JACKIE MERRITT
Laleczka w lesie
(Babe in the woods)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Devlin Stryker wiedział, Ŝe nadciąga wiosenna śnieŜyca. Od razu wyczuł jej zapach.
Pomyślał ze złością, Ŝe pewnie ta stara, zwariowana krowa teŜ o tym wie. Pogonił Black-
jacka na kolejne wzgórze. Był koniec maja i dzikie kwiaty wychylały główki, a zbocza Gór
Skalistych pokrywała młoda trawa.
Prawie całe przedpołudnie poszukiwał krowy, tylko dlatego, Ŝe lada chwila miała się
ocielić. Wszystkie inne ocieliły się w kwietniu, a JednoroŜka, nie wiedzieć dlaczego, nie
zaszła w ciąŜę. Spotkała się z bykiem miesiąc później.
Ranczo było ogromne, sięgało aŜ do pastwisk połoŜonych wysoko w górach. Krowy to
sprytne zwierzęta, więc JednoroŜka na pewno zaszyła się w jakimś trudno dostępnym
wąwozie. Nic dziwnego, Ŝe nie mógł jej znaleźć.
Dev zatrzymał konia na szczycie wzgórza. Zdjął kapelusz i otarł spocone czoło. Uniósł
głowę i pociągnął nosem. Bez wątpienia powietrze pachniało śnieŜycą, mimo Ŝe słońce
przygrzewało dość mocno. Na zachodniej stronie nieba gromadziły się chmury. Zawieja
dotrze do gór jeszcze przed zmrokiem.
Na odnalezienie JednoróŜki pozostało kilka godzin. Potem lepiej wracać. Rozejrzał się
wokół, niezdecydowany, dokąd jechać. Tereny połoŜone niŜej przeszukał dokładnie. Krowa
musiała pójść wysoko w góry. Jeśli nowo narodzone cielę będzie silne, to przeŜyje, ale lepiej,
by urodziło się w oborze, pod opieką ludzi.
Cmoknął na Black-jacka. Koń ruszył w górę. W ciemnej gęstwinie sosen i jodeł
prześwitywały jasne plamy skał. Między nimi, znienacka, pojawiały się i znikały bystre,
szumiące strumyki oraz miniaturowe wodospady z topniejącego śniegu. Wielu uwaŜało, Ŝe
jest to najpiękniejszy zakątek na całym ranczo. Dla Deva dzikie piękno tego miejsca było
porównywalne z terenami połoŜonymi niŜej – łagodnie rozciągającymi się pagórkami i
Ŝ
yciodajnymi pastwiskami. Bez trawy i wody nie moŜna hodować bydła. Na Rolling S nie
brakowało ani jednego, ani drugiego i dlatego było ono jednym z najbogatszych rancz w
północnej Montanie, choć wcale nie było największe. NaleŜało do Strykerów od czterech
pokoleń. Dev kochał swoje ranczo. Znał i troszczył się o kaŜdą krowę, konia i kaŜde źdźbło
trawy.
Nie narodzony cielak był więc wart spędzenia kilku godzin w siodle. Rano, jak zwykle,
Dev wydał polecenia swoim pracownikom, a sam wsiadł na konia i wyruszył na
poszukiwanie JednoróŜki. Na ogół łatwo było ją wytropić. Trzy lata temu wybiegła na szosę i
wpadła pod traktor. W wypadku straciła prawy róg i kawałek kopyta z lewej tylnej nogi. Jeśli
ziemia była wystarczająco wilgotna, JednoróŜka zostawiała charakterystyczne ślady. Widział
je od samego rana. Odeszła daleko, przeszła przez kilka wąwozów i ruszyła w góry. Był
pewien, Ŝe ją odnajdzie. Byleby tylko zdąŜyć przed śnieŜycą.
Eden Harcourt zdenerwowana stała przy oknie. Ta bestia ciągle ryczała i gapiła się
wielkimi, brązowymi oczyma. Eden była przygotowana na to, Ŝe wieczorami mogą się wokół
domu kręcić dzikie zwierzęta, ale zupełnie nie przewidziała, Ŝe z lasu wyłoni się i stanie przed
drzwiami największa i najpaskudniejsza krowa, jaką kiedykolwiek widziała. Za kaŜdym
razem kiedy lekko uchylała drzwi, to krówsko okropnie głośno ryczało i miało taką minę,
jakby chciało wziąć ją na rogi.
Ale sobie wybrała miejsce na wakacje! I to pod wpływem nagłego impulsu, co samo w
sobie było czymś niecodziennym. Normalnie zawsze planowała urlop, przeglądała foldery
reklamowe znanych miejscowości wypoczynkowych i kupowała nowe, eleganckie ubrania. W
tym roku przypadkowo dowiedziała się, Ŝe znajomy jej przyjaciół ma domek myśliwski w
Górach Skalistych. Eden postanowiła to wykorzystać. Zapragnęła przygody. Przyjaciele byli
zaskoczeni. W domku myśliwskim, w górach, przez dwa tygodnie? Bez elektryczności,
kanalizacji i telefonu? Czyś ty oszalała? – pytali.
Eden się zdecydowała. Jeden ze znajomych, widząc jej determinację, powiedział: Na
miłość boską, jeśli naprawdę chcesz tam jechać, to przynajmniej weź ze sobą faceta!
Doskonale pamiętała własną odpowiedź: Nie potrzebuję Ŝadnego faceta. Mówiąc
szczerze, spędzenie dwóch tygodni w samotności wydaje mi się świetnym pomysłem.
No i jest tutaj. Świetny pomysł! Ha!
Mieszkała w domku juŜ od dwóch dni. Odpoczywała po okropnej, szesnastokilometrowej
podróŜy konno. Towarzyszył jej przewodnik, stary kowboj, który utrzymuje się z upychania
w górach takich idiotów jak ona. Na widok konia, którego miała dosiąść, prawie
zrezygnowała. W końcu zagryzła zęby i nie poddała się. Trzeciego konia obładowali jej
ubraniami i jedzeniem. Zgodnie z informacjami wszystko, czego mogłaby potrzebować, było
w domku. Właściciel uŜywał go tylko na jesieni, w sezonie polowań.
– Jest wszystko poza karabinem – ostrzegł ją. – Weź go ze sobą. Tam nie moŜna
przebywać bez broni. Wiem, Ŝe cię przestraszyłem, ale w tej okolicy pojawiają się
niedźwiedzie.
Sporo nad tym rozmyślała. Nigdy dotąd nie miała w ręku Ŝadnej broni. Znajomi
przekonali ją, Ŝe jeśli nie będzie miała strzelby, to z pewnością jakieś dzikie zwierzę ją poŜre.
WypoŜyczyła więc karabin i udała się na strzelnicę, gdzie nauczyła się ładować i
rozładowywać broń, celować i naciskać spust. Była przekonana, Ŝe nie będzie potrzeby nawet
dotykania karabinu. Teraz patrzyła na to wstrętne, brudnoszare zwierzę blokujące wyjście z
domu i zastanawiała się, czy strzał w powietrze odstraszyłby krowę. Miała nadzieję, Ŝe to nie
jest byk. Zerknęła przez okno. Tak, to na pewno samica. To coś, co wisiało z tyłu, między
nogami, było bez wątpienia wymionami.
Krowa znów zaryczała głośno i przeciągle. Podeszła bliŜej. Eden z sercem w gardle
odskoczyła od okna. Czy to zwierzę ma zamiar wtargnąć do domku? Co będzie, jeśli to zrobi?
Karabin stał w kącie, przy drzwiach. Nie miała ochoty nawet go dotykać. Wyjrzała przez
okno.
– O BoŜe – wyszeptała przeraŜona. Między drzewami poruszało się coś wielkiego. Druga
krowa? Niedźwiedź? DrŜąc ze strachu, chwyciła karabin. Dzięki Bogu, Ŝe go ma! A naboje?
W panice rozglądała się po pokoju. Gdzie, do cholery, schowała pudełko z nabojami? Jaki
poŜytek z broni, z której nie moŜna strzelać?
Stanęła przy ścianie. Nie ruszała się. Bała się wyjrzeć przez okno. Lekko tylko pochyliła
głowę i zerknęła w las. Tam coś było! Coś czarnego. I to nie była krowa!
Chwilę później okazało się, Ŝe jest to ubrany na czarno męŜczyzna na koniu. Nie
wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Po chwili jednak poczucie ulgi zmieniło się w
przeraŜenie. Kim on jest? I co tu robi? Właściciel domku powiedział, Ŝe o tej porze nie spotka
Ŝ
ywego ducha.
– W czasie polowań, tak – mówił. – Dookoła szczytu Lone Mountain jest z pół tuzina
takich domków. Ale sezon polowań zaczyna się dopiero jesienią.
A teraz był maj.
MęŜczyzna stanowił znacznie powaŜniejsze zagroŜenie niŜ nawet największa krowa.
Dev zatrzymał Black-jacka, pochylił się i uśmiechnął szeroko.
– Tu jesteś, ty wstrętna, stara krowo – powiedział. Dość dawno nie był na tej polance, ale
mimo to wyczuwał coś nowego, innego. Zmarszczył brwi i rozejrzał się. Uświadomił sobie,
Ŝ
e nie jest sam.
Ten teren nie naleŜał do farmy Strykera. JednoróŜka musiała przedostać się przez dziurę
w płocie. Szczyt Lone Mountain niemal w całości był własnością federalną, lecz tu i ówdzie
znajdowały się działki takie jak ta, gdzie ludzie polowali i stawiali domki myśliwskie. O tej
porze roku świeciły one pustkami, ale Dev wyraźnie czuł, Ŝe w tym domku ktoś mieszka.
– Halo, jest tam kto?
Eden oparła się plecami o ścianę i wstrzymała oddech. MoŜe jeśli nie będzie się odzywać,
to intruz sobie pójdzie?
Dev pociągnął nosem. W powietrzu unosił się zapach palonego drewna. Ktoś palił ogień
zaledwie kilka godzin temu. Nieswój, milcząco przyglądał się domkowi. Mały, podobny do
innych, zbudowany z drewnianych bali, ze spadzistym dachem, miał po jednym oknie z obu
stron drzwi. W drewnianej zagrodzie obok domu nie było jednak konia. Nie widział teŜ
ś
ladów roweru. Ktokolwiek tu był, albo przyszedł piechotą, albo go przywieziono i
zostawiono.
JednoróŜka obróciła głowę i przeciągle zaryczała. Dev znał ten dźwięk. Zaczynał się
poród.
Sięgnął po sznur przymocowany do siodła. JuŜ prawie zarzucił pętlę na szyję JednoróŜki,
kiedy krowa uskoczyła.
– Ty cholerny zwierzaku – mruknął, przyciągając sznur i posuwając się kilka kroków do
przodu.
Eden ostroŜnie zerknęła przez okno. Ten człowiek podjeŜdŜał bliŜej domu! W dodatku
miał karabin, równie długi i groźny jak ten, który ściskała w dłoni. A do tego jeszcze
rewolwer! Nieznajomy przypominał postać z westernu. Czarny kapelusz, czarne ubranie i pas
z rewolwerem. Czy w tej części świata są jeszcze rewolwerowcy? Była tak przeraŜona, Ŝe
bała się ruszyć.
Dobrze, Ŝe choć krowa sobie poszła. Eden przechyliła głowę i dostrzegła zwierzę obok
niewielkiego strumyka, który płynął na skraju polany. MęŜczyzna podjechał w kierunku
krowy. Zrozumiała. Przyjechał po nią.
– O rany – jęknęła, zaskoczona swoją lękliwością. Dwa dni pobytu w górach wystarczyły,
by zaczęła bać się wszystkiego. Jak małe dziecko! No cóŜ, nigdy nie była zbyt odwaŜna. Być
moŜe mieszkanie w Waszyngtonie miało swoje minusy, ale przebywanie w dzikim zakątku
Montany było jeszcze gorsze.
Kilka razy odetchnęła głęboko i podeszła do drzwi. To zwykły kowboj. Po dwóch dniach
samotności nabrała ochoty, by z kimś porozmawiać. Nie potrafiła rozmawiać sama ze sobą.
Dev w końcu zarzucił lasso na głowę JednoróŜki, choć krowie wcale się to nie podobało.
Rycząc, usiłowała uwolnić się od sznura. Wiedział, Ŝe JednoróŜka ma bóle porodowe.
Zatrzymał Black-jacka i zastanawiał, się czy nie zostawić jej tu, dopóki nie urodzi. W tym
stanie na pewno nie pozwoli się sprowadzić na dół. Gdyby nie burza śnieŜna, zostawiłby ją w
spokoju.
Zerknął na niebo. Zaraz się zacznie. Słońce juŜ nie grzało i ledwie przeświecało przez
cięŜkie, mlecznobiałe chmury. Śnieg zacznie padać jeszcze przed zmierzchem. Zapowiada się
prawdziwa zawieja. Z JednoróŜka czy bez, lepiej wracać na ranczo.
Wtedy zobaczył kobietę. Nie powinien był się zdziwić, ale ta dziewczyna wyszła z
domku, trzymając karabin. Zaskoczony wypuścił sznur. JednoróŜka poczuła, Ŝe jest wolna, i
jednym susem, głośno rycząc, przeskoczyła strumyk.
Dev cicho zaklął, zeskoczył z siodła i próbował złapać sznur. MoŜe przynajmniej uda mu
się doprowadzić krowę do drewnianej zagrody. Był pewien, Ŝe właściciel domku nie miałby
nic przeciwko temu. Kątem oka dostrzegł, Ŝe kobieta idzie w jego kierunku. Zobaczył długie,
opalone nogi, szorty koloru khaki, Ŝółtą bluzkę i masę kręconych, błyszczących, brązowych
włosów.
JednoróŜka szła do przodu, ciągnąc za sobą sznur. Dev oderwał wzrok od kobiety.
Przycisnął butem koniec sznura i schylił się, by go złapać. Z triumfującą miną schwycił
powróz, jednocześnie zapierając się nogami. Krowa, szarpiąc się, zaryczała z wściekłości.
– Halo! – krzyknęła kobieta. Dev odwrócił się i otworzył usta, by jej odpowiedzieć, ale
nim zdąŜył wypowiedzieć choć słowo, zobaczył, jak dziewczyna potyka się o wystający
korzeń i próbując utrzymać równowagę, wyrzuca w górę karabin. Broń poszybowała w
powietrze dziwnym, skośnym łukiem i runęła na ziemię.
Wystrzał odbił się gromkim echem. Devowi wydawało się, Ŝe uderzył go
dziesięciotonowy cięŜar. Rzuciło go do tyłu i przewróciło na plecy. Z bezwładnych palców
wysunął się sznur.
Eden leŜała twarzą do ziemi i próbowała złapać oddech. Trwało to krótką chwilę, w
końcu udało jej się unieść i klęknąć. Co za okropny hałas! CzyŜby wypalił karabin? To
niemoŜliwe, przecieŜ nie był naładowany. Krzywiąc się, zerknęła na otarte do krwi kolana i
dłonie, a potem rozejrzała się. Wokół nie było nikogo. Krowa i ten męŜczyzna zniknęli.
Wstała, nic nie rozumiejąc. Nagle ogarnęło ją przeraŜenie, jakiego w swoim
dwudziestosiedmioletnim Ŝyciu jeszcze nie doznała. Zbielałymi ustami wyszeptała:
– BoŜe, mój BoŜe.
MęŜczyzna leŜał na plecach w pobliŜu strumienia. Przez moment czuła w głowie
absolutną pustkę. To nie mogło się zdarzyć! Ale ten okropny huk, karabin leŜący na ziemi i
kowboj przewrócony na plecy...
Nie, to niemoŜliwe. PrzecieŜ w lufie nie było naboju!
Zapomniała o własnym bólu i podbiegła do męŜczyzny. Czarna koszula nasiąknęła krwią.
Eden klęknęła obok, bliska histerii. Czy oddycha? Zatrzepotał rzęsami. A więc Ŝyje!
– Czy... czy pan mnie słyszy? – wyszeptała ochryple.
– Co się stało? – spytał męŜczyzna.
Przełknęła łzy, które zalewały jej twarz, i wykrztusiła:
– Karabin nie był naładowany, ale kiedy upadłam, wystrzelił. Chyba jest pan ranny.
– Gdzie?
Niecierpliwie powiodła wzrokiem po piersi męŜczyzny i dostrzegła niewielką dziurkę.
– W lewe ramię – wyszeptała. – Tak, jestem pewna. Stąd leci krew.
Dev starał się przyjrzeć Eden, ale jej obraz był zamazany. Otumaniony, wiedział tylko
jedno – jest przeraŜona, gotowa uciec gdzie pieprz rośnie. Niespodziewanie ogarnęła go
wściekłość. Co, do cholery, ona sobie myśli, jak moŜna chodzić z odbezpieczonym karabinem
pod pachą!
Zamknął oczy i całym wysiłkiem woli starał się skupić. Był ranny, słaby i obolały. A ta
kobieta, wyglądająca jak modelka, była jedyną osobą, która moŜe mu pomóc.
Otworzył oczy.
– Niech się pani weźmie w garść – powiedział ostrym tonem. – Jęczenie nie cofnie tego,
co się stało.
Eden płakała dalej.
– Tak mi przykro – wyszeptała. – Karabin nie był naładowany... nie był naładowany.
– Proszę dać spokój. Chcę jakoś wstać i dostać się do domu. Musi mi pani pomóc.
– Tak, tak. Zrobię wszystko, tylko proszę powiedzieć, co.
– Proszę mi pomóc wstać.
– Mój BoŜe, przecieŜ pan nie moŜe chodzić!
– Do licha, to proszę mnie zanieść! – Zaklął kilka razy. Eden była przeraŜona. Dotarło do
niej, Ŝe ranny będzie musiał iść, inaczej nie dostanie się do domku. O BoŜe, to nie moŜe być
prawda. MoŜe to tylko sen? Nie mogła przecieŜ w tej straszliwej głuszy postrzelić człowieka.
Na pewno zaraz obudzi się i koszmar się skończy!
Dev spróbował podciągnąć się na prawym ręku.
Wyglądał, jakby za chwilę miał zemdleć. Eden zacisnęła dłonie na jego prawym ramieniu
i pomogła mu usiąść.
– Proszę... proszę pozwolić mi odpocząć – wyszeptał wyczerpany.
– Tak, oczywiście. Nigdy sobie tego nie wybaczę, nigdy!
Dev uniósł głowę.
– Jaki jest kaliber tego karabinu?
– Kaliber?
– No, jaki jest duŜy?
– Ach, jaki duŜy? No, mniej więcej taki. – Eden rozłoŜyła ręce na szerokość około
jednego metra.
Odwrócił się z niesmakiem.
– Nie wie pani, co to kaliber? Chciałbym wiedzieć, jakiej wielkości kulą zostałem
postrzelony.
Znów napłynęły jej łzy do oczu.
– Nie wiem.
– Jezu – jęknął. Nagły podmuch zimnego wiatru przypomniał mu o zbliŜającej się burzy
ś
nieŜnej. – W domku nie ma telefonu? – Znał odpowiedź, zanim Eden potrząsnęła głową.
Domki w górach nie miały telefonów, prądu ani kanalizacji. Większość myśliwych
uŜywających ich raz na rok była mieszczuchami. Kilka dni w prymitywnych warunkach to dla
nich ogromna atrakcja.
Tyle Ŝe ta kobieta nie jest myśliwym. Co więc robi sama w górach?
Nastrój Deva poprawił się. Być moŜe nie jest tu sama. MoŜe jej towarzysz poszedł na
wycieczkę? W duchu modlił się o jego powrót. Był zbyt słaby i za bardzo go bolało ramię, by
się nad tym zastanawiać. LeŜenie w łóŜku nie złagodzi bólu, ale pod dachem będzie się czuł
pewniej.
– Spróbuję się podnieść – powiedział ochryple. Eden kiwnęła głową. Pochyliła się,
przerzuciła sobie przez ramię prawą rękę Deva, a lewą chciała go objąć w pasie. Dłonią
natrafiła na rewolwer.
– Czy mogę panu zdjąć pas? – zapytała drŜącym głosem.
– Niech pani go nie rusza! – ryknął.
– PrzecieŜ nie będę do pana strzelać!
Dev rozpiął pas, który zsunął się na ziemię.
– Jak juŜ będę w domu, proszę tu wrócić i go zabrać – rozkazał.
– Dobrze – szepnęła.
Zaciskając zęby, stanął najpierw na jednej, potem na drugiej nodze, całą siłą opierając się
na Eden.
Był znacznie wyŜszy od niej. Ledwo sięgała mu do ramienia. Jeśli upadnie, ta dziewczyna
nie potrafi mu pomóc. Nie moŜe upaść. Musi dojść do domku. OstroŜnie zrobił krok do
przodu.
Po ręku Eden płynęło coś ciepłego. ZadrŜała z wraŜenia. To jego krew. W duchu modliła
się, by nie umarł. Nagle zrobiło się zimno. Rozejrzała się. Słońce zupełnie zniknęło za
chmurami i powiał lodowaty wiatr. Rano było tak ciepło, Ŝe włoŜyła na siebie szorty i
sandały. Teraz miała ciało pokryte gęsią skórką.
PrzecieŜ nie moŜe być aŜ tak zimno. To pewnie z powodu szoku. Najgorsze, Ŝe z nikim
nie moŜna się skontaktować i nie ma szans na wezwanie lekarza. Była coraz bardziej
przeraŜona.
Krew spływała jej na rękę, którą trzymała na jego plecach. To niemoŜliwe! Chyba Ŝe...
chyba Ŝe kula przeszła na wylot.
– Jeszcze tylko kilka kroków – powiedziała pocieszająco. Ze strachem patrzyła na stopień
na ganku. Czy będzie w stanie go pokonać? Ranny ciągnął za sobą nogi, głowa opadała mu na
piersi, a waŜył chyba tonę. Od cięŜaru bezwładnego ciała bolały ją plecy. No i te otarte
kolana. Była bliska histerii.
Nie miała pojęcia, jak opatruje się rany. Czy w domku w ogóle jest jakaś apteczka?
Wprawdzie nie przejrzała jeszcze wszystkich zakątków, ale w szufladach, do których zajrzała,
nie było Ŝadnych lekarstw.
Dev walczył z omdleniem. Rana postrzałowa jest straszna. Miał uczucie, jakby ktoś
przeciągał mu przez ramię rozpalone Ŝelazo. Kiedy zapytał, w co został postrzelony, nie był
do końca przytomny. Niestety, teraz odzyskał świadomość, choć tak naprawdę wolałby
zanurzyć się w czarną nicość.
– Jeszcze jeden krok – wykrztusiła Eden – i będziemy na ganku. A potem juŜ w domu.
Jak się pan czuje?
Kiedy nie zrozumiała jego odpowiedzi, wiedziała, Ŝe jest źle.
– Proszę nic nie mówić – szepnęła. Nienawidziła siebie. Jak mogła być tak głupia, by
wybrać się w taką głuszę? Dlaczego w ogóle przyszło jej do głowy, Ŝe samotny domek to
wymarzone miejsce na spędzenie urlopu?
Dev potknął się o stopień i upadł na kolana. Zaklął i usłyszał, Ŝe Eden płacze.
– Proszę, niech pan wstanie, proszę – błagała przez łzy. – JuŜ prawie jesteśmy w środku.
Proszę spróbować. Nie moŜe pan tu zostać.
Jej błaganie rozwścieczyło go. Miał na końcu języka najgorsze przekleństwa, ale nic nie
powiedział. Nie mógł poruszać ani ustami, ani tym bardziej nogami.
Poczuł, Ŝe.. dziewczyna usiłuje go podnieść. Była silniejsza, niŜ przypuszczał.
Cholerna baba! Jeśli w ogóle wyliŜe się z tego, to dopiero jej pokaŜe! Będzie Ŝałowała, Ŝe
się urodziła!
Jakimś cudem wstał i przeszedł przez próg. Cały domek wirował, pojawiał się i znikał.
Dev na przemian tracił i odzyskiwał świadomość. Jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden.
– ŁóŜko – wymamrotał. Wydawało mu się, Ŝe ma tak strasznie grube wargi, Ŝe nie moŜe
nimi poruszać.
– Tutaj. – Eden obróciła go plecami do łóŜka i patrzyła, jak bezwładnie opada na nie.
Miał krótki i urywany oddech, przymknięte oczy i twarz pokrytą potem. Stopy ciągle leŜały
na podłodze, a prawą ręką podtrzymywał lewe ramię.
Cofnęła się i usiadła na bujanym fotelu w kącie pokoju. CięŜko dysząc, wpatrywała się w
męŜczyznę. Całą koszulę miał przesiąkniętą krwią. Zerknęła na siebie i zobaczyła, Ŝe jest
brudna i pokrwawiona. Zrobiło jej się niedobrze.
Poderwała się z fotela, wybiegła na zewnątrz i zwymiotowała. Na dworze wiał lodowaty
wiatr. DrŜąc, wróciła do domku i zamknęła drzwi, ale zimno i tak przeniknęło do wnętrza.
Była przeraŜona ogromem czekającej na nią pracy. Ten człowiek potrzebował pomocy,
ona sama była podrapana i brudna, a w domku panował ziąb. Przez chwilę chodziła w kółko,
jak w transie, bojąc się wejść do sypialni. Była odpowiedzialna za tego człowieka. Musi
zacząć myśleć i działać rozsądnie. Musi!
Szybko rozpaliła ogień w małym, Ŝelaznym piecyku stojącym w duŜym pokoju. Potem
pobiegła kuchni, aby zagotować wodę. Nalała zimnej wody do miednicy i zmyła z rąk krew i
brud.
Podręczna apteczka. Powinna gdzieś być. W pośpiechu otwierała szafki, przerzucała
zawartość szuflad. Tak jak jej obiecano, były tu wszystkie niezbędne rzeczy – naczynia,
sztućce, garnki, pościel, narzędzia i siekiera. Ale gdzie jest apteczka?!
Pobiegła do duŜego pokoju i otworzyła stare biurko. Z ulgą wyjęła z szuflady duŜe
pudełko z czerwonym krzyŜem na wierzchu. W środku były bandaŜe, plastry, krem
odkaŜający, butelka wody utlenionej, aspiryna i noŜyczki. Dzięki Bogu!
Wstała, westchnęła i na drŜących nogach wróciła do sypialni. MęŜczyzna nie ruszał się.
Usłyszała, Ŝe oddycha. Chyba po prostu zemdlał.
Jak się ma do tego zabrać? Ranny leŜał w bardzo niewygodnej pozycji, choć zapewne
tego nie czuł. Odstawiła apteczkę na stolik i schyliła się. Podniosła mu nogi i połoŜyła na
łóŜku. Jęknął.
Stres podziałał na nią mobilizująco. Co będzie, jeśli nie zatamuje krwotoku?
Pobiegła do kuchni. Odkaziła miskę i nalała do niej gorącej wody. Wzięła czystą myjkę,
ręcznik i wróciła do sypialni.
Zacisnęła usta i podeszła do łóŜka. Nie była pielęgniarką i robiło jej się słabo na widok
krwi. Starała się opanować. Trzęsącymi się rękoma rozpięła koszulę rannego. Podkoszulek
był cały czerwony. Znów zrobiło jej się niedobrze. Zamknęła oczy i przełknęła ślinę.
Musi się opanować! Bez jej pomocy ten człowiek po prostu umrze. Otworzyła oczy i
wzięła apteczkę. Zrobi wszystko, by uratować mu Ŝycie. Wszystko! Nie pozwoli mu umrzeć.
ROZDZIAŁ DRUGI
Gdy przemywała zranione ramię, męŜczyzna kilka razy odzyskiwał przytomność. Obcięła
część koszuli i podkoszulka. Nie miała siły, by unieść rannego, a wiedziała, Ŝe będzie musiała
go jakoś przewrócić, by opatrzyć ranę na plecach.
Robiła wszystko delikatnie, nawet na chwilę nie przerywając pracy. Kiedy juŜ zmyła
krew, spojrzała na ranę. Dziurka była maleńka, zupełnie inna, niŜ sobie wyobraŜała. Ciągle
sączyła się krew, ale powoli i w coraz mniejszych ilościach. Dzięki Bogu, krwotok się
kończył.
Roztarta antyseptyczny krem zawierający antybiotyk, przyłoŜyła gruby prostokąt
sterylnej gazy i przylepiła go plastrem. Teraz plecy.
Ranny prawą rękę odrzucił na bok, a lewa leŜała bezwładnie wzdłuŜ ciała. Eden
przygryzła wargi, oparła dłonie na lewym biodrze i pchnęła bezwładne ciało. W końcu udało
jej się przekręcić rannego na prawy bok. Koszula na plecach była przesiąknięta krwią.
Zdarła resztki koszuli i podkoszulka. Rana na plecach była duŜo gorsza. Dziura była
postrzępiona i wyglądała groźnie. Eden przynajmniej nie musiała się martwić o tkwiącą w
ciele kulę. Zabrała się do mycia.
W końcu opatrzyła i tę ranę. ObandaŜowała całe ramię, najlepiej jak umiała. Gdy
skończyła, była wyczerpana.
Musiało minąć kilka godzin. W sypialni panował półmrok i przenikliwy chłód. Eden
poszła do drugiego pokoju i włoŜyła do pieca dwa duŜe polana. Wróciła do sypialni, by
przykryć męŜczyznę kocem. Kapa, na której leŜał, była pokrwawiona, podłoŜyła więc
rannemu czysty ręcznik i wyprostowała się, podziwiając własne dzieło.
MęŜczyzna wydawał się bardzo blady, ale oddychał normalnie. Chyba spał. To dobry
znak. Poczuła się wyczerpana. Opadła cięŜko na fotel, aŜ zaskrzypiał pod jej cięŜarem. Nie
odrywała wzroku od nieznajomego. Nigdy w Ŝyciu nie była taka zmęczona. Nawet myślenie
było wysiłkiem, a przecieŜ nie mogła zasnąć. To, Ŝe go umyła i opatrzyła, nie oznaczało, Ŝe
minęło niebezpieczeństwo. Kim on jest? Skąd się tu wziął? Wiedziała, Ŝe ta część Montany
jest znana z hodowli bydła. Pewnie tu mieszka i pracuje na jednym z pobliskich rancz. Jeśli
tak, to jest szansa, Ŝe ktoś zauwaŜy jego nieobecność. Być moŜe rano zaczną go szukać.
Miała przed sobą bezsenną, długą noc. Nie moŜe zasnąć. Ten człowiek potrzebuje
pomocy i opieki. A poza tym w domku i tak jest tylko jedna sypialnia, więc nie bardzo miała
gdzie spać.
W drugim pokoju stał stół, krzesła, jakieś szafki i inne sprzęty, ale nie było na czym się
połoŜyć. Tę noc spędzi w bujanym fotelu.
To wszystko jej wina. Po pierwsze, w ogóle nie powinna była tu przyjeŜdŜać, a tym
bardziej przywozić ze sobą broni. Traktowała ten wyjazd jako swoiste wyzwanie. Co za
dziecinada! WyjeŜdŜając, nie miała pojęcia, co naprawdę oznacza bycie samotnym.
Eden pracowała w duŜej firmie prawniczej. Jako kierownik działu badań legislacyjnych
nadzorowała pracę trzech operatorów komputerowych. Szybko i sprawnie dostarczała
niezbędne informacje armii zatrudnionych w firmie prawników. Do jej obowiązków naleŜało
wyszukiwanie danych w długich rejestrach komputerowych i stałe uaktualnianie bazy danych.
Jak to moŜliwe, Ŝe kobieta posiadająca jej zdolności i inteligencję sama wpakowała się w
takie kłopoty? Po raz kolejny zadawała sobie to pytanie i nie umiała znaleźć odpowiedzi. Co
ona tu robi, sama, w domku oddalonym od ludzi o kilkanaście kilometrów, bez moŜliwości
kontaktu, z cięŜko rannym człowiekiem, który byłby zdrowy, gdyby nie jej nieostroŜność?
Zaczęła płakać. Nawet nie starała się powstrzymać łez. Gwałtownie szlochała, dopóki nie
poczuła się nieludzko zmęczona. W końcu otarła oczy i wydmuchała nos. Wstała, by zapalić
lampę naftową stojącą na toaletce.
Lampa rzucała długie, drŜące cienie. Zapadał zmrok i robiło się coraz zimniej. Wyjęła z
szafy ostatni zapasowy koc i okryła nim męŜczyznę.
JuŜ opanowana, spojrzała na swojego gościa. Był wysoki, barczysty, zajmował niemal
całe łóŜko. Miał gęste i ciemne włosy, gęste brwi, nad nimi szerokie czoło. Zastanawiała się,
ile ten człowiek moŜe mieć lat. Chyba około trzydziestu.
Z westchnieniem przyznała, Ŝe jest przystojny. Nie miało to oczywiście Ŝadnego
znaczenia. Przede wszystkim trzeba rozwiązać problem sprowadzenia lekarza. Musi być jakiś
sposób.
Na pewno jutro ktoś zacznie go szukać. Do przetrwania jest tylko ta jedna noc.
Zaburczało jej w brzuchu. Uświadomiła sobie, Ŝe od śniadania nic nie jadła. Ale na samą
myśl o jedzeniu zrobiło jej się niedobrze. Poza tym nie chciała wychodzić z sypialni, nawet na
kilka minut. Wyjęła z szafy sweter i usiadła na bujanym fotelu, czuwając przy rannym.
Kiedy męŜczyzna jęknął, zerwała się na równe nogi. Pochyliła się nad łóŜkiem. Chory
miał otwarte, przytomne oczy. W pośpiechu odmówiła modlitwę dziękczynną i zapytała:
– Jak się pan czuje?
– Jakby mnie przejechała cięŜarówka – odpowiedział głosem pełnym goryczy. – Muszę
wstać.
– AleŜ nie moŜe pan tego zrobić! Proszę. Znów pan zacznie krwawić.
– Kobieto, nie mam wyboru. Chcę wyjść. Rozumie pani?
– Och... – Rozumiała aŜ nadto dobrze. Wiedziała teŜ, jak daleko jest do ubikacji
znajdującej się na zewnątrz domu. – Czy jest pan pewien, Ŝe dojdzie pan do toalety?
– Nie mam wyjścia. Inaczej znalazłbym się w sytuacji krępującej dla nas obojga –
odpowiedział szorstko. – Proszę mi pomóc.
Zawahała się. Jakim cudem ranny moŜe przebyć tę odległość? Dojście w ciemnościach do
ubikacji było trudne nawet dla zdrowego człowieka.
– Do cholery, proszę mi pomóc! – zaŜądał. Pochyliła się, a Dev objął ją za szyję. Powoli,
opierając się na Eden, podciągnął się w górę i niemal zemdlał. Poczuł przeszywający ból w
ramieniu.
– Czy w tym domu jest coś do picia? – wykrztusił z trudem.
– Przyniosę trochę wody.
– Nie wody. Whisky! – ZauwaŜył rozciętą koszulę, podkoszulek i zabandaŜowane ramię.
– Czy pani to zrobiła? – zapytał.
Skinęła głową.
– Tak. Ma pan dwie rany. Jedną z przodu, drugą z tyłu. Kula przeszła na wylot.
– Pewnie tak. Czy ma pani whisky?
– Naprawdę nie wiem. To nie mój domek i...
– To proszę poszukać – powiedział zmęczonym tonem. – Jakiegokolwiek alkoholu.
Proszę go przynieść.
Znów ogarnęło ją przeraŜenie. Zrezygnowana chwyciła lampę i wyszła z pokoju. Ranny
człowiek nie powinien pić whisky i miała nadzieję, Ŝe niczego nie znajdzie. Wolałaby dać mu
aspirynę, a nie alkohol.
Ale to nie ona cierpiała. MoŜe, będąc na jego miejscu, teŜ potrzebowałaby takiego
znieczulenia. Przeszukiwała szafki. W ostatniej, na dolnej półce, znalazła dwie butelki
brandy. Jedna była napoczęta. Wsunęła szklankę na szyjkę butelki i z lampą w drugiej ręce
wróciła do sypialni.
– Znalazłam trochę brandy.
– To dobrze. Proszę mi nalać szklaneczkę.
– Mam teŜ aspirynę.
– Wezmę trzy tabletki.
– Razem z brandy? – Zdziwiona uniosła w górę brwi.
– Kobieto, nie utrudniaj sytuacji. Proszę robić to, co mówię.
Siedział na łóŜku. Eden ociągając się, z wyrazem dezaprobaty na twarzy, nalała trochę
koniaku do szklanki.
– Więcej – wykrztusił.
– Więcej? Naprawdę wydaje mi się...
– Proszę mi dać tę cholerną butelkę! Słysząc jego rozdraŜniony ton, skuliła się.
– Sama to zrobię – powiedziała. Napełniła szklankę i podała ją rannemu. Pociągnął łyk,
przepłukał usta, połknął, a następnie jednym haustem wypił resztę brandy.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma, sądząc, Ŝe poprosi o więcej.
Zaskoczył ją. Oddał pustą szklankę.
– Gdzie są moje buty?
– Przy łóŜku. Zaraz je podam.
Wkładanie kowbojskich butów okazało się trudniejsze niŜ ich zdejmowanie. Próbował jej
pomóc, ale był zbyt słaby. Tylko się spocił. Eden teŜ się spociła, choć było zimno. W końcu
jednak udało się.
Wiedziała, Ŝe chory nie powinien wstawać. Niestety, rana postrzałowa nie
powstrzymywała potrzeb fizjologicznych. Inne rozwiązanie byłoby zbyt krępujące. Tyle Ŝe na
dworze jest zimno.
– W szafie są jakieś męskie ubrania – powiedziała. – Przyniosę koszulę.
Ktoś zostawił dwie stare koszule, zniszczony zielony sweter i dŜinsy. Znalazła je, kiedy
wieszała swoje rzeczy w szafie. Właściciel tych ubrań był o wiele niŜszy, ale zawsze to lepsze
niŜ nic.
– Chodźmy juŜ – warknął Dev.
– Tak, oczywiście. – Zmieszana uniosła oderwany rękaw koszuli. Z ulgą stwierdziła, Ŝe
skóra rannego lekko się zaróŜowiła i nie była juŜ tak trupio blada. Miał silne ręce i szerokie,
mocne ramiona. Narzuciła mu na plecy za małą koszulę.
– No, tak jest duŜo lepiej – powiedziała stłumionym głosem.
– Czyja to koszula? – zapytał. Przypomniał sobie, Ŝe liczył na to, iŜ nie jest tu sama.
– Przyjaciela. A raczej przyjaciela moich przyjaciół.
– Gdzie on jest?
– Mieszka w Waszyngtonie. Czemu pan pyta?
– NiewaŜne. Proszę mi pomóc wstać. – Dopóki nie odzyska sił, moŜe liczyć tylko na tę
dziewczynę. Sądząc po bólu ramienia i drŜeniu nóg, potrwa to co najmniej kilka dni. MoŜe
zaczną go szukać? Skoro on, tropiąc JednoroŜkę, dotarł tutaj, któryś z jego pracowników
moŜe zrobić to samo. Był przygnębiony.
Zdrową ręką oparł się na ramieniu Eden i z ogromnym trudem wstał. Dziewczyna omal
nie upadła pod jego cięŜarem. Zacisnęła zęby i objęła go w pasie. Powoli wyszli z sypialni i
dotarli do drzwi. Latarka, której uŜywała w nocy, leŜała na kredensie. Chwyciła ją po drodze.
Kiedy otworzyła drzwi, zatrzymała się zaskoczona.
– Mój BoŜe – zawołała – pada śnieg!
Dev nie był tym zdziwiony. Od rana wiedział, Ŝe tak będzie.
– To wiosenna śnieŜyca – wymamrotał. – Gdzie jest ubikacja?
– Na lewo. – Światło latarki niemal ginęło w gęstym śniegu. Posuwali się powoli, noga za
nogą. Nim doszli do celu, Eden szczękała zębami z zimna.
– Proszę trzymać się drzwi, a ja wsunę latarkę do środka.
– Dobrze. Zawołam panią.
– Tak, proszę to zrobić. – Ślizgając się po śniegu, który pokrył ziemię grubą warstwą,
pobiegła do domku. Siedziała skulona, póki nie usłyszała jego wołania.
Biegiem dotarła do ubikacji. Droga powrotna trwała równie długo i Eden znowu zmarzła.
DrŜąc, doprowadziła rannego do sypialni.
– Czy moŜe pan przez moment stać samodzielnie?
– A po co?
– śebym mogła rozesłać łóŜko. Jest bardzo zimno i musi się pan przykryć kocami.
– Dobrze. Proszę to zrobić.
RozłoŜyła koce, obróciła się i doprowadziła go do łóŜka. Usiadł, ale po chwili opadł na
poduszki z jękiem i przekleństwami. Zignorowała je, przykucnęła i ściągnęła mu buty.
– Spodnie – wyjęczał.
– Dobrze.
Dlaczego na myśl o zdejmowaniu jego spodni czuła zdenerwowanie? PrzecieŜ ciało
męŜczyzny nie jest czymś nadzwyczajnym, przynajmniej z estetycznego punktu widzenia.
Nie byłaby jednak kobietą, gdyby nie zauwaŜyła, Ŝe męŜczyzna, którego postrzeliła, był
wyjątkowo dobrze zbudowany. Starała się o tym nie myśleć.
Dev rozpiął pasek i rozporek. Eden odwróciła wzrok.
– PołoŜę panu nogi na łóŜku – powiedziała cicho. – A potem ściągnę spodnie.
– Dobrze.
Podniosła prawą, potem lewą stopę.
– Czy moŜe pan unieść biodra? – Chwyciła za nogawki.
– Tak. – Uniósł się, a Eden pociągnęła za spodnie. Zsunęły się razem ze slipkami.
Zaczerwieniła się. Dev, mimo bólu, roześmiał się.
– Czy nigdy przedtem nie widziała pani nagiego męŜczyzny? – Musiał zadać to pytanie.
– Oczywiście, Ŝe widziałam – odparła. W panice zastanawiała się, co powinna teraz
zrobić. Wiedziała, Ŝe sam nie nałoŜy majtek. Z determinacją podeszła do łóŜka, wyciągnęła
slipki ze spodni i podciągnęła je powyŜej kolan.
– Myślę, Ŝe teraz moŜe je pan nałoŜyć bez mojej pomocy – powiedziała. Zdjęła spodnie i
powiesiła. Ten męŜczyzna był doskonale zbudowany nie tylko do pasa. Szybko przykryła go
kocami. – Czy jest pan głodny?
– Nie, ale proszę nalać mi jeszcze jedną szklaneczkę brandy i dać tę aspirynę.
Zmusiła się, by nie protestować. MoŜe alkohol mu nie zaszkodzi albo wręcz pomoŜe.
Czekała ich zimna noc, a brandy rozgrzewa.
Nie było to całkiem racjonalne rozumowanie, ale przecieŜ nie będzie się z nim kłócić.
Wyczuwała, Ŝe nie naleŜało się sprzeciwiać. Sprawiał wraŜenie człowieka nieokrzesanego,
przyzwyczajonego do rozkazywania i nie znoszącego sprzeciwu.
Dev wziął szklankę i duŜym łykiem popił aspirynę. PołoŜył głowę na poduszce i spod
przymruŜonych powiek przyglądał się Eden. Miała długie włosy opadające na ramiona,
delikatne rysy, wystające kości policzkowe, zmysłowe usta i głęboko osadzone, zielone oczy.
Szary sweter, który włoŜyła, ukrywał jej kształty.
– Jak się nazywasz? – zapytał miękko. Zaskoczona, zatrzymała się w pół kroku. Właśnie
szła do salonu, by dołoŜyć drewna do ognia.
– Eden Harcourt.
– Eden – powtórzył. – Pasuje do ciebie.
– A ty jak się nazywasz? Otworzył oczy i pociągnął łyk brandy.
– Devlin Stryker. Przyjaciele nazywają mnie: Dev.
– Devlin. Pasuje do ciebie – powiedziała małpując jego ton, obróciła się na pięcie i
wyszła.
Uśmiechnął się. Przynajmniej miała poczucie humoru. No i naprawdę była ładna. Ale
miała minę, kiedy ściągnęła spodnie razem ze slipkami! Cicho się zaśmiał. Gdyby był choć
trochę silniejszy...
Wypił następny łyk. Ruch ręką wywołał ból ramienia, ale nieco mniejszy niŜ przedtem.
Alkohol juŜ działał, aspiryna pewnie teŜ. Wpatrywał się w migotliwy płomyk lampy. To był
parszywy dzień. Ta śliczna dziewczyna niemal go załatwiła. Wszystko stało się tak szybko.
Gdyby nie ta cholerna krowa i Black-jack... BoŜe, Black-jack!
– Eden! – ryknął.
Weszła do sypialni z oczyma rozszerzonymi strachem.
– Czy coś się stało? Gorzej się czujesz?
– Nie, czuję się dobrze. To znaczy, nie całkiem. Dopóki to cholerne ramię się nie zagoi,
co potrwa parę dni, nie będę całkiem w formie. Chodzi mi o konia. Czy widziałaś go po
południu?
– Twojego konia? Nie, nie widziałam go od momentu, kiedy... – przerwała. Czy to, co się
wydarzyło, było wypadkiem? Chyba tak. Z drugiej strony czuła się winna. Potknęła się i
upadła przypadkowo, ale bezmyślne bieganie z karabinem pod pachą było proszeniem się o
kłopoty.
Dev zmarszczył czoło. Miał ponurą minę.
– Normalnie nie odchodzi daleko. Zawsze trzyma się blisko mnie. Cholera, przedtem nikt
do niego nie strzelał, więc nie wiem, jak zareagował – powiedział z niesmakiem.
Zawstydziła się.
– Nigdy sobie tego nie wybaczę.
Zerknął na nią. Naprawdę było jej przykro i chyba miała wyrzuty sumienia. Przypomniał
sobie jej płacz i przeraŜenie. Zrobiła wszystko, co mogła, by udzielić mu pierwszej pomocy.
A to wcale nie było takie łatwe. Jest od niej niemal dwa razy wyŜszy. Pewnie się strasznie
namęczyła, doprowadzając go tutaj, myjąc i bandaŜując jego rany.
Tylko Ŝe gdyby nie jej bezmyślność, nie znalazłby się w tej okropnej sytuacji. Co ona tu
robi, sama w górach? Nie wygląda na osobę, która lubi prymitywne warunki.
– Co ty tu w ogóle robisz? – zapytał bez ogródek. W jego tonie kryła się dezaprobata,
niemal pogarda.
Z trudem powstrzymała łzy. Prawie ucieszyła się, Ŝe Devlin znów jest zły. Gdyby jej
dziękował albo okazywał czułość, na pewno by się rozpłakała. Czekała ich cięŜka noc. Płacz
nic nie pomoŜe.
– Spędzam tu urlop – odpowiedziała. Spojrzał na nią zdumiony.
– Urlop – powtórzył. – Spędzasz urlop, w tych prymitywnych warunkach? Nie
rozśmieszaj mnie. Do ciebie pasuje luksusowy statek albo modna miejscowość
wypoczynkowa.
Zrobiła się purpurowa, ale tym razem ze złości.
– Najwyraźniej nie potrafi pan tego pojąć, panie Stryker. Nie naleŜy tak szybko oceniać
ludzi. PrzecieŜ w ogóle mnie nie znasz, zresztą tak jak ja ciebie.
– Och, znam cię wystarczająco dobrze. To znaczy znam ten typ kobiet. Takie laleczki nie
spędzają urlopów w leśnych domkach.
Mimo wściekłości Eden zachowała spokój. Devlin Stryker nie był specjalnie
sympatycznym człowiekiem. Miał prawo wściekać się o to, co się stało, ale nie miał prawa jej
obraŜać.
– No, no, cóŜ za wyjątkowa inteligencja – zakpiła. – JuŜ mnie poznałeś, zanalizowałeś i
zaklasyfikowałeś. Marnujesz talent, robiąc to, co robisz.
– A co robię?
Mimo woli uśmiechnęła się.
– Jeździsz konno i uganiasz się za krowami. Chyba jesteś kowbojem, prawda?
– Czy to coś złego?
– Oczywiście, Ŝe nie. Pod warunkiem, Ŝe nie posiada się tak wyjątkowych zdolności. W
jaki sposób je wykorzystujesz na co dzień? Urządzając seanse psychoanalityczne krowom?
Nie wierzył własnym uszom.
– Naprawdę się zdenerwowałaś! Tylko dlatego, Ŝe powiedziałem, iŜ nie pasujesz do tego
prymitywnego miejsca. Ty chyba masz jakieś kompleksy. – Krzywiąc się z bólu, uniósł głowę
i łyknął nieco brandy.
Eden wzięła głęboki oddech. Dlaczego się z nim kłóci? Tak naprawdę wcale nie była
wściekła.
– Przepraszam. Na ogół nie reaguję tak gwałtownie. Mam wraŜenie, Ŝe nerwy odmawiają
mi posłuszeństwa. Czy na pewno nie chcesz jeść? Co powiesz na talerz zupy?
– Nie, dziękuję. Ale proszę, zrób dla mnie coś innego. Rozejrzyj się dookoła domu i
poszukaj mojego konia. Aha i jeszcze jedno. Czy przyniosłaś mój pas z rewolwerem?
Zawstydzona spuściła oczy. Zupełnie o tym zapomniała. Podeszła do drzwi.
– Zaraz go przyniosę. I poszukam twojego konia. – Odszukała latarkę, włoŜyła kurtkę i
wyszła.
To był straszny dzień. Otwierając drzwi domku, cicho szepnęła: – O cholera.
Wszędzie było pełno śniegu, co najmniej trzy centymetry. Dlaczego pod koniec maja
pada śnieg?
Na zewnątrz było ciemno, zimno i okropnie. Cały czas padało, płatki wirowały w
podmuchach wiatru, a niebo było czarne jak smoła.
W innej sytuacji nie wyszłaby z domu w taką noc. Ale Dev Stryker nie prosił, on Ŝądał.
Nigdy nie spotkała równie niegrzecznego i wymagającego męŜczyzny.
Niepewnie zeszła z ganku i zamknęła drzwi. Walcząc ze strachem, ruszyła na
poszukiwanie rewolweru. Powinna była to zrobić wtedy, gdy było jeszcze jasno. Grzebała w
ś
niegu, ale bez skutku. Pasa nie było. Jak w ogóle moŜna coś znaleźć w takich warunkach?
Usłyszała dziwny, nieznany dźwięk. Drgnęła. Wstrzymując oddech, skierowała światło
latarki ku strumieniowi. To chyba jest jego koń? A jeśli to nie koń, tylko jakaś straszna bestia
albo ta okropna krowa?
Wpatrywała się w ciemności. Śnieg padał tak gęsto, Ŝe z trudem rozróŜniała pnie drzew.
Bardzo chciała znaleźć konia. Gdyby gdzieś tu był, to moŜe Strykerowi polepszyłby się
humor.
– Black-jack, czy to ty? – zawołała. Zmusiła się, by zrobić kilka kroków do przodu. W
ś
wietle latarki zabłysło dwoje, nie, czworo oczu, które wyglądały jak piekielne ogniki.
Tego było za wiele. PrzeraŜona odwróciła się i uciekła. Biegła aŜ do ganku, szarpnęła
drzwi i wpadła do środka.
– Co się tam, u diabła, dzieje? – dobiegł ją głos Strykera.
Nie chciała się przyznać do strachu. I tak uwaŜa ją za idiotkę. Ale Ŝadna siła nie zmusi jej
do ponownego wyjścia na dwór, ani po rewolwer, ani w poszukiwaniu konia.
Podnosząc głowę, z dumną miną weszła do sypialni.
ROZDZIAŁ TRZECI
Była wykończona, ale powoli zdjęła kurtkę i powiesiła ją w szafie.
– Nie znalazłam pasa z bronią – powiedziała szorstko. – Śnieg przykrył wszystko
kilkucentymetrową warstwą.
– To świetnie – powiedział Dev ironicznie. – A co z moim koniem?
– Konia teŜ nie widziałam.
Na włosach miała śnieg. Dev przyglądał się, jak go strzepuje, pochylając głowę raz w
jedną, raz w drugą stronę.
– Bardzo szybko biegłaś. Czy coś cię przestraszyło? Nie chciała się przyznawać do
tchórzostwa. Dev musiał usłyszeć, Ŝe gwałtownie otworzyła drzwi i wpadła do domu.
– Tak – powiedziała. – Trochę się wystraszyłam. Roześmiał się.
– Spotkałaś yeti?
– Nie bądź złośliwy! – Podeszła do drzwi sypialni. – Idę dołoŜyć do pieca. Potrzebujesz
czegoś?
– Jeszcze trochę brandy, kochanie. Kochanie? Chyba się zalał.
– Czy upijanie się jest najlepszym lekarstwem na rany?
– Na pewno im nie zaszkodzi – odpowiedział.
– Zmieniając temat, chciałbym zapytać, czy w tym domu jest tylko jedno łóŜko?
– Niestety, tylko jedno.
– Gdzie będziesz spała?
Eden wyczuła w jego głosie ironię.
– Zdaje się, Ŝe szybko wracasz do zdrowia. MoŜe powinnam przestać się o ciebie
martwić?
– Nie cieszysz się, Ŝe wracam do zdrowia?
– Wcale nie wracasz. To wpływ brandy!
– TeŜ powinnaś się napić. Alkohol pomaga zapomnieć o problemach.
– Moje problemy to moja sprawa – odpowiedziała.
– A poza tym następnego dnia nie znikają, tylko są spotęgowane przez kaca.
– Nie wygłaszaj kazań, dziecinko. Nie dzisiaj. Nie mam na nie ochoty. Nalej mi jeszcze
trochę brandy, a potem zajrzyj do pieca.
Wzięła butelkę i napełniła szklankę, którą trzymał Dev. Ręka mu się trzęsła, najwyraźniej
był juŜ podchmielony. Zakręciła butelkę, odstawiła na nocną szafkę i wyszła z pokoju.
DołoŜyła drewna do ognia, weszła do kuchenki i zagotowała wodę. Ciągle nie miała
ochoty na jedzenie, ale z przyjemnością wypije filiŜankę herbaty. Krzątając się w kuchni,
analizowała sytuację. Jeśli nie będzie Ŝadnych komplikacji, Devlin Stryker przeŜyje. Rana jest
dość powaŜna, ale, dzięki Bogu, bynajmniej nie śmiertelna. Gdyby kula przeszła trochę
niŜej...
Nie powinna o tym myśleć. I tak ma wystarczająco duŜo problemów. Burza śnieŜna, brak
lekarza i to, Ŝe stary kowboj, Jess Griffith, który ją tu przywiózł, pojawi się dopiero za
dwanaście dni.
Nigdy nie wybaczy sobie tak karygodnego braku ostroŜności. Zawsze będzie się czuła
winna. Ta cholerna strzelba moŜe nawet zardzewieć, ale więcej jej nie dotknie. Pasa i
rewolweru Strykera teŜ. Do końca Ŝycia nie weźmie do ręki broni!
Z filiŜanką gorącej herbaty poszła do pokoju i usiadła przy piecu. W pokoju było chłodno.
Odstawiła filiŜankę i weszła do sypialni.
Dev spał. Pusta szklanka leŜała na łóŜku, tuŜ przy jego prawej dłoni. Przez chwilę stała,
patrząc na niego. Gdyby nie uległa impulsowi, Ŝeby przyjechać tutaj, nigdy by nie spotkała
Strykera.
Odstawiła szklankę na szafkę i otuliła go kocami. W sypialni było jeszcze zimniej.
Zostawiła sobie tylko jeden koc. Niemal z czułością połoŜyła dłoń na czole Deva,
sprawdzając, czy ma gorączkę. Odgarnęła opadający kosmyk włosów. Dlaczego ją tak
zdenerwował? CzyŜby jego opinia o niej wcale nie była daleka od prawdy? I cóŜ w tym złego,
Ŝ
e woli komfort od prymitywnych warunków? Jest dzieckiem swojego środowiska. Ojciec
Eden był znanym chirurgiem plastycznym. Wychowała się w zamoŜnej rodzinie. Jej gust
ukształtowały jednak nie pieniądze, a pogarda matki dla wszystkiego, co, jej zdaniem, było
złej jakości. Prosty domek w górach, sławojka i lampy naftowe z pewnością, w opinii Corinne
Harcourt, były godne pogardy.
Eden uniknęła pełnego dezaprobaty kazania tylko dlatego, Ŝe nie powiedziała rodzicom,
gdzie zamierza spędzić urlop. Będę na północnym zachodzie, powiedziała. Matka
przypuszcza, Ŝe Eden jest w Seattle. Nie przyszłoby jej do głowy, Ŝe północny zachód
obejmuje niezmierzone obszary dzikich gór.
Zgasiła lampę i wróciła do duŜego pokoju. To dobrze, Ŝe nie ma w domu drugiego łóŜka i
nie moŜe się połoŜyć.
Strykerowi nie groziło juŜ Ŝadne niebezpieczeństwo, ale nie chciała gasić ognia, bo na
dworze wciąŜ padał śnieg. Bałaby się zasnąć, gdyby ogień wciąŜ płonął. A tak będzie
drzemać i co jakiś czas dokładać do pieca. Usiadła na krześle, owinęła się kocem i pochyliła
głowę.
Ziewnęła. Otarte kolana i dłonie bolały. Marzyła o gorącej kąpieli. JuŜ prawie zasypiała,
gdy usłyszała podejrzany hałas. Co to było?
Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, Ŝe jest aŜ takim tchórzem. W Waszyngtonie
była ostroŜna. Zawsze zamykała drzwi. Ale rozpoznawała kaŜdy dźwięk. Znała odgłosy
wielkiego miasta. Tutaj nawet cisza była przeraŜająca.
Przypomniała sobie dwie pary oczu, które ją tak przestraszyły. Czy to były zwierzęta?
MoŜe koń i krowa tuliły się do siebie z powodu zimna? Biedne zwierzaki.
Powinna była powiedzieć Strykerowi, co ją przeraziło. Ale po co? I tak by ją wyśmiał.
Dlaczego ciągle z niej kpił? Nie mogła opanować złości. Jednak od złości silniejszy był
Ŝ
al, Ŝe ten męŜczyzna nie traktuje jej powaŜnie. PrzecieŜ nie była brzydka, robiła karierę i
miała licznych przyjaciół, którymi moŜna się szczycić. Kpiny jakiegoś prostaka, kowboja,
który prawdopodobnie nigdy nawet nie wyjechał poza granice Montany, nie sprawiały jej
przyjemności.
Po co pytał, gdzie będzie spała? Brzmiało to jak zaproszenie do łóŜka! Oczywiście, biorąc
pod uwagę formę zaprosin, byłoby to całkowicie bezpieczne, aczkolwiek raczej niecodzienne.
Co będzie jutro? Na pewno ktoś się tu zjawi. Chyba Ŝe... chyba Ŝe śnieŜyca będzie trwała
całą noc. Wtedy nikt się nie przedostanie.
Na razie nie będzie o tym myśleć. Jeśli jutro ktoś się zjawi i zabierze Strykera, ona teŜ
wyjedzie. Dwa dni samotności w tych prymitywnych warunkach zupełnie wystarczą.
Kiedy tylko zaczęło świtać, Eden wstała z krzesła i przestała udawać, Ŝe odpoczywa.
Bolał ją kaŜdy mięsień, cała była sztywna. Z niepokojem wyjrzała przez okno i dorzuciła
drewna do ognia. Drewna było dosyć, ale leŜało na zewnątrz. Będzie musiała je przynieść.
Ciągle padał śnieg. Ziemia była juŜ pokryta dość grubą warstwą. Zanim wyszła, wsunęła
głowę do sypialni. Dev miał szeroko otwarte oczy, więc weszła do środka.
– Nadal pada, prawda? – zapytał ponuro.
– Tak. – Podeszła do okna i uniosła zasłony. – Myślę, Ŝe spadło co najmniej trzydzieści
centymetrów. – Opuściła zasłonę i podeszła do łóŜka. – Jak się czujesz?
– Nie pytaj. – Powieki mu opadały. – Muszę wyjść.
– Czy moŜesz zaczekać, aŜ odśnieŜę ścieŜkę do ubikacji?
– Ty? – zapytał sarkastycznie. – A wiesz, jak się uŜywa szufli?
Miała juŜ dosyć jego głupich uwag.
– Mam rozum i dwie zdrowe ręce. O ile mi wiadomo, do odśnieŜania, podobnie jak do
konnej jazdy, nie potrzeba wiele więcej!
Słysząc tę złośliwą uwagę, Dev uniósł brwi.
– Ale masz dziś cięty język. Wyjęła kurtkę z szafy.
– Z powodu irytacji, panie Stryker. Nasza sytuacja nie jest łatwa. Potrzebujesz lekarza, a
tymczasem jesteśmy odcięci od świata. MoŜe nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji, ale
ja tak.
– Od rana wygłaszasz kazania.
– Mam wraŜenie, Ŝe są ci potrzebne – burknęła. Wysunęła jedną z szuflad. WyjeŜdŜając z
domu, uznała, Ŝe rękawiczki jej się nie przydadzą, ale na szczęście zabrała ze sobą kilka par
ciepłych skarpet. Jedne z nich wsunęła teraz na dłonie. – To mi zajmie około dwudziestu
minut – oświadczyła chłodno i wyszła.
Całe szczęście, Ŝe w domku było niezbędne wyposaŜenie. Z komórki przy kuchni wyjęła
szuflę. Była tam takŜe miotła, siekiera i róŜne narzędzia.
Trzy pierwsze ruchy usunęły śnieg z ganku. Eden zabrała się do odśnieŜania ścieŜki.
Wiatr juŜ ucichł i nawet nie było tak bardzo zimno. Wysiłek fizyczny uspokoił ją.
Energicznymi, rytmicznymi ruchami odrzucała śnieg. Oczyściła ścieŜkę do ubikacji na
szerokość mniej więcej pół metra.
Z zaróŜowionymi policzkami, śniegiem we włosach i na ubraniu weszła do domku.
Najpierw pomoŜe Devowi, potem zrobi śniadanie, przyniesie drzewo, opatrzy ranę. Miała
sporo do zrobienia. Zagrzać wodę, umyć się, zmyć naczynia. Przynajmniej będzie zbyt zajęta,
by się martwić.
Zajrzała do sypialni i zamarła. Jakimś cudem Dev wyjął spodnie z szafy i usiłował się
ubrać. Siedział na brzegu łóŜka, był blady i źle wyglądał.
– Powinieneś na mnie poczekać – powiedziała ostro. W jego oczach kryła się złość.
– Nie mam zamiaru spędzić reszty Ŝycia w łóŜku.
– Oczywiście, Ŝe nie. Ale zostaniesz w nim, dopóki nie nabierzesz sił. Czy nigdy nie
musiałeś leŜeć w łóŜku w czasie choroby?
– ŁóŜka są po to, by w nich spać i kochać się. Zaczerwieniona sięgnęła po buty.
– ŁóŜka są takŜe po to, by w nich wracać do zdrowia. I będziesz leŜał, czy ci się to
podoba, czy nie.
Był na wpół rozebrany. Wywołało to w niej dziwną reakcję. Zaschło jej w ustach.
Nerwowo chwyciła buty. Wkładanie ich poszło o wiele łatwiej niŜ zdejmowanie.
– Podam ci koszulę.
– Czy w tej szafie jest jakaś marynarka?
– Nie ma, ale jest stary sweter.
W końcu ubrała go. Zapięła mu sweter, by nie zmarzł po drodze.
Wstając, zmusił się, by nie pokazać, jak bardzo cierpi. Miał swoją dumę i chciał sam
dotrzeć do ubikacji.
– Nie potrzebuję pomocy – oznajmił szorstko. Spojrzała na niego zdumiona.
– Jest ślisko. Co będzie, jeśli upadniesz?
– Równie dobrze mogę się przewrócić, wisząc na tobie. Nie upadnę.
Nie była przekonana. Stała przed domem, czekając, aŜ Dev dotrze do celu. Potem
chodziła po pokoju, dopóki nie usłyszała jego kroków. Otworzyła drzwi, zanim wszedł na
ganek.
– Czy wszystko w porządku? – zapytała z troską.
– Tak, wszystko w porządku. – Kłamał. Kręciło mu się w głowie, nogi drŜały, było mu
niedobrze i bolało go wszystko jak cholera. Zazwyczaj był odporny na ból. Jako nastolatek
brał udział w zawodach rodeo. Złamał wówczas nogę i bark. Tyle Ŝe wtedy dostawał środki
przeciwbólowe. Brandy i aspiryna nieco mu pomogły, ale dawno przestały działać. Powoli
ruszył w kierunku sypialni, zły, Ŝe czuje się tak fatalnie. Wiedział, Ŝe jeśli zaraz się nie
połoŜy, zemdleje. Zatrzymał się przy drzwiach.
– Gdzie spałaś? – wykrztusił.
Eden zaczerwieniła się. Nie wiedziała, dlaczego nie chciała się przyznać, Ŝe spędziła noc
na krześle.
– Tam – odpowiedziała z wahaniem, wskazując na niebieskie krzesło przy piecu. Dev
zaczął kląć. Eden czasami uŜywała wulgarnych słów, ale wiązanka, która padła z jego ust,
przechodziła wszelkie wyobraŜenie.
– Nigdy w Ŝyciu nie słyszałam czegoś bardziej wulgarnego! – krzyknęła. – Natychmiast
przestań!
Zaskoczony Dev zamilkł. Wpatrywał się w nią. Miała wilgotne włosy i mimo Ŝe na
pewno się nie wyspała, wyglądała ładnie. Zbyt ładnie. Gdyby był silniejszy, poddałby próbie
tę purytanską skromność. Z trudem wykrztusił:
– Jeśli juŜ ktoś musiał do mnie strzelać, to dlaczego, do cholery, była to taka wraŜliwa
panienka? Daj spokój, nie mam nastroju na...
– Pańskie nastroje przestały na mnie robić wraŜenie, panie Stryker – przerwała mu. – A
poza tym jedynym pana nastrojem jest złość. – Celowo znów przeszła na „pan”. – Mam tego
dosyć. Robię wszystko, by być miłą i pomocną, a w zamian otrzymuję tyle wdzięczności co
brudu za paznokciem.
– Mam okazywać wdzięczność za to, Ŝe mnie postrzeliłaś?
– Dobrze wiesz, Ŝe nie zrobiłam tego specjalnie. Nie musisz ciągle mi docinać i być tak
wulgarny.
Nagle Dev zachwiał się. Kurczowo chwycił się drzwi. Eden skoczyła do przodu i złapała
go za zdrową rękę. Był zbyt słaby, by ją odepchnąć.
– PołóŜ się – rozkazała i podprowadziła go do łóŜka. Upadł na nie i zamknął oczy.
Usłyszał, Ŝe mówiła:
– Idę zrobić śniadanie. I zjesz je, nawet gdybym musiała karmić cię siłą.
Powoli otworzył oczy.
– Nie dasz rady.
Bez słowa ściągnęła mu buty i przykryła kocami.
– Jesteś bezczelny i chamski. Radzę ci się zmienić, bo czeka nas spędzenie razem
jedenastu dni.
– O czym ty mówisz?
– Nie sądzę, aby komuś udało się tu dotrzeć. A po mnie przyjadą dopiero za jedenaście
dni. Chyba lepiej będzie, jeśli postaramy się nie obraŜać siebie nawzajem przy kaŜdej okazji i
spędzić te dni w zgodzie, nie sądzisz?
Opuściła pokój z iście królewską dostojnością, a Dev jeszcze długo wpatrywał się w
drzwi.
Ś
niadanie składało się z naleśników z syropem klonowym, przysmaŜonego boczku i
mocnej, gorącej kawy. Dev ugryzł kęs i natychmiast zjadł wszystko, co było w zasięgu ręki.
Eden uparła się, by podać mu śniadanie do łóŜka. Pozwolił jej na to, choć nie był pewien, czy
zgadza się, bo się tak źle czuje, czy teŜ dlatego, by uniknąć kolejnego kazania. Miała do tego
talent. Nie pij, nie klnij, leŜ w łóŜku, rób to, nie rób tamtego! Jeśli pogoda się nie zmieni,
rzeczywiście będzie musiał z nią wytrzymać jedenaście dni.
To niemoŜliwe. Wiosenne śnieŜyce nie trwają długo. Są silne, nagłe, ale krótkotrwałe.
Robotnicy z farmy szukają go, bez względu na zawieję. Red na pewno oszalał ze
zmartwienia.
Red Ludlow mieszkał na ranczo Strykera dłuŜej niŜ Dev. Miał ponad siedemdziesiąt lat.
Dev nawet nie wiedział, kiedy staruszek przeprowadził się z czworaków do domu. Odkąd
pamiętał, Red zawsze z nim był. Z wiekiem zaczął mu dokuczać artretyzm, więc prawie nie
wychodził z domu. Po śmierci matki Deva wziął na siebie wszystkie domowe obowiązki. Dev
wiedział, Ŝe stary kowboj nie znosił domowych robót. Większość Ŝycia spędził na koniu, więc
podjęcie się tej pracy musiało go wiele kosztować. Nigdy jednak o tym nie rozmawiali.
Zresztą w domu nigdy tak naprawdę nie było czysto, natomiast wszyscy byli zawsze
najedzeni, bo Red lubił gotować.
Na ranczo pracowali wyłącznie męŜczyźni. Kobiety widywało się tam bardzo rzadko.
Robotników zatrudniano na sezon. Na ogół byli to gruboskórni i rubaszni faceci, którzy
potrafili Ŝyć z daleka od miasta. Kiedy potrzebowali towarzystwa kobiet, jechali do
miasteczka. Resztę czasu spędzali w patriarchalnej społeczności ranczo. Ich rozmowy
dotyczyły przede wszystkim seksu i były dość wulgarne. Często zamiast przecinka uŜywano
cztero – lub pięcioliterowych wyrazów.
Byli ze sobą zŜyci, lojalni zarówno wobec Strykera, jak i siebie. Nie ma wątpliwości, iŜ
przeszukiwali teraz całe ranczo. Dev wiedział, Ŝe pogoda utrudnia poszukiwania. Przy prawie
półmetrowej warstwie śniegu nie widać Ŝadnych śladów. W dodatku ciągle padało. Dobrze,
Ŝ
e chociaŜ ucichł wiatr. Szukanie JednoróŜki nie było dobrym pomysłem, zwłaszcza Ŝe
wiedział o nadchodzącej burzy.
Najedzony, czuł się trochę lepiej. LeŜał i słuchał, jak Eden kręci się po kuchni. Sądząc po
odgłosach, zmywała naczynia. Wyobraził sobie jej zgrabną sylwetkę i kocie ruchy.
Od lat nie spotykał takich kobiet jak ona. Tak naprawdę to od ukończenia studiów. JuŜ
zapomniał, Ŝe kobiety mogą być tak delikatne. Jej włosy... KaŜdy męŜczyzna umarłby
szczęśliwy, zanurzając w nich swoje dłonie. A jej ciało...
Gdy weszła do pokoju, drgnął. Trzymała w ręku szklankę z wodą i aspirynę.
– Weź – powiedziała. – ZaŜyj kilka tabletek.
– Dzięki.
Zaskoczona, machinalnie odpowiedziała:
– Proszę bardzo. Idę po drzewo. Potem zmienię opatrunek i przygotuję ci kąpiel.
– Kąpiel? – Dev połknął aspirynę, połoŜył głowę na poduszce i szeroko się uśmiechnął. –
Kochanie, masz zamiar mnie wykąpać?
– To by się panu podobało, prawda? – zapytała z ironią. Znów przeszła na „pan”. Nie
dość, Ŝe złościł się o kaŜdy drobiazg, to jeszcze z perwersyjną przyjemnością wprowadzał ją
w zakłopotanie. Ale i tak sobie z nim poradzi.
– Patrzcie, patrzcie – kpił. – Nigdy dotąd nie kąpała mnie tak piękna kobieta. To moŜe
być całkiem miłe przeŜycie.
Zaczerwieniła się. Znów był górą.
– Proszę pohamować swoje brudne myśli, panie Stryker – powiedziała ostrym tonem. –
Po prostu dam panu miskę z wodą i mydło. Resztę zrobi pan sam.
Odwróciła się na pięcie i wyszła.
Wykąpała się pierwsza. Do sypialni weszła tylko raz po czyste ubranie. Jej zagniewana
mina nie zrobiła jednak na Devlinie Ŝadnego wraŜenia. Z rozmysłem myła się dłuŜej niŜ
zazwyczaj.
On naprawdę był okropny. Pewnie obgryza paznokcie i nie podnosi deski klozetowej!
Wytrącił ją z równowagi. Nie moŜe mu na to pozwolić. Przed chwilą wygłosiła kazanie o
koniecznym porozumieniu między nimi. Sama teŜ powinna się do tego zastosować. Wszystko
wskazuje na to, Ŝe spędzą razem jedenaście dni. Trzeba zachować zimną krew.
Westchnęła. Nalała pełną miskę wody i zaniosła ją do sypialni. Z wymuszonym
uśmiechem powiedziała:
– No cóŜ, moŜe zmienię opatrunek?
Dev spojrzał na nią. Była ubrana w ciemnozielone welurowe spodnie i tego samego
koloru obcisły sweter, który podkreślał jej figurę. Włosy tworzyły wokół twarzy dziewczyny
złotorudą aureolę.
– Ty naprawdę jesteś piękna – wyszeptał, jakby nie wierzył własnym oczom.
Czuła jego pełne poŜądania spojrzenie na piersiach, które od razu nabrzmiały. Zaskoczył
ją. Przyzwyczaiła się, Ŝe moŜe się po nim spodziewać jedynie wulgarności i złośliwości. A
teraz w jego oczach był tylko szczery podziw.
Dev z trudem oderwał od niej wzrok. Eden odtwarzała w pamięci wszystko, co się stało
od chwili, kiedy tak nieudolnie zdjęła mu spodnie razem z majtkami. Widziała go wtedy
nagiego. Zepchnęła ten obraz w zakątek pamięci. Mimo to była podniecona, a jej serce biło
szybko, za szybko.
ZaŜenowana, przez chwilę stała w milczeniu. Potem odwróciła się, sięgnęła po apteczkę i
powiedziała:
– Zmienię opatrunek.
Dev teŜ był podniecony i zakłopotany.
– Rób, co trzeba – powiedział i odrzucił koce.
– Byłoby łatwiej, gdybyś usiadł – powiedziała. Głos jej drŜał.
– Dobrze – odpowiedział.
Starała zachowywać się obojętnie, jak zawodowa pielęgniarka. Nie wolno denerwować
się w obecności pacjenta. Tylko czy to jest moŜliwe?
– Tak, teraz lepiej – powiedziała, kiedy Dev usiadł. PodłoŜyła mu poduszki pod plecy.
Bała się zdjąć bandaŜ. Co będzie, jeśli rana jest zainfekowana? Mogła mu podawać aspirynę
na uśmierzenie bólu, cierpliwie znosić jego uwagi i przekleństwa. Mogła opanować
poŜądanie, które narastało. Ale nie mogła opanować infekcji.
Dev czuł dotyk palców Eden na plecach i przymknął oczy. Jej bliskość oszałamiała go.
Chciał, by się odsunęła. Eden powoli odwijała bandaŜ.
– Mój BoŜe, to wygląda doskonale! – krzyknęła.
– A myślałaś, Ŝe będzie inaczej? – wyszeptał.
– Nie... oczywiście, Ŝe nie – skłamała. – Posmaruję rany maścią z antybiotykiem i
zabandaŜuję.
Pracowała szybko.
– Jeśli chcesz się ogolić, mam maszynkę i mnóstwo nowych Ŝyletek.
– Dobrze.
– Jeśli chodzi o twoje ubranie, to mogę je wyprać. Przy piecu powinno wyschnąć w kilka
godzin.
Jej zapach doprowadzał Deva do szaleństwa. Jak ona to robi? Skąd wzięła mydło o tak
uwodzicielskim zapachu?
– Moich spodni nie trzeba prać – oświadczył.
– A co z... bielizną?
Cholera. Miał ochotę zakląć. Jak moŜe pozwolić, by ta ponętna dziewczyna prała jego
gacie?
– Rób, co chcesz – wykrztusił. Delikatnie przykleiła ostatni kawałek plastra.
– Skończone – oświadczyła, ignorując jego mało zachęcające pomruki. – Teraz bierz się
do mycia.
Wstała z łóŜka i podała mu miskę. Jej zaradność zaczęła mu działać na nerwy. Nie była
pielęgniarką, a zachowywała się, jakby całe Ŝycie pracowała w szpitalu. Na pewno nie była
przyzwyczajona do noszenia drzewa i palenia w piecu. Robiła to wszystko i nie narzekała. To
znaczy narzekała, ale nie na pracę, tylko na to, Ŝe on pije i przeklina.
W kaŜdym razie miał tego dosyć. Jeśli czuje się winna, trudno. Gdyby nie była taka
pociągająca, polubiłby ją.
– Nalej mi trochę brandy – rozkazał zdławionym głosem.
Eden spojrzała na niego zaskoczona.
– Jeszcze nie ma dziesiątej rano!
– Daj mi tę cholerną butelkę albo wstanę i sam sobie ją wezmę!
ROZDZIAŁ CZWARTY
Wcisnęła mu butelkę do ręki, postawiła miednicę i wybiegła z sypialni. MoŜe się nawet
utopić. Było jej wszystko jedno, czy w brandy, czy w misce.
DołoŜyła drewna do ognia. Za jakie grzechy Pan Bóg pokarał ją obecnością Strykera? Był
chyba najbardziej prostackim i irytującym człowiekiem na świecie. Marzyła o tym, by ktoś
przyjechał i zabrał go stąd. Dlaczego nie szukają Deva?
Podeszła do okna.
– Właśnie dlatego – odpowiedziała sobie. Ciągle padał gęsty i mokry śnieg. Jakby
wysypano pierze z poduszki.
Oparła się o okno. Jak długo to będzie trwało? Szukała sposobu porozumienia się z
Jessem Griffithem. A moŜe po prostu uciec?
Rzeczywiście, świetny pomysł! Nie przeszłaby nawet pół kilometra. Odwróciła się od
okna. W domku zrobiła juŜ wszystko: przyniosła drewno, umyła się, zmieniła opatrunek
swemu podopiecznemu. To, czy Dev się umyje, czy nie, niewiele ją obchodziło. Jeśli ma
ochotę być brudny i nie ogolony, to i tak ona tego nie zmieni. W sypialni panowała cisza. Co
on robi? Zalewa się w trupa?
A moŜe po prostu Dev musi pić? Ma ranę w ramieniu, która na pewno go boli. Gdzie się
podziało jej współczucie? Wczoraj modliła się, by nie umarł, przysięgała, Ŝe zrobi wszystko,
by go uratować. Dlaczego kilka niemiłych uwag tak ją wyprowadziło z równowagi?
Zobaczyła w nim męŜczyznę. Wiedziała teŜ, Ŝe mu się podoba. Wszystko przez jego
poŜądliwe spojrzenie. Zapomniała, kiedy ostatni raz czuła podniecenie na widok jakiegoś
faceta. Zazwyczaj kontrolowała się, choć jeszcze nie przeŜyła prawdziwej miłości.
Na pewno chciał jak najszybciej wrócić do zdrowia, choćby po to, by móc uganiać się za
nią po całym domku. Poza tym nie był typem bezradnego faceta. Zmarszczyła czoło.
Pokręciła się chwilę po kuchni i poszła do duŜego pokoju. Była wyczerpana i dlatego czuła
taki niepokój. Gdyby mogła się zdrzemnąć!
Spojrzała na podłogę przy piecu. Czemu nie? Było zbyt zimno, by spać na niej w nocy,
ale teraz mogła się tu połoŜyć. RozłoŜyła koc. W swoim mieszkaniu, w Georgetown, miała
miękkie łóŜko, ale nigdy nie czuła takiej ulgi, kładąc się. Leniwie się przeciągnęła. Nie
musiała liczyć baranów, by zasnąć. Po paru minutach twardo spała.
Dev powoli otworzył oczy. Było mu gorąco. Po umyciu się i wypiciu szklaneczki brandy
zasnął jak niemowlę.
W domku panowała cisza. Odrzucił koce i zorientował się, Ŝe w pokoju jest zimno.
Usłyszał wycie wiatru. ŚnieŜyca znów się nasiliła. Gdzie jest Eden?
Poruszył ramieniem, by przekonać się, jak bardzo go boli. Zacisnął pięść i usiłował
podnieść rękę. Bolało jak cholera. Czuł się lepiej, ale nie na tyle, by ruszać ręką.
– Eden? – krzyknął, zaniepokojony ciszą. Nikt nie odpowiedział. Krzyknął jeszcze raz.
Nie było jej w domu. W porządku. Pewnie poszła do ubikacji. Wróci za kilka minut.
Ciekawe, co się dzieje na ranczo? Red wyrywa sobie resztki włosów z głowy. Gdyby
któryś z jego pracowników nie wrócił do domu w taką pogodę, on robiłby to samo. Puste
miejsce przy stole zawsze wszystkich niepokoiło i ruszano na poszukiwanie. Góry są zbyt
niebezpieczne, by lekcewaŜyć czyjąś nieobecność. Groźne były nie tylko grzechotniki i
niedźwiedzie grizli, ale przede wszystkim przepaście.
Najgorsza jednak była śnieŜyca. Ludzie zamarzali wówczas na śmierć. śeby tylko nie
zapuścili się w trakcie poszukiwań zbyt daleko i Ŝeby nikomu nic się nie stało! Jak moŜe ich
powiadomić, gdzie jest?
– Eden! – krzyknął ponownie.
Co ona tak długo robi w ubikacji? Niewiele wiedział o zwyczajach płci pięknej. Jego
matka, jedyna kobieta, z którą Ŝył pod jednym dachem, umarła dziesięć lat temu. Miał wiele
przyjaciółek, ale z Ŝadną nie mieszkał. Przypomniał sobie wszystkie swoje sympatie. Raz
nawet chciał się Ŝenić. Po namyśle zrezygnował. To była miła dziewczyna.
Do diabła, Ŝona tylko by komplikowała jego Ŝycie. Rządziłaby w domu i prawiła kazania.
Tak jak Eden.
Starał się o niej nie myśleć. Pachniała prawdziwą kobietą. Miała takie zmysłowe usta. A
ciało...
Rano patrzył na nią z poŜądaniem. Musiała stracić pewność siebie, bo starała się nie
zwracać na niego uwagi. Uśmiechnął się. Doskonale wiedział, co powinien był zrobić.
– Eden! – wrzasnął. Gdzie ona jest? śadne tajemnicze zabiegi higieniczne kobiet nie
trwają tak długo, zwłaszcza Ŝe temperatura spadła poniŜej zera.
Usiadł na łóŜku. Przez chwilę trwał bez ruchu, aŜ przestało mu się kręcić w głowie, a
potem wstał. Ubranie leŜało na podłodze. Widocznie Eden zrezygnowała z prania. Nie
wiedział, co się z nią dzieje. A moŜe zemdlała? Zrobiło mu się zimno. Sięgnął po koc i owinął
się. Drzwi sypialni były otwarte, ale łóŜko stało w takim miejscu, Ŝe nie widać było całego
pokoju. Wystarczył jednak jeden krok, by zobaczyć skuloną Eden, śpiącą na podłodze.
Do cholery! On spał wygodnie w miękkim łóŜku, a ona na podłodze. Nawet nie miała
koca, by się przykryć.
Nie wiedział, która godzina, ale musieli spać dość długo, bo w piecu zgasł ogień. Dlatego
w domu było tak zimno. Eden chyba była kompletnie wyczerpana, skoro przespała spadek
temperatury i nie słyszała, Ŝe ją wołał. Nie pozwoli na to, by marzła na podłodze albo spała na
krześle. Zrobił kilka kroków po lodowatej podłodze i szturchnął ją palcami stopy.
– Obudź się – rozkazał głośno. – Nie rób z siebie takiej cholernej męczennicy. Wstań z
podłogi!
Zaskoczona otworzyła oczy.
– Co się stało? – wyjąkała. Usiadła na podłodze skulona i drŜąca z zimna. Była
przemarznięta do szpiku kości. – O BoŜe, chyba ogień zgasł. Miałam zamiar tylko zdrzemnąć
się na moment.
– Następne poświęcenie? – zapytał ze złością. – Dlaczego nie wzięłaś koca z łóŜka?
Otworzyła drzwiczki piecyka i poruszyła pogrzebaczem wygasający Ŝar.
– Tych koców wystarcza tylko dla jednej osoby – powiedziała spokojnie, z nadzieją, Ŝe
uniknie następnej sprzeczki. – W sypialni jest o wiele zimniej niŜ tutaj. A poza tym ja mogę
marznąć, ale ty nie.
– Oszalałaś? Przesiedziałaś całą noc tylko z jednym, nędznym kocem?
– Wcale nie jest nędzny! To bardzo dobry koc. – Dev stał za jej plecami i kiedy ruszyła w
stronę pojemnika z drewnem, zagroził jej drogę. – Proszę, pozwól mi przejść – powiedziała.
– Jeśli któreś z nas musi spędzić noc na siedząco, to będę to ja.
– Nie zachowuj się jak idiota! Dostaniesz zapalenia płuc. – Zręcznie ominęła go i wzięła
kilka kawałków drzewa. – I nie chodź bez skarpetek.
Dev zmruŜył oczy.
– Nie rozumiesz, o co mi chodzi, czy tylko udajesz?
– A o co ci chodzi? – Zapamiętale rozdmuchiwała Ŝar. Pytanie zadała bezmyślnie, więc
spojrzała na Deva i dodała: – Chciałabym, by twoje ramię się zagoiło. – Nie rozumiała,
czemu jest taki wściekły. – Powiedz, o co ci chodzi? – poprosiła jeszcze raz.
– Nie pozwolę, byś spała na krześle albo na podłodze, a ja w łóŜku.
Ogień się zapalił. Eden zamknęła drzwiczki pieca i wstała.
– Więc co proponujesz? Mamy tylko jedno łóŜko dla dwóch osób, z których jedna jest
ranna. Czy naprawdę sądzisz, Ŝe połoŜę się do łóŜka i zgodzę się, byś spał na krześle?
AleŜ z niej uparta istota! Zupełnie jak JednoróŜka.
No cóŜ, nie była jedyną upartą istotą w tym domku.
Odwrócił się i ruszył w kierunku sypialni. Eden westchnęła i otworzyła piec, zerkając na
ogień. DołoŜyła jeszcze jedno polano.
Odgłosy dochodzące z sypialni zaniepokoiły ją. Zobaczyła, Ŝe Dev się ubiera. Pewnie
pójdzie do ubikacji.
Bez słowa przyklękła i pomogła mu włoŜyć buty. Nie odzywali się do siebie, a w
powietrzu, tak samo jak rano, czuć było atmosferę fizycznego poŜądania. Miała nadzieję, Ŝe
nie odczuje jej podniecenia.
Wstała, podała mu koszulę i sweter. Poczuła, Ŝe jest senna. Ostatnia noc była okropna i
jeśli będzie musiała spędzić na krześle następnych jedenaście, pozostanie kaleką do końca
Ŝ
ycia. Niestety, nie potrafi rozmnoŜyć koców ani wyczarować drugiego łóŜka.
Wpatrywała się w barczystą sylwetkę Deva znikającą za drzwiami. Byli zupełnie obcymi
dla siebie ludźmi, schwytanymi jak w sieć przez niespodziewane okoliczności. Jedynym
wyjściem było przeczekać to wszystko.
Kiedy Dev wrócił z ubikacji, w domku unosił się zapach kawy. Ogień huczał, a Eden
kręciła się po kuchni. Zupełnie jak w normalnym domu. Uśmiechnął się z goryczą. Uparta
panna Harcourt uwaŜa, Ŝe to on będzie spał w łóŜku. Jeszcze się zdziwi.
Eden stanęła w drzwiach.
– Robię kanapki i kawę. Jesteś głodny?
– Pewnie, Ŝe tak.
– To połóŜ się do łóŜka. Przyniosę ci jedzenie.
– Będę jadł razem z tobą.
– Och, ja mogę robić to wszędzie. Usiądę w bujanym fotelu.
– W takim razie przyniosę sobie krzesło. Zrozumiała.
– Odmawiasz połoŜenia się do łóŜka? Dlaczego jesteś taki uparty?
– Ja? Gdyby dawano medale za upór, na pewno ty dostałabyś złoty.
Potrząsnęła przecząco głową.
– Dobrze. W takim razie oboje przesiedzimy tę noc na krzesłach. Znakomite rozwiązanie,
nie sądzisz?
– Istnieje jeszcze inne, duŜo lepsze. Bardzo dobrze wiesz, jakie.
– Nie będziemy spać w jednym łóŜku! – krzyknęła.
– No cóŜ, musiałabyś dać mi słowo, Ŝe nie narazisz na szwank mojej reputacji –
powiedział kpiąco.
– Co? Ty zarozumiały, egocentryczny...
– Przestań się irytować i daj mi trochę kawy. Chyba Ŝe wolisz, bym sam sobie jej nalał.
W pierwszym odruchu miała ochotę powiedzieć mu, Ŝeby poszedł sobie do diabła. Ale
nadal czuła się winna. W końcu gdyby nie ona, nie siedziałby tutaj z zaciśniętymi z bólu
wargami. Nalała kawę i podała Devowi filiŜankę.
– Zaraz będą kanapki – powiedziała.
– Dziękuję. Poczekam w pokoju. – Zabrał kubek do duŜego pokoju i powoli usiadł na
krześle. To cholerne ramię ciągle bolało. Wyprawa do ubikacji pochłonęła całą jego energię.
NiewaŜne. Musi porozmawiać z Eden bez względu na to, jak się czuł. Zarzuciła mu, Ŝe nie
zachowuje się powaŜnie, ale miał wraŜenie, Ŝe to ona nie rozumie, jak trudna jest ich sytuacja.
Nie uśmiechał mu się dłuŜszy pobyt w domku, a śnieŜyca znów się nasiliła. No i ta sprawa
łóŜka.
Z naburmuszoną miną wniosła tacę z kanapkami. Postawiła talerzyki i usiadła na drugim
krześle. Dev wziął kanapkę z tuńczykiem.
– Bardzo dobra – powiedział.
– Dziękuję.
– Musimy porozmawiać.
– Tak? – zapytała chłodno.
– O naszej sytuacji.
– Jesteśmy odcięci od świata. Dopiero teraz to odkryłeś?
Jej sarkazm nie wywarł na Devlinie Ŝadnego wraŜenia. Jadł, a po chwili odezwał się,
udając, Ŝe nie słyszał:
– Po pierwsze: drewno.
– Nie rozumiem.
– Opał. To, czym palisz w piecu.
– Och, drewno. O co chodzi?
– Ta sterta na zewnątrz nie jest zbyt duŜa. Wyprostowała się.
– Chyba jest dosyć opału, prawda?
– Tam jest tylko jeden sąg, o ile się nie mylę.
– No i co?
– Przy tak intensywnym paleniu wystarczy drewna na dwa dni.
– Na dwa dni! PrzecieŜ musimy palić w piecu.
– Owszem. Być moŜe za dwa dni będę mógł wyjść i narąbać drewna.
Spojrzała na niego. Widziała zaciśnięte szczęki. Wiedziała, Ŝe Dev czuje ból.
– Ale być moŜe nie będziesz mógł – powiedziała. – Czy ja mogę to zrobić?
Odwrócił głowę. Wyobraził sobie, jak Eden brnie przez śnieg w poszukiwaniu zwalonych
drzew, wystarczająco suchych, by moŜna było nimi palić bez robienia z domu wędzarni.
Widział, jak potem piłuje pnie na kawałki, które dają się przenieść, i rąbie je na polana. Ona
po prostu nie miała pojęcia, o czym mówi.
– Nie – odpowiedział, patrząc jej prosto w oczy.
– Dlaczego nie?
– Uwierz mi, Ŝe nie, dobrze?
– Tylko dlatego, Ŝe jestem kobietą? Roześmiał się. Znów poŜerał ją wzrokiem.
– Jesteś kobietą i nie wypieraj się tego. Zresztą jesteś nią w stu procentach.
– Powinnam była przewidzieć, Ŝe jesteś wrogiem kobiet – zasyczała. – Ty wstrętny,
rozpustny...
Przerwał tę wyliczankę.
– MoŜe pomówimy o drewnie. Wymyślać będziesz mi później. Jest jak jest i musimy
postarać się, by starczyło go nam na jak najdłuŜej. To oznacza, Ŝe oszczędzamy opał w ciągu
dnia i nie palimy w piecu nocą.
Wiedziała, Ŝe nie wytrzyma pod jednym kocem, jeśli nie będzie ogrzewania. Niech to
wszystko szlag trafi. Znów wszystko się komplikuje.
– Powiem to jasno i wyraźnie – powiedziała, opanowując wściekłość. – Nie będziemy
spać w jednym łóŜku!
– Ciągle do tego wracasz? Myślałem, Ŝe tę sprawę juŜ załatwiliśmy. Dzielimy się kocami
i oboje marzniemy do szpiku kości. Dla mnie to całkiem sensowne rozwiązanie.
Gdyby mogła, rozszarpałaby go na kawałki. Spojrzała na niego z wściekłością, a jedyną
reakcją Deva było rozbawienie.
– Następna sprawa, to jedzenie – oświadczył. Patrzyła na swoje nogi, na piec, na ścianę,
byle nie na Deva. O co tym razem chodzi? Nie da się zaskoczyć.
– Jest mnóstwo jedzenia. Przywiozłam wystarczającą ilość.
– Dla ilu osób? PrzeraŜona zrozumiała.
– Dla jednej – odpowiedziała cicho.
– A jest nas dwoje.
Nie miała Ŝadnych argumentów. Poczuła się bezradna.
– Jak długo będziemy musieli tu przebywać?
– To jest pytanie za sto dolarów, kochanie. Nadal pada śnieg, a w dodatku znowu
rozpętała się wichura. Zazwyczaj wiosenne śnieŜyce kończą się w ciągu kilku godzin, ale
mogą trwać i tydzień.
– Tydzień? – powtórzyła w osłupieniu. Tak naprawdę nie wierzyła w to, Ŝe będą tu
siedzieli aŜ tak długo. Nawet kiedy mówiła o jedenastu dniach pod jednym dachem, do końca
w to nie wierzyła. Myśl o zamarznięciu na śmierć i bólach głodowych dobiła ją. Na trzymaną
w ręku kanapkę polały się łzy. Miała ochotę śmiać się albo krzyczeć.
Wiedziała, Ŝe zaraz wpadnie w histerię. Wstała, postawiła talerz na tacy i wybiegła do
kuchni. W szale otwierała szafki i wyciągała z nich jedzenie. Jarzyny w puszkach, konserwy
mięsne, mąkę, chleb, mleko w proszku, sól, pieprz, kawę, herbatę. Postawiła jedzenie na
stole.
Dev z trudem wstał i poszedł do kuchni. Stał oparty o framugę i patrzył. Eden na chwilę
przestała się szamotać, ale zaraz potem z rozmachem wysunęła szufladę. Wyjęła z niej stertę
czekoladowych batonów i rzuciła je na stół.
– Nie przesadzasz trochę?
– To wszystko, co mamy – odpowiedziała jednym tchem. – Czy to wystarczy?
– Eden, nie chciałem cię tak wystraszyć.
– Owszem, chciałeś. I zrobiłeś to. Nienawidzę cię. Dlaczego się tu zjawiłeś? Dlaczego nie
zostałeś tam, gdzie twoje miejsce?
– A czemu ty tego nie zrobiłaś?
Miał rację. To jest jego teren, a nie jej. Opadła na najbliŜsze krzesło i zakryła twarz
rękoma. Zatkała.
Dev przygryzł dolną wargę, podszedł do niej i połoŜył dłoń na ramieniu. Był szorstki, ale
tylko w ten sposób powinien się teraz zachować. Znał burze śnieŜne, ona nie.
Był zbyt słaby, by cokolwiek zdziałać, więc muszą wytrzymać do czasu, aŜ ktoś ich
odnajdzie.
– Posłuchaj. Uda się. Mamy dach nad głową i jeśli będziemy oszczędni, wystarczy nam i
drewna, i jedzenia. Chciałem, Ŝebyś wiedziała, jak jest naprawdę.
Nic nie pomogło. Jego słowa nie wystarczyły, by poczuła się lepiej. Nienawidziła go,
tego domku i upajała się litością nad sobą. Tak, to jej wina, Ŝe się tu znalazła, ale świadomość
tego wywołała następną falę łez. Zrzuciła jego dłoń z ramienia.
– Odejdź. Zostaw mnie samą.
Przez chwilę stał niezdecydowany. Westchnął i wyszedł. Usiadł na krześle w duŜym
pokoju, choć tak naprawdę miał ochotę połoŜyć się do łóŜka. Jeszcze musiał załatwić tę
sprawę. śadne z nich nie mogło przesiedzieć na krześle w nie ogrzanym pomieszczeniu Bóg
jeden wie ile nocy.
Dzień mijał powoli. W końcu Eden przestała płakać. Poruszając się jak w transie,
pochowała jedzenie do szafek. Wiedziała, Ŝe Stryker nie leŜy w łóŜku, i była świadoma
dlaczego. Kiedy weszła do pokoju, by dołoŜyć małe polano do pieca, nawet na niego nie
spojrzała.
Gdy gotowała obiad, Dev wstał i wyszedł na zewnątrz. Po powrocie wszedł do sypialni.
Ucieszyła się, Ŝe nie namawia jej, by spała z nim w łóŜku. Jej radość nie trwała długo. Po
chwili przyszedł z pustą butelką brandy.
– Nie ma więcej alkoholu?
Miała ochotę skłamać i pozwolić mu cierpieć. Brandy łagodziła ból. Zobaczyła, Ŝe jest
blady, ma podkrąŜone oczy i zaciśnięte usta. Nie potrafiła mu odmówić. Bez słowa podeszła
do biurka i wyjęła butelkę.
– Dzięki. Eden – dodał – czy mogłabyś mi ją otworzyć?
Otworzyła butelkę, a on wlał sobie porcję brandy do szklanki, wziął trzy aspiryny i popił
je alkoholem. Eden ciągle miała zaczerwienione oczy od płaczu. Dev, mimo Ŝe cierpiał,
poczuł wyrzuty sumienia. Zazwyczaj nie był tak bezwzględny w stosunku do kobiet. Raczej
przeciwnie – starał się być opiekuńczy. Nawet juŜ nie złościł się na Eden za to, Ŝe go zraniła.
Wpakowali się w niezłą kabałę i muszą jakoś przetrwać.
Chciałby z nią normalnie porozmawiać. Nawet nie wie, skąd ta dziewczyna pochodzi.
Mówiła coś o Waszyngtonie, ale tylko wspominając o właścicielu domku. Czy pracuje?
Dlaczego wybrała to miejsce na spędzenie urlopu?
Chłód na jej twarzy zniechęcił go do zadawania pytań. Wrócił do pokoju na to samo
krzesło.
– Siedź sobie tam całą noc, nic mnie to nie obchodzi – wymamrotała pod nosem. Nie
będzie spała z nim w jednym łóŜku, nawet gdyby miał zamarznąć.
Zamarznąć. O BoŜe, chyba nie ma takiej moŜliwości?
Zrobiło się ciemno. W domku było bardzo zimno. Poszła do sypialni po drugi sweter i po
drodze wzięła jeden koc.
– Weź to, owiń się – rozkazała, podając pled Strykerowi.
Ta noc zapowiadała się na długą i ponurą dla nich obojga.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W trakcie obiadu zamienili jedynie kilka słów. Eden ani razu nie spojrzała na Deva, choć
czuła, Ŝe od czasu do czasu on się jej przygląda.
Miała mnóstwo pytań. Czy takie burze zawsze zdarzają się w maju? Jak się czuje, bo
bardzo źle wygląda? Chciała mu powiedzieć, Ŝe dla niej spanie na krześle to nic takiego. W
końcu omal go nie zabiła.
Ogień przygasał, więc wstała, by dorzucić drewna do pieca.
– Nie dokładaj – powiedział cicho. – Czas wygasić piec.
Odwróciła się, gotowa do ostrej riposty. No tak, mają oszczędzać drewno, by starczyło go
na jak najdłuŜej. Gdyby byli normalną parą, poszliby teraz do łóŜka i przykryli się ciepłymi
kocami. Albo gdyby była tu sama...
Zamknęła drzwiczki pieca i z potulną miną wróciła na krzesło. Gdyby była tu sama,
umarłaby ze strachu. Śmieszne, Ŝe wcześniej o tym nie pomyślała. Dokładałaby wciąŜ drewna
do pieca, aby ogrzać dom, i tłukła się od okna do okna, nie wiedząc, co robić.
Ranny czy nie, denerwujący czy nie, Stryker był drugim człowiekiem, twarzą, głosem.
Siedzenie przy zimnym piecu, podczas gdy obok było ciepłe łóŜko, nie miało sensu. Nie
była dzieckiem, Stryker teŜ nie. Wygląda, jakby za chwilę miał zemdleć. PrzecieŜ jej nie
zgwałci. Westchnęła głęboko.
– Dobrze się czujesz? – zapytał Dev.
– Nie, i ty teŜ nie czujesz się najlepiej. – Wstała z krzesła. – Wygrałeś. Kładziemy się do
łóŜka. – Na szczęście nie zrobił triumfującej miny. Był bardzo słaby i miał problemy ze
wstaniem. Podała mu rękę.
W myśli oceniała swoje koszule nocne. Wszystkie były zbyt frywolne. Wystarczało, Ŝe
Stryker spał nago. Musi być odpowiednio ubrana. Posłała łóŜko i połoŜyła na nim dwa koce.
– Czy rozbierzesz się sam? – zapytała.
– Tak.
Zajrzała do szafy. W końcu wyjęła duŜą, długą, bawełnianą koszulę. Nic lepszego nie
miała.
– Przebiorę się w drugim pokoju.
– Czy moŜesz przedtem zdjąć mi buty?
– Oczywiście.
Ogień w duŜym pokoju dogasał. Przebrała się i podeszła do drzwi sypialni.
– Czy juŜ leŜysz?
– Tak. Wejdź.
Lampa na nocnym stoliku rzucała słabe światło. Dev przysunął się do ściany. Eden
zgasiła lampę i po ciemku ruszyła w kierunku łóŜka. Podłoga była lodowato zimna. Wsunęła
się pod koce, uwaŜając, by nie dotknąć Strykera. Dotykanie było zabronione. Mogli dzielić
łóŜko, ale fizyczny kontakt byłby tylko niepotrzebnym wyzywaniem losu. Za kaŜdym razem
gdy robiła coś dla niego, stawali się sobie bliŜsi. Troszcząc się o Deva, juŜ dawno
przekroczyła granicę obojętności i rezerwy, którą normalnie czuła w stosunku do ludzi
poznanyh dwa dni wcześniej.
Odezwał się zduszonym głosem:
– UłóŜ się wygodnie, proszę.
– Dobrze. – CięŜko westchnęła. – To wszystko wydaje mi się nierealne. Czuję się,
jakbym straciła kontakt z rzeczywistością.
– Nie przejmuj się. Wszystko jest w porządku. Masz duŜo odwagi.
Eden uśmiechnęła się.
– Dzięki. Ty teŜ jesteś odwaŜny. – Po chwili zapytała: – Czy bardzo cię boli?
– MoŜna wytrzymać. Brandy i aspiryna pomagają. Wiatr ciskał płatkami śniegu o szyby.
Eden wsunęła się głębiej pod koce. Długo wpatrywała się w ciemność. Wiedziała, Ŝe szybko
nie zaśnie. Zarówno z powodu popołudniowej drzemki, jak i samego Strykera. Czuła bijące
od niego ciepło.
Powiedziała mu, Ŝe straciła kontakt z rzeczywistością. To prawda. Wszystko wydawało
się takie dziwne. Robiła tyle nowych rzeczy. Noszenie wody czy odśnieŜanie nie stanowiły
problemu. Była zdrową, silną dziewczyną. Nowością była opieka nad drugą osobą,
odpowiedzialność za jej zdrowie i poczucie winy.
PoniewaŜ ustało krwawienie, rana przestała zagraŜać Ŝyciu Deva. Gdyby kula utknęła w
kości lub naruszyła jakiś wewnętrzny organ, mogłoby być źle. Świadomość tego, Ŝe Dev
wracał do zdrowia, sprawiała Eden ulgę. Udzieleniem pierwszej pomocy zaskoczyła samą
siebie.
Jej przyjaciele teŜ byliby zaskoczeni. Cała historia pewnie by ich ubawiła. Poczuła ostre
ukłucie w sercu. JuŜ niemal słyszała komentarze: „Chcesz powiedzieć, Ŝe spaliście razem w
łóŜku tylko po to, by nie zamarznąć w nocy? Naprawdę było tak zimno?”
Próbowałaby go opisać. Wysoki, szerokie bary, wąskie biodra, gęste czarne włosy, szare
oczy, piękne usta.
Nie opowie swoim waszyngtońskim przyjaciołom tej historii i nie opisze Strykera. To jest
jej tajemnica, którą nie chciała się z nikim dzielić. Takie wspomnienia chowa się wyłącznie
dla siebie.
Dev, wyczerpany wielogodzinnym siedzeniem na krześle, usnął natychmiast. LeŜała i
słuchała jego oddechu i wyjącego wiatru. W końcu zasnęła.
Stryker obudził się podniecony do granic moŜliwości. Eden spała przytulona do niego.
Nogę przerzuciła przez jego biodra, a włosy dziewczyny okrywały jego ranne ramię.
Przyglądał się Eden i dostawał gęsiej skórki.
Musiał jej dotknąć. Jeśli podda się poŜądaniu, mógłby się z nią jakoś kochać, pomimo
rany. Przypominał sobie rozmaite pozycje. Jednak wykorzystywanie faktu, Ŝe Eden spała,
byłoby chwytem poniŜej pasa. Śpiący człowiek jest całkowicie bezbronny. Wystarczy dotyk,
trochę pieszczot i posiadłby ją, zanim zdąŜyłaby się zorientować.
Wymamrotał pod nosem kilka soczystych przekleństw. Próbował się od niej odsunąć.
Eden tylko westchnęła i przez sen połoŜyła rękę tam, gdzie naprawdę nie było to wskazane.
Zamknął oczy, zacisnął zęby, chwycił jej dłoń i odsunął na bok. Przytuliła się jeszcze
mocniej, jakby szukała pomocy.
– Do diabła – wykrztusił. – Nie rób tego.
Usłyszał zduszone: „Co?” i poczuł, jak jej ciało sztywnieje. Obudziła się.
Otworzyła oczy i zobaczyła wpatrzonego w nią Strykera. Stwierdziła, Ŝe oboje leŜą
spleceni ze sobą na środku łóŜka. W jego oczach wyczytała zachętę, która wstrząsnęła nią do
głębi.
– Dzień dobry – powiedział miękko i dotknął jej biodra.
Wiedziała, Ŝe powinna się odsunąć. Poczuła narastającą falę podniecenia. Dev lekko
przyciągnął ją jeszcze bliŜej.
– Nie... moŜemy tego zrobić – wyszeptała.
– Ja mogę. I zrobię, chyba Ŝe mi zabronisz.
– Chcesz powiedzieć, Ŝe to dla ciebie takie proste?
– To jest proste.
Chciał się z nią kochać! Nerwowo kaszlnęła, odepchnęła jego dłoń i odsunęła się. Zaraz
potem wstała. Gdy dotknęła podłogi bosymi stopami, zadrŜała.
– Eden...
– Proszę, nie mówmy o tym. – W pokoju było przeraźliwie zimno. WłoŜyła sweter. –
Muszę rozpalić ogień – wymamrotała.
Co ma zrobić wieczorem? Znów spać z razem z nim? Stryker jej poŜąda. Teraz trzeba
rozpocząć nowy dzień. Pomyśli o tym później. Miała wiele rzeczy do zrobienia. Rozpalić
ogień, przygotować posiłek, zagrzać wodę. Spoczywał na niej obowiązek zapewnienia im
wszystkiego, by mogli przetrwać w tej głuszy. Dev wodził za nią wzrokiem.
– Sprawdź, jaka jest pogoda.
– Dobrze. – Podeszła do okna i odsunęła zasłony. Z ulgą powiedziała: – Przestało padać.
– Zerknęła na niebo i jej radość zniknęła. – Ale wygląda na to, Ŝe znowu zacznie.
Zostawiła go. DrŜąc z zimna, rozpalała ogień i nasłuchiwała odgłosów z sypialni.
Najwyraźniej wstał i ubierał się.
Kiedy ogień juŜ się palił, weszła do sypialni, by pomóc Devovi włoŜyć buty. Ze
zdumieniem odkryła, Ŝe jeden juŜ włoŜył.
– Twoje ramię musi być w lepszym stanie – stwierdziła.
– W duŜo lepszym. – Sprowokował ją, by na niego spojrzała. – Proszę, nie udawajmy, Ŝe
nic się nie stało – powiedział cicho.
AleŜ ten facet jest przystojny! Jeśli nie będzie uwaŜała, zabierze ze sobą do Waszyngtonu
znacznie więcej wspomnień, niŜ chce, i nie będą się one ograniczały tylko do noszenia
drzewa. Odsunęła się od Strykera.
– Nie udaję, ale nie widzę potrzeby mówienia o tym. Wychodzę na zewnątrz.
Pokiwał głową. Przytulili się do siebie we śnie, to prawda, ale przynajmniej było im
ciepło i wygodnie. I spali dobre dziewięć godzin. Eden powinna zrozumieć, Ŝe nie ma innego
wyjścia.
Po południu Dev poszedł na spacer. Śnieg sięgał do kolan, więc z trudem utrzymywał
równowagę. Martwił się o konia, JednoroŜkę i cielątko. Obszedł polankę tylko raz, ale to
wystarczyło, by upewnić się, Ŝe zwierząt nie było w pobliŜu domku. Przechadzka dobrze mu
zrobiła. Cieszył się, Ŝe moŜe rozprostować nogi.
Otrzepał śnieg z butów i wrócił do domu. Eden stała przy piecu. W czasie jego
nieobecności umyła się i ubrała.
– Znowu będzie padało – powiedział i opadł na krzesło. Spojrzała na niego, zatrwoŜona,
ale szybko się odwróciła. Od rana starała się nie patrzeć mu w oczy. Miała wraŜenie, Ŝe te
przydymione, szare tęczówki wszystko widzą. Poza tym kryło się w nich oczekiwanie.
Jego oczy wytrącały ją z równowagi, więc przez cały dzień rozmowa się nie kleiła.
– MoŜe ktoś wykorzysta to chwilowe przejaśnienie – powiedziała.
– Kto?
– Ktoś z twoich przyjaciół lub współpracowników. Ponuro się uśmiechnął.
– Moi ludzie najprawdopodobniej szukali mnie w czasie najgorszej śnieŜycy.
– Twoi ludzie? – Zaciekawiona spojrzała na niego. Był ogolony i wyglądał świetnie.
Przypomniała sobie swoje poranne podniecenie. Gdyby tak moŜna było wymazać to
wspomnienie z pamięci.
– Moi pracownicy na ranczo.
– Aha, rozumiem. Masz ranczo. Nie pracujesz na nim, tylko jesteś jego właścicielem?
– Tak, a czy powiedziałem coś innego?
– Nie jestem pewna. Po prostu załoŜyłam, Ŝe jesteś czyimś pracownikiem.
Pamiętał, Ŝe nie powiedział jej całej prawdy. Wtedy to nie miało Ŝadnego znaczenia.
Teraz chciał, by wiedziała, Ŝe nie jest zwykłym chłopcem od krów, wynajmowanym
kowbojem. Pochodził z dobrej i znanej w okolicy rodziny i miał dziedzictwo, z którego był
dumny.
– Moje ranczo nie jest daleko – powiedział spokojnie. W jej oczach pojawiło się
zmieszanie i nadzieja.
– To dlaczego... ?
– Dlatego, Ŝe nie znaleźli moich śladów. Nie przyszło im do głowy, Ŝe wyszedłem poza
granice dóbr Strykerów.
– A dlaczego wyszedłeś?
– Z powodu tej cholernej krowy.
– Ach tak, krowa. – To wstrętne zwierzę było przyczyną wszystkiego. Gdyby nie ono, nie
złapałaby strzelby i nie wybiegła na dwór.
Wiadomość o tym, Ŝe Dev jest właścicielem farmy, wywarła na niej wraŜenie. Niestety,
nie zmieniało to sytuacji. Poza Jessem Griffithem nikt nie wiedział, Ŝe domek nie stoi pusty.
Staremu kowbojowi nie przyjdzie do głowy, Ŝe kobieta mieszkająca samotnie moŜe być
zaniepokojona pogodą, wiec się tu nie zjawi, bo po co? Czeka ich dziesięć dni nasyconych
wiszącym w powietrzu poŜądaniem. To jak bomba zegarowa, która w końcu musi
wybuchnąć.
Kiedy spojrzała w okno i zobaczyła wirujące płatki śniegu, miała ochotę krzyczeć.
Zacisnęła zęby i wyszła do kuchni. Na obiad było jeszcze trochę za wcześnie, ale musiała coś
robić, by nie zwariować.
Nie bardzo wiedziała, co. Przywiozła kilka ksiąŜek, ale juŜ je przeczytała. Nie wiedziała,
Ŝ
e w górach jest tak cicho i spokojnie. W ogóle nie myślała o tym, co będzie robiła przez te
dwa tygodnie. Kiedy Jess Griffith odjechał, ogarnęła ją niepewność, a potem wręcz panika.
Okolica była przepiękna. Rosły tu wysokie sosny i jodły. Nie miała jednak tyle odwagi,
by samotnie wyruszyć na wycieczkę. Poza tym zupełnie nie znała gór. Po przyjeździe
posprzątała domek, przewietrzyła pościel i umyła wszystkie naczynia. Nie zajęło to zbyt
wiele czasu. Kiedy się rozpakowała, zrozumiała, Ŝe będzie miała mnóstwo czasu, z którym
nie bardzo wie, co zrobić.
Lubiła czytać, ale zabrała za mało ksiąŜek. W domku były tylko stare magazyny
sportowe. Z powodu Strykera miała trochę więcej zajęć. śałowała, Ŝe nie ma ksiąŜki, w której
by się zatopiła, zapominając o wszystkim, a zwłaszcza o tym, co czeka ją wieczorem. Było
zimno. Wiedziała, Ŝe nie uśnie na krześle w pokoju.
Obiad minął względnie spokojnie. Potem siedzieli przy piecu. Dev sączył brandy. Eden
wiedziała, Ŝe jeszcze się źle czuje. W ciągu dnia parokrotnie kładł się do łóŜka. Rana goiła się
szybko. Oczy miał juŜ mniej zapadnięte i usta mniej zaciśnięte. Co będzie, kiedy znajdą się
razem w łóŜku?
Zrozpaczona spojrzała się na niego. Uśmiechnął się, bo przez cały dzień traktowała go jak
powietrze.
– O co tym razem chodzi? – zapytał.
– Myślę, Ŝe wiesz – powiedziała i dumnie uniosła głowę. Wiedział, Ŝe jest gotowa do
kłótni.
Przez chwilę siedział w milczeniu. Udawał, Ŝe zastanawia się nad odpowiedzią.
– Chodzi ci o dzisiejszy ranek, prawda? O ile pamiętam, nie chcesz o tym rozmawiać.
Głośno pociągnęła nosem.
– Nie denerwuj mnie. Chyba będzie lepiej, jeśli o tym porozmawiamy.
– TeŜ tak uwaŜam. Jesteś dorosła. Wiesz, jakie reakcje powoduje przytulenie się do
męŜczyzny. Niestety, nie umiem tego zmienić.
W jej oczach pojawił się upór.
– Stało się coś więcej i dobrze o tym wiesz. Powiedziałeś...
– Powiedziałem, Ŝe mogę się z tobą kochać – przerwał jej. – I będę tego próbował, jeśli
mi nie zabronisz. Nie zgodziłaś się, więc na tym sprawa się skończyła.
– Och, naprawdę? – odparła z sarkazmem w głosie. – To dlaczego przez cały dzień tak
poŜądliwie na mnie patrzysz?
Roześmiał się i łyknął brandy.
– Jeśli pytasz, czy ciągle mam na ciebie ochotę, odpowiedź brzmi: tak. O kaŜdej porze i w
kaŜdym miejscu. To nie moja wina, Ŝe się tu znalazłem.
Zaczerwieniła się.
– JuŜ cię kilkanaście razy przepraszałam za to, co się stało. Wydawało mi się, Ŝe masz
dosyć mojego płaszczenia się.
– Płaszczenia? Wcale tego nie oczekuję i nie przypominam sobie, byś to robiła.
– To na ile sposobów człowiek moŜe mówić, Ŝe mu przykro? – W głosie Eden brzmiał
gniew. – Chyba zaopiekowałam się tobą wystarczająco dobrze, czyŜ nie?
– Owszem, tak.
– I wielokrotnie przepraszałam.
– Czy przepraszanie oznacza płaszczenie się?
– UwaŜasz, Ŝe nie zostałam wystarczająco poniŜona? Co mam zrobić? WłoŜyć
włosiennicę i posypać głowę popiołem?
– Nic podobnego. Z pewnością kosztuje cię to znacznie więcej niŜ mnie. Ale na pewno
się nie płaszczyłaś, więc skończ ten teatralny popis.
– Och, ty... – Poderwała się z krzesła. – Zrobiłam wszystko, by wynagrodzić ci to, co się
stało. Nawet gdybyś powiedział, Ŝe mi wybaczasz, ja sobie tego nie daruję. Ale nie
zasłuŜyłam na drwiny, nie po tym wszystkim, co zrobiłam.
Udało mu się rozwścieczyć ją. Miała tak napięte nerwy, Ŝe nie wytrzymała. Kipiała
wściekłością. Szła w jego kierunku, sycząc:
– Zrozumiałam, jaki jesteś. Masz osobowość sukinsyna i maniery bydlęcia. Mówiąc
krótko... – połoŜyła dłoń na oparciu jego krzesła, pochyliła się i dokończyła, patrząc mu
prosto w oczy: – nie lubię cię. I wcale nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. śadna
normalna kobieta cię nie polubi.
– Naprawdę?
Była tak zła, Ŝe nie zauwaŜyła, Ŝe Dev odstawił szklankę na podłogę i chwycił jej rękę.
Zaskoczył ją. Usiłowała się wyrwać, ale trzymał ją mocno.
– Puść mnie! – krzyknęła. Przyciągnął ją bliŜej.
– Powiedziałaś, Ŝe nie jestem cywilizowanym człowiekiem. – Jego oczy błyszczały
złowrogo. – Kobieto, gdybym nie był... – nie dokończył zdania i zamknął jej usta
pocałunkiem. Przez moment nic nie robiła. Po chwili, jeszcze bardziej wściekła, zaczęła się
szamotać. Stała w bardzo niewygodnej pozycji, a mimo złości nie chciała go urazić w ramię.
Usiłował wsunąć język między zęby Eden. Zacisnęła je mocno. Słyszała przyspieszony
oddech Deva i z niesmakiem stwierdziła, Ŝe wymuszanie na niej uległości sprawia mu
przyjemność. Świadomość, Ŝe on się bardzo dobrze bawi, rozwścieczyła ją. Chwyciła go za
włosy i usiłowała odsunąć, ale Dev nie przestawał jej całować.
W końcu otworzyła usta. MoŜe wówczas, jeśli ugryzie go w język, przestanie ją całować.
W tym momencie Dev skończył.
– Masz zamiar zrobić uŜytek ze swoich ostrych ząbków, nieprawdaŜ, koteczku? –
zasyczał.
– Nienawidzę cię.
– CzyŜby? Uspokój się. – Pocałował ją leciutko w kąciki ust, a potem musnął wargami
policzek i ucho. – Jesteś tak zmysłowa, Ŝe nie potrafię przy tobie myśleć logicznie –
wyszeptał. – Pozwól mi się całować tak, jak tego pragnę.
– Nie zmusisz mnie – jęknęła.
– A moŜe dasz się namówić? – wyszeptał drŜącym głosem. Dotknął językiem jej ucha.
– Nie rób tego – poprosiła. Czuła jego oddech.
– To było miłe, prawda? Jesteś okropnym tchórzem, najmilsza, ale pachniesz cudownie.
Jak nazywają się te perfumy? „Sposób na uwiedzenie męŜczyzny”?
– Jesteś niemądry. – Poczuła, Ŝe narasta w niej podniecenie. – Stryker, przestań!
– Mów do mnie po imieniu.
To było bardzo dziwne całowanie. Wściekłość i rozpacz mieszały się z poŜądaniem.
Trzymał ją tak samo mocno jak przed chwilą, ale szeptał czułe słowa, a jego oddech na szyi i
przy uchu zmienił charakter całego incydentu.
– Mów do mnie po imieniu – usłyszała po raz drugi.
– Dev – powiedziała miękko, po czym dodała złośliwie: – To na pewno skrót od diabła*
[diabeł po angielsku to DEVIL ( przyp. tłum. )]
.
Roześmiał się.
– Pocałuj mnie choć raz. Jeśli ci się nie spodoba... A co będzie, jeśli jej się to spodoba?
Za chwilę straci kontrolę nad sobą. Lgnęli do siebie tylko dlatego, Ŝe byli zupełnie sami w
tym domku. W milczeniu analizowała swoje uczucia. NiemoŜliwe, by naprawdę coś do niego
czuła. Do tego chama?
– Tylko jeden pocałunek, kochanie – wyszeptał i znów ją pocałował. Chciała go
odepchnąć, ale nagle sama zaczęła całować Strykera. Pierwszy pocałunek był taki... Jaki?
Przestała myśleć. Pragnęła, by to, przed czym się przed chwilą broniła, powtórzyło się.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Całował ją bardzo delikatnie.
– Jesteś niemoŜliwy – wyszeptała.
– Nieprawda. Jeśli chcesz, moŜesz mnie mieć. – Znów ją pocałował. To było wyzwanie,
deklaracja zmysłowości. Dev był zupełnie inny niŜ ludzie, których znała do tej pory. Jego
domem były góry, lasy i łąki.
– Dev, proszę. – Posuwał się za szybko i za daleko. Wiedział, Ŝe ją podnieca. Był w stanie
przekroczyć wszelkie granice i pociągnąć ją za sobą. Właściwie juŜ to zrobił. Dotykał jej
sutek, doprowadzając ją do szaleństwa.
– Proszę, przestań – wyjęczała.
Podniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy. Jego wzrok był pełen poŜądania.
– Wcale nie chcesz, Ŝebym przestał.
– Tak, chcę. Dokąd nas to doprowadzi?
– Mam nadzieję, Ŝe prosto do łóŜka – odpowiedział bez wahania.
Targały nią sprzeczne emocje. W przedziwny sposób Dev działał na jej zmysły.
– Nie chcę przeŜywać wakacyjnej przygody – powiedziała.
Spojrzał na nią z wyrzutem.
– Ale przecieŜ na to właśnie się zanosi. Nie proś, bym nie patrzył na ciebie jak na kobietę.
Musiałbym być nienormalny, a nie jestem.
Niepotrzebnie to powiedział. Parę minut temu Eden była pewna, Ŝe go nienawidzi. MoŜe
to prawda. Uczucie sympatii powinno nieść łagodność, dobroć i spokój, a to, co czuła, było
dalekie od spokoju. Do tej pory zanurzała dłonie w jego włosach. Teraz nie wiedziała, co ma
z nimi zrobić.
– Obejmij mnie za szyję – powiedział cicho.
– Chcę wstać – wyszeptała, spuszczając wzrok, by nie patrzeć w jego płonące
poŜądaniem oczy.
– Po co? Czas iść do łóŜka. Spojrzała na niego z niepokojem. Zrobił zdziwioną minę.
– Niech cię nie ponosi wyobraźnia. Nic wielkiego się nie stanie.
Zirytował ją. Powiedziała oschle:
– Po tym wszystkim? Dobrze wiem, co się stanie.
– Sama to sprowokowałaś, moja droga – burknął.
– Oglądanie z bliska twojej ślicznej twarzyczki było nie lada wyzwaniem.
– W takim samym stopniu jak spanie z tobą w łóŜku – odpowiedziała.
– Niestety, nie mamy zbyt wielkiego wyboru, jeśli chodzi o miejsce do spania, prawda?
Ale uspokój się. Jeśli nie będziesz chciała się ze mną kochać, to spokojnie prześpisz całą noc.
Zastanawiała się, czy moŜna mu wierzyć. Być moŜe nie powinna go prowokować, ale nie
musiał od razu sadzać jej sobie na kolanach. Nie był głupi, mógł ją odsunąć, a nie zabierać się
do całowania.
Ciągle jeszcze była podniecona. Siedziała na jego kolanach, objęta muskularnymi
ramionami. Dev Stryker to bezkompromisowy, twardy facet, ale teŜ i wspaniały męŜczyzna.
Musiała mu ufać. Nie miała wyboru. Musieli mieszkać, jeść i spać razem.
– Dobrze – powiedziała. – Wierzę ci. Czy mogę wstać? Przyglądał jej się przez chwilę, a
potem opuścił ręce.
– Tak, wstań.
Podeszła do pieca. Rzuciła mu przelotne spojrzenie.
– Jesteś Ŝonaty? Roześmiał się.
– Wiesz, Ŝe to pytanie sprawia mi przyjemność – powiedział ironicznie.
– To było zupełnie normalne pytanie – odpowiedziała, czerwieniąc się.
– Byłoby takie, gdybyś je zadała w innej sytuacji. Ale po tym, co się stało przed chwilą,
jest obraźliwe. Odpłacę ci pięknym za nadobne. Czy masz męŜa?
– Nie – burknęła. – Myślisz, Ŝe siedziałabym tu sama, gdybym była męŜatką?
– A skąd mam wiedzieć, co byś robiła? Fakt, Ŝe tu w ogóle jesteś, o tej porze roku, jest
wystarczająco dziwny. Dlaczego wybrałaś to miejsce na spędzenie urlopu?
Przysunęła się do pieca, który nie dawał zbyt wiele ciepła. Nie bardzo znała się na
grzejnikach, ale wiedziała, Ŝe bywają lepsze niŜ ten. W tym domku wszystko było stare,
piecyk teŜ.
DraŜniły ją pytania Deva. Odpowiedziała z wahaniem:
– Nie ma w tym nic dziwnego. Po prostu w tym roku miałam ochotę na coś wyjątkowego.
– No to rzeczywiście spędzasz urlop w sposób wyjątkowy – zakpił.
– Nie powinnam była tu przyjeŜdŜać – przyznała.
– Wiedziałam to juŜ pierwszego dnia.
Dev zrozumiał, o co chodziło.
– Bałaś się. I dlatego chodziłaś ze strzelbą?
Kiwnęła głową.
– Tak. Moi przyjaciele namówili mnie do zabrania karabinu. Straszyli niedźwiedziami.
Niedźwiedzie. Dobry BoŜe. Skrzywił się z niesmakiem, a potem spojrzał się na nią.
– Twoi przyjaciele to banda głupców. Niedźwiedź mógłby przyjść, trochę powęszyć, ale
nie ma powodu, by do niego strzelać. A gdybyś natknęła się na niego w lesie, to nie sądzę,
byś była na tyle opanowana, by do niego wycelować i strzelić. Najprawdopodobniej
odwróciłabyś się i uciekła, tak samo jak ci idioci, którzy namówili cię na wzięcie broni.
Wiedziała, Ŝe Dev ma rację. Gdyby naprawdę spotkała się z atakującym zwierzęciem,
albo by zemdlała z przeraŜenia, albo uciekła.
– Nie powinnam była ich słuchać. Teraz o tym wiem. – Spojrzała mu prosto w oczy. –
Nie naładowałam tej strzelby, Dev. Patrzyłam na krowę i...
– Na starą JednoróŜkę? Nie powiesz mi, Ŝe się jej bałaś?
– Nigdy nie widziałam krowy z bliska, więc jest dla mnie tak samo przeraŜająca jak
dzikie zwierzęta. Albo prawie tak samo – powiedziała cicho. Czuła się zawstydzona, ale i
upokorzona. Wstyd jej było, Ŝe jest takim tchórzem, ale Dev nie musiał tego podkreślać.
– To jak chciałaś przegnać tę wielką, wstrętną krowę, goniąc za nią ze strzelbą, która nie
była naładowana?
– Proszę, nie kpij ze mnie. Westchnął i potarł kark dłonią.
– W porządku. To zresztą wcale nie jest śmieszne. Strzelba, jak się okazało, była
naładowana. Być moŜe zrobił to sprzedawca.
– Być moŜe – przyznała cicho. – Zresztą chwyciłam ją dopiero wówczas, gdy
zobaczyłam, Ŝe coś się rusza w lesie. To byłeś ty, ale na początku widziałam tylko coś
wielkiego i czarnego.
– I pomyślałaś, Ŝe to niedźwiedź?
– Nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie schowałam naboje – mówiła dalej. Chciała
wyrzucić to z siebie.
– Wtedy wyjechałeś na polanę i przez chwilę poczułam ulgę. Potem jednak zaczęłam się
zastanawiać, co tu robisz.
– Goniłem JednoróŜkę.
– W końcu przyszło mi to do głowy. Wyszłam się z tobą przywitać. Zapomniałam, Ŝe
mam w ręku strzelbę.
Dev był zdumiony.
– Dziecko drogie, ty bardzo potrzebujesz męŜczyzny. Kogoś, kto cię będzie chronił przed
niedźwiedziami, krowami i obcymi facetami.
Tymi słowami wyprowadził ją z równowagi. Czasami potrafi być irytujący.
– Potrafię dbać o siebie w środowisku, w którym Ŝyję – powiedziała ostro. – Z dala od
gór, w mieście, nie czułbyś się tak pewny siebie.
– Ciągle nie rozumiem, dlaczego taka kobieta jak ty decyduje się na pobyt w miejscu, w
którym trzęsie się ze strachu. Ale, prawdę mówiąc, dawno nie spotykałem kobiet w twoim
typie, więc mogę nie mieć o tym pojęcia.
Miała juŜ dość jego złośliwości. Co to znaczy „kobiety w jej typie”? PrzecieŜ nie jest
idiotką.
– Ale jakoś kobiety „w moim typie” nie odpychają cię.
– Z pewnością nie – powiedział. – Tylko trochę śmieszą.
– W przeciwieństwie do męŜczyzn w twoim typie. Nawet nie moŜna z nimi normalnie
rozmawiać. Wydaje im się, Ŝe wiedzą wszystko.
– I mają osobowość sukinsyna oraz maniery bydlęcia – przerwał jej. – Pozwól, Ŝe zadam
ci jedno pytanie, zanim przerwiemy tę interesującą rozmowę i udamy się na spoczynek.
Dlaczego, skoro, jak twierdzisz, mnie nie lubisz, całkiem niedawno odwzajemniałaś moje
pocałunki?
– Czekałam na to pytanie – powiedziała.
– A ja czekam na odpowiedź.
Zacisnęła usta. Nie moŜe się przyznać, Ŝe ten człowiek budzi w niej poŜądanie.
– Byłeś pod ręką, Stryker. Jestem podenerwowana i zmęczona. W tym stanie ceni się
kaŜdy ludzki odruch.
– Chcesz przez to powiedzieć, Ŝe całowałabyś kaŜdego męŜczyznę, który by ci się
nawinął?
– Coś w tym rodzaju.
– Ty kłamczucho – powiedział szeptem.
– Tobie naprawdę nie brak pewności siebie. Wątpię, czy aŜ tak wielu męŜczyzn
próbowałoby wykorzystywać sytuację tak, jak ty to zrobiłeś. Nie kaŜdy facet jest playboyem.
Dev pokręcił głową i wstał z krzesła.
– To była doprawdy złota myśl. A teraz powiem ci: dobranoc. – Doszedł do drzwi
sypialni i odwrócił się.
– Jeśli zaś chodzi o wykorzystywanie sytuacji, to mogłem zrobić to dziś rano, ale nie
zrobiłem. Warto, byś o tym pamiętała.
– Czy mam wyrazić uznanie dla twojej niebywałej powściągliwości?
– Powinnaś, bo następnym razem, jak się do mnie tak przytulisz, mogę być mniej
opanowany. – Uśmiechnął się łobuzersko. – Zagrzeję łóŜko, najsłodsza. Nie siedź tu zbyt
długo.
Westchnęła głęboko.
– MoŜe przesiedzę całą noc na krześle! – krzyknęła za nim. Najlepszym wyjściem byłoby
włoŜenie drewna do pieca i spanie na krześle. Jedno spojrzenie na puste pudło szybko
rozwiało jej nadzieje na spokojnie przespaną noc. Miejsce buntu zajęło poczucie bezsilności.
Jak dotąd, nigdy nie była w sytuacji bez wyjścia. Czuła się jak w pułapce. Podeszła do okna,
by sprawdzić, jaka jest pogoda.
PrzyłoŜyła nos do zamarzniętej szyby i zerknęła w ciemność. Za oknem panowała zima.
Jak moŜna Ŝyć na takim pustkowiu? A to i tak pestka w porównaniu z Alaską. Podobno są
tacy, którzy za Ŝadne skarby nigdy by się stamtąd nie wynieśli.
Byli twardsi od niej. Westchnęła, odwróciła się i zerknęła na drzwi sypialni. Stryker
naprawdę był tajemniczym człowiekiem. A moŜe nie. MoŜe marzył jedynie o spaniu, jedzeniu
i od czasu do czasu o kochaniu się z kobietą?
Nie, to uproszczenie. RóŜnica pomiędzy nimi polegała na tym, Ŝe on się niczego nie bał, a
ona wszystkiego. Powiedział jej, Ŝe potrzebuje męŜczyzny. Wcale się nie mylił. Tylko czy to
była oferta, czy teŜ drwił z niej? Gdyby nie był taki niesympatyczny, powaŜnie
zastanawiałaby się, czy nie pójść z nim do łóŜka, choć normalnie nie robiła tego z przygodnie
poznanymi męŜczyznami.
Próby zrozumienia go mijają się z celem. W pokoju robiło się zimno. Czas iść spać.
Weszła na palcach do sypialni, wyjęła koszulę i poszła się przebrać. Poczuła, Ŝe musi iść
do ubikacji. Omal nie rozpłakała się. W ciemnościach droga do toalety wydawała się drogą do
piekła. Wróciła d sypialni po kurtkę.
– Czy przestaniesz się kręcić? – usłyszała.
– Nie kręcę się – odpowiedziała. – Śpij i daj mi spokój.
– Próbuję. Ale trudno spać, gdy ktoś ciągle wchodzi i wychodzi.
WłoŜyła kurtkę.
– Mam cię po dziurki w nosie, Stryker. Rozumiem, Ŝe ciągle robisz ze mnie idiotkę, bo
chcesz się zemścić za to, Ŝe cię postrzeliłam.
– Przestań. Gdybym chciał się mścić, to chyba potrafiłbym wymyślić bardziej
wyrafinowany sposób niŜ kilka sprzeczek.
– To nie jest kwestia kilku sprzeczek. – Eden prawie syczała ze złości. – Od samego
początku jesteś złośliwy i nieprzyjemny – powiedziała i wyszła.
Dev leŜał wpatrzony w sufit. Ona chyba ma rację. Do cholery! Oczywiście nie w stu
procentach, ale musiał się nad tym zastanowić. CzyŜby podświadomie chciał ją ukarać za
swój wypadek? Doprowadzić do tego, by czuła się okropnie, bo on jest uwięziony i martwi
się o bezpieczeństwo szukających go ludzi?
Naprawdę się martwił. Miał ku temu powody. Wiele lat temu wiosenna śnieŜyca trwała
dwa tygodnie. Krowy marzły i padały z głodu, podróŜnych ściągano z gór i przyjmowano we
wszystkich domach. Jeśli ta śnieŜyca będzie trwała choćby tydzień, zabraknie im zarówno
drzewa na opał, jak i jedzenia.
Być moŜe odgrywał się na niej za to, co spowodowała. Normalnie powiedziałby Eden o
zbliŜającej się śnieŜycy i zabrał ją na dół. Black-jack uniósłby ich oboje.
Co się stało, to się nie odstanie. Jutro musi znaleźć w lesie jakieś uschnięte drzewo.
Perspektywa piłowania pnia jedną ręką nie była zachęcająca, ale nie miał innego wyjścia. Nie
mogą zostać bez opału. Mając ciepło i wodę, przeŜyją, nawet jeśli zabraknie jedzenia. Opał
był najwaŜniejszy.
A jeśli chodzi o Eden, to chyba rzeczywiście musi dać jej trochę spokoju. Dlaczego ciągle
o niej myśli? PoŜądał jej bardziej niŜ jakiejkolwiek innej kobiety. Do diabła, czyŜby rodziło
się coś powaŜnego? Trzaśniecie drzwi wejściowych oznajmiło powrót Eden. Odwrócił się na
bok, leŜał cicho i słuchał odgłosów dochodzących z duŜego pokoju.
Przełknął ślinę. Usiłował nie myśleć o koronkowym staniku i majtkach. Koronki i satyna.
Delikatne i takie kobiece. Nagle zrobiło się ciemno. Eden zgasiła lampę. Najpierw usłyszał
głośne dmuchnięcie, a potem kroki bosych stóp na podłodze.
Podniosła koce, wsunęła się do łóŜka i...
– Co ty, do diabła, robisz? – wykrzyknął zaskoczony.
– Podejmuję kroki chroniące cię przed utratą samokontroli – powiedziała, upychając
poduszkę pomiędzy sobą a Devem.
– Oszalałaś? To łóŜko i tak jest za wąskie na dwie osoby i bez tej poduszki!
– Wypchaj się, Stryker. PrzecieŜ zmieścimy się oboje, i poduszka równieŜ się zmieści.
Powinnam była pomyśleć o tym zeszłej nocy. Miłych snów.
Uśmiechnął się. Naprawdę mu się podobała. Kopała, pluła i gryzła, mimo Ŝe była
najbardziej tchórzliwym zwierzątkiem, jakie kiedykolwiek spotkał.
Rano znów wył wiatr i padał śnieg. Eden usłyszała to, jeszcze zanim otworzyła oczy.
Przez chwilę leŜała z zaciśniętymi powiekami. Nie miała ochoty patrzeć na wirujące płatki.
– Nie śpisz? Westchnęła i otworzyła oczy.
– Nie. Zawieja się nasiliła.
– Tak, wiem. LeŜę i słucham tego wycia juŜ od jakiegoś czasu. Czy wiesz, jaki jest zapas
propanu w butli kuchennej i nafty do lamp?
O BoŜe, znowu jakiś problem, pomyślała Eden.
– Nie wiem – odpowiedziała ponuro. – Chyba umrę z wraŜenia, jeśli okaŜe się, Ŝe
przynajmniej tego jest pod dostatkiem.
– Nie denerwuj się. Przetrwamy to. – Głos Deva dochodzący zza barykady z poduszki
brzmiał łagodnie, niemal ciepło i pocieszająco. Zdziwiona Eden uniosła się na łokciu.
Spojrzała na Deva podejrzliwie.
– Dobrze się czujesz? Chyba nie masz gorączki, co? Obrócił głowę i spojrzał jej prosto w
oczy.
– Nawet rano jesteś piękna. Jak ty to robisz? Zaczerwieniła się.
– Co ci się stało, Ŝe jesteś taki miły?
Oczy teŜ miał inne. Nie było w nich cynizmu ani złośliwości, do których juŜ przywykła.
– Czy dobrze się czujesz? – Nie dawała za wygraną. Nie wiedziała, co się stało.
Dev obserwował jej twarz. Miał ochotę powiedzieć jej, jak bardzo jest podniecony, ale
opanował się.
– Czuję się dobrze – odpowiedział.
– A jak ramię?
– Jest jeszcze obolałe, ale się goi. Przestań się o mnie martwić.
– Przestań się martwić! Jak mam to zrobić? Teraz pojawił się nowy problem: propan i
nafta. Nawet ty się martwisz.
– MoŜemy uŜywać tylko jednej lampy. Zresztą obejdziemy się bez światła. To nie jest
największy problem.
– MoŜe nie największy, ale kolejny. – Zobaczyła, Ŝe Dev wyciąga rękę. Dotknął jej
włosów. Byli jeszcze w łóŜku, on leŜał, a ona siedziała. Wystarczyły dwie noce, by łóŜko
straciło swoje podstawowe przeznaczenie. Co będzie za kilka dni czy nocy?
Usiłowała nie myśleć o tym, jak miły był jego dotyk. Zachowywał się inaczej niŜ
wieczorem. Odwróciła głowę.
– Lepiej juŜ wstanę i rozpalę ogień.
– Nie ma pośpiechu. Wczoraj miałem nadzieję, Ŝe będę mógł ściąć jakieś drzewo. Ale
sądząc po odgłosach wichura się nasila.
– Ty? Miałeś zamiar ściąć drzewo? – przerwała mu ostro. – Nie ma mowy. Wystarczy,
Ŝ
ebyś się przewrócił, a wszystko zacznie się od nowa. Gdybyś teraz zaczął krwawić, nie
wiedziałabym, co zrobić. To i tak cud, Ŝe udało mi się zatamować krwotok.
– Zrobiłaś to znakomicie. Jestem pewien, Ŝe następnym razem teŜ by ci się to udało.
Jaki on miły! Nie miała pojęcia, co o tym sądzić.
– Mimo wszystko wolałabym, abyś nie wystawiał moich umiejętności na kolejną próbę,
dobrze?
Przez chwilę milczał. Postanowił być szczery.
– Jak tylko trochę się przejaśni, jeśli jeszcze tu będziemy, pójdę do lasu. Są dwie rzeczy,
bez których nie moŜemy się obejść: opał i woda. Tej ostatniej mamy dosyć. Jeśli jest ciepło,
moŜna przetrwać bez jedzenia.
Patrzyła na upór, jaki malował się na jego twarzy.
– W takim razie ja pójdę zdobyć opał – oświadczyła.
Dev bawił się jej włosami, owijał kosmyk wokół palca. Nie protestowała.
Pokręcił przecząco głową.
– Nie moŜesz tego zrobić. To nie jest robota dla kobiety.
– I nie dla rannego męŜczyzny. Jeśli będziesz się upierał, ja równieŜ nie ustąpię.
Uśmiechnął się szeroko. Tym razem był to ciepły uśmiech, pozbawiony dotychczasowej
ironii.
– Pójdźmy na kompromis – zaproponował. – MoŜesz iść razem ze mną.
Bezwiednie potarła kark dłonią.
– Co się stało? – zapytał. – Naciągnęłaś sobie mięsień?
– Chyba tak. Odsunął jej dłoń.
– Ja to zrobię. – Palcami zaczął masować jej szyję, powoli i starannie.
– Naprawdę nie potrzebuję...
– Potrzebujesz. Czuję napięte mięśnie. Postaraj się zrelaksować. Pochyl trochę głowę do
przodu. Zaraz, muszę zmienić pozycję.
– Nie, Dev, naprawdę... – Jej obiekcje przerwało skrzypienie łóŜka. Nim się zorientowała,
leŜała na brzuchu. PoniewaŜ Dev nie mógł oprzeć się na lewym łokciu, więc usiadł na brzegu
łóŜka.
– A teraz rozmasujemy to naciągnięte ścięgno.
Na szczęście była ubrana. Kiedy jednak poczuła jego dłoń pod koszulą, wiedziała, Ŝe
sytuacja staje się niebezpieczna.
– Nie rób tego za długo – powiedziała nerwowo.
– Nie robić czego za długo, kochanie?
– Dev...
Roześmiał się cicho.
– Czy nie potrafisz się odpręŜyć? Jesteś napięta jak struna. – Znów zaczął masować jej
kark. Zamknęła oczy i starała się myśleć o czymś innym. Mijały długie chwile. Oboje
milczeli. Tylko jego palce dotykały delikatnie obolałego karku Eden.
Mimo wszystkich wątpliwości przyznała w duchu, Ŝe było to cudowne uczucie. W końcu
zaczęła się naprawdę odpręŜać.
– No, teraz lepiej – wymamrotał Dev. Po chwili zapytał: – Mniej boli?
– Zdecydowanie mniej. – Westchnęła i znienacka obróciła się na plecy. – Co się stało?
Dlaczego jesteś dla mnie taki miły?
– Nie ufasz mi, prawda?
– Muszę ci ufać. To nie jest kwestia zaufania. Po prostu jesteś inny. Dlaczego?
– Wszystko przez to, co powiedziałaś o zemście.
– Naprawdę? Chcesz powiedzieć, Ŝe to była prawda?
– Być moŜe.
Przyglądał się jej. Odwróciła wzrok.
– Lepiej juŜ wstanę. Jest zimno.
– Moglibyśmy jeszcze przez chwilę poleŜeć pod kocami.
– Nie... lepiej wstanę. – Gdy się podnosiła, zatrzymał ją. – Proszę, nie zaczynaj...
– To, Ŝe staramy się być dla siebie mili, nie jest zbrodnią, wiesz?
– Czy rzeczywiście właśnie to masz na myśli? – Spojrzała mu prosto w twarz. Stoczyli
bitwę na spojrzenia. W końcu Dev odwrócił wzrok. – Masz rację – powiedział. – Nie o to mi
chodziło.
Eden wstała i natychmiast włoŜyła spodnie. Wiedziała, Ŝe jest obserwowana, ale było jej
zbyt zimno, by zastanawiać się, czy to podnieca Deva, czy nie. Usiadła na łóŜku i włoŜyła
skarpety.
– Zawsze śpisz w bawełnianych koszulkach?
– Nie – odpowiedziała moŜliwie najspokojniejszym tonem. Szczękała zębami. –
Zazwyczaj śpię w koszuli nocnej.
– Tak myślałem. A masz jakąś ze sobą?
– Jeśli chcesz obejrzeć moje koszule nocne, to leŜą w szufladzie komody.
– Nie chcę ich oglądać w szufladzie, tylko na tobie.
– Nawet gdybym miała ochotę paradować w cienkich i frywolnych koszulkach, nie
zrobiłabym tego, bo jest zimno.
Wyszła z sypialni. Dev uśmiechał się do siebie. Cienkie? Frywolne? Naprawdę chciałby
je zobaczyć.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Dev siedział przy piecu. Wieczorem nadweręŜył ramię, więc teraz okropnie go bolało.
Wszystko przez Eden. Kiedy trzyma się taką piękną kobietę na kolanach, łatwo o wszystkim
zapomnieć.
Doprowadzała go do szaleństwa. To było coś więcej niŜ normalne poŜądanie. Tymczasem
ona ciągle krzątała się po domku. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Nie był
przyzwyczajony do siedzenia bezczynnie.
– Uspokój się trochę – powiedział w końcu. Stanęła jak wryta.
– Słucham?
– Od śniadania zdąŜyłaś juŜ odgarnąć śnieg, nanieść drewna, opatrzyć moje ramię i
posprzątać cały domek. Teraz od godziny kręcisz się w kółko. Myślę, Ŝe te magazyny, które
wciąŜ przekładasz, są naprawdę porządnie ułoŜone.
Eden odetchnęła z ulgą. MoŜe przestać się martwić o wczorajsze pocałunki i dzisiejszy
masaŜ. Z dwojga złego wolała kłótnie niŜ dwuznaczny spokój. Kłótnie były bezpieczniejsze.
Wszystko wracało do normy. Dobrze wiedziała, Ŝe krząta się bez sensu, ale była
zdenerwowana i nie mogła usiedzieć w miejscu.
– Po prostu sprzątałam – oświadczyła chłodno. – Poza tym czepiasz się i szukasz
powodów do sprzeczki.
– MoŜe i tak. Przynajmniej będziemy się do siebie odzywać.
Zmarszczyła czoło. Wyrównała ksiąŜki leŜące na magazynach. Chyba robiła to juŜ po raz
trzeci. O czym mają rozmawiać?
PrzecieŜ są jakieś neutralne tematy. JednakŜe gdyby Dev mógł wybierać temat rozmowy,
wybrałby taki, który wprawiłby ją w zakłopotanie.
– Zrobię pranie – odezwała się nagle Eden i wyszła do kuchni.
Dev wpatrywał się we własne buty. Eden po prostu nie chce się przyznać do tego, co
rodziło się między nimi. Był zawiedziony. Jego zdaniem, ich awantury były niezwykle
pasjonujące. Był podniecony całą sytuacją. Mieszanka fizycznego bólu i podniecenia
seksualnego przekraczała jego odporność. Tak, miał ochotę posprzeczać się z Eden. Zrobiłby
wszystko, byleby tylko nawiązać z nią bliŜszy kontakt.
Słyszał, jak kręci się po kuchni. Będzie prała przez cały dzień. Wyraźnie unikała go.
Potrząsnął głową i wstał. MoŜe przechadzka mu pomoŜe.
Ucieszyła się, Ŝe wyszedł. Nie czuła się swobodnie. Przez chwilę będzie sama. Ten
domek był za ciasny dla dwóch osób. Po chwili drzwi się otworzyły.
– Chodź, coś ci pokaŜę – powiedział Dev bardzo cicho.
– Co?
Skinął głową w kierunku drzwi.
– Chodź.
– Po co? Jestem zajęta. – Stała pochylona nad miednicą. W oczach Deva pojawił się błysk
zniecierpliwienia.
– No dobrze – westchnęła z rezygnacją, sięgnęła po ręcznik i wytarła dłonie.
– Bądź cicho – wyszeptał, otwierając drzwi. Spojrzała na niego ze zdumieniem i wyszła
na ganek.
– Popatrz tam – wyszeptał.
Przy strumyku stała grupka najpiękniejszych zwierząt, jakie kiedykolwiek widziała.
– To łosie – wyszeptał Dev. – Ten duŜy, z rogami, to samiec. Reszta to jego Ŝony, cały
harem.
– Są teŜ dzieci – wyszeptała Eden. Naliczyła czworo małych łosi. – Śliczne!
– To małe stadko. Czasami widuje się stada liczące kilkaset sztuk.
– Są większe od jeleni, prawda?
– Są większe od największych jeleni, choć te teŜ bywają duŜe. Ich mięso jest bardzo
smaczne.
– Jak moŜesz nawet myśleć o... BoŜe, nie przełknęłabym ani kęsa mięsa tych zwierząt! –
wykrzyknęła podniesionym głosem. Łosie umknęły.
– Wystraszyłaś je – powiedział z wyrzutem.
– Nic dziwnego, Ŝe boją się ludzkiego głosu – odpowiedziała. – JuŜ sobie wyobraŜałeś, Ŝe
jesz pieczeń z łosia, prawda? – Podeszła do drzwi. – Myślałam, Ŝe widok tak pięknych
zwierząt budzi w ludziach nieco inne uczucia – kontynuowała zirytowana. – A ty myślisz
tylko o swoim Ŝołądku!
Dev szedł za nią.
– Od kiedy stałaś się taką miłośniczką zwierząt? Boisz się nawet krów. A co z
niedźwiedziami? Ich mięso teŜ jest jadalne. Parę dni temu byłaś gotowa strzelać do kaŜdego
zwierzęcia.
Stanęła przed drzwiami. Była oburzona.
– Tylko wówczas, gdyby mi zagraŜały – powiedziała lodowatym tonem. – A poza tym i
tak nie mogłabym Ŝadnego z nich zabić nie naładowaną strzelbą.
– Bardzo cię przepraszam, ale broń była naładowana, o czym świadczy moja rana.
– Jesteś... jesteś najbardziej irytującym męŜczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Ile
razy mam ci powtarzać, Ŝe ja jej nie naładowałam.
– Racja, zapomniałem. – Uśmiechnął się ironicznie.
– Po prostu nic się nie stało. Zmieniasz bandaŜe tylko po to, by zabić czas, prawda?
– Nie bądź głupi! – Weszła do domku i zostawiła go stojącego na ganku. Zmarzła, więc
podeszła do pieca. Dev cicho otworzył drzwi. Kiedy siadał na krześle, skrzywił się z bólu.
– A więc zakończyliśmy tę ciekawą rozmowę – oświadczył ponuro.
– Łosie były śliczne, dlaczego więc musiałeś mówić o zabijaniu?
– Straciłaś poczucie rzeczywistości. Czy robiąc stek, zastanawiałaś się kiedyś, skąd to
mięso? A cielęcina? Czy wiesz, co to jest cielęcina?
– Mam ochotę zostać wegetarianką. Wiem jedno: w Ŝyciu nie tknę mięsa z łosia. One
mają takie cudowne, brązowe oczy.
– Cholera – mruknął i pochylił głowę. Czy wszystkie kobiety z miasta są takie? Chyba
jest masochistą. Jej jedwabista skóra i usta doprowadzały go do szaleństwa.
Eden rozejrzała dookoła. Uświadomiła sobie, do czego słuŜy domek myśliwski. Tu
mieszkają mordercy łosi i innych zwierząt.
– Wolałabym umrzeć z głodu, niŜ zabijać takie piękne zwierzęta – oświadczyła.
– Naprawdę? – Dev uniósł głowę. – Jeśli śnieŜyca potrwa wystarczająco długo,
przekonamy się, jak znosisz głód. – Znów chciał jej podokuczać. – Kiedyś taka zawieja trwała
dwa tygodnie.
– Dwa tygodnie?!
– Tak. Po paru dniach głodowania zjesz wszystko, co jest jadalne, nawet mięso zwierząt o
pięknych, smutnych oczach.
– Nie jesteś zbyt miły. Po prostu buntuję się przeciwko zabijaniu pięknych zwierząt.
– Chcesz przez to powiedzieć, Ŝe brzydkie zwierzęta moŜna zabijać bezkarnie?
– Jesteś okropny! – krzyknęła. – Czy zawsze naśmiewasz się z takich osób jak ja?
– Lepiej się śmiać, niŜ płakać. Poza tym jesteś naprawdę... wyjątkowa.
– Przyjedź kiedyś do Waszyngtonu. TeŜ poczujesz się tam jak ktoś wyjątkowy.
Wyszła do kuchni. Dev wybuchnął śmiechem.
– Arogancki cham – mruknęła.
– Co powiedziałaś?
Ze zdumienia otworzyła usta. Jakim cudem usłyszał jej słowa? Wzięła się do prania.
Gdzie je rozwiesić? Ani na dworze, ani w domu nie było sznurka. Jeśli rozstawi krzesła
wokół pieca, Stryker obejrzy jej koronkowe i jedwabne majtki. Byłoby to dosyć kłopotliwe.
Wyobraziła sobie jego minę.
Z dłońmi zanurzonymi w mydlinach próbowała zrozumieć, dlaczego tak się cieszyła, Ŝe
tu mieszka. CóŜ, następnym razem dobrze się zastanowi, zanim pojedzie dokądkolwiek na
urlop.
Weszła z miednicą do pokoju.
– Mam nadzieję, Ŝe widok damskiej bielizny nie będzie ci przeszkadzał? – zapytała,
rozwieszając na krześle majtki. Najlepszą obroną jest atak.
Rozpromienił się.
– AleŜ skąd, wręcz przeciwnie, bardzo mnie interesuje twoja bielizna.
– Mogłam się tego spodziewać – odparowała.
– Tak?
– Nie jesteś zbyt skomplikowany.
Usiadł wygodniej. Bawiła go ta wymiana zdań.
– UwaŜasz, Ŝe wszystko o mnie wiesz, tak?
– Wiem tyle, ile chcę wiedzieć. – Nie patrząc na niego, rozwiesiła stanik.
– Chcesz powiedzieć, Ŝe znasz mnie na tyle, na ile chcesz mnie poznać?
– Nigdzie nie jest napisane, Ŝe musimy zostać przyjaciółmi.
– Nie chodziło mi o przyjaźń – zakpił.
Eden powiesiła ostatnią sztukę bielizny i wytarła dłonie o dŜinsy.
– Tobie chodzi o coś zupełnie innego, powiedziała i usiadła. – Słuchaj, to, co mówiłeś o
dwutygodniowej śnieŜycy...
Roześmiał się.
– Wolałbym porozmawiać o nas.
– Nie ma „nas”, Stryker. W kaŜdym razie nie w tym sensie, który masz na myśli. W tym
samym dniu, w którym się stąd wydostaniemy, wyjeŜdŜam i więcej mnie nie zobaczysz.
– A czy ja mówiłem o związku na całe Ŝycie? MoŜemy się trochę zabawić. To by
pozwoliło nam przyjemnie spędzić czas.
Wstała.
– Jesteś bezczelny. Jeśli nie kładziesz się do łóŜka, to pozwól, Ŝe ja się zdrzemnę. – Z
rozmysłem zerknęła do pieca i dołoŜyła do ognia polano. – Gdybym spała za długo, obudź
mnie.
Na dworze wył wiatr. Słyszała go jeszcze, zanim się obudziła. DrŜąc, wsunęła się głębiej
pod koc i powoli otworzyła oczy. W pokoju panował półmrok i było zimno. Za długo spała.
Niecierpliwie odsunęła koc.
Szybko włoŜyła buty i sięgnęła po jeszcze jeden sweter. Dlaczego Dev jej nie obudził?
Zła na niego i na siebie weszła do duŜego pokoju.
– Dlaczego nie... – przerwała w pół zdania. – Co się stało?
Miał rozpaloną twarz i błyszczące oczy.
– Nie wiem – odpowiedział ochrypłym i nienaturalnym głosem.
Wpadła w panikę. Podeszła i połoŜyła mu dłoń na czole.
– Jesteś cały rozpalony. Dlaczego mnie nie obudziłeś?
– Zasnąłem. – Zaczął się trząść. – Chyba mam gorączkę.
– Chodź, pomogę ci. Musisz połoŜyć się do łóŜka. – Objęła go i pomogła wstać. Była
przeraŜona. Doszli do sypialni.
Cały się trząsł. Rozpięła sweter i rozebrała go, nawet nie myśląc o wstydzie. JuŜ po kilku
minutach leŜał pod kocami. Pobiegła po brandy i aspirynę.
Z trudem uniósł głowę, by połknąć tabletki. Eden przysunęła mu szklankę do ust.
– Muszę rozpalić w piecu – powiedziała.
– Jest juŜ... prawie ciemno – zaoponował Dev.
– Trudno. Nie wiem, skąd ta gorączka. – Bała się, Ŝe to zakaŜenie. – Musimy ją zwalczyć.
– Nie czekając na jego zgodę, wyszła i rozpaliła w piecu.
Po chwili wróciła.
– Wypij jeszcze trochę brandy – prosiła, nalewając alkohol do szklanki. – Od początku
uwaŜałam, Ŝe za szybko chcesz wyzdrowieć. Powinieneś był leŜeć, a nie spacerować i
siedzieć na krześle.
Miał szkliste oczy. Kryła się w nich nietypowa dla niego bezsilność. Eden była
przeraŜona. Co się robi w przypadku wysokiej temperatury? Dev drŜał. Czy jest mu zimno?
Przypomniała sobie, Ŝe jako dziecko miała kiedyś wysoką gorączkę. Rodzice zwilŜali jej
ciało zimną wodą. Nie mogła wymyślić nic innego. Wstała.
– Zaraz wracam.
DrŜąc z niepokoju, zmieniała opatrunek. Była pewna, Ŝe rana jest zainfekowana. Zdziwiła
się, kiedy zobaczyła, Ŝe jest zupełnie czysta i ładnie się goi. Nie wiedziała, dlaczego Dev
dostał gorączki. Zrobiła mu zimne okłady, napoiła brandy i zaaplikowała aspirynę. Pomogło.
Temperatura spadła i Dev spał jak dziecko. Eden siedziała w bujanym fotelu i kołysała się.
Dzięki Bogu, juŜ po wszystkim.
Devlin jest nadal chory, choć udaje zucha. Jak wyzdrowieje, moŜe sobie robić, co chce.
Póki jednak jest pod jej opieką, będzie leŜał w łóŜku, nawet gdyby miała go przywiązać.
Poszła do kuchni, wypiła herbatę i zjadła kanapkę. Nie chciało jej się spać.
Kiedy otworzył oczy, w pokoju panował półmrok. Eden bujała się w fotelu. Wyglądała
prześlicznie. Samo patrzenie na nią dawało mu poczucie ciepła i bezpieczeństwa, tak
odmienne od dotychczas odczuwanego poŜądania. Myślał o wszystkim, co dla niego zrobiła.
– Która godzina? – zapytał.
– Nie jest późno. Pół do dziesiątej. Jak się czujesz?
– DuŜo lepiej. Dziękuję za wszystko.
– Proszę bardzo. Nie dostałbyś takiej gorączki, gdybyś...
– Daj spokój, Eden. To przypadek.
– Który nie powinien był się zdarzyć – powiedziała spokojnie.
– Większość przypadków nie powinna się zdarzać. Przepraszam, Ŝe sprawiłem ci kłopot.
– Nie szkodzi. Jesteś głodny?
– Nie, ale chce mi się pić. Wstała.
– Co ci przynieść?
– Odrobinę wody.
– Chciałabym z tobą porozmawiać – powiedziała, podając mu szklankę.
– Mów.
– Chodzi o ciebie. Dziś wieczorem naprawdę się przestraszyłam. Jesteś cięŜko ranny, a to
powaŜna sprawa. Chcę, Ŝebyś przestał się forsować. Nie przeszkadza mi to, Ŝe muszę się tobą
zajmować. Wiem, Ŝe siedzisz na tym krześle zły, Ŝe nic nie moŜesz zrobić, ale...
– Skąd o tym wiesz? – W jego głosie brzmiało zdumienie.
– To prawda, czyŜ nie? – Otarła łzę, która spływała jej po policzku.
Wpatrywał się w nią. Była roztrzęsiona. Cudowna, dobra kobieta. Znakomicie dawała
sobie ze wszystkim radę.
– Niewielu męŜczyzn potrafi bezczynnie siedzieć i patrzeć, jak kobieta nosi drzewo albo
odgarnia śnieg – powiedział cicho.
– Naprawdę mogę to robić. Jestem duŜo silniejsza, niŜ ci się zdaje – uśmiechnęła się
przez łzy.
Eden udało się coś, czego dotąd nie osiągnęła Ŝadna kobieta. Zrobiła na nim duŜe
wraŜenie. Zaniepokoił się. Wypił wodę i podał jej szklankę.
– Dzięki.
Odstawiła szklankę na komodę. Ten wieczór zbliŜył ich do siebie. Zniknęło teŜ napięcie
seksualne. To dobrze, bo to było juŜ nie do zniesienia. W pokoju panowała cisza. Słychać
było tylko wycie wiatru i skrzypienie fotela.
– Czy na twoim ranczo teŜ jest taka cisza?
Dev był przyzwyczajony do ciszy i spokoju panującego w górach. Eden zaskoczyła go
tym pytaniem.
– Chyba tak. Ale sześciu ruchliwych męŜczyzn robi więcej hałasu niŜ jeden ranny kowboj
i zamyślona dama.
Uniosła głowę.
– Ładnie to powiedziałeś.
– Bo jesteś damą. Przepraszam za te idiotyczne uwagi. Takie aluzje robi się kobietom...
To znaczy, nie mówi się o tym kobietom twojego pokroju. W kaŜdym razie nie powinno się
tego robić.
Jego oczy, pełne podziwu, płonęły. ZbliŜała się pora snu. Eden wiedziała, Ŝe muszą
oszczędzać drzewo. W domu robiło się zimno. NiezaleŜnie od tego, czy chciało jej się spać,
czy nie, łóŜko było jedynym ciepłym miejscem.
Odwróciła wzrok. Dev dobrze wiedział, dlaczego. Przestraszył się, Ŝe Eden znów spędzi
noc na krześle.
– Chodź do łóŜka – powiedział łagodnie. Zobaczył, jak Eden przygryza dolną wargę. –
Moja droga, między nami coś się dzieje i nie moŜesz temu zaprzeczyć.
Rzuciła mu pełne lęku spojrzenie.
– To... mnie przeraŜa, Dev.
– Dlaczego? Jesteśmy dorośli.
– MoŜe dlatego, Ŝe się róŜnimy. Nie jesteś... taki jak ludzie, których znam.
– Ani ty nie jesteś taka jak moi znajomi. A i tak podobasz mi się i lubię cię.
– Naprawdę? – Westchnęła, wstała i podeszła do komody. Bezmyślnie zaczęła przesuwać
na niej róŜne przedmioty.
– Jak moŜesz lubić kobietę, która prawie... ? To niemal cud, Ŝe nie zostałeś...
– Zabity? AleŜ Ŝyję i to całkiem nieźle – powiedział cicho. To prawda, było mu dobrze. –
Z kaŜdą chwilą robi się coraz zimniej – dodał. – Chodź. Daję słowo, Ŝe nie stanie się nic,
czego byś sama nie chciała.
Nie wiedziała, czego Dev od niej chce. Co innego mówiło ciało, a co innego dyktował jej
rozum. Czy to jest moŜliwe? Nawet wówczas, gdy myślała o rzeczach obojętnych, jej ciało
czuło jego obecność.
Znalazła się w ślepym zaułku. Alternatywą było siedzenie na krześle w wyziębionym
pokoju. Wyjęła koszulkę, wzięła lampę i poszła się przebrać.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Eden śniło się, Ŝe ucieka przed gęstą mgłą, w której kryły się potwory. Rzucała się na
łóŜku i jęczała.
Dev otworzył oczy. Spał źle, bo martwił się śnieŜycą, a zwłaszcza niepokoił się o ludzi,
którzy go poszukują. Wiedział, Ŝe jego pracownicy nie spoczną, póki go nie odnajdą. Budził
się niemal co godzinę.
Eden znowu jęknęła. Odwrócił się w jej kierunku.
– Eden? – Nie widział jej twarzy, więc ostroŜnie uniósł się na łokciu. – Kochanie, obudź
się.
Nie zareagowała. Koszmar senny był silniejszy od jego głosu. Zawahał się. W końcu
odsunął poduszkę i delikatnie potrząsnął ją za ramię.
– Kochanie, obudź się – powtórzył.
Ku jego zdumieniu, przytuliła się do niego i zaczęła płakać. Ciepło jej ciała tak go
odurzyło, Ŝe nawet nie poczuł bólu, gdy dotknęła rany.
Przestał o czymkolwiek myśleć. Rozkoszował się uczuciem trzymania jej w ramionach.
Nadal płakała, ale powoli zaczynała się budzić.
Na wpół przytomna pomyślała, Ŝe powinna odsunąć się. Co się stało z poduszką? O BoŜe,
co za koszmarny sen. LeŜenie w ramionach Deva było jak niebiańska rozkosz. Jego bliskość
dawała poczucie bezpieczeństwa.
– Dobrze się czujesz? – wyszeptał. Ustami dotykał jej włosów.
Kiwnęła głową.
– Miałam koszmarny sen – powiedziała.
– Wiem. Płakałaś.
Udzieliło się jej jego podniecenie. JuŜ nie chciała odsuwać się na skraj łóŜka. Pragnęła
dotykać i pieścić Deva. Poruszyła się lekko. Objął ją jeszcze mocniej. Pragnął jej tak samo jak
ona jego.
Poczuła, Ŝe ręka Deva przesuwa się delikatnie w dół po jej plecach. Dobrze wiedziała, o
co mu chodzi. Jeśli tego nie chce, musi mu powiedzieć teraz. Potem będzie juŜ za późno.
Oddychał nierówno. Przymknęła oczy. Nie potrafiła się opanować.
Za kilka minut Dev juŜ nie będzie umiał się powstrzymać. MoŜe w innym czasie i w
innym miejscu mógłby, ale tu, w małym domku, w środku nocy, pragnął jej ponad wszystko.
– Czy jesteś pewna, Ŝe się na dobre obudziłaś?
– Tak, obudziłam się.
– Chyba... nie potrafię juŜ dłuŜej...
Czuła, Ŝe drŜą mu dłonie. Sama teŜ drŜała. Pragnęli się nawzajem. Dotknął jej pośladków.
Były niewielkie i jędrne. Ich widok doprowadzał go do szału.
– Och, kochanie – wyszeptał. Uniósł głowę i wpił się wargami w jej usta.
Nigdy dotąd nie była tak podniecona. Przywarła do niego całym ciałem. Zaczęła go
całować. Poczuła, jak narasta jego podniecenie. Odkrywali się pospiesznymi ruchami rąk.
Wszystko działo się szybko, z przeraŜającą intensywnością. Eden nie wiedziała, Ŝe stać ją na
takie reakcje.
Zmęczeni po miłosnych zmaganiach leŜeli koło siebie. Eden odzyskała poczucie
rzeczywistości. Ten człowiek był jej praktycznie obcy. Omal go nie zabiła. Ich znajomość
trwała kilka dni, a przed chwilą kochała się z nim bez opamiętania.
Zrzucili koce. Teraz zimno panujące w domku zaskoczyło ich. Eden pozwoliła się
przykryć. Wymamrotała tylko:
– Twoje ramię. UwaŜaj.
Ramię bolało go jak diabli, ale nie chciał się do tego przyznać.
– Wszystko w porządku – powiedział. Objął ją w pasie. Jego dłoń ponownie zaczęła
błądzić po plecach dziewczyny.
Zamknęła oczy. Pieszczoty sprawiały jej przyjemność. Tej nocy to ona wszystko zaczęła,
chociaŜ nie zrobiła tego celowo. Była pewna, Ŝe nie skończy się na tym jednym razie. Trochę
ją to niepokoiło. Pragnęła Deva, ale jego pewność siebie wytrącała ją z równowagi. Dotykał
jej tak, jakby była jego własnością. Miała wraŜenie, Ŝe traciła swoją niezaleŜność.
Wysunęła się z jego objęć. Zdumiony, podniósł głowę.
– Dokąd idziesz? – zapytał.
– Wychodzę – odpowiedziała krótko i szybko włoŜyła dŜinsy oraz bluzę.
Nie lubiła wychodzić w nocy do ubikacji, ale tym razem szła powoli. Potrzebowała trochę
czasu dla siebie, chciała przemyśleć to, co się stało. Po powrocie, drŜąca z zimna, weszła do
kuchni i usiadła.
Kochając się ze Strykerem, nie była sobą. Nigdy przedtem nie straciła kontroli nad
emocjami. Jakim cudem Dev zdobył taką władzę nad jej zmysłami? Pociągał ją od początku,
mimo pyszałkowatego uśmiechu, ironicznych uwag i niewybrednych przekleństw.
Przekroczyła granicę, którą sama wyznaczyła. To się więcej nie wydarzy. Miała nadzieję,
Ŝ
e Stryker to zrozumie.
Weszła na palcach do sypialni. Tak jak przypuszczała, Dev usnął. Rozebrała się i wsunęła
do łóŜka. Ustawiła przegrodę z poduszki i skuliła się pod kocem.
Rano na dworze panowała cisza. Przestało wiać. W sypialni było nieco cieplej. ŚnieŜyca
ustała.
Dev obudził się. Uśmiechnięty, przypomniał sobie wydarzenia minionej nocy. Kiedy
zobaczył poduszkę, uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Co to, u diabła, znaczy? – wymamrotał zdumiony. Miał ochotę chwycić poduszkę i
rzucić ją w kąt pokoju. Opanował się. Niczego nie rozumiał. CzyŜby Eden chciała udawać, Ŝe
między nimi nic się nie zdarzyło? A moŜe Ŝałowała tego, co się stało?
Wpatrywał się w sufit. Co teŜ jej przyszło do głowy? Pamiętał, Ŝe wyszła do ubikacji.
Musiał zasnąć, zanim wróciła. Nic dziwnego, był osłabiony gorączką i szaleńczą miłością.
Ta cholerna poduszka świadczyła dobitnie, Ŝe Eden Ŝałuje tego, co zrobiła. No i pragnie,
Ŝ
eby się trzymał z daleka.
Miał poczucie, Ŝe stracił coś bardzo cennego. Eden nie była kobietą, z którą szło się do
łóŜka i szybko o tym zapominało. Wszystko wydarzyło się spontanicznie, to prawda, ale
miało o wiele większe znaczenie niŜ jego dotychczasowe przygody.
Czuł się okropnie. Ramię bolało go coraz mocniej. Kiedy poczuł, Ŝe Eden się budzi,
zamknął oczy i udawał, Ŝe śpi. Słyszał, jak dziewczyna wstaje i wychodzi do duŜego pokoju.
Odgadywał jej ruchy.
Po chwili do sypialni dotarł zapach kawy. Eden stanęła w progu. Była zdenerwowana.
– Dev, nie wiem, czy to coś znaczy, ale na dworze jest znacznie cieplej. – W jej tonie
kryła się nadzieja.
– Zaraz wstanę i zobaczę. Jak się czujesz? Zaczerwieniła się.
– Dobrze. A jak twoje ramię?
Postanowił ją naśladować i odpowiedział równie bezbarwnym głosem:
– Boli mnie. Ale naleŜało się tego spodziewać. Zerknęła na niego, ale po chwili odwróciła
głowę i podeszła do drzwi.
– Na pewno musisz wyjść. Ale potem połóŜ się z powrotem, dobrze? Przyniosę ci
ś
niadanie.
– Dobrze – zgodził się. Z trudem panował nad sobą. Kompletnie ignorowała to, co się
stało w nocy. MoŜe powinien jej przypomnieć, Ŝe to ona wszystko zaczęła? Albo powiedzieć
jej, Ŝe była świetna?
Nic nie powie. Cholera! Powoli wstał. Marzył o gorącej kąpieli i zimnym prysznicu.
Zaczął doceniać prysznic, który do tej pory traktował jako coś naturalnego.
Dzień mijał powoli. Dev leŜał w łóŜku, a Eden kręciła się po domu. Po południu nie miała
juŜ nic do zrobienia. Nie było wątpliwości, Ŝe pogoda się poprawia. Zaczęło się przejaśniać.
Zostało bardzo mało jedzenia. Wszystkie zapasy mieściły się w jednej szafce. Trudno
było ugotować porządny obiad.
Kontakt z Devem Eden ograniczała do niezbędnego minimum, a i tak nie mogła przestać
myśleć o tym, co się wydarzyło w nocy.
Wyszukiwała róŜne zajęcia, byle tylko nie myśleć. W schowku z narzędziami był
okropny bałagan, więc wzięła się do sprzątania. Znalazła kawałek linki, na której będzie
mogła rozwiesić pranie.
Pół godziny później stała, trzymając w ręku talię kart. Wpatrywała się w nią jak w
drogocenne kamienie. Karty. Najprostszy sposób na zabicie czasu. Szybko skończyła
sprzątanie schowka i usiadła przy stole.
Dev zmarszczył czoło. Z kuchni dochodził dziwny odgłos. Brzmiał jak tasowanie kart.
Karty? Gdzie ona je znalazła?! Ciekawe, czy umie grać w pokera? To była jedyna gra, którą
naprawdę lubił. Na ranczo dość często grali w pokera. O małe, symboliczne stawki.
PrzewaŜnie na centy. W ten sposób nie moŜna było przegrać duŜej sumy i nie było kłótni.
Nienawidził leŜenia w łóŜku. Został w nim tylko dlatego, Ŝe przestraszył się wczorajszej
gorączki. Miał wraŜenie, Ŝe od patrzenia w sufit dostanie zeza.
– Eden! – krzyknął. Usłyszał, jak wstała.
– Kochanie, umieram z nudów – powiedział, gdy przyszła do sypialni.
– A co ja mogę na to poradzić? – spytała. Uśmiechnął się.
– Skąd masz karty?
– Znalazłam je, sprzątając schowek. Są stare i kleją się z brudu, ale stawiam pasjanse.
– Pasjanse nie są takie zabawne jak poker.
– Nie zgadzam się z tobą, ale...
W jego oczach pojawiła się nadzieja.
– Grasz w pokera?
– Całkiem nieźle.
– Chyba Ŝartujesz – odrzekł z ironią.
– Tak cię to śmieszy?
– Bardzo. Kto cię nauczył?
Ucieszyła się, Ŝe wreszcie znaleźli jakiś neutralny temat do rozmowy. Uśmiechnęła się.
– Dziadek. Był zagorzałym pokerzystą. Moi rodzice byli przeciwni tej nauce, ale ja od
razu polubiłam pokera. Graliśmy na zapałki.
– Na zapałki? – W głosie Deva brzmiało rozbawienie. – A grałaś kiedyś na pieniądze?
Wzruszyła ramionami.
– Parę razy. Moi znajomi nie lubią pokera, a ja nie mam duszy hazardzistki.
– Moglibyśmy zagrać na centy.
– Chcesz, byśmy zagrali? – Zdumiona uniosła brwi.
– Grać moŜna nie tylko w karty, moja droga.
– Poker! – krzyknęła zirytowana. – Rozmawialiśmy o pokerze!
Roześmiał się. Uwielbiał jej dokuczać.
– Tak, mówiliśmy o pokerze. Zagrasz? To dobra zabawa.
Przyglądała mu się badawczo. Nie bardzo wiedziała, czego ten człowiek naprawdę od niej
chce.
– A jaka stawka?
– Centy – odpowiedział niewinnie. – W kieszeni spodni muszą być jakieś drobne.
– Bardzo mało. Wyjęłam je i połoŜyłam na komodzie.
– Ty chyba teŜ coś masz?
– Chyba tak. Ale lepiej by było, gdybyś resztę dnia spędził w łóŜku. Przyznaj się, Ŝe
czujesz się lepiej.
– Moglibyśmy zabawić się w łóŜku. To znaczy, przepraszam, miałem na myśli...
Ta dwuznaczna rozmowa rozbawiła ją, choć przez cały dzień unikała tematu, do którego
nawiązywał.
– Stryker, jesteś niepoprawny.
– A ty jesteś tak ładna, Ŝe brak mi tchu. Ale to nie jest temat naszej rozmowy, prawda,
kochanie? Przynieś karty i pieniądze. Ogram cię tak, Ŝe będziesz musiała zdjąć z siebie
wszystko, nawet majtki.
– Niech Ŝyje pewność siebie! – krzyknęła i wyszła z pokoju. Jego zarozumialstwo
bardziej ją rozśmieszyło niŜ rozzłościło. Zebrała karty.
– Dobrze – oświadczyła, wyciągając drobne z torebki.
– Chyba nie będziemy mogli grać zbyt długo, bo mam dokładnie trzydzieści sześć
centów, a ty... – przeliczyła jego drobne – pięćdziesiąt trzy.
Dev połoŜył monety na stoliku i wygładził koc, robiąc miejsce do gry.
– Wejście dwa centy, górna przebitka pięć?
– MoŜe być. – Usiadła na brzegu łóŜka i potasowała karty. – Kto ma wyŜszą kartę, ten
rozdaje pierwszy.
– PrzełoŜyła talię.
Dev wyciągnął asa, ona trójkę. Uśmiechnął się i potasował karty.
– Rozdający wybiera? – zapytała.
– Nic z tego, moja droga. To ma być prawdziwy poker. – Szybko rozdał po pięć kart. W
banku leŜały cztery centy.
Eden wzięła swoje karty, rzuciła na nie okiem i powiedziała:
– Otwieram za pięć centów.
– Górna granica? No, no. Musisz mieć dobrą rękę.
– Przyjrzał się swoim kartom. Dorzucił pięć centów do banku. OdłoŜył trzy karty, a
pozostałe połoŜył grzbietem do góry. – Ile chcesz? – zapytał.
– śadnej.
– śadnej? Masz wygrywającą kartę w ręku? Dałem ci do ręki karetę czy co? – Ze
zmarszczonym czołem wziął sobie trzy karty. Przyjrzał się im uwaŜnie powiedział:
– Otwierający zaczyna.
– Otwierający stawia pięć centów.
– Znowu górna granica? Co ty, do diabła, masz?
– Spasuj albo sprawdź – odpowiedziała spokojnie. Przeczesał włosy. Miał na ręku parę
szóstek, tę samą, którą miał od początku. Skoro Eden nie dobierała kart, musiała mieć co
najmniej strita. Potrząsając głową, rzucił karty.
– Pasuję – oświadczył.
Eden zabrała pieniądze z banku i złoŜyła karty.
– Poczekaj chwilę. Co miałaś?
– Spasowałeś. Nie mam obowiązku pokazywać moich kart.
Zdruzgotany, oparł się o wezgłowie łóŜka.
– A czy w ogóle coś miałaś?
– Oczywiście, Ŝe tak – odpowiedziała spokojnie.
– UwaŜasz, Ŝe blefowałam?
– Masz twarz zawodowego pokerzysty – powiedział, wytrącony z równowagi. – Myślę,
Ŝ
e potrafisz blefować i właśnie to zrobiłaś. No cóŜ, dobiorę się do ciebie. Rozdawaj.
– Zapomniałeś wrzucić do banku – oświadczyła.
– Istotnie. – Zerknął na swoje drobne. – Czy moŜesz mi rozmienić dziesięć centów?
– Oczywiście. – Podała mu monety i sięgnęła po talię. Dev powoli brał swoje karty,
przyglądając się im z kamienną twarzą.
– Pasuję – powiedział w końcu ze złością.
– Otwieram za pięć centów – powiedziała Eden. Spojrzał na nią z wyrzutem i jeszcze raz
zerknął w karty. Eden rozdawała i otworzyła grę, więc musi, jako pierwszy, zadeklarować
liczbę kart do wymiany. Ciekawe, co ona ma? Cokolwiek by to było, ma nikłe szanse na
wygraną.
– Wypadam – powiedział i rzucił karty.
– Rozdajesz – oświadczyła i zgarnęła pieniądze z banku.
Postanowił, Ŝe tym razem musi wygrać. Dostał trzy dziewiątki i omal nie krzyknął z
radości. Eden znów otworzyła za pięć centów, ale tym razem Dev dorzucił swoje pięć bez
wahania. Uśmiechnął się do niej. Teraz na pewno blefowała, bo nie wymieniła Ŝadnej karty.
Sam dobrał sobie dwie i dostał parę dwójek. Miał fula!
Dorzuciła dwa centy. Dev dołoŜył tyle samo i dodał jeszcze pięć. Eden podniosła stawkę
o następne pięć centów, więc postanowił sprawdzić. Spokojnie pokazała mu karetę.
– Cztery królowe! – Z niesmakiem rzucił swoje karty na stół. – Rany boskie, dałem ci
cztery królowe? Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, Ŝe szanse dostania takiej karty w
pierwszym rozdaniu są prawie Ŝadne?
– Owszem – powiedziała. – Czy to ja rozdawałam? Następną partię wygrał Dev i od razu
poprawił mu się humor. Ale potem wygrywała Eden. Nie wiedział, kiedy blefuje, a kiedy nie.
Doprowadzało go to do szewskiej pasji.
– Jesteś znakomitą pokerzystką – przyznał niechętnie.
– Dziękuję. Mówiłam ci, Ŝe miałam świetnego nauczyciela.
– Twojego dziadka?
– Tak.
Zagrali jeszcze parę kolejek. Dev został z ośmioma centami.
– Mam w portfelu parę dolarów – wymamrotał.
– Nie ma mowy – powiedziała. – Jak któremuś z nas skończą się drobne, przerywamy
grę.
– Moglibyśmy grać o coś innego.
– O zapałki?
– Daj spokój. Granie o zapałki nie jest zabawne. Tym razem wygrał Dev. Kiedy rozdawał
karty, Eden wstała i zapaliła lampę.
– Jesteś głodny? – zapytała. – ZbliŜa się pora obiadu.
– Zjadłbym kanapkę. Zachmurzyła się.
– Przykro mi, ale nie ma juŜ chleba. Wyczuł troskę w jej głosie.
– ŚnieŜyca się skończyła. Niedługo ktoś się tu zjawi.
– Tak, tylko powoli zaczyna nam wszystkiego brakować.
Była wyraźnie zmartwiona. Chciał ją jakoś podnieść na duchu.
– Właściwie nie jestem głodny. Przygotuj coś tylko dla siebie.
– Proszę, przestań – odpowiedziała ostro. – Mogę nie jeść obiadu. Mnie to nie zaszkodzi,
a tobie tak.
– A gdzie jest brandy? Tego mi właśnie brakuje. Nie moŜemy grać w pokera bez drinka,
prawda?
– Dev...
W pięknych zielonych oczach krył się niepokój. Nie chciał, by się martwiła. Nie była
stworzona do takich przygód, a znosiła je dzielnie.
– Przynieś brandy i napij się razem ze mną – powiedział ciepło. – Na pewno ci nie
zaszkodzi. – Roześmiał się. – I wróć tu szybko. Muszę się odegrać.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Trochę się upiła. Język jej się plątał, a pokój wirował. Wszystko wydawało się zabawne.
Dowcipy opowiadanie przez Deva były naprawdę śmieszne, a jej własne dykteryjki wręcz
wspaniałe. Chichocząc, wypiła następny łyk brandy.
Dev nie wierzył własnym oczom. Namawiał ją, by wypiła odrobinę alkoholu, i juŜ po
kilku łykach odpręŜyła się. Drugą kolejkę sama sobie nalała. Minęła godzina, a osiemdziesiąt
dziewięć centów, z którymi rozpoczynali grę, parę razy przechodziło z rąk do rąk.
– Wygrałam – oświadczyła, zgarniając bank.
– To mnie wyklucza z gry. – Dev podniósł szklaneczkę w geście uznania. Butelka była
niemal pusta. Wypił sporo i świetnie się czuł. Eden siedziała na łóŜku po turecku. Oboje
dobrze się bawili. Śmiali się do rozpuku, niemal bez powodu. To był naprawdę miły wieczór.
Gra dobiegała końca. Eden jeszcze raz odniosła triumf. Zrobiła rozczarowaną minę.
– Wcale nie mam ochoty przestać grać – oświadczyła. – MoŜe poŜyczyć ci parę centów?
– Zachichotała. – Nie naliczę zbyt wysokich procentów.
Spojrzał się na nią.
– Moglibyśmy zagrać o coś innego.
– Ale nie o zapałki, prawda? – zapytała z zainteresowaniem. Pamiętała, Ŝe Dev nie
aprobował gry o zapałki.
– ZałoŜę się, Ŝe potrafię wymyślić coś lepszego niŜ zapałki.
ZmruŜyła oczy, udając oburzenie.
– Stryker, widzę diabelskie błyski w twoich oczach.
– Naprawdę? – Roześmiał się.
– Masz bardzo ładne oczy – powiedziała impulsywnie. – Są szare jak... wilgotna tablica
szkolna.
Wybuchnął śmiechem.
– A ty masz oczy kocie. DuŜe, zielone, fascynujące. Czy widzisz w nocy?
– Nie mam kocich oczu. – Zamrugała powiekami, chcąc udowodnić, Ŝe to prawda. –
Widzisz? To są zwyczajne oczy.
– W tobie nie ma nic zwyczajnego. Jesteś najbardziej niezwyczajną dziewczyną, jaką
znam.
Pogroziła mu palcem.
– Chyba nie ma takiego słowa jak „niezwyczajna”.
– Pewnie nie. – Roześmiał się. Lubił na nią patrzeć, zwłaszcza wówczas, kiedy miała
dobry humor.
Za oknem topniał śnieg. Jutro będzie słoneczna pogoda. Ich uwięzienie dobiega końca.
Wkrótce Eden opuści Montanę! Dev nie chciał, by wyjeŜdŜała. Próbował wyobrazić sobie ją
na ranczo. Ciekawe, czyby jej się podobało? Pewnie nie, przecieŜ bała się zwierząt.
Pociągnął spory łyk brandy. Eden bezmyślnie tasowała karty. Na chwilę przestała, wypiła
łyk alkoholu i uśmiechnęła się beztrosko.
– Więc co? – rzuciła wyzwanie. – O co gramy? Pragnął jej. Musi ją zdobyć i przekonać,
Ŝ
e jest między nimi coś więcej niŜ tylko poŜądanie. Nie ma na to zbyt wiele czasu.
– Moglibyśmy zagrać o pocałunki – powiedział spokojnie. Spojrzała na niego ze
zdumieniem.
– Mówię tylko o pocałunkach – powiedział ostroŜnie. Wypiła wystarczająco duŜo, by się
czuć swobodnie.
– Pocałunki zawsze są tylko początkiem – powiedziała.
– Oprę się pokusie – skłamał. – A ty potrafisz?
– Wiesz... – Zarumieniła się. To będzie emocjonująca gra, o znacznie wyŜszą stawkę niŜ
kilka centów. Udowodni mu, Ŝe potrafi się oprzeć pokusie. Nie potrafiła jednak zrozumieć,
dlaczego jej tak na tym zaleŜy.
– W takim razie musimy ustalić zasady – powiedziała jednym tchem.
– Jakie?
– Nie będzie dotykania. Ręce z daleka.
– Znaczy bez przytulania? – przekomarzał się.
– MoŜna to i tak nazwać.
– Dobrze. Zgadzam się. Wyłącznie pocałunki. Wygrywający całuje przegranego.
Wiedziała, Ŝe w pokera gra lepiej niŜ Dev. Jeśli nagle szczęście go opuści i nie będzie
mógł blefować, to ona będzie całowała Deva, a nie odwrotnie. Rozwiązaniem są
przyjacielskie całusy. To moŜe być fajna gra, podniecająca, trochę niebezpieczna, ale
zabawna.
– Dobrze – zgodziła się. – Kto ma wyŜszą kartę, ten rozdaje pierwszy – oświadczyła.
Wyciągnęła dziewiątkę, a Dev ósemkę. Rozdała karty.
Wygrała. Dev roześmiał się, pochylił do przodu i nadstawił twarz. Zerknęła na jego
zmysłowe usta, ale pocałowała go w policzek. Oczy Deva rozbłysły. Nie uzgodnili miejsc
całowanych przez zwycięzcę. To nadawało grze specyficzny charakter. O takiej moŜliwości
Eden na pewno nie pomyślała.
Następną partię wygrał Dev. Poprosił, by Eden podała mu swoją dłoń.
– Moją dłoń? – spytała zdumiona.
– Chcę cię pocałować w rękę.
– Ale... – Powoli uniosła dłoń, a na jej twarzy pojawiło się zaniepokojenie. Delikatnie ją
pocałował. Następne dwie kolejki wygrała Eden i konsekwentnie całowała Devlina w
policzek.
Tasowała karty, popijając brandy małymi łyczkami.
– Co robisz w Waszyngtonie? – zapytał Dev.
– Chodzi ci o moją pracę? Pracuję w kancelarii prawniczej. – Opowiedziała o dziale
komputerowym, którym kieruje.
– To interesujące. – Dev dobrał karty. Miał trzy dziesiątki i pobił jej parę piątek. – Teraz
twoje ramię – oświadczył.
– Moje ramię? Dev...
– Kochanie, sama ustalałaś zasady. Nie było mowy o tym, w co moŜna lub nie wolno
całować.
– To prawda, ale dlaczego akurat w ramię? – Zachichotała, choć Dev wcale się nie
uśmiechał. Nerwowo podciągnęła rękaw swetra i podsunęła nagie ramię Strykerowi. Całował
je czule i powoli. JuŜ miała się cofnąć, gdy Dev nagle się odsunął. Uniósł głowę i uśmiechnął
się.
– MoŜe... moŜe powinniśmy... – jąkała się.
– Nie ustalamy Ŝadnych nowych reguł – przerwał jej.
– Nie w środku gry.
– Ale...
– Czy dziadek nie nauczył cię, Ŝe w trakcie gry nie zmienia się zasad?
– Tak, ale...
– Teraz ja rozdaję karty. – Zaczął tasować. śadne z nich nie miało nawet pary. Dev
trzymał asa, a najwyŜszą kartą Eden był walet. Była ciekawa, co teraz będzie chciał całować?
– Myślę – przerwał i zawiesił głos – Ŝe teraz kolej na twoje prawe ucho.
Zaprotestowała.
– Dev, to nie fair. Zasady nie były jasno określone. Myślałam, Ŝe mówimy o
pocałunkach... składanych na twarzy.
– Naprawdę? A ja wcale nie myślałem o twarzy. Przy następnej grze trzeba będzie sprawę
postawić jasno.
– Jesteś uparty.
– Gram zgodnie z zasadami.
– Ale ucho jest...
– WraŜliwe na pieszczoty? – zapytał cicho. Zaczął zbierać rozrzucone na kocu karty. –
Przysuń się bliŜej i pozwól mi cieszyć się wygraną.
Spojrzała na niego z lękiem. Nie wiedziała, co robić. Dev westchnął.
– Wygląda na to, Ŝe nie potrafisz mi się oprzeć. – powiedział.
Jego pewność siebie była nie do zniesienia. Owszem, działał na nią, ale wcale tego nie
chciała. Siedział z kamienną twarzą i, poza błyskiem w oku, sprawiał wraŜenie opanowanego
i zimnego jak lód. I kto tu ma twarz pokerzysty! Cholera, nie moŜna mu ufać.
Sięgnęła po szklaneczkę. Alkohol dodawał jej odwagi. Być moŜe teŜ czynił ją
mądrzejszą. Strykerowi nie chodziło o kilka pocałunków. Przejrzała jego plan. Ta gra moŜe
być prowadzona przez dwie osoby.
Odstawiła szklankę na krzesło, którego uŜywała zamiast stolika, i uniosła się. OstroŜnie
pochyliła się nad Devem. Odwróciła głowę i nadstawiła ucho.
Oszołomił go jej zapach.
– Umawialiśmy się, Ŝe ręce trzymamy z daleka – powiedział. – Musisz więc odsunąć
włosy.
– Proszę bardzo. – Oparła się na jednej ręce, a drugą odgarnęła kosmyki włosów i
odsłoniła ucho. – Czy teraz dobrze?
– Tak – wymamrotał. Delikatnie chwycił za brzeg ucha i przesunął po nim językiem.
W milczeniu walczyła z rosnącym podnieceniem. Dev przedłuŜał pieszczotę. Czekał, aŜ
Eden zacznie protestować. Odsunęła się.
Szybko chwyciła karty i potasowała je. ZauwaŜyła, Ŝe Dev jest coraz bardziej
podniecony. Da mu do wiwatu! Będzie cierpiał jeszcze bardziej niŜ ona! Ten się śmieje, kto
się śmieje ostatni.
Wyciągnęła trzy ósemki. Była pewna, Ŝe wygra tę partię, ale Dev wyłoŜył trzy walety.
Spojrzała mu prosto w oczy. W pokoju zapadła nerwowa cisza. Myślała tylko o tym, w co
tym razem będzie chciał ją pocałować.
– Usta – powiedział cicho.
ZwilŜyła wargi. Właściwie poczuła ulgę. Mimo Ŝe pocałunek w usta moŜe być bardzo
podniecający, wydawał się mniej niebezpieczny.
– Ręce z daleka – przypomniała, unosząc się.
– Nie mam zwyczaju łamać zasad gry – oświadczył.
– Tak, wiem. – Oparła się rękoma na łóŜku.
– Tak jest niewygodnie. Usiądź na moich nogach.
– Nie.
– To jest mój pocałunek. Graj fair albo w ogóle nie graj.
– Myślałam, Ŝe nie będziesz śmiał mówić o grze fair.
– Usiądź mi na nogach albo wstanę z łóŜka i zmuszę cię do tego.
– Dev, ta gra zaczyna przekraczać wszystkie granice przyzwoitości.
– CzyŜbyś miała zamiar oszukiwać?
– Do diabła, nie złość mnie. – Usiadła mu na nogach. – Czy teraz jesteś zadowolony?
– Prawie. Nie sądzę, byś miała prawo odsuwać się tylko dlatego, Ŝe wydaje ci się, iŜ
pocałunek trwa za długo. O tym decyduje wygrywający.
– I kto usiłuje zmienić zasady?
– Chyba się boisz.
– Ja? Czego?
– Długiego, zmysłowego pocałunku.
– Jesteś bardzo pewny siebie – powiedziała z pogardą w głosie. – Naprawdę uwaŜasz, Ŝe
nie moŜna ci się oprzeć? Uwierz mi, wytrzymam, jak to określiłeś, długi, zmysłowy
pocałunek. Bez problemów.
– Naprawdę? To moŜe sprawdzimy.
Kręciło jej się w głowie. Nie była przyzwyczajona do picia brandy na pusty Ŝołądek.
Nawet jako nastolatka nie robiła tak absurdalnych rzeczy. Była wtedy raczej powaŜnym
podlotkiem i wyrosła na szanowaną kobietę.
Tak przynajmniej sądziła. Pod wpływem Strykera zaczynała w to wątpić. Przytulanie się
do prawie obcego męŜczyzny i kochanie się z nim z szaleńczą pasją było jej równie obce jak
ten domek i góry.
Dev patrzył jej prosto w oczy. Jego wzrok mówił, Ŝe nie ma zamiaru rezygnować ze
swoich planów.
Miała ochotę powiedzieć mu, Ŝe przejrzała jego zamiary. Był jednak tak pewny siebie, Ŝe
zirytowana stwierdziła:
– Bierz swoją wygraną.
Jego pocałunek na pewno będzie zmysłowy, a sądząc po tym, co działo się ostatniej nocy,
potrafił to robić.
Ku jej zdumieniu to był czuły i delikatny pocałunek. Kiedy Dev odsunął się, spojrzała na
niego. W jego oczach błyszczało coś dziwnego. .
– Zakochałem się w tobie – powiedział bardzo cicho. Eden głos uwiązł w gardle.
– We... mnie? – wyszeptała.
Na jego twarzy pojawiła się znana jej ironia.
– A czy widzisz kogoś innego w tym pokoju?
– Ale... to niemoŜliwe.
– Dlaczego? Bo nie pasujemy do siebie? PoniewaŜ ty jesteś damą, a ja kowbojem?
– Nie, tak, moŜe. – Potarła skronie. – Przez cały czas uwaŜasz, Ŝe jestem bigotką. Twój
styl Ŝycia nie... to znaczy odwrotnie, chyba tak. Chcę powiedzieć, Ŝe nie uwaŜam, by twoja
praca była mniej waŜna od mojej, ale tak niewiele mamy ze sobą wspólnego.
Uniósł brwi.
– MoŜe dlatego jesteśmy dla siebie tak atrakcyjni.
– Objął ją w talii.
– Ręce z daleka – przypomniała mu.
– Kochanie, gra się juŜ skończyła. Uniosła ręce i delikatnie go odepchnęła.
– Czego chcesz ode mnie? Dlaczego mi to powiedziałeś? – W jej głosie brzmiała trwoga.
– Czy powinienem zachować to dla siebie? Eden, śnieŜyca się skończyła. Za kilka dni juŜ
nas tu nie będzie, a ty wrócisz do Waszyngtonu. Czy mam ci pozwolić tak po prostu odejść?
Odwróciła głowę. Nie mogła na niego patrzeć.
– Mogłeś to zrobić delikatniej. Dev. Jesteśmy uwięzieni w małej chatce. Dlatego
wszystko wygląda inaczej.
– Protestowała, a jednocześnie starała się zrozumieć własne uczucia. W innych
warunkach to mogłaby być miłość. Gdyby spotkali się w normalnych okolicznościach, to, być
moŜe, doszłoby między nimi do czegoś naprawdę powaŜnego. Ale tutaj nie mogła stwierdzić,
jaka jest prawda.
– Pragnę cię – wyszeptał.
Serce zaczęło jej bić jak oszalałe. Przez cały czas była podniecona, odkąd po raz pierwszy
spojrzał na nią tymi szarymi oczyma. Nie mogła temu zaprzeczyć.
Czuła, jak napięcie narasta. Czas się odsunąć lub być konsekwentną, jak w pełni dojrzała
kobieta. Dlaczego nie potrafi zapanować nad własnym poŜądaniem? A miała się kontrolować.
Siedziała bez ruchu. Dev nie potrafił się opanować. Objął ją i przyciągnął ku sobie.
Dlaczego mu na to pozwala? PrzecieŜ moŜe zejść z jego kolan.
Gdyby chciała. Ale czy chciała?
Pocałował ją w dłoń.
– Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam.
– Dev...
Przerwał jej pocałunkiem.
– Twoje ciało jest absolutnie doskonałe – powiedział. Westchnęła. To samo myślała o
nim.
– Rozbierzmy się – powiedział cicho i zaczął rozpinać jej sweter. Czuła się jak
zahipnotyzowana. Pragnęła go. Wsunęła się do łóŜka. Deva trawiło poŜądanie.
– Moja ukochana – wyszeptał bezwiednie. Nigdy w Ŝyciu nie mówił tak do Ŝadnej
kobiety. UŜywał określeń typu: „skarbie” lub „ kotku”. Kochają, a jeśli jest inaczej, to chyba
w ogóle nie wie, co to miłość.
W świetle lampy naftowej jej gładka skóra miała kolor kości słoniowej. Był nią
zachwycony.
– Dev – wyszeptała.
– Pragnę cię na tyle róŜnych sposobów – szeptał jej do ucha. – Ale mamy duŜo czasu. To
dopiero początek nocy, prawda?
– Tak – wyszeptała drŜącym głosem.
Było jeszcze lepiej niŜ poprzedniej nocy, choć wówczas wydawało się to niemoŜliwe.
Eden wiedziała, Ŝe nie zapomni tego wieczoru do końca Ŝycia. Przytuliła się do Devlina.
– Powiedz mi, co czujesz? – zapytał.
– Nie potrafię – jęknęła. – Nie proś mnie o to.
Ta noc dopiero się zaczęła. Robił wszystko, by zadowolić Eden. Był pewien, Ŝe rano
sama będzie chciała mówić o swoich uczuciach. Pragnął, by szczerze je wyznała. Jeśli go nie
kocha – w co wątpił – pozwoli jej opuścić Montanę.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Ranek powitał ich bezchmurnym niebem. Zmiana pogody nastąpiła równie gwałtownie
jak przed nadejściem zawiei. Dev stał przy oknie i patrzył na topniejący śnieg z mieszanymi
uczuciami. Gdyby mieli więcej jedzenia, wolałby, by ich nikt nie znalazł jeszcze przez kilka
dni. Teraz to tylko kwestia czasu. Ktoś moŜe zjawić się tu w kaŜdej chwili.
Eden bolała głowa. Kwaśno się uśmiechnął. Winę za własne zachowanie zwaliła na
brandy. Poprzednim razem kochała się z nim z powodu koszmarnego snu, teraz z powodu
alkoholu. Dlaczego nie potrafi się pozbyć zahamowań? Nie udało mu się jej sprowokować do
wyznań, więc zasnął, choć miał zupełnie inne plany na tę noc. Rano wstała, zanim się
obudził, i jak zwykle, zaczęła krzątać się po domu. Jakim cudem moŜna znaleźć tyle pracy w
takim małym domku?
Jakby na zawołanie otworzyły się drzwi i Eden wkroczyła obładowana drzewem.
– To resztka opału – powiedziała z przeraŜeniem.
– Nie szkodzi. Zaoszczędzimy drewno, paląc tylko przed południem.
– Eden włoŜyła polana do skrzynki i otrzepała ręce. MoŜe i się ocieplało, ale na zewnątrz
wciąŜ było chłodno. Z zaróŜowionymi policzkami wyglądała młodo i uroczo.
– Czy moglibyśmy porozmawiać?
– Mam duŜo pracy.
– Co będziesz robiła?
– Słucham?
– Co musisz zrobić? Czy te cztery czasopisma znów wymagają ułoŜenia?
– Przestań być złośliwy.
– Chyba muszę. Chciałbym jakoś zatrzymać cię i omówić istniejącą sytuację.
Rano Eden obudziła się z okropnym bólem głowy i wyrzutami sumienia. Nie wiedziała,
dlaczego przy Strykerze traci silną wolę. Czy poszła z nim do łóŜka, bo jej na nim zaleŜy, czy
teŜ dlatego, Ŝe czuła się winna? MoŜe chciała seksem wynagrodzić jego cierpienia?
Najrozsądniej byłoby uniknąć rozmowy. Choćby dlatego, Ŝe nie rozumiała samej siebie.
– Proszę, nie uciekaj. – Nie powiedział tego rozkazującym tonem, ale wyczuła w jego
głosie napięcie. W końcu dała za wygraną i usiadła.
– Niedługo stąd wyjedziemy – powiedział. Bała się zapeszyć.
– Śnieg topnieje – powiedziała z wahaniem.
– Tak. Jeśli będzie topniał zbyt szybko, następnym problemem, tym razem dla terenów
połoŜonych niŜej, moŜe być powódź.
KaŜdy obojętny temat był bezpieczny.
– Czy to moŜliwe? – spytała.
– Spadło ponad pół metra śniegu, a w niektórych miejscach nawet więcej.
Jego poŜądliwe spojrzenie wytrącało ją z równowagi.
– Proszę, nie patrz na mnie w ten sposób.
– Próbuję cię zrozumieć.
– Nie jestem skomplikowana ani tajemnicza, Dev.
– Wstała i podeszła do okna. Zerknęła na ogromne zaspy, które topniały w oczach.
– Niemal cię zabiłam – powiedziała cicho. Zaskoczyła go.
– Eden... – Usiłował zaprotestować.
– Nie pociągnęłam za cyngiel i byłam absolutnie pewna, Ŝe broń nie jest naładowana, ale
mimo to jestem odpowiedzialna za to, co się zdarzyło. Dręczy mnie poczucie winy i tak
pewnie będzie juŜ do końca Ŝycia.
– Zrobiłaś wszystko, by mi to zrekompensować. Odwróciła głowę i spojrzała się na niego.
– Starałam się.
Nie od razu zrozumiał. Po chwili jego twarz spurpurowiała.
– PrzecieŜ nie wierzysz w to, Ŝe kochałaś się ze mną tylko dlatego, by mi
zrekompensować ten wypadek!
– Owszem, wierzę. Zaklął.
– To najgłupsza rzecz, jaką słyszałem. W takim razie co mną kierowało?
– Daj spokój. JuŜ pierwszej nocy oświadczyłeś, Ŝe mógłbyś się ze mną kochać. A teraz
chcesz, bym uwierzyła, Ŝe figlujesz z dziewczyną, której prawie nie znasz, boją kochasz?
Przykro mi, nie czuję się przekonana. – Odeszła od okna i zbliŜyła się do stolika. Wyciągnęła
rękę, by ułoŜyć leŜące tam czasopisma, i uświadomiła sobie, co robi. Zaczerwieniona włoŜyła
rękę do kieszeni dŜinsów. Kręcenie się w kółko, jak to nazywał Dev, nie ułatwi tej rozmowy.
– Sama nie rozumiem swojego zachowania. Poczucie winy sprawia, Ŝe ludzie robią
dziwne rzeczy. To chyba jedyne sensowne wyjaśnienie. – Stała do niego tyłem. Nie mogła
patrzeć mu prosto w oczy.
Dev był wściekły.
– Nie dopuszczasz do siebie myśli, Ŝe między nami zrodziło się coś bardzo waŜnego,
prawda?
Zawahała się, ale odpowiedziała zupełnie spokojnie:
– Nie wierzę w to, Ŝe zakochaliśmy się w sobie.
– Odwróciła się i oparła o blat stołu. – Od tygodnia jesteśmy tu uwięzieni. Najpierw
sądziłam, Ŝe twoja rana jest duŜo powaŜniejsza, niŜ rzeczywiście była. Pragnęłam cofnąć
czas. Modliłam się, byś przeŜył. Przysięgłam sobie, Ŝe zrobię wszystko, by tak się stało.
Przerwała i westchnęła.
– Do tego jeszcze ta burza śnieŜna, kłopoty z opałem i jedzeniem. To chyba naturalne, Ŝe
w takiej sytuacji padliśmy sobie w objęcia.
– Wczoraj wieczorem, kiedy graliśmy w pokera, było nam razem dobrze. I to nie dlatego,
Ŝ
e byliśmy uwięzieni.
– Na twarzy Deva malował się upór.
Patrzyła na niego i przypomniała sobie wczorajszą grę. Tak, było im dobrze. Śmiali się,
przekomarzali, opowiadali głupie dowcipy. Zapomnieli o sytuacji, w jakiej się znaleźli. W
kaŜdym razie Eden zapomniała. Ale to było wczoraj. Co z tego, Ŝe teraz pogoda się zmieniła i
topnieje śnieg. Nie było opału, a szafki w kuchni są niemal puste. Nie wiadomo, jak długo
będą czekać na ludzi Deva. Kilka godzin dobrej zabawy nie zmienia faktu, Ŝe ciągle tu są, a
ich Ŝyciu zagraŜa niebezpieczeństwo.
Nie mogła stać spokojnie. Znów podeszła do okna.
– Jak daleko jest twoje ranczo?
– Czemu pytasz? Czy myślisz o dojściu tam na piechotę? – W jego tonie kryła się ironia i
rozbawienie.
Zerknęła na niego niepewnie.
– Czy to jest niemoŜliwe?
– Jesteś niepowaŜna.
– Po prostu pytam.
Nie dziwił się temu pomysłowi, Eden przecieŜ nie znała okolicy.
– Moje ranczo nie jest daleko. Jakieś piętnaście lub szesnaście kilometrów stąd. Ale śnieg
podwaja ten dystans. Nawet dokładnie znając drogę, ani ty, ani ja, ani nikt inny nie doszedłby
tam przed zapadnięciem zmroku. To oznacza spędzenie nocy pod gołym niebem, bo w domku
nie ma namiotów. Co więcej, Ŝadne z nas nie ma przyzwoitej kurtki i butów. Nie wyrusza się
na taką wyprawę bez ciepłego ubrania.
Miał rację. Sportowe buty, które Eden ze sobą przywiozła, nie nadawały się do chodzenia
po śniegu. W mgnieniu oka przemoczyłaby sobie nogi. Poza tym, oczywiście, zgubiłaby się.
Nie miała zielonego pojęcia o chodzeniu po górach czy lesie i nie umiała rozpoznawać
kierunków i stron świata.
– Czuję . się bezuŜyteczna – powiedziała. – Co się stanie, jeśli twoi ludzie nie trafią tutaj
przez następny tydzień?
– MoŜe się tak zdarzyć – potwierdził jej obawy – choć wierzę, Ŝe nas odnajdą. Istnieje
jednak takie zagroŜenie. Jeśli zaczną przeszukiwać góry, mogą stracić wiele czasu, zanim tu
trafią. Dolina jest otoczona całym pasmem wzgórz. Nie wiedzą, w którym kierunku
odjechałem, więc nie będą wiedzieli, gdzie zacząć poszukiwania.
Eden obawiała się tego od dawna i poczuła się jeszcze bardziej przygnębiona. Westchnęła
i znów wyjrzała przez okno. Przypomniała sobie początek ich dziwnej przygody.
– Jechałeś za krową – powiedziała. – Następnym razem, kiedy któraś z twoich krów
oddali się od stada, zapewne machniesz na nią ręką. Dev potrząsnął przecząco głową.
– Nie. Zwłaszcza wówczas, gdy krowa będzie miała się ocielić i zacznie nadciągać
ś
nieŜyca.
Spojrzała na niego zaskoczona.
– A więc ta krowa była cielna?
– Nie wiedziałaś o tym? – Dev wybuchnął śmiechem. – PrzecieŜ miała bóle porodowe.
Dlatego tak ryczała i dziwnie się zachowywała.
Eden zaczerwieniła się. Jak moŜna być aŜ taką ignorantką? Wprawdzie nigdy przedtem
nie widziała Ŝywej krowy, a tym bardziej cięŜarnej, ale mogła się domyślić, co się z nią
dzieje. Krowa miała urodzić cielątko, a ona, jak idiotka, schowała się w domku, myśląc, Ŝe
krowa chce na nią napaść! O BoŜe, czy JednoróŜka i cielątko przeŜyły? Otarła łzę.
Dev spostrzegł jej gest i wzruszył się.
– Nie martw się, kochanie. Stara JednoróŜka jest naprawdę twarda. Dała sobie radę.
– Ale cielątko nie jest tak odporne jak matka.
To prawda. JednoróŜka na ogół rodziła zdrowe i silne cielaki. MoŜe udało jej się zejść w
dolinę. Uciekała tak szybko, Ŝe moŜe dotarła do domu przed burzą. Podobnie jak Black-jack.
Jeśli nikomu nic się nie stało, ani ludziom, ani zwierzętom, będzie wdzięczny za to Bogu do
końca Ŝycia. No tak, ale bez Eden resztę tego Ŝycia spędzi w smutku i przygnębieniu.
– Czy masz jakiegoś partnera? Czy jesteś z kimś związana?
– Mam wielu przyjaciół – odpowiedziała lakonicznie. Niestety, Dev powrócił do tematu
ich związku.
– Nie mówię o przyjaciołach. Czy jest w Waszyngtonie ktoś waŜny dla ciebie?
Prawda mogła dać mu niepotrzebną nadzieję. Eden po namyśle zdecydowała się niczego
nie ukrywać.
– Nie ma takiej osoby. Ale to nie ma nic wspólnego z tobą i ze mną – dodała.
– Chcę, byś dała mi szansę – powiedział po chwili milczenia.
– RóŜnimy się jak dzień i noc.
– Jesteś tego pewna?
– To widać jak na dłoni.
– PrzecieŜ coś do mnie czujesz. Eden dostała gęsiej skórki.
– Nie powiedziałam, Ŝe niczego do ciebie nie czuję. Ale nie to, co sugerujesz.
– UwaŜasz, Ŝe kiedy wszystko się skończy, poŜegnamy się i zapomnimy o wszystkim?
– Brak ci poczucia rzeczywistości – powiedziała z wyrzutem. – Zbyt się róŜnimy. – Nie
chciała sprawiać mu bólu, ale nie potrafiła uwierzyć w to, Ŝe między nimi moŜe istnieć jakiś
powaŜniejszy związek.
– Kiedy jesteśmy w łóŜku, wszystkie róŜnice znikają.
– Nie moŜna opierać związku na seksie.
– Dlaczego nie? Spójrz na to z innej strony. Czy kiedykolwiek związałabyś się z
męŜczyzną, z którym nie byłoby ci dobrze w łóŜku?
Zaczerwieniła się. Dev mówił o wszystkim bez ogródek. Powinna była się spodziewać
takiej riposty.
– W trwałym związku poza seksem jest jeszcze wiele innych rzeczy – odparła szczerze.
– To prawda, ale seks jest bardzo waŜny.
Dev miał rację. Z nikim nie było jej tak dobrze jak z nim. Za kaŜdym razem gdy sobie o
tym przypominała, oblewała ją fala gorąca. Gdyby ich rozmowa nie dotyczyła tak waŜnej
sprawy, być moŜe Eden powiedziałaby mu, jak bardzo na nią działa.
Nie musiała tego mówić. Dev i tak o tym wiedział. Wystarczył mu wyraz jej twarzy.
Kiedy zaczynali rozmowę o seksie, natychmiast odczuwali poŜądanie. Dla Deva to był
wystarczający dowód, Ŝe pasują do siebie. W porównaniu z tym, co ich do siebie przyciągało,
wszystkie róŜnice nie są warte funta kłaków. Dobrze, Ŝe udało mu się sprowokować ją do
rozmowy, teraz musi zrobić wszystko, by się znów nie zamknęła w sobie.
– Moja matka teŜ pochodziła ze Wschodu – powiedział spokojnie. – Z Maine.
– No to co? – zapytała.
– Poznali się z ojcem, kiedy był w wojsku. W marynarce. Przez jakiś czas stacjonował w
Maine.
– Wiem, do czego zmierzasz. Jestem pewna, Ŝe są tysiące takich historii. Kobiety
zmieniają swoje Ŝycie dla męŜczyzn. Ale wówczas, gdy tego chcą. Które z nas, ty czyja, chce
zmienić własne Ŝycie? Czułbyś się równie źle w Waszyngtonie, jak ja w Montanie.
– W ogóle nie widziałaś Montany. Przesiedziałaś cały tydzień zamknięta w maleńkim
domku. Nic o niej nie wiesz. Proszę, zrozum przynajmniej to.
– Dobrze. Zgadzam się, Ŝe nie widziałam prawdziwej Montany. Ale moŜe wcale nie chcę
jej zobaczyć? – odpowiedziała oschłym tonem.
– Chyba przedtem chciałaś, skoro tu przyjechałaś? Czy naprawdę jedno niemiłe
doświadczenie zraziło cię do tego miejsca na całe Ŝycie?
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Powiem ci coś. Jak juŜ się stąd wydostaniemy, przyjedź do Waszyngtonu.
Porozmawiamy, kiedy spędzisz tydzień w moim świecie. Co ty na to?
Dev spojrzał na nią zrezygnowany.
– To jest impas.
– Tak. Zawsze był. A teraz cię przepraszam...
Po południu Devowi wydawało się, Ŝe słyszy dźwięk motoru. Trwało to ułamek sekundy,
warkot oddalił się i zniknął. Właśnie był na dworze. Sprawdzał głębokość śniegu. Zamierzał
sprowadzić pomoc. Znał drogę. Z koca moŜe zrobić ciepłe ubranie, na przykład ponczo.
Wystarczy wyciąć otwór na głowę. NajwaŜniejsze, by dotrzeć dokądś przed zapadnięciem
nocy. Jeśli do rana nikt się nie zjawi, to zejdzie na dół. Jedynym pragnieniem Eden jest jak
najszybszy powrót do Waszyngtonu. Nie ma szansy na trwały związek między nimi. Nawet
jeśli dziewczyna coś do niego czuje, to i tak jak tylko stąd wyjedzie, zapomni o tym. Opuści
go w mgnieniu oka.
Dev podniósł lewą rękę. Skrzywił się, gdy poczuł ostry ból w ramieniu. Niestety, brandy i
aspiryna się skończyły. Musiał więc jakoś to wytrzymać. Prawie wszystkie zapasy
wyczerpały się. Gdyby bardzo oszczędzali Ŝywność, wystarczyłoby jej jeszcze na kilka dni.
Sytuacja dojrzała do tego, Ŝe Dev albo musi wyruszyć na dół, albo zacznie się starać o
jedzenie i opał. Chodzenie było chyba łatwiejsze niŜ piłowanie i rąbanie drzewa. A co do
jedzenia, to zarówno strzelba Eden, jak i jego rewolwer leŜały gdzieś pod śniegiem. Nie miał
pojęcia, gdzie. Musiałby więc zastawiać wnyki i modlić się, by coś w nie wpadło. Mimo Ŝe
brnięcie w śniegu po kolana nie jest łatwe, opuszczenie domku było jedynym sensownym
rozwiązaniem.
Po skromnym obiedzie składającym się z resztek konserwy, powiedział Eden o swoim
zamiarze.
– Jutro spróbuję zejść na dół.
W oczach dziewczyny pojawił się strach.
– Nie jesteś na tyle silny, by dokądkolwiek iść.
– Myślę, Ŝe dam sobie radę.
– Tak myślisz? – Zobaczyła w jego oczach upór. Przez chwilę milczała. MoŜe obojgu uda
się zejść? Jutro byłaby w cywilizowanym świecie! Mogliby się wykąpać, wyspać w czystym
łóŜku i najeść do syta. Trzeba spróbować. – Dobrze. Co mam dla siebie przygotować?
Roześmiał się.
– Ty ze mną nie pójdziesz.
– Pójdę! – odpowiedziała krótko.
– Nie ma mowy! Nie będę mógł troszczyć się o ciebie. Eden wpadła w złość.
– Sama tu nie zostanę! Jeśli ty dojdziesz, to tym bardziej mnie się to uda.
– A więc o to chodzi. Nie chcesz tu zostać sama? Jak tylko kogoś napotkam, natychmiast
wyślę po ciebie samochód.
– Jestem tego pewna, ale wolę iść z tobą. Nie mam zamiaru kłócić się, więc daruj sobie tę
dyskusję.
– A co z ubraniem?
– Masz rację – powiedziała sarkastycznie. – Ten za mały, zielony sweter, który nosisz,
jest chyba odpowiednim strojem na taką wyprawę.
Nie przyznał się, Ŝe miał zamiar zrobić z koca ponczo. Nie będzie podsuwał jej gotowych
rozwiązań.
– Tu będziesz bezpieczniejsza – oświadczył. – Trzeba iść szybko. Nie mogę utknąć w
górach w nocy, bo to jest bardzo niebezpieczne. Chyba Ŝe masz ochotę spać na śniegu.
– Moglibyśmy wziąć ze sobą koce, tak na wszelki wypadek.
– Nie będziemy niczego nieść, bo bez bagaŜu idzie się duŜo szybciej.
– Twoim zdaniem kobiety to słabe, nieporadne, głupie stworzonka, prawda? Tylko Ŝe ja
będę się łatwiej poruszała w śniegu niŜ ty. WaŜysz co najmniej o trzydzieści kilo więcej ode
mnie.
– Obojgu nam będzie się trudno poruszać – odpowiedział ponuro. – Nie ma mrozu. Śnieg
jest jak mokra papka.
– Idę, czy ci się to podoba, czy nie – oświadczyła z determinacją. – O której wyruszamy?
Skrzywił się.
– Ja wychodzę stąd o świcie.
– Dobrze. W takim razie idę do łóŜka. – Wstała. – Dobranoc.
Nic na to nie odpowiedział. Kiedy pół godziny później wszedł do sypialni, na środku
łóŜka znów leŜała poduszka. Wzruszył ramionami. Tylko jedna rzecz była teraz waŜna –
wydostanie się stąd, zanim zabraknie im jedzenia.
Słońce jeszcze nie wzeszło i było zimno. Eden postanowiła, Ŝe nie będzie narzekać na
chłód. MoŜe Dev ucieszy się, Ŝe z nim poszła. W końcu nie powinien samotnie wędrować!
Dev, bez słowa, kręcił się po domku. Spostrzegła, Ŝe robi nacięcie w kocu.
– Czy mam zrobić to samo? – zapytała.
– Rób jak chcesz. Nigdy przecieŜ nie słuchasz Ŝadnych rad.
– Nie zachowuj się jak obraŜone dziecko – powiedziała. Odwróciła się tyłem i zamieszała
zupę z puszki, którą podgrzewała na śniadanie.
– Ja się zachowuję jak dziecko? Nie rozśmieszaj mnie.
– CzyŜbyś uwaŜał, Ŝe to ja tak się zachowuję! Ale nie zostanę tu sama. A jeśli coś ci się
stanie? Nie jesteś taki silny, Stryker. Twoje ramię jeszcze się nie zagoiło. Zaledwie parę dni
temu miałeś wysoką gorączkę. Gdybym została tu sama, zwariowałabym ze strachu o ciebie.
Spojrzał na nią zdumiony.
– Naprawdę?
Zaczerwieniła się. Trochę dziwnie zabrzmiało to stwierdzenie. Ale to prawda. Nie
mogłaby znieść myśli, Ŝe Dev wędruje sam, i bardzo się o niego bała. MoŜe po prostu
przyzwyczaiła się do tego, Ŝe się nim opiekuje? Na tyle, Ŝe przestała martwić się o siebie?
Nie, tak nie jest. O siebie teŜ się martwiła. Ale nie puści go samego. A jeśli Dev urazi się
w zranione ramię? NaraŜał się na niebezpieczeństwo, chcąc sprowadzić pomoc. Ona ma
obowiązek czuwać nad nim. Poza tym pozory mylą. Była silniejsza od niego, choć na taką nie
wyglądała. Po prostu była zdrowa. MoŜe razem dadzą sobie radę. Postanowiła nie ukrywać
prawdy.
– Tak, naprawdę – powiedziała spokojnie. W jego oczach pojawiło się zdumienie.
– W porządku. Weź drugi koc. Zrobimy ci ponczo – powiedział. – WłóŜ dwie pary
skarpet i najmocniejsze buty.
– Dzięki – powiedziała i pobiegła do sypialni. Szybko zjedli śniadanie i nałoŜyli poncza.
– Czy jest tu coś, co moŜe słuŜyć jako manierka?
– zapytał Dev.
Zastanowiła się i otworzyła schowek, który niedawno wysprzątała. Widziała tam
plastikową butelkę po mleku. Wymyła ją i napełniła wodą.
– Mamy jeszcze to – powiedziała radośnie i wyjęła z szafy trzy czekoladowe batoniki.
– Znakomicie. Co jeszcze jest w tym schowku? – Zajrzał do środka i zobaczył zwiniętą
linę. Zdjął ją z haka, odciął mały kawałek, przeciągnął przez uchwyt butelki i przywiązał do
paska. Resztę liny owinął sobie wokół talii. – Nigdy nie wiadomo – powiedział. – W górach
sznur moŜe się zawsze przydać.
Skinęła głową i poszła za nim. Na widok czarnych, ogromnych drzew i głębokiego śniegu
poczuła przeraŜenie. W domku przynajmniej mieli dach nad głową. Na zewnątrz wszystko
było obce.
– Dev, czy jesteś pewien, Ŝe dobrze robimy? MoŜe twoi ludzie się dzisiaj zjawią?
– CzyŜbyś zmieniła zdanie?
– Jeśli ty idziesz, ja równieŜ pójdę z tobą. Po prostu zastanawiam się, dlaczego
zdecydowałeś się na wyprawę, skoro wczoraj rano odwodziłeś mnie od tego.
Spojrzał na nią.
– Myślę, Ŝe chcesz wrócić do domu. Pragniesz tego bardziej niŜ czegokolwiek innego.
Więc chcę ci to umoŜliwić.
Poczuła w oczach łzy. Przygryzła dolną wargę i zeszła z ganku.
ROZDZIAŁ JEDENSTY
Domek zniknął im z oczu, gdy przeszli zaledwie parę metrów. Eden zerknęła do tyłu i
zobaczyła jedynie gęstą ścianę lasu. Skąd Dev wiedział, dokąd iść? Wszystkie ścieŜki zostały
zasypane.
Szedł przodem. Zamarznięta wierzchnia warstwa śniegu była bardzo cienka. Pod
cięŜarem Eden zewnętrzna powierzchnia tylko pękała, natomiast Dev zapadał się w śniegu aŜ
po kolana.
Największym niebezpieczeństwem był lód. Tam, gdzie śnieg stopniał, w nocy
wytworzyła się warstwa lodu. W pewnym momencie Eden poślizgnęła się. Nie upadła tylko
dlatego, Ŝe w ostatniej chwili schwyciła się gałęzi. Przy okazji strzepnęła śnieg z drzewa.
Wyglądała jak bałwan. Otarła twarz. Dev odwrócił się i zapytał:
– Wszystko w porządku?
– Tu jest lód! – krzyknęła, odzyskawszy równowagę.
– Omijaj otwarte przestrzenie i uwaŜaj – powiedział. OstroŜnie wypuściła z rąk trzymaną
gałąź.
– Ty teŜ uwaŜaj – ostrzegła. Wpatrywała się w jego szerokie plecy. Szedł ostroŜnie i
chronił bolące ramię. Ogarnęły ją wątpliwości. MoŜe jednak ta wyprawa była głupotą? Robiła
sobie wyrzuty, Ŝe jest samolubna. Nie sprzeciwiła się, bo chciała wrócić do cywilizowanego
ś
wiata.
Wyglądali przedziwnie. Kobieta otulona kocem i ranny męŜczyzna. Przedzierali się przez
gęsty las, czasami wychodzili na polanki, a wszystko działo się jak we śnie. Przez ten ostatni
tydzień przybyło Eden mnóstwo nowych doświadczeń i wspomnień, a wszystkie
zawdzięczała Strykerowi.
Czy to moŜliwe, by ludzie tak róŜni jak ona i Dev mogli mieć przed sobą wspólną
przyszłość? To pytanie nie dawało jej spokoju. Szli juŜ ponad godzinę, a Dev ani razu nie
zwolnił. Być moŜe jest w lepszej formie, niŜ myślała. Była zmęczona, modliła się o krótki
odpoczynek. Nogi jej zmokły i przemarzły. CięŜko dysząc, usiadła na sterczącej spod śniegu
skale.
– Dev, zaczekaj! – zawołała. Przystanął i spojrzał się na nią.
– Co się stało? – zapytał.
– Potrzebuję chwili na złapanie oddechu. Czy mogę napić się wody?
– Oczywiście. – Odczepił butelkę i podał jej.
– Jak daleko uszliśmy? – W jego oczach pojawiło się zniecierpliwienie, wiec szybko
dodała: – Wiem, Ŝe mamy przed sobą długą drogę, ale zupełnie nie umiem ocenić odległości.
– Przeszliśmy niecałe dwa kilometry.
– Niecałe dwa kilometry? W ciągu godziny?
– W takich warunkach idzie się bardzo wolno. Mówiłem ci, Ŝe tak będzie.
– Ja nie narzekam. Po prostu jestem zaskoczona. – A zatem mają przed sobą co najmniej
dziesięć godzin marszu!
Dev ściągnął ponczo.
– Co robisz? – zapytała.
– Jest mi gorąco. Nie chcę się spocić.
– Dlaczego?
– Pot powoduje, Ŝe robi się zimno. Czy zmarzłaś? Zerknęła na niego z ponurą miną.
– Nie bardzo.
– A nogi?
– Buty mi przemokły.
– Zdejmij je i ściągnij skarpety.
– Co takiego?
– Tylko na chwilę.
Dev klęknął przed nią. Jedną stopę przyłoŜył do piersi i zaczął masować drugą.
– CóŜ za cudowne uczucie – wyszeptała.
– Chodzi o pobudzenie krąŜenia – powiedział obojętnie.
– To dobry sposób – zgodziła się cicho. Patrzyła na jego ciemne, gęste włosy. W tej
dzikiej głuszy Dev zachowywał się jak u siebie. Kiedy był blisko niej, nawet te ogromne
drzewa nie były tak przeraŜające. Miała ochotę go dotknąć. Działał na jej zmysły. Nie miała
co do tego Ŝadnych wątpliwości.
Dev uniósł głowę. Spojrzała mu prosto w oczy. Zobaczyła w nich ból. Zaostrzyły mu się
rysy twarzy. Miał zaciśnięte usta. On po prostu cierpiał, a ona myślała tylko o swoich nogach!
Zaczęła się niepokoić.
– Jak się czujesz? – zapytała.
Spuścił wzrok, by nie widziała jego oczu.
– Dobrze – odpowiedział.
Wcale nie czuł się dobrze. Najrozsądniej byłoby przyznać się do poraŜki i wrócić do
domku. Dev nigdy by nie zdradził, Ŝe źle się czuje; był na to zbyt ambitny. MoŜe powiedzieć,
Ŝ
e nie ma juŜ siły iść dalej, choć to nieprawda? Nie była zachwycona perspektywą
wielogodzinnej wędrówki, ale miała pewność, Ŝe wytrzyma. Kiedy wrócą do domku, wymyśli
jakiś sposób, by go zatrzymać. Ktoś ich przecieŜ odnajdzie.
Westchnęła głęboko, udając Ŝal i rezygnację.
– Nie powinnam była iść – powiedziała. – Teraz Ŝałuję, Ŝe to zrobiłam.
– Trochę za późno na Ŝal – odpowiedział ostro. Zabrał się do masowania drugiej stopy.
– MoŜe powinnam wrócić? Chyba mogłabym wrócić po naszych śladach, prawda?
Zmarszczył czoło.
– Mówisz powaŜnie?
– PrzecieŜ nie zabłądzę.
– Nie jestem pewien. Większość ludzi by nie zabłądziła, ale ty na pewno zgubisz drogę –
odparł sucho.
Nie zareagowała na tę ironiczną uwagę. Nie potrafi orientować się w terenie, ale moŜe
dotrzeć do domku po własnych śladach.
Udawała całkowicie bezradną, inaczej Dev przejrzałby jej plan. Bez większego wysiłku
uroniła łzę.
– Dev, po prostu nie sądzę, bym wytrzymała dziesięć godzin marszu.
Ukucnął. Był bezradny. Na jego twarzy Eden dostrzegła niezdecydowanie. Naprawdę nie
wiedział, co robić.
– Dlaczego, do cholery, nie słuchałaś mnie wczoraj wieczorem?! – zawołał z gniewem.
Ten niespodziewany atak rozłościł Eden. I tak była juŜ zdenerwowana. Przestała panować
nad sobą.
– Nie musisz się wściekać z tego powodu! Bardzo mi przykro, Ŝe nie jestem urodzonym
trampem!
– WłóŜ skarpety i buty. – Nie wiedział, co robić. Czy powinien jej pozwolić wracać
samotnie? Cholera, jeśli jakiekolwiek zwierzę wędrowało ich tropem i poszło w inną stronę,
Eden pewnie pójdzie jego śladem. W dodatku nie zostawili Ŝadnych znaków na lodzie. Ta
dziewczyna zgubi się jak dwa razy dwa jest cztery!
A moŜe powrót do domku nie jest takim złym pomysłem? Ramię go bolało, przed
oczyma wirowały czarne płaty. Co prawda mieli mało jedzenia, ale w domku było łóŜko, na
którym moŜna odpocząć. Z drugiej strony zbliŜyli się nieco do ranczo. Dalsza wędrówka nie
będzie łatwa, ale Dev rozpaczliwie pragnął dotrzeć do domu.
Powinien był jej wieczorem powiedzieć, Ŝeby zamknęła się w domku i przyzwyczaiła do
myśli, Ŝe zostanie sama. Miłość, jeśli to, co czuł, było tym idiotycznym uczuciem, sprawiała,
Ŝ
e ludzie zachowywali się jak półgłówki. Gdyby to był ktoś inny, a nie ona, bez większego
kłopotu postawiłby sprawę jasno i wyruszył sam.
– W porządku, odprowadzę cię do domku.
– Wcale nie musisz. Nie jestem aŜ taką niedołęgą. – Zawiązała sznurowadła i podniosła
się.
– Czy mówiłem, Ŝe jesteś niedołęgą? Mówiłem tylko, Ŝe w lesie zachowujesz się jak małe
dziecko.
To była obrazi iwa uwaga. Eden zapomniała, Ŝe chodzi jej o sprowadzenie Deva do
domku. Ciągle wyprowadzał ją z równowagi.
– Nazywasz mnie małym dzieckiem? – spytała zirytowana.
– A co w tym złego?
– Zasadnicza róŜnica między nami polega na tym, Ŝe nie lubię być nazywana dzieckiem, a
ty nie widzisz w tym nic złego!
Ruszyła przed siebie. Nic ją nie obchodziło, czy Dev z nią wraca, czy nie.
Dev potrząsnął głową i krzyknął:
– Powinienem pozwolić ci iść samotnie, Ŝebyś się zgubiła! Miałabyś za swoje! – Powoli
ruszył za nią.
– Nie potrzebuję twojej łaski! – rzuciła mu przez ramię.
– Nie masz pojęcia, co znaczy słowo „łaska”. Jesteś lekkomyślna i przez swój upór
naraŜasz się na niebezpieczeństwo! Co za cholerna baba – dodał ciszej.
– Słyszałam. MoŜe jestem cholerną babą, ale ty jesteś jeszcze gorszy. Na tym świecie nie
ma nic bardziej upartego i zarozumiałego niŜ męŜczyźni. A niektórzy przekraczają pod tym
względem wszelkie granice. Jesteś na czele tej Ŝałosnej gromady. – Szła i krzyczała na całe
gardło. JuŜ nie czuła zimna.
– Ciekawe, kto wczoraj wieczorem przekraczał granice uporu? Nie mówiąc o dzisiejszym
ranku. Kto upierał się, Ŝe będzie mi towarzyszył?
Zacisnęła zęby, by nie powiedzieć prawdy. Nawet kiedy kłóciła się z nim, starała się
pamiętać, Ŝe jest ranny. Ciągle czuła się odpowiedzialna za jego zdrowie. Przedzieranie się
przez śnieŜne zaspy na pewno mu nie pomoŜe.
Była zła na siebie. Trzeba było zrobić awanturę, wpaść w histerię i nie pozwolić mu iść.
Minie jeszcze parę tygodni, zanim będzie na tyle sprawny, by wyruszyć na taką wyprawę.
Szła teraz szybciej niŜ Dev. Kiedy się obejrzała, zobaczyła go jakieś sto metrów za sobą.
Na złość nie zwolniła kroku. PokaŜe mu, Ŝe potrafi wrócić do domku!
Po chwili odległość między nimi jeszcze się zwiększyła. Przystanęła. Devlin szedł bardzo
wolno. Czy dobrze się czuje? Na pewno nie. Nim dojdą do domu, znów dostanie gorączki. '/
Przygryzła wargi i ruszyła, ale znacznie wolniej. Jego rana goiła się bardzo dobrze, ale
czy tego samego zdania byłby lekarz? Dev nie brał Ŝadnych antybiotyków. A jeśli miał
wewnętrzny stan zapalny, który go osłabiał?
Czemu jego ludzie jeszcze się nie pojawili? Czy rzeczywiście go szukają?
Szła zamyślona i nie zauwaŜyła, Ŝe między drzewami coś się poruszało. W kaŜdym razie
nie od razu. To, co w końcu spostrzegła, zmroziło jej krew w Ŝyłach. Krzyknęła i rzuciła się
do ucieczki.
– Eden! – zawołał Dev.
Usłyszała go, ale była tak przeraŜona, Ŝe nie zareagowała. Pędziła w panice, nie mogła
więc złapać tchu, by krzyknąć: „Niedźwiedź!” Nie miała pojęcia, dokąd biegnie. Wiedziała
tylko, Ŝe musi uciekać.
Nagle straciła grunt pod nogami. Upadła i natychmiast zaczęła zsuwać się w dół,
koziołkowała, toczyła się, ześlizgiwała ze zbocza. Poczuła śnieg w ustach, uszach, nosie.
Uderzyła głową o pień drzewa, ale wciąŜ spadała. W końcu zatrzymała się.
Dev zobaczył małego, brązowego niedźwiadka, który w panicznym strachu uciekał
jeszcze szybciej niŜ Eden, choć w przeciwnym kierunku. Zapomniał o bolącym ramieniu i
złości. Pędem ruszył w kierunku miejsca, gdzie Eden zniknęła mu z oczu. Serce podchodziło
mu do gardła.
Zatrzymał się na krawędzi wzniesienia. Eden spadła ze stromego zbocza i wyŜłobiła
nieregularny, głęboki tunel w śniegu. Na jego końcu Dev dostrzegł szarą kupkę. Dziewczyna
leŜała na plecach i nie ruszała się.
– Eden! Eden, czy mnie słyszysz?! – krzyknął. Patrzyła w niebo i usiłowała schwycić
odech. Była zupełnie oszołomiona.
– Eden! Czy mnie słyszysz?!
Echo powtarzało jego słowa. Odwróciła głowę, by zobaczyć, skąd dobiegają. Zza
krawędzi zbocza wychylał się Dev. Otworzyła usta, ale odezwała się dopiero po kilku
próbach.
– Tak, słyszę.
Rozejrzał się. Gdyby był sprawny fizycznie, zsunąłby się na dół i jakoś sobie poradził.
Przynajmniej mógłby sprawdzić, czy jest ranna. Zaczął odwijać linę, którą zabrał z domku.
– Czy jesteś ranna, Eden? – zawołał.
Uniosła rękę i dotknęła głowy w miejscu, gdzie czuła ból. Poczuła coś mokrego i
ciepłego. Zerknęła na dłoń. Na widok krwi tylko cicho jęknęła.
– Obmacaj się ostroŜnie. Czy moŜesz ruszać rękoma i nogami?
– Chyba tak. – Po chwili dodała: – Tak. Chyba moje kończyny są całe. Mam tylko
rozciętą głowę.
– Czy moŜesz usiąść?
W głowie czuła pulsujący ból. By nie zemdleć, zamknęła oczy.
– Eden! Postaraj się usiąść!
– Tak. Zaraz spróbuję – szepnęła.
Kiedy tylko uniosła głowę, zrobiło jej się słabo. Spróbowała obrócić się na bok, ale
usłyszała przeraŜony krzyk:
– Nie obracaj się! Usiądź prosto! Za tobą jest przepaść!
Zerknęła na bok. Nie spadła w przepaść, bo zatrzymała się na wystającej półce skalnej.
Miała ochotę zwymiotować. Odwróciła głowę i spojrzała na Deva. Wydawał się być bardzo
daleko. Chyba ma zaburzenia wzroku, bo przecieŜ nie dzieli ich tak wielka odległość.
– Eden, usiądź! Zrzucę ci koniec liny. ObwiąŜ się nią w pasie. Zrób to porządnie, Ŝeby
węzeł nie puścił.
Do tej pory strach zawsze ją paraliŜował, zwłaszcza kiedy była dzieckiem. Tylko Ŝe
wtedy nie groziło jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Teraz, w Montanie, wpadła w popłoch i
omal nie zginęła. Jak do tej pory nie zdarzyło się nic, co by uzasadniało paniczny strach.
Wmówiła sobie, Ŝe w górach musi ją spotkać coś strasznego. Wszystko, włącznie z
postrzeleniem Devlina, spowodowała panika, głupia, nie uzasadniona panika. Dev ma prawo
naśmiewać się z niej. Jak on jej pomoŜe wydostać się na szczyt, skoro sam ledwo trzyma się
na nogach?
Oczy Eden napełniły się łzami. Otarła je niecierpliwie wierzchem dłoni. Potem powoli
usiadła.
Koniec liny znajdował się w zasięgu jej ręki. Chwyciła go i obwiązała się w pasie. Nie
bardzo znała się na węzłach, więc zawiązała linę najmocniej, jak umiała.
– Co mam teraz robić? – krzyknęła.
Miała tak zmieniony głos, Ŝe Dev zerknął na dół zdumiony. Bał się, Ŝe jest zbyt
przestraszona, by z nim współdziałać, a sam nie dałby rady jej pomóc. Gdyby mógł uŜywać
obu rąk i ramion... Niestety, lewa strona była praktycznie bezuŜyteczna.
– Posłuchaj uwaŜnie. Swój koniec liny przywiązałem do drzewa. Teraz moŜesz wstać, nie
ma Ŝadnego niebezpieczeństwa. Czy mnie rozumiesz? Chwyć linę i podciągnij się w górę.
Eden skinęła głową. Odwróciła się, by nie patrzeć w przepaść, i chwyciła mocno linę.
Zaskoczył ją ostry ból w prawym nadgarstku i w lewym biodrze. Była posiniaczona. Ale na
szczęście niczego sobie nie złamała.
Dev wykrzykiwał dalsze instrukcje.
– Musisz wspinać się w górę po stoku. Pomogę ci.
Przez cały czas patrz na mnie. Nie spoglądaj w dół. Trzymaj się liny tak, by nie stracić
równowagi. Jeśli obsunie ci się noga, nie wpadaj w panikę, jesteś przywiązana. Będę ściągał
linę, w miarę jak będziesz szła, więc przez cały czas będzie napięta. Rozumiesz?
– Nie wpadnę w panikę – powiedziała cicho do siebie. – Tak, rozumiem – krzyknęła.
Dev bał się. Nie wiedział, czy obwiązała się liną wystarczająco mocno. Czy miała dość
siły, by wspiąć się po stromym stoku? MoŜe jest jakieś inne wyjście? Dopóki Eden nie
znajdzie się na górze, nie będzie bezpieczna. Dzięki Bogu, Ŝe zatrzymała się na półce! Gdyby
zleciała na dół i spadła do strumienia...
ZadrŜał i szybko odgonił tę myśl. Z daleka dziewczyna wydawała się taka mała i
bezradna.
– Kocham cię – szepnął i chwycił linę. – Czy jesteś gotowa? – krzyknął.
– Tak. – Mocno trzymała linę. Wzięła głęboki oddech i zrobiła krok do przodu. Musi
patrzeć na Deva i nie moŜe myśleć o upadku.
Po trzech krokach obsunęła się jej noga. Na krótką, przeraŜającą chwilę zawisła na linie.
Ale nie wpadła w panikę. Mocno wcisnęła nogę w śnieg, odzyskując równowagę i poczucie
bezpieczeństwa.
Dev był bliski histerii. Wszystko stało się tak szybko, Ŝe nawet nie zdąŜył krzyknąć. Pocił
się, modlił, ciągnął linę, zuŜywał całą energię, jaką posiadał. I od czasu do czasu klął.
– Idzie ci wspaniale – krzyknął.
Działo się coś bardzo waŜnego. Wiedziała, Ŝe dotrze do szczytu. Widok Deva dodawał jej
sił, a kaŜdy krok przybliŜał ją do niego. Chciała być razem z nim, w jego ramionach. WaŜne
było, co Dev powie. Jeśli na nią nakrzyczy, sprawi jej ból, a jeśli będzie dobry i
wyrozumiały...
Tak często ze sobą walczyli i tyle razem znieśli. Kochali się z nieziemską pasją. W
Montanie spotkała coś, czego nie znała. Dev stał się kimś najwaŜniejszym w jej Ŝyciu.
– JuŜ niedaleko – dodawał jej odwagi. – Jesteś wspaniała, kochanie, naprawdę
fantastyczna.
Trudno jej było oddychać. Bolały ją ramiona, biodra i uda. Ale nie spuszczała z niego
wzroku. Wspinała się zawzięcie. Jedną ręką chwytała linę, robiła krok do przodu, potem
czepiała się liny drugą ręką i znów posuwała się o krok.
Zobaczyła, Ŝe Dev pochyla się nad przepaścią. Wyciągnął do niej rękę. Podała mu dłoń.
Spojrzeli sobie prosto w oczy. Dev płakał.
– Jeszcze tylko parę kroków – powiedział zdławionym głosem.
– Poradzę sobie.
– Wiem. Byłaś wspaniała, kochanie.
Wydostali się poza krawędź stoku. Eden upadła na śnieg i zamknęła oczy. Oddychanie
sprawiało jej ból, ale czuła się bezpiecznie. Dev dotknął jej twarzy i otworzyła oczy.
– Wszystko w porządku – powiedziała miękko. W jego oczach dostrzegła czułość i ulgę.
– Uderzyłaś w coś głową. I to mocno.
– Chyba w drzewo. Wydaje mi się, Ŝe to pamiętam. Czy potrzebne będą szwy?
Obejrzał rozcięcie, nabrał pełną garść śniegu i przyłoŜył do rany.
– Robi się guz, ale rana chyba nie jest powaŜna.
– Boli mnie nadgarstek. – Wyciągnęła prawą dłoń. Podciągnął rękaw swetra Eden i
zaklął.
– Masz zwichniętą rękę. Jak, u licha, udało ci się podciągnąć na linie ze zwichniętą ręką?
– Nie... nie wiem. Chyba po prostu wiedziałam, Ŝe muszę to zrobić.
Spojrzał na nią badawczo i chwycił ją w ramiona.
– O BoŜe, odchodziłem od zmysłów, kiedy zorientowałem się, Ŝe spadłaś ze stoku.
Przepraszam cię, kochanie, cholernie cię przepraszam.
Oparła głowę na jego piersi.
– Nie masz za co przepraszać. Nie spowodowałeś tego upadku.
– Powinienem był trzymać się bliŜej ciebie. Byłem wściekły i prawie chciałem, Ŝebyś
zabłądziła.
– Zobaczyłam niedźwiedzia – szepnęła.
– Wiem. TeŜ go widziałem. To był młody niedźwiadek. Ogromnie go wystraszyłaś.
Uciekał jeszcze szybciej niŜ ty.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Naprawdę? Uśmiechnął się.
– Jakby go goniło jakieś straszne zwierzę. Był śmiertelnie przestraszony.
Nie odwzajemniła jego uśmiechu.
– Jestem wściekła na siebie, Ŝe wszystkiego się tu boję. To dlatego, Ŝe jestem ignorantką.
Nie znam otoczenia, nie rozumiem go. Omal nas nie zabiłam.
Spojrzała mu prosto w oczy. Mówiła powaŜnie. Jednocześnie obojgu wydało się to
komiczne i wybuchnęli śmiechem. Śmiejąc się do łez, Eden wykrztusiła:
– „Zabicie nas wcale nie jest śmieszne.
– Wiem, Ŝe nie – wykrztusił. – To dlaczego się śmiejemy?
Jeszcze bardziej zanieśli się śmiechem. Ocierali łzy z policzków.
– To nie do wiary – powiedziała Eden. – Siedzimy na śniegu i konamy ze śmiechu, bo
byliśmy bliscy spotkania ze Stwórcą.
– Lepiej się śmiać, niŜ płakać – odpowiedział Dev. Wstał i wziął ją za rękę. – Chodź. Do
domku jest jeszcze daleko.
Zanim dotarli na miejsce, Dev był juŜ tak słaby, Ŝe co chwila się potykał. Eden czuła ból
w całym ciele. Na głowie miała ogromnego guza, prawy nadgarstek spuchł, a i lewe biodro
dawało się we znaki. Wyczerpani, ledwo ciągnąc za sobą nogi, od razu poszli do sypialni,
zdjęli buty, poncza i rzucili się na łóŜko z jękiem ulgi. Nie ruszyli się aŜ do późnego
popołudnia.
Kiedy Eden obudziła się, jęknęła. Bolało ją całe ciało. Otworzyła oczy i wpatrywała się w
promienie słońca. Słuchała spadających kropli topniejącego śniegu. Myśl, Ŝe bez powodzenia
usiłowali się stąd wydostać, nie była miła, ale to doświadczenie nauczyło ją czegoś nowego.
Bez względu na to, kiedy ktoś ich znajdzie, wiedziała, Ŝe przestanie uciekać przed uczuciem
do Deva.
Devlin spał. Jak to się stało, Ŝe zakochał się w kobiecie, która naraŜała jego Ŝycie i
zdrowie? Rano zachowała się jak idiotka! Następnym razem nie będzie tak bezmyślnie
uciekać, bez względu na to, co spotka w lesie.
To dziwne, Ŝe w Waszyngtonie czuła się bezpieczniej niŜ w górach. PrzecieŜ większość
kryminalistów jest bardziej niebezpieczna niŜ dzikie zwierzęta. Tak, wielkie miasto jest
groźniejsze niŜ mały, puchaty niedźwiadek.
Musiała sobie odpowiedzieć na pytanie, czy kocha Strykera. Wiedziała juŜ, Ŝe ma dla
niego duŜo sympatii, Ŝe ją pociąga i Ŝe się o niego martwi. Wiedziała teŜ, Ŝe podziwia jego
ciało. Był znakomitym kochankiem. Potrafili teŜ dobrze się bawić, śmiać z niczego. Był
prostolinijny i prawdomówny. Twardy i stojący mocno na ziemi. Prawdziwe dziecko natury.
Będąc z nim, musiałaby się wiele nauczyć. Ale teŜ niczego by się nie bała.
Mogła wyjechać do Waszyngtonu i zapomnieć o Strykerze. Czy potrafiła to zrobić? I czy
chciała?
– Cześć.
Odwróciła głowę i zobaczyła wpatrzone w nią oczy Deva.
– Cześć – odpowiedziała miękko. – Jak się czujesz? Przeciągnął się.
– Znacznie lepiej, a ty? Uśmiechnęła się ponuro.
– Wszystko mnie boli.
– Obróć trochę głowę. Zobaczę, jak wygląda guz. – Rozgarnął jej włosy. – Śnieg, który
przyłoŜyłem, zatamował krwawienie i wymył ranę. A nadgarstek?
– Spuchnięty. – Uniosła rękę. Pocałował ją delikatnie.
– Dev – powiedziała – duŜo myślałam.
– O czym, kochanie?
– Chcę... zobaczyć twoje ranczo.
To zdanie niosło w sobie tyle obietnic, Ŝe Devlinowi zabrakło słów. ZwilŜył wargi,
kaszlnął i powiedział:
– Ja równieŜ chcę, byś je zobaczyła. DuŜo razem przeŜyliśmy.
– Wiem. Uratowałeś mi Ŝycie.
– A ty uratowałaś moje. Uśmiechnęła się.
– Zmieniliśmy się, prawda?
– Zakochaliśmy się w sobie.
– Dev – przełknęła ślinę – ja niczego nie obiecuję. Jeszcze nie teraz.
– Ale widzisz moŜliwość, prawda?
– Nie jestem pewna. Kiedy leŜałam na tej półce, patrzyłam na ciebie i wiedziałam, Ŝe
wszystko będzie dobrze. Kiedy wspinałam się w górę, przez cały czas patrzyłam na ciebie.
Dziękuję, Ŝe nie nawymyślałeś mi od idiotek.
– Uciekałaś, bo byłaś przeraŜona.
– Ale bez powodu. Teraz juŜ się nie boję i nie będę uciekać.
– Ode mnie teŜ nie?
– Od ciebie teŜ nie. Przytulił się do niej.
– Chcę się z tobą kochać – wyszeptał. – Bez koszmarów sennych i bez brandy. Tyle Ŝe
Ŝ
adne z nas nie jest w stanie nawet ruszyć palcem. – Podniósł głowę i łobuzersko się
uśmiechnął. – Ale z nas dobrana para, prawda?
Szczerze się roześmiała, ale zaraz zamilkła.
– Ojej, nie mogę się śmiać. Wszystko mnie boli. Pogładził ją po policzku.
– Poczujesz się lepiej, kochanie.
– Tak, wiem o tym – zgodziła się bez wahania.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Eden kuśtykała po domku, starając się rozruszać obolałe stawy, a Dev otwierał wszystkie
szafki w kuchni. Dokładnie obejrzał resztki zapasów, odłoŜył na bok torebkę ryŜu i prawie
puste pudełko z herbatą.
– Na obiad będzie risotto z kurczaka. Zerknęła mu przez ramię.
– Jesteś pewien, Ŝe potrafisz coś ugotować?
Uparł się, Ŝe sam zrobi obiad. Nie chciał, by nadweręŜała chorą rękę.
– Nie zadawaj głupich pytań – powiedział. Przeczytał instrukcję wypisaną na opakowaniu
risotta. – Roztopić jedną łyŜkę margaryny lub masła... – Podniósł głowę.
– Czy mamy jakieś masło lub margarynę?
Potrząsnęła przecząco głową.
– To cóŜ ja pocznę...
– Zostało trochę oleju. Jest w butelce, w szafie – powiedziała.
– Mogę go uŜyć zamiast masła?
– Sądzę, Ŝe tak. RyŜ musi się trochę poddusić. Pewnie nie będzie taki dobry jak z masłem,
ale nie szkodzi.
– Dziękuję za radę.
Zapalił gaz i zabrał się do gotowania. Zaciekawiona Eden obserwowała go. Poruszał się
ostroŜnie, ale i tak był wspaniały, męski i przystojny. Wyglądał jak filmowe wyobraŜenie
kowboja z Montany.
Kiedy go zobaczyła po raz pierwszy, przypominał bandytę z westernu. W pewnym sensie
nadal tak go postrzegała. Odkryła teŜ nowe cechy jego charakteru. Po pierwsze: był
inteligentny, choć interesowały go inne sprawy niŜ te, do których przywykła. Po drugie: nie
brakowało mu teŜ poczucia humoru.
– O czym tak intensywnie myślisz? Drgnęła.
– O tobie. Pogroził jej palcem.
– Pewnie o tym, jakim jestem wspaniałym kochankiem, prawda? – Choć miał być to Ŝart,
Eden nie roześmiała się.
– Między innymi i o tym.
Powoli odłoŜył trzymaną w dłoni łyŜkę.
– Jak mam się skoncentrować na gotowaniu, kiedy wygadujesz takie rzeczy?
– Nauczyłam się tego od ciebie – odpowiedziała zadziornie. – Ciągle robiłeś takie uwagi.
Devlin podszedł do niej, pochylił się i pocałował w usta.
– Jesteś hultajem – szepnęła, kiedy podniósł głowę. – Od kiedy odzyskałeś przytomność,
zachowujesz się jak łobuz.
– Zmysłowa dama i hultaj – wymruczał cicho. – Takie połączenie jest ekscytujące,
kochanie. – Znów ją pocałował, a potem odwrócił się. – Najpierw obiad – oświadczył z
determinacją.
Kiedy siadali do stołu, zapadał zmierzch. RyŜ był całkiem dobry. Byli tak głodni, Ŝe
wszystko by im smakowało. Niewielkie porcje jedzenia nie dawały uczucia sytości. Na myśl
o soczystym hamburgerze Eden poczuła, Ŝe głodnieje. Przełknęła ostatnią łyŜkę ryŜu.
Chyba jednak nie zostanie wegetarianką i nie zrezygnuje z mielonej wołowiny. W
połowie obiadu Dev włączył gaz pod wielkim garnkiem z wodą.
– To na kąpiel – oświadczył i spokojnie wrócił do stołu. Musieli się umyć. Eden z
radością myślała o kąpieli.
Zanim pójdą spać, włoŜy jedną ze swoich jedwabnych koszul nocnych. Chciała się
kochać z Devem. Przedtem musiała jednak z nim porozmawiać.
– Powinniśmy dokończyć naszą dyskusję.
– Dobrze – powiedział. – Porozmawiajmy o wszystkim.
Nie wiedziała, od czego zacząć.
– Czy myślałeś o tym, co powiedzą inni?
– DuŜo waŜniejsze jest to, co my sądzimy na ten temat – odpowiedział bez wahania.
– Nie, chodzi mi o coś innego. O postrzelenie. Czy naleŜy poinformować o tym policję?
Na czole Deva pojawiła się zmarszczka.
– Rozumiem. Nie wiem. Być moŜe jest to konieczne. Rana postrzałowa... – Nagle
pstryknął palcami. – Zaczekaj. O tym, co się stało, wiemy tylko my. A jeśli powiem, Ŝe
postrzeliłem się niechcący?
– Mamy kłamać? – Na jej twarzy malowało się zdumienie. – Nie umiem tego robić.
Wzruszył ramionami.
– Ja teŜ nie. Ale dlaczego mamy odpowiadać na setki pytań? Nawet nie celowałaś do
mnie ze strzelby, kiedy broń wypaliła. To nie twoja wina.
– MoŜe to się da jakoś wytłumaczyć?
– Pewnie tak. Masz ochotę składać zeznania?
– Oczywiście, Ŝe nie – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Ale gdy kłamię, czuję się tak,
jakbym naprawdę miała coś do ukrycia.
– Nie masz nic do ukrycia. Musimy strzec naszej prywatności. Zrozum, z formalnego
punktu widzenia to ja jestem poszkodowany, prawda? – Szeroko się uśmiechnął. – To znaczy
byłem, aŜ do dzisiaj. Teraz ty masz na sobie więcej bandaŜy.
– Chyba tak – zgodziła się niechętnie.
– W kaŜdym razie jeśli ja, jako poszkodowany, nie chcę składać zaŜalenia, to dlaczego
ma to zrobić ktoś inny?
Jego rozumowanie było logiczne. Eden wypiła trochę herbaty, odstawiła filiŜankę i
poruszyła następny temat.
– Jeśli nas jutro odnajdą, zostanie mi pięć dni urlopu.
– A tylko cztery, jeśli odnajdą nas pojutrze. Określasz granicę naszego bycia ze sobą.
– Ta granica istnieje, Dev, czy tego chcemy, czy nie. Po prostu o niej mówię.
Przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu.
– To znaczy, Ŝe jak ci się skończy urlop, chcesz stąd wyjechać? Bez względu na to, co
istnieje między nami?
W zamyśleniu bawiła się łyŜeczką od herbaty.
– To mnie najbardziej martwi. – Oparła się o blat. – Dev, nie zaprzeczam, Ŝe stałeś mi się
bardzo bliski. Ale musimy sobie zdawać sprawę z tego, Ŝe ten samotny domek jest odcięty od
rzeczywistego świata. Przez tydzień mieliśmy tylko siebie. W normalnych warunkach nasz
związek nie rozwinąłby się równie szybko. Pomyślałeś o tym?
Dev wstał, podszedł do Eden i połoŜył dłoń na jej ramieniu.
– Nie muszę myśleć, bo znam odpowiedź. Brzmi ona: nie. Prawdopodobnie ledwo byśmy
się nawzajem tolerowali. RóŜnimy się, co wielokrotnie podkreślałaś, a zazwyczaj, wbrew
temu, co oglądamy w serialach, damy ze Wschodu nie padają kowbojom w ramiona i
odwrotnie.
– Czy to cię niepokoi?
– Posłuchaj. Poznaliśmy się bliŜej, niŜ byłoby to moŜliwe w innej sytuacji. Policz, ile
czasu byliśmy razem! Większość par nie ma szansy na spędzenie całego tygodnia zaraz po
poznaniu się. Dzięki temu znamy się lepiej niŜ ci, którzy spotykają się miesiącami.
– To mnie akurat nie niepokoi. UwaŜasz, Ŝe wszystko juŜ przemyślałeś, prawda? –
zapytała niepewnie, jakby z wyrzutem.
– Niczego nie przemyślałem. Nie muszę. Ja to wiem. – Podszedł bliŜej. – Wiem, Ŝe cię
kocham. A jeśli ty mnie jeszcze nie kochasz, to pokochasz mnie niebawem.
– Dev, proszę – wyszeptała, kładąc dłoń na jego piersi i delikatnie go odpychając. Była
zmieszana. Nigdy tak otwarcie nie rozmawiała o intymnych sprawach.
– O co prosisz? śebym cię pocałował, czy Ŝebym się odsunął?
– Oboje nie czujemy się dobrze – przypomniała.
– Tak, wiem. Mam rozwalone ramię, a ciebie, jak powiedziałaś, wszystko boli.
– To była lekka przesada.
– A co byś teraz dała za wielką wannę pełną gorącej wody?
– Prawie wszystko.
– Ja teŜ. Chodź. Skończmy obiad. Woda na mycie jest juŜ ciepła.
Eden siedziała w kuchni. Dev się mył. W domku było zimno, choć nieco cieplej niŜ
poprzedniego dnia. Jedno z nich mogłoby spać na podłodze. Ale Eden chciała spać razem z
Devem.
Czy fizyczne poŜądanie oznaczało, Ŝe go kocha? Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie.
Niespokojna, podeszła do okna. Na zewnątrz panowała absolutna cisza. Przysięgała sobie, Ŝe
będzie odwaŜna, ale czy naprawdę potrafi się zmienić? Związek z Devem oznaczał Ŝycia na
ranczo, ze zwierzętami, obcymi ludźmi i tą okropną ciszą.
– O BoŜe – wyszeptała, uświadamiając sobie prawdę. Musiałaby zostawić wszystko, co
znała i rozumiała. Broniła się nie przed Devem, a przed Montana.
Chciała mu to natychmiast powiedzieć. Podbiegła do drzwi sypialni.
– Czy juŜ skończyłeś kąpiel?
– Jeszcze minutkę, kochanie.
Chodziła po kuchni tam i z powrotem. Co Dev poradzi na to, Ŝe jego ukochana
nienawidzi ciszy i samotności. Pewnie będzie się z niej śmiał.
Drzwi sypialni otworzyły się. Dev wszedł z miską pełną brudnej wody. Na jego widok jej
serce zaczęło bić szybciej. Miała do wyboru: Ŝyć z nim w Montanie lub Ŝyć bez niego.
– Czy twoja woda jest gorąca? Zamrugała powiekami.
– Co? Chyba tak. Dev, czy mógłbyś mieszkać gdzieś indziej? – zapytała.
– Wreszcie rozumiem. To Montana cię przeraŜa, a nie ja.
– Nie wiem, co począć – wyszeptała. Zrobił krok do przodu.
– Czy mnie kochasz?
Przygryzła wargę i skinęła głową. Do oczu napłynęły jej łzy. Dev przytulił ją do piersi.
– BoŜe – wymamrotał – juz o tym rozmawialiśmy. – Pogładził ją po głowie. – Umyj się, a
ja zastanowię się nad tym, co powiedziałaś. – Ujął ją za podbródek i uniósł twarz do góry.
Spojrzał jej prosto w oczy. – Kochasz mnie?
– Tak – powiedziała. – Ale boję się Ŝycia na ranczo, lasów i gór.
Czuł się bezradny.
– Umyj się – powtórzył. Zaczął szukać nie istniejącego w rzeczywistości rozwiązania.
Mieszkać gdzieś indziej? To niemoŜliwe.
Eden patrzyła, jak Dev wchodzi do sypialni. PołoŜy się do łóŜka i będzie na nią czekał.
Dotychczasowa beztroska zniknęła. Otarła oczy, zakręciła gaz i nalała gorącej wody do miski.
Stanęła w drzwiach z lampą w ręku. Dev leŜał na wznak. Kiedy ją zobaczył, zmienił mu
się wyraz twarzy. Był wyraźnie podniecony.
– Eden...
Miała na sobie ciemnoniebieską koszulę z cienkimi ramiączkami. Dopasowana,
podkreślała kształt piersi i talię. To była stara koszula, jak większość bielizny, którą zabrała
ze sobą. Zdaniem Deva jednak była zachwycająca. Eden chciała być bardzo kobieca.
Rozczesała włosy i skropiła się perfumami.
PoŜerał ją wzrokiem. Podniósł koce, a Eden postawiła lampę na komodzie.
– Nie gaś światła – powiedział. – Chcę cię widzieć.
Mieli oszczędzać naftę. Zmniejszyła płomień i podeszła do łóŜka. Kiedy tylko wślizgnęła
się pod koce, Dev wziął ją w ramiona i pocałował.
– Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam, a w tej koszuli wyglądasz jak bogini. Kocham
cię.
Westchnęła. Dev uniósł się na łokciu.
– Jakoś to rozwiąŜemy – powiedział.
– To nie będzie łatwe – szepnęła z rozpaczą.
– Nie, nie będzie. Ale jest moŜliwe. Jeśli zechcemy.
– Pocałował ją. – Czy ty naprawdę istniejesz? – wyszeptał.
– CzyŜbyś czuł to samo co ja? Parę razy chciałam ci powiedzieć, Ŝe to wszystko
przypomina mi sen. śyjemy w próŜni. Od tygodnia nie słuchaliśmy radia, nie czytaliśmy
gazet. Czy moŜemy ufać naszym uczuciom zrodzonym w takich warunkach? Kiedy wrócimy
do cywilizacji, mogą się zmienić.
– Tylko wówczas, jeśli pozwolimy, by się zmieniły – powiedział, całując koniuszki jej
palców.
– Jeśli pozwolimy? Czy mamy inny wybór? Dev, a twoi robotnicy, przyjaciele, moi
znajomi? Będą zadawać setki pytań.
SpowaŜniał.
– Świat jest pełen ludzi. Jak dotąd, wielu z nich nie odnalazło partnera. Jeszcze w zeszłym
tygodniu uwaŜałem, Ŝe moje Ŝycie jest w pełni zadowalające. Gdyby nie ten tydzień spędzony
z tobą, nadal bym tak uwaŜał. Spotkanie ciebie zmieniło mój świat. Jestem gotów niemal na
wszystko, abyśmy tylko mogli być razem.
– Masz jakiś pomysł?
– Tak. – Znów ją pocałował. – Wysłuchasz mnie?
– Dobrze. – Przytuliła się do niego. Wcale się nie wstydziła, miała wraŜenie, jakby robiła
to od wielu lat.
– Sama dziś powiedziałaś, Ŝe nie rozumiesz Montany. Nic dziwnego. Przyleciałaś tu
samolotem i od razu pojechałaś w góry. Widziałaś jedynie lotnisko, a do domku dowieźli cię
najkrótszą trasą. Nie chcę cię przekonywać, Ŝe Montana to najpiękniejszy stan w USA, bo jest
wiele pięknych miejsc na tym świecie, ale chciałbym ci ją pokazać. Lodowiec, Park
Yellowstone, Rzekę Łososi i pola pszeniczne na północnym wschodzie. Nasze miasta są
nieduŜe i nowoczesne. Wiele z nich kultywuje tradycje i atmosferę Zachodu.
– Ale...
– Pozwól mi skończyć. Gdybyś zechciała tu zostać jeszcze kilka tygodni, poszedłbym na
kompromis. Spędzę jakiś czas w Waszyngtonie. Nie jestem mieszczuchem. Myślę, Ŝe o tym
wiesz.
Serce zaczęło jej bić mocniej.
– Chcesz przez to powiedzieć, Ŝe wziąłbyś pod uwagę moŜliwość zamieszkania w
Waszyngtonie? – zapytała ostroŜnie.
– Mówię jedynie, Ŝe nie jest to decyzja, którą powinniśmy podejmować teraz. Nie będę
cię okłamywał. Mam nadzieję, Ŝe kiedy poznasz Montanę, pokochasz ją. Czy mówiłem ci o
Redzie Ludlowie?
– Nie, chyba nie. Kto to jest?
Opowiedział jej o starym kowboju, który rządzi domem.
– Nigdy bym cię nie prosił, byś mieszkała razem z nim. Nie mogę jednak obiecać, Ŝe się
wyniesie. Na ranczo jest pełno pięknych miejsc. MoŜna wybudować nowy dom.
Spojrzała na niego zdumiona.
– Wymyśliłeś to wszystko w tej chwili?
– Jesteś gotowa spróbować?
– Tak, ale jest kilka przeszkód.
– Wiem. śycie na wsi moŜe ci się nie spodobać. Rzucisz okiem na ranczo i zaczniesz
uciekać w panicznym strachu.
Zobaczyła tę scenę oczyma wyobraźni i zaczęła się śmiać.
– Nie zacznę uciekać z krzykiem. Łatwiej mi sobie wyobrazić siebie mieszkającą w
Montanie niŜ ciebie w Waszyngtonie. Ty kochasz przestrzeń.
Skinął głową.
– Masz rację. Ale jestem gotów dać twemu światu szansę. Proszę tylko, byś zrobiła to
samo.
– A co będzie, jeśli Ŝadne z nas się nie przystosuje? I nie będzie chciało się
przeprowadzić?
Delikatnie dotknął jej twarzy.
– Wtedy przynajmniej będziemy wiedzieli, Ŝe próbowaliśmy. Zawsze jeszcze jest
moŜliwość mieszkania w obu miejscach. Niektóre małŜeństwa tak robią. Musielibyśmy
utrzymywać dwa domy, jeden w Montanie i drugi w Waszyngtonie. Nie znam jeszcze
odpowiedzi, ale wiem, Ŝe nie mogę pozwolić ci odejść z mojego Ŝycia.
Eden poczuła, jak to okropne poczucie bezsilności rozpływa się, a jego miejsce zajmuje
wiara i nadzieja. Znajdą rozwiązanie. Łzy pociekły jej po policzkach.
– Och – szepnęła. – MoŜe miałam przeczucie, Ŝe cię spotkam, i dlatego tu przyjechałam?
Wzruszył się.
– Jeśli chcesz w to wierzyć, proszę bardzo. – Delikatnie połoŜył jej głowę na poduszce. –
Pocałuj mnie.
Na początku był to delikatny i czuły pocałunek, ale wkrótce ogarnęła ich niepohamowana
namiętność.
Stali przed domkiem. Ze zmarszczonym czołem Dev wpatrywał się w niebo.
– Śnieg nie będzie juŜ padał, jest za ciepło, ale chyba zbliŜa się ulewa. Wolałbym, by do
tego nie doszło. Deszcz zbyt szybko roztopi śnieg.
– Boisz się powodzi?
– Tak, bardzo.
Wyszli przed dom, by zaczerpnąć trochę świeŜego powietrza. Dev zerknął do drewutni.
– ZuŜyliśmy cały zapas opału. Podeślę tu kilku ludzi, by narąbali drewna.
– To byłoby wspaniale. Uzupełnię apteczkę i odkupię koce, które pocięliśmy.
Nagle Dev spowaŜniał.
– Co... ?
– Posłuchaj – powiedział.
Zamarła w bezruchu. Z daleka dochodził warkot motoru.
– Co to jest?
– Słyszałem to juŜ przedtem. Moim zdaniem zbliŜa się pojazd śnieŜny.
Oczy Eden zrobiły się okrągłe.
– Czy to twoi ludzie?
– Być moŜe.
Stali bez ruchu. Po chwili Eden szepnęła:
– Czy jedzie w tę stronę?
– Tak, chyba tak. – Obrócił się i zerknął na komin. Rano napalili, bo było zimno, ale
ogień juŜ dawno wygasł. – Przydałoby się trochę dymu – oznajmił. – Czy jest dość drewna,
by rozpalić w piecu?
Skinęła głową. Oczy błyszczały jej z podniecenia.
– W pudle, w pokoju, zostały dwa lub trzy polana.
– Wejdź do środka i rozpal ogień. Pozbieram trochę gałęzi sosnowych. Jeśli ktoś mnie
szuka, zobaczy dym i dotrze tutaj.
Eden pobiegła do domku, nie chciała tracić czasu. Z pośpiechu trzęsły jej się ręce, ale nim
zjawił się Dev, ogień juŜ się palił. Otworzyła drzwiczki do pieca i wsunęła tam mokre igły
sosnowe. Od razu zaczęły dymić.
– Chyba nas odnajdą – powiedział cicho.
– Mam nadzieję – wyszeptała. Poczuła się zdenerwowana. Przytuliła się do niego,
jednocześnie śmiejąc się i płacząc. – Powinnam skakać z radości, ale wcale nie mam na to
ochoty.
Pocałował ją w czubek głowy.
– To idiotyczne, ale ja teŜ.
Spojrzała mu w oczy i spostrzegła tę samą niepewność, którą czuła. Warkot motoru
stawał się coraz głośniejszy, kierowca widocznie zauwaŜył dym. JuŜ nie będą zaleŜeć
wyłącznie od siebie. Zostawią ten mały domek i nigdy tu juŜ nie powrócą.
Zamiast radości czuła tylko przytłaczający smutek, podobnie jak i on. Dev otworzył usta,
by coś powiedzieć, i zawahał się.
– O czym myślisz? – zapytała.
– O tym miejscu. Stało się dla mnie bardzo waŜne. Przez chwilę milczała.
– MoŜe jeśli nasza przygoda zakończy się szczęśliwie, kiedyś tu wrócimy.
– Chciałabyś?
Chciała wszystkiego, czego on pragnął. Poznać Montanę razem z nim? AleŜ tak! Pokazać
mu Waszyngton? To będzie prawdziwa przyjemność. Gdzieś w głębi duszy miała przeczucie,
Ŝ
e to wszystko skończy się budową domu na ranczo. Ale musiała przedstawić Deva swojej
rodzinie i znajomym, pokazać miasto, które kochała. To teŜ było waŜne.
Uśmiechnęła się przekornie.
– Ale musimy zabrać duŜo jedzenia. Przygarnął ją do siebie.
– Wszystko dobrze, się – skończy – powiedział. – Wiem, Ŝe tak będzie. ^
v
Otoczyła go
ramionami. Skali przytuleni, a warkot motoru brzmiał coraz głośnie^/Kłopoty minionego
tygodnia kończyły się. Pozostała nadzieja i wspomnienia.
Eden wróciła myślami do dnia, w którym poznała Devlina.
– Myślałam, Ŝe jesteś niedźwiedziem albo drugą krową – powiedziała, śmiejąc się.
Dev równieŜ się roześmiał. Eden dotknęła ręką jego piersi.
– Będziesz miał szramę – szepnęła z Ŝalem.
– To będzie pamiątka, najdroŜsza. – Jego oczy nabrały łobuzerskiego wyrazu. – Pewnego
dnia powiemy naszym wnukom, Ŝe ich babcia ustrzeliła sobie męŜa.
– Ty draniu. Wierzę, Ŝe jesteś do tego zdolny! Chwycił ją w pasie, uniósł nad podłogę i
obrócił się wraz z nią dookoła. Potem pocałował jej wilgotne wargi. Wtedy usłyszeli warkot
dwóch samochodów.
Spojrzeli sobie w oczy i razem, trzymając się za ręce, wyszli na zewnątrz.
Stara JednoróŜka dotarła na ranczo, zanim urodziło się cielątko. Poród odbył się bez
problemów. Black-jack, koń Deva, dobiegł spocony i spieniony. To postawiło wszystkich na
nogi. Red Ludlow i pracownicy ranczo Rolling S szukali Deva przez cały tydzień, takŜe w
czasie burzy śnieŜnej, ale nikomu nic się nie stało. Chmury deszczowe okazały się niegroźne,
spadło tylko trochę deszczu, a śnieg topniał powoli i nie było powodzi.
A jeśli chodzi o Eden i Deva, to Ŝyli szczęśliwie i bardzo się kochali.