background image

V7-TAJNA BROŃ HITLERA

Informacje przedstawione w tym tekście pochodzą z tajnego archiwum Hitlera odnalezionego 
kilka lat po wojnie w Wiedniu. Nie wszystkie dokumenty z tego archiwum zostały 
udostępnione, ale nawet to, co opublikowano, zawiera takie rewelacje, że aż strach pomyśleć, 
co znajduje się w utajnionej części. Nie wiadomo, czy te nie znane obecnie informacje 
kiedykolwiek ujrzą światło dzienne. 

Adolf Hitler był człowiekiem bardzo przesądnym i głęboko wierzył w zjawiska 
nadprzyrodzone. To na jego rozkaz niemieccy żołnierze pod okiem poważnych naukowców 
prowadzili poszukiwania Świętego Graala (i domniemanego grobu Chrystusa) w 
Langwedocji, to on wysłał ekipę badaczy w niedostępne góry Tybetu, by zgłębili tajemnicę 
reinkarnacji, podróży astralnych i przechodzenia w inne wymiary. Czy ekspedycje te 
przyniosły rezultaty? Wydaje się, że tak. Odnalezione w Wiedniu dokumenty zdają się 
potwierdzać, że dzięki zdobytym na Wschodzie informacjom, niemieckim naukowcom udało 
się skonstruować pojazdy, które można by określić mianem UFO, a więc takie, o jakich 
mówimy "niezidentyfikowane obiekty latające" (które niekoniecznie muszą być wytworem 
obcych cywilizacji).

 

Cudowna broń Hitlera 
Już 14 grudnia 1944 r "New York Times" podawał, że z terytorium Rzeszy startują okrągłe, 
pozbawione skrzydeł pojazdy: "Pojawiają się pojedynczo lub w formacjach. Niektóre są 
metaliczne, inne wydają się przezroczyste". Sposób poruszania się tych pojazdów sugerował, 
że Niemcom udało się odkryć i ujarzmić antygrawitację. W jaki sposób? Tego chyba nikt nie 
wie. Wywiad angielski zlokalizował miejsca, z których startowały tajemnicze obiekty. I choć 
alianci panicznie bali się nowej, niemieckiej broni, to miejsc tych nigdy nie zbombardowano. 
Dlaczego? No cóż, to chyba jasne - do dziś są to pilnie strzeżone bazy wojskowe, objęte 
klauzulą najwyższej tajności. Z wiedeńskiego archiwum wynika, że podczas wojny udało się 
Niemcom wyprodukować, oprócz ogólnie znanych V-1 i V-2, również V-4 i V-7. Prawdziwą 
rewelacją okazał się Vril-1. Być może właśnie ten pojazd (lub bardzo do niego podobny) 
zauważył i sfotografował na Księżycu amerykański kosmonauta Edwin Aldrin. Nadal wielu 
ludzi pragnie się dowiedzieć, co oznaczały słowa pierwszego człowieka na księżycu, 
Armstronga, który przekazał na Ziemię bulwersujące zdanie: "Nie jesteśmy tu sami". Co 
takiego zobaczył Armstrong i dlaczego nie poinformowano o tym opinii publicznej? Wiadomo, 
że Hitler marzył o podboju kosmosu. Czyżby mu się to częściowo udało? 
Niemiecki wynalazca Victor Schauberger, skonstruował podobno pojazdy latające o napędzie 
elektrograwitacyjnym Vril -1, Vril-2. Vril-1 przeszedł ponoć pomyślnie próby lotu.

background image

Tajemnica utrzymywana za wszelką cenę 
W utajnianiu wszelkich wiadomości o UFO biorą udział praktycznie wszystkie rządy świata, 
nawet nasz. Poczynają sobie przy tym wyjątkowo perfidnie. W 1968 r dwóch 
zaprzyjaźnionych kalifornijskich przemysłowców było świadkami lądowania UFO. Oznajmili 
potem zgodnie, że ubrani w skafandry pasażerowie dziwnego pojazdu porozumiewali się ze 
sobą najczystszą niemczyzną... Reakcja rządu była natychmiastowa. Obydwaj mężczyźni 
zostali zatrzymani i chociaż badania lekarskie potwierdzały, że ich zdrowie psychiczne nie 
budzi żadnych zastrzeżeń, zostali na wiele lat umieszczeni w szpitalu psychiatrycznym o 
zaostrzonym rygorze. Kiedy stamtąd wyszli, byli już tylko wrakami ludzi. Jeszcze bardziej 
tajemnicza jest powzięta przez Niemców w 1938 r. wyprawa na Antarktydę pod dowództwem 
kapitana Ritshera. Do dziś wiadomo jedynie, że misja miała charakter militarny. Ale nie 
tylko. Czego Niemcy szukali na tych niedostępnych terenach? Tuż przed zakończeniem wojny 
admirał Donitz wysłał lakoniczny rozkaz do stacjonujących u wybrzeży Antarktydy okrętów 
podwodnych: "Zostać i kontynuować misję". Rozkaz nie był zaszyfrowany, a jednak do dziś 
nie wiadomo, o jaką misję chodziło. A co ciekawsze, wszystko wskazuje na to, że ta tajemnicza 
misja nigdy nie została zakończona i że trwa nadal. 

Baza na Antarktydzie 
W 1947 r. wysłano w ten rejon kilka okrętów Marynarki Wojennej USA. Czytając dziennik 
pokładowy admirała Byrda, można odnieść wrażenie, że począwszy od zapisków opatrzonych 
datą przybycia na miejsce, dziennik zaczyna przypominać powieść science-fiction. Przede 
wszystkim, Amerykanie zauważyli kilka jednostek podwodnych, z którymi nie zdołano 
nawiązać żadnego kontaktu radiowego. Podczas prób zbliżenia znikały w niewytłumaczalny 
sposób. Wysłane na ich poszukiwania małe łodzie podwodne nigdy nie powróciły. Grupa 
żołnierzy mających za zadanie spenetrowanie odcinka lądu, gdzie zauważono startujące UFO, 
także przepadła jak kamień w wodę. Odebrano tylko urwany w pół słowa meldunek o 
dziwnych tunelach w lodzie i zapadła cisza. Admirał Byrd stracił około 100 żołnierzy i ku jego 
zdziwieniu dowództwo w Stanach nakazało mu przerwać misję i natychmiast opuścić 
niebezpieczny teren. Los zaginionych w wodzie i na lądzie marynarzy do dzisiaj nie jest znany. 
Pytanie, czy Niemcy mają tajemniczą bazę na Antarktydzie i czy podczas II wojny światowej 
wysłali rakietę (z załogą?) na Księżyc, pozostaje bez odpowiedzi. Jedno wiadomo na pewno. 
To nie Niemcy wymyślili i zbudowali pierwsze UFO. Wzmianki o dziwnych obiektach 
latających można znaleźć już w Biblii. Zagadka niezidentyfikowanych obiektów latających i 
tajemniczej bazy w lodach Antarktydy ciągle czeka na rozwiązanie Pierwsze prace nad 
latającym talerzem rozpoczęto na początku lat dwudziestych w Augsburgu (Niemcy). W 1934 
roku powstał statek o średnicy 5 metrów. Jego cechą było to, że podczas lotu jego 
powierzchnia emitowała poświatę podobną do obserwowanych pojazdów UFO. Rozpoczęto 
również pracę nad bojowymi wersjami tego statku, który został uzbrojony w działka 30mm i 
karabiny maszynowe. Odlot statku odbył się zimą 1942r. Kluczowym urządzeniem, 
stanowiącym serceniezwykłego pojazdu był "dzwon" ("die glocke"), który wchodził w skład 
zespołu napędowego. Z materiałów wynika, że miał on być drobną, choć bardzo ważną częścią 
większego systemu napędowego. Główną część "dzwonu" stanowił umieszczony w obudowie 
wirnik, składający się z wału i dwóch dysków wypełnionych rtęcią, która w trakcie pracy była 

background image

schładzana poniżej temperatury krzepnięcia. Dzwon był to cylinder umieszczony w trakcie 
pracy pionowo, górna część posiadała zaokrąglenie w kształcie kopuły, zaś dolna stanowiła 
okrągłą podstawę. Obudowa wykonana była z materiału dielektrycznego. Wysokość 2-2,5 
metra. średnica 1,5 - 1,8 metra. 
Przeciw bieżnie wirujące masy. Główną część ,,dzwonu" stanowił umieszczony w obudowie 
wirnik (współosiowo) składający się z wału, dwóch dysków wypełnionych rtęcią, która w 
trakcie pracy schładzana była poniżej temperatury krzepnięcia. Dyski wirowały przeciw 
bieżnie z bardzo dużą prędkością. 

"dzwon" był zasilany energią elektryczną dużej mocy i charakteryzował się pracą ciągłą. W 
trakcie pracy "dzwon" emitował silne promieniowanie, które miało negatywny wpływ na 
organizmy żywe, powodowało odbarwianie materiałów, koagulacje próbek krwi. Po pewnym 
czasie utajnionym (rzędu jednego tygodnia) w czasie którego badane organizmy żyły, 
następował gwałtowny rozkład do postaci mazistej bez zapachu typowego dla gnicia. Przed 
każdą próbą uruchomienia "dzwonu" w jego wnętrzu umieszczano coś w rodzaju podłużnego, 
ceramicznego pojemnika o ściankach osłoniętych warstwą ołowiu o grubości 3cm. Pojemnik 
wypełniony był dziwną, złocistą substancją o odcieniu fioletowym. Co to było nie mogą ustalić 
historycy do dziś, wiadomo jednak że substancja ta miała konsystencję lekko ściętej galarety. 
Tajemnicza substancj nosiła kryptonim IRR XERUM 525 lub IRR SERUM 525. W jaki 
sposób hitlerowscy naukowcy zdobyli tak zaskakującą technologię? Na to pytanie niestety, nie 
znaleziono odpowiedzi. Z czasem budową latających talerzy z niesamowitym napędem zajęła 
się wojskowa placówka SS "Entwicklungsstelle IV". W lecie 1939r rozpoczęto test pierwszego 
obiektu , o średnicy ok. 25 metrów któremu nadano kryptonim "Haunebu I". Testy wypadły 
pomyślnie i natychmiast przystąpiono do badań nad modelem "Haunebu II". Pojazd unosił 
się swobodnie w powietrzu i mógł rozwinąć prędkość do ok. 6000 km/h. Podczas ostatnich 
miesięcy wojny powstał tylko jeden prototyp "Haunebu", który wykonał 19 lotów próbnych. 
Mieścił na swym pokładzie 32 ludzi. Głównymi konstruktorami "latających dysków 
Fuehrera", był zespół konstruktorów: Habermohl, Schriver, Mithe i Bellonzo. Mithe swoje 
laboratorium miał we Wrocławiu. Skonstruował tam dysk o średnicy 42 metrów z dyszami na 
obwodzie. Pisał również o próbnym locie dysku, który miał miejsce nad Bałtykiem. Schriver i 
Hambermohl, pracujący w Pradze, skonstruowali podobny obiekt, który odbył lot 14 lutego 
1945r i osiągną w ciągu 3 minut pułap 12400 metrów. Według danych amerykańskich Włoch 
Bellonzo skonstruował natomiast dwie wersje latających spodków o średnicy 38m i 68m. 19 
lutego 1945r Bellonzo wykonał lot eksperymentalny. Osiągnął pułap 15000 metrów przy 
prędkości 2200 km/h. Przy nabieraniu dużej prędkości ulegał zmianie kształt kabiny. Innym 
konstruktorem dysków był Viktor Schauberger. Jego napęd opierał się na bezdymnym, 
bezpłomiennym silniku wybuchowym. Silnik dla swego działania potrzebował jedynie wody. 
W zamian dawał ciepło, światło i ruch. Dysk na obwodzie posiadał 12 silników odrzutowych, 
które chłodziły główny silnik lewitacyjny. Po wojnie Schauberger przedostał się do USA. 
Amerykańscy wojskowi zaproponowali mu 3 mln. dolarów w zamian za zdradzenie tajemnicy 
silnika wybuchowego, lecz oferta została odrzucona. Po wkroczeniu wojsk radzieckich w 
ścisłej tajemnicy zdemontowano niezwykłe niemieckie urządzenia i wywieziono je na Syberię. 
Podobno Rosjanom udało wznowić budowę dysków. Mieli do dyspozycji nie tylko prototypy 
urządzeń, ale i naukowców Schriver, Mithe i Habermohla. Po kilku latach udało im się uciec i 
przedostać się do USA. Tam jednak również nie dane im było ujawnienie swoich badań. Stali 
się bowiem najlepiej strzeżonymi przez CIA (ang. Central Inteligence Agensy, pol. Centralna 
Agencja Wywiadowcza) osobami, a wszystkie ich zeznania objęto ścisłą tajemnicą. Mimo 
dokumentów potwierdzających prace nad latającymi dyskami, do dziś nie udało się rozwiązać 
kluczowej zadatki - skąd hitlerowcy znali technologię pozwalającą na budowę tego typu 
statków powietrznych? Dlaczego miały one kształt dysku, skąd pomysły na zaskakujące 
silniki. Współcześnie niemieccy ufolodzy twierdzą, że przed II wojną światową hitlerowcom 
udało się nawiązać kontakt z wysoko rozwiniętą cywilizacją z Układu Aldebarana. Według 

background image

różnych źródeł, do takiego kontaktu miało dojść w Sudetach. W latach trzydziestych wielu 
tamtejszych mieszkańców widziało na niebie kule ogniste i światła. W latach 1936 - 1944 
miejsce to należało do Ewy Braun, kochanki Hitlera. Czy jednak rzeczywiście udało im się 
nawiązać kontakt z obcą cywilizacją i przejąć część wiedzy? Czy też może niemieccy 
konstruktorzy okazali się na tyle zdolni, że błyskawicznie wymyśli kilkanaście nowych 
rozwiązań technologicznych i opracowali plany latającego dysku? Obie hipotezy brzmią 
równie fantastycznie. Niemcy dysponowały pod koniec II wojny światowej wieloma 
zaawansowanymi technicznie broniami: mieli prototyp "inteligentnej" bomby sterowanej za 
pomocą obrazów telewizyjnych, testowali też niewykrywalne przez radary myśliwce typu 
"latające skrzydło". Ale plany, dokumenty i relacje naocznych świadków, które wciąż jeszcze 
wychodzą na jaw, mówią o tym, że poza znanymi dzisiaj wszystkim V1 i V2, Niemcy ukrywali 
coś jeszcze. Coś wyjątkowego, co wykracza także poza dzisiejszą technikę. Mieli samoloty 
typu V7, czyli... latające talerze ! Były major armii niemieckiej, Rudolf Lusar, napisał w 
latach 50. książkę, w której mówi o co najmniej dwóch konstrukcjach latających dysków. 
Według niego, prototyp jednego z nich osiagał prędkość 2000 km/h, a napęd stanowiły turbiny 
gazowe. Jednak takie rozwiązanie jest niczym, jeśli porównamy go z napędem 
antygrawitacyjnym ( wykorzystującym własne pole siłowe, działające przeciwnie niż 
przyciąganie ziemskie ). A kto zaczął o takim napędzie mówić ?

Kapitan Edward J. Ruppelt, kierujący oficjalnym amerykańskim projektem BŁĘKITNA 
KSIĘGA, napisał w swoim raporcie, że Niemcy dysponowały w czasie wojny maszynami o 
możliwościach, które można by porównać tylko do osiągów UFO. Dokumenty, do których 
miał dostęp, dzisiaj są już szeroko znane. Na niemieckich planach z czasów wojny widać 
dyskokształtne obiekty przedstawiające "latające talerze" w przekroju. Część z nich ma 
napęd konwencjonalny, ale na niektórych widnieją iście rewolucyjne schematy napędów 
antygrawitacyjnych ! Jedne z nich opierają się na zasadzie dwóch wirujących przeciwnie 
dysków, działanie innych nawet dzisiaj nie jest dla inżynierów i uczonych jasne. Kryptonim 
V7 pojawia się w raporcie Richarda Miethego, naukowca, związanego z pracami nad 
pojazdem. Miethe wspomina o próbnym locie dysku w pobliżu Władysławowa. Jednak 
niemieckie "latające talerze" związane są silniej z drugim końcem Polski. 

Wiele świadectw wskazuje na niedostępny dziś, podziemny kompleks w pobliżu Książa w 
Górach Sowich. Miejsce prac ukryte było przed rozpoznaniem lotniczym, otoczone trzema 
szczelnymi pierścieniami żołnierzy SS. 

Z ujawnionych w ostatnim czasie planów niemieckich wynika, że baza obiektów V-7 miała 
zostać zbudowana głęboko pod ziemią w górach, a kompleks "Riese" był pod tym względem 

background image

wyjątkowy chociaż by dlatego, że występowały tam pokłady uranu, które mogły być 
wykorzystywane do produkcji paliwa jądrowego dla latających dysków! Do budowy 
kompleksu "Riese" wykorzystano siłę roboczą z obozu Gross-Rosen. Niemcy testowali V-7 na 
różnych poligonach tj. W Karkonoszach (w rejonie Przełęczy Karkonoskiej), w Górach 
Kaczawskich (rejon Mniszkowa koło Jeleniej Góry). Badania dr. Milosa Jesensky`ego 
wskazują jeszcze na rejon Pragi, Hodonina, Chebu, Hontiansych, na terenie Niemiec i terenie 
byłej Czechosłowacji. Istniały poligony morskie V-7 w okolicach Ustki, Królewca i 
Władysławowa, można przytoczyć zdarzenie z NOL-em 14 lipca 1943 roku w rejonie Gdyni-
Babich Dołów: Być może nie tylko opracowywano tam plany V7, ale przygotowywano 
również produkcję obiektów. Turyści chętnie odwiedzają podziemia znajdujące się pod 
zamkiem. Jednak to nie one miały służyć w czasie wojny tajnym broniom niemieckim. O 
znaczeniu innych podziemnych kompleksów Książa świadczą dzisiaj kilometry dróg i kabli 
elektrycznych. Żyją jeszcze ludzie, którzy są w stanie wskazać wejścia do tajnych hal, które 
po wojnie, w 1947 roku Polacy wysadzili w powietrze. Na pewno jednak zasypane 
pomieszczenia nie ukrywają latających spodków. Są tylko świadectwem, że tam właśnie mogły 
być konstruowane dyski - owa "cudowna broń Hitlera". Ale co stało się z nimi potem, po 
wojnie ? Obiekty o kształtach identycznych z tymi, które były na planach niemieckich, 
obserwowano później po wojnie w USA, Anglii i przede wszystkim w Argentynie. Powojenne 
przypadki z Ameryki Południowej najwyraźniej miały jeszcze napęd konwencjonalny, który 
okazał się niewypałem. Spodki dymiły jak smoki, a przy tym robiły mnóstwo hałasu. Ale 
wkrótce pojawiły się też doniesienia o bezszelestnych dyskach, zachowujących się jak "rasowe 
UFO", których załogę stanowili wysocy blondyni... Takie przypadki notowane są nadal. 
Ufolodzy wyodrębniają nawet oddzielny typ "ludzkich" załogantów latających spodków, 
zwany NORDYKAMI. Dla kogo pracują Nordycy, jakie państwa przejęły latającą spuściznę 
hitlerowskich Niemiec ? Można snuć na ten temat jedynie domysły. Organizowano ekspedycje 
naukowe w rejony Bliskiego Wschodu, Tybetu, Ameryki Południowej. Nie można wykluczyć, 
że ekspedycje naukowe dotarły do zawartych w sanskryckich pismach opisów maszyn 
latających. Inna z hipotez mówi o katastrofie w 1937 lub 1938 roku koło Czernicy. Miał to być 
obiekt typu kulistego który po przelocie nad Czernicą spadł na teren pobliskiego majątku 
krewnych Ewy Braun. Wkrótce z garnizonu jeleniogórskiego sciągnięto oddziały SS, które 
otoczyły teren katastrofy i zabezpieczyły przewiezienie obiektu do Jelenie Góry. świadkowie 
mieli zostać zmuszeni do milczenia. W celu zbadania wraku sprowadzono w krótkim czasie 
trzech fizyków jądrowych. Jednym z najbardziej tajnych projektów III Rzeszy były latające 
talerze określone symbolem V-7 które Hitler nazwał prawdopodobnie "cudowną bronią". 
Pierwsze prace nad latającym talerzem rozpoczęto na początku lat dwudziestych w 
Augsburgu (Niemcy). Był to statek oznaczony symbolem Vril-1. W 1934 roku powstał statek o 
średnicy 5 metrów, który uniósł się w powietrze i nazywał się Vril-2. Cechą charakterystyczną 
było to, że podczas lotu jego powierzchnia emitowała poświatę podobną do obserwowanych 
pojazdów UFO. Rozpoczęto również pracę nad wersjami bojowymi statku Vril - 1, który był 
uzbrojony w działka 30 mm i karabiny maszynowe. Oblot tego statku odbył się w zimie 1942 
roku.. Z czasem badaniami i budową latających talerzy zajęła się wojskowa placówka SS - 
Entwicklungsstelle -IV. W lecie 1939 roku rozpoczęto testy pierwszego obiektu Haunebu - I o 
średnicy ok. 25 metrów. Haunebu - II był modelem bardziej udoskonalonym o średnicy ok. 30 
metrów, posiadał cztery generatory elektro-grawitacyjne - jeden duży umieszczony centralnie, 
a trzy mniejsze stabilizujące i mógł rozwinąć prędkość dochodzącą do 6000 km/h. Plan jednej 
z wersji statku ,,Haunebu" Rekonstrukcja na podstawie zachowanych planów statku 
Haunebu 3. Podczas ostatnich miesięcy wojny powstał tylko jeden jego prototyp, który 
wykonał 19 lotów próbnych. Mieścił 32 ludzi na swym pokładzie, rozwijał prędkość ok. 10 
Macha. Napęd tego statku składał się prawdopodobnie według naszych przypuszczeń z 
generatorów elektrograwitacyjnych. V-7 "Haunebu" wersje 1 do 9. Były to latające dyski z 
dużym payloadem, prędkością i manewrowością, w dodatku niewidzialne dla radarów - czyli, 
można powiedzieć: UFO w służbie Hitlera. Zrekonstruowany rysunek przez autorów tej 

background image

strony na podstawie oryginalnego planu technicznego tego obiektu. Prawdopodobnie jest to 
dysk V-8 bardzo rozwiniętej konstrukcji z lepszymi właściwościami. Czyżby prawdziwym 
było domniemanie, że Niemcy zbudowali różne typy tych dyskoplanów, w tym typy 
przystosowane do lotów kosmicznych - jak twierdzą niektóre źródła? Urządzeniem 
zasilającym dla wszystkich statków Haunebu był zestaw połączonych silnych 
elektromagnesów generatora Van de Graafa i rodzaj sferycznego dynama Marconiego 
zawierającego kulę wirującej rtęci. Urządzenie wytwarzało pole elektro-grawitacyjne i zostało 
nazwane "Tachyonatorem Thule". Nad wynalazkiem tym pracował Hans Coler oraz von 
Franz Haid z zakładów Siemens - Schucker oraz labolatorium AEG Telefunken. W dawnych 
zakładach Zeppelina prowadzono prace nad budową cygarowatej stacji kosmicznej 
,,Andromeda" o dł. 105 metrów, którą rzekomo zbudowano w roku 1943r. Do dziś zachował 
się jeden z takich planów. Plan obiektu napędzanego przez dwa przeciwbieżnie obracające się 
dyski. Dyski zawieszone były w polu magnetycznym, na dole znajdował się dzwon a u góry 
kabina dla dwóch pilotów. Obiekt z dyskami o różnej średnicy, dzwonem umieszczonym 
centralnie i trzema generatorami stabilizującymi na dolnej części. Przez środek obiektu 
przechodzi centralny rdzeń, którego celem było przenikanie grawitacyjne i ukierunkowanie 
pola generowanego przez dzwon i dyski 

Ziemskie projekty UFO 
Ziemscy konstruktorzy statków powietrznych od zawsze myśleli o zbudowaniu talerzopo-
dobnego samolotu, fachowo zwanego samolotem z płatem talerzowym. Próby te datować 
można już od projektów maszyn latających Leoanardo da Vinci. Trudno jest przecenić zalety 
takiego samolotu. Konstrukcja jego w stosunku do samolotów z płatami klasycznymi jest 
bardziej zwarta i prosta, dzięki czemu w poważnym stopniu zmniejsza możliwość awarii. 
Okrągły kształt płatu zapewnia możliwie najbardziej ekonomiczne wykorzystanie jego 
powierzchni. Budowa takiego samolotu nie preferuje już w samej konstrukcji żadnej strony 
samolotu (przy centralnej budowie kabiny pilota i rozmieszczeniu w płacie lub pod płatem 
odśrodkowo biegnących dysz, samolot taki może pionowo startować i lądować, w powietrzu 
zaś lecieć równie dobrze w przód, w tył lub bokiem). Taki sposób budowy i latania wyklucza 
potrzebę sterów i stateczników co z jednej strony zmniejsza jego masę, z drugiej zaś- także 
awaryjność. W locie postępowym cała powierzchnia samolotu wykorzystuje siłę nośną, co w 
dużym stopniu zwiększa stosunek udźwigu lub też zasięgu do ciężaru własnego samolotu. 
Wreszcie samolot taki, z reguły pionowo startujący i lądujący - nie potrzebuje ani 
skomplikowanego podwozia, ani lotnisk z pasami startowymi. Dzięki tym wszystkim zaletom 
samolot taki stał się trudnym do realizacji ideałem. Pierwsze próby budowy takiego zamolotu 
podjęto już w r. 1909 W 1955 r. pojawił się francuski jednomiejscowy latający spodek RC 
zbudowany przez R. Couzieneta. Miał wymiary identyczne jak spodek kanadyjski. Unosił się 
ku górze dzięki dwu tarczom z 48 metalowymi skrzydełkami wirującymi na obwodzie dysku 
w przeciwnych kierunkach. Po osiągnięciu odpowiedniej wysokości włączany był znajdujący 
się pod kadłubem silnik turboodrzutowy, któy umożiwiał ruch poziomy. W r. 1958, przy 
współpracy Wielkiej Brytanii i RFN powstaje latający model "Omega" o średnicy 2 m. i 
wysokości 44 cm. Napęd oparty był na przykładzie francuskiego RC. W r. 1960 pojawiają się 
już równoległe dwie konstrukcje dyskoidalne: brytyjski jednomiejscowy statek załogowy do 
powrotu z orbity okołoziemskiej, zaprojektowany w zakładach Armstrong-Whitworth i stąd 
noszący nazwę AW i amerykański, również jednomiejscowy, poduszkowiec X-3B "Flying 
Saucer". Projekt brytyjski został zawieszony z powodu niepowodzeń w realizacji własnego 
programu kosmicznego. X-3B zbudowany na Uniwersytecie Princeton (zgodnie z założeniem) 
osiągał maksymalną wysokość 1,22 metra. Od tego czasu prototypy dyskoidalnych pojazdów 
latających powstają jak grzyby po deszczu.Oto ważniejsze z nich: W 1968 r. powstają dwa 
dyskoidalne poduszkowce produkcji radzieckiej o nazwach CHAI oraz UAI "Skat" 
("Płaszczka"). W 1972 r. opatentowany został w Australii samolot dyskoidalny o bardzo 
oryginalnym rozwiązaniu konstrukcyjnym- - wirujący nad dyskiem pierścień szczelinowy 

background image

wytwarza sferę z obniżonym ciśnieniem, która w pewnym sensie "wsysa" samolot ku górze). 
W r. 1980 opatentowany został przez konstruktora włoskiego Alfredo Bizarriego z Florencji, 
zaopatrzony w typowy dla samolotów statecznik latający dysk (unoszący się w powietrze 
dzięki całej serii silników zasysających powietrze sponad dysku i tłoczących je pod dysk). Od 
tego czasu jest dosyć cicho w sprawie dyskoidalnych pojazdów latających.