background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

Autor: Konrad T. Lewandowski
Tytul: Pacykarz

Z "NF" 3/94

           Motto:
           Król, maj

ą

c wielkie upodobanie w muzyce, cz

ę

ste 

           miewał koncerty, na których znajdowałem si

ę

           postawiony w pudle moim, lecz huk był tak wielki,
           i

Ŝ

 nie mogłem poznawa

ć

 tonów. Upewniam, 

Ŝ

e wszystkie

           tr

ą

by i kotły wojska królewskiego, umieszczone

           tu

Ŝ

 przy uszach, nie narobiłyby takiego hałasu jak

           ta muzyka.
                            Jonathan Swift, "Podró

Ŝ

e Guliwera"

                            (tłumacz bezimienny, uzupełnienia
                            Jan Kott, "Iskry", 1953 r.)

   Film był kr

ę

cony amatorsk

ą

, ale dobrej klasy kamer

ą

 

wideo. Ostro

ść

 regulowała si

ę

 błyskawicznie przy ka

Ŝ

dej 

zmianie planu. Spiker mówił, 

Ŝ

e zdj

ę

cia te wykonano z 

dziewi

ą

tego pi

ę

tra północnej 

ś

ciany hotelu Marriott. Autorem 

był znudzony go

ść

, któremu przyszła ochota sfilmowa

ć

 ludzi 

kr

ę

c

ą

cych si

ę

 po hali głównej Dworca Centralnego w 

Warszawie.
   Tłum przelewał si

ę

 we wszystkich kierunkach. Chwilami 

tworzyły si

ę

 w nim wyra

ź

ne nurty, strugi, zawirowania oraz 

strefy martwe. 

ś

ywa magma drgała i kipiała podporz

ą

dkowana 

statystyce i prawom Chaosu, w który zlało si

ę

 tysi

ą

ce 

konkretnych dróg i celów. Niektórzy z przechodz

ą

cych 

przystawali i zadzierali głowy, by popatrze

ć

 na sufit. W 

kilku przypadkach autor filmu uwiecznił ten fakt na 
zbli

Ŝ

eniach. Spiker wyja

ś

nił, 

Ŝ

e trzy miesi

ą

ce temu strop 

hali głównej wyło

Ŝ

ono opalizuj

ą

c

ą

ś

nie

Ŝ

nobiał

ą

 wykładzin

ą

 z 

metalplastu i 

Ŝ

e dyrekcja Dworca Centralnego była bardzo 

dumna z tej inwestycji.
   W nast

ę

pnym momencie obraz zamarł, a potem zacz

ą

ł 

przesuwa

ć

 si

ę

 w zwolnionym tempie, klatka po klatce. Mimo to 

wida

ć

 było, 

Ŝ

e szybko

ść

 rejestracji nie nad

ąŜ

yła za biegiem 

wydarze

ń

. W naro

Ŝ

nikach hali pojawiły si

ę

 cztery o

ś

lepiaj

ą

ce 

błyski. Na kolejnej klatce wybuchy zlały si

ę

 w jeden ognisty 

pier

ś

cie

ń

, który ciasno opasał skamieniały tłum na 

ś

rodku 

hali. Na trzecim uj

ę

ciu p

ę

kaj

ą

ce, szklane 

ś

ciany dworca 

straciły przejrzysto

ść

, a na czwartym ju

Ŝ

 ich nie było. 

Pier

ś

cie

ń

 roz

Ŝ

arzonych gazów rozwin

ą

ł si

ę

 na kształt 

cyklonu, a porwani przez podmuch ludzie wisieli zawieszeni 
pomi

ę

dzy podłog

ą

 a sufitem. Pi

ą

ta klatka znów była nieostra. 

Fala uderzeniowa dotarła wła

ś

nie do 

ś

ciany Marriotta i przed 

obiektywem kamery pojawiła si

ę

 nagle zasłona z zawieszonych 

w powietrzu odłamków szyby. Obraz uciekał w gór

ę

, w bok i w 

dół. Dopiero teraz z gło

ś

nika telewizora wydobył si

ę

 

stłumiony grzmot detonacji. Zaraz potem głos spikera 
poinformował, 

Ŝ

e powa

Ŝ

nie poraniony odłamkami szkła autor 

filmu zdołał jednak wsta

ć

 z podłogi, podnie

ść

 kamer

ę

 i 

wróci

ć

 do okna.

   Na ekranie znów pojawił si

ę

 obraz Dworca Centralnego i 

fragmentu Alej Jerozolimskich, na których z łomotem i 
piskiem narastał gigantyczny karambol. Na chodnikach le

Ŝ

ały 

dziesi

ą

tki ciał. W budynku dworca, zredukowanym do dachu i 

Ŝ

elbetowego szkieletu, kł

ę

bił si

ę

 dym. W powietrzu fruwały 

tablice reklamowe. Jedna z nich, wyj

ą

tkowo du

Ŝ

a, wywin

ę

ła 

Strona 1

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

efektowne salto i lotem kosz

ą

cym run

ę

ła prosto na przystanek 

tramwajowy. Kamera pod

ąŜ

yła za ni

ą

. Tablica zerwała przewody 

trakcyjne, wykarczowała ogłupiałych ludzi i zatrzymała si

ę

 

na barierce ochronnej, nieruchomiej

ą

c napisem do góry. Plan 

ogólny zaw

ę

ził si

ę

 przechodz

ą

c w zbli

Ŝ

enie. Po chwili cały 

ekran telewizora wypełniły czerwono-czarne litery:
                        U

Ŝ

ywaj pasty

                          SUPERWAP

Ń

                 w miejsce brakuj

ą

cych z

ę

bów

                         wyrosn

ą

 Ci

                         STALAKTYTY!
   Trwało to co najmniej dwie sekundy. Nie ma co! Wymy

ś

lili 

niezł

ą

 metod

ę

 reklamy paradoksalnej! Kiedy znów pojawiła si

ę

 

obłudnie zafrasowana g

ę

ba spikera, dziabn

ą

łem palcem w 

pilota z tak

ą

 sił

ą

Ŝ

e omal nie przebiłem go na wylot. Ekran 

zgasł.

   Redakcja tygodnika "Oble

ś

ne Nowinki" mie

ś

ciła si

ę

 na 

drugim pi

ę

trze kanciastego, socrealistycznego gmaszydła w 

ś

ródmie

ś

ciu Warszawy. Min

ą

łem naburmuszonego słu

Ŝ

bowo 

portiera i pognałem na gór

ę

 przeskakuj

ą

c po dwa stopnie. W 

sekretariacie zastałem tylko Mirka, zast

ę

pc

ę

 sekretarza 

redakcji.
   - Cze

ść

! Jest Elka? - wyj

ą

łem z teczki przeznaczon

ą

 na 

dzi

ś

 głupawk

ę

.

   - Cze

ść

. Siedzi w pokoju redaktorów. Graj

ą

 w skojarzenia 

- Miras wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

 po tekst. - O czym to? - rzucił okiem 

na tytuł.
   - Historyjka o psie, który zaraził si

ę

 wirusem 

komputerowym i zacz

ą

ł 

Ŝ

re

ć

 dyskietki - wyja

ś

niłem. - Kto 

prowadzi w tym miesi

ą

cu?

   - W konkursie na najbardziej odlotowy pomysł? - spytał 
Miras.
   - No przecie

Ŝ

Ŝ

e nie w turnieju poetyckim czytelników! - 

burkn

ą

łem.

   - Nadal Ba

ś

ka - odparł - jak dot

ą

d nikt jej nie przebił.

   - Za ten reporta

Ŝ

 o bimbrze p

ę

dzonym w podziemiach 

szpitala z moczu chorych na cukrzyc

ę

? - upewniłem si

ę

.

   Miras skin

ą

ł twierdz

ą

co.

   - Dobra, lec

ę

 do Elki. Trzym si

ę

!

   Pokój redaktorów znajdował si

ę

 na ko

ń

cu korytarza. 

Podchodz

ą

c do drzwi, usłyszałem wyra

ź

nie:

   - Etrusek!
   - Marchewka!
   Wpakowałem si

ę

 do 

ś

rodka.

   - Czołem wszystkim! - Cała ekipa siedziała w koło z 
notatnikami na kolanach. Elka - sekretarz redakcji - stała 
oparta o parapet. Jak zwykle kierowała burz

ą

 mózgów.

   - Antarktyda! - rzuciłem od progu.
   - Dinozaury! Mam!! - krzykn

ą

ł Rychu. - Sensacja 

archeologiczno-paleontologiczna! Etruskowie polowali na 
Antarktydzie na dinozaury! Naukowcy milcz

ą

, bo nie chc

ą

 

pisa

ć

 od nowa wszystkich podr

ę

czników.

   - Mo

Ŝ

e by

ć

 - Elka bez entuzjazmu naskrobała co

ś

 w swoim 

kajeciku. - Kiedy tekst?
   - Przynios

ę

 w poniedziałek.

   - O kij, teraz przydałoby si

ę

 co

ś

 o UFO. Dawno nie 

dawali

ś

my nic na ten temat. - UFO! - powtórzyła.

   - Kometa! - zawołała Ba

ś

ka.

   - 

Ś

redniowiecze!

   - Czarownice!

Strona 2

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

   Inkwizycja! Mam! - oznajmiłem. - Ufoludek schwytany i 
torturowany przez 

Ś

wi

ę

t

ą

 Inkwizycj

ę

. Protokół z 

przesłuchania odnaleziony w XVI-wiecznym archiwum.
   - Doskonale! - Elka dopiero teraz spostrzegła moj

ą

 

obecno

ść

. - Dasz rad

ę

 na pojutrze?

   - Nie ma sprawy.
   - A! Jeszcze jedno! Zapomniałabym. Naczelny chce z tob

ą

 

mówi

ć

.

   - Naczelny? Ze mn

ą

? - mrukn

ą

łem zaskoczony i odruchowo 

zabrałem si

ę

 za rachunek sumienia.

   - Prosił, 

Ŝ

eby

ś

 przyszedł, jak tylko si

ę

 pojawisz.

   "Prosił" - to ju

Ŝ

 lepiej. Poło

Ŝ

yłem dło

ń

 na klamce. - No 

to id

ę

.

   Na korytarzu dogoniły mnie słowa Elki:
   - Słuchajcie, jeszcze jeden tekst o dupie i mo

Ŝ

emy 

zamyka

ć

 numer!

   Bulwiasty fotel w gabinecie szefa zapadł si

ę

 pode mn

ą

 z 

dyskretnym westchnieniem. Naczelny zaatakował bez wst

ę

pów:

   - Chciałbym, 

Ŝ

eby

ś

 zaj

ą

ł si

ę

 masakr

ą

 na Centralnym.

   - Jak

ą

 masakr

ą

? - spojrzałem na niego zbity z tropu. 

Dopiero po chwili skojarzyłem, o co mu mo

Ŝ

e chodzi

ć

.

   - Ma pan na my

ś

li t

ę

 reklamówk

ę

, szefie?

   - Jak

ą

 reklamówk

ę

?! - teraz on popatrzył na mnie jak na 

wariata.
   - No, tej pasty do z

ę

bów, od stalaktytów w g

ę

bie - 

wyja

ś

niłem.

   Zatrzepotał gwałtownie powiekami. Na jego twarzy pojawiły 
si

ę

 równocze

ś

nie: wyraz słupienia i grymas 

ś

wiadcz

ą

cy o 

intensywnym my

ś

leniu.

   - Tomaszewski, do cholery! Na jakim ty 

ś

wiecie 

Ŝ

yjesz?! - 

wybuchn

ą

ł po chwili. - To było naprawd

ę

!

   Przyj

ą

łem to z kamienn

ą

 twarz

ą

. Nie o takich rzeczach 

rozmawiało si

ę

 w "Oble

ś

nych Nowinkach" ze 

ś

mierteln

ą

 powag

ą

Podstawowa zasada brzmiała: "Buja

ć

 to my, ale nie nas!" 

Redaktor, który dał si

ę

 nabra

ć

 i uwierzył w pomysł kolegi, 

musiał potem z paczk

ą

 "Nowinek" w z

ę

bach obej

ść

 na 

czworakach wszystkie pokoje redakcyjne.
   Naczelny natychmiast odgadł, o czym my

ś

l

ę

.

   - Co z tob

ą

? - zacz

ą

ł troch

ę

 spokojniej. - Gazet nie 

czytasz? Radia nie słuchasz?
   - Wol

ę

 słucha

ć

 własnych my

ś

li, szefie. Mam z tego wi

ę

cej 

po

Ŝ

ytku. A co do gazet, to całkowicie wystarcza mi, 

Ŝ

pisuj

ę

 dla jednej z nich...

   Machn

ą

ł r

ę

k

ą

, po czym bez słowa wyci

ą

gn

ą

ł "Wyborcz

ą

", 

"Rzeczpospolit

ą

", "

ś

ycie Warszawy" i par

ę

 innych dzienników. 

We wszystkich na pierwszych stronach było to samo. Co

ś

 

ś

cisn

ę

ło mnie w dołku, a potem pod mostkiem rozpłyn

ę

ła si

ę

 

fala przenikliwego chłodu. Zdj

ę

cia i kobylaste tytuły 

zawirowały mi przed oczami. Opanowuj

ą

c dr

Ŝ

enie r

ą

k zebrałem 

gazety i odło

Ŝ

yłem je na biurko.

   Naczelny odczekał z pół minuty pozwalaj

ą

c mi troch

ę

 

ochłon

ąć

.

   - Chc

ę

 

Ŝ

eby

ś

 zaj

ą

ł si

ę

 spraw

ą

 - powtórzył. - To była 

robota psychopaty.
   Wzi

ą

łem si

ę

 w gar

ść

.

   - Dobra, szefie - oznajmiłem spostrzegaj

ą

c, i

Ŝ

 nagle 

zachrypłem. - Jutro przynios

ę

 tekst... - zastanowiłem si

ę

 

przez chwil

ę

. - Tytuł b

ę

dzie" "Kosmita czy wysłannik 

piekieł?"
   Naczelny pokr

ę

cił przecz

ą

co głow

ą

.

   - Nie. Nie chc

ę

 wymysłów. Chc

ę

Ŝ

eby

ś

 za tym pochodził.

Strona 3

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

   - Ale

Ŝ

 szefie! Na tym temacie siedz

ą

 ju

Ŝ

 całe tabuny 

s

ę

pów z konkurencji. Nie ma sensu szarpa

ć

 si

ę

 o jakie

ś

 

ochłapy. Na dodatek to zabawa zupełnie nieopłacalna...
   - Podwójna stawka.
   - ...i chyba ryzykowna... - wskazałem wzrokiem stert

ę

 

gazet.
   - Potrójna.
   Zabrakło mi argumentów. Pozostało tylko ostatnie, 
sakramentalne pytanie:
   - Dlaczego ja?
   - Bo potrafisz my

ś

le

ć

 jak 

ś

wir.

   Interesuj

ą

ce spostrze

Ŝ

enie. Ciekawe, czy powinienem czu

ć

 

si

ę

 dowarto

ś

ciowany?

   - Sk

ą

d wiadomo, 

Ŝ

e to był czubek? - spytałem zimno. 

Chrypka min

ę

ła.

   Naczelny podał mi pomi

ę

ty 

ś

wistek.

   - Automatyczna wyrzutnia rozrzuciła te ulotki z dachu 
Hotelu Forum trzy godziny po eksplozji na Centralnym - 
powiedział. - To jego manifest artystyczny.
   - Artystyczny? - podniosłem wzrok.
   - Przeczytaj.
   Wbrew pierwszemu wra

Ŝ

eniu ulotka wydrukowana była bardzo 

eleganck

ą

 czcionk

ą

 i na całkiem przyzwoitym papierze. 

Marginesy ozdabiał ornament z fantazyjnie zaz

ę

biaj

ą

cych si

ę

 

kleksów. Ludzie! - stało w nagłówku. Po co wy wła

ś

ciwie 

Ŝ

yjecie? Tłoczycie si

ę

 na tej planecie, zu

Ŝ

ywacie tlen, 

Ŝ

arcie, surowce i przerabiacie to wszystko na góry gówien i 

ś

mieci. Jaki to ma sens? Zostaje po was tylko 

ś

mierdz

ą

cy 

syf! JA (obie litery były niezwykle kunsztownymi inicjałami) 
sprawi

ę

Ŝ

e pozostanie po was Pi

ę

kno. Wydob

ę

d

ę

 je z waszych 

bebechów, krwi i wymiocin. W zamian za wasz

ą

 szmatław

ą

 

egzystencj

ę

 stworz

ę

 z was Nie

ś

miertelne Dzieła Sztuki. 

B

ą

d

ź

cie tworzywem w r

ę

kach GENIUSZA! Ostatnie słowo 

zajmowało blisko jedn

ą

 trzeci

ą

 powierzchni kartki - 

wszystkie litery tkwiły w takim g

ą

szczu ozdobników i 

ś

wietlistych promieni, 

Ŝ

e trudno je było odczyta

ć

.

   - Czy zdaniem tego faceta sterta rozszarpanych trupów to 
dzieło sztuki? - zapytałem.
   - Niezupełnie - odparł Naczelny. - Chodzi o ludzi 
rozsmarowanych przez podmuch na suficie hali głównej.
   - Na tej nowej, bielutkiej wykładzinie? - przypomniałem 
sobie wypowied

ź

 spikera.

   - Wła

ś

nie! Tylko, 

Ŝ

e teraz jest to ju

Ŝ

 rodzaj fresku... 

Mam tutaj zdj

ę

cie. Spójrz! - wyci

ą

gn

ą

ł r

ę

k

ę

.

   Faktycznie; rozbryzgi krwi, limfy, kału, płynu mózgowo-
rdzeniowego i innych substancji znajduj

ą

cych si

ę

 na co dzie

ń

 

wewn

ą

trz człowieka utworzyły bardzo wyra

ź

ny rysunek. 

Pierwszym rzucaj

ą

cym si

ę

 w oczy kształtem była ekspanduj

ą

ca 

promieniowo spirala, przypominaj

ą

ca z grubsza nasz

ą

 

Galaktyk

ę

. Na tym tle zag

ę

szczenia ciemniejszych ni

Ŝ

 inne 

kleksów układały si

ę

 w dziwnie znajomy zarys, który po 

chwili rozpoznałem jako symbol JIN - JANG...
   - O kurwa! - wyrwało mi si

ę

.

   - No i... - mrukn

ą

ł Naczelny.

   - Ale

Ŝ

 szefie! To nie mogła by

ć

 robota jakiego

ś

 

ś

wira z 

workiem plastyku. To jest...
   - Zgadza si

ę

! - wpadł mi w słowo i doko

ń

czył za mnie: 

   - ...idealnie wyliczone i dopracowane w najdrobniejszych 
szczegółach. Policyjni spece od materiałów wybuchowych 
twierdz

ą

Ŝ

e eksplozje w rogach hali nast

ą

piły w 

ś

ci

ś

le 

okre

ś

lonej kolejno

ś

ci i były tak ukierunkowane, aby utworzy

ć

 

Strona 4

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

wiruj

ą

cy podmuch, przez pierwsze milisekundy kieruj

ą

cy si

ę

 

do wn

ę

trza hali. Sił

ę

 wybuchów dobrano tak, aby nie została 

naruszona konstrukcja no

ś

na dworca. Na dodatek, konfiguracja

tłumu w momencie eksplozji najprawdopodobniej nie była 
przypadkowa...
   - A wi

ę

c on obserwował hal

ę

 licho wie jak długo czekaj

ą

c, 

a

Ŝ

 ludzie ustawi

ą

 si

ę

 dokładnie z jego 

Ŝ

yczeniem - szepn

ą

łem 

na wpół do siebie. Zacz

ę

ła ogarnia

ć

 mnie jaka

ś

 upiorna 

fascynacja.
   - Zgadza si

ę

 - skin

ą

ł głow

ą

 Naczelny.

   - A ten facet, który wszystko sfilmował, czy on?...
   - Raczej na pewno nie ma z tym nic wspólnego. W szpitalu 
wydłubali z niego pi

ę

tna

ś

cie deko szklanej stłuczki. Musiał 

by

ć

 jeszcze jeden, lepiej zabezpieczony obserwator.

   - Ile wła

ś

ciwie było ofiar? - bezwładnie zapadłem si

ę

 w 

ą

b fotela. Naczelny te

Ŝ

 oklapł.

   - Ponad pi

ę

ciuset zabitych. Ile dokładnie, dot

ą

d nie 

podali, bo jeszcze nie udało si

ę

 wszystkich pozbiera

ć

. Jedna 

trzecia trupów nie kwalifikuje si

ę

 do identyfikacji. W 

szpitalach jest tysi

ą

c rannych, z tego pół setki w stanie 

beznadziejnym. Mniej wi

ę

cej drugi tysi

ą

c to opatrzeni 

ambulatoryjnie.
   Gwizdn

ą

łem przez z

ę

by.

   - Co si

ę

 dziwisz! - parskn

ą

ł ze zło

ś

ci

ą

. - Odłamki szkła 

doleciały do Mokotowa i 

ś

oliborza. W promieniu półtora 

kilometra wywaliło wszystkie szyby w oknach z widokiem na 
Centralny. W Holliday Inn do recepcji wdmuchało trzy 
samochody zaparkowane przed wej

ś

ciem. Zreszt

ą

, cholera! Co 

ja ci b

ę

d

ę

 opowiadał! Rusz dup

ę

 i sam zobacz! Pół 

Ś

ródmie

ś

cia wygl

ą

da jak po... po... - zamilkł szukaj

ą

odpowiedniego okre

ś

lenia.

   - Po artystycznym happeningu - doko

ń

czyłem za niego. - 

Ciekawe, kto pierwszy powiedział, 

Ŝ

e Wielka Sztuka wymaga 

ofiar...
   - Przesta

ń

 si

ę

 zgrywa

ć

! Wci

ąŜ

 nie mog

ę

 poj

ąć

, jak w tym 

wszystkim uchował si

ę

 kto

ś

 tak nie zorientowany jak ty?!

   - To proste - wzruszyłem ramionami. - Reklamówek nie 
ogl

ą

dam z zało

Ŝ

enia. Telewizor wł

ą

czyłem przez przypadek. 

Taki małpi odruch, szefie, chwila nieuwagi, czerwony 
przycisk i pstryk... Potem pomy

ś

lałem, 

Ŝ

e chc

ą

 mi wcisn

ąć

 

jaki

ś

 nowy kit do z

ę

bów, wi

ę

c wył

ą

czyłem. Reszt

ę

 wieczoru 

sp

ę

dziłem na pisaniu, a rano przyjechałem od razu tutaj. W 

czasie wybuchu brałem prysznic. A poza tym zgrywa to moja 
reakcja obronna.
   Naczelny westchn

ą

ł z rezygnacj

ą

.

   - Zastanawiam si

ę

, czy jest sens posyła

ć

 do tej roboty 

kogo

ś

, kto przy odrobinie szcz

ęś

cia jest w stanie przeoczy

ć

 

koniec 

ś

wiata?

   - Ma pan całkowit

ą

 racj

ę

, szefie! - zawołałem z nagł

ą

 

nadziej

ą

. - Przecie

Ŝ

 pan wie na ten temat pi

ęć

 razy wi

ę

cej 

ni

Ŝ

 ja...

   - Nic z tego - Naczelny od razu pozbył si

ę

 w

ą

tpliwo

ś

ci. - 

Nie wymigasz si

ę

. Twój stosunek do sprawy gwarantuje, 

Ŝ

b

ę

dziesz działał inaczej ni

Ŝ

 wszyscy.

   - Ale czego pan wła

ś

ciwie ode mnie chce?!- warkn

ą

łem 

roze

ź

lony.

   - Naprawd

ę

 oryginalnego tekstu. To tyle, mo

Ŝ

esz i

ść

.

   - Zaczekaj! - zatrzymał mnie przy drzwiach. - Jeszcze 
jedno... - skrzywił si

ę

 z dezaprobat

ą

. - Lepiej ci to 

powiem, bo a nu

Ŝ

 znów do ciebie nie dotrze. Kr

ąŜą

 plotki, 

Ŝ

w Komendzie Głównej dostali anonimowe ostrze

Ŝ

enie, 

Ŝ

e je

Ŝ

eli 

Strona 5

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

kto

ś

 o

ś

mieli si

ę

 zniszczy

ć

 lub uszkodzi

ć

 arcydzieło z sufitu 

na Centralnym, to gdzie

ś

 w Polsce wyleci w powietrze 

podstawówka z dzie

ć

mi, albo przedszkole, albo 

Ŝ

łobek. W 

praktyce oznacza to, 

Ŝ

e od tej chwili a

Ŝ

 do czasu złapania 

tego drania, Dworzec Centralny staje si

ę

 fili

ą

 Zach

ę

ty.

   - Ten nasz młody XXI wiek staje si

ę

 coraz bardziej 

interesuj

ą

cy - sapn

ą

łem. - Wiek Sztuki Totalnej...

   - Oby

ś

 nie powiedział tego w złej chwili - Naczelny 

odpukał pod blatem biurka. - Zmiataj st

ą

d!

   Na półpi

ę

trze wpadłem na Jacusia. Jego okr

ą

gła japa 

rozci

ą

gn

ę

ła si

ę

 na mój widok od ucha do ucha.

   - Cze

ść

, Radek! - zawołał rado

ś

nie. - Ale bomb

ę

 

znalazłem! Dosłownie! Trzy lata temu na Ukrainie 
podpieprzyli z silosu rakiet

ę

 wielogłowicow

ą

. Korpus 

znaleziono potem całkiem wypatroszony, a pi

ę

tna

ś

cie głowic 

kamie

ń

 w wod

ę

! Wszystkie licz

ą

ce si

ę

 słu

Ŝ

by specjalne 

wyłaziły z siebie i stawały obok. I nic! Dopiero teraz, po 
trzech latach, informacje zacz

ę

ły przecieka

ć

...

   Popatrzyłem na niego bawolim wzrokiem. Jeszcze jeden 
piroman! Na dodatek wcale nie miałem ochoty sprawdza

ć

, jak 

smakuje polietylenowa ta

ś

ma, któr

ą

 wi

ą

zano paczki "Oble

ś

nych 

Nowinek".
   - Trzeba by jedn

ą

 tak

ą

 piguł

ę

 spu

ś

ci

ć

 w kiblu z wod

ą

odczeka

ć

 troch

ę

 i odpali

ć

 - rzuciłem pomysł. - Wyobra

Ŝ

asz 

sobie, co by było? W całym mie

ś

cie wydmuchałoby z powrotem 

gówna ze wszystkich klopów...
   Dolna szcz

ę

ka Jacusia przeszła gwałtownie w stan 

spoczynku. Nie czekaj

ą

c, a

Ŝ

 odzyska mow

ę

, zbiegłem po 

schodach i wyszedłem na ulic

ę

. Po drugiej stronie jaki

ś

 

małolat ko

ń

czył wła

ś

nie sprajowa

ć

 na murze napis: "HODUJCIE 

ŁUPIE

ś

". Na mój widok zwiał za róg. Jego strata. Dałbym mu 

kas

ę

 na now

ą

 puszk

ę

 farby.

   Wsiadłem do samochodu i poturlałem si

ę

 do domu. A zatem 

sko

ń

czyły si

ę

 dobre czasy, kiedy po wyprodukowaniu o

ś

miu 

głupawek miesi

ę

cznie i odwiezieniu ich do redakcji, reszt

ę

 

Ŝ

ycia mogłem po

ś

wi

ę

ci

ć

 na czytanie filozofów i innych uczonych 

Ŝ

no

ś

ci oraz na zabaw

ę

 my

ś

lami. Teraz, z powodu tego durnego 

tekstu b

ę

d

ę

 musiał zdziera

ć

 zelówy ła

Ŝą

c po całym mie

ś

cie... 

Ale zaraz! - zreflektowałem si

ę

 nagle. Był sposób, aby całe 

to ła

Ŝ

enie zredukowa

ć

 do minimum!

   Zaraz po wej

ś

ciu do mieszkania wywlokłem spod szafy 

odbiornik radiowy kupiony onegdaj od jednego znajomego. Ów 
znajomy z kolei przed laty wyhandlował ten sprz

ę

t jako 

radiopriomnik za trzy butelki spirytusu od sowieckiego 

Ŝ

ołnierza z jednostki przeflancowywanej za Bug. Radyjko 

miało irytuj

ą

co du

Ŝ

o zakresów, pokr

ę

teł, skal i przycisków i 

wyj

ą

tkowo trudno było doj

ść

 z nim do ładu, ale działało 

przyzwoicie. Znajomy z czasem kupił sobie znacznie 
łatwiejsze w obsłudze idioten-radio, w którym przycisków nie 
było 

Ŝ

adnych, a strojenie odbywało si

ę

 za pomoc

ą

 gło

ś

nego 

wymawiania nazwy 

Ŝą

danej stacji, za

ś

 stary aparat odsprzedał 

mnie. Zaraz po transakcji znajomo

ść

 z nowym nabytkiem 

zacz

ą

łem tradycyjnie od pogrzebania w jego bebechach. Po 

zdj

ę

ciu obudowy oko mi zbielało. Takiej pl

ą

taniny obwodów 

nie widziałem od czasu, gdy jako dziesi

ę

cioletni gnój 

wczołgałem si

ę

 do wn

ę

trza prehistorycznej "Odry" w Muzeum 

Techniki, a potem muzealny cie

ć

 wyci

ą

gn

ą

ł mnie stamt

ą

d za 

nogi. Po dłu

Ŝ

szych ogl

ę

dzinach stwierdziłem, 

Ŝ

e mam przed 

sob

ą

 oryginalny odbiornik nasłuchowy KGB, wyposa

Ŝ

ony w 

niesamowicie rozbudowany system detektorów i dekoderów, 
przeznaczony do odbioru nietypowo zakodowanych informacji 

Strona 6

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

(nie myli

ć

 z zaszyfrowanymi!). Co

ś

 w rodzaju poł

ą

czenia 

radia i Enigmy, tyle 

Ŝ

e bez wy

Ŝ

szej matematyki. Słuchaj

ą

sobie na tym sprz

ę

cie I programu PR mój znajomy, delikatnie 

mówi

ą

c, nie wykorzystywał w pełni jego mo

Ŝ

liwo

ś

ci...

   Trzy tygodnie strawiłem usiłuj

ą

c rozgry

źć

 przeznaczenie 

poszczególnych podzespołów. Całe szcz

ęś

cie, 

Ŝ

e było w tym 

sporo miniaturowych lamp i po układzie elektrod mogłem si

ę

 z 

grubsza zorientowa

ć

, co w danym obwodzie piszczy. W paru 

przypadkach miałem po prostu nosa i wreszcie duch zwyci

ęŜ

ył 

nad materi

ą

. Fakt, 

Ŝ

e zasada działania ponad połowy modułów 

wci

ąŜ

 była dla mnie czarn

ą

 magi

ą

, lecz mogłem je ju

Ŝ

 

uruchomi

ć

 i wykorzysta

ć

 zgodnie z przeznaczeniem. W podobny 

sposób mógłbym obsługiwa

ć

 cylinder iluzjonisty albo lataj

ą

cy 

talerz, ale koniec ko

ń

ców liczy si

ę

 efekt. Nie bez znaczenia 

było i to, 

Ŝ

e relikt radzieckiej techniki okazał wyj

ą

tkowo 

du

Ŝą

 idiotoodporno

ść

 i wytrzymał kilka zupełnie krety

ń

skich 

eksperymentów.  
   Ostatecznie usłyszałem głosy, które normalne radio 
odebrałoby jako biały szum albo rytmiczne skrzypni

ę

cia i 

piski. W wi

ę

kszo

ś

ci były to informacje handlowe, rozmowy 

ludzi z agencji ochrony mienia i policji. Wszystko - góra 

ś

redni stopie

ń

 tajno

ś

ci. Kody rz

ą

dowe i te wykorzystywane 

przez du

Ŝ

e koncerny były poza moim zasi

ę

giem.

   Teraz interesowała mnie przede wszystkim policja. 
Uruchomiłem odbiornik nie u

Ŝ

ywany od czasu, gdy wszystkie 

stacje radiowe wpadły na pomysł przerywania piosenek 
reklamami i zacz

ą

łem przypomina

ć

 sobie procedur

ę

 

wyszukiwania cz

ę

stotliwo

ś

ci i rozgryzania kodu. Po 

kwadransie siedziałem ju

Ŝ

 na ł

ą

czach Komendy Głównej, a po 

godzinie rozwaliłem wła

ś

ciwy kod. Nie był specjalnie 

skomplikowany, w sam raz taki, aby zabezpieczy

ć

 ł

ą

czno

ść

 

operacyjn

ą

 przed nadmiern

ą

 dociekliwo

ś

ci

ą

 wła

ś

cicieli 

podrasowanych CB-radio. Ja byłem troch

ę

 lepszy.

   Z gło

ś

nika leciała non stop operacyjna sieczka; meldunki, 

polecenia sprawdzenia jakich

ś

 drobiazgów, koordynacja 

działania poszczególnych grup 

ś

ledczych. Nietrudno było 

spostrzec, 

Ŝ

e policja zabrała si

ę

 za szukanie igły w stogu 

siana metod

ą

 Edisona, czyli rozbieraj

ą

c go 

ź

d

ź

bło po 

ź

d

ź

ble. 

Trzeba przyzna

ć

Ŝ

e ostro przykładali si

ę

 do roboty, ale nie 

mieli 

Ŝ

adnego punktu zaczepienia. Jeden - zero dla mnie. To 

było co

ś

, do czego nigdy nie przyzna si

ę

 ich rzecznik 

prasowy, kiedy zwali mu si

ę

 na głow

ę

 tłum s

ę

pów z 

konkurencji. Aktualnie dwie trzecie warszawskiej policji 
szukało miejsca, z którego odpalono ładunki na Centralnym. 
Innymi słowy sprawdzali wszystkie mieszkania, pomieszczenia 
i dachy w Warszawie, z których przez lornetk

ę

 lub teleskop 

mo

Ŝ

na było zobaczy

ć

 podłog

ę

 hali głównej...

   Po pi

ę

ciu godzinach podsłuchiwania miałem ju

Ŝ

 kwadratow

ą

 

czach

ę

, a przed oczami zacz

ę

ły snu

ć

 mi si

ę

 zwidy w postaci 

malutkich, niebieskich ludzików chodz

ą

cych we wszystkie 

strony na raz. Niewielkim urozmaiceniem były wcinaj

ą

ce si

ę

 

co jaki

ś

 czas wybuchy szeleszcz

ą

cego skrzeku oznaczaj

ą

ce, 

Ŝ

uruchomiono wła

ś

nie kanał ł

ą

czno

ś

ci rz

ą

dowej, aby komu

ś

 na 

górze zda

ć

 spraw

ę

 z bie

Ŝą

cych post

ę

pów 

ś

ledztwa.

   Tego dnia nie usłyszałem nic istotnego. W ko

ń

cu nie 

wytrzymałem. Wył

ą

czyłem swoje Gumowe Ucho i poszedłem spa

ć

.

   Poranek zacz

ą

ł si

ę

 interesuj

ą

co. W gruzach w hali głównej 

Centralnego znaleziono szcz

ą

tki kamery sprz

ęŜ

onej z 

miniaturowym nadajnikiem telewizyjnym o zasi

ę

gu do pi

ę

ciu 

kilometrów. Dyrekcja dworca nie miała z tym odkryciem nic 

Strona 7

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

wspólnego, a wi

ę

c dotychczasowy kierunek 

ś

ledztwa diabli 

wzi

ę

li. Spróbowałem sobie wyobrazi

ć

, ilu policjantów 

przetrz

ą

saj

ą

cych Warszaw

ę

 od trzydziestu sze

ś

ciu godzin 

poczuło w tym momencie ochot

ę

Ŝ

eby wyci

ą

gn

ąć

 słu

Ŝ

bowego 

gnata i strzeli

ć

 sobie w łeb. Potem, jak zwykle bywa w 

przypadku, gdy du

Ŝ

e przedsi

ę

wzi

ę

cie organizacyjne trafia w 

pró

Ŝ

ni

ę

, zapanował kompletny bałagan. Eter wypełniły 

nieartykułowane okrzyki, wi

ą

zanki jobów oraz propozycje 

powyrywania nóg z dupy lub wyrzucenia ze słu

Ŝ

by na zbity 

pysk.
   Postanowiłem, 

Ŝ

e zanim si

ę

 to sko

ń

czy, zalicz

ę

 sobie 

prasówk

ę

. Wyszedłem z domu i po pi

ę

ciu minutach wróciłem z 

plikiem dzienników. Słuchaj

ą

c jednym uchem wydobywaj

ą

cych 

si

ę

 z gło

ś

nika serdeczno

ś

ci, zabrałem si

ę

 do czytania. Na 

pierwszych stronach gazet suszyli z

ę

by komendant główny 

policji i jego rzecznik prasowy. Poni

Ŝ

ej zdj

ęć

 znajdowała 

si

ę

 relacja z konferencji z udziałem obu oficjeli, którzy 

pomijaj

ą

c zb

ę

dne szczegóły zapewniali, 

Ŝ

e policja jest ju

Ŝ

 

na tropie. Reszta tekstu składała si

ę

 ze standardowych 

modułów zdaniowych dotycz

ą

cych rozumienia powagi sytuacji, 

współczucia rodzinom zmarłych, najwy

Ŝ

szego priorytetu sprawy 

itp. Wi

ę

cej ciekawostek znalazłem na drugich i trzecich 

stronach. Na przykład wiadomo

ść

 o pi

ę

ciokrotnym wzro

ś

cie 

zamówie

ń

 eksportowych na past

ę

 "Supercalcium". Producent 

pasty proponował przebywaj

ą

cemu w szpitalu facetowi, który 

sfilmował masakr

ę

, odkupienie wszystkich wydobytych ze

ń

 

kawałków szkła na wag

ę

 brylantów. Nieco dalej jaki

ś

 młot z 

Federacji Konsumentów wyja

ś

niał z powag

ą

Ŝ

e pasta 

"Superwap

ń

" nie powoduje regeneracji wyrwanych z

ę

bów. 

Szczególnie interesuj

ą

ca była notatka w "

ś

yciu Warszawy", 

Ŝ

hal

ę

 główn

ą

 Centralnego odwiedziła wczoraj wycieczka 

studentów Wydziału Rysunku i Malarstwa warszawskiej ASP. 
Jeden z przyszłych artystów wyraził przekonanie, 

Ŝ

e z czasem 

płyny organiczne na suficie hali, a szczególnie limfa, 

ś

ciemniej

ą

 i fresk stanie si

ę

 wyra

ź

niejszy. "No, zaczyna 

si

ę

" - pomy

ś

lałem w tym momencie.

   Brakowało informacji o ogłoszeniu 

Ŝ

ałoby narodowej. To 

akurat było mało dziwne. Od czasu, gdy lobby showbiznesu nie 
dopu

ś

ciło do zamkni

ę

cia kin po 

ś

mierci Papie

Ŝ

a, bo wła

ś

nie 

wchodziły na ekrany trzy nowe, ameryka

ń

skie hiciory, nic 

mnie ju

Ŝ

 nie mogło zaskoczy

ć

. Show must go on.

   Jazgot w gło

ś

niku zmienił gwałtownie ton. Krzyki przeszły 

nagle w harmider, z którego dopiero po chwili zdołałem wyłowi

ć

 

poszczególne słowa:
   "Wybuch!!!... nie ulotki... wyrzutnia ulotek... wybuch 
rozproszył ulotki... gdzie?!... lec

ą

 chmar

ą

!... chyba 

Mokotów... gdzie, kurwa!!?... z dachu... dach SGPiS... na 
pewno... Cooo??!!!... o 

Ŝ

e

Ŝ

..."

   Wył

ą

czyłem odbiornik. Szkoła Główna Planowania i 

Statystyki, róg Niepodległo

ś

ci i Rakowieckiej, ale numer! 

Tu

Ŝ

 pod bokiem Ministerstwa Spraw Wewn

ę

trznych... Teraz 

dopiero dostan

ą

 tam małpy! Rzut oka na zegarek - 10.15. 

Musiałem skombinowa

ć

 przynajmniej jedn

ą

 tak

ą

 ulotk

ę

, cho

ć

by 

po to, by udowodni

ć

 naczelnemu, 

Ŝ

e potraktowałem zlecenie 

powa

Ŝ

nie. Złapałem czyst

ą

 kartk

ę

 papieru maszynowego, 

przedarłem na pół i oba kawałki wyrzuciłem przez okno. 
Dwadzie

ś

cia sekund pó

ź

niej znałem ju

Ŝ

 kierunek i pr

ę

dko

ść

 

wiatru. Galopem wyci

ą

gn

ą

łem pudło z holograficznym planem 

Warszawy. Przegl

ą

daj

ą

c gor

ą

czkowo płyty projekcyjne, połow

ę

 

z nich rozsypałem na podłodze. W ko

ń

cu znalazłem Mokotów. Na 

stół i wł

ą

czy

ć

 zasilanie! 10.16 - na podstawie równania 

Strona 8

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

Bernoulliego błyskawicznie oszacowałem poprawk

ę

 na wzrost 

pr

ę

dko

ś

ci wiatru w kanionie Alej Niepodległo

ś

ci. W takich 

warunkach czas opadania ulotek powinien wynie

ść

... załó

Ŝ

my, 

Ŝ

e były identyczne z t

ą

, któr

ą

 widziałem u naczelnego... 

wysoko

ść

 SGPiS... wszelkie turbulencje powinny wpłyn

ąć

 

hamuj

ą

co, a wi

ę

c bł

ą

d na korzy

ść

 pewno

ś

ci... jeszcze 

uwzgl

ę

dni

ć

 efekt ssania w dół zwi

ą

zany z ró

Ŝ

nic

ą

 pr

ę

dko

ś

ci 

wiatru nad i pomi

ę

dzy budynkami... 10.18 - ju

Ŝ

 gnałem do 

samochodu. Tylko nie utkn

ąć

 teraz w jakim

ś

 korku. Na 

szcz

ęś

cie to nie godzina szczytu. Ciekawe, czy policja 

b

ę

dzie miała głow

ę

 zajmowa

ć

 si

ę

 wariatem przeskakuj

ą

cym 

skrzy

Ŝ

owania na czerwonym 

ś

wietle? Oczami wyobra

ź

ni 

widziałem biał

ą

 plamk

ę

 w

ę

druj

ą

c

ą

 Alejami Niepodległo

ś

ci w 

kierunku Słu

Ŝ

ewa. Teraz wszystko zale

Ŝ

ało od tego, jak 

szybko zdołam przeskoczy

ć

 

ś

wirki i Wigury. Pierwszy raz w 

Ŝ

yciu zacz

ą

łem 

Ŝ

ałowa

ć

Ŝ

e mieszkam na Woli. 10.21 - 

przelatuj

ą

c Banacha omal nie zostałem w kostnicy tamtejszego 

szpitala. 

ś

wirki, Racławicka, Niesiołowskiego... - fakt opieki 

ś

wi

ę

tego m

ę

czennika potrzebowałem teraz jak cholera. 10.23 - 

w Woronicza skr

ę

ca

ć

 ju

Ŝ

 za pó

ź

no, wi

ę

c gdzie? Domaniewska! 

Gazu!
   Z piskiem opon dopadłem skrzy

Ŝ

owania z Niepodległo

ś

ci. Z 

wozu wyskoczyłem na złamanie karku. Pobiegłem za róg i 
znalazłem si

ę

 kilkana

ś

cie metrów przed sun

ą

cym nad 

chodnikiem obłokiem zadrukowanych kartek. Gór

ą

 nasi! Wiwat 

mechanika płynów!
   Kiedy z kieszeniami pełnymi pomi

ę

tych ulotek wróciłem do 

samochodu, zastałem przy nim policjanta z bloczkiem 
mandatowym w r

ę

ku.

   - Obywatelu - powiedział - b

ę

d

ą

 trzy punkty karne za 

nieprawidłowe parkowanie.

   Nast

ę

pne Arcydzieło powstanie na zachodniej 

ś

cianie 

budynku przy ulicy Pi

ę

knej 22. Tworzywo Artystyczne proszone 

jest o zgromadzenie si

ę

 na przyległym placyku i oczekiwanie 

na Akt Twórczy. GENIUSZ.
   Ostatnie słowo tak jak poprzednio gin

ę

ło w g

ą

szczu 

promienistych ozdobników. Wzdłu

Ŝ

 marginesów biegł

identyczny, kleksowaty szlaczek.
   Trzeba przyzna

ć

Ŝ

e tupetem mógł facet imponowa

ć

Najwyra

ź

niej postanowił zrobi

ć

 z Warszawy galeri

ę

 własnej 

upiornej twórczo

ś

ci. Dlaczego wybrał akurat Warszaw

ę

? Nie 

s

ą

dziłem, 

Ŝ

eby tu mieszkał. W gr

ę

 wchodziła raczej tradycja. 

Koniec ko

ń

ców, siedemdziesi

ą

t par

ę

 lat temu inny 

niespełniony artysta-malarz przerobił to miasto na pejza

Ŝ

 

dadaistyczny. Zgoda, 

Ŝ

e niezupełnie chodziło wtedy o sztuk

ę

ale wizja artystyczna Hitlera miała w tym znacz

ą

cy udział. 

Teraz historia zaczynała powtarza

ć

 si

ę

 jako farsa. Sk

ą

jednak wzi

ą

ł si

ę

 ten nowy, oryginalny kierunek w sztuce?... 

Przypomniałem sobie, 

Ŝ

e jakie

ś

 dziesi

ęć

 lat temu, kiedy 

jeszcze nie rozstałem si

ę

 z gazetami, czytałem o grasuj

ą

cym 

w Stanach maniaku, który przerabiał ludzi na rze

ź

by. 

zgarn

ę

li go wreszcie z skazali na 

ś

mier

ć

. Wybieraj

ą

c rodzaj 

egzekucji facet za

Ŝ

yczył sobie, by rozstrzela

ć

 go na tle 

białego prze

ś

cieradła. Sprawa narobiła du

Ŝ

ego zamieszania w 

ameryka

ń

skich 

ś

rodowiskach artystycznych. Pokrwawione 

prze

ś

cieradło kupił potem na aukcji anonimowy nabywca, daj

ą

za nie gór

ę

 szmalu. Z krwi m

ę

czenników zawsze wyrastaj

ą

 nowi 

wyznawcy - to reguła stara jak ludzko

ść

. Rodzaj wiary nigdy 

nie miał wi

ę

kszego znaczenia, a ot

ę

piały od nadmiaru podniet 

ś

wiat potrzebował coraz silniejszych wra

Ŝ

e

ń

. To był mój 

Strona 9

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

problem. Jak bowiem na tym 

ś

wiecie mógł 

Ŝ

y

ć

 taki mutant jak 

ja, którego poziom wra

Ŝ

liwo

ś

ci kształtował si

ę

 na poziomie 

ś

redniej z XIX wieku? Zawsze, kiedy zaczynałem si

ę

 nad tym 

zastanawia

ć

, widziałem tylko dwa rozwi

ą

zania: albo zaliczy

ć

 

Ŝ

ycie w łó

Ŝ

ku z głow

ą

 pod poduszk

ą

, jak Guliwer słuchaj

ą

cy 

koncertu olbrzymów, albo ogłosi

ć

 przej

ś

cie na solipsyzm...

   

ś

eby oderwa

ć

 si

ę

 od tych my

ś

li, wł

ą

czyłem Gumowe Ucho. 

Policja była w swoim 

Ŝ

ywiole. Na s

ą

siaduj

ą

cy z Pi

ę

kn

ą

 plac 

Konstytucji 

ś

ci

ą

gni

ę

to ju

Ŝ

 chyba dywizj

ę

 saperów. Ka

Ŝ

dy 

samochód na parkingu obok feralnej 

ś

ciany mógł by

ć

 pułapk

ą

 

nafaszerowan

ą

 plastykiem. Równocze

ś

nie trwała ewakuacja 

mieszka

ń

ców okolicznych domów. W kanałach pod Pi

ę

kn

ą

 

buszowała ekipa szambonurków. W dalszej kolejno

ś

ci zabrano 

si

ę

 za zrywanie asfaltu i chodników. Ruch na pobliskiej 

Marszałkowskiej oczywi

ś

cie wstrzymano. Pod tym wzgl

ę

dem 

miejsce na nowy happening zostało wybrane idealnie. Nie 
mo

Ŝ

na było w niesko

ń

czono

ść

 blokowa

ć

 ruchu na głównej ulicy 

Warszawy. System komunikacyjny stolicy, funkcjonuj

ą

cy dot

ą

w stanie bardzo chwiejnej równowagi, wkrótce zaczopował si

ę

 

na amen. Gdy przyszła godzina szczytu, wskutek przedziwnych 
oddziaływa

ń

 zacz

ę

ły tworzy

ć

 si

ę

 korki nawet na 

ś

oliborzu i 

Ursynowie. Meldunki saperów mieszały si

ę

 z błaganiami o 

drogówk

ę

. Po czterech godzinach od rozpocz

ę

cia 

akcji jazda przez Warszaw

ę

 zacz

ę

ła przypomina

ć

 picie miodu 

pszczelego przez słomk

ę

. Oba zjawiska opisywały zreszt

ą

 

identyczne równania ró

Ŝ

niczkowe. Gdybym teraz miał 

ś

ciga

ć

 

jakie

ś

 ulotki, to jedynym sensownym 

ś

rodkiem transportu 

byłaby deskorolka.
   Przed wieczorem placyk przy Pi

ę

knej uprz

ą

tni

ę

to, a 

mieszkania, piwnice, strychy i dachy przyległych domów 
przeszukano i obsadzono policj

ą

. Przywrócono ruch na 

Marszałkowskiej i placu Konstytucji, odgradzaj

ą

c Pi

ę

kn

ą

 

zaporami przeciwczołgowymi ustawionymi na wysoko

ś

ci kina 

"Polonia" oraz przy zbiegu z Krucz

ą

ś

eby to zobaczy

ć

przeprosiłem si

ę

 na kwadrans z telewizorem i wł

ą

czyłem to 

pudło na "Teleexpres". Wylot Pi

ę

knej do placu Konstytucji 

przypominał fragment Sarajewa z okresu pierwszej i trzeciej 
wojny muzułma

ń

sko-serbsko-chorwackiej. Ludzie z głowami 

wtulonymi w ramiona przebiegali wzdłu

Ŝ

 

Ŝ

elbetowych kozłów 

jak pod ogniem snajperów.
   Nie obejrzałem "Teleexpresu" do ko

ń

ca, bo w połowie 

wiadomo

ś

ci krajowych pojawił si

ę

 rotmistrz Lu

ś

nia smaruj

ą

cy 

ostrze pala wazelin

ą

 marki "

Ś

lizg 2000". Chwil

ę

 pó

ź

niej 

ukazała si

ę

 rozanielona twarz Azji Tuhajbejowicza... Z kolei

z Gumowego Ucha zacz

ę

ły dochodzi

ć

 odgłosy nowej afery. Do 

dowódcy kordonu opasuj

ą

cego Pi

ę

kn

ą

 zgłosiło si

ę

 kilku 

facetów razem z adwokatami, 

Ŝą

daj

ą

c przepuszczenia pod 

wskazan

ą

 w ulotce 

ś

cian

ę

. Faceci twierdzili, 

Ŝ

e idzie tu o 

zakład o grubsz

ą

 fors

ę

 i 

Ŝ

e zobowi

ą

zali si

ę

 przesiedzie

ć

 pod 

t

ą

 

ś

cian

ą

 cał

ą

 dob

ę

, za

ś

 ich adwokaci dowodzili, 

Ŝ

e wolni 

obywatele maj

ą

 prawo robi

ć

 to, co uznaj

ą

 za słuszne. Dowódca 

akcji kazał im i

ść

 do wszystkich diabłów, wi

ę

c tamci poszli 

prosto do kr

ę

c

ą

cych si

ę

 w pobli

Ŝ

u dziennikarzy. Co si

ę

 

działo dalej, mogłem si

ę

 tylko domy

ś

la

ć

. Reporterzy uznali, 

Ŝ

e szykuje si

ę

 odlotowy materiał, wi

ę

c dali zna

ć

 swoim 

szefom, a ci z kolei poszli z tym do swoich kumpli 
polityków. Zacz

ę

ły si

ę

 ostre pchania na górze, objawiaj

ą

ce 

si

ę

 w moim Gumowym Uchu nasilonym charkotem kodów rz

ą

dowych. 

Ostatecznie stan

ę

ło na tym, 

Ŝ

e pod 

ś

cian

ę

 na Pi

ę

knej pozwoli 

si

ę

 pój

ść

 ka

Ŝ

demu, kto wyrazi tak

ą

 ochot

ę

, po uprzednim 

sprawdzeniu, czy nie przenosi materiałów wybuchowych pod 

Strona 10

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

ubraniem. Słuchaj

ą

c tego pomy

ś

lałem, 

Ŝ

e autor ulotek musi 

by

ć

 rzeczywi

ś

cie geniuszem.

   W nowej sytuacji policja zaj

ę

ła si

ę

 zapewnieniem 

bezpiecze

ń

stwa 

ś

ci

ą

gaj

ą

cym na Pi

ę

kn

ą

 desperatom.

Przeciwczołgowa zapora wykluczała samobójczy rajd furgonetki 
czy ci

ęŜ

arówki wyładowanej pepiteksem lub podobnym 

specjałem. W gr

ę

 wchodził jeszcze atak z powietrza, wi

ę

niebawem nad najbli

Ŝ

sz

ą

 okolic

ą

 zacz

ę

ły kr

ąŜ

y

ć

 dwa wojskowe 

helikoptery, ka

Ŝ

dy obwieszony broni

ą

 po łopaty wirnika. 

Potem kto

ś

 wpadł na pomysł, 

Ŝ

e skwerek na Pi

ę

knej mo

Ŝ

na 

ostrzela

ć

 ze znajduj

ą

cych si

ę

 dokładnie na wprost budynków 

przy Koszykowej róg Lwowskiej. Minuta osiem wysiudano 
stamt

ą

d wszystkich mieszka

ń

ców i zast

ą

piono ich agentami 

UOP. Mo

Ŝ

liwo

ść

 ostrzelania Pi

ę

knej istniała teraz tylko 

teoretycznie, pod warunkiem u

Ŝ

ycia broni stromotorowej. 

Wkrótce wi

ę

c na wszystkich okolicznych podwórkach i dachach 

zacz

ę

to szuka

ć

 haubic i mo

ź

dzierzy. Paranoja doszła do 

zenitu, gdy kto

ś

 wykoncypował, 

Ŝ

e tak

ą

 haubic

ę

 mo

Ŝ

na 

zmajstrowa

ć

 metod

ą

 chałupnicz

ą

 w mieszkaniu i luf

ę

 wycelowa

ć

 

przez okno. Dowódca operacji za

Ŝą

dał wtedy opracowania 

komputerowej symulacji torów lotu pocisków i wytypowania na 
jej podstawie wszystkich podejrzanych okien w Warszawie. 
Kiedy zacz

ę

li przygotowywa

ć

 si

ę

 do łowów na Pershinga 

trzeciej generacji, wył

ą

czyłem swoje radyjko, aby nie 

straci

ć

 resztek zaufania do organów ochrony porz

ą

dku 

publicznego. Nie miałem w

ą

tpliwo

ś

ci, 

Ŝ

e nasz artysta ju

Ŝ

 

dawno przewidział wszystkie te posuni

ę

cia.

   Dla odmiany przerzuciłem si

ę

 znów na telewizor. Dawali 

relacj

ę

 na 

Ŝ

ywo spod 

ś

ciany na Pi

ę

knej. Spor

ą

 cz

ęść

 

ę

bi

ą

cego si

ę

 tłumu stanowili dziennikarze przeprowadzaj

ą

cy 

wywiady z szajbusami, których liczba przeszła 
naj

ś

mielsze oczekiwania. Chryste, kogo tam nie było! 

Sfrustrowane gospodynie domowe, nieuleczalnie chorzy, 
przedstawiciele sekt religijnych, małolaci szpanuj

ą

cy przed 

panienkami, zblazowani karierowicze, ludzie pragn

ą

cy cho

ć

 

raz w 

Ŝ

yciu czym

ś

 si

ę

 wyró

Ŝ

ni

ć

, arty

ś

ci, którzy zw

ą

tpili w 

swój talent, domoro

ś

li saperzy i kaskaderzy, radiesteci z 

wahadełkami, jasnowidz w kombinezonie przeciwwybuchowym z 
wojskowego demobilu, dwaj politycy pragn

ą

cy popisa

ć

 si

ę

 

odwag

ą

 oraz jeden połykacz mieczy. Istny karnawał w Rio. 

Brakowało tylko Mulatek i konfetti.
   Doszedłem do wniosku, 

Ŝ

e najwy

Ŝ

szy czas usłysze

ć

 zdanie 

fachowców.

   Z nocnej balangi u artystów wracałem pieszo upalony 
trawk

ą

 jak lokomotywa. Cały haj poszedł mi w cz

ęść

 

ś

wiadomo

ś

ci odpowiedzialn

ą

 za interpretacj

ę

 sygnałów z 

ę

dnika. To znaczy, maszerowałem prosto i pewnym krokiem, 

ale gdybym zamkn

ą

ł oczy, mógłbym przysi

ą

c, 

Ŝ

e id

ę

 w gór

ę

 po 

pionowej 

ś

cianie. Moje subiektywne poczucie kierunku 

grawitacji pozostawało w gł

ę

bokiej sprzeczno

ś

ci z 

ustaleniami sir Newtona. Poza tym umysł miałem jasny albo 
tak mi si

ę

 przynajmniej zdawało.

   Niektórzy członkowie warszawskiej cyganerii zarabiali na 

Ŝ

ycie pisuj

ą

c dla "Oble

ś

nych Nowinek", st

ą

d wiedziałem, 

dok

ą

d si

ę

 uda

ć

. Nie byłem pod tym wzgl

ę

dem specjalnie 

oryginalny, bo pod drzwiami interesuj

ą

cego mnie poddasza 

zastałem jeszcze jednego s

ę

pa, bodaj

Ŝ

e z "Wyborczej". Na 

pocz

ą

tku przedstawiciele Parnasu w ogóle nie chcieli z nami 

gada

ć

. Stan

ą

łem wi

ę

c cichutko w k

ą

ciku pod 

ś

cian

ą

, podczas 

gdy ten drugi, najwyra

ź

niej pocz

ą

tkuj

ą

cy, wymachiwał 

Strona 11

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

legitymacj

ą

 dziennikarsk

ą

, bredził o prawie prasowym i na 

przemian groził eksmisj

ą

 oraz obiecywał dotacje Ministerstwa 

Kultury i Sztuki. Wreszcie, kiedy zacz

ą

ł odlicza

ć

 szmalec, 

gospodarze wkurzyli si

ę

 na dobre. Wyklepali facetowi paszcz

ę

 

i spu

ś

cili go ze schodów. Dotrwawszy biernie do pogromu 

konkurencji, wyci

ą

gn

ą

łem z kieszeni plik ulotek. Okazały si

ę

 

mie

ć

 tutaj warto

ść

 relikwii. To plus fakt, i

Ŝ

 dwie osoby 

znałem z widzenia, sprawiło, 

Ŝ

e przyj

ę

li mnie jak swego.  

Niebawem z jointem w z

ę

bach le

Ŝ

ałem pod 

ś

cian

ą

, na obskurnym 

materacu i bł

ą

dziłem lew

ą

 dłoni

ą

 pod bluzk

ą

 nie znanej mi 

bli

Ŝ

ej, ale ch

ę

tnej poetki, która szeptała mi do ucha, 

Ŝ

moje palce s

ą

 takie niecierpliwe...  

   Pozostali gadali bez ko

ń

ca o autorze fresku na 

Centralnym. Wielki Nieobecny i Poszukiwany robił tu za 
bo

Ŝ

yszcze. Sanktuarium tego bóstwa była potwornie 

zapuszczona rupieciarnia - jednocze

ś

nie mieszkanie i 

pracownia artystyczna. Wsz

ę

dzie zalegały zwałowiska 

nie uko

ń

czonych rze

ź

b, instalacji i materiału do ich 

tworzenia. Obok wznosiły si

ę

 stosy gotowych obrazów i 

zagruntowanych płócien oraz sterczały kratownice sztalug. 
Meble, mówi

ą

c najogl

ę

dniej, nie rzucały si

ę

 w oczy. Na 

podłodze poniewierały si

ę

 wyci

ś

ni

ę

te tubki farb, zu

Ŝ

yte 

p

ę

dzle, palety o ró

Ŝ

nym stopniu zapa

ć

kania, puste butelki, 

ś

miecie i talerze z resztkami jedzenia. Wida

ć

 było, 

Ŝ

oszcz

ę

dzano na wszystkim z wyj

ą

tkiem tego, co niezb

ę

dne do 

pracy. Dwustuwatowa 

Ŝ

arówka dyndała pod sufitem na kablu. 

Tylko ogromne okna utrzymane były we wzgl

ę

dnej czysto

ś

ci. Na 

przestrzeni około sze

ść

dziesi

ę

ciu metrów kwadratowych 

zgrubnie zaadaptowanego strychu gnie

ź

dziło si

ę

 przeci

ę

tnie 

pół tuzina nawiedzonych. Teraz wcisn

ę

ło si

ę

 tu jeszcze 

kilkana

ś

cie osób płci obojga o specjalno

ś

ciach: malarz, 

rze

ź

biarz, alkoholik, muza-materac, model, 

ć

pun i literat. 

Nie do ko

ń

ca mogłem si

ę

 połapa

ć

, kto jest kim. Chmury dymu z 

mary

ś

ki mo

Ŝ

na było r

ą

ba

ć

 rze

ź

nickim toporem. W tej 

atmosferze zupełnie przeszła mi ch

ęć

 do dziennikarzenia. 

Zalegałem wsłuchany w rozkoszny szept, a przez moje ciało 
przepływał rw

ą

cy, górski potok. Niemal widziałem wewn

ą

trz 

siebie mokre okruchy skał, na których kotłowała si

ę

 

spieniona woda. Wtem usłyszałem co

ś

, co zmusiło mnie do 

wzi

ę

cia si

ę

 w gar

ść

.

   - Ten go

ść

 jest zupełnie jak Neron...

   - Pierdolisz!
   - Nie, serio! - pierwszy rozmówca usiadł gwałtownie 
strz

ą

saj

ą

c z siebie namoln

ą

 lask

ę

. Je

ś

li dobrze kojarzyłem, 

jego specjalno

ś

ci

ą

 były "obrazy bez podpory", czyli wysokie 

na metr, koronkowe konstrukcje z zaschni

ę

tej farby, na które 

czasami w ramach happeningu zwykł skaka

ć

 obunó

Ŝ

 z szafy. Z 

powodu tego zamiłowania do koronek miał ksywk

ę

 Richelieu.  

   - To si

ę

 całkiem trzyma kupy - ci

ą

gn

ą

ł imiennik sławnego 

kardynała. - Bo zobaczcie, przez tysi

ą

ce lat politycy robili 

z lud

ź

mi, co chcieli. Na ró

Ŝ

ne sposoby manipulowali biomas

ą

 

zwan

ą

 ludzko

ś

ci

ą

 i tworzyli z niej histori

ę

 wedle swego 

uznania. My, ludzie sztuki, przez cały ten czas mieli

ś

my 

tylko ozdabia

ć

 ich pałace i dostarcza

ć

 rozrywki. A czy nie 

woleliby

ś

my zaj

ąć

 miejsca polityków, mie

ć

 ich mo

Ŝ

liwo

ś

ci i 

wykorzysta

ć

 je dla Sztuki?

   - Pewnie, 

Ŝ

e tak! - wyrwał si

ę

 kto

ś

.

   - No wła

ś

nie. Tylko, 

Ŝ

e dot

ą

d nie było na to szans. Z 

wyj

ą

tkiem Nerona, który miał mo

Ŝ

liwo

ść

 podpali

ć

 Rzym po to, 

aby zrobi

ć

 sobie nastrój do wiersza. Dlaczego my, arty

ś

ci, 

mieliby

ś

my by

ć

 gorsi od polityków?! Mamy przecie

Ŝ

 znacznie 

Strona 12

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

wi

ę

cej wyobra

ź

ni ni

Ŝ

 oni. Mo

Ŝ

emy zrobi

ć

 z ludzi co

ś

 wi

ę

cej 

ni

Ŝ

 histori

ę

. Władza i Sztuka w jednakowym stopniu nie 

uznaj

ą

 moralno

ś

ci, ale Sztuka jest dziedzin

ą

 znacznie 

szersz

ą

. Ona dr

ąŜ

y Absolut, który jest niezale

Ŝ

ny od 

ludzko

ś

ci, od jej zachcianek i ogranicze

ń

. Stworzy

ć

 z 

ludzko

ś

ci jedno wielkie Dzieło Sztuki. Humanum Opus Magnum, 

w imi

ę

 Sztuki i tylko dla Sztuki, bez 

Ŝ

adnego durnego 

racjonalizowania i moralizowania. Czy

Ŝ

 to nie pi

ę

kne? To 

jest przecie

Ŝ

 najwy

Ŝ

szy z mo

Ŝ

liwych celów artystycznych! I 

wreszcie znalazł si

ę

 kto

ś

, kto zacz

ą

ł go realizowa

ć

. Nasze 

czasy mu to umo

Ŝ

liwiły!

   Dziewczyna wizjonera, znudzona t

ą

 przemow

ą

, pochyliła si

ę

 

i zacz

ę

ła manipulowa

ć

 przy jego rozporku.

   - Wyobra

ź

cie sobie, 

Ŝ

e waszym tworzywem jest cały 

ś

wiat... - panienka dogrzebała si

ę

, gdzie trzeba, i głos 

Richelieu zacz

ą

ł si

ę

 załamywa

ć

. - Co ja mówi

ę

, Wszech

ś

wiat! 

Wyobra

ź

cie sobie, 

Ŝ

e mo

Ŝ

ecie go kształtowa

ć

 jak glin

ę

 czy 

farb

ę

 na płó-ó-ótnie - wyst

ę

kał. - Niech chuj strzeli 

polityków! Pierdoli

ć

 władz

ę

, pa

ń

stwa i ojczyzny! - głowa 

laski Richelieu zacz

ę

ła porusza

ć

 si

ę

 w miarowym rytmie. - 

Pierdoli

ć

!!!

   Ostatni okrzyk uznano za hasło. Rzucona z którego

ś

 k

ą

ta 

butelka po winie trafika w 

Ŝ

arówk

ę

. Rozległ si

ę

 huk 

implozji, zapadła ciemno

ść

, a zaraz potem zawył m

ęŜ

czyzna 

trafiony spadaj

ą

c

ą

 flach

ą

. Równocze

ś

nie niczym serie z broni 

maszynowej zabrzmiały przeci

ą

głe trzaski rozrywanych 

gwałtownie rzepów i zatrzasków. Wywin

ą

łem si

ę

 jak piskorz 

poetce, dałem nura do drzwi i wypadłem na schody. Nie to, 

Ŝ

ebym miał co

ś

 przeciwko panience czy w ogóle orgietkom. 

Rzecz w tym, 

Ŝ

e istniało ryzyko, 

Ŝ

e w czasie gdy b

ę

d

ę

 

dopieszczał duchow

ą

 cór

ę

 Kochanowskiego i Reja, jaki

ś

 

niesparowany facet zabierze si

ę

 do mnie od tyłu. Jestem 

zdecydowany hetero, jakby si

ę

 kto pytał. Dopiero na ulicy 

dotarło do mnie, 

Ŝ

e nic nie stało na przeszkodzie, 

Ŝ

eby 

zabra

ć

 mał

ą

 do siebie.  Trudno, nie pomy

ś

lałem o tym do

ść

 

wcze

ś

nie. Za du

Ŝ

o było trawki... I jak tu nie wierzy

ć

 

pomyle

ń

com gadaj

ą

cym w kółko, 

Ŝ

e narkotyki szkodz

ą

?  

   Nast

ę

pnego dnia, po nocy sp

ę

dzonej w łó

Ŝ

ku zachowuj

ą

cym 

si

ę

 niczym statek w czasie sztormu, usiadłem przy biurku i 

zacz

ą

łem robi

ć

 notatki do przyszłego artykułu. Haj jeszcze 

mnie nie odszedł, wi

ę

c chwilami miałem wra

Ŝ

enie, 

Ŝ

e nie 

siedz

ę

, ale zwisam głow

ą

 w dół jak nietoperz. Cholera, to 

przestawało by

ć

 zabawne! Z do

ś

wiadczenia wiedziałem, 

Ŝ

e taki 

stan potrwa jeszcze około dziesi

ę

ciu godzin. To jeden z 

powodów, dla których nie lubiłem klasycznej dziennikarki. 

ś

eby zdoby

ć

 materiał, trzeba było si

ę

 z kim

ś

 uchla

ć

, upali

ć

wej

ść

 z butami w cudze 

Ŝ

ycie albo dosta

ć

 po ryju. 

Niewykluczona była kombinacja kilku powy

Ŝ

szych elementów.

   Po wł

ą

czeniu Gumowego Ucha mój ponury nastrój pogł

ę

bił 

si

ę

 jeszcze bardziej. Do akcji ruszyli policyjni psycholodzy 

albo wyra

Ŝ

aj

ą

c si

ę

 

ś

ci

ś

lej: szamani behawioryzmu. Owi uczeni 

m

ęŜ

owie doszli do wniosku, 

Ŝ

e je

ś

li faceta podpisuj

ą

cego si

ę

 

"Geniusz" zacznie si

ę

 we wszystkich komunikatach w telewizji, 

radiu i prasie okre

ś

la

ć

 epitetem "Pacykarz", to taka liczba 

negatywnych bod

ź

ców społecznych powinna wywoła

ć

 u niego 

kryzys twórczy i tym samym zneutralizowa

ć

 jego terrorystyczne 

zap

ę

dy!

   Szlag mnie trafił na dobre. Do behawioryzmu miałem 
dokładnie taki sam stosunek jak doktor Hannibal Lecter. 
Zdaniem speców w dziedzinie 

ś

wirologii stosowanej, człowiek 

Strona 13

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

był tylko przero

ś

ni

ę

tym psem Pawłowa, wykazuj

ą

cym "skłonno

ść

 

do reagowania na bod

ź

ce porównywaln

ą

 do pr

ą

du elektrycznego 

i daj

ą

c

ą

 si

ę

 tak jak pr

ą

d elektryczny mierzy

ć

, je

ś

li chodzi 

o jej napi

ę

cie, zakres, kierunek, lub czas trwania".

   By

ć

 mo

Ŝ

e, była to prawda, gdy szło o nigdy 

nie dorastaj

ą

cych zjadaczy modnych batoników i ogl

ą

daczy 

mydlanych oper, identyfikuj

ą

cych si

ę

 z bohaterami obrazków 

na gumie do 

Ŝ

ucia, ale nie w przypadku faceta z charakterem, 

który dokładnie wiedział, czego chce.
   Poza tymi rewelacjami dowiedziałem si

ę

 jeszcze, 

Ŝ

e liczba 

czubków z całej Polski pragn

ą

cych dosta

ć

 si

ę

 na Pi

ę

kn

ą

 

przekroczyła pojemno

ść

 tamtejszego skwerku i z tego powodu 

dzi

ś

 rano utworzyła si

ę

 kolejka si

ę

gaj

ą

ca skrzy

Ŝ

owania 

Marszałkowskiej z Wilcz

ą

.

   Wstałem i ruszyłem do kuchni po opadaj

ą

cej piekielnie 

stromo podłodze, aby zrobi

ć

 sobie herbaty, gdy powstrzymał 

mnie nagle krzyk z Gumowego Ucha:
   - Leci!!! 

Ś

ciana odpada! Co to?! Co... Gdzie?! Jak!? Jak! 

Rany boskie!... - dalsze słowa uton

ę

ły w piekielnym huku, 

który targn

ą

ł konwulsyjnie membran

ą

 gło

ś

nika. Jak wyrzucony 

spr

ęŜ

yn

ą

 wyskoczyłem na balkon. Po kilkunastu sekundach od 

strony 

Ś

ródmie

ś

cia doleciał przeci

ą

gły, głuchy łomot. 

Kurczowo zacisn

ą

łem dłonie na por

ę

czy. Balkon przechylił si

ę

 

jak skrzynia wywrotki, ale ledwo zdołałem to spostrzec. W 
mózgu jarzyły mi si

ę

 tylko dwa słowa: "A jednak!" Po długiej 

chwili wróciłem do mieszkania i oprócz Gumowego Ucha 

ą

czyłem jeszcze telewizor. Powoli, przez obł

ę

dny chaos 

domysłów, wrzasku i bełkotu zszokowanych ludzi, j

ę

ków 

rannych, wycia karetek, meldunków i rozkazów, zacz

ę

ły 

przebija

ć

 si

ę

 pojedyncze, sensowne informacje.

   Nad Pi

ę

kn

ą

 rozci

ą

gni

ę

te były cztery cienkie jak włos, 

prze

ź

roczyste i superwytrzymałe włókna w

ę

glowe o strukturze 

diamentu, zwane w handlu 

Ŝ

yłk

ą

 polidiamentow

ą

. Znałem t

ę

 

nazw

ę

. Obiła mi si

ę

 ona o uszy w redakcji "Nowinek". Mniej 

wi

ę

cej półtora roku temu kanadyjski koncern produkuj

ą

cy 

sprz

ę

t w

ę

dkarski wypu

ś

cił na rynek model w

ę

dki do łowienia 

ryb gł

ę

binowych. Główny hit polegał na zastosowaniu 

wynalezionej w laboratoriach tego

Ŝ

 koncernu 

Ŝ

yłki 

polidiamentowej, której odcinek o długo

ś

ci pi

ę

tnastu 

kilometrów nie do

ść

Ŝ

e nie zrywał si

ę

 pod własnym ci

ęŜ

arem, 

to jeszcze był w stanie utrzyma

ć

 skomplikowan

ą

 aparatur

ę

 do 

wykrywania brania, du

Ŝą

 ryb

ę

 i na dodatek dawał si

ę

 nawin

ąć

 

na kołowrotek, którego nie trzeba było instalowa

ć

 na osobnym 

wózku. Cała ta historia, nawiasem mówi

ą

c, stanowiła kolejn

ą

 

ciekawostk

ę

 zoologiczn

ą

, charakterystyczn

ą

 dla naszych 

czasów. Jeszcze dziesi

ęć

 lat temu tego typu supermateriały 

powstawały w tajnych laboratoriach wojskowych, a nie w 
o

ś

rodkach badawczych nale

Ŝą

cych do firm produkuj

ą

cych towary 

konsumpcyjne.
   Cienkie jak paj

ę

czyna niteczki z polidiamentu wisiały nad 

Pi

ę

kn

ą

, nie dostrze

Ŝ

one przez saperów szukaj

ą

cych bomby z 

nosami przy ziemi. Materiały wybuchowe te

Ŝ

 znajdowały si

ę

 na 

widoku. Dwa pakiety o ł

ą

cznej wadze w granicach stu 

kilogramów ukształtowane były identycznie jak płyty 
piaskowca, którymi wyło

Ŝ

ono budynki stoj

ą

ce u wylotu Pi

ę

knej 

do placu Konstytucji. Na sygnał radiowy odpowiednie 
mechanizmy odrzuciły pakiety wybuchowe od 

ś

cian. Dalej 

poszło tak jak na filmie z Tarzanem.
   Jedna z polidiamentowych nici rozci

ą

gni

ę

ta była bli

Ŝ

ej 

placu Konstytucji, w poprzek Pi

ę

knej, na wysoko

ś

ci siedmiu 

pi

ę

ter nad zapor

ą

 przeciwczołgow

ą

. Druga nitka, równie

Ŝ

 

Strona 14

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

poprzeczna, znajdowała si

ę

 cztery pi

ę

tra nad ziemi

ą

 i 

pi

ęć

dziesi

ą

t metrów od wskazanej w ulotce 

ś

ciany. Ł

ą

czyły je 

ze sob

ą

 dwa nast

ę

pne włókna, biegn

ą

ce wzdłu

Ŝ

 Pi

ę

knej i 

tworz

ą

ce co

ś

 w rodzaju zje

Ŝ

d

Ŝ

alni. Do nich doczepione były 

za po

ś

rednictwem miniaturowych karabi

ń

czyków nici o 

regulowanej długo

ś

ci prowadz

ą

ce do imitacji płyt z 

piaskowca. Po odpadni

ę

ciu od 

ś

cian ładunki wybuchowe w ci

ą

gu 

czterech sekund, ka

Ŝ

dy po swojej nici, zjechały nad 

wypełniony tłumem szajbusów skwerek i osi

ą

gn

ą

wszy 

odpowiedni

ą

 wysoko

ść

 i odległo

ść

, eksplodowały. Zaskoczenie 

było zupełne. Na zachodniej 

ś

cianie domu przy Pi

ę

knej 22 

powstały dwa ogromne, czerwone rozbryzgi w kształcie 
przenikaj

ą

cych si

ę

 wachlarzy. Niew

ą

sko oberwali te

Ŝ

 

policjanci, którzy aby zobaczy

ć

, co si

ę

 dzieje, podbiegli do 

okien przyległych mieszka

ń

. Ze 

ś

wirów znajduj

ą

cych si

ę

 na 

placyku nie było co zbiera

ć

. Zostały z nich zwały 

psychodelicznej mielonki. Połykacza mieczy rozpoznano po 
surowym szaszłyku, do którego si

ę

 upodobnił. Dziennikarze 

odnale

ź

li te

Ŝ

 jasnowidza w kombinezonie saperskim model 

1985. Wybuch urwał facetowi głow

ę

 razem z tytanowym hełmem. 

Poza tym jasnowidz wyszedł bez szwanku. Kolesiom, którzy 
przyszli tu dla szmalu, zabrakło siedmiu godzin do ko

ń

ca 

zakładu.
   W połowie dnia sytuacja została opanowana na tyle, 

Ŝ

mo

Ŝ

na było zacz

ąć

 szuka

ć

 odpowiedzi na pytanie, w jaki 

sposób Pacykarzowi (cholera, cokolwiek my

ś

le

ć

 o 

behawioryzmie, ksywka była chwytliwa!) udało si

ę

 zmajstrowa

ć

 

niepostrze

Ŝ

enie tak rozległ

ą

 pułapk

ę

. Szybko przypomniano 

sobie, 

Ŝ

e pi

ęć

 miesi

ę

cy wcze

ś

niej sko

ń

czyło si

ę

 które

ś

 z 

kolei czyszczenie fasad budynków wokół placu Konstytucji. 
Podczas szlifowania sczerniałych od smogu płyt z piaskowca 
musiało doj

ść

 do podmienienia dwu z nich na wybuchowe 

imitacje. Rozci

ą

gni

ę

cie polidiamentowych nitek nad Pi

ę

kn

ą

 

było mniejszym problemem. Teraz dopiero zgłosił si

ę

 

ś

wiadek, 

który kilka tygodni temu widział, jak lec

ą

cy mi

ę

dzy 

budynkami goł

ą

b niespodziewanie i bez widocznej przyczyny 

spadł na jezdni

ę

.

   Przysłuchuj

ą

c si

ę

 rozmowom towarzysz

ą

cym 

ś

ledztwu, nagle 

zwróciłem uwag

ę

 na niepokoj

ą

ce szumy w gło

ś

niku Gumowego 

Ucha. Pocz

ą

tkowo brałem je za efekt naderwania membrany 

podczas transmisji wybuchu. Teraz okazało si

ę

Ŝ

uszkodzenie jest znacznie powa

Ŝ

niejsze. Wyra

ź

nie "puszczał" 

filtr aktywny w jednym z licznych dekoderów. Na wszystkie 
słowa nakładał si

ę

 biały szum, pod którym je pierwotnie 

ukryto. Jakkolwiek by patrze

ć

, ten sprz

ę

t miał swoje 

lata i nie mógł idealnie funkcjonowa

ć

 w niesko

ń

czono

ść

Miniaturowe lampy, cz

ę

sto stosowane w dawnym wojskowym 

sprz

ę

cie elektronicznym ze wzgl

ę

du na wi

ę

ksz

ą

 od 

tranzystorów odporno

ść

 na promieniowanie gamma, musiały z 

czasem traci

ć

 emisyjno

ść

. Zwłaszcza przy tak intensywnym 

u

Ŝ

ywaniu jak ostatnio.

   Natychmiast wył

ą

czyłem odbiornik. Musiałem da

ć

 mu 

odpocz

ąć

 i sko

ń

czy

ć

 z tym katowaniem go po kilkana

ś

cie godzin 

na dob

ę

. W przeciwnym razie b

ę

d

ę

 mógł posłucha

ć

 na nim co 

najwy

Ŝ

ej radia Erewan... Wstałem i przeci

ą

gn

ą

łem si

ę

 

szeroko. Stwierdziłem z ulg

ą

Ŝ

e opar mary

ś

ki troch

ę

 

wywietrzał mi z czachy.

   Wszystkie rachuby z poprzedniego wieczora mogłem potłuc o 
kant 

ś

mietnika. Gumowe Ucho zdychało. Przerwa nic nie dała. 

Z minuty na minut

ę

 było coraz gorzej. Mogłem jeszcze 

Strona 15

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

zwi

ę

kszy

ć

 grzanie lamp, ale był to zabieg równie prosty, co 

ryzykowny. Zacz

ą

łem wi

ę

c wy

ś

cig z czasem. Dochodzenie 

ś

limaczyło si

ę

 niemo

Ŝ

liwie, a w miar

ę

 jak trwało, monotonny 

szelest z rosn

ą

c

ą

 sił

ą

 dławił wszelkie zrozumiałe d

ź

wi

ę

ki. 

Kiedy wreszcie usłyszałem o tej staruszce, siedziałem ju

Ŝ

 z 

uchem przyci

ś

ni

ę

tym do gło

ś

nika, a we łbie huczał mi 

wodospad Niagara.
   Starsza pani mieszkała pi

ę

tro ni

Ŝ

ej pod miejscem, w 

którym zamaskowano materiały wybuchowe i kiedy facet, który 
czy

ś

cił t

ę

 cz

ęść

 elewacji, zacz

ą

ł szlifowa

ć

 płyty przy jej 

oknie, wdała si

ę

 z nim w pogaw

ę

dk

ę

. On wspomniał wtedy, 

Ŝ

mieszka na Waliców. Na tym usługi Gumowego Ucha sko

ń

czyły 

si

ę

 definitywnie. Wył

ą

czyłem je z ulg

ą

 i schowałem.

   Na razie mogłem si

ę

 domy

ś

li

ć

, co b

ę

dzie dalej. Policja 

miała ju

Ŝ

 spis i adresy firm oraz pracowników, którzy pół 

roku temu czy

ś

cili fasady budynków przy placu Konstytucji. 

Teraz oczywi

ś

cie sprawdz

ą

, kto z tych ludzi mieszka przy 

wskazanej przez staruszk

ę

 ulicy i pojad

ą

 tam, 

Ŝ

eby si

ę

 z 

delikwentem rozmówi

ć

. Nie wierzyłem, aby Pacykarz mógł 

podło

Ŝ

y

ć

 si

ę

 a

Ŝ

 tak głupio. A zatem albo był to fałszywy 

trop, albo wyj

ą

tkowo wredna podpucha...

   Usiadłem w fotelu i zacz

ą

łem si

ę

 nad tym zastanawia

ć

. Co

ś

 

tu si

ę

 nie kleiło... Firmy oczyszczania elewacji i ich 

pracownicy musieli by

ć

 przecie

Ŝ

 sprawdzeni w pierwszej 

kolejno

ś

ci. To była rutyna. Skoro wi

ę

c informacja staruszki 

miała tak

ą

 wag

ę

Ŝ

e natychmiast przekazano j

ą

 do centrali, 

oznaczało to, 

Ŝ

Ŝ

aden z prawdziwych pracowników nie 

mieszkał przy Waliców. Czyli w gr

ę

 wchodził tylko Pacykarz 

we własnej osobie! Ale dlaczego pochwalił si

ę

 swoim adresem? 

Policyjni 

ś

wirolodzy wytłumaczyliby to pewnie przero

ś

ni

ę

tym 

ego i zwi

ą

zan

ą

 z tym bardzo siln

ą

 potrzeb

ą

 autoreklamy. Do 

tej teorii doskonale pasowały te przeładowane ozdóbkami 
podpisy na ulotkach. Rzecz w tym, 

Ŝ

e Pacykarz mógł celowo 

wpu

ś

ci

ć

 psychologów w maliny. Moim zdaniem, go

ść

 nie był 

czubkiem, przynajmniej nie w takim sensie, w jakim 
formułował to podr

ę

cznik psychiatrii klinicznej. Ale to było 

tylko moje zdanie. Specjali

ś

ci z definicji nie maj

ą

 

wyobra

ź

ni, a zatem zło

Ŝ

ywszy tych kilka podsuni

ę

tych im 

elementów puzzla, uznaj

ą

Ŝ

e trafili na wła

ś

ciwy 

ś

lad. 

Oznaczałoby to, 

Ŝ

e w biurze meldunkowym Warszawa 

Ś

ródmie

ś

cie 

wre teraz mrówcza praca maj

ą

ca na celu wytypowanie 

wła

ś

ciwego mieszkania albo przynajmniej zaw

ęŜ

enie liczby 

tych, które trzeba b

ę

dzie sprawdzi

ć

. Byłem pewien, 

Ŝ

e trafi

ą

 

bez pudła. W ko

ń

cu Pacykarz prowadził ich jak po sznurku.  

   Ale czego on chciał? Zrobiło mi si

ę

 gor

ą

co. Musiałem sam 

rozwikła

ć

 ten problem. Powoli, od pocz

ą

tku... Waliców... 

Znałem t

ę

 okolic

ę

. Tam uchował si

ę

 strz

ę

p starej Warszawy z 

okresu sprzed II wojny 

ś

wiatowej. Ale co to ma do rzeczy? 

Dlaczego Pacykarz wybrał akurat to miejsce? Stara ulica, a 
przy niej zbitka sypi

ą

cych si

ę

 domów, cz

ęś

ciowo ruin

ą

, z 

poczerniałej cegły... Zaraz! W gazetach, które kupiłem trzy 
dni temu, było co

ś

 o tym... Znale

źć

 to! Tygrysim skokiem 

dopadłem pliku dzienników i zacz

ą

łem je gor

ą

czkowo wertowa

ć

Jest! Notatka w "

ś

yciu Warszawy". Na budynku przy ul. 

Waliców 14, od strony ulicy Grzybowskiej zawieszona została 
nowa, wielka plakanda reklamowa o wymiarach 5 x 15 metrów...
Kojarzyłem. Olbrzymia, czarna 

ś

ciana postrz

ę

piona uko

ś

nie z 

jednej strony. Tylko kilka okien, 

ś

lady zamurowanych drzwi i 

klatek schodowych, kawałki stercz

ą

cych, zardzewiałych szyn. 

I na tym ta niestandardowa plakanda... Zaraz, jeszcze i to: 
,..zawieszona dziwnie nisko... W mord

ę

! Nad czym ja si

ę

 

Strona 16

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

zastanawiam?! Po co Pacykarzowi policjanci? Przecie

Ŝ

 to 

oczywiste, 

Ŝ

e chce z nich zrobi

ć

 kolejny obrazek! Taki 

efektowny finał. Do tego potrzebna mu 

ś

ciana! W całej 

okolicy tylko przy Waliców jest dostatecznie du

Ŝ

y kawał 

muru. Musz

ę

 tam jecha

ć

!

   Gdy wstawałem od stołu, mój wzrok padł na jeszcze jedn

ą

 

notatk

ę

, na szóstej stronie, na któr

ą

 wcze

ś

niej zupełnie nie 

zwróciłem uwagi. Skradzione bomby atomowe. Kr

ąŜą

 uporczywe 

pogłoski, jakoby trzy lata temu, na Ukrainie... Cholera, 
czy

Ŝ

by Jacu

ś

 nie zgrywał si

ę

 wtedy w redakcji? Nie było 

czasu nad tym my

ś

le

ć

. Wybiegłem z domu.

   Zaparkowałem przed skrzy

Ŝ

owaniem Grzybowskiej z 

ś

elazn

ą

Dwie

ś

cie metrów przede mn

ą

 z mikrobusów wysypywali si

ę

policjanci z brygady specjalnej i biegli w kierunku starego 
domu przy Waliców. Poszedłem powoli w ich stron

ę

. Powinienem 

ich ostrzec, ale co im powiem? 

ś

e podsłuchiwałem ich 

ł

ą

czno

ść

 operacyjn

ą

, popełniaj

ą

c tym samym przest

ę

pstwo? 

ś

mam inne zdanie ni

Ŝ

 ich dyplomowani spece od psychologii 

behawioralnej? Przecie

Ŝ

 zapudłuj

ą

 mnie w try miga albo w 

najlepszym razie zabij

ą

 

ś

miechem na miejscu. Je

ś

li nawet 

postawi

ę

 wszystko na jedn

ą

 kart

ę

, to zanim mnie sprawdz

ą

wypełni

ą

 wszystkie formularze, zrobi

ą

 mi kipisz w mieszkaniu 

i zaczn

ą

 wreszcie słucha

ć

 tego, co mam im do powiedzenia, to 

b

ę

dzie ju

Ŝ

 po ptakach. Lecieli jak 

ć

ma w płomie

ń

 

ś

wiecy i 

nic nie mogłem na to poradzi

ć

. Sformalizowana i prze

Ŝ

arta 

rutyn

ą

 machina 

ś

ledcza kr

ę

ciła si

ę

 dokładnie wedle woli 

Pacykarza.
   Gdy mijałem nowy budynek Mennicy, z zabytkowej posesji 
przy 

ś

elaznej wyjechał wyładowany w

ę

glem wóz zaprz

ęŜ

ony w 

dwa kr

ę

pe wałachy. Wo

ź

nica skr

ę

cił w Grzybowsk

ą

 i po chwili 

zrównał si

ę

 ze mn

ą

. W okolicy było troch

ę

 starego 

budownictwa, wi

ę

c widocznie gdzie

ś

 uchowały si

ę

 te

Ŝ

 i 

kaflowe piece. Tylko dlaczego był to konny wóz, a nie 
ci

ęŜ

arówka? Od pi

ę

tnastu lat nie widywało si

ę

 w Warszawie 

podobnych wehikułów.
   Na skwerku pomi

ę

dzy Grzybowsk

ą

 a 

ś

cian

ą

 domu przy Waliców 

14 stało z pół setki policjantów w pełnym rynsztunku. 
Lustrzana plakanda z polerowanej stali wisiała zaledwie metr 
nad ziemi

ą

 i w pewnej odległo

ś

ci od muru. Grubawy podoficer 

ruszył w stron

ę

 tocz

ą

cego si

ę

 wolniutko obok mnie wozu z 

w

ę

glem.

   - Panie! - zawołał do niego furman. - Czy to tutaj kr

ę

c

ą

 

ten film?
   - Jaki film, do diaska!? - policjant zbaraniał.
   - "Mi

ś

 II" czy "Misio drugi", jako

ś

 tak. Inspicjent kazał 

mi tu z w

ę

glem przyjecha

ć

... A gdzie ekipa?

   - Obywatelu, to jest prawdziwa obława na gro

ź

nego 

przest

ę

pc

ę

! Nie blokujcie ruchu! Nic nie wiem o 

Ŝ

adnym 

filmie!
   W tym momencie w oknie na pi

ą

tym pi

ę

trze, dokładnie nad 

plakand

ą

, zacz

ą

ł si

ę

 ruch. Facet w pi

Ŝ

amie otworzył je i 

gramolił si

ę

 na parapet.

   - Panie władzo, to ja tu sobie skr

ę

c

ę

 i z boczku 

zaczekam...
   - A czekajcie sobie! - machn

ą

ł r

ę

k

ą

 policjant nie 

spuszczaj

ą

c oczu z okna nad plakand

ą

 i ruszył do swoich. 

Człowiek w oknie usiadł na parapecie, nogami na zewn

ą

trz 

jakby szykował si

ę

 do samobójczego skoku. Policjanci zebrali 

si

ę

 poni

Ŝ

ej niego. Wóz z w

ę

glem skr

ę

cił w Waliców i 

zatrzymał si

ę

 tu

Ŝ

 za rogiem. Ruszyłem w kierunku 

Strona 17

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

policjantów. Cała ich uwaga skupiona była na desperacie w 
oknie, który zacz

ą

ł krzycze

ć

 o sztuce totalnej...

   Adrenalina niczym roz

Ŝ

arzony drut wypełniała moje 

Ŝ

yły. 

Wszystkimi porami skóry czułem niebezpiecze

ń

stwo. Szósty 

zmysł nakazywał natychmiastow

ą

 ucieczk

ę

. Id

ą

c za plecami 

policjantów zbli

Ŝ

ałem si

ę

 do 

ś

ciany domu.

   - Poddaj si

ę

, nie masz 

Ŝ

adnych szans!!! - zaryczał nagle 

megafon. Facet na górze wci

ąŜ

 wrzeszczał gestykuluj

ą

gwałtownie.
   - Szybko! Napi

ąć

 plandek

ę

! - zawołał kto

ś

 na dole.

   - Gwarantujemy ci fachow

ą

 opiek

ę

 lekarsk

ą

!!! - zadudnił 

znowu megafon.
   - Powstrzymajcie naszych wewn

ą

trz! Gotów skoczy

ć

, jak 

zaczn

ą

 wywa

Ŝ

a

ć

 drzwi!

   Dotarłem do naro

Ŝ

nika budynku. Plakand

ę

 widziałem teraz z 

boku. Wisiała rozpi

ę

ta na solidnej, stalowej ramie, jakie

ś

 

trzydzie

ś

ci centymetrów od 

ś

ciany domu. Przestrze

ń

 pomi

ę

dzy 

blach

ą

 a murem wypełniały kartonowe pudła. Jedno z nich 

wyci

ą

gni

ę

te przez kogo

ś

 le

Ŝ

ało rozerwane kilka kroków przede 

mn

ą

. Wysypały si

ę

 z niego cylindryczne kształty. Były to 

puszki po piwie. Puste...
   - Poddaj si

ę

!!! Gwarantujemy ci prawo do obrony!!!

   Do czego mo

Ŝ

e si

ę

 przyda

ć

 pusta puszka po piwie? Co mo

Ŝ

na 

z ni

ą

 zrobi

ć

? Zgnie

ść

... Zgniatana puszka pochłania 

energi

ę

... Ten mur był stary, wi

ę

c trzeba było zabezpieczy

ć

 

go przed nadmiernym udarem... Policjanci stali półkolem tu

Ŝ

 

przed plakand

ą

 naci

ą

gaj

ą

c płacht

ę

, na któr

ą

 miał spa

ść

 facet 

z pi

ą

tego pi

ę

tra. To nie mógł by

ć

 Pacykarz! To było zbyt 

idealnie zaplanowane! Wiedziałem ju

Ŝ

 prawie wszystko i nie 

mogłem nic zrobi

ć

! Nic!

   I w tym momencie ruszył wóz z w

ę

glem. Skr

ę

cił, wjechał na 

skwerek. Wo

ź

nica podci

ą

ł konie. Jeszcze dwie, trzy sekundy i 

skrzynia wozu znajdzie si

ę

 dokładnie za plecami 

policjantów... Teraz zrozumiałem!
   - Uciekajcie!!! - krzykn

ą

łem rozpaczliwie. Równocze

ś

nie 

facet na pi

ą

tym pi

ę

trze run

ą

ł w dół. Nikt nawet na mnie nie 

spojrzał. Ani na wóz...
   Skoczyłem za róg. W plecy uderzyła mnie olbrzymia i 
ci

ęŜ

ka poducha. Padłem na twarz u

ś

wiadamiaj

ą

c sobie, 

Ŝ

słysz

ę

 potworny huk detonacji. Ziemia zakołysała si

ę

Leciałem gdzie

ś

 naprzód szoruj

ą

c brzuchem o trawnik. Na 

moich skroniach zacisn

ę

ły si

ę

 

Ŝ

elazne c

ę

gi, a potem zgasło 

ś

wiatło.

   Ockn

ą

łem si

ę

 chyba po minucie lub dwóch. Kl

ę

czałem na 

chodniku. W uszach dzwoniło mi na pot

ę

g

ę

, ale chyba byłem 

cały. Wstałem, wzi

ą

łem kilka gł

ę

bokich oddechów. Nogi same 

poniosły mnie na skwerek, nad którym rzedł tuman kurzu i 
dymu. Nie byłem pewien, czy zdołam powstrzyma

ć

 pawia. 

Policjanci zostali wprasowani w blach

ę

 stalow

ą

 o grubo

ś

ci 

trzech milimetrów. Pacykarz zrobił z nich płaskorze

ź

b

ę

Facet z pi

ą

tego pi

ę

tra wisiał rozpruty na górnej ramie 

plakandy. W dół spływały strugi bł

ę

kitnej cieczy. Zwisały 

jakie

ś

 przewody i ci

ę

gna. Android... Robotem musiał by

ć

 te

Ŝ

 

wo

ź

nica i by

ć

 mo

Ŝ

e konie. To dawało poj

ę

cie o ilo

ś

ci szmalu 

zaanga

Ŝ

owanego w cał

ą

 imprez

ę

. Doczekali

ś

my si

ę

 wreszcie 

zachodniego kapitału!
   Z budynku mieszkalnego za moimi plecami dochodziły 
przera

ź

liwe krzyki i j

ę

ki rannych. Znowu zbyt wielu ludzi 

stało w oknach. Zmia

Ŝ

d

Ŝ

one ciała policjantów powoli 

wypływały z wytłoczonych przez siebie wgniece

ń

. Niektórzy z 

nich pop

ę

kali jak rzucone o ziemi

ę

 pomidory. Zacz

ę

ło si

ę

 

Strona 18

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

dzia

ć

 ze mn

ą

 co

ś

 dziwnego. Wszystko wokół traciło 

wyrazisto

ść

 i odchodziło w dal. Niespodziewanie policzek 

musn

ę

ła mi opadaj

ą

ca ulotka. Machinalnie złapałem j

ą

 i 

przeczytałem:
   Mam zaszczyt zawiadomi

ć

Ŝ

e na 

ś

cianie budynku przy ulicy 

Waliców 14 mo

Ŝ

na od dzi

ś

 podziwia

ć

 płaskorze

ź

b

ę

 tłoczon

ą

 

pt. "Policja w Akcji". PACYKARZ.
   Forma graficzna była identyczna jak w dwu poprzednich 
przypadkach.
   Wokół zaroiło si

ę

 nagle od policjantów, dziennikarzy 

i karetek pogotowia. Kto

ś

 w białym kitlu podbiegł do mnie, 

przyjrzał mi si

ę

 badawczo, po czym ruszył dalej.

   Wkrótce całe zamieszanie pozostało gdzie

ś

 za mn

ą

. Id

ą

przed siebie trafiłem na kiosk z gazetami. Przemkn

ą

łem 

wzrokiem po tytułach z pierwszych stron: "Bro

ń

 atomowa w 

r

ę

kach szale

ń

ców", "Odzyskano dwie skradzione głowice", 

"Zatajona Prawda", "Trzyna

ś

cie Mega

ś

mierci" i jeszcze: 

"Supercalcium zagra

Ŝ

a Colgate". Jaka

ś

 cz

ęść

 mojego umysłu 

zacz

ę

ła si

ę

 zastanawia

ć

, jak malownicze, artystyczne 

rozpi

ź

dzisko mo

Ŝ

na zrobi

ć

 z du

Ŝ

ego miasta za pomoc

ą

 kilku 

ładunków nuklearnych. Na przykład, w infrastrukturze 
wielkiej metropolii, powy

Ŝ

ej dziesi

ę

ciu milionów 

mieszka

ń

ców, dałoby si

ę

 wypali

ć

 cztery ogromne place 

układaj

ą

ce si

ę

 w widoczny z lotu ptaka wizerunek 

czterolistnej koniczyny... Byłem pewien, 

Ŝ

e nawet wtedy 

jaki

ś

 gnojek wpadłby na pomysł, aby co

ś

 przy tej okazji 

zareklamowa

ć

. Cho

ć

by podpaski, które pozostały suche mimo 

wszystko!
   Miałem dosy

ć

. Pacykarz - szurni

ę

ty artysta czy agent 

reklamowy? Jakie to miało znaczenie? W tym 

ś

wiecie naprawd

ę

 

nie mo

Ŝ

na ju

Ŝ

 było 

Ŝ

y

ć

! Człowiek stał si

ę

 wart tyle, co 

zrobiona z niego plama na 

ś

cianie. Sko

ń

czyła si

ę

 odwieczna 

walka o ludzkie dusze. Civitas terrena - pa

ń

stwo ziemskie 

Ś

w. Augustyna zwyci

ęŜ

yło ostatecznie. On na pewno tak by to 

widział. Warszawa przegrała swój Armageddon, czy była 
jeszcze nadzieja?
   Nie wiem, kiedy dotarłem do domu. W ka

Ŝ

dym razie wła

ś

nie 

wtedy zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszałem głos 
naczelnego:
   - Tomaszewski, jak tam twój artykuł?
   - Jest moim koszmarnym snem, tak samo jak pan, szefie, i 
wszystko inne.
   - Co z tob

ą

? Dobrze si

ę

 czujesz? Wiem, 

Ŝ

e byłe

ś

 na 

Waliców. Widziałem ci

ę

 w telewizji to...

   W tym momencie wci

ę

ło si

ę

 kilka taktów skocznej 

melodyjki.
   - Rozmowa sponsorowana - oznajmił aksamitny, dziewcz

ę

cy 

głosik. - Rachunek za to poł

ą

czenie zapłaci firma Elorg, 

ś

wiatowej klasy producent wibruj

ą

cych majteczek i 

biustonoszy. Orgazm nigdy ci

ę

 nie opu

ś

ci! - głosik zadr

Ŝ

ał 

z ekstazy. - Rozmowa sponsorowana - zamiauczał rozkosznie - 
rozmowa spon...
   Pieprzn

ą

łem słuchawk

ą

 o aparat z tak

ą

 sił

ą

Ŝ

e a

Ŝ

 p

ę

kła 

obudowa. Był ju

Ŝ

 najwy

Ŝ

szy czas, by si

ę

 obudzi

ć

. Wpadłem do 

łazienki i wsadziłem łeb pod kran z zimn

ą

 wod

ą

. Powoli 

zaczynałem rozumie

ć

. Pozostało ju

Ŝ

 tylko jedno. Don 

Kichocie, przybywaj!
   Kilkana

ś

cie minut pó

ź

niej znowu wyszedłem z domu. W 

mydlarni na rogu kupiłem puszk

ę

 farby w sprayu. Nie czas 

Ŝ

ałowa

ć

 ozonu, gdy płon

ą

 lasy... Co ja chrzani

ę

?  Pal diabli 

metafory!

Strona 19

background image

Lewandowski Konrad T. - Pacykarz

   Na najbli

Ŝ

szym, odpowiednio du

Ŝ

ym kawałku 

ś

ciany 

namazałem napis:
                   B

Ą

D

Ź

 SOB

Ą

 - OLEWAJ KIT!

                                    Konrad T. Lewandowski

Warszawa, sierpie

ń

 - grudzie

ń

 1993 r.

              KONRAD T. LEWANDOWSKI (PRZEWODAS)
   Absolwent Wydziału In

Ŝ

ynierii Chemicznej i Procesowej 

Politechniki Warszawskiej (1993), urodzony 1 IV 1966.  
Oryginał i prowokator barwnych fandomowych spi

ęć

, laureat 

antynagrody Złotego Meteora za rok 1992. Autor o 

Ŝ

norodnych zainteresowaniach ujawnionych do

ść

 wcze

ś

nie: w 

podstawówce był KTL laureatem olimpiad biologicznej i 
chemicznej; w technikum zachodzi daleko w rywalizacji 
miło

ś

ników chemii i... filozofii. Zdobywca III miejsca w 

Turnieju Młodych Mistrzów Techniki i ju

Ŝ

 jako student 

współautor patentu.  Spis publikacji patrz "NF" 11/93. 26 
VII 1992 zostaje Konrad ojcem małej Alicji (

Ŝ

ona - Kinga).  

   

Ś

rodowiskowa moda i ambicja sprawdzenia si

ę

 w ró

Ŝ

nych 

dziedzinach popychały KTL u schyłku lat osiemdziesi

ą

tych ku 

SF rozrywkowej, (rynkowej). Ale z filozofi

ą

 rynkow

ą

 jest ten 

szcz

ęś

liwy kłopot, 

Ŝ

e czasem wbrew zało

Ŝ

eniom robimy co

ś

 

autentycznego. Oto gł

ę

bszy sens przygody KTL z fantastyk

ą

 i 

publicystyk

ą

. "Pacykarza" (podobnie jak "Rzek

ę

 podziemn

ą

", 

"NF" 11/93 i "Wie

Ŝę

 imion", "Fenix" 5/92) zaliczam do 

nowoczesnej odmiany social fiction, tym razem z przechyłem w 
stron

ę

 technothrillera. Przedmiotem satyrycznego ogl

ą

du 

staje si

ę

 tu wielkomiejska histeria w 

ś

ródmie

ś

ciu 

jutrzejszej Warszawy, skandal artystyczno-kryminalno-
reklamowy oraz mechanizmy działania fabryki niewinnych (?!) 
kłamstw, tzn. redakcji brukowego magazynu...  Nie bada tu 
KTL konsekwencji braku wolno

ś

ci (robił to jeszcze 

ś

p. 

Zajdel), tylko jej nadmiaru.  Ty

Ŝ

 piknie - jak mawiaj

ą

 

starzy górale.  
                                                    (mp)

Strona 20