background image

NORA ROBERTS

REGUŁY GRY

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

-   Marge   Whittier,   to   twoja   szansa   na   wygranie   dziesięciu   tysięcy   dolarów.   Jesteś 

gotowa?

Marge Whittier, czterdziestoośmioletnia nauczycielka z Kansas City, babcia dwójki 

wnucząt, drgnęła niespokojnie w fotelu. Oświetlały ją reflektory, w uszach dudniła muzyka. 

Była bliska paniki.

- Tak, jestem gotowa.

- Powodzenia, Marge. Zegar ruszy przy pierwszej odpowiedzi. Zaczynaj.

Zadrżała i wybrała numer szósty. Sześćdziesiąt sekund zaczęło się kurczyć, a napięcie 

rosło, kiedy Marge i jej sławna partnerka wysilały umysły w poszukiwaniu prawidłowych 

odpowiedzi. Oczywiście wiedziały, kto stworzył podwaliny psychoanalizy i ile jardów mieści 

się w mili, ale jaki pierwiastek wchodzi w skład wszystkich związków organicznych? Zapach-

niało klęską.

Marge  zbladła,   jej   usta  zadrżały.   Była  nauczycielką  angielskiego,   interesowała  się 

historią i filmem, ale nauki przyrodnicze były jej obce. Popatrzyła błagalnie na partnerkę, 

bardziej znaną ze swojej błyskotliwości niż inteligencji. Mijały cenne sekundy. Nagle rozległ 

się dźwięk dzwonka. Dziesięć tysięcy dolarów przeszło Marge koło nosa.

Publiczność w studiu jęknęła rozczarowana.

- Przykro mi, Marge. - John Jay Johnson, wysoki i elegancki gospodarz teleturnieju, 

położył   rękę   na   ramieniu   nauczycielki.   Jego   głęboki,   gardłowy   głos   wyrażał   idealną 

mieszankę   rozczarowania   i   nadziei.   -   Byłaś   tak   blisko   zwycięstwa.   Jednak   dzięki   ośmiu 

prawidłowym odpowiedziom możesz dodać kolejne osiemset dolarów do swojej wygranej. I 

to dużej wygranej. - Uśmiechnął się do kamery. - Po przerwie podamy państwu, ile dokładnie 

wygrała Marge oraz jaka jest prawidłowa odpowiedź na ostatnie pytanie. Zostańcie z nami.

Muzyka umilkła. John Jay nadal miał na obliczu dobroduszny uśmiech. Wykorzystał 

dziewięćdziesięciosekundową przerwę, żeby zbliżyć się do urodziwej partnerki Marge.

- Nadęty dureń - mruknęła Johanna.

Niestety jego uroda i maniery sprawiały, że „Czas na ciekawostki" utrzymywał się na 

wysokiej   pozycji   w   rankingach.   Będąc   producentką,   traktowała   Johna   Jaya   jako   element 

dekoracji. Zerknęła na zegarek, po czym podeszła do przegranych. Uśmiechnęła się, wyraziła 

współczucie, a potem pogratulowała. Na zakończenie programu musiała mieć obie panie w 

zasięgu kamery.

-   Wchodzimy   za   pięć   sekund   -   oznajmiła   i   dała   znać,   aby   rozległy   się   oklaski   i 

background image

muzyka. - Już.

John Jay objął ramieniem Marge i ukazał w uśmiechu komplet kosztownych koronek. 

Kiedy asystent reżysera wyłączył stoper, wyglądali jak szczęśliwa rodzina.

- Koniec - oznajmił.

Kiki   Wilson,   partnerka   Marge   i   gwiazda   popularnego   serialu   telewizyjnego, 

rozmawiała jeszcze przez chwilę z Marge po to, żeby nauczycielka dobrze ją wspominała. 

Kiedy Kiki wstała i podeszła do Johna Jaya, nadal uśmiechała się szeroko.

- Jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego, będziesz potrzebował lekarza - odezwała się 

cicho.

John Jay odwzajemnił  uśmiech.  Wiedział,  że  chodzi  jej  o sprytny,  jak sam  by to 

określił, manewr ręką, jaki wykonał tuż przed przerwą.

- To wliczone w koszty - powiedział. - A co do tego drinka, skarbie...

- Kiki? - Johanna zręcznie zabrała ją na stronę. - Chciałam ci podziękować za to, że 

zgodziłaś się wystąpić w naszym programie. Domyślam się, jak bardzo jesteś zajęta.

Ciepły głos i łagodne usposobienie Johanny sprawiły, że napięcie Kiki nieco zelżało.

-   Podobało   mi   się   tutaj.   -   Aktorka   wyciągnęła   papierosa   i   postukała   nim   o 

papierośnicę. - To interesujący teleturniej, a poza tym częste pokazywanie się w telewizji nie 

zaszkodzi.

Chociaż Johanna nie paliła, nosiła ze sobą małą, złotą zapalniczkę. Teraz wyjęła ją i 

przypaliła papierosa Kiki.

- Byłaś cudowna - powiedziała. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś u nas wystąpisz.

Kiki wypuściła dym z płuc i przyjrzała się Johannie. Pomyślała, że ta kobieta zna się 

na swojej pracy, mimo że wygląda jak fotomodelka reklamująca szampony albo jogurt. Dzień 

był długi i męczący, ale jedzenie dostarczone na kolację okazało się doskonałej jakości, a 

publiczność w studiu nie szczędziła oklasków. Tak czy inaczej agent Kiki powiedział jej, że 

„Czas na ciekawostki" to najpopularniejszy teleturniej w tym sezonie. Właśnie ze względu na 

to i na swoje poczucie humoru Kiki uśmiechnęła się do Johanny.

- Być może. Macie dobrych ludzi, z jednym wyjątkiem.

Johanna nie musiała się odwracać, żeby domyślić  się, na kim spoczęło spojrzenie 

Kiki. Johna Jaya można było albo pokochać, albo znienawidzić. Nie pozostawiał miejsca na 

letnie uczucia.

- Muszę cię przeprosić za wszystkie kłopoty.

- Nie przejmuj się. W tym biznesie jest mnóstwo palantów. - Kiki znowu przyjrzała się 

Johannie. Ciekawa uroda, uznała, nawet przy minimalnym makijażu. - Dziwne, że nie masz 

background image

na twarzy śladów pazurów.

- Mam bardzo grubą skórę - uśmiechnęła się Johanna.

Każdy,   kto   ją   znał,   mógłby   przytaknąć.   Johanna   Patterson   wyglądała   delikatnie   i 

świeżo,   ale   miała   energię   Amazonki.   Przez   półtora   roku   harowała   i   wykłócała   się,   żeby 

wprowadzić   na   antenę   „Czas   na   ciekawostki".   Nie   była   nowicjuszką   w   przemyśle   roz-

rywkowym i wiedziała, że tym światem nadal rządzą mężczyźni.

To   się   kiedyś   zmieni,   ale   Johanna   była   zbyt   niecierpliwa,   żeby   czekać,   aż   drzwi 

otworzą się same.

Kiedy czegoś naprawdę pragnęła, wyważała zamki, chwytała za klamkę lub pukała, 

zależnie od okoliczności. Przemysł rozrywkowy nie miał przed nią tajemnic. Znała się na 

robocie, rozumiała panujące układy, wiedziała, czym jest umowa, kompromis i ustępstwo. 

Nic nie miało znaczenia, byle tylko produkt końcowy był najwyższej jakości.

Musiała schować dumę i kilka zasad do kieszeni, aby uratować swój teleturniej. Na 

przykład na końcu programu nie pojawiało się jej nazwisko, ale logo firmy jej ojca: Carl W. 

Patterson Productions.

Jego poważali notable z sieci i jemu wierzyli, zaś ona skrzętnie, choć ze skrywaną 

niechęcią, wykorzystywała to, aby załatwiać sprawy po swojemu. Rodzinna współpraca nie 

była   łatwa,   trwała   jednak   już   drugi   rok.   Johanna,   znając   dobrze   biznes   i   swojego   ojca, 

zakładała, że potrwa jeszcze jakiś czas.

Harowała bez opamiętania. Świetnie radziła sobie z problemami, starannie dobierała 

współpracowników. Była w szczególnej sytuacji, bowiem walczyła o sukces nie po to, by 

zaistnieć w świecie i zapełnić konto. Pod tym względem była niezależna. Toczyła jednak bój 

o stawkę najwyższą: pragnęła zrealizować swoje marzenia i zyskać szacunek dla samej siebie.

Publiczność wyszła ze studia. Była ósma wieczorem, minęła czternasta godzina pracy 

Johanny.

- Bill, masz taśmy?  - Wzięła kopie programu od montażysty. Jednego dnia zdołali 

nagrać aż pięć odcinków. Pięcioro sławnych gości, pięć kreacji Johna Jaya, który za każdym 

razem   przebierał   się   od   stóp   do   głów.   Jego   eleganckie   garnitury   i   dopasowane   do   nich 

krawaty   odsyłano   do   krawca   z   Beverly   Hills,   który   wymieniał   je   na   inne   w   zamian   za 

reklamę.

John   Jay   skończył   już   swoją   pracę,   ale   Johanna   dopiero   zaczynała.   Trzeba   było 

obejrzeć   taśmy,   zmontować   je   i   idealnie   zmieścić   się   w   czasie.   Johanna   doglądała 

wszystkiego.   Musiała   także   przejrzeć   pocztę,   spotkać   się   z   szefem   zespołu   układającego 

pytania do kolejnych odcinków, a także zapoznać się z nowymi zawodnikami wybranymi 

background image

przez kierownika castingu.

Skandale związane z teleturniejami w latach pięćdziesiątych należały do historii, ale 

nikt nie chciał powtórki. Standardy były bardzo surowe, zasady i reguły jasno określone. 

Johanna nigdy ich nie omijała, osobiście sprawdzała każdy szczegół.

Kiedy uczestnicy pojawiali się na nagraniu, zajmowali się nimi pracownicy, którzy 

oddzielali  ich od reszty ekipy,  widowni i sławnych  partnerów. Zabawiali  ich, uspokajali, 

trzymali z dala od programu, aż nadchodziła ich kolej.

Pytania spoczywały w sejfie. Jedynie Johanna i jej osobista asystentka znały szyfr.

Trzeba   się   też   było   zająć   sławnymi   gośćmi.   Domagali   się   ulubionych   kwiatów   i 

napojów   w   garderobach.   Niektórzy   nie   utrudniali   Johannie   życia,   inni   zachowywały   się 

nieznośnie   tylko   po   to,   żeby   pokazać,   jacy  są   ważni.   Było   oczywiste,   że   brali   udział   w 

porannych   teleturniejach   nie   dla   pieniędzy   ani   zabawy,   lecz   po   to,   aby   się   pokazać, 

zaznaczyć, że liczą się w branży.

Na szczęście wielu z nich, niezależnie od innych motywów, traktowało teleturniej jak 

świetną zabawę, jednak większość wymagała opieki, nadskakiwania i pochlebstw. A Johanna 

im to zapewniała, jako że dzięki nim program utrzymywał się na antenie. Kiedy ktoś dorasta 

wśród artystów i od kołyski ma do czynienia z przemysłem rozrywkowym, mało co potrafi go 

zdziwić.

- Johanno?

Niechętnie zrezygnowała z wizji gorącej kąpieli i masażu stóp.

- Tak, Beth? - Wrzuciła taśmy do olbrzymiej torby i poczekała na swoją asystentkę. 

Bethany   Landman   była   młoda,   sprawna   i   energiczna.   Teraz   też   wyglądała   tak,   jakby   za 

chwilę miała wyjść z siebie. - Tylko niech to będzie dobra wiadomość. Potwornie bolą mnie 

stopy.

-   To   bardzo   dobra   wiadomość.   -   Ciemnowłosa   Bethany   stanowiła   idealne 

przeciwieństwo chłodnej, jasnowłosej Johanny. Ni stąd, ni zowąd zaczęła tańczyć. - Mamy 

go!

- Kogo mamy i co z nim zrobimy?

- Sama Weavera. - Beth przygryzła dolną wargę i uśmiechnęła się do Johanny. - Uff, 

mogę sobie wyobrazić mnóstwo rzeczy, które chętnie bym z nim zrobiła.

Fakt,   że   Bethany   była   na   tyle   niewinna,   by   ulegać   urokowi   umięśnionego   ciała   i 

szorstkiej, męskiej urody, sprawił, iż Johanna poczuła się stara i cyniczna. Co gorsza miała 

wrażenie, że właśnie taka się urodziła. O Samie Weaverze marzyły wszystkie kobiety. Johan-

na wprawdzie nie odmawiała mu talentu, ale już dawno przestało na nią działać seksowne 

background image

spojrzenie i bezczelny uśmiech.

- Może podasz mi tę najbardziej prawdopodobną?

- Johanno, nie masz w sobie odrobiny romantyzmu.

- Nie, nie mam. Czy możemy o tym porozmawiać w drodze, Beth? Chcę sprawdzić, 

czy wszystko w porządku.

- Czytałaś, że Sam Weaver nakręcił swój pierwszy film telewizyjny?

- Miniserial - poprawiła ją Johanna, kiedy skręciły na studyjny korytarz.

- W reklamie nazywają to czterogodzinnym widowiskiem filmowym.

- Kocham Hollywood. Bethany zachichotała.

- Tak czy inaczej, zaryzykowałam i skontaktowałam się z jego agentem. Ten film leci 

w naszej stacji.

Johanna   otworzyła   drzwi   do   studia   i   z   lubością   głęboko   odetchnęła.   Mimo   że   w 

kalifornijskim mieście Burbank powietrze dalekie było od świeżości, powitała je z radością.

- Zaczynam rozumieć, o co chodzi.

- Wprawdzie agent nie chciał się do niczego zobowiązywać, ale...

- Chyba spodoba mi się to „ale" - mruknęła.

-   Dzwonili   do   mnie   z   zarządu.   Chcą,   żeby   to   zrobił.   Musimy   puścić   odcinki   z 

Weaverem na tydzień przed premierą filmu, i to dzień po dniu. Dzięki temu na pewno go 

dostaniemy.

- Sam Weaver - mruknęła Johanna. Nie można było zaprzeczyć, że bardzo pociągał 

kobiety. Był wysoki, szczupły i przystojny w surowy, ale nienachalny sposób. To jednak nie 

wszystko. Pięć czy sześć lat wcześniej wystąpił w epizodzie i został zauważony. Od tego 

czasu piął się do góry, ceniono go. Zapewne będzie sprawiał kłopoty, ale jego występ mógł 

okazać się tego wart. Pomyślała o milionach odbiorników telewizyjnych w całym kraju i o 

oglądalności. Tak, to będzie tego warte.

- Dobra robota, Beth. Tylko trzeba to potwierdzić.

- To już pewne. - Bethany stała przy małym mercedesie, do którego wsiadła Johanna. - 

Czy mnie zwolnisz, jeśli zacznę się ślinić na jego widok?

- Z całą pewnością. - Johanna uśmiechnęła się. - Do zobaczenia rano.

Błyskawicznie   wyjechała   z   parkingu.   Sam   Weaver,   pomyślała.   Niezła   zdobycz. 

Naprawdę niezła.

Sam czuł się jak ryba z haczykiem w pysku i bardzo mu się to nie podobało. Zatonął w 

zniszczonym   fotelu   w   biurze   swojego   agenta,   wyciągnął   długie   nogi,   a   na   jego   twarzy 

zagościł ten bolesny wyraz, który tak uwielbiały kobiety.

background image

- Boże drogi, Marv. Teleturniej? Może każesz mi się przebrać za banana i wystąpić w 

reklamówce?

Marvin   Jabłoński   pogryzał   kandyzowane   migdały,   czyli   substytut   papierosów. 

Przyznawał  się  do czterdziestu  trzech  lat,   co  oznaczało,   że  jest  o dziesięć  lat   starszy od 

swojego   klienta.   Był   schludny   i   ubrany   z   elegancją,   która   świadczyła   o   zamożności   i 

pewności   siebie.   Tak   samo   ubierał   się   dawniej,   gdy   jego   biuro   składało   się   z   budki 

telefonicznej i aktówki, znał bowiem potęgę pozorów. Wiedział również, że klient powinien 

czuć się szczęśliwy i nie może dostrzec, że jest manipulowany.

- Sam, twoją największą wadą jest brak otwartości. Ten urażony ton... Oto biedny, 

pełen poświęcenia agent, który próbuje wywiązać się ze swoich obowiązków. Marv nie był 

biedny i nigdy się nie poświęcał, ale to działało. Sam westchnął.

- Brak mi otwartości? A pamiętasz ten talk - show, w którym zgodziłem się wystąpić?

W przyjemnym barytonie Sama pobrzmiewał akcent z jego rodzinnej Wirginii, ale w 

Los Angeles aktor wcale nie uchodził za poczciwego wiejskiego dżentelmena. Przeciwnie, 

sprawiał wrażenie kogoś, kto dobrze zna życie i wie, czego chce.

Tak też uważał Marv. W innym wypadku sześć lat temu ten wybredny i odnoszący 

sukcesy agent nie zająłby się młodym aktorem. Jak lubił mawiać Marv, instynkt jest równie 

ważny jak pożywne śniadanie.

- Promocja to część tego biznesu, Sam - zauważył.

- Przecież robię, co do mnie należy. Ale teleturniej? Po to, by poprawić oglądalność 

„Róż", mam zgadywać, co się kryje za bramką numer trzy?

- Skądże. W „Czasie na ciekawostki" nie ma żadnych bramek.

- Chwalmy Pana na wysokościach.

Marv   nie   przejął   się   tym   sarkazmem,   dysponował   bowiem   tajną   bronią.   Odkrył 

bowiem i skrzętnie zachował dla siebie, że Samem Weaverem można łatwo manipulować 

przy użyciu takich słów, jak „odpowiedzialność" i „zobowiązanie".

-   To   poprawi   oglądalność,   gdyż   miliony   telewizorów   przez   pięć   dni   w   tygodniu 

odbierają   ten   program.   Ludzie   uwielbiają   teleturnieje,   Sam.   Miliony   telewizorów...   - 

powtórzył i uśmiechnął się szeroko. - Wiesz, co wykazały badania? Większością domowych 

odbiorników rządzą kobiety. Te same kobiety, które kupują gros produktów wytwarzanych 

przez sponsorów. A ten gazowany napój, który jest głównym sponsorem „Róż", reklamuje się 

także w „Ciekawostkach". To się spodoba w naszej stacji. Wszystko zostaje w rodzinie.

- W porządku. - Sam zahaczył kciuki o kieszenie dżinsów. - Ale obaj wiemy, że nie 

przyjąłem tej roli w filmie telewizyjnym po to, żeby reklamować napoje gazowane.

background image

Marv   uśmiechnął   się   i   przejechał   ręką   po   włosach.   Jego   nowy   tupecik   był 

prawdziwym dziełem sztuki.

- No to dlaczego przyjąłeś tę rolę? - spytał.

- Bo scenariusz był świetny. Potrzeba było czterech godzin, żeby właściwie pokazać tę 

historię. Film przeznaczony do kin, trwający najwyżej dwie godziny, byłby barbarzyństwem.

- Więc wykorzystałeś telewizję. - Marv lekko zetknął palce, jakby zamykał pułapkę. - 

Teraz telewizja chce wykorzystać ciebie. To uczciwe, Sam.

Uczciwość była kolejnym słowem, do którego Sam miał słabość.

Rzeczywiście   poczuł   się   jak   w   pułapce.   Zaklął,   a   potem   zapatrzył   się   w   okno. 

Rachunek był prosty: po latach posuchy i biedowania wreszcie się wybił, a zawdzięczał to w 

dużej mierze Marvowi, który zaryzykował i postawił na niego. Wiedział, co robi, niemniej 

zaryzykował czas i pieniądze, a Sam już był taki, że spłacał swoje długi. Lecz z drugiej strony 

nienawidził robić z siebie głupca.

- Nie lubię teleturniejów ani gier - mruknął. - Chyba że to ja ustanawiam reguły.

- Mówisz o polityce czy teleturniejach? - spytał.

- Nie widzę specjalnej różnicy.

W odpowiedzi Marv znowu się uśmiechnął.

- Twardy z ciebie facet, Sam.

Marv   spojrzał   Samowi   w   oczy.   One   właśnie   przeważyły,   że   zawarł   kontrakt   z 

kompletnie   nieznanym   aktorem.   Duże,   niezwykle   wyraziste,   przenikliwe   i   elektryzująco 

błękitne. Równie intrygująca była pociągła twarz Sama i mocne usta. Broda była nie tyle 

wystająca,   co   mocno   wyrzeźbiona,   zdolna   do   przyjęcia   niejednego   ciosu.   Nos   był   nieco 

krzywy, właśnie dlatego, że przyjmował takie ciosy.

Słońce   Kalifornii   spaliło   skórę   Sama   na   ciemny   brąz   i   dodało   mu   drobnych 

zmarszczek,   na   widok   których   drżą   kobiety,   wyobrażając   sobie   doświadczenia,   które   je 

wyżłobiły.   W   twarzy   Sama   kryła   się   tajemnica   ekscytująca   kobiety,   a   także   twardość, 

zaskarbiająca mu przychylność mężczyzn. Miał ciemne włosy, na tyle długie, że kręciły się 

na wszystkie strony.

Nie była to twarz, której zdjęcie mogłoby się znaleźć na ścianie w pokoju nastolatki, 

ale właśnie takie oblicza nawiedzały kobiety w najskrytszych snach.

- Jaki mam wybór? - spytał w końcu Sam.

- Właściwie żadnego. - Marv doszedł do wniosku, że nadszedł czas na prawdę. - 

Umowa   zobowiązuje   cię   do   promocji.   Oczywiście   moglibyśmy   się   z   tego   wyplątać,   ale 

fatalnie by to zaważyło na przyszłych stosunkach. Szefowie stacji mają dobrą pamięć. Dużo 

background image

byś na tym stracił.

Sam miał gdzieś, co jest dobre dla niego, a co nie. Film był jednak ważny.

- Kiedy?

- Za dwa tygodnie. Będziesz musiał na to zarezerwować cały dzień.

- Tak. - Kiedyś szansę wystąpienia w teleturnieju potraktowałby jak dar niebios. - 

Marv... - Zatrzymał się przy drzwiach. - Jeśli zrobię z siebie głupca, odkleję ci te włosy od 

czaszki.

Dziwne, że dwoje ludzi mogło załatwiać swoje interesy w tym samym budynku, a 

jednak nigdy się nie spotkać. Sam niezbyt często jeździł z Malibu do biura swojego agenta. 

Teraz, gdy jego kariera nabierała rozmachu, zajęty był próbami, spotkaniami albo kręceniem 

filmów. Kiedy trafiało mu się kilka wolnych tygodni, nie marnował ich na walkę z korkami w 

Los Angeles, ani też nie zamykał się w pełnych przepychu ścianach Century City. Wolał 

samotnię swojego rancza.

Johanna z kolei codziennie jeździła do swojego biura w Century City. Od dwóch lat 

nie   wzięła   urlopu   i   poświęcała   swojemu   programowi   około   sześćdziesięciu   godzin 

tygodniowo.   Gdyby   ktokolwiek   nazwał   ją   pracoholiczką,   wzruszyłaby   tylko   ramionami. 

Praca to nie choroba, tylko środek do osiągnięcia celu. Przynajmniej tak uważała Johanna. 

Całkowite poświęcenie i długi dzień pracy przyniosły jej sukces. Robiła wszystko, aby nikt 

nie oskarżył jej o to, że wykorzystuje pozycję ojca.

Biuro zajmowane przez zespół „Czasu na ciekawostki" było wygodne, lecz za małe. 

Gabinet Johanny był na tyle duży, aby nie dostała w nim klaustrofobii i na tyle praktyczny, 

żeby   nazwać   go   miejscem   pracy.   Johanna   pojawiała   się   tu   o   wpół   do   dziewiątej   rano, 

wychodziła na lunch jedynie wtedy, kiedy miała się z kimś spotkać, po czym pracowała tak 

długo,   aż   wypełniła   cały   plan   dnia.   Oddana   bez   reszty,   niczym   matka   swemu   dziecku, 

„Ciekawostkom", opracowała zarazem konspekt teleturnieju słowotwórczego. Jeszcze trochę i 

będzie mogła przedstawić go zarządowi stacji.

Teraz przeglądała pytania do następnych odcinków „Ciekawostek". Musiała niemal 

dotykać nosem kartek, bo nie chciała nosić szkieł do czytania.

- Johanno?

- Hm? Wiedziałaś, że Howdy Doody miał brata bliźniaka?

- Tak blisko nigdy ze sobą nie byliśmy - powiedziała Bethany.

- Nazywał  się Double Doody - poinformowała ją Johanna. - To dobre pytanie  na 

końcówkę. Widziałaś dzisiejszy program?

- Prawie cały.

background image

- Naprawdę uważam, że powinniśmy znowu namówić do współpracy Hanka Lomana. 

Gwiazdy telenowel bardzo poprawiają oglądalność.

- Skoro już mowa o gwiazdach... - Bethany położyła na biurku Johanny stos papierów. 

- Tu jest umowa dla Sama Weavera. Pomyślałam, że będziesz chciała ją przejrzeć, zanim 

zaniosę ją do jego agenta.

- Dobrze. - Znalazła umowę i zbliżyła ją do oczu. - Wyślijmy mu taśmę z programem.

- Czy mam dostarczyć owoce i ser do garderoby, jak zawsze?

- Uhm. Naprawiono automat do kawy?

- Przed chwilą.

- Świetnie. - Zerknęła na zegarek. Zwykły,  z czarnym skórzanym  paskiem. Ten z 

brylantami, który w zeszłym roku wybrała na jej urodziny sekretarka ojca, wciąż leżał w 

swoim pudełku. - Idź na lunch. Ja się tym zajmę.

- Johanno, znowu zapominasz, jak to jest zwalać obowiązki na innych.

- Nie, po prostu tym razem biorę je na siebie.

-   Wycelowała   pilotem   w   telewizor.   Pojawiły   się   obraz   i   dźwięk.   -   Czy   wciąż 

spotykasz się z tym ambitnym scenarzystą?

- Jak tylko mam czas.

Johanna wzruszyła ramionami i włożyła na siebie żakiet.

-   To   lepiej   się   pośpiesz.   Dziś   po   południu   mamy   burzę   mózgów   w   związku   z 

konkursem dla telewidzów. Chcę, żeby się odbył w przyszłym miesiącu. - Podniosła umowy i 

wsunęła je oraz kasetę do skórzanej teczki.

- I przypomnij mi, żebym wykręciła rękę Johnowi Jayowi, dobrze? Znowu obciążył 

program kosztami skrzynki szampana.

- Bardzo chętnie. - Bethany zapisała polecenie drukowanymi literami.

Johanna zachichotała i otworzyła drzwi.

- Wyniki castingu o trzeciej - ciągnęła. - Żona Randy'ego, wiesz, technika, trafiła do 

szpitala na jakąś drobną operację. Wyślij jej kwiaty. - Johanna uśmiechnęła się do asystentki. 

- I kto powiedział, że nie umiem wysługiwać się innymi?

Jadąc windą, nadal uśmiechała się do siebie. Miała szczęście, że pracuje dla niej Beth, 

choć nie potrwa to długo. Asystentka była inteligentna i utalentowana, więc szybko awansuje. 

Z   nią   też   tak   było.   Na   razie   jednak   Beth   i   inni   starannie   dobrani   członkowie   zespołu 

wspomagają ją, by na dobre zaistniała w telewizyjnej branży.

Gdyby tylko udało się jej przepchnąć nowy projekt... Potem wzięłaby się za film, taki 

z żywą akcją i rozbudowanym wątkiem miłosnym. Miała już pomysł na scenariusz. Musiała 

background image

też doprowadzić do tego, by „Ciekawostki" były nadawane w godzinach wieczornych. No i 

najważniejsze:   finalizowała   trwające   od   pięciu   lat   prace   nad   założeniem   własnej   firmy 

producenckiej.

Winda   zatrzymała   się.   Johanna   przygładziła   włosy   i   obciągnęła   poły   żakietu. 

Wiedziała, że profesjonalny i znamionujący energię wygląd jest równie ważny jak talent.

Ruszyła   w   kierunku   biura   Jabłońskiego.   Agent   miał   rozmach.   Na   korytarzu   stały 

olbrzymie chińskie urny wypełnione piórami i wachlarzami, obok lśniła mosiężna rzeźba, 

która chyba miała przedstawiać męski tors. Dywan był niewiarygodnie biały, a szerokie fotele 

z   czarnej   i   czerwonej   skóry   stały   obok   szklanych   stolików.   Czasopisma   i   świeże   gazety 

ułożono w schludne stosy. Wynikało z tego, że Jabłoński często każe swoim klientom czekać.

W recepcji siedziała atrakcyjna brunetka emablowana przez Sama Weavera. Johanna 

lekko uniosła brew.

Nie   była   zdumiona   tym,   że   aktor   flirtuje   z   dziewczyną.   Po   takich   mężczyznach 

niczego   innego   nie   można   się   spodziewać.   W   końcu   jej   ojciec   też   romansował   z   każdą 

sekretarką, recepcjonistką i asystentką, z jaką przyszło mu pracować.

Zdumiała się natomiast tym, że Sam Weaver lepiej wyglądał na żywo niż na ekranie. 

To wielka rzadkość wśród aktorów.

Robił wrażenie.

Pasowały do niego obcisłe dżinsy i zwykła koszula w kratę. Żadnego złota, żadnych 

brylantów. Po co mu one, gdy potrafił tak patrzeć na kobiety, jak na ową recepcjonistkę?

-   Jest   piękna,   Glorio.   -   Sam   pochylił   się   nad   zdjęciami,   które   pokazywała   mu 

dziewczyna. Wyglądało to tak, jakby szeptał czułe słówka. - Szczęściara.

- Dziś skończyła pół roku. - Uśmiechnęła się do fotografii swojej córeczki, a następnie 

do   Sama.   -   Cudownie,   że   pan   Jabłoński   pozwolił   mi   na   tak   długi   urlop   macierzyński. 

Oczywiście cieszę się, że wróciłam do pracy, ale już za nią tęsknię.

- Wygląda tak jak ty.

Gloria zaczerwieniła się z dumy i radości.

- Naprawdę?

- Pewnie. Spójrz tu. - Sam postukał lekko w brodę Glorii. - I oczy. - Nie był tak po 

prostu uprzejmy, przepadał bowiem za dziećmi. - Założę się, że masz przy niej co robić.

- Nie uwierzyłbyś... - Młoda matka szykowała się do dłuższej opowieści o swoim 

dziecku,   szczęśliwie   jednak   uniosła   wzrok.   Zawstydzona,   szybko   wsunęła   zdjęcia   do 

szuflady. Pan Jabłoński był wyrozumiały i hojny, ale pewnie by się nie ucieszył, że pierwszy 

dzień w pracy spędzała na chwaleniu się zdjęciami swojej córeczki.

background image

- Dzień dobry - powiedziała. - Czym mogę służyć? Johanna lekko skinęła jej głową i 

przeszła przez pomieszczenie. Kiedy to zrobiła, Sam odwrócił się od biurka i spojrzał na nią. 

Nie wytrzeszczył szeroko oczu, ale mało brakowało.

Była piękna. Do tego przywykł. Z pozoru nie różniła się od szczupłych i długonogich 

kalifornijskich blondynek, które krążyły po plażach i ozdabiały lśniące okładki pism. Miała 

złocistą skórę i sięgające ramion ciemnoblond włosy. Jej twarz była owalna, o klasycznym 

kształcie,   wystających   kościach   policzkowych   i   pełnych   ustach,   a   oczy,   delikatnie 

podkreślone różowofioletowym cieniem, lśniły jak błękit górskiego jeziora.

Była  seksowna. Subtelnie  seksowna. Do tego także  przywykł.  Ale było  coś  w jej 

ruchach, spojrzeniu, wyrazie twarzy... po prostu było w niej coś, co czyniło ją wyjątkową.

Ubrana   była   w   długi,   luźny   żakiet   i   prostą   spódnicę,   a   wąskie   stopy   zakrywały 

kremowe buty na płaskim obcasie.

Nawet na niego nie spojrzała. I dobrze, bo dzięki temu mógł spokojnie napawać się jej 

widokiem. Zaraz i tak go rozpozna, a wtedy czar pryśnie.

- Mam przesyłkę dla pana Jabłońskiego - oznajmiła.

Jej głos też był idealny. Delikatny, łagodny, dosyć chłodny.

- Z przyjemnością mu ją dostarczę. - Gloria uśmiechnęła się.

Johanna nie spojrzała na Sama, chociaż wiedziała, że się jej przygląda.

- To umowy dla Weavera, a także taśma z „Ciekawostkami". - Wyjęła papiery i kasetę 

z torby.

- Ale...

- Zanieś je, Glorio - rzucił szybko Sam. - Poczekam. Gloria odchrząknęła.

- No dobrze. Chwileczkę. - Wyszła na korytarz.

- Pracuje pani przy tym teleturnieju? - spytał ją Sam.

- Tak. - Johanna uśmiechnęła się najbardziej obojętnym ze swoich uśmiechów. - Jest 

pan fanem, panie...?

Nie rozpoznała go. Sam najpierw się zdumiał, potem zaniepokoił, wreszcie uznał, że 

to nawet zabawne. Uśmiechnął się.

- Mów mi Sam. - Chwycił ją za rękę.

- Johanna. - Uścisnęła jego dłoń. Sam swoim zachowaniem zawstydził ją, poczuła się 

małostkowa. Już miała mu wszystko wyjaśnić, kiedy nagle zdała sobie sprawę, że nie puścił 

jej dłoni. Miał twarde i silne ręce. Podobnie jak twarz, jak głos.

Musi się pilnować. Dlaczego tak reaguje na tego faceta? Nadal będzie więc udawać, że 

go nie poznaje, a potem zrzuci na niego winę.

background image

- Pracujesz dla pana Jabłońskiego?

Sam znowu się uśmiechnął. To był taki specjalny uśmiech, który ostrzegał kobiety, by 

nie czuły się bezpiecznie.

- W pewnym sensie. Czym się zajmujesz w programie?

- Tym i owym - odparła całkiem szczerze. - Nie będę cię zatrzymywać.

- Nie mam nic przeciwko temu. - Puścił jednak jej rękę, gdyż Johanna zaczęła się 

szarpać. - Masz ochotę na lunch?

Uniosła brew. Przed chwilą zalecał się do brunetki, teraz zapraszał na lunch kobietę, 

którą dopiero co poznał. Typowe.

- Przykro mi, jestem już zajęta.

- Na jak długo?

- Na długo. - Johanna spojrzała na Glorię.

- Pan Jabłoński podpisze umowy i zwróci je pani Patterson jutro po południu.

- Dziękuję. - Johanna zamknęła teczkę i ruszyła do wyjścia, lecz Sam położył rękę na 

jej ramieniu. Odwróciła się.

- Do zobaczenia.

Uśmiechnęła się do niego obojętnie i odeszła. Chichotała, kiedy dotarła do wind.

Sam obserwował ją, dopóki nie skręciła za róg.

- Wiesz, Glorio - powiedziała z zadumie - chyba jednak będę się dobrze bawił podczas 

tego teleturnieju.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

W dniu nagrania Johanna zawsze pojawiała się na planie o dziewiątej. Oczywiście 

ufała swojej ekipie, ale sobie jeszcze bardziej. Była spokojna dopiero wtedy, kiedy wszystko 

sprawdziła osobiście.

Uczestnicy   teleturnieju   zapraszani   byli   na   pierwszą,   ale   i   tak   większość   z   nich 

pojawiała się wcześniej, by gapić się w sufit i nerwowo obgryzać paznokcie. Natomiast znani 

goście z zasady pojawiali się punktualnie o pierwszej.

John   Jay   przychodził   o   drugiej   i   zaczynał   dzień   pracy   od   narzekania   na   swoje 

garnitury. Następnie zamykał się w garderobie i dalej się dąsał, aż wreszcie szedł na makijaż. 

Kiedy był już ubrany, upudrowany i uczesany, ożywiał się, gotów błyszczeć przed kamerami. 

Johanna   programowo   ignorowała   jego   tak   zwany   artystyczny   temperament,   a   resztę 

tolerowała.   No   cóż,   cieszył   się   olbrzymią   popularnością.   To   dla   niego   przed   studiem 

ustawiały się kolejki po bilety na nagrania.

Johanna robiła swoje i sprawdzała, jak spisali się inni. Przez lata pracy stało się to jej 

obsesją. W południe przełknęła coś, co przypominało sałatkę z krewetek.

Nagranie zaczynało się o trzeciej i z bożą pomocą miało się skończyć po ósmej.

Nie poświęciła Samowi Weaverowi żadnej myśli.

Tak sobie przynajmniej powtarzała.

Uznała, że kiedy się pojawi, odda go w ręce Bethany. Jej asystentka się ucieszy, a ona 

będzie miała ten obiekt żeńskich westchnień z głowy.

Liczyła, że Weaver sobie poradzi. Pytania były na ogół zabawne, ale nie zawsze łatwe. 

Znani goście nieraz uskarżali się, że nie potrafią na nie odpowiedzieć, przez co wychodzą na 

głupców. Johanna pilnowała, żeby w każdym zestawie znalazły się zarówno pytania banalne, 

zabawne, jak i te trudniejsze.

Nie   będzie   jej   winą,   jeśli   okaże   się,   że   Sam   Weaver   ma   pusto   w   głowie.   I   tak 

wystarczy, że się uśmiechnie, a natychmiast zyska przychylność widowni.

Przypomniała   sobie,   jak   uśmiechał   się   do   niej,   kiedy   spytała,   czy   pracuje   dla 

Jabłońskiego. To wystarczało,  żeby każda kobieta  poczuła  się wniebowzięta,  a widownia 

miękła jak wosk. Rzecz jasna ona była odporna na ten uśmiech.

- Sprawdź dzwonek - powiedziała do dźwiękowca i stanęła na środku planu. Rozległ 

się żywy, wesoły dzwonek oznajmiający zwycięstwo. - I brzęczyk. - Zabrzmiał płaski dźwięk 

na znak porażki. - Zapal światła oświetlające zwycięzcę.

Gdy rozbłysły reflektory, pokiwała z zadowoleniem głową.

background image

- Zawodnicy?

-   Ulokowani   w   osobnych   garderobach.   -   Bethany   zerknęła   na   plan.   -   Mamy 

księgowego z ubiegłego tygodnia. Wygrał trzy programy pod rząd. Jest jeszcze gospodyni 

domowa z Ohio, przyjechała z wizytą do siostry. Zdenerwowana jak diabli.

- Dobrze, pomóż Dotty ją uspokoić. Ja zerknę na garderoby.

Johanna wyszła na korytarz. Obok Sama, znanym  gościem programu była  Marsha 

Tuckett,   sympatyczna,   matkująca   wszystkim   osoba,   która   już   trzeci   rok   z   rzędu   grała   w 

popularnym serialu. Johanna pomyślała, że to dobry kontrast dla Weavera. Upewniła się, że 

na stoliku znalazły się świeże róże i mnóstwo gazowanej wody z lodem. Zadowolona, że 

wszystko jest w porządku, przeszła przez wąski korytarz do kolejnego pomieszczenia.

Ponieważ uznała, że róże nie pasują do Sama Weavera, zdecydowała się na paprotkę 

ustawioną   w   kącie   pokoju.   Sprawdziła   światła,   poprawiła   poduszki   na   wąskiej   sofie   i 

upewniła się, czy przyniesiono czyste ręczniki. Zadumana wzięła miętówkę ze stołu i wrzuci-

ła ją do ust, po czym odwróciła się, żeby wyjść.

Sam stał w drzwiach.

- Witaj ponownie. - I tak zamierzał jej poszukać, nie przypuszczał jednak, że będzie 

miał tyle szczęścia. Wszedł do pokoju i postawił swoją torbę na krześle.

Johanna wepchnęła cukierka w policzek. Garderoba była mała, ale nigdy dotąd nie 

czuła się w niej jak w pułapce.

-   Pan   Weaver.   -   Uśmiechnęła   się   swoim   najbardziej   oficjalnym   uśmiechem   i 

wyciągnęła rękę.

- Sam. Zapomniałaś? - Ujął jej dłoń i podszedł tak blisko, że poczuła się niepewnie. 

Oboje wiedzieli, że to nie przypadek.

- No tak, Sam. Wszyscy bardzo się cieszymy, że do nas dołączyłeś. Zaraz skończymy 

przegląd. Daj mi znać, jeśli będziesz czegoś potrzebował. - Ze zdumieniem zerknęła na drzwi. 

- Jesteś sam?

- A miałem kogoś przyprowadzić?

- Nie. - Gdzie się podziała jego sekretarka, jego asystentka, jego goniec, czyli jego 

obecna kochanka?

- Według instrukcji będę potrzebował tylko pięciu strojów. Nieoficjalnych. Czy to 

nada się na początek?

Przyjrzała się granatowemu pulowerowi i szarym spodniom.

- Dobrze wyglądasz.

Sam był pewien, że od początku wiedziała, kim jest. Zaintrygowało go to. Zauważył 

background image

też, że teraz nie czuła się przy nim swobodnie. Nad tym także należałoby się zastanowić. 

Wziął   miętówkę   i   oparł   się   biodrem   o   toaletkę.   Dzięki   temu   znalazł   się   bliżej   Johanny. 

Zauważył,   że   starła   się   jej   szminka.   Uznał,   że   pełne   i   niepomalowane   usta   są   bardzo 

apetyczne.

- Obejrzałem taśmę, którą mi przyniosłaś.

- To dobrze. Będziesz się lepiej bawił, skoro już znasz zasady. Rozgość się. - Mówiła 

z profesjonalnym chłodem. Lata praktyki. Chciała się jednak stąd wydostać, i to szybko. - 

Zaraz przyjdzie ktoś z ekipy, żeby cię zaprowadzić na makijaż.

-   Czytałem   też   napisy   końcowe.   -   Zablokował   drzwi   ręką.   -   Zauważyłem,   że 

producentką wykonawczą jest Johanna Patterson. To ty?

- Tak. - Cholera, zaczynała się niepokoić. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio ktoś zdołał 

ją zdenerwować. Chłodna, opanowana, energiczna. Wszyscy uważali, że jest właśnie taka. 

Zerknęła wymownie na zegarek. - Przykro mi, że nie mogę dłużej z tobą gawędzić. Czas goni. 

Sam nawet nie drgnął.

- Większość producentów nie dostarcza osobiście umów.

Uśmiechnęła się. Mimo że pozornie był to słodki uśmiech, Sam ujrzał pod nim lód. Co 

u diabła? - pomyślał.

- W takim razie nie należę do większości - odparła.

- Z tym nie zamierzam się spierać. - Już nie był po prostu zainteresowany. Johanna 

stała się zagadką, którą należało rozwiązać. Mógł oprzeć się każdej kobiecie, ale jak nie ulec 

zagadce? - Skoro poprzednio przepadł nam lunch, co powiesz na kolację?

- Przykro mi, jestem...

- Zajęta. Tak, już to mówiłaś. - Kobiety zwykle przybiegały do niego na skinienie ręki, 

a ta bez pardonu go spławiała. - Nie nosisz obrączki.

- Jesteś spostrzegawczy.

- Zajęta?

- Czym?

Musiał się roześmiać. Nie miał aż tak rozdętego ego, żeby nie potrafił pogodzić się z 

odmową. Po prostu lubił znać jej przyczyny.

- O co chodzi, Johanno? Nie podobał ci się mój ostatni film?

- Wybacz, nie widziałam go - skłamała z uśmiechem. - A teraz, jeśli pozwolisz, pójdę. 

Mam dużo do zrobienia.

- Wciąż stał w drzwiach, ale tym  razem przecisnęła się obok niego. Dotknęła go. 

Oboje przeszył dreszcz, nieoczekiwany i gwałtowny.

background image

Zdenerwowana Johanna poszła przed siebie.

Zaintrygowany Sam wciąż patrzył za nią.

Musiała przyznać, że był zawodowcem. W połowie nagrywania pierwszego programu 

zręcznie   zareklamował   swój   nowy   miniserial   „Nie   ma   róż   dla   Sary".   Zrobił   to   tak 

przekonująco,   że   Johanna   postanowiła   obejrzeć   ten   film.   Sponsorzy   i   zarząd   stacji   będą 

uszczęśliwieni. Oczarował swoją partnerkę, matkę dwójki dzieci z Columbus, która weszła na 

plan tak spięta, że ledwie  wydobywała  z siebie głos. Zdołał  nawet kilka  razy poprawnie 

odpowiedzieć na pytanie.

Trudno   było   nie   znaleźć   się   pod   wrażeniem,   chociaż   Johanna   bardzo   się   starała. 

Podczas nagrywania programu Sam zachowywał się jak ideał prawdziwej gwiazdy w dobrym 

tego słowa znaczeniu. Wygłupy i wyszczerzone zęby Johna Jaya spadły na drugi plan.

Nie   wszyscy   uczestnicy   dobrze   się   czuli   przed   żywą   publicznością,   ale   Sam   tak. 

Potrafił się włączyć dokładnie w chwili, gdy publiczność reagowała z odpowiednią dawką 

entuzjazmu, ale także zabawiał ją podczas przerw, żartując z zawodniczką i odpowiadając na 

pytania, które od czasu do czasu wykrzykiwali do niego widzowie.

Wydawał się autentycznie zadowolony, kiedy jego partnerka wygrała pięćset dolarów 

w premiowanej rundzie. Nawet jeśli robił dobrą minę do złej gry, Johanna nie mogła go za to 

winić. Pięćset  dolarów  to była  duża suma  dla matki  dwójki dzieci  z małego  miasteczka. 

Podobnie znaczące było pięć minut sławy w świetle jupiterów.

- Proszę państwa, zbliżamy się do niezwykle ważnej chwili. - John Jay uśmiechnął się 

z wyższością do kamery. - Ostatnie pytanie wyłoni dzisiejszego czempiona, który znajdzie się 

w   zwycięskim   kręgu   i   będzie   walczył   o   dziesięć   tysięcy   dolarów.   Ręce   na   brzęczyki.   - 

Wyciągnął   kartkę.   -   Oto   pytanie,   które   jest   przepustką   do   finału.   Kto   stworzył   Kubusia 

Puchatka?

Sam szybko nacisnął brzęczyk. Kobieta z Columbus popatrzyła na niego błagalnie. 

John Jay nakazał gestem ręki ciszę.

- A. A. Milne.

- Panie i panowie, mamy nowego czempiona! Kiedy widownia zaczęła wiwatować, a 

partnerka Sama zarzuciła mu ręce na szyję, dostrzegł pełne zdumienia spojrzenie Johanny. No 

cóż, nie postrzegała go jako mężczyzny,  który czytał  i pamiętał książki, a już zwłaszcza 

dziecięcą klasykę.

John Jay oficjalnie pożegnał się z księgowym z Venice i zapowiedział przerwę na 

reklamy. Sam musiał niemal zawlec swoją partnerkę do zwycięskiego kręgu. Kiedy znów 

usiadł w fotelu, zerknął na Johannę.

background image

- Jak sobie radzę?

- Masz sześćdziesiąt sekund - oparła, ale jej głos brzmiał przyjaźniej, gdyż zauważyła, 

że trzymał za rękę swoją partnerkę, aby ją uspokoić.

Kiedy nadszedł czas, John Jay, objaśniając zasady, zdołał sprawić, że zawodniczka 

poczuła   się   jeszcze   bardziej   zdenerwowana.   Zegar   ruszył   przy   pierwszym   pytaniu.   Sam 

uświadomił sobie, że pytania nie są trudne. To napięcie sprawiało, że takie się wydawały. On 

także nie był na nie całkiem uodporniony. Naprawdę chciał, żeby kobieta wygrała. Kiedy 

zauważył, że zaczęła się jąkać, zasłonił światła i kamerę. Mógł odpowiedzieć za nią tylko na 

dwa pytania. Kiedy to zrobił i przez cały czas pozwalał jej trzymać się za rękę, kryzys minął.

Zostało   jedynie   dziesięć   sekund,   kiedy   John   Jay   pełnym   napięcia   głosem   zadał 

ostatnie pytanie.

- Gdzie  Napoleon poniósł  ostateczną  klęskę?  Znała  odpowiedź.  Oczywiście,  że  ją 

znała. Problem w tym, żeby zdołała ją z siebie wykrztusić. Sam modlił się, żeby wreszcie 

wyrzuciła z siebie to słowo.

- Waterloo! - krzyknęła na ułamek  sekundy przed brzęczykiem.  Nad ich głowami 

pojawił się migoczący, czerwony napis: 10000. Partnerka Sama krzyknęła, pocałowała go 

prosto w usta, po czym znowu zaczęła krzyczeć. Kiedy nadeszła pora na reklamy, Sam kazał 

jej trzymać głowę między kolanami i głęboko oddychać.

- Pani Cook? - Johanna uklękła pomiędzy nimi i zaczęła sprawdzać puls kobiety. Nie 

po raz pierwszy zawodnik reagował tak emocjonalnie. - Nic pani nie jest?

- Wygrałam. Wygrałam dziesięć tysięcy dolarów.

- Gratuluję. - Johanna uniosła głowę kobiety, aby upewnić się, że to jedynie przypadek 

hiperwentylacji. - Zrobimy piętnastominutową przerwę. Chciałaby pani się położyć?

- Nie. Przepraszam. - Pani Cook odzyskiwała rumieńce. - Nic mi nie jest.

- Może pójdzie pani z Beth? Przyniesie pani trochę wody.

- Dobrze. Nic mi nie jest, naprawdę. - Pani Cook była zbyt podniecona, aby czuć się 

zakłopotana. Zdołała wstać, Johanna ujęła ją pod jedno ramię, Sam pod drugie. - Chodzi o to, 

że dotąd nigdy niczego nie wygrałam.  Mój mąż nawet nie przyszedł na nagranie. Zabrał 

dzieci na plażę.

- A więc będzie pani miała dla niego wspaniałą niespodziankę - powiedziała łagodnie 

Johanna.   -   Proszę   chwilę   odpocząć,   a   potem   zacząć   myśleć   o   tym,   na   co   wyda   pani   te 

pieniądze.

- Dziesięć tysięcy dolarów - powiedziała słabo pani Cook, kiedy przeszła w ręce Beth.

- Dużo osób wam mdleje? - spytał Sam.

background image

- Trochę. Kiedyś musieliśmy przerwać nagranie, bo pewien budowlaniec ześliznął się 

z fotela podczas rundy finałowej. Dzięki. Szybko zareagowałeś.

- Nie ma sprawy. Znam się trochę na tym. Pomyślała o kobietach mdlejących u jego 

stóp.

- Nie wątpię. W garderobie znajdziesz zimne napoje i świeże owoce. Kiedy pani Cook 

dojdzie do siebie, rozpoczniemy nagranie.

Zanim zdążyła odejść, złapał ją za rękę.

- Johanno, jeśli nie chodzi o mój ostatni film, to o co? - zapytał.

- Nie rozumiem.

-   Te   wszystkie   subtelne   szpileczki,   które   mi   wtykasz.   Czy   ja   ci   w   czymś 

przeszkadzam?

- Oczywiście, że nie. Bardzo się cieszymy, że tu jesteś.

- Nie my. Ty.

- Bardzo się cieszę, że tu jesteś - poprawiła się, marząc, by wreszcie przestał stawać 

tak blisko. Przez te płaskie obcasy jej oczy znajdowały się na poziomie jego ust. Nie był to 

najbardziej komfortowy punkt widzenia. - Te programy, podobnie jak twój film, ukażą się w 

maju. Cóż lepszego mogłoby się zdarzyć?

- Przyjacielska rozmowa przy kolacji.

- Ależ pan uparty, panie Weaver.

- Tylko zdumiony, pani Patterson.

Jego usta lekko drgnęły. Podobał się jej sposób, w jaki wymówił jej nazwisko.

- Zwykłe „nie" nie powinno zdumiewać mężczyzny, który tak szybko myśli. - Znowu 

wymownie popatrzyła na zegarek. - Minęła połowa twojej przerwy. Lepiej się przebierz.

Ponieważ wszystko szło sprawnie, udało im się nagrać trzy programy przed przerwą 

na kolację. Johan - na zaczęła fantazjować, że zmieszczą się w wyznaczonym czasie, ale nie 

zdradzała się z tym przed nikim, by nie zapeszyć. Kolacja nie była zbyt wykwintna, za to 

sycąca. Johanna nie oszczędzała pieniędzy na takich drobiazgach jak posiłki. Chciała, aby 

znani goście czuli się szczęśliwi, a zawodnicy zrelaksowani.

Podczas przerwy z talerzem w ręku krążyła po planie. Widownia opustoszała, lada 

chwila mieli  ją zapełnić nowi ludzie. Musiała tylko zapobiegać ewentualnym  załamanion 

nerwowym wśród zawodników, utrzymać odpowiedni poziom energii i dopilnować, aby John 

Jay nie robił propozycji kobietom na planie.

Pamiętając o pierwszym zadaniu, wpatrywała się w nową zawodniczkę, młodą kobietę 

z Orange County, która była w szóstym miesiącu ciąży.

background image

- Jakiś problem? - usłyszała znajomy głos.

No tak, zapomniała, że jej kolejnym zadaniem było unikanie Sama Weavera. Z drugiej 

jednak strony powinna uszczęśliwiać znanych gości. Taka praca. Odwróciła się do niego i 

nabiła na widelec małą krewetkę.

- Nie, dlaczego?

- Nie odpoczywasz, co? - Nie czekając na odpowiedź, zabrał marchewkę z jej sałatki. - 

Zauważyłem, że wpatrujesz się w Audrey niczym jastrząb.

Nie zdziwiło jej, że znał już imię przyszłej matki.

- Po prostu jestem ostrożna. - Ugryzła krewetkę i odprężyła się na tyle, że zdołała się 

do   niego   uśmiechnąć.   W   końcu   dzień   miał   się   ku   końcowi.   -   Kiedy   zaczynaliśmy   ten 

program,   pewna   kobieta   zaczęła   rodzić   w   zwycięskim   kręgu.   Coś   takiego   niełatwo 

zapomnieć.

- I co urodziła?

- Chłopca. - Tym razem uśmiechnęła się szerzej. To było jedno z najprzyjemniejszych 

wspomnień.

- Kiedy jechała do szpitala, zakładaliśmy się o płeć dziecka. Wygrałam.

A więc lubiła się zakładać. Zapamiętał to.

- Nie sądzę, żebyś musiała przejmować się Audrey. Ma rodzić dopiero na początku 

sierpnia. - Zauważył, że Johanna wpatruje się w niego zdumionym wzrokiem.

-   Spytałem   -   wyjaśnił.   -   Czy   mogę   ci   teraz   zadać   pytanie?   Zawodowe   -   dodał, 

zauważywszy jej opór.

- Oczywiście.

- Jak często musisz pacyfikować Johna Jaya?  Szczerze się roześmiała i nawet nie 

zaprotestowała, kiedy wykradł kawałek sera z jej talerza.

- Raczej uspokajać. Tak naprawdę jest całkiem nieszkodliwy. Tylko myśli, że za nic 

nie można mu się oprzeć.

- Powiedział, że się... przyjaźnicie.

- Naprawdę? Optymista. - Zerknęła przez ramię w kierunku gospodarza programu.

To wyniosłe spojrzenie było tak naturalne, że Sam aż się uśmiechnął. Bo też miał 

powód do radości.

- Robi, co do niego należy - dodała Johanna. - Wypracował swój styl: w połowie 

cheerleaderka, w połowie ojciec spowiednik.

Łatwo   wygłaszała   opinie   zawodowe,   lecz   skrzętnie   ukrywała   prywatne.   Dla   niej 

rozrywka była przede wszystkim interesem.

background image

- Mieliśmy szczęście, że związał się z nami. Dawniej prowadził inny teleturniej, więc 

nie tylko zna się na tym, ale także dobrze kojarzy się widowni.

- Zamierzasz jeść tę kanapkę?

Johanna w milczeniu podała mu pół kanapki z rostbefem.

- Dobrze się bawisz? - spytała.

- Lepiej niż myślałem. - Ugryzł kawałek. A więc lubiła ostrą musztardę. Też lubił 

ostre przyprawy, zarówno przy stole, jak i w życiu. - Obrazisz się, jeśli ci powiem, że trochę 

się przed tym wzbraniałem?

- Nie. Wiem, że teleturniej to nie Szekspir, ale spełnia swoje zadania. A co ci się 

spodobało?

Unikał oczywistej odpowiedzi. Ona. Lecz to, co powiedział, także było prawdą.

- Podoba mi się, kiedy ci ludzie wygrywają - odparł. - No i wzruszyła mnie pani Cook. 

Dlaczego to robisz?

Ona także uniknęła kilku możliwych odpowiedzi, lecz to, co mu powiedziała, było 

zgodne z prawdą.

- Bo sprawia mi to przyjemność.

Kiedy podał jej szklankę gazowanej wodyzlimonką, przyjęła ją bez zastanowienia. 

Była zrelaksowana, optymistycznie nastawiona do reszty dnia i chociaż nie zdawała sobie z 

tego sprawy, dobrze się czuła w jego towarzystwie.

- Waham się, czy ci to powiedzieć, ale wygląda na to, że w końcu jemy razem kolację 

- oznajmił Sam.

Przyjrzała   mu   się   z   uwagą.   Gdyby   miała   inne   pochodzenie,   inne   wspomnienia, 

przeżyła mniej rozczarowań, jego zachowanie pewnie by jej pochlebiało. Co więcej, mogłaby 

się skusić. Patrzył na nią tak, jakby byli zupełnie sami. Jakby w pokoju pełnym ludzi wybrał 

ją, tylko ją, właśnie ją.

Zawodowa   sztuczka,   powiedziała   sobie,   i   nie   poczuła   do   siebie   sympatii   za   ten 

cynizm.

- Czyli że mamy już to z głowy. - Oddała mu szklankę.

- Najtrudniej jest pierwszy raz. O powtórkę już łatwiej.

Dała znać, by zaczęto sprzątać.

-   Nie   chciałabym   cię   pośpieszać,   ale   za   piętnaście   minut   znowu   zaczynamy 

nagrywanie.

- Nigdy nie zaniedbuję obowiązków. - Przesunął się tak, żeby nie mogła go ominąć. 

Potrafi się poruszać, pomyślała Johanna. Bardzo płynnie i sprawnie. - Mam wrażenie, że 

background image

lubisz gry, Johanno.

W jego głosie było wyzwanie. Znalazła się w pułapce. Wytrzymała jego spojrzenie.

- Zależy, jaka jest stawka - odparła opanowanym głosem.

- Co powiesz na to? Jeśli wygram kolejne dwie gry, zjesz ze mną kolację. Ja wybiorę 

miejsce i dzień.

- Nie podoba mi się ta stawka.

- Jeszcze nie skończyłem. Jeśli ja przegram, wrócę tu za pół roku. Bez wynagrodzenia. 

- Zauważył, że to ją zainteresowało. No cóż, lubiła się zakładać i była gotowa wiele poświęcić 

dla programu.

- Za pół roku - powtórzyła, przyglądając się Samowi, by ocenić, czy może mu ufać. W 

wielu kwestiach ani trochę, uznała. Ale nie wyglądał na człowieka, który oszukiwałby przy 

zakładach.

- Umowa stoi? - powiedział zaczepnie i wyciągnął rękę.

Propozycja   była   kusząca,   a   poza   tym   ta   drwina   w   jego   głosie...   Nie   mogła   tego 

odpuścić.

- Stoi. - Szybko uścisnęła jego dłoń. - Dziesięć minut, panie Weaver.

Johanna miała złe przeczucia, kiedy Sam i jego partnerka rozpoczęli grę. Nigdy nie 

opowiadała się za którąś ze stron, byłoby to bowiem nieprofesjonalne, mimo że nikt nie znał 

jej myśli. Ale ona je znała.

A teraz kibicowała jednej z drużyn.

To dlatego, że chciała, aby wrócił do teleturnieju, powtarzała sobie, kiedy rozpoczęło 

się ostatnie nagranie. To producentka się założyła, a nie Johanna Patterson. W najgorszym 

razie   zje   kolację   z   tym   facetem.   Wcale   się   tego   nie   obawia.   Ot,   drobna   przykrość,   jak 

łyżeczka niesmacznego lekarstwa.

Stała jednak za kamerą numer dwa i w duchu kibicowała drużynie przeciwników.

Sam nie okazywał  zdenerwowania.  Był  zbyt  doświadczonym  aktorem,  żeby tracić 

pewność  siebie  przed  kamerą.  A  jednak  nerwy go  zżerały.  Powtarzał   sobie,  że  chodzi   o 

zasadę. To była jedyna przyczyna, dla której tak mu zależało, żeby wygrać i zmusić Johannę, 

by poszła z nim na kolację. Z całą pewnością nie zadurzył się w niej. Za długo żył, żeby 

zakochać się w kobiecie wyłącznie ze względu na jej urodę. I powściągliwość, dodał w myśli. 

I upór, i sprzeciw. I niesamowity seksapil.

Nie był zadurzony. Po prostu organicznie nienawidził przegrywać.

Oba   zespoły   szły   łeb   w   łeb.   Publiczność   hałasowała,   zawodnicy   przeżywali   istne 

męki. Johanna była coraz bardziej zdenerwowana. Kiedy podczas przerwy na reklamy Sam 

background image

odwrócił się do niej i mrugnął, cicho zaklęła.

Szala zwycięstwa przechylała się raz na stronę jednej, raz na stronę drugiej drużyny. 

Johanna   wiedziała,   że   w   takich   sytuacjach   teleturniej   gromadził   przed   ekranami   większą 

widownię. W końcu to było celem tej gry.

Kiedy pojawiło się ostatnie pytanie, które dotyczyło „Czarnoksiężnika z Krainy Oz", 

wstrzymała   oddech.   Sam   błyskawicznie   nacisnął   guzik,   ale   jego   partnerka   była   szybsza. 

Niemal zaklął. Brzemienna kobieta z Orange County trzymała w rękach nie tylko swój los.

- Poddaj się, Dorotko! - krzyknęła.

Kiedy zapaliły się światła, Sam ujął twarz kobiety w swoje ręce i mocno pocałował. 

Audrey będzie miała co wspominać w nadchodzących miesiącach. Sam obejmował ją, kiedy 

podążali do kręgu zwycięzców. Posadził ją na fotelu, podszedł powoli do Johanny i pochylił 

się nad nią.

- W tę sobotę o siódmej - szepnął jej do ucha. - Przyjadę po ciebie.

W odpowiedzi tylko skinęła głową. Trudno jest coś powiedzieć z zaciśniętymi zębami.

Kiedy nagranie się skończyło, Johanna nagle stała się bardzo zajęta. Wbrew utartemu 

zwyczajowi   nie  podziękowała   osobiście  sławnym   gościom,  tylko   zrzuciła  to   na  Bethany. 

Ukrywała się przez pół godziny, dopóki nie upewniła się, że ma z głowy Sama Weavera. Do 

soboty.

Jakoś   nie   była   w   dobrym   nastroju,   który   zazwyczaj   ogarniał   ją   po   zakończeniu 

nagrania. Zabrała się za listę zadań na następny dzień. Zwykła robota, powtarzała sobie i 

złamała ołówek.

- Wszyscy są zadowoleni - poinformowała ją Bethany. - Pytania, które nie padły w 

finałowej rundzie, już są w sejfie. Zawodnicy, którzy dzisiaj nie wystąpili, chcą wrócić w 

przyszłym tygodniu. - Wręczyła Johan - nie taśmy. - To był świetny show. Zwłaszcza ostatni 

program. Nawet technicy się wciągnęli. Pokochali Sama. - Bethany odgarnęła włosy z czoła. - 

A wiesz, jak oni potrafią się nudzić. Miło wiedzieć, że nie tylko jest wspaniały i seksowny, 

ale także ma co nieco w głowie.

Johanna mruknęła i wrzuciła taśmy do torby. Bethany przyjrzała się jej.

-   Chciałam   cię   zapytać,   czy   zabierzesz   do   domu   trochę   owoców,   które   zostały   z 

nagrania, ale wygląda na to, że dziś wolałabyś świeże mięso.

- To był długi dzień.

- Uhm. - Bethany dobrze znała swoją szefową. Właśnie wyciągnęła z torby fiolkę 

tabletek   na   żołądek   i   wrzuciła   dwie   do   ust.   Nieuchronny   znak,   że   nadciągają   kłopoty.   - 

Chcesz iść na drinka i o tym pogadać?

background image

Johanna nie miała zwyczaju zwierzać się ludziom, bo niewielu było takich, którym 

mogłaby ufać. Znała jednak Beth. Asystentka była młoda i pełna energii, ale także godna 

zaufania. Gdyby Johanna miała prawdziwą przyjaciółkę, byłaby właśnie taka.

- Daruję sobie drinka, ale może odprowadzisz mnie do samochodu?

- Pewnie.

Słońce jeszcze nie zaszło. Po całym dniu w studiu Johanna uznała to za dobry znak. 

Pomyślała, że opuści dach i szybko pojedzie do domu. Miała ochotę na brawurową jazdę. Jak 

zwykle, choć zawsze tłumiła to w sobie. Umiłowanie do drogowych szaleństw odziedziczyła 

po ojcu, z tym że on łatwo sobie folgował. Dziś i ona postanowiła sobie trochę odpuścić.

- Co myślisz o Samie Weaverze? Bethany uniosła brew.

- Przed czy po, jak się zaśliniłam?

- Po.

- Spodobał mi się - odparła bez ogródek. - Nie oczekiwał czerwonego dywanu, nie 

zachowywał się protekcjonalnie i nie wyśmiewał się z zawodników.

- Cały czas używasz zaprzeczeń - zauważyła Johanna.

- Dobrze, więc podobał mi się sposób, w jaki żartował z ekipą. I to, jak rozdawał 

autografy, swobodnie, przyjaźnie, bez tej bufonady, jakby komuś robił łaskę. - Nie dodała, że 

sama wzięła od niego autograf.

- Był ważną personą, o to przecież chodziło i to się czuło, ale bez tego okropnego 

zadęcia.

- Interesujące spostrzeżenie - mruknęła Johanna.

- Ciągle masz tę książeczkę, gdzie oceniasz sławnych ludzi?

Beth zarumieniła  się. Pracowała  w przemyśle  rozrywkowym,  ale była  także  fanką 

wielu aktorów.

- Tak. Sam dostał pięć gwiazdek.

Johanna wydęła lekko usta. Pięć gwiazdek to była najwyższa ocena.

- To dobrze, bo w sobotę jem z nim kolację.

- O rany - szepnęła Bethany.

- To tajemnica.

- W porządku. Johanno, wiem, że dorastałaś wśród takich ludzi i wielki Gary Grant 

pewnie kołysał cię na kolanach, ale czy Sam cię w ogóle nie rusza?

- Tak, rusza jak cholera. Przyprawia mnie o ból głowy. Aktorzy nie są w moim typie.

- Uogólniasz.

- Dobrze, niebieskoocy przystojniacy, którzy przeciągają samogłoski, nie są w moim 

background image

typie.

- Jesteś chora, Johanno. Naprawdę chora. Chcesz, żebym poszła w twoim zastępstwie?

- Nie. - Johanna zachichotała i weszła do samochodu. - Dam sobie radę z Samem 

Weaverem.

- Szczęściara z ciebie. Słuchaj, nie chciałabym być natrętna...

- Ale?

- Zapamiętasz wszystkie szczegóły? Może kiedyś będę chciała napisać książkę.

- Idź do domu, Beth. - Silnik zaskoczył. Och, jak zaraz ruszy z kopyta!

- Ale powiesz mi  chociaż,  czy zawsze tak ładnie  pachnie?  To mi  będzie  musiało 

wystarczyć.

Johanna pokręciła głową i wyjechała z parkingu. Nie była na tyle zainteresowana, aby 

zauważyć, jak pachnie Sam Weaver.

Jak mężczyzna, podpowiedziała jej pamięć. Pachniał jak mężczyzna.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

To tylko kolacja. Nie ma się czym przejmować. Szybko o tym zapomni. Oczywiście 

pójdą   do   jakiejś   modnej,   snobistycznej   restauracji   w   Los   Angeles,   gdzie   Sam   obejrzy 

rozmaite osoby, a także zostanie obejrzany. Pomiędzy pasztetem a czekoladowym musem 

będzie gawędził z innymi sławami, które tłumnie odwiedzają takie lokale.

Zakłady mięsne, tak nazywała je druga macocha Johanny. Nie ze względu na menu, 

lecz na eksponujące się ciała.  Darlene była  jedną z najuczciwszych  i najmniej  zepsutych 

miłości ojca Johanny.

No cóż, potraktuje tę kolację jako spotkanie zawodowe. Zwyczajna gra, tak konieczna 

w   tym   biznesie.   Ileż   już   takich   kolacji   zjadła,   przeżywając   istne   katusze,   ale   przy   tym 

zachowując się czarująco, z wdziękiem to dyskutując na poważne tematy, to paplając? Nawet 

lekko flirtując. A potem wracała do domu i spuszczała zasłonę milczenia. Tak będzie i teraz.

Nie lubiła upartych mężczyzn.

Nie lubiła mężczyzn z reputacją.

Nie lubiła Sama Weavera.

Tak było, zanim pojawiły się kwiaty.

Johanna spędziła sobotni poranek, uprawiając ogródek i licząc na to, że Sam Weaver 

nie   zdobędzie   jej   adresu.   Nie   zadzwonił   do   niej,   żeby   o   niego   zapytać,   nie   potwierdził 

spotkania.   Ponieważ   czekała   na   ten   telefon   przez   cały   tydzień,   stała   się   jeszcze   bardziej 

drażliwa. Kolejny powód, by nie lubić Sama Weavera.

Kiedy pracowała poza domem, brała ze sobą telefon bezprzewodowy, bo nawet w 

weekendy   mogło   zdarzyć   się   coś   ważnego   w   pracy.   Dziś   jednak   udawała,   że   o   nim 

zapomniała i spędziła ciepły, przyjemny poranek na uprawie grządek orlika.

Kwiaty   to   było   jej   wytchnienie,   wręcz   jej   słabość.   Nagradzały   ją,   rok   po   roku 

powracając do życia. Ta prawidłowość zawsze ją uspokajała.

Kwiaty trwały. Ludzie w jej życiu nie.

Miała ubrudzone na kolanach dżinsy i dłonie poplamione ziemią, kiedy pojawił się 

posłaniec.

- Pani Patterson?

- Tak.

- Proszę tu podpisać. - Posłaniec wręczył Johannie kartkę, a następnie długie, białe 

pudło przewiązane czerwoną wstążką z atłasu. - Ładny ma pani ogród - dodał, uchylając 

kapelusza, i poszedł sobie.

background image

Otworzyła pudło. Były w nim róże. Nie tuzin czerwonych albo tuzin różowych, ale 

starannie   dobrane   we   wszelkich   możliwych   kolorach.   Oczarowana   pochyliła   głowę   i   z 

lubością syciła się oszałamiającym zapachem kwiatów.

Róże zawsze były oszałamiające, piękne i bezwstydnie zmysłowe.

Nie miała dziś urodzin. A nawet gdyby, to sekretarka ojca, bo on się takimi sprawami 

nie zajmował,  nie dysponowała  wystarczająco  bujną wyobraźnią,  żeby pomyśleć  o takim 

słodkim i czarującym prezencie. Otworzyła bilecik doczepiony do bukietu.

Nie wiem, jaki jest twój ulubiony kolor.

Jeszcze nie wiem.

Sam

Chciała to zbyć. Piękne gesty przychodziły niektórym ludziom bez trudu. Wystarczyło 

tylko polecić asystentce, żeby wysłała kwiaty. Johanna dobrze o tym wiedziała. A więc ją 

odnalazł, pomyślała, idąc przez trawnik. Będzie musiała wywiązać się z umowy.

Usiłowała zapomnieć o różach i skoncentrować się na kwiatach, które sama zasadziła. 

Nie   mogła   jednak   ich   zlekceważyć,   nie   miała   serca   pozbawiać   się   tej   przyjemności. 

Uśmiechała się, wąchając je ponownie. Nadal się uśmiechała, kiedy weszła do domu, żeby je 

ułożyć.

Już od dawna nie czekał z takim utęsknieniem na wieczór. Lubił wygrywać, a teraz 

miał zgarnąć zwycięską pulę. Jak na wyścigach lub przy pokerze. Przynajmniej wmawiał 

sobie, że tak właśnie jest, bo w rzeczywistości nie mógł się doczekać, kiedy spędzi kilka 

godzin w towarzystwie Johanny Patterson.

Ignorowała go, odtrącała... Jaki mężczyzna nie podjąłby takiego wyzwania? Gdyby 

nie te jej fochy, pewnie już dawno zjedliby miły lunch i być może na tym by się skończyło. 

Ale swoim oporem prowokowała go, zmuszała do natarcia.

Kobiety do niego lgnęły i kiedyś czerpał z tego pełnymi garściami, ale znów do głosu 

doszło   staroświeckie   wychowanie.   Sam   wrócił   do   niemodnych,   tradycyjnych   wartości   i 

zmienił styl życia. Zaczął cenić romantyzm, mierziło go przeskakiwanie z łóżka do łóżka.

Istniało dwóch Samów Weaverów. Jeden chronił swoją prywatność, nie opowiadał o 

rodzinie i związkach, o sprawach, które naprawdę się liczyły. Drugi był aktorem, realistą, 

który akceptował cenę sławy. Udzielał wywiadów. Nie bił paparazzich i chętnie rozdawał 

autografy. Nie przejmował się tym, że prasa wciąż opisywała jego nowe podboje, najczęściej 

wyssane z palca.

Którego Sama Johanna zrozumiałaby lepiej?

Była jedynym dzieckiem znanego producenta Carla Pattersona z jego pierwszego i 

background image

najbardziej   burzliwego   małżeństwa.   Po   rozwodzie   matka   Johanny   zniknęła,   czy   też,   jak 

czasami pisano, „udała się w odosobnienie". Johanna dorastała w luksusach Beverly Hills, 

chodziła do najlepszych szkół. Ponoć uwielbiała swojego ojca, jednak inni twierdzili, że nie 

było między nimi miłości. Tak czy inaczej była jedynym dzieckiem, jakiego dochował się 

Patterson po czterech małżeństwach i licznych romansach.

Sam   był   zdumiony,   że   mieszkała   za   miastem,   a   nie   w   jakimś   luksusowym 

apartamencie lub w rezydencji ojca. Surowa profesjonalistka szukająca odosobnienia? A co z 

życiem towarzyskim, tak nieodzownym w tej branży?

Jeszcze bardziej się zdumiał, gdy ujrzał jej dom.

A raczej wiejską chatę, zbudowaną z niepomalowanego drewna. Przeszklone okna 

lśniły w słońcu. Ziemi było niewiele, w oddali znajdowały się drzewa. Teren wydawał się 

nierówny i skalisty. Żeby złagodzić to surowe wrażenie, wszędzie posadzono kwiaty. Zapar-

kowany na podjeździe niewielki mercedes był tu zupełnie nie na miejscu.

Rozejrzał się dokoła. Brak sąsiadów, niezbyt urodziwy teren... Odosobnienie. Azyl. 

Johanna stworzyła sobie azyl. Sam docenił to.

Poczuł słodką woń pachnącego groszku. Jego matka sadziła go każdej wiosny przed 

oknami kuchni.

- Niezwykły dom - powiedział, gdy Johanna mu otworzyła. Zaskoczył  ją. - Jakby 

wyczarowała go jakaś dobra wróżka.

Niech go diabli, pomyślała. Ledwie zdołała zapomnieć o różach, a oto znów ten jego 

wzrok i cudowne słowa...

- Nie byłam pewna, czy tu trafisz.

- Mam niezły zmysł orientacji. Zazwyczaj. - Zerknął na kwiaty, które otaczały dom. - 

Widzę, że przesadziłem z tymi różami.

- Nie, wcale! - zaprzeczyła spontanicznie. - To bardzo miło, że je przysłałeś. - Ubrany 

był   swobodnie,   w   płócienną   koszulę   i   cienkie   spodnie.   Johanna   była   zadowolona,   że 

zrezygnowała z wieczorowej sukni na rzecz prostej białej sukienki. - Wejdź na chwilę, wezmę 

żakiet.

Salon   był   mały,   ale   przytulny.   Fotele   przed   kominkiem   zarzucono   dziesiątkami 

poduszek. Cudowne miejsce na odpoczynek po długim dniu pracy.

- Nie tego się spodziewałem.

- Nie? - Włożyła jaskrawoczerwony żakiet. - Mnie się podoba.

- Też mi się podoba, ale nie tego się spodziewałem. - Jego róże stały na honorowym 

miejscu   na   kominku,   ustawione   w   przeźroczystym,   szerokim   wazonie,   na   którego   dnie 

background image

błyszczały różnokolorowe kamyki. - Która podoba ci się najbardziej?

Zerknęła na róże.

- Po prostu lubię kwiaty. - Rubiny w jej uszach błysnęły, kiedy poprawiła kolczyki. - 

Idziemy?

- Za chwilę. - Podszedł do niej i zauważył, że zesztywniała. Mimo to ujął jej rękę. - 

Dasz sobie radę?

- Myślałam o tym. - Lekko westchnęła.

- I?

- Uznałam, że mogę sobie na to pozwolić.

- Głodna?

- Trochę.

- Zgodzisz się na małą przejażdżkę?

- Tak, jasne - odparła wyraźnie zaciekawiona.

- To dobrze. - Nie puścił jej ręki, kiedy wyszli na zewnątrz.

Powinna   była   przewidzieć,   że   coś   knuł.   Nie   pojechali   do   miasta,   jak   się   tego 

spodziewała.   Johanna   nie   komentowała   tego,   tylko   pozwoliła,   by   rozmowa   toczyła   się 

swobodnie.

Tak naprawdę nie wiedziała, jak powinna traktować Sama. Aktorzy byli trudni do 

rozpracowania.   Potrafili   improwizować,   dostosowywać   się   do   sytuacji   lub   inscenizować 

zdarzenia.   W   tej   chwili   Sam   grał   przyjacielsko   usposobionego   kumpla,   w   którego 

towarzystwie kobieta może się odprężyć. Johanna nie zamierzała niczego mu ułatwiać.

Jechał bardzo szybko, na krawędzi bezpieczeństwa. Nawet kiedy zjechali z autostrady 

na wyboistą drogę, Sam nie zwolnił.

- Mogłabym zapytać, dokąd właściwie jedziemy? Wcześniej zastanawiał się, ile czasu 

upłynie, zanim Johanna o to zapyta.

- Na kolację - odparł. Przemierzali kompletne pustkowie.

- Na łonie natury, przy ognisku? - zapytała.

Uśmiechnął się. Znowu posłużyła się swoim wyniosłym tonem, i niech go diabli, jeśli 

nie sprawiło mu to przyjemności.

- Nie, zjemy u mnie.

U   niego.   Nie   zaniepokoiła   się.   Była   pewna,   że   poradzi   sobie   w   każdej   sytuacji. 

Natomiast zaintrygowało ją, że Sam ma jakiś dom tak daleko od zgiełku miasta.

- Czyżbyś mieszkał w jaskini? - spytała z rozbawieniem.

- Nie jest aż tak źle. - Roześmiał się. - Nie jedziemy do restauracji, bo ich nie cierpię.

background image

- Dlaczego?

- Albo ubija się tam interesy, albo wszyscy się na ciebie gapią. Nie mam ochoty ani na 

jedno, ani na drugie. - Przejechał przez zwykłą drewnianą bramę.

- Takie są reguły gry.

- Jasne, ale trzeba mieć powody, żeby w nią grać. - Zahamował przez ładnym białym 

domem z niebieskimi okiennicami, po czym dwukrotnie nacisnął klakson. - Tu mieszka mój 

zarządca z rodziną. Muszę go uprzedzić, że to ja, bo inaczej zacznie szukać intruzów.

Minęli   stodoły   i   stajnie.   Johanna   była   zdumiona,   bo   nie   była   to   zwykła   imitacja 

wiejskiej posiadłości. Zauważyła wybiegi dla koni ze śladami kopyt, gdzieś szczekały psy.

Za   rozwidleniem   Johanna   zauważyła   ranczo.   Także   było   białe,   ale   miało   szare 

okiennice  i   trzy  ciemnoczerwone  kominy.   Dom  był  szeroki   i  niski.  Mimo   imponujących 

rozmiarów nie dominował nad otoczeniem. Na werandzie stały bujane fotele z drewna. W 

jasnoczerwonych skrzynkach na kwiaty rosły bratki i niecierpki. Mimo że powietrze było 

gorące i suche, rośliny były nawodnione i dobrze utrzymane.

Johanna wysiadła z samochodu i powoli obeszła dom. Wyglądało na to, że ktoś tu 

mieszkał na stałe.

- Imponujące miejsce - zauważyła.

- Mnie się podoba - powiedział, przedrzeźniając ją. Uśmiechnęła się.

- Musisz mieć kłopoty z dojazdem.

- Mam mieszkanie w Los Angeles. - Wzruszył ramionami, jakby mówił o zwykłym 

schowku. - Dla mnie prawdziwym happy endem każdego filmu, w którym gram, jest to, że po 

zakończeniu zdjęć mogę tu przyjechać i pokopać w ziemi. Zanim zająłem się aktorstwem, 

chciałem wyjechać na zachód i pracować na ranczu. - Ujął ją pod ramię, kiedy wchodzili po 

drewnianych schodkach na werandę. - Miałem na tyle szczęścia, że mogę robić jedno i drugie.

Zerknęła na aroganckie twarzyczki bratków rodem z „Alicji w Krainie Czarów".

- Hodujesz bydło?

- Konie.  Kupiłem to  ranczo  trzy lata  temu.  Przekonałem  swojego księgowego, że 

będziemy mieli wielką ulgę podatkową. Dzięki temu poczuł się lepiej.

Drewniane   podłogi   zostały   wypolerowane   na   wysoki   połysk   i   przykryte   ręcznie 

wyplatanymi   dywanikami   w   pastelowych   kolorach.   W   wejściu,   na   niewielkim   stoliku 

ustawiono kolekcję naczyń z cyny - miski, łyżki, kubki, nawet lichtarz. Przez okna zaczął się 

zakradać wczesny zmierzch.

W domu panowała dobra aura. Solidność, bezpieczeństwo. Johanna mocno reagowała 

na domy, wyczuwała ich osobowość. Bo każdy dom miał jakąś osobowość, była tego pewna. 

background image

Swój dom wybrała dlatego, że czuła się w nim bezpiecznie i wygodnie. Zostawiła rezydencję 

ojca, gdyż była zaborcza i nieuczciwa.

- Często tu bywasz? - spytała Sama.

- Zbyt rzadko. - Popatrzył na ściany, które sam malował. Dom, podobnie jak kariera, 

nie spadł mu z nieba. Choć Sam nigdy nie doświadczył prawdziwej biedy, nauczono go cenić 

ekonomiczne bezpieczeństwo. Zapracował na nie własnymi rękami. - Masz ochotę na drinka 

czy wolałabyś coś zjeść?

-   Zjeść   -   oświadczyła   stanowczo.   W   żadnym   wypadku   nie   powinna   pić   na   pusty 

żołądek.

-   Miałem   nadzieję,   że   to   powiesz.   -   Od   niechcenia,   jak   to   on,   ujął   ją   za   rękę   i 

poprowadził  wzdłuż korytarza  do dużej  wiejskiej  kuchni.  Pomieszczenie  było  zastawione 

szafkami i kredensami po jednej stronie, z drugiej zaś znajdował się niewielki kamienny piec.

Okna wychodziły na wyłożony mozaiką taras, nad którym osiadł zmierzch. Pomyślała, 

że zaraz natkną się na służbę przygotowującą posiłek. Nie widziała jednak nikogo, czuła 

jedynie zapach jedzenia.

- Cudownie pachnie.

- To dobrze. - Sam włożył rękawice, uklęknął przy piekarniku i wyciągnął okrągłą 

misę z lasagne.

Johanna zwykle niezbyt zwracała uwagę na jedzenie, ale ten zapach sprawił, że stanęła 

u boku Sama. Już dawno nie widziała, żeby ktoś wyciągał domowy posiłek z pieca.

- Wygląda także cudownie.

- Matka zawsze mi powtarzała, że jedzenie smakuje lepiej, jeśli dobrze wygląda. - 

Wyciągnął długą bagietkę i zaczął ją kroić.

- Chyba sam tego nie przygotowałeś?

- Dlaczego nie? - Zerknął przez ramię, rozbawiony, że znowu zmarszczyła brwi. - 

Gotowanie   to   bardzo   łatwa   umiejętność,   jeśli   ma   się   właściwe   podejście   i   odpowiednią 

motywację.

Johanna zazwyczaj zadowalała się jedzeniem na wynos albo daniami z mikrofalówki.

- A ty masz jedno i drugie? - zapytała.

- Chciałem być aktorem, ale nie głodującym aktorem. - Nasmarował bułkę masłem 

czosnkowym i wsunął do piekarnika. - Kiedy przyjechałem do Kalifornii, biegałem z castingu 

na  casting  i  od jednej  budki  z  jedzeniem  do  drugiej. Wystarczyło   parę  miesięcy,   żebym 

zadzwonił do domu i poprosił matkę o kilka przepisów. Ona świetnie gotuje. - Otworzył 

butelkę wina. - Kombinowanie, jak przygotować pstrąga sauté, zajęło mi mniej czasu niż 

background image

zdobycie jakiejś znaczącej roli.

- A teraz, skoro masz już znaczące role na swoim koncie, jak się motywujesz?

-   Żeby   gotować?   -   Wzruszył   ramionami   i   wyjął   sałatę   z   lodówki.   -   Ja   to   lubię. 

Weźmiesz wino? Pomyślałem, że usiądziemy na zewnątrz.

Problem z Hollywood polega na tym, że nic nigdy nie jest takie, na jakie wygląda, 

pomyślała   Johanna,   wychodząc   przed   dom.   Wcześniej   była   pewna,   że   rozgryzła   Sama 

Weavera. Oceniła go i spisała na straty. A okazało się, że brał przepisy od swojej matki. To 

zupełnie nie pasowało do tamtego wizerunku. Jak i to, że przygotował czarującą kolację na 

świeżym  powietrzu, w pięknych  naczyniach z kamionki, przy grubych, żółtych świecach. 

Było to zarówno przyjacielskie, jak i romantyczne. Spodziewała się romantyzmu i wiedziała, 

jak się przed nim bronić, ale oferta przyjaźni była czymś zupełnie innym.

- Zapal świece, dobrze? Ja przyniosę resztę.

Z głębi domu rozległa się muzyka, jakiś blues z solową partią saksofonu. Kiedy Sam 

wrócił, nalała wina.

Kiedy ustawiał jedzenie na stole, był już pewien, że intuicja go nie zawiodła. Miał 

zrobić rezerwację w jakiejś modnej restauracji, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Gotował 

już dla kobiet, ale nigdy tutaj. Nigdy nie przywiózł nikogo na ranczo, gdyż tu był jego dom. 

Azyl niedostępny dla prasy i fanów, schronienie przed światem. Tutaj był Samem Weaverem 

z Wirginii. No i złamał te zasady dla Johanny. Bo chciał tu być razem z nią.

Była uprzejma, nawet miła, ale jeszcze trochę skrępowana. Już nie darzyła go jawną 

niechęcią, lecz wciąż mu nie dowierzała. Musiał się dowiedzieć, dlaczego tak się dzieje.

Może miała za sobą nieudany związek? Złamane serca z trudem się goją. Pewnie 

zawiodła się na jakimś mężczyźnie i wybudowała wokół siebie mur obronny. Zburzenie go 

nie będzie łatwe, ale Sam miał przeczucie, że warto zaryzykować. Zaczął od bezpiecznego 

tematu, czyli od pracy.

- Podobało ci się nagranie?

- Nawet bardzo. - Na szczęście nie musiała go okłamywać. - Dobrze się spisałeś, nie 

tylko jeśli chodzi o pytania, ale tak w ogóle. Często ludzie nieźle radzą sobie z pytaniami, lecz 

są śmiertelnie nudni. - Uderzył we właściwą nutę, bo zawsze się relaksowała, rozmawiając o 

interesach. - Mieliśmy szczęście, że się zgodziłeś.

- Pochlebiasz mi.

Popatrzyła na niego swoimi chłodnymi, błękitnymi oczami.

- Wątpię, czy łatwo by ci było pochlebić.

-   Aktor   zawsze   pragnie   być   rozchwytywany.   Przynajmniej   do   pewnego  stopnia.   - 

background image

Uśmiechnął się. - Czy wiesz, ile ofert z teleturniejów odrzuciłem przez kilka ostatnich dni?

Uśmiechnęła się i zaczęła sączyć swoje wino.

- Mogę się domyślać.

- Jak się zajęłaś produkcją?

- To dziedziczne. - Zacisnęła usta. - Pewnie lubię pociągać za sznurki.

- Mogłaś uczyć się od małego, skoro Carl Patterson to twój ojciec. - Zauważył na jej 

twarzy   niechęć,   może   nawet   ból.   -   Wyprodukował   kilka   znakomitych   programów 

telewizyjnych i sporo filmów. Wyobrażam sobie, że nie jest łatwo być jego dzieckiem.

- Można sobie z tym poradzić. - Lasagne była pełna sera i przypraw. Johanna skupiła 

się na jedzeniu. - To naprawdę znakomite. Przepis twojej matki?

- Z pewnymi modyfikacjami. - A więc nie zamierzała dyskutować o swoim ojcu. Mógł 

to uszanować, przynajmniej chwilowo. - A teleturniej? Jak to się zaczęło?

- Od grypy. - Znów rozluźniona uśmiechnęła się i zjadła następny kawałek.

- Mogłabyś rozwinąć temat?

- Dwa lata temu miałam wyjątkowo paskudną grypę. Musiałam leżeć w łóżku przez 

tydzień,   a   ponieważ   oczy   mnie   tak   bolały,   że   nie   mogłam   czytać,   godzinami   oglądałam 

telewizję. Wciągnęły mnie teleturnieje. - Nie zaprotestowała, kiedy ponownie napełnił jej 

kieliszek.  Dobrze wiedziała,  ile może  wypić.  - Człowiek się identyfikuje z graczami.  Po 

pewnym czasie zaczyna im kibicować, chce, żeby wygrali. A w domu człowiek jest zawsze 

mądrzejszy, bo się nie denerwuje. To miłe uczucie.

Była podniecona, jak wtedy, kiedy krążyła po planie i sprawdzała, czy wszystko jest 

dopięte na ostatni guzik.

- I kiedy wyzdrowiałaś, postanowiłaś wyprodukować teleturniej?

- Mniej więcej. - Początkowo zarząd stacji nie zgadzał się i w końcu musiała poprosić 

o pomoc ojca.

-   W   każdym   razie   miałam   pomysł   i   doświadczenie   w   produkcji.   Zrobiłam   kilka 

dokumentów  dla publicznej  telewizji i pracowałam przy magazynie  nadawanym w czasie 

największej  oglądalności.  Pociągnęliśmy za kilka  sznurków  i wyprodukowaliśmy  odcinek 

pilotażowy. Teraz brakuje nam jedynie kilku punktów, żeby znaleźć się na szczycie. Czekam 

tylko na pozwolenie, żeby przenieść „Ciekawostki" na wieczór.

- I co wtedy?

-   Większa   oglądalność.   Dojdą   dzieci,   które   skończyły   odrabiać   pracę   domową, 

urzędnicy, którzy chcą przez pół godziny odpocząć. Ceny reklam wzrosną. Wzrośnie pula 

nagród, samochody za zwycięstwo...

background image

Ze zdumieniem zauważyła, że zjadła wszystko z talerza. Zazwyczaj zadowalała się 

kilkoma kęsami, a następnie dziobała widelcem w talerzu, ze zniecierpliwieniem czekając na 

koniec posiedzenia przy stoliku.

- Chcesz jeszcze?

- Nie, dziękuję. - Podniosła kieliszek. - Przegrałam zakład, lecz wygląda na to, że 

całkiem dobrze na tym wyszłam.

- Ale siedzisz za daleko.

Zmroziło ją. No proszę, jedno swobodniejsze zdanko i od razu się wycofała. Sam 

wstał i wyciągnął rękę.

- Chcesz się przespacerować? Księżyc świeci. Johanna nie chciała być nieuprzejma, a 

w tych okolicznościach spacer był całkiem niewinną propozycją.

- Jasne. Nigdy nie widziałam prawdziwego rancza. Sam pozbierał resztki chleba i 

wręczył je Johannie.

- Pójdziemy nad staw. Będziesz mogła pokarmić kaczki.

- Masz kaczki?

- Kilka kaczek z nadwagą. - Objął ją ramieniem, żeby nią pokierować. Pachniała jak 

wieczór, spokojnie i obiecująco. - Lubię im się przyglądać, szczególnie rano.

- Twój Jake z „Mieszańca" pożarłby je na śniadanie.

- A więc jednak widziałaś mój ostatni film. Johanna ugryzła się w język.

- To ten był ostatni? - wyjąkała.

- Za późno. Już mi pochlebiłaś.

Uśmiechnął się tak miło... Odwróciła wzrok i spojrzała na dom.

- Bardzo tu ładnie. Sam mieszkasz?

-   Od   czasu   do   czasu   lubię   samotność.   Oczywiście   zatrudniam   kilku   ludzi,   którzy 

zajmują   się   wszystkim,   kiedy   pracuję,   a   dwa   razy   w   tygodniu   przychodzi   Mae,   żeby 

odkurzyć. - Ujął rękę Johanny. - Moja rodzina przyjeżdża kilka razy w roku i przewraca 

wszystko do góry nogami.

- Rodzice cię tu odwiedzają?

- Rodzice, brat, dwie siostry, ich rodziny. Rozmaici kuzyni. Weaverowie to duża i 

głośna banda.

- Rozumiem. - Nie rozumiała. Mogła to sobie tylko wyobrazić. I zazdrościć. - Muszą 

być z ciebie dumni.

- Zawsze mnie wspierali, nawet wtedy, kiedy uważali, że zwariowałem.

Staw znajdował się pół kilometra od domu, ale spacer sprawiał jej przyjemność. Było 

background image

jasne, że Sam często chodził tą ścieżką. Johanna poczuła zapach cytrusów, a potem jeszcze 

silniejszy zapach wody. Księżyc oświetlał wysoką trawę. Wyczuwając gości, kilka brązowych 

i nakrapianych kaczek podpłynęło do brzegu.

- Nie odważyłbym  się przyjść tu z pustymi  rękami - powiedział Sam. - Wtedy na 

pewno ruszyłyby za mną do domu.

Johanna rozwinęła płócienną serwetkę i wyciągnęła z niej kawałeczek chleba. Nie 

zdążył  nawet wpaść do wody,  kiedy został  pożarty przez kaczki. Roześmiała  się uroczo. 

Oderwała następny kawałek i rzuciwszy go bardzo daleko, przyglądała się, jak podpłynął po 

niego jeden z kaczorów.

- Fajnie byłoby popatrzeć od dołu, żeby zobaczyć, jak ruszają łapami. - Cały czas 

rzucała ptakom chleb. Kaczki stadkami podpływały do jedzenia, zażarcie walcząc o kęski. - 

Mama i ja też chodziłyśmy karmić kaczki. Nadawałyśmy im głupie imiona, a potem spraw-

dzałyśmy, czy następnym razem zdołamy je odróżnić.

Zamilkła.   Była   zdumiona,   że   to   wspomnienie   wydostało   się   na   powierzchnię, 

oszołomiona, że się z niego zwierzyła. Jej ręka zacisnęła się w pięść.

- Kiedy byłem dzieckiem, jakieś dziesięć kilometrów od naszego domu znajdował się 

staw  - powiedział  Sam,  udając,  że nie  dostrzegł  zmiany  jej  nastroju. - Podkradaliśmy w 

kuchni herbatniki lub chleb i karmiliśmy kaczki, no i te nadęte łabędzie. Nieraz wpadaliśmy 

do wody. - Zerknął na staw. - Wygląda na to, że ktoś założył rodzinę.

Podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem i ujrzała brązową kaczkę, za którą ciągnął 

sznur kacząt.

- Czy to nie słodkie? - Przyklękła, żeby lepiej się przyjrzeć. Maluchy płynęły za mamą 

prosto jak strzała. - Szkoda, że nie jest jaśniej.

- Wróć tu, kiedy będzie.

Johanna podniosła głowę. W świetle księżyca twarz Sama wydawała się mocniejsza, 

bardziej   atrakcyjna.   Te   oczy,   które   tak   pociągały   kobiety,   były   równie   ciemne   jak 

nieprzenikniona toń i równie tajemnicze. Odwróciła się i nadal rzucała okruchy kaczkom.

Podobał mu się sposób, w jaki włosy Johanny okalały jej twarz, opadając na ramiona. 

Miał ochotę zanurzyć w nich dłonie...

Kaczki umilkły, kiedy pożarły ostatni kawałek chleba. Poszwendały się jeszcze trochę 

przy brzegu, a następnie, upewniwszy się, że posiłek dobiegł już końca, odpłynęły. W nagłą 

ciszę wdarł się śpiew słowika i szelest biegnącego w krzakach królika.

- To śliczne miejsce - powiedziała, strzepując okruchy z ręki. - Rozumiem, dlaczego je 

tak lubisz.

background image

- Chciałbym, żebyś tu wróciła.

Powiedział to zupełnie zwyczajnie, więc pewnie nie znaczyło zbyt wiele. Lecz dla niej 

tak. Nie mogła jednak z tym się zdradzić.

Co się z nią dzieje? Nie, to tylko nastrój chwili. Wieczór, woda, księżyc... Gdy wróci 

do domu, wszystko znów znajdzie się na swoim miejscu.

- Założyliśmy się. Przegrałam. Ale to już załatwiliśmy.

- To nie ma nic wspólnego z zakładem. - Dotknął jej włosów. - Chcę, żebyś wróciła.

Powinna   strząsnąć   jego   rękę,   zniszczyć   to,   co   zaczynało   między   nimi   kiełkować. 

Niełatwo było jej przywołać na twarz zimny uśmiech.

- Dlaczego?

Na jego twarzy powoli pojawił się uśmiech.

- Teraz jeszcze nie wiem - przyznał. - Ale jeśli wrócisz, znajdziemy odpowiedź. A na 

razie może choć to pytanie będziemy mieli z głowy?

Pochylił się ku niej. Powiedziała sobie, że nie chce być całowana. Że jej się to nie 

spodoba. Nie lubiła demonstracji uczuć i dla niej pocałunek nie był zwykłym muśnięciem 

warg. Mimo że dorastała w świecie, gdzie pocałunek nie miał większego znaczenia niż uścisk 

dłoni, dla niej było to coś osobistego, świadczyło o uczuciu i zaufaniu.

Powtarzała sobie, że nie chce być całowana. Ale ten księżyc i śpiew słowika...

W oczach Johanny czaiła się nieufność. Widział to, nawet kiedy delikatnie musnął 

wargami jej wargi. Chciał, aby ten pocałunek był miły, ale niezbyt namiętny, żeby stał się 

czymś w rodzaju fajki pokoju. Johanna była taka chłodna i śliczna, taka opanowana, że nie 

mógł się oprzeć.

Zwyczajny pocałunek. Przyjacielski pocałunek. Taki właśnie miał być, zanim Sam 

posmakował jej warg.

Odsunął   się,   niepewny,   co   się   dzieje.   Nie   był   przygotowany   na   to,   co   w   niego 

wstąpiło. Słysząc za sobą pluskanie wody, popatrzył na Johannę. Jej twarz była skąpana w 

świetle księżyca. Dotknął jej policzka. Nie poruszyła się.

Przejechał palcami po jej włosach i zacisnął na nich rękę. Wciąż nie drgnęła. Kiedy 

jednak ponownie dotknął jej warg, zareagowała namiętnie.

Nie chciała, żeby tak się właśnie stało. Przepełniało ją pożądanie, które nie pozwalało 

się cofnąć. Usta Sama wędrowały wzdłuż jej policzka, sprawiając, że drżała z rozkoszy, ale 

wykręciła głowę, aby ich wargi ponownie się spotkały.

Pożądanie,   o   które   się   nie   podejrzewała...   Marzenie,   na   które   nigdy   sobie   nie 

pozwalała... Tym właśnie był Sam. Ogarnięta falą rozkoszy, przywarła do niego.

background image

On  także   nie   mógł   się   nasycić.   Odchylił   jej   głowę   i   pogłębił   pocałunek.   Johanna 

smakowała jak noc, ciemna, tajemnicza. Musiał uważać, aby nie rozerwać cienkiego jedwabiu 

pod jej żakietem. Pragnął jej całej. Tu, w tej wysokiej, wilgotnej trawie, pragnął odkryć jej 

sekrety i sprawić, by należały do niego.

Brakowało jej tchu, kiedy wreszcie się od siebie oderwali. To ją przestraszyło. Kiedyś 

musiała nauczyć się samokontroli i ostrożności, i zawsze już towarzyszyły jej w życiu. Nagle 

utraciła je pod wpływem dotyku warg Sama.

Musiała sobie przypomnieć, że był aktorem, i to nie tylko w pracy. Co więcej, musiała 

też pamiętać, kim ona jest. W jej życiu nie było miejsca na lekkomyślną namiętność w świetle 

księżyca.

Sam delikatnie przejechał palcami po jej policzku. Ponieważ nawet ten gest na nią 

podziałał, odsunęła się na bok.

- To nie jest dobre dla żadnego z nas - powiedziała pełnym napięcia, niskim głosem.

- To o wiele więcej niż się spodziewałem. - Znowu stanął przed murem, lecz dostrzegł 

w nim, malejący niestety, wyłom. Ujął Johannę za rękę. - Poczułem coś, kiedy ujrzałem cię 

po raz pierwszy. Teraz zaczynam rozumieć, co to było.

- Pożądanie od pierwszego wejrzenia?

- Do diabła, Johanno!

Musiała to powiedzieć, choć znienawidziła siebie za to. I nie mogła się już wycofać, 

bo przegrałaby.

- Dajmy sobie spokój, Sam. Będę szczera, było mi bardzo przyjemnie, ale nie jestem 

zainteresowana ciągiem dalszym.

Poczuł gniew, lecz zdołał się opanować. Nigdy nie uderzył kobiety.

- A czym jesteś zainteresowana?

Ledwie   powstrzymywał   furię.  To dobrze,  bo  gdyby  był  uprzejmy  i  tylko  nalegał, 

mogłaby się złamać.

- Swoją pracą. - Próbowała się uśmiechnąć. - Mam wystarczająco dużo problemów.

- Panienko, każdy, kto się tak całuje, aż prosi się o problemy.

Nie wiedziała, że „tak" się całuje. Nie wiedziała, że tego właśnie pragnęła. Co gorsza, 

nadal miała na to ochotę.

- To pewnie miał być komplement - powiedziała. - Może zgodzimy się, że to był 

interesujący wieczór i tak to zostawimy?

- Nie.

- Tylko tyle mogę zrobić.

background image

Ponownie dotknął jej włosów. Tym razem zaborczo.

- W porządku. Nauczysz się z czasem. Naprawdę się przeraziła. Nie tego, że Sam 

przewróci ją na ziemię  i dokończy to, co obydwoje zaczęli, ale że okaże się silniejszy i 

bardziej zdeterminowany niż ona.

Trzymaj się od niego z daleka, podpowiadał jej rozsądek. I zacznij już teraz.

- To był zbyt miły wieczór, żebyśmy mieli kończyć go kłótnią. Robi się jednak późno, 

a ponieważ czeka nas długa droga, powinniśmy już jechać.

- Dobrze. - Był zbyt zirytowany, żeby z nią walczyć. Pomyślał, że lepiej będzie zrobić 

dokładnie to, o co prosiła, a następnie ponownie przemyśleć sytuację. Skręcając w kierunku 

domu,   sięgnął   po   rękę   Johanny,   aby   ją   poprowadzić.   Kiedy   się   wzdrygnęła,   znowu   się 

uśmiechnął i poczuł, jak jego irytacja ulatnia się bez śladu.

- Najdłuższa droga jest często najciekawsza, nie sądzisz?

Uznała, że najlepiej będzie nie odpowiadać na to pytanie.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Ile mamy skrzynek dietetycznej oranżady? - Johanna czekała, aż Bethany sprawdzi 

swoją listę.

-   Odliczywszy   to,   co   zwędziła   ekipa,   jakieś   sto   pięćdziesiąt.   Wystarczy   nam 

upominków i encyklopedii. - Bethany przewróciła kartkę. Choć uznała za dziwne, że Johanna 

wygląda przez okno zamiast sprawdzać własną listę, nie napomknęła o tym ani słowem.

- A co do konkursu dla widzów...

- Hm?

- Konkurs dla widzów.

- Och. - Johanna zaklęła w duchu, po czym oderwała spojrzenie od okna, a myśli od 

Sama Weavera.

- Chcę mieć to już z głowy. - Wyciągnęła z biurka teczkę. - Chodzi o to, żeby w 

trakcie programu John Jay czytał pytanie. Oczywiście każdego dnia o innej porze i nigdy na 

początku. Jeśli mamy przyciągnąć ludzi, chcę, żeby oglądali program przez cały tydzień. Czy 

udało się rozwiązać sprawę samochodu dla zwycięzcy?

- Prawie. Chcemy mieć amerykański produkt, najlepiej w okolicach czwartego lipca.

- Dobrze, ale ja chcę dwa.

- Co dwa?

-   Dwa   samochody,   Beth.   Oglądaj   „Ciekawostki"   i   wygraj.   -   Uśmiechnęła   się   i 

postukała końcem ołówka o biurko. - Dwa luksusowe auta. Jedno powinno być kabrioletem. 

Małżeństwo z Omaha z dwójką dzieci raczej nie kupuje kabrioletów. Niech będzie czerwony, 

przynajmniej w reklamach. Oprócz tego potrzebne nam białe kombi i John Jay w granatowym 

garniturze.

- Chcesz zagrać na patriotycznej nucie?

- Coś w tym rodzaju. Zobacz, czy uda nam się wyciągnąć pięćdziesiąt tysięcy.

- Jasne. - Bethany odgarnęła włosy z czoła. - Użyję swojego wdzięku. A jeśli to nie 

zadziała, chwycę za broń.

-   Lepiej   posłuż   się   notowaniami.   Chcę   mieć   wielkie   ogłoszenie   w   magazynie 

telewizyjnym  i wszystkich  niedzielnych  dodatkach  do gazet. Czarno - białe  w programie 

telewizyjnym,   kolorowe   w   dodatkach.   Dziesięciosekundowa   reklama   o   dziesiątej   jest   już 

załatwiona. Nagramy ją, jak tylko dostaniemy te samochody. Musimy wybrać pięć pytań z 

listy. - Wręczyła Bethany kartkę. - Ta lista nie może się stąd wydostać.

Bethany zerknęła na pytania.

background image

- Gdzie Betty poznała wokalistkę? - Wydęła usta i spojrzała na Johannę. - Jaka znowu 

Betty?

- Rusz głową. Rock and roli z wczesnych lat sześćdziesiątych.

- Trudne - skrzywiła się Bethany. To właśnie Johanna chciała usłyszeć.

- Więc są warte pięćdziesięciu tysięcy.

Bethany mruknęła potakująco i sprawdziła kolejne pytanie.

- Johanno, skąd ktoś ma wiedzieć, ile czarownic spalono w Salem?

- Ani jednej. - Johanna usiadła wygodniej i zaczęła bawić się ołówkiem. - Powieszono 

je.

Kiedy telefon Johanny zadzwonił, Bethany znów skoncentrowała się na pytaniach.

- Pan Weaver na linii, pani Patterson.

Johanna otworzyła usta i ze zdumieniem zorientowała się, że nie wydobył się z nich 

żaden dźwięk.

- Pani Patterson?

- Co? A, powiedz panu Weaverowi, że jestem na zebraniu.

Kiedy Johanna odłożyła słuchawkę, Bethany popatrzyła na szefową.

- Mogłam poczekać - stwierdziła.

- Wątpię, żeby zadzwonił po to, aby porozmawiać o programie. - Johanna z trudem 

skoncentrowała się na pracy. - Co myślisz o numerze szóstym?

- Też nie znam odpowiedzi. Johanno... - Choć sama towarzyska i skłonna do zwierzeń, 

Bethany rozumiała i szanowała powściągliwość swojej szefowej. - Czy wczoraj wszystko 

było w porządku?

- Tak, wszystko w porządku. Było bardzo przyjemnie. - Johanna zanurzyła rękę w 

kieszeni,   żeby   znaleźć   tabletki   na   żołądek.   -   Skłaniam   się   ku   numerowi   pierwszemu, 

czwartemu, szóstemu, dziewiątemu i trzynastemu.

Beth   popatrzyła   na   wszystkie   pytania,   stwierdziła,   że   zna   odpowiedź   na   pytanie 

trzynaste, po czym skinęła głową.

- Weźmy je. - Oddała Johannie listę. - Możemy udawać, że jesteśmy w domu,  z 

nogami na stole i z na wpół wypitą butelką winą? - zapytała.

Johanna przekręciła kluczyk w zamku szuflady i schowała go do kieszeni.

- Masz jakiś problem, Beth?

- Nie, ale dałabym głowę, że ty tak.

-   Nic   mi   nie   jest.   -   Johanna   zaczęła   przekładać   papiery   na   biurku.   -   Zjedliśmy 

przyjacielską kolację, trochę sobie porozmawialiśmy, i to wszystko. Nie mam pojęcia, po co 

background image

Sam dzwoni do mnie do biura, i nie mam czasu, żeby ucinać sobie z nim pogawędki.

-   Nic   nie   mówiłam   o   Samie   -   zauważyła   Bethany.   -   Ty   o   nim   wspomniałaś.   Ja 

mówiłam tylko, że masz problem. - Uśmiechnęła się ze współczuciem. - Mam wrażenie, że 

jedno wiąże się z drugim.

Johanna wstała i podeszła do okna.

- On po prostu nie rozumie, że nie jestem zainteresowana - przyznała.

- A nie jesteś?

- Nie chcę być zainteresowana. Na jedno wychodzi.

- Nie. Jeśli nie byłabyś zainteresowana, to byś poklepała go po głowie i powiedziała: 

„Dzięki, ale nie skorzystam". Jeśli nie chcesz być zainteresowana, to oznacza, że jesteś, ale 

chcesz się od tego uwolnić, unikając jego telefonów i wykręcając się od spotkań.

- Jak to się stało, że jesteś taką specjalistką?

- Niestety większość z tego, co mówię, wynika z obserwacji, a nie z doświadczenia. 

On wygląda na miłego faceta, Johanno.

- Może i tak, ale w tej chwili nie ma w moim życiu miejsca dla mężczyzn, a tym 

bardziej dla aktorów.

- To będzie trudne.

- To trudne miasto.

Bethany nie bardzo w to wierzyła. Co prawda mieszkała w Los Angeles już od trzech 

lat, ale nadal ją fascynowało. Dla niej było to miejsce, w którym człowiek mógł zrealizować 

swoje marzenia.

- Mam nadzieję, że nie złamiesz mi serca i nie powiesz, że to palant - westchnęła.

-  Nie,  nie  jest  palantem.  Masz rację,  to  miły  facet,   nawet  czarujący,  i  znakomity 

rozmówca.... Oczywiście jak na aktora - zakończyła szybko.

- Sprawia, że w środku cała drżę - wyznała bezceremonialnie Bethany.

Ja też, pomyślała Johanna. I właśnie dlatego nie zamierzała więcej się z nim spotykać.

- Powinnaś skoncentrować się na swoim scenarzyście. - Zamilkła, kiedy zobaczyła 

wyraz twarzy Bethany. - Jakieś problemy?

- Wystawił mnie do wiatru - niedbale wzruszyła ramionami Beth. Johanna musiała 

spojrzeć jej w oczy, żeby zobaczyć, jak bardzo czuje się zraniona. - To nic, naprawdę. To nie 

było nic poważnego.

Może dla niego, pomyślała Johanna z mieszaniną współczucia i rezygnacji.

- Przykro mi - powiedziała. - Wszyscy się kłócą, kryzysy to normalna sprawa.

-   To   coś   poważniejszego.   Tak   jest   lepiej,   naprawdę.   Myślałam,   że   jest   mną 

background image

zainteresowany, ale kiedy odkryłam, że bardziej interesuje go moje stanowisko...

-   Ugryzła   się   w   język,   zaklęła   cicho,   po   czym   uśmiechnęła   się   do   Johanny.   - 

Nieważne. To była jedna z wielu ropuch, które trzeba pocałować, zanim w końcu trafi się na 

księcia.

- Co z tym stanowiskiem? Czyżby chciał, żebyś przepchnęła jakiś jego scenariusz?

Bethany niepewnie poruszyła się na krześle.

- Niezupełnie.

- Powiedz to wreszcie, Beth.

- To miała być piętrowa intryga. Ja przekonam ciebie, żebyś ty wpłynęła na swojego 

ojca,   by  zrealizował   jego  scenariusz.   Tak   sobie   to   wymyślił,   ale   odmówiłam.   Wtedy  się 

wściekł, ja też, no i koniec pieśni.

Nie powiedziała, jak bardzo było to nieprzyjemne. Nie musiała.

- Rozumiem. - Dlaczego na tym świecie było tylu kretynów, którzy za wszelką cenę 

chcieli wykorzystywać innych? - Tak mi przykro, Beth.

-   Rany   się   goją   -   odpowiedziała   beztrosko,   chociaż   wiedziała,   że   długo   będzie 

cierpiała. - Poza tym mam nadzieję, że przez najbliższe dwadzieścia lat sprzeda co najwyżej 

jakieś scenariusze do reklamówek.

-   Następnym   razem   zakochaj   się   w   agencie   ubezpieczeniowym.   Lepiej   na   tym 

wyjdziesz. Jak najdalej od facetów z branży - doradziła Johanna.

Do pokoju weszła sekretarka.

- Telegram, pani Patterson.

Johanna   wzięła   kartkę.   Nie   bądź   głupia,   powiedziała   do   siebie,   kiedy   jej   palce 

zacisnęły się na papierze. Minęło niemal dwadzieścia pięć lat od chwili, gdy dostała krótki i 

rozdzierający serce telegram od swojej matki. Była wtedy tak mała, że właściwie znała to z 

opowieści. Odepchnęła na bok to wspomnienie i rozdarła kopertę.

Potrafię być równie uparty jak ty.

Sam

Zmrużyła  brwi, zmięła papier w kulkę, spojrzała na kosz... i wsunęła telegram do 

kieszeni.

- Złe wieści? - spytała Bethany.

- Nic poważnego. - Wzięła do ręki pilota. - Czas zacząć program.

Ta przeklęta  kobieta  doprowadzała  go do szaleństwa. Sam oporządził klacz,  która 

urodziła   się   zaledwie   kilka   godzin   przed   jego   najpiękniejszym   ogierem.   Nadal   lubiła   się 

bawić i była trochę narowista. Rasowa i pełna temperamentu, przez co kojarzyła się Samowi z 

background image

Johanną. Pewnie Johanna nie byłaby zachwycona, że porównuję ją z klaczą, a nie z dziką 

łabędzicą, pomyślał i uśmiechnął się ponuro.

Nie odpowiedziała na żaden z jego telefonów. „Pani Patterson nie może podejść". 

„Pani Patterson jest na zebraniu". „Pani Patterson...".

Zaczynał   się   czuć   jak   niezdarny   nastolatek   zakochany   w   klasowej   księżniczce. 

Powtarzał   sobie,   że   powinien   spisać   Johannę   na   straty   i   znaleźć   mniej   skomplikowaną 

kobietę, z którą mógłby spędzać wieczory.

Klacz odwróciła łeb i usiłowała uderzyć go w ramię. Sam odskoczył, nie przestając jej 

głaskać. Pomyślał, że nie chce spędzać wieczorów z mniej skomplikowaną kobietą. Chciał je 

spędzać z Johanną.

Z drugiej strony byłoby lepiej, gdyby już nigdy się nie spotkali. Mężczyzna miał o 

wiele  więcej   wolności,   jeśli  zajmował  się  wieloma  kobietami,   a  nie  koncentrował  się  na 

jednej. Oczywiście nie zamierzał koncentrować się na Johannie, tylko w tych dniach za dużo 

o niej myślał.

Jakie tajemnice kryła w sobie? Musiał się dowiedzieć.

Kiedy   go   pocałowała...   W   tym   nie   było   tajemnicy,   tylko   szczera,   jawna, 

niepohamowana namiętność. Podobnie reagował on.

A potem wyglądała na oszołomioną i zdenerwowaną. Czyżby nie chciała znać prawdy, 

dlaczego to wszystko się stało?

Do diabła z tym, czego chce Johanna, pomyślał Sam i zamknął drzwi stajni. On musiał 

wiedzieć, dlaczego. Czy Johanna tego chce, czy nie, będzie miała do czynienia z Samem 

Weaverem.

Johanna była całkowicie wyczerpana. Połknęła dwie aspiryny i popiła jogurtem. Całe 

popołudnie   miała   wypełnione   zebraniami,   i   choć   powinna   świętować   wieczorną   edycję 

teleturnieju, zaszyła się w domu. W przyszłym tygodniu będzie musiała wydać przyjęcie dla 

ekipy. Zasłużyli sobie na to. Musi też dopilnować, żeby Beth dostała podwyżkę. Dziś jednak 

nie chciała już myśleć o pracy. Pragnęła zająć się kwiatami.

Wyszła do słonecznego ogrodu. Róże, które pięły się na kratownicach z boku domu, 

prosiły się o przycięcie, musiała też wypielić lwie paszcze i malwy. Zachwycona aromatami i 

barwami, zanurzyła ręce w ziemi.

Spędziła wiele popołudni z ogrodnikiem w posiadłości ojca, poznając nazwy roślin i 

sposoby ich pielęgnacji. Poznała też trudną sztukę ogrodowej kompozycji kwiatów.

Nigdy   nie   zapomniała   tamtych   aromatów,   duchoty,   upału,   zapachu   nawodnionej 

ziemi.   Ogrodnik   był   dobrym   człowiekiem,   nieco   zgarbionym   i   otyłym.   Kiedyś   Johanna 

background image

wyobrażała sobie, że jest jej ojcem i że razem prowadzą rodzinny interes.

Nie wiedziała, dlaczego tak serdecznie się nią zajmował, dopóki nie usłyszała, jak 

opowiadał innemu służącemu, że jest mu jej żal.

Wiele   osób   współczuło   małej,   samotnej   dziewczynce,   którą   ojciec   zajmował   się 

wyłącznie wtedy, kiedy miał taki kaprys. Podarował jej dwupiętrowy domek dla lalek, zestaw 

do   herbaty   z   angielskiej   porcelany   i   białe   futro.   Uczęszczała   na   lekcje   baletu,   gry   na 

fortepianie   i   francuskiego.   Inne   dziewczynki   marzyły   o   tym,   co   Johanna   miała   na 

wyciągnięcie ręki.

Gdy skończyła sześć lat, jej zdjęcie ukazało się w gazetach. Miała na nim czerwoną 

aksamitną sukienkę do kostek i mały brylantowy diadem. Fotografię zrobiono na drugim 

ślubie jej ojca. Wyglądała jak hollywoodzka księżniczka.

Panną   młodą   była   włoska   aktorka   ze   skłonnością   do   napadów   złości.   Podczas 

dwuletniego związku ojciec większość czasu spędzał na włoskiej Riwierze, Johanna zaś w 

ogrodach jego posiadłości w Beverly Hills.

Potem wybuchł skandal, a następnie odbył się rozwód. Aktorka zatrzymała dom we 

Włoszech, a ojciec wdał się w płomienny romans i zajął się kolejną produkcją. W wieku 

ośmiu lat Johanna nabrała chłodnego dystansu do wszelkich związków.

Wolała kwiaty. Z zapałem pracowała w ziemi, rzadko robiła sobie manikiur. Krótko 

obcinała paznokcie i nie zawracała sobie głowy lakierem.

Mało kobieca. Tak właśnie nazwalają Lydia, bardzo wygadana i stosunkowo długo 

panująca   kochanka   ojca.   Była   piękna   i   niezwykle   samolubna.   Na   szczęście   nie   chciała 

poślubić Carla Pattersona, on zresztą też do tego się nie palił.

„Wyślij   małą   do   zakonnic   w   Szwajcarii,   skarbie.   Tylko   siostry   potrafią   nauczyć 

dziewczynkę kobiecości i wdzięku".

Jako   dwunastolatka   Johanna   żyła   w   ciągłym   przerażeniu,   że   zostanie   wysłana   za 

granicę,   jednak   Lydia   została   zastąpiona   inną   kobietą,   zanim   zdołała   przekonać   Carla 

Pattersona, aby zapłacił czesne za szkołę.

Mało kobieca. Od czasu do czasu te słowa wciąż rozlegały się w głowie Johanny. 

Zazwyczaj je ignorowała. Odnalazła własny sposób na życie. Mimo to, niczym dawna blizna, 

czasem ją bolały.

Usłyszała samochód, ale nawet nie uniosła wzroku, gdyż była pewna, że auto minie jej 

dom. Lecz tak się nie stało. Z samochodu wysiadł Sam.

Zamurowało ją.

Gdy jechał tu z rancza, roznosiła go furia, że jak głupi ściga piekielną blondynkę o 

background image

zimnych oczach, a teraz, kiedy przed nią stanął, myślał tylko o tym, jak pięknie wyglądała 

nad stawem, w blasku księżyca.

Zapadał   zmierzch.   Johanna   klęczała   w   morzu   kwiatów   niczym   jakaś   pogańska 

boginka przyrody. Jej ręce były brudne od ziemi. Powietrze pachniało słodko i upajająco.

- Po co ci sekretarka automatyczna, skoro nie odpowiadasz na wiadomości? - zapytał.

- Byłam zajęta.

- Jesteś nieuprzejma.

Bardzo jej się to nie podobało... gdyż mówił prawdę.

-   Przepraszam.   -   Uśmiechnęła   się   swoim   najzimniejszym   i   najbardziej   oficjalnym 

uśmiechem. - Przenosimy program na wieczór, miałam mnóstwo zebrań i papierkowej roboty. 

Czy chodzi o coś ważnego?

- Świetnie wiesz, że to cholernie ważne.

- Jeśli masz jakieś prawne wątpliwości co do swojej umowy...

- Przestań, Johanno. Interesy mamy już za sobą. To minęło.

- Tak, to prawda. - Spojrzała na niego.

Sam włożył ręce do kieszeni, by jej nie udusić.

- Nie lubię czuć się jak idiota.

- Tego jestem pewna. - Wstała, uważając, żeby nie zmniejszyć dystansu między nimi. 

- Zaraz będzie ciemno, Sam. Jeśli to wszystko... - Reszta słów uwięzła jej w gardle, kiedy 

złapał ją za koszulę.

- Zaraz odwrócisz się ode mnie o ten jeden raz za dużo - powiedział cicho. - Zawsze 

uważałem się za człowieka łagodnego, ale najwyraźniej się myliłem.

- Twój charakter to nie mój problem.

- Owszem, twój. - Aby udowodnić, że ma rację, pociągnął ją ku sobie. Wyciągnęła 

przed siebie ręce, by złapać równowagę, ale jego wargi spoczywały już na jej ustach.

Tym   razem   to   nie   był   sondujący   ani   przyjacielski   pocałunek.   Kryła   się   w   nim 

namiętność, niecierpliwość i pożądanie. Johanna nie walczyła. Nie chciała nawet myśleć o 

tym, jak zachowałby się Sam, gdyby się opierała. Zamiast tego stała zupełnie nieruchomo, 

pełna zimnej, odpychającej pogardy.

Prawie go zwiodła, gdy nagle jęknęła z dziwną uległością i rozpaczą. Zarzuciła ręce na 

szyję Sama i wpiła palce w jego ramiona.

Robiło się coraz ciemniej  i chłodniej, ale Johanna czuła tylko gorące ciało Sama. 

Pachniał końmi i skórą. Dzikością i pożądaniem.

Musiała uciec od niego i od siebie.

background image

Dotykał ustami jej twarzy, czuł miękkość jej ciała. Ona także chciała więcej.

- Pragnę cię, Johanno. Nie mogłem przestać o tobie myśleć od wielu dni. I nocy. Chcę 

być z tobą. Teraz.

Ona   także   tego   pragnęła.   Chciała   odrzucić   precz   samokontrolę,   przez   lata 

wystudiowany chłód. Czuła, że z Samem mogłaby przeżyć coś, co odmieniłoby ją na zawsze.

Wreszcie   oderwała   się   od   niego   i   poczuła   porażający   smutek.   Uśmiechnęła   się   z 

wysiłkiem, kiedy ujrzała smugi na jego ramionach.

- Miałam brudne ręce - powiedziała. Ujął je w swoje dłonie.

- Wejdźmy do środka.

- Nie. - Delikatnie uwolniła się jego uścisku. - Nic by z tego nie wyszło, Sam. Nic by 

nam nie wyszło.

- Dlaczego?

- Bo ja tego nie chcę. Nie pozwoliłabym na to.

- Nieprawda. - Ujął dłonią jej brodę.

-   Nie   pozwoliłabym.   Podobasz   mi   się,   temu   nie   zaprzeczam.   Ale   to   by   nas 

zaprowadziło donikąd.

- Przecież już nas dokądś zaprowadziło.

- I wystarczy. Uwierz mi, kiedy mówię, że jest mi przykro, ale lepiej, żebyśmy teraz 

stawili temu czoło.

- Nigdy się z tym nie pogodzę. - Czule przesunął dłonią po jej policzku. - Nie licz, że 

odejdę i zostawię cię w spokoju.

Johanna wzięła głęboki oddech i popatrzyła mu prosto w oczy.

- Nie zamierzam się z tobą przespać, Sam.

- Teraz czy w ogóle? - Uniósł brew.

Ostatnie, czego się po sobie spodziewała, to śmiech, ale nie potrafiła powstrzymać 

chichotu.

- Dobranoc, Sam.

- Chwileczkę, jeszcze nie skończyliśmy. - W jego głosie słychać było rozbawienie, 

kiedy wskazał ręką na schodki prowadzące do jej domu. - Może usiądziemy?  Przyjemny 

wieczór. - Kiedy się zawahała, uniósł ręce w obronnym geście. - Żadnego kontaktu.

- No dobrze. - Nie czuła się swobodnie, ale uznała, że jest to winna im obojgu. - 

Napijesz się czegoś?

- A co masz?

- Poranną kawę.

background image

- Chyba sobie daruję, dzięki. - Usiadł obok niej, niemal dotykając biodrem jej biodra. - 

Podoba mi się twój dom, Johanno - zaczął, zastanawiając się, czy dzięki temu otoczeniu zdoła 

ją lepiej zrozumieć. - Tu jest cicho, intymnie i porządnie. Od jak dawna tu mieszkasz?

- Pięć lat.

- Sama to wszystko zasadziłaś?

- Tak.

- Co to za kwiaty?

- Te? Niecierpki.

- Brzydka nazwa dla tak ładnej rośliny. - Małe różowe i delikatne kwiatki rosły sobie 

jak chciały. - Wiesz, przyszło mi do głowy, że niezbyt dobrze się znamy.

- Nie - odparła nieufnie. - Prawie się nie znamy.

- Co myślisz o randkach?

- Miłe zajęcie dla nastolatków. - Uśmiechnęła się.

- Nie wierzysz, że dorosłym też może to sprawiać przyjemność?

Wzruszyła ramionami.

- Większość kobiet, które znam, ma kochanków, nie chłopaków.

- A ty nie masz ani kochanka, ani chłopaka.

- I dobrze mi z tym.

Sposób, w jaki to powiedziała, sprawił, że Sam znowu popatrzył na drobne, różowe 

kwiatki.

- A co myślisz o kumplu? Może przez jakiś czas spróbujemy być kumplami. To takie 

miłe, niezobowiązujące słowo. Żadnych problemów.

Tak brzmiało, to prawda, ale Johanna miała swój rozum. Kumpel, przyjaciel, bliska 

osoba. Tak to się zaczyna, a potem...

- To, co mówiłam przed chwilą, mówiłam poważnie.

- Nie wątpię. Dlatego uznałem, że nie będziesz się bała lepiej mnie poznać.

- Nie boję się - odparła natychmiast, zdradzając, że uderzył we właściwą nutę.

- To dobrze. W piątek w Beverly Wilshire jest impreza charytatywna. Przyjadę po 

ciebie o siódmej.

- Nie przyjeżdżaj.

- Popierasz zbieranie datków na bezdomnych, prawda?

- Oczywiście, ale...

-   A   ponieważ   się   mnie   nie   boisz,   na   pewno   będziesz   mi   chętnie   towarzyszyła. 

Wprawdzie nie przepadam za takimi imprezami, ale cel jest zbożny.

background image

- Doceniam twoją propozycję, ale nie zdążę wrócić do domu po pracy i przebrać się na 

oficjalne przyjęcie w Wilshire. - To powinno go zniechęcić, pomyślała.

- No dobrze, przyjadę po ciebie do biura. Wobec tego o wpół do ósmej.

Johanna sapnęła gniewnie.

- Sam, dlaczego próbujesz mną manipulować?

-   Johanno...   -   Ujął   ją   za   rękę   i   pocałował   jej   palce,   zbyt   szybko,   aby   zdążyła 

zaprotestować. - Potrafię manipulować o wiele lepiej.

- Nie wątpię.

- Uwielbiam, kiedy posługujesz się tym tonem.

-   Uśmiechnął   się   z   zachwytem.   -   Jest   taki   wyniosły.   Od   razu   mam   ochotę   cię 

wytargać.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

- Jakie pytanie? A, tamto - dodał pośpiesznie, kiedy zmrużyła oczy. - Nie usiłuję tobą 

manipulować. Usiłuję umówić się z tobą na randkę. Nie, nie na randkę - poprawił się. - 

Dorośli nie umawiają się na randki. Nie możemy nazwać tego spotkaniem w interesach, to 

brzmi zbyt oficjalnie. A co powiesz na zwykłe spotkanie? Podoba ci się?

- Nie za bardzo.

- Jednego już się o tobie dowiedziałem, a mianowicie, że bardzo trudno cię zadowolić. 

- Wyciągnął się z westchnieniem. - Ale to nic. Posiedzę sobie tu, aż znajdziesz odpowiednie 

słowo. Pojawiają się gwiazdy.

Zerknęła na niebo. Często sama siadywała wieczorami na schodkach. Noc wydawała 

się ładniejsza w towarzystwie Sama, i to martwiło Johannę.

- Robi się chłodno - mruknęła.

- Czyżbyś zapraszała mnie do środka?

- Nie aż tak chłodno. - Zapadła cisza. W oddali rozległ się krzyk kozodoja. - Dlaczego 

nie siedzisz w mieście w jakimś modnym klubie, w towarzystwie młodej, obiecującej aktorki 

z nowym, równiutkim uzębieniem?

Sam w głębokiej zadumie oparł łokieć na schodku.

- Naprawdę nie wiem. Dlaczego nie siedzisz w mieście w jakimś modnym klubie w 

towarzystwie wziętego reżysera o doskonalej opaleniźnie i odessanym tłuszczu?

- Ja pierwsza zapytałam.

- Uwielbiam grać - odpowiedział po chwili. Jego głos był tak spokojny i poważny, że 

Johanna   odwróciła   głowę.   -   Naprawdę   uwielbiam,   kiedy   wszystko   jest   tak,   jak   trzeba, 

scenariusz, plan, ekipa. I nie mam nic przeciwko temu, że dobrze mi za to płacą. Zostało mi 

background image

kilka   tygodni   do   zdjęć.   Kiedy   już   się   zaczną,   będę   miał   bardzo   dużo   pracy.   Nie   chcę 

marnować tej odrobiny wolnego czasu, jaki mi pozostał, na przesiadywanie w klubach. - 

Dotknął jej włosów. Wprawdzie obiecał, że nie będzie żadnego kontaktu, ale Johanna nie 

zaprotestowała. - Wrócisz i nakarmisz moje kaczki, Johanno?

Popełniła błąd, bo uśmiechnęła się. Głupi, lecz całkiem świadomie popełniony błąd.

-   Chyba   dam   radę   w   piątek   wieczorem,   jeśli   wyjdziemy   wcześniej   z   tej   imprezy 

dobroczynnej. Cały dzień będę miała zajęty.

- O wpół do ósmej w twoim biurze?

- Zgoda. Bez zobowiązań?

- Jasne.

Kiedy się nad nią pochylił, natychmiast wyciągnęła rękę.

- Nie całuj mnie, Sam. Odsunął się z wysiłkiem.

- Teraz czy nigdy? - zapytał. Wstała i otrzepała dżinsy.

- Przynajmniej teraz. Do zobaczenia jutro.

-   Johanno.   -   Zatrzymała   się   u   szczytu   schodów   i   odwróciła   się.   -   Nic   takiego   - 

powiedział. - Chciałem tylko jeszcze raz na ciebie spojrzeć. Dobranoc.

- Jedź ostrożnie. Masz przed sobą długą drogę.

- Coraz krótszą.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

O wpół do szóstej biuro przypominało katakumby. Johanna cieszyła się, że w ciszy 

może nadrobić papierkową robotę, z którą zawsze zalegała.

Walka   o   realizację   nowego   projektu   wkraczała   w   decydującą   fazę.   Jeszcze   jeden 

sukces, i firma producencka Johanny Patterson zacznie walczyć na rynku.

„Ogrody rozmaitości". Oczami duszy już widziała to logo. Za jakiś czas ujrzą je także 

inni. I zapamiętają.

Oczywiście nadal będzie produkowała teleturnieje, ale zacznie poszerzać horyzonty. 

Telewizyjny serial obyczajowy, kilka filmów, serial na weekend. Już widziała, jak wszystko 

będzie się rozwijało, krok po kroku.

Posprzątała   biurko   i   wydobyła   swój   sekret.   Wcześniej   ukryła   torbę   w   dolnej 

szufladzie. I tak zrobiło się zamieszanie, kiedy przyniosła do biura wieczorową suknię. Teraz 

Johanna wyciągnęła pudełko z torby, otworzyła je i dwa razy uważnie przeczytała instrukcję. 

Potem przyjrzała  się uważnie swoim dłoniom.  Sprzedawczyni  nie myliła  się, mówiąc, że 

paznokcie Johanny są w okropnym stanie. Dlatego postanowiła przeprowadzić eksperyment. 

Takie małe wyzwanie.

Przycięła pierwszy sztuczny paznokieć. Położyła go na niepomalowanym paznokciu 

kciuka, aż wreszcie uznała, że długość jest w sam raz. Jeszcze tylko dziewięć, pomyślała, i 

wzięła się do roboty.

Kiedy   leżało   przed   nią   dziesięć   paznokci   odpowiedniej   długości,   przeszła   do 

następnego etapu. Instrukcja głosiła, że to proste, szybkie i schludne. Johanna oderwała taśmę 

klejącą i przycisnęła ją do paznokcia. Ostrożnie złapała szczypczykami taśmę i zaczęła ją 

zdzierać. Taśma zwinęła się w kulkę. Johanna spróbowała jeszcze raz. Za trzecim razem jej 

się udało. Zadowolona, wzięła sztuczny paznokieć i przycisnęła go do swojego. Następnie 

puściła go i oceniła rezultat. Uznała, że jeśli pomaluje plastik jasnoróżowym lakierem, będzie 

wyglądał jak naturalny paznokieć.

Praca   nad   jedną   ręką   zajęła   jej   dwadzieścia   minut.   Musiała   oczywiście   włożyć 

okulary, czego nigdy nie robiła w czyjejś obecności. Przeklinała sprzedawczynię, siebie i 

producenta   paznokci.   Nagle   zadzwonił   telefon.   Wcisnęła   linię   numer   jeden   i   oderwała 

paznokieć na palcu wskazującym.

- Johanna Patterson - powiedziała przez zaciśnięte zęby.

- Tu John Jay, skarbie. Cieszę się, że taka z ciebie pracoholiczka.

Johanna zerknęła na swój palec wskazujący.

background image

- O co chodzi?

- Mam maleńki problem, skarbie, i chcę cię prosić, żebyś przyszła mi z pomocą. - 

Kiedy nic nie powiedziała, odchrząknął: - Posłuchaj, wygląda na to, że moje konto jest niemal 

puste i znalazłem się w kłopotliwej sytuacji. Czy mogłabyś porozmawiać z kierownikiem z 

Chasen's? Mówi, że cię zna.

- Daj mi go. - Pełna niesmaku przejechała dłonią po włosach, no i odkleił się kolejny 

paznokieć. Wyciągnięcie Johna Jaya z kłopotliwej sytuacji zajęło jej niecałe dwie minuty. 

Kiedy odłożyła słuchawkę, popatrzyła na swoją rękę. Dwa paznokcie odleciały, a palce miała 

wysmarowane klejem. Westchnęła głośno i zaczęła odklejać pozostałe paznokcie.

Przypomniała sobie, że jest inteligentną, zdolną kobietą. Zbliżała się do trzydziestki i 

miała skomplikowaną i wymagająca pracę. Zarazem była jedyną kobietą w tym kraju, która 

nie potrafiła przykleić sobie sztucznych paznokci.

Cisnęła wszystko do kosza na śmieci.

W toalecie dla pań zrobiła, co mogła ze swoimi włosami. Ponieważ nadal czuła się 

mało kobieca, nałożyła mocny makijaż. Rozpięła torbę z suknią. Ten strój miała na sobie 

tylko raz. Sukienka była obcisła, bez ramiączek, zupełnie inna od zwykłych ubrań Johanny. 

Wciągnęła   na   siebie   suknię,   po   czym   przystąpiła   do   walki   z   zamkiem   błyskawicznym. 

Zaklęła i zaczęła się zastanawiać, dlaczego w ogóle zgodziła się iść na tę imprezę.

Dobry wybór, uznała w końcu, przeglądając się w lustrze. Kolor podkreślał jej urodę. 

Suknia miała rozcięcie odsłaniające nogi. Johanna zmieniła codzienne kolczyki na kółka z 

perłami i brylantami, a następnie nałożyła pasującą do nich kolię.

Lepiej nie będzie, pomyślała. Dobrze, że umówiła się tutaj z Samem. Dzięki temu to 

spotkanie nie tylko mniej kojarzyło się z randką, ale również Sam będzie musiał ją odwieźć 

do firmy, a ona wróci do domu własnym autem.

Jak tchórz. Nie, jak osoba przezorna. To, co czuła do Sama, było zbyt nagłe i zbyt 

intensywne. Romans nie leżał w jej planach. Widziała zbyt wiele romansów ojca. Jej życie 

nigdy nie będzie takie jak jego.

Jeśli  zaś  chodzi  o Sama  Weavera,  będzie  rozsądna,  ostrożna,  a  przede wszystkim 

zachowa całkowitą kontrolę nad sytuacją.

Boże, wyglądał wspaniale.

Stał   w   jej   gabinecie   obok   okna,   z   rękami   w   spodniach   smokingu,   pogrążony   w 

myślach.   Poczuła   niepokojące   zadowolenie.   Jeśli   wierzyłaby   w   szczęśliwe   zakończenia, 

uwierzyłaby w Sama.

Nie słyszał jej, ale myślał o niej tak intensywnie, że od razu wiedział, kiedy pojawiła 

background image

się na progu. Odwrócił się.

Wyglądała tak krucho z włosami upiętymi  nad karkiem i odsłoniętymi  ramionami. 

Oficjalny kostium pasował do kobiety, którą widział po raz pierwszy. Piękny ogród i dom na 

uboczu pasowały do kobiety,  która śmiała  się razem z nim nad stawem.  To jednak była 

zupełnie nowa Johanna, która wydawała się zbyt delikatna, aby ją dotknąć.

Westchnął z podziwem.

- Już myślałem, że uciekłaś.

- Przebierałam się. - Bardzo chciała zachowywać się naturalnie, więc zmusiła się, żeby 

przejść do szafki. - Przepraszam, że trochę się spóźniam. Miałam sporo rzeczy do zrobienia. 

Praca   -   dodała   i   zerknęła   szybko   w   kierunku   kosza,   żeby   upewnić   się,   że   nie   widać 

plastikowych paznokci i lakieru.

- Wyglądasz wspaniale, Johanno.

- Dziękuję. - Zamknęła drzwi szafki, usiłując potraktować komplement z taką samą 

nonszalancją, z jaką został wypowiedziany. - Ty też. Jestem gotowa.

- A ja potrzebuję jeszcze  minuty.  - Podszedł  do niej  i zauważył  zdumienie  w jej 

oczach, gdy objął ją za nagie ramiona i pocałował. Starał się, żeby pocałunek był lekki i 

delikatny. - Po prostu musiałem się upewnić, że jesteś prawdziwa.

Była bardzo prawdziwa.

- Powinniśmy już iść - powiedziała.

- Wolałbym zostać tutaj i oddać się czułościom. Ale może kiedy indziej - dodał, kiedy 

zobaczył, jak uniosła brew. Złapał ją za rękę i wyszedł z gabinetu w kierunku wind. - Jeśli 

będzie nudno, wyjdziemy wcześniej. Przejedziemy się.

- Hollywoodzkie gale nigdy nie są nudne. - Oznajmiła to z takim przekąsem, że musiał 

się roześmiać.

- Nie lubisz ich.

- Nie uważam za konieczne na nie chodzić. Weszli do windy.

- Trudno należeć do jakiegoś świata i go ignorować.

- Nie, to wcale nie jest trudne. - Robiła to od lat. - Niektórzy z nas lepiej sobie radzą 

poza   sceną.   Widziałam   jedną   z   reklam   twojego   miniserialu   -   zmieniła   szybko   temat.   - 

Wyglądała nieźle, z klasą i seksownie.

- To marketing - powiedział niedbale, kiedy winda dojechała na podziemny parking. - 

Film nie jest pełen seksu, tylko romantyczny. To pewna różnica.

Tak było, ale zaskoczyło ją, że i on to wiedział.

-   Kiedy   zdejmujesz   koszulę   i   świecisz   nagim   torsem,   ludzie   zaczynają   myśleć   o 

background image

seksie.

- I to wystarczy? Mogę w pięć sekund wyskoczyć z tego ubranka.

Wsiedli do samochodu.

- Dziękuję, ale  już widziałam  twój tors. Dlaczego zdecydowałeś  się na telewizję? 

Chodzi mi o to, dlaczego robisz to akurat w tym punkcie swojej kariery?

- Dlatego, że większość ludzi nie wysiedzi w kinie przez cztery godziny, a ja chciałem 

nakręcić ten film. Mały ekran jest bardziej osobisty, intymny, tak jak scenariusz. - Ruszyli w 

drogę. - Ta bohaterka, Sara, jest taka krucha, taka tragiczna. Ufna i naiwna. To, jak Lauren 

poradziła sobie z rolą, niemal zbiło mnie z nóg - dodał, mając na myśli swoją partnerkę w 

filmie.

- Naprawdę odnalazła istotę tej niewinności.

Zdaniem   prasy   Sama   i   Lauren   łączyła   namiętność   nie   tylko   na   ekranie.   Johanna 

zamierzała o tym nie zapominać.

- To dziwne, kiedy aktor mówi o postaci, której sam nie zagrał - zauważyła.

- Luke to sukinsyn. Godny pogardy oportunista i lowelas. Czarujący i wyszczekany.

- Czy ty odnalazłeś jego istotę?

- Będziesz musiała obejrzeć film i mi powiedzieć.

- Co masz teraz w planach?

- Komedię.

- Nie wiedziałam, że występujesz w komediach.

- Musiałaś przegapić moją rolę w pewnym serialu komediowym wiele lat temu.

- Wstyd mi się przyznać, ale to widziałam. - Zachichotała.

- A ja się wstydzę, że tego nie widziałem. To było tuż przed tym, jak wystąpiłem w 

reklamówce wody Mano. „Która kobieta oprze się mężczyźnie pachnącemu jak mężczyzna?".

- Cóż, taki casting wygrałeś i zrobiłeś swoje.

- Dzięki tej reklamówce dostałem rolę w „Tajniaku".

Tego była pewna. Widziała tamte reklamy. Sam był w nich niesłychanie seksowny, 

wyjątkowo męski i tak zadziorny, że kobiety wręcz śliniły się na jego widok. Jego bohater z 

„Tajniaka" był niby taki sam, ale Sam nadał mu głębię, która zadziwiła zarówno widownię, 

jak i krytyków.

- Takie rzeczy nie dzieją się zbyt często - powiedziała. - A jeśli tak, zazwyczaj są 

zasłużone.

- No cóż... - przeciągnął to słowo. - To chyba był komplement.

Johanna wzruszyła ramionami.

background image

- Nigdy nie twierdziłam, że jesteś zły w tym, co robisz.

- Dlaczego nie powiesz po prostu, że jestem dobry w tym, co robię?

Johanna   uznała   dyskusję   za   skończoną.   Wreszcie   dojechali   do   pełnego   limuzyn 

Beverly Wilshire.

- Wygląda na to, że zjawił się tłum ludzi - stwierdziła.

- Zawsze możemy wrócić do twojego gabinetu i oddać się czułościom.

Popatrzyła   na   niego   wymownie.   Umundurowany   parkingowy   otworzył   drzwi 

samochodu. Kiedy znalazła się na chodniku, zaczęły błyskać flesze.

Nienawidziła tego wprost organicznie. Oczywiście jak zwykle panowała nad sobą. 

Chłodna, zimna, profesjonalna. Gdy Sam objął ją ramieniem, rozbłysło jeszcze więcej fleszy.

- Współpracuj z nimi, uśmiechnij się, to szybciej dadzą ci spokój - mruknął jej do 

ucha.

- Panie Weaver! Panie Weaver! Co może nam pan powiedzieć o nowym miniserialu?

Sam uśmiechnął się do tłumu reporterów.

- Przy dobrym scenariuszu i obsadzie, w której znalazła się Lauren Spencer, myślę, że 

zdoła się wybronić - odparł, nie przestając iść przed siebie.

- Czy pana związek z panną Spencer się skończył?

- Nigdy się nie zaczął.

Jeden z reporterów podszedł na tyle blisko, że zdołał złapać Johannę za rękę.

- Możemy poznać pani nazwisko?

- Patterson - odparła i strząsnęła jego dłoń.

- Od Carla Pattersona - usłyszała, jak mówi ktoś z tłumu. - To córka starego. Pani 

Patterson, czy to prawda, że małżeństwo pani ojca przeżywa  kryzys?  Jak się pani czuje, 

wiedząc, że związał się z kobietą dwa razy młodszą od siebie?

Johanna nic nie odpowiedziała i prześliznęła się przez drzwi prowadzące do recepcji.

-   Przepraszam.   -   Sam   wciąż   ją   obejmował.   Była   wściekła,   zarazem   wewnętrznie 

rozdygotana.

- Nie masz z tym nic wspólnego. - Potrzebowała chwili, żeby się uspokoić. Tak, to był 

gniew, ale też ów powodujący ból brzucha niepokój, który dopadał ją za każdym razem, kiedy 

stawała w obliczu natarczywych pytań dotyczących jej ojca.

- Chcesz wymknąć się do baru na drinka? Posiedzieć przez chwilę w jakimś ciemnym 

kącie?

- Nie, naprawdę nic mi nie jest. - Napięcie nieco opadło, Johanna uśmiechnęła się do 

Sama. - Nie dałabym rady przechodzić przez to tak często jak ty.

background image

- To część mojej pracy. - Podniósł palcem jej brodę. - Na pewno nic ci nie jest?

- Na pewno. Chyba chciałabym...

Niestety o rejteradzie nie było mowy, gdyż podeszło kilka osób, aby przywitać się z 

Samem.

Znała ich, niektórych z widzenia, innych z plotek. Partnerka Sama z ostatniego filmu 

przyszła z mężem. Była w ciąży. Elita reporterska, która została wpuszczona do budynku, 

zrobiła jej sporo zdjęć.

Kiedy   szli   w   kierunku   sali   balowej,   wciąż   podchodzili   do   nich   ludzie,   aby   się 

przywitać lub przedstawić. Johanna znała wielu z nich dzięki swojemu ojcu. Trzeba było 

całować policzki, ściskać ręce, wymieniać uściski. Stary aktor o srebrnej grzywie i twarzy, 

która   wciąż   przyciągała   uwagę,   uścisnął   ją   serdecznie.   Johanna   odwzajemniła   uścisk   z 

niekłamaną sympatią. Nigdy nie zapomniała, jak wiele lat temu, podczas jednego z przyjęć 

ojca Johanny, przyszedł do jej pokoju i zabawiał ją opowieściami.

- Wujaszku Maksie, jesteś jeszcze przystojniejszy niż zwykle.

- Jo - jo, kiedy na ciebie patrzę, czuję się stary - roześmiał się, nie wypuszczając jej z 

uścisku.

- Nigdy nie będziesz stary.

- Mary chciałaby się z tobą przywitać. - Miał na myśli swoją długoletnią i jedyną 

żonę. - Uciekła do toalety dla pań. - Ponownie pocałował Johannę w policzek, po czym 

odwrócił się do Sama. - A więc w końcu się złamałaś i zaczęłaś umawiać się z aktorem. 

Przynajmniej wybrałaś sobie kogoś utalentowanego. Podziwiam pańskie dokonania.

- Dziękuję. - Po sześciu latach w tym biznesie Sam myślał, że gwiazdy nie robią już na 

nim wrażenia. - To zaszczyt pana poznać, panie Heddison - dodał. Naprawdę tak uważał. - 

Widziałem wszystkie pana filmy.

-   Mała   Jo   -   jo   zawsze   miała   dobry   gust.   Chciałbym   kiedyś   z   panem   pracować. 

Niewielu aktorów z pana pokolenia mogłoby to ode mnie usłyszeć.

- Proszę tylko powiedzieć, gdzie i kiedy. Max zmrużył oczy i powoli pokiwał głową.

- Jest pewien scenariusz, nad którym się zastanawiam. Wyślę go panu, żeby rzucił pan 

na niego okiem. Jo - jo, chciałbym częściej widywać twoją śliczną buzię.

- Pocałował ją raz jeszcze, po czym udał się na poszukiwanie żony.

- Pewnie cię zatkało - odezwała się Johanna, kiedy Sam w milczeniu wpatrywał się w 

plecy odchodzącego Maksa.

-   Nie   ma   żyjącego   aktora,   którego   podziwiałbym   bardziej   od   Maksa   Heddisona. 

Rzadko pojawia się na przyjęciach, a kiedy widziałem go poprzednio, nie miałem odwagi 

background image

podejść i się przedstawić.

- Ty, nieśmiały?

- Może raczej wystraszony.

Johanna wzięła go za rękę, wzruszona jego słowami.

- To najmilszy człowiek, jakiego znam - powiedziała. - Kiedyś na urodziny podarował 

mi szczeniaka. Ojciec był wściekły, bo nienawidzi psów, ale nie mógł nic powiedzieć, bo to 

był podarunek od wujaszka Maksa.

- Jo - jo?

Zerknęła na niego z ukosa.

- Tak może mnie nazywać tylko wujaszek Max.

-   Podoba   mi   się.   -   Przejechał   palcem   po   jej   nosie.   -   Ciekawe,   jak   wyglądałaś   w 

warkoczykach i słomkowym kapeluszu. O Boże!

Nagle   zauważyła,   jak   z   jego   twarzy   znika   rozbawienie   i   pojawia   się   rezygnacja. 

Moment później Sam utonął w uścisku szczupłych białych ramion.

- Och, Sam, nie mogę uwierzyć, że minęło już tyle czasu. - Kobieta o gęstej szopie 

rudych loków odwróciła twarz, aby fotografowie mogli zrobić jej zdjęcie z lepszej strony. - 

Skarbie, gdzie się ukrywałeś?

- Tu i tam. - Sam z trudem zdołał się w końcu wyplątać  z jej uścisku. - Jak się 

miewasz, Toni?

- A jak wyglądam? - Odrzuciła do tyłu głowę i wybuchnęła śmiechem. - Byłam tak 

zajęta, że straciłam kontakt ze wszystkimi. Właśnie zaczęłam zdjęcia, ledwie zdołałam się tu 

wyrwać. To okropne, jeśli nie można widywać się z przyjaciółmi.

- Johanna Patterson, Toni DuMonde.

- Miło mi panią poznać. - Johanna słyszała, że DuMonde jest przeciętną aktorką, a jej 

jedyną zaletą jest seksapil. Dwukrotnie dobrze wyszła za mąż i obaj mężowie pomogli jej w 

karierze.

- Przyjaciele Sama... - Kobieta urwała nagle. - Jesteś córką Carla, prawda? - Zanim 

Johanna zdążyła odpowiedzieć, DuMonde odrzuciła głowę, upewniwszy się, że włosy spłyną 

kaskadą, i wybuchnęła śmiechem. - Co za zbieg okoliczności! Skarbie, marzyłam, żeby cię 

poznać! - Położyła dłoń na ramieniu Johanny i omiotła wzrokiem pokój. Jej oczy, bystre i 

ciemne, omijały mniej znaczące osoby, uśmiechały się do godnych zauważenia i mrużyły, 

gdy wyśledziły jakąś rywalkę. - Co za radosny zbieg okoliczności - ciągnęła Toni. - Jestem 

pewna, że zrozumiesz, jaką mi to sprawia radość. Kochanie, patrz, kogo znalazłam.

Johanna popatrzyła na swojego ojca, kiedy Toni prześliznęła się obok niego.

background image

- Johanno, nie wiedziałem, że cię tu zastanę. - Carl musnął jej policzek jak policzki 

tysiąca przygodnych znajomych.

Był wysokim mężczyzną o szerokich ramionach i płaskim brzuchu. Na jego twarzy 

pojawiły   się   zmarszczki,   gdyż   bał   się   noża,   nawet   skalpela   chirurga   plastycznego.   Nie 

pozwolił jednak, aby jego ciało straciło jędrność. W wieku pięćdziesięciu trzech lat był w 

świetnej formie. Kobiety lgnęły do niego równie mocno jak trzydzieści lat wcześniej. Nawet 

bardziej, gdyż teraz dysponował władzą.

- Dobrze wyglądasz - powiedziała Johanna. Sam zauważył, że w jej głosie nie ma 

ciepła, zupełnie inaczej niż przy spotkaniu z Maksem Heddisonem. - Carl Patterson, Sam 

Weaver.

- Miło mi. - Carl ujął rękę Sama w swoją potężną, wypielęgnowaną dłoń. - Mam oko 

na pana  karierę.  Mówi się,  że niedługo  zacznie  pan kręcić  film  z Berlitzem.  Pewnie się 

spotkamy.

- Mam nadzieję.

- Czy to nie urocze? - wtrąciła się Toni, obejmując wolną ręką Sama. - To, że nasza 

czwórka na siebie wpadła. Musimy usiąść razem, prawda, Carl? Chciałabym lepiej poznać 

twoją córkę, w końcu będziemy rodziną.

Johanna nawet nie zareagowała. Ojciec nie mógł jej już niczym zaskoczyć.

- Gratulacje. - Skrzywiła się lekko, kiedy błysnął flesz.

- Jeszcze nie ustaliliśmy daty. - Toni uśmiechnęła się do Carla. - Ale chcemy, żeby 

ślub odbył się szybko, jak tylko załatwimy kilka drobnych formalności.

Czyli sfinalizujesz czwarty rozwód, pomyślała Johanna. Na szczęście coraz to nowe 

macochy nie robiły już na niej wrażenia.

- Jestem pewna, że będziecie bardzo szczęśliwi - powiedziała.

- Zamierzamy. - Carl poklepał Toni po ręce, patrząc na nią, zamiast na swoją córkę.

- A więc usiądźmy, Carl, i napijmy się, żeby to uczcić. - Toni objęła obu mężczyzn, 

jednak   Sam   delikatnie   wysunął   się   z   jej   uścisku   i   wziął   za   rękę   Johannę.   Jej   dłoń   była 

lodowato zimna i sztywna.

- Przepraszamy, ale nie możemy tu długo zabawić.

- W czarującym uśmiechu Sama kryła się lekka skrucha.

- E tam, na pewno macie czas na jednego szybkiego drinka, zanim to miejsce zamieni 

się w zoo. - Toni przejechała palcami po ramieniu Carla.

- Chętnie wypiję za twoje szczęście. - Jednak miłym słowom Johanny nie towarzyszył 

uśmiech.

background image

- Cudownie. - Toni była wniebowzięta, bowiem wszyscy ujrzeli ją w towarzystwie 

wpływowego Carla i atrakcyjnego Sama. - Johanno, kochanie, nie wolno ci wierzyć w te 

wszystkie okropne rzeczy, jakie wypisywano o mnie i Samie. Wiesz, że ludzie w tym mieście 

uwielbiają plotki. - Uśmiechnęła się nieszczerze do Johanny.

- Dlaczego to robisz, do diabła? - spytał Sam.

- To część gry. - Johanna uniosła głowę i ruszyła do sali balowej.

W pomieszczeniu panował niezwykły gwar. Było bardzo wystawnie, tak jak powinno 

być na tego rodzaju imprezach, żeby dobrze prezentowały się w prasie. Zapewne nikt nie 

będzie   szczędził   grosza   i   bezdomnym   skapnie   sto,   może   nawet   sto   pięćdziesiąt   tysięcy 

dolarów. Jedzenie było wspaniałe.

Johanna jednak nie jadła. Ledwie dostrzegała, co znajduje się na półmiskach, choć 

Toni cmokała nad każdą potrawą i zawracała wszystkim głowę kaloriami. Robiła żartobliwe 

uwagi na temat tego, że Sam powinien zachowywać się jak dżentelmen w stosunku do jej 

przyszłej pasierbicy, chichotała, że będzie miała córkę w swoim wieku i całowała Carla w 

policzek, kiedy akurat robiła sobie przerwę we flirtowaniu z innymi mężczyznami.

Carl był nią oczarowany. Johanna sączyła szampana i przyglądała się, jak jej ojciec 

puchnie z dumny, kiedy rudowłosa prawiła mu komplementy. Dotąd nie widziała, żeby jakaś 

kobieta robiła na nim takie wrażenie. Często był pełen pożądania, rozwścieczony, ale nigdy 

zaślepiony.

- Jeszcze tylko odrobinkę - powiedziała Toni, kiedy Carl nalewał wino. - Wiesz, jaka 

robię się niemądra, kiedy za dużo wypiję. - Rzuciła mu wymowne spojrzenie. - Ależ tu tłum. - 

Pomachała radośnie komuś przy sąsiednim stoliku. - Boże, jaka okropna sukienka. Wszystkie 

te brylanty nie zamaskują złego gustu, prawda? Sam, skarbie, słyszałam, że Lauren widuje się 

z jakimś francuskim kierowcą wyścigowym. Złamała ci serce?

- Nie - odparł bezbarwnie i odsunął się, kiedy Toni poklepała go po kolanie.

- To dlatego, że zawsze ty łamiesz im serca. Bądź ostrożna z tym faceten, Johanno, 

twardsze ode mnie płakały z jego powodu.

- Z pewnością - odparła słodko Johanna i upiła jeszcze trochę szampana.

- Powiedz, dlaczego nie poprosisz taty, żeby załatwił ci jakąś rolę w filmie? - Toni 

popatrzyła na nią porozumiewawczo.

- Nie gram w filmach.

- A czym się zajmujesz?

-   Johanna   produkuje   programy   telewizyjne   -   wtrącił   się   Carl.   -   Tak   przy   okazji, 

ostatnie dane, które znalazły się na moim biurku, były bardzo obiecujące.

background image

- Dziękuję.

- Co z wieczorną emisją?

-   Właśnie   to   finalizujemy.   Wysłałabym   ci   notatkę   służbową,   ale   myślałam,   że 

wyjechałeś.

- Ostatnio spędziliśmy dwa tygodnie na wyjątkowo ponurym planie w Arizonie. - Toni 

poklepała Carla po ręce. - Dzięki Bogu, Carl był na miejscu, żeby dopilnować, abym się nie 

załamała. Sam, słyszałam same cudowne rzeczy o tym twoim filmie telewizyjnym. Pokażą go 

za parę tygodni, prawda?

Uśmiechnął się do niej i skinął głową. Wiedział, że starała się o rolę Sary i jeszcze mu 

nie przebaczyła, że się za nią nie wstawił.

- Musimy razem nakręcić film, a Carl powinien go wyprodukować - powiedziała Toni.

Prędzej mnie piekło pochłonie, pomyślał Sam.

- Naprawdę miło się rozmawia, ale Johanna i ja jesteśmy już spóźnieni. - Wstał, zanim 

ktokolwiek   zdążył   zaprotestować,   i   wyciągnął   dłoń.   -   Miło   mi   było   pana   poznać,   panie 

Patterson, i gratuluję panu ostatniego filmu. - Wziął Johannę za rękę i uśmiechnął się do Toni. 

- Nigdy się nie zmieniaj, skarbie.

-   Dobranoc   -   powiedziała   Johanna   do   ojca.   -   I   wszystkiego   najlepszego.   -   Nie 

protestowała, kiedy Sam wyprowadzał ją z sali balowej. - Nie musiałeś psuć sobie wieczoru z 

mojego powodu.

-   Wychodzę   wcześniej   nie   tylko   z   twojego   powodu.   Nie   lubię   spędzać   czasu   w 

towarzystwie takich piranii jak Toni. Poza tym przyda ci się świeże powietrze.

- Nie jestem pijana.

- Niewiele brakowało.

- Nigdy się nie upijam, bo nie lubię tracić kontroli. Tego akurat był więcej niż pewny.

-   Doskonale,   ale   tak   czy   inaczej   musimy   coś   zjeść.   -   Wręczył   banknot 

dwudziestodolarowy chłopcu, który przyprowadził samochód, i wpuścił do niego Johannę. - 

Masz ochotę na hamburgera?

- Nie jestem głodna. Uparta jak zwykle, pomyślał.

- No dobra, ja mam  ochotę na hamburgera.  Zaczęła  prychać  i w tej samej  chwili 

uświadomiła sobie, że zachowuje się niegrzecznie.

- Sam, doceniam to, ale naprawdę nie mam na nic ochoty. Odwieź mnie na parking, a 

potem pojadę do siebie.

- Wypiłaś pięć kieliszków wina. Liczyłem. - On wypił tylko jeden, gdy zorientował 

się, w jakim nastroju jest Johanna. - Odwiozę cię do domu, ale najpierw coś zjemy.

background image

- Nie mogę zostawić samochodu w mieście.

- Załatwię kogoś, kto odstawi ci go jutro.

- To zbyt dużo kłopotu. Mogę...

- Johanno, pozwól mi być przyjacielem, dobrze? Zamknęła oczy, rozpaczliwie pragnąć 

zrobić coś, na co nigdy by sobie nie pozwoliła. Rozpłakać się, głośno, długo i bez powodu.

- Dziękuję. Myślę, że dobrze mi zrobi jedzenie i świeże powietrze.

Sam   wszedł   w  smokingu   do  jednego   z  fastfoodów,  zamówił  hamburgery,   frytki   i 

kawę, rozdał kilka autografów i wypadł na zewnątrz.

-   Życie   rzadko   kiedy   bywa   proste   -   powiedział   do   Johanny,   stawiając   torbę   z 

jedzeniem pomiędzy jej stopami. - Dziewczyna za ladą bardzo chciała mi zafundować to 

wszystko i wiem, że wrzuciła do torby swój numer telefonu. A na pewno nie miała więcej niż 

dziewiętnaście lat.

- Powinieneś był pozwolić mi pójść.

- Każde z nas musi dźwigać swoje brzemię. - Odjechał spod restauracji. - Johanno, 

zazwyczaj nigdy nie interesuję się tym, co wypisują o mnie w gazetach, chyba że to recenzja, 

ale tym razem uczynię wyjątek, żeby ci powiedzieć, że Toni i ja nigdy nie byliśmy ze sobą.

- Sam, to nie moja sprawa.

-   Niezależnie   od   tego,   czy   uważasz   to   za   swoją   sprawę,   czy   nie,   chcę,   abyś   mi 

wierzyła.  Wystarczająco kiepsko wygląda,  że wyobrażasz  sobie, jakobym  z nią był.  Jeśli 

jednak dodasz do tego jeszcze fakt, że ona zamierza poślubić twojego ojca, to po prostu 

idiotyczne.

- Zawstydziła cię. Przykro mi.

-   Nie   podobało   mi   się,   że   sugerowała...   -   Sugerowała,   akurat.   Niemal   wywiesiła 

ogłoszenie. - Czułbym się lepiej, gdybyś zrozumiała, że nigdy nic nas nie łączyło. - Resztę 

zatrzymał   dla   siebie,   nie   mógł   bowiem   szczerze   powiedzieć,   co   myśli   o   kobiecie,   która 

wkrótce miała wejść do rodziny Johanny. - Tak czy inaczej, nie taki wieczór planowałem.

Chwilę później dojechał na szczyt wzgórza. Stąd rozpościerał się wspaniały widok na 

Los Angeles. Sam opuścił dach, a potem sięgnął po torbę i wierzchem dłoni musnął policzek 

Johanny.

- Muszę ci coś wyznać - powiedział.

- Co?

- Masz niesamowite nogi.

- Daj mi hamburgera.

- Pachnie ładniej niż cielęce medaliony.

background image

- A to jedliśmy?

-   Nie,   tego   nie   jadłaś.   Masz   tu   keczup.   Upewnił   się,   że   zaczęła   jeść.   Gdyby 

kiedykolwiek widział kogoś bardziej nieszczęśliwego niż Johanna przy pięknym, ozdobionym 

kwiatami stole z mnóstwem gwiazd dookoła, na pewno by go zapamiętał. Najgorsze było to, 

że bardzo starała się niczego po sobie nie pokazać.

- Chcesz o tym pogadać? - Kiedy wzruszyła ramionami, postanowił nacisnąć nieco 

mocniej. - Rozumiem, że nic nie wiedziałaś o kolejnym małżeństwie swojego ojca.

- Nie wiedziałam, że znowu zamierza się rozwodzić. Nie uzgadnia tego ze mną.

- Podoba ci się twoja przyszła macocha?

- Przyszła żona mojego ojca - poprawiła go. - Nie wiem, właściwie jej nie znam. 

Dziwne,   gdyż   ojciec   zazwyczaj   nie   planuje   małżeństwa,   nie   skończywszy   wcześniej 

poprzedniego. Na ogół robi sobie rok albo dwa lata przerwy.

- Będzie miał kilka miesięcy, żeby lepiej poznać Toni. Może zmieni zdanie.

- Jestem pewna, że on doskonale wie, jaka jest. Z całą pewnością nie jest głupi.

- Może powiesz mu wprost, że jesteś na niego zła? Czasami to coś zmienia.

- Nie jestem na niego zła.

- A czujesz się zraniona? - Przejechał dłonią po jej policzku.

Potrząsnęła głową. Przez chwilę nie wierzyła, że zdoła wydobyć z siebie głos.

- On żyje własnym życiem - odparła. - Jak zawsze. I dzięki temu ja też mogę żyć jak 

chcę.

- Wiesz, ja też kłóciłem się z ojcem. - Potrząsnął torbą frytek, wciskając ją Johannie.

- Poważnie?

-   Walczyliśmy   ze   sobą.   -   Sam   roześmiał   się.   -   Weaverowie   mają   temperament. 

Lubimy krzyczeć. Między piętnastym  a dwudziestym  rokiem życia  wciąż ścierałem się z 

moim   staruszkiem.   Przecież   fakt,   że   rozwaliłem   samochodem   płot   Greenleyów,   nie 

usprawiedliwiał odebrania mi na półtora miesiąca prawa jazdy, prawda?

- Pewnie Greenley był innego zdania. I co, udawało ci się postawić na swoim?

- Przegrywałem w stosunku jeden do czterech. Udawało mi się czasem tylko dlatego, 

że ojciec musiał też wrzeszczeć na mojego brata i siostry.

-   Musi   być   zupełnie   inaczej,   kiedy   ma   się   taką   dużą   rodzinę.   Zawsze   sobie 

wyobrażałam...

- Co?

Wino rozplatało jej język.

- Kiedy byłam mała, wyobrażałam sobie, że fajnie byłoby mieć braci i siostry. No i 

background image

dziadków,   którym   można   by   składać   wizyty.   Organizować   zjazdy   rodzinne.   Oczywiście 

trafiało   mi   się   przyszywane   rodzeństwo.   Ale   małżeństwa   ojca   rozpadały   się,   zanim 

nawiązywała się jakaś nić porozumienia.

- Przysuń się. - Objął ją ramieniem. - Trochę lepiej?

- O wiele - westchnęła i oparła na nim głowę.

- Doceniam to.

Jej  włosy pachniały  jak powietrze  za  oknem.  Czystością  i spokojem.  Miał  ochotę 

wtulić w nie twarz.

- Szkoda, że wypiłaś tyle wina - szepnął.

- Dlaczego?

- Bo to byłoby wbrew moim zasadom, gdybym zaczął cię uwodzić.

Nie podobało się jej słowo „uwodzić". Zakładało brak woli. Teraz jednak zabrzmiało 

kusząco.

- Żyjesz według zasad? - zapytała.

- Niewiele ich jest. - Podniósł rękę do jej włosów.

-   Chcę   się   z   tobą   kochać,   Johanno,   i   chciałbym   też,   żebyś   wtedy   była   w   pełni 

świadoma. Tak więc chwilowo zadowolę się czymś drobniejszym.

Dotknął ustami jej warg. Były ciepłe, wręcz gorące. Wyczuwał w Johannie akceptację. 

Prawie się poddała.

Mogła się wyrwać. Jego dotyk był tak łagodny. Wiedziała, że nie będzie nalegał. Nie 

tym razem. Lecz w przyszłości...

Z tym już się pogodziła. Podczas innej nocy, kiedy wiatr także szeleścił wśród liści, a 

Sam trzymał ją w ramionach, był o wiele bardziej niecierpliwy. Ona, niestety, także. Coś się 

wydarzyło, niezależnie od tego, jak bardzo chciała o tym zapomnieć. Westchnęła i dotknęła 

jego twarzy.

- Chciałabym wiedzieć, co czuję - mruknęła, kiedy znowu mogła mówić.

Sam   wiedział,   że   mógłby   ją   teraz   mieć.   Jeszcze   trochę   pieszczot   i   zostaliby 

kochankami.

Przypomniał sobie o zasadach i o kruchych kobietach.

-   Będziemy   musieli   o   tym   porozmawiać.   I   coś   z   tym   zrobimy.   To   stanie   się   już 

wkrótce, Joanno. Teraz jednak odwiozę cię do domu.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Johanna w soboty nadrabiała całotygodniowe zaległości, nigdy zaś nie wylegiwała się 

w   łóżku,   nawet   jeśli   dręczył   ją   kac   i   była   niewyspana.   Pieliła   ogródek,   robiła   zakupy, 

odpisywała na listy i zajmowała się księgowością. Ot, zwykły dzień pracy, jak wszystkie inne. 

Dobrze wykorzystywała każdą godzinę, bo właściwa organizacja gwarantowała bezpieczne 

życie.

Najpierw sprzątanie. Wprawdzie nie uważała się za domatorkę, nie zatrudniła jednak 

nikogo do tych prac. Dom był jej prywatnym azylem i wolała dbać o niego sama.

Odkurzanie,   czyszczenie   i   polerowanie   nie   były   nużącymi   obowiązkami,   a   nawet, 

przez swą prostotę, przyjemnie relaksowały. Poza tym miała poczucie, że jej dom zasługuje 

na szczególną uwagę. Było w tym coś intymnego.

Nastawiła głośno radio, potem pomyślała o samochodzie, a więc i o Samie. Miała 

nadzieję, że nie zapomniał o swojej obietnicy i ktoś podrzuci auto, bo inaczej musiałaby 

zrezygnować z zakupów i poprosić Bethany, żeby zawiozła ją w poniedziałek do pracy.

Johanna nigdy nie polegała na cudzej pamięci ani obietnicach.

A jeśli chodzi o Sama... No cóż, okazał się milszy i subtelniejszy, niż się spodziewała. 

Nie   dało   się  ukryć,   działał   na   nią.   Gdy  z   nim   przebywała,   kusiło   ją,   żeby   zapomnieć   o 

umowie, którą zawarła sama ze sobą wiele lat temu: żadnych poważnych związków, które tak 

łatwo mogą wymknąć się spod kontroli, żadnych zobowiązań czy obietnic.

I  oto   Sam  sprawił,  że   była  gotowa   zaprzeć   się  samej   siebie.   Niepokojące  i   jakże 

zdumiewające.

Co takiego miał w sobie, że za każdym razem, gdy przebywała w jego towarzystwie, 

czuła się coraz mniej pewnie? Oczywiście był niezwykle przystojny,  ale dla wyglądu nie 

straciłaby głowy. Śmieszyły ją kobiety, które opierały swoje związki na mocnej linii szczęki 

partnera albo wspaniałych bicepsach.

Zaś romansowa reputacja Sama i fakt, że był aktorem, jednoznacznie przemawiały 

przeciwko niemu. Dlaczego więc, na Boga, traciła przy nim głowę?

Och,   nic   takiego   się   nie   działo!   Mop   wściekle   zafurczał   po   kuchennej   podłodze, 

mydliny rozprysły się wokół.

Oczywiście wiedziała, że plotkarskie gazety często przesadzały lub kłamały, opisując 

prywatne   życie   osób   ze   świecznika,   zdarzało   się   też   jednak,   że   nie   potrafiły   dotrzeć   do 

najbardziej dramatycznej prawdy.

Prasa nigdy nie poznała prawdy o niej i o jej matce... Johanna szybko stłumiła dawne 

background image

wspomnienia.

Nie chodziło też o sławę Sama, bo to zupełnie na nią nie działało. Wszak wychowała 

się wśród samych znakomitości. Ani o jego talent, chociaż go podziwiała. Ani o pozycję 

zawodową, która w niewidzialny sposób zwykła przeradzać się we władzę. Na to też była 

absolutnie odporna. Twardo walczyła  o swoje miejsce  w branży i była  zbyt  ambitna,  by 

wspierać się na innych.

Dlaczego więc wciąż myślała o Samie?

Ziarno   zostało   zasiane   już   przy   pierwszym   spotkaniu.   Gdyby   tak   nie   było,   nie 

wychodziłaby z siebie, byle tylko utrudnić mu życie. Zwykły mechanizm obronny.

A   może   to  sprawa  wdzięku,  osobistego   uroku?   Sam  się  z   nim  urodził,  bo  gdyby 

stylizował   się   na   urokliwego   faceta,   imitował,   natychmiast   by   to   wyczuła   i   odrzuciła   ze 

wstrętem.

Natomiast   on   zachowywał   się   naturalnie,   swobodnie   i   przyjacielsko.   To   lekko 

nadkruszyło  mur,  którym  się  obwarowała.  Róże dokonały pierwszego małego  wyłomu,  a 

pocałunek wprawił ją w głęboki niepokój, bo forteca zadrżała w posadach.

Niepokój. Tak, to było dominujące uczucie. Musiała zastanowić się, co z tym zrobić.

Zignorować Sama? Wiedziała, że to nic nie da, bo Sam nie pozwoli siebie ignorować. 

Pójść za jego sugestią i ostrożnie poznawać się nawzajem? Lub też, jak to miała w zwyczaju, 

twardo pilnować, by znajomość nie przerodziła się w jakąkolwiek zażyłość...

Musiało   być   jakieś   wyjście.   Odnajdzie   je   i   następnym   razem,   kiedy   spotka   się   z 

Samem, będzie dobrze przygotowana.

Na pewno sobie poradzi. Mop zafurczał w jej dłoniach.

Była  niezwykła. Sam stał w progu kuchni i patrzył,  jak Johanna zmywa  podłogę. 

Pukał, ale głośna muzyka zagłuszała wszystkie dźwięki. Ponieważ drzwi nie były zamknięte, 

wszedł do środka, obszedł cały dom, aż ją znalazł.

Johanna Patterson. Za każdym razem, kiedy ją widział, wydawała się inna. W jednej 

chwili wyrafinowana, w innej cudownie prosta. Kusząca albo chłodna. Nerwowa i twarda. 

Mężczyzna musiałby spędzić lata, chcąc ją dobrze poznać. Sam uznał, że ma czas.

Teraz Johanna ubrana była w spłowiale bawełniane spodnie podwinięte nad kostkami i 

wielką   męską   koszulę.   Miała   bose   stopy   i   niedbale   upięte   włosy.   Wycierała   podłogę 

płynnymi, fachowymi ruchami, nie wymigiwała się od pracy ani też nie klęła ze zmęczenia. 

Pomyślał, że sprząta dom równie porządnie i metodycznie, jak robi wszystko inne. Podobało 

mu się to.

Dobrze wiedział, dlaczego Johanna go pociąga. Była piękna, ale to by nie wystarczyło, 

background image

podobnie jak jej inteligencja.

Była zarazem bezbronna i ostra, stanowcza. Nie miała łatwego charakteru i ktoś, kto 

chciał   się   do   niej   zbliżyć,   musiał   liczyć   się   z   kłopotami.   Ostrożna,   zdystansowana, 

nieulegająca innym. Życie ją poturbowało, więc uważnie rozglądała się wokół siebie i nie 

poddawała   się   złudzeniom.   Trudno   jej   zaimponować.   I   właśnie   ta   kombinacja   tak   go 

pociągała.

A ona wolałaby, żeby tak nie było, pomyślał. Przynajmniej pozornie wydawało się, że 

chciałaby, aby trzymał się od niej z daleka. Wierzył jednak, że w głębi duszy nadal szukała... 

Musiał sprawdzić, czy tak jest w istocie.

Stał bez ruchu, aż zbliżyła się do niego. Kiedy się zderzyli, złapał ją za ramię, żeby się 

nie przewróciła.

Johanna odwróciła się błyskawicznie i wyciągnęła przed siebie mopa niczym broń. 

Ulga, którą poczuła na widok Sama, szybko zamieniła się w złość.

- Jak się tutaj dostałeś, do diabła? - zapytała.

- Przez drzwi - odparł spokojnie. - Nie były zamknięte. Pukałem. Rozumiem, że mnie 

nie słyszałaś.

- Nie, nie słyszałam. - Starała się przekrzyczeć muzykę. - Najwyraźniej uznałeś to za 

zaproszenie.

- Uznałem, że mnie nie słyszysz. - Podał jej kluczyki od mercedesa. - Pomyślałem, że 

będziesz chciała mieć z powrotem swoje auto.

- Dzięki. - Była nie tyle zła, co zakłopotana. Nie lubiła być zaskakiwana.

- Proszę bardzo. - Wręczył jej bukiet stokrotek i lwich paszczy. Jak się spodziewał, 

natychmiast zmiękła. - Ukradłem je z ogrodu Mae. Mam nadzieję, że nie zauważy.

- Jakie  ładne.  - Z westchnieniem,  które tylko  częściowo  świadczyło  o rezygnacji, 

wzięła kwiaty. - Naprawdę doceniam to, że odprowadziłeś mój samochód. - Wiedziała, że 

mięknie, i usiłowała z tym walczyć. - Zjawiłeś się w kiepskim momencie. Nie mogę nawet 

zaproponować ci drinka, bo podłoga jest mokra, a poza tym jestem naprawdę zajęta.

- Chętnie zabiorę cię na drinka lub na lunch.

- Nie mogę. Nie zrobiłam nawet połowy tego, co chciałam, i nie jestem ubrana do 

wyjścia. Poza tym...

- Dobrze wyglądam - dokończył za nią. - Lepiej włóż je do wody. Zaczynają więdnąć.

Mogła zachować się nieuprzejmie. Johanna była do tego zdolna, ale akurat nie w tej 

chwili. Wybrała więc milczenie. Zdjęła z półki starą, kwadratową butelkę i poszła do łazienki, 

aby napełnić ją wodą. Usłyszała, że muzyka przycichła. Kiedy wróciła, Sam był w salonie i 

background image

przyglądał się kolekcji starego szkła.

- Moja matka miała kilka takich talerzy jak te zielone - zauważył.

- Sam, nie powinieneś trzymać osoby, która tu za tobą przyjechała, na zewnątrz.

-   Nikt   ze   mną   nie   przyjechał.   -   Wsadził   kciuki   do   kieszeni   i   uśmiechnął   się   do 

Johanny.   Ktoś  mógłby  uznać   ten  uśmiech  za   pełen   zmieszania,  ale  Johanna  nie  dała   się 

zwieść.

- A teraz pewnie chcesz, żeby cię odwiozła.

- Prędzej czy później.

- Zadzwonię po taksówkę - powiedziała. - Nawet za nią zapłacę.

Kiedy sięgała po słuchawkę, nakrył jej dłoń swoją.

- Johanno, znowu zachowujesz się nieprzyjaźnie.

- Bo się rządzisz.

- Tak, ale subtelności na ciebie nie działają. - Sięgnął, żeby poprawić spinkę w jej 

włosach. Tylko na tyle sobie pozwolił. - No to co powiesz na lunch?

- Nie jestem głodna.

-   A   więc   najpierw   się   przejedziemy.   -   Pogłaskał   ją   po   policzku.   -   Myślę,   że 

powinniśmy, bo jeśli dłużej tu zostaniemy, będę chciał się z tobą kochać, a ponieważ wiem, 

że nie jesteś na to jeszcze gotowa, przejażdżka wydaje się lepszym pomysłem.

Johanna odchrząknęła i spróbowała ponownie.

- Doceniam twoją logikę, ale na przejażdżkę też nie mam czasu.

- Jesteś umówiona?

- Nie - odparła i ugryzła się w język. - To znaczy, ja...

- Już powiedziałaś, że nie. - Patrzył, jak Johanna mruży oczy. Zła czy rozbawiona, 

zawsze wyglądała równie pięknie. Sam wiedział już z całą pewnością, że wpadł po uszy. 

Jeszcze trochę, a pogrąży się wraz z czubkiem głowy. Ale co tam. - Dzień jest zbyt ładny, 

żeby sprzątać dom, który jest wystarczająco czysty.

- To moja sprawa.

- Dobrze, więc poczekam, aż skończysz, i dopiero później gdzieś pojedziemy.

- Sam...

- Jestem uparty, Johanno. Wiesz o tym.

- Wiem. No dobrze, odwiozę cię do domu - stwierdziła, poddawszy się.

-   To   mi   nie   wystarczy.   -   Znowu   ją   złapał,   tym   razem   za   ramiona.   Było   coś 

niezwykłego w sposobie, w jaki kładł na niej swoje palce, w jaki jego dłoń przywierała do jej 

ciała. Jego wyraz twarzy zmienił się, rozbawienie zastąpiła determinacja. - Chcę spędzić ten 

background image

dzień z tobą. Doskonale wiesz, że chciałbym spędzić z tobą także noc, ale na razie zadowolę 

się dniem. Podaj mi pięć powodów, dlaczego nie, a pójdę na autostradę i złapię okazję.

- Bo nie chcę.

- To nie jest konkretny powód, tylko deklaracja. Zresztą i tak tego nie kupuję.

- Twoja próżność tego nie kupuje.

- Niech ci będzie. - Powiedział sobie, że nie pozwoli się zdenerwować. - Posłuchaj, 

mam wolny dzień. Mogę tu posiedzieć, aż skończysz walkę z nieistniejącym kurzem. Do 

diabła, nawet ci pomogę, ale potem stąd wyjdziemy, bo przebywanie z tobą sam na sam przez 

dłuższy czas nie jest łatwe. - Chciała mu przerwać, ale jej nie pozwolił. - Wciąż pragnę cię 

dotykać, Johanno, dosłownie wszędzie.

- Wyjdziemy - powiedziała szybko, zanim zdążyła się przyznać, że ona także tego 

pragnie.

- Dobry pomysł. Może ja poprowadzę.

Dla   zasady   zaczęła   protestować,   potem   jednak   uznała,   że   Sam   sprawi   jej   mniej 

kłopotów, jeśli będzie musiał wpatrywać się w drogę.

- Dobrze. - Wyłączyła radio i wręczyła mu kluczyki. - Potrzebuję paru minut, żeby się 

przebrać.

- Dobrze wyglądasz - powiedział ponownie i ujął ją za rękę. - Ta Johanna podoba mi 

się równie mocno jak wszystkie inne, które widziałem przez ostatnie dwa tygodnie.

- Wobec tego skromny lunch.

- Obiecuję.

Zamierzał dotrzymać słowa.

Hot dog ociekał musztardą, a poziom hałasu był bardzo wysoki. Johanna siedziała w 

cieniu i obserwowała różowe słonie nad swoją głową. To nie był sen ani pozostałości po kacu. 

To był Disneyland.

-   Nie   wierzę.   -   Obok   Johanny   przemknął   chłopczyk   w   czapce   z   mysimi   uszami, 

ścigany przez zadyszanych rodziców.

-   Nieźle,   prawda?   -   Sam   miał   na   sobie   okulary   przeciwsłoneczne   i   kowbojski 

kapelusz. Johanna niechętnie przyznawała, że było mu w nim do twarzy. Podobnie jak w 

luźnych   spodniach   i   zwykłym   podkoszulku.   Przebranie   nie   było   zbyt   pomysłowe   i   Sam 

zostałby natychmiast rozpoznany, gdyby ktoś mu się przyjrzał. Uważał jednak, że tłum to 

najlepsze miejsce, by pozostać anonimowym.

- Często przychodzisz tu na lunch?

- W „Świecie Fantazji" mają świetne hot dogi. - Ugryzł olbrzymi kawałek, żeby to 

background image

udowodnić. - Poza tym uwielbiam „Nawiedzony Dwór". Nie uważasz, że jest wspaniały?

- Nie wiem. Nigdy tam nie byłam.

- Nigdy? - Był szczerze zaskoczony. - Przecież tutaj dorastałaś, prawda?

Tylko wzruszyła ramionami. Tak, urodziła się w pobliżu Anaheim, ale ani jej ojciec, 

ani żadna z macoch czy też licznych „cioć", jak kazano jej nazywać inne kobiety ojca, nigdy 

nie wybrali się z nią do parku rozrywki.

- Nie chcesz chyba powiedzieć, że dotąd nie byłaś w Disneylandzie?

- To nie jest obowiązek.

Sam przypomniał sobie chłodny pocałunek, jakim wczoraj obdarzył ją ojciec. Jego 

rodzina   zawsze   demonstracyjnie   okazywała   uczucia.   Nie,   Disneyland,   jak   i   inne   drobne 

przyjemności, nie był obowiązkiem. Chociaż powinien.

- Ruszmy się. Masz braki w wykształceniu.

- Dokąd idziemy?

- Przejechać się kolejką pana Ropucha. Spodoba ci się.

O dziwo, tak było.

Johanna   sapała   z   przejęcia   i   chichotała,   gdy   pojazd   mknął   przez   tunele.   Ledwie 

postawiła nogę na ziemi, Sam zaciągnął ją do następnej kolejki.

Teraz   przeprawiali   się   tratwą   przez   górę,   a   ostatni   wodospad   sprawił,   że   zaczęła 

krzyczeć. Potem znowu gdzieś ją pociągnął. Kiedy zaliczyli „Krainę Fantazji", Johanna była 

przemoczona   i   oszołomiona.   Podwieczorek   u   szalonego   Kapelusznika   wywołał   w   niej 

zawroty głowy. Absolutnie nie miała poczucia, że poznała coś nowego. Po prostu się bawiła.

Sam kupił mysie uszy z wypisanym na nich jej imieniem i przyczepił do jej włosów, 

za nic mając wszelkie protesty.

- Ładnie wyglądasz - stwierdził, a następnie ją pocałował. Naprawdę była odprężona. - 

Myślę, że jesteś już gotowa na „Nawiedzony Dwór".

- Czy tam kołysze?

-   Nie,   ale   naprawdę   się   przerazisz.   Dlatego   będziesz   musiała   trzymać   się   mnie   i 

sprawić, żebym poczuł się dzielny.  - Objął ją ramieniem i zaczął iść. Było oczywiste, że 

doskonale znał ten park.

- Często tu przychodzisz, prawda?

-  Kiedy  przyjechałem  do  Kalifornii,   miałem   dwa cele.   Zdobyć  pracę  jako aktor   i 

poznać Disneyland. Kiedy przyjeżdża moja rodzina, spędzamy tutaj przynajmniej jeden dzień.

Johanna   rozejrzała   się   wokół.   Było   tu   mnóstwo   rodzin.   Niemowlaki   i   maluchy 

rozpychały   się   w   wózkach,   dzieci   o   lepkich   buziach   jeździły   na   karuzeli   i   wypatrywały 

background image

następnych przygód.

- To zadziwiające miejsce. Wszystko wydaje się takie prawdziwe.

- Bo jest prawdziwe. - Po chwili wahania przyznał: - Przez półtora miesiąca byłem 

Pluto.

- Pluto?

- Tym psem.

- Wiem, kim jest Pluto - mruknęła. Poprawiła swoje mysie uszy i zmarszczyła brwi. - 

Pracowałeś tutaj?

- W psim kostiumie. Bardzo ciepłym psim kostiumie. Z tego zapłaciłem miesięczne 

komorne.

- Co dokładnie robiłeś? - Kolejka ruszyła do przodu.

- Maszerowałem na paradzie, pozowałem do zdjęć, machałem ręką i się pociłem. Tak 

naprawdę chciałem być kapitanem Hakiem, bo on musi się pojedynkować i groźnie wyglądać, 

ale wolny był tylko etat Pluto.

- Zawsze uważałam, że Pluto jest uroczy.

- Byłem wspaniałym Pluto. Uroczym i lojalnym. Potem Marv nakłonił mnie, abym 

usunął to ze swojego życiorysu.

- Marv? To twój agent?

- Uznał, że nie ma się co chwalić odgrywaniem prawie dwumetrowego psa.

Wreszcie wprowadzono ich do środka. Wstępna przemowa była afektowana i pełna 

kiepskich dowcipów, ale i tak jej wysłuchała. Obrazy na ścianach się zmieniły, pomieszczenie 

skurczyło, pogasły światła. Nie było już odwrotu.

Kiedy znaleźli się w wagoniku i ruszyli w drogę, odkryła w sobie ducha, jeśli można 

tak powiedzieć, przygody.

Jako producentka naprawdę była pod wrażeniem przedstawienia. Hologramy, muzyka 

i wyszukane rekwizyty bawiły, wywoływały gęsią skórkę i nerwowe chichoty. Nie było to tak 

przerażające, żeby maluchy miały potem nocne koszmary, lecz zarazem nie tak łagodne, by 

dorośli żałowali pieniędzy wydanych na bilety, uznała Johanna, patrząc na duchy i upiory 

wirujące w rozsypującej się, pełnej pajęczyn jadalni.

Sam   miał   rację,   to   rzeczywiście   wydawało   się   prawdziwe.   W   przeciwieństwie   do 

niektórych rzeczy w prawdziwym życiu.

Chętnie odwiedziła kryjówkę piratów, wybrała się na spływ Amazonką i przejechała 

pociągiem przez terytorium Indian. Zapomniała, że jest dorosłą kobietą, która widziała Paryż i 

jadała w angielskich dworach, ale nigdy nie była w Disneylandzie.

background image

Kiedy ruszyli do samochodu, była cudownie zmęczona.

- Nie krzyczałam - upierała się, trzymając małego pluszowego Pluto, którego kupił jej 

Sam.

- Cały czas wrzeszczałaś - sprostował Sam. - Od chwili, kiedy samochodzik ruszył 

przez Kosmiczną Górę aż do chwili, gdy się zatrzymał. Masz pojemne płuca.

- To inni krzyczeli.

- Chcesz wrócić i to powtórzyć?

- Nie - odparła stanowczo. - Jeden raz wystarczy. Nim wsiedli do samochodu, spytał:

- Lubisz dreszcze, Johanno?

- Od czasu do czasu.

- A teraz? - Ujął jej twarz. - I później. Pocałował ją, tak jak tego pragnął od chwili, 

gdy ujrzał ją dzisiaj rano. Wahała się między odtrąceniem i oddaniem. To było intrygujące, 

podniecające i bardzo słodkie.

Całował ją dłużej, niż zamierzał. To nie było mądre. Kiedy zaczęła się wycofywać, 

mocniej przytulił ją do siebie i nadal całował.

To nie tak miało być, powiedziała sobie Johanna, gdy przestała się opierać. Powinna 

mieć wszystko pod kontrolą, stawać się przystępną tylko wtedy, gdy sama tak zdecyduje. A 

wystarczyło, że jej dotknął...

Nie chcę tego. Jej umysł rozpaczliwie uczepił się tej myśli, podczas gdy serce mówiło 

swoje. Nadal była silna i zdecydowana, ale zarazem żałośnie krucha.

-   Chcę   być   z  tobą   sam   na   sam,   Johanno   -   wymruczał   do   jej   ust,   a  następnie   do 

policzka. - Gdziekolwiek, byle gdzie, pod warunkiem, że będziemy tam tylko my dwoje. Nie 

mogę o tobie zapomnieć.

- Nie sądzę, żebyś się odważył.

- Mylisz się. - Pocałował ją ponownie, czując, jak jej opór zamienia się w namiętność. 

Wycofywała się, a potem znów pragnęła. Właśnie to było w niej najbardziej podniecające i 

urokliwe.  - Robiłem,  co  w  mojej   mocy.  Wciąż   powtarzałem   sobie,  że  jesteś   zbyt   skom-

plikowana, zbyt spięta, zbyt zaangażowana w pracę.

- Zauważył, że zacisnęła usta, więc znowu je pocałował.

- A potem szukałem pretekstu, żeby cię zobaczyć.

- Nie jestem spięta.

Wyczuł   zmianę   jej   nastroju,   ale   to   go   rozbawiło.   Rozwścieczona   Johanna   była 

fascynująca.

- Panienko, zwykle zachowujesz się jak za mocno rozciągnięta sprężyna, która lada 

background image

chwila pęknie. A ja zamierzam być na miejscu, kiedy to się stanie.

- To idiotyczne. I nie nazywaj mnie panienką. - Wyrwała mu z ręki kluczyki, gdyż tym 

razem sama zamierzała prowadzić.

- Zobaczymy. - Wsiadł do samochodu. - Podrzucisz mnie do domu?

Kusiło   ją,   i   to   bardzo,   żeby   wyrzucić   go   z   auta   i   zostawić   na   parkingu   tuż   pod 

radosnym dziobem Kaczora Donalda. Zamiast tego postanowiła zabrać go na przejażdżkę, 

której nigdy nie zapomni.

- Jasne. - Uruchomiła silnik.

Ostrożnie wycofała się z zatłoczonego parkingu, wszystko jednak się zmieniło, kiedy 

wyjechała na autostradę. Wyprzedziła trzy samochody,  zjechała na pas szybkiego ruchu i 

nacisnęła pedał gazu.

Jechała   jak   szalona,   jednak   Sam   nic   nie   powiedział.   Licznik   zbliżał   się   do   stu 

osiemdziesięciu kilometrów, ale Johanna pewnie trzymała ręce na kierownicy. Musiała jakoś 

rozładować ten gniew, który w niej wybuchł, kiedy Sam nazwał ją spiętą.

Wściekała się, bo miał rację. Właśnie to było najgorsze. Doskonale wiedziała, że jest 

kłębkiem nerwów i kompleksów. Całe życie  walczyła  z tym  i skrzętnie ukrywała. A ten 

cholerny Sam wytknął jej to ot tak, od niechcenia.

Kiedy po długim, starannym namyśle podjęła decyzję, żeby kochać się z kolegą ze 

studiów, on także nazwał ją spiętą. Seksualnie. „Rozluźnij się", radził jej przemądrzale. Nie 

mogła, nie potrafiła, nie z nim, choć jej się podobał, ani z nikim innym, z kim wdawała się w 

ostrożne związki. W końcu więc przestała próbować.

Nie czuła nienawiści do mężczyzn. To byłoby absurdalne. Po prostu nie chciała się 

przywiązywać do żadnego faceta ani seksualnie, ani psychicznie. Już w młodości otworzyły 

się   jej   oczy   i   nigdy   nie   zapomniała,   jak   z   nich   korzystać.   Może   i   była   spięta,   chociaż 

nienawidziła  tego słowa. Lepiej  być  spiętą niż na tyle  rozluźnioną,  żeby zakochać się w 

błękitnych oczach i interesującym głosie.

Jest wściekła jak diabli, pomyślał Sam. I dobrze. Lubił silne emocje, szczególnie gdy 

szalały one w Johannie. Nie przeszkadzało mu, że jest na niego zła, bo dowodziło to, że 

myślała o nim.

To była niebezpieczna przejażdżka, ale cieszył się każdą minutą.

Będzie miał Johannę, prędzej czy później. Oby prędzej, bo jeśli zbyt się to przedłuży, 

zamiast w jej łóżku, wyląduje na kozetce u psychiatry.

Kiedy zobaczył, że zamierza minąć zjazd, machnął ręką.

- Powinnaś tu skręcić.

background image

Zmieniła pas, niemal nie zwracając uwagi na inne pojazdy, i zjechała z autostrady.

- Masz ochotę na kolację w przyszłym tygodniu? - powiedział od niechcenia. Kiedy 

milczała, z trudem stłumił uśmiech. - Pasuje mi środa. Mogę po ciebie przyjechać do biura.

- W przyszłym tygodniu będę zajęta.

- Czasem musisz jadać. Umówmy się o szóstej. Zwolniła, żeby skręcić.

- Musisz zajrzeć do słownika i sprawdzić, co znaczy małe słówko „nie".

- Mogę zajrzeć, ale to nic nie da. Skręć w lewo.

- Pamiętam - mruknęła wściekle, chociaż nie pamiętała.

Gdy   przejechała   przez   bramę   rancza,   Sam   nacisnął   klakson.   Kiedy   zatrzymali   się 

przed domem, przez chwilę nie ruszał się z miejsca, jakby zbierał myśli.

- Chcesz wejść?

- Nie.

- Chcesz się kłócić?

Postanowiła nie dać się rozbawić, oczarować czy uspokoić.

- Nie.

-   No   dobrze,   pokłócimy   się   innym   razem.   Chcesz   poznać   moją   teorię?   Zresztą 

nieważne, i tak ci ją wyłożę. Moim zdaniem istnieją trzy fazy udanego związku. Pierwsza: 

ktoś ci się podoba. Druga: zaczyna ci na nim zależeć. Trzecia: zakochujesz się.

- Bardzo interesujące. Gdyby tylko życie było takie proste.

-  Zawsze  uważałem,   że  jest,  gdy mu  się  na  to pozwoli.  Tak  czy owak,  Johanno, 

wczoraj przeszedłem z fazy pierwszej do drugiej. Kobieta taka jak ty zawsze chce poznać 

powody takich uczuć, ale ja dopiero muszę się nad nimi zastanowić.

- Sam, mówiłam już wcześniej, że nie jest to dobry pomysł. Nadal w to wierzę.

- Nie, ty chcesz wierzyć. - Poczekał, aż spojrzy na niego. - A to wielka różnica. Zależy 

mi na tobie i pomyślałem, że pójdzie nam lepiej, jeśli ci o tym powiem. Masz czas do środy, 

żeby to przemyśleć.

- Wysiadł z samochodu i wetknął głowę przez okno.

- Jedź ostrożnie, dobrze? Jeśli po powrocie do domu nadal będziesz wściekła, możesz 

coś kopnąć.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

To były długie i ciężkie dni. Johannie to odpowiadało. Praca od świtu do nocy nie 

pozwalała jej myśleć o życiu osobistym.

Oświetleniowiec akurat w poniedziałek, czyli w dzień nagrań, wybrał się do szpitala, 

by pozbyć się wyrostka robaczkowego. Nie tylko z altruistycznych  powodów wysłała mu 

kwiaty i życzyła szybkiego powrotu do pracy. John Jay w samym środku renegocjacji umowy 

postanowił zachorować na zapalenie krtani. Johanna musiała podlizywać się i pochlebiać mu, 

a także wypowiedzieć kilka zawoalowanych gróźb, żeby spowodować cudowne ozdrowienie. 

Mimo że zastępca oświetleniowca okazał się kompetentny i spokojny, praca trwała o dwie 

godziny dłużej, niż planowano.

Wtorek  okazał  się jeszcze dłuższy,  bowiem omawiano problemy związane z sesją 

fotograficzną do reklam i przyszłotygodniowym  konkursem. Podjęto nadzwyczajne środki 

ostrożności, by strzec zestawu pytań. Zakupiono specjalny sejf i tylko Johanna znała szyfr. 

Poza nią jedynie Bethany znała treść tych pytań.

Spotkanie z ojcem było wyczerpujące i trudne. O statusie programu i planach rozwoju 

rozmawiali jak profesjonaliści. Ojciec od niechcenia wspomniał o przyjęciu zaręczynowym i 

oznajmił Johannie, że skontaktuje się z nią jego sekretarka.

Oczywiście Johanna każdego ranka oglądała „Ciekawostki", gdyż uważała to za swój 

zawodowy obowiązek. Los chciał, że akurat w tym tygodniu leciała seria z Samem. I tak 

wystarczająco trudno było jej o nim nie myśleć, a okazało się to niemożliwe, gdy musiała 

oglądać go każdego dnia. Do środy przyszło sporo listów od zachwyconych widzów.

Środa.

Dał jej czas do środy, żeby wszystko przemyślała. Żeby pomyślała o nim. I o nich. 

Zajmowała   się   czym   tylko   mogła,   byle   tego   nie   robić,   sama   przed   sobą   tłumaczyła   się 

brakiem   czasu.   Gdyby   poważnie   zastanowiła   się  nad   tym   problemem,   wymyśliłaby   jakiś 

rozsądny pretekst, żeby wykręcić się od kolacji, na którą nawet nie wyraziła zgody.

Rozległa   się   żywa,   skoczna   muzyka   i   zapaliły   się   światła.   Dwoje   znanych   gości 

przeszło pod łukiem, zatrzymało się, gdy rozległy się brawa, po czym zajęło swoje miejsca. 

Johanna usiłowała ogarnąć wzrokiem całość, ale wciąż patrzyła tylko na Sama.

Jak zwykle był odprężony i pewny siebie. Nic nie mogła poradzić na to, że wzbudzało 

to w niej podziw. Był rozluźniony, dzięki czemu jego partnerka także poczuła się swobodnie, 

a jednocześnie promieniał czymś niezwykłym, a tego właśnie oczekuje się od gwiazd.

Jest dobry w tym, co robi, pomyślała Johanna. Co oczywiście nie oznacza, że jest nim 

background image

zauroczona.

Nadal jednak oglądała program. To moja praca, pomyślała. Nagle przypomniała sobie, 

że   po   nagraniu   tego   odcinka   odbyła   swoją   pierwszą   prawdziwą   rozmowę   z   Samem. 

Zaryzykowała i przegrała. Od tamtej pomyłki wszystko się zmieniło.

A nie powinno. Stłumiła w zarodku panikę i usiłowała myśleć logicznie. Chciała, żeby 

wszystko było po staremu, kiedy to całą energię i ambicje lokowała w pracy.  Wtedy nie 

zdarzały się bezsenne noce. Napięcie, chwilowe zwątpienia tak, lecz nie bezsenne noce.

Ale wtedy nie było też żadnych przejażdżek na tratwie...

Nie   potrzebowała   ich.   Sam   mógł   sobie   zatrzymać   swoje   dreszcze.   Ona   pragnęła 

jedynie spokoju.

Stał   w   zwycięskim   kręgu,   otoczony   światłami   i   akceptacją   widowni.   Johanna 

przypomniała  sobie ten przelotny,  zawadiacki  uśmiech,  którym  wtedy ją obdarzył.  Kiedy 

rozległy się oklaski, wyłączyła telewizor.

Pod wpływem  impulsu  podeszła  do telefonu.  Zamiast  łączyć  się przez  sekretarkę, 

wybrała bezpośrednie połączenie. Takie drobne środki ostrożności były spóźnione, gdyż jej 

zdjęcie z Samem ukazało się już w gazetach i wywołało plotki w biurze, ale Johanna nie 

chciała dawać do nich nowego powodu.

Jestem spokojna, powtarzała sobie. Nie była uparta ani mściwa, jedynie rozsądna.

Telefon   odebrała   jakaś   kobieta.   Słysząc   jej   głos,   Johanna   poczuła   się   w   pełni 

usprawiedliwiona. Mężczyzna taki jak Sam zawsze musiał mieć jakąś kobietę obok siebie. I 

właśnie takich mężczyzn powinna unikać.

- Chciałabym mówić z panem Weaverem. Nazywam się Johanna Patterson.

- Nie ma Sama. Chętnie przekażę mu wiadomość. - Mae zaczęła szukać notesu, który 

zawsze nosiła w kieszeni fartucha. - Sam mówił mi o pani. To pani produkuje „Czas na 

ciekawostki".

Johanna zmarszczyła brwi na myśl o tym, że Sam rozmawia o niej z jedną ze swoich 

kochanek.

- Tak, to ja. Czy mogłaby pani...

- Zawsze go oglądam - ciągnęła Mae. - A potem przy kolacji sprawdzam, czy Joe 

potrafi odpowiedzieć na któreś z pytań. Joe to mój mąż. Jestem Mae Błock.

A więc to była ta Mae, która wycierała kurze i uprawiała lwie paszcze. Wizja uroczej 

przyjaciółki Sama zniknęła sprzed oczu Johanny. Poczuła, że robi się jej wstyd.

- Cieszę się, że podoba się pani program - powiedziała.

- Uwielbiam go - zapewniła ją Mae. - Teraz też mam włączony telewizor. Bardzo się 

background image

ucieszyłam, kiedy zobaczyłam naszego Sama. Nieźle sobie poradził. Nastawiłam wideo, żeby 

Joe też mógł obejrzeć. Wszyscy szalejemy za Samem. On bardzo dobrze się o pani wyraża. 

Podobały się pani kwiaty?

- Kwiaty? - wykrztusiła Johanna.

- Sam myśli, że nie widziałam, jak je wykradał.

-   Były   śliczne.   -   Johanna,   mimo   wcześniejszych   postanowień,   wyraźnie   miękła.   - 

Mam nadzieję, że nie pogniewała się pani.

- Mam ich mnóstwo, a kwiaty powinny sprawiać przyjemność, prawda?

- Oczywiście, pani Błock.

- Mae. Mów mi Mae, skarbie.

- Mae, powtórz Samowi, że dzwoniłam. I że...

- Sama mu to powiedz, skarbie, bo właśnie wszedł. Poczekaj chwilę.

Zanim Johanna zdążyła wymamrotać jakąś wymówkę, usłyszała okrzyk Mae:

- Sam, dzwoni ta pani, do której wzdychasz. I chciałabym wiedzieć, po co wkładasz 

białą koszulę, kiedy idziesz szaleć z końmi? Za nic potem nie wywabię tych plam. Wytarłeś 

nogi? Właśnie wymyłam podłogę w kuchni.

- To stara koszula - powiedział żartobliwym tonem.

- Stara czy nie, teraz nadaje się tylko  na szmatę. Facet w twoim wieku powinien 

wiedzieć pewne rzeczy. Nie trzymaj swojej pani na linii. Przygotuję ci kanapkę.

- Dzięki. Witaj, Johanno.

Mae nie wymieniła jej imienia. „Ta pani, do której wzdychasz". Johanna postanowiła, 

że zastanowi się nad tym później.

-   Przepraszam,   że   przeszkadzam   ci   w   środku   dnia   -   powiedziała.   -   Pewnie   jesteś 

zajęty.

- Nadwerężyłem sobie nadgarstek. - Wyciągnął chustkę i otarł pot z czoła. - Cieszę się, 

że zadzwoniłaś. Myślałem o tobie.

- No cóż... - Gdzie podziały się wszystkie wymówki, które sobie przygotowała? - Co 

do dzisiejszego wieczoru...

- Tak?

Bardzo starannie odwinęła sznur telefonu z palca.

- Zostały mi pewne rzeczy do zrobienia i okazało się, że mam dziś zebranie. Nie 

wiem, o której się skończy, więc...

- Może przyjedziesz tutaj, kiedy będziesz wolna? - Bez trudu rozpoznał kłamstwo. - 

Powinnaś już znać drogę.

background image

- Tak, ale to się może przeciągnąć. Nie chcę psuć ci wieczoru.

- Zepsujesz go, jeśli się nie zjawisz.

Nie miała pojęcia, co na to odpowiedzieć.

-   Tak   naprawdę   nigdy   nie   powiedziałam,   że   się   zgadzam.   -   Ale   nigdy   też   nie 

odmówiła, przypomniała sobie. - Może umówimy się kiedy indziej?

- Johanno - powiedział bardzo powoli - nie chcesz chyba, żebym znowu pojawił się na 

progu twojego domu, prawda?

- Pomyślałam tylko, że będzie lepiej...

- Bezpieczniej.

Miał rację, bez dwóch zdań.

- Lepiej - upierała się.

- Wszystko jedno. Jeśli nie przyjedziesz do ósmej, ja przyjadę po ciebie. Wybieraj.

- Nie lubię, kiedy stawia mi się ultimatum - powiedziała ostrzejszym tonem.

- Jaka szkoda. Do zobaczenia, kiedy przyjedziesz. I nie pracuj zbyt ciężko.

Johanna zmarszczyła brwi, słysząc sygnał w słuchawce, a następnie odłożyła ją na 

widełki. Nie pojedzie. Niech ją diabli, jeśli pojedzie.

Oczywiście pojechała.

Tylko po to, by udowodnić sobie, że nie jest tchórzem, zapewniała samą siebie. Tak 

czy inaczej  chowanie się w kącie nie rozwiązywało, tylko  odwlekało pewne sprawy. Nie 

mogła pozwolić sobie na niedomówienia.

To prawda, że dobrze się czuła w jego towarzystwie, nie było  więc powodów do 

zdenerwowania.   Tyle   że   znowu   pozwoliła   sobą   manipulować.   Właściwie   to   nie   on   nią 

manipulował.   Sama   sobie   to   zawdzięczała.   Gdyby   nie   chciała   jechać,   nigdy   by   nie 

zadzwoniła,   aby  powiedzieć,   że   nie   przyjedzie.   W  głębi   duszy  chciała,   by  nalegał,   gdyż 

musiała stanąć twarzą w twarz z problemami, które trzeba było rozwiązać.

Z pewnością mogła stanąć twarzą w twarz z Samem Weaverem.

Powtarzała sobie, że przecież to zwykła kolacja. Z przyjacielem. Bo byli już chyba 

przyjaciółmi?   Rozmowa   nie   mogła   zaszkodzić,   zwłaszcza   rozmowa   dwojga   ludzi,   którzy 

pracowali w biznesie rozrywkowym.  Wcisnęła mocniej pedał gazu i wiszące za nią plas-

tikowe torby z pralni chemicznej zaszeleściły na wieszakach.

Przynajmniej tym razem miała własne auto, więc odjedzie, kiedy będzie chciała. To 

dawało poczucie bezpieczeństwa.

Gdy przejechała przez bramę  prowadzącą  na ranczo, obiecała sobie, że będzie się 

dzisiaj   dobrze   bawiła.   Taka   sympatyczna   kolacja   z   przyjacielem.   Zatrzymała   się   przed 

background image

domem   i   wysiadła,   nie   zerknąwszy   wcześniej   do   lusterka.   Postanowiła   nie   odświeżać 

makijażu, tak jak wcześniej się nie przebrała. Szary kostium był stylowy, ale bardzo oficjalny, 

jak pozostałe trzy w jej samochodzie. Czółenka na płaskim obcasie były wygodne i właśnie 

dlatego je kupiła, a nie ze względu na modę.

Sam pomyślał, że Johanna wygląda tak samo jak pierwszego dnia. Zorganizowana, 

chłodna,   subtelnie   seksowna.   I   zareagował   na   nią   dokładnie   tak   jak   wtedy.   Poczuł 

natychmiastową fascynację. Z uśmiechem zszedł z werandy.

- Cześć.

- Witaj. - Ostrożnie odwzajemniła jego uśmiech i ruszyła po schodkach. Jego następny 

ruch był tak nieoczekiwany, że nie miała możliwości go powstrzymać.

Położył rękę na jej karku i pocałował ją, nie namiętnie, nie z pasją, lecz z niedbałą 

poufałością, która przeszyła ją na wskroś. Witaj w domu, zdawał się mówić ten pocałunek. 

Johanna nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa.

- Uwielbiam cię w takich kostiumach, Johanno.

- Nie miałam czasu się przebrać.

- Cieszę się. - Zerknął za nią, słysząc silnik furgonetki. - Zapomniałaś zatrąbić.

- Wszystko w porządku, Sam? - W kabinie auta siedział barczysty mężczyzna około 

pięćdziesiątki.

- Wszystko jak trzeba. - Sam objął Johannę w talii. Mężczyzna zachichotał.

- Rozumiem. Dobranoc.

- To był Joe - wyjaśnił Sam, kiedy patrzyli, jak furgonetka jedzie z powrotem po 

żwirowej drodze. - On i Mae mają oko na ranczo. I na mnie.

-   Rozumiem.   -   To   było   zbyt   łatwe,   stać   tak   na   werandzie,   objęta   jego   ręką   w 

promieniach   zachodzącego   słońca.   Johanna   odruchowo   odsunęła   się.   -   Twoja   gospodyni 

powiedziała mi, że ogląda „Ciekawostki".

Powiedziała też, że do mnie wzdychasz, dodała w duchu. Dobrze jednak wiedziała, że 

tacy mężczyźni jak Sam Weaver do nikogo nie wzdychają.

- I to z nabożeństwem - mruknął, wpatrując się w nią uważnie. Była zdenerwowana. 

Myślał, że mają to już za sobą. Nie wiedział, cieszyć się czy też martwić, że jest inaczej. - 

Mae uważa ten... hm... występ za największe osiągnięcie w mojej karierze.

Johanna wreszcie uśmiechnęła się i rozluźniła uścisk na poręczy.

- Zasłużyłeś na nagrodę Emmy.

- Próbujesz być zgryźliwa?

-   Nigdy   nie   jestem   zgryźliwa,   zwłaszcza   jeśli   chodzi   o   mój   program.   Być   może 

background image

sprawię, że woda sodowa uderzy ci do głowy, ale w tym tygodniu dostaliśmy bardzo dużo 

listów.   „Sam   Weaver   to   najseksowniejsze   stworzenie   na   ziemi"   -   zacytowała   i   z 

rozbawieniem zauważyła, że się skrzywił. - To napisała siedemdziesięciopięcioletnia pani z 

Tucson.

- Tak. - Ujął ją za rękę i wciągnął do środka. - Kiedy przestaniesz być zgryźliwa...

- Mówiłam ci, że nigdy nie bywam zgryźliwa.

- Dobrze, więc kiedy skończysz, zastanowimy się, co z kolacją. Pomyślałem, że zjemy 

coś z grilla, bo nie byłem pewien, kiedy uporasz się z tym zebraniem.

- Z zebraniem? - wyrwało jej się. Chwilę później zrobiła coś, co nie zdarzyło się jej 

już od bardzo dawna:

zaczerwieniła   się.   Tylko   trochę,   ale   zauważalnie.   -   No   cóż,   poszło   szybciej,   niż 

oczekiwałam.

- No to oboje mieliśmy szczęście. - Sam nie zamierzał wytykać jej kłamstwa. Znał ją 

na tyle, by wiedzieć,  że już jest na siebie zła zarówno za wymówkę,  jak i za to, że się 

wygadała. - Mam rybę. Może nalejesz sobie wina, a ja tymczasem rozpalę grilla?

- Dobrze. - Butelka  była  już otwarta.  Johanna  napełniła  dwa  kieliszki,  które  Sam 

postawił na kuchennej ladzie, po czym wyszedł przez tylne drzwi.

A więc doskonale wiedział, że to zebranie było jedynie zmyślonym pretekstem. A 

zazwyczaj ludzie mieli problemy z rozpracowaniem Johanny. Odpuścił jej, by nie poczuła się 

zażenowana, co tylko pogarszało sprawę. No cóż, spróbuje być dla niego miła...

Basen wyglądał bardzo zachęcająco. Kiedy mieszkała w domu ojca, pływała każdego 

dnia, lecz teraz nie miała czasu na podobne przyjemności. Podeszła do Sama, który stał przy 

kamiennym   grillu   z   dwoma   rybnymi   filetami   na   półmisku,   ale   pożądliwie   spoglądała   na 

wodę.

- Chcesz trochę popływać przed kolacją? - zapytał. To była kusząca propozycja. W 

obecności Sama Johanna zbyt często czuła się kuszona.

- Nie, dziękuję.

- Zawsze możemy zrobić to później. - Położył filety na grillu i wziął od Johanny 

kieliszek. - Napijmy się za twoje zdrowie. - Spełnili toast. - Usiądź, to nie potrwa długo.

Zamiast tego odeszła kawałek i rozejrzała się po posiadłości. Sam wydawał się tutaj 

szczęśliwy, bo tu było jego miejsce. Łatwo można by go wziąć za zwyczajnego ranczera. 

Przypomniała sobie jednak, że dziś rano czytała o nim artykuł.

- W tygodniowym programie telewizyjnym jest ciekawy artykuł o „Nie ma róż dla 

Sary" - powiedziała.

background image

- Wiem.

- „Variety" też zareagowało entuzjastycznie. Niezwykłe, obejrzyjcie koniecznie i tak 

dalej. - Odwróciła  się do niego i uśmiechnęła.  - Jakiego to przymiotnika  użyli,  żeby cię 

opisać? - Umilkła,  jakby nie potrafiła sobie przypomnieć, chociaż doskonale pamiętała. - 

Weaver stworzył... zaraz, czy to była „niezapomniana kreacja?".

Sam przewrócił filety na drugą stronę. Nad grillem uniósł się gęsty, aromatyczny dym.

- Błyskotliwa - poprawił ją.

- Tak, błyskotliwa kreacja pechowego tułacza, który z wielkim wdziękiem uwodzi 

zarówno Sarę, jak i widownię. Z wdziękiem - powtórzyła. - To nieźle brzmi, prawda?

- Nie wiedziałem, że trzymasz rękę na pulsie, Johanno.

Roześmiała się i podeszła do niego.

- Jestem tylko człowiekiem. Nic nie oderwie mnie od telewizora w niedzielę, kiedy 

pokażą pierwszą część.

- A w poniedziałek?

- Zależy od tego, jak błyskotliwy będziesz w niedzielę.

Uśmiechnął się z wielką pewnością siebie.

- Rzuć okiem na rybę, dobrze? Zaraz wrócę. Miała nadzieję, że nic się nie stanie z 

filetami do jego powrotu. Z utęsknieniem ponownie zerknęła na basen. Naprawdę ją kusiło.

Gdyby   między   nią   i   Samem   była   tylko   zwyczajna   sympatia,   najpierw   w   świetnej 

komitywie  zjedliby kolację, a potem wskoczyliby  do wody.  Jak ludzie,  którzy cieszą się 

swoim towarzystwem  i pięknym  wieczorem.  W blasku księżyca  pławiliby się w basenie, 

leniwie   rozmawiali,   dotykali   się.   Powoli   przeszliby   do   nieco   intymniejszej   formy 

odprężenia... Sam nastawiłby muzykę, a świece na stole wypaliłyby się do końca.

Kiedy   coś   otarło   się   o   jej   nogi,   podskoczyła,   rozlewając   wino   na   rękę.   Fantazja 

okazała się zbyt wyrazista. Johanna odwróciła się od basenu i odsunęła na bok niebezpieczne 

pomysły. Popatrzyła na tłustego, szarego kota. Zwierzę znowu otarło się o jej łydkę, posłało 

przeciągłe, bystre spojrzenie, a następnie zaczęło się myć.

- Skąd się tu wziąłeś? - mruknęła Johanna i pochyliła  się, żeby podrapać kota za 

uszami.

- Ze stajni - odparł Sam, zachodząc ją od tyłu. - Silas to jeden ze stajennych kotów. 

Pewnie wyczuł ryby, więc przyszedł sprawdzić, czy uda mu się nas oczarować.

Nie od razu spojrzała na Sama, najpierw skoncentrowała się na kocie. Marzenia na 

jawie okazały się zbyt silne.

- Myślałam, że takie podwórkowe koty są szybkie i chude.

background image

- Nie wtedy, kiedy są specjalistami od wyłudzania smakowitych kąsków - powiedział 

Sam, stawiając miskę sałatki makaronowej na stoliku i przekładając ryby na półmisek. - Silas 

naprawdę potrafi być czarujący.

- Jest olbrzymi.

- Nie lubisz kotów?

- Owszem, lubię. Nawet myślałam, żeby sobie sprawić kota. Dlaczego ma na imię 

Silas?

- Na cześć Silasa Marnera - wyjaśnił Sam, jednocześnie ją obsługując. - Pamiętasz, jak 

gromadził złoto? Silas gromadzi myszy.

- Och.

Roześmiał się na widok wyrazu jej twarzy i napełnił kieliszki.

- Chciałaś wiedzieć. A ja chciałem cię zapytać, kiedy pokażecie się w nowym czasie 

antenowym.

- Za dwa tygodnie. - Powiedziała sobie, że wcale się nie denerwuje, ani trochę. - To 

znaczy nagrywamy pierwszą serię za dwa tygodnie, a wchodzimy na antenę za cztery.

- Powiększacie ekipę?

- Trochę. Będziemy nagrywali przez dwa dni w tygodniu zamiast jednego. Chciałbyś 

ponownie wystąpić?

- Przez pewien czas będę dosyć zajęty.

-   Nowy   film.   -   Nieco   się   odprężyła.   Tak   właśnie   wyobrażała   sobie   ten   wieczór: 

zwykła pogawędka o interesach. - Kiedy zaczynasz?

-   Za   tydzień   albo   dwa.   Najpierw   praca   w   studiu,  potem   wyjeżdżamy   na  wschód. 

Spędzimy jakieś trzy tygodnie w Marylandzie, w okolicach Baltimore.

- Pewnie chciałbyś już zacząć.

- Zawsze się rozleniwiam między filmami. Nie ma to jak pobudki o szóstej rano, 

szybko wrócę do formy. Jak tam twoja ryba?

- Wspaniała. - Zjadła dwie porcje. - Kilka miesięcy temu  sama  kupiłam grill, ale 

przypalałam wszystko, co na nim położyłam.

- Mały płomień - powiedział i coś w jego głosie sprawiło, że Johanna poczuła dreszcz. 

- Uważne oko. - Wziął ją za rękę. - Oraz cierpliwość.

- Ja... - Patrzyła, jak Sam uniósł jej dłoń do swoich ust i pocałował ją. - Będę musiała 

jeszcze raz spróbować.

- Twoja skóra zawsze pachnie tak, jakbyś spacerowała w deszczu. Nawet kiedy cię tu 

nie ma, nie mogę przestać o tym myśleć.

background image

- Powinniśmy... - Przestań udawać, pomyślała. Pogódź się z tym. Zrób to, czego oboje 

chcecie. - Pójść na spacer - wykrztusiła. - Chciałabym jeszcze raz zobaczyć twój staw.

- Dobrze. - Cierpliwości, przypomniał sobie Sam. Płomień jednak nie był tak mały, 

jak powinien. - Poczekaj chwilę.

Rzucił w trawę kilka kawałków ryby, zanim pozbierał talerze. Powinna zaproponować 

mu pomoc, ale bardzo potrzebowała chwili samotności.

Patrzyła, jak kot z arogancką pewnością siebie podchodzi do ryby. Ten spryciarz od 

początku był przekonany, że dostanie to, na co ma ochotę. Sam też zachowuje się podobnie, 

pomyślała ze strachem.

Nie bała się go... bała się siebie.

Znalazła się tutaj, bo chciała tu przyjechać. Czy nie nadszedł czas, aby stawić temu 

czoło? Nie zjawiła się tu dlatego, że padła ofiarą manipulacji Sama.

Nadal   się   wzbraniała,   lecz   zarazem   coraz   mocniej   pragnęła.   Coraz   wyraźniej 

wiedziała,   czego   tak   naprawdę   chce.   Kogo   chce.   No   cóż,   popełniła   straszliwy   błąd, 

zakochując się w Samie. Johanna nagle to zrozumiała.

Zanim jednak uporała się z tą świadomością, Sam wrócił, niosąc ze sobą wielką torbę 

pełną herbatników.

-   Będą   się   spodziewały...   Nic   ci   nie   jest?   Była   blada,   a   jej   oczy   wydawały   się 

ogromne.

-   Wszystko   w   porządku.   -   Dzięki   Bogu,   jej   głos   był   spokojny.   Przynajmniej   to 

kontrolowała. - Twoje zwierzaki trzymają cię pod pantoflem, prawda?

-   Na   to   wygląda.   -   Gdy   dotknął   jej   twarzy,   wyraźnie   zesztywniała.   -   Wyglądasz, 

jakbyś była oszołomiona.

„Przerażona" byłoby bardziej odpowiednim słowem. Zakochana, powtarzała w duchu. 

Dobry Boże!

- To pewnie przez wino - odparła. - Przespaceruję się i mi przejdzie.

Sam oczywiście jej nie uwierzył. Mocno ujął jej dłoń i ruszyli w kierunku ścieżki.

-   Kiedy   przyjedziesz   następnym   razem,   będziesz   musiała   się   odpowiednio   ubrać. 

Chociaż te buty są praktyczne, coś do kolan byłoby odpowiedniejsze do wędrówki.

Praktyczne. Johanna zmrużyła brwi i popatrzyła na swoje wąskie, włoskie czółenka na 

niskim obcasie. Cholera, były praktyczne. Udało się jej stłumić westchnienie. Praktyczne. Jak 

ona cała.

- Mówiłam ci, że nie miałam czasu się przebrać.

- W porządku, zawsze mogę cię ponosić.

background image

- To nie będzie konieczne.

- Zobaczymy.

Znowu mówił tym niskim, odprężonym tonem. I nawet nie próbował ukryć uśmiechu.

Słońce niemal już zaszło, jego blask był miękki, opalizujący. Wzdłuż ścieżki rosły 

dzikie kwiatki, które nie kwitły, gdy Johanna była tu poprzednio. Sam pomyślał, że na pewno 

wiedziała,   jak   się   nazywają,   ale   nie   zapytał   jej   o   to,   bo   wolał,   żeby   wyrastały   z   ziemi 

anonimowo.

Poczuł wilgoć i usłyszał, jak woda lekko uderzała o porośnięty wysoką trawą brzeg. 

W ciągu ostatnich tygodni, za każdym razem, kiedy tędy szedł, myślał o Johannie. Ptaki 

ucichły,   przygotowując   się   na   nadejście   nocy.   Inne,   które   śpiewały   nocą,   jeszcze   nie 

rozpoczęły swoich  treli.  Lubił  ciche,  tajemnicze  zmierzchy.  Zastanawiał  się, czy Johanna 

czuje to samo. Pewnie tak, kochała przecież kwiaty, przyrodę...

Drzewa rzucały na staw długie, mroczne cienie. Johanna znowu uśmiechnęła się na 

widok kaczek, które natychmiast ku nim ruszyły.

- Rozumiem, że Silas i jego koledzy ich nie niepokoją - powiedziała.

- Są na to za leniwi. Moczyć  się i walczyć z ptactwem, skoro w stajni jest pełno 

myszy? Szkoda zachodu. Masz. - Wręczył jej torbę. Tak jak poprzednio, Johanna śmiała się, 

obserwując bijatykę kaczek o herbatniki.

- Pewnie nikt ich tak nie rozpieszcza, kiedy wyjeżdżasz.

- Mae to robi. Ale nigdy się do tego nie przyzna.

- O, wcześniej nie widziałam tego kaczora. - Podała mu herbatnika. - Jest piękny. 

Popatrz, jak wyrosły te maluchy.  - Rzucała okruszki do wody, aż torba zrobiła się pusta. 

Wepchnęła ją do kieszeni. - Tak tu ładnie - mruknęła. - Tylko woda i trawa.

I ty, pomyślała. Nie spojrzała jednak na niego aż do chwili, gdy jego ręka spoczęła na 

jej policzku.

Było tak jak za pierwszym razem, a jednak zupełnie inaczej. Tym razem Johanna 

wiedziała doskonale, co będzie czuła, czego będzie pragnęła, kiedy Sam ją pocałuje.

Wiedziała, a jednak to ją oszołomiło.

Sam czuł się tak, jakby czekał całą wieczność, mimo że minęło dopiero kilka tygodni, 

kiedy ujrzał ją po raz pierwszy. Wtedy nieodwołalnie zagościła w jego sercu. Stała się jego 

największym marzeniem, najpotężniejszym pragnieniem.

Ona jednak nadal nie była pewna. Sam wyczuwał jej wahanie i jednocześnie szalejącą 

w niej namiętność.

To musiało stać się tutaj, gdzie po raz pierwszy poczuli do siebie namiętność. To 

background image

musiało stać się tutaj, przed nadejściem nocy.

Johanna przytulała się do Sama, to znów cofała. Wiedziała, że lada chwila nie będzie 

w stanie trzeźwo myśleć. Powinna się teraz wycofać. Ale jego usta pieściły ją i błagały, żeby 

została. Żeby zaufała.

Mruknęła cicho i zesztywniała, kiedy poczuła, że zsunął jej żakiet z ramion. Pierwszy 

krok   został   zrobiony.   Jeden   po   drugim   rozpinał   guziki   jej   bluzki,   obiecując   słodycz   i 

namiętność. Kiedy poczuła jego palce na nagiej skórze, zadrżała i zaczęła szukać w sobie siły, 

by to przerwać.

Jednak jego usta pieściły jej szyję, i oto bluzka zsunęła się jej z ramion. Johann była 

bezradna, lecz nie czuła już strachu.

Czy właśnie tak czuje się kobieta, która się poddaje czemuś, czego nie zna, a jedynie 

przeczuwa? Czyż nie czekała na to, nawet kiedy z tym walczyła?

Sam z całych sił pilnował się, by nie ponaglać Johanny. Wiedział, że potrzebowała 

dużo czasu i czułości.

Spódnica zsunęła się jej z bioder.

Słońce już zaszło, ale on nadal ją widział, jej włosy okalające szczupłą twarz, szeroko 

otwarte i pełne niepewności oczy. Ponownie ją pocałował i ściągnął koszulę. Widział, że 

Johanna wyciąga ku niemu ręce i znowu się waha. Dotknął jej dłonią swoich ust. Johanna 

zwiotczała.

Położył ją na chłodnej, wilgotnej od rosy, miękkiej trawie. Johanna wiedziała, że już 

na zawsze zapamięta to doznanie. Usłyszała pohukiwanie sowy... a potem był już tylko Sam.

Smakował ją, a ona jego. Nagle odpłynął gdzieś lęk, zniknęły zahamowania.

Była taka miękka, taka hojna. Wciąż zdumiewały go jej coraz to nowe oblicza. Teraz 

jakby stała się kimś zupełnie innym niż dotąd, całkiem się przed nim otworzyła.

W jej dotyku wciąż jednak kryła się nieśmiałość, starał się więc być jak najczulszy. 

Powoli stawała się jego kobietą.

Delikatnie prowadził ją ku krainie rozkoszy.

Już byli całkiem nadzy.

Chwyciła się trawy, kiedy Sam zaczął muskać jej usta. Drżała, aż nagle wybuchła w 

niej wprost niewyobrażalna rozkosz. Johanna wpiła palce w jego ramiona.

Spełniło się.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Nieważne, czym to było. Namiętnością, pożądaniem, czy jak nazywają to niektórzy, 

chemią? Ważne było to, że stworzyło między nimi więź.

Na niebie wciąż pojawiały się gwiazdy, woda pluskała. Johanna czuła serce Sama przy 

swojej piersi. Nie miała pojęcia, że zdolna jest dawać i odczuwać taką rozkosz. Nie wiedziała, 

że będzie umiała komuś się oddać całkowicie, bez reszty.

Uniosła rękę i pogłaskała Sama po włosach. Tak spontaniczne, czułe odruchy były jej 

dotąd obce. Sam uchwycił się tej myśli. Zwykle nie zwracał uwagi na takie subtelności, ale 

teraz chodziło o Johannę.

A więc prawie niezauważalnie przeszedł do fazy trzeciej, czyli miłości.

- Johanno... Jesteś taka śliczna. Uśmiechnęła się delikatnie i dotknęła palcami jego 

twarzy.

- Nie sądziłam, że to się stanie. Nie sądziłam, że to możliwie.

- A ja sobie to wszystko wyobraziłem. W tym miejscu, tak jak się stało. - Musnął ją 

ustami. - Ale fantazja ma się nijak do prawdy. - Jego słowa zaniepokoiły ją. Wyczuł to. Ujął 

dłońmi jej twarz. - Ty i tylko ty.

Jego oczy mówiły prawdę, ale nie potrafiła w to do końca uwierzyć.

- Pragnęłam cię. - To mogła mu wyznać. - Nie mogę nawet myśleć o tym, co teraz 

będzie.

- Oboje musimy o tym pomyśleć. Nie mam zamiaru cię puścić. - Spłoszyła się, była 

bliska paniki, kiedy poczuła, że Sam znowu chce się z nią kochać. Lecz on był stanowczy. - 

Nie ma mowy - mruknął, a potem było już tylko pożądanie.

A gdy już było po, Johanna znów usiłowała się wycofać. Potrzebowała czasu, żeby 

spojrzeć   z   boku,   żeby   sobie   wszystko   poukładać.   Nie   chciała   łudzić   się   zbyt   wielkimi 

oczekiwaniami.

Coś ich połączyło. Coś nadzwyczajnego, jednak Johanna wiedziała, że każdy związek 

ma   swoje   ograniczenia.   Nie   wolno   jej   o   tym   zapominać.   Kochała   Sama,   ale   nie   mogła 

pozwolić sobie na to, żeby przytulić się do niego i planować wspólną przyszłość.

- Już późno. - Przejechała rękami po włosach i usiadła. - Muszę jechać.

Sam   był   pewien,   że   w   ciągu   najbliższych   ośmiu   godzin   nie   zdoła   nawet   kiwnąć 

palcem.

- Dokąd?

- Do domu. - Zaczęła szukać body, ale Sam złapał ją za nadgarstek.

background image

- Jeśli myślisz, że puszczę cię dziś gdziekolwiek, to chyba oszalałaś.

- Nie wiem,  o czym  mówisz.  - Z rozbawieniem  usiłowała  wyszarpnąć  rękę. - Po 

pierwsze nie jesteś od tego, by mi na coś pozwać lub nie. Po drugie nie mogę spać przez całą 

noc w trawie. - Wreszcie znalazła body.

- Masz absolutną rację. - Gdyby nie była taka rozluźniona, uznałaby za podejrzane, że 

tak szybko się z nią zgodził. - Włóż moją koszulę. Łatwiej ci będzie przebrać się w domu.

Ponieważ brzmiało to sensownie, Johanna tak zrobiła. Koszula pachniała Samem...

- Pozwól, że je poniosę - powiedział, wciągając dżinsy, a potem wziął od niej jej 

ubranie. - Pójdę pierwszy, bo jest ciemno.

Johanna   ruszyła   za   nim,   mając   nadzieję,   że   zachowuje   się   równie   swobodnie   i 

naturalnie  jak on. To, co wydarzyło  się nad stawem, było  piękne. Nie lekceważyła  tego, 

zarazem jednak starała się nie nadawać temu zbyt wielkiej rangi.

„Ty i tylko ty".

Nie,   nie   była   taka   głupia,   żeby   w   to   uwierzyć   i   mieć   nadzieję.   Pewnie   Sam   był 

szczery, gdy wypowiadał te słowa, nigdy bowiem nie kłamał. Naprawdę zależało mu na niej. 

W tamtej chwili.

Intensywne uczucia szybko przemijają, tak jak nadzieje i obietnice na nich budowane. 

Musi o tym pamiętać.

Sam wiedział, że czeka ich długa droga. Johanna nie była gotowa, by wziąć to, co miał 

jej do zaofiarowania. Jednak teraz, gdy naprawdę się zakochał, nie będzie już taki cierpliwy. 

Nie utrzyma siebie na wodzy, dlatego Johanna będzie musiała dotrzymać mu kroku.

Kiedy weszli na taras, położył jej ubrania na stoliku.

Johanna zmarszczyła brwi, kiedy ujrzała, że Sam ściąga dżinsy.

- Co robisz?

Z uśmiechem, który ostrzegł ją o sekundę za późno, wziął ją w ramiona.

- Co my robimy - poprawił ją i wskoczył wraz z nią do basenu.

Woda była o kilka stopni cieplejsza niż powietrze, ale Johanna i tak przeżyła szok. 

Zanim   zanurkowała,   zdążyła   tylko   krzyknąć   ze   zdumienia.   Jej   nogi   splątały   się   z   jego 

nogami,   a   koszula   zaplątała   się   wokół   jej   głowy.   Następnie   dotknęła   stopami   podłoża   i 

instynktownie wybiła się ku powierzchni.

- Cholera! - Machnęła pięścią, a potem ochlapała uśmiechniętą twarz Sama.

- Nie ma to jak kąpiel o północy, prawda, Jo - jo?

- Nie nazywaj mnie tak. Chyba zwariowałeś.

-   Na   twoim   punkcie   -   powiedział,   po   czym   ochlapał   ją   energicznie.   Johanna 

background image

powtarzała sobie w duchu, że w ogóle jej to nie bawi.

- Co byś zrobił, do diabła, gdybym nie potrafiła pływać?

- Ocaliłbym cię. Urodziłem się, by zostać bohaterem.

-   Palantem   -   poprawiła   go.   Odwróciła   się   i   dwukrotnie   machnąwszy   ramionami, 

dopłynęła do brzegu. Zanim zdążyła wyjść, Sam objął ją w talii.

- Kiedy przestaniesz się wściekać, sama dojdziesz do wniosku, że ci się podoba. - 

Pocałował ją w szyję. - Chcesz się ścigać?

- Chcę... - Odwróciła się: znowu błąd. Jego ręce prześliznęły się po wilgotnej skórze 

do jej piersi.

- Ja też - mruknął.

Podniosła dłoń do jego ramienia i poczuła, jak chłodna skóra zaczyna się rozgrzewać.

- Sam, nie mogę...

- Nic nie szkodzi. Ja mogę.

Johanna obudziła się z cichym jękiem i usiłowała przewrócić się na bok. Dopiero po 

kilku pełnych zdumienia sekundach zorientowała się, że przygniata ją ramię Sama. Leżąc 

nieruchomo, odwróciła ostrożnie głowę, żeby na niego popatrzeć.

Spał na jej poduszce zamiast na swojej. Zaraz, przecież obie poduszki należały do 

niego, przypomniała sobie. To jego łóżko, jego dom. Czy uzna ją za idiotkę albo wariatkę, 

jeśli powie mu, że pierwszy raz w życiu budzi się w łóżku mężczyzny? Zresztą to nie miało 

znaczenia: nie powie mu o tym. Jak mogła mu powiedzieć, że jest pierwszym mężczyzną, na 

którym zależało jej na tyle, by dzielić z nim sen?

Nadal nie była pewna, jak zdołał ją na to namówić. W jednej chwili stała, naga i 

ociekająca   wodą,   na   brzegu   basenu,   a   w   następnej...   Nawet   się   tu   nie   kochali,   tylko 

kompletnie wyczerpani ze śmiechem opadli na łóżko.

Teraz jednak nastał ranek i Johanna ponownie musiała sobie przypomnieć, że jest 

poważna i odpowiedzialna. Pragnęli siebie nawzajem, dobrze im było razem. Nie należało 

wprowadzać   dodatkowych   komplikacji.   Wtedy   nikt   nie   będzie   miał   żalu.   Żal   oznaczał 

poczucie winy, a ona tego nie chciała. Podjęła już decyzję. Właśnie dlatego zdecydowała się 

na seks z Samem. Nie chciała używać słowa „romans".

Teraz,   kiedy   to   się   już   stało,   musiała   być   realistką.   Ta   intensywność,   te   uczucia 

zbledną, a kiedy to się stanie, ona poczuje się zraniona. Nie mogła temu zapobiec, ale mogła 

się na to przygotować.

Bezwiednie odsunęła włosy z czoła Sama.

O Boże, zakochałam się w nim. Idiotycznie się zakochałam i z pewnością zrobię z 

background image

siebie idiotkę.

Kiedy otworzył oczy, przestała się tym przejmować.

- Cześć. Zawstydzona opuściła rękę.

- Dzień dobry - odparła.

To   nie   zniknęło   nawet   po   wspólnej   nocy.   Wstydliwość,   która   tak   go   pociągała   i 

podniecała.   Ponieważ   nie   chciał   dać   Johannie   czasu,   by   znowu   schowała   się   za   swoimi 

murami, wtoczył się na nią.

- Sam...

- Właśnie przyszło mi do głowy, że jeszcze nigdy nie kochaliśmy się w łóżku.

Owinęła się wokół niego i natychmiast zapomniała o wszystkim.

Zatraciła poczucie czasu. Wszystko zatraciłam, pomyślała, wychodząc spod prysznica 

i   wycierając   się   ręcznikiem.   Gdyby   szybko   się  ubrała,   wysuszyła   włosy  podczas   jazdy   i 

radykalnie przekroczyła dopuszczalną prędkość, miała szansę zdążyć.

Szybko zrobiła makijaż, w sypialni ściągnęła folię z kostiumu, który Sam przyniósł jej 

z samochodu. Do tego musiała włożyć wczorajszą bluzkę. Przeklinając się w duchu za brak 

przezorności, zapięła zamek spódnicy i wypadła na korytarz z butami w ręku.

- Gdzie się pali? - spytał Sam, kiedy oparła się o ścianę i zaczęła nakładać buty.

- Spóźnię się.

- Czyżby obcinali ci pensję za spóźnienia?

- Nigdy się nie spóźniam.

- To dobrze, wobec tego tym razem możesz. Napij się kawy.

- Dzięki. - Wzięła od niego kubek. - Naprawdę muszę uciekać.

- Nic nie zjadłaś.

- Nigdy nie jadam śniadań.

- Dzisiaj zjesz. - Ujął jej ramię. Żeby nie wylać kawy z kubka na kostium, posłusznie 

poszła   za   nim.   -   Pięć   minut,   Johanno.   Złap   oddech,   wypij   kawę.   Jeśli   będziesz   się 

sprzeciwiała, przedłużę ten czas do dziesięciu minut.

Zaklęła, ale upiła jeszcze trochę kawy.

-   Sam,   to   ty   jesteś   na   urlopie,   a   nie   ja.   Mam   przed   sobą   cały   dzień   pracy,   przy 

odrobinie szczęścia może zdołam skończyć do szóstej.

- Tym bardziej powinnaś zjeść przyzwoite śniadanie. Usiądź, zrobię ci jajka.

Zaczynała się denerwować, więc upiła jeszcze trochę kawy.

- Doceniam to, naprawdę, ale nie mam czasu. Dziś kręcimy reklamy do konkursu dla 

widzów i tylko ja potrafię dać sobie radę z Johnem Jayem.

background image

- Wątpliwy talent. - Bułeczka, którą włożył do tostera, właśnie wyskoczyła. - Możesz 

przynajmniej to zjeść.

Zirytowana wyrwała mu ją, ignorując masło i dżem.

- Proszę. - Przełknęła kęs. - Zadowolony?

Jej włosy wciąż ociekały wodą. Nieco podkrążone z niewyspania oczy wpatrywały się 

w niego. Sam uśmiechnął się i strzepnął okruszek z jej brody.

- Kocham cię, Johanno - powiedział.

Gdyby   walnął   ją   pięścią   w   twarz,   byłaby   mniej   zaszokowana.   Wpatrywała   się   w 

niego, a bułeczka wyśliznęła się z jej palców. Johanna instynktownie zrobiła krok do tyłu. 

Sam uniósł brew, ale nic nie powiedział.

- Nie mów tak do mnie - zdołała w końcu wykrztusić. - Nie chcę tego słuchać!

Ale   powinnaś,   pomyślał.   Zamierzał   dopilnować,   żeby   słyszała   to   często,   w 

regularnych odstępach czasu. Teraz jednak znowu zbladła.

- Dobrze - powiedział powoli. - To i tak niczego nie zmienia.

-   Muszę...   Muszę   iść.   -   Rozpaczliwie   zaczęła   grzebać   w   torebce   w   poszukiwaniu 

kluczyków. - Spóźnię się. - Co należy powiedzieć rano po takiej nocy? - Do widzenia.

- Odprowadzę cię. - Objął ją ramieniem. Próbowała się nie usztywniać. Próbowała nie 

opierać się o niego. Czuła narastające między nimi napięcie. - Chciałbym ci coś powiedzieć, 

Johanno.

- To nie jest konieczne. Umówiliśmy się, że nie będzie żadnych zobowiązań.

- Naprawdę? - Nawet jeśli tak było, nie zamierzał dotrzymywać obietnicy. - Będziemy 

musieli o tym porozmawiać.

-   Dobrze.   -   Zgodziłaby   się   niemal   na   wszystko,   byle   tylko   ją   wypuścił.   Bo   tak 

naprawdę chciała zostać.

Bardziej niż czegokolwiek pragnęła wyrzucić kluczyki i rzucić się w ramiona Sama.

- Chciałbym, żebyś o czymś się dowiedziała. Nigdy nie miałem innej kobiety w tym 

łóżku. - Zauważył w jej oczach źle maskowane powątpiewanie. Spontanicznie chwycił ją za 

klapy żakietu. - Cholera, człowiek się męczy, kiedy widzi, jak wszystko rozkładasz na części 

pierwsze. Nie powiedziałem, że nie było innych kobiet, Johanno, tylko że nie było żadnej 

kobiety tutaj. Dlatego, że jesteś dla mnie kimś wyjątkowym. - Puścił ją. - Zastanów się nad 

tym przez chwilę.

Johanna wyjęła z fiolki kolejną tabletkę na żołądek. Kiedy mówiła Samowi, że tylko 

ona potrafi sobie radzić z Johnem Jayem, nie kłamała, tyle że dzisiaj niespecjalnie jej to 

wychodziło. Dwugodzinna sesja fotograficzna przeciągnęła się do trzech godzin i wszystkim 

background image

puszczały   nerwy.   Wiedziała,   że   jeśli   nie   wyprowadzi   ze   studia   ekipy,   sprzętu   i   dwóch 

samochodów, za czterdzieści pięć minut będzie miała na karku producenta „Południa z Niną".

Zrezygnowana   rozgryzła   tabletkę.   Ogłosiła   przerwę,   mając   nadzieję,   że 

pięciominutowy odpoczynek powstrzyma fotografa od uduszenia nadętego prezentera.

- John Jay. - Wiedziała, jak się zachować. Tylko uśmiech i spokój. - Możemy chwilę 

porozmawiać? Takie sesje są bardzo denerwujące, prawda?

Uczepił się jej współczucia.

- Nawet nie masz pojęcia jak, Johanno. Wiesz, że chcę wszystkiego co najlepsze dla 

tego programu, ale ten facet... - Z nienawiścią zerknął na fotografa. - On nie ma pojęcia o 

nastroju ani robieniu zdjęć.

„Ten facet" był jednym z najlepszych w swojej specjalności i płacono mu niesamowite 

sumy od godziny. Johanna z trudem stłumiła przekleństwo.

- Wiem, ale musimy z nim współpracować. Mamy opóźnienie, a nie chcę, żeby robił 

zdjęcia samym samochodom. - Urwała, by John Jay przetrawił tę zawoalowaną groźbę. - W 

końcu mamy tu aż trzy gwiazdy. Samochody, sam program i oczywiście ciebie. Przy okazji, 

zajawki wyszły wspaniale.

- Bo nie byłem zmęczony.

- Doskonale cię rozumiem. Muszę cię jednak prosić, żebyś wytrzymał jeszcze parę 

minut. Bardzo ci do twarzy w tym garniturze, John Jay.

- Prawda? - Wyciągnął ręce i z uwagą zaczął przyglądać się rękawom.

- Te zdjęcia naprawdę zrobią wrażenie. - Chyba że wcześniej cię uduszę, pomyślała. - 

Chcę tylko, żebyś ustawił się między tymi dwoma samochodami i błysnął uśmiechem, który 

tak kocha Ameryka.

- Robię to tylko  dla ciebie,  skarbie. - Był  gotów poświęcić się dla mas.  - Wiesz, 

wyglądasz na trochę wyczerpaną.

Uśmiech zamarł na jej ustach.

- To szczęście, że nie mnie robią zdjęcia.

- Zdecydowanie - zgodził się i poklepał ją po ręce. Zdążył się już nauczyć, że gdyby 

próbował poklepać ją gdzie indziej, mogłaby zrobić mu krzywdę. - Musisz trochę więcej 

wypoczywać, Johanno, i brać te witaminy, o których ci wspominałem. Nie dałbym sobie bez 

nich rady. - Przyglądał się, jak fotograf wraca na plan. John Jay parsknął i dał ręką znak 

makijażystce. - Johanno, krążą plotki, że widujesz się z Samem Weaverem.

- Naprawdę? - Zmęła w ustach przekleństwo, gdy John Jay zniknął w chmurze pudru. 

- Czego to ludzie nie wymyślą.

background image

-   Co   za   miasto.   -   Zadowolony   z   idealnego   wyglądu   odszedł,   by   wypełnić   swoje 

obowiązki.

To zajęło jeszcze tylko dwadzieścia minut. Po odesłaniu prezentera do domu Johanna 

przeprosiła fotografa, zaproponowała mu i jego asystentowi lunch na swój koszt i wręczyła 

im bilety na niedzielne nagranie.

Kiedy dojechała ze studia do swojego biura w Century City, była już dwie godziny 

spóźniona i połknęła pół fiolki tabletek na żołądek.

-   Masz   sześć   wiadomości   -   poinformowała   ją   Bethany.   -   Na   dwie   powinnaś 

odpowiedzieć wczoraj. Skontaktowałam się z agentem Toma Bradleya. Tom chce wystąpić w 

odcinku pilotażowym.

-   Dobrze.   Ustalmy   wszystko.   -   W   gabinecie   Johanna   rzuciła   aktówkę,   wzięła   od 

Bethany filiżankę kawy i usiadła na skraju biurka. - Wymyśliłam dziś dwadzieścia siedem 

sposobów na zamordowanie Johna Jaya Johnsona.

- Mam je spisać?

-   Jeszcze   nie.   Poczekam,   aż   będzie   pełna   trzydziestka.   -   Johanna   sączyła   kawę   i 

marzyła   o   pięciu   minutach   idealnej   samotności.   -   Bradley   ma   opinię   prawdziwego 

zawodowca.

- To weteran. Pierwszy teleturniej nakręcił w siedemdziesiątym drugim roku, kiedy 

był   jeszcze   dzieckiem.   Prowadził   go   przez   pięć   lat,   a   potem   przeniósł   się   do   „Bingo". 

Nadawali je od siedemdziesiątego siódmego do osiemdziesiątego piątego. Zadziwiające. Prze-

szedł na emeryturę jako guru teleturniejów, ale od czasu do czasu pojawia się gościnnie w 

kilku programach. Ściągnięcie go do nas wymagało nie lada wysiłku, ale się udało.

Umilkła, gdyż Johanna popijała kawę i wyglądała przez okno. Bethany zauważyła, że 

jej szefowa ma cienie pod pełnymi melancholii oczami.

- Johanno, wyglądasz okropnie.

- Już mi to mówiono.

- Wszystko w porządku?

- Wszystko. - Poza tym, że Sam wyznał jej miłość, a ona tak się przeraziła, że chciała 

wskoczyć w samochód i pognać przed siebie. Wyciągnęła tabletki.

Beth zmarszczyła brwi.

- Czy dziś rano to była nowa fiolka? - spytała.

- Owszem, ale większość dnia spędziłam z Johnem Jayem.

- Jadłaś lunch?

- Nie pytaj.

background image

- Johanno, może weźmiesz sobie wolne, pojedziesz do domu, zdrzemniesz się albo 

obejrzysz jakieś telenowele?

Uśmiechnęła się blado.

- Muszę odpowiedzieć na te pytania na wczoraj. Beth, sprawdźmy, czy uda nam się 

nakręcić tego pilota w przyszłym tygodniu. Zawiadom Patterson Productions.

Bethany wzruszyła ramionami.

- Ty tu rządzisz - powiedziała i położyła stos papierów na biurku.

Masz  absolutną   rację,  pomyślała,  kiedy  Bethany  zamknęła  za   sobą  drzwi.  Ona  tu 

rządziła. Johanna potarła skronie, czując nadciągający ból głowy.

Sam nie wiedział, co tu robi, siedząc na schodkach jej domu jak zakochany nastolatek. 

Bo jestem zakochany, stwierdził w duchu.

Ostatni raz czuł się podobnie, kiedy zakochał się w Mary Alice Reeder. Była od niego 

starsza,   wyrafinowana,   mądra   i,   podobnie   jak   większość   szesnastolatek,   zupełnie 

niezainteresowana czternastoletnim wyrostkiem. Kochał jednak Mary Alice z pełnym czci po-

święceniem przez niemal dziewięć miesięcy.

Szczenięca miłość, tak nazywała to jego matka.

Od tamtego czasu osiągnął drugą fazę, w której zaczynało mu zależeć, z wieloma 

kobietami. Nigdy jednak nie pokochał żadnej z nich. Dopiero Johannę.

Niemal żałował, że nie może powrócić do tej szczeniącej miłości. Choć była bolesna, 

minęła,  zostawiając   po  sobie  mgliste,  słodkie  wspomnienia.   Serca  i   inicjały  wyrzeźbione 

niezdarnie  w  korze  drzewa, fantazje,  które zawsze  kończyły  się ratowaniem  ukochanej  z 

jakiejś potwornej katastrofy, dzięki czemu dziewczynie otwierały się oczy i dostrzegała jego 

wdzięk oraz odwagę.

Sam roześmiał się i popatrzył na niebieskie kwiaty, które właśnie zaczynały kwitnąć w 

ogrodzie Johanny. Czasy się zmieniły. Mary Alice wymknęła mu się z drżących palców. Nie 

miał już jednak czternastu lat i Johanna, czy tego chciała czy nie, nie mogła go opuścić.

Pragnął   jej.   Nawet   siedząc   przed   jej   pustym,   spokojnym   domem,   pragnął   jej.   Na 

zawsze. To nie była łatwa decyzja, chociaż jej mogło się tak wydawać. To mu się po prostu 

przytrafiło, choć tego nie planował. Do tej pory wszystko w jego życiu kręciło się wokół 

kariery.

Gdyby miał jakiś wybór, nie wiązałby się z nikim. Ale już nie miał wyboru.

Tak   niedawno   tłumaczył   Johannie,   że   powinni   lepiej   się   poznać.   Ot,   koledzy  bez 

żadnych zobowiązań. Mówił poważnie, tak samo uczciwie jak wtedy, gdy powiedział jej, że 

ją kocha.

background image

Wprawdzie z oporami, ale zaakceptowała to pierwsze, natomiast miłosne wyznanie 

przyjęła z przerażeniem.

Dlaczego   była   taka   nerwowa?   Z   powodu   innego   mężczyzny?   Nigdy   o   nim   nie 

wspomniała, a poza tym Johanna, gdy się z nią kochał, wydawała się kompletnie niewinna. 

Jeśli więc została zraniona, musiało się to stać w odległej przeszłości. Nadszedł już czas, aby 

dała sobie z tym spokój.

Czas. Nie mam go zbyt wiele, pomyślał, podnosząc wieko koszyka, aby zerknąć na 

swój podarunek. Każdego dnia spodziewał się telefonu, po którym będzie musiał wyjechać 

tysiące kilometrów stąd. Miną tygodnie, zanim znowu ją zobaczy. Z tym sobie poradzi, jeśli 

Johanna da mu coś, co będzie mógł ze sobą zabrać.

Kiedy usłyszał  silnik,  starannie   przykrył   koszyk.  Cały trząsł   się z  nerwów. Jesteś 

chory z miłości, pomyślał.

Johanna   zaparkowała   za   autem   Sama   i   zaczęła   się   zastanawiać,   co   ma,   u   diabła, 

zrobić. Była pewna, że przyjedzie do domu, wskoczy do łóżka i będzie bardzo długo spała, 

odpędzając wszelkie myśli. Sam tu jednak był, naruszał jej prywatność, kradł jej godziny 

spokoju. Najgorsze było to, że ucieszyła się na jego widok.

- Długo pracowałaś. - Wstał, ale nie podszedł do niej.

- Miałam mnóstwo spraw na głowie.

- Wiem, jak to jest. - Delikatnie pogłaskał ją po policzku. - Wyglądasz na zmęczoną.

- Tak mi mówiono, i to regularnie.

- Wpuścisz mnie?

- Dobrze. - Nie pocałował jej. Johanna oczekiwała pocałunku, ale się nie doczekała. 

Sam zrobił tak specjalnie, pomyślała.  Zauważyła  wiklinowy koszyk.  - Co to, przyniosłeś 

sobie kanapki na wypadek, gdybym się spóźniała?

- Niezupełnie. - Wszedł za nią do środka. Jak zwykle było tu czysto, domowo, unosił 

się delikatny zapach potpourri i świeżych kwiatów. Tym razem były to ogromne czerwone 

peonie stojące w granatowym wazonie.

Johanna postawiła na ziemi teczkę.

- Chcesz się czegoś napić?

- Usiądź, a ja coś przygotuję. - Postawił koszyk obok wazonu. - To ja mam wakacje, 

zapomniałaś?

- Zazwyczaj piję kawę, ale..

- Dobrze. Przygotuję ci kawę.

- Ale...

background image

- Odpręż się, Johanno. To potrwa tylko minutę.

Odszedł. O ile dobrze pamiętała, jeszcze nikt jej tyle razy nie przerywał. Cóż, sam się 

zaprosił. Równie dobrze mógł przygotować kawę. Ona tylko chciała choćby na chwilę usiąść.

Opadła na sofę. Chciała trochę odpocząć, dopóki Sam nie wróci. Stłumiła ziewnięcie, 

zamknęła oczy i zapadła w sen.

Tak samo nagle się obudziła. Nie pamiętała, by przykrywała się kapą. Kiedy usiadła, 

zauważyła, że Sam siedzi naprzeciwko niej i popija kawę.

- Przepraszam. - Odchrząknęła. - Chyba przysnęłam.

Spała jak kamień przez pół godziny. To Sam ją przykrył.

- Jak się czujesz?

- Zakłopotana.

Uśmiechnął się i podszedł do imbryka z kawą, który stał na podgrzewaczu.

- Masz ochotę?

- Tak, poproszę.

- Wczoraj niewiele spałaś.

- Racja. Ty też.

- Ale nie pracowałem przez dziesięć godzin.

- Usiadł obok niej. Natychmiast się wyprostowała.

- Umieram z głodu - powiedziała pośpiesznie.

- Niewiele zostało w kuchni, ale mogę przygotować kilka kanapek.

- Pomogę ci.

Kiedy wstał, zaczęła ściągać z siebie żakiet.

- W porządku,  poradzę  sobie  sama.  - Nerwowo wywróciła  żakiet  na lewą stronę, 

wysypując zawartość z kieszeni. Sam schylił się i podniósł drobne, spinkę do włosów i resztę 

tabletek na żołądek.

- Po co ci to?

- Do przeżycia. - Zabrała mu wszystko i położyła na stoliku.

- Bierzesz na siebie za dużo obowiązków. Ile tego łykasz?

- Na litość boską, Sam, to bardziej cukierek niż lekarstwo.

Jej ton sprawił, że zmrużył oczy. A więc połykała ich za dużo.

- Mam prawo się o ciebie martwić. - Kiedy zaczęła potrząsać głową, ujął jej brodę w 

swoje ręce. - Owszem, mam. Kocham cię, Johanno, niezależnie od tego, czy potrafisz sobie z 

tym teraz poradzić, czy nie.

- Za bardzo naciskasz.

background image

- Nawet jeszcze nie zacząłem.

Pocałował   ją.   Jego   wargi   domagały   się   odpowiedzi,   nie   były   łagodne,   nie   były 

spokojne.   Wyczuwała   w   nich   gniew   i   odrobinę   frustracji,   a   w   niej   samej   odezwało   się 

pożądanie. Gdyby tylko mogła, natychmiast by to zakończyła. Ale nie mogła.

I znowu porwała ją karuzela emocji, szybka i zażarta. Tym razem to Johanna zaczęła 

rozpinać jego koszulę. Runęli na sofę. Nawet ostatniej nocy nie było tak jak teraz. Johanna 

drżała jak poprzednio, lecz tym razem pełna niecierpliwego oczekiwania. Wystarczyła jedna 

noc, by uświadomiła sobie własną siłę. Teraz musiała ponownie ją sprawdzić.

-   Johanno.   -   Dla   jej   i   własnego   dobra   usiłował   zwolnić   tempo.   Wtedy   jej   usta 

przykryły jego wargi, uciszając go, pozbawiając resztek kontroli.

Ostatnie światło dnia wpadało przez okna pokoju wypełnionego zapachem kwiatów. 

Sam wiedział, że do końca życia będzie kojarzył Johannę z miękkim światłem i zapachem 

kwiatów.

Nie wiedziała, że potrafi być taka, tak pełna pożądania, tak spragniona spełnienia. 

Szalona, wyzywająca, nieostrożna. Body, które tak delikatnie zdejmował z niej ubiegłej nocy, 

podarło się na strzępy.

Wtedy złapała Sama za ramiona i przyciągnęła do siebie. Szybko, jeszcze szybciej, aż 

do oszałamiającego spełnienia.

Sam przylgnął do niej. Jej wstyd go zachwycał, uwodził, ale Johanna, która potrafiła 

rozpalić go do czerwoności, mogła uczynić z niego niewolnika. Nie był pewien, co robił, 

pamiętał jedynie tę gigantyczną rozkosz.

- Czy zrobiłem ci krzywdę? - spytał.

- Nie. - Była zbyt oszołomiona swoim zachowaniem, żeby zauważyć jakieś siniaki. - 

A ja zrobiłam ci krzywdę?

Uśmiechnął się do niej.

- Nic nie czułem. - Usiłował zmienić pozycję na bardziej wygodną i zauważył resztki 

body na podłodze. - Jestem ci winien bieliznę - mruknął, podnosząc strzępy stroju.

Johanna popatrzyła na zerwane ramiączko i dziurę na szwie. Roześmiała się.

- Dotąd nigdy nie zaatakowałam żadnego mężczyzny - wykrztusiła.

- Możesz na mnie ćwiczyć do woli. Proszę. - Podniósł swoją koszulę i nakrył ramiona 

Johanny. - Wciąż ci pożyczam koszulę. Chcę, żebyś mi powiedziała, jak się czujesz. Muszę to 

wiedzieć.

- Mam powody... Nie mogę o nich mówić, Sam, ale mam powody, dla których nie 

chcę, żeby pewne sprawy stały się zbyt poważne.

background image

- Pewne sprawy już są poważne. Wiedziała, że miał rację.

- Jak poważne?

- Myślę, że wiesz. Ale i tak ci powiem. Pomyślała, że istnieje zbyt wiele rzeczy, o 

których nie może mu powiedzieć, bo nigdy by ich nie zrozumiał.

- Potrzebuję czasu.

- Mam kilka godzin.

- Sam...

- No dobrze. - To nie było łatwe, ale obiecał sobie, że da jej czas, mimo że mu go 

brakowało. Włożył dżinsy, po czym przypomniał sobie o koszyku. - Niemal zapomniałem. 

Przyniosłem ci prezent.

Wziął koszyk i postawił jej na kolanach. Nie zamierzał naciskać. Spojrzała na niego i 

uśmiechnęła się.

-   Co   to,   piknik?   -   Otworzyła   wieczko,   ale   zamiast   kurczaka   na   zimno   ujrzała 

maleńkiego,   pogrążonego   we   śnie   kociaka.   Johanna   wyciągnęła   go   i   natychmiast   się 

zakochała. - Och, Sam! Jest boski!

Kotek miauknął sennie i potarł rdzawym futerkiem o jej policzek.

- Blanche okociła się w zeszłym miesiącu. - Sam podrapał kotka za uszami.

- Blanche? Jak Blanche Dubois?

- Widzę, że zrozumiałaś. To też taka starzejąca się południowa piękność, która lubi 

zwabiać kocury. Stąd wziął się ten maluch.

Kotek oparł się o Johannę i zaczął bawić się guzikiem koszuli.

- Dziękuję. - Johanna odwróciła się do Sama, nie przestając głaskać kotka po głowie. 

Po raz pierwszy zarzuciła ramiona na szyję mężczyzny.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Wiedział,   że   nie   powinien   się   denerwować.   To   był   doskonały   film,   z   dobrym 

scenariuszem, wspaniałą obsadą i utalentowanym reżyserem. Sam uczestniczył w pokazie dla 

prasy i wiedział, że odwalił kawał dobrej roboty. Mimo to chodził dookoła pokoju, wpatrywał 

się w zegar i marzył o tym, żeby była już dziewiąta.

Nie, marzył, żeby była jedenasta i żeby ten cholerny film dobiegł końca.

Było jeszcze gorzej, bo Johanna zajęła się czytaniem scenariusza, który wysłał mu 

Max   Heddison.   Tak   więc   Sam   denerwował   się,   popijał   brandy,   na   którą   wcale   nie   miał 

ochoty, i chodził po salonie Johanny. Nawet Lucy, ruda kotka, była zbyt zajęta, żeby zwracać 

na niego uwagę. Pochłonęła ją zabawa motkiem.

Sam zmusił się, żeby usiąść, zerknął na niedzielne gazety, po czym znowu wstał.

- Pobiegaj po ogrodzie, to się uspokoisz - zasugerowała Johanna z pokoju obok.

- Ona jednak mówi! Może wybierzemy się na przejażdżkę?

- Muszę to skończyć. Michael to wspaniała rola, naprawdę wspaniała.

On także doszedł do tego wniosku, ale to Luke, postać, którą za pół godziny miały 

zobaczyć   miliony   telewidzów,   naprawdę   go   przejmowała.   Jeśli   przyjmie   rolę   Michaela, 

będzie się nią gryzł dopiero za jakiś czas.

- Tak, Johanno. Zaszkodzi ci, jeśli będziesz trzymała kartki tak blisko oczu.

Natychmiast   je   odsunęła.   Niespełna   minutę   później   znowu   miała   je   przed   samym 

nosem.

- To cudowne, naprawdę cudowne. Przyjmiesz tę rolę, prawda?

- Żeby pracować z Maksem Heddisonem, przyjąłbym ją, nawet gdyby się do niczego 

nie nadawała.

- No to masz szczęście, że jest świetna. Boże, ta scena podczas Wigilii naprawdę 

poraża.

Przestał na chwilę chodzić i znowu na nią zerknął. Czytała scenariusz raz jeszcze, 

równie gorliwie jak poprzednio. A kartki znajdowały się dwa centymetry od jej twarzy.

-   Czytaj   tak   dalej,   a   wkrótce   będziesz   potrzebowała   okularów.   -   Widział   jej 

zmarszczone brwi i uśmiechnął się. - Chyba że już potrzebujesz.

Nawet nie podniosła wzroku, tylko przewróciła stronę.

-   Zamknij   się,   Sam,   nie   mogę   się   skoncentrować.   Zamiast   tego   wyciągnął   jej 

scenariusz z rąk i oddalił go na pewną odległość.

- Przeczytaj mi linijkę - zażądał.

background image

- Przecież wiesz, co tam jest napisane. - Sięgnęła po kartki, ale nie pozwolił ich sobie 

zabrać.

- Nie możesz, prawda? Gdzie są twoje okulary, Johanno?

- Nie potrzebuję okularów.

- No to przeczytaj mi linijkę.

Zmrużyła powieki, ale słowa nadal zlewały się ze sobą.

- Mam zmęczone oczy.

- Akurat. - Odłożył scenariusz i ujął ją za rękę. - Nie mów mi, że moja praktyczna 

Johanna jest zbyt próżna, żeby nosić okulary.

- Nie jestem próżna i nie potrzebuję okularów.

-  Ładnie  byś  w   nich  wyglądała.  Naprawdę   seksowne.   Ciemne   oprawki,  tak,   takie 

byłyby najlepsze. Bardzo konserwatywne. Chętnie wziąłbym cię do łóżka, gdybyś miała je na 

nosie.

- Nigdy ich nie noszę.

- A, czyli je masz. Gdzie?

Znowu usiłowała wziąć scenariusz, ale jej nie pozwolił.

- Przeszkadzasz mi, bo się nudzisz.

- Masz rację, Johanno. Zaraz umrę.

Zmiękła na tyle, żeby dotknąć jego twarzy. Nadal robiła to bardzo rzadko. Ujął ją za 

przegub.

- Recenzje nie mogły być lepsze, Sam - powiedziała. - Ameryka czeka na dziewiątą, 

wstrzymując oddech.

- A piętnaście po dziewiątej zacznie chrapać.

- Mowy nie ma. - Sięgnęła po pilota i włączyła telewizor. - Usiądź. Zanim się zacznie, 

obejrzymy sobie coś innego.

Opadł na fotel tuż obok niej i wiercił się tak długo, aż usiadła mu na kolanach.

- Wolałbym raczej pobawić się twoim uchem.

- No to przegapimy pierwszą scenę. - Z zadowoleniem oparła głowę o jego ramię.

To był dziwny weekend. Sam spędził go w jej domu. Po początkowym skrępowaniu 

popadli   w   rutynę,   która   wcale   nie   była   rutyną.   Kochanie   się,   sen,   spacery,   domowe 

obowiązki, wycieczka do sklepu i wybrzydzanie nad warzywami.

Przez czterdzieści osiem godzin nie czuła się jak producentka i nie myślała o Samie 

jako o aktorze. Był jej kochankiem. Życie byłoby cudowne, gdyby wszystko wyglądało tak 

prosto.

background image

Zmieniła jego życie. Nie wiedział,  jak to wytłumaczyć,  ale naprawdę je zmieniła. 

Ostatecznie to zrozumiał, kiedy dostał scenariusz.

Max Heddison dotrzymał obietnicy. Sam czuł się jak student pierwszego roku szkoły 

aktorskiej,   który   dostał   główną   rolę   w   filmie.   Oferta   przeszła   oczywiście   przez   Marva. 

Spotkanie dawnego z nowym, duża szansa na sukces, wysokie honorarium... Sam wysłuchał 

tego wszystkiego. Nie zapominał, że show - biznes to jednak biznes. Następnie zaś rzucił się 

na scenariusz.

Denerwował   się   na   myśl   o   nowej   roli.   Michael,   bohater   filmu,   był   złożony, 

pogmatwany,  rozpaczliwie usiłował poznać tajemnicę swojego ukochanego i jednocześnie 

znienawidzonego ojca. Sam świetnie wyobrażał sobie Maksa Heddisona w tej roli. Powoli, z 

uwagą przeczytał go raz jeszcze.

Już wiedział. Musi to zagrać.

Jeśli Marv mógł dla niego wytargować pięć milionów, znakomicie. Jeśli miałby dostać 

za to tylko miskę fistaszków i kufel piwa, też dobrze. Jednak zamiast podnieść słuchawkę i 

zadzwonić do agenta z przyzwoleniem,  Sam wziął pod pachę scenariusz i zaniósł go do 

Johanny.

Chciał, żeby go przeczytała. Potrzebował jej opinii, chociaż dotąd zawsze polegał na 

swojej intuicji. Ostateczna decyzja należała do Sama. Teraz to się zmieniło.

Pomyślał, że w ciągu kilku tygodni Johanna stała się nieodłącznym elementem jego 

życia,   jego   myśli,   wyborów.   Chociaż   nigdy   nie   uważał   się   za   samotnika,   dopiero   teraz 

przestał być sam.

To nic, że Johanna nadal trzymała go na dystans, ale w ciągu ostatnich dwóch dni 

zdołała   się   nieco   rozluźnić.   Powoli,   stopniowo   pewne   rzeczy   się   zmieniały.   Tego   ranka 

wydawało się, że niemal przywykła do budzenia się u jego boku.

Dam jej czas, pomyślał i musnął wargami jej włosy.

- Są zapowiedzi - mruknęła Johanna, a on powrócił do rzeczywistości. Poczuł ucisk w 

żołądku. Zaklął ze złością, ale nic nie pomogło, zawsze czuł się tak samo, obserwując siebie 

w   filmach.   Pokazał   się   na   ekranie   w   spłowiałych   dżinsach,   zniszczonym   kapeluszu   i   z 

uśmiechem na twarzy, a głos zza kadru obiecywał widzom namiętność i szok.

- Ładny tors. - Uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek.

- Cały czas dla ładnego połysku spryskiwali mnie aerozolem. Czy kobiety naprawdę 

uwielbiają spocone klatki piersiowe?

- No pewnie - odparła i usiadła wygodniej, kiedy pojawiły się napisy.

Wciągnęła się w akcję już po pięciu minutach.  Luke przybył  do miasta  z dwoma 

background image

dolarami w kieszeni, opinią hulaki i apetytem na kobiety. Wiedziała, że to Sam, aktor, oraz 

scenariusz, ale wszystko wydawało się takie prawdziwe... Niemal wyczuwała zapach potu i 

nudy w sennym małym miasteczku w Georgii.

Podczas  pierwszej  przerwy na   reklamy   Sam  zsunął   się  na  podłogę,   żeby  Johanna 

mogła usiąść wygodniej. Nie chciał jej teraz o nic pytać, nie chciał wybijać jej z rytmu. Cały 

czas trzymał rękę na jej łydce.

Przez   dwie   godziny   nie   odzywali   się   do   siebie.   Raz   Johanna   wstała   i   wróciła   z 

zimnymi napojami, ale nie zamienili ze sobą ani słowa. Na ekranie obserwowała mężczyznę, 

z którym sypiała, którego kochała, jak uwodził inne kobiety. Patrzyła, jak wykręcił się od 

jednej bójki i jak wznosił pięści w drugiej. Upił się. Krwawił. Kłamał.

Przestała jednak myśleć o nim jak o Samie. Mężczyzna, którego obserwowała, to był 

Luke.

Uroczy i okropny.

Kiedy odcinek dobiegł końca i róże Sary umierały w wazonie, Johanna wiedziała, że 

na pewno obejrzy dalszy ciąg.

Sam   nadal  się   nie  odzywał.   Intuicja  podpowiadała  mu,   że  jest  dobrze.  Lepiej  niż 

dobrze. To była najlepsza z jego ról. Wszystko wyszło tak, jak trzeba, aktorzy, atmosfera. 

Chciał jednak usłyszeć to od niej.

Wstał i przysiadł na oparciu fotela. Johanna, jego Johanna, ze zmarszczonymi brwiami 

nadal wpatrywała się w ekran.

- Jak on mógł jej to zrobić? - odezwała się. - Jak mógł ją tak wykorzystać?

- On wykorzystuje ludzi - odparł ostrożnie. - Nic innego nie potrafi.

- Ale ona mu ufa. Wie, że kłamał i oszukiwał, ale nadal mu ufa. A on...

- Co?

- To sukinsyn, ale... Do diabła, jest w nim coś, co przykuwa uwagę, coś, co wzbudza 

sympatię. Człowiek chciałby wierzyć, że on się zmieni, że to ona go zmieni. - Niespokojna, 

poruszona, popatrzyła na niego. - Z czego się cieszysz?

- Udało się. - Podniósł ją i pocałował. - Udało się, Johanno.

Odsunęła się, żeby złapać oddech.

- Nie powiedziałam ci, jaki, moim zdaniem, byłeś dobry.

- Właśnie powiedziałaś. - Pocałował ją ponownie, po czym zaczął rozpinać jej bluzkę.

- Sam...

- Nagle poczułem, że mam mnóstwo energii. Pozwól, że ci to udowodnię.

Opadł na fotel i pociągnął ją za sobą.

background image

- Czekaj chwilę. - Roześmiała się, a potem jęknęła, gdy jego dłonie zaczęły błądzić po 

jej ciele. - Sam, daj mi chwilę.

- Mogę dać ci wiele godzin. Bardzo wiele.

- Sam. - Odepchnęła go z uśmiechem. - Chcę z tobą porozmawiać.

- Czy to długo potrwa? - Zaczął się szarpać z paskiem jej spodni.

- Nie. - Żeby go uspokoić, ujęła jego twarz w dłonie. - Chcę ci powiedzieć, że jesteś 

naprawdę   wyjątkowy.   Kiedyś   udawałam,   że   nie   zwracam   uwagi   na   twoje   filmy,   ale   to 

nieprawda. I nigdy nie byłeś lepszy niż dzisiaj.

- Dzięki. Te słowa w twoich ustach wiele dla mnie znaczą.

Odetchnęła głęboko i wstała.

- Sporo włożyłeś w tę rolę.

Dokądś zmierzała. Nie był pewien, czy mu się to spodoba.

- Inaczej rola nie jest nic warta.

-   Kiedy   tak   siedzimy,   niemal   zapominam,   kim   jesteś.   Ranczer,   kucharz,   facet 

podkradający kwiaty swojej gospodyni... Nie tak, zdawałoby się, powinien żyć wielki Sam 

Weaver.

Zaintrygowany stanął koło niej.

- Johanno, chcesz mi powiedzieć, że aktorzy cię onieśmielają? Przecież od urodzenia 

obracasz się wśród takich ludzi.

- Od urodzenia - powtórzyła. Wcale nie chciała go kochać. Nikogo nie chciała kochać, 

a zwłaszcza nie chciała kochać aktora, gwiazdora znanego w całym kraju. Problem polegał na 

tym, że już go pokochała.

- Tu nie chodzi o onieśmielenie, tylko o to, że bardzo łatwo zapomnieć, że nie jesteś 

zwykłym mężczyzną, na którego wpadłam i który mi się spodobał.

- Spodobał - powiedział, przeciągając to słowo.

- Poprawiasz się. - Przytrzymał ją za ramiona. - Nie wiem, o co ci chodzi, ale zaraz do 

tego dojdziemy. Teraz jednak chcę, żebyś na mnie popatrzyła. Popatrz na mnie, Johanno - 

powtórzył i potrząsnął nią lekko. - I powiedz mi, czy mnie kochasz.

- Nigdy nie mówiłam...

- Nikt nie wie lepiej ode mnie, czego nigdy nie mówiłaś. - Przyciągnął ją trochę bliżej, 

zmuszając, żeby patrzyła mu w oczy. - Chcę usłyszeć to teraz i to nie ma nic wspólnego z 

tym, jak zarabiam na życie, co piszą krytycy i jaka jest moja rynkowa wartość. Kochasz 

mnie?

Chciała   potrząsnąć   głową,  ale   jak   mogła   skłamać,   kiedy  na   nią   patrzył,   kiedy   jej 

background image

dotykał? Odetchnęła głęboko.

- Tak - powiedziała.

To było zbyt mało. Musiała powiedzieć to najważniejsze słowo.

- Co tak?

- Tak, kocham cię.

Patrzył na nią przez długą chwilę. Johanna drżała lekko, więc przycisnął usta do jej 

czoła. Nie wiedział, dlaczego tak trudno było jej to powiedzieć.

Jeszcze nie. Ale dowie się.

- To powinno wszystko ułatwić.

- Ale nie ułatwia - szepnęła. - To niczego nie zmienia.

- Porozmawiamy o tym. Usiądźmy.

Skinęła głową. Usiłując zachowywać się normalnie, ruszyła w kierunku drzwi, żeby 

zamknąć je na noc. W tej samej chwili usłyszała fragment wieczornych wiadomości.

- Nasze źródła donoszą, że Carl W. Patterson, znany producent, miał dziś wieczorem 

atak serca. Do jego rezydencji w Beverly Hills, w której mieszka ze swoją narzeczoną, Toni 

DuMonde, przyjechało pogotowie. Lekarze określają stan pana Pattersona jako krytyczny.

- Johanno. - Sam położył rękę na jej ramieniu. Nie krzyknęła ani się nie rozpłakała. W 

jej oczach nie było łez. Po prostu zatrzymała się, jakby wpadła na niewidzialną ścianę. - Bierz 

torebkę. Zawiozę cię do szpitala.

- Co?

- Zawiozę cię. - Wyłączył telewizor i poszedł po jej torebkę. - Idziemy.

Tylko skinęła głową i pozwoliła się wyprowadzić.

Jechali windą na kardiologię. To dziwne, pomyślał Sam. Ojciec Johanny miał atak 

serca, a jej o tym nie zawiadomiono. Nikt do niej nie zadzwonił.

Przed rokiem, kiedy jego matka złamała nogę w kostce po upadku na lodowisku, w 

ciągu godziny zadzwoniły do niego trzy osoby: siostra, ojciec i wreszcie sama matka, która 

oznajmiła, że siostra i ojciec robią niepotrzebne zamieszanie.

Sam był tak bardzo poruszony owym złamaniem, że zmienił swoje plany i poleciał na 

wschód. Miał tylko trzydzieści sześć godzin, ale to wystarczyło, żeby zobaczył się z matką. 

Podpisał się na jej gipsie i uspokoił.

A złamana noga w kostce to nie to samo co atak serca.

Johanna była jedynym dzieckiem Pattersona, a jednak dowiedziała się o chorobie ojca 

z telewizyjnych wiadomości. Wprawdzie nie byli sobie bliscy, co łatwo było wydedukować, 

stanowili jednak rodzinę. A rodzina w chwilach kryzysu powinna trzymać się razem.

background image

Johanna była mocno oszołomiona, prawie się nie odzywała. Usiłował ją pocieszać, ale 

nie reagowała. Po jakimś jednak czasie, dzięki silnej samokontroli, zebrała się w sobie. Gdy 

szła do pomieszczenia dla pielęgniarek, miała nieruchome ręce, opanowany i rozsądny głos.

- Dziś wieczorem przyjęto tu Carla Pattersona. Powiedziano mi, że leży na kardiologii.

Pielęgniarka, krępa kobieta po czterdziestce, ledwie uniosła wzrok.

- Przykro mi, nie wolno nam udzielać informacji o pacjencie.

- To mój ojciec - powiedziała bezbarwnie Johanna.

Pielęgniarka popatrzyła na nią. Dziennikarze posługiwali się rozmaitymi podstępami, 

żeby zdobyć informacje o sławnych ludziach. Tego wieczoru odesłała z kwitkiem kilka osób. 

Johanna domyśliła się, w czym rzecz, i wyciągnęła prawo jazdy.

- Chciałabym go zobaczyć, jeśli to możliwe, i porozmawiać z lekarzem.

Pielęgniarka spojrzała na nią ze współczuciem. Zerknęła też na Sama i oczywiście go 

rozpoznała. Uśmiechnęła się lekko do siebie. Pewnie czytała w jakimś plotkarskim piśmie, że 

Sam Weaver ma romans z córką Carla Pattersona. A więc to była prawda.

- Pani Patterson, za chwilę wezwę lekarza. Po lewej znajduje się poczekalnia. Pani 

DuMonde już tam jest.

- Dziękuję. - Johanna odwróciła się i ruszyła przed siebie. Nie chciała teraz myśleć o 

przyszłości, starała się skoncentrować na chwili obecnej.

Opanowała już panikę, teraz musiała zrobić to, co należało. Przywykła do tego, że 

wszystko robi sama.

- Sam, nie mam pojęcia, ile to zajmie. Może pojedziesz do domu? Wrócę taksówką.

-   Nie   bądź   śmieszna.   -   Tylko   tyle   powiedział.   To   wystarczyło,   żeby   wstrzymała 

oddech. Chciała odwrócić się do Sama, przycisnąć twarz do jego piersi. Chciała, żeby ją 

objął, żeby nie musiała nic robić, żeby on zajął się wszystkim. Jednak zamiast tego weszła do 

poczekalni.

- Sam! - Toni zeskoczyła z krzesła i rzuciła się w jego ramiona. - Sam, tak się cieszę, 

że przyszedłeś. Tak bardzo się bałam. To koszmar. Umieram z niepokoju, Sam. Nie wiem, co 

zrobię, jeśli Carl umrze.

- Weź się w garść. - Posadził ją z powrotem na krześle. - Co mówi lekarz?

- Nie wiem. Był taki ponury i posługiwał się żargonem. - Wyciągnęła rękę i wskazała 

blondyna w smokingu. - Nigdy nie dałabym sobie rady bez Jacka. To głaz, prawdziwy głaz, 

nie człowiek. Witaj, Johanno. - Wydmuchała nos w koronkową chusteczkę.

- Sam. - Jack Vandear skinął głową, poklepując Toni po ręce. Reżyserował dwa filmy 

dla Pattersona i kilka razy spotkał Sama na przyjęciach. - To była ciężka noc.

background image

- Słyszałem. To córka Pattersona.

- Witam. - Jack wstał i wyciągnął dłoń.

- Chciałabym wiedzieć, co się stało.

- To było okropne. - Toni popatrzyła na Johannę przez łzy. - Po prostu okropne.

Jack popatrzył na nią współczująco, lecz także ze zniecierpliwieniem. Nie miał nic 

przeciwko pocieszaniu Toni, ale przyszedł tutaj dla Carla. Pomyślał, że skoro zjawił się Sam, 

może oddać rozmazaną Toni w jego ręce.

-   Urządziliśmy   sobie   małe   przyjęcie.   Carl   wydawał   się   trochę   zmęczony,   ale   nie 

zdziwiło   mnie   to,   bo   zawsze   za   dużo   pracował.   Opadł   na   krzesło,   nie   mógł   oddychać, 

narzekał na ból w piersi i w ramieniu. Zadzwoniliśmy po pogotowie. - Spojrzał na Johannę. 

Wygląda na silną osobę, więc postanowił powiedzieć wszystko. - Prawie umarł, robili mu 

sztuczne   oddychanie.   -   Toni   zaszlochała   dramatycznie,   co   zostało   przez   wszystkich 

zignorowane. - Lekarz stwierdził, że to rozległy zawał. Usiłują ustabilizować Carla.

Johanna   miała   nieruchome   ręce   i   obojętny   wyraz   twarzy,   ale   nie   potrafiła 

powstrzymać drżenia nóg. Rozległy zawał. Darlene, bystra i cierpka trzecia żona ojca, często 

powtarzała, że Carl W. Patterson nigdy nie robił niczego na pół gwizdka.

- Powiedzieli, jakie ma szanse?

- Niewiele nam mówili.

- Czekamy tu już nie wiem ile. - Toni znowu otarła oczy, po czym zaciągnęła się 

papierosem. Na swój sposób lubiła Carla. Chciała za niego wyjść, nawet jeśli wiedziała, że za 

jakiś czas czeka ją rozwód. Rozwód był prosty. Śmierć to co innego. - Prasa była tu pięć 

minut po nas. Carl się wścieknie, jeśli to opiszą.

Johanna spojrzała na narzeczoną swojego ojca. Była, jaka była, ale rzeczywiście znała 

Carla.   Zawał   był   słabością   i   wielki   Patterson   dostałby   furii,   gdyby   wiadomość   o   tym 

przedostała się do mediów.

-   Zajmę   się   prasą  -   stwierdziła   bezbarwnie.   -   Toni,   Jack,  starajcie   się  mówić   jak 

najmniej, tak będzie najlepiej. Widzieliście go?

-   Nie,   odkąd   go   zabrali.   -   Toni   znowu   się   zaciągnęła   i   popatrzyła   na   korytarz.   - 

Nienawidzę szpitali. W przyszłym tygodniu mieliśmy jechać do Monako. Carl chciał tam 

pozałatwiać pewne sprawy, ale przede wszystkim miała to być wcześniejsza podróż poślubna. 

Wydawał się taki męski... - Kiedy zaczęła płakać, do poczekalni wszedł lekarz.

- Pani DuMonde?

Zerwała   się   i   złapała   go   za   ręce   jak   zrozpaczona   kochanka.   Ze   zdumieniem 

uświadomiła sobie, że nie jest to tylko gra.

background image

- Nic mu nie jest - wyszeptała. - Niech mi pan powie, że Carlowi nic nie jest.

- Jego stan się ustabilizował. Przeprowadzamy badania, żeby ustalić rozmiar szkód. To 

silny mężczyzna, pani DuMonde, i poza sercem jest raczej w dobrej kondycji.

Johanna spojrzała na lekarza i od razu domyśliła się prawdy.

- Jest pani córką pana Pattersona?

- Tak, Johanna Patterson. Jak poważny jest jego stan?

- Bardzo poważny. Proszę jednak pamiętać, że pacjent znajduje się pod doskonałą 

opieką.

- Chciałabym go zobaczyć.

- Za chwilę. Pani DuMonde?

- Byłby wściekły, gdybym pokazała mu się w takim stanie.

Była to prawda, więc Johanna powstrzymała się od komentarza i ruszyła za lekarzem.

- Jest pod wpływem leków - powiedział. - I starannie monitorowany. Najbliższa doba 

rozstrzygnie   o   jego   losie,   ale   pani   ojciec   jest   stosunkowo   młody,   pani   Patterson.   Taki 

wypadek często staje się ostrzeżeniem, że należy zwolnić oraz zastanowić się nad własną 

śmiertelnością.

Musiała o to zapytać, chociaż wiedziała, że nie uzyska jednoznacznej odpowiedzi.

- Czy on umrze?

- Nie, jeśli ja będę miał coś do powiedzenia. - Lekarz popchnął szklane drzwi.

Tam leżał jej ojciec. Mieszkała w jego domu, jadła jego jedzenie, przestrzegała jego 

zasad. A jednak prawie go nie znała. Maszyny, które pomagały oddychać i monitorowały 

czynności życiowe, szumiały. Ojciec miał zamknięte oczy, spod opalenizny przebijała sza-

rość. Był stary. Po raz pierwszy tak o nim pomyślała. Zawsze wydawał się przystojny, silny, 

męski.

Toni użyła tego słowa. Męski. To było bardzo ważne dla Carla. Często rozpisywano 

się o jego dosadnym języku, szerokich ramionach, flirtach. Zawsze denerwowały go choroby, 

wymówki,   słabości.   Może   właśnie   dlatego   dobierał   sobie   coraz   młodsze   partnerki,   jakby 

chciał oszukać kalendarz.

Był trudnym, zimnym człowiekiem, ale niesłychanie witalnym. Miał też wielki talent, 

co   Johannę   zarówno   wprawiało   w   podziw,   jak   i   napawało   lękiem.   Carl   był   uczciwym 

człowiekiem. Dotrzymywał słowa, ale zawsze dawał tylko tyle, ile chciał.

Położyła rękę na jego dłoni. Nigdy nie pozwoliłaby sobie na taki gest, gdyby ojciec 

był przytomny.

- Czy to się powtórzy? - zapytała.

background image

- Pani ojciec może całkowicie wyzdrowieć, jeśli wyrzuci cygara, odstawi alkohol i 

ograniczy trochę pracę. No i musi przestrzegać diety.

Johanna potrząsnęła głową.

- Nie zrobi tego.

-   Ludzie   po   pobycie   na   kardiologii   często   kompletnie   zmieniają   swój   styl   życia. 

Wybór należy do pani ojca, ale przecież jest człowiekiem mądrym.

- Tak, jest mądry. - Puściła jego rękę. - Musimy wydać oświadczenie dla prasy. Ja się 

tym zajmę. Kiedy odzyska przytomność?

- Najpewniej jutro rano będzie mogła pani z nim porozmawiać.

- Proszę o telefon, gdyby nagle coś się zmieniło. Zostawię numer pielęgniarce.

- Rano będę mógł pani więcej powiedzieć. - Lekarz otworzył drzwi. - Musi pani trochę 

odpocząć. Rekonwalescenci po zawale potrafią być uciążliwi.

- Dziękuję. - Ruszyła długim korytarzem. Odsunęła od siebie obraz powalonego przez 

chorobę ojca. Gdy weszła do poczekalni, Toni zerwała się z krzesła i złapała ją za ręce.

- Jak z nim, Johanno? Powiedz mi prawdę, powiedz mi wszystko.

- Odpoczywa. Lekarz jest dobrej myśli.

- Dzięki Bogu.

- Carl będzie musiał przejść na dietę, mniej pracować i tak dalej. Możesz się z nim 

spotkać jutro.

- Och, wyglądam tak okropnie. - Toni wyjęła puderniczkę. - Nie chcę, żeby zobaczył 

mnie z czerwonymi oczami i włosami w nieładzie.

Miała rację, więc Johanna powstrzymała się od sarkastycznej uwagi.

- Lekarz twierdzi, że nie obudzi się do jutra. Ja zajmę się prasą i dopilnuję, żeby 

wydano oświadczenie. Minie dzień albo dwa, zanim ojciec będzie mógł podejmować takie 

decyzje. - Umilkła na chwilę, usiłując wyobrazić sobie ojca, który nie jest w stanie podjąć 

jakiejś decyzji. - Najważniejsze, by miał spokój. Idź do domu i trochę odpocznij. Zadzwonią, 

jeśli coś się zmieni przed jutrzejszym porankiem.

- A ty? - zapytał ją Sam, kiedy Jack poprowadził Toni korytarzem. - Nic ci nie jest?

- Wszystko w porządku.

Wziął ją pod brodę. W jej oczach było coś dziwnego. Była jeszcze w szoku, na pewno 

przejmowała   się   chorobą   ojca...   ale   kryło   się   tam   jeszcze   coś.   Jakaś   wielka   tajemnica. 

Głęboka obawa.

- Porozmawiaj ze mną, Johanno.

- Wszystko ci powiedziałam.

background image

- Tak, o stanie swojego ojca. - Mimo że próbowała się wycofać, nie puszczał jej. - Ale 

co z tobą?

- Jestem zmęczona. Chciałabym iść do domu.

- Dobrze. Wrócimy. Ale zostanę u ciebie.

- Sam, nie ma potrzeby.

- Owszem, jest. Idziemy do domu.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Było już po pierwszej w nocy, kiedy dotarli do domu Johanny. Od razu złapała za 

telefon.

- Powinnam to szybko załatwić, ale nie musisz czekać - powiedziała.

- Poczekam. - Były rzeczy, które należało powiedzieć, zanim Johanna znowu otoczy 

się murem.  Na pozór była  zupełnie  spokojna, ale  zaczynał  ją rozumieć.  Na razie  jednak 

zostawił ją samą, by uporała się z telefonami.

Niewiele mogła zrobić. Wiedziała, że ojciec przełknie tylko minimalną ingerencję w 

jego sprawy, ale z pewnością chciał, aby jego pracownicy dowiedzieli się o sytuacji. Johanna 

przekazała wiadomość rzecznikowi, a następnie napisała notatkę prasową.

Kiedy uspokajała asystentkę ojca i upewniała się, że Patterson Productions  będzie 

funkcjonowało jak do tej pory, Sam wręczył jej kubek. Johanna z wdzięcznością upiła łyk, 

spodziewając się kawy. Zamiast tego poczuła smak herbaty ziołowej, którą czasami popijała 

po szczególnie męczącym dniu.

- Jutro powiem ci więcej, Whitfield... Nie, czego sam nie możesz załatwić, ty lub 

któryś   z   pracowników,   trzeba   odwołać.   Żadnych   improwizacji,   działań   w   ciemno...   Nie 

interesują mnie twoje obawy.

Sam uśmiechnął się, słysząc ten ton. Nigdy nie miał do czynienia z tak wymagającym 

producentem.

- A gdzie Loman?... No to go ściągnij. - Zapisała coś na kartce. - Tak, to prawda, ale 

jestem pewna, że za kilka dni sam ci to przekaże... Będziesz musiał zapytać o to lekarza, ale 

wątpię, czy zdołasz cokolwiek omówić z Carlem w ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu 

godzin.   -   Jej   głos   się   zmienił,   stał   się   lodowaty.   -   To   w   ogóle   nie   wchodzi   w   rachubę, 

Whitfield. Aż do odwołania musisz uważać Carla za nieosiągalnego... Nie, nie wezmę na 

siebie odpowiedzialności, ty weźmiesz. Za to ci płacą.

Odłożyła słuchawkę, zdenerwowana brakiem wrażliwości Whitfielda.

- Idiota - mruknęła, popijając herbatę. - Najbardziej przejmuje się tym, że Carl chciał 

osobiście doglądać montażu „Pól ognia", a ten zawał może opóźnić produkcję.

- Skończyłaś?

- Chyba nie zdołam zrobić nic więcej.

- No to usiądź. - Poczekał, aż usiądzie koło niego na sofie. Zaczął rozmasowywać jej 

ramiona. - To trudne, gdy nie można nic zrobić i trzeba tylko czekać.

- Tak.

background image

- Dobrze sobie radzisz, Johanno.

Popijała herbatę i wpatrywała się przed siebie.

- Miałam dobrego nauczyciela.

- Opowiedz mi o swoim ojcu.

- Powiedziałam ci wszystko, co mówił lekarz.

- Nie o to mi chodzi. - Znowu się spięła. - Opowiedz mi o nim. O sobie i o nim.

- Nie ma o czym mówić. Nigdy nie byliśmy sobie szczególnie bliscy.

- Ze względu na twoją matkę? Zesztywniała, słysząc te słowa.

- A co ma z tym wspólnego moja matka?

- Nie wiem. Ty mi powiedz. - Niby strzelał na ślepo, ale trafił. - Johanno, nie trzeba 

być   szczególnym   miłośnikiem   plotek,   by   wiedzieć,   że   twoi   rodzice   rozwiedli   się,   kiedy 

miałaś... ile, cztery lata?

- Właśnie skończyłam pięć. - Nadal bolało. Wiedziała, że to głupie, wręcz niezdrowe, 

ale wciąż czuła tamten ból i zagubienie. - To już historia, Sam.

Czuł, że także część teraźniejszości.

- Wróciła do Anglii - powiedział. - A twój ojciec zaopiekował się tobą.

- Nie miał wyboru - odparła gorzko, choć próbowała nie zdradzać swoich emocji. - 

Ale to nie ma nic do rzeczy.

- Nie jestem Whitfieldem, Johanno - mruknął. - Porozmawiaj ze mną.

Długo milczała. Przymyśliwał już inną taktykę, gdy nagle Johanna zaczęła mówić:

- Moja matka wróciła do Anglii, żeby kontynuować sceniczną karierę, którą swoim 

zdaniem poświęciła, wychodząc za mojego ojca. Dla mnie nie było tam miejsca.

- Musiałaś za nią tęsknić.

- Uporałam się z tym.

Wątpił w to.

- Myślę, że rozwód nigdy nie jest łatwy dla dziecka, ale musi być jeszcze gorzej, jeśli 

jedno z rodziców wyjeżdża za ocean.

- Tak chyba było lepiej dla wszystkich. Strasznie się kłócili. Nie byli szczęśliwi w 

małżeństwie  ani  ze...  - Zamilkła,  zanim  zdążyła  powiedzieć,  jak wielką  zawadą  była  dla 

rodziców. - Ani w tej sytuacji - dokończyła.

- Byłaś dzieckiem, a już zdawałaś sobie z tego sprawę. - Pięcioletnia dziewczynka 

borykająca się z problemami małżeńskimi swoich rodziców...

- Dzieci potrafią wiele dostrzec. Zresztą matka mi to wyjaśniała. Wysłała telegram z 

lotniska.

background image

„Telegram   to   taki   list",   wyjaśniła   Johannie   ładna   i   młoda   pokojówka.   Gdyby 

dziewczyna   miała   więcej   doświadczenia,   telegram   powędrowałby   do   Carla   i   został 

zniszczony. Pokojówka jednak bardzo chciała poznać jego zawartość i chętnie przeczytała go 

Johannie.

Moja   droga   córeczko.   Jestem   zrozpaczona,   ze   muszę   cię   zostawić,   ale   nie   mam 

wyboru. Moja sytuacja, moje życie, stały się nie do zniesienia. Uwierz mi, próbowałam, ale 

zrozumiałam,   że   rozwód   i   całkowita   separacja   to   jedyny   sposób,   żebym   mogła   ocaleć.  

Nienawidzę się za to, że zostawiam cię w rękach ojca, ale jestem zbyt słaba, by się tobą zająć.  

Pewnego dnia zrozumiesz to i wybaczysz. Kocham cię. Mama.

Wciąż to pamiętała, słowo po słowie, chociaż wtedy zrozumiała jedynie, że mama ją 

opuszcza, ponieważ nie jest szczęśliwa.

- Wysłała ci telegram? - zapytał Sam.

- Tak. Byłam za mała, żeby wszystko zrozumieć, ale z grubsza pojęłam, o co chodzi. 

Matka była bardzo nieszczęśliwa i chciała się od tego uwolnić.

Suka.   To   słowo   rosło   mu   w   gardle,   ale   musiał   je   przełknąć.   Jak   można   być   tak 

skoncentrowanym na sobie, takim egoistą, by żegnać się ze swoim dzieckiem przy pomocy 

telegramu? Wprawdzie Johanna opowiadała mu, jak razem z mamą karmiła kaczki, ale nie 

mógł uwierzyć, że to ta sama kobieta.

- Musiało być ci ciężko. - Opiekuńczo objął ją ramieniem.

-   Dzieci   łatwo   się   dostosowują   do  nowej   sytuacji.   -  Wstała.   Nie   chciała,   żeby   ją 

pocieszał, bo wtedy załamałaby się. A przecież twardo trzymała się przez ponad dwadzieścia 

lat. - Zrobiła to, co musiała zrobić, ale wątpię, żeby była szczęśliwa. Umarła dziesięć lat temu.

Samobójstwo. Zaklął w duchu, bo o tym zapomniał. Glenna Howard, nieszczęśliwa 

matka Johanny, nigdy nie odzyskała dawnej sławy, której tak jej brakowało. Pojawiły się 

środki   uspokajające   i   alkohol,   aż   pewnego   wieczoru   świadomie   przedawkowała   jedno   i 

drugie.

- Przykro mi, Johanno. Straciłaś ją dwukrotnie. Musiało być ci bardzo ciężko.

- Zbyt dobrze jej nie znałam. A poza tym to było dawno temu.

Odwróciła się od niego, lecz on podszedł do niej. Delikatnie zmusił ją, żeby na niego 

spojrzała.

- Nie sądzę, żeby taki ból mijał. Nie odwracaj się ode mnie, Johanno.

- Nie ma sensu tego wszystkiego wywlekać.

-  Myślę,  że  jest. -  Wziął   ją  za  ramiona.   - Cały czas  się  zastanawiałem,  dlaczego 

trzymasz   się   na   dystans.   Początkowo   sądziłem,   że   masz   złe   doświadczenia   z   jakimś 

background image

mężczyzną. Widzę jednak, że to tkwi znacznie głębiej.

Wtedy na niego spojrzała oczami pełnymi rozpaczy. Powiedziała zbyt wiele, więcej 

niż kiedykolwiek. A gdy to mówiła, powróciły wspomnienia.

- Nie jestem swoją matką.

- Nie. - Uniósł rękę, żeby pogłaskać ją po włosach. - Nie jesteś. Nie jesteś także swoim 

ojcem.

- Nawet nie wiem, kto nim jest.

Kiedy to powiedziała, zrobiła się przeraźliwie blada. Nigdy dotąd nie wypowiedziała 

tego głośno, choć cały czas o tym pamiętała. Teraz, gdy usłyszała te słowa, zrobiło jej się 

słabo.

- Johanno, o czym ty mówisz?

Jego głos był cichy i spokojny, ale przeszył ją jak strzała.

- O niczym. Jestem przygnębiona. Jestem zmęczona. Jutro będę miała ciężki dzień, 

Sam. Muszę się przespać.

-   Jesteś   zbyt   zdenerwowana,   żeby   spać,   i   dobrze   o   tym   wiesz.   -   Drżała   w   jego 

objęciach.   -   I   będziesz,   chyba   że   opowiesz   mi   wszystko.   Opowiedz   mi   o   swoim   ojcu, 

Johanno. O Carlu.

- Zostawisz mnie w spokoju? - W jej głosie były łzy, które ją przeraziły. Czuła, jak 

mury się walą, ale nie miała siły budować ich od nowa. - Na litość boską, nie widzisz, że 

więcej już nie zniosę? Nie chcę rozmawiać o mojej matce. Nie chcę rozmawiać o nim. Być 

może umiera. - Poczuła łzy na policzkach. Zrozumiała, że przegrała. - Może umiera, więc 

powinnam coś czuć. Ale nie czuję. Nawet nie wiem, kim on jest. Nie wiem, kim ja jestem.

Walczyła z Samem, odpychała go i klęła, kiedy próbował ją przytulić, aż wreszcie 

wybuchnęła płaczem.

Nie ofiarował jej słów pociechy. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Więc po prostu 

wziął ją w ramiona. Szlochała, a on ją kołysał i głaskał po włosach. Nie wiedział, że można 

mieć w sobie tyle łez.

Bolały ją gardło i oczy, czuła się chora, obolała. Straciła całą swoją siłę, determinację, 

samokontrolę. Nie protestowała, kiedy Sam posadził ją obok siebie ani kiedy wstał. Zamierzał 

odejść. Pogodziła się z tym, chociaż czuła ból w sercu.

Chwilę później znowu siedział przy niej i wkładał kieliszek w jej ręce.

- To ci pomoże - mruknął. - Tylko pij powoli. Gdyby miała w sobie jeszcze jakieś łzy, 

znowu by się rozpłakała. Upiła łyk brandy.

- Zawsze go podziwiałam - zaczęła mówić, nie podnosząc wzroku. - Nawet nie wiem, 

background image

czy kochałam go jako dziecko, ale zawsze był największą i najważniejszą postacią w moim 

życiu. Po tym, jak odeszła moja matka... - Przerwała i znowu wypiła łyk. - Kiedy odeszła, 

okropnie się bałam, że on także mnie opuści albo gdzieś odeśle. Nie rozumiałam, jak bardzo 

jest dla niego ważne, aby prywatne sprawy pozostały prywatnymi. Ludzie mogli akceptować 

jego   rozliczne   romanse   i   małżeństwa,   ale   gdyby   pozbył   się   jedynego   dziecka,   sytuacja 

wyglądałaby inaczej. Nikt nie zapomniał, że był mężem Glenny Howard i że urodziła mu 

dziecko. Nikt, z wyjątkiem niego samego.

Nie potrafiła mu wyjaśnić, jak bardzo czuła się zagubiona, kiedy jej ojciec zabawiał 

inne kobiety, zupełnie jakby jej matka nigdy nie istniała.

- Kiedy ożenił się ponownie, zrobiło się strasznie. Odbył się wystawny ślub, pojawiło 

się   wielu   fotografów,   mikrofony,   nieznajomi.   Przebrali   mnie   i   kazali   się   uśmiechać. 

Nienawidziłam tych spojrzeń, tych aluzji dotyczących mojej matki. Szeptów o niej. On to 

ignorował. Zawsze był taki, ale ja myślałam tylko o tym, że matkę zastąpiła osoba, której 

nawet nie znam. I musiałam się uśmiechać.

Niewrażliwi, samolubni idioci, pomyślał z wściekłością Sam.

- Czy był ktoś inny... jakaś rodzina?

-   Jego   rodzice   umarli   wcześnie.   Ktoś   mi   kiedyś   wspominał,   że   wychowywała   go 

babcia, ale też już nie żyła. Miałam guwernantkę, która umierała z miłości do mojego ojca. 

Kobiety tak na niego reagowały - powiedziała ze znużeniem. - A moja obecność na ślubie 

była bardzo ważna. Media świetnie to kupiły. Ale zaraz potem wyjechał na trzy miesiące do 

Włoch.

- A ty zostałaś tutaj.

- Chodziłam do szkoły. Zostawił mnie z nauczycielami i instrukcjami. No cóż, jego 

druga żona nie tolerowała dzieci. Jak większość jego przyjaciółek.

Czuła, że Sam zaczyna jej współczuć, więc potrząsnęła głową.

- Tak było dla mnie lepiej. Bywałam nawet po dziecięcemu szczęśliwa, bo spędzałam 

mnóstwo czasu z Heddisonami. Byli dla mnie cudowni.

- Cieszę się, że to słyszę. - Ujął ją za rękę. - Mów dalej.

- To było po jego drugim rozwodzie, kiedy związał się z... Nieważne z kim. Wróciłam 

ze szkoły i zaczęłam się nad sobą rozczulać. Poszłam do jego pokoju. Taki impuls. Chciałam 

tam być, sprawdzić, czy potrafię rozwiązać zagadkę swojego ojca. I rozwiązałam. - Przy-

mknęła na chwilę oczy. - W jego towarzystwie zawsze czułam się nie na miejscu, niezdarna, 

niemądra.   Wydawało   mi   się,   że   czegoś   mi   brakuje,   i   dlatego   nie   kocha   mnie   tak,   jak 

powinien. W jego pokoju było cudowne, dębowe biurko, pełne szuflad i zakamarków. Znowu 

background image

wyjechał, więc nie obawiałam się, że przyłapie mnie na szperaniu. Znalazłam listy. Niektóre 

były od jego kobiet, a ja byłam  już na tyle  duża, żeby poczuć się zawstydzona, więc je 

odłożyłam. A następnie znalazłam list od matki. Sprzed wielu lat, napisała go tuż po swoim 

powrocie do Anglii. Kiedy wzięłam go do ręki, poczułam się tak, jakbym ją znowu zobaczyła. 

Jej obraz zamazywał mi się już w pamięci, ale wtedy ujrzałam ją bardzo wyraziście. Boże, 

była piękna, taka krucha i zaszczuta. Nawet usłyszałam jej głos, ten cudowny, niezwykły 

głos. Tak bardzo ją kochałam.

Wziął od niej kieliszek i odstawił go na stół.

- Przeczytałaś list?

- Żałuję, że tak się stało. - Na chwilę mocno zacisnęła powieki. Chciała, ale nie mogła 

się już wycofać. - Byłam tak spragniona wszystkiego, czego dotykała, że z początku nawet 

nie zdawałam sobie sprawy z tego, że czytam. Musiała być wściekła, kiedy pisała ten list. 

Złość, zgorzknienie, chęć ukarania ojca... Oczywiście wiedziałam, że w ich małżeństwie nie 

układało się dobrze, jednak dopiero ten list mi uświadomił, jak wiele narosło między nimi 

nienawiści.

-   Ludzie   mówią   rzeczy,   których   wcale   nie   myślą,   lub   później   żałują,   że   je 

wypowiedzieli.

- Cóż, ona odeszła, naprawdę odeszła, i nie mam jak dowiedzieć się, czy faktycznie 

tak myślała. Nie dowiem się tego ani ja, ani mój ojciec... ani Carl.

- Zacisnęła usta, zanim ponownie zaczęła mówić:

-   Wyliczała   w   liście   każde   upokorzenie,   każdą   niedotrzymaną   obietnicę,   każdą 

prawdziwą   czy   wyimaginowaną   zdradę.   A   potem   zaatakowała   w   najstraszliwszy   sposób. 

Zostawiła mnie z nim, bo uważała, że w ten sposób najokrutniej się zemści. Obarczyła go 

cudzym dzieckiem. Zapewne cudzym. Być może jest moim prawdziwym ojcem, być może 

nie. Oczywiście nie ujawniła, kim był ten drugi mężczyzna. Skazała go na piekło wątpliwości, 

tak to ujęła. A ponieważ przeczytałam ten list, mnie spotkało to samo.

Przez długi czas Johanna wpatrywała się w ciemne okno. Była tak wściekła, że Sam 

bał   się   cokolwiek   powiedzieć.   Dręczył   ją   bezsilny   gniew,   beznadziejny   żal   do   świata. 

Rozumiał to. Była dzieckiem niewinnym i bezradnym, ale nikogo to nie obchodziło.

- Rozmawiałaś z nim o tym?

- Po co? Nie zmienił swojego stosunku do mnie. Dbał o mnie, otrzymałam staranne 

wykształcenie i mogłam robić to, co chciałam, o ile oczywiście go to nie kompromitowało.

- Nie zasłużyli na ciebie. Żadne z nich.

- To nie ma znaczenia. - Była bardzo wyczerpana. - Już nie jestem dzieckiem.

background image

Nie była nim od chwili, w której przeczytała ten list.

-   Dla   mnie   to   ma   znaczenie.   -   Ujął   jej   twarz   w   obie   ręce.   -   Ty   masz   dla   mnie 

znaczenie, Johanno.

- Nigdy nie zamierzałam o tym mówić, ani tobie, ani komukolwiek innemu. Teraz 

jednak, kiedy to się stało, musisz rozumieć, dlaczego nie chcę, aby sprawy między nami 

zaszły zbyt daleko.

- Nie.

- Sam...

-   Rozumiem   tylko,   że   miałaś   parszywe   dzieciństwo   i   że   działy   się   wokół   ciebie 

sprawy, na które nie zasłużyło żadne dziecko. I rozumiem, że to musiało zostawić blizny.

- Blizny? - Roześmiała się gorzko i wstała. - Czy nie rozumiesz, że moja matka była 

chora? O tak, nie nagłaśniano tego w prasie, ale i tak zdołałam dotrzeć do prawdy. Przez 

ostatnie lata życia wciąż trafiała do szpitali dla nerwowo chorych. Psychoza maniakalno - 

depresyjna, zaburzenia, uzależnienie od alkoholu. I narkotyki... - Johanna przycisnęła dłonie 

do oczu. - Nie wychowała mnie i nie jestem pewna, kto jest moim ojcem, ale to moja matka. 

Nie wolno mi o tym zapominać, ani też o tym, co mogłam po niej odziedziczyć.

Podniósł się. Nie było już czasu na subtelności. Musiał szybko i brutalnie sprowadzić 

Johannę na ziemię.

- Taki melodramatyzm jest do ciebie niepodobny.

Jego słowa wywołały taki efekt, na jaki liczył. W jej oczach pojawiła się złość, a na 

policzkach wystąpiły rumieńce.

- Jak śmiesz odzywać się do mnie w ten sposób!

- Jak śmiesz wymyślać sobie kiepskie wymówki, by ze mną nie być!

- To nie wymówki, to fakty.

-  Mam  gdzieś,  kim  byli   twoja  matka   i  ojciec.   Kocham  cię,  Johanno. Prędzej   czy 

później będziesz musiała się z tym pogodzić i zrobić kolejny krok.

- Mówiłam ci wiele razy, że to prowadzi donikąd. A teraz mówię ci, dlaczego. A to 

dopiero połowa prawdy. Moja połowa.

- A więc jest coś jeszcze. - Wsadził kciuki do kieszeni i zakołysał się na obcasach. - 

Dobrze, powiedz mi resztę.

- Jesteś aktorem.

- Od razu zgadłaś, ale nie licz na to, że ktoś nagrodzi cię oklaskami.

- Całe życie obracam się wśród aktorów - ciągnęła, starając się mówić cierpliwie. - 

Rozumiem napięcia i wymagania związane z tą pracą, niemożność, zwłaszcza w wypadku 

background image

utalentowanego   aktora,   utrzymania   prywatnego   życia   w   sekrecie.   I  wiem,   że   nawet   przy 

najlepszych chęciach i wysiłkach po jakimś czasie wszystko się rozpada, a ludzie pozostają ze 

swoim   cierpieniem.   Gdybym   wierzyła   w   małżeństwo,   a   nie   wierzę,   na   pewno   nie 

wierzyłabym w małżeństwo z aktorem.

- Rozumiem. - Trudno było się na nią nie złościć i nie można się było nie wściekać na 

ludzi, którzy spowodowali, że tak myślała. - Mówisz, że skoro jestem aktorem, a co gorsza 

niezłym, stanowię zbyt duże zagrożenie.

-   Mówię,   że   to,   co   między   nami   jest,   nie   może   przerodzić   się   w   coś   naprawdę 

poważnego. - Urwała nagle. - Jeśli nie będziesz chciał mnie widywać, zrozumiem.

-   Zrozumiesz?   -   Przyglądał   się   jej   uważnie,   jakby   zastanawiał   się   nad   tą 

ewentualnością. Johanna przygotowywała się na to. Wiedziała, że czeka ją niewyobrażalne 

cierpienie.

Kiedy Sam do niej podszedł, zmusiła się, żeby spojrzeć mu w oczy, ale nie mogła w 

nich niczego wyczytać.

- Jesteś idiotką, Johanno. - Przyciągnął ją do siebie tak gwałtownie, że aż jęknęła ze 

zdumienia. - Myślisz, że pstryknę palcami i ot, moje uczucia wobec ciebie nagle się zmienią? 

Myślisz tak, prawda? Wiem, że tak jest. Ale cóż, nie zamierzam wycofać się z twojego życia, 

a jeśli uważasz, że zdołasz mnie do tego zmusić, to się rozczarujesz.

- Wcale nie chcę, żebyś odchodził. - Łzy zmąciły jej wzrok. - Po prostu nie myślę...

- To świetnie, nie myśl. - Przytulił ją mocno. - Za dużo myślisz.

Nie protestowała, kiedy niósł ją na górę. Nie potrafiła już się kłócić, dyskutować. Tak, 

okazała słabość, bo pragnęła, by Sam zajął się nią. Miał rację, nie chciała o niczym myśleć 

przez te godziny, które pozostały do świtu. Pierwszy raz w życiu poddała się uczuciom... i 

przyszło jej to bez trudu.

Potrzebowała   Sama.   Gdyby   nie   była   tak   bardzo   zmęczona,   ta   świadomość 

przeraziłaby ją.

W sypialni było ciemno, ale Sam nie zapalił światła. Przez okno dolatywały zapachy z 

ogrodu. W milczeniu położył Johannę na łóżku i usiadł koło niej.

Miał zbyt wiele do powiedzenia, by mówić. Kiedyś uważał, że Johanna jest zimna, 

twarda i samowystarczalna. Ta kobieta go pociągała i intrygowała na tyle mocno, że zaczął 

szukać głębiej. Im więcej o niej wiedział, tym więcej odkrywał.

Tak,   była   twarda,   ale   w   najlepszym   znaczeniu   tego   słowa.   Przyjmowała   ciosy, 

rozczarowania i dawała sobie z nimi radę. Wiedział, że wielu ludzi by się poddało lub wręcz 

załamało, ale nie ona. Znalazła sobie miejsce w życiu i osiągnęła to, co chciała.

background image

Pod twardością odkrył uśpioną namiętność. Stało się tak, że znalazł do niej klucz i 

wypuścił na wolność. Nie mógł pozwolić, by znów została uwięziona albo żeby czerpał z niej 

ktoś inny.

Pod namiętnością kryła się wzruszająca wstydliwość. Słodycz, która sama w sobie 

była cudem, zważywszy na dzieciństwo Johanny i bolesne rozczarowania, które tak wcześnie 

ją dotknęły.

Pod   tym   wszystkim   zaś   znalazł   źródło   jej   kruchości.   Był   zdecydowany   strzec   tej 

bezbronności. I to z tą kruchą Johanną chciał się kochać dzisiejszej nocy.

Łagodnie i z miłością. Ze współczuciem i pożądaniem.

Delikatnie odgarnął włosy z jej twarzy, z policzków starł łzy. Nie mógł sprawić, aby 

przestała płakać, ale był tu po to, żeby nie płakała w samotności.

Scałował jej łzy. Na jej twarzy tańczyły nocne cienie, ale Sam widział jej oczy, nieco 

przymknięte ze zmęczenia, ale wpatrzone w niego.

- Chcesz spać? - zapytał.

- Nie. - Przykryła dłonią jego rękę. - Nie, nie chcę spać. I nie chcę, żebyś odchodził.

- To się odpręż. - Podniósł jej rękę do ust. - I pozwól, żebym cię kochał.

To było takie proste.

Nie wiedziała, że miłość potrafi być aż tak kojąca. Dotąd jej tego nie uświadomił. 

Dziś, kiedy emocje były tak żywe, a ją dręczyły zmory przeszłości, pokazał jej inną stronę 

pożądania. Taką, która miała sprawiać przyjemność, ukoić. Która miała leczyć.

Zdjął jej spódnicę i rozebrał się, cały czas patrząc w oczy Johanny. Kiedy sięgnęła po 

niego, ujął ją za ręce i przycisnął do swoich ust.

Rozbierał ją powoli, ostrożnie, jakby spała, a on nie chciał jej budzić. Ta czułość 

wywołała w niej dziwny ból. Choć była naga i gotowa na jego przyjęcie, Sam zadowalał się 

długimi, leniwymi pocałunkami i dotykiem jej włosów.

Jej skóra wydawała się taka jasna na ciemnej narzucie. Dotykał jej twarzy, delikatnie 

muskał palcami ramiona, dłonie, biodra. Dotąd nigdy się tak z nią nie obchodził. Johanna w 

cichej,   spokojnej   rozkoszy   przymknęła   oczy.   Obok   namiętności   Sam   zawsze   obdarzał   ją 

niewypowiedzianą słodyczą, to jednak było czymś nadzwyczajnym. Obietnica, która nigdy 

nie zostanie złamana... Tak pojęła jego gesty. Poczuła dziwny, nieznany dotąd ucisk w sercu.

Sam   odkrył   w   sobie   niezwykłą   moc   biorącą   się   z   łagodności.   Nigdy   nie   pragnął 

Johanny bardziej niż w tej chwili, zarazem jednak nie spieszył się, nie gnał ku spełnieniu. Był 

tu po to, by dać swojej ukochanej ukojenie, by natchnąć ją spokojem.

Czas mijał niezauważalnie. Wreszcie, w najciemniejszych godzinach nocy, Sam uniósł 

background image

Johannę w radosny blask wyzwolenia.

Jej   serce   biło   pod   jego   wargami,   szybko,   niespokojnie,   lecz   nierozpaczliwie. 

Obejmowała go ramionami, przyciągała do siebie, ale nie wpijała palców w plecy. Poddała 

się   mu   i   było   jej   z   tym   dobrze.   Była   wdzięczna,   że   zrozumiał,   czego   najbardziej   teraz 

potrzebowała: jego troski. I otrzymała ją.

Był   taki   silny   i   prężny.   Dotykała   go   już   wcześniej,   przywierała   do   niego,   ale   za 

każdym razem była na krawędzi. Teraz wszystko odbywało się spokojnie i bez pośpiechu, 

jakby te godziny miały trwać wiecznie.

Chciała   okazać   mu   taką   samą   czułość.   Dotykała   go   lekko,   subtelnie.   Gdy   cicho 

wymawiał jej imię, wiedziała, że czuł to samo co ona. Nigdy nie było im tak wspaniale jak 

teraz, tak spokojnie.

Westchnęła   cicho,   gdy  się  połączyli.   Bez  ognia,   bez  dzikiego  szaleństwa,  za   to  z 

ciepłem i troską.

A gdy niebo zaczęło się rozjaśniać, Johanna leżała obok Sama i patrzyła w okno, 

spokojnie, równo oddychając.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Mógłby ją udusić. Kiedy się obudził, odkrył, że leży w łóżku sam i że dom jest pusty. 

W   łazience   z   suszarki   zwisał   wilgotny   ręcznik.   W   pokoju   unosił   się   delikatny   zapach 

Johanny. Ubranie, które zdjął z niej w nocy, zniknęło. Na dole ujrzał, że brakuje jej walizki, a 

na stole stoją świeże kwiaty. Z automatycznej sekretarki usunięto wszystkie wiadomości.

Nawet w chwilach kryzysu Johanna była doskonale zorganizowana.

Był pewien, że mógłby ją udusić.

W   kuchni   znalazł   kieliszki,   których   używali   w   nocy,   wymyte   i   wysuszone.   Do 

czajnika z kawą była przyklejona kartka:

Nie chciałam cię budzić. Muszę jechać do szpitala, a potem do studia. Zaparzyłam  

kawę.

Napisała coś jeszcze, potem przekreśliła i skrobnęła swoje imię.

Sam pomyślał, że jego matka mogłaby napisać coś podobnego. Tyle że ona zapewne 

dodałaby: „Nie nabrudź w kuchni". Cholerna Johanna.

Wrzucił jej kartkę do kosza. No cóż, ta kobieta stała obiema nogami na ziemi. Czasem 

jednak nie było to potrzebne. Musiała pogodzić się z faktem, że w jej życiu pojawił się ktoś 

inny. Myślał, że mu się udało, ale zapomniał o jej niewiarygodnym uporze.

W zamyśleniu pochylił się i podniósł kotkę, która bawiła się między jego nogami. Nie 

była głodna. Johanna zaopatrzyła Lucy w miskę pełną przysmaków. Po prostu pragnęła trochę 

czułości.   Jak   większość   stworzeń,   pomyślał   Sam,   głaszcząc   jej   futerko.   Jednak   Johannie 

pieszczoty nie wystarczały, żeby zaczęła mruczeć i ułożyła się wygodnie w jego ramionach.

Wyglądało na to, że walka się jeszcze nie skończyła. On także potrafił być uparty.

Myślała o nim. Sam byłby zdumiony, gdyby wiedział, jak długo walczyła ze sobą, 

pisząc do niego tych kilka prostych słów. Chciała mu podziękować, że z nią został, i co dla 

niej znaczyły jego czułość i zrozumienie. Chciała napisać, że go kocha. Jednak słowa na 

papierze wydawały się takie puste i niewłaściwe.

Jak   trudno   było   jej   się   przyzwyczaić,   że   kogoś   potrzebowała,   skoro   całe   życie 

przekonywała samą siebie, że ze wszystkim można dać sobie radę w pojedynkę. Jak by się 

poczuł, gdyby wiedział, że prawie go obudziła i zamierzała poprosić, by pojechał razem z nią, 

gdyż   rozpaczliwie   bała   się   samotnej   walki   z   nadchodzącym   dniem?   Nie   mogła   go   o   to 

poprosić i nie mogła zapomnieć, że nie miała już przed nim żadnych sekretów. Musiała sobie 

z tym dniem poradzić na własną rękę, bo inaczej nie będzie już umiała obyć się bez Sama.

Pielęgniarka powiedziała Johannie, że jej ojciec odpoczywa, po czym poprosiła ją, 

background image

żeby usiadła i poczekała, aż przyjdzie doktor Merritt.

Johanna wybrała poczekalnię, gdyż korytarz był zbyt łatwo dostępny. Udało się jej 

uniknąć   reporterów   przed   szpitalem,   ale   nie   chciała   ryzykować   konfrontacji   z   kimś,   kto 

zdołałby się wśliznąć do środka.

W poczekalni starsza pani i chłopak około dwudziestki drzemali na sofie, trzymając 

się   za   ręce.   Na   ekranie   przymocowanego   do   ściany   telewizora   pojawił   się   program   o 

wykwintnym gotowaniu. Johanna przeszła w kierunku stolika, na którym znajdowały się dwa 

dzbanki z kawą i gorąca woda na podgrzewaczu. Zignorowała torebki z herbatą i nalała sobie 

kubek mocnej czarnej kawy. Kiedy piła pierwszy łyk, usłyszała poranne wiadomości lokalne.

Informacja o Carlu W. Pattersonie znalazła się na pierwszym miejscu. Johanna bez 

emocji słuchała, jak spiker czyta notatkę prasową, którą napisała ubiegłej nocy. Była w niej 

mowa głównie o karierze Carla, o chorobie zaledwie napomknięto. Johanna wiedziała, że 

ojciec by to docenił. Spiker zakończył informacją, że Toni DuMonde, narzeczona Pattersona, 

jest nieosiągalna dla reporterów.

Przynajmniej nie jest idiotką, pomyślała Johanna, siadając na krześle. Wiedziała, że 

wiele   kobiet   chętnie   wypowiedziałoby   się   w   świetle   kamer,   z   radością   odgrywając 

melodramat. Gdyby Toni zrobiła coś takiego, po wyzdrowieniu Carl zerwałby z nią.

- Pani Patterson?

Johanna   natychmiast   podniosła   się   z   krzesła.   Gdy   tylko   ujrzała   lekarza,   poczuła 

ogromne zdenerwowanie. Pielęgniarka powiedziała, że Carl wypoczywa, ale to było takie 

szpitalne gadanie. Johanna ukryła gniew i wyciągnęła rękę.

- Mam nadzieje, że nie jestem zbyt wcześnie, doktorze. - Albo zbyt późno.

- Nie, pani ojciec jest przytomny i w niezłej formie. Na wszelki wypadek zatrzymamy 

go na oddziale przez kolejną dobę. Jeśli jego stan nadal się będzie poprawiał, zgodzę się na 

wypis.

- Jakie są prognozy?

- Dobre, jeśli będzie współpracował. Najważniejsze jest to, żeby mniej pracował. Czy 

ma pani na niego duży wpływ?

- Żadnego. - Uśmiechnęła się niemal z rozbawieniem.

- No cóż, wobec tego może się okazać, że będzie musiał pozostać w szpitalu o dzień 

czy dwa dłużej niż się spodziewa. Już mówiłem o tym pani wczoraj, że powinien zmienić tryb 

życia. Pan Patterson musi sobie uświadomić, że tak jak inni, podlega pewnym ograniczeniom.

- Rozumiem. Życzę panu powodzenia, kiedy będzie pan mu to wyjaśniał.

-   Już   z   nim   trochę   o   tym   rozmawiałam.   -   Merritt   lekko   się   uśmiechnął.   -   Teraz 

background image

najważniejsze jest, żeby go wspierać. Wkrótce porozmawiamy o dalszej opiece medycznej. 

Chciał zobaczyć się z panią DuMonde i z kimś o nazwisku Whitfield. Może i dobrze mu 

zrobi, kiedy spotka się z narzeczoną, ale..

- Proszę nie przejmować się Whitfieldem. Zajmę się tym.

Merritt tylko skinął głowę. Już wcześniej uznał, że córka Pattersona ma głowę na 

karku.

- Pani ojciec to szczęściarz. Jeśli będzie przestrzegał pewnych zasad, ma szansę na 

długie i aktywne życie.

- Mogę go zobaczyć?

- Piętnaście minut, nie dłużej. Potrzebuje ciszy i spokoju.

Była   spokojna,   kiedy   weszła   do   małego,   oddzielonego   zasłoną   pomieszczenia   na 

oddziale kardiologii. Jej ojciec wyglądał tak samo jak ubiegłej nocy. Miał zamknięte oczy i 

był podłączony do maszyn. Nie wydawał się jednak taki blady. Johanna stanęła obok łóżka i 

przyglądała się mu, aż wreszcie uniósł powieki.

Chwilę   trwało,  zanim   zorientował  się,  gdzie  jest.   Johannie  przyszło   do  głowy,   że 

nigdy dotąd nie wpatrywali się w siebie tak długo. Wreszcie nachyliła się i musnęła go w 

policzek.

- Dzień dobry - powiedziała ostrożnie, neutralnym tonem. - Przestraszyłeś nas.

- Johanno. - Wziął córkę za rękę, co ją zaskoczyło. Nigdy jeszcze nie był taki samotny 

i słaby. - Co ci powiedzieli?

Jest przestraszony, pomyślała ze współczuciem. Nigdy nie przypuszczała, by ojciec 

mógł się czegoś bać.

- Że masz szczęście - oznajmiła z ożywieniem. - I że jeśli będziesz rozsądny, świat 

ujrzy jeszcze całkiem sporo filmów wyprodukowanych przez Carla W. Pattersona.

Właśnie to należało powiedzieć. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że tak dobrze 

go zna.

- Moje ciało płata mi figle w cholernie nieodpowiednim momencie. - Rozejrzał się po 

pomieszczeniu. Ulotna bliskość między nimi zniknęła.

- Szpital skontaktuje się z Toni - powiedziała Johanna. - Z pewnością wkrótce się tu 

zjawi.

Usatysfakcjonowany Carl popatrzył na córkę.

- Podobno chcą mnie tu przetrzymać jeszcze przez jeden dzień.

- Tak. Albo dłużej, jeśli będziesz robił zamieszanie.

- Mam pracę, którą nie mogę się zająć na szpitalnym łóżku.

background image

- Świetnie. Powiem im, żeby cię wypuścili. Może uda ci się zająć montażem „Pól 

ognia", zanim na dobre padniesz.

Już   nie   był   zniecierpliwiony,   tylko   zdumiony,   a   potem,   co   dla   Johanny   było 

kompletnym zaskoczeniem - rozbawiony.

- Może jednak wezmę sobie kilka dni wolnego? Nie chcę jednak, żeby ten niezdara 

Whitfield zajmował się wszystkim.

- Posłałam po Lomana. - Jego twarz natychmiast stężała. Stał się zimnym, pełnym 

dezaprobaty mężczyzną, z którym spędziła większość życia. - Przepraszam, że przekroczyłam 

swoje   uprawnienia,   ale   kiedy   wczoraj   w   nocy   skontaktowałam   się   z   Whitfieldem   i 

zobaczyłam, jak stoją sprawy, pomyślałam, że będziesz wolał Lomana.

- No dobrze, dobrze. - Machnął ręką. - Rzeczywiście wolę Lomana. Whitfield też się 

przydaje, ale nie w montażowni. A co z prasą?

Już zapomniał o strachu. Johanna stłumiła westchnienie. A więc znowu wrócili do 

interesów.

- Wszystko jest pod kontrolą. Twój rzecznik wydał dziś rano oświadczenie i uaktualni 

je, kiedy nadejdzie pora.

- Dobrze, dobrze. Dziś po południu spotkam się z Lomanem. Załatw to, Johanno.

- Nie.

Był już wyczerpany rozmową i myśleniem o pracy, ale ta odmowa go rozwścieczyła.

- Nie? Co to ma znaczyć, do cholery?

- To wykluczone - powiedziała spokojnie, co ją ucieszyło. Dawniej, gdy używał tego 

tonu, zaczynała się jąkać. - Spotkasz się z nim za dzień lub dwa, kiedy będziesz leżał w domu.

- Ja odpowiadam za swoje życie.

- Nikt nie wie o tym lepiej niż ja.

- Jeśli przyszło ci do głowy, że możesz przejąć mój interes, kiedy gorzej się czuję...

W  jej   oczach   pojawiła   się  wściekłość,  co   sprawiło,   że  przerwał.  Nigdy dotąd   nie 

widział jej w takim stanie. A może po prostu nie chciało mu się patrzeć.

- Niczego od ciebie nie chcę. Kiedyś chciałam, ale nauczyłam się bez tego żyć. A teraz 

wybacz, ale mam swoją pracę.

- Johanno...

Już zaczęła odsuwać zasłonę, lecz drżenie w jego głosie ją powstrzymało.

- Tak?

- Przepraszam.

Kolejny pierwszy raz, pomyślała i odwróciła się do niego.

background image

- No dobrze. Lekarz mówił, żebym nie siedziała zbyt długo. Pewnie cię zmęczyłam.

- Omal nie umarłem.

Powiedział to jak stary, przestraszony człowiek.

- Nic ci nie będzie.

-   Omal   nie   umarłem   -   powtórzył.   -   I   całe   życie   przeleciało   mi   przed   oczami.   - 

Przymknął powieki. Rozwścieczało go, że musiał przerwać, aby nabrać sił. - Pamiętam, jak 

wsiadałem do limuzyny, wybierałem się na lotnisko. Stałaś na schodkach z tym psem, którego 

wepchnął nam Max. Wyglądałaś tak, jakbyś chciała mnie zawołać.

Johanna nie pamiętała akurat tej sceny, było ich bowiem zbyt wiele.

- Gdybym zawołała, zostałbyś?

- Nie. - Powiedział to nie z żalem, po prostu stwierdził fakt. - Praca zawsze była dla 

mnie   najważniejsza.   Nigdy   nie   potrafiłem   zmontować   małżeństwa,   tak   jak   potrafiłem 

zmontować film. Twoja matka...

- Nie chcę rozmawiać o matce. Carl znowu otworzył oczy.

- Może kochałaby cię bardziej, gdyby mniej mnie nienawidziła.

Nawet po tylu latach to bolało.

- A ty?

- Praca zawsze była dla mnie najważniejsza - powtórzył. Był zbyt zmęczony, żeby 

żałować albo przepraszać. - Wrócisz?

- Tak. Przyjdę po nagraniu. Spał, kiedy zaciągała zasłonę.

Posiadłość   Maksa   Heddisona   była   równie   imponująca   i   dobrze   utrzymana   jak   jej 

właściciel. Na tarasie stały szezlongi i kilka wiklinowych krzeseł. Na jednym z nich leżał 

zwinięty w kłębek stary retriever i chrapał.

Max Heddison pływał w lśniącym  basenie w kształcie litery L. Po drugiej stronie 

znajdowały się korty tenisowe, a dalej było pole golfowe.

Lokaj   w   nieskazitelnie   białym   uniformie   podsunął   Samowi   krzesło.   Sam   liczył 

okrążenia Maksa i zastanawiał się, ile starszy pan już przepłynął  przed jego przybyciem. 

Oficjalna biografia stwierdzała, że Max miał siedemdziesiąt lat. Gdyby odjął sobie piętnaście, 

i tak wszyscy by uwierzyli.

Podziękował za kawę i czekał, aż gospodarz wyjdzie z basenu.

- Miło cię znowu widzieć. - Max przejechał ręcznikiem po włosach i włożył szlafrok.

- Cieszę się, że pozwoliłeś mi wpaść. - Sam podniósł się z krzesła.

- Usiądź, chłopcze. Przez ciebie czuję się jak król, który wkrótce straci tron. Jadłeś 

śniadanie?

background image

- Tak, dziękuję.

Kiedy Max usiadł, lokaj przyniósł tacę pełną świeżych owoców i grzanek.

-   Dziękuję,   Jose.   Przynieś   panu   Weaverowi   sok.   Świeżo   wyciskany   z   naszych 

pomarańczy - powiedział do Sama. - Chyba kosztuje mnie tylko około trzech dolarów za 

szklankę. - Z uśmiechem zabrał się do śniadania. - Moja żona ma bzika na punkcie zdrowia. 

Żadnych   dodatków,   żadnych   konserwantów.   Wystarczy,   żeby   wpędzić   człowieka   w 

alkoholizm. Jest na swoich porannych zajęciach, co oznacza, że mogę zapalić papierosa.

Sok został podany w rżniętym krysztale. Sam popijał, a Max rozprawiał o strzyżeniu 

drzew i organicznych mieszankach.

- Ale nie przyszedłeś tutaj, żeby rozmawiać o nawozach. - Max sięgnął po paczkę 

papierosów bez filtrów.

- Co myślisz o scenariuszu?

- Kogo muszę zabić, żeby dostać tę rolę?

Max zachichotał i z przyjemnością wciągnął dym do płuc.

-   Tego   ci   jeszcze   nie   powiem.   Nie   mam   specjalnego   szacunku   dla   dzisiejszych 

twórców filmowych. Chodzi im tylko o pieniądze. Dawniej tacy jak Meyer mogli sobie być 

despotami, ale wiedzieli, jak się robi filmy. Dziś to banda cholernych księgowych z notat-

nikami   i   czerwonymi   ołówkami.   Bardziej   interesują   ich   zyski   niż   rozrywka.   Intuicja 

podpowiada mi jednak, że tym razem możemy zapewnić im i jedno, i drugie.

- Cały aż spociłem się z przejęcia - powiedział po prostu Sam.

- Znam to uczucie. - Max poprawił się na krześle.

- Nie było cię jeszcze na świecie, kiedy zacząłem występować w filmach. Nakręciłem 

ich ponad osiemdziesiąt, a tylko kilka sprawiło, że tak się czułem.

- Chciałbym ci podziękować za to, że o mnie pomyślałeś.

- Nie ma za co. Po dziesięciu stronach twoje nazwisko od razu przyszło mi do głowy. 

Wciąż tam było, kiedy skończyłem. - Z żalem zgasił niedopałek.

-   Oczywiście   natychmiast   udałem   się   do   swojego   konsultanta,   czyli   żony.   - 

Uśmiechnął się, wypił trochę kawy i pożałował, że żona kupiła bezkofeinową. - Polegam na 

jej opinii od ponad czterdziestu lat.

Słysząc to, Sam przypomniał sobie, jak ważne było dla niego zdanie Johanny.

- Przeczytała scenariusz i powiedziała, że jeśli w tym nie zagram, oznaczać to będzie, 

że zwariowałem. A potem poradziła mi, żebym przekonał młodego Sama Weavera do roli 

Michaela.  A  tak przy okazji, podziwia  twoją... sylwetkę  - dodał. - Moja żona ma  swoje 

słabości.

background image

Sam uśmiechnął się szeroko.

- Z przyjemnością ją poznam.

- Jakoś to zorganizujemy. Czy wspominałem, że Kincaid będzie reżyserował?

- Nie. - Zainteresowanie Sama jeszcze wzrosło. - Nie mogło być lepiej.

- Też tak pomyślałem. - Max przyglądał się Samowi spod krzaczastych, siwych brwi. - 

A Patterson produkuje. - Ujrzał dziwny wyraz oczu młodego aktora i sięgnął po kawę. - Jakiś 

problem?

- Być może. - Chciał tej roli bardziej niż jakiejkolwiek innej, ale nie kosztem swojego 

wciąż niepewnego związku z Johanną.

- Jeśli przejmujesz się Jo - jo, to moim zdaniem niepotrzebnie. Nasza mała Jo - jo to 

profesjonalistka. I szanuje pracę ojca. - Ujrzał gniew w oczach Sama i pokiwał głową. - A 

więc to zaszło tak daleko, co? Nie byłem  pewien, czy Johanna dopuści kogokolwiek do 

siebie.

-  To   była  nie   tyle   kwestia  jej  wyboru,   ile   okoliczności.  -  Umówił  się   z  Maksem 

głównie   po   to,   by   dowiedzieć   się   czegoś   o   Johannie.   -   Chyba   jeszcze   nie   słyszałeś,   że 

Patterson miał wczoraj zawał?

- Nie. - Max natychmiast się zaniepokoił. Jego przyjaźń z Carlem trwała od ćwierć 

wieku. - Nie włączyłem dzisiaj telewizora. Całymi dniami obywam się bez wiadomości. W 

jakim jest stanie?

- Dosyć kiepskim, ale z tego co wiem, stabilnym. Johanna rano znów pojechała do 

szpitala.

- Carl za ciężko pracuje - mruknął Max. - Nigdy nie potrafił odpoczywać, korzystać z 

tego, co zdobył swoją harówką. Oby wciąż miał taką szansę. - Zamyślił się przez chwilę. - 

Wiesz,   mam   trójkę   dzieci,   pięcioro   wnucząt,   a   w   drodze   pierwszego   prawnuka.   Czasem 

brakowało mi dla nich czasu i zawsze będę tego żałował. Łączenie rodziny i kariery w tym 

biznesie przypomina żonglerkę jajami. Zawsze coś pęka.

- Niektórzy potrafią żonglować lepiej niż inni.

- To prawda. To wymaga ogromnego wysiłku i wielu wyrzeczeń.

- Mam wrażenie, że w wypadku Johanny były to wyłącznie wyrzeczenia.

Max przez chwilę milczał. Zastanawiał się, czy nie zapalić kolejnego papierosa, ale 

uznał, że wrażliwy nos żony szybko by to wyczuł.

-   Nie   cierpię   starych   ludzi,   którzy   interesują   się   życiem   młodych   -   powiedział.   - 

Powinni zająć się grą w szachy albo dokarmianiem gołębi. Ale... powiedz, jak poważny jest 

twój związek z Jo - jo?

background image

- Zamierzamy się pobrać - usłyszał ze zdumieniem swój głos. - Jak tylko zdołam ją na 

to namówić.

- Powodzenia. I mówię to szczerze. Zawsze miałem do niej słabość. Ile ci powiedziała 

o sobie?

- Na tyle dużo, abym zrozumiał, że mam przed sobą ciężką walkę.

- Jak bardzo ją kochasz?

- Żeby walczyć bez przerwy.

Max   postanowił   jednak   wypalić   kolejnego   papierosa.   Jeśli   żona   zacznie   go 

obwąchiwać, zawsze będzie mógł zwalić winę na Sama. Zaciągnął się z rozkoszą.

- Powiem ci coś, co Jo - jo mogłaby mieć mi za złe. Nie umiem ocenić, czy to ci w 

czymś pomoże, ale mam nadzieję, że tak.

- Doceniam to.

Max spojrzał niewidzącym wzrokiem w przestrzeń.

- Dobrze znałem jej matkę.  To była  piękna  kobieta. Wspaniała,  oryginalna  twarz, 

cudowna   figura.   Johanna   przypomina   ją   fizycznie,   ale   na   tym   podobieństwo   się   kończy. 

Nigdy nie znałem nikogo równie niezwykłego jak Johanna.

- Ja też nie - mruknął Sam. - I to czasem utrudnia sprawy.

-   Jesteś   zbyt   młody,   by   pragnąć,   żeby   wszystko   było   proste   -   oznajmił   Max   z 

wygodnej perspektywy siedemdziesięciu lat. - Kiedy coś łatwo przychodzi, zazwyczaj się 

tego   nie   docenia.   Taka   jest   moja   filozofia.   Glenna   była   samolubna,   prześladowały  ją   jej 

własne demony.  Wyszła za Carla po krótkim i burzliwym romansie. Trzydzieści lat temu 

romanse   też   były   burzliwe,   tylko   nieco   bardziej   dyskretne.   -   Zaciągnął   się   dymem   i 

przypomniał sobie kilka własnych romansów. Wprawdzie gdy się ożenił, stał się zawziętym 

monogamistą, nadal był za nie wdzięczny losowi. - Stanowili piękną parę, byli ulubieńcami 

fotografów. Carl miał ciemne włosy, męską urodę, szerokie ramiona, zaś Glenna wyglądała 

niemal jak sierotka, była blada i krucha. Wydawali niesamowite przyjęcia i mieli niesamowite 

napady złości. Szczerze mówiąc, bawiło mnie jedno i drugie. Pewnie słyszałeś, że w młodości 

byłem rozrabiaką.

- Słyszałem - zgodził się Sam. - Ale nie słyszałem, żeby tylko w młodości.

- Dobrze nam się będzie razem pracowało - stwierdził Max. Zaciągnął się po raz 

ostatni i zgasił papierosa. - Kiedy Glenna była w ciąży, wydawała nieprawdopodobne sumy 

na urządzanie pokoju dziecięcego. Potem straciła figurę i zaczęła siać zniszczenie. Pozowała 

fotografom, wystylizowana na Madonnę, a następnie wypijała dużą szkocką i klęła jak szewc. 

Uznawała jedynie skrajności.

background image

- Johanna mówiła mi, że jej matka cierpiała na psychozę maniakalno - depresyjną.

- Możliwe. Nie będę udawał, że znam się na psychiatrii. Powiedziałbym, że była słaba, 

nie na umyśle, ale na duchu, i rozdarta przez fakt, że nigdy nie stała się tak sławna, jak 

pragnęła. Miała duży talent, ale brakowało jej siły i determinacji, by dotrzeć na szczyt. Winiła 

za to Carla i małżeństwo, a potem dziecko. Po urodzeniu Johanny Glenna najpierw była pełną 

poświęcenia,   kochającą   matką,   jednak   potem   stała   się   wręcz   oburzająco   obojętna. 

Małżeństwo się rozpadało. Carl miewał romanse, ona miewała romanse, żadne z nich nie 

brało  pod  uwagę   dobra  dziecka.  To  nie   leżało  w  ich   naturze,   Sam  -  dodał,   kiedy  ujrzał 

wściekłość na jego twarzy. - I tak to wszystko się rozpadło. Carlowi było wszystko jedno, czy 

Glenna ma jedno dziecko, czy trzydziestkę. Szybko przestało go to interesować. Kiedy w 

końcu doszło do ostatecznego kryzysu, Glenna zaczęła używać dziecka jako broni. Nie chcę 

robić z Carla bohatera, ale przynajmniej nigdy nie wykorzystywał Johanny. Choć z drugiej 

strony nigdy nie była dla niego ważna.

- Jak dwoje takich ludzi mogło urodzić kogoś takiego jak Johanna?

- Kolejne pytanie, na które nie ma odpowiedzi.

- Czy Patterson jest jej ojcem?

- Dlaczego pytasz? - Max uniósł brwi.

Musiał to powiedzieć. Nie dla siebie, bo było mu to obojętne, jednak dla Johanny była 

to niezwykle ważna sprawa. Pragnęła poznać prawdę.

-   Bo   kiedy   Johanna   była   dzieckiem,   znalazła   list,   który   jej   matka   wysłała   do 

Pattersona z Anglii. Napisała mu, że nie wie, czy jest ojcem Johanny.

- Dobry Boże. - Max przetarł dłonią twarz. - Nie miałem o tym pojęcia. Zadziwiające, 

że nie załamało to Johanny.

- Nie, nie załamało, ale narobiło mnóstwo szkód.

- Biedna Jo - jo - mruknął Max. - Zawsze była taką samotną dziewczynką. Większość 

czasu spędzała w towarzystwie ogrodnika. Może nie miałoby to znaczenia, gdyby Carl był 

innym człowiekiem. Szkoda, że nie przyszła z tym do mnie.

- Myślę, że aż do wczoraj nie powiedziała o tym nikomu.

- Lepiej, żebyś jej nie zawiódł.

- Nie zamierzam.

Max przez jakiś czas milczał i myślał. Przyjaźnił się z rodzicami Johanny. Akceptował 

ich takimi, jakimi byli, ale bardzo współczuł dziecku.

- Uważam, że ten list to czysty nonsens. Gdyby inny mężczyzna był ojcem Johanny, 

Glenna wygadałaby się na długo przed separacją. Nigdy nie potrafiła utrzymać niczego w 

background image

tajemnicy dłużej niż dwie godziny. Albo dwie minuty, jeśli się napiła. Carl o tym wiedział.

- Jego twarz zachmurzyła się, kiedy pochylił się nad stolikiem. - Przykro mi to mówić, 

ale gdyby Carl podejrzewał, że Johanna nie jest jego dzieckiem, nigdy nie trzymałby jej pod 

swoim dachem. Natychmiast wysłałby ją do Anglii, do matki.

- To nie najlepiej o nim świadczy.

- Ale świadczy o tym, że jest ojcem Johanny.

-   Mamy   coś   specjalnego   dla   naszych   widzów   -   zaczął   John   Jay,   uśmiechając   się 

promiennie do kamery.

- Jeśli słuchaliście nas uważnie, wiecie, że lada chwila rozpocznie się nasz konkurs. 

Wszyscy bardzo się cieszymy, że będziemy mogli wam pokazać, jak bardzo was doceniamy. 

Żeby wygrać, wystarczy nas oglądać i odpowiedzieć na pytania, które będą podawane każ-

dego dnia przez cały tydzień. Dziś dowiecie się, co można wygrać.

Urwał,   aby   głos   z   offu   mógł   opisać   samochody   i   warunki   udziału   w   konkursie. 

Publiczność w studiu zaczęła bić brawo i wznosić okrzyki radości.

- W tygodniu, w którym wypada 4 lipca - zaczął znowu John Jay - jeden z was wygra 

nie   jeden,   ale   dwa   luksusowe   auta.   Musicie   tylko   odpowiedzieć   na   pięć   pytań   z   rzędu. 

Wyślijcie odpowiedzi do „Ciekawostek", Drive American, skrytka pocztowa 1776, Burbank, 

Kalifornia 91501. A oto dzisiejsze pytanie. - Nastąpiła dramatyczna pauza, kiedy wyciągnął 

zapieczętowaną kopertę. - Pytanie numer trzy. Jak ma na imię alter ego Kapitana Ameryki? 

Proszę napisać odpowiedź i czekać jutro na pytanie czwarte. Wszystkie prawidłowe odpowie-

dzi wezmą udział w losowaniu. A teraz wracamy do gry.

Johanna spojrzała  na zegarek  i zastanawiała  się, jak zdołają nakręcić  jeszcze  dwa 

odcinki.   Już   mieli   opóźnienie   z   winy   zbyt   entuzjastycznego   widza,   który   wykrzykiwał 

odpowiedzi w trakcie finałowej rundy. Musieli przerwać, uspokoić zawodnika i zacząć od 

początku z nowym  zestawem pytań. Zazwyczaj  nie przejmowała się takimi  rzeczami, ale 

dzisiaj coś się zmieniło. Przez kilka ostatnich godzin Johanna walczyła o odzyskanie spokoju 

umysłu.

Kiedy odcinek dobiegł końca, niemal jęknęła z ulgą. Miała piętnaście minut przerwy 

przed nagraniem kolejnego odcinka.

- Beth, muszę zadzwonić - powiedziała. - Gdyby coś się działo, jestem u siebie.

Nie czekając na odpowiedź, uciekła z planu. Na końcu korytarza znajdował się mały 

pokój. Był tam tylko telefon, biurko i krzesło. Johanna zadzwoniła do szpitala. Nadal miała 

dziesięć minut, kiedy dowiedziała się, że stan Carla z krytycznego stał się poważny. Przetarła 

oczy i pomyślała o kolejnym kubku kawy, kiedy drzwi się otworzyły.

background image

- Beth, jeśli to nie jest kwestia życia lub śmierci, to lepiej zaczekaj.

- Może i jest.

Natychmiast się wyprostowała na dźwięk głosu Sama.

- O, witaj. Nie spodziewałam się ciebie.

- Bardzo często się mnie nie spodziewasz. - Zamknął za sobą drzwi. - Jak się masz?

- Nieźle.

- A ojciec?

- Lepiej. Pewnie jutro przeniosą go z kardiologii.

- To dobrze. - Podszedł do biurka i przysiadł na krawędzi, po czym popatrzył na nią 

badawczo. - Wyglądasz jak chodząca śmierć, Johanno. Pozwól, że zabiorę cię do domu.

- Jeszcze nie skończyliśmy, a poza tym obiecałam, że po nagraniu wpadnę do szpitala.

- Wobec tego pojadę z tobą.

- Nie, proszę. To nie jest konieczne, a poza tym kiepski dzisiaj ze mnie kompan.

Popatrzył   na   jej   ręce.   Zaciskała   je   mocno.   Delikatnie   ujął   je   w   swoje   dłonie   i 

rozdzielił.

- Usiłujesz się wycofywać, Johanno?

- Nie. Nie wiem. - Odetchnęła głęboko i rozluźniła ręce. - Sam, doceniam to, co dla 

mnie wczoraj zrobiłeś. To, że mnie słuchałeś i nie próbowałeś oceniać. Byłeś przy mnie, 

kiedy cię potrzebowałam. Nigdy tego nie zapomnę.

- To brzmi jak pożegnanie - mruknął.

- Nie, oczywiście, że nie. Powinieneś jednak rozumieć, dlaczego tak bardzo nie chcę 

się angażować w związek z tobą. Dlaczego nic by z tego nie wyszło.

- Pewnie jestem głupi, bo nie rozumiem. Nie rozumiem, czego się boisz. Johanno, 

musimy porozmawiać.

- Muszę wracać. Mam jeszcze tylko kilka minut.

- Usiądź - zażądał, kiedy zaczęła podnosić się z krzesła. Zignorowałaby to polecenie, 

ale wyraz jego oczu sprawił, że posłusznie usiadła z powrotem. - Będę się streszczał. Ja też 

nie mam zbyt wiele czasu. Pojutrze wylatuję na wschód, na zdjęcia.

- Och. - Uśmiechnęła się z trudem. - To dobrze. Wiem, że bardzo chciałeś już zacząć.

- Nie będzie mnie przez trzy tygodnie, może dłużej. Nie mogę tego przełożyć.

- Jasne, że nie. Cóż, mam nadzieję, że powiesz mi, jak poszło.

- Johanno, chcę, żebyś ze mną pojechała.

- Ja... Ja nie mogę. Niby jak? Mam swoją pracę i...

-   Nie   proszę   cię,   żebyś   dokonała   wyboru   między   pracą   a   nami.   Tak   jak   nie 

background image

spodziewam się, żebyś ty mi kazała wybierać.

- Nigdy bym tego nie zrobiła.

- Mam nadzieję, że mówisz poważnie. - Umilkł na chwilę i popatrzył na nią. - Co do 

tego scenariusza, który wysłał mi Max, chcę to zrobić. Co tam chcę, po prostu muszę.

- Wiem. To doskonała rola.

-   Dobrze,   ale   chcę   wiedzieć,   czy   tobie   także   to   odpowiada.   Twój   ojciec   jest 

producentem, Johanno.

- Och. - Przez chwilę wpatrywała się w swoje ręce, które nadal tkwiły w uścisku 

Sama. - No cóż, to ci się trafiło.

- Chcę wiedzieć, co w związku z tym czujesz, Johanno. Jak się naprawdę czujesz.

- To raczej kwestia tego, jak ty się czujesz.

- Nie tym razem. Nie zmuszaj mnie, żeby użył sekatora.

- Sam, to ty musisz podejmować swoje zawodowe decyzje, ale moim zdaniem byłbyś 

idiotą, gdybyś nie skorzystał z okazji, żeby pracować z Maksem i Patterson Productions. Ten 

scenariusz jest napisany jakby dla ciebie i byłabym rozczarowana, gdybym nie zobaczyła cię 

w tym filmie.

- Jak zawsze rozsądna.

- Mam nadzieję.

- No to bądź rozsądna i w tej sprawie. Weź kilka dni wolnego i wyjedź ze mną na 

wschód. - Zanim zdążyła  zaprotestować,  dodał:  - Masz zdyscyplinowaną  ekipę, Johanno. 

Widziałem, jak pracują. Wiesz, że poradzą sobie przez parę tygodni.

- Chyba tak, ale nie beze mnie. Poza tym jest jeszcze mój ojciec... - Pewnie istniały 

jeszcze dziesiątki powodów, ale jakoś wyleciały jej z głowy.

- No dobrze. Zostań jeszcze tydzień, żeby upewnić się, że twoi ludzie sobie radzą, a 

ojciec wraca do zdrowia. A potem dołącz do mnie.

- Dlaczego?

-   Zastanawiałem   się,   kiedy   zapytasz.   -   Sięgnął   do   kieszeni   i   wyciągnął   stamtąd 

pudełko. Przez całe życie robił wiele rzeczy pod wpływem impulsu, ale nie w tej chwili. 

Starannie to sobie przemyślał i wciąż dochodził do tego samego wniosku. Potrzebował jej. - 

Takie rzeczy zazwyczaj mówią same za siebie. - Otworzył je, wziął Johannę za rękę i położył 

pudełko na jej dłoni.

- Chcę, żebyś za mnie wyszła.

Popatrzyła na nieskazitelny brylant. Był klasyczny, prosty. O takim pierścionku marzą 

dziewczęta, kiedy wyobrażają sobie rycerzy na białym koniu i zamki.

background image

- Nie mogę.

- Czego nie możesz?

- Nie mogę za ciebie wyjść. Wiesz, że nie mogę. Nie mam pojęcia, dlaczego ci to 

przyszło do głowy.

- Ja też nie miałem pojęcia aż do dzisiaj. Kiedy zadzwonił Marv, wiedziałem, że mam 

dwie możliwości. Mogłem jechać na wschód i gryźć  się tym  albo zrobić krok naprzód i 

pozwolić, żebyś ty się tym gryzła.

- Delikatnie dotknął jej włosów. - Jestem pewny, Johanno.

- Przykro mi. - Oddała mu pudełko. Kiedy go nie przyjął, postawiła je na biurku. - Nie 

chcę cię zranić, wiesz, że nie chcę. Dlatego nie mogę.

- Czas, żebyś zrzuciła to brzemię, które dźwigasz, Johanno. - Wstał i przyciągnął ją do 

siebie. - Oboje wiemy, że to, co nas połączyło, nie przytrafia się codziennie. Możesz sobie 

myśleć, że robisz mi przysługę, kiedy dajesz mi kosza, ale się mylisz. Bardzo się mylisz.

Jego palce wplątały się w jej włosy, gdy ją całował. Nie mogła mu się oprzeć, więc 

złapała go za ramiona. Przytulała się do niego, choć w jej umyśle wirowały dziesiątki pytań.

- Czy wierzysz mi, kiedy mówię, że cię kocham?

- zapytał.

- Tak. - Przywarła do niego mocniej. - Sam, nie chcę, żebyś jechał. Wiem, że musisz, i 

wiem, że będę bardzo za tobą tęskniła, ale nie mogę dać ci tego, czego pragniesz. Gdybym 

mogła, byłbyś jedynym mężczyzną, któremu bym to dała.

Nie spodziewał się, że usłyszy aż tyle. Ktoś inny byłby na pewno rozczarowany, ale 

on   natrafił   już   na   tyle   przeszkód   w   swoim   życiu,   że   nie   zniechęcała   go   jeszcze   jedna. 

Zwłaszcza że był zdecydowany ją pokonać.

Pocałował Johannę w skroń.

- Już wiem, czego chcę i czego pragnę. Lepiej zacznij myśleć o sobie, Johanno. O tym, 

czego ty pragniesz, czego potrzebujesz. Właśnie ty. Myślę, że wkrótce znajdziesz odpowiedź. 

- Znowu ją pocałował, aż zabrakło jej tchu. - Do zobaczenia.

Nie miała na nic siły, mogła jedynie opaść na krzesło, kiedy wyszedł. Program już się 

zaczynał, ale ona wciąż siedziała, wpatrując się w pierścionek.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Ten facet w coś grał. Johanna to wiedziała i chociaż starała się nie chwycić przynęty, 

już się złapała. Nie było go od dwóch tygodni, ale ani razu do niej nie zadzwonił.

Za to przysyłał kwiaty.

Pojawiały się każdego ranka. Raz stokrotki, raz orchidee. Nie mogła wejść do żadnego 

pokoju w domu, żeby o nim nie myśleć. Po pierwszym tygodniu zaczęły pojawiać się w jej 

biurze, a to mały pęczek fiołków, a to wielki bukiet herbacianych róż. Nawet tutaj nie mogła 

przed nim uciec.

Ten facet zdecydowanie w coś grał i nie grał fair.

Oczywiście nie zamierzała go poślubić. To absurdalne. Nie wierzyła, że ludzie mogą 

kochać, szanować i uwielbiać kogoś przez całe życie. Powiedziała mu to i było jej przykro, 

ale nie miała zamiaru zmieniać zdania.

Nosiła przy sobie pierścionek, żeby był bezpieczny, tylko po to, ale nie wyjmowała go 

z pudełka. A przynajmniej nie więcej niż dwa albo trzy razy.

Cieszyła się, że wciąż jest zajęta i nie miała czasu o nim myśleć. Chyba że weźmie się 

pod uwagę długie, samotne noce, kiedy czekała na telefon.

Powiedział jej, że będzie się kontaktował, ale nie zdradził, gdzie się zatrzymał. Gdyby 

chciała, mogłaby się tego dowiedzieć. Co też uczyniła. Nie oznaczało to jednak, że zamierzała 

do niego  dzwonić.  Gdyby   zadzwoniła,  wiedziałby,  że  zadała  sobie  trochę  trudu,  cholera, 

mnóstwo trudu, żeby dowiedzieć się, gdzie on jest.

I wtedy dowiedziałby się, że nie tylko skubała przynętę, ale że połknęła ją w całości.

Pod koniec drugiego tygodnia była na niego wściekła. Zapędził ją do narożnika, w 

którym nie chciała się znaleźć, zablokował, a potem sobie poszedł, zostawiając ją w pułapce. 

Mężczyzna nie prosi kobiety o rękę, nie ciska w nią pierścionkiem zaręczynowym po to tylko, 

by potem zniknąć.

Raz pomyślała, żeby włożyć pudełko do koperty i mu wysłać. To było o trzeciej w 

nocy, piętnastego dnia. Przewróciła się na bok, kilkakrotnie uderzyła pięścią w poduszkę i 

przysięgła, że zrobi to natychmiast po otwarciu poczty.

I zrobiłaby to, gdyby nie wyszła o kilka minut za późno. Potem miała zajęty czas 

podczas lunchu i do szóstej nie znalazła pięciu minut wolnego. Później zdecydowała, że nie 

wyśle pierścionka pocztą, o wiele uprzejmiej będzie rzucić mu go w twarz, kiedy wróci do 

miasta.

Miała   pecha,   że   akurat   tego   dnia   wysłał   jej   niezapominajki.   Tak   się   składało,   że 

background image

uwielbiała te kwiaty.

Kiedy nadszedł trzeci tydzień, była wrakiem. Wiedziała, że ekipa spogląda na nią ze 

zdumieniem.   Przebrnęła   jakoś   przez   poniedziałkowe   nagranie,   narzekając   przy   każdym 

potknięciu.   Tłumaczyła   się,   że   jest   zdenerwowana,   bo   wieczorem   miała   dostarczyć   ojcu 

kopie.

Wiedziała,   że   nie   jest   specjalnie   zainteresowany   programem,   ale   denerwowała   go 

przymusowa rehabilitacja. Chciał żyć, więc słuchał zaleceń lekarzy, ale musiał uczestniczyć 

we wszystkim, co miało związek z Patterson Productions. Johanna niecierpliwie czekała na 

kopie, chodząc po planie i bawiąc się pierścionkiem w kieszeni.

- Proszę bardzo. - Bethany uśmiechnęła się do niej szeroko. - Postaraj się ich nie 

zniszczyć w drodze do domu.

Johanna wrzuciła kasety do torby.

- Potrzebuję cię o dziewiątej. Będziemy pracować, aż nadejdzie czas nagrania.

- Jak sobie życzysz.

Johanna zmrużyła oczy, słysząc ten przesadnie rześki ton.

- Masz jakiś kłopot? - spytała.

- Ja? - Bethany wyglądała jak chodząca niewinność. - Ja nie. Może moje plecy.

- Twoje plecy? A co z nimi nie tak?

- Właściwie to nic. Zawsze mnie trochę boli, kiedy się mnie chłoszcze.

Johanna odchrząknęła nerwowo.

- Przepraszam. Byłam trochę rozdrażniona.

- Troszeczkę. Dziwne, bo gdybym to ja codziennie otrzymywała od kogoś kwiaty, 

bardziej bym się cieszyła.

- On myśli, że to wystarczy, by owinąć mnie sobie wokół palca.

- To straszne, choć bywają gorsze sytuacje... O rany, zapomnij, że to powiedziałam. - 

Bethany wzniosła dłoń w obronnym geście. - Tak, nie ma nic bardziej demonicznego niż kosz 

tygrysich lilii. Ten facet musi być straszną świnią.

Johanna uśmiechnęła się po raz pierwszy od bardzo wielu dni.

- Jest cudowny - przyznała.

Ten uśmiech potwierdził to, co Bethany podejrzewała.

- Tęsknisz za nim? - spytała.

- Tak, tęsknię. Tak jak przewidział.

Bethany traktowała romans w najprostszy z możliwych sposobów. Jeśli ci na kimś 

zależało, okazywałeś to i robiłeś wszystko, aby związek był udany. Jej rada dla Johanny była 

background image

prosta.

- Wiesz, Johanno, odległość z Zachodniego do Wschodniego Wybrzeża jest taka sama 

jak ze Wschodniego na Zachodnie.

Myślała już o tym, żeby pojechać. Nie, żeby się nad tym poważnie zastanawiała, ale o 

tym myślała.

- Nie mogę. - Nadal bawiła się pudełkiem w kieszeni. - To nie byłoby fair w stosunku 

do niego.

- Dlaczego?

- Dlatego, że nie.. Nie mogę. - Spontanicznie wyjęła pudełko i otworzyła je. - Dlatego.

-   O   Boże.   -   Bethany   głęboko   westchnęła.   -   O   Boże   -   powtórzyła.   -   Gratulacje, 

najlepsze życzenia i szczęśliwej podróży. Gdzie butelka szampana?

- Nie przyjęłam tego. Nie zamierzam wychodzić za mąż. Odmówiłam mu.

- To dlaczego nadal masz pierścionek?

Pytanie było tak rozsądne, że Johanna mogła tylko zmarszczyć brwi i wpatrywać się w 

brylant, który do niej mrugał.

- Bo wcisnął mi go w dłoń i wyszedł.

- Romantyczny diabeł, prawda?

- Niezupełnie... właściwie tak - uznała. - To było bardziej ultimatum niż oświadczyny, 

ale i tak mu odmówiłam.

Bethany uznała, że to cudownie romantyczne.

- A więc postanowiłaś, że przez kilka dni ponosisz pierścionek w kieszeni.

- Nie, ja... - Musiało istnieć jakieś rozsądne wytłumaczenie. - Chciałam mieć go pod 

ręką, żeby w razie czego natychmiast oddać.

Bethany uśmiechnęła się słodko.

- To pierwsze kłamstwo, jakie słyszę z twoich ust.

- Nie wiem, dlaczego nadal go mam. - Johanna zamknęła pudełko i wsunęła je do 

kieszeni. - To nieważne.

- Nie, ja też uważam, że nie ma się co podniecać oświadczynami ani wspaniałymi 

pierścionkami zaręczynowymi. - Położyła rękę na ramieniu Johanny.

- Potrzebujesz trochę świeżego powietrza.

- Nie wierzę w małżeństwo.

- To tak jakbyś nie wierzyła w Świętego Mikołaja. - Widząc uniesioną brew Johanny, 

Bethany potrząsnęła głową. - Johanno, chyba nie chcesz powiedzieć, że w niego także nie 

wierzysz? Może i jest fantazją, ale pojawił się już jakiś czas temu i prędko nie zniknie.

background image

Trudno było dyskutować z taką logiką. Johanna uznała, że jest zbyt zmęczona, aby 

próbować.

- Porozmawiamy o tym innym razem. Muszę odwieźć te taśmy. - Z Bethany u boku 

ruszyła do wyjścia.

- Wolałabym, żebyś zatrzymała to dla siebie.

- Zabiorę ze sobą do grobu.

- Jesteś dla mnie za dobra - stwierdziła ze śmiechem Johanna. - Przykro mi będzie się 

z tobą rozstać.

- Zwalniasz mnie?

- Prędzej czy później sama odejdziesz. Nie będziesz całe życie asystentką, to dla ciebie 

zbyt mało.

- Gdy wyszły z budynku, Johanna odetchnęła głęboko.

- Niezależnie od Świętego Mikołaja, powiedz mi, czy wierzysz w małżeństwo, Beth?

- Jestem zwykłą, staroświecką dziewczyną o nieco feministycznych poglądach. Tak, 

wierzę w małżeństwo pod warunkiem, że obie strony dadzą mu szanse.

- Wiesz, jakie szanse ma małżeństwo zawarte w tym mieście?

- Marne. Ale tak czy owak warto zaryzykować. Do zobaczenia jutro.

- Dobrej nocy, Beth.

Intensywnie myślała w drodze do Beverly Hills. Nie wszystko było jasne, ale każda 

myśl dotyczyła Sama. Johanna zaczynała rozumieć, że tak będzie, niezależnie od tego, czy 

Sam jest w pobliżu, czy go nie ma.

Wyciągnęła rękę i nacisnęła guzik interkomu, a następnie poczekała, aż gospodyni 

ojca spyta ją o nazwisko. Po chwili brama otwarła się bezszelestnie.

Dom,   w   którym   się   wychowała,   nie   przywołał   żadnych   dziecięcych   wspomnień. 

Johanna patrzyła na posiadłość oczami dorosłej osoby. Może zawsze tak było. Rezydencja 

robiła oszałamiające wrażenie: białe kolumny,  tarasy i balkony.  Na zewnątrz niewiele się 

zmienił.

W środku jednak było  inaczej, bo wystrój  zawsze się zmieniał, gdy w życiu ojca 

pojawiała   się   nowa   kobieta.   Matka   Johanny   lubiła   delikatne   i   kobiece   wnętrza.   Darlene 

wybrała art nouveau, łącznie z oświetleniem. Ostatnia żona ojca postawiła na pełną przepychu 

elegancję. Johanna pomyślała, że wkrótce Toni zostawi tu swój znak.

Drzwi otworzyła ubrana na szaro pokojówka.

- Dobry wieczór, panno Patterson.

- Dobry wieczór. Czy pan Patterson mnie oczekuje?

background image

- On i pani DuMonde są w salonie.

- Dziękuję.

Johanna przeszła po lśniących kafelkach i minęła wodne oczko, które zainstalowała 

ostatnia żona ojca. Carl był w dobrym zdrowiu i zniecierpliwiony. Siedział w granatowym 

fraku. Toni rozłożyła się na sofie naprzeciwko niego, popijała wino i przeglądała czasopismo. 

Johanna uśmiechnęła się, kiedy ujrzała, że to magazyn o wystroju wnętrz.

- Oczekiwałem cię godzinę temu - oznajmił Carl bez żadnych wstępów.

- Mieliśmy opóźnienie. - Wyjęła taśmy z torby i położyła  je na stoliku. - Dobrze 

wyglądasz.

- Nic mi nie jest.

-   Carl   trochę   się   nudzi.   -   Naburmuszona   Toni   usiadła.   Miała   na   sobie   jedwabną 

piżamę w kolorze dojrzałej brzoskwini. - Może tobie uda się go rozerwać lepiej niż mnie.

Wstała i z wdziękiem wyszła z pokoju. Johanna uniosła brew.

- Czyżbym zjawiła się nie w porę? - zapytała.

- Nie. - Carl wstał i ruszył  do barku. Johanna stłumiła  słowa protestu, ale z ulgą 

ujrzała, że ojciec nalewa sobie wody sodowej. - Masz na coś ochotę?

- Nie, dziękuję. Muszę zaraz lecieć.

Carl bez przekonania wycisnął do wody limonkę.

- Myślałem, że zostaniesz, aż obejrzę taśmy.

-   Nie   jestem   ci   do   tego   potrzebna.   -   Nagle   zrozumiała,   że   pragnął   towarzystwa. 

Pamiętała, jak stary i samotny wydawał się w szpitalu, więc ustąpiła. - Mogę je nastawić i 

odpowiedzieć na twoje pytania dotyczące jednego czy dwóch odcinków.

- Już widziałem ten teleturniej, Johanno. Wątpię, żebym miał jakieś pytania dotyczące 

własnego programu.

- Pewnie nie. - Podniosła torbę, którą właśnie postawiła. - No to zostawiam cię z nimi.

- Johanno. - Odchrząknął i odwrócił się od niej, po czym znowu usiadł. - Zrobiłaś 

kawał dobrej roboty.

Tym razem Johanna uniosła obie brwi.

- Dziękuję. - Ponownie postawiła torbę i popatrzyła na zegarek.

- Jeśli masz jakieś cholerne spotkanie, to idź.

- Nie, właściwie to chciałam tylko sprawdzić godzinę. Ponieważ pierwszy raz w życiu 

usłyszałam od ciebie jakiś komplement, postanowiłam zapamiętać, kiedy to się stało.

- Nie musisz być sarkastyczna.

- Może i nie. - Przeszła przez pokój i usiadła na skraju fotela. Nigdy nie czuła się 

background image

dobrze w tym domu. - Cieszę się, że zdrowiejesz. Jeśli będziesz zainteresowany, wyślę ci 

kopie jutrzejszych nagrań na wieczorną emisję. Podczas rundy finałowej nagradzamy zawod-

ników dwuosobową wycieczką do Puerto Vallarta.

Tylko mruknął. Johanna złożyła ręce i ciągnęła:

-   Jeśli   zawodnik   trafi   do   zwycięskiego   kręgu   i   odpowie   bez   pomocy   partnera   na 

wszystkie pytania, wygra samochód. W tym tygodniu czterodrzwiowego sedana.

- Nie interesują mnie nagrody.

- Może i nie, ale chętnie usłyszę twoje uwagi, jakie ci się nasuną podczas oglądania. 

Na pewno potrafisz zrobić w domu tyle, co w biurze.

- Nie będę tu siedział wiecznie.

-   W   to   nie   wątpię.   -   Niedługo   Carl   znów   ruszy   pełną   parą   i   stanie   się   prawie 

nieuchwytny. Miała więc jedyną szansę. - Zanim stąd pójdę, chciałabym cię o coś zapytać.

-   Jeśli   to   ma   coś   wspólnego   z   nowym   pilotem,   to   już   go   widziałem   i   wydałem 

pozytywną opinię.

- Nie, to pytanie osobiste.

Nie odpowiedział, tylko skinął głową.

- Dlaczego chcesz się ożenić z Toni DuMonde? To pytanie całkiem zaskoczyło Carla. 

Dotąd nikt nie kwestionował jego działań ani motywów.

-   Powiedziałbym,   że   to   sprawa   między   Toni   a   mną.   Jeśli   denerwuje   cię   różnica 

wieku...

- Nie ma dla mnie żadnego znaczenia - przerwała Johanna. - Po prostu jestem ciekawa.

- Żenię się z nią, bo chcę.

Spojrzała na ojca. Może to rzeczywiście było takie proste? Chcę, to robię. Podoba mi 

się, to biorę.

- Zamierzasz być długo żonaty?

- Tak długo, jak taka sytuacja będzie odpowiadała nam obojgu.

Uśmiechnęła się lekko i skinęła głową. Niczego nie upiększał, mówił wprost.

-   Dlaczego   ożeniłeś   się   z   moją   matką?   Pierwsze   pytanie   go   zaskoczyło,   lecz   to 

odebrało mu mowę. Wpatrując się w Johannę, ujrzał podobieństwo, które zawsze ignorował. 

Ona jednak miała w twarzy więcej charakteru. Więcej odwagi.

- Dlaczego pytasz o to teraz? Jest jakiś szczególny powód? Nigdy dotąd nie pytałaś.

- Może powinnam. Zaczęliśmy o niej rozmawiać, kiedy byłeś w szpitalu, ale ja nie 

byłam na to gotowa. Teraz muszę podjąć ważną decyzję, ale nie mogę tego zrobić, dopóki nie 

zdołam zrozumieć pewnych spraw. Kochałeś ją?

background image

- Oczywiście. Była piękna, fascynująca. Oboje staraliśmy się zrobić karierę. Wtedy nie 

było mężczyzny, który poznałby Glennę i nie zakochał się w niej.

To było zbyt mało. Gdzie miejsce na prawdziwą miłość i wierność?

- Ale tylko ty się z nią ożeniłeś. I tylko ty się z nią rozwiodłeś.

- Nasze małżeństwo okazało się pomyłką - powiedział, nagle czując się niezręcznie. - 

Oboje zdaliśmy sobie z tego sprawę, nim upłynął rok. Chociaż pociągaliśmy się nawzajem. 

Jak już mówiłem, była piękna, bardzo delikatna. Przypominasz ją. - Znieruchomiał, gdy ujrzał 

wyraz twarzy córki. Może nigdy nie był kochającym ojcem, ale był bystrym człowiekiem. - 

Jeśli   martwisz   się   stanem   jej   zdrowia,   to   nie   powinnaś.   Glenna   zawsze   była 

nieuporządkowana, a picie jeszcze to pogorszyło, ale z całą pewnością nie odziedziczyłaś 

tego po niej. Wierz mi, obserwowałem cię.

- Czyżby? - mruknęła.

-   Nigdy   nie   lubiłaś   skrajności.   Najwyraźniej   po   mnie   odziedziczyłaś   tyle,   że   to 

przeważyło szalę.

- Naprawdę? - Tym razem jej głos był stanowczy, a wzrok wbity w ojca. - Zawsze się 

zastanawiałam, co, jeśli cokolwiek, odziedziczyłam po tobie.

Miał tak zdumione spojrzenie, że nie mógł udawać.

-   Jesteś   producentką,   prawda?   I   to   dobrą.   To   powinno   o   czymś   świadczyć. 

Pattersonowie zawsze byli silnymi, praktycznymi  ludźmi. Ambitnymi. Teraz, kiedy o tym 

myślę, powiedziałbym, że przypominasz moją babcię. Była silną kobietą, nigdy nie siedziała 

bezczynnie i nie pozwalała, by czas przeciekał jej przez palce. Włosy też masz po niej. - Po 

raz pierwszy od lat uważnie spojrzał na córkę.

Zdumiona Johanna dotknęła swoich włosów.

- Po twojej babci? - zapytała.

- Na pewno nie po matce. - Roześmiał się gorzko. - Ona miała takie od fryzjera. 

Strzegła tego sekretu niczym tajemnicy stanu. Jej włosy miały mysiobrązowy kolor. Talentu 

też nie odziedziczyłaś po niej. Należysz do Pattersonów. - Nie powiedział tego z dumą, po 

prostu stwierdził fakt.

A więc jednak był jej ojcem. Johanna siedziała, czekając, aż zaleje ją fala uczucia. 

Kiedy   tak   się   nie   stało,   cicho   westchnęła.   A   więc   nic   się   nie   zmieniło.   Chwilę   później 

uśmiechnęła się do siebie. Może jednak coś się zmieniło?

- Chciałabym się czegoś dowiedzieć o twojej babci. - Wstała i popatrzyła na zegarek. - 

Teraz naprawdę muszę iść. Wyjeżdżam z miasta. Poradzą tu sobie beze mnie przez kilka dni.

- Wyjeżdżasz z miasta? Kiedy?

background image

- Dziś w nocy.

Johanna   złapała   ostatni   samolot.   Przed   wylotem   zdążyła   jedynie   zadzwonić   do 

Bethany, by przekazać jej dość chaotyczne polecenia dotyczące zadań na najbliższe dni, a 

także poprosić, by karmiła jej kota. Wyrwała Bethany z głębokiego snu, ale wiedziała, że 

może na niej polegać.

Już   z   pokładu   samolotu   wpatrywała   się   w   Los   Angeles   i   patrzyła,   jak   znikają 

postanowienia, według których dotąd żyła. Zrobiła krok, największy w swoimi życiu, i nawet 

nie była pewna, czy wyląduje na twardym gruncie.

Nad  Nevadą  zapadła  w   drzemkę,  a  następnie   z uczuciem  paniki  obudziła  się  nad 

Nowym Meksykiem. Co ona, na Boga, zrobiła! Podróżowała przez tysiące kilometrów nawet 

bez szczoteczki do zębów. To było zupełnie nie w jej stylu, tak nagle i bez planu. Jutro mieli 

nagranie. Kto zajmie się szczegółami, kto wszystkiego dopilnuje? Kto sobie da radę z Johnem 

Jayem?

Ktoś inny, powiedziała do siebie. Choć raz będzie to ktoś inny.

Podróżowała   z   jednego   wybrzeża   na   drugie,   zapadała   w   krótkie   drzemki   i 

zastanawiała się, czy straciła rozum. W Houston cała odwaga niemal ją opuściła. Johanna 

przesiadła się jednak do kolejnego samolotu i znowu poleciała, zdecydowana doprowadzić 

sprawy do końca.

Może zachowywała się nieodpowiedzialnie, ale raz w życiu każdy ma prawo zrobić 

coś pod wpływem impulsu. Nawet gdyby później miał tego żałować.

Niemal  pewna,  że tak  się właśnie stanie,  tuż  po wschodzie  słońca  wylądowała  w 

Baltimore. Powietrze w Marylandzie było chłodne, niebo zachmurzone. Johanna ucieszyła 

się, że wzięła ze sobą żakiet. Ten sam żakiet, który włożyła  rano jako całkiem rozsądna 

osoba.

Wsiadła do taksówki i podała kierowcy nazwę hotelu Sama.

I tyle, powiedziała do siebie.

W Los Angeles ludzie przewracali się na łóżkach, do świtu było jeszcze daleko. Tu się 

właśnie budzili i przygotowywali na spotkanie dnia.

Tak jak ona.

Deszcz zaczął padać, jak tylko weszła do hotelowej recepcji.

Apartament 621. Poprawiła torbę na ramieniu i wjechała na szóste piętro. Z windy 

wysiadła bez trudu, nawet zdołała przejść przez korytarz pod drzwi Sama.

A następnie zaczęła się w nie wpatrywać.

A jeśli jej tutaj nie chciał? Jeśli nie był sam? W końcu nie miała do niego żadnego 

background image

prawa, niczego mu nie obiecała. Mógł... mógł robić to, co chciał i z kim chciał.

Z pewnością nie będzie się narażała na żenującą scenę. Odwróciła się i odeszła dwa 

kroki.

To   absurdalne,   powiedziała   sobie.   Właśnie   spędziła   wiele   godzin   w   samolocie, 

przeleciała tysiące kilometrów, a teraz brakowało jej odwagi, żeby zapukać do drzwi.

Z wyprostowanymi ramionami i podniesioną brodą zapukała. Kiedy poczuła ból w 

żołądku, sięgnęła do kieszeni z tabletkami. Jej palce zacisnęły się na małym aksamitnym 

pudełeczku. Zebrała się na odwagę i zapukała raz jeszcze.

Sam obudził się z przekleństwem na ustach. Pracowali wczoraj do drugiej w nocy i 

ledwie wystarczyło mu energii, by się rozebrać i wczołgać do łóżka. A teraz cholerny asystent 

reżysera walił w drzwi. Nawet idiota wiedział, że nie mogli kręcić zdjęć na powietrzu w takim 

deszczu.

Zaspany i pałający żądzą mordu, ściągnął z łóżka prześcieradło i owinął je wokół 

siebie. Potknął się o róg, zaklął, a potem otworzył drzwi.

- Cholera... - Słowa zamarły mu na ustach. Chyba śnił. Johanna znajdowała się w 

drugim końcu kraju, pod swoją kołdrą. Nagle zobaczył, że jej usta wykrzywiają się, zanim 

zaczęła bąkać przeprosiny.

- Przepraszam, że cię obudziłam. Powinnam była... poczekać. Zadzwonić. - Trzymać 

się z daleka, pomyślała z rozpaczą.

A potem w ogóle przestała myśleć, gdyż wciągnął ją do środka. Drzwi zamknęły się z 

hukiem, a on przyparł ją do nich i pocałował.

- Nic nie mów - szepnął, kiedy usiłowała złapać oddech. - Ani słowa. Jeszcze nie.

Nawet nie mogłaby nic powiedzieć. Ciągnął ją do pokoju, a po drodze ściągał z niej 

żakiet, walczył z guzikami. Śmiejąc się, szarpał ją za bluzkę. Ruszyli do sypialni.

Potem zsunął jej spódnicę, a ona w tym samym czasie zrzuciła jeden but. W progu 

sypialni pozbyła się drugiego.

A więc nawet się nie obudził. Sam uczepił się tej myśli, gdy oboje runęli na łóżko.

Była tutaj. Sen czy jawa, była tutaj. Jej skóra była taka miękka pod jego dłońmi, taka 

pachnąca.   Kiedy   usta   Johanny   się   rozchyliły,   poczuł   ten   sam   niezwykły   smak,   który   go 

zniewolił, gdy całował ją pierwszy raz. Westchnęła i otoczyła go ramionami, a on usłyszał 

wszystko, co chciał usłyszeć.

Zachwyceni sobą, przetoczyli się po łóżku, a deszcz przybrał na sile i uderzał o okna.

Miała   rację,   że   przyjechała.   Cokolwiek   zdarzyło   się   wcześniej,   cokolwiek   miało 

zdarzyć  się  później,  miała   rację, że  wykorzystała   ten  moment.   Że  podarowała  swój  czas 

background image

Samowi. Nie będzie żadnych pytań, żadnych wyjaśnień czy pretekstów, tylko przyjemność 

przeradzająca się w rozkosz.

Dotarli na wyżyny w tym samym momencie, czerpiąc maksymalną rozkosz ze swoich 

ciał.

Kiedy   Sam   wziął   Johannę   w   ramiona,   rozległ   się   grzmot.   Może   grzmiało   już 

wcześniej, a oni nic nie słyszeli. Teraz, kiedy burza szalała nad miastem, byli ze sobą, razem, 

tak bardzo zakochani i szczęśliwi. I nic więcej się nie liczyło.

Trzymała rękę na jego sercu, a głowę opierała na ramieniu, kiedy znowu zeszli na 

ziemię. Przez ten deszcz w pokoju było ciemno, ale dla Johanny był to najpiękniejszy poranek 

w życiu.

- Przejeżdżałaś tędy przypadkiem? - mruknął Sam.

- Tak, nagłe sprawy na Wschodnim Wybrzeżu.

- Rozumiem. - Miał nadzieję, że rozumie, ale mógł poczekać. - Szukasz zawodników?

- Niezupełnie. - Znowu poczuła się zdenerwowana. - Chyba nie musisz iść dziś rano 

do pracy?

- Jeśli deszcz będzie padał, i oby tak było, w ogóle nie będzie roboty. - Przeciągnął się 

powoli,   jak   człowiek,   który   ma   mnóstwo   czasu.   -   Mamy   dziś   kręcić   w   Inner   Harbor. 

Wspaniałe miejsce. Nigdy nie jadłem lepszych krabów. - Już sobie wyobrażał, jak zawiezie ją 

tam. - A potem wracamy.

Wydęła usta, czego nigdy dotąd nie robiła.

- Trwało to trochę dłużej niż trzy tygodnie. Ucieszył się, usłyszawszy w jej głosie 

irytację.

- Trochę.

- Pewnie byłeś zbyt zajęty, żeby zadzwonić i powiedzieć mi, co słychać?

- Nie.

- Nie? - Podparła się na łokciu i spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami.

- Nie, nie byłem zbyt zajęty, żeby zadzwonić. Po prostu nie zadzwoniłem.

- Rozumiem. - Zaczęła siadać i nagle znalazła się znowu na plecach, a Sam pochylał 

się nad nią.

- Chyba nie wychodzisz?

- Mówiłam ci, że mam coś do załatwienia.

-   Mówiłaś.   Przypadkiem   wypadł   ci   jakiś   interes   w   Baltimore,   przypadkiem 

zatrzymałaś się w tym samym hotelu, w moim pokoju...

- Nie zostanę tutaj.

background image

-   Masz   jeszcze   jedną   odpowiedź.   -   Pocałował   ją   delikatnie   w   policzek.   -   Po   co 

przyjechałaś, Johanno?

- Nie chcę o tym rozmawiać. Daj mi moje ubranie - odparła sztywno.

- Jasne. Już ci je przynoszę. - Wyszedł, zostawiając Johannę nakrytą jedynie poduszką. 

Zaczęła  się podnosić, kiedy Sam wrócił z jej  kostiumem  w rękach. Następnie  patrzyła  z 

otwartymi ustami, jak wyrzucił go przez okno.

- Co ty robisz, do diabła?! - Zapomniała o poduszce i pobiegła do okna. - Wyrzuciłeś 

moje ubranie. - Oszołomiona, wpatrywała się w Sama. - Wyrzuciłeś je przez okno!

- Na to wygląda.

- Zwariowałeś? Przyleciałam tu w jednej koszuli na grzbiecie, a teraz moje ubranie 

leży w kałuży sześć pięter niżej. Zostały mi tylko buty.

- Na to liczyłem. Najlepszy sposób, żebyś nie wyszła.

- Zwariowałeś. - Zaczęła wychylać się przez okno, potem przypomniała sobie, że jest 

naga i wróciła na łóżko. - Co ja teraz zrobię?

- Pożyczysz ode mnie koszulę, jak to masz w zwyczaju. Proszę bardzo. - Machnął ręką 

w kierunku szafki. - Przy okazji rzuć mi dżinsy. Nie potrafię z tobą rozsądnie rozmawiać, 

kiedy odziani jesteśmy jedynie w uśmiechy.

- Ja się nie uśmiecham - powiedziała przez zaciśnięte zęby, rzucając mu dżinsy. - To 

jeden z moich najlepszych kostiumów i... O Boże! O mój Boże, w kostiumie. Miałam go w 

kostiumie!

W   rozpiętej   koszuli   pobiegła   do   drzwi,   Sam   jednak   zdążył   je   zamknąć,   zanim 

wybiegła na korytarz.

- Chyba nie jesteś odpowiednio ubrana na przechadzkę, Johanno. Chociaż wyglądasz 

wspaniale. Właściwie to wyglądasz tak wspaniale, że poproszę swoją koszulę z powrotem.

- Przestaniesz zachowywać się jak idiota? - Usiłowała odsunąć go na bok, ale bez 

powodzenia.   -   Aż   trudno   mi   uwierzyć,   jakim   jesteś   idiotą.   Wyrzuciłeś   przez   okno   mój 

pierścionek.

- Czyj pierścionek?

-   Mój   pierścionek,   ten,   który  mi   dałeś.   Na   litość   boską.   -   Zanurkowała   pod   jego 

ramieniem, żeby znowu wyjrzeć przez okno. - Ktoś go zabierze.

- Twój kostium?

- Nie, mam w nosie kostium. Do diabła z kostiumem. Chcę swój pierścionek.

- Dobrze. Proszę. - Sam zdjął go z małego palca.

- Musiał ci wypaść z kieszeni, kiedy... kiedy się z tobą witałem.

background image

Johanna wydała z siebie pełen ulgi okrzyk i wyciągnęła ręce, zanim zorientowała się, 

że Sam ją nabiera.

- Cholera, miałeś go przez cały czas, ale pozwoliłeś mi wierzyć, że przepadł.

- Miło było się dowiedzieć, że jest dla ciebie ważny.

- Cały czas trzymał go w dłoni. - Pozwolisz mi nałożyć ci go na palec?

- Możesz go sobie wziąć i...

- Jestem otwarty na różne propozycje. - Uśmiechnął się do niej w sposób, który uznała 

za całkiem nieuczciwy. Nawet przestała się denerwować.

- Chciałabym na chwilę usiąść. - Zatonęła na łóżku. Ulga zniknęła, gniew również. 

Przyjechała tu w konkretnym celu. - Jestem tu, bo chciałam się z tobą zobaczyć.

- Nie? Poważnie? - Usiadł obok niej i objął ją ramieniem. - Więc chyba powinienem ci 

powiedzieć, że gdybyś nie przyleciała ani nie zadzwoniła w ciągu najbliższej doby, miałem 

ruszyć z powrotem, niezależnie od filmu.

- Nie zadzwoniłeś do mnie.

- Nie, nie zadzwoniłem, bo oboje wiedzieliśmy, że następny ruch należał do ciebie. 

Miałem nadzieję, że cierpiałaś równie mocno jak ja. - Przycisnął usta do jej włosów. - No i co 

będzie?

- Chciałam ci powiedzieć, że wczoraj rozmawiałam ze swoim ojcem. To mój ojciec.

Delikatnie odgarnął włosy z jej twarzy.

- Czy wszystko w porządku?

-   To   nie   jest   jak   w   bajkach,   gdzie   wszystko   dobrze   się   kończy,   ale   w   porządku. 

Wątpię, czy kiedykolwiek będziemy sobie bliscy, ale mogę się z tym pogodzić. Nie jestem 

taka jak on ani taka jak matka, ale dopiero teraz zrozumiałam, że nie ma w tym nic złego. Nie 

ma nic złego we mnie.

Znowu pocałował jej włosy, rozkoszując się ich zapachem.

- Mógłbym ci to powiedzieć, gdybyś chciała mnie słuchać.

- Teraz chcę słuchać, bo sama to rozumiem. - Odetchnęła głęboko i ujęła go za ręce. - 

Muszę cię o coś zapytać, Sam. Możesz to potraktować jako pytanie za najwyższą stawkę.

- Najlepiej pracuje mi się pod presją. W jej oczach nie było jednak uśmiechu.

- Dlaczego chcesz się ze mną ożenić?

- To już? - Uniósł brwi, po czym roześmiał się i mocno ją przytulił. - Myślałem, że 

zapytasz o coś trudnego. Chcę się z tobą ożenić, bo cię kocham i potrzebuję. Moje życie się 

zmieniło, kiedy się w nim pojawiłaś.

- A co będzie jutro?

background image

- To dwuczęściowe pytanie - mruknął. - Mógłbym obiecać ci, co chcesz. To nie jest 

takie trudne, marzenia zamienić w obietnicę. - Pocałował ją w policzek, w czoło, a potem w 

usta. - Chciałbym, żeby istniały gwarancje, ale ich nie ma. Mogę ci tylko powiedzieć, że 

kiedy myślę o najdalszej nawet przyszłości, myślę o tobie. Myślę o nas.

Nie mógłby wyrazić tego lepiej, pomyślała, kiedy dotknęła jego twarzy. Nie, nie było 

żadnych gwarancji, ale mieli szansę. I to sporą.

- Mogę spytać cię o coś jeszcze?

- Jeśli tylko zdołam odpowiedzieć.

- Wierzysz w Świętego Mikołaja? Najwspanialsze, naprawdę najwspanialsze było to, 

że nawet się nie zawahał.

- Pewnie. A są tacy, co nie wierzą? Teraz uśmiechnęła się radośnie.

- Kocham cię, Sam.

- Właśnie takiej odpowiedzi oczekiwałem.

- Wygląda na to, że wygrałeś. - Wyciągnęła rękę, żeby mógł nałożyć pierścionek na jej 

palec. Pasował idealnie. - Wygląda na to, że oboje wygraliśmy.