background image
background image

 

PHILIP PULLMAN

 

DOBRY CZŁOWIEK

JEZUS

I ŁOTR

CHRYSTUS

(THE GOOD MAN JESUS AND THE SCOUNDREL CHRIST)

 

Przełożył: Ludwik Stawowy

 

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2010

 

background image

 

Tytuł oryginału

THE GOOD MAN JESUS AND THE SCOUNDREL CHRIST

Copyright © Philip Pullman, 2010

All rights reserved

Projekt okładki

© Keenan

Redaktor prowadzący

Katarzyna Rudzka

Redakcja

Barbara Pigłowska-Stawowa

Korekta

Agata Stachoń

Łamanie

Ewa Wójcik

ISBN 978-83-7648-388-7

Warszawa 2010

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o. 02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7

www.proszynski.pl

Druk i oprawa

Edica S.A.

61-362 Poznań, ul. Forteczna 3/5

background image

Spis treści

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

MARIA I JÓZEF

NARODZINY JANA

POCZĘCIE JEZUSA

NARODZINY JEZUSA I PRZYBYCIE PASTERZY

ASTROLOGOWIE

ŚMIERĆ ZACHARIASZA

DZIECIŃSTWO JEZUSA

WYJAZD DO JEROZOLIMY

JAN

CHRZEST JEZUSA

KUSZENIE JEZUSA NA PUSTYNI

JÓZEF WITA SYNA

JEZUS ROZPOCZYNA POSŁUGĘ

NIEZNAJOMY

JEZUS I WINO

JEZUS GORSZY UCZONYCH W PIŚMIE

JEZUS NAUCZA NA GÓRZE

CHRYSTUS URATOWANY PRZEZ NIEZNAJOMEGO

DALSZY CIĄG NAUCZANIA JEZUSA NA GÓRZE

ŚMIERĆ JANA

NAKARMIENIE TŁUMU

background image

INFORMATOR I KANANEJKA

KOBIETA Z OLEJKIEM

NIEZNAJOMY MÓWI O PRAWDZIE I HISTORII

„KIM WEDŁUG WAS JESTEM?"

FARYZEUSZE I SADUCEUSZE

JEZUS I RODZINA

TRUDNE HISTORIE

NIEZNAJOMY PRZEOBRAŻONY, NADCHODZI PRZEŁOM

JEZUS DYSKUTUJE Z UCZONYM W PRAWIE. MIŁOSIERNY

SAMARYTANIN

MARIA I MARTA

CHRYSTUS I PROSTYTUTKA

DZIEWCZĘTA ROZSĄDNE I NIEROZSĄDNE

NIEZNAJOMY MÓWI O ABRAHAMIE I IZAAKU

JEZUS WJEŻDŻA DO JEROZOLIMY

KAPŁANI PODDAJĄ JEZUSA PRÓBIE

JEZUS SIĘ ZŁOŚCI NA FARYZEUSZY

JEZUS I WYMIENIAJĄCY PIENIĄDZE

KAPŁANI SIĘ ZASTANAWIAJĄ, CO ZROBIĆ Z JEZUSEM

CHRYSTUS I JEGO INFORMATOR

NIEZNAJOMY MÓWI CHRYSTUSOWI O JEGO ROLI

CHRYSTUS NAD SADZAWKĄ BETESDA

KAJFASZ

JEZUS W OGRODZIE GETSEMANI

ARESZTOWANIE JEZUSA

JEZUS PRZED RADĄ

background image

PIOTR

JEZUS I PIŁAT

UKRZYŻOWANIE

POGRZEB

NIEZNAJOMY W OGRODZIE

MARIA Z MAGDALI PRZY GROBIE

DROGA DO EMAUS

WYPLATACZ SIECI

background image

MARIA I JÓZEF

Jest to opowieść o Jezusie i jego bracie Chrystusie, o ich narodzinach, ich
życiu  i  o  śmierci  jednego  z  nich.  Śmierć  drugiego  do  tej  opowieści  nie
należy.

Jak  wszyscy  wiedzą,  ich  matka  miała  na  imię  Maria.  Była  ona  córką

Joachima  i  Anny,  bogatego  małżeństwa,  które  długo  nie  mogło  się
doczekać  dziecka,  choć  się  o  nie  gorąco  modliło.  Ludzie  mówili,  że  to
hańba, iż Joachim nie spłodził potomka, i Joachim się tego bardzo wstydził.
Annę  przepełniał  smutek.  Pewnego  dnia  ujrzała  na  drzewie  laurowym
gniazdo  wróbli  i  na  myśl  o  tym,  że  nawet  ptaki  mogą  wydać  na  świat
młode, a ona nie, zalała się łzami.

W końcu jednak, być może dzięki swym żarliwym modlitwom, poczęła i

po stosownym czasie urodziła dziewczynkę. Joachim i Anna ślubowali, że
złożą  ją  w  ofierze  Panu  Bogu,  więc  zanieśli  ją  do  świątyni  i  oddali
arcykapłanowi Zachariaszowi. Ten ją pocałował, pobłogosławił i wziął pod
opiekę.

Zachariasz troszczył się o dziewczynkę niczym gołębica, a ona tańczyła

dla Pana i wszyscy ją kochali za wdzięk i naturalność.

Rosła  jednak  jak  każde  dziecko  i  gdy  dobiegła  dwunastu  lat,  kapłani

zdali sobie sprawę, że niedługo zacznie co miesiąc krwawić, a dla świętego
miejsca  oznaczałoby  to  profanację.  Byli  za  nią  odpowiedzialni,  więc  nie
mogli jej po prostu wyrzucić. Co mieli zatem zrobić?

Zachariasz  się  pomodlił  i  anioł  mu  powiedział.  Powinni  znaleźć  Marii

męża, człowieka znacznie od niej starszego, poważnego i doświadczonego.

background image

Najlepiej  wdowca.  Udzielił  Zachariaszowi  dokładnych  wskazówek  i
obiecał, że jeśli wybór będzie trafny, zdarzy się cud.

Zachariasz zwołał więc tylu wdowców, ilu tylko udało mu się znaleźć.

Każdy miał przynieść kij. Stawiło się kilkunastu, niektórzy młodzi, inni w
średnim wieku, jeszcze inni starzy. Był wśród nich cieśla imieniem Józef.

Zgodnie z anielskimi wskazówkami Zachariasz zebrał kije, pomodlił się

nad nimi i je oddał. Ostatni odebrał swój kij Józef. Kiedy tylko wziął go do
ręki, kij pokrył się kwiatami.

— To ty! — rzekł Zachariasz. — Pan każe, byś się ożenił z Marią.
— Ale ja jestem stary! — zaprotestował Józef. — Mam synów starszych

od niej. Wystawiłbym się na pośmiewisko.

— Rób, co Pan każe, albo się narazisz na jego gniew. Przypomnij sobie,

co się stało z Korachem.

Korach  był  to  lewita,  który  się  zbuntował  przeciwko  Mojżeszowi.  Za

karę otworzyła się pod nim ziemia i pochłonęła go z całą rodziną.

Przestraszony Józef zgodził się pojąć dziewczynę za żonę i zabrał ją do

domu.

— Masz tu zostać, a ja idę, gdzie czeka na mnie zajęcie — powiedział.

— Wrócę we właściwym czasie. Pan będzie nad tobą czuwał.

W  domu  Józefa  Maria  pracowała  tak  ciężko  i  zachowywała  się  tak

skromnie,  że  nikt  nie  miał  jej  nic  do  zarzucenia.  Przędła,  piekła  chleb,
ciągnęła  wodę  ze  studni.  Gdy  dorosła  i  stała  się  młodą  kobietą,  wielu
zdumiewało  się  tym  dziwnym  małżeństwem  i  nieobecnością  Józefa.
Niektórzy, przeważnie młodzi, próbowali z nią rozmawiać i uśmiechali się
mile, lecz ona mówiła mało i patrzyła w ziemię. Nietrudno było zauważyć,
jak jest skromna i grzeczna.

Czas płynął.

background image

NARODZINY JANA

Teraz  i  arcykapłan  Zachariasz  był  stary,  posunięta  w  latach  była  też
Elżbieta, jego żona. Jak kiedyś Joachim i Anna, długo nie mieli dzieci, choć
bardzo ich pragnęli.

Pewnego dnia Zachariasz ujrzał anioła, który mu powiedział:
— Twoja żona urodzi dziecko. Masz mu dać imię Jan.
—  Jakże  to  możliwe?  Jestem  stary,  a  moja  żona  bezpłodna  —  odrzekł

zdumiony Zachariasz.

—  Tak  będzie  —  powiedział  anioł.  —  A  ty  zaniemówisz,  bo  mi  nie

uwierzyłeś.

I tak się stało. Choć Zachariasz nie mógł już mówić, nie posiadał się z

radości, gdy Elżbieta niebawem poczęła, bo jej bezpłodność przynosiła im
wstyd.

Kiedy  przyszła  pora,  Elżbieta  urodziła  syna.  Gdy  nadszedł  dzień

obrzezania,  zapytano  Zachariasza,  jakie  chłopiec  będzie  nosił  imię,  a  ten
napisał na tabliczce „Jan".

Jego  krewni  się  dziwili,  ponieważ  nikt  w  rodzinie  tak  się  nie  nazywał,

lecz  jak  tylko  Zachariasz  skończyć  pisać,  odzyskał  mowę,  i  ten  cud
potwierdził wybór imienia. Chłopiec został Janem.

background image

POCZĘCIE JEZUSA

W owym czasie Maria miała około szesnastu lat, a Józef jeszcze nigdy jej
nie dotknął.

Pewnej nocy usłyszała zza okna swej sypialni szept.
— Mario, czy wiesz, jaka jesteś piękna? Nie ma piękniejszej kobiety na

świecie.  Pan  musiał  sobie  ciebie  specjalnie  upodobać,  skoro  ci  dał  taki
słodki wygląd, takie oczy, takie usta...

— Ktoś ty? — spytała zakłopotana.
— Jestem aniołem — odpowiedział głos. — Wpuść mnie, a wyjawię ci

tajemnicę, która jest przeznaczona tylko dla ciebie.

Żeby  jej  nie  przestraszyć,  anioł  przybrał  postać  młodego  mężczyzny,

podobnego do tych, którzy ją zagadywali przy studni. Otworzyła okno i go
wpuściła.

— Co to za tajemnica? — spytała.
— Będziesz brzemienna.
— Ale mój mąż jest daleko stąd — powiedziała zdumiona.
— Och, Pan chce, żeby to się stało natychmiast. Wysłał mnie specjalnie,

bym to sprawił. Jesteś błogosławiona między niewiastami, Mario! Dziękuj
za to Panu.

Tak jak to przepowiedział, tej samej nocy poczęła.
Gdy Józef powrócił, skończywszy pracę, która go oderwała od domu, i

dowiedział  się,  że  jego  żona  oczekuje  dziecka,  wpadł  w  rozpacz.  Zakrył
twarz połą płaszcza, rzucił się na ziemię, zalał łzami i posypał sobie głowę
popiołem.

background image

— Panie, przebacz mi! — krzyczał. — Wziąłem to dziecko ze świątyni

jako  dziewicę,  i  co  widzę?  Powinienem  był  jej  zapewnić  bezpieczeństwo,
lecz zostawiłem ją samą jak Adam Ewę, i proszę — też przyszedł do niej
wąż!

Przywołał ją i powiedział:
— Cóżeś zrobiła, Mario, moja biedna dziewczyno? Ty, pełna cnót i zalet,

sprzeniewierzyłaś się swej niewinności! Kto to był?

Maria zapłakała gorzkimi łzami.
— Nie zrobiłam nic złego, przysięgam! — odparła. — Nigdy mnie nie

tknął żaden mężczyzna! To anioł do mnie przyszedł, bo Bóg chce, żebym
urodziła dziecko.

Józef  się  poczuł  zakłopotany.  Skoro  taka  jest  wola  Boga,  on  musi  się

zaopiekować Marią i dzieckiem, lecz to będzie źle widziane.

Nic jednak już nie powiedział.

background image

NARODZINY JEZUSA I PRZYBYCIE PASTERZY

Niedługo  potem  cesarz  rzymski  wydał  rozporządzenie  nakazujące,  by
wszyscy  się  udali  do  rodzinnych  miast,  gdyż  odbędzie  się  wielki  spis
ludności. Józef mieszkał w Nazarecie w Galilei, lecz jego ród pochodził z
Betlejem w Judei, leżącego o kilka dni drogi na południe. Co im powiem o
Marii? — zastanawiał się. Mogę zgłosić synów, ale co pocznę z nią? Mam
ją nazwać żoną? Będzie mi wstyd. Córką? Ludzie wiedzą, że nie jest moją
córką, w dodatku widać, że oczekuje dziecka. Co robić?

W końcu ruszył w drogę. Maria jechała za nim na ośle. Dziecko mogło

się urodzić lada dzień, lecz Józef wciąż nie wiedział, co powie o żonie. Gdy
już prawie dotarli do Betlejem, odwrócił się, żeby zobaczyć, jak Maria się
czuje, i na jej twarzy ujrzał smutek. Może to z bólu — pomyślał. Niebawem
znów się obejrzał i tym razem zobaczył, że się śmieje.

— Co się stało? — zapytał. — Przed chwilą wyglądałaś na zasmuconą,

teraz się śmiejesz.

—  Widziałam  dwóch  mężczyzn  —  odparła.  —  Jeden  płakał,  drugi  się

śmiał.

Jak to możliwe? — zdziwił się, bo nigdzie nie było żywego ducha. Nic

jednak nie powiedział.

Niebawem  znaleźli  się  w  mieście.  Wszystkie  gospody  były  pełne,  a

Maria płakała i drżała, bo czuła, że dziecko się zaraz urodzi.

—  Nie  ma  miejsca  —  usłyszeli  w  ostatniej,  do  której  przyszli  —  ale

możecie spać w stajni, zwierzęta was ogrzeją.

Józef przygotował posłanie na słomie, ułożył na nim Marię i pobiegł po

akuszerkę. Kiedy wrócił, okazało się, że dziecko już przyszło na świat.

background image

— Będzie jeszcze jedno — powiedziała akuszerka. — To bliźniaki.
I  rzeczywiście  wkrótce  urodziło  się  drugie.  Byli  to  chłopcy,  pierwszy

silny i zdrowy, drugi mały i słaby. Maria owinęła silnego w kawałek materii
i  położyła  w  żłobie,  a  słabego  nakarmiła  jako  pierwszego,  bo  było  jej  go
żal.

Na wzgórzach pod miastem pilnowali swych stad pasterze. Gdy pojawił

im się świetlisty anioł, ogarnął ich strach.

— Nie lękajcie się — rzekł. — Tej nocy w mieście urodziło się dziecko,

które zostanie Mesjaszem. Poznacie je po tym, że jest owinięte w kawałek
materii i leży w żłobie.

Pasterze  byli  pobożnymi  Żydami  i  wiedzieli,  co  znaczy  Mesjasz.

Prorocy  przepowiedzieli,  że  Mesjasz,  Pomazaniec,  przyjdzie  i  wybawi
Izraelitów  z  opresji.  Na  przestrzeni  wieków  Żydzi  mieli  licznych
ciemiężycieli, ostatnio byli nimi Rzymianie, którzy od kilku lat okupowali
Palestynę. Wiele ludzi oczekiwało, że Mesjasz poprowadzi naród żydowski
do walki i uwolni go spod władzy Rzymu.

Pasterze wyruszyli więc do miasta, żeby go odnaleźć. Usłyszawszy płacz

niemowlęcia,  trafili  do  stajni,  gdzie  ujrzeli  starego  mężczyznę  i  kobietę,
przy której on czuwał. Kobieta tuliła noworodka. Za nimi leżało w żłobie
inne  dziecko,  owinięte  kawałkiem  materii,  i  właśnie  ono  płakało.  Był  to
drugi  chłopiec,  ów  słaby,  już  nakarmiony.  Maria  położyła  go  w  żłobie  i
zajęła się pierwszym.

— Przyszliśmy zobaczyć Mesjasza — oznajmili pasterze i wyjaśnili, że

pojawił im się anioł, który powiedział, gdzie znajdą niemowlę.

— To? — spytał Józef.
— Nie inaczej. Kto by się spodziewał niemowlęcia w żłobie? To musi

być on, zesłany przez Boga.

Marii  ich  słowa  nie  zdziwiły.  Czyż  nie  podobnie  mówił  anioł,  który

przyszedł  do  jej  sypialni?  Była  dumna  i  szczęśliwa,  że  jej  małemu
bezradnemu  synkowi  przypadł  w  udziale  taki  zaszczyt.  Drugi  tego  nie

background image

potrzebował; był silny, cichy i spokojny, jak Józef. Jeden dla Józefa, jeden
dla mnie — pomyślała, lecz zachowała tę myśl dla siebie.

background image

ASTROLOGOWIE

W  owym  czasie  do  Jerozolimy  przybyli  astrologowie  ze  wschodu.
Twierdzili, że szukają króla Żydów, który się właśnie narodził. Dowiedzieli
się o tym, obserwując planety, i opracowali szczegółowy horoskop dziecka,
z ascendentem, tranzytami i progresjami.

Oczywiście  najpierw  zapytali  o  dziecko  w  pałacu.  Wzbudziło  to

podejrzenia króla Heroda, więc ich wezwał do siebie i zażądał wyjaśnień.

— Z naszych obliczeń wynika, że niedaleko urodziło się dziecko, które

zostanie królem Żydów. Myśleliśmy, że przyniesiono je do pałacu, dlatego
tu przyszliśmy. Mamy dary...

—  A  to  ciekawe  —  odparł  Herod.  —  I  gdzież  ten  przyszły  król  się

urodził?

— W Betlejem.
— Zbliżcie się — ściszył głos. — Jako ludzie znający świat z pewnością

rozumiecie, że racja stanu wymaga, bym się wypowiadał bardzo ostrożnie.
Są za granicą siły — i wy, i ja niewiele o nich wiemy — które bez wahania
zabiją owo dziecko, jeśli tylko je znajdą, więc teraz najważniejsza rzecz to
je ochronić. Idźcie do Betlejem, popytajcie, i jak tylko zdobędziecie jakieś
informacje, przyjdźcie do mnie, a ja mu zapewnię opiekę i bezpieczeństwo.

Poszli  zatem  astrologowie  kilka  mil  na  południe,  do  Betlejem,  żeby

odszukać  dziecko.  Patrzyli  na  swoje  mapy  nieba,  wertowali  księgi,  robili
skomplikowane obliczenia i wreszcie, odwiedziwszy niemal każdy dom w
mieście, znaleźli rodzinę, której szukali.

— Więc to dziecko ma rządzić Żydami! A może tamto?

background image

Maria z dumą podniosła do góry słabego synka, drugi spał spokojnie w

pobliżu. Astrologowie oddali cześć dziecku w ramionach matki, otworzyli
sakwy i ofiarowali mu dary: złoto, kadzidło i mirrę.

— Mówicie, że przychodzicie od Heroda? — spytał Józef.
— Tak. On chce, żebyśmy wrócili i powiedzieli mu, gdzie jesteście, by

mógł zapewnić dziecku bezpieczeństwo.

— Na waszym miejscu wróciłbym od razu do domu. Król jest znany ze

zmiennych nastrojów. Kto wie, czy nie przyjdzie mu do głowy was ukarać.
Nie martwcie się, w odpowiednim czasie pojedziemy do niego z dzieckiem.

Astrologowie pomyśleli, że to dobra rada, i poszli swoją drogą, Józef zaś

szybko  spakował  dobytek  i  jeszcze  tej  samej  nocy  wyruszył  z  Marią  i
dziećmi do Egiptu.

Bał się, że może ich spotkać coś złego, bo Herod był nieobliczalny.

background image

ŚMIERĆ ZACHARIASZA

Józef  dobrze  zrobił.  Gdy  Herod  zrozumiał,  że  astrologowie  nie  wrócą,
wpadł  we  wściekłość  i  rozkazał  natychmiast  zabić  w  Betlejem  i  okolicy
wszystkie dzieci mające mniej niż dwa lata.

Jednym z nich był Jan, syn Zachariasza i Elżbiety. Gdy tylko usłyszeli

oni  o  rozkazie  Heroda,  Elżbieta  poszła  z  chłopcem  w  góry  szukać
schronienia. Ponieważ jednak była stara, nie mogła iść daleko. Zrozpaczona
krzyknęła:

— O, góro Boga, ukryj matkę i jej dziecko!
W jednej chwili w górze otworzyła się jaskinia, gdzie mogli się schronić.
Byli teraz bezpieczni, lecz Zachariasz miał kłopoty. Herod wiedział, że

niedawno został ojcem, więc po niego posłał.

— Gdzie się podziało twoje dziecko? Gdzieś je ukrył? — zapytał.
— Jestem zapracowanym kapłanem, Wasza Królewska Mość — odparł

Zachariasz. — Każdą chwilę zabierają mi sprawy świątyni. Zajmowanie się
dziećmi to zadanie kobiet. Nie wiem, gdzie może być mój syn.

—  Powiedz  prawdę!  Ostrzegam  —  jak  zechcę,  mogę  przelać  twoją

krew!

—  Jeśli  to  zrobisz,  będę  męczennikiem  za  sprawę  Boga  —  odrzekł

Zachariasz, i tak się stało, gdyż w tej samej chwili zginął.

background image

DZIECIŃSTWO JEZUSA

Tymczasem Józef i Maria zastanawiali się, jak nazwać dzieci. Pierworodny
miał być Jezusem, ale jakie powinni dać imię drugiemu, którego Maria w
skrytości  ducha  szczególnie  sobie  ulubiła?  W  końcu  wybrali  jakieś
pospolite,  lecz  zważywszy  na  to,  co  powiedzieli  pasterze,  Maria  zawsze
nazywała  chłopca  Chrystusem,  co  po  grecku  znaczy  Mesjasz.  Jezus  był
dzieckiem  silnym  i  wesołym,  Chrystus  zaś  często  chorował  i  Maria  się  o
niego  martwiła,  okrywała  go  najcieplejszym  kocem,  a  gdy  płakał,  dawała
mu do ssania palec, który wcześniej zanurzała w miodzie.

Wkrótce po ich przybyciu do Egiptu Józef się dowiedział, że król Herod

umarł.  Mogli  teraz  bezpiecznie  wrócić  do  Palestyny,  więc  wyruszyli  w
drogę  powrotną  do  domu  Józefa  w  Nazarecie  w  Galilei.  Tam  chłopcy
dorastali.

Z  czasem  dzieci  przybywało,  braci  i  sióstr.  Maria  kochała  wszystkie,

lecz niejednakowo. Uważała, że mały Chrystus wymaga szczególnej troski.
Kiedy  Jezus  z  innymi  dziećmi  hałaśliwie  się  bawił,  płatał  figle,  kradł
owoce,  wykrzykiwał  brzydkie  słowa,  wdawał  się  w  bójki,  rzucał
kamieniami,  smarował  ściany  błotem,  łapał  wróble,  Chrystus  trzymał  się
matczynej spódnicy, godzinami czytał i się modlił.

Pewnego  dnia  Maria  poszła  do  domu  sąsiada,  który  był  farbiarzem,

Jezus  i  Chrystus  poszli  razem  z  nią.  Gdy  Maria  rozmawiała  z  sąsiadem,
Chrystus  stał  przy  jej  boku,  Jezus  zaś  wszedł  do  warsztatu,  zajrzał  do
wszystkich kotłów z farbami o różnych kolorach, w każdym zanurzył palec
i  wytarł  ręce  w  płaty  tkanin,  których  stos  czekał  na  ufarbowanie.  Potem
pomyślał, że gdy farbiarz to zauważy, wpadnie w złość, więc zwinął je w

background image

kłąb,  wrzucił  do  kotła  z  czarną  farbą  i  wrócił  do  izby,  gdzie  Maria
rozmawiała z farbiarzem.

—  Mamo,  Jezus  zrobił  coś  złego  —  powiedział  Chrystus,  gdy  go

zobaczył.

Jezus trzymał ręce za plecami.
— Pokaż ręce — powiedziała Maria.
Były czarno-czerwono-żółto-fioletowo-niebieskie.
— Co zrobiłeś? — spytała.
Zaniepokojony  farbiarz  wbiegł  do  warsztatu.  Z  kotła  z  czarną  farbą

wystawał kłąb tkanin poplamionych różnymi kolorami.

—  Och!  Spójrzcie,  co  ten  smarkacz  narobił!  —  wykrzyknął.  —  Tyle

materiału, to mnie będzie kosztowało majątek!

—  Jezusie,  ty  niedobre  dziecko!  —  powiedziała  Maria.  —  Zniszczyłeś

cudzą  własność.  Będziemy  musieli  za  to  zapłacić.  Skąd  weźmiemy
pieniądze?

— Myślałem, że pomagam — odpowiedział Jezus.
—  Mogę  to  naprawić,  mamo  —  odezwał  się  Chrystus  i  chwycił  róg

tkaniny. — Jakiego miała być koloru? — zapytał.

— Czerwonego — odparł farbiarz.
Chłopiec  wyciągnął  ją  z  kotła  i  była  czerwona.  Potem  robił  to  samo  z

innymi, pytając farbiarza, w jakim powinny być kolorze, i takie były: każdy
płat pięknie ufarbowany zgodnie z zamówieniem klienta.

Farbiarz  nie  mógł  wyjść  ze  zdumienia,  a  Maria  objęła  Chrystusa  i

całowała go raz po raz, uradowana dobrym sercem chłopca.

Kiedy indziej Jezus, bawiąc się koło brodu na strumieniu, ulepił z błota

kilka  wróbli  i  ustawił  je  w  rzędzie.  Zauważył  to  pewien  bogobojny  Żyd  i
poszedł do Józefa.

— Twój syn złamał obowiązek święcenia szabatu — oznajmił. — Czy

wiesz, co on robi koło brodu? Dzieci trzeba pilnować!

background image

Józef  pobiegł  nad  strumień.  Chrystus,  który  słyszał,  co  wykrzykiwał

przybysz, poszedł za Józefem. Poszli też inni, którzy to słyszeli. Gdy dotarli
na miejsce, Jezus właśnie lepił dwunastego wróbla.

—  Przestań  natychmiast,  Jezusie.  Wiesz  przecież,  że  jest  szabat  —

powiedział Józef.

Inni zamierzali Jezusa ukarać, ale Chrystus zaklaskał i ku ich zdumieniu

wróble ożyły i odfrunęły.

— Nie chciałem, żeby mój brat popadł w tarapaty — wyjaśnił Chrystus.

— On jest naprawdę dobrym chłopcem.

Wszyscy dorośli patrzyli nań z podziwem. Był skromny i rozważny, ani

trochę niepodobny do brata. Dzieci w mieście wolały jednak Jezusa.

background image

WYJAZD DO JEROZOLIMY

Kiedy  bliźniacy  skończyli  dwanaście  lat,  Józef  i  Maria  zabrali  ich  do
Jerozolimy  na  Paschę.  Podróżowali  w  towarzystwie  innych  rodzin,  więc
pilnować  dzieci  mogło  wielu  dorosłych.  Gdy  po  święcie  zbierali  się  do
powrotu, Maria zapytała Chrystusa, który był przy niej:

— Gdzie jest Jezus? Nigdzie go nie widzę.
— Myślę, że z rodziną Zacheusza — odpowiedział Chrystus. — Bawił

się z Szymonem i Juda. Powiedział, że będzie wracał do domu z nimi.

Ruszyli więc w drogę i Maria i Józef już o nim nie myśleli, sądząc, że

jest  z  tamtymi,  bezpieczny.  Gdy  jednak  nadszedł  wieczór,  Maria  posłała
Chrystusa,  żeby  zawołał  Jezusa  na  posiłek.  Chrystus  wrócił  bardzo
zaniepokojony.

— Nie ma go! Powiedział, że idzie się z nimi bawić, ale oni go w ogóle

nie widzieli!

Maria  i  Józef  szukali  syna  wśród  krewnych  i  znajomych,  pytali  każdą

grupę  podróżnych,  lecz  nikt  nie  wiedział,  gdzie  on  jest.  Ci  mówili,  że
ostatni raz widzieli go bawiącego się koło świątyni, tamci, że słyszeli, jak
powiedział,  że  idzie  na  targowisko,  owi,  że  na  pewno  jest  z  Tomaszem,
Saulem albo Jakubem, Maria musiała więc pogodzić się z myślą, że został
w  Jerozolimie.  Ruszyli  przeto  z  powrotem.  Chrystus  jechał  na  ośle,
ponieważ Maria się bała, że mógłby się za bardzo zmęczyć.

Trzy  dni  przeszukiwali  miasto,  lecz  Jezusa  nie  znaleźli.  W  końcu

Chrystus powiedział:

— Mamo, a może powinniśmy iść do świątyni i się za niego pomodlić?

background image

Wszędzie  indziej  już  szukali,  uznali  zatem,  że  spróbują  i  tam.  Kiedy

weszli na teren świątyni, usłyszeli zgiełk.

— To pewnie on — rzekł Józef.
Miał  rację.  Kapłani  przyłapali  Jezusa,  gdy  wypisywał  gliną  na  ścianie

swoje imię, i teraz się zastanawiali, jak go ukarać.

— To tylko glina! — krzyczał, pocierając brudne dłonie. — Po deszczu

odpadnie!  Nawet  by  mi  do  głowy  nie  przyszło,  żeby  niszczyć  świątynię.
Pisałem  swoje  imię,  bo  miałem  nadzieję,  że  Bóg  je  zobaczy  i  mnie
zapamięta.

— Bluźnierca! — odparł jeden z kapłanów.
Byłby uderzył Jezusa, lecz w tym momencie odezwał się Chrystus.
—  Mój  brat  nie  jest  bluźniercą.  Pisał  swoje  imię  gliną,  żeby  wyrazić

słowa Hioba: „Pamiętaj, że ulepiłeś mnie z gliny. I chcesz zamienić mnie w
proch?".

—  Być  może  —  powiedział  inny  kapłan  —  ale  doskonale  wie,  że  źle

postąpił. Spójrzcie, próbował umyć ręce, żeby nie było dowodu.

— Rzeczywiście tak zrobił — rzekł Chrystus — lecz po to, by wypełnić

słowa  Jeremiasza:  „Choćbyś  umył  się  ługiem  i  zużył  dużo  mydła,  nadal
będziesz splamiony winą".

—  Ale  żeby  uciekać  od  rodziny!  —  powiedziała  Maria  do  Jezusa.  —

Byliśmy przerażeni. Spodziewaliśmy się najgorszego. Jesteś samolubny, nie
potrafisz myśleć o innych. Rodzina nic dla ciebie nie znaczy!

Jezus zwiesił głowę
— Nie, mamo — odezwał się Chrystus. — Jestem pewien, że miał dobre

intencje. A zresztą to też zostało przepowiedziane. Jezus tak postąpił, żeby
się  spełniły  słowa  psalmu:  „Znoszę  zarzuty  i  wstyd  twarz  mi  okrywa.
Stałem się obcym dla rodziny, nieznajomym dla synów mej matki".

Kapłani i nauczyciele świątynni nie mogli się nadziwić wiedzy małego

Chrystusa. Pochwalili go za erudycję i bystrość, a ponieważ bronił brata tak
dobrze, puścili Jezusa, nie ukarawszy go.

background image

W drodze do Nazaretu Józef powiedział do Jezusa na osobności:
— Co ci przyszło do głowy, żeby tak zatrwożyć matkę? Wiesz przecież,

jaka jest wrażliwa. Była chora z niepokoju o ciebie.

— A ty, ojcze, też się niepokoiłeś?
— Niepokoiłem się o nią i o ciebie.
— O mnie niepotrzebnie. Byłem bezpieczny.
Józef nic na to nie powiedział.

background image

JAN

Lata mijały, z chłopców wyrośli mężczyźni. Jezus nauczył się ciesielstwa,
Chrystus  cały  czas  spędzał  w  synagodze,  gdzie  czytał  święte  teksty  i
dyskutował o nich z nauczycielami. Jezus nie zwracał uwagi na Chrystusa,
ten natomiast był zawsze wobec brata wyrozumiały i żywo się interesował
jego pracą.

— Cieśle są potrzebni — mówił z przekonaniem. — To piękny zawód.

Jezus  świetnie  sobie  radzi.  Z  pewnością  wkrótce  będzie  się  mógł  ożenić.
Zasługuje na dobrą żonę i własny dom.

W owym czasie Jan, syn Zachariasza i Elżbiety, zaczął na ziemiach nad

Jordanem  głosić  kazania,  które  wywierały  na  ludziach  duże  wrażenie.
Nauczał o potrzebie skruchy i obiecywał wybaczenie grzechów. Było wtedy
w  Galilei  i  w  okolicznych  rejonach  wielu  wędrownych  kaznodziejów,
niektórzy uczciwi, niektórzy szarlatani, a niektórzy po prostu obłąkani. Jan
wyróżniał  się  naturalnością  i  otwartością.  Nie  dbał  o  strój,  jadł  mało,
wcześniej  przebywał  przez  jakiś  czas  na  pustyni.  Wielu  przychodziło  doń
posłuchać i żeby ich ochrzcił.

Słuchali  jego  kazań  saduceusze  i  faryzeusze,  członkowie  dwóch

rywalizujących ugrupowań żydowskich nauczycieli, które nie zgadzały się
z sobą w wielu kwestiach doktrynalnych. Oba były ważne, wpływowe.

Jan z nich szydził.
—  Plemię  żmijowe!  Uciekacie  przed  nadchodzącym  gniewem,  co?

Lepiej byście zaczęli czynić coś dobrego, pożytecznego. Już siekiera leży u
korzeni  drzew.  Pilnujcie  się,  bo  zetnie  każde  drzewo,  które  nie  wydaje
dobrego owocu, i zostanie ono w ogień wrzucone.

background image

— Co więc mamy robić, żeby to było dobre? — pytali.
— Jeśli macie dwa płaszcze, jeden oddajcie temu, kto nie ma żadnego.

Jeśli macie więcej jedzenia, niż potrzebujecie, podzielcie się z głodnym.

Do  chrztu  przyszło  nawet  kilku  poborców.  Ludzie  ich  nienawidzili,  bo

nie znosili płacenia rzymskim okupantom, lecz Jan ich przyjął.

— Co mamy czynić, nauczycielu? — pytali.
— Nie pobierajcie więcej, niż powinniście.
Przyszli też żołnierze.
— Ochrzcisz nas? Powiedz, co mamy czynić, żeby to było dobre?
— Poprzestawajcie na żołdzie. Nie wymuszajcie pieniędzy groźbami ani

fałszywymi oskarżeniami.

Jan  zasłynął  w  okolicy  z  ostrości  wypowiedzi,  a  także  z  ceremonii

chrztu. Niedawno powiedział coś, co było szeroko dyskutowane:

—  Ja  was  chrzczę  wodą,  lecz  idzie  ktoś  dużo  mocniejszy  ode  mnie,

któremu  nie  jestem  godzien  rozwiązać  sandałów.  On  będzie  was  chrzcić
Duchem  Świętym  i  ogniem.  Oddzieli  pszenicę  od  plew;  już  ma  w  ręku
szuflę; ziarno zbierze do spichlerza, lecz plewy spali w ogniu, który nigdy
nie gaśnie.

background image

CHRZEST JEZUSA

Wieść  o  Janowym  nauczaniu  dotarła  do  Nazaretu  i  Jezus  nabrał  ochoty,
żeby iść i posłuchać. Poszedł ku Jordanowi, bo mówiono, że Jan tam głosi
kazania.  Chrystus  też  poszedł,  lecz  osobno.  Na  brzegu  rzeki  dołączyli  do
tłumu oczekujących na zanurzenie i patrzyli, jak ludzie idą jeden po drugim
do  Jana,  który  stał  po  pas  w  wodzie.  Za  cały  strój  miał  gruby  płaszcz  z
wielbłądziej sierści.

Kiedy przyszła kolej na Jezusa, Jan podniósł rękę w geście odmowy.
— To ty powinieneś mnie ochrzcić — rzekł.
Chrystus, który czekał na brzegu, usłyszał te słowa i się zdziwił.
— Nie — odparł Jezus. — Przyszedłem do ciebie. Zrób to, jak należy.
Jan zanurzył go więc i podniósł z wody.
W tej samej chwili Chrystus ujrzał gołębicę, która nad nimi przefrunęła i

usiadła na drzewie. To mógł być znak. Czego? — zastanowił się i wyobraził
sobie, że słyszy głos z nieba, który do niego mówi.

background image

KUSZENIE JEZUSA NA PUSTYNI

Po  chrzcie  Jezus  i  Chrystus  wysłuchali  kazania  Jana,  które  bardzo  ich
poruszyło.  Na  Jezusie  jego  osobowość  i  słowa  wywarły  tak  wielkie
wrażenie,  że  postanowił  porzucić  zawód  cieśli  i  wzorem  Jana  udać  się  na
pustynię,  w  nadziei  że  też  usłyszy  słowa  Boga.  Wyruszył  samotnie,
wędrował z miejsca na miejsce, jadł mało i spał na ziemi.

Tymczasem Chrystus wrócił do Nazaretu i opowiedział Marii o chrzcie.

Opowiedział też o gołębicy.

—  Przefrunęła  mi  nad  głową,  matko.  Pomyślałem,  że  słyszę  głos  z

nieba. Głos Boga, który mówił do mnie, jestem pewien.

— Oczywiście, synku! To był twój specjalny chrzest.
— Myślisz, że powinienem iść i powiedzieć o tym Jezusowi?
— Jeśli chcesz. Jeśli sądzisz, że cię wysłucha.
Poszedł  więc  i  po  czterdziestu  dniach,  od  kiedy  Jezus  udał  się  na

pustynię, znalazł go klęczącego na dnie wyschniętej rzeki i pogrążonego w
modlitwie. Patrzył i czekał, zastanawiając się, co powiedzieć, a gdy Jezus
skończył i położył się w cieniu skały, zbliżył się do niego i zapytał:

— Jezusie, czy słyszałeś już słowo Boga?
— Dlaczego chcesz to wiedzieć?
— Ponieważ w czasie twojego chrztu coś się wydarzyło. Widziałem, jak

otworzyło  się  nad  tobą  niebo,  wyfrunęła  gołębica,  zawisła  ci  nad  głową  i
dał się słyszeć głos: „To jest mój syn umiłowany".

Jezus milczał.
— Nie wierzysz mi? — spytał Chrystus.
— Naturalnie, że nie.

background image

—  Ale  to  oczywiste,  że  Bóg  cię  wybrał  do  czegoś  specjalnego.

Przypomnij sobie, co powiedział Chrzciciel.

— Mylił się.
—  Nie,  jestem  pewien.  Cieszysz  się  popularnością,  ludzie  cię  lubią,

słuchają  twoich  słów.  Jesteś  dobrym  człowiekiem.  Gwałtownym,
impulsywnym, ale to dobre cechy — tak, dobre, jeśli się nie łamie tradycji i
ma autorytet. Chrzciciel by się ze mną zgodził.

— Odejdź.
— Wiem, po tylu dniach na pustyni czujesz się zmęczony i głodny. Jeśli

jesteś  synem  Boga,  jak  powiedział  głos,  który  słyszałem,  mógłbyś  kazać
tym  kamieniom,  żeby  się  zamieniły  w  chleb,  a  one  musiałyby  cię
posłuchać. Mógłbyś się wtedy najeść do syta.

—  Tak  sądzisz?  Znam  Pismo,  łotrze.  „Nie  samym  chlebem  człowiek

żyje,  lecz  każdym  słowem,  które  pochodzi  z  ust  Boga".  Zapomniałeś  o
tym? A może myślisz, że ja zapomniałem?

—  Oczywiście  nie  przypuszczam,  że  nie  pamiętasz,  czego  się  uczyłeś.

Nie byłeś gorszym uczniem niż inni. Ale zastanów się, ile mógłbyś zrobić
dobrego,  gdybyś  potrafił  nakarmić  głodnych!  Jeśliby  prosili  o  jedzenie,
mógłbyś  dać  im  kamień,  a  on  by  się  zamienił  w  chleb!  Pomyśl  o  tych,
którzy  głodują,  pomyśl,  jak  cierpią,  pomyśl,  jak  gorzka  jest  bieda,  co
znaczą słabe plony! A ty potrzebujesz jedzenia tak samo jak biedacy. Jeśli
masz  wykonać  pracę,  którą  Bóg  ci  najwyraźniej  wyznaczył,  nie  zrobisz
tego głodny.

—  To  dlaczego  nie  przyniosłeś  bochenka  chleba?  Bardziej  by  mi  się

przydał niż kazanie.

—  Jest  pożywienie  dla  ciała  i  jest  dla  ducha  —  zaczął  Chrystus,  lecz

Jezus rzucił w niego kamieniem, więc przerwał i się cofnął. — Nie złość się
na mnie, Jezusie — mówił po chwili dalej — tylko mnie wysłuchaj. Wiem,
że chcesz być dobry, wiem, że chcesz pomagać. Musisz jednak pamiętać o
możliwych  skutkach  —  o  swoim  wpływie  na  zwykłych,  prostych,

background image

nieuczonych ludzi. Można ich nakłonić do dobrego, ale potrzebują znaków
i  cudów.  Piękne  słowa  przekonują  umysł,  cuda  przemawiają  wprost  do
serca, a potem do duszy. Nie lekceważ środków, które Bóg przypisał naszej
naturze.  Jeśli  prosty  człowiek  zobaczy  kamień  zamieniony  w  chleb  albo
będzie świadkiem uzdrowienia chorego, wywrze to na nim takie wrażenie,
że  może  zacząć  żyć  inaczej.  Od  tej  pory  będzie  wierzył  w  każde  twoje
słowo, pójdzie za tobą na kraniec ziemi.

—  Uważasz,  że  słowo  Boga  można  przekazywać  za  pomocą  sztuczek

magicznych?

— Ostro powiedziane. Bóg zawsze używał cudów, żeby przekonać ludzi.

Przypomnij  sobie  Mojżesza  prowadzącego  swój  lud  przez  Morze
Czerwone. Eliasza, który przywrócił do życia syna wdowy. Biedaczkę, od
której lichwiarz żądał pieniędzy, i Elizeusza, który kazał jej nalewać oliwę z
jednego naczynia do wielu pustych, tak że mogła ją sprzedać i spłacić dług.
Pokazując  ludziom  cuda,  stawia  się  ich  w  obliczu  nieskończonej  potęgi
bożej  dobroci,  a  oni  w  swych  prostych  sercach  naocznych  świadków
natychmiast to rozumieją i w to wierzą.

—  Mów  dalej  —  powiedział  Jezus.  —  Więc  będziesz  jednym  z

cudotwórców?

— Nie ja sam, lecz my obaj, razem!
— Nigdy.
—  Ale  pomyśl,  jakie  by  to  zrobiło  wrażenie,  gdyby  na  przykład  ktoś

wszedł  na  szczyt  świątyni  i  zaczął  iść  w  powietrzu,  pełen  wiary,  że  Bóg
uczyni  to,  co  mówi  psalm,  i  pośle  aniołów,  żeby  go  złapali.  „Dał  rozkaz
swym  aniołom,  żeby  cię  strzegli,  dokądkolwiek  pójdziesz,  a  oni  będą  cię
nosili na rękach, żebyś nie uraził stopy o kamień". Wyobraź sobie...

— Tylko tyle się nauczyłeś z Pisma? Jak zrobić sensacyjne widowisko

dla naiwnych? Lepiej o tym zapomnij i skup się na tym, co jest naprawdę
ważne.  Przypomnij  sobie  słowa  „Nie  wystawiaj  na  próbę  Pana,  Boga
swego".

background image

— Cóż więc jest naprawdę ważne?
—  To,  że  Bóg  nas  kocha  jak  ojciec  i  że  wkrótce  nadejdzie  jego

Królestwo.

Chrystus podszedł trochę bliżej.
—  Ale  tego  właśnie  możemy  dowieść  cudami  —  powiedział.  —

Królestwo to dla nas próba, jestem pewien. Musimy się przyczynić do jego
nadejścia.  Naturalnie  Bóg  mógłby  to  sprawić  natychmiast,  jednym
kiwnięciem  palca,  lecz  pomyśl  tylko,  o  ile  lepiej  by  było,  żeby
przygotowali mu drogę ludzie tacy jak Chrzciciel, jak ty. Pomyśl, jaki byłby
pożytek z istniejącej już grupy wiernych, struktury, organizacji. Dla mnie to
jest oczywiste, Jezusie! Widzę, jak w owym Królestwie wiernych jednoczy
się  cały  świat.  Pomyśl  tylko!  Grupy  rodzin  modlą  się  wspólnie,  w  każdej
wiosce, w każdym mieście jest kapłan, związkiem lokalnych grup regionu
kieruje mądry członek starszyzny, przywódcy regionalni podlegają władzy
jednego  najwyższego  zwierzchnika,  jakby  namiestnika  Boga  na  ziemi!  Są
rady  składające  się  z  uczonych,  które  omawiają  i  zatwierdzają  szczegóły
liturgii, praktyk religijnych, a przede wszystkim zawiłości wiary: ogłaszają,
w co należy wierzyć, a czego się wystrzegać. Widzę, jak władcy państw, jak
sam  cezar,  liczą  się  z  tymi  gremiami  i  oddają  hołd  Królestwu  Boga  na
ziemi. Widzę, jak powstające w jego centrum prawa i proklamacje docierają
do  najodleglejszych  krańców  świata.  Widzę,  że  ludzie  dobrzy  są
nagradzani,  a  niegodziwi  karani.  Widzę,  jak  do  najdalszych,  najbardziej
zacofanych krain wyruszają misjonarze niosący słowo boże; jak do wielkiej
rodziny  Boga  dołączają  wszyscy  mężczyźni,  wszystkie  kobiety  i  dzieci,
owszem,  poganie  na  równi  z  Żydami.  Widzę,  jak  rozpraszają  się
wątpliwości,  znikają  różnice.  Widzę  wszędzie  pełne  uwielbienia  jasne
twarze  wiernych.  Widzę  majestat  i  przepych  wielkich  świątyń,  gmachów,
pałaców wzniesionych na chwałę Boga. I widzę, jak owo imponujące dzieło
trwa przez pokolenia, przez tysiąclecia! Czyż nie jest to wizja, którą można
się  zachwycić,  Jezusie?  Dla  której  warto  poświęcić  każdą  kroplę  naszej

background image

krwi?  Przyłączysz  się  do  mnie?  Weźmiesz  udział  w  tej  najwspanialszej
pracy  i  przyczynisz  się  do  powstania  Królestwa  Boga  na  ziemi?  Jezus
spojrzał na brata.

— Ty zjawo, cieniu człowieka! — powiedział. — Każda kropla naszej

krwi? W tobie jej nie ma, więc o czym mówisz? Za tę swoją wizję oddałbyś
moją krew. To, co opisałeś, wygląda jak dzieło Szatana. Bóg stworzy swoje
Królestwo  na  swój  sposób  i  kiedy  sam  zechce.  Myślisz,  że  twoja  potężna
organizacja uznałaby Królestwo, gdyby nastało? Głupcze! Królestwo Boga
przyszłoby  do  owych  gmachów,  pałaców  jak  ubogi  podróżny  z  brudnymi
stopami.  Strażnicy  by  go  natychmiast  spostrzegli,  poprosili  o  dokumenty,
pobili i wyrzucili na ulicę. Idź swoją drogą — by powiedzieli — nie masz
tu czego szukać.

— Przykro mi, że tak uważasz — powiedział Chrystus. — Chciałbym,

żebyś  pozwolił  się  przekonać,  że  jest  inaczej.  Twoja  pasja,  wzorowe
poczucie  moralności,  czystość  bardzo  by  się  przydały.  Wiem,  że  na
początku popełnimy błędy. Przyjdziesz pomóc je naprawić? Nie ma nikogo,
kto  by  nam  doradził  lepiej.  Czy  nie  warto  pójść  na  kompromis,  wejść  do
środka i coś ulepszyć, niż zostać na zewnątrz i tylko krytykować?

—  Pewnego  dnia  ktoś  powie  to  tobie  i  brzuch  ci  się  skurczy  z  bólu  i

wstydu. Idź już. Czcij Boga — tylko o tym powinieneś myśleć.

Chrystus zostawił Jezusa na pustyni i poszedł do Nazaretu.

background image

JÓZEF WITA SYNA

W  owym  czasie  Józef  był  już  bardzo  stary.  Gdy  ujrzał  wchodzącego
Chrystusa,  wziął  go  za  jego  brata  i  z  wysiłkiem  stanął  na  nogi,  żeby  go
uścisnąć.

—  Jezus!  —  wykrzyknął.  —  Mój  kochany  chłopiec!  Gdzie  się

podziewałeś?  Tak  za  tobą  tęskniłem!  Nie  powinieneś  był  iść,  nic  mi  nie
powiedziawszy.

—  To  nie  Jezus,  ojcze  —  powiedział  Chrystus.  —  To  ja,  twój  syn

Chrystus.

Józef się cofnął.
— A gdzie jest Jezus? — zapytał. — Brak mi go. Szkoda, że go tu nie

ma. Dlaczego odszedł?

— Jest na pustyni i robi, co chce.
Józef się zasmucił, bo pomyślał, że już Jezusa nie zobaczy. Na pustyni

czyhały różne niebezpieczeństwa i wszystko się mogło zdarzyć.

Trochę  później  do  Józefa  dotarła  plotka,  że  widziano  Jezusa

wracającego,  kazał  więc  przygotować  na  jego  powitanie  wielką  ucztę.
Chrystus był wtedy w synagodze. Gdy o tym usłyszał, pobiegł do domu i
zganił ojca.

—  Dlaczego  szykujesz  ucztę  dla  Jezusa?  Ja  jestem  zawsze  w  domu,

zawsze  robię,  co  każesz,  ale  nigdy  nie  wydałeś  dla  mnie  uczty.  Jezus
odszedł bez uprzedzenia, zostawił cię z niedokończoną pracą, myśli tylko o
sobie.

—  Tak,  zawsze  jesteś  w  domu  i  wszystko,  co  mam,  jest  twoje.  Jednak

kiedy ktoś wraca z daleka, uczta na jego cześć to rzecz stosowna.

background image

Gdy  Jezus  był  już  niedaleko,  Józef  wyszedł  mu  naprzeciw.  Objął  go  i

serdecznie ucałował. Zachowanie starca wzruszyło Jezusa.

—  Zgrzeszyłem  wobec  ciebie,  ojcze  —  powiedział.  —  Złe  zrobiłem,

odszedłszy  z  domu  bez  słowa.  Nie  zasługuję  na  to,  żeby  się  zwać  twoim
synem.

— Kochany synu! Myślałem, że umarłeś, lecz oto jesteś, żywy!
Józef  ucałował  go  jeszcze  raz,  założył  mu  na  ramiona  czysty  płaszcz  i

zaprowadził na ucztę. Chrystus przywitał Jezusa serdecznie, lecz ten patrzył
na niego, jakby wiedział, co brat powiedział ojcu. Nikt inny tego nie słyszał
i nikt nie widział spojrzeń, jakie wymienili.

background image

JEZUS ROZPOCZYNA POSŁUGĘ

Niedługo potem nadeszła wiadomość, że Jan Chrzciciel został aresztowany
na rozkaz króla Heroda Antypasa, syna Heroda, który nakazał rzeź dzieci w
Betlejem.  Król  odebrał  swemu  bratu  Filipowi  żonę  i  ją  poślubił,  łamiąc
Prawo  Mojżeszowe,  co  Jan  odważnie  skrytykował.  Król  wpadł  w  złość  i
kazał go aresztować.

Dla  Jezusa  było  to  jak  sygnał.  Natychmiast  zaczął  głosić  kazania  i

nauczać  w  Kafarnaum  i  pobliskich  miastach  nad  jeziorem  Genezaret.  Jak
Jan,  przypominał  ludziom  o  żalu  za  grzechy  i  mówił,  że  Królestwo  Boga
jest  bardzo  blisko  i  wkrótce  nadejdzie.  Wielu  było  pod  wrażeniem  jego
słów,  lecz  niektórzy  uważali,  że  jest  nierozważny,  gdyż  władze  rzymskie
nie  mogły  być  zadowolone  z  tak  podburzających  wypowiedzi,  nie  mogły
się one też podobać przywódcom Żydów.

Wkrótce do Jezusa zaczęli dołączać uczniowie. Gdy pewnego dnia szedł

brzegiem  jeziora,  napotkał  dwóch  braci,  Piotra  i  Andrzeja,  którzy  byli
rybakami i właśnie zarzucali sieć, i zaczął z nimi rozmawiać.

— Chodźcie ze mną — powiedział — i zamiast łowić ryby pomóżcie mi

łowić mężczyzn i kobiety.

Widząc,  że  ci  z  nim  poszli,  dwaj  inni  rybacy,  Jakub  i  Jan  synowie

Zebedeusza, opuścili ojca i również przyłączyli się do Jezusa.

Niebawem  Jezus  zasłynął  w  okolicy  nie  tylko  dzięki  swym

wypowiedziom,  lecz  również  niezwykłym  wydarzeniom,  które  —  jak
powiadano  —  miały  miejsce,  gdziekolwiek  się  pojawił.  Pewnego  dnia
poszedł  na  przykład  do  domu  Piotra  i  zastał  tam  jego  gorączkującą

background image

teściową. Porozmawiał z nią i zaraz się poczuła dobrze i podała jedzenie.
Mówiono, że to cud.

Kiedy indziej, gdy był w dzień szabatu w synagodze w Kafarnaum, jakiś

człowiek zaczął krzyczeć:

—  Dlaczegoś  tu  przyszedł,  Jezusie  z  Nazaretu?  Czemu  to  robisz?  Daj

nam  spokój!  Przyszedłeś  nas  zgubić?  Wiem,  ktoś  ty!  Nazywasz  siebie
Świętym Bożym. A jesteś nim? Jesteś?

Człowiek  ów  był  niegroźnym  maniakiem,  jednym  z  tych  biedaków,

którzy krzyczą, choć sami nie wiedzą dlaczego, słyszą głosy ludzi, których
nie ma, i do nich mówią.

Jezus spojrzał nań i powiedział:
— Uspokój się, on już poszedł.
Mężczyzna ucichł i stał speszony, jakby się właśnie obudził i spostrzegł,

że go otacza tłum. Potem już nie krzyczał, a ludzie mówili, że dlatego, że
Jezus wypędził z niego diabła. Opowieści o tych wydarzeniach zaczęły się
rozchodzić. Powiadano, iż Jezus może wyleczyć z każdej choroby i że na
dźwięk jego głosu złe duchy uciekają.

Gdy wrócił do Nazaretu, w dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do

synagogi i powstał, aby czytać. Podano mu księgę proroka Izajasza.

— Czy to nie jest syn cieśli Józefa? — szepnął ktoś.
—  Słyszałem,  że  głosi  kazania  i  czyni  cuda  w  okolicy  Kafarnaum  —

szepnął ktoś inny.

—  Jeśli  jest  z  Nazaretu,  to  dlaczego  czyni  cuda  w  Kafarnaum?  —

szepnął  następny.  —  Lepiej  by  został  tutaj  i  zrobił  coś  dobrego  dla
rodzinnego miasta.

Jezus czytał:
— Duch Pana spłynął na mnie, ponieważ mnie namaścił i wysłał, żebym

ubogim  niósł  dobrą  nowinę,  więźniom  ogłaszał  wolność,  a  niewidomym
przejrzenie; żebym uciśnionych uwalniał; żebym ogłaszał rok łaski Pana.

Oddał księgę. Wszyscy byli w niego wpatrzeni, bo czekali, co powie.

background image

—  Chcecie  proroka  —  rzekł.  —  Więcej,  cudotwórcy.  Słyszałem  wasze

szepty.  Chcecie,  żebym  robił  tu  rzeczy,  jakie,  jak  powiadają,  robiłem  w
Kafarnaum.  No  cóż,  też  dotarły  do  mnie  te  plotki.  Trzeba  wam  więcej
rozsądku.  Niektórzy  z  was  wiedzą,  kim  jestem:  Jezusem,  synem  cieśli
Józefa, a tu jest moje miasto rodzinne. Kiedyż to prorok był mile widziany
w  swym  rodzinnym  mieście?  Jeśli  uważacie,  że  zasługujecie  na  cuda,  bo
jesteście, kim jesteście, rozważcie, co powiem: Gdy w Izraelu panował głód
i przez trzy lata nie spadła kropla deszczu, komu na rozkaz Boga pomógł
prorok  Eliasz?  Wdowie  z  Izraela?  Nie,  wdowie  z  Sarepty  Sydońskiej.
Cudzoziemce.  A  czy  w  czasach  Elizeusza  byli  w  Izraelu  trędowaci?  Było
ich wielu. A kogo on uleczył? Syryjczyka Naamana. Sądzicie, że wystarczy
to, kim jesteście? Lepiej zacznijcie myśleć o tym, co robicie.

Chrystus uważnie słuchał brata i obserwował ludzi. Nie zdziwiło go, że

się  unieśli  wielkim  gniewem.  Wiedział,  że  jego  słowa  ich  wzburzą.
Ostrzegłby Jezusa, gdyby się ich spodziewał. Potem już było za późno.

— Za kogo się ten człowiek ma? — spytał jeden.
— Jak śmiał przyjść tu i mówić do nas w ten sposób! — krzyknął drugi.
—  To  skandal!  —  odezwał  się  trzeci.  —  Nie  powinniśmy  byli  go

słuchać, jak tu, w synagodze, szkalował własny naród.

Nim Jezus zdążył się odezwać, wstali, porwali go z miejsca, zaciągnęli

na  wzgórze  górujące  nad  miastem  i  byliby  go  strącili  ze  szczytu,  lecz  w
zamieszaniu  i  szamotaninie  —  gdyż  było  tam  też  kilku  jego  przyjaciół  i
uczniów,  którzy  zaczęli  się  bić  z  miejscowymi  —  Jezusowi  udało  się
oddalić bez szwanku.

Chrystus  widział  to  wszystko  i  doszedł  do  wniosku,  że  skoro

gdziekolwiek  Jezus  się  pojawił,  tam  były  emocje,  entuzjazm,  a  także
niebezpieczeństwo, niebawem z pewnością zainteresują się nim władze.

background image

NIEZNAJOMY

Niedługo potem przyszedł do Chrystusa nieznajomy człowiek i rozmawiał z
nim na osobności.

—  Ciekawisz  mnie  —  powiedział.  —  Wszyscy  interesują  się  twoim

bratem, ale ja uważam, że powinienem rozmawiać z tobą.

— Kim jesteś? — spytał Chrystus. — I gdzie się o mnie dowiedziałeś?

W przeciwieństwie do Jezusa nigdy nie zabierałem głosu publicznie.

— Słyszałem opowieść o twoich narodzinach. Pasterze mieli objawienie,

dzięki któremu do ciebie trafili, a magowie ze wschodu przynieśli ci dary.
Tak było?

— Właśnie tak.
—  Wczoraj  rozmawiałem  z  twoją  matką.  Powiedziała  mi,  co  się

wydarzyło,  kiedy  Jan  ochrzcił  Jezusa.  Usłyszałeś  głos  przemawiający  z
chmury.

— Matka nie powinna o tym mówić — odparł Chrystus skromnie.
—  A  przed  kilku  laty,  gdy  twój  brat  napytał  sobie  biedy,  wprawiłeś  w

zakłopotanie kapłanów w świątyni jerozolimskiej. Ludzie to pamiętają.

— Kim jesteś? I czego chcesz?
— Chcę, żebyś został należycie wynagrodzony. Chcę, żeby świat poznał

twoje  imię,  a  także  imię  Jezusa,  lecz  by  twoje  błyszczało  większym
blaskiem. On jest człowiekiem, tylko człowiekiem, ty zaś słowem Boga.

— Słowo Boga? Nie znam tego wyrażenia. Co ono znaczy? I pytam raz

jeszcze: Ktoś ty?

— Jest czas i to, co istnieje poza czasem. Jest ciemność i jasność. Jest

świat i ciało i jest Bóg. Dzieli je niezmierzona przepaść, której człowiek nie

background image

może  przekroczyć,  lecz  słowo  Boga  może  przyjść  od  Boga  do  świata  i
ciała,  od  jasności  do  ciemności,  od  tego,  co  jest  poza  czasem,  do  czasu.
Muszę już iść, a ty musisz patrzyć i czekać, lecz jeszcze do ciebie wrócę.

I  poszedł.  Nie  wyjawił  swego  imienia,  lecz  był  tak  dobrze

poinformowany i mówił tak jasno, że Chrystus uznał, iż musi być ważnym
nauczycielem,  z  pewnością  kapłanem,  być  może  z  samej  Jerozolimy.
Wspomniał  przecież  o  wydarzeniu  w  świątyni,  a  jakżeby  inaczej  o  nim
wiedział?

background image

JEZUS I WINO

Po tym, jak Jezus został wyrzucony z synagogi w Nazarecie, wszędzie szły
za  nim  tłumy.  Niektórzy  powiadali,  że  jego  słowa  świadczą  o  tym,  że
zwariował.  Członkowie  rodziny  próbowali  z  nim  rozmawiać  i  go
temperować, bo nie wiedzieli, czego się po nim można spodziewać.

On  jednak  mało  się  rodziną  przejmował.  Pewnego  razu,  na  weselu  w

wiosce koło Kany, powiedziała doń matka:

— Jezusie, zabrakło im wina.
—  Czy  to  moja  lub  twoja  sprawa?  —  zdziwił  się.  —  Czy  tak  jak  mój

brat chcesz, żebym uczynił cud?

Maria nie wiedziała, jak mu odpowiedzieć, rzekła więc do sług:
— Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie.
Jezus  wziął  kierującego  sługami  na  stronę  i  coś  mu  powiedział,  i

niebawem  znaleźli  więcej  wina.  Niektórzy  mówili,  że  Jezus  stworzył  je  z
wody za pomocą magii, inni — że wcześniej ukrył je sługa, zamierzając je
sprzedać,  a  Jezus  go  zawstydził  i  nakłonił  do  uczciwości.  Jeszcze  inni
zapamiętali tylko, że Jezus szorstko rozmawiał z matką.

Innym  razem,  gdy  Jezus  rozmawiał  z  grupą  obcych,  ktoś  do  niego

podszedł i powiedział:

— Twoja matka, brat i siostry są na zewnątrz i o ciebie pytają.
— Moja matka, brat i siostry stoją tutaj, przede mną. Nie mam rodziny

oprócz tych, którzy spełniają wolę Boga, a ktokolwiek spełnia wolę Boga,
ten jest mi matką, bratem i siostrą.

Na wieść o tym jego rodzina bardzo się zmartwiła, gdyż rosło przez to

zgorszenie, jakie zaczynało budzić jego imię, i ludzie mieli nowy temat do

background image

plotek.

Jezus  wiedział,  co  o  nim  mówią,  i  starał  się  temu  zapobiec.  Pewnego

razu przyszedł do niego człowiek o skórze pokrytej czyrakami i otwartymi
ranami i rzekł:

— Panie, jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić.
Rytuał  oczyszczania  trędowatego  (jak  powszechnie  zwano  cierpiących

na  choroby  skóry)  był  długi  i  kosztowny.  Człowiek  ów  mógł  po  prostu
próbować  uniknąć  wydatków,  lecz  Jezus  zobaczył  w  jego  oczach  ufność,
więc objął go i pocałował, a tamten natychmiast poczuł się lepiej. Stojący
nieopodal Chrystus, jedyny świadek tego zdarzenia, przyjął czyn Jezusa ze
zdziwieniem.

— Idź teraz do kapłana, jak nakazał Mojżesz — powiedział Chrystus do

trędowatego. — Niech poświadczy, że jesteś czysty. Lecz nie mów o tym
nikomu więcej, słyszysz?

Tamten jednak nie posłuchał i mówił o swoim uleczeniu każdemu, kogo

napotkał.  To  oczywiście  jeszcze  zwiększyło  popularność  Jezusa  —
gdziekolwiek się pojawił, przychodzili doń ludzie, żeby słuchać jego kazań
i żeby ich uzdrawiał.

background image

JEZUS GORSZY UCZONYCH W PIŚMIE

Miejscowi  uczeni  w  Piśmie  —  nauczyciele  i  znawcy  Prawa  —  których
niepokoił  rozgłos,  jakim  się  cieszył,  doszli  do  wniosku,  że  powinni  coś  z
tym  zrobić,  zaczęli  więc  przychodzić  wszędzie,  gdzie  nauczał.  Pewnego
razu  w  domu  był  tłum  i  zjawili  się  jacyś  ludzie,  którzy  nieśli
sparaliżowanego  przyjaciela,  w  nadziei,  że  Jezus  go  uzdrowi.  Nie  mogąc
wejść drzwiami, wnieśli go na dach, zdrapali tynk, usunęli belki i opuścili
chorego na rogoży przed Jezusa.

Jezus  widział,  że  ów  człowiek  i  jego  przyjaciele  przyszli  kierowani

prawdziwą  nadzieją  i  wiarą  i  że  podniecony  tłum  czeka  w  napięciu.
Świadom skutku, jaki to wywoła, powiedział do paralityka:

— Przyjacielu, twoje grzechy są odpuszczone.
Uczeni w Piśmie — przeważnie wiejscy znawcy Prawa, ludzie o niezbyt

wielkiej wiedzy i takimż doświadczeniu — zaczęli szeptać między sobą:

—  To  bluźnierstwo!  Tylko  Bóg  może  odpuścić  grzechy.  Ten  człowiek

szuka kłopotów!

Jezus  widział,  że  szepczą,  i  wiedział,  co  rzekną,  więc  rzucił  im

wyzwanie:

— Czemu nie mówicie głośno? Jak myślicie, co jest łatwiej powiedzieć:

„Twoje grzechy są odpuszczone" czy „Podnieś swoją rogoże i idź"?

Uczeni w Piśmie wpadli we własną pułapkę.
— Oczywiście „Twoje grzechy są odpuszczone" — odparli.
—  Bardzo  dobrze.  —  Jezus  zwrócił  się  ku  paralitykowi:  —  A  teraz

podnieś swoją rogoże i idź.

background image

Atmosfera  stworzona  przez  Jezusa  tak  wzmocniła  i  pobudziła  tego

człowieka, że okazało się, iż może się ruszać. Zrobił, co powiedział Jezus:
wstał, podniósł rogoże i poszedł do przyjaciół, którzy czekali przed domem.
Patrzący  na  to  nie  wierzyli  własnym  oczom.  Uczeni  w  Piśmie  byli
skonfundowani.

Niedługo  potem  zgorszyło  ich  coś  innego.  Pewnego  dnia  Jezus

przechodził  koło  komory  celnej  i  przystanął,  żeby  porozmawiać  z
celnikiem, który miał na imię Mateusz.

—  Pójdź  za  mną  —  powiedział,  podobnie  jak  to  czynił,  kiedy  spotkał

rybaków Piotra i Andrzeja, a także Jakuba i Jana, synów Zebedeusza.

Mateusz  natychmiast  zostawił  pieniądze,  abakus  i  rejestry  i  poszedł  za

Jezusem.  Dla  uczczenia  swego  nowego  powołania  wydał  dla  Jezusa  i
innych  uczniów  obiad,  na  który  zaprosił  też  celników.  Wywołało  to
zgorszenie: uczeni w Piśmie nie mogli uwierzyć, że żydowski nauczyciel,
człowiek, który przemawiał w synagodze, będzie jadł razem z celnikami.

— Dlaczego on to robi? — pytali kilku uczniów. — Musimy czasem z

tymi ludźmi rozmawiać, ale żeby razem siedzieć i jeść!

Jezus odpowiedział na to oskarżenie bez trudu:
—  Zdrowi  nie  potrzebują  lekarza.  I  nie  trzeba  wymagać  skruchy  od

sprawiedliwych. Przyszedłem rozmawiać z grzesznikami.

Chrystus 

oczywiście 

obserwował 

to 

wszystko 

wielkim

zainteresowaniem. Posłuszny poleceniu nieznajomego, aby patrzył i czekał,
dbał  o  to,  by  nie  zwracać  na  siebie  uwagi,  lecz  został  w  Nazarecie  i  żył
spokojnie. Przyszło mu to łatwo, bo choć był podobny do brata, miał twarz
z rodzaju tych, które ludzie rzadko pamiętają, a sposób bycia skromny.

Starał  się  jednak  słuchać  docierających  do  rodziny  wieści  o

poczynaniach  Jezusa.  W  owym  czasie  w  Galilei  zaczynało  się  polityczne
zamieszanie.  Różne  ugrupowania,  na  przykład  zeloci,  nawoływały  do
czynnego  oporu  przeciw  Rzymianom  i  Chrystus  się  obawiał,  że  jego  brat
może zwrócić na siebie uwagę władz i stać się obiektem ataku.

background image

Codziennie czekał na ponowne spotkanie z nieznajomym, w nadziei, że

dowie się więcej o zadaniu, które miał wykonać jako słowo Boga.

background image

JEZUS NAUCZA NA GÓRZE

Pewnego dnia czekał na Jezusa wielki tłum ludzi przybyłych z daleka: nie
tylko z Galilei, lecz także z Dekapolu za Jordanem, z Jerozolimy i z Judei.
Żeby  im  ułatwić  wysłuchanie  kazania,  Jezus  poszedł  w  góry,  niezbyt
daleko; jego uczniowie i tłum poszli za nim. Szedł z nimi Chrystus, lecz nie
zwracał niczyjej uwagi, bo nie wiedzieli, kim jest, gdyż wszyscy byli spoza
tego  rejonu.  Miał  ze  sobą  tabliczkę  i  rylec,  żeby  zapisywać  to,  co  powie
Jezus.

Jezus zaczął mówić, gdy dotarł na wzniesienie.
— Co głoszę? Głoszę Królestwo Boga. Ono nadchodzi, przyjaciele, jest

w  drodze.  Dziś  zamierzam  wam  powiedzieć,  kto  zostanie  do  Królestwa
przyjęty,  a  kto  nie,  więc  słuchajcie  uważnie.  Jedni  będą  przeklęci,  drudzy
błogosławieni — na tym polega różnica. Nie lekceważcie tego, co mówię.
Wiele od tego zależy.

Słuchajcie  więc:  błogosławieni  będą  ci,  którzy  są  ubodzy.  Niemający

niczego odziedziczą Królestwo Boga.

Błogosławieni  będą  ci,  którzy  są  głodni.  W  Królestwie  nasycą  się

dobrym jedzeniem i nigdy więcej nie będą głodować.

Błogosławieni  będą  ci,  którzy  się  smucą.  Ci,  co  teraz  płaczą,  będą

błogosławieni,  bo  gdy  nadejdzie  Królestwo,  zostaną  pocieszeni  i  będą  się
śmiać z radości.

Błogosławieni  będą  ci,  którzy  są  pogardzani  i  nienawidzeni.  Ci,  co  są

prześladowani,  o  których  są  rozsiewane  kłamstwa,  którzy  są  spotwarzani,
obmawiani,  wypędzani  —  będą  błogosławieni.  Pomyślcie  o  prorokach,  o

background image

tym, jak ich źle traktowano, i cieszcie się, jeśli ludzie traktują was tak samo,
gdyż kiedy nadejdzie Królestwo, będziecie się radować, wierzcie mi.

Błogosławieni  będą  ci,  którzy  są  litościwi,  życzliwi,  łagodni.  Oni

posiądą ziemię.

Błogosławieni będą ci, którzy są czystego serca i nie myślą źle o innych.
Błogosławieni  będą  ci,  którzy  jednają  nieprzyjaciół,  zażegnują  zajadłe

spory. Oni są dziećmi Boga.

Miejcie  się  jednak  na  baczności  i  zapamiętajcie  moje  słowa:  są  tacy,

którzy  będą  przeklęci,  którzy  nigdy  nie  odziedziczą  Królestwa  Boga.
Chcecie wiedzieć, kto to? Proszę bardzo:

Ci,  którzy  są  bogaci,  będą  przeklęci.  Oni  mieli  już  całe  swoje

pocieszenie.

Ci,  których  brzuchy  są  teraz  pełne,  będą  przeklęci.  Głód  będzie  im

wiecznie skręcał kiszki.

Ci,  którzy  patrzą  na  biedę  i  głód  bez  poczucia  troski  i  odchodzą  ze

śmiechem na ustach, będą przeklęci; będą mieli wiele powodów do smutku;
będą bezustannie płakać.

Ci, którzy się cieszą dobrą opinią, których chwalą silni, którzy są głośno

publicznie obsypywani pochlebstwami i przed którymi płaszczą się inni —
będą przeklęci. Nie będzie dla nich miejsca w Królestwie.

Ludzie przyjmowali te słowa wiwatami i tłoczyli się wokół Jezusa, żeby

go lepiej słyszeć.

background image

CHRYSTUS URATOWANY PRZEZ NIEZNAJOMEGO

Ktoś na skraju tłumu zauważył, że Chrystus zapisuje słowa Jezusa.

—  Szpieg!  —  krzyknął.  —  Oto  szpieg  wysłany  przez  Rzymian!

Zrzućmy go z góry!

Nim Chrystus zdążył pomyśleć o obronie, usłyszał za plecami inny głos:
— Mylisz się, przyjacielu. To jeden z nas. Zapisuje słowa nauczyciela,

żeby móc je zabrać i powiedzieć dobrą nowinę innym.

Oskarżyciel dał się przekonać. Odwrócił się w stronę Jezusa i w jednej

chwili o Chrystusie zapomniał, ten zaś zobaczył, że człowiek, który stanął
w  jego  obronie,  to  tamten  nieznajomy,  kapłan,  którego  imienia  nie  udało
mu się dowiedzieć.

— Chodź ze mną na chwilę na stronę — powiedział nieznajomy.
Odłączyli się od tłumu i usiedli w cieniu tamaryszku.
— Czy dobrze robię? — spytał Chrystus. — Chciałem mieć pewność, że

nie uronię ani słowa, na wypadek gdyby miał być później jakiś sąd.

—  To  świetny  pomysł  —  powiedział  nieznajomy.  —  Ludzie  mogą

czasem  opacznie  pojmować  słowa  wielkiego  mówcy.  Jego  wypowiedzi
powinny  być  redagowane,  ich  znaczenie  wyjaśniane,  zawiłości
rozwikływane — by ułatwić zrozumienie. Chciałbym, żebyś robił to dalej.
Zapisuj,  co  mówi  brat,  a  ja  będę  te  zapiski  od  czasu  do  czasu  zabierał,
żebyśmy mogli przystąpić do interpretacji.

— Ten człowiek myślał, że jestem rzymskim szpiegiem... Wydaje mi się,

że  słowa  Jezusa  mogą  być  uznane  za  buntownicze.  Nie  zdziwiłbym  się,
gdyby Rzymianie naprawdę się tym zainteresowali. A ty jak sądzisz?

background image

— Bardzo trafna uwaga. Musimy o tym pamiętać. Kwestie polityczne są

delikatne,  drażliwe.  Ich  bezpieczne  negocjowanie  wymaga  bystrości  i
zimnej krwi. Jestem pewien, że możemy na tobie polegać.

Mężczyzna przyjaźnie ścisnął mu ramię, wstał i odszedł.
Chrystus  zadałby  jeszcze  wiele  pytań,  lecz  nim  zdążył  powiedzieć

słowo,  tamten  zniknął  w  tłumie.  Nieznajomy  mówił  o  sprawach
politycznych  w  taki  sposób,  że  Chrystus  zaczął  się  zastanawiać,  czy
słusznie się domyślał, że to po prostu kapłan.

A może on jest członkiem Sanhedrynu?
Była to rada, która rozstrzygała wszelkie kwestie doktrynalne i prawne

dotyczące  Żydów,  a  także  zajmowała  się  stosunkami  między  Żydami  i
Rzymianami.

Jej członkowie byli oczywiście ludźmi wielkiej mądrości.

background image

DALSZY CIĄG NAUCZANIA JEZUSA NA GÓRZE

Chrystus wziął tabliczkę i rylec i przeniósł się na miejsce, z którego mógł
słyszeć  brata.  Prawdopodobnie  ktoś  zapytał  Jezusa  o  Prawo  i  czy  nadal
będzie ono ważne, gdy nadejdzie Królestwo Boga, bo mówił:

— Niech nikt nie myśli, że namawiam was do wyrzeczenia się Prawa i

proroctw.  Przyszedłem  tu  nie  po  to,  żeby  je  unieważnić,  lecz  by  je
wypełnić. Powiadam wam: dopóki nie przeminie niebo i ziemia, nie zmieni
się  ani  jedno  słowo,  ani  jedna  litera  Prawa.  Jeśli  złamiecie  któryś  z  jego
przepisów, choćby najmniej ważny, strzeżcie się.

— Ale grzech grzechowi nierówny, prawda? — krzyknął ktoś. — Chyba

drobny grzech nie jest tak zły jak wielki?

—  Wiecie,  że  jest  przykazanie  przeciw  zabijaniu.  Gdzie  byście

ustanowili granicę? Czy powiecie, że zabójstwo jest złe, ale pobicie kogoś
być może trochę mniej złe, a złoszczenie się na niego to zgoła nic złego?
Powiadam  wam,  że  jeśli  się  gniewacie  na  brata  czy  siostrę  —  przez  co
rozumiem każdego — nawet jeśli tylko żywicie do kogoś urazę, nie ważcie
się iść z darem do świątyni, dopóki się z tym człowiekiem nie pojednacie.
Od  tego  zacznijcie.  Nie  będę  mówił  o  małych  grzechach  i  dużych
grzechach.  W  Królestwie  Boga  nie  będzie  z  nich  oczyszczenia.  To  samo
dotyczy cudzołóstwa. Znacie przykazanie przeciw cudzołóstwu. Ono mówi:
nie czyń tego. Nie mówi: nie wolno cudzołożyć, ale myśleć o tym wolno.
Nie  wolno.  Kiedy  tylko  spoglądasz  na  kobietę,  mając  lubieżne  myśli,  w
sercu z nią cudzołożysz. Nie czyń tego. A jeśli twoje oczy wciąż tak patrzą,
wyłup je. Myślicie, że cudzołóstwo jest złe, lecz rozwód nie? Mylicie się.
Jeśli oddalisz żonę z innego powodu niż nierząd, przez ciebie popełni ona

background image

grzech  cudzołóstwa,  gdy  ponownie  wyjdzie  za  mąż.  A  jeśli  poślubisz
oddaloną,  sam  popełnisz  cudzołóstwo.  Małżeństwo  to  poważna  sprawa.
Piekło  też.  A  tam  właśnie  pójdziecie,  jeśli  sądzicie,  że  wystarczy  nie
popełniać dużych grzechów, by małe uszły wam na sucho.

—  Powiedziałeś,  mistrzu,  że  przemoc  jest  zakazana,  ale  jeśli  ktoś  nas

atakuje, chyba możemy się bronić?

— Oko za oko, ząb za ząb? O tym myślicie? Nie czyńcie tego. Jeśli ktoś

cię uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i lewy. Jeśli ktoś chce ci zabrać
ubranie, daj mu też płaszcz. Jeśli cię zmusza, byś przeszedł tysiąc kroków,
przejdź dwa tysiące. Wiecie dlaczego? Bo trzeba kochać nieprzyjaciela, oto
powód. Tak, dobrzeście usłyszeli: kochajcie nieprzyjaciół i módlcie się za
nich. Pomyślcie o waszym Ojcu w niebie i czyńcie tak jak on. On sprawia,
że  słońce  wschodzi  nad  złymi  i  nad  dobrymi,  on  zsyła  deszcz  na
sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Bo cóż z tego, że kochasz tylko tych,
którzy kochają ciebie? Tak czynią nawet celnicy. I jeśli dbasz tylko o braci i
siostry, to nie robisz więcej niż poganie. Bądźcie doskonali.

Chrystus  wszystko  skrzętnie  zapisywał,  pamiętając,  by  na  każdej

tabliczce umieścić zdanie „To są słowa Jezusa", żeby nikt nie pomyślał, że
jego.

Ktoś zapytał o rozdawanie jałmużny.
—  Dobre  pytanie  —  rzekł  Jezus.  —  Co  należy  zrobić,  gdy  się  da

jałmużnę? Milczeć. Znacie ludzi, którzy ze swej szczodrości robią wielkie
przedstawienie. Nie czyńcie tak. Niech nikt nie wie, że dajecie, ile dajecie i
na co. Niech nawet twoja lewa ręka nie wie, co czyni prawa. Twój Ojciec w
niebie  będzie  wiedział,  bez  obaw.  A  skoro  już  mówię  o  milczeniu,  to  jest
jeszcze  jedna  rzecz,  która  wymaga  dyskrecji:  modlitwa.  Nie  bądźcie  jak
owi  obłudnicy,  którzy  się  modlą  głośno,  ostentacyjnie,  żeby  każdy  sąsiad
wiedział,  jacy  są  pobożni.  Idźcie  do  izby,  zamknijcie  drzwi  i  módlcie  się
cicho, dyskretnie. Wasz Ojciec w niebie usłyszy. Słyszeliście, jak się modlą
poganie?  Paplają  i  paplają,  jakby  sam  dźwięk  ich  głosu  był  Bogu  za

background image

muzykę. Nie czyńcie jak oni. Nie potrzeba mówić Bogu, o co prosicie —
on to już wie. Oto jak się powinniście modlić: Ojcze w niebie, święte jest
imię Twoje. Twe Królestwo nadchodzi i Twoja wola spełni się na ziemi, jak
jest  spełniona  w  niebie.  Daj  nam  dzisiaj  chleba,  którego  potrzebujemy.  I
przebacz nam długi, jak my przebaczymy naszym dłużnikom. I nie pozwól,
by  zło  kusiło  nas  ponad  wytrzymałość.  Bo  Twoje  jest  Królestwo  i  moc,  i
chwała na wieki wieków. Amen.

— Mistrzu — krzyknął ktoś — jeśli, jak mówisz, nadchodzi Królestwo,

to jak powinniśmy żyć? Czy mamy jak zawsze pracować, budować domy,
wychowywać  dzieci,  płacić  podatki,  czy  może,  skoro  już  wiemy  o
Królestwie, wszystko się zmieniło?

—  Masz  rację,  przyjacielu,  wszystko  się  zmieniło.  Nie  musicie  się

martwić  o  to,  co  będziecie  jedli  czy  pili,  gdzie  będziecie  spali,  w  co  się
ubierzecie.  Popatrzcie  na  ptaki:  czy  sieją  albo  zbierają?  Czy  gromadzą
pszenicę  w  stodole?  Nic  takiego  nie  robią,  a  jednak  ich  Ojciec  w  niebie
karmi  je  codziennie.  Nie  sądzicie,  że  jesteście  warci  więcej  niż  ptaki?  I
pomyślcie,  co  daje  zmartwienie.  Czy  ktokolwiek  przedłużył  sobie  życie
choćby o godzinę, martwiąc się o nie? Pomyślcie też o odzieniu. Spójrzcie,
jakie piękne są lilie na polu. Nawet Salomon w całym swym przepychu nie
wyglądał  tak  wspaniale  jak  dzikie  kwiaty.  A  skoro  Bóg  tak  przyodziewa
polną roślinę, to czy nie myślicie, że tym bardziej zatroszczy się o was? Wy
ludzie małej wiary! Już mówiłem: nie zachowujcie się jak poganie. To oni
tak się trapią. Więc przestańcie się martwić o jutro, bo jutro samo o siebie
zadba. Wystarczą kłopoty dnia dzisiejszego.

— Co powinniśmy robić, widząc czyniącego zło? — krzyknął ktoś. —

Czy powinniśmy próbować go sprowadzić na dobrą drogę?

—  A  kimże  jesteś,  żeby  osądzać  innych?  —  odparł  Jezus.  —

Dostrzegasz  drzazgę  w  oku  sąsiada,  a  nie  zauważasz  belki  w  swoim.
Najpierw  usuń  belkę  z  własnego  oka,  wtedy  będziesz  mógł  się  zająć
wyjmowaniem drzazgi z oka sąsiada. Musicie widzieć jasno, gdy patrzycie

background image

na  to,  co  robicie.  Musicie  myśleć  i  postępować  właściwie.  Nie  dawajcie
mięsa  z  ofiar  psom  —  równie  dobrze  moglibyście  dać  naszyjnik  z  pereł
świni. Pomyślcie, co to znaczy.

— Mistrzu, skąd mamy wiedzieć, że wszystko będzie dobrze? — spytał

jakiś człowiek.

—  Proście,  a  będzie  wam  dane.  Szukajcie,  a  znajdziecie.  Pukajcie,  a

drzwi  się  otworzą.  Nie  wierzycie?  Pomyślcie:  czy  jest  taki  człowiek,
mężczyzna czy kobieta, który poproszony przez swe dziecko o chleb, da mu
kamień? Oczywiście nie. Więc jeśli wy, co do jednego grzesznicy, wiecie,
jak nakarmić dziecko, to o ileż lepiej wasz Ojciec w niebie będzie wiedział,
jak  dawać  tym,  którzy  proszą.  Niedługo  kończę,  lecz  jest  jeszcze  kilka
rzeczy, o których musicie pamiętać. Są prorocy prawdziwi i są fałszywi, a
rozróżnić  ich  można  po  tym,  jakie  przynoszą  owoce.  Czy  zbieracie
winogrona  z  ciernistego  krzaka?  Czy  szukacie  fig  wśród  ostów?
Oczywiście nie, bo złe drzewo nie może wydać dobrych owoców, a dobre
drzewo  nie  daje  złych.  Poznacie  prawdziwych  proroków  i  fałszywych
proroków po owocach, jakie przynoszą. A drzewo dające złe owoce będzie
w końcu ścięte i wrzucone w ogień. I pamiętajcie: idźcie drogą trudną, nie
łatwą.  Droga,  która  wiedzie  do  życia,  jest  trudna  i  prowadzi  przez  wąską
bramę;  droga  do  zguby  jest  łatwa,  a  brama  szeroka.  Wielu  wybiera  drogę
łatwą,  nieliczni  trudną.  Waszym  zadaniem  jest  znaleźć  drogę  trudną  i  nią
podążyć. Jeśli słuchacie moich słów i się do nich zastosujecie, będziecie jak
człowiek, który buduje dom na skale. Pada deszcz, wylewają rzeki, wiatry
wyją i biją w dom, lecz on się nie przewraca, bo ma za fundament skałę.
Jeśli jednak słuchacie moich słów i się do nich nie zastosujecie, będziecie
jak głupiec, który buduje dom na piasku. A co się dzieje, gdy przychodzi
powódź i gdy w ten dom biją wiatry? On się przewraca — i to z wielkim
hukiem.  Na  koniec  powiem  jeszcze  tylko  to:  czyńcie  innym,  co
chcielibyście, żeby oni wam czynili. To jest Prawo i to są Prorocy, to jest
wszystko, co musicie wiedzieć.

background image

Chrystus patrzył na rozchodzący się tłum i słuchał, co mówią ludzie.
— On nie jest jak uczeni w Piśmie.
— Mówi, jakby wiedział różne rzeczy.
— Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby ktoś tak mówił!
—  To  nie  jest  ględzenie  zwykłych  kaznodziejów.  Ten  człowiek  wie,  o

czym mówi.

Chrystus  myślał  o  wszystkim,  co  tego  dnia  usłyszał.  Przepisując  słowa

Jezusa  z  tabliczki  na  zwój,  zastanawiał  się  nad  tym  głęboko,  lecz  nic
nikomu nie powiedział.

background image

ŚMIERĆ JANA

Przez cały ten czas Jan Chrzciciel był zamknięty w więzieniu. Król Herod
Antypas chciał jego śmierci, ale wiedział, że Jan cieszy się popularnością, i
bał  się  reakcji  ludzi.  Żona  króla,  Herodiada  —  za  związek  z  nią  Jan  go
skrytykował — miała córkę Salome. Gdy na dworze świętowano urodziny
króla,  Salome  przed  nim  zatańczyła  i  tak  się  wszystkim  spodobała,  że
Herod  obiecał  jej  dać,  co  tylko  zechce.  Za  namową  matki  Salome
powiedziała, że chce głowy Jana Chrzciciela na tacy.

W głębi duszy Herod był przerażony, ale złożył obietnicę przy gościach i

nie mógł się z niej wycofać, natychmiast rozkazał więc katowi, by poszedł i
uciął Janowi głowę.

I tak się stało.
Zgodnie  ze  swoim  żądaniem  Salome  dostała  głowę  na  tacy  i  dała  ją

Herodiadzie.

Ciało Jana zabrali z więzienia jego uczniowie, by je pochować.

background image

NAKARMIENIE TŁUMU

Wiedząc,  jak  bardzo  Jezus  szanował  Jana,  niektórzy  z  owych  uczniów
przyszli  do  Galilei  i  powiedzieli  mu,  co  się  stało.  Jezus  chciał  być  sam,
wsiadł  więc  do  łodzi  i  popłynął.  Nikt  nie  wiedział  dokąd,  lecz  Chrystus
powiedział temu i owemu i wkrótce wieść się rozeszła. Gdy Jezus dobił do
brzegu,  w  miejscu,  które  spodziewał  się  zastać  puste,  czekała  na  niego
wielka gromada ludzi.

Zrobiło  mu  się  ich  żal,  zaczął  więc  mówić,  i  kilku,  którzy  byli  chorzy,

poczuło,  że  jego  obecność  podniosła  ich  na  duchu,  i  oznajmiło,  że
wyzdrowieli.

Był prawie wieczór i uczniowie Jezusa powiedzieli:
—  Tutaj  jest  pustkowie,  a  oni  muszą  jeść.  Niech  pójdą  i  znajdą  jakąś

wieś, gdzie będą mogli kupić jedzenie. Nie mogą tu zostać na całą noc.

— Nigdzie nie muszą chodzić — odparł Jezus.
— Co macie do jedzenia?
— Pięć bochenków chleba i dwie ryby, mistrzu. Nic więcej.
— Dajcie mi je — powiedział.
Wziął bochenki i ryby, pobłogosławił i rzekł do tłumu:
—  Widzicie,  jak  dzielę  to  jedzenie?  Zróbcie  tak  samo.  Wystarczy  dla

wszystkich.

I rzeczywiście, okazało się, że jeden miał trochę jęczmiennych placków,

drugi kilka jabłek, trzeci parę suszonych ryb, czwarty garść rodzynków —
że jest dużo jedzenia do podziału. Nikt nie pozostał głodny.

Chrystus,  który  wszystko  obserwował  i  opisywał,  zanotował  to  jako

kolejny cud.

background image

INFORMATOR I KANANEJKA

Chrystus  nie  mógł  jednak  chodzić  za  Jezusem  wszędzie.  To  by  zwracało
uwagę,  a  już  wiedział,  że  powinien  pozostać  w  cieniu.  W  związku  z  tym
poprosił jednego z uczniów, żeby mu opowiadał — oczywiście dyskretnie
— co się działo, gdy jego nie było.

— Jezusowi nie trzeba o tym mówić — dodał — ale zapisuję jego mądre

słowa  i  zadziwiające  czyny  i  bardzo  by  mi  pomogło,  gdybym  mógł  się
oprzeć na dokładnej relacji.

— Dla kogo to robisz? — spytał uczeń. — Chyba nie dla Rzymian ani

faryzeuszy czy saduceuszy?

— Nie, nie. Z myślą o Królestwie Boga. Każde królestwo ma swojego

kronikarza, inaczej skąd byśmy wiedzieli o wielkich czynach Dawida bądź
Salomona? Taką spełniam rolę: zwykłego kronikarza. Pomożesz mi?

Uczeń się zgodził i wkrótce mógł o czymś opowiedzieć.
Zdarzyło  się  to,  gdy  Jezus  podróżował  z  dala  od  Galilei,  po

nadbrzeżnym  rejonie  między  Tyrem  a  Sydonem.  Jego  sława  już  tu
najwidoczniej  dotarła,  bo  przybiegła  doń  kobieta  stamtąd,  Kananejka,
krzycząc:

— Zmiłuj się nade mną, synu Dawida!
Zwróciła się do niego w ten sposób, mimo że była poganką. Nie zrobiło

to jednak na Jezusie wielkiego wrażenia. Nie zwracał na nią uwagi, choć jej
krzyki zaczęły irytować uczniów, którzy z nim byli.

— Odpraw ją, mistrzu! — prosili.
Wtedy spojrzał na nią i rzekł:

background image

— Nie przyszedłem, żeby mówić do pogan. Jestem tu dla domu Izraela,

nie dla ciebie.

— Ale ja proszę, mistrzu! — odparła. — Moją córkę dręczy zły duch, a

ja nie mam się do kogo zwrócić. Pomóż mi, panie! — krzyknęła i padła na
kolana.

—  Czy  mam  rzucić  psom  jedzenie  przeznaczone  dla  dzieci?  —  spytał

Jezus.

Kobieta okazała się bystra.
—  Nawet  psy  mogą  jeść  okruchy,  które  spadną  ze  stołu  pana  —

odrzekła.

Ta odpowiedź mu się spodobała.
—  Twoja  wiara  uratowała  ci  córkę,  kobieto.  Idź  do  domu,  ona  jest

zdrowa.

Uczeń o tym opowiedział i Chrystus to zapisał.

background image

KOBIETA Z OLEJKIEM

Niedługo  potem  Jezus  spotkał  inną  kobietę  i  uczeń  też  o  tym  doniósł.
Zdarzyło  się  to  w  Magdali,  na  obiedzie  w  domu  faryzeusza  Szymona.
Dowiedziawszy się, że jest tam Jezus, pewna miejscowa kobieta przyniosła
mu w podarunku olejek w alabastrowym dzbanku. Gospodarz ją wpuścił, a
ona uklękła przed Jezusem i się rozpłakała. Myła mu stopy łzami, osuszała
włosami i namaszczała kosztownym olejkiem.

— Gdyby ten twój mistrz był naprawdę prorokiem, wiedziałby, co to za

kobieta  —  ona  jest  znaną  grzesznicą  —  powiedział  gospodarz  do  ucznia,
który był informatorem Chrystusa.

Jezus to usłyszał.
— Podejdź, Szymonie — rzekł. — Chcę ci zadać pytanie.
— Proszę bardzo — odparł faryzeusz.
— Przypuśćmy, że jakiemuś człowiekowi są winni pieniądze dwaj inni,

jeden  pięćset  denarów,  drugi  pięćdziesiąt.  I  przypuśćmy,  że  nie  mogą  mu
ich oddać, a on im przebacza i darowuje długi. Który z nich będzie bardziej
wdzięczny?

— Myślę, że ten, który był winien pięćset — odpowiedział Szymon.
—  Właśnie.  A  teraz  spójrz  na  tę  kobietę.  Widzisz,  co  robi?  Kiedy

przyszedłem  do  twojego  domu,  nie  zaproponowałeś  mi  wody  do  umycia
stóp, a ona je myje własnymi łzami. Nie przywitałeś mnie pocałunkiem, a
ona nie przestaje całować mi stóp, od kiedy weszła. Nie dałeś mi olejku, a
ona nie szczędzi swego, choć jest drogi. Nie bez powodu: popełniła wielkie
grzechy,  lecz  zostały  jej  przebaczone,  dlatego  kocha  tak  mocno.  Ty  nie

background image

popełniłeś  licznych  grzechów,  więc  świadomość,  że  są  przebaczone,
niewiele dla ciebie znaczy. Dlatego kochasz mnie dużo mniej.

Słowa te zadziwiły współbiesiadników, a uczeń je zapamiętał i wiernie

powtórzył  Chrystusowi,  który  wszystko  zapisał.  Kobieta  została  jedną  z
najwierniejszych zwolenniczek Jezusa.

background image

NIEZNAJOMY MÓWI O PRAWDZIE I HISTORII

Chrystus nigdy nie wiedział, kiedy nieznajomy się pojawi. Teraz przyszedł
późną nocą. Zza okna rozległ się jego cichy głos:

— Chrystusie, chodź i opowiedz mi, co się działo.
Chrystus zebrał zwoje i na palcach wyszedł z domu. Nieznajomy skinął

na  niego  i  poprowadził  go  za  miasto,  na  tonący  w  ciemnościach  stok
wzgórza, gdzie mogli swobodnie rozmawiać.

Chrystus mówił o wszystkim, co Jezus robił od czasu kazania na górze, a

nieznajomy słuchał w milczeniu.

—  Doskonale  —  powiedział,  gdy  Chrystus  skończył.  —  Świetnie  to

robisz. Skąd wiedziałeś o wydarzeniach w Tyrze i Sydonie? Chyba cię tam
nie było.

—  Poprosiłem  jednego  z  jego  uczniów,  żeby  mnie  informował.  Jezus

oczywiście nic o tym nie wie. Chyba tak można?

— Ty naprawdę masz talent.
—  Dziękuję,  panie.  Gdybym  znał  powód  twych  dociekań,  mógłbym  to

robić lepiej, w sposób bardziej przemyślany. Jesteś z Sanhedrynu?

— Tak myślisz? A co twoim zdaniem robi Sanhedryn?
— Rozstrzyga najważniejsze kwestie prawne i doktrynalne. Zajmuje się

też podatkami i sprawami administracyjnymi, i... i tak dalej. Naturalnie nie
uważam, że jest po prostu urzędem, choć urzędy też są ludziom niezbędne...

— A co powiedziałeś uczniowi, który jest twoim informatorem?
— Powiedziałem, że piszę kronikę Królestwa Boga i że on, ten uczeń,

będzie mi pomagał w wielkim zadaniu.

background image

—  Bardzo  dobre  wyjaśnienie.  Mogłoby  też  od  biedy  posłużyć  za

odpowiedź  na  twoje  pytanie.  Pomagając  mi,  pomagasz  pisać  tę  kronikę.
Lecz jest coś jeszcze, o czym nie wszyscy powinni wiedzieć: pisząc o tym,
co  minęło,  przyczyniamy  się  do  kształtowania  tego,  co  przyjdzie.
Nadchodzą ciemne dni, burzliwe czasy; jeśli droga do Królestwa ma zostać
otwarta,  my,  którzy  wiemy,  musimy  być  gotowi  uczynić  z  historii
służebnicę przyszłych pokoleń, a nie ich władczynię. Co być powinno lepiej
służy Królestwu niż co było. Z pewnością to rozumiesz.

—  Rozumiem  —  powiedział  Chrystus.  —  Jeśli  przeczytasz  zwoje,

panie...

—  Przeczytam  je  bardzo  uważnie,  z  poczuciem  wdzięczności  za  twoją

bezinteresowność  i  odwagę.  —  Nieznajomy  schował  zwoje  pod  płaszcz  i
wstał.  —  Jest  czas  i  są  rzeczy  ponad  czasem.  Historia  należy  do  czasu,
prawda  leży  ponad  nim.  Pisząc  o  rzeczach,  jakimi  powinny  były  być,
wprowadzasz prawdę do historii. Jesteś słowem Boga.

— Kiedy znów przyjdziesz? — spytał Chrystus.
— Przyjdę, gdy będę potrzebny. Wtedy porozmawiamy o twoim bracie.

— Po chwili nieznajomy zniknął w ciemnościach.

Chrystus długo jeszcze siedział, marznąc na wietrze, i myślał o tym, co

powiedział  tamten.  Słowa  „my,  którzy  wiemy"  należały  do  najbardziej
ekscytujących,  jakie  kiedykolwiek  słyszał.  Zaczął  się  zastanawiać,  czy
słusznie  sądził,  że  nieznajomy  jest  z  Sanhedrynu.  On  co  prawda  nie
zaprzeczył,  ale  miał  wiadomości  i  poglądy,  jakich  nie  miał  żaden  znawca
Prawa czy rabbi, których Chrystus kiedykolwiek słyszał.

Co więcej, myśląc o tym, Chrystus zdał sobie sprawę, że nieznajomy nie

przypomina  nikogo,  z  kim  miał  do  tej  pory  do  czynienia.  Jego  słowa  tak
wyraźnie się różniły od tego, co czytał w Torze czy słyszał w synagodze, że
zaczął się zastanawiać, czy jest on w ogóle Żydem. Nieznajomy doskonale
mówił po aramejsku, lecz biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, można

background image

było  dojść  do  wniosku,  że  jest  poganinem,  kto  wie  czy  nie  greckim
filozofem z Aten bądź Aleksandrii.

Chrystus wrócił do domu i położył się do łóżka, ciesząc się nieśmiało z

własnej  zdolności  przewidywania.  Bo  czyż  nie  rozmawiał  z  Jezusem  na
pustyni  o  potrzebie  włączenia  pogan  do  wielkiej  organizacji,  która
urzeczywistni Królestwo Boga?

background image

„KIM WEDŁUG WAS JESTEM?"

W  owym  czasie  zaczęły  docierać  do  króla  Heroda  wieści  o  człowieku,
który wędruje po kraju, uzdrawia chorych i głosi przepowiednie. Niektórzy
mówili,  że  Jan  Chrzciciel  zmartwychwstał.  Heroda  to  irytowało,  choć
doskonale wiedział, że Jan nie żyje, bo przecież sam kazał go uśmiercić i
podarował Salome jego głowę na tacy. Potem zaczęły krążyć inne plotki: że
nowym kaznodzieją jest Eliasz, który po stuleciach wrócił do Izraela; że to
ten  lub  ów  prorok,  przybyły,  żeby  napominać  Żydów  i  przepowiadać
katastrofę.

Zaniepokojony Herod ogłosił, że chętnie się z owym kaznodzieją spotka.

Choć do spotkania nie doszło, Chrystus zanotował to jako dowód, że jego
brat staje się coraz bardziej znany.

Z  tego,  co  mówił  informator,  wynikało  jednak  jasno,  że  rosnąca  sława

nie sprawiała Jezusowi radości. Pewnego razu uzdrowił w rejonie Dekapolu
głuchego, który się jąkał, i zabronił jego przyjaciołom o tym mówić, lecz ci
powiedzieli,  komu  się  tylko  dało.  Kiedy  indziej,  w  Betsaidzie,  przywrócił
wzrok  ślepcowi  i  kazał  mu  iść  prosto  do  domu,  ale  wieść  o  tym  też  się
rozniosła. W Cezarei Filipowej szedł z uczniami, a oni rozmawiali o tym,
że ma tylu zwolenników.

— Ludzie mówią, że kim jestem? — spytał.
— Niektórzy, że Eliaszem — odparł jeden.
— Że zmartwychwstałym Janem Chrzcicielem — rzekł drugi.
—  Wymieniają  różne  imiona  —  powiedział  trzeci  —  przeważnie

proroków. Na przykład Jeremiasza.

— A według was kim jestem?

background image

— Mesjaszem — powiedział Piotr.
— Tak myślicie? Hm, lepiej trzymajcie język za zębami. Nie chcę o tym

słyszeć, rozumiecie?

Chrystus  nie  wiedział,  jak  ma  to  zapisać  dla  Greka.  Był  w  rozterce.

Najpierw  zanotował  słowa  informatora,  potem  je  wymazał  i  próbował
zredagować  notatkę  zgodnie  z  tym,  co  nieznajomy  mówił  o  prawdzie  i
historii,  lecz  to  go  wprawiło  w  jeszcze  większe  zakłopotanie,  jakby  nagle
rozum przestał mu być posłuszny.

Wreszcie  jednak  się  zdecydował  i  zapisał  to,  co  mu  powiedział

informator, aż do słów Piotra. Potem przyszła mu do głowy pewna myśl i
dopisał  coś  jeszcze.  Wiedząc,  jak  bardzo  Jezus  ceni  Piotra,  napisał,  że  go
pochwalił  za  to,  iż  dostrzegł  coś,  co  mógł  wyjawić  tylko  jego  Ojciec  w
niebie,  a  następnie,  posłużywszy  się  kalamburem  opartym  na  imieniu
Piotra, dodał, że jest on skałą, na której on, Jezus, zbuduje swój Kościół, i
że będzie on miał tak mocną podstawę, że go nie pokonają bramy piekieł.
Na koniec Chrystus napisał, że Jezus obiecał dać Piotrowi klucze do nieba.

Skończył i zadrżał. Czy to nie bezczelność kazać Jezusowi wypowiadać

przedstawione  mu  na  pustyni  własne  myśli  o  potrzebie  stworzenia
organizacji,  która  urzeczywistni  Królestwo  na  ziemi?  Przecież  Jezus  ten
pomysł  wyszydził.  W  tym  momencie  Chrystus  przypomniał  sobie,  co
powiedział  nieznajomy:  że  pisząc  w  ten  sposób,  wprowadza  prawdę  do
historii,  stawiają  ponad  czasem,  czyniąc  z  niej  służebnicę  przyszłych
pokoleń, a nie ich władczynię.

Poczuł się podniesiony na duchu.

background image

FARYZEUSZE I SADUCEUSZE

Jezus  kontynuował  swą  misję  —  przemawiał,  głosił  kazania,  ilustrował
nauki  przypowieściami  —  a  Chrystus  większość  notował,  pozwalając,
gdzie  tylko  się  dało,  by  jego  rylcem  kierowała  ponadczasowa  prawda.
Pewnych  wypowiedzi,  które  wywoływały  wielkie  poruszenie  wśród
uczniów i tłumów przychodzących do Jezusa, gdziekolwiek się pojawił, nie
mógł  jednak  ani  pominąć,  ani  przeinaczyć,  ponieważ  wszyscy  je  znali  i
wielu o nich rozmawiało, więc by to zauważono.

Dużo  wypowiedzi  dotyczyło  dzieci  i  rodziny;  niektóre  dotknęły

Chrystusa do żywego. Pewnego razu, w drodze do Kafarnaum, uczniowie
się  kłócili.  Jezus  słyszał  podniesione  głosy,  lecz  szedł  osobno,  więc  nie
wiedział, o co chodziło.

Gdy weszli do domu, w którym mieli się zatrzymać, zapytał:
— O co się kłóciliście po drodze?
Umilkli, bo się poczuli zakłopotani. W końcu któryś powiedział:
— Dyskutowaliśmy o tym, który z nas jest najważniejszy, mistrzu.
— Coś takiego! Podejdźcie bliżej.
Gdy stanęli przed nim, Jezus podniósł do góry małe dziecko, które było

w domu.

—  Kto  chce  być  pierwszy,  musi  być  ostatni  spośród  wszystkich  i

wszystkim  służyć.  Jeśli  się  nie  zmienicie  i  nie  będziecie  jak  małe  dzieci,
nigdy nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego. Kto się stanie pokorny jak
to dziecko, w niebie będzie najważniejszy. A kto przyjmuje takie dziecko w
imię moje, mnie przyjmuje.

background image

Kiedy  indziej  Jezus  się  zatrzymał  i  usiadł,  a  ludzie  zaczęli  przynosić

małe dzieci, by je pobłogosławił.

— Nie teraz! — napominali ich uczniowie.
— Odejdźcie! Mistrz odpoczywa.
Jezus się rozzłościł.
— Nie mówcie tak do tych dobrych ludzi — rzekł.
— Niech przyniosą dzieci. Bo dla kogo jest Królestwo Boga, jeśli nie dla

nich?

Uczniowie  stanęli  z  boku,  a  ludzie  przynosili  dzieci  i  Jezus  je

błogosławił, brał w ramiona i całował.

Zwracając się do uczniów i rodziców, powiedział:
—  Jeśli  chodzi  o  Królestwo,  to  wszyscy  powinniście  być  jak  małe

dzieci, bo inaczej nigdy do niego nie wejdziecie. Uważajcie więc. Dla tego,
kto utrudnia któremuś z tych dzieci spotkanie ze mną, lepiej by było, gdyby
został wrzucony w głębinę morską z kamieniem młyńskim u szyi.

Chrystus notował słowa Jezusa, podziwiając ich siłę i obrazowość, lecz

ubolewając nad kryjącą się w nich myślą, bo jeśli naprawdę tylko dzieci by
wpuszczono do Królestwa, to cóż byłyby warte takie cechy dorosłych, jak
odpowiedzialność,  przezorność  i  mądrość?  Przecież  Królestwo  też  by  ich
potrzebowało.

Innym  razem  kilku  faryzeuszy  próbowało  wystawić  Jezusa  na  próbę,

zadając  mu  pytanie  na  temat  rozwodu.  Jezus  mówił  o  tym  w  kazaniu  na
górze, a oni uważali, że w jego wypowiedzi była sprzeczność.

— Czy rozwód jest zgodny z Prawem? — spytali.
—  Nie  czytaliście  Pisma?  —  odparł  Jezus.  —  Nie  pamiętacie,  że  Pan

Bóg  uczynił  Adama  i  Ewę  mężczyzną  i  kobietą  i  ogłosił,  że  mężczyzna
powinien opuścić ojca i matkę i połączyć się z żoną i że oboje powinni stać
się  jednym  ciałem?  Zapomnieliście  o  tym?  Nikt  nie  powinien  rozłączać
tego, co Bóg złączył.

background image

—  Tak?  Czemu  więc  Mojżesz  mówił  o  liście  rozwodowym?  Nie

mówiłby, gdyby Bóg zabronił rozwodu.

— Teraz Bóg to toleruje, ale czy ustanowił rozwód w Edenie? Czy był

on wtedy potrzebny? Nie. Mężczyzna i kobieta zostali stworzeni, aby żyć
razem  w  doskonałej  harmonii.  Rozwód  stał  się  konieczny  dopiero  po
pojawieniu się grzechu. A kiedy nadejdzie Królestwo i mężczyźni i kobiety
znów będą żyli w doskonałej harmonii, rozwód nie będzie potrzebny.

Próbowali  zaskoczyć  Jezusa  również  saduceusze.  Nie  wierzyli  w

zmartwychwstanie  i  życie  pozagrobowe  i  sądzili,  że  uda  im  się  go
pognębić, jeśli zadadzą pytanie na ten temat.

—  Gdy  mężczyzna  umiera  bezpotomnie,  zgodnie  ze  zwyczajem  jego

brat  powinien  poślubić  wdowę  i  spłodzić  zań  dzieci,  czyż  nie  tak?  —
zapytał jeden.

— To prawda — odparł Jezus.
— Przypuśćmy zatem, że jest siedmiu braci. Pierwszy się żeni i umiera

bezpotomnie,  więc  wdowa  poślubia  drugiego.  Sytuacja  się  powtarza:  mąż
umiera  bezpotomnie,  ona  wychodzi  za  kolejnego,  i  tak  aż  do  siódmego
brata.  Wreszcie  umiera  i  ona.  Kiedy  umarli  zmartwychwstaną,  czyją  więc
będzie żoną? Poślubiła przecież wszystkich braci.

—  Błądzicie  —  rzekł  Jezus.  —  Nie  znacie  Pisma  i  nie  znacie  potęgi

Boga.  Kiedy  umarli  zmartwychwstaną,  nie  będą  poślubieni  ani  nie  będą
zawierać  małżeństw.  Będą  żyli  jak  aniołowie.  I  zapomnieliście,  co
powiedział  Bóg  Mojżeszowi,  gdy  mówił  z  płonącego  krzaka.  Oto  jego
słowa: „Jestem Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba". Czy
użyłby czasu teraźniejszego, gdyby nie żyli? On nie jest Bogiem umarłych,
tylko Bogiem żywych.

Saduceusze zamilkli jak niepyszni.

background image

JEZUS I RODZINA

Choć Jezus bronił małżeństwa i dzieci, niewiele mówił w obronie rodziny
czy  spokojnego,  szczęśliwego  życia.  Pewnego  razu  powiedział  ludziom,
którzy chcieli z nim pójść:

— Jeśli nie nienawidzicie ojca i matki, braci i sióstr, żony i dzieci, nigdy

nie zostaniecie moimi uczniami.

Chrystus przypomniał sobie wtedy, co zrobił Jezus, kiedy się dowiedział,

że przyszli do niego matka, bracia i siostry: nie przyjął ich i oznajmił, że nie
ma  rodziny  oprócz  tych,  którzy  spełniają  wolę  Boga.  Słowa  brata  o
nienawiści  do  rodziny  zmartwiły  Chrystusa;  byłby  ich  nie  zapisał,  lecz
słyszało je zbyt wiele ludzi.

Kiedy  indziej  Jezus  opowiedział  historię,  która  jeszcze  bardziej

poruszyła Chrystusa.

— Pewien człowiek miał dwóch synów, jeden był spokojny i grzeczny,

drugi  rozhukany  i  nieposłuszny.  I  ów  nieposłuszny  rzekł  kiedyś:  „Ojcze,
skoro i tak zamierzasz podzielić majątek między nas, daj mi moją część od
razu".  Ojciec  tak  zrobił  i  ten  syn  wyjechał  do  innego  kraju  i  trwonił
pieniądze na pijaństwo, hazard i rozpustę, aż nie zostało mu nic.

Później w kraju, gdzie mieszkał, nastał głód, a on popadł w wielką biedę

i  się  wynajął  na  świniopasa.  Był  taki  głodny,  że  z  radością  jadłby  plewy,
którymi karmiono świnie. Zrozpaczony, pomyślał o domu i powiedział sam
do  siebie:  „Tam  ojciec  zatrudnia  robotników  i  każdy  ma  tyle  chleba,  ile
potrzebuje,  a  nawet  więcej,  a  ja  tu  przymieram  głodem.  Wrócę,  wyznam
winę i poproszę o przebaczenie i żeby mnie ojciec przyjął jako robotnika".

background image

Ruszył  więc  w  drogę  do  domu,  a  gdy  ojciec  usłyszał,  że  wraca,  serce

wypełniła mu litość i pospieszył za miasto, żeby go powitać. Objął syna i
ucałował,  a  ten  rzekł:  „Ojcze,  zgrzeszyłem  przeciwko  niebu  i  przeciwko
tobie, nie zasługuję na to, by mnie zwano twoim synem. Pozwól mi tylko
zostać u ciebie robotnikiem".

Ojciec  powiedział  jednak  sługom:  „Przynieście  mojemu  synowi

najlepszą  szatę  i  sandały,  szybko!  I  przygotujcie  ucztę  —  wszystko  co
najlepsze  —  bo  syn  mój  kochany  był  martwy,  ale  oto  znów  żyje  i  się
odnalazł!".

Gdy  drugi  syn,  ów  spokojny  i  grzeczny,  usłyszał  zgiełk  przygotowań  i

zobaczył, co się dzieje, rzekł do ojca: „Czemu szykujesz dla niego ucztę? Ja
zawsze  jestem  w  domu,  nigdy  nie  byłem  ci  nieposłuszny,  jednak  nie
wydałeś  dla  mnie  uczty.  Mój  brat  odszedł,  nie  myśląc  o  reszcie  rodziny,
roztrwonił wszystkie pieniądze, nikt go nie obchodzi".

„Zawsze  byłeś  w  domu,  synu  —  odparł  ojciec.  —  Wszystko,  co  mam,

jest twoje. Gdy jednak ktoś wraca z daleka, rzeczą słuszną i właściwą jest
przygotować  uroczystą  ucztę.  Twój  brat  był  martwy,  lecz  znów  żyje;
zaginął, lecz się odnalazł".

Kiedy Chrystus usłyszał tę historię, poczuł się jak obnażony na oczach

tłumu. Nie zdawał sobie sprawy, że brat go zauważył, lecz nie mogło być
inaczej, skoro go tak dotkliwie upokorzył.

background image

TRUDNE HISTORIE

Niedługo  potem  Jezus  opowiedział  historię,  która  też  się  wydała
Chrystusowi  krzywdząca.  I  nie  był  on  jedynym  słuchaczem,  który  tak  ją
odebrał,  a  wielu  nie  mogło  jej  w  ogóle  zrozumieć  i  potem  o  niej
dyskutowali. Ktoś zapytał Jezusa, jakie będzie Królestwo, a on powiedział:

— Jak gospodarz, który wczesnym rankiem poszedł nająć robotników do

winnicy. Umówił się z nimi na zwyczajową dniówkę i przystąpili do pracy.
Gdy  kilka  godzin  później  szedł  przez  targowisko  i  zobaczył  kilku  innych
stojących  bezczynnie,  rzekł  do  nich:  „Chcecie  pracować?  Idźcie  do  mojej
winnicy, a ja wam uczciwie zapłacę". Poszli, a on ruszył dalej. W południe
też  tamtędy  przechodził,  i  po  południu  znowu,  i  jak  tylko  ujrzał
bezczynnych mężczyzn, mówił im to samo.

Kiedy  koło  piątej  szedł  przez  targowisko  jeszcze  raz  i  znów  zobaczył

kilku, zapytał: „Czemu stoicie bezczynnie cały dzień?".

„Nikt nas nie wynajął" — odparli. Więc ich wynajął, na takich samych

warunkach jak tamtych.

Gdy  nadszedł  wieczór,  rzekł  do  nadzorcy:  „Niech  przyjdą  po  zapłatę,

najpierw ostatni, a potem kolejno aż do pierwszego".

Kiedy  przyszli  ci,  których  zatrudnił  o  piątej,  zapłacił  każdemu  za  cały

dzień, tak samo zapłacił też pozostałym. Ci, których najął rankiem, sarkali,
a jeden rzekł: „Oni pracowali tylko godzinę, a dajesz im tyle co nam, choć
pracowaliśmy w spiekocie i cały dzień".

„Przyjacielu — odparł gospodarz — zgodziłeś się na dniówkę za dzień

pracy i tyle dostałeś. Bierz swój zarobek i idź. Czy nie mam prawa robić ze

background image

swoją własnością, co zechcę? Postanowiłem być dobry. Czy powinno cię to
złościć?".

Jeszcze  trudniejsza  do  zrozumienia  była  inna  historia  opowiedziana

przez  Jezusa,  ale  Chrystus  ją  zapisał,  bo  miał  nadzieję,  że  potrafi  ją
wytłumaczyć nieznajomy.

—  Pewien  bogaty  gospodarz  miał  nadzorcę,  który  się  zajmował  jego

interesami, lecz doszły go słuchy, że ów człowiek źle się z tego wywiązuje.
Wezwał go więc i powiedział: „Słyszałem o tobie rzeczy, które mi się nie
podobają. Zamierzam cię zwolnić, lecz najpierw chcę dokładnie wiedzieć,
ile kto jest mi winien".

„Co  robić?  —  zastanawiał  się  nadzorca.  —  Do  pracy  w  polu  nie  mam

siły,  a  błagać  się  wstydzę...  ".  I  obmyślił  plan,  dzięki  któremu  po  stracie
pracy mieli się o niego zatroszczyć inni.

Wzywał po kolei wszystkich dłużników gospodarza. Pierwszego zapytał:

„Ile jesteś winien mojemu pracodawcy?". Ten odpowiedział: „Sto dzbanów
oliwy". „Siadaj więc tu zaraz, weź swoje rozliczenie i napisz pięćdziesiąt".

„Ile jesteś winien?" — spytał następnego. „Sto korców pszenicy". „Masz

tu rozliczenie i przerób sto na osiemdziesiąt".

Tak samo postąpił z resztą dłużników. I co powiedział jego pan, gdy się

o tym dowiedział? Nigdy się nie domyślicie. Oto pochwalił nieuczciwego
nadzorcę za spryt.

Chrystus  pomyślał,  że  Jezus  chce  chyba  owymi  historiami  oznajmić

rzecz  straszną:  iż  miłość  Boga  jest  arbitralna  i  niezasłużona,  niemal  jak
wygrana  na  loterii.  Z  tego  radykalnego  przekonania  musiało  również
wypływać  przyjazne  nastawienie  Jezusa  do  celników  i  prostytutek  oraz
innych  niemiłych  postaci.  Wyglądało  na  to,  że  wszystkim,  co  jest
powszechnie uznawane za cnotę, naprawdę gardzi.

Pewnego  razu  opowiedział  o  faryzeuszu  i  celniku,  którzy  poszli  razem

do  świątyni,  żeby  się  pomodlić.  Faryzeusz  wzniósł  oczy  do  nieba  i  rzekł:
„Boże,  dziękuje  ci  za  to,  że  nie  jestem  jak  inni,  jak  złodziej,  fałszerz  czy

background image

oszust, ani jak ten tu celnik. Poszczę dwa razy na tydzień, rozdaję dziesiątą
część zarobku". Celnik nie odważył się patrzeć w górę; spuścił oczy, bił się
w piersi i mówił: „Błagam cię, Boże, miej litość dla mnie grzesznika". I to
on, a nie ten drugi, wejdzie do Królestwa — powiedział Jezus.

To  się  musiało  podobać.  Prostych  ludzi  cieszyły  opowieści  o

mężczyznach  i  kobietach  jak  oni,  którzy  odnieśli  niezasłużony  sukces.
Chrystus  się  jednak  martwił  i  niecierpliwie  czekał  na  spotkanie  z
nieznajomym, żeby mu to wyjaśnił.

background image

NIEZNAJOMY PRZEOBRAŻONY, NADCHODZI PRZEŁOM

Nie  czekał  długo.  Pewnego  wieczoru  szedł  brzegiem  jeziora  Genezaret,
myśląc,  że  nikogo  nie  ma  w  pobliżu,  i  nagle  spostrzegł  obok  siebie
nieznajomego.

Zaskoczony powiedział:
—  Nie  zauważyłem  cię,  panie!  Wybacz,  że  cię  nie  przywitałem.

Myślami byłem gdzie indziej. Czy długo idziesz przy mnie?

— Zawsze jestem blisko ciebie — odrzekł nieznajomy.
Wyrównali krok i poszli dalej razem.
— Kiedyśmy się ostatnio widzieli — odezwał się Chrystus — obiecałeś,

że przy następnej okazji porozmawiamy o moim bracie.

— Rozmawiajmy. Jaka go czeka przyszłość, jak sądzisz?
— Przyszłość... nie wiem, panie. On często wywołuje niechęć. Boję się,

że  jeśli  nie  będzie  ostrożny,  może  go  czekać  los  Jana  Chrzciciela  albo
rozjątrzy Rzymian jak zeloci.

— A czy jest ostrożny?
—  Nie.  Powiedziałbym,  że  jest  lekkomyślny.  Jego  zdaniem  Królestwo

Boga jest bardzo blisko i ostrożność, rozwaga nie mają sensu.

— Jego zdaniem, powiadasz? Więc uważasz, że nie ma racji? Że to tylko

jego przypuszczenie, być może mylne?

— Niezupełnie. Sądzę, że co innego akcentujemy. Ja oczywiście wierzę,

że Królestwo nadejdzie, lecz on myśli, że przyjdzie bez ostrzeżenia, bo Bóg
jest popędliwy i apodyktyczny. W tym tkwi sedno sprawy — rzekł Chrystus
i opowiedział nieznajomemu przypowieści, które go zaniepokoiły.

Wysłuchawszy go, nieznajomy spytał:

background image

— A ty? Co ty myślisz o Bogu?
—  Myślę,  że  jest  sprawiedliwy.  Cnoty  muszą  mieć  jakiś  wpływ  na  to,

czy  spotka  nas  nagroda  czy  kara,  bo  inaczej  po  cóż  mielibyśmy  być
szlachetni?  To,  co  mówi  Prawo,  co  mówią  Prorocy,  nie  miałoby  wtedy
sensu, byłoby nielogiczne.

— Wyobrażam sobie, jak cię to dręczy.
Przez jakiś czas szli, milcząc.
— Oprócz tego — odezwał się Chrystus — jest jeszcze sprawa pogan.
Przerwał,  ciekaw  reakcji  towarzysza.  Jeśli,  jak  przypuszczał,  był

Grekiem, powinno go to zainteresować.

— Mów dalej — powiedział tylko tamten.
—  Otóż  Jezus  głosi  kazania  jedynie  Żydom.  Pogan  nazwał  psami.

Zapisałem to w zwoju, który ci ostatnio dałem.

— Pamiętam. Ale ty się z tym nie zgadzasz?
Chrystus zdawał sobie sprawę, że jeśli ten człowiek przyszedł, żeby go

prowokować  do  ostrych  słów,  to  mógł  to  robić  właśnie  w  ten  sposób,  za
pomocą takich pytań.

— W tym wypadku też myślę, panie — powiedział, ważąc słowa — że

to  kwestia  rozłożenia  akcentów.  Wiem,  że  Żydzi  są  ukochanym  narodem
Boga — tak mówi Pismo. Jednak Bóg stworzył też pogan i są wśród nich
ludzie  dobrzy  i  źli.  Jakąkolwiek  postać  przyjmie  Królestwo,  z  pewnością
będzie  nową  dyspensą  i  nie  powinniśmy  się  dziwić,  pamiętając  o
nieskończonym miłosierdziu i sprawiedliwości Boga, jeśli się okaże, iż jego
miłość  obejmuje  również  pogan...  To  wszystko  jednak  wciąż  pozostaje
tajemnicą  i  mogę  się  mylić.  Chciałbym,  panie,  żebyś  mi  wyjawił  prawdę.
Jak powiedziałeś, ona leży poza czasem, lecz brak mi wiedzy i patrzę jak
przez mgłę.

— Chodź ze mną — rzekł nieznajomy i poprowadził Chrystusa na stok

wzgórza, do miejsca jasno oświetlonego przez zachodzące słońce. Od jego
białej szaty bił oślepiający blask.

background image

— Pytałem o twego brata, bo wyraźnie widać, że świat czeka przełom i z

tego  powodu  obaj  będziecie  w  przyszłości  pamiętani  jak  teraz  Mojżesz  i
Eliasz.  My,  ty  i  ja,  musimy  sprawić,  by  w  relacjach  z  tych  dni  stosowną
wagę  miała  cudowność  zachodzących  wydarzeń,  na  przykład  głosu,  który
doszedł cię z chmury w czasie jego chrztu.

— Pamiętam, że usłyszałeś o tym od mojej matki... Ale czy wiedziałeś,

że powiedziałem Jezusowi, że głos mówił o nim?

— Właśnie dlatego, drogi Chrystusie, jesteś idealnym kronikarzem tych

wydarzeń, i dlatego twoje imię będzie się cieszyć taką samą sławą jak jego.
Wiesz,  jak  przedstawić  opowieść,  żeby  jasno  i  zrozumiale  ukazać  jej
prawdziwy sens. A kiedy przystąpisz do układania historii tego, co się teraz
dzieje  na  świecie,  do  opisu  wydarzeń  dodasz  ich  ukryte,  duchowe
znaczenia. Gdy spojrzysz na opowieść tak, jak Bóg patrzy na czas, potrafisz
pokazać  Jezusa  przekonująco  zapowiadającego  uczniom  przyszłe
wydarzenia, o których, z punktu widzenia historii, nie wiedział.

—  Od  kiedy  mi  powiedziałeś  o  różnicy  między  prawdą  a  historią,

zawsze się staram, żeby pierwsza objaśniała drugą.

— I on jest historią, a ty prawdą, lecz ty jako prawda wiesz więcej niż

historia,  więc  będziesz  musiał  być  mądrzejszy  od  niego.  Będziesz  musiał
wychodzić  poza  czas  i  widzieć  konieczność  istnienia  rzeczy,  które  ci
wewnątrz czasu uważają za przykre czy wstrętne. Będziesz musiał patrzeć,
drogi  Chrystusie,  oczami  Boga  i  aniołów.  Ujrzysz  cienie  i  ciemności,  bez
których  światło  nie  miałoby  blasku.  Będziesz  potrzebował  odwagi  i
stanowczości, będziesz potrzebował swych wszystkich sił. Czy jesteś na to
gotów?

— Tak, panie, jestem.
— Zatem niedługo znów się spotkamy. A teraz zamknij oczy i śpij.
Chrystusa ogarnęło nieprzeparte zmęczenie, więc się położył na ziemi i

zasnął. Gdy się obudził, było ciemno, a on czuł, że miał najdziwniejszy sen
w  życiu.  Ten  sen  wyjaśnił  mu  jednak  tajemnicę:  teraz  wiedział,  że

background image

nieznajomy nie był ani zwykłym nauczycielem, ani członkiem Sanhedrynu,
ani greckim filozofem — że w ogóle nie był istotą ludzką. Mógł być tylko
aniołem.

W  pamięci  zachował  jego  obraz,  białą  szatę,  od  której  bił  oślepiający

blask, i postanowił, że płynącą zeń prawdę wprowadzi do historii brata.

background image

JEZUS DYSKUTUJE Z UCZONYM W PRAWIE.

MIŁOSIERNY SAMARYTANIN

Chrystus  na  ogół  trzymał  się  od  Jezusa  z  daleka,  gdyż  mógł  polegać  na
słowach informatora. Miał do swego szpiega zaufanie, bo od czasu do czasu
sprawdzał  jego  relacje,  pytając  innych,  co  Jezus  powiedział  tu  czy  zrobił
ówdzie, i zawsze się okazywało, że były one absolutnie dokładne.

Gdy  wiedział,  że  Jezus  ma  zamiar  głosić  kazanie  w  jakimś  mieście,

niekiedy tam szedł, by je usłyszeć na własne uszy, lecz zawsze starał się nie
zwracać na siebie uwagi i stał gdzieś z tyłu. Pewnego razu był świadkiem,
jak  Jezusowi  zadawał  pytania  uczony  w  Prawie.  Znawcy  Prawa  lubili
wypróbowywać  swe  umiejętności  na  Jezusie,  a  on  radził  sobie  z
większością  z  nich,  Chrystus  jednak  uważał,  że  wielekroć  robił  to
nieuczciwie.  Kiedy,  jak  to  często  bywało,  opowiedział  przypowieść,
wprowadzał  do  dyskusji  elementy  spoza  Prawa.  Przekonywanie  ludzi  za
pomocą manipulowania ich uczuciami bardzo ułatwiało zdobycie przewagi
w dyskusji, lecz pytanie dotyczące Prawa pozostawało bez odpowiedzi.

Tym razem uczony w Prawie zapytał:
— Nauczycielu, co muszę robić, żeby otrzymać życie wieczne?
Chrystus słuchał uważnie odpowiedzi Jezusa.
— Znasz Prawo, tak? Więc powiedz, co ono mówi.
— Musisz kochać Pana Boga całym sercem, całą duszą, ze wszystkich

sił i całym umysłem. I musisz kochać bliźniego jak siebie samego.

— Właśnie, o to chodzi. Znasz Prawo. Rób tak, a będziesz żył.

background image

Tamten jednak, jak na uczonego w Prawie przystało, chciał się wykazać

dociekliwością.

— Uhm... A kto to jest bliźni?
Jezus opowiedział więc historię.
— Pewien człowiek, Żyd jak i wy, szedł kiedyś z Jerozolimy do Jerycha.

W  połowie  wędrówki  napadli  nań  rabusie,  odarli  go  z  odzienia,  ograbili,
pobili i półżywego zostawili na skraju drogi.

Choć  niebezpieczna,  jest  to  droga  często  uczęszczana,  więc  wkrótce

nadszedł  kapłan.  Rzucił  okiem  na  zakrwawionego  mężczyznę,  odwrócił
wzrok  i  nie  zatrzymawszy  się,  poszedł  dalej.  Potem  nadszedł  lewita.  On
także wolał się w nic nie mieszać i tylko przyspieszył kroku.

Następny  był  Samarytanin.  Zobaczył  rannego,  zatrzymał  się,  polał  mu

rany winem, żeby je odkazić, i oliwą dla uśmierzenia bólu. Potem wsadził
go  na  swego  osła  i  zawiózł  do  gospody.  Właścicielowi  gospody  dał
pieniądze,  żeby  się  zaopiekował  rannym,  i  rzekł:  „Jeśli  będziesz  musiał
wydać  więcej,  zapisz  to  na  mój  rachunek.  Zapłacę,  jak  będę  tędy  szedł
następnym razem".

Na  twoje  pytanie  odpowiem  pytaniem:  Który  z  tych  trzech  ludzi  —

kapłan, lewita czy Samarytanin — był dla obrabowanego bliźnim?

Uczony w Prawie mógł odpowiedzieć tylko w jeden sposób:
— Ten, który mu pomógł.
— I to jest wszystko, co musisz wiedzieć. Idź i czyń tak samo.
Gdy  Chrystus  to  zapisywał,  czuł,  że  choć  posłużenie  się  nią  jest

nieuczciwe,  ludzie  będą  pamiętać  tę  opowieść  znacznie  dłużej  niż  ścisłą
definicję bliźniego.

background image

MARIA I MARTA

Któregoś dnia Jezusa i kilku jego uczniów zaprosiły na posiłek dwie siostry,
jedna miała na imię Maria, druga Marta. Informator Chrystusa opowiedział
mu,  co  się  tego  wieczoru  zdarzyło.  Jezus  mówił,  Maria  siedziała  wśród
słuchających, Marta zaś przygotowywała jedzenie.

W pewnej chwili Marta przyszła i zganiła Marię:
— Pozwoliłaś, by chleb się spalił! Spójrz! Prosiłam, żebyś uważała, a ty

o  wszystkim  zapomniałaś!  Nie  potrafię  robić  trzech  albo  czterech  rzeczy
jednocześnie.

— Chleb jest mniej ważny od tego — odparła Maria. — Słucham słów

mistrza.  On  będzie  tu  tylko  przez  jeden  wieczór.  Chleb  możemy  jeść
zawsze.

— Co o tym myślisz, mistrzu? — spytała Marta. — Czy nie powinna mi

pomóc, skoro o to prosiłam? Dziś jest nas tu wiele. Nie zdołam wszystkiego
zrobić sama.

— Mario — powiedział Jezus — możesz wysłuchać moich słów później,

bo są inni, którzy je zapamiętają, ale jeśli spaliłaś chleb, nikt go nie może
zjeść. Idź i pomóż siostrze.

Chrystus  wiedział,  że  będzie  to  kolejne  z  powiedzeń  Jezusa  lepszych

jako prawda niż jako historia.

background image

CHRYSTUS I PROSTYTUTKA

W  owych  nielicznych  razach,  gdy  Chrystus  znajdował  się  blisko  Jezusa,
robił, co mógł, żeby się z nim nie zetknąć, ale niekiedy ktoś go pytał, kim
jest,  co  robi,  czy  jest  jednym  z  uczniów.  Radził  sobie  z  takimi  pytaniami
bez trudu, przyjmując postawę łagodnej uprzejmości i życzliwości i starając
się  nie  rzucać  w  oczy.  Prawdę  mówiąc,  właściwie  nie  przyciągał  uwagi,
jednak jak każdy mężczyzna, czasem łaknął towarzystwa.

Kiedyś w mieście, gdzie Jezus wcześniej nigdy nie był, a jego uczniów

prawie nie znano, Chrystus wdał się w rozmowę z pewną kobietą. Była to
jedna  z  prostytutek,  które  Jezus  przyjął,  ale  która  nie  poszła  z  innymi  na
obiad. Gdy ujrzała Chrystusa samego, zapytała:

— Czy chciałbyś przyjść do mnie?
Wiedział, jaka to kobieta i że nikt ich nie zobaczy, i się zgodził. Poszedł

za nią do jej domu, wszedł do środka i czekał, a ona sprawdzała w drugiej
izbie, czy dzieci śpią.

Zapaliła  lampę  i  na  niego  spojrzała,  i  w  jej  oczach  pojawiło  się

zdumienie.

—  Wybacz,  mistrzu!  —  powiedziała.  —  Na  ulicy  było  ciemno  i  nie

widziałam twojej twarzy.

— Nie jestem Jezusem, tylko jego bratem — odparł Chrystus.
— Wyglądasz jak on. Czy masz do mnie sprawę?
Milczał,  ale  ona  zrozumiała  i  zaprosiła  go  do  łóżka.  Sprawa  została

szybko  załatwiona  i  Chrystus  poczuł  potrzebę  wyjaśnienia,  dlaczego
pozwolił się zaprosić.

background image

—  Mój  brat  twierdzi,  że  grzesznicy  łatwiej  uzyskają  przebaczenie  niż

sprawiedliwi. Nie grzeszyłem dużo, może nie dość, żeby dostąpić Bożego
przebaczenia.

— Przyszedłeś do mnie nie dlatego, że cię skusiłam, tylko z pobożności?

Gdyby tacy byli wszyscy mężczyźni, niewiele bym zarobiła.

— Oczywiście miałem na to ochotę, inaczej nie mógłbym iść z tobą do

łóżka.

— Powiesz o tym bratu?
— Rzadko z nim rozmawiam. Nigdy mnie nie słuchał.
— To gorzkie słowa.
—  Nie  jestem  rozgoryczony.  Kocham  brata.  Stoi  przed  nim  wielkie

zadanie  i  chciałbym  być  mu  bardziej  pomocny.  Jeśli  sprawiam  wrażenie
przygnębionego, to może dlatego, że wiem, jak wiele mi brakuje do tego,
żeby być jak on.

— Chcesz być taki jak on?
— Niczego bardziej nie pragnę. On wszystko robi z pasją, ja kalkuluję.

Ja widzę dalej, potrafię przewidzieć skutki tego, nad czym on się w ogóle
nie  zastanawia,  ale  on  wszystko  robi  całym  sobą,  a  ja  zawsze  się  przed
czymś powstrzymuję — przez ostrożność, rozwagę albo dlatego, że zamiast
uczestniczyć, wolę obserwować i rejestrować.

—  Jeśli  się  wyzbędziesz  ostrożności,  możesz  się  dać  ponieść  pasji  jak

on.

— Nie. Jedni przestrzegają wszelkich zasad i są niezłomnie uczciwi, bo

się  boją,  że  burza  namiętności  by  ich  zmiotła,  inni  trzymają  się  zasad  z
obawy,  że  namiętność  nie  istnieje  i  że  gdyby  sobie  dali  więcej  swobody,
zostaliby tam, gdzie są, głupi i śmieszni, a to byłoby dla nich najtrudniejsze
do  zniesienia.  Życie  według  żelaznych  zasad  pozwala  im  udawać  przed
samymi  sobą,  że  obronić  się  przed  wielkimi  namiętnościami  można  tylko
olbrzymim  wysiłkiem.  Wiem,  że  jestem  jednym  z  nich.  Nic  na  to  nie
poradzę.

background image

— Dobrze, że chociaż wiesz.
—  Gdyby  chciał  o  tym  mówić  mój  brat,  usłyszelibyśmy  niedającą  się

zapomnieć opowieść. Mnie stać tylko na opis.

— Opis to też coś.
— Owszem, coś, ale niewiele.
— Więc zazdrościsz bratu?
— Podziwiam go, kocham, pragnę jego aprobaty. Ale rodzina mało dla

niego znaczy, często to mówi. Gdybym zniknął, on by tego nie zauważył;
gdybym  umarł,  wcale  by  się  nie  przejął.  Wciąż  o  nim  myślę,  on  o  mnie
nigdy. Kocham go i ta miłość sprawia mi cierpienie. Czasem czuję się przy
nim jak zjawa; jakby tylko on był realny, a ja urojony. Ale zazdrościć? Czy
mu zazdroszczę miłości i podziwu, którymi chętnie obdarza go tak wielu?
Nie.  Naprawdę  uważam,  że  na  to  wszystko  zasługuje.  Chcę  mu  służyć...
nie, wierzę, że mu służę, w sposób, o którym się nigdy nie dowie.

— Czy tak samo było za czasów waszej młodości?
— On popadał w kłopoty, ja go z nich wyciągałem. Wstawiałem się za

nim,  sprytnymi  sztuczkami  albo  celnymi  powiedzeniami  odwracałem
uwagę  dorosłych.  Nigdy  mi  nie  okazał  wdzięczności,  uważał  za  rzecz
oczywistą, że go wybawię z opresji. Ja się tym nie przejmowałem. Byłem
szczęśliwy, mogąc mu służyć. Jestem szczęśliwy, mogąc mu służyć.

—  Gdybyś  był  bardziej  do  niego  podobny,  nie  mógłbyś  mu  służyć  tak

dobrze.

— Mógłbym lepiej służyć innym.
Wówczas kobieta zapytała:
— Panie, czy jestem grzesznicą?
— Tak. Ale mój brat by powiedział, że twoje grzechy są odpuszczone.
— A ty też tak uważasz?
— Myślę, że to prawda.
— Czy zrobisz więc coś dla mnie, panie? — spytała, rozchyliła szatę i

pokazała  mu  pierś  pokrytą  rakowatymi  wrzodami.  —  Jeśli  wierzysz,  że

background image

moje grzechy są odpuszczone, ulecz mnie, proszę.

Chrystus odwrócił głowę, a potem spojrzał na kobietę i powiedział:
— Twoje grzechy są odpuszczone.
— Czy ja też muszę w to wierzyć?
— Tak. Muszę ja i musisz ty.
— Powiedz mi to jeszcze raz.
— Twoje grzechy są odpuszczone. Naprawdę.
— Skąd mam to wiedzieć?
— Musisz uwierzyć.
— A jak uwierzę, zostanę uleczona?
— Tak.
— Uwierzę, jeśli ty uwierzysz, panie.
— Ja wierzę.
— Powiedz jeszcze raz.
— Już powiedziałem... No, dobrze: twoje grzechy są odpuszczone.
— Mimo to nie jestem uleczona — powiedziała i zasłoniła pierś.
— A ja nie jestem swoim bratem — rzekł Chrystus. — Czy ci tego nie

mówiłem?  Dlaczego  prosiłaś,  żebym  cię  uleczył,  skoro  wiedziałaś,  że  nie
jestem Jezusem? Czy twierdziłem, że potrafię cię uleczyć? Powiedziałem:
twoje  grzechy  są  odpuszczone.  Jeśli  gdy  to  usłyszałaś,  zabrakło  ci  wiary,
sama sobie jesteś winna.

Kobieta odwróciła się twarzą do ściany i zakryła sobie głowę.
Chrystus opuścił jej dom.
Było mu wstyd.
Poszedł za miasto, wspiął się na wzgórze i wśród skał zaczął się modlić

o przebaczenie własnych grzechów.

Trochę płakał.
Bał się, że może przyjść anioł, i przez całą noc pozostawał w ukryciu.

background image

DZIEWCZĘTA ROZSĄDNE I NIEROZSĄDNE

Zbliżał  się  czas  Paschy  i  ludzie  słuchający  Jezusa  znów  czuli  potrzebę
zadawania pytań o Królestwo. Kiedy nadejdzie? Skąd się o tym dowiedzą?
Jak się mają przygotować?

— Będzie jak w opowieści — rzekł. — Zaczynało się wesele i dziesięć

dziewcząt  wzięło  lampy  i  wyszło  panu  młodemu  na  spotkanie,  żeby  go
powitać.  Pięć  wzięło  tylko  lampy,  bez  oliwy  na  zapas,  pozostałe,  trochę
mądrzejsze, zabrały butelki z oliwą.

Pan  młody  się  spóźniał,  czas  mijał,  dziewczęta  ogarnęła  senność  i

zamknęły oczy.

O północy rozległ się krzyk: „Idzie! Pan młody już tu jest!".
Dziewczęta  się  obudziły  i  sprawdziły  lampy.  I  co  się  okazało?

Nierozsądne zauważyły, że oliwa się kończy.

„Dajcie nam trochę oliwy — powiedziały do pozostałych. — Widzicie,

lampy nam gasną".

Dwie  spośród  przewidujących  podzieliły  się  oliwą  z  dwiema

nierozsądnymi  i  wszystkie  cztery  zostały  wpuszczone  na  przyjęcie.  Dwie
rozsądne  odmówiły  i  pan  młody  ich  nie  wpuścił,  podobnie  jak  dwóch
innych nierozsądnych.

Piąta  dziewczyna  rozsądna  powiedziała:  „Panie,  każda  z  nas  przyszła

świętować  na  twoim  weselu.  Jeśli  nie  wpuścisz  wszystkich,  zostanę  tu  z
siostrami, nawet gdy się wypali ostatnia kropla oliwy".

I  przez  wzgląd  na  nią  pan  młody  otworzył  drzwi  i  wpuścił  wszystkie.

Powiedzcie  teraz,  gdzie  było  Królestwo  Niebieskie.  W  domu  pana
młodego?  Tak  myślicie?  Nie,  ono  było  na  zewnątrz,  w  ciemnościach,  z

background image

dziewczyną rozsądną i jej siostrami, nawet gdy się wypaliła ostatnia kropla
oliwy.

Chrystus  zapisał  każde  słowo,  ale  postanowił,  że  później  tę  opowieść

poprawi.

background image

NIEZNAJOMY MÓWI O ABRAHAMIE I IZAAKU

Kiedy  anioł  znów  się  zjawił,  Chrystus  był  w  Jerychu,  dokąd  się  udał  za
Jezusem  i  jego  uczniami,  którzy  szli  do  Jerozolimy,  na  Paschę.  Jezus
zatrzymał się w domu jednego z uczniów, Chrystus w pobliskiej gospodzie.
O północy Chrystus wyszedł do wygódki. Już miał wracać, gdy poczuł na
ramieniu czyjąś rękę. Od razu wiedział, kto to.

—  Wiele  rzeczy  się  teraz  dzieje  —  rzekł  nieznajomy.  —  Musimy

porozmawiać o czymś ważnym. Chodźmy do twojej izby.

Gdy weszli, Chrystus zapalił lampę i zebrał zapisane zwoje.
— Co robisz, panie, ze zwojami? — spytał.
— Zabieram je w bardzo bezpieczne miejsce.
— Czy jeszcze je zobaczę? Powinienem poprawić zapisy zgodnie z tym,

czego się nauczyłem o prawdzie i historii.

—  Nie  martw  się,  będzie  po  temu  okazja.  A  teraz  mów  o  bracie.  W

jakim jest nastroju, zbliżając się do Jerozolimy?

—  Sprawia  wrażenie  spokojnego  i  pewnego  siebie,  panie.  Nie  sądzę,

żeby się coś zmieniło.

— Czy mówi, czego się tam spodziewa?
— Tylko że bardzo szybko nadejdzie Królestwo. Może wtedy, kiedy on

będzie w świątyni.

— A uczniowie? Twój informator? Czy nadal jest blisko Jezusa?
— Uważam, że nigdy nie był bliżej. Nie jest najbliższy ani ulubiony —

Jezus  największym  zaufaniem  darzy  Piotra,  Jakuba  i  Jana  —  ale  ma
bezpieczne  miejsce  wśród  uczniów  średniej  rangi.  Jego  relacje  są
wyczerpujące i godne zaufania, sprawdziłem to.

background image

— Trzeba pomyśleć o jakiejś nagrodzie dla niego, ale teraz chcę z tobą

porozmawiać o czymś trudnym.

— Słucham, panie.
—  Obaj  wiemy,  że  aby  Królestwo  się  rozwijało,  niezbędna  jest  grupa

mężczyzn,  a  także  kobiet,  zarówno  Żydów,  jak  i  pogan,  wiernych
wyznawców pod przewodnictwem ludzi mających autorytet i mądrych. Ów
Kościół  —  możemy  to  nazwać  Kościołem  —  będzie  potrzebował  ludzi  o
nadzwyczajnych zdolnościach organizacyjnych i wielkiej bystrości umysłu,
którzy obmyślą i będą rozwijać strukturę grupy oraz sformułują spajającą ją
doktrynę.  Są  tacy  ludzie,  czekają  w  gotowości.  Kościół  nie  będzie
pozbawiony organizacji i doktryny.

Przypomnij sobie jednak, drogi Chrystusie, historię Abrahama i Izaaka.

Bóg wystawia swój lud na ciężkie próby. Ilu byłoby dziś gotowych postąpić
jak Abraham, poświęcić syna, bo Pan tak kazał? Ilu byłoby takich jak Izaak,
gotowych dać sobie związać ręce, położyć się na ołtarzu i spokojnie czekać
na nóż, w przekonaniu, że to jest słuszne?

— Ja byłbym gotów — natychmiast powiedział Chrystus. — Gdyby Bóg

tak  chciał,  zrobiłbym  to.  Gdyby  to  było  dla  dobra  Królestwa,  tak,  też.
Gdyby dla dobra mojego brata — tak, tak.

Mówił  z  entuzjazmem,  ponieważ  wiedział,  że  dałoby  mu  to  szansę

odpokutowania  za  nieuleczenie  kobiety  chorej  na  raka.  To  w  nim  było  za
mało wiary, nie w niej. Rozmawiał z nią ostro i nadal czuł wstyd.

— Jesteś oddany bratu — rzekł nieznajomy.
— Tak. Cokolwiek robię, wszystko jest dla niego, choć o tym nie wie.

Kształtuję historię, żeby sławić jego imię.

—  Nie  zapominaj,  co  ci  powiedziałem,  gdy  rozmawialiśmy  pierwszy

raz: że twoje imię będzie świecić równie wielkim blaskiem jak jego.

— Nie myślę o tym.
— Wiem, ale świadomość, że myślą inni i nie szczędzą wysiłków, by tak

się stało, może dodawać otuchy.

background image

— Inni? Czy jest ktoś oprócz ciebie, panie?
—  Cała  rzesza.  I  to  się  ziści,  bądź  pewien.  Pozwól,  że  zanim  pójdę,

zapytam  jeszcze  raz:  Czy  rozumiesz,  że  może  być  konieczna  śmierć
jednego człowieka, by mogło żyć wielu?

—  Nie,  nie  rozumiem,  ale  się  z  tym  godzę.  Jeśli  to  jest  wola  Boga,

akceptuję ją, choć nie sposób jej pojąć. Opowieść nie mówi, czy Abraham i
Izaak rozumieli, co mieli zrobić, ale zrobili to bez wahania.

—  Zapamiętaj  swoje  słowa  —  powiedział  anioł.  —  Spotkamy  się  w

Jerozolimie.

Nim odszedł ze zwojami, pocałował Chrystusa w czoło.

background image

JEZUS WJEŻDŻA DO JEROZOLIMY

Następnego  dnia  Jezus  i  uczniowie  przygotowywali  się  do  wyjazdu  do
Jerozolimy.  Na  wieść  o  tym  wiele  ludzi  przyszło,  żeby  go  zobaczyć  w
drodze  do  miasta  i  powitać  —  tak  już  był  sławny.  Od  pewnego  czasu
słyszeli  o  nim  oczywiście  kapłani  i  uczeni  w  Piśmie,  i  nie  wiedzieli,  jak
mają  zareagować.  To  było  trudne:  Czy  powinni  go  poprzeć  i  liczyć  na
wzrost  własnej  popularności,  kosztem  niepewności  co  do  jego  dalszych
czynów, czy może potępić, ryzykując oburzenie zwolenników, których miał
tak wielu?

Postanowili  go  pilnie  obserwować  i  gdzie  się  tylko  da,  wystawiać  na

próbę.

Gdy  Jezus  z  uczniami  przybył  do  Betfage  w  pobliżu  miejsca  zwanego

Górą Oliwną, kazał im się zatrzymać na odpoczynek. Dwóch wysłał, żeby
mu poszukali zwierzęcia do jazdy, bo był zmęczony.

Udało im się znaleźć jedynie źrebię osła, a gdy jego właściciel usłyszał,

komu jest potrzebne, odmówił przyjęcia zapłaty.

Uczniowie nakryli osiołka swoimi płaszczami i Jezus wjechał na nim do

Jerozolimy.  Ulice  były  pełne  ludzi.  Jedni  przyszli  z  ciekawości,  żeby  go
zobaczyć,  inni  pragnęli  go  powitać.  Chrystus  stał  w  tłumie  i  obserwował.
Zauważył, że kilka osób ucięło gałęzie palmowe i nimi machało; w myślach
już  układał  opis  tej  sceny.  Jezus  był  spokojny,  wrzawa  nie  robiła  na  nim
wrażenia. Słyszał wykrzykiwane pytania, lecz na nie nie odpowiadał.

— Czy będziesz tu nauczał, mistrzu?
— Czy będziesz uzdrawiał?
— Co zamierzasz robić, panie?

background image

— Czy pójdziesz do świątyni?
— Czy przybyłeś, żeby przemówić do kapłanów?
— Czy będziesz walczył z Rzymianami?
— Uleczysz mi syna, mistrzu?
Uczniowie utorowali mu drogę do domu, w którym miał się zatrzymać, i

niebawem tłum się rozproszył.

background image

KAPŁANI PODDAJĄ JEZUSA PRÓBIE

Kapłani  byli  jednak  zdecydowani  wystawić  go  na  próbę  i  wkrótce
nadarzyła się do tego okazja. Robili to trzykrotnie i za każdym razem Jezus
ich zbijał z tropu.

Pierwszy raz zadali mu pytanie:
—  Nauczasz,  uzdrawiasz,  wypędzasz  złe  duchy  —  kto  cię  do  tego

upoważnił? Kto ci pozwolił chodzić tu i tam i wzbudzać takie poruszenie?

—  Powiem  wam  —  odrzekł  —  jeśli  odpowiecie  na  moje  pytanie:  Czy

Janowa moc chrzczenia pochodziła z nieba, czy z ziemi?

Nie  wiedzieli,  co  odpowiedzieć.  Stanęli  z  boku  i  zaczęli  dyskutować:

Jeśli  powiemy,  że  z  nieba,  on  spyta,  czemu  w  takim  razie  w  nią  nie
wierzyliśmy. Jeśli zaś powiemy, że była człowiecza, rozgniewamy tłum, dla
którego Jan to wielki prorok.

—  Trudno  nam  się  zdecydować  —  odparli  w  końcu.  —  Nie  potrafimy

odpowiedzieć.

— Będziecie więc musieli obejść się bez mojej odpowiedzi.
Następna próba dotyczyła odwiecznego problemu — podatków.
—  Jesteś  uczciwym  człowiekiem,  nauczycielu  —  powiedzieli  —

wszyscy to widzimy. Nikt nie wątpi w twą szczerość i bezstronność; nikogo
nie wyróżniasz, nikomu nie starasz się przypodobać. Mamy więc pewność,
że  szczerze  nam  odpowiesz  na  takie  oto  pytanie:  Czy  płacenie  podatków
jest zgodne z Prawem?

Mieli  na  myśli  Prawo  Mojżeszowe  i  spodziewali  się,  że  zmuszą  go  do

powiedzenia czegoś, czym się narazi Rzymianom.

On jednak rzekł:

background image

— Pokażcie mi jedną z monet, którymi płacicie podatki.
Ktoś podał mu monetę, a on spojrzał na nią i powiedział:
— Jest na niej wizerunek. Czyj? I czyje pod nim imię?
— Oczywiście cezara — odparli.
— Macie zatem odpowiedź. Jeśli cezara, to mu ją oddajcie. Bogu dajcie

rzeczy boskie.

Gdy próbowali zastawić pułapkę po raz trzeci, chodziło o przestępstwo,

za  które  groziła  kara  śmierci.  Tak  się  złożyło,  że  uczeni  w  Piśmie  i
faryzeusze  zajmowali  się  sprawą  kobiety  przyłapanej  na  cudzołóstwie.
Pomyśleli, że zdołają zmusić Jezusa, by się domagał jej ukamienowania, co
było karą zgodną z ich Prawem, i mieli nadzieję, że napyta sobie tym biedy.

Znaleźli go w pobliżu świątyni, przyprowadzili kobietę, postawili przed

nim i powiedzieli:

—  Nauczycielu,  ona  popełniła  cudzołóstwo  —  złapano  ją  na  gorącym

uczynku!  Mojżesz  każe  nam  taką  kobietę  ukamienować.  Co  ty  na  to?
Mamy to zrobić?

Jezus siedział na kamieniu, pochylony, i pisał coś palcem na ziemi. Nie

zwracał na nich uwagi.

— Co powinniśmy zrobić, nauczycielu? — spytali jeszcze raz. — Mamy

ją ukamienować, jak mówi Mojżesz?

On wciąż milczał i pisał.
— Nie wiemy, co zrobić! — ciągnęli. — Ty nam możesz powiedzieć. Na

pewno potrafisz znaleźć rozwiązanie. Czy powinna zostać ukamienowana?
Jak myślisz?

Jezus podniósł głowę i otrzepał dłonie.
—  Jeśli  jest  wśród  was  taki,  który  nigdy  nie  popełnił  grzechu,  niech

rzuci pierwszy kamień — rzekł.

I znów się pochylił i dalej pisał.
Uczeni  w  Piśmie  i  faryzeusze  odeszli  jeden  po  drugim,  szemrząc.  Gdy

Jezus został sam z kobietą, powiedział:

background image

— Dokąd poszli? I w końcu żaden cię nie potępił?
— Żaden, panie — odparła.
— W takim razie ty też lepiej idź. Ja cię nie potępię. Nie grzesz jednak

więcej.

Chrystus usłyszał o tym od ucznia, który był jego informatorem, i zaraz

pospieszył  na  tamto  miejsce,  żeby  zobaczyć,  co  Jezus  napisał  na  ziemi.
Wiatr zdmuchnął słowa i nic nie było widać, lecz niedaleko ktoś namazał
błotem  na  murze  świątyni  JEZUS  KRÓL.  Napis  zasechł  w  słońcu  i
Chrystus go szybko zdrapał, żeby czasem brat nie miał kłopotów.

background image

JEZUS SIĘ ZŁOŚCI NA FARYZEUSZY

Niedługo  potem  coś  wywołało  w  Jezusie  gniew  na  faryzeuszy.  Już
wcześniej  obserwował,  jak  się  zachowują,  jak  się  odnoszą  do  prostych
ludzi,  jak  się  wywyższają.  Zapytany,  czy  ludzie  powinni  postępować  jak
faryzeusze, odrzekł:

—  Nauczają  w  imię  Mojżesza,  prawda?  A  wy  znacie  Prawo

Mojżeszowe.  Słuchajcie  więc,  co  mówią  uczeni  w  Piśmie  i  faryzeusze,  i
jeśli  to  się  zgadza  z  Prawem  Mojżeszowym,  bądźcie  posłuszni.  Czyńcie
jednak, co mówią, nie co czynią, ponieważ wszyscy są hipokrytami.

Jakże  oni  się  chełpią!  Uwielbiają  zajmować  honorowe  miejsca  na

przyjęciach  i  w  synagodze,  uwielbiają  słowa  uszanowania  kierowane  do
nich na targowisku. Pysznią się poprawnością ubioru, starając się każdym
szczegółem  zwrócić  uwagę  na  swą  pobożność.  Sprzyjają  przesądom  i
lekceważą  prawdziwą  wiarę,  płaszczą  się  przed  znanymi  ludźmi  i  chwalą
przyjaźnią  z  wpływowymi  osobistościami.  Czyż  nie  mówiłem  wam  wiele
razy,  jakim  złem  jest  myślenie,  że  im  wyżej  człowiek  wśród  ludzi,  tym
bliżej ma do Boga?

Biada  wam,  uczeni  w  Piśmie  i  faryzeusze.  Bez  końca  rozważacie

najdrobniejsze  szczegóły  Prawa,  lecz  nie  zwracacie  uwagi  na  sprawy  tak
ważne,  jak  sprawiedliwość,  litość  i  wiara,  godzicie  się,  by  poszły  w
zapomnienie. Odcedzacie z wina komary, lecz nie zauważacie stojącego w
nim wielbłąda.

Biada 

wam 

wszystkim, 

obłudnicy. 

Głosicie 

skromność 

i

wstrzemięźliwość,  lecz  pławicie  się  w  luksusie;  jesteście  jak  człowiek,

background image

który proponuje gościom wino w złotym kielichu wypolerowanym tylko z
wierzchu, gdy wnętrze jest pełne brudu i osadu.

Biada  wam  wszystkim  razem  i  każdemu  z  osobna.  Jesteście  jak

pobielony grobowiec, imponująca lśniąca budowla bez skazy — lecz co jest
w środku? Kości i łachmany, i wszelkie plugastwo.

Wy żmije, wy plemię wężowe! Prześladujecie niewinnych, zaszczuwacie

na  śmierć  najmądrzejszych  i  najbardziej  prawych.  I  wy  uważacie,  że  uda
wam się uniknąć piekła?

O,  Jerozolimo,  jakże  nieszczęśliwym  jesteś  miastem.  Przychodzą  do

ciebie  prorocy,  a  ty  ich  kamienujesz.  Chciałbym  zebrać  wszystkie  twoje
dzieci,  jak  kura  gromadzi  pod  skrzydłami  pisklęta!  Czy  mi  jednak
pozwolisz?  Nie,  to  niemożliwe.  Spójrz,  jak  zasmucasz  tych,  którzy  cię
kochają!

Wieść o tych gniewnych słowach szybko się rozeszła.
Chrystus  z  trudem  nadążał  z  czytaniem  relacji  o  przemowach  brata.

Coraz  częściej  widział  nabazgrane  na  murach,  wydrapane  w  korze  drzew
słowa JEZUS KRÓL.

background image

JEZUS I WYMIENIAJĄCY PIENIĄDZE

Następne wydarzenie nie dotyczyło tylko słów. Wiele z tego, co się działo
w  świątyni,  miało  związek  z  kupowaniem  i  sprzedawaniem,  na  przykład
chcący złożyć ofiarę mogli kupić gołębie, bydlęta i owce. Ponieważ jednak
do  świątyni  przybywali  ludzie  z  wielu  miejsc,  zarówno  bliskich,  jak  i
odległych,  niektórzy  nie  mieli  lokalnej  waluty  i  dlatego  byli  tam  też
wymieniający pieniądze — znający kurs wymiany i gotowi sprzedać kwoty
potrzebne do kupienia zwierząt na ofiarę. Pewnego dnia Jezus poszedł do
świątyni i pod wpływem rosnącego w nim gniewu na uczonych w Piśmie i
kapłanów  stracił  cierpliwość  i  nie  mogąc  znieść  całej  owej  jarmarcznej
krzątaniny, poprzewracał stoły wymieniających pieniądze i handlarzy.

Porozrzucał je dookoła, wziął bat i wypędził zwierzęta, krzycząc:
—  To  powinien  być  dom  modlitwy,  a  co  tu  widać?  Jaskinię  rabusiów!

Zabierajcie swoje pieniądze i swoje handlowanie gdzie indziej, zostawcie to
miejsce Bogu i jego ludowi!

Przybiegła  straż  świątynna  i  próbowała  przywrócić  porządek,  ale  tłum

był zbyt podekscytowany, żeby jej słuchać. Niektórzy pospiesznie zbierali z
podłogi  toczące  się  w  różne  strony  monety,  których  nie  zdążyli  podnieść
właściciele.  W  zamieszaniu  strażnicy  nie  zauważyli  Jezusa  i  nie  udało  im
się go aresztować.

background image

KAPŁANI SIĘ ZASTANAWIAJĄ, CO ZROBIĆ Z JEZUSEM

Kapłani i personel świątynny naturalnie wiedzieli o tym wszystkim. Zebrali
się w domu arcykapłana Kajfasza, żeby uradzić, jak mają postąpić.

—  Będziemy  go  musieli  w  jakiś  sposób  unieszkodliwić  —  powiedział

jeden.

— Aresztować? Zabić? Wygnać?
—  Ale  on  jest  taki  popularny.  Jeśli  wystąpimy  przeciwko  niemu,  lud

tego nie poprze.

— Lud jest zmienny. Można nim kierować.
— Czyżby? Nie bardzo nam się to udaje. Wszyscy są za Jezusem.
—  To  się  może  w  jednej  chwili  zmienić,  wystarczy  stosowna

prowokacja...

— Wciąż nie wiem, co on zrobił złego.
—  Co  złego?  Wywołał  zamieszki  w  świątyni.  Wprawił  ludzi  w

niezdrowe  podniecenie.  Nawet  jeśli  ty  tego  nie  wiesz,  na  pewno  wiedzą
Rzymianie.

—  Nie  rozumiem,  czego  on  chce.  Może  się  uspokoi,  jak  mu

zaproponujemy wysokie stanowisko?

—  Głosi  nadejście  Królestwa  Boga.  Nie  sądzę,  żeby  się  go  udało

przekupić pensją i spokojnym urzędem.

—  Jest  człowiekiem  wielkiej  prawości  —  mówcie,  co  chcecie,  to

musicie przyznać.

— Widzieliście hasło, które oni wszędzie mażą — „Jezus Król"?
— Gdybyśmy zdołali przekonać Rzymian, że to zagraża porządkowi...
— Nie myślicie, że jest zelotą? Może to mu dostarcza motywacji?

background image

—  Na  pewno  o  nim  wiedzą.  Musimy  działać,  zanim  oni  przystąpią  do

działania.

— W czasie święta nic nie możemy zrobić.
—  Potrzebny  nam  jest  szpieg  w  jego  obozie.  Gdybyśmy  wiedzieli,  co

zamierza...

—  To  niemożliwe.  Jego  zwolennicy  są  fanatykami,  nigdy  by  go  nie

zdradzili.

— Trzeba temu położyć kres. Musimy szybko coś zrobić. Za długo miał

inicjatywę w swoich rękach.

Kajfasz im nie przerywał, wszystkiego słuchał i czuł niepokój.

background image

CHRYSTUS I JEGO INFORMATOR

Chrystus  zatrzymał  się  w  gospodzie  na  skraju  miasta.  Tego  wieczoru  jadł
kolację ze swym informatorem, który mu opowiadał o zajściu w świątyni.
Już  wcześniej  słyszał  pogłoski  o  tym,  co  się  wydarzyło,  i  niecierpliwie
czekał na ich potwierdzenie, więc teraz jadł i pisał na tabliczce.

—  Jezus  jest  chyba  coraz  bardziej  rozgniewany  —  powiedział.  —  Nie

wiesz dlaczego? Czy rozmawiał o tym z którymś z was?

—  Nie,  ale  Piotr  jest  pewien,  że  Jezusowi  grozi  niebezpieczeństwo,  i

martwi się, że jego mistrza aresztują przed nadejściem Królestwa. Co by się
stało,  gdyby  Jezus  się  znalazł  w  więzieniu?  Czy  wszystkie  bramy  i
wszystkie  kraty  by  się  otworzyły?  Najprawdopodobniej.  Ale  Piotr  się
niepokoi, to pewne.

— Jezus też?
—  Tego  nie  powiedział,  ale  wszyscy  się  denerwują.  Nie  wiemy,  co

zrobią  Rzymianie.  I  te  tłumy  —  teraz  są  wszyscy  za  Jezusem,  lecz
atmosfera jest napięta, to widać. Są za bardzo podnieceni. Chcą Królestwa
natychmiast, a jeśli...

Zawahał się.
—  Jeśli  co?  —  spytał  Chrystus.  —  Jeśli  Królestwo  nie  przyjdzie?  To

chciałeś powiedzieć?

— Oczywiście, że nie. W Królestwo nikt nie wątpi. Ale coś takiego jak

dziś  rano  w  świątyni...  Czasem  bym  chciał,  żebyśmy  byli  z  powrotem  w
Galilei.

— Jak to przyjmują inni uczniowie?

background image

— Denerwują się, jak mówiłem. Gdyby mistrz tak się teraz nie złościł,

wszyscy byśmy byli spokojniejsi. Zachowuje się, jakby się rwał do walki.

— Przecież powiedział, że jeśli ktoś nas uderzy, powinniśmy nadstawić

drugi policzek.

—  Powiedział  również,  że  przyszedł  nie  po  to,  żeby  przynieść  pokój,

tylko miecz.

— Kiedy tak powiedział?
— W Kafarnaum, niedługo po tym, jak się do nas przyłączył Mateusz.

Jezus mówił, co mamy robić, gdy idziemy nauczać. Rzekł: „Nie myślcie, że
przyszedłem,  żeby  przynieść  na  ziemię  pokój.  Nie  przyszedłem,  żeby
przynieść  pokój,  tylko  miecz.  Przyszedłem  skłócić  syna  z  ojcem,  córkę  z
matką, synową z teściową; nieprzyjaciółmi będą wam członkowie rodziny".

Chrystus zapisał to tak, jak mówił apostoł.
— To brzmi jak coś w rodzaju deklaracji. Czy powiedział coś jeszcze?
— Powiedział: „Kto znajdzie życie, straci je, a kto straci życie z mojego

powodu, znajdzie je". Teraz niektórzy z nas znów myślą o tych słowach.

background image

NIEZNAJOMY MÓWI CHRYSTUSOWI O JEGO ROLI

Informator  się  pożegnał  i  pospieszył  do  towarzyszy.  Chrystus  poszedł  do
izby, przepisał jego słowa na zwój, a potem ukląkł, bo chciał się pomodlić o
siłę, żeby mógł wytrzymać czekającą go próbę.

Ledwie  zaczął  się  modlić,  rozległo  się  pukanie  do  drzwi.  Chrystus

wiedział, że to anioł. Wstał i go wpuścił.

Anioł przywitał go pocałunkiem.
— Jestem gotów, panie — rzekł Chrystus. — Czy to już tej nocy?
— Zdążymy jeszcze porozmawiać. Usiądź i napij się wina.
Chrystus nalał sobie trochę wina i nalał też aniołowi, bo wiedział, że z

Abrahamem i Sarą aniołowie jedli i pili.

— Panie, ponieważ już niedługo mnie tu nie będzie, odpowiedz, proszę,

na pytanie, które ci nieraz zadawałem: Kim jesteś i skąd przychodzisz?

— Myślałem, że już sobie ufamy.
— Złożyłem swoje życie w twoje ręce. W zamian proszę o tak niewiele.
— Brak ci wiary, nie po raz pierwszy.
— Jeśli o tym wiesz, panie, to wiesz także, jak bardzo tego żałowałem.

Oddałbym  wszystko,  żeby  móc  cofnąć  czas.  Czyż  jednak  nie  zrobiłem  z
wiarą tego, o co mnie prosiłeś? Czy nie sporządziłem zgodnego z prawdą
zapisu  czynów  i  słów  brata?  A  czy  teraz  się  nie  zgodziłem  spełnić  roli,  o
której  mi  powiedziałeś  poprzednim  razem?  Jestem  gotów  spełnić  rolę
Izaaka. Jestem gotów oddać życie za Królestwo i odpokutować za czas, gdy
moja wiara była potrzebna, lecz zawiodła. Błagam cię, panie, powiedz mi
więcej, inaczej opuszczę życie w mroku.

background image

—  Mówiłem,  że  zadanie  będzie  trudne.  Rola  Izaaka  jest  łatwa,  trudna

jest rola Abrahama. Nie umrzesz. Wydasz Jezusa władzom, i to on umrze.

Chrystus osłupiał.
—  Mam  wydać  brata?  Choć  go  tak  kocham?  Nigdy  tego  nie  zrobię!

Panie, to jest za trudne! Nie proś mnie o to, błagam!

Oszołomiony,  wstał,  załamał  ręce  i  zaczął  się  bić  w  głowę,  a  potem

przypadł aniołowi do kolan.

— Pozwól mi umrzeć zamiast niego! — zapłakał. — Jesteśmy podobni,

nikt  się  nie  zorientuje,  a  on  będzie  mógł  kontynuować  swoje  dzieło!  Co
robię oprócz tego, że prowadzę zapiski? To potrafi każdy! Mój informator
to uczciwy człowiek, on mógłby pisać, i jest we właściwym miejscu, żeby
dalej  ciągnąć  tę  historię  —  nie  potrzebujesz  mnie  żywego!  Zawsze  się
starałem  służyć  bratu.  Czy  teraz,  kiedy  mogę  mu  oddać  największą
przysługę, umierając zamiast niego, chcesz mi to uniemożliwić, każesz mi
go zdradzić? Nie zmuszaj mnie do tego! Nie mogę tego zrobić, nie mogę,
niech mnie to ominie!

Anioł pogłaskał Chrystusa po głowie.
— Usiądź — powiedział. — Wyjawię ci trochę tego, co zostało ukryte.
Chrystus otarł łzy i starał się uspokoić.
—  Wiesz  już,  że  wszystko,  co  mówię,  jest  prawdą.  Wiele  z  tego

powiedziałeś  własnymi  słowami  Jezusowi.  Powiedziałeś,  że  ludzie
potrzebują  cudów  i  znaków;  że  aby  uwierzyli,  konieczne  są  dramatyczne
wydarzenia. On nie słuchał, bo uważał, że Królestwo nadejdzie tak szybko,
iż  nie  ma  ich  po  co  przekonywać.  Nalegałeś,  żeby  zaakceptował  istnienie
czegoś,  co  zgodziliśmy  się  nazywać  Kościołem.  On  to  wykpił.  Mylił  się
jednak, a rację miałeś ty. Bez cudów, bez Kościoła, bez Pisma jego słowa i
czyny  będą  jak  woda  wylewana  na  piasek.  Ona  go  na  moment  zwilża,  a
potem  piasek  schnie  na  słońcu  i  po  chwili  nic  z  niej  nie  zostaje.  Nawet
historia,  którą  zacząłeś  spisywać,  tak  skrupulatnie  i  z  taką  dbałością  o
prawdę,  nawet  ona  się  rozproszy  niczym  zwiędłe  liście  i  pójdzie  w

background image

zapomnienie. Dla następnego pokolenia imię Jezus nic nie będzie znaczyć,
podobnie  jak  imię  Chrystus.  Ilu  uzdrowicieli,  egzorcystów,  kaznodziejów
chodzi  po  drogach  Palestyny?  Dziesiątki.  Wszyscy  zostaną  zapomniani  i
Jezus też. Chyba że...

— Ale Królestwo! — odezwał się Chrystus. — Królestwo przyjdzie!
— Nie — rzekł anioł. — Nie będzie Królestwa na tym świecie. Co do

tego też miałeś rację.

— Nigdy nie przeczyłem, że nadejdzie!
—  Ależ  tak.  Opisywałeś  Kościół,  jakby  Królestwo  bez  niego  było

niemożliwe. I się nie myliłeś.

—  Nie,  nie!  Powiedziałem,  że  jeśli  Bóg  zechce,  może  stworzyć

Królestwo jednym ruchem ręki.

— Ale Bóg nie chce. On pragnie, żeby Kościół był obrazem Królestwa.

Doskonałość tu nie pasuje, możemy mieć tylko wyobrażenie doskonałości.
Jezus w swej niewinności prosi ludzi o zbyt wiele. My wiemy, że ludzie nie
są doskonali, jak tego by chciał; musimy się do nich dostosować, do takich,
jacy  są.  Prawdziwe  Królestwo  oślepiłoby  ludzi  jak  słońce,  lecz  obraz
Królestwa  jest  im  jednak  potrzebny.  Tym  właśnie  będzie  Kościół.  Drogi
Chrystusie — ciągnął nieznajomy, pochyliwszy się ku niemu — człowiecze
życie  jest  trudne.  Bywają  subtelności,  kompromisy,  tajemnice,  które  w
niewinnych  oczach  wyglądają  jak  zdrada.  Niech  ten  ciężar  biorą  na  swe
barki  kościelni  mędrcy,  bo  reszta  wiernych  ma  już  co  dźwigać.  Trzeba
kształcić dzieci, pielęgnować chorych, karmić głodnych. Wierni będą robić
to wszystko — bez obaw, bezinteresownie, bezustannie — i więcej, bo są
również inne potrzeby. Ludzie pragną piękna, muzyki, sztuki; ów głód jest
szczególnym  dobrodziejstwem,  gdyż  rzeczy,  którymi  się  syci,  nie  są
spożywane, lecz trwają i wciąż karmią łaknących. Kościół, jaki opisujesz,
będzie  to  inspirował  i  w  pełni  zapewniał.  Jest  też  szlachetna  pasja  do
wiedzy  i  dociekań,  zamiłowanie  do  filozofii,  do  zagłębiania  się  w  istotę  i
tajemnicę  samej  boskości.  Pod  kierunkiem  i  opieką  Kościoła  wszystkie  te

background image

ludzkie  potrzeby,  od  najpowszedniejszych,  materialnych,  do  najrzadszych,
duchowych,  będą  wciąż  zaspokajane  i  wszelkie  umowy  zostaną
dotrzymane. Kościół nie będzie Królestwem, ponieważ Królestwo nie jest z
tego świata, lecz zapowiedzią Królestwa i jedynym sposobem, by do niego
trafić. Lecz tylko i wyłącznie, jeśli skupi się wokół wiekuistej istoty, która
jest  człowiekiem  i  więcej  niż  człowiekiem,  człowiekiem  będącym  także
Bogiem  i  słowem  Boga,  człowiekiem,  który  umrze  i  ożyje.  Bez  tego
Kościół,  pusty  strąk,  zwiędnie  i  przepadnie  jak  każdy  ludzki  twór,  który
żyje chwilę, a potem ginie i znika bez śladu.

— Co ty mówisz? Ożyje? Co to znaczy?
— Jeśli on nie ożyje, nic nie będzie prawdą. Jeśli nie wstanie z grobu,

wiara  jeszcze  nienarodzonych  niezliczonych  milionów  umrze  w  zarodku  i
na  pewno  nie  zmartwychwstanie.  Powiedziałem  ci,  że  prawda  to  nie
historia, że przychodzi spoza czasu, że jest jak światło w ciemności. To o tę
prawdę  chodzi.  Jest  to  prawda,  która  wszystko  uczyni  prawdą.  Światło,
które rozjaśni świat.

— Ale czy to się stanie?
— Co za upór! Jaka zatwardziałość! Tak, stanie się, jeśli w to uwierzysz.
—  Wiesz,  jak  słaba  jest  moja  wiara.  Nie  potrafiłem  nawet...  Wiesz,

czego nie potrafiłem zrobić.

— Rozmawiamy o prawdzie, nie o historii — przypomniał mu anioł. —

Możesz żyć historią, lecz musisz pisać prawdę.

— Chcę, żeby zmartwychwstał. To jest w historii.
— Więc uwierz.
— A jeśli nie mogę?
—  W  takim  razie  pomyśl  o  zagubionym,  zmarzniętym  i  głodnym

sierocie. O chorym mężczyźnie, którego dręczy ból i strach. O umierającej
kobiecie,  którą  przeraża  nadchodząca  ciemność.  Będą  ręce,  które  im
przyniosą ulgę, nakarmią ich i ogrzeją. Będą słowa dobroci i otuchy. Będą
miękkie  łóżka  i  słodkie  hymny,  pocieszenie  i  radość.  A  owe  dobre  ręce  i

background image

łagodne  głosy  będą  tak  ochocze,  bo  będą  wiedziały,  że  pewien  człowiek
umarł i wstał z grobu i że ta prawda wystarcza, aby pokonać całe zło tego
świata.

— Choćby nawet to się nigdy nie zdarzyło.
Anioł milczał.
Chrystus czekał na reakcję, ale nie nastąpiła, rzekł więc:
—  Teraz  rozumiem.  Lepiej,  żeby  umarł  jeden  człowiek,  niż  żeby  to

wszystko dobre nigdy się nie zdarzyło. To masz na myśli. Zastanawiam się,
czy gdybym wiedział, że to się do tego sprowadza, chciałbym cię w ogóle
słuchać. I nie dziwi mnie, że wyjaśniłeś to dopiero teraz. Schwytałeś mnie
w sieć. Jestem oplatany jak gladiator, nie mogę się wyrwać.

Anioł wciąż milczał.
—  Dlaczego  ja?  —  ciągnął  Chrystus.  —  Czemu  to  ja  muszę  go

zdradzić?  Przecież  nietrudno  go  znaleźć.  Przecież  nie  jest  tak,  że  nikt  w
Jerozolimie nie wie, jak on wygląda. Przecież nie brakuje chciwych drani,
którzy by go wydali za garść monet. Dlaczego muszę to zrobić ja?

—  Czy  pamiętasz,  co  powiedział  Abraham,  gdy  mu  kazano  złożyć  w

ofierze syna? — spytał anioł.

— Nic — odparł Chrystus po chwili milczenia.
— A co się stało, kiedy podniósł nóż?
—  Anioł  mu  powiedział,  żeby  nie  robił  chłopcu  krzywdy.  A  potem

Abraham ujrzał barana, który się zaplątał w zarośla.

—  Nie  spiesz  się,  mój  drogi  Chrystusie.  —  Anioł  wstał  i  ruszył  do

wyjścia.  —  Rozważ  wszystko.  Gdy  będziesz  gotów,  przyjdź  do  domu
arcykapłana Kajfasza.

background image

CHRYSTUS NAD SADZAWKĄ BETESDA

Chrystus  zamierzał  zostać  w  izbie  i  pomyśleć  o  baranie  w  zaroślach.  Czy
anioł  chciał  powiedzieć,  że  w  ostatniej  chwili  zdarzy  się  coś,  co  uratuje
brata? O co jeszcze mogło mu chodzić?

W izbie było jednak ciasno i duszno, a Chrystus potrzebował świeżego

powietrza, otulił się więc płaszczem i wyszedł na ulicę. Ruszył w kierunku
świątyni,  potem  zawrócił  i  poszedł  do  Bramy  Damasceńskiej,  a  w  końcu
skręcił — nawet nie wiedział, czy w lewo, czy w prawo — i znalazł się nad
sadzawką  Betesda.  Było  to  miejsce,  gdzie  w  nadziei  na  ozdrowienie
przychodzili  wszelkiego  rodzaju  kalecy.  Sadzawkę  otaczała  kolumnada,
pod którą niektórzy spali w nocy, choć mieli tam przychodzić tylko za dnia.

Chrystus  wszedł  cicho  między  kolumny  i  usiadł  na  schodach

prowadzących  do  sadzawki.  Księżyc  był  prawie  w  pełni,  lecz  niebo
pokrywały  chmury,  więc  oprócz  bladych  kamieni  i  ciemnej  wody  widział
niewiele.  Siedział  tam  może  minutę,  gdy  nagle  usłyszał  za  plecami
szuranie.  Odwrócił  się  przestraszony  i  spostrzegł,  że  ktoś  się  do  niego
zbliża. Był to mężczyzna ze sparaliżowanymi nogami, który z trudem wlókł
się po kamiennym chodniku.

Chrystus wstał, gotów odejść, ale tamten powiedział:
— Poczekaj na mnie, panie.
Chrystus usiadł. Chciał być sam, lecz przypomniał sobie, co anioł mówił

o dobrych uczynkach Kościoła, który obaj pragnęli ujrzeć. Jakżebym mógł
się  odwrócić  od  tego  biedaka?  —  pomyślał.  A  może  on  w  jakiś
niewytłumaczalny  sposób  okaże  się  baranem,  który  zostanie  ofiarowany
zamiast Jezusa?

background image

— Co mogę dla ciebie zrobić? — zapytał cichym głosem.
— Tylko zostań i porozmawiaj ze mną przez kilka chwil, panie. Niczego

więcej nie chcę — odparł kaleka.

Ciężko dysząc, położył się obok Chrystusa.
— Jak długo czekasz na ozdrowienie?
— Dwanaście lat, panie.
— Czy ktoś cię sprowadzi do wody? Może ci pomóc?
—  Teraz  nie  ma  po  co,  panie.  Tu  jest  tak,  że  od  czasu  do  czasu

przychodzi anioł i mąci wodę, i zdrowieje ten, kto potem pierwszy znajdzie
się w sadzawce. Jak pewnie zauważyłeś, ja się ruszam powoli.

— Co jesz? Kto się tobą opiekuje? Masz przyjaciół albo rodzinę?
—  Jest  kilka  osób,  które  czasem  tu  przychodzą  i  dają  nam  coś  do

jedzenia.

— Dlaczego to robią? Kim są?
— Nie wiem, kim są. A robią to... Nie wiem, czemu to robią. Może są po

prostu dobrzy.

— Nie bądź głupi — rozległ się w ciemnościach inny głos. — Nie ma

ludzi  dobrych.  Dobroć  jest  nienaturalna.  Robią  to,  żeby  inni  lepiej  o  nich
myśleli. Inaczej by tego nie robili.

—  Nic  nie  wiesz  —  odezwał  się  spod  kolumnady  trzeci  głos.  —  Są

łatwiejsze sposoby zdobywania dobrej opinii niż czynienie dobra. Robią to
ze strachu.

— A czego się boją? — spytał drugi głos.
— Piekła, ślepy głupcze. Myślą, że dobrem mogą się od niego wykupić.
—  Wszystko  jedno,  czemu  to  robią  —  powiedział  kulawy  —  byleby

robili. A niektórzy ludzie są jednak po prostu dobrzy.

— Niektórzy ludzie są po prostu miękcy, jak ty, robaku — rzekł trzeci.

— Dlaczego przez dwanaście lat nikt ci nie pomógł zejść do wody, co? Bo
jesteś brudny, oto przyczyna. Śmierdzisz, jak zresztą my wszyscy. Rzucą ci
kawałek  chleba,  ale  cię  nie  dotkną.  Tacy  są  dobrzy.  Wiesz,  co  by  było

background image

prawdziwym  miłosierdziem?  Nie  kawałek  chleba.  Im  chleba  nie  brakuje.
Mogą go kupić, kiedy tylko chcą. Prawdziwe miłosierdzie to ładna, młoda
dziwka, która by tu przyszła i umiliła nam czas za darmo. Potrafisz sobie
wyobrazić w moich ramionach dziewczynę o słodkiej twarzy i jedwabistej
skórze, całą w ropie cieknącej mi z wrzodów i śmierdzącej jak kupa gnoju?
Jeśli  potrafisz,  to  tak  wygląda  prawdziwa  dobroć.  Ja  za  nic  nie  potrafię.
Choćbym żył tysiąc lat, takiej dobroci nie zobaczę.

—  Bo  to  by  nie  była  dobroć  —  powiedział  ślepiec  —  tylko

niegodziwość i cudzołóstwo, a ona by została ukarana. Ty też.

— Mamy starą Sarę — odezwał się kulawy. — Przyszła tu w zeszłym

tygodniu. Robi to darmo.

—  Bo  jest  pijaczką  i  wariatką  —  powiedział  trędowaty.  —

Wystarczająco  szaloną,  żeby  to  zrobić  z  tobą.  Ze  mną  nawet  ona  by  nie
chciała.

— Tobie by się nie oddała nawet martwa dziwka — wtrącił się ślepiec.

— Prędzej by wstała z grobu i uciekła.

— Powiedzcie mi więc, co to jest dobroć — rzekł trędowaty.
— Chcesz wiedzieć? Powiem ci. Byłoby dobrocią wziąć ostry nóż, iść

nocą  do  miasta  i  podciąć  gardła  wszystkim  bogaczom,  ich  żonom,  ich
dzieciom, ich sługom i wszystkiemu, co żyje w ich domach. To byłby akt
najwyższej dobroci.

— Nie możesz tego nazywać dobrem — powiedział kulawy. — Bogaci

czy nie, to by było morderstwo. A ono jest zakazane. Wiesz o tym.

—  Jesteś  ciemny,  nie  znasz  Pisma.  Jak  król  Sennacheryb  obiegł

Jerozolimę, w nocy przyszedł Anioł Pański i zgładził mu sto osiemdziesiąt
pięć  tysięcy  żołnierzy,  gdy  spali.  To  był  dobry  uczynek.  Zgładzenie
ciemięzcy  jest  rzeczą  sprawiedliwą,  nie  grzechem  —  zawsze  tak  było.  A
czyż  my,  biedacy,  nie  jesteśmy  ciemiężeni  przez  bogaczy?  Gdybym  był
bogaty, miałbym ludzi, którzy by mi usługiwali, miałbym żonę, która by ze
mną  spała,  miałbym  dzieci,  które  by  mi  przynosiły  zaszczyt,  miałbym

background image

harfistów i śpiewaków, którzy by mi cieszyli uszy słodką muzyką, miałbym
sługo  w,  którzy  by  się  zajmowali  moimi  pieniędzmi,  polami  i  bydłem,
miałbym  wszystko,  co  ułatwia  życie  ślepemu  człowiekowi.  Pomimo  mej
ślepoty  odwiedzałby  mnie  arcykapłan,  sławiono  by  mnie  w  synagogach,
szanowano w całej Judei.

—  A  dałbyś  jałmużnę  biednemu  kalece  znad  sadzawki  Betesda?  —

zapytał kulawy.

—  Nie.  Dlaczego  nie?  Bo  będąc  ślepcem,  nie  mógłbym  cię  widzieć,  a

gdyby  ktoś  chciał  mi  o  tobie  powiedzieć,  nie  słuchałbym.  Mnie  bogatego
byś nie obchodził.

—  Cóż,  w  takim  razie  zasługiwałbyś  na  to,  żeby  ci  podciąć  gardło  —

rzekł trędowaty.

— To przecież mówię.
— Jest pewien święty człowiek, uzdrowiciel — odezwał się Chrystus. —

Ma na imię Jezus. Gdyby przyszedł...

— Strata czasu — powiedział trędowaty. — Codziennie się tu pojawia

kilkunastu  żebraków  udających  kaleki,  którzy  się  wynajmują  różnym
świętym. Za parę drachm przysięgną, że są od lat kulawi albo ślepi, a potem
odegrają  cudowne  ozdrowienie.  Święty?  Uzdrowiciel?  Nie  rozśmieszaj
mnie.

— Ale ten człowiek jest inny.
—  Pamiętam  go  —  powiedział  ślepiec.  —  Jezus,  tak.  Przyszedł  tu  w

szabat,  jak  ten  głupi.  Powinien  wiedzieć,  że  w  szabat  kapłani  mu  nie
pozwolą nikogo uzdrowić.

—  Ale  uzdrowił  —  rzekł  kulawy.  —  Starego  Hirama.  Przypomnijcie

sobie. Kazał mu zabrać posłanie i iść.

—  I  co  z  tego  —  odezwał  się  ślepiec.  —  Hiram  poszedł  pod  bramę

świątyni, położył się i dalej żebrał. Wiem to od starej Sary. Powiedział, że
byłoby  bez  sensu  pozbawić  się  źródła  utrzymania.  Umiał  tylko  żebrać.
Bredzicie o dobroci, ale jeśli się wyśle na ulicę człowieka bez zawodu, bez

background image

domu,  bez  pieniędzy,  to  co  w  tym  dobrego?  Ten  Jezus  za  dużo  od  ludzi
wymaga.

— Ale on naprawdę był dobry — powiedział kulawy. — Nieważne, co

mówisz. To się czuło, to się widziało w jego oczach.

— Ja tego nie widziałem — zaprzeczył ślepiec.
— A czym jest według ciebie dobroć? — spytał Chrystus kulawego.
— Odrobiną ludzkiej przyjaźni, panie. Biedak nie bardzo ma się z czego

cieszyć w życiu, a kaleka jeszcze mniej. Dotknięcie życzliwej ręki jest dla
mnie  bezcenne.  Obejmij  mnie,  panie,  na  moment  i  pocałuj.  To  będzie
właśnie dobroć. Zachowam ją w sercu.

Mężczyzna  śmierdział.  Otaczała  go  chmura  smrodu  kału,  uryny,

narosłego  przez  lata  brudu  i  wymiocin.  Chrystus  nachylił  się,  chcąc  go
objąć, ale musiał się odwrócić, bo chwyciły go torsje. Po chwili spróbował
jeszcze raz, tamten niezdarnie starał się odwzajemnić uścisk i smród stał się
nie do zniesienia. Chrystus bardzo szybko pocałował mężczyznę, odepchnął
go i wstał — w ciemnościach kolumnady rozległ się śmiech.

Wybiegł  na  ulicę,  głęboko  oddychając  zimnym  powietrzem.  Mijał  już

wielką  wieżę  na  rogu  kompleksu  świątynnego,  gdy  się  zorientował,  że  w
czasie ich niezdarnego uścisku kulawy mężczyzna ukradł mu sakiewkę.

Usiadł drżący w załamaniu muru i zapłakał — nad sobą, nad utraconymi

pieniędzmi,  nad  trzema  mężczyznami  znad  sadzawki  Betesda,  nad  bratem
Jezusem,  nad  prostytutką  chorą  na  raka,  nad  wszystkimi  biedakami  na
świecie,  nad  matką  i  ojcem,  i  za  swym  dzieciństwem,  gdy  tak  łatwo  było
być dobrym.

Kiedy ochłonął, poszedł do domu Kajfasza na spotkanie z aniołem, lecz

wciąż był rozdygotany.

background image

KAJFASZ

Gdy się tam znalazł, anioł czekał na dziedzińcu i zaraz obu zaprowadzono
przed  oblicze  arcykapłana,  który  właśnie  skończył  modły.  Wcześniej
odprawił  wszystkich  doradców,  mówiąc,  że  chce  przemyśleć  ich  słowa,
anioła zaś przywitał jak kogoś zaufanego.

— To ten człowiek — powiedział anioł i wskazał Chrystusa.
— Bardzo dobrze, że przyszedłeś. Macie ochotę się czymś pokrzepić?
Obaj podziękowali.
—  Może  to  nawet  lepiej.  Sprawa  jest  przykra.  Nie  chcę  znać  twego

imienia.  Twój  przyjaciel  ci  powie,  czego  oczekujemy.  Strażnicy,  którzy
aresztują Jezusa, nie są tutejsi i nie wiedzą, jak wygląda, więc ktoś go musi
wskazać. Jesteś gotów to zrobić?

— Tak — odparł Chrystus — ale dlaczego sprowadziliście strażników z

zewnątrz?

—  Powiem  szczerze:  panuje  niezgoda,  nie  tylko  w  naszej  radzie,  lecz

także  w  ogóle  wśród  ludzi,  i  strażnicy  nie  są  od  tego  wolni.  Ci,  którzy
Jezusa  widzieli  i  słyszeli,  są  wzburzeni,  chwiejni.  Niektórzy  go  kochają,
inni potępiają. Musiałem mieć oddział pewny, któremu nie grozi skłócenie.
Sytuacja jest bardzo delikatna.

— A czy ty go widziałeś i słyszałeś? — spytał Chrystus.
—  Niestety,  nie  miałem  okazji.  Oczywiście  znam  jego  słowa  i  czyny.

Gdyby  czasy  były  spokojniejsze,  z  wielką  przyjemnością  bym  się  z  nim
spotkał  i  podyskutował  na  interesujące  nas  tematy.  Muszę  jednak
postępować  bardzo  rozważnie  i  przede  wszystkim  dbać  o  spójność  ogółu
wiernych. Są frakcje, które chciałyby się całkiem oderwać i przyłączyć do

background image

zelotów;  są  tacy,  którzy  najbardziej  pragną,  żebym  zmobilizował
wszystkich  Żydów  do  otwartego  buntu  przeciw  Rzymianom;  jeszcze  inni
nakłaniają mnie do utrzymywania dobrych stosunków z namiestnikiem, bo
uważają,  że  najważniejsza  jest  ochrona  pokoju  i  życia  naszego  ludu.
Zgadzam  się,  jeśli  mogę,  nie  tracąc  więzi  z  tymi,  których  muszę
rozczarować,  bo  przede  wszystkim,  jak  już  powiedziałem,  staram  się
utrzymać kruchą jedność. To jest trudne, lecz skoro Pan złożył ów ciężar na
moje barki, muszę go nieść, najlepiej jak potrafię.

— Co Rzymianie zrobią z Jezusem?
—  Ja...  —  Kajfasz  rozłożył  ręce.  —  Zrobią,  co  zrobią.  Tak  czy  owak,

niedługo sami by go aresztowali. I to jest nasz kolejny problem. Jeśli my,
władze  religijne,  nie  zajmiemy  się  tym  człowiekiem,  Rzymianie  pomyślą,
że  go  popieramy,  a  to  narazi  wszystkich  Żydów  na  niebezpieczeństwo.
Muszę  dbać  o  mój  lud.  Namiestnicy  to  niestety  ludzie  brutalni.  Gdybym
mógł  Jezusa  uratować,  gdybym  mógł  w  jakiś  cudowny  sposób  w  jednej
chwili  przenieść  go  do  Babilonu  czy  do  Aten,  natychmiast  bym  to  zrobił,
lecz w tych okolicznościach...

Chrystus skłonił głowę. Widział, że Kajfasz to dobry, uczciwy człowiek i

że jest w bardzo trudnej sytuacji.

Kajfasz się odwrócił i sięgnął po woreczek z pieniędzmi.
— Pozwól, że ci zapłacę za twój trud — rzekł.
Chrystus  przypomniał  sobie,  że  jego  sakiewka  została  ukradziona  i  że

musi zapłacić za izbę w gospodzie, a jednocześnie wstyd mu było wziąć te
pieniądze.  Wiedział,  że  anioł  spostrzegł  jego  niepewność,  więc  się
odwrócił, żeby się wytłumaczyć.

— Moją sakiewkę...
Anioł podniósł rękę w geście zrozumienia.
— Niczego nie musisz wyjaśniać — powiedział.
— Weź pieniądze. To jest uczciwa propozycja.
Chrystus wziął je więc i znów dostał mdłości.

background image

Kajfasz ich pożegnał i wezwał dowódcę straży.

background image

JEZUS W OGRODZIE GETSEMANI

Przez  cały  wieczór  Jezus  siedział  i  rozmawiał  z  uczniami,  lecz  o  północy
rzekł:

— Idę. Piotrze, Jakubie i Janie, chodźcie ze mną. Reszta może zostać i

spać.

Wyszli  i  ruszyli  w  stronę  najbliższej  bramy  w  murach  miejskich.  Piotr

powiedział:

— Bądź ostrożny tej nocy, mistrzu, Krążą pogłoski, że wzmacniają straż

świątynną. Wszyscy też mówią, że namiestnik tylko szuka pretekstu, żeby
uderzyć.

— Dlaczego miałby to zrobić?
—  Chodzi  o  takie  rzeczy  —  powiedział  Jan  i  wskazał  słowa  JEZUS

KRÓL wypisane błotem na pobliskim murze.

— Ty to napisałeś?
— Oczywiście, że nie.
— Więc ciebie to nie dotyczy. Nie myśl o tym.
Jan  wiedział,  że  to  sprawa  ich  wszystkich,  ale  milczał.  Został,  żeby

zdrapać napis, a potem dogonił pozostałych.

Jezus przeciął dolinę i wszedł do ogrodu na zboczu Góry Oliwnej.
—  Czekajcie  tutaj  —  powiedział.  —  Czuwajcie.  Jak  ktoś  będzie

nadchodził, dajcie mi znać.

Usiedli  pod  oliwką  i  otulili  się  płaszczami,  bo  noc  była  zimna.  Jezus

oddalił się trochę i ukląkł.

— Nie słuchasz — szeptał. — Mówię do Ciebie całe życie i słyszę tylko

ciszę.  Gdzie  jesteś?  Czy  tam,  wśród  gwiazd?  Może  zajęty  tworzeniem

background image

innego świata? Tak? Tworzysz inny świat, bo tego masz dość? Odszedłeś,
prawda? Porzuciłeś nas.

Robisz  ze  mnie  kłamcę,  wiesz  o  tym.  Nie  chcę  kłamać.  Staram  się

mówić prawdę. Ale mówię im, że jesteś kochającym ojcem, który nad nimi
czuwa,  a  tak  nie  jest.  Dla  mnie  jesteś  ślepy  i  głuchy.  Nie  widzisz  czy  nie
chcesz widzieć?

Cisza. Ciebie to nie obchodzi.
Jeśli słuchasz, to wiesz, co rozumiem przez prawdę. Nie jestem jednym z

tych  dzielących  włos  na  czworo  skrupulatnych  filozofów  z  ich
zwodniczymi  greckimi  bredniami  o  czystym  świecie  form  duchowych,
gdzie  wszystko  jest  doskonałe  i  który  jest  jedynym  miejscem,  gdzie
naprawdę  istnieje  prawda  —  w  odróżnieniu  od  świata  materialnego,
zepsutego,  wulgarnego,  pełnego  nieprawdy  i  niedoskonałości...  Słyszałeś
ich? Głupie pytanie. Oszczerstwa też Cię nie interesują.

Bo  to  oszczerstwo.  Stworzyłeś  ten  świat  i  on  jest  cudny,  cudny  w

każdym szczególe. Gdy myślę o rzeczach, które kocham, szczęście, a może
smutek, nie wiem, zapiera mi dech, a każda z owych rzeczy to coś z tego
świata. Jeśli oni czują zapach ryby smażonej wieczorem nad jeziorem albo
chłodny powiew w gorący dzień; jeśli widzą młode zwierzątko, które biega,
przewraca  się,  wstaje;  jeśli  całują  miękkie,  chętne  wargi  —  jeśli  czują,
dostrzegają te rzeczy, a jednak twierdzą, że są one jedynie prymitywnymi,
niedoskonałymi  kopiami  czegoś  znacznie  lepszego  z  innego  świata,  to
rzucają  na  Ciebie  oszczerstwo,  Panie,  oszczerstwo  w  całym  tego  słowa
znaczeniu.  Ale  wszak  słowa  nic  nie  znaczą,  są  jedynie  żetonami  w
wymyślnej grze. Prawdą jest to, prawdą jest tamto, a co to w ogóle prawda
— filozofują owe bezkrwiste zjawy.

Psalm  mówi:  „Głupiec  myśli:  Boga  nie  ma".  Cóż,  rozumiem  tego

głupca.  Traktowałeś  go  jak  mnie,  prawda?  Jeśli  to  czyni  ze  mnie  głupca,
jestem jednym ze stworzonych przez Ciebie. Kocham tego głupca, choćbyś
Ty  go  nie  kochał.  Biedak  szeptał  do  Ciebie  co  noc  i  nic  nie  słyszał  w

background image

odpowiedzi,  a  przecież  odpowiedziałeś  nawet  nieszczęsnemu  Hiobowi.
Głupiec  i  ja  moglibyśmy  równie  dobrze  mówić  do  pustego  dzbana,  lecz  i
pusty dzban szumi jak wiatr, jeśli się go przyłoży do ucha. To już jest jakaś
odpowiedź.

A  może  właśnie  to  chcesz  mi  powiedzieć?  Że  kiedy  słyszę  wiatr,  to

słyszę Twój głos? Że kiedy patrzę na gwiazdy albo na korę drzew, albo na
piasek  na  skraju  wody,  widzę  Twoje  pismo?  To  wszystko  bez  wątpienia
cudne rzeczy, ale dlaczego sprawiłeś, że tak trudno je odczytać? Kto może
nam  je  wytłumaczyć?  Ukrywasz  się  w  tajemnicach  i  zagadkach.  Mam
uwierzyć, że Pan Bóg zachowuje się jak owi filozofowie i mówi tak, żeby
zbić z tropu, zamącić w głowach? Nie, nie wierzę. Dlaczego traktujesz swój
lud w taki sposób? Ten Bóg, który stworzył wodę czystą, smaczną i świeżą,
nie  wymieszałby  jej  z  błotem  i  nie  dał  później  swym  dzieciom  do  picia.
Jaka  więc  jest  odpowiedź?  Owe  rzeczy  są  pełne  Twych  słów,  a  my  po
prostu  musimy  nie  ustawać  w  wysiłkach,  dopóki  ich  nie  odczytamy?  A
może są puste i bez znaczenia?

Naturalnie  brak  odpowiedzi.  Słuchajcie  ciszy.  Nie  szumu  wiatru,

brzęczenia owadów w trawie, chrapania Piotra śpiącego tam pod oliwkami,
szczekania  psa  gdzieś  za  moimi  plecami  w  gospodarstwie  wśród  wzgórz,
pohukiwania  sowy  w  dolinie.  Ciebie  nie  ma  w  dźwiękach,  prawda?  To
może trochę pomóc. Kocham te robaczki. Tamten pies jest wierny, czujny,
broniłby gospodarstwa z narażeniem życia. Sowa — piękna i troszczy się o
pisklęta.  Piotra,  choć  krzykacz,  przepełnia  dobroć.  Gdybym  myślał,  że
jesteś w tych dźwiękach, kochałbym Cię całym sercem, choćbyś innych nie
wydawał. Ale ty jesteś w ciszy. Milczysz.

Boże, czy jest jakaś różnica między tym a powiedzeniem, że nie ma Cię

wcale?  Już  widzę,  jak  za  kilka  lat  jakiś  rozfilozofowany  kapłan-
przemądrzalec  mydli  oczy  swym  biednym  uczniom  na  przykład  taką
brednią:  „Wielka  nieobecność  Boga  jest  oczywiście  oznaką  jego
obecności". Ludzie będą słuchali jego słów i myśleli, jaki on inteligentny,

background image

skoro mówi takie rzeczy, i będą próbowali mu uwierzyć. I pójdą do domu
zakłopotani i jałowi, bo to w ogóle nie ma sensu. Ów kapłan będzie gorszy
niż głupiec z psalmu, bo ten przynajmniej jest uczciwy. Kiedy się do Ciebie
modli  i  nie  dostaje  odpowiedzi,  dochodzi  do  wniosku,  że  wielka
nieobecność Boga oznacza, że go nie ma.

Co  mam  mówić  ludziom  jutro,  pojutrze  i  następnego  dnia,  i  jeszcze

następnego? Wciąż to samo, w co nie potrafię uwierzyć? Od tego będę miał
ciężkie  serce,  chory  brzuch,  popiół  w  ustach,  w  gardle  żółć.  I  przyjdzie
dzień, kiedy powiem trędowatemu, że jego grzechy są odpuszczone i rany
znikną,  i  usłyszę:  „Ale  one  ciągle  są,  wcale  nie  mniejsze.  Gdzie  jest  to
obiecane uleczenie?".

A Królestwo...
Czy zwodziłem siebie i innych? Co robiłem, gdy mówiłem, że przyjdzie,

że żyją już ludzie, którzy ujrzą nadejście Królestwa Boga? No i czekamy,
czekamy,  czekamy...  Czy  mój  brat  miał  rację,  mówiąc  o  wielkiej
organizacji, o Kościele potrzebnym do stworzenia Królestwa na ziemi? Nie
miał racji, mylił się. Wszystko się we mnie przeciw temu buntowało i wciąż
się buntuje.

Bo widzę, co by się stało, gdyby to się ziściło. Diabeł by zacierał ręce z

radości. Czy to w domu, czy w wiosce, w Jerozolimie czy w Rzymie, kiedy
tylko dochodzą do władzy ludzie, którzy uważają, że spełniają wolę Boga,
wstępuje  w  nich  diabeł.  Zaraz  robią  spis  kar  za  wszelkiego  rodzaju
niewinne czyny, w imię Boga skazują ludzi na chłostę albo ukamienowanie
za  ubieranie  się  w  to,  jedzenie  tamtego,  wiarę  w  owo.  Uprzywilejowani
zbudują  wielkie  pałace  i  świątynie,  żeby  mieć  czym  się  pysznić,  a  na
biednych  nałożą  podatki,  żeby  mieć  czym  za  te  luksusy  płacić.  Utajnią
święte  pisma,  pod  pretekstem,  że  są  w  nich  prawdy  zbyt  święte  dla
zwykłych ludzi, więc tylko kapłanom będzie je wolno interpretować. Tych,
którzy  zechcą  uczynić  słowo  Boga  jasnym,  zrozumiałym  dla  wszystkich,
będą torturować i zabijać. Z każdym dniem będą się coraz bardziej bali, bo

background image

im  większa  będzie  ich  władza,  tym  mniejsze  zaufanie  do  innych.  Dlatego
będą  szpiedzy  i  zdrajcy,  denuncjatorzy  i  tajne  trybunały.  Nieszczęsnych
wykrytych  heretyków  będą  skazywali  na  okropną  publiczną  śmierć,  żeby
strachem zmusić resztę do posłuszeństwa.

Żeby ludzie nie myśleli tylko o swojej niedoli i żeby wzbudzić w nich

gniew  przeciw  komuś,  kierujący  Kościołem  oznajmią  czasem,  że  ten  czy
ów  naród,  ten  czy  ów  lud  jest  zły  i  należy  go  zniszczyć.  Zbiorą  wielkie
armie  i  wyruszą,  żeby  zabijać,  palić,  grabić  i  gwałcić.  Na  dymiących
ruinach  niegdyś  kwitnącej  krainy  zatkną  swe  sztandary  i  ogłoszą,  że
Królestwo Boga jest teraz jeszcze większe i wspanialsze.

Kapłan  pragnący  pofolgować  swym  ukrywanym  skłonnościom  —

chciwości,  chuci,  okrucieństwu  —  poczuje  się  jak  wilk  w  stadzie  owiec,
którego  pasterz  jest  skrępowany,  zakneblowany  i  ma  zawiązane  oczy.
Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, by kwestionować stosowność tego,
co taki świątobliwy człowiek robi prywatnie. Jego małe ofiary będą błagać
niebo  o  zmiłowanie,  moczyć  mu  łzami  ręce,  a  on  wytrze  je  w  swą  szatę,
złoży  pobożnie  i  wzniesie  oczy  w  górę.  I  ludzie  powiedzą,  że  to  pięknie
mieć  takiego  świętego  męża  za  kapłana,  że  on  się  tak  dobrze  opiekuje
dziećmi...

A gdzie Ty będziesz? Czy spojrzysz w dół i porazisz te bluźniące żmije

piorunem? Zwalisz władców z tronów i obrócisz ich pałace w gruzy?

Pytam i czekam na odpowiedź, choć jej nie dostanę.
Gdybym wiedział, że słuchasz, Panie, modliłbym się przede wszystkim o

to,  żeby  każdy  Kościół  ustanowiony  w  Twoim  imieniu  zawsze  był  ubogi,
słaby  i  skromny.  Żeby  nie  miał  innej  władzy  oprócz  płynącej  z  miłości.
Żeby nigdy nikogo nie wykluczał. Żeby niczego nie posiadał i nie stanowił
praw.  Żeby  nie  potępiał,  lecz  tylko  przebaczał.  Żeby  nie  był  jak  pałac  o
ścianach z marmuru i błyszczących posadzkach, ze strażą u bram, lecz jak
głęboko ukorzenione drzewo, które chroni wszelkie zwierzęta, wiosną daje
kwiaty,  gdy  praży  słońce  —  cień,  jesienią  owoce,  a  czasem  daje  dobre

background image

drewno  cieśli,  lecz  rozrzuca  tysiące  nasion,  by  mogły  wyrosnąć  nowe
drzewa.  Czy  drzewo  mówi  do  wróbla  „Wynoś  się,  tu  nie  twoje  miejsce"?
Czy mówi do głodnego „Owoce są nie dla ciebie"? Czy sprawdza lojalność
zwierząt, nim użyczy im cienia?

Tylko  to  mogę  teraz  robić  —  szeptać  w  ciemność.  Jak  długo  jeszcze

będę miał na to ochotę?

Nie  ma  Cię  tam.  Nigdy  mnie  nie  słyszałeś.  Już  lepiej  bym  mówił  do

drzewa,  psa,  sowy,  pasikonika.  One  zawsze  będą.  Jestem  z  głupcem  z
psalmu.  Myślałeś,  że  sobie  poradzimy  bez  Ciebie;  nie  —  Ciebie  to  nie
obchodziło, po prostu wstałeś i wyszedłeś. A my to robimy, radzimy sobie.
Jestem częścią świata, kocham w nim każde ziarenko piasku, każde źdźbło
trawy, każdą kroplę krwi. Mogłoby nie być niczego więcej, bo one radują
serce i koją duszę, wiemy też, że cieszą ciało. Ciało i dusza... czy się czymś
różnią?  Gdzie  się  kończy  jedno,  a  zaczyna  drugie?  A  może  to  jedno  i  to
samo?

Od  czasu  do  czasu  sobie  Ciebie  przypomnimy  jak  kiedyś  kochanego

dziadka, który niestety umarł, i będziemy o Tobie opowiadać. I będziemy
karmić owce, zbierać plony i tłoczyć sok z winogron, siedzieć w chłodny
wieczór pod drzewem i pozdrawiać nieznajomych, opiekować się dziećmi,
pielęgnować chorych i pocieszać umierających, a gdy nadejdzie nasz czas,
położymy się i bez męki, bez strachu wrócimy do ziemi.

A cisza niech rozmawia sama z sobą...
Jezus skończył. Nie miał nic więcej do powiedzenia.

background image

ARESZTOWANIE JEZUSA

Jan usiadł, potarł oczy, kopnięciem zbudził Piotra i wskazał na dolinę, po
czym wstał i pobiegł do Jezusa, który wciąż klęczał samotnie opodal.

—  Przepraszam,  mistrzu  —  powiedział.  —  Wybacz,  nie  chcę  ci

przeszkadzać,  ale  ścieżką  od  strony  miasta  nadchodzą  ludzie  z
pochodniami.

Jezus ujął Janową dłoń i podniósł się z klęczek.
—  Mógłbyś  uciec,  mistrzu.  'Piotr  ma  miecz.  Możemy  ich  zatrzymać,

powiedzieć, że cię nie widzieliśmy.

— Nie — odparł Jezus. — Nie chcę walki.
Zszedł do reszty uczniów i kazał Piotrowi schować miecz.
Strażnicy pięli się w górę w świetle pochodni.
— Obejmę go i będziecie wiedzieli, że to on — powiedział Chrystus do

dowódcy.

Gdy  się  zbliżyli  do  Jezusa  i  pozostałej  trójki,  Chrystus  podszedł  i  go

pocałował.

— Ty? — zdziwił się Jezus.
Chrystus chciał odpowiedzieć, ale strażnicy go odepchnęli, a po chwili

otoczyła go gromada gapiów, którzy usłyszawszy pogłoskę, że coś ma się
wydarzyć, przyszli popatrzeć.

Ujrzawszy aresztowanego Jezusa, pomyśleli, że zawiódł ich zaufanie, że

jest tylko jeszcze jednym oszustem religijnym i że wszystko, co mówił, to
nieprawda.  Zaczęli  krzyczeć  i  z  niego  szydzić,  i  gdyby  ich  nie
powstrzymała straż, może by go nawet zaatakowali i od razu zlinczowali.
Piotr próbował wyciągnąć miecz, ale Jezus to zauważył i pokręcił głową.

background image

—  Jesteśmy  z  tobą,  mistrzu!  Nie  opuścimy  cię!  Gdziekolwiek  cię

zabiorą, też tam pójdę! — rzekł Piotr i podążył za strażnikami.

Ci ruszyli z Jezusem ścieżką w dół, weszli do miasta i zaprowadzili go

do domu arcykapłana. Piotr, który musiał zostać na dziedzińcu, dołączył do
sług i strażników grzejących się przy ogniu, bo noc była zimna.

background image

JEZUS PRZED RADĄ

Kajfasz  zebrał  na  nadzwyczajną  naradę  wyższych  kapłanów,  starszyznę  i
uczonych  w  Piśmie.  Była  to  rzecz  niezwykła,  bo  żydowskie  prawo
zakazywało  odbywania  posiedzeń  w  nocy,  lecz  okoliczności  wymagały
pośpiechu: jeżeli kapłani chcieli się rozprawić z Jezusem, musieli to zrobić,
nim zacznie się święto.

Wprowadzono  Jezusa  i  zaczęło  się  przesłuchanie.  Kapłani  pokonani

wcześniej  przez  niego  w  dyskusji  pragnęli  wydania  go  Rzymianom  i
wezwali  świadków,  mając  nadzieję,  że  mu  udowodnią  winę.  Nie
przygotowali  ich  jednak  dość  dobrze  i  kilku  przeczyło  sobie  wzajemnie.
Któryś na przykład powiedział:

—  Słyszałem,  jak  mówił,  że  może  zniszczyć  świątynię  i  w  trzy  dni

zbudować nową.

— Nie! — rzekł inny. — To nie był on, tylko jeden z uczniów.
— Ale Jezus temu nie zaprzeczył!
— To był on. Słyszałem na własne uszy.
Nie  wszyscy  byli  przekonani,  że  jest  to  wystarczający  powód,  aby  go

skazać. W końcu odezwał się Kajfasz:

—  Co  ty  sam  masz  do  powiedzenia,  Jezusie?  Jak  odpowiesz  na  te

oskarżenia?

Jezus milczał.
—  A  co  z  oskarżeniem  o  bluźnierstwo?  O  to,  że  twierdziłeś,  iż  jesteś

synem Boga, Mesjaszem?

— Ty to powiedziałeś — rzekł Jezus.
— To mówią twoi uczniowie. Nie czujesz się odpowiedzialny?

background image

—  Prosiłem,  żeby  tego  nie  robili.  A  nawet  gdybym  tak  powiedział,

dobrze wiesz, że to by nie było bluźnierstwo.

Jezus  miał  rację  i  Kajfasz  i  kapłani  o  tym  wiedzieli.  Ściśle  biorąc,  za

bluźnierstwo  uważano  przeklinanie  imienia  Boga,  a  Jezus  nigdy  tego  nie
robił.

—  A  że  jesteś  królem  Żydów?  Widać  to  wszędzie  na  murach.  Co

powiesz o tym?

Jezus milczał.
— Milczenie to nie odpowiedź — rzekł Kajfasz.
Jezus się uśmiechnął.
—  Jezusie,  bardzo  się  staramy  być  dla  ciebie  sprawiedliwi  —  ciągnął

arcykapłan.  —  Wydaje  się,  że  specjalnie  chciałeś  wywołać  konflikt,  nie
tylko z nami, lecz także z Rzymianami. A czasy są trudne. Musimy chronić
nasz lud. Czy tego nie widzisz? Nie rozumiesz, na jakie niebezpieczeństwo
wszystkich narażasz?

Jezus nadal milczał.
Kajfasz zwrócił się do kapłanów i uczonych w Piśmie:
— Niestety, właściwie nie mamy wyboru. Rano musimy przekazać tego

człowieka  namiestnikowi.  Oczywiście  będziemy  się  modlić,  żeby  był
litościwy.

background image

PIOTR

Gdy to się działo w domu arcykapłana, wokół ognia na dziedzińcu grzał się
tłum. Podnieceni ludzie z niepokojem rozmawiali o aresztowaniu Jezusa i
zastanawiali  się,  co  będzie  dalej.  Stał  wśród  nich  Piotr.  W  pewnej  chwili
spojrzała na niego służąca i powiedziała:

— Byłeś z tym Jezusem, prawda? Widziałam cię z nim wczoraj.
— Nie — odrzekł Piotr — nie mam z nim nic wspólnego.
Trochę później ktoś inny powiedział do swych towarzyszy:
— Ten człowiek to jeden z uczniów Jezusa. Był z nim w świątyni, kiedy

on poprzewracał stoły wymieniających pieniądze.

— To nic ja — rzekł Piotr. — Mylisz się.
Tuż przed świtem ktoś trzeci usłyszał jakąś uwagę Piotra i powiedział:
—  Jesteś  jednym  z  nich,  tak?  Poznaję  po  twoim  akcencie.  Jesteś

Galilejczykiem jak on.

— Nie wiem, o czym mówisz — odparł Piotr.
Wtedy zapiał kogut.
Wcześniej  było  tak,  jakby  świat  wstrzymywał  oddech,  jakby  w

ciemnościach czas się zatrzymał. Wkrótce jednak miał nadejść świt, a z nim
rozpacz.

Piotr to czuł.
Odszedł stamtąd i gorzko zapłakał.

background image

JEZUS I PIŁAT

Chrystus  wydał  brata  żołnierzom  i  poszedł  się  modlić.  Miał  nadzieję,  że
pojawi  się  anioł,  bo  czuł,  że  musi  porozmawiać  o  tym,  co  zrobił  i  co  się
może zdarzyć, i bardzo chciał wyjaśnić sprawę pieniędzy.

Pomodlił się, lecz usnąć nie mógł, więc gdy tylko wzeszło słońce, udał

się do domu arcykapłana, gdzie usłyszał o Galilejczyku, który zaprzeczył,
jakoby był uczniem Jezusa, i zapłakał, gdy zapiał kogut. Choć strapiony i
zdenerwowany, wszystko to zapisał i wmieszał się w tłum, który czekał na
ogłoszenie wyroku.

Niebawem  rozeszła  się  pogłoska,  że  Jezusa  zabierają  do  rzymskiego

namiestnika.  Wkrótce  potem  otworzyły  się  drzwi  domu  arcykapłana  i
drużyna  straży  świątynnej  wyprowadziła  Jezusa  z  rękami  związanymi  na
plecach.  Strażnicy  musieli  go  bronić  przed  ludźmi,  którzy  zaledwie  kilka
dni wcześniej na jego widok wiwatowali. Teraz krzyczeli, pluli i wygrażali
pięściami.

Chrystus  poszedł  za  nimi  do  pałacu  namiestnika.  W  owym  czasie

namiestnikiem  był  Poncjusz  Piłat,  człowiek  bezwzględny,  skłonny  do
wymierzania  okrutnych  kar.  Na  wyrok  czekał  też  inny  więzień,  terrorysta
polityczny i morderca imieniem Barabasz. Było prawie pewne, że zostanie
ukrzyżowany.

Chrystusowi przypomniał się baran zaplątany w krzaki.
Gdy  strażnicy  dotarli  do  pałacu,  wciągnęli  Jezusa  do  środka  i  rzucili

Piłatowi do stóp. Kajfasz oskarżał, Piłat słuchał.

—  Na  murach  zobaczysz,  panie,  słowa  „Jezus  Król".  On  za  to

odpowiada.  On  wywołał  zamieszanie  w  świątyni,  on  podburzył  tłum,  a

background image

wiemy, jak groźne są niepokoje społeczne, zatem...

— Słyszałeś? — Piłat zwrócił się do Jezusa. — Widziałem te bazgroły.

Więc to ty, tak? Uważasz się za króla Żydów?

— Ty to mówisz — rzekł Jezus.
— Czy przed tobą też był taki zuchwały? — spytał Piłat Kajfasza.
— Bezustannie, panie.
Piłat kazał strażnikom podnieść Jezusa.
—  Pytam  cię  ponownie  i  tym  razem  oczekuję  grzecznej  odpowiedzi.

Czy uważasz się za króla Żydów?

Jezus milczał.
Piłat powalił go na ziemię.
—  Słyszałeś,  o  co  jesteś  oskarżony?  Myślisz,  że  ci  to  ujdzie  płazem?

Uważasz  nas  za  głupców,  którzy  pozwolą  krążyć  po  kraju  agitatorom
powodującym  zamieszanie  i  nakłaniającym  ludzi  do  rozruchów?
Odpowiadamy  za  utrzymanie  spokoju.  Nie  dopuszczę  do  żadnych
politycznych awantur, z jakiejkolwiek strony. Zduszę je w zarodku, możesz
być tego pewien. Co ty na to? Chcesz coś powiedzieć, królu Jezusie?

Jezus  wciąż  milczał,  więc  Piłat  kazał  strażnikom  go  pobić.  Z  zewnątrz

było  słychać  okrzyki  tłumu.  Kapłani  i  Rzymianie  bali  się,  że  wybuchną
zamieszki.

— Co oni krzyczą? — spytał Piłat. — Chcą, żeby go uwolnić?
Był  wtedy  zwyczaj,  że  w  czasie  Paschy  uwalniano  więźnia  wybranego

przez  lud,  więc  żeby  mieć  pewność,  że  Jezus  nie  ujdzie  z  życiem,  kilku
kapłanów  wmieszało  się  w  tłum  i  namawiało  do  opowiadania  się  za
Barabaszem.

—  Nie  jego,  panie  —  powiedział  jeden  z  urzędników.  —  Chcą,  żebyś

uwolnił Barabasza.

— Tego mordercę? Dlaczego?
— Jest popularny, panie. Jeśli go uwolnisz, bardzo się ucieszą.
Piłat wyszedł na balkon i przemówił do tłumu.

background image

— Chcecie Barabasza? — spytał.
— Tak! Barabasza! — odkrzyknęli.
—  Bardzo  dobrze,  niech  idzie  wolno.  A  teraz  opuśćcie  dziedziniec  i

zajmijcie się swoimi sprawami.

Wrócił do sali i powiedział:
— To oznacza, że mamy wolny krzyż. Słyszysz, Jezusie?
—  Panie  —  odezwał  się  Kajfasz  —  a  może  zechciałbyś  rozważyć

możliwość na przykład wygnania...

— Zabrać go i ukrzyżować — rzekł Piłat. — Na krzyżu umieścić napis

mówiący  o  tym,  za  kogo  się  uważa:  „Król  Żydów".  To  nauczy  rozumu
buntowników i awanturników.

— Panie, a nie mógłby to być napis „On mówi, że jest królem Żydów"?

Na wszelki wypadek...

— Ma być, jak powiedziałem. Nie przeciągaj struny, Kajfaszu.
— Oczywiście, panie. Dziękuję, panie.
— Więc zabrać go. Wpierw wychłostać, a potem przybić do krzyża.

background image

UKRZYŻOWANIE

Chrystus  stał  w  tłumie  i  kiedy  Piłat  zapytał,  czy  ma  uwolnić  Barabasza,
chciał krzyknąć „Nie!", lecz się nie odważył i przeżył to jak kolejny cios w
serce. Rozglądał się w poszukiwaniu anioła, lecz nigdzie go nie zauważył.
Widząc poruszenie u bram pałacu namiestnika, ruszył tam wraz z innymi,
którzy chcieli zobaczyć, jak rzymscy strażnicy zabierają Jezusa na miejsce
straceń.

W  tłumie  nie  widział  żadnego  z  uczniów,  lecz  spostrzegł  kilka  kobiet,

które rozpoznał. Jedną z nich była żona Zebedeusza, matka Jakuba i Jana,
drugą  kobieta  z  Magdali,  którą  Jezus  szczególnie  lubił,  a  trzecią  jego
własna matka, co go bardzo zdziwiło. Starał się nie rzucać jej w oczy, bo w
tamtej chwili niczego nie pragnął mniej, niż żeby go zobaczyła. Z pewnego
oddalenia  obserwował,  jak  szły  wraz  z  tłumem  przez  miasto  do  miejsca
zwanego Golgotą, gdzie zwykle krzyżowano złoczyńców.

Wisieli  już  tam  na  krzyżach  dwaj  mężczyźni  skazani  za  kradzież.

Żołnierze  rzymscy  mieli  wprawę:  Jezus  szybko  zawisnął  obok.  Chrystus
stał w tłumie, dopóki ten nie zaczął rzednąć, co nastąpiło dość szybko, bo
kiedy  skazańca  już  przybito  do  krzyża,  niewiele  było  do  oglądania,  aż  do
chwili  gdy  żołnierze  łamali  mu  nogi,  żeby  przyspieszyć  śmierć,  która
jednak mogła nadejść dopiero po wielu godzinach.

Wszyscy  uczniowie  zniknęli.  Chrystus  ruszył  na  poszukiwanie  tego,

który  był  jego  informatorem,  żeby  się  dowiedzieć,  co  zamierzają  teraz
robić,  ale  się  okazało,  że  opuścił  on  dom,  w  którym  się  zatrzymał,  a
właściciel  nie  miał  pojęcia,  dokąd  się  udał.  Nigdzie  nie  było  ani  śladu

background image

anioła,  nieznajomego,  a  Chrystus  nie  mógł  o  niego  pytać,  gdyż  nadal  nie
znał jego imienia.

Od czasu do czasu wracał niechętnie na miejsce straceń, lecz nic się tam

nie  zmieniało.  Trzy  kobiety  siedziały  niedaleko  krzyży.  Bardzo  się  starał,
żeby go nie zauważyły.

Późnym  popołudniem  rozeszła  się  wieść,  że  żołnierze  rzymscy

postanowili przyspieszyć śmierć trzech skazańców.

Kiedy  przybity  i  wystraszony  znów  szybko  wrócił  pod  krzyże,  ciżba

była tak gęsta, że nic nie widział, słyszał jednak uderzenia, gdy łamali nogi
ostatniemu  mężczyźnie,  pełne  zadowolenia  westchnienie  tłumu  i  cienki,
przerywany krzyk ofiary.

Kilka kobiet zaczęło zawodzić.
Odchodził  bardzo  ostrożnie,  stawiał  stopy  najlżej,  jak  potrafił,  starając

się nie zostawiać śladów.

background image

POGRZEB

Wśród członków Sanhedrynu był człowiek z miasta Arymatea noszący imię
Józef. Choć należał do rady, nie był jednym z tych, którzy skazali Jezusa;
przeciwnie,  podziwiał  go  i  bardzo  się  interesował  nadchodzącym
Królestwem. Wiedząc, że Pascha jest blisko, poszedł do Piłata i poprosił o
ciało.

— Dlaczego? Po co ten pośpiech?
—  Chcielibyśmy  pochować  Jezusa  według  obyczaju,  przed  szabatem,

panie.

—  Że  też  wam  się  chce.  Ten  człowiek  był  tylko  podżegaczem.  Mam

nadzieję, że zapamiętacie nauczkę. Bierzcie go, jak wam tak zależy.

Józef i Nikodem, również członek Sanhedrynu i sympatyk Jezusa, przy

pomocy opłakujących go kobiet zdjęli ciało z krzyża. Kazali je zanieść do
pobliskiego ogrodu, gdzie Józef miał przygotowany dla siebie grobowiec w
formie  groty,  o  wejściu  zamykanym  kamieniem,  który  się  toczył  w
wyżłobieniu.  Zawinęli  ciało  w  lniane  płótno,  położywszy  korzenie  dla
ochrony przed rozkładem, i zdążyli zamknąć grób przed szabatem.

Uczniów wciąż nie było.

background image

NIEZNAJOMY W OGRODZIE

Następny  dzień  Chrystus  spędził  samotnie  w  wynajętej  izbie.  Na  zmianę
modlił się, płakał i próbował opisywać, co się stało. Bał się niezliczonych
rzeczy.  Nie  mógł  jeść  ani  pić,  nie  mógł  spać.  Coraz  bardziej  mu
przeszkadzały  pieniądze  od  Kajfasza,  aż  w  końcu,  żeby  ze  wstydu  nie
zwariować, zapłacił, ile był winien gospodarzowi, a resztę dał pierwszemu
napotkanemu żebrakowi. Nie poczuł się jednak lepiej.

Kiedy  nadszedł  wieczór,  poszedł  do  ogrodu,  w  którym  Józef  pochował

Jezusa, i usiadł w cieniu niedaleko grobu. Po chwili uświadomił sobie, że
obok siedzi nieznajomy, i usłyszał jego głos:

— Byłem zajęty gdzie indziej.
— Tak, przemierzając tam i z powrotem, w górę i w dół wnętrze ziemi

— odparł Chrystus gorzko.

— Wiem, że ci ciężko, ale nie jestem Szatanem. Pierwsza część naszego

zadania została prawie ukończona.

— A gdzie był baran zaplątany w gąszczu? Pozwoliłeś mi uwierzyć, że

stanie się coś, co zapobiegnie najgorszemu. Stało się tylko najgorsze.

— Sam sobie pozwoliłeś wierzyć, a przez twą wiarę spełniła się wielka

ofiara. Dzięki temu, co zrobiłeś, nadejdzie wszelkie dobro.

— Więc on zmartwychwstanie?
— Na pewno.
— Kiedy?
— Zawsze.
Chrystus z irytacją pokręcił głową.
— Zawsze? Co to znaczy?

background image

—  To  znaczy,  że  ten  cud  nigdy  nie  będzie  zapomniany,  jego  dobroć

nigdy  się  nie  wyczerpie,  jego  prawda  będzie  trwała  przez  wszystkie
pokolenia.

—  Ach,  znowu  prawda.  Czy  to  będzie  owa  prawda  odmienna  od

historii?

—  Prawda,  która  opromienia  historię,  jak  sam  to  pięknie  nazwałeś.

Prawda,  która  ożywia  historię  niczym  ogrodnik  podlewający  kwiaty.
Prawda, która rozjaśnia historię jak latarnia rozpraszająca cień.

— Nie przypuszczam, żeby Jezus uznał taką prawdę.
—  Właśnie  dlatego  trzeba,  żebyś  ty  ją  ucieleśniał.  Jesteś  brakującym

elementem, Chrystusie. Bez ciebie jego śmierć będzie tylko jedną z tysięcy
publicznych egzekucji. Z tobą — otwiera się droga dla światła prawdy, by
zadało  cios  ciemnościom  historii;  by  na  wyschłą  ziemię  spadł
błogosławiony deszcz. Jezus i Chrystus razem będą cudem. Iloma świętymi
rzeczami to zaowocuje!

Rozmawiali  bardzo  cicho,  w  ogrodzie  też  panowała  cisza.  Nagle

Chrystus usłyszał łoskot, jakby kamień toczył się po kamieniu.

— Co się dzieje? — zapytał.
—  Kolejna  część  cudu.  Spokojnie,  drogi  Chrystusie,  wszystko  będzie

dobrze.  Jezus  chciał  sytuacji,  jakiej  żaden  człowiek  długo  by  nie
wytrzymał. Ludzie są zdolni do wielkich rzeczy, ale tylko zmuszeni przez
niezwykłe  okoliczności.  Nie  potrafią  stale  żyć  pod  presją  czasu,  a
okoliczności  na  ogół  nie  są  niezwykłe.  W  codziennym  życiu  ludzi  kusi
wygoda i spokój, są trochę leniwi, trochę chciwi, trochę tchórzliwi, trochę
lubieżni,  trochę  próżni,  trochę  popędliwi,  trochę  zazdrośni.  Niewiele  są
warci,  lecz  musimy  sobie  radzić  z  takimi,  jacy  są.  A  są  też  naiwni,  więc
lubią tajemnice i uwielbiają cuda. Ale o tym dobrze wiesz, jakiś czas temu
sam to powiedziałeś Jezusowi. Jak zwykle miałeś rację, a on jak zwykle nie
słuchał.

background image

Koło  grobu  kręciło  się  kilka  postaci.  Nocne  niebo  zasnuwały  chmury,

lecz księżyc, choć ukryty, dawał tyle światła, że było widać, jak od grobu
oddalają się trzy albo cztery osoby niosące coś ciężkiego.

— Co oni robią? — spytał Chrystus.
— Dzieło Boga.
— Niosą ciało Jezusa!
— Cokolwiek widzisz, to jest konieczne.
— Chcesz odegrać jego zmartwychwstanie?
— On zmartwychwstanie.
—  Jak?  Za  pomocą  sztuczki?  To  niegodne.  Och,  że  też  dałem  się  tak

nabrać! O, ja przeklęty! Bracie mój! Co ja zrobiłem!

Rzucił  się  na  ziemię  i  zapłakał.  Nieznajomy  położył  dłonie  na  jego

głowie.

— Płacz — powiedział — a wkrótce przyjdzie pocieszenie.
Chrystus się nie ruszał. Nieznajomy mówił dalej,
— Muszę ci teraz powiedzieć o Duchu Świętym. On napełni uczniów, a

w  przyszłości  coraz  więcej  wiernych,  przekonaniem,  że  Jezus  żyje.  Jezus
nie  może  być  z  ludźmi  zawsze,  lecz  Duch  Święty  może  i  będzie.  Jezus
musiał  umrzeć,  żeby  Duch  mógł  zejść  na  ten  świat,  i  on  z  twoją  pomocą
zejdzie.  W  nadchodzących  dniach  ujrzysz  przeobrażającą  moc  Ducha.
Uczniowie,  ludzie  słabi  i  niepewni,  staną  się  niczym  lwy.  Czego  żyjący
Jezus  nie  potrafił  zrobić,  umarły  i  zmartwychwstały  sprawi  mocą  Ducha
Świętego,  przemieni  nie  tylko  uczniów,  lecz  także  każdego,  kto  usłyszy  i
uwierzy.

— Dlaczego więc mnie potrzebujesz? Jeśli Duch jest taki wszechmocny,

w czymże ja mogę pomóc?

—  Duch  jest  ukryty,  niewidzialny.  Ludzie  potrzebują  znaku  jawnego,

widzialnego,  wtedy  uwierzą.  Kiedy  niedawno  mówiłem  o  prawdzie,
odniosłeś się do tego, drogi Chrystusie, lekceważąco, a nie powinieneś. To
będzie  prawda  wstrząsająca  przez  stulecia  umysłami  i  sercami,  prawda

background image

Boga, która pochodzi spoza czasu. Żeby jednak mogła zajaśnieć w świecie
czasu, potrzebne jest otwarte okno, i tym oknem jesteś ty.

Chrystus zebrał siły i wstał.
—  Rozumiem.  Odegram  swoją  rolę  —  rzekł.  —  Ale  zrobię  to  wbrew

własnemu sumieniu, z ciężkim sercem.

—  Oczywiście,  to  naturalne,  jednak  jest  to  rola  wielka.  Gdy  będzie

spisywana  kronika  tego  czasu  i  życia  Jezusa,  twoja  relacja  będzie  miała
ogromną wartość. Od ciebie zależy, jak te wydarzenia zostaną zapamiętane,
aż do końca świata. Ty...

—  Przestań.  Wystarczy.  Nie  chcę  już  dzisiaj  tego  słuchać.  Czuję  się

zmęczony i nieszczęśliwy. Wrócę tu rano po szabacie i zrobię, co muszę.

background image

MARIA Z MAGDALI PRZY GROBIE

Po ukrzyżowaniu Piotr, Jan, Jakub i inni uczniowie zgromadzili się w domu
niedaleko ogrodu Józefa. Siedzieli oniemiali, otumanieni. Egzekucja Jezusa
spadła na nich jak grom z jasnego nieba, wszystkiego się spodziewali, lecz
tego nie. Czuli się, jakby ziemia im się usunęła spod stóp.

Kobiety  zebrane  pod  krzyżem,  które  pomogły  Józefowi  zdjąć  ciało,

płakały  i  się  modliły,  dopóki  im  starczyło  sił.  Maria  matka  Jezusa
odprowadziła go do grobu i niedługo potem wróciła do Nazaretu. Kobieta z
Magdali,  która  też  miała  na  imię  Maria,  zamierzała  zostać  w  Jerozolimie
jeszcze przez jakiś czas.

Bardzo  wczesnym  rankiem  po  szabacie  poszła  do  ogrodu,  gdzie  się

znajdował  grób.  Na  wszelki  wypadek  wzięła  ze  sobą  trochę  korzeni.
Jeszcze było ciemno. Po pogrzebie widziała, jak Józef i Nikodem zamknęli
grób  kamieniem,  więc  teraz  ją  zdziwiło,  że  był  odtoczony.  Pomyślała,  że
może przyszła do niewłaściwego grobu, i ze strachem zajrzała do środka.

Zobaczyła płótno, ciała nie było.
Pobiegła  do  domu,  gdzie  przebywali  uczniowie,  i  oznajmiła  Piotrowi  i

Janowi:

—  Grób  mistrza  jest  pusty!  Właśnie  stamtąd  wracam.  Kamień  ktoś

odtoczył, a ciało zniknęło!

Opowiedziała  dokładnie,  co  widziała,  ponieważ  jednak  świadectwo

kobiety miało niewielką wartość, Piotr i Jan pospieszyli do ogrodu, żeby to
zobaczyć  na  własne  oczy.  Jan  biegł  szybciej  i  był  przy  grobie  pierwszy.
Zajrzał i zauważył puste płótno. Piotr go odepchnął i wszedł do środka —

background image

wszystko się zgadzało z opisem Marii: płótno, którym była owinięta głowa
Jezusa, leżało osobno.

— Czyżby go zabrali Rzymianie? — spytał Jan.
—  Dlaczego  mieliby  to  zrobić?  Przecież  Piłat  wydał  ciało  —  odparł

Piotr.

— Cóż innego mogło się zdarzyć?
— Może nie był martwy, kiedy go zdjęli, tylko nieprzytomny. A potem

się ocknął...

— Ale jak by odsunął kamień? Miał połamane nogi, nie mógł chodzić.
Nie potrafili tego wyjaśnić. Wyszli z grobu i wrócili do pozostałych.
Maria Magdalena siedziała przed domem i płakała. Przez łzy ujrzała tuż

obok mężczyznę i pomyślała, że to ogrodnik.

— Czemu płaczesz? — zapytał.
— Zabrali ciało mojego mistrza. Jeśli wiesz, panie, dokąd, powiedz mi,

błagam, a ja sprowadzę je z powrotem i zajmę się nim, jak trzeba.

— Mario — rzekł wtedy mężczyzna.
Zaskoczona, przyjrzała mu się dokładniej.
Jeszcze  nie  było  całkiem  jasno  i  bolały  ją  oczy,  lecz  nie  miała

wątpliwości, że to Jezus, żywy.

— Mistrzu! — krzyknęła i chciała go objąć.
Chrystus się cofnął i powiedział:
— Nie, nie dotykaj mnie teraz. Nie zostanę tu długo. Idź do uczniów i

powiedz,  co  widziałaś.  Powiedz,  że  niedługo  się  wzniosę  do  swego  ojca,
Boga. Do mojego i twojego Boga.

Maria pobiegła i opowiedziała uczniom, co zobaczyła i co usłyszała.
—  To  on!  —  powiedziała.  —  Jezus.  Naprawdę!  Był  żywy  i  do  mnie

mówił!

Nie dowierzali jej, ale Piotr i Jan byli bardziej skłonni dać jej wiarę niż

reszta.

background image

—  Powiedziała,  gdzie  leżały  płótna,  i  poszliśmy,  i  widzieliśmy,  że  tak

było. Jeśli mówi, że on żyje, to to może być wyjaśnienie. To by wyjaśniało
wszystko!

Przeżyli ten dzień w zadziwieniu, pobudzeni nieśmiałą nadzieją.
Wciąż wracali do ogrodu, lecz nic już tam nie zobaczyli.

background image

DROGA DO EMAUS

Tego  dnia,  lecz  później,  kilku  uczniów  poszło  do  wsi  Emaus,  odległej  od
Jerozolimy mniej więcej o dwie godziny marszu, żeby opowiedzieć nowinę
swym  mieszkającym  tam  przyjaciołom.  Informator  Chrystusa  wyruszył
wcześniej  w  drogę  powrotną  do  Galilei,  więc  go  z  nimi  nie  było.  Idąc,
zaczęli rozmawiać z mężczyzną, który podążał w tym samym kierunku. To
był Chrystus.

— Wyglądacie na wzburzonych — rzekł wędrowiec. — O czym z takim

zapałem dyskutowaliście?

—  Nie  słyszałeś,  co  się  wydarzyło  w  Jerozolimie?  —  spytał  go  uczeń

imieniem Kleofas.

— Nie. Co takiego?
—  Pewnie  jesteś  jedynym  człowiekiem  w  całej  Judei,  który  o  tym  nie

wie.  Należymy  do  przyjaciół  wielkiego  proroka  i  nauczyciela  Jezusa  z
Nazaretu.  Jezus  rozgniewał  kapłanów  ze  świątyni,  więc  go  wydali
Rzymianom, a ci go ukrzyżowali. Trzy dni temu został pochowany. A dziś
rano się dowiedzieliśmy, że go widziano żywego!

Mówili  tylko  o  tym.  Wciąż  byli  tak  podnieceni  i  oszołomieni,  że  nie

przyjrzeli się dokładnie Chrystusowi. Gdy dotarli do wsi, zapadła noc, więc
mu zaproponowali wspólny nocleg i posiłek.

Przyjął  zaproszenie  i  wszedł  do  domu  ich  przyjaciela,  gdzie  został

życzliwie  przyjęty.  Kiedy  usiedli  do  stołu,  uczeń  Kleofas,  który  siedział
naprzeciwko Chrystusa, nagle przestał mówić, wziął do ręki lampę i zbliżył
mu ją do twarzy.

— Mistrz? — spytał.

background image

W  migoczącym  świetle  błyszczały  zdumione  oczy  pozostałych.

Rzeczywiście,  ten  człowiek  wyglądał  jak  Jezus.  Nie  tak  samo,  ale  śmierć
zmienia, więc musiał być trochę inny, lecz podobieństwo było uderzające.
Siedzieli oniemiali, tylko jeden, Tomasz, powiedział:

— Jeśli jesteś naprawdę Jezusem, pokaż nam ślady na rękach i nogach.
Oczywiście Chrystus nie miał na rękach śladów, co mogli zobaczyć, gdy

sięgał  po  chleb,  jednak  zanim  zdążył  cokolwiek  rzec,  odezwał  się  inny
uczeń:

— Jeśli mistrz wstał z martwych, to przecież wszystkie jego rany zostały

uleczone! Widzieliśmy, jak szedł, więc wiemy, że połamane nogi się zrosły.
Znów jest doskonały, dlatego pozostałe ślady też zniknęły. Czy można w to
wątpić?

— Ale jego nogi nie były połamane! — krzyknął jeszcze inny. — Tak

mówiła jedna z kobiet! Umarł, kiedy żołnierz wbił mu w bok włócznię!

— Nigdy o tym nie słyszałem — powiedział kolejny. — Za to słyszałem,

że połamali mu nogi pierwszemu, przed tamtymi dwoma. Zawsze im łamią
nogi...

Byli zakłopotani i pełni wątpliwości. Chrystus rzekł:
— Błogosławieni są ci, co nie widzą dowodu, a jednak wierzą. Jestem

słowem  Boga.  Istniałem  przed  czasem.  Byłem  z  Bogiem  na  początku  i
niedługo  do  niego  wrócę,  lecz  zszedłem  w  czas  i  życie,  żebyście  mogli
ujrzeć światło i prawdę i o nich świadczyć. Zostawię wam znak. Oto on: jak
chleb trzeba połamać, żeby go można było zjeść, a wino nalać, żeby pić, tak
ja  musiałem  umrzeć  w  jednym  życiu,  żeby  zmartwychwstać  w  innym.
Pamiętajcie o mnie zawsze, gdy będziecie jeść i pić. Teraz muszę wrócić do
Ojca, który jest w niebie.

Wszyscy chcieli go dotknąć, ale się cofnął, pobłogosławił ich i wyszedł.
Później  Chrystus  starał  się  trzymać  na  uboczu.  Patrzył  z  daleka,  jak

uczniowie, pełni energii czerpanej z nadziei i podniecenia, przeobrażali się
zgodnie  z  obietnicą  nieznajomego:  jakby  w  nich  wstąpił  Duch  Święty.

background image

Wędrowali  i  nauczali,  nawracali  na  nową  wiarę  —  w  zmartwychwstałego
Jezusa.  Udało  im  się  nawet  kilka  cudownych  uleczeń,  a  w  każdym  razie
zdarzyły  się  rzeczy,  które  można  było  uznać  za  cuda.  Byli  pełni  pasji  i
zapału.

Obserwował, jak z biegiem czasu jego historia się po trochu zmieniała.

Zaczęło  się  od  imienia.  Najpierw  był  po  prostu  Jezusem,  potem  Jezusem
Mesjaszem albo Jezusem Chrystusem, wreszcie tylko Chrystusem. Chrystus
był słowem Boga, światłem świata. Chrystus został ukrzyżowany. Chrystus
zmartwychwstał.  Jego  śmierć  miała  być  w  jakiś  sposób  wielkim
odkupieniem  albo  wielkim  zadośćuczynieniem.  Choć  trudno  to  było
wytłumaczyć, ludzie z radością wierzyli.

Następowały  też  inne  zmiany.  Relacja  ze  zmartwychwstania  została

znacznie  ulepszona,  gdy  zaczęto  opowiadać,  że  kiedy  Tomasz  chciał
zobaczyć rany, Jezus (albo Chrystus) je pokazał i pozwolił mu ich dotknąć,
by rozwiać jego wątpliwości. To było wyraziste, zapadało w pamięć, lecz
jeśli o tym mówiono, nie można było jednocześnie twierdzić, że Rzymianie
połamali mu nogi, co robili prawie wszystkim ofiarom ukrzyżowania, gdyż
skoro  w  jego  ciele  pozostały  okaleczenia  jednego  rodzaju,  musiałyby
pozostać również inne, a człowiek z połamanymi nogami nie mógłby stać w
ogrodzie ani iść do Emaus. Tak więc bez względu na to, jak było naprawdę,
zaczęto opowiadać, że umarł od pchnięcia rzymską włócznią, a kości miał
nienaruszone. Opowieści zaczęły się splatać.

Sam Chrystus oczywiście właściwie niczym się nie wyróżniał, więc nikt

go  już  nie  mylił  z  Jezusem  —  tak  łatwo  zapomniano,  że  było  ich  dwóch.
Czuł, że w miarę jak rośnie waga i majestat Chrystusa wydumanego, jego
własne ja stopniowo się kurczy. Niebawem opowieść o Chrystusie zaczęła
się  rozciągać  w  czasie  —  w  przód,  ku  końcowi  świata,  i  do  tyłu,  nawet
przed narodziny w stajni: Chrystus był synem Marii, czemu nie można było
zaprzeczyć,  lecz  także  synem  Boga,  istotą  wieczną  i  wszechmocną,

background image

doskonałym  Bogiem  i  doskonałym  człowiekiem,  zrodzonym  przed
wszystkimi światami, zasiadającym po prawej ręce swego Ojca w niebie.

background image

WYPLATACZ SIECI

I  wtedy  nieznajomy  odwiedził  go  po  raz  ostatni.  Chrystus  mieszkał  pod
innym imieniem w nadmorskim mieście, gdzie Jezus nigdy nie był. Ożenił
się i pracował jako wyplatacz sieci.

Jak to często bywało wcześniej, nieznajomy przyszedł wieczorem. Kiedy

zapukał do drzwi, Chrystus i jego żona właśnie zasiadali do posiłku.

— Idź i zobacz, Marto, kto to — powiedział Chrystus.
Marta  otworzyła  drzwi  i  nieznajomy  wszedł  do  izby.  Dźwigał  ciężką

torbę.

—  Więc  to  ty  —  rzekł  Chrystus.  —  Jakie  kłopoty  przynosisz  mi  tym

razem?

— Co za powitanie! To twoje dzieło, zwoje, które mi dałeś. Kazałem je

starannie  przepisać  i  przyszła  pora,  żebyś  zaczął  porządkować  tę  historię.
Czy to jest twoja żona?

—  Marto,  oto  człowiek,  o  którym  ci  opowiadałem  —  powiedział

Chrystus. — Nigdy mi nie wyjawił imienia.

— Usiądź i zjedz z nami, panie — zaprosiła go do stołu Marta.
—  Z  przyjemnością  —  rzekł  nieznajomy.  —  Ten  wymyślony  przez

ciebie  drobny  rytuał  —  zwrócił  się  do  Chrystusa,  który  łamał  chleb  —
odniósł wielki sukces. Kto by pomyślał, że zapraszanie Żydów do jedzenia
ciała i picia krwi stanie się takie popularne?

Chrystus odsunął chleb.
— Nie kazałem im tego robić — powiedział.
— Ale to właśnie robią wyznawcy Jezusa, zarówno Żydzi, jak i poganie.

Twoje  nauki  były  zbyt  wyrafinowane,  przyjacielu.  Ludzie  są  skłonni

background image

doszukiwać się najbardziej drastycznego sensu, choćby autor nigdy go nie
miał na myśli.

— Już mi kiedyś wyjaśniłeś, że masz o ludziach złe zdanie.
—  Bo  widzę,  jacy  są.  Ty  też  zwykle  realistycznie  oceniałeś  ludzkie

możliwości  i  ograniczenia.  Czyżbyś  z  upływem  czasu  upodabniał  się  do
brata?

— On ich znał dobrze i nie miał złudzeń, lecz ich kochał.
— To prawda — odparł nieznajomy i sięgnął po chleb — i ta miłość jest

najcenniejszą rzeczą, jaką sobie można wyobrazić. Dlatego tak ją musimy
chronić.  Drogocenną  miłość  i  naukę  Jezusa  Chrystusa  poniesie  w
przyszłość  Kościół,  i  to  on  musi  ich  strzec  dzień  i  noc,  żeby  były  czyste,
nieskażone  niezrozumieniem.  Szkoda  by  było,  gdyby  na  przykład  ludzie
zaczęli  odczytywać  któreś  z  jego  wypowiedzi  jako  wezwanie  do  działań
politycznych;  wiemy  przecież,  że  wcale  tak  nie  jest.  Dlatego  trzeba
podkreślać  duchowy  charakter  jego  posłannictwa.  Musimy  sprawić,  drogi
Chrystusie,  by  nasze  stanowisko  było  trudne  do  podważenia,  a  tak  się
właśnie dzieje, kiedy mówimy o duchu. Do dyskusji o duchowości jesteśmy
dobrze przygotowani.

—  Nie  mam  już  chęci  do  takich  dyskusji  —  powiedział  Chrystus.  —

Lepiej zabierz zwoje i niech tę historię opowie kto inny.

—  Ona  będzie  opowiadana  wiele  razy.  My  się  o  to  postaramy.  W

przyszłości  oddzielimy  wersje  przydatne  od  nieprzydatnych.  Już  zresztą  o
tym rozmawialiśmy.

— Tak, i mam tego dość. Twoje słowa są gładkie, ale myśli szorstkie. Ty

sam stałeś się szorstki, przez swój sukces. Wcześniej byłeś w rozmowach
ze mną subtelniejszy. Teraz widzę, co to za historia, którąśmy — ty, ja i mój
brat  —  odgrywali.  Jakkolwiek  się  skończy,  będzie  tragedią.  Jego  wizja
nigdy się nie ziści, a ta, co się ziści, nie jest jego.

—  Mówisz  o  mojej  wizji  i  jego  wizji,  ale  gdyby  to  była  twoja  wizja,

miałaby wszystkie zalety prawdy, a także...

background image

— Wiem, co uważasz za prawdę — przerwał mu Chrystus.
—  Oczywiście,  że  wiesz  —  odpowiedział  nieznajomy  i  ułamał  sobie

trochę chleba — lecz co jest lepsze: dążyć do absolutnej czystości i całkiem
przegrać czy pójść na kompromis i trochę wygrać?

Chrystusowi  zrobiło  się  na  chwilę  niedobrze,  nie  wiedział  dlaczego.

Marta wzięła go za rękę.

Siedział  i  patrzył,  jak  nieznajomy  je  jego  chleb  i  dolewa  sobie  wina,  i

mimo  wszystko  nie  potrafił  przestać  myśleć  o  historii  Jezusa  i  jak  by  ją
można  poprawić.  Na  przykład  mógłby  się  w  niej  pojawić  jakiś  cudowny
znak — gwiazda, anioł — oznajmiający narodziny. Dzieciństwo można by
usiać  uroczymi  bajeczkami  o  chłopięcych  psotach  ubarwionymi  magią,
które  jednak  mogłyby  być  tłumaczone  jako  zapowiedź  większych  cudów.
Możliwe  były  też  poprawki  o  poważniejszych  konsekwencjach.  Gdyby
Jezus  wiedział  wcześniej  o  swej  egzekucji,  oznajmił  uczniom,  że  ma
nastąpić,  i  ochoczo  się  jej  poddał,  nadałoby  to  ukrzyżowaniu  znacznie
donioślejsze  znaczenie,  otwierające  głębię  tajemnicy,  którą  w  przyszłości
badaliby, analizowali i wyjaśniali uczeni mężowie. I jeszcze raz narodziny:
jeśliby  dziecko  urodzone  w  stajni  nie  było  zwykłym  małym  człowiekiem,
lecz wcieleniem samego Boga, o ileż bardziej poruszałaby taka historia, jak
by zapadała w pamięć! I o ileż głębszy sens miałaby wieńcząca ją śmierć!

Przeróżne  drobiazgi  mogły  dodać  wiarygodności.  Z  bólem,  ale  i  z

przyjemnością pomyślał, że kilka sam już wcześniej wymyślił.

— Zostawiam to w twoich rękach — rzekł nieznajomy, otrzepał okruchy

z dłoni i wstał od stołu. — Więcej do ciebie nie przyjdę.

Ruszył ku drzwiom.
Kiedy wyszedł, Marta powiedziała:
— Nie zapytałeś go o imię.
—  Nie  chcę  znać  jego  imienia.  Jakże  się  dałem  zwieść!  Jak  mogłem

sądzić,  że  to  anioł?  Ma  wygląd  dobrze  sobie  radzącego  handlarza
suszonych owoców albo dywanów. Chcę o nim zapomnieć. Cierpię, Marto.

background image

Wszystko,  co  mówił,  to  prawda,  lecz  kiedy  o  tym  myślę,  robi  mi  się
niedobrze.  Ten  ogół  wiernych,  Kościół,  jak  on  to  nazywa,  będzie  czynił
wszelkie możliwe dobro, taką mam nadzieję, tak sądzę, tak muszę sądzić, a
jednak się boję, że w swej gorliwości i zadufaniu zrobi rzeczy straszne... Za
jego  przyzwoleniem  Jezus  wciąż  będzie  zafałszowywany,  zakłamywany,
kompromitowany,  zdradzany.  Ogół  wiernych?  To  ogół  wiernych  znalazł
tuzin  powodów,  żeby  go  wydać  Rzymianom.  A  oto  ja,  z  rękami
czerwonymi  ze  wstydu  i  od  krwi,  mokrymi  od  łez,  pragnący  zacząć
opowieść o Jezusie, ale niejako zwykłą relację z wydarzeń: ja się chcę tym
bawić, chcę jej nadać lepszą formę, chcę zgrabnie powiązać szczegóły, żeby
tworzyły  wzorce  i  ukazywały  analogie,  a  jeśli  ich  w  rzeczywistości  nie
było, chcę je w opowieści umieścić — wyłącznie po to, żeby była lepsza.
Nieznajomy  nazwałby  to  wprowadzaniem  prawdy  do  historii.  Jezus
nazwałby  to  kłamstwem.  On  chciał  doskonałości,  wymagał  od  ludzi  za
dużo... I to jest właśnie tragedia: bez tej historii nie byłoby Kościoła, a bez
Kościoła  Jezus  zostałby  zapomniany...  Och,  Marto,  nie  wiem,  co
powinienem zrobić.

— Powinieneś zjeść kolację.
Kiedy jednak spojrzeli na stół, okazało się, że chleba nie ma i dzban jest

pusty.


Document Outline