background image

Anna Brzezińska

 

 

Zuzanna i czarty

 

albo o wiedźmie na dworze Zygmunta Augusta

 

 

Królewska  kariera  naszej  czarownicy  najpewniej  zaczęła  się  dość

 

niepozornie:  król  był 

chory. Zygmunt August, ostatni władca z dynastii

 

jagiellońskiej, cierpiał na podagrę tak dotkliwą, 

że w desperacji jął się

 

nie tylko uczonych medykamentów, ale i pospolitych wiejskich remediów. 

Na

 

dwór sprowadzono więc zaklinaczki, co poniekąd nie było wielkim novum,

 

bowiem niektóre z 

nich  znacznie  wcześniej  leczyły  ukochaną  jego  żonę,

 

Barbarę  Radziwiłłównę.  Trzeba  zresztą 

pamiętać, że musi minąć jeszcze

 

ładnych parę dziesiątków lat, nim na ziemiach Rzeczypospolitej 

na  dobre

 

zapłoną  stosy  i  rozpęta  się  wielkie  polowanie  na  czarownice.  Na  razie

 

wiedźmy  pędzą 

żywot raczej bezpieczny, zaś pospolity człowiek nie wzdryga

 

się prosić ich o ratunek w zdrowotnej 

potrzebie.  Co  więcej,  ich  medyczny

 

autorytet  zdaje  się  być  całkiem  nieźle  ustalony,  bowiem 

Petrycy Nidecki w

 

swej Ekonomii bez wahania zalicza je do kategorii lekarzy: Medikowie

 

dwoiacy 

są: iedni są od uczonych ludzi uczynieni w Akademiach zacnych,

 

iako są Doktorowie w lekarskiey 

nauce biegli: drudzy są którzy się sami

 

uczynili, bądź za experientią doświadczeniem w rzeczach, 

bądź  z  iakiego

 

trafunku,  iako  są  Doktorowie  żydowscy,  Cirulikowie,  Balwierze,  Aptekarze,

 

Żydówki lekarki, Baby, Czarownice i.t.d.

 

Jedną  z  niewiast  zatrudnionych  około  królewskiej  choroby  była  Zuzanna

 

Orłowska, 

siostrzenica niejakiej Koryckiej, która, jak się zdaje,

 

sprawowała nadzór nad całą kuracją. O samej 

Zuzannie wiemy nader niewiele.

 

Anonimowy dworzanin, który przedstawił w pamiętniku ostatnie lata Zygmunta

 

Augusta, opisał ją 

tymi  słowy:  Król  Pan  zmarły  (...)  nierządnie  mieszkał,

 

przez  lat  siedem  z  Zuzanną  Orłowską 

Białogłową  podobney  urody,  która  była

 

incertis  generis  to  iest  Bękartka  iednego  Kanonika 

Krakowskiego. - Ta iż

 

była wpierw u Żalińskiego z Prus, który był na pstrym koniu jeździ, i ona

 

była z troków wypadła, przez pewną iey zdradę i nie cnotę wzgardził ją

 

Pan. Trudno teraz dociekać 

imienia owego kanonika - jeśli Zuzanna istotnie

 

była nieprawego pochodzenia, bowiem w tamtych 

czasach było to częste i

 

nader skuteczne pomówienie. Dość, że najwyraźniej była plebejuszką, lecz

 

mimo to zdołała utrzymać przy sobie władcę wystarczająco długo, by jej

 

imię wryło się na dobre w 

pamięć królewskich dworzan.

 

Zuzanna  Orłowska  nie  była  bynajmniej  jedyną  faworytą  Zygmunta  Augusta  i,

 

prawdę 

powiedziawszy, królewskie morale  budziło wśród szlachty niejakie

 

wzburzenie. Winiono za ową 

rozpustę samego króla, winiono jego

 

przybocznych, którzy, jak rzekł w pośmiertnej mowie Dymitr 

Solikowski:

 

miasto  uroczystego  i  Pomazańcowi  Pana  przystojącego  poszanowania,  z  [jego]

 

łoża 

zrobili babiloński zamtuz, ogólny stek zbrodni i nieczystości,

 

gospodę ludzi płochych i zgubionych; 

rozdmuchali nienawiść między Królem i

 

Małżonką iego Katarzyną i doprowadzili ich do rozwodu. 

Tymczasem  rzecz

 

była  nie  tylko  w  rozluźnieniu  obyczajów,  ale,  jak  się  coraz  wyraźniej

 

zapowiadało, bezpotomnej śmierci ostatniego z Jagiellonów. Na sejmie 1566

 

roku  zaniepokojona 

szlachta  wprost  zachęcała  władcę,  aby  z  królową  naszą

 

miłościwą,  urzędnie  mieszkał,  a 

rozmiłowawszy  się  jej  świętego  i

 

cnotliwego  ciała  o  potomstwo  się  nam  starał.  Król  jednak  nie 

rozmiłował

 

się. Ani dudu. Ponadto był ponad wszelką wątpliwość przekonany o

 

bezpłodności swej 

trzeciej  małżonki,  Katarzyny  Habsburżanki,  i  nie  czynił

 

jej  większych  przeszkód,  kiedy 

postanowiła  wyjechać  do  Austrii.  Jednakowoż

 

o  potomstwo  starał  się,  choć  może  niezupełnie 

wedle  szlacheckich

 

instrukcji.  Po  wyjeździe  Katarzyny  na  dworze  zapanował  jeszcze  większy

 

nierząd, i jak to poseł cesarski, Jan Cyrus, napisał w relacji na dwór

 

wiedeński: król ożeni się nawet 

z żebraczką, gdyby ta dała mu syna.

 

Jak  twierdzono  po  śmierci  Zygmunta  Augusta,  nawet  w  czasach  największego

 

powodzenia 

Zuzanny,  królewski  pachołek,  Kniazik  miał  zwyczaj  trzymać  w

 

pogotowiu  kilka  nierządnic;  z 

imienia  znamy  tylko  jedną  z  nich,  niejaką

 

Zdziadziankę.  Jednak  dla  Zuzanny  prawdziwe 

background image

nieszczęście  zdarzyło  się

 

dopiero  później,  kiedy  na  dwór  zawitała  Barbara  Giżanka,  córka

 

warszawskiego  mieszczanina,  którą  z  królewskiego  rozkazania  wykradziono  z

 

klasztoru.  Barbara 

wnet została królewską faworytą i urodziła córkę, którą

 

Zygmunt August uważał za swoje dziecko, 

choć  współcześni  rozmaicie  o  tym

 

gadali,  zaś  królewska  siostra,  Anna  Jagiellonka,  wdzięcznie 

nazywała

 

domniemaną bratanicę „szczenięciem”. W każdym razie niestały władca wedle

 

zwyczaju 

wręczył  Zuzannie pieniądze na posag i  odprawił z dworu.  I właśnie

 

tu  zaczyna się najciekawsza 

część historii.

 

Jeśli można wierzyć późniejszym zeznaniom dworzan, Zuzanna była wściekła i

 

bynajmniej 

nie  zamierzała  puścić  podobnego  upokorzenia  płazem.  Zygmunt

 

August  zaś  nadal  cierpiał  na 

podagrę  i  złożony  boleścią  ponownie

 

postanowił  szukać  pomocy  u  Zuzanny  i  jej  ciotki.  Z  misją 

sprowadzenia

 

czarownic  wyprawiono  jednego  z  dworzan,  Stanisława  Czarnotulskiego,  a

 

król, 

najwyraźniej  świadom  niebezpieczeństwa,  osobiście  go  przestrzegał,

 

aby  pod  żadnym  pozorem 

niczego nie kosztował w domostwie obu dam. Jak się

 

prędko miało okazać, królewskie obawy nie 

były  przesadzone.  Zuzanna  wcale

 

nie  zamierzała  wracać  na  dwór,  natomiast  wedle  wiedźmiego 

zwyczaju

 

czarowała w każdy czwartek, solennie przeklinając przy tym niewiernego

 

kochanka. Król 

zwodziciel,  z  litewskiej  i  polskiej  krwi zmieszanej

 

pochodzący, z nikim nie postępował szczerze, 

oznajmiła Czarnotulskiemu,

 

odpłacając za wstyd, którym mnie okrył, chcę mu oddać złe za złe.

 

Przekonanie, że porzucone kochanki mszczą się przy pomocy czarów, było

 

wówczas całkiem 

powszechne.  Wierzono,  że  obrażona  czarownica  potrafiła

 

pokarać  przeniewiercę  nagłym 

osłabieniem sił męskich i Młot na czarownice

 

cytuje kilka nader pociesznych historyjek magicznej 

impotencji. Między

 

innymi jest tam opowieść o wieśniaku, który udał się do wiedźmy, prosząc,

 

aby 

mu litościwie oddała to, co był utracił. Wiedźma zgodziła się i

 

rozkazała mu, aby na drzewo pewne 

wstąpił,  w  którym  takowych  członków  było

 

niemało,  któryby  mu  się  podobał,  wziąć  pozwoliła. 

Gdy  tedy  on  jeden

 

najwiętszy  między  nimi  obrawszy  wziąć  go  chciał.  Rzekła  czarownica,

 

zaniechaj tego, abowiem to jest plebana jednego. Takoż w swojskiej

 

Sarmacji szerzyły się podobne 

strachy. Doświadczył  tego i  pan Pasek, który

 

nie mogąc doczekać się potomstwa, wypatrzył  pod 

łożem  jakieś  patyki  i

 

zrazu  obarczył  je  winą  za  swoje  niepowodzenie.  I  nie  bez  przyczyny:

 

ostatecznie  wiadomo  z  zielników,  że  włoska  wierzba  podesłana  pod  łóżko

 

„czyni  ludzi,  jakoby 

wałachy.”

 

Zuzanna jednak jęła się zupełnie innego sposobu i, jak dalej opowiada

 

dworzan, w każdy 

czwartek sypała groch na węgle rozpalone i wyrzekała

 

słowa, że ten, kto ją porzucił, niech się tak 

męczy  i  skwierczy,  jak  owe

 

węgle.  Oczywiście,  trzeba  tutaj  pamiętać,  że  relacje  o  rzekomych 

czarach

 

Zuzanny  złożono  już  po  śmierci  króla,  kiedy  sejm  powołał  specjalną  komisję

 

gwoli 

zbadania  przyczyn  jego  zgonu.  Powszechnie  dopatrywano  się  wówczas

 

czarów,  napojów 

miłosnych  i  magicznych  trucizn,  które  w  połączeniu  z

 

lubieżnością  miały  ponoć  ze  szczętem 

wycieńczyć Zygmunta Augusta. Z

 

drugiej strony jednak mamy świadectwa, że praktyki uprawiane 

ponoć  przez

 

Zuzannę  nie  były  bynajmniej  niecodzienne  w  renesansowej  Polsce.  Zdarzyło

 

się  na 

przykład roku Pańskiego 1532, że pewna  Bogumiła z Poznania

 

postanowiła się pozbyć ślubnego 

małżonka  i,  aby  tego  dopiąć,  rozsypywała

 

sól  nad  ogniem,  wierząc,  że  mężowskie  wnętrzności 

będą skwierczeć, niby

 

owa sól.

 

Niebezpieczeństwo  grożące  królowi  ze  strony  Zuzanny  było  tym  dotkliwsze,

 

że  podczas 

kuracji  leczniczych  jej  ciotka  Budzikowa  zdołała  wejść  w

 

posiadanie  pewnych  przedmiotów 

należących  do  władcy.  Jak  zeznał  dalej

 

dworzan:  widział  jak  Korycka  (...)  myła  odzienie 

królewskie, jak wyrwała

 

zeń nitkę i  schowała ją potem. Dziewięć dni  jeszcze bawiła przy królu,

 

podczas  których  Król  wrócił  do  zdrowia  i  pełen  dobrych  nadziei  okazywał

 

wyraźną  radość.  (...) 

Gdy  Czarnotulski  odwoził  Zuzannę,  powiedziała  mu,  że

 

ciotka  jej  Korycka  podeszła  króla  i 

wyrwała ową wspomnianą nitkę, ażeby

 

mieć Króla w swojej władzy i mocy. Wszystko to potem 

opowiedział Królowi

 

Czarnotulski i usilnie go prosił, aby kazał odebrać czarami od niego

 

zabrane, 

lecz  król  na  to  nic  nie  odpowiedział,  jeno  że  niewiasty  nie  jego

 

rzecz  u  siebie  zatrzymały.  (...) 

Następnie przed skonaniem Króla,

 

Czarnotulski błagał go o toż samo, w skutek czego posłany do 

tych niewiast

 

otrzymał od nich wyżej wspomnianą nitkę i kielich zielony ze smoły z

 

odbitą nóżką. 

background image

Wedle innej relacji Zygmunt August od dawnych czasów był

 

czarami ztrapiony od białychgłów, a 

łatając zdrowie używał we dwie, a we

 

dwie leciech, lekarstwa białychgłów, z których jedna ukradła 

jedną

 

sztuczkę  pewnej  rzeczy,  która  bywała  na  gołem  ciele,  druga  też  ukradła

 

czareczkę 

bursztynową,  której  z  dobrą  wolą  nie  chciała  wrócić,  i  owszem

 

nadeptawszy  w  sztuki  ich 

pogruchotała,  tak  jakoby  się  jej  kąsek  jaki  tej

 

czarki  dostał,  czemby  pana  suszyć  miała.  W  obu 

świadectwach  powtarzają  się

 

jakaś  część  królewskiej  garderoby  oraz  naczynie,  które  czarownice 

rzekomo

 

zatrzymały z intencją owładnięcia królewską wolą. Dworzanie zresztą zdają

 

się szczerze 

wierzyć,  że  ich  wysiłki  mogły  okazać  się  skuteczne,  i  strachy

 

te  znów  wiernie  korespondują  z 

przekonaniami epoki: mianowicie, że

 

przedmioty, które były niegdyś w bliskim kontakcie z jakąś 

osobą, mogą być

 

później skutecznie wykorzystane dla oczarowania owej osoby. Nie sposób

 

więc 

przesądzić,  czy  Korycka  cokolwiek  istotnie  ukradła,  ale  oskarżenie

 

zgadzało  się  wyśmienicie  z 

pospolitymi 

wierzeniami, 

przez 

co 

dodatkowo

 

zyskiwało  w  oczach  szlachty  na 

prawdopodobieństwie.

 

Pozostaje  jeszcze  pytanie,  po  cóż  czarownice  usiłowały  zawładnąć

 

Zygmuntem  Augustem. 

Otóż,  okazuje  się,  że  nie  szło  jedynie  o  zemstę  na

 

porzuconym  kochanku.  Szlachta,  która  po 

śmierci króla bardzo głośno dawała

 

wyraz swemu oburzeniu, utrzymywała, że czarownice działały 

z  wyższego

 

poduszczenia,  będąc  narzędziem  w  ręku  potężnej  dworskiej  koterii

 

Mniszchów. 

Właśnie  oni  wedle  współczesnego  świadka  gusły,  czary  i

 

czarnoksięstwem  nam  panują  i  pana 

[Zygmunta  Augusta]  zatym  niespodziewaną

 

śmiercią  [z]  świata  zdjęli.  Innymi  słowy,  miałyby 

nasze  czarownice

 

wmieszać  się  w  świat  polityki  i  poprzez  swój  magiczny  wpływ  na  władcę

 

decydować  o  obsadzie  urzędów,  darach  królewskich  i  innych  zaszczytach,  co

 

ze  zrozumiałych 

przyczyn  irytowało  panów  braci.  Podejrzenie  owo  może

 

dodatkowo  potwierdzać  wzmianka 

Czarnotulskiego, że jedna z czarownic miała

 

ponoć prócz magii jąć się nieco bardziej zwyczajnych 

sposobów, a

 

mianowicie dorobić klucze do zamku lubelskiego i wpuszczać doń, kogo

 

chciała. Po 

śmierci Zygmunta Augusta krążyły też zgoła nieprawdopodobne

 

historie o ograbieniu królewskich 

zwłok,  o  skarbach  wywożonych  nocami  z

 

zamku,  o  pergaminach  pieczętowanych  królewską 

pieczęcią nad łożem

 

umierającego monarchy. Trudno dziś zgadywać, jaką dokładnie rolę grała w

 

tym wszystkim Zuzanna Orłowska, o ile, oczywiście, owe opowieści były

 

prawdziwe. Wiemy tylko 

tyle,  że  niewątpliwie  cieszyła  się  królewską  łaską

 

-  jeśli  wierzyć  zapiskom  anonimowego 

dworzanina,  przez  siedem  lat

 

pozostawała  jego  faworytą,  nie  była  to  więc  przelotna  miłostka  -  i 

mogła

 

stąd czerpać rozliczne korzyści, poniekąd zgodnie z ówczesną praktyką.

 

 

Kiedy jednak król zmarł, nad gromadką uzdrowicielek zawisło poważne

 

niebezpieczeństwo. 

Dochodzenie komisji sejmowej wykazało jawnie, że

 

właśnie czartowskie sztuki doprowadziły do 

jego przedwczesnej śmierci, iż

 

przez truciznę, czary i diabelstwa umarł.. Padł pomysł, aby wziąć

 

królewskie kochanki na męki i wywiedzieć się o owe miłosne napoje i

 

diabelskie praktyki, jednak 

na  koniec  sprawa  rozeszła  się  jakoś  po

 

kościach.  Szlachtę  zaprzątała  już  debata  elekcyjna, 

dyskutowano  zalety

 

kolejnych  kandydatów  do  tronu  -  oraz  ręki  królewskiej  siostry,  Anny

 

Jagiellonki  -  i  Zuzanna  Orłowska szczęśliwie przetrwała zamieszanie wokół

 

królewskiego zgonu. 

Ostatnią rzeczą, jaką się o niej dowiadujemy, jest, że

 

poślubiła Mazura Bogatkę, co nie jest może 

wielce imponującą karierą dla

 

kochanki króla. Ale miejmy nadzieję, że żyli długo i szczęśliwie...