Znajomy odgłos sprawił, że Mac uchylił powieki, po czym na
chwilę otworzył szeroko oczy, jakby jego uwagę przyciągnął 
widok złotych gwiazdek na połyskującym, ciemnozielonym 
tle.

- Zaraz się pozbędziemy tego papieru - oznajmiła Kara.
- Wiem, że chciałbyś jak najszybciej zajrzeć do środka. 

Może zrobimy to obiema rękami?

Mac zawsze był oburęczny i według Mike'a miało to 

prawdopodobnie duży wpływ na sposób, w jaki jego mózg 
reagował na różnorodne bodźce podczas terapii. Kara zawsze 
żartowała, że posługując się równie sprawie obiema rękami, 
Mac może rozpakowywać prezenty dwa razy szybciej niż inni.

- Szlafrok - wyjaśniła. - Nie jest to może zbyt oryginalny 

prezent, ale za to ten szlafrok jest z czystego jedwabiu.

- Przesunęła jego dłonią po delikatnym materiale, aby 

wyczuł palcami wzór przedstawiający smoki. - Widzisz, jaki
miękki? - Pogładziła rąbkiem szlafroka jego policzek, a potem 
dotknęła ramion i klatki piersiowej. - Jest cudowny, prawda?

Drgnęła zaskoczona, gdy Mac nagle jęknął, jakby w ten 

sposób chciał przyznać jej rację.

background image

- Podoba ci się, Mac? Mam zrobić to jeszcze raz?

Ponownie przytknęła materiał do jego twarzy, przesunęła

delikatnie po czole i policzkach. Mac zamrugał powiekami, 
nie otwierając ich jednak do końca.

- Jest jakby jednocześnie ciepły i chłodny, prawda? -

rzekła, przyglądając się gęsiej skórce na jego piersi. Dopiero
po chwili uświadomiła sobie, że objaw ten występuje w 
równej mierze po obu stronach jego ciała. - O rany, Mac! 
Muszę powiedzieć o tym Mike'owi.

Miękkie i delikatne... Gładzi mnie czymś miękkim i 

jedwabistym, że aż dostaję dreszczy.

Sprawia to także jej głos... lekko zachrypły... Wydaje mi 

się, jakby on też dotykał mojej skóry.

Czy jej dłoń jest tak gładka jak ten materiał, którym mnie 

dotyka? A może jeszcze delikatniejsza.

Ona wciąż do mnie przemawia. Chyba nawet widziałem ją 

przelotnie... Nie wiem, czy to była ona, czy też jakiś 
ciemnowłosy anioł siedział koło mnie; nie mogłem skupić 
wzroku...

Nie rozumiem, dlaczego wciąż otacza mnie jakaś pustka, 

która oddziela mnie od tego, co dzieje się dookoła. Czuję, jak 
Kara mnie dotyka, ale wydaje mi się, jakby działo się to 
gdzieś daleko; jakbym był otoczony kokonem, który odgradza 
mnie od otoczenia.

Tam, gdzie jestem, czas nie ma znaczenia. Nie mogę 

niczego zmienić. Gdyby tylko potrafiła rozedrzeć ten kokon i 
zmusić mnie, abym przedostał się do świata, w którym ona 
żyje...

- Do dwunastej jeszcze tylko parę godzin i będziemy

mieli Nowy Rok - oznajmiła Kara, sadowiąc się wygodnie na 
krześle.

background image

Przez cały dzień czuła się bardzo podekscytowana. Nie 

mogła usiedzieć na miejscu. Chodziła w kółko po pokoju 
Maca i w końcu zmusiła się, aby usiąść.

- Chciałabym, żeby dwa następne tygodnie minęły jak

najszybciej - stwierdziła. - Wyglądam jak hipopotam i 
poruszam się z wdziękiem słonia. Kiedyś nie mogłam 
zrozumieć, dlaczego wszystkie kobiety tak narzekają pod 
koniec ciąży, no i teraz już wiem.

Kilka godzin wcześniej zaczął boleć ją krzyż, a teraz 

poczuła przesuwającą się falę skurczów mięśni i nagle 
zrozumiała, dlaczego czuje się tak źle.

- Ciekawe, czy to tylko fałszywy alarm, czy też naprawdę

się już zaczyna? - powiedziała, śmiejąc się nerwowo. - Trochę 
byłoby dziwne, bo główka nie jest jeszcze odpowiednio
ustawiona. W każdym razie, jeśli skurcze zaczną pojawiać się 
regularnie, może się okazać, że będzie to jedno z pierwszych 
dzieci, które urodzą się na początku nowego tysiąclecia.

Zanotowała godzinę skurczu i zaczęła prowadzić kolejny 

monolog. Przyzwyczaiła się już do tego, że Mac nie ma 
zwyczaju jej odpowiadać. Dziś jednak czuła się dziwnie 
rozkojarzona.

Drugi skurcz poczuła po dwudziestu minutach, trzeci po 

piętnastu, a w ciągu następnych godzin kolejne zaczęły 
pojawiać się regularnie co dziesięć minut.

A więc nie był to fałszywy alarm. Zatelefonowała do 

siostry Harris, aby uprzedzić ją, że może spodziewać się 
kolejnej pacjentki we wczesnych godzinach rannych. Teraz 
pozostało tylko czekać.

Z daleka dobiegły ją odgłosy fajerwerków, które ktoś 

zaczął przedwcześnie puszczać. Słyszała też co chwilę 
przenikliwe klaksony przejeżdżających wolno samochodów i 
wesołe okrzyki ludzi przejętych zbliżającym się Nowym 
Rokiem i tysiącleciem.

background image

Co pewien czas wstawała, by przejść się po pokoju, i 

niespodziewanie ogarnęła ją złość na Maca, że nie może w tej 
chwili być przy niej.

- Do cholery, Mac - wydusiła przez zaciśnięte zęby, gdy

dopadł ją kolejny skurcz. Chwyciła za poręcz łóżka i zacisnęła 
na niej dłonie, że aż zbielały jej kostki. - To twoje dziecko, tak 
samo jak moje! Mógłbyś przynajmniej... Och! - krzyknęła, 
gdy dziecko poruszyło się naraz w środku, ustawiając się 
główką w stronę miednicy.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Kara wyprostowała się i przysunęła tak blisko Maca, jak 

tylko się dało.

- Przepraszam, że się tak uniosłam - rzekła, biorąc go za

rękę. - Wiem, że nie robisz tego celowo. Przez chwilę po
prostu przestałam nad sobą panować.

Przycupnęła na brzegu krzesła. Nie chciała rozsiadać się 

zbyt wygodnie, obawiając się, że potem trudno jej będzie 
wstać. Kiedy w ciągu następnych piętnastu minut pojawiły się 
trzy skurcze, uświadomiła sobie, że teraz już w żadnej pozycji 
nie będzie czuła się dobrze. Szansa na powitanie Nowego 
Roku wraz z Makiem zdecydowanie zmalała.

Nagle poczuła, że musi koniecznie wyjaśnić Macowi, co 

właściwie się dzieje. W ciągu tych długich miesięcy, które 
nastąpiły po wypadku, wiele razy wspominała mu, że jest w 
ciąży, teraz jednak dziecko miało już przyjść na świat.

- Mac, chcę powiedzieć ci coś bardzo ważnego - zaczęła,

wstając, aby ująć go ponownie za rękę i w ten sposób 
przyciągnąć jego uwagę. - Musisz wysłuchać mnie uważnie.

Przerwała na chwilę, by przeczekać kolejny skurcz. Bała 

się, że nie zdąży powiedzieć mu wszystkiego.

- Będziemy mieli dziecko, Mac - rzekła powoli i 

wyraźnie. - Chciałam ci o tym powiedzieć zaraz po ślubie, ale 
miałeś wypadek.

Jak opisać to, ile czasu upłynęło od dnia, w którym 

mieliśmy wziąć ślub, tak by to zrozumiał? Wielu ludzi, którzy 
byli pogrążeni w śpiączce, nie pamięta z tego okresu 
absolutnie niczego, nawet jeśli czasami reagowali na pewne 
bodźce. Czy Mac, kiedy w końcu się obudzi, przypomni sobie, 
co ona teraz do niego mówi?

- Przez wszystkie miesiące twojego leczenia dziecko cały

czas rozwijało się w moim brzuchu i dziś w nocy ma się
urodzić.

background image

Zobaczyła, jak Mac ściąga lekko brwi, jakby starał się 

skupić. Czyżby ją zrozumiał? Czy też była to po prostu strata 
czasu? Czuła, że zbliża się kolejna fala bólu, i nagle wpadła na 
pewien pomysł.

- To tutaj, Mac, poczuj. - Podciągnęła sukienkę do góry i 

przyłożyła jego dłoń do swego twardego brzucha. - Daj mi
drugą rękę - powiedziała i ze zdumieniem zobaczyła, jak Mac 
natychmiast spełnia jej polecenie. - Czujesz to?

Oddychała z wysiłkiem, starając skupić się jednocześnie 

na tak wielu rzeczach: skurczach, dotyku rąk Maca i własnych 
słowach.

- To twoje dziecko - powiedziała wyraźniej, gdy skurcz

zelżał. Dotykała rękami Maca swego brzucha, aby mógł 
wyczuć, jaki jest duży i okrągły. Między skurczami jej 
mięśnie rozluźniały się i w pewnym momencie przyłożyła 
dłoń Maca do uwypuklenia uczynionego maleńką rączką lub 
nóżką. Ręce Maca nagle zesztywniały, gdy wyczuł, że coś w 
jej brzuchu się porusza. - Tam jest twoje dziecko - powtórzyła 
cicho. - Nasze dziecko, owoc naszej miłości.

Przestała mówić, ponieważ znowu poczuła silny skurcz. 

Nogi się pod nią ugięły i musiała chwycić za poręcz łóżka.

Ręce Maca nie opadły jednak bezwładnie na pościel, lecz 

pozostały przyciśnięte do jej brzucha, który podczas skurczu 
zrobił się twardy. Kara wiedziała, że musi się spieszyć.

- Och, Boże! - jęknęła.

Nie była pewna, czy wystarczy jej sił, by nacisnąć 

dzwonek alarmowy i wezwać kogoś do pomocy. Jej głos 
najwidoczniej wystraszył Maca, bo zacisnął na krótko dłonie 
na jej brzuchu, a potem nagle zaczął ją po nim głaskać.

Jego ruchy były na początku sztywne i niezdarne, jak u 

robota, który zardzewiał, stojąc długo bezczynnie, ale gdy 
skurcz minął, Mac poruszał rękami o wiele płynniej.

Kara miała ochotę zostać i zobaczyć, co będzie się działo 

background image

dalej, ale czas naglił.

- Kocham cię, Mac - szepnęła i nacisnęła dzwonek. -

Kocham cię, ale teraz muszę już iść.

Mac ściągnął brwi, wciąż trzymając ręce na jej brzuchu. 

Ujęła je więc delikatnie i odsunęła od siebie, a potem 
pochyliła się, by go pocałować.

- Niedługo wrócę - obiecała, zerkając na zegarek. - Co 

prawda, może dopiero w następnym stuleciu, ale w każdym 
razie wrócę na pewno, i to w dodatku nie sama.

- Dziewczynka - oznajmiła zadowolona siostra Harris 

dwadzieścia minut później. - Dwa tygodnie za wcześnie, ale 
wygląda na zupełnie zdrową. Dziesięć punktów w skali 
Angara.

Kara uśmiechnęła się słabo. Siostra Harris nigdy nie 

zapomina o rzeczach najważniejszych.

Gdy noworodek znalazł się w ramionach matki, jej 

uśmiech stał się radośniejszy. Kara i Mac mieli ciemne włosy,
nic więc dziwnego, że dziecko miało włosy podobne. Kiedy 
jednak otworzyło szeroko oczy, nie były one ani niebiesko -
szare jak u Kary, ani też piwne jak u ojca, lecz ciemnobłękitne 
jak u każdego noworodka. Dopełniając uświęconego 
zwyczajem obrządku, Kara pouczyła małe paluszki u rąk i 
stóp swej córki, zastanawiając się, jaki będzie kolor jej oczu.

Zanim jednak zdążyła spytać o to siostrę Harris, 

uświadomiła sobie, że od paru minut z zewnątrz dobiegają 
jakieś hałasy.

- Co się dzieje, do licha? - zdumiała się Kara.

Na oddziale słychać było zwykle jęki rodzących kobiet i 

płacz dzieci, a poza tym zazwyczaj panował spokój.

- Chyba już dwunasta - odparła siostra Harris. - Byłyśmy 

tak zajęte, że nawet tego nie zauważyłyśmy. Kiedy ta mała 
dama się rodziła, w całym mieście rozległy się dzwony,
kuranty i syreny, a w niebo wystrzelono sztuczne ognie i 

background image

wszyscy zaczęli wołać: „Szczęśliwego Nowego Roku", 
łącznie z pacjentami naszego szpitala, którzy jeszcze nie śpią.

Gdy tylko skończyła mówić, zadzwonił telefon.
- Siostra Harris - rzekła przełożona do słuchawki, a potem 

zamilkła na chwilę. - Tak, jest tutaj, ona i dziecko czują się 
dobrze. - Nie odzywała się przez moment, po czym podała 
Karze telefon, uśmiechając się szeroko. - To do ciebie -
wyjaśniła i zanim się odwróciła, Kara dostrzegła w jej oczach 
łzy.

- Słucham? - odezwała się niepewnym głosem. Kto to 

może być? - Mike! - wykrzyknęła. - Czemu dzwonisz? 
Powinieneś świętować Nowy Rok z Sue!

- Och, byliśmy na przyjęciu - odparł Mike, a skrzypienie

dobiegające z słuchawki upewniło ją o tym, że dzwoni ze 
swego telefonu komórkowego - ale otrzymaliśmy wiadomość i 
teraz jesteśmy w drodze do szpitala.

- Mike, nie musicie przyjeżdżać dzisiaj, żeby zobaczyć 

dziecko. To bardzo miło z waszej strony, ale równie dobrze 
możecie wpaść jutro.

- Prawdę mówiąc, Karo, dopiero teraz dowiedziałem się 

od siostry Harris, że już urodziłaś. Chciałem przekazać ci, że 
Alison właśnie do mnie dzwoniła. Podobno Mac obudził się, 
kiedy dzwony zaczęły wybijać północ, i spytał o ciebie.

Margaret Harris zapewne spodziewała się, że ta nowina 

wstrząśnie Karą, toteż od razu wzięła od niej dziecko.

- Mac? - zdumiała się Kara, myśląc, że się przesłyszała. -

Mac się obudził? I chce się ze mną zobaczyć?

Miała ochotę natychmiast pobiec do jego pokoju, ale 

musiała przecież poczekać, aż zakończy się ostatnia faza 
porodu. Dopiero po godzinie siostra Harris pozwoliła jej 
przesiąść się na fotel na kółkach i udać z powrotem do pokoju 
Maca.

- Mike! - zawołała Kara, ujrzawszy go przy windzie.

background image

Uśmiechnął się szeroko, podziękował sanitariuszowi i sam 

ujął rączki fotela Kary.

- Jak się czuje świeżo upieczona mama i dziecko? - spytał, 

spoglądając na małe zawiniątko, które trzymała w ramionach.
- Jest tak szczelnie owinięta, że nic nie widzę.

- Jest piękna. Od razu widać, że dziewczynka - odparła 

Kara i natychmiast zmieniła temat. - Och, Mike, powiedz mi o 
Macu! Jak to się stało, że się obudził?

- Sama będziesz musiała go zapytać - odrzekł, pchając 

plecami drzwi wahadłowe. - Powiedział tylko, że chce się z 
tobą zobaczyć. Nic więcej.

- Czy wszystko z nim w porządku? To znaczy... No wiesz, 

o co mi chodzi.

- Jest bardzo słaby i będzie potrzebował dużo cierpliwości 

i determinacji, żeby chodzić, ale jeśli mu pomożesz, wcale się
nie zdziwię, jeśli znowu zaskoczy specjalistów.

Słowa Mikeea podbudowały Karę, ale także uświadomiły 

jej, że nie powinna spodziewać się zbyt wiele. Mac doznał 
przecież silnego urazu głowy i po tylu miesiącach będzie 
zapewne zupełnie innym człowiekiem niż kiedyś - być może 
będą musieli poznawać się na nowo?

Kiedy jednak drzwi do jego pokoju się otworzyły i 

spojrzała mu w oczy, wiedziała, że odzyskała swojego 
ukochanego Maca takiego, jaki był dawniej.

- Karo - powiedział, gdy ją zobaczył. Głos miał ochrypły i 

mocno zmieniony. - Karo - powtórzył i wyciągnął w jej stronę 
drżącą rękę.

- Och, Mac - wydusiła, czując, że zbiera się jej na płacz. 

Mike zbliżył jej fotel na kółkach do łóżka. - Mac, obudziłeś 
się! Jak to się stało? Dlaczego akurat teraz? Tak długo spałeś...

Fotel na kółkach był niższy od krzesła, na którym zwykle 

siadała, tym razem jednak Mac mógł się odwrócić, by na nią 
spojrzeć.

background image

- To... dlatego... - odparł z wysiłkiem, jakby przypominał 

sobie, jak się wypowiada każdą sylabę, i wskazał na białe
zawiniątko w jej ramionach. - Z powodu dziecka. – Rozłożył 
ręce, zataczając łuk, tak jak wtedy, gdy dotykał brzucha Kary. 
Dostrzegła, że obie drżą. - Naszego dziecka - dokończył.

- Jestem taka zdenerwowana, Sue - szepnęła Kara. - Nie 

wiem, czemu daliśmy się wam na to namówić?

- Ponieważ wiesz dobrze, że po tym, co z Makiem prze -

szliście, nic lepszego nie możecie zrobić - odparła Sue. -
Jesteście już przecież rodziną.

Kara pokręciła głową, nie mogąc się nadziwić, jak bardzo 

w ciągu ostatnich paru miesięcy jej życie się zmieniło.

Mike ostrzegał ją, że Mac ma jeszcze przed sobą długą 

drogę, ale najwidoczniej zapomniał wziąć pod uwagę jego 
upór i determinację. Ilekroć ktoś próbował powiedzieć 
Macowi, by nie spieszył się tak bardzo, on spoglądał na 
rozmówcę swymi ciemnymi oczami i przypominał, jak wiele 
już czasu stracił.

- Nic o niej nie wiedziałem do czasu, kiedy zaczął się

poród - oznajmił kiedyś, biorąc ostrożnie małą Faith na ręce. -
Nie chciałem już tracić ani jednej minuty.

Potem znowu zabrał się do kolejnej serii ćwiczeń, 

fizycznych i umysłowych, dzięki którym odzyskiwał szybko 
dawną formę.

Kara z zadowoleniem odkryła, że Mac nie pamięta 

wypadku, i, jak zapowiadał Mike, ma jedynie niejasne 
wspomnienia z okresu śpiączki. Wystraszył się tylko, kiedy po 
raz pierwszy ujrzał siebie w lustrze.

- Co się ze mną stało? - zawołał.

Kara wtedy szybko do niego przybiegła.
- O co chodzi? - spytała, przyglądając mu się z 

niepokojem. Nie dostrzegła nic złego. Wyglądał tak jak 
ostatnio, tyle że teraz nie spał.

background image

- Moja twarz... I włosy! - Pokazał na swoje odbicie w 

lustrze. - Jak długo byłem w śpiączce? Miesiące czy całe lata? 
Zacząłem siwieć!

Nie mogąc się opanować, Kara parsknęła śmiechem. Tak 

bardzo już przywykła do tego widoku, że niemal przestała 
zauważać zmiany, jakie zaszły w wyglądzie Maca.

- Prezentujesz się teraz bardzo dostojnie - uspokajała go, 

gładząc srebrzyste pasemka, które pojawiły się na jego 
skroniach w czasie choroby. - Faith z pewnością przyprawi cię 
o więcej siwych włosów, zanim opuści nasz dom.

- Przecież dopiero się urodziła - zaprotestował. - W 

każdym razie, jeśli myślisz, że pozwolę jakiemuś łobuzowi ją 
uwieść, to się mylisz. Zamknę ją w domu na klucz.

- Tak samo jak mnie zamknąłeś w swoim? - zażartowała i 

uśmiechnęła się, widząc, jak Mac zmieszany spogląda w bok. 
Cieszyła się, że nadal pamiętał wszystko, co razem przeżyli. 
Wszystkie te czarowne chwile.

- A co się stało z moim nosem? - zapytał.
- Złamałeś go.
- Wiem. Podczas meczu rugby. Ale był lekko 

przekrzywiony i nieco zgrubiały.

- A potem jeszcze raz złamał się podczas wypadku i wtedy 

złożyli go prawidłowo. Okazuje się, że wszystko ma swoje 
dobre strony - zaśmiała się. - A poza tym chyba w dodatku 
przestałeś chrapać.

- Ja nigdy nie chrapię! - zaprotestował, odzyskując dawną 

zadziorność, którą przejawiał zawsze wtedy, gdy drażniła się z 
nim, poruszając ten temat.

- Teraz już nie! - przyznała. - I jesteś przystojniejszy, niż 

byłeś. Czyż nie powinnam się z tego cieszyć? - Zatrzepotała 
wtedy teatralnie powiekami, chcąc go rozbawić.

Teraz jednak wcale nie było jej do śmiechu.

- Co skłoniło twoich rodziców do tego, żeby nam pomóc?

background image

- zwróciła się do Sue, czekając, aż organy zaczną grać. Bawiła 
się nerwowo bukietem świeżych frezji, które zamówił dla niej 
Mac. Była tak zaskoczona, kiedy je dostała, że omal się nie 
rozpłakała. Mac przecież nie pamiętał niczego z dnia, w 
którym po raz pierwszy przygotowywali się do ślubu, mimo to 
zamówił dla niej taką samą wiązankę jak wtedy.

- Nie tylko moich, ale i Mike'a - odparła Sue. - Tak bardzo 

spodobało im się przygotowywanie naszego ślubu, że chcieli 
to powtórzyć. Świetnie im się współpracuje. Nie mają więcej 
dzieci, więc postanowili was zaadoptować.

- Mam nadzieję, że wiedzą, jak bardzo jesteśmy im 

wdzięczni. Sami nigdy nie zdołalibyśmy tego tak zrobić. Nie 
mamy wiele wolnego czasu, a bardzo chcieliśmy, żeby odbyło 
się to właśnie dziś.

Mijał dokładnie rok od dnia, kiedy mieli wziąć ślub i 

dopiero teraz, po dwunastu miesiącach wypełnionych nadzieją 
i rozpaczą, po których wydarzył się cud, a może dwa, wreszcie 
mogli doprowadzić swój zamiar do końca.

Zabrzmiały organy i kiedy Kara ujrzała Maca czekającego 

na nią przed ołtarzem niewielkiego kościoła, całe jej 
zdenerwowanie nagłe się ulotniło.

- Jesteś gotowa? - zwróciła się do Sue z uśmiechem, 

który stał się radośniejszy, gdy usłyszała, jak Faith kwili, 
próbując naśladować muzykę.

Mac siedział w fotelu na kółkach w swej nowej ciemnej 

marynarce, która leżała na nim jak ulał. Zdołał już częściowo 
wzmocnić i odbudować osłabione mięśnie.

Próbował przekonać ją, że nie potrzebuje tego dnia wózka 

inwalidzkiego, Kara jednak wolała, by zachował swoje siły na 
później. W końcu doszli do porozumienia.

Kiedy zbliżyła się do niego, podniósł się i stanął obok niej, 

a Mike odsunął fotel.

- Darrochu Jamesie MacGregorze, czy pojmujesz tę 

background image

kobietę...? - zaintonował ksiądz, a jego głos odbił się echem w 
wypełnionym ludźmi i kwiatami kościele.

- Karo Louiso Desmond, czy pojmujesz...?
Odwróciła głowę, by spojrzeć w oczy Maca, w jego 

piękne, ciemne, błyszczące radością oczy, i poczuła, że 
jeszcze nigdy w życiu nie była tak szczęśliwa.

- Tak - odparła z przekonaniem płynącym z głębi serca.
- Karo, chciałbym przedstawić ci Teda Carricka -

powiedział Mac, gdy w przedsionku kościoła przyjmowali 
gratulacje i życzenia.

Odwróciła się i ujrzała uśmiechniętą twarz o bystrych, 

inteligentnych oczach.

- Miło mi panią poznać - rzekł mężczyzna z wyraźnym

amerykańskim akcentem. - Wiele o pani słyszałem. Pewnie
brzmi to jak oklepane powiedzenie, ale to szczera prawda.

- Ujął jej rękę w obie dłonie i serdecznie uścisnął. – Nie

mogłem się już doczekać, żeby podziękować za wielki 
wysiłek, jaki włożyła pani w przywrócenie do życia tego 
osobnika. Pewnie musiały być specjalne powody, że tak 
bardzo chciała go pani ocalić...

Kara zaśmiała się i od razu polubiła Teda.

- Gdyby miał pan trochę wolnego czasu, na przykład rok

lub dwa, chętnie opowiedziałabym o paru z nich - odparła.

- Prawdę mówiąc, ja także chciałam pana poznać, żeby 

wyrazić swoją wdzięczność. Bez pana wiedzy i rad... -
Pokręciła głową, nie mogą dalej mówić, ponieważ poczuła 
nagle dławienie w gardle.

- Karo, bez pani poświęcenia nawet wiedza całego świata 

nie przyniosłaby Macowi pożytku. Jeśli włoży pani choć 
połowę tego wysiłku w wasze małżeństwo, Mac będzie 
najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

- Zamierzam starać się dziesięć razy bardziej -

oświadczyła, nie wiedząc czy śmiać się, czy płakać, gdy Ted 

background image

zrobił śmieszną minę, udając zaskoczenie.

- Mam nadzieję, że naprawdę tak myślisz - szepnął Mac, 

gdy wykładowca się oddalił, by przywitać się z profesorem 
Squiresem.

- Co myślę? - zapytała z roztargnieniem, ponieważ jej 

uwagę przyciągnął widok matki oraz teściowej Sue, które 
wyglądały tak, jakby bawiły się w przeciąganie liny, bo obie 
jednocześnie chciały potrzymać na rękach Faith.

- To, co powiedziałaś, że włożysz w nasze małżeństwo 

dziesięć razy więcej wysiłku... Czy to znaczy, że będę mógł 
sobie leżeć i odpoczywać?

- Czasami - odparła. - Ale jeśli chcesz zobaczyć, jaką mam 

na sobie bieliznę, będziesz musiał się trochę wysilić...

- Czarownica! - Roześmiał się. - Jesteś pewna, że to mi nie 

zaszkodzi?

- Możemy to sprawdzić dziś w nocy.
- Mac! - zawołał ktoś, gdy otworzyli drzwi. - I Kara, i 

dziecko!

Uśmiechnięta Alison podeszła ich przywitać.

- Och, jak dobrze was widzieć w komplecie. Przyszliście

nas odwiedzić?

Zanim zdążyli odpowiedzieć, otoczyła ich grapa osób, 

witając się z nimi serdecznie.

- Czy nie macie co robić? - odezwał się Mike, ale nikt nie 

zwrócił na niego uwagi.

- Kiedy znowu zaczniesz pracę? - spytała Maca Alison, 

wiedząc, że wszyscy są tego ciekawi. - Mike mówił, że 
zdrowiejesz w zaskakującym tempie, przeskakując po trzy 
stopnie na raz.

- Wciąż mam pewne problemy - odparł Mac.
- Jak każdy. Ale one są po to, żeby je pokonać - zaśmiała 

się Alison.

- To prawda. Ale nie wiem, czy przypadkiem nie 

background image

przeszkadzałyby mi w pracy.

- W jaki sposób? - zainteresowała się Gaynor.
- Bardzo słabo widzę w nocy i pewnie tak już zostanie. 

Wpadam na meble i potykam się o różne rzeczy.

- To nie wychodź z łóżka. Nic złego się nie stanie, jeśli 

tam się na coś natkniesz - wtrąciła Alison, puszczając oko do 
Kary.

- I wciąż czuję, że lewa połowa mojego ciała jest słabsza 

od prawej - ciągnął Mac, udając, że nie słyszy śmiechów 
wywołanych uwagą Alison. Trochę jednak się speszył.

- Skoro większość z nas, zwykłych śmiertelników, nie jest 

oburęczna tak jak ty byłeś, teraz prawdopodobnie czujemy się 
podobnie - zauważył Mike, kładąc rękę na ramieniu 
przyjaciela. - A tak poważnie, Mac. Wszyscy na oddziale 
przyjmą cię z otwartymi rękami, kiedy tylko poczujesz się na 
siłach, żeby wrócić do pracy. Profesor Squires i ja 
zrozumiemy, jeśli nie będziesz już chciał zajmować się 
neurochirurgią. Wiemy, że interesujesz się raczej innymi 
metodami.

Przysłuchując się rozmowie, Kara zauważyła, że Mac, 

który do tej pory był nieco spięty, teraz wyraźnie się rozluźnił. 
Nie mówił jej zbyt wiele o swych obawach, lecz wiedziała, że
niepokoi się o to, co będzie robił w przyszłości.

- Chcesz zobaczyć pokój, w którym leżałeś? – spytała

Gaynor. - Myśleliśmy o tym, żeby umieścić tam tablicę dla
upamiętnienia cudu tysiąclecia, jaki tam się wydarzył.

Mac roześmiał się, objął ramieniem Karę trzymającą 

dziecko i przyciągnął ją do siebie.

- Cud, o jakim mówisz, sprawiła ta kobieta i to dziecko. 

Kara wierzyła we mnie. Nie miała wątpliwości, że z tego 
wyjdę. Ale ostatecznie to maleństwo dało mi kopniaka, który 
mnie wreszcie obudził.

- Chodź tutaj do mnie, kochanie - rzekł cicho Mac do 

background image

stojącej po drugiej stronie pokoju Kary, która próbowała 
rozpiąć suwak z tyłu sukni.

- Właśnie się rozbieram - odparła i spojrzała na niego ze 

zdziwieniem.

Lampka nocna rzucała na Maca przyćmione światło, 

podobnie jak ta, zawieszona nad łóżkiem w szpitalu. 
Przykryty był do pasa białą kołdrą, teraz jednak wyglądał 
inaczej niż w szpitalu. Ujrzała w jego oczach znajomy błysk.

- Pozwól, że ci pomogę - zaproponował. - Czuję, że moje 

mięśnie potrzebują trochę treningu. Chcę się upewnić, czy
jestem gotowy do przedstawienia.

Kara roześmiała się. Podchodząc do niego, poczuła 

narastające podniecenie.

- Daleka jestem od tego, żeby zniechęcać cię do ćwiczeń.

Dlatego właśnie zainwestowałam w tę bieliznę... żebyś się nie 
nudził w czasie treningu...

Gdy znalazła się w zasięgu jego ramion, chwycił ją za 

rękę i roześmianą przyciągnął do siebie.

- Karo, możesz sobie nosić, co tylko chcesz. Nie ma to

dla mnie większego znaczenia. To nie bielizna się liczy, ale
osoba, która ją wkłada. To ty jesteś dla mnie najważniejsza.
Gdyby nie ty, już by mnie na tym świecie nie było... Jesteś
największym cudem mojego życia.

Kara wyciągnęła rękę i dotknęła jego twarzy. Wiedziała, 

że niewiele brakowało, by go straciła. Nigdy nie zapomni, jak 
blisko się otarł o śmierć. Teraz jednak nadszedł czas, by 
świętować życie.

- Mówiąc o cudach - rzekła, wsuwając rękę pod kołdrę -

wydaje mi się, że właśnie nastąpił kolejny. Co ty na to,
żeby...?

Nie zdołała dokończyć, ponieważ Mac przyciągnął ją do 

siebie i zaczął gorąco całować.