Witam
15 część "Obliczy Smoka" już niedługo, a na razie wrzucam pierwsze parę stron ostatniej części żeby pobudzić apetyt. Smacznego :]
Unosił się w czarnej, nieprzeniknionej pustce. Czuł jedynie świadomość własnego bytu. Nie istniał czas ani przestrzeń. Nie było niczego, tylko on. I to właśnie z niego wzięło się wszystko. To, co stanowiło jego istotę, wypełzło na zewnątrz i przyjęło charakterystyczne dla wszystkiego innego kształty. Powstało to, co kochał i to, czego nienawidził. Uformowały się myśli, pragnienia, obawy, ból i strach. Świat przyjął swój kształt. A na świecie było wszystko. I już nie był jedynym pośród niczego, lecz jednym z wielu i jak wielu miał wpływ na świat. Wtedy też zabłysła nad nim gwiazda, która oświetliła swym czarnym promieniem jego istotę i dała mu władzę kształtowania świata. Lecz nadany został sposób kreacji i tak pomiędzy życie wkroczyła śmierć, zbierając swe żniwo pośród męki, rozpaczy i desperacji. A za śmiercią pełzła nienawiść, zatapiając swe ociekające jadem kły w świecie.
Wściekłe ujadanie, rozdzierający wrzask spływających łez, ogłuszające jęki opatuliły świat matczyną opończą, której wstążki on zaciskał coraz mocniej przy akompaniamencie rozbawionych głosów, złowieszczych śmiechów i zadowolonych pomruków, a wszystko to obserwowały okrutne rubinowe oczy.
Zelgadis zerwał się gwałtownie, a krzyk zamarł na jego ustach. Nerwowo rozglądał się dookoła, a jego serce tłukło się w piersi, niczym rozszalałe zwierzę miotające się w klatce. Ciągle czuł na sobie spojrzenie tych przerażających oczu, które przenikało do jego duszy i wlewało w nią swą esencję.
Zgroza zbiła jego wnętrzności w ciasny węzeł, a serce i gardło ścisnęły lodowate dłonie. Krew niemalże zamarzła w jego żyłach, a powietrze nie mogło znaleźć drogi do płuc, które nagle skurczyły się i płonęły zimnym ogniem. Opadł na posłanie w paraliżujących dreszczach, które przeszły w wykręcające ciało konwulsje.
-Sella…Sella- wycharczał ledwo dosłyszalnie. Żadna odpowiedź nie nadeszła. Panika jeszcze ciaśniej zacisnęła pierścień na jego umyśle. Rozpacz, samotność i potępienie ogarnęły jego rozumem, powodując naprężenie jego świadomości do granic możliwości.
-SELLAAAAAAAAAAAA!- wołanie przerodziło się w agoniczny krzyk, a krew pociekła z wytrzeszczonych oczu.
Nagłe uderzenie w twarz uciszyło jego krzyk, kolejne- silniejsze, przywróciło nieco samokontroli. Otoczyły go ciepłe ramiona i zamknęły w silnym uścisku. Łagodny głos i kojące słowa powoli przywoływały go do rzeczywistości.
Zorientował się, że ma mokrą twarz, a wzrok przytłumia mu czerwień. Jego głowa spoczywała na miękkiej piersi, a delikatne i gładkie ramiona przyciskały go do ciepłego, kobiecego ciała odzianego w cieniutką, błękitną suknię. Jasnoniebieskie loki opadały na jego barki i drażniły nagą skórę. Rozpoznał znajomy zapach morza.
-Sella- wyszeptał z ulgą, a jego ręce otoczyły zgrabne ciało. Jedna dłoń powędrowała wzdłuż kręgosłupa i zagłębiła się w gęstwinie jedwabistych włosów.
-Panie?- odezwała się niepewnym głosem, jednocześnie dłonią ścierając krew z jego twarzy.
Popchnął ją na prześcieradła i przylgnął do niej całym ciałem, a ustami odnalazł jej usta.
Nie sprzeciwiała się, pozwalała mu robić co tylko zechciał, a nawet go zachęcała, jednocześnie robiąc wszystko, aby sprawić mu jak największą przyjemność i sprowadzić ulgę.
W końcu opadł zdyszany na posłanie. Leżał bez ruchu przez dłuższą chwilę odzyskując oddech i siły.
-Dziękuję- powiedział w końcu, spoglądając w błękitne oczy swej towarzyszki.
-Cieszę się, że mogłam służyć ci pomocą, panie- odparła.
Na chwilę odpłynął myślami, po czym wstał i zaczął się ubierać.
-Właśnie zostało przyniesione śniadanie- zakomunikowała Sella, otwierając drzwi do przyległego pokoju.- Chyba, że wolisz, panie, zjeść z przyjaciółmi.
-Dziękuję, zjem tutaj- odparł Zelgadis przechodząc obok Mazoku.
-Złe sny?- zapytała, zajmując jedno z miejsc przy stole.
-Twój tatuś miewa ostatnio mało przyjemne pomysły na urozmaicanie mojego wypoczynku- odparł z przekąsem znad filiżanki kawy.- Co się działo, kiedy spałem?
-Powrócili Xellos i Iliador, ich misja powiodła się. Sothran już niedługo przyłączy się do wojny.
-Wreszcie Marthias ustąpił. Zdumiewająco długo się opierał.
-Podobno wspierała go pewna kobieta. Krążą plotki, że była szarą eminencją, lecz jakiś czas temu wyjechała z Sothranu.
-Czemu nic o niej nie wiedziałem?- zapytał Zelgadis ostrym tonem.
-Wybacz, panie, ale ta wiadomość wyszła na jaw dopiero niedawno, po wyjeździe tej kobiety, gdy silna wola cesarza zaczęła topnieć- wytłumaczyła Sella pochylając pokornie głowę.
-Pojmać ją i sprowadzić do mnie- rozkazał Zelgadis.
-Tak jest- Sella już chciała znikać, lecz Rycerz powstrzymał ją gestem ręki.
-Nadeszły wiadomości z Ziem Niczyich?
-Nie, panie.
-Gdzie jest Zellas?
-Na Ziemiach Niczyich, z Garem-fuinem.
Przez twarz Zelgadis przemknął cień złości, który równie szybko zniknął jak się pojawił.
-Każ Xellosowi zebrać sługi jego pani - nakazał Zelgadis i upił łyk kawy.- Wyślij wieści do Dynasta, niech przybędzie wraz ze swą armią na Ziemie Niczyje, a pozostali lordowie niech będą w pogotowiu.
-Tak jest, panie.
-Przyślij do mnie Xellosa, jeszcze dzisiaj wyruszę z nim na Ziemie Niczyje- odprawił ją ręką i nie poświęcając jej już żadnej uwagi rozpoczął posiłek.
Wkrótce przybył kapłan Zellas Metallium. Jak zwykle na jego twarzy malował się szeroki uśmiech.
Przywitał Rycerza teatralnym ukłonem. Zelgadis parsknął ze zniecierpliwieniem i skinieniem ręki nakazał Xellosowi zbliżyć się.
-Czym może ci służyć panie moja skromna demoniczna osoba?- zapytał Mazoku.
-Klęknij- padło krótkie polecenie.
Xellos przyklękną na jedno kolano tuż przed Zelgadisem. Z jego uśmiechniętej miny nie można było niczego odczytać. Nawet, jeśli zaniepokoiło go żądanie Rycerza, nie okazał tego.
-Dobrze spisałeś się w Sothranie, aczkolwiek mogliście działać szybciej i sprawniej. Poza tym pozwoliliście odjechać księżnej de la Croix.
Xellos milczał.
-Dzisiaj wyruszymy na Ziemie Niczyje, gdzie miesiąc temu posłałem Gaera-fuina żeby uformował armię- głos Zelgadisa był spokojny, ale silny i pewny siebie.- Jak zapewne wiesz, dostałem jedynie dwa raporty z działań Gaera, twoja pani również się do tego nie kwapi. W związku z tym muszę osobiście sprawdzić, co dzieje się na Ziemiach Niczyich. Wyruszysz ze mną w charakterze mojego osobistego sługi.
Zelgadis z zadowoleniem odnotował zmianę w pływie energii Mazoku. Xellos był zaniepokojony. Wiedział, że spotka go to samo, co Sellę- oddzielenie od Lorda-twórcy, zerwanie wszystkich łączących ich więzi i przeniesienie ich na Rycerza Shabranigdo.
-Nie bój się- powiedział cicho Zelgadis tonem, który pozbawiony był łagodności.- Nie będzie bolało.
Xellos poczuł dłoń na głowie i pulsującą z niej moc, która przenikała do jego astralnego ciała. Nagle gwałtowny impuls energii spenetrował jego całą eteryczną formę, niszcząc pewne jej elementy. Nieokreślone uczucie zawładnęło Mazoku i po raz pierwszy w swoim życiu zrozumiał, co ludzie mają na myśli poprzez słowo „mdłości”.
Przeniósł się do astralu i tam jego ciało wyrzuciło wrzącą plazmę, która z przeraźliwym sykiem wypaliła dziury w podłożu. Jego eteryczna forma drżała i pulsowała, próbując dostosować się do zmian. Nagle poczuł wezwanie oraz szarpnięcie i znalazł się znów w świecie materialnym. Jego fizyczne ciało nieco rozchwiane i niestabilne było blade i poszarzałe, włosy zmatowiały, a ich kolor zblakł.
-Teraz należysz do mnie- usłyszał spokojny głos.- Zginiesz, jeśli będziesz wypełniał inne rozkazy niż moje. Rozumiesz?
Xellos pokiwał głową na potwierdzenie.
-Zbierz podwładnych Zellas, którzy pozostali na wyspie. Za godzinę wyruszamy na Ziemie Niczyje.
Mazoku skinął głową i zniknął.
W godzinę później przed zamkiem pod wodzą Xellosa zebrało się parę setek Mazoku. Rycerz z rezerwą lustrował armię Mazoku. Jego wzrok spoczął na Iliadorze.
„Komu on jest posłuszny?” Zapytał mentalnie Zelgadis.
„Mi i tobie.” Padła krótka odpowiedź.
Xellos wyglądał już dużo lepiej, szybko powrócił do wewnętrznej równowagi. Na ustach Zelgadisa igrał lekki uśmiech zadowolenia.
Uformował kulę energii, która uniosła się w powietrze i zawisła ponad zebranymi Mazoku. Wybuchła strumieniem energii, która opadła na demony dając im moc.
-Wyruszamy na Ziemie Niczyje- przemówił Zelgadis.- Przyłączymy się do armii, która tam rezyduje i ruszymy na Sothran. To, co teraz poczuliście to jedynie przedsmak tego, co was czeka. Działajcie razem, a nic was nie pokona.
Podniósł się aprobujący ryk i Zelgadis rozpoczął inkantację zaklęcia teleportacji. Wkrótce Wyspa Wilczej Hordy opustoszała, a armia Mazoku znalazła się na ziemiach leżących pomiędzy południowymi lennami sothrańskimi i Wielkim Lasem. Ziemie te nie należały do nikogo i żadne państwo nie pragnęło zapanować nad nimi. Była to jałowa kraina, gdzie zbierali się wyrzutkowie, mordercy, banici, zbiedzy i wszelkiego rodzaju kryminaliści. Panowała tam totalna anarchia i prawo silniejszego. Kradzieże, gwałty i morderstwa były codziennością. Aby przeżyć trzeba było zabijać, a zapuszczając się na Ziemie Niczyje nigdy nie można było być pewnym czy się je kiedykolwiek opuści.
Jednakże właśnie tam można było znaleźć najlepszych najemników i ludzi „od brudnej roboty”, którzy za odpowiednią opłatą wykonają każde zadanie. To właśnie na tych terenach Mazoku formowały wojsko, które miało zaatakować Sothran. Misja ta powierzona została Gaerowi-fuinowi, generałowi Zellas Metallium.
Zelgadis stał na wzgórzu, z którego rozciągał się widok na rozległy obóz pełen najemników. Setki ludzi bytowało w polowych warunkach tuż przy granicy Sothranu i czekało na sygnał do wymarszu. Większość z nich nigdy nie walczyła w regularnym wojsku, nie była przyzwyczajona do dyscypliny i podporządkowywaniu się rozkazom.
Nie minęło wiele czasu, jak Zelgadis został zauważony przez wartowników i jakiś oprych wystrzelił do niego z kuszy. Bełt został przecięty w powietrzu kilka metrów przed celem, a jego resztki spłonęły nim zdążyły upaść na ziemię.
Xellos z przekornym uśmiechem pogroził palcem wartownikom. Trzech zbitych z tropu zbójów wymieniło między sobą spojrzenia.
„Nie są zbyt błyskotliwi.” Pomyślał Zelgadis i ruszył w stronę obozu. Xellos szedł krok za nim.
„Przekaż Iliadorowi, że wszystkie Mazoku mają pozostać w astralu dopóki nie wydam rozkazu.”
„Zrobione.” Odpowiedział kapłan.
Na rozkaz Zelgadisa wartownicy zaprowadzili jego i Xellosa do namiotu głównodowodzącego, gdzie zostali natychmiast rozpoznani przez strażników- Mazoku w ludzkiej formie.
Zelgadis bez ceregieli wszedł do namiotu, gdzie zastał Gaera-fuina i Zellas, zaabsorbowanych cichą rozmową. Ucichli natychmiast, gdy ujrzeli Rycerza Shabranigdo.
-Na kolana- warknął do nich Zelgadis i przybrał zadowoloną minę, gdy wypełnili jego polecenie.
-Raport- rozkazał.
-Stan wojska: osiem tysięcy śmiertelników, sto niższych Mazoku. Ciągle napływają nowi ochotnicy z Ziem Niczyich. Jesteśmy gotowi do wymarszu na Sothran- wyrzucił jednym tchem Gaer-fuin.
-Uzbrojenie w żałosnym stanie, koni i zaopatrzenia brak. Tak chcesz prowadzić wojnę?- zapytał Zelgadis podchodząc do stołu zarzuconego mapami.
Gaer milczał.
-Armia szubrawców, którzy nadają się jedynie do wypadów grabieżczych- kontynuował Zelgadis przeglądając pergaminy.- Ale i niech tak będzie. Wystarczy żeby sprowokować cesarza Sothranu do walki. A może jakimś cudem uda się osiągnąć coś więcej.
-Tak jest, panie- odparł Gaer.
Zelgadis obrzucił go uważnym spojrzeniem, które po chwili przeniósł na Zellas.
Władczyni Bestii bez ruchu, z pokornie opuszczoną głową klęczała na nagiej ziemi. Widok ten wydał się Zelgadisowi zabawny.
-Nie przypominam sobie żebyś mnie informowała, że się tu wybierasz- powiedział odwracając się w stronę map.
-Bo nie zrobiłam tego, panie- odparła Władczyni Bestii.
Przed namiotem rozległa się wrzawa, a po chwili do środka wszedł wysoki czarnowłosy młodzieniec o oczach zimniejszych niż lód dalekiej północy.
-Witaj, Dynaście- powitał go Zelgadis.
Lord skłonił się nisko.
-Moja armia jest na każdy twój rozkaz, Rycerzu- jego głos był równie lodowaty jak spojrzenie. Zelgadisowi wydawało się, że wraz z pojawieniem się lorda temperatura w namiocie znacznie spadła.
-Dobrze- odparł Zelgadis, siadając na drewnianym krześle przy stole.- Zellas możesz odejść. Zajmij się stworzeniem nowego kapłana, masz mi go przedstawić najpóźniej jutro o zachodzie słońca.
Zelgadis z satysfakcją odnotował delikatną zmianę w pływie energii Władczyni Bestii oraz zadowolony błysk w oczach Dynasta. Właśnie zadał Zellas Metallium cios, który z pewnością zrujnował jej plany i po którym szybko się nie podniesie. Nie tylko pozbawił ją najsilniejszego i najwierniejszego sługi, ale również ujawnił jej słabość przed Dynastem Grauscherrą- jej największym wrogiem. Co więcej, miał zamiar przekazać dowództwo właśnie Dynastowi, co oznaczało, że Zellas będzie musiała podporządkować się Władcy Północy.
„Mam nadzieję, że się nie pozabijają.” Pomyślał Zelgadis obserwując odchodzącą Władczynię Bestii.
Zdecydował się na tak radykalne posunięcia wobec Zellas Metallium, ponieważ w pewnym stopniu obawiał się jej. Zellas, mimo że nie była najsilniejszym spośród lordów, była poważnym zagrożeniem. Mistrzyni intrygi, potrafiła pokonać swego przeciwnika nie ruszając się nawet ze swego kamiennego tronu. Była groźnym przeciwnikiem, ale jeszcze groźniejszym sprzymierzeńcem. Zelgadis nie miał cienia wątpliwości, że Władczyni Bestii knuła przeciwko niemu. Podobnie jak knuła przeciw całemu światu.
Blaze zwykł mawiać: „Z kobietami trzeba postępować szybko i sprawnie.” I taką politykę przyjął Zelgadis wobec Zellas.
Siedem dni później dziesięciotysięczna armia wkroczyła na tereny imperium sothrańskiego. Niemal dziewięć tysięcy ludzi i tysiąc Mazoku przyobleczonych w materialne ciała rozpoczęło dzieło spustoszenia. Tuż za ich plecami podążała ukryta na płaszczyźnie astralnej armia Mazoku pod dowództwem Najwyższego Władcy Dynasta Grauscherry.
Wioski i miasta padały równie szybko jak gaśnie zdmuchnięty płomień świecy. Przelewała się krew, łzy i pot, a grabieżom, mordom i gwałtom nie było końca. Armia barbarzyńców, wyrzutków i przestępców niszczyła wszystko, co znajdowała na swojej drodze, a jej osiągnięcia przekroczyły najśmielsze oczekiwania samego Rycerza Shabranigdo. Jednakże, gdy naprzeciw wojskom z Ziem Niczyich stanęła armia lennika sothrańskiego wspierana przez oddziały cesarskie, zdawało się, że błyskotliwa kariera najeźdźców ma się ku końcowi.
Wielka bitwa rozpętała się na polach wokół stolicy lenna sothrańskiego. Regularne wojsko, wyszkoleni żołnierze, konnica, magowie stanęli naprzeciw słabo zdyscyplinowanej armii wyrzutków. Rycerz Shabranigdo nie spodziewał się wygranej, bynajmniej do czasu przyłączenia się do walki oddziałów Mazoku. A gdy tak się już stało, rozpoczęła się rzeź, jakiej Sothran jeszcze nigdy nie odnotował w swej historii. Na widok atakujących demonów żołnierze obu armii rozbiegali się w każdym możliwym kierunku, a rozszalałe Mazoku syciły się strachem, bólem i śmiercią. Nie ważne było czy wróg czy przyjaciel, liczyła się jedynie ilość ciał pokrywających ziemię.
W niedługim czasie walka była rozstrzygnięta, a demony kierowały się ku stolicy południowego lenna sothrańskiego, gdy ich pochód został przerwany.
-Smoki!
Głowy tysięcy Mazoku zwróciły się ku niebu i linii horyzontu, gdzie można było dojrzeć nadciągającą chmarę lśniących złotych ciał.
-Zawiadomić pozostałych lordów!- krzyczał Rycerz Shabranigdo.- Mają się tu stawić ze wszystkimi swymi podwładnymi!
Rycerz i jego przyboczni nie brali udziału w żadnej bitwie, jedynie obserwowali przebieg wydarzeń i tak też miało być w tym wypadku. Złote smoki, dowodzone przez Rycerza Cephieda, z ogromnym impetem uderzyły w armię Mazoku wywołując wielkie straty w szeregach demonów. Rozpoczęła się zajadła walka pomiędzy dziećmi mroku i światłości, a szala zwycięstwa przechylała się to na jedną to na drugą stronę. Lecz nie miało tak pozostać na długo. Rycerz Cephieda, widząc kolejne ginące smoki, wezwał najpotężniejsze ze wszystkich dzieci Cephieda - Dzierżycieli Żywiołów. Ziemia zadrżała i wypiętrzyła skały, które plunęły strumieniem ognia, a ten wymieszał się z dziko wirującym powietrzem. I tak oto z dna ziemi wyszedł smok ogromny niczym góra o skrzydłach tak wielkich, że przysłaniały słońce i pazurach twardszych niż najtwardsza skała. Z ognia natomiast wyłonił się smok o ognistym ciele i aurze tak gorącej, że wszystko wokół niego topiło się i płynęło rzeką żywego ognia. A z trąby powietrznej wyleciał smok smukły i szybki, którego oczy ciskały błyskawice, a każde uderzenie skrzydeł wywoływało podmuch wiatru silniejszy niż huragan.
Trzy wielkie i potężne bestie runęły na zastępy Mazoku, siejąc wśród nich spustoszenie. Rycerz Shabranigdo przyglądał się jak giną jego podwładni z niewzruszoną miną. Nie wydał też rozkazu Lordom, aby zaatakowali Dzierżycieli Żywiołów.
-Panie?
-Co zamierzasz?
-Słuchajcie woli waszego ojca- przemówił Rycerz, a Lordowie padli na kolana.- Czas ostatniej walki jeszcze nie nadszedł, ale jest już bliski. Dzisiaj w tej bitwie zginą złote dzieci Cephieda, ich ciała mają spowić tę ziemię i tutaj zgnić, a ich bielejące w słońcu kości będą pomnikiem naszego zwycięstwa. Wasi kapłani i generałowie mają wybudować ten pomnik. Walczcie z Dzierżycielami Żywiołów, osłabcie ich, zabijcie, zapieczętujcie. Zróbcie co w waszej mocy. Rycerz ma pozostać nietknięty. Po wschodzie słońca wycofacie się z walki i wrócicie na Wyspę Wilczej Hordy, ale zanim to się stanie przekażecie Rycerzowi Cephieda wiadomość: „Rycerz Shabranigdo Zelgadis Greywords czeka na Rycerza Cephieda Lunę Inverse w swej twierdzy. Tam nastanie koniec.”
-------||-------
Zaklęcie teleportacji przeniosło Zelgadisa i jego sługi na dziedziniec twierdzy Wyspy Wilczej Hordy. Rycerza zadziwił spokój panujący wokół, tak bardzo kontrastujący z hukiem bitwy sprzed paru chwil. Dopiero w tej ciszy usłyszał łomot własnego serca i poczuł pulsowanie w skroniach. Ból głowy nasilał się z każdym oddechem.
Ruszył ku wejściu do zamku, a następnie skierował się do swoich komnat. Przechodząc koło sali tronowej zauważył, że jej drzwi są uchylone, a ze środka wydobywa się złoty blask.
Rozzłoszczony, że jakiś Mazoku ośmielił się wejść do środka bez jego zgody, pchnął oba skrzydła drzwi i wmaszerował do środka gotów zniszczyć intruza. Jednakże jego gniew zniknął równie szybko jak się pojawił, gdy tylko ujrzał osobę siedzącą na tronie wśród złotej poświaty. Ten widok zaniepokoił go nieco. Powoli zbliżył się do marmurowych schodów, nie spuszczając wzroku z drobnej sylwetki.
Czarodziejka siedziała prosto, dłonie złożyła na oparciach, przez co wyraźnie widoczny stał się jej mocno zaokrąglony brzuch. To co najbardziej niepokoiło Zelgadisa to włosy kobiety.
-Znów ścięłaś włosy- rzekł.- Coś się stało Gourremu?
-Gourry jest tutaj- odparła wskazując na lewą część schodów.
Zelgadis spojrzał w bok i zdziwił się, gdy ujrzał jasnowłosego rycerza siedzącego na jednym ze stopni bokiem do czarodziejki. Napotkał spojrzenie błękitnych oczu, ale nie znalazł w nich niczego, co pomogłoby mu zrozumieć tę dziwną sytuację.
Ból głowy nasilił się i Zelgadis uniósł dłoń żeby pomasować skroń. Czuł się bardzo zmęczony.
-Widziałem dzisiaj twoją siostrę- powiedział bezwiednie, zapominając, że Luna Inverse jest tematem tabu.
Spojrzał szybko na Linę i zauważył, że nagle się wyprostowała i wykrzywiła usta.
Szybko przeprosił za to, co powiedział.
-Nie walczyłeś z nią- bardziej stwierdziła niż zapytała.
-Nie. Jeszcze nie czas na to. Zmierzę się z nią, gdy przybędzie do zamku- wyjaśnił.- Dlaczego ścięłaś włosy?
Czarodziejka spojrzała na niego uważnie, a złote płomienie za nią nieco przygasły.
„Jak ona zmieniła ich kolor?” Zastanawiał się Zelgadis, lecz szybko odsunął od siebie tę myśl.
-Widziałam dzisiaj śmierć bliskiej osoby- odparła Lina.
-Co takiego?
-W moim śnie zginął ktoś bardzo mi drogi- kontynuowała.- Osobę tę zabił cel, do którego dążyła, jej przeznaczenie.
- Chcesz mi powiedzieć, że zginę z ręki twojej siostry?- zapytał ostro Zelgadis.
-Widziałam tylko twoją śmierć, Zel.
cdnn