background image

SOPHIE WESTON

Zwodnicza namiętność

Tytuł oryginalny: Deceptive passion

Seria wydawnicza: Harlequin Romance (tom 135)

background image

ROZDZIAŁ   PIERWSZY
Z  westchnieniem  ulgi  postawiła  walizkę  na  ziemi.  Szósta  nad  ranem!  Mimo 

normalnego gwaru, lotnisko w Atenach wydało się Dianie miejscem ponurym. Wszyscy 
się z  kimś witali,  machali rękami;  miała wrażenie,  że jest  tutaj jedynym  nieproszonym 

gościem.

Dwa  lata  temu,  pomyślała  z  gorzkim  rozbawieniem,  nawet  nie  mogłaby  wyobrazić 

sobie  podobnej  sytuacji.  Trzęsłaby  się  ze  strachu,  że  nie  zdoła  wypożyczyć  auta,  nie 

mówiąc o samotnej jeździe. Była tu przecież po raz pierwszy, w obcym kraju. Ale to było 
dwa lata temu. Dzisiaj radziła sobie ze wszystkim.

Biuro  wypożyczalni  samochodów  wyglądało  na  nieczynne,  ale  zastukała  głośno  w 

kontuar.

- Słucham? - Z zaplecza wynurzył się mężczyzna z wyrazem znudzenia na twarzy.
- Dzień  dobry.  - Uśmiechnęła  się  najżyczliwiej,  jak  potrafiła.  Życie  na  własną  rękę 

nauczyło  ją  i tego:  nie  warto  spieszyć  się  z  atakiem,  na  wojnę  zawsze  przyjdzie  pora.  -
Chodzi oczywiście o pożyczenie auta.

- Zaczynamy pracę o ósmej.

- Mówię  o  samochodzie  - wyprostowała  się i  podniosła  nieco głos  - który  miał  być 

gotowy na szóstą. Przyleciałam z Hamburga, moje nazwisko Tabard.

- Przykro mi. - Urzędnik odwrócił się na pięcie, nie mrugnąwszy nawet okiem.
- Rezerwacji  dokonał  - powiedziała  miękko  - hrabia  Galatas.  - Obserwując  Milesa, 

doszła kiedyś do wniosku, że niektórych łatwiej wyprowadzić z równowagi spokojem niż 
złością.

Mężczyzna stanął jak wryty. Zauważyła nie bez satysfakcji, że ściągnął łopatki, jakby 

ugodzony strzałą w sam środek pleców. Obrócił się wolno wokół własnej osi i spotkał z 

jej szerokim uśmiechem.

- Ach, tak... Oczywiście, biuro hrabiego zgłosiło taką rezerwację.
Zniknął na chwilę i wrócił z kluczykami oraz blokiem formularzy. Poprosił o podpis, 

paszport, prawo jazdy -sprawa była załatwiona. Diana wyjęła z torebki kartę kredytową, 
ale pokręcił przecząco głową.

- Polecono nam wystawić rachunek na konto hrabiego.
- Z  trudem  ukrywał  zdumienie,  jakby  dopatrzył  się  w  jej  wyglądzie  czegoś 

szczególnego.

background image

Zapewne  zdarzyło  się  po  raz  pierwszy,  chichotała  w  duchu,  że  gość  znakomitej 

rodziny Galatas przyleciał zwykłym rejsowym samolotem.

- Uprzejmie  proszę,  kluczyki  do  szarego  citroena.  Hrabianka  zostawiła  pani 

wiadomość w skrytce na rękawiczki.

Diana zesztywniała. Nie spodziewała się żadnych osobistych powitań. A już najmniej 

ze  strony  tej  dziwaczki - siostry  hrabiego.  Susie  Galatas  była  kobietą  pełną  tempe-

ramentu, nieobliczalną, ale kiedyś - z godną podziwu konsekwencją - unikała Diany jak 

ognia. Nic dziwnego, ponieważ nigdy nie przestała marzyć o Milesie Tabardzie.

Urzędnik  udawał,  że  nie  zauważył  nagłej  zmiany  nastroju  na  twarzy  klientki. 

Wręczył jej kluczyki, karteczkę z numerem rejestracyjnym oraz dokumenty.

- Życzę  udanych  wakacji,  pani  Tabard.  - Na  jego  wargach  rozkwitł  promienny 

uśmiech. - Witamy w Grecji!

- Dziękuję! - Zmrużyła radośnie oczy.

Uległa  magii  jego  słów,  magii  samej  nazwy  tego  kraju.  Gdyby  nie  doświadczenia 

ostatnich dwóch  lat,  nie  wiedziałaby,  że  jest  zdolna do zwykłej  radości  z  byle  powodu. 

Teraz,  na  przykład,  wykończona  po  czterech  dobach  ciężkiej,  brudnej  pracy  w  ruinach 

osiemnastowiecznego  zamku,  z  euforią  myślała  o  tych  krótkich  wakacjach.  Witamy  w 
Grecji!

Nie  marzyła,  co  prawda,  o  wizycie  w  zamku  Galatas,  ale  sekretarka  hrabiego 

postawiła sprawę jasno: przez wzgląd na starą znajomość, pan hrabia byłby wdzięczny, 

gdyby  pani  Tabard  zechciała  oszacować  koszty  niezbędnych  renowacji  w  jego  rodowej 
siedzibie.  I  przez wzgląd  na tę samą  starą znajomość  ofiarował pani  Tabard  gościnę w 

zamku.  Hrabia  nie  mógł  wyrazić  jaśniej  swoich  oczekiwań:  stara  znajomość  powinna 
znaleźć  odzwierciedlenie  w  wystawionym  przez  Dianę  rachunku.  A  że hrabia  oraz jego 

siostra  żywili  do  niej  urazę  za  małżeństwo  z  Milesem,  ich  ukochanym  przyjacielem  z 

dzieciństwa?  Że  nigdy  tego  nie  ukrywali?  Hrabia  uznał,  że  jedno  z  drugim  nie  ma  nic 
wspólnego.

Mężczyzna odwzajemnił uśmiech i skinął głową na tragarza.
- No,  no...  - szepnął  do  kolegi  - przy  takiej  sztuce  to  Susanna  Galatas  mogłaby 

uchodzić za pokojówkę.

Dziewczyna, która stała za ich plecami, skrzywiła się z niesmakiem.

background image

- Chyba żartujesz! Hrabianka jest naprawdę piękna. I bardzo bogata. Widziałeś, jak 

się ubiera? Ładna mi pokojówka!

- No i co z tego! Nie mówię o ciuchach. Ta ma coś takiego w oczach, że człowiek z 

miejsca głupieje.

Gdyby Diana  mogła  go słyszeć... Zawsze  oceniała swoją  urodę  jako  pospolitą.  Inna 

rzecz, że po odejściu Milesa dbała o wygląd jak nigdy przedtem. Nie szczędziła ani czasu, 

ani pieniędzy, byle tylko udowodnić całemu światu, a przede wszystkim sobie, że nie ma 

to jak wolność. We własnym lustrze widziała jednak codziennie tę samą zwyczajną twarz, 
a słowa Greka uznałaby za kpinę.

Wręczyła  bagażowemu  napiwek  i  wśliznęła  się  za  kierownicę.  Auto  było  nowe  i 

nieskazitelnie  czyste.  Jakżeby  inaczej,  pomyślała  z  przekąsem.  Przez  ostatnie  dwa  lata 

często jeździła pożyczanymi samochodami, ciesząc się, ilekroć silnik zapalił od razu.

W  skrytce  na  rękawiczki,  zamiast  wiadomości,  znalazła  wyrysowaną  przez  Susie 

trasę  podróży.  Męczyła  się  nadaremnie  z  rozszyfrowaniem  jej  treści,  aż  doszła  do 
wniosku, że to godny jaśnie hrabianki sposób na niepożądanego gościa: a nuż się zgubi 

gdzieś  w  południowej  Grecji...  Diana, jak  zwykle,  nie  mogła darować  sobie złośliwości, 

kiedy myślała o Susie. Może dlatego, że przy swoim byłym mężu nie powiedziała o niej 
nigdy złego słowa?

Cisnęła w kąt „mapę" i ruszyła w drogę. Pewna, że jedzie w dobrym kierunku, zaczęła 

myśleć o Milesie, który przecież kojarzył jej się z Grecją. A Grecja z nim.

Nie  zdążyli  odwiedzić  zamku  razem.  Planowali  ten  wypad  w  ostatnim  roku 

małżeństwa,  ale  kiedy  nadeszła  jesień,  kartka  w  kalendarzu  nie  miała  komu 

przypomnieć,  że  „Chris  i  Susie:  Grecja",  bo  Diana  i  Miles  bawili  na  różnych 
kontynentach i porozumiewali się już tylko poprzez adwokatów.

Słońce wzeszło na dobre i zaczęło razić w oczy. Szukając jedną ręką okularów, Diana 

omal nie  przegapiła  zjazdu  z  autostrady.  Zahamowała  ostro  i  skręciła  w  boczną drogę. 
Pamiętała ją dobrze z wieczornych wędrówek palcem po mapie. Jeździło tamtędy więcej 

ciężarówek i wozów zaprzężonych w muły niż eleganckich samochodów.

Miles  opowiadał  jej  kiedyś,  że  do  zamku  Galatas  wiedzie  stary  historyczny  trakt. 

Kręty i wąski, trzeba jechać  ostrożnie i uzbroić się w cierpliwość. Nigdy zresztą, odkąd 
dostał prawo jazdy, nie zniechęcała go żadna trasa, nie bał się przygód czy niewygody. A 

background image

jeżeli Miles sobie z czymś radził - ta zasada pozwoliła przetrwać Dianie najgorsze chwile 
- jej też musi się udać!

Z zaciśniętymi zębami, skupiona, jechała dalej, planując postój na stacji benzynowej. 

Wiedziała  już,  że  w  nie  znanym  kraju  trzeba  tankować  do  pełna,  gdziekolwiek  się  da. 

Miles  zawsze  tak robił,  ale wtedy  nie  zwracała  na  to uwagi.  Nigdy  nie pytała,  dlaczego 

postępuje  w  ten  czy  inny  sposób.  Wykonywał  swoje  obowiązki  sprawnie,  w  milczeniu, 

zawsze na czas. Lubił fachowość. Dopiero w ostatnim roku irytował się bez powodu, pod 

byle  pretekstem,  co  z  kolei  Dianę  doprowadzało  do  białej  gorączki...  I  tak,  w  coraz 
gorętszej atmosferze, czekali na ostateczny wybuch.

Podjechawszy  przed  stację,  z  ulgą  wyszła  z  samochodu,  żeby  wyprostować  kości. 

Greckie  słońce,  parzące  w  plecy,  wydało  jej  się  czymś  bliskim,  fizycznie  namacalnym 

przedmiotem. Trudno sobie nawet wyobrazić podobne uczucie w zamglonym Hamburgu 
czy Londynie. Wygrzebując z pamięci kilka greckich słów, wyjaśniła właścicielowi, o co 

chodzi, a gdy autem zajął się kilkunastoletni chłopiec w kombinezonie, usiadła w cieniu z 
filiżanką kawy.

Przechyliła  się  z  krzesłem  do  tyłu,  głowę  oparła  o  ścianę  i  zamknęła  oczy.  Miles, 

oczywiście, mówił po grecku.

Oczywiście  płynnie.  Nic  dziwnego,  skoro  po  rozwodzie  rodziców  wychowywał  go 

stary hrabia Galatas, dziadek Chrisa i Susie, a każde wakacje spędzał w zamku.

Diana zdjęła okulary. Chyba właśnie wtedy, w czasie letnich szaleństw, Miles poznał 

smak prawdziwego ryzyka. Cóż, może po takim dzieciństwie życie bez codziennej porcji 
dreszczy, bez niebezpieczeństw, wydaje się człowiekowi bezbarwne? Przypomniała sobie 

jedną z opowieści, jak to Miles z Chrisem prosto z zamkowego muru dali nurka do wody. 
Stary  hrabia  długo  przepraszał  rybaków,  którzy  ich  wyciągnęli,  a  chłopcy  za  karę 

narąbali drewna.

- I to miało was zniechęcić do powtórzenia wyczynu? Prace ręczne? - zapytała wtedy 

chłodno Diana.

- Powtórzenia? - Miles, jakby nie wierzył własnym uszom. - Niby po co mielibyśmy 

to robić? Żeby wpaść w rutynę? Nie ma nic nudniejszego od przyzwyczajenia.

Również  małżeństwo,  rzecz  jasna,  stało  się  dla  Milesa  rutyną.  Czymś  mało 

zabawnym. Zwyczajnym.

background image

Zbyt  prędko...  ale  skłamałaby  mówiąc,  że  się  nie  spodziewała.  Od  początku  wisiał 

nad  nimi  jakiś  niepokój.  Miles - ze  swoją  błyskotliwością,  nerwowym  sposobem  bycia, 

przeświadczeniem, że wciąż musi balansować na granicy bezpieczeństwa - wydawał się 
Dianie  dziwnie  obcy,  nieprzystępny.  Onieśmielał  ją.  Nawet  tuż  po  ślubie,  kiedy  była 

zakochana  po  uszy,  drżały  jej  kolana  na  jego  widok,  nigdy  nie  czuła  się  naprawdę 

swobodnie.

Usłyszała  chrząknięcie.  Właściciel stacji  postawił na stole  szklankę  wody,  miseczkę 

oliwek  oraz  kieliszek  przejrzystego  płynu.  Ouzo.  Znajomy  anyżowy  zapach.  Poczuła 
wypieki na policzkach.

Pamięć  nie  dawała  jej  spokoju.  Miles  co  wieczór  nalewał  sobie  kieliszek  ouzo.  Na 

przywitanie  nocy,  mówił  ze śmiechem.  Nie  przepadała  za  greckim  trunkiem  i  zwykle 

odmawiała, ale potem, kiedy się całowali, wdychała jego aromatyczny ziołowy zapach. Z 
tysiącem  ukrytych  w  nim  tajemnic,  o  nie  znanym  kraju  i  nieprzeniknionej  naturze 

swojego kochanka.

Muszę z tym skończyć, powiedziała sobie stanowczo. Piekielne ouzo... Czuła, że łzy 

ściskają jej gardło. Wypiła wodę, podziękowała właścicielowi i zapłaciła rachunek.

Nie miała zamiaru spędzić tych kilku darowanych dni, swojej pierwszej podróży do 

Grecji, z  duchem  Milesa! Prawie  słyszała jego  drwiący  śmiech.  O,  nie.  Żadnego  łkania. 

Bardzo przeżywała tamto rozstanie, ale wyrzuciła go z pamięci raz na zawsze.

Prawie uspokojona, wróciła do samochodu. Przez ostatnie dwa lata ciężko nad sobą 

pracowała, żeby poznać luksus cudownego uczucia: spokojnej pewności siebie. W dniu, 
w  którym  została  przedstawiona  rodzinie  Galatas,  zapomniała,  co  to  znaczy.  Wszyscy 

przecież wiedzieli, że jedyną i wymarzoną partią dla Milesa jest piękna Susie, zakochana 
w nim do szaleństwa.

Tak  przynajmniej  mówiono.  Susie  oczywiście  zaprzeczała,  a  Miles  nawet  po  ślubie 

nie  ukrywał,  że  ją  uwielbia.  Wyskakiwał  z  wanny,  kiedy  dzwoniła.  Zapominał  szalika, 
kiedy wzywała go na spotkanie. To były pierwsze oznaki, że ich małżeństwo szwankuje, 

że coś jest nie tak...

Więc dlaczego wybrał jednak mnie? Diana zagryzła wargi. Czy nigdy nie przestanie o 

tym myśleć?

W wieku trzydziestu sześciu lat Miles został najmłodszym profesorem uniwersytetu. 

Kochały się w nim wszystkie studentki, oprócz Diany. Może dlatego, że nie miała z nim 

background image

żadnych zajęć? Kiedyś,  przy jakiejś towarzyskiej  okazji, zostali  sobie przedstawieni, ale 
zachowała się jak chorobliwie nieśmiała uczennica. Do głowy jej nie przyszło, że profesor 

Tabard może ją zapamiętać!

Nie tylko zapamiętał, ale zaczął na nią polować. Wszyscy to zauważyli, oprócz Diany. 

Niczego  jeszcze  nie  rozumiała,  kiedy  ni  stąd,  ni  zowąd  opiekun  jej  grupy,  starszy  pan, 

uraczył ją ojcowskim kazaniem na temat niebezpiecznych związków dojrzałych mężczyzn 

z niewinnymi dziewczętami. Wiedział, co mówi, pomyślała Diana. Była wtedy niewinna 

jak dziecko.

Czy przypadkiem nie jej naiwność tak go pociągała? Pewnie w głębi duszy śmiał się z 

dziecięcego zdumienia w jej oczach.

Nie  próbowała  nawet  ukrywać  swojego  zdziwienia  i  zachwytu.  Bezmiernego, 

cielęcego zachwytu, bo Miles był dla Diany olśnieniem. Bawiło go to, jasna sprawa, ale z 
drugiej  strony  on  zawsze  wyglądał  na  rozbawionego.  Niezmiennie  zadowolony,  pewny 

siebie, namiętny w sposób, o którym nigdy przedtem nie śniła. Jeszcze dzisiaj czerwieni 
się  na  wspomnienie  tamtych  pierwszych  miłosnych  szaleństw.  Równie  namiętnie, 

niestety, wyrażał swoją wrogość. Później.

Na samo wspomnienie tamtych ostatnich tygodni oblewała się zimnym potem. Miles 

zachowywał się jak człowiek okrutnie zdradzony, ofiara perfidnego spisku. Jak gdyby to 

ona, podstępem, złapała go w sidła małżeństwa!

Minęło południe, kiedy dojechała do rozwidlenia dróg i bez wahania skręciła w lewo. 

Dzięki opowieściom Milesa znała trasę na pamięć. Nagle, ze szczytu kolejnego zbocza, na 
horyzoncie ukazało się morze. Atramentowoniebieskie, tylko w pobliżu skał mieniące się 

odcieniami złota i srebra.

Westchnęła oniemiała. Absolutny spokój. Dokładnie tak, jak obiecywała sekretarka 

hrabiego. Nic dziwnego, że Miles uwielbia to miejsce.

Zagryzła wargi. Znowu Miles! Nie ma żadnego Milesa! Nie zobaczy go nigdy więcej, 

bo nie chce. Ma przed sobą całe życie, ale dopóki nie uwolni się od cienia pana Tabarda... 

nic  z  tego.  Przez  ostatnie  dwa  lata  harowała  jak  wół,  uciekając  od  wspomnień,  ale 
dojrzała wreszcie do własnego, nie urojonego życia, w którym znajdzie czas nie tylko na 

pracę.

background image

Za kolejnym zakrętem droga zmieniła się w wyboistą koleinę. Diana przeklęła cicho, 

podskoczyła  na  pierwszym  garbie  i  nagle,  spojrzawszy  przed  siebie,  oniemiała  z  za-

chwytu.

Na horyzoncie rysował się zamek w całej swojej okazałości: groźna wenecka forteca, 

tak  czarna  na  tle  błękitnego  morza,  że  aż  nieprawdziwa.  Bajeczny,  uśmiechnęła  się  do 

własnych myśli, z bajecznie stromym podjazdem. Dwa lata temu mdlała na sam widok 

takiej drogi. Teraz zacisnęła  zęby, włączyła drugi  bieg i dodała  gazu. Samochód pruł  w 

górę  jak  pocisk  do  wyznaczonego  celu.  Zatrzymała  się  pod  rozłożystym  drzewem  na 
dziedzińcu.

Skrzyżowała  ręce  na  kierownicy,  oparła  o  nie  głowę  i  czuła,  że  za  chwilę  się 

rozpłacze. Usłyszała lekkie kroki. Natychmiast się wyprostowała, przeczesała ręką włosy, 

ale  to  nie  był  nikt  znajomy,  tylko  niska  przysadzista  kobieta  z  krzaczastymi  brwiami  i 
czarnymi siwiejącymi włosami.

- Pani  Tabard?  - Miała  ciężki  grecki  akcent.  - Ja  - rozpłynęła  się  w  szerokim 

uśmiechu - Maria.

Przez całą drogę nie zamykały jej się usta.  Diana domyślała  się, że może chodzić  o 

posiłek, ale nie przełknęłaby teraz ani kęsa.

- Chcę  tylko  - zamknęła  oczy  i  złożonymi  dłońmi  dotknęła  policzka  - odpocząć.  -

Widząc zdumienie na twarzy Marii, zaczęła chrapać. - Spać! Chcę tylko spać!

- Tak, tak - ucieszyła się Greczynka. - Hypno. - Rozkazującym gestem kazała iść za 

sobą.

W  mrocznych  korytarzach  zamku  Diana  poczuła  się  nieswojo.  Z  niekłamaną  ulgą 

usłyszała, że dotarły na miejsce.

- Łóżko. - Maria otworzyła drzwi wielkiej komnaty.

Weneckie  lustra,  olbrzymia  wiktoriańska  toaletka,  stylowe  krzesła.  Całe  wnętrze 

Diana  przebiegła  fachowym  okiem,  jednak  dopiero  łazienka  zrobiła  na  niej  wyjątkowe 
wrażenie.  Nie  mniejsza  od  sypialni,  z  olbrzymią  wanną  na  środku,  mosiężnym 

prysznicem, wieloma  lustrami, stolikami  i  krzesłami,  wydała  jej  się  bardzo  oryginalna, 
choć niemało takich domów już obejrzała.

- Kąpiel - powiedziała z dumą Maria.
- Widzę. Dziękuję bardzo.

background image

Ale Greczynka odkręciła jeszcze kran nad wanną, sprawdziła temperaturę, wlała do 

wody pachnącego olejku, pokazała, gdzie są ręczniki i w końcu zniknęła.

Diana  wybuchnęła  śmiechem.  Maria  miała  rację:  po  tej  bohaterskiej  podróży 

powinna  odbyć  kwarantannę  w  wannie.  Kąpiel  zapowiadała  się  cudownie,  a  długo 

odkładany sen mógł jeszcze dziesięć minut poczekać.

Wskoczyła do wody z radosnym pluskiem, ale wygrzebała się z wanny ostatkiem sił. 

Z zamkniętymi oczami, ledwie przytomna, owinęła się w wielki ręcznik  i poczłapała do 

sypialni.

zaciemnionym 

pokoju 

panował 

chłód. 

Niecierpliwym 

ruchem, 

półprzymkniętymi  powiekami,  odsunęła  zasłonę  łóżka  i  zamarła.  Uciekł  sen,  zniknęło 
cudowne uczucie spokoju.

Pod kocem spał mężczyzna. Na boku, z nagim ramieniem na poduszce. Muskularny, 

lekko opalony, wyglądał jak maratończyk po biegu. Przekręcił się niespokojnie.

Nie musiała przyglądać się jego twarzy: znała na pamięć arogancki profil, śmieszne 

loczki nad uchem, z którymi nie radził sobie żaden fryzjer... Boże, po samych muskułach 

poznałaby tego faceta na końcu świata.

Uniósł powieki, ale tylko na chwilę, jakby wciąż spał.
Diana  wstrzymała  oddech.  Bezszelestnie,  malutkimi  kroczkami  wycofywała  się  do 

łazienki, nie odrywając wzroku od łóżka.

Zapomniała  o  lustrze.  Kiedy  kątem  oka  zauważyła  w  nim  własne  odbicie, 

mimowolnie  zachłysnęła  się  powietrzem  i  głośno  westchnęła.  Wystarczyło.  Miles 
otworzył oczy. Zawsze miał lekki sen, pomyślała z goryczą.

Obudził  się  natychmiast.  Diana  zdrętwiała,  jakby  wrosła  w  podłogę,  za  to  on, 

wsparty na łokciach, z odsłoniętym do połowy torsem i leniwym uśmiechem na ustach, 

nie zdradzał cienia niepokoju. Zapanowała przeraźliwa cisza.

- Niespodziewany gość-powiedział zaspanym głosem.
Diana  myślała  już  tylko  o  tym,  żeby  nie  zemdleć.  Najpierw  przeniknął  ją  zimny 

dreszcz,  potem  fala  gorącej  krwi  uderzyła  jej  do  głowy.  Wiedziała,  że  powinna  się 
odwrócić i uciec, ale nic z tego. Jakaś piekielna siła zamieniła  ją w drżącą osikę! Boże, 

żeby  nie  zauważył...  Gdzież  ta  niezłomna  wola,  której  gratulowała  sobie  jeszcze  dziś 
rano?!  Do  diabła!  Dwa  zmarnowane  lata...  Czuła  złość  i  mimowolnie  narastające 

podniecenie.

background image

Miles, już zupełnie odkryty, wyciągnął do niej rękę. O, nie! Cofnęła się przerażona. 

Nie  skorzysta  z  zaproszenia,  choccy  miała  spalić  się  na  popiół.  Czy  on  się  domyśla? 

Wszystkiemu winne zmęczenie, a może ten nieszczęsny kieliszek ouzo? Na pewno, gdyby 
jej nie zaskoczył, zachowałaby się normalnie.

- Nie! - wykrztusiła zdławionym głosem.

- Dlaczego? - zaczął łagodnie, z uniesionymi lekko brwiami.

- Przykro mi, to jakieś nieporozumienie. Dopiero przyjechałam. Rozmawiałam tylko 

z Marią, która mogła coś pokręcić - wyrecytowała trzy zdania jednym tchem, ze ściśniętą 
krtanią.  Mogło  być  gorzej,  pomyślała  z  ulgą.  Dzięki  Bogu,  nie  zaczęła  szlochać  albo 

krzyczeć,  na  przykład:  „Co  ty  tu,  do  licha,  robisz,  przecież  wyjechałeś  na  drugi  koniec 
świata!" - Przepraszam, że ci przeszkodziłam - ciągnęła dużo spokojniej - to moja wina. 

Byłam okropnie zmęczona i pewnie pomyliłam drzwi.

Miles wyglądał na szczerze rozbawionego.

- Bardzo dobrze zrobiłaś.
Czuła, jak krew napływa jej do twarzy. A więc wszystko jak dawniej! Spłoniła się jak 

panienka, bo profesor Tabard raczył na nią spojrzeć. Bo chciał, żeby się spłoniła!

- Przykro mi - powtórzyła lodowato. - Na pewno znajdzie się dla  mnie jakiś pokój. 

Pójdę...

- Tylko po co? Tu jest mnóstwo wolnego miejsca. Rzeczywiście, w całym swoim życiu 

nie widziała większego łóżka.

- Nie śmiałabym...
- Dlaczego? - zapytał miękko, jakby przemawiał do dziecka. - Sama powiedziałaś, że 

jesteś wykończona. Maria o tej porze zawsze wychodzi; łatwiej by ci było znaleźć igłę w 
stogu  siana.  Daj  spokój,  Diano.  Przyłóż  się  jak  człowiek  do  poduszki,  a  wieczorem 

pomyślisz, co dalej.

- Nie!
- Dlaczego?

- Bo to twój pokój i poduszka jest zajęta!
- Nie przywiązuję się do poduszek. Zaproponowałem ci spółkę... w jej używaniu.

- Pomysł dobry, ale kiepski - wycedziła chłodno.
- Boisz się, że nie wypoczniesz? - Jego brązowe oczy iskrzyły się kpiną. - Znalazłby 

się i na to sposób.

background image

- Wiesz,  co  ci  powiem?  To  ty  daj  spokój.  Uważasz  mnie  za  idiotkę?  Musiałabym 

kompletnie stracić pamięć, żeby wejść do tego łóżka akurat z tobą!

- Masz  na  myśli  amnezję!  - Śmiał  się  jak  z  najlepszego  dowcipu.  - Hmm,  pomysł 

dobry jak każdy inny...

Przeciąganie pojedynku nie miało sensu. Diana wzruszyła nieostrożnie ramionami i 

ledwie  zdążyła  złapać  ręcznik.  Jeszcze  bardziej  pąsowa,  poczuła  na  sobie  jego  palący 

wzrok. Czy z każdych oczu można wszystko wyczytać? Jej też? Odwróciła się gwałtownie.

- Więc gdzie zamierzasz spać? W wannie?
- Niewykluczone. Najpierw jednak poszukam Marii.

- Chyba  łatwiej  byłoby  znaleźć  Susie  - powiedział  beznamiętnym  głosem,  ale  zbyt 

dobrze go znała, żeby nie zrozumieć.

- Susie? Ona jest w zamku?
- To jej dom.

- Ale nigdy tu nie przyjeżdżała... - zamilkła na wspomnienie pewnego przyjęcia.
Aż do tej pory była wdzięczna Christosowi za to, że zakpił wtedy z Susie. Uwieszona 

na ramieniu Milesa wspominała „cudownie proste życie", jakie wiedli kiedyś na zamku, 

troje dozgonnych przyjaciół.

- O ile wiem, ty nie znosisz prostego życia, Susie - odezwał się wówczas Christos. -

Takiego bez nocnych klubów, sklepów i bankietów. A w zamku po prostu nie bywasz.

Ale Susie nie zwykła się peszyć. Spojrzała z uwielbieniem na Milesa.

- Tak samo jak Miles... - wyszeptała aksamitnym głosem.
Nie powiedziała wtedy, ze z Milesem zamieszkałaby nawet na pustyni. Nie musiała. 

No i teraz byli tu razem. Tyle chaotycznych myśli kłębiło się w głowie Diany. Skąd mogła 
wiedzieć? Chyba że...

- Wiedziałeś, że przyjadę dzisiaj?

- Jasne.  Swoją  drogą,  spodziewałem  się  ciebie  dopiero  wieczorem.  Dlaczego  nie 

odpoczęłaś w Atenach? Opowiadałem ci, że to ciężka podróż.

Diana zlekceważyła pytanie.
- Powiedziałeś Marii...

- Żeby przyprowadziła cię na górę, jak tylko się zjawisz.
Otworzyła usta, żeby krzyczeć, ale nie znalazła wystarczająco mocnych słów. Żadną 

zniewagą nie wyraziłaby, co czuje na widok jego bezczelnej miny.

background image

Milesowi nie drgnęła powieka.
- Dlaczego? - wycedziła zdławionym głosem.

- Wysil swoją wyobraźnię - szepnął.
Nie,  to  niemożliwe.  Śni  jakiś  koszmarny  sen.  Za  chwilę  odzyska  przytomność,

usłyszy, że rozbiła samochód... Kiedy zobaczyła jego trzeźwy rozbawiony wzrok, przesta-

ła się łudzić. To nie sen...

- Jesteś obłąkany. - Wykonała bezradny gest. - Mam nadzieję, że wiesz przynajmniej, 

po  co  to  robisz.  - Ścisnęła  kurczowo  węzeł  ręcznika.  - Czy  pokażesz  mi  sam  właściwy 
pokój, czy wolisz, żebym biegała po tym cholernym zamku...

- Owinięta  w  ręcznik?  Hmm,  skłamałbym  mówiąc,  że  nie  wyglądasz  w  nim... 

ciekawie.

- Ależ nie ma sprawy! Jeśli aż tak doskwiera ci nuda, mogę zagrać rolę błazna, cała 

przyjemność  po  mojej  stronie,  tylko...  - Ku  swojemu  przerażeniu,  poczuła,  że  oczy 

nabiegły jej łzami. Odwróciła się na pięcie w pół zdania. - Do diabła z tobą, znajdę Marię.

- Diano... - Po raz pierwszy zaczął poważnie, bez śladu kpiny w głosie.

Rzuciła się do drzwi. Doskonale znała jego chwyty. Kiedy Miles łagodniał, wiadomo 

było, że nie ustąpi, ze będzie parł do celu jak czołg. Ona też nie przypominała owieczki. 
Umiała  walczyć,  niekoniecznie  w  białych  rękawiczkach,  ale  teraz  czuła  się  jak  strzęp 

człowieka: wyczerpana, bliska płaczu, owinięta w cudzy ręcznik.

Zamknęła  się  w  łazience  i  błyskawicznie  ubrała.  Pognieciona  bluzka  wyglądała 

okropnie,  ale  Diana  była  dostatecznie  zdenerwowana,  żeby  nie  przejmować  się  swoim 
wyglądem.  Także  i  pod  tym  względem  nigdy  nie  mogła,  ani  nie  próbowała,  dorównać 

Susie Galatas.

Znalazła  ją  przy  pomocy  Marii.  Kiedy  usłyszała  głośne  „proszę  wejść",  serce 

podskoczyło jej do gardła. Miała nadzieję, że już nigdy w życiu nie usłyszy tego głosu.

- Diana.  Nie  wiedziałam,  że  przyjechałaś.  Czy  podróż  się  udała?  - spytała 

beznamiętnie, ledwie poruszając wargami.

Diana drżała jak w febrze i ani myślała prowadzić towarzyskiej gierki z Susie.
- Susie,  wytłumacz  mi  łaskawie,  co  Miles  Tabard  robi  w  moim  łóżku  - wycedziła 

równie „ciepło".

- Doprawdy, nie wiem, o co ci chodzi, Diano - Susie nie zadrżał nawet głos.

background image

- Miałam  spędzić  w  zamku  pracowity  weekend.  Sama.  Nikt  mnie  nie  uprzedził,  że 

bawi tu mój były mąż...

- I ja.
- ... który będzie mi przeszkadzał.

- Czy my ci w czymś przeszkadzamy?

„My" zabrzmiało jednoznacznie i choć Diana za grosz nie wierzyła Susie, cios został 

wymierzony celnie.

- Chyba nie zrozumiałaś: to nie na ciebie wpadłam, tylko na Milesa.
Twarz Susie wyrażała teraz niesmak i oburzenie.

- Na miłość boską! O człowieku, z którym żyłaś dwa lata, mówisz jak o trędowatym.
- Nadal  nie  rozumiesz.  Nie  spotkałam  go  na  korytarzu,  tylko  we  własnym  łóżku. 

Maria wprowadziła mnie do pokoju i... - Pomyślała nagle, że jeśli Susie nie blefuje, Miles 
sam jej opowie zabawne szczegóły: jak żałośnie wyglądała w kąpielowym ręczniku, jaka 

była przerażona, wściekła i upokorzona. Jeśli to prawda...

Susie wzruszyła ramionami.

- Skoro on sam był w tym łóżku, to o co chodzi? Dwa lata temu zdarzało ci się chyba 

oglądać Milesa w pościeli - mówiła nienaturalnie cicho, napiętym jak struna głosem.

- Co było, a nie jest... - bąknęła pod nosem Diana.

Świetnie wszystko  pamiętała. Dwa lata  temu  rzadko ze  sobą rozmawiali.  Ale  przed 

czterema laty jedno w drugim było zakochane do szaleństwa. Kiedy wchodziła do poko-

ju, Miles odwracał głowę, uśmiechał się i wlepiał w nią swoje ciepłe brązowe oczy, a jej 
ciało przenikały dreszcze.

W łóżku też nie był z nią po  to, żeby udowadniać swoją przewagę, lub udowadniać 

cokolwiek. Kochali się jak wariaci, ale tak delikatnie i radośnie... Potrafili śmiać się bez 

końca.  Łzy  ścisnęły  jej  gardło.  Odwróciła  głowę,  znów  pokonana,  bezsilna  w  złości  na 

samą siebie.

- Posłuchaj,  Diano,  nie  wiem,  z  czyjej  winy  wynikło  to  zamieszanie  z  pokojami. 

Wszystko się wyjaśni.  Sama dopiero przyjechałam, nie  miałam jeszcze  czasu porozma-
wiać z Marią.

- Powinnaś mi wyjaśnić tylko jedno: dlaczego mnie nie uprzedziłaś o swoich planach 

na weekend. Wiesz, że nie przyjechałabym.

background image

- Wolałabyś, żeby tylko Miles zakłócał twą samotność? - Susie, o dziwo, wyglądała na 

coraz mniej opanowaną.

- Wolałabym pobyć tu sama. Tego się spodziewałam. Dlatego przyjęłam zaproszenie 

twojego brata. Kropka.

- Zaczynam ci wierzyć - powiedziała Susie poważnie, jakby do siebie.

- Z wzajemnością. Wierzę, że mi wierzysz.

- Wyobraź  sobie,  że  nie  wiedziałam.  Nikt  mi  nie  powiedział,  że  wybierasz  się  do 

Galatas.  Zresztą,  ja  tu  jestem  przez  przypadek.  Coś  się  wydarzyło  i  musiałam  uciec  z 
Aten. - Uśmiechnęła się smutno. - Obydwie zmarnujemy urlop.

- Ja wyjeżdżam. - Diana nie wahała się ani chwili.
- Nie możesz tego zrobić. - Susie zerwała się na równe nogi. - Chris mi nie daruje! 

Jak zwykle powie, że to moja wina.

- Przykro mi - odpowiedziała nieszczerze. Wyrozumiałość Diany wobec Susie Galatas 

malała wprost proporcjonalnie do rosnącej uwagi, jaką zaczął poświęcać jej Miles na rok 
przed rozwodem.

Z Susie opadła kamienna maska. Była zdenerwowana, mówiła coraz szybciej, jakby 

liczyła się każda minuta.

- Słuchaj,  przysięgam,  że  nie  wiem,  o  co  tu  naprawdę  chodzi.  Ale  zdaje  mi  się... 

intuicja podpowiada mi, że Chris z Milesem coś uknuli. Tym razem skrócą mnie o głowę, 
jeśli pokrzyżuję im plany.

- Uważasz,  że  twój  brat  ściągnął  mnie  do  zamku  pod  fałszywym  pretekstem?  -

wycedziła Diana słowo po słowie.

- Możliwe  - Susie  zagryzła  wargi  - że  Miles  chciał  się  z  tobą  spotkać.  Nic  mi  nie 

mówił, ale czy to jest aż tak nieprawdopodobne?

Diana  nie  wierzyła.  Przez  dwa  lata  nie  zadzwonił  do  niej  nawet  w  Nowy  Rok. 

Owszem,  kilka  razy  poprosił  o  spotkanie  w  biurze  adwokata,  ale  uznała,  że  to  z 
inicjatywy  jej  obrońcy,  który  usilnie  dążył  do  ugody.  W  końcu  wytłumaczyła  mu,  z 

absolutną  szczerością,  że  nie  zniosłaby  następnego  spotkania  z  Milesem...  w  takich 
okolicznościach.

- Gdyby  Miles...  - na  dźwięk  jego  imienia  dostawała  gęsiej  skórki  - miał  do  mnie 

jakąś sprawę...

background image

- Wiem.  Napisałby  do  twojego  adwokata.  Ja  też  uważam,  że  tak  byłoby 

najdelikatniej.  Po  co  rozdrapywać  stare  rany?  Lecz  Miles...  wiesz,  jaki  on  jest.  Zawsze 

musi postawić na swoim. Słyszałam, jak opowiadał Chrisowi, że trzykrotnie prosił cię o 
spotkanie. Nie zgodziłaś się, więc poszukał innego wyjścia.

Tak,  teraz  zaczyna  rozumieć...  Uwielbiała  kiedyś  ten  jego  upór,  niezłomną  wolę  w 

pokonywaniu  przeszkód.  Miles  nigdy  nie  przegrywał  walkowerem.  Znaczenia  takich 

słów, jak pokora czy uległość po prostu nie rozumiał. Kiedyś... Kiedyś, kiedyś! Przełknęła 

łzy wściekłości.

- Nie mamy sobie nic do powiedzenia. Każda rozmowa skończyłaby się boleśnie.

- Czyli brakuje ci odwagi. Wolisz nie ryzykować i nie cierpieć - westchnęła ciężko, nie 

doczekawszy się odpowiedzi. - W porządku! Tylko że z nim jest odwrotnie i na pewno nie 

ustąpi. A ty nie schowasz się do mysiej dziury.

- Nie  wiem,  naprawdę... Susie,  nie  chcę  już  o  tym  rozmawiać.  Nie  teraz.  Nie  mam 

siły  myśleć,  jestem  kompletnie  wykończona.  Gdybyś  znalazła  dla  mnie  jakiś  kąt,  w 
którym mogłabym się przespać...

- Ale Miles...

- Proszę! - Podobnie stanowczy ton, jakim przekonała urzędnika na lotnisku, zrobił 

wrażenie na Susie.

- Dobrze, jak sobie życzysz. - Wzruszyła ramionami. - Dam ci pokój w przeciwległym 

skrzydle zamku i ręczę za twoje bezpieczeństwo. Zadowolona?

Diana nie odpowiedziała.
Pokój był wspaniały.  W odcieniu kremowym, z lekkimi jasnymi meblami. Zupełnie 

inny, pomyślała, niż surowa, pełna antyków komnata Milesa, czy też pachnąca luksusem 
sypialnia  Susie.  Tamte  obie  znajdowały  się  w  „rodzinnym"  skrzydle  zamku.  Ukłuła  ją 

zazdrość. Czy często się odwiedzali?

Intuicja jej mówiła, że wcale. Te gorzkie uśmiechy, smutek w oczach Susie... Nie tak 

się zachowuje zwycięska rywalka.

- Boże, czy wszystko musi być aż tak skomplikowane - powiedziała głośno do samej 

siebie,  potem  z  zamkniętymi  oczami  zdjęła  ubranie,  wśliznęła  się  pomiędzy  pachnące 

rozmarynem prześcieradła i zapadła w kamienny nieprzytomny sen.

Nie poruszyła się, kiedy godzinę później Susie zajrzała do jej pokoju, nie reagowała 

na krzątaninę Marii, która wniosła walizkę.

background image

Obudziła się natychmiast, kiedy w drzwiach stanął Miles.
- Odżyłaś?

Uniosła  się  na  łokciach,  podciągając  prześcieradło  pod  samą  brodę.  Dobrze,  że 

hrabianka nie ręczyła głową, pomyślała złośliwie. Jak na spędzone razem dzieciństwo i 

nie  tajone  uczucie  do  Milesa,  to  nieźle  go  poznała!  Dobre  sobie:  „ręczę  za  twoje 

bezpieczeństwo"!

- Niezupełnie, ale jestem na dobrej drodze. Mam do odespania kilka nocy.

- I  dopóki  tego  nie  zrobisz,  będziesz  mnie  spławiać?  Z  bolesnym  grymasem  na 

twarzy, przykurczyła szyję. Zapomniała przed spaniem rozpuścić włosy, jak zwykle,

kiedy była zmęczona.
- Wyjmij te szpilki - powiedział miękko.

Wspomnienie  jak  żywy  obraz:  Miles  siedzi  za  jej  plecami,  u  wezgłowia  łóżka, 

wyjmuje  z  upiętych  nad  karkiem  włosów  szpilki,  jedną  po  drugiej,  nie  spiesząc  się, 

potem masuje delikatnie ramiona, całuje szyję...

- O co ci chodzi, Miles?

- Dlaczego, na miłość boską, nie rozpuścisz tych włosów? Lubisz swoje migreny?

- Dziękuję za radę - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Powiedz mi jednak, czego naprawdę chcesz?

- Pogadać.  Kilka  słów.  Nic  więcej.  - Jego  twarz,  z  natury  bardzo  mimiczna, 

przypominała teraz papierową  maskę. Nie pytając o zgodę, przysunął  do łóżka krzesło, 

rozparł się na nim wygodnie, opierając głowę na skrzyżowanych ramionach.

- Więc  mów  - powiedziała  najwyraźniej  i  najgłośniej,  jak  potrafiła,  z  oczami 

utkwionymi w podkurczone kolana.

- Podobno wyjeżdżasz z mojego powodu.

Diana  zdrętwiała.  W  czasie  tamtej  rozmowy  nie  czuła  się  na  siłach,  żeby  podjąć 

ostateczną  decyzję.  Susie  wiedziała  o  tym  równie  dobrze.  Namawiała  ją  do  zostania! 
Ciekawe, jaką grę prowadzi hrabianka Galatas...

- No więc?
- Czy to prawda?

Sama nie znała jeszcze odpowiedzi...
- A  czego  ty  się,  do  diabła,  spodziewałeś?  - wybuchnęła  gwałtownie.  - Że  dam  się 

złapać w pułapkę i powiem: dziękuję uprzejmie?

background image

- Pułapkę?
- A  jak to  inaczej  nazwać?  Genialny plan,  żeby  ściągnąć  mnie do  starego  zamku,  z 

którego trudno nawet uciec!

- Sądzisz poważnie, ze uknułem przeciwko tobie spisek? Że chcę cię porwać? - Jego 

głos nie tracił aksamitnego tonu. - A po cóż miałbym to robić?

- Właśnie  nie  wiem.  Mówiłam,  że  to  bez  sensu,  ale  Susie  wymyśliła,  że  ty  i  Chris 

konspirujecie za moimi plecami.

- A  ty  co  robisz  z  Susie  za  moimi  plecami?  - skrzywił  się  z  niesmakiem,  nie 

podnosząc jednak ani trochę głosu.

Już, już chciała wyrazić skruchę... Miles opanował tę sztukę do perfekcji. Nigdy nie 

rezygnował z ataku, zapędzał ją w kozi róg i odwracając uwagę od sedna sprawy,

wymuszał kapitulację. W ostatniej chwili ugryzła się w język.
- A kto, do licha, miał mi wytłumaczyć, co jest grane? Duch tego zamku? Czy może 

Maria, po grecku?

Po raz pierwszy wyprowadziła go z równowagi. Znieruchomiał, zmrużył groźnie oczy 

i  wybuchnął  niespodziewanym  śmiechem.  Gwałtowna  zmiana  nastroju,  pomyślała  z 

przekąsem Diana. Przerabialiśmy to wiele razy.

- Widzę,  że  wydoroślałaś,  Diano.  Powiedz  jednak,  czy  miałem  inne  wyjście?  Twój 

cholerny adwokat nie dopuszczał do naszego spotkania.

- Niby po co mielibyśmy...

- Jesteś moją żoną. Powinniśmy spokojnie porozmawiać.
- Po co? Nie czułeś takiej potrzeby, kiedy byliśmy małżeństwem.

- Wciąż jesteśmy małżeństwem-powiedział łagodnie, po długiej chwili milczenia.
Ogarnęła ją dzika furia. Dwa lata temu wybrał wolność, zapominając o małżeństwie.

- I ten niewiele znaczący fakt daje ci prawo do zabawy moim kosztem? Jak śmiesz... -

wycedziła przez zaciśnięte zęby.

- To prawda, że sytuacja wbrew naszej woli stała się zabawna. Szkoda, że nie umiesz 

tego  dostrzec,  albo  udajesz,  że  nie  dostrzegasz.  Powiedz,  Diano,  czy  na  serio  chcesz 
zatrąbić na odwrót i uciec?

Westchnęła  głęboko,  jakby  razem  z  powietrzem  wypuszczała  całą  złość.  Pulsujący 

ból w skroniach przypomniał jej o włosach. Wyjęła pierwszą szpilkę, potem powoli na-

stępne, aż pozbierała nieco myśli.

background image

- Nie  wiem.  Od  tygodni  nie  myślałam  o  niczym  innym, tylko  o  tym  weekendzie. 

Szczerze mówiąc, jestem zbyt wykończona, żeby wsiąść dzisiaj z powrotem do samocho-

du i trąbić na odwrót. Nie mam nawet siły rozmawiać.

- Chcesz, żebym ja wyjechał? Przypomniała sobie nagle o wykładach w Australii.

- Właściwie, co ty tu robisz, jeśli wolno spytać?

- Zerwaliśmy  kontrakt  - odpowiedział po długim wahaniu. -  Steve  wrócił do  Anglii 

na wakacje.

Przepracowanie,  postawiła  jedyną  możliwą  diagnozę.  Ani  Miles,  ani  Steve  Gilman 

nie  zwykli  folgować  sobie  w  pracy.  Obaj  bardzo  obowiązkowi,  tym  razem  przekroczyli 

granice  wytrzymałości.  A  więc  Miles,  tak  jak  ona,  przyjechał  odpocząć...  Trudno.  W 
końcu to dom jego dzieciństwa;

- Oczywiście, że nie powinieneś wyjeżdżać. Jesteś u siebie.
- Nie przesadzaj. Nigdy nie mieszkałem tu na stałe, ale to prawda, że w każdej chwili 

mogę wrócić. Po prostu odłożę wakacje na kiedy indziej. Nie ma problemu.

- Nie, Miles, nie zrobisz tego ze względu na mnie. Założę się, że gonisz resztkami sił i 

nie masz najmniejszej ochoty stąd wyjeżdżać. Tak samo jak ja, potrzebujesz odpoczynku.

Uśmiechnął  się  kącikami  ust,  ni  to  pobłażliwie,  ni  drwiąco.  Bała  się  tego 

półuśmiechu, bo nigdy nie wiedziała, co on naprawdę znaczy.

- Wciąż  ta  sama  poczciwa  Diana  - powiedział  miękko.  - Zawsze  wyrozumiała  dla 

bezdomnych włóczęgów. Zastanawiałem się... niepotrzebnie. - Wstał jak oparzony, jedną 

ręką odsuwając krzesło pod ścianę. - Zgadza się, potrzebuję odpoczynku, ale nie chodzę 
jeszcze  na  ostatnich nogach.  Mogę  jechać  na  jakąś  wyspę  i  zabawić  się  w  turystę,  jeśli 

miałoby ci to choć odrobinę poprawić nastrój.

- Nie - powiedziała zdecydowanie. - To ja wyjadę. No, może nie dzisiaj... i raczej nie 

jutro. Kiedy porządnie odsapnę.

- I zbiorę siły do ucieczki?
- Widzisz w tym coś dziwnego?

- Nic  ci  nie  pomoże  ciągłe  uciekanie.  Niczego  to  nie  zmieni.  W  końcu  i  tak  trzeba 

będzie spojrzeć prawdzie w oczy. Im wcześniej, tym lepiej, Diano.

- Przestań,  proszę.  - Wykonała  mimowolny  bezradny  gest,  na  który  Miles  tylko 

czekał.

background image

- Poza  tym,  nie  byłoby  to  dyskretne  wyjście  kuchennymi  drzwiami.  Oprócz  Susie 

przyjechał tu na kilka dni Chris i... - zawahał się teatralnie - jakiś stary narzeczony Susie. 

Będą  mieli  o  czym  plotkować,  jeśli  ni  stąd,  ni  zowąd  spakujesz  manatki  i  wyjedziesz. 
Kiedyś  nie  lubiłaś  urządzać  cyrku,  tłumaczyłaś,  że  nieporozumienia  powinniśmy  zała-

twiać między sobą, a nie na oczach ludzi.

To prawda. Diana przez kilka miesięcy, kiedy Miles prawie się do niej nie odzywał, 

ratowała pozory małżeńskiego szczęścia: uśmiechała do niego ponad stołem, udawała, że 

wszystko  w  porządku,  kiedy  dzwonili  znajomi.  Zarzucał  jej  tchórzostwo,  uważał,  że 
powinna  stawić  czoło  faktom.  W  końcu  sam  ją  postawił  przed  faktem  dokonanym, 

wybierając wolność.

Nie  zapomni  tamtego  poczucia  bezsilności  i  niezrozumienia.  Teraz  czuła,  że  to 

wraca,  ze  ogarnia  ją  stary  lęk,  ale  ani  myślała  się  poddać.  Nie  była  ani  słaba,  ani 
bezradna, a intencje Milesa rozumiała aż nazbyt dobrze.

- Nieporozumienia  między  nami  od  dawna  są  sprawą  publiczną  - powiedziała  z 

wyniosłym spokojem.

- Fakt. Ale Susie nie spocznie, póki nie dowie się, o czym tu rozmawialiśmy, słowo 

po słowie, jeśli teraz wyjedziesz...

Diana wzdrygnęła się na samą myśl o Susie i plotkach. Do diabła... Ten facet czytał w 

jej myślach.

- Więc co byś zrobił na moim miejscu? - mruknęła pod nosem.

Nie  drgnął.  Nie  zakpił  z  kapitulacji  Diany,  nie  wydał  okrzyku  triumfu.  Starannie 

dobierał słowa, byle jej tylko nie urazić i nie spłoszyć.

- Zgódź  się  na  małe  ryzyko.  Przez  kilka  dni  możemy  być  dla  siebie  po  prostu 

uprzejmi, prawda?

- Powiedzmy...

- Zresztą  stęskniłem  się  głównie  za  morzem  i  łodzią,  jak  wiesz,  nie  jestem 

domatorem i rzadko, jak sądzę, będziemy na siebie wpadać.

- W porządku. Obiecuję nie wchodzić ci w drogę.
- A więc... - podniósł się gwałtownie - do zobaczenia przy obiedzie.

Święcie przekonana, że Miles naprawdę wychodzi, rozluźniła się i z przymkniętymi 

oczami opadła na poduszkę. Niemal w tej samej chwili poczuła na policzku jego oddech, 

a  we  włosach  długie  natarczywe  palce,  którymi  wyjął  ostatnią  szpilkę.  Zdumienie 

background image

odebrało jej głos. Śmiał ją dotykać w ten sposób, jak gdyby nic się nie stało i nadal byli 
małżeństwem:  nikt  nikogo  nie  zranił,  nikt  nikogo  nie  porzucił.  Kiedy  pochylił  sie i 

musnął  ustami  jej  szyję,  Diana  syknęła  złowrogo,  odwracając  głowę.  Roześmiał  się  i
zniknął za drzwiami.

Blada  ze  złości  i  upokorzenia,  żałowała  swojej  pochopnej  decyzji.  To  jasne,  że 

powinna  wyjechać  natychmiast, nie  tłumacząc  się  przed  nikim,  troskę  o  zachowanie 

pozorów pozostawiając Milesowi. Bezczelny cynik!

Delikatne pukanie do drzwi postawiło ją na równe nogi.
- Diano,  przyszłam  cię  zabrać  na  obiad!  - Susie,  przebrana  w  prosty  bawełniany 

kaftan  w  czerwono-purpurowe  geometryczne  wzory,  z  koroną  włosów  upiętych  na 
czubku głowy i bijącym od niej blaskiem klejnotów, wyglądała jak perska księżniczka.

Po  raz  tysięczny  Diana  zadała  sobie  pytanie:  dlaczego  ja?  Dlaczego  nie  ona  -

najlepsza przyjaciółka, towarzyszka dziecięcych zabaw, fantastycznie bogata i piękna?

- Moje gratulacje, Susie! Wyglądasz niesamowicie! Czy ten... powiedzmy... królewski 

Orient  jest  obowiązującym  stylem  na  najbliższe  lato,  czy  dopuszcza  się  wersje 

skromniejsze?

Susie, osoba nie dotknięta, o dziwo, chorobą próżności, wybuchnęła śmiechem.
- Nie wygłupiaj się. Spójrz na mnie obiektywnie, nie zwracaj uwagi na błyskotki.

Diana  przełknęła  ślinę.  Przed  ślubem  prawdziwą  biżuterię  oglądała  wyłącznie  na 

wystawach sklepów jubilerskich. Susie miała rację. Piękne błyskotki wciąż robiły na niej 

ogromne wrażenie. Łatwo mówić...

- Cudowne rubiny. Trudno nie zwrócić na nie uwagi.

- Mojej babci - skrzywiła się lekko. - Powiem ci w sekrecie, że wolimy nie pytać, jak 

ona je zdobyła. Gotowa?

Diana  spojrzała  z  niesmakiem  w  lustro.  Zwykle  nie  przesadzała  z  makijażem,  ale 

dzisiaj ukryłaby się za jakąkolwiek maską. Byle mieć wreszcie święty spokój!

- Dwie minuty. Zrobię sobie ekspresową tapetę; jestem blada jak ściana.

- Jesteś piękna - powiedziała nagle Susie - i dobrze o tym wiesz, prawda?
- Jeśli żartujesz, to... - Dianie drgnęła ręka i rozmazała tusz na powiece.

- Nie żartuję. - Zabrzmiało to dziwnie ponuro. - Masz charakter, że daj Boże zdrowie, 

a w oczach wyraz dziecięcej bezradności. Istna mimoza! Można by pomyśleć, że ilekroć 

background image

dotyka  cię  mężczyzna  z  krwi  i  kości,  zamieniasz  się  w  kosmiczny  pył,  więc  jemu  się 
wydaje... tak, teraz rozumiem dlaczego...

- Susie,  opowiadasz  jakieś  brednie!  Jestem  zwyczajną  Angielką,  czyli  blond-

wymoczkiem: bez koloru, bez cech szczególnych, czego nie można powiedzieć o tobie...

- Wykonała znaczący gest.

- Aaa!  Moja  skromna  osoba  - odsłoniła  zęby  w  ironicznym  grymasie  - to  zupełnie 

inny  przypadek.  Składam  się  z  elementów  ruchomych  i  wymiennych.  Popatrz,  na  czas 

obiadu  skomponowałam,  jak  to  nazwałaś,  królewski  Orient.  Robię,  co  mogę,  ale  tak 
naprawdę chciałabym wyglądać jak nimfa morska.

- Jeżeli do mnie pijesz z tą nimfą, Susie, to przedobrzyłaś. Nie umiem nawet pływać. 

To jeden z powodów, dla których... - Diana zagryzła wargi.

- Miles czuł się taki opiekuńczy, co? Odpowiedzialny!
— W jej głosie brzmiało coraz mniej kpiny, a coraz więcej bólu.

- Nie.  Jeden z powodów,  dla których bywał... niezadowolony. O Boże, ja naprawdę 

nie  chcę  o  nim  rozmawiać.  Odkąd  wysiadłam  z  tego  diabelnego  samolotu,  wciąż  tylko 

Miles i Miles! Zmieńmy temat, co? Umieram z głodu, a ty mówiłaś coś o obiedzie.

Susie roześmiała się przyjaźnie, jakby zapominając o całej rozmowie.
- Chodźmy. Tylko nie odstępuj mnie ani na krok. Zamek Galatas składał się z kilku 

potężnych  skrzydeł, każde  w  innym  stylu,  dobudowywanych  w  ciągu  wieków  do 
pierwotnej weneckiej fortecy. Droga do części „rodzinnej" wiodła przez nie kończące się 

spirale  wąskich  schodów,  okrągłe  wieżyczki,  podziemne  korytarze.  Kiedy  wreszcie 
dotarły  do  celu  - na  rozświetlony  zachodzącym  słońcem  taras  z  widokiem  na  morze  -

Dianie zawirowało w oczach.

Trzej  mężczyźni  przywitali  ją  uśmiechem.  Ach,  więc  to  tak...  Stary  narzeczony 

Susie... Nigdy przedtem nie słyszała, żeby Miles nazwał Dimitriego Philippidesa inaczej 

niż  przyjacielem  rodziny.  Zerknęła  ukradkiem  na  Susie,  ale  w  wyrazie  jej  twarzy  nie 
znalazła rozwiązania zagadki.

Dimitri i Christos sączyli aperitif. Miles zapalał świece i wonne trociczki.
- Przeciw komarom. - Uśmiechnął się do Diany promiennie, z kocim przymrużeniem 

oczu.

Parsknęła  śmiechem.  Uleciało  gdzieś  napięcie,  po  raz  pierwszy  od  tak  dawna 

spojrzała na niego normalnie, bez żadnych podejrzeń i bez lęku.

background image

- Właśnie  miałam  ci  pogratulować  romantycznego  pomysłu,  a  ty  wyskakujesz  z 

komarami!

- Mam pełno pomysłów. Romantycznych też.
Diana wstrzymała oddech. Uff! Obyło się bez dowcipnych komentarzy.

- No,  no!  Tylko  nie przed  obiadem - poprosił  Chris. - Jeżeli ponosi  cię wena, żeby 

recytować  Homera,  poczekaj  do  deseru.  Wypiłem  za  mało  brandy,  żeby  to  docenić. 

Cześć, Diana, jak samopoczucie?

- Wyobraź  sobie,  wczorajszego  wieczoru...  - Dimitri  podsunął  jej  krzesło  - Miles 

uraczył nas „Powrotem Odyseusza". Nie powiem, wzruszający kawałek.

- Bardzo długi kawałek - skrzywił się hrabia Galatas. - Kiedyś miałem nadzieję, źe z 

wiekiem  mój  przyjaciel  będzie  tracił  pamięć.  Nic  z  tego.  On  ma  coraz  lepszą,  a  ja 

przeciwnie.

- Bo ja o nią dbam. Gimnastyka, bracie. - Miles popukał się znacząco w czoło. - A ty 

zatrudniasz armię panienek, które muszą pamiętać za ciebie. Cieniutko, Chris!

Z  umysłem  Chrisa  nie  mogło  być  „cieniutko",  skoro  kierował  prężną 

międzynarodową firmą. I ani myślał ustępować Milesowi w słownych przepychankach.

- Jasna  sprawa.  Cenię  sobie  wygody  i  komfort  psychiczny.  A  więc  żadnej  poezji 

epickiej,  póki  nie  urżnę  się  na  tyle,  żeby  pokochać  Odyseusza.  - Uznając  temat  za  wy-

czerpany,  zwrócił  się  do  Diany:  - Mam  nadzieję,  że  dobrze  zniosłaś  podróż?  - spytał 
uprzejmym i doskonale obojętnym głosem.

Jeżeli  ten  facet,  pomyślała  gniewnie,  ściągnął  mnie  na  prośbę  Milesa,  zrobił  to 

wbrew sobie. Tylko po co? Zastanawiała się kiedyś, czy to nie Chris przyspieszył koniec 

ich  małżeństwa.  Musiał  mieć  spory  wpływ  na  przyjaciela...  Hrabia  Galatas  znosi 
męczeńsko  już  trzecią  żonę.  Biedaczek.  Utwierdził  się  w  przekonaniu,  że  kobieta  z 

założenia nie może być inwestycją trwałą i praktyczną. No, ale z dwojga złego, jeśli Miles 

musiał się żenić, to dlaczego nie z Susie, tylko z jakąś biedną nijaką Angielką?!

Z  drugiej  strony...  Kto  jak  kto,  ale  ona  wiedziała  doskonale,  że  Miles  nie  ulega 

żadnym wpływom. Robił zawsze to, co chciał i kiedy chciał. Do diabła z Chrisem.

W kącie tarasu skwierczało mięso.

- Dzisiaj  ja  jestem  szefem  kuchni  - uroczyście  oświadczył  Miles.  -  Kebab  to  moja 

specjalność!

- O, rany, Susie! - jęknął Chris.

background image

- Pozwól  mu.  - Roześmiała  się.  - Przynajmniej  nie  będzie  nas  krytykował,  jak 

wczoraj.

- Rzeczywiście  - Dimitri  wyjaśnił  Dianie  - wczoraj  na  kolację  jedliśmy  to  samo. 

Lubisz czosnek?

- Nauczyła  się  lubić.  - Miles,  który  stanął  nad  rusztem,  mrugnął  do  niej 

porozumiewawczo.

- Taak...  - Zapiekły  ją  policzki.  - W  Anglii,  zanim  wstąpiłam  na  uniwersytet,  nie 

jadłam czosnku. Nigdy nie byłam we Francji.

Christos,  który  spędził  w  Paryżu  połowę  dorosłego  życia,  nie  wierzył  własnym 

uszom.

- Jak  to?  Wydawało  mi  się,  że  Anglicy  dzielą  się  na  tych,  którzy  do  Francji  jadą  i 

tych, którzy z niej wracają.

- Zabawne spostrzeżenie... - powiedziała lodowatym głosem. - Ludzie na prowincji, 

utrzymujący  się  z  pracy  rąk,  są  mniej  ruchliwi.  Możesz  mi  wierzyć  na  słowo.  Wiodą 
monotonne, osiadłe życie, bez czosnku.

- A wycieczki szkolne? - Chris zdawał się nie rozumieć. - Nigdy nie byłaś we Francji 

ze swoją szkołą? Na kursie językowym?!

Przechwyciła  badawcze  spojrzenie  Milesa.  Zawsze  uważał,  że  jest  przewrażliwiona 

na  punkcie  swojego  pochodzenia,  ale  szanował  jej  wolę  bez  zastrzeżeń.  Nikomu  o 
dzieciństwie  Diany  nie  wspominał,  a  po  ślubie  ani  razu  nie  wrócił  do  tematu.  Ona 

tymczasem dojrzała.

Uniosła wysoko podbródek. Ich małżeństwo się rozpadło, a to, że Miles kiedyś tam 

popełnił  mezalians...  Błąd  został  naprawiony,  młody  hrabia  dawno  przyjacielowi  wy-
baczył.

- Wycieczki  odbywały  się  w  wakacje,  przynajmniej  tak  było  w  mojej  szkole.  A  ja 

wtedy pracowałam.

- Pracowałaś?  - Zdumienie  Chrisa  sięgnęło  zenitu.  - Boże,  wy  Anglicy,  ze  swoją 

dyscypliną... Czy nauka francuskiego, we Francji, to nie dość pożyteczne zajęcie?

- Pracowałam, żeby zarobić na chleb. - Uśmiechnęła się swobodnie. - Mój ojciec był 

ogrodnikiem w wielkim majątku, a moja matka prowadziła dom jego właścicieli. Ojciec 
miał  wypadek,  po  którym  nie  wrócił  już  do  pracy.  Na  szczęście  nie  wyrzucono  nas  z 

mieszkania,  ale  matka  za  swoją  jedną  pensję  z  trudem  wiązała  koniec  z  końcem. 

background image

Właściwie  powinnam  skończyć  edukację  w  wieku  lat  szesnastu,  ale  dobrze  mi  szło, 
rodzice bardzo chcieli, żebym nie przerywała nauki, i tak... zawarliśmy umowę. Miałam 

uczyć  się  dalej,  zdawać  egzaminy,  a  latem  pracować.  Upłynęło  wiele  wody  w  Tamizie, 
zanim skosztowałam czosnkowego masła i pierwszego ślimaka. C'est la vie!

Zapanowała  głucha  cisza.  Wszyscy  oprócz  Milesa  otworzyli  usta,  nie  odrywając  od 

niej wzroku. Pierwsza odezwała się Susie.

- Na ślimaki dzisiaj nie liczmy, ale trucizna, w której „szef kuchni" marynował kebab, 

składa się w osiemdziesięciu procentach z czosnku. Za to mogę ręczyć!

Wszyscy,  jak  na  komendę,  wybuchnęli  śmiechem.  Miles  popisał  się  znakomitym 

daniem,  co  w  gruncie  rzeczy  nikogo  nie  zaskoczyło.  Atmosfera  została  rozładowana, 
robiło się coraz weselej i głośniej. Dimitri nie odstępował Diany. Dolewał jej wina, bawił 

rozmową. Nagle, zmęczona i osowiała, usłyszała teatralny szept:

- Nie sądzisz, że masz już dosyć?

Podskoczyła i obróciła się na krześle o sto osiemdziesiąt stopni. Miles klęczał za jej 

plecami, usiłując zapalić świecę. Zmierzyła go hardym wzrokiem.

- Nie  masz  zbyt  mocnej  głowy,  wiesz  o  tym,  Diano - szepnął  czule.  - Jeżeli  nie 

zwolnisz tempa, nasz etatowy Don Juan, ten facet w jedwabnej koszuli, który krąży nad 
tobą jak sęp, nieźle się ubawi, kładąc cię do łóżka.

- Nie bądź obleśny.
- Czyż nie marzysz o takim zakończeniu wieczoru, Di?

- Jego zadowolone oczy mówiły co innego: przynęta chwyciła.
- Nie to miałam na myśli... - Ale na odwrót było za późno.

- Oczywiście, wytłumaczyłaś mi tylko, co ja mam na myśli...
- Ja... - Czuła się zapędzona w kozi róg. Gdyby powiedziała prawdę, że nie wyobraża 

sobie Dimitriego w roli Don Juana, sprawiłaby Milesowi nie lada satysfakcję. Zresztą, on 

jest zdolny do wielu rzeczy. Wyobraziła sobie, jak odwraca się do Dimitriego i proponuje 
mu odprowadzenie jej do łóżka. Zadrżała. - Jak ja cię nienawidzę, Miles!

- szepnęła.
- Przynajmniej nareszcie wiesz, co czujesz.

- Nie bez powodu.
- To zależy od punktu widzenia. Nie lubię się chwalić, ale, doprawdy, czy nie sądzisz, 

że byłem do tej pory idealnym eks-mężem?

background image

Diana, pogrążona w niemym ataku furii, milczała.
- Hojnym - rozchylił wargi w uśmiechu. - Tolerancyjnym. Nie naprzykrzałem się...

- Tolerancyjnym? Ty?
- Pomyśl.  Ani  słowa  wymówki  za  ostatnie  dwa  lata.  Zwiedzanie  rezydencji 

nadzianych  facetów,  w  końcu  praca jak  każda  inna,  tylko  dlaczego  nie  na  własny 

rachunek?  Przyznasz,  kotku,  miałbym  prawo  się  zdenerwować,  może  nawet  ukrócić 

twoje podróże, gdyby nie moja wrodzona łagodność.

Siedziała  osłupiała  i  zdruzgotana,  nie  rozumiejąc,  o  co  naprawdę  chodzi.  Czuła 

jedynie, że za tym spokojem, udawaną obojętnością Milesa, czai się furia. Burza uczuć, o 

których nie miała pojęcia.

- Wiesz, dlaczego korzystałam z tych pieniędzy? - zapytała zduszonym głosem.

- Tak. Twój przywiązany do wózka ojciec.
- Przecież  razem  zaciągnęliśmy  kredyt  na  ten  dom.  Nie  mogłam  pozwolić,  żeby 

przepadł, kiedy tatuś nareszcie uwierzył, że będzie normalnie...

- Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, żeby znaleźć pracę?

Pracę?  Od  dwóch  lat  nie  miała  wakacji  ani  wolnych  weekendów.  Chciała  krzyczeć, 

ale zniżyła jeszcze głos.

- Nie rozumiem. O czym ty mówisz, Miles?

- A może sądzisz, że skoro tak zażarcie walczyłaś, żeby skończyć studia, to już o nic 

więcej nie musisz walczyć? Że zdałaś egzamin z dzielności na całe życie? Odfajkowane, 

co?  Wypiłaś  swój  kielich  goryczy,  a  teraz  świat  winny  ci  jest  zadośćuczynienie, 
dożywotnią rentę i medal?

Jego  napięty  głos  ranił  jak  sztylet.  Płomień  świecy,  którą  trzymał  w  ręku,  raził  w 

oczy. Diana odstawiła kieliszek.

- Nie rozumiem - powtórzyła.

- Nie?
- Nie! Co ja ci takiego zrobiłam, że atakujesz jak bestia? Znienacka...

Zmierzyli się wzrokiem z taką siłą, że musiało zaboleć.
Miles wykrzywił usta, ale nie przyznałby się nigdy, że jego też zabolało.

- Mamy przed sobą mnóstwo pytań - zakpił. - Po pierwsze, nie znienacka. Po drugie, 

nie  atakuję  bez  powodu,  tylko  ostrzegam.  Znudziło  mi  się  po  prostu  twoje  nicniero-

background image

bienie. Rozumiesz? Nie będę cię utrzymywał, czekając spokojnie, aż znajdziesz playboya 
z odpowiednim kontem. Sam się tobą zajmę. Ktoś musi to w końcu zrobić!

Diana wstała. Małżeństwo z Milesem nauczyło ją udawania, że nic nie boli, kiedy z 

chęcią zawyłaby z rozpaczy.

- Zajmij się sobą - powiedziała lodowatym pogardliwym tonem. - Jutro wyjeżdżam.

- Mylisz  się,  kochanie.  - Uśmiechnął  się  leniwie.  - Zostaniesz.  I  wysłuchasz 

wszystkiego, co mam ci do powiedzenia.

ROZDZIAŁ TRZECI
Dimitri odprowadził Dianę do pokoju. Nieomylność, z jaką pokonał ciemny labirynt 

schodów  i  korytarzy,  świadczyła  o  tym,  że  stary  przyjaciel  rodziny  bywał  w  zamku 
częstym gościem. W przeciwieństwie do byłej żony Milesa Tabarda, pomyślała z goryczą, 

który, było nie było, uważał Galatas za swój drugi dom. Grek jakby czytał w jej myślach.

- Susie czuje się prawdziwą panią na zamku. Formalnie należy on do Milesa, ale...

- Milesa?

Dimitri spojrzał na nią zdumiony i lekko się spłoszył.
- Nie wiedziałaś? Wychował się tutaj razem...

- To  wiem  - przerwała.  - Jego  rodzice  wciąż  podróżowali,  a  hrabia  Galatas,  jako 

ojciec chrzestny, poczuwał się do opieki nad chłopcem. Nie miałam jednak pojęcia...

- Ojciec chrzestny... - Dimitri pokręcił głową.
- Co  masz na  myśli?  - Musiała uzbroić się w  cierpliwość,  bo Dimitri długo ze sobą 

walczył. W końcu wzruszył ramionami i spojrzał jej prosto w oczy.

- No więc... jeśli nie dowiesz się tego ode mnie, znajdzie się inny życzliwy. Nie mogę 

zrozumieć,  dlaczego  nie  powiedzieli  ci  do  tej  pory.  Zwłaszcza  dzisiaj,  kiedy  tu  jesteś... 

Stary hrabia, jak zapewne słyszałaś - Dimitri ważył każde słowo - miał dwóch synów. Ten 
lepszy trzymał się domu i robił pieniądze. No, powiedzmy, że nie zawsze.

To  był  ojciec  Susie  i  Chrisa.  A  syn  marnotrawny  uciekł  w  siną  dal,  dosłownie,  bo 

zaciągnął się na okręt.

- I wszelki słuch po nim zaginął...

background image

- Ależ skąd! Dochodziły o nim wieści z całego świata: z Sydney, Rio, Nowego Yorku, 

Valparaiso.  Łatwiej  byłoby  wyliczyć,  dokąd  go  nie  poniosło.  Moja  matka  mówi,  że 

Conrad był wolny jak ptak. Nie potrafił żyć inaczej.

- Chyba domyślam się reszty. - Diana zaczerpnęła powietrza. - Według twojej matki, 

Miles jest owocem... Gdzie?

Dimitri spojrzał na Dianę z szacunkiem.

- Gdzieś  w  Ameryce  Południowej. Z  Conrada  był  prawdziwy  koczownik.  Włóczęga, 

natchniony  podróżnik,  badacz.  Anne  Tabard  mieszkała  ze  swoim  leciwym  mężem 
dyplomatą  w  jakimś  zapomnianym  od  Boga  i  ludzi  przygranicznym  miasteczku,  na 

skraju dżungli, gdzie powietrze było czarne od moskitów.

Diana  poznała  swoją  teściową  - dystyngowaną  damę  o  wyrafinowanym  guście, 

ambicjach intelektualnych... Nie, to nieprawdopodobne.

- Musiała  się  strasznie  nudzić.  - Dimitri  wyrwał  ją  z  zamyślenia.  Jemu  też  trudno 

było  uwierzyć  w  podwójne  oblicze  Anne  Tabard.  - A  Conrad  miał  słabość  do  kobiet  i, 
podobno, nigdy bez wzajemności. Pożeracz serc, mawiała moja mama z błyskiem w oku. 

Miles to wykapany ojciec!

Dianie nie drgnęła powieka. Jakby zupełnie nie dosłyszała, co powiedział Dimitri.
- Czy to są tylko domysły, czy ktoś zna naprawdę losy Conrada? - spytała rzeczowo. -

Istnieją jakieś dowody?

- Conrad wędrował wtedy w górę Amazonki, w poszukiwaniu zaginionych plemion. 

Los sprawił, że zatrzymał się na pewien czas u Tabardów. No cóż... z zachowanych

listów wynika, że pozostawił po sobie więcej niż gorące wspomnienia.

- Dlaczego z nim nie pojechała? - spytała cicho, jakby samej siebie. - A może zrobiła 

to?

- Z  tego,  co  słyszałem,  pani  Tabard  chciała  wyrwać  się  z  tamtego  piekła,  a  nie 

zagłębiać  w  dżunglę.  A  Conrad...  Wędrował  po  swoich  oceanach,  kołach 
podbiegunowych, zawsze w pojedynkę.

Diana  pokręciła  głową.  Po  raz  pierwszy  myślała  ze  współczuciem  o  swojej 

nieprzystępnej, zimnej jak głaz teściowej.

- Wybuchł skandal?
- W  angielskim  domu?  Moja  droga,  raczysz  żartować.  Jej  mąż  był  cywilizowanym 

człowiekiem.  Conrad  oczywiście  przepadł.  Za  to  stary  hrabia  Galatas  pokazał  klasę. 

background image

Dyskretnie, bez żadnych deklaracji, czy bicia się w piersi, służył im zawsze wsparciem. A 
Tabardom się  nie przelewało.  No i  wreszcie  podział  spadku  mówi sam za  siebie.  Miles 

kochał zamek, więc go dostał. Chris jachty i przedsiębiorstwo, a Susie trochę akcji oraz 
biżuterię.

Diana drżała z przejęcia, nie wierząc w ani jedno słowo. Do diabła! Dlaczego Miles 

miałby ukrywać swoje pochodzenie? Przecież wiedział o niej wszystko i kiedyś naprawdę 

byli sobie bliscy... Z drugiej strony, jakiś tłumiony głos rozsądku podpowiadał jej, że cała 

ta historia, od początku do końca, brzmi przekonująco.

- Co się z nim stało? Z... - Nie umiała wykrztusić „ojcem Milesa". - Z Conradem.

- Któż  to  wie?  Może  jest  wodzem  plemienia,  które  wreszcie  odnalazł?  A  może  od 

dawna nie żyje? Do rodziny, o ile wiem, żadne wieści nie dotarły.

Czy  rzeczywiście,  pomyślała  z  goryczą.  Ile  jeszcze  tajemnic  Miles  ukrywał  przed 

światem  i  własną  żoną?  Wiedział  o  niej  wszystko.  Chciał  wiedzieć!  Zranione  wspo-

mnienia:  całe  dorosłe  życie,  z  jego  naiwnymi  złudzeniami,  rozsypane  na  kawałki  jak 
szkiełka w kalejdoskopie.

Odprawiła Dimitriego przed drzwiami sypialni. Zbyt zamyślona, by zauważyć w jego 

oczach ironię, a potem rozczarowanie.

W pokoju nie zapaliła nawet światła. Stojąc w otwartych drzwiach na taras, myślała 

tylko o jednym. Dlaczego  jej nie  powiedział?  Ze wstydu? Absurd.  Miles niczego  się nie 
wstydził. Umiał patrzeć ludziom prosto w oczy i nie bał się ich krytyki. Jakże zazdrościła 

mu tej odwagi!

Może Anne Tabard kazała przysiąc synowi, że nie zdradzi ich tajemnicy? Ale skoro 

wiedział Dimitri, wiedzieli i inni... Czy uważał, że to nie jej sprawa? Bał się, że straci nad 
Dianą przewagę? Wzdrygnęła się na tę myśl - i zaczęła od początku.

Może to jednak nieprawda. Dimitri oraz rodzina Galatas obracali się w zamkniętym 

środowisku,  które,  jak  każde  towarzystwo  wzajemnej  adoracji,  lubiło  plotkować.  Może 
więc pani Philippides,  dziwiąc się zażyłości  Milesa z  wnukami hrabiego, puściła wodze 

wyobraźni, dodała dwa do dwóch... i wyszło jej pięć.

Może było tak, a może inaczej...

Usłyszała na dole jakiś hałas. Długie marmurowe schody wiodły z tarasu wprost do 

ogrodu,  a  raczej  zdziczałego  oliwnego  gaju.  Zauważyła  to  już  w  dzień;  teraz  ledwie 

background image

dostrzegała pojedyncze drzewa. Z duszą na ramieniu podeszła do balustrady. Pomyślała 
o jaszczurce, ale czy jaszczurki tak hałasują? A może...

Między gałęziami mignęła jasna ruchoma plama. Diana wstrzymała oddech.
- Nie przeszkadzam ci? - zapytał Miles, wynurzając się z ciemności.

- Przeszkadzasz - wykrztusiła. - O mało nie dostałam zawału. Wmawiałam sobie ze 

strachu, że to greckie jeże są tak hałaśliwe.

- Czyli  tracę  czucie.  - Wbiegł  po  schodach  jak  kot,  bez  najmniejszego  szelestu.  -

Dawno, dawno temu - szepnął jej do ucha - wchodziłem z tego tarasu do każdego pokoju, 
nie budząc nawet duchów.

- Minąłeś  się  z  powołaniem.  Zawód  fizyka  jest  chyba  mniej  intratny  niż 

dżentelmena-włamywacza.

- W  tamtych  czasach  do  głowy  by  mi  nie  przyszła  jakaś  głupia  przyziemna  fizyka. 

Miałem zostać gwiazdą rocka. Pilotem odrzutowca. Podróżnikiem.

- Jak to? - Wybuchnęła tłumionym chichotem. - Wszystkim naraz?
- Słowo honoru - zapewnił uroczyście. - Marzyły mi się jeszcze operacje mózgu, ale w 

swoich zainteresowaniach anatanomią stopniowo zniżałem loty. Coraz niżej od mózgu.

- Coraz niżej...?
- Uhm... Trochę wyobraźni... jeśli nigdy nie byłaś kilkunastoletnim chłopcem.

Poczuła, że ma sucho w gardle, ale zebrała wszystkie siły, żeby odpowiedzieć równie 

lekkim tonem.

- Dajesz  mi  do  zrozumienia,  że  w  już  dzieciństwie  postanowiłeś  zostać  podłym 

uwodzicielem?

- Boże broń. Tylko nie podłym!
- Kamień spadł mi serca. Co za ulga!

- Sama powinnaś ocenić, czy podłym, czy dobrym - powiedział z wyrzutem.

- Cóż... nie znam wszystkich etapów twojej kariery uwodziciela. Moje początki były 

łagodniejsze...

- Wiele straciłaś, ale głowa do góry.
Mimo  egipskich  ciemności,  czuła  na  sobie  jego  rozpalony  wzrok.  Gęsią  skórkę 

tłumaczyła wiatrem od morza i cofała się, kiedy on robił nieznaczny krok do przodu.

- Nie jestem pewna.

background image

- Miej  się  na  baczności.  Bezpieczne  przejście  z  gaju  na  taras  było  pierwszym 

punktem wielkiego skoku. Ciąg dalszy nastąpi. - Wyciągnął rękę.

Diana zatrzęsła się jak w febrze. Uleciała gdzieś odwaga i resztki poczucia humoru.
- No widzisz - powiedział z błogim zadowoleniem. - To wraca. Zupełnie jak z jazdą 

na rowerze.

- Trzymaj  ręce  z  daleka...  - Kiedy  usłyszała  drżenie  w  swoim  głosie,  pomyślała,  że 

albo natychmiast się rozpłacze, albo wpadnie w furię.

- Zniż głos, kochanie. Chyba nie chcesz obudzić całego domu.
- Guzik  mnie obchodzi,  kogo  obudzę - mówiła  przez zaciśnięte  zęby.  - Zabierz  ode 

mnie te ręce!

- Kłopot  z  tobą  polega  na  tym,  że  nie  jesteś  dociekliwa,  coś,  czego  po  prostu  nie 

pojmuję.

- Ależ  ja  umieram  wprost  z  ciekawości!  Chciałabym  dociec  jednego:  co się  kłębi  w 

twojej głowie? Co ty, do cholery, wyprawiasz?!

- Ja?  - Roześmiał  się  dobrodusznie.  - Nic  szczególnego.  To  przecież  banalne: 

odwiedziłem swoją żonę, wróciły wspomnienia...

- Byłą żonę.
- Nie, kotku. Jeszcze nie.

- Tylko dlatego, że ten przeklęty adwokat nie potrafił cię znaleźć. Skąd wytrzasnąłeś 

takiego niezgułę! Brakuje tylko twojego podpisu.

- Kochanie, jesteś jak dziecko. Naprawdę uwierzyłaś w bajki mojego adwokata? Nie 

mieszkałem na Księżycu.

Dianie  krew uciekła  z  twarzy. Zaniemówiła  na  kilka sekund,  a  Miles uśmiechał  sie 

coraz promienniej.

- Ja... po prostu nie rozumiem.

- Dostał instrukcję, żeby mnie nie odnaleźć.
- Ale  dlaczego?  Wytłumacz  mi  to  wreszcie!  Odszedłeś.  Powinno  ci  zależeć  na 

rozwodzie.

- Czy dlatego wniosłaś pozew?

- Czy rozmyślnie odkręcasz kota ogonem?
- Jest w tym coś... prymitywnego. Mężczyźni niełatwo godzą się ze stratą...

background image

- Własności.  To  miałeś  na  myśli?  Przyjechałeś  tu  sprawdzić,  czy  jestem  naprawdę 

wyleczona,  czy  potrafię  należeć  tylko  do  siebie,  prawda?  Otóż  wiedz  jedno:  nie  jestem 

twoją własnością. I nigdy nie będę.

Nie  powiedziała  najważniejszego.  Po  co?  Nie  istniały  właściwe  słowa.  Oboje 

wiedzieli,  że  drugie  czuje  tak  samo.  Nie  mogła  z  nim  rozmawiać,  nie  patrząc  na  jego 

ciało, nie pamiętając, jak bez reszty do niego należała. Kiedyś.

- Nie? - zapytał cicho.

- Co, nie? - Czuła, że jest u kresu wytrzymałości. - Miles, nie rozumiem!
- Zauważyłem - odezwał się po chwili milczenia. - Masz uczucie, że mnie nie znasz, 

prawda?

- A pozwoliłeś mi się poznać? Dałeś mi jakąś szansę? Zlekceważył pytanie.

- Czy naprawdę myślałaś, że mnie to nic nie obchodzi, że uganiasz się po Europie za 

bogatymi  facetami?  Pałace,  rezydencje...  cóż  za  oryginalny  gust!  Ciekaw  jestem...  Czy 

zdarzyło  ci  się  umówić  na  randkę  z  biedakiem,  który  ma  skromną  willę  i  tylko  jeden 
basen? Teraz posłuchaj: skończyła się moja cierpliwość. Nie pobłogosławię cię na dalszą 

drogę takiego życia!

Gdyby  to,  co  powiedział,  nie  było aż  tak  bolesne,  śmiałaby  się  do  rozpuku.  Miles  i 

chorobliwa zazdrość... Niewiarygodne. Jej praca polegała na renowacji starych domów, a 

nie uganianiu się za ich  właścicielami. Ale  tłumaczyć to byłemu mężowi? Nigdy. Nigdy 
mu nie powie, że przez całe dwa lata lizała rany. Że była sama, bo na myśl o kolejnym 

ryzyku cierpła jej skóra.

- Nie masz prawa mnie krytykować - powiedziała zdławionym głosem - ani wtrącać 

się w nie swoje sprawy.

- Chciałaś kiedyś uczyć. Nie mogłaś do tego wrócić?

- Kiedy?  - Zaśmiała  się  drwiąco.  - Po  twoim  wyjeździe?  Po  tak  długiej  przerwie? 

Odświeżę ci pamięć. To ty nie chciałeś, żebym została na uniwersytecie. Małżeństwo było 
ważniejsze, a twoje słowa święte.

- A więc to moja wina? - W głosie Milesa zabrzmiała po raz pierwszy nuta rezygnacji. 

- Mogłem się tego spodziewać...

- Niczyja wina. Stało się i już. A teraz staram się być dobra w tym, co robię. Koniec, 

kropka.

- I uważasz, że dobrze robisz?

background image

Diana pomyślała  o dniach spędzonych w  podróży, o żmudnym  mieszaniu kolorów, 

łzawiących oczach, mrówczej pracy nad rekonstrukcją tkanin i tynku.

- Może nie jest to życie jak z bajki, ale nie narzekam.
- Posłuchaj.  - Zawiesił  głos  w  przemyślany,  aktorski  sposób.  - Dajmy  sobie  jeden 

tydzień. Przyjechałaś tu na urlop. Spróbuj spędzić go na luzie, odpręż się, a potem zrób 

rachunek sumienia. Taki osobisty remanent. Jeśli dojdziesz do wniosku, że wszystko w 

porządku,  że  nie  chcesz  niczego  zmienić,  twoja  sprawa.  Ruszysz  w  dalszą  podróż  do 

następnego pałacu, tylko pamiętaj, nie za moje pieniądze.

Diana zagryzła wargi. Czuła się bezsilna w swoim upokorzeniu.

- Mówiłam ci, że alimenty...
- Skończą się.

Pomyślała  o  rodzicach,  nareszcie  szczęśliwych  w  swoim  domku  „bez  barier",  ojcu, 

który  prawie  zapomniał  o  wózku...  Ich  niezależność  była  zagrożona,  stała  się  monetą 

przetargową w małżeńskiej grze. Koszmar. To prawda, że zarabiała coraz lepiej, ale nie 
mogła liczyć na cuda! Nie spłaci tych rat, choćby pracowała dzień i noc, bez odpoczynku.

- A jeśli wyjadę jutro?

- Od jutra konto zamknięte. Żadnego wyboru. Wiedzieli o tym oboje.
Taki  był  Miles.  Nie  walczył  o  drobiazgi.  Nie  podnosił  głosu.  Przewidywał  kilka 

ruchów naprzód i mówił szach-mat. Uwielbiał wygrywać i zawsze wygrywał.

Zrobił  jeszcze  jeden  krok  do  przodu,  chwycił  Dianę  za  ręce  i  musnął  jej  usta 

delikatnym  lodowato-obojętnym  pocałunkiem.  Zesztywniała.  Ze  ściśniętego  gardła 
wydobyła rozpaczliwy cichy jęk.

Zaśmiał się cicho i pogłaskał ją po policzku.
- Masz  rację  - syknął.  - Jestem  gościem  bez  przyzwoitego  basenu,  nie  mówiąc  o 

rezydencji. Będziesz musiała złagodzić swoje warunki wstępne.

Otoczył  ją  brutalnie  ramionami.  Zaczął  całować  z  przerażającą  gwałtownością: 

włosy,  policzki,  usta.  Nigdy  w  życiu  tak  nie  robił.  Nawet  w  czasach  największej 

namiętności,  kiedy  kochali się  jak szaleńcy,  Miles nie sprawiał jej bólu. Teraz  wdzierał 
się głęboko, zębami i językiem, jakby uwierzył, że gwałtem może ją odmienić.

Wczoraj,  kiedy  zobaczyła  go  w  łóżku,  wróciło  echem dawne  odruchowe pożądanie. 

Teraz czuła zupełnie inaczej. Bezradna i przerażona, płonęła żywym ogniem, nie mogąc 

krzyczeć.

background image

- Nie... - Nie wiedziała, czy mówi do siebie, czy do Milesa.
Zwolnił uścisk tak gwałtownie, że ledwie utrzymała równowagę. Paliły ją usta, bolało 

całe ciało. Cofnęła się o kilka kroków.

- Nie  rób  tego  nigdy  więcej.  - Nie  mogła na  niego  patrzeć.  Odruchowo  wyciągnęła 

ręce, czując, że pojedynek jeszcze nie zakończony.

- Di...

- Punkt dla ciebie. Postawiłeś na swoim.

- To znaczy?
- Udowodniłeś, że wciąż masz nade mną przewagę. Trochę władzy. Zadowolony?

- Di...
- Precz ode mnie! - W jej głosie było więcej strachu niż złości.

- Idź do diabła!
Miles odwrócił się na pięcie, zbiegł bezszelestnie ze schodów i zniknął w mroku, w 

tym samym miejscu, w którym się pojawił.

Mimo  ogromnego  zmęczenia,  nie  mogła  zasnąć.  Skąd  w  głowie  Milesa  takie  chore 

myśli? Przecież nie jest głupi! Poczuła śmiertelny strach, że ofiarami jego podejrzeń pad-

ną rodzice, ich mały raj na ziemi. Oburzało ją, że dopuścił się szantażu.

Czy  byłby  w  stanie  spełnić  swoją  groźbę?  Nie...  Mściwość  nie  leżała  w  jego 

charakterze. Z drugiej strony, dwa lata małżeństwa nauczyły ją, że Miles nigdy nie groził 
palcem  w  bucie,  czcze  pogróżki  też  nie  leżały  w  jego  charakterze.  Musi  zapomnieć  o 

dumie i porozmawiać z nim. A przynajmniej wytłumaczyć dobroczyńcy i wierzycielowi, 
na  czym  polega  praca  konserwatora.  Może  zdobyłby  się  na  przeprosiny,  a  wtedy 

rozstaliby się zwyczajnie, w chłodnej zgodzie.

Miles? Zaprotestowało jej mądrzejsze ,ja". Miles i przeprosiny?

Profesor  Miles  w  życiu  prywatnym  kierował  się  nader  prostymi  zasadami:  nigdy 

niczego nie tłumaczyć, nigdy nie przepraszać. Taka filozofia, jak mawiał, cudownie wszy-
stko upraszcza,  eliminuje  zbędne  komplikacje. Jemu upraszczała,  pomyślała z  goryczą. 

Pamięta,  jak  przez  tamte  ostatnie  wspólne  miesiące  nic  tylko  zgadywała  jego  nastroje, 
próbowała  czytać  w  myślach,  zawsze  błędnie.  Uproszczone  życie  stało  się  piekłem  na 

ziemi.

background image

Tylko  w  nocy  przypominał  jej  dawnego  Milesa,  z  tamtego  wieczoru,  kiedy  się 

poznali. Drażnił się z nią i rozśmieszał. Dobrze im było na początku i nigdy nie zrozumie, 

dlaczego tak...

Uważaj, zwróciła się do swojego odbicia w lustrze. Miej się na baczności, a jeśli ten 

facet powie syrenim głosem: „przeżyjmy to jeszcze raz", uciekaj, gdzie pieprz rośnie!

Nieśmiałe  skrobanie  do  drzwi.  Diana  poderwała  się  na  równe  nogi.  Ku  jej 

zdziwieniu,  Susie  Galatas  we  własnej  osobie  wniosła  do  pokoju  tacę  ze  śniadaniem. 

Koniec świata.

- Maria  powiedziała,  że  jeszcze  śpisz,  ale  małe  śniadanko  dobrze  by  ci  zrobiło  -

zabrzmiało to bardzo szczerze.

- Co za obfitość! - Na tacy dostrzegła stertę bułek, jogurt, miód w srebrnej miseczce, 

dzbanek parującej kawy. I dwie filiżanki.

- Niewiele zjadłaś wieczorem. - Susie zmrużyła oczy.

- Bałaś się, że Miles przyprawił kolację trucizną?
Diana puściła złośliwość mimo uszu.

- Normalne zmęczenie. Zbyt długo podróżowałam bez odpoczynku. Miles miał rację: 

powinnam była się wyspać w Atenach.

- Denerwuje cię, że on tu jest, prawda?

- Ma do tego święte prawo.
- Ale nie jesteś zadowolona.

Ostatnią  osobą,  której  chciała  się  zwierzać,  była  Susie.  Wzruszyła  ramionami,  a 

potem sięgnęła po jogurt i miód jednocześnie.

- Pycha! No wiesz, na szczęście Miles nie gryzie. No i znamy się jak łyse konie, więc 

jakoś to będzie.

- Chcesz powiedzieć - oczy Susie wyglądały jak dwa talerze - że wrócisz do niego? Po 

tym wszystkim...? - Nie doczekawszy się odpowiedzi, zmieniła minę na zatroskaną.

- Boże,  to  musi  być  dla  ciebie  istne  piekło,  mijanie  się  z  nim  tutaj,  jak  gdyby... 

Słuchaj,  jeżeli  chcesz  wyjechać,  powiem  mu  to  i  już.  Daję  słowo,  że  nie  poczujemy  się 
urażeni.

- Wytrzymam  jakoś.  - Uśmiechnęła się  ciepło, patrząc  Susie prosto w  oczy. - Mam 

zamiar  wyspać  się  i  wyleniuchować  za  wszystkie  czasy!  Nie  martw  się.  Miles  będzie 

pływał albo biegał. Grożą nam najwyżej wspólne posiłki.

background image

Susie, kręcąc z niedowierzaniem głową, przygryzła dolną wargę.
- Teraz, na przykład - Diana dolała sobie kawy - położę się na tarasie i do południa 

nie ruszę nawet palcem.

- Mylisz się,  kochanie. - Susie wstała  z  krzesła.  Nadal  mówiła zatroskanym  tonem, 

ale jakby mniej poważnie. - Miles zabiera nas na ryby.

Diana nie protestowała. Przynajmniej nie groziła im samotność we dwoje. Mina jej 

zrzedła, kiedy  zobaczyła stos bagaży, które Susie i Chris uznali  za niezbędne na krótką 

wycieczkę.

- O mój Boże! Macie zamiar spać na pokładzie?

- Po prostu rodzeństwo Galatas... - Dimitri, który stał najbliżej, ujął z nabożeństwem 

jej  rękę  i  pospieszył  z  wyjaśnieniem  - zabrało  niezbędny  zestaw  prowiantu  na  cywi-

lizowaną wyprawę rybacką.

- Akcent stawiam na „cywilizowaną" - powiedział z godnością Chris. - To znaczy, że 

nie podzielam upodobań Milesa.

- Miles musi upolować swój lunch - stwierdziła Susie. -I własnoręcznie go zabić.

- Lubię świeże ryby - uśmiechnął się Miles. Susie poklepała go po ramieniu.

- „Ta  ryba  dalej  skacze".  Wiemy,  wiemy.  Pamiętamy.  Muszą  pamiętać,  pomyślała 

Diana.  Zazdrościła  im.  Nic tak  nie  może  łączyć  ludzi,  jak  wspólne  dzieciństwo.  Naty-

chmiast się otrząsnęła. Żadnych smutnych min.

- Mogę wam w czymś pomóc?

- Siedź i wyglądaj pięknie - powiedziała Susie. - Ktoś przecież musi.
- Masz do tej roli znakomite kwalifikacje. - Dimitri skłonił lekko głowę.

Kątem oka spojrzała na Milesa, a raczej na jego zmarszczone czoło. Odwdzięczyła się 

uśmiechem za komplement

- Chcecie  powiedzieć,  że  będę  jedynym  pasażerem  na  tym  rejsie?  Naprawdę  nie 

znajdzie się dla mnie żadne zajęcie?

- Wymyślimy coś - mruknął Miles, ale nie dosłyszał go nikt poza Dianą.

Zmierzyła  go  krótkim  beznamiętnym  spojrzeniem.  Na  pozór  sympatyczna  mina, 

gdyby nie ten wyraz oczu... Dostała gęsiej skórki. Odwróciła się tyłem, lecz natychmiast 

poczuła jego wzrok na plecach. Zapowiadał się długi ciężki dzień, a ona chciała spać. I 
zapomnieć o Milesie.

background image

ROZDZIAŁ   CZWARTY

Czekało ją na łodzi wiele niespodzianek. Po pierwsze, Chris Galatas zachowywał się 

w czasie całej wycieczki sympatycznie i po przyjacielsku. Do rany przyłóż. Niesłychane, 

pomyślała  złośliwie.  Za  rozwód  z  Milesem  hrabia  gotów  zostać  moim  dozgonnym 

wielbicielem.

Nieprzyjemne  odkrycie  dotyczyło  jej  samej.  Ilekroć  Miles  popisywał  się  swoją 

zręcznością,  na  przykład  balansując  na  rufie  rozpędzonej  motorówki,  drętwiała  z 
przerażenia. Ani razu nie zachwiał się, nie stracił równowagi, a jednak zamykała oczy.

Co cię obchodzi Miles, powtarzała niczym zaklęcie, ze ściśniętym gardłem wracając 

do rozmowy z Chrisem.

- Słyszałem, że zajęłaś się domem Dietera. Jak ci się tam pracuje?
Klient  z  Hamburga.  Oczywiście,  powinna  się  była  domyślić,  że  zna  hrabiego 

Galatasa.

- Jeszcze nic nie wiadomo. Prowadzę wstępne rozmowy z architektem.

- Wiadomo, wiadomo! - Chris błysnął zębami w szatańskim uśmiechu.

- Słucham? Czyżbyś miał świeższe ode mnie informacje?
- Nie... nic  specjalnego. Trochę  się wstawiłem... Po prostu  znam od  dawna  Dietera 

Schlegera. To jasne, że jeżeli znalazł fachowca, który jest piękną kobietą i szczerze

się  garnie do  naprawiania  jego  ruiny  za  odpisy  od  podatku,  to  on  się  modli, żebyś 

przypadkiem nie zrezygnowała.

Uśmiechnęła  się  mimowolnie.  Powód,  dla  którego  Schleger  kupił  barokowy  pałac, 

ocenił bezbłędnie. Architekt powiedział dokładnie to samo.

- Pochlebiasz mi. - Uśmiechnęła się z godnością. - Nie zostałam przedstawiona Herr 

Schlegerowi.  A  ty  i  Miles  macie  dziwaczne  pojęcie  o  mojej  pracy.  Wierz  mi,  ona  nie 

polega na biesiadowaniu z milionerami. Kiedy odnawiam zrujnowaną rezydencję, jestem 
takim samym robolem jak hydraulik czy murarz. Zresztą nie narzekam, bo robię to, co 

lubię, z własnego wyboru.

- Zwracam  honor.  Słusznie nam  przygadałaś.  - Szelmowski uśmiech  nie  schodził  z 

jego ust. - Mam jednak nadzieję, że zechcesz pobiesiadować z właścicielami zrujnowanej 
rezydencji Galatas.

background image

- Wy,  Grecy,  macie  tak  zakorzenione  poczucie  demokracji,  że...  owszem,  dla  was 

zrobię wyjątek.

Chris  wybuchnął  gromkim  niepohamowanym  śmiechem,  który  ściągnął  Milesa. 

Kroczył  w  ich  kierunku  powoli,  z  opalonym  nagim  torsem,  jak  gladiator.  Diana  ner-

wowym ruchem sięgnęła po okulary.

- Oślepiło cię słońce?

Na  pewno  zauważył,  co  ją  oślepiło.  Zawstydzona,  dotknięta  do  żywego,  nie 

odpowiedziała ani słowem.

- Nic dziwnego. - Chris przerwał milczenie. - Przez cały rok pracowała w ciemnych 

pałacach. Dobrze by jej zrobiło trochę słońca i świeżego powietrza.

- A  tobie,  cywilizowany  hrabio  - zachichotał  Miles  -dobrze  by  zrobił  powrót  do 

natury.

- Ja nie lubię się cofać. Uważaj, Diano. Tobie też każe wdrapać się ma maszt, zjeść 

trochę wodorostów i popić wodą. Oby słodką!

- Coś takiego... - Diana doszła już do siebie. - Kiedy obudziła się w tobie harcerska 

żyłka?

- Jak  to?  Chyba  w  życiu  płodowym.  Nie  mogłaś  zauważyć  tego  w  Anglii,  bo  nie 

znoszę parówek i mokrych namiotów.

- Ja z kolei - wtrącił się Chris - nie mogę zrozumieć angielskiego szkolnictwa.
- Ty nie rozumiesz żadnego szkolnictwa, baranku boży. - Miles kopnął go żartobliwie 

bosą stopą. - Jaką, hrabio kołtunie, czytałeś ostatnio książkę? Czekową, prawda? Znasz 
się tylko na pieniądzach. Żadnych refleksji. Do głowy ci nie przyjdzie,  że jesteś cząstką 

tego świata, co? Ziarenkiem piasku? Pyłem w kosmosie?

- Oszczędzam energię - odpowiedział z godnością.

- Słusznie!  Gdyby zepsuł ci się samochód, jak  myślisz, ile  kilometrów  przeszedłbyś 

na piechotę?

Chris nagle spoważniał.

- Nie wiem, czy w ogóle musiałbym iść. Zresztą, zamknij się, jajogłowy potworze. Nie 

wymachuj swoimi bicepsami, bo nie jesteś lepszy ode mnie ani od Diany.

- Diana  to  zupełnie  co  innego.  Ty  jesteś  po  prostu  leniwy.  Nie  wstydzisz  się,  ale  i 

wiesz, że nie ma się czym chwalić. Ona zaś utrzymuje, że jako istota krucha zasługuje na 

dożywotniego  opiekuna.  Prawda,  kochanie?  Nie  jestem  jednak  twoją  polisą 

background image

ubezpieczeniową  - powiedział  z  lodowatym  spokojem.  - A  jeśli  kiedykolwiek  żywiłaś 
nadzieję, że zastąpię ci tatusia, to powtarzam: wybrałaś niewłaściwego faceta.

Bolało strasznie, ale, o dziwo, nie czuła się bezbronna.
Wyobraziła sobie, że prowadzi walkę na śmierć i życie. Jeśli się rozpłacze, przegra.

- Myślałam,  że  prawdziwi  mężczyźni  lubią  się  opiekować.  ..  nie  tylko  córkami  -

powiedziała słodkim głosem.

- Prawdziwi mężczyźni lubią, kiedy prawdziwe kobiety im dorównują.

- W czym dorównują? W polowaniu na żywy lunch, czy akrobatycznych popisach w 

pędzącej motorówce?

- Ona  ma  rację,  stary  - wtrącił  się  Chris.  - Nie  zniósłbyś  dziewczyny,  która 

odstawiałaby wszystkie twoje numery równie dobrze.

- I ty, Brutusie? - Miles zrobił żałosną minę. - Powinieneś trzymać moją stronę.
- Ja? Jestem neutralny z natury.

- Jesteś cykorem z natury. Tchórz całą gębą.
Obaj  ledwie  powstrzymywali  się  od  śmiechu.  Dlaczego,  myślała  Diana,  potrafi 

wykrzesać z siebie ten ciepły pobłażliwy ton, kiedy drwi z Chrisa? Dlaczego na nią wciąż 

warczy? O co tu naprawdę chodzi...

- Ja  jestem  od  myślenia,  a  nie  od  czarnej  roboty!  - zawołał  rozanielony  Chris.  -

Tworzę,  organizuję,  sypię  pomysłami.  To  moja  rola.  Ale  nie  lubię  brudzić  sobie  rąk. 
Powiedz  szczerze  - zwrócił  się  do  Diany  - lubisz  mieć  brudne  ręce?  Kiedy  nadzorujesz 

pracę hydraulików czy dekarzy, wyrywasz  im  z ręki narzędzia, żeby wysmarować  sobie 
śliczne dłonie?

- Odpowiedz, kochanie. - Miles wpił się w nią zaciętym ołowianym wzrokiem. - Czy 

brud cię... jakby to powiedzieć... fascynuje?

- Częściej dokucza mi kurz, nie brud.-Diana starannie unikała jego wzroku.

- Myślałem, że jesteś dekoratorką wnętrz, konsultantką.
- Tam,  gdzie  w  grę  wchodzi  restauracja  całego  budynku,  bywam  wszystkim  po 

trochu.  W  każdym  razie,  to  bardziej  przyziemne  zajęcie  niż  dobieranie  koloru  zasłon. 
Wyczerpujące i mniej luksusowe.

- Chcesz powiedzieć - wydawał się ubawiony - że umawiasz się na dniówki i posilasz 

własnymi kanapkami...

background image

- Oczywiście,  nie  ma  mowy  o  kanapkach,  kiedy  oglądam  stare  tkaniny,  ale  sens 

złapałeś.

- Jesteś zadowolona?
- Na  ogół  tak.  Idzie  mi  coraz  lepiej,  a  to  mile  łechcze  ambicję.  Jedyne,  czego  nie 

cierpię, to oferowanie własnych usług, ale dużo zamówień pochodzi z rekomendacji. No 

i...  co  nie  jest  bez  znaczenia  - dodała  z  wyrafinowaną  złośliwością  - poznaję  sporo 

ciekawych ludzi.

- Kilku  ciekawych  hydraulików,  oto  czego  się  domaga  ten  zamek.  Czy  nie 

zechciałabyś nam udzielić kilku rekomendacji, Diano? - spytał Chris.

- Hej, Miles, kto tu miał łowić ryby? - Susie przerwała ich rozmowę.
Miles,  wyraźnie  się  ociągając,  wstał  z  pokładu,  a  Dimitri  z  nie  ukrywaną  radością 

zajął  jego  miejsce.  Zaczął  opowiadać  o  zatoce,  krajobrazach  greckich  wybrzeży, 
najbliższej okolicy. Chris zasnął. Diana, udając, że słucha, mimowolnie zerkała w stronę 

wędkarzy.

Dimitri przerwał swoj ą gawędę krajoznawczą w pół słowa.

- Chyba w końcu osiągnie to, czego chce. - Skinął brodą w kierunku Susie.

Diana  ani  drgnęła.  Nie  próbowała  udawać,  że  nie  rozumie.  W  nadzwyczajnym 

ożywieniu  rywalki  dostrzegła  jakieś  szaleństwo,  coś  bardzo  niepokojącego.  Znając 

Milesa, pamiętając,  jak  gwałtownie  potrafi  zmienić  front,  tak  sobie,  dla  czystego 
kaprysu, omal nie zaczęła jej współczuć.

- Jeśli tego właśnie chce...
- Diano - Dimitri spytał pobłażliwie - ile ty masz lat?

- Dwadzieścia sześć. Dlaczego pytasz?
- Skończyłaś Bóg wie ile fakultetów i prowadzisz własny biznes?

- Coś w tym rodzaju... nic wielkiego, ale...

- Mniejsza o szczegóły. - Machnął ręką. - Chodzi mi o to, że musisz się jeszcze wiele 

nauczyć.  - Wydął  lekko  wargi,  jakby  z  zakłopotaniem  i  zaczął  łagodnie  przemawiać:  -

Myślisz, że jesteś inteligentna. Wykształcona. I do pewnego stopnia masz rację. Ale nie 
dorównujesz  Susie. Ona robi  błędy ortograficzne w  każdym języku,  bez pomocy  służby 

nie umiałaby zorganizować przyjęcia, nie mówiąc o własnym biznesie! Mimo wszystko, 
to ona ma cię w garści.

- Nie rozumiem.

background image

- Jasne, że nie. Bo Susie jest sprytną kobietą. W przeciwieństwie do ciebie.
- Serdeczne dzięki...

- Nie  przejmuj  się.  W  gruncie  rzeczy  to  komplement.  Sprytne  kobiety  bywają 

pokrętne,  a  mężczyźni  tego  nie  lubią.  Jeśli  tylko  nie  zorientują  się  za  późno  - dodał 

ponuro - idą po rozum do głowy. Swoją drogą - zamyślił się, patrząc na roześmianą parę 

- wygląda na to, że Susie idzie na całość. Miles chyba nie zauważył...

- Niemożliwe - powiedziała z goryczą. - Miles zauważa wszystko. Nie mówił ci?

Dimitri uśmiechnął się blado i zapalił papierosa.
- W  takim  razie  nie  grozi  nam  dzisiaj  nuda.  Święte  słowa,  pomyślała  Diana  kilka 

godzin później.

W  drodze  powrotnej  z  przystani  do  zamku  Miles  wrócił  do  przerwanej  z  nią 

rozmowy. Pozostałe osoby, łącznie z Susie, ciągnęły się za nimi w dyskretnej odległości.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że z tą pracą to na serio? - zapytał bez cienia drwiny 

w głosie.

- Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek rozmawiała z tobą o pracy.

- Ależ tak.

- Ależ nie. Raczyłeś wyciągnąć wnioski bez konsultacji ze mną. A teraz śmiesz mieć 

pretensje!  Uwierzyłbyś,  gdybym  powiedziała,  że  interesują  mnie  domy,  a  nie  ich  wła-

ściciele? Czy kiedykolwiek uwierzyłeś mi na słowo? Nikomu, poza tobą, nie przyszło do 
głowy,  że pod  pretekstem pracy  poluję  na facetów  z  wypchanymi  portfelami! Dlaczego 

właśnie  ty?  Czy  dawałam  ci  jakieś  powody?  Nie  słyszę,  oczywiście,  żebyś  prosił  o 
wybaczenie.

- Chcesz, żebym cię przeprosił? - spytał po dłuższej chwili, szczerze zdziwiony.
- Niczego nie chcę.

- Śmiem wątpić.

- Miles,  czego  ty  właściwie  chcesz?  Tak  naprawdę?  Powiedziałam,  że  nie  będę 

opóźniała rozwodu. Jeśli taka twoja wola, nie zobaczysz mnie nigdy więcej. A kiedy tylko 

stanę na nogi w interesach, sama zacznę spłacać dom.

- Nie o to chodzi. - Machnął niecierpliwie ręką.

- Czyżby?  Myślałam,  że  właśnie  moje  wycieczki  po  Europie,  za  ciężko  zarobioną 

przez ciebie gotówkę, sprowokowały tę żałosną farsę.

background image

- Jeśli rzeczywiście tak myślałaś, musisz się sporo nauczyć. O wiele więcej, niż sądzi 

Dimitri.

- Dimitri? - Nie kryła zażenowania. - Podsłuchiwałeś? Prywatną rozmowę???
- Sama powiedziałaś... - Nie dosłyszała w jego głosie cienia skruchy.

- Jak śmiałeś...

- Jesteś moją żoną.

- To nie znaczy, że masz prawo mnie szpiegować!

- Może i nie mam. Ale istnieje coś takiego jak wyższa konieczność.
- Pojęcia nie mam, o czym ty mówisz! - krzyczała.

- Wiem, że nie masz.
- Nienawidzę cię...

- Możliwe.
- Więc posłuchaj - opanowała się przed decydującym starciem. - Skoro już wiesz, że 

jestem przyzwoitą obywatelką, która uczciwą pracą zarabia na chleb - czy pozwolisz mi 
stąd wyjechać?

- Nie.

- Nie  pozwolisz  chyba,  żeby  moi  rodzice  wylądowali  na  bruku.  Nie  zrobili  ci  nic 

złego.

- Powiedziałem, nie.
- Lubiłeś ich! - Czuła, że wybuchnie histerycznym płaczem. - Chodzi tylko o kilka lat, 

tłumaczyłam ci.

- Powiedziałem: wyjedziesz z zamku, koniec ze spłacaniem rat.

Stało się. Zaczęła łkać jak dziecko.
- Skąd w tobie tyle okrucieństwa?

- To, że zmuszam cię do odpoczynku? Widzisz w tym jakieś okrucieństwo?

- Nie zniosę tego... - powiedziała bezwiednie.
- Zniesiesz,  zniesiesz.  Z  dużym  wdziękiem  zniosłaś  pierwszy  dzień;  następne  będą 

łatwiejsze.  - Zamilkł  nagle, a  po  chwili  odezwał  się  zmienionym  poważnym  głosem:  -
Zrozum, proszę cię o jeden jedyny tydzień. Czy to za wiele? Obiecuję, że dam ci spokój.

- Zdaje się, że nie mam wyboru...

background image

Dotrzymał  słowa.  Nie  chodził  za  nią,  nie  męczył  rozmowami.  Kiedy  następnego 

ranka odmówiła udziału w wyprawie na ryby, protestowali wszyscy, oprócz Milesa. Naj-

głośniej protestowała Susie.

Miała wymarzone warunki do odpoczynku. W niczym nie zakłócanej ciszy powinna 

była  się  odprężyć,  czytać,  myśleć  o  niebieskich  migdałach.  Nic  z  tego:  z  godziny  na 

godzinę  rosło  w  niej  napięcie.  Podskakiwała  na  każdy  szelest  za  drzwiami,  wyglądała 

chwili jego powrotu znad zatoki, nie mogła doczekać się obiadu. Tęskniła jak Penelopa. 

Trzeciej  nocy,  nie  wiadomo  dlaczego,  zamknęła  się  na  klucz.  Niepotrzebnie.  Nikt  nie 
zakłócił jej spokoju.

Po  śniadaniu  zwiedzała  pomieszczenia,  które  wymagały  remontu.  Ani  Chris,  ani 

Susie  nie  chcieli  jej  towarzyszyć,  w  gruncie  rzeczy  nie  zdradzali  najmniejszego 

zainteresowania stanem zamku. Czyżby Dimitri i jego matka mieli rację...

Całe popołudnia spędzała na tarasie, w  cieniu winorośli, leżąc i drzemiąc. Jeśli nie 

mogła  zasnąć,  wpatrywała  się  niewidzącymi  oczami  w  zatokę,  myśląc  wciąż  o  tym  sa-
mym.  Kiedy  zaczęło  się  między  nimi  psuć?  Dlaczego?  Czuła,  że  uciekają  z  niej  siły. 

Stawała się apatyczna i wyglądała na coraz bardziej przemęczoną.

Pierwszy, o dziwo, zauważył to Chris. Czwartego dnia, w czasie kolacji na tarasie.
- Czy ty się nie przemęczasz, Diano? Nikniesz w oczach, a przecież miałaś odpocząć.

- Nie... Lubię swoją pracę.
- A doszłaś do jakichś wniosków? Czy jeszcze za wcześnie o tym mówić?

- Do jednego... - zawahała się. - Uczciwa renowacja kosztowałaby majątek.
- Jakżeby inaczej - roześmiał się Miles.

- Słucham? - Diana odwróciła się wolno w jego stronę z kamienną twarzą.
- Była niezwykle luksusową damą. Też kosztowała majątek. Mówię o księżniczce. - W 

oczach Milesa igrały diabelskie ogniki.

- No wiesz... - Chris stanął w obronie rozrzutnej praprababki. - Musiała sobie czymś 

wynagrodzić życie w nieznanej dziurze, na końcu świata, z facetem, którego nie zdążyła 

nawet poznać. Cudzoziemcem.

- Starym cudzoziemcem - przypomniał Miles.

- Nie przesadzaj - obruszyła się Susie. - Jakim starym? Miał czterdzieści lat. Ty też 

jesteś przed czterdziestką, śmiem zauważyć.

- Wystarczająco starym, żeby być jej ojcem...

background image

-Ile lat miała księżniczka? - spytała Diana.
- Dokładnie nie wiadomo. - Susie wzruszyła ramionami. - Nie zachowała się przecież 

jej  metryka  urodzenia.  Była  najmłodszą  córką  tureckiego  beja  i  jego  faworyty.  Musieli 
wpaść w szał, kiedy okazało się, że ich oczko w głowie nie tylko pomogło uciec wrogom, 

czyli naszym przodkom, ale uciekło razem z nimi.

- Według legendy rodzinnej miała dwadzieścia lat. Może trochę mniej albo więcej -

powiedział Miles.

Ja miałam zaledwie dwadzieścia dwa, myślała zdenerwowana Diana, kiedy wyszłam 

za mąż.

- Ale  co  za  osobowość!  - Chris  zabrał  się  do  dłuższej opowieści.  - Stworzyła  tu 

prawdziwy salon. Wyczyn graniczący z cudem: w połowie osiemnastego wieku ściągnąć 

na  grecką  pustynię  cywilizowanych  ludzi.  A  jej  się  to  udało.  To  ona  kolekcjonowała  te 
wszystkie cenne meble... których renowacja będzie kosztować fortunę.

Wymienił błyskawiczne spojrzenie z Milesem. Diana pomyślała o rachunku. Który z 

nich...

- Będzie - zwróciła się do Chrisa - jeżeli zechcesz to robić właściwie.

- Co znaczy, właściwie?
Zawahała  się.  Czy  aby  na pewno  mieli  ochotę  na  wykład  o  technikach  konserwacji 

mebli?

- Weźmy  na  przykład  obicia.  Można  je  wymienić,  zrobić  „nowe"  meble.  Ale  jeśli 

chcemy,  żeby  przeżyły  następne  dwieście  lat  i  wyglądały  tak  samo,  trzeba  cerować, 
odtwarzać nitka po nitce. To żmudna praca, rękodzieło wymagające wielkiej zręczności. 

Dlatego tak kosztowne.

- Nie będziemy - przerwała Susie, która chwilę wcześniej również patrzyła na Milesa 

- robić muzeum z pokoju księżniczki. Nie wątpię w twoją zręczność, Diano, ale to zwykły 

rodzinny dom, ma być wygodny i przytulny. Wydawanie góry pieniędzy na... artystyczne 
cerowanie nie wchodzi raczej w rachubę.

- Nie  wydaję  żadnych  pieniędzy,  Susie.  I  nikogo  do  tego  nie  namawiam.  Pytaliście 

mnie o zdanie, więc pozwoliłam sobie na konkretną odpowiedź.

- Jasne. Oczywiście, Diano. - Susie udała skruchę. - Swoją drogą... straszna robota. 

Dla nieprzytomnych entuzjastów. Ludzi z taaaką wiedzą, kilkoma dyplomami w kieszeni, 

lecz bez zdrowego rozsądku. Mam nadzieję, że cienie uraziłam...

background image

- Nie lubisz entuzjastów, Susie? - Miles postanowił Dianie pomóc.
- Lubię ludzi praktycznych. - Wybuchnęła nienaturalnym śmiechem. - Powinieneś o 

tym wiedzieć, skarbie.

Chris podniósł rękę, jakby prosząc o głos.

- To, co powiedziała Diana, brzmiało wystarczająco praktycznie.

- Właśnie. - Miles jakby  czekał na jego  słowa. - Powinieneś oprowadzić ją jutro po 

pokojach i zacząć ustalać szczegóły.

Czy ja się nie przesłyszałam, myślała w popłochu. Miles rozkazuje Chrisowi?
- Nie na wszystkim się znam. Mogłabym cię wprowadzić w błąd...

- Boże, nie przejmuj się drobiazgami. Jestem bogatym facetem.
- Och, ona zdaje sobie z tego sprawę - zachrypiał Miles. - Prawda, kochanie? Inaczej 

nie przyjechałabyś do nas.

Zapadło głuche ciężkie milczenie, które przerwać mogła tylko Diana.

- Przyjechałam  tu  na  zaproszenie  Chrisa.  I,  wyobraź  sobie,  nie  muszę  natrętnie 

zabiegać  o  klientów.  Jestem  ekspertem,  a  nie  domokrążcą.  Wracając  do  komnaty 

księżniczki: jeżeli chcecie, żeby wyglądała po prostu ładnie, bez renowacji, potrzebujecie 

zwykłych malarzy i dekoratorów. Moje usługi są rzeczywiście drogie.

- To dopiero odkrycie... - parsknął Miles.

- Porozmawiamy o tym jutro. - Chris miał wyraźnie dosyć. - Roztrząsanie poważnych 

spraw po zachodzie słońca grozi niestrawnością.

Chociaż Miles przez resztę wieczoru był nienagannie uprzejmy, Diana nie mogła się 

wprost doczekać chwili, kiedy wreszcie znajdzie się w swojej sypialni.

- Sam powiedziałeś, Chris, że wyglądam na zmęczoną. Pójdę spać, jeśli pozwolicie... 

Bawcie się dobrze - przeprosiła, kiedy Chris z Susie zaczęli parzyć kawę.

- Dobranoc, Diano. Śpij spokojnie.

Wracając  do  pokoju,  jak  zwykle  pomyliła  drogę.  Wyplątawszy  się  z  labiryntu, 

odetchnęła  z  ulgą,  lecz  niemal  w  tej  samej  chwili  zamarło  w  niej  serce.  Na  końcu 

korytarza,  w  półmroku,  dostrzegła  sylwetkę  Milesa.  Stał  pod  drzwiami  sypialni  z 
założonymi rękami.

- Co tu, do diabła, robisz?
- Zajmiesz się tym, prawda? Z radością? - spytał powoli, cedząc słowa.

- Jak zwykle nie wiem, o czym mówisz.

background image

- O pomyśle Chrisa. Żeby odnawiać buduar jego głupawej protoplastki.
- Tak samo twoja, jak i jego... - Głos zamarł Dianie na ustach. Stało się.

Położył jej ręce na ramionach i odwrócił jak lalkę twarzą do światła.
- A więc spiknęłaś się z tym... Jakżeby inaczej. Zastanawiałem się tylko, kiedy... Tak, 

to  prawda.  Ja  też,  jako  bastard  rodziny,  dziedziczę  geny  księżniczki,  którą  George 

Galatas przywiózł z Turcji. Hodował żmiję na własnym łonie.

- Dlaczego mówisz o niej z nienawiścią?

- Bo to nie żadna romantyczna historia, w którą wierzy Susie. Była zepsutą do szpiku 

kości gówniarą. Stąd te francuskie meble, włoskie obrazy.

- Piękna kolekcja. Z radością zrobię, co w mojej mocy - powiedziała jednym tchem.
- Wczuwasz  się  w  jej  los?  Kiedy  wchodzisz  do  tego pokoju,  słyszysz  głos  biednej 

pokutującej duszyczki? Głos, który cię woła po imieniu...

- Nie!  Wchodzę  do  tego  pokoju  i  czuję  silny  odór  zgniłego  końskiego  włosia.  Jak 

wszyscy.

- Źle  skończyła  nasza  księżniczka.  - Roześmiał  się  nieprzyjemnie.  - Wyprowadziła 

George'a z równowagi. O jeden raz za dużo...

- Usłyszałam o niej dzisiaj po raz pierwszy - szepnęła przerażona Diana.
- Och,  nic  straconego.  Znajdziesz  w  bibliotece  mnóstwo  książek,  nawet  w  języku 

angielskim.  Biografów  fascynował  oczywiście  wątek  miłosny,  potem,  kiedy  dogrze-
bywali sie prawdy, tracili do niej serce.

- Prawdy?
- Była wyrachowaną  jadowitą dziwką.  Mogła  mieć nie  więcej niż dwadzieścia lat, a 

zabrała się do biednego George'a jak profesjonalistka.

Diana  nie  wierzyła  własnym  uszom.  On  oszalał.  Albo  wcale  nie  mówił  o  ludziach, 

którzy żyli dwieście lat temu.

- Był spokojnym facetem - ciągnął dalej. - Typ naukowca, książkowego mola. Diabli 

wiedzą,  skąd  się  wziął  w  tamtej  nieszczęsnej  wyprawie  do  Turcji.  Nie  był  nawet 

żołnierzem. Zwolnili go za okup, a on przemycił na pokład córkę beja! Omal nie wywołał 
następnej wojny.

- Musiała być w nim bardzo zakochana... - Zanim dokończyła zdanie, usłyszała cichy, 

przejmująco zimny śmiech Milesa.

background image

- Czyżby? Nie widziała dla siebie przyszłości w domu, nie paliła się też do życia na 

własną rękę w Europie. Rozpieszczona, nawykła do służby i luksusów. George okazał się 

idealnym  rozwiązaniem.  Uwiodła  go,  zaprowadziła  do  ołtarza.  A  potem  urządziła  mu 
piekło na ziemi.

Diana milczała, porażona nienawiścią tych słów. Miles mówił o sobie. I o niej.

- Ty nigdy nie dałeś się uwieść... podejrzewam.

- Nie  - zgodził  się  uprzejmie.  - A  więc,  jak  powiedziałem,  księżniczka  bardzo  źle 

skończyła.  Legenda  głosi,  że  zabili  ją  na  drodze  bandyci,  ale  równie  dobrze  mógł  to 
zrobić kochanek, albo sam George.

- To okropne. - Diana dygotała na całym ciele.
- Owszem, ale zasłużyła na swój los. Nie tylko ja tak uważam.

- Wierzysz w to, co mówisz? - wyszeptała.
- Wierzę, że bezmyślne młode kobiety kuszą mężczyzn z premedytacją, lawirują na 

krawędzi bezpieczeństwa, nie zdając sobie sprawy, jakie to ryzykowne... Tak więc biedny 
stary George, nieważne, czy zabił ją, czy też nie, musiał wycierpieć swoje, zanim umarła. 

Był niezłym matematykiem, napisał potem kilka przyzwoitych prac.

- Tobie też się udało? - zapytała ze ściśniętym sercem, patrząc mu prosto w oczy.
- Masz  rację.  - Roześmiał  się  diabolicznie.  - Bardzo  wiele  łączy  mnie  z  przodkiem 

George 'em.

Zrobił  krok  do  przodu.  Twarz  Diany,  z  zamkniętymi  oczami,  przypominała 

marmurową rzeźbę. Poczuła na szyi jego dziesięć gorących rozczapierzonych palców.

- Widzę, że się ze mną zgadzasz - szepnął.

Nagle  przyciągnął  ją  do  siebie,  przytrzymał  kilka  sekund,  a  kiedy  poczuła  każdy 

muskuł napiętego ciała... wypuścił z rąk jak worek.

- Interesujące - mruknął. Potem ukłonił się jak błazen i odszedł bez słowa.

ROZDZIAŁ  PIĄTY
Diana zamknęła się w  pokoju i, drżąc jak w febrze,  oparła plecami o drzwi.  Nigdy, 

przenigdy  nie  wyobrażała  sobie  Milesa  w  ataku  furii,  która  była  niczym  innym  jak 
tłumioną  namiętnością.  Wiedziała  o  tym  dobrze.  W  czasie  koszmarnych  miesięcy 

background image

milczenia,  które  pogrzebało  ostatecznie  ich  małżeństwo,  nauczyła  się  rozumieć  każdy 
gest jego ciała.

Wiedziała też i to, że namiętność może być zła. Zdradliwa jak grząskie dno.
Postanowiła  nie  zmuszać  się  do  spania.  Otworzyła  szeroko  okno  i  zaciągnęła  się 

wilgotnym, ciężkim od woni jaśminu powietrzem. Identycznie pachniało pierwszej nocy, 

kiedy  Miles  wyłonił  się  z  ciemności,  z  oliwnego  gaju.  Co  za  natarczywość  wspomnień. 

Może  zapach  jaśminu  do  końca  życia  będzie  jej  przypominał  to  miejsce...  i  jego  silne 

ramiona.

Naprawdę uwierzyła, że jest wolna. Dwa lata zdobywanej w pocie czoła niezależności 

i wszystko na nic. Nie czuła się już bezpiecznie, drżała na myśl o jutrze.

Nie była w nim zakochana. Niemożliwe. Po tym, co się stało... Nie, to nie to!

Ona pierwsza zakochała się tak rozpaczliwie, że własne uczucie ją przerażało. Nawet 

kiedy  Miles,  na  przekór  całemu  światu,  zaczął  traktować  ją  poważnie,  nie  dowierzała 

jemu ani swojemu szczęściu.

Westchnęła. Owszem, mówił, że kocha. Ale zarówno to, jak i dziesiątki innych słów 

rozumieli zupełnie inaczej. Miles, naukowiec, pupilek uniwersytetu, znużył się po prostu 

kolejną,  wpatrzoną  w  niego  jak  w  obraz  studentką.  Coraz  więcej  czasu  spędzał  z 
kolegami z uczelni, coraz rzadziej bywał w domu.

Jedyne,  co  w  tamtych  czasach  wprawiało  go  w  lepszy  nastrój,  to  zwariowane,  nie 

kończące  się  rozmowy  telefoniczne  z  Susie.  Śmiertelnie  znudzony  żoną,  potrafił  rzucić 

wszystko,  nawet  przerwać  golenie,  kiedy  dzwoniła  ukochana,  cudowna  i  olśniewająco 
piękna  przyjaciółka  z  dzieciństwa.  Tak  właśnie  wspominała  ostatni  rok  małżeństwa 

Diana. Tak to widziała...

A więc najpierw wydawał się znudzony, potem coraz bardziej niecierpliwy, a w niej 

narastał  paniczny  strach,  że  go  straci.  Coraz  ciszej  mówiła, zaciskała  zęby,  aż  w  końcu 

jedynym uczuciem, które umiała wyrazić, które miała wypisane na twarzy, była wrogość.

Zatrzęsła się na samo  wspomnienie. Wybuchy gniewu jak z gorącego wulkanu. Nie 

tylko  przestała  rozumieć  Milesa,  ale  i  siebie.  Czego  naprawdę  chce,  co  się  dzieje  w  jej 
głowie, dlaczego nie panuje nad własnymi reakcjami? Popełniała błąd za błędem. Całymi 

dniami nie otwierała ust, a kiedy próbowała z nim rozmawiać, wpadał w jeszcze większą 
wściekłość.

- Nie jestem twoją polisą ubezpieczeniową. - Tyle pogardy w jednym zdaniu...

background image

Uciekała  przed  jego  złością  do  sypialni,  niegdyś  wspólnej,  która  stała  się  jej 

kryjówką, oazą normalności. Do czasu. Kiedy pewnego wieczoru wtargnął niespodziewa-

nie,  po  kolejnym  wybuchu  furii,  Diana  nie  była  przygotowana  do  walki.  Oniemiała  i 
bezradna, uległa jego dzikiemu pożądaniu.

Nie zapomni tego do końca życia. Namiętność może być zła. Zdradliwa jak grząskie 

dno.

Do uratowania miała resztki szacunku dla samej siebie. Zebrała siły i jednym tchem, 

o  nic  już  nie  pytając,  kazała  mu  odejść  precz.  Miles  zamienił  się  w  słup  soli,  potem 
odwrócił na pięcie i wyszedł bez słowa. Okazało się, że na długo. Pamięta tamto uczucie: 

jakby cały świat się zawalił.

Nigdy więcej!

Nie zdawała sobie sprawy, jak żywe są jej rany. Żadna się nie zagoiła. Dlatego była 

taka  niespokojna  i  zła,  czując  w  zamku  obecność  Milesa.  Upokorzona  swoim  stanem, 

gotowa na wszystko, byle tylko udowodnić, że stał się obcym facetem...

- Żeby to mogła być prawda - jęczała przez zaciśnięte zęby. - Cholera! Żeby to była 

prawda...

Dlaczego tak się zachowywał? Czy wszystko miał zaplanowane? Miles, którego znała, 

zawsze  wszystko  planował,  układał,  wymyślał.  Jednak  tej  pierwszej  nocy,  kiedy 

pocałował ją na tarasie... coś jej mówiło, że stracił nad sobą kontrolę. Dlatego dzisiaj był 
jak zwierzę. Mścił się za własną słabość. Nic go jednak nie usprawiedliwiało. Nawet jeśli 

go kochasz, mówiła do siebie, nie wolno ci wybaczyć...

- Do diabła! Co się ze mną dzieje? Przecież nie kocham Milesa Tabarda! Pamiętam 

tego faceta, to prawda. W końcu zasłużył na moją dozgonną pamięć. Ale to nie miłość.

Położyła się do łóżka z postanowieniem, że przestanie używać wielkich słów. Kiedy 

się obudziła, z kuchni nie dochodził jeszcze zapach kawy, ale na tarasie pojawiły się

pierwsze promienie słońca. Może by tak pospać na leżaku...?
Chris wpadł na identyczny pomysł.

- Decydujesz  się  na  ryzyko  poparzenia  greckim  słońcem?  - Zaśmiał  się  spod 

kapelusza.

- Ryzyko kontrolowane - pokazała mu krem do opalania. - Obłaskawia nawet greckie 

słońce.

- Ostrożna i dobrze zorganizowana. Godne podziwu!

background image

- Podniósł się i rozstawił drugi leżak.
- Chris? Mogę cię o coś zapytać?

- Spróbuj.
- Znasz Milesa lepiej ode mnie...

- Nie powiedziałbym - mruknął oschle.

- Przestałam go rozumieć. Jakbyśmy się wcale nie znali... Jest taki, sama nie wiem... 

Wściekły. Może wydarzyło się coś złego?

- I ty mówisz, że go nie znasz? - pokręcił głową.
- Oczywiście,  wiem,  o  co  ci  chodzi,  ale...  On  sam  - zaczął  niechętnie,  ważąc  każde 

słowo - tłumaczy się, że jest przepracowany.

- Nie wierzysz mu?

- Ależ wierzę. - Wzruszył ramionami. - Odkąd pamiętam, zawsze był przepracowany. 

To  kwestia  temperamentu.  Książka,  która  okazała  się  początkiem  wielkiego  cyklu, 

wykłady  na  całym  świecie,  kto  by  to  wytrzymał?  Ten  drugi  już  wylądował  w  szpitalu. 
Wyczerpanie nerwowe.

- Boże,  nie!  -  Steve  Gilman,  zrównoważony  flegmatyczny  mówca  o  błyskotliwym 

umyśle,  ostatni  człowiek,  którego  podejrzewałaby  o  depresję.  - Może  Miles  czuje  się 
winny?

- Nie wiem. Po prostu nie wiem.
- Nie powiedział nic Susie?

- Wykluczone.  On  się  nie  wywnętrza.  Oświadczył,  że  wrócił  do  Grecji,  bo  chce 

popracować w polu. Kropka. Dopiero po butelce armaniaku wykrztusił, że Gilman leży w 

szpitalu.

- Ale co z cyklem wykładów? Z pracą naukową? Ta praca to jego życie.

- Już nie - powiedział Chris śmiertelnie poważnie.

- Zdaje  się,  że  zrobi  to,  o  czym  marzył  w  dzieciństwie.  Spędzał  je  na  tych  polach. 

Moje biuro w Atenach zawalone jest teleksami do Milesa. Ludzie błagają go o kontakt. 

Nawet ich nie czyta. Odkąd przyjechał do zamku, nie otworzył książki ani nie usiadł przy 
biurku. Susie, jak tylko się dowiedziała, rzuciła wszystko i jest tutaj, razem z nim.

- Ale... - Diana była wstrząśnięta - on nigdy tak nie reagował...
- Zgadza się. Czy wiesz, że za siedem tygodni ma wystąpić z poważnym wykładem w 

Moskwie?  Jakaś  prestiżowa  impreza  pod  patronatem  ONZ.  Spotkanie  naukowców  ze

background image

Wschodu i Zachodu. O tym też nie chce rozmawiać. Poważni ludzie się denerwują, a on 
im nawet nie powie, czy będzie łaskaw pojechać. Dam głowę, że nie napisał jeszcze ani 

słowa.

- Coś musiało się zdarzyć. Nigdy nie lekceważył ludzi.

- Wiem. I nie mogę przestać myśleć...

- O czym?

- O pewnej... - zawahał  się nagle - słabości naszej  rodziny. Upodobaniu  do życia w 

niebezpieczeństwie. Na granicy normalności. Jedni coś odkrywają, inni - jak ja

- prowadzą ryzykowne interesy i najczęściej jakoś leci. Ale kiedy sprawy przybierają 

zły  obrót,  kiedy  Galatasom  coś  nie  wychodzi,  powiedzmy,  że  dotknie  nas  niespra-
wiedliwość,  wtedy  staczamy  się  po  równi  pochyłej  w  otchłań  szaleństwa.  Zwykły 

ryzykant staje się straceńcem. Samobójcą. Czy Miles opowiadał ci o moim wuju Conra-
dzie?

- Jego ojcu? - Zagryzła wargi. - Tak, wiem o tym, ale Miles niczego mi nie opowiadał. 

Wie tylko, że ja wiem.

- Tak  czy  inaczej  - Chris  nie  ukrywał  zdziwienia  - on  był  najgorszy.  Zabił  w  szale 

wielu ludzi. Dziadek często powtarzał, że Miles to wykapany ojciec.

- Miles nie jest straceńcem.

- Tak? A jak byś go nazwała? Jeśli nie pojedzie z wykładem do Rosji, zaprzepaści lata 

pracy,  czyli  swoją  zawodową  reputację.  I  guzik  go  ona  obchodzi.  Uważasz,  że  to  w 

granicach normy? Ty, Diano? Taka rozsądna?

- Musi istnieć  jakiś powód.  Miles nie  robi  niczego  bez przyczyny.  A  kariera znaczy 

dla niego tyle, co życie.

- A jednak - spojrzał na nią spod przymrużonych powiek - myślę, że przynajmniej w 

tej chwili w życiu Milesa liczy się coś zupełnie innego.

- Na przykład co?!
- Skąd ja mam wiedzieć? Zastanawiałem się nawet, czy tobie nie powiedział czegoś 

więcej.

- Nie.  - Odwróciła  mimowolnie  głowę.  - Staramy  się  być  uprzejmi.  Zresztą 

widziałeś...

Nie odezwał się ani słowem.

- Nie... nie jesteśmy już nawet przyjaciółmi... niestety - wybąkała z trudem.

background image

- Prawdziwa  rewelacja  - zakpił  bezlitośnie.  - Nie  zauważyłem,  szczerze  mówiąc, 

żebyście kiedykolwiek byli przyjaciółmi.

Cios w samo serce.
- Masz rację-szepnęła.

- Diano,  przyjaciele  nie  rozszarpują  się  na  kawałki.  Nie pożerają  się.  Wiem  na 

pewno, że facet kochał cię jak wariat. To jeszcze jedna słabość Galatasów.

- O której mówisz? - Miles wyrósł przy nich jakby spod ziemi. Usłyszeli tylko ostatni 

cichy krok na schodach.

- Kuszeniu  młodych  niewiast,  żeby  pozbyły  się  garderoby  - odpowiedział  Christ  ze 

spokojem. - Namawiam Dianę, żeby założyła bikini i spróbowała złapać trochę koloru.

- Ona łapie na słońcu  oparzenia. - Wydął wargi. - Co  byście powiedzieli na małego 

drinka?  - spytał  Chrisa,  który  poderwał  się  na  równe  nogi,  jakby  tylko  czekał  na  jakiś 
pretekst.

- Nareszcie głos rozsądku. Sam pomyszkuję w piwnicy. Diano, na co masz ochotę?
- Za wino dziękuję - powiedziała nienaturalnie wysokim tonem. - Poproszę szklankę 

wody z lodem. - Czuła na sobie badawczy wzrok Milesa. Czy słyszał  poprzednie zdanie 

Chrisa?

- Zaraz wracam. - Chris zniknął, a Miles zajął jego miejsce na leżaku.

Ułożył  się  wygodnie,  twarzą  ku  słońcu.  Diana  nie  mogła  oderwać  oczu  od  jego 

ciemnooliwkowej skóry. Znała na pamięć każdy skrawek jego ciała. Skrzyżowała ręce za 

głową.

- Czy poznałaś już autoryzowaną wersję legendy o słodkiej księżniczce?

- Nie.
- Diano,  nie  chciałbym,  żeby  każda  nasza  rozmowa  stawała  się  pojedynkiem... 

delikatnie mówiąc. O czym rozmawialiście?

- O sobie.
- Di...  chciałbym  bardzo...  - przerwał  nagle  i  dokończył  po  kilku  sekundach.  -

Chodźmy razem popływać po południu.

To był rozkaz, nie prośba. Nigdy w życiu razem nie pływali. Nigdy nie wyjechali na 

prawdziwe wspólne wakacje. Dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. Milesa bez reszty 
pochłaniała  praca.  Jej  brakowało  pewności  siebie,  żeby  nalegać.  We  wszystkim 

brakowało jej tej przeklętej odrobiny odwagi.

background image

- Nie pływam dobrze.
- To będziemy siedzieć w łodzi i patrzeć na ryby.

- Żadnego zabijania? Roześmiał się rozweselony.
- Zabijamy, żeby jeść. Nie jesteś chyba wegetarianką.

- Nie po to jadę na wakacje, żeby zabijać - powiedziała z dziecięcym uporem.

- W porządku. Żadnej wędki, żadnej rzezi niewiniątek. Zgoda?

To  był  cały  Miles.  Mimo  że  czuła  się  zmieszana,  pąsowa  na  twarzy,  nie  mogła 

powstrzymać  się  od  śmiechu.  Widziała  z  bliska  jego  oczy:  ciepłobrązowe  i  drwiące. 
Chwila złudzenia, że jest jak dawniej. Nieprawdziwe szczęście.

- Kochanie,  nie  patrz  tak  na  mnie  - powiedział  żałośnie.  - Nie  jestem  potworem. 

Chcę tylko...

Nie obchodziło ją, co chciał naprawdę, kiedy patrzył jej w oczy i uśmiechał się w ten 

sposób. Odwróciła wzrok.

- W porządku, pójdę pływać.
- Nie pożałujesz. - Sięgnął po jej rękę, nie kryjąc radości.

- Miles, czy ta posiadłość należy do ciebie?

- Dlaczego pytasz? - Uniósł brwi, nie wypuszczając z rąk jej dłoni. - Czy to ma jakieś 

znaczenie?

- Tak. Czuję wokół siebie jakąś zmowę milczenia.
Wszyscy  coś  przede  mną  ukrywają,  a  ja  o  tym  wiem...  od  nich  samych.  Jak  byś 

reagował na moim miejscu?

Wstrzymała  oddech,  a  on  milczał  długo  z  kamienną  twarzą.  Potem  wzruszył 

arogancko ramionami. Ten gest wydał się Dianie bezbronny.

- Jest twój? - powtórzyła pytanie.

- Zamek? Tak. - Machnął obojętnie ręką.

- Dlaczego?
- Bo taka była wola mojego dziadka. - Uśmiechnął się anielsko.

- Wiesz,  że  nie  o  to  pytam.  Po  co  te  podchody?  Idiotyczny  spisek?  Dlaczego  Chris 

proponuje mi pracę w nie swoim domu?

- A przyjechałabyś na moje zaproszenie, do mojego domu?
- Oczywiście, że nie.

- Więc masz gotową odpowiedź.

background image

- Jesteś wstrętny. Jak śmiesz mnie tak traktować?
- Musiałem wiedzieć...

- Co?!
- Do  jakiego  stopnia  oczarowały  cię  pałace.  Z  ich  właścicielami.  - Postawił  kropkę 

nad i. - Moja matka wyszła za faceta, który miał być czarującym światowcem, a okazał się 

zwykłym  mężczyzną. Kiedy  odkryła ten smutny fakt, rzuciła się  w ramiona prawdziwie 

światowego  cudzoziemca,  czyli  mojego  ojca.  Jemu  podobno  zawdzięcza  najlepsze  lata 

swojego  życia.  Leciała  z  nim  do  Rio  pograć  w  karty,  potańczyć,  a  rano,  prywatnym 
samolotem, wracała na małżeńskie śniadanko. Światowe życie!

- Nie  zauważyłam,  żeby  mieszkańcy  moich  podupadłych  pałaców  często  grali  w 

karty.

- No  tak...  - Zaśmiał  się  ciepło.  - Ale  ludzie  mówili, że  zmieniasz  milionerów  jak 

rękawiczki. Musiałem wiedzieć.

- Ludzie? Jacy ludzie?
- Nie miej do mnie pretensji o to, że się martwię. Nadziani faceci i zamki. Wierz mi, 

znam to życie lepiej, niż możesz sobie wyobrazić. To nie dla ciebie, Diano.

- Nie dla panienki ze spracowanymi rękami? - zapytała słodko.
- Nie dla kobiety, która lubi porządek i ustabilizowane życie.

- Takie  jak  z  tobą,  kiedy  byliśmy  małżeństwem?  Właśnie  słyszałam,  że  jesteś 

uosobieniem  porządku  i  stabilizacji!  Zwłaszcza  ostatnio.  Jak  śmiesz,  ty...  ty  playboyu, 

prawić mi kazania!

Oboje, jednocześnie, podnieśli się z leżaków. Ona kipiała złością, a Miles zanosił się 

diabelskim śmiechem. Usłyszała głos Chrisa i Susie. Nie mogli zobaczyć jej w tym stanie! 
Odwróciła się na pięcie i uciekła do pokoju.

Do lunchu  zdołała się uspokoić, ale przy stole starannie unikała wzroku  Milesa. W 

najgorszym  nastroju  była  Susie.  Po  spacerze  z  Dimitrim  wyraźnie  szukała  z  nim 
zaczepki. Kiedy więc poprosiła, żeby zawiózł ją do miasta, stanowczo odmówił.

- Przykro mi, Susie, wybieram się motorówką z nartami.
Odetchnęła.  Jeśli  Dimitri  zabiera  łódź,  odwlecze  się  jej  sam  na  sam  z  Milesem.  W 

chwili, kiedy o tym pomyślała, spotkali się oczami. Uśmiechnął się tak rozbrajająco, że 
Dianie natychmiast zrzedła mina.

- Żałuję, stary - powiedział Chris. - Miles zaklepał łódkę na całe popołudnie.

background image

- Nie  ma  sprawy,  mnie  się  nie  pali.  Diana  chce  potrenować  pływanie,  ale  przecież 

mogę  ją  zabrać  na  wschodnią  plażę.  Tam  jest  nawet  spokojniej.  Nikt  nam  nie  będzie 

przeszkadzał.

Zapadło  nieprzyjemne  milczenie.  Wszyscy,  bez  wyjątku,  zwrócili  uwagę  na  ton, 

jakim mówił Miles, i wszyscy widzieli czerwone policzki Diany. Wściekła i zawstydzona, 

utkwiła wzrok w talerzu.

- Ja wam na pewno nie będę przeszkadzać. - Oczy Susie zaszły mgłą.

Diana opanowała się w mgnieniu oka. Znudzone towarzystwo tylko czeka na dobrą 

scenę,  pomyślała.  Nic  z  tego,  kochani!  Igrzysk  nie  będzie!  Z  dostojnym  uśmiechem 

wstała od stołu. W pokoju znalazła jakiś kostium i bez słowa pomaszerowała za Milesem.

Schodzili  w  dół  wąską  kamienistą  ścieżką,  trzymając  się  za  ręce.  Rzadkie  krzewy, 

okalające plażę, pachniały grecką kuchnią. Ciepło i bardzo aromatycznie.

- Ale tu pięknie - powiedziała z tłumionym zachwytem. - Nigdy dotąd nie widziałam 

tylu maków.

- Mam pomysł. Okrążymy ten cypel.

- Chcesz przedzierać się ze mną... przez granitowe skały?

- Popłyniemy.
- Nie  dam  rady  - powiedziała  zatrwożonym  głosem.  - Wiesz,  jak  pływam.  Jeśli  nie 

czuję pod stopami dna, wpadam w panikę. Przykro mi, Miles, nie mogę.

- Nic ci nie grozi, będziesz ze mną. - Ścisnął mocniej jej rękę. - No, chodź, proszę.

Nim zdążyła zaprotestować, wbiegli do wody.
- Połóż się na plecy. - Przekręcił ją jednym sprawnym ruchem i chwycił pod pachy 

jak  topielca.  - Zaholuję  panią na  drugą  stronę  cypla.  Pływanie  poćwiczymy  trochę 
później - szepnął jej prosto do ucha.

- Nigdy ci tego nie wybaczę.

- Wpisz to na listę niewybaczalnych krzywd,  ale, na miłość boską, w domu. Diano, 

rozluźnij się, nic ci nie grozi, wierz mi.

- W  porządku!  - parsknęła.  - Mam  tysiąc  powodów,  żeby  ci  wierzyć.  Z  ufnością 

powierzam ci swoje życie.

- Diano, oszczędzaj siły. Powiesz, co o mnie myślisz, na lądzie. Z dużo większą frajdą.
Płynął  powoli  i  pewnie,  do  zamkniętej  maleńkiej  zatoki,  niewidocznej  od  strony 

zamku.

background image

Diana, kiedy tylko dotknęła dna, westchnęła z wdzięcznością, rozejrzała się wkoło i 

cała złość wyparowała z niej w jednej chwili. Ujrzała cudowne, dzikie, najbardziej odo-

sobnione  miejsce  na  świecie.  Równie  przerażona  jak  zachwycona,  odwróciła  się 
gwałtownie do Milesa.

- Dlaczego właśnie tutaj? Co ty wyprawiasz?

- Kochanie, zrób użytek z wyobraźni - szepnął najłagodniej jak potrafił.

Wpatrywała się w niego jak sparaliżowana. Miał w oczach tyle dzikiego uporu, że nie 

próbowała żadnych sztuczek, nie wykrztusiła ani jednego słowa protestu. Zamknęła oczy 
i  pogrążyła  się  w  kojącym  zapomnieniu.  Powietrze  było  bardzo  wilgotne,  a  jego  ręce 

cudownie  chłodne.  Nie  spieszył  się.  Pieścił  ją  ostrożnie,  jakby  w  zwolnionym  tempie. 
Choćby chciała, nie mogła od tego uciec.

Ostatni odruch buntu. Zacisnęła mocno powieki. Z całej siły, aż do bólu. Zobaczyła 

płonące  gwiazdy,  ale  wszystko  na  nic.  Słonymi  wargami  przywarł  do  jej  głodnych  ust 

płonęła na przemian z rozkoszy i wstydu.

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Wracali  o  zmierzchu.  Słońce  dogasało  za  odległymi  wzgórzami,  a  nad  zamkiem 

pojawił się księżyc.

Diana  pięła  się pod  górę  o własnych  siłach,  nie dotykając  Milesa.  Nigdy  by  się  nie 

przyznała, ile ją to kosztowało. Kiedy  powiedział coś pod nosem, nie  zareagowała. Gdy 
wyciągnął rękę przed stromym podejściem, udała, że jej nie widzi. Była w szoku. Trzęsła 

się cała, nie mogąc tego opanować.

W kuchni i w korytarzach paliło się światło, ale nikt ich nie witał. Jakże była im za to 

wdzięczna!

- Idę do swojego pokoju - powiedziała zdławionym głosem, nie odwróciwszy nawet 

głowy.

- Nie zabrzmiało to jak zaproszenie.
- Jak  zwykle  masz  rację.  - Zatrzymała  się  gwałtownie,  odgarniając  z  szyi  mokre 

rozpuszczone włosy.

- Wyglądasz jak uczennica przed maturą.

background image

- No to masz ciekawe upodobania. Może właśnie dlatego... - próbowała zapanować 

nad  drżącym  głosem,  nad  własnym  upokorzeniem,  ale  czuła,  że  zbliża  się  do  kresu 

wytrzymałości.

Jeżeli  nie  ucieknę  od  niego  w  tej  sekundzie,  myślała,  zacznę  wyć.  Zacięła  mocniej 

usta.

- Muszę wziąć prysznic i umyć włosy. Nie pojawię się na kolacji z fryzurą topielicy.

- Chowamy głowę w piasek, co?

- A niby dlaczego miałabym to robić?
- Z  wielu  powodów...  - pogłaskał  ją  po  policzku  - próbujesz  udawać,  że  nic  sie  nie 

stało.

- Planowałeś to od samego początku! - Jej oczy ciskały gromy.

- Jesteś pewna?
- Zaciągnąłeś mnie na bezludną plażę i... dopadłeś jak dzikus. Rozmyślnie. Zgodnie z 

planem. Możesz temu zaprzeczyć?

- Myślałem, że dopadliśmy się z rozkoszą, wzajemnie. Diana zaczerpnęła powietrza.

- Mam rację? - Nie zamierzał ustąpić.

Czuła się zbyt dotknięta, żeby zagrać w otwarte karty.
- Dałeś mi jakiś wybór? Pytałeś o zdanie? - Odwróciła się gwałtownie, żeby zdławić 

łzy. Łzy wściekłości, przekonywała się w duchu. Łzy wściekłości.

- Di...

Był  jedynym  człowiekiem,  który  zdrabniał  jej  imię.  Zawsze  z  czułością,  kiedy  się 

kochali, albo kiedy chcieli się kochać. Teraz nie mogła tego znieść. Ani chwili dłużej.

- Nie nazywaj mnie tak. Nie mów tak do mnie nigdy więcej!
Żadnej  reakcji.  Przeszył  ją  tylko  swoim  przenikliwym,  badawczym  wzrokiem.  O 

Boże, znowu dała się ponieść nerwom.

Diano, jeżeli  w  tej  chwili  nie weźmiesz  się  w  garść... Do  diabła!  Musisz uznać  dwa 

lata życia za zmarnowane.

- Nie  wiem,  co  ci  się  roi  w  głowie,  Miles.  W  każdym  razie,  oboje  doszliśmy  do 

wniosku, że nie ma przed nami żadnej przyszłości.

- Nie przypominam sobie, żebyśmy rozmawiali o przyszłości. Ale można chyba mieć 

trochę frajdy, nie myśląc o jutrze. Nie umiesz cieszyć się chwilą?

background image

- Nie. Nie w ten sposób. Wiesz, że nie jestem taka. - Po raz pierwszy od owej chwili 

zapomnienia  na  plaży  spojrzała  mu  prosto  w  oczy.  - Przynajmniej  o  tym  powinieneś 

pamiętać. Przygoda na jedną noc, to frajda nie dla mnie.

- Nie z własnym mężem?-Miles wyglądał na szczerze rozbawionego.

- Nasze  małżeństwo  to  fikcja!  - parsknęła  z  nienawiścią  w  głosie.  Poczuła  w  sobie 

ogromną siłę. Nagłe olśnienie  uwolniło ją  od lęku i wstydu.  Wycedziła przez zaciśnięte 

zęby: - Zanim przypomnisz mi po raz kolejny, że spłacasz raty moich rodziców, ugryź się 

w język. Od tej chwili nie weźmiemy od ciebie złamanego grosza!

- Myślałem,  że  korzystałaś  z  tych  pieniędzy  ze  względu  na  nich,  nie  mając  innego 

wyjścia. Jak im wytłumaczysz, że znów stracą dach nad głową?

- Zrozumieją.-Diana  dyszała  jak  po  biegu.-Oni  mnie  kochają.  Jeśli  wiesz,  co  to 

znaczy.

Zapadła  groźna  cisza.  Wyprostowała  się  i  w  napięciu  czekała  na  następny  ruch 

Milesa.

Nie drgnął. Nie odezwał się ani słowem. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. A 

jednak  czuła  przez  skórę,  że  syn  Conrada  ma  ochotę  ją  zabić.  I  już  zna  swoje  kolejne 

posunięcie.

Chce mi zafundować wyrzuty sumienia, myślała. Nic z tego. Nie czuję się winna. Nie 

będzie grał, jak dotąd, na moich uczuciach.

- Można  by  powiedzieć  tani  gest,  Diano  Tabard,  gdyby,  o  ironio,  nie  był  taki 

kosztowny.  Uniosłaś  się  honorem,  bo  uważasz,  że  twój  honor  wart  jest  każdej  ceny, 
nawet...

- Uspokój  się  - powiedziała  drżącym  głosem.  - Wysłuchaj  mnie do  końca, a  potem 

zacznij trenować swoje tanie chwyty na kimś innym. Po tym, co się stało... dzisiaj, chcę,

żebyś  zniknął  z  mojego  życia.  Na  dobre.  To  oczywiste,  że  nie  możemy  być  nawet 

przyjaciółmi...

- Czy  rozumiesz  przynajmniej,  dlaczego?  - przerwał  jej  w  pół  zdania  z  bezczelną 

miną.

- Nie  mam  zamiaru  - uniosła  brodę  - widywać  cię  z  konieczności,  z  konieczności 

wysłuchiwać  tego,  co  masz  do  powiedzenia,  ani  myśleć  o  tobie.  Koniec!  - Wykonała 
rozpaczliwy  gest,  który  zupełnie  nie  pasował  do  słabego  zduszonego  głosu.  Wszystkie 

uczucia miała wymalowane na twarzy, ale przestała się tym przejmować.

background image

Zmierzył ją badawczym wzrokiem, od dołu do góry.
- Teatralne  - oświadczył  z pogardą, wydymając usta.  Przez ułamek sekundy Diana, 

która nigdy nie podniosła na nikogo ręki, zastanawiała się poważnie, czy go nie uderzyć. 
Biała jak kreda, z lśniącymi chorobliwie oczami, wyglądała na osobę doprowadzoną do 

ostateczności. Miles natychmiast zrozumiał.

- Porozmawiamy  o  tym  jutro  - szepnął  łagodnie.  Właśnie  tę  nagłą  zmianę  tonu,  tę 

udawaną delikatność potraktowała jako ostateczną obrazę. Podjęła decyzję.

- Nie. Jutro wyjeżdżam. Żadna siła mnie tu nie zatrzyma. Straciłeś swoją władzę, a ja 

odzyskałam rozum. Masz pojęcie, jakie to cudowne uczucie?!

- Naprawdę wierzysz, że można tak po prostu uciec?
- Naprawdę brakuje mi doświadczenia - zadrwiła z dzikim ogniem w oczach. - Z nas 

dwojga tylko ty jesteś praktykującym uciekinierem. - Odwróciła się i odeszła.

- Co  takiego?  - Miles  jednym  skokiem  zagrodził  jej  drogę.  Potrafił  być  szybki  jak 

pantera i równie niebezpieczny. Teraz on przestał dbać o pozory. Spiorunował ją wzro-
kiem, który nie wróżył niczego dobrego.

- To ty odszedłeś. Nie ja.

- Bo kazałaś mi odejść. - Drżącą ręką pociągnął Dianę za włosy.
- Puść  mnie...  I  posłuchaj  uważnie.  Powiedziałeś,  że  wybrałam  niewłaściwego 

mężczyznę,  że  nie  masz  zamiaru  zastępować  mi  ojca.  Czułam  się  zdruzgotana.  A  ty 
myślałeś, że padnę ci w ramiona... - Wzdrygnęła się na samo wspomnienie. - Zgadza się, 

tamtej nocy  byłam wściekła.  Chciałam  zostać  sama.  Tamtej  nocy,  Miles. Nie  chciałam, 
żebyś odszedł na zawsze. Wybrałeś - i tak trzymaj! A teraz zejdz mi z drogi.

Cofnął się bez słowa.
Zatrzasnęła  drzwi  pokoju  i  natychmiast  zaczęła  zdzierać  z  siebie  ubranie.  W 

pośpiechu,  ze  wstrętem,  jakby  minuty decydowały  o  tym,  czy  zarazi  się jakąś  chorobą. 

Spodnie i koszulę postanowiła spalić.

Spojrzała  z  niesmakiem  na  swoje  odbicie  w  lustrze.  Pożyczony  kostium  był 

wyjątkowo skąpy, jaskrawy, wyzywający...

Nagle  ujrzała  to,  co  widział  na  plaży  Miles.  Na  wpół  odsłonięte,  lekko  uniesione 

piersi, dwa elastyczne trójkąty opinające biodra. Skrzywiła się, zaciskając usta.

Może nie tylko Miles był winny... W każdym razie nie powinna go prowokować.

background image

Weszła  do  łazienki.  Odkręciła  kran,  a  potem,  starając  się  nie  patrzeć  w  lustrzane 

ściany,  odwiązała  jeden  sznurek  na  szyi,  drugi  na  biodrach  i  obie  szmatki  rzuciła  na 

podłogę.

Stała  tak  kilka  minut.  Zdrętwiała,  z  zamkniętymi  oczami,  świadoma  swojej 

odmienionej  nagości.  Czuła  się  jak  w  obcym  ciele.  I  wolała  nie  oglądać  dowodów. 

Czerwieniła  się  na  myśl  o  własnym  odbiciu.  Zastanawiała  się,  czy  kiedykolwiek 

znormalnieje.

To śmieszne i żałosne, drwiła z samej siebie. To tchórzostwo. Miles ma rację. Potrafi 

tylko uciekać.  Podeszła  do najbliższego lustra,  blisko, na wyciągnięcie ręki,  i otworzyła 

szeroko oczy. Ślady na udach. Ledwie widoczny siniak na szyi. Piersi miała nieco obolałe, 
wrażliwe na dotyk. Słońce! Tak, cały dzień był upał, na pewno spiekła sobie skórę. Nic jej 

nie chroniło, tylko ciało Milesa, kiedy... Zawyła bezgłośnie.

Tak naprawdę zdradzały ją tylko usta. Popękane i spuchnięte. Drobne siniaki można 

ukryć, ale wargi mówiły za siebie.

Zamknęła oczy. Czuła się zmieszana jak nastolatka. Ciekawe, jakie ślady ogląda teraz 

Miles?  Co  się  właściwie  wydarzyło?  Nigdy  dotąd,  nawet  na  początku  znajomości,  nie 

zachowywali się w łóżku jak dzicy.

Nagle  wszystko wróciło.  Wbrew sobie  i zdrowemu  rozsądkowi, na  który, zwłaszcza 

przez ostatnie dwa lata, powoływała się w każdej sytuacji, zaczęła rozpamiętywać scenę 
na  plaży.  Sekunda  po  sekundzie,  w  najdrobniejszych  szczegółach.  Siedziała  na  brzegu 

wanny, ściskając dłońmi skronie.

Jak  długo  trwał  ten  pierwszy  wariacki  pocałunek?  Minutę,  dwie?  Diana  zaczęła 

tracić oddech. Pozwolił jej nabrać powietrza, ale wtedy już wiedział na pewno, że ona nie 
będzie walczyć. Kiedy Miles uniósł się na łokciach, nie śmiała otworzyć oczu. Oddychała 

płytko, coraz szybciej. Opuszkami palców musnął delikatnie jej ramię, ledwie dotykając 

skóry. Zamarła na moment, potem zaczęła drżeć.

Miles  ujął  w  ręce  jej  dłonie.  Zaczął  całować  palec  po  palcu,  coraz  wolniej  i  coraz 

namiętniej. Głos, który z siebie wydobył, był niski i zdławiony.

- Diano...

Odważyła się spojrzeć mu w oczy. Te dwa żarłoczne ognie zdolne były spalić ją całą 

na  popiół.  Choć  zbuntowana  i  przerażona,  zrobiła  pierwszy  niebezpieczny  krok  w  ot-

chłań, z której nie ma odwrotu.

background image

Nie  umiała  odejść  w  takiej  chwili.  Czuła  wielkie  niespełnienie  i  trudne  do  ukrycia 

zażenowanie.  Każdy  dotyk  Milesa  budził  w  niej  chorobliwe  podniecenie  i  tym  bardziej 

przypominał o dwóch straconych latach.

Odgarnął delikatnie kilka jasnych kosmyków włosów, które ułożyły się na policzku w 

błyszczącą  mozaikę.  Błądził  palcami  po  delikatnej  linii  nosa,  kościach  policzkowych  i 

brodzie. Diana rozchyliła usta. Kiedy dotknął jej wargi, cichutko jęknęła.

Powietrze  było  bezwietrzne  i  lepkie  od  wilgoci.  Morze  zamarło.  Słyszeli  tylko 

bzyczenie owadów, a gdzieś daleko, w dużej zatoce, warczała motorówka.

Przyciągnął ją do siebie i objął. Dopiero wtedy, wtulona w jego ramiona, rozkleiła się 

na  dobre.  Drżała  cała,  zanim  jeszcze  ją  pocałował.  Wsunął  palce  w  jedwabiste  włosy, 
potem  muskał  je  policzkiem,  poszturchiwał  delikatnie  brodą.  Niepewnie  uniosła  ręce  i 

przytuliła go mocniej. Następny krok.

Nie potrafiła myśleć, kiedy oplatał rękami jej szyję, nie była pewna, gdzie się kończy 

jej własne ciało, a zaczyna jego. Miała ochotę płakać. Powinna wiedzieć o nim wszystko. 
Znała  na  pamięć  każdy  muskuł,  siłę  ramion,  ciepło  oddechu,  zapach  i  smak,  ale  nie 

wiedziała niczego.

Miles  wziął  ją  na  ręce.  Ich  usta  połączyły  się  w  długim,  gwałtownym  pocałunku. 

Kolejny krok.

Bardzo  powoli,  sennym  ruchem,  oderwała  dłoń  od  jego  ramienia  i  dotknęła 

szorstkiego policzka. Miles złapał wargami jej palce.

Wtedy  przestała  liczyć  kroki.  Zatraciła  się  w  cudownej  i  zarazem  strasznej 

świadomości, że tej lawiny nic nie powstrzyma. Była bezsilna wobec jego rosnącej siły i 

podniecona własną uległością.

Ułożyli  się  na  piasku,  nie  przestając  całować.  Tonęli  w  swoich  ramionach, 

zagarniając  się  nagimi  gorącymi  udami.  Miała  wrażenie,  że  jakaś  nadzwyczajna  siła 

unosi ją w powietrze i że jest o krok od szaleństwa.

Kiedy  spotkały  się  ich  oczy,  zapadła  cisza  jak  przed  burzą.  Wyprężyła  się,  rękami 

oplotła jego szyję i przyciągnęła do siebie z nie tłumionym jękiem. Z ust Milesa wydarł 
się  dziki  skowyt.  Zaczął  pędzić  na  oślep,  porywając  ją  ze  sobą.  To,  na  co  czekali, 

nadeszło. Wspólnie dobili do brzegu-

O Boże... Miał rację... Diana siedząc na brzegu wanny, z twarzą ukrytą w dłoniach, 

była  bliska  omdlenia.  Miles, jak  zwykle,  miał  rację. Zgoda, rzucił  się na nią  jak  głodny 

background image

wilk,  a  ona  umierała  z  rozkoszy...  Teraz  udaje  skrzywdzoną  niewinność.  Żałosne.  To 
dlatego z zażenowaniem patrzy w lustro.

Czuła  się  kompletnie  pokonana.  Nagle,  mimo  całej  niechęci  do  samej  siebie, 

pogodzona z losem. I zakochana po uszy.

Nie  wiedziała,  czy  śmiać  się,  czy  płakać.  Opuszkiem  środkowego  palca  dotknęła 

nabrzmiałych warg.  Trudno. Winy musi szukać w  sobie. Te śmieszne  deklaracje nieza-

leżności,  przysięgi,  że  nigdy  więcej,  upór  z  jakim  zohydzała  sobie  Milesa,  ich 

małżeństwo...  Nadęta  odwaga,  z  jaką  wypowiedziała  mu  wojnę,  rzekoma  pewność,  że 
stracił nad nią magiczną władzę... Cała ta psychologiczna maskarada miała ukryć fakt, że 

nigdy, ani przez moment, nie przestała go kochać. Nawet kiedy był zły, zimny jak głaz, 
kiedy wychodził  do  Susie  bez  słowa  usprawiedliwienia,  nawet  kiedy  patrzył  na  nią 

szklanym, obojętnym wzrokiem.

Cierpiała i tęskniła za jego miłością. Beznadziejnie.

Zakręciła  kran  i  wśliznęła  się  do  wanny.  Próbowała  rozluźnić  napięte  do  bólu 

mięśnie.  Musi  być  jakieś  wyjście.  Przecież  jeszcze  kilka  dni  temu  czuła  się  wyleczona. 

Prawie... Wciąż te same natrętne myśli. Gdyby się tutaj nie spotkali, gdyby ich nie łączyły 

żadne  sprawy,  nawet  konto  bankowe,  z  którego  niestety  korzystała...  Gdyby  nie  te 
nieszczęsne  raty,  wspólni  znajomi,  miejsca,  w  których  bywali  razem.  Gdyby,  gdyby, 

gdyby! Musi wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy. Nigdy nie przestanie go kochać. Jest na 
tę miłość skazana do grobowej deski.

- Boże  - szepnęła  do  siebie  - co  ja  mam  robić,  żeby  się  nie  domyślił?  - A  zresztą, 

znając  Milesa,  musi  dobrze  zdawać  sobie  sprawę  ze  stanu  jej  uczuć.  Jeżeli  miał 

wątpliwości, to tylko do dzisiaj.

Rachunek sumienia nie pokrzepił Diany, wyszła jednak z wanny nieco uspokojona. 

Ubrała się w swoją najlepszą, srebrzystozieloną suknię, zrobiła staranny makijaż i zado-

wolona z siebie sprawdziła efekt w lustrze.

Kiedy wkroczyła na oświetlony lampami taras, zapadła idealna cisza. Chris i Dimitri 

poderwali się na równe nogi, patrząc na nią jak zaczarowani. Miles stał w cieniu z zało-
żonymi rękami i nawet nie drgnął.

Susie, tym razem w szkarłatnej kreacji, wycedziła ostrożnie, z figlarnym błyskiem w 

oku:

background image

- No,  no,  nie  wyglądasz  na  dziewczynę,  którą  Miles  przez  pół  dnia  maltretował 

spacerami albo pławił w morzu.

Miles przestąpił z nogi na nogę, potem sięgnął po butelkę, żeby nalać Dianie drinka.
- Rzeczywiście, wyglądasz wspaniale - powiedział wolno.

- Czy kazał ci pływać do utraty tchu? - spytała szorstko Susie. - Czy też miał trochę 

litości?

- To drugie. Holował mnie w tę i z powrotem.

- Bez litości... - szepnął jej prawie do ucha, ale Diana udała, że nie słyszy.
- Miles pływa jak delfin - wtrącił Chris. - Od dziecka. Ale do głowy mu nie przyjdzie, 

że inni mogą się bać. Nie doprowadził cię, mam nadzieję, do apopleksji...

- Doprowadziłem? - spytał z szatańskim uśmiechem.

- Nie.
- Tak też myślałem.

- Jutro możesz mnie zabrać na skałki - głos Susie zabrzmiał dziwnie poważnie, bez 

nutki ironii - a biednej Dianie pozwól poleniuchować.

- Biedna Diana jutro wyjeżdża. - Roześmiał się nienaturalnie wesoło.

Rozległ się lament. Wszyscy, poza Milesem, ubolewali nad jej decyzją.
- Kochanie,  naprawdę  musisz?  - ożywiła  się  Susie,  zapominając  o  skałkach  i  złym 

humorze.

- Jeżeli  wytrzymasz  jeszcze  trzy  dni  - poparł  ją  Chris  - Dimitri  odstawi  cię  do 

Londynu  własnym  samolotem.  Zaoszczędzisz  co  najmniej  jeden  dzień  na  podróży, 
niewiele się spóźnisz, a trzy dni odpoczynku to nie w kaszę dmuchał. Masz miejsce dla 

jednego pasażera, Dimitri?

- Zawsze do usług. - Dimitri pocałował Dianę w rękę. Miles zmarszczył brwi i w tym 

momencie zdecydowała.

Pokaże  mu,  ile  dla  niej  znaczy  niezadowolenie  byłego  męża.  Nie  potrzebuje  jego 

łaskawej zgody. Z największą przyjemnością zagra mu na nosie.

- Jeżeli jesteś pewny...
- Więcej niż pewny. - Dimitri złożył jeszcze jeden czuły pocałunek na jej dłoni.

- No to załatwione! - Chris-menedżer był w swoim żywiole. - Jutro Susie drapie się 

po  skałkach  z  Milesem,  a  Diana  leniuchuje,  łapiąc  opaleniznę.  - Zerknął  na  Milesa, 

wyraźnie ubawiony. - A teraz, szable w dłoń! Jemy!

background image

Dopiero  następnego  ranka  Diana  poczuła  się  zmęczona.  Skorzystała  ze  wszystkich 

rad  Chrisa,  szczerze  podziwiając  jego  rozsądek.  Skąd  taki  skarb  wśród  zwariowanych 

Galatasów? Postawiła wiklinowy fotel na biegunach pod rozłożystą oliwką i z książką w 
ręku zapadła w sen.

Kiedy ocknęła się po godzinie albo dwóch, u jej stóp klęczał Dimitri.

- Miles nieźle cię wczoraj zmęczył - zaczął oschle. Diana, świadoma, że Grek zarzuca 

przynętę, skoncentrowała całą swoją wolę, żeby się nie zarumienić.

- Pływanie nie jest moją mocną stroną - odpowiedziała spokojnie.
- Czyli... - roześmiał się - nic z tego. Nie ma sensu cię pytać, czy popływałabyś ze mną 

łodzią?

- Nie.  Jeżeli  miałabym  wracać  wpław,  zdecydowanie  odmawiam.  Ale  z  drugiej 

strony,  na  wodzie  nie  jest  tak  upiornie  gorąco,  więc...  Gdyby  jedynym  moim  obowiąz-
kiem okazało się chowanie twarzy przed słońcem i oglądanie, jak ty pływasz, czemu nie?

- Zgoda.  - Klasnął  w  ręce.  - W  takim  razie  zajmujemy  łódź,  zanim  Susie  i  reszta 

towarzystwa wpadną na identyczny pomysł. - Głos Dimitra, mimo udawanej wesołości, 

brzmiał ponuro.

- Pokłóciłeś się z Susie? - spytała nieśmiało, kiedy wynurzył sie z wody na pokład. -

Przepraszam, jeżeli to zbyt osobiste...

- Zauważyłaś?  - odpowiedział  pytaniem  po  dłuższej  chwili,  leżąc  na  rufie  z 

zamkniętymi oczami.

- Nic specjalnego, ale...
- Zachowuje  się  jak  kompletna  idiotka.  - Usiadł  nagle,  nie  kryjąc  wzburzenia.  -

Próbowałem jej tłumaczyć, ale czy Susie kiedykolwiek kogoś słuchała?

- Owszem. Milesa.

- Och, niezupełnie. - Roześmiał szorstko. - Normalnie nie słucha nawet Milesa. W tej 

chwili chodzi przed nim na paluszkach,  bo myśli, że  on... - przerwał gwałtownie, jakby 
zawstydzony własnym gadulstwem.

- On  co?  - Diana  nalegała  spokojnym  aksamitnym  głosem.  - Zakocha  się  w  niej? 

Poprosi o rękę?

- Bóg raczy wiedzieć. - Dimitri był coraz widoczniej zmieszany.
- A on? Ożeniłby się z Susie?

background image

- No  wiesz?  O  zamiarach  Milesa  to  chyba  ty  powinnaś  mieć  dokładniejsze 

informacje.

- Nie widzieliśmy się przez całe dwa lata. Aż do tego spotkania. Właściwie wcale go 

nie  rozumiem.  Nie  wiem,  czy  kiedykolwiek  się  rozumieliśmy.  - Ściszyła  głos  i  zaczęła 

mówić  pod  nosem,  jakby  do  samej  siebie.  - Dopiero  wczoraj  zdałam  sobie  sprawę... 

Może zawsze, gdzieś tam głęboko, w podświadomości, miałam nadzieję, że spróbujemy 

od  nowa.  Damy  sobie  ostatnią  szansę.  To  głupie,  ale  wszystkie  marzenia  są  takie, 

prawda?

- Nadzieja  bywa  okrutna  - zgodził  się  ponuro.  - Ale  jesteś  pewna,  że  w  waszym 

przypadku  nie  ma  nadziei?  Nie znam  dobrze  Milesa,  widzę  jednak,  że...  jakoś  mu  na 
tobie zależy. To oczywiste.

- Jakoś? Wiadomo nawet, jak. Ciągnie mnie do łóżka! Przepraszam za dosłowność.
Dimitri, wcale nie zażenowany, patrzył na nią z lekkim rozbawieniem.

- Trudno  mu  się  doprawdy  dziwić,  ale  mówiąc  poważnie,  dla  Milesa  jesteś  czymś 

więcej... Wiesz, Diano, on nie wygląda na szczęśliwego faceta.

- Nawet jeśli go coś gryzie, to przez pracę albo Susie. Jak zwykle nie mam z tym nic 

wspólnego.

- Rozumiem. - Pokiwał głową. - Ale ludzie się zmieniają.

- Ludzie tak. Ale nie Miles - powiedziała z absolutnym przekonaniem. - Chce, żebym 

robiła  wszystko  pod  jego  dyktando.  Wścieka  się,  kiedy  się  sprzeciwiam.  Ale  guzik  go 

obchodzą moje sprawy, moje zdanie, to, czy jestem szczęśliwa. Nie kocha mnie i koniec. 
Zdarza się w najlepszej rodzinie...

- No tak - westchnął. - Więc dlatego wyjeżdżasz?
- Tak.  Może  to  dziecinne,  ale  chcę  go  stracić  z  oczu.  Trzymać  się  jak  najdalej  od 

wspomnień.

- Jeśli  to  dziecinne,  oboje  powinniśmy  dorosnąć.  Czuję  zupełnie  to  samo.  - Nagle 

otworzył  szeroko  oczy,  spojrzał  na  nią  z  takim  błyskiem,  jakby  doznał  cudownego 

oświecenia, a wszystko, co powiedział do tej pory, było nieważne.

- Ucieknijmy razem!

- Dokąd? - Diana rozpłynęła się w uśmiechu. - Do Katmandu? Na koniec świata?
- Żeby naprawdę zapomnieć - wzruszył ramionami - trzeba by pokonać szmat drogi. 

Im trudniej, tym lepiej. Ale dzisiaj moglibyśmy zrobić małą próbę.

background image

- Mówisz poważnie?
- Poważnie  nie  mam  ochoty  na  lunch  w  towarzystwie  Susie,  która  kreci  się  koło 

Milesa i szczebiocze jak dzierlatka.

- Boże, na samą myśl robi mi się słabo - westchnęła ciężko.

- W porządku. - Dimitri wstał z pokładu absolutnie zdecydowany. - Groty Hippolita. 

Dotrzemy tam po południu. Wrócimy późnym wieczorem.

Włączył  silnik  i  wysterował  łódź  w  kierunku  wyjścia  z  zatoki.  Diana  usiadła  obok 

niego przy sterze.

- Co to są Groty Hippolita?

- Cierpliwości. Sama zobaczysz.
Czekała  ich  długa  podróż.  Kiedy  wypłynęli  na  otwarte  morze,  niespodziewanie 

zmieniła  się  pogoda.  Słońce  wciąż  dokuczało,  ale  fale  były  coraz  wyższe.  Na  odległym 
horyzoncie gromadziły  się złowieszcze  ciemne  chmury. Zauważyła, że  Dimitri zerka  na 

nie odruchowo, raz za razem.

Nagle  wyłączył  silnik  i  ostrożnie,  nic  nie  mówiąc,  wprowadził  łódź  między  skalne 

groty.

- Wyglądają jak góry lodowe - powiedziała z zachwytem.
- Nie  góry,  tylko  Groty  Hippolita.  - Dimitri  skierował  się  do  najwyższej,  której 

sklepienie miało wysokość co najmniej trzech dorosłych mężczyzn.

- Dlaczego tak się nazywają?

- To z mitu o Fedrze, która zapałała namiętną miłością do swego pasierba Hippolita. 

Kiedy  młody  myśliwy  odtrącił  uczucie  macochy,  Fedra  oskarżyła  Hippolita  przed  Te-

zeuszem  o  próbę  uwiedzenia  jej.  Mąż  uwierzył  i  poprosił  Posejdona  o  zgładzenie 
własnego syna. Gdy Hippolit przejeżdżał wozem nad brzegiem morza, z fal wynurzył się 

byk Posejdona,  konie  poniosły,  a  Hippolit  zginął,  wleczony  za  wozem.  Morze  porwało 

jego ciało i zniosło do tych grot.

- Dimitri skończył opowieść i zaczął nadawać przez radio komunikat. Kiedy odwrócił 

się do Diany, na jego wargach igrał blady uśmiech. - Załatwione. Teraz straż przybrzeżna 
wie, gdzie nas znaleźć. Poprosiłem ich, żeby zawiadomili zamek. Na wszelki wypadek.

Na wypadek,  gdyby stęskniła się za nim Susie, pomyślała  ze współczuciem. Biedny 

Dimitri.  Nie  może  myśleć  o  niczym  innym.  Dopóki  Susie  ma  przy  sobie  Milesa,  nie 

zajmuje się nikim innym.

background image

Pomógł jej wysiąść z łodzi na kamienisty brzeg.
- Jest tu cały labirynt grot - wyjaśnił.

- Nie zamieszkanych?
- Nie. W czasie przypływu fale podchodzą za wysoko. Świetne miejsce dla rybaków. 

Te jaskinie przypominają plaster miodu, złożony ze skał i wody. Podziurawione rzeszoto. 

Pełno jest takich oczek, do których nie sposób dostać się łodzią i tam dopiero biorą ryby! 

- Uśmiechnął się.

- Okoliczni  spryciarze  zastanawiali  się,  jakby  z  nich  zrobić  dochodową  atrakcję 

turystyczną. Niestety, są zbyt niebezpieczne.

- Niebezpieczne? - Spojrzała ze zdziwieniem na delikatnie rozkołysaną taflę wody.
- Tylko w czasie przypływu, kiedy jest fatalna pogoda i człowiek nie wie, co robić -

wyrzucił z siebie jednym tchem. - Ze mną możesz się czuć bezpiecznie.

- Oczywiście - odpowiedziała uprzejmie.

Przez  ciemny  wąski  tunel  przecisnęli  się  do  następnej  groty.  Dużo  większa,  z 

prześwitem  na  niebo,  wydała  się  Dianie  zaczarowanym  miejscem.  Chmury  pędziły  tak 

szybko, że patrząc w górę, dostawała zawrotu głowy. Kiedy wrócili do łodzi, półmetrowe 

fale uderzały w burtę jedna za drugą.

Dimitri spojrzał na zegarek. Wiedziała, co powie, ale ona nie miała ochoty wracać do 

zamku... Jeszcze nie. Usłyszeli jakiś brzęczyk. Diana podskoczyła.

- To  radio.  - Dimitri  położył  jej  rękę  na  ramieniu.  - Idę  odebrać,  ale  wkrótce 

powinniśmy wracać.

- Pozwól, że się rozejrzę, po raz ostatni.

- W  porządku.  Dziesięć  minut  - odpowiedział  po  chwili  wahania,  spoglądając  jej 

prosto w oczy. Musiał zrozumieć.

Weszła do groty, w której jeszcze nie byli. O takiej krótkiej chwili samotności Diana 

marzyła od kilku godzin. Lubiła Dimitriego, ale przez całe popołudnie miała wrażenie, że 
patrzy  na  ducha,  a  Miles,  nieobecny  i  niewidzialny,  towarzyszył  jej  naprawdę.  Niezbyt 

przyjemne uczucie.

Wąskim  kamiennym  chodnikiem  powędrowała  do  kolejnej,  tym  razem  maleńkiej  i 

ciemnej, skalnej  dziupli.  Zgięta wpół, żałowała, że nie  ma latarki,  usłyszała jednak fale 
uderzające o skały. Zrozumiała, że posuwając się do przodu, trafi na prześwit.

background image

Kiedy ujrzała wreszcie stalowoszare niebo, miała wrażenie, że to inny dzień. Otwarte 

morze musi być wzburzone jeszcze bardziej, pomyślała.

Skały  przypominały  granitowe  szczyty:  mokre,  strome  i  groźne.  Ani  mowy  o 

wspięciu się wyżej. Czas wracać.

Dopiero kiedy znalazła się przed najdłuższym do pokonania tunelem, zrozumiała, że 

droga jest odcięta. Woda podeszła za wysoko.

Pokonała  pierwszy  odruch  paniki.  Dimitri  wiedział  przecież,  gdzie  jej  szukać.  Nie 

pomyślała,  jak  rozległe  są groty.  Odnalezienie  człowieka  w  zatopionym  częściowo 
labiryncie graniczyło z cudem.

W  końcu  jakoś  mnie  znajdzie,  podpowiedział  jej  wewnętrzny  głos.  Kiedy  opadnie 

woda.

Woda  podnosiła  się  coraz  wyżej.  Zaczęło  kropić.  Diana  znalazła  najwyższe  suche 

miejsce,  w  którym  mogła  już  tylko  czekać.  Skulona,  z  kolanami  pod  brodą,  trzęsła  się 

cała, ze strachu i z zimna.

Usłyszała piorun. Deszcz zmienił się w ulewę. Pomyślała nagle, że nie ma szansy. Nie 

wydostanie się żywa z groty.

Co powiedział  Miles?  Że ucieczka,  czyli  tchórzostwo, nigdy  nie popłaca. Znów  jego 

na wierzchu, uśmiechnęła się przez łzy. Przyznałaby mu rację, gdyby tylko nadarzyła się 

okazja.

Przestań,  zacisnęła  pięści.  To  nie  filmowy  melodramat.  Nie  udusisz  się  z  braku 

powietrza, ani nie utopisz. Ludzie potrafią unosić się na wodzie. Zmokniesz, zmarzniesz, 
będziesz wyglądała żałośnie i dobrze ci tak. Ale nie umrzesz w Grotach Hippolita.

Nie mogła sobie na to pozwolić. Musiała powiedzieć Milesowi, że go kocha.
Boże... Wyprostowała  się gwałtownie i  omal  nie spadła  ze  swojej półki. Powiedzieć 

Milesowi?  O  czym  ona  myśli?  Ale  po  chwili,  wewnętrznie  uspokojona,  zgodziła  się  ze 

sobą, że jest to najważniejsza sprawa na świecie.

Ukryła twarz w dłoniach. Gdyby mogła zobaczyć go jeszcze raz, jeszcze raz dotknąć...

Straciła poczucie czasu. Sztorm zbliżał się do skał, niosąc ze sobą złudzenie ludzkich 

głosów. Nagle nabrała pewności: to były ludzkie głosy! Gdzieś nad jej głową. Spojrzała w 

górę i zdrętwiała.

Miała  dziwne  wrażenie,  że  ludzie  stojący  na  występie skalnym,  wysoko  nad  nią, 

kłócą się. Jeden z nich wyprostował ręce nad głową... Tak! Szykował się do skoku.

background image

Diana zacisnęła ręce na szyi. Ktokolwiek to był, groziła mu śmierć.
Przypomniała sobie słowa Chrisa o rodzinnej skłonności do niebezpieczeństwa.

Mężczyzna  skoczył  łagodnym  płynnyn  łukiem.  Jego  ciało  przebiło  taflę  wody  jak 

ostry nóż. Dostrzegła czuprynę miedzianorudych włosów i zawyła rozpaczliwie.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Każda  sekunda  wydawała  się  jej  nieskończonością.  Miles  nie  wypływał.  Z  oczami 

utkwionymi w miejsce, gdzie zniknął pod wodą, kołysała się w przód i w tył, modląc się 

bezgłośnie.

Boże,  niech  mu  się  nic  nie  stanie.  Zrobię  wszystko,  co  chcesz.  Tylko  go  uratuj. 

Błagam.

Usłyszała  plusk.  Potem  kilka  następnych.  Kiedy  zobaczyła  wynurzającą  się  głowę, 

zamarła w bezruchu. Wychodził z wody jakby po omacku, wciąż przecierając oczy.

- Co ty sobie, do diabła, wyobrażasz. - Oddychał ciężko.

Nie odpowiedziała. Podała mu rękę, ale nawet jej nie dotknął. Wdrapał się zwinnie 

po ścianie komina i usiadł koło niej, na tym samym występie.

- Czasami  jesteś  naprawdę  beznadziejna.  - Parsknął  wściekły  i  przyciągnął  ją 

brutalnie do siebie. Kiedy poczuł, jak się trzęsie, przeklął siarczyście. - Nie wiedziałaś, że 
to niebezpieczne? Masz więcej niż cztery lata...

- Wiem. - Przylgnęła z całej siły ustami do jego mokrego ramienia. - Wiem. Ale nie 

pomyślałam.

- A  powinnaś. Zawsze trzeba myśleć. Nie próbowałaś wspiąć się wyżej? To kiepska 

kryjówka przed sztormem.

Uniosła głowę, żeby jeszcze raz ocenić skalną ścianę nad swoją głową.

- Moje umiejętności wspinaczki są ograniczone... Do tej wysokości.
- Wrócą  z  linami  za  jakieś  pół  godziny  - powiedział  pod  nosem,  raczej  do  siebie.  -

Bardzo ci zimno?

Pokiwała głową.

- Myśl o pływaniu strasznie cię mierzi?

background image

Zerknęła w dół na wzburzone fale, pomyślała  o  ciemnym tunelu i  zadrżała. Czubki 

jej  palców  miały  kolor  sinoniebieski.  Miles,  mimo  że  ociekający  wodą,  wyglądał  przy 

Dianie jak uosobienie ciepła i energii. Jak wulkan koło lodowca.

- Posłuchaj,  Diano,  wiem,  że  to  wbrew  twojej  naturze,  ale  musisz  mi  zaufać.  -

Westchnął ciężko, widząc jej nieprzytomny wzrok. - Potrafię cię stąd wydostać, jeśli dasz 

mi szansę. Na szczęście  w korytarzu jest jeszcze prześwit. Mógłbym cię poholować, tak 

jak wczoraj na plażę. Za dziesięć minut bylibyśmy na zewnątrz. Może szybciej. Ale oboje 

ryzykujemy  życiem,  jeśli  wpadniesz  w  panikę  i  zaczniesz  ze  mną  walczyć.  - Zaczął 
rozcierać jej lodowate ręce. - Zaufasz mi?

Diana  spojrzała  jeszcze  raz  na  wzburzone  morze.  Wiatr  się  wzmagał,  a  na  cyplu, 

ponad  ich  głowami,  nie  było  teraz  żywej  duszy.  De  czasu  zajmie  im  sprowadzenie 

pomocy... Próbowała zmusić zdrętwiałe z zimna wargi do uśmiechu.

- Nnnic tu chyba po nas. Nie mam wyboru. Muszę ci zaufać.

- Dobra dziewczynka. - Pogłaskał delikatnie jej policzek. - Chodźmy.
- Ttteraz?

- Na  co  czekać?  Na  twoim  miejscu  zdjąłbym  spódnicę.  Będzie  wyglądała  jak 

zatopiony żagiel, poza tym może przeszkadzać.

Diana miała na sobie sukienkę, ale wahała się tylko przez moment.

- Jeżeli  jesteś  do  niej  szczególnie  przywiązana,  wrócimy  tu  w  czasie  przypływu  -

obiecał Miles i ześliznął się do wody. Jedną ręką wczepiony w skałę, drugą podał Dianie.

- W drogę.
Woda była lodowata i spieniona. Ledwie dotknęła stopami dna, natychmiast straciła 

grunt pod nogami. Zagryzła usta do krwi, wczepiając się paznokciami w jego ramię.

- Nie myśl - powiedział beznamiętnym głosem. - Odpręż się, pozwól, żeby niosła cię 

woda.

Dopiero w ciemnym tunelu jęknęła głośno, nie potrafiąc opanować przerażenia.
- Spokojnie,  leżysz spokojnie,  o  niczym nie  myślisz - przemawiał  do  niej cały  czas, 

między jednym oddechem a drugim, w najtrudniejszych chwilach wzmacniając uchwyt. 
Tak jak przypuszczał, cała przeprawa zajęła im dziesięć minut.

W  łodzi,  oprócz  Dimitriego,  czekał  na  nich  ponury  Chris  oraz  kilku  okolicznych 

rybaków. Rzucili się na Dianę z szorstkim ręcznikiem, kazali wypić brandy, a potem opa-

tulili  swetrem  z  owczej  wełny,  który  pachniał  rybami.  Dimitri  milczał  jak  zaklęty,  gdy 

background image

Chris  nadawał  przez  radio  komunikat.  Nikt,  zauważyła  smętnie,  nie  zwracał  uwagi  na 
Milesa.

Ona  sama  niewiele  potrafiła  powiedzieć.  Patrzyła,  jak  Miles  zakłada  koszulę, 

widziała  twardy  profil  i  zaciśnięte  szczęki.  Musiał  być  wykończony,  zmarznięty  i 

wściekły. Słowa zamierały jej na ustach.

Na brzegu czekała na nich limuzyna Chrisa. Zawahała się przez moment. W mokrym 

rybackim stroju na siedzenia z cielęcej skóry... Miles chyba czytał w jej myślach. Złapał ją 

za ramię i niemal wepchnął do samochodu.

- Właź natychmiast - syknął ostro.

Weszła posłusznie, przytrzymując mu drzwi, ale Milesa już nie było. Jak spod ziemi 

wyrósł Dimitri. Oparł brodę na szybie.

- Dobrze się czujesz? Naprawdę? - zapytał konspiracyjnym szeptem.
Pokiwała głową. Tyle zamieszania. Wszyscy się o nią zamartwiają.

- Miles mnie zadziwia - szepnął Dimitri zmienionym głosem. - Nie przypuszczałem, 

że może być taki... tragiczny.

- Ja też nie. - Wybuchnęła tłumionym śmiechem.

- Oczywiście. - Otworzył drzwi i usiadł obok  niej. - Bo i skąd mogłaś przypuszczać. 

Zaskoczył nas wszystkich.

Miles, jak się okazało, skończył naradę z Chrisem. Wbiegł lekko na górę.
- Do zamku - zwrócił się do kierowcy. - Hrabia wróci łodzią. - Usiadł  na przednim 

siedzeniu, z głową odwróconą do tyłu. Ruszyli do domu. - Zmarzłaś i jesteś w szoku, ale 
myślę, że to wszystko.  W zamku obejrzy  cię  lekarz,  ale chyba  obejdzie się  bez szpitala, 

co?

- Oczywiście! Byłam głupia i tyle. To ty... - przypomniała sobie, że kiedy przepływali 

przez najwęższe miejsce w tunelu, Miles zawadził głową o skałę.

- Nic mi nie jest - uciął krótko, najwyraźniej nie mając ochoty na rozmowę o swoich 

ranach.

- W życiu nie widziałem takiego skoku - westchnął Dimitri. - Często to robiłeś?
Zaczęli  rozmawiać  o  pływaniu.  Diana  ułożyła  się  wygodnie  i  zasnęła  kamiennym 

snem.

Obudziła  się  dopiero  w  zamku,  kiedy  Miles  otwierał łokciem  drzwi  do  sypialni. 

Pomyślała, że ktoś ją wynosi na rękach z samochodu.

background image

- Dimitri?
- Nie - odburknął.

Ułożył  ją  na  łóżku  i  zaczął  zdejmować  pospiesznie  rybacki  sweter.  Diana  zacisnęła 

palce na jego dłoniach, ale Miles nie wydawał się skłonny do ustępstw.

- Pomijając fakt, że jesteśmy małżeństwem, jeżeli sądzisz, że strój, w którym wyszłaś 

z wody, okrywał twoją nagość choćby minimalnie, to żyjesz w bajce.

Znów go nienawidziła.

Zlekceważył  jej  zmieszanie,  grymas  na  twarzy  i  czerwone  policzki.  Trzema 

wprawnymi ruchami ściągnął sweter oraz resztki bielizny.

- Włóż  ten  płaszcz  kąpielowy.  Idę  przygotować  kąpiel.  Wszelkie  protesty  nie  miały 

sensu. Chris i Dimitri mieli rację. Ludzie się zmieniają, a już na pewno zmienił się Miles. 

Owszem, kiedyś też bywał zły. Podminowany, złośliwy, ale nigdy nie tracił dystansu do 
ludzi  i  wydarzeń.  Nie  pieklił  się.  Nigdy  nie  błyszczały  mu  tak  oczy.  W  porównaniu  z 

dzisiejszym Milesem był chłodny i opanowany. Perspektywa, że przy kolejnej sprzeczce 
jej mąż nie utrzyma nerwów  na wodzy,  wydała  się Dianie  przerażająca. Nie. Wcale nie 

przerażająca. Podniecająca.

Wyszedł  z  łazienki  w  rozpiętej  koszuli.  Ze  ściśniętym  gardłem  błądziła  oczami  po 

muskularnym  torsie,  gęstwinie  miedzianych  włosów,  zmierzwionych  na  piersi,  niżej 

coraz delikatniejszych. Wziął ją na ręce, a ona bala się zaprotestować.

Kąpiel  była  gotowa.  Zsunął  jej  z  ramion  płaszcz  i  podał  rękę,  kiedy  wchodziła  do 

wanny. Wycisnął z gąbki wodę prosto na jej plecy, potem polewał ręką szyję i ramiona.

Poczuła  nagle,  że  nie  może  sobie  pozwolić  nawet  na  tę  odrobinę  intymności. 

Niewinna zabawa burzyła Dianie spokój i mąciła myśli nie mniej niż gorący pocałunek. Z 
zamkniętymi  oczami  oparła  głowę  o  krawędź  wanny.  Zbierała  siły,  żeby  odezwać  się 

naturalnym głosem.

- Naprawdę nic mi nie jest. Tobie też należy się kąpiel. Zmarzłeś nie mniej...
- Mam  to  rozumieć  jako  zaproszenie?  - Omal  nie  wybuchnął  śmiechem,  a  Dianie 

spąsowiały nawet uszy.

- Nie!

- Rozumiem.  Mnie  się  należy  słona  woda.  Słona  i  zimna.  W  porządku.  - Oddał  jej 

gąbkę, zaglądając prosto w oczy. - Na pewno dobrze się czujesz?

- Zupełnie normalnie.

background image

- No to wskakuj jak najszybciej do łóżka. Postaram się o szklankę ciepłego picia i coś 

na ząb.

- Nie jestem głodna.
- To wyobraź sobie, że jesteś. I nie zasypiaj w wannie. Zaraz wracam.

Kiedy zamknął za sobą drzwi, Diana wyskoczyła z wody i w pięć minut znalazła się w 

łóżku. Miles dotrzymał słowa. Wkroczył z pełną tacą, nim zdążyła zasnąć.

- Mówiłam, że nie chcę jeść.

- Rozumiem. Nie bój się, nie będę cię karmił na siłę. Wszyscy jednak zauważyli moje 

dobre  chęci.  Dzięki  tej  tacy  nie  grozi  nam  nalot  usłużnych  przyjaciół.  Mam  dosyć  ich 

towarzystwa.

- Słucham? - Poczuła, że ma sucho w ustach.

- Nie zauważyłaś, żę kręci się tu cholernie dużo ludzi? Kiedy wychodziłem ze skóry, 

żeby  ściągnąć  cię  do  Grecji,  do  głowy  mi  nie  przyszło,  że  zrobi  się  tu  takie  koszmarne 

rodzinne letnisko.

- O... o co ci właściwie chodzi?

- Rzadko  się  zdarza,  że  jesteś  sama,  a  jeżeli  już,  po  trzech  minutach  ktoś  nam 

przerywa. Raz się udało... i też nie umieliśmy rozmawiać. Nie sądzisz, że musimy wresz-
cie normalnie pogadać? Że oboje tego potrzebujemy, Diano? - Patrzył z premedytacją na 

jej coraz bardziej pąsowe policzki.

- Jeśli mnie pamięć nie myli, normalne rozmowy nie były twoją mocną stroną.

- Oskarżony  przyznaje  się  do  winy  - powiedział  kwaśno,  wprawiając  Dianę  w 

osłupienie. - W tamtych ostatnich tygodniach skomplikowało się wiele rzeczy. Kładłem 

nawet sprawy zawodowe, masz pojęcie...

- Nie tylko w ostatnich tygodniach. I nie tylko sprawy zawodowe.

- Nie wiedziałem, jak to z nami będzie. Ale co powiedziałaś?

Wiele by dała, żeby odwołać swoje słowa. Niestety. Wygarnie mu teraz prosto w oczy 

to wszystko,  z czego  sam doskonale  zdawał sobie sprawę. Że zawsze stała  między  nimi 

Susie. Że onieśmielały ją też inne olśniewające, mądre kobiety, które krążyły wokół niego 
jak ćmy. Raczej piękne motyle...

- Psuło się między nami od kilku miesięcy, a ty mówisz o tygodniach.
- No i...? - Miles zmrużył oczy.

background image

- Kiedy  nie  wracałeś  do  domu  na  noc...  - przełknęła  ślinę,  zdając  sobie  jednak 

sprawę, że nie ma odwrotu - nie zawsze spędzałeś je w pracowni.

Milesowi nie drgnęła nawet powieka. Miała wrażenie, że jego umysł pracuje teraz na 

przyspieszonych obrotach, a twarz szulera maskuje nadludzki wysiłek.

- Myślałaś wtedy, że cię zdradzam? - zapytał wreszcie po długim milczeniu.

- Tak przypuszczałam.

- Ale  z  kim,  na  Boga  Ojca?  Spędzałem  upojne  bezsenne  noce  z  komputerem  i 

Steve'em Gilmanem. Nie możesz sobie tego wyobrazić?

- Nie  wszystkie  - wycedziła  dobitnie,  wytrzymując  jego  wzrok  przez  kilka 

morderczych sekund. Po raz pierwszy w życiu nie spuściła oczu.

- A coś takiego jak zaufanie? - westchnął ciężko. - Co się z nim stało?

- Na zaufanie trzeba zasłużyć - odpowiedziała wyniośle.
- Poważnie myślisz, że cię oszukiwałem? Zmyślałem jakieś bzdury?!

- Niezupełnie. - Dziecięce kłamstwa nie pasowały do Milesa. On zawsze robił swoje. 

Nigdy nie tłumaczył, co ani dlaczego, ale żeby tak po prostu kłamać? Nie, to nie Miles.

- Wiec o czym ty mówisz?

- Jak  to  o  czym?  Czy  znałam  prawdę  o  twoim  życiu,  o  twoim  ojcu?  Kiedy  się 

dowiedziałam, że masz jakiś dom, że Chris i Susie są twoimi kuzynami?

- Te szczegóły biografii wydają ci się takie ważne?
- Nie, Miles! Nie o to chodzi. Świetnie rozumiesz, o co chodzi naprawdę. Gdybyś mi 

powiedział, miałabym w nosie szczegóły biografii. Ale ty bawiłeś się w sekrety.

I śmiesz teraz mówić o zaufaniu.

- Spokojnie. O tym wszystkim dowiedziałaś się kilka dni temu. A ja pytam o powody 

naszego rozstania.

- Rozstaliśmy się... - Diana zamknęła oczy. Wymawiała słowo po słowie z ogromnym 

wysiłkiem. - Bo od pewnego czasu nie byliśmy małżeństwem.

- Ach tak? A jak doszłaś do tego wniosku, jeśli można wiedzieć ?

- Miles, przypomnij sobie - zaczęła mówić szybko. - Ty wciąż pracowałeś. Prawie ze 

sobą  nie  rozmawialiśmy.  Całe  tygodnie  milczenia.  Komunikaty  wypowiadane  mo-

nosylabami.  I  tak  przez  ponad  rok.  A  na  telefon  Susie  rzucałeś  wszystko  i  leciałeś  do 
Londynu.

background image

- Susie? - Stanął w miejscu jak ugodzony strzałą. - Susie - powiedział obojętnie, na 

długim wydechu. - Myślałaś, że ja z Susie... Dlaczego mnie, do licha, nie spytałaś?

- Wydaje  mi  się,  że  spytałam.  Odpowiadałeś  wściekły.  Zresztą  nie  robiłeś  z  tego 

żadnego sekretu.

- Boże święty. - Ukrył twarz w dłoniach. - Do głowy mi nie przyszło. Dlaczego akurat 

Susie, skąd ten pomysł?

- Przyjaźnicie się od dziecka. A ona jest... po prostu piękna. Wszyscy myśleli, że jeśli 

w ogóle się ożenisz, to właśnie z nią.

Chwila  martwej  ciszy  wydawała  się  ciągnąć  w  nieskończoność.  Miles  kręcił 

rozpaczliwie głową.

- Nie odzywałeś się do mnie całymi dniami. Do niej biegłeś na każde wezwanie.

- Ja... tak, chyba rzeczywiście biegłem. I pewnie z twojego punktu widzenia nic się 

nie zmieniło. Tak sądzisz, Diano?

Nie drgnęła, nadal wpatrzona w ziemię.
- Posłuchaj - wybuchnął namiętnie. - Pozbędę się Susie, Chrisa, ich  wszystkich bez 

wyjątku!  Zostaniemy  sami  i  podarujemy  sobie  trochę  czasu.  Pozwolimy,  żeby  biegł 

własnym rytmem.  Nie  będziemy się donikąd spieszyć. Proszę  cię,  Diano, zastanów się, 
zanim powiesz nie.

Zamknęła oczy. Wiedziała, czym grożą takie wakacje.
Powinna uciekać, nie zastanawiając się ani minuty. Albo przepadła.

- Żadnych  obietnic.  - Miles  jakby  czytał  w  jej  myślach.  - Żadnych  nacisków. 

Zafundujemy  sobie  normalne  wakacje,  które  i  mnie,  i  ciebie  postawią  na  nogi.  Di?  -

Uśmiechnął się nieznacznie. - Nie dostawałaś nigdy wysypki na mój widok, prawda? To 
nie będzie bolało.

Mogłaby  mu  powiedzieć,  jak  bardzo  bolało.  Że  jeszcze  dzisiaj  dostaje  dreszczy  na 

wspomnienie tamtych koszmarnych dni, nie mówiąc o pustych samotnych nocach. Od-
wzajemniła się jednak uśmiechem.

- Nie myślałam o wysypce, kiedy ratowałeś mi...
- Odpowiedz raczej na pytanie. - Przerwał jej niecierpliwym gestem. - Zostaniesz ze 

mną?

- Tak.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Wierzchem dłoni pogłaskał ją po policzku. Delikatnie, bez cienia triumfu w oczach.
- Śpij - szepnął. - Wyglądasz na nieco zmęczoną, malutka. Porozmawiamy później.

Wyszedł  na  palcach,  nie  czekając  na  odpowiedź.  Tym  lepiej,  pomyślała  z  ulgą.  Nie 

miała pojęcia, jak potoczyłaby się ich rozmowa.

Opadła na poduszki, zaciskając mocno powieki. Czy powinien odejść w takiej chwili? 

Naprawdę  tego chciała?  Obecność  Milesa  budziła  w  niej  chorobliwe  podniecenie i  tym 
bardziej przypominała, że jest taki daleki i tajemniczy.

Tęskniła  za  jego  dotykiem.  Marzyła  o  miłości,  jego  pieszczotach  i  śmiertelnie  się 

bała. Gdyby odszedł  jeszcze raz „na  zawsze", z takim samym uprzejmym grymasem na 

twarzy...

- Nie - powiedziała głośno - nie przeżyłabym tego po raz drugi.

Po raz drugi? O czym ona myśli?! Wyrzucić na śmietnik wolność, jak parę wytartych 

dżinsów,  żeby  wrócić  do  Milesa?  Nakryła  głowę  poduszką  i  zasnęła  z  twardym  posta-

nowieniem, że nie będzie taką idiotką.

Nie pamiętała,  jaki  koszmar wyrwał ją  ze snu.  Miała mokre  od łez policzki, ale nie 

wiedziała, gdzie jest i dlaczego płacze.

- Nie przeszkadzam?
Serce skoczyło jej do gardła. Odwróciła się w stronę okna, skąd dobiegał tajemniczy 

głos. Dostrzegła tylko cień jego głowy.

- Miles... - szepnęła niemal bezgłośnie.

- Tak.
Była pewna, że się uśmiecha.  W skroniach jej huczało, przyciskała do kolan drżące 

ręce, ale odetchnęła z ulgą.

- Co ty tu robisz?
- Zdejmuję koszulę. Spytaj teraz: „A dlaczego masz takie długie zęby?"

- Nie!  - Odrzuciła  koc,  próbując  wyskoczyć  z  łóżka,  ale  Miles  był  szybszy.  Chwycił 

Dianę za przegub dłoni. Straciła równowagę i upadła na plecy. Zanim zdążyła pomyśleć, 

poczuła  gorący  oddech  na  policzku.  Z  trudem  zaczerpnęła  powietrza.  Nagim  torsem 
muskał delikatnie jej piersi, mrucząc z zachwytu.

- Przestań...

background image

Schylił jeszcze niżej głowę, szukając wargami jej ust.
- Dlaczego? Dlaczego nie mogę cię pocałować? - W jego głosie brzmiała udręka.

Miała  ułamek  sekundy  na  odpowiedź,  bo  kiedy  Miles  dotknął  jej  zachłannymi 

wargami,  czuła  tylko  podniecenie  i  strach.  Błądził  językiem  po  drżących  ustach, 

zapraszając do zabawy, potem całowali się gwałtownie, ale nie tak brutalnie jak na plaży. 

Teraz  było  cudownie,  zupełnie  jak  dawniej...  Diana  poddała  się  całkowicie.  Nie  było 

pomiędzy nimi żadnej gry, strach okazał się niczym wobec pożądania.

Przez całe dwa lata nie szukała innego mężczyzny. Dwa lata samotnych nocy, a teraz 

był tutaj, udowadniając, że miała rację. Miles był najcudowniejszym kochankiem.

Przeczuwała, że są dla siebie stworzeni już pierwszej nocy, kiedy się poznali, ale na 

myśl o kolejnym rozstaniu... Drgnęła, jak po niemiłym przebudzeniu.

Jeżeli zostawi mnie tym razem, umrę.
Po chwili leżeli nadzy w swoich ramionach. Jak dawniej, porozrzucane na podłodze 

ubrania, znane gesty, ulubione pieszczoty. Jakby czas zatrzymał się w miejscu.

Zajrzał jej głęboko w oczy. Dłońmi poznawał jedwabistość skóry, dotykając wszędzie, 

aż oboje zanurzyli się w pożądaniu, od jakiego nie ma odwrotu.

Po następnej drzemce obudziła się z uśmiechem. W błogim zadowoleniu wyprężyła 

się jak kotka, przewróciła na bok i zobaczyła, że jest sama.

Przeszył ją zimny dreszcz. Z otwartej na oścież łazienki nie dochodził żaden dźwięk. 

Z dywanu zniknęły męskie ubrania, i gdyby nie jej piżama, złożona w kostkę na brzegu 

łóżka, pomyślałaby, że to we śnie kochała się z Milesem.

Dianę ogarnęła panika. Czy powiedział tej nocy, że ją kocha? Czy w ogóle coś mówił? 

Tak, jeden jedyny raz, drżąc z rozkoszy przed nadchodzącym spełnieniem, wyszeptał jej 
imię. Żadnych zwierzeń, pytań, rozmów o przeszłości. Jak zwykle...

Wyskoczyła  z  łóżka,  owinięta  w  prześcieradło.  Ani  w  pokoju,  ani  w  korytarzu  nie 

było  Milesa.  Nikt  nie  opalał  się  na  tarasie.  Żadnych  śladów,  kartki  z  wiadomością,  ni-
czego, co mogłoby ją pocieszyć.

Ubrała  się  błyskawicznie  i  wyruszyła  na  zwiady.  Pod  murami  dziedzińca  spotkała 

Chrisa.

- Miles wyjechał - wycedził z markotną miną, napiętym jak struna głosem.
- Wyjechał?

- Chciałem cię zapytać, o co mu poszło, ale ty oczywiście wiesz tyle samo...

background image

Stało się. Porzucił ją po raz drugi. Bez słowa, bez pocałunku, bez listu. Mógł przecież 

napisać, dokąd jedzie, albo: „Przepraszam, zadzwonię, wszystko ci wytłumaczę". Z jednej 

strony, nie mogła w to uwierzyć, a z drugiej - podświadomie - cały czas się tego obawiała.

Jak mógł... Po takiej nocy? Przysięgłaby, że jest równie wzruszony jak ona. Nie lubił 

wyrażać swoich uczuć  słowami, ale przecież  drżał, kiedy  go dotykała. Takich rzeczy się 

nie udaje...

Skąd  wiesz,  co  udaje,  a  czego  nie  udaje  Miles!  Chyba  nic  w  życiu,  pomyślała  z 

rozpaczą, nie mogłoby mnie zranić bardziej niż ta druga ucieczka.

- Na dodatek - Chris nie taił swojej złości - zabrał ze sobą moją głupią siostrę.

Zaczerpnęła  głęboko  powietrza.  Następny  błąd.  Zabolało  jeszcze  bardziej.  Jaki 

będzie następny cios? Wybuchnęła histerycznym śmiechem. Zaledwie kilka godzin temu 

powiedziała  sobie,  że  umrze,  jeśli  Miles  porzuci  ją  po  raz  drugi.  I  proszę!  Okazuje  się, 
można żyć z dwiema śmiertelnymi ranami! Można żyć bez powietrza. I bez miłości...

- Sądzisz,  że  pojechał  napisać  referat  na  konferencję  w  Rosji?  - Spojrzał  na  Dianę 

spod przymrużonych powiek, zaniepokojony jej śmiechem.

- Nie  mam  pojęcia,  dokąd  pojechał  i  po  jakiego  diabła  - powiedziała  wyniośle.  -

Nawet  kiedy  byliśmy  małżeństwem,  Miles  nie  był  łaskaw  wtajemniczać  mnie  w  swoje 
sprawy.

- Jemu nadal się wydaje, że jesteście małżeństwem.
- Nie jesteśmy-odrzekła ponuro.-Bez względu na to, co się wydaje Milesowi. - Ale nie 

mówmy o nim. Chris, cudownie tu odpoczęłam - powiedziała ze zjadliwą uprzejmością. -
Muszę jednak wracać do swojego życia. Wyjeżdżam natychmiast.

- Miles  mnie zabije.  - Chris nie  ukrywał  zakłopotania.  - Nie chciał  słyszeć o  twoim 

powrocie  do  Aten  wynajętym  samochodem.  Jesteś  zdenerwowana,  a  o  wypadek 

nietrudno.

- Nie jestem zdenerwowana.
Zawołał jednak szofera i na lotnisko pojechali jego prywatną limuzyną.

- Powiedz  mi,  Diano  - zapytał  Chris,  kiedy  przedzierali  się  przez  podmiejskie 

dzielnice Aten - co będziesz robiła po powrocie?

- Pracowała. Muszę uporządkować wiele spraw. Doprowadzić do końca rozwód.
Chris zagryzł wargi i milczał długo, zanim znów się odezwał.

- Dlaczego wyszłaś za Milesa?

background image

Nabrała ostrożnie powietrza. Sama zadawała sobie to pytanie setki razy. A od kilku 

godzin nie myślała o niczym innym.

- Byłam  zakochana.  Po  prostu.  A  Miles  wydawał  się  tak  pewny,  że  postępujemy 

słusznie... - Wzruszyła ramionami. - Wtedy oboje czuliśmy, że pasujemy do siebie...

- Miles też był zakochany.

- Nie. Wcale nie jestem tego pewna.

- W takim razie - westchnął ciężko - bardzo się mylisz. Miles kochał cię jak wariat. 

Szczerze mówiąc, zazdrościłem mu. - Chris, patrząc w szybę, kiwał jeszcze długo głową, 
ale rozmowę uznał za skończoną.

W  zatłoczonym  samolocie,  na  wpół  odrętwiała,  pogrążona  we  własnych  myślach, 

ledwie  zauważyła  moment startu  i  lądowania.  Ocknęła  się  na  lotnisku  Heathrow,  w 

londyńskiej taksówce.

Jej mały dom po raz pierwszy wydał się Dianie taki ciemny i nieprzytulny. Szczęśliwi 

Grecy...

Przestań,  ostrzegł  ją  wewnętrzny  głos.  To  dom,  który  urządziłaś  tylko  dla  siebie, 

według własnego gustu, kiedy odszedł Miles. Czujesz się w nim wygodnie i bezpiecznie. 

Tego właśnie chciałaś.

Tak. Tego chciałam. Ale czy będę jeszcze kiedyś szczęśliwa? Czy już do końca życia 

przyjdzie  mi  zadowalać  się  wygodnym,  rozsądnym  do  obrzydliwości  życiem?  Przestań. 
Użalanie się nad sobą prowadzi donikąd.

Przejrzała  korespondencję.  Błyskawicznie  odpowiedziała  na  wszystkie  listy,  potem 

zabrała  się  do  przesłuchiwania  rozmów  telefonicznych.  Miles  oczywiście  nie  dzwonił. 

Wszystko  już  zrobiła,  wszystko  było  takie  łatwe,  za  łatwe,  żeby  skupić  się  na  pracy  i 
przestać myśleć...

Z  filiżanką  nie  dopitej  kawy  wyszła  do  ogródka.  Drepcząc  bez  celu,  w  tę  i  z 

powrotem,  robiła  plany  na  przyszłość,  które,  ledwie  sformułowane,  wydawały  jej  się 
śmieszne  i  bez  sensu.  Włączyła  adapter.  Na  chybił  trafił  sięgnęła  po  płytę.  Angielskie 

suity Bacha. Miles je uwielbiał. Nastawiła głośno Charlie Parkera.

Bezład w głowie także do niczego nie prowadził. Pomyślała o czymś mocniejszym od 

kawy. Pijąc  tak rzadko, nie  pamiętała  oczywiście, co jest w  barku. Spojrzała na baterię 
butelek z niesmakiem: gin za słodki, brandy za wytrawne, do whisky trzeba lodu i zimnej 

wody, ouzo...

background image

Zdrętwiała. Skąd się to świństwo tutaj wzięło? Za nic by nie kupiła greckiej wódki i 

na pewno nie przywiozła butelki Milesa z ich wspólnego domu. Na pewno nie!

- Jakiś nowy diabelski spisek - powiedziała głośno, trzęsąc się ze złości.
Drżącymi  palcami  wyjęła  butelkę  z  szafki  i  ostrożnie,  jakby  miała  do  czynienia  z 

niebezpieczną trucizną, zaniosła ją do kuchni, zdjęła zakrętkę i całą zawartość wylała do 

zlewu. Ciepły zapach anyżku uderzył ją w nozdrza. Zacisnęła zęby.

- Wyrzucę go ze swojego życia jak tę pustą butelkę! - zawyła cicho, wierzchem dłoni 

ocierając łzy. - Będę wolna. Przysięgam, że będę!

Niewiele myśląc, sięgnęła po słuchawkę i wykręciła numer adwokata. Joan była starą 

przyjaciółką, która pomogła założyć jej firmę doradczą.

-  Joan,  jak  wiesz,  rozwodzę  się  z  Milesem  - zaczęła  prosto  z  mostu,  chlipiąc  coraz 

głośniej.  - Przepraszam,  że  dzwonię  w  takim  stanie,  ale  muszę  wiedzieć  natychmiast. 
Chciałabym zmienić adwokata. Poprowadzisz moją sprawę?

- Jesteś pewna, że  tego właśnie chcesz? - Joan Dryden  spytała ostrożnie, po chwili 

zastanowienia. - Może wolałabyś ze mną porozmawiać, zanim...

- Nie - ucięła Diana. - Chcę mieć to jak najszybciej z głowy.

- No więc...  - odezwała się przyjaciółka  po  jeszcze  dłuższym  milczeniu  - domyślasz 

się, że to zależy w równym stopniu od Milesa...

- Widziałam  się  z  Milesem.  Nie  ma  żadnych  argumentów,  żeby  opóźniać  sprawę. 

Właśnie porzucił mnie po raz drugi - wydukala ze ściśniętym gardłem.

- Zapewne wyjechał z jakimś wykładem. To jego zawód. Musisz być rozsądniejsza. -

Lodowaty spokój, z jakim ważyła słowa, doprowadzał Dianę do pasji.

- Wyjechał z Susanną Galatas - powiedziała wyraźnie, w zwolnionym tempie.
- O, Boże... - Joan zrezygnowała z zawodowego tonu. - Tak mi przykro, Diano. Co za 

łobuz...

Nie  będę  beczeć,  powtarzała  bezgłośnie.  Oddychała  głęboko,  jakby  w  powietrzu 

brakowało tlenu.

- Od  dziecka  byli  ze  sobą  zżyci.  Podobno  mieli  się  pobrać.  Nie  wiem  zresztą.  Nic 

mnie to  nie  obchodzi.  Joan, chcę  mieć  to poza  sobą.  Chcę  zapomnieć  o  Milesie  raz na 

zawsze!

- Rozumiem. Od jutra zacznę działać. Diano, dobrze się czujesz? Może chcesz, żebym 

do ciebie przyjechała?

background image

- Nie. Jadę do rodziców. Ale dziękuję ci, Joan.
Do rozmowy z rodzicami musiała się starannie przygotować. Jeżeli Miles naprawdę 

zamierzał wstrzymać jej pensję, nie pozostawało im nic innego, jak rozważyć wspólnie, 
czy  będą  w  stanie,  wszyscy  troje,  spłacić  dług  hipoteczny.  Nie  miała  najmniejszego 

zamiaru użalać się nad sobą. Ani ojciec, ani matka nie mogą wiedzieć, że ich jedynaczka 

znalazła się na dnie rozpaczy.

Widok  córki  uszczęśliwił  ich  oboje.  Ojciec  gotował  coś  w  kuchni.  Wysłał  ją  do 

ogrodu, żeby poplotkowała najpierw z matką.

Uściskały  się  gorąco,  a  potem  Constance  Silk  odsunęła  Dianę  na  odległość 

wyciągniętych ramion, spoglądając jej w oczy.

- Jak było w Grecji? Niespecjalnie się opaliłaś.

- Mamo, spotkałam tam Milesa.
- Tak?  Dzięki  Bogu,  to  dobra  wiadomość.  - Pani  Silk  usiadła  na  ławce  okalającej 

starą gruszę. Wyznanie córki nie zrobiło na niej żadnego wrażenia.

- Nienajlepsza.

- Znów się pokłóciliście? - spytała z wesołym błyskiem w oczach.

Od  czasu  rozstania  z  Milesem,  matka  Diany  pozostawała  święcie  przekonana,  że 

chwilowe kłopoty małżeńskie to żadna tragedia. Jej córka miała impulsywny charakter i 

niepotrzebnie  traciła  cierpliwość  wobec  męża,  który  był  wspaniałym,  choć  bardzo 
zajętym człowiekiem...

- Mamo, my się bez przerwy kłóciliśmy.
- Jesteś bardzo przekorną dziewczyną. - Pokiwała brodą. - Zastanawiałam się nieraz, 

czy ty i Miles, ludzie z takimi głowami, nie macie nic lepszego do roboty, niż kłócić się 
jak  dzieci?  Kiedy  wy  macie  na  to  czas?  Nie  szkoda  wam  życia?  - Zerknęła  na  Dianę 

poważnym, zatroskanym wzrokiem, ale natychmiast się rozchmurzyła. - Powiedz mi te-

raz, co słychać u Milesa?

- Milesowi  znudziło  się  utrzymywanie  mnie.  A  to  oznacza,  że  musimy  jeszcze  raz 

przejrzeć hipotekę. Nie wiem, mamo, czy sama podołam tym spłatom... W każdym razie 
nie wiem, jak długo. Przykro mi.

- No,  no...  Tym  razem  wyprowadziłaś  go  z  równowagi  na  dobre  - powiedziała  z 

absolutnym spokojem, wprawiając Dianę w osłupienie.

background image

A ona tak się bała strachu w ich oczach... Musi wyznać im wszystko. Zimne fakty, bo 

nad uczuciami sama nie panowała.

- Powiedziałam, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
- Aha... Teraz rozumiem.

- Rozumiesz? Mamo, co ty mówisz?

- Adwokaci z Oxfordu przysłali do nas kogoś w zeszłym tygodniu. Chyba w środę. A 

może w czwartek... Nie pamiętam. Ten człowiek tłumaczył nam w imieniu Milesa,

ze  umowa  o  kupnie  domu  wygląda  niekorzystnie,  więc  pan  Tabard  postanowił 

spłacić  wszystkie  raty  i  oczyścić  hipotekę.  Ojciec  i  ja  podpisaliśmy  jakieś  papiery. 

Myślałam, że chodzi o zmianę przepisów podatkowych czy coś w tym rodzaju.

- Spłacić?  - Dianę  ogarnęło  przerażenie.  - Chcesz  powiedzieć,  że  dom  zostanie 

przepisany na jego nazwisko?

- No nie... Nie sądzę, kochanie. - Pani Silk po raz pierwszy wyglądała na poruszoną. -

Musisz  zapytać  ojca.  Adwokat  przyniósł  mu  akt  notarialny,  ale  złożyliśmy  wszystkie 
dokumenty w banku.

Diana chciała zapaść się pod ziemię.

- Naprawdę nie rozumiem.
- Może jestem głupia, ale wydaje mi się, tak na zdrowy rozum, że Miles nie chciał nas 

wplątywać w wasze sprawy. Żeby ten dom nie był pretekstem do kłótni. To chyba dobrze 
o nim świadczy, prawda?

Z kuchni dobiegł radosny okrzyk triumfu.
- Szatańska  babka.  Twój  ojciec  znalazł  na  nią  przepis  w  jakimś  kolorowym 

magazynie.  Jeżeli  powiesz  mu,  że  jesteś  na  diecie,  przestanę  z  tobą  rozmawiać.  Swoją 
drogą,  mogłabyś trochę  przytyć.  Skóra  i  kości.  Jakbyś wróciła  z  ciężkich robót,  a  nie  z 

wakacji.

Frank Silk czekał na nie w swoim wózku z wypiekami na twarzy. Diana spojrzała na 

blachę z parującym jeszcze czekoladowym ciastem i omal się nie rozpłakała.

- Kiedy będziemy mogli pożreć to cudo?
- Zrobię herbatę - roześmiała  się matka - a w  tym czasie babka zdąży  przestygnąć. 

Zamiast łykać w kuchni ślinę, idźcie do ogrodu.

Frank zjechał na podwórze  po specjalnej rampie i zatrzymał się pod gruszą. Diana 

usiadła na trawie.

background image

- A  więc  udało  wam  się  wreszcie  spędzić  wspólne  wakacje?  - Patrzył  na  nią  z 

bezgranicznym zachwytem. - Jak się miewa Miles?

- Jest w dobrej formie. Opalony na czarno.
- Bogu dzięki. Ostatnio wyglądał jak własny cień. On za dużo pracuje. Pewnie nie śpi 

po nocach.

- Tak - odpowiedziała jak automat. - Tato, kiedy Miles był u was po raz ostatni?

- Kilka miesięcy temu. Przed podróżą do Australii. Wpadł, żeby się pożegnać.

- Często się widywaliście? - Diana przeżywała kolejny szok.
- Mniej więcej raz w miesiącu. Nie mówił ci? - Tym razem on był zdziwiony.

- Przecież się rozstaliśmy, tato. W ogóle się nie spotykamy.
- Myślałem, że wróciłaś z Grecji. Pojechaliście na wspólne wakacje...

- Nie.  Gdybym  wiedziała,  że  Miles  tam  będzie,  żadna  siła  nie  zmusiłaby  mnie  do 

wyjazdu.

- O,  Boże...  Nie  wiedziałem.  Myślałem...  Zrozumiałem,  że  znów  będziecie  razem. 

Więc to nieprawda?

- Nie, tato.

- Przykro mi, dziecko. Dlatego, że nigdy nie będziesz szczęśliwa bez niego. Wiesz o 

tym równie dobrze.

- Wiem. Ani szczęśliwa z nim.
- Przeżywacie  po  prostu  ciężkie  chwile  - powiedział  miękko.  - W  małżeństwie  nie 

wszystko  idzie  jak  z  płatka,  ale  kiedy  Miles  wkładał  obrączkę  na  twój  palec,  miał 
nadzieję,  że  tak  już  zostanie.  Do  końca  waszych  dni.  Możesz  wierzyć  staremu  ojcu.  -

Pogłaskał ją po głowie.

Zdjęła obrączkę po powrocie z Grecji. Cisnęła ją na dno szuflady z chusteczkami, ale 

dlaczego  dopiero  teraz?  Powinna  to  zrobić  dwa  lata  temu.  Gdyby  naprawdę  chciała 

odzyskać wolność, nie wahałaby się ani chwili.

Wieczorem zaczęła pracować. Mimo zmęczenia i późnej pory, bała się kłaść do łóżka. 

Nie chciała w nim spędzić następnej bezsennej nocy.

Ślęczała  przy  biurku  nad  szkicem  jakiegoś  wnętrza,  kiedy  odezwał  się  dzwonek. 

Podskoczyła  na  krześle,  spoglądając  na  zegar.  Wpół  do  dziesiątej.  Joan  Dryden?  Bez 
uprzedzenia?

Odebrała domofon.

background image

- Halo?
- Gdzie  ty,  do  diabła,  byłaś?  - Mimo  trzasków  w  słuchawce,  rozpoznała  groźbę  w 

głosie Milesa.

- Kto tam? - spytała, żeby zyskać na czasie.

- Nie próbuj bawić się ze mną w ciuciubabkę. Albo mnie natychmiast wpuścisz, albo 

obudzę sąsiadów.

Wiedziała,  że  jest  do  tego  zdolny.  Nacisnęła  guzik.  Biegł  jak  do  pożaru,  po  dwa 

schody  naraz.  Nasłuchiwała  jego  kroków,  stojąc  w  otwartych  drzwiach.  Zawsze  tak 
robiła, kiedy mieszkali razem, a Miles nigdy nie wchodził wolno po schodach.

Nie zachowam się jak sentymentalna żona, szeptała bezgłośnie. Do niczego mnie nie 

namówi,  niczym  nie  zastraszy.  Nie  dam  się  zaciągnąć  do  łóżka...  Boże,  wszystko,  tylko 

nie to!

Dopiero  kiedy  postawił  nogę  na  najwyższym  stopniu,  Diana  włączyła  światło  w 

salonie.

- Siedzisz po ciemku? Pogrążona w czarnych myślach?

- Siedzę  przy  biurku  - powiedziała  chłodno.  - Pogrążona  w  bardzo  praktycznych 

myślach. Nie wiedziałam, że jest tak późno.

- Czyli nic nie jadłaś. Wkładaj płaszcz.

- Przykro mi, ale nie zrozumiałam.
- Powinno ci być bardzo przykro. Weź płaszcz i idziemy.

- Ani myślę.
- W takim razie nie bierz płaszcza. - Rozchylił usta w czarującym uśmiechu. - Możesz 

wyjść w cienkiej bluzce i zmarznąć na kość. Od tego się nie umiera.

- Nie mam zamiaru z tobą wychodzić.

- Ależ tak. Idziemy na kolację. A potem wrócimy razem do domu.

- To jest mój dom.
- Od  dawna  bylibyśmy  w  naszym  domu,  gdybym  cię  nie  przeoczył  na  lotnisku. 

Wszystko przez ten tłok. Że też ludzie muszą tyle podróżować...

- Niepotrzebnie  się  oszukujesz,  Miles.  Nigdy,  za  żadne  skarby,  nie  wróciłabym  do 

tamtego domu.

- Zupełnie co innego mówiło twoje ciało... dwie noce temu. Di...?

- Wolałabym zmienić temat.

background image

- Domyślam  się.  - Uśmiech  zniknął  z  jego  twarzy.  - A  jednak  będziemy  o  tym 

rozmawiać.

- Proszę bardzo, ze mną jak z dzieckiem: powiedz, co masz do powiedzenia, a potem 

wyjdź.

- Wyjdziemy razem.

- Powtarzam po raz ostatni, Miles. Nie.

- W ostatnią noc w zamku....

- Zachowałam  się  idiotycznie  i  bardzo  tego  żałuję.  Miles  jakby  nie  słuchał.  Z 

błyszczącym  wzrokiem  zbliżył  się  do  Diany  na  wyciągnięcie  ręki  i  zanurzył  palce  w  jej 

włosach.

Oniemiała, z bijącym sercem, chwyciła go za przeguby i odwróciła głowę.

- Zmieniłam adwokata i kazałam wznowić postępowanie rozwodowe.
Miles znieruchomiał. Odzyskał słuch, pomyślała z satysfakcją.

- Co kazałaś?
Na  wszelki  wypadek  nie  powtórzyła.  Jedyne  co  mogła  zrobić,  to  stać  w  miejscu  z 

uniesioną brodą. I nie rozbeczeć się. Oczy Milesa natychmiast straciły ciepły wyraz. Nie 

iskrzyły się już tysiącem żywych ogni. Powleczone mgłą zapowiadały coś strasznego. On 
nigdy nie traci zimnej krwi, pocieszała się Diana. Nigdy nie traci nad sobą panowania... 

Nie odważy się...

- Nie zabij mnie tym wzrokiem - powiedziała zduszonym głosem.

- Dwie noce temu umierałaś w moich ramionach z rozkoszy. Nie udawałaś, prawda?
- Ja... - Zaczerwieniła się po uszy.

- Mówiłaś, że mnie kochasz.
Wbiła oczy w podłogę, kręcąc żałośnie głową.

- Trudno było nie dosłyszeć, Diano. Pamiętam każde twoje słowo.

Postanowiła  pozbierać  się  za  wszelką  cenę.  Choćby  i  po  to,  żeby  ocalić  resztki 

godności.

- Możliwe. Różne rzeczy mówi się w takim stanie... Po prostu nie pamiętam.
- A ja ci nie wierzę.

Diana wzruszyła ramionami w sposób, jakiego nie powstydziłaby się żadna aktorka.
- Nigdy nie umiałaś kłamać, kochanie. Zwłaszcza w łóżku.

Nie mógł uderzyć celniej. Co za okrucieństwo. Wbiła w niego oczy jak dwa sztylety.

background image

- To się nazywa  seks,  kochanie. Fizyczny pociąg.  Bardzo przyjemne,  zresztą  akurat 

my oboje nie musimy sobie o tym opowiadać... Szkoda, że to „umieranie z rozkoszy" jest 

takie ulotne. Nikomu nie zastąpi uczucia sympatii ani zaufania. I nie sposób zbudować 
na tym małżeństwa.

- Nie  pozwolę  ci  tak  po  prostu  odejść.  - Spojrzał  na  nią  osowiałym  zmęczonym 

wzrokiem.

Diana  była  u  kresu  wytrzymałości.  Zrozumiała,  że  jeśli  Miles  nie  wyjdzie 

natychmiast,  zacznie  go  błagać  na  kolanach,  żeby  został.  A  wtedy  znów  ją  porzuci,  nie 
oglądając się za siebie, aż do następnego razu...

- Nie wytrzymam tego ani chwili dłużej - powiedziała bezwiednie. - Nie zniosłabym 

kolejnej niespodzianki, Miles. Mam ciebie dosyć.

Powiedziała nie to, co chciała, i nie tym tonem. Za wcześnie się załamała. Stali zbyt 

blisko siebie, strasznie samotni, w cichym pustym domu.

- Tym razem na pewno się mylisz - szepnął czule i wziął ją w swoje ramiona.
Nigdy  dotąd  nie  kochali  się  w  ten  sposób:  rozpaczliwy,  ślepy,  niepohamowany. 

Oboje zranieni do żywego, każde, na swój sposób, doprowadzone do ostateczności. Nie 

cieszyli się tym, co będzie, nie chcieli smakować rozkoszy krok po kroczku, tylko pędzili 
na oślep, w szalonym tempie, w dzikim zespoleniu, zostawiając za sobą wszystko, co nie 

było ich jednym rozpalonym ciałem.

Kiedy  opadli  z  jękiem  na  plecy,  Diana  miała  uczucie,  że ocalała  z  pożaru.  Miles 

oddychał ciężko, a potem wyciągnął do niej rękę i cichutko zachichotał.

- Di...

Może, gdyby nie jego wesołość, zareagowałaby spokojniej. Ale ten śmiech ją drażnił.
- Wyszło na moje - powiedziała nienaturalnie obojętnym głosem. - Seks. Łączy nas 

seks i nic więcej.

ROZDZIAŁ   DZIEWIĄTY
Tym  razem  uciekła  Diana.  Narzuciła  jakieś  ubranie,  wskoczyła  do  samochodu  i 

pojechała do Joan Dryden. Miała szczęście, jak sama potem przyznała, że działo się to w 
nocy, kiedy ulice Londynu bywają puste.

background image

Joan spojrzała na nią jednym okiem i bez słowa, z filiżanką gorącej herbaty, wysłała 

do  łóżka.  Następnego  dnia  odwiozła  roztrzęsioną przyjaciółkę  do  domu,  ale  Milesa  już 

nie było.

Pokój dzienny wyglądał jak pole bitwy: przewrócone krzesło, na podłodze mnóstwo 

zmiętych papierów. Joan zmarszczyła brwi.

- Wystąpię  o  zakaz  molestowania  powódki  na  czas  postępowania  rozwodowego  -

powiedziała rzeczowo.

- Nie! Nie rób tego. On tu nie wróci.
- Jesteś pewna?

- Najzupełniej. 
- Cóż... - wzruszyła ramionami - twoja sprawa. Mam nadzieję, że wiesz, czego chcesz. 

Tak czy inaczej, porozumiem się z jego adwokatem. O ile wiem, on korzysta z Hendona?

- Tak... Chyba tak.

Diana  wyglądała  na  niezbyt  przytomną.  Odpowiadała  jak  automat,  monosylabami.

Joan dotknęła jej ramienia.

- Musisz  teraz  myśleć  o  przyszłości.  Przewidywać  fakty.  Zacznij  od  książki 

rachunkowej. Sprawdź, czy bedziesz w stanie opłacić rachunki. Życie ci się trochę skom-
plikuje, zwłaszcza, jeżeli zabraknie pieniędzy. Uważaj na siebie i weź się w garść.

Diana odprowadziła ją do wyjścia i zatrzasnęła mocno drzwi. Dobre sobie! Weź się w 

garść...  Uważaj  na  siebie!  A  co  innego  robi  od  początku  małżeństwa?  Przecież  to  nie 

Miles  zajmował  się  przyziemnymi  sprawami.  Praktyczne  życie  go  przerastało.  Zawsze 
niecierpliwy,  daleki,  nieobecny  myślami.  Tylko  w  chwilach  ich  rozpaczliwej,  niepo-

skromionej  namiętności  odsłaniał  się  przed  nią...  Pozornie!  Nie.  Tamte  wybuchy 
pożądania wcale nie skracały dystansu między nimi. Były taką samą maską jak spokój, 

chłodna obojętność i nieznośne milczenie za dnia.

Dość szybko zrozumiała, że jedyne, co jej w tym małżeństwie pozostawało, to zająć 

się sobą, zamiast oczekiwać beznadziejnie miłości, której zabrakło. Ich wzajemne pożą-

danie maskowało obojętność Milesa. Ale nie tylko to... Również bezradność Diany wobec 
układu, na który nie potrafiła wpłynąć.

Skorzystała z wszystkich rad Joan. Sporządziła listę umów, które już zawarła i drugą, 

wstępnych  propozycji,  które  nadeszły  w  czasie  jej  nieobecności.  Wpisała  dane  do 

komputera, a ten zaplanował pracę firmy doradczej Diany Tabard na najbliższe pół roku.

background image

Z głodu nie umrę, pomyślała z satysfakcją.
Bardzo  długo  wpatrywała  się  w  notatki  dotyczące  apartamentu  księżniczki.  Nie 

musiała pracować w zamku Milesa. Z drugiej strony, gdyby w ogóle nie odpowiedziała na 
propozycję  Galatasów,  wyglądałoby  to  na  tchórzostwo.  A  Diana  nie  miała  zamiaru 

uciekać.

Przed  północą  oferta  z  fachową  opinią  oraz  kosztorysem  prac  restauracyjnych  w 

zamku Galatas leżała wydrukowana i gotowa do wysłania.

Diana  wstała  od  biurka  i  wyprostowała  nad  głową  zdrętwiałe  ramiona.  Słysząc 

własny oddech, przypomniała sobie nagle, że jest całkiem sama w zbyt dużym, otulonym 

nocą mieszkaniu. Zagryzła wargi. Nie sama. Samotna bez Milesa. Jej skóra domagała się 
dotyku jego palców. Opuściła bezradnie ręce i ukryła w nich twarz.

- To  musi  się  wreszcie  skończyć  - powiedziała  głośno  przez  zaciśnięte  zęby.  -

Szlaban. Dość już dziecinnego oszukiwania się, że jakoś tam będzie. Nie chcę go widzieć 

na  oczy.  Nigdy  więcej!  Jestem  wystarczająco  dorosła,  żeby  sobie  poradzić  z  własnym 
życiem.

Przez cały następny miesiąc pracowała po czternaście godzin na dobę. Automatyczna 

sekretarka  odseparowała  ją  od  reszty  świata.  Niepotrzebnie,  bo  Miles  nie  pisał  ani  nie 
próbował dzwonić.

Kilka  razy  odwiedziła  rodziców.  Mieli  rację.  Adwokat  zaręczył,  że  dom  pozostał 

własnością państwa Silków. Miles Tabard spłacił z ich poręczenia wszystkie raty.

Czuła  przez skórę,  że  rodzice  nadal  się z  nim widują.  Kiedyś, w  sobotę wieczorem, 

ojciec oglądał w telewizji program o najnowszych odkryciach naukowych.

- To nie na moją głowę - mruknął pod nosem. - Miles będzie musiał mi wytłumaczyć.
- Tato...

Ale Constance Silk przerwała im pod jakimś błahym pretekstem, zmieniając temat.

Ach,  więc  to  tak...  Diana  została  u  nich  na  niedzielę,  z  silnym  postanowieniem, że 

„przesłucha" na tę okoliczność zarówno matkę, jak i ojca. Każde z osobna, żeby sobie nie 

podpowiadali.  Rano  okazało  się,  że  ma  mnóstwo  zajęć:  przeflancować  jakieś  kwiatki, 
przynieść z farmy śmietanę, kupić ojcu gazety.

- W  porządku,  mamo - zgodziła się ze  stoickim spokojem. - Wszystko załatwię, ale 

potem i tak porozmawiamy. Nie wykręcisz się.

- Oczywiście, kochanie, oczywiście.

background image

Jednak to nie z winy pani Silk nie doszło do rozmowy. Wracając na piechotę z farmy, 

Diana  zasłabła.  Zielona  na  twarzy,  cudem  dotarła  do  domu  o  własnych  siłach.  Matce 

wystarczyło jedno spojrzenie. Złapała ją w ramiona i posadziła na progu, z głową między 
kolanami. Ojciec zbladł jak ściana.

- Nie ma co wpadać w panikę, Frank. Zaszkodziło jej słońce, nic więcej.

Rzeczywiście,  po  obiedzie  czuła  się  już  zupełnie  normalnie.  Wróciła  do  domu 

samochodem, zapominając o całym incydencie.

Rano, niestety, zaczęło się od nowa. Wstała późno, z ciężkimi powiekami i uczuciem, 

że  w  jej  żołądku  dzieje  się  coś  strasznego.  Miała  mdłości.  Ponieważ  następnego  dnia 

historia  się  powtórzyła,  Diana  poszła  do  lekarza.  Nigdy  w  życiu  nie  chorowała,  a  tu 
raptem kolejny stracony dzień, teraz, kiedy tyle pracy...

Lekarz  okazał  się  młodym,  bardzo  wesołym  człowiekiem.  Z  pobłażliwą  miną,  za 

którą  miała  ochotę  go  zabić,  wysłuchał  opowieści  o  wypadku  w  Grecji  oraz  jej  wątpli-

wości, czy to nie są przypadkiem spóźnione objawy lekkiego wstrząsu mózgu...

- Droga  pani,  poczekamy  na  wynik  testu,  ale  stawiałbym  raczej  na  lekkie  objawy 

wczesnej ciąży. Moje gratulacje.

Następnego dnia nie pamiętała, w jaki sposób wydostała się z gabinetu i dotarła do 

domu. Na pewno trzęsła się z zimna. Ogarnęła ją panika. Przerażające uczucie, że dała 

się złapać w pułapkę zdarzeń, nad którymi nie panowała.

Nie  musiała  czekać  na  wynik  testu.  Była  absolutnie  pewna  od  chwili,  kiedy 

sympatyczny doktor wymówił to słowo. Spodziewa się dziecka. Jego dziecka.

- I co ja teraz zrobię? - spytała pustego ekranu komputera.

Gdyby  powiedziała  rodzicom,  oszaleliby  z  radości.  Radziliby  jej  wrócić  do  Milesa. 

Nie! A jednak. A jednak...

Miles  miał  prawo  wiedzieć.  Zawsze  potępiała  kobiety,  które  uważały  inaczej.  Ale 

gdyby się w tej chwili przyznała? Czego mogła się spodziewać po Milesie? I pytanie zna-
cznie ważniejsze: czego naprawdę chciała.

Diana zamknęła oczy.
Przyznaj się... Czuła rosnącą pogardę dla samej siebie. Chcesz powrotu do fantazji. 

Miles,  który  cię  kocha.  Miles,  który  pragnie  tego  dziecka  i  przeprowadzi  cię  za  rączkę 
przez  wszystko,  czego  się  boisz:  lekarzy,  szpitale  i  całą  tę  biurokrację.  Nie  chcesz  tego 

background image

robić sama, nie chcesz nawet sama rodzić. A wiesz, czego pragniesz najbardziej? Milesa! 
Bez względu na dziecko. Jesteś bez charakteru. Nie wiedziałaś, skąd się biorą dzieci?

I tak przez cały dzień, a potem kolejne długie dni, od rana do wieczora... Pod jakimś 

zmyślonym  pretekstem  nie  pojechała  w  weekend  do  rodziców.  Matka  umiała  patrzeć 

takim przenikliwym wzrokiem... Może już się domyśliła?

Każdego  ranka  budziła  się  z  przekonaniem,  że  powinna  powiedzieć  Milesowi.  Z 

łatwością by go odnalazła... Jeżeli przygotowywał referat na moskiewskie spotkanie, 

pewno  mieszkał  w  Oxfordzie.  Joan  Dryden  mogła  zadzwonić  do  jego  adwokata. 

Diana jednak milczała.

Zamknięta w domu, pracowała od świtu do nocy, a kiedy nie mogła zasnąć, dziergała 

czapeczki  dla  swojego  zimowego  dziecka.  Zdawała  sobie  sprawę,  że  czas  biegnie 

nieubłaganie,  i  że  wkrótce  szydło  samo  wyjdzie  z  worka.  Ale  milczała  dalej,  coraz 
bardziej przerażona.

Aż tu nagle pewnego dnia, bez żadnego uprzedzenia, wpadła jak bomba Susie. Stała 

za  progiem,  zrobiona  na  bóstwo,  obwieszona  biżuterią,  czekając,  aż  Diana  odzyska 

mowę.

- Ach, to ty...
- Jesteś zajęta?

- Niestety  tak, Susie. Wybacz, ale wypijemy  szybką kawę i  muszę wracać do pracy. 

Terminowe zobowiązanie... rozumiesz.

- Tak  właśnie  myślałam - Susie usiadła,  nie  czekając na zaproszenie  - że starczy  ci 

rozsądku, żeby nie wracać do Milesa. Chris miał inne zdanie... zresztą nie to było przed-

miotem naszego sporu.

- Życzysz sobie kawę z mlekiem? - Twarz Diany przeobraziła się w kamienną maskę.

- Na pewno  słyszałaś  te  wszystkie  plotki.  O  nim  i żonie  faceta, z  którym pracował. 

Tak,  poproszę  z  mlekiem  i  odrobiną  cukru.  Dlatego  właśnie  odwołali  zaplanowaną 
podróż. Biedaczek odkrył, że żona kręci z Milesem i kompletnie się załamał. - Podniosła 

do  ust  filiżankę.  - Hmm...  Od  początku  sądziłam,  że  nie  bez  powodu  zabrał  się  do 
sklejania waszego małżeństwa. Stary lis... Myślał, że ukróci w ten sposób plotki i pogodzi 

się z kumplem. Musi mu cholernie zależeć na tej współpracy. Nie sądzisz?

background image

- Sądzę,  że  masz  język  żmii  i  pusto  pod  sufitem  - powiedziała  z  prawdziwą  ulgą, 

wprawiając  Susie  w  osłupienie.  - Gilmanowie  są  przyjaciółmi  Milesa,  a  on,  w  prze-

ciwieństwie do ciebie, nigdy nie robił świństw przyjaciołom.

- Tak dobrze go znasz? - Mimo warstwy makijażu, jej twarz oblała się pąsem.

- Wystarczająco  dobrze,  żeby  dać  sobie  uciąć  rękę,  że  nie  wystawia  do  wiatru 

przyjaciół.

Susie wybuchnęła zjadliwym wymuszonym śmiechem.

- Nie  przejmuj  się!  Wszystko  można  zatuszować.  Mąż  wylądował  w  jakimś 

akademickim wariatkowie, oddana żonka siedzi w domu, żeby trzymać rękę na pulsie, a 

Miles...  Okopał  się  w  zamku  i  zgrywa  farmera!  Zanim  się  znudzi  i  wróci  do  swoich 
jajogłowych profesorów, musi zdobyć ciebie, do roli parawanu.

- To  śmieszne,  co  mówisz.  Miles  nie  potrzebowałby  żadnego  parawanu.  W 

środowisku  akademickim  ludzie  wymieniają  się  żonami  dla  sportu.  Czasami  grają  na 

punkty.

- Tylko  że  Milesowi  - rozpromieniła  się  Susie  - nawet  cudze  żony  wydają  się 

zbytecznym  ciężarem.  Taki  już  jest!  Lubi  podróżować  tylko  z  bagażem  podręcznym. 

Zauważyłaś, prawda? Nie wplątuje się w żadne stałe układy.

- Kiedyś się wplątał... - Diana powiedziała do siebie, odruchowo zamykając oczy.

- Kochanie! Masz bielmo na oczach. Miles był kawalerem przez trzydzieści sześć lat! 

Uganiały się za nim wspaniałe dziewczyny. Setki panienek: do wyboru, do koloru. Więc 

jak myślisz, dlaczego się nie żenił? Bo nie czuł takiej potrzeby! Kiedy cię zobaczyliśmy po 
raz  pierwszy,  no  wiesz,  kochanie,  szczerze  mówiąc,  nikt  z  nas  nie  mógł  zrozumieć.  W 

końcu Chris doszedł do wniosku, że Miles nie mógł cię zdobyć w inny sposób. Jak ci się 
podoba ta wersja, kochanie? Brzmi sensownie, prawda? Diana zbladła.

Przypomniała  sobie  tamte  wieczory,  kiedy  Miles  odprowadzał  ją  do  akademika,  a 

potem siedzieli do świtu, pijąc kawę za kawą. Chciał więcej. Rozbierał ją wzrokiem, na-
mawiał,  przekonywał,  że  lgną  do  siebie  wzajemnie,  że  przecież  są  dorośli...  Ona  się 

wahała. Nie z wyrachowania, ale to uczucie zmysłowej fascynacji  było tak silne i dotąd 
nieznane... Bała się.

Co  za  ironia  losu.  Wykrzyczała  Milesowi,  że  nic  ich  nie  łączy  poza  seksem,  a  teraz 

Susie mówi jej to samo.

background image

- No i cała tajemnica. - Oczy Susie błyszczały jak w gorączce. - Gdybyś od razu poszła 

z nim do łóżka, po trzech miesiącach miałabyś kochasia z głowy, jak my wszystkie. A tak, 

rozwody, kłótnie, ucieczki... Warto było?

Diana oddychała głęboko i ostrożnie. Susie wariuje z zazdrości, powtarzała sobie w 

duchu.  Tylko  dlaczego?  Miles  biegł  do  niej  na  kiwnięcie  palcem.  Kto  tu  ma  w  końcu 

powody do zawiści?

- Było,  minęło,  Susie.  Po  co  wracać  do  przeszłości.  Powiedz  mi  lepiej,  czy  to 

wyłącznie towarzyska wizyta, czy masz jakąś sprawę?

- Pokój księżniczki. Ten Włoch, którego nam podrzuciłaś, powiedział, że jeśli całość 

ma wyglądać autentycznie, trzeba zrobić specjalną farbę w Anglii. Polecił ciebie.

Diana  zamknęła  oczy,  przeklinając  w  duchu  niedźwiedzią  przysługę  Francesca. 

Pewnie to wymyślił w odruchu wdzięczności za skuteczną rekomendację. Niech to diabli! 
Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.

- Jestem naprawdę okropnie zajęta. Czekalibyście na tę farbę nie wiadomo jak długo.
- Jeden  weekend  - przerwała  Susie.  - Włoch  uważa,  że  akurat  tyle  by  ci  to  zajęło. 

Zrobisz zdjęcia, weźmiesz próbki starej farby i złożysz zamówienie w jednej z firm, które 

znasz. I koniec. Oni sami ją przyślą.

Argumenty Susie były nie do zbicia.

- W  porządku.  Jeden  weekend.  - Położyła  bezwiednie  rękę  na  brzuchu.  - Ale  jak 

najbliższy.

Dimitri  przyleciał  po  nią  własnym  samolotem.  Wylądowali  na  małym  prywatnym 

lotnisku, gdzie czekał na nich mercedes Galatasów. Pożegnali się z pilotem i wsiedli ra-

zem do samochodu.

- Często spędzasz tu weekendy?

- Przyzwyczaiłem  się.  - Wzruszył  ramionami,  dziwnie  przygnębiony,  jakby  nie  ten 

sam Dimitri, którego poznała w kwietniu. - Licho wie, po co tam jadę. Nie mam pojęcia, 
w co gra Susie. Jaki numer wytnie mi tym razem.

Odkręciła  głowę,  żeby  nie  dostrzegł  współczucia  w  jej  oczach.  Sama  nie  znosiła 

litości.

- Wiesz, że poprosiłem ją o rękę?
- Tak. Tak myślałam. Przykro mi.

background image

- Już myślałem, że zmądrzała. Że przestanie fruwać bez celu po całym świecie. Na to 

wyglądało w ubiegłą zimę. Ale... - zaciął się na chwilę - wrócił Miles, no i poleciała za nim 

jak na skrzydłach. Nic się nie zmieniło. Jak gdyby nadal byli dziećmi.

- Przepraszam, Dimitri, ale nie sądzę, żeby Miles traktował ją jak dziecko.

- Ależ  tak.  - Roześmiał  się  pogodnie.  - Bo  Susie  jest  dzieckiem.  Za  nic  nie  chce 

dorosnąć. Żyje w świecie fantazji.

Na miejscu przywitała  ich Maria, która z sobie tylko wiadomych powodów  unikała 

wzroku  Diany  jak  ognia.  Zanim  szofer  wypakował  walizki,  podreptała  do  kuchni, 
mrucząc coś" pod nosem o kolacji.

W  swoim  pokoju  Diana  błyskawicznie  się  rozpakowała,  usiadła  przed  lustrem  i 

rozpuściła włosy. Czesała je z przyjemnością, kiedy nagle otworzyły się z hukiem drzwi 

łazienki. Podskoczyła na nogi, wypuszczając z rąk szczotkę.

- Kto...  - wstrzymała  oddech,  ale  ku  jej  rozbawieniu  do  pokoju  wpadł  jak  burza 

Dimitri.

- Czy wiesz, co zrobiła ta kobieta?!

- Maria?

- Nie! Oczywiście, ze nie Maria. Mówię o wiedźmie tego zamku. Nazywa się Susanna 

Eleni Penelope Galatas. Chodź ze mną.

Przeprowadził ją przez łazienkę do sąsiedniego pokoju.
- Wyznaczyła mi tę sypialnię. Teraz rozumiesz? Rozumiesz, co się roi w jej zgniłym 

umyśle?! Że my dwoje powinniśmy się pocieszyć.

- Może to pomyłka...

- Żadna pomyłka. Najnowsza gierka Susie. Założę się, że jej tu nawet nie ma.
- Co? Ale sama mnie prosiła, żebym przyjechała na weekend...

- Mnie też, droga przyjaciółko. Urządziła nam romantyczną schadzkę we dwoje.

- Nie wierzę. - Dianie zakręciło sie w głowie.
- No to zrobimy małe dochodzenie. - Nacisnął z furią dzwonek w ścianie.

Po minucie zapukała Maria. Wciągnął ją do środka i trzasnął drzwiami tak mocno, 

że biedaczce zadrżały wargi.

- Gdzie jest hrabianka, Mario?
Spojrzała przepraszająco na Dianę i zaczęła mówić po grecku.

background image

- Zatrzymały ją w Atenach niespodziewane obowiązki. - Dimitri poszarzał na twarzy. 

- Dzwoniła rano do Marii. Ale ja z nią porozmawiam. Lada moment.

Wypadł z pokoju, jeszcze raz trzasnąwszy drzwiami.
- Jest mi niedobrze - jęknęła Diana, łapiąc się za brzuch.

Maria  nie  potrzebowała  tłumacza.  Posadziła  ją  na  łóżku  i  delikatnie,  jak  dziecko, 

ułożyła do snu.

Rano  obudziły  ją  podniesione  głosy  na  korytarzu.  Miles?  Raczej  moja  wyobraźnia 

bawi  się  w  złotą  rybkę  i  spełnia  najskrytsze  życzenia,  pomyślała  gorzko.  Ale  ktoś  wy-
mówił  jej  imię.  Harmider  narastał,  głosy  stawały  się  coraz  wyraźniejsze,  ale  to  nie 

Miles... W drzwiach stała Susie: z rozwichrzonymi włosami, z trudem łapała oddech.

- Co się dzieje? - zapytała Diana.

- Cały  dzień  nie  było  cię  pod  telefonem.  Myśleliśmy,  że  Dimitri  miał  wypadek. 

Sprawdzaliśmy wszędzie, ale nikt niczego nie wiedział. Do głowy nam nie przyszło, że on 

cię przywiózł prosto tutaj... Odchodziliśmy od zmysłów.

-My?

Susie nie zauważyła pytania, umykając gdzieś wzrokiem.

- Susie, co to za cyrk? Co ty wyrabiasz? Przecież obiecałaś...
Nie  zdążyła  odpowiedzieć.  W  drzwiach  łazienki  stał  Miles.  Zapanowała  martwa 

cisza. Dianie zaschło  w gardle. Przełknęła ślinę, odruchowo poprawiając ramiączko ko-
szuli.

- Byli tu razem przez całą noc. - Susie odwróciła się do Milesa i zaczęła krzyczeć. -

Miałam  mu  właśnie  powiedzieć,  ze  się  pobierzemy.  Myślałam,  że  mnie  kocha,  a  ta 

dziwka... Gdzie on jest?!

Diana  wyskoczyła  z  łóżka,  a  „zdradzona"  hrabianka  wrzeszczała  coraz  głośniej.  Jej 

oczy  pałały  nienawiścią.  Miles  stanął  pomiędzy  nimi  z  nieprzeniknionym  wyrazem 

twarzy.  Czy  uwierzył  w  melodramat,  którego  autorką  i  bohaterką  w  jednej  osobie  była 
kuzynka Susie? Może gardził nimi dwiema, a może...

Usłyszała klaśnięcie wymierzonego precyzyjnie policzka.
- To za dziwkę. No, dosyć, Susie - odezwał się łagodnym, ale stanowczym głosem. -

Znowu wyciągasz pochopne wnioski.

background image

Gdzie się podziała tamta olśniewająca, błyskotliwa, elegancka kobieta? Dimitri miał 

rację.  Przypominała  teraz  bezradne  skarcone  dziecko.  Łkała  jak  dziewczynka,  której 

odebrano lalkę.

- On... on...

- Nie wiesz jeszcze, co się stało. - Miles nie zmienił tonu.

- Ależ tak, wiem bardzo dobrze-wycedziła przez zęby i rzuciła się na rywalkę z dzikim 

piskiem.

Jej ręka zawisła w powietrzu. Diana zdążyła zrobić unik, ale potknęła się o kant łóżka 

i upadła.

- Dosyć! - usłyszała zduszony, zmieniony nie do poznania głos Milesa.

ROZDZIAŁ   DZIESIĄTY

Susie  zamilkła,  ale  nie  poczuła  się  dostatecznie  zmieszana  ani  upokorzona,  żeby 

wyjść. Wlepiła w Milesa swoje wielkie ciemne oczy.

- Och, Miles! -I rzuciła mu się prosto w ramiona. Diana wzdrygnęła się na tę scenę. 

Gdyby na nią tak krzyknął, zapadłaby się pod ziemię. Czuła, że reszta krwi odpływa jej z 
twarzy.

- Byli tutaj - chlipała Susie. - Wierz mi, całą noc razem.
Miles, niewzruszony, oderwał ją od siebie i posadził na krześle. Zaczęła szlochać ze 

zdwojoną siłą. Skrzywił się z niesmakiem i odwrócił do Diany.

- No i co ty na to?

Wykonała bezradny gest. Patrzyła na jego zimną przystojną twarz, prawie nie mogąc 

uwierzyć, że kiedykolwiek się dotykali.

Słowa uwięzły jej w gardle. Potrząsnęła głową jak niemowa.

- Sam widzisz, nawet nie zaprzecza!
- Miles, proszę... - Diana wydobyła z siebie błagalny szept.

- Diana mówi zawsze prawdę. - Nie odrywał od niej wzroku, choć mówił do Susie. -

Tylko prawdę, nawet jeśli jest przykra.

- Byli kochankami. Ona i Dimitri.
- Czy to prawda?

- Nie - zachrypiała Diana.

background image

- Nie wierz jej! - Susie zaczęła wrzeszczeć jak opętana.
- Nie masz prawa jej wierzyć!

- Susie, znamy  się od dawna, ale Dianę znam lepiej - powiedział zmęczonym, choć 

nadal obojętnym głosem.

- Nie  ma  wątpliwości,  kochana.  Jeżeli  Diana  mówi,  że  nie  spała  z  Dimitrim,  to 

znaczy,  że  nie  spała.  Koniec  kropka.  Musisz  wreszcie  skończyć  z  zabawą  w  udawane. 

Niestety, kochanie, nie masz już czternastu lat, czy to ci się podoba, czy nie. Nie mogę cię 

ratować  z  każdej  opresji,  w  którą  wpadasz  z  własnej  woli.  Mam  swoje  życie,  a  ty 
zaczynasz  mi  je  bardzo  utrudniać.  Moja  żona  podejrzewa,  że  łączy  nas  coś  więcej  niż 

przyjaźń.  To  twoja  sprawka,  prawda?  Przykro  mi,  kotku,  ale  musimy  przerwać  tę 
absurdalną komedię pomyłek.

- Ona  cię  nienawidzi,  Miles.  - Susie  wyglądała  na  przerażoną.  - Musiałam  jej 

przysiąc, że ciebie tu nie będzie. Inaczej by nie przyjechała, rozumiesz?

- Wiem. Ale to wyłącznie nasza sprawa. Ja z kolei nie ponoszę odpowiedzialności za 

twoje nieporozumienia z Dimitrim. Jasne?

- Ja nigdy...

- Ale tak jakoś wychodziło. Susie była bliska histerii.
- Każda  miłostka,  każda  zawalona  sprawa,  niepowodzenie,  samolot,  na  który  się 

spóźniałaś,  hotel, którego  nie  raczyłaś  zarezerwować,  wszystko skrupiało  się na  mnie -
ciągnął  bezlitośnie  Miles.  - To  ja  musiałem  odkręcać,  załatwiać,  nadstawiać  karku.  A 

kiedy śmiałem nie stawić się na rozkaz, wpadałaś w szał.

Susie  poruszała  bezgłośnie  wargami,  nagle  odarta  ze swojej  urody,  żałosna  i 

wylękniona. Diana nie mogła tego dłużej znieść.

- Dlaczego?  - wybuchnęła.  - Jeżeli kochałaś  Dimitriego, dlaczego  mu do  diabła nie 

powiedziałaś?! On chce się z tobą ożenić. Dlaczego wciągasz w to Milesa?

- Bo on jest mój! - wykrztusiła z dzikim grymasem na ustach. - Całe lata należał tylko 

do mnie, do nikogo więcej!

- Mylisz  się  - powiedział  twardo.  - Nie  należę  do  nikogo.  Nigdy  nie  byłem  niczyją 

własnością i nigdy nie będę.

Diana poczuła się jak spoliczkowana i bezwiednie odwróciła głowę. Susie zauważyła 

to  natychmiast,  wybuchając  bezwstydnym  obłąkanym  śmiechem.  Puściły  ostatnie 

hamulce.

background image

- Myślałaś, że jest twój, co? Nie był. Ani przez minutę. Taka jesteś z siebie dumna, bo 

powiedział, że nie  kłamiesz? Cholernie  zadowolona! Już, już  miałaś nadzieję, że dosta-

niesz go w swoje łapy z powrotem. Guzik!

Diana czuła zażenowanie i nic więcej. To jakiś senny koszmar... Normalni ludzie nie 

pokazują swoich wnętrzności, żeby budzić wstręt. Susie będzie strasznie żałowała, kiedy 

się uspokoi.

Ale Susie przybierała coraz wyższe tony.

- Nigdy ci nie wierzył. Nigdy. Wiedział, że masz go za starego nudziarza. Wiedział, że 

zabawiasz się z jego studentami, chodzisz z nimi na balangi, włóczysz się po nocach ze 

swoimi rówieśnikami, kiedy on haruje jak wół. - Podeszła do Diany i syknęła jej prosto w 
twarz: - Wiedział ode mnie!

- Kłamałaś. - Zamknęła oczy, czując, że pokój zaczyna wirować razem z nią.
- Mówiłam mu nieraz, że cię widziałam. Straszliwa maska nacierała, Diana widziała 

już tylko oczy i wykrzywione usta. Serce biło jak oszalałe. Objęła szyję rękami.

- Widziałaś mnie...

- Pamiętasz zieloną suknię od Lalanda? Pokazała mi ją Solange, mówiąc, że kupiłaś 

podobną.  Powiedziałam  Milesowi,  że  widziałam  dziewczynę  wychodzącą  w  zielonej 
kreacji  od  Lalanda  z  mieszkania  Simona  Herriota.  O  piątej  nad  ranem,  kiedy  on  nie 

wrócił  na  noc.  Powiedziałam  mu  nawet,  że  to  pewnie  nie  ty,  że  ciebie  nie  stać  na 
Lalanda. Dobre, co?

Diana  przypomniała  sobie  jego  straszny  wyraz  twarzy,  w  tamtą  noc  przed  balem. 

Suknia  miała  być  niespodzianką...  Miles  lubił,  kiedy  się  dobrze  ubierała.  Co  on  wtedy 

czuł?

- Bardzo sprytne - powiedziała bezbarwnym głosem, myśląc tylko o tym, żeby się nie 

rozkleić. - Cały czas byłam zabawką w twoich rękach, prawda?

- Zrozumiałe - zachrypiał Miles i ruszył w kierunku Susie z takim wyrazem twarzy, że 

Diana omal nie krzyknęła. - Powiedz mi, Susie, nigdy nie pomyślałaś, że kiedyś powinie 

ci się noga, że zginiesz od własnego miecza?

- Nic nie rozumiesz...

- Och,  rozumiem,  rozumiem...  Nie  masz  żadnych  skrupułów,  prawda?  Zawsze 

wiedziałem, że jesteś cwana i zepsuta do szpiku kości, że z nudów przewraca ci się w gło-

background image

wie,  ale  niech  mi  Bóg  wybaczy,  takie  potwory  rodzą  się  tylko  w  koszmarnych  snach. 
Okazałem się naiwny, a to niewybaczalne...

- Nie powinieneś był się z nią ożenić. Nie pasowała do ciebie!
- A ty nie omieszkałaś jej tego powiedzieć...

- Nie musiałam niczego mówić. - Susie zaczęła się cofać. - Nie jest przecież głupia. 

Ma  oczy.  Nie  potrafiła  ci  dać  tego,  do  czego  byłeś  przyzwyczajony,  czego  naprawdę 

potrzebowałeś.

- A  czego  ja  potrzebowałem?  Oświeciłaś  Dianę,  że  tylko  ciebie?  Powiedziałaś  jej  to 

wprost?

- Niezupełnie. Tego też nie musiałam mówić. Sama widziała, co się dzieje.
- A co się działo?

- Nie  bądź  głupi,  Miles!  Każda  kobieta  dostrzegłaby  to  samo.  Znikałeś  z  domu  na 

całe dni, a kiedy ja kiwnęłam palcem, leciałeś jak na skrzydłach. Nie trzeba być geniu-

szem, żeby wyciągnąć wnioski.

- Tak,  rzeczywiście,  starałem  się,  żebyś  mniej  boleśnie  to  odczuwała,  że  stałaś  się 

zawadą  w  moim  życiu.  Litowałem  się  nad  twoim  kompleksem  trutnia,  bo  człowiekowi 

zajętemu  życie  bezczynne  wydaje  się  piekłem.  Traktowałem  cię  jak  bluszcz,  który 
zazdrości róży.

Susie skamieniała w najbrzydszym ze swoich grymasów. Zapadła martwa cisza.
- Czy możesz sobie wyobrazić - mówił coraz słodszym głosem - że do chwili poznania 

Diany  myślałem,  że  wszystkie  kobiety  są  takie  jak  ty?  Szukające  poklasku,  sztuczne, 
wdzięczące się przed lustrem mimozy, samolubne i małostkowe. Myślałem, że wszystkie 

pakujecie się w kłopoty tylko po to, żeby jakiś głupi facet dał się nabrać i biegł wam na 
pomoc.  Osaczacie  go,  jeśli  tylko  podejdzie  zbyt  blisko. Popełniłem  zasadniczy  błąd,  do 

głowy  mi  nie  przyszło,  że  możesz  być tak  niebezpiecznie  złośliwa.  Mając  taki  pokrętny 

charakter nie czuje się żadnych wyrzutów sumienia, co, Susie?

Susie zaczęła trząść się jak w febrze i nagle, jakby po omacku, z niewidzącymi oczami 

podbiegła do Diany.

- Ty! To wszystko przez ciebie! To ty go nastawiłaś przeciwko mnie!

Diana zauważyła jej drobne pięści na wysokości swoich oczu, usłyszała własny krzyk 

i  osunęła  się  na  podłogę.  Potem,  jakby  z  oddali,  głos  Milesa,  ciąg  siarczystych  prze-

kleństw i odjazd w mrok.

background image

Kiedy  Diana  odzyskała  przytomność,  promienie  słońca  przedzierały  się  przez  nie 

dosunięte kotary. Nie poznawała mebli ani ścian, dopiero zapach jaśminu przywrócił jej 

pamięć.

- O, Boże! - Podniosła się gwałtownie.

- No,  nareszcie  - usłyszała  radosny  głos  Milesa,  który  siedział  na  kanapie  z 

wyciągniętymi niedbale nogami i poduszką pod głową. - Czujesz się lepiej? - Podszedł do 

łóżka i uklęknął na podłodze.

- Tak, oczywiście. Dziękuję.
- Na tyle dobrze, żeby ze mną porozmawiać? - Musnął dłonią jej policzek.

- O czym?
- O nas, rzecz jasna.

- Nie  tutaj.  To  znaczy,  nie  teraz,  nie  w  tej  chwili.  Muszę  wstać  i  ubrać  się.  Daj  mi 

trochę czasu.

- Czasu na włożenie zbroi, Diano?
- Nie. Byle czego.

- Zgoda. - Roześmiał się. - Nawet dobrze by było...

- Jeżeli mamy rozmawiać sensownie, musisz mi obiecać, że...że...
- Będę trzymał ręce z daleka od ciebie?

- Ostatnio przychodziło ci to z trudem.
Czego noszę konsekwencje, uśmiechnęła się do swoich myśli.

- Proszę  bardzo  - ściszył  głos.  - Obiecuję.  Niech  to  będzie  miła  dyskusja  na 

neutralnym  gruncie,  w  pełnej  zbroi,  przy  ogrodowym  stoliku,  który  zagwarantuje  nam 

konieczny dystans. Jeśli życzysz sobie przyzwoitki, nie ma sprawy.

Nawet  z  dwiema  przyzwoitkami  nie  czułaby  się  bezpiecznie.  Zdradzało  ją  własne 

serce i własne ciało, już tyle razy, pomyślała gorzko.

- To nie będzie konieczne - odezwała się uprzejmie. - Dziękuję.
- Poproszę Marię, żeby przyniosła śniadanie. Czekam na tarasie.

- Świetnie.
Zmierzyli  się  wzrokiem.  Diana  zacisnęła  palce  na  kołdrze,  a  on  spojrzał  na  nią  z 

ironiczną,  bardzo  smutną  miną.  Wzruszył  lekko  ramionami,  wreszcie  odwrócił  się  na 
pięcie i wyszedł.

background image

Zerwała się z łóżka, wyjęła z walizki ubranie i zniknęła w łazience. Poranne mdłości 

ustąpiły jak ręką odjął, kiedy zanurzyła się w ciepłej wodzie. Musi być odprężona... Ab-

solutny spokój, żadnego podnoszenia głosu, zimna beznamiętna rozmowa.

Nagle  roześmiała się  głośno. Czy kiedykolwiek  w  życiu poczuje się beznamiętnie w 

obecności Milesa?

Tak  czy  inaczej,  musi  próbować. Wskoczyła  w  robocze dżinsy  i bawełnianą  bluzkę. 

Wyszczotkowała włosy i upięła je na czubku głowy. Spojrzała w lustro i zobaczyła w nim 

bladą przezroczystą twarz. Trudno. Wygląda coraz gorzej.

Czy  to  możliwe,  że  Miles  sam  w  końcu  zauważy  jej  ciążę?  A  jeśli  już  się  domyśla? 

Wszystko jedno. Coś musi mu powiedzieć... Przecież mają rozmawiać o przyszłości.

Zagryzła  wargi.  Kompletny  chaos  w  głowie.  Nie  potrafi podjąć  żadnej  decyzji. 

Wyprostowała ramiona i wyszła do ogrodu.

Miles podniósł się na jej widok i wskazał uprzejmie tacę z parującą kawą, jogurtem, 

miodem oraz słodkimi bułkami.

- Śniadanie. Maria bardzo się martwi twoim stanem. To w jej stylu. Mnie przywitała 

raczej  ozięble.  Myślała,  że  przyjechałaś  na  lewy  weekend  z  Dimitrim  - powiedział  tak, 

jakby rozmawiali o pogodzie.

- Dlaczego?

- Bo jesteś moją żoną. Ona ma konserwatywne poglądy.
- Nie o to mi chodzi. Dlaczego tak pomyślała?

- Przyznasz,  że  na  to  wyglądało.  Ludzie  nie  wierzą  w  cudowne  zbiegi  okoliczności, 

zwłaszcza w takich sprawach. Susie też was podejrzewała.

- Ale ty podobno nie...
- Nie. Ja nie.

Diana postanowiła nie wyciągać pochopnych wniosków. Ani z troski Marii o jej stan 

zdrowia, ani z kredytu zaufania, jakim obdarzył ją Miles. Sięgnęła po dzbanek.

- Susie ocenia ludzi i zdarzenia z własnej perspektywy.

- Właśnie. Delikatnie mówiąc. Ale potem dzieli się swoimi spostrzeżeniami z całym 

światem. Niesamowite jest to, że ludzie wciąż jej wierzą.

- Ona sama wierzy w to, co mówi. Dlatego jest taka przekonywająca.
- Tak, chyba  masz rację.  - Rzucił  jej łagodne,  powłóczyste spojrzenie.  - Wyrządziła 

nam sporo złego.

background image

Diana zawahała się. Nalała kawę do dwóch filiżanek, potem w swojej długo mieszała 

mleko, zbierając myśli.

- Gdyby  pomiędzy  nami  wszystko  było  dobrze  - zaczęła  wolno  - Susie  nic  by  nie 

wskórała.

- Więc co było nie tak?

- A ty nie wiesz?

- Mam  swoją  teorię  - w  jego  głosie  zabrzmiała  ironiczna  nuta  - ale  ciekaw  jestem 

twojej.

- Powiedziałabym, że od samego początku nie pasowaliśmy do siebie. - Zarumieniła 

się, mówiąc nieprawdę. - Popełniliśmy błąd.

- Ciekawe... - Wystawił twarz do słońca. - Powiedziałbym, że na początku lepiej już 

być nie mogło. A może nie pamiętasz?

- Pamiętam.

- Pełne porozumienie, fascynacja umysłowa... Nie mówiąc o sercach i ciałach.
Położył  rękę  na  jej  nadgarstku.  Diana  podskoczyła,  ale  nie  cofnęła  dłoni.  Czuła 

pulsującą pod jego palcami krew.

- Nie mówiłam o seksie.
- Ja też nie. - Chłodnym kciukiem zaczął ją delikatnie głaskać.

- Nie rób tego! - Wyrwała rękę.
- Dlaczego?

- Dla ciebie to po prostu gra, tak?
- Co?

- Susie okazała się zawadą. Bluszczem. Jak wiele innych panienek. A ja znam swoje 

miejsce i nie pcham się tam, gdzie mnie nie zapraszają. Myślisz, że pochlebiasz mi swoją 

namolnością?

- Nie miałem zamiaru ci pochlebiać. - Rozbawiony uśmiech nie znikał z jego twarzy.
- Wszystkie  jesteśmy  takie  same  i  wszystkie  równo  traktujesz.  Używasz  mnie  do 

swoich gier. Więc nie jesteś lepszy od Susie! Wyznaczasz sobie jakiś cel, a potem prze-
stawiasz  ludzi  jak  pionki  na  szachownicy.  Aż  do  skutku.  Jak  ci  się  znudzi  zabawa, 

mieszasz pionki i grasz od nowa.

Długie milczenie. Miles nie odpierał wprost żadnego ataku.

- Gdyby to była prawda, nie powinienem mieć u ciebie żadnych szans, prawda?

background image

Mówił  spokojnie  i  beznamiętnie,  co  doprowadzało  Dianę  do  pasji.  Zamknęła  oczy. 

Przypomniała  sobie  plotki  o  żonie  przyjaciela.  To  wcale  nie  brzmiało  nieprawdopo-

dobnie...

- Kiedy powiedziała, że chcesz mnie wykorzystać jako parawan, nie uwierzyłam...

- O czym ty, do licha, mówisz?

- Myślałeś, że to do mnie nie dotrze? Steve jest chory, prawda? Dlatego musieliście 

wrócić. Z powodu Hilary?

- Hilary? - Patrzył na nią z przerażeniem, jak gdyby zaczęli mówić różnymi językami.
- Nie  próbuj  udawać,  skoro  sam  prosiłeś  o  rozmowę!  Steve  zrobił  się  podejrzliwy, 

tak? A ty potrzebujesz jego współpracy, więc trzeba go było w jakiś sposób przekonać.

- Ach... - Coś zaczynało mu świtać. - Hilary Gilman jest tym problemem.

- Więc  przyznajesz  - powiedziała  zdławionym  głosem,  odwracając  się  do  Milesa 

plecami.

- Niczego  nie  przyznaję.  Jedyny  kłopot  miałem  z  Hilary  po  naszym  ślubie,  kiedy 

rzuciła mi się do oczu z twojego powodu. Podobno postąpiłem nieludzko wobec kolegów 

i, oczywiście, im szybciej cię zwrócę, tym lepiej.

- Co proszę?
- Diano... - Położył ręce na jej ramionach i cierpliwie czekał, aż spojrzy mu w twarz. -

Posłuchaj,  moja...  Diano,  wysłuchaj  mnie.  Hilary  Gilman  jest  moją  przyjaciółką. 
Właściwie była, bo teraz obwinia mnie za chorobę Steve'a.

- Nieodwracalne załamanie nerwowe?
- Boże, nie! Skąd ci to przyszło do głowy? Złapał jakiegoś dziwnego wirusa. Sytuacja 

wyglądała  groźnie.  Był  już  wtedy  wykończony  pracą,  stan  się  nie  poprawiał,  no  i  rze-
czywiście  załamał  się  trochę.  Tym,  że  musiał  przerwać  robotę  i  odwołać  nasz  wyjazd. 

Hilary powiedziała, że to moja wina, bo narzuciłem mordercze tempo. Rzeczywiście, w 

ten sposób próbowałem zapomnieć...

- Ale Susie powiedziała...

- Znów Susie! No więc dobrze, miejmy to raz z głowy. Powiedz, jaką historię ułożyła 

Susie. Doprowadziłem do paranoi Steve'a, żeby móc spokojnie pocieszać Hilary?

- Nie - pokręciła głową. - Steve załamał się przez was. Dlatego...
- Dlatego co?

- Dlatego chciałeś, żebym wróciła.

background image

- Ach tak. Teraz rozumiem, skąd ten parawan. Jednak dziwię się. Jest mi przykro, że 

nie znałaś mnie na tyle...

- Myślę, że znałam - westchnęła ciężko. - Gdyby ci zależało na Hilary, nie trzymałbyś 

tego w tajemnicy, bez względu na ryzyko zawodowe.

- Aaa,  Bóg  zapłać  za  pochwałę  mojego  charakteru,  nawet  jeżeli  zasady  moralne 

pozostawiają sporo do życzenia.

- Tak  naprawdę...  - Diana  zaczerwieniła  się  i  spuściła  głowę  - nie  uwierzyłam  jej. 

Powiedziałam Susie, że to nie w twoim stylu...

- Wiem, że znasz mnie lepiej niż Susie. I gdyby nie ślepa zazdrość...

- Nie jestem zazdrosna!
- Ależ  jesteś,  jesteś  - powiedział  z  dumą  i  zadowoleniem,  jak  prawdziwy 

komplement.

- A  ty  jesteś  najbardziej  aroganckim  i  zarozumiałym facetem,  jakiego  znam. 

Pozbawionym  skrupułów.  -  Wzięła  głęboki  oddech  i  spoważniała.  - Wiem,  że  ciebie  to 
śmieszy. Obiektywnie rzecz biorąc, pewnie masz rację, ale ja na twój widok tracę resztki 

poczucia humoru. Nic na to nie poradzę.

- Interesujące. - Uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Raczej nieznośne. Żyć się odechciewa, kiedy człowiek traci dystans i nie potrafi się 

śmiać.

- Przeciwnie. Od dawna nie słyszałem zdania, które by mnie tak zachęciło do życia. 

Więc jednak ci zależy.

Patrzyła  odważnie  w  jego  twarz.  Przestał  się  uśmiechać.  Wstał  gwałtownie,  ale  nie 

próbował jej dotknąć.

- Zależy ci trochę na mnie, prawda?

Diana wykonała bezradny gest i odwróciła głowę.

- Diano...
Zacisnęła mocno powieki, żeby nie uronić ani jednej łzy. Długo milczała, przełykając 

ślinę.

- Błagam, nie zmuszaj mnie do takiego wyznania. Zabrałeś mi już wszystko. Zostaw 

choć trochę godności, dobrze?

- Czy pomogę twojej urażonej godności, jeśli powiem, że cię kocham? Że odkąd się 

rozstaliśmy,  nie  przeżyłem  jednego  szczęśliwego  dnia?  Że  zrobię  wszystko,  co  tylko 

background image

chcesz, bylebyś wróciła. Boże, nie miej takich zdziwionych oczu. Wszyscy o tym wiedzą, 
oprócz ciebie.

- Wszyscy-odpowiedziała jak echo.
- Chris. Twoja matka i ojciec. Moja matka.

Pomyślała  o  rodzicach,  którzy  nie  przyjmowali  do  wiadomości,  że  rozstała  się  z 

Milesem na zawsze. Patrzyli na nią pobłażliwie, kiedy mówiła o rozwodzie. Widywali się 

z nim, darzyli niezmienną sympatią i wierzyli w każde jego słowo.

- Czy oni wszyscy wiedzą, kiedy mówisz prawdę?
- A co ja ci takiego zrobiłem, czym sobie zasłużyłem na brak zaufania?

Nareszcie pytanie, na które znała odpowiedź.
- Porzuciłeś  mnie.  A  wcześniej,  przez  kilka  tygodni,  traktowałeś  jak  mebel. 

Myślałam,  że  oszaleję.  Skąd  miałam  wiedzieć,  co  robiłeś  przez  te  wszystkie  wieczory, 
kiedy  nie  nocowałeś  w  domu?  Mogła  to  być  Hilary  Gilman,  Susie  albo  którakolwiek  z 

twoich bardzo mądrych, wyrafinowanych przyjaciółek. Skąd mogłam wiedzieć?

- Bo znasz mnie.

- Czyżby?

- Wiesz, że tak jest. Ty jedna mnie znasz. Di... naprawdę sądziłaś, że pociągają mnie 

mądre, wyrafinowane koleżanki z uniwersytetu? - Przez kilka sekund nie odrywał od niej 

wzroku  i  hipnotyzował  swoją  odzyskaną  radością.  ..  - To  po  co  bym  się  tak  strasznie 
trudził, żeby zdobyć ciebie?

- To brzmi rozsądnie. - Diana traciła ochotę do walki. Coraz śmielszy uśmiech igrał 

na jej wargach.

- Czy to, że wariuję na twoim punkcie, wzbudzając powszechną litość, nie wydaje ci 

się rozsądnym argumentem?

- Niewystarczającym.

- Może zachowywałem się głupio, kiedy mieszkaliśmy razem, ale ściągnąłem cię do 

zamku, łaziłem za tobą jak cień, kochaliśmy się... sądzisz, że to z nudów? Pusta gra?

- Miles  - Diana  zarumieniła  się  - przyciągamy  się  jak  dwie  połówki  magnesu,  od 

samego początku, ale to nie znaczy...

- Że można mi wierzyć, czy że zależy mi na mojej zgubionej połówce jak na niczym 

innym w życiu?

background image

- Miles... musisz zrozumieć, że kiedy mnie zostawiłeś, czułam się zdruzgotana. Nigdy 

tego  nie  zapomnę.  Wiedziałam,  że  coś  się  dzieje  nie  tak,  ale  nie  rozumiałam,  na  czym 

polega moja wina. Co ja takiego zrobiłam? Moje życie rozpadło się na tysiąc kawałków i 
w  ogóle  przestało  być  życiem.  Kiedy  je  trochę  pozbierałam,  przysięgłam  sobie,  że  nikt 

nigdy więcej nie potraktuje mnie w ten sposób. Tylko dlatego, że trafiliśmy tu na siebie...

- Nie  trafiliśmy  na  siebie  przypadkiem,  kochanie.  Wszystko  zostało  precyzyjnie 

zaplanowane.  To  ja  wymyśliłem  renowację  apartamentu  księżniczki.  Wciągnąłem  do 

spisku  Chrisa,  prawie  na  siłę.  Musiałem  się  z  tobą  spotkać,  a  twój  adwokat  był 
niewzruszony. Nawet twoi rodzice nie chcieli dać mi adresu. Boleli nad nami, pocieszali 

mnie, ale powiedzieli, że wola ich córki jest święta. A ty nie chciałaś mnie widzieć. Więc 
zacząłem  działać.  Możesz  nazwać  to  manipulacją,  posługiwaniem  się  ludźmi,  ale  wierz 

mi, ja też czułem się zdruzgotany. Gotowy na każde szaleństwo, byle cię odzyskać.

Nie  wygląda  teraz  na  desperata,  pomyślała.  Chłodny,  pewny  siebie,  panujący  nad 

sytuacją.

- Mieliśmy  być  sami,  ale  w  paradę  weszła  Susie.  Jakżeby  inaczej,  szósty  zmysł! 

Zapowiedziała  swoją  wizytę  w  ostatniej  chwili,  pewnie  po  kolejnej  kłótni  z  Dimitrim. 

Próbowałem  ją  zniechęcić,  ale...  - Machnął  ręką.  Pozostawało  tylko  ściągnąć 
narzeczonego, żeby dotrzymywał jej towarzystwa.

- Dlaczego nie próbowałeś odwołać mojego przyjazdu?
- Nie  mogłem  się  ciebie  doczekać.  Po  prostu.  Powiedziałem  Marii,  żeby  cię 

przyprowadziła prosto do mnie. Tylko do mnie.

- Więc to nie była pomyłka...

- Jednak...  bez  przesady,  nie  miałem  zamiaru  przyjąć cię  w  łóżku.  Przyjechałaś 

niespodziewanie. Tłumaczyłem ci przecież.

- Ach tak!

- Uspokój się, proszę. - Chwycił w powietrzu jej dłonie i zamknął w swoich rękach. -

Naprawdę nie miałem żadnych podejrzanych zamiarów. Dopiero kiedy cię zobaczyłem, 

kompletnie  straciłem  głowę.  Byłaś  taka  piękna.  Jeszcze  delikatniejsza  niż  przed 
rozstaniem.  Krucha  i  urażona.  Pomyślałem,  że  nie  ma  mowy  o  tanich  gierkach,  że  nie 

zrobię żadnego fałszywego kroku. Wtedy już wiedziałem na pewno, że to najważniejsza 
sprawa w moim życiu.

- Nienawidziłam cię.

background image

- Dało się zauważyć.
- Za to, co poczułam wbrew sobie, na sam twój widok.

- To znaczy?
- Od pierwszej chwili... - Oddychała ciężko, ale z uniesioną brodą patrzyła mu prosto 

w  oczy,  gotowa  wykrztusić  całą  prawdę.  - Kiedy  tylko  odwróciłeś  głowę  i  wyciągnąłeś 

rękę. Byłam wściekła i zawstydzona.

Miles nabrał powietrza. Utkwił w oczach Diany napięte spojrzenie, jak gdyby chciał 

ją przykuć do jednego miejsca i zatrzymać czas.

- Niby  miałam  to  za  sobą,  prawda?  Byłam  silna  i  wyzwolona.  Nie  potrzebowałam 

nikogo. Aż tu nagle zjawiasz się i burzysz w sekundę to, co budowałam przez dwa lata! 
Co za wstyd... Ogarnęło mnie przerażenie.

- Przerażenie?
- Pomyślałam: pragnę tego faceta bardziej niż kiedykolwiek. Nie mogę bez niego żyć 

i nie mogę go mieć.

- Boże, kochanie... - przyciągnął ją do siebie i objął. Potem całował gwałtownie oczy, 

policzki, szyję, mrucząc niezrozumiałe zaklęcia. - Wyrachowany drań? Pusta gra, tak? -

pytał drżącym głosem.

- Nie. - Diana dotknęła jego twarzy. - Całkiem szalona...

- Namiętność. Na pewno szukałaś tego słowa.
- Namiętność może być zdradliwa.

- Nie.  Pomiędzy nami  nie  może. Gdybyśmy się jej poddali  bezwarunkowo, słuchali 

własnych uczuć, zamiast plotek, pomówień, kłamstw innych ludzi, nigdy nie doszłoby do 

rozstania. Przyznasz mi rację? Czy może zbierasz nowe siły do walki?

- Nie na długo starczyło mi tych sił, prawdę mówiąc...

- Tak, pamiętam....  Nie raczyłaś  ze  mną rozmawiać, traktowałaś  jak powietrze, i ni 

stąd,  ni  zowąd,  kiedy  wypłynęliśmy  w  morze,  powiedziałaś coś  o  szczeniackim  popisy-
waniu  się  na  rufie.  Pomyślałem  sobie:  dobra  nasza,  patrzy  na  mnie,  więc  jeszcze  nie 

wszystko stracone. Złapałem swój promyk nadziei.

- Przestraszyłeś mnie.

- A ty mnie w tej cholernej grocie.
- Wyobrażam sobie.  - Zadrżała  na samo wspomnienie.  - Kiedy  skoczyłeś ze  skały  i 

nie wynurzałeś się tak długo... Miles, przez moment myślałam, że nie żyjesz i to był mój 

background image

koniec.  Dopiero  wtedy  zdałam  sobie  sprawę,  że  wciąż  się  łudzę.  Wpadłam  w  panikę.  I 
zaczęłam traktować cię jeszcze gorzej...

- Wybaczam ci.
- Wysłuchiwałam tych wszystkich podłości, które opowiadała Susie.

- To też ci wybaczam. - Pocałował ją w brew. - Doświadczyłem jej trucizny na własnej 

skórze.  Wiedźma  powtarzała  mi  przy  każdej  okazji,  że  jestem  dla  ciebie  za  stary.  Że 

marnuję ci życie.

- A intuicja nic ci nie podpowiadała? Miałeś powody, żeby jej uwierzyć?!
- Na początku nie wierzyłem. - Uśmiechnął się krzywo. - Ale ty byłaś taka delikatna. 

Sama byś się nie przyznała. A ja pracowałem jak osioł, dzień i noc. Kiedy wracałem nad 
ranem do domu, patrzyłaś na mnie jak na pluskwę.

- Ilekroć  spotkałam  Susie,  nie  omieszkała  mi  przypomnieć,  że  poziomem 

umysłowym nie dorastam ci do pięt. Postaw się na moim miejscu, Miles...

- Męczyła mnie obsesja, że znajdziesz kogoś innego.
- Ale wczoraj słyszałam, że masz do mnie zaufanie.

- Tak, w pewnym sensie zawsze miałem. Z drugiej strony, czułem się nie w porządku, 

że  zamknąłem  młodą  dziewczynę  w  nudnej  klatce  małżeńskiej.  Nie  zdążyłaś  nawet 
rozejrzeć  się  po  świecie,  poznać  innych  mężczyzn.  Ja,  stary  wyjadacz,  mógłbym  być 

prawie twoim ojcem. Miałem wyrzuty sumienia.

A  więc  to  było  źródłem  ich  nieporozumień.  Diana  bała  się  poruszyć.  Każde 

nieopatrzne  słowo,  nie  daj  Boże  nutka  współczucia,  może  tylko  pogorszyć  sprawę.  I 
przekreślić ich szanse na zawsze...

- Musiałeś  przedwcześnie  dojrzeć  do  ojcostwa.  Ale  to  raczej  patologia,  a  nie 

argument w poważnej rozmowie.

Parsknął śmiechem. Uff... Diana odetchnęła z ulgą.

- Ale Susie...
- Susie  oświeciła  mnie  dobrodusznie,  że,  wbrew  rozsądkowi,  zdecydowałeś  się  na 

małżeństwo, bo nie mogłeś mnie zdobyć w inny sposób.

- Susie  jest  niedouczona  i  zacofana.  Istnieje  tysiąc  innych  sposobów:  porwanie, 

szantaż, tortury, bilet na Weneckie Biennale Sztuki. Albo zwykłe uwiedzenie.

- Ale nie wykorzystałeś żadnego z nich przed ślubem.

background image

- Bo chciałem, żebyś była pewna. Ja wiedziałem od pierwszej chwili, ale ty nie miałaś 

żadnego  doświadczenia.  Wiele  ryzykowałaś,  mała.  Potem,  kiedy  Susie  zaczęła  robić 

delikatne  aluzje,  że  spotykasz  się  z  młodszymi  mężczyznami,  puściły  mi  nerwy,  Nie 
wytrzymałem, rozumiesz?

- Rozumiem  - powiedziała  drżącym  głosem,  kładąc  dłonie  na  jego  policzkach.  -

Byłam naiwna i głupia. Zasłaniałam się dumą ze strachu.

- Duma bywa mordercza. - Pocałował ją w czoło.

- Miles... - Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.
- Dlaczego zostawiłeś mnie po raz drugi? Tutaj w zamku, po wspólnej nocy?

- Co?!  Boże,  Diano,  do  głowy  mi  nie  przyszło,  że  tak  pomyślisz.  - W  jego  oczach 

malowało się przerażenie.

- Chciałem  pozbyć  się  Susie.  Powiedziałem,  żeby  załatwiała  swoje  porachunki  z 

narzeczonym na neutralnym  gruncie. Wywiozłem ją do Aten, a kiedy wróciłem i ciebie 

nie było, nie mogłem w to uwierzyć. Po takiej nocy...

- Miles...?

Nigdy dotąd nie widziała tyle czułości w jego oczach. Miała rozpalone policzki. Ten 

wzrok działał na nią jak najbardziej wyrafinowana pieszczota. Zamknęła oczy.

- Uhm?

- Miles, uwielbiam cię i chcę się z tobą kochać. Teraz. Nie odmawiaj mi.
Wstrzymał oddech. Ujął w ręce jej głowę, potem wsunął palce w rozpuszczone włosy, 

pociągnął lekko do tyłu, żeby spojrzała mu w oczy.

- Jesteś tego pewna?

- Pocałuj mnie!
O sprawach przyziemnych zaczęli rozmawiać dopiero wieczorem.

- Miles, gdzie będziemy mieszkali?

- Czy ja wiem? Na księżycu, w Krainie Śniegu? Gdzie chcesz?
- Pytam poważnie. Myślisz o powrocie do starego domu w Oxfordzie?

- Niekoniecznie. Jeśli masz złe wspomnienia...
- Nie o to chodzi, tylko...

- Sądzę, że dekoratorka wnętrz może mieć apetyt na coś bardziej stylowego. Fińskie 

ranczo z sauną na dachu, co ty na to?

- Przestań! Ale będzie mi potrzebny gabinet.

background image

- Oczywiście.  Tyle  gabinetów,  ile  zechcesz.  Wierzę  w  wyzwolenie  kobiet.  Pod 

warunkiem, że sama będziesz przenosić meble.

- Nie w moim stanie... - Spojrzała na niego niewinnym wzrokiem.
Miles poderwał się jak oparzony, ale dopiero po kilku sekundach zdołał wykrztusić 

pytanie.

- Jesteś...? Chcesz powiedzieć...?

- Że  następny  genialny  Galatas  jest  w  drodze.  Będzie  nam  potrzebny  dodatkowy 

pokój. Chociażby maciupki.

Miles uklęknął i zaczął ją całować w obłąkany sposób, od stóp do głowy.

- Dosyć, Miles, udusisz mnie. Nas. Więc nie masz nic przeciwko temu?
- Di, to cudowne. Chyba że ty się nie cieszysz. - Spoważniał na chwilę.

- Bałam  się.  Mówiłam  sobie,  że  będę  wdzięczna  losowi,  jeśli  potrzymasz  mnie  za 

rękę. A teraz mam cię naprawdę, więc wszystko będzie dobrze. Dopóki nie uciekniesz.

- Nigdy - powiedział ze ściśniętym gardłem. -I nigdy nie pozwolę ci odejść.