background image

Michelle Martin

Diablica z Hampshire

Przekład

Maria Głowacka

background image

1

Katharine Glyn z rozbawieniem obserwowała, jak Thomas Carrington usiłuje napełnić 

jej szklankę lemoniadą, nie oblewając przy tym, jak to miał w zwyczaju, ani swego surduta w 

purpurowe prążki, ani swych butów, ani wreszcie jej samej.

Tym razem jego wysiłki uwieńczył sukces.

-Brawo,   Tommy!   -   powiedziała   z   uznaniem,   gdy   szklanka   bezpiecznie   dotarła 

wreszcie do jej rąk. - To był prawdziwy majstersztyk.

-Nabrałem wprawy - odrzekł, uśmiechając się z zakłopotaniem.

-To widać. Nim sezon dobiegnie końca, będziesz niedoścignionym mistrzem elegancji 

i wdzięku - zauważyła panna Glyn, a w jej oczach pokazały się wesołe błyski.

-No, no, Kate, chyba trochę przesadziłaś. Nie zapominaj rautu u Bennetów z ubiegłego 

tygodnia.

-Ktoś cię szturchnął w ramię, Tommy! Jestem pewna, że ktoś cię potrącił - zauważyła 

z powagą.

Nagle jej wzrok zatrzymał się na lady Huntington, której imponujących rozmiarów 

ciało wciśnięte było w suknię, niemal trzeszczącą pod tym niewyobrażalnym naporem. Lady 

Huntington, matka pięciu córek na wydaniu, mówiła coś z przejęciem jakiemuś wytwornie 

ubranemu  dżentelmenowi,   którego  Katharine  Glyn   nigdy  dotąd  nie  widziała.   Włosy miał 

ciemne   i   krótko   ostrzyżone,   oczy   szare   i   lekko   przymknięte,   gdy,   bez   szczególnego 

entuzjazmu,  przytakiwał  lady Huntington.  Jego wyrazistą  twarz  znaczyły  wystające  kości 

policzkowe   i   kanciasty   podbródek.   Panna   Glyn   musiała   przyznać,   że   był   wyjątkowo 

przystojny. 

- Tommy, kim jest ten piękniś usidlony przez lady Huntington? - zapytała.

Carrington posłusznie podążył za jej wzrokiem.

-Och - odrzekł bez specjalnego zainteresowania. - To chyba lord Blake. Naśladowca 

Brakstona, sądząc po surducie. Jak można się ubierać w tak niewyszukany sposób?

-Jak widać  nie każdy musi  hołdować  modzie,  mój  drogi.  Co wiesz o tym,  w tak 

niewyszukany sposób ubranym, lordzie Blake'u?

-Niewiele. Chyba nie bywa w mieście zbyt często. Och, jest jednak coś, słyszałem, że 

dla swoich kochanek jest hojny. A gdy tylko zjawia się w mieście, natychmiast oblega 

go tłum wielbicielek.

-

Aha! „Tańczy dziś lekko w niewieściej alkowie, przy dźwięcznej lutni miłosnych 

akordach”

1

.

Ryszard III, akt I, scena 1, tłum. Leon Ulrich (przyp. red.).

background image

Carrington spojrzał na nią ze zdumieniem.

Ryszard III, akt pierwszy, scena pierwsza.

Jednak Carrington wciąż zdawał się nie rozumieć.

Katharine uśmiechnęła się.

-To Szekspir, Tommy, dla podkreślenia, jak bardzo mnie bawi odkrycie wśród nas 

rozpustnika.

-To niezupełnie rozpustnik. Nie uwodzi niewinnych panienek. Interesują go jedynie 

doświadczone kobiety.

-Boże mój! A to szczwany lis. 

Carrington uśmiechnął się szeroko.

-Przykro mi, że cię rozczarowałem, Kate.

-Cóż, przynajmniej ma na tyle zdrowego rozsądku, aby nie udawać, że się dobrze bawi 

- zauważyła, obserwując jednocześnie, jak lord Blake bezskutecznie usiłuje uwolnić 

się od niezmordowanej lady Huntington. - Czy Montclairowie kiedykolwiek wydali 

udany bal?

-Z   tego,   co   wiem,   nie.   Czy   uważasz,   że   powinniśmy   posłać   po   specjalistów   od 

balsamowania zwłok?

Katharine podniosła do ust szklaneczkę z ponczem.

- Sądzę, że nasi gospodarze już o tym pomyśleli - rzuciła złośliwie, gdy lady Danforth, 

zanadto wystrojona i upudrowana, zbliżyła się do nich, aby porwać ze sobą Carringtona... w 

jakim jednak celu, Katharine nie miała pojęcia.

Pozostawiona sama sobie, podeszła do wychodzących na ogród przeszklonych drzwi i 

oparłszy   się   o   chłodne   szyby,   jakby   w   ten   sposób   chciała   uciec   od   dusznego   powietrza 

zatłoczonej sali balowej, oddała się jednej ze swoich ulubionych rozrywek: obserwowaniu 

najzabawniejszych słabostek wielkiego świata, który przesuwał się przed jej oczami.

Zerknęła na tego nierozpustnika, ale zasłoniły go dwie matrony. Każda z nich, panna 

Glyn   była   tego   pewna,   próbowała   wcisnąć   swoje   niezamężne   córeczki   jakiemuś   niczego 

niepodejrzewającemu poczciwcowi. A piękniś był kolejną partią na tym małżeńskim targu. Z 

każdą chwilą stawał się dla niej coraz mniej ciekawy. Co za nudy.

Odwróciła się w poszukiwaniu ciekawszego obiektu i jej wzrok zatrzymał się teraz na 

lordzie   Bingsleyu,   największym   dandysie   ostatniej   dekady,   rozmawiającym   o   czymś   z 

gospodarzem   balu.   Ulubieniec   wielu   młodych   mężczyzn   z   towarzystwa,   nie   wyłączając 

Tommy'ego Carringtona, lord Bingsley, zaskakiwał wszystkich oszałamiającym strojem na 

każdym przyjęciu czy balu, w którym uczestniczył.

background image

Dziś wieczorem zjawił się ubrany w wieczorowy surdut w różowe i srebrne prążki, 

niebieską kamizelkę w złote cętki i jasnożółte pantalony. Jego jasne włosy ufryzowane były a 

la Byron, fular zawiązany zgodnie z modą minionego tygodnia, a rogi kołnierzyka były tak 

sztywne i sterczały tak wysoko, że głowa lorda Bingsleya sięgała o dobre pięć centymetrów 

wyżej niż zazwyczaj. Całość robiła niesamowite wrażenie.

Zanim jednak Katharine Glyn zdołała uświadomić sobie, jak bardzo to było w złym 

guście, gospodyni balu, pulchna matrona około trzydziestki, posiadaczka sześciorga dzieci i 

okropnej fryzury ozdobionej pawimi piórami,  zbliżyła  się do niej w towarzystwie dwóch 

mężczyzn   do   złudzenia   przypominających   Adonisa   i   Satyra.   Adonis   był   jasnowłosym 

młodym   dżentelmenem   o   bardzo   sympatycznej   fizjonomii,   nieśmiałym   uśmiechu   i 

stosownym stroju. Satyr natomiast przystojnym pięknisiem, który przed chwilą rozmawiał z 

lady Huntington. Katharine odniosła wrażenie, że spierał się o coś z Adonisem. W pewnej 

chwili   wyglądało   to   nawet   tak,   jakby   się   chciał   wycofać,   ale   Adonis   skutecznie   mu   to 

uniemożliwił.

-Droga panno Glyn - powiedziała lady Montclair - chciałabym przedstawić pani sir 

Williama   Athertona   oraz   lorda   Blake'a.   Sir   William   bardzo   pragnie   poznać   miss 

Fairfax, a ponieważ jest pani jej opiekunką, pomyślałam, iż stosownie będzie, jeśli to 

ty ją przedstawisz.

-Dziękuję, ale nie sądzę, aby to było konieczne - odpowiedziała panna Glyn. - Jestem 

pewna, że pani zrobi to z większym niż ja zaangażowaniem.

-Ale... ale panno Glyn - zawołał złotowłosy młodzieniec. - Jeśli pani jest rzeczywiście 

opiekunką   panny   Fairfax,   to   chyba   oczywiste,   że   powinienem   się   przedstawić 

najpierw pani. 

-Doskonale - odparła Katharine, z pewnym ociąganiem odwracając wzrok od nieco 

sennych oczu lorda Blake'a. - Czy jest pan żonaty, sir Williamie?

Mężczyzna się zaczerwienił.

-Dobry   Boże,   panno   Glyn,   oczywiście,   że   nie   jestem!   Nigdy   nie   byłem   nawet 

zaręczony.

-Ach tak. A ile pan ma lat?

background image

- Dwadzieścia sześć.

Powoli poruszyła wachlarzem.

-To   już   samo   w   sobie   jest   zdumiewające.   Każdy   młody   mężczyzna,   który   mając 

dwadzieścia sześć lat, nie był przynajmniej dwukrotnie zaręczony, zasługuje na to, aby 

mu się wnikliwie przyjrzeć.

-Panno Glyn, proszę o wybaczenie, ja... nie miałem nawet okazji, żeby się zaręczyć. 

Byłem na kontynencie.

-W jakim celu? - zapytała.

Sir William patrzył na nią, jakby nie rozumiał sensu pytania. Lord Blake trącił go 

łokciem i szepnął mu coś na ucho. Sir William zaczerwienił się, po czym odparł:

-Walczyłem na wojnie, panno Glyn.

-Ach tak! Z jakimi efektami?

-Wierzę, że... że wypełniłem mój obowiązek.

-I to wystarczy, sir Williamie. Skąd pochodzi pańska rodzina?

-Z Suffolk, panno Glyn. Jesteśmy starą rodziną z odpowiednimi dochodami. Z moich 

najbliższych pozostała mi tylko matka.

-Był pan osobiście zamieszany w jakiś skandal?

-Boże uchowaj, skądże!

-Szkoda. A więc ma pan to jeszcze przed sobą - oświadczyła. -Lady Montclair, może 

pani przedstawić tego dżentelmena Georginie.

-Ależ, panno Glyn, pani powinna to zrobić - zaprotestowała lady Montclair. - Panna 

Fairfax jest tak oblegana przez młodych dżentelmenów, że jeśli to ja przedstawię jej 

sir  Williama,   z pewnością  nie  zwróci  na  niego  uwagi.  Jeśli  jednak  zrobi  to  pani, 

przynajmniej na niego spojrzy.

Panna Glyn uśmiechnęła się.

-Nie bardzo rozumiem, co innego mogłaby zrobić, ale dobrze, niech będzie tak, jak 

pani proponuje. A pan, lordzie Blake, też pragnie być przedstawiony pannie Fairfax?

-Dziękuję,   nie   -   odrzekł   lord   Blake,   nie   kryjąc   znudzenia.   -   Za   bardzo   jestem 

onieśmielony jej urodą, aby się zdobyć na jakąś sensowną rozmowę. 

Katharine Glyn spojrzała na niego z rozbawieniem i zaczęła rozglądać się po sali w 

poszukiwaniu swojej przyjaciółki i towarzyszki, panny Georginy Fairfax, dwudziestoletniej 

piękności,   której   lśniące   czarne   włosy,   głęboko   osadzone   błękitne   oczy,   twarzyczka   w 

kształcie serduszka, zgrabna figura i łagodne usposobienie wielu mężczyzn przyprawiały o 

zawrót głowy. Dodatkowym atutem pięknej panny była ogromna fortuna.

background image

W końcu ją zauważyła. Panna Fairfax stała zaledwie kilka kroków na lewo od niej, 

otoczona przez sześciu młodych elegantów.

- Chodźmy, sir Williamie - powiedziała panna Glyn, ciągnąc go w stronę otaczającego 

pannę Fairfax męskiego kręgu.

Używając   na   zmianę   łokcia   i   uprzejmych   przeprosin,   osiągnęła   zamierzony   efekt. 

Wielbiciele panny Fairfax, choć niechętnie, rozstąpili się i panna Glyn  podprowadziła sir 

Williama do obiektu jego westchnień i dokonała krótkiej prezentacji.

Kiedy jednak zauważyła, jak pod wpływem uśmiechu blond boga pod jej przyjaciółką 

uginają się nogi,  a jej  twarz nagle  blednie,  nie  mogła  opanować rozbawienia.  Nigdy nie 

widziała panny Fairfax w takim stanie. Blond bóg z Olimpu był również nieco wytrącony z 

równowagi, nie na tyle jednak, aby nie móc poprowadzić swojej wybranki na parkiet.

Samotność panny Glyn nie trwała zbyt długo, ponieważ już po chwili podeszła do niej 

siostra Tommy'ego, Elizabeth Carrington.

- Kim jest ten młody bóg, który tańczy właśnie z Georginą i dlaczego najpierw mnie z 

nim nie poznałaś? - zapytała.

Katharine opowiedziała jej krótko, czego dowiedziała się o sir Williamie, po czym 

skierowała rozmowę na inny temat:

-Kim jest ten Blake, który przez cały czas dotrzymuje towarzystwa sir Williamowi? 

Znasz go?

-Nie   -   odparła   miss   Carrington.   -   I   niewiele   o   nim   wiem.   To   najwyraźniej   jego 

pierwszy sezon w Londynie po latach nieobecności.

-Wygląda na sensownego.

-I ma furę pieniędzy.

-Biedaczysko. Nic dziwnego, że ta Huntington tak na niego poluje. Majątek i tytuł. 

Jakie to pospolite. Zaczynam tracić do niego sympatię. Szkoda. Odniosłam wrażenie, 

że mógłby mnie nieźle bawić.

-Kate, ciebie wszyscy bawią.

-To prawda. Jednak lord Blake szczególnie. Tommy twierdzi, że panienki przepadają 

za nim. Jak myślisz, zabrał dziś ze sobą jakąś?

-Kate, nie bądź śmieszna!

-Nie   jestem   śmieszna,   tylko   zrozpaczona.   Jeśli   wkrótce   nie   dostrzegę   czegoś 

interesującego, zasnę na stojąco. 

Rozejrzała   się   po   sali   i   szybko   odkryła,   że   mężczyzna,   o   którym   mowa,   tańczył 

właśnie z drugą na liście najpiękniejszych kobiet na tym balu.

background image

-O Boże! - zawołała.

-Co się stało?

-On zna Priscillę Inglewood. Widzisz? Uśmiecha się do niej. 

Panna Carrington podążyła za jej wzrokiem.

-Już wiem, skąd znam to nazwisko! Siostry Pomeroy twierdzą, że ten Blake wrócił do 

miasta właśnie z powodu Priscilli.

-Chcesz powiedzieć, że ma zamiar związać się z Panną Doskonałą? To pogrąża go w 

moich oczach ostatecznie. Szkoda, wygląda dosyć... zajmująco. Cóż, muszę znaleźć 

inny obiekt zainteresowania. Nie rozmawiałam jeszcze z księżną Newberry.

-Uważaj,   Kate.   Lady   Mankin   -   zwyczajna   baronowa   -   zjawiła   się   dziś   w   prawie 

identycznej sukni i księżna jest wściekła.

-Wcale się nie dziwię. Lady Mankin wyszła, naturalnie?

-Oczywiście!   Biedaczka   była   zdruzgotana.   Wątpię,   czy   jeszcze   kiedyś   otrzyma 

zaproszenie od kogoś z towarzystwa, a jej zgłoszenie do klubu Almack's stoi teraz pod 

dużym znakiem zapytania.

-Och, co za dramat w towarzystwie. Nawet w Drury Lane nie zobaczy się lepszego.

W   chwilę   później   panna   Glyn   złożyła   wyrazy   współczucia   księżnej   Newberry, 

przeżyła kadryla z młodym Carringtonem i odprawiła z kwitkiem z pół tuzina dżentelmenów, 

palących się do zawarcia z nią znajomości... aby mieć łatwiejszy dostęp do panny Fairfax.

Nie   potrafiła   ukryć,   jak   bardzo   nie   cierpiała   pochlebstw,   szczególnie   z   ust 

dżentelmenów szukających ładnej buzi i fortuny, a nie charakteru. Jej zadaniem było trzymać 

takich niegodziwców jak najdalej od panny Fairfax. Traktowała ich więc tak, by na długo 

zapomnieli o swoich marzeniach.

To,   że   żaden,   chcący   zawrzeć   związek   małżeński   mężczyzna,   nie   jest   nią 

zainteresowany,   Katharine   Glyn   wiedziała   od   dawna.   Jednak   wcale   z   tego   powodu   nie 

cierpiała, nie zależało jej bowiem ani na konkurentach, ani na ich kiepskich wierszach, ani na 

samym  wyjściu  za mąż.  Jej  dochody,  aczkolwiek  skromne,  zapewniały środki do życia  i 

niczego więcej nie potrzebowała.

Uważając,   że   najwyższy   czas   wracać   do   domu,   zaczęła   się   rozglądać   za   swoją 

podopieczną,   co,   jak   się   okazało,   wcale   nie   było   łatwe.   W   końcu   znalazła   ją   w   jakimś 

ustronnym miejscu, pochłoniętą rozmową z panną Carrington. 

- Och, Katharine! - zawołała podekscytowana panna Fairfax na widok zbliżającej się 

przyjaciółki. - To najcudowniejszy wieczór w moim życiu! Właśnie zwierzałam się Beth ze 

wszystkich moich myśli i uczuć. Nic nie poradzę na to, że nie potrafię ich zatrzymać. Są jak 

background image

potężny wodospad. Są...

-Cieszę   się,   Georgino   -   przerwała   jej   stanowczo   panna   Glyn.   -Zanim   jednak   ten 

wodospad zaleje wszystko dookoła, chciałabym uświadomić ci, że minęła już druga i 

czas wracać do domu. Beth, myślę, że powinnaś poszukać swojego brata. Widziałam, 

jak rozmawiał z tą Morweną Devon.

-Co takiego? Znowu ta wymalowana modliszka? - oburzyła się panna Carrington. - 

Myślałam, że Tommy ma więcej rozumu - powiedziała, rzucając się na poszukiwanie 

zbłąkanego brata.

-Chodź,   Georgino.   -   Panna   Glyn   wzięła   przyjaciółkę   pod   rękę   i   pociągnęła   ją   w 

kierunku wyjścia. - Czeka cię jutro ciężki dzień i musisz się dobrze wyspać.

-Jutro, jutro! - powtarzała wciąż panna Fairfax. - Zobaczę go jutro. Och, Katharine, 

tyle się wydarzyło w ciągu tych ostatnich kilku godzin!

-To widać po twojej rozgorączkowanej twarzy i błyszczących oczach. Lepiej jednak 

będzie, jak opowiesz mi o tym w powozie. Uzewnętrznianie uczuć na środku sali 

balowej naraża na zarzut trzpiotowatości. To świadczy o braku obycia, a obycie, moja 

droga,   jest   bardzo   ważne,   jeśli   się   chce   utrzymać   odpowiednią   pozycję   w 

towarzystwie.

-Och, Kate - zachichotała panna Fairfax. - Mówisz od rzeczy!

Panna   Glyn,   która   nigdy   dotąd   nie   słyszała,   żeby   Georgina   chichotała,   poczuła 

niepokój. Szybko wyprowadziła młodą przyjaciółkę z sali i kiedy zajęły miejsce w powozie, a 

stangret zaciął konie, opadła na oparcie siedzenia i, spojrzawszy spod oka na pannę Fairfax, 

powiedziała:

-Możesz zaczynać.

-Nie patrz tak na mnie, Kate, jakbyś się obawiała czegoś strasznego - odparła panna 

Fairfax ze śmiechem. - Zapewniam cię, że jeszcze nigdy nie było mi tak cudownie. 

Kręci mi się w głowie i jest mi tak lekko, jakbym za chwilę miała się unieść do 

gwiazd, zatańczyć  walca dookoła Wielkiego  Wozu, wyśpiewać  hymn  Strzelcowi i 

dosiąść Wielkiej Niedźwiedzicy.

-Nic z tego, Georgino, dobrze wiesz, że nawet na koniu trzymasz się fatalnie.

-Och,   Katharine!   Jestem   taka   szczęśliwa!   -   powtarzała   panna   Fairfax.   -   Poznałam 

najcudowniejszego pod słońcem mężczyznę. Jest taki piękny, że, kiedy o tym myślę, 

czuję, jak zapiera mi dech w piersiach. Wiesz, przez pierwsze pięć minut znajomości 

nie mogłam wymówić słowa. Jest taki miły, uprzejmy, inteligentny i czuły. Ma tyle 

gracji i wdzięku, a przy tym tyle siły, że mógłby nieść mnie w ramionach na koniec 

background image

świata.

Katharine straciła opanowanie i wybuchnęła śmiechem.

-Och, Georgie, gdybyś mogła siebie słyszeć. Jeszcze się nigdy tak nie ubawiłam.

-Ale ja mówię poważnie.

-Wiem, kochanie, wiem. To jest właśnie takie zachwycające. Miłość od pierwszego 

wejrzenia! Nigdy nie przypuszczałam, że zobaczę cię w takim stanie. I pomyśleć, że to 

ja się do tego przyczyniłam!

-Katharine, nie chciałabym, żebyś kpiła z moich uczuć do Will... do sir Williama.

-Przepraszam - odparła jej przyjaciółka z powagą. - Już nie będę, przyrzekam. Sama 

mnie jednak do tego sprowokowałaś... ale niech będzie, co ma być - odkaszlnęła. - 

Cieszę  się, że  wybrałaś  kogoś, kto ma  na imię  William.  Chrześcijańskie  imię  ma 

ogromny wpływ na charakter mężczyzny i szczęście jego małżonki. Taki na przykład 

Basil. To imię nieodparcie kojarzy mi się z łasicą. Wskazuje na mężczyznę, któremu 

nie   powinny   ufać   ani   kobiety,   ani   ich   kieszenie.   A   Percy.   Unikaj   tego   imienia, 

Georgino, jak diabeł święconej wody, ponieważ mężczyzna, który je nosi, nigdy nie 

wyrwie się z objęć swojej mamusi. Waldos zachoruje na podagrę, Brian odda się bez 

reszty polowaniom, a Roger rozpuście.

-Katharine, doprawdy! - zachichotała ponownie panna Fairfax.

-

Natomiast   William   -   ciągnęła   jej   przyjaciółka   wciąż   z   tą   samą   powagą-   to   imię 

wspaniałe pod każdym względem. Kryje w sobie siłę i urok historii. Zauważ tylko, że 

kojarzy się z walką- przypomnij sobie Wilhelma Zdobywcę

2

  - i twój Willie nie jest 

wyjątkiem. Jeśli będziesz go krótko trzymała, a nie bawiła się w jakieś ckliwe „mój 

słodki   Willie",   myślę,   że   będą   z   niego   ludzie.   Moja   rozmowa   z   nim   była   z 

konieczności króciutka i oczywiście potrzebuję więcej informacji, zanim ostatecznie 

powiem ci, co o nim myślę. Wspomniał, że ma jedynie matkę, to prawda?

-Tak.   Jego   ojciec   zmarł   cztery   lata   temu,   pozostawiając   po   sobie   jedyne   dziecko, 

właśnie Williama. 

-Doskonale. Nie będziesz musiała  szukać mężów  dla jego sióstr i spłacać  długów 

jakiegoś brata utracjusza. A jakie ma zdanie na temat dzieci?

-Dzieci?   -   wykrztusiła   z   trudem   panna   Fairfax.   -   Katharine,   my   dopiero   co   się 

poznaliśmy!

-Ależ moja droga Georgino, słuchając, z jakim entuzjazmem mówisz o jego silnych 

2 Polskim odpowiednikiem imienia William jest Wilhelm. Wilhelm Zdobywca -książę Normandii, od roku 1066 
król ang. (przyp. red.).

background image

ramionach, miałam prawo przypuszczać...

-Katharine, doprawdy! - prychnęła panna Fairfax. - Sir William to po prostu uprzejmy, 

inteligentny, dowcipny, wytwornie wyrażający się młody mężczyzna o szlachetnym 

sercu, mądrych oczach i...

-I jutro masz zamiar się z nim zobaczyć - dodała z uśmiechem Katharine Glyn.

-O   tak!   -   westchnęła   uszczęśliwiona   Georgina.   -   Wildingowie   zaprosili   go   na 

jutrzejszy raut. Czy życie nie jest cudowne?

Powóz   zatrzymał   się   przed   rezydencją   Fairfaksów   przy   Russel   Court,   gdzie   na 

obydwie panie czekał już Wainwright, majordomus Fairfaksów od dwudziestu prawie lat.

-Dobry   wieczór,   Wainwright   -   powiedziała   panna   Glyn,   zdejmując   płaszcz.   - 

Ogromnie cię przepraszam za tę nieprzyzwoitą godzinę. Usiłowałam wyciągnąć pannę 

Fairfax wcześniej, ale tak świetnie się bawiła, że okazało się to zupełnie niemożliwe.

-Nic   nie   szkodzi,   panno   Glyn   -   odparł   majordomus.   -   Piliśmy   właśnie   z   Rossem 

herbatę w kuchni.

-Nie pozwól więc, aby ostygła - odpowiedziała z uśmiechem panna Fairfax. - Zamknij 

tylko drzwi i wracaj do Rossa. Katharine i ja idziemy natychmiast do łóżka.

-Doskonale, panienko. - Wainwright skłonił się nisko, podczas gdy one weszły na 

schody prowadzące do ich sypialni.

-Do łóżka, oczywiście - powtórzyła Katharine - ale dopiero wtedy, gdy opowiesz mi 

wszystko o sir Williamie Athertonie, moja droga.

-Powiedziałam ci wszystko, co wiem, Kate. Zapominasz, że dopiero dziś wieczorem 

się poznaliśmy.

-Nie, nie, moja droga. To ty zapominasz.

-Co chcesz przez to powiedzieć?

-Nic, Georgino, nic! Idź do łóżka i śnij o swoim... nowym adoratorze.

-Och, Kate, czy nie jest cudowny! - powtórzyła panna Fairfax, obejmując ponownie 

przyjaciółkę.  - Jestem pewna, że wy dwoje jutro będziecie  mieli  okazję lepiej  się 

poznać.

-Jutro? Ależ ja jutro nie spotkam się z nim, Georgino. 

-Ale raut u Wildingów...

-Nie wybieram się do Wildingów.

-Kate!

-Mówiłam  ci  już  tydzień  temu,   że  nie  przyjęłam   zaproszenia.   Twoja  popularność, 

Georgino, zmusiła mnie do życia, które mi wcale nie odpowiada. Ciągłe obcowanie z 

background image

ludźmi na każdym kroku podkreślającymi swoją wyższość nawet świętego mogłyby 

wyprowadzić   z   równowagi...   a   obie   wiemy,   że   nie   jestem   żadną   świętą. 

Zrezygnowałam z rautu u Wildingów. Tęsknię do objęć Dantego, Swifta, Jonsona! 

Oni są wierni.

-Tak, ale teraz, kiedy poznałam sir Williama...

-To nie jest powód, dla którego mogłabym  zrezygnować ze spędzenia wieczoru w 

bibliotece. Marzę o tym od miesiąca. To tempo, które w tym sezonie nam narzuciłaś, 

Georgino,   niszczy   moje   duchowe   życie.   Sir   William   moje   wstępne   oględziny 

przeszedł pozytywnie i wszystko wskazuje na to, że twoje również. Zobaczymy, czy 

spełni nasze oczekiwania, nieprawdaż, Georgie?

-O tak! - westchnęła panna Fairfax, po czym zarumieniła się nagle.

-Wspaniale  - odparła panna Glyn  z uśmiechem.  - Nim minie  tydzień, sir William 

rozgłosi wszystkim dookoła swoją dozgonną miłość do ciebie.

2

Obie panny mieszkały razem w domu Fairfaksów przy Russel Court od półtora roku, 

od śmierci rodziców panny Fairfax. Jeremy, starszy brat Georginy, służył w kawalerii i nie 

mógł zapewnić siostrze opieki. W tej sytuacji opiekunowie dziewczyny, lord i lady Egerton, 

zaproponowali jej, aby zamieszkała z nimi. Jednak młodziutka panna Fairfax zdawała sobie 

sprawę z tego, że ta oferta nie była zupełnie szczera. Dla ludzi, którzy mieli cztery córki na 

wydaniu - w tym trzy niezbyt urodziwe -oraz dwóch synów, których upodobanie do pięknych 

młodych kobiet dla nikogo nie było tajemnicą, przyjęcie pod swój dach Georginy Fairfax 

mogłoby   skończyć   się   katastrofą.   I   wtedy   to   Katharine   Glyn   zaproponowała,   że   może 

zamieszkać z panną Fairfax w roli jej opiekunki.

Panna Glyn straciła matkę, gdy miała pięć lat, ojca w wieku lat szesnastu. Wtedy to 

przeniosła się do domu Fairfaksów, wyznaczonych jej przez ojca na prawnych opiekunów. 

Od tej chwili datuje się jej przyjaźń z pięć lat młodszą Georginą. Śmierć państwa Fairfax w 

przededniu debiutu Georginy sprawiła, że ta przyjaźń jeszcze bardziej się zacieśniła.

Katharine doszła do wniosku, iż, skoro zdecydowała, że sama nie wyjdzie za mąż, 

powinna   zająć   się   młodziutką   przyjaciółką,   przynajmniej   do   czasu,   aż   Jeremy   Fairfax, 

background image

dwudziestotrzyletni brat Georginy, mając dosyć służby w wojsku, wróci do Londynu i w 

sposób odpowiedzialny zajmie się siostrą. A że panna Glyn znana była w towarzystwie z 

inteligencji   i   dużej   wiedzy   o   świecie   -   na   tę   opinię   ciężko   pracowała   -   Egertonowie, 

aczkolwiek z pewnym wahaniem, zaakceptowali w końcu jej propozycję.

Przez rok panna Glyn i panna Fairfax mieszkały same w Russel Court w idealnej 

harmonii,   rzadko   wychodząc   z   domu   i   widując   się   jedynie   z   najbliższymi   przyjaciółmi. 

Jednak pod koniec żałoby Katharine zaczęła nalegać, aby jej przyjaciółka  zaczęła  znowu 

bywać w towarzystwie. Po dwóch tygodniach od debiutu panna Fairfax została uznana za 

piękność sezonu i największą jego sensację, co ją nieco zakłopotało, natomiast pannę Glyn 

rozśmieszyło do łez. Po tym,  jak książę regent podczas debiutu zwrócił na pannę Fairfax 

szczególną uwagę, jej sukces był murowany, a ona sama nie była już panią swego losu.

Katharine Glyn nie zamierzała jednak rezygnować ze swoich ulubionych zajęć jedynie 

po to, aby uczestniczyć w triumfie przyjaciółki. Tak więc zamiast pójść z nią na raut, na 

którym pewnie zanudziłaby się na śmierć, uprzedziła Wainwrighta, że nie ma jej w domu dla 

nikogo, po czym przebrała się w domowy strój i zaszyła w bibliotece, gdzie w ulubionym 

skórzanym   fotelu   zagłębiła   się   w   lekturze   pierwszego   tomu  Fausta.  Koncentracja, 

towarzysząca   jej   dotąd   podczas   zgłębiania   dzieł   Monteskiusza,   Swifta,   Wollstonecrafta   i 

Dantego, tym razem została brutalnie przerwana przez nagłe pojawienie się Georginy, która 

wpadła do biblioteki i z rozdzierającym okrzykiem - Kate! - rzuciła się do jej kolan.

-Dobry wieczór, Georgino - powiedziała panna Glyn, starając się zachować spokój. - 

Mam nadzieję, że miło spędziłaś czas?

-Och,   Katharine!   -   zawołała   panna   Fairfax,   ściskając   kolana   przyjaciółki.   -   Było 

cudownie!

-Domyślam się, że widziałaś się z sir Williamem Athertonem.

-Widziałam się z nim, rozmawiałam z nim, tańczyłam z nim!

-Cieszy mnie, że na tym się skończyło.

-Och, Katharine, nasze spojrzenie na świat jest identyczne - entuzjazmowała się panna 

Fairfax. - Nasze serca i umysły czują i myślą tak samo. Mamy te same nadzieje i te 

same marzenia. William ma wszystko, czego zawsze szukałam w mężczyźnie. Jest... 

jest niezwykle łagodny i delikatny, Kate, a mimo to taki pewny siebie. Opanowany i 

inteligentny, chociaż czasem bardzo impulsywny. Wiesz, rozmawiał dziś ze mną aż 

trzy razy!

-Przepraszam,   moja   droga,   ale   muszę   to   skomentować.   Jedna   rozmowa   to   tylko 

grzeczność z jego strony, druga - to już głębsze zainteresowanie, trzecia świadczy o 

background image

głębi uczuć, ale i... twoim przyzwoleniu, Georgino.

-Och, Katharine - zawołała panna Fairfax, ponownie obejmując przyjaciółkę. - Jesteś 

kochaną, słodką, cudowną kobietą. Jak możesz tak mówić!

-To samo mogłabym powiedzieć o tobie.

-Gdybyś  jeszcze ty zakochała  się wreszcie w kimś  wartościowym,  moje  szczęście 

byłoby już całkowite.

-Błagam, Georgino, oszczędź mi tych twoich wartościowych mężczyzn. Dobrze wiesz, 

że   nie   interesuje   mnie   ani   miłość,   ani   małżeństwo.   Jestem   szczęśliwa.   Dlaczego 

życzysz mi takiego nieszczęścia?

-Miłość nie jest nieszczęściem.

-Oczywiście,   że   jest.   Jeśli   nie   zwiodą   cię   intencje   dżentelmena,   wystawiając   na 

pośmiewisko,  to narażasz się na cierpienie,  oczekując spotkania  z ukochanym  lub 

chwili, kiedy cię poprosi, abyś  wpisała jego nazwisko do swojego karnetu, lub na 

akceptację przez jego szanowną mamusię. Żadna zakochana kobieta nie zachowała 

rozsądku i pogody ducha. Pytam  cię więc, Georgino, czy może  mnie  spotkać  coś 

gorszego niż miłość i niemożność swobodnego zachowania się na salonach?

Twarz panny Fairfax pobladła nagle.

-Katharine, sir William ma przyjść do mnie jutro. Zaproponowałam, żeby przyszedł w 

porze przedpołudniowych wizyt. Powiedział, że tak zrobi!

-Doskonale. Będę miała okazję wyspowiadać go z każdej godziny życia. W końcu to 

mój obowiązek.

-Tak, ale ty... on... ja...

-My. Tak, moja droga, mów, proszę, dalej.

-Katharine, twój język...

-Mój język? To już będzie nas czworo. Czy może być coś bardziej przyjemnego?

-Powściągliwość - odparła stanowczo panna Fairfax. - Powściągliwość byłaby o wiele 

przyjemniejsza.

-Georgino... 

-Och, Katharine - zawołała panna Fairfax, patrząc na nią błagalnie. - Nie mam zamiaru 

cię   krytykować,   doskonale   wiesz,   jak   bardzo   jestem   do   ciebie   przywiązana   i   jak 

bardzo   cię   kocham,   ale...   cóż...   masz   tendencję   do   mówienia   rzeczy   kąśliwych   i 

szczerze mówiąc dziwacznych, kiedy sądzisz, że nikt tego nie słyszy.  Sir William 

może je niewłaściwie zrozumieć, nie znając cię i nie kochając tak jak ja i... boję się, że 

możesz go przestraszyć.

background image

-Georgino - odparła panna Glyn,  chwytając  przyjaciółkę  za ramiona  - mężczyzna, 

który może się przestraszyć tego, co mówię, nie jest wart, aby go zatrzymać.

-Ale on jest! To jest... to znaczy... - Panna Fairfax zarumieniła się gwałtownie. - To 

bardzo wartościowy i godny zaufania dżentelmen i zależy mi na tym, aby w moim 

domu wywrzeć na nim dobre wrażenie. To tylko przez jakiś czas, Kate, zanim cię 

lepiej nie pozna. Później będziesz się z nim przekomarzać, ile tylko dusza zapragnie. 

Na razie jednak nie mogłabyś być trochę bardziej powściągliwa? Zrobisz to dla mnie? 

Proszę?

-Dla ciebie, Georgino, mogłabym obciąć swój język tępym nożem.

-Nie   sądzę,   żeby   to   było   potrzebne.   Pójdę   teraz   powiedzieć   kucharzowi,   co   ma 

przygotować na jutro dla gości. Och, gdybym tylko wiedziała, co sir Atherton lubi. 

Szkoda, że nie pomyślałam, aby go o to zapytać.

- Ośmielam się twierdzić, że myślałaś o czymś zupełnie innym.

Panna Fairfax wybiegła już jednak z pokoju i nie usłyszała ostatniego komentarza.

Katharine w zamyśleniu nawijała na palec pasmo włosów. A więc Georgina w końcu 

wpadła.  Katharine  od dawna się tego spodziewała,  ponieważ  jej  przyjaciółka  miała  serce 

gotowe na przyjęcie miłości. A jednak, szkoda. Przez ostatnie półtora roku przyzwyczaiła się 

do towarzystwa przyjaciółki. I oto znalazł się mężczyzna, który wywrócił jej wygodne życie 

do góry nogami. Nie mogła pojąć, dlaczego kobiety zakochują się w mężczyznach, mimo że 

później obiekt ich wzniosłych uczuć krzywdzi je i rozczarowuje. Dzięki Bogu, pomyślała, że 

jestem zbyt rozsądna na to, aby znaleźć się w takiej sytuacji.

Panna Fairfax leciała jednak w ogień miłości jak ćma i trzeba ją było chronić, żeby się 

w tym ogniu nie poparzyła. Katharine rzuciła lekko, że wyspowiada sir Williama z całego 

życia,  ale  w tych  słowach kryła  się jej głęboka troska i niepokój. Jej obowiązkiem  było 

upewnić się, że droga przyjaciółka będzie w ramionach sir Williama bezpieczna, nie dozna 

rozczarowania i nie będzie cierpiała. 

Jeśli sir William pozytywnie tę próbę przejdzie, a Georgina wciąż będzie go chciała, to 

Katharine Glyn  była  pewna, że w stosownym  czasie zostaną ogłoszone zapowiedzi i pan 

młody nie ucieknie sprzed ołtarza.

background image

3

Następnego   dnia   po   południu   panna   Glyn   podejmowała   w   ogromnym   błękitnym 

salonie Thomasa i Elizabeth Carringtonów, lorda Falkhursta, lorda Mowbry'ego oraz panny 

Mary i Elvirę Pomeroy. Georgina Fairfax była również, ale jej serce biło tak mocno, a krew 

tak pulsowała w skroniach, że niewiele do niej docierało i w prowadzeniu konwersacji panna 

Glyn   musiała   liczyć   tylko   na   siebie.   Sytuacja   była   o   tyle   niezręczna,   że,   z   wyjątkiem 

Carringtona,   pozostałych   dżentelmenów   sprowadziło   tu   wyłącznie   zainteresowanie   osobą 

panny Fairfax.

Panna   Carrington   robiła,   co   mogła,   aby   ratować   sytuację   i   to   nawet   z   niezłym 

rezultatem, ponieważ poza urodą miała wiele wdzięku i, co nie było bez znaczenia, spory 

posag. Katharine Glyn zaczęło to nawet bawić, ale wtedy do salonu wszedł Wainwright i 

zaanonsował:

- Sir William Atherton i lord Blake.

Panna Glyn odwróciła się i ujrzała młodego Adonisa z balu u Montclairów i jego 

znudzonego   kompana.   Trudno,   będzie   musiała   jakoś   przeżyć   wizytę   przyjaciela   Priscilli 

Inglewood. Po prostu zignoruje go.

Na szczęście są tu inni, którzy zabawią lorda Blake'a... jeśli przyjaciel lady Inglewood 

zasługuje na to, aby go zabawiać.

Widząc, z jaką determinacją jej przyjaciółka idzie w kierunku obydwu dżentelmenów, 

Katharine szybko do niej dołączyła.

-Sir Williamie - powiedziała miękko panna Fairfax. - Tak się cieszę, że mógł pan 

przyjść.

-To ogromna przyjemność widzieć panią znowu, panno Fairfax -odparł sir William 

równie miękkim głosem. - Ośmieliłem się przyprowadzić ze sobą mojego najlepszego 

przyjaciela. Lord Blake, jeśli panie pozwolą.

Lord Blake skłonił się, podniósł dłoń panny Fairfax do ust i matowym głosem, który 

sprawił, że Katharine nagle zaparło dech w piersiach, powiedział:

- Wiele o pani słyszałem, panno Fairfax, ale nigdy nie miałem odwagi podnieść oczu 

na tak olśniewającą urodę. 

Panna Glyn przymrużyła oczy. Jej oddech i zdrowy rozsądek znowu były w normie. 

To tylko puste słowa, powiedziała sobie, i więcej o nim mówią niż głos.

background image

-Jest pan niezwykle uprzejmy, lordzie Blake. Każdy przyjaciel sir Williama jest mile 

widziany  w  moim  domu.  Sir  Williamie,   miał   pan już  okazję  poznać  pannę  Glyn. 

Lordzie   Blake,   niech   mi   będzie   wolno   przedstawić   pana   mojej   najserdeczniejszej 

przyjaciółce, Katharine Glyn - powiedziała panna Fairfax.

-Jakże się cieszę, że znowu panią widzę, panno Glyn - rzekł sir William, skłaniając 

głowę. - Pani imię prawie nie schodzi z ust panny Fairfax.

-Cóż za zdumiewający brak rozsądku - mruknęła Katharine, starając się nie widzieć 

złośliwego uśmiechu lorda Blake'a. - Ja również się cieszę, sir Williamie, ponieważ 

nieustannie   słyszę   same   dobre   rzeczy   o   panu,   ataki   wzorzec   doskonałości   zawsze 

chętnie widzę w moim domu. Niestety, o panu, lordzie Blake, niewiele słyszałam.

-Nie? - odparł, unosząc do góry jedną brew.

Znaczące szturchnięcie łokciem sprawiło, że panna Glyn szybko dodała:

- I to dobrze o panu świadczy. Zdaje się, że w dzisiejszych czasach ludzie mówią 

jedynie o tych, którzy są zamieszani w jakieś skandale. Napije się pan herbaty?

Lord Blake z powagą uznał, że to doskonały pomysł.

Panna Glyn skinęła na pokojówkę i natychmiast pojawiły się dwie filiżanki herbaty. 

Cała czwórka skierowała się teraz do stojącej w pobliżu sofy, gdzie panie zajęły miejsca, a 

panowie stanęli przed nimi.

-Wspomniał pan, sir Williamie - odezwała się panna Glyn - że porzucił niedawno 

służbę w wojsku i zdecydował się na życie w cywilu.

-Tak. Wróciłem do Anglii cztery miesiące  temu.  W Londynie  jestem zaledwie  od 

dwóch tygodni.

-Opatrzność musiała nad panem czuwać, ponieważ, jak widzę, wrócił pan z frontu bez 

szwanku.

-Miałem szczęście, to prawda, na przekór całej tej rzezi - odparł sir William. - W 

ubiegłym   roku   zostałem   lekko   draśnięty   w   ramię.   I   to   była   jedyna   rana,   jaką 

odniosłem.

-Pańska matka musi być ogromnie szczęśliwa, że wrócił pan bezpiecznie do domu - 

dodała panna Glyn.

-To prawda. Zrezygnowałem z wojska dla niej - przyznał. - Bardzo się o mnie bała, a 

zarządzanie   majątkiem   okazało   się   dla   niej   zbyt   wielkim   obciążeniem.   Nie 

powinienem tak długo być poza domem. 

-To bardzo chwalebna postawa - skomentowała panna Glyn. — A pan, milordzie? - 

powiedziała,   zwracając   się   do   lorda   Blake'a.   -   Pan   również   brał   udział   w   tym 

background image

konflikcie?

-Boże uchowaj! - zawołał ze zgrozą lord Blake. - Wojna to prawdziwa klęska dla 

garderoby. Słyszałem, że Francuzi uwielbiają bić się na bagnety. Wszystko razem to 

raczej nie najlepszy sposób spędzania czasu.

-Cóż za praktyczny umysł - mruknęła panna Glyn. - Prawda Georgino? Georgino? - 

powtórzyła, trącając łokciem przyjaciółkę patrzącą z uwielbieniem na sir Williama.

-Hm? Och... co mówiłaś, Kate?

-Rozmawiałam właśnie z lordem Blakiem o ogrodnictwie i lord wspomniał, że sir 

William uwielbia cieplarnie, a to doskonale się składa, sir Williamie - powiedziała 

panna   Glyn,   zwracając   się   do   nieco   oszołomionego   młodzieńca-   ponieważ   mamy 

wspaniałą cieplarnię z tyłu ogrodu. Może panna Fairfax dałaby się namówić i pokazała 

ją panu?

Panna Fairfax szybko zamrugała powiekami.

-O tak. To wspaniały pomysł, Kate - wykrztusiła. - To znaczy... jeśli ma pan na to 

ochotę, sir Williamie?

-Z radością przemierzyłbym  pustynię, gdyby tylko  pani tam była,  panno Fairfax - 

oświadczył młodzieniec.

Wyekspediowawszy tych dwoje z salonu, Katharine podniosła się z sofy i zatrzymała 

przed lordem Blakiem.

-Nie rozmawialiśmy o ogrodnictwie, panno Glyn - zauważył.

-Nie? - odparła, marszcząc brwi.

-Z całą pewnością.

- Coś takiego - mruknęła. - Dałabym głowę, że tak było.

Lord Blake patrzył na nią z rozbawieniem.

-Wygląda na to, panno Glyn, że ten Atherton po prostu wymknął się z panną Fairfax! - 

rzekł z oburzeniem lord Mowbry, tęgawy dżentelmen o różowej cerze.

-Myli się pan, lordzie Mowbry. To panna Fairfax wymknęła się z sir Williamem - 

poprawiła go panna Glyn.

-Czyżby?

-Widzi pan, Georgina błagała mnie, żebym nic o tym nie mówiła -wyznała, biorąc 

Mowbry'ego pod rękę. - Wierzę jednak w pańską dyskrecję. Biedna panna Fairfax 

cierpi od pewnego czasu na chorobę świętego Walentego.

Lord Blake odwrócił się, aby ukryć uśmiech.

- Nigdy o czymś takim nie słyszałem — zdziwił się lord Mowbry. 

background image

- Och, to bardzo rzadka choroba i prawie nieuleczalna - powiedziała ze smutkiem 

panna Glyn.

-Co to ma jednak wspólnego z tym, że Atherton wyciągnął ją do ogrodu?

-Ależ   wiele,   drogi   lordzie   Mowbry.   Wie   pan,   oczywiście,   że   sir   William   wrócił 

właśnie z wojny?

-Tak, tak, ale...

-To wielka tajemnica, ale jestem pewna, że mogę panu zaufać -ciągnęła panna Glyn 

głosem pełnym ekscytacji. - Sir William wiele widział na pustyni egipskiej. Tam też 

spotkał pewną Cygankę, która nauczyła go wielu cudownych rzeczy, w tym również - 

dodała z triumfem -jak uleczyć osobę dotkniętą chorobą świętego Walentego. Właśnie 

teraz usiłuje jej pomóc!

Lord Mowbry przez chwilę patrzył w milczeniu na pannę Glyn, po czym oznajmił, iż 

wcale mu się to wszystko nie podoba, dlatego wychodzi, i pospiesznie opuścił pokój.

Lord   Falkhurst,   przystojny   mężczyzna   koło   trzydziestki,   wyraźnie   czymś 

poirytowany, natychmiast podszedł do panny Glyn.

-Katharine, zauważyłaś, że panna Fairfax wyszła z tym Athertonem?

-Wydaje mi się, że rzeczywiście coś takiego widziałam. Oczywiście moje oczy nie są 

już tak dobre jak kiedyś.

-Dlaczego im nie towarzyszysz, chociaż należy to do twoich obowiązków? Chyba nie 

powiesz, że pozostawienie tych dwojga sam na sam jest właściwe?

-Bardziej właściwe niż te okropne myśli, które kłębią się w twojej głowie, Falkhurst - 

odparła panna Glyn.

Lord Falkhurst zbladł gwałtownie, a jego szczęki zacisnęły się nerwowo. Ten młody 

mężczyzna   o   zgrabnej   figurze,   bujnej,   ciemnej   czuprynie,   czarnych,   ponurych   oczach, 

zawziętym charakterze i sporej fortunie dawno temu był zaręczony z panną Glyn.

-Ależ, Bertie - ciągnęła panna Glyn z promiennym uśmiechem -doskonale wiedziała, 

że lord Falkhurst nie cierpiał tego przezwiska z czasów dzieciństwa - nie rób takiej 

kwaśnej miny. Wyglądasz jak nadąsany uczniak... choć te czasy masz już dawno za 

sobą.   Przestań   się   na   mnie   boczyć.   Przecież   możemy   porozmawiać   jak   ludzie 

kulturalni.   Powiedz,   jak   czuje   się   wuj   Archibald?   Zdaje   się,   że   cierpi   z   powodu 

kamieni w nerkach?

-Dziękuję, jest już całkiem zdrowy - odparł lord Falkhurst obojętnym tonem. 

Katharine   Glyn,   sapiąc   ze   złości,   zerwała   się   nagle   i   z   całej   siły   uderzyła   lorda 

Falkhursta w twarz.

background image

- Jak pan śmie, sir?! Jak pan śmie obrażać mnie w moim własnym domu? Proszę 

wyjść! Natychmiast!

Siedem par oczu ze zdumieniem obserwowało tę zaskakującą scenę.

-Katharine   - syknął  lord  Falkhurst  - czyżbyś  postradała   rozum?  Co  ty,  do  diabła, 

wyprawiasz?

-Żadne przeprosiny nie są w stanie zatrzeć tego, co pan zrobił, lordzie Falkhurst - 

powiedziała z naciskiem panna Glyn. - Proszę opuścić ten dom i nigdy tu już nie 

wracać!

Widząc malującą się na twarzach pozostałych gości wrogość, lord Falkhurst, wyraźnie 

zmieszany, skłonił się sztywno i zrobił to, o co go poproszono.

Panna Glyn z nieskrywaną satysfakcją obserwowała, jak hrabia opuszcza salon. Kiedy 

po chwili odwróciła się, zauważyła, że lord Blake, który stał oparty o gzyms  kominka, z 

zainteresowaniem się jej przygląda. Nie przejęła się tym jednak. W końcu obiecała poprawne 

zachowanie w obecności sir Williama. Postanowiła zignorować jego lordowską mość.

-Och, biedactwo! -zawołały ze współczuciem siostry Pomeroy.

-Jakież to musiało być dla ciebie okropne! -zauważyła Elvira.

-Ten człowiek to straszny cham - dodała Mary. - Mama zawsze twierdziła, że lord 

Falkhurst to cham.

-Twoja reakcja  była  niesamowita,  te  błyszczące  gniewem  oczy,   wysoko  uniesiona 

głowa! - ekscytowała się Elvira. - Czułam, jak ciarki mi przechodzą po plecach.

-Byłaś wspaniała, moja droga - powiedziała Mary. - Po prostu wspaniała.

Katharine  Glyn  ze  łzami  w  oczach  - zawsze idealnie  wcielała  się w  każdą rolę  - 

przycisnęła dłonie panien Pomeroy do piersi.

-Co   za   wspaniałe   przyjaciółki!   Takie   wrażliwe.   Takie   troskliwe   -dramatycznie 

zawiesiła głos.

-Ależ moja droga, musisz się położyć. Musisz się położyć natychmiast - oświadczyła 

lady Mary.

-Tak, tak, Mary ma rację - przyznała lady Elvira. - Potrzebujesz chłodnego kompresu i 

herbatki z mniszka lekarskiego, by dojść do siebie po tym skandalicznym ekscesie.

Odprowadzając panny Pomeroy do drzwi, Katharine wciąż powtarzała:

- Jesteście dla mnie takie dobre. Nie wiem, jak mam wam dziękować. Jak dałabym 

sobie radę bez takich przyjaciółek jak wy? Mam tylko nadzieję, że zapomnicie tę przykrą 

scenę. Kiedy następnym razem nas odwiedzicie, z pewnością będzie o wiele przyjemniej.

Siostry   Pomeroy   zapewniły   pannę   Glyn,   iż   absolutnie   nie   czują   się   dotknięte, 

background image

ponownie poradziły, aby nie zapomniała o herbatce z mniszka lekarskiego, i wyszły.

-Nie   przyjmujemy   już   dziś   nikogo,   Wainwright   -   poinformowała   panna   Glyn 

majordomusa i ponownie wróciła do salonu.

-Koniec   wizyty   -   oznajmiła,   podchodząc   do   rodzeństwa   Carringtonów,   po   czym, 

stanąwszy między nimi, ujęła obydwoje pod ręce i zaczęła ich prowadzić w kierunku 

wyjścia. - To była ogromna przyjemność widzieć was znowu. Pozdrówcie ode mnie, 

kogo chcecie, pamiętajcie o mnie w modlitwach, a teraz adieu.

-Co proszę? - wykrztusił z trudem Carrington w połowie drogi do holu.

-Po prostu wyrzucam was - wyjaśniła Katharine.

-Ale dlaczego? - zapytał ze zdumieniem.

-Ponieważ tu wciąż jesteście.

-Ale... ale...

-Chodźże, Tommy - powiedziała stanowczym tonem panna Carrington, ciągnąc brata 

w kierunku wyjścia. - Siostra Beth wszystko ci wyjaśni. Do widzenia, Kate - rzuciła 

przez ramię. - Doskonale się bawiłam.

- Miło mi - odparła panna Glyn. - Musimy to kiedyś powtórzyć.

Wesoły   kobiecy   śmiech   był   jedyną   odpowiedzią,   gdy   Wainwright   żegnał   przy 

drzwiach Carringtonów.

Katharine odetchnęła z ulgą, zadowolona z dobrze wykonanego zadania, ponownie 

wróciła do salonu i, zamknąwszy za sobą drzwi, ze zdumieniem zauważyła lorda Blake'a, 

niedbale opartego o marmurowy gzyms kominka.

- Coś takiego! - zawołała ze zdumieniem. - Pan wciąż tutaj?

-A nie powinienem? - zapytał spokojnie, podchodząc do niej. -Prawdę mówiąc, już 

trzęsę się ze strachu, kiedy pomyślę, co może pani zrobić, aby mnie wyrzucić z domu.

-Postaram się, żeby pańskie wyjście odbyło się w miarę bezboleśnie - zapewniła go 

chłodno.

-Jestem ogromnie zobowiązany, ale czy naprawdę muszę wyjść?

-Jak   słusznie   zauważył   pewien   wieszcz,   nieproszeni   goście   są   najsympatyczniejsi, 

kiedy wychodzą. Ale proszę zaczekać - powiedziała, podnosząc rękę w wymownym 

geście, po czym zamknęła na chwilę oczy, jakby się chciała nad czymś zastanowić. - 

Jest pan, o ile pamiętam, przyjacielem sir Williama, tak? - zapytała. 

-Istotnie, jesteśmy zaprzyjaźnieni.

-Do licha! - westchnęła. - Skoro jest pan przyjacielem sir Williama Athertona, a sir 

William   jest   przyjacielem   panny   Fairfax,   wyrzucając   pana,   mogłabym   obrazić   sir 

background image

Williama, upokorzyć  pannę Fairfax i sprowadzić tysiąc nieszczęść na moją biedną 

głowę. Może pan zostać - zdecydowała bez specjalnego entuzjazmu.

-Jest pani, doprawdy, zbyt łaskawa.

-Nie jestem łaskawa. Zastanawiam się tylko, jak z tego wybrnąć. Od dawna jest pan 

lordem?

-Od zawsze.

-Ach tak!

Obserwował ją przez monokl.

-Sądząc z tonu pani głosu, żyłem w grzechu? Czy, podobnie jak Francuzi, nie lubi pani 

arystokracji?

-Czy nie lubię? Przyznaję, że jest w was coś, co mnie okropnie bawi. Ale poza tym...

- Nic dobrego nie da się powiedzieć, tak?

Jego uśmiech wydał się jej ogromnie ujmujący.

-Przykro mi, ale nie. Trudno znaleźć coś dobrego w robaczywym jabłku.

-Protestuję.   Pewnie   pani   nie   uwierzy,   ale   nie   wszyscy   jesteśmy   łobuzami.   A 

przynależność   do   wyższych   sfer   jest   raczej   przyjemna.   Wykwintne   jedzenie, 

wspaniałe stroje... Odpowiada mi takie życie. Łachmany i bieda to nic miłego. Gdyby 

pani widziała marokańską bonżurkę, którą dziś rano miałem na sobie, nie oceniałaby 

pani nas aż tak surowo, zapewniam panią.

-Nie zmieniłabym zdania z powodu jakiejś tam bonżurki. Z powodu wieczorowego 

surduta - być może, ale bonżurki - nigdy. Widziałam, jak tańczył pan z lady Priscillą 

Inglewood na balu u Montclairów. Od dawna ją pan zna?

-Od dziecka.

-Ach tak.

-Moja droga, czyżbym znów popełnił błąd?

-Po   prostu   zaskoczył   mnie   pan,   milordzie.   Nie   mogę   pojąć,   dlaczego,   będąc 

przyjacielem lady Inglewood, zdecydował się pan wejść do jaskini lwa.

Lord Blake bawił się trzymanym w ręku monoklem.

-   Zdumiewa   mnie   pani,   panno   Glyn.   Najwyraźniej   nie   lubi   pani   lady   Inglewood, 

wzorca   doskonałości,   a   jednocześnie   szydzi   z   arystokracji.   Czemu   przypisać   to   dziwne 

nastawienie? 

- Doprawdy, nic w ty dziwnego, milordzie. W młodości bywałam źle traktowana przez 

wiele   osób   z   towarzystwa   i   pamiętam,   jak   okropnie   się   wtedy   czułam.   Nie   chciałabym 

doświadczyć tego znowu.

background image

-A lady Inglewood?

-

Ma w  tym   duży udział.   „Gdyby  jej   oddech  tak  był   jadowity jak jej   wyrazy,  ani 

podobna byłoby żyć w jej sąsiedztwie, zaraziłaby powietrze do północnego bieguna"

3

.

-Wiele hałasu o nic, akt drugi, scena pierwsza, ale nietrafnie dobrana, jak sądzę.

-Pozostańmy więc każdy przy swoim. Lady Inglewood z pewnością nie podziękuje 

panu, że pan tu dziś przyszedł. Uzna pana za potwora i zażąda zadośćuczynienia. Być 

może będzie pan musiał opuścić kraj na dłuższy czas.

-Nigdy. Czyż jest gdzieś kraj tak zabawny jak Anglia?

-Nie mam pojęcia, nigdy z niej nie wyjeżdżałam. Bardzo się jednak cieszę, że pan to 

powiedział, ponieważ od dawna uważam, że Anglia nie cieszy się w świecie taką 

opinią, na jaką zasługuje. Czy lubi pan czytać, lordzie Blake?

Kąciki jego ust leciutko zadrżały.

-Czasami.

-Mamy tu wspaniałą bibliotekę. Może chciałby pan z niej skorzystać do powrotu sir 

Williama?

-Nie odpowiada pani moje towarzystwo - skonstatował ze smutkiem.

-

„...abyśmy mogli być bardziej obcy wobec siebie"

4

.

-Jak wam się podoba, akt trzeci, scena druga.

-Cenię pańską znajomość Szekspira, ale nie pańskich przyjaciół. Nasza znajomość jest 

zbyt   krótka,   bym   mogła   wiedzieć,   czy   odpowiada   mi   pańskie   towarzystwo,   ale 

zdecydowanie   nie   podoba   mi   się   to,   co   pan   mówi.   Dawno   już   osiągnęłam 

pełnoletność, sir, i zdecydowałam żyć tak, jak chcę. Postanowiłam nie utrzymywać 

żadnych kontaktów z przyjaciółmi lady Inglewood i, jak sądzę, ona również żąda od 

swoich przyjaciół, aby nie utrzymywali kontaktów ze mną. Radzę więc, żeby pan tu 

już więcej nie wracał.

-Krzywdzi   pani   tę   godną   szacunku   kobietę,   mówiąc   o   niej   takie   rzeczy.   Lady 

Inglewood nie ma zwyczaj u żądać od swoich przyjaciół, by postępowali zgodnie z jej 

życzeniem. 

-Och, niech pan nie mówi głupstw. Przed chwilą twierdził pan przecież, że znają od 

dziecka.

-I właśnie dlatego uważam lady Inglewood za czarującą, inteligentną kobietę, która 

cieszy się w towarzystwie ogromnym szacunkiem.

Wiele hałasu o nic, akt II, scena 1, tłum. Leon Ulrich (przyp. red.).
Jak wam się podoba, akt III, scena 2, tłum. Maciej Słomczyński (przyp. red.).

background image

-Rzeczywiście. Czy może być coś bardziej obiektywnego?

-Mówi pani zagadkami, panno Glyn.

-To mój dom, lordzie Blake i mówię tak, jak chcę.

Lord   Blake   oparł   się   niedbale   o   marmur   kominka   i   patrzył   na   nią   spod 

półprzymkniętych powiek.

- Wygląda na to, że chyba się nie pogodzimy. Zostańmy więc, jeśli chodzi o lady 

Inglewood, przy własnym zdaniu. Niech mnie pani tylko nie wysyła do biblioteki. Proszę mi 

pozwolić zostać i słuchać tego, co pani zechce powiedzieć... i wypić jeszcze jedną filiżankę 

herbaty. Podaje pani znakomitą herbatę, panno Glyn.

Westchnęła z rezygnacją i ponownie napełniła filiżankę jego lordowskiej mości.

Korzystając z chwili przerwy w rozmowie, uważnie przyjrzała się rozmówcy. Lord 

Blake, na pierwszy rzut oka, ubrany był zgodnie z najnowszym trendem w modzie: srebrzysty 

surdut w czerwone różyczki znakomicie uwydatniał jego szerokie ramiona; na rudobrązowej 

kamizelce wisiał na srebrnym łańcuszku monokl; bryczesy uwypuklały wspaniale umięśnione 

nogi, a długie buty lśniły oślepiająco.

Po chwili jednak zauważyła, że kołnierzyk koszuli nie sięga tak wysoko, jak powinien, 

ale   umożliwia   za   to   swobodne   ruchy   głową.   Krótko   obcięte,   ciemne   włosy   układały   się 

naturalnie,   a   na   długich,   wąskich   palcach,   poza   rodowym   sygnetem,   nie   było   żadnych 

pierścieni. Lord Blake najwyraźniej nie był niewolnikiem mody.

Obiekt tej tak drobiazgowej lustracji, obserwował ją również, co Katharine bardzo 

rozbawiło. Rzadko się zdarzało,  żeby ktokolwiek,  a tym  bardziej  mężczyzna,  obdarzał  ją 

czymś więcej niż tylko przelotnym spojrzeniem, nie mówiąc już o lustracji od stóp do głów.

Spojrzała na niego spod oka i jej usta zadrżały w uśmiechu.

-Skończył pan? - zapytała.

-Proszę o wybaczenie, ale gubię się w domysłach. Czy nigdy nikomu nie pozwala pani 

zajrzeć pod tę maskę, za pomocą której odgradza się pani od świata?

-Ale to wcale nie jest maska! To jestem ja, lordzie Blake. Chyba nie chce pan obnażać 

mnie przed światem? Pomyśleć, jakie to byłoby nieprzyzwoite!

-Nie kuś zdesperowanego człowieka. 

Panna Glyn przycisnęła dłoń do ust, aby nie zareagować śmiechem na ten cytat.

W szarych oczach lorda Blake'a widać było satysfakcję.

-Czy czułaby się pani urażona, gdybym zadał jej bardziej osobiste pytanie?

-Przeciwnie - odparła, starając się odzyskać zimną krew. - Osobiste pytania, zadane 

przez kogoś obcego, są zupełnie nieszkodliwe, ponieważ osoba zapytana właściwie 

background image

może mówić, co jej tylko przyjdzie do głowy, a pytający nie jest w stanie stwierdzić, 

czy zapytany mówi prawdę. Ponieważ jednak my dwoje więcej się już nie spotkamy, 

postaram się panować nad wyobraźnią. Proszę pytać, milordzie.

Przez chwilę obserwował ją w milczeniu, po czym odchrząknął i rzekł:

-Zastanawiam się po prostu, dlaczego tak surowo potraktowała pani lorda Falkhursta, 

gdy poinformował panią, że jego wuj Archibald doszedł do siebie po ataku kamieni 

nerkowych.

-Ponieważ   marzyłam   od   lat   o   tym,   żeby   uderzyć   lorda   Falkhursta   -oznajmiła, 

najwyraźniej uważając to za całkiem wystarczający powód.

-Często ulega pani takim zachciankom?

-Jedynie w stosunku do lorda Falkhursta.

-Nie lubi pani tego dżentelmena?

-

Zbyt   wysoko   pan   go   ceni.   Szekspir   trafnie   ocenił   takich   jak   on:   „W 

najkorzystniejszych   chwilach   jest   czymś   nieco   gorszym   niż   człowiek;   w   najmniej 

korzystnych czymś nieco lepszym niż zwierzę..."

5

-Rozumiem, że nie lubi pani jego towarzystwa?

-

„...którego nieobecności nie pragnęłabym żarliwie..."

6

-To były dwa cytaty z Kupca weneckiego. Czy może pani przytoczyć jakiś trzeci?

-

„Bóg go stworzył, dlatego trzeba go uznać za człowieka..."

7

-Brawo, panno Glyn! - zawołał, klaszcząc w ręce, chociaż bez zbytniego entuzjazmu. - 

Widzę,   że   będę   musiał   odświeżyć   sobie   Szekspira,   by   móc   z   panią   swobodnie 

konwersować.   Dlaczego   jednak   właśnie   dziś   zdecydowała   się   pani   uderzyć   lorda 

Falkhursta, skoro, jak sama pani przyznaje, czekała na tę okazję od lat?

-Och, czy zdobyłabym się na tę zuchwałość, gdybym nie liczyła na trzy pozytywne 

efekty tego chwalebnego czynu? 

-I były?

-Po   pierwsze   mogłam   wreszcie   spełnić   moje   marzenie.   Po   drugie   było   dla   mnie 

oczywiste, że po takim afroncie opuści mój dom. A po trzecie wyobraziłam sobie tę 

burzę   nieprzychylnych   komentarzy,   które   prześladować   będą   łajdaka   przez   wiele 

tygodni, gdyż traf chciał, że lady Elvira i lady Mary Pomeroy były świadkami tego 

szokującego zdarzenia. Nim słońce wzejdzie, będzie już o nim wiedział cały Londyn. 

Nie wiem, czy pan się orientuje, ale to największe plotkarki w mieście.

Kupiec wenecki, tłum. Maciej Słomczyński (przyp. red.).
6 Jak wyżej.
7 Jak wyżej.

background image

-Słyszałem coś o tym.

-Co mi nie przeszkadza bardzo je lubić - ciągnęła panna Glyn, dzielnie panując nad 

śmiechem.   -   Uważam   je   za   najzabawniejsze   stworzenia   w   towarzystwie.   Znają 

wszystkie krążące po Londynie plotki i zawsze je ubarwiają. Plotki, jak pan zapewne 

wie, mają to do siebie, że szybko się zmieniają, ale to, co robią z nimi Mary i Elvira, to 

prawdziwy artyzm! Często sama wymyślam jakąś plotkę o sobie, aby się przekonać, 

do jakich rozmiarów potrafi urosnąć dzięki nieprawdopodobnej inwencji tych pań. To 

bardzo zabawne.

-Sprowadza mnie pani na manowce, panno Glyn. Zaczynają mi się podobać te pani 

nonsensy.

-Bez obawy. To tylko chwilowe zboczenie z drogi. Mężczyźni z natury są bardzo 

zmienni.

-Nie, madame, źle mnie pani zrozumiała!  Moja słabość jest tak niezmierzona, jak 

Zatoka Portugalska.

Panna Glyn nie mogła już opanować chichotu, który szybko zamienił się w głośny 

śmiech.

Sir William Atherton i panna Fairfax wybrali właśnie ten moment, aby wrócić do 

salonu. Sir William wydawał się zakłopotany widokiem panny Glyn  śmiejącej  się z jego 

przyjaciela. Wyraz twarzy panny Fairfax natomiast był mieszaniną gniewu i przerażenia.

- Kate! - zawołała. - Co tu się dzieje?

Lord Blake starał się zachować powagę.

- Przepraszam cię, Georgino - wykrztusiła panna Glyn, z trudem łapiąc powietrze. - 

Lord Blake opowiadał mi właśnie wyborną historyjkę o wielbłądach w Himalajach, niestety, 

niezbyt nadającą się do powtórzenia.

Lord Blake spojrzał na nią ze zdumieniem, ale ona udawała, że tego nie widzi.

- Cieszę się, że wreszcie wróciliście - ciągnęła. - Już chciałam zawiadomić policję, 

żeby was szukała. Drogi sir Williamie - szybko dodała, biorąc go pod rękę - proszę usiąść i 

pogawędzić ze mną przez chwilę. Panna Fairfax zupełnie panem zawładnęła, a ja tak bardzo 

pragnęłam zamienić z panem kilka słów.

-Ale, panno Glyn - sir William rozejrzał się ze zdumieniem dookoła - gdzie są pani 

pozostali goście?

-Mieli...   jakieś   inne,   wcześniej   już   uzgodnione   spotkanie   -   odparła   wymijająco.   - 

Georgino - rzuciła przez ramię, prowadząc sir Williama w kierunku ciemnozielonej 

kanapy - spróbuj, z łaski swojej, zająć się lordem Blakiem.

background image

Przez następne pół godziny panna Glyn rozmawiała z młodym człowiekiem, starając 

się   taktownie   wypytać   o   wszystkie   szczegóły   z   jego   życia,   co,   jak   uważała,   było   jej 

szczególnym obowiązkiem. Bardzo szybko jednak doszła do wniosku, że jej przyjaciółka nie 

myliła się w ocenie sir Williama. Charakter młody człowiek miał wypisany na twarzy, a to, co 

z   niej   wyczytała,   wyglądało   obiecująco.   Mogła   sprzyjać   tej   znajomości   bez   obawy,   że 

przyniesie ona jakiś zawód czy cierpienie jej przyjaciółce.

Uświadomiwszy sobie, że czas wizyty został już dawno przekroczony, sir William 

wstał, oznajmiając, że on i jego przyjaciel muszą już iść.

-Och, jestem pod wrażeniem - powiedziała panna Glyn, wstając również. -Drogi panie, 

musi mi pan solennie obiecać, że odwiedzi nas jutro. Bardzo miło mi się z panem 

rozmawiało.

-To   dla   mnie   ogromny   zaszczyt,   panno   Glyn   -   odrzekł   sir   William,   skłaniając   z 

uśmiechem głowę.

Zręcznie manewrując przyjaciółką i sir Williamem, tak aby mogli jeszcze chwilę ze 

sobą porozmawiać, zanim się pożegnają, panna Glyn cofnęła się parę kroków, dołączając do 

lorda Blake'a.

-Mistrzowskie zagranie - rzekł z uznaniem.

-Dziękuję, milordzie.  Patronowanie  rozkwitającej  romantycznej  miłości  to trudne i 

dosyć wyczerpujące zadanie. Jeśli nie otrzymuje się w zamian dostatecznego uznania, 

można zacząć się zastanawiać, czy warto się było trudzić.

-Nie aprobuje więc pani romantycznej miłości?

-Oczywiście, że nie aprobuję, tak zresztą jak każdy rozsądny człowiek. Romantyczna 

miłość zamienia inteligentnych skądinąd ludzi w skończonych idiotów. Georgina już 

wpadła w cielęcy zachwyt i zaczynam się obawiać, żeby sytuacja nie wymknęła się 

spod mojej kontroli.

-Musi   być   pani   dzielna   -   rzekł   lord   Blake.   -   Przytoczę   słowa   niejakiego   Ralpha 

Bottswaya,  handlarza  nawozem z Lancaster,  przy których  pani problemy będą jak 

trzepot skrzydeł ćmy podczas huraganu. Powiedział do mnie: „Nieszczęścia mogą na 

nas   spadać   ze   wszystkich   stron,   wasza   lordowska   mość,   nasze   pola   nie   obrodzić, 

studnie wyschnąć. Ktoś uprowadzi nam stada owiec i nasze dzieci... ale przynajmniej 

nie będziemy się musieli obawiać szarańczy".

Panna Glyn nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

- Proszę już iść i nie wracać - powiedziała. - Nie mogę pozwolić, aby jakiś arystokrata 

wyprowadzał   mnie   w   pole   w   moim   własnym   domu,   a   co   dopiero   ktoś,   kto   od   dziecka 

background image

przyjaźni się z Priscillą Inglewood.

Lord Blake skłonił się w milczeniu i wraz z sir Williamem, który z ciężkim sercem 

pożegnał się wreszcie z panną Fairfax, opuścił Russel Court.

-Och, Kate! -zawołała panna Fairfax, rzucając się w ramiona przyjaciółki. - Jestem 

taka szczęśliwa! Nie potrafię znaleźć słów, by powiedzieć, co czuję. To tak, jakby 

gdzieś wewnątrz mnie zapłonęło jakieś złociste światło!

-Tak, tak kochanie - powtarzała spokojnie panna Glyn, prowadząc podekscytowaną 

dziewczynę schodami do pokoi na piętrze.

-Och, Kate! - westchnęła panna Fairfax, kiedy weszła do swojej sypialni i rzuciła się 

na łóżko. - On jest naprawdę czarujący i ma takie nienaganne maniery. Czy wiesz - 

powiedziała,   siadając   nagle   -   że   on   ma   spaniela,   który   uwielbia   kornwalijskie 

ciasteczka, tak jak mój kochany mały Scotty?

-Wprost trudno w to uwierzyć - mruknęła panna Glyn, idąc do swego pokoju.

4

Czcigodny   markiz   Blake   Park,   baron   Willoughby-on-the   Marsh,   lord   Theodore 

Francis Beauregard Quentin Blake wyjeżdżał z Russel Court z mieszanymi uczuciami. Nie 

spodziewał się, że ta przedpołudniowa wizyta u dwóch wytwornych dam z towarzystwa minie 

tak szybko i będzie taka fascynująca. Jego doświadczenie, jeśli chodzi o tego typu wizyty, nie 

było najlepsze, ale William tak bardzo go prosił. Czy mógł odmówić przyjacielowi? Tak więc 

wybrał się z nim do Russel Court i co? Nie było troskliwych pytań o zdrowie jego i jego 

rodziców.   Żadnych   wynurzeń   na   temat   pięknej   pogody.   Ani   minuty   rozmowy   o 

najświeższych towarzyskich wydarzeniach. Zamiast tego - piękno, urok i panna Katharine 

Glyn.   Całkowicie   nieprzewidywalna   i   ogromnie   intrygująca.   Nawet   teraz,   kiedy   zręcznie 

manewrując   zaprzęgiem,   przejeżdżał   zatłoczone   centrum   Londynu,   nie   mógł   o   niej 

zapomnieć.

Była   najbardziej   stanowczą   młodą   kobietą,   jaką   kiedykolwiek   spotkał...   W   jej 

zachowaniu nie było nic, co mogłoby świadczyć o tym, że usiłuje złapać go na męża. Już sam 

ten fakt był nadzwyczajny, ponieważ zdążył się przyzwyczaić, że w ciągu ostatnich pięciu lat 

był nieustannie ścigany przez wszystkie polujące na arystokratyczne tytuły kobiety.

background image

Zamyślił   się.   Czy  Oliver   naprawdę   zginął   pięć   lat   temu?   Ból,   który   odczuwał   za 

każdym razem, kiedy myślał o swoim bracie, przeszył jego serce ponownie. Mimo iż minęło 

już tyle lat, wciąż mógł powtarzać za Hamletem: Jakież przeraźliwie nudne, banalne i bez 

sensu zdają się mi te wszystkie uroki życia... Wiosenny Londyn i zakochany William nie były 

w stanie wyrwać go z melancholii. I chociaż Katharine Glyn też nie udało się tego dokonać, 

zdołała jednak tę szarość nieco ubarwić. Może jego krótki pobyt w mieście nie będzie czasem 

zupełnie straconym.

Najwyraźniej  jego kompan  czuł to samo, gdyż  siedząc obok niego w faetonie, od 

chwili opuszczenia Russel Court nie przestawał rozwodzić się nad cnotami panny Fairfax i 

nawet nie zauważył, gdy zatrzymali się przed klubem White's.

-Błagam,   przestań   już,   Will   -jęknął   lord   Blake,   rzucając   wodze   pachołkowi   i 

wyskakując z faetonu. -Za chwilę wchodzimy do środka. Chyba nie masz zamiaru 

ośmieszyć się tymi tak głośno wyrażanymi zachwytami?

-Co,   już   przyjechaliśmy   do   White's?   -   rzekł   William,   rozglądając   się   z 

niedowierzaniem.

-Owszem, mój drogi - odparł lord Blake, nie kryjąc rozbawienia. - I tak spóźniliśmy 

się na lunch, sądząc po burczeniu w moim żołądku. Chodź, Will, musimy szybko coś 

zjeść. Po emocjach, jakich doświadczyłeś tego ranka, twój organizm także wymaga 

regeneracji. Myślę, że udziec barani obu nas postawi na nogi.

Sir William wyskoczył z faetonu i podążył za przyjacielem.

-Tak się składa - odparł, gdy kłaniali się licznym znajomym - że nie bardzo mam 

apetyt.

-Och, nie wątpię - zauważył lord Blake. - Przynajmniej usiądź, wypij kieliszek porto i 

dotrzymaj mi towarzystwa.

Kiedy weszli do jadalni, lord Blake zauważył siedzących przy jednym ze stolików 

Robbinsa i lorda Braxtona i zdecydował się do nich dołączyć. Chociaż dawno temu wybrał 

życie odludka, cieszyło go, że jeszcze niezupełnie zdziwaczał. Codzienność na prowincji, w 

otoczeniu służby,  dzierżawców  i organizacji dobroczynnych,  była  tak cholernie nudna i... 

monotonna. Nie o takim życiu kiedyś marzył. 

Jednak   teraz   starał   się   odpędzić   czarne   myśli   i   cieszyć   towarzystwem   przyjaciół. 

Zamówili   lunch   i   rozmowa   potoczyła   się   wartko.   Dyskutowali   o   wyścigach   konnych, 

ostatnich prezentacjach na dworze i płochych sercach kobiet.

Peter Robbins - w brązowym jeździeckim surducie, spodniach ze skóry kozłowej i 

wysokich  butach - ze wzburzeniem opowiadał o niejakim Jamisonie  Knoksie, wyjątkowo 

background image

cynicznym łobuzie, który, nie dalej jak dwa dni temu, miał czelność odebrać mu kochankę. 

Niepocieszony amant, którego wzrost, cera i nos wskazywały na pokrewieństwo z Blakiem - 

w rzeczywistości byli kuzynami - siedział naprzeciw niego.

Hrabia Braxton, siedzący po prawej stronie lorda Blake'a, był najwyraźniej szczerze 

ubawiony żałosną historią Robbinsa, ale taktownie krył śmiech, zasłaniając usta koronkową 

chusteczką.   Lord  Braxton,   trzydziestoletni   dżentelmen,   uważany  był   za   największego,   po 

lordzie Bingsleyu, eleganta. O ile jednak Bingsley wciąż szukał czegoś nowego, śmiałego i 

wyszukanego,   Braxton   największą   wagę   przywiązywał   do   eleganckiego   kroju   surduta, 

właściwego odcienia pończoch oraz subtelnych manier i zainteresowań, które były istotnym 

uzupełnieniem stroju.

Po   lewej   stronie   Blake'a   siedział   sir   William   Atherton,   ale   wnikliwy   obserwator 

zauważyłby, że ten młody człowiek błądzi gdzieś po Polach Elizejskich, wsłuchując się w 

bicie swego serca.

-Opamiętaj się, drogi chłopcze - rzekł lord Braxton do Robbinsa. - Powinieneś był 

spodziewać   się   tego,   skoro   paradujesz   w   tych   ohydnych   spodniach,   a   rozmawiać 

umiesz   jedynie   o...   uprawie   roli,   zawodach   bokserskich   i   innych   nudziarstwach 

niestosownych   dla   niewieścich   uszu.   Och,   Peter,   gdybyś   tylko   pozwolił   mi   sobą 

pokierować, wkrótce byłbyś  otoczony tłumem pięknych kobiet. Mógłbym ci nawet 

wybrać piękną i cnotliwą kandydatkę na żonę.

-Żonę? - zawołał z przerażeniem Robbins. - Dobry Boże, Braxton, cenię kobiety, lecz 

jedynie   jako   chwilową   rozrywkę,   ale...   ale   małżeństwo...?   -   Wzdrygnął   się 

gwałtownie. - Potrzebny mi jeszcze jeden drink, a nie twoja pomoc, milordzie.

Lord Blake zawołał kelnera i ich kieliszki natychmiast zostały ponownie napełnione.

-I co ty na to, Will? - zwrócił się do Williama Braxton. - Nie przeszkadza ci to, że 

Peter należy do twoich najbliższych przyjaciół?

-Co proszę? - Sir William spojrzał na niego nieprzytomnie. - Co mówiłeś, Nigel? 

Przepraszam, ale chyba trochę się zamyśliłem.

-Naszego Williama od trzech dni nie interesuje nic poza pewną parą wymownych, 

błękitnych oczu - poinformował przyjaciół lord Blake. 

-Nie   mów!   -  zawołał   Robbins,  patrząc   z  zaciekawieniem   na  Williama.   -Nareszcie 

wpadł, tak? Kim jest ta ślicznotka, która cię ujarzmiła, biedaku? Powiedz wujkowi 

Peterowi wszystko.

-Nie   życzę   sobie,   abyś   mówił   o   pannie   Fairfax   w   taki   sposób   -zaprotestował   sir 

William.

background image

-Wielkie  nieba!  - zawołał  lord Braxton.  - Fairfax?  Georgina Fairfax?  Największa, 

najsłodsza   piękność,   jakiej   Londyn   nie   widział   od   ponad   dziesięciu   lat?   Muszę 

przyznać, przyjacielu, że masz wyborny gust!

-Theo, powiedz im, że to nie tak - błagał sir William.

Lord Blake uśmiechnął się lekko, odchrząknął, po czym uroczyście zaczął:

-William   jest   pod   działaniem   czystej,   anielskiej   miłości,   nieskażonej   jakimiś   tam 

fizycznymi  czy też innymi  przyziemnymi  pragnieniami. On żyje w innym świecie, 

gdzie nie ma miejsca na małostkowość naszego zepsutego świata. Mam rację, Will?

-Nie   pozwolę,   abyś   kpił   z   mojego   szacunku   dla   panny   Fairfax!   -zaprotestował 

ponownie sir William.

-Ależ   nic   podobnego   nie   miałem   na   myśli,   Will   -   uspokajał   go   lord   Blake.   - 

Powiedziałem   prawdę,   opisując   jedynie   to,   co   sam   zaobserwowałem.   Will   i   ja   - 

poinformował   przyjaciół   -   wróciliśmy   właśnie   z   wizyty   u   panny   Fairfax   i   jej 

opiekunki...   panny   Glyn,   o   ile   dobrze   pamiętam.   Nawet   ja   muszę   przyznać,   że   z 

przyjemnością zostałbym dłużej.

-Jest śliczna, prawda, Theo? - niecierpliwił się sir William.

-Hm? O tak, powiedziałbym, że to całkiem... sympatyczna osoba.

-Sympatyczna?   -   zawołał   z   oburzeniem   sir   William.   -   Jej   widok   zapiera   dech   w 

piersiach. To bogini w ludzkim ciele. Panna Fairfax -oświadczył, patrząc na przyjaciół 

płomiennym wzrokiem - to prawdziwe uosobienie kobiecości.

-Zawsze   uważałem,   że   Will   będzie   pierwszą   ofiarą   Kupidyna,   ponieważ   jest 

niepoprawnym  romantykiem,  i to od chwili,  gdy skończył  dziesięć  lat - zauważył 

Robbins. - Ja nigdy nie miałem takich skłonności. Braxton jest od dawna zakochany w 

swoim lustrzanym odbiciu, a Theo jest na to całkiem uodporniony.

-Jeśli o mnie chodzi - wtrącił lord Blake - to wolę określenie zrażony. Każdą młodą 

kobietę, która chce wydać się za mąż,  interesują jedynie dwie rzeczy:  mój  tytuł  i 

fortuna.   Dlaczego   miałbym   rezygnować   z   dobrego   snu,   biorąc   sobie   na   kark   taki 

bagaż?

-Theo, musisz się z tym pogodzić - rzekł z uśmiechem lord Braxton. - Żadna rozsądna 

kobieta nie może ignorować takiego tytułu i takiej fortuny. Co za uparty osioł - hrabia 

zwrócił   się   do   dwóch   pozostałych   przyjaciół.   Panny   na   wydaniu   oblegają   go, 

ożywione pragnieniem mamusie popisują się swoimi córkami przy każdej nadarzającej 

się okazji, Priscilla Inglewood bije wszystkie konkurentki na głowę, a on wciąż się 

wzbrania dać na zapowiedzi.

background image

Radzę ci, Nigel, nie mów tak lekceważąco o Priscilli - ostrzegł przyjaciela lord Blake. 

-To szlachetna, piękna i inteligentna młoda kobieta, którą łączą z moją rodziną silne więzy 

przyjaźni i nie życzę sobie słyszeć ani słowa przeciw niej.

-To harpia, nawet się nie spostrzeżesz, jak zaciągnie cię do ołtarza, o ile nie powiesz 

jej wprost, że jej nie chcesz - zauważył Robbins.

-Co to za bzdury - odparł lord Blake. - Dlaczego miałbym obrażać przyjaciółkę od 

dziecięcych lat, skoro nigdy nie dałem jej najmniejszego powodu, żeby sądziła, iż 

mam wobec niej jakieś matrymonialne plany?

-Odziedziczyłeś   po   bracie   majątek,   tytuły   i   wszystkie   związane   z   nimi   nadzieje, 

dlaczego nie miałbyś odziedziczyć i narzeczonej? - powiedział lord Braxton.

-Poza tym - dodał Robbins - mógłbym pójść o zakład, że to ojciec wbił jej do głowy te 

wiążące się z tobą matrymonialne oczekiwania, stary cwaniak.

-Córka wierzy mu bezgranicznie - zauważył lord Braxton.

-Dosyć! - rzekł stanowczo lord Blake - Obrażacie mnie i Inglewoodów.

-Ależ, Theo - zaprotestował Robbins - to takie zabawne zastanawiać się, jaka będzie ta 

twoja przyszła żona. Poza tym musisz się ożenić i wszyscy dobrze o tym wiedzą.

-Szczególnie Priscilla - dodał lord Braxton.

-Skończyłeś trzydziestkę i nie masz narzeczonej - ciągnął Robbins. - Wkrótce będziesz 

stary,   zdziwaczały   i   niezdolny   do   zdobycia   względów   żadnej,   nawet   najbardziej 

zdeterminowanej łowczyni fortun.

-Poza, oczywiście, Priscillą - rzekł lord Braxton.

-Dosyć,   Nigel!   -   powtórzył   lord   Blake.   -   Bardziej   niż   wy   zdaję   sobie   sprawę   z 

ciążącego   na   mnie   obowiązku   ożenku   i   spłodzenia   dziedzica   fortuny   i   nazwiska. 

Kiedy pogodzę się z myślą, że jakaś kobieta towarzyszyć mi będzie do końca moich 

dni, dam ogłoszenie do gazety. Ale póki co jednak rozmawiamy o sercu Williama, a 

nie moim.

-Sercu? - zdziwił się lord Braxton. - Nie rozmawiamy o twoim sercu, Theo, ponieważ 

wszyscy   doskonale   wiemy,   że   umkniesz   przed   każdą   zastawioną   przez   kobietę 

pułapką. Nie, nie, ty się ożenisz wyłącznie z rozsądku. Śmiem twierdzić, że na miłość 

i szczęście nie będzie tam miejsca.

-Zaczynasz   mnie   nudzić,   Nigel   -   przerwał   mu   lord   Blake   i   chciał   coś   dodać,   ale 

podszedł   do   niego   lokaj   i   przekazał   mu   wiadomość,   że   lord   Falkhurst   chciałby 

zamienić z nim parę słów i czeka na niego w bibliotece.

-Falkhurst? - zdziwił się Robbins. - Nie wiedziałem, że utrzymujesz kontakty z tą 

background image

zimną rybą.

-Poznaliśmy się przed laty - odrzekł lord Blake, wstając od stołu -i przez przypadek 

znaleźliśmy się dziś w tym samym salonie. Panowie, wybaczcie, proszę, ale muszę 

was na chwilę porzucić.

Kiedy wszedł do biblioteki, lord Falkhurst rozmyślał nad czymś, trzymając w ręku 

kieliszek porto.

-Chciałeś się widzieć ze mną, sir - rzekł Theo, skłaniając lekko głowę.

-Ach, jesteś więc, Blake - odparł Falkhurst, odstawiając kieliszek i odwracając się w 

jego stronę.

-Mam nadzieję, że doszedłeś już do siebie po tym szokującym zdarzeniu w Russel 

Court?

-Nie przywiązuję wagi do tego, co mówi i robi ta diablica, Kate Glyn. Nikt zresztą nie 

powinien. Nie mam jednak zamiaru rozmawiać o tej prowincjuszce. Chcę pomówić o 

pannie Fairfax.

-O pannie Fairfax? A co ja mam wspólnego z tą rozkoszną istotą?

-Możesz wpłynąć na Athertona, żeby dał jej spokój.

-Ja?   -   zapytał   lord   Blake,   unosząc   brwi.   -   Dlaczego   miałbym   zachować   się   jak 

impertynent?

-Jesteś jego sponsorem i...

-Sponsorem?   Skąd   ten   pomysł?   Will   od   dawna   jest   pełnoletni,   pochodzi   z   dobrej 

rodziny i jest zamożny. Nie potrzebuje sponsorów. Właściwie, Falkhurst, powinieneś 

porozmawiać z nim.

-Chłopak przeżywa szczenięcą miłość - odparł z rosnącą irytacją Falkhurst. - I nie jest 

to żadną tajemnicą, ponieważ wszyscy dziś mieli okazję słuchać jego bredzenia. Nie 

będzie słuchał rywala, ale chcę wierzyć, że posłucha ciebie.

-A dlaczego, wyjaśnij mi z łaski swojej, miałbym odciągać go od panny Fairfax? - 

zapytał Blake, strząsając z rękawa surduta nieistniejący pyłek. - Stanowią bardzo ładną 

parę.

- Jedynie dla jego dobra. Zrobi z siebie głupca, jeśli nie przestanie kręcić się koło 

panny   Fairfax.   Ona   ma   zbyt   wiele   rozsądku,   żeby   oddać   rękę   takiemu   nieopierzonemu 

żółtodziobowi.

- I wystarczająco wiele, by przyjąć twoje zaloty, hm? 

- Wierzę, że tak.

-Och, jakie to szczęście, kiedy się ma tak niewiele wątpliwości i obaw. Teraz dopiero 

background image

zdaję sobie sprawę, Falkhurst, że Will nie ma żadnych szans w rywalizacji z tobą... o 

względy panny Fairfax.

-To mu  to powiedz,  Blake. Nie będę dłużej  tolerował jego śmiesznych  zabiegów. 

Lepiej niech mi nie wchodzi w drogę.

Zadowolony z siebie Falkhurst sztywnym krokiem opuścił bibliotekę odprowadzany 

rozbawionym spojrzeniem Blake'a.

-O Panie, jacy ci ludzie są beznadziejni - mruknął, zanim ruszył w stronę jadalni, by 

znów dołączyć do przyjaciół.

-I czego chciał ten Ponury Rycerz? - zapytał  Braxton, gdy Blake ciężko opadł na 

krzesło.

-Dużo   więcej,  niż   miał   prawo   oczekiwać   -   brzmiała   odpowiedź.   -Nasza   rozmowa 

przebiegała   w   nieco   szekspirowskim   tonie.   Najwyraźniej   mam   dziś   szczęście   do 

bardów.

-Dobry Boże, teatr! - zawołał sir William.

-Uwaga,   panowie   -   ostrzegł   Robbins.   -   Ta   cała   afera   z   panną   Fairfax   odebrała 

biedakowi rozum.

-Co ty pleciesz - zirytował się sir William. - Źle mnie zrozumiałeś. Georgina... to 

znaczy   panna   Fairfax   powiedziała   mi,   że   razem   z   panną   Glyn   wybiera   się   dziś 

wieczorem do teatru. Musimy iść!

Lord Braxton wzdrygnął się.

-Nie ze mną - oświadczył. - Atmosfera teatru źle działa mi na trawienie.

-Peter? - zapytał sir William.

-Wybacz, Will - odparł Robbins. - Przecież wiesz, że niedobrze mi od patrzenia na te 

zniewieściałe pląsy na scenie. Wcale się nie dziwię, że Braxton ma wtedy kłopoty z 

żołądkiem.

-Theo - rzekł William błagalnym głosem - przynajmniej ty mnie nie zawiedź. Musisz 

towarzyszyć mi dziś wieczorem. Jeśli pójdę sam, nigdy się nie odważę wejść do loży 

panny Fairfax, gdyż niewątpliwie otaczać ją będzie wielu adoratorów znaczniejszych 

niż   ja.   Odwaga   szybko   ujdzie   ze   mnie   jak   woda   przez   sito.   Musisz   mnie   dziś 

podtrzymać na duchu, Theo, musisz!

-No dobrze - westchnął lord Blake. - Ostatecznie mogę się zgodzić. Przypomniałem 

sobie, że nowy wieczorowy surdut przysłano mi dziś rano, a teatr to najwłaściwsze 

miejsce do pokazania się. Jestem zdumiony, Nigel, bo to dość, abyś i ty pojawił się w 

Drury Lane.

background image

-Publiczność jest tam tak krzykliwie ubrana, a przecież wiesz, jak tego nie cierpię. 

-Masz rację. Ktoś jednak musi dać dobry przykład, nie sądzisz?

-I to właśnie ty - zauważył złośliwie Robbins.

-Oczywiście, skoro Braxton nie odpowiada na wezwanie do broni - odparł lord Blake.

-Będziesz odpowiedzialny za występ tego fircyka, Braxton.

-Fircyka?   -   zawołał   z   oburzeniem   lord   Blake.   -   Powinienem   cię   wyzwać   za   taką 

obrazę, Peter. To Bingsley jest fircykiem. Natura, na szczęście, obdarzyła mnie dosyć 

wyrafinowanym poczuciem smaku.

-Też coś! - powiedział Robbins.

-Spodobałby ci się mój nowy surdut, Peter - ciągnął lord Blake. -Zieleń jest prawie 

taka sama jak zieleń lasów w Insley, gdzie ustrzeliłeś tego ogromnego jelenia.

W odpowiedzi Robbins wzruszył jedynie ramionami.

-   Doskonale,   Will   -   oświadczył   lord   Blake,   najwyraźniej   niezrażony   tą   niezbyt 

przychylną reakcją - ty jeden dostąpisz zaszczytu podziwiania mojego nowego surduta.

5

Lord   Blake,   po   kilkugodzinnej   grze   w   karty   w   klubie   White's,   opuszczał   go   ze 

znacznie cięższym portfelem, niż wtedy gdy do niego wchodził. Wrócił do domu, gdzie bez 

pośpiechu   zjadł   kolację,   po   czym   oddał   się   w   ręce   zaufanego   kamerdynera,   dla   którego 

sensem istnienia, jak się wydawało, była nieustanna troska o stan garderoby jego lordowskiej 

mości.

-Myślę - rzekł lord Blake, uważnie przyglądając się swemu odbiciu w lustrze - że 

zwykły krawat fularowy będzie w tym przypadku najstosowniejszy.

-Zgadzam się z panem, milordzie — odparł Maxwell. - Klasyczna prostota zawsze jest 

najstosowniejsza, gdy tak się składa, że musimy uczestniczyć  w jakiejś publicznej 

imprezie.

-No właśnie - powiedział z powagą lord Blake.

Wiążąc fular na kamizelce w kolorze matowego złota, Maxwell zapytał, jakie plany na 

wieczór ma jego lordowska mość.

- Nie musisz się martwić, mój drogi. Nie zniweczę twoich wysiłków. Planuję jedynie 

background image

teatr, krótką wizytę w moim domu rodzinnym i wczesne spotkanie z poduszką. 

- Żadnych więc szermierczych zawodów? Żadnych wyścigów konnych o zmierzchu, 

milordzie?

Lord Blake przypomniał sobie niedawne słowa krytyki Robbinsa pod jego adresem i 

uśmiechnął się.

-Nie. Sprawdziłem mój kalendarz i nie ma w nim tego typu rozrywek... na dzisiejszy 

wieczór.

-Jestem z tego powodu niezmiernie rad, milordzie - rzekł Maxwell, przekładając mu 

przez głowę monokl na złotym łańcuszku i cofając się parę kroków, aby sprawdzić 

efekt własnej pracy. Najwyraźniej nie był rozczarowany. -Pozwoliłem sobie przejrzeć 

pańską   pocztę,   milordzie   —   dodał.   -   Leży   na   biurku   w   pańskim   gabinecie. 

Zauważyłem list od wielce czcigodnego Otherby.

-Ach, tak. Pewnie jakaś informacja o nowej szkole.

-Jeszcze jedna szkoła, sir?

-Tym razem to szkoła dla dziewcząt. W pobliżu Danforth. Nigdy za dużo szkół... 

szczególnie dla biednych, Max.

-To prawda, milordzie.

Lord badawczo przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze.

-Doskonale, Max. Co ja bym zrobił bez ciebie?

-Boję się pomyśleć, milordzie.

Kąciki ust lorda Blake'a leciutko zadrżały.

-Poleciłeś Scrantonowi przygotować mój faeton? - zapytał

-Czeka na podjeździe, milordzie.

Po   drodze   Blake   zabrał   sir   Williama,   po   czym   razem   pojechali   do   Drury   Lane. 

Wchodząc na widownię, lord Blake zmuszał się do ukłonów i uśmiechów kierowanych do 

licznych znajomych, którzy go pozdrawiali. O Chryste, jak on nie cierpiał takiej szopki! Po 

chwili w jednej z lóż zauważył Priscillę Inglewood i ukłonił się jej. Lekko skłoniła złotowłosą 

głowę, po czym ponownie odwróciła się do tłumu zabiegających o jej względy wielbicieli. 

Wszyscy byli szlachetnie urodzeni i bogaci. Dlaczego więc, do diabła nie wyjdzie za mąż i 

nie  zostawi  jego  sumienia   w  spokoju?   Czyżby   Braxton  miał  rację?  Czyżby  rzeczywiście 

czekała na niego, aby zrealizować swoje marzenie zostania księżną Insley?

Nigdy nie uważał lady Inglewood za kogoś więcej niż przyjaciela rodziny, chociaż... 

pod   wieloma   względami   byłaby   perfekcyjną   żoną:   piękna,   elegancka,   zrównoważona, 

wiedząca, co i kiedy powiedzieć i byłby... wolny. Mógłby spędzać całe dnie, nie kochając jej 

background image

ani nie potrzebując; w nocy mógłby dzielić z nią łoże, nie pragnąc jej; rankiem pocałować w 

policzek przy śniadaniu. W takim małżeństwie nie ma miejsca na cierpienie. Być może... być 

może powinien wnikliwie rozważyć oczekiwania zarówno lady Inglewood... jak i jej ojca.

Po   wejściu   do   loży,   która   zapewniała   doskonałe   warunki,   żeby   widzieć   i   być 

widzianym, lord Blake i sir William zdjęli płaszcze i zajęli miejsca.

-No i jak? - zapytał lord Blake, zakładając nogę na nogę.

-Nie widzę jej jeszcze.

- Nie chodzi mi o pannę Fairfax!

-A o co?

-O mój surdut, Will - odparł z westchnieniem lord Blake. - Co sądzisz o moim nowym 

surducie?

-Ach tak - odparł William, nie przestając się rozglądać. - Jest... bardzo ładny, Theo.

-Ładny? Jest fantastyczny! To efekt twórczej pracy Raoula DeBries i mojej! Kolorem 

tak   świetnie   pasuje   do   moich   oczu.   A   jaki   krój!   Spójrz   tylko,   jak   znakomicie 

uwydatnia moje ramiona i tors. Ładny, też coś! Nie znajdziesz efektowniejszego w 

całym Londynie. Nawet Braxton nie ma się co ze mną równać.

-Tam! - zawołał nagle sir William zduszonym głosem. - Ona jest tam!

Wskazywał   na   lożę   z   lewej   strony,   w   której   tłoczyło   się   przynajmniej   dziesięciu 

młodych mężczyzn. Wśród nich widać było nieco oszołomioną pannę Fairfax i jej niekryjącą 

rozbawienia przyjaciółkę, pannę Glyn.

- Niezły tłum - skomentował lord Blake, krzywiąc w uśmiechu twarz.

Sir William opadł na siedzenie.

-Przy ich bogactwie, tytułach i biegłości w czarowaniu kobiet, jak mogę marzyć o 

zdobyciu jej?

-Spokojnie, Will -rzekł markiz, klepiąc przyjaciela po ramieniu. -Ty również jesteś 

bogaty i utytułowany. A co ważniejsze masz co najmniej dwukrotną przewagę, jeśli 

chodzi o prezencję. I co najmniej trzykrotną, jeśli chodzi o charakter, nad każdym 

mężczyzną   w   tamtej   loży...   szczególnie   nad   lordem   Falkhurstem.   Nie   rezygnuj   z 

polowania, zanim się zaczęło. Staraj się o nią, Will, używając wszelkich dostępnych 

metod. Jeśli ty tego nie zrobisz, może się zdarzyć, że ona sama przyjdzie do ciebie.

-Theo! Czy ty myślisz...

-Ja nie myślę, chłopcze - przerwał mu Blake. - Ja to po prostu wiem. 

W   tej   właśnie   chwili   rozległ   się   dzwonek   i   publiczność   zajęła   swoje   miejsca   w 

oczekiwaniu   na   podniesienie   kurtyny.   Lord   Blake   miał   wreszcie   doskonałą   okazję   do 

background image

obserwacji zarówno panny Fairfax, jak i jej niezmiernie intrygującej towarzyszki.

Po niespełna godzinnej rozmowie wiedział, że piękna panna Fairfax to inteligentna, 

czarująca,   słodka,   młoda   kobieta.   Tę   opinię   potrafił   zresztą   sformułować   już   po 

kilkuminutowej obserwacji jej twarzy. Była prostolinijna i uczciwa, a to niezwykle rzadkie 

nie tylko wśród kobiet. Nietrudno zrozumieć, dlaczego William tak łatwo dał się zauroczyć.

Cała uwaga lorda Blake'a skupiła się teraz na pannie Glyn. Na jej ustach błąkał się 

zagadkowy uśmiech. Była niezwykłą młodą kobietą i w przeciwieństwie do panny Fairfax 

zupełnie nieprzeniknioną. Ciemnobrązowe włosy i oczy, wąski nos, pełne usta... chociaż bez 

cienia wulgarności. Jej twarz i figura, którą znakomicie podkreślała suknia z czerwonego i 

brązowego jedwabiu, tworzyły atrakcyjną, chociaż z pewnością nieporażającą całość. Mimo 

to lord Blake nie mógł oderwać od niej wzroku.

Podziwiał   ją   za   jej   otwarcie   demonstrowane   chimeryczne   usposobienie   i   odwagę 

często  graniczącą  z  zuchwałością;  za  przenikliwy  umysł   i  wyobraźnię,   która  zdawała  się 

służyć jej jedynie dla własnej rozrywki. Z drugiej jednak strony mówiła przecież o nim i do 

niego takie absurdalne rzeczy. Chociaż...

Pokręcił głową i uśmiechnął się. Prawda była taka, że nie bardzo wiedział, co sądzić o 

pannie Glyn. Intrygowała go, co już samo w sobie było intrygujące, ponieważ rzadko się 

zdarzało, aby ktoś zainteresował go aż tak. Ciężko i długo na to pracował. I gdyby tylko mógł 

przestać o niej myśleć.

Tymczasem światła na widowni przygasły i lord Blake zmuszony był skierować wzrok 

na   scenę,   gdzie   kurtyna   powoli   odsłaniała   machinacje   zwaśnionych   rodów   Montekich   i 

Kapuletich. Zanim opadła ponownie, kilkakrotnie złapał się na tym,  że wpadał w objęcia 

Morfeusza i tylko dzięki ogromnej sile woli obronił się przed zaśnięciem. Gdyby tylko miał 

przy sobie jakąś bratnią duszę, która czułaby podobnie jak on. Tuż przy nim, po prawej 

stronie, sir William tak chłonął każde padające ze sceny słowo, jakby od tego zależało jego 

życie. No cóż, nie każdy był tak krytyczny jak on. Sir William miał inne, godne podziwu 

cechy.

W loży po lewej stronie panna Fairfax siedziała wychylona tak, jakby chciała chwycić 

każde słowo, każdą emocję, każdą myśl, które aktorzy usiłowali wydobyć z tekstu Szekspira. 

Następnie   oczy   lorda   Blake'a   dostrzegły   sylwetkę   panny   Glyn.   Jej   głowa   spoczywała   na 

oparciu fotela, lewa ręka ospale poruszała wachlarzem, a prawa usiłowała zasłonić potężne 

ziewnięcie... ale nie zdążyła.

Pierwszy akt  sztuki skończył  się wreszcie,  światła  ożywiły się, a  wraz  z nimi  sir 

William Atherton. Lord Blake spojrzał ze zdumieniem na przyjaciela.

background image

-Chyba nie zamierzasz opuścić naszej loży? - zapytał.

-Ale to wspaniała okazja do złożenia wizyty pannie Fairfax. Rusz się, Theo. Jej loża 

jest jeszcze prawie pusta.

-Drogi Williamie - rzekł lord Blake, poprawiając się w fotelu -pod żadnym pozorem 

nie wolno ci opuszczać loży. Musisz ze znużonym wyrazem twarzy czekać, aż twoje 

wielbicielki przyjdą do ciebie.

-Theo,   skończ   z   tymi   frazesami   -   odparł   przytłumionym   głosem   sir   William.   - 

Powiedziałeś, że pójdziesz ze mną, aby mnie wspierać w moich staraniach o pannę 

Fairfax.

-Przyszedłem pokazać mój nowy surdut, Will, sądziłem, że wypowiedziałem się dziś 

w tej kwestii dosyć jasno. Gdybym wiedział, że przyjdzie ci do głowy opuścić naszą 

lożę...

-Theo - przerwał mu sir William - przestań wreszcie. Jesteś okropnie zabawny, ale to 

nie czas na żarty! Musisz się nauczyć większej wstrzemięźliwości, Theo. Naprawdę 

musisz. Jako twój przyjaciel, błagam cię, chodź ze mną do loży panny Fairfax. Od 

tego, być może, zależy moje przyszłe szczęście.

-No dobrze - odparł z westchnieniem Blake. - Skoro jest tak, jak mówisz...

-Żadnych  przemówień  - przerwał mu  sir William,  usiłując ściągnąć go z fotela.  - 

Spójrz, jej loża jest już pełna.

Markiz z ociąganiem ruszył za przyjacielem, torując sobie drogę w tłumie teatralnych 

bywalców.   Po   chwili   pomyślał,   że   Will   miał   rację,   ponaglając   go   do   pośpiechu.   Lord 

Falkhurst   już   zdążył   zająć   miejsce   u   boku   panny   Fairfax,   skutecznie   broniąc   jej   przed 

naporem tłumu wielbicieli i jednocześnie zabawiając rozmową.

Niezwykle zdeterminowany facet i jaki bezwzględny. Nic dziwnego, że panna Fairfax 

woli szczere uwielbienie Williama od tej, jak go Peter trafnie określił, wielkiej zimnej ryby. 

Dźwięczny śmiech panny Fairfax popłynął nagle ponad głowami tych, co byli przed nimi. Sir 

William   ruszył   do   przodu,   rozepchnął   dwóch   młodych   dżentelmenów,   po   czym   zaczął 

przeciskać się przez tłum, usiłując zwrócić na siebie uwagę panny Fairfax.

Obserwując poczynania przyjaciela z rosnącym rozbawieniem, lord Blake doszedł do 

wniosku,   że   jego   pomoc   nie   jest   mu   już   potrzebna.   Przepełniona   loża   panny   Fairfax 

nieoczekiwanie skojarzyła mu się z przepełnioną klatką dla bydła. Jego surdut z pewnością 

nie wyszedłby z tego bez szwanku. Są inne formy rozrywki.

Nagle do jego uszu dobiegł głośny kobiecy śmiech. Rozglądając się dookoła, aby 

ustalić jego źródło, zauważył pannę Glyn. Stała tyłem do sceny, oparta o balustradę loży, 

background image

obserwowała kłębiący się przed nią tłum i zanosiła od śmiechu. Lord Blake okrążył lożę i 

wszedł do niej ponownie z drugiego, bardziej odległego końca.

- Dobry wieczór, panno Glyn - powiedział, skłaniając lekko głowę.

Panna Glyn drgnęła nagle i odwróciła się. Jej ogromne brązowe oczy stały się jeszcze 

większe, gdy w intruzie rozpoznała lorda Blake'a.

-Przyjaciel przyjaciela przyjaciółki - powiedziała chłodno. Uśmiechnął się, niezrażony 

tym wyraźnym brakiem entuzjazmu.

-Nadzoruje pani tę pielgrzymkę do stóp panny Fairfax?

- Zastanawiająca popularność, nie sądzi pan? - zauważyła podejrzanie miłym głosem. - 

Do tego zwierzęcego pędu adorujących hord zdążyłam się już trochę przyzwyczaić, ale to, co 

widzę dziś, rozśmiesza mnie do łez. Czy pan wie, lordzie Blake, że trywialność tłumu rośnie 

wprost   proporcjonalnie   do   liczby   utytułowanych   uczestników.   To   efekt   moich   bardzo 

wnikliwych studiów.

  - Fascynujące - mruknął lord Blake. - Teoria  wystarczająca, by u wielu ostudzić 

entuzjazm   z   powodu   szlachetnego   urodzenia.   Czy   to   samotne   czuwanie,   które   właśnie 

zakłóciłem, to jedyna pani korzyść z popularności panny Fairfax?

-Przypuszczam, że usiłuje pan zapytać, czy zawsze stoję z boku skazana jedynie na 

własne towarzystwo?

-Cóż... takie pytanie rzeczywiście przyszło mi na myśl - przyznał.

-W takim razie odpowiem, że tak! Nie, w reakcji na pańskie następne, podchwytliwe 

pytanie. Panna Fairfax po takich objawach uwielbienia ma zawsze posiniaczone palce, 

pomiętą suknię i straszliwy ból głowy. Każdy na jej miejscu mógłby stłumić skrupuły 

i zapomnieć o dobrym wychowaniu. Szczerze mówiąc, kilka razy miałam wrażenie, że 

widzę w jej oczach iskierkę buntu. Na razie jednak potrafi jeszcze nad sobą panować. I 

wielka szkoda!

Spojrzał na nią ze współczuciem.

- Dlaczego usuwa się pani bez walki? Dlaczego nie wykorzysta pani sytuacji i nie 

pokieruje sprawami tak, aby któregoś z odrzuconych wielbicieli panny Fairfax poprowadzić 

do ołtarza?

Roześmiała się ciepło i perliście. 

- Do twarzy panu z tą szczerością, milordzie. Tak się składa, że wcale nie pragnę 

zaciągnąć   kogoś   z   tego   stada   do   kościoła.   Mężczyźni,   moim   zdaniem,   czasem   są   nawet 

zabawni, ale często nieznośni i w końcu zawsze rozczarowują. Nie chciałabym sprawić panu 

przykrości,   sir,   ale   z   doświadczenia   wiem,   że   mężczyźni,   ogólnie   biorąc,   są   bardzo 

background image

powierzchowni i przywiązują wagę jedynie do urody i posagu kobiety, której nadskakują.

Spojrzał na nią ze zdumieniem.

-Po tym, co usłyszałem, zaczynam tracić do siebie całą sympatię. Przyjmuję, panno 

Glyn, że to również wynika z pani doświadczenia...

-I z obserwacji.

-A więc zamierza pani spędzić całe życie samotnie, wyśpiewując hymny do zimnego, 

jałowego księżyca.

Zmarszczyła brwi.

-Czy to nie żałosne, że kobieta jest podporządkowana jakiemuś zeru? Że ceni sobie 

życie z jakąś bezrozumną bryłą błota?

-Muszę koniecznie znaleźć jakąś rysę na tym pani szekspirowskim pancerzu albo źle 

się to dla mnie skończy.

-Niech pan szuka, bawi mnie chłostanie arystokracji. Piękny surdut ma pan na sobie!

-Jest fantastyczny, prawda?

-Po prostu olśniewający. Braxton zzielenieje z zazdrości. Bez trudu go pan zaćmi.

-Jest pani zbyt uprzejma.

-Wcale nie jestem uprzejma. Cieszę się jedynie, że dostrzegłam blade światełko wśród 

tej całej teatralnej miernoty. Co się stało z naszą słynną angielską sceną?

-Zeszła na psy, sądząc po dzisiejszym przedstawieniu - odparł lord Blake. - Aktorom 

udało się z tej i tak już dostatecznie nudnej sztuki zrobić coś, co teraz wydaje się nie 

mieć końca.

-Miło mi to słyszeć. Czy pan wie, lordzie Blake, że jest pan pierwszą osobą, która 

otwarcie przyznaje, że nie lubi Romea i Julii?

-A  więc   pani   również?   -   W   spojrzeniu   lorda   Blake'a   widać   było   jednocześnie 

zdumienie i ogromną satysfakcję.

-Tak, jestem ofiarą szekspirowskiego pióra. Muszę panu powiedzieć, Blake, że pana 

obecność uratowała ten wieczór i wlała trochę otuchy w moje serce. Pomyśleć, że 

znalazłam tu bratnią duszę, którą tak samo nudzą te nieprzyzwoicie długie godziny 

szekspirowskiej fanfaronady! 

-Jestem szczęśliwy, że mogłem wyświadczyć pani przysługę — odparł, starając się 

ukryć uśmiech.

-Mógłby pan wyświadczyć jeszcze jedną, gdyby pan zechciał.

-Wszystko, co może wesprzeć siostrę w cierpieniu - odrzekł z galanterią.

-Proszę mnie zatem upewnić, że pański przyjaciel nie działa jedynie pod wpływem 

background image

głupiej namiętności, która po kilku dniach się wypali.

-Zaklina się, że to zadana strzałą Amora śmiertelna rana.

-Nie raz już byłam zmuszona do wysłuchiwania takich idiotyzmów. Jak może pan to 

znieść?

- Dziękując niebiosom, że nie jestem w takiej sytuacji.

Kąciki ust panny Glyn leciutko zadrżały.

-Niech mi pan powie coś więcej o tym śmiertelnie zranionym młodzieńcu.

-Dlaczego?

Zawahała się, po czym z zaskakującą szczerością odparła:

- A dlaczego nie? To byłoby takie zabawne. Mógłby mi pan na przykład opowiedzieć 

o   jego   romansie   z   żoną   wiejskiego   pastora,   licznych   pojedynkach,   wojennych   profitach, 

długach karcianych i kiepskim oku do koni. Wtedy ja opowiem panu o moich beznadziejnie 

idealistycznych  pierwszych  impresjach, które pan mógłby brutalnie rozwiać, przepełniając 

mnie   rozczarowaniem   i   wstydem.   Wówczas   pan   mógłby   wspomnieć   o   jego   bogatym   i 

umierającym wuju, który ma zamiar zostawić mu dwa miliony funtów, łowiska na Morzu 

Północnym   i   składy   piór   bażancich   w   Indiach,   a   wtedy   ja   udzielę   temu   związkowi 

błogosławieństwa i wszystko będzie czyste jak łza!

Patrzył na nią ze zgrozą.

-Stało się coś, lordzie Blake? - zapytała.

-Zastanawiam się, dlaczego nie spotkałem pani wcześniej.

-Wielkie nieba, dlaczego miałby pan tego chcieć? - zdziwiła się. -Nie jestem piękna. 

Nie jestem bogata. Czasem nie jestem nawet uprzejma. Oczywiście, pamiętam, że to ja 

bronię dostępu do panny Fairfax. Mogę pana do niej zaprowadzić, jeśli do tego pan 

zmierza.

-To jakiś nonsens, panno Glyn. 

-Też tak sądzę, lordzie Blake.

-Jak?

-No cóż, to nonsens chcieć poznać mnie, gdy tyle  o wiele bardziej interesujących 

kobiet marzy, aby poznać dżentelmena noszącego tak wytworne okrycie.

-Czy wcześniej nie wyraziła pani identycznego pragnienia? 

-Oczywiście, że nie. Wyraziłam jedynie uznanie dla surduta, a nic dla tego, kto go 

nosi.

-Jest pani okrutna - zauważył wyraźnie przygaszonym głosem.

-Nie sądzę, raczej protekcjonalna.

background image

Jego głośny śmiech zaintrygował stojące w pobliżu osoby.

-W ten sposób wszystkie moje wnioski przepadły - powiedział.

-A były jakieś?

-Obawiam się, że sporo.

-Zastanawia   mnie,   lordzie   Blake,   pańska   znajomość   z   Priscillą   Inglewood.   Jestem 

zdumiona,  że   miał  pan  odwagę   przyjść  do  tej  loży,   milordzie.  Lady  Inglewood  z 

pewnością nie będzie tym zachwycona.

-Błagam, a cóż ona ma do moich rozmów?

-Och, z tego, co ludzie mówią, bardzo wiele. Przede wszystkim pomyśli, że wchodząc 

do obozu nieprzyjaciół, jest pan nielojalny. Wkrótce się pan o tym przekona.

Chwilę obserwował ją przez monokl.

-Wygląda więc na to, że są panie w stanie wojny?

-Cóż za niestworzone rzeczy pan wygaduje! Kobiety nie prowadzą działań wojennych, 

a jedynie potyczki... chociaż, im więcej krwi, tym lepiej.

-Rozumienie kobiecej psychiki idzie mi dosyć opornie. Co, pomińmy Szekspira, ma 

pani przeciwko lady Inglewood?

-Właściwie nic, sir... publicznie.

-Czego, w takim razie, ona nie lubi w pani?

-Wszystkiego, sir. Czy to nie oczywiste?

-Jak to?

-Czyżby pan nie widział, że jestem zaprzeczeniem prawdziwej lady?

-Coś w tym jest.

-Obawiam się, że dużo... ale nie aż tak, żebym miała się zmienić. Właściwie, dlaczego 

pan ze mną rozmawia, lordzie Blake? To skrajna nielojalność. Lady Inglewood rości 

sobie prawo do pana. Czy nie jej ucho powinien pan pieścić błyskotliwymi żarcikami?

-Niestety,  ta dama  wcale nie uważa ich za błyskotliwe. Jak pani zapewne wie, to 

bardzo rozsądna kobieta.

-Nic o tym nie wiem. Jak może nie lubić żartów tak znakomicie wyedukowanego 

mężczyzny?  Mam coraz gorsze o niej zdanie. Właściwie, jak można być lojalnym 

wobec tej góry lodu?

Szare oczy lorda Blake'a zwęziły się.

- Nie jestem aż tak bezwzględny, żeby zrywać przyjaźń z kobietą tylko dlatego, że 

natura nie obdarzyła jej poczuciem humoru. Śmiem twierdzić, że lady Inglewood nie darzy 

pani sympatią z powodu pani niezrozumiałego zachowania.

background image

- Wolałabym, żeby nie oceniał pan jej awersji w stosunku do mnie, lordzie Blake. Ani 

lady Inglewood, ani mnie nie przeszkadza niechęć, jaką czujemy do siebie. Ona purpurowieje 

na   mój   widok,  a   mnie   w   jej   obecności   natychmiast   wysuwają   się   pazury.   Nigdy  jej   nie 

polubię, sir. Jeśli dalej będzie jej pan z uporem bronił, wyrzucę pana z tej loży natychmiast.

Groźba zabrzmiała poważnie, co do tego nie było wątpliwości. Zastanawiające, jak 

kilka słów o lady Inglewood mogło tak wzburzyć pannę Glyn?

-Pani mnie zdumiewa. Wszystkie znajome kobiety bardzo lubią moje towarzystwo, 

pani natomiast wciąż je odrzuca, jakby sprawiało pani przykrość.

-Doprawdy? Jakoś coraz mniej ufam kobietom z pańskiego otoczenia.

-Czyżby pani należała do tych kobiet, które z lekceważeniem odnoszą się do osób 

własnej płci?

-Proszę   mnie   nie   obrażać,   panie   Blake.   Lekceważę   jedynie   tych,   którzy   na   to 

zasługują,   bez   względu   na   płeć.   Każdy,   kto   twierdzi,   że   jest   przyjacielem   lady 

Inglewood,   musi   się   spodziewać   mojej   ostrej   reakcji.   A   skoro   już   mówimy   o   tej 

damie, czy widzi pan to przeszywające spojrzenie?

Lord Blake odwrócił się. Rzeczywiście  wzrok lady Inglewood nie wróżył  niczego 

dobrego. Skłonił głowę, czego ona zdawała się celowo nie dostrzegać. Czyżby panna Glyn 

miała rację?

-Niech pan uważa, lordzie Blake, inaczej wzrok Panny Doskonałej zamieni pana w 

głaz.

-Czyj?

-Priscilli Inglewood, oczywiście. 

Lord Blake wybuchnął śmiechem.

-Jest pani niepoczytalna, panno Glyn.

-Jestem znana w towarzystwie z trafności sądów - odparła z wyraźną wymówką.

-Nie jestem takim głupcem, by kupić taką deklarację, a pani zbyt lekkomyślna, aby 

być wiarygodną.

-Ale nie aż tak, by skrzyżować z panem szpadę - zauważyła.

-Przekonamy się - odparł z uśmiechem. - Pani sługa, panno Glyn. 

Szybkie spojrzenie, gdy opuszczał lożę, poinformowało go, że sir William dotarł do 

panny   Fairfax   w   stosunkowo   dobrym   stanie   i   zdołał   skupić   na   sobie   całą   jej   uwagę. 

Przeciskając się przez przemieszczający się we wszystkie strony tłum widzów, analizował 

przed chwilą odbytą rozmowę. Było dla niego jasne, że panna Glyn nie lubi Priscilli i że nie 

chce mieć nic wspólnego z nim. Zastanawiał się, co wybrać: możliwość prowadzenia tych 

background image

fascynujących konwersacji czy też trwającą od wielu lat przyjaźń?

- Theo! Theo! Wpadnij do mnie na chwilę!

Lord Blake podniósł głowę i zauważył machającą do niego lady Inglewood. Idąc do 

jej loży,  nie spuszczał z niej wzroku. Lady Inglewood była  wysoką,  piękną blondynką  z 

władczymi, piwnymi oczami i posagiem wartym trzysta tysięcy. Miała już dwadzieścia cztery 

lata i od dawna powinna być zamężna. Gdyby nie śmierć jego brata przed pięciu laty, byłaby 

jego bratową. Teraz, jego brat nie żyje, może zostać jego żoną.

-Och, Priscillo! - powiedział, podnosząc jej dłoń do ust. - Jesteś coraz piękniejsza.

-Ach,   ty   komplemenciarzu!   -   odparła   ze   śmiechem.   -   Dobrze   wiesz,   Theo,   że 

właściwie jestem już starą panną!

-Sądząc po tłumie adoratorów w twojej loży, nie myślę, abyś musiała się tego bać.

-Tak, wiem, że mogę mieć każdego z nich, ale żaden mi nie odpowiada - odrzekła, 

patrząc na niego spod oka.

Lord Blake zmusił się do uśmiechu.

-Jesteś widocznie zbyt wybredna.

-Być może. Powiedz mi jednak, Theo, od jak dawna jesteś w mieście i dlaczego mnie 

jeszcze nie odwiedziłeś?

-Przyjechałem tu przed niespełna dwoma tygodniami i nie spotkałem się jeszcze z 

nikim,   droga   Priscillo,   poza   grupą   wesołej   młodzieży,   dla   której   karty   i   wino   są 

wszystkim.

-Mam nadzieję, że teraz znajdziesz odpowiedniejszą rozrywkę.

-Myślę,   że   jestem   już   gotów   do   skorzystania   z   szerszego   wachlarza   londyńskich 

przyjemności.

-Takich jak zjedzenie kolacji z moim ojcem i ze mną jutro?

-Będę liczył godziny.

Rozległ się dźwięk dzwonka, sygnalizujący koniec przerwy i lord Blake zaczął się 

żegnać, ale dłoń lady Inglewood spoczęła na jego ramieniu i zatrzymała go na chwilę.

-   Jeszcze   słówko,   Theo,   jeśli   nie   masz   nic   przeciwko   temu.   Widziałem,   jak 

rozmawiałeś z Kate Glyn. Chciałabym cię przed nią ostrzec. 

Lord Blake spojrzał uważnie na swoją starą przyjaciółkę.

-Czy mam rozumieć, że grozi mi ze strony panny Glyn jakieś niebezpieczeństwo?

-Och, nie, jedynie obcowanie z tą osóbką jest groźne. Ona nie cieszy się zbyt dobrą 

opinią w towarzystwie, Theo. Jej ojciec był prowincjonalnym zerem, a matkę spłodził 

zwykły   pastor.   Nieustannie   prowokując   wszystkich   swoim   zachowaniem,   jakby 

background image

szokowanie sprawiało jej przyjemność, obraca przeciw sobie całe towarzystwo.

-Naprawdę? - rzekł, z uwagą przyglądając się szwom na rękawie swojego surduta. - A 

co powiesz o jej przyjaciółce, pannie Fairfax?

- Och, panna Fairfax jest bez zarzutu! Nikt nie może powiedzieć o niej złego słowa. 

Wielka szkoda, że Egertonowie nierozważnie powierzyli  ją opiece tak nieodpowiedzialnej 

osoby, jak Kate Glyn. Najwyraźniej potrafiła sprytnie zamydlić im oczy.

-Ale nie tobie, jak sądzę, Priscillo? Uśmiechnęła się protekcjonalnie.

-Pochlebiam sobie, że niełatwo to zrobić.

- Wszyscy podziwiamy twoją przenikliwość - przyznał lord Blake, po czym pożegnał 

się i z ulgą wrócił do swojej loży.

Już po raz trzeci ostrzeżono go przed znajomością z Kate Glyn: raz zrobiła to Priscilla 

Inglewood i dwa razy sama panna Glyn. Lojalność wobec lady Inglewood walczyła w nim z 

niezgodą   na   ingerencję   innych   w   dobór   przez   niego   przyjaciół.   Oczywiście,   powinien 

zastosować się do życzenia  panny Glyn  i wstrzymać  kontakty z nią,  ale mimo  wszystko 

chciał, żeby go polubiła. Na zastanawianie się, dlaczego ma się przejmować sympatią panny 

Glyn, nie miał już czasu, bo w chwilę później w loży pojawił się naładowany emocjami 

William Atherton i z westchnieniem opadł na fotel.

-Widzę, że ponowne rzucenie okiem na mój surdut pozwoliło ci znacznie lepiej go 

ocenić - zakpił lord Blake.

-Anioł, po prostu anioł - rzekł sir William, wyciągając się w fotelu.

-Raoul DeBries to rzeczywiście geniusz, ale żeby zaraz anioł?

-Co za łagodność, co za urok, co za uroda!

-Williamie - dodał z powagą lord Blake - czyżbyś wiedział o Raoulu DeBries coś, o 

czym ja nie wiem?

-O kim? - zdumiał się William.

Lord Blake tylko się uśmiechnął i spytał przyjaciela o postępy w kontaktach z panną 

Fairfax.

- Theo - oświadczył sir William. - Jestem zakochany! 

background image

6

Po podwiezieniu pełnego euforii przyjaciela do domu, lord Blake skierował zaprzęg w 

stronę Grosvenor Square, gdzie znajdował się jego rodzinny dom. Po chwili zatrzymał się 

przed podjazdem,  rzucił wodze stajennemu i szybkim krokiem ruszył  w stronę głównego 

wejścia.

Nagle się zatrzymał.

To było trudniejsze, niż sądził. Dręczyły go wyrzuty sumienia. I nie dlatego, że nie 

kochał rodziców, ale dlatego, że kochał ich za bardzo. Minął już prawie rok od ostatniego 

spotkania z rodzicami. Lękał się miłości, która czekała za tymi drzwiami. Gdyby choć raz 

stchórzył, uniknąłby tego spotkania.

Niestety, nie był tchórzem.

Lekko pociągnął za dzwonek i w drzwiach stanął Hamilton, majordomus Insleyów od 

siedemnastu lat.

-Witaj, Hamilton, stary druhu - rzekł lord Blake, wchodząc do holu.

-Boże, lord Blake! - zawołał wierny sługa. - Czy to naprawdę pan?

-Rozumiem aluzję, Hamilton! - odparł Blake, wręczając kapelusz, płaszcz i rękawice 

majordomusowi. - Domyślam się, że to jedynie subtelny wstęp do tego, co mnie za 

chwilę czeka. Życie krnąbrnego syna nie jest łatwe, Hamilton.

-Nie, milordzie.

-Książę i księżna w dużym salonie?

-Tak, milordzie.

-Doskonale,   zaanonsuję   się   więc   sam   -   powiedział   lord   Blake,   ruszając   w   stronę 

salonu.

Zatrzymał się przed podwójnymi drzwiami, otworzył je szeroko i dźwięcznym głosem 

zawołał:

- Powrót syna marnotrawnego!

Księżna Insley uniosła na chwilę głowę, po czym wróciła do pisania listu.

- Kto to Fitzgeraldzie?- zapytała małżonka. - Ktoś, kogo znamy?

Lord Blake wyraźnie skruszony zbliżył się do księżnej i, ucałowawszy jej dłoń, rzekł:

-Maman, z każdym dniem jesteś coraz cudowniejsza.

-Chciałeś powiedzieć po dziewięciu miesiącach i trzech dniach -sprostowała księżna.

background image

-No   właśnie   -   odparł   z   uśmiechem,   niezrażony   chłodnym   powitaniem   ze   strony 

ukochanej matki. 

Książę Insley, wysoki pięćdziesięciosześcioletni mężczyzna, siedział przy dębowym 

biurku w pobliżu wychodzącego na ogród okna.

-Cóż to, Theo, nie przywitasz się z ojcem?

-Wybacz, pater - odparł z uśmiechem lord Blake - ale piękno ma pierwszeństwo przed 

obowiązkiem. - Podszedł do księcia i podniósł monokl do oka. - Co widzę, nowy 

surdut i... bardzo efektowny. Czyżbyś w końcu wziął sobie do serca moją radę i rzucił 

tego Wilmingtona dla kogoś o bardziej wyrafinowanym smaku?

-Chcę ci powiedzieć, że to właśnie on uszył mi ten surdut w ubiegłym tygodniu!

-Naprawdę? - Lord Blake uniósł brew. - Jak widać, każdemu może zdarzyć się gafa.

Książę zaśmiał się cicho.

- Dobrze cię widzieć, synu.

Lord Blake skłonił głowę.

-Jeśli już zdecydowałeś się przypomnieć nam o swoim istnieniu, to nie stój tak i nie 

trać czasu na bzdury, Theodore - wtrąciła księżna. -Usiądź przy mnie i opowiedz o 

sobie.

-Theo, mamo - poprawił ją, siadając na stojącej naprzeciwko kanapie. - Theo, błagam 

cię. Nie miałem głosu, gdy wybierałaś dla mnie to okropne imię, ale chyba teraz mam 

wpływ na to, jak się na mnie mówi?

-Theodore to imię twojego dziadka - dodała sucho księżna.

-I   tak   samo   jak   ja   go   nie   cierpiał.   Kiedyś   powiedział   mi,   że   kojarzy   mu   się   z 

wiewiórką.

Zduszony śmiech księcia szybko zamienił się w kaszel.

-Ponieważ   prawie   od   roku   nie   mieliśmy   od   ciebie   żadnej   wiadomości   -   ciągnęła 

księżna, patrząc spod oka na małżonka - czy mamy rozumieć, że byłeś aż tak leniwy?

-Mamo,  ja protestuję! - zawołał  lord Blake, zrywając  się z sofy.  -Jak możesz  tak 

mówić,   i   to   po   obejrzeniu   mojego   najnowszego   surduta?   To   model,   przy   którym 

bledną wszystkie inne.

Wykonał kilka teatralnych póz, aby pokazać nowy nabytek w pełnej krasie.

-     Rzeczywiście   to   bardzo   udany   fason   -   przyznała   księżna,   usiłując   stłumić 

uśmieszek,   który  drżał   w   kącikach   jej   warg.  -   Ale  może   już   dosyć   o   głupstwach.   Przez 

dziewięć miesięcy pozbawieni byliśmy nie tylko twojego towarzystwa, ale i słowa od ciebie. 

Jakie zatem masz dla nas nowiny, Theo? Jakie wiadomości? 

background image

Lord Blake poprawił koronkę przy mankiecie.

-Bingsley   odnosi   bezapelacyjny   sukces.   Książę   regent   przegrał   zakład   z   księciem 

Richmondu i przez tydzień musiał żyć o chlebie i wodzie. Lady Lacson uważa sok z 

ananasa i dojrzałych wiśni za niezwykle skuteczny na pryszcze, natomiast...

-Theo   -   przerwał   mu   książę   -   nie   chcemy   słuchać   plotek.   Chcemy,   żebyś   nam 

opowiadał o sobie i o tym, czego dokonałeś. Zrzuć w końcu tę maskę i choć przez 

chwilę bądź znowu sobą.

-Miałam nadzieję, że to szaleństwo do tej pory ci przeszło - odezwała się księżna. — 

Powinnam była wiedzieć, że nie przeszło, skoro tak długo cię nie było. Jeśli to potrwa 

dłużej, synu, tamten Theo może już nigdy nie wrócić.

-Tak byłoby lepiej - odparł lord Blake.

-Ale tamten mi się podobał - wtrącił książę - i chciałbym usłyszeć, co się z nim działo 

od ostatniej u nas wizyty.

-Ja   również   -   dodała   księżna   z   nutą   zniecierpliwienia.   -   Czy   byłeś   szczęśliwy? 

Samotny? Zdrowy?

Lord Blake westchnął, opadł na oparcie kanapy i wyciągnął przed siebie długie nogi.

-   W   ciągu   ostatnich   kilku   miesięcy   byłem   w   Rosebriar   i   Danforth   -   odparł.   - 

Fredericks   wykonał   kawał   dobrej   roboty   przy   restauracji   Rosebriar   Manor.   Poza   tym 

eksperymentalnie wprowadził pewne zmiany, o których dyskutowaliśmy rok temu i w tym 

roku powinniśmy mieć rekordowe zbiory.

Książę podszedł do żony i ich dłonie splotły się w pełnym satysfakcji geście.

-Przy   tak   dużym   popycie   na   żywność   -   ciągnął   lord   Blake   -   możemy   osiągnąć 

wspaniałe zyski, pomimo wysokich nakładów na sprzęt i cieplarnie, których używamy 

do przetestowania  nowych  nasion. Llewellyn  oprowadził mnie  po Danforth. Stada 

owiec znajdują się w doskonałym stanie, a straty w jagniętach okazały się niewielkie. 

Odwiedziłem również kopalnię miedzi w Kornwalii i farmę mleczną w Hertfordshire; 

zastanawiam się nad poszerzeniem działalności.

-Uważasz, że to rozsądne inwestować w kopalnię miedzi, Theo? -zaniepokoiła się 

księżna. - Od dwóch lat mamy na rynku zastój. Możesz łatwo stracić koszulę.

-Mam   wiele   koszul,   mamo.   Strata   jednej   to   nie   zmartwienie.   Byle   nie   była   to   ta 

niebieska jedwabna, bo bez niej życie straciłoby sens.

-A co u twoich przyjaciół, Theo? - zapytał książę. 

-Myślę, że sobie radzą, chociaż Braxton od dwóch tygodni jest jakby nieco wytrącony 

z równowagi. On ma słabość do niebieskiego jedwabiu.

background image

-Miałem na myśli to, co dzieje się z nimi ostatnio.

-Ach tak! Bardzo proszę - zawołał z nagłym ożywieniem. - Mam dla ciebie sensacyjną 

wiadomość: William Atherton właśnie dziś ogłosił, że jest śmiertelnie zakochany. Nie 

poznałbyś go. Wygląda tak, jakby nagle postradał rozum, biedny głupiec.

-Theo, nie bądź cyniczny - wtrąciła księżna. - Lepiej powiedz, w kim sir William jest 

zakochany!

-Już mówię.  To panna  Georgina Fairfax:  piękna,  inteligentna,  czarująca  i do tego 

całkiem niegłupia.

-Georgina Fairfax? Dobry Boże, no to przepadł! - zawołała księżna.

-Też tak uważam - odparł z uśmiechem.

-Czy ma u niej jakąś szansę, jak sądzisz, Theo? - zapytał książę.

-Myślę, że ma, sądząc po tym, co mówi jej przyjaciółka i opiekunka o dziwacznym 

nazwisku Glyn.

-Katharine Glyn? - zapytała księżna.

-Tak. Znasz ją?

-Jedynie   ze   słyszenia.   To   ulubienica   pań   Jersey   i   Montclair,   chociaż   Priscilla 

Inglewood nie ma o niej najlepszego zdania.

-Panna Glyn rewanżuje się jej tym samym - zauważył Blake. -Panna Glyn jest dziwną 

osobą   i   w   niczym   nie   przypomina   swojej   podopiecznej,   panny   Fairfax.   Will   i   ja 

byliśmy dziś u nich z wizytą. Właściwie to Will składał wizytę pannie Fairfax. Zabrał 

mnie ze sobą, żeby mieć we mnie moralne wsparcie, po czym zostawił na łasce panny 

Glyn.   Była   nawet   chwila,   że   zaczynałem   się   bać   o   moje   życie.   Ta   osóbka   nagle 

uderzyła w twarz lorda Falkhursta właściwie bez powodu.

-Wielkie nieba! - zawołał książę. - Dlaczego?

-Powiedziała, że marzyła o tym od dawna.

-- Brawo! - powiedziała z uznaniem księżna. - Od dawna mu się to należało.

-Zaciekawiasz mnie, mamo. Wytłumacz, proszę, co właściwie miałaś na myśli.

-Falkhurst   i   Katharine   Glyn   zaręczyli   się,   gdy   ona   miała   piętnaście   lat   -   odparła 

księżna.  -  Wszystko  zaaranżowały   ich  rodziny.   Stary  hrabia  chciał  przejąć   ziemię 

Glyna. W grę wchodziły ogromne pieniądze. Jednak ojciec panny Glyn  zmarł rok 

później,   a   tydzień   po   pogrzebie   młody   Falkhurst   zerwał   zaręczyny   i   wyjechał   na 

polowanie do Walii. 

-Teraz   i   ja   przypominam   sobie   ten   mały   dramat   -   przyznał   książę.   -Zachowanie 

Falkhursta spotkało się z powszechną dezaprobatą. W klubie, ilekroć się tylko pojawił, 

background image

traktowano go bardzo ozięble.

-Ale dlaczego zerwał zaręczyny? Przecież po śmierci Glyna wystarczyło ożenić się z 

jego córką i natychmiast przejąć ziemię.

-Niestety nie - odparła księżna. - Falkhurst dowiedział się, że ogromna część majątku 

Glyna przechodzi na własność pierwszego kuzyna z Yorku, ponieważ panna Glyn nie 

była   w   chwili   śmierci   ojca   zamężna,   a   jej   długotrwałe   narzeczeństwo   nie   miało 

żadnego znaczenia. Pozostała z niemałymi środkami na utrzymanie, ale bez ziemi i 

prawa do tytułu. To było stanowczo za mało, aby zaspokoić apetyt Falkhursta.

-Obrzydliwe! - zawołał książę. - Nigdy nie lubiłem tego typa i bardzo się cieszę, że 

panna Glyn znalazła okazję do rewanżu.

-A więc to jest powód jej dziwacznego zachowania - mruknął lord Blake, z uwagą 

wpatrując się w czubek lśniącego buta.

-Czy teraz, kiedy wróciłeś do miasta, możemy mieć nadzieję, że będziesz częściej u 

nas bywać? - zapytała księżna.- Przyjdziesz do nas jutro na kolację?

-Niestety, nie, maman. Priscilla Inglewood już zatroszczyła się o mój żołądek.

-Co słyszę? Czyżbyś złożył jej wizytę, zanim raczyłeś zjawić się u swoich rodziców? - 

oburzyła się księżna.

-Ależ   skąd.   Spotkaliśmy   się   przez   przypadek.   Widzisz,   właśnie   wracam   z 

przedstawienia   w   Drury   Lane.   Priscilla   piękna   jak   zawsze   i...   wciąż   niezamężna. 

Zastanawiam się, czy nie powinienem naprawić tego, co się stało.

Księstwo spojrzeli na syna z konsternacją.

-Mówisz poważnie, Theo? - zapytała księżna. - Zamierzasz poślubić Priscillę?

-Taka właśnie myśl przyszła mi do głowy. - Blake oparł się o poduszkę sofy i przez 

chwilę w milczeniu obracał w palcach monokl. -Zdałem sobie sprawę, że mam już 

swoje lata i najwyższy czas się ożenić i mieć dzieci. Znam swoje powinności.

-Zawsze znałeś, Theo - powiedziała cicho księżna. - Czy jednak Priscilla to dla ciebie 

odpowiednia żona?

Blake, wyraźnie zaskoczony tym, co usłyszał, wypuścił z palców monokl i wstał.

- Ależ mamo, ona jest ideałem, wszyscy o tym wiedzą! Oliver chciał się z nią ożenić, a 

przecież świetnie wiesz, że miał doskonały gust. Poza tym  jest dobra jak każda inna i z 

pewnością zasługuje na więcej niż każda inna. Mogłaby już od dawna spokojnie czekać na 

przyszły tytuł księżnej, gdyby nie moja głupota.

-Świadomość winy i poczucie obowiązku to nie są powody do zawierania związku 

małżeńskiego   -   zauważyła   księżna.   -  Możesz   spokojnie   ożenić   się  z   miłości,   mój 

background image

drogi.

-Nie sądzę - mruknął Blake.

-W każdym razie, proszę cię, nie spiesz się do małżeństwa, którego wkrótce możesz 

żałować - rzekł książę. - Dobrze się jeszcze zastanów, Theo.

-Nie chcecie zatem, żebym się ożenił i spłodził syna i dziedzica majątku i nazwiska?

- Chcemy, żebyś był szczęśliwy, Theo - powiedziała księżna.

- Niestety - odparł Blake - to akurat nie jest możliwe.

7

Przekonawszy Egertonów, ciotkę i wuja panny Fairfax, żeby wysłali sir Williamowi 

zaproszenie   na   bal,   Katharine   Glyn   zawiozła   pannę   Fairfax   swoim   faetonem   do   sióstr 

Pomeroy.   Ojciec   posadził   Katharine   na   konia,   gdy   tylko   nauczyła   się   chodzić.   Kilka   lat 

później   tak   długo  prosiła  go,  aby  nauczył   ja  powozić,   aż  w  końcu  ustąpił.  Kiedy mając 

osiemnaście  lat,  po raz  pierwszy samodzielnie  przejechała  faetonem  przez  Hyde  Park, w 

mieście zawrzało od plotek. To, co wydawało się skandalem, szybko jednak stało się modą 

gdy kilka młodych kobiet z towarzystwa (nie chcąc być gorszymi od wiejskiej przybłędy) 

zaczęło naśladować jej wyczyn. Niektóre potrafiły powozić dwukółką, ale żadna nie radziła 

sobie z zaprzęgiem składającym się z kilku koni. Nie mając umiejętności panny Glyn, szybko 

zrezygnowały z samodzielnej jazdy. Ona jednak wciąż jeździła na wizyty własnym faetonem, 

budząc lęk i szokując.

Było   ciepłe   marcowe   popołudnie.   Zima   tego   roku   była   wyjątkowo   łagodna   i   w 

ogrodach   i   parkach   pojawiły   się   już   pierwsze   kwiaty,   a   w   powietrzu   czuło   się   powiew 

wiosennego ciepła.

-Spójrz na uszy Chaucera i Cervantesa - powiedziała panna Glyn. - Te konie wprost 

rwą się do biegu.

-Błagam, nie pozwól im na to - odparła nerwowo panna Fairfax.

-Dlaczego? Gdzie twoja żądza przygody, Georgie? 

-Opuszcza mnie, gdy patrzę na takie włochate, czworonożne monstra.

-Zastanawiam   się,   dlaczego   cię   lubię,   skoro   masz   taką   awersję   do   koni   - 

skomentowała   Katharine   Glyn,   zręcznie   manewrując   miedzy   powozami.   -Nie 

background image

wiedziałam, że mam taki szlachetny charakter.

Skierowała zaprzęg na promenadę, po czym puściła konie truchtom wzdłuż jednej z 

elegantszych ulic Londynu, zatrzymując się od czasu do czasu, aby pogawędzić z jakimś 

znajomym.

W pewnej chwili Georgina Fairfax chwyciła  przyjaciółkę za ramie  i krzyknęła jej 

prosto do ucha:

- Kate, stop!

Katharine   gwałtownie   ściągnęła   wodze   i   konie   stanęły   dęba.   Georgina   Fairfax 

krzyknęła z przerażenia, ale jej przyjaciółka błyskawicznie opanowała sytuację.

-Może byłabyś tak uprzejma, Georgino - syknęła przez zaciśnięte zęby - i wyjaśniła 

mi,  o co ci chodziło?  No, uspokój się, Chaucer - powiedziała  do wciąż  drżącego 

gniadego. - Już dobrze, Cervantes. Uspokój się, staruszku.

-Tak   mi   przykro,   Kate.   Wszystko   przez   to,   że   zauważyłam   nadchodzącego   sir 

Williama i chciałam zamienić z nim kilka słów.

-Athertona?   -   zdumiała   się   panna   Glyn,   ale   kiedy   podniosła   głowę,   zauważyła 

jadącego na kasztanie sir Williama, a tuż obok niego lorda Blake'a na wspaniałym 

koniu czystej krwi.

Obydwaj panowie podjechali do faetonu od strony panny Fairfax i zatrzymali się.

-Panno Fairfax, czy nic się pani nie stało? - zapytał sir William, na którego twarzy 

wciąż widać było śmiertelne przerażenie.

-Och, naturalnie, że nic - odparła szybko, uśmiechając się na powitanie. -Nie było 

żadnego niebezpieczeństwa, a poza tym to była wyłącznie moja wina. Zachowałam się 

tak nieodpowiedzialnie. Niepotrzebnie przestraszyłam Chaucera i Cervantesa.

-Kogo? - zdziwił się lord Blake.

-Gniadosze Katharine - wyjaśniła panna Fairfax.

-Panny   Glyn?   -   powtórzył   z   niedowierzaniem   lord   Blake,   ponieważ   konie   były 

wyjątkowej urody.

-Wyhodowałam je od źrebiąt - powiedziała Katharine, śmiejąc się szeroko.

Nagle dotarło do niej, że lubi się śmiać, gdy lord Blake jest w pobliżu i że to oznaka 

słabości. Zbyt  wiele różnych  rzeczy się przy nim wydarzyło, aby mogła się czuć w jego 

obecności szczęśliwa. Uśmiech zniknął z jej twarzy. 

- Jak może pani mówić, że było bezpiecznie? - zaprotestował sir William. - Te bestie 

mogły ponieść i Bóg jeden wie, jak mogło to się skończyć!

-Spokojnie, Will, spokojnie - mruknął lord Blake.

background image

-Ale  naprawdę nie  było  żadnego  niebezpieczeństwa  - powtórzyła  panna Fairfax.  - 

Katharine doskonale powozi. Panowała nad sytuacją przez cały czas. Jest fantastyczna.

-Dziękuję ci, Georgino - odparła ponuro panna Glyn.

-Za pozwoleniem, panno Glyn - rzekł chłodno sir William. - Nie uważam za rozsądne, 

że dwie młode kobiety jadą powozem w Londynie same. Zbyt wiele na każdym kroku 

niebezpieczeństw.

Widząc,   jak   policzki   panny   Glyn   nagle   purpurowieją,   a   w   oczach   zapalają   się 

niebezpieczne błyski, lord Blake szybko powiedział:

-Myślę, że mój młody przyjaciel ma rację. Wiem, że od kilku lat krzykiem mody jest, 

aby   młode   kobiety   same   powoziły.   Nie   sądzę   jednak,   żeby   należało   modzie 

bezkrytycznie  ulegać. Ostatnio lansuje się na przykład  wyszczuplające  gorsety dla 

mężczyzn i niektórzy dżentelmeni, chcąc mieć talię osy, coś takiego wkładają, ale to 

nie znaczy, że i ja muszę wziąć udział w tym szaleństwie.

-Theo, nie sądzę... - zaczął sir William.

-Poza tym - ciągnął z niezmąconym spokojem lord Blake - gdyby miała pani wprawę 

słynnej Diablicy z Hampshire, nie musielibyśmy się bać, skoro jednak pani nią nie 

jest, a odpowiada za najbardziej ubóstwianą kobietę w Londynie, uważam, iż lepiej 

byłoby, gdyby...

-Ależ, lordzie Blake - przerwała mu panna Glyn -ja jestem Diablicą z Hampshire.

-Co? - zawołał ze zdumieniem lord Blake, podczas gdy sir William patrzył na nią z 

niedowierzaniem.

-Powiedz im, Georgie - dodała panna Glyn, trącając przyjaciółkę łokciem.

-Kate, wiesz, że nie lubię tego przezwiska - odparła panna Fairfax.

-Och, mnie się nawet... podoba. Dużo nad tym myślałam, aż w końcu doszłam do 

wniosku, że najlepiej zrobią to siostry Pomeroy i upoważniłam je do upublicznienia tej 

informacji. Jak możesz mówić, że go nie lubisz?

Lord Blake przypomniał sobie wszystkie skandaliczne historie o tym najsłynniejszym 

artykule eksportowym Hampshire do Londynu... i wszystkie skandaliczne rzeczy, które panna 

Glyn powiedziała i zrobiła podczas ich krótkiej znajomości i nagle wszystko zrozumiał. 

- Oczywiście, że pani nią jest, powinienem to wiedzieć od początku. Kiedyś  będę 

opowiadał o tym moim wnukom. Poznać osobiście słynną Diablicę z Hampshire...!

Sir William, czerwieniąc się, wykrztusił jakieś słowa przeprosin, które panna Glyn 

przyjęła w milczeniu.

-Teraz, kiedy wszystko jest już jasne - powiedziała - chciałabym poinformować pana, 

background image

sir Williamie, że może się pan spodziewać zaproszenia na bal u Egertonów.

-Przyjdzie pan, prawda? - zapytała panna Fairfax.

-Tylko wtedy, jeśli pani tam będzie.

-Może być pan tego absolutnie pewien - zauważyła panna Glyn, widząc, jak policzki 

jej przyjaciółki oblewa rumieniec.

-Czy wolno mi mieć nadzieję, że zaproszenie to pani zasługa, panno Fairfax? - zapytał 

sir William z czarującym uśmiechem.

-Mogłam o nie poprosić, ale to argumenty Katharine przekonały moją ciotkę i wuja.

-Pozostanę   więc   pani   dozgonnym   dłużnikiem,   panno   Glyn   -   odparł   sir   William, 

skłaniając głowę.

-Czyżby więc miała pani zyskać kogoś, kto nie tylko będzie słuchał pani absurdalnych 

teorii, ale również się z nimi zgadzał? Nigdy nie sądziłem, że to może się zdarzyć - 

zdumiał się lord Blake.

-Gdyby miał  pan kontakty z osobami  cieszącymi  się autorytetem  w  towarzystwie, 

lordzie Blake, poza sir Williamem, oczywiście, z pewnością słyszałby pan, że jestem 

ceniona za inteligencję i rozum daleko większe niż to właściwe mojej płci.

- Najwyraźniej mam słaby słuch, ponieważ słyszę to tylko od pani.

Brązowe oczy panny Glyn zwęziły się, ale nagle usłyszała władczy kobiecy głos i 

błyskotliwa riposta zamarła jej na ustach.

- Theo! Co za spotkanie!

Elegancki powozik, minąwszy faeton panny Glyn, zatrzymał się trochę dalej i lady 

Priscilla Inglewood, ubrana w zgrabny różowy płaszczyk, wychyliła się przez okno.

-Twój uniżony sługa, Priscillo! -odparł lord Blake, z uśmiechem skłaniając głowę.

-Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o dzisiejszej kolacji z nami. Mój ojciec nie może 

się ciebie doczekać. Wiesz, jak bardzo sobie ceni twoje umiejętności gry w pikietę. 

Błagał   mnie   nawet,   żebym   nie   wypłoszyła   cię   swoją   trzpiotowatością,   zanim 

zasiądziesz z nim do kart.

-Ależ Priscillo! - zaprotestował, z trudem powstrzymując westchnienie. Nie przepadał 

za   grą   w   karty   ze   starym   Inglewoodem,   ponieważ   zawsze   musiał   przy   tym 

wysłuchiwać aluzji do przyszłego połączenia ich rodów. - Wszyscy wiedzą, że nie ma 

w   tobie   nic   z   trzpiotki.   Poza   tym,   jak   mógłbym   dobrowolnie   rezygnować   z   tak 

uroczego towarzystwa jak twoje? Nie jestem takim głupcem. Zapewne znasz pannę 

Glyn i pannę Fairfax?

-Oczywiście - odparła lady Inglewood. - Jak się pani ma, panno Fairfax?

background image

-Jesteśmy już okropnie spóźnione - wtrąciła panna Glyn. - Wybaczycie nam państwo? 

Miło nam było pana spotkać, sir Williamie. Niestety, musimy się spieszyć. A zatem do 

wtorku, sir Williamie.

-To będzie dla mnie prawdziwa przyjemność - odrzekł z galanterią, gdy panna Glyn 

zacięła konie.

Lord   Blake   z   gracją   uchylił   kapelusza,   ale   spotkało   się   to   jedynie   z   chłodnym 

spojrzeniem panny Glyn  i ledwo dostrzegalnym  skinieniem głowy.  Boże mój! Czyżby ta 

publiczna   rozmowa   z   obozem   przeciwnika   miała   go   pozbawić   tak   zabawnego   jej 

towarzystwa?

-Biedna panna Fairfax - westchnęła lady Inglewood - być  zmuszoną do znoszenia 

towarzystwa tak ordynarnej opiekunki. Mam nadzieję, że pamiętasz, co ci mówiłam 

wczoraj, Theo, i nie będziesz kontynuował znajomości z panną Glyn?

-Doskonale pamiętam, co mówiłaś, Priscillo. To był bardzo trafny opis Diablicy z 

Hampshire.

-Okropne przezwisko, nieprawdaż? Ale, moim  zdaniem,  świetnie  pasuje do panny 

Glyn.   Do   zobaczenia   dziś   wieczorem,   Theo   -   powiedziała,   po   czym   poleciła 

stangretowi jechać dalej.

Lord Blake przez chwilę w milczeniu obserwował niknący w oddali powóz.

W tym czasie panna Fairfax mówiła z wyrzutem do przyjaciółki:

- Kate, jak mogłaś być tak obcesowa?

- Sądziłam, że pożegnałyśmy się, zachowując wszelkie zasady dobrego wychowania?

-Cokolwiek byś nie mówiła, zrobiłaś lady Inglewood afront.

-I dobrze.

Panna Fairfax westchnęła.

- Nie mogę pojąć, dlaczego tak bardzo się nie znosicie.

-Już ci mówiłam, Georgie. Nie gustuję w osobach, które są doskonałe pod każdym 

względem, a Priscilla jest...

-Wzorem doskonałości. Tak, wiem. Ale dlaczego nie możesz jej wyśmiać, tak jak 

wyśmiewasz innych?

-To stara historia i nie ma sensu do niej wracać. 

-Jednak mi powiedz.

-Georgino...

-Kate!

Katharine westchnęła ciężko.

background image

- Kiedy miałam szesnaście lat i na swoje nieszczęście byłam zaręczona z Berthiem 

Falkhurstem, uczestniczyłam w letnim balu jako gość jego rodziny. Priscilla też tam była. 

Ponieważ większość życia spędziła w Londynie, a ja, niestety, w Hampshire, zdecydowanie 

górowała nade mną ogładą i z jej tylko znanych powodów czerpała jakąś niezdrową radość z 

ciągłego   upokarzania   mnie   w   towarzystwie.   Byłam   nieobyta,   wiesz,   i   bez   przerwy 

popełniałam jakieś gafy; tak więc nie brakowało jej okazji, żeby mi dokuczyć. Tak samo było 

podczas mojego pierwszego londyńskiego sezonu. Bardzo trudno jest to wybaczyć, a jeszcze 

trudniej zaprzestać wojny między nami i zrezygnować z satystakcji, jaką mi daje ośmieszanie 

jej. Teraz ta wojna zaostrza się, ponieważ jestem twoją najbliższą przyjaciółką.

Panna Fairfax spojrzała na nią ze zdumieniem.

- Co? - wykrztusiła po chwili, chwytając ją za ramię i zmuszając do zatrzymania. - 

Katharine, o czym ty mówisz?

Panna Glyn, żałując zbyt lekkomyślnie wypowiedzianych słów, starała się wykręcić 

od dalszych wyjaśnień, ale przyjaciółka nie zamierzała ustąpić.

-To   całkiem   proste,   Georgino   -   odparła   cicho.   -   Panna   Doskonała   była   gwiazdą 

towarzystwa od chwili debiutu. Ten sezon jednak nie należy już do niej, ale do ciebie. 

I ona nie może tego znieść. Czy nie widzisz tego, jak zielenieje z zazdrości?

-Tak, wiem. Ale jaki to ma związek z tobą?

-Georgino, wszyscy wiedzą, że nie sposób cię nie lubić - odparła z uśmiechem panna 

Glyn. - Priscilla, nie mogąc otwarcie wystąpić przeciw tobie, zamierza zaatakować cię, 

godząc  we mnie.  Skoro jestem  kimś  dla  ciebie  najbliższym,  najłatwiej  cię  zranić, 

atakując mnie.

-Jakie to obrzydliwe! - zawołała panna Fairfax. - Jak można coś takiego wymyślić?

-Droga Georgino - powtórzyła jej przyjaciółka z rozbawieniem. -Wcale się tym nie 

przejmuję. Właściwie ta animozja bawi mnie. To takie męczące być słodką, cierpliwą i 

uprzejmą dla każdego. Nawet nie wiesz, jaka to frajda wyładować się na kimś takim. 

Ona nie jest w stanie mnie zranić, gdyż nasz system wartości jest diametralnie różny. 

To wszystko mnie naprawdę tylko bawi, możesz więc być spokojna.

-Och, Kate, czuję się doprawdy paskudnie. 

-Nie   ma   potrzeby.   Musisz   być   tylko   w   stosunku   do   Panny   Doskonałej   ogromnie 

ostrożna. Może cię zranić, jeśli tylko znajdzie ku temu sposobność.

-Kate, ty chyba nie mówisz poważnie.

-Śmiertelnie   poważnie,   Georgino.   Pod   tą   ujmującą   fasadą   kryje   się   niebezpieczna 

kobieta. Za wszelką cenę wystrzegaj się jej żądła.

background image

-Znowu ten Szekspir - zauważyła panna Fairfax. - Ach, wy erudyci!

-Tak się składa, że ta parafraza jest wyjątkowo trafna. Żądło Panny Doskonałej ukryte 

jest w jej języku i w każdej chwili może ukłuć. Błagam więc, Georgino, bądź ostrożna.

-Obiecuję, Katharine. Obiecuję - śmiejąc się, powtórzyła panna Fairfax.

Jednak Katharine Glyn wcale nie była tego pewna.

8

Lord Blake nie mógł odżałować tego, że idąc na bal do Egertonów, nie pomyślał o 

zabraniu ze sobą wachlarza. Wkrótce szczęki bolały go od tłumienia ziewania, gdy musiał 

wysłuchiwać nudnych uwag pewnej piskliwej mamuśki i jej dwóch nieciekawych córeczek, 

które   wciąż   powtarzały,   że   od   dawna   marzyły   o   poznaniu   jego   lordowskiej   mości   i   bez 

przerwy chichotały na każde jego słowo. Piskliwa mamuśka nie kryła zdumienia na wieść, że 

jego   lordowska   mość   nie   był   na   ostatnim   balu   u   Wraxtonów,   bo   przecież   Wraxtonowie 

zajmowali wysoką pozycję w towarzystwie i bardzo lubili jej nudnawe córeczki.

W końcu, pod jakimś pretekstem, udało mu się uciec, ale natychmiast został porwany 

przez   jednego   z   przyjaciół   ojca   i   uraczony   niezwykle   barwną   historyjką   o   niedawnym 

polowaniu. Kiedy jednak zobaczył nadchodzącego Williama Athertona, wcale nie był pewien, 

czy powinien traktować go jako wybawienie.

Zdecydowawszy, że ma dość romantycznych zwierzeń przyjaciela, szybko przerwał 

opowieść o polowaniu i umknął, znikając w tłumie czterystu przybyłych na bal gości.

W   pewnej   chwili,   uciekając   przed   nudą   i   osamotnieniem,   podszedł   do   stojącej   w 

pobliżu ogromnej palmy eleganckiej pary.

- Witam szanownych rodziców - powiedział. - Wasza miłość, wyglądasz imponująco, 

pomimo sabotujących wysiłków Wilmingtona. 

- Musisz wiedzieć, Theo - odparł książę - że dostosowuję się jedynie do wymogów 

mody.

-Otóż to - mruknął z uśmiechem lord Blake. - Najdroższa mamo -dodał, zwracając się 

do księżnej -jesteś po prostu wspaniała. Powinnaś zawsze ubierać się w ten odcień 

błękitu. Idealnie podkreśla kolor twoich oczu.

-Drogi synu - odparła księżna, pozwalając pocałować się w policzek. - Widzieć cię 

background image

dwukrotnie w ciągu tygodnia to zbyt wiele szczęścia dla mojego starego serca.

-Co ty mówisz, maman, twoje serce jest wciąż dziewczęco młode. A propos, mam dla 

was szokującą nowinę. Poznałem słynną Diablicę z Hampshire.

-Niemożliwe! - zawołał książę. - To fantastycznie! Słyszałem, że to najzręczniejsza 

para rąk w Londynie. Może wygrać dla ciebie fortunę, jeśli kiedyś zaangażujesz ją do 

wyścigu powozów do Brighton.

-Będę musiał jej to zaproponować - śmiejąc się, odparł lord Blake. - Jeśli chodzi o 

powożenie, to panna Glyn dała już dowód swoich nadzwyczajnych zdolności.

-Panna Glyn? Opiekunka panny Fairfax? - spytała księżna.

-Ona i Diablica z Hampshire to jedna i ta sama osoba.

-Naprawdę? W takim razie z pewnością jest tutaj. Musisz ją nam przedstawić, Theo.

-To może być trudne. Nie chce utrzymywać ze mną kontaktów.

-Dlaczego? - zapytał książę.

-Nie podoba się jej mój tytuł i moja przyjaźń z Priscillą Inglewood.

-Co ty mówisz? - zdziwiła się księżna. - Teraz jeszcze bardziej pragnę ją poznać. 

Możesz zerwać te kontakty, ale dopiero wtedy, gdy nas sobie przedstawisz.

-Tak,   mamo.   Zrobię   wszystko,   co   w   mojej   mocy,   aby   ją   przedstawić   z   jak 

najzabawniejszej strony - odparł Blake, po czym natychmiast ruszył na poszukiwanie 

niczego niepodejrzewającej panny Glyn.

Katharine miała już za sobą dwa tańce regionalne,  walca i trzy wyjątkowo nudne 

rozmowy, kiedy ponownie zjawiła się obok panny Fairfax, która, wolna w danej chwili od 

męskiego towarzystwa, postanowiła pogawędzić z przyjaciółką.

- Co, tak szybko znużone? - dobiegł z tyłu jakiś chłodny głos.

Kiedy się odwróciły, spostrzegły piękną, młodą kobietę w sukni z zielonego muślinu. 

Ogromna ilość blond loków otaczała owalną twarz i opadała na długą, smukłą szyję. 

- Panna Doskonała! - zawołała panna Glyn, uśmiechając się złośliwie. - Teraz już 

wiem, skąd ten powiew chłodu.

-Jaka piękna suknia, Priscillo! ~ powiedziała szybko panna Fairfax. - Nigdy jeszcze 

takiej nie widziałam. Świetnie w niej wyglądasz. Co za fason! Pozazdrościć. Czuję się 

przy tobie jak Kopciuszek.

Lady Inglewood, która w tej kwestii zupełnie się z nią zgadzała, odparła:

-   To   prawda.   Została   uszyta   według   jednego   z   moich   projektów.   Pani   Foote   jest 

rzeczywiście świetną krawcową.

- Masz szczęście.  Marzę  o tym,  żeby uszyła  coś  dla  mnie,  ale  jest tak  zajęta, że 

background image

musiałam się zapisać na listę oczekujących.

-A   to   pech!   -   powiedziała   lady   Inglewood,   uśmiechając   się   jednocześnie   z 

nieskrywaną   satysfakcją,   ponieważ   to   właśnie   ona   ostrzegła   panią   Foote,   że   ją 

zrujnuje, jeśli ta ośmieli się uszyć nie tylko suknię, ale nawet chusteczkę dla Georginy 

Fairfax.   -   Słyszała   pani   zapewne,   że   wczoraj   na  raucie   u   lady   Jersey,   wicehrabia 

Chamberlin  oświadczył  mi  się w  obecności księcia regenta,  księcia  Insleya  i lady 

Jersey.   Mój   ojciec   był   niestety   przeciwny   temu   związkowi,   odmówiłam   więc 

wicehrabiemu. Bardzo to przeżył. Żal mi było biedaka.

-To smutne, kiedy trzeba odrzucić tak romantyczną i cenną ofertę - zauważyła panna 

Fairfax.

-Ale jakie szczęście dla Chamberlina - mruknęła panna Glyn.

-To   prawda,   Georgino   -   przyznała   lady   Inglewood.   -   Przykro   odrzucać   takie 

oświadczyny, ale ja miałam już przynajmniej z dziesięć podobnych. Poza tym, syn 

Insleya również zamierza mi się oświadczyć. Mój ojciec powiedział mi, że najdalej w 

ciągu   miesiąca   spodziewa   się   deklaracji   lorda   Blake'a.   Insleyowie   są   starymi 

przyjaciółmi   naszej   rodziny,   nie   sądzę   więc,   żeby   ojciec   czekał   na   próżno.   Mam 

nadzieję, Georgino, że otrzyma pani ofertę przynajmniej w połowie tak interesującą.

Nawet panna Fairfax nie była w stanie ukryć zdumienia, ale to panna Glyn stanęła w 

obronie przyjaciółki.

- Płonna nadzieja, Panno Doskonała, ponieważ Georgina wyjdzie za mąż z miłości, a 

nie dla tytułu i wystawnego grobowca, który da jej schronienie po śmierci. Chociaż dla ciebie 

to bardzo stosowne miejsce. Ciekawe, jak szybko markiz znajdzie kogoś, kto ogrzeje jego 

łoże, które ty możesz jedynie schłodzić? Z pewnością wiesz, że ma opinię mężczyzny, który 

zmienia spódniczki tak szybko, jak niektórzy buty.

Wachlarz, który lady Inglewood trzymała w ręku, z trzaskiem zamknął się. 

- Osiem sezonów w mieście, jak widać, niczego cię nic nauczyło. Wciąż jesteś tą samą 

pospolitą prowincjuszka, która ma więcej jadu niż rozumu. Możesz wyprowadzać w pole 

innych, ale ze mną ten numer ci się nie uda. Nie będę tu stała i pozwalała się bezkarnie 

obrażać jakiejś prymitywnej dziewusze, spłodzonej przez wiejskiego pijaczka!

-Kate, jak mogłaś? - powiedziała z wyrzutem panna Fairfax, gdy blada z wściekłości 

lady Inglewood zniknęła w tłumie.

-Cóż za ohydny człowiek! - wybuchnęła Katharine. - Jak śmiał dopuścić do tego, że 

go polubiłam, gdy nosi się z zamiarem poprowadzenia kogoś takiego jak Priscilla do 

małżeńskiego łoża!

background image

-Kate, o kim ty mówisz?

-O Blake'u! To przecież syn Insleya, dobry Boże, i to z nim Priscilla wiąże nadzieje.

-Ale dlaczego tak cię to denerwuje? Co cię obchodzi, z kim ożeni się lord Blake?

Panna Glyn chwilę milczała, po czym uśmiechnęła się do przyjaciółki.

- Błogosławię twój rozsądek Georgino. Masz całkowitą rację. W tej samej chwili, gdy 

Panna   Doskonała   wyjdzie   za   mąż,   znowu   odzyskamy   spokój.   Niech   sobie   bierze   tego 

swojego markiza. Obydwoje są siebie warci.

Sir William wybrał właśnie ten moment, aby podejść do swojej Afrodyty i poprosić ją 

do tańca.

Katharine nie została jednak zbyt długo sama. Lord Blake dał znak swoim rodzicom, 

żeby poszli za nim i szybko ruszył w jej kierunku. Nie zdążył jednak nawet się ukłonić, gdy 

wybuchnęła:

-Ty! - syknęła - Ty... ty niegodziwcze! - tupnęła nogą.

-Ja? - Blake cofnął się, zaskoczony takim atakiem furii.

-Dziedzic Insleyów, pieszczoch Inglewoodów! Jak mogłam tracić tyle czasu dla pana?

-Muszę przyznać, że z każdym dniem intryguje mnie pani coraz bardziej. Czy ma pani 

coś przeciwko staremu i powszechnie szanowanemu domowi Insleyów?

-Drwię  z  pańskiego   starego  domu,   ty...  ty rozpustniku.  Popełniłam   niewybaczalny 

błąd, świadczący o skrajnej głupocie, kiedy uwierzyłam, że pewien wdzięczący się 

potomek Insleyów może być czymś więcej niż... niż jedynie zapatrzonym w siebie 

salonowcem.

-Kiedy się nad tym zastanawiam -rzekł lord Blake, uważnie przypatrując się swoim 

wypolerowanym paznokciom - nie sądzę, abym kiedykolwiek miał się wdzięczyć.

Panna Glyn musiała się roześmiać. 

Lord Blake roześmiał się również.

-O właśnie! Tak jest znacznie lepiej. Lubię pani śmiech, panno Glyn, ponieważ kiedy 

nie patrzy pani na mnie groźnie, jest szczery i spontaniczny.

-Błagam pana, Blake, niech mnie pan nie rozśmiesza, skoro tak pana nie znoszę.

-Nie może być pani taka okrutna, by mnie nie znosić za coś, czego nie wybierałem.

-Nonsens. Lady Inglewood wybrał pan całkiem dobrowolnie.

-Miałem na myśli majątek mojego ojca.

-Dlaczego właściwie nie powiedział mi pan, że jest dziedzicem księcia?

-Sądziłem, że pani o tym wie.

-Dlaczego więc nigdy dotąd pana nie widziałam ani nigdy o nim nie słyszałam?

background image

-Objeżdżałem  ojcowskie  posiadłości  niemal  pięć  lat  i jestem tu  dopiero od trzech 

tygodni. Jeśli zaś chodzi o to, że nie słyszała pani o mnie, to powód jest bardzo prosty. 

Otóż przechodzenie tytułów w rodzinie to bardzo skomplikowana sprawa. Nawet ja 

mam kłopoty z wymienieniem wszystkich, które mi przysługują. Nie uwierzy pani, ale 

wcale nie pragnąłem być markizem. Chętnie zamieniłbym wszystkie moje klejnoty na 

zwykłe paciorki, wspaniały pałac na pustelnię, a bogate szaty na ubranie mieszkańca 

przytułku, ale mam określone obowiązki względem rodziny.

-Markiz? Spadkobierca Insleya - pokręciła głową. - Jak mogłam być taka ślepa? A 

jednak bardzo mi pana żal. Jakie to straszne, kiedy się musi być księciem! Jak rodzice 

mogą   być   aż   tak   bezwzględni,   żeby   na   barki   niczego   niespodziewającego   się 

dziecięcia nałożyć takie brzemię, przygniatające patyną wieków i masą zobowiązań? 

Powinien pan z nimi porozmawiać, lordzie Blake. Koniecznie.

-Usiłowałem - odrzekł z melancholijnym westchnieniem. - I to wielokrotnie, ale nic do 

nich nie dociera.

-Biedactwo. Naprawdę panu współczuję. Potrzebuje pan jakiejś otuchy i nawet wiem, 

co ją panu przyniesie: jakaś urocza spódniczka. Lubi je pan, nieprawdaż?

-Słucham? - wykrztusił.

-Czyżby nie lubił pan spódniczek?

-Tak... Nie!... To znaczy...

-O   Boże,   uważa   pan,   że   użyłam   niewłaściwego   określenia?   Może   powinnam 

powiedzieć podwiązek? A może gorsetów? Już wiem - koszulek! 

-Nie, nie - odparł przytłumionym głosem - spódniczka to właściwe określenie.

-Cieszę  się. Przyzna  pan, lordzie  Blake,  że  najważniejszy jest  dobry humor,  gdyż 

czasem tylko dobrym humorem można zatuszować największą nawet gafę.

-Pamiętając   o   tym   -   powiedział   lord   Blake   z   figlarnym   uśmiechem   -   chciałbym 

przedstawić panią moim rodzicom.

Katharine   odwróciła   się   i,   ku   swojej   wielkiej   konsternacji,   ujrzała   ogromnie 

rozbawionego,   wytwornego   księcia   Insleya   z,   zachowującą   znacznie   większą   rezerwę, 

księżną Insley u boku. Nie miała wątpliwości, że książęca para słyszała całą rozmowę.

Krew odpłynęła jej z twarzy i z desperacją powiedziała:

- Jakże się cieszę, że mogę wreszcie państwa poznać! Państwa syn - rzuciła mordercze 

spojrzenie w kierunku ogromnie rozbawionego lorda Blake'a - wiele mi o państwu opowiadał. 

Czuję   się   więc   tak,   jakbym   znała   państwa   od   lat.   Bywa   jednak   różnie   -   powiedziała   z 

czarującym   uśmiechem.   -   Mój   ojciec   w   latach   młodości   często   towarzyszył   królowi   na 

background image

polowaniach   i   wiele   mi   o   naszym   monarsze   opowiadał.   Kiedy   jednak   zostałam   mu 

przedstawiona, przeżyłam ogromne rozczarowanie, ponieważ zupełnie nie przypominał tego 

władcy, którego opisywał mój ojciec. Oczywiście król był już wtedy obłąkany i zapewne 

wywarło to jakiś wpływ na jego wygląd. Jednak mój zawód był ogromny i przez tydzień 

pocieszałam się ogromnymi ilościami owoców z kremem. Widzę jednak, że teraz mi to nie 

grozi,  ponieważ  jesteście   państwo wspaniali.   Lordzie  Blake   - dodała,   patrząc  na  niego  z 

dezaprobatą - podczas naszej rozmowy nie był pan sprawiedliwy w ocenie swojej rodziny. 

Czy podoba się panu bal, wasza miłość? - zapytała księcia.

-Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłem.

-Bardzo się cieszę, wasza miłość.

Prawda jednak była taka, że tak fatalnie nie czuła się od swojego pierwszego sezonu w 

Londynie. Tamto upokorzenie było porównywalne z obecnym. A zawinił on - lord Blake. Nie 

tylko sprowokował ją do tej kretyńskiej rozmowy, ale również nie zadał sobie trudu, aby 

uprzedzić ją o konsekwencjach.

Wprawdzie   panna   Glyn   kpiła   z   zasad   dobrego   wychowania,   jednak   nie   była   ich 

pozbawiona. Wiedziała, jak powinna zachować się w każdej sytuacji, i żeby nie wiem jak 

bardzo chciała się zemścić na lordzie Blake'u, nie uczyni nic, co mogłoby zniszczyć jej, z 

takim  trudem  zdobytą,  dobrą reputację  w towarzystwie.  Jednego była  pewna- lord Blake 

wkrótce się przekona, co znaczy zaleźć jej za skórę. 

Kiedy   książę   Insley   skończył   opowieść   o   pewnym   balu   w   Szkocji,   w   którym 

uczestniczył w młodości, do rozmowy włączyła się księżna.

- Panno Glyn, jest już pani jakiś czas w mieście, jak sądzę? - powiedziała.

Panna Glyn skinęła głową.

-I wciąż nie jest pani zamężna? 

Panna Glyn skinęła głową ponownie.

-Nie obawia się pani, że tak już zostanie?

-Wręcz przeciwnie ~ odparła z uśmiechem. - Tak się składa, że wszyscy dookoła już 

pozakładali   rodziny,   księżno.   Proszę   mi   pozwolić,   jeśli   łaska,   cieszyć   się,   że   los 

oszczędził mi losu mężatek.

-Jest pani przeciwna rynkowi małżeństw?

-Mam na nim niskie notowania, dlatego jestem przeciwna. W młodości miałam pecha 

być   dziedziczką   fortuny   i   wtedy   plasowano   mnie   wysoko   pomimo   braku   urody   i 

towarzyskiej   ogłady.   Kiedy   przestałam   być   dziedziczką   zostałam   pozbawiona 

wszystkiego   i   potraktowana   jak   coś   bez   wartości.   Moja   romantyczna   naiwność 

background image

rozwiała   się   nagle,   za   co   jestem   losowi   ogromnie   wdzięczna.   Kiedy   byłam 

dziedziczką, stanowiłam towar do wystawienia na małżeńskim targu. Teraz, gdy moje 

dochody zostały znacznie ograniczone, należę do świata. Skoro tak, to niech drży u 

moich stóp!

Księżna roześmiała się.

-Nie można zaprzeczyć, że w pani pozornie absurdalnym rozumowaniu jest jakiś sens. 

Do niedawna mój syn również był przeciwny małżeństwu.

-I   chyba   dobrze,   gdyż   z   pewnością   chciałby   podporządkować   kobietę   swoim 

wątpliwym regułom gry.

-Sugeruje pani, że małżeństwo ze mną nie byłoby rozkoszą? - zapytał  lord Blake, 

wziąwszy się pod boki.

Panna Glyn spojrzała na niego chłodno.

- Czy jest ktoś, kto wziąłby mnie w obronę? - zawołał lord Blake.

Odpowiedziało mu milczenie.

W tej właśnie chwili podeszła do nich lady Inglewood.

-Dobry wieczór, wasza miłość - powiedziała. - Księżno, jak miło panią widzieć.

-Priscillo, wyglądasz jak zawsze pięknie - zauważył książę.

-Mam nadzieję, że twój ojciec dobrze się czuje? - powiedziała księżna.

-Jest w salonie karcianym - odparła lady Inglewood. - Może nie czuje się najlepiej, ale 

humor mu dopisuje. Theo, proszę cię, pomóż mi ułagodzić księżnę Newberry. Nie 

złożyłam jej w tym tygodniu wizyty i obawiam się, że może zażądać mojej głowy. 

Może ty zdołasz ją od lego odwieść, dobrze wiesz, jak lubi atrakcyjnych mężczyzn.

Nie   miał   wątpliwości,   że   to   podstęp,   ale   nie   mógł   odmówić   prośbie   Priscilli,   nie 

narażając się przy tym na opinię człowieka źle wychowanego. Skinął więc głową pannie Glyn 

i podał ramię lady Inglewood.

-Zawsze z radością gram dla ciebie rolę świętego Jerzego, Priscillo. Prowadź mnie 

więc do tego smoka.

-Drogi Theo, sama nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła - zauważyła lady Inglewood i, 

zanim   pociągnęła   za   sobą   lorda   Blake'a,   spojrzała   na   pannę   Glyn   z   triumfalnym 

uśmiechem. Po chwili jednak, kiedy odeszli wystarczająco daleko, ton jej głosu uległ 

radykalnej zmianie. - Jak mogłeś, Theo. Jak mogłeś przedstawić tę kobietę księciu i 

księżnej, skoro uprzedzałam cię, żebyś nie podtrzymywał tej znajomości?

-Moja matka chciała ją poznać - odparł spokojnie Blake.

-Nie mogłeś jej tego odradzić? Dobrze wiesz, jaką kobietą jest ta Glyn! Przy jej braku 

background image

dobrych manier mogła jedynie zrobić twoim rodzicom jakiś afront.

-Skoro o tym mowa, Priscillo - odparł lord Blake, marszcząc brwi - nie mam pojęcia, 

co masz na myśli. Moi rodzice spędzili kilka miłych chwil na rozmowie z panną Glyn 

i, jak sądzę, ona również uważa je za miłe. Szkoda tylko, że nie znali się wcześniej.

Lady Inglewood z trzaskiem zamknęła trzymany w ręku wachlarz.

-Czy ty jesteś ślepy, Theo? A może otumaniony lub pijany? Kate Glyn całkowicie 

zasłużyła na swój przydomek. Urodziła się diablicą i wciąż nią jest. Gdyby cię tak 

traktowała jak mnie, nie mówiłbyś do mnie w taki... obraźliwy sposób.

-Czym, na Boga, aż tak bardzo się tobie naraziła, Priscillo?

-Nie   dalej   jak   dziś   wieczorem   napadła   na   mnie.   Nie   potrafię   powtórzyć,   jakich 

obelżywych  słów używała. To prawdziwe monstrum, Theo, i chciałabym, żebyś to 

wreszcie zrozumiał. To zazdrosna, pazerna i ordynarna kobieta, z satysfakcją zadająca 

innym ból swoim żmijowatym językiem.

Lord Blake obserwował, jak twarz lady Inglewood czerwienieje z gniewu.

-To okrutne słowa, Priscillo.

-Są niczym w porównaniu do tych, którymi ona obrzuciła mnie. To dlatego prosiłam 

cię, żebyś nie tańczył przed tą diablicą.

-Prawdę mówiąc, panna Glyn, jak dotąd, nawet nie stanęła ze mną do kotyliona. 

-Theo - westchnęła lady Inglewood - proszę, abyś nie robił sobie żartów z poważnych 

spraw. To ma dla mnie ogromne znaczenie.

-Wiem o tym, Priscillo, Naprawdę wiem.

Katharine Glyn obserwowała, jak odchodzą i z ożywieniem o czymś rozmawiają.

-Podziwiam   determinację,   z   jaką   osiągnęła   swój   cel.   Muszę   jednak   przyznać,   że 

świetnie razem wyglądają. Lord Blake porusza się z taką lekkością. Czyżby trenował 

szermierkę?

-Przy każdej nadarzającej się okazji - odparła księżna.

-Wspaniale. Może przyjmie moje wyzwanie.

-Pani uprawia szermierkę? - zapytali jednocześnie książę i jego małżonka.

-Oczywiście.   Kiedy   miałam   trzynaście   lat,   wymogłam   na   ojcu,   że   jeśli   jego 

najnowszym faetonem, zaprzęgniętym w najlepszą parę koni, trzykrotnie przejadę w 

pełnym   galopie   między   słupkami   bramy   wjazdowej   naszej   posiadłości   bez 

najmniejszej   rysy   na   farbie,   to   on   pozwoli   mi   na   naukę   szermierki.   Jeśli   jednak 

przegram, nie będę go już więcej o to nagabywać i pokryję koszty naprawy wszystkich 

spowodowanych   przeze   mnie   szkód.   Nie   muszę   chyba   mówić,   że   wygrałam. 

background image

Oczywiście to, że wstałam o drugiej nad ranem i przesunęłam słupki, mogło mieć 

wpływ   na   mój   sukces,   ale   ja   wolę   wierzyć,   że   to   zasługa   moich   umiejętności 

jeździeckich.

-O tak - zauważyła księżna. - Przecież słynna Diablic z Hampshire to pani.

-Postrach   trzech   hrabstw   i   całego   Londynu   -   odparła   panna   Glyn   z   szerokim 

uśmiechem. - Papa chciał mieć syna i ja zawsze starałam się mu to wynagrodzić.

-I stąd ta wiedza o spódniczkach? - zapytała z uśmiechem księżna.

-Diablica z Hampshire znowu pędzi ku zagładzie - westchnęła panna Glyn.

-Drogi Fitzgeraldzie - zawołała księżna - ona się rumieni.

-Nieprawda! - zaprotestowała Katharine. - Ja nigdy się nie czerwienię.  To tylko... 

nagłe  skoki temperatury związane  z rzadką tropikalną  chorobą. Jeszcze nie wiem, 

jaką. Czy pani mogłaby sprawić, żeby lord Blake spędził noc w państwa domu?

Insleyowie spojrzeli na nią ze zdumieniem.

- Nie zdziwiłabym się, gdyby pani wcale tego nie chciała. Wiem, jaki potrafi być 

irytujący. Jakie to dziwne, że ma takich wspaniałych rodziców. Jesteście państwo pewni, że 

ktoś nie zostawił go pod państwa drzwiami? 

- Całkowicie - odparł książę, krztusząc się ze śmiechu.

-Szkoda. Obawiam się, że jego finansowa ruina trochę państwa dotknie.

-Ruina? - zdziwiła się księżna. - Co pani knuje?

-Zemstę, oczywiście. Paskudnie mnie podszedł, musicie państwo przyznać.

-Rzeczywiście. Jakie to fascynujące. Regino, ujrzymy Diablicę z Hampshire w akcji. 

Co ma pani zamiar zrobić, panno Glyn?

-Mam... przyjaciółkę, Phoebe Lovejoy. Myślę, że doskonale spełni swoją rolę... jeśli 

tylko postaracie się państwo, aby spędził noc w państwa domu i zjadł razem z wami 

śniadanie.

9

Następnego dnia po balu u Egertonów lord Blake oraz książę i księżna Insley siedzieli 

właśnie przy śniadaniu, gdy do jadalni wszedł lokaj, niosąc zabawnie zapakowane pudełko.

-Co to ma być, u licha? - zdziwił się książę. Jego ręka, trzymająca filiżankę z kawą, 

background image

zamarła w powietrzu.

-Właśnie dostarczono tę przesyłkę, wasza miłość - odparł lokaj. -Polecono mi oddać ją 

do   rąk   własnych   lorda   Blake'a.   Kurier   bardzo   na   to   nalegał.   Jest   również   list 

adresowany do księżnej.

Pudełko zostało postawione na stole przed lordem Blakiem w chwili, gdy księżna 

otwierała list. Nagle znieruchomiała, ze zdumieniem patrząc na trzymaną w ręku kartkę.

-Co u licha...? - mruknęła.

-Co to jest, Regino? - zapytał książę.

-Nie bardzo rozumiem... - powiedziała księżna zduszonym głosem.

-Czytaj głośno, mamo - zaproponował Blake. - Intrygujesz nas. Czytaj głośno.

-Chyba rzeczywiście tak będzie lepiej - przyznała księżna.

Droga księżno. Mam nadzieję, że ten list zastanie panią i jej małżonka, księcia, w 

dobrym zdrowiu. Chociaż z tego, co mówił Teddy, pani i książę nigdy nie czują się źle.

Teddy? - powiedział książę, patrząc na syna z rozbawieniem. - Kto to może być? 

Autor listu nie może mieć na myśli mnie - zauważył lord Blake, podnosząc widelec z 

kawałkiem pstrąga do ust. -Nikt nigdy nie ośmielił się nazywać mnie Teddy.

-Czy mogę kontynuować? - zapytała księżna, po czym wróciła do listu.

Spotkaliśmy się - czytała dalej - gdy jeden z moich klientów źle mnie potraktował w  

Berry Patch Tavern. Teddy był prawdziwym bohaterem, zupełnie jak Robin Hood. Potem  

szybko zostaliśmy przyjaciółmi. Pragnę jednak zapewnić panią, księżno, że nigdy nie wzięłam 

od niego grosza, nawet wtedy, gdy urodził się mały Joey...

Chwileczkę! - zawołał lord Blake. - Mamo, przysięgam, ja nigdy…

Ale księżna czytała dalej.

...gdy urodził się mały Joey, ani żadnych prezentów poza tym, co dziś zwracam Teddy 

emu. Nie żeby nie próbował dać mi funta czy dwa, ale jak mu powiedziałam od początku,  

miłość nie ma ceny.

Tak kochałam pani syna, księżno, i on kochał mnie, ale wiedziałam, że nic z tego nie 

będzie, pomimo wszystkich obietnic Teddy ego. A kiedy przekonałam się, że w drodze jest 

mała Nellie...

Dwoje? - zawołał książę. - Ależ ty jesteś płodny, Theo!

W szarych oczach jego syna zalśniły wesołe iskierki.

...że   w   drodze   jest   mała   Nellie,   wiedziałam,   że   musimy   to   skończyć,   abym   mogła 

związać się z jakimś mężczyzną, który będzie dbał o mnie i dzieci. Poślubiłam więc Percy ego  

i powiedziałam Teddy emu, że musimy się rozstać...

background image

-  Dalsza   część   listu   jest   zamazana,   jakby   biedne   dziewczę   płakało   -   powiedziała 

księżna. - Zaraz, zaraz! Czy to może być A? Nie, nie, to M. Teraz to brzmi tak: ...Moje serce 

krwawiło przy rozstaniu, wiedziałam jednak, że tak będzie lepiej, a Percy był dobry dla mnie i  

moich maleństw, nie mogłam więc się uskarżać. Miałam tylko kłopot, kiedy Percy znalazł  

jedyny prezent, jaki przyjęłam od Teddy'ego w ubiegłym roku. O Chryste! Jak on na mnie  

wrzeszczał!   Jakoś   jednak   udało   mi   się   go   uspokoić,   kiedy   obiecałam,   że   ten   prezent  

natychmiast zwrócę i tak też zrobiłam, i teraz wszystko jest już w porządku.

Lord   Blake,   nie   mogąc   opanować   ciekawości,   zaczął   nerwowo   rozrywać   różowy 

papier, w który opakowana była przesyłka, tak że nie zauważył, jak jego ojciec, zasłaniając 

się serwetką, usiłuje stłumić śmiech.

...Niech pani powie Teddy'emu - czytała dalej księżna - że Joey i Nellie kochają go i że 

bardzo szybko uczą się liter. Proszę przyjąć wyrazy głębokiego szacunku, Phoebe Lovejoy. 

Lord Blake wyciągnął z pudełka bardzo skąpy stanik z czarnej koronki i koszulkę 

nocną   z   czerwonego   atłasu,   bogato   ozdobioną   wstążkami   i   do   złudzenia   przypominającą 

rekwizyt z Porwania Sabinek. Książę Insley szybko odwrócił się, żeby ukryć rozbawienie.

Nagle ramiona lorda Blake'a zaczęły dziwnie drżeć i krzykliwy strój wysunął mu się z 

rąk. Tylko księżnej udało się zachować powagę.

-Theodore - powiedziała chłodno. - Co znaczy ten list i ten... ten... okropny strój i kto 

to jest ta biedna Phoebe Lovejoy?

-Kto? - zawołał z triumfem lord Blake. - To przecież Diablica z Hampshire!

Jego lordowska mość wybuchnął śmiechem i ukrył głowę w ramionach, podczas gdy 

jego rodzice uśmiechali się do siebie z satysfakcją. 

10

Rankiem drugiego dnia po balu u Egertonów panna Glyn  i jej przyjaciółka panna 

Fairfax siedziały naprzeciw siebie w saloniku i, pijąc herbatę, przeglądały poranną pocztę.

-O nie! - zawołała w pewnej chwili panna Fairfax. 

Katharine spojrzała na nią ze zdumieniem.

-Co się stało? - zapytała.

-To jest list od księżnej Insley - odparła panna Fairfax, pokazując dopiero co otwartą 

background image

kopertę.

-Naprawdę? To bardzo miłe.

-Miłe? Ostrzegałam cię, że to tak się skończy. Ostrzegałam. I teraz spójrz, jakie skutki 

przyniósł twój upór. To jest zaproszenie na małe garden party, które książę i księżna 

Insley wydają jutro.

-Naprawdę? To brzmi bardzo obiecująco.

-Obiecująco? - zawołała ze zdumieniem panna Fairfax. - Po tym, jak, pomimo moich 

usilnych   próśb,   wysłałaś   im   tę   okropną   przesyłkę   i   ten   absurdalny   list,   publiczne 

upokorzenie nazywasz czymś obiecującym?

-Być może źle usłyszałam. Sądziłam, że zostałyśmy zaproszone na garden party.

-To   jedynie   pretekst,   przecież  musisz  zdawać  sobie  z   tego  sprawę.  Insleyowie,   w 

obecności śmietanki towarzyskiej, wezmą na nas rewanż! Nigdy nie powinnaś była 

wysyłać  tej przeklętej paczki. Nigdy,  nigdy,  nigdy.  Nie obchodzi mnie, co ci lord 

Blake   zrobił.   O,   Boże,   co   Insleyowie   muszą   teraz   myśleć   o   nas   -   zawołała   z 

przerażeniem panna Fairfax i ciarki przeszły jej po plecach.

-Georgino - powtórzyła panna Glyn z godnym podziwu spokojem. -Nie sądzę, żebyś 

miała dobrze w głowie.

-Och! Ty... ty...

-Czy wiesz, że powtarzasz jedno i to samo, kiedy tylko jesteś zdenerwowana?

-Nieprawda - zawołała z oburzeniem panna Fairfax.

-Prawda.

-Nieprawda, nieprawda, nieprawda!

-Sama widzisz - zauważyła z satysfakcją panna Glyn.

-Jesteś taka denerwująca - rzuciła ze złością panna Fairfax.

-Tak, wiem. Co zamierzasz włożyć na party u Insleyów?

-Co zmierzam włożyć? Nic!

-Georgino!

-Uważam, że moje miejsce jest raczej pod pręgierzem.

-Nie bądź śmieszna. Oczywiście, że pójdziesz. Ktoś przecież musi mi towarzyszyć.

-Chyba nie masz zamiaru pójść?

-Co   z   twoją   głową,  Georgino?   Oczywiście,   że   mam   zamiar.   To   będzie   wspaniała 

zabawa.

-Po tym jak wysłałaś tę paczkę? Czy ty zupełnie nie masz wstydu?

-Rzeczywiście nie mam - odparła panna Glyn. - Zastanów się, Georgino. Odmówienie 

background image

Insleyom to towarzyskie samobójstwo. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę?

-Nie dbam o to.

-Rób więc, co chcesz - odpowiedziała z westchnieniem Katharine. - Przekażę w twoim 

imieniu   ubolewanie   i   wymyślę   jakiś   powód   twojej   nieobecności:   malarię,   ospę, 

ucieczkę z ukochanym lub coś w tym rodzaju.

-Doskonale, pójdę więc, ale z pewnością przeklnę dzień, w którym przyszłam na świat 

- odparła z goryczą panna Fairfax.

-Grzeczna dziewczynka.

Georgina przez chwilę patrzyła na przyjaciółkę w milczeniu.

-Jak ci się to udaje? - zapytała w końcu.

-Jak mi się co udaje?

-Jak ci się to udaje, że robię w końcu to, na co zupełnie nie mam ochoty?

-Ależ, Georgino, będziesz się jutro fantastycznie bawiła. Zaufaj mi. 

Panna Fairfax miała na końcu języka  kilka odpowiedzi, ale żadna z nich nie była 

uprzejma. Na szczęście dla panny Glyn do salonu wszedł Wainwright i beznamiętnym głosem 

zaanonsował przybycie sir Williama Athertona.

- Tak wcześnie? - zdziwiła się panna Glyn. - Ten młodzieniec najwyraźniej umiera z 

tęsknoty.

Gniewne   spojrzenie   panny   Fairfax   powstrzymało   ją   od   dalszych   komentarzy. 

Wzruszyła więc jedynie ramionami i zabrała się do sprzątania porozrzucanej korespondencji.

Panna Fairfax poleciła lokajowi wprowadzić sir Williama, a sama zaczęła gorączkowo 

przygotowywać się na przyjęcie gościa. Przestudiowała kilka póz na fotelu, po czym doszła 

do   wniosku,   że   sofa   będzie   odpowiedniejszym   miejscem   do   wyeksponowania   swoich 

wdzięków. Szybko przebiegła przez pokój i najpierw ułożyła się w pozycji półleżącej, aby po 

chwili znowu wrócić do poprzedniej.

Panna   Glyn   przez   cały   czas   tej   gorączkowej   aktywności   była   wyjątkowo 

powściągliwa, mrucząc jedynie:

- Uważaj, Georgino. Wypalisz się, zanim twój luby zdąży się pojawić.

Sir William, ubrany w strój do jazdy konnej, wpadł jak burza do pokoju. Jego blond 

włosy powiewały w nieładzie, a upięcie fularu dalekie było od finezji.

Szybkim   krokiem   przemierzył   salon   i,   zatrzymawszy   się   przed   obiektem   swoich 

westchnień, osunął na kolana, po czym ujmując dłonie ukochanej, rzekł:

-Najdroższa Georgino, przyszedłem tu wprost od sióstr Pomeroy. Usłyszałem tam coś, 

w co nie mogę uwierzyć. Powiedziały, że jesteś zaręczona z lordem Falkhurstem i że 

background image

wyjeżdżasz dziś wieczorem do Gretna Green!

-Co?! - zawołała panna Fairfax.

-Twierdziły, że cały Londyn wiedział, że Falkhurst zamierzał się oświadczyć, tylko ja 

- skończony głupiec - nic nie wiedziałem. Nie powinienem był tu przychodzić, wiem, 

że nie powinienem. Dałaś słowo i rękę innemu i ja muszę się z tym pogodzić.

Mówiąc to, sir William pokrywał dłonie panny Fairfax gorącymi pocałunkami.

Panna   Glyn,   uważając   swoją   obecność   za   niezbyt   stosowną   i   wierząc,   że   jej 

przyjaciółka   sama   potrafi   wszystko   wyjaśnić,   dyskretnie   opuściła   salon   i   udała   się   do 

biblioteki.

Z ciężkim westchnieniem rozpoczęła wędrówkę po ogromnym, ciemnym pokoju. Tu 

nie mogło być żadnych wątpliwości. Panna Fairfax spotkała swego Adama, swego Romea, 

swego   księcia   z   bajki.   Najwyższy   czas   znaleźć   inne   schronienie.   Pobyt   pod   wspólnym 

dachem z młodą parą był dla niej nie do przyjęcia, choć pewnie przyjaciółka to zasugeruje. 

Czułaby się jak święty Bernard wśród turkawek. Nie, to zupełnie nie wchodzi w grę.

Znowu westchnęła. Przecież od dawna wiedziała, że kiedyś to nastąpi. Jednak teraz, 

kiedy ta chwila nadeszła, poczuła piekący ból. Świadomość, że już wkrótce nie będą razem 

spędzały poranków, że czasy, gdy miała łatwy dostęp do myśli i serca przyjaciółki, minęły 

bezpowrotnie, przepełniła ją niewypowiedzianym smutkiem.

Małżeństwo, jak sądziła panna Glyn, samo w sobie nie było czymś złym, oznaczało 

jednak   ciężką   próbę   dla   kobiecej   przyjaźni.   Mężatka   musiała   przyjąć   zupełnie   nowe 

obowiązki. Dom, służba, mąż, dzieci nie zostawiały jej zbyt wiele czasu dla siebie, a jeszcze 

mniej dla przyjaciół.

Małżeństwo   panny  Fairfax   z  sir  Williamem   będzie   poza  tym   kolejną  stratą,   którą 

pannie   Glyn   przyjdzie   dołączyć   do   całej   serii   strat,   jakie   poniosła   w   krótkim   czasie. 

Dodatkowy argument na to, żeby nikogo nie kochać, gdyż ci, których obdarzała uczuciem, 

albo odchodzili, albo ją rozczarowywali, a ból za każdym razem był taki sam.

Wzięła   głęboki   oddech,   uderzyła   zaciśniętą   dłonią   w   poduszkę   kanapy   i   znowu 

zaczęła krążyć po pokoju, rzucając pod swoim własnym adresem mało cenzuralne epitety za 

poddanie się aż takiej melancholii. Diablica z Hampshire nie może narzekać, powinna działać. 

Kiedyś Londyn nudził ją. Musiała wiele nad sobą pracować, aby miejskie życie choć trochę 

zaczęło   ją   bawić.   A   teraz   nawet   utarczki   z   Panną   Doskonałą   przestały   sprawiać   jej 

przyjemność. Nagle stanęła. Utarczki z Panną Doskonałą przestały ją cieszyć od chwili, gdy 

poznała lorda Blake'a.

Zmarszczyła brwi. Życie w mieście właściwie nigdy jej nie odpowiadało. Najwyższy 

background image

czas na zmiany. Jest wieśniaczką z urodzenia i wychowania i do wiejskiego spokoju i piękna 

powinna jak najszybciej wrócić. Jej dochody pozwolą na kupno domu i pięćdziesięciu akrów 

ziemi. Jej ojciec postarał się o to, żeby nie mogła wrócić do rodzinnego domu. Czy ból z tym 

związany nigdy nie minie? Z ojcowskim brakiem wiary w nią i jej umiejętności walczyła, 

dopóki ojciec żył. Kiedy jednak odczytano zapis w jego testamencie: „...żadna kobieta nie 

nadaje się do zarządzania Tryton Hall, szczególnie moja córka..." bezlitośnie dał o sobie znać. 

Ciężko było pogodzić się ze śmiercią ojca, jeszcze ciężej ze skutkami jego lekceważenia i 

tyranii.  Kroplą, która przelała  kielich  goryczy,  było  zachowanie  Falkhursta w tydzień  po 

pogrzebie.   A   panna   Fairfax   nie   mogła   zrozumieć,   dlaczego   jej   przyjaciółka   gardziła 

małżeństwem! 

Musi wziąć się w garść. Zacząć nowe życie w nowym domu. Może zaszyć się gdzieś 

na wsi: hodować konie i krowy, owce i kurczęta; uprawiać żyto i pszenicę; założyć ogród 

warzywny;  zająć się gospodarstwem mlecznym  i dziękować losowi, że w porę uciekła  z 

Londynu.

Jednak uczucie smutku nie opuszczało jej. Pomyślała o czekającej ją samotności i o 

tym, że tej samotności w pewnym sensie już doświadcza. Panna Fairfax, aczkolwiek bliska 

przyjaciółka, nie była jej bratnią duszą; nie rozumiała jej szalonych pomysłów, nie lubiła tych 

samych autorów co ona ani takich form aktywności, które jej życiu nadawały sens.

Nagle wyprostowała się i uniosła wysoko głowę. Czego nie da się pokonać, trzeba w 

miarę możliwości polubić. Dokąd tylko sięgnie pamięcią, zawsze była samotna. Nic się więc 

w jej życiu nie zmieni.

Nie mogąc dłużej powstrzymać  ciekawości, podkradła się do salonu i, uchyliwszy 

odrobinę drzwi, zajrzała do środka.

Sir William trzymał Georginę w objęciach i cicho coś do niej mówił. Panna Glyn, 

ufając w rozsądek obojga młodych, zamknęła drzwi i, powróciwszy do biblioteki, zagłębiła 

się w ciekawej lekturze.

11

A  wtedy ja pokazałam trzy damy!  - poinformowała  z triumfem lady Inglewood. - 

Bingsley gwałtownie zbladł i karty wysunęły mu się z dłoni. „Zostałem zrujnowany przez 

background image

złotowłosą królową pikiety" - zawołał. To było bardzo zabawne.

Lord Blake zmusił się do uśmiechu.

-Jego gust, jeśli chodzi o strój, jest oczywiście okropny - ciągnęła lady Inglewood - ale 

Bingsleyowie są dobrze notowani w naszym środowisku, a Freddie, kiedy mu na tym 

zależy, potrafi czarować.

-Trzeba być elokwentnym, gdy się ma do czynienia z tak pięknym przeciwnikiem - 

odparł z galanterią lord Blake.

Lady Inglewood z ożywieniem kontynuowała monolog, podczas gdy jej słuchaczowi 

coraz trudniej było okazywać zainteresowanie. Rodzice obiecali mu dobrą zabawę, jeśli da się 

namówić na to przyjęcie, ale jak dotąd dobra zabawa była mirażem.

Zaanonsowano   przybycie   panien   Glyn   i   Fairfax.   Kiedy   zaskoczony   lord   Blake 

podniósł głowę, obie witały się właśnie z księciem i księżną, a panna Glyn powiedziała coś, 

co sprawiło, że jego ojciec się roześmiał.

-Och, to okropne! - zawołała lady Inglewood. - Jak Kate Glyn  śmiała tu przyjść? 

Pewnie nawet nie była zaproszona.

-Wręcz przeciwnie, podejrzewam, że otwiera listę gości.

-Ufam, że księżna ma więcej rozsądku - odparła z wyższością. -Panna Glyn jest tu 

najwyraźniej   po   to,   aby   znaleźć   odpowiedniego   męża   dla   swojej   przyjaciółki. 

Podejrzewam, że ukradła zaproszenia!

-Spróbujmy sprawdzić twoją teorię, Priscillo - rzekł lord Blake, wsuwając jej rękę pod 

ramię i ciągnąc w stronę panny Glyn.

Lady   Inglewood   uśmiechnęła   się   z   triumfem.   Wkrótce   markiz   pokaże   Diablicy   z 

Hampshire, gdzie jej miejsce.

Panna Glyn, widząc, z jaką determinacją jego lordowska mość zmierza ku niej, zebrała 

całą odwagę i z uśmiechem powiedziała:

- Lordzie  Blake,  jestem zaskoczona  pańskim widokiem.  Słyszałam,  że musiał  pan 

uciekać z kraju, ponieważ jakiś rozwścieczony kowal depcze panu po piętach.

Tym razem lord Blake nie potrafił utrzymać powagi. Śmiech, który nie mógł znaleźć 

ujścia, gdy otrzymał przesyłkę od Phoebe Lovejoy, teraz wybuchnął ze zdwojoną siłą.

Lady Inglewood nie kryła wściekłości. Blake obraził ją... i to na oczach tej... Glyn!

-Jakie to dla ciebie typowe, obrazić gospodarza, i to zaledwie w pięć minut od wejścia 

do jego domu.

-Szykujesz się już do roli mężatki, Prissie? - odcięła się z uśmiechem panna Glyn.

Lady Inglewood zaniemówiła.

background image

- Diablica! - rzuciła po chwili i odeszła dumnym krokiem.

Cudownie było pokonać jednocześnie lorda Blake'a i lady Inglewood! Panna Glyn, 

dumna z odniesionego triumfu, skierowała się do stołów z przekąskami. Zwycięstwo w bitwie 

wymagało   regeneracji   sił.   To   przyjęcie   wciąż   było   dla   niej   zagadką.   Dlaczego   ją   tu 

zaproszono?   Będzie,   co   ma   być,   pomyślała.   Najważniejsze,   że   tak   łatwo   pokonała   tego 

pyszałka.

Lord Blake, który czmychnął do ogrodu, żeby w samotności lizać rany i zrugać siebie 

za tak anemiczną obronę i zupełny brak chęci odwetu, doszedł do wniosku, że męska duma 

nie pozwala mu na oddanie pola bez walki. Energicznie wkroczył do salonu i zatrzymał się 

przed prowokatorką w chwili, gdy podnosiła do ust kawałek ciasta z owocami. 

Spojrzała na niego badawczo spod uniesionych brwi. Z trudem utrzymując powagę, 

powiedział:

- Piękną dziś m-m-mamy pogodę, nieprawdaż?

Po chwili jednak, nie mogąc się opanować, znowu wybuchnął śmiechem i jeszcze raz 

salwował się ucieczką.

Zadowolona   z   siebie   Katharine   Glyn   ponownie   sięgnęła   po   ulubiony   placek   z 

owocami.

Tymczasem markiz zdecydował pokrzepić się mocną whisky, którą na takie właśnie 

okazje trzymał w sekretnym schowku w bibliotece, po czym znowu wrócił do salonu i jeszcze 

raz stanął przed Diablicą z Hampshire.

-Tak szybko z powrotem? - zdziwiła się.

-Musiałem wrócić - odrzekł z powagą lord Blake. - Coś ciągnie mnie w to miejsce.

-A   ja   odniosłam   wrażenie,   że   coś   ciągnie   pana   w   przeciwną   stronę.   Pomyślałam 

nawet, że to może mieć jakiś związek z finansową katastrofą. Może z policją? Albo 

koszulkami?

-Spódniczkami - sprostował.

-Przepraszam. Spódniczkami. Jest pan dzisiaj jakoś dziwnie poruszony. Zastanawiam 

się, czy mogę być z panem bezpieczna.

-O wiele bezpieczniejsza niż ja z panią.

-Nie rozumiem dlaczego, lordzie Blake?

-Phoebe Lovejoy.

- Zmienia pan nazwisko? A może to jakaś pana znajoma?

Markiz mężnie stłumił chichot.

-Nie zmieniam nazwiska, a pannę Lovejoy z jej bujną wyobraźnią poznałem niedawno 

background image

całkiem dobrze.

-Jak mam rozumieć ten dziwny komentarz?

-Och,   niech   pani   przestanie,   panno   Glyn.   Jest   pani   przecież   inteligentną   osobą. 

Spróbuję ożywić pani pamięć: zapakowane w różowy papier pudełko, łzawy list, mały 

Joey i Nellie. Porwanie Sabinek?

-Proszę, milordzie, sprawia pan, że się rumienię.

-Nieprawdopodobne!

Tłumiąc wybuch śmiechu, Katharine przybrała niewinną minę i powiedziała:

-Pańskie nerwy wydają się nieco rozstrojone. Jeśli nie ma pan nic przeciw temu, mogę 

sprezentować panu trochę leków na nerwy z naszych zapasów.

-Ależ,   panno   Glyn,   wolnej   kobiecie   z   towarzystwa   nie   wypada   dawać   prezentów 

wolnemu mężczyźnie z towarzystwa. 

-Nie? - zdziwiła się.

-Stanowczo nie - odparł z naciskiem. - Języki dopiero miałyby używanie.

Panna Glyn ponownie wybuchnęła śmiechem.

- Powinna pani częściej się śmiać, panno Glyn. Do twarzy pani z uśmiechem.

-Pańskie żarty i wybiegi rozbrajają mnie. 

Lord Blake napuszył się.

-Nie znajdziesz mnie, pani, w rejestrze zwykłych ludzi. 

Panna Glyn zaśmiała się.

-Pean ku czci własnych cnót.

-Wielkość zna swoją wartość.

-Czyżby pana jedyną aspiracją było pokonać mnie w pojedynku na cytaty z Szekspira?

-Moją jedyną ambicją jest modernizacja dóbr Insleyów i ochrona mojego dziedzictwa.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

-Rzadko mnie ktoś tak zdumiewa, ale panu z pewnością się to udało. Czy to, co przed 

chwilą usłyszałam, to prawda?

-Najprawdziwsza.

-Pan   będzie   stanowił   najbardziej   interesujący   rozdział   w   mojej   autobiografii   - 

powiedziała, kręcąc głową. - Jestem o tym głęboko przekonana.

-Pochlebia mi pani - odparł, skłaniając głowę.

- To prawda. Pierwotnie miała to być jedynie notka.

Lord Blake ponownie wybuchnął śmiechem.

Lady Inglewood z przeciwległego końca salonu obserwowała to urocze tete-a-tete z 

background image

coraz większą furią. Wszystkie uroczyste zapewnienia lorda Blake'a o przyjaźni i szacunku 

nie   miały   żadnego   znaczenia,   gdy   tak   ostentacyjnie   okazuje   swoje   zainteresowanie   tej 

diablicy!   To,   że   bawiło   go   towarzystwo   panny   Glyn,   było   oczywiste   nawet   dla   lady 

Inglewood. Doszła jednak do wniosku, że jej długotrwała przyjaźń i rodzinne powiązania z 

Insleyami skłonią go wreszcie do wybrania jej za swoją żonę. Poza tym, każdy wiedział, że 

spadkobierca Insleyów musi się dobrze ożenić, a czy może być lepszy wybór niż córka lorda 

Inglewood?

Jej ojciec już zastawiał na niego pułapkę, opowiadając każdemu, że córka wkrótce 

będzie żoną Blake'a.

- Nie martw się, moja droga - powiedział, głaszcząc ją po ręku. - Przyprowadzę ci tego 

młodzika, i to wkrótce. Chłopak wie, jaki ma wobec ciebie obowiązek. Nie pozwolę, aby się 

wymknął. Gdy wszyscy będą się spodziewać oświadczyn, nie będzie miał innego wyjścia.

Czyżby   Kate   Glyn   miała   te   plany   pokrzyżować?   Chociaż   otwarcie   gardziła 

małżeństwem, lady Inglewood nie wykluczała, że tytuł księżnej jest dla niej magnesem.

Poza tym lord Blake najwyraźniej szukał jej towarzystwa. Wszyscy to już zauważyli. 

Czyżby jej ojciec się mylił? Czyżby Theo miał się jednak wymknąć z ich sideł i wpaść w 

zastawioną przez tę intrygantkę pułapkę?

Cóż to byłoby za upokorzenie! Spojrzenia rzucane ukradkiem w jej kierunku. Chłodna 

grzeczność Reginy Insley, świadomość, że jest już właściwie starą panną: dwadzieścia cztery 

lata, wciąż niezamężna, bez perspektyw, bez tytułu książęcego w przyszłości. To było nie do 

zniesienia.

Gdyby tylko Oliver żył, powtarzała sobie. Gdyby Oliver żył, nie musiałaby polować 

na Thea i znosić tylu upokorzeń. Była pewna Olivera, kiedy miała zaledwie szesnaście lat. 

Zaręczyła się z nim, mając lat osiemnaście. Mając dziewiętnaście mogła zostać mężatką, a 

księżną Insley zanim osiągnie... trzydziestkę? Dlaczego by nie? Fitzgerald i Regina nie będą 

żyć wiecznie.

Jednak Oliver zginął i pozostał tylko Theo Blake. Czy aby rzeczywiście pozostał?

Po tych wszystkich planach, wysiłkach i marzeniach.

Nic?

Nie,   to   niemożliwe!   Lady   Inglewood   nie   wątpiła,   że   lord   Blake   poczuwał   się   do 

zobowiązań w stosunku do niej. Musi się nagiąć do oczekiwań środowiska i oświadczyć. To 

oczywiście nie będzie małżeństwo z miłości, ale jakie to miało znaczenie? 01ivera też nie 

kochała. Najważniejsze, że będzie żoną Blake'a. Jeśli Kate Glyn jej w tym nie przeszkodzi.

Tymczasem   obiekt   tych   czarnych   myśli,   Kate   Glyn,   opuściła   lorda   Blake'a   i 

background image

przechadzała się od jednej grupy gości do drugiej, będąc pod wrażeniem nieoczekiwanego 

towarzystwa najwyższych sfer, nie tracąc jednocześnie krytycznego do nich stosunku. Już 

jako dziecko zauważyła, że ludzie szlachetnie urodzeni są na ogół straszliwie nudni, aby po 

latach dojść do wniosku, że tamta opinia była słuszna. I dlatego tak bardzo ceniła Insleyów. 

Byli zupełnie inni: otwarci, uczciwi, interesujący. Bardzo rzadkie okazy.

- Wędruje pani z muzami po Olimpie? - zapytał jakiś przyjazny głos. 

- Wasza miłość! - zawołała, gdy odwróciwszy się, ujrzała uśmiechającego się do niej 

księcia Insleya. - Właśnie o panu myślałam.

-Dla   mężczyzny   w   moim   wieku   to   ogromny   komplement   -   zajmować   myśli   tak 

ślicznej i uroczej młodej damy.

-Pan jest cudowny! - powiedziała z nieskrywanym uwielbieniem. - Gdyby pan nie był 

już żonaty, mogłabym oddać panu rękę.

-A ja, panno Glyn, gdybym był dwadzieścia lat młodszy, z pewnością bym o tę rękę 

zabiegał - odparł książę, śmiejąc się cicho.

-Nic by z tego nie było.

-Nie?

-Prawda   jest   taka,   że   nie   pragnę   być   księżną.   Właściwie,   nie   mogę   sobie   nawet 

wyobrazić gorszego losu. Poza tym byłabym okropną księżną, wasza miłość, bo tak 

się składa, że ciągle  robię jakieś dziwne rzeczy,  świadczące  o moim  kompletnym 

braku   rozsądku.   W   konfrontacji   z   ogromnym   autorytetem   obecnej   księżnej,   nie 

miałabym żadnych szans. Niewiele jest kobiet, jeśli w ogóle są, które potrafiłyby jej 

dorównać. Z mojej strony głupotą byłoby wierzyć, że mnie może się udać.

-Theo ma taki sam problem - rzekł książę z dziwnym wyrazem twarzy.

-Nie jest w stanie dorównać matce?

-Nie, nie - odparł z uśmiechem książę - swojemu bratu, lordowi Wycomb. Oliver był 

cudownym chłopcem pod każdym względem. Jednym z tych, którym wszystko się 

zawsze udaje, przyjazny i wrażliwy.  Liczyliśmy na to, że to on odziedziczy tytuł, 

ziemię, wszystko. Theo bardzo tego pragnął i był  szczęśliwy,  że to nie on będzie 

musiał dźwigać ten ciężar. Często z tego żartował, ale wiedzieliśmy, jak bardzo... był 

pod wrażeniem zdolności brata. 1 nagle... ciężar spadł na ramiona Thea. To było pięć 

lat temu, a jednak... dobrze, że chociaż Theo tam był. Oliver nie umierał samotnie.

-Tam? - powiedziała z zakłopotaniem panna Glyn. - Ale ja usłyszałam, że pański syn 

zginął podczas kampanii na półwyspie, a lord Blake wspomniał mi kiedyś, że jego brat 

nie walczył na wojnie.

background image

-To prawda, nie walczył.  Służył  jednak krajowi w inny sposób. 01iver, jako nasz 

następca, nie mógł brać udziału w wojnie, chociaż bardzo tego pragnął i zazdrościł 

bratu   jego   patriotycznych   uniesień.   Chciał   pojechać   na   półwysep   do   Thea,   który 

zawsze siebie o to obwiniał... Oliver, widzi pani, nie powinien był znaleźć się na linii 

frontu. Namówił Thea, aby go zabrał na szybki objazd. Nieoczekiwanie walki zostały 

wznowione i śmierć położyła kres patriotycznym ideałom Thea. Nawet nie wspomina 

o   wojnie.   Bez   reszty   poświęcił   się   dobrom   Insleyów,   obwiniając   siebie   o   śmierć 

Olivera i chowając się za szczelną zasłoną dyletanta.

-   Pod   każdą   maską   kryje   się   jakiś   osobisty   dramat,   wasza   miłość.   Ale   właściwie 

dlaczego mi pan o tym wszystkim opowiada?

Książę ujął jej dłoń w swoje dłonie i uśmiechnął do niej ciepło.

-Księżna i ja chcieliśmy wyrazić naszą głęboką wdzięczność za wszystko, co pani 

zrobiła dla Thea.

-Ja?!

-Nauczyła go pani znowu się śmiać. To taki cenny dar.

-Proszę, wasza miłość, błagam - odparła, rumieniąc się. - Doprawdy, nie zrobiłam nic, 

żeby... Dobry Boże, co on tu robi? - zawołała nagle.

Dżentelmenem,   którego   widok   tak   ją   zaskoczył,   był   lord   Falkhurst,   niezwykle 

efektownie prezentujący się w rdzawym surducie, kamizelce w odcieniu matowego złota i 

brązowych bryczesach.

-Ma   w   naszych   sferach   zbyt   wysoką   pozycję,   moja   droga   -   odparł   książę.   -Nie 

mogliśmy go zlekceważyć, chociaż ten Falkhurst to strasznie zimna ryba.

-Doskonałe określenie - powiedziała z uśmiechem.

-Chodźmy - rzekł książę, podając jej ramię - uwolnię panią od jego przykrego widoku. 

Ogród o tej porze roku jest taki piękny.

Podczas gdy Katharine Glyn cieszyła się towarzystwem księcia, panna Fairfax i sir 

William Atherton, promieniejąc szczęściem, siedzieli w kąciku salonu na małej dwuosobowej 

kanapie i wyglądało na to, że nic poza sobą nie widzą.

Wśród licznych gości, którzy zauważyli to niezwykłe tete-a-tete był doprowadzony do 

wściekłości lord Falkhurst. Jeszcze w grudniu nie miał żadnych wątpliwości, że po wielu 

miesiącach wytrwałych zabiegów jego szanse u panny Fairfax nie tylko wzrosły, ale były 

niemal stuprocentowe, a przejęcie Meadowbrook i Pennington, majątków, które stanowiły 

posag panny Fairfax, coraz bardziej realne. To, że okazywała mu nie więcej względów niż 

innym konkurentom, w ogóle do niego nie docierało. Ludzie tacy jak Falkhurst w każdym 

background image

trochę   cieplejszym   uśmiechu   lub   miłej   rozmowie   natychmiast   widzieli   oznaki 

nadzwyczajnego zainteresowania.

Widok,   najwyraźniej   zakochanej   Georginy   Fairfax,   rumieniącej   się   przy   każdym 

słowie sir Williama, doprowadzał go do furii. Twarz mu  zbladła,  a szczęki nerwowo się 

zaciskały i wiele wysiłku kosztowało go, aby nie rzucić się na Athertona i nie skręcić mu 

karku. 

-   Uważaj,   Bertram   -   rzuciła   lady   Inglewood,   zatrzymując   się   przy   nim.   -   Twoje 

rozdrażnienie staje się zbyt widoczne.

-Byłbym ci wdzięczny, Priscillo - wycedził lord Falkhurst, zaciskając dłonie - gdybyś 

zachowała te uwagi dla siebie.

-Radzę ci, abyś trzymał nerwy na wodzy.

-Nie martw się, panuję nad sobą.

-Morderczy błysk  w twoich oczach zdaje się świadczyć  o czymś  zupełnie  innym. 

Chyba nie łudziłeś się, że zdobędziesz rękę Georginy Fairfax?

Jego pełne wściekłości spojrzenie było wystarczającą odpowiedzią.

-Och, Bertram, jak możesz być takim głupcem! - zawołała ze śmiechem. - Przecież 

ona uważa Katharine Glyn za swoją najlepszą przyjaciółkę!

-Jeśli ja jestem głupcem, to ty jesteś nim również.

-Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odparła, czerwieniąc się gwałtownie.

-Czyżby, moja droga? O Blake'u, oczywiście. Wydaje się, że rozgłaszane wszem i 

wobec buńczuczne zapowiedzi twojego ojca były zdecydowanie przedwczesne, żeby 

nie   powiedzieć   poronione.   Jak   mogłaś   pomyśleć,   że   poślubisz   Blake'a,   kiedy   dla 

wszystkich było oczywiste, że w ciągu tych ostatnich pięciu lat ledwie cię toleruje?

Śliczna twarz lady Inglewood wykrzywiła się z gniewu.

-Lord Blake żywi do mnie ogromny szacunek i przywiązanie.

-Przestanie żywić, kiedy dotrą do niego plotki o waszych rzekomych  zaręczynach. 

Mówi się nawet - ciągnął Falkhurst, uśmiechając się złośliwie - że adoruje tę małą 

diablicę,   Katharine   Glyn.   Jakie   to   zabawne   widzieć,   jak   ta   prowincjonalna   gąska 

pokonuje córkę hrabiego.

-Ona tylko go bawi, to wszystko.

-To i tak dużo więcej, niż osiągnęłaś ty.

Lady Inglewood obrzuciła go pełnym nienawiści spojrzeniem, ale cisnące się jej na 

usta ostre słowa zamarły, bo salon nagle przeszył krzyk.

Wszystkie   oczy   zwróciły   się   na   pannę   Fairfax,   która   zerwała   się   z   kanapy,   a   jej 

background image

błękitne oczy, w nagle pobladłej twarzy, wydawały się ogromne.

- Jeremy!  - zawołała i rzuciła  się biegiem przez pokój, aby wpaść w wyciągnięte 

ramiona   wysokiego,   młodego   dżentelmena   o   ciemnych   włosach   i   niebieskich   oczach, 

niezwykle efektownie prezentującego się w szkarłatnym mundurze.

Gwar rozmów w salonie wzmógł się, gdy goście rozpoznali w nowo przybyłym męską 

połowę rodziny Fairfaksów. Panna Fairfax tymczasem, nieprzytomna ze szczęścia, całowała 

brata, śmiała się, płakała i paplała coś bez końca. Młody człowiek najwyraźniej nie miał nic 

przeciwko temu, co więcej, sam też tę radość podzielał.

-Powinieneś zostać aktorem, Jeremy - powiedziała z uśmiechem panna Glyn. -Nigdy 

nie widziałam lepszego wejścia.

-Niezłe, czyż nie? - zauważył nieśmiało. - Witaj, Kate - dodał, biorąc ją w ramiona. - 

Jak się czujesz?

-Jak ktoś, kto po raz pierwszy w życiu nie bardzo wie, co powiedzieć - odparła ze 

śmiechem panna Glyn.

-Już tylko po to warto było przeprawić się przez Kanał - zauważył młody Fairfax.

-Wciąż jeszcze nie mogę uwierzyć, że to prawda - powiedziała panna Fairfax, patrząc 

z uwielbieniem na brata.

-Ja   również   -   dodała   panna   Glyn.   -   Co   ty   tu   robisz,   Jeremy?   Należałoby   raczej 

oczekiwać, że bijesz się gdzieś z Francuzami.

-Przyjechałem   na   wcześniejszy   urlop   i,   kierując   się   wskazówkami   Wainwrighta, 

znalazłem się tutaj. Jestem pod wrażeniem kariery, jaką robisz w wielkim świecie, 

Georgino, i wierzę, że w wirze towarzyskich zobowiązań  nie zapomnisz o swoim 

biednym bracie. Spraw tylko, aby jakaś godna uwagi dziedziczka, a najlepiej dwie, 

stanęły na mojej drodze.

-Barbarzyńca -zawołała ze śmiechem panna Fairfax, ściskając brata ponownie.

-Widzę niewielki wpływ wojny na poprawę jego charakteru - zauważyła panna Glyn.

-I ty nic się nie zmieniłaś - rzekł Fairfax i w jego oczach pokazały się wesołe iskierki.

-Wręcz przeciwnie - zaprotestowała. - Jestem starsza i mądrzejsza.

-O Boże, jak ja się za tobą stęskniłem, Kate! - zawołał Jeremy, ponownie biorąc ją w 

ramiona. - Tak zresztą, jak cały mój regiment. Ale zrobiłaś na nich wrażenie, kiedyście 

ostatnio razem z Georginą przyjechały do mnie do obozu w odwiedziny. Wszyscy 

przesyłają ci gorące pozdrowienia.

-To miłe z ich strony - odparła z uśmiechem panna Glyn.

-Ale dosyć grzeczności - rzekł Fairfax. - Gdzie jest ten Atherton, o którym tyle mi 

background image

naopowiadał poczciwy Wainwright?

-William?   -   zmieszała   się   panna   Fairfax.   -   Och,   jak   mogłam   o   nim   zapomnieć?! 

Musisz go natychmiast poznać, Jeremy. Polubisz go, jestem pewna. 

-Potraktuj to jako polecenie - poradziła mu panna Glyn, zanim Georgina chwyciła go 

za rękę i pociągnęła za sobą.

Lord Blake, który bezwstydnie podsłuchał całą rozmowę, ponownie zjawił się obok 

panny Glyn.

-Obiekt   westchnień   całego   obozu!   -   zawołał.   -   Jakież   to   musi   budzić   cudowne 

wspomnienia.

-Pan zawsze musi usłyszeć niewłaściwe komentarze - zauważyła z westchnieniem.

-Z   tego,   co   zdążyłem   wywnioskować   podczas   naszej   krótkiej,   ale   bogatej   w 

wydarzenia znajomości, pani życie to jeden niewłaściwy komentarz.

-To nie fair!

-Kokietka.

-Nieprawda!

-Proszę to powiedzieć tym chłopakom.

-Ignoruję pana - oświadczyła, odwracając się w drugą stronę. 

Jego lordowska mość wybuchnął śmiechem.

-Na Boga, uwielbiam panią, panno Glyn. Spojrzała na niego ze zdumieniem.

- Czy to jednak rozsądne, milordzie? Inglewoodowie, formy towarzyskie, poczucie 

lojalności i zdrowy rozsądek - wszystko to sprzysięgnie się przeciw panu.

Lord Blake uśmiechnął się.

-Dzięki pani, panno Glyn, wraca do mnie szczęśliwa i beztroska młodość. Reszta jest 

bez znaczenia. Zostańmy przyjaciółmi.

-To ryzykowny krok, szczególnie  gdy się weźmie pod uwagę, ile radości daje mi 

dokuczanie panu.

-Jestem pewien, że to się zmieni, kiedy już zostaniemy przyjaciółmi.

Panna Glyn roześmiała się.

-Nie   sądziłam,   że   jest   pan   taki   przebiegły,   milordzie.   A   więc   dobrze.   Muszę   się 

przyznać, że nawet pana lubię, chociaż wiem, że nie powinnam. Mimo to zaryzykuję i 

przyjmę oferowaną mi przyjaźń.

-Skoro więc nasze pokojowe zmagania mają się zamienić w ciepłe, braterskie uczucia, 

mów do mnie Theo.

-A ty do mnie - odparła, patrząc na niego z uśmiechem - Katharine lub Kate, jeśli 

background image

wolisz.

-A więc przyjaciele?

-Choć wiele nas dzieli. 

-A jednak jesteśmy przyjaciółmi.

-Tak - odpowiedziała z wahaniem. - Chcę wierzyć, że jesteśmy. Słysząc przyspieszone 

bicie swego serca i widząc, jak twarz Blake'a

rozjaśnia się w uśmiechu, przeraziła się. Miał taki zniewalający uśmiech! Ta przyjaźń 

nagle wydała się ogromnym zagrożeniem.

Gdyby widziała mordercze spojrzenie lady Inglewood, zagrożenie stałoby się dla niej 

jeszcze bardziej realne. 

12

Och nie, milordzie, tylko nie to! Lord Blake uśmiechnął się szeroko do lokaja, który 

pomagał mu ściągnąć rękawice do jazdy konnej.

-Nie chciałem zniszczyć efektów twojej ciężkiej pracy, Max, naprawdę nie chciałem. 

Jednak panna Glyn narzuciła takie tempo, że musiałem włożyć wiele wysiłku, by ją 

pokonać.

-Cieszę się, że jego lordowska mość odniósł zwycięstwo - odparł Maxwell, ponuro 

patrząc na zmierzwione włosy swego pana, zaczerwienioną twarz, pochlapany błotem 

surdut, bryczesy i długie buty. Widok fularu wstrząsnął nim do głębi. Z kapeluszem 

wcale nie było lepiej, ale rękawice, tego stary sługa nie mógł już znieść.

-Nie patrz na mnie z takim oburzeniem, Max. To w końcu tylko strój do jazdy konnej.

Maxwell patrzył na niego w milczeniu. Kąciki ust lorda Blake'a podejrzanie zadrżały.

-Chciałem cię zapewnić, że nikt z towarzystwa mnie w takim stanie nie widział. Tak 

więc twoja nienaganna reputacja nic na tym nie ucierpiała.

-Co za ulga, milordzie - odparł Maxwell, pomagając swemu panu zdjąć surdut.

Lord Blake ukrył  uśmiech. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek był  taki szczęśliwy i 

pełen chęci do życia, jak w ciągu tych dwóch tygodni, które upłynęły od wydanego przez 

rodziców garden party. Ostry język Kate Glyn i jej zdumiewający intelekt zmuszały go do 

działania na najwyższych obrotach przez cały czas. Nie był już tym „okropnym ponurakiem", 

background image

jak jeszcze niedawno nazywał go kuzyn Peter. Pogoda ducha towarzyszyła mu przez cały 

dzień. Bez żalu rozstał się z płaszczem Hamleta. Nieoczekiwanie wybuchnął śmiechem.

-Dobry Boże, odmieniła mnie ta Diablica z Hampshire!

-Słucham, mi lordzie? - rzekł Maxwell, przygotowując zmianę ubrania.

Ale jego lordowska mość uśmiechnął się tylko i pokręcił głową. Jak wytłumaczyć tę 

niebywałą transformację jego życia? A fenomen Katharine Glyn, skoro tak konsekwentnie 

unikała rozmów o sobie? A to ogromne pragnienie wywołania uśmiechu na jej twarzy? Jak to 

wszystko wytłumaczyć komuś, skoro sam tego nie pojmował.

Przypomniał sobie, jak to Nigel Braxton dwa tygodnie temu tańczył z nią na balu u 

Jerseyów. Poruszała się z taką gracją i sprawiała, że Braxton bez przerwy się śmiał. Jak 

bardzo mu wtedy zazdrościł - i tego tańca, i śmiechu. Gdy Tommy Carrington poprowadził ją 

do następnego tańca, Braxton poprosił Priscillę Inglewood. Tylko że wówczas już się nie 

śmiał, a gdy tylko muzyka umilkła, natychmiast zjawił się u boku przyjaciela.

-Mam ci przekazać pretensje Priscilli za towarzyszenie pannie Glyn na wczorajszym 

balu u Jerseyów - powiedział bez zbytniego entuzjazmu.

-Równie dobrze mogłaby mieć do mnie pretensję o to, że mieszkam w tym samym 

hrabstwie, co panna Glyn. Wiesz, one prowadzą ze sobą wojnę.

-Naprawdę? Cóż, skoro między twoją przyszłą narzeczoną a moją uroczą znajomą jest 

rzeczywiście  wojna, to gotów  jestem założyć  się o duże pieniądze,  że to Priscilla 

pierwsza   zaatakuje   i   będzie   miała   ku   temu   powód.   Jest   doskonale   wyedukowaną, 

inteligentną osóbką. Świetnie zna wagę pierwszego uderzenia, gdy ma do czynienia z 

groźnym   przeciwnikiem.   Nigdy   nie   pogodzi   się   z   odsunięciem   w   cień   przez 

kogokolwiek. A ponieważ to panna Glyn podbiła moje serce swoim ostrym językiem i 

czarującym uśmiechem, stawiam na nią jako na zwyciężczynię. W tej sytuacji ty, w 

trosce o przyszłą małżeńską harmonię, powinieneś postawić na Priscillę.

-Nigel...

-To tylko dygresja. Lepiej wróćmy do o wiele bardziej fascynującej Kate Glyn.

-Chyba zawróciła ci w głowie, przyznaj się - rzekł z uśmiechem lord Blake.

- W moim sercu zajmuje drugie miejsce, tuż po moim krawcu.

Lord Blake roześmiał się głośno. 

- Czy wiesz, że od śmierci Olivera dopiero drugi raz słyszę, jak się śmiejesz i oba 

przypadki miały miejsce w ciągu ostatniego tygodnia. Mam nadzieję, że wracasz na łono 

rodziny.

-Nic mi nie wiadomo, bym go porzucał.

background image

-Zniknąłeś bez śladu. - Lord Braxton zażył szczyptę tabaki. - Czy to Katharine Glyn 

cię odnalazła?

Lord   Blake   tak   właśnie   pomyślał,   gdy   poprosił   Kate   do   tańca.   Ich   pierwszego 

wspólnego   tańca.   Tak   łatwo   dała   się   prowadzić.   Tańczyli   razem   tak,   jakby   to   robili   od 

zawsze. Była uosobieniem wdzięku i lekkości i nie pamiętał, by kiedyś czuł się tak szczęśliwy 

jak w chwili, gdy droczyła się z nim w tańcu, to chwaląc jego garderobę, to śmiejąc się z jego 

godnego politowania losu. Jakież to okropne być dziedzicem tytułu książęcego.

A potem zupełnie go zawojowała, chociaż nie mógł powiedzieć, żeby starała się być 

szczególnie miła.

-Doskonale,   sir,   pożartował   pan   sobie   z   mojej   maski,   to   teraz   pozwoli   pan,   że 

porozmawiamy trochę o tej, pod którą ty się chowasz, gdyż uważam, że jest dużo 

groźniejsza od mojej.

-Nie rozumiem, Kate.

-Wcale nie trudno jest zamknąć się przed ludźmi, zapewniam cię, ale ostatecznie to nie 

daje szczęścia, bo przeszkadza w zbliżeniu się do tych kilkorga osób z twego kręgu, 

które na to zasługują. Czy musisz odrzucać miłość przyjaciół i rodziny?

Dzwonek   u   drzwi   wejściowych   odezwał   się   natarczywie   i   Maxwell,   najwyraźniej 

zadowolony wreszcie z efektów swojej pracy, skłoniwszy się głęboko, ruszył w stronę drzwi, 

aby sprawdzić, kto ośmiela się niepokoić jego lordowską mość.

Tymczasem markiz w milczeniu patrzył na swoje odbicie w lustrze. Nie, nie będzie 

już dłużej rezygnował z miłości.

Peter Robbins gwałtownie wtargnął do jego gotowalni, wołając od progu:

- No to znalazłeś się w prawdziwych tarapatach, kuzynie, nie ma co do tego żadnych 

wątpliwości.

Lord   Blake  odwrócił  się  do  gościa   i  podniósłszy do  oka   monokl,  ze   zdumieniem 

patrzył na jego niezwykle, jak na tę porę dnia, elegancki strój.

-A niech cię, stary! A niech cię! Ten szyk musi coś znaczyć.

-Theo, czyś ty zwariował?

-Nie,   przyjacielu.   Trochę   mnie   tylko   zamroczyło.   Dlaczegoś   się   tak   wystroił? 

Zakochałeś się? 

Robbins wybuchnął śmiechem.

-Boże uchowaj! - odparł. - Na razie mi to nie grozi. Byłem z wizytą u ciotki Aurelii. 

Jestem, jak wiesz, jej spadkobiercą i nie chciałbym, żeby zmieniła testament tylko 

dlatego, że nie znosi stroju do jazdy konnej przy śniadaniu.

background image

-Bardzo roztropnie.

-Nie przyszedłem tu jednak, aby dyskutować o moich nadziejach na spadek, lecz po 

to, żeby cię ostrzec o grożącej ci katastrofie.

-Zaintrygowałeś mnie, Peter. Wytężam słuch.

-Do diabła, Theo! To nie są żarty! Ciotka Aurelia kupiła ci już ślubny prezent!

Blake ze zdumieniem spojrzał na kuzyna.

-Jesteś szalony - rzekł.

-Zaczynam w to wierzyć. Ciotka Aurelia poinformowała mnie, że cały Londyn już o 

tym mówi.

-A kogóż to, jeśli łaska, mam poślubić?

-Jak myślisz? Priscillę Inglewood! Jej ojciec już od trzech tygodni chełpi się waszym 

ślubem, a ona, udając skromnisię, wygłasza głupstwa w rodzaju: „No mnie nie wypada 

mówić o zamiarach lorda Blake'a". Powiem ci wprost, Theo, jeśli natychmiast nie 

podejmiesz działań, to ta wiedźma przykuje cię do siebie na zawsze!

-Nie jestem znowu taki bezwolny, aby dać się wciągnąć w coś, co mnie zupełnie nie 

interesuje.

Peter Robbins przez chwilę obserwował go w milczeniu.

-Zrobiłeś  to rok temu.  Niewiele  brakowało, aby twoje głupie poczucie  obowiązku 

zaprowadziło cię do ołtarza.

-Jestem dziś starszy i mądrzejszy - odparł Blake i uśmiechnął się, myśląc o Kate Glyn.

-Uwierzę ci, gdy położysz kres tym okropnym plotkom.

Blake obracał w palcach monokl i wpatrywał się w czubki swoich butów.

-Prawdę mówiąc, kuzynie i do mnie docierały te głupie plotki, ale zakładałem, że 

Priscilla powstrzyma ojca przed ośmieszeniem nas obojga. A teraz ty twierdzisz, że 

ona jest współautorem tej szalonej intrygi.

-A może ona nie wie, że jesteś starszy i mądrzejszy?

-A może jej celem jest bycie księżną?

-Możliwe, że i to, i to, ale jakie to w końcu ma znaczenie? Przez nią znalazłeś się w 

tarapatach   i   sam   musisz   z   tego   wybrnąć,   zanim   DeBries   zacznie   ci   szyć   ślubne 

ubranie. 

-Doskonale,  Peter.  Złożę   Priscilli   wizytę   jeszcze   dziś. O   Chryste,  co  za  paskudna 

sytuacja!

-A nie mówiłem? Powiedziałem ciotce Aurelii, żeby na razie schowała głęboko ten 

kupiony dla ciebie ślubny prezent - odparł Robbins, śmiejąc się szeroko.

background image

-No, może nie za głęboko. Dzięki, Peter. Jesteś prawdziwym przyjacielem.

Lord Blake stał przed imponującą miejską rezydencją Inglewoodów przy Grosvenor 

Square, myśląc o tym, co musi powiedzieć i jak bardzo to było odległe od tego, co miał 

zamiar powiedzieć jeszcze trzy tygodnie temu. Wówczas wiedział, jakie ma obowiązki w 

stosunku do Priscilli i własnej rodziny i gotów był je wypełnić. Ale teraz nie miał już zamiaru 

godzić się z takim losem.

Coś się w nim zmieniło. Ciepło w jego sercu zajęło miejsce bryły lodu, którą nosił w 

sobie przez pięć lat od śmierci 01ivera. I to ciepło w obecności Priscilli Inglewood nikło, 

jakby pierzchało przed wiejącym od niej chłodem.

Otworzył bramę, minął podjazd i wszedł po schodach na górę, po czym energicznie 

zastukał do ogromnych wejściowych drzwi rezydencji. Już po chwili otworzył mu lokaj w 

liberii,   który,   przyjąwszy   od   gościa   bilet   wizytowy,   wprowadził   go   do   utrzymanego   w 

błękitnej tonacji dziennego salonu, po czym poszedł po lady Inglewood.

Na kominku płonął ogień, ale pokój wydawał  się chłodny i dziwnie nieprzytulny. 

Blake   miał   ochotę   usiąść,   jednak   fotele   nie   wyglądały   na   wygodne,   podszedł   więc   do 

kominka, aby się trochę ogrzać. Rozejrzał się dookoła i pomyślał, jak bardzo ta dzisiejsza 

wizyta różni się od wczorajszej, którą wraz z Williamem Athertonem złożył Kate Glyn i jej 

przyjaciółce,   Georginie   Fairfax.   Tamten   pokój   był   ciepły,   przyjazny   i   przytulny.   Słodki 

uśmiech   panny   Fairfax   i   jej   urocze   rumieńce   potrafiły   oczarować   nawet   kogoś   tak 

zgorzkniałego   jak   on,   podczas   gdy   błyskotliwa,   ale   chwilami   zupełnie   absurdalna 

konwersacja z panną Glyn sprawiała, że śmiał się przez cały czas wizyty.

- Och, Theo, jak to dobrze, że jesteś! - zawołała lady Inglewood, wchodząc do salonu.

Blake podszedł do niej, chcąc się przywitać. Ujął wyciągniętą ku niemu dłoń, ale nie 

podniósł jej do ust. 

- Priscillo, wyglądasz ślicznie jak zawsze. Jak się masz?

-Zupełnie dobrze, dzięki Theo. Zechcesz usiąść? Napijesz się herbaty?

Zaakceptował pierwszą propozycję, odrzucając drugą, po czym  zajął miejsce obok 

lady Inglewood na stojącej w pobliżu kominka błękitnej sofie. Chciał wyjawić cel swojej 

wizyty, ale lady Inglewood zaczęła komentować bal u Jerseyów i skandaliczne, jej zdaniem, 

zachowanie   Katharine   Glyn,   która   ośmieliła   się   tańczyć   z   jednym   z   najbardziej   znanych 

background image

uwodzicieli i często śmiała się hałaśliwie, co zupełnie nie przystoi kobiecie z towarzystwa. 

Wspomniała, że panna Glyn już jako młoda dziewczyna przejawiała podobne skłonności. Ta 

wiejska dziewucha, przyzwyczajona do przebywania z farmerami, bez skrępowania mówiła o 

problemach, jakie mieli z rozpłodem jednego z ich najcenniejszych byków. Zbulwersowała 

tym wszystkich. Podczas swojego debiutu wcale nie wypadła lepiej, tańcząc walca w klubie 

Almack's   przy   dezaprobacie   stałych   bywalców,   dyskutując   wszędzie   i   z   każdym   w   zbyt 

agresywny i chwilami obraźliwy sposób. Prowadziła faeton po męsku, spacerowała ulicami 

Londynu bez towarzystwa służącej. I wreszcie jeździła konno po Hyde Parku bez pachołka.

Następnie   lady   Inglewood   wspomniała   ich   ostatni   wypad   do   Almack's,   gdzie   tak 

dobrze się razem bawili oraz jej wizytę wspólną z ojcem u księcia i księżnej Insley, gdzie tak 

wspaniale  im  się  razem   rozmawiało.  Świadomość,  że  starzy przyjaciele   mogą  być   siebie 

pewni, była dla niej cudowna.

W odpowiedzi lord Blake wstał, przeszedł w drugi koniec pokoju, następnie wrócił, 

aby zatrzymać się przed lady Inglewood.

- Priscillo - rzekł - muszę z tobą porozmawiać o pewnej delikatnej i przykrej sprawie. 

Bardzo bym nie chciał cię zranić, ale chyba nie mam wyjścia, jak zapytać wprost. Czy ty 

spodziewasz się propozycji małżeństwa z mojej strony?

Lady Inglewood zarumieniła się i opuściła wzrok na leżące na kolanach dłonie.

- Dlaczego pytasz, Theo? Nie sądzisz chyba, że mogę być aż tak pewna siebie.

-   Ale   może   twój   ojciec   jest   i   ośmieszył   nas   przed   całym   miastem.   Krążą 

niewiarygodne plotki o tym, że ty i ja zaręczamy się i że przed końcem roku będziemy już 

małżeństwem   -   powiedział   spokojnie   markiz.   -Nie   mogę   ich   tolerować   Priscillo.   I   choć 

bardzo sobie cenię naszą przyjaźń i wiele nas łączy, nie jestem w stanie spełnić oczekiwań 

twojego ojca. 

Twarz Lady Inglewood gwałtownie spurpurowiała, ale nie z powodu zakłopotania, a 

narastającego gniewu.

-Czyżbyś miał zamiar poślubić kogoś innego?

-Wiesz, że ożenek mnie czeka.

-Kto ma zatem lepsze kwalifikacje niż ja na małżonkę i księżną? Blake ujął jej dłoń.

- Byłabyś wspaniałą książęcą żoną, gdybyś tylko mierzyła tak wysoko. Zapewniam 

cię, że w tym wypadku wina leży po mojej stronie.

- Chyba nie zamierzasz ożenić się z tą... Glyn?

Lord Blake wypuścił jej dłoń i cofnął się.

-Nie   rozmawiamy   o   pannie   Glyn.   Mówimy   o   kłopotliwej   sytuacji,   którą   trzeba 

background image

natychmiast   wyjaśnić.   Mogłem   porozmawiać   z   twoim   ojcem   sam,   Priscillo,   ale 

zasługujesz przecież na to, aby o sprawach, które ciebie dotyczą, dowiadywać się z 

pierwszej ręki.

-Ale twoja rozwaga, Theo...

-Jestem   potworem,   Priscillo,   wiem,   ponieważ   nie   potrafię   dać   ci   tego,   na   co 

zasługujesz. Nie pozwolę jednak wmanewrować się w żadne małżeństwo, choćby i 

najbardziej szacowne.

Lady Inglewood gwałtownie wstała. Jej twarz pobladła.

- Jeśli nadzieje mego ojca i jego słowa wprawiły cię w zakłopotanie, to przykro mi i 

dopilnuję, aby to się więcej nie powtórzyło. Jeśli pozwolisz, Theo, muszę się teraz przebrać 

na spotkanie z lady Montclair.

Nie podała mu ręki. Odwróciła się tylko i z dumnie podniesioną głową opuściła pokój, 

a lord Blake, patrząc, jak odchodzi, poczuł ulgę. O tym, że źle przyjmie jego słowa, dobrze 

wiedział. Podejrzewał, że poczuje się zdradzona i zawiedziona w swoich naturalnych przecież 

nadziejach. Nie przewidział jednak, że jej dłonie mogą zacisnąć się w pięści, a spojrzenie, 

pomimo  pozornie   grzecznych  słów,  zwiastuje  wojnę.  Nagle  pojął,  że  Priscilla  Inglewood 

może stać się jego śmiertelnym wrogiem. Miał tylko nadzieję, że nie stanie się odwrotnie.

13

Po   południu,   po   porannej   przejażdżce   z   lordem   Blakiem,   Katharine   wysłała   sir 

Williama i Georginę do ogrodu.

W bibliotece wynalazła tomik wierszy i umościwszy się w ulubionym fotelu, miała 

nadzieję na godzinkę zagłębić się w świat historii i poezji. Otworzyła poemat satyryczny 

Drydena. Absalom iAchitophel. Zaledwie jednak przeczytała parę linijek, gdy prawda w nich 

zawarta sprawiła, że myśli jej pobiegły do Thea Blake'a. Po chwili wróciła do poematu, ale po 

przeczytaniu kolejnych linijek poddała się. Wspomnienia minionych dwóch tygodni okazały 

się silniejsze.

Wszędzie, gdzie tylko się pojawiła, spotykała Thea: w teatrze, na różnych przyjęciach, 

rautach i balach. Gawędzili ze sobą, tańczyli i śmiali się godzinami. Jej opowieści o różnych, 

czasem niezbyt  miłych  przygodach  z czasów wczesnej młodości  spędzonej w Hampshire 

background image

rozśmieszały jego lordowską mość do łez. Nieważne, czy była to historia o ugrzęźnięciu w 

moczarach, gdy ścigała szopa, a potem cała w błocie stanęła przed księciem Lancaster, czy 

też opowieść o rym, jak miała trzynaście lat i z rapierem w ręku przyparła ojca do ściany, by 

wymóc zgodę na naukę łaciny. O Boże! Jakże Theo się śmiał. Ten jego szczery, radosny 

śmiech wciąż miała w uszach.

Przyjaciele.   Jak   cudownie   mieć   kogoś,   z   kim   można   się   pośmiać   z   ludzkiej 

bezmyślności   i   ludzkich   słabostek,   rozkoszować   konną   przejażdżką   po   Hyde   Parku, 

dyskutować godzinami o Locke'u i Monteskiuszu, Platonie i Szekspirze. Ona i Theo byli 

przyjaciółmi.

- Nawet wbrew Priscilli Inglewood - mruknęła i zachmurzyła się.

Plotki ogromnie ją bawiły, a wiele z nich wymyślała sama. Wiedziała więc, iż nie 

należy traktować poważnie wszystkiego, o czym się szepcze na mieście. Jednak pogłoska o 

zbliżającym się ślubie Thea z Panną Doskonałą była tak uporczywa, a jej uśmieszek pełen 

satysfakcji, że Katharine musiała w końcu uznać tę wieść za prawdziwą. No i cóż z tego? Jeśli 

Theo był  jej przyjacielem podczas  dość burzliwego okresu narzeczeństwa,  równie dobrze 

może nim być po zawarciu tego wstrętnego małżeństwa.

Nagle   przyszło   jej   na   myśl,   że   mogłaby   wykorzystać   pobyt   panny   Fairfax   i   sir 

Williama   w   ogrodzie   i   spokojnie   się   wypłakać   z   powodu   zbliżającego   się   rozstania   z 

przyjaciółką i czekającej ją nieuchronnej samotności. Ze zdumieniem jednak stwierdziła, że 

wcale nie ma ochoty na płacz i nie czuje się samotna. Spotkała bratnią duszę po dwudziestu 

pięciu latach poszukiwań... nawet gdyby on nalegał na okazanie sympatii Priscilli Inglewood. 

Kate i Theo lubili te same książki i sztuki, tak samo kochali konie, wiejskie życie i taniec.

Taniec.

Minęły już dwa tygodnie, a ona wciąż pamiętała drżenie, które przebiegło przez jej 

ciało, gdy Theo po raz pierwszy na balu u Jerseyów brał ją w ramiona. To było tak, jakby 

dwie połówki tego samego jabłka połączyły się znowu. Wspomnienia były tak silne, że w 

pewnej   chwili   zabrakło   jej   tchu,   a   serce   zaczęło   walić   jak   młotem.   Podniosła   dłonie   do 

płonących policzków.

- Dobry Boże, ja płonę!

Czując, że sprawy zaczynają się wymykać z jej rąk, wstała nagle, odstawiła tomik 

poezji na półkę, po czym zaczęła nerwowo krążyć po pokoju... co w końcu zdenerwowało ją 

jeszcze bardziej.

- Nie jestem pensjonarką- mruknęła. - Co się ze mną dzieje?

Po chwili do pokoju wpadła panna Fairfax.

background image

- Kate - zawołała, chwytając ją w ramiona - on się oświadczył.William oświadczył się! 

Pięć minut temu poprosił mnie o rękę!

Przyciągnęła przyjaciółkę do siebie i zaczęła ją mocno ściskać.

-I co mu odpowiedziałaś? -zdołała wydusić z siebie panna Glyn.

-Kate,   cóż   to   za   pytanie!   -   zawołała   panna   Fairfax,   wypuszczając   przyjaciółkę   z 

ramion. - William i ja pobieramy się.

-Hurra! - krzyknęła Katharine, wyrzucając w górę ramiona, co wywołało u Georginy 

prawdziwy paroksyzm śmiechu. - Niech wszyscy bogowie pobłogosławią waszemu 

związkowi   i   zachowają   was   w   dobrym   zdrowiu.   Tylko   niech   absolutnie   nie 

uczestniczą w weselnym przyjęciu. Zapasy wina mogłyby tego nie wytrzymać. Och, 

Georgie   -  powiedziała,  ściskając  przyjaciółkę.  -  Jestem   taka   szczęśliwa   z  twojego 

powodu!

-A ja jaka jestem szczęśliwa!

-Tylko dlaczego tak długo z tym zwlekał? - dziwiła się Katharine i jej przyjaciółka 

ponownie zaniosła się śmiechem tak zaraźliwym, że Katharine nie mogła już dłużej 

utrzymać powagi i sama zaczęła się serdecznie śmiać.

Wrzawa   była   tak   wielka,   że   zaniepokojony   Jeremy   Fairfax   i   jak   zawsze   czujny 

Wainwright natychmiast zjawili się w bibliotece.

-Co tu się dzieje, do diabła? - zapytał zdumiony Jeremy. 

Panna Fairfax rzuciła mu się w ramiona.

-Och, braciszku, jestem zaręczona! William poprosił mnie o rękę!

-Droga   Georgino!   -   zawołał   Fairfax,   całując   siostrę.   -   Moje   serdeczne   gratulacje. 

Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Już myślałem, że nigdy się ciebie nie pozbędę.

-Czy wolno mi życzyć pani z tej okazji wszystkiego najlepszego, panno Fairfax? - 

szybko wtrącił Wainwright, ratując nos Jeremy'ego przed rozkwaszeniem.

-Możesz zrobić coś więcej, Wainwright - odparła Georgina. - Podaj szampana! Dużo 

szampana! Musimy to uczcić! 

-Doskonale, panienko - odrzekł majordomus i skłoniwszy głowę, opuścił pokój.

-A gdzie narzeczony?  - zawołał Fairfax, rozglądając się dookoła. - Czyżby już się 

ulotnił?

-William   pojechał   rozmawiać   z   naszym   wujem   -   odpowiedziała   Georgina   i   nagle 

zbladła. - Och, Jeremy, jak myślisz, czy wuj Rupert powie tak?

-Lepiej niech powie, albo pożałuje, że się urodził - odparł z uśmiechem Fairfax.

Tymczasem sir William Atherton stał przed lordem i lady Egertonami i z drżeniem 

background image

usiłował  powiedzieć   coś   sensownego.  Lord  Egerton  z   sympatią   patrzył   na  nieszczęśnika, 

przypominając  sobie  podobną scenę  sprzed  trzydziestu  lat.  Pomyślał,  że on sam  czuł się 

wtedy identycznie, jeśli nie gorzej. Spojrzał na swoją małżonkę, która z powagą słuchała, jak 

sir William tłumaczy się, że nie jest godny tak wielkiego zaszczytu, jak zdobycie ręki panny 

Fairfax.

Uśmiechnął się lekko, gdy wzrok lady Egerton spotkał się na chwilę z jego wzrokiem. 

A więc ona również pamiętała tę scenę sprzed lat? Mimo to patrzyła na biedaka tak, że drżał 

jak liść, chociaż jeszcze w ubiegłym tygodniu mówiła, iż najwyższy czas, by Atherton się 

zdeklarował. Mogliby wydać Georginę za mąż i wrócić wreszcie do normalnego życia.

Lord   Egerton   oderwał   się   od   swoich   myśli,   gdy   Atherton   zaczynał   formułować 

końcowe wnioski. Uważając, że taki  dzień  powinien pozostać w  żywej  pamięci  młodego 

człowieka   nawet   po   pięćdziesięciu   latach   i   że   nic   tak   temu   nie   sprzyja   bardziej   niż 

paraliżujący strach, postanowił porozmawiać z nim jeszcze przez parę minut, zanim da swoją 

zgodę. Sir William kiedyś będzie mu za to wdzięczny.

W godzinę po tym,  jak opuścił rezydencję Fairfaksów, sir William, zapomniawszy 

odebrać konia od stajennego Egertonów, biegł  z Berkeley Square z powrotem na Russel 

Court. Po chwili był już przed domem ukochanej. Nie zatrzymując się, wbiegł jak burza do 

holu,   minął   wystraszonego   lokaja,   pokojówkę   i   osłupiałego   Wainwrighta,   następnie, 

otwierając szeroko jedne drzwi po drugich, wpadł do biblioteki i nie widząc nikogo poza 

ukochaną, rzucił się do niej i wziął ją w ramiona.

-Powiedział tak, Georgino, obydwoje powiedzieli tak! - wołał, całując ją i ściskając.

-Wygląda na to, że są zaręczeni - zauważył Jeremy Fairfax.

-Wszystko na to wskazuje - mruknęła panna Glyn, popijając szampana. - Jak oni mogą 

tak oddychać? 

14

Następnego dnia w klubie Almack's wiadomość o zaręczynach panny Fairfax z sir 

Williamem   Athertonem   była   na   ustach   wszystkich.   Dziedziczka   wielkiej   fortuny   i 

niezrównana piękność, która mogła poślubić kogoś z najwyższych sfer, wybrała zwykłego 

szlachcica!   Wiele   młodych   kobiet   odetchnęło   z   ulgą,   ponownie   planując   strategię   jak 

background image

najlepszego   zamążpójścia.   Szczęśliwa   para   stała   pod   ścianą,   otoczona   grupą   przyjaciół, 

wielbicieli   i   plotkarzy,   którzy   nie   mogli   się   doczekać,   aby   usłyszeć,   jak   doszło   do   tego 

sensacyjnego wydarzenia. Panna Glyn po przeciwnej stronie pokoju zgromadziła własny krąg 

przyjaciół: Thea Blake'a, Elizabeth i Tommy'ego Carringtonów oraz Jeremy'ego Fairfaksa. 

Oni także dyskutowali o zaręczynach budzących największe w tym sezonie emocje, pomimo 

gorących   protestów   panny   Glyn,   która   uprzedzała,   że   jeśli   usłyszy   choć   jeden   żarliwy 

komentarz na temat zbliżającego się mariażu, zacznie krzyczeć. Została jednak zignorowana.

-Zdrajcy!   -   powiedziała   panna   Glyn.   -   Jestem   otoczona   przez   podłych   zdrajców. 

Zmusza się mnie do wysłuchiwania tych wszystkich romantycznych bzdur i nikt nie 

ma w sobie choćby tyle grzeczności, żeby okazać mi odrobinę współczucia.

-Biedactwo   -   powiedziała   panna   Carrington,   zabawnie   mlasnąwszy   wargami   i 

Katharine z trudem zdusiła chichot.

-A   co   z   zaręczynowym   przyjęciem?   -   zapytał   Carrington,   jakby   nie   dostrzegał 

morderczego błysku w oku panny Glyn.

-Raczej balem, sądząc po kilometrowej liście gości - odparł Jeremy Fairfax. - Ciotka i 

wuj   zdecydowali,   że   zaręczyny   muszą   mieć   odpowiednią   oprawę.   Każdy,   kto   w 

Londynie coś znaczy, będzie na balu u Egertonów od dziś za dwa tygodnie.

-Mnie   to   nie   dotyczy   -   zauważyła   panna   Glyn.   -   Jestem   jedynie   przyjaciółką   i 

powiernicą narzeczonej. Pomogłam tylko Athertonowi zbliżyć się do niej, a jej zbliżyć 

się do niego. Nie jestem nikim ważnym.

-Nie zwracajcie na nią uwagi - poradził Carrington rozbawionej grupie. - W takim 

nastroju jest nie do zniesienia.

-Wobec tego nic tu po mnie - odparła panna Glyn.

-Weź mnie ze sobą- rzekł Blake, chwytając ją za ramię. - Muszę się trochę rozruszać. 

Poproś mnie do tańca.

-Ja mam cię prosić? Ja pozwolę ci ze sobą zatańczyć - odparła panna Glyn, po czym 

obydwoje zgodnie ruszyli w stronę parkietu. 

-Powiedz   mi,   mój   sympatyczny   odludku,   jak   to   się   stało,   że   zostałaś   Diablicą   z 

Hampshire?

Czuła, jak fala gorąca popłynęła przez jej ciało, gdy wziął ją w ramiona i poprowadził 

walca. Gardło miała tak ściśnięte, że przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu.

- N-n-nie pamiętam. To było tak dawno, a moja pamięć nie jest już taka jak kiedyś.

Jednak Blake nie miał zamiaru ustąpić.

-Kate - powiedział, wymownie patrząc jej w oczy.

background image

-To strasznie nudna historia. Z pewnością cię nie zainteresuje.

-Kate.

-Dobrze   więc.   Moja   matka   zmarła,   kiedy   byłam   mała,   a   ojciec   nie   mógł   się 

zdecydować na powtórny związek, choć to oznaczało, że nie będzie miał męskiego 

potomka,   który   przedłuży   jego   ród.   Nieco   ekscentryczny   z   natury,   widząc   moje 

niespokojne, skłonne do ryzyka usposobienie, postanowił wychowywać mnie jak syna, 

którego   już   nie   spodziewał   się   mieć;   zatrudniając   odpowiednich   dla   chłopców 

nauczycieli, ucząc jazdy konnej i powożenia, a nawet fechtunku. Z lekceważeniem 

odnosząc się do moich osiągnięć w nauce, chełpił się jednocześnie moimi męskimi 

uzdolnieniami,   opowiadając   wszystkim,   że   jego   córka   ma   sprawniejsze   ręce   niż 

wszyscy chłopcy w hrabstwie.

Kiedy miałam szesnaście lat, ojciec nagle zmarł. Zgodnie z jego wolą, jako kobieta nie 

mogłam   odziedziczyć   Tryton   Hall,   domu   rodzinnego,   w   którym   się   wychowywałam.   Na 

moich prawnych opiekunów wybrał Fairfaksów. Pani Fairfax, widząc braki w mojej kobiecej 

edukacji, robiła, co mogła, żeby je wyrównać. Szycie, taniec, flirt, prowadzenie interesującej 

rozmowy   z   najbardziej   nudnym   rozmówcą   to   umiejętności,   których   mnie   nauczyła, 

przygotowując   do   debiutu.   Ostrzegała   mnie   również   przed   zbytnią   szczerością, 

lekkomyślnością i ignorowaniem opinii innych osób. Jednak ja uważałam te przestrogi za 

nonsensowne i nie zważałam na nie.

Wkrótce po moim debiucie przekonałam się, niestety, iż wszystko, czego mnie uczyła, 

nie było nonsensem, ale wielką sztuką przetrwania. Krótko mówiąc, mój debiut okazał się 

katastrofą.   Każde   moje   słowo,   każdy   krok   stał   się   źródłem   ogromnych   upokorzeń. 

Oczywiście, niektórzy w towarzystwie czerpali radość z upokarzania mnie, ale winić za to 

powinnam siebie.

Kiedy minęło sześć najgorszych w moim życiu  tygodni, postanowiłam przemyśleć 

moją sytuację i zdecydować, co dalej robić. Wrócić na wieś i zaszyć się tam na zawsze, co 

byłoby   kapitulacją?   Czy   może   wziąć   się   w   garść   i   zmienić   w   ostentacyjną   skromnisię, 

szanowaną w towarzystwie? A może jeszcze inaczej? Sądzę, że wybrałam.

Uwierzyłam,   że   pilnie   obserwując   zwyczaje,   prezencję   i   maniery   śmietanki 

towarzyskiej, nauczę się konwersacji i zachowania. Nie rezygnując z właściwej mi szczypty 

zuchwałości, stanę się nie tyle ekscentryczką, co pewną indywidualnością, która nie będzie 

więcej obiektem lekceważenia. I tak zaczęła się moja zdumiewająca transformacja, której 

efekty zaskoczyły nie tylko mnie, ale i cały towarzyski Londyn.

Kiedy   zaproponowałam,   że   mogę   zostać   opiekunką   i   powiernicą   Georginy,   z 

background image

pewnością znaleźli się tacy, którzy unosili brwi ze zdziwienia. Jednak wszyscy musieli się 

zgodzić: mądra, zdolna i dowcipna panna Glyn to najlepszy wybór na towarzyszkę ślicznej 

panny   Fairfax.   Któż   bowiem   może   znać   lepiej   meandry   towarzyskiego   życia   niż   słynna 

Diablica z Hampshire? To brzmi jak bajka i jak każda bajka ta również musi mieć swój morał. 

Niech no pomyślę. Już mam! Nie bądź durniem i zawsze szanuj starszych. Amen.

- Myślę, że to nie tak, Kate - powiedział cicho Blake. - Z tej bajki można się wiele 

dowiedzieć.

. - Tak, jak bezdenna może być ludzka głupota. Ale wcześniej dyskutowałeś o czymś 

bardziej zajmującym. Mam na myśli małżeństwo Georginy z twoim przyjacielem. Ufam, że 

jesteś zadowolony z efektów moralnego wsparcia, jakiego mu nie szczędziłeś?

-Cieszę się, że jest taki szczęśliwy. Choć przykro mi, że tracę kompana. A jakie są 

twoje plany teraz, gdy panna Fairfax już wkrótce wyjdzie za mąż? - zapytał, wirując z 

nią w tańcu.

-Myślę,   że   zaszyję   się   gdzieś   na   wsi   -   odparła   Katharine.   -   Zawsze   bardziej 

odpowiadało mi życie na prowincji niż w mieście. Teraz mogę stąd uciec. Miejskie 

życie   zmęczyło   mnie   i   tęsknię   już   za   urokami   wsi.   Najpierw   jednak   muszę 

przygotować posłanie młodej parze.

-Czy ty czasem nie jesteś zazdrosna, Kate? - zachichotał.

- Tak, jestem zazdrosna.

Uśmiechnął się.

-Czego tak naprawdę zazdrościsz pannie Fairfax: urody, pieniędzy, narzeczonego?

-Szczęścia - powiedziała cicho.

-Chyba nie mówisz poważnie.

-Bardzo poważnie.

-Wyglądasz na bardzo szczęśliwą osobę.

-Och,   zwykle   jestem.   Ale   spójrz   na   Georginę.   -   Ruchem   głowy   wskazała   na 

przyjaciółkę i sir Williama, którzy tańczyli zapatrzeni w siebie. - Ona promienieje 

szczęściem, którego ja nigdy nie zaznam. Wiem, że takie uczucie nie będzie trwało 

wiecznie. Ogień kiedyś zamieni się w żar. Chciałabym jednak chociaż raz przeżyć to, 

co ona teraz.

-Czy to nieosiągalne?

-Oczywiście. Jak możesz o to pytać? - Zmieszała się nagle, widząc, jak na nią patrzy. - 

Mam dwadzieścia pięć lat, niezbyt pokaźny posag i... bardzo ostry język.

Blake roześmiał się.

background image

-W męskich  sercach  wzbudzam uczucie  przyjaźni,  nic więcej. I cieszę  się z tego, 

ponieważ   małżeństwo   zupełnie   mnie   nie   pociąga.   Zbyt   cenię   sobie   niezależność. 

Niewielu jest mężczyzn, którzy wytrzymaliby z kimś takim jak ja, a jeszcze mniej 

takich, z którymi ja mogłabym wytrzymać. Poza tym, gdybym jednak wyszła za mąż, 

to z pewnością nie dla pozycji czy majątku, ponieważ jestem szczęśliwa, będąc nikim i 

nie   brakuje   mi   pieniędzy   na   utrzymanie.   To   znaczy,   że   byłoby   to   małżeństwo   z 

miłości, a czy może być coś gorszego? Jestem rozsądną kobietą i odrzucam miłość. 

Nie ufam jej. A skoro już musimy mówić o miłości -ciągnęła-to dlaczego ty wciąż 

jesteś kawalerem? Dziedziczysz majątek i tytuł książęcy, jesteś przystojny, wytwornie 

się wyrażasz i zawsze jesteś nienagannie ubrany. Twoi rodzice z pewnością nalegali, 

żebyś się ożenił?

-Nie dawałem im ku temu zbyt wielu okazji.

-Rzeczywiście. Czy zawsze musisz uciekać od swojego przeznaczenia?

Jego szare oczy zwęziły się.

-A  któż  by chciał  zastępować  brata?  To nie  ja miałem  być  dziedzicem  majątku  i 

nazwiska.   Nigdy   nie   chciałem   być   księciem.   To   01iver   był   spadkobiercą.   Był 

stworzony do tej roli.

-Twój brat nie żyje - powiedziała cicho.

-Wiem o tym. Jestem odpowiedzialny za jego śmierć, tak jakbym toja go zastrzelił.

-Czasem, choćby w tej chwili, marzę o tym, aby cię z całej siły kopnąć.

Blake wybuchnął śmiechem.

- Mój drogi - ciągnęła - masz takie samo prawo do tytułu książęcego, jak ja do mojego 

nazwiska. Żadne z nas nie miało wpływu na to, co wyznaczył nam los, ale musimy się z tym 

pogodzić. W końcu nie jest najgorzej. I chociaż pozbawiono mnie ukochanego rodzinnego 

domu, mogę czytać ulubione książki i skakać na koniu przez przeszkody, a ty, choć straciłeś 

ukochanego   brata,   lubisz   elegancki   świat,   do   którego   przecież   należysz.   Wiesz,   jak   twój 

ojciec w rozmowie ze mną opisał twego brata? Nazwał go cudownym chłopcem pod każdym 

względem. Jednym z tych nielicznych, którym wszystko wychodzi, czego tylko się dotkną. 

Pomyślałam, że to opis doskonale pasujący... do ciebie. Spojrzał na nią ze zdumieniem.

-Jesteś szalona.

-Niedawno opowiadał mi - ciągnęła - o wszystkich innowacjach, które wprowadziłeś 

w majątkach Insleyów. Sama niejednokrotnie miałam okazję podziwiać, jak świetnie 

jeździsz konno i powozisz, jak cudownie tańczysz i prawisz komplementy surowym 

matronom.   Tommy   Carrington   zachwycał   się   twoją   grą   w   piłkę,   a   lord   Braxton 

background image

nieprawdopodobną zręcznością w posługiwaniu się szpadą. Musisz zaakceptować to, 

co   ci   los   przeznaczył,   Theo.   Jesteś   doskonały   lub   przynajmniej   niezrównany.   Nie 

mogę się nadziwić, że jestem z tobą w takiej dobrej komitywie, ponieważ na ogół nie 

lubię   chodzących   ideałów.   I   albo   straciłam   rozum,   albo   twój   perfekcjonizm   jest 

jedynie maską szorstkiego prostaka przedkładającego zwierzęta nad ludzi.

Lord Blake westchnął.

-Czyżbyś rzeczywiście nigdy nie zniżała się do pochlebstw?

-Mój   drogi   Theo   -   odparła   -   przez   cały   dzień   słyszysz   tyle   pochlebstw   od 

zabiegających o twe względy pań, że straciłabym do siebie szacunek, gdybym zniżyła 

się do prawienia ci komplementów z powodu twoich niezaprzeczalnych talentów na 

parkiecie... nawet, jeśli jesteś najlepszym partnerem, jakiego kiedykolwiek miałam.

-Teraz wiem, dlaczego tak długo tkwię w Londynie. 

Jego uśmiech był jak pieszczota.

-Dlaczego? - zapytała.

-Znalazłem wreszcie kobietę, która z gracją i wyczuciem potrafi tańczyć walca.

-Byłbyś   rozczarowany,   widząc,   jak   tańczyłam   go   po   raz   pierwszy   w   Almack's. 

Usiłowałam prowadzić.

Lord Blake stłumił śmiech.

- Problem większości ludzi polega na tym, że tańcząc walca, usiłują przez cały czas 

dominować.   Ja   natomiast   czuję,   że   walca   powinno   tańczyć   dwoje   ludzi   o   tych   samych 

umiejętnościach,   którzy   chcą   się   dopełnić.   Chyba   właśnie   dlatego   tak   dobrze   nam   to 

wychodzi.

Lord Blake ze zdumieniem, ale i satysfakcją, obserwował, jak oblała się rumieńcem.

- No, no, czyżby tych dwoje zaczynało się dogadywać? – zauważyła panna Carrington, 

ruchem głowy wskazując pannę Glyn i lorda Blake'a, którzy po skończonym tańcu zajęli 

stojące pod ścianą dwa wolne fotele i zagłębili się w rozmowie.

-Każdego   zastanawia   przedłużający   się   pobyt   Blake'a   w   Londynie   i   częste 

towarzyszenie Kate - rzekł Fairfax. - Jestem gotów się założyć, że ta jego skłonność 

mocno skomplikuje sytuację lady Inglewood. Będzie musiała rozejrzeć się za kimś 

innym. Rzecz w tym, czy ktoś jeszcze ją zechce.

-Niewątpliwie, choć czekanie na księcia sprawiło, że najlepsze lata ma już za sobą - 

odparła panna Carrington. - Teraz liczyć już może jedynie na jakiegoś łowcę posagu.

Ostatnie dwa tygodnie były dla lady Inglewood prawdziwym horrorem. Cały Londyn 

zauważył, że lord Blake coraz częściej dotrzymuje towarzystwa pannie Glyn, że lubi z nią 

background image

rozmawiać i tańczyć i nie interesuje się innymi kobietami.

Rzucało się również w oczy, że przestał bywać w domu Inglewoodów. W ciągu dwóch 

tygodni nie był u niej z wizytą ani razu, a kiedy spotkali się w klubie czy na przyjęciu, 

ograniczał się jedynie do uprzejmego przywitania, zapytania o zdrowie jej ojca, a potem, pod 

byle pretekstem odchodził, aby wesoło spędzić czas w towarzystwie panny Glyn.

Jego nazwisko ani razu nie pojawiło się w karnecie lady Inglewood.

Nie bez zdumienia zauważono również, że lord Inglewood nie mówi już o zbliżającym 

się małżeństwie córki z Blakiem.

Upokorzenie okazało się dla lady Inglewood dotkliwsze, niż sądziła. Straciła Thea 

Blake'a   i   nadzieję   na   tytuł   księżnej...   za   sprawą   Kate   Glyn.   Była   na   ustach   wszystkich, 

plotkowano o niej, wyśmiewano się z niej i użalano nad nią. A wszystko przez tę prymitywną 

prostaczkę.

Czując, że budzi się w niej żądza mordu, ruszyła dumnym krokiem przez salę. Lord 

Falkhurst, który z nią tańczył już raz tego wieczoru, szybko podszedł do niej.

-Uważaj, Priscillo - rzekł - twoje rozdrażnienie staje się zbyt widoczne.

-Żmija - syknęła, wskazując Katharine Glyn, która wciąż siedziała z lordem Blakiem, 

a obok stała grupa ich przyjaciół: lord Braxton, Carringtonowie i Jeremy Fairfax. - 

Gdybym   miała   pazury,   zdarłabym   jej   ten   bezczelny   uśmiech   z   twarzy.   Ona   to 

wszystko robi, żeby mnie upokorzyć.

-Ta jędza jest ostatnio bardzo aktywna - przyznał ponuro Falkhurst. - Jestem pewien, 

że to ona nastawiła Georginę Fairfax przeciw mnie. Żmija! Rozpierała ją radość, gdy 

panna   Fairfax   poinformowała   mnie   o   swoich   absurdalnych   zaręczynach   z   tym 

wiejskim gburem. Dałbym głowę, że to ona ich skojarzyła. 

-Och, nie ma co do tego wątpliwości. Nasza panna Glyn uwielbia wtykać nos w nie 

swoje sprawy. To jej zawdzięczam, że lord Blake odwrócił się ode mnie.

-Być pokonanym przez tego parweniusza - powtarzał ze złością Falkhurst. - Niech 

diabli go wezmą! Niech diabli wezmą ich wszystkich!

Uczucia lady Inglewood były identyczne. Patrzyła na rozbawioną grupę i czuła, jak 

narasta w niej złość. Dać się okpić przez taką Fairfax i upokorzyć przez tę jej przyzwoitkę!

- Uważam, że dosyć już przez nich wycierpieliśmy – powiedziała ze złością.

Lord Falkhurst ożywił się nagle.

-Czy nie przyszło ci na myśl, że być może dałoby się coś zrobić?

-Co proponujesz?

-Dotarła dziś do mnie pewna bardzo interesująca informacja o balu z okazji zaręczyn 

background image

panny Fairfax z jej błędnym rycerzem.

-I jakie ma to dla nas znaczenie?

-Ogromne,   droga   przyjaciółko,   jeśli   chcesz   ujrzeć,   jak   ten   związek   z   hukiem   się 

rozpada i jak ta banda zostaje w ciągu dwóch tygodni definitywnie rozgromiona.

-A Katharine Glyn?

-Sądząc po jej przywiązaniu do panny Fairfax, otrzyma  cios, którego nie powinna 

przeżyć.

-To fascynujące, Falkhurst. Mów dalej. Zamieniam się w słuch.

15

Następnego   ranka   panna   Fairfax   i   panna   Glyn   siedziały   w   salonie   i   przeglądały 

poranną   pocztę.   Bileciki   z  gratulacjami   zaczynały   napływać   szerokim   strumieniem   i  stos 

korespondencji do panny Fairfax pęczniał  z każdą chwilą. Rozpromieniona  brała  do ręki 

jeden bilecik po drugim i jej entuzjastycznym okrzykom nie było końca.

-Och, spójrz! - zawołała w pewnej chwili. - To list od pani Foote.

-Nie ekscytuj się tak, moja droga - odpowiedziała panna Glyn, biorąc do ręki leżące na 

stoliku czasopismo.

-Kate!   Ona   pisze,   że   ma   możliwość   uszycia   dla   mnie   sukni!   To   podobno   jakiś 

nadzwyczajny fason. 

-Zastanawiające - zauważyła panna Glyn, unosząc wzrok znad okładki magazynu.

-To fantastyczne! Może mi uszyć tę suknię na mój zaręczynowy bal.

-Ciekawa jestem, jak zerwała się ze smyczy Panny Doskonałej?

-Wcale mnie to nie interesuje - odparła panna Fairfax. - Najważniejsze, że będę miała 

suknię uszytą przez najlepszą krawcową w Londynie.

I jeszcze tego dnia wybrała się po południu do pracowni pani Foote, żeby ta mogła 

wziąć miarę.

Po tygodniu sir William Atherton otrzymał bilecik napisany ręką ukochanej z prośbą 

by spotkał się z nią w pracowni słynnej pani Foote, a potem zabrał ją na lunch. Zaskoczony 

odwołał spotkanie z Blakiem i udał się na miejsce spotkania o podanej na bilecie godzinie. 

Jednak,   ku   swemu   rozczarowaniu,   w   pracowni   nie   zastał   Georginy.   Pulchna   kobieta   w 

background image

średnim wieku, która przedstawiła mu się jako właścicielka pracowni, powiedziała:

-   Panna   Fairfax   poprosiła   mnie,   abym   przekazała   panu   najszczersze   wyrazy 

ubolewania, gdyż  jej ciotka i wuj Egertonowie wezwali ją nagle i niestety musi odwołać 

spotkanie z panem.

Sir William z niepokojem pomyślał, jak wyjaśni przyjacielowi tę zaskakującą zmianę 

planów.

- Aby pańska wyprawa tu nie była  bezowocna, chciałabym  zaprezentować kreację 

panny Fairfax na zaręczyny.

Ponieważ   wszystko,   co   dotyczyło   ukochanej,   bardzo   sir   Williama   interesowało, 

zgodziły się z ochotą na propozycję krawcowej i pani Foote zniknęła na zapleczu, aby po 

chwili zjawić się znowu z suknią w ręku.

Sir William z zachwytem patrzył na suknię. Co prawda niewiele się znał na kobiecej 

modzie, ale potrafił docenić piękno. Suknia składała się z tuniki ze srebrnego jedwabiu i 

pajęczej sieci ozdobionej girlandami pereł i diamentów. Rękawy były prawie niewidoczne. 

Stanik również.

-Jest wspaniała! - zawołał.

-Proszę zwrócić uwagę na jakość wykonania i lekkość trenu - powiedziała pani Foote, 

podnosząc do góry suknię. - Och, pańska narzeczona będzie w niej wyglądała jak 

księżniczka. W całej Anglii nie znajdzie pan takiej drugiej.

-Jest bardzo piękna - wymamrotał sir William, wyobrażając sobie, jak będzie w niej 

wyglądała  Georgina. Po kilku minutach  pożegnał panią Foote  i wyszedł  poszukać 

lorda Blake'a. który zgodnie z jego oczekiwaniami długo natrząsał się z przyjaciela, że 

tak szybko daje się narzeczonej wodzić za nos.

Po kilku godzinach rozstali się i sir William poszedł do klubu, gdzie, spotkawszy 

trzech   kolegów   ze   szkolnej   ławy,   przesiedział   kilka   następnych   godzin   przy   winie, 

wspominając dawne lata. Kiedy w końcu pożegnał przyjaciół, czując, że nadmiar wypitego 

wina zaczyna uderzać mu do głowy, nagle usłyszał, że ktoś go woła:

- Sir Williamie! Sir Williamie! Co za zbieg okoliczności, że się tu spotkaliśmy!

Zdumiony odwrócił się i ujrzał lorda Falkhursta, który rozpromieniony szedł w jego 

kierunku.   Po   chwili   poczuł,   że   Falkhurst   bierze   go   pod   ramię   i   prowadzi   w   kierunku 

prywatnej loży.

-Muszę panu pogratulować - rzekł Falkhurst. - Zdobycie  pięknej panny Fairfax to 

wielki   sukces   -   dodał,   popychając   młodzieńca   na   fotel   i   dając   znak   kelnerowi.   - 

Musimy to koniecznie uczcić szampanem.

background image

-To   bardzo   uprzejme   z   pana   strony   -   zdołał   powiedzieć   sir   William.   Wylewność 

Falkhursta,   który   zachowywał   się   tak,   jakby   spotkał   od   dawna   niewidzianego 

przyjaciela,   wprawiła   go   w   zakłopotanie.   Widząc   jednak   butelkę   szampana,   która 

błyskawicznie   zjawiła   się   na   ich   stole,   i   kieliszki,   które   równie   szybko   zostały 

napełnione, nie chciał zbytnią dociekliwością obrazić gospodarza. Podniósł więc swój 

kieliszek   i   jednym   haustem   go   opróżnił.   Zawartość   kieliszka   była   nieustannie 

uzupełniana.

-Szczęściarz   z   ciebie,   Atherton   -   rzekł   Falkhurst,   siadając   naprzeciw   gościa.   - 

Ogromny szczęściarz - powtórzył. - Ja od tak dawna się starałem o względy Georginy, 

ale kiedy ona wbije coś sobie do głowy, to trudno ją od tego odwieść.

-Ja... nie bardzo rozumiem.

-Przyjacielu! - zawołał ze śmiechem Falkhurst. - Georgina już tego wieczoru, kiedy 

cię poznała, powiedziała do mnie, że wyjdzie za ciebie za mąż. Zepsuła mi wtedy cały 

wieczór.

-Co też pan opowiada! - zdziwił się sir William.

-Błagałem ją, niemal każdego dnia. Czasem nawet na kolanach. Jednak ona jest uparta 

jak dziecko. Zdecydowała, że woli piękny wygląd od najpiękniejszego nawet majątku. 

No cóż, zauważ proszę, że z jej majątkiem stać ją nawet na poślubienie kominiarza, 

jeśli taka myśl przyjdzie jej do głowy. Ale do dna, przyjacielu.

Sir   William   machinalnie   opróżnił   zawartość   kolejnego   kieliszka.   Może   szampan 

pomoże mu zrozumieć sens tego, co mówił Falkhurst.

- Nie wiedziałem, że pan i Georgina byliście aż tak... zaprzyjaźnieni - powiedział, a ku 

jego zdumieniu, Falkhurst wybuchnął śmiechem. 

- Z-z-zaprzyjaźnieni? - zawołał. - Dobre sobie!

-Powiedziałem coś zabawnego?

-Chcesz powiedzieć, że o niczym nie wiedziałeś?

-Nie wiedziałem o czym?

-Och,   daj   spokój,   chłopie   -   zirytował   się   Falkhurst.   -   Nie   udawaj   głupiego.   Cały 

Londyn zna prawdę o Georginie.

- Jaką prawdę? - zawołał z furią Atherton.

Falkhurst przez chwilę obserwował go w milczeniu.

-Georgina wspomniała mi dziś podczas lunchu, że masz klapki na oczach, ale nigdy 

nie przyszłoby mi do głowy...

-Lunch? -zdziwił się William Atherton. - Dzisiaj? Georgina jadła dziś lunch z panem?

background image

-Oczywiście. Pod Białym Jeleniem.

-Niewierze.

-Dwaj kelnerzy mogą to w każdej chwili potwierdzić.

-Georgina jadła lunch z Egertonami! - zawołał z rozpaczą Atherton.

-Jeśli w to wierzysz, to jesteś większym durniem, niż przypuszczałem - rzekł Falkhurst 

z szyderczym uśmiechem.

-Georgina nie mogłaby mnie okłamać.

-Nie? Wobec tego, gdzie twoja nieskazitelna narzeczona była w czwartek wieczorem?

-Z bólem głowy poszła wcześnie do łóżka.

-Och, poszła do łóżka, oczywiście, ale nie powiedziałbym, że z bólem głowy.

Sir William chlusnął mu zawartością kieliszka w twarz, po czym jak szalony wybiegł 

z klubu.

W poniedziałek rano sir William szedł jak zwykle na codzienne zajęcia do Jackson's, 

dzień był pogodny i ciepły, ale nie zwracał na to uwagi. Wciąż myślał o tym, co w sobotę 

usłyszał   od   Falkhursta   i   lady   Inglewood   musiała   trzykrotnie   powtórzyć   jego   imię,   żeby 

oprzytomniał.

-Dzień dobry, sir Williamie - zawołała ponownie.

-Och! Lady Inglewood, proszę o wybaczenie. Byłem trochę... nieobecny.

-Myśląc   zapewne   o   zbliżających   się   zaślubinach   -   odparła   z   uśmiechem   lady 

Inglewood. - Cały Londyn mówi o waszych zaręczynach. Wszyscy spodziewali się, że 

Georgina poślubi Falkhursta. 

-Falkhursta?

-Ich wzajemne uczucie wydawało się tak trwałe i żarliwe - ciągnęła lady Inglewood - i 

naturalnie, gdy związek staje się tak... bliski... jak ich, każdy myśli o czymś takim jak 

małżeństwo.   Ale   pan,   sir   Williamie,   wszystkich   nas   wyprowadził   w   pole.   Moje 

gratulacje.

-Lady Inglewood - zawrzał z gniewu sir William, chwytając ją za przegub dłoni - czy 

chce pani powiedzieć, że Georgina miała romans z lordem Falkhurstem?

-Oczywiście! Czyżby pan o tym nie wiedział? Cały Londyn wie o tym od sześciu 

miesięcy.

background image

-Nie wierzę pani - zawołał z oburzeniem, odpychając ją od siebie.

-Nie   jestem   przyzwyczajona   do   tego,   by   mi   zarzucano   kłamstwo.   Gdybym   była 

mężczyzną, wyzwałabym pana na pojedynek za taką obrazę. Mówię tylko to, co jest 

publiczną   tajemnicą.   Mówi   się   nawet,   że   Falkhurst   i   panna   Fairfax   spotykają   się 

wieczorem, kiedy nie ma Katharine Glyn. Oczywiście są ku temu okazje, gdy panna 

Glyn uczestniczy w spotkaniach towarzyskich, a Georgina zostaje w domu... sama. 

Nie   byłabym   zaskoczona,   gdyby   się   okazało,   że   to   sama   panna   Glyn   pomaga 

aranżować   te   spotkania.   Jest   przecież   w   takich   sprawach   biegła.   Georgina   często 

mówiła, że gdyby nie jej pomoc, nigdy by się jej nie udało przyciągnąć pana do siebie. 

To oczywiście absurdalne. Każdy przecież wie, jak bardzo ją pan kocha. Bo jakże 

inaczej   ignorowałby   pan   jej   przeszłość   i   decydował   się   poślubić   wbrew   opinii 

przyzwoitych ludzi?

-Przeszłość Georginy jest bez zarzutu. Bez zarzutu!

-Jeśli pan tak uważa - odparła lady Inglewood, wzruszając ramionami.

-Nie   pozwolę,   lady   Inglewood,   zniesławiać   mojej   narzeczonej   ani   publicznie,   ani 

prywatnie!

-Drogi sir Williamie, powiedziałam panu tylko to, co słyszałam od wielu innych osób. 

Oczywiście, byłam pewna, że pan o tym wszystkim wie. Proszę jednak o wybaczenie, 

jeśli mimowolnie pana obraziłam.

-Obraziłam? - powtórzył, trzęsąc się z oburzenia. - Obraziłam? Nazywając kobietę, 

którą   bezgranicznie   kocham,   publiczną   dziewką,   pani   mnie   pyta,   czy   nie   jestem 

obrażony?

-Naprawdę przepraszam. Ja...

-Nie będę tu stał i wysłuchiwał tych ohydnych kłamstw. Żegnam, lady Inglewood - 

rzucił z furią i ruszył  w przeciwnym  kierunku, zapominając o swoich zajęciach w 

klubie.

Jak śmiała, powtarzał w duchu, jak miała czelność insynuować, że Georgina mogła tak 

postąpić?   Jak   ktokolwiek   mógł   uważać   Georginę   za   publiczną   dziewkę?   Czystość   i 

niewinność ma przecież wypisane na twarzy.

A jednak - zatrzymał się nagle - jeśli wszyscy o tym mówią, to chyba coś w tym jest.

Nie! To niemożliwe! Znał duszę Georginy, tak jak ona znała jego. Stała przed nim 

czysta i nietknięta. Jej niewinność była prawdziwa, to nie żadne pozory.

A jednak, pomyślał, wlokąc się do domu, Falkhurst często kręcił się przy Georginie i 

ona zdawała się lubić jego towarzystwo. Poza tym parę tygodni temu mówiło się, że Falkhurst 

background image

zdecydował postawić wszystko na jedną kartę i uciec z nią do Gretna Green. Wprawdzie 

Georgina śmiała się z tej historii, ale czyż w każdej plotce nie ma odrobiny prawdy?

A jednak...

Targany   sprzecznymi   uczuciami   dotarł   wreszcie   do   domu,   gdzie   przez   dobre   trzy 

godziny krążył po salonie, nie mogąc się pozbyć ani narastającego gniewu, ani nurtujących go 

wątpliwości. Gdyby tylko mógł zwrócić się z tym do przyjaciół! Ale jak mógł te straszne 

myśli   wyrazić   słowami?   W   końcu,   czując,   że   zaczyna   się   dusić,   zdecydował   się   wyjść, 

wierząc,   że   spacer   na   świeżym   powietrzu   przywróci   mu   rozsądek   i   ukoi   nerwy.   Jednak 

natychmiast po wyjściu na ulicę ponownie wpadł na Falkhursta.

-Niech mi pan zejdzie z drogi - warknął przez zaciśnięte zęby.

-Atherton, proszę, muszę z tobą chwilę porozmawiać - rzekł Falkhurst, kładąc mu na 

ramieniu dłoń, którą sir William z odrazą strącił.

-Nie   mam   panu   nic   do   powiedzenia   i   nie   chcę   mieć   z   panem   nic   wspólnego   - 

oświadczył, usiłując go wyminąć, ale hrabia ponownie zastąpił mu drogę.

-Doskonale, aleja,  drogi chłopcze,  mam  tobie  coś  ważnego  do powiedzenia.  Chcę 

przeprosić i błagać o wybaczenie za wszystko, co powiedziałem w sobotę wieczorem i 

co mogło cię obrazić. Ja... byłem pijany i tak, przyznaję, zżerała mnie zazdrość, że 

zdobyłeś kobietę, którą kocham nad życie. Z pewnością, kochając Georginę tak, jak ja 

ją kocham, zrozumiesz, co wycierpiałem w ciągu minionego tygodnia.

-Chyba... tak - odrzekł z wahaniem sir William.

-Od   soboty   wymyślam   sobie   od   ostatnich.   Proszę,   Atherton,   bądź   dżentelmenem, 

którym ja, niestety, nie byłem tamtego wieczoru, i przyjmij moje przeprosiny.

Sir William obserwował w milczeniu jego twarz, czując, jak gniew powoli zaczyna go 

opuszczać. 

- No dobrze - odparł z westchnieniem. - Przyjmuję pańskie przeprosiny.

- Równy z ciebie gość! Możesz mi podać rękę na zgodę?

Kolejne westchnienie i dwie męskie dłonie połączyły się.

-Niech Bóg cię błogosławi, Atherton - zawołał uszczęśliwiony Falkhurst. -Nie potrafię 

ci powiedzieć, jaki ogromny ciężar zdjąłeś mi z serca. Od dwóch dni nie mogłem spać, 

tak mi to nie dawało spokoju. To, co wtedy powiedziałem, jest niewybaczalne.

-W porządku, Falkhurst - odparł spokojnie sir William. - Rozumiem i podaję ci rękę 

na zgodę.

-Pozwól   jednak,   że   spróbuję   się   jakoś   zrehabilitować.   Jadłeś   już?   Zrób   mi   tę 

przyjemność i chodź ze mną na lunch.

background image

-Doprawdy, to wcale niepotrzebne.

-Nalegam!

-Właściwie nie jestem głodny.

-Wciąż jesteś na mnie wściekły, to widać. No cóż - westchnął -powinienem był się 

tego spodziewać.

-Nie, to nie o to chodzi. - Sir William był wyraźnie zmieszany. -Rzecz w tym, że ja... 

No dobrze... będzie mi miło zjeść z panem lunch, milordzie - rzekł w końcu.

Lord Falkhurst wziął go pod rękę i wprowadził do eleganckiej restauracji, w której 

często bywał ze swoimi przyjaciółmi. Po chwili sir William siedział już przy ogromnym stole 

naprzeciwko   hrabiego.   Sala   restauracyjna   usytuowana   była   na   dwóch   poziomach.   Z 

wyższego, gdzie siedzieli obydwaj panowie, doskonale widać było całe wnętrze restauracji. 

W rogu sali kwartet smyczkowy cicho grał Haydna, podczas gdy dookoła słychać było gwar 

wesołych rozmów.

Lord Falkhurst wyraził zdziwienie, że sir William nigdy tu jeszcze nie był.

-Dziwne - powiedział. - Sądziłem, że Georgina... Najważniejsze, że w końcu tu jesteś. 

Jedzenie jest wyśmienite, obsługa bez zarzutu, a piwnica doskonale zaopatrzona w 

wino.

-Och, lordzie Falkhurst - powiedział kelner, odbierając karty. -Jak miło znowu pana 

widzieć. Mademoiselle nie ma dziś z panem?

-Cóż... nie, Parkins - odrzekł Falkhurst. - Zaczniemy chyba od zupy szparagowej, a 

potem...

Lord   Falkhurst   złożył   zamówienie,   podczas   gdy   sir   Williama   ponownie   opadły 

wątpliwości. Mademoiselle? Czyżby ten durny kelner miał na myśli Georginę? Sądząc po 

tym, co Falkhurst powiedział w sobotę i dziś, kelner nie mógł mieć na myśli nikogo innego. Z 

drugiej jednak strony Falkhurst interesował się wieloma kobietami. Może to zupełnie ktoś 

inny, jakaś aktorka lub tancerka? Patrząc jednak na zimną, arystokratyczną twarz Falkhursta, 

sir William odrzucił tę myśl.

Podniósł do ust kieliszek z winem, gdy nagle dobiegł go znajomy śmiech. Burgund 

oblał mu dłoń, gdy osłupiały odstawiał kieliszek na stół, starając się zlokalizować źródło tego 

śmiechu. Po chwili usłyszał go znowu. Dochodził z dołu.

Lord Falkhurst, widząc dziwny wyraz twarzy gościa, opadł na oparcie krzesła, a kąciki 

jego ust zadrżały w uśmiechu.

-To prawda, przysięgam! Bardzo go kocham, pomimo wszystkich jego słabości.

-Georgina!

background image

Sir William czuł, jak serce zaczyna mu mocno bić.

-Masz bardzo wyrozumiałą naturę - zauważyła jej towarzyszka.

-Nie jestem święta, Priscillo - odparła panna Fairfax. - Wszyscy mamy jakieś wady, 

nawet mój najdroższy narzeczony.

-Niemożliwe! - zawołała lady Inglewood, nie kryjąc zdumienia. -Nie sir William!

-Nawet on.

-Teraz   rozumiem.   Urzekła   cię   piękna   twarz.   Blondyn   czy   ciemnowłosy,   jak   twój 

kompan podczas sobotniego lunchu, to dla ciebie wszystko jedno.

-No,   niezupełnie   -   odparła   panna   Fairfax   i   obydwie   panie   znowu   wybuchnęły 

śmiechem.

-Przepraszam - mruknął Falkhurst. - Nie sądziłem, że Georgina zjawi się tu trzy dni 

pod rząd. Posłuchaj, Atherton, chociaż jesteśmy rywalami, to czy w tym wypadku nie 

możemy się zachować jak dżentelmeni?

-Niech   cię   diabli   wezmą,   Falkhurst   -   rzucił   z   furią   sir   William.   Odsunął   krzesło, 

gwałtownie wstał i cisnął serwetkę na stół jak rękawicę. - Obyś trafił na samo dno 

piekła!

Rzucił   się   do   wyjścia,   roztrącając   gości   i   kelnerów,   którzy   uciekali   przed   nim   w 

popłochu. Oczy wszystkich obecnych skierowały się na niego, w tym również oczy panny 

Fairfax.

- William! -zawołała, zrywając się z krzesła. - William!

Jednak jej wołanie pozostało bez echa.

Tego wieczoru jeszcze przed dziewiątą sir William Atherton cisnął butem w swoją 

gospodynię, grubiańsko potraktował Petera Robbinsa, wyrzucając go z domu bez żadnego 

wyjaśnienia,   opróżnił   prawie   dwie   butelki   brandy,   gdy   do   salonu   nieśmiało   zajrzała 

gospodyni. 

- Sir Williamie? Właśnie doręczono mi ten list.

-Wrzuć do ognia - burknął, leżąc twarzą w dół na obitej błękitnym brokatem sofie.

-Ależ,   sir,   lokaj,   który   go   przyniósł,   powiedział,   że   to   pilne   i   że   trzeba   to   panu 

natychmiast doręczyć.

-Lokaj?

-Z rezydencji Inglewoodów.

-Czego oni mogą ode mnie chcieć? - zapytał, próbując usiąść.

-Mam tu ten list, sir - powiedziała gospodyni.

- Daj go, kobieto! Nie mogę go przecież czytać na odległość.

background image

Gospodyni szybko podała mu list i jeszcze szybciej wymknęła się z pokoju.

Sir William rozerwał kopertę niepewnymi rękami, ale potrzebował paru minut, aby się 

skupić i zacząć czytać.

Drogi sir Williamie!

Zazwyczaj nie mieszam się do takich spraw, gdy jednak w grę wchodzi mój honor, 

muszę się bronić.

Jeśli pan chce się przekonać, czy to, co mówiłam, jest prawdą, to proszę zjawić się 

dziś przed rezydencją Fairfaksów przy Russel Court nie później niż o jedenastej wieczorem. 

Georgina wyznała mi, że planuje na dziś randez-vous z lordem Falkhurstem i że zawsze 

spotykają się przy południowo-zachodnim wejściu do domu, zanim udadzą się do jej pokoju  

na prywatną rozmowę.

Jeśli nie wierzy pan w moją informację, wystarczy, że pójdzie pan dziś wieczorem pod 

dom swojej narzeczonej, a wtedy przekona się pan, że każde moje słowo było prawdziwe. 

Oczekuję jutro rano pańskich przeprosin.

Lady Priscilla Inglewood

Zmiął kartkę w maleńką kulkę i przez chwilę trzymał ją w zaciśniętej pięści.

- A niech ją wszyscy diabli - mruknął, po czym z trudem stanął na chwiejnych nogach.

Zmięty list wylądował w kominku.

Wyciągnął nową butelkę brandy, nalał do pełna i ponownie zaczął krążyć po pokoju, 

paraliżowany przez gniew i narastający strach, że jego życie może lec w gruzach tej nocy. 

Podkradając   się   do   rezydencji   Fairfaksów,   był   już   niemal   trzydzieści   metrów   od 

południowo-zachodniego skrzydła  domu, gdy nagle przy drzwiach wejściowych  zauważył 

jakąś parę w namiętnym uścisku. Zamarł w bezruchu, a serce podeszło mu do gardła. Ten 

mężczyzna to pewnie Falkhurst, a kobieta... Jej czarne włosy spływały na ramiona i plecy; 

srebrna suknia z leciutkiej jak pajęcza sieć tkaniny, ozdobionej festonami pereł i diamentów 

uwydatniała jej piękną figurę.

Georgina!

To nie mógł być nikt inny. Georgina, ubrana w suknię uszytą specjalnie na bal z okazji 

ich zaręczyn, całowała lorda Falkhursta z namiętnością, którą, jak do niedawna sir William 

wierzył, żywiła tylko do niego. Poczuł, że fala mdłości podchodzi mu do gardła, gdy miłośnie 

objęta para rozłączyła się i sylwetka Georginy znalazła się w półmroku.

-   Czy   możemy   wejść,   ukochana?   -   wymruczał   Falkhurst,   wodząc   palcem   po   jej 

background image

smukłym ramieniu. W odpowiedzi zarzuciła mu ramiona na szyję i ponownie go objęła. W 

końcu rozłączyli się i objęci wpół weszli do domu.

William Atherton nie mógł już opanować mdłości. Po kilku minutach, kiedy jakoś 

doszedł do siebie, przesunął drżącą dłonią po włosach. Patrząc na drzwi, za którymi zniknęła 

para cudzołożnych kochanków, usiłował zrozumieć, co się stało.

Kobieta, którą kochał nad życie, zdradzała go i kpiła z niego, a cały Londyn o tym 

mówił! Śmiali się z niego od tygodni, a on o niczym nie wiedział. Upokorzenie oblało jego 

twarz purpurą. Nawet przyjaciele trzymali to przed nim w tajemnicy. Nawet Theo nie zrobił 

nic, by go wyciągnąć z tej pułapki. Ożeniłby się z Georgina, a później szydzono by z niego 

jako z największego rogacza w Anglii.

Nagle w jednym z okien na pierwszym piętrze domu Fairfaksów zapaliło się światło. 

Falkhurst zbliżył się do okna i przyciągnąwszy do siebie Georginę, powoli zaciągnął zasłony.

Jednak sir William zobaczył już i tak wystarczająco wiele.

Wczesnym   rankiem   następnego   dnia   sir   William   zjawił   się   przy   drzwiach 

wejściowych domu Falkhursta ze śladami bezsennej nocy na twarzy, potarganymi włosami i 

w wymiętym ubraniu. Prawą dłoń zacisnął na szpadzie, lewą z furią walił w drzwi. Kiedy w 

końcu stanął w nich majordomus, sir William brutalnie odepchnął go i wbiegł do środka, 

głośno   domagając   się   wyjścia   lorda   Falkhursta,   obrzucając   go   jednocześnie   najgorszymi 

epitetami, jakie mu tylko przyszły do głowy podczas tej koszmarnej, bezsennej nocy.

Po chwili lord Falkhurst, w czarnym, jedwabnym szlafroku, pojawił się na podeście.

-Co to ma znaczyć, Atherton? - zapytał chłodno, schodząc powoli na dół.

-Usiłowałem go zatrzymać - wyjaśniał drżącym głosem służący -ale on...

-W porządku, Langton - powiedział Falkhurst. - Dam sobie radę. Możesz odejść.

Stary sługa pospiesznie opuścił hol.

- Słucham, Atherton. Czego chcesz?

W odpowiedzi sir William uderzył go z całej siły w twarz i jego lordowska mość z 

ogromnym tylko trudem powstrzymał wybuch gniewu.

-Chyba   nie   bardzo   wiesz,   co   robisz   -   rzekł   z   doskonale   wyreżyserowanym 

zdumieniem.

-Wiem.

background image

-Mam więc rozumieć, że mnie wyzywasz?

-Tak - rzucił William przez zaciśnięte zęby.

-Ale dlaczego?

-Dobrze wiesz, dlaczego! Za upodlenie uczciwej kobiety i za moje poniżenie. Znajdź 

lepiej jakąś szpadę, Falkhurst. Nie zabiję przecież nieuzbrojonego człowieka.

-Co, chcesz się ze mną bić bez sekundantów?

-Zabiję cię jak psa, którym i tak zresztą jesteś.

- Doskonale - rzekł z westchnieniem Falkhurst - jeśli nalegasz.

Wprowadził Athertona do gabinetu, zdjął ze ściany szpadę, zrzucił szlafrok, odsunął 

parę krzeseł na bok i stanął na środku pokoju.

- Jestem gotów - rzekł.

Wykonali symulowany gest powitania i po chwili rozległ się brzęk uderzających o 

siebie kling. Sir William  z furią zaatakował,  ale Falkhurst bez trudu ten atak odparł. Sir 

William   zaatakował   jeszcze   raz   i   jeszcze   raz,   jednak   jego   przeciwnik,   górując   nad   nim 

umiejętnościami i opanowaniem, nie dawał mu żadnych szans.

- Niech cię piekło pochłonie, Falkhurst! Zabiję cię! Przysięgam, że cię zabiję! - ryknął 

sir William, rzucając się na znienawidzonego przeciwnika.

Jednak Falkhurst z łatwością posłał go na ziemię. 

- Może byś i chciał, chłopcze - rzekł ironicznie - ale prawda jest taka, że nie potrafisz 

mnie pokonać. Błagam, dałeś już zrobić z siebie durnia, nie pozwól więc, aby to trwało dalej. 

Nie uwiodłem Georginy Fairfax, mój drogi. Chyba nie wierzysz, że byłem jej pierwszym 

kochankiem?

Atherton, ciężko dysząc, spojrzał na niego błędnym wzrokiem.

-Co to ma znaczyć?

-Dobry Boże, człowieku. Georgina swoją słynną łóżkową karierę zaczęła już w wieku 

siedemnastu   lat.   Z   tego,   co   wiem,   od   tamtego   czasu   była   kochanką   pułkownika, 

barona, dwóch wicehrabiów i nawet pewnego księcia. Oskarżanie mnie o uwiedzenie 

twojej   cudownej   Georginy   ma   tyle   samo   sensu,   co   oskarżanie   o   uwiedzenie 

cesarzowej Francji. Zamiast szukać zemsty na mnie, powinieneś raczej zwrócić swój 

gniew   przeciwko  prawdziwemu  sprawcy  twojego...  upokorzenia.   Czy  ty  naprawdę 

uważasz,   że   mógłbym   uwieść   Georginę,   gdyby   ona   sama   tego   nie   chciała?   Czy 

wyobrażasz   sobie,   że   chciałbym   ciągnąć   nasz   romans   po   ogłoszeniu   waszych 

zaręczyn,  gdyby  ona sama  na  to nie nalegała?  Powiedziałem  ci  już, że  nigdy nie 

umiałem się jej oprzeć. Georgina potrafi być bardzo przekonująca, jeśli czegoś chce.

background image

-A ona, oczywiście, chce ciebie - rzekł William, usiłując wstać.

-Tak długo jak ją bawię, nie mam co do tego złudzeń. Wkrótce mnie porzuci, tak jak 

wcześniej porzucała innych.

-Jak mogłem tak dać się oszukać? -jęknął nieszczęśnik, opadając ciężko na krzesło.

-Mogę cię tylko pocieszyć, że nie jesteś pierwszy - dodał spokojnie Falkhurst. - Masz 

szczęście, że w porę odkryłeś prawdę.

-Dlaczego nikt nie powiedział mi o jej nikczemnej przeszłości? -zawołał z rozpaczą sir 

William.

-Uwierzyłbyś, gdyby ktoś na to się zdobył?

-Nie - wymamrotał sir William, usiłując pokonać nagłą suchość w gardle.

W pokoju zaległa cisza i lord Falkhurst mógł w pełni rozkoszować się efektownym 

zwycięstwem. Wszystko poszło tak, jak zaplanował.

-Jak ona śmie pokazywać się w towarzystwie z podniesioną głową?

-To cwana osóbka, ta nasza Georgina. Podczas swojej błyskotliwej kariery pozyskała 

wielu wpływowych przyjaciół. Gdy ktoś z tytułem, powiedzmy, księcia, życzy sobie, 

aby była traktowana w towarzystwie jak osoba bez skazy, to Georgina wie, że nic jej 

nie grozi. Mając takich protektorów, jest pewna, że nikt nie odważy się stawić jej 

czoło. 

-Ja to zrobię - zapewnił z determinacją William. - Zemszczę się. Pokażę jej, gdzie jest 

jej miejsce, przysięgam!

16

Pojawienie   się   Georginy   Fairfax   na   jej   zaręczynowym   balu   wzbudziło   ogromną 

sensację. Nigdy jeszcze Georgina nie wyglądała tak pięknie i nigdy też żadna kobieta nie 

widziała tak wspaniałej sukni.

Towarzysząca jej Katharine Glyn podeszła właśnie do lorda i lady Egertonów, żeby 

się z nimi przywitać, gdy nagle kątem oka spostrzegła lady Inglewood i lorda Falkhursta, 

którzy w odległym końcu sali z ożywieniem o czymś rozmawiali.

-Co oni tu robią? - zapytała ze zdumieniem.

-Ależ, moja droga. Nie mogliśmy przecież pominąć tak ważnych osób z najwyższych 

background image

sfer   -   odparł   lord   Egerton.   -   Poza   tym,   sir   William   nalegał,   żeby   ich   zaprosić,   a 

ponieważ   to   narzeczony   Georginy,   Charlotte   i   ja   pomyśleliśmy,   że   dobrze   będzie 

spełnić jego życzenie.

-Rozumiem - odparła panna Glyn. Jednak wcale nie rozumiała. Dziwny ten Atherton, 

pomyślała, przechadzając się po sali. Nagle poczuła lęk.

-Stało się coś?

Podniosła głowę. Przed nią stał lord Blake, a na jego twarzy widać było zatroskanie.

- Czyżby sir William i lord Falkhurst zdążyli się tak szybko zaprzyjaźnić? - zapytała 

wprost.

Lord Blake patrzył na nią ze zdumieniem.

-Nie mogę w to uwierzyć - dodała.

-O ile wiem, z pewnością nie - odparł. - Chociaż nie widziałem Williama już od kilku 

dni.

-W takim razie dlaczego nalegał, aby zaprosić Falkhursta na dzisiejszy bal?

-To jakiś nonsens!

-Niestety to prawda. Wiem to od lorda Egertona i nie muszę cię chyba przekonywać, 

że bardzo mnie to zaniepokoiło. Falkhurst to trucizna, pijawka, która żyje na cudzy 

koszt i zatruwa innych. Kto zbyt długo przebywa w jego towarzystwie, sam staje się 

taki  jak on. - Po chwili  milczenia  z wymuszonym  uśmiechem  dodała:  - Staję się 

obrzydliwie melodramatyczna. Nie zwracaj na mnie uwagi, Theo. Za bardzo dałam się 

ponieść wyobraźni.

-Tak, ale...

-Przepraszam, milordzie.

Lokaj lorda Blake'a, Maxwell, nieoczekiwanie zjawił się przed nimi.

-Max, co ty tu, u licha, robisz? - zawołał zdumiony lord Blake.

-Pan wybaczy,  milordzie - odrzekł z niezmąconą powagą Maxwell - ale ten list z 

Danforth   doręczono   przed   chwilą   z   usilną   prośbą,   żeby   go   pan   przeczytał 

niezwłocznie.

Sir William podszedł tymczasem do lady Inglewood i lorda Falkhursta.

-Nie miałem jeszcze okazji, aby pani podziękować, lady Inglewood, za okazaną mi 

życzliwość   i   uratowanie   od   tego   żałosnego   związku   -powiedział.   -   Jestem   pani 

ogromnie zobowiązany.

-Bardzo się cieszę, że mogłam pomóc.

-Kiedy masz zamiar uderzyć? - zapytał lord Falkhurst.

background image

-Za chwilę, tak jak pan sugerował.

-A więc postanowione? - zapytał ponownie Falkhurst.

-Moja decyzja jest nieodwołalna - zapewnił William.

-Sir   Williamie!   -zawołała   lady   Egerton,   pospiesznie   podchodząc   do   Athertona.   - 

Szukałam pana. Lord Egerton pragnie wznieść toast. No chodźże wreszcie, niesforny 

chłopcze. W końcu to twój bal.

Mówiąc to, ujęła go pod ramię i pociągnęła za sobą na środek sali, gdzie czekał już 

lord Egerton, trzymając za rękę pannę Fairfax.

Lord Egerton uniósł do góry kieliszek szampana i poprosił o uwagę trzystu zebranych 

w sali gości. Gwar rozmów umilkł natychmiast i wszystkie oczy zwróciły się ku środkowi 

sali.

-   Przyjaciele   -   powiedział.   -   Zebraliśmy   się   tu   dziś   z   okazji   zaręczyn   mojej 

siostrzenicy,   Georginy   Fairfax   z   sir   Williamem   Athertonem,   jak   wszyscy   się   pewnie 

zgodzicie,   wielce   obiecującym,   młodym   człowiekiem.   Wypijmy   więc   za   ich   zdrowie   i 

przyszłe szczęście.

Kieliszki   zgodnie   powędrowały   do   góry,   a   serca   przepełniła   radość,   gdy   nagle... 

William Atherton, z pobladłą twarzą, cisnął kieliszkiem o ziemię.

-Dosyć! - zawołał z gniewem. - Dosyć tej farsy! Po sali przebiegł szmer.

-William, co pan, u diabła... - zaczął lord Egerton.

- Ten bal to jedna wielka farsa - zawołał William Atherton - ale ja nie będę już dłużej 

grał w niej roli głupca. Zaręczyny panie i panowie, zerwane. 

- William! - krzyknęła blada jak ściana panna Fairfax.

-Nie poślubiłbym tej dziewki - wołał Atherton, wskazując oskarżycielko palcem na 

drżącą narzeczoną-tej nierządnicy, za żadne skarby świata!

-William, co ty mówisz? - krzyknęła z rozpaczą Georgina Fairfax.

-Nie rozumiesz, skarbie? - kpił Atherton. - Cóż, skoro nikt nie ma odwagi obnażyć 

twojej prawdziwej twarzy, muszę to zrobić ja. Czy ty naprawdę sądziłaś, że maska 

niewinności   zasłoni   brud   twojej   duszy?   Powiedz   mi,   Georgino,   czy   po   ślubie 

planowałaś przyprawić mi rogi z Falkhurstem, czy też zamierzałaś znaleźć nowego 

ogiera do swego łoża?

Lord Blake, przecisnąwszy się przez tłum gości, podszedł do stojącej na środku sali 

oniemiałej grupy i położył dłoń na ramieniu Athertona.

-Straciłeś rozum czy się upiłeś? - syknął. - Przeproś natychmiast i wynoś się!

-Ja mam przeprosić? - zawołał Atherton, uwalniając ramię. - Ją? Kogoś, czyje miejsce 

background image

jest na kupie gnoju? Na pewno nie ja! Znajdź kogoś innego, kto będzie słuchał twoich 

wzniosłych kazań, Theo! Powtarzam, twoja cudowna panna Fairfax to ladacznica i nie 

chcę więcej mieć z nią nic wspólnego!

Po tych słowach odwrócił się i z podniesioną głową ruszył w stronę wyjścia. W sali 

balowej rozpętało się istne piekło, gdy panna Fairfax osunęła się zemdlona na ziemię.

- Georgina! - krzyknęła panna Glyn, rzucając się na kolana obok leżącej bez życia 

przyjaciółki.

Lord Blake wraz z Maxwellem szybko ruszyli jej na pomoc.

-Trzeba ją przenieść do gabinetu - rzekł Blake.

-Tak, tak, oczywiście - powtarzała bezradnie panna Glyn.

-Usatysfakcjonowana? - zapytał lady Inglewood Falkhurst.

-Zupełnie - odparła z uśmiechem.

Tymczasem lord Blake ostrożnie wziął pannę Fairfax na ręce i eskortowany przez 

Maxwella i pannę Glyn szybko ruszył w stronę gabinetu Egertona.

Katharine   zamknęła   za   sobą   drzwi,   lord   Blake   ułożył   wciąż   nieprzytomną   pannę 

Fairfax   na   niewielkiej   kanapie,   po   czym   odszedł   na   bok,   aby   zamienić   parę   słów   z 

Maxwellem. Katharine uklękła przy wciąż nie-dającej znaków życia przyjaciółce. Lewą ręką 

starała się wyczuć puls, prawą położyła na kredowo białym, zimnym czole.

- Maxwell, proszę cię - powiedziała, nie odrywając oczu od panny Fairfax - wiem, że 

gdzieś tu muszą być sole trzeźwiące. Kiedy je zdobędziesz, idź do kuchni i przygotuj tonik, 

przynajmniej w połowie z brandy. Mam nadzieję, że wiesz, co trzeba jeszcze do niego dodać.

Maxwell spojrzał na swojego pana, a kiedy ten skinął głową, bezszelestnie opuścił 

pokój.

-Co z nią? - zapytał Blake, podchodząc do klęczącej przy kanapie Katharine.

-Puls ledwo wyczuwalny.

- Max na pewno za chwilę wróci.

W pokoju zaległa cisza.

-Co, na Boga, wymyślił ten twój słodki, uprzejmy, nienagannie wychowany William? 

- zawołała nagle zrozpaczona Katharine.

-Nie   mam   pojęcia,   ale   wkrótce   się   dowiem.   On   nie   mógł   odejść   zbyt   daleko   - 

powiedział Blake, wychodząc z gabinetu.

Słysząc   wzburzone   głosy   w   pobliżu   bocznego   wejścia   do   sali   balowej,   szybko 

przecisnął się przez tłum około setki gości i po chwili ujrzał Williama opartego plecami o 

ścianę.  Otaczali   go:   Jeremy   Fairfax,   Tom-my   Carrington   i   Elizabeth   Carrington.  Jeremy 

background image

obrzucał go stekiem wyzwisk, Tommy żądał satysfakcji, a panna Carrington błagała brata, 

żeby  nie  ryzykował   życia  dla   takiej   kanalii.   William  był  blady z  wściekłości,  a  dookoła 

słychać było gwar podekscytowanych głosów.

Blake   chwycił   Carringtona   za   ramię   i   odciągnął   go   na   bok,   ciągnąc   jednocześnie 

pannę Carrington, która przywarła do brata z rozpaczliwą determinacją.

-Co   ty,   do   diabła,   wyprawiasz?   -   protestował   Carrington,   usiłując   uwolnić   się   z 

uścisku.

-Daj spokój, Tommy. Will nie zechce z tobą walczyć, a jeśli nawet zechce, wylądujesz 

w więzieniu.

-Nie pozwolę, żeby taki szubrawiec chodził po świecie - nie ustępował Carrington.

Blake zablokował mu dostęp do Athertona.

-Twoje   życie   jest   o   wiele   więcej   warte   niż   jego.   Chyba   nie   chcesz   skończyć   na 

szubienicy? Sprawiedliwości stanie się zadość, przysięgam.

-Nie mogę przecież stać bezczynnie i pozwalać tej kanalii kalać honor najsłodszej 

dziewczyny, jaką kiedykolwiek widział Londyn.

-Odpowie za to, zapewniam cię. A ja nie zwykłem rzucać słów na wiatr. Proszę cię, 

daj spokój. Nic dobrego by z tego nie wyszło.

-To   takie   niesprawiedliwe   -   powtarzał   Tommy.   -   Dlaczego   spotkało   to   właśnie 

Georginę? 

-Imponuje mi twoja lojalność, Tommy, jednak nalegam, żebyś to zostawił! Zabierz 

swoją siostrę do domu. Czy nie widzisz, jak jest blada? Ledwo się trzyma na nogach.

Carrington spojrzał na siostrę i zreflektował się.

-Przepraszam, Beth. Nie pomyślałem.

-Byłeś   zdenerwowany.   Wszyscy   zresztą   byliśmy.   Doskonale   to   rozumiem 

-odpowiedziała Elizabeth z bladym uśmiechem. - Jednak teraz chciałabym już iść do 

domu.

- Jak sobie życzysz - odparł Carrington, podając siostrze ramię.

Panna Carrington uśmiechnęła się z wdzięcznością do lorda Blake'a i wyszła z bratem 

z sali balowej.

Blake   pozostał   teraz   sam   na   sam   z   żądnym   krwi   Fairfaksem   i,   szczerze   mówiąc, 

chętnie pozostawiłby mu wolną rękę. Sam zresztą z przyjemnością dałby Athertonowi po 

gębie. Wiedział jednak, że nie wolno do tego dopuścić. Przynajmniej na razie.

-W porządku - rzekł szorstko, stając za Fairfaksem. - Dosyć! Cofnij się, pozwól mu 

odetchnąć.

background image

-Najpierw  pozna smak  szpicruty,  zanim  pozwolę  mu  odetchnąć  smrodem,  którego 

narobił - syknął Fairfax, niebezpiecznie zaciskając fular na szyi Athertona.

-Powiedziałem, dosyć! - warknął Blake, odciągając Fairfaksa od ofiary. - Jeśli nie 

myślisz   o   swojej   siostrze,   to   pomyśl   przynajmniej   o   Egertonach   i   skandalu,   jaki 

wywołasz, jeśli go zabijesz.

-Byłbym przeklęty, gdybym pozwolił tej bestii bezkarnie obrażać moją siostrę.

-Czyja cię o to proszę? Mówię tylko, że to ani miejsce, ani czas na zemstę.

-Co wobec tego mam zrobić? - zapytał nieufnie Fairfax.

-Idź do domu. Upij się. Williama zostaw mnie.

-Do cholery! Przecież ja jestem bratem Georginy!

-Czy myślisz, że Georginę ucieszyłby przelew krwi, być może twojej? - zapytał Blake. 

- Chyba bardziej myślisz o sobie niż o swojej siostrze. Puść Williama. Dopilnuję, by 

nie opuścił miasta. Jeśli jutro rano wciąż będziesz chciał jego głowy, dam ci go wraz z 

moim błogosławieństwem.

Fairfax zawahał się.

-   Zgoda   -   powiedział   wolno.   -   Mam   nadzieję,   że,   mając   więcej   czasu,   wymyślę 

skuteczniejszy sposób załatwienia tej świni. Jeśli jednak jutro nie będzie go w mieście, Blake, 

ty będziesz za to odpowiedzialny. 

William Atherton, widząc, jak Fairfax odchodzi, odetchnął z ulgą-

- Jestem ci bardzo wdzięczny, Theo - rzekł. - Już zacząłem się obawiać o moje życie.

W odpowiedzi Blake, otoczywszy jego szyję ramieniem, tak żeby ten nie mógł się 

ruszyć, pchnął go na ścianę.

-Straciłeś   rozum?   -wybuchnął.   -   Zniesławić   tę   słodką   dziewczynę   tak   podłymi 

kłamstwami?

-Kłamstwami? - zawołał William, usiłując wyswobodzić się z uścisku. - Bóg jeden 

wie, jak bardzo bym chciał, żeby to były kłamstwa. Niestety, każde moje słowo jest 

prawdą.   Prawdą,   słyszysz?   Zrobiono   ze   mnie   największego   błazna   od   czasów 

Faistaffa.   Dałem   sobie   wmówić   wszystko,   Theo:   niewinność,   słodycz,   urodę, 

wszystko - głos mu się załamał, przechodząc w łkanie, ale natychmiast się opanował. - 

Teraz wyrównałem rachunki.

Blake opuścił ramię i uwolnił przyjaciela z uścisku.

-Nie mam pojęcia, jak to się stało, że uwierzyłeś w te ohydne kłamstwa, William, ale 

mylisz się. Bardzo, bardzo się mylisz.

-Czyżby, Theo? Falkhurst opowiedział mi wiele fascynujących historyjek o tym, jak 

background image

Georgina   przechodziła   przez   najświetniejsze   w   Londynie   sypialnie.   Przyznał   się 

nawet, że od dawna ma z nią romans, i że ten romans wciąż jeszcze trwa.

-I ty uwierzyłeś temu łajdakowi?

-Och, nie - odparł William, uśmiechając się gorzko - uwierzyłem własnym oczom.

-Co?

-Widziałem   ich,   Theo,   trzy   dni   temu.   Była   pełnia   księżyca,   lampy   paliły   się. 

Widziałem ich objętych w miłosnym uścisku, takim, który poprzedza pójście do łóżka. 

Georgina była w sukni, którą miała na sobie dziś. Nie ma mowy o pomyłce. To na 

pewno była  ona. Wyglądała  tak nieziemsko  pięknie w świetle  księżyca,  Theo. To 

oczywiste, że Falkhurst nie potrafił oprzeć się jej urokowi.

-Will - rzekł Blake - na Boga, nie...

-A potem poszli na górę. Widziałem,  jak obejmująsię w jej sypialni. Nie od razu 

opuścili zasłony. Kłamstwa, Theo? O, nie! Nie wtedy, kiedy widziałem i słyszałem, co 

wydarzyło się między nimi.

-Will - chciał coś powiedzieć Blake, ale Atherton odepchnął jego wyciągniętą dłoń i 

wybiegł z sali.

Blake,  przygnębiony tym,  co usłyszał,  z ciężkim  sercem wracał do gabinetu  pana 

domu. 

17

Kiedy   lord   Blake   wszedł   do   gabinetu   Egertona,   Katharine   siedziała   na   kanapie   i 

trzymając w ramionach łkającą Georginę, nuciła coś miękkim, melodyjnym głosem, podczas 

gdy Maxwell z kamienną twarzą stał z boku.

Najwyraźniej   jej   wysiłki   zaczynały   przynosić   efekty,   ponieważ   panna   Fairfax 

stopniowo odzyskiwała spokój. Oczy Katharine i Blake'a spotkały się i żadne z nich nie 

odwróciło wzroku aż do chwili, gdy drzwi otworzyły się nagle i do pokoju wbiegła lady 

Egerton.

- Moje biedne dziecko - zawołała, biorąc pannę Fairfax w ramiona i tuląc ją do siebie. 

- Cóż to za koszmar! Kazałam przygotować dla ciebie pokój. Eugenia użyczyła ci coś ze 

swojej nocnej bielizny, a na górze czeka filiżanka aromatycznej herbatki. Chodź, moja droga, 

background image

musisz położyć się do łóżka. Jestem pewna, że jutro wszystko się jakoś wyjaśni.

- Dziękuję ci, ciociu Charlotte - ledwie szepnęła panna Fairfax.

Lady Egerton poprosiła Maxwella, aby pomógł jej zaprowadzić pannę Fairfax na górę, 

i po chwili cała trójka powoli opuściła gabinet.

Panna   Glyn   podniosła   się   z   kanapy   i   zaciskając   dłonie,   długo   stała,   w   milczeniu 

wpatrując się w stojące w odległym kącie pokoju biurko.

Cisza przedłużała się i Blake bezradnie patrzył na jej cierpienie. Bardzo pragnął jakoś 

ją pocieszyć, ale wiedział, że to niemożliwe. Wiele by dał, aby nie musiał powtarzać jej słów 

Williama. Nigdy mu nawet nie przyszło do głowy, że będzie musiał zranić Kate.

- No i czego się dowiedziałeś? - zapytała twardo i chłodno.

-Rozmawiałem z Williamem - odparł. Katharine nie poruszyła się. - Jest przekonany o 

prawdziwości swoich oskarżeń. Nie wiem, jak to się stało i dlaczego, ale on uwierzył, 

że panna Fairfax nie jest taka... jak się wydaje.

-Gdybym była mężczyzną- powiedziała, wciąż odwrócona do niego tyłem - zabiłabym 

Athertona   gołymi   rękami   i   z   przyjemnością   poszłabym   na   galery,   wiedząc,   że 

uwolniłam świat od potwora.

-Musiałabyś stać w kolejce do tej przyjemności.

Odwróciła twarz. Łzy, które ujrzał w jej oczach, wstrząsnęły nim bardziej niż to, co 

się wydarzyło tego wieczoru.

-To jakiś koszmarny sen - powiedziała cicho. - Jak mogłam być  tak nieostrożna i 

pozwolić, aby do tego doszło?

-Ty? 

-Mój Boże, Theo, sprzyjałam temu związkowi! To ja stwarzałam mu okazje, aby mógł 

być z nią sam na sam. Czy nie rozumiesz, że to ja jestem winna temu, co się stało? 

Powinnam była strzec Georginy jak źrenicy oka, a zamiast tego doprowadziłam ją do 

katastrofy. O tym Jaki okrutny potrafi być świat, wiedziałam znacznie więcej niż ona. 

Powinnam była wiedzieć, że William Atherton... nadużyje jej miłości.

-Kate, to nie tak. To, co Will mówił dziś wieczorem, to nie jego słowa, jestem pewien. 

Ktoś zatruł jego umysł i myślę, że to musiał być Falkhurst.

Katharine drgnęła.

-Ale jak i dlaczego? - ciągnął Blake. - Nie mam pojęcia.

-Falkhurst?   -   zawołała.   -   Falkhurst?   O,   dobry   Boże,   nie!   Łzy   popłynęły   jej   po 

policzkach.

-Kate, co się stało? - zapytał miękko, podchodząc do niej.

background image

-   To   straszne,   Theo   -   wyszeptała.   -   Historia   lubi   się   powtarzać,   a   ja   nie   byłam 

wystarczająco czujna, żeby temu zapobiec. Jestem bezdennie głupia. Pozwolić Falkhurstowi 

zabiegać ojej względy, gdy wiedziałam... - Odetchnęła głęboko. - Kiedy byłam dzieckiem, 

majątek należący do naszej rodziny sąsiadował z Monticle Park, majątkiem Falkhursta w 

Hampshire. Nasze rodziny,  już od chwili, gdy przyszłam na świat, postanowiły,  że nasze 

ziemie   się   połączą   poprzez   moje   małżeństwo   z   Bertramem.   Jednakże   moja   ogromnie 

buntownicza   natura   sprawiła,   że   zaczęto   się   obawiać,   czy   te   plany   zaakceptuję.   Z   tego 

powodu   odizolowano   mnie   od   wszelkiego   towarzystwa,   a   Falkhurst   zaczął   się   do   mnie 

zalecać, kiedy chodziłam jeszcze do szkoły. Miałam piętnaście lat, byłam niedoświadczona, 

bardzo uczuciowa i ogromnie mi schlebiało, że taki słynny bywalec salonów zwrócił na mnie 

uwagę. Tak więc łatwo przewidzieć, że się zakochałam.

Świetnie grał swoją rolę, a ja nie miałam żadnego powodu, aby mu nie ufać. Jednak w 

tydzień   po   pogrzebie   mego   ojca,   przyszedł   do   mnie   i   powiedział,   co   o   mnie   myśli. 

Dowiedziałam się wtedy, że jestem nieokrzesaną, brzydką dziewczyną bez odrobiny wdzięku 

i że  żaden mężczyzna  przy zdrowych  zmysłach  nie chciałby  mnie  nawet do łóżka,  a co 

dopiero mówić o poślubieniu mnie. Skoro więc nie jestem dziedziczką majątku, nie poślubi 

mnie, tak jak nie poślubiłby krowy.

Zatopiona   w   bolesnych   wspomnieniach,   nie   widziała,   jak   dłonie   lorda   Blake'a 

zaciskają się w pięści.

- Pamiętam, że gdy wyszedł, długo jeszcze stałam w salonie, czując się tak, jakby 

nagle zawalił  się cały świat. Przysięgłam sobie wówczas, że żaden mężczyzna  nigdy już 

więcej mnie nie upokorzy. I oto ten sam człowiek osiągnął swój cel po raz drugi, tyle że tym 

razem zniszczył szczęście mojej przyjaciółki.

-Nie zrezygnujesz chyba z zemsty, Kate. Czas wyrównać rachunki. Spojrzała na niego 

ze zdumieniem.

-Co masz na myśli?

- Jesteś teraz starsza, mądrzejsza i z pewnością silniejsza, gdyż są przy tobie oddani 

przyjaciele. Jeśli Falkhurst rzeczywiście maczał w tym palce, to masz doskonałą okazję do 

zemsty za siebie i pannę Fairfax.

Panna Glyn szybko otarła łzy, przyjęła ofiarowaną jej chustkę i wydmuchawszy nos, 

podniosła głowę, jakby nagle odzyskała wiarę w siebie.

-Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogę zachować się jak pensjonarka. Masz rację, 

Theo. Falkhurst mógł się nie zmienić, aleja zmieniłam się z pewnością i tym razem nie 

pozwolę, by uciekł przed moim gniewem. Nie wiem tylko, od czego zacząć. Jak mam 

background image

dowiedzieć się, co się stało i jak pomścić Georginę?

-My dowiemy się, co się stało i my pomścimy pannę Fairfax -poprawił ją Blake.

-Ależ, Theo, to przecież nie twoja sprawa.

-Pozwól, że sam o tym zdecyduję. Przeanalizowałem każde słowo Willa i doszedłem 

do wniosku, że tak zachowuje się jedynie człowiek straszliwie zraniony i jednocześnie 

całkowicie pewny swoich racji. On naprawdę w to wszystko wierzy, Kate. Wymienił 

Falkhursta z nazwiska i od tego musimy zacząć. Czy to możliwe, że to, co powiedział 

William, w jakiejś części jest prawdziwe?

Katharine nagle zesztywniała.

-Co masz na myśli?

-Chodzi mi o to, czy panna Fairfax może być w jakiś sposób związana z Falkhurstem 

lub czy mogła popełnić jakąś nieostrożność?

Katharine z całej siły uderzyła lorda Blake'a w twarz, po czym odwróciła się i chciała 

wybiec z pokoju, ale Blake chwycił ją za ramiona.

-Puść mnie! - krzyknęła.

-Nie - odparł z kamiennym spokojem. - Nie puszczę cię, dopóki mnie nie wysłuchasz.

Katharine miała wielką ochotę kopnąć go w piszczel, ale Blake w ostatniej chwili 

odskoczył na bok, po czym mocno nią potrząsnął.

- Psiakrew, Kate, posłuchaj mnie! Nie chciałem nikogo obrazić. Doskonale wiem, że 

panna Fairfax jest tak samo uczciwa jak ty, ale w każdej plotce tkwi zwykle ziarenko prawdy. 

Dlatego właśnie są tak szkodliwe. Siadaj więc i słuchaj! 

Panna Glyn usiadła na stojącej obok sofie.

- Nie przerywaj, a jeśli mi uwierzysz, to jak dwoje dorosłych, racjonalnie myślących 

ludzi zastanowimy się, co robić - rzekł uroczyście.

Katharine słuchała go w skupieniu.

-Chyba tracę rozum - powiedziała w końcu. - Atakować przyjaciela, gdy prawdziwy 

łajdak chodzi wolno i śmieje się z nas? Co się ze mną dzieje?

-Wszystko w porządku, Kate. W takiej sytuacji nikt nie reaguje właściwie. - Blake 

potarł policzek. - Czy ty czasem nie trenujesz w Jackson’s Saloon?

Katharine wy buchnęła śmiechem.

-O tak, teraz już znacznie lepiej - zauważył z uśmiechem Blake.

-Och, Theo, przepraszam...

-Nie trzeba. Śmiem twierdzić, że każdy na twoim miejscu potraktowałby mnie tak 

samo. Powinienem być szczęśliwy, że mnie nie zastrzeliłaś.

background image

-Zastrzeliłabym - odparła, śmiejąc się szeroko - gdybym tylko miała broń.

-Uwierz mi, że i bez broni świetnie sobie radzisz. Powiedz mi jednak, co sądzisz o 

opowieści Williama? Czy Falkhurst może stać za tym skandalem?

-Bertie   i   Georgina   zaangażowani   w   długotrwały   romans?   Czule   objęci   w   świetle 

księżyca? Och, ta historyjka z daleka śmierdzi Falkhurstem, bez wątpienia. Ale jak 

tego dokonał? I dlaczego? Z pewnością jest zdolny do takich intryg, ale tylko wtedy, 

kiedy czuje się sprowokowany, a przecież Georgina nie zrobiła mu nic złego!

-Odrzuciła go, zaręczając się z Williamem.

Po zastanowieniu Katharine uznała, że to bardzo prawdopodobne.

- Myślę, że aby rozsupłać ten węzeł, musimy zacząć od początku. Dopiero potem 

wolno, ostrożnie posuwać się naprzód. Koniec trzymamy w ręku, musimy znaleźć początek 

sznura,   na   którym   William   sam   się   powiesił.   Coś   mi   jednak   mówi,   że   to   Falkhurst 

przygotował pętlę.

Panna Glyn obserwowała jego lordowską mość przez dłuższą chwilę.

-Wreszcie maska opadła - powiedziała cicho.

-Omawiamy plan działania, a nie moją garderobę.

-A więc - powiedziała, biorąc głęboki oddech - sir William jest przekonany, że widział 

Falkhursta i pannę Fairfax razem.

-I   tu   rodzi   się   podstawowe   pytanie:   jak   Falkhurst   zdołał   zaaranżować   coś   tak 

nieprawdopodobnego? 

-Theo! - zawołała nagle Katharine, chwytając go za ramię i ciągnąc w dół, żeby usiadł 

przy niej. - On musiał mieć wspólnika, a ściślej mówiąc wspólniczkę, do odegrania 

roli Georginy!

-Interesujące - mruknął markiz. - Intryga skomplikowała się... z konieczności. William 

nigdy nie uwierzyłby w same słowa. Falkhurst musiał pokazać mu pannę Fairfax w 

chwili, gdy dokonuje zdrady.

-Tak,   oczywiście!   -   zawołała   Katharine,   zapominając   o   łzach.   -Kiedy   William 

rzekomo widział Falkhursta i Georginę?

-Trzy dni temu, w poniedziałkowy wieczór.

-Właśnie wtedy był bal u księcia regenta.

-Tak, masz rację. Wszyscy tam byli...

-Poza Georgina.

-O nie! -jęknął Blake.

-Została w domu. Nagle poczuła mdłości i położyła się do łóżka.

background image

-Tak więc Georgina nie ma nic na swoją obronę. Falkhurst może spokojnie twierdzić, i 

pewnie już tak zrobił, że udawała chorobę, aby się z nim spotkać.

Katharine uśmiechnęła się i pokręciła przecząco głową.

-Nie, Georgina nie udawała, zapewniam cię. Jednak niepokoi mnie, iż cała intryga 

opierała się na tym, aby tego wieczoru nikt nie zobaczył jej w miejscu publicznym. Jej 

choroba idealnie  rozwiązywała  ten problem,  ale  skąd Falkhurst mógł  wiedzieć,  że 

Georgina właśnie tego dnia zachoruje i zostanie w domu?

-Są metody, żeby wywołać przynajmniej symptomy choroby.

-Tylko że Falkhurst przez cały dzień nawet nie zbliżał się do naszego domu.

-Musiał   więc   polegać   na   kimś   wewnątrz   domu.   To   właśnie   mogła   być   jego 

wspólniczka.

-Ja... nie jestem w stanie uwierzyć, że ktoś u nas mógłby... rozmyślnie zrobić coś 

takiego Georginie - zaprotestowała Katharine.

-Może ta osoba nie wiedziała, do czego zmierza Falkhurst - odparł Blake, ujmując 

dłoń panny Glyn. - Musimy zdobyć więcej faktów, zanim będziemy mogli pójść dalej. 

Gdy   tylko   panna   Fairfax   dojdzie   do   siebie,   będziesz   musiała   z   nią   porozmawiać. 

Wypytaj o wszystkie szczegóły jej poniedziałkowej niedyspozycji. Może przypomni 

sobie  coś, co  zaprowadzi  nas  do tajemniczej  wspólniczki  Falkhursta.  I koniecznie 

zapytaj o suknię.

-Suknię?

-Tę, którą miała na sobie dziś wieczorem.

-Dobry Boże, dlaczego? 

-William twierdzi, że tamtej nocy dziewczyna, która spotkała się z Falkhurstem, a 

którą on uważa za pannę Fairfax, miała na sobie tę samą suknię, co dziś wieczorem.

-Niemożliwe.

-Sprawdź to.

- Dobrze. A ty co będziesz robił?

Blake wstał i zaczął krążyć po pokoju.

-Mam zamiar wziąć na widelec Williama. Muszę wyciągnąć z niego wszystko, co wie 

lub myśli, że wie, oraz wszystko, co powiedział mu Falkhurst. Być może uda się nam 

sprawić, że nasz Posępny Rycerz sam wpadnie we własne sidła.

-I żeby zrobił to publicznie - dodała stanowczo. - Jak rewanż to rewanż. Falkhurst 

publicznie zniesławił Georginę, a więc powinniśmy zrobić mu to samo.

-Zgoda   -   odparł   Blake,   zatrzymując   się   przed   nią.   -   Musimy   także   przekonać 

background image

Williama, jak bardzo się mylił... Boże, jakże on będzie siebie nienawidził, gdy pozna 

prawdę. Mam tylko nadzieję, że uda się nam ich pogodzić.

-Co   takiego?   -   sapnęła   ze   złością   Katharine.   -   Ty   chyba   nie   mówisz   poważnie! 

Georgina   miałaby   pogodzić   się   z   tym   łajdakiem?   Prędzej   sama   wydam   się   za 

Falkhursta, niż do tego dopuszczę.

-To z pewnością jest jakiś sposób, aby wymierzyć Falkhurstowi sprawiedliwość.

Panna Glyn znowu wybuchnęła śmiechem.

- Co za okropny człowiek! - zawołała.

Jego lordowska mość skłonił się nisko.

-W   końcu   co   do   jednego   jesteśmy   zgodni   -   rzekł.   -   Musimy   ujawnić   perfidię 

Falkhursta przed światem, znaleźć jego wspólniczkę i przekonać Williama, jak bardzo 

się mylił.

-Ambitny plan - zauważyła panna Glyn.

-Chyba   nie   chcesz   powiedzieć,   że   słynna   Diablica   z   Hampshire   utknęła   już   na 

pierwszej przeszkodzie - rzekł Blake, zmuszając ją, żeby wstała.

-Ja? Nigdy!

-Ani ja. A więc uzgodnione.

- Uzgodnione - potwierdziła.

Ich oczy na chwilę się spotkały.

-Powinnaś wrócić do domu - powiedział, patrząc na nią z zatroskaniem. - Musisz być 

bardzo wyczerpana, Kate.

-Tak,   rzeczywiście,   jestem...   Ja...   chciałabym   ci   podziękować,   Theo,   za   pomoc 

Georginie, za to, że pomogłeś mi się pozbierać i za twoje wsparcie. I pomyśleć, że 

chciałam   zrobić   ci   krzywdę!   -   Jej   dłoń   delikatnie   dotknęła   jego   policzka.   -Nie 

rozumiem tylko, dlaczego miałbyś się w to mieszać.

-Muszę, Kate. Muszę, gdy ktoś, kogo cenię, potrzebuje pomocy.

-Ale przecież Georginę ledwie znasz.

-Nie miałem na myśli panny Fairfax.

Twarz panny Glyn nagle pobladła i Blake delikatnie dotknął palcami jej czoła.

- Idź do domu, Kate - powiedział miękko. - Wpadnę do ciebie jutro.

background image

18

Lord   Blake   wrócił   późnym   wieczorem   od   Egertonów   dziwnie   milczący.   Wręczył 

lokajowi płaszcz, kapelusz i rękawice, po czym, zamiast pójść do swojej sypialni, zamknął się 

w gabinecie i prawie dwie godziny krążył po pokoju. Ciekawość służących, zaskoczonych 

niecodziennym zachowaniem, w końcu została zaspokojona. Jego lordowska mość wezwał 

swoich czterech lokajów, stajennego Scrantona i Maxwella do gabinetu.

Siedział   za   biurkiem   bez   surduta,   w   mocno   rozluźnionym   fularze   i   rozpiętej 

kamizelce. Przed nim leżało sześć zaklejonych kopert.

-Przez jakiś czas  będziecie pełnić nowe obowiązki  - powiedział. -Rano usłyszycie 

zapewne, co się wydarzyło dziś na balu u Egertonów. Mówiąc w skrócie, sir William 

Atherton publicznie i w sposób brutalny zerwał swoje zaręczyny  z panną Fairfax. 

Został w to jakoś wrobiony i musimy dojść, jak. Ty, Caroll, i ty, Yarner będziecie 

śledzić sir Williama dniem i nocą. Nie muszę wspominać, że musicie to robić tak, aby 

nie wzbudzić jakichkolwiek podejrzeń. Sir Williamowi nie wolno opuszczać miasta. 

Chcę wiedzieć o każdej wizycie, zarówno tej, którą składa, jak i tej, którą przyjmuje, 

znać zawartość korespondencji, która do niego przychodzi lub opuszcza jego dom. 

Szczegółowe   instrukcje   znajdziecie   tu   -   wyjaśnił,   wręczając   lokajom   koperty.   - 

Dawson   i   Merriott   -   ciągnął   lord   Blake   -   będziecie   robić   to   samo,   ale   obiektem 

waszego zainteresowania będzie lord Falkhurst.

-Lord Falkhurst, sir? - nie krył zdumienia Dawson. - Ten hrabia?

-Ten sam. 

-Czy to on właśnie oszukał sir Williama? - zapytał Merriott.

-Tak sądzę.

-Będziemy chodzić za nim jak cień - obiecał Merriott.

-Wiedziałem, że mogę wam zaufać - odrzekł z uśmiechem lord Blake, wręczając im 

koperty.   Scranton,   chcę,   byś   zajrzał   do   każdego   urzędu   pocztowego   i   pubu   w 

promieniu   trzydziestu   kilometrów   od   Londynu.   Porozmawiajcie   z   każdym 

listonoszem,   z   każdym   pachołkiem,   każdą   służącą.   Sprawdź,   z   kim   Falkhurst   się 

ostatnio spotykał i kiedy.

-Zrobię   to   z   przyjemnością,   sir   -   odparł   Scranton.   -   Słyszałem,   że   w   niektórych 

przydrożnych gospodach warzą całkiem niezłe piwo.

background image

-Pij, co chcesz, bylebyś zachował trzeźwą głowę - rzekł lord Blake, wręczając mu 

kopertę z instrukcją.

-A co ja mam robić, milordzie? - zapytał Maxwell.

-Wybadaj służbę Falkhursta, szczególnie jego lokaja. Chcę wiedzieć  dokładnie, co 

Falkhurst robił w ciągu ostatnich dwóch tygodni.

Maxwell bez słowa odebrał przeznaczoną dla niego kopertę. Po rozdzieleniu zadań 

Blake z ulgą opadł na oparcie fotela.

- Chcę mieć od każdego z was dzienne raporty - dodał - godzinne, jeśli wydarzy się 

coś niezwykłego. Jakieś pytania?

Odpowiedziało mu zgodne milczenie.

- Doskonale - rzekł z uśmiechem. - A zatem do roboty.

Scranton i czterej lokaje szybko opuścili gabinet.

Jedynie Maxwell ociągał się z wyjściem, z kamienną twarzą obserwując, jak jego pan 

pospiesznie robi jakieś notatki.

-Tak,  Max, potrzebujesz czegoś?  - zapytał  lord  Blake, nie  podnosząc głowy znad 

biurka.

-Chciałem tylko wyrazić moje zadowolenie,  że znowu jest pan w takim bojowym 

nastroju.   Lepiej,   że   wykorzystuje   pan   swoje   imponujące   możliwości   w   jakimś 

szlachetnym   celu,   niż   miałby   je   pan   marnować,   przemierzając   tę   wyspę   wzdłuż   i 

wszerz.

Blake chwilę przyglądał się staremu słudze w milczeniu.

-Cóż to, ty również martwiłeś się o mnie, Max?

-Każdy, komu na panu zależy, martwił się, sir. Czy panna Glyn... hm... nie załamała 

się pod ciężarem tego skandalu?

-Skądże, mój drogi. Będzie walczyć do końca.

-Tak, to silna kobieta, milordzie.  Jednak, w tej sytuacji to dobrze, że ma  w panu 

przyjaciela.

-Dziękuję ci, Max. Mam tylko nadzieję, że będę w stanie pomóc.

-Panna Fairfax ma wielu przyjaciół, którzy w każdej chwili gotowi są stanąć w jej 

obronie. 

-Tak - odparł lord Blake, patrząc w zadumie na płomień świecy. - Szkoda, że Kate, 

będąc młodziutką dziewczyną, nie miała ich w ogóle.

- Ale teraz to się przecież zmieniło, nieprawdaż, milordzie?

Lord Blake podniósł głowę i przez chwilę obserwował go w milczeniu.

background image

- Tak, Max, zmieniło się - powiedział. - Zanim wyjdziesz, chcę cię jeszcze o coś 

prosić. Nie mów o swoich spostrzeżeniach nikomu. Pozwól, że jeszcze przez jakiś czas będę 

nosił tę swoją maskę. Lord Falkhurst nie może niczego podejrzewać.

- Będę czujny, milordzie - zapewnił Maxwell, wychodząc z pokoju.

Blake uśmiechnął się, po czym,  wyciągnąwszy się w fotelu, oparł stopy na blacie 

biurka i przez następną godzinę wpatrywał się w lśniące czubki swoich butów, ale myślami 

był zupełnie gdzie indziej.

Późnym   popołudniem   następnego   dnia   lord   Blake   zjawił   się   przed   wejściem   do 

rezydencji   Fairfaksów.   Po   chwili   Wainwright   wprowadził   go   do   biblioteki   i   natychmiast 

dyskretnie się wycofał. Blake cicho wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Panna Glyn była sama i zupełnie nie zdawała sobie sprawy z jego obecności. Ubrana 

w prostą suknię stała przy wiodących  do ogrodu ogromnych  przeszklonych drzwiach. Jej 

włosy były związane z tyłu głowy w ciasny węzeł, twarz blada i mizerna, oczy podkrążone. 

Najwyraźniej miała za sobą fatalną noc i niewiele lepszy dzień, mimo to panowała i nad sobą, 

i nad sytuacją, w jaką została wplątana.

Odwróciła się nagle. Jej oczy spotkały się z jego oczami i natychmiast złagodniały.

-Theo, jak to dobrze, że jesteś - powiedziała i uśmiech rozjaśnił jej twarz.

-Przepraszam,   że   nie   mogłem   przyjść   wcześniej   -   odparł,   ujmując   jej   dłoń.   -   Co 

słychać?

-Jeremy wyniósł się z samego rana i nie dał jeszcze znaku życia. Georgina śpi w 

swoim pokoju.

-Jest tutaj? - zdziwił się Blake.

-Nalegała, żeby rano wrócić do domu.

-Jak się czuje?

-Lepiej niż mogłam przypuszczać. Wzięła się w garść. Ma twardy charakter. Jednak 

widać   po   niej,   że   tej   nocy   wcale   nie   spała,   nalegałam   więc,   żeby   się   położyła. 

Dodałam do jej porannej czekolady parę kropel laudanum i wciąż jeszcze śpi.

-Robisz jej czekoladę? - roześmiał się.

-Po co się ma przyjaciół?

-Boję się pomyśleć. - Milczał przez chwilę. - Mam ci dużo do powiedzenia, Kate.

background image

-Ja tobie również. Może jednak przejdziemy do ogrodu. Ten pokój wydaje mi się dziś 

jakiś ciemny i ponury. Pokażę ci nasze róże.

-Mógłbym przemierzyć nawet pustynię, byłe tylko z panią, parno Glyn.

Uśmiechając się na wspomnienie jego pierwszej w tym domu wizyty, oparła mu dłoń 

na ramieniu i razem wyszli na zewnątrz. Tonący w ciepłych promieniach popołudniowego 

słońca   ogród   otaczał   biegnący   półkolem   ceglany   mur.   Po   lewej   stronie   znajdowała   się 

niewielka oranżeria i rosły drzewa owocowe, po prawej był warzywnik i rabaty kwiatowe, a 

w centralnej części altana z drewnianą ławeczką.

- Bardzo tu pięknie - powiedział z zachwytem Blake.

- Prawda? To miejsce często bywa azylem tych, co szukają samotności.

Przez jakiś czas spacerowali w milczeniu.

- Jak na takie gaduły jak my, ta cisza jest czymś niezwykłym - zauważyła Katharine. - 

Skoro jednak jestem tu gospodynią, to chyba pierwsza muszę ją przerwać. Zanim laudanum 

zaczęło działać, udało mi się porozmawiać z Georginą i dużo się od niej dowiedziałam. Jeśli 

chodzi o tę suknię, którą miała na sobie ostatniego wieczoru, to wiąże się z nią dość ciekawa 

historia.

Opowiedziała   Blake'owi,   jak   to   pani   Foote   nieoczekiwanie   zgodziła   :ię   uszyć 

Georginie suknię, nalegając na odbiór cztery dni wcześniej niż trzeba.

-W poniedziałek, w dniu, w którym był bal u księcia regenta-dodał Blake.

-No   właśnie.   Mogłabym   przysiąc,   Theo,   że   tej   sukni   nikt   nie   wkładał   aż   do 

wczorajszego   wieczoru.   Gdyby   to   była   suknia,   którą   William   widział   w 

poniedziałkowy wieczór, nosiłaby ślady zagnieceń i wymagałaby odprasowania. To 

jednak w ogóle nie wchodzi w grę. Nikt, poza Georginą, od poniedziałku rano, gdy 

suknia powędrowała do jej szafy, aż do chwili, gdy ją stamtąd sama wyjęła ostatniego 

wieczoru, na pewno nie dotykał sukni. Poza tym suknia nie miała żadnych zagnieceń.. 

a Georginą nie ma najmniejszego pojęcia o prasowaniu.

We wtorek zauważyła, że sir William radykalnie zmienił swój stosunek do niej i tak 

dalece ją to zaniepokoiło, że wspomniała mi o tym. Jednak w swojej głupocie złożyłam to na 

karb zdenerwowania narzeczonego. Rozumiesz teraz, co to znaczy? Sir William nie wierzył w 

te kłamstwa aż do poniedziałku.

-Co oznacza, że manipulacja postępowała z zadziwiającą szybkością - rzekł Blake. - 

Falkhurst i jego wspólniczka potrzebowali dwóch tygodni na przygotowanie sukni, ale 

tylko dwóch lub trzech dni, żeby otumanić Williama. Falkhurst niewątpliwie obawiał 

się, że jeśli Will będzie miał więcej czasu na myślenie, być może dostrzeże w tej 

background image

historii poważne luki. Kto zna go tak jak ja, wie, że to bardzo prawdopodobne. Ale o 

tym później. Powiedz, czego dowiedziałaś się o chorobie panny Fairfax.

-Dolegliwości były bardzo dokuczliwe i przyszły nagle - odparła Katharine. - Zaczęły 

się tuż po popołudniowej herbatce.

-Najwyraźniej nie jesteś jedyną, która przyrządza napoje dla panny Fairfax.

-To oczywiste. 

Blake westchnął.

-I tak panna Fairfax została skutecznie wyeliminowana z gry.

-Co gorsza, pokojówka tego wieczoru wprawdzie zaglądała do Georginy kilka razy, 

ale o dziesiątej Georgina zasnęła i pokojówka wkrótce też poszła spać. Rozmawiałam 

ze wszystkimi służącymi, ale nikt tej nocy do Georginy nie zaglądał.

-Cholera! Czy panna Fairfax mówiła coś o Falkhurście?

-O tak i nawet była na tyle uprzejma, żeby poinformować mnie o listach miłosnych, 

które Falkhurst jej przysyłał! Chylę czoła przed twoją umiejętnością przewidywania, 

milordzie. Nie mówiła mi o tym wcześniej, gdyż bała się, że mogę go wyzwać na 

pojedynek za taką bezczelność. I tak bym na pewno zrobiła.

-I z pewnością pokonałabyś go bez trudu.

-Też tak sądzę, ale, jak widać, Georgina nie ufała mi. Pomyśleć, że Falkhurst był aż 

tak bezczelny... a ona mi nic nie napomknęła.

-Nie robiła nic, aby go zniechęcić?

-Oczywiście,  że robiła.  Nie  odpowiadała  na jego listy i  traktowała  ozięble.  Na to 

jednak, żeby go porządnie zbesztać, jest za miękka. Nie umie być niemiła w stosunku 

do kogoś, kto zaklina się, że wzięła jego serce do niewoli.

-Tak   więc  Falkhurst   mógł  cały  czas   wierzyć  w  to,  w  co  bardzo   chciał  wierzyć   - 

westchnął Blake. - Co za okropna sytuacja.

Znowu przez jakiś czas milczeli. Katharine czuła, że zakłopotanie Blake'a wynika z 

tego, że nie chce jej sprawić przykrości. Uśmiechnęła się więc promiennie i zapytała:

- A co sir William miał do powiedzenia tobie? 

-   Bardzo   wiele   i   wyrzucał   to   z   siebie   z   ogromnym   żalem   i   gniewem.   Najpierw 

opowiem ci o tej nieszczęsnej sukni.

Blake zaczął od zdarzeń, które miały miejsce w ubiegłą sobotę. Opowiedział więc, jak 

William otrzymał bilecik od panny Fairfax, jak zjawił się w pracowni pani Foote, a potem 

przekonał się, że panna Fairfax go oszukała.

Katharine spojrzała na niego ze zdumieniem.

background image

-Theo,   w   ubiegłą   sobotę,   Georgina,   Jeremy   i   ja   wybraliśmy   się   na   piknik   do 

Kensington.   Wyjechaliśmy   rano,   wróciliśmy   późnym   popołudniem.   Georgina   nie 

mogła więc być u pani Foote i nie mogła napisać do sir Wiliama, żeby się z nią tam 

spotkał... chyba że...

-Tak?

Panna Glyn chwilę się nad czymś zastanawiała.

-Jakiś tydzień temu Georgina i sir William spotkali się u pani Foote przed pójściem na 

raut.   Będąc   z   natury   romantykiem,   sir   William   mógł   nie   zniszczyć   listu,   który 

wówczas   rzeczywiście   od   niej   otrzymał.   Prawdopodobnie   list   został   skradziony   i 

posłużył Falkhurstowi do sporządzenia tego fałszywego.

-Przecież Will mógłby rozpoznać fałszerstwo.

-Niekoniecznie. Nie znał jeszcze tak dobrze jej pisma, a poza tym, dlaczego miałby 

mu się tak dokładnie przyglądać?

-Rzeczywiście.

-Tylko dlaczego Falkhurstowi miałoby zależeć na ściągnięciu sir Williama do pani 

Foote?

-Suknia - mruknął Blake w nagłym olśnieniu. - Kate, chodziło o suknię! Pani Foote 

nalegała, żeby Will ją zobaczył. Nie rozumiesz? Musiał widzieć ją wcześniej, żeby 

później można go było przekonać, że to pannę Fairfax widzi w ramionach Falkhursta 

w poniedziałkówy wieczór. Will powiedział nawet, że jest pewien, że to była ona, 

ponieważ miała na sobie tę samą suknię, którą widział w sobotę.

-Wszystko jasne! Och, Theo, trafiłeś w dziesiątkę! Czego się jeszcze dowiedziałeś?

-Otóż,   po   incydencie   w   pracowni   pani   Foote   nastąpiła   cała   seria   czegoś,   co 

określiłbym prowokacyjnymi rozmowami.

Blake zrelacjonował rozmowę Williama z Falkhurstem w sobotni wieczór w White's, 

podczas   której   Falkhurst   przyznał   się   do   romansu   z   panną   Fairfax.   Następnie   opisał   ich 

rzekomo   przypadkowe   spotkanie   w   poniedziałkowe   popołudnie   i   wspólny,   dramatycznie 

przerwany lunch.

Katharine jęknęła głucho na wspomnienie tej historii.

- Georgina opowiedziała mi to. Priscilla Inglewood zaprosiła ją na lunch i, kiedy z 

ożywieniem   rozmawiały,   Georgina   nagle   ujrzała   wybiegającego   z   restauracji   i   ogromnie 

czymś wzburzonego Williama. Bardzo ją to wówczas poruszyło.

-Nie wątpię. Historia Williama jest bardziej sensacyjna. Zaklinał się, że słyszał, jak 

Georgina wychwala Falkhursta pod niebiosa i mówi, że go kocha. Później wzburzony 

background image

wybiegł.

-Georgina wychwalająca Falkhursta? To jakiś absurd.

-Will przysięga, że słyszał to na własne uszy.

-Nie mógł słyszeć, ponieważ Georgina i Panna Doskonała rozmawiały o Jeremym. To 

dlatego zachowanie sir Williama tak ją zbulwersowało. Nie mogła pojąć, dlaczego 

rozmowa ojej bracie tak go wzburzyła. Co jeszcze naplótł twój słodki Will?

Blake zrelacjonował jej spotkanie Williama z pewną „lady o nienagannej reputacji", 

która zapewniła go o cudzołóstwie panny Fairfax. Następnie opowiedział o liście, w którym 

zapraszała go do Russel Court w poniedziałek wieczorem.

Katharine w milczeniu patrzyła przed siebie.

-Kiedy po wypiciu ogromnej ilości alkoholu - ciągnął lord Blake -William przyszedł 

tam,  zobaczył  Falkhursta z kobietą,  którą, jak twierdzi, była  panna Fairfax. Czule 

objęci   wchodzili   do  domu,   a   potem,   stojąc  na   wprost  okna   na   pierwszym   piętrze 

południowo-zachodniego skrzydła, znów się obejmowali.

-Theo - powiedziała spokojnym głosem panna Glyn - pokój Georginy ma dwa okna. 

Oba wychodzą na ogród. Możesz je stąd zobaczyć.

Lord Blake spojrzał w zadumie na ogromne, zasłonięte ciężkimi kotarami okna.

-Rzeczywiście.

-Jedyne,   które   odpowiada   twojemu   opisowi,   to   okno   od   pomieszczenia 

gospodarczego.

-Raczej dziwne miejsce na schadzkę - zauważył.

-A już z pewnością niezbyt wygodne. - Katharine umilkła na chwilę, po czym, patrząc 

Blake'owi w oczy, zapytała cicho: - Theo, kim jest ta „dama o nienagannej reputacji"?

Zawahał się, ale trwało to tylko parę sekund.

- To Priscilla Inglewood.

Krew odpłynęła z twarzy Katharine.

-Jesteś pewien, że to była ona?

-Najzupełniej.

Panna Glyn nagle poczuła się tak, jakby wpadła do głębokiej i bardzo niebezpiecznej 

wody.   Pomyślała,   jakie   to   musiało   być   okropne   dla   Blake'a   dowiedzieć   się,   że   jego 

narzeczona lub kobieta, która wkrótce ma nią być, mogła zrobić coś takiego. Musi się czuć 

zdradzony.   Przerażenie   i   gniew   przepełniły   jej   serce.   Chciała   krzyczeć   i   złorzeczyć   tej 

kobiecie, ale wiedziała, że nie wolno jej tego zrobić. Nie mogła sprawiać mu dodatkowego 

bólu.

background image

-Przykro   mi   -   powiedziała   tylko.   -   Wiem,   jak   bliską   osobą   jest   ona   dla...   twojej 

rodziny. To musi być dla ciebie bardzo trudne.

-Rzeczywiście, trudno w to wszystko uwierzyć. Nie wiedziałem, że Priscilla może być 

tak okrutna.

-Wierzysz zatem, że lady Inglewood była wspólniczką Falkhursta?

-Tak.

-To potworne, że zdradziła cię w taki sposób - ugryzła się w język. - Przepraszam, 

Theo,   ale   moje   nerwy   są   jeszcze   w   niezbyt   dobrym   stanie.   Nie   rozumiem   tylko, 

dlaczego lądy Inglewood wmieszała się w to wszystko? Wiem, że była zazdrosna o 

Georginę,   ale   dlaczego   zaatakowała   ją  w  taki   sposób?   Georgina  nic   złego  jej  nie 

zrobiła.

-Podejrzewam, że powodów jest kilka - rzekł ostrożnie. - Zanim jednak przedyskutuję 

je z tobą, wolałbym jeszcze sam dokładnie je przeanalizować.

-W porządku. Co wobec tego robimy dalej?

-Zastanawiałem się nad tym i doszedłem do wniosku, że zachowując dotychczasowy, 

zgodny z płcią podział pracy, powinniśmy skupić się na nowych zadaniach. Do ciebie 

będzie należało odkrycie, jak Priscilli udało się odegrać rolę Georginy.

-Tak,   to   powinno   być   interesujące,   ponieważ   suknia   jest   kluczem   do  tej   intrygi   - 

roześmiała się, choć dość smętnie. - Miała drugą, identyczną suknię, idę o zakład. Jako 

stała klientka tej Foote bez trudu mogła to zaaranżować.

-Coś w tym jest.

-Poza tym wydaje mi się, że aby ta randka Priscilli się udała, potrzebny był jeszcze 

jeden wspólnik: perukarz. Nawet jeśli sir William był pijany jak bela - a myślę, że był 

- dwa razy by się zastanowił, gdyby jego rzekoma narzeczona miała blond loki.

-Wspaniale, naprawdę wspaniale - rzekł z uznaniem lord Blake. -Pomiędzy szukaniem 

perukarza a odkrywaniem sposobu, w jaki Priscilla dostała się do środka Russel Court, 

niewiele będziesz miała czasu dla siebie.

Chociaż  akurat  tym  wcale  nie miał  zamiaru  się martwić.  Im  bardziej  panna  Glyn 

będzie zajęta, tym mniej czasu pozostanie jej na bolesne refleksje. 

A

 czym będziesz zajmował się ty, kiedy ja będę przemierzać ulice Londynu?

Blake uśmiechnął się szeroko.

- Mam zamiar zdemaskować Falkhursta.

-Och, nie! Błagam, Theo, zostaw to mnie. Żądam jego głowy! 

Uśmiech znikł z jego twarzy.

background image

-Musiał bardzo cię zranić. 

Katharine milczała chwilę.

- To była  moja  wina - powiedziała  cicho. - Zakochałam się w pięknej twarzy,  w 

gładkim obejściu i moja wrodzona inteligencja zawiodła mnie.

Przekrył jej dłoń swoją dłonią.

- Ne obwiniaj siebie za to, że byłaś tak perfidnie wykorzystywana. Żadna dziewczyna, 

szczególnie piętnastoletnia, nie umiałaby ominąć tak zastawionej pułapki. Pomyśl, ten łajdak 

potrafił zatruć umysł i serce żołnierza, dżentelmena, człowieka światowego. Jeśli William w 

nią wpadł, jak mogłaś uniknąć jej ty?

Katharine uśmiechnęła się.

-Przez długie lata rozkoszowałam się myślą jakby to było, gdybym w porę odzyskała 

rozum i zdemaskowała Falkhursta, ale dopiero przy ołtarzu. Wyobraź sobie, jaki byłby 

skandal!

-Jesteś niepoprawna - odparł Blake, krztusząc się od tłumionego śmiechu

-Mówię serio.

-Wiem. Jesteś cudowna. I pomyśleć, że szokowałaś środowisko przez długie lata, a ja 

spotkałem  cię  zaledwie  siedem tygodni  temu.  Mam sobie za złe, że tak się stało. 

Wyobraź sobie, ile cudownych chwil mogliśmy razem przeżyć.

-Aż strach pomyśleć - odparła z uśmiechem.

-Możemy to jednak nadrobić. Przed nami całe życie.

-Tak - odparła, czując, jak mocno bije jej serce. - To prawda. A więc strategia na jutro 

ustalona. Czeka nas zemsta.

-Niestety, na razie czekają na mnie rodzice. Muszę iść.

Katharine, starając się za wszelką cenę ukryć rozczarowanie, odprowadziła Blake'a do 

wyjścia. Przy drzwiach zatrzymali się i odwrócili, aby spojrzeć sobie w oczy.

- Jestem ci bardzo... wdzięczna, Theo - powiedziała panna Glyn cicho, w/ciągając do 

niego rękę. - Nie dałabym sobie rady sama, mimo całej brawury. Dziękuję za wszystko, co dla 

nas robisz. Jesteś dobrym przyjacielem Williama. 

- Jestem także twoim przyjacielem - odparł, ujmując jej dłoń. - Mówiąc szczerze, nie 

myślałem o nim ani nawet o pannie Fairfax.

I zamiast uścisnąć jej dłoń, tak jak się tego spodziewała, podniósł ją wolno do ust. 

Katharine poczuła, że jej policzki czerwienieją, a serce znowu zaczyna głośniej bić.

- Adieu, Katharine - powiedział, wciąż patrząc jej w oczy.

Panna Glyn nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.

background image

Markiz uwolnił wreszcie jej dłoń, po czym odwrócił się i wolno minął oszołomionego 

Wainwrighta, który, zamknąwszy za jego lordowską mością drzwi, z milczącym zdumieniem 

patrzył na swoją panią.

Panna Glyn, w pełni odzyskawszy już nad sobą panowanie, rzuciła mu piorunujące 

spojrzenie. Twarz majordomusa znowu przybrała obojętny wyraz.

-Doprawdy - rzuciła z pełnym irytacji i westchnieniem - można by pomyśleć, że nigdy 

nie widziałeś, jak komuś mówię do widzenia.

-Nie, panienko - mruknął Wainwright, kiedy panna Glyn zniknęła na schodach i nie 

mogła go już słyszeć. - Nie spodziewałem się być świadkiem takiej sceny.

19

Lord Blake wstał wcześnie. Pierwsze godziny spędził przy biurku w swoim gabinecie, 

studiując przy cygarach i kilku filiżankach  herbaty obszerne raporty służących.  W końcu 

wezwał lokaja i polecił mu natychmiast posłać po pana Robbinsa i lorda Braxtona. Obydwaj 

dżentelmeni już o dziesiątej zameldowali się u niego w gabinecie.

-Angielska   punktualność   nie   ma   sobie   równej   -   powiedział   Blake.   -   Siadajcie, 

przyjaciele, siadajcie.

-Gdzie   twoja   marokańska   bonżurka,   Blake,   gdzie   cygaro   i   chiński   czajniczek?   - 

zawołał   Robbins,   podejrzliwie   przyglądając   się   jego   wyprasowanemu   surdutowi, 

nienagannym pantalonom i lśniącym, długim butom.

-To nie czas ani miejsce na dekadentyzm - odparł Blake. - Wezwałem was panowie w 

sprawie niecierpiącej zwłoki. Chciałbym, żebyście w ten miły kwietniowy poranek 

poszwendali się trochę po starym Londynie, łowiąc plotki.

Braxton i Robbins spojrzeli na niego ze zdumieniem. 

- Myślę - rzekł Robbins - że powinieneś wyrażać się jaśniej!

Następne pół godziny Blake spędził na relacjonowaniu wszystkiego, co on i Katharine 

Glyn odkryli, i co zamierzają robić dalej. Powoływał się przy tym ciągle na pannę Glyn i 

bezustannie   ją   wychwalał.   Kiedy   więc   zmierzał   ku   końcowi   opowieści,   obaj   zaproszeni 

panowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

-Coś mi się zdaje - skomentował lord Braxton, z uwagą patrząc na rubinowy pierścień 

background image

na prawym ręku - że wchodzisz w głęboką wodę, mój drogi.

-W najgłębszą- poprawił go Blake.

Braxton i Robbins znów porozumieli się wzrokiem, co wywołało na twarzy Blake'a 

uśmiech.

- Dość tych ukradkowych spojrzeń - powiedział. - Skupcie się raczej na intrydze. Na 

balu u Egertonów William, chcąc ukarać pannę Fairfax, wymienił z nazwiska Falkhursta. 

Falkhurst, chcąc uwiarygodnić  oskarżenia Williama  i ostatecznie  pogrążyć  pannę Fairfax, 

będzie   napomykał   o   swoim   romansie   z   nią   jak   największej   liczbie   osób.   Każda   zatem 

puszczona przez niego pogłoska, którą uda się obalić, to kolejny gwóźdź do jego trumny. W 

tym celu podzielmy miasto między nas i ruszajmy na łowy.

Trzej przyjaciele rozdzielili się, umawiając się na spotkanie w domu Blake'a na późny 

lunch. Po lunchu, podczas którego uzgodnili plan działania na najbliższe godziny, ponownie 

się rozdzielili, umawiając się tym razem, że po godzinie spotkają się w White's. Lord Blake 

poszedł do swojego pokoju, aby przebrać się w bardziej wytworny strój, zgodnie z rolą, którą 

miał wkrótce odegrać.

Wchodząc do klubu, pozdrawiał licznych znajomych, rozglądając się jednocześnie za 

Falkhurstem. W końcu znalazł go w czytelni. Siedział tam w skórzanym fotelu w pobliżu 

okna,  z kieliszkiem   brandy  na stojącym  obok  pomocniku   i  londyńską   „Gazette"   w  ręku. 

Blake, uśmiechając się szeroko, ruszył w kierunku niczego niepodejrzewającej ofiary.

- Falkhurst, co za niespodzianka! - zawołał. - Jakie to szczęście, że cię tu spotkałem. 

Wiedziałem,   oczywiście,   że   jesteś   członkiem   klubu,  ale   nigdy   się  jakoś   tu   na   ciebie   nie 

natknąłem. Czasem tu trochę ciasno, ale White's ma swój styl i bywanie tu jest w dobrym 

tonie. Co pijesz? Brandy? - Lord Blake skinął na kelnera. - Jeszcze jedną brandy dla lorda 

Falkhursta   i   bordo   dla   mnie.   No   i   co   powiesz,   przyjacielu?   -   zapytał,   zagłębiając   się   w 

stojącym obok Falkhursta fotelu. - Doszedłeś już do siebie po tym skandalu u Egertonów? 

Okropna afera, po prostu okropna. Uważam, że Atherton musiał stracić rozum. Znałem go, 

oczywiście, od wielu lat, ale teraz zerwałem z nim wszelkie kontakty. Jego zachowanie było 

nie do wybaczenia.  W okropnie złym  tonie.  Och, dziękuję - rzekł, gdy kelner  podał mu 

kieliszek bordo.

-Jak widzę, szczęście mi sprzyja - zawołał Braxton, podchodząc do obu mężczyzn. - 

Theo, zostań moim partnerem w grze w wista. Peter, po tym, jak go wczoraj ograłem z 

całej forsy, nie może się doczekać rewanżu.

-Nigel, nic z tego - odparł Blake. - Dopiero co znalazłem ten wygodny fotel i razem z 

Falkhurstem ucięliśmy sobie miłą pogawędkę.

background image

-Nie   ma  sprawy,   bierz   go  więc  ze   sobą-  nie  ustępował   Braxton.  -Peter   też   szuka 

partnera, a słyszałem, że Falkhurst ma szczęście do kart.

-To prawda - przyznał Falkhurst - ale nie mogę grać. Miałem zamiar...

-Ależ   musisz   zagrać!   -  napierał   Braxton.   -   Wyświadczysz   mi   ogromną   przysługę, 

Falkhurst, jeśli się zgodzisz. Peter Robbins ściga mnie dziś cały dzień. Jedyne wyjście, 

to   jak   najszybciej   z   nim   zagrać.   Przysięgam,   że   to   wyśmienity   gracz.   Po   prostu 

wczoraj karta mu nie szła. To każdemu się zdarza. Bądź dżentelmenem, Falkhurst, i 

dosiądź się do nas.

-Chodź,   Falkhurst   -   powiedział   Blake,   wstając   z   miejsca.   -   Nie   da   się   odmówić 

Braxtonowi, gdy ma taki uśmiech na twarzy. Zgódź się na parę rozdań. Ja będę dbał o 

brandy, Braxton dodawał szyku, a Peter będzie nas bawił.

Lord Falkhurst w końcu dał się namówić. Kiedy weszli do salonu karcianego, Robbins 

już zajął stolik do gry w odległym końcu pokoju, butelki brandy, porto i czerwonego wina 

czekały już na nich. Mężczyźni zajęli swoje miejsca. Uzgodniono pulę i rozdano karty.

-Falkhurst   i   ja   rozmawialiśmy   właśnie   o   tej   okropnej   awanturze   u   Egertonów 

ubiegłego wieczoru - powiedział  Blake, rzucając kartę. -Sądzę, że trochę alkoholu 

dobrze   ci   zrobi,   Falkhurst.   Te   publicznie   rzucane   na   ciebie   oszczerstwa,   mogą   ci 

zrujnować reputację.

-Wcale nie - odparł Falkhurst - schlebia mi wręcz sposób, w jaki kojarzy się mnie z 

najbardziej pożądaną kobietą z towarzystwa.

-Wie, co mówi - rzekł Robbins, uzupełniając kieliszek Falkhursta. - Ta Fairfax to 

ładna kobietka, bez wątpienia, i dojrzała do zerwania.

-Sądząc po słowach Williama Athertona - zauważył Falkhurst -już została... zerwana.

Mężczyźni   wybuchnęli   nieprzyzwoitym   śmiechem.   Falkhurst   i   Robbins   wygrali 

pierwsze rozdanie. Karty potasowano i rozdano ponownie.

- Ty masz łeb, Falkhurst - powiedział z uznaniem Blake, po czym szybko upił spory 

łyk   wina.   -   A   tak   mówiąc   między   nami   -   dodał,   pochylając   się   do   Falkhursta   -   czy   w 

oskarżeniach Athertona jest chociaż trochę prawdy?

-Naprawdę nie wiesz, Blake? - zdziwił się Falkhurst. - Nie mogłeś porozmawiać o tym 

z Katharine Glyn?

-Uchowaj Boże! - skrzywił się Blake. - Ta diablica zatrzasnęła mi przed nosem drzwi. 

Wini mnie za zachowanie Athertona. I bardzo dobrze, naprawdę. Te rozmowy z nią 

stawały   się   już   nudne.   A   co   powiesz   o   pannie   Fairfax?   Czy   rozmowy   z   nią   są 

bardziej... zajmujące?

background image

-Tak się składa, że... - cedził z uśmieszkiem Falkhurst - sir William wcale tak do 

końca się nie mylił.

-Nie!   -   zawołał   Blake.   -   Ty   chyba   nie   mówisz   serio!   Georgina   Fairfax?   A   to   ci 

aktorka!

-To   prawda   -   potwierdził   Falkhurst,   opróżniając   kieliszek.   Robbins   natychmiast 

napełnił go znowu. - Wszystkich wyprowadziła w pole. Niewiele brakowało, a ze mną 

również   by   się   to   jej   udało.   Ale   ja,   gdy   chodzi   o   kobiety,   mam   szósty   zmysł. 

Wiedziałem,  że nie jest taka, jaką udaje. - Palce Falkhursta zaczęły gładzić szkło 

kieliszka. -1 nie była, panowie, zapewniam was. Nie była.

Falkhurst, nieustannie  zachęcany przez Robbinsa i Braxtona, a od czasu do czasu 

również przez Blake'a, w miarę jak rosła jego wygrana i malała ilość alkoholu na stole, coraz 

chętniej opowiadał o swoich schadzkach z panną Fairfax.

-Nie osiągnąłeś jeszcze dna, Falkhurst - zauważył Blake, uśmiechając się złośliwie. - 

Jeśli uczciwe kobiety poznają twój prawdziwy charakter, wszystkie drzwi zamkną się 

przed tobą.

-Wręcz przeciwnie - odrzekł Falkhurst, biorąc do ust kolejny łyk brandy. - Kobiety 

uważają uwodziciela za bardzo interesującego. Lista przysyłanych do mnie zaproszeń 

wydłużyłaby się w dwójnasób.

-Wiesz - odezwał się Braxton - zawsze mnie zastanawiało, że panna Glyn nigdy cię 

nie nakryła. Sprawia wrażenie wyjątkowo surowego cerbera.

-Och,   śmiem   twierdzić,   że   wiedziała   o   wszystkim,   ale   to   wierny   kundel   i   nie 

zdradziłaby   drogiej   przyjaciółki   za   żadne   skarby   świata.   Egertonowie   uczynili   ją 

odpowiedzialną za reputację panny Fairfax i Kate Glyn to właśnie robi. Dba o jej 

reputację.

-Zasługuje na medal - oświadczył Blake.

-Oczywiście,   miałem   nawet   okazję   odwdzięczyć   się   za   jej...   dyskrecję   -   odparł 

Falkhurst.

Blake roześmiał się.

- Dyskrecja jest czymś, czego bym nigdy pannie Glyn nie powierzył. To mała jadowita 

żmija. 

Falkhurst,   któremu   niewiele   już   brakowało   do   kompletnego   upicia,   wybuchnął 

śmiechem.

-Pięknie   ją   podsumowałeś   -   rzekł   z   uznaniem.   -   Powiem   wam   coś,   panowie.   To 

ogromne szczęście, że jej ojciec tak szybko zmarł. Gdyby nie to, mógłbym tę kulę 

background image

mieć u nogi przez całe życie! Czy możecie sobie wyobrazić małżeństwo z Katharine 

Glyn? Ona nawet w łóżku nie jest zabawna.

-Wiesz to z własnego doświadczenia? - zapytał szybko Braxton, widząc, jak szczęki 

Blake'a zaciskają się i jak w jego oczach pojawiają się mordercze błyski.

-Mówiąc między nami  - odparł Falkhurst, pochylając  się do przodu i wydychając 

opary brandy - przekoziołkowaliśmy się kiedyś parę razy na sianie. Nie ma o czym 

wspominać, ale nic lepszego nie było akurat pod ręką.

Blake szybko przełknął ostatni łyk wina.

-Uważam, że można ci to wybaczyć - rzekł z wymuszonym uśmiechem Braxton. - Jak 

widać to świetnie dobrana para, ta panna Fairfax i ta jej, pożal się Boże, towarzyszka, 

panna Glyn. Jak sądzisz, długo jeszcze potrwa ta farsa?

-Niedługo   -   zapewnił   Falkhurst.   -   Po   tym   smrodzie,   który   roz-szedł   się   dzięki 

Athertonowi, towarzystwo będzie się do tych pań odnosić z dużą rezerwą.

-I dobrze im tak - powiedział Robbins.

-Tak - wycedził Falkhurst. - Kate Glyn będzie nareszcie miała to, na co zasłużyła od 

dawna.

-A panna Fairfax? - zapytał Braxton.

-Zawsze   zadzierała   nosa.   Wreszcie   pokazano   jej,   gdzie   jest   jej   miejsce   i   będzie 

musiała się z tym oswoić.

-A wszystko dzięki Williamowi Athertonowi - mruknął Blake.

-Tak, wykonał dobrą robotę - wybełkotał Falkhurst. - Sam nie zrobi łbym tego lepiej.

20

Późnym popołudniem następnego dnia Katharine Glyn zapukała do frontowych drzwi 

Russel Court. Jej ciemne włosy były upięte z tyłu i schowane pod zieloną chustką, zamiast 

eleganckiego stroju miała na sobie suknię ze zgrzebnej, szarej wełny, na nogach grube, czarne 

pończochy.  Wainwright,   który  po chwili  pojawił  się  w  drzwiach,  obrzucił   nieproszonego 

gościa chłodnym spojrzeniem.

-Wejście dla służby jest... -Nagle zauważył znajomy błysk w oku i charakterystyczny 

grymas ust. - Panna Glyn! - wykrztusił z trudem.

background image

-We własnej osobie - rzuciła wesoło Katharine, wchodząc do holu. - Jest ktoś do 

mnie?

-Lord Blake, panienko - odparł Wainwright, usiłując odzyskać tak typową dla niego 

powściągliwość.   -Przyszedł   jakieś   dziesięć   minut   temu   i   czeka   na   panienkę   we 

frontowym salonie.

-Wspaniale.   Napijemy   się   herbaty,   Wainwright-powiedziała,   mijając   wciąż 

niemogącego dojść do siebie majordomusa.

Po chwili zatrzymała się przed drzwiami do salonu, otworzyła je szeroko i zawołała po 

francusku:

- To ten człowiek, panie oficerze. Niech pan go aresztuje! Uratował mnie od gilotyny 

tylko po to, żeby mnie wykorzystać! O Boże, jaki wstyd! Jak przyjaciel mego ojca, za tyle 

okazanego mu serca, mógł nam odpłacić taką nikczemnością!

Lord Blake zakrztusił się łykiem madery,  który właśnie wziął do ust i szybko się 

odwrócił.

-Kate! -zawołał, z trudem łapiąc powietrze.

-Jak   się   masz,   Theo   -   odparła,   zamykając   za   sobą   drzwi   i   wyjmując   mu   z   ręki 

kieliszek. - Zamówiłam herbatę.

Lord Blake wybuchnął śmiechem.

-Francuska   emigrantka   -   powiedział,   usiłując   pokonać   czkawkę.   -Ciekawe,   co 

wymyślisz jeszcze.

-Och, w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin byłam już włoską hrabiną, a dziś 

irlandzką praczką.

-Katharine,   Katharine,   Katharine   -   powiedział,   patrząc   na   nią   z   ukosa.   -   Jesteś 

nadzwyczajna!

-Wiem. Miałam bardzo udane dwa dni. Mam nadzieję, że o sobie możesz powiedzieć 

to samo.

-Chyba tak - odparł, odbierając z jej rąk filiżankę z herbatą. - Jednak zacznijmy od 

ciebie.

Panna   Glyn   łyknęła   herbaty   i   opisała   swoją   wędrówkę   po   słynnych   londyńskich 

pracowniach   peruk.   Uwieńczoną   sukcesem,   bo   natrafiła   na   pana   LeBeau,   francuskiego 

emigranta,   który   przyznał   się,   że   robił   ostatnio   czarną   perukę   dla   Priscilli   Inglewood. 

Następnie   powtórzyła   Blake'owi   słowa   Harriet   Perm,   nowej   pokojówki,   która,   ulegając 

szantażowi   Falkhursta,   zgodziła   się   wypełnić   jego   polecenia.   W   poniedziałkowy   wieczór 

dolała   Georginie   do   herbaty   środka   nasennego,   zostawiła   Falkhurstowi   i   lady   Inglewood 

background image

otwarte   drzwi   do   południowo-zachodniego   skrzydła   domu   i   wskazała   im   pomieszczenie 

gospodarcze z oknem, które odgrywało w ich planie wiodącą rolę.

- A skąd ten strój irlandzkiej praczki, który widzę na tobie? - zapytał Blake.

Panna   Glyn   opowiedziała   mu   więc   o   długich   godzinach   spędzonych   w   pralni 

Inglewoodów. Bonnie, młoda dziewczyna z Yorkshire, od niedawna pokojówka, miała wiele 

do opowiedzenia o lady Inglewood. W poniedziałkowy wieczór, tuż przed balem u księcia 

regenta, Bonnie weszła do jej pokoju, zanim lady Inglewood włożyła płaszcz. Jej pani miała 

na głowie czarną perukę, a na sobie srebrną suknię przybraną perłami i diamentami, której 

Bonnie nigdy nie widziała. I najważniejsze, lady Inglewood wróciła z balu bardzo późno tej 

nocy w różowej empirowej sukni i bez peruki. Bonnie nie wiedziała, co o tym sądzić, ale lord 

Blake i panna Glyn wiedzieli doskonale.

-Jesteś nieoceniona - powiedział Blake.

-Ty   tak   uważasz.   Mam   tylko   nadzieję,   że   zdołamy   przekonać   o   tym   resztę 

towarzystwa. Teraz bądź dobrym chłopcem i opowiedz o swoich przygodach.

-O czym chcesz usłyszeć najpierw: o tym, jak giermek Falkhursta usiłował zepchnąć 

mnie   z   Tower   Bridge,   czy   o   tym,   jak   zostałem   uwięziony   w   pokoju   pełnym 

ogromnych, jadowitych węży? - zapytał.

W odpowiedzi otrzymał jedynie piorunujące spojrzenie, pospiesznie więc dodał:

-Może lepiej opowiem ci jednak o mojej rozmowie z Falkhurstem.

-Ależ to musiało być nudne.

-No tak - odparł Blake, uśmiechając się szeroko. - Okazał się wyjątkowo niedyskretny, 

co pewnie zawdzięczamy wspaniałej brandy oraz moim i Braxtona umiejętnościom 

przegrywania, kiedy mamy w tym jakiś cel. Posunął się tak daleko, że wymienił daty, 

czas i miejsca swoich rzekomych schadzek z panną Fairfax.

Wyciągnął notes i wręczył go Katharine, która już po szybkim przejrzeniu zapisków 

zauważyła, że w niektórych przypadkach będą pewne kłopoty z zapewnieniem pannie Fairfax 

alibi.

- Postanowiłem sam sprawdzić te historyjki Falkhursta – ciągnął Blake - i okazało się, 

iż w niektórych tkwi ziarno prawdy. Falkhurst miał rzeczywiście schadzki w przydrożnych 

gospodach   poza   miastem,   ale   ich   właściciele   gotowi   są   przysiąc   w   sądzie,   iż   żadna   z 

towarzyszących mu pań w niczym nie przypominała panny Fairfax. Dotarłem nawet do jednej 

z tych  ślicznotek i uzyskałem jej zapewnienie,  że w każdej chwili może nam dostarczyć 

wszystkich potrzebnych dowodów.

-Dlaczego twoje wysiłki muszą przyćmiewać moje? Tak czy inaczej mamy go, Theo. 

background image

Jestem pewna.

-Myślę, że damy sobie z tym radę. Poza tym jestem pewien, że Falkhurst sam siebie 

zgubi.

-Mówił coś jeszcze?

-Kto? Falkhurst? On... nie, nic więcej.

-Daj   spokój,  Blake,  bądź   dużym  chłopcem   -  roześmiała   się  szeroko  -  i  opowiedz 

wszystko cioci Kate.

-Naprawdę, nie uważam, że... - Urwał nagle, czując na sobie jej wymowny wzrok. - 

No dobrze - dodał z westchnieniem. - Pozwolił sobie na kilka dosyć swobodnych 

uwag o sobie i o tobie... To znaczy... on się zaklinał, że romansował z tobą... kiedyś.

Obserwowała go przez chwilę w milczeniu, po czym nieoczekiwanie rzuciła się na 

oparcie fotela i wybuchnęła śmiechem.

Blake musiał mieć niezbyt mądrą minę i śmiech Katharine, pomimo jej wysiłków, 

żeby się opanować, gdy tylko spojrzała na niego, wybuchał na nowo.

- Romansował! - jęknęła. - Romansował - powtórzyła i znowu zaniosła się śmiechem. 

Był on tak zaraźliwy, że nawet Blake nie był w stanie dłużej utrzymać powagi.

Kiedy Katharine opanowała się, wspólnie z Blakiem przez chwilę zastanawiali się nad 

zapłatą Falkhurstowi i lady Inglewood za ich nikczemność.

-Wiemy już wszystko i mamy już prawie wszystkie potrzebne dowody - zauważył 

Blake. - Pułapka przygotowana i wkrótce możemy przystąpić do zadania ostatniego 

ciosu. Nadszedł czas, Kate, żeby panna Fairfax poznała całą prawdę.

-Wiem - westchnęła - i bardzo się boję. Nie wiem, jak ona to przyjmie.

-Jest silna i z twoją pomocą jakoś przez to przejdzie. Powiedz jej, Katharine. Powiedz 

jeszcze dziś.

-Masz rację, oczywiście. Tak zrobię -zawahała się. - To musi być... trudne dla ciebie.

Spojrzał na nią spod oka.

-Dlaczego?

-Dowiedzieć   się   takich   okropieństw   o   Priscilli.   Nikogo   nie   może   uszczęśliwić 

odkrycie, że jego narzeczona nie jest taka, jak myślał.

-Narzeczona? Jaka narzeczona? 

Serce zabiło jej mocniej.

-Zerwałeś z nią?

-W żaden sposób nigdy nie byłem z nią związany. Nie byłem, nie jestem i nigdy nie 

będę zaręczony z Priscillą Inglewood.

background image

Filiżanka z herbatą zadrżała w jej ręku i Katharine szybko postawiła ją na tacy.

-Ależ Theo, cały Londyn już kupuje wam ślubne prezenty.

-W takim razie cały Londyn nie grzeszy rozumem. Jestem zdumiony, Katharine, że 

mogłaś uwierzyć w takie bzdury, szczególnie teraz, gdy Priscillą tak podle z wami 

postąpiła.

-A jednak masz wobec niej zobowiązania...

-Wiele by o tym mówić, ale może niekoniecznie dziś - odparł, patrząc jej w oczy. - 

Wiele w swoim życiu wycierpiałaś, Kate, rozumiesz więc, co przeżywałem, kiedy 

umarł mój brat. Obwiniałem się o coś, czemu nie byłem w stanie zapobiec, tak jak ty 

obwiniasz się o to, co spotkało pannę Fairfax. Po śmierci brata zamknąłem się w sobie 

jak żółw w skorupie, uciekając od tych, których kochałem najbardziej. Utrwalałem w 

sobie   absurdalne   kłamstwa,   które   mnie   zatruwały.   Uwierzyłem   w   końcu,   że   nie 

potrzebuję miłości. W pewnym sensie mam dług wdzięczności wobec Priscilli. Myśląc 

o   małżeństwie   z   nią,   zrozumiałem,   jak   odrażający   byłby   dla   mnie   ten   oziębły 

dyktowany rozsądkiem związek. Determinacja Priscilli w dążeniu do uzyskania tytułu 

księżnej Insley unaoczniła mi, że wmawianie sobie zobowiązań wobec niej to jakieś 

szaleństwo. Teraz nie jestem już winien jej nic, prócz zemsty za was, za ciebie i pannę 

Fairfax.

-Tak, ale wobec mnie jej taktyka była inna - powiedziała cicho i zamyśliła się.

- Kate! - zawołał, ściskając jej dłonie. - Co ci jest? Stało się coś?

Katharine wzdrygnęła się i odetchnęła głęboko.

-Przyszło mi na myśl - powiedziała głucho - że okrucieństwo Falkhursta i Priscilli 

wobec Georginy i Williama jest niewspółmierne do przyczyny. Owszem, Priscillą była 

zazdrosna o Georginę, a Falkhurst o sir Williama i mógł się czuć upokorzony przez 

Georginę.   Ale   podstawowy   element   tej   układanki   gdzieś   się   nam   zagubił.   Chyba 

jednak go wreszcie odnalazłam, Theo. Chodzi o mnie.

-Kate...

-Nie próbuj mnie przekonywać, że jest inaczej! - zawołała. - Znam prawdę. Falkhurst, 

Priscillą i ja prowadzimy ze sobą wojnę już niemal dziesięć lat i ja, jak zwykle zresztą, 

posunęłam się za daleko. Kto by ścierpiał te wszystkie obelgi, którymi ich obrzucałam. 

To jedyna sensowna odpowiedź, Blake. Jak najlepiej mnie zaatakować, jeśli nie przez 

zniszczenie   Georginy?   A   czy   można   bardziej   zniszczyć   Georginę,   niż   nastawić 

przeciwko niej kogoś, kogo pokochała bezgranicznie? Nie widzisz tego, Theo? To 

pasuje. Wszystko nareszcie pasuje. - Panna Glyn odwróciła się szybko.

background image

Jednak Blake nie pozwolił jej odejść. Chwycił ją za ramiona i odwrócił do siebie.

-Kate, dość. Nie możesz się obwiniać za wszystko. Nie masz prawa. Jeśli Priscilla i 

Falkhurst   chcieli   zranić   tylko   ciebie,   mogli   to  zrobić   na  wiele   innych,   prostszych 

sposobów. Ale nie zrobili. Zaatakowali pannę Fairfax i Williama wprost, bo to ich 

chcieli   zranić.   Oczywiście   ciebie   zranili   też   i...   zgadzam   się,   że   chcieli   tego.   Ale 

chodzi o to, że ich ofiarami są nasi przyjaciele, osoby, których Priscilla i Falkhurst 

nienawidzą właściwie bez powodu, i że jesteś tym przybita, a może...

-Jesteś bardzo przekonujący, Theo - powiedziała, uśmiechając się blado. -Teraz już 

znasz tę gorszą część duszy. Czasem potrafię być niezłą zołzą!

-Co to, to nie!

Z jej ust wyrwał się zduszony śmiech.

- Łotr!

Blake ponownie ujął jej dłonie.

-   Kate,   wiem,   że   to   trudne,   ale   musisz   to   zrobić.   Prawdę   mówiąc,   i   ja   za   to 

odpowiadam,   bo...   powiedziałem   Priscilli   coś,   co   mogła   uznać   za   niewybaczalne.   Jeśli 

zdecydowała się uderzyć... cóż, wiedziała, że jesteś moją przyjaciółką. Ale w końcu, jakie to 

ma znaczenie? Tego, co ona i Falkhurst zrobili, nie da się wytłumaczyć. Poza tym ich intryga 

dotknęła   nie   tylko   pannę   Fairfax,   Williama   i   ciebie,   ale   również   Jeremy'ego   Fairfaksa, 

Egertonów, twoich przyjaciół... Lista jest nieskończona—i właśnie to ich zgubi.

Wainwright zapukał do drzwi i po chwili wszedł do pokoju.

-Kiedy mam podawać kolację, panno Glyn?

-Theo, zostaniesz? - zapytała Katharine.

-Dziękuję, ale nie mogę - odparł Blake, wstając. - Czeka mnie jeszcze kilka wizyt. 

Może innym razem.

- A więc za godzinę, Wainwright.

Majordomus skłonił się i wyszedł.

- Cóż - powiedziała Katharine, też wstając - to była... bardzo interesująca wizyta. - 

Wyciągnęła do Blake'a rękę. - Dziękuję ci, Theo - powiedziała cicho. - Jestem ci wdzięczna 

za wszystko, co... powiedziałeś... i co zrobiłeś. 

- To była dla mnie, zapewniam cię, ogromna przyjemność - odparł, unosząc jej dłoń 

do ust. -Dobrej nocy, Katharine.

Panna   Glyn   patrzyła,   jak   Wainwright   odprowadza   Blake'a   do   wyjścia.   Ta   wizyta 

zupełnie wytrąciła ją z równowagi. Najchętniej zaszyłaby się w swoim pokoju, ale wiedziała, 

że ma przed sobą zadanie, którego nie można odkładać. Weszła do holu.

background image

-Czy Georgina jest u siebie, Wainwright? - zapytała.

-Tak, panienko - odrzekł majordomus z kamienną, jak zawsze, twarzą.

-Dziękuję ci.

Powoli ruszyła schodami w górę do swego pokoju. Weszła do środka, zrzuciła strój 

praczki, włożyła szlafrok, po czym, wziąwszy głęboki oddech, skierowała się do saloniku 

panny Fairfax.

21

Niebo w czwartkowy wieczór było całkowicie pokryte chmurami. Wiosenne ciepło 

ostatnich kilku tygodni zastąpił przejmujący chłód. Kolory wyraźnie przygasły, ludzie mniej 

chętnie zatrzymywali się na ulicach, aby zamienić ze sobą parę słów, a na kominkach ogień 

znowu  płonął   przez   cały  dzień.   Książę   i   księżna   Insley  oraz   Katharine   Glyn   siedzieli   w 

salonie Insleyów, czekając na przybycie Blake'a i Williama Athertona.

-Wolałabym, żeby pogoda nie dostrajała się do naszego nastroju -westchnęła panna 

Glyn.

-Jest rzeczywiście ponuro - przyznała księżna.

-Myślę, że nie musicie być państwo przy tym obecni - powiedziała panna Glyn. - Theo 

i ja możemy porozmawiać z nim sami.

-Nie, nie, panno Glyn, chcemy zostać - odparł książę. - Z tego, co Theo powiedział o 

stanie   umysłu   Williama,   biedak   może   w   to   wszystko   nie   uwierzyć,   sądząc,   że 

usiłujecie bronić panny Fairfax. Jeśli to jednak my potwierdzimy waszą wersję, będzie 

zmuszony ją zaakceptować.

Po chwili lord Blake w towarzystwie sir Williama wszedł do salonu.

- O, jesteście tu wszyscy - powiedział.  - Wspaniale!  Will, znasz moich rodziców, 

oczywiście, i, jak sądzę, pannę Glyn również.

Sir William ze zdumieniem rozejrzał się dookoła. 

- Co to wszystko ma znaczyć? - zapytał.

-Zaraz   się   dowiesz.   Siadaj   -  rzekł   lord  Blake,   wskazując   mu   fotel   obok   księcia   i 

księżnej. - Opowiem ci pewną historię.

-Jeśli o Georginie... - zaczął zapalczywie sir William.

background image

-Również - przerwał mu lord Blake. - Przede wszystkim jednak o Priscilli Inglewood i 

Bertramie Falkhurście. Siadaj, Will - powtórzył, wciskając go w stojący za nim fotel.

-Jeszcze nie widziałam, żeby kogoś tak zdecydowanie namawiano do zajęcia miejsca - 

zauważyła panna Glyn.

Lord Blake uśmiechnął się szeroko, po czym podszedł do kominka i oparłszy się o 

marmurowy gzyms, zwrócił w stronę audytorium.

-A   więc  -  zaczął  -  pewnego  razu   był  sobie  pewien   lord  i  pewna   lady,  o  sercach 

przepełnionych zazdrością i nienawiścią do pewnej bardzo w sobie zakochanej pary 

młodych ludzi. A że ów lord i owa lady byli bardzo samolubni i okrutni, wymyślili 

intrygę, która miała zniszczyć szczęście kochanków.

-Posłuchaj, Theo - przerwał mu sir William - jeśli myślisz, że będę spokojnie siedział i 

wysłuchiwał tych bzdur...

-Niegrzecznie jest przerywać komuś w pół zdania - zauważyła z powagą księżna.

Lord Blake kontynuował więc opowieść z pomocą panny Glyn, która uzupełniała ją o 

bardziej dramatyczne i barwne opisy tego, jak to sir William został wyprowadzony w pole.

- Uważacie mnie za durnia? - zawołał z furią William, kiedy opowieść dobiegła końca. 

- Sądzicie, że uwierzę w te ckliwe bajdy?  Wiem, co słyszałem i widziałem! Sądzicie, że 

uwierzę wam, a nie własnym oczom i uszom? Georgina i Falkhurst są kochankami i nie ma 

znaczenia, co o tym my ślą jej lojalni przyjaciele!

Panna Glyn powiedziała spokojnie:

-Mamy tu złożone pod przysięgą zeznanie pani Foote, słynnej krawcowej, którą miał 

pan okazję poznać, stwierdzające, że lady Inglewood zleciła jej wykonanie na wasz 

zaręczynowy bal dwóch identycznych sukni. Jedną włożyła lady Inglewood, gdy w 

poniedziałkowy wieczór odgrywała rolę Georginy.

-Wspaniale - zadrwił sir William. - Ile zapłaciłeś pani Foote za to oświadczenie, Theo?

Oczy lorda Blake'a niebezpiecznie się zwęziły.

- Jestem przede wszystkim twoim przyjacielem, Will, proszę cię więc, nie oskarżaj 

mnie o przekupstwo i szantaż. Ja, chociaż mógłbym, nie oskarżam cię o głupotę. 

-   William   -   odezwała   się   z   powagą   księżna   -   wiem,   że   odrzucasz   to,   co   tu   dziś 

usłyszałeś. Uznanie tej prawdy to tak jak nagła utrata gruntu pod nogami. Musisz być jednak 

dzielny dla dobra panny Fairfax i swego własnego. Otwórz serce i rozum na to, co przed 

chwilą usłyszałeś, tak wygląda prawda.

-Theo   zebrał   złożone   pod   przysięgą   oświadczenia   -   wtrącił   książę.   -   Wszystkie 

zaprzeczają  rzekomym   schadzkom  Falkhursta  z  panną  Fairfax.  Theo  jest  w  stanie 

background image

udowodnić, że w żadnej z wymienionych sytuacji, panny Fairfax nie mogło tam być.

-Zostałeś   wykorzystany,   Will   -   powiedział   spokojnie   lord   Blake   -haniebnie 

wykorzystany.   Nie  jest  łatwo  z  tym   się  pogodzić,  wiem,   ale  dla  spokoju  twojego 

sumienia musisz uwierzyć we wszystko, co ci powiedziałem. Co jest gorsze: uwierzyć 

w niewinność panny Fairfax czy w kłamstwa, które tak cię zatruły?

Sir William powoli przenosił wzrok z jednej twarzy na drugą, podczas gdy kolor jego 

własnej   z   każdą   chwilą   coraz   bardziej   przypominał   popiół,   a   żołądek   coraz   bardziej 

podchodził mu do gardła. W końcu zatrzymał wzrok na Blake'u i w milczeniu przez dłuższy 

czas go obserwował. Nagle jęknął i wybiegł z pokoju, zanim zmaltretowany żołądek zdążył 

się pozbyć swojej zawartości.

Lord Blake pobiegł za nim.

-Biedny chłopiec - szepnęła księżna.

-Falkhurst i Priscilla muszą za to odpowiedzieć - oświadczył książę.

-I pomyśleć, że znając kogoś przez całe życie, można go nie znać wcale - dodała w 

zadumie księżna.

Chwilę później lord Blake wrócił do salonu.

-Jak on się czuje? - zapytała księżna.

-Wątpię,   czy   w   ciągu   najbliższych   dwóch   tygodni   jego   żołądek   będzie   w   stanie 

cokolwiek przyjąć - odparł Blake, zagłębiając się w fotelu. - Szkoda chłopaka - dodał 

z westchnieniem. - Czy tak samo było po twojej rozmowie z panną Fairfax?

-Gorzej - odparła Katharine. - Georgina od wtorku wieczorem nie opuszcza swojego 

pokoju. Nie chce jeść ani z nikim rozmawiać.

-Nie wiedziałem.

-Nie mówiłam ci - powiedziała, wzruszając ramionami. - Właściwie, nie martwię się 

tym. W końcu dojdzie do siebie.

-To musi być trudny dla pani okres, panno Glyn - zauważyła księżna.

-Bywało gorzej - odparła Katharine, wzruszając ponownie ramionami. 

Sir William, który bardziej przypominał ducha, wrócił wreszcie do salonu.

-Uważam - powiedział drżącym głosem - że winien jestem wszystkim przeprosiny. Źle 

się zachowałem, podczas gdy wy staraliście się jedynie pomóc mi.

-Nie musisz przepraszać, Williamie - odparł książę. - Każdy młody człowiek w twojej 

sytuacji zrobiłby to samo.

-Boże, szkoda, że nie umarłem! -jęknął sir William, opadając na fotel i kryjąc głowę w 

ramionach. - Jak mogłem być tak ślepy?

background image

-Falkhurst i Priscilla bardzo sprytnie wszystko zaplanowali - powiedział lord Blake. - 

Musieli działać szybko, żeby cię zaskoczyć i nie dać czasu na otrzeźwienie.

-Ale dlaczego? - zawołał sir William, podnosząc głowę. - Dlaczego zrobili to mnie? 

Nam?

-Najwyraźniej lord Falkhurst wierzył, że to on jest wybrańcem panny Fairfax - odparła 

księżna. - Kiedy ogłoszono wasze zaręczyny, jego zazdrość i gniew stały się nie do 

opanowania. I wszystko wskazuje na to, że Priscilla wykorzystała okazję, aby zranić 

swoją największą rywalkę. Zazdrość, Williamie, to straszny przeciwnik.

-Muszę się z nią zobaczyć - rzekł sir William, patrząc błagalnie na pannę Glyn. - 

Muszę porozmawiać z Georginą.

-Jeszcze   nie   teraz   -   powiedziała   cicho   Katharine.   -   Ona   już   wie   to,   o   czym   pan 

dowiedział się przed chwilą, i sądzę, że to dotknęło ją bardziej niż pańskie oskarżenia. 

Georginą potrzebuje czasu. Ja, a może nawet ona sama, zawiadomimy pana, kiedy 

będzie w stanie zobaczyć się z panem.

-Jeśli... w ogóle zechce -jęknął i ponownie ukrył twarz w dłoniach.

Panna Glyn wróciła do Russel Court w dosyć ponurym nastroju. Weszła na pierwsze 

piętro,   czując   w   głowie   zamęt,   po   czym,   zamiast   skierować   się   do   swojego   pokoju, 

zatrzymała   się   przed   sypialną   swojej   przyjaciółki   i,   odetchnąwszy   głęboko,   zapukała   do 

drzwi.

-Tak? - odparł przytłumiony głos.

-To ja, Georgino. Chciałabym z tobą porozmawiać.

-Nie chcę nikogo widzieć.

-Nonsens - powiedziała Katharine, mimo protestów przyjaciółki wchodząc do środka. 

I zamknęła za sobą drzwi. 

Panna Fairfax, w szlafroku, z luźno opuszczonymi na ramiona włosami, stała przy 

oknie, patrząc przed siebie niewidzącymi oczami.

-Pięknie wyglądasz - skomentowała panna Glyn.

-Odejdź, Kate - rzuciła z westchnieniem panna Fairfax. - Nie jestem w towarzyskim 

nastroju.

-Biedactwo. Musisz się więc przełamać, ponieważ mam zamiar tu zostać.

background image

-Doprawdy, Kate - westchnęła ponownie panna Fairfax, kładąc się na łóżku i zwijając 

w kłębek - czy ty w ogóle nie uznajesz prywatności?

-Nie, jeśli widzę kogoś takiego jak ty - rzuciła panna Glyn, siadając obok przyjaciółki. 

- Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nie chcesz stanąć do walki. To zupełnie do 

ciebie niepodobne. Dlaczego się poddałaś, Georgino?

-A niby co miałabym  zrobić? - zapytała  panna Fairfax, wyrywając rękę z uścisku 

panny Glyn. - Wydrapać Priscilli oczy? Uderzyć Falkhursta w twarz? Dać anons w 

„Gazette"?

-Wszystko jedno - odparła panna Glyn z powagą. - Tylko, na Boga, coś zrób!

-Dlaczego? Co to da? Czy wymaże z pamięci koszmar, który przeżywam od kilku dni? 

I te wszystkie potworne rzeczy, które William mówił o mnie? Czy zwróci mi utracone 

szczęście?

-Nie, ale przynajmniej będzie ci lżej.

-Jakim cudem?

-Manipulowano tobą i Williamem. Czujesz się więc zraniona i bezsilna, jak nigdy 

dotąd i, co zrozumiałe, czujesz odrazę. Ale jeśli z tym coś zrobisz, odzyskasz wpływ 

na swoje życie. A wtedy, jak sądzę, zaczniesz sama siebie traktować lepiej niż teraz.

-Jakie to ma  znaczenie?  - zauważyła  z goryczą  Georgina. - Nie wyjdę  za mąż  w 

czerwcu. Nie odzyskam przyjaźni i miłości Williama. Nie będę go kochać.

-A chciałabyś? - zapytała ze zdumieniem panna Glyn.

-Nie wiem! - zawołała ze złością panna Fairfax, uderzając pięścią w materac. - To 

dziwne, kochać go po tym, co mi powiedział i zrobił, a jednocześnie nienawidzić, że 

tak uległ manipulacji, tak mnie zranił i nie ufał mi.

-Nie on rozdawał karty.

-To nie ma znaczenia.

-Jesteś niemądra.

-Wiem! Jeśli on mógł postępować głupio, dlaczego ja nie mogę. Jest we mnie tyle 

złości, bólu i przerażenia, Kate, że chwilami czuję, że już tego nie wytrzymam. Nigdy 

się tak nie czułam. Och, Kate, jestem taka nieszczęśliwa! - załkała.

Katharine wzięła przyjaciółkę w ramiona, tuląc i kołysząc jak dziecko.

-Gdybym tylko mogła przestać o nim myśleć - mówiła panna Fairfax, szlochając. - 

Tak mi wstyd.

-A jak myślisz, dlaczego sir William tak brutalnie wobec ciebie postąpił? - zapytała 

panna Glyn. - Pomimo tego, co widział i słyszał, wciąż cię kochał. Wciąż kochał 

background image

kobietę, która, jak sądził, haniebnie go zdradziła, i nienawidził siebie za to.

-On nadal mnie kocha? - zapytała panna Fairfax, odsuwając się od przyjaciółki, aby 

spojrzeć jej w twarz. - Pomimo tych wszystkich paskudnych rzeczy, które o mnie 

myślał?

-Tak sądzę.

-Jakie to... dziwne.

-Nie bardziej niż to, że ty go kochasz, pomimo wszystko.

-Ale to jest różnica.

-Jaka?

-W porządku, Kate, może i nie ma różnicy. Ale ja przynajmniej nie wierzyłam w te 

wszystkie kłamstwa o nim. Podczas gdy on wierzył w każde oskarżenie, które z takim 

okrucieństwem   rzucał   mi   w   twarz.   Jak   mogę   go   dalej   kochać,   jak   mogę   mu 

przebaczyć, wiedząc to wszystko?

-Dlaczego uważasz, że musisz? Mylisz się Georgino. Nikt nie miałby ci za złe, gdybyś 

podeszła do sir Williama i napluła mu w twarz.

-Mówisz od rzeczy! - zawołała panna Fairfax i nagle się roześmiała.

-Ależ, Georgino, absurd to moja specjalność.

-Jak zwykle przesadzasz - odparła z uśmiechem panna Fairfax. -Ostatnio, jak sądzę, 

nie miałaś ku temu zbyt wielu okazji. Zmieniłaś się, Kate, a może to oni cię zmienili? 

A co z twoim rewanżem?

-Książę ma zamiar wydać bal na cześć nowego ambasadora w Hiszpanii. Nie wiem 

jeszcze, kiedy ten bal się odbędzie, ale książę i księżna Insley zapytają jego wysokość, 

czy będziemy  mogli  wystawić  w  jego trakcie  nasz mały melodramat.  Na razie  to 

jeszcze nic pewnego.

-Przypuszczam, że przewidziałaś w nim rolę dla mnie?

-Droga Georgino, występujesz podczas całego trzeciego aktu!

-A... William... też otrzyma w nim jakąś rolę?

-Nie wiem. Mam nadzieję. W tej chwili nie jest w stanie myśleć o czymkolwiek poza 

horrorem,   który   nam   wszystkim   zafundował.   Widzisz,   on   nawet   nie   wierzy,   że 

kiedykolwiek   mu   wybaczysz.   Świadomość   tego,   co   ci   zrobił...   bardzo   nim 

wstrząsnęła. - Katharine wzięła głęboki oddech. - On... chce się z tobą zobaczyć.

Blada twarz panny Fairfax nagle stała się szara.

-O Boże, Kate, co ja mam zrobić?

-Nie wiem, Georgie - powiedziała cicho Katharine. - Bardzo mi przykro, ale nie wiem. 

background image

Theo i ja, a nawet książę i księżna, chcielibyśmy widzieć was znowu razem, podczas 

gdy Jeremy i Tommy Carrington chcieliby oblać go smołą i oblepić piórami, a potem 

ściąć   mu   głowę.   Część   mnie   chciałaby   zobaczyć   sir   Williama   powieszonego   na 

najwyższym maszcie, inna natomiast... żałuje go. A sam sir William stracił nadzieję na 

szczęście   w   chwili,   gdy   ujrzał   Priscillę   i   Bertiego   odgrywających   swoją   scenę. 

Dałabym wszystko, żeby ci móc doradzić, Georgino, ale nie potrafię. Ten problem 

musisz rozwiązać sama.

Następnego dnia rano panna Fairfax weszła do pokoju śniadaniowego, gdzie Katharine 

Glyn i Jeremy Fairfax siedzieli przy porannym posiłku.

-Georgina! - zawołała ze zdumieniem panna Glyn.

-Dzień dobry wszystkim - powiedziała panna Fairfax, po czym podeszła do stolika, 

nalała sobie do filiżanki kawy, wzięła z tacy grzankę i usiadła przy stole.

-Jak   dobrze   znowu   cię   widzieć   -   rzekł   Jeremy,   uśmiechając   się   do   niej   ciepło.   - 

Stęskniliśmy się już za tobą.

-Napisałam do Williama- powiedziała cicho panna Fairfax. - Prosiłam, żeby przyszedł 

do mnie dziś po południu.

-Dobry Boże, dlaczego?! - Jej brat nie krył oburzenia.

-Ponieważ muszę z nim porozmawiać - wyjaśniła chłodno.

-Brawo! - Siedząca po przeciwnej stronie stołu panna Glyn wzniosła toast, unosząc 

filiżankę z herbatą. - Życzę ci szczęścia, Georgino.

Po   południu,   gdy   panna   Fairfax   nerwowo   spacerowała   po   salonie,   pomyślała,   że 

będzie jej ono dziś bardzo potrzebne. Boże, czyżby straciła rozum, decydując się na napisanie 

tego listu do Williama? Jej niepewność i niezdecydowanie zdawały się rosnąć z każdą minutą.

Wreszcie rozległo się ciche pukanie do drzwi i Wainwright wprowadził jej byłego 

narzeczonego do pokoju, po czym dyskretnie wycofał się i zamknął za sobą drzwi. 

Panna Fairfax została sam na sam z Williamem Athertonem. Zmiany, jakie zauważyła 

w jego wyglądzie, głęboko nią wstrząsnęły. Twarz miał bladą i wymizerowaną, a ubranie 

wisiało na nim, jakby schudł parę kilo.

-Dziękuję,  że   zechciałaś   się  ze  mną  widzieć.  -  Jego  głos  brzmiał   głucho  w   ciszy 

salonu.

background image

-Nie wyglądasz najlepiej - powiedziała miękko.

-Mam... za sobą trudny tydzień.

-Proszę,   usiądź.   -   Wskazała   ręką   fotel,   stojący   naprzeciwko   kanapy,   na   której   po 

chwili sama usiadła.

Sir William ani na chwilę nie spuszczał wzroku z jej twarzy, podczas gdy ona ani na 

chwilę nie spuszczała wzroku ze swoich kolan.

-Napisałaś... -zaczął sir William. -Z twojego listu zrozumiałem, że... chcesz ze mną 

rozmawiać.

-Tak.

W salonie znowu zaległa cisza.

-Posłuchaj, jeśli to jest dla ciebie... - zaczął ponownie.

-Och nie, to nie tak - przerwała mu szybko. - Tylko to takie trudne. -Nie wiem... od 

czego zacząć, a nawet, co tak naprawdę chcę powiedzieć.

-Ja wiem, co powinienem powiedzieć - odparł z przejęciem sir William.

-Tak?

Gwałtownie   wstał   i   zaczął   nerwowo   przechadzać   się   po   leżącym   przed   kanapą 

dywanie.

-Posłuchaj   -  rzekł   w  końcu,   zatrzymując   się  przed   panną  Fairfax.   -  Zraniłem   cię, 

rzucając publicznie oskarżenie i... zdradzając miłość i zaufanie, jakimi mnie kiedyś 

obdarzyłaś. Ja tę twoją miłość czy też przyjaźń zabiłem. Wiem, że nigdy nie wróci to, 

co między nami było, ale wspomnienia będę nosił w sercu aż do końca życia. Wiem, 

że nigdy nie wybaczysz mi tego, co ci zrobiłem. Ale... ale proszę cię, Georgino, proszę 

tylko o to, żebyś mnie nie nienawidziła. Masz, oczywiście, do tego prawo, bardziej niż 

kiedykolwiek na świecie. Tylko że... - przesunął drżącą dłonią po włosach -ja nie 

mogę   tego   znieść.   Proszę,   powiedz   mi,   że   pewnego   dnia   przestaniesz   mnie 

nienawidzić. Że taki dzień nastąpi, Georgino. Błagam cię, daj mi chociaż cień nadziei.

-Williamie - powiedziała spokojnie panna Fairfax - sprawiłeś, że cierpiałam tak, jak 

chyba nikt na świecie. Nie sądziłam, że to zniosę.

-Dobry Boże, Georgino! -zawołał William, rzucając się przed panną Fairfax na kolana. 

- Powiedz tylko, że kiedyś przestaniesz mnie nienawidzić, błagam cię. 

-Mój słodki Williamie - szepnęła, wplatając palce w jego jedwabiste włosy. Nagle 

poczuła, jak ogarniają spokój. - Nie nienawidzę cię. Ja ciebie kocham. Pokochałam od 

pierwszej chwili i nie przestałam kochać nawet na sekundę.

Spojrzał na nią jak człowiek bliski śmierci na pustyni, który nieoczekiwanie dociera 

background image

do oazy.

-A ponieważ cię kocham - ciągnęła panna Fairfax - i wiem, że zostałeś bezwzględnie 

wykorzystany, bardzo mi łatwo ci wybaczyć.

-Niech Bóg ci błogosławi, Georgino - zawołał, szlochając, i łzy popłynęły mu po 

policzkach.

Panna Fairfax przyciągnęła jego głowę do piersi.

-Och, mój ukochany - szepnęła. - Byliśmy na samym dnie piekła i cierpieliśmy męki, 

bo byliśmy sami. Gdyby to miało się powtórzyć, idźmy tam razem.

-Razem? - William niemal stracił oddech.

-Czyżbyś   zapomniał,   że   kiedyś   prosiłeś   mnie   o   rękę?   Nie   porzucisz   mnie   przed 

ołtarzem, mam nadzieję?

-A więc... wciąż chcesz wyjść za mnie? Po tym, co ci zrobiłem?

-Po tym, co zrobiono nam - poprawiła go panna Fairfax. - Tak, mam zamiar.

Sir William spojrzał na nią tak jak człowiek, któremu nagle pomieszało się w głowie, 

po czym przyciągnął ją do siebie i wziął w objęcia.

- Tak jest o wiele lepiej - powiedziała w chwilę później.

William siedział teraz obok niej na kanapie. Jej ramiona obejmowały jego szyję, a 

głowa spoczywała na jego piersiach.

-Zrobię wszystko, abyś była szczęśliwa, Georgino, przysięgam! -powtarzał żarliwie. - 

Sprawię, że zapomnisz o tym koszmarze, przez który musieliśmy przejść.

-Och nie, Will, nie rób tego. Nie chcę zapomnieć. Widziałam cię od dobrej i złej 

strony, a ty widziałeś, jak cierpię, i jak łatwo mnie zranić. To, co się stało, odmieniło 

nas oboje. Nie możemy tego odrzucać. Myślę, że właśnie dzięki temu jesteśmy lepsi. 

Większość młodych ludzi przed ślubem nie wie, jak się zachowa w chwili próby. My 

już wiemy i nie wolno ci myśleć, że stało się coś, czego powinniśmy się wstydzić. 

Kochaliśmy się, gdy inni w takiej sytuacji zerwaliby natychmiast wszelkie łączące ich 

więzy.   Zostaliśmy   poddani   ciężkiej   próbie   i   najważniejsze,   że   wyszliśmy   z   niej 

zwycięsko. 

background image

22

Grałaś kiedyś w sztuce? - zapytał lord Blake pannę Glyn, gdy na balu u księcia regenta 

poprawiali kostiumy przed wyjściem na scenę.

-Raz - powiedziała, przyglądając się swemu odbiciu w lustrze. -W dzieciństwie.

-Czy była tam jakaś gorąca scena miłosna?

-Nie nazwałabym jej gorącą- odparła, poprawiając perukę. -Miałam wtedy dziesięć lat 

i   grałam   rolę   Beatrycze,   a   moim   partnerem   był   Benedykt,   jedenastoletni   syn 

miejscowego pastora. Z tego, co pamiętam, nie byłam wówczas zbyt tą grą poruszona.

-Nieczuła istota. Mam nadzieję, że dziś będzie inaczej.

-Nie przypominam sobie żadnej gorącej sceny w naszym scenariuszu - zauważyła z 

powagą panna Glyn.

-Możemy   przecież   odegrać   tę   scenę   identycznie   jak   Falkhurst   i   Priscilla   tamtego 

wieczoru... Najlepsi aktorzy zawsze improwizują.

-Nie tym razem. Wielkie dzięki. Nie chcę wyglądać na zmieszaną. 

Spojrzał na nią spod oka i uśmiechnął się.

-A mogłabyś być zmieszana?

-Mając tak arystokratyczne audytorium? Z pewnością.

-No trudno - rzekł Blake z westchnieniem. - Musimy przenieść nasz eksperyment na 

inny   dzień.   Ale   lepiej   miej   się   na   baczności,   Kate.   Moja   ciekawość   wymaga 

zaspokojenia.

-Ciekawość, jak mówią, to pierwszy stopień do piekła.

-Śmierć to bardzo atrakcyjne zakończenie.

-Twoja miłosna scena z każdą minutą coraz bardziej się komplikuje.

-Improwizacja, jak już powiedziałem, to istotna część gry.

-Czy ta sentencja jest gdzieś wyryta w kamieniu?

-Och nie, w znacznie bardziej podatnym materiale.

Nie chcąc dać się wprawić w zakłopotanie, Katharine - pomimo przyspieszonego bicia 

serca - odważnie spojrzała jego lordowskiej mości w oczy i odparowała:

-Miałeś dużo okazji, żeby sprawdzić prawdziwość tego twierdzenia, jak sądzę.

-Nie tak znowu wiele, jak niektórzy usiłują ci wmówić.

-Nie   bądź   taki   skromny!   Z   tego,   co   słyszę,   pod   tym   względem   nie   masz   sobie 

background image

równych.

-Ma pani ostry język, panno Glyn. 

-Przydaje się... w improwizowanych sytuacjach.

Lord Blake uśmiechnął się zniewalająco i już szykował jakąś celną ripostę, gdy ktoś 

gwałtownie zapukał do drzwi zamienionego na garderobę pokoju.

Jeremy Fairfax wsunął głowę, mówiąc, że do sali weszła właśnie jego siostra w sukni 

z pamiętnego balu zaręczynowego, budząc wśród zebranych zrozumiałą sensację.

-Wszyscy są już na swoich miejscach - powiedział. - Myślę, że nie ma na co czekać.

-Chciałabym jak najszybciej mieć to już za sobą. Gdybym tylko nie musiała wkładać 

tej przeklętej peruki!

-Współczuję ci - powiedział Blake, zatrzymując się przed nią. -Przyznaję, że będę 

tęsknił do twoich ciemnych loków.

Palce   prawej   dłoni   Blake'a   przez   chwilę   gładziły   blond   pukle   peruki,   po   czym, 

elektryzując   całe  ciało   Katharine,  przesunęły  się w   dół po  jej  nagim  ramieniu,   następnie 

dotarły do karku, podczas gdy kciuk przesunął się w kierunku brody i uniósł do góry jej 

głowę.

-Katharine, ty masz w sobie siłę... - zaczął Blake, ale przerwały mu trzy szybko po 

sobie następujące puknięcia do drzwi.

-Książę! - zawołała panna Glyn. - Są gotowi?

W oczach lorda Blake'a widać było rozczarowanie. Wolno wypuścił ją z ramion i 

ruszył w stronę drzwi. Katharine szczęśliwa, że wyszła obronną ręką z opresji, odetchnęła 

głęboko, starając się jak najszybciej odzyskać tak potrzebną jej dziś zimną krew.

-Gotowa? - zapytał Blake.

-Mam   nadzieję   -   mruknęła,   zaniepokojona   płomiennym   spojrzeniem   jego   szarych 

oczu. Przez moment, gdy ruszył w jej kierunku, obawiała się, że znowu weźmie ją w 

ramiona, ale tuż przed nią zatrzymał się nagle, aby podać jej ramię i po chwili bez 

słowa opuścili garderobę.

Po niespełna trzytygodniowych przygotowaniach służba księcia regenta przygotowała 

wspaniały bal na cześć najnowszego angielskiego ambasadora. Na bal zaproszono osoby z 

najwyższych   kręgów   towarzyskich.   Zgodnie   z   przyjętymi   regułami   sir   William   Atherton, 

Fairfaksowie,   Carringtonowie   jak   również   Peter   Robbins   nie   powinni   byli   w   nim 

uczestniczyć,  ale otrzymali  książęcą  dyspensę.  Obecność Egertonów,  lorda Braxtona oraz 

księcia i księżnej Insley była ze zrozumiałych względów oczywista.

Zażywny książę regent powoli wszedł po schodach na niewielkie podium w odległym 

background image

końcu sali balowej i kiedy ostatnie uderzenie dzwonu oznajmiło północ, uniósł do góry ręce, 

prosząc o ciszę. 

- Drodzy przyjaciele - powiedział, uśmiechając się łaskawie do zebranych gości. - 

Przygotowałem dziś dla was prawdziwą ucztę duchową. Małe divertissment, jeśli nie macie 

nic przeciwko temu. A tableau, sztukę lub jak kto woli misterium. Waszym zadaniem będzie 

rozpoznać odtwarzane przez aktorów postacie. Proszę jedynie o zachowanie ciszy, aż aktorzy 

skończą grę. Panie i panowie, oto Intryga, ]

Q

autorzy wkrótce zostaną ujawnieni.

Dookoła rozległy się gromkie oklaski i książę, kłaniając się ponownie, wrócił na swoje 

miejsce. Wszystkie oczy zwróciły się w kierunku podium, gdy prowadzące na nie boczne 

drzwi otworzyły się i ukazała się w nich elegancko ubrana para.

-Czy to czasem nie Priscilla Inglewood? - szepnęła lady Jersey do lady Montclair.

-Ja też tak sądzę, ale kim jest ten mężczyzna?

-Nie   jestem   pewna,   ale   wydaje   mi   się,   że   jest   podobny   do   lorda   Falkhursta. 

Widziałam, jak wchodził ubrany w taki właśnie płaszcz.

-Ale   dlaczego   udają   aktorów?   -   zapytała   lady   Montclair,   szybko   jednak   umilkła, 

uciszona syknięciami siedzących w pobliżu gości.

Tymczasem przedstawienie zaczęło się.

-Suknia gotowa? - zapytał aktor swojej blond towarzyszki.

-Oczywiście   -   odpowiedziała   aktorka.   -   Peruka   również.   A   co   z   tym   durniem, 

Adonisem?

-Moja historyjka o cudzołóstwie doprowadziła go do białej gorączki. List, w którym 

donosisz o mojej planowanej schadzce z Glorianną, dobije go. Kiedy odegramy dziś 

wieczorem   naszą   scenę,   będzie   musiał   uwierzyć,   że   Glorianna   i   ja   jesteśmy 

kochankami, a on stał się z tego powodu dla wszystkich pośmiewiskiem.

-Jesteś pewien, że pokojówka doda środka nasennego do herbaty Glorianny i zostawi 

otwarte boczne drzwi?

-Zbyt   wiele   mi   zawdzięcza,   Panno   Doskonała,   aby   mogła   sprawić   nam   zawód. 

Pamiętaj,  żebyś,  udając Gloriannę,  nie odezwała się słowem.  Naszemu  Adonisowi 

mógłby się nie spodobać twój północny akcent.

-

Nie jestem głupia, lordzie Fiend

8

. Musimy stanąć tak, żeby światło padało na suknię. 

Suknia i peruka upewni go, że to ja jestem jego ukochaną narzeczoną. Zagraj dobrze 

swoją rolę, a twój przeciwnik będzie zniszczony.

-I twój również. Nikt o niczym się nie dowie. 

fiend (ang.) - diabeł, szatan (przyp. red.).

background image

-Zbrodnia doskonała - zachichotała aktorka.

-A naszą zemstą będzie widok twarzy Glorianny, gdy Adonis oskarży ją o zdradę. Tej 

nocy zapomnę o wszystkich upokorzeniach, których przez nich doświadczyłem.

-A ja o tych, które zawdzięczam tej dziewce. Nadszedł wreszcie czas zemsty.

-Dosyć! - zawołał nagle lord Falkhurst, idąc w kierunku podium, na którym odgrywała 

się cała scena. - Nie będę tu stał i pozwalał się obrażać przez tych oszustów ani chwili 

dłużej! Przepuśćcie mnie, słyszycie! Wylądujecie w kryminale! Obydwoje!

-Coś mi się zdaje - odezwał się książę regent, podchodząc do lorda Falkhursta, który 

dotarł już na środek sali -że to pan, milordzie, znajdzie się w kryminale, a nie panna 

Glyn i lord Blake, jeśli się pan natychmiast nie uspokoi.

Szmer przebiegł po sali, gdy do zaintrygowanej publiczności dotarło, kto kryje się pod 

maskami aktorów.

-   Wasza   wysokość!   -  zawołała   lady  Inglewood,   rzuciwszy   się   w   stronę  księcia.   - 

Chyba nie wierzysz w te nikczemne kłamstwa.

- Ależ właśnie uwierzyłem - odparł z uśmiechem książę.

Szmer na sali nasilał się.

-Poza   tym,   w   jaki   sposób   rozpoznaliście   siebie   w   sztuce,   skoro   nikt   ani   razu   nie 

wymienił waszych nazwisk?

-To jakaś intryga!  - grzmiał  lord Falkhurst. - Przeklęta,  brudna intryga,  aby mnie 

zniszczyć. - Wciąż wrzeszczał i jego atak był tak zaciekły, że ci, którzy znajdowali się 

w pobliżu, zaczęli się od niego odsuwać. Nawet książę się cofnął.

-Milordzie   -   zawołał   książę   regent   i   rozwścieczony   Falkhurst   odwrócił   się   do 

przyszłego monarchy - wydaje mi się, że twój protest jest trochę przesadny.

Sala zatrzęsła się od śmiechu.

Nagle do sprawców swojego upadku zbliżyła się panna Fairfax z pałającą gniewem 

twarzą.

-Oskarżam was oboje o nikczemną potwarz - zawołała. - Wtargnęliście do mojego 

domu, zastraszyliście służbę, truliście mnie  i  niewiele brakowało, a zniszczylibyście 

najczystszą miłość. Nazwaliście mnie dziwką. Jesteście jak szakale usiłujące nasycić 

się trupem mego honoru i szczęścia.

-Przysięgam   przed   Bogiem   -   oświadczył   donośnym   głosem   sir   William   Atherton, 

stając u boku panny Fairfax - że lord Falkhurst i lady Inglewood zatruli mój umysł tak 

nikczemnie, że nie jestem w stanie spokojnie o nich myśleć. Posłużyli  się mną w 

swojej   grze   jak   pionkiem,   aby   mnie   unicestwić   i   pozbawić   honoru   kobietę,   którą 

background image

kocham. Wasz widok - rzekł do zszokowanej pary - budzi we mnie odrazę.

Chlusnął   szampanem   Falkhurstowi   w   twarz   i   rozbił   kielich   u   jego   stóp.   Szmer 

przebiegł po sali, lecz zanim zszokowani goście zdołali dojść do siebie, do Falkhursta i lady 

Inglewood zbliżył się lord Egerton.

-Za parę, która splugawiła mój dom! - zawołał i cisnął swój kielich z szampanem do 

stóp bladej jak ściana lady Inglewood.

-Nie   będę-   tu   stał   i   słuchał   tych   idiotyzmów   ani   chwili   dłużej   -wybuchnął   lord 

Falkhurst.

Usiłował wydostać się z sali, ale czyjeś  ręce skutecznie mu w tym  przeszkodziły. 

Próbował w innym kierunku, po czym jeszcze w innym, ale za każdym razem był brutalnie 

odpychany.

On   i   lady   Inglewood   stali   samotnie,   a   dookoła   nich   wrogi   krąg   utworzony   przez 

przyjaciół Georginy Fairfax. Falkhurst czuł, jak zaczyna go ogarniać panika.

Ci,   którzy   utworzyli   krąg,   jeden   po   drugim,   od   lorda   Braxtona   do   Elizabeth 

Carrington,   rzucali   swoje   oskarżenia,   przypominając   kłamstwa,   które   Falkhurst   i   lady 

Inglewood rozsiewali w ciągu minionych trzech tygodni.

-To...   to   oburzające!   -   wykrztusiła   z   trudem   lady   Inglewood.   -   Jak   śmiecie...   Jak 

śmiecie mówić takie rzeczy o mnie?

-Jak ty śmiałaś sączyć truciznę do ucha sir Williama? - zawołała stojąca na podium 

panna Glyn.

background image

-Jestem córką hrabiego! Nie będę stała bezczynnie i wysłuchiwała wyzwisk jakiejś 

wiejskiej prostaczki.

-Cóż to, uciekasz, Priscillo? - zawołał lord Blake. - Czyżbyś się bała sądu równych 

sobie?

-Zostaliście zdemaskowani - rzekł książę regent, wchodząc do środka kręgu. -Na nic 

się nie zdadzą protesty i zapewnienia o niewinności. Mam tu złożone pod przysięgą 

oświadczenia   dwudziestu   ludzi   honoru   -powiedział,   podnosząc   do   góry   plik 

dokumentów - obalające wszystkie kłamstwa i insynuacje, które z takim upodobaniem 

rozsiewaliście   dookoła,   i   uznaję   was   winnymi   zawiązania   najbardziej   podstępnej 

intrygi, z jaką miałem do czynienia. Oświadczam wam, że jesteście zrujnowani. Lady 

Inglewood, będzie pani pariasem wśród własnej sfery - rzekł książę. -Odtąd wszystkie 

drzwi będą przed panią zamknięte. Żadnemu mężczyźnie ze szlachetnego rodu nie 

wolno będzie pani poślubić. Natomiast pan, lordzie Falkhurst, którego udział w tej 

aferze był bardziej haniebny, zostanie pozbawiony tytułu i wszystkich dóbr. Pański 

majątek w Hampshire mam zamiar przekazać w prezencie ślubnym sir Williamowi i 

pannie Fairfax.

Lady Inglewood osunęła się bez czucia na ziemię, a na sali zawrzało.

-Szczęśliwa? - zapytał lord Blake.

-Nie - odpowiedziała Katharine Glyn. - Jak można być szczęśliwym, kiedy się patrzy 

na takie marne stworzenia. Ale jestem... wdzięczna. Dziękuję ci, Theo.

23

Osiem   dni   po   wydarzeniach   na   balu   u   księcia   regenta,   Wainwright   wszedł   do 

biblioteki, aby zapytać, czy panna Glyn zechce przyjąć księżną Insley.

-Dobry   Boże,   Wainwright,   straciłeś   rozum,   żeby   trzymać   jej   wysokość   w   holu? 

Wprowadź ją natychmiast, człowieku! -zawołała panna Glyn, zrywając się z fotela i w 

pośpiechu poprawiając suknię.

-Ależ, panno Glyn, pani sama uprzedzała mnie, że nie ma jej dla nikogo.

- Wainwright, nie mów głupstw, tylko zrób to, o co prosiłam.

Po chwili majordomus wprowadził księżną Insley do biblioteki.

background image

-Cieszę się, że zastałam panią w domu - powiedziała z uśmiechem, ściskając rękę 

panny Glyn.

-Przynajmniej nie wywołuję skandali w wielkim świecie, tak? -zapytała z przekąsem 

panna Glyn.

-Gdybym się tego obawiała, nie byłoby mnie tutaj. Szukam Thea. 

Katharine spojrzała na nią ze zdumieniem.

-Na Boga, dlaczego szuka go pani u mnie?

- Ponieważ obydwoje  od siedmiu  dni nie dajecie  znaku życia.  Książę podejrzewa 

nawet,   że   spiskujecie,   jak   tu   zniszczyć   arystokrację,   żeby   Theo   nie   musiał   dziedziczyć 

księstwa.

Panna Glyn uśmiechnęła się.

- Zapewniam, że nic takiego państwu nie grozi. Zagrzebałam się w książkach, nie 

widziałam pani syna i nie mam pojęcia, gdzie może być. Jednakże z tego co wiem, znikanie 

bez słowa na długo to chyba jego zwyczaj. Prawdopodobnie tak właśnie zrobił. Cóż mogłoby 

teraz trzymać  go w Londynie?  Kto wie, może  właśnie pojedynkuje się z Percym  o rękę 

Phoebe Lovejoy. 

- Wolałabym raczej, żeby walczył o pani rękę, panno Glyn.

-Moją? - zdziwiła się Katharine. - Proszę o wybaczenie, wasza miłość, ale czy na 

pewno pani wie, co mówi? Nie mam ani urody, ani majątku, ani tytułu - niczego, co 

by za mną przemawiało. Nie nadaję się na pani synową, księżno. Insleyowie zawsze 

zawierają właściwe związki, każdy o tym wie.

-Ja jednak się upieram, nie mogłabym sobie wymarzyć lepszej synowej niż Diablica z 

Hampshire.

Panna Glyn patrzyła na nią ze zdumieniem.

-Czyżby ostatnio polubiła pani sherry?

-Jakże bardzo brakowało mi pani fantazji - powiedziała księżna, tłumiąc śmiech. -Jak 

się pani czuje, panno Glyn?

-Bardzo dobrze, dziękuję, księżno.

-Doprawdy? Nie powiedziałabym. Jest pani blada i ma sińce pod oczami.

-Pochlebstwo jest pani obce - zauważyła z uśmiechem panna Glyn.

-Nie uznaję nudnych konwersacji ani pustosłowia. Czy ma pani jakieś zmartwienie?

-Ja? Skądże! Dlaczego?

-Może dlatego, moja droga, że nie widziałaś Theodore'a już od siedmiu dni.

Twarz panny Glyn pobladła jeszcze bardziej.

background image

-No cóż... przyznaję,  że jest mi  trochę przykro.  Po tym  wszystkim,  cośmy  razem 

przeżyli z powodu Georginy i Williama, to nagłe zniknięcie bez słowa...

-To bardzo bezduszne.

-Można   by   nawet   pomyśleć,   że   mnie   unika.   Oczywiście,   nie   miałabym   do   niego 

pretensji, gdyby nawet tak było. Często postępuję dosyć dziwacznie, jak to określa 

Georgina, i...

- Katharine, czy ty kochasz mojego syna? - zapytała cicho księżna.

Panna Glyn nagle zaczęła szlochać. Przycisnęła dłoń do ust, usiłując stłumić łkanie, 

ale nie na wiele to się zdało. Łzy strumieniem popłynęły jej po policzkach.

-No, no, moja droga - powiedziała księżna, tuląc ją do siebie. -Nie ma powodu do łez.

-Jestem potwornie głupia - wyrzuciła z siebie panna Glyn, usiłując nabrać powietrza w 

płuca. Uwolniła się z objęć księżnej i szybko otarła łzy. - Proszę o wybaczenie. Moje 

nerwy trochę mnie ostatnio zawodzą.

-Nie   mów   głupstw,   moja   droga   -   zaprotestowała   księżna.   -   Tu   nie   ma   nic   do 

wybaczania. A ja jestem pewna, że Theo uwielbia wszystkie twoje dziwactwa. Jest 

zbyt uczciwy i szczery, żeby w tak ważnej sprawie robić jakieś uniki.

-Będzie, co będzie - powiedziała panna Glyn, biorąc głęboki oddech i zmuszając się 

do uśmiechu. - Może pani uspokoić księcia, że monarchii nie grozi przewrót. Przyszła 

tu pani w poszukiwaniu lorda Blake'a, ale mogę panią zapewnić, iż ten dom to ostatnie 

miejsce na ziemi, gdzie mógłby być. Oczywiście bardzo się cieszę z tej wizyty -dodała 

nagle, biorąc księżną pod ramię i prowadząc ją w stronę drzwi. -To było urocze tete-a-

tete. Musimy koniecznie spotkać się kiedyś znowu.

-Panno Glyn, czy mam rozumieć, że pani mnie wyrzuca?

-O Boże, czyżbym była aż tak obcesowa?

Księżna przez chwilę obserwowała ją uważnie, po czym uśmiechnęła się i pocałowała 

ją w policzek.

-   Myślę,   że   bardzo   się   mylisz,   moja   droga.   Mam   wrażenie,   że   to   jest   właśnie   to 

miejsce, skąd Theo zechce łaskawie przypomnieć nam o swoim istnieniu. Adieu, Katharine.

Po   chwili   księżna   Insley   opuściła   rezydencję   Fairfaksów.   Wainwright,   zamykając 

frontowe   drzwi,   pomyślał,   iż   nigdy   jeszcze   nie   widział   swojej   młodej   pani   tak   bladej   i 

przygnębionej.   Kiedy   poinformował   ją,   że   Georgina   i   Jeremy   wybrali   się   na   raut   do 

Carringtonów i mają nadzieję, iż do nich dołączy, skinęła tylko głową, po czym oznajmiła, że 

idzie do swojego pokoju i nie będzie jadła kolacji. Majordomus z niepokojem obserwował, 

jak   wolno   wchodzi   po   schodach   i   zastanawiał   się,   czy   nie   powinien   posłać   po   doktora 

background image

Lindleya,

Jednak doktor niewiele by pomógł pannie Glyn. Dotarłszy do swojego pokoju, zdjęła 

suknię, włożyła nocną koszulę i usiadła w bujanym fotelu. Czuła się nieszczęśliwa, odrzucona 

i samotna jak nigdy. Nikogo, poza sobą, nie obwiniała o to. To przecież ona okazała się aż tak 

głupia, żeby zakochać się w Blake'u. Trudno mieć pretensję do jego lordowskiej mości, że nie 

zachował   się   honorowo.   Najwyraźniej   jego   elokwencja   i   wrodzony   dar   przyciągania 

wszystkich żądnych małżeństwa kobiet popchnęły go w końcu na ścieżkę, którą wcale nie 

miał zamiaru podążać. Skorzystał więc z pierwszej okazji, aby zdystansować się od spekulacji 

co do swoich przyszłych zamierzeń. Po tym, czego doświadczył od kierującej się chorobliwą 

ambicją Priscilli Inglewood, panna Glyn w najmniejszym stopniu nie mogła go za to winić.

Osiem dni. Właściwie dziwiła się nawet, że przeżyła je w zupełnie niezłej formie. To 

okropne widowisko, które zrobiła z siebie przed księżną, nie może się już więcej powtórzyć. I 

pomyśleć, że mogła aż tak bardzo się odkryć! Musi koniecznie wziąć się w garść. Jest słynną 

Diablicą z Hampshire i nie może łkać na ramieniu księżnej oraz całymi dniami zastanawiać 

się, co Theo Blake zrobił ze swoim życiem.

Przeklinała   swoją,   z   takim   trudem   zdobytą,   reputację   i   obrzucała   arystokratów 

najgorszymi epitetami, jakie znała. Po czym znów po raz kolejny zaczęła się zastanawiać, co 

też ten cholerny Blake robił w ciągu ostatnich ośmiu dni, nie zważając na łzy roszące jej 

policzki.

Późnym wieczorem ósmego dnia po balu, lord Blake zatrzymał zaprzęg siwków przed 

swoim   londyńskim   domem,   rzucił   wodze   Scrantonowi   i   zeskoczył   na   chodnik,   czując   w 

obolałych   kościach   każdy   kilometr   przebytej   drogi.   Pomyślał,   że   zrobić   ponad   trzysta 

kilometrów w jeden dzień, choćby i najlepiej resorowanym faetonem, to jednak męka.

Wszedł do domu, oddał lokajowi płaszcz, kapelusz i rękawice i poszedł na górę do 

swojej sypialni. Maxwell czekał już na niego i powstrzymując się od komentarzy na widok 

brudnego   ubrania,   zauważył   jedynie,   że   kąpiel   gotowa,   a   kolacja   na   stole.   Lord   Blake, 

stwierdziwszy, że jego ubranie nie jest jedyną rzeczą, która cuchnie, najpierw wziął kąpiel, 

rozkoszując   się   gorącą   wodą,   która,   usuwając   brud   i   zmęczenie,   przywracała   mu   ludzki 

wygląd.

Kolację  zjadł   w  swoim  pokoju,  pochwalił   zakup  nowych  mebli,  którego   Maxwell 

background image

dokonał na jego życzenie i upewnił się, że realizację zmian, które zarządził w Rosebriar w 

ciągu   ostatnich   siedmiu   dni,   powierzył   właściwej   osobie,   po   czym   zrezygnowawszy   z 

przejrzenia przygotowanej mu przez Maxwella korespondencji, zdecydował się na kieliszek 

brandy i życzył Maxwellowi dobrej nocy.

Siedząc   przed   płonącym   kominkiem   z   kieliszkiem   w   jednym   ręku   i   cygarem   w 

drugim, czuł się tak, jakby uszło z niego powietrze. Gdyby ktoś widział, jak pracuje podczas 

minionych ośmiu dni, musiałby dojść do wniosku, że chce popełnić samobójstwo. Roześmiał 

się cicho. Samobójstwo było ostatnią rzeczą, o której by teraz pomyślał, chociaż... znowu się 

roześmiał, śmierć jest zawsze wzruszającym zakończeniem.

Wypił brandy, rzucił cygaro w ogień, zgasił lampę i z ulgą wyciągnął się na łóżku. 

Niewiele spał od słynnego balu, ale był zbyt zajęty i samotny, aby poświęcać na sen więcej 

niż parę godzin dziennie. Teraz jego myśli skupiały się na jednej postaci i jednym pragnieniu.

Pomimo zmęczenia nie mógł zasnąć. Mijały kolejne, wybijane przez zegar godziny, a 

sen wciąż nie przychodził. W końcu zrezygnowany zapalił stojącą przy łóżku nocną lampę i, 

oparłszy się na wysoko ułożonych poduszkach, spędził w tej pozycji parę kolejnych minut. 

Przeżył osiem samotnych dni, przeżyje jedną więcej samotną noc.

Po kolejnych minutach przewracania się z boku na bok, wstał z łóżka, włożył szlafrok 

i zaczął nerwowo krążyć  po pokoju. Szaleństwem byłoby wychodzić z domu o tej porze. 

Wszystko było przygotowane dopiero na rano.

Kiedy jednak zegar wybił trzecią po północy,  zdecydował, że to już rano. Zrzucił 

szlafrok,   wciągnął   spodnie   z   kozłowej   skóry,   długie   buty   i   białą   koszulę,   pospiesznie 

przejechał grzebieniem po włosach i zszedł na dół. Maxwell, zaniepokojony dochodzącymi z 

sypialni jego lordowskiej mości odgłosami, wyszedł do holu.

-Czy   coś   się   stało,   milordzie?   -   zapytał,   z   niepokojem   obserwując,   jak   jego   pan 

narzuca na siebie pelerynę.

-Wychodzę, Max - powiedział lord Blake, wciągając rękawice.

-Pozwoli pan, milordzie, że ośmielę się wskazać na bardzo późną porę.

-Lepiej późno niż wcale, Max. Moja żona i ja powinniśmy wrócić przed zmrokiem. 

Dopilnuj,   żeby   wszystko   było   w   porządku   -   odparł   lord   Blake,   zanim   zniknął   za 

frontowymi drzwiami i zbiegł po schodach w kierunku podjazdu.

-Oczywiście, sir... żona, sir?

Kilka minut później lokaj panny Glyn był równie zszokowany jak Maxwell.

-Panno Glyn, panno Glyn! - szeptał zdesperowany, zastanawiając się, czy nie będzie 

musiał potrząsnąć swoją panią. - Proszę się obudzić, panno Glyn, błagam panią!

background image

-Co się stało, Wainwright? - jęknęła, z trudem otwierając oczy.

-To lord Blake, panienko. Jest na dole i żąda widzenia się z panią. Nie chce wyjść, 

panienko.

-Theo? - zawołała, siadając gwałtownie na łóżku. - Tutaj? Teraz?

-Tak, panienko. Czy mam zawołać Rossa, aby go wyrzucił?

- Nie waż się! - zawołała z furią, wyskakując z łóżka.

Pospiesznie wciągnęła szlafrok i nie zwracając uwagi na potargane włosy i bose stopy, 

zbiegła po schodach i po chwili z bijącym mocno sercem stanęła przed Blakiem.

-Witaj,   cudzoziemcze   -   powiedziała,   bezskutecznie   usiłując   uspokoić   bijące 

nieprzytomnie serce.

-To nie trwało aż tak długo - zauważył  z uśmiechem Blake. - Dobrze cię znowu 

widzieć, Kate. 

-Nie   rozumiem,   dlaczego   aż   osiem   dni   odmawiałeś   sobie   tej   przyjemności   - 

powiedziała chłodno, starając się nie ulec zniewalającej mocy jego uśmiechu.

-Jesteś rozdrażniona.

-Nie jestem. Żadna dobrze wychowana kobieta nie może być rozdrażniona. Jestem 

tylko nieco wytrącona z równowagi.

-Boże, jak się za tobą stęskniłem - szepnął Blake i aksamitny ton jego głosu sprawił, 

że nagle poczuła, jak przez jej ciało przebiega dreszcz. - Muszę z tobą porozmawiać. 

Sam na sam.

Nie   odwracając   od   niego   wzroku,   jakby   jego   szare   oczy   trzymały   ją   na   uwięzi, 

poleciła Wainwrightowi wracać do łóżka.

-Ależ panno Glyn! - zaniepokoił się stary sługa. - To nieprzyzwoite.

-Wracaj  do łóżka, Wainwright.  Dotrzymam  towarzystwa  jego lordowskiej  mości  - 

powtórzyła Katharine, wciąż nie odwracając wzroku od lorda Blake'a.

-Ale...

-Wainwright!

-Pan Fairfax nie pochwaliłby tego - prychnął majordomus.

- Wyjdź! - powtórzyli jednocześnie panna Glyn i lord Blake.

Westchnąwszy głęboko, Wainwright z ociąganiem opuścił hol.

Kilka   minut   trwało,   zanim   Katharine   była   w   stanie   wyzwolić   się   spod   władzy 

zniewalających szarych oczu.

- Czy coś się stało, Theo? Coś złego? - zapytała w końcu.

- Tak - przyznał. - Właściwie stało się coś złego. Mam dosyć mojej samotności. Dosyć 

background image

samotności w domu i dosyć samotności w moim łóżku. Pomyślałem, że ty masz ten sam 

problem, Kate. Postanowiłem więc, że musimy się pobrać.

Patrzyła na niego, jakby nie rozumiała, co do niej mówi.

-Pobrać? Z kim? 

Usta Blake'a zadrżały.

-Ze sobą, ty okropna kobieto. Teraz. Zaraz.

-W koszuli nocnej?

-W ten sposób zaoszczędzimy trochę czasu - odparł z uśmiechem.

-Upiłeś się?

-O nie! - odparł i odgarnąwszy burzę ciemnych loków z karku, położył jej dłoń na 

ramieniu. - Nie mogę sobie na to pozwolić. Dziś muszę być trzeźwy jak nigdy.  - 

Przyciągnął ją do siebie.

-Nie   zrobiłeś...   nic,   aby   mnie   przekonać,   że   mnie   kochasz   -zaprotestowała.   -   Nie 

powiedziałeś ani słowa o miłości. 

-Wszystko, co mówię i robię, wypływa z miłości do ciebie - wyszeptał, biorąc ją w 

ramiona. - Dobrze o tym wiesz.

-Jesteś zbyt pewny siebie. Nie zapytałeś mnie jeszcze, co do ciebie czuję.

-Nie muszę pytać. Kochasz mnie, prawda?

-Tak, naturalnie, że tak. Wolałabym jednak sama ci to powiedzieć.

-Więc? - powiedział, a jego usta znalazły się niebezpiecznie blisko jej ust.

-Kocham cię, Theo - wyszeptała, gdy lord Blake, zerwawszy ostatnie hamujące go 

więzy,   mocno   ją   do   siebie   przytulił   i   pocałował   z   całą   od   tak   dawna   tłumioną 

namiętnością.

W odpowiedzi Katharine zarzuciła mu ręce na szyję, z żarliwością oddając zarówno 

uścisk, jak i pocałunek.

-O Boże, Kate - powiedział, całując jej czoło, policzek - miałem zamiar przyjść do 

ciebie   rano,   poślubić   w   południe   i   zaraz   potem   porwać   do   Rosebriar,   gdzie 

moglibyśmy swobodnie się sobą nacieszyć. Nie chciałem jednak czekać do rana.

-Tak się cieszę, że nie czekałeś - odparła, przyjmując i oddając pocałunki. - Kto to jest 

Rosebriar?

Lord Blake stłumił śmiech.

-To urocza wiejska posiadłość, którą poleciłem przygotować do przyjęcia na miesiąc 

miodowy   pewnej   młodej   pary.   Nie   muszę   dodawać,   że   doglądałem   wszystkiego 

osobiście.

background image

-Ach, to tam właśnie byłeś?

-Zgadłaś!

Katharine z całej siły wbiła piętę w palce jego stopy.

- Co ty, do diabła, sobie myślałeś, wyjeżdżając tak bez słowa i trzymając mnie w 

niepewności przez osiem długich dni? — zawołała ze złością.

Blake miał ochotę się roześmiać, a jednocześnie wziąć ją znowu w ramiona.

-Niełatwo to wyjaśnić - rzekł. - Sam do końca tego nie rozumiem. Wiem tylko, że tak 

bardzo cię pragnąłem, że gdybym cię zobaczył, porozmawiał z tobą, to mógłbym cię 

porwać i wywieźć bez ślubu, a przecież nie mogłem tego zrobić.

-Dlaczego?

Przez chwilę obserwował ją w milczeniu.

-Zgodnie z tym, co powiedział twój wierny Wainwright, to byłoby nieprzyzwoite.

-Tak, jakby mi na tym zależało.

-Kate... 

-Theo, czy ty mnie słuchałeś? Byłam bardzo nieszczęśliwa! Gdybyś mi o wszystkim 

powiedział, zgodziłabym się bez wahania. Nie może być nic gorszego niż te siedem 

okropnych dni. Poza tym życie z tobą w grzechu byłoby całkiem przyjemne.

Blake wybuchnął śmiechem.

-O,   nie.   To   nie   byłby   dobry   pomysł.   Musisz   się   poświęcić.   Nie   ścierpiałbym 

złośliwości na temat mojej żony. Lepiej jak wszystko odbędzie się zgodnie z dobrymi 

obyczajami... chociaż trochę.

-Boże - westchnęła ciężko. - Ten człowiek nie ma skrupułów, gdy idzie do łóżka z 

połową rozpustnic w tym kraju, a ze mną musi być taki szlachetny.

-Wybacz, kochana - odparł Blake, ponownie okrywając ją pocałunkami. - Nawet nie 

wiesz, jakie to dla mnie trudne. Próbowałem się czymś zająć, ale nie pomagało. Poza 

tym prace w Rosebriar jeszcze trwają, chociaż twój ślubny prezent już na ciebie czeka. 

Będziemy mogli przenieść się do Tryton Hall w następnym miesiącu. Chyba spodoba 

ci się mieć Athertonów za sąsiadów, nieprawdaż?

Twarz panny Glyn nagle stała się kredowobiała.

-Co powiedziałeś? - wyszeptała.

-Ta  sprawa  zajęła  mi  kilka  dni.  Musiałem   się ostro  targować.  Ten  twój  kuzyn   to 

straszny sknera, ale Tryton Hall jest znowu twój.

Lord Blake nie był w stanie powiedzieć nic więcej, ponieważ Katharine zaczęła go 

dosłownie   obsypywać   pocałunkami,   jednocześnie   przepraszając   za   wszystkie   złośliwości, 

background image

jakich mu nigdy nie szczędziła.

Uśmiechnął się i spojrzał na nią spod oka.

-Ja i moje zmaltretowane palce wybaczamy ci. 

Wtuliła twarz w jego ramiona.

-Jesteś kochanym, słodkim, cudownym mężczyzną i uwielbiam cię!

-A więc wyjdziesz za mnie? 

Znowu go pocałowała.

-Ty wiesz, że tak. Nie mogłabym być szczęśliwa bez ciebie. Tryton Hall! Wciąż nie 

mogę w to uwierzyć. To jakieś szaleństwo, Theo. Będę okropną księżną. Poza tym 

Insleyowie zawsze zawierają znakomite związki.

-Będziesz wspaniałą księżną, a ja nie wyobrażam sobie lepszej żony niż ty, najdroższa.

Panna Glyn uśmiechnęła się do ukochanego.

-Zawsze potrafisz powiedzieć coś miłego.

-Mam... specjalny patent w kieszeni - mruknął Blake, drżąc pod dotykiem jej rąk. - A 

biskup Londynu mieszka zaledwie dwie przecznice dalej. 

-Ale z ciebie spryciarz, Theo. Pomyślałeś o wszystkim.

-Niezupełnie  o wszystkim - zawołała  panna Fairfax, pochylając się nad balustradą 

podestu pierwszego piętra. - Będzie wam potrzebna druhna.

-I drużba -- dodał Jeremy Fairfax, stając u boku siostry.

-Widzisz, Blake, mieliśmy audytorium.

-Na to wygląda - westchnął.

-Załatwimy się z nimi później - szepnęła, delikatnie muskając ustami jego usta.

-Doskonale.

-A co z biskupem? - zapytał Jeremy.

Lord Blake z westchnieniem oderwał się od narzeczonej.

-Chyba będziemy ich musieli zabrać ze sobą.

-Skoro tak, nalegam, żeby twoi rodzice również byli obecni.

-Daj spokój, Kate, bądź rozsądna.

-Ja zawsze jestem rozsądna - odparła panna Glyn. - Jeśli mam być członkiem twojej 

rodziny, to chcę, aby to stało się przy pełnej aprobacie księcia i księżnej. Nie uważam, 

żeby to dla nich była  miła  niespodzianka, gdy nieoczekiwana, niechciana  i trochę 

stuknięta synowa złoży im rano wizytę. Muszą być o wszystkim uprzedzeni.

-No, dobrze - odparł lord Blake z westchnieniem. - To wymaga jednak pewnych zmian 

w   ustalonej   już   ceremonii   ślubnej.   Katharine   i   ja   -   zawołał   do   rozbawionego 

background image

dwuosobowego audytorium - idziemy do biskupa, a wy się szykujcie. Spotkamy się w 

domu   moich   rodziców   przy   Grosvenor   Square.   I   nie   zapomnijcie   wziąć   ze   sobą 

pantofli   rannych   dla   mojej   uroczej   panny   młodej   -   rzekł,   biorąc   ją   ponownie   w 

ramiona. -Nie chciałbym, aby w noc poślubną śmiertelnie się zaziębiła.

Pół godziny później, gdy zaspany i raczej skonsternowany biskup Londynu, panna 

Glyn oraz Fairfaksowie czekali w salonie Insleyów, lord Blake pobiegł na górę po rodziców. 

Wesoło   pogwizdując   jakąś   niezbyt   cenzuralną   piosenkę,   wszedł   do   ich   sypialni   i   zaczął 

bezceremonialnie budzić ojca.

Halo, pater, czas wstawać - zawołał. - Maman, ty także.

Usiadł na brzegu łóżka, podczas gdy książę i księżna, tak brutalnie wyrwani ze snu, 

usiłowali dojść do siebie.

-Theo, co tu się dzieje, u licha? - zapytała księżna, nie kryjąc niezadowolenia.

-Czy   wiesz,   która   godzina?   -   wymamrotał   książę.   -   Jak   możesz   być   tak 

nieodpowiedzialny?

-Mon cher papa,  ależ ja właśnie jestem jak najbardziej odpowiedzialny - odparł z 

oburzeniem lord Blake. - Wiedziałem, ponad wszelką wątpliwość, że będziecie chcieli 

być obecni na ślubie swojego syna i dziedzica. Przyszedłem więc poprosić, żebyście 

zeszli na dół.

-Na ślubie? - powtórzyli jednocześnie książę i księżna.

-Diablicy z Hampshire i moim - odparł lord Blake, śmiejąc się szeroko. - Panna Glyn 

uparła   się,   że   powinniście   dowiedzieć   się   o   ślubie   przed   ceremonią.   Oryginalny 

pomysł, nieprawdaż? Nie marudźcie więc. Nie wypada, żeby biskup czekał tak długo.

O godzinie czwartej nad ranem, w obecności biskupa Londynu, lord Blake włożył 

pannie Glyn na palec ślubną obrączkę, po czym biskup ogłosił ich mężem i żoną. Lord Blake 

natychmiast skorzystał z okazji, aby wziąć pannę młodą w objęcia.

-Pocałuj mnie, Kate - powiedział.

-Och, naprawdę, Theo - westchnęła lady Blake - mógłbyś pomyśleć o czymś bardziej 

oryginalnym.

W ślubnym orszaku rozległy się chichoty.

-Słodka Kate - odparł pan młody drżącym głosem - niech twój pocałunek uczyni mnie 

nieśmiertelnym.

-I tak zapewne się stanie - odpowiedziała lady Blake, zarzucając małżonkowi ramiona 

na szyję i całując go do utraty tchu.

To   szokujące   zachowanie   wzbudziło   aplauz   zgromadzonych   osób.   Radosnym 

background image

okrzykom i wiwatom jeszcze długo nie było końca.

-Wiesz   -   szepnęła   małżonkowi   do   ucha   lady   Blake   -   myślę,   że   mimo   wszystko, 

spodoba mi się małżeńskie życie.

-Dopilnuję tego osobiście - odparł.