background image

JACKIE MERRITT 

 

Laleczka w lesie 

(Babe in the woods) 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Devlin  Stryker  wiedział,  Ŝe  nadciąga  wiosenna  śnieŜyca.  Od  razu  wyczuł  jej  zapach. 

Pomyślał  ze  złością,  Ŝe  pewnie  ta  stara,  zwariowana  krowa  teŜ  o  tym  wie.  Pogonił  Black-

jacka  na  kolejne  wzgórze.  Był  koniec  maja  i  dzikie  kwiaty  wychylały  główki,  a  zbocza  Gór 

Skalistych pokrywała młoda trawa.  

Prawie  całe  przedpołudnie  poszukiwał  krowy,  tylko  dlatego,  Ŝe  lada  chwila  miała  się 

ocielić.  Wszystkie  inne  ocieliły  się  w  kwietniu,  a  JednoroŜka,  nie  wiedzieć  dlaczego,  nie 

zaszła w ciąŜę. Spotkała się z bykiem miesiąc później.  

Ranczo  było  ogromne,  sięgało  aŜ  do  pastwisk  połoŜonych  wysoko  w  górach.  Krowy  to 

sprytne  zwierzęta,  więc  JednoroŜka  na  pewno  zaszyła  się  w  jakimś  trudno  dostępnym 

wąwozie. Nic dziwnego, Ŝe nie mógł jej znaleźć.  

Dev  zatrzymał  konia  na  szczycie  wzgórza.  Zdjął  kapelusz  i  otarł  spocone  czoło.  Uniósł 

głowę  i  pociągnął  nosem.  Bez  wątpienia  powietrze  pachniało  śnieŜycą,  mimo  Ŝe  słońce 

przygrzewało  dość  mocno.  Na  zachodniej  stronie  nieba  gromadziły  się  chmury.  Zawieja 

dotrze do gór jeszcze przed zmrokiem.  

Na  odnalezienie  JednoróŜki  pozostało  kilka  godzin.  Potem  lepiej  wracać.  Rozejrzał  się 

wokół,  niezdecydowany,  dokąd  jechać.  Tereny  połoŜone  niŜej  przeszukał  dokładnie.  Krowa 

musiała pójść wysoko w góry. Jeśli nowo narodzone cielę będzie silne, to przeŜyje, ale lepiej, 

by urodziło się w oborze, pod opieką ludzi.  

Cmoknął  na  Black-jacka.  Koń  ruszył  w  górę.  W  ciemnej  gęstwinie  sosen  i  jodeł 

prześwitywały  jasne  plamy  skał.  Między  nimi,  znienacka,  pojawiały  się  i  znikały  bystre, 

szumiące  strumyki  oraz  miniaturowe  wodospady  z  topniejącego  śniegu.  Wielu  uwaŜało,  Ŝe 

jest  to  najpiękniejszy  zakątek  na  całym  ranczo.  Dla  Deva  dzikie  piękno  tego  miejsca  było 

porównywalne  z  terenami  połoŜonymi  niŜej  –  łagodnie  rozciągającymi  się  pagórkami  i 

Ŝ

yciodajnymi  pastwiskami.  Bez  trawy  i  wody  nie  moŜna  hodować  bydła.  Na  Rolling  S  nie 

brakowało  ani  jednego,  ani  drugiego  i  dlatego  było  ono  jednym  z  najbogatszych  rancz  w 

północnej  Montanie,  choć  wcale  nie  było  największe.  NaleŜało  do  Strykerów  od  czterech 

pokoleń. Dev kochał swoje ranczo. Znał i troszczył się o kaŜdą krowę, konia i kaŜde źdźbło 

trawy.  

Nie  narodzony  cielak  był  więc  wart  spędzenia  kilku  godzin  w  siodle.  Rano,  jak  zwykle, 

Dev  wydał  polecenia  swoim  pracownikom,  a  sam  wsiadł  na  konia  i  wyruszył  na 

poszukiwanie JednoróŜki. Na ogół łatwo było ją wytropić. Trzy lata temu wybiegła na szosę i 

wpadła pod traktor. W wypadku straciła prawy róg i kawałek kopyta z lewej tylnej nogi. Jeśli 

ziemia była wystarczająco wilgotna, JednoróŜka zostawiała charakterystyczne ślady. Widział 

je  od  samego  rana.  Odeszła  daleko,  przeszła  przez  kilka  wąwozów  i  ruszyła  w  góry.  Był 

pewien, Ŝe ją odnajdzie. Byleby tylko zdąŜyć przed śnieŜycą.  

 

Eden  Harcourt  zdenerwowana  stała  przy  oknie.  Ta  bestia  ciągle  ryczała  i  gapiła  się 

wielkimi, brązowymi oczyma. Eden była przygotowana na to, Ŝe wieczorami mogą się wokół 

background image

domu kręcić dzikie zwierzęta, ale zupełnie nie przewidziała, Ŝe z lasu wyłoni się i stanie przed 

drzwiami  największa  i  najpaskudniejsza  krowa,  jaką  kiedykolwiek  widziała.  Za  kaŜdym 

razem  kiedy  lekko  uchylała  drzwi,  to  krówsko  okropnie  głośno  ryczało  i  miało  taką  minę, 

jakby chciało wziąć ją na rogi.  

Ale  sobie  wybrała  miejsce  na  wakacje!  I  to  pod  wpływem  nagłego  impulsu,  co  samo  w 

sobie  było  czymś  niecodziennym.  Normalnie  zawsze  planowała  urlop,  przeglądała  foldery 

reklamowe znanych miejscowości wypoczynkowych i kupowała nowe, eleganckie ubrania. W 

tym  roku  przypadkowo  dowiedziała  się,  Ŝe  znajomy  jej  przyjaciół  ma  domek  myśliwski  w 

Górach Skalistych. Eden postanowiła to wykorzystać. Zapragnęła przygody. Przyjaciele byli 

zaskoczeni.  W  domku  myśliwskim,  w  górach,  przez  dwa  tygodnie?  Bez  elektryczności, 

kanalizacji i telefonu? Czyś ty oszalała? – pytali.  

Eden  się  zdecydowała.  Jeden  ze  znajomych,  widząc  jej  determinację,  powiedział:  Na 

miłość boską, jeśli naprawdę chcesz tam jechać, to przynajmniej weź ze sobą faceta! 

Doskonale  pamiętała  własną  odpowiedź:  Nie  potrzebuję  Ŝadnego  faceta.  Mówiąc 

szczerze, spędzenie dwóch tygodni w samotności wydaje mi się świetnym pomysłem.  

No i jest tutaj. Świetny pomysł! Ha! 

Mieszkała w domku juŜ od dwóch dni. Odpoczywała po okropnej, szesnastokilometrowej 

podróŜy konno. Towarzyszył jej przewodnik, stary kowboj, który utrzymuje się z upychania 

w  górach  takich  idiotów  jak  ona.  Na  widok  konia,  którego  miała  dosiąść,  prawie 

zrezygnowała.  W  końcu  zagryzła  zęby  i  nie  poddała  się.  Trzeciego  konia  obładowali  jej 

ubraniami i jedzeniem. Zgodnie z informacjami wszystko, czego mogłaby potrzebować, było 

w domku. Właściciel uŜywał go tylko na jesieni, w sezonie polowań.  

–  Jest  wszystko  poza  karabinem  –  ostrzegł  ją.  –  Weź  go  ze  sobą.  Tam  nie  moŜna 

przebywać  bez  broni.  Wiem,  Ŝe  cię  przestraszyłem,  ale  w  tej  okolicy  pojawiają  się 

niedźwiedzie.  

Sporo  nad  tym  rozmyślała.  Nigdy  dotąd  nie  miała  w  ręku  Ŝadnej  broni.  Znajomi 

przekonali ją, Ŝe jeśli nie będzie miała strzelby, to z pewnością jakieś dzikie zwierzę ją poŜre. 

WypoŜyczyła  więc  karabin  i  udała  się  na  strzelnicę,  gdzie  nauczyła  się  ładować  i 

rozładowywać broń, celować i naciskać spust. Była przekonana, Ŝe nie będzie potrzeby nawet 

dotykania  karabinu.  Teraz  patrzyła  na  to  wstrętne,  brudnoszare  zwierzę  blokujące  wyjście  z 

domu i zastanawiała się, czy strzał w powietrze odstraszyłby krowę. Miała nadzieję, Ŝe to nie 

jest  byk.  Zerknęła  przez  okno.  Tak,  to  na  pewno  samica.  To  coś,  co  wisiało  z  tyłu,  między 

nogami, było bez wątpienia wymionami.  

Krowa  znów  zaryczała  głośno  i  przeciągle.  Podeszła  bliŜej.  Eden  z  sercem  w  gardle 

odskoczyła od okna. Czy to zwierzę ma zamiar wtargnąć do domku? Co będzie, jeśli to zrobi? 

Karabin stał w kącie, przy drzwiach. Nie miała ochoty nawet go dotykać. Wyjrzała przez 

okno.  

– O BoŜe – wyszeptała przeraŜona. Między drzewami poruszało się coś wielkiego. Druga 

krowa? Niedźwiedź? DrŜąc ze strachu, chwyciła karabin. Dzięki Bogu, Ŝe go ma! A naboje? 

W  panice  rozglądała  się  po  pokoju.  Gdzie,  do  cholery,  schowała  pudełko  z  nabojami?  Jaki 

poŜytek z broni, z której nie moŜna strzelać? 

background image

Stanęła przy ścianie. Nie ruszała się. Bała się wyjrzeć przez okno. Lekko tylko pochyliła 

głowę i zerknęła w las. Tam coś było! Coś czarnego. I to nie była krowa! 

Chwilę  później  okazało  się,  Ŝe  jest  to  ubrany  na  czarno  męŜczyzna  na  koniu.  Nie 

wiedziała,  czy  śmiać  się,  czy  płakać.  Po  chwili  jednak  poczucie  ulgi  zmieniło  się  w 

przeraŜenie. Kim on jest? I co tu robi? Właściciel domku powiedział, Ŝe o tej porze nie spotka 

Ŝ

ywego ducha.  

–  W  czasie  polowań,  tak  –  mówił.  –  Dookoła  szczytu  Lone  Mountain  jest  z  pół  tuzina 

takich domków. Ale sezon polowań zaczyna się dopiero jesienią.  

A teraz był maj.  

MęŜczyzna stanowił znacznie powaŜniejsze zagroŜenie niŜ nawet największa krowa.  

Dev zatrzymał Black-jacka, pochylił się i uśmiechnął szeroko.  

– Tu jesteś, ty wstrętna, stara krowo – powiedział. Dość dawno nie był na tej polance, ale 

mimo  to  wyczuwał  coś  nowego,  innego.  Zmarszczył  brwi  i  rozejrzał  się.  Uświadomił  sobie, 

Ŝ

e nie jest sam.  

Ten teren nie naleŜał do farmy Strykera. JednoróŜka musiała przedostać się przez dziurę 

w płocie. Szczyt Lone Mountain niemal w całości był własnością federalną, lecz tu i ówdzie 

znajdowały się działki takie jak ta,  gdzie ludzie polowali i stawiali domki myśliwskie. O tej 

porze roku świeciły one pustkami, ale Dev wyraźnie czuł, Ŝe w tym domku ktoś mieszka.  

– Halo, jest tam kto? 

Eden oparła się plecami o ścianę i wstrzymała oddech. MoŜe jeśli nie będzie się odzywać, 

to intruz sobie pójdzie? 

Dev pociągnął nosem. W powietrzu unosił się zapach palonego drewna. Ktoś palił ogień 

zaledwie  kilka  godzin  temu.  Nieswój,  milcząco  przyglądał  się  domkowi.  Mały,  podobny  do 

innych, zbudowany z drewnianych bali, ze spadzistym dachem, miał po jednym oknie z obu 

stron  drzwi.  W  drewnianej  zagrodzie  obok  domu  nie  było  jednak  konia.  Nie  widział  teŜ 

ś

ladów  roweru.  Ktokolwiek  tu  był,  albo  przyszedł  piechotą,  albo  go  przywieziono  i 

zostawiono.  

JednoróŜka  obróciła  głowę  i  przeciągle  zaryczała.  Dev  znał  ten  dźwięk.  Zaczynał  się 

poród.  

Sięgnął po sznur przymocowany do siodła. JuŜ prawie zarzucił pętlę na szyję JednoróŜki, 

kiedy krowa uskoczyła.  

– Ty cholerny zwierzaku – mruknął, przyciągając sznur i posuwając się kilka kroków do 

przodu.  

Eden  ostroŜnie  zerknęła  przez  okno.  Ten  człowiek  podjeŜdŜał  bliŜej  domu!  W  dodatku 

miał  karabin,  równie  długi  i  groźny  jak  ten,  który  ściskała  w  dłoni.  A  do  tego  jeszcze 

rewolwer! Nieznajomy przypominał postać z westernu. Czarny kapelusz, czarne ubranie i pas 

z  rewolwerem.  Czy  w  tej  części  świata  są  jeszcze  rewolwerowcy?  Była  tak  przeraŜona,  Ŝe 

bała się ruszyć.  

Dobrze,  Ŝe  choć  krowa  sobie  poszła.  Eden  przechyliła  głowę  i  dostrzegła  zwierzę  obok 

niewielkiego  strumyka,  który  płynął  na  skraju  polany.  MęŜczyzna  podjechał  w  kierunku 

krowy. Zrozumiała. Przyjechał po nią.  

background image

– O rany – jęknęła, zaskoczona swoją lękliwością. Dwa dni pobytu w górach wystarczyły, 

by zaczęła bać się wszystkiego. Jak małe dziecko! No cóŜ, nigdy nie była zbyt odwaŜna. Być 

moŜe  mieszkanie  w  Waszyngtonie  miało  swoje  minusy,  ale  przebywanie  w  dzikim  zakątku 

Montany było jeszcze gorsze.  

Kilka razy odetchnęła głęboko i podeszła do drzwi. To zwykły kowboj. Po dwóch dniach 

samotności nabrała ochoty, by z kimś porozmawiać. Nie potrafiła rozmawiać sama ze sobą.  

Dev w końcu zarzucił lasso na głowę JednoróŜki, choć krowie wcale się to nie podobało. 

Rycząc,  usiłowała  uwolnić  się  od  sznura.  Wiedział,  Ŝe  JednoróŜka  ma  bóle  porodowe. 

Zatrzymał  Black-jacka  i  zastanawiał,  się  czy  nie  zostawić  jej  tu,  dopóki  nie  urodzi.  W  tym 

stanie na pewno nie pozwoli się sprowadzić na dół. Gdyby nie burza śnieŜna, zostawiłby ją w 

spokoju.  

Zerknął  na  niebo.  Zaraz  się  zacznie.  Słońce  juŜ  nie  grzało  i  ledwie  przeświecało  przez 

cięŜkie, mlecznobiałe chmury. Śnieg zacznie padać jeszcze przed zmierzchem. Zapowiada się 

prawdziwa zawieja. Z JednoróŜka czy bez, lepiej wracać na ranczo.  

Wtedy  zobaczył  kobietę.  Nie  powinien  był  się  zdziwić,  ale  ta  dziewczyna  wyszła  z 

domku, trzymając karabin. Zaskoczony wypuścił sznur. JednoróŜka poczuła, Ŝe jest wolna, i 

jednym susem, głośno rycząc, przeskoczyła strumyk.  

Dev cicho zaklął, zeskoczył z siodła i próbował złapać sznur. MoŜe przynajmniej uda mu 

się doprowadzić krowę do drewnianej zagrody. Był pewien, Ŝe właściciel domku nie miałby 

nic przeciwko temu. Kątem oka dostrzegł, Ŝe kobieta idzie w jego kierunku. Zobaczył długie, 

opalone  nogi,  szorty  koloru  khaki,  Ŝółtą  bluzkę  i  masę  kręconych,  błyszczących,  brązowych 

włosów.  

JednoróŜka  szła  do  przodu,  ciągnąc  za  sobą  sznur.  Dev  oderwał  wzrok  od  kobiety. 

Przycisnął  butem  koniec  sznura  i  schylił  się,  by  go  złapać.  Z  triumfującą  miną  schwycił 

powróz, jednocześnie zapierając się nogami. Krowa, szarpiąc się, zaryczała z wściekłości.  

–  Halo!  –  krzyknęła  kobieta.  Dev  odwrócił  się  i  otworzył  usta,  by  jej  odpowiedzieć,  ale 

nim  zdąŜył  wypowiedzieć  choć  słowo,  zobaczył,  jak  dziewczyna  potyka  się  o  wystający 

korzeń  i  próbując  utrzymać  równowagę,  wyrzuca  w  górę  karabin.  Broń  poszybowała  w 

powietrze dziwnym, skośnym łukiem i runęła na ziemię.  

Wystrzał  odbił  się  gromkim  echem.  Devowi  wydawało  się,  Ŝe  uderzył  go 

dziesięciotonowy  cięŜar.  Rzuciło  go  do  tyłu  i  przewróciło  na  plecy.  Z  bezwładnych  palców 

wysunął się sznur.  

Eden  leŜała  twarzą  do  ziemi  i  próbowała  złapać  oddech.  Trwało  to  krótką  chwilę,  w 

końcu  udało  jej  się  unieść  i  klęknąć.  Co  za  okropny  hałas!  CzyŜby  wypalił  karabin?  To 

niemoŜliwe,  przecieŜ  nie  był  naładowany.  Krzywiąc  się,  zerknęła  na  otarte  do  krwi  kolana i 

dłonie, a potem rozejrzała się. Wokół nie było nikogo. Krowa i ten męŜczyzna zniknęli.  

Wstała,  nic  nie  rozumiejąc.  Nagle  ogarnęło  ją  przeraŜenie,  jakiego  w  swoim 

dwudziestosiedmioletnim Ŝyciu jeszcze nie doznała. Zbielałymi ustami wyszeptała: 

– BoŜe, mój BoŜe.  

MęŜczyzna  leŜał  na  plecach  w  pobliŜu  strumienia.  Przez  moment  czuła  w  głowie 

absolutną pustkę. To nie mogło się zdarzyć! Ale  ten okropny huk, karabin leŜący na ziemi i 

background image

kowboj przewrócony na plecy...  

Nie, to niemoŜliwe. PrzecieŜ w lufie nie było naboju! 

Zapomniała o własnym bólu i podbiegła do męŜczyzny. Czarna koszula nasiąknęła krwią. 

Eden klęknęła obok, bliska histerii. Czy oddycha? Zatrzepotał rzęsami. A więc Ŝyje! 

– Czy... czy pan mnie słyszy? – wyszeptała ochryple.  

– Co się stało? – spytał męŜczyzna.  

Przełknęła łzy, które zalewały jej twarz, i wykrztusiła: 

– Karabin nie był naładowany, ale kiedy upadłam, wystrzelił. Chyba jest pan ranny.  

– Gdzie? 

Niecierpliwie powiodła wzrokiem po piersi męŜczyzny i dostrzegła niewielką dziurkę.  

– W lewe ramię – wyszeptała. – Tak, jestem pewna. Stąd leci krew.  

Dev  starał  się  przyjrzeć  Eden,  ale  jej  obraz  był  zamazany.  Otumaniony,  wiedział  tylko 

jedno  –  jest  przeraŜona,  gotowa  uciec  gdzie  pieprz  rośnie.  Niespodziewanie  ogarnęła  go 

wściekłość. Co, do cholery, ona sobie myśli, jak moŜna chodzić z odbezpieczonym karabinem 

pod pachą! 

Zamknął oczy i całym wysiłkiem woli starał się skupić. Był ranny, słaby i obolały. A ta 

kobieta, wyglądająca jak modelka, była jedyną osobą, która moŜe mu pomóc.  

Otworzył oczy.  

– Niech się pani weźmie w garść – powiedział ostrym tonem. – Jęczenie nie cofnie tego, 

co się stało.  

Eden płakała dalej.  

– Tak mi przykro – wyszeptała. – Karabin nie był naładowany... nie był naładowany.  

– Proszę dać spokój. Chcę jakoś wstać i dostać się do domu. Musi mi pani pomóc.  

– Tak, tak. Zrobię wszystko, tylko proszę powiedzieć, co.  

– Proszę mi pomóc wstać.  

– Mój BoŜe, przecieŜ pan nie moŜe chodzić! 

– Do licha, to proszę mnie zanieść! – Zaklął kilka razy. Eden była przeraŜona. Dotarło do 

niej, Ŝe ranny będzie musiał iść, inaczej nie dostanie się do domku. O BoŜe, to nie moŜe być 

prawda. MoŜe to tylko sen? Nie mogła przecieŜ w tej straszliwej głuszy postrzelić człowieka. 

Na pewno zaraz obudzi się i koszmar się skończy! 

Dev spróbował podciągnąć się na prawym ręku.  

Wyglądał, jakby za chwilę miał zemdleć. Eden zacisnęła dłonie na jego prawym ramieniu 

i pomogła mu usiąść.  

– Proszę... proszę pozwolić mi odpocząć – wyszeptał wyczerpany.  

– Tak, oczywiście. Nigdy sobie tego nie wybaczę, nigdy! 

Dev uniósł głowę.  

– Jaki jest kaliber tego karabinu? 

– Kaliber? 

– No, jaki jest duŜy? 

–  Ach,  jaki  duŜy?  No,  mniej  więcej  taki.  –  Eden  rozłoŜyła  ręce  na  szerokość  około 

jednego metra.  

background image

Odwrócił się z niesmakiem.  

–  Nie  wie  pani,  co  to  kaliber?  Chciałbym  wiedzieć,  jakiej  wielkości  kulą  zostałem 

postrzelony.  

Znów napłynęły jej łzy do oczu.  

– Nie wiem.  

– Jezu – jęknął. Nagły podmuch zimnego wiatru przypomniał mu o zbliŜającej się burzy 

ś

nieŜnej.  –  W  domku  nie  ma  telefonu?  –  Znał  odpowiedź,  zanim  Eden  potrząsnęła  głową. 

Domki  w  górach  nie  miały  telefonów,  prądu  ani  kanalizacji.  Większość  myśliwych 

uŜywających ich raz na rok była mieszczuchami. Kilka dni w prymitywnych warunkach to dla 

nich ogromna atrakcja.  

Tyle Ŝe ta kobieta nie jest myśliwym. Co więc robi sama w górach? 

Nastrój  Deva  poprawił  się.  Być  moŜe  nie  jest  tu  sama.  MoŜe  jej  towarzysz  poszedł  na 

wycieczkę? W duchu modlił się o jego powrót. Był zbyt słaby i za bardzo go bolało ramię, by 

się nad tym zastanawiać. LeŜenie w łóŜku nie złagodzi bólu, ale pod dachem będzie się czuł 

pewniej.  

–  Spróbuję  się  podnieść  –  powiedział  ochryple.  Eden  kiwnęła  głową.  Pochyliła  się, 

przerzuciła  sobie  przez  ramię  prawą  rękę  Deva,  a  lewą  chciała  go  objąć  w  pasie.  Dłonią 

natrafiła na rewolwer.  

– Czy mogę panu zdjąć pas? – zapytała drŜącym głosem.  

– Niech pani go nie rusza! – ryknął.  

– PrzecieŜ nie będę do pana strzelać! 

Dev rozpiął pas, który zsunął się na ziemię.  

– Jak juŜ będę w domu, proszę tu wrócić i go zabrać – rozkazał.  

– Dobrze – szepnęła.  

Zaciskając zęby, stanął najpierw na jednej, potem na drugiej nodze, całą siłą opierając się 

na Eden.  

Był znacznie wyŜszy od niej. Ledwo sięgała mu do ramienia. Jeśli upadnie, ta dziewczyna 

nie  potrafi  mu  pomóc.  Nie  moŜe  upaść.  Musi  dojść  do  domku.  OstroŜnie  zrobił  krok  do 

przodu.  

Po ręku Eden płynęło coś ciepłego. ZadrŜała z wraŜenia. To jego krew. W duchu modliła 

się,  by  nie  umarł.  Nagle  zrobiło  się  zimno.  Rozejrzała  się.  Słońce  zupełnie  zniknęło  za 

chmurami  i  powiał  lodowaty  wiatr.  Rano  było  tak  ciepło,  Ŝe  włoŜyła  na  siebie  szorty  i 

sandały. Teraz miała ciało pokryte gęsią skórką.  

PrzecieŜ nie moŜe być aŜ tak zimno. To pewnie z powodu szoku. Najgorsze, Ŝe z nikim 

nie  moŜna  się  skontaktować  i  nie  ma  szans  na  wezwanie  lekarza.  Była  coraz  bardziej 

przeraŜona.  

Krew  spływała  jej  na  rękę,  którą  trzymała  na  jego  plecach.  To  niemoŜliwe!  Chyba  Ŝe... 

chyba Ŝe kula przeszła na wylot.  

– Jeszcze tylko kilka kroków – powiedziała pocieszająco. Ze strachem patrzyła na stopień 

na ganku. Czy będzie w stanie go pokonać? Ranny ciągnął za sobą nogi, głowa opadała mu na 

piersi,  a  waŜył  chyba  tonę.  Od  cięŜaru  bezwładnego  ciała  bolały  ją  plecy.  No  i  te  otarte 

background image

kolana. Była bliska histerii.  

Nie  miała  pojęcia,  jak  opatruje  się  rany.  Czy  w  domku  w  ogóle  jest  jakaś  apteczka? 

Wprawdzie nie przejrzała jeszcze wszystkich zakątków, ale w szufladach, do których zajrzała, 

nie było Ŝadnych lekarstw.  

Dev  walczył  z  omdleniem.  Rana  postrzałowa  jest  straszna.  Miał  uczucie,  jakby  ktoś 

przeciągał mu przez ramię rozpalone Ŝelazo. Kiedy zapytał, w co został postrzelony, nie był 

do  końca  przytomny.  Niestety,  teraz  odzyskał  świadomość,  choć  tak  naprawdę  wolałby 

zanurzyć się w czarną nicość.  

–  Jeszcze  jeden  krok  –  wykrztusiła  Eden  –  i  będziemy  na  ganku.  A  potem  juŜ  w  domu. 

Jak się pan czuje? 

Kiedy nie zrozumiała jego odpowiedzi, wiedziała, Ŝe jest źle.  

–  Proszę  nic  nie  mówić  –  szepnęła.  Nienawidziła  siebie.  Jak  mogła  być  tak  głupia,  by 

wybrać  się  w  taką  głuszę?  Dlaczego  w  ogóle  przyszło  jej  do  głowy,  Ŝe  samotny  domek  to 

wymarzone miejsce na spędzenie urlopu? 

Dev potknął się o stopień i upadł na kolana. Zaklął i usłyszał, Ŝe Eden płacze.  

– Proszę, niech pan wstanie, proszę – błagała przez łzy. – JuŜ prawie jesteśmy w środku. 

Proszę spróbować. Nie moŜe pan tu zostać.  

Jej błaganie rozwścieczyło go. Miał na końcu języka najgorsze przekleństwa, ale nic nie 

powiedział. Nie mógł poruszać ani ustami, ani tym bardziej nogami.  

Poczuł, Ŝe.. dziewczyna usiłuje go podnieść. Była silniejsza, niŜ przypuszczał.  

Cholerna baba! Jeśli w ogóle wyliŜe się z tego, to dopiero jej pokaŜe! Będzie Ŝałowała, Ŝe 

się urodziła! 

Jakimś  cudem  wstał  i  przeszedł  przez  próg.  Cały  domek  wirował,  pojawiał  się  i  znikał. 

Dev na przemian tracił i odzyskiwał świadomość. Jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden.  

– ŁóŜko – wymamrotał. Wydawało mu się, Ŝe ma tak strasznie grube wargi, Ŝe nie moŜe 

nimi poruszać.  

–  Tutaj.  –  Eden  obróciła  go  plecami  do  łóŜka  i  patrzyła,  jak  bezwładnie  opada  na  nie. 

Miał krótki i urywany  oddech, przymknięte oczy i twarz pokrytą potem.  Stopy ciągle leŜały 

na podłodze, a prawą ręką podtrzymywał lewe ramię.  

Cofnęła się i usiadła na bujanym fotelu w kącie pokoju. CięŜko dysząc, wpatrywała się w 

męŜczyznę.  Całą  koszulę  miał  przesiąkniętą  krwią.  Zerknęła  na  siebie  i  zobaczyła,  Ŝe  jest 

brudna i pokrwawiona. Zrobiło jej się niedobrze.  

Poderwała się z fotela, wybiegła na zewnątrz i zwymiotowała. Na dworze wiał lodowaty 

wiatr. DrŜąc, wróciła do domku i zamknęła drzwi, ale zimno i tak przeniknęło do wnętrza.  

Była  przeraŜona  ogromem  czekającej  na  nią  pracy.  Ten  człowiek  potrzebował  pomocy, 

ona sama była podrapana i brudna, a w domku panował ziąb. Przez chwilę chodziła w kółko, 

jak  w  transie,  bojąc  się  wejść  do  sypialni.  Była  odpowiedzialna  za  tego  człowieka.  Musi 

zacząć myśleć i działać rozsądnie. Musi! 

Szybko  rozpaliła  ogień  w  małym,  Ŝelaznym  piecyku  stojącym  w  duŜym  pokoju.  Potem 

pobiegła kuchni, aby zagotować wodę. Nalała zimnej wody do miednicy i zmyła z rąk krew i 

brud.  

background image

Podręczna  apteczka.  Powinna  gdzieś  być.  W  pośpiechu  otwierała  szafki,  przerzucała 

zawartość  szuflad.  Tak  jak  jej  obiecano,  były  tu  wszystkie  niezbędne  rzeczy  –  naczynia, 

sztućce, garnki, pościel, narzędzia i siekiera. Ale gdzie jest apteczka?! 

Pobiegła  do  duŜego  pokoju  i  otworzyła  stare  biurko.  Z  ulgą  wyjęła  z  szuflady  duŜe 

pudełko  z  czerwonym  krzyŜem  na  wierzchu.  W  środku  były  bandaŜe,  plastry,  krem 

odkaŜający, butelka wody utlenionej, aspiryna i noŜyczki. Dzięki Bogu! 

Wstała,  westchnęła  i  na  drŜących  nogach  wróciła  do  sypialni.  MęŜczyzna  nie  ruszał  się. 

Usłyszała, Ŝe oddycha. Chyba po prostu zemdlał.  

Jak  się  ma  do  tego  zabrać?  Ranny  leŜał  w  bardzo  niewygodnej  pozycji,  choć  zapewne 

tego  nie  czuł.  Odstawiła  apteczkę  na  stolik  i  schyliła  się.  Podniosła  mu  nogi  i  połoŜyła  na 

łóŜku. Jęknął.  

Stres podziałał na nią mobilizująco. Co będzie, jeśli nie zatamuje krwotoku? 

Pobiegła do kuchni. Odkaziła miskę i nalała do niej gorącej wody. Wzięła czystą myjkę, 

ręcznik i wróciła do sypialni.  

Zacisnęła  usta  i  podeszła  do  łóŜka.  Nie  była  pielęgniarką  i  robiło  jej  się  słabo  na  widok 

krwi.  Starała  się  opanować.  Trzęsącymi  się  rękoma  rozpięła  koszulę  rannego.  Podkoszulek 

był cały czerwony. Znów zrobiło jej się niedobrze. Zamknęła oczy i przełknęła ślinę.  

Musi  się  opanować!  Bez  jej  pomocy  ten  człowiek  po  prostu  umrze.  Otworzyła  oczy  i 

wzięła apteczkę. Zrobi wszystko, by uratować mu Ŝycie. Wszystko! Nie pozwoli mu umrzeć.  

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Gdy przemywała zranione ramię, męŜczyzna kilka razy odzyskiwał przytomność. Obcięła 

część koszuli i podkoszulka. Nie miała siły, by unieść rannego, a wiedziała, Ŝe będzie musiała 

go jakoś przewrócić, by opatrzyć ranę na plecach.  

Robiła  wszystko  delikatnie,  nawet  na  chwilę  nie  przerywając  pracy.  Kiedy  juŜ  zmyła 

krew,  spojrzała  na  ranę.  Dziurka  była  maleńka,  zupełnie  inna,  niŜ  sobie  wyobraŜała.  Ciągle 

sączyła  się  krew,  ale  powoli  i  w  coraz  mniejszych  ilościach.  Dzięki  Bogu,  krwotok  się 

kończył.  

Roztarta  antyseptyczny  krem  zawierający  antybiotyk,  przyłoŜyła  gruby  prostokąt 

sterylnej gazy i przylepiła go plastrem. Teraz plecy.  

Ranny  prawą  rękę  odrzucił  na  bok,  a  lewa  leŜała  bezwładnie  wzdłuŜ  ciała.  Eden 

przygryzła wargi, oparła dłonie na lewym biodrze i pchnęła bezwładne ciało. W końcu udało 

jej się przekręcić rannego na prawy bok. Koszula na plecach była przesiąknięta krwią.  

Zdarła  resztki  koszuli  i  podkoszulka.  Rana  na  plecach  była  duŜo  gorsza.  Dziura  była 

postrzępiona  i  wyglądała  groźnie.  Eden  przynajmniej  nie  musiała  się  martwić  o  tkwiącą  w 

ciele kulę. Zabrała się do mycia.  

W  końcu  opatrzyła  i  tę  ranę.  ObandaŜowała  całe  ramię,  najlepiej  jak  umiała.  Gdy 

skończyła, była wyczerpana.  

Musiało  minąć  kilka  godzin.  W  sypialni  panował  półmrok  i  przenikliwy  chłód.  Eden 

poszła  do  drugiego  pokoju  i  włoŜyła  do  pieca  dwa  duŜe  polana.  Wróciła  do  sypialni,  by 

przykryć  męŜczyznę  kocem.  Kapa,  na  której  leŜał,  była  pokrwawiona,  podłoŜyła  więc 

rannemu czysty ręcznik i wyprostowała się, podziwiając własne dzieło.  

MęŜczyzna  wydawał  się  bardzo  blady,  ale  oddychał  normalnie.  Chyba  spał.  To  dobry 

znak.  Poczuła  się  wyczerpana.  Opadła  cięŜko  na  fotel,  aŜ  zaskrzypiał  pod  jej  cięŜarem.  Nie 

odrywała wzroku od nieznajomego. Nigdy w Ŝyciu nie była taka zmęczona. Nawet myślenie 

było wysiłkiem, a przecieŜ nie mogła zasnąć. To, Ŝe go umyła i opatrzyła, nie oznaczało, Ŝe 

minęło  niebezpieczeństwo.  Kim  on  jest?  Skąd  się  tu  wziął?  Wiedziała,  Ŝe  ta  część  Montany 

jest znana z hodowli bydła. Pewnie tu mieszka i pracuje na jednym z pobliskich rancz. Jeśli 

tak, to jest szansa, Ŝe ktoś zauwaŜy jego nieobecność. Być moŜe rano zaczną go szukać.  

Miała  przed  sobą  bezsenną,  długą  noc.  Nie  moŜe  zasnąć.  Ten  człowiek  potrzebuje 

pomocy i opieki. A poza tym w domku i tak jest tylko jedna sypialnia, więc nie bardzo miała 

gdzie spać.  

W drugim pokoju stał stół, krzesła, jakieś szafki i inne sprzęty, ale nie było na czym się 

połoŜyć. Tę noc spędzi w bujanym fotelu.  

To  wszystko  jej  wina.  Po  pierwsze,  w  ogóle  nie  powinna  była  tu  przyjeŜdŜać,  a  tym 

bardziej  przywozić  ze  sobą  broni.  Traktowała  ten  wyjazd  jako  swoiste  wyzwanie.  Co  za 

dziecinada! WyjeŜdŜając, nie miała pojęcia, co naprawdę oznacza bycie samotnym.  

Eden  pracowała  w  duŜej  firmie  prawniczej.  Jako  kierownik  działu  badań  legislacyjnych 

nadzorowała  pracę  trzech  operatorów  komputerowych.  Szybko  i  sprawnie  dostarczała 

background image

niezbędne informacje armii zatrudnionych w firmie prawników. Do jej obowiązków naleŜało 

wyszukiwanie danych w długich rejestrach komputerowych i stałe uaktualnianie bazy danych.  

Jak to moŜliwe, Ŝe kobieta posiadająca jej zdolności i inteligencję sama wpakowała się w 

takie kłopoty? Po raz kolejny zadawała sobie to pytanie i nie umiała znaleźć odpowiedzi. Co 

ona  tu  robi,  sama,  w  domku  oddalonym  od  ludzi  o  kilkanaście  kilometrów,  bez  moŜliwości 

kontaktu, z cięŜko rannym człowiekiem, który byłby zdrowy, gdyby nie jej nieostroŜność? 

Zaczęła płakać. Nawet nie starała się powstrzymać łez. Gwałtownie szlochała, dopóki nie 

poczuła się nieludzko zmęczona. W końcu otarła oczy i wydmuchała nos. Wstała, by zapalić 

lampę naftową stojącą na toaletce.  

Lampa rzucała długie, drŜące cienie. Zapadał zmrok i robiło się coraz zimniej. Wyjęła z 

szafy ostatni zapasowy koc i okryła nim męŜczyznę.  

JuŜ  opanowana,  spojrzała  na  swojego  gościa.  Był  wysoki,  barczysty,  zajmował  niemal 

całe łóŜko. Miał gęste i ciemne włosy, gęste brwi, nad nimi szerokie czoło. Zastanawiała się, 

ile ten człowiek moŜe mieć lat. Chyba około trzydziestu.  

Z  westchnieniem  przyznała,  Ŝe  jest  przystojny.  Nie  miało  to  oczywiście  Ŝadnego 

znaczenia. Przede wszystkim trzeba rozwiązać problem sprowadzenia lekarza. Musi być jakiś 

sposób.  

Na pewno jutro ktoś zacznie go szukać. Do przetrwania jest tylko ta jedna noc.  

Zaburczało jej w brzuchu. Uświadomiła sobie, Ŝe od śniadania nic nie jadła. Ale na samą 

myśl o jedzeniu zrobiło jej się niedobrze. Poza tym nie chciała wychodzić z sypialni, nawet na 

kilka minut. Wyjęła z szafy sweter i usiadła na bujanym fotelu, czuwając przy rannym.  

Kiedy  męŜczyzna  jęknął,  zerwała  się  na  równe  nogi.  Pochyliła  się  nad  łóŜkiem.  Chory 

miał otwarte, przytomne oczy. W pośpiechu odmówiła modlitwę dziękczynną i zapytała: 

– Jak się pan czuje? 

–  Jakby  mnie  przejechała  cięŜarówka  –  odpowiedział  głosem  pełnym  goryczy.  –  Muszę 

wstać.  

– AleŜ nie moŜe pan tego zrobić! Proszę. Znów pan zacznie krwawić.  

– Kobieto, nie mam wyboru. Chcę wyjść. Rozumie pani? 

–  Och...  –  Rozumiała  aŜ  nadto  dobrze.  Wiedziała  teŜ,  jak  daleko  jest  do  ubikacji 

znajdującej się na zewnątrz domu. – Czy jest pan pewien, Ŝe dojdzie pan do toalety? 

–  Nie  mam  wyjścia.  Inaczej  znalazłbym  się  w  sytuacji  krępującej  dla  nas  obojga  – 

odpowiedział szorstko. – Proszę mi pomóc.  

Zawahała się. Jakim cudem ranny moŜe przebyć tę odległość? Dojście w ciemnościach do 

ubikacji było trudne nawet dla zdrowego człowieka.  

– Do cholery, proszę mi pomóc! – zaŜądał. Pochyliła się, a Dev objął ją za szyję. Powoli, 

opierając  się  na  Eden,  podciągnął  się  w  górę  i  niemal  zemdlał.  Poczuł  przeszywający  ból  w 

ramieniu.  

– Czy w tym domu jest coś do picia? – wykrztusił z trudem.  

– Przyniosę trochę wody.  

– Nie wody. Whisky! – ZauwaŜył rozciętą koszulę, podkoszulek i zabandaŜowane ramię. 

– Czy pani to zrobiła? – zapytał.  

background image

Skinęła głową.  

– Tak. Ma pan dwie rany. Jedną z przodu, drugą z tyłu. Kula przeszła na wylot.  

– Pewnie tak. Czy ma pani whisky? 

– Naprawdę nie wiem. To nie mój domek i...  

–  To  proszę  poszukać  –  powiedział  zmęczonym  tonem.  –  Jakiegokolwiek  alkoholu. 

Proszę go przynieść.  

Znów ogarnęło ją przeraŜenie. Zrezygnowana chwyciła lampę i wyszła z pokoju. Ranny 

człowiek nie powinien pić whisky i miała nadzieję, Ŝe niczego nie znajdzie. Wolałaby dać mu 

aspirynę, a nie alkohol.  

Ale  to  nie  ona  cierpiała.  MoŜe,  będąc  na  jego  miejscu,  teŜ  potrzebowałaby  takiego 

znieczulenia.  Przeszukiwała  szafki.  W  ostatniej,  na  dolnej  półce,  znalazła  dwie  butelki 

brandy.  Jedna  była  napoczęta.  Wsunęła  szklankę  na  szyjkę  butelki  i  z  lampą  w  drugiej  ręce 

wróciła do sypialni.  

– Znalazłam trochę brandy.  

– To dobrze. Proszę mi nalać szklaneczkę.  

– Mam teŜ aspirynę.  

– Wezmę trzy tabletki.  

– Razem z brandy? – Zdziwiona uniosła w górę brwi.  

– Kobieto, nie utrudniaj sytuacji. Proszę robić to, co mówię.  

Siedział  na  łóŜku.  Eden  ociągając  się,  z  wyrazem  dezaprobaty  na  twarzy,  nalała  trochę 

koniaku do szklanki.  

– Więcej – wykrztusił.  

– Więcej? Naprawdę wydaje mi się...  

– Proszę mi dać tę cholerną butelkę! Słysząc jego rozdraŜniony ton, skuliła się.  

– Sama to zrobię – powiedziała. Napełniła szklankę i podała ją rannemu.  Pociągnął łyk, 

przepłukał usta, połknął, a następnie jednym haustem wypił resztę brandy.  

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma, sądząc, Ŝe poprosi o więcej.  

Zaskoczył ją. Oddał pustą szklankę.  

– Gdzie są moje buty? 

– Przy łóŜku. Zaraz je podam.  

Wkładanie kowbojskich butów okazało się trudniejsze niŜ ich zdejmowanie. Próbował jej 

pomóc, ale był zbyt słaby. Tylko się spocił. Eden teŜ się spociła, choć było zimno. W końcu 

jednak udało się.  

Wiedziała,  Ŝe  chory  nie  powinien  wstawać.  Niestety,  rana  postrzałowa  nie 

powstrzymywała potrzeb fizjologicznych. Inne rozwiązanie byłoby zbyt krępujące. Tyle Ŝe na 

dworze jest zimno.  

– W szafie są jakieś męskie ubrania – powiedziała. – Przyniosę koszulę.  

Ktoś  zostawił  dwie  stare  koszule, zniszczony  zielony  sweter  i  dŜinsy.  Znalazła  je,  kiedy 

wieszała swoje rzeczy w szafie. Właściciel tych ubrań był o wiele niŜszy, ale zawsze to lepsze 

niŜ nic.  

– Chodźmy juŜ – warknął Dev.  

background image

–  Tak,  oczywiście.  –  Zmieszana  uniosła  oderwany  rękaw  koszuli.  Z  ulgą  stwierdziła,  Ŝe 

skóra rannego lekko się zaróŜowiła i nie była juŜ tak trupio blada. Miał silne ręce i szerokie, 

mocne ramiona. Narzuciła mu na plecy za małą koszulę.  

– No, tak jest duŜo lepiej – powiedziała stłumionym głosem.  

– Czyja to koszula? – zapytał. Przypomniał sobie, Ŝe liczył na to, iŜ nie jest tu sama.  

– Przyjaciela. A raczej przyjaciela moich przyjaciół.  

– Gdzie on jest? 

– Mieszka w Waszyngtonie. Czemu pan pyta? 

– NiewaŜne. Proszę mi  pomóc wstać. –  Dopóki  nie odzyska sił, moŜe liczyć tylko na tę 

dziewczynę.  Sądząc  po  bólu  ramienia  i  drŜeniu  nóg,  potrwa  to  co  najmniej  kilka  dni.  MoŜe 

zaczną  go  szukać?  Skoro  on,  tropiąc  JednoroŜkę,  dotarł  tutaj,  któryś  z  jego  pracowników 

moŜe zrobić to samo. Był przygnębiony.  

Zdrową  ręką  oparł  się  na  ramieniu  Eden  i  z  ogromnym  trudem  wstał.  Dziewczyna  omal 

nie upadła pod jego cięŜarem. Zacisnęła zęby i objęła go w pasie. Powoli wyszli z sypialni i 

dotarli do drzwi. Latarka, której uŜywała w nocy, leŜała na kredensie. Chwyciła ją po drodze. 

Kiedy otworzyła drzwi, zatrzymała się zaskoczona.  

– Mój BoŜe – zawołała – pada śnieg! 

Dev nie był tym zdziwiony. Od rana wiedział, Ŝe tak będzie.  

– To wiosenna śnieŜyca – wymamrotał. – Gdzie jest ubikacja? 

– Na lewo. – Światło latarki niemal ginęło w gęstym śniegu. Posuwali się powoli, noga za 

nogą. Nim doszli do celu, Eden szczękała zębami z zimna.  

– Proszę trzymać się drzwi, a ja wsunę latarkę do środka.  

– Dobrze. Zawołam panią.  

–  Tak,  proszę  to  zrobić.  –  Ślizgając  się  po  śniegu,  który  pokrył  ziemię  grubą  warstwą, 

pobiegła do domku. Siedziała skulona, póki nie usłyszała jego wołania.  

Biegiem dotarła do ubikacji. Droga powrotna trwała równie długo i Eden znowu zmarzła. 

DrŜąc, doprowadziła rannego do sypialni.  

– Czy moŜe pan przez moment stać samodzielnie? 

– A po co? 

– śebym mogła rozesłać łóŜko. Jest bardzo zimno i musi się pan przykryć kocami.  

– Dobrze. Proszę to zrobić.  

RozłoŜyła  koce,  obróciła  się  i  doprowadziła  go  do  łóŜka.  Usiadł,  ale  po  chwili  opadł  na 

poduszki z jękiem i przekleństwami. Zignorowała je, przykucnęła i ściągnęła mu buty.  

– Spodnie – wyjęczał.  

– Dobrze.  

Dlaczego  na  myśl  o  zdejmowaniu  jego  spodni  czuła  zdenerwowanie?  PrzecieŜ  ciało 

męŜczyzny  nie  jest  czymś  nadzwyczajnym,  przynajmniej  z  estetycznego  punktu  widzenia. 

Nie  byłaby  jednak  kobietą,  gdyby  nie  zauwaŜyła,  Ŝe  męŜczyzna,  którego  postrzeliła,  był 

wyjątkowo dobrze zbudowany. Starała się o tym nie myśleć.  

Dev rozpiął pasek i rozporek. Eden odwróciła wzrok.  

– PołoŜę panu nogi na łóŜku – powiedziała cicho. – A potem ściągnę spodnie.  

background image

– Dobrze.  

Podniosła prawą, potem lewą stopę.  

– Czy moŜe pan unieść biodra? – Chwyciła za nogawki.  

– Tak. – Uniósł się, a Eden pociągnęła za spodnie. Zsunęły się razem ze slipkami.  

Zaczerwieniła się. Dev, mimo bólu, roześmiał się.  

– Czy nigdy przedtem nie widziała pani nagiego męŜczyzny? – Musiał zadać to pytanie.  

–  Oczywiście,  Ŝe  widziałam  –  odparła.  W  panice  zastanawiała  się,  co  powinna  teraz 

zrobić.  Wiedziała,  Ŝe  sam  nie  nałoŜy  majtek.  Z  determinacją  podeszła  do  łóŜka,  wyciągnęła 

slipki ze spodni i podciągnęła je powyŜej kolan.  

– Myślę, Ŝe teraz moŜe je pan nałoŜyć bez mojej pomocy – powiedziała. Zdjęła spodnie i 

powiesiła. Ten męŜczyzna był doskonale zbudowany nie tylko do pasa. Szybko przykryła go 

kocami. – Czy jest pan głodny? 

– Nie, ale proszę nalać mi jeszcze jedną szklaneczkę brandy i dać tę aspirynę.  

Zmusiła  się,  by  nie  protestować.  MoŜe  alkohol  mu  nie  zaszkodzi  albo  wręcz  pomoŜe. 

Czekała ich zimna noc, a brandy rozgrzewa.  

Nie  było  to  całkiem  racjonalne  rozumowanie,  ale  przecieŜ  nie  będzie  się  z  nim  kłócić. 

Wyczuwała,  Ŝe  nie  naleŜało  się  sprzeciwiać.  Sprawiał  wraŜenie  człowieka  nieokrzesanego, 

przyzwyczajonego do rozkazywania i nie znoszącego sprzeciwu.  

Dev  wziął  szklankę  i  duŜym  łykiem  popił  aspirynę.  PołoŜył  głowę  na  poduszce  i  spod 

przymruŜonych  powiek  przyglądał  się  Eden.  Miała  długie  włosy  opadające  na  ramiona, 

delikatne rysy, wystające kości policzkowe, zmysłowe usta i głęboko osadzone, zielone oczy. 

Szary sweter, który włoŜyła, ukrywał jej kształty.  

– Jak się nazywasz? – zapytał miękko. Zaskoczona, zatrzymała się w pół kroku. Właśnie 

szła do salonu, by dołoŜyć drewna do ognia.  

– Eden Harcourt.  

– Eden – powtórzył. – Pasuje do ciebie.  

– A ty jak się nazywasz? Otworzył oczy i pociągnął łyk brandy.  

– Devlin Stryker. Przyjaciele nazywają mnie: Dev.  

–  Devlin.  Pasuje  do  ciebie  –  powiedziała  małpując  jego  ton,  obróciła  się  na  pięcie  i 

wyszła.  

Uśmiechnął  się.  Przynajmniej  miała  poczucie  humoru.  No  i  naprawdę  była  ładna.  Ale 

miała  minę,  kiedy  ściągnęła  spodnie  razem  ze  slipkami!  Cicho  się  zaśmiał.  Gdyby  był  choć 

trochę silniejszy...  

Wypił  następny  łyk.  Ruch  ręką  wywołał  ból  ramienia,  ale  nieco  mniejszy  niŜ  przedtem. 

Alkohol juŜ działał, aspiryna pewnie teŜ. Wpatrywał się w migotliwy płomyk lampy. To był 

parszywy  dzień.  Ta  śliczna  dziewczyna  niemal  go  załatwiła.  Wszystko  stało  się  tak  szybko. 

Gdyby nie ta cholerna krowa i Black-jack... BoŜe, Black-jack! 

– Eden! – ryknął.  

Weszła do sypialni z oczyma rozszerzonymi strachem.  

– Czy coś się stało? Gorzej się czujesz? 

– Nie, czuję się dobrze. To znaczy, nie całkiem. Dopóki to cholerne ramię się nie zagoi, 

background image

co  potrwa  parę  dni,  nie  będę  całkiem  w  formie.  Chodzi  mi  o  konia.  Czy  widziałaś  go  po 

południu? 

– Twojego konia? Nie, nie widziałam go od momentu, kiedy... – przerwała. Czy to, co się 

wydarzyło,  było  wypadkiem?  Chyba  tak.  Z  drugiej  strony  czuła  się  winna.  Potknęła  się  i 

upadła  przypadkowo,  ale  bezmyślne  bieganie  z  karabinem  pod  pachą  było  proszeniem  się  o 

kłopoty.  

Dev zmarszczył czoło. Miał ponurą minę.  

– Normalnie nie odchodzi daleko. Zawsze trzyma się blisko mnie. Cholera, przedtem nikt 

do niego nie strzelał, więc nie wiem, jak zareagował – powiedział z niesmakiem.  

Zawstydziła się.  

– Nigdy sobie tego nie wybaczę.  

Zerknął na nią. Naprawdę było jej przykro i chyba miała wyrzuty sumienia. Przypomniał 

sobie jej płacz i przeraŜenie. Zrobiła wszystko, co mogła, by udzielić mu pierwszej pomocy. 

A  to  wcale  nie  było  takie  łatwe.  Jest  od  niej  niemal  dwa  razy  wyŜszy.  Pewnie  się  strasznie 

namęczyła, doprowadzając go tutaj, myjąc i bandaŜując jego rany.  

Tylko Ŝe gdyby nie jej bezmyślność, nie znalazłby się w tej okropnej sytuacji. Co ona tu 

robi, sama w górach? Nie wygląda na osobę, która lubi prymitywne warunki.  

–  Co  ty  tu  w  ogóle  robisz?  –  zapytał  bez  ogródek.  W  jego  tonie  kryła  się  dezaprobata, 

niemal pogarda.  

Z  trudem  powstrzymała  łzy.  Prawie  ucieszyła  się,  Ŝe  Devlin  znów  jest  zły.  Gdyby  jej 

dziękował albo okazywał czułość, na pewno by się rozpłakała. Czekała ich cięŜka noc. Płacz 

nic nie pomoŜe.  

– Spędzam tu urlop – odpowiedziała. Spojrzał na nią zdumiony.  

–  Urlop  –  powtórzył.  –  Spędzasz  urlop,  w  tych  prymitywnych  warunkach?  Nie 

rozśmieszaj  mnie.  Do  ciebie  pasuje  luksusowy  statek  albo  modna  miejscowość 

wypoczynkowa.  

Zrobiła się purpurowa, ale tym razem ze złości.  

– Najwyraźniej nie potrafi pan tego pojąć, panie  Stryker.  Nie naleŜy tak szybko oceniać 

ludzi. PrzecieŜ w ogóle mnie nie znasz, zresztą tak jak ja ciebie.  

– Och, znam cię wystarczająco dobrze. To znaczy znam ten typ kobiet. Takie laleczki nie 

spędzają urlopów w leśnych domkach.  

Mimo  wściekłości  Eden  zachowała  spokój.  Devlin  Stryker  nie  był  specjalnie 

sympatycznym człowiekiem. Miał prawo wściekać się o to, co się stało, ale nie miał prawa jej 

obraŜać.  

– No, no, cóŜ za wyjątkowa inteligencja – zakpiła. – JuŜ mnie poznałeś, zanalizowałeś i 

zaklasyfikowałeś. Marnujesz talent, robiąc to, co robisz.  

– A co robię? 

Mimo woli uśmiechnęła się.  

– Jeździsz konno i uganiasz się za krowami. Chyba jesteś kowbojem, prawda? 

– Czy to coś złego? 

– Oczywiście, Ŝe nie. Pod warunkiem, Ŝe nie posiada się tak wyjątkowych zdolności. W 

background image

jaki sposób je wykorzystujesz na co dzień? Urządzając seanse psychoanalityczne krowom? 

Nie wierzył własnym uszom.  

– Naprawdę się zdenerwowałaś! Tylko dlatego, Ŝe powiedziałem, iŜ nie pasujesz do tego 

prymitywnego miejsca. Ty chyba masz jakieś kompleksy. – Krzywiąc się z bólu, uniósł głowę 

i łyknął nieco brandy.  

Eden  wzięła  głęboki  oddech.  Dlaczego  się  z  nim  kłóci?  Tak  naprawdę  wcale  nie  była 

wściekła.  

– Przepraszam. Na ogół nie reaguję tak gwałtownie. Mam wraŜenie, Ŝe nerwy odmawiają 

mi posłuszeństwa. Czy na pewno nie chcesz jeść? Co powiesz na talerz zupy? 

–  Nie,  dziękuję.  Ale  proszę,  zrób  dla  mnie  coś  innego.  Rozejrzyj  się  dookoła  domu  i 

poszukaj mojego konia. Aha i jeszcze jedno. Czy przyniosłaś mój pas z rewolwerem? 

Zawstydzona spuściła oczy. Zupełnie o tym zapomniała. Podeszła do drzwi.  

–  Zaraz  go  przyniosę.  I  poszukam  twojego  konia.  –  Odszukała  latarkę,  włoŜyła  kurtkę  i 

wyszła.  

To był straszny dzień. Otwierając drzwi domku, cicho szepnęła: – O cholera.  

Wszędzie  było  pełno  śniegu,  co  najmniej  trzy  centymetry.  Dlaczego  pod  koniec  maja 

pada śnieg? 

Na  zewnątrz  było  ciemno,  zimno  i  okropnie.  Cały  czas  padało,  płatki  wirowały  w 

podmuchach wiatru, a niebo było czarne jak smoła.  

W innej sytuacji nie wyszłaby z domu w taką noc. Ale Dev Stryker nie prosił, on Ŝądał. 

Nigdy nie spotkała równie niegrzecznego i wymagającego męŜczyzny.  

Niepewnie  zeszła  z  ganku  i  zamknęła  drzwi.  Walcząc  ze  strachem,  ruszyła  na 

poszukiwanie rewolweru. Powinna była to zrobić wtedy, gdy było jeszcze jasno. Grzebała w 

ś

niegu, ale bez skutku. Pasa nie było. Jak w ogóle moŜna coś znaleźć w takich warunkach? 

Usłyszała  dziwny,  nieznany  dźwięk.  Drgnęła.  Wstrzymując  oddech,  skierowała  światło 

latarki ku strumieniowi. To chyba jest jego koń? A jeśli to nie koń, tylko jakaś straszna bestia 

albo ta okropna krowa? 

Wpatrywała się w ciemności. Śnieg padał tak gęsto, Ŝe z trudem rozróŜniała pnie drzew. 

Bardzo  chciała  znaleźć  konia.  Gdyby  gdzieś  tu  był,  to  moŜe  Strykerowi  polepszyłby  się 

humor.  

–  Black-jack,  czy  to  ty?  –  zawołała.  Zmusiła  się,  by  zrobić  kilka  kroków  do  przodu.  W 

ś

wietle latarki zabłysło dwoje, nie, czworo oczu, które wyglądały jak piekielne ogniki.  

Tego  było  za  wiele.  PrzeraŜona  odwróciła  się  i  uciekła.  Biegła  aŜ  do  ganku,  szarpnęła 

drzwi i wpadła do środka.  

– Co się tam, u diabła, dzieje? – dobiegł ją głos Strykera.  

Nie chciała się przyznać do strachu. I tak uwaŜa ją za idiotkę. Ale Ŝadna siła nie zmusi jej 

do ponownego wyjścia na dwór, ani po rewolwer, ani w poszukiwaniu konia.  

Podnosząc głowę, z dumną miną weszła do sypialni.  

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Była wykończona, ale powoli zdjęła kurtkę i powiesiła ją w szafie.  

–  Nie  znalazłam  pasa  z  bronią  –  powiedziała  szorstko.  –  Śnieg  przykrył  wszystko 

kilkucentymetrową warstwą.  

– To świetnie – powiedział Dev ironicznie. – A co z moim koniem? 

– Konia teŜ nie widziałam.  

Na  włosach  miała  śnieg.  Dev  przyglądał  się,  jak  go  strzepuje,  pochylając  głowę  raz  w 

jedną, raz w drugą stronę.  

–  Bardzo  szybko  biegłaś.  Czy  coś  cię  przestraszyło?  Nie  chciała  się  przyznawać  do 

tchórzostwa. Dev musiał usłyszeć, Ŝe gwałtownie otworzyła drzwi i wpadła do domu.  

– Tak – powiedziała. – Trochę się wystraszyłam. Roześmiał się.  

– Spotkałaś yeti? 

– Nie bądź złośliwy! – Podeszła do drzwi sypialni. – Idę dołoŜyć do pieca. Potrzebujesz 

czegoś? 

– Jeszcze trochę brandy, kochanie. Kochanie? Chyba się zalał.  

– Czy upijanie się jest najlepszym lekarstwem na rany? 

– Na pewno im nie zaszkodzi – odpowiedział.  

– Zmieniając temat, chciałbym zapytać, czy w tym domu jest tylko jedno łóŜko? 

– Niestety, tylko jedno.  

– Gdzie będziesz spała? 

Eden wyczuła w jego głosie ironię.  

–  Zdaje  się,  Ŝe  szybko  wracasz  do  zdrowia.  MoŜe  powinnam  przestać  się  o  ciebie 

martwić? 

– Nie cieszysz się, Ŝe wracam do zdrowia? 

– Wcale nie wracasz. To wpływ brandy! 

– TeŜ powinnaś się napić. Alkohol pomaga zapomnieć o problemach.  

– Moje problemy to moja sprawa – odpowiedziała.  

– A poza tym następnego dnia nie znikają, tylko są spotęgowane przez kaca.  

– Nie wygłaszaj kazań, dziecinko. Nie dzisiaj. Nie mam na nie ochoty. Nalej mi jeszcze 

trochę brandy, a potem zajrzyj do pieca.  

Wzięła butelkę i napełniła szklankę, którą trzymał Dev. Ręka mu się trzęsła, najwyraźniej 

był juŜ podchmielony. Zakręciła butelkę, odstawiła na nocną szafkę i wyszła z pokoju.  

DołoŜyła  drewna  do  ognia,  weszła  do  kuchenki  i  zagotowała  wodę.  Ciągle  nie  miała 

ochoty  na  jedzenie,  ale  z  przyjemnością  wypije  filiŜankę  herbaty.  Krzątając  się  w  kuchni, 

analizowała sytuację. Jeśli nie będzie Ŝadnych komplikacji, Devlin Stryker przeŜyje. Rana jest 

dość  powaŜna,  ale,  dzięki  Bogu,  bynajmniej  nie  śmiertelna.  Gdyby  kula  przeszła  trochę 

niŜej...  

Nie powinna o tym myśleć. I tak ma wystarczająco duŜo problemów. Burza śnieŜna, brak 

lekarza  i  to,  Ŝe  stary  kowboj,  Jess  Griffith,  który  ją  tu  przywiózł,  pojawi  się  dopiero  za 

background image

dwanaście dni.  

Nigdy  nie  wybaczy  sobie  tak  karygodnego  braku  ostroŜności.  Zawsze  będzie  się  czuła 

winna.  Ta  cholerna  strzelba  moŜe  nawet  zardzewieć,  ale  więcej  jej  nie  dotknie.  Pasa  i 

rewolweru Strykera teŜ. Do końca Ŝycia nie weźmie do ręki broni! 

Z filiŜanką gorącej herbaty poszła do pokoju i usiadła przy piecu. W pokoju było chłodno. 

Odstawiła filiŜankę i weszła do sypialni.  

Dev spał. Pusta szklanka leŜała na łóŜku, tuŜ przy jego prawej dłoni. Przez chwilę stała, 

patrząc  na  niego.  Gdyby  nie  uległa  impulsowi,  Ŝeby  przyjechać  tutaj,  nigdy  by  nie  spotkała 

Strykera.  

Odstawiła  szklankę  na  szafkę  i  otuliła  go  kocami.  W  sypialni  było  jeszcze  zimniej. 

Zostawiła  sobie  tylko  jeden  koc.  Niemal  z  czułością  połoŜyła  dłoń  na  czole  Deva, 

sprawdzając,  czy  ma  gorączkę.  Odgarnęła  opadający  kosmyk  włosów.  Dlaczego  ją  tak 

zdenerwował? CzyŜby jego opinia o niej wcale nie była daleka od prawdy? I cóŜ w tym złego, 

Ŝ

e  woli  komfort  od  prymitywnych  warunków?  Jest  dzieckiem  swojego  środowiska.  Ojciec 

Eden  był  znanym  chirurgiem  plastycznym.  Wychowała  się  w  zamoŜnej  rodzinie.  Jej  gust 

ukształtowały  jednak  nie  pieniądze,  a  pogarda  matki  dla  wszystkiego,  co,  jej  zdaniem,  było 

złej jakości. Prosty domek w górach, sławojka i lampy naftowe z pewnością, w opinii Corinne 

Harcourt, były godne pogardy.  

Eden uniknęła pełnego dezaprobaty kazania tylko dlatego, Ŝe nie powiedziała rodzicom, 

gdzie  zamierza  spędzić  urlop.  Będę  na  północnym  zachodzie,  powiedziała.  Matka 

przypuszcza,  Ŝe  Eden  jest  w  Seattle.  Nie  przyszłoby  jej  do  głowy,  Ŝe  północny  zachód 

obejmuje niezmierzone obszary dzikich gór.  

Zgasiła lampę i wróciła do duŜego pokoju. To dobrze, Ŝe nie ma w domu drugiego łóŜka i 

nie moŜe się połoŜyć.  

Strykerowi  nie  groziło  juŜ  Ŝadne  niebezpieczeństwo,  ale  nie  chciała  gasić  ognia,  bo  na 

dworze  wciąŜ  padał  śnieg.  Bałaby  się  zasnąć,  gdyby  ogień  wciąŜ  płonął.  A  tak  będzie 

drzemać i co jakiś czas dokładać do pieca. Usiadła na krześle, owinęła się kocem i pochyliła 

głowę.  

Ziewnęła. Otarte kolana i dłonie bolały. Marzyła o gorącej kąpieli. JuŜ prawie zasypiała, 

gdy usłyszała podejrzany hałas. Co to było? 

Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, Ŝe jest aŜ takim tchórzem. W Waszyngtonie 

była  ostroŜna.  Zawsze  zamykała  drzwi.  Ale  rozpoznawała  kaŜdy  dźwięk.  Znała  odgłosy 

wielkiego miasta. Tutaj nawet cisza była przeraŜająca.  

Przypomniała  sobie  dwie  pary  oczu,  które  ją  tak  przestraszyły.  Czy  to  były  zwierzęta? 

MoŜe koń i krowa tuliły się do siebie z powodu zimna? Biedne zwierzaki.  

Powinna była powiedzieć Strykerowi, co ją przeraziło. Ale po co? I tak by ją wyśmiał.  

Dlaczego ciągle z niej kpił? Nie mogła opanować złości. Jednak od złości silniejszy był 

Ŝ

al,  Ŝe  ten  męŜczyzna  nie  traktuje  jej  powaŜnie.  PrzecieŜ  nie  była  brzydka,  robiła  karierę  i 

miała  licznych  przyjaciół,  którymi  moŜna  się  szczycić.  Kpiny  jakiegoś  prostaka,  kowboja, 

który  prawdopodobnie  nigdy  nawet  nie  wyjechał  poza  granice  Montany,  nie  sprawiały  jej 

przyjemności.  

background image

Po co pytał, gdzie będzie spała? Brzmiało to jak zaproszenie do łóŜka! Oczywiście, biorąc 

pod uwagę formę zaprosin, byłoby to całkowicie bezpieczne, aczkolwiek raczej niecodzienne.  

Co będzie jutro? Na pewno ktoś się tu zjawi. Chyba Ŝe... chyba Ŝe śnieŜyca będzie trwała 

całą noc. Wtedy nikt się nie przedostanie.  

Na  razie  nie  będzie  o  tym  myśleć.  Jeśli  jutro  ktoś  się  zjawi  i  zabierze  Strykera,  ona  teŜ 

wyjedzie. Dwa dni samotności w tych prymitywnych warunkach zupełnie wystarczą.  

Kiedy  tylko  zaczęło  świtać,  Eden  wstała  z  krzesła  i  przestała  udawać,  Ŝe  odpoczywa. 

Bolał  ją  kaŜdy  mięsień,  cała  była  sztywna.  Z  niepokojem  wyjrzała  przez  okno  i  dorzuciła 

drewna do ognia. Drewna było dosyć, ale leŜało na zewnątrz. Będzie musiała je przynieść.  

Ciągle padał śnieg. Ziemia była juŜ pokryta dość grubą warstwą. Zanim wyszła, wsunęła 

głowę do sypialni. Dev miał szeroko otwarte oczy, więc weszła do środka.  

– Nadal pada, prawda? – zapytał ponuro.  

– Tak. – Podeszła do okna i uniosła zasłony. – Myślę, Ŝe spadło co najmniej trzydzieści 

centymetrów. – Opuściła zasłonę i podeszła do łóŜka. – Jak się czujesz? 

– Nie pytaj. – Powieki mu opadały. – Muszę wyjść.  

– Czy moŜesz zaczekać, aŜ odśnieŜę ścieŜkę do ubikacji? 

– Ty? – zapytał sarkastycznie. – A wiesz, jak się uŜywa szufli? 

Miała juŜ dosyć jego głupich uwag.  

–  Mam  rozum  i  dwie  zdrowe  ręce.  O  ile  mi  wiadomo,  do  odśnieŜania,  podobnie  jak  do 

konnej jazdy, nie potrzeba wiele więcej! 

Słysząc tę złośliwą uwagę, Dev uniósł brwi.  

– Ale masz dziś cięty język. Wyjęła kurtkę z szafy.  

– Z powodu irytacji, panie Stryker. Nasza sytuacja nie jest łatwa. Potrzebujesz lekarza, a 

tymczasem jesteśmy odcięci od świata. MoŜe nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji, ale 

ja tak.  

– Od rana wygłaszasz kazania.  

– Mam wraŜenie, Ŝe są ci potrzebne – burknęła. Wysunęła jedną z szuflad. WyjeŜdŜając z 

domu, uznała, Ŝe rękawiczki jej się nie przydadzą, ale na szczęście zabrała ze sobą kilka par 

ciepłych  skarpet.  Jedne  z  nich  wsunęła  teraz  na  dłonie.  –  To  mi  zajmie  około  dwudziestu 

minut – oświadczyła chłodno i wyszła.  

Całe szczęście, Ŝe w domku było niezbędne wyposaŜenie. Z komórki przy kuchni wyjęła 

szuflę. Była tam takŜe miotła, siekiera i róŜne narzędzia.  

Trzy  pierwsze  ruchy  usunęły  śnieg  z  ganku.  Eden  zabrała  się  do  odśnieŜania  ścieŜki. 

Wiatr  juŜ  ucichł  i  nawet  nie  było  tak  bardzo  zimno.  Wysiłek  fizyczny  uspokoił  ją. 

Energicznymi,  rytmicznymi  ruchami  odrzucała  śnieg.  Oczyściła  ścieŜkę  do  ubikacji  na 

szerokość mniej więcej pół metra.  

Z  zaróŜowionymi  policzkami,  śniegiem  we  włosach  i  na  ubraniu  weszła  do  domku. 

Najpierw  pomoŜe  Devowi,  potem  zrobi  śniadanie,  przyniesie  drzewo,  opatrzy  ranę.  Miała 

sporo do zrobienia. Zagrzać wodę, umyć się, zmyć naczynia. Przynajmniej będzie zbyt zajęta, 

by się martwić.  

Zajrzała  do  sypialni  i  zamarła.  Jakimś  cudem  Dev  wyjął  spodnie  z  szafy  i  usiłował  się 

background image

ubrać. Siedział na brzegu łóŜka, był blady i źle wyglądał.  

– Powinieneś na mnie poczekać – powiedziała ostro. W jego oczach kryła się złość.  

– Nie mam zamiaru spędzić reszty Ŝycia w łóŜku.  

–  Oczywiście,  Ŝe  nie.  Ale  zostaniesz  w  nim,  dopóki  nie  nabierzesz  sił.  Czy  nigdy  nie 

musiałeś leŜeć w łóŜku w czasie choroby? 

– ŁóŜka są po to, by w nich spać i kochać się. Zaczerwieniona sięgnęła po buty.  

–  ŁóŜka  są  takŜe  po  to,  by  w  nich  wracać  do  zdrowia.  I  będziesz  leŜał,  czy  ci  się  to 

podoba, czy nie.  

Był  na  wpół  rozebrany.  Wywołało  to  w  niej  dziwną  reakcję.  Zaschło  jej  w  ustach. 

Nerwowo chwyciła buty. Wkładanie ich poszło o wiele łatwiej niŜ zdejmowanie.  

– Podam ci koszulę.  

– Czy w tej szafie jest jakaś marynarka? 

– Nie ma, ale jest stary sweter. 

W końcu ubrała go. Zapięła mu sweter, by nie zmarzł po drodze.  

Wstając,  zmusił  się,  by  nie  pokazać,  jak  bardzo  cierpi.  Miał  swoją  dumę  i  chciał  sam 

dotrzeć do ubikacji.  

– Nie potrzebuję pomocy – oznajmił szorstko. Spojrzała na niego zdumiona.  

– Jest ślisko. Co będzie, jeśli upadniesz? 

– Równie dobrze mogę się przewrócić, wisząc na tobie. Nie upadnę.  

Nie  była  przekonana.  Stała  przed  domem,  czekając,  aŜ  Dev  dotrze  do  celu.  Potem 

chodziła  po  pokoju,  dopóki  nie  usłyszała  jego  kroków.  Otworzyła  drzwi,  zanim  wszedł  na 

ganek.  

– Czy wszystko w porządku? – zapytała z troską.  

–  Tak,  wszystko  w  porządku.  –  Kłamał.  Kręciło  mu  się  w  głowie,  nogi  drŜały,  było  mu 

niedobrze  i  bolało  go  wszystko  jak  cholera.  Zazwyczaj  był  odporny  na  ból.  Jako  nastolatek 

brał udział w zawodach rodeo.  Złamał wówczas nogę i bark. Tyle Ŝe wtedy dostawał środki 

przeciwbólowe.  Brandy  i  aspiryna  nieco  mu  pomogły,  ale  dawno  przestały  działać.  Powoli 

ruszył  w  kierunku  sypialni,  zły,  Ŝe  czuje  się  tak  fatalnie.  Wiedział,  Ŝe  jeśli  zaraz  się  nie 

połoŜy, zemdleje. Zatrzymał się przy drzwiach.  

– Gdzie spałaś? – wykrztusił.  

Eden zaczerwieniła się. Nie wiedziała, dlaczego nie chciała się przyznać, Ŝe spędziła noc 

na krześle.  

–  Tam  –  odpowiedziała  z  wahaniem,  wskazując  na  niebieskie  krzesło  przy  piecu.  Dev 

zaczął  kląć.  Eden  czasami  uŜywała  wulgarnych  słów,  ale  wiązanka,  która  padła  z  jego  ust, 

przechodziła wszelkie wyobraŜenie.  

– Nigdy w Ŝyciu nie słyszałam czegoś bardziej wulgarnego! – krzyknęła. – Natychmiast 

przestań! 

Zaskoczony  Dev  zamilkł.  Wpatrywał  się  w  nią.  Miała  wilgotne  włosy  i  mimo  Ŝe  na 

pewno się nie wyspała, wyglądała ładnie. Zbyt ładnie. Gdyby był silniejszy, poddałby próbie 

tę purytanską skromność. Z trudem wykrztusił: 

–  Jeśli  juŜ  ktoś  musiał  do  mnie  strzelać,  to  dlaczego,  do  cholery,  była  to  taka  wraŜliwa 

background image

panienka? Daj spokój, nie mam nastroju na...  

– Pańskie nastroje przestały na mnie robić wraŜenie, panie Stryker – przerwała mu. – A 

poza tym jedynym pana nastrojem jest złość. – Celowo znów przeszła na „pan”. – Mam tego 

dosyć. Robię wszystko, by być miłą i pomocną, a w zamian otrzymuję tyle wdzięczności co 

brudu za paznokciem.  

– Mam okazywać wdzięczność za to, Ŝe mnie postrzeliłaś? 

– Dobrze wiesz, Ŝe nie zrobiłam tego specjalnie. Nie musisz ciągle mi docinać i być tak 

wulgarny.  

Nagle Dev zachwiał się. Kurczowo chwycił się drzwi. Eden skoczyła do przodu i złapała 

go za zdrową rękę. Był zbyt słaby, by ją odepchnąć.  

–  PołóŜ  się  –  rozkazała  i  podprowadziła  go  do  łóŜka.  Upadł  na  nie  i  zamknął  oczy. 

Usłyszał, Ŝe mówiła: 

– Idę zrobić śniadanie. I zjesz je, nawet gdybym musiała karmić cię siłą.  

Powoli otworzył oczy.  

– Nie dasz rady.  

Bez słowa ściągnęła mu buty i przykryła kocami.  

–  Jesteś  bezczelny  i  chamski.  Radzę  ci  się  zmienić,  bo  czeka  nas  spędzenie  razem 

jedenastu dni.  

– O czym ty mówisz? 

–  Nie  sądzę,  aby  komuś  udało  się  tu  dotrzeć.  A  po  mnie  przyjadą  dopiero  za  jedenaście 

dni. Chyba lepiej będzie, jeśli postaramy się nie obraŜać siebie nawzajem przy kaŜdej okazji i 

spędzić te dni w zgodzie, nie sądzisz? 

Opuściła  pokój  z  iście  królewską  dostojnością,  a  Dev  jeszcze  długo  wpatrywał  się  w 

drzwi.  

 

Ś

niadanie  składało  się  z  naleśników  z  syropem  klonowym,  przysmaŜonego  boczku  i 

mocnej, gorącej kawy. Dev ugryzł kęs i natychmiast zjadł wszystko, co było w zasięgu ręki. 

Eden uparła się, by podać mu śniadanie do łóŜka. Pozwolił jej na to, choć nie był pewien, czy 

zgadza się, bo się tak źle czuje, czy teŜ dlatego, by uniknąć kolejnego kazania. Miała do tego 

talent.  Nie  pij,  nie  klnij,  leŜ  w  łóŜku,  rób  to,  nie  rób  tamtego!  Jeśli  pogoda  się  nie  zmieni, 

rzeczywiście będzie musiał z nią wytrzymać jedenaście dni.  

To  niemoŜliwe.  Wiosenne  śnieŜyce  nie  trwają  długo.  Są  silne,  nagłe,  ale  krótkotrwałe. 

Robotnicy  z  farmy  szukają  go,  bez  względu  na  zawieję.  Red  na  pewno  oszalał  ze 

zmartwienia.  

Red Ludlow mieszkał na ranczo Strykera dłuŜej niŜ Dev. Miał ponad siedemdziesiąt lat. 

Dev  nawet  nie  wiedział,  kiedy  staruszek  przeprowadził  się  z  czworaków  do  domu.  Odkąd 

pamiętał, Red zawsze z nim był.  Z wiekiem zaczął mu dokuczać artretyzm, więc prawie nie 

wychodził z domu. Po śmierci matki Deva wziął na siebie wszystkie domowe obowiązki. Dev 

wiedział, Ŝe stary kowboj nie znosił domowych robót. Większość Ŝycia spędził na koniu, więc 

podjęcie  się  tej  pracy  musiało  go  wiele  kosztować.  Nigdy  jednak  o  tym  nie  rozmawiali. 

Zresztą  w  domu  nigdy  tak  naprawdę  nie  było  czysto,  natomiast  wszyscy  byli  zawsze 

background image

najedzeni, bo Red lubił gotować.  

Na  ranczo  pracowali  wyłącznie  męŜczyźni.  Kobiety  widywało  się  tam  bardzo  rzadko. 

Robotników  zatrudniano  na  sezon.  Na  ogół  byli  to  gruboskórni  i  rubaszni  faceci,  którzy 

potrafili  Ŝyć  z  daleka  od  miasta.  Kiedy  potrzebowali  towarzystwa  kobiet,  jechali  do 

miasteczka.  Resztę  czasu  spędzali  w  patriarchalnej  społeczności  ranczo.  Ich  rozmowy 

dotyczyły przede wszystkim seksu i były dość wulgarne. Często zamiast przecinka uŜywano 

cztero – lub pięcioliterowych wyrazów.  

Byli ze sobą zŜyci, lojalni zarówno wobec Strykera, jak i siebie. Nie ma wątpliwości, iŜ 

przeszukiwali teraz całe ranczo. Dev wiedział, Ŝe pogoda utrudnia poszukiwania. Przy prawie 

półmetrowej  warstwie  śniegu  nie  widać  Ŝadnych  śladów.  W  dodatku  ciągle  padało.  Dobrze, 

Ŝ

e  chociaŜ  ucichł  wiatr.  Szukanie  JednoróŜki  nie  było  dobrym  pomysłem,  zwłaszcza  Ŝe 

wiedział o nadchodzącej burzy.  

Najedzony, czuł się trochę lepiej. LeŜał i słuchał, jak Eden kręci się po kuchni. Sądząc po 

odgłosach, zmywała naczynia. Wyobraził sobie jej zgrabną sylwetkę i kocie ruchy.  

Od  lat  nie  spotykał  takich  kobiet  jak  ona.  Tak  naprawdę  to  od  ukończenia  studiów.  JuŜ 

zapomniał,  Ŝe  kobiety  mogą  być  tak  delikatne.  Jej  włosy...  KaŜdy  męŜczyzna  umarłby 

szczęśliwy, zanurzając w nich swoje dłonie. A jej ciało...  

Gdy weszła do pokoju, drgnął. Trzymała w ręku szklankę z wodą i aspirynę.  

– Weź – powiedziała. – ZaŜyj kilka tabletek.  

– Dzięki.  

Zaskoczona, machinalnie odpowiedziała: 

– Proszę bardzo. Idę po drzewo. Potem zmienię opatrunek i przygotuję ci kąpiel.  

– Kąpiel? – Dev połknął aspirynę, połoŜył głowę na poduszce i szeroko się uśmiechnął. – 

Kochanie, masz zamiar mnie wykąpać? 

–  To  by  się  panu  podobało,  prawda?  –  zapytała  z  ironią.  Znów  przeszła  na  „pan”.  Nie 

dość, Ŝe złościł się o kaŜdy drobiazg, to jeszcze z perwersyjną przyjemnością wprowadzał ją 

w zakłopotanie. Ale i tak sobie z nim poradzi.  

–  Patrzcie,  patrzcie  –  kpił.  –  Nigdy  dotąd  nie  kąpała  mnie  tak  piękna  kobieta.  To  moŜe 

być całkiem miłe przeŜycie.  

Zaczerwieniła się. Znów był górą.  

–  Proszę  pohamować  swoje  brudne  myśli,  panie  Stryker  –  powiedziała  ostrym  tonem.  – 

Po prostu dam panu miskę z wodą i mydło. Resztę zrobi pan sam.  

Odwróciła się na pięcie i wyszła.  

 

Wykąpała  się  pierwsza.  Do  sypialni  weszła  tylko  raz  po  czyste  ubranie.  Jej  zagniewana 

mina  nie  zrobiła  jednak  na  Devlinie  Ŝadnego  wraŜenia.  Z  rozmysłem  myła  się  dłuŜej  niŜ 

zazwyczaj.  

On naprawdę był okropny. Pewnie obgryza paznokcie i nie podnosi deski klozetowej! 

Wytrącił ją z równowagi. Nie moŜe mu na to pozwolić. Przed chwilą wygłosiła kazanie o 

koniecznym porozumieniu między nimi. Sama teŜ powinna się do tego zastosować. Wszystko 

wskazuje na to, Ŝe spędzą razem jedenaście dni. Trzeba zachować zimną krew.  

background image

Westchnęła.  Nalała  pełną  miskę  wody  i  zaniosła  ją  do  sypialni.  Z  wymuszonym 

uśmiechem powiedziała: 

– No cóŜ, moŜe zmienię opatrunek? 

Dev  spojrzał  na  nią.  Była  ubrana  w  ciemnozielone  welurowe  spodnie  i  tego  samego 

koloru obcisły sweter, który podkreślał jej figurę. Włosy tworzyły wokół twarzy dziewczyny 

złotorudą aureolę.  

– Ty naprawdę jesteś piękna – wyszeptał, jakby nie wierzył własnym oczom.  

Czuła jego pełne poŜądania spojrzenie na piersiach, które od razu nabrzmiały. Zaskoczył 

ją.  Przyzwyczaiła  się,  Ŝe  moŜe  się  po  nim  spodziewać  jedynie  wulgarności  i  złośliwości.  A 

teraz w jego oczach był tylko szczery podziw.  

Dev z trudem oderwał od niej wzrok. Eden odtwarzała w pamięci wszystko, co się stało 

od  chwili,  kiedy  tak  nieudolnie  zdjęła  mu  spodnie  razem  z  majtkami.  Widziała  go  wtedy 

nagiego.  Zepchnęła  ten  obraz  w  zakątek  pamięci.  Mimo  to  była  podniecona,  a  jej  serce  biło 

szybko, za szybko.  

ZaŜenowana, przez chwilę stała w milczeniu. Potem odwróciła się, sięgnęła po apteczkę i 

powiedziała: 

– Zmienię opatrunek.  

Dev teŜ był podniecony i zakłopotany.  

– Rób, co trzeba – powiedział i odrzucił koce.  

– Byłoby łatwiej, gdybyś usiadł – powiedziała. Głos jej drŜał.  

– Dobrze – odpowiedział.  

Starała  zachowywać  się  obojętnie,  jak  zawodowa  pielęgniarka.  Nie  wolno  denerwować 

się w obecności pacjenta. Tylko czy to jest moŜliwe? 

–  Tak,  teraz  lepiej  –  powiedziała,  kiedy  Dev  usiadł.  PodłoŜyła  mu  poduszki  pod  plecy. 

Bała się zdjąć bandaŜ. Co będzie, jeśli rana jest zainfekowana? Mogła mu podawać aspirynę 

na  uśmierzenie  bólu,  cierpliwie  znosić  jego  uwagi  i  przekleństwa.  Mogła  opanować 

poŜądanie, które narastało. Ale nie mogła opanować infekcji.  

Dev  czuł  dotyk  palców  Eden  na  plecach  i  przymknął  oczy.  Jej  bliskość  oszałamiała  go. 

Chciał, by się odsunęła. Eden powoli odwijała bandaŜ.  

– Mój BoŜe, to wygląda doskonale! – krzyknęła.  

– A myślałaś, Ŝe będzie inaczej? – wyszeptał.  

–  Nie...  oczywiście,  Ŝe  nie  –  skłamała.  –  Posmaruję  rany  maścią  z  antybiotykiem  i 

zabandaŜuję.  

Pracowała szybko.  

– Jeśli chcesz się ogolić, mam maszynkę i mnóstwo nowych Ŝyletek.  

– Dobrze.  

– Jeśli chodzi o twoje ubranie, to mogę je wyprać. Przy piecu powinno wyschnąć w kilka 

godzin.  

Jej  zapach  doprowadzał  Deva  do  szaleństwa.  Jak  ona  to  robi?  Skąd  wzięła  mydło  o  tak 

uwodzicielskim zapachu? 

– Moich spodni nie trzeba prać – oświadczył.  

background image

– A co z... bielizną? 

Cholera.  Miał  ochotę  zakląć.  Jak  moŜe  pozwolić,  by  ta  ponętna  dziewczyna  prała  jego 

gacie? 

– Rób, co chcesz – wykrztusił. Delikatnie przykleiła ostatni kawałek plastra.  

– Skończone – oświadczyła, ignorując jego mało zachęcające pomruki. – Teraz bierz się 

do mycia.  

Wstała z łóŜka i podała mu miskę. Jej zaradność zaczęła mu działać na nerwy. Nie była 

pielęgniarką,  a  zachowywała  się,  jakby  całe  Ŝycie  pracowała  w  szpitalu.  Na  pewno  nie  była 

przyzwyczajona do noszenia drzewa i palenia w piecu. Robiła to wszystko i nie narzekała. To 

znaczy narzekała, ale nie na pracę, tylko na to, Ŝe on pije i przeklina.  

W  kaŜdym  razie  miał  tego  dosyć.  Jeśli  czuje  się  winna,  trudno.  Gdyby  nie  była  taka 

pociągająca, polubiłby ją.  

– Nalej mi trochę brandy – rozkazał zdławionym głosem.  

Eden spojrzała na niego zaskoczona.  

– Jeszcze nie ma dziesiątej rano! 

– Daj mi tę cholerną butelkę albo wstanę i sam sobie ją wezmę! 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Wcisnęła mu butelkę do ręki, postawiła miednicę i wybiegła z sypialni.  MoŜe się nawet 

utopić. Było jej wszystko jedno, czy w brandy, czy w misce.  

DołoŜyła drewna do ognia. Za jakie grzechy Pan Bóg pokarał ją obecnością Strykera? Był 

chyba  najbardziej  prostackim  i  irytującym  człowiekiem  na  świecie.  Marzyła  o  tym,  by  ktoś 

przyjechał i zabrał go stąd. Dlaczego nie szukają Deva? 

Podeszła do okna.  

–  Właśnie  dlatego  –  odpowiedziała  sobie.  Ciągle  padał  gęsty  i  mokry  śnieg.  Jakby 

wysypano pierze z poduszki.  

Oparła  się  o  okno.  Jak  długo  to  będzie  trwało?  Szukała  sposobu  porozumienia  się  z 

Jessem Griffithem. A moŜe po prostu uciec? 

Rzeczywiście,  świetny  pomysł!  Nie  przeszłaby  nawet  pół  kilometra.  Odwróciła  się  od 

okna.  W  domku  zrobiła  juŜ  wszystko:  przyniosła  drewno,  umyła  się,  zmieniła  opatrunek 

swemu  podopiecznemu.  To,  czy  Dev  się  umyje,  czy  nie,  niewiele  ją  obchodziło.  Jeśli  ma 

ochotę być brudny i nie ogolony, to i tak ona tego nie zmieni. W sypialni panowała cisza. Co 

on robi? Zalewa się w trupa? 

A moŜe po prostu Dev musi pić? Ma ranę w ramieniu, która na pewno go boli. Gdzie się 

podziało jej współczucie? Wczoraj modliła się, by nie umarł, przysięgała, Ŝe zrobi wszystko, 

by go uratować. Dlaczego kilka niemiłych uwag tak ją wyprowadziło z równowagi? 

Zobaczyła  w  nim  męŜczyznę.  Wiedziała  teŜ,  Ŝe  mu  się  podoba.  Wszystko  przez  jego 

poŜądliwe  spojrzenie.  Zapomniała,  kiedy  ostatni  raz  czuła  podniecenie  na  widok  jakiegoś 

faceta. Zazwyczaj kontrolowała się, choć jeszcze nie przeŜyła prawdziwej miłości.  

Na pewno chciał jak najszybciej wrócić do zdrowia, choćby po to, by móc uganiać się za 

nią  po  całym  domku.  Poza  tym  nie  był  typem  bezradnego  faceta.  Zmarszczyła  czoło. 

Pokręciła  się  chwilę  po  kuchni  i  poszła  do  duŜego  pokoju.  Była  wyczerpana  i  dlatego  czuła 

taki niepokój. Gdyby mogła się zdrzemnąć! 

Spojrzała na podłogę przy  piecu. Czemu nie? Było zbyt zimno, by spać na niej w nocy, 

ale  teraz  mogła  się  tu  połoŜyć.  RozłoŜyła  koc.  W  swoim  mieszkaniu,  w  Georgetown,  miała 

miękkie  łóŜko,  ale  nigdy  nie  czuła  takiej  ulgi,  kładąc  się.  Leniwie  się  przeciągnęła.  Nie 

musiała liczyć baranów, by zasnąć. Po paru minutach twardo spała.  

 

Dev powoli otworzył oczy. Było mu gorąco. Po umyciu się i wypiciu szklaneczki brandy 

zasnął jak niemowlę.  

W  domku  panowała  cisza.  Odrzucił  koce  i  zorientował  się,  Ŝe  w  pokoju  jest  zimno. 

Usłyszał wycie wiatru. ŚnieŜyca znów się nasiliła. Gdzie jest Eden? 

Poruszył  ramieniem,  by  przekonać  się,  jak  bardzo  go  boli.  Zacisnął  pięść  i  usiłował 

podnieść rękę. Bolało jak cholera. Czuł się lepiej, ale nie na tyle, by ruszać ręką.  

– Eden? – krzyknął, zaniepokojony ciszą. Nikt nie odpowiedział. Krzyknął jeszcze raz.  

Nie było jej w domu. W porządku. Pewnie poszła do ubikacji. Wróci za kilka minut.  

background image

Ciekawe,  co  się  dzieje  na  ranczo?  Red  wyrywa  sobie  resztki  włosów  z  głowy.  Gdyby 

któryś  z  jego  pracowników  nie  wrócił  do  domu  w  taką  pogodę,  on  robiłby  to  samo.  Puste 

miejsce  przy  stole  zawsze  wszystkich  niepokoiło  i  ruszano  na  poszukiwanie.  Góry  są  zbyt 

niebezpieczne,  by  lekcewaŜyć  czyjąś  nieobecność.  Groźne  były  nie  tylko  grzechotniki  i 

niedźwiedzie grizli, ale przede wszystkim przepaście.  

Najgorsza  jednak  była  śnieŜyca.  Ludzie  zamarzali  wówczas  na  śmierć.  śeby  tylko  nie 

zapuścili się w trakcie poszukiwań zbyt daleko i Ŝeby nikomu nic się nie stało! Jak moŜe ich 

powiadomić, gdzie jest? 

– Eden! – krzyknął ponownie.  

Co  ona  tak  długo  robi  w  ubikacji?  Niewiele  wiedział  o  zwyczajach  płci  pięknej.  Jego 

matka, jedyna kobieta, z którą Ŝył pod jednym dachem, umarła dziesięć lat temu. Miał wiele 

przyjaciółek,  ale  z  Ŝadną  nie  mieszkał.  Przypomniał  sobie  wszystkie  swoje  sympatie.  Raz 

nawet chciał się Ŝenić. Po namyśle zrezygnował. To była miła dziewczyna.  

Do diabła, Ŝona tylko by komplikowała jego Ŝycie. Rządziłaby w domu i prawiła kazania. 

Tak jak Eden.  

Starał się o niej nie myśleć. Pachniała prawdziwą kobietą. Miała takie zmysłowe usta. A 

ciało...  

Rano  patrzył  na  nią  z  poŜądaniem.  Musiała  stracić  pewność  siebie,  bo  starała  się  nie 

zwracać na niego uwagi. Uśmiechnął się. Doskonale wiedział, co powinien był zrobić.  

–  Eden!  –  wrzasnął.  Gdzie  ona  jest?  śadne  tajemnicze  zabiegi  higieniczne  kobiet  nie 

trwają tak długo, zwłaszcza Ŝe temperatura spadła poniŜej zera.  

Usiadł  na  łóŜku.  Przez  chwilę  trwał  bez  ruchu,  aŜ  przestało  mu  się  kręcić  w  głowie,  a 

potem  wstał.  Ubranie  leŜało  na  podłodze.  Widocznie  Eden  zrezygnowała  z  prania.  Nie 

wiedział, co się z nią dzieje. A moŜe zemdlała? Zrobiło mu się zimno. Sięgnął po koc i owinął 

się.  Drzwi  sypialni  były  otwarte,  ale  łóŜko  stało  w  takim  miejscu,  Ŝe  nie  widać  było  całego 

pokoju. Wystarczył jednak jeden krok, by zobaczyć skuloną Eden, śpiącą na podłodze.  

Do  cholery!  On  spał  wygodnie  w  miękkim  łóŜku,  a  ona  na  podłodze.  Nawet  nie  miała 

koca, by się przykryć.  

Nie wiedział, która godzina, ale musieli spać dość długo, bo w piecu zgasł ogień. Dlatego 

w  domu  było  tak  zimno.  Eden  chyba  była  kompletnie  wyczerpana,  skoro  przespała  spadek 

temperatury i nie słyszała, Ŝe ją wołał. Nie pozwoli na to, by marzła na podłodze albo spała na 

krześle. Zrobił kilka kroków po lodowatej podłodze i szturchnął ją palcami stopy.  

–  Obudź  się  –  rozkazał głośno.  –  Nie  rób  z  siebie  takiej  cholernej  męczennicy.  Wstań  z 

podłogi! 

Zaskoczona otworzyła oczy.  

–  Co  się  stało?  –  wyjąkała.  Usiadła  na  podłodze  skulona  i  drŜąca  z  zimna.  Była 

przemarznięta do szpiku kości. – O BoŜe, chyba ogień zgasł. Miałam zamiar tylko zdrzemnąć 

się na moment.  

– Następne poświęcenie? – zapytał ze złością. – Dlaczego nie wzięłaś koca z łóŜka? 

Otworzyła drzwiczki piecyka i poruszyła pogrzebaczem wygasający Ŝar.  

–  Tych  koców  wystarcza  tylko  dla  jednej  osoby  –  powiedziała  spokojnie,  z  nadzieją,  Ŝe 

background image

uniknie następnej sprzeczki. – W sypialni jest o wiele zimniej niŜ tutaj. A poza tym ja mogę 

marznąć, ale ty nie.  

– Oszalałaś? Przesiedziałaś całą noc tylko z jednym, nędznym kocem? 

– Wcale nie jest nędzny! To bardzo dobry koc. – Dev stał za jej plecami i kiedy ruszyła w 

stronę pojemnika z drewnem, zagroził jej drogę. – Proszę, pozwól mi przejść – powiedziała.  

– Jeśli któreś z nas musi spędzić noc na siedząco, to będę to ja.  

– Nie zachowuj się jak idiota! Dostaniesz zapalenia płuc. – Zręcznie ominęła go i wzięła 

kilka kawałków drzewa. – I nie chodź bez skarpetek.  

Dev zmruŜył oczy.  

– Nie rozumiesz, o co mi chodzi, czy tylko udajesz? 

– A o  co  ci chodzi? – Zapamiętale  rozdmuchiwała Ŝar. Pytanie zadała bezmyślnie,  więc 

spojrzała  na  Deva  i  dodała:  –  Chciałabym,  by  twoje  ramię  się  zagoiło.  –  Nie  rozumiała, 

czemu jest taki wściekły. – Powiedz, o co ci chodzi? – poprosiła jeszcze raz.  

– Nie pozwolę, byś spała na krześle albo na podłodze, a ja w łóŜku.  

Ogień się zapalił. Eden zamknęła drzwiczki pieca i wstała.  

–  Więc  co  proponujesz?  Mamy  tylko  jedno  łóŜko  dla  dwóch  osób,  z  których  jedna  jest 

ranna. Czy naprawdę sądzisz, Ŝe połoŜę się do łóŜka i zgodzę się, byś spał na krześle? 

AleŜ z niej uparta istota! Zupełnie jak JednoróŜka.  

No cóŜ, nie była jedyną upartą istotą w tym domku.  

Odwrócił się i ruszył w kierunku sypialni. Eden westchnęła i otworzyła piec, zerkając na 

ogień. DołoŜyła jeszcze jedno polano.  

Odgłosy  dochodzące  z  sypialni  zaniepokoiły  ją.  Zobaczyła,  Ŝe  Dev  się  ubiera.  Pewnie 

pójdzie do ubikacji.  

Bez  słowa  przyklękła  i  pomogła  mu  włoŜyć  buty.  Nie  odzywali  się  do  siebie,  a  w 

powietrzu, tak samo jak rano, czuć było  atmosferę fizycznego poŜądania.  Miała nadzieję, Ŝe 

nie odczuje jej podniecenia.  

Wstała,  podała  mu  koszulę  i  sweter.  Poczuła,  Ŝe  jest  senna.  Ostatnia  noc  była  okropna  i 

jeśli  będzie  musiała  spędzić  na  krześle  następnych  jedenaście,  pozostanie  kaleką  do  końca 

Ŝ

ycia. Niestety, nie potrafi rozmnoŜyć koców ani wyczarować drugiego łóŜka.  

Wpatrywała się w barczystą sylwetkę Deva znikającą za drzwiami. Byli zupełnie obcymi 

dla  siebie  ludźmi,  schwytanymi  jak  w  sieć  przez  niespodziewane  okoliczności.  Jedynym 

wyjściem było przeczekać to wszystko.  

Kiedy  Dev  wrócił  z  ubikacji,  w  domku  unosił  się  zapach  kawy.  Ogień  huczał,  a  Eden 

kręciła  się  po  kuchni.  Zupełnie  jak  w  normalnym  domu.  Uśmiechnął  się  z  goryczą.  Uparta 

panna Harcourt uwaŜa, Ŝe to on będzie spał w łóŜku. Jeszcze się zdziwi.  

Eden stanęła w drzwiach.  

– Robię kanapki i kawę. Jesteś głodny? 

– Pewnie, Ŝe tak.  

– To połóŜ się do łóŜka. Przyniosę ci jedzenie.  

– Będę jadł razem z tobą.  

– Och, ja mogę robić to wszędzie. Usiądę w bujanym fotelu.  

background image

– W takim razie przyniosę sobie krzesło. Zrozumiała.  

– Odmawiasz połoŜenia się do łóŜka? Dlaczego jesteś taki uparty? 

– Ja? Gdyby dawano medale za upór, na pewno ty dostałabyś złoty.  

Potrząsnęła przecząco głową.  

– Dobrze. W takim razie oboje przesiedzimy tę noc na krzesłach. Znakomite rozwiązanie, 

nie sądzisz? 

– Istnieje jeszcze inne, duŜo lepsze. Bardzo dobrze wiesz, jakie.  

– Nie będziemy spać w jednym łóŜku! – krzyknęła.  

–  No  cóŜ,  musiałabyś  dać  mi  słowo,  Ŝe  nie  narazisz  na  szwank  mojej  reputacji  – 

powiedział kpiąco.  

– Co? Ty zarozumiały, egocentryczny...  

– Przestań się irytować i daj mi trochę kawy. Chyba Ŝe wolisz, bym sam sobie jej nalał.  

W  pierwszym  odruchu  miała  ochotę  powiedzieć  mu,  Ŝeby  poszedł  sobie  do  diabła.  Ale 

nadal  czuła  się  winna.  W  końcu  gdyby  nie  ona,  nie  siedziałby  tutaj  z  zaciśniętymi  z  bólu 

wargami. Nalała kawę i podała Devowi filiŜankę.  

– Zaraz będą kanapki – powiedziała.  

–  Dziękuję.  Poczekam  w  pokoju.  –  Zabrał  kubek  do  duŜego  pokoju  i  powoli  usiadł  na 

krześle. To cholerne ramię ciągle bolało. Wyprawa do ubikacji pochłonęła całą jego energię. 

NiewaŜne.  Musi  porozmawiać  z  Eden  bez  względu  na  to,  jak  się  czuł.  Zarzuciła  mu,  Ŝe  nie 

zachowuje się powaŜnie, ale miał wraŜenie, Ŝe to ona nie rozumie, jak trudna jest ich sytuacja. 

Nie  uśmiechał  mu  się  dłuŜszy  pobyt  w  domku,  a  śnieŜyca  znów  się  nasiliła.  No  i  ta  sprawa 

łóŜka.  

Z naburmuszoną miną wniosła tacę z kanapkami. Postawiła talerzyki i usiadła na drugim 

krześle. Dev wziął kanapkę z tuńczykiem.  

– Bardzo dobra – powiedział.  

– Dziękuję.  

– Musimy porozmawiać.  

– Tak? – zapytała chłodno.  

– O naszej sytuacji.  

– Jesteśmy odcięci od świata. Dopiero teraz to odkryłeś? 

Jej  sarkazm  nie  wywarł  na  Devlinie  Ŝadnego  wraŜenia.  Jadł,  a  po  chwili  odezwał  się, 

udając, Ŝe nie słyszał: 

– Po pierwsze: drewno.  

– Nie rozumiem.  

– Opał. To, czym palisz w piecu.  

– Och, drewno. O co chodzi? 

– Ta sterta na zewnątrz nie jest zbyt duŜa. Wyprostowała się.  

– Chyba jest dosyć opału, prawda? 

– Tam jest tylko jeden sąg, o ile się nie mylę.  

– No i co? 

– Przy tak intensywnym paleniu wystarczy drewna na dwa dni.  

background image

– Na dwa dni! PrzecieŜ musimy palić w piecu.  

– Owszem. Być moŜe za dwa dni będę mógł wyjść i narąbać drewna.  

Spojrzała na niego. Widziała zaciśnięte szczęki. Wiedziała, Ŝe Dev czuje ból.  

– Ale być moŜe nie będziesz mógł – powiedziała. – Czy ja mogę to zrobić? 

Odwrócił głowę. Wyobraził sobie, jak Eden brnie przez śnieg w poszukiwaniu zwalonych 

drzew,  wystarczająco  suchych,  by  moŜna  było  nimi  palić  bez  robienia  z  domu  wędzarni. 

Widział, jak potem piłuje pnie na kawałki, które dają się przenieść, i rąbie je na polana. Ona 

po prostu nie miała pojęcia, o czym mówi.  

– Nie – odpowiedział, patrząc jej prosto w oczy.  

– Dlaczego nie? 

– Uwierz mi, Ŝe nie, dobrze? 

– Tylko dlatego, Ŝe jestem kobietą? Roześmiał się. Znów poŜerał ją wzrokiem.  

– Jesteś kobietą i nie wypieraj się tego. Zresztą jesteś nią w stu procentach.  

–  Powinnam  była  przewidzieć,  Ŝe  jesteś  wrogiem  kobiet  –  zasyczała.  –  Ty  wstrętny, 

rozpustny...  

Przerwał tę wyliczankę.  

–  MoŜe  pomówimy  o  drewnie.  Wymyślać  będziesz  mi  później.  Jest  jak  jest  i  musimy 

postarać się, by starczyło go nam na jak najdłuŜej. To oznacza, Ŝe oszczędzamy opał w ciągu 

dnia i nie palimy w piecu nocą.  

Wiedziała,  Ŝe  nie  wytrzyma  pod  jednym  kocem,  jeśli  nie  będzie  ogrzewania.  Niech  to 

wszystko szlag trafi. Znów wszystko się komplikuje.  

–  Powiem  to  jasno  i  wyraźnie  –  powiedziała,  opanowując  wściekłość.  –  Nie  będziemy 

spać w jednym łóŜku! 

– Ciągle do tego wracasz? Myślałem, Ŝe tę sprawę juŜ załatwiliśmy. Dzielimy się kocami 

i oboje marzniemy do szpiku kości. Dla mnie to całkiem sensowne rozwiązanie.  

Gdyby mogła, rozszarpałaby  go na kawałki. Spojrzała na niego z wściekłością, a jedyną 

reakcją Deva było rozbawienie.  

– Następna sprawa, to jedzenie – oświadczył. Patrzyła na swoje nogi, na piec, na ścianę, 

byle nie na Deva. O co tym razem chodzi? Nie da się zaskoczyć.  

– Jest mnóstwo jedzenia. Przywiozłam wystarczającą ilość.  

– Dla ilu osób? PrzeraŜona zrozumiała.  

– Dla jednej – odpowiedziała cicho.  

– A jest nas dwoje.  

Nie miała Ŝadnych argumentów. Poczuła się bezradna.  

– Jak długo będziemy musieli tu przebywać? 

–  To  jest  pytanie  za  sto  dolarów,  kochanie.  Nadal  pada  śnieg,  a  w  dodatku  znowu 

rozpętała  się  wichura.  Zazwyczaj  wiosenne  śnieŜyce  kończą  się  w  ciągu  kilku  godzin,  ale 

mogą trwać i tydzień.  

–  Tydzień?  –  powtórzyła  w  osłupieniu.  Tak  naprawdę  nie  wierzyła  w  to,  Ŝe  będą  tu 

siedzieli aŜ tak długo. Nawet kiedy mówiła o jedenastu dniach pod jednym dachem, do końca 

w to nie wierzyła. Myśl o zamarznięciu na śmierć i bólach głodowych dobiła ją. Na trzymaną 

background image

w ręku kanapkę polały się łzy. Miała ochotę śmiać się albo krzyczeć.  

Wiedziała,  Ŝe  zaraz  wpadnie  w  histerię.  Wstała,  postawiła  talerz  na  tacy  i  wybiegła  do 

kuchni. W szale otwierała szafki i wyciągała z nich jedzenie. Jarzyny w puszkach, konserwy 

mięsne,  mąkę,  chleb,  mleko  w  proszku,  sól,  pieprz,  kawę,  herbatę.  Postawiła  jedzenie  na 

stole.  

Dev z trudem wstał i poszedł do kuchni. Stał oparty o framugę i patrzył. Eden na chwilę 

przestała się szamotać, ale zaraz potem z rozmachem wysunęła szufladę. Wyjęła z niej stertę 

czekoladowych batonów i rzuciła je na stół.  

– Nie przesadzasz trochę? 

– To wszystko, co mamy – odpowiedziała jednym tchem. – Czy to wystarczy? 

– Eden, nie chciałem cię tak wystraszyć.  

– Owszem, chciałeś. I zrobiłeś to. Nienawidzę cię. Dlaczego się tu zjawiłeś? Dlaczego nie 

zostałeś tam, gdzie twoje miejsce? 

– A czemu ty tego nie zrobiłaś? 

Miał  rację.  To  jest  jego  teren,  a  nie  jej.  Opadła  na  najbliŜsze  krzesło  i  zakryła  twarz 

rękoma. Zatkała.  

Dev przygryzł dolną wargę, podszedł do niej i połoŜył dłoń na ramieniu. Był szorstki, ale 

tylko w ten sposób powinien się teraz zachować. Znał burze śnieŜne, ona nie.  

Był  zbyt  słaby,  by  cokolwiek  zdziałać,  więc  muszą  wytrzymać  do  czasu,  aŜ  ktoś  ich 

odnajdzie.  

– Posłuchaj. Uda się. Mamy dach nad głową i jeśli będziemy oszczędni, wystarczy nam i 

drewna, i jedzenia. Chciałem, Ŝebyś wiedziała, jak jest naprawdę.  

Nic  nie  pomogło.  Jego  słowa  nie  wystarczyły,  by  poczuła  się  lepiej.  Nienawidziła  go, 

tego domku i upajała się litością nad sobą. Tak, to jej wina, Ŝe się tu znalazła, ale świadomość 

tego wywołała następną falę łez. Zrzuciła jego dłoń z ramienia.  

– Odejdź. Zostaw mnie samą.  

Przez  chwilę  stał  niezdecydowany.  Westchnął  i  wyszedł.  Usiadł  na  krześle  w  duŜym 

pokoju,  choć  tak  naprawdę  miał  ochotę  połoŜyć  się  do  łóŜka.  Jeszcze  musiał  załatwić  tę 

sprawę. śadne z nich nie mogło przesiedzieć na krześle w nie ogrzanym pomieszczeniu Bóg 

jeden wie ile nocy.  

 

Dzień  mijał  powoli.  W  końcu  Eden  przestała  płakać.  Poruszając  się  jak  w  transie, 

pochowała  jedzenie  do  szafek.  Wiedziała,  Ŝe  Stryker  nie  leŜy  w  łóŜku,  i  była  świadoma 

dlaczego.  Kiedy  weszła  do  pokoju,  by  dołoŜyć  małe  polano  do  pieca,  nawet  na  niego  nie 

spojrzała.  

Gdy gotowała obiad, Dev wstał i wyszedł na zewnątrz. Po powrocie wszedł do sypialni. 

Ucieszyła  się,  Ŝe  nie  namawia  jej,  by  spała  z  nim  w  łóŜku.  Jej  radość  nie  trwała  długo.  Po 

chwili przyszedł z pustą butelką brandy.  

– Nie ma więcej alkoholu? 

Miała  ochotę  skłamać  i  pozwolić  mu  cierpieć.  Brandy  łagodziła  ból.  Zobaczyła,  Ŝe  jest 

blady, ma podkrąŜone oczy i zaciśnięte usta. Nie potrafiła mu odmówić. Bez słowa podeszła 

background image

do biurka i wyjęła butelkę.  

– Dzięki. Eden – dodał – czy mogłabyś mi ją otworzyć? 

Otworzyła butelkę, a on wlał sobie porcję brandy do szklanki, wziął trzy aspiryny i popił 

je  alkoholem.  Eden  ciągle  miała  zaczerwienione  oczy  od  płaczu.  Dev,  mimo  Ŝe  cierpiał, 

poczuł wyrzuty sumienia. Zazwyczaj nie był tak  bezwzględny  w stosunku do kobiet. Raczej 

przeciwnie – starał się być opiekuńczy. Nawet juŜ nie złościł się na Eden za to, Ŝe go zraniła. 

Wpakowali się w niezłą kabałę i muszą jakoś przetrwać.  

Chciałby  z  nią  normalnie  porozmawiać.  Nawet  nie  wie,  skąd  ta  dziewczyna  pochodzi. 

Mówiła  coś  o  Waszyngtonie,  ale  tylko  wspominając  o  właścicielu  domku.  Czy  pracuje? 

Dlaczego wybrała to miejsce na spędzenie urlopu? 

Chłód  na  jej  twarzy  zniechęcił  go  do  zadawania  pytań.  Wrócił  do  pokoju  na  to  samo 

krzesło.  

–  Siedź  sobie  tam  całą  noc,  nic  mnie  to  nie  obchodzi  –  wymamrotała  pod  nosem.  Nie 

będzie spała z nim w jednym łóŜku, nawet gdyby miał zamarznąć.  

Zamarznąć. O BoŜe, chyba nie ma takiej moŜliwości? 

Zrobiło się ciemno. W domku było bardzo zimno. Poszła do sypialni po drugi sweter i po 

drodze wzięła jeden koc.  

– Weź to, owiń się – rozkazała, podając pled Strykerowi.  

Ta noc zapowiadała się na długą i ponurą dla nich obojga.  

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

W trakcie obiadu zamienili jedynie kilka słów. Eden ani razu nie spojrzała na Deva, choć 

czuła, Ŝe od czasu do czasu on się jej przygląda.  

Miała  mnóstwo  pytań.  Czy  takie  burze  zawsze  zdarzają  się  w  maju?  Jak  się  czuje,  bo 

bardzo źle wygląda? Chciała mu powiedzieć, Ŝe dla niej spanie na krześle to nic takiego. W 

końcu omal go nie zabiła.  

Ogień przygasał, więc wstała, by dorzucić drewna do pieca.  

– Nie dokładaj – powiedział cicho. – Czas wygasić piec.  

Odwróciła się, gotowa do ostrej riposty. No tak, mają oszczędzać drewno, by starczyło go 

na jak najdłuŜej. Gdyby  byli normalną parą, poszliby teraz do łóŜka i przykryli się ciepłymi 

kocami. Albo gdyby była tu sama...  

Zamknęła  drzwiczki  pieca  i  z  potulną  miną  wróciła  na  krzesło.  Gdyby  była  tu  sama, 

umarłaby ze strachu. Śmieszne, Ŝe wcześniej o tym nie pomyślała. Dokładałaby wciąŜ drewna 

do pieca, aby ogrzać dom, i tłukła się od okna do okna, nie wiedząc, co robić.  

Ranny czy nie, denerwujący czy nie, Stryker był drugim człowiekiem, twarzą, głosem.  

Siedzenie przy zimnym piecu, podczas gdy obok było ciepłe łóŜko, nie miało sensu. Nie 

była  dzieckiem,  Stryker  teŜ  nie.  Wygląda,  jakby  za  chwilę  miał  zemdleć.  PrzecieŜ  jej  nie 

zgwałci. Westchnęła głęboko.  

– Dobrze się czujesz? – zapytał Dev.  

– Nie, i ty teŜ nie czujesz się najlepiej. – Wstała z krzesła. – Wygrałeś. Kładziemy się do 

łóŜka.  –  Na  szczęście  nie  zrobił  triumfującej  miny.  Był  bardzo  słaby  i  miał  problemy  ze 

wstaniem. Podała mu rękę.  

W  myśli  oceniała  swoje  koszule  nocne.  Wszystkie  były  zbyt  frywolne.  Wystarczało,  Ŝe 

Stryker spał nago. Musi być odpowiednio ubrana. Posłała łóŜko i połoŜyła na nim dwa koce.  

– Czy rozbierzesz się sam? – zapytała.  

– Tak.  

Zajrzała  do  szafy.  W  końcu  wyjęła  duŜą,  długą,  bawełnianą  koszulę.  Nic  lepszego  nie 

miała.  

– Przebiorę się w drugim pokoju.  

– Czy moŜesz przedtem zdjąć mi buty? 

– Oczywiście.  

Ogień w duŜym pokoju dogasał. Przebrała się i podeszła do drzwi sypialni.  

– Czy juŜ leŜysz? 

– Tak. Wejdź.  

Lampa  na  nocnym  stoliku  rzucała  słabe  światło.  Dev  przysunął  się  do  ściany.  Eden 

zgasiła lampę i po ciemku ruszyła w kierunku łóŜka. Podłoga była lodowato zimna. Wsunęła 

się  pod  koce,  uwaŜając,  by  nie  dotknąć  Strykera.  Dotykanie  było  zabronione.  Mogli  dzielić 

łóŜko, ale fizyczny kontakt byłby tylko niepotrzebnym wyzywaniem losu. Za kaŜdym razem 

gdy  robiła  coś  dla  niego,  stawali  się  sobie  bliŜsi.  Troszcząc  się  o  Deva,  juŜ  dawno 

background image

przekroczyła  granicę  obojętności  i  rezerwy,  którą  normalnie  czuła  w  stosunku  do  ludzi 

poznanyh dwa dni wcześniej.  

Odezwał się zduszonym głosem: 

– UłóŜ się wygodnie, proszę.  

–  Dobrze.  –  CięŜko  westchnęła.  –  To  wszystko  wydaje  mi  się  nierealne.  Czuję  się, 

jakbym straciła kontakt z rzeczywistością.  

– Nie przejmuj się. Wszystko jest w porządku. Masz duŜo odwagi.  

Eden uśmiechnęła się.  

– Dzięki. Ty teŜ jesteś odwaŜny. – Po chwili zapytała: – Czy bardzo cię boli? 

– MoŜna wytrzymać. Brandy i aspiryna pomagają. Wiatr ciskał płatkami śniegu o szyby. 

Eden wsunęła się głębiej pod koce. Długo wpatrywała się w ciemność. Wiedziała, Ŝe szybko 

nie  zaśnie.  Zarówno  z  powodu  popołudniowej  drzemki,  jak  i  samego  Strykera.  Czuła  bijące 

od niego ciepło.  

Powiedziała  mu,  Ŝe  straciła  kontakt  z  rzeczywistością.  To  prawda.  Wszystko  wydawało 

się  takie  dziwne.  Robiła  tyle  nowych  rzeczy.  Noszenie  wody  czy  odśnieŜanie  nie  stanowiły 

problemu.  Była  zdrową,  silną  dziewczyną.  Nowością  była  opieka  nad  drugą  osobą, 

odpowiedzialność za jej zdrowie i poczucie winy.  

PoniewaŜ ustało krwawienie, rana przestała zagraŜać Ŝyciu Deva. Gdyby kula utknęła w 

kości  lub  naruszyła  jakiś  wewnętrzny  organ,  mogłoby  być  źle.  Świadomość  tego,  Ŝe  Dev 

wracał  do  zdrowia,  sprawiała  Eden  ulgę.  Udzieleniem  pierwszej  pomocy  zaskoczyła  samą 

siebie.  

Jej przyjaciele teŜ byliby zaskoczeni. Cała historia pewnie by ich ubawiła. Poczuła ostre 

ukłucie w sercu. JuŜ niemal słyszała komentarze: „Chcesz powiedzieć, Ŝe spaliście  razem w 

łóŜku tylko po to, by nie zamarznąć w nocy? Naprawdę było tak zimno?” 

Próbowałaby go opisać. Wysoki, szerokie bary, wąskie biodra, gęste czarne włosy, szare 

oczy, piękne usta.  

Nie opowie swoim waszyngtońskim przyjaciołom tej historii i nie opisze Strykera. To jest 

jej  tajemnica,  którą  nie  chciała  się  z  nikim  dzielić.  Takie  wspomnienia  chowa  się  wyłącznie 

dla siebie.  

Dev,  wyczerpany  wielogodzinnym  siedzeniem  na  krześle,  usnął  natychmiast.  LeŜała  i 

słuchała jego oddechu i wyjącego wiatru. W końcu zasnęła.  

Stryker  obudził  się  podniecony  do  granic  moŜliwości.  Eden  spała  przytulona  do  niego. 

Nogę  przerzuciła  przez  jego  biodra,  a  włosy  dziewczyny  okrywały  jego  ranne  ramię. 

Przyglądał się Eden i dostawał gęsiej skórki.  

Musiał  jej  dotknąć.  Jeśli  podda  się  poŜądaniu,  mógłby  się  z  nią  jakoś  kochać,  pomimo 

rany.  Przypominał  sobie  rozmaite  pozycje.  Jednak  wykorzystywanie  faktu,  Ŝe  Eden  spała, 

byłoby chwytem poniŜej pasa. Śpiący człowiek jest całkowicie bezbronny. Wystarczy dotyk, 

trochę pieszczot i posiadłby ją, zanim zdąŜyłaby się zorientować.  

Wymamrotał  pod  nosem  kilka  soczystych  przekleństw.  Próbował  się  od  niej  odsunąć. 

Eden tylko westchnęła i  przez sen połoŜyła rękę  tam, gdzie naprawdę nie było to wskazane. 

Zamknął  oczy,  zacisnął  zęby,  chwycił  jej  dłoń  i  odsunął  na  bok.  Przytuliła  się  jeszcze 

background image

mocniej, jakby szukała pomocy.  

– Do diabła – wykrztusił. – Nie rób tego.  

Usłyszał zduszone: „Co?” i poczuł, jak jej ciało sztywnieje. Obudziła się.  

Otworzyła  oczy  i  zobaczyła  wpatrzonego  w  nią  Strykera.  Stwierdziła,  Ŝe  oboje  leŜą 

spleceni ze sobą na środku łóŜka. W jego oczach wyczytała zachętę, która wstrząsnęła nią do 

głębi.  

– Dzień dobry – powiedział miękko i dotknął jej biodra.  

Wiedziała,  Ŝe  powinna  się  odsunąć.  Poczuła  narastającą  falę  podniecenia.  Dev  lekko 

przyciągnął ją jeszcze bliŜej.  

– Nie... moŜemy tego zrobić – wyszeptała.  

– Ja mogę. I zrobię, chyba Ŝe mi zabronisz.  

– Chcesz powiedzieć, Ŝe to dla ciebie takie proste? 

– To jest proste.  

Chciał się z nią kochać! Nerwowo kaszlnęła, odepchnęła jego dłoń i odsunęła się. Zaraz 

potem wstała. Gdy dotknęła podłogi bosymi stopami, zadrŜała.  

– Eden...  

–  Proszę,  nie  mówmy  o  tym.  –  W  pokoju  było  przeraźliwie  zimno.  WłoŜyła  sweter.  – 

Muszę rozpalić ogień – wymamrotała.  

Co  ma  zrobić  wieczorem?  Znów  spać  z  razem  z  nim?  Stryker  jej  poŜąda.  Teraz  trzeba 

rozpocząć  nowy  dzień.  Pomyśli  o  tym  później.  Miała  wiele  rzeczy  do  zrobienia.  Rozpalić 

ogień,  przygotować  posiłek,  zagrzać  wodę.  Spoczywał  na  niej  obowiązek  zapewnienia  im 

wszystkiego, by mogli przetrwać w tej głuszy. Dev wodził za nią wzrokiem.  

– Sprawdź, jaka jest pogoda.  

– Dobrze. – Podeszła do okna i odsunęła zasłony. Z ulgą powiedziała: – Przestało padać. 

– Zerknęła na niebo i jej radość zniknęła. – Ale wygląda na to, Ŝe znowu zacznie.  

Zostawiła  go.  DrŜąc  z  zimna,  rozpalała  ogień  i  nasłuchiwała  odgłosów  z  sypialni. 

Najwyraźniej wstał i ubierał się.  

Kiedy  ogień  juŜ  się  palił,  weszła  do  sypialni,  by  pomóc  Devovi  włoŜyć  buty.  Ze 

zdumieniem odkryła, Ŝe jeden juŜ włoŜył.  

– Twoje ramię musi być w lepszym stanie – stwierdziła.  

– W duŜo lepszym. – Sprowokował ją, by na niego spojrzała. – Proszę, nie udawajmy, Ŝe 

nic się nie stało – powiedział cicho.  

AleŜ ten facet jest przystojny! Jeśli nie będzie uwaŜała, zabierze ze sobą do Waszyngtonu 

znacznie  więcej  wspomnień,  niŜ  chce,  i  nie  będą  się  one  ograniczały  tylko  do  noszenia 

drzewa. Odsunęła się od Strykera.  

– Nie udaję, ale nie widzę potrzeby mówienia o tym. Wychodzę na zewnątrz.  

Pokiwał  głową.  Przytulili  się  do  siebie  we  śnie,  to  prawda,  ale  przynajmniej  było  im 

ciepło i wygodnie. I spali dobre dziewięć godzin. Eden powinna zrozumieć, Ŝe nie ma innego 

wyjścia.  

Po  południu  Dev  poszedł  na  spacer.  Śnieg  sięgał  do  kolan,  więc  z  trudem  utrzymywał 

równowagę.  Martwił  się  o  konia,  JednoroŜkę  i  cielątko.  Obszedł  polankę  tylko  raz,  ale  to 

background image

wystarczyło, by upewnić się, Ŝe zwierząt nie było w pobliŜu domku. Przechadzka dobrze mu 

zrobiła. Cieszył się, Ŝe moŜe rozprostować nogi.  

Otrzepał  śnieg  z  butów  i  wrócił  do  domu.  Eden  stała  przy  piecu.  W  czasie  jego 

nieobecności umyła się i ubrała.  

– Znowu będzie padało – powiedział i opadł na krzesło. Spojrzała na niego, zatrwoŜona, 

ale  szybko  się  odwróciła.  Od  rana  starała  się  nie  patrzeć  mu  w  oczy.  Miała  wraŜenie,  Ŝe  te 

przydymione, szare tęczówki wszystko widzą. Poza tym kryło się w nich oczekiwanie.  

Jego oczy wytrącały ją z równowagi, więc przez cały dzień rozmowa się nie kleiła.  

– MoŜe ktoś wykorzysta to chwilowe przejaśnienie – powiedziała.  

– Kto? 

– Ktoś z twoich przyjaciół lub współpracowników. Ponuro się uśmiechnął.  

– Moi ludzie najprawdopodobniej szukali mnie w czasie najgorszej śnieŜycy.  

–  Twoi  ludzie?  –  Zaciekawiona  spojrzała  na  niego.  Był  ogolony  i  wyglądał  świetnie. 

Przypomniała  sobie  swoje  poranne  podniecenie.  Gdyby  tak  moŜna  było  wymazać  to 

wspomnienie z pamięci.  

– Moi pracownicy na ranczo.  

– Aha, rozumiem. Masz ranczo. Nie pracujesz na nim, tylko jesteś jego właścicielem? 

– Tak, a czy powiedziałem coś innego? 

– Nie jestem pewna. Po prostu załoŜyłam, Ŝe jesteś czyimś pracownikiem.  

Pamiętał,  Ŝe  nie  powiedział  jej  całej  prawdy.  Wtedy  to  nie  miało  Ŝadnego  znaczenia. 

Teraz  chciał,  by  wiedziała,  Ŝe  nie  jest  zwykłym  chłopcem  od  krów,  wynajmowanym 

kowbojem.  Pochodził  z dobrej  i  znanej  w  okolicy  rodziny  i  miał  dziedzictwo,  z  którego  był 

dumny.  

–  Moje  ranczo  nie  jest  daleko  –  powiedział  spokojnie.  W  jej  oczach  pojawiło  się 

zmieszanie i nadzieja.  

– To dlaczego... ? 

– Dlatego, Ŝe nie znaleźli moich śladów. Nie przyszło im do głowy, Ŝe wyszedłem poza 

granice dóbr Strykerów.  

– A dlaczego wyszedłeś? 

– Z powodu tej cholernej krowy.  

– Ach tak, krowa. – To wstrętne zwierzę było przyczyną wszystkiego. Gdyby nie ono, nie 

złapałaby strzelby i nie wybiegła na dwór.  

Wiadomość o tym, Ŝe Dev jest właścicielem farmy, wywarła na niej wraŜenie. Niestety, 

nie zmieniało to sytuacji. Poza Jessem Griffithem nikt nie wiedział, Ŝe domek nie stoi pusty. 

Staremu  kowbojowi  nie  przyjdzie  do  głowy,  Ŝe  kobieta  mieszkająca  samotnie  moŜe  być 

zaniepokojona  pogodą,  wiec  się  tu  nie  zjawi,  bo  po  co?  Czeka  ich  dziesięć  dni  nasyconych 

wiszącym  w  powietrzu  poŜądaniem.  To  jak  bomba  zegarowa,  która  w  końcu  musi 

wybuchnąć.  

Kiedy  spojrzała  w  okno  i  zobaczyła  wirujące  płatki  śniegu,  miała  ochotę  krzyczeć. 

Zacisnęła zęby i wyszła do kuchni. Na obiad było jeszcze trochę za wcześnie, ale musiała coś 

robić, by nie zwariować.  

background image

Nie bardzo wiedziała, co. Przywiozła kilka ksiąŜek, ale juŜ je przeczytała. Nie wiedziała, 

Ŝ

e w górach jest tak cicho i spokojnie. W ogóle nie myślała o tym, co będzie robiła przez te 

dwa tygodnie. Kiedy Jess Griffith odjechał, ogarnęła ją niepewność, a potem wręcz panika.  

Okolica była przepiękna. Rosły tu wysokie sosny i jodły. Nie miała jednak tyle odwagi, 

by  samotnie  wyruszyć  na  wycieczkę.  Poza  tym  zupełnie  nie  znała  gór.  Po  przyjeździe 

posprzątała  domek,  przewietrzyła  pościel  i  umyła  wszystkie  naczynia.  Nie  zajęło  to  zbyt 

wiele  czasu.  Kiedy  się  rozpakowała,  zrozumiała,  Ŝe  będzie  miała  mnóstwo  czasu,  z  którym 

nie bardzo wie, co zrobić.  

Lubiła  czytać,  ale  zabrała  za  mało  ksiąŜek.  W  domku  były  tylko  stare  magazyny 

sportowe. Z powodu Strykera miała trochę więcej zajęć. śałowała, Ŝe nie ma ksiąŜki, w której 

by  się  zatopiła,  zapominając  o  wszystkim,  a  zwłaszcza  o  tym,  co  czeka  ją  wieczorem.  Było 

zimno. Wiedziała, Ŝe nie uśnie na krześle w pokoju.  

Obiad  minął  względnie  spokojnie.  Potem  siedzieli  przy  piecu.  Dev  sączył  brandy.  Eden 

wiedziała, Ŝe jeszcze się źle czuje. W ciągu dnia parokrotnie kładł się do łóŜka. Rana goiła się 

szybko.  Oczy  miał  juŜ  mniej  zapadnięte  i  usta  mniej  zaciśnięte.  Co  będzie,  kiedy  znajdą  się 

razem w łóŜku? 

Zrozpaczona spojrzała się na niego. Uśmiechnął się, bo przez cały dzień traktowała go jak 

powietrze.  

– O co tym razem chodzi? – zapytał.  

–  Myślę,  Ŝe  wiesz  –  powiedziała  i  dumnie  uniosła  głowę.  Wiedział,  Ŝe  jest  gotowa  do 

kłótni.  

Przez chwilę siedział w milczeniu. Udawał, Ŝe zastanawia się nad odpowiedzią.  

– Chodzi ci o dzisiejszy ranek, prawda? O ile pamiętam, nie chcesz o tym rozmawiać.  

Głośno pociągnęła nosem.  

– Nie denerwuj mnie. Chyba będzie lepiej, jeśli o tym porozmawiamy.  

–  TeŜ  tak  uwaŜam.  Jesteś  dorosła.  Wiesz,  jakie  reakcje  powoduje  przytulenie  się  do 

męŜczyzny. Niestety, nie umiem tego zmienić.  

W jej oczach pojawił się upór.  

– Stało się coś więcej i dobrze o tym wiesz. Powiedziałeś...  

– Powiedziałem, Ŝe mogę się z tobą kochać – przerwał jej. – I będę tego próbował, jeśli 

mi nie zabronisz. Nie zgodziłaś się, więc na tym sprawa się skończyła.  

–  Och,  naprawdę?  –  odparła  z  sarkazmem  w  głosie.  –  To  dlaczego  przez  cały  dzień  tak 

poŜądliwie na mnie patrzysz? 

Roześmiał się i łyknął brandy.  

– Jeśli pytasz, czy ciągle mam na ciebie ochotę, odpowiedź brzmi: tak. O kaŜdej porze i w 

kaŜdym miejscu. To nie moja wina, Ŝe się tu znalazłem.  

Zaczerwieniła się.  

–  JuŜ  cię  kilkanaście  razy  przepraszałam  za  to,  co  się  stało.  Wydawało  mi  się,  Ŝe  masz 

dosyć mojego płaszczenia się.  

– Płaszczenia? Wcale tego nie oczekuję i nie przypominam sobie, byś to robiła.  

–  To  na  ile  sposobów  człowiek  moŜe  mówić,  Ŝe  mu  przykro?  –  W  głosie  Eden  brzmiał 

background image

gniew. – Chyba zaopiekowałam się tobą wystarczająco dobrze, czyŜ nie? 

– Owszem, tak.  

– I wielokrotnie przepraszałam.  

– Czy przepraszanie oznacza płaszczenie się? 

–  UwaŜasz,  Ŝe  nie  zostałam  wystarczająco  poniŜona?  Co  mam  zrobić?  WłoŜyć 

włosiennicę i posypać głowę popiołem? 

–  Nic  podobnego.  Z  pewnością  kosztuje  cię  to  znacznie  więcej  niŜ  mnie.  Ale  na  pewno 

się nie płaszczyłaś, więc skończ ten teatralny popis.  

– Och, ty... – Poderwała się z krzesła. – Zrobiłam wszystko, by wynagrodzić ci to, co się 

stało.  Nawet  gdybyś  powiedział,  Ŝe  mi  wybaczasz,  ja  sobie  tego  nie  daruję.  Ale  nie 

zasłuŜyłam na drwiny, nie po tym wszystkim, co zrobiłam.  

Udało  mu  się  rozwścieczyć  ją.  Miała  tak  napięte  nerwy,  Ŝe  nie  wytrzymała.  Kipiała 

wściekłością. Szła w jego kierunku, sycząc: 

–  Zrozumiałam,  jaki  jesteś.  Masz  osobowość  sukinsyna  i  maniery  bydlęcia.  Mówiąc 

krótko...  –  połoŜyła  dłoń  na  oparciu  jego  krzesła,  pochyliła  się  i  dokończyła,  patrząc  mu 

prosto  w  oczy:  –  nie  lubię  cię.  I  wcale  nie  mam  z  tego  powodu  wyrzutów  sumienia.  śadna 

normalna kobieta cię nie polubi.  

– Naprawdę? 

Była  tak  zła,  Ŝe  nie  zauwaŜyła,  Ŝe  Dev  odstawił  szklankę  na  podłogę  i  chwycił  jej  rękę. 

Zaskoczył ją. Usiłowała się wyrwać, ale trzymał ją mocno.  

– Puść mnie! – krzyknęła. Przyciągnął ją bliŜej.  

–  Powiedziałaś,  Ŝe  nie  jestem  cywilizowanym  człowiekiem.  –  Jego  oczy  błyszczały 

złowrogo.  –  Kobieto,  gdybym  nie  był...  –  nie  dokończył  zdania  i  zamknął  jej  usta 

pocałunkiem.  Przez  moment  nic  nie  robiła.  Po  chwili,  jeszcze  bardziej  wściekła,  zaczęła  się 

szamotać. Stała w bardzo niewygodnej pozycji, a mimo złości nie chciała go urazić w ramię.  

Usiłował  wsunąć  język  między  zęby  Eden.  Zacisnęła  je  mocno.  Słyszała  przyspieszony 

oddech  Deva  i  z  niesmakiem  stwierdziła,  Ŝe  wymuszanie  na  niej  uległości  sprawia  mu 

przyjemność.  Świadomość,  Ŝe  on  się  bardzo  dobrze  bawi,  rozwścieczyła  ją.  Chwyciła  go  za 

włosy i usiłowała odsunąć, ale Dev nie przestawał jej całować.  

W końcu otworzyła usta. MoŜe wówczas, jeśli ugryzie go w język, przestanie ją całować. 

W tym momencie Dev skończył.  

–  Masz  zamiar  zrobić  uŜytek  ze  swoich  ostrych  ząbków,  nieprawdaŜ,  koteczku?  – 

zasyczał.  

– Nienawidzę cię.  

–  CzyŜby?  Uspokój  się.  –  Pocałował  ją  leciutko  w  kąciki  ust,  a  potem  musnął  wargami 

policzek  i  ucho.  –  Jesteś  tak  zmysłowa,  Ŝe  nie  potrafię  przy  tobie  myśleć  logicznie  – 

wyszeptał. – Pozwól mi się całować tak, jak tego pragnę.  

– Nie zmusisz mnie – jęknęła.  

– A moŜe dasz się namówić? – wyszeptał drŜącym głosem. Dotknął językiem jej ucha.  

– Nie rób tego – poprosiła. Czuła jego oddech.  

– To było miłe, prawda? Jesteś okropnym tchórzem, najmilsza, ale pachniesz cudownie. 

background image

Jak nazywają się te perfumy? „Sposób na uwiedzenie męŜczyzny”? 

– Jesteś niemądry. – Poczuła, Ŝe narasta w niej podniecenie. – Stryker, przestań! 

– Mów do mnie po imieniu.  

To  było  bardzo  dziwne  całowanie.  Wściekłość  i  rozpacz  mieszały  się  z  poŜądaniem. 

Trzymał ją tak samo mocno jak przed chwilą, ale szeptał czułe słowa, a jego oddech na szyi i 

przy uchu zmienił charakter całego incydentu.  

– Mów do mnie po imieniu – usłyszała po raz drugi.  

– Dev – powiedziała miękko, po czym dodała złośliwie: – To na pewno skrót od diabła* 

[diabeł po angielsku to DEVIL ( przyp. tłum. )]

.  

Roześmiał się.  

– Pocałuj mnie choć raz. Jeśli ci się nie spodoba... A co będzie, jeśli jej się to spodoba? 

Za  chwilę  straci  kontrolę  nad  sobą.  Lgnęli  do  siebie  tylko  dlatego,  Ŝe  byli  zupełnie  sami  w 

tym domku. W milczeniu analizowała swoje uczucia. NiemoŜliwe, by naprawdę coś do niego 

czuła. Do tego chama? 

–  Tylko  jeden  pocałunek,  kochanie  –  wyszeptał  i  znów  ją  pocałował.  Chciała  go 

odepchnąć,  ale  nagle  sama  zaczęła  całować  Strykera.  Pierwszy  pocałunek  był  taki...  Jaki? 

Przestała myśleć. Pragnęła, by to, przed czym się przed chwilą broniła, powtórzyło się.  

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Całował ją bardzo delikatnie.  

– Jesteś niemoŜliwy – wyszeptała.  

– Nieprawda. Jeśli chcesz, moŜesz mnie mieć. – Znów ją pocałował. To było wyzwanie, 

deklaracja  zmysłowości.  Dev  był  zupełnie  inny  niŜ  ludzie,  których  znała  do  tej  pory.  Jego 

domem były góry, lasy i łąki.  

– Dev, proszę. – Posuwał się za szybko i za daleko. Wiedział, Ŝe ją podnieca. Był w stanie 

przekroczyć  wszelkie  granice  i  pociągnąć  ją  za  sobą.  Właściwie  juŜ  to  zrobił.  Dotykał  jej 

sutek, doprowadzając ją do szaleństwa.  

– Proszę, przestań – wyjęczała.  

Podniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy. Jego wzrok był pełen poŜądania.  

– Wcale nie chcesz, Ŝebym przestał.  

– Tak, chcę. Dokąd nas to doprowadzi? 

– Mam nadzieję, Ŝe prosto do łóŜka – odpowiedział bez wahania.  

Targały nią sprzeczne emocje. W przedziwny sposób Dev działał na jej zmysły.  

– Nie chcę przeŜywać wakacyjnej przygody – powiedziała.  

Spojrzał na nią z wyrzutem.  

– Ale przecieŜ na to właśnie się zanosi. Nie proś, bym nie patrzył na ciebie jak na kobietę. 

Musiałbym być nienormalny, a nie jestem.  

Niepotrzebnie to powiedział. Parę minut temu Eden była pewna, Ŝe go nienawidzi. MoŜe 

to  prawda.  Uczucie  sympatii  powinno  nieść  łagodność,  dobroć  i  spokój,  a  to,  co  czuła,  było 

dalekie od spokoju. Do tej pory zanurzała dłonie w jego włosach. Teraz nie wiedziała, co ma 

z nimi zrobić.  

– Obejmij mnie za szyję – powiedział cicho.  

–  Chcę  wstać  –  wyszeptała,  spuszczając  wzrok,  by  nie  patrzeć  w  jego  płonące 

poŜądaniem oczy.  

– Po co? Czas iść do łóŜka. Spojrzała na niego z niepokojem. Zrobił zdziwioną minę.  

– Niech cię nie ponosi wyobraźnia. Nic wielkiego się nie stanie.  

Zirytował ją. Powiedziała oschle: 

– Po tym wszystkim? Dobrze wiem, co się stanie.  

– Sama to sprowokowałaś, moja droga – burknął.  

– Oglądanie z bliska twojej ślicznej twarzyczki było nie lada wyzwaniem.  

– W takim samym stopniu jak spanie z tobą w łóŜku – odpowiedziała.  

– Niestety, nie mamy zbyt wielkiego  wyboru, jeśli chodzi o miejsce do spania, prawda? 

Ale uspokój się. Jeśli nie będziesz chciała się ze mną kochać, to spokojnie prześpisz całą noc.  

Zastanawiała się, czy moŜna mu wierzyć. Być moŜe nie powinna go prowokować, ale nie 

musiał od razu sadzać jej sobie na kolanach. Nie był głupi, mógł ją odsunąć, a nie zabierać się 

do całowania.  

Ciągle  jeszcze  była  podniecona.  Siedziała  na  jego  kolanach,  objęta  muskularnymi 

background image

ramionami. Dev Stryker  to bezkompromisowy, twardy facet, ale teŜ i wspaniały męŜczyzna. 

Musiała mu ufać. Nie miała wyboru. Musieli mieszkać, jeść i spać razem.  

– Dobrze – powiedziała. – Wierzę ci. Czy mogę wstać? Przyglądał jej się przez chwilę, a 

potem opuścił ręce.  

– Tak, wstań.  

Podeszła do pieca. Rzuciła mu przelotne spojrzenie.  

– Jesteś Ŝonaty? Roześmiał się.  

– Wiesz, Ŝe to pytanie sprawia mi przyjemność – powiedział ironicznie.  

– To było zupełnie normalne pytanie – odpowiedziała, czerwieniąc się.  

– Byłoby takie, gdybyś je zadała w innej sytuacji. Ale po tym, co się stało przed chwilą, 

jest obraźliwe. Odpłacę ci pięknym za nadobne. Czy masz męŜa? 

– Nie – burknęła. – Myślisz, Ŝe siedziałabym tu sama, gdybym była męŜatką? 

– A skąd mam wiedzieć, co byś robiła? Fakt, Ŝe tu w ogóle jesteś, o tej porze roku, jest 

wystarczająco dziwny. Dlaczego wybrałaś to miejsce na spędzenie urlopu? 

Przysunęła  się  do  pieca,  który  nie  dawał  zbyt  wiele  ciepła.  Nie  bardzo  znała  się  na 

grzejnikach,  ale  wiedziała,  Ŝe  bywają  lepsze  niŜ  ten.  W  tym  domku  wszystko  było  stare, 

piecyk teŜ.  

DraŜniły ją pytania Deva. Odpowiedziała z wahaniem: 

– Nie ma w tym nic dziwnego. Po prostu w tym roku miałam ochotę na coś wyjątkowego.  

– No to rzeczywiście spędzasz urlop w sposób wyjątkowy – zakpił.  

– Nie powinnam była tu przyjeŜdŜać – przyznała.  

– Wiedziałam to juŜ pierwszego dnia.  

Dev zrozumiał, o co chodziło.  

– Bałaś się. I dlatego chodziłaś ze strzelbą? 

Kiwnęła głową.  

– Tak. Moi przyjaciele namówili mnie do zabrania karabinu. Straszyli niedźwiedziami.  

Niedźwiedzie. Dobry BoŜe. Skrzywił się z niesmakiem, a potem spojrzał się na nią.  

– Twoi przyjaciele to banda głupców. Niedźwiedź mógłby przyjść, trochę powęszyć, ale 

nie  ma  powodu,  by  do  niego  strzelać.  A  gdybyś  natknęła  się  na  niego  w  lesie,  to  nie  sądzę, 

byś  była  na  tyle  opanowana,  by  do  niego  wycelować  i  strzelić.  Najprawdopodobniej 

odwróciłabyś się i uciekła, tak samo jak ci idioci, którzy namówili cię na wzięcie broni.  

Wiedziała,  Ŝe  Dev  ma  rację.  Gdyby  naprawdę  spotkała  się  z  atakującym  zwierzęciem, 

albo by zemdlała z przeraŜenia, albo uciekła.  

–  Nie  powinnam  była  ich  słuchać.  Teraz  o  tym  wiem.  –  Spojrzała  mu  prosto  w  oczy.  – 

Nie naładowałam tej strzelby, Dev. Patrzyłam na krowę i...  

– Na starą JednoróŜkę? Nie powiesz mi, Ŝe się jej bałaś? 

–  Nigdy  nie  widziałam  krowy  z  bliska,  więc  jest  dla  mnie  tak  samo  przeraŜająca  jak 

dzikie  zwierzęta.  Albo  prawie  tak  samo  –  powiedziała  cicho.  Czuła  się  zawstydzona,  ale  i 

upokorzona. Wstyd jej było, Ŝe jest takim tchórzem, ale Dev nie musiał tego podkreślać.  

– To jak chciałaś przegnać tę wielką, wstrętną krowę, goniąc za nią ze strzelbą, która nie 

była naładowana? 

background image

– Proszę, nie kpij ze mnie. Westchnął i potarł kark dłonią.  

–  W  porządku.  To  zresztą  wcale  nie  jest  śmieszne.  Strzelba,  jak  się  okazało,  była 

naładowana. Być moŜe zrobił to sprzedawca.  

–  Być  moŜe  –  przyznała  cicho.  –  Zresztą  chwyciłam  ją  dopiero  wówczas,  gdy 

zobaczyłam,  Ŝe  coś  się  rusza  w  lesie.  To  byłeś  ty,  ale  na  początku  widziałam  tylko  coś 

wielkiego i czarnego.  

– I pomyślałaś, Ŝe to niedźwiedź? 

–  Nie  mogłam  sobie  przypomnieć,  gdzie  schowałam  naboje  –  mówiła  dalej.  Chciała 

wyrzucić to z siebie.  

– Wtedy wyjechałeś na polanę i przez chwilę poczułam ulgę. Potem jednak zaczęłam się 

zastanawiać, co tu robisz.  

– Goniłem JednoróŜkę.  

–  W  końcu  przyszło  mi  to  do  głowy.  Wyszłam  się  z  tobą  przywitać.  Zapomniałam,  Ŝe 

mam w ręku strzelbę.  

Dev był zdumiony.  

– Dziecko drogie, ty bardzo potrzebujesz męŜczyzny. Kogoś, kto cię będzie chronił przed 

niedźwiedziami, krowami i obcymi facetami.  

Tymi słowami wyprowadził ją z równowagi. Czasami potrafi być irytujący.  

–  Potrafię  dbać  o  siebie  w  środowisku,  w  którym  Ŝyję  –  powiedziała  ostro.  –  Z  dala  od 

gór, w mieście, nie czułbyś się tak pewny siebie.  

– Ciągle nie rozumiem, dlaczego taka kobieta jak ty decyduje się na pobyt w miejscu, w 

którym  trzęsie  się  ze  strachu.  Ale,  prawdę  mówiąc,  dawno  nie  spotykałem  kobiet  w  twoim 

typie, więc mogę nie mieć o tym pojęcia.  

Miała  juŜ  dość  jego  złośliwości.  Co  to  znaczy  „kobiety  w  jej  typie”?  PrzecieŜ  nie  jest 

idiotką.  

– Ale jakoś kobiety „w moim typie” nie odpychają cię.  

– Z pewnością nie – powiedział. – Tylko trochę śmieszą.  

–  W  przeciwieństwie  do  męŜczyzn  w  twoim  typie.  Nawet  nie  moŜna  z  nimi  normalnie 

rozmawiać. Wydaje im się, Ŝe wiedzą wszystko.  

– I mają osobowość sukinsyna oraz maniery bydlęcia – przerwał jej. – Pozwól, Ŝe zadam 

ci  jedno  pytanie,  zanim  przerwiemy  tę  interesującą  rozmowę  i  udamy  się  na  spoczynek. 

Dlaczego,  skoro,  jak  twierdzisz,  mnie  nie  lubisz,  całkiem  niedawno  odwzajemniałaś  moje 

pocałunki? 

– Czekałam na to pytanie – powiedziała.  

– A ja czekam na odpowiedź.  

Zacisnęła usta. Nie moŜe się przyznać, Ŝe ten człowiek budzi w niej poŜądanie.  

–  Byłeś  pod  ręką,  Stryker.  Jestem  podenerwowana  i  zmęczona.  W  tym  stanie  ceni  się 

kaŜdy ludzki odruch.  

–  Chcesz  przez  to  powiedzieć,  Ŝe  całowałabyś  kaŜdego  męŜczyznę,  który  by  ci  się 

nawinął? 

– Coś w tym rodzaju.  

background image

– Ty kłamczucho – powiedział szeptem.  

–  Tobie  naprawdę  nie  brak  pewności  siebie.  Wątpię,  czy  aŜ  tak  wielu  męŜczyzn 

próbowałoby wykorzystywać sytuację tak, jak ty to zrobiłeś. Nie kaŜdy facet jest playboyem.  

Dev pokręcił głową i wstał z krzesła.  

–  To  była  doprawdy  złota  myśl.  A  teraz  powiem  ci:  dobranoc.  –  Doszedł  do  drzwi 

sypialni i odwrócił się.  

–  Jeśli  zaś  chodzi  o  wykorzystywanie  sytuacji,  to  mogłem  zrobić  to  dziś  rano,  ale  nie 

zrobiłem. Warto, byś o tym pamiętała.  

– Czy mam wyrazić uznanie dla twojej niebywałej powściągliwości? 

–  Powinnaś,  bo  następnym  razem,  jak  się  do  mnie  tak  przytulisz,  mogę  być  mniej 

opanowany.  –  Uśmiechnął  się  łobuzersko.  –  Zagrzeję  łóŜko,  najsłodsza.  Nie  siedź  tu  zbyt 

długo.  

Westchnęła głęboko.  

– MoŜe przesiedzę całą noc na krześle! – krzyknęła za nim. Najlepszym wyjściem byłoby 

włoŜenie  drewna  do  pieca  i  spanie  na  krześle.  Jedno  spojrzenie  na  puste  pudło  szybko 

rozwiało jej nadzieje na spokojnie przespaną noc. Miejsce buntu zajęło poczucie bezsilności. 

Jak dotąd, nigdy nie była w sytuacji bez wyjścia. Czuła się jak w pułapce. Podeszła do okna, 

by sprawdzić, jaka jest pogoda.  

PrzyłoŜyła nos do zamarzniętej szyby i zerknęła w ciemność. Za oknem panowała zima. 

Jak  moŜna  Ŝyć  na  takim  pustkowiu?  A  to  i  tak  pestka  w  porównaniu  z  Alaską.  Podobno  są 

tacy, którzy za Ŝadne skarby nigdy by się stamtąd nie wynieśli.  

Byli  twardsi  od  niej.  Westchnęła,  odwróciła  się  i  zerknęła  na  drzwi  sypialni.  Stryker 

naprawdę był tajemniczym człowiekiem. A moŜe nie. MoŜe marzył jedynie o spaniu, jedzeniu 

i od czasu do czasu o kochaniu się z kobietą? 

Nie, to uproszczenie. RóŜnica pomiędzy nimi polegała na tym, Ŝe on się niczego nie bał, a 

ona wszystkiego. Powiedział jej, Ŝe potrzebuje męŜczyzny. Wcale się nie mylił. Tylko czy to 

była  oferta,  czy  teŜ  drwił  z  niej?  Gdyby  nie  był  taki  niesympatyczny,  powaŜnie 

zastanawiałaby się, czy nie pójść z nim do łóŜka, choć normalnie nie robiła tego z przygodnie 

poznanymi męŜczyznami.  

Próby zrozumienia go mijają się z celem. W pokoju robiło się zimno. Czas iść spać.  

Weszła na palcach do sypialni, wyjęła koszulę i poszła się przebrać. Poczuła, Ŝe musi iść 

do ubikacji. Omal nie rozpłakała się. W ciemnościach droga do toalety wydawała się drogą do 

piekła. Wróciła d sypialni po kurtkę.  

– Czy przestaniesz się kręcić? – usłyszała.  

– Nie kręcę się – odpowiedziała. – Śpij i daj mi spokój.  

– Próbuję. Ale trudno spać, gdy ktoś ciągle wchodzi i wychodzi.  

WłoŜyła kurtkę.  

– Mam cię po dziurki w nosie, Stryker. Rozumiem, Ŝe ciągle  robisz ze mnie idiotkę, bo 

chcesz się zemścić za to, Ŝe cię postrzeliłam.  

–  Przestań.  Gdybym  chciał  się  mścić,  to  chyba  potrafiłbym  wymyślić  bardziej 

wyrafinowany sposób niŜ kilka sprzeczek.  

background image

–  To  nie  jest  kwestia  kilku  sprzeczek.  –  Eden  prawie  syczała  ze  złości.  –  Od  samego 

początku jesteś złośliwy i nieprzyjemny – powiedziała i wyszła.  

Dev  leŜał  wpatrzony  w  sufit.  Ona  chyba  ma  rację.  Do  cholery!  Oczywiście  nie  w  stu 

procentach,  ale  musiał  się  nad  tym  zastanowić.  CzyŜby  podświadomie  chciał  ją  ukarać  za 

swój  wypadek?  Doprowadzić  do  tego,  by  czuła  się  okropnie,  bo  on  jest  uwięziony  i  martwi 

się o bezpieczeństwo szukających go ludzi? 

Naprawdę  się  martwił.  Miał  ku  temu  powody.  Wiele  lat  temu  wiosenna  śnieŜyca  trwała 

dwa tygodnie. Krowy marzły i padały z głodu, podróŜnych ściągano z gór i przyjmowano we 

wszystkich  domach.  Jeśli  ta  śnieŜyca  będzie  trwała  choćby  tydzień,  zabraknie  im  zarówno 

drzewa na opał, jak i jedzenia.  

Być moŜe odgrywał się na niej za to, co spowodowała. Normalnie powiedziałby Eden o 

zbliŜającej się śnieŜycy i zabrał ją na dół. Black-jack uniósłby ich oboje.  

Co  się  stało,  to  się  nie  odstanie.  Jutro  musi  znaleźć  w  lesie  jakieś  uschnięte  drzewo. 

Perspektywa piłowania pnia jedną ręką nie była zachęcająca, ale nie miał innego wyjścia. Nie 

mogą  zostać  bez  opału.  Mając  ciepło  i  wodę,  przeŜyją,  nawet  jeśli  zabraknie  jedzenia.  Opał 

był najwaŜniejszy.  

A jeśli chodzi o Eden, to chyba rzeczywiście musi dać jej trochę spokoju. Dlaczego ciągle 

o niej myśli? PoŜądał jej bardziej niŜ jakiejkolwiek innej kobiety. Do diabła, czyŜby rodziło 

się coś powaŜnego? Trzaśniecie drzwi wejściowych oznajmiło powrót Eden. Odwrócił się na 

bok, leŜał cicho i słuchał odgłosów dochodzących z duŜego pokoju.  

Przełknął ślinę. Usiłował nie myśleć o koronkowym staniku i majtkach. Koronki i satyna. 

Delikatne  i  takie  kobiece.  Nagle  zrobiło  się  ciemno.  Eden  zgasiła  lampę.  Najpierw  usłyszał 

głośne dmuchnięcie, a potem kroki bosych stóp na podłodze.  

Podniosła koce, wsunęła się do łóŜka i...  

– Co ty, do diabła, robisz? – wykrzyknął zaskoczony.  

–  Podejmuję  kroki  chroniące  cię  przed  utratą  samokontroli  –  powiedziała,  upychając 

poduszkę pomiędzy sobą a Devem.  

– Oszalałaś? To łóŜko i tak jest za wąskie na dwie osoby i bez tej poduszki! 

–  Wypchaj  się,  Stryker.  PrzecieŜ  zmieścimy  się  oboje,  i  poduszka  równieŜ  się  zmieści. 

Powinnam była pomyśleć o tym zeszłej nocy. Miłych snów.  

Uśmiechnął  się.  Naprawdę  mu  się  podobała.  Kopała,  pluła  i  gryzła,  mimo  Ŝe  była 

najbardziej tchórzliwym zwierzątkiem, jakie kiedykolwiek spotkał.  

Rano  znów  wył  wiatr  i  padał  śnieg.  Eden  usłyszała  to,  jeszcze  zanim  otworzyła  oczy. 

Przez chwilę leŜała z zaciśniętymi powiekami. Nie miała ochoty patrzeć na wirujące płatki.  

– Nie śpisz? Westchnęła i otworzyła oczy.  

– Nie. Zawieja się nasiliła.  

– Tak, wiem. LeŜę i słucham tego wycia juŜ od jakiegoś czasu. Czy wiesz, jaki jest zapas 

propanu w butli kuchennej i nafty do lamp? 

O BoŜe, znowu jakiś problem, pomyślała Eden.  

–  Nie  wiem  –  odpowiedziała  ponuro.  –  Chyba  umrę  z  wraŜenia,  jeśli  okaŜe  się,  Ŝe 

przynajmniej tego jest pod dostatkiem.  

background image

–  Nie  denerwuj  się.  Przetrwamy  to.  –  Głos  Deva  dochodzący  zza  barykady  z  poduszki 

brzmiał  łagodnie,  niemal  ciepło  i  pocieszająco.  Zdziwiona  Eden  uniosła  się  na  łokciu. 

Spojrzała na Deva podejrzliwie.  

– Dobrze się czujesz? Chyba nie masz gorączki, co? Obrócił głowę i spojrzał jej prosto w 

oczy.  

– Nawet rano jesteś piękna. Jak ty to robisz? Zaczerwieniła się.  

– Co ci się stało, Ŝe jesteś taki miły? 

Oczy teŜ miał inne. Nie było w nich cynizmu ani złośliwości, do których juŜ przywykła.  

– Czy dobrze się czujesz? – Nie dawała za wygraną. Nie wiedziała, co się stało.  

Dev  obserwował  jej  twarz.  Miał  ochotę  powiedzieć  jej,  jak  bardzo  jest  podniecony,  ale 

opanował się.  

– Czuję się dobrze – odpowiedział.  

– A jak ramię? 

– Jest jeszcze obolałe, ale się goi. Przestań się o mnie martwić.  

–  Przestań  się  martwić!  Jak  mam  to  zrobić?  Teraz  pojawił  się  nowy  problem:  propan  i 

nafta. Nawet ty się martwisz.  

–  MoŜemy  uŜywać  tylko  jednej  lampy.  Zresztą  obejdziemy  się  bez  światła.  To  nie  jest 

największy problem.  

–  MoŜe  nie  największy,  ale  kolejny.  –  Zobaczyła,  Ŝe  Dev  wyciąga  rękę.  Dotknął  jej 

włosów.  Byli  jeszcze  w  łóŜku,  on  leŜał,  a  ona  siedziała.  Wystarczyły  dwie  noce,  by  łóŜko 

straciło swoje podstawowe przeznaczenie. Co będzie za kilka dni czy nocy? 

Usiłowała  nie  myśleć  o  tym,  jak  miły  był  jego  dotyk.  Zachowywał  się  inaczej  niŜ 

wieczorem. Odwróciła głowę.  

– Lepiej juŜ wstanę i rozpalę ogień.  

–  Nie  ma  pośpiechu.  Wczoraj  miałem  nadzieję,  Ŝe  będę  mógł  ściąć  jakieś  drzewo.  Ale 

sądząc po odgłosach wichura się nasila.  

–  Ty?  Miałeś  zamiar  ściąć  drzewo?  –  przerwała  mu  ostro.  –  Nie  ma  mowy.  Wystarczy, 

Ŝ

ebyś  się  przewrócił,  a  wszystko  zacznie  się  od  nowa.  Gdybyś  teraz  zaczął  krwawić,  nie 

wiedziałabym, co zrobić. To i tak cud, Ŝe udało mi się zatamować krwotok.  

– Zrobiłaś to znakomicie. Jestem pewien, Ŝe następnym razem teŜ by ci się to udało.  

Jaki on miły! Nie miała pojęcia, co o tym sądzić.  

– Mimo wszystko wolałabym, abyś nie wystawiał moich umiejętności na kolejną próbę, 

dobrze? 

Przez chwilę milczał. Postanowił być szczery.  

– Jak tylko trochę się przejaśni, jeśli jeszcze tu będziemy, pójdę do lasu. Są dwie rzeczy, 

bez których nie moŜemy się obejść: opał i woda. Tej ostatniej mamy dosyć. Jeśli jest ciepło, 

moŜna przetrwać bez jedzenia.  

Patrzyła na upór, jaki malował się na jego twarzy.  

– W takim razie ja pójdę zdobyć opał – oświadczyła.  

Dev bawił się jej włosami, owijał kosmyk wokół palca. Nie protestowała.  

Pokręcił przecząco głową.  

background image

– Nie moŜesz tego zrobić. To nie jest robota dla kobiety.  

– I nie dla rannego męŜczyzny. Jeśli będziesz się upierał, ja równieŜ nie ustąpię.  

Uśmiechnął się szeroko. Tym razem był to ciepły uśmiech, pozbawiony dotychczasowej 

ironii.  

– Pójdźmy na kompromis – zaproponował. – MoŜesz iść razem ze mną.  

Bezwiednie potarła kark dłonią.  

– Co się stało? – zapytał. – Naciągnęłaś sobie mięsień? 

– Chyba tak. Odsunął jej dłoń.  

– Ja to zrobię. – Palcami zaczął masować jej szyję, powoli i starannie.  

– Naprawdę nie potrzebuję...  

– Potrzebujesz. Czuję napięte mięśnie. Postaraj się zrelaksować. Pochyl trochę głowę do 

przodu. Zaraz, muszę zmienić pozycję.  

– Nie, Dev, naprawdę... – Jej obiekcje przerwało skrzypienie łóŜka. Nim się zorientowała, 

leŜała na brzuchu. PoniewaŜ Dev nie mógł oprzeć się na lewym łokciu, więc usiadł na brzegu 

łóŜka.  

– A teraz rozmasujemy to naciągnięte ścięgno.  

Na  szczęście  była  ubrana.  Kiedy  jednak  poczuła  jego  dłoń  pod  koszulą,  wiedziała,  Ŝe 

sytuacja staje się niebezpieczna.  

– Nie rób tego za długo – powiedziała nerwowo.  

– Nie robić czego za długo, kochanie? 

– Dev...  

Roześmiał się cicho.  

–  Czy  nie  potrafisz  się  odpręŜyć?  Jesteś  napięta  jak  struna.  –  Znów  zaczął  masować  jej 

kark.  Zamknęła  oczy  i  starała  się  myśleć  o  czymś  innym.  Mijały  długie  chwile.  Oboje 

milczeli. Tylko jego palce dotykały delikatnie obolałego karku Eden.  

Mimo wszystkich wątpliwości przyznała w duchu, Ŝe było to cudowne uczucie. W końcu 

zaczęła się naprawdę odpręŜać.  

– No, teraz lepiej – wymamrotał Dev. Po chwili zapytał: – Mniej boli? 

–  Zdecydowanie  mniej.  –  Westchnęła  i  znienacka  obróciła  się  na  plecy.  –  Co  się  stało? 

Dlaczego jesteś dla mnie taki miły? 

– Nie ufasz mi, prawda? 

– Muszę ci ufać. To nie jest kwestia zaufania. Po prostu jesteś inny. Dlaczego? 

– Wszystko przez to, co powiedziałaś o zemście.  

– Naprawdę? Chcesz powiedzieć, Ŝe to była prawda? 

– Być moŜe.  

Przyglądał się jej. Odwróciła wzrok.  

– Lepiej juŜ wstanę. Jest zimno.  

– Moglibyśmy jeszcze przez chwilę poleŜeć pod kocami.  

– Nie... lepiej wstanę. – Gdy się podnosiła, zatrzymał ją. – Proszę, nie zaczynaj...  

– To, Ŝe staramy się być dla siebie mili, nie jest zbrodnią, wiesz? 

–  Czy  rzeczywiście  właśnie  to  masz  na  myśli?  –  Spojrzała  mu  prosto  w  twarz.  Stoczyli 

background image

bitwę na spojrzenia. W końcu Dev odwrócił wzrok. – Masz rację – powiedział. – Nie o to mi 

chodziło.  

Eden wstała i natychmiast włoŜyła spodnie. Wiedziała, Ŝe jest obserwowana, ale było jej 

zbyt  zimno,  by  zastanawiać  się,  czy  to  podnieca  Deva,  czy  nie.  Usiadła  na  łóŜku  i  włoŜyła 

skarpety.  

– Zawsze śpisz w bawełnianych koszulkach? 

–  Nie  –  odpowiedziała  moŜliwie  najspokojniejszym  tonem.  Szczękała  zębami.  – 

Zazwyczaj śpię w koszuli nocnej.  

– Tak myślałem. A masz jakąś ze sobą? 

– Jeśli chcesz obejrzeć moje koszule nocne, to leŜą w szufladzie komody.  

– Nie chcę ich oglądać w szufladzie, tylko na tobie.  

–  Nawet  gdybym  miała  ochotę  paradować  w  cienkich  i  frywolnych  koszulkach,  nie 

zrobiłabym tego, bo jest zimno.  

Wyszła z sypialni. Dev uśmiechał się do siebie. Cienkie? Frywolne? Naprawdę chciałby 

je zobaczyć.  

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Dev  siedział  przy  piecu.  Wieczorem  nadweręŜył  ramię,  więc  teraz  okropnie  go  bolało. 

Wszystko przez Eden. Kiedy trzyma się taką piękną kobietę na kolanach, łatwo o wszystkim 

zapomnieć.  

Doprowadzała go do szaleństwa. To było coś więcej niŜ normalne poŜądanie. Tymczasem 

ona  ciągle  krzątała  się  po  domku.  Nie  wiedział,  co  ma  ze  sobą  zrobić.  Nie  był 

przyzwyczajony do siedzenia bezczynnie.  

– Uspokój się trochę – powiedział w końcu. Stanęła jak wryta.  

– Słucham? 

–  Od  śniadania  zdąŜyłaś  juŜ  odgarnąć  śnieg,  nanieść  drewna,  opatrzyć  moje  ramię  i 

posprzątać cały domek. Teraz od godziny kręcisz się w kółko. Myślę, Ŝe te magazyny, które 

wciąŜ przekładasz, są naprawdę porządnie ułoŜone.  

Eden  odetchnęła  z  ulgą.  MoŜe  przestać  się  martwić  o  wczorajsze  pocałunki  i  dzisiejszy 

masaŜ. Z dwojga złego wolała kłótnie niŜ dwuznaczny spokój. Kłótnie były bezpieczniejsze. 

Wszystko  wracało  do  normy.  Dobrze  wiedziała,  Ŝe  krząta  się  bez  sensu,  ale  była 

zdenerwowana i nie mogła usiedzieć w miejscu.  

–  Po  prostu  sprzątałam  –  oświadczyła  chłodno.  –  Poza  tym  czepiasz  się  i  szukasz 

powodów do sprzeczki.  

– MoŜe i tak. Przynajmniej będziemy się do siebie odzywać.  

Zmarszczyła czoło. Wyrównała ksiąŜki leŜące na magazynach. Chyba robiła to juŜ po raz 

trzeci. O czym mają rozmawiać? 

PrzecieŜ są jakieś neutralne tematy. JednakŜe gdyby Dev mógł wybierać temat rozmowy, 

wybrałby taki, który wprawiłby ją w zakłopotanie.  

– Zrobię pranie – odezwała się nagle Eden i wyszła do kuchni.  

Dev  wpatrywał  się  we  własne  buty.  Eden  po  prostu  nie  chce  się  przyznać  do  tego,  co 

rodziło  się  między  nimi.  Był  zawiedziony.  Jego  zdaniem,  ich  awantury  były  niezwykle 

pasjonujące.  Był  podniecony  całą  sytuacją.  Mieszanka  fizycznego  bólu  i  podniecenia 

seksualnego przekraczała jego odporność. Tak, miał ochotę posprzeczać się z Eden. Zrobiłby 

wszystko, byleby tylko nawiązać z nią bliŜszy kontakt.  

Słyszał,  jak  kręci  się  po  kuchni.  Będzie  prała  przez  cały  dzień.  Wyraźnie  unikała  go. 

Potrząsnął głową i wstał. MoŜe przechadzka mu pomoŜe.  

Ucieszyła  się,  Ŝe  wyszedł.  Nie  czuła  się  swobodnie.  Przez  chwilę  będzie  sama.  Ten 

domek był za ciasny dla dwóch osób. Po chwili drzwi się otworzyły.  

– Chodź, coś ci pokaŜę – powiedział Dev bardzo cicho.  

– Co? 

Skinął głową w kierunku drzwi.  

– Chodź.  

– Po co? Jestem zajęta. – Stała pochylona nad miednicą. W oczach Deva pojawił się błysk 

zniecierpliwienia.  

background image

– No dobrze – westchnęła z rezygnacją, sięgnęła po ręcznik i wytarła dłonie.  

– Bądź cicho – wyszeptał, otwierając drzwi. Spojrzała na niego ze zdumieniem i wyszła 

na ganek.  

– Popatrz tam – wyszeptał.  

Przy strumyku stała grupka najpiękniejszych zwierząt, jakie kiedykolwiek widziała.  

– To łosie – wyszeptał  Dev. – Ten duŜy, z rogami, to samiec. Reszta to jego Ŝony, cały 

harem.  

– Są teŜ dzieci – wyszeptała Eden. Naliczyła czworo małych łosi. – Śliczne! 

– To małe stadko. Czasami widuje się stada liczące kilkaset sztuk.  

– Są większe od jeleni, prawda? 

–  Są  większe  od  największych  jeleni,  choć  te  teŜ  bywają  duŜe.  Ich  mięso  jest  bardzo 

smaczne.  

– Jak moŜesz nawet myśleć o... BoŜe, nie przełknęłabym ani kęsa mięsa tych zwierząt! – 

wykrzyknęła podniesionym głosem. Łosie umknęły.  

– Wystraszyłaś je – powiedział z wyrzutem.  

– Nic dziwnego, Ŝe boją się ludzkiego głosu – odpowiedziała. – JuŜ sobie wyobraŜałeś, Ŝe 

jesz  pieczeń  z  łosia,  prawda?  –  Podeszła  do  drzwi.  –  Myślałam,  Ŝe  widok  tak  pięknych 

zwierząt  budzi  w  ludziach  nieco  inne  uczucia  –  kontynuowała  zirytowana.  –  A  ty  myślisz 

tylko o swoim Ŝołądku! 

Dev szedł za nią.  

–  Od  kiedy  stałaś  się  taką  miłośniczką  zwierząt?  Boisz  się  nawet  krów.  A  co  z 

niedźwiedziami? Ich mięso teŜ jest jadalne. Parę dni temu byłaś gotowa strzelać do kaŜdego 

zwierzęcia.  

Stanęła przed drzwiami. Była oburzona.  

– Tylko wówczas, gdyby mi zagraŜały – powiedziała lodowatym tonem. – A poza tym i 

tak nie mogłabym Ŝadnego z nich zabić nie naładowaną strzelbą.  

– Bardzo cię przepraszam, ale broń była naładowana, o czym świadczy moja rana.  

–  Jesteś...  jesteś  najbardziej  irytującym  męŜczyzną,  jakiego  kiedykolwiek  spotkałam.  Ile 

razy mam ci powtarzać, Ŝe ja jej nie naładowałam.  

– Racja, zapomniałem. – Uśmiechnął się ironicznie.  

– Po prostu nic się nie stało. Zmieniasz bandaŜe tylko po to, by zabić czas, prawda? 

– Nie bądź głupi! – Weszła do domku i zostawiła go stojącego na ganku. Zmarzła, więc 

podeszła do pieca. Dev cicho otworzył drzwi. Kiedy siadał na krześle, skrzywił się z bólu.  

– A więc zakończyliśmy tę ciekawą rozmowę – oświadczył ponuro.  

– Łosie były śliczne, dlaczego więc musiałeś mówić o zabijaniu? 

–  Straciłaś  poczucie  rzeczywistości.  Czy  robiąc  stek,  zastanawiałaś  się  kiedyś,  skąd  to 

mięso? A cielęcina? Czy wiesz, co to jest cielęcina? 

–  Mam  ochotę  zostać  wegetarianką.  Wiem  jedno:  w  Ŝyciu  nie  tknę  mięsa  z  łosia.  One 

mają takie cudowne, brązowe oczy.  

–  Cholera  –  mruknął  i  pochylił  głowę.  Czy  wszystkie  kobiety  z  miasta  są  takie?  Chyba 

jest masochistą. Jej jedwabista skóra i usta doprowadzały go do szaleństwa.  

background image

Eden  rozejrzała  dookoła.  Uświadomiła  sobie,  do  czego  słuŜy  domek  myśliwski.  Tu 

mieszkają mordercy łosi i innych zwierząt.  

– Wolałabym umrzeć z głodu, niŜ zabijać takie piękne zwierzęta – oświadczyła.  

–  Naprawdę?  –  Dev  uniósł  głowę.  –  Jeśli  śnieŜyca  potrwa  wystarczająco  długo, 

przekonamy się, jak znosisz głód. – Znów chciał jej podokuczać. – Kiedyś taka zawieja trwała 

dwa tygodnie.  

– Dwa tygodnie?! 

– Tak. Po paru dniach głodowania zjesz wszystko, co jest jadalne, nawet mięso zwierząt o 

pięknych, smutnych oczach.  

– Nie jesteś zbyt miły. Po prostu buntuję się przeciwko zabijaniu pięknych zwierząt.  

– Chcesz przez to powiedzieć, Ŝe brzydkie zwierzęta moŜna zabijać bezkarnie? 

– Jesteś okropny! – krzyknęła. – Czy zawsze naśmiewasz się z takich osób jak ja? 

– Lepiej się śmiać, niŜ płakać. Poza tym jesteś naprawdę... wyjątkowa.  

– Przyjedź kiedyś do Waszyngtonu. TeŜ poczujesz się tam jak ktoś wyjątkowy.  

Wyszła do kuchni. Dev wybuchnął śmiechem.  

– Arogancki cham – mruknęła.  

– Co powiedziałaś? 

Ze  zdumienia  otworzyła  usta.  Jakim  cudem  usłyszał  jej  słowa?  Wzięła  się  do  prania. 

Gdzie  je  rozwiesić?  Ani  na  dworze,  ani  w  domu  nie  było  sznurka.  Jeśli  rozstawi  krzesła 

wokół pieca, Stryker obejrzy jej koronkowe i jedwabne majtki. Byłoby to dosyć kłopotliwe. 

Wyobraziła sobie jego minę.  

Z dłońmi zanurzonymi  w mydlinach próbowała  zrozumieć, dlaczego tak  się cieszyła, Ŝe 

tu  mieszka.  CóŜ,  następnym  razem  dobrze  się  zastanowi,  zanim  pojedzie  dokądkolwiek  na 

urlop.  

Weszła z miednicą do pokoju.  

–  Mam  nadzieję,  Ŝe  widok  damskiej  bielizny  nie  będzie  ci  przeszkadzał?  –  zapytała, 

rozwieszając na krześle majtki. Najlepszą obroną jest atak.  

Rozpromienił się.  

– AleŜ skąd, wręcz przeciwnie, bardzo mnie interesuje twoja bielizna.  

– Mogłam się tego spodziewać – odparowała.  

– Tak? 

– Nie jesteś zbyt skomplikowany.  

Usiadł wygodniej. Bawiła go ta wymiana zdań.  

– UwaŜasz, Ŝe wszystko o mnie wiesz, tak? 

– Wiem tyle, ile chcę wiedzieć. – Nie patrząc na niego, rozwiesiła stanik.  

– Chcesz powiedzieć, Ŝe znasz mnie na tyle, na ile chcesz mnie poznać? 

– Nigdzie nie jest napisane, Ŝe musimy zostać przyjaciółmi.  

– Nie chodziło mi o przyjaźń – zakpił.  

Eden powiesiła ostatnią sztukę bielizny i wytarła dłonie o dŜinsy.  

– Tobie chodzi o coś zupełnie innego, powiedziała i usiadła. – Słuchaj, to, co mówiłeś o 

dwutygodniowej śnieŜycy...  

background image

Roześmiał się.  

– Wolałbym porozmawiać o nas.  

– Nie ma „nas”, Stryker. W kaŜdym razie nie w tym sensie, który masz na myśli. W tym 

samym dniu, w którym się stąd wydostaniemy, wyjeŜdŜam i więcej mnie nie zobaczysz.  

–  A  czy  ja  mówiłem  o  związku  na  całe  Ŝycie?  MoŜemy  się  trochę  zabawić.  To  by 

pozwoliło nam przyjemnie spędzić czas.  

Wstała.  

–  Jesteś  bezczelny.  Jeśli  nie  kładziesz  się  do  łóŜka,  to  pozwól,  Ŝe  ja  się  zdrzemnę.  –  Z 

rozmysłem  zerknęła  do  pieca  i  dołoŜyła  do  ognia  polano.  –  Gdybym  spała  za  długo,  obudź 

mnie.  

Na dworze wył wiatr. Słyszała go jeszcze, zanim się obudziła. DrŜąc, wsunęła się głębiej 

pod koc i powoli otworzyła oczy. W pokoju panował półmrok i było zimno. Za długo spała. 

Niecierpliwie odsunęła koc.  

Szybko  włoŜyła  buty  i  sięgnęła  po  jeszcze  jeden  sweter.  Dlaczego  Dev  jej  nie  obudził? 

Zła na niego i na siebie weszła do duŜego pokoju.  

– Dlaczego nie... – przerwała w pół zdania. – Co się stało? 

Miał rozpaloną twarz i błyszczące oczy.  

– Nie wiem – odpowiedział ochrypłym i nienaturalnym głosem.  

Wpadła w panikę. Podeszła i połoŜyła mu dłoń na czole.  

– Jesteś cały rozpalony. Dlaczego mnie nie obudziłeś? 

– Zasnąłem. – Zaczął się trząść. – Chyba mam gorączkę.  

–  Chodź,  pomogę  ci.  Musisz  połoŜyć  się  do  łóŜka.  –  Objęła  go  i  pomogła  wstać.  Była 

przeraŜona. Doszli do sypialni.  

Cały się trząsł. Rozpięła sweter i rozebrała go, nawet nie myśląc o wstydzie. JuŜ po kilku 

minutach leŜał pod kocami. Pobiegła po brandy i aspirynę.  

Z trudem uniósł głowę, by połknąć tabletki. Eden przysunęła mu szklankę do ust.  

– Muszę rozpalić w piecu – powiedziała.  

– Jest juŜ... prawie ciemno – zaoponował Dev.  

– Trudno. Nie wiem, skąd ta gorączka. – Bała się, Ŝe to zakaŜenie. – Musimy ją zwalczyć. 

– Nie czekając na jego zgodę, wyszła i rozpaliła w piecu.  

Po chwili wróciła.  

–  Wypij  jeszcze  trochę  brandy  –  prosiła,  nalewając  alkohol  do  szklanki.  –  Od  początku 

uwaŜałam,  Ŝe  za  szybko  chcesz  wyzdrowieć.  Powinieneś  był  leŜeć,  a  nie  spacerować  i 

siedzieć na krześle.  

Miał  szkliste  oczy.  Kryła  się  w  nich  nietypowa  dla  niego  bezsilność.  Eden  była 

przeraŜona. Co się robi w przypadku wysokiej temperatury? Dev drŜał. Czy jest mu zimno? 

Przypomniała sobie, Ŝe jako dziecko miała kiedyś wysoką gorączkę. Rodzice zwilŜali jej 

ciało zimną wodą. Nie mogła wymyślić nic innego. Wstała.  

– Zaraz wracam.  

DrŜąc z niepokoju, zmieniała opatrunek. Była pewna, Ŝe rana jest zainfekowana. Zdziwiła 

się,  kiedy  zobaczyła,  Ŝe  jest  zupełnie  czysta  i  ładnie  się  goi.  Nie  wiedziała,  dlaczego  Dev 

background image

dostał gorączki. Zrobiła mu zimne okłady, napoiła brandy i zaaplikowała aspirynę. Pomogło. 

Temperatura  spadła  i  Dev  spał  jak  dziecko.  Eden  siedziała  w  bujanym  fotelu  i  kołysała  się. 

Dzięki Bogu, juŜ po wszystkim.  

Devlin  jest  nadal  chory,  choć  udaje  zucha.  Jak  wyzdrowieje,  moŜe  sobie  robić,  co  chce. 

Póki  jednak  jest  pod  jej  opieką,  będzie  leŜał  w  łóŜku,  nawet  gdyby  miała  go  przywiązać. 

Poszła do kuchni, wypiła herbatę i zjadła kanapkę. Nie chciało jej się spać.  

Kiedy  otworzył  oczy,  w  pokoju  panował  półmrok.  Eden  bujała  się  w  fotelu.  Wyglądała 

prześlicznie.  Samo  patrzenie  na  nią  dawało  mu  poczucie  ciepła  i  bezpieczeństwa,  tak 

odmienne od dotychczas odczuwanego poŜądania. Myślał o wszystkim, co dla niego zrobiła.  

– Która godzina? – zapytał.  

– Nie jest późno. Pół do dziesiątej. Jak się czujesz? 

– DuŜo lepiej. Dziękuję za wszystko.  

– Proszę bardzo. Nie dostałbyś takiej gorączki, gdybyś...  

– Daj spokój, Eden. To przypadek.  

– Który nie powinien był się zdarzyć – powiedziała spokojnie.  

– Większość przypadków nie powinna się zdarzać. Przepraszam, Ŝe sprawiłem ci kłopot.  

– Nie szkodzi. Jesteś głodny? 

– Nie, ale chce mi się pić. Wstała.  

– Co ci przynieść? 

– Odrobinę wody.  

– Chciałabym z tobą porozmawiać – powiedziała, podając mu szklankę.  

– Mów.  

– Chodzi o ciebie. Dziś wieczorem naprawdę się przestraszyłam. Jesteś cięŜko ranny, a to 

powaŜna sprawa. Chcę, Ŝebyś przestał się forsować. Nie przeszkadza mi to, Ŝe muszę się tobą 

zajmować. Wiem, Ŝe siedzisz na tym krześle zły, Ŝe nic nie moŜesz zrobić, ale...  

– Skąd o tym wiesz? – W jego głosie brzmiało zdumienie.  

– To prawda, czyŜ nie? – Otarła łzę, która spływała jej po policzku.  

Wpatrywał  się  w  nią.  Była  roztrzęsiona.  Cudowna,  dobra  kobieta.  Znakomicie  dawała 

sobie ze wszystkim radę.  

– Niewielu męŜczyzn potrafi bezczynnie siedzieć i patrzeć, jak kobieta nosi drzewo albo 

odgarnia śnieg – powiedział cicho.  

–  Naprawdę  mogę  to  robić.  Jestem  duŜo  silniejsza,  niŜ  ci  się  zdaje  –  uśmiechnęła  się 

przez łzy.  

Eden  udało  się  coś,  czego  dotąd  nie  osiągnęła  Ŝadna  kobieta.  Zrobiła  na  nim  duŜe 

wraŜenie. Zaniepokoił się. Wypił wodę i podał jej szklankę.  

– Dzięki.  

Odstawiła szklankę na komodę. Ten wieczór zbliŜył ich do siebie. Zniknęło teŜ napięcie 

seksualne.  To  dobrze,  bo  to  było  juŜ  nie  do  zniesienia.  W  pokoju  panowała  cisza.  Słychać 

było tylko wycie wiatru i skrzypienie fotela. 

– Czy na twoim ranczo teŜ jest taka cisza? 

Dev  był  przyzwyczajony  do  ciszy  i  spokoju  panującego  w  górach.  Eden  zaskoczyła  go 

background image

tym pytaniem.  

– Chyba tak. Ale sześciu ruchliwych męŜczyzn robi więcej hałasu niŜ jeden ranny kowboj 

i zamyślona dama.  

Uniosła głowę.  

– Ładnie to powiedziałeś.  

–  Bo  jesteś  damą.  Przepraszam  za  te  idiotyczne  uwagi.  Takie  aluzje  robi  się  kobietom... 

To znaczy, nie mówi się o tym kobietom twojego pokroju. W kaŜdym razie nie powinno się 

tego robić.  

Jego  oczy,  pełne  podziwu,  płonęły.  ZbliŜała  się  pora  snu.  Eden  wiedziała,  Ŝe  muszą 

oszczędzać drzewo. W domu robiło się zimno. NiezaleŜnie od tego, czy chciało jej się spać, 

czy nie, łóŜko było jedynym ciepłym miejscem.  

Odwróciła wzrok. Dev dobrze wiedział, dlaczego. Przestraszył się, Ŝe Eden znów spędzi 

noc na krześle.  

–  Chodź  do  łóŜka  –  powiedział  łagodnie.  Zobaczył,  jak  Eden  przygryza  dolną  wargę.  – 

Moja droga, między nami coś się dzieje i nie moŜesz temu zaprzeczyć.  

Rzuciła mu pełne lęku spojrzenie.  

– To... mnie przeraŜa, Dev.  

– Dlaczego? Jesteśmy dorośli.  

– MoŜe dlatego, Ŝe się róŜnimy. Nie jesteś... taki jak ludzie, których znam.  

– Ani ty nie jesteś taka jak moi znajomi. A i tak podobasz mi się i lubię cię.  

– Naprawdę? – Westchnęła, wstała i podeszła do komody. Bezmyślnie zaczęła przesuwać 

na niej róŜne przedmioty.  

– Jak moŜesz lubić kobietę, która prawie... ? To niemal cud, Ŝe nie zostałeś...  

– Zabity? AleŜ Ŝyję i to całkiem nieźle – powiedział cicho. To prawda, było mu dobrze. – 

Z  kaŜdą  chwilą  robi  się  coraz  zimniej  –  dodał.  –  Chodź.  Daję  słowo,  Ŝe  nie  stanie  się  nic, 

czego byś sama nie chciała.  

Nie wiedziała, czego Dev od niej chce. Co innego mówiło ciało, a co innego dyktował jej 

rozum.  Czy  to  jest  moŜliwe?  Nawet  wówczas,  gdy  myślała  o  rzeczach  obojętnych,  jej  ciało 

czuło jego obecność.  

Znalazła  się  w  ślepym  zaułku.  Alternatywą  było  siedzenie  na  krześle  w  wyziębionym 

pokoju. Wyjęła koszulkę, wzięła lampę i poszła się przebrać.  

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Eden  śniło  się,  Ŝe  ucieka  przed  gęstą  mgłą,  w  której  kryły  się  potwory.  Rzucała  się  na 

łóŜku i jęczała.  

Dev otworzył oczy. Spał źle, bo martwił się śnieŜycą, a zwłaszcza niepokoił się o ludzi, 

którzy go poszukują. Wiedział, Ŝe jego pracownicy nie spoczną, póki go nie odnajdą. Budził 

się niemal co godzinę.  

Eden znowu jęknęła. Odwrócił się w jej kierunku.  

– Eden? – Nie widział jej twarzy, więc ostroŜnie uniósł się na łokciu. – Kochanie, obudź 

się.  

Nie  zareagowała.  Koszmar  senny  był  silniejszy  od  jego  głosu.  Zawahał  się.  W  końcu 

odsunął poduszkę i delikatnie potrząsnął ją za ramię.  

– Kochanie, obudź się – powtórzył.  

Ku  jego  zdumieniu,  przytuliła  się  do  niego  i  zaczęła  płakać.  Ciepło  jej  ciała  tak  go 

odurzyło, Ŝe nawet nie poczuł bólu, gdy dotknęła rany.  

Przestał  o  czymkolwiek  myśleć.  Rozkoszował  się  uczuciem  trzymania  jej  w  ramionach. 

Nadal płakała, ale powoli zaczynała się budzić.  

Na wpół przytomna pomyślała, Ŝe powinna odsunąć się. Co się stało z poduszką? O BoŜe, 

co za koszmarny sen. LeŜenie w ramionach Deva było jak niebiańska rozkosz. Jego bliskość 

dawała poczucie bezpieczeństwa.  

– Dobrze się czujesz? – wyszeptał. Ustami dotykał jej włosów.  

Kiwnęła głową.  

– Miałam koszmarny sen – powiedziała.  

– Wiem. Płakałaś.  

Udzieliło  się  jej  jego  podniecenie.  JuŜ  nie  chciała  odsuwać  się  na  skraj  łóŜka.  Pragnęła 

dotykać i pieścić Deva. Poruszyła się lekko. Objął ją jeszcze mocniej. Pragnął jej tak samo jak 

ona jego.  

Poczuła, Ŝe ręka Deva przesuwa się delikatnie w dół po jej plecach. Dobrze wiedziała, o 

co  mu  chodzi.  Jeśli  tego  nie  chce,  musi  mu  powiedzieć  teraz.  Potem  będzie  juŜ  za  późno. 

Oddychał nierówno. Przymknęła oczy. Nie potrafiła się opanować.  

Za  kilka  minut  Dev  juŜ  nie  będzie  umiał  się  powstrzymać.  MoŜe  w  innym  czasie  i  w 

innym miejscu mógłby, ale tu, w małym domku, w środku nocy, pragnął jej ponad wszystko.  

– Czy jesteś pewna, Ŝe się na dobre obudziłaś? 

– Tak, obudziłam się.  

– Chyba... nie potrafię juŜ dłuŜej...  

Czuła, Ŝe drŜą mu dłonie. Sama teŜ drŜała. Pragnęli się nawzajem. Dotknął jej pośladków. 

Były niewielkie i jędrne. Ich widok doprowadzał go do szału.  

– Och, kochanie – wyszeptał. Uniósł głowę i wpił się wargami w jej usta.  

Nigdy  dotąd  nie  była  tak  podniecona.  Przywarła  do  niego  całym  ciałem.  Zaczęła  go 

całować.  Poczuła,  jak  narasta  jego  podniecenie.  Odkrywali  się  pospiesznymi  ruchami  rąk. 

background image

Wszystko działo się szybko, z przeraŜającą intensywnością. Eden nie wiedziała, Ŝe stać ją na 

takie reakcje.  

Zmęczeni  po  miłosnych  zmaganiach  leŜeli  koło  siebie.  Eden  odzyskała  poczucie 

rzeczywistości.  Ten  człowiek  był  jej  praktycznie  obcy.  Omal  go  nie  zabiła.  Ich  znajomość 

trwała kilka dni, a przed chwilą kochała się z nim bez opamiętania.  

Zrzucili  koce.  Teraz  zimno  panujące  w  domku  zaskoczyło  ich.  Eden  pozwoliła  się 

przykryć. Wymamrotała tylko: 

– Twoje ramię. UwaŜaj.  

Ramię bolało go jak diabli, ale nie chciał się do tego przyznać.  

–  Wszystko  w  porządku  –  powiedział.  Objął  ją  w  pasie.  Jego  dłoń  ponownie  zaczęła 

błądzić po plecach dziewczyny.  

Zamknęła oczy. Pieszczoty sprawiały jej przyjemność. Tej nocy to ona wszystko zaczęła, 

chociaŜ nie zrobiła tego celowo. Była pewna, Ŝe nie skończy się na tym jednym razie. Trochę 

ją to niepokoiło. Pragnęła Deva, ale jego pewność siebie wytrącała ją z równowagi. Dotykał 

jej tak, jakby była jego własnością. Miała wraŜenie, Ŝe traciła swoją niezaleŜność.  

Wysunęła się z jego objęć. Zdumiony, podniósł głowę.  

– Dokąd idziesz? – zapytał.  

– Wychodzę – odpowiedziała krótko i szybko włoŜyła dŜinsy oraz bluzę.  

Nie lubiła wychodzić w nocy do ubikacji, ale tym razem szła powoli. Potrzebowała trochę 

czasu dla siebie, chciała przemyśleć to, co się stało. Po powrocie, drŜąca z zimna, weszła do 

kuchni i usiadła.  

Kochając  się  ze  Strykerem,  nie  była  sobą.  Nigdy  przedtem  nie  straciła  kontroli  nad 

emocjami. Jakim cudem Dev zdobył taką władzę nad jej zmysłami? Pociągał ją od początku, 

mimo pyszałkowatego uśmiechu, ironicznych uwag i niewybrednych przekleństw.  

Przekroczyła granicę, którą sama wyznaczyła. To się więcej nie wydarzy. Miała nadzieję, 

Ŝ

e Stryker to zrozumie.  

Weszła na palcach do sypialni. Tak jak przypuszczała, Dev usnął. Rozebrała się i wsunęła 

do łóŜka. Ustawiła przegrodę z poduszki i skuliła się pod kocem. 

 

Rano na dworze panowała cisza. Przestało wiać. W sypialni było nieco cieplej. ŚnieŜyca 

ustała.  

Dev  obudził  się.  Uśmiechnięty,  przypomniał  sobie  wydarzenia  minionej  nocy.  Kiedy 

zobaczył poduszkę, uśmiech zniknął z jego twarzy.  

–  Co  to,  u  diabła,  znaczy?  –  wymamrotał  zdumiony.  Miał  ochotę  chwycić  poduszkę  i 

rzucić ją w kąt pokoju. Opanował się. Niczego nie rozumiał. CzyŜby Eden chciała udawać, Ŝe 

między nimi nic się nie zdarzyło? A moŜe Ŝałowała tego, co się stało? 

Wpatrywał  się  w  sufit.  Co  teŜ  jej  przyszło  do  głowy?  Pamiętał,  Ŝe  wyszła  do  ubikacji. 

Musiał zasnąć, zanim wróciła. Nic dziwnego, był osłabiony gorączką i szaleńczą miłością.  

Ta cholerna poduszka świadczyła dobitnie, Ŝe Eden Ŝałuje tego, co zrobiła. No i pragnie, 

Ŝ

eby się trzymał z daleka.  

Miał  poczucie,  Ŝe  stracił  coś  bardzo  cennego.  Eden  nie  była  kobietą,  z  którą  szło  się  do 

background image

łóŜka  i  szybko  o  tym  zapominało.  Wszystko  wydarzyło  się  spontanicznie,  to  prawda,  ale 

miało o wiele większe znaczenie niŜ jego dotychczasowe przygody.  

Czuł  się  okropnie.  Ramię  bolało  go  coraz  mocniej.  Kiedy  poczuł,  Ŝe  Eden  się  budzi, 

zamknął oczy i udawał, Ŝe śpi. Słyszał, jak dziewczyna wstaje i wychodzi do duŜego pokoju. 

Odgadywał jej ruchy.  

Po chwili do sypialni dotarł zapach kawy. Eden stanęła w progu. Była zdenerwowana.  

–  Dev,  nie  wiem,  czy  to  coś  znaczy,  ale  na  dworze  jest  znacznie  cieplej.  –  W  jej  tonie 

kryła się nadzieja.  

– Zaraz wstanę i zobaczę. Jak się czujesz? Zaczerwieniła się.  

– Dobrze. A jak twoje ramię? 

Postanowił ją naśladować i odpowiedział równie bezbarwnym głosem: 

– Boli mnie. Ale naleŜało się tego spodziewać. Zerknęła na niego, ale po chwili odwróciła 

głowę i podeszła do drzwi.  

–  Na  pewno  musisz  wyjść.  Ale  potem  połóŜ  się  z  powrotem,  dobrze?  Przyniosę  ci 

ś

niadanie.  

–  Dobrze  –  zgodził  się.  Z  trudem  panował  nad  sobą.  Kompletnie  ignorowała  to,  co  się 

stało w nocy. MoŜe powinien jej przypomnieć, Ŝe to ona wszystko zaczęła? Albo powiedzieć 

jej, Ŝe była świetna? 

Nic  nie  powie.  Cholera!  Powoli  wstał.  Marzył  o  gorącej  kąpieli  i  zimnym  prysznicu. 

Zaczął doceniać prysznic, który do tej pory traktował jako coś naturalnego.  

Dzień mijał powoli. Dev leŜał w łóŜku, a Eden kręciła się po domu. Po południu nie miała 

juŜ nic do zrobienia. Nie było wątpliwości, Ŝe pogoda się poprawia. Zaczęło się przejaśniać.  

Zostało  bardzo  mało  jedzenia.  Wszystkie  zapasy  mieściły  się  w  jednej  szafce.  Trudno 

było ugotować porządny obiad.  

Kontakt z Devem Eden ograniczała do niezbędnego minimum, a i tak nie mogła przestać 

myśleć o tym, co się wydarzyło w nocy.  

Wyszukiwała  róŜne  zajęcia,  byle  tylko  nie  myśleć.  W  schowku  z  narzędziami  był 

okropny  bałagan,  więc  wzięła  się  do  sprzątania.  Znalazła  kawałek  linki,  na  której  będzie 

mogła rozwiesić pranie.  

Pół  godziny  później  stała,  trzymając  w  ręku  talię  kart.  Wpatrywała  się  w  nią  jak  w 

drogocenne  kamienie.  Karty.  Najprostszy  sposób  na  zabicie  czasu.  Szybko  skończyła 

sprzątanie schowka i usiadła przy stole.  

Dev  zmarszczył  czoło.  Z  kuchni  dochodził  dziwny  odgłos.  Brzmiał  jak  tasowanie  kart. 

Karty? Gdzie ona je znalazła?! Ciekawe, czy umie grać w pokera? To była jedyna gra, którą 

naprawdę  lubił.  Na  ranczo  dość  często  grali  w  pokera.  O  małe,  symboliczne  stawki. 

PrzewaŜnie na centy. W ten sposób nie moŜna było przegrać duŜej sumy i nie było kłótni.  

Nienawidził leŜenia w łóŜku. Został w nim tylko dlatego, Ŝe przestraszył się wczorajszej 

gorączki. Miał wraŜenie, Ŝe od patrzenia w sufit dostanie zeza.  

– Eden! – krzyknął. Usłyszał, jak wstała.  

– Kochanie, umieram z nudów – powiedział, gdy przyszła do sypialni.  

– A co ja mogę na to poradzić? – spytała. Uśmiechnął się.  

background image

– Skąd masz karty? 

– Znalazłam je, sprzątając schowek. Są stare i kleją się z brudu, ale stawiam pasjanse.  

– Pasjanse nie są takie zabawne jak poker.  

– Nie zgadzam się z tobą, ale...  

W jego oczach pojawiła się nadzieja.  

– Grasz w pokera? 

– Całkiem nieźle.  

– Chyba Ŝartujesz – odrzekł z ironią.  

– Tak cię to śmieszy? 

– Bardzo. Kto cię nauczył? 

Ucieszyła się, Ŝe wreszcie znaleźli jakiś neutralny temat do rozmowy. Uśmiechnęła się.  

–  Dziadek.  Był  zagorzałym  pokerzystą.  Moi  rodzice  byli  przeciwni  tej  nauce,  ale  ja  od 

razu polubiłam pokera. Graliśmy na zapałki.  

– Na zapałki? – W głosie Deva brzmiało rozbawienie. – A grałaś kiedyś na pieniądze? 

Wzruszyła ramionami.  

– Parę razy. Moi znajomi nie lubią pokera, a ja nie mam duszy hazardzistki.  

– Moglibyśmy zagrać na centy.  

– Chcesz, byśmy zagrali? – Zdumiona uniosła brwi.  

– Grać moŜna nie tylko w karty, moja droga.  

– Poker! – krzyknęła zirytowana. – Rozmawialiśmy o pokerze! 

Roześmiał się. Uwielbiał jej dokuczać.  

– Tak, mówiliśmy o pokerze. Zagrasz? To dobra zabawa.  

Przyglądała mu się badawczo. Nie bardzo wiedziała, czego ten człowiek naprawdę od niej 

chce.  

– A jaka stawka? 

– Centy – odpowiedział niewinnie. – W kieszeni spodni muszą być jakieś drobne.  

– Bardzo mało. Wyjęłam je i połoŜyłam na komodzie.  

– Ty chyba teŜ coś masz? 

–  Chyba  tak.  Ale  lepiej  by  było,  gdybyś  resztę  dnia  spędził  w  łóŜku.  Przyznaj  się,  Ŝe 

czujesz się lepiej.  

– Moglibyśmy zabawić się w łóŜku. To znaczy, przepraszam, miałem na myśli...  

Ta dwuznaczna rozmowa rozbawiła ją, choć przez cały dzień unikała tematu, do którego 

nawiązywał.  

– Stryker, jesteś niepoprawny.  

–  A  ty  jesteś  tak  ładna,  Ŝe  brak  mi  tchu.  Ale  to  nie  jest  temat  naszej  rozmowy,  prawda, 

kochanie?  Przynieś  karty  i  pieniądze.  Ogram  cię  tak,  Ŝe  będziesz  musiała  zdjąć  z  siebie 

wszystko, nawet majtki.  

–  Niech  Ŝyje  pewność  siebie!  –  krzyknęła  i  wyszła  z  pokoju.  Jego  zarozumialstwo 

bardziej ją rozśmieszyło niŜ rozzłościło. Zebrała karty.  

– Dobrze – oświadczyła, wyciągając drobne z torebki.  

–  Chyba  nie  będziemy  mogli  grać  zbyt  długo,  bo  mam  dokładnie  trzydzieści  sześć 

background image

centów, a ty... – przeliczyła jego drobne – pięćdziesiąt trzy.  

Dev połoŜył monety na stoliku i wygładził koc, robiąc miejsce do gry.  

– Wejście dwa centy, górna przebitka pięć? 

–  MoŜe  być.  –  Usiadła  na  brzegu  łóŜka  i  potasowała  karty.  –  Kto  ma  wyŜszą  kartę,  ten 

rozdaje pierwszy.  

– PrzełoŜyła talię.  

Dev wyciągnął asa, ona trójkę. Uśmiechnął się i potasował karty.  

– Rozdający wybiera? – zapytała.  

– Nic z tego, moja droga. To ma być prawdziwy poker. – Szybko rozdał po pięć kart. W 

banku leŜały cztery centy.  

Eden wzięła swoje karty, rzuciła na nie okiem i powiedziała: 

– Otwieram za pięć centów.  

– Górna granica? No, no. Musisz mieć dobrą rękę.  

–  Przyjrzał  się  swoim  kartom.  Dorzucił  pięć  centów  do  banku.  OdłoŜył  trzy  karty,  a 

pozostałe połoŜył grzbietem do góry. – Ile chcesz? – zapytał.  

– śadnej.  

–  śadnej?  Masz  wygrywającą  kartę  w  ręku?  Dałem  ci  do  ręki  karetę  czy  co?  –  Ze 

zmarszczonym czołem wziął sobie trzy karty. Przyjrzał się im uwaŜnie powiedział: 

– Otwierający zaczyna.  

– Otwierający stawia pięć centów.  

– Znowu górna granica? Co ty, do diabła, masz? 

–  Spasuj  albo  sprawdź  –  odpowiedziała  spokojnie.  Przeczesał  włosy.  Miał  na  ręku  parę 

szóstek,  tę  samą,  którą  miał  od  początku.  Skoro  Eden  nie  dobierała  kart,  musiała  mieć  co 

najmniej strita. Potrząsając głową, rzucił karty.  

– Pasuję – oświadczył.  

Eden zabrała pieniądze z banku i złoŜyła karty.  

– Poczekaj chwilę. Co miałaś? 

– Spasowałeś. Nie mam obowiązku pokazywać moich kart.  

Zdruzgotany, oparł się o wezgłowie łóŜka.  

– A czy w ogóle coś miałaś? 

– Oczywiście, Ŝe tak – odpowiedziała spokojnie.  

– UwaŜasz, Ŝe blefowałam? 

–  Masz  twarz  zawodowego  pokerzysty  –  powiedział,  wytrącony  z  równowagi.  –  Myślę, 

Ŝ

e potrafisz blefować i właśnie to zrobiłaś. No cóŜ, dobiorę się do ciebie. Rozdawaj.  

– Zapomniałeś wrzucić do banku – oświadczyła.  

– Istotnie. – Zerknął na swoje drobne. – Czy moŜesz mi rozmienić dziesięć centów? 

–  Oczywiście.  –  Podała  mu  monety  i  sięgnęła  po  talię.  Dev  powoli  brał  swoje  karty, 

przyglądając się im z kamienną twarzą.  

– Pasuję – powiedział w końcu ze złością.  

– Otwieram za pięć centów – powiedziała Eden. Spojrzał na nią z wyrzutem i jeszcze raz 

zerknął  w  karty.  Eden  rozdawała  i  otworzyła  grę,  więc  musi,  jako  pierwszy,  zadeklarować 

background image

liczbę  kart  do  wymiany.  Ciekawe,  co  ona  ma?  Cokolwiek  by  to  było,  ma  nikłe  szanse  na 

wygraną.  

– Wypadam – powiedział i rzucił karty.  

– Rozdajesz – oświadczyła i zgarnęła pieniądze z banku.  

Postanowił,  Ŝe  tym  razem  musi  wygrać.  Dostał  trzy  dziewiątki  i  omal  nie  krzyknął  z 

radości.  Eden  znów  otworzyła  za  pięć  centów,  ale  tym  razem  Dev  dorzucił  swoje  pięć  bez 

wahania. Uśmiechnął się do niej. Teraz na pewno blefowała, bo nie wymieniła Ŝadnej karty. 

Sam dobrał sobie dwie i dostał parę dwójek. Miał fula! 

Dorzuciła dwa centy. Dev dołoŜył tyle samo i dodał jeszcze pięć. Eden podniosła stawkę 

o następne pięć centów, więc postanowił sprawdzić. Spokojnie pokazała mu karetę.  

–  Cztery  królowe!  –  Z  niesmakiem  rzucił  swoje  karty  na  stół.  –  Rany  boskie,  dałem  ci 

cztery  królowe?  Czy  ty  w  ogóle  zdajesz  sobie  sprawę,  Ŝe  szanse  dostania  takiej  karty  w 

pierwszym rozdaniu są prawie Ŝadne? 

– Owszem – powiedziała. – Czy to ja rozdawałam? Następną partię wygrał Dev i od razu 

poprawił mu się humor. Ale potem wygrywała Eden. Nie wiedział, kiedy blefuje, a kiedy nie. 

Doprowadzało go to do szewskiej pasji.  

– Jesteś znakomitą pokerzystką – przyznał niechętnie.  

– Dziękuję. Mówiłam ci, Ŝe miałam świetnego nauczyciela.  

– Twojego dziadka? 

– Tak.  

Zagrali jeszcze parę kolejek. Dev został z ośmioma centami.  

– Mam w portfelu parę dolarów – wymamrotał.  

–  Nie  ma  mowy  –  powiedziała.  –  Jak  któremuś  z  nas  skończą  się  drobne,  przerywamy 

grę.  

– Moglibyśmy grać o coś innego.  

– O zapałki? 

– Daj spokój. Granie o zapałki nie jest zabawne. Tym razem wygrał Dev. Kiedy rozdawał 

karty, Eden wstała i zapaliła lampę.  

– Jesteś głodny? – zapytała. – ZbliŜa się pora obiadu.  

– Zjadłbym kanapkę. Zachmurzyła się.  

– Przykro mi, ale nie ma juŜ chleba. Wyczuł troskę w jej głosie.  

– ŚnieŜyca się skończyła. Niedługo ktoś się tu zjawi.  

– Tak, tylko powoli zaczyna nam wszystkiego brakować.  

Była wyraźnie zmartwiona. Chciał ją jakoś podnieść na duchu.  

– Właściwie nie jestem głodny. Przygotuj coś tylko dla siebie.  

– Proszę, przestań – odpowiedziała ostro. – Mogę nie jeść obiadu. Mnie to nie zaszkodzi, 

a tobie tak.  

– A gdzie jest brandy? Tego mi właśnie brakuje. Nie moŜemy grać w pokera bez drinka, 

prawda? 

– Dev...  

W  pięknych  zielonych  oczach  krył  się  niepokój.  Nie  chciał,  by  się  martwiła.  Nie  była 

background image

stworzona do takich przygód, a znosiła je dzielnie.  

–  Przynieś  brandy  i  napij  się  razem  ze  mną  –  powiedział  ciepło.  –  Na  pewno  ci  nie 

zaszkodzi. – Roześmiał się. – I wróć tu szybko. Muszę się odegrać.  

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Trochę się upiła. Język jej się plątał, a pokój wirował. Wszystko wydawało się zabawne. 

Dowcipy  opowiadanie  przez  Deva  były  naprawdę  śmieszne,  a  jej  własne  dykteryjki  wręcz 

wspaniałe. Chichocząc, wypiła następny łyk brandy.  

Dev  nie  wierzył  własnym  oczom.  Namawiał  ją,  by  wypiła  odrobinę  alkoholu,  i  juŜ  po 

kilku łykach odpręŜyła się. Drugą kolejkę sama sobie nalała. Minęła godzina, a osiemdziesiąt 

dziewięć centów, z którymi rozpoczynali grę, parę razy przechodziło z rąk do rąk.  

– Wygrałam – oświadczyła, zgarniając bank.  

–  To  mnie  wyklucza  z  gry.  –  Dev  podniósł  szklaneczkę  w  geście  uznania.  Butelka  była 

niemal  pusta.  Wypił  sporo  i  świetnie  się  czuł.  Eden  siedziała  na  łóŜku  po  turecku.  Oboje 

dobrze się bawili. Śmiali się do rozpuku, niemal bez powodu. To był naprawdę miły wieczór.  

Gra dobiegała końca. Eden jeszcze raz odniosła triumf. Zrobiła rozczarowaną minę.  

– Wcale nie mam ochoty przestać grać – oświadczyła. – MoŜe poŜyczyć ci parę centów? 

– Zachichotała. – Nie naliczę zbyt wysokich procentów.  

Spojrzał się na nią.  

– Moglibyśmy zagrać o coś innego.  

–  Ale  nie  o  zapałki,  prawda?  –  zapytała  z  zainteresowaniem.  Pamiętała,  Ŝe  Dev  nie 

aprobował gry o zapałki.  

– ZałoŜę się, Ŝe potrafię wymyślić coś lepszego niŜ zapałki.  

ZmruŜyła oczy, udając oburzenie.  

– Stryker, widzę diabelskie błyski w twoich oczach.  

– Naprawdę? – Roześmiał się.  

– Masz bardzo ładne oczy – powiedziała impulsywnie. – Są szare jak...  wilgotna tablica 

szkolna.  

Wybuchnął śmiechem.  

– A ty masz oczy kocie. DuŜe, zielone, fascynujące. Czy widzisz w nocy? 

–  Nie  mam  kocich  oczu.  –  Zamrugała  powiekami,  chcąc  udowodnić,  Ŝe  to  prawda.  – 

Widzisz? To są zwyczajne oczy.  

–  W  tobie  nie  ma  nic  zwyczajnego.  Jesteś  najbardziej  niezwyczajną  dziewczyną,  jaką 

znam.  

Pogroziła mu palcem.  

– Chyba nie ma takiego słowa jak „niezwyczajna”.  

–  Pewnie  nie.  –  Roześmiał  się.  Lubił  na  nią  patrzeć,  zwłaszcza  wówczas,  kiedy  miała 

dobry humor.  

Za  oknem  topniał  śnieg.  Jutro  będzie  słoneczna  pogoda.  Ich  uwięzienie  dobiega  końca. 

Wkrótce Eden opuści Montanę! Dev nie chciał, by wyjeŜdŜała. Próbował wyobrazić sobie ją 

na ranczo. Ciekawe, czyby jej się podobało? Pewnie nie, przecieŜ bała się zwierząt.  

Pociągnął spory łyk brandy. Eden bezmyślnie tasowała karty. Na chwilę przestała, wypiła 

łyk alkoholu i uśmiechnęła się beztrosko.  

background image

– Więc co? – rzuciła wyzwanie. – O co gramy? Pragnął jej. Musi ją zdobyć i przekonać, 

Ŝ

e jest między nimi coś więcej niŜ tylko poŜądanie. Nie ma na to zbyt wiele czasu.  

–  Moglibyśmy  zagrać  o  pocałunki  –  powiedział  spokojnie.  Spojrzała  na  niego  ze 

zdumieniem.  

– Mówię tylko o pocałunkach – powiedział ostroŜnie. Wypiła wystarczająco duŜo, by się 

czuć swobodnie.  

– Pocałunki zawsze są tylko początkiem – powiedziała.  

– Oprę się pokusie – skłamał. – A ty potrafisz? 

– Wiesz... – Zarumieniła się. To będzie emocjonująca gra, o znacznie wyŜszą stawkę niŜ 

kilka  centów.  Udowodni  mu,  Ŝe  potrafi  się  oprzeć  pokusie.  Nie  potrafiła  jednak  zrozumieć, 

dlaczego jej tak na tym zaleŜy.  

– W takim razie musimy ustalić zasady – powiedziała jednym tchem.  

– Jakie? 

– Nie będzie dotykania. Ręce z daleka.  

– Znaczy bez przytulania? – przekomarzał się.  

– MoŜna to i tak nazwać.  

– Dobrze. Zgadzam się. Wyłącznie pocałunki. Wygrywający całuje przegranego.  

Wiedziała,  Ŝe  w  pokera  gra  lepiej  niŜ  Dev.  Jeśli  nagle  szczęście  go  opuści  i  nie  będzie 

mógł  blefować,  to  ona  będzie  całowała  Deva,  a  nie  odwrotnie.  Rozwiązaniem  są 

przyjacielskie  całusy.  To  moŜe  być  fajna  gra,  podniecająca,  trochę  niebezpieczna,  ale 

zabawna.  

–  Dobrze  –  zgodziła  się.  –  Kto  ma  wyŜszą  kartę,  ten  rozdaje  pierwszy  –  oświadczyła. 

Wyciągnęła dziewiątkę, a Dev ósemkę. Rozdała karty.  

Wygrała.  Dev  roześmiał  się,  pochylił  do  przodu  i  nadstawił  twarz.  Zerknęła  na  jego 

zmysłowe  usta,  ale  pocałowała  go  w  policzek.  Oczy  Deva  rozbłysły.  Nie  uzgodnili  miejsc 

całowanych  przez  zwycięzcę.  To  nadawało  grze  specyficzny  charakter.  O  takiej  moŜliwości 

Eden na pewno nie pomyślała.  

Następną partię wygrał Dev. Poprosił, by Eden podała mu swoją dłoń.  

– Moją dłoń? – spytała zdumiona.  

– Chcę cię pocałować w rękę.  

– Ale... – Powoli uniosła dłoń, a na jej twarzy pojawiło się zaniepokojenie. Delikatnie ją 

pocałował.  Następne  dwie  kolejki  wygrała  Eden  i  konsekwentnie  całowała  Devlina  w 

policzek.  

Tasowała karty, popijając brandy małymi łyczkami.  

– Co robisz w Waszyngtonie? – zapytał Dev.  

–  Chodzi  ci  o  moją  pracę?  Pracuję  w  kancelarii  prawniczej.  –  Opowiedziała  o  dziale 

komputerowym, którym kieruje.  

– To interesujące. – Dev dobrał karty. Miał trzy dziesiątki i pobił jej parę piątek. – Teraz 

twoje ramię – oświadczył.  

– Moje ramię? Dev...  

–  Kochanie,  sama  ustalałaś  zasady.  Nie  było  mowy  o  tym,  w  co  moŜna  lub  nie  wolno 

background image

całować.  

–  To  prawda,  ale  dlaczego  akurat  w  ramię?  –  Zachichotała,  choć  Dev  wcale  się  nie 

uśmiechał. Nerwowo podciągnęła rękaw swetra i podsunęła nagie ramię Strykerowi. Całował 

je czule i powoli. JuŜ miała się cofnąć, gdy Dev nagle się odsunął. Uniósł głowę i uśmiechnął 

się.  

– MoŜe... moŜe powinniśmy... – jąkała się.  

– Nie ustalamy Ŝadnych nowych reguł – przerwał jej.  

– Nie w środku gry.  

– Ale...  

– Czy dziadek nie nauczył cię, Ŝe w trakcie gry nie zmienia się zasad? 

– Tak, ale...  

–  Teraz  ja  rozdaję  karty.  –  Zaczął  tasować.  śadne  z  nich  nie  miało  nawet  pary.  Dev 

trzymał asa, a najwyŜszą kartą Eden był walet. Była ciekawa, co teraz będzie chciał całować? 

– Myślę – przerwał i zawiesił głos – Ŝe teraz kolej na twoje prawe ucho.  

Zaprotestowała.  

–  Dev,  to  nie  fair.  Zasady  nie  były  jasno  określone.  Myślałam,  Ŝe  mówimy  o 

pocałunkach... składanych na twarzy.  

– Naprawdę? A ja wcale nie myślałem o twarzy. Przy następnej grze trzeba będzie sprawę 

postawić jasno.  

– Jesteś uparty.  

– Gram zgodnie z zasadami.  

– Ale ucho jest...  

–  WraŜliwe  na  pieszczoty?  –  zapytał  cicho.  Zaczął  zbierać  rozrzucone  na  kocu  karty.  – 

Przysuń się bliŜej i pozwól mi cieszyć się wygraną.  

Spojrzała na niego z lękiem. Nie wiedziała, co robić. Dev westchnął.  

– Wygląda na to, Ŝe nie potrafisz mi się oprzeć. – powiedział.  

Jego  pewność  siebie  była  nie  do  zniesienia.  Owszem,  działał  na  nią,  ale  wcale  tego  nie 

chciała. Siedział z kamienną twarzą i, poza błyskiem w oku, sprawiał wraŜenie opanowanego 

i zimnego jak lód. I kto tu ma twarz pokerzysty! Cholera, nie moŜna mu ufać.  

Sięgnęła  po  szklaneczkę.  Alkohol  dodawał  jej  odwagi.  Być  moŜe  teŜ  czynił  ją 

mądrzejszą.  Strykerowi  nie  chodziło  o  kilka  pocałunków.  Przejrzała  jego  plan.  Ta  gra  moŜe 

być prowadzona przez dwie osoby.  

Odstawiła  szklankę  na  krzesło,  którego  uŜywała  zamiast  stolika,  i  uniosła  się.  OstroŜnie 

pochyliła się nad Devem. Odwróciła głowę i nadstawiła ucho.  

Oszołomił go jej zapach.  

–  Umawialiśmy  się,  Ŝe  ręce  trzymamy  z  daleka  –  powiedział.  –  Musisz  więc  odsunąć 

włosy.  

–  Proszę  bardzo.  –  Oparła  się  na  jednej  ręce,  a  drugą  odgarnęła  kosmyki  włosów  i 

odsłoniła ucho. – Czy teraz dobrze? 

– Tak – wymamrotał. Delikatnie chwycił za brzeg ucha i przesunął po nim językiem.  

W  milczeniu  walczyła  z  rosnącym  podnieceniem.  Dev  przedłuŜał  pieszczotę.  Czekał,  aŜ 

background image

Eden zacznie protestować. Odsunęła się.  

Szybko  chwyciła  karty  i  potasowała  je.  ZauwaŜyła,  Ŝe  Dev  jest  coraz  bardziej 

podniecony. Da mu do wiwatu! Będzie cierpiał jeszcze bardziej niŜ ona! Ten się śmieje, kto 

się śmieje ostatni.  

Wyciągnęła  trzy  ósemki.  Była  pewna,  Ŝe  wygra  tę  partię,  ale  Dev  wyłoŜył  trzy  walety. 

Spojrzała  mu  prosto  w  oczy.  W  pokoju  zapadła  nerwowa  cisza.  Myślała  tylko  o  tym,  w  co 

tym razem będzie chciał ją pocałować.  

– Usta – powiedział cicho.  

ZwilŜyła  wargi.  Właściwie  poczuła  ulgę.  Mimo  Ŝe  pocałunek  w  usta  moŜe  być  bardzo 

podniecający, wydawał się mniej niebezpieczny.  

– Ręce z daleka – przypomniała, unosząc się.  

– Nie mam zwyczaju łamać zasad gry – oświadczył.  

– Tak, wiem. – Oparła się rękoma na łóŜku.  

– Tak jest niewygodnie. Usiądź na moich nogach.  

– Nie.  

– To jest mój pocałunek. Graj fair albo w ogóle nie graj.  

– Myślałam, Ŝe nie będziesz śmiał mówić o grze fair.  

– Usiądź mi na nogach albo wstanę z łóŜka i zmuszę cię do tego.  

– Dev, ta gra zaczyna przekraczać wszystkie granice przyzwoitości.  

– CzyŜbyś miała zamiar oszukiwać? 

– Do diabła, nie złość mnie. – Usiadła mu na nogach. – Czy teraz jesteś zadowolony? 

–  Prawie.  Nie  sądzę,  byś  miała  prawo  odsuwać  się  tylko  dlatego,  Ŝe  wydaje  ci  się,  iŜ 

pocałunek trwa za długo. O tym decyduje wygrywający.  

– I kto usiłuje zmienić zasady? 

– Chyba się boisz.  

– Ja? Czego? 

– Długiego, zmysłowego pocałunku.  

– Jesteś bardzo pewny siebie – powiedziała z pogardą w głosie. – Naprawdę uwaŜasz, Ŝe 

nie  moŜna  ci  się  oprzeć?  Uwierz  mi,  wytrzymam,  jak  to  określiłeś,  długi,  zmysłowy 

pocałunek. Bez problemów.  

– Naprawdę? To moŜe sprawdzimy.  

Kręciło  jej  się  w  głowie.  Nie  była  przyzwyczajona  do  picia  brandy  na  pusty  Ŝołądek. 

Nawet  jako  nastolatka  nie  robiła  tak  absurdalnych  rzeczy.  Była  wtedy  raczej  powaŜnym 

podlotkiem i wyrosła na szanowaną kobietę.  

Tak przynajmniej sądziła. Pod wpływem Strykera zaczynała w to wątpić. Przytulanie się 

do prawie obcego męŜczyzny i kochanie się z nim z szaleńczą pasją było jej równie obce jak 

ten domek i góry.  

Dev  patrzył  jej  prosto  w  oczy.  Jego  wzrok  mówił,  Ŝe  nie  ma  zamiaru  rezygnować  ze 

swoich planów.  

Miała ochotę powiedzieć mu, Ŝe przejrzała jego zamiary. Był jednak tak pewny siebie, Ŝe 

zirytowana stwierdziła: 

background image

– Bierz swoją wygraną.  

Jego pocałunek na pewno będzie zmysłowy, a sądząc po tym, co działo się ostatniej nocy, 

potrafił to robić.  

Ku jej zdumieniu to był czuły i delikatny pocałunek. Kiedy Dev odsunął się, spojrzała na 

niego. W jego oczach błyszczało coś dziwnego. .  

– Zakochałem się w tobie – powiedział bardzo cicho. Eden głos uwiązł w gardle.  

– We... mnie? – wyszeptała.  

Na jego twarzy pojawiła się znana jej ironia.  

– A czy widzisz kogoś innego w tym pokoju? 

– Ale... to niemoŜliwe.  

– Dlaczego? Bo nie pasujemy do siebie? PoniewaŜ ty jesteś damą, a ja kowbojem? 

– Nie, tak, moŜe. – Potarła skronie. – Przez cały czas uwaŜasz, Ŝe jestem bigotką. Twój 

styl  Ŝycia  nie...  to  znaczy  odwrotnie,  chyba  tak.  Chcę  powiedzieć,  Ŝe  nie  uwaŜam,  by  twoja 

praca była mniej waŜna od mojej, ale tak niewiele mamy ze sobą wspólnego.  

Uniósł brwi.  

– MoŜe dlatego jesteśmy dla siebie tak atrakcyjni.  

– Objął ją w talii.  

– Ręce z daleka – przypomniała mu.  

– Kochanie, gra się juŜ skończyła. Uniosła ręce i delikatnie go odepchnęła.  

– Czego chcesz ode mnie? Dlaczego mi to powiedziałeś? – W jej głosie brzmiała trwoga.  

– Czy powinienem zachować to dla siebie? Eden, śnieŜyca się skończyła. Za kilka dni juŜ 

nas tu nie będzie, a ty wrócisz do Waszyngtonu. Czy mam ci pozwolić tak po prostu odejść? 

Odwróciła głowę. Nie mogła na niego patrzeć.  

–  Mogłeś  to  zrobić  delikatniej.  Dev.  Jesteśmy  uwięzieni  w  małej  chatce.  Dlatego 

wszystko wygląda inaczej.  

–  Protestowała,  a  jednocześnie  starała  się  zrozumieć  własne  uczucia.  W  innych 

warunkach to mogłaby być miłość. Gdyby spotkali się w normalnych okolicznościach, to, być 

moŜe, doszłoby między nimi do czegoś naprawdę powaŜnego. Ale tutaj nie mogła stwierdzić, 

jaka jest prawda.  

– Pragnę cię – wyszeptał.  

Serce zaczęło jej bić jak oszalałe. Przez cały czas była podniecona, odkąd po raz pierwszy 

spojrzał na nią tymi szarymi oczyma. Nie mogła temu zaprzeczyć.  

Czuła, jak napięcie narasta. Czas się odsunąć lub być konsekwentną, jak w pełni dojrzała 

kobieta. Dlaczego nie potrafi zapanować nad własnym poŜądaniem? A miała się kontrolować.  

Siedziała  bez  ruchu.  Dev  nie  potrafił  się  opanować.  Objął  ją  i  przyciągnął  ku  sobie. 

Dlaczego mu na to pozwala? PrzecieŜ moŜe zejść z jego kolan.  

Gdyby chciała. Ale czy chciała? 

Pocałował ją w dłoń.  

– Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam.  

– Dev...  

Przerwał jej pocałunkiem.  

background image

–  Twoje  ciało  jest  absolutnie  doskonałe  –  powiedział.  Westchnęła.  To  samo  myślała  o 

nim.  

–  Rozbierzmy  się  –  powiedział  cicho  i  zaczął  rozpinać  jej  sweter.  Czuła  się  jak 

zahipnotyzowana. Pragnęła go. Wsunęła się do łóŜka. Deva trawiło poŜądanie.  

–  Moja  ukochana  –  wyszeptał  bezwiednie.  Nigdy  w  Ŝyciu  nie  mówił  tak  do  Ŝadnej 

kobiety. UŜywał określeń typu: „skarbie” lub „ kotku”. Kochają, a jeśli jest inaczej, to chyba 

w ogóle nie wie, co to miłość.  

W  świetle  lampy  naftowej  jej  gładka  skóra  miała  kolor  kości  słoniowej.  Był  nią 

zachwycony.  

– Dev – wyszeptała.  

– Pragnę cię na tyle róŜnych sposobów – szeptał jej do ucha. – Ale mamy duŜo czasu. To 

dopiero początek nocy, prawda? 

– Tak – wyszeptała drŜącym głosem.  

Było  jeszcze  lepiej  niŜ  poprzedniej  nocy,  choć  wówczas  wydawało  się  to  niemoŜliwe. 

Eden wiedziała, Ŝe nie zapomni tego wieczoru do końca Ŝycia. Przytuliła się do Devlina.  

– Powiedz mi, co czujesz? – zapytał.  

– Nie potrafię – jęknęła. – Nie proś mnie o to.  

Ta  noc  dopiero  się  zaczęła.  Robił  wszystko,  by  zadowolić  Eden.  Był  pewien,  Ŝe  rano 

sama będzie chciała mówić o swoich uczuciach. Pragnął, by szczerze je wyznała. Jeśli go nie 

kocha – w co wątpił – pozwoli jej opuścić Montanę.  

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Ranek  powitał  ich  bezchmurnym  niebem.  Zmiana  pogody  nastąpiła  równie  gwałtownie 

jak przed nadejściem zawiei. Dev stał przy oknie i patrzył na topniejący śnieg z mieszanymi 

uczuciami. Gdyby mieli więcej jedzenia, wolałby, by ich nikt nie znalazł jeszcze przez kilka 

dni. Teraz to tylko kwestia czasu. Ktoś moŜe zjawić się tu w kaŜdej chwili.  

Eden  bolała  głowa.  Kwaśno  się  uśmiechnął.  Winę  za  własne  zachowanie  zwaliła  na 

brandy.  Poprzednim  razem  kochała  się  z  nim  z  powodu  koszmarnego  snu,  teraz  z  powodu 

alkoholu. Dlaczego nie potrafi się pozbyć zahamowań? Nie udało mu się jej sprowokować do 

wyznań,  więc  zasnął,  choć  miał  zupełnie  inne  plany  na  tę  noc.  Rano  wstała,  zanim  się 

obudził, i jak zwykle, zaczęła krzątać się po domu. Jakim cudem moŜna znaleźć tyle pracy w 

takim małym domku? 

Jakby na zawołanie otworzyły się drzwi i Eden wkroczyła obładowana drzewem.  

– To resztka opału – powiedziała z przeraŜeniem.  

– Nie szkodzi. Zaoszczędzimy drewno, paląc tylko przed południem.  

– Eden włoŜyła polana do skrzynki i otrzepała ręce. MoŜe i się ocieplało, ale na zewnątrz 

wciąŜ było chłodno. Z zaróŜowionymi policzkami wyglądała młodo i uroczo.  

– Czy moglibyśmy porozmawiać? 

– Mam duŜo pracy.  

– Co będziesz robiła? 

– Słucham? 

– Co musisz zrobić? Czy te cztery czasopisma znów wymagają ułoŜenia? 

– Przestań być złośliwy.  

– Chyba muszę. Chciałbym jakoś zatrzymać cię i omówić istniejącą sytuację.  

Rano Eden obudziła się z okropnym bólem  głowy  i wyrzutami sumienia. Nie wiedziała, 

dlaczego przy Strykerze traci silną wolę. Czy poszła z nim do łóŜka, bo jej na nim zaleŜy, czy 

teŜ dlatego, Ŝe czuła się winna? MoŜe chciała seksem wynagrodzić jego cierpienia? 

Najrozsądniej byłoby uniknąć rozmowy. Choćby dlatego, Ŝe nie rozumiała samej siebie.  

–  Proszę,  nie  uciekaj.  –  Nie  powiedział  tego  rozkazującym  tonem,  ale  wyczuła  w  jego 

głosie napięcie. W końcu dała za wygraną i usiadła.  

– Niedługo stąd wyjedziemy – powiedział. Bała się zapeszyć.  

– Śnieg topnieje – powiedziała z wahaniem.  

–  Tak.  Jeśli  będzie  topniał  zbyt  szybko,  następnym  problemem,  tym  razem  dla  terenów 

połoŜonych niŜej, moŜe być powódź.  

KaŜdy obojętny temat był bezpieczny.  

– Czy to moŜliwe? – spytała.  

– Spadło ponad pół metra śniegu, a w niektórych miejscach nawet więcej.  

Jego poŜądliwe spojrzenie wytrącało ją z równowagi.  

– Proszę, nie patrz na mnie w ten sposób.  

– Próbuję cię zrozumieć.  

background image

– Nie jestem skomplikowana ani tajemnicza, Dev.  

– Wstała i podeszła do okna. Zerknęła na ogromne zaspy, które topniały w oczach.  

– Niemal cię zabiłam – powiedziała cicho. Zaskoczyła go.  

– Eden... – Usiłował zaprotestować.  

– Nie pociągnęłam za cyngiel i byłam absolutnie pewna, Ŝe broń nie jest naładowana, ale 

mimo  to  jestem  odpowiedzialna  za  to,  co  się  zdarzyło.  Dręczy  mnie  poczucie  winy  i  tak 

pewnie będzie juŜ do końca Ŝycia.  

– Zrobiłaś wszystko, by mi to zrekompensować. Odwróciła głowę i spojrzała się na niego.  

– Starałam się.  

Nie od razu zrozumiał. Po chwili jego twarz spurpurowiała.  

–  PrzecieŜ  nie  wierzysz  w  to,  Ŝe  kochałaś  się  ze  mną  tylko  dlatego,  by  mi 

zrekompensować ten wypadek! 

– Owszem, wierzę. Zaklął.  

– To najgłupsza rzecz, jaką słyszałem. W takim razie co mną kierowało? 

–  Daj  spokój.  JuŜ  pierwszej  nocy  oświadczyłeś,  Ŝe  mógłbyś  się  ze  mną  kochać.  A  teraz 

chcesz,  bym  uwierzyła,  Ŝe  figlujesz  z  dziewczyną,  której  prawie  nie  znasz,  boją  kochasz? 

Przykro mi, nie czuję się przekonana. – Odeszła od okna i zbliŜyła się do stolika. Wyciągnęła 

rękę, by ułoŜyć leŜące tam czasopisma, i uświadomiła sobie, co robi. Zaczerwieniona włoŜyła 

rękę do kieszeni dŜinsów. Kręcenie się w kółko, jak to nazywał Dev, nie ułatwi tej rozmowy.  

–  Sama  nie  rozumiem  swojego  zachowania.  Poczucie  winy  sprawia,  Ŝe  ludzie  robią 

dziwne  rzeczy.  To  chyba  jedyne  sensowne  wyjaśnienie.  –  Stała  do  niego  tyłem.  Nie  mogła 

patrzeć mu prosto w oczy.  

Dev był wściekły.  

–  Nie  dopuszczasz  do  siebie  myśli,  Ŝe  między  nami  zrodziło  się  coś  bardzo  waŜnego, 

prawda? 

Zawahała się, ale odpowiedziała zupełnie spokojnie: 

– Nie wierzę w to, Ŝe zakochaliśmy się w sobie.  

–  Odwróciła  się  i  oparła  o  blat  stołu.  –  Od  tygodnia  jesteśmy  tu  uwięzieni.  Najpierw 

sądziłam,  Ŝe  twoja  rana  jest  duŜo  powaŜniejsza,  niŜ  rzeczywiście  była.  Pragnęłam  cofnąć 

czas. Modliłam się, byś przeŜył. Przysięgłam sobie, Ŝe zrobię wszystko, by tak się stało.  

Przerwała i westchnęła.  

– Do tego jeszcze ta burza śnieŜna, kłopoty z opałem i jedzeniem. To chyba naturalne, Ŝe 

w takiej sytuacji padliśmy sobie w objęcia.  

– Wczoraj wieczorem, kiedy graliśmy w pokera, było nam razem dobrze. I to nie dlatego, 

Ŝ

e byliśmy uwięzieni.  

– Na twarzy Deva malował się upór.  

Patrzyła na niego i przypomniała sobie wczorajszą grę. Tak, było im dobrze. Śmiali się, 

przekomarzali,  opowiadali  głupie  dowcipy.  Zapomnieli  o  sytuacji,  w  jakiej  się  znaleźli.  W 

kaŜdym razie Eden zapomniała. Ale to było wczoraj. Co z tego, Ŝe teraz pogoda się zmieniła i 

topnieje  śnieg.  Nie  było  opału,  a  szafki  w  kuchni  są  niemal  puste.  Nie  wiadomo,  jak  długo 

będą czekać na ludzi Deva. Kilka godzin dobrej zabawy nie zmienia faktu, Ŝe ciągle tu są, a 

background image

ich Ŝyciu zagraŜa niebezpieczeństwo.  

Nie mogła stać spokojnie. Znów podeszła do okna.  

– Jak daleko jest twoje ranczo? 

– Czemu pytasz? Czy myślisz o dojściu tam na piechotę? – W jego tonie kryła się ironia i 

rozbawienie.  

Zerknęła na niego niepewnie.  

– Czy to jest niemoŜliwe? 

– Jesteś niepowaŜna.  

– Po prostu pytam.  

Nie dziwił się temu pomysłowi, Eden przecieŜ nie znała okolicy.  

– Moje ranczo nie jest daleko. Jakieś piętnaście lub szesnaście kilometrów stąd. Ale śnieg 

podwaja ten dystans. Nawet dokładnie znając drogę, ani ty, ani ja, ani nikt inny nie doszedłby 

tam przed zapadnięciem zmroku. To oznacza spędzenie nocy pod gołym niebem, bo w domku 

nie ma namiotów. Co więcej, Ŝadne z nas nie ma przyzwoitej kurtki i butów. Nie wyrusza się 

na taką wyprawę bez ciepłego ubrania.  

Miał rację. Sportowe buty, które Eden ze sobą przywiozła, nie nadawały się do chodzenia 

po śniegu. W mgnieniu oka przemoczyłaby sobie nogi. Poza tym, oczywiście, zgubiłaby się. 

Nie  miała  zielonego  pojęcia  o  chodzeniu  po  górach  czy  lesie  i  nie  umiała  rozpoznawać 

kierunków i stron świata.  

– Czuję . się bezuŜyteczna – powiedziała. – Co się stanie, jeśli twoi ludzie nie trafią tutaj 

przez następny tydzień? 

–  MoŜe  się  tak  zdarzyć  –  potwierdził  jej  obawy  –  choć  wierzę,  Ŝe  nas  odnajdą.  Istnieje 

jednak takie zagroŜenie.  Jeśli zaczną przeszukiwać góry, mogą stracić wiele czasu, zanim tu 

trafią.  Dolina  jest  otoczona  całym  pasmem  wzgórz.  Nie  wiedzą,  w  którym  kierunku 

odjechałem, więc nie będą wiedzieli, gdzie zacząć poszukiwania.  

Eden obawiała się tego od dawna i poczuła się jeszcze bardziej przygnębiona. Westchnęła 

i znów wyjrzała przez okno. Przypomniała sobie początek ich dziwnej przygody.  

–  Jechałeś  za  krową  –  powiedziała.  –  Następnym  razem,  kiedy  któraś  z  twoich  krów 

oddali się od stada, zapewne machniesz na nią ręką. Dev potrząsnął przecząco głową.  

–  Nie.  Zwłaszcza  wówczas,  gdy  krowa  będzie  miała  się  ocielić  i  zacznie  nadciągać 

ś

nieŜyca.  

Spojrzała na niego zaskoczona.  

– A więc ta krowa była cielna? 

–  Nie  wiedziałaś  o  tym?  –  Dev  wybuchnął  śmiechem.  –  PrzecieŜ  miała  bóle  porodowe. 

Dlatego tak ryczała i dziwnie się zachowywała.  

Eden  zaczerwieniła  się.  Jak  moŜna  być  aŜ  taką  ignorantką?  Wprawdzie  nigdy  przedtem 

nie  widziała  Ŝywej  krowy,  a  tym  bardziej  cięŜarnej,  ale  mogła  się  domyślić,  co  się  z  nią 

dzieje.  Krowa  miała  urodzić  cielątko,  a  ona,  jak  idiotka,  schowała  się  w  domku,  myśląc,  Ŝe 

krowa chce na nią napaść! O BoŜe, czy JednoróŜka i cielątko przeŜyły? Otarła łzę.  

Dev spostrzegł jej gest i wzruszył się.  

– Nie martw się, kochanie. Stara JednoróŜka jest naprawdę twarda. Dała sobie radę.  

background image

– Ale cielątko nie jest tak odporne jak matka.  

To prawda. JednoróŜka na ogół rodziła zdrowe i silne cielaki. MoŜe udało jej się zejść w 

dolinę. Uciekała tak szybko, Ŝe moŜe dotarła do domu przed burzą. Podobnie jak Black-jack. 

Jeśli nikomu nic się nie stało, ani ludziom, ani zwierzętom, będzie wdzięczny za to Bogu do 

końca Ŝycia. No tak, ale bez Eden resztę tego Ŝycia spędzi w smutku i przygnębieniu.  

– Czy masz jakiegoś partnera? Czy jesteś z kimś związana? 

– Mam wielu przyjaciół  – odpowiedziała lakonicznie. Niestety, Dev powrócił do tematu 

ich związku.  

– Nie mówię o przyjaciołach. Czy jest w Waszyngtonie ktoś waŜny dla ciebie? 

Prawda mogła dać mu niepotrzebną nadzieję. Eden po namyśle zdecydowała się niczego 

nie ukrywać.  

– Nie ma takiej osoby. Ale to nie ma nic wspólnego z tobą i ze mną – dodała.  

– Chcę, byś dała mi szansę – powiedział po chwili milczenia.  

– RóŜnimy się jak dzień i noc.  

– Jesteś tego pewna? 

– To widać jak na dłoni.  

– PrzecieŜ coś do mnie czujesz. Eden dostała gęsiej skórki.  

– Nie powiedziałam, Ŝe niczego do ciebie nie czuję. Ale nie to, co sugerujesz.  

– UwaŜasz, Ŝe kiedy wszystko się skończy, poŜegnamy się i zapomnimy o wszystkim? 

– Brak ci poczucia rzeczywistości – powiedziała z wyrzutem. – Zbyt się róŜnimy. – Nie 

chciała sprawiać mu bólu, ale nie potrafiła uwierzyć w to, Ŝe między nimi moŜe istnieć jakiś 

powaŜniejszy związek.  

– Kiedy jesteśmy w łóŜku, wszystkie róŜnice znikają.  

– Nie moŜna opierać związku na seksie.  

–  Dlaczego  nie?  Spójrz  na  to  z  innej  strony.  Czy  kiedykolwiek  związałabyś  się  z 

męŜczyzną, z którym nie byłoby ci dobrze w łóŜku? 

Zaczerwieniła  się.  Dev  mówił  o  wszystkim  bez  ogródek.  Powinna  była  się  spodziewać 

takiej riposty.  

– W trwałym związku poza seksem jest jeszcze wiele innych rzeczy – odparła szczerze.  

– To prawda, ale seks jest bardzo waŜny.  

Dev miał rację. Z nikim nie było jej tak dobrze jak z nim. Za kaŜdym razem gdy sobie o 

tym  przypominała,  oblewała  ją  fala  gorąca.  Gdyby  ich  rozmowa  nie  dotyczyła  tak  waŜnej 

sprawy, być moŜe Eden powiedziałaby mu, jak bardzo na nią działa.  

Nie  musiała  tego  mówić.  Dev  i  tak  o  tym  wiedział.  Wystarczył  mu  wyraz  jej  twarzy. 

Kiedy  zaczynali  rozmowę  o  seksie,  natychmiast  odczuwali  poŜądanie.  Dla  Deva  to  był 

wystarczający dowód, Ŝe pasują do siebie. W porównaniu z tym, co ich do siebie przyciągało, 

wszystkie  róŜnice  nie  są  warte  funta  kłaków.  Dobrze,  Ŝe  udało  mu  się  sprowokować  ją  do 

rozmowy, teraz musi zrobić wszystko, by się znów nie zamknęła w sobie.  

– Moja matka teŜ pochodziła ze Wschodu – powiedział spokojnie. – Z Maine.  

– No to co? – zapytała.  

– Poznali się z ojcem, kiedy był w wojsku. W marynarce. Przez jakiś czas stacjonował w 

background image

Maine.  

–  Wiem,  do  czego  zmierzasz.  Jestem  pewna,  Ŝe  są  tysiące  takich  historii.  Kobiety 

zmieniają swoje Ŝycie dla męŜczyzn. Ale wówczas, gdy tego chcą. Które z nas, ty czyja, chce 

zmienić własne Ŝycie? Czułbyś się równie źle w Waszyngtonie, jak ja w Montanie.  

–  W  ogóle  nie  widziałaś  Montany.  Przesiedziałaś  cały  tydzień  zamknięta  w  maleńkim 

domku. Nic o niej nie wiesz. Proszę, zrozum przynajmniej to.  

– Dobrze. Zgadzam się, Ŝe nie widziałam prawdziwej Montany. Ale moŜe wcale nie chcę 

jej zobaczyć? – odpowiedziała oschłym tonem.  

–  Chyba  przedtem  chciałaś,  skoro  tu  przyjechałaś?  Czy  naprawdę  jedno  niemiłe 

doświadczenie zraziło cię do tego miejsca na całe Ŝycie? 

Spojrzała mu prosto w oczy.  

–  Powiem  ci  coś.  Jak  juŜ  się  stąd  wydostaniemy,  przyjedź  do  Waszyngtonu. 

Porozmawiamy, kiedy spędzisz tydzień w moim świecie. Co ty na to? 

Dev spojrzał na nią zrezygnowany.  

– To jest impas.  

– Tak. Zawsze był. A teraz cię przepraszam...  

Po południu Devowi wydawało się, Ŝe słyszy dźwięk motoru. Trwało to ułamek sekundy, 

warkot oddalił się i zniknął. Właśnie był na dworze. Sprawdzał głębokość śniegu. Zamierzał 

sprowadzić  pomoc.  Znał  drogę.  Z  koca  moŜe  zrobić  ciepłe  ubranie,  na  przykład  ponczo. 

Wystarczy  wyciąć  otwór  na  głowę.  NajwaŜniejsze,  by  dotrzeć  dokądś  przed  zapadnięciem 

nocy.  Jeśli  do  rana  nikt  się  nie  zjawi,  to  zejdzie na  dół.  Jedynym  pragnieniem  Eden  jest  jak 

najszybszy  powrót  do  Waszyngtonu.  Nie  ma  szansy  na  trwały  związek  między  nimi.  Nawet 

jeśli dziewczyna coś do niego czuje, to i tak jak tylko stąd wyjedzie, zapomni o tym. Opuści 

go w mgnieniu oka.  

Dev podniósł lewą rękę. Skrzywił się, gdy poczuł ostry ból w ramieniu. Niestety, brandy i 

aspiryna  się  skończyły.  Musiał  więc  jakoś  to  wytrzymać.  Prawie  wszystkie  zapasy 

wyczerpały  się.  Gdyby  bardzo  oszczędzali  Ŝywność,  wystarczyłoby  jej  jeszcze  na  kilka  dni. 

Sytuacja  dojrzała  do  tego,  Ŝe  Dev  albo  musi  wyruszyć  na  dół,  albo  zacznie  się  starać  o 

jedzenie  i  opał.  Chodzenie  było  chyba  łatwiejsze  niŜ  piłowanie  i  rąbanie  drzewa.  A  co  do 

jedzenia, to zarówno strzelba Eden, jak i jego rewolwer leŜały gdzieś pod śniegiem. Nie miał 

pojęcia,  gdzie. Musiałby więc zastawiać wnyki i  modlić się, by  coś w nie wpadło. Mimo Ŝe 

brnięcie  w  śniegu  po  kolana  nie  jest  łatwe,  opuszczenie  domku  było  jedynym  sensownym 

rozwiązaniem.  

Po  skromnym  obiedzie  składającym  się  z  resztek  konserwy,  powiedział  Eden  o  swoim 

zamiarze.  

– Jutro spróbuję zejść na dół.  

W oczach dziewczyny pojawił się strach.  

– Nie jesteś na tyle silny, by dokądkolwiek iść.  

– Myślę, Ŝe dam sobie radę.  

– Tak myślisz? – Zobaczyła w jego oczach upór. Przez chwilę milczała. MoŜe obojgu uda 

się zejść? Jutro byłaby w cywilizowanym świecie! Mogliby się wykąpać, wyspać w czystym 

background image

łóŜku i najeść do syta. Trzeba spróbować. – Dobrze. Co mam dla siebie przygotować? 

Roześmiał się.  

– Ty ze mną nie pójdziesz.  

– Pójdę! – odpowiedziała krótko.  

– Nie ma mowy! Nie będę mógł troszczyć się o ciebie. Eden wpadła w złość.  

– Sama tu nie zostanę! Jeśli ty dojdziesz, to tym bardziej mnie się to uda.  

– A więc o to chodzi. Nie chcesz tu zostać sama? Jak tylko kogoś napotkam, natychmiast 

wyślę po ciebie samochód.  

– Jestem tego pewna, ale wolę iść z tobą. Nie mam zamiaru kłócić się, więc daruj sobie tę 

dyskusję.  

– A co z ubraniem? 

–  Masz  rację  –  powiedziała  sarkastycznie.  –  Ten  za  mały,  zielony  sweter,  który  nosisz, 

jest chyba odpowiednim strojem na taką wyprawę.  

Nie przyznał się, Ŝe miał zamiar zrobić z koca ponczo. Nie będzie podsuwał jej gotowych 

rozwiązań.  

–  Tu  będziesz  bezpieczniejsza  –  oświadczył.  –  Trzeba  iść  szybko.  Nie  mogę  utknąć  w 

górach w nocy, bo to jest bardzo niebezpieczne. Chyba Ŝe masz ochotę spać na śniegu.  

– Moglibyśmy wziąć ze sobą koce, tak na wszelki wypadek.  

– Nie będziemy niczego nieść, bo bez bagaŜu idzie się duŜo szybciej.  

– Twoim zdaniem kobiety to słabe, nieporadne, głupie stworzonka, prawda? Tylko Ŝe ja 

będę się łatwiej poruszała w śniegu niŜ ty. WaŜysz co najmniej o trzydzieści kilo więcej ode 

mnie.  

– Obojgu nam będzie się trudno poruszać – odpowiedział ponuro. – Nie ma mrozu. Śnieg 

jest jak mokra papka.  

– Idę, czy ci się to podoba, czy nie – oświadczyła z determinacją. – O której wyruszamy? 

Skrzywił się.  

– Ja wychodzę stąd o świcie.  

– Dobrze. W takim razie idę do łóŜka. – Wstała. – Dobranoc.  

Nic  na  to  nie  odpowiedział.  Kiedy  pół  godziny  później  wszedł  do  sypialni,  na  środku 

łóŜka  znów  leŜała  poduszka.  Wzruszył  ramionami.  Tylko  jedna  rzecz  była  teraz  waŜna  – 

wydostanie się stąd, zanim zabraknie im jedzenia.  

Słońce  jeszcze  nie  wzeszło  i  było  zimno.  Eden  postanowiła,  Ŝe  nie  będzie  narzekać  na 

chłód.  MoŜe  Dev  ucieszy  się,  Ŝe  z  nim  poszła.  W  końcu  nie  powinien  samotnie  wędrować! 

Dev, bez słowa, kręcił się po domku. Spostrzegła, Ŝe robi nacięcie w kocu.  

– Czy mam zrobić to samo? – zapytała.  

– Rób jak chcesz. Nigdy przecieŜ nie słuchasz Ŝadnych rad.  

– Nie zachowuj się jak obraŜone dziecko – powiedziała. Odwróciła się tyłem i zamieszała 

zupę z puszki, którą podgrzewała na śniadanie.  

– Ja się zachowuję jak dziecko? Nie rozśmieszaj mnie.  

– CzyŜbyś uwaŜał, Ŝe to ja tak się zachowuję! Ale nie zostanę tu sama. A jeśli coś ci się 

stanie? Nie jesteś taki silny, Stryker. Twoje ramię jeszcze się nie zagoiło. Zaledwie parę dni 

background image

temu miałeś wysoką gorączkę. Gdybym została tu sama, zwariowałabym ze strachu o ciebie.  

Spojrzał na nią zdumiony.  

– Naprawdę? 

Zaczerwieniła  się.  Trochę  dziwnie  zabrzmiało  to  stwierdzenie.  Ale  to  prawda.  Nie 

mogłaby  znieść  myśli,  Ŝe  Dev  wędruje  sam,  i  bardzo  się  o  niego  bała.  MoŜe  po  prostu 

przyzwyczaiła się do tego, Ŝe się nim opiekuje? Na tyle, Ŝe przestała martwić się o siebie? 

Nie, tak nie jest. O siebie teŜ się martwiła. Ale nie puści go samego. A jeśli Dev urazi się 

w  zranione  ramię?  NaraŜał  się  na  niebezpieczeństwo,  chcąc  sprowadzić  pomoc.  Ona  ma 

obowiązek czuwać nad nim. Poza tym pozory mylą. Była silniejsza od niego, choć na taką nie 

wyglądała.  Po  prostu  była  zdrowa.  MoŜe  razem  dadzą  sobie  radę.  Postanowiła  nie  ukrywać 

prawdy.  

– Tak, naprawdę – powiedziała spokojnie. W jego oczach pojawiło się zdumienie.  

–  W  porządku.  Weź  drugi  koc.  Zrobimy  ci  ponczo  –  powiedział.  –  WłóŜ  dwie  pary 

skarpet i najmocniejsze buty.  

– Dzięki – powiedziała i pobiegła do sypialni. Szybko zjedli śniadanie i nałoŜyli poncza.  

– Czy jest tu coś, co moŜe słuŜyć jako manierka? 

– zapytał Dev.  

Zastanowiła  się  i  otworzyła  schowek,  który  niedawno  wysprzątała.  Widziała  tam 

plastikową butelkę po mleku. Wymyła ją i napełniła wodą.  

– Mamy jeszcze to – powiedziała radośnie i wyjęła z szafy trzy czekoladowe batoniki.  

–  Znakomicie.  Co  jeszcze  jest  w  tym  schowku? –  Zajrzał  do  środka  i  zobaczył  zwiniętą 

linę. Zdjął ją z haka, odciął mały kawałek, przeciągnął przez uchwyt butelki i przywiązał do 

paska. Resztę liny owinął sobie wokół talii. – Nigdy nie wiadomo – powiedział. – W górach 

sznur moŜe się zawsze przydać.  

Skinęła głową i poszła za nim. Na widok czarnych, ogromnych drzew i głębokiego śniegu 

poczuła  przeraŜenie.  W  domku  przynajmniej  mieli  dach  nad  głową.  Na  zewnątrz  wszystko 

było obce.  

– Dev, czy jesteś pewien, Ŝe dobrze robimy? MoŜe twoi ludzie się dzisiaj zjawią? 

– CzyŜbyś zmieniła zdanie? 

–  Jeśli  ty  idziesz,  ja  równieŜ  pójdę  z  tobą.  Po  prostu  zastanawiam  się,  dlaczego 

zdecydowałeś się na wyprawę, skoro wczoraj rano odwodziłeś mnie od tego.  

Spojrzał na nią.  

–  Myślę,  Ŝe  chcesz  wrócić  do  domu.  Pragniesz  tego  bardziej  niŜ  czegokolwiek  innego. 

Więc chcę ci to umoŜliwić.  

Poczuła w oczach łzy. Przygryzła dolną wargę i zeszła z ganku.  

background image

ROZDZIAŁ JEDENSTY 

 

Domek  zniknął  im  z  oczu,  gdy  przeszli  zaledwie  parę  metrów.  Eden  zerknęła  do  tyłu  i 

zobaczyła jedynie gęstą ścianę lasu. Skąd Dev wiedział, dokąd iść? Wszystkie ścieŜki zostały 

zasypane.  

Szedł  przodem.  Zamarznięta  wierzchnia  warstwa  śniegu  była  bardzo  cienka.  Pod 

cięŜarem Eden zewnętrzna powierzchnia tylko pękała, natomiast Dev zapadał się w śniegu aŜ 

po kolana.  

Największym  niebezpieczeństwem  był  lód.  Tam,  gdzie  śnieg  stopniał,  w  nocy 

wytworzyła się warstwa  lodu. W pewnym momencie Eden poślizgnęła się. Nie upadła tylko 

dlatego,  Ŝe  w  ostatniej  chwili  schwyciła  się  gałęzi.  Przy  okazji  strzepnęła  śnieg  z  drzewa. 

Wyglądała jak bałwan. Otarła twarz. Dev odwrócił się i zapytał: 

– Wszystko w porządku? 

– Tu jest lód! – krzyknęła, odzyskawszy równowagę.  

– Omijaj otwarte przestrzenie i uwaŜaj – powiedział. OstroŜnie wypuściła z rąk trzymaną 

gałąź.  

–  Ty  teŜ  uwaŜaj  –  ostrzegła.  Wpatrywała  się  w  jego  szerokie  plecy.  Szedł  ostroŜnie  i 

chronił bolące ramię. Ogarnęły ją wątpliwości. MoŜe jednak ta wyprawa była głupotą? Robiła 

sobie wyrzuty, Ŝe jest samolubna. Nie sprzeciwiła się, bo chciała wrócić do cywilizowanego 

ś

wiata.  

Wyglądali przedziwnie. Kobieta otulona kocem i ranny męŜczyzna. Przedzierali się przez 

gęsty las, czasami wychodzili na polanki, a wszystko działo się jak we śnie. Przez ten ostatni 

tydzień  przybyło  Eden  mnóstwo  nowych  doświadczeń  i  wspomnień,  a  wszystkie 

zawdzięczała Strykerowi.  

Czy  to  moŜliwe,  by  ludzie  tak  róŜni  jak  ona  i  Dev  mogli  mieć  przed  sobą  wspólną 

przyszłość?  To  pytanie  nie  dawało  jej  spokoju.  Szli  juŜ  ponad  godzinę,  a  Dev  ani  razu  nie 

zwolnił.  Być  moŜe  jest  w  lepszej  formie,  niŜ  myślała.  Była  zmęczona,  modliła  się  o  krótki 

odpoczynek. Nogi jej zmokły i przemarzły. CięŜko dysząc, usiadła na sterczącej spod śniegu 

skale.  

– Dev, zaczekaj! – zawołała. Przystanął i spojrzał się na nią.  

– Co się stało? – zapytał.  

– Potrzebuję chwili na złapanie oddechu. Czy mogę napić się wody? 

– Oczywiście. – Odczepił butelkę i podał jej.  

–  Jak  daleko  uszliśmy?  –  W  jego  oczach  pojawiło  się  zniecierpliwienie,  wiec  szybko 

dodała: – Wiem, Ŝe mamy przed sobą długą drogę, ale zupełnie nie umiem ocenić odległości.  

– Przeszliśmy niecałe dwa kilometry.  

– Niecałe dwa kilometry? W ciągu godziny? 

– W takich warunkach idzie się bardzo wolno. Mówiłem ci, Ŝe tak będzie.  

– Ja nie narzekam. Po prostu jestem zaskoczona. – A zatem mają przed sobą co najmniej 

dziesięć godzin marszu! 

background image

Dev ściągnął ponczo.  

– Co robisz? – zapytała.  

– Jest mi gorąco. Nie chcę się spocić.  

– Dlaczego? 

– Pot powoduje, Ŝe robi się zimno. Czy zmarzłaś? Zerknęła na niego z ponurą miną.  

– Nie bardzo.  

– A nogi? 

– Buty mi przemokły.  

– Zdejmij je i ściągnij skarpety.  

– Co takiego? 

– Tylko na chwilę.  

Dev klęknął przed nią. Jedną stopę przyłoŜył do piersi i zaczął masować drugą.  

– CóŜ za cudowne uczucie – wyszeptała.  

– Chodzi o pobudzenie krąŜenia – powiedział obojętnie.  

–  To  dobry  sposób  –  zgodziła  się  cicho.  Patrzyła  na  jego  ciemne,  gęste  włosy.  W  tej 

dzikiej  głuszy  Dev  zachowywał  się  jak  u  siebie.  Kiedy  był  blisko  niej,  nawet  te  ogromne 

drzewa nie były tak przeraŜające. Miała ochotę go dotknąć. Działał na jej zmysły. Nie miała 

co do tego Ŝadnych wątpliwości.  

Dev uniósł głowę. Spojrzała mu prosto w oczy. Zobaczyła w nich ból. Zaostrzyły mu się 

rysy twarzy. Miał zaciśnięte usta. On po prostu cierpiał, a ona myślała tylko o swoich nogach! 

Zaczęła się niepokoić.  

– Jak się czujesz? – zapytała.  

Spuścił wzrok, by nie widziała jego oczu.  

– Dobrze – odpowiedział.  

Wcale  nie  czuł  się  dobrze.  Najrozsądniej  byłoby  przyznać  się  do  poraŜki  i  wrócić  do 

domku. Dev nigdy by nie zdradził, Ŝe źle się czuje; był na to zbyt ambitny. MoŜe powiedzieć, 

Ŝ

e  nie  ma  juŜ  siły  iść  dalej,  choć  to  nieprawda?  Nie  była  zachwycona  perspektywą 

wielogodzinnej wędrówki, ale miała pewność, Ŝe wytrzyma. Kiedy wrócą do domku, wymyśli 

jakiś sposób, by go zatrzymać. Ktoś ich przecieŜ odnajdzie.  

Westchnęła głęboko, udając Ŝal i rezygnację.  

– Nie powinnam była iść – powiedziała. – Teraz Ŝałuję, Ŝe to zrobiłam.  

– Trochę za późno na Ŝal – odpowiedział ostro. Zabrał się do masowania drugiej stopy.  

– MoŜe powinnam wrócić? Chyba mogłabym wrócić po naszych śladach, prawda? 

Zmarszczył czoło.  

– Mówisz powaŜnie? 

– PrzecieŜ nie zabłądzę.  

– Nie jestem pewien. Większość ludzi by nie zabłądziła, ale ty na pewno zgubisz drogę – 

odparł sucho.  

Nie  zareagowała  na  tę  ironiczną  uwagę.  Nie  potrafi  orientować  się  w  terenie,  ale  moŜe 

dotrzeć do domku po własnych śladach.  

Udawała  całkowicie  bezradną,  inaczej  Dev  przejrzałby  jej  plan.  Bez  większego  wysiłku 

background image

uroniła łzę.  

– Dev, po prostu nie sądzę, bym wytrzymała dziesięć godzin marszu.  

Ukucnął. Był bezradny. Na jego twarzy Eden dostrzegła niezdecydowanie. Naprawdę nie 

wiedział, co robić.  

– Dlaczego, do cholery, nie słuchałaś mnie wczoraj wieczorem?! – zawołał z gniewem.  

Ten niespodziewany atak rozłościł Eden. I tak była juŜ zdenerwowana. Przestała panować 

nad sobą.  

– Nie musisz się wściekać z tego powodu! Bardzo mi przykro, Ŝe nie jestem urodzonym 

trampem! 

–  WłóŜ  skarpety  i  buty.  –  Nie  wiedział,  co  robić.  Czy  powinien  jej  pozwolić  wracać 

samotnie? Cholera, jeśli jakiekolwiek zwierzę wędrowało ich tropem i poszło w inną stronę, 

Eden  pewnie  pójdzie  jego  śladem.  W  dodatku  nie  zostawili  Ŝadnych  znaków  na  lodzie.  Ta 

dziewczyna zgubi się jak dwa razy dwa jest cztery! 

A  moŜe  powrót  do  domku  nie  jest  takim  złym  pomysłem?  Ramię  go  bolało,  przed 

oczyma wirowały czarne płaty. Co prawda mieli mało jedzenia, ale w domku było łóŜko, na 

którym moŜna odpocząć. Z drugiej strony zbliŜyli się nieco do ranczo. Dalsza wędrówka nie 

będzie łatwa, ale Dev rozpaczliwie pragnął dotrzeć do domu.  

Powinien był jej wieczorem powiedzieć, Ŝeby zamknęła się w domku i przyzwyczaiła do 

myśli, Ŝe zostanie sama. Miłość, jeśli to, co czuł, było tym idiotycznym uczuciem, sprawiała, 

Ŝ

e  ludzie  zachowywali  się  jak  półgłówki.  Gdyby  to  był  ktoś  inny,  a  nie  ona,  bez  większego 

kłopotu postawiłby sprawę jasno i wyruszył sam.  

– W porządku, odprowadzę cię do domku.  

– Wcale nie musisz. Nie jestem aŜ taką niedołęgą. – Zawiązała sznurowadła i podniosła 

się.  

– Czy mówiłem, Ŝe jesteś niedołęgą? Mówiłem tylko, Ŝe w lesie zachowujesz się jak małe 

dziecko.  

To  była  obrazi  iwa  uwaga.  Eden  zapomniała,  Ŝe  chodzi  jej  o  sprowadzenie  Deva  do 

domku. Ciągle wyprowadzał ją z równowagi.  

– Nazywasz mnie małym dzieckiem? – spytała zirytowana.  

– A co w tym złego? 

– Zasadnicza róŜnica między nami polega na tym, Ŝe nie lubię być nazywana dzieckiem, a 

ty nie widzisz w tym nic złego! 

Ruszyła przed siebie. Nic ją nie obchodziło, czy Dev z nią wraca, czy nie.  

Dev potrząsnął głową i krzyknął: 

– Powinienem pozwolić ci iść samotnie, Ŝebyś się zgubiła! Miałabyś za swoje! – Powoli 

ruszył za nią.  

– Nie potrzebuję twojej łaski! – rzuciła mu przez ramię.  

–  Nie  masz  pojęcia,  co  znaczy  słowo  „łaska”.  Jesteś  lekkomyślna  i  przez  swój  upór 

naraŜasz się na niebezpieczeństwo! Co za cholerna baba – dodał ciszej.  

– Słyszałam. MoŜe jestem cholerną babą, ale ty jesteś jeszcze gorszy. Na tym świecie nie 

ma  nic  bardziej  upartego  i  zarozumiałego  niŜ  męŜczyźni.  A  niektórzy  przekraczają  pod  tym 

background image

względem  wszelkie  granice.  Jesteś  na  czele  tej  Ŝałosnej  gromady.  –  Szła  i  krzyczała  na  całe 

gardło. JuŜ nie czuła zimna.  

– Ciekawe, kto wczoraj wieczorem przekraczał granice uporu? Nie mówiąc o dzisiejszym 

ranku. Kto upierał się, Ŝe będzie mi towarzyszył? 

Zacisnęła  zęby,  by  nie  powiedzieć  prawdy.  Nawet  kiedy  kłóciła  się  z  nim,  starała  się 

pamiętać,  Ŝe  jest  ranny.  Ciągle  czuła  się  odpowiedzialna  za  jego  zdrowie.  Przedzieranie  się 

przez śnieŜne zaspy na pewno mu nie pomoŜe.  

Była zła na siebie. Trzeba było zrobić awanturę, wpaść w histerię i nie pozwolić mu iść. 

Minie jeszcze parę tygodni, zanim będzie na tyle sprawny, by wyruszyć na taką wyprawę.  

Szła teraz szybciej niŜ Dev. Kiedy się obejrzała, zobaczyła go jakieś sto metrów za sobą. 

Na złość nie zwolniła kroku. PokaŜe mu, Ŝe potrafi wrócić do domku! 

Po chwili odległość między nimi jeszcze się zwiększyła. Przystanęła. Devlin szedł bardzo 

wolno. Czy dobrze się czuje? Na pewno nie. Nim dojdą do domu, znów dostanie gorączki. '/ 

Przygryzła  wargi  i  ruszyła,  ale  znacznie  wolniej.  Jego  rana  goiła  się  bardzo  dobrze,  ale 

czy  tego  samego  zdania  byłby  lekarz?  Dev  nie  brał  Ŝadnych  antybiotyków.  A  jeśli  miał 

wewnętrzny stan zapalny, który go osłabiał? 

Czemu jego ludzie jeszcze się nie pojawili? Czy rzeczywiście go szukają? 

Szła zamyślona i nie zauwaŜyła, Ŝe między drzewami coś się poruszało. W kaŜdym razie 

nie od razu. To, co w końcu spostrzegła, zmroziło jej krew w Ŝyłach. Krzyknęła i rzuciła się 

do ucieczki.  

– Eden! – zawołał Dev.  

Usłyszała  go,  ale  była  tak  przeraŜona,  Ŝe  nie  zareagowała.  Pędziła  w  panice,  nie  mogła 

więc  złapać  tchu,  by  krzyknąć:  „Niedźwiedź!”  Nie  miała  pojęcia,  dokąd  biegnie.  Wiedziała 

tylko, Ŝe musi uciekać.  

Nagle  straciła  grunt  pod  nogami.  Upadła  i  natychmiast  zaczęła  zsuwać  się  w  dół, 

koziołkowała,  toczyła  się,  ześlizgiwała  ze  zbocza.  Poczuła  śnieg  w  ustach,  uszach,  nosie. 

Uderzyła głową o pień drzewa, ale wciąŜ spadała. W końcu zatrzymała się.  

Dev  zobaczył  małego,  brązowego  niedźwiadka,  który  w  panicznym  strachu  uciekał 

jeszcze  szybciej  niŜ  Eden,  choć  w  przeciwnym  kierunku.  Zapomniał  o  bolącym  ramieniu  i 

złości. Pędem ruszył w kierunku miejsca, gdzie Eden zniknęła mu z oczu. Serce podchodziło 

mu do gardła.  

Zatrzymał  się  na  krawędzi  wzniesienia.  Eden  spadła  ze  stromego  zbocza  i  wyŜłobiła 

nieregularny, głęboki tunel w śniegu. Na jego końcu Dev dostrzegł szarą kupkę. Dziewczyna 

leŜała na plecach i nie ruszała się.  

–  Eden!  Eden,  czy  mnie  słyszysz?!  –  krzyknął.  Patrzyła  w  niebo  i  usiłowała  schwycić 

odech. Była zupełnie oszołomiona.  

– Eden! Czy mnie słyszysz?! 

Echo  powtarzało  jego  słowa.  Odwróciła  głowę,  by  zobaczyć,  skąd  dobiegają.  Zza 

krawędzi  zbocza  wychylał  się  Dev.  Otworzyła  usta,  ale  odezwała  się  dopiero  po  kilku 

próbach.  

– Tak, słyszę.  

background image

Rozejrzał  się.  Gdyby  był  sprawny  fizycznie,  zsunąłby  się  na  dół  i  jakoś  sobie  poradził. 

Przynajmniej mógłby sprawdzić, czy jest ranna. Zaczął odwijać linę, którą zabrał z domku.  

– Czy jesteś ranna, Eden? – zawołał.  

Uniosła  rękę  i  dotknęła  głowy  w  miejscu,  gdzie  czuła  ból.  Poczuła  coś  mokrego  i 

ciepłego. Zerknęła na dłoń. Na widok krwi tylko cicho jęknęła.  

– Obmacaj się ostroŜnie. Czy moŜesz ruszać rękoma i nogami? 

–  Chyba  tak.  –  Po  chwili  dodała:  –  Tak.  Chyba  moje  kończyny  są  całe.  Mam  tylko 

rozciętą głowę.  

– Czy moŜesz usiąść? 

W głowie czuła pulsujący ból. By nie zemdleć, zamknęła oczy.  

– Eden! Postaraj się usiąść! 

– Tak. Zaraz spróbuję – szepnęła.  

Kiedy  tylko  uniosła  głowę,  zrobiło  jej  się  słabo.  Spróbowała  obrócić  się  na  bok,  ale 

usłyszała przeraŜony krzyk: 

– Nie obracaj się! Usiądź prosto! Za tobą jest przepaść! 

Zerknęła  na  bok.  Nie  spadła  w  przepaść,  bo  zatrzymała  się  na  wystającej  półce  skalnej. 

Miała ochotę zwymiotować. Odwróciła  głowę i  spojrzała na Deva. Wydawał się być bardzo 

daleko. Chyba ma zaburzenia wzroku, bo przecieŜ nie dzieli ich tak wielka odległość.  

–  Eden,  usiądź!  Zrzucę  ci  koniec  liny.  ObwiąŜ  się  nią  w  pasie.  Zrób  to  porządnie,  Ŝeby 

węzeł nie puścił.  

Do  tej  pory  strach  zawsze  ją  paraliŜował,  zwłaszcza  kiedy  była  dzieckiem.  Tylko  Ŝe 

wtedy nie  groziło jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Teraz, w Montanie, wpadła w popłoch i 

omal  nie  zginęła.  Jak  do  tej  pory  nie  zdarzyło  się  nic,  co  by  uzasadniało  paniczny  strach. 

Wmówiła  sobie,  Ŝe  w  górach  musi  ją  spotkać  coś  strasznego.  Wszystko,  włącznie  z 

postrzeleniem Devlina, spowodowała panika, głupia, nie uzasadniona panika. Dev ma prawo 

naśmiewać się z niej. Jak on jej pomoŜe wydostać się na szczyt, skoro sam ledwo trzyma się 

na nogach? 

Oczy  Eden  napełniły  się  łzami.  Otarła  je  niecierpliwie  wierzchem  dłoni.  Potem  powoli 

usiadła.  

Koniec  liny  znajdował  się  w  zasięgu  jej  ręki.  Chwyciła  go  i  obwiązała  się  w  pasie.  Nie 

bardzo znała się na węzłach, więc zawiązała linę najmocniej, jak umiała.  

– Co mam teraz robić? – krzyknęła.  

Miała  tak  zmieniony  głos,  Ŝe  Dev  zerknął  na  dół  zdumiony.  Bał  się,  Ŝe  jest  zbyt 

przestraszona, by z nim współdziałać, a sam nie dałby rady jej pomóc. Gdyby mógł uŜywać 

obu rąk i ramion... Niestety, lewa strona była praktycznie bezuŜyteczna.  

– Posłuchaj uwaŜnie. Swój koniec liny przywiązałem do drzewa. Teraz moŜesz wstać, nie 

ma Ŝadnego niebezpieczeństwa. Czy mnie rozumiesz? Chwyć linę i podciągnij się w górę.  

Eden  skinęła  głową.  Odwróciła  się,  by  nie  patrzeć  w  przepaść,  i  chwyciła  mocno  linę. 

Zaskoczył ją ostry ból w prawym nadgarstku i w lewym biodrze. Była posiniaczona. Ale na 

szczęście niczego sobie nie złamała.  

Dev wykrzykiwał dalsze instrukcje.  

background image

– Musisz wspinać się w górę po stoku. Pomogę ci.  

Przez  cały  czas  patrz  na  mnie.  Nie  spoglądaj  w  dół.  Trzymaj  się  liny  tak,  by  nie  stracić 

równowagi. Jeśli obsunie ci się noga, nie wpadaj w panikę, jesteś przywiązana. Będę ściągał 

linę, w miarę jak będziesz szła, więc przez cały czas będzie napięta. Rozumiesz? 

– Nie wpadnę w panikę – powiedziała cicho do siebie. – Tak, rozumiem – krzyknęła.  

Dev  bał  się.  Nie  wiedział,  czy  obwiązała  się  liną  wystarczająco  mocno.  Czy  miała  dość 

siły,  by  wspiąć  się  po  stromym  stoku?  MoŜe  jest  jakieś  inne  wyjście?  Dopóki  Eden  nie 

znajdzie się na górze, nie będzie bezpieczna. Dzięki Bogu, Ŝe zatrzymała się na półce! Gdyby 

zleciała na dół i spadła do strumienia...  

ZadrŜał  i  szybko  odgonił  tę  myśl.  Z  daleka  dziewczyna  wydawała  się  taka  mała  i 

bezradna.  

– Kocham cię – szepnął i chwycił linę. – Czy jesteś gotowa? – krzyknął.  

–  Tak.  –  Mocno  trzymała  linę.  Wzięła  głęboki  oddech  i  zrobiła  krok  do  przodu.  Musi 

patrzeć na Deva i nie moŜe myśleć o upadku.  

Po trzech krokach obsunęła się jej noga. Na krótką, przeraŜającą chwilę zawisła na linie. 

Ale nie wpadła w panikę. Mocno wcisnęła nogę w śnieg, odzyskując równowagę i poczucie 

bezpieczeństwa.  

Dev był bliski histerii. Wszystko stało się tak szybko, Ŝe nawet nie zdąŜył krzyknąć. Pocił 

się, modlił, ciągnął linę, zuŜywał całą energię, jaką posiadał. I od czasu do czasu klął.  

– Idzie ci wspaniale – krzyknął.  

Działo się coś bardzo waŜnego. Wiedziała, Ŝe dotrze do szczytu. Widok Deva dodawał jej 

sił, a kaŜdy krok przybliŜał ją do niego. Chciała być razem z nim, w jego ramionach. WaŜne 

było,  co  Dev  powie.  Jeśli  na  nią  nakrzyczy,  sprawi  jej  ból,  a  jeśli  będzie  dobry  i 

wyrozumiały...  

Tak  często  ze  sobą  walczyli  i  tyle  razem  znieśli.  Kochali  się  z  nieziemską  pasją.  W 

Montanie spotkała coś, czego nie znała. Dev stał się kimś najwaŜniejszym w jej Ŝyciu.  

–  JuŜ  niedaleko  –  dodawał  jej  odwagi.  –  Jesteś  wspaniała,  kochanie,  naprawdę 

fantastyczna.  

Trudno  jej  było  oddychać.  Bolały  ją  ramiona,  biodra  i  uda.  Ale  nie  spuszczała  z  niego 

wzroku.  Wspinała  się  zawzięcie.  Jedną  ręką  chwytała  linę,  robiła  krok  do  przodu,  potem 

czepiała się liny drugą ręką i znów posuwała się o krok.  

Zobaczyła, Ŝe Dev pochyla się nad przepaścią. Wyciągnął do niej rękę. Podała mu dłoń. 

Spojrzeli sobie prosto w oczy. Dev płakał.  

– Jeszcze tylko parę kroków – powiedział zdławionym głosem.  

– Poradzę sobie.  

– Wiem. Byłaś wspaniała, kochanie.  

Wydostali  się  poza  krawędź  stoku.  Eden  upadła  na  śnieg  i  zamknęła  oczy.  Oddychanie 

sprawiało jej ból, ale czuła się bezpiecznie. Dev dotknął jej twarzy i otworzyła oczy.  

– Wszystko w porządku – powiedziała miękko. W jego oczach dostrzegła czułość i ulgę.  

– Uderzyłaś w coś głową. I to mocno.  

– Chyba w drzewo. Wydaje mi się, Ŝe to pamiętam. Czy potrzebne będą szwy? 

background image

Obejrzał rozcięcie, nabrał pełną garść śniegu i przyłoŜył do rany.  

– Robi się guz, ale rana chyba nie jest powaŜna.  

–  Boli  mnie  nadgarstek.  –  Wyciągnęła  prawą  dłoń.  Podciągnął  rękaw  swetra  Eden  i 

zaklął.  

– Masz zwichniętą rękę. Jak, u licha, udało ci się podciągnąć na linie ze zwichniętą ręką? 

– Nie... nie wiem. Chyba po prostu wiedziałam, Ŝe muszę to zrobić.  

Spojrzał na nią badawczo i chwycił ją w ramiona.  

–  O  BoŜe,  odchodziłem  od  zmysłów,  kiedy  zorientowałem  się,  Ŝe  spadłaś  ze  stoku. 

Przepraszam cię, kochanie, cholernie cię przepraszam.  

Oparła głowę na jego piersi.  

– Nie masz za co przepraszać. Nie spowodowałeś tego upadku.  

–  Powinienem  był  trzymać  się  bliŜej  ciebie.  Byłem  wściekły  i  prawie  chciałem,  Ŝebyś 

zabłądziła.  

– Zobaczyłam niedźwiedzia – szepnęła.  

–  Wiem.  TeŜ  go  widziałem.  To  był  młody  niedźwiadek.  Ogromnie  go  wystraszyłaś. 

Uciekał jeszcze szybciej niŜ ty.  

Spojrzała na niego ze zdumieniem.  

– Naprawdę? Uśmiechnął się.  

– Jakby go goniło jakieś straszne zwierzę. Był śmiertelnie przestraszony.  

Nie odwzajemniła jego uśmiechu.  

– Jestem wściekła na siebie, Ŝe wszystkiego się tu boję. To dlatego, Ŝe jestem ignorantką. 

Nie znam otoczenia, nie rozumiem go. Omal nas nie zabiłam.  

Spojrzała  mu  prosto  w  oczy.  Mówiła  powaŜnie.  Jednocześnie  obojgu  wydało  się  to 

komiczne i wybuchnęli śmiechem. Śmiejąc się do łez, Eden wykrztusiła: 

– „Zabicie nas wcale nie jest śmieszne.  

– Wiem, Ŝe nie – wykrztusił. – To dlaczego się śmiejemy? 

Jeszcze bardziej zanieśli się śmiechem. Ocierali łzy z policzków.  

–  To  nie  do  wiary  –  powiedziała  Eden.  –  Siedzimy  na  śniegu  i  konamy  ze  śmiechu,  bo 

byliśmy bliscy spotkania ze Stwórcą.  

– Lepiej się śmiać, niŜ płakać – odpowiedział Dev. Wstał i wziął ją za rękę. – Chodź. Do 

domku jest jeszcze daleko.  

Zanim dotarli na miejsce, Dev był juŜ tak słaby, Ŝe co chwila się potykał. Eden czuła ból 

w  całym  ciele.  Na  głowie  miała  ogromnego  guza,  prawy  nadgarstek  spuchł,  a  i  lewe  biodro 

dawało  się  we  znaki.  Wyczerpani,  ledwo  ciągnąc  za  sobą  nogi,  od  razu  poszli  do  sypialni, 

zdjęli  buty,  poncza  i  rzucili  się  na  łóŜko  z  jękiem  ulgi.  Nie  ruszyli  się  aŜ  do  późnego 

popołudnia.  

Kiedy Eden obudziła się, jęknęła. Bolało ją całe ciało. Otworzyła oczy i wpatrywała się w 

promienie słońca. Słuchała spadających kropli topniejącego śniegu. Myśl, Ŝe bez powodzenia 

usiłowali się stąd wydostać, nie była miła, ale to doświadczenie nauczyło ją czegoś nowego. 

Bez względu na to, kiedy ktoś ich znajdzie, wiedziała, Ŝe przestanie uciekać przed uczuciem 

do Deva.  

background image

Devlin  spał.  Jak  to  się  stało,  Ŝe  zakochał  się  w  kobiecie,  która  naraŜała  jego  Ŝycie  i 

zdrowie?  Rano  zachowała  się  jak  idiotka!  Następnym  razem  nie  będzie  tak  bezmyślnie 

uciekać, bez względu na to, co spotka w lesie.  

To dziwne, Ŝe w Waszyngtonie czuła się bezpieczniej niŜ w górach. PrzecieŜ większość 

kryminalistów  jest  bardziej  niebezpieczna  niŜ  dzikie  zwierzęta.  Tak,  wielkie  miasto  jest 

groźniejsze niŜ mały, puchaty niedźwiadek.  

Musiała  sobie  odpowiedzieć  na  pytanie,  czy  kocha  Strykera.  Wiedziała  juŜ,  Ŝe  ma  dla 

niego  duŜo  sympatii,  Ŝe  ją  pociąga  i  Ŝe  się  o  niego  martwi.  Wiedziała  teŜ,  Ŝe  podziwia  jego 

ciało.  Był  znakomitym  kochankiem.  Potrafili  teŜ  dobrze  się  bawić,  śmiać  z  niczego.  Był 

prostolinijny i prawdomówny. Twardy i stojący mocno na ziemi. Prawdziwe dziecko natury. 

Będąc z nim, musiałaby się wiele nauczyć. Ale teŜ niczego by się nie bała.  

Mogła wyjechać do Waszyngtonu i zapomnieć o Strykerze. Czy potrafiła to zrobić? I czy 

chciała? 

– Cześć.  

Odwróciła głowę i zobaczyła wpatrzone w nią oczy Deva.  

– Cześć – odpowiedziała miękko. – Jak się czujesz? Przeciągnął się.  

– Znacznie lepiej, a ty? Uśmiechnęła się ponuro.  

– Wszystko mnie boli.  

– Obróć trochę  głowę.  Zobaczę, jak wygląda  guz. – Rozgarnął jej włosy.  – Śnieg, który 

przyłoŜyłem, zatamował krwawienie i wymył ranę. A nadgarstek? 

– Spuchnięty. – Uniosła rękę. Pocałował ją delikatnie.  

– Dev – powiedziała – duŜo myślałam.  

– O czym, kochanie? 

– Chcę... zobaczyć twoje ranczo.  

To  zdanie  niosło  w  sobie  tyle  obietnic,  Ŝe  Devlinowi  zabrakło  słów.  ZwilŜył  wargi, 

kaszlnął i powiedział: 

– Ja równieŜ chcę, byś je zobaczyła. DuŜo razem przeŜyliśmy.  

– Wiem. Uratowałeś mi Ŝycie.  

– A ty uratowałaś moje. Uśmiechnęła się.  

– Zmieniliśmy się, prawda? 

– Zakochaliśmy się w sobie.  

– Dev – przełknęła ślinę – ja niczego nie obiecuję. Jeszcze nie teraz.  

– Ale widzisz moŜliwość, prawda? 

–  Nie  jestem  pewna.  Kiedy  leŜałam  na  tej  półce,  patrzyłam  na  ciebie  i  wiedziałam,  Ŝe 

wszystko  będzie  dobrze.  Kiedy  wspinałam  się  w  górę,  przez  cały  czas  patrzyłam  na  ciebie. 

Dziękuję, Ŝe nie nawymyślałeś mi od idiotek.  

– Uciekałaś, bo byłaś przeraŜona.  

– Ale bez powodu. Teraz juŜ się nie boję i nie będę uciekać.  

– Ode mnie teŜ nie? 

– Od ciebie teŜ nie. Przytulił się do niej.  

–  Chcę  się  z  tobą  kochać  –  wyszeptał.  –  Bez  koszmarów  sennych  i  bez  brandy.  Tyle  Ŝe 

background image

Ŝ

adne  z  nas  nie  jest  w  stanie  nawet  ruszyć  palcem.  –  Podniósł  głowę  i  łobuzersko  się 

uśmiechnął. – Ale z nas dobrana para, prawda? 

Szczerze się roześmiała, ale zaraz zamilkła.  

– Ojej, nie mogę się śmiać. Wszystko mnie boli. Pogładził ją po policzku.  

– Poczujesz się lepiej, kochanie.  

– Tak, wiem o tym – zgodziła się bez wahania.  

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

 

Eden kuśtykała po domku, starając się rozruszać obolałe stawy, a Dev otwierał wszystkie 

szafki  w  kuchni.  Dokładnie  obejrzał  resztki  zapasów,  odłoŜył  na  bok  torebkę  ryŜu  i  prawie 

puste pudełko z herbatą.  

– Na obiad będzie risotto z kurczaka. Zerknęła mu przez ramię.  

– Jesteś pewien, Ŝe potrafisz coś ugotować? 

Uparł się, Ŝe sam zrobi obiad. Nie chciał, by nadweręŜała chorą rękę.  

– Nie zadawaj głupich pytań – powiedział. Przeczytał instrukcję wypisaną na opakowaniu 

risotta. – Roztopić jedną łyŜkę margaryny lub masła... – Podniósł głowę.  

– Czy mamy jakieś masło lub margarynę? 

Potrząsnęła przecząco głową.  

– To cóŜ ja pocznę...  

– Zostało trochę oleju. Jest w butelce, w szafie – powiedziała.  

– Mogę go uŜyć zamiast masła? 

– Sądzę, Ŝe tak. RyŜ musi się trochę poddusić. Pewnie nie będzie taki dobry jak z masłem, 

ale nie szkodzi.  

– Dziękuję za radę.  

Zapalił gaz i zabrał się do gotowania. Zaciekawiona Eden obserwowała  go. Poruszał się 

ostroŜnie,  ale  i  tak  był  wspaniały,  męski  i  przystojny.  Wyglądał  jak  filmowe  wyobraŜenie 

kowboja z Montany.  

Kiedy go zobaczyła po raz pierwszy, przypominał bandytę z westernu. W pewnym sensie 

nadal  tak  go  postrzegała.  Odkryła  teŜ  nowe  cechy  jego  charakteru.  Po  pierwsze:  był 

inteligentny,  choć interesowały  go inne sprawy  niŜ te, do których przywykła. Po drugie: nie 

brakowało mu teŜ poczucia humoru.  

– O czym tak intensywnie myślisz? Drgnęła.  

– O tobie. Pogroził jej palcem.  

– Pewnie o tym, jakim jestem wspaniałym kochankiem, prawda? – Choć miał być to Ŝart, 

Eden nie roześmiała się.  

– Między innymi i o tym.  

Powoli odłoŜył trzymaną w dłoni łyŜkę.  

– Jak mam się skoncentrować na gotowaniu, kiedy wygadujesz takie rzeczy? 

– Nauczyłam się tego od ciebie – odpowiedziała zadziornie. – Ciągle robiłeś takie uwagi.  

Devlin podszedł do niej, pochylił się i pocałował w usta.  

– Jesteś hultajem – szepnęła, kiedy podniósł głowę. – Od kiedy odzyskałeś przytomność, 

zachowujesz się jak łobuz.  

–  Zmysłowa  dama  i  hultaj  –  wymruczał  cicho.  –  Takie  połączenie  jest  ekscytujące, 

kochanie.  –  Znów  ją  pocałował,  a  potem  odwrócił  się.  –  Najpierw  obiad  –  oświadczył  z 

determinacją.  

Kiedy  siadali  do  stołu,  zapadał  zmierzch.  RyŜ  był  całkiem  dobry.  Byli  tak  głodni,  Ŝe 

background image

wszystko by im smakowało. Niewielkie porcje jedzenia nie dawały uczucia sytości. Na myśl 

o soczystym hamburgerze Eden poczuła, Ŝe głodnieje. Przełknęła ostatnią łyŜkę ryŜu.  

Chyba  jednak  nie  zostanie  wegetarianką  i  nie  zrezygnuje  z  mielonej  wołowiny.  W 

połowie obiadu Dev włączył gaz pod wielkim garnkiem z wodą.  

–  To  na  kąpiel  –  oświadczył  i  spokojnie  wrócił  do  stołu.  Musieli  się  umyć.  Eden  z 

radością myślała o kąpieli.  

Zanim  pójdą  spać,  włoŜy  jedną  ze  swoich  jedwabnych  koszul  nocnych.  Chciała  się 

kochać z Devem. Przedtem musiała jednak z nim porozmawiać.  

– Powinniśmy dokończyć naszą dyskusję.  

– Dobrze – powiedział. – Porozmawiajmy o wszystkim.  

Nie wiedziała, od czego zacząć.  

– Czy myślałeś o tym, co powiedzą inni? 

– DuŜo waŜniejsze jest to, co my sądzimy na ten temat – odpowiedział bez wahania.  

– Nie, chodzi mi o coś innego. O postrzelenie. Czy naleŜy poinformować o tym policję? 

Na czole Deva pojawiła się zmarszczka.  

–  Rozumiem.  Nie  wiem.  Być  moŜe  jest  to  konieczne.  Rana  postrzałowa...  –  Nagle 

pstryknął  palcami.  –  Zaczekaj.  O  tym,  co  się  stało,  wiemy  tylko  my.  A  jeśli  powiem,  Ŝe 

postrzeliłem się niechcący? 

– Mamy kłamać? – Na jej twarzy malowało się zdumienie. – Nie umiem tego robić.  

Wzruszył ramionami.  

–  Ja  teŜ  nie.  Ale  dlaczego  mamy  odpowiadać  na  setki  pytań?  Nawet  nie  celowałaś  do 

mnie ze strzelby, kiedy broń wypaliła. To nie twoja wina.  

– MoŜe to się da jakoś wytłumaczyć? 

– Pewnie tak. Masz ochotę składać zeznania? 

– Oczywiście, Ŝe nie – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Ale gdy kłamię, czuję się tak, 

jakbym naprawdę miała coś do ukrycia.  

–  Nie  masz  nic  do  ukrycia.  Musimy  strzec  naszej  prywatności.  Zrozum,  z  formalnego 

punktu widzenia to ja jestem poszkodowany, prawda? – Szeroko się uśmiechnął. – To znaczy 

byłem, aŜ do dzisiaj. Teraz ty masz na sobie więcej bandaŜy.  

– Chyba tak – zgodziła się niechętnie.  

–  W  kaŜdym  razie  jeśli  ja,  jako  poszkodowany,  nie  chcę  składać  zaŜalenia,  to  dlaczego 

ma to zrobić ktoś inny? 

Jego  rozumowanie  było  logiczne.  Eden  wypiła  trochę  herbaty,  odstawiła  filiŜankę  i 

poruszyła następny temat.  

– Jeśli nas jutro odnajdą, zostanie mi pięć dni urlopu.  

– A tylko cztery, jeśli odnajdą nas pojutrze. Określasz granicę naszego bycia ze sobą.  

– Ta granica istnieje, Dev, czy tego chcemy, czy nie. Po prostu o niej mówię.  

Przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu.  

–  To  znaczy,  Ŝe  jak  ci  się  skończy  urlop,  chcesz  stąd  wyjechać?  Bez  względu  na  to,  co 

istnieje między nami? 

W zamyśleniu bawiła się łyŜeczką od herbaty.  

background image

– To mnie najbardziej martwi. – Oparła się o blat. – Dev, nie zaprzeczam, Ŝe stałeś mi się 

bardzo bliski. Ale musimy sobie zdawać sprawę z tego, Ŝe ten samotny domek jest odcięty od 

rzeczywistego  świata.  Przez  tydzień  mieliśmy  tylko  siebie.  W  normalnych  warunkach  nasz 

związek nie rozwinąłby się równie szybko. Pomyślałeś o tym? 

Dev wstał, podszedł do Eden i połoŜył dłoń na jej ramieniu.  

– Nie muszę myśleć, bo znam odpowiedź. Brzmi ona: nie. Prawdopodobnie ledwo byśmy 

się  nawzajem  tolerowali.  RóŜnimy  się,  co  wielokrotnie  podkreślałaś,  a  zazwyczaj,  wbrew 

temu,  co  oglądamy  w  serialach,  damy  ze  Wschodu  nie  padają  kowbojom  w  ramiona  i 

odwrotnie.  

– Czy to cię niepokoi? 

–  Posłuchaj.  Poznaliśmy  się  bliŜej,  niŜ  byłoby  to  moŜliwe  w  innej  sytuacji.  Policz,  ile 

czasu  byliśmy  razem!  Większość  par  nie  ma  szansy  na  spędzenie  całego  tygodnia  zaraz  po 

poznaniu się. Dzięki temu znamy się lepiej niŜ ci, którzy spotykają się miesiącami.  

–  To  mnie  akurat  nie  niepokoi.  UwaŜasz,  Ŝe  wszystko  juŜ  przemyślałeś,  prawda?  – 

zapytała niepewnie, jakby z wyrzutem.  

–  Niczego  nie  przemyślałem.  Nie  muszę.  Ja  to  wiem.  –  Podszedł  bliŜej.  –  Wiem,  Ŝe  cię 

kocham. A jeśli ty mnie jeszcze nie kochasz, to pokochasz mnie niebawem.  

–  Dev,  proszę  –  wyszeptała,  kładąc  dłoń  na  jego  piersi  i  delikatnie  go  odpychając.  Była 

zmieszana. Nigdy tak otwarcie nie rozmawiała o intymnych sprawach.  

– O co prosisz? śebym cię pocałował, czy Ŝebym się odsunął? 

– Oboje nie czujemy się dobrze – przypomniała.  

– Tak, wiem. Mam rozwalone ramię, a ciebie, jak powiedziałaś, wszystko boli.  

– To była lekka przesada.  

– A co byś teraz dała za wielką wannę pełną gorącej wody? 

– Prawie wszystko.  

– Ja teŜ. Chodź. Skończmy obiad. Woda na mycie jest juŜ ciepła.  

Eden  siedziała  w  kuchni.  Dev  się  mył.  W  domku  było  zimno,  choć  nieco  cieplej  niŜ 

poprzedniego  dnia.  Jedno  z  nich mogłoby  spać  na  podłodze.  Ale  Eden  chciała  spać  razem  z 

Devem.  

Czy fizyczne poŜądanie oznaczało, Ŝe go kocha? Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. 

Niespokojna, podeszła do okna. Na zewnątrz panowała absolutna cisza. Przysięgała sobie, Ŝe 

będzie odwaŜna, ale czy naprawdę potrafi się zmienić? Związek z Devem oznaczał Ŝycia na 

ranczo, ze zwierzętami, obcymi ludźmi i tą okropną ciszą.  

–  O  BoŜe  –  wyszeptała,  uświadamiając  sobie  prawdę.  Musiałaby  zostawić  wszystko,  co 

znała i rozumiała. Broniła się nie przed Devem, a przed Montana.  

Chciała mu to natychmiast powiedzieć. Podbiegła do drzwi sypialni.  

– Czy juŜ skończyłeś kąpiel? 

– Jeszcze minutkę, kochanie.  

Chodziła  po  kuchni  tam  i  z  powrotem.  Co  Dev  poradzi  na  to,  Ŝe  jego  ukochana 

nienawidzi ciszy i samotności. Pewnie będzie się z niej śmiał.  

Drzwi sypialni otworzyły się. Dev wszedł z miską pełną brudnej wody. Na jego widok jej 

background image

serce zaczęło bić szybciej. Miała do wyboru: Ŝyć z nim w Montanie lub Ŝyć bez niego.  

– Czy twoja woda jest gorąca? Zamrugała powiekami.  

– Co? Chyba tak. Dev, czy mógłbyś mieszkać gdzieś indziej? – zapytała.  

– Wreszcie rozumiem. To Montana cię przeraŜa, a nie ja.  

– Nie wiem, co począć – wyszeptała. Zrobił krok do przodu.  

– Czy mnie kochasz? 

Przygryzła wargę i skinęła głową. Do oczu napłynęły jej łzy. Dev przytulił ją do piersi.  

– BoŜe – wymamrotał – juz o tym rozmawialiśmy. – Pogładził ją po głowie. – Umyj się, a 

ja  zastanowię  się  nad  tym,  co  powiedziałaś.  –  Ujął  ją  za  podbródek  i  uniósł  twarz  do  góry. 

Spojrzał jej prosto w oczy. – Kochasz mnie? 

– Tak – powiedziała. – Ale boję się Ŝycia na ranczo, lasów i gór.  

Czuł się bezradny.  

–  Umyj  się  –  powtórzył.  Zaczął  szukać  nie  istniejącego  w  rzeczywistości  rozwiązania. 

Mieszkać gdzieś indziej? To niemoŜliwe.  

Eden  patrzyła,  jak  Dev  wchodzi  do  sypialni.  PołoŜy  się  do  łóŜka  i  będzie  na  nią  czekał. 

Dotychczasowa beztroska zniknęła. Otarła oczy, zakręciła gaz i nalała gorącej wody do miski.  

Stanęła w drzwiach z lampą w ręku. Dev leŜał na wznak. Kiedy ją zobaczył, zmienił mu 

się wyraz twarzy. Był wyraźnie podniecony.  

– Eden...  

Miała  na  sobie  ciemnoniebieską  koszulę  z  cienkimi  ramiączkami.  Dopasowana, 

podkreślała kształt piersi i talię. To była stara koszula, jak większość bielizny, którą zabrała 

ze  sobą.  Zdaniem  Deva  jednak  była  zachwycająca.  Eden  chciała  być  bardzo  kobieca. 

Rozczesała włosy i skropiła się perfumami.  

PoŜerał ją wzrokiem. Podniósł koce, a Eden postawiła lampę na komodzie.  

– Nie gaś światła – powiedział. – Chcę cię widzieć.  

Mieli oszczędzać naftę. Zmniejszyła płomień i podeszła do łóŜka. Kiedy tylko wślizgnęła 

się pod koce, Dev wziął ją w ramiona i pocałował.  

– Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam, a w tej koszuli wyglądasz jak bogini. Kocham 

cię.  

Westchnęła. Dev uniósł się na łokciu.  

– Jakoś to rozwiąŜemy – powiedział.  

– To nie będzie łatwe – szepnęła z rozpaczą.  

– Nie, nie będzie. Ale jest moŜliwe. Jeśli zechcemy.  

– Pocałował ją. – Czy ty naprawdę istniejesz? – wyszeptał.  

–  CzyŜbyś  czuł  to  samo  co  ja?  Parę  razy  chciałam  ci  powiedzieć,  Ŝe  to  wszystko 

przypomina  mi  sen.  śyjemy  w  próŜni.  Od  tygodnia  nie  słuchaliśmy  radia,  nie  czytaliśmy 

gazet. Czy moŜemy ufać naszym uczuciom zrodzonym w takich warunkach? Kiedy wrócimy 

do cywilizacji, mogą się zmienić.  

–  Tylko  wówczas,  jeśli  pozwolimy,  by  się  zmieniły  –  powiedział,  całując  koniuszki  jej 

palców.  

–  Jeśli  pozwolimy?  Czy  mamy  inny  wybór?  Dev,  a  twoi  robotnicy,  przyjaciele,  moi 

background image

znajomi? Będą zadawać setki pytań.  

SpowaŜniał.  

– Świat jest pełen ludzi. Jak dotąd, wielu z nich nie odnalazło partnera. Jeszcze w zeszłym 

tygodniu uwaŜałem, Ŝe moje Ŝycie jest w pełni zadowalające. Gdyby nie ten tydzień spędzony 

z tobą, nadal bym tak uwaŜał. Spotkanie ciebie zmieniło mój świat. Jestem gotów niemal na 

wszystko, abyśmy tylko mogli być razem.  

– Masz jakiś pomysł? 

– Tak. – Znów ją pocałował. – Wysłuchasz mnie? 

– Dobrze. – Przytuliła się do niego. Wcale się nie wstydziła, miała wraŜenie, jakby robiła 

to od wielu lat.  

–  Sama  dziś  powiedziałaś,  Ŝe  nie  rozumiesz  Montany.  Nic  dziwnego.  Przyleciałaś  tu 

samolotem i od razu pojechałaś w góry. Widziałaś jedynie lotnisko, a do domku dowieźli cię 

najkrótszą trasą. Nie chcę cię przekonywać, Ŝe Montana to najpiękniejszy stan w USA, bo jest 

wiele  pięknych  miejsc  na  tym  świecie,  ale  chciałbym  ci  ją  pokazać.  Lodowiec,  Park 

Yellowstone,  Rzekę  Łososi  i  pola  pszeniczne  na  północnym  wschodzie.  Nasze  miasta  są 

nieduŜe i nowoczesne. Wiele z nich kultywuje tradycje i atmosferę Zachodu.  

– Ale...  

– Pozwól mi skończyć. Gdybyś zechciała tu zostać jeszcze kilka tygodni, poszedłbym na 

kompromis. Spędzę jakiś czas w Waszyngtonie. Nie jestem mieszczuchem. Myślę, Ŝe o tym 

wiesz.  

Serce zaczęło jej bić mocniej.  

–  Chcesz  przez  to  powiedzieć,  Ŝe  wziąłbyś  pod  uwagę  moŜliwość  zamieszkania  w 

Waszyngtonie? – zapytała ostroŜnie.  

–  Mówię  jedynie,  Ŝe  nie  jest  to  decyzja,  którą  powinniśmy  podejmować  teraz.  Nie  będę 

cię okłamywał. Mam nadzieję, Ŝe kiedy  poznasz Montanę, pokochasz ją. Czy mówiłem ci o 

Redzie Ludlowie? 

– Nie, chyba nie. Kto to jest? 

Opowiedział jej o starym kowboju, który rządzi domem.  

– Nigdy bym cię nie prosił, byś mieszkała razem z nim. Nie mogę jednak obiecać, Ŝe się 

wyniesie. Na ranczo jest pełno pięknych miejsc. MoŜna wybudować nowy dom.  

Spojrzała na niego zdumiona.  

– Wymyśliłeś to wszystko w tej chwili? 

– Jesteś gotowa spróbować? 

– Tak, ale jest kilka przeszkód.  

–  Wiem.  śycie  na  wsi  moŜe  ci  się  nie  spodobać.  Rzucisz  okiem  na  ranczo  i  zaczniesz 

uciekać w panicznym strachu.  

Zobaczyła tę scenę oczyma wyobraźni i zaczęła się śmiać.  

–  Nie  zacznę  uciekać  z  krzykiem.  Łatwiej  mi  sobie  wyobrazić  siebie  mieszkającą  w 

Montanie niŜ ciebie w Waszyngtonie. Ty kochasz przestrzeń.  

Skinął głową.  

–  Masz  rację.  Ale  jestem  gotów  dać  twemu  światu  szansę.  Proszę  tylko,  byś  zrobiła  to 

background image

samo.  

–  A  co  będzie,  jeśli  Ŝadne  z  nas  się  nie  przystosuje?  I  nie  będzie  chciało  się 

przeprowadzić? 

Delikatnie dotknął jej twarzy.  

–  Wtedy  przynajmniej  będziemy  wiedzieli,  Ŝe  próbowaliśmy.  Zawsze  jeszcze  jest 

moŜliwość  mieszkania  w  obu  miejscach.  Niektóre  małŜeństwa  tak  robią.  Musielibyśmy 

utrzymywać  dwa  domy,  jeden  w  Montanie  i  drugi  w  Waszyngtonie.  Nie  znam  jeszcze 

odpowiedzi, ale wiem, Ŝe nie mogę pozwolić ci odejść z mojego Ŝycia.  

Eden poczuła, jak to okropne poczucie bezsilności rozpływa się,  a jego  miejsce zajmuje 

wiara i nadzieja. Znajdą rozwiązanie. Łzy pociekły jej po policzkach.  

– Och – szepnęła. – MoŜe miałam przeczucie, Ŝe cię spotkam, i dlatego tu przyjechałam? 

Wzruszył się.  

– Jeśli chcesz w to wierzyć, proszę bardzo. – Delikatnie połoŜył jej głowę na poduszce. – 

Pocałuj mnie.  

Na początku był to delikatny i czuły pocałunek, ale wkrótce ogarnęła ich niepohamowana 

namiętność.  

Stali przed domkiem. Ze zmarszczonym czołem Dev wpatrywał się w niebo.  

– Śnieg nie będzie juŜ padał, jest za ciepło, ale chyba zbliŜa się ulewa. Wolałbym, by do 

tego nie doszło. Deszcz zbyt szybko roztopi śnieg.  

– Boisz się powodzi? 

– Tak, bardzo.  

Wyszli przed dom, by zaczerpnąć trochę świeŜego powietrza. Dev zerknął do drewutni.  

– ZuŜyliśmy cały zapas opału. Podeślę tu kilku ludzi, by narąbali drewna.  

– To byłoby wspaniale. Uzupełnię apteczkę i odkupię koce, które pocięliśmy.  

Nagle Dev spowaŜniał.  

– Co... ? 

– Posłuchaj – powiedział.  

Zamarła w bezruchu. Z daleka dochodził warkot motoru.  

– Co to jest? 

– Słyszałem to juŜ przedtem. Moim zdaniem zbliŜa się pojazd śnieŜny.  

Oczy Eden zrobiły się okrągłe.  

– Czy to twoi ludzie? 

– Być moŜe.  

Stali bez ruchu. Po chwili Eden szepnęła: 

– Czy jedzie w tę stronę? 

–  Tak,  chyba  tak.  –  Obrócił  się  i  zerknął  na  komin.  Rano  napalili,  bo  było  zimno,  ale 

ogień juŜ dawno wygasł. – Przydałoby się trochę dymu – oznajmił. – Czy jest dość drewna, 

by rozpalić w piecu? 

Skinęła głową. Oczy błyszczały jej z podniecenia.  

– W pudle, w pokoju, zostały dwa lub trzy polana.  

–  Wejdź  do  środka  i  rozpal  ogień.  Pozbieram  trochę  gałęzi  sosnowych.  Jeśli  ktoś  mnie 

background image

szuka, zobaczy dym i dotrze tutaj.  

Eden pobiegła do domku, nie chciała tracić czasu. Z pośpiechu trzęsły jej się ręce, ale nim 

zjawił  się  Dev,  ogień  juŜ  się  palił.  Otworzyła  drzwiczki  do  pieca  i  wsunęła  tam  mokre  igły 

sosnowe. Od razu zaczęły dymić.  

– Chyba nas odnajdą – powiedział cicho.  

–  Mam  nadzieję  –  wyszeptała.  Poczuła  się  zdenerwowana.  Przytuliła  się  do  niego, 

jednocześnie  śmiejąc  się  i  płacząc.  –  Powinnam  skakać  z  radości,  ale  wcale  nie  mam  na  to 

ochoty.  

Pocałował ją w czubek głowy.  

– To idiotyczne, ale ja teŜ.  

Spojrzała  mu  w  oczy  i  spostrzegła  tę  samą  niepewność,  którą  czuła.  Warkot  motoru 

stawał  się  coraz  głośniejszy,  kierowca  widocznie  zauwaŜył  dym.  JuŜ  nie  będą  zaleŜeć 

wyłącznie od siebie. Zostawią ten mały domek i nigdy tu juŜ nie powrócą.  

Zamiast radości czuła tylko przytłaczający smutek, podobnie jak i on. Dev otworzył usta, 

by coś powiedzieć, i zawahał się.  

– O czym myślisz? – zapytała.  

– O tym miejscu. Stało się dla mnie bardzo waŜne. Przez chwilę milczała.  

– MoŜe jeśli nasza przygoda zakończy się szczęśliwie, kiedyś tu wrócimy.  

– Chciałabyś? 

Chciała wszystkiego, czego on pragnął. Poznać Montanę razem z nim? AleŜ tak! Pokazać 

mu Waszyngton? To będzie prawdziwa przyjemność. Gdzieś w głębi duszy miała przeczucie, 

Ŝ

e  to  wszystko  skończy  się  budową  domu  na  ranczo.  Ale  musiała  przedstawić  Deva  swojej 

rodzinie i znajomym, pokazać miasto, które kochała. To teŜ było waŜne.  

Uśmiechnęła się przekornie.  

– Ale musimy zabrać duŜo jedzenia. Przygarnął ją do siebie.  

–  Wszystko  dobrze,  się  –  skończy  –  powiedział.  –  Wiem,  Ŝe  tak  będzie.  ^

v

  Otoczyła  go 

ramionami.  Skali  przytuleni,  a  warkot  motoru  brzmiał  coraz  głośnie^/Kłopoty  minionego 

tygodnia kończyły się. Pozostała nadzieja i wspomnienia.  

Eden wróciła myślami do dnia, w którym poznała Devlina.  

– Myślałam, Ŝe jesteś niedźwiedziem albo drugą krową – powiedziała, śmiejąc się.  

Dev równieŜ się roześmiał. Eden dotknęła ręką jego piersi.  

– Będziesz miał szramę – szepnęła z Ŝalem.  

– To będzie pamiątka, najdroŜsza. – Jego oczy nabrały łobuzerskiego wyrazu. – Pewnego 

dnia powiemy naszym wnukom, Ŝe ich babcia ustrzeliła sobie męŜa.  

– Ty draniu. Wierzę, Ŝe jesteś do tego zdolny! Chwycił ją w pasie, uniósł nad podłogę i 

obrócił się wraz z nią dookoła. Potem pocałował jej wilgotne wargi. Wtedy usłyszeli warkot 

dwóch samochodów.  

Spojrzeli sobie w oczy i razem, trzymając się za ręce, wyszli na zewnątrz.  

 

Stara  JednoróŜka  dotarła  na  ranczo,  zanim  urodziło  się  cielątko.  Poród  odbył  się  bez 

problemów. Black-jack, koń Deva, dobiegł spocony i spieniony. To postawiło wszystkich na 

background image

nogi.  Red  Ludlow  i  pracownicy  ranczo  Rolling  S  szukali  Deva  przez  cały  tydzień,  takŜe  w 

czasie burzy śnieŜnej, ale nikomu nic się nie stało. Chmury deszczowe okazały się niegroźne, 

spadło tylko trochę deszczu, a śnieg topniał powoli i nie było powodzi.  

A jeśli chodzi o Eden i Deva, to Ŝyli szczęśliwie i bardzo się kochali.