background image

CHRISTOPHER CARTER

 

 

 

OSTATNIA ZBRODNIA     

AGATY CHRISTIE 

 

(Tłumacz: Maria Demidowicz- Domanasiewicz) 

 

 

background image

ROZDZIAŁ I 

 
Abu  był  rosłym  i  przystojnym  Nubijczykiem,  mierzącym  dwieście  dziesięć 

centymetrów  wzrostu.  Miał  poważną  twarz  i  mocny  tors.  Już  sam  jego  widok  wprawiał  w 
zdumienie turystów mieszkających w hotelu Stara Katarakta w Asuanie, w Górnym Egipcie. 
Szlachetność  tego  olbrzyma  zrodzonego  w  głębi  Afryki  pozostawiała  w  nich  niezatarte 

wspomnienie. Schodzili mu z drogi, a on, choć był tylko służącym, cieszył się powszechnym 

szacunkiem. 

Nubijczyk był dumny ze swego pochodzenia i kultury. Od zarania ludzkości jego lud 

umiał  przystosować  się  do  warunków,  jakie  stworzyły  prażące  słońce,  wylewy  Nilu  i 
nienasycony  apetyt  pustyni,  z  łapczywością  pożerającej  poletka  ziemi  stworzone  ludzką 
pracą. 

Ale  czasy  się  zmieniały,  i  to  na  gorsze.  Nubię  dotknęły  pogarda,  ucisk  i  zagłada,  a 

synowie tego szlachetnego kraju, aby przeżyć, musieli wyemigrować. 

Abu znalazł zatrudnienie w Starej Katarakcie, ulubionym hotelu angielskich turystów, 

których  obecność  tworzyła  atmosferę  elegancji  i  przytulności,  i  z  tego  właśnie  powodu 
odbywały się tu zawody brydżowe dla osób z towarzystwa. 

Hotel  Stara  Katarakta,  wzniesiony  w  1899  roku,  pozostawał  jednym  z  klejnotów 

Asuanu, dużego miasta leżącego w południowej części Egiptu, które z każdym dniem coraz 
bardziej  poddawało  się  szturmowi  nowoczesności  i  przemysłu.  Stary  budynek  z 
jasnoczerwoną  fasadą  i  gzymsowanymi  narożnikami  przyjmował  pod  swój  dach  znaczną 
liczbę  osobistości,  pragnących  zwiedzić  Egipt,  a  zarazem  korzystać  z  europejskich  wygód. 
Któż  nie  marzył,  by  otwierać  okna  z  widokiem  na  Nil,  połyskujący  za  sprawą  boga  Ra, 
odradzającego się rankiem po zwycięstwie nad ciemnościami? 

Ale jeśli piramidy i świątynie odniosły zwycięstwo nad czasem, to w przypadku Starej 

Katarakty działo się akurat odwrotnie. Mimo że początkowo standard był wysoki, teraz kurki 
zaśniedziały, tapety wyblakły, a całość szacownego pałacu zdradzała swój wiek. 

Należało  więc  podjąć  w  końcu  decyzję,  od  dawna  krytykowaną  przez  wielbicieli 

przeszłości:  wyremontować  hotel  zgodnie  z  obowiązującą  modą,  co  wiązało  się 
nieodwołalnie z jego zamknięciem. 

Kilka uprzywilejowanych osób mogło jeszcze oczywiście pijać herbatę na tarasie pod 

daszkiem,  gdzie  siadały  swobodnie  w  wiklinowych  fotelach,  by  kontemplować  zachód 
słońca, podobnie jak ci rozkoszujący się tą wyjątkową chwilą egiptolodzy, którzy przyszli tu 
odpocząć po ciężkim dniu spędzonym w terenie na badaniach naukowych. 

Abu  uważał,  że  większość  z  nich  to  zarozumialcy  przesiąknięci  wiedzą  książkową, 

która  zamyka  im  oczy  i  serca.  Ale  Nubijczyk  pilnował  się,  by  nie  ujawniać  swojej  opinii 
przed tymi ludźmi z Zachodu, przekonanymi o własnej wyższości. 

Także  pod  koniec  tamtego  popołudnia  w  Starej  Katarakcie  zjawiło  się  sześciu 

background image

reprezentantów owego dziwnego gatunku, jakim  są egiptolodzy  - czterech mężczyzn i dwie 
kobiety,  nie  licząc  miłośnika  starożytności  odmiennego  typu,  Abdel-Mosula,  godnego 
spadkobiercy rodu złodziei i paserów. Mówili dużo i o niczym, wydawało się nawet, że sobie 
docinają. Cała ich wiedza nie dała im grama mądrości. 

Abu  otrzymał  ważne  zadanie  i  miał  zamiar  wypełnić  je  z  właściwą  sobie  powagą. 

Dlatego  wszedł  powoli  na  trzecie  piętro  Starej  Katarakty,  gdzie  właśnie  zakończono 
malowanie  korytarzy.  Za  niecały  miesiąc  znów  pojawią  się  tu  zachwyceni  turyści, 
wspominając  ostatnią  wycieczkę  i  oczekując  z  niecierpliwością  kolejnej.  Zaliczali  Egipt  w 
biegu, zapominając często o wdychaniu jego najważniejszego zapachu - zapachu wieczności. 

Na  trzecim  piętrze  znajdował  się  najsłynniejszy  pokój  -  ten,  w  którym  mieszkała 

angielska pisarka Agata Christie. Abu nie czytał żadnej jej powieści, ale słyszał, że ta wielce 
dystyngowana  dama  zbiła  fortunę,  uśmiercając  kilkudziesięciu  nieszczęśników.  Doprawdy, 
dziwny sposób zarabiania na życie. 

Abu miał się zająć odnowieniem apartamentu zajmowanego przez królową zbrodni w 

czasie jej pobytów w Asuanie. Apartament składał  się z sypialni,  salonu, gabinetu  i  pokoju 
kąpielowego.  Był  to  prawdziwy  raj  dla  pisarza.  Okna  wychodziły  na  wyspę  Elefantynę  i 
świątynię  boga-barana  Chnuma,  który  nieustannie  stwarzał  świat  i  ludzi  na  swoim  kole 
garncarskim. Abu sądził, iż napawając się tym niezrównanym widokiem, pani Christie była 

niezwykle szczęśliwa i powinna była mieć zgoła nie zbrodnicze myśli. 

Ta  raczej  niegodna  przeszłość  miała  wkrótce  odejść  w  zapomnienie.  Renowacja 

apartamentu miała go oczyścić ze wszystkich ponurych myśli zrodzonych w głowie autorki 
kryminałów.  Koniec  ze  starą  wanną,  łożem  z  baldachimem,  sztychami  przedstawiającymi 
angielską  wieś,  deszczową  i  zasnutą  mgłami!  Gusty  turystów  się  zmieniły,  trzeba  też  było 
zapewnić gościom nowoczesne wygody. 

Abu pchnął drzwi prowadzące do królestwa Agaty Christie. 
Nagle  odczuł  instynktownie,  że  wydarzyło  się  coś  niezwykłego.  Zło  zaatakowało. 

Było tu nadal obecne. 

Nubijczyk zawahał się w progu. 
Palcem  wskazującym  prawej  dłoni  dotknął  wiszącego  na  szyi  amuletu.  Byt  to  mały 

fajansowy krokodyl, odziedziczony po pradziadku. 

Odzyskawszy  odwagę,  Abu  wszedł  do  sypialni,  w  której  panowała  cisza  i  wszystko 

wydawało się normalne. Na chwilę przystanął. Niepokój nadal go nie opuszczał. Spojrzał w 
stronę półotwartych drzwi łazienki, następnie w przeciwną, w kierunku gabinetu. 

Zobaczył buty. 

Buty i spodnie. 
Wolnym  krokiem  podszedł  do  gabinetu  i  dostrzegł leżącego na brzuchu mężczyznę. 

W jego plecach tkwił nóż. 

background image

 

ROZDZIAŁ II 

 
Szkocja, z wyjątkiem Spring Island - zagubionej wyspy ze swoistym mikroklimatem - 

tonęła  w  strugach  deszczu.  Spring  Island,  ukryta  w  głębi  jeziora,  którego  wody  dzięki 
Golfsztromowi były prawie tak ciepłe jak wody Morza Śródziemnego, była sercem rozległej 

posiadłości  należącej  do  jednego  z  najstarszych  szkockich  klanów  -  Kilvanocków.  Lord 

Percival, ostatni z rodu, mieszkał na stałe w Lonecastle, granitowym zamczysku wzniesionym 
na środkowym cyplu wyspy. 

Tuż przed południem, jak co dzień. Nestor Pwryctswll, walijski majordomus liczący 

siedemdziesiąt lat i trzymający służbę żelazną ręką, przyniósł lordowi Percivalowi kieliszek 
porto “Noval Nacional", rocznik 1931, pochodzącego z należących do arystokraty winnic nad 
górną Duerą. 

Walijczyk  zastał  lorda  Percivala  w  ogromnej  bibliotece,  przypominającej  wersalską 

Galerię  Lustrzaną  i  mieszczącej  kilkaset  tysięcy  woluminów.  Spali  tu  snem  wiecznym 
wszyscy  wielcy  autorzy  dzieł  literatury  światowej,  ale  prawdziwym  konikiem  właściciela 
była  kryminologia.  Zgromadził  niemal  wszystkie  studia  i  prace  naukowe,  dotyczące 

rozlicznych aspektów zbrodniczej działalności człowieka, istoty o niewyczerpanej wyobraźni. 

Lord Percival, który zadowalał się tym skromnym tytułem, mimo iż lista pokoleń jego 

szlachetnych  przodków  zajęłaby  całą  stronę,  był  spokojnym  czterdziestoletnim  mężczyzną, 
eleganckim  w  każdym  calu,  podobnym  do  aktora  Aleca  Guinnessa.  Jego  szerokie  czoło 
zdobiło kilka dodających mu uroku zmarszczek, przypominając, że wiele w życiu przeszedł i 
że za swój spokój zapłacił słoną cenę. Miał bystre i przenikliwe spojrzenie i widać było, że 
jego umysł nieustannie czegoś poszukuje. 

Wchodząc do biblioteki, majordomus usłyszał chrapliwy oddech, a następnie zobaczył 

rycerza, który, minąwszy go, gwałtownie wszedł w ścianę. “Zły znak", pomyślał Walijczyk; 
pojawienie  się  ducha  zamku  Lonecastle  wróżyło  bowiem  rychłe  kłopoty.  Ów  nieszczęsny 

rycerz - obrońca praw pokrzywdzonych i niedoszły prywatny detektyw - został zamordowany 

przez  francuskiego  zbója  i  nigdy  się  z  tym  nie  pogodził.  Od  czasu  do  czasu  przypominał 
lordowi Percivalowi, że jest ostatnim prawdziwym potomkiem rycerzy Okrągłego Stołu i że 
dewiza widniejąca na jego herbie głosi: “Przywracać prawdę, to uczestniczyć w harmonii". 

- Pańskie porto, milordzie. 

- Dziękuję, Nestorze. Postaw na konsoli. 

- Przed chwilą widziałem ducha. 
Arystokrata spojrzał z uwagą na majordomusa. 

- Ach tak ... - mruknął. - Czy to się stało dziś rano? 

- Sądzę, że nie. Pogoda była piękna i nie było żadnych nieoczekiwanych telefonów. 
Lord Percival z największą przyjemnością wypił znakomite porto, po czym wspiął się 

background image

po krętych schodach na blankowaną wieżę, by popatrzeć na swoje włości. 

U  stóp  zamku  ścieliły  się  trawniki  ozdobione  marmurowymi  wazami 

upamiętniającymi przodków klanu, lśniły otoczony wieńcem kamyków, muszli i strzyżonym 
bukszpanem  basen  oraz  staw  dla  wędrownych  ptaków.  W  dali  ciągnęły  się  wrzosowiska  i 

jesionowe lasy, w których żyły dziki, bażanty, jelenie i rude wiewiórki. W górze polatywały 
orły.  Żyły  tam  również  wróżki  i  elfy,  zamieszkujące  drzewa  i  potoki,  i  oczywiście  kelpies
bóstwa  opiekuńcze  jeziora,  w  którego  ciepłych  wodach  lord  Percival  co  dzień  zażywał 
kąpieli. 

Miał  szczęście, że mieszkał  w tym  raju,  z dala od coraz brzydszego i  hałaśliwszego 

świata. Tutaj niebo i ziemia zachowały jeszcze pierwotną czystość i w silnym wietrze unosiły 
się słowa przodków, z których niektórzy byli, prawdę mówiąc, tęgimi zabijakami. 

Charakterystyczny dźwięk przerwał rozmyślania lorda Percivala: ktoś wspinał się po 

schodach. 

Był to Abercrombie, czarny pies, mieszaniec owczarka szkockiego, labradora i kilku 

innych  równie  potężnych  ras.  Reagował  jedynie  na  pełną  formę  swego  imienia,  nigdy  na 
poufałe  zdrobnienia  typu  “Abie",  i  uparcie  protestował  przeciwko  dużej,  ogrzewanej  i 

wygodnej  budzie,  którą  dostał  od  swojego  pana.  Z  wyjątkiem  tych  dwóch  kaprysów 
Abercrombie  był  niezrównanym  powiernikiem  i  towarzyszem  potwierdzającym  codziennie 
słuszność głębokiej maksymy jakiegoś zagranicznego filozofa: “To co najlepsze w człowieku, 

to jego pies". 

Abercrombie  stanął  na  tylnych  łapach,  przednie  oparł  w  otworze  strzelniczym  i 

podziwiał wspaniały krajobraz w towarzystwie lorda Percivala. 

- Cudownie tu, prawda? Zaraz pójdziemy do lady Ofelii. 
Pies zawarczał radośnie. 
Już za chwilę czekał ich długi spacer przez wrzosowiska do zamku narzeczonej lorda 

Percivala. Arystokrata nie mógł się z nią niestety ożenić, ponieważ ta młoda dama należała do 
wrogiego  klanu,  któremu  Kilvanockowie  poprzysięgli  śmierć.  Szkocki  szlachcic  zaś 
dotrzymuje  słowa,  nawet  jeśli  dał  je  jeden  z  jego  przodków,  żyjący  przed  dwunastoma 

wiekami. 

Lord Percival potajemnie finansował klinikę swojej narzeczonej, która leczyła w niej 

ginące  zwierzęta  zranione  przez  kłusowników.  Jej  najlepsza  asystentka,  Margaret,  słonica 
indyjska, żyła tam za pan brat z Charlesem, pelikanem z Antylów. 

- Milordzie, milordzie! 
Ten  łagodny  glos,  wzywający  pomocy,  należał  do  Dorothei  Pettigrew,  młodej 

Angielki z nieskazitelnym koczkiem, osobistej sekretarki lorda Percivala, którą darzył pełnym 
zaufaniem  w  kwestiach  zarządzania  swoimi  dobrami.  Panna  Pettigrew  była  wcieleniem 
uczciwości  i  wybitną  specjalistką  w  dziedzinie  lokat  finansowych;  dzięki  niej  fortuna  lorda 
Percivala stale rosła. Urocza panna Dorothea mogłaby znaleźć zatrudnienie w każdym banku 

background image

inwestycyjnym,  ale  mimo  gwałtownej  niechęci,  jaką  żywiła  dla  majordomusa,  chciała 
mieszkać tutaj, w Lonecastle. 

Zadyszana panna Pelligrew wymachiwała jakimś listem. 

- Milordzie... 

- Proszę się uspokoić. Co takiego się stało? 

- To straszne... straszne! 
Zrozumiawszy, że duch nie ukazał się na próżno i że sekretarka nie zdoła przeczytać 

listu, lord Percival wziął od niej kartkę. 

Przeczytał go dwukrotnie. 
Sekretarka z napięciem wpatrywała się w pobladłego pracodawcę. 

- Proszę spakować moje walizki i polecić mechanikowi, aby przygotował helikopter. 

Lecę do Londynu. 

On, ekspert w dziedzinie kryminologii, miał stawić czoło rzeczywistości, której nigdy 

nie wyobrażał sobie w tak brutalnej formie. 

Czy los nie zmusi go, by przeszedł od teorii do praktyki? 

background image

 

ROZDZIAŁ III 

 

Nadinspektor Angus Dodson z racji korpulentnej i barczystej sylwetki nazywany był 

przez  niektórych  Falstaffem.  Syn  górnika  z  Newcastle  i  sklepikarki,  zanim  został  jednym  z 
filarów  najsłynniejszej  policji  świata,  zaczął  pracę  w  Scotland  Yardzie  jako  zwykłe  hobby. 
Reprezentował starą szkołę i dzielił ludzi na uczciwych i zbrodniarzy. Podanie ręki mordercy 
było  według  niego  niemal  równoznaczne  z  przestępstwem,  toteż  nie  darzył  szacunkiem 
intelektualistów, którzy starali się pokazywać piękno zbrodni. 

Dodson  -  miłośnik  mocnego  piwa  i  ciastek  z  kremem,  zatwardziały  kawaler  i 

zwolennik roweru, który umożliwiał mu zachowanie jako takiej linii i ułatwiał poruszanie się 

po  ulicach  Londynu  -  miał  zwyczaj  prowadzić  śledztwo  twardą  ręką  i  przesłuchiwać  bez 
współczucia  dla  podejrzanych.  Obowiązkiem  funkcjonariusza  Scotland  Yardu  było 

zaprowadzanie  ładu,  aresztowanie  złoczyńców  i  ochrona  niewinnych.  Dodson,  nawet  gdyby 
był ostatnim dinozaurem, pozostawałby nieugięty w tych zasadach. 

Z  racji  nienagannej  służby  Angusowi  Dodsonowi  pozwolono  trzymać  w  biurze 

Sherlocka,  wspaniałego  persa  o  błękitnawej  sierści.  Zwierzak  sypiał  na  kaloryferze  pod 
osłoną  grubosza  na  tyle  potężnego,  że  chronił  go  przed  nawiewem  z  klimatyzatora  i 

miliardami  roznoszonych  przez  niego  zarazków.  Sherlock  był  kotem  spokojnym  i 
nieskazitelnie  czystym;  kiedy  miał  okazję,  darł  pazurami  źle  związane  akta,  które 
nadinspektor  starannie  przeglądał  jeszcze  raz  przed  przekazaniem  ich  wymiarowi 
sprawiedliwości. 

Do drzwi gabinetu Dodsona zapukat ordynans. 

- Proszę wejść. 

- Szefie, ktoś chciałby z panem rozmawiać.   
Dodson zajrzał do notesu. Dzisiejszy limit spotkań został już wyczerpany. 

- Niech przyjdzie jutro o dziewiątej. 

-  Bardzo  nalegał...  Oto  jego  wizytówka,  szefie.  Angus  Dodson  rzucił  okiem  na 

kartonik, na którym po nazwisku lorda Percivala Kilvanocka następowała wyliczanka coraz to 
bardziej imponujących lyliilow. 

Policjant  sięgnął  do  rejestru  szlachty  Zjednoczonego  Królestwa,  uzupełnionego 

poufnymi notatkami, i stwierdził, że jego gość to nie byle kto. Ten szkocki arystokrata oprócz 
pokaźnego  majątku  miał  znakomite  koneksje,  a  nawet  prawo  bywania  w  pałacu 

Bucking-ham.  Królowa  regularnie  udzielała  mu  prywatnych  audiencji  podczas  wakacji  w 
Balmoral. Widziano go również, jak rozmawiał z nią podczas spaceru z królewskimi psami. 

- Niech wejdzie - ustąpił Dodson, obawiając się, czy aby to spotkanie nie zapoczątkuje 

serii kłopotów. 

Lord  Percival  ubrany  był  w  niezwykle  elegancki  jasnoszary  garnitur.  Biała  koszula 

background image

uszyta na miarę, bladozielona muszka i eleganckie buty od Lobba nadawały sylwetce wygląd 
tak dystyngowany, że nikt nie mógł wątpić w jego przynależność do starej szlachty. 

Mimo  to  jego  oczy  nie  kryły  cienia  pogardy.  Miał  natomiast  kilka  uroczych 

zmarszczek i czarujący sposób bycia. Dodson wiedział, że Szkot nie przyszedł zamęczać go 
błahostkami. 

- Jestem szczęśliwy, że mogę pana poznać, panie nadinspektorze. Jak przypuszczam, 

zdążył pan zebrać informacje na temat mojej skromnej osoby? 

- No cóż... 
Sherlock, perski kot, zwinnie zeskoczył z kaloryfera prosto na kolana lorda Percivala. 

Kiedy tylko Kilvanock zaczął go głaskać, Sherlock zamruczał, jakby znał przybysza od lat. 

Arystokrata  docenił  przytulny  komfort  gabinetu  Angusa  Dodsona,  który  tworzyły: 

fotele  z  okresu  regencji,  mocno  podniszczona  kanapa,  długi  wiejski  stół,  stary  mebel  z 

cytrynowego drewna na akta i polakierowany dębowy pień na komputer, faks i telefon. 

-  Jak  pan  już  zapewne  wie,  panie  nadinspektorze,  kryminologia  jest  moją  ulubioną 

rozrywką,  z  pewnością  z  racji  pewnych  wydarzeń,  jakie  zaszły  w  mojej  rodzinie.  Ale  dziś 

dopada mnie współczesność. 

Dodson zadrżał. 

- Ale pan... Nie popełnił pan chyba zbrodni? 

-  Proszę  się  uspokoić.  Ktoś  jednak  to  zrobił  z  nadzieją,  że  będzie  to  zbrodnia 

doskonała. 

- A pan zidentyfikował zabójcę? 

- Na razie znam jedynie nazwisko ofiary. Proszę, niech pan to przeczyta. 
Lord  Percival  podał  nadinspektorowi  list,  który  wywołał  burzę  w  jego  pogodnym 

świecie. 

Angus Dodson przeczytał na głos: 

 

Szanowny Panie, 
W Asuanie zostal właśnie zamordowany Pański przyjaciel Howard Langton. 
Albo zrobią z tej zbrodni wypadek, albo znajdą fałszywego winowajcę. 
Musi Pan wkroczyć do gry. 

 

- Czy ten Langton był rzeczywiście pańskim przyjacielem? - zapytał Dodson.   

-  To  dzielny,  ale  biedny  chłopak,  któremu  pomoglem  w  ukończeniu  studiów, 

ponieważ  jego  ojciec,  jeden  z  moich  dzierżawców,  przedwcześnie  zmarł.  Howard  został 
wybitnym  egiptologiem  i  wyjechał  niedawno  do  Egiptu,  by  objąć  stanowisko  szefa  prac 

wykopaliskowych prowadzonych przez Brytyjczyków. 

- Ten list to może być żart. 

- Niestety, tak nie jest.  Udało  mi się skontaktować z  władzami Asuanu. Potwierdzili 

background image

śmierć  Howarda  Langtona,  ale  uczynili  to  w  słowach  tak  niejasnych,  tak  rozmyślnie 
pokrętnych, że zaczynam wierzyć autorowi tego anonimu. 

- Przykro mi, ale nie wiem,  co mógłby w tej sprawie uczynić Scotland Yard... Egipt 

ma swoją policję. 

- Widzi pan, nadinspcktorze, uważam. że muszę spełnić święty obowiazek względem 

Howarda  i  znaleźć  jego  zabójcę.  W  gruncie  rzeczy  moja  przeszłość  przygotowała  mnie  do 
tego zadania i mam zamiar niezwłocznie się z nim zmierzyć. 

- Bez urazy, milordzie, ale nie jest pan profesjonalistą! 

-  To  wspaniała  okazja,  żeby  nim  zostać.  Potrzebuję  pomocy  człowieka 

doświadczonego. Myślę o panu.   

Angus Dodson poderwał się gwałtownie: 

- Nie mam prawa wkraczać w kompetencje egipskiej policji! 

- To prawda, ale może pan z nią współpracować... jak również ze mną. 

- Trzeba by nie kończących się korowodów administracyjnych, żeby... 

-  Ten  drobny  szczegół  został  właśnie  załatwiony  przez  Foreign  Office,  które  zna 

skuteczną moc łapówki. Obaj jesteśmy więc oficjalnie oczekiwani. 

- Ależ ja... ja nie wiem absolutnie nic o tym miejscu! 

- Ja wiem o nim co nieco i zapewniam pana, że czeka nas niełatwe zadanie. Dlatego 

zwróciłem się do najbardziej gorliwego nadinspektora Scotland Yardu. 

- Moi zwierzchnicy się nie zgodzą na... 

-  Polecenie  wyjazdu  zostało  już  podpisane.  Pozostało  panu  jedynie  spakowanie 

walizek.  Wyjeżdżamy  jutro  rano.  Dziękuję  za  spontaniczną  reakcję  na  propozycję 
współpracy, nadinspektorze. Tego się właśnie po panu spodziewałem. 

background image

 

ROZDZIAŁ IV

 

 
Zimą temperatura w Egipcie była wyższa niż latem w Anglii, a widok miasta zapierał 

dech. 

Ze  swego  pokoju  w  Starej  Katarakcie  lord  Percival  ponownie  odkrywał  Asuan  i 

przywoływał  w pamięci  czarujące wspomnienia.  Przeżył  tu  wiele szczęśliwych chwil,  które 
kształtują życie mężczyzny i nadają mu sens. Urzekające miasto południowego Egiptu zostało 
niestety  oszpecone  nowoczesnymi  budynkami,  na  których  budowę  nie  zezwoliłby  żaden 
faraon, ale i tak jego wyjątkowy urok nadal cieszył oczy. 

Ruiny  na  Elefantynie  i  grobowce  na  zachodnim  brzegu  przypominały  o  wielkości 

antycznych  czasów.  Widok  złotego  piasku  i  cudownie  zielonych  palm  koił  duszę,  a  obraz 
Nilu,  po  którym  powoli  przesuwały  się  feluki  z  dużymi  białymi  żaglami,  przesłaniał 
nowoczesność, zakotwiczając myśli w wieczności. 

Lord  Percival  chciał  poczuć  się  jak  zwykły  turysta,  wolny  od  wszelkich  trosk, 

błądzący pełnym zachwytu wzrokiem po cudach wyspy kwiatów lub kolumnach świątyni na 
wyspie File, poświęconej wielkiej czarodziejce Izydzie. 

Niestety, te spokojne miejsca skaziła zbrodnia i  lord Percival musiał  jak  najszybciej 

znaleźć zabójcę. Ktoś zapukał do drzwi pokoju. 

- Proszę wejść, panie Dodson. 
Nadinspektor  zajmował  sąsiedni  pokój.  Egipskie  władze  oddały  do  dyspozycji 

Brytyjczyków ten wspaniały hotel, aby zamanifestować swoją dobrą wolę. 

-  Co  za  upał  -  skarżył  się  Dodson  -  i  co  za  pył!  Należałoby  gruntownie  zamieść  ten 

kraj.  Na  szczęście  nie  musimy  się  tym  martwić.  Zabójca  Howarda  Langtona  został 

zidentyfikowany i zatrzymany. Jesteśmy umówieni z nadkomisarzem Asuanu, aby zakończyć 
tę sprawę. 

 
Mężczyźni  wynajęli  jedną z ostatnich bryczek pozostawionych przez Anglików, aby 

przejechać  z  fasonem  wzdłuż  brzegu  Nilu.  Lord  Percival  poprosił  woźnicę,  bezzębnego  i 
uśmiechniętego staruszka, żeby nie używał bata i pozwolił koniowi biec własnym rytmem. 

Dodson zdziwił się: 

- Mówi pan po arabsku, milordzie? 

- Bardzo słabo, panie nadkomisarzu. Tyle, ile trzeba, żeby sobie poradzić w trudnych 

sytuacjach. 

Siedziba  komendy  głównej  w  Asuanie  różniła  się  mocno  od  komisariatów  Scotland 

Yardu,  toteż  nadkomisarz  zastanawiał  się,  czy  woźnica  nie  pomylił  adresu.  Wyszedł  im 
naprzeciw szeroko uśmiechnięty pięćdziesięciolatek z wydatnym brzuszkiem. 

background image

- Miło mi, że mogę panów gościć w Asuanie. Nazywam się Omar Abdel-Atif, jestem 

nadkomisarzem. Zapraszam na szklaneczkę do mojej ulubionej kawiarni. 

Wewnątrz  podłoga  wysypana  trocinami,  drewniane  stoły,  mężczyźni  palący  fajki 

wodne, czytający gazety lub grający w karty. Ani jednej kobiety. 

- Dla panów z pewnością herbata?  - zaproponował Egipcjanin. - Doprawdy czuję się 

zaszczycony, mogąc gościć tak znakomite osobistości. Uczynię wszystko, aby byli panowie 

zadowoleni z pobytu. 

- Tutejsza kawiarnia zrobi bardzo dobry interes, panie Abdel-Atif. 

Napój był bardzo gorący i gorzki. Dodson, który wolałby starą dobrą szkocką whisky, 

pił podejrzliwie. 

- Co panowie sądzą o Asuanie? 

-  Czyż  Egipt  nie  jest  najpiękniejszym  krajem  na  świecie?  -  odpowiedzią!  pytaniem 

lord Percival. 

-  Dziękuję,  że  pan  to  przyznał,  milordzie...  Na  szczęście  będą  panowie  mogli 

skorzystać z kilku dni wakacji i docenić uroki tej pory roku. 

- A więc przeprowadził pan błyskawiczne śledztwo? 

- Och, to nie było trudne, poza tym miałem szczęście. Mają panowie ochotę na jakieś 

ciasteczko? Tutaj są naprawdę wyborne. 

Dodsonowi  wcale  nie  smakowały  “anielskie  włosy",  którym  wszak  nie  brakowało 

kremu.  Daleko  im  było  jednak  do  placka  jabłkowego  podlanego  półkwartą  ciemnego  piwa. 
Lord  Percival  uważał,  że  komisarz  Ahdel-Atif  to  chytra  sztuka.  Mimo  iż  nie  dokonano 
prezentacji,  wydawało  się,  że  doskonale  zna  zarowno  jego,  jak  i  Dodsona,  ponieważ 
wcześniej starannie przejrzał dossier obu Brytyjczyków. 

- Kto jest mordercą? - zapytał lord Percival. 

- To nie ma znaczenia - odparł dość sucho Omar Abdel-Atif. - Sprawa jest zamknięta i 

tylko  to  się  liczy.  Asuańska  policja  wykonała  dobrą  robotę  i  morderca  waszego  rodaka 
zostanie osądzony i ukarany. Jesteśmy bezwzględni dla zbrodniarzy. 

-  Proszę  przyjąć  nasze  gratulacje,  komisarzu.  Jednak  nadinspektor  i  ja  chcielibyśmy 

nieco bliżej  poznać sprawę.  Zwykła zawodowa  ciekawość, którą tak znakomity śledczy jak 
pan z pewnością zrozumie. 

Twarz Egipcjanina stężała. 

- Nie mają panowie do mnie zaufania? 

- Ależ oczywiście, że mamy - zapewnił Szkot - ale otrzymaliśmy dokładne instrukcje. 

Howard Langton był ważną osobistością, więc... 

- Tak... myślę, że panowie nie mają do mnie zaufania. 
Lord Percival spojrzał na Egipcjanina z uprzejmym uśmiechem. 

- Przypuśćmy, że jest pan na naszym miejscu, komisarzu: czy nie domagałby się pan 

tego  samego?  Nie  chodzi  o  to,  że  Scotland  Yard  jest  lepszy  od  policji  w  Asuanie.  To 

background image

wymagania czysto zawodowe lub, mówiąc prościej, ludzkie. Czy zgodziłby się pan podjąć tak 
długą podróż na zlecenie pańskiego rządu i zwierzchników, i nawet nie zobaczyć mordercy? 

Egipski policjant poskrobal się w czoło. 

- No dobrze, dobrze... Z tego punktu widzenia nie są panowie tak zupełnie bez racji. 

Ale uprzedzam: to niebezpieczne bydlę. 

- Wiemy, że zapewni nam pan bezpieczeństwo. 

-  Jak  wszyscy  mordercy  twierdzi,  że  jest  niewinny.  Przede  wszystkim  nie  dajcie  się 

panowie ponieść emocjom. 

- To dla nas nic nowego, komisarzu. Żaden zabójca nie ułatwia nam zadania. 

- Muszę dodać, że chodzi o Nubijczyka - sprecyzował z rozdrażnieniem Abdel-Atif. - 

Jest  członkiem  szczególnie mściwego i  niebezpiecznego plemienia. Nie  miałbym  panom za 
złe, gdybyście nie chcieli się z nim zobaczyć. 

-  Pańskie  ostrzeżenia  są  bardzo  cenne  -  przyznał  lord  Percival  -  i  weźmiemy  je  pod 

uwagę. Kiedy zatem moglibyśmy spotkać się z zabójcą? 

Abdel-Atif zajrzał do notesu niczym biznesmen przeciążony spotkaniami. 

- Powiedzmy że... jutro, późnym rankiem. 

- Czy mógłbym pana prosić o ogromną przysługę?   

Abdel-Atif popatrzył podejrzliwie na lorda Percivala. Ten obcokrajowiec miał w sobie 

coś wschodniego: fascynował i zniewalał poważnym głosem i niewzruszonym spokojem. 

- Proszę mówić... 

- Czy nie sądzi pan, że dobrze by było spotkać się z mordercą w miejscu zbrodni? Pod 

wpływem wstrząsu powie nam całą prawdę z najdrobniejszymi szczegółami. 

-  Znakomity  pomysł  -  potwierdził  Dodson.  -  Jestem  przekonany,  że  o  tym  samym 

myślał nasz egipski kolega. 

- Oczywiście, panowie, oczywiście... 

-  Do  jutra,  drogi  komisarzu  -  powiedział  lord  Percival,  rozpromieniony.  - 

Wykorzystamy tych kilka godzin wolności na zwiedzanie. 

 
Dodson, mający trudności  z aklimatyzacją, wolał  schronić się w pokoju  hotelowym, 

aby nadrobić brak snu. 

Lord Percival, w nienagannym  białym  garniturze, zapuścił się w uliczki Asuanu. Po 

chwili  szła  za  nim  gromada  żądnych  napiwków  naganiaczy.  Kiedy  zauważyli,  że 
cudzoziemiec mówi ich językiem, system informatorów zaczął funkcjonować normalnie i nikt 
już nie naprzykrzał się przechodniowi, który przeżywał wspomnienia z młodości. 

Zachodzące  słońce,  zanim  zniknęło  skąpane  w  ciemnej  czerwieni  i  oranżu,  ozłociło 

wzgórza i posrebrzyło Nil, tymczasem biale żagle feluk przesuwały się w półmroku. 

Lord  Percival  nie  cieszył  się  tym  widokiem,  ponieważ  myślał  o  nieszczęsnym 

Howardzie  Langtonie  i  zastanawiał,  czy  uda  mu  się  zidentyfikować  mordercę  i  autora 

background image

anonimowego listu. 

background image

 

ROZDZIAŁ V 

 
Po  niespokojnej  nocy  nadinspektor  Angus  Dodson  wstał  z  łóżka  lewą  nogą  w 

przekonaniu, że spóźnił się do swego biura w Scotland Yardzie. 

Promień słońca oświetlający pokój rozproszył koszmar. Egipt... prawda, przecież był 

w Egipcie. I, otworzywszy okiennice, ujrzał słońce wychylające się znad wzgórz otaczających 

Asuan. 

Zegarek  wskazywał  siódmą  dziesięć,  powietrze  było  rześkie.  Angus  Dodson,  nie 

całkiem  jeszcze  rozbudzony,  zszedł  ciężkim  krokiem  w  kierunku  tarasu,  gdzie  podano 
śniadanie. 

Lord Percival już tam był, ubrany w dziewiczo biały garnitur. 

- Czy dobrze pan spał, drogi Dodsonie? 

- Tak sobie... 

-  Proszę  usiąść  i  podziwiać  spektakl.  Kazałem  przygotować  dla  pana  śniadanie 

tradycyjne, które będzie pan mógł zjeść bez obaw. 

Ta uwaga wzruszyła nadinspektora, któremu zaczynał doskwierać głód. 

-  Pod  żadnym  pretekstem  nie  wolno  opuszczać  wschodu  słońca  w  Egipcie  -  ciągnął 

Szkot.  -  To  moment,  kiedy  słońce  ogłasza  zwycięstwo  nad  ciemnościami  i  ukazuje  się  w 
formie nowego słońca, które ożywi całe stworzenie. Starożytna filozofia egipska nie przestaje 
nas zaskakiwać. 

Tosty,  dżem  pomarańczowy,  plastry  bekonu  i  smażone  kiełbaski  bardzo  smakowały 

Dodsonowi, który jadł z dużym apetytem. 

- Dużo o panu myślałem, milordzie, i sądzę, że to śledztwo może być niebezpieczne. 

Proszę  nie  zapominać,  że  otrzymał  pan  anonim.  Niewykluczone,  że  jego  autor  zamierza 
wciągnąć pana w pułapkę. 

- Takiej hipotezy nie można wykluczać, nadinspektorze. 

-  Cieszę  się,  że  jest  pan rozsądnym  człowiekiem.  Byłoby  lepiej,  gdyby  został  pan  w 

hotelu i pozwolił działać profesjonalistom. Nie znam tego kraju, to jasne, ale morderstwo to 
morderstwo i miejscowy komisarz na pewno zgodzi się współpracować. 

- Czy nie jest pan tu, by mnie bronić, gdybym wpadł w pułapkę? 

- Tu chodzi o prawdziwe morderstwo, milordzie. Mógłby pan gorzko żałować, że pan 

w to wdepnął. 

Szkot  nie  odpowiedział  na  zaskakującą  myśl  nadinspektora,  ponieważ  podszedł  do 

nich niewysoki Egipcjanin o smagłej cerze, w grubych rogowych okularach i z ciężką czarną 
walizeczką. 

Lord Percival wstał. 

- Cieszę się, że znów pana widzę, doktorze Butros! Przedstawiam panu nadinspektora 

background image

Angusa Dodsona ze Scotland Yardu. 

Niewysoki, poważny mężczyzna w brązowym garniturze uścisnął dłoń Anglika. 
Nagle  Dodson  zaniepokoił  się:  dlaczego  lord  Percival  wezwał  lekarza,  skoro  nie 

cierpiał na żadną chorobę? 

Doktor, widząc wzburzenie Anglika, wyjaśnił: 

- Proszę się uspokoić, nadinspektorze. Jestem lekarzem sądowym. 

- Wydaje się, że nasz wielki przyjaciel, komisarz Ab-del-Atif, nie zlecił szczegółowej 

sekcji zwłok Langtona - wyjaśnił lord Percival. - Chcąc jak najszybciej pozbyć się tej sprawy, 
powierzył  ciało  nieszczęsnego  chłopaka  lekarzowi  mającemu  dużo  mniejsze  doświadczenie 
niż doktor Butros, którego reputacja jest już od dawna ustalona. 

- Abdel-Atif będzie wściekły! 

-  To  możliwe,  ale  nie  zaryzykuje  i  nie  odprawi  z  kwitkiem  specjalisty  tej  klasy  co 

doktor Butros. A rzetelna sekcja zwłok denata może się okazać niezwykle przydatna. 

 
Pod  nieobecność  komisarza  Abdel-Atifa,  którego  zatrzymały  ważne  sprawy  natury 

administracyjnej,  rozmowa  była  bardzo  zwięzła.  Jego  zastępca  nie  znał  doktora  Butrosa  i 

dopiero kilka telefonów do ministerstw w Kairze odblokowało sytuację. 

Wreszcie  rozpoczął  się  taniec  pieczątek,  które  wznosiły  się  rytmicznie,  a  następnie 

opadały  z  impetem  na  stosy  mniej  lub  bardziej  sprzecznych  ze  sobą  dokumentów,  które 
zalegną  na  podobnych  zwałach  makulatury.  Mimo  komputerów  nic  nigdy  nie  zastąpi 
sakramentalnego przyłożenia pieczęci. 

Dzięki specjalnemu pozwoleniu doktor Butros mógł dokonać oględzin ciała Howarda 

Langtona i, jeśli to konieczne, powtórzyć sekcję. 

Doktor  Butros,  lord  Percival  i  nadinspektor  Dodson  spotkali  się  na  tarasie  Starej 

Katarakty. 

-  Klasyczny  przypadek  -  ocenił  doktor  Butros.  -  Langton  zmarł  na  skutek  ciosu 

sztyletem w plecy, zadanego z wyjątkową siłą. 

- A więc raczej mężczyzna - rzucił Angus Dodson. 

-  Kobieta  przepełniona  nienawiścią  również  byłaby  do  tego  zdolna,  nadinspektorze. 

Złość  wyzwala  niewyobrażalną  siłę,  nawet  w  jednostkach  uważanych  z  delikatne.  Co  do 
reszty,  wydaje  się,  że  mój  kolega  z  Asuanu  wykonał  dobrą  robotę.  W  Egipcie  jesteśmy 
przecież specjalistami od mumii... 

Rozbawiony  własnym  dowcipem  medyk  sądowy,  który  był  koptem,  wypił  szkocką 

whisky, podaną jemu i Dodsonowi. Bardzo mu smakowała. 

- Oczywiście - ciągnął dalej - brakuje kilku szczegółów, zwłaszcza dokładnej godziny 

śmierci. 

- Sądzi pan, że mógłby to ustalić? - zapytał lord Percival. 

- Trzy fiolki z próbkami pojadą dziś do najlepszego laboratorium w Kairze. Jak tylko 

background image

otrzymam wyniki analizy, dam panom znać. 

-  Dziękujemy  za  pańską  bezcenną  pomoc.  Bardzo  lubiłem  Howarda  Langtona  i 

chciałbym, żeby morderca został zidentyfikowany. 

- Oby Bóg pana wysłuchał, milordzie. Do zobaczenia.   
Patrząc  za  odchodzącym  medykiem,  Angus  Dodson  zaczynał  pojmować,  dlaczego 

tylu Brytyjczyków lubi spędzać zimę w Asuanie i mieszkać w Starej Katarakcie. Mimo upału 
i wszechobecności słońca, ogarniała go powoli radość życia, przenikająca podstępnie duszę i 
ciało. 

Spokój  Nilu,  majestat  emanujący  ze  skał  Elefantyny,  uświęconej  przez  starożytnych 

Egipcjan, którzy wznieśli tu świątynie, i czysty błękit nieba sprawiły, że nadinspektor prawie 
zapomniał o swoim przytulnym biurze w Scotland Yardzie. 

Przybycie  grupy  zdenerwowanych  policjantów,  strofowanych  przez  komisarza 

Abdel-Atifa, wyrwało go z rozmarzenia. 

Umundurowani  mężczyźni  otaczali  czarnoskórego  olbrzyma  zakutego  w  kajdanki, 

który spoglądał na nich z pogardą. 

Abdel-Atif wybiegł naprzeciw lordowi Percivalowi.   

- Oto nasz winowajca... Jeszcze raz pana ostrzegam; jest groźny i nieprzewidywalny. 

Nubijczyk  i  arystokrata  patrzyli  na  siebie  z  jednakowym  zaskoczeniem.  Lorda 

uderzyła szlachetność Abu, Nubijczyka zaś spokojna siła cudzoziemca. 

-  Sądzę,  że  to  wystarczy  -  ocenił  egipski  komisarz.  -  Zobaczył  pan  to,  co  chciał  pan 

zobaczyć. 

- Powinniśmy pójść na miejsce zbrodni - zaproponował Angus Dodson. 

- To zbyteczne, on nic wam nie powie.   
Szkot podszedł do olbrzyma. 

- Jestem lord Percival, a to nadinspektor Dodson. Czy zgadza się pan odpowiadać na 

nasze pytania? 

Cisza, która zapanowała po tych słowach, zdawała się nie mieć końca. 

- Nazywam się Abu i powiem, co mam do powiedzenia. 

background image

 

ROZDZIAŁ VI

 

 

- A więc Jest pan gotów nam pomóc - zapytał lord Percival. 

- Pokój waszej dostojności - powiedział Nubijczyk. 

- Pokój panu i miłosierdzie Boga i Jego błogosławieństwo. 
Wzrok Nubijczyka wyrażał wdzięczność. 

-  Wasza  dostojność  -  powiedział  spokojnie  i  dobitnie  -  jestem  pracownikiem  hotelu 

Stara Katarakta od ponad dziesięciu lat i nikogo nie zabiłem. 

Te słowa wywołały wściekłość komisarza Omara Abdel-Atifa. 

- Przestań kłamać, Abu! Złapano cię na gorącym uczynku. 

- Niezupełnie. To ja znalazłem zwłoki i ja zawiadomiłem policję, i to mnie oskarżono, 

żeby uniknąć poszukiwań prawdziwego mordercy. Następnym razem, kiedy natknę się trupa, 
oddalę się najszybciej, jak to będzie możliwe. 

- Czy mógłby pan nam przedstawić swoją wersję wydarzeń? - zapytał lord Percival. 

- Tracimy czas - ocenił komisarz Abdel-Atif. - Lepiej od razu odesłać tego drania do 

więzienia! 

Nubijczyk wyciągnął skute ręce w stronę Egipcjanina: 

- Omar, bądź przynajmniej szczery; zrobiłeś mi to, żeby jak najszybciej pozbyć się tej 

cuchnącej  sprawy,  która  cię  przerasta  i  przez  którą  możesz  mieć  spore  kłopoty.  W  gruncie 
rzeczy  jesteś  uczciwym  człowiekiem,  ale  boisz  się  swoich  przełożonych.  Dobrze  wiesz,  że 
jestem niewinny. Pozwól działać temu cudzoziemcowi: on odkryje prawdę, a ty będziesz spał 

spokojnie. 

Omar Abdel-Atif zaniemówił. Stał z półotwartymi ustami, nie będąc w stanie wydusić 

z siebie ani słowa. Policjanci odwrócili wzrok. 

- Wszyscy jak tu jesteśmy, staramy się dotrzeć do prawdy - potwierdził lord Percival. 

- Jeśli pan skłamał, panie Abu, będziemy o tym wiedzieli. 

“Panie Abu..." Nigdy nie obdarzono go takim określeniem. Mimo kajdanek poczuł się 

prawie wolny. Przygotowywał się na najgorsze, a miał szansę z tego wyjść. On, który nie był 

zbyt  gadatliwy  i  nie  lubił  rozmawiać  o  innych,  miał  opowiedzieć  temu  cudzoziemcowi 
przybyłemu z zimnego i mglistego kraju wszystko, co wie. 

- Chodźmy na taras - zaproponował lord Percival. 
Abu osłupiał. 
Nigdy  nie  wyobrażał  sobie,  że  pewnego  dnia  usiądzie  w  jednym  z  tych  wygodnych 

foteli, w których większość turystów popijała zimne napoje i prowadziła błahe rozmowy. 

Komisarz  Abdel-Atif,  jak  obity,  poszedł  za  nimi.  Egipcjanin,  Nubijczyk  i  obaj 

Brytyjczycy zajęli miejsca wokół okrągłego stołu pod zdumionym wzrokiem policjantów. 

background image

Była  to  chwila  niezwykłego  spokoju.  Gra  świateł  na  Nilu  i  skały  na  Elefantynie 

przywodziły na myśl zaginiony świat, w którym panowała harmonia. 

- Wasza dostojność - zaczął Abu - zostałem wezwany do hotelu, aby wypełnić jasno 

określone  zadanie:  miałem  przygotować  renowację  apartamentu  Agaty  Christie.  Za  niecały 
miesiąc miał być znów jak nowy, co wydawało mi się absolutną mrzonką. 

- A więc hotel był zamknięty dla turystów? 

- Tak, wasza dostojność. Ale uprzywilejowani goście mogli pić na tarasie aperitif lub 

herbatę. Kiedy późnym popołudniem wszedłem do hotelu, siedziało tam siedem osób. 

- Czy wie pan, kto to był? 

-  Kiedy  się  pracuje  w  luksusowych  hotelach,  lepiej  mieć  pamięć  do  twarzy. 

Rozpoznałem inspektora do spraw starożytności  Ahmeda al-Fostata i  czterech egiptologów. 
Dwie  kobiety:  Niemkę,  panią  Strauss,  i  Francuzkę,  panią  Abletout,  oraz  dwóch  mężczyzn: 
Anglika, pana Faxmore'a, i Francuza, pana Glotoniego. Był tam jeszcze jeden Europejczyk, 

ubrany  na  czarno,  z  orlim  nosem,  którego  nigdy  przedtem  nie  widziałem,  i  Abd  el-Mosul, 
głowa bogatego rodu z Południa. 

- Czy ten człowiek interesuje się egiptologią? 

- Powiedzmy, że... antykami w ogóle. 

- Czy miał pan okazję bywać u tych egiptologów? 

- Widywałem ich tylko z daleka, kiedy przychodzili do hotelu. Oni zaś nie utrzymują 

kontaktów ze służbą. 

- Wydaje się, że nie bardzo ich pan lubi, panie Abu. 

-  Oni  mają  swoje  życie,  a  ja  swoje.  Pracują  tu  kilka  tygodni  w  roku,  a  ja  nie  jestem 

przekonany, że naprawdę kochają Egipt. 

Komisarz Abdel-Atif otrząsnął się z odrętwienia. 

- Twoja opinia nikogo nie interesuje, Abu! Liczą się tylko fakty. Jeśli będziesz pleść 

trzy po trzy, każę cię wsadzić do izolatki! 

- To ja zadałem niezręczne pytanie - usprawiedliwił się lord Percival. - Pan Abu tu nie 

zawinił. 

Egipski  policjant,  któremu  słowa  arystokraty  wytrąciły  broń  z  ręki,  zasępił  się.  Lord 

Percival zwrócił się do Nubijczyka: 

- Proszę mówić dalej. 

-  Wszedłem  na  trzecie  piętro  -  ciągnął  Abu  -  i  pchnąłem  drzwi  apartamentu  Agaty 

Christie, tej dziwnej osoby, która żyła ze śmierci innych. Nagle poczułem, że wydarzyła się 
jakaś tragedia. Atmosfera była przytłaczająca. Dotknąłem amuletu, by nie ulec złemu oku, ale 
zrobiłem  to  zbyt  późno.  Znajdowałem  się  już  w  kręgu  zła.  Przez  moment  sądziłem,  że  się 
mylę, ale po chwili w gabinecie zauważyłem zwłoki mężczyzny z nożem wbitym w plecy. 

- Czy czegoś pan dotykał? 

- Nie, wasza dostojność. 

background image

- Czy zauważył pan jakiś niezwykły szczegół? 

- Byłem tak wstrząśnięty, że nic do mnie nie docierało... Wyszedłem stamtąd tyłem i 

udałem  się  na  posterunek,  żeby  zgłosić  o  moim  ponurym  odkryciu.  Natychmiast,  nie 
wysłuchawszy mnie, oskarżyli mnie o morderstwo i wtrącili do więzienia. 

Komisarz Abdel-Atif podniósł pięść. 

- Wystarczy, Abu! Lepiej zrobisz, przyznając się do winy! 
Nubijczyk wytrzymał wzrok policjanta. 

-  Powiedziałem  prawdę  i  ty  o  tym  wiesz.  A  teraz  szukajcie  winnego.  Jeśli  go  nie 

znajdziecie,  dusza  zmarłego  nie  zazna  spokoju.  Howard  Langton  to  jeden  z  nielicznych 

egiptologów, którzy prosili mnie, bym opowiadał o moim kraju, o jego pięknie, tradycjach... 
Howard  Langton  był  dobrym  człowiekiem,  nie  kradł  i  nie  zadzierał  nosa.  Z  pewnością 
dlatego ktoś go załatwił. 

background image

 

ROZDZIAŁ VII 

 
Lord Percival spojrzał komisarzowi Abdel-Atifowi prosto w oczy. 

-  Mam  do  pana  trzy  prośby:  po  pierwsze,  chciałbym  osobiście  obejrzeć  miejsca 

związane  z  tragedią,  po  drugie,  chciałbym  obejrzeć  narzędzie  zbrodni,  i  po  trzecie,  proszę, 
żeby  Abu  był  przetrzymywany  w  znośniejszych  warunkach,  ponieważ  jest  tylko 

podejrzanym. 

Nadinspektor Dodson poczuł nagłą suchość w gardle. Policjanci zwykle nie lubią, aby 

mówiono do nich tym tonem. 

Szkot  i  Egipcjanin  przez  dłuższą  chwilę  mierzyli  się  wzrokiem.  W  końcu  komisarz 

Abdel-Atif spasował: 

-  Oczywiście,  oczywiście...  Proszę  bardzo,  apartament  Agaty  Christie  stoi  przed 

panami otworem. 

- A dwie pozostałe prośby? 

- Zgoda, zgoda! Póki co, odprowadzę Abu do więzienia. 
Patrząc ukosem na arystokratę, który go paraliżował wzrokiem, komisarz obszedł się z 

Nubijczykiem przyzwoicie. 

Lord  Percival  nie  bez  wzruszenia  wchodził  po  monumentalnych  schodach 

prowadzących  na  piętro,  na  którym  znajdował  się  apartament  Agaty  Christie.  Jako 
przyjaciółka egiptologa Stephena Glanvillc'a, zwiedzała kraj faraonów w roku 1931 wraz, ze 
swoim  mężem  Maxem  Mallowanem.  Poznała  wówczas  Howarda  Cartera,  odkrywcę 

grobowca Tutanchamona. Egipt tak bardzo zafascynował królową zbrodni, że napisała sztukę 
teatralną poświęconą faraonowi Echnatonowi i królowej Neferetiti, nie zapominając o samym 

Tutanchamonie. 

Powieściopisarka  miała  monumentalny  rozmach,  ponieważ  w  swojej  sztuce 

przewidziała  dwadzieścia  dwie  role  główne  oraz  całą  masę  drugoplanowych.  Ecknaton  nie 
został wystawiony, ustępując miejsca Herkulesowi Poirot. 

Lord Percival musiał jednak zapomnieć o magii Starej Katarakty i zająć się szukaniem 

śladów mordercy, który znieważył, z pewnością niechcący, pamięć Agaty Christie. 

Apartament pisarki pozostał nietknięty. 
Salon,  łoże  z  baldachimem,  biurko,  biblioteczka,  toaletka  z  dzbankiem  i  nocnikiem, 

schodki  po  których  wchodzono  do  wygódki,  delikatne  ryciny  przedstawiające  owce,  mgłę  i 
angielską wieś oraz wspaniałe okna wychodzące na Nil i Elefantynę... 

Nadinspektor  Dodson  z  trudem  nadążał  za  lordem  Percivalem.  Dogoniwszy  go, 

uszanował jego milczenie w tym apartamencie, który przypominał muzeum. 

Szkot  poruszał  się  niczym  kot,  miękko  i  lekko,  jak  gdyby  nie  chciał  pozostawić 

najmniejszego  śladu  swojej  obecności.  Dodson  patrzył,  jak  przystępuje  do  skrupulatnego  i 

background image

cierpliwego przeszukania. 

-  To  niezwykłe  -  powiedział,  kiedy  skończyli.  -  Coraz  bardziej  przypomina  pan 

zawodowca, milordzie. 

-  Niestety,  królestwo  Agaty  Christie  pozostało  nieme  i  nie  dostarczyło  mi  żadnej 

wskazówki. 

 

Komisarz  Omar  Abdel-Atif  położył  na  biurku  niezwykły  sztylet,  bardzo 

charakterystyczny z powodu żelaznego ostrza i rękojeści z kryształu górskiego. 

-  No  cóż  -  powiedział  Abdel-Atif,  prezentując  sztylet  lordowi  Percivalowi  i 

Dodsonowi. - Oto narzędzie zbrodni! Oryginalne, co? Można by sądzić, że to antyk... Proszę 
go wziąć do ręki, panowie. Zobaczcie, jaki jest solidny! 

Lord Percival ostrożnie obracał nim w ręku, jak gdyby trzymał coś bardzo kruchego. 

- Rzeczywiście, wydaje się, że to stara broń.   

Abdel-Atif zainteresował się: 

- Stara... jak bardzo? 

-  Jeśli  się  nie  mylę,  całkowicie  przypomina  sztylet  ze  skarbca  Tutanchamona. 
Egipcjanin podskoczył. 

- Mam nadzieję, że pan żartuje? 

-  Mam  bardzo  nikłą  wiedzę  w  dziedzinie  egiptologii  -  wyznał  Szkot  -  ale  nie  sądzę, 

żebym się mylił. 

-  Jeśli  pana  dobrze  rozumiem,  milordzie,  morderca  miałby  ukraść  sztylet 

Tutanchamona  z  witryny  kairskiego  muzeum,  aby  zadać  nim  cios  w  plecy  nieszczęsnego 
egiptologa  Howarda  Langtona...  To  zupełnie  nieprawdopodobne!  Skarb  Tutanchamona  jest 
strzeżony dzień i noc i żaden złodziej nie może się do niego zbliżyć! 

- Byłby pan jednak uprzejmy to sprawdzić? 

- To śmieszne! Ale ponieważ pan nalega... Komisarz Abdel-Atif podniósł słuchawkę. 

Co  najmniej  dziesięć  razy  ponowił  próbę,  zanim  uzyskał  połączenie  z  pracownikiem 
technicznym  biura  muzeum,  który  kazał  mu  czekać,  następnie  połączył  go  z  innym 
pracownikiem, który powiedział, że jest niekompetentny i odłożył słuchawkę. 

Rozwścieczony  Abdel-Atif  ponownie  zadzwonił  do  muzeum  i  wyładował  się  na 

pierwszej  osobie,  która  odebrała  telefon,  grożąc,  że  wyśle  ją  za  kratki.  Groźba  okazała  się 

skuteczna.  Niecałe  pół  godziny  później  komisarzowi  udało  się  połączyć  z  jednym  z 
zastępców jednego z asystentów jednego z konserwatorów. 

Pominąwszy  wszelkie  formułki  grzecznościowe,  komisarz  polecił  mu  natychmiast 

sprawdzić, czy sztylet Tutanchamona znajduje się nadal w witrynie. 

Pracownik  muzeum  sprzeczał  się  przez  kwadrans  dla  zasady,  tłumacząc,  że  nie  ma 

pracowników  pod  ręką  i  że  sam  nie  może  wyjść  z  pokoju  z  powodu  ogromnej 
odpowiedzialności spoczywającej na jego barkach. Kiedy Abdel-Atif zdenerwował się nie na 

background image

żarty, muzealnik wreszcie ustąpił. 

Znowu  trzeba  było  czekać.  Brytyjczykom  podano  kawę  i  karkadę  -  orzeźwiający 

napój  z  hibiskusa.  Zirytowany  Abdel-Atif  przekładał  w  tę  i  z  powrotem  papiery  upstrzone 
pieczęciami. 

- Gdzie mieszkał Howard Langton? - zapytał lord Percival. 

- W niedużej willi, blisko centrum miasta. 

- Czy miał pan czas przeprowadzić tam dokładne przeszukanie? 

- No cóż... 

- Czy mogę pana wyręczyć w tym przykrym obowiązku, komisarzu? 

Omar  Abdel-Atif  zamyślił  się.  W  gruncie  rzeczy,  dlaczego  nie?  Ta  rewizja  nie 

dostarczy  prawdopodobnie  żadnych  ważnych  dowodów,  a  on  miał  ochotę  uciąć  sobie 
drzemkę. 

- Proszę bardzo, panowie... Zaprowadzi was jeden z moich ludzi. Później poproszę o 

raport. 

Wreszcie telefon zadzwonił. Abdel-Atif podniósł słuchawkę: 

-  Tak,  to  ja...  Jest  pan  absolutnie  pewny?  Doskonale!  Egipcjanin  rozłączył  się.  Z 

szerokim uśmiechem zakomunikował: 

- Pańska hipoteza jest nieprawdziwa, milordzie. Sztylet Tutanchamona nadal znajduje 

się na swoim miejscu. 

background image

 

ROZDZIAŁ VIII 

 
Wiał  łagodny  wiatr,  powietrze  było  wyjątkowo  czyste.  Lord  Percival,  w  jasnym 

kapeluszu  z  szerokim  rondem,  wszedł  do  niewielkiego  białego  domu,  w  którym  mieszkał 

Howard  Langton.  Zasapany  Angus  Dodson  z  trudnością  nadążał  za  Szkotem.  Pył,  upał, 
słońce,  silna  woń  wschodniego  miasta,  stanowiąca  mieszaninę  perfum  i  nieco  mniej 
szlachetnych aromatów sprawiły, że nadinspektor tęsknił za wilgotnymi chodnikami Londynu 
i swoim wygodnym, nowoczesnym biurem. Jeśli komisarz Abdel-Atif miał rację, i mordercą 
był nubijski olbrzym, oględziny nie potrwają długo. 

Nagie  ściany  pobielone  wapnem,  na  wykafelkowanej  podłodze  dywan  o  drobnej 

fakturze,  meble  z  białego  drewna...  Wnętrze  willi  świadczyło  o  tym,  że  angielski  egiptolog 
dopiero  co  wprowadził  się  do  nowego  mieszkania  i  nie  miał  jeszcze  czasu,  by  je 
zagospodarować. 

W  salonie  piętrzyły  się  fachowe  książki:  słowniki  hieroglifów,    wśród  nich  słynny 

egipsko-niemiecki  Worterbuch,  podręczniki  archeologii,  raporty  z  wykopalisk,  studia 
poświęcone  bogom  i  przeglądy  specjalistyczne,  jak  “Joumal  of  Egyptian  Archaeology"  czy 
“Zeitschrift  fur  agyptische  Sprache".  Wreszcie  tysiące  fiszek  starannie  poukładanych  w 
kartonowych pudełkach. 

Lord Percival obejrzał kilka z nich. 

- Co spodziewał się pan znaleźć? - zapytał nadinspektor. 

- Jest już jakiś punkt zaczepienia: Howard Langton był egiptologiem wykształconym. 

- A nie zawsze tak jest? 

- W tym zawodzie, podobnie jak w wielu innych, machlojki i koneksje liczą się często 

bardziej  niż  kompetencje.  W  tym  wypadku  nie  ma  wątpliwości:  Langton  miał  żądane 
kwalifikacje i solidne doświadczenie, tak w dziedzinie hieroglifów, jak i w archeologii. 

Na  niewielkim  biurku  leżały  pióra,  notatniki  i  tekst  hieroglificzny  napisany  ręką 

zmarłego 

Lord Percival dłuższą chwilę stał pochylony nad dokumentem. 

- Dziwne - powiedział. 

- Pan... Zna pan hieroglify? - spytał zaskoczony Dodson. 

-  Jestem  tylko  amatorem.  Stary  uczony  z  Eton  nauczył  mnie  podstaw  i  zapoznał  z 

najważniejszymi tekstami. Ten jest znany. To rozdział VI z Księgi umarłych. 

- O czym mówi? 

-  Jeśli  zmarły  został  powołany  do  pracy  w  zaświatach,  uprawiania  pól  lub 

nawadniania  brzegów,  odwoływał  się  do  magicznej  figurki,  zwanej  odpowiadaczem,  która 
ożywała w cudowny sposób, żeby za niego pracować. 

- To bardzo znany tekst, a jednak coś pana w nim zaskoczyło! 

background image

- Nie sam tekst, ale słowo “Uwaga!" napisane i podkreślone przez Langtona. 

- Co to oznacza? 

-  Być  może  to  mało  znaczące  spostrzeżenie,  a  być  może  ważna  wskazówka... 

Kontynuujmy nasze poszukiwania. 

W  sypialni  pod  lampką  nocną  lord  Percival  znalazł  poczwórnie  złożoną  kartkę  z 

notatką: “powstrzymać Abd el-Mosula". 

-  Najwidoczniej  ten  Abd  el-Mosul  nie  był  przyjacielem  Langtona  -  stwierdził 

nadinspektor. - Ale dlaczego tak ukrył tę kartkę? 

- Albo dlatego, że zamierzał szczegółowo opisać swój plan działania, albo dlatego, że 

to początek wiadomości, którą chciał komuś przesłać. Z całą pewnością nie miał czasu, żeby 
pisać dalej. 

- Trzeba będzie zebrać jak najwięcej informacji O tym człowieku; Abd el-Mosul staje 

się naszym pierwszym podejrzanym. 

- Czyżby pan zapomniał o Abu? - zapytał Szkot z lekkim uśmiechem. 

-  Nie,  oczywiście,  że  nie!  Ale  może  miał  wspólnika.  Lord  Percival  i  Angus  Dodson 

uważnie  i  wytrwale  kontynuowali  rewizję.  W  prymitywnej  łazience,  w  której  woda  leciała 
tylko  przez  kilka  godzin,  Szkot  zatrzymał  się  przy  antycznym  glinianym  dzbanie  stojącym 
między pędzlem a miseczką do rozrabiania piany do golenia. 

- Prawdziwy antyk? 

-  Współczesny  wyrób  bez  wartości  artystycznej,  ale  dobrze  wykonany  -  ocenił  lord 

Percival, wdychając zapach wnętrza naczynia, i wlał odrobinę płynu do szklanki. 

- Chyba nie zamierza pan tego wypić... 

- Trzeba podejmować pewne ryzyko. 

- Nie wierzę w klątwę faraonów, milordzie, ale jednak byli oni znawcami trucizn i... 
Ostrzeżenie nadinspektora było zbyteczne. Szkot wypił łyk. 

- Tak myślałem: przereklamowane. Chce pan skosztować, nadinspektorze? 
Oficer Scotland Yardu nie cofa się przed niczym; 
Dodson pociągnął łyk. 

- Ależ... Co to za obrzydliwe piwo! 

- Delikatnie pan to ujął. Zaledwie nadaje się do picia. 
Na podstawce dzbanka widniał głęboko wyryty napis: “Scottish Brewer". 

- To wstyd dla Szkocji - ocenił arystokrata. - Powinien pan zatelefonować do Scotland 

Yardu, nadinspektorze. Niech znajdą tę wytwórnię, jeśli w ogóle istnieje. 

Lord Percival ponownie zainteresował się materiałami naukowymi Howarda Langtona 

i długo je przeglądał. 

- Nie wiedziałem, że Howard był taki skryty. 

- Skąd ten wniosek? - zapytał Dodson. 

- Ponieważ nowy dyrektor centrum archeologicznego powinien pisemnie przedstawić 

background image

szczegółowy projekt. Brak choćby jednego dokumentu odnoszącego się do tego projektu jest 
zaskakujący, by nie rzec nienormalny. 

Nadinspektor zmarszczył brwi. 

- Istnieje proste wytłumaczenie: morderca ukradł te dokumenty, ponieważ w taki czy 

inny sposób zdradzały jego tożsamość. 

- Tak właśnie myślę. Sądzę też, że je zniszczył. W takim razie Abu byłby niewinny. 
Jeśli  nawet  hipoteza  była  dobra,  sprawiła  przykrość  Angusowi  Dodsonowi.  W  jaką 

pułapkę się wpakował, i to z dala od Anglii? Nawet gdyby uwierzył wewnętrznemu głosowi, 
który mu podpowiadał, że zmaga się z groźnym przestępcą, nie poddałby się. 

- Rozpocznijmy przeszukiwanie domu - zadecydował niezmordowany lord Percival. 

Z  największą  dokładnością  obaj  mężczyźni  centymetr  po  centymetrze  obejrzeli 

ostatnie mieszkanie egiptologa Hovarda Langtona, jednak bez powodzenia. 

background image

 

ROZDZIAŁ IX 

 

Mina komisarza Abdel-Atifa nie zapowiadała nic dobrego. 

-  Dwukrotnie  czytałem  pański  raport,  nadinspektorze,  ale  wyciągam  z  niego  zgoła 

inne wnioski niż, pan. Nie ma podstaw formalnych, aby uniewinnić Abu! 

- Ani też żadnych podstaw, aby go oskarżyć - przypomniał lord Percival. 
Egipcjanin  zapalił  papierosa  i  natychmiast  wcisnął  go  w  popielniczkę  wypełnioną 

niedopałkami. 

-  Wszyscy  jesteśmy  uczciwymi  i  sumiennymi  zawodowcami.  Czy  koniecznie  trzeba 

szukać  tajemnic  tam,  gdzie  ich  nie  ma?  Ahu  jest  Nubijczykiem,  a  Nubijczycy  są  uparci.  Z 
pewnością w końcu się przyzna. 

-  Fakty  również  są  uparte  -  powiedział  Dodson  poważnie.  -  Szanowny  kolego, 

musimy rozszerzyć nasze śledztwo. 

Abdel-Atif westchnął głęboko: 

- Tego się właśnie obawiałem... Mieliście jasne i ewidentne fakty, ale szukacie innych. 

A jeśli panowie się mylą, tak jak w przypadku narzędzia zbrodni? 

- A  właśnie  -  przerwał  Szkot  łagodnie.  -  Chciałbym, żeby ekspert, w tym przypadku 

inspektor Ahmed al-Fostat, rzucił na nie okiem. 

- A to z jakiego powodu? 

- Czy nie powinniśmy wiedzieć coś więcej o tym sztylecie? 

- Wiemy już najważniejsze: tą bronią zabito Langtona.   
Sumienie zawodowe Dodsona zbuntowało się: 

- Czy wydał pan polecenie, by szukano ewentualnych odcisków palców? 

- Oczywiście, panie nadinspektorze... Ale ta broń przechodziła z rąk do rąk, a Abu z 

pewnością wytarł rękojeść w ubranie. W tej kwestii nie ma się czego spodziewać. 

Dodson powstrzymał gniew. 

- Czy zechce pan wezwać inspektora al-Fostata? - zapytał z naciskiem lord Percival. 
Egipski  policjant  bardzo  chciałby  się  sprzeciwić  swemu  rozmówcy,  ale  ten 

cudzoziemiec o wyrafinowanej elegancji, na którego czole nie perliła się najmniejsza kropla 
potu, nie przestawał go hipnotyzować. 

W dodatku podniósł słuchawkę. 

Inspektor Ahmed al-Fostat, liczący około czterdziestki, był niski, nerwowy i irytujący. 

Jego twarz w kolorze kakao stanowiła zadziwiający kompromis pomiędzy twarzą kairskiego 
mieszczucha  i  obliczem  wieśniaka  z  Południa.  Wydatny  nos,  oczy  małe  i  oskarżycielskie, 
grube wargi i łysina nie zjednywały mu sympatii. Miał nieskazitelnie białą koszulę i pomięte 
czarne spodnie, był  przekonany, że ma wielką władzę i  autorytet i  zależało  mu,  żeby i  inni 

natychmiast o tym wiedzieli. 

background image

- Dlaczego mnie pan niepokoi, komisarzu? - zapytał gniewnie, nie spojrzawszy nawet 

na cudzoziemców. 

- Chodzi o ekspertyzę. 

- Proszę wypełnić formularz, zaadresować do mnie i czekać na odpowiedź. 

-  Cieszę  się,  że  pana  widzę,  panie  al-Fostat  -  powiedział  uprzejmie  Szkot.  -  Prawdę 

mówiąc,  zależy  nam  na  jak  najszybszym  uzyskaniu  pańskich  światłych  porad  w  sprawie 
dotyczącej zarówno Egiptu, jak i Anglii. Ależ zachowałem się niewybaczalnie! Zapomniałem 
się  przedstawić.  Jestem  lord  Percival  Kilvanock,  a  to  mój  kolega,  nadinspektor  Angus 

Dodson, ze Scotland Yardu. 

Ahmed  al-Fostat  spojrzał  porozumiewawczo  na  komisarza  Abdel-Atifa,  który 

wzruszył ramionami, aby dać mu do zrozumienia, że tak jest i nic na to nie poradzi. 

- Jesteśmy tu u siebie - stwierdził inspektor skrzekliwym głosem. - Już od dawna nie 

jesteśmy kolonią angielską. Scotland Yard nie może więc wydawać mi żadnych poleceń. 

-  Potrzebowalibyśmy  rady  eksperta  -  powiedział  spokojnie  Szkot  -  ponieważ  nie 

znamy się na archeologii. Pan mógłby nam pomóc. 

- Dlaczego miałbym to zrobić? 

- Ponieważ chodzi o morderstwo.   
Inspektor wydął wargi. 

- A... kto jest ofiarą? 

- Egiptolog Howard Langton. Przez usta Ahmeda al-Fostata przemknął cień uśmiechu. 

-  No  proszę...  Nowy  szef  angielskiej  misji  archeologicznej!  Nie  pomieszkał  sobie 

długo w Egipcie, biedaczek... Smutny los. W imieniu jego egipskich kolegów oraz Egipskiej 
Służby  Starożytności  składam  panom  wyrazy  współczucia.  Przypuszczam,  że  nasza  policja 

energicznie poszukuje sprawcy. 

- Być może już go znaleźliśmy - przerwał komisarz Abdel-Atif. 

- Czy mógłbym wiedzieć, kto to jest? 

- Abu, Nubijczyk, który pracuje w Starej Katarakcie.   
W oczach archeologa błysnął gniew i pogarda. 

- To z pewnością on! 

- Czyżby miał pan dowód? - zapytał Angus Dodson. 

- Nubijczycy są zdolni do wszystkiego. Należy ich unikać; zawsze byli złodziejami i 

mordercami. 

- Czy zna go pan osobiście? - zapytał Szkot. 

- Oczywiście że nie. Nie zadaję się z wykolejeńcami jego pokroju. 

- Czy byłby pan łaskaw obejrzeć tę broń?   
Lord  Percival  wskazał  sztylet  leżący  na  biurku  komisarza  Abdel-Atifa.  Ahmed 

al-Fostat niechętnie obrzucił go wzrokiem, po czym zważył w ręku. 

- Co mam panom powiedzieć? 

background image

- Z jakiej dynastii pochodzi ten sztylet.   
Archeolog wybuchnął śmiechem: 

-  Pan  rzeczywiście  nie  zna  się  na  egiptologii,  milordzie!  To  niezręczna  podróbka, 

nieudolna  imitacja  sztyletu,  który  wchodzi  w  skład  skarbu  Tutanchamona.  Mógłby  go  pan 
kupić  za  dwa  funty  szterlingi,  gdyby  nie  był  narzędziem  zbrodni.  Turyści,  zwłaszcza 
nieobyci,  uwielbiają przedmioty tego  rodzaju  i  dają się oszukiwać zawodowym  fałszerzom, 
których wytwórnie pracują tu pełną parą. 

- Czy u podstawy ostrza nie ma czasem hieroglifów? 

- Fałszerz wyrył byle co... Wyroby tego typu często mają skazy. 

- Wygląda jak “I", “T" lub “N"... 

Ahmed al-Fostat spojrzał na Szkota nieufnie. 

- Umie pan czytać hieroglify? 

-  Trochę...  Wszędzie  sprzedają  pocztówki,  a  nawet  zasady  odczytywania  alfabetu 

hieroglificznego. Myślałem, że rozpoznałem trzy litery. 

-  Są  tak  niestarannie  wyryte,  że  można  byłoby  odczytać  wszystko!  Jeśli  pan  chce, 

żebym wybawił pana z tego kłopotu, komisarzu... 

- Chodzi o bardzo ważny dowód - przerwał zbulwersowany Dodson. - Musi pozostać 

w rękach policji. 

- Czy mógłbym pana prosić o przysługę zupełnie prywatną? - zapytał lord Percival. 

Ahmed al-Fostat zacisnął mięsiste wargi. 

- A o co chodzi? 

- Wiele słyszałem o asuańskim  nilomierzu. Czy  wyświadczyłby mi pan  grzeczność  i 

objaśnił, do czego służył? 

 

background image

ROZDZIAŁ X 

 
Ruiny  antycznej  świątyni  Chnum  drzemały  w  zimowym  słońcu,  nawiedzane  przez 

boga-barana, pana katarakty i władcy wylewów. Tymczasem lord Percival i Ahmed al-Fostat 
wynajęli felukę, aby popłynąć na Elefantynę, do niewielkiego pomostu przy muzeum. 

Skromne  asuańskie  muzeum,  w  niepowtarzalnym  pół-kolonialnym,  pół-laotańskim 

stylu,  było  w  rzeczywistości  willą  angielskiego  inżyniera  Williama  Wellicocksa. 
Zaprojektował  on  Pierwszą  Kataraktę,  w  imię  postępu,  którego  zgubne  skutki  Szkot,  jako 

jeden  z  nielicznych,  potępiał.  Zapora  została  otwarta  w  1902  roku  w  obecności  księcia 
Connaught  i  Winstona  Churchilla.  Można  pozazdrościć  Wellicocksowi,  który  z  wysokości 
werandy, zajmowanej obecnie przez sarkofagi, cieszył oczy wspaniałym pejzażem, w którym 
niepodzielnie panował Nil. 

Kilka  kroków  od  budynku  otoczonego  krzewami  znajdował  się  słynny  nilomierz  - 

rodzaj kamiennych schodów wykutych w skale i schodzących do wody. 

- Jest pan niezwykle uprzejmy, że poświęcił mi pan odrobinę swego cennego czasu  - 

powiedział lord Percival do pełnego dystansu Ahmeda al-Fostata. - Dzięki panu będę nieco 

mniejszym ignorantem. 

Inspektor przybrał poważną minę. 

-  Grecki  geograf  Strabon  objaśniał,  że  kreski  wyryte  w  kamieniu  miały  pokazywać 

wysokość poziomu wody podczas wylewów. W ten sposób z biegiem lat powstała prawdziwa 

kronika wylewów. 

- Czy można je przewidywać? 

- Inżynierowie faraonów podejmowali to ryzyko. 

- W życiu ryzykuje się wielokrotnie, panie al-Fostat. Przychodząc w zeszłym tygodniu 

do Starej Katarakty, nie wiedział pan, że wokół krąży śmierć. Morderca znajdował się, być 
może, w niewielkim kręgu osób siedzących na tarasie. 

Ahmed al-Fostat zatrzymał się na pierwszym stopniu nilomierza. 

-  O  co  panu  właściwie  chodzi?  Dobrze  pan  wie,  że  mordercą  jest  ten  przeklęty 

Nubijczyk! 

- Pewne informacje mogą wskazywać, że tak nie jest. 

- Istotne? 

- Tak je traktujemy. Co pan sądził o Howardzie Langtonie? 
Egipcjanin zszedł schodek niżej. Do Nilu prowadziło dziewięćdziesiąt stopni. 

- Nic. Nigdy się z nim nie spotkałem. 

- Z racji swojej funkcji musiał się z panem kontaktować. 

Ahmed al-Fostat uśmiechnął się ironicznie. 

- Anglicy są w większości zarozumiali i powściągliwi... Szef misji archeologicznej nie 

background image

przejmował  się  jakimś  miejscowym  inspektorem...  Proszę  zauważyć,  że  być  może  był  w 
błędzie. 

- Co pan chce przez to powiedzieć? 

- Nic... Nic konkretnego.   
Mężczyźni powoli schodzili. 

- W dniu,  kiedy popełniono zbrodnię  -  przypomniał lord Percival  -  przyszedł  pan na 

taras Starej Katarakty, żeby się spotkać z... przyjaciółmi, jak przypuszczam. 

- Tak, to miało być zwykłe towarzyskie spotkanie. 

- Z jednym wyjątkiem. Myślę o Abd el-Mosulu. Czy nie ma on reputacji cokolwiek... 

podejrzanej? 

-  Myśli  pan,  że  wszystko  pan  wie,  milordzie!  Istotnie,  Abd  el-Mosul  tam  był,  ale 

pańskie  przypuszczenia  są  już  nieaktualne.  Mój  rodak  popełnił  w  przeszłości  kilka  błędów, 
ale  czasy  się  zmieniły.  Niech  pan  nie  wierzy  we  wszystko,  co  mówią.  Legenda  o  Abd 

el-Mosulu to tylko legenda. 

Szkot  wpatrywał  się  w  linie  wyciosane  w  skale  przez  hydrologów  faraona. 

Przypominały  o  szczęśliwych  czasach,  kiedy  wylew,  niczym  zakochany  młodzieniec  spie-
szący na podbój krain, użyźniał czarną ziemię Egiptu i żywił jego mieszkańców, pokrywając 
ją płodnymi madami. 

-  A  czy  pani  Albertine  Abletout  była  wobec  pana  bardziej  uprzejma  niż  brytyjscy 

archeolodzy?   

Ahmed al-Fostat zareagował gwałtownie: 

-  Osoba  ta  ma  wyraźne  skłonności  do  robienia  przedstawień.  Jest  nie  tylko 

egiptologiem,  ale  i  aktorką!  Jedynym  obiektem  jej  zainteresowań  jest  ona  sama.  Kiedy 
przyjeżdża do Egiptu, wie o tym cały kraj. Jest chora, kiedy się o niej nie mówi. 

- Przecież dokonała ważnych odkryć? 

-  Przede  wszystkim  udało  jej  się  przekonać  o  tym  innych!  Słuchając  tej  damy, 

odniesie pan wrażenie, że osobiście zbudowała wszystkie egipskie świątynie! Odznaczenia i 
honory są dla niej ważniejsze niż praca w terenie. Moja rada, milordzie: im dalej od niej, tym 

lepiej dla pana. 

- Był jeszcze jeden francuski egiptolog w Starej Katarakcie, prawda? 

- Rzeczywiście, był tam ten dziwak Villabert Glotoni! Przeciętniak oddelegowany do 

obsługi  śmietanki  towarzyskiej,  co  mu  najbardziej  odpowiada.  Oprowadza  wybitnych  gości 

po stanowiskach archeologicznych i, racząc ich mało precyzyjnymi objaśnieniami, bawi się w 
wytrawnego  archeologa.  Poza  tym  to  kpiarz,  który  bez  namysłu  rozgłasza  najgorsze 

oszczerstwa. 

Zamyślony Ahmed al-Fostat zszedł kilka stopni niżej. 

-  Zaniepokoił  mnie  pan,  milordzie...  A  jeśli  morderca  rzeczywiście  znajdował  się  w 

gronie osób, które piły aperitif w Starej Katarakcie? 

background image

- Czy coś mogło wzbudzić pańskie podejrzenia? 

-  Domenica  Strauss,  niemiecka  egiptolog,  była  kochanką  Langtona.  To  kobieta  z 

głową, zawzięta i gwałtowna, zdolna do wszystkiego. 

- A zatem sądzi pan, że mogło to być zabójstwo w afekcie? - zasugerował Szkot. 

- To niewykluczone... Ale gdybym miał wskazać podejrzanego, byłby to raczej Steven 

Faxmore, To człowiek twardy, sprawny w działaniu i ambitny, który nieustannie kłócił się z 
władzami  egipskimi,  tak  bardzo  je  lekceważy.  Nie  tylko  wobec  nich  jest  agresywny... 
Podobno  poważnie  pokłócił  się  z  Langtonem.  Faxmore  jest  Szkotem...  Może  to  dlatego. 
Wiem, że Anglicy i Szkoci się nienawidzą. 

- Wie pan coś więcej o tej kłótni? 

- Nic, zwykłe plotki. 

Wzburzony Ahmed al-Fostat  zszedł  szybko  aż do rzeki.  Trzy stopnie przed ostatnim 

schodkiem zatrzymał się. 

- Proszę spojrzeć, milordzie... Ale proszę nie podchodzić! 
Na ostatnim stopniu leżała duża żmija. 

-  Do  góry,  tylko  powoli...  Jeśli  nie  będziemy  wykonywać  gwałtownych  ruchów,  nie 

zaatakuje. 

Wydawało  się,  że  Egipcjanin  stracił  pewność  i,  aby  się  nie  pośliznąć,  oparł  się  o 

ścianę nilomierza. Lord Percival nie okazał najmniejszych oznak emocji. 

-  Według  zeznań  Abu  w  Starej  Katarakcie  był  ktoś  jeszcze  -  mężczyzna  w  czerni, 

którego nazwiska nie znam. 

Ahmed al-Fostat odpowiedział dopiero na szczycie nilomierza: 

-  To  doktor  Alan  Qerry...  Dobrze,  że  pan  o  nim  wspomina!  On  także  znakomicie 

nadaje się na podejrzanego. Sporo czasu minęło, odkąd mieszka w Egipcie, robi to, co lubi, i 
nikomu się nie tłumaczy. Prowadzi laboratorium w Kairze, gdzie, między innymi, zajmuje się 
badaniem mumii. To nie mogło trwać wiecznie... Wiadomo, że Howard Langton miał zamiar 
skontrolować  badania  Qerry'ego  i  opracować  własny  “program  mumie".  Szykował  się 
poważny konflikt. 

Grupa turystów przypuściła szturm na muzeum. 

- Dziękuję za pouczającą wycieczkę - powiedział Szkot. 

- A tak na przyszłość, milordzie, proszę mnie nie nachodzić. Nie mam nic wspólnego 

z tą zbrodnią i jestem bardzo zajęty. 

background image

 

ROZDZIAŁ XI 

 
Lord  Percival  poprosił  przewoźnika,  żeby  się  nie  spieszył  i  pozwolił,  by  feluka 

płynęła  swobodnie  z  prądem  rzeki.  Starszy,  ale  jeszcze  sprawny  i  energiczny  mężczyzna 
zręcznie sterował i, ryzykując skręcenie karku, udowodnił Szkotowi, że ciągle jeszcze potrafi 
wspiąć się na maszt. 

Widząc, z jaką przyjemnością cudzoziemiec poddaje się falowaniu  wody,  właściciel 

feluki zataczał kręgi, igrając z wiatrem i prądami. 

Nie  ma  oczywiście  lepszego  klimatu  i  piękniejszego  pejzażu  niż  w  Szkocji,  ale 

arystokrata  uległ,  jak  niegdyś,  magii  Egiptu,  w  którym  czas  się  zatrzymał.  Kiedy  Stwórca 
postanowił celebrować fantastyczne gody wody i pustyni, nie omieszkał rzucić gdzieniegdzie 
majestatycznych  skał,  na  których  skrybowie  faraona  opisywali  podboje  awanturników  - 
odkrywców  Dalekiego  Południa.  A  oddech  Amona,  ukryty  początek,  nadal  objawiał  się  w 
wydęciu białego żagla feluki, bezszelestnie płynącej pod doskonale czystym niebem. 

Na pomoście niecierpliwie czekał na arystokratę Angus Dodson. 

- Dowiedział się pan czegoś ważnego, milordzie? 

- To zależy. A co ze Scottish Brewer? 

-  Nie  można  się  połączyć  ze  Scotland  Yardem:  kierunek  zajęty.  Będę  jeszcze 

próbował.  Potrzebuję;  pańskiej  niezwłocznej  pomocy:  Albertine  Abletout  grozi,  że  skąpie 
Egipt w ogniu i krwi, jeśli nie przyjmiemy jej zaproszenia na śniadanie w Starej Katarakcie. 

- Nie ma potrzeby wywoływać kolejnego konfliktu, nadinspektorze. 
Mimo że hotel był oficjalnie zamknięty, francuska egiptolog dopięła swego: otwarto 

wielką  odświętną  jadalnię  i  przyniesiono  jej  ulubione  danie  składające  się  z  puree  z  bobu, 
szaszłyka  z  jagnięcia,  marchewki  i  groszku.  Mimo  kuszących  nazw,  jak  “Omar  Chajjam", 
“Kleopatra" i “Egipski Rubin", lepiej było unikać win, których wypicie groziło błyskawiczną 
ruiną przewodu pokarmowego. Zamówiono więc lekkie i ułatwiające trawienie lokalne piwo. 

Ubrana 

ciemnofioletowy 

kostium 

Albertine 

Abletout, 

kobieta  około 

sześćdziesięcioletnia,  średniego  wzrostu  i  nieco  korpulentna,  obdarzona  niewyczerpaną 
energią, wydawała się bardzo rozgniewana: 

- Nie za późno, panowie? Co się stało ze słynną brytyjską grzecznością? 

-  Kłania  się  pani  do  stóp  -  powiedział  Szkot  -  z  przeprosinami  śledczych  tropiących 

zabójcę.   

Szare oczy Francuzki pociemniały. 

-  Co  to  za  historia  z  tym  morderstwem?  Jeszcze  jeden  wymysł  Brytyjczyków,  żeby 

utrudnić  Francuzom  poszukiwania?  Pomyśleć,  że  nadal  zaprzeczacie,  iż  to  Jean-Francois 
Champollion jako pierwszy odczytał  hieroglify!  Wasi  erudyci, panowie,  zostali zwyciężeni. 
Oto cała prawda. 

background image

- Z przyjemnością się z panią zgadzam. 

- Tym lepiej. Pokonałam większych uparciuchów niż wy! Siadajcie i jedzcie, panowie. 

To,  co  zamówiłam,  jest  wyborne:  tak  dla  mnie,  jak  i  dla  innych.  A  więc,  o  jaką  zbrodnię 

chodzi? 

- Zamordowano pani kolegę, Howarda Langtona. 

-  Tylko  tego  brakowało!  Ten  biedny  chłopak  nie  był  w  stanie  dźwignąć 

odpowiedzialności,  jaką  mu  powierzono.  Jesteście  panowie  pewni,  że  nie  chodzi  o  samo-

bójstwo? 

- Jesteśmy pewni  -  odpowiedział Dodson, poirytowany tupetem Francuzki.  -  Rzadko 

popełnia się samobójstwo, zadając sobie cios nożem w plecy. 

-  To  przykre,  zwłaszcza  dla  niego...  Ale  nie  będziemy  długo  opłakiwać  waszego 

Langtona.  Był  tylko  przeciętnym,  zapracowanym  praktykiem,  pozbawionym  cech,  dzięki 
którym naukowiec zyskuje sławę i uznanie. Chciałabym się panom z czegoś zwierzyć. 

Widząc  uważne  spojrzenia  obu  mężczyzn,  Alhertine  Abletout  z  satysfakcją  oceniła 

efekt swojej deklaracji. 

- To dla nas wielki zaszczyt - powiedział lord Percival z przekonaniem. - Dziękujemy, 

że uważa pani, iż jesteśmy tego godni. 

Francuska egiptolog wyciągnęła szyje: 

-  Mogę  panom  wyznać,  że  poleciłam  Howardowi  Langtonowi  opuścić  Egipt  i  jak 

najszybciej  wrócić  do  londyńskiego  biura.  Było  dla  mnie  jasne,  że  ten  biedaczek  nigdy  nie 
przyzwyczai się do tego kraju i dozna tu tylko rozczarowań. Gdyby mnie posłuchał, jeszcze 
by żył. 

Puree  z  bobu  było  wyśmienite,  a  tutejsze  piwo,  nawet  jeśli  okazało  się  o  wiele  za 

słodkie dla podniebienia Dodsona, to jednak działało orzeźwiająco. 

- Przypuszczam, że pani “rada" nie spodobała się Langtonowi - wtrącił nadinspektor. 

- Mniejsza z tym - zagrzmiała Francuzka. - Zwykle mówię wszystko prosto z mostu, 

nie  przejmując  się  reakcją  moich  rozmówców.  Ten  Langton  winien  mi  był  szacunek  i 
przezornie nie odpowiedział. Znam się na ludziach! Ale do rzeczy... Zatrzymaliście winnego? 

- Egipska policja uważa, że to Abu... 

- Abu... Ten nubijski osiłek, który pracuje w hotelu? 

- Ten sam. 
Francuska egiptolog zamyśliła się. 

-  Proszę  mi  podać  szaszłyk,  ten  najbardziej  wypieczony...  Abu,  dziwaczny  kolos, 

jakich umiała stworzyć antyczna Nubia. Wszyscy byli żołnierzami w armii faraona i uchodzili 
za znakomitych wojowników. Myślałam czasem, żeby zatrudnić go jako robotnika w mojej 
ekipie wykopaliskowej, ale tak się nie stało. 

- Czy odmówił? 

-  Nikt  nigdy  mi  nie  odmawia!  Nie,  sama  zrezygnowałam  z  powodu  jego  reputacji... 

background image

Podobno jest gwałtowny, ma długi karciane, nieznośny charakter i nienawidzi rozkazów. Ja 
zaś nie znoszę, żeby dyskutowano moje polecenia. 

- A więc byłby doskonałym przestępcą.   
Sugestia Dodsona nie wzbudziła entuzjazmu Albertine Abletout. 

-  Doskonałym?  To  nie  jest  takie  pewne...  Proszę  mi  nalać  piwa.  Nubijczycy  są 

rozważni, nie działają pochopnie. Nie mówię, że nie zabił Langtona, ale jeśli to zrobił, musiał 
mieć poważny powód. Bardzo poważny. 

- A czy doszły panią słuchy o jakiejś kłótni między Abu a Langtonem? - zapytał lord 

Percival. 

- Nie, wiedziałabym o tym. Abu miał natomiast problemy z osobą, którą warto wziąć 

pod włos.   

- Czy chodzi o Abd el-Mosula?   
Francuzka podskoczyła. 

- Skąd pan wie, milordzie? 

background image

 

ROZDZIAŁ XII 

 

-  Intuicja,  droga  pani.  Sława  Abd  el-Mosula  przekroczyła  granice  jego  prowincji. 
Francuzka wybuchnęła: 

- Wie pan więcej, niż pan mówi! 

- Niestety nie. Gdyby tak było, już bym zidentyfikował mordercę. Czy zna pani źródło 

kłopotów, o których pani wspomniała? 

-  Nie...  Nie  utrzymuję  kontaktów  z  takimi  osobami  jak  Abd  el-Mosul  i  radzę  panu, 

podobnie  jak  pańskiemu  koledze,  byście  pozwolili  działać  lokalnej  policji.  Jeśli  chodzi  o 

pewną  nieco  mętną  sprawę  pomiędzy  Egipcjanami,  w  którą  Langton  niepotrzebnie  się 
wmieszał, to nie muaie tu nic do roboty. Proszę nałożyć mi marchewkę. 

-  Sytuacja  jest  bardziej  skomplikowana,  niż  się  wydaje  -  ocenił  lord  Percival.  -  Z 

jednej strony Howard Langton był uważany w Anglii za ważną osobistość; z drugiej strony 
zaś wina Abu jest wątpliwa. 

-  Powtarzam  panom:  pozwólcie  działać  miejscowej  policji.  Tutaj  wasze  metody  nie 

będą skuteczne. 

Albertine Abletout miała wilczy apetyt. Dodson, który mógłby z nią rywalizować, nie 

miał zaufania do podanego jedzenia i zadowalał się chlebem z masłem. 

- Czy zna pani projekty Howarda Lanytona? 

- Nie było żadnego, inspektorze. 

- Czy to nie dziwne? 

-  Bynajmniej!  On  budował  zamki  z  piasku,  jak  byle  szczur  biblioteczny.  Później 

zetknął  się  z  twardymi  realiami  terenu  i  spuścił  z  tonu.  Musiał  wyrzucić  do  kosza  swoje 
niedorzeczności i stwierdzić, że nie ma szans na poważne odkrycia. 

- Czy nasz nieszczęsny rodak nie miał żadnego sojusznika? - wypytywał Dodson. 
Francuzka zaatakował drugi szaszłyk. 

-  O  tak,  miał  przyjaciółkę,  głuptas!  To  niejaka  Domenica  Strauss,  niemiecka 

egiptolog, niewiarygodnie pretensjonalna. Usidliła go. 

- Czy ją również uważa pani za niekompetentną? 

-  Ta  Strauss...  Ani  na  krok  nie  rozstaje  się  ze  swoimi  słownikami  i  notatkami! 

Gabinetowy egiptolog, jakich nienawidzę, i to najgorszego gatunku! 

- Czy mamy rozumieć, że panna Strauss była kochanką Howarda Langtona? 

-  Oczywiście!  Ta  pozbawiona  uroku  harpia  była  zazdrosna  jak  tygryska  i  nie 

dopuszczała  do  swojego  Anglika  żadnej  kobiety.  Ale  to  nie  wszystko:  jest 
nieprawdopodobnie  ambitna,  marzy  jej  się  rola  pierwszoplanowa.  Pewnie  uwierzyła,  że 
Langton ją urządzi... Niestety, sytuacja rozwijała się nie tak, jak tego oczekiwała. Wasz rodak 
był zdezorientowany, ale mimo to nie stracił do reszty zmysłu krytycznego. 

background image

- Czy zerwałby z panną Strauss? 

-  Miał  jej  dosyć,  to  jasne.  Żeby  mieć  spokój,  musiał  ją  porzucić.  Kto  by  zniósł  taką 

pijawkę? Być może była mniej niebezpieczna niż ta śmieszna kreatura Faxmore. Egiptolog... 
Akurat!  Chciał  raczej  rozciągnąć  swoje  królestwo  na  cały  kraj.  Bardziej  interesowały  go 
pieniądze  niż  archeologia.  Projekt  komercyjny...  Oto  co  go  prześladowało!  Ale  który?  W 
każdym razie groził Langtonowi. 

- Z jakiego powodu? 

- Nie wiem, milordzie. Langton, nawet nie wiedząc o tym, z pewnością stanął na jego 

drodze.  To  konflikt  między  Anglikami.  Ja  się  do  tego  nie  mieszam!  Niech  się  nawzajem 
wykańczają, to ich sprawa. 

Deser  zaskoczył  Dodsona:  tarta  z.  jabłkami  przykryta  śmietaną,  zamówiona  przez 

Albertine  Abletout.  Ale  z  czego  była  śmietana?  Ostrożny  nadinspektor  wolał  się 
powstrzymać. 

-  Na  szczęście  -  ciągnęła  Francuzka,  pożerając  łapczywie  ciastko  -  mój  zawód 

przynosi  jednak  satysfakcję,  dzięki  niemu  mogę  poznawać  ludzi  wyrafinowanych,  jak 
wytworny  Villabert  Glotoni,  erudytu  bez  wieku,  cudowny  chłopak,  który  jest  chodzącą 

grzecznością. 

- Ma obowiązek zajmowania się wybitnymi gośćmi, prawda? 

-  To  zadanie  pasuje  do  niego  jak  ulał!  Jako  znakomity  archeolog,  może  oprowadzać 

dostojnych gości po dowolnych stanowiskach i odkrywać przed nimi cuda Egiptu faraonów. 
Nikt lepiej od niego nic umiałby wypełnić tego trudnego zadania... Wielcy tego świata mają 

zwykle  niewiele  czasu  na  zwiedzanie  Sahary,  Luksoru  czy  Karnaku  i  potrzeba  wielkiego 
talentu Villaberta Glotoniego, aby streścić to co najważnicjsze w kilku zdaniach. On również 
odpowiada  za  kontakty  z  prasą,  tymi  wspaniałymi  dziennikarzami,  którzy  z  racji  moich 
dokonań  nieustannie  zasypują  mnie  pochwałami.  Pomaga  im  lepiej  poznać  naszą  piękną 
dyscyplinę. 

Albertine Abletout wzięła jeszcze kawałek ciasta, kelner przyniósł kawę po turecku. 

-  Miałem  okazję  rozmawiać  z  inspektorem  Ahmedem  al-Fostatem  -  wyznał  lord 

Percival - i pokazać mu narzędzie zbrodni, ordynarną podróbkę sztyletu Tutanchamona. 

-  Zapukał  pan  do  właściwych  drzwi!  Ahmed  al-Fostat  jest  człowiekiem  oddanym  i 

znakomitym  inspektorem  do  spraw  starożytności,  bez  wątpienia  jednym  z  najlepszych. 
Zdobył  solidne  wykształcenie  i  dobrze  zna  tereny  wykopalisk.  Jeśli  powiedział  panu,  że 
sztylet jest fałszywy, to znaczy, że tak jest. 

Talerz  orientalnych  słodyczy  nie  skusił  nadinspektora,  który  niekiedy  usiłował 

walczyć z otyłością. Przy takim upale i przymusowej diecie ryzykował, że wróci do Londynu 

szczuplejszy. 

Lord Percival potarł skroń. 

-  W  waszym  spotkaniu  w  Starej  Katarakcie  uczestniczyła  pewna  zagadkowa  osoba, 

background image

doktor Alan Qerry. 

-  Zagadkowa,  dobre  słowo!  A  jednak  mnie  bawi.  Jakie  myśli  mogą  mu  krążyć  po 

głowie wskutek obcowania z mumiami? Qerry mieszka w Egipcie od wielu lat, ale z nikim się 
nie zaprzyjaźnił, a swoje prace trzyma w największej tajemnicy. Ciekawe, co robi na terenach 
wykopaliskowych? Jestem głęboko przekonana, że tajemniczy doktor Qerry jest człowiekiem 

niebezpiecznym.  Kiedy  się  na  niego  patrzy,  natychmiast  przychodzi  do  głowy  myśl,  że  ma 
twarz  mordercy!  Ale,  jak  to  mówią,  nie  dajmy  się  zwieść  pozorom.  Chociaż  w  jego 
przypadku miałoby się na to ochotę! 

-  Jeśli  dobrze  panią  rozumiem,  doktor  Qerry  nie  ma  zwyczaju  uczestniczyć  w 

spotkaniach towarzyskich podobnych do tego, które odbyło się w Starej Katarakcie. 

- Istotnie... W gruncie rzeczy to jego sprawa! Widocznie ten jeden raz miał ochotę się 

rozerwać,  wymknąwszy  się  na  kilka  godzin  swoim  mumiom!  Zróbcie  tak  jak  on,  panowie: 

zapomnijcie o tragediach i korzystajcie z pięknej pogody w tym fantastycznym kraju. Jest tu 
tyle rzeczy do obejrzenia, że zdążycie je zaledwie musnąć. 

- Czy będziemy mieli jeszcze przyjemność spotkać panią? 

- Wątpię, milordzie; mam dużo pracy. 

background image

 

ROZDZIAŁ XIII 

 
Poniżej Starej Katarakty Brytyjczycy wynajęli felukę i, po ponad piętnastu minutach 

targowania się o cenę, popłynęli w kierunku nekropolii książąt Asuanu. Ci potężni dostojnicy, 
żyjący  w  Egipcie  Faraonów,  polecili  wydrążyć  swoje  groby  w  stromych  zboczach  wzgórza 
zwieńczonego  Kubbat  al-Hawą,  skąd  można  podziwiać  najpiękniejszą  panoramę  miasta, 
Elefantynę i głazy tworzące Pierwszą Kataraktę, niegdyś trudną do przebycia. 

Kiedy Dodson, ubrany w niemodny garnitur w stylu kolonialnym, zobaczył kamienne 

schody wiodące do grobowców, cofnął się. 

- Chyba nie będziemy się tędy wspinać! 

-  Stok  nie  jest  tak  niebezpieczny,  jak  się  wydaje  -  uspokoił  go  lord  Percival.  - 

Wystarczy wchodzić powoli. 

Marynarka  i  białe  spodnie  arystokraty,  wykonane  z  czystej  bawełny,  były 

nieskazitelne.  Zważywszy  na  okoliczności,  wybrał  klasyczną  yardelyowską  wodę  Fine 
Lavande, której zapach odstraszał owady. 

Dodson zaatakował  podejście z godną szacunku energią, dostosowując się do tempa 

Szkota  wzruszonego  ponownym  widokiem  tych  magiccznych  miejsc,  gdzie  mieszkali  obok 
siebie władcy prowincji i odkrywcy Dalekiego Południa, którzy uwiecznili swoje dokonania 
w tekstach hieroglificznych, upamiętniających ich odwagę i zmysł przygody. 

Rampy używane do wciągania sarkofagów tworzyły w brunatnożółtym piasku falezy 

szerokie bruzdy, prowadzące do domu  wieczności, gdzie po wsze czasy odradzała się dusza 
książąt  Elefantyny.  Kiedy  zdyszany  Dodson  zobaczył  malowidło  zdobiące  dno  grobowca 
Sarenputa  II,  musiał  przyznać,  że  włożony  wysiłek  był  tego  wart.  Książę,  szlachetny  i 
wyniosły,  siedział  przy  obficie  zastawionym  stole  ofiarnym,  a  każdy  hieroglif,  narysowany 
niezwykle kunsztownie, był małym arcydziełem. Słoń, który dał nazwę Elefantynie, wyglądał 
zabawnie. Posągi zmarłego, wyobrażonego jako Ożywiony Ozyrys, zrobiły na nadinspektorze 
wielkie wrażenie. 

Lord  Percival  zaprowadził  Dodsona  do  grobowca  Sarenputa  I,  poprzedzonego 

szerokim dziedzińcem. Na ścianie widniały postaci kobiet w czarnych perukach i odsłaniają-
cych piersi długich białych sukniach na szelkach. 

Młoda  blondynka,  drobna,  a  zarazem  postawna,  pochylała  się  nad  jedną  z  tych 

zachwycających  figurek  i  precyzyjnie  ją  rysowała.  Miała  dużo  uroku  mimo  płóciennych 

spodni i zielonej, dość zniszczonej koszuli. 

Szkot zakasłał. 

- Najmocniej przepraszam... Przypuszczam, że pani nazywa się Domenica Strauss. 
Zaskoczona egiptolog odwróciła się. 

- Ależ... Kim pan jest? 

background image

- Lord Percival Kilvanock. A to jest nadinspektor Dodson. 

- Ze... Scotland Yardu, tutaj, w Egipcie? 

-  Uczestniczymy  w  śledztwie  dotyczącym  zabójstwa  naszego  rodaka  Howarda 

Langtona. 

- Ach... 
Na  sam  dźwięk  imienia  nieszczęsnego  Langtona  zielone  oczy  Domeniki  Strauss 

zamgliły się smutkiem. 

- Chciałabym wyjść z tego grobowca. Wspominanie Howarda w tym miejscu jest dla 

mnie nie do zniesienia. 

- Czy poinformowano panią o śmierci pana Langtona? 

-  Ja  i  pozostali  pytaliśmy  o  niego,  ponieważ  już  od  dawna  go  nie  widzieliśmy... 

Władze odmówiły nam odpowiedzi. Miał być obecny na spotkaniu w Starej Katarakcie, ale 
nie przyszedł. A przecież to było do niego niepodobne... A teraz... 

Kobieta  wybuchnęta  płaczem,  zakryła  twarz,  później  znów  usiłowała  robić  dobrą 

minę. 

- Jakie badania pani tu prowadzi? - zapytał lord Percival. 

- Czyżbyście się panowie interesowali egiptologią? 

-  Sądzę,  że  grobowce  z  XII  dynastii,  jak  te  tutaj,  nie  są  zbyt  liczne  i  że  ich 

szczegółowe badanie potrwa jeszcze długo. 

-  To  prawda...  Jeśli  chodzi  o  mnie,  to  rozpoczęłam  inwentaryzowanie  wszystkich 

postaci kobiecych z tej epoki. 

Domenica Strauss, lord Percival i Dodson wyszli z grobowca. Oślepiło ich słońce. 

- Cudowny kraj - powiedziała, - Wszędzie światło, obecne nawet na malowidłach i w 

tekstach,  jeśli  umie  się  je  zobaczyć.  Zima  jest  tu  bardzo  łagodna.  Trudno  sobie  nawet 
wyobrazić, ze istnieje deszcz i śnieg. Szkoda, że Howard nic mógł długo delektować się tym 
szczęściem... 

Głos Domeniki załamał się. 

- Wydaje się, że tragiczne odejście pana Langtona bardzo panią poruszyło - zauważył 

lord Percival.   

Kobieta usiadła na skalnym bloku, 

-  Howard  był  znakomitym  egiptologlem  i  uroczym  mężczyzną...  Jego  śmierć  jest 

ogromna stratą dla archeologii. Dlaczego... Dlaczego ktoś go zabił? Nie rozumiem... 

Domenica Strauss ze smutkiem patrzyła w niebo. 

-  Czyż  według  starożytnych  mitów  dusze  uczciwych  ludzi  nie  żyją  stale  wśród 

gwiazd?  Chwilami  chciałabym  wierzyć,  że  Egipcjanie  zwyciężyli  śmierć  i  przekazali  nam 
swoją wiedzę. Ale to inny świat i Howard już do nas nie powróci. 

Lord  Percival  uszanował  bolesne  rozważania  kobiety.  W  tym  spokojnym  miejscu, 

którego uroda oparła się działaniu czasu, każda tragedia wydawała się niestosowna. 

background image

- Gdzie pani poznała Howarda Langtona? 

-  W  Luksorze.  Od  razu  odczuliśmy  do  siebie  sympatię.  Był  pełen  zapału,  dumny  i 

szczęśliwy, że zajmuje tak ważne stanowisko, że będzie mógł w końcu sprawdzić w terenie 

swoje  teorie  zrodzone  w  ciszy  bibliotek.  Dla  egiptologa  to  marzenie  jak  z  bajki!  Poza  tym 
Langton nosił to samo imię co Howard Carter, odkrywca grobowca Tutanchamona. 

- Czy rozmawialiście szczegółowo o jego najbliższych projektach? 
Domenica Strauss zawahała się. 

- Zdradził mi to w zaufaniu, milordzie. 

-  Howard  Langton  został  zamordowany.  Najmniejsza  wskazówka  może  być  dla  nas 

bardzo przydatna.   

Niemiecka egiptolog przygryzła wargi. 

- Rozumiem, milordzie, rozumiem... Wolałabym zachować ten sekret dla siebie, jako 

ostatni dowód uczucia... Ale to byłby skrajny egoizm. Tak, Howard zwierzył mi się ze swego 
najbliższego projektu: chciał odkryć legendarny grób. 

background image

 

ROZDZIAŁ XIV

 

 
Błękitne oczy arystokraty wpatrywały się w niemiecką egiptolog. 

- Czy mogłaby to pani uściślić? 

- Niestety nie, milordzie. 

- Przypuszczam, że musiało to panią szalenie zaciekawić. 

- Oczywiście że tak, ale Howard poza określeniem “legendarny grobowiec" nie chciał 

nic więcej powiedzieć. 

-  Według  policji  egipskiej  Howarda  miał  zabić  Abu,  ten  Nubijczyk  zatrudniony  w 

Starej Katarakcie.   

Blondynka wzruszyła ramionami. 

- Kompletny absurd! Znam tego Nubijiczyka... To najłagodniejszy człowiek i bardzo 

porządny    facet. Nie mógłby popełnić morderstwa. 

-  Ktoś  jednak  zasztyletował  Howarda  Langtona,  a  on  był  jedną  z  osób  obecnych  na 

tarasie Starej Katarakty w dniu morderstwa. 

Domenica Strauss zmarszczyła brwi. Delikatne zmarszczki niepokoju pojawiły się w 

kącikach warg. 

- Jedno z najbanalniejszych spotkań towarzyskich... 

- Czy przypomina pani sobie, kto w nim uczestniczył? 

- Tak, oczywiście... Był tam ktoś, kogo bym się nie spodziewała! Abd el-Mosul, szef 

starego  klanu  rabusiów,  którego  członkowie  trudnili,  się  niegdyś  poszukiwaniem 
plądrowaniem starorożytnych skarbców. 

- Niegdyś... a obecnie? 

- Pan dobrze zn Egipt milordzie. 

- Nigdy nie jest wystarczająco dobrze, 
Kobieta uśmiechnęła się. 

-  Howard  bardzo  by  pana  cenił.  Powiedzmy...  że  niektórzy  przypuszczają,  iż  Abd 

el-Mosul nie całkiem zrezygnował ze swojej karygodnej działalności. Chodzą nawet słuchy, 
że ostatnio podobno znowu jest na tropie skarbu. 

- Jakiego skarbu, panno Strauss? 

-  Mówiono  o  jakimś  przedmiocie  ze  złota,  specjalności  jego  rodziny  od  wielu 

pokoleń. Ale ja w to nie wierzę. 

- Z jakiego powodu? - zapytał Szkot. 

-  To  byłoby  zbyt  piękne!  Prawie  wszystkie  groby  królewskie  zostały  ogołocone. 

Nadzieja  na  odkrycie  przedmiotów  tak  niezwykłych  jak  te  z  grobowca  Tutanchamona  jest 
naprawdę niewielka. 

background image

- To jednak nie jest niemożliwe - powiedział arystokrata. 

- Przyznaję, że Egipt jest krajem cudów! A jednak pierwsza bym się zdziwiła... 

- Gdybym się ośmielił... 
W oczach dziewczyny zajaśniał błysk rozbawienia. 

- Co chciałby pan wiedzieć, milordzie? 

- Czy mogłaby pani oprowadzić nas po grobowcu mędrca Heka-iba, który, jeśli się nie 

mylę, był uważany za swego rodzaju świętego? 

- Ma pan rację! Żył pod koniec okresu Starego Państwa, a po śmierci wzniesiono dla 

jego duszy małą świątynię na Elefantynie. To co, idziemy? 

Grobowiec  Heka-iba  już  z  zewnątrz  przedstawiał  się  dość  imponująco:  dziedziniec, 

kolumny  i  ciemnożółta,  zniszczona  słońcem  fasada.  Ściany  zdobiły  malowidła,  niekiedy  w 
stylu  naiwnym,  zwłaszcza  w  przedstawieniach  twarzy.  Teksty  hieroglificzne  zasługiwały 
jednak na dokładne obejrzenie. 

- Z tego, co pani mówi, wynika, że Howard Lungton miał bardzo stanowczy charakter 

- kontynuował lord Percival, oglądając postaci osób składających ofiary. 

- Czy mogę stąd wnosić, że wzbudzał, być może nieświadomie, niechęć? 
Domenica  Strauss  położyła  palec  wskazujący  na  wargach  i  przez  dłuższy  czas 

zastanawiała się. 

- Trzeba przyznać, że Howard nie był wielkim dyplomatą... A wśród osób obecnych w 

Starej Katarakcie wiele zaczęło już mieć go dość! 

- Na przykład Albertine Ahletout? 

-  Podał  pan  dobry  przykład,  inspektorzea  Ta  pani  od  wielu  lat  zajmuje  się 

starożytnościami okręgu asuańskiego i części Nubii, a ściślej mówiąc, udaje jej się przekonać 
innych,  że  to  właśnie  robi.  W  rzeczywistości  ta  porywcza  Francuzka  ma  przede  wszystkim 
zmysł  do  robienia  sobie  reklamy  i  nie  znam  nikogo,  kto  lepiej  niż  ona  umiałby  się  tak 
przesadnie wychwalać. 

- Jak rozumiem, podważa pani jej kompetencje zawodowe? 

- Są raczej przeciętne - oceniła Domenica Strauss - ale istnieją. Mimo to daleko jej do 

posiadania warsztatu i erudycji koniecznej, aby rzetelnie wypełniać swoją funkcję. 

- Jak sobie wobec tego radzi?- zapytał zaintrygowany Dodson. 

-  Nasza  droga  Albertine  zleca  pracę  swoim  uczniom,  którzy,  mając  nadzieję  na 

otrzymanie posady, muszą siedzieć cicho i zgadzają się na wykorzystywanie wyników swoich 
badań. 

- Czy Howard Langlon mógł to zauważyć? 

-  Tak,  inspektorze.  Miał  wiele  zalet,  miedzy  innymi  był  bystry.  Howard  miał  zbyt 

wysokie pojecie o etyce naukowca, aby tolerować taką sytuację. 

- Jak na to zareagował? 

- Howard miał zamiar sporządzić raport o rzeczywistej działalności Albertine Abletout 

background image

i  przedstawić  go  wpływowym  reprezentantom  środowiska  egiptologów.  Krótko  mówiąc, 
zaproponował  odesłanie  francuskiej  egiptolog  na  emeryturę,  po  uprzednim  przyznaniu  jej 
wysokiego  odznaczenia  honorowego,  a  przede  wszystkim  jak  najszybszym  zastąpieniu  jej 
kimś innym. 

- Miał jakieś sugestie co do nazwisk? 

- Nic mi o tym nie wiadomo. 

- Czy pani Abletout wiedziała o tym? 

-  Oczywiście.  Howard  nie  należał  do  ludzi  podstępnych.  Spotkał  się  z  nią  i 

przedstawił motywy swojej decyzji. 

- Idealna zabójczym! - podsumował Angus Dodson. - Gwałtowna i niepewna swego. 

Ta Francuzka postanowiła pozbyć się Anglika, który groził, że strąci ją z piedestału. 

Domenica Strauss przytaknęła: 

- Na pierwszy rzut oka rozumowanie nie do podważenia, nadinspektorze... Ale droga 

Albertine musiałaby być jedyną podejrzaną. A moim zdaniem tak nie jest. 

background image

 

ROZDZIAŁ XV

 

 
Domenica Strauss w zamyśleniu wyszła z grobowca. Za nią wyłonili się lord Percival 

i oblepiony słońcem Dodson. Przeszli kilka kroków wzdłuż grobowców i usiedli w miejscu, 
gdzie jeszcze był cień. 

-  Howard  miał  dość  burzliwą  rozmowę  z  inspektorem  Ahmedem  al-Fostatem  - 

wyjaśniła Niemka. - Właściwie była to prawdziwa kłótnia. 

- Stare animozje między Egipcjanami i Anglikami? 

-  Znacznie  gorzej,  milordzie!  Prawdę  mówiąc,  obaj  mieli  całkowicie  odmienne 

charaktery. Ich pierwsze oficjalne spotkanie było jednym z najgwałtowniejszych, ale Howard 
nie  poprzestał  na  tym.  Chcąc  zrozumieć  powody  tak  okropnego  przyjęcia,  zażądał  raportu 
dotyczącego  rzeczywistej  działalności  al-Fostata.  Ponieważ  władze  egipskie  wykręciły  się, 
przeprowadził  własne,  bardzo  wnikliwe  śledztwo.  Howard  wykazał  przy  tym  szczególną 
zawziętość.  Odkrył  więc,  że  ten  nadęty  i  arogancki  inspektor  to  oszust.  W  dziedzinie 

egiptologii jest absolutnym ignorantem, ale jako administracyjny tyran nie ma sobie równych. 

- Czy pan Langton zamierzał wystąpić przeciwko niemu? 

-  Naturalnie!  Howard  nienawidził  nieuczciwości  i  kłamstwa.  Dlatego  odwiedził 

wszystkie  stanowiska  archeologiczne  podległe  al-Fostatowi.  Wszystkie  były  zaniedbane! 
Mogą  sobie  panowie  łatwo  wyobrazić  jego  złość...  Tak  naprawdę  al-Fostat  kupił  swoje 

stanowisko  i  był  gotów  na  wszystko,  aby  je  zatrzymać  ze  względu  na  związane  z  tym 
korzyści  materialne.  Ale  Howardowi  było  mało.  Postanowił  sporządzić  obciążający  raport, 
udowodnić niekompetencję al-Fostata i wznowić poszukiwania przerwane z jego winy. 

- Czy Ahmed al-Fostat o tym wiedział? 

- Domyślał się - oceniła Domenica Strauss. - Howard nie umiał ukryć i rozmawiał o 

swoich  zamiarach  Z  wysokimi  urzędnikami  egipskimi,  którzy  z  pewnością  nie  omieszkali 

ostrzec Ahmeda al-Fostata. 

Dodson zmartwił się. Inspektor do spraw starożytności też był idealnym podejrzanym. 
Na  starożytnym  murze,  tuż  obok  lorda  Percivala,  usiadł  dudek.  Wspaniały  ptak 

otrząsnął się i odleciał. 

-  Dobry  znak  -  powiedziała  Niemka.  -  Podobno  dudek  obdarza  ludzi,  których  lubi, 

przeczuciem. 

- Czy w Starej  Katarakcie nie było mężczyzny ubranego na czarno?  - zapytał Angus 

Dodson. 

-  Tak,  to  dziwny,  niepokojący  człowiek...  Widziałam  go  tam  po  raz  pierwszy  i 

przeraził mnie. Z ponurą miną i w ciemnym ubraniu wyglądał jak diabeł z piekła rodem. Ale 
wiem, że nie należy ufać pozorom. 

background image

- Czy Howard Langton mówił pani o doktorze Qerry? 

-  Tylko  raz,  i  to  niezbyt  pochlebnie...  Ponieważ  Qerry  od  trzydziestu  lat  prowadzi 

pracownię  zajmującą  się  badaniem  mumii,  Howard  oczekiwał  interesujących  rezultatów. 

Strasznie  się  zawiódł.  Wydaje  się,  że  Alan  Qerry  nie  zajmował  się  ani  egiptologią,  ani 
mumiami, lecz miał inną pasję, i to o wiele bardziej podejrzaną... Doktor zaoponował i bronił 
się, twierdząc, że zebrał ważne dane, mimo iż jeszcze nic nie opublikował. 

- Czy Qerry mógł myśleć, że jego stanowisko jest zagrożone? 

-  Jeśli  mierzył  Howarda  swoją  własną  miarką,  to  na  pewno!  Ponieważ  ten  spec  od 

mumii wydaje się zdolny do najgorszego... Ale może się mylę... Nie znam tego człowieka, a 
rzucam na niego ciężkie oskarżenia... Proszę nie brać tego pod uwagę. Śmierć Howarda tak 
mną wstrząsnęła, że tracę rozum. 

Płowowłosa piękność czule pogłaskała stary    kamień, jakby dawał jej oparcie. 

-  Gdybym  miała  wskazać  mordercę  Howarda  -  ciągnęła  poważnie  -  wymieniłabym 

Stevena Faxmore'a.   

Dodson podskoczył. 

- Skąd ta pewność, panienko? 

- Pewność to przesada... ale byłam świadkiem ponurej sceny, kiedy Howard i Steven 

Faxmore strasznie się pokłócili. 

- O co poszło? 

-  Przyznaję,  że  nie  zrozumiałam  powodu  tej  kłótni...  Wydawało  mi  się,  że  Howard 

podejrzewał  Faxmore'a,  iż  nie  jest  uczciwym  naukowcem  i  że  chce  podjąć  komercyjną 
eksploatację starożytności. 

- Jaką, panno Strauss? 

- Tego nie wiem. Howard był wyciekły, ale nie miał jeszcze pewności, więc nie chciał 

wnosić oskarżenia bez dowodów. 

- Mimo wszystko pokłócili się. 

-  Przez  Faxmore'a.  To  furiat,  kapany  w  gorącej  wodzie,  który  na  najmniejszą  aluzję   

zareagował nieprawdopodobnym wybuchem. Howiard chciał jedynie porozmawiać i wyjaśnić 
sytuacje, a wpadł na minę. Faxmore z całą pewnością miał sobie coś do zarzucenia. 

Lord  Percival  zrobił  kilka  kroków  w  zwycięskim  słońcu,  które  pochłaniało  ostatni 

skrawek cienia. 

- A pani nie ma sobie nic do zarzucenia, panno Strauss? 
Jasnowłosa Niemka podniosła się, 

- Co... co pan chce przez, to powiedzieć?   

Szkot patrzył na Nil. 

-  Proszę  mi  wybaczyć  niedyskrecję,  ale  z  pani  słów  wynika,  że  była  pani  blisko 

związana z Howardem Langtonem. 

Domenica Strauss zacisnęła pięści i odważnie popatrzyła mu w oczy. 

background image

- Tak, byłam kochanką Howarda i kochałam go. 

-  Czy  zamierzaliście  się  pobrać?  -  zapytał  nadinspektor  zawsze  czujny  w  sprawach 

moralności. 

-  Ani  Howard,  ani  ja  nie  zadawaliśmy  sobie  tego  pytania...  Po  co  troszczyć  się  o 

przyszłość? Liczyło się tylko uczucie. 

-  Dlaczego  zapomniała  pani  powiedzieć  nam  o  francuskim  egiptologu  Villabercie 

Glotonim, obecnym w Starej Katarakcie? 

- Ponieważ... Ponieważ nie mam o nim nic do powiedzenia. 
Lord Percival nie wydawał się zbytnio przekonany. 

- Glotoni usiłował pani szkodzić, prawda?   

Domenica Strauss spuściła wzrok. 

- Villabert Glotoni kazał mi wyjechać z Egiptu. Groził, że w przeciwnym razie ujawni 

mój  związek  z  Howardem  Langtonem  i  wywoła  duży  skandal,  który  zrujnuje  karierę 
Howarda.  Oczywiście  miałam  także  oddać  mu  moje  akta  z  wynikami  badań,  które  by  na 
pewno wykorzystał do publikacji artykułów pod swoim nazwiskiem. 

- Czy była pani zdecydowana wyjechać? 

- A czy chronienie Howarda nie było najważniejsze? 

background image

 

ROZDZIAŁ XVI 

 
W  palącym  słońcu  Dodson  z  coraz  większym  trudem  utrzymywał  tempo  narzucone 

przez  niewzruszonego  lorda  Percivala,  któremu  południowy  skwar  najwyraźniej  nie 
przeszkadzał.  W  eleganckim  białym  kapeluszu  z  szerokim  rondem,  chroniącym  go  przed 

coraz  dokuczliwszym  upałem,  rozmyślał  o  zachowaniu  Domeniki  Strauss,  która,  nie  mogąc 
powstrzymać łez ukryła się w grobowcu. 

- Może już pora wracać do hotelu? - zasugerował nadinspektor. 

- Niestety, mamy jeszcze jedno spotkanie. Proszę przyjąć moją radę i osłonić głowę. 

- Zgubiłem czapkę... 

-  Proszę  sobie  sprawić  jedną  z  tych  chust,  które  sprzedają  obnośni  handlarze.  O 

właśnie idzie jeden z nich... Wytarguję coś dla pana. 

Z należycie owiniętą głową nadinspektor znalazł w sobie odrobinę energii, by udać się 

w stronę osobliwej  budowli  z różowego piaskowca, w której  mieściło się mauzoleum Aghi 
Khana. Wzniesione na wzór meczetu, kryło zwłoki duchowego przywódcy ismaelitów - ruchu 
religijnego liczącego cztery miliony wyznawców. 

Aby dojść do mauzoleum, mężczyźni minęli willę Begum, żony Aghi Khana. Nadal 

tam mieszkała, ciesząc się wyjątkową panoramą, której uroda urągała śmierci. 

- Z kim mamy się spotkać? 

- Z człowiekiem, który co tydzień przychodzi medytować przed białym, marmurowym 

sarkofagiem Aghi Khana. 

- Czyżby pan znalazł autora anonimowego listu? 

- Kto wie, nadinspektorze. 
Budowla wznosiła się na wzgórzu ponad palmami i kobiercem kwiatów otaczającym 

willę Begum. Zbyt regularne warstwy kamienia nadawały mauzoleum nieco surowy wygląd. 
Aby dostać się do wejścia, należało pokonać półokrągłe schody. 

Lord Percival zwrócił się do Dodsona: 

-  Przez  szacunek,  proszę  założyć  na  buty  te  płócienne  ochraniacze.  Podłoga 

mauzoleum musi pozostać czysta. 

Wnętrze było skromne i pozbawione ozdób. Pod kopułą znajdowało się sanktuarium, 

w którym poczesne miejsce zajmował marmurowy grób z narożnikami zdobionymi wersetami 

Koranu. 

- Czy ten Agha Khan nie był czasem miliarderem? - zapytał nadinspektor. 

- W dniu swoich pięćdziesiątych urodzin - przypomniał lord Percival - poprosił, by go 

zważono.  Na  drugiej  szali  położono  równoważny  ciężar  w...  diamentach.  Jego  uczniowie 
mogli tylko pogratulować sobie jego hojności. 

Jedyny  odwiedzający  to  miejsce  gość  jak  co  dzień  medytował,  by  uczcić  pamięć 

background image

zmarłego, wpatrując się w czerwoną różę leżącą na grobie. 

Był wysoki, wyglądał władczo. Egiptolog Steven Faxmore miał ponad pięćdziesiąt lat 

i  kanciastą  twarz  pooraną  głębokimi  zmarszczkami.  Nosił  czarne  spodnie  i  nieco  jaskrawą 
zieloną  koszulę.  Bokobrody  zachodziły  mu  na  policzki,  a  spiczasty  podbródek  wyglądał 
złowieszczo. 

-  Czy  możemy  przerwać  panu  medytację,  panie  Faxmore?  -  zapytał  lord  Percival 

półgłosem. 

Mężczyzna odwrócił się, poruszony do żywego. 

- Skąd pan zna moje nazwisko? 

- W Asuanie jest pan sławny, a każdy właściciel feluki zna pańskie zwyczaje. 

- Kim panowie są? - zapytał Szkot ochrypłym głosem. 

-  Lord  Percival  Kilvanock  i  nadinspektor  Dodson.  Za  zgodą  egipskich  władz 

prowadzimy śledztwo w sprawie zabójstwa naszego rodaka Howarda Langtona. 

-  A  więc  został  zamordowany...  Krążyły  takie  plotki,  ale  nie  można  było  ich 

sprawdzić, jak zwykle zresztą. Czy egipska policja do tego stopnia lekceważy tę sprawę, że aż 
przysłała nam arystokratę? 

- Zatrzymała podejrzanego - powiedział Angus Dodson. 

- No proszę... I kto to jest? 

- Abu, pracownik Starej Katarakty. 

-  Ach,  ta  zabawna  kreatura!  Zaproponowałem  mu,  żeby  wstąpił  do  mojej  ekipy 

wykopaliskowej,  ale  odmówił.  Szkoda...  Mając  takie  warunki,  mógłby  pracować  za  pięciu. 
Marzenie archeologa! Ale ten osioł wolał swoje zajęcie. 

- Uważa pan, że mógłby być winnym? 

-  Nie  mam  pojęcia,  panowie!  Jeśli  się  nie  mylę,  to  wasz  problem,  a  nie  mój. 

Wystarczą mi własne kłopoty. 

- Nie interesuje pana, kto zabił? - zapytał lord Percival. 

- Myślicie, że praca w Egipcie tu  bajka!  Kraj  jest  cudowny,  ale znajdźcie robotnika, 

który przychodzi na czas i prawidłowo wykonuje polecenia... Zaangażowanie się w program 
wykopaliskowy i próba doprowadzenia go do finału to prawie niewykonalne. Trzeba by nie 
mieć  nerwów,  a  ja  je  mam.  Tutaj  dewiza  wszystkich  brzmi:  “Odłóż  na  jutro,  co  mógłbyś 
zrobić  dziś,  później  na  pojutrze,  w  końcu  zdaj  się  na  wolę  Allaha".  Z  czasem  zostajesz 
fatalistą i zasypiasz u stóp antycznej kolumny w nadziei, że dobry duch wyjdzie z ruin, będzie 

przekopywał  piach  za  ciebie  i  złoży  skarby  u  twoich  stóp.  Zżera  cię  rezygnacja  i  powoli 

poddajesz  się...  chyba  że  jesteś  Szkotem!  My  w  Szkocji  nigdy  z  niczego  nie 
zrezygnowaliśmy. A zwłaszcza z wyzwolenia się spod jarzma Anglików. 

-  Czy  mamy  rozumieć,  że  traktował  pan  Howarda  Langtona  jako  potencjalnego 

wroga? 

- Nie potencjalnego, milordzie, ale po prostu - jako wroga! Widzieć, jak przyjeżdża tu 

background image

młody  angielski  archeolog  i  obejmuje  stanowisko,  które  mnie  się  należało  -  to  jak 

wypowiedzenie wojny! 

- A jak zamierzał pan zwalczać swojego wroga?   
Steven Faxmore oparł się o ścianę. 

-  Niestety,  miałem  przeciw  niemu  tylko  jedną  broń.  Langton  przyjechał  w  aureoli 

dyplomów i swojej wiedzy... I nikt nie mógł tego podważyć. To był naprawdę łebski gość i 
pierwszorzędny egiptolog o bardzo rozległych kompetencjach. Jego nominacja była rozsądna. 

Ale mnie on przeszkadzał! W dodatku był narwany... 

- I miał liczne projekty. 

-  To  jasne,  jestem  jednak  ostatnią  osobą,  której  by  je  zlecił!  Langton  szybko 

zrozumiał,  że  obejmując  władzę,  zepchnął  mnie  na  margines,  i  że  naprawdę  nie  miałem 
ochoty robić dobrej miny do złej gry. 

-  Czy  miał  pan  ochotę  pozbyć  się  tak  niebezpiecznego  przeciwnika?  -  zapytał  lord 

Percival. 

- Jeśli szukacie specjalisty od śmierci, zwróćcie się raczej do doktora Qerry. 

background image

 

ROZDZIAŁ XVII 

 

- Co ma pan do zarzucenia Alanowi Oerry, panie Faxmore? 

Egiptolog  pogładził  palcem  wskazującym  czerwoną  różę  świadczącą  o  jego 

przywiązaniu do zmarłego Aghi Khana. 

-  Co  się  tyczy  specjalisty  od  mumii,  to  tylko  specjalista  od  mumii!  Ale  jeden  z 

najniebezpieczniejszych... Już samo jego zajęcie jest raczej ekscentryczne, a w jego wydaniu 
staje  się  po  prostu  karygodne.  Na  szczęście  dla  Aghi  Khana  jego  doczesne  szczątki  nie 
dostały się w ręce Qerry'ego. 

- Proszę mówić jaśniej - zażądał nadinspektor.   
Steven Faxmore wpatrywał się w sarkofag. 

-  Qerry  to  podejrzany  typ,  to  wszystko,  co  wiem.  Na  waszym  miejscu 

zainteresowałbym  się  jego  działalnością.  Nikomu  nie  udało  się  ustalić,  co  właściwie  robi... 
Być może jako profesjonaliści mielibyście więcej szczęścia. Ja się poddaję. Już na sam jego 

widok dopada mnie chandra. Co dopiero, kiedy z nim rozmawiam... Ale ponieważ popełniono 
morderstwo,  nie  zdziwiłbym  się,  gdyby  ten  szatan  był  w  nie  w  taki  czy  inny  sposób 

zamieszany. 

- To poważne oskarżenie - zauważył nadinspektor. 

- Co najwyżej domniemanie. Gdyby trzeba było podejrzewać o morderstwo wszystkie 

kanalie, z którymi ostatnio miałem do czynienia, należałoby w pierwszym rzędzie postawić 
tego starego łajdaka Abd el-Mosula. Mówią, że z wiekiem stał się nieszkodliwy, ale ja w to 
nie wierzę. Jeśli jest na tropie prawdziwego skarbu, może z zimną krwią usunąć wszystkich, 
którzy stoją na jego drodze. 

- I... tak jest w tym przypadku? 

- Zobaczycie! A niby dlaczego był w Starej Katarakcie na tym przerwanym zebraniu 

egiptologów? 

Steven Faxmore zrobił kilka kroków w stronę sarkofagu Aghi Khana. 

- Czy mam rozumieć - podsunął lord Percival - że niektórzy egiptolodzy kontaktowali 

się z Abd el-Mosulem? 

Faxmore podniósł ręce do nieba. 

-  Dajcie  spokój,  nie  udawajcie  naiwnych!  Wielu  poszukiwaczy  zwracało  się  do 

miejscowych wywiadowców, aby odszukać grobowce, których położenie znały tylko rodziny 
szabrowników. Bez nich większość badań zakończyłaby się klęską. Wystarczy sprawdzić, czy 

stary Abd el-Mosul jest nadal aktywny, czy też rzeczywiście przeszedł na emeryturę. 

- A pańskim zdaniem? 

-  Trudno  powiedzieć.  Jest  sprytniejszy  niż  żmija  piaskowa!  Zawsze  uśmiechnięty  i 

uprzejmy,  a  równocześnie  zawsze  gotowy  zadać  cios  w  plecy...  Zupełnie  jak  jego  rodak 

background image

Ahmed al-Fostat...  Inspektor do spraw starożytności! Co za bzdura! Nie jest  nawet  w stanie 
odczytać  kolumny  hieroglifów.  Nie  ma  też  co  go  pytać  o  różnicę  pomiędzy  stelą  z  okresu 
Starego  Państwa  a  rzeźbioną  tablicą  z  okresu  Ptolemeuszy...  Kiedy  Langton  go  poznał, 
przeżył  szok!  Już  po  chwili  zorientował  się,  że  al-Fostat  jest  niekompetentny.  Krzyczał,  aż 
ściany  drżały.  Nie  muszę  mówić,  że  Egipcjanin  bardzo  źle  to  przyjął...  Tym  bardziej,  iż 
Langton  oznajmił,  że  przygotuje  szczegółowy  raport,  by  zmusić  go  do  jak  najszybszej 

dymisji! 

- A więc był pan świadkiem tej sceny. 

- I czułem się mocno zażenowany. Kiedy w grę wchodziła etyka zawodowa, Langton 

był  bezwzględny.  Ja  chciałem  po  prostu  przedstawić  mu  al-Fostata,  żeby  nawiązali  dobre 
stosunki. Tymczasem nic z tego nie wyszło. Nie muszę mówić, że najchętniej skryłbym się w 
mysią dziurę, aby uniknąć krzyków. 

- Czy Howard Langton i Ahmed al-Fostat spotkali się po tej kłótni? 

-  Nic  o  tym  nie  wiem.  Nie  wiem  też,  czy  Langton  dowiedział  się,  że  al-Fostat  był 

zamieszany w brudną aferę. 

- Jakiego rodzaju? - zapytał Dodson. 

- Al-Fostata podejrzewano o kradzież w muzeum w Asuanie. Chodziło o mały amulet 

przedstawiający  żabę,  którego  wartość  handlowa  była  dość  znaczna.  Nigdy  go  nie 

odnaleziono.  AI-Fostat  nie  przyznał  się  i  nie  można  było  dostarczyć  przeciwko  niemu 
żadnych  dowodów.  Ale  taka  historia  nie  powinna  figurować  w  aktach  inspektora  Służby 
Starożytności... 

- Czy rozmawiał pan o tym z Howardem Langtonem? - zapytał lord Percival. 

-  Starałem  się  nic  dolewać  oliwy  do  ognia,  poza  tym  nie  lubię  donosić.  W  każdym 

razie  Langton  i  tak  by  się  w  końcu  dowiedział,  a  to  tylko  pogorszyłoby  jego  zdanie  o 

inspektorze. 

- Czy jego stosunki z Albertine Abletout były lepsze?   

Gdyby nie powaga miejsca, Steven Faxmore wybuchnąłby śmiechem. 

- Pan żartuje, milordzie! Ta zarozumiała i  nieznośna Francuzka, którą  w środowisku 

przezywają Castafiorą egiptologii, nienawidzi angielskich kolegów, którzy odpłacają jej tym 
samym. Langton nie omieszkał dopiec jej do żywego, pytając, czy skończy w terminie swój 

doktorat  o  grobowcach  Meri-re  i  Mehu.  Szkoda,  że  nie  widział  pan  jej  reakcji...  Prawdziwa 

furia! Langton potrzebował ogromnej stanowczości, żeby się jej przeciwstawić, tym bardziej, 
że  uderzył  celnie.  Przypomnienie  drogiej  Albertine,  że  jest  niezupełnie  w  porządku  w 
kwestiach naukowych, z pewnością nie sprawiło jej przyjemności. Proszę zauważyć, że miała 
uczniów.  Weźmy  Villaberta  Glotoniego,  który  jeszcze  nie  skończył  swojej  pracy  o 

magicznych statuetkach  uchebti... Zresztą, to  są nasze drobne kłótnie w gronie specjalistów, 
które jednak zwykle nie kończą się morderstwem. 

- A jakie jest pańskie zdanie o Domenice Strauss? 

background image

- Cholernie poważna... Skończyła swój doktorat. 

- Na jaki temat? 

-  Stożków  zmartwychwstania...  Nic  nadzwyczajnego,  przyznaję,  ale  ta  śliczna 

blondynka  jest  prawdziwym  egiptologiem,  oddanym  badaniom.  Mam  wrażenie,  że  straciła 
głowę dla Langtona. 

- Czy był wrażliwy na wdzięki panny Strauss? 

-  Anglik  tego  pokroju,  a  kto  to  może  wiedzieć!  To  prawda,  że  stanowili  ładną  parę. 

Ale Straussówna miała zbyt wiele wad, żeby się jej udało. 

- Co to za wady? - zapytał Dodson. 

-  Zbyt  uczciwa,  zbyt  pracowita  i  zbyt  rygorystyczna...  Na  dłuższą  metę  to  się  staje 

nudne.  Nie  potrafi  ani  intrygować,  ani  rozdawać  kuksańców,  które  pozwalają  zrobić 
błyskotliwą  karierę.  Domenica  Strauss  pozostanie  zwykłą  badaczką  i  nigdy  nie  dostanie 
ważnego  stanowiska.  Langton  mógłby  jej  zapewnić  piękną  przyszłość...  Los  jednak 
zadecydował inaczej. 

- Tym razem przybrał kształt zbrodniczej ręki. 

-  Co  to  zmienia?  Któregoś  dnia  i  tak  trzeba  umrzeć.  Teraz  Langton  jest  wolny  od 

wszystkich materialnych trosk.   

Nadinspektor był zbulwersowany. 

- Jak pan może mówić w ten sposób, panie Faxmore? 

- Widać, że nie zna pan Wschodu. Tutaj życie, śmierć i upływ czasu nie mają żadnej 

wartości. Wszyscy skończymy w tym samym niebycie. Jeśli panowie mnie już nie potrzebują, 
chętnie wrócę do siebie. 

- Kiedy zamierza pan wrócić do Szkocji? - zapytał lord Percival. 

- Jeszcze nie teraz... Ale kto może powiedzieć, co będzie jutro? 
Steven  Faxmore  oddalił  się  wolnym  krokiem,  pozostawiając  czerwoną  różę  jej 

własnej samotności. 

background image

 

ROZDZIAŁ XVIII 

 
Barwny asuański bazar, równoległy do drogi biegnącej wzdłuż brzegu, był miejscem 

chętnie  odwiedzanym  przez  turystów,  którzy  wpadali  w  zachwyt  na  widok  wyrobów  z 
bawełny,  toreb  z  jaszczurczej  skóry,  koszy,  muszel  z  Morza  Czerwonego,  hebanowych 

maczug  przypominających  o  wojowniczym  charakterze  starożytnych  Nubijczyków,  i 
różnorodnych przypraw korzennych, w tym szafranu, pieprzu i kolendry. 

Villabert Glotoni lubił mieszać się z tłumem, łyknąć orzeźwiającej karkady i wałęsać 

się, nie myśląc o pracy i obowiązkach. 

Ostatnimi  czasy  francuski  egiptolog  mocno  przytył,  ale  nie  zmieniło  to  jego 

dziwacznego wyglądu: duża, prawie kwadratowa głowa bez szyi, osadzona była na szerokim 
tułowiu  podtrzymywanym  przez  krótkie  nogi.  Płaski,  niemal  murzyński  nos,  gęste  brwi, 
niesforny  kosmyk  nieustannie  opadający  na  czoło  i  wąsik,  który  od  czasu  do  czasu  golił. 
Villabert Glotoni nie był ideałem piękności, ale umiał się podobać i czarować. Dzięki temu 
uchodził  za  egiptologa,  dystansując  specjalistów  doświadczonych,  lecz  nie  obdarzonych 
umiejętnością współżycia z ludźmi. 

Dziś Glotoni był jednym z filarów egipskiej archeologii. Nic nie mogło się odbywać 

bez jego wiedzy i zgody. 

To poczucie władzy było warte więcej niż byle upojenie. Postanowił to wykorzystać 

aż do zaspokojenia pragnienia. 

- Co za pasjonujące miejsce, panie Glotoni, prawda? 
Francuski egiptolog obrócił się. 
Mężczyzna,  który  go  zagadnął,  mógł  być  tylko  Anglikiem.  Zdradzały  go 

nieskazitelnie  biały  garnitur  i  odziedziczony  po  kilku  pokoleniach  kulturalnych  przodków 
wygląd  dżentelmena.  Za  to  tęgawy  i  niegustownie  ubrany  jegomość  po  jego  lewicy 
przypominał raczej amerykańskiego turystę, który stracił swoje korzenie. 

-  Proszę  pozwolić,  że  przedstawię  nadinspektora  Dodsona  ze  Scotland  Yardu.  Ja 

jestem lord Percival Kilvanock. 

- Miło mi... panowie... panowie mnie znają? 

- Któż pana nie zna, panie Glotoni?   
Francuz pokraśniał z zadowolenia. 

- Panowie zwiedzają Asuan? 

-  Niestety,  mamy  bardzo  mało  wolnego  czasu,  ponieważ  prowadzimy  śledztwo  w 

sprawie śmierci naszego nieszczęsnego rodaka, Howarda Langtona. 

-  Ach,  ten  biedak!  Co  za  nieszczęście,  co  za  straszne  nieszczęście!  Przyjechał  do 

Egiptu, żeby objąć odpowiedzialne stanowisko i został zamordowany! 

- Jest pan dobrze poinformowany, panie Glotoni. 

background image

-  Ależ  skąd,  milordzie!  Rozmawiał  pan  z  naszą  wspaniałą  Albertine  Abletout,  a  ona 

wszędzie  rozpowszechniła  tę  wiadomość.  Ma  już  taki  charakter  i  nikt  tego  nie  zmieni:  jak 

wszystkie  kobiety,  niczego  nie  potrafi  zachować  dla  siebie.  Tak  więc  dowiedziałem  się,  że 
śmierć Howarda Langtona była o wiele tragiczniejsza, niż sobie wyobrażałem. Pomyśleć, że 
umówiliśmy się wraz z kilkoma kolegami na małe spotkanie w Starej Katarakcie i czekaliśmy 

na niego na próżno. 

- Pierwsze wyniki śledztwa wskazują, że zabójca znajdował się wśród osób obecnych 

na tarasie hotelu. 

-  Mój  Boże,  to  okropne!  Czy  panowie  są  tego  pewni?  Słyszałem,  że  policja  już 

zatrzymała winnego. 

- To tylko podejrzany. 

- A... Czy można wiedzieć, kto to taki? 

- Abu, pracownik hotelu. 

- Ten nubijski olbrzym, ten wspaniały mężczyzna? Nie do wiary! Zauważcie panowie, 

że  jest  bardzo  silny  i  porywczy.  Słyszałem,  że  wcześniej  z  powodu  jakiejś  ponurej  historii 

rodzinnej zabił kuzyna. Ale to oczywiście O niczym nie świadczy. 

Handlarz podetknął Glotoniemu pod nos koszyczek nieudolnie zdobiony przez dwójkę 

ze swoich osiemnaściorga dzieci. 

- Sto funtów egipskich, niedrogo...   
Znużony Glotoni pozbył się natręta kilkoma celnymi arabskimi słowami. 

- Egipt to bardzo spokojny kraj, panowie... Tragiczna śmierć Langtona wszystkich nas 

poruszyła. 

- To bolesna strata dla egiptologii. 
Villabert Glotoni skrzywił się i potarł górną wargę. 

-  Tu  się  z  panem  nie  zgodzę,  milordzie.  Sądzę,  że  warto  by  zmodyfikować  pańskie 

zdanie...  Być  może  Langton  był  czarujący  i  dobrze  wychowany,  ale  był  kiepskim 
egiptologiem.  Według  mnie  znalazł  swój  dyplom  w  skarpetce  z  prezentami.  Wystarczyło 
zapuścić sondę, aby się przekonać, iż nie miał żadnych kompetencji i był tylko urzędnikiem 
wysłanym z Londynu, który miał postarać się zaprowadzić porządek na terenach brytyjskich 
wykopalisk.  Powiedziałem  “postarać",  ponieważ  jeszcze  żadnemu  urzędasowi  nie  udało  się 

wprowadzić swoich metod w terenie. Langton połamałby sobie na tym zęby, tak jak inni. 

Francuz zatrzymał się nad piramidą szafranu. 

- Czy wiedzą panowie, że to  najdroższa przyprawa na świecie? A tutaj  jest  tego pod 

dostatkiem! Doprawiam nią niemal każdą potrawę. Pozwolą panowie, że im podaruję. 

Targowanie  się  ze  sprzedawcą  trwało  z  dziesięć  minut.  Villabert  Glotoni,  mający 

spore  doświadczenie,  postawił  na  swoim.  Dodson,  z  dwoma  rożkami  wypełnionymi 
szafranem, czuł się nieco zakłopotany, ale nie dal po sobie poznać. 

-  Poza  tym  -  ciągnął  Francuz  -  biedny  Langton  wydawał  mi  się  niepoprawnym  i 

background image

zupełnie  niedzisiejszym  romantykiem.  Postrzegał  Egipt  jako  swego  rodzaju  raj  utracony, 
gdzie  ukryto  niezliczone  skarby.  Archeologia  naukowa  już  dawno  odeszła  od  tego  rodzaju 

mrzonek. Skorupa naczynia mówi nam więcej niż skarby Tutanchamona. 

- Jeśli dobrze rozumiem - powiedział lord Percival - nie lubił pan denata. 

-  Stosunki  między  Anglikami  i  Francuzami  są  dość  skomplikowane,  zwłaszcza  w 

naszej  dziedzinie...  Ale  próbowałem  to  załagodzić.  Gdyby  ten  biedny  Langton  żył  dłużej,  z 
pewnością by mi się to udało. Zresztą, moim zdaniem, nie zagrzałby tu  miejsca. O, widział 

pan to? 

background image

 

 

ROZDZIAŁ XIX 

 
Villabert Glotoni wpadł w zachwyt nad małym wypchanym krokodylem. 

-  To  już  dzisiaj  rzadkość!  Niektórzy  twierdzą,  że  to  najskuteczniejszy  talizman 

chroniący przed złym okiem. Należy jednak uważać na podróbki i twardo negocjować cenę, 
oko  w  oko.  We  trzech  nie  mamy  najmniejszej  szansy.  Ponieważ  obaj  panowie  jesteście 

bardzo sympatyczni, pokażę wam coś wyjątkowego. 

Francuz  zanurkował  w  sklepiku  wypełnionym  od  podłogi  aż  po  sam  sufit 

miedzianymi talerzami i podniósł jeden z nich. 

- Zobaczcie - szepnął. - To groty zatrutych strzał. Przynajmniej handlarz tak twierdzi. 

Osobiście nigdy bym się nie odważył ich kupić; podobno zranienie może być śmiertelne. 

Glotoni  podał  sprzedawcy  jednofuntowy  banknot,  prawie  nieczytelny  wskutek 

ciągłego przechodzenia z rąk do rąk, aby mu podziękować za ten pokaz. 

- Tak dobrze zna pan Egipt - powiedział lord Percival - z pewnością myślał pan o tej 

tragedii i zastanawiał się, kto mógłby być sprawcą. 

Francuz nerwowo wytarł czoło chusteczką. 

- Wręcz przeciwnie, milordzie. Starałam się odpędzić wszystkie złe myśli! Nie wolno 

zatruwać sobie umysłu takimi okropnościami. 

- Mimo to chyba zgodzi się pan nam pomóc.   
Egiptolog sposępniał. 

- Ależ oczywiście... W miarę moich możliwości, rozumie się samo przez się. 

- Wspomniał pan panią Abletout... 

- Cudowna kobieta! Wszyscy chylimy czoło przed jej wiedzą i niewyczerpaną energią. 

Bez  jej  działalności  egipska  archeologia  nie  byłaby  tym,  czym  jest.  Udało  jej  się  zmienić 
obyczaje, pokonać konformizm i właściwie ukierunkować swoje ekipy poszukiwawcze. I to z 
jakim zdumiewającym skutkiem! 

- A więc nie wyobraża pan jej sobie w kostiumie zbrodniarki. 

-  Nie  mówi  pan  poważnie,  milordzie. Pani  Abletout  , zaledwie  dostrzegała  Howarda 

Langtona. On, początkujący, świeżo mianowany, musiał dopiero pokazać, że jest coś warty... 
Tym  bardziej,  że  był  Anglikiem!  To  przecież  Francuzi  stworzyli  egipską  archeologię  i  do-
konali  największych  odkryć.  Panowie  Anglicy  powinni  byli  spuścić  głowy,  prawda?  O, 

przepraszam, zapomniałem, że... 

- Proszę nas nie przepraszać - odparł Szkot. - Pańskie rozumowanie jest słuszne. 

- Gra pan fair, milordzie. 

-  Jestem  tylko  obiektywny,  nawet  jeśli  wielcy  angielscy  archeolodzy,  jak  Putrie  i 

Howard Cartcr, odkrywca grobowca Tutanchamona, dorzucili swój kamyczek do tej budowli. 

background image

Wydaje mi się, że teraz coraz więcej egiptologów to Egipcjanie. 

- Rzeczywiście, to nieodwracalna tendencja. 

- A jednak usłyszałem niejedną krytykę pod adresem inspektora Ahmeda al-Fostata. 

- Złe języki! - gwałtownie zaprotestował Glotoni. - Ahmed jest uroczym człowiekiem, 

który  wykonuje  swój  zawód  z  największą  sumiennością  zawodową.  Jest  najlepszym 
inspektorem  egipskim,  z  jakim  się  zetknąłem.  Oczywiście,  kilku  zawistnych  kolegów 
zazdrościło  mu  jego  stanowiska,  ale  to  ludzkie,  prawda?  Po  kilku  niewielkich  sprzeczkach, 
nieuniknionych między ludźmi, którzy się słabo  znają, w końcu doceniliby się  wzajemnie i 
skutecznie współpracowali. 

- Jak przypuszczam, nie mógłby pan tyle powiedzieć o Abd el-Mosulu? 

- Dlaczego mi pan o nim wspomina? 

- Ponieważ był w Starej Katarakcie w dniu morderstwa. 

- To prawda... Ale Abd el-Mosul nie zasługuje na tak paskudną opinię, jaka do niego 

przylgnęła.  To  prawda,  że  jest  ofiarą  niechlubnej  przeszłości  rodzinnej,  ale  dziś  jest  tylko 

sympatycznym  staruszkiem,  któremu  sprawia  przyjemność  rozpowszechnianie  mniej  lub 
bardziej przerażających historyjek. Egipcjanie są niezrównanymi gawędziarzami i bez umiaru 
koloryzują.  Działalność  Abd  el-Mosula  należy  do  zamkniętej  przeszłości,  którą  lubi 
upiększać. 

- Czy bardziej niepokoi pana zachowanie doktora Qerry? 
Villabert Glotoni ze zdziwienia szerzej otworzył oczy: 

- Dlaczego miałoby mnie niepokoić? Allan Oerry  ubiera się dość ponuro, przyznaję, 

ale  nie  można  oceniać  ludzi  po  wyglądzie.  Qerry  jest  specjalistą  od  mumii,  jednym  z 

najlepszych. Przeszkadza mu jego trudny charakter i niezwykła skłonność do samotności. Czy 

to  zbrodnia?  O,  proszę  spójrzeć!  Rzeźbiony  ząb  hipopotama.  Pochodzi  z  daleka,  bo  w  Nilu 
już  od  dawna  nie  ma  hipopotamów.  Sprzedaż  tego  rodzaju  artykułów  jest  częściowo 
zakazana, ale tu wszystko można załatwić przy odrobinie dyplomacji. 

- Czy hipopotam nie był zwierzęciem boga Setha, niszczyciela? 

-  W  rzeczy  samej,  milordzie.  Niszczyciela,  takiego  jak  Faxmore,  Szkot,  którego 

wszyscy się boją. 

- Z jakiego powodu? - zapytał Dodson. 

-  Ponieważ  uważa  się  za  ucieleśnienie  księcia  piekieł,  dzierżącego  nóż  ścinający 

głowy śmiałkom, którzy mu się przeciwstawiają. 

- Przypuszczam, że to głupie żarty. 

-  Wcale  nie!  Groził  wielu  osobom,  także  mnie,  ogromnym  rzeźnickim  nożem  i  nie 

wyglądał, jakby żartował. “Jestem bogiem mścicielem i pożeraczem dusz", krzyczał. 

- W takim razie trzeba go zamknąć! 

-  Jesteśmy  w  Egipcie,  nadinspektorze,  a  Faxmore'owi  daleko  do  szaleństwa.  Widzi 

starożytność na swój sposób i doskonale sobie radzi. Przyjazd Langtona był mu nie w smak, 

background image

to jasne, ale od tego do oskarżenia... 

- Wiem, że Langton miał przyjaciółkę, Domenicę Strauss. 

- Ach, co to za straszna kobieta! To wszystko przez nią! 
Francuski egiptolog poczerwieniał ze złości: 

- Czy mógłby pan mówić jaśniej? - zapytał lord Percival. 

-  Co  pan  chce,  żebym  panu  jeszcze  powiedział?  Ta  Domenica  intrygowała  od 

momentu  swego  przyjazdu  do  Egiptu  i  Bóg  jeden  wie,  co  mogła  wymyślić,  żeby  złowić 
Howarda Langtona w swoje sieci. Gdybyście poszukali od tej strony, nie zawiedlibyście się. 

No,  ale  bardzo  mi  przykro.  Pilne  spotkanie  zmusza  mnie  do  opuszczenia  panów.  Mam 
nadzieje,  że  nie  mają  mi  panowie  za  złe?  Być  może  się  spotkamy.  Byłaby  to  dla  mnie 
przyjemność. 

Villabert Glotoni zgrabnie i szybko wmieszał się w tłum. Po chwili zniknął. 

-  Na  dłuższą  metę  ten  typ  jest  trudny  do  zniesienia  -  ocenił  nadinspektor.  - 

Zastanawiam się, czy gra, czy też jest szczery. 

- Czy mogę pana zaprosić do hotelu na zimne piwo, mój drogi Dodsonie? 

- Mam wrażenie, że drepczemy w miejscu, milordzie. 

- I tak, i nie. Opracowaliśmy już kilka ścieżek. Niektóre z nich mogą nas doprowadzić 

do celu. 

- Egipska policja będzie nam prawdopodobnie rzucać kłody pod nogi. 

- A więc będziemy musieli nauczyć się omijać przeszkody. 

-  Proszę  mi  powiedzieć,  milordzie...  Czy  za  tym  Glotonim  nie  ciągnie  się  jakiś 

nieznośny zapach? 

- To zapach różanego olejku, typowy dla Egiptu. Można go łatwo kupić na bazarze. 

background image

 

ROZDZIAŁ XX 

 
Zachód słońca, kiedy wydmy stroiły się w złoto, a Nil w srebro, był zawsze magiczny. 

Wydawało się, że nawet odgłosy miasta cichną wobec spokoju wieczoru, tej uroczej chwili, w 
której dzień i noc świętują fantastyczne gody. 

Upal  zelżał,  a piwo było wyborne. Angus Dodson odzyskał siły, ale obawiał  się, że 

nie wytrzyma już długo w tym klimacie, beznadziejnie pozbawionym deszczu i mgły. 

Nad nadinspektorem pochylił się kierownik sali w czerwonej liberii: 

- Pańska rozmowa. 

- Czy to Scotland Yard? 

- Tak mi powiedziano. Przed chwilą uzyskaliśmy połączenie. 
Dodson  zerwał  się  z  postanowieniem  nierozłączania  się  do  momentu,  aż  otrzyma 

upragnioną wiadomość. Bojowym krokiem poszedł w kierunku telefonu. 

Kierownik sali pochylił się również nad Szkotem. Na miedzianej tacy leżała koperta. 

-  Wiadomość  dla  pana,  milordzie.  Arystokrata  otworzył  kopertę.  Wiadomość  była 

krótka: 

 
Jeśli chce pan poznać prawdę, proszę iść do pokoju 102. 

 
Zawierała  błąd  ortograficzny:  słowo  “prawda"  napisano  przez  “f;  oprócz  tego  słowa 

“pan" oraz “iść" były napisane wspak, od prawej ku lewej. 

Lord  Percival,  oceniwszy,  że  Dodson  nie  wróci  przed  upływem  kwadransa, 

postanowił przedsięwziąć wyprawę, do której namawiał go tajemniczy korespondent. 

O tej godzinie remontowany hotel był cichy i wyludniony. 
Szkot szedł bezszelestnie ciemnym korytarzem prowadzącym do pokoju 102. 
Nagle odniósł wrażenie, że ktoś go śledzi. 

Nieopodal zaskrzypiał parkiet. 
Anglik  wstrzymał  oddech,  przystanął,  po  chwili  powoli  cofnął  się,  chcąc  zaskoczyć 

szpiega. 

Lord  Perciyal  nie  był  ani  emerytowanym  bokserem,  ani  doświadczonym 

wojownikiem, ale uprawiał wiele sportów i nigdy nie unikał walki. W Eton nie  uległ trzem 
londyńczykom, którzy wymieniali niegrzeczne uwagi pod adresem Szkotów. Zostali na placu 
boju z kilkoma guzami i złamanym nosem. 

Podłoga  znowu  skrzypnęła,  ale  był  to  tylko  trzask  drewna.  Nie  dostrzegłszy  śladów 

obecności człowieka, arystokrata poszedł dalej. 

Przekręcił gałkę w drzwiach pokoju 102, które nie były zamknięte na klucz, i wśliznął 

się zręcznie jak kot. 

background image

Odnowiony pokój był komfortowy. 
Na łóżku leżała duża koperta miejscowej produkcji. 
Lord  Percival  otworzył  ją.  W  środku  znajdował  się  fajansowy  amulet  -  krokodyl  z 

wykonanym  na  grzbiecie  czerwonymi  wersalikami  napisem  “Howard  Langton".  Przedmiot 
absolutnie współczesny, pochodzący z podrzędnej wytwórni podróbek. 

Szkot uśmiechnął się. 
Uczciwość zawodowa kazała mu obejrzeć pokój. Tak jak przewidywał, nie znalazł nic 

więcej. Wzbogacony o cenną wskazówkę, wrócił na taras i czekał na Dodsona, rozkoszując 
się ciszą zapadającej nocy. 

Nadinspektor pojawił się pól godziny później, wycierając czoło. 

-  Rozmawiałem  ze  Scotland  Yardem!  -  zaanonsował  triumfalnie.  -  W  Londynie 

wszystko  w  porządku:  wielki  smog  i  żaden,  nawet  najmniejszy  skandal  nie  dotyczył  Jej 
Królewskiej  Mości.  Za  to  na  moim  biurku  piętrzą  się  raporty  i  wszyscy  z  niecierpliwością 
oczekują  mojego  powrotu,  tym  bardziej,  że  sam  szef  otrzymał  telegram  od  komisarza 

Abdel-Atifa,  który  donosi,  że  sprawa  została  rozwiązana,  a  winny  siedzi  w  areszcie. 
Tłumaczyłem,  że  mamy  odmienne  zdanie,  ale  nie  doszliśmy  jeszcze  do  ostatecznych 

wniosków. 

- A co ze Scottish Brewer? 

- To bardzo znana marka, która, według kartoteki  Yardu, nie ma nawet  nielegalnych 

destylatorni.  Ma  za  to  kairskie  biuro,  w  którym  prowadzi  się  badania  nad  możliwością 
otwarcia rynku w Egipcie. Od około roku prowadzone są pertraktacje, ale strasznie się ciągną. 

- Interesujące - ocenił lord Percival. - Ma pan adres? 

- Adres i nazwisko egipskiego przedstawiciela. 

- Znakomicie, mój drogi Dodsonie. Ja również nie traciłem czasu. 

- Co się działo? 

- Ktoś stara się nam pomóc, nadinspektorze. 

- Pomóc nam?... W jaki sposób? 

- Wskazując nam ścieżkę prowadzącą do mordercy. 

- Ale... kto jest tym nieoczekiwanym współpracownikiem? 

-  Osoba  raczej  niezręczna,  która  pozostawia  zdecydowanie  zbyt  dużo  śladów.  Same 

wskazówki zaś są bardzo wymowne. 

Arystokrata pokazał Dodsonowi amulet w kształcie krokodyla. 

- Przedmiot tyle zabawny, co okropny... Ale jest tu nazwisko Howarda Langtona! 

- Co pan sądzi o kolorze atramentu? 

- Czerwony... Czy ma to jakieś szczególne znaczenie? 

-  W  takiej  sytuacji  to  rodzaj  uroku.  Ktoś,  kto  napisał  czerwonym  kolorem  nazwisko 

Langtona na tym krokodylu, źle mu życzył. 

- Inaczej mówiąc, ta okropna zabawka miałaby należeć do mordercy? 

background image

- Pańskie rozumowanie jest logiczne. 

- A... o kim pan myśli? 

- Kto nosi amulet w kształcie krokodyla, jeśli nie Abu, nubijski wielkolud zatrzymany 

przez  egipską  policję?  Jeśli  właściwie  interpretować  tę  wskazówkę,  oznacza  ona,  że  Abu 
rzucił urok na Howarda Langtona i chciał pożreć swoją zdobycz jak krokodyl. 

- Abu byłby więc winny... 

- Przynajmniej ktoś chce, żebyśmy w to uwierzyli i jak najprędzej opuścili ten kraj. 

- A... co zamierza pan zrobić, milordzie? 

- Jeszcze przez kilka minut rozmyślać o bogactwie dynastii faraonów, zjeść skromną 

kolację, dobrze się wyspać, a później pójść do  autora tej wiadomości, który oskarża Abu, i 
zapytać,  czy  jego  rewelacje  są  prawdziwe.  Proszę  się  nacieszyć  Starą  Kataraktą,  mój  drogi 

Dodsonie; chwile snu na jawie to w życiu rzadkość. 

background image

 

ROZDZIAŁ XXI 

 

Lord  Percival  i  Dodson  zaskoczyli  komisarza  Omara  Abdel-Atifa,  kiedy  nadziewał 

świeżym pomidorem i cebulą gorący podpłomyk kupiony w sąsiedniej piekarni. 

- Drodzy przyjaciele! Ranne z was ptaszki. 

- Czy to nie znakomita pora na pracę? - zapytał Szkot. 

- Jest jeszcze trochę chłodno, ale mają panowie rację... Co przyniosły przesłuchania? 

- W pełnym poszanowaniu prawa, krok po kroku, posuwamy się naprzód, komisarzu. 

- Bardzo się z tego cieszę! A ja mogę panom powiedzieć, że mam przeczucie: Abu już 

wkrótce się przyzna. 

- Interesujące... 

Omar Abdel-Atif uważnie spojrzał na rozmówcę. 

- Co pana tak dziwi, milordzie? 

- Nieoczekiwana wskazówka potwierdzająca pańską hipotezę. 
Szeroki uśmiech rozjaśnił twarz Egipcjanina. 

- No widzi pan! Byłem pewien, że w końcu rozsądek zwycięży. 

-  Ściślej  mówiąc,  wszystko  wskazuje  na  to,  że  ktoś  chce,  żeby  Abu  uchodził  za 

winnego, co zwiększa moje przekonanie o jego niewinności. 

Uśmiech zgasł. 

- Zupełnie pana nie rozumiem, milordzie. 

-  Drogi  komisarzu,  jestem  panu  winien  kilka  wyjaśnień.  Ktoś  dostarczył  mi 

wskazówkę, szytą raczej grubymi nićmi, chcąc mnie przekonać, że Abu usiłował rzucić urok 
na  Howarda  Langtona.  Inaczej  mówiąc,  że  próbował  go  zabić.  A  ponieważ  czarna  magia 
okazała  się  nieskuteczna,  Nubijczyk  przeszedł  do  czynu  i  ugodził  sztyletem  człowieka, 
którego nienawidził. 

- Oto doskonała rekonstrukcja faktów, milordzie! Co pan jej zarzuca? 

-  Chodzi  mi  o  kilka  niejasnych  szczegółów...  Autor  listu  wiedział,  że  mieszkam  w 

Starej  Katarakcie. Nie znał  biegle mojego języka, ponieważ zrobił błędy ortograficzne. Jest 
Egipcjaninem,  ponieważ  pewne  słowa  zapisał  z  prawa  na  lewo,  a  nie  z  lewa  na  prawo.  I 
wreszcie zależy mu na tym, żeby śledztwo zostało zakończone jak najszybciej, aby uniknąć 
kłopotów  administracyjnych  i  pozbyć  się  tej  skomplikowanej  sprawy.  Musiał  mnie  więc 
przekonać, że winny jest Abu. 

Twarz  komisarza  Omara  Abdel-Atifa  przybrała  dziwny  odcień,  między  bladym 

brązem a ciemnym popieleni. Zduszonym głosem powiedział: 

- Rozumiem, że nie traktuje pan tego poważnie... 

-  Uważam  ten  liścik  za  swego  rodzaju  żart  -  powiedział  lord  Percival  niczym  srogi 

nauczyciel do ucznia, którego podejrzewa o oszustwo. 

background image

Omar Abdel-Atif przełknął ślinę. 

-  Pańska  postawa  wydaje  mi  się  przekonująca,  milordzie.  Może  lepiej  zapomnieć  o 

tym incydencie i nie odnotowywać go w żadnym dokumencie. 

- Takie jest właśnie moje zdanie.   
Egipski policjant odetchnął z ulgą. 

-  Zapomnijmy,  zapomnijmy  -  namawiał  gorliwie.  -  Biurokracja  to  jedna  z  naszych 

wad, lepiej nie zwracać na to uwagi. 

Uświadomiwszy  sobie  nagle  bardzo  nieprzyjemną  sytuację,  komisarz  Abdel-Atif 

znowu się zdenerwował: 

- Jeżeli Abu nie jest winny, to kogo panowie podejrzewają? 

- Za wcześnie na formułowanie rozsądnych hipotez, ale nadinspektor Dodson i ja nie 

rezygnujemy z odkrycia prawdy. Chciałbym pana poprosić o drobną przysługę. 

- Do usług, milordzie. 

-  Czy  mógłby  mi  pan  zorganizować  nieoficjalne  spotkanie  z  Abd  el-Mosulem? 

Przypuszczam, że nie będzie chętny do rozmowy ze śledczymi, ale koniecznie muszę z nim 
pomówić. 

-  Gdyby  pan  mógł  zrezygnować  z  tego,  milordzie...  Abd  el-Mosul  jest  starszym 

człowiekiem, mówią, że nie jest tak groźny jak niegdyś, ale, moim zdaniem, trzeba zachować 
ostrożność... Jeśliby to spotkanie nie było naprawdę konieczne... 

- Naprawdę jest konieczne. 

- No cóż... A pan nie jest człowiekiem, który zmienia zdanie? 

- Rzadko, kiedy gra jest warta świeczki. 

- Dobrze, dobrze... Zrobię, co będę mógł. 

-  Tego  się  właśnie  spodziewałem,  komisarzu.  Podwładny  komisarza  zapowiedział 

wizytę doktora Butrosa. 

Koptyjski  lekarz,  jak  zawsze  w  swoim  siermiężnym  brązowym  garniturze,  z  ciężką 

czarną walizką, przywitał się, usiadł, przetarł grube szkła okularów w kościanych oprawkach 
i powiedział uroczyście: 

-  Panowie,  współczesna  nauka  jest  istotną  zdobyczą  ludzkiego  umysłu.  Dzięki  niej 

możemy skutecznie zwalczać przestępczość. 

Te słowa zachwyciły nadinspektora Dodsona. W jednej chwili znalazł się w Scotland 

Yardzie, wspomagany przez wszystkie najnowocześniejsze nowinki techniczne. 

-  Dzięki  specjalistom  z  mojego  laboratorium  -  podjął  doktor  Butros  -  udało  mi  się 

ustalić niemal pewną godzinę morderstwa. 

Lord Percival wyczuł,  że jego koptyjski przyjaciel  stopniuje efekt  i  powstrzymał  się 

od  zadawania  pytań.  Po  około  pół  minuty  doktor  Butros  zgodził  się  podać  najważniejszą 
wiadomość. 

-  Możecie  panowie  przyjąć,  że  Howard  Langton  został  zamordowany  między 

background image

szesnastą trzydzieści a siedemnastą. 

- Czy pan jest całkowicie pewien? - zapytał komisarz Abdel-Atif. 

-  Nie  ma  wątpliwości.  Ale  to  nie  wszystko:  ponieważ  zaintrygował  mnie  kołnierz 

koszuli  ofiary,  zleciłem  przeprowadzenie  bardzo  szczegółowej  analizy.  Mogę  więc  panom 
oznajmić, że kołnierz został nasączony perfumami. 

- Może Langton lubił się perfumować - podsunął nadinspektor. 

-  Nieprawdopodobne,  żeby  aż  do  tego  stopnia  -  sprzeciwił  się  doktor  Butros.  - 

Przyzwoity  Brytyjczyk  tej  klasy  nie  perfumowałby  się  w  ten  sposób.  Jeśli  nie  jestem  już 

panom potrzebny, wracam do Kairu. 

Lord Percival, chociaż pogrążony w myślach, nie omieszkał  podziękować lekarzowi 

sądowemu za współpracę. 

background image

 

ROZDZIAŁ XXII

 

 

Komisarz Omar Abdel-Atif skrzyżował dłonie na wydatnym brzuchu. 

-  Proszę  posłuchać,  milordzie.  Mimo  wszystko  nie  mogę  wyrazić  zgody  na  pańskie 

prośby! 

-  Rozumiem,  komisarzu.  Ale  w  tym  przypadku  musi  pan  przyznać,  że  chodzi  o 

postępowanie czysto techniczne. 

-  Właśnie  -  potwierdził  Dodson.  -  Z  raportu  lekarza  sądowego  jasno  wynika,  że 

Howard  Langton  został  zamordowany  na  godzinę  przed  spotkaniem  egiptologów  na  tarasie 
Starej Katarakty. Stąd wszyscy podejrzani, którzy przedstawią solidne alibi na czas zbrodni, 
będą uniewinnieni. 

-  Ja  jednak  nie  zamierzam  przesłuchiwać  tych  wszystkich  osób!  Poza  tym  mogliby 

kłamać...  A  jak  to  sprawdzić?  Robi  się  to  jedynie  w  przypadkach  grożących  zatargiem 

dyplomatycznym. 

- Sprawdźmy tylko jedno alibi - zaproponował Szkot. - Myślę o Abu. 

- Czy to konieczne? 

Dodson potakująco skinął głową. Komisarz Abdel-Atif westchnął: 

- Jak zamierzają panowie to zrobić? 

- Proszę wezwać Abu - zasugerował lord Percival. 

- Ponieważ nie ma innego sposobu...   

Dwaj  policjanci  przyprowadzili  nubijskiego  olbrzyma.  Na  jego  twarzy  malowała  się 

obojętność. 

- Jak się pan miewa, panie Abu? - zapytał lord Percival. 

-  Dobrze  na  tyle,  na  ile  to  możliwe,  wasza  dostojność.  Dzięki  panu  traktowali  mnie 

dobrze.  Jedzenie  słabe,  więzienie  potwornie  smutne,  ale  dają  mi  spokój.  A  ponieważ 
zawarłem ugodę z mijającym czasem, wszystko idzie ku lepszemu. 

-  Nasze  śledztwo  postępuje,  muszę  panu  zadać  ważne  pytanie.  Czy  zgadza  się  pan 

odpowiedzieć? 

- Tak, wasza dostojność. 

-  Gdzie  pan  był  w  dniu  morderstwa  Howarda  Langtona  między  godziną  szesnastą 

trzydzieści a siedemnastą? Nubijczyk przez dłuższy czas milczał. 

- Normalnie miałbym pewne trudności z precyzyjną odpowiedzią na takie pytanie. 

- No widzicie! - zawołał komisarz Abdel-Atif. - Nie ma żadnego alibi! 

- Tamten dzień był jednak niepodobny do innych - ciągnął Nubijczyk, nie pozwalając 

sobie  przerwać.  -  Służbę  miałem  dopiero  pod  wieczór.  Na  Wschodzie  nie  przywiązujemy 
wielkiego znaczenia do czasu, ale jeśli się chce utrzymać posadę w Starej Katarakcie, lepiej 

background image

nagiąć  się  do  zachodnich  zwyczajów.  Zgodnie  z  poleceniem  przyszedłem  o  siedemnastej 
trzydzieści  do  mojego  zwierzchnika,  który  powierzył  mi  nowe  zadanie:  miałem  dokładnie 
obejrzeć pokój Agaty Christie, aby go przygotować do remontu. 

- To cię bynajmniej nie uniewinnia - ocenił komisarz. 

- Co robiłeś wcześniej? 

- Odpoczywałem u babci, na wiosce, i wyszedłem stamtąd o siedemnastej piętnaście. 

- Jak możesz podawać tak dokładny czas!  - zaprotestował  Abdel-Atif.  -  Opowiadasz 

bzdury! 

-  Mówię  prawdę  -  potwierdził  spokojnie  Abu.  -  Syn  mojej  siostry  dostał  wtedy 

zegarek  na  urodziny  i  był  bardzo  dumny,  że  może  mi  podać  godzinę,  kiedy  wsiadałem  do 
feluki, aby przepłynąć Nil. 

- Przestań kłamać, Abu! Pogarszasz swoją sytuację! 

- Proponuję, żebyśmy to sprawdzili - powiedział nadinspektor. 

Omar  Abdel-Atif  zagłębił  się  w  fotelu,  nie  będąc  w  stanie  się  przeciwstawić 

funkcjonariuszowi Scotland Yardu. Jednak jeśli było miejsce, gdzie nie chciałby się udać, to 
była właśnie wioska Abu. 

Część  Elefantyny  zajmowała  nubijska  wioska  drzemiąca  w  cieniu  palm.  Domy, 

których  fasady  pomalowane  były  na  żółto,  żółtobrązowo,  zielono  lub  niebiesko,  dzieliły 
wąskie uliczki, w których królował dobroczynny cień. 

Abu,  eskortowany  przez  dwóch  umundurowanych  policjantów,  prowadził  obu 

Brytyjczyków  i  komisarza  do  rodzinnego  gniazda,  które  mieściło  się  w  kompleksie 
budynków.  Na  jednej  ze  ścian  widniał  niczym  komiks  obraz  podróży  wielkiego  ojca  do 
Mekki, od wyjazdu Z Elefantyny, poprzez niezapomnianą podróż samolotem, aż po przybycie 
do świętego miejsca. 

- Abu! - krzyknęła starsza kobieta w czerni, ale z odkrytą twarzą. - Co ci się stało? 

- Nic takiego, babciu. Prawda w końcu zatriumfuje. Policja chciałaby porozmawiać z 

Mohamedem. 

- Gra w piłkę z kolegami. Wejdźcie napić się zimnej wody. 
Dodsona zdumiało zachowanie komisarza Abdel-Atifa. Chował się za swoimi ludźmi, 

aby nie zauważyła go starsza pani, która pchnęła pomalowane na niebiesko drzwi i wpuściła 
gości na zacienione podwórko. W rogu znajdowała się terakotowa “kapliczka", na której stal 
duży dzban zimnej wody. 

Usiedli  na  drewnianych  ławach,  a  babcia  uroczyście  nalewała  każdemu  po  trochę 

cennego płynu. 

Zobaczyła komisarza: 

-  Omar!  Co  za  głupstwo  jeszcze  popełnisz,  aby  wspiąć  się  wyżej  w  tej  twojej 

przeklętej hierarchii? Dobrze wiesz, że Abu to porządny chłopak, absolutnie uczciwy! 

Jak  większość  mężczyzn  w  Egipcie,  komisarz  Abdel-Atif  najbardziej  obawiał  się 

background image

starych kobiet, które same stanowiły prawo i nie uznawały żadnej innej władzy. 

- To nieco skomplikowana sprawa i policja musi... 

- Przestań pleść bzdury! Musisz dać się komuś we znaki z powodu twojego awansu i 

wybrałeś Abu, ponieważ nie było nikogo innego pod ręką, a ten biedny chłopak nie może się 
bronić. To źle, bardzo źle, i cała wieś się zbuntuje, jeśli go natychmiast nie uwolnisz! 

Kobieta już miała wybuchnąć gniewem, na szczęście dla komisarza do domu wbiegł 

młody Mohamed. 

Na ręce miał nowy zegarek. 

- Wygraliśmy trzynaście do zera - oświadczył dumnie. 
Komisarz  usiłował  znów  zapanować  nad  sytuacją  i  zażądał  od  młodego  sportowca 

zeznania na temat tego, co robił Abu w dniu zbrodni. 

Mohamed  potwierdził  słowa  olbrzyma,  podobnie  jak  babcia  i  dziesiątka  innych 

członków  rodziny,  którzy  stali  na  zewnątrz  domu,  domagając  się,  żeby  komisarz  dokładnie 
zapisał ich zeznania. 

- Drogi kolego - zauważył Dodson - czy wniosek nie nasuwa się sam przez się? 

Omar Abdel-Atif usiłował jeszcze wyjść z honorem: 

- Nie wiem, co pan chce powiedzieć... 

-  Każdy  trybunał  uwolniłby  Abu.  Dłuższe  przetrzymywanie  go  w  areszcie  może 

zaszkodzić pańskiej karierze. 

Egipcjanin musiał przyznać, że jego kolega ma rację. 

-  Dobrze...  Zajmę  się  formalnościami.  Ale  jeśli  nie  on,  to  znaczy,  że  mordercą  jest 

ktoś inny! I kogo ja zaaresztuję? 

background image

 

ROZDZIAŁ XXIII

 

 
Słońce wschodziło nad świątynią w File, królestwem wielkiej czarodziejki Izydy. File, 

którą  francuski  powieściopisarz  Pierre  Loti  nazwał  “perłą  Egiptu",  zajmowała  całą 
powierzchnię niewielkiej wyspy długości około czterystu i szerokości stu trzydziestu metrów. 
Tu nie było miejsca dla świeckich. Kapłani starożytnego Egiptu czcili tu “odległą boginię", 
wściekłą  lwicę  powracającą  z  Dalekiego  Południa,  która  dzięki  obrzędom  zmieniała  się  w 
łagodną i miłą kotkę. Na File królowały muzyka i miłość, w tym niepowtarzalnym miejscu 
bogini Izyda odkrywała wiernym tajemnicę zmartwychwstania. 

Mimo  że  Dodson  czuł  się  nieswojo  w  niewielkiej  barce  motorowej,  którą  jechał  na 

wyspę  w  towarzystwie  lorda  Percivala,  zapomniał  o  swoich  obawach,  zafascynowany 
pejzażem. 

W jednej chwili współczesny świat zniknął. Były tylko wznoszące się ku niebu pylony 

świątyni Izydy, sanktuarium położone na wodzie, z dala od ludzkich niegodziwości. 

Nadinspektor, z głową owiniętą białą chustą, wbity w przyciasny kolonialny garnitur, 

cierpiał  na  chorobę  morską.  Lord  Percival,  w  swoim  dziewiczo  białym  garniturze  i  w 

kapeluszu  z  szerokim  rondem,  otoczony  wyrafinowanym  zapachem  lawendy,  w  skupieniu 

kontemplował File. 

Barka dobiła do małego pomostu. Kapitan pomógł Dodsonowi wstać i przejść wąską 

kładką na ląd. 

Lord Percival i Dodson pokonali współczesne schody, następnie arystokrata skierował 

się w lewo, aby pokazać 

Abd el-Mosul lekko się uśmiechnął. 

-  Jeden  z  moich  synów  chciał  go  zatrudnić  jako  służącego  w  swoim  domu  w 

Luksorze.  Abu  za  bardzo  kocha  Asuan,  aby  opuścić  to  miasto,  więc  odmówił.  Mój  syn 
potraktował  tę  odmowę  jako  zniewagę  i  podniósł  głos.  Musiałem  interweniować,  żeby  go 
uspokoić  i  wszystko  wróciło  do  normy.  Oto  mój  jedyny  spór  z  Abu,  który  cieszy  się 
powszechnym szacunkiem i wykonuje dobrą robotę w Starej Katarakcie. Jest zresztą bardzo 

ceniony przez swoich zwierzchników i przez turystów. 

Fasada  pierwszego  pylonu  świątyni  Izydy  była  jednocześnie  elegancka  i  potężna. 

Wielkich  rozmiarów  bogini,  przedstawiona  po  obu  stronach  bramy,  wydzielała  magiczne 

fluidy,  dzięki  którym  faraon  mógł  pokonać  swoich  widzialnych  i  niewidzialnych  wrogów  i 
został przyjęty do kręgu bóstw. 

- Co pan sądził o Howardzie Langtonie? - zapytał lord Perci val Abd el-Mosula. 
Egipcjanin przez dłuższą chwilę milczał. 

- To był człowiek z zewnątrz. Całkowicie z zewnątrz. 

background image

ROZDZIAŁ XXIV 

 

Abd  el-Mosul,  lord  Percival  i  Angus  Dodson  przekroczyli  bramę  świątyni  Izydy  i 

weszli  na  wielki  dziedziniec  zamknięty  drugim  pylonem,  przesuniętym  względem  pierw-
szego.  Po  lewej  stronie  dziedzińca  znajdowało  się  inammisi,  niewielkie  sanktuarium,  w 
którym  świętowano  narodziny  Horusa,  syna  zmartwychwstałego  Ozyrysa.  Dzięki  swojej 
mocy i znajomości leków Izyda miała ochraniać dziecko przed złymi uczynkami Setha, aby 

mogło  dorosnąć  i  w  przyszłości  zostać  faraonem.  W  ten  sposób  wielka  bogini  walczyła  ze 
złem i ciemnymi mocami. 

Abd el-Mosul zatrzymał się. 

- W moim długim życiu poznałem wielu Europejczyków - zwierzył się - egiptologów, 

biznesmenów,  podróżników,  wielkie  indywidualności,  krótko  mówiąc,  ludzi  różnego 
pokroju...  Ale  ten  Howard  Langton  miał  dziwną  cechę:  był  na  wskroś  uczciwy.  Nie  trochę 

uczciwy czy uczciwy okazyjnie lub tylko w pewnych okolicznościach, lub z obowiązku; nie: 
był z gruntu człowiekiem uczciwym, a w konsekwencji dziwakiem. Dzięki temu miał szansę 
stać się obiektem muzealnym. 

- Dlaczego jest pan tak kategoryczny? - zapytał lord Percival. 

-  Instynkt  starego  człowieka  można  porównać  do  instynktu  rybaka  lub  myśliwego  - 

nigdy nie zawodzi. 

- Co pan jeszcze wie o Langtonie? - dopytywał się lord Percival. 

- Już nic więcej. W moim wieku człowiek szykuje się na tamten świat i nie interesuje 

się już życiem innych. 

- Czy jego kolega Steven Faxmore pozostawał z nim w dobrych stosunkach? 

- Trudne pytanie. Jak mogę oceniać relacje między dwoma Brytyjczykami: Anglikiem 

i Szkotem? Według mojej wiedzy ta odmienność stworzyła między nimi przepaść szczególnie 
trudną do pokonania. 

- Przypuszczam, że poznał pan Faxmore'a? 

- To człowiek, którego wszędzie pełno i który wie o Egipcie mniej, niż mu się wydaje. 

W gruncie rzeczy nie interesuje się moim krajem i goni za mrzonką, która niewątpliwie nie 
ma  wiele  wspólnego  z  nauką.  Faxmore  to  człowiek  niebezpieczny,  to  jasne,  nie  wolno  go 
lekceważyć, ale połamie sobie zęby, bo ma większą ambicję niż możliwości. 

- A jaka jest, pańskim zdaniem, ta ambicja? - zapytał Dodson. 

- Skąd miałbym wiedzieć? 

Abd el-Mosul przystanął przed wejściem do drugiego pylonu świątyni Izydy. 
Nadinspektor zauważył jego pomieszanie. 

- Nie chce pan zwiedzić sali kolumnowej? 

- Nie, panie Dodson. Niech sobie mówią, że chodzi tylko o stanowisko archeologiczne 

i  że  bogini  Izyda  nie  żyje;  ja  w  to  nie  wierzę  i  lękam  się  jej  magii.  Jestem  dobrym 

background image

muzułmaninem i  chcę  nim  pozostać.  Wejście  do takiej  świątyni  jak  ta  jest  ryzykowne,  a  ja 
unikam ryzyka. Chodźmy do pawilonu Trajana, to cudowne miejsce. 

Trójka  mężczyzn  opuściła  świątynię  bogini  i  udała  się  w  kierunku  eleganckiego 

pawilonu  z  czternastoma  kolumnami,  zbudowanego  za  panowania  cesarza  rzymskiego 

Trajana dla barki bogini. 

-  Wydaje  się,  że  niemiecka  egiptolog  Domenica  Strauss  była  bardzo  związana  z 

Howardem Langtonem - powiedział lord Percival. - Też pan tak uważa? 

- Nie znam jej - odpowiedział Abd el-Mosul. 

- Za to musi pan dobrze znać Albertine Abletout. 
Stary Egipcjanin podniósł wzrok ku niebu. 

- Jest  jedyna w swoim rodzaju,  inspektorze, a to już dużo! Tak naprawdę o wiele za 

dużo dla innych. Jeśli chce pan zaznać trochę ciszy i spokoju, lepiej się do niej nie zbliżać. 

- Jej rodak, Villabert Glotoni, wydaje się sympatyczniejszy. 

-  Wszystko  zależy  od  tego,  co  pan  rozumie  przez  słowo  “sympatyczny"...  To  osoba, 

której nie mam ochoty znać i z którą się nie widuję. 

Abd  el-Mosul  zaprowadził  Brytyjczyków  do  małej  świątyni  Hathor.  To  właśnie  tam 

bogini  była  przyjmowana  przez  muzyków  i  muzykantki,  którzy  łagodzili  jej  gniew  grą  na 
lirze i śpiewem. 

- Co pan sądzi o doktorze Alanie Qerry? - zapytał lord Percival. 

- Nic. Nie przyjeżdża do południowych prowincji. 

- Wyznam panu, że mnie on intryguje. 

- Czyżby podejrzewał go pan o... zbrodnię? 

- Nie mam jeszcze żadnej wyraźnej wskazówki zmierzającej w tym kierunku, ale jego 

rola w tej sprawie wciąż pozostaje zagadkowa. 

-  Jeśli  właściwie  postrzegam  pańską  determinację,  milordzie,  jestem  przekonany,  że 

uda się to panu rozwikłać. Z pewnością nie zniechęci się pan i nie pozostawi w cieniu tego, co 
powinno wyjść na światło dzienne. 

- Czy jest pan przyjacielem inspektora Ahmeda al-Fostata? 
Po raz pierwszy starzec okazał zirytowanie. 

- Al-Fostat uprawia swój zawód tak, jak go rozumie. To jego sprawa, nie moja. 

- Czy mam rozumieć, że jego postępowanie wydaje się panu podejrzane? 

-  Powinien  pan  zrozumieć,  że  nie  jesteśmy  w  tym  samym  obozie  i  nie  wchodzimy 

sobie w drogę. 

- Przyszła mi do  głowy  pewna myśl,  bez wątpienia niedorzeczna  - powiedział Szkot 

poufnym tonem. - Czy nie jest pan na tropie czegoś w rodzaju skarbu? 

Twarz Abd el-Mosula stężała. 

-  Wiem,  że  przeszłość  to  przeszłość  -  ciągnął  lord  Percival  -  i  że  nielegalne 

poszukiwania stają się coraz rzadsze, niemal nie istnieją. Ale przypuśćmy, że otrzymałby pan 

background image

wiadomość  o  istnieniu  obiektów  archeologicznych  dużej  wartości  w  miejscu  trudno 
dostępnym. Jaka byłaby pańska reakcja? 

- Sam pan sobie odpowiedział: to już przeszłość i w żaden sposób mnie nie dotyczy. 

Robi się gorąco, a ja jestem już stary. Proszę spokojnie kontynuować zwiedzanie świątyni na 
File. Ja pójdę odpocząć. 

background image

 

ROZDZIAŁ XXV 

 

Komisarz Abdel-Atif wydawał się skrajnie wyczerpany. To była jego dwunasta kawa 

po turecku od rana. 

- Widzieliście się z Abd el-Mosulem? 

- Na File, jak było ustalone - odpowiedział lord Percival. 
Egipcjanin był wyraźnie zaniepokojony. 

- Czy spotkanie przebiegło pomyślnie? 

- Dobrze się zaczęło, gorzej skończyło. 

- Chce pan powiedzieć... źle skończyło? 

- Abd el-Mosulowi nie podobało się moje ostatnie pytanie - wyznał arystokrata. 

- O co go pan zapytał? 

- Czy nie wpadł na trop ukrytego skarbu.   
Komisarz zaniemówił. 

- Ależ... Ależ... To jedyny temat, którego należało unikać! 

-  Wprost  przeciwnie,  przyjacielu!  Jak  panu  potwierdzi  nadinspektor,  Abd  el-Mosul 

ograniczał  się  do  mało  konkretnych  rozważań,  a  o  niektórych  podejrzanych  zachował 
bezpieczne milczenie. Pozostało mi tylko jedno: sprowokować go. 

- I udało się panu? 

- Zobaczymy. 

- Abd el-Mosul zareaguje gwałtownie! 

-  A  moim  zdaniem  jego  pozycja  jest  słaba.  Odnoszę  nawet  wrażenie,  że  czuje  się 

zagrożony naszymi pytaniami. Inaczej mówiąc, ma coś na sumieniu. 

Komisarz opróżnił filiżankę kawy i bezwiednie przeżuwał fusy. 

- Nic gorszego nie mogło się zdarzyć... Abd el-Mosul stoi na czele prawdziwej siatki i 

nie pozostanie bezczynny! Powinniście przestać się mu naprzykrzać. Tutaj jest górą. 

- Proszę wybaczyć mój upór, ale uważam, że mamy dobrą kartę. 

- Jaką? 

-  Abd  el-Mosul  zaniepokoił  się.  Myśli,  że  mamy  informacje,  które  mogłyby  mu 

zaszkodzić i będzie musiał coś zrobić, żeby się ukryć. W jego wieku z pewnością nie chce mu 
się walczyć z policją. 

Egipcjanin odzyskał pewność siebie. 

- Co pan proponuje? 

- W miarę możliwości niech pan każe śledzić Abd el-Mosula i proszę mi powiedzieć, 

jeśli wyjedzie lub jeśli się będzie niecodziennie zachowywał. 

- To raczej ryzykowne... 

-  Ma  pan  z  pewnością  kilku  speców  od  śledzenia  i  kilku  dobrze  rozstawionych 

background image

tajniaków.  Nie  ma  potrzeby  zmieniać  stałych  dyspozycji,  komisarzu,  niech  tylko  będą  w 

pogotowiu. 

Komisarz w odpowiedzi niewyraźnie mruknął. 

- Chcielibyśmy przesłuchać doktora Qerry - dorzucił lord Percival. 

-  O  właśnie!  Wszędzie  go  szukam!  Wyszedł  z  hotelu  i  nie  ma  go  w  Kairze.  A 

ponieważ  nie  mam  mu  nic  konkretnego  do  zarzucenia,  nie  mogę  rozesłać  za  nim  listów 
gończych po całym kraju. 

-  Jest  jednak  w  kręgu  podejrzanych!  -  zaprotestował  Dodson.  -  Powinien  pan  zrobić 

wszystko, żeby go odnaleźć. 

-  Dobrze,  dobrze...  Zajmę  się  tym.  A  propos,  kazałem  uwolnić  Abu.  Od  tej  strony 

sprawa jest zamknięta. 

W  Starej  Katarakcie  prace  postępowały  w  umiarkowanym  tempie  mimo 

ponaglających  próśb  biur  podróży,  które  chciały  jak  najszybciej  wypuścić  falę  turystów 
pragnących zamieszkać w tym prestiżowym hotelu. 

Brytyjczycy  zostali  potraktowani  szczególnie  ciepło  i  z  prawdziwą  satysfakcją 

zobaczyli Abu, który podszedł do nich z tacą. 

- Dyrekcja prosi panów o przyjęcie szklaneczki prawdziwej szkockiej whisky. 

Morale Dodsona poszło w górę. 

-  Wasza  dostojność  -  powiedział  wysoki  Nubijczyk,  pochylając  się  w  stronę  lorda 

Percivala. - Chcę panu podziękować za to, że się pan za mną wstawił. Musi pan wiedzieć, że 
jestem pańskim dozgonnym dłużnikiem. 

- Czy to nie największa radość, kiedy się patrzy, jak prawda zwycięża? 

- Poza tym, wasza dostojność, nie dopuścił pan do gwałtownej śmierci. 

- O czym pan mówi? - zapytał zaintrygowany Dodson. 

- Gdyby nie pańska interwencja, moja babcia najprawdopodobniej zabiłaby komisarza 

Abdel-Atifa. 

- Czy może pan coś dla mnie zrobić, panie Abu? 

- Oby Bóg pozwolił mi panu pomóc, wasza dostojność. 

- Szukamy doktora Alana Qerry, tego dziwnego osobnika w czerni. Być może wrócił 

do Kairu, a być może jest jeszcze gdzieś tutaj. 

- Jeśli tak jest, będą panowie wkrótce wiedzieć.   
W cieniu, w wygodnym fotelu ze szklanką whisky w dłoni, nadinspektor rozkoszował 

się chwilą rzadkiej przyjemności. 

Na  brzegu  Nilu  bawiły  się  dwa  psy.  Lord  Percival  myślał  o  Abercrombiem.  Przez 

telefon dowiedział się, że z powodu nieobecności pana pies padł ofiarą lekkiej depresji, którą 
majordomus leczył  podwójną porcją koziego sera i  befsztyku oraz codzienną wizytą u lady 
Ofelii. Jej słodycz łagodziła smutek czarnego psa. 

Czy  tu,  w  Asuanie,  można  sobie  wyobrazić  istnienie  zbrodni?  Słońce,  Nil,  palmy  i 

background image

pustynia  utworzyły  raj  na  ziemi,  gdzie  najbardziej  zagubiona  dusza  mogłaby  znaleźć 

odpoczynek. 

Któż  nie  miałby  ochoty  zostawić  tu  swoich  bagaży,  marzyć  o  tysiącu  istnień  i 

zwierzać się bogom i boginiom, które, mimo zasłon islamu, pozostawały obecne w sercu skał 
i w prądzie rzeki? 

- Czy mogę panu przeszkodzić, wasza dostojność? 

- Bardzo proszę, panie Abu. 

- Doktor Qerry nie opuścił Asuanu. 

- Gdzie się ukrył? 

- W miejscu raczej niezwykłym, wasza dostojność. Myślał z pewnością, że nikt go nie 

zauważy, ale oczy są wszędzie, nawet na bezludnej pustyni. Jeśli pan chce, zaprowadzę pana. 

Wieczorną  ciszę  przerwał  świst.  Abu  chwycił  Szkota  i  pociągnął  do  tyłu,  ale  lord 

poczuł pieczenie w prawym przedramieniu. 

Strzała, która go drasnęła, zakończyła lot na przybrzeżnym kamieniu. 

- Wasza dostojność, jest pan ranny? 

- Lekko... Myślę, że uratował mi pan życie, Abu. Przynajmniej... 
Lord Percival zabrał strzałę: czy jej grot nie został umoczony w truciźnie? 

background image

 

ROZDZIAŁ XXVI 

 
Dodson  chodził  tam  i  z  powrotem  przed  pokojem  lorda  Percivala.  Abu  stał  w 

bezruchu ze skrzyżowanymi ramionami i oczami utkwionymi w jeden punkt. 

-  Co  tam  robią  ci  lekarze!  -  złościł  się  nadinspektor.  -  Badają  go  już  przeszło 

godzinę... I nadal żadnej diagnozy! 

W głębi duszy Nubijczyk zastanawiał się, czy słynna brytyjska samokontrola nie była 

mitem. 

-  W  wypadku  zatrucia  -  ciągnął  Dodson  -  trzeba  natychmiast  przewieźć  lorda 

Percivala  do  szpitala  specjalistycznego.  Przecież  nie  możemy  mu  pozwolić  tak  po  prostu 
umrzeć! 

Wreszcie drzwi do pokoju otworzyły się. 

Trzej lekarze wyszli ze skupionymi twarzami i, rozmawiając, przepadli w korytarzu. 
Pojawił się lord Percival. Dodson i Abu wstrzymali oddech. 

-  Diagnoza  jest  bezlitosna  -  powiedział.  -  Rękaw  marynarki  rzeczywiście  został 

rozdarty. Co zaś się tyczy reszty, mam tylko lekkie draśnięcie i ani śladu trucizny. 

- Trzeba jak najszybciej odnaleźć sprawcę - stwierdził Dodson. - Może ponowić atak. 

- Inszallah, i wszystko w swoim czasie, nadinspektorze. Mamy pilniejsze sprawy. 
Nadinspektor tęsknił za brzegami Nilu. Panował tam nieznośny upał, ale lekki wiatr 

przynosił brytyjskiemu turyście wyraźną ulgę. 

Tu,  na  pustyni,  wydawało  się,  że  skały  i  piach  wzmagają  jeszcze  żar  słońca.  Abu 

odwiózł  gości  jeepem,  który,  mimo  iż  można  by  było  uważać  go  za  antyk,  zdołał  pokonać 

wszelkie przeszkody na egipskich drogach, od wybojów po nieoczekiwane pochyłości. 

Opuścili Asuan od strony południowej i wjechali w dziwny pejzaż, na który składały 

się  różnej  wielkości  bloki  skalne  i  połacie  pustyni,  najwyraźniej  niechętne  wszelkiej 
obecności  człowieka.  Mimo  to  technika  i  przemysł  wydały  walkę  tym  pustkowiom.  Słupy 
wysokiego  napięcia  powoli  opanowywały  królestwo  demonów  pustyni,  które,  według 
tutejszych bajarzy, prędzej czy później wezmą za to odwet. 

Jeep zatrzymał się. 
Dodson wysiadł z trudnością. 

-  Jesteśmy  w  kopalni  granitu  należącej  do  faraonów  -  powiedział  Abu.  -  To  właśnie 

stąd pochodziły bloki używane przy wznoszeniu ich gigantycznych budowli. 

- Czy długo będziemy musieli iść? - zaniepokoił się nadintendent. 

- Nie -  odpowiedział Nubijczyk.  -  Doktor  Qerry  od dwóch dni  ukrywa się w szopie, 

którą widać o jakieś sto metrów stąd. 

Trzej  mężczyźni  powoli  szli  w  kierunku  baraku  skleconego  z  desek,  którego  drzwi 

byty zamknięte. 

background image

- Doktorze Qerry - powiedział spokojnie Szkot - chcemy z panem porozmawiać. 
Wewnątrz baraku coś się poruszyło. Do szpary przywarło oko. 

- Jestem lord Percival Kilvanock, a to nadinspektor Dodson. Czy może pan otworzyć 

drzwi?     

Zapytany ani drgnął. 

- Pozwoli pan, że ja się tym zajmę, wasza dostojność?   
Arystokrata skinął głową. 
Nubijski siłacz wyjął z zawiasów drzwi baraku i położył je na podłodze. 
Wewnątrz  siedział  skulony  niewysoki  mężczyzna  ubrany  na  czarno,  zakrywający 

twarz rękami w rękawiczkach. 

- Wynoście się stąd, natychmiast! 

- Nie ma się pan czego obawiać, doktorze. 

- Co pan o tym wie? Ukrywam się, ponieważ grozi mi śmiertelne niebezpieczeństwo! 

- Wasza dostojność, czy życzy pan sobie, żebym wziął doktora i wsadził go do jeepa? 

- Niech ten potwór mnie nie dotyka! - ryknął Alan Qerry. 

- Jeśli chce pan uniknąć jego interwencji  - zasugerował lord Percival - powinien pan 

wstać i pójść z nami, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać. 

-  Mówię  wam,  że  ktoś  chce  mnie  zabić!  Jeśli  stąd  wyjdę,  zastrzeli  mnie  strzelec 

wyborowy  lub  fanatyk  uzbrojony  w  nóż  ugodzi  mnie  w  plecy.  Nie  mam  sobie  nic  do 
zarzucenia i nie chcę być kolejną ofiarą! 

- Jest nas trzech, doktorze, i obronimy pana. Chodźmy do nie skończonego obelisku. 

Są tam już turyści, będziemy bezpieczni. 

- Zostaję tutaj i nie chcę z wami rozmawiać. 

- Szkoda, doktorze Qerry, ponieważ komisarz Ab-del-Atif wszędzie pana szuka i ma 

zamiar oskarżyć pana o dokonanie zabójstwa. 

Alan Qerry zerwał się na równe nogi. 

- Mnie? A to głupiec! 

Specjalista od mumii miał orli nos, wystające kości policzkowe i bardzo wąskie wargi, 

a na policzkach kilkudniowy zarost. 

Qerry uderzył się w pierś. 

-  Jestem  niewinny,  absolutnie  niewinny,  ale  wiem  wszystko!  A  ponieważ  wiem 

wszystko, zabiją mnie! 

Głos  Alana  Qerry  byt  równie  dziwny,  jak  jego  zachowanie.  Wysoki,  to  znów  niski, 

nieustannie wznosił się i opadał. 

-  Jesteśmy  tu,  aby  panu  pomóc  -  potwierdził  lord  Percival.  -  Jeśli  zgodzi  się  pan 

wyjaśnić swoje zachowanie i wskaże mordercę Howarda Langtona, wyjdzie pan z tej historii 

bez szwanku. 

Alan Qerry patrzył na Szkota spod oka, z najwyższą nieufnością. 

background image

- Może mi pan przysiąc? 

- Ma pan moje słowo, doktorze. 

- I nie wtrąci mnie pan do więzienia? 

- Nie ma o tym mowy. 

- Czy idąc tutaj, zauważyli panowie jakichś podejrzanych osobników? 

- Nikogo. Nasz przyjaciel Abu doskonale zna okolicę i dzięki niemu zapewnimy panu 

ochronę. 

- Proszę podejść, milordzie. 
Doktor Qerry powiedział coś arystokracie na ucho. 

-  Widziałem  go  w  Starej  Katarakcie...  to  Nubijczyk,  a  ja  nie  lubię  Nubijczyków.  To 

kłamcy i gwałtownicy. Boję się ich. Czy jest go pan pewien? 

- Mamy dowód, że Abu nie odegrał żadnej roli w morderstwie Howarda Langtona. 

- Znaczący dowód? 

- Znaczący. 
Doktor Qerry zamyślił się. 

- Dobrze... Chciałbym panom wierzyć. Niech ten Abu idzie przed nami. Pan i pański 

kolega będziecie szli po bokach. 

Tak zrobili. 
Dodson  zobaczył  niezwykłe  miejsce:  w  skale  tkwił  uwięziony  gigantyczny  obelisk, 

który po postawieniu mierzyłby czterdzieści sześć metrów wysokości i ważył by nie mniej niż 
tysiąc dwieście ton. Byłby więc najwyższym, jaki kiedykolwiek wznieśli starożytni Egipcja-
nie,  ale  pozostał  w  kopalni,  ponieważ  z  powodu  trzęsienia  ziemi  pękł.  Budowniczowie 
porzucili więc gigantyczny kamień, martwy jeszcze przed narodzinami. 

Czwórka mężczyzn niewielkimi schodami wspięła się na obelisk i szła po kolosalnym 

granitowym cielsku dożywającym wieczności pod słońcem Asuanu. Wyraźnie zdenerwowany 
doktor Qerry nie przestawał się rozglądać. 

- Dlaczego jest pan taki niespokojny? - zapytał lord Percival. 

- Ponieważ wiem wszystko o morderstwie Howarda Langtona. 

background image

 

ROZDZIAŁ XXVII 

 

- Mówi pan poważnie, doktorze Qerry? - spytał Angus Dodson. 

-  Jestem  naukowcem,  nadinspektorze,  i  nie  mam  zwyczaju  mówić  byle  czego.  Jeśli 

mówię,  że  wiem  wszystko,  to  dlatego,  że  tak  jest.  Również  dlatego  moje  życie  jest  w 
poważnym niebezpieczeństwie. 

- Powinniśmy usiąść - zaproponował lord Percival. Dodson i Qerry usiedli na brzegu 

obelisku z nogami wiszącymi w powietrzu. Abu, ze skrzyżowanymi ramionami, stał, śledząc 
wzrokiem okolicę. Arystokrata zwrócił się do medyka: 

- Doktorze Qerry, przypuszczam, że znał pan dobrze Howarda Langtona. 

- Myli się pan! Zetknąłem się z nim tylko raz, na oficjalnym przyjęciu w Kairze, tuż 

po  jego  przybyciu  do  Egiptu.  W  każdym  razie  nie  było  powodu,  żebyśmy  się  spotykali, 
ponieważ każdy z nas pracował w swojej dziedzinie, a nasza działalność w żaden sposób się 
nie pokrywała. 

- Czy Langton był naukowcem wysokiej klasy? 

- Został mianowany na stanowisko dyrektora, to wszystko, co wiem. 

- Kto panu powiedział, że został zamordowany?   
Na twarzy Alana Qerry malowało się zdziwienie. 

-  Ależ...  to  przecież  jasne!  Stanął  na  czele  brytyjskich  archeologów  w  Egipcie  i 

zniknął! A więc został zamordowany. 

- Z jakiego powodu, doktorze? 

- Ponieważ wszyscy go nienawidzili. 

- Czy określenie “wszyscy" obejmuje Abd el-Mosula? 

- Nie... On nie jest egiptologiem, lecz potomkiem rabusiów. Sam pewnie uczestniczył 

w kilku niewielkich kradzieżach, ale już dawno tego zaniechał i cieszy się spokojną starością. 
“Wszyscy" oznacza egiptologów! 

- Również Stevena Faxmore'a? 

-  Faxmore  chciał  położyć  łapę  na  wszystkich  wykopaliskach!  Zamierzał  opanować 

cały  Egipt,  a  tu  nagle  przyjeżdża  Langton!  Nietrudno  wyciągnąć  wniosek.  Przedtem  jego 
śmiertelnym  wrogiem  była  Francuzka  Abletout.  Przez  lata  prowadzili  cichą  wojnę,  nie 
cofając  się  przed  ciosami  poniżej  pasa.  Ponieważ  specjalnością  Faxmore'a  jest  wiedzieć 

wszystko o wszystkich, wykorzystuje najmniejsze potknięcia. Ale Francuzka nie ustąpiła mu 
piędzi ziemi i aż do tej pory był to  w pewnym sensie mecz remisowy. Każde z nich zajęło 
określoną  pozycję  i  w  końcu  zadowolili  się  obroną  swoich  terenów.  Przyjazd  Langtona 
całkowicie  odmienił  sytuację.  Korzystniejsze  było  zjednoczenie  niż  walka,  oraz  połączenie 
sił, przynajmniej na jakiś czas, aby wyeliminować niebezpiecznego przeciwnika. 

- Pan mnie zadziwia, doktorze; pani Abletout wydaje się osobą miłą i uprzejmą. 

background image

-  Ona  miła  i  uprzejma?  Widać,  że  pan  jej  dobrze  nie  zna.  To  najgorsza  zaraza.  Ile 

karier  zdusiła,  ile  powołań  złamała,  ile  cudzych  odkryć  wpisała  na  swój  rachunek! 
Najokrutniejsza  tygrysica  dobrze  by  zrobiła,  uciekając  przed  nią.  Nieszczęsny  Langton  nie 
miał czasu, by uświadomić sobie grożące mu niebezpieczeństwo. 

- Langton miał przynajmniej sojuszniczkę, Domenikę Strauss. 

- Nienawidzę jej! Dlaczego interesuje się mumiami? Powinna ograniczyć się tylko do 

swojej specjalizacji, zamiast mieszać się do cudzych spraw! Ona wcale nie kochała Langtona, 
zajmowała ją jedynie własna kariera. 

A  kiedy  poproszono  ją  o  pomoc,  aby  ostatecznie  pozbyć  się  intruza,  zrobiła  to  bez 

najmniejszych skrupułów. 

-  Jeśli  dobrze  rozumiem  -  przerwał  Angus  Dodson  -  stawia  pan  tezę  o  spisku 

zawiązanym przeciwko Howardowi Langtonowi. 

- To oczywiste, nadinspektorze! A wśród spiskowców był również Villabert Glotoni, 

ten  Francuz,  na  pozór  lekkomyślny,  którego  niekompetencja  rzuca  się  w  oczy,  a  który  jest 
jednocześnie kolekcjonerem broni. 

- Jaką broń zbiera najchętniej? 

- Afrykańskie sztylety i zatrute strzały. Ale nic panowie u niego nie znajdą. Zaraz po 

morderstwie sprzedał wszystko na bazarze. W wypadku rewizji będzie czysty jak śnieg. 

- Skąd pan wie o istnieniu tej kolekcji? 

-  Pokazał  mi  ją!  Tylko  dla  mnie  zarezerwował  ten  przywilej,  wiedząc,  że  jestem 

człowiekiem  dyskretnym  i  małomównym.  Ale  zostało  popełnione  morderstwo...  więc  nie 
mogę milczeć. 

-  Mimo  to  -  zauważył  lord  Percival  -  Glotoni  nie  miał  powodu,  by  bać  się  Howarda 

Langtona. 

-  Proszę  w  to  nie  wierzyć!  Chodziły  słuchy,  że  Langton  miał  zamiar  zaprowadzić 

porządek  na  wszystkich  terenach  wykopaliskowych  i  usunąć  nierobów  i  parszywe  owce... 
Zasłona dymna otaczająca Glotoniego zostałaby wkrótce rozwiana! Inni także mieli pójść do 
odstrzału, na przykład inspektor do spraw starożytności Ahmed al-Fostat. 

- Co pan mu zarzuca? 

-  W  ogóle  nie  zna  się  na  egiptologii  i  kupił  swoje  stanowisko,  aby  móc  prowadzić 

działalność  przynoszącą  o  wiele  większe  korzyści  niż  nadzorowanie  terenów 
wykopaliskowych.  Mam  na  myśli  kradzież.  Raz  o  mały  włos  złapano  by  go  za  rękę,  ale 
przekupił  sędziów  i  nie  został  skazany.  Oczywiście  robi  to  nadal,  tyle  że  stara  się  kraść 
przedmioty drobne, za to dużej wartości. Ponieważ al-Fostat jest wystarczająco zręczny, aby 
nie zostawiać śladów, działa zupełnie bezkarnie. 

-  Wszystkie  te  osoby  zebrały  się  wówczas  w  Starej  Katarakcie,  aby  zadecydować  o 

usunięciu Howarda Langtona? 

- To właśnie odkryłem, milordzie, i dlatego chcą mnie teraz usunąć, żebym milczał! 

background image

-  No  to  przegrali  -  ocenił  Dodson  -  ponieważ  miał  pan  czas,  aby  nas  o  tym 

poinformować. 

Zdawszy sobie nagle sprawę z tej nowej sytuacji, Alan Qerry podrapał się w ucho. 

- I... będziecie interweniować? 

- Oczywiście. Dlatego jest pan teraz poza zasięgiem wrogów. 

- Ach tak... 

- Dlaczego był pan w Starej Katarakcie w dniu morderstwa, doktorze Qerry? 

- Czysty przypadek... Lepiej by było, gdybym się znalazł gdzie indziej! 

- Otóż nie, ponieważ pańska obecność pozwoli nam ująć sprawcę. 

-  Patrząc  na  to  z  tego  punktu  widzenia...  Wracam  do  Kairu.  Czekają  na  mnie  moje 

mumie. 

background image

 

ROZDZIAŁ XXVIII 

 
“Zwyciężczyni",  “matka  świata":  taki  był  Kair,  którego  widok  oszołomił  Angusa 

Dodsona.  To  oczywiste,  że  w  godzinach  szczytu  w  londyńskim  City  panował  ruch,  ale  w 
porównaniu  z  rwącym  potokiem  poruszającym  niemal  bezustannie  sercem  stolicy 
współczesnego Egiptu była to tylko spokojna rzeka. 

Samodzielna  jazda  byłaby  szaleństwem.  Jedyne  rozwiązanie  to  zdanie  się  na 

taksówkarza,  z  nadzieją,  że  jego  samochód  będzie  wyposażony  w  hamulce.  Ponieważ  do 
narodowych sportów należało wpadanie na pieszych usiłujących pokonać potok samochodów, 

niektórzy  kierowcy  upodobali  sobie  pedał  gazu.  Rollsy  i  mercedesy  mieszały  się  z  ledwo 
identyfikowalnymi  przedmiotami  jeżdżącymi,  a  to  bogato  ozdobionymi  talizmanami  i 
amuletami, a to pozbawionymi jednych lub dwojga drzwi, a nawet dźwigni zmiany biegów. 

Autobusy  były  oczywiście  niedostępne  dla  Europejczyka.  Po  pierwsze,  nie  umiałby 

zgadnąć,  dokąd  jadą,  po  drugie  zaś,  nie  był  dość  zręczny,  by  doczepić  się  do  ludzi  oble-
piających  szczelnie  wypełniony  po  brzegi  pojazd  i  uczepionych  wszystkiego,  co  tylko 
wystawało na zewnątrz. 

Kiedy jakiś kairski autobus wpadał do Nilu, liczba ofiar była znaczna. 
Nadinspektor zamknął oczy. 
Taksówka  o  włos  minęła  osła  ciągnącego  wózek  siana,  na  którym  siedziało 

dziesięcioro rozbawionych dzieciaków. 

Lord Percival zwrócił się do kierowcy: 

- Powiedz mi, przyjacielu, czy jest pan pewien, że dobrze pan jedzie? 

- Jedziemy, profesorze, jedziemy. Ale nie trzeba się spieszyć. 

- Jeśli chce pan dostać przyzwoity napiwek, lepiej niech pan zawróci, pojedzie wzdłuż 

brzegu  w  kierunku  Muzeum  Egipskiego,  a  następnie  skręci  w  ulicę  Champolliona.  Tam 
wskażę panu dalszą drogę. 

Kierowca taksówki nie odważył się już więcej dyskutować. Po raz pierwszy trafił na 

turystę, który tak znakomicie orientował się w egipskiej stolicy. 

Kiedy  taksówka  zwolniła,  Dodson  otworzył  oczy  i  zobaczył  barwny  korowód 

zachwycających  dziewcząt  ubranych  po  europejsku,  zakwefionych  kobiet,  mężczyzn  w 
dżellabach lub wyrafinowanych strojach, biegających podrostków, obnośnych sprzedawców, 

którzy proponowali herbatę i krokiety warzywne. 

Pęknięta rura kanalizacyjna spowodowała monstrualny korek. Taksówkarz ominął go, 

jadąc  po  chodniku,  potem  pod  prąd  i  przejeżdżając  na  czerwonym  świetle,  które  nigdy  nie 
zmieniało się na zielone. 

Samochód zahamował, wbijając się kołami w chodnik. 

- Proszę bardzo, profesorze. Może pan być ze mnie zadowolony. 

background image

Lord  Percival  hojnie  zapłacił  za  kurs  i  poprosił  kierowcę,  żeby  na  nich  zaczekał. 

Wydawało się, że silnik samochodu pociągnie do wieczora. 

Przed wejściem do budynku Szkot podniósł głowę. 

- Na co pan patrzy? - zapytał nadinspektor. 

-  Są  w  Kairze  domy  zwane  nagłą  śmiercią.  Pierwotny  projekt  przewidywał  trzy  lub 

cztery kondygnacje, a konstrukcja liczy ponad dziesięć. Byle trzęsienie ziemi, a cały budynek 

wali się jak domek z kart. Ten jest wystarczająco stary, żeby trzymać się jeszcze jakiś czas. 

W progu stał starszy strażnik. 

- Pan prezes kogoś szuka? 

- Pana Mohameda Rashida. 
Strażnik  dyskretnie  wyciągnął  rękę  i  lord  Percival  wsunął  do  niej  banknot  wartości 

jednego funta egipskiego. 

- Drugie piętro, drzwi na prawo. Proszę nie jechać windą, często się psuje. 
Zielona  farba  łuszczyła  się  ze  ścian.  Arystokrata  zadzwonił  do  drzwi  z  wizytówką 

“Mohamed Rashid, dyrektor". 

Otworzył młody mężczyzna w białej koszuli, pod krawatem. 

- Pokój wam. 

-  Pokój  panu  i  miłosierdzie  Allaha  i  jego  błogosławieństwo  -  odpowiedział  lord 

Percival. - Czy pan dyrektor przyjmuje? 

- Zobaczę. Proszę usiąść i poczekać.   
Rozpoczęła się próba sił. Oczekiwanie mogło trwać pięć minut, ale także pięć godzin. 

- To może być niepotrzebne - prorokował pesymistycznie Dodson. - Zastanawiam się, 

czy nie zrobilibyśmy lepiej, gdybyśmy przycisnęli tego doktora Qerry, który wydaje się dość 
niezrównoważony umysłowo. 

- Chyba że jest znakomitym aktorem. Młody mężczyzna znów się pojawił. 

- Pan dyrektor pyta, czy ma pan wizytówkę. 

- Oczywiście - odpowiedział lord Percival, podając gęsto zapisany kartonik. 
Pół  minuty  później  drzwi  biura  stały  przed  nimi  otworem.  Arystokrata  nie  zdradził 

Dodsonowi, że wybrał wizytówkę, którą pokazywał rzadko, ponieważ wypisane były na niej 

imiona jego wszystkich szlacheckich przodków. 

Mohamed Rashid był człowiekiem szczęśliwym, promiennym i łakomym. Ważył sto 

dziesięć kilogramów i przepadał za wybornymi, niestety nieco tłustymi ciastkami. 

- Jestem nadzwyczaj szczęśliwy, że mogę gościć tak wybitne osobistości. 

-  Cały  zaszczyt  po  naszej  stronie  -  powiedział  Szkot.  -  Pańska  sława  wykracza  poza 

granice pańskiego kraju. 

- Naprawdę?   

-  Firma,  która  nas  zatrudnia,  uważa  pana  za  jednego  z  najbardziej  błyskotliwych 

egipskich  przemysłowców...  ale  nie  pochwala  pańskiej  współpracy  ze  Scottish  Brewer,  z 

background image

którym bezpośrednio konkurujemy. 

- Ach... To niezręczna sytuacja. 

-  Bardzo  niezręczna,  przyznaję,  ale  nie  tracimy  nadziei,  że  wejdziemy  na  rynek 

egipski....  Należałoby  tylko  unieważnić  stare  kontrakty  i  zobaczyć,  jak  moglibyśmy 
sporządzić nowy plan z pańskim udziałem. 

-  Nie  mam  nic  przeciwko  temu  -  powiedział  Egipcjanin  -  ale  jestem  związany  z 

doradcą  technicznym,  z  którym  Scottish  Brewer  współpracuje  bliżej  niż  z  innymi.  A  nie 
będzie łatwo obejść jego zgodę... 

-  Możemy  próbować  go  przekonać,  bez  pańskiego  udziału  oczywiście.  Jeśli  się  nam 

nie  uda,  będzie  pan  nadal  pracować  z  naszym  konkurentem.  Jeśli  zaś  się  powiedzie, 

podniesiemy w sposób istotny pańskie wynagrodzenie. 

Oczy dyrektora rozbłysły. 

- To dobrze... bardzo dobrze. Mój doradca techniczny nazywa się Andrew Johnson i 

mieszka przy Sharia el-Din. 

background image

 

ROZDZIAŁ XXIX 

 

Znalezienie Sharia el-Din nie było łatwe. Z powodu ciągłego i gwałtownego wzrostu 

liczby ludności żaden kairczyk nie znał już wszystkich ulic w mieście. 

Na szczęście taksówkarz znał byłego strażnika budynku. Dla jego kuzyna, właściciela 

kawiarni, stolica nie miała sekretów. 

Rozmawiali  długo  przy  wybornej  herbacie  miętowej,  ale  konkluzja  była  jasna  i 

ostateczna:  Sharia  el-Din  to  nowa  uliczka  na  przedmieściu,  gdzie  niedawno  pobudowano 

bloki. 

Mimo dość dokładnych wskazówek kierowca wielokrotnie się gubił, zanim w końcu 

trafił na właściwą grupę budynków. 

Żaden  blok  nie  był  skończony.  Wokół  betonowych  fasad  wznosiły  się  drewniane 

rusztowania i nikt nie wiedział, kiedy robotnicy znów zabiorą się do pracy. Aby uniknąć opłat 
za ukończenie budowy, inwestorom opłacało się raczej pozostawić niektóre budynki w obe-

cnym stanie. 

-  Jeśli  trzeba  pukać  do  drzwi  każdego  mieszkania,  nie  wyjdziemy  stąd  przed 

miesiącem! - stwierdził Dodson. 

- Potrzebujemy informatorów. 
Lord Percival podszedł do zamiatacza przesuwającego dostojnym i bardzo powolnym 

ruchem kupkę śmieci, które wiatr nieustannie zwiewał w to samo miejsce. 

- Szukam Andrew Johnsona. Mieszka w jednym z tych domów. 
Zamiatacz uśmiechnął się. 

-  Pochodzę  z  Południa  i  znam  tylko  członków  mojej  rodziny.  Ale  mogę  ci  polecić 

kolegę. 

Suty napiwek umożliwił Szkotowi spotkanie z rzeczonym kolegą, wyraźnie stojącym 

wyżej w hierarchii, ponieważ za skromną opłatą pilnował samochodów z dzielnicy. 

- Andrew Johnson? Tak, mieszka tutaj. Na parterze ostatniego bloku. Teraz go nie ma. 

- Czy często tu przychodzi? 

- Nie, nie często. I z nikim nie rozmawia. 
Mimo kolejnego napiwku arystokracie nie udało się dowiedzieć niczego więcej. 
Na  drzwiach  mieszkania  należącego  do  Andrewa  Johnsona  wisiała  tabliczka  z 

napisem: “A.J., Ltd." w alfabecie łacińskim i arabskim. 

Stróż porządku śledził Brytyjczyków kątem oka. 

-  Johnson  to  nasz  przyjaciel  -  powiedział  Dodson.  -  Prosił,  żebyśmy  poczekali  w 

środku. 

- Czy macie klucze? 

- Oczywiście. 

background image

Mimo  iż  z  solidnego  angielskiego  pnia,  nadinspektor  Angus  Dodson  od  wczesnej 

młodości  używał  jednego  z  najbardziej  legendarnych  wynalazków  ludzkiego  umysłu: 
prawdziwego szwajcarskiego noża. Tym  narzędziem był  w stanie naprawić każdą maszynę, 
otworzyć każdą butelkę i każde drzwi. 

Ostatni  napiwek  rozwiał  nieufność  dozorcy.  Grunt  to  nie  wtrącać  się  do  spraw 

obcokrajowców. 

Dodson znalazł włącznik. 
Duża żarówka oświetliła garaż przerobiony na pracownię. Stoły stolarskie, metalowe 

kuwety, różnej wielkości naczynia, miedziane alembiki. 

Nadinspektor uczynił kilka kroków, aby zbadać to osobliwe królestwo. 

-  Jeśli  się  nie  mylę,  to  jest  mały  browar!  Lord  Percival  otworzył  jutowy  worek  i 

skosztował znajdującego się w nim produktu. 

- Ma pan rację, mój drogi Dodsonie. A oto i surowiec: jęczmień. 
Na  etażerce  zobaczyli  kolekcję  dzieł  egiptologicznych  poświęconych  skarbom 

odkrytym w grobowcu Tutanchamona. Szkot przekartkował je i znalazł teczkę z fotografiami. 

Przedstawiały  stare  ceglane  konstrukcje,  zawierające  resztki  pieca  i  małe 

pomieszczenia, gdzie przechowywano dzbany. 

- O co tu chodzi? 

- Coś mi świta, nadinspektorze, ale trzeba to sprawdzić na miejscu. 
Inna  teczka  zawierała  rysunki  ze  scenami  przedstawianymi  na  ścianach  egipskich 

grobowców i liczne teksty hieroglificzne. 

- Co tu jest napisane? 

- Nie jestem w stanie odczytać dokładnie, ale jedno słowo stale się przewija: henket, 

co znaczy piwo. 

- Ale po co by urządzano nielegalny browar na przedmieściu Kairu? 
W  szafie  znajdowały  się  liczne  mikroskopy,  niektóre  bardzo  precyzyjne,  oraz 

probówki zawierające barwne płyny. 

- Ten Andrew Johnson prowadzi doświadczenia. Ale czego tak naprawdę szuka? 

- Mam nadzieję, że będziemy mieli okazję go o to zapytać. 

- Zamierza pan spędzić tutaj noc, milordzie? 

-  Obawiam  się,  że  tak.  A  jeśli  Johnson  nie  wróci,  trzeba  będzie  uzbroić  się  w 

cierpliwość. Nikt nie pomoże nam go odnaleźć, a jest on być może najważniejszym ogniwem 
łańcucha, który doprowadzi nas do prawdy. 

Dodson  zmarkotniał.  Już  widział  siebie,  jak  spędza  wiele  dni  i  nocy  w  tym 

nieprzytulnym pomieszczeniu. 

Mimo dokładnej rewizji nie znaleźli ani jednej butelki piwa. 
Dla  otuchy  Dodson  rozmyślał  o  swoim  nowoczesnym  biurze,  gdzie  miał  do 

dyspozycji  wszystkie  naukowe  techniki  policyjne.  Dzięki  nim  morderca  Langtona  nie 

background image

pozostawałby długo w ukryciu. 

Tuż  przed  północą  ktoś  włożył  klucz  do  zamka.  Dodson  natychmiast  oprzytomniał. 

Lord Percival skoczył do drzwi wejściowych, które powoli się otworzyły. 

Do warsztatu wszedł mężczyzna i zapalił światło. 

- Dobry wieczór, panie Johnson. 
Przerażony  mężczyzna  popatrzył  na  Szkota,  następnie  na  nadinspektora.  Kiedy 

usiłował uciec, ten ostatni schwycił go za rękaw i przyparł do ściany. 

Dodson przyglądał mu się surowo. 

- Dlaczego każe pan nazywać się Andrew Johnson, doktorze Qerry? 

background image

 

ROZDZIAŁ XXX

 

 
Doktor Alan Qerry tym razem ubrany był w niebieski kombinezon i brązową koszulę. 

- Ale... co panowie tutaj robią? 

-  Jesteśmy  na  tropie  mordercy  Howarda  Langtona  i  jest  możliwe,  że  właśnie 

dotarliśmy do winnego. 

Specjalista od mumii, przyparty do muru silnym ramieniem Dodsona, na próżno się 

wyrywał. 

- Jesteście w błędzie... Jestem niewinny, całkowicie niewinny! 

- W takim razie proszę się wytłumaczyć - zażądał lord Percival. 

- Co chcecie, żebym wam powiedział? 

-  Wynajmuje  pan  to  mieszkanie  pod  fałszywym  nazwiskiem  i  warzy  pan  tutaj 

nielegalnie  piwo.  Przypuszczam,  że  Howard  Langton  odkrył  pańską  pokątną  działalność  i 
miał zamiar zamknąć to pseudonaukowe laboratorium. 

-  Nie,  absolutnie  nie!  Mylicie  się!  W  tej  sprawie  jestem  tylko  skromnym 

pośrednikiem. Przyszedłem tu dziś wieczór, aby się upewnić, że wszystko jest w porządku i 
trochę tu  ogarnąć... Te urządzenia, fiolki, całe to eksperymentowanie...  Nie mam z tym nic 

wspólnego! 

Dodson poczerwieniał. 

- Niech pan przestanie mydlić nam oczy! 

- Na głowę Jej  Królewskiej Wysokości, przysięgam,  że mówię prawdę.  Jestem  tylko 

pośrednikiem i pracuję dla kogoś, kto potrzebuje tego pomieszczenia i nie chce się ujawniać. 

- Kto to jest? 

-  Honor  i  uczciwość  nie  pozwalają  mi  podać  jego  nazwiska.  Obiecałem,  że  nie 

powiem, niezależnie od okoliczności. 

Jedynie fakt przynależności do Scotland Yardu, co wymagało przestrzegania pewnych 

zasad, nie pozwolił Dodsonowi przejść do rozwiązań ekstremalnych. 

- Dobrze - zgodził się lord Percival. - Więcej nie będziemy pana nachodzić. 
Nadinspektor był zaskoczony, ale Szkot podtrzymał swoją decyzję. 

- Widziałem wystarczająco dużo, doktorze. Proszę dobrze posprzątać lokal, dobrze mu 

to zrobi. I proszę pozdrowić ode mnie prawdziwego właściciela. 

W taksówce jadącej w stronę Gizy Angus Dodson wybuchnął: 

- Ten Qerry co otworzy usta, to skłamie. 

- Mniej więcej, nadinspektorze. 

- Był w naszych rękach, należało zmusić go, żeby powiedział wszystko, co wie! 

-  Musi  pan  odpocząć.  U  stóp  piramid  jest  wspaniały  hotel  Mena  House,  gdzie 

background image

przeniesie się pan we śnie do złotego wieku Starego Państwa. A kiedy o świcie otworzy pan 
okno swojego pokoju, sen będzie trwał nadal: ujrzy pan wielką piramidę faraona Cheopsa - to 
niezrównane arcydzieło zniszczone przez czas. 

- A więc nie wierzy pan w winę doktora Qerry? 

-  Tyle  osób  kłamie  w  tej  sprawie...  która  z  nich  posunęła  się  do  morderstwa?  Oto 

jedyne ważne pytanie. 

Przez  moment  Dodson  przestał  rozumieć  metodę,  którą  posługiwał  się  Szkot.  W  tej 

samej chwili, kiedy wydawało się, że prawda jest na wyciągnięcie ręki, lord Percival oddalił 
się od niej i obrał inną drogę dla czystej tylko przyjemności włóczęgi. 

-  Gdyby  się  to  zdarzyło  w  Anglii  -  powiedział  nadinspektor  -  zaaresztowałbym 

Qerry'ego i wziąłbym go w krzyżowy ogień pytań. Twierdził, że wie wszystko o morderstwie 

Howarda Langtona, a jego zachowanie dowodzi, że jest w to w jakimś stopniu zamieszany. 

- Proszę sobie przypomnieć, nadinspektorze: sztylet, którym zabito Langtona, notatkę 

sporządzoną  ręką  ofiary,  kołnierzyk  koszuli  przesiąknięty  zapachem,  rozdział  VI  z  Księgi 
umarłych, małą amforę przechowywaną przez Langtona... Czy wszystkie te ślady nie układają 
się w jasny obraz, który skrywa jeszcze główny motyw, ale którego kontury zaczynają się już 
pojawiać? 

- To nie jest takie proste... Czy czasem ktoś nie stara się zamydlić nam oczu? 

- Dokładnie tak, mój drogi Dodsonie. Przede wszystkim nie spieszmy się. Prawda jest 

być może na wyciągnięcie ręki, ale jeśli pomylimy obiekt, może się wymknąć. 

W  świetle  pełni  księżyca  odcinał  się  ogromny,  doskonały  trójkąt.  Wielka  piramida, 

ucieleśnienie wieczności, jaśniała w mroku. 

 
Dodson był zasapany. 

Mimo  ran,  jakie  zadali  jej  arabscy  zdobywcy,  pozbawiając  piaskowcowych  bloków 

stanowiących  jej  ozdobę,  gigantyczna  piramida  faraona  Cheopsa  nadal  panowała  na 
płaskowyżu w Gizie, głosząc zwycięstwo Egiptu faraonów nad śmiercią. 

Lord Percival uprzedzał  Dodsona, ale  wrażenie było niezapomniane:  otworzyć okno 

na jeden z ocalałych siedmiu cudów świata - to prawdziwa przyjemność. Nadinspektor przez 
kilka  minut  stał  jak  skamieniały,  niezdolny  oderwać  wzroku  od  ogromnej  piramidy, 
kamiennego ucieleśnienia promienia pierwotnego światła. 

Kiedy odnalazł arystokratę w jadalni Mena House, był tym jeszcze mocno poruszony. 

Bekon, jajecznica i zielony groszek z miętą sprowadziły go na ziemię. 

-  Proponuję  zwiedzanie  dużej  piramidy,  nadinspektorze,  później  umówimy  się  na 

małą wycieczkę do Średniego Egiptu. Zobaczy pan, krajobraz jest tam cudowny. 

Kiedy weszła do sali restauracyjnej, Dodson przerwał jedzenie. 

- Ależ... To Domenica Strauss! Niemiecka egiptolog zauważyła mężczyzn i podeszła 

do nich. 

background image

- Dobry wieczór panom. Zwiedzają panowie piramidy? 

- Tak - odparł lord Percival. - Jak nie poddać się magii tego miejsca? 

- Czyżby śledztwo się skończyło? 

-  Robimy  co  w  naszej  mocy,  ale  droga  prowadząca  do  prawdy  jest  czasem  kręta.  A 

pani, czy próbuje pani uwolnić się od okropnego dramatu, który pani przeżyła? 

-  Ponowne  ujrzenie  piramid  to  silne  antidotum  na  cierpienie.  Nie  znam 

skuteczniejszego.  Tutaj  wszystko  wydaje  się  efemeryczne  i  ulotne.  Spędzając  dzień  na 
płaskowyżu w Gizie, mam wrażenie, że jestem naprawdę wierna pamięci Howarda. Proszę mi 
wybaczyć... Tak bardzo potrzebuję ciszy. 

background image

 

ROZDZIAŁ XXXI 

 

-  Nic  tu  nie  ma,  milordzie!  -  zawołał  Angus  Dodson  na  widok  Tall  al-Amarina  w 

Środkowym Egipcie. 

- Prawie nic - poprawił arystokrata. 
Tu  było  Miasto  Słońca,  stolica  faraona  Echnatona  i  jego  królewskiej  małżonki 

Neferetiti. 

Przeciętnego turystę rzeczywiście spotykał tu silny zawód. Spodziewał się, że zobaczy 

wspaniały pałac mieniący  się dekoracjami, wielką świątynię, w której  Echnaton  i  Neferetiti 
składali ofiary Słońcu, z główną aleją, gdzie królewska para jeździła w rydwanie podziwiana 
przez  lud.  Wszystko  to  jednak  zniknęło.  Pozostała  jedynie  rozległa,  trochę  nijaka  równina 
ciągnąca  się  wzdłuż  Nilu,  zamknięta  falezą,  w  której  wykuto  groby  dla  szlachetnie 
urodzonych dworzan Echnatona. Były puste, ponieważ po śmierci  faraona wszyscy  egipscy 
urzędnicy  powrócili  do  Teb,  poprzedniej  stolicy  i  miasta  boga  Amona,  które  Echnaton 
opuścił. 

Angus  Dodson  odniósł  jednak  korzyść  z  niezwykłej  wycieczki,  ponieważ  Szkot 

pokazał mu widoczne na ziemi ślady nieistniejących budowli. Nadinspektor zrekonstruował 
w  wyobraźni  królewską  wolierę  pełną  egzotycznych  ptaków,  pokoje  władcy  połączone  z 
pałacem kładką wiszącą nad główną ulicą miasta, siedzibę ministerstwa spraw zagranicznych, 
bogate  domy  arystokracji  otoczone  wspaniałymi  ogrodami  i  upiększone  basenem.  W  ten 
sposób  za  sprawą  kilku  ceglanych  murków,  jeszcze  widocznych  planów  i  scen 
przedstawionych w grobowcach ożył cały nieistniejący świat. 

W oddali dostrzegli tuman pyłu. 

- Jakiś jeździec zbliża się w naszą stronę - stwierdził nadintendent. 
Mężczyzna spiął konia o kilka metrów od śledczych, którzy zmuszeni  byli zamknąć 

oczy, aby nie dostały się do nich drobiny piasku. 

- Nie macie prawa przebywać tutaj! - wrzasnął inspektor Ahmed al-Fostat. 

- Pokój z panem - powiedział arystokrata. 

-  Nie  czas  na  formułki  grzecznościowe,  milordzie.  Znajdujecie  się  w  strefie 

archeologicznej zamkniętej dla turystów, co podlega surowej karze. Tym razem puszczę to w 
niepamięć, ale macie się stąd natychmiast wynieść! 

- Wydaje mi się, że sprawuje pan władzę nad dystryktem asuańskim, panie al-Fostat, a 

my jesteśmy daleko. 

Inspektor do spraw starożytności uśmiechnął się złośliwie. 

- Niech pan nie próbuje dyskutować, powołując się na przepisy administracyjne, które 

znam lepiej od pana. Jeżeli będzie pan się upierać przy swoim, wypiszę wam mandat. 

-  Jesteśmy  upoważnieni  do  prowadzenia  śledztwa  -  przypomniał  Dodson.  -  Czy  w 

background image

związku z tym zechciałby mi pan powiedzieć, co pan robi w Tali al-Amarinie? 

-  Proszę  nie  zmieniać  tematu!  Przekroczyliście  granice  prawa  i  poniesiecie 

konsekwencje tego czynu! 

Lord  Percival  pokazał  dokument  w  języku  arabskim  ze  swoją  fotografią,  ozdobiony 

tuzinem pieczęci. 

-  Czy  wystarczy  panu  zezwolenie  na  odwiedzenie  wszystkich  stanowisk 

archeologicznych w Egipcie, wystawione osobiście przez dyrektora Służby Starożytności? 

Egipcjanin zsiadł z konia i obejrzał dokument. 

- Czyżby pan znał dyrektora Służby? 

- To jeden z moich starych przyjaciół. 

- Proszę mi wybaczyć. Wykonywałem tylko swoje obowiązki. Brak czujności z naszej 

strony sprawia, że nieświadomi turyści codziennie niszczą cenne zabytki, których nie potrafią 

zidentyfikować.  Oczywiście  byłbym  zobowiązany,  gdyby  mógł  pan  puścić  w  niepamięć  ten 
incydent i nie wspominać o nim dyrektorowi. 

-  Na  razie,  panie  al-Fostat,  zechce  pan  odpowiedzieć  na  moje  pytanie:  co  pan  tutaj 

robi? 

-  Wypełniam  rutynowe  zadanie...  Kolega  poprosił  mnie,  żebym  go  zastąpił  przez 

dwa-trzy  dni  i  zrobił  inspekcję  tego  stanowiska.  Sam  pojechał  z  wizytą  do  rodziny 
mieszkającej w delcie Nilu. 

- Kiedy wraca pan do Asuanu? 

- Dziś wieczór. A... pan? 

- Zrobimy sobie małą wycieczkę 

- Czy śledztwo już się zakończyło? 

- Jeszcze trwa, panie al-Fostat, i nie tracimy nadziei, że dotrzemy do prawdy. 

-  Tym  lepiej,  tym  lepiej.  Jeżeli  po  powrocie  do  Asuanu  będą  panowie  mieli  ochotę 

zwiedzić mniej znane stanowiska, proszę bez wahania się ze mną skontaktować. Ułatwię to 

panom. 

- Dziękujemy za pomoc. 
Egipcjanin wsiadł na konia i oddalił się galopem. 

- Jeśli chodzi o podstępność, ten typ nie ma sobie równych - ocenił Dodson. - Ale po 

jakiego diabła za nami jechał? 

- Wkrótce się tego dowiemy. A poza tym nie jest sam. 

Lord  Percival  podał  nadinspektorowi  miniaturową  lornetkę  wyregulowaną  przez 

jednego z jego przodków, oficera marynarki; dzięki niej można było  dostrzec nieprzyjaciela 

na dowolnym terenie i przy dowolnej pogodzie. 

- Proszę spojrzeć w stronę grobów dostojników. 

- Rzeczywiście, widzę mężczyznę, który zdaje się nas śledzić... Ma kaszkiet... Ależ to 

Faxmore, Steven Faxmore! 

background image

- We własnej osobie. Chodźmy, nadinspektorze, pokażę panu coś interesującego. 

- Nie chce pan przepytać Faxmore'a? 

- To nie będzie konieczne. 

- Ale on także nas śledzi! 

- To dobry znak, nadinspektorze. 

- Nie jestem tego taki pewien... Może nas zaatakować. 

- Z panem czuję się bezpiecznie. 
Szkot  zaciągnął  Angusa  Dodsona  do  dzielnicy  rzemieślników,  gdzie  znaleziono 

słynną głowę Neferetiti, przechowywaną w muzeum w Berlinie. Uważnie, zgodnie z planem, 
szedł  wzdłuż  domów  rzeźbiarzy  i  tkaczy,  i  w  końcu  znalazł  pozostałości  budynku,  którego 
szukał. 

- Co pan o tym sądzi, mój drogi Dodsonie? 

-  Ściany  z  surowej  cegły,  resztki  pieca,  małe  pomieszczenia,  gdzie  składowano 

dzbany... właśnie to miejsce sfotografował Oerry! 

- Nie ma wątpliwości. 

- Skąd takie zainteresowanie tym antycznym warsztatem? 

- Ponieważ to najstarszy znany browar - odpowiedział w zamyśleniu lord Percival. 

background image

 

ROZDZIAŁ XXXII 

 
Nie  było  wiatru,  więc  wydawało  się,  że  słońce  świeci  tu  ostrzej  niż  w  Asuanie. 

Dodson spływał potem, ale lord Percival czuł się równie dobrze, jak gdyby przechadzał się po 
ścieżce w Szkocji. 

- Czy czuje się pan na siłach, by iść aż do grobowców, nadinspektorze? 

- Aby przesłuchać Faxmore'a? 

-  Nie,  ucieknie,  kiedy  tylko  zobaczy,  że  idziemy  w  jego  kierunku.  Chciałbym,  żeby 

pan poznał jednego z moich starych przyjaciół. 

- Jeśli to konieczne... 

- Proszę popić wody z manierki. Jest letnia i z cytryną. Pójdziemy powoli i wszystko 

będzie dobrze. 

Nekropolia  Tali  al-Amarina,  której  groby  wydrążone  były  w  falezie  wznoszącej  się 

nad  nieistniejącą  stolicą,  wyglądała  patetycznie,  w  odróżnieniu  od  Gizy,  Sakkary,  Teb  i 

innych  wielkich  nekropolii  Egiptu  faraonów.  Miejsce  to,  zaplanowane  jako  wieczny  dom 
dygnitarzy  Echnatona,  miało  jedynie  charakter  tymczasowy.  Poza  tym  skała  była  miękka  i 
płaskorzeźby, bardzo zniszczone, były w większości nieczytelne. 

Pokonawszy zbocze, na tyle strome, że zabrakło im tchu, Szkot wyprzedził Dodsona i 

jako  pierwszy  dotarł  do  grobowca  słynnego  Ejego,  który  służył  najpierw  Echnatonowi, 
później Tutanchamonowi, a po przedwczesnej śmierci młodego króla sam został faraonem. 

“Tu przynajmniej jestem w cieniu", pomyślał Dodson. 
Lord Percival pozwolił Dodsonowi odzyskać siły, następnie pokazał mu słynny Hymn 

do Atona ułożony przez samego Echnatona i zamieszczony w jego grobowcu przez wiernego 
Ejego.  Tekst  wychwalał  słońce,  którego  obecność  dawała  życie  i  radość  wszystkim  stwo-

rzeniom.  W  Tali  al-Amarinie  najważniejszym  momentem  była  adoracja  wschodzącego 
słońca, uważanego za stworzyciela wszystkich rzeczy. 

Na progu pojawił się wysoki Egipcjanin w białej dżellabie, w turbanie na głowie i z 

długą laską w prawej ręce. 

- Pokój wam, przyjaciele. 

- Pokój tobie, Mohamedzie, i twojej rodzinie - odpowiedział Szkot. - Twój starszy syn 

jest już pewnie dojrzałym mężczyzną. 

- Został inżynierem, ożenił się, jest szczęśliwy, ale wyjechał do Kairu... Dziś młodzież 

nie umie już cenić uroków wsi. Czy twój dom nadal jest taki piękny? 

- Dbam o niego, jak na to zasługuje. 

- To obowiązek człowieka o wielkim sercu, przyjacielu. Jestem szczęśliwy, że znowu 

cię widzę na tej ziemi. 

-  Przyjechałem  tu  z  powodu  morderstwa  popełnionego  w  Asuanie,  i  chciałem  się  z 

background image

tobą przywitać. 

- Nasza młodość uleciała, ale wiek pozwala nam patrzeć na nasze życie i życie innych 

z  większym  dystansem.  Morderstwo  w  Asuanie...  Cały  kraj  mówi  tylko  o  tym.  Wszyscy 
wiedzą,  że  już  kazałeś  uwolnić  niewinnego  człowieka.  I  zaaresztujesz,  ma  się  rozumieć, 
prawdziwego mordercę. 

- Jeśli Bóg tak chce, Mohamedzie. 

- Należysz do ludzi, którzy chętnie pomagają Bogu wypełniać jego zamysły. 
Mówiąc biegle po francusku i po angielsku, Mohamed używał niekiedy zaskakujących 

wyrażeń, ale nie umniejszało to szlachetności promieniującej od jego osoby. 

-  Czy  przypominasz  sobie,  przyjacielu,  nasz  długi  spacer  w  krainie  duchów,  kiedy 

zaprowadziłem cię aż do grobu Echnatona? 

-  Szedłem  za  tobą  bez  najmniejszej  obawy,  mimo  że  droga  była  trudna,  a  nawet 

niebezpieczna. 

- Ale grób został splądrowany... 

- A ty, Mohamedzie, ciągle jesteś przekonany, że istnieje drugi grób. 

-  Jestem  tylko  fellachem,  nie  archeologiem.  Ale  ostatnio  zrobił  się  tutaj  spory  ruch, 

jak gdyby specjaliści podzielali moją opinię. Nawet słynny Abd el-Mosul przyjechał rozejrzeć 
się po okolicy. 

- Czyżby rozpoczął nielegalne poszukiwania? 

-  Jest  dostatecznie  sprytny,  żeby  nie  wzbudzać  czujności  władz  i  nigdy  nie  działa 

osobiście. Ale powtarzam ci, wiele się tu ostatnio dzieje... 

Z  racji  funkcji  burmistrza  Mohamed  nie  mówił  wprost,  a  lord  Percival  nie  mógł  go 

wypytywać z obawy, że go urazi. Należało więc wdać się w długą rozmowę, w której padło 
wiele  pytań  o  przyszłość  licznych  dzieci  czcigodnego  starca,  który  miał  tylko  dwie  żony. 

Mohamedowi niezbyt odpowiadały zmiany zachodzące we współczesnym świecie, a jeszcze 
mniej podobała mu się inwazja turystów. 

- Jakiś egiptolog usiłuje kupić kilka pięknych przedmiotów za niewielkie pieniądze  - 

poinformował Egipcjanin. - W okolicy do niedawna nikt go nie znał. 

- Kiedy widziałeś go ostatni raz? 

-  Dzisiaj  rano.  O  tej  porze  powinien  już  być  w  pobliżu  promu,  którym  popłynie  na 

drugi brzeg. 

- Czy mógłbyś zatrzymać ten prom? 

- Czego się nie robi dla takiego przyjaciela jak ty, Percivalu? 
Dodson nieprędko zapomni doświadczenie, jakim była przejażdżka promem zwanym 

wieśniaczym.  Wciśnięty  między  motorynkę  i  owce,  usiłował  uśmiechać  się  do  starej 
zakwefionej Egipcjanki, która przyglądała mu się z zainteresowaniem. 

Duża tratwa płynęła trasą obliczoną na wyczucie. 
Lord Percival dostrzegł egiptologa, o którym opowiadał mu Mohamed. 

background image

Yillabert Glotoni, w białym kaszkiecie, oparty plecami o metalowy słup, za wszelką 

cenę usiłował pozostać nie zauważonym. 

- Pan Glotoni! Jak miło pana widzieć. 
Duża kwadratowa głowa Francuza poruszyła się. 

- A, lord Percival! Co za niespodzianka... Zrobił pan sobie małą wycieczkę? 

-  Chciałem  pokazać  nadinspektorowi  niezwykłe  położenie  Tali  al-Amariny,  rzadko 

odwiedzanej  przez  turystów.  Miejsce  mało  widowiskowe,  ale  dotyka  się  tu  prawdziwej 

archeologii. 

- Tak, tak, to prawda... 

- A pan, panie Glotoni, przechadzał po okolicy? 

- Och nie! Przy takim ogromie pracy to niemożliwe. Pojechałem sprawdzić pogłoskę o 

odkryciu  posążka  ibisa.  Niestety  to  nieprawda,  jak  to  często  bywa.  Ale  to  żelazna  reguła 
zawodu archeologa i trzeba się z tym pogodzić. Czy panowie skończyli już dochodzenie? 

-  Niezupełnie,  panie  Glotoni.  Ale  nadinspektor  i  ja  mamy  nadzieję,  że  to  wkrótce 

nastąpi. 

background image

 

ROZDZIAŁ XXXIII 

 
Właściciel  kawiarni  pokropił  wodą  kafle,  przeciągnął  wiekową,  pamiętającą  czasy 

okupacji brytyjskiej szmatą, następnie posypał je grubą warstwą wiórów. 

Komisarz  Abdel-Atif,  siedząc  przy  swoim  stoliku,  palił  fajkę  wodną  z  grudką 

haszyszu. 

Na widok wchodzących Brytyjczyków skinął ręką. 

- Proszę usiąść! Co panowie piją? 

-  Kawa  po  turecku  dla  nadinspektora  i  napar  z  kozieradki  dla  mnie.  Po  powrocie  do 

Asuanu poszliśmy na komisariat i powiedzieli nam, że znajdziemy pana tutaj. 

- To ustronne miejsce rozmów... W komisariacie ściany mają uszy - a jest zbyt wielu 

podwładnych,  którzy  czyhają  na  moje  miejsce.  Jak  się  przedstawiają  rezultaty  waszych 
działań? 

-  Nienadzwyczajnie,  komisarzu,  mamy  jednak  kilka  intrygujących  poszlak,  które 

usiłujemy połączyć w jedną całość. 

- Intrygujących? W jakim sensie? 

- Jest jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić. 

-  Panowie,  szczerze  mówiąc,  oczekiwałem  was  z  niecierpliwością!  Mój  przełożony 

bombarduje mnie telefonami, pytając o tożsamość mordercy, a z kolei on sam jest nieustannie 
wzywany  przez  ministra  spraw  wewnętrznych,  którego  dyskretnie  ponagla  ambasador 
Wielkiej  Brytanii.  Tak  więc,  jeśli  w  krótkim  czasie  nie  doprowadzą  panowie  sprawy  do 
końca, pozostanie nam Abu. 

- Wykluczone - sprzeciwił się Dodson - ponieważ mamy dowody jego niewinności. 

- Tym gorzej, nadinspektorze. Jeśli nie zaniknę tej sprawy, wylecę. 

- Proszę uważać na babkę Abu  -  doradził lord Percival.  -  To Nubijka...  A pan lepiej 

ode mnie zna jej magiczną moc. 

Komisarz Abdel-Atif zasępił się. Takiego ostrzeżenia nie wolno było lekceważyć. 

- Co zamierzają panowie teraz robić? 

- Czekać. 

- Jak to czekać! Przecież każda kolejna godzina gra na naszą niekorzyść! 

- Rzuciłem kilka ziaren tu i ówdzie i mam nadzieję, że doczekamy się plonów. Trzeba 

być fatalistą, komisarzu, czyż nasz los nie spoczywa w rękach Boga? 

Egipskie  słońce  było  czerwone  o  świcie,  lśniąco  białe  w  południe  i  fioletowe  pod 

wieczór.  Śledzenie  jego  toru  o  każdej  porze  dnia  to,  według  starożytnych  Egipcjan, 

uczestniczenie w bezustannych metamorfozach istoty boskiej, która, ciągle zmieniając swoje 
oblicze, pozostawała niezmienna. 

Lord Percival nie bez niepokoju uczestniczył w tym bajecznym widowisku, stojąc na 

background image

balkonie sypialni. Z długiej rozmowy telefonicznej z sekretarką dowiedział się, że na giełdzie 
odnotowano  zwyżkę,  a  zwłaszcza  że  Abercrombie  zaczął  poważnie  cierpieć  z  powodu  nie-
obecności  swego  pana.  Jeszcze  nie  odmawiał  swojej  porcji  koziego  sera,  ale  wzrok  mu 
przygasł i mimo pieszczot lady Ophelii stracił energię. 

Dorothea  Pettigrew  prosiła  lorda,  by  nie  przedłużał  pobytu  w  Egipcie,  gdyż  stan 

zdrowia Abercrombiego pogarsza się. 

Nestor  Pwryctswll,  walijski  majordomus,  potwierdził  te  obawy,  zapewniając 

jednocześnie,  że  w  domu  wszystko  w  porządku.  Nestor  nie  rozumiał,  dlaczego  ktoś  tak 
szlachetnie urodzony jak jego pan pojechał do odległego i dzikiego kraju, ale wypełniał swoje 
zadania ze zwykłą starannością. 

Zadzwonił telefon. 
Szkot podniósł słuchawkę. 

- Lord Percival? - zapytał przytłumiony głos. 

- Przy telefonie. Kto mówi? 

- To nie ma znaczenia. Mam panu coś do powiedzenia. 

- Jestem gotów pana wysłuchać. 

- Nie przez telefon. 

- Proszę mi wyznaczyć spotkanie. 

- Czy zna pan wyspę kwiatów? 

- Dość dobrze. 

- Proszę przyjść w południe pod najstarszą sykomorę. Niech pan będzie sam, a przede 

wszystkim proszę nie informować komisarza Abdel-Atifa. 

- Na świętego Andrzeja, milordzie! - zawołał wzburzony Dodson. - Chyba nie będzie 

pan ryzykował wpadnięcia w pułapkę! 

-  Proszę  się  uspokoić,  nadinspektorze.  Wyspa  kwiatów  to  mały  raj,  z  którego 

wypędzono przemoc. 

- Jestem przekonany, że pański rozmówca spróbuje się pana pozbyć. 

- Zobaczymy. Myślę, że zaczynamy zbierać owoce naszych działań. 

- Każmy przynajmniej policji otoczyć wyspę! 

-  Tylko  nie  to.  Myślę,  że  zidentyfikowałem  mego  rozmówcę  -  dość  nieumiejętnie 

zmienił głos. Natychmiast zorientuje się w rozmiarach nadzwyczajnych środków ostrożności. 
Jeśli nie wrócę do czternastej, niech pan podejmie stosowne kroki... 

Dodson zrozumiał, że nie należy nalegać. Ale poczuł ukłucie w sercu, kiedy zobaczył 

Szkota oddalającego się w feluce w kierunku wyspy kwiatów. 

Hibiskusy,  poinsecje,  bugenwile,  klematisy,  drzewa  namorzynowe,  figowce, 

sykomory,  drzewa  kapokowe,  palmy  i  inne  cuda  tworzyły  prawie  nierealny  pejzaż  wyspy 
kwiatów  i  drzew,  na  zachód  od  północnego  krańca  Elefantyny.  Raj  ten  nie  powstał 
spontanicznie,  ale  zrodził  się  z  botanicznej  pasji  brytyjskiego  oficera,  lorda  Kitchenera, 

background image

pogromcy pierwszego islamskiego fanatyka ery nowożytnej, Mahdiego, który miał nadzieję, 
że podbije Sudan i Egipt. Żołnierz ten był w głębi serca miłośnikiem natury w jej najbardziej 
kuszących formach; dlatego lord Kitchener sprowadził na wyspę liczne rzadkie rośliny z Azji 
i  Afryki  i  zakomponował  rajski  ogród  pełen  ptaków  i  wyrafinowanych  zapachów.  Tylko 
Egipt mógł zmienić wojownika w twórcę ogrodu botanicznego. 

Zgodnie  z  otrzymanymi  instrukcjami  Szkot  podążał  zadbaną  aleją  wprost  do 

najstarszej sykomory na wyspie - ogromnego drzewa, dającego zbawczy cień. Lord Percival 
szedł powoli, poddając się nostalgicznym wspomnieniom. 

Realia śledztwa jednak powróciły, kiedy dostrzegł mężczyznę, którego spodziewał się 

zobaczyć. Był to Ahmed al-Fostat, inspektor do spraw starożytności! 

background image

 

ROZDZIAŁ XXXIV 

 
Egipcjanin  siedział na murku, w sporej  odległości  od olbrzymiego pnia.  Arystokrata 

usiadł po jego lewej ręce, nie patrząc na niego. 

- Z pewnością nie spodziewał się pan mnie ujrzeć, milordzie. 

- Pański telefon był bardzo tajemniczy, panie al-Fostat. 

-  Musi  pan  zrozumieć,  że  mam  skrępowane  ręce.  Na  moim  stanowisku  muszę  być 

bardzo dyskretny. Gdyby nas tu przyłapano, moje życie byłoby w niebezpieczeństwie. 

- Czyżby posiadł pan tajemnicę zbyt ciężką na pańskie barki? 

-  Istotnie,  i  nie  mam  ochoty  nadstawiać  głowy  dla  kogoś,  kto  usiłuje  mną 

manipulować i kto przy pierwszej lepszej okazji mnie opuści... 

- Czy mógłby pan mówić jaśniej? 

- Pod warunkiem, że obieca mi pan pomoc. 

- Wszystko zależy od tego, o co mnie pan poprosi, panie al-Fostat. 
Egipcjanin wyrwał kilka ździebeł trawy i zwinął je, jakby próbował odczynić urok. 

-  Jestem  naprawdę  w  bardzo  trudnym  położeniu...  Moja  rola  polega  na  ochronie 

egipskich zabytków przed rabusiami, a teraz znalazłem się w potrzasku i będę miał nie lada 
kłopot,  żeby  się  z  niego  wydostać.  A  przecież  budowałem  swoją  karierę  krok  po  kroku, 
skrupulatnie, i nawet nie przypuszczałem, że jakiś diabeł zastawi na mnie pułapkę na zakręcie 

drogi. 

- Inaczej mówiąc, ktoś pana szantażuje. 

- Tak, milordzie. Ktoś, kto chce wykorzystać moją wiedzę i autorytet, aby prowadzić 

nielegalną  działalność.  Jeśli  nie  zareaguję,  zostanę  wbrew  sobie  wciągnięty  w  to  całe 
zamieszanie, a jestem całkowicie niewinny. 

- Czy zgodzi się pan podać mi nazwisko tej osoby? 

- Muszę... I liczę trochę na pana jako na wybawcę. 

- Dlaczego nie ma pan zaufania do komisarza Ab-del-Atifa? 

-  Ponieważ  to  tchórz,  który  myśli  jedynie  o  swojej  karierze.  Nigdy  nie  odważy  się 

pokrzyżować planów Abd el-Mosula. 

- Abd el-Mosul... A więc nie przestał szukać skarbów! 

-  Tak  naprawdę  ustatkował  się,  ale  nadarzyła  się  znakomita  okazja  i  jego  stare 

odruchy wzięły górę. 

- Chodzi o skarb? 

- O niesplądrowany grób. 

- To wyjątkowa rzadkość - zdziwił się lord Percival. 

- Sam w to nie wierzyłem... Ściślej mówiąc, chodzi o nienaruszoną część grobowca w 

Dolinie  Orła  w  Tebach.  Wszyscy  byli  przekonani,  że  tam  nie  ma  już  nic  do  odkrycia,  ale 

background image

mylili się. Abd el-Mosul dowiedział się oczywiście o moich wcześniejszych poszukiwaniach i 
zabronił  mi  sporządzać  raport  dla  Służby  Starożytności  pod  groźbą  represji  w  stosunku  do 
mnie  i  członków  mojej  rodziny.  Ponieważ  skorumpował  policję,  czułem  się  beznadziejnie 
sam, aż do pańskiego przyjazdu... Najpierw uważałem, że będzie pan wrogiem, co wyjaśnia 
moją  postawę.  Później  zrozumiałem,  że  ponad  wszystko  stawia  pan  uczciwość.  Teraz  liczę 
tylko na pana, bo tylko pan może przeszkodzić Abd el-Mosulowi w kolejnym rabunku. 

- Jeśli dobrze rozumiem, prosi pan, żebym jak najszybciej obejrzał ten grób? 

- Decyzja należy do pana, milordzie. Ale tak naprawdę o to mi właśnie chodzi. Może 

nakryje pan wreszcie Abd el-Mosula na gorącym uczynku, dzięki czemu mógłby pan posłać 
go  do  więzienia  i  wyzwolić  Egipt  od  jednej  z  plag.  Ale  jeśli  poinformuje  pan  komisarza 

Abdel-Atifa  o  pańskich  zamiarach,  on  uprzedzi  Abd  el-Mosula  i  znajdzie  pan  jedynie 

ograbiony i zdewastowany grób. 

- Czy pójdzie pan ze mną? 

- To niestety niemożliwe. Jeżeli się pojawię, ludzie Abd el-Mosula doniosą mu o tym. 

A ja mam jedną słabość - zależy mi na życiu. 

- A któż inny mógłby mnie powiadomić, jeśli nie pan? 

- Komisarz. Ponieważ jego stanowisko jest zagrożone i potrzebuje na gwałt winnego, 

mógłby  wskazać  panu  ten  trop,  aby  nakryć  w  końcu  Abd  el-Mosula  na  gorącym  uczynku. 
Wziąwszy pod uwagę, że to  ważne miejsce, będzie tam osobiście, aby  kierować akcją. Nie 
zdziwiłbym  się,  gdyby już zaczął...  Musi się oczywiście wystrzegać patroli lokalnej  policji, 
ale z pewnością przekupił kilka osób, które podały mu dokładne godziny obchodów. W ten 
sposób  nikogo  nie  będzie  można  posądzić  o  grabież,  ponieważ  przepisy  będą  skrupulatnie 
przestrzegane. Jeśli pan chce, milordzie, ten ruch może należeć do pana. 

- Czy to oznacza, że Abd el-Mosul jest mordercą Howarda Langtona? 

- Nie mogę tego potwierdzić, bo nie mam dowodów jego winy. Ale przypuśćmy, że 

Langton miał odważny pomysł zaatakowania Abd el-Mosula, aby ujawnić, że nadal trudni się 
grabieżą...  W  takich  okolicznościach  ten  ostatni  mógłby  zareagować  gwałtownie.  Ale, 
powtarzam,  to  tylko  hipoteza.  Oczywiście,  gdyby  Abd  el-Mosul  był  pod  kluczem,  z 
pewnością musiałby mówić i wyznać wszystkie swoje zbrodnie, nie tylko po to, by się tym 
chełpić. 

- To rzeczywiście możliwe. 

- A więc... Czy zgodzi się pan mi pomóc? 

- Jeśli chcę odkryć prawdę, nie mam wyboru. 

- Wskażę panu położenie tego grobu. 

Cienkim  i  ostrym  patykiem  Ahmed  al-Fostat  narysował  na  piasku  plan  i  pokazał 

lordowi Percivalowi najlepsze dojście do niesplądrowanego sanktuarium. 

- Proszę wziąć ze sobą mocną linę i latarkę - poradził Egipcjanin. - I niech pan będzie 

bardzo  ostrożny.  Skały  są  śliskie,  a  dostęp  do  grobu  jest  utrudniony.  Gdyby  miał  pan 

background image

pozwolenie,  warto  byłoby  mieć  przy  sobie  broń.  Ale  Abd  el-Mosul  nigdy  się  do  tego  nie 
posuwa. I będzie tak wściekły, że został nakryty, że podda się bez walki. 

Inspektor  do  spraw  starożytności  wstał  i  rozejrzał  się  wokół.  O  tej  godzinie  wyspa 

kwiatów była pusta. 

-  Proszę  stąd  odejść  po  upływie  kwadransa  -  poradził  Szkotowi.  -  Pozwolę  sobie 

życzyć panu szczęścia. 

background image

 

ROZDZIAŁ XXXV 

 

Mimo  znakomitej  szkockiej  whisky  i  cudownego  cienia  na  tarasie  Starej  Katarakty, 

rozmowa była krótka. 

- To wykluczone, milordzie. 

- Jako nadinspektor nie powinien pan działać w terenie. Biorę to na siebie. 

-  Czyżby  uważał  mnie  pan  za  biurokratę?  -  zaprotestował  wyraźnie  wzburzony 

Dodson.  -  Prawda  wymaga  wszelkich  poświęceń!  A  ja  jestem  gwarantem  pańskiego 
bezpieczeństwa. Jeśli podejmie pan tę wyprawę, pójdę z panem. 

- Za bardzo cenię sobie wolność jednostki, by panu zabronić. 

-  Ahmed  al-Fostat  nie  wzbudza  zaufania  -  stwierdził  nadinspektor  -  Ale  dostarczy 

nam, być może, klucz do rozwiązania tej zagadki. Proszę mi powiedzieć szczerze, milordzie... 
Czy umiejscowienie tego grobu wydaje się panu prawdopodobne? 

-  Oczywiście,  mój  drogi  Dodsonie.  Znam  dobrze  tę  ścieżkę;  niegdyś  wielokrotnie 

tamtędy chodziłem. Mam nadzieję, że nie ma pan zawrotów głowy? 

- Nie aż takie, żeby się rozchorować. Ale... skąd weźmiemy linę? 

- Wziąłem ze sobą. 

- Jak mógł pan przewidzieć... 

-  Jest  kilka  przedmiotów,  których  nie  wolno  nigdy  zapominać,  wyjeżdżając  ze 

Szkocji.  Kiedyś  archeolodzy  oprowadzili  mnie  po  niemal  wszystkich  grobach  Doliny 
Możnych Notabli w Tebach Zachodnich. Gdzieniegdzie musieliśmy się wspinać. 

Dodson zrozumiał, że to nie koniec jego udręki i że zdecydowanie lepiej było nigdy 

nie opuszczać nowoczesnego biura w Scotland Yardzie oraz londyńskiego bruku. 

 

Kto po raz pierwszy ujrzał zachodni brzeg Teb, zdawał sobie sprawę, że życia byłoby 

mało, by ogarnąć te wszystkie cuda. Dolina Królów, Dolina Królowych, grobowce Możnych 
Notabli,  istniejące  tu  od  milionów  lat  świątynie  Setiego  I,  Ramzesa  II  i  Ramzesa  III  i  tyle 

innych pamiątek przyszłości, z których wiele pozostawało nie znanych szerszej publiczności, 
czyniły z tego magicznego miejsca najbogatsze stanowisko archeologiczne na świecie. Tutaj, 
przez  wieki,  starożytni  Egipcjanie,  zgodnie  z  ich  własnymi  słowami,  “stworzyli  niebo  na 
ziemi" i łączyli się duchowo z niewidzialnym. 

Taksówka, która wiozła obu Brytyjczyków do podnóża falezy Ad-Dajr al-Bahri,  nie 

miała ani  hamulców,  ani  reflektorów, ani  kilku innych nieistotnych drobiazgów,  ale została 
bogato  ozdobiona  ręką  Fatimy.  Mechanik  nie  byłby  w  stanie  wyjaśnić,  w  jaki  sposób  ten 
samochód jeździ, ale kierowca był bardzo grzeczny, nawet jeśli miał irytującą skłonność do 
przejeżdżania tuż obok rowerów i osłów. 

Słońce jak zwykle silnie operowało na tarasie przed świątynią Hatszepsut, wzniesioną 

background image

przez  faworyta  i  architekta  królowej  ku  czci  boga  Amona,  posiadającego  tajemnicę 
stworzenia.  Niezwykła  budowla  wzniesiona  na  tarasach  była  ściśle  połączona  z  falezą  i 
przyciągała  licznych  turystów.  W  czasach  królowej  Hatszepsut  ta  wspaniała  świątynia  była 
częściowo ukryta za zasłoną zieleni i ogrodów, gdzie rosły drzewa żywiczne. 

Lord  Percival  wybrał  okrężną  ścieżkę.  Była  dłuższa  od  tej,  którą  wskazał  Ahmed 

al-Fostat, ale ta ostrożność pozwalała uniknąć ewentualnego niepożądanego spotkania. 

Grupka  chłopców  usiłowała  iść  za  Brytyjczykami,  ale  kiedy  zbocze  stało  się  zbyt 

strome,  odpuścili.  Jedynie  kilku  poganiaczy  osłów  zapuściło  się  na  te  kamieniste  ścieżki, 
które biegły między szczytami i dominowały nad głównymi stanowiskami archeologicznymi. 

Szkot  szedł  umiarkowanym  tempem  doświadczonego  wspinacza,  który  umie 

oszczędzać siły. Dodson miał więc czas na podziwianie niezwykłego pejzażu, zapominając o 
upale i wysiłku. 

Dolina  Orła  zasługiwała  na  swoją  nazwę.  Dzika,  niemal  nieprzyjazna,  jeszcze 

niedawno  była  królestwem  drapieżników,  z  których  kilka  ciągle  jeszcze  nawiedza  te 
niedostępne miejsca. 

Lord Percival podniósł wzrok. 

- Proszę spojrzeć, wejście do grobowca jest tam, w górze. 
Dziewiętnaście metrów nad ziemią widać było otwór w skale. 

- Nie czuję się na siłach, żeby odbyć taką wspinaczkę - wyznał przygnębiony Dodson. 

- Nie będziemy się wspinać, lecz schodzić.   
Szkot zaprowadził nadinspektora na ścieżkę, która wiodła na szczyt falezy. 
Lina wpięta w hak sięgnęła wejścia do grobowca. 

- Al-Fostat nie kłamał - stwierdził lord Percival.- Ktoś już tu był. 
Arystokrata wpiął w hak linę asekuracyjną. 

- Proszę na mnie czekać, nadinspektorze. Jeśli będzie nam coś groziło, uprzedzę pana. 
Angus  Dodson  nie  miał  czasu,  żeby  zaprotestować.  Lord  Percival  dość  zręcznie 

rozpoczął zjazd. 

Udało  mu  się  łagodnie  wylądować  na  małej  półce  skalnej,  skąd  schodziło  się  do 

świątyni. 

Zapalił latarkę i zniknął w wąskim przejściu. 
Kilka metrów niżej poczuł ucisk w sercu. 

Lord Percival widywał już trupy, czasem naznaczone cierpieniem, ale po raz pierwszy 

ujrzał takie piekło. 

Pożar  poczernił  ściany  grobowca,  gdzie  wszystkie  płaskorzeźby  zostały  okaleczone. 

Na  podłodze  walały  się  szczątki  mumii,  powyrywane  ramiona,  poucinane  nogi,  rozbite 

czaszki. Wandale nie wykazali najmniejszego szacunku dla osób, które wierzyły, że znajdą tu 

wieczny spoczynek. 

Wstrząśnięty  takim  barbarzyństwem  lord  Percival  wszedł  głębiej  do  ponurego 

background image

grobowca. 

W  rogu  zobaczył  otwór  wznoszący  się  nad  dwoma  belkami.  Powyżej  drugą  salę,  w 

której powinny się znajdować naczynia i sarkofag. 

 

- Milordzie! - zawołał zaniepokojony Dodson. - Gdzie pan jest? 
Potężny huk przerwał  panującą w górach ciszę. Drapieżne ptaki opuściły kryjówki  i 

przeleciały nad inspektorem. 

Z wejścia do grobowca wydostał się obłok dymu. 

- Niech się pan odezwie, milordzie. Proszę! 
Na arystokratę musiało runąć sklepienie grobowca. 

background image

ROZDZIAŁ XXXVI

 

 
Angus  Dodson  ubezpieczył  się  jako  tako  liną  i  opuścił  się  w  czeluść.  Być  może 

istniała jakaś szansa na uratowanie lorda Percivala. 

Już po chwili zobaczył postać wynurzającą się z pyłu, która wychodziła z grobowca. 

- Czy to pan, milordzie? 

- Proszę wracać, mój drogi Dodsonie. Zbiorę siły i przyjdę do pana. 

- Czy nie jest pan ranny? 

- Wszystko w porządku... Ale zaczęło mi brakować powietrza. 
Szkot pewnie wszedł na szczyt falezy. 

- Co się stało? 

-  Nad  progiem  tej  części  grobu,  która  powinna  być  nieograbiona,  jest  współczesne 

rusztowanie.  Byłem  ostrożny,  ponieważ  ta  licha  konstrukcja  wskazywała,  że  ktoś  tu  był. 

Kiedy dotknąłem wyższej belki, całość runęła. Zaledwie miałem czas, żeby uciec do wyjścia. 

- Al-Fostat świadomie wysłał pana na śmierć! 

- Możliwe... 

- Jeszcze pan w to wątpi? 

- Muszę sprawdzić jeszcze jedną rzecz. 

- Co takiego? 

- Chciałbym wiedzieć, czy dno grobowca rzeczywiście nie zostało zbadane. 

- Jak chce się pan o tym przekonać? 

- Poczekam, aż opadnie pył, i wrócę do tego grobowca, w którym rabusie wyrządzili 

okropne spustoszenie. 

- Niech pan nawet o tym nie myśli! 

- Przypuszcza pan, że moglibyśmy znaleźć ciało na dnie grobowca? 

- Myśli pan o... Abd el-Mosulu? 

-  Wkrótce  się  tego  dowiemy,  nadinspektorze.  Szkot  spędził  ponad  dwie  godziny  w 

zdewastowanym grobowcu. Tym razem nic się nie wydarzyło. 

Kiedy  lord  Percival  pojawił  się  ponownie  na  powierzchni,  Dodson  odetchnął  z  ulgą. 

Jako  umysł  ścisły  nie  wierzył  w  przekleństwo  faraonów,  ale  w  takich  okolicznościach 
należało zachować ostrożność i nikomu nie dowierzać. 

- Co pan o tym sądzi, milordzie? 

- Ten grób został całkowicie zdewastowany już dawno. Złodzieje wyżyli się nawet na 

nieszczęsnych mumiach. Ale znalazłem to! 

Otworzył prawą dłoń i pokazał Dodsonowi niewielki przedmiot - amulet w kształcie 

żaby. 

- Czy to autentyczne? 

- Starożytne i autentyczne, nadinspektorze. 

background image

Tuzin policjantów ponaglanych przez podekscytowanego Ahmeda al-Fostata wspinał 

się na szczyt, gdzie Brytyjczycy chwilę odpoczywali przed zejściem do doliny. 

Kiedy  inspektor  do  spraw  starożytności  zobaczył  obu  mężczyzn,  głośno  dziękował 

Allahowi i przez dobrą minutę śpiewał hymny na jego cześć. 

-  Tak  się  bałem,  tak  okropnie  się  bałem!  -  wyznał,  ściskając  dłoń  magnata.  - 

Zrozumiałem,  że  Abd  el-Mosul  wciągnął  nas  w  pułapkę,  pana  i  mnie,  ale  sądziłem,  że 
przybędę za późno. Co się stało w grobowcu? 

- Banalny wypadek: zawaliły się belki stoczone przez robaki. Miałem dużo szczęścia, 

że uszedłem stamtąd z życiem. 

- Jak mógłbym błagać pana o przebaczenie, milordzie? Byłem naiwny, taki naiwny! 

- No cóż, proszę mi wyjaśnić, w jaki sposób rozszyfrował pan podstęp Abd el-Mosula. 

- To czysty przypadek... Znaleźć coś tak okropnego! To potworne, aż trudno mi o tym 

mówić. Myślę o mumiach... 

Wydawało się, że Ahmed al-Fostat za chwilę zemdleje. 

-  Wracajmy  do  Asuanu  -  zaproponował  lord  Percival.  -  W  drodze  dojdzie  pan  do 

siebie. 

W  Luksorze  lekarz  zrobił  inspektorowi  zastrzyk  uspokajający,  następnie  al-Fostata  i 

obu Brytyjczyków odwieziono służbowym samochodem do Asuanu. 

- Czy już może pan udzielić wyjaśnień, panie al-Fostat? 

-  Tak,  już  mi  lepiej...  dużo  lepiej.  Co  za  straszna  historia!  Tak  przerażająca,  że 

powinna istnieć tylko w wyobraźni pisarzy! Nigdy bym nie uwierzył, że może się zdarzyć coś 
tak odrażającego. 

Ahmed  al-Fostat  mówił  urwanymi  zdaniami,  jakby  miał  trudności  z  dobraniem 

właściwych słów. 

-  Na  pustyni  na  zachód  od  Asuanu  odkryto  niedawno  mały  grób.  Wewnątrz  było 

około  dziesięciu  mumii w lepszym  lub  gorszym  stanie. Archeolog, który dokonał  odkrycia, 
przedstawił  raport,  który  wydał  mi  się  dość  niejasny.  W  podobnych  wypadkach  lubię  sam 
pojechać w teren, żeby sprawdzić na miejscu, czy nie przeoczono czegoś istotnego. Zwykle 
przyjeżdżam  na  stanowisko  około  dziewiątej  rano  i  odjeżdżam  przed  południem.  Ale  tym 
razem zepsuł się mój jeep - na szczęście udało mi się go naprawić samemu. Kiedy doszedłem 

do  grobowca,  zostawiwszy  wóz  w  pewnej  odległości,  dochodziło  pół  do  pierwszej.  Miejsce 
wydawało się wyludnione, ale usłyszałem głosy. Natychmiast wzmogłem czujność. Niekiedy 
złodzieje próbują splądrować znalezisko, zanim policja zapewni mu ochronę. Ukryłem się w 

cieniu  wydmy,  żeby  obserwować,  sam  nie  będąc  widzianym.  I  wie  pan,  kogo  tam 
zobaczyłem? 

- Przypuszczam, że Abd el-Mosula. 

- Tak, ale nie był sam! Targował się z doktorem Qerry. Ten ostatni coś mu podawał. 

Abd el-Mosul twardo kłócił się o cenę. 

background image

Dodson zbladł. 

- A to coś... To chyba nie była... 

- Tak, nadinspektorze! To był kawałek mumii! Qerry tłumaczył, że wybrał najlepszą, 

że ma jeszcze dwie lub trzy inne wartościowe. 

- Najlepszą... do czego? 

Ahmed al-Fostat spuścił głowę, głęboko zasmucony. 

-  Niektórzy  ciągle  jeszcze  wierzą,  że  sproszkowana  mumia  ma  właściwości 

afrodyzjaku. Abd el-Mosul jest już stary, rozumie pan... 

-  To  odrażające!  -  krzyknął  Angus  Dodson,  którego  sumienie  zawodowe  doznało 

gwałtownego wstrząsu. 

-  Byłem  tak  zbulwersowany  -  ciągnął  Egipcjanin  -  że  potrzebowałem  czasu,  aby 

zrozumieć, że jeśli Abd el-Mosul oddawał się tej obrzydliwej transakcji w Asuanie, to historia 
z  niesplądrowanym  grobem  była  pułapką!  Natychmiast  pobiegłem  do  Luksoru  i 
zawiadomiłem policję. Na szczęście jest pan cały i zdrowy. 

background image

 

ROZDZIAŁ XXXVII 

 
Lord  Percival  kończył  zawiązywać  swój  nieskazitelny  biały  krawat,  kiedy  ktoś 

zapukał do drzwi. 

- To ja, Omar Abdel-Atif, proszę otworzyć!   
Szkot założył białą marynarkę i skropił się wodą toaletową, następnie bez pośpiechu 

otworzył. Egipski komisarz był wyraźnie zdenerwowany. 

- Już nie mogę, milordzie, jestem na dnie. Ale co się z panem działo? 

- Byłem na wycieczce w Tebach. 

- Też coś... Śledztwo trwa, zewsząd naciski, a pan sobie urządza wycieczki! 

- Jakieś kłopoty, drogi kolego? 

-  Ktoś  o  mały  włos  nie  zastrzelił  Albertine  Abletout!  Wyobraża  pan  sobie  ten 

skandal...  Wezwała  już  catą  lokalną  prasę,  a  jutro  zwróci  się  do  korespondentów 

zagranicznych dzienników. 

Omar Abdel-Atif opadł na fotel. 

- Jestem zgubiony... ta tragedia będzie miała dwie ofiary: Howarda Langtona i mnie. 

- Niech pan nie będzie takim pesymistą. 

- Nie ma już najmniejszego światełka nadziei... Gdyby przynajmniej pozwolił mi pan 

zaaresztować Abu... To by uspokoiło umysły, zostałby uniewinniony w trakcie procesu i cała 

sprawa umarłaby w piaskach pustyni. 

- Moim zdaniem to nie jest dobre rozwiązanie. 

- Więc niech pan przynajmniej spróbuje uspokoić panią Abletout! 

- Zrobię co w mojej mocy. 
Ktoś znowu zapukał do drzwi. Otworzył, żeby wpuścić Angusa Dodsona. 

- Znalazłem ten liścik pod poduszką - oznajmił nadinspektor. 
W brązowej kopercie była biała kartka. Zawierała kilka stów napisanych po angielsku 

na maszynie: 

 
Klucz znajduje się u Domeniki Strauss. Wiklinowy kosz pod oknem w, saloniku. 

 

-  Czy  mogę  przeczytać?  -  zapytał  komisarz.  Dodson  pokazał  list  swemu  egipskiemu 

koledze. Szeroki uśmiech rozjaśnił twarz Omara Abdel-Atifa. 

- Być może jesteśmy uratowani! Autorem tego listu może być tylko Faxmore. Musiał 

znaleźć  najważniejszą  poszlakę  i  wskazuje  nam  ją,  ponieważ  Domenica  Strauss  nie  jest 
Angielką.  Domenica  Strauss,  tak  blisko  związana  z  Langtonem!  Dramat  namiętności... 
Doskonale! Nikt nie zaoponuje, a dziennikarze będą zachwyceni. Chodźmy, drodzy koledzy! 

Nadinspektor przeklinał szczupłość środków technicznych, które miał do dyspozycji. 

background image

W  Londynie  taki  dokument  zostałby  prześwietlony  ze  wszystkich  stron  w  laboratorium 
Scotland Yardu i dostarczyłby z pewnością mnóstwo interesujących informacji. 

Tutaj, mimo wszechobecnego słońca, trzeba było brnąć we mgle. 

- Szybciej, szybciej! - ponaglał co kilkanaście sekund komisarz Abdel-Atif kierowcę, 

który maltretował skrzynię zmiany biegów starego peugeota. 

- Czy ma pan nakaz rewizji? - zapytał Dodson Egipcjanina. 

-  W  nagłych  sytuacjach  prawo  zwalnia  z  tego  obowiązku.  A  to  jest  właśnie  taki 

przypadek. 

Pojazd zahamował gwałtownie przed budynkami niemieckiej misji archeologicznej i 

komisarz Abdel-Atif wyskoczył z niego energicznie. 

Strażnik  usiłował  dowiedzieć się, jaki jest powód tego najazdu, ale ostra odpowiedź 

egipskiego  policjanta  spowodowała  jego  natychmiastowy  powrót  do  wartowni.  Czasami 
lepiej nic nie widzieć i nic nie słyszeć. 

Drzwi  mieszkania  Domeniki  Strauss  były  zamknięte  na  klucz.  Komisarz  Abdel-Atif 

podniósł kamień, stłukł kwadratową szybkę, otworzył okno i wszedł do środka. 

- Chyba nie będziemy iść za nim - powiedział skonsternowany Dodson. 

-  To  nie  będzie  konieczne  -  ocenił  lord  Percival.  Komisarz  pośpieszył  prosto  do 

wiklinowego  kosza. To, co w nim znalazł,  wprawiło  go w niemałe zakłopotanie. Sądząc, że 
zaszła pomyłka, zabrał się do przeszukiwania całego mieszkania. 

Przygnębiony wyszedł drzwiami, które były zamknięte na zwykłą zasuwę. 

- Znalazłem tylko tę niemiecką książkę - powiedział, pokazując ją nadkomisarzowi. 

-  Śmierć  na  Nilu  -  przetłumaczył  Dodson.  -  Jeśli  się  nie  mylę,  to  powieść  Agaty 

Christie. 

Omar Abdel-Atif uderzył się w czoło zamkniętą pięścią. 

-  No  jasne...  To  jest  klucz,  oczywiście!  Howard  Langton  został  zamordowany  w 

apartamencie  Agaty  Christie  w  Starej  Katarakcie,  a  ta  Domenica  Strauss  jest  czytelniczką 
powieściopisarki! A zatem... Ktoś był świadkiem morderstwa i w ten sposób wskazuje nam 
sprawcę. 

Abdel-Atif popukał palcem wskazującym w książkę. 

-  Być  może  ten  sposób  odkrycia  mordercy  nie  przynosi  nam  chwały,  panowie,  ale 

liczy się skutek. Teraz musimy jak najszybciej odszukać pannę Strauss. Miejmy nadzieję, że 
nie uciekła! 

 
Niemiecka  egiptolog  pracowała  w  bibliotece  centrum  archeologicznego,  kiedy 

strażnik zawiadomił ją, że policja splądrowała jej pokój. 

Początkowo nie dowierzając, młoda kobieta odłożyła przegląd specjalistyczny, który 

czytała,  wyszła  z  biblioteki,  przeszła  przez  piaskowy  dziedziniec  i  zauważyła  dwóch 

Brytyjczyków w towarzystwie komisarza Abdel-Atifa. 

background image

Podchodząc bliżej, szacowała szkody. 

- Panowie stłukli szybkę i przeszukali moje mieszkanie! 
Komisarz stawił jej czoło. 

- To było konieczne, proszę pani. 

- Konieczne... Z jakiego powodu? 

- Niech pani nie pogarsza swojej sytuacji. Najlepszym rozwiązaniem dla pani byłoby 

przyznanie się. Sędziowie z pewnością nie będą dla pani zbyt surowi. 

- Mam się przyznać? Ale do czego? 

- Do zamordowania Howarda Langtona. 

- Ależ to kompletna bzdura, komisarzu! 

- Nie ma co zaprzeczać.. Mamy dowód pani winy. 

background image

 

ROZDZIAŁ XXXVIII 

 
Drobna, jasnowłosa niemiecka egiptolog zachowała zimną krew. 

- Co to za dowód, komisarzu?   
Dodson przyszedł z pomocą swemu egipskiemu koledze: 

- Czy jest pani skłonna się przyznać? 

-  Nie  wiem,  dlaczego  zmontowali  panowie  przeciwko  mnie  tę  intrygę,  ale  nie 

przestanę twierdzić, że jestem niewinna. 

- Ten dowód... - kontynuował Dodson. 

- Wymyśliliście go! - zaprotestowała Domenica Strauss. - Dlaczego nie chcecie mi go 

pokazać? 

Egipcjanin gotów był go ujawnić, ale wyperswadował mu to wzrok lorda Pecivala. 

- Zechce pani nie opuszczać miejsca zamieszkania aż do odwołania. 

- Panowie mnie aresztują? 

-  Oczywiście!  -  krzyknął  Abdel-Atif.  -  Ponieważ  jest  pani  cudzoziemką,  nie 

chciałbym  odsyłać  pani  do  więzienia,  ale  będzie  pani  pod  ścisłym  nadzorem.  Przede 
wszystkim niech pani nie usiłuje uciekać! 

Niemka dumnie stawiła mu czoło. 

- Doskonale. Kiedy uznacie swój błąd, będę się domagała oficjalnych przeprosin. 

Omar Abdel-Atif nie przestawał się złościć. 

- Dlaczego nie pokażemy jej dowodu? Na pewno by pękła! 

- Obawiam się, komisarzu, że pańska strategia przyniosłaby mizerne rezultaty. Panna 

Strauss jest bardzo opanowana, a ta sprawa ma wiele niejasnych aspektów. 

Głos komisarza zadrżał: 

-  Powinien  się  pan  postawić  w  moim  położeniu,  milordzie:  nareszcie  mamy 

prawdopodobnego  mordercę!  Domenica  Strauss  była  kochanką  Howarda  Langtona,  on  ją 
porzucił. A ona go z zemsty zabiła - klasyczna zbrodnia w afekcie. Jeśli będzie miała dobrego 

adwokata,  niewiele  ryzykuje.  Pan  i  ja  zakończylibyśmy  ten  dramat  ku  zadowoleniu  władz 

egipskich i angielskich. 

-  To  moje  najgorętsze  życzenie,  komisarzu.  Ale  ów  “dowód"  może  się  okazać  za 

słaby. 

-  Rozumiem...  Chce  go  pan  użyć  podczas  procesu,  aby  nie  dać  szans  Domenice 

Strauss? 

- Powiedzmy. 

- Dobry pomysł, bardzo dobry... Wy, Brytyjczycy, jesteście mistrzami strategii. Kiedy 

się  opanowało  świat  z  małej,  zasnutej  mgłą  wyspy,  naprawdę  wiadomo,  jak  się  do  tego 
zabrać! 

background image

Hołd  złożony  potędze  imperium  ucieszył  Angusa  Dodsona.  Nadinspektor  zawsze 

uważał, że jedynie polityka królowej Wiktorii była godna uwagi. 

Komisarz Abdel-Atif zaczął się już rozluźniać, gdy nagły niepokój ścisnął mu gardło. 

- Zapomniałem o pani  Abletout! Jestem pewien, że okupuje moje biuro, żeby dostać 

policyjną ochronę. 

Komisarz nie mylił się. 
Francuska  egiptolog  przemierzała  wszerz  i  wzdłuż  pokoje  asuańskiej  policji,  grożąc 

wszystkim funkcjonariuszom, którzy znaleźli się na jej drodze, że ześle ich na ciężkie roboty, 
jeśli  nie  potraktują  jej  przypadku  jako  priorytetowego.  Pod  nieobecność  komisarza  jego 
podwładni  nie  wiedzieli,  co  powinni  zrobić.  Jeden  przez  drugiego  zapewniali  Albertine 

Abletout  o  swoim  najgłębszym  szacunku  i  przyrzekali  jej,  że  egipska  policja  zmobilizuje 
wszystkie siły w jej sprawie. 

Kiedy  Francuzka  zobaczyła  Brytyjczyków,  natychmiast  do  nich  podeszła.  Omar 

Abdel-Atif ukrył się za barczystym Angusem Dodsonem. 

- To prawdziwy skandal, panowie! Ktoś usiłuje mnie zabić, a ja nie znajduję nikogo, 

kto zapewniłby mi ochronę i powstrzymał bandytę, który chciał mnie usunąć! 

- Proszę się uspokoić  - powiedział lord Percival poważnie. - Chcielibyśmy wiedzieć, 

co się właściwie stało. 

-  Nareszcie  ktoś  mnie  słucha!  Jak  dorwę  komisarza  Abdel-Atifa,  powiem  mu,  co  o 

tym wszystkim myślę!   

Egipski policjant na wszelki wypadek ulotnił się. 

- Kiedy to się stało? 

-  Tej  nocy.  Z  powodu  tysiąca  i  jednego  kłopotu  związanych  z  moją  pracą  spałam 

płytko  i  usłyszałam  hałas.  Początkowo  sądziłam,  że  się  pomyliłam,  później  jednak  znowu 
usłyszałam  hałas.  Wydawało  mi  się,  że  to  kroki  na  parkiecie.  Zapaliłam  nocną  lampkę  i  w 
półmroku  zobaczyłam  w  drzwiach  mężczyznę  z  wymierzoną  we  mnie  strzelbą.  Nie  jestem 
strachliwa, ale krzyknęłam z przerażenia! Moja reakcja zaskoczyła napastnika, przez moment 
zawahał  się,  później  uciekł.  Złapałam  oddech,  wyskoczyłam  z  łóżka,  narzuciłam  szlafrok  i 
pobiegłam  za  nim.  Ale  zniknął.  Zaalarmowałam  sąsiadów,  ale  nie  udało  nam  się  złapać 

bandziora. 

- Czy może go pani opisać? 
Wydawało się, że Albertine Abletoutjest niezadowolona. 

- Jestem naukowcem i mam zwyczaj podawać precyzyjny opis tego, co widzę... Ale w 

tym przypadku sama jestem zawiedziona! W kącie, gdzie stał napastnik, było dość ciemno, 
poza tym miał na głowie coś w rodzaju turbanu. Wszystko, co mogę stwierdzić bez wahania, 
to to że był wysoki i atletycznie zbudowany. 

- A strzelba? 

-  Niestety,  zupełnie  nie  znam  się  na  broni  palnej.  Ale  lufa  nie  wydawała  się  zbyt 

background image

długa... 

- Prawdopodobnie spiłowana - rzucił Dodson. 

-  Proszę  się  dobrze  zastanowić  -  nalegał  lord  Percival.  -  Czy  zauważyła  pani  jakiś 

szczegół, choćby najmniejszy? 

Albertine Abletout zamyśliła się. 

- Bardzo chciałabym wam pomóc... Ale nie sądzę. 

-  Czy  zgadza  się  pani,  żebyśmy  obejrzeli  miejsce  zdarzenia?  Będziemy  się  starali 

znaleźć jakiś ślad. 

- Oczywiście... Żądam opieki policji. Ten człowiek wróci, jestem tego pewna! 

- Myślę, że ma pani rację. 

background image

 

ROZDZIAŁ XXXIX 

 
Feluka  wolno  sunęła  po  Nilu.  Słońce  igrało  z  jej  białym  żaglem,  dając  miękkie 

refleksy,  które  łączyły  się  z  błękitem  nieba.  Przez  tysiąclecia  Egipcjanie  wykorzystywali  tę 
rzekę,  odzwierciedlenie  rzeki  niebiańskiej,  by  podróżować  między  miastami  i  przewozić 
ogromne bloki skalne używane do budowy piramid i świątyń. 

Lord Percival delektował się tymi chwilami, kiedy życie toczyło się z niezrównanym 

spokojem.  W  tej  krainie  cudów  cud  odnawiał  się  nieprzerwanie.  Abu  zszedł  z  masztu  i 
zręcznie sterował, płynąc zgodnie z prądem rzeki. 

- Doskonale mnie pan zastąpił, kiedy rozwijałem żagiel, wasza dostojność. 

- W moim kraju miałem okazję żeglować.   

Lord Percival starał się unikać trudów wyjaśniania morskiej przeszłości swego klanu, 

którego liczni członkowie okryli się sławą, pływając na angielskich statkach, a kilku zostało 

korsarzami. 

- Dokąd chciałby pan popłynąć? 

- Z wiatrem. 

- Moja dusza się smuci... 

- Z jakiego powodu? 

- Ponieważ mam wrażenie, że pan mnie podejrzewa. Pan wie, że nie zabiłem Howarda 

Langtona, ale zastanawia się pan, czy nie byłem świadkiem zdarzeń, które staram się ukryć. 

- Aby kogoś chronić, na przykład? 

- Jest pan człowiekiem prawym, wasza dostojność, i zauważa pan fałsz. Niełatwo pana 

oszukać. 

-  Jak  wszystkim,  brak  mi  czasem  przenikliwości;  najważniejsze  jednak,  że  nie 

zawodzi mnie ona w najtrudniejszych sytuacjach. 

- Jest pan przekonany, że nie powiedziałem panu całej prawdy. 

- Mylę się, czy mam rację? 

- Z całym należnym panu szacunkiem, pan się myli. Gdyby któryś z moich nubijskich 

braci był zamieszany w to morderstwo, prawdopodobnie bym się zabił. Ale tak nie jest, a ja 
nie mam żadnego powodu, by  cokolwiek przed panem  ukrywać. Wszystko przebiegało  tak, 
jak powiedziałem, i nie mogę nawet wysunąć jasnych podejrzeń. 

-  Dziękuję  za  współpracę,  panie  Abu.  Szkot  miał  nadzieję,  choć  nie  do  końca  w  to 

wierzył,  że  nubijski  olbrzym  wyłuska  z  pamięci  jakiś  znaczący  szczegół.  Ten  szlak  był 
czysty, nie pozostawało mu więc nic więcej, jak tylko wypuścić się na trudniejsze drogi. Ale 
lord  Percival  nie  poddawał  się  przygnębieniu  po  śmierci  Howarda  Langtona;  jedynie 
zidentyfikowanie mordercy pozwoliłoby mu spocząć w pokoju. 

Piękna, zadbana feluka podpłynęła na wysokość feluki Abu. 

background image

Na  jej  pokładzie  byli  dwaj  wioślarze  i  Abd  el-Mosul.  Dumny  starzec  trzymał  się 

olinowania. Obie łodzie wyrównały prędkość i płynęły burta w burtę. 

- Chciałbym przez chwilę z panem porozmawiać, milordzie. 

- Jestem do pańskiej dyspozycji. 

- Płyńmy na brzeg, w jakieś ustronne miejsce.   

Feluka  Abd  el-Mosula  ruszyła  pierwsza,  Abu  za  nią.  Żeglarze  sprawnie  zacumowali 

łodzie pod osłoną skał. 

- Czy zrozumiał pan wszystkie wiadomości, które do pana wysyłałem, milordzie? 

- Mam nadzieję. 

- W takim razie orientuje się pan znacznie lepiej w tej zagmatwanej sprawie. 

- Staram się. 

- Egipt to stare państwo, ja zaś jestem starym człowiekiem. Czas płynie tutaj wolniej 

niż  gdzie  indziej,  a  tradycja  jest  silna.  Pan  z  pewnością  nie  należy  do  ludzi,  którzy  lubią 
burzyć zastaną harmonię i  siać niezgodę tam,  gdzie panuje milcząca zgoda. Czy niszczenie 
nie oznacza porażki? 

- Czy nie chciał mi pan powierzyć kilku sekretów?   
Egipcjanin uśmiechnął się zagadkowo. 

-  Gdybym  popełnił  błąd  tego  rodzaju,  milordzie,  nie  byłbym  tym,  kim  jestem. 

Pomogłem panu, myślałem nawet, że ta pomoc będzie dla pana cenna. Ponieważ pan wie, kto 
zabił  Howarda  Langtona,  czy  nie  byłoby  dobrze  zatrzymać  go  dyskretnie  i  zakończyć 
wreszcie tę smutną sprawę? 

- Żeby dojść do prawdy, będę jeszcze potrzebował pańskiej pomocy, jutro wieczorem 

w Starej Katarakcie. 

Wydawało się, że Abd el-Mosul nie jest zadowolony z tego zaproszenia. 

- Miałem nadzieję, że będę mógł odpocząć w Delcie... 

- To nie potrwa długo - przyrzekł lord Percival - ale pańska obecność jest konieczna. 
Stary Egipcjanin zrobił zwrot i jego feluka powoli odpłynęła. 

- Panie Glotoni! - zawołał Angus Dodson. - Właśnie pana szukałem. 
Francuski  egiptolog,  w  bladozielonej  bawełnianej  koszuli  i  obcisłych  spodniach, 

wkładał do taksówki swoje walizki. 

- Cieszę się, że pana widzę, nadinspektorze, ale bardzo się spieszę. Samolot do Kairu 

nie będzie na mnie czekał. 

- Bardzo mi przykro, ale trzeba będzie trochę przesunąć pański wyjazd. 

- Co to ma znaczyć? 

-  W  związku  z  naszym  śledztwem  chcielibyśmy  przeprowadzić  coś  w  rodzaju 

rekonstrukcji  wydarzeń,  jutro  wieczorem,  w  Starej  Katarakcie.  Mam  nadzieję,  że  nie  widzi 
pan przeszkód. Pańskie zeznanie mogłoby być dla nas bardzo cenne. 

-  Sądzę,  że  pan  się  myli...  Wszystko  już  powiedziałem  i  nie  wiem,  w  czym  jeszcze 

background image

mógłbym pomóc. 

- Często w głębi duszy chowamy skarby, o których nie mamy pojęcia. 

- A gdybym odmówił? 

-  Bylibyśmy  zmuszeni  prosić  komisarza  Abdel-Atifa  o  użycie  siły.  Ale  po  co  się 

posuwać do środków ostatecznych, jeśli nie ma pan sobie nic do zarzucenia. 

Villabert Glotoni z wściekłością wyjął walizki z taksówki. 

background image

 

ROZDZIAŁ XL

 

 

- Jak tam Domenica Strauss? - spytał lord Percival komisarza Abdel-Atifa. 

-  Ta  zbrodniarka  ma  stalowe  nerwy!  Spędza  czas  na  czytaniu  i  sporządzaniu  fiszek, 

jakby nigdy nic! Pracuje, czasem rozmawia z policjantami, którzy jej pilnują, i zdaje się nie 
przejmować  ciążącym  na  niej  oskarżeniem!  Aż  trudno  w  to  uwierzyć...  To  prawda,  że  po 
kobietach  można  się  spodziewać  wszystkiego!  Gdybym  wam  opowiedział  na  przykład  o 

babce Abu... 

Dzwonek telefonu przerwał wywody komisarza. 

- Tak, to ja... Kto?... Proszę go zatrzymać, oczywiście! Już jedziemy. 

Omar Abdel-Atif wyglądał jak drapieżnik. 

- Steven Faxmore został właśnie zatrzymany przez policyjny patrol między Asuanem i 

Abu Simbel. Nie ma pozwolenia na poruszanie się w tym rejonie, a jego wyjaśnienia są raczej 
mętne. 

Lord  Percival  był  zadowolony,  że  znów  ujrzał  pustynię,  która  ciągnęła  się  od 

Pierwszej  Katarakty  w  kierunku  antycznej  Nubii  i  współczesnego  Sudanu.  Po  obu  stronach 
drogi  nagromadzenia  kamieni  i  piachu  tworzyły  piramidy,  niektóre  całkiem  wysokie.  Poza 
tym  powietrze  było  tu  czyste  i  panowała  szczególna,  nie  znana  gdzie  indziej  cisza,  miraże 
przejmowały  dreszczem  ziemię,  która  wyglądała  jak  zmącona  fala  i,  niekiedy,  ciągnęła 
karawana  wielbłądów  prowadzonych  przez  starego  samca  znającego  każdą  przeszkodę  na 

drodze. 

Pięciu policjantów otaczało mocno zdenerwowanego Faxmore'a. 

- Dobrze, że panów widzę! Po raz pierwszy robią mi takie kłopoty z powodu głupich 

spraw papierkowych! 

- Dokąd zamierzał pan jechać? - zapytał komisarz. 

- Chciałem zrobić mały wypad do Abu Simbel. 

-  Ta  świątynia  nie  wchodzi  w  zakres  pańskiego  programu  badań  -  zauważył  lord 

Percival. 

- No to co? Nie mam już prawa zwiedzać jej jako turysta? 

- Tak czy inaczej - podsumował Omar Abdel-Atif - przekroczył pan prawo i wróci pan 

z nami do Asuanu. 

-  Dobrze  się  składa,  ponieważ  chcemy  zaprosić  pana  na  rodzaj  przyjęcia  w  Starej 

Katarakcie - uściślił Szkot. 

Dwaj policjanci o poważnym wyglądzie ze srogimi wąsami wepchnęli doktora Alana 

Qerry do biura komisarza Abdel-Atifa. 

-  Protestuję  przeciwko  takiemu  traktowaniu,  ta  mnie  poniża!  -  krzyknął  Qerry 

background image

kogucim głosem. - To skandal, ja... 

-  Dobra,  dobra,  doktorze!  Mógłby  pan  uniknąć  tych  nieprzyjemności,  gdyby  nie 

usiłował  pan  opuścić  Kairu  na  pokładzie  samolotu  lecącego  do  Rzymu,  nie  załatwiwszy 

spraw administracyjnych. 

- Zawracają mi głowę bzdurami! 

- Co zamierzał pan robić w Rzymie? 

- Moje życie prywatne to nie wasza sprawa. 

-  Jak  pan  chce...  Na  razie  Scotland  Yard  i  ja  będziemy  pana  potrzebowali  tutaj,  w 

Asuanie. 

-  Dlaczego  mam  skorzystać  z  tego...  zaproszenia?  -  zapytał  zdenerwowany  Ahmed 

al-Fostat. 

- Ponieważ to więcej niż zaproszenie - odpowiedział nadinspektor. 

-  Miałem  zamiar  wyjechać  na  wakacje  i  nie  zmienię  planów!  Zresztą  nie  muszę 

słuchać angielskiego policjanta. 

- Ma pan rację, ale spełniam tu tylko rolę wysłannika. 

- A... jeśli nie przyjdę do Starej Katarakty, to co się stanie? 

- W najlepszym wypadku zaaresztują pana pod zarzutem ucieczki, w najgorszym pod 

zarzutem morderstwa. 

- Pan żartuje, nadinspektorze! 

- Przed rekonstrukcją zbrodni humor, nawet angielski, jest nie na miejscu. 
Wrząca  woda  w  czajniku  nie  syczałaby  wścieklej  niż  Albertine  Abletout  na  widok 

lorda Percivala. 

- Jeśli dobrze pana rozumiem, wzywa mnie pan na konfrontację! 

- To zależy od punktu widzenia, droga pani. 

- To nadużycie władzy. Pożałuje pan tego, zobaczy pan! 

- Niestety, będzie pani musiała opóźnić o kilka godzin swój powrót do Paryża. 

- Przez pana stracę koktajl i uroczystą dekorację! Czy zdaje pan sobie z tego sprawę? 

- Być może niedostatecznie, ale współczuję pani. 

- A jeśli wyjadę? 

- Bez pani nasze małe spotkanie w Starej Katarakcie nie miałoby żadnego smaku. 
Ten argument podziałał na Francuzkę kojąco. 

- Zgadzam się przyznać panu tę łaskę, milordzie, ale to będzie już ostatnia! 

-  Czy  Abd  el-Mosul  zmienił  coś  w  swoich  zwyczajach?  -  zapytał  lord  Pecival 

komisarza Abdel-Atifa. 

- Moi wywiadowcy niczego mi nie sygnalizowali. Jest zupełnie spokojny. 

- A zatem kolej na nas. 

- Ale... Mamy winną! Przy okazji rekonstrukcji poruszymy wiele drażliwych kwestii i 

gdyby pan tak nie nastawał... 

background image

- Być może będziemy mieli kilka niespodzianek, drogi przyjacielu. 
Za niecałe dwie godziny Szkot spróbuje zidentyfikować mordercę Howarda Langtona 

i rozplatać nici intrygi, z której angielski egiptolog nie umiał się wymknąć. 

Lord  Percival  będzie  również  rozmyślał  nad  brzegiem  Nilu  o  zaostrzeniu  strategii, 

kontemplując  jednocześnie  jeden  z  tych  zachodów  słońca,  które  sprawiają,  że  człowiek 
rozumie, dlaczego warto żyć. 

background image

 

ROZDZIAŁ XLI 

 

Abd  el-Mosul,  ubrany  we  wspaniałą  jasnobłękitną  dżellabę,  stawił  się  w  Starej 

Katarakcie o zachodzie słońca. W ciągu kilku minut nad Egiptem zapanowała noc. Na ulicach 
i uliczkach jeszcze dwie lub trzy godziny rozprawiano na progach domów, przekazując sobie 

zebrane tu i ówdzie plotki, popijając kawę lub herbatę. 

Egipcjanina powitał Angus Dodson: 

- Jest pan ostatni... Proszę za mną. 

Abd  el-Mosul  myślał,  że  zostanie  przyjęty  na  słynnym  hotelowym  tarasie,  ale 

nadinspektor zaprowadził go na trzecie piętro, aż do apartamentu Agaty Christie. 

-  Proszę  wejść  -  polecił  z  napięciem  komisarz  Abdel-Atif.  -  Pozostali  uczestnicy 

rekonstrukcji już są. 

Na  lewo  od  drzwi  siedział  Ahmed  al-Fostat  ze  skrzyżowanymi  ramionami  i 

nieprzeniknioną twarzą. Inspektor do spraw starożytności założył przyciasny szary garnitur i 
pomarańczowy krawat. 

Na  prawo  od  drzwi  -  Nubijczyk  Abu,  którego  lord  Percival  poprosił  o  interwencję, 

gdyby zidentyfikowany morderca usiłował zbiec. 

Po  stronie  łoża  z  baldachimem  -  doktor  Alan  Qerry  w  swoim  smętnym  czarnym 

garniturze,  usiłował  pozostać  nie  zauważony.  Obok  niego,  oparty  plecami  o  drewnianą 
ściankę  oddzielającą  sypialnię  od  salonu  -  Steven  Faxmore  w  swojej  dyżurnej  czerwonej 

marynarce i ciemnych spodniach. 

Na wygodnym fotelu, przed oknem salonu, siedziała Albertine Abletout w fioletowym 

kostiumie,  spoglądając  na  wyraźnie  zdenerwowanego  Villaberta  Glotoniego,  który 
przemierzał pokój w tę i z powrotem, mnąc bez ustanku jedwabny biały krawat. 

Domenica  Strauss,  zachwycająca  w  jasnej  bluzce  i  zielonych  spodniach 

zharmonizowanych z kolorem oczu, stała w progu gabinetu Agaty Christie, skąd wyszedł lord 

Percival. 

- Tu właśnie znaleziono zwłoki Howarda Langtona zasztyletowanego ciosem w plecy 

- powiedział. - Tak było, panie Abu?       

Nubijczyk skinął twierdząco głową. 

Abd  el-Mosul  wszedł  do  salonu  i  usiadł  na  jasnożółtym  krześle,  między  Ahmedem 

al-Fostatem i Domeniką Strauss. 

-  Zależało  mi  na  tym,  aby  was  tutaj  zebrać  -  powiedział  lord  Percival  poważnie  - 

ponieważ  z  wyjątkiem  Abu,  którego  niewinność  została  dowiedziona,  wszyscy  jesteście 

podejrzani. 

-  Nie  chcę  tego  dłużej  słuchać!  -  krzyknął  Villabert  Glotoni.  -  Może  pan  sobie 

oskarżać  kogo  pan  chce,  ale  nie  mnie...  To  znaczy  nie  nas,  którzy  jesteśmy  znanymi  i 

background image

poważanymi uczonymi! 

- Proszę się uspokoić - polecił Szkot. - Czyż francuskie przysłowie nie głosi, że złość 

jest złym doradcą? 

Wzburzony Glotoni obrócił się plecami do lorda Percivala i patrzył przez okno. 

-  Doszedłem  do  pierwszej  konkluzji  -ciągnął  lord  Percival.  -  Howard  Langton  był 

szlachetnym  człowiekiem  i  kochał  swój  zawód.  Nie  miał  mentalności  karierowicza  ani 
człowieka  egzaltowanego,  żądnego  sensacji.  Przyjechał  do  Egiptu  podniecony  jedną  myślą: 
wypełnić misję, która została mu powierzona, niezależnie od trudności. 

Glotoni wzruszył ramionami. 

-  Zaczynając  w  ten  sposób,  może  się  pan  bardzo  szybko  pogubić!  -  zaprotestowała 

Albertine Abletout. 

-  Może  nie,  droga  pani.  Jeśli  staramy  się  zrozumieć  motywy  zbrodni,  musimy 

najpierw  odpowiedzieć  na  podstawowe  pytanie:  dlaczego  kilku  egiptologów,  oraz  Abd 

el-Mosul,  zebrało  się  na  tarasie  Starej  Katarakty?  Prawdę  mówiąc,  było  to  spotkanie 
wyjątkowe, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że hotel był zamknięty z powodu remontu, oraz 
tożsamość  uczestników.  Tego  pytania  każdy  z  was  starannie  unikał,  aby  uprawdopodobnić 
tezę  o  zwykłym,  przypadkowym  spotkaniu  towarzyskim.  To  właśnie  pani  opinia,  prawda, 
panno Strauss? Wydawało się, że Niemka jest zdziwiona. 

- Tak, tak właśnie sądziłam... 

- A więc Howard Langton nie powiadomił pani. 

- Nie powiadomił o czym? 

-  Sądzę,  że  Howard  Langton  nie  znosił  ani  kłamstwa,  ani  niekompetencji.  Z 

młodzieńczą  werwą  i  uskrzydlony  świeżą  nominacją  zdecydował  się  “zrobić  porządek", 
używając potocznego określenia, kiedy zauważył, że niektórzy kpią z jego misji i przynoszą 
szkodę  egiptologii,  chowając  się  za  tytułami  i  nabytymi  przywilejami.  Kiedy  zakończył 
śledztwo,  postanowił  wezwać  osoby,  które  uważał  za  niegodne,  i  zmusić  je  do  zmiany 
postępowania. 

- Jeżeli dobrze pana rozumiem  - analizowała Do-menica Strauss -  Howard chciał się 

zabawić w sędziego! 

- W pewien sposób. 

- Z pewnością ma pan rację, milordzie. To cały on. 

- To śmieszne - stwierdził Villabert Glotoni. 

-  Nie  -  zaprotestowała  Niemka.  -  Takie  postępowanie  znakomicie  odpowiadało 

charakterowi Howarda. 

-  Przypadek  nie  odegrał  więc  żadnej  roli  w  tym  zebraniu  -  podsumował  Szkot.  - 

Howard Langton wyznaczył spotkanie wszystkim tym, którym chciał udzielić upomnienia. 

- Niech pan przestanie opowiadać te bzdury! - ucięła Albertine Abletout. - Czy sądzi 

pan, że podporządkowałabym się wymaganiom tego małego, pozbawionego polotu erudyty? 

background image

-  W  tej  sytuacji  tak,  droga  pani,  ponieważ  Howard  Langton  zajmował  ważne 

stanowisko  i  mógłby  pani  zaszkodzić.  Podobnie  jak  inni,  potraktowała  pani  jego  pogróżki 
poważnie, a ciekawość zmusiła panią do szczegółowego zapoznania się z jego zamiarami. 

Gdyby  oczy  francuskiej  egiptolog  były  miotaczami  ognia,  arystokrata  byłby  już 

garstką popiołu. 

Chrapliwy głos Stevena Faxmore'a wypełnił apartament Agaty Christie: 

- Jeśli chcemy uciec od tej wydumanej hipotezy, wystarczy skupić się na faktach. Abu 

został uniewinniony, zgoda, ale nigdy nie wiadomo... Poza tym słyszałem, że egipska policja 
znalazła nowego winnego i ma konkretne zarzuty. 

Omar  Abdel-Atif  popatrzył  na  lorda  Percivala,  rzucając  mu  milczące  wezwanie  o 

pomoc. 

-  Tak  jest,  panie  Faxmore  -  przyznał  arystokrata.  -  Panna  Strauss  jest  rzeczywiście 

podejrzana o popełnienie morderstwa. 

background image

 

ROZDZIAŁ XLII 

 
Wszystkie spojrzenia powędrowały na niemiecką egiptolog. 

-  Miała  pani  czas  na  zastanowienie,  panno  Strauss.  Czy  zdecydowała  się  pani 

przyznać? 

- Moje sumienie jest absolutnie spokojne, lordzie Percival. 

- Powiedz prawdę, dziecko - radziła Albertine Abletout. - To przyniesie pani ukojenie, 

a nam wszystkim zaoszczędzi czasu. 

- Nasza koleżanka ma rację - poparł ją Faxmore. 

- Na pewno istnieje jakieś wytłumaczenie pani czynu i wyrok będzie łagodny. 

-  Nie  nalegajcie,  drodzy  przyjaciele!  -  odparowała  ironicznie  Domenica  Strauss.  - 

Wasza troska mnie wzrusza, ale moja decyzja pozostaje niezmienna. 

- Tylko pogarsza pani swoją sytuację  - wyszeptał Glotoni. - Jakie te kobiety potrafią 

być czasami uparte!   

Lord Percival kontynuował: 

-  Nie  oskarżyła  pani  Abu  i  nic  nie  wskazuje  na  jakikolwiek  związek  pani  z  Abdel 

el-Mosulem.  Jest  pani  natomiast  uważana  za  kobietę  z  głową,  zawziętą,  nie  pozbawioną 
gwałtownych uczuć. Ahmed al-Fostat sądzi, że jest pani osobą “zdolną do wszystkiego". 

- Dlaczego nie, zwłaszcza jeśli chodzi o przeciwstawienie się złym językom. 
Inspektor do spraw starożytności patrzył na swoje stopy. 

-  Nikt  nie  podważa  pani  kompetencji  zawodowych  -  ciągnął  Szkot.  -  Pani  Abletout 

sądzi nawet, że pani najlepszym towarzystwem są słowniki i fiszki. 

- Być może moja szanowna koleżanka uważa, że praca techniczna jest zbędna. Ja nie 

podzielam  tej  opinii.  Egiptologia  rozwija  się  tak  błyskawicznie,  że  nie  starcza  dnia  i  nocy, 
żeby się wszystkiego dowiedzieć. Odrobina lenistwa i zostajesz z tyłu. 

- Pfff! - wydała z siebie w odpowiedzi Francuzka. 

-  Ach,  o  czymś  zapomniałem:  ktoś  jeszcze  przedstawiał  panią  w  złym  świetle  -  to 

Villabert  Glotoni.  On  również  uważa,  że  jest  pani  zdolna  do  wszystkiego  i  że  aby 
zidentyfikować sprawcę, należy skierować śledztwo w pani stronę. 

Śliczna Niemka uśmiechnęła się. 

- Czy pan Glotoni jest zdolny kochać kogoś oprócz siebie? 

- Zabraniam pani! - krzyknął Francuz. 

-  Pan  pozwala  sobie  oskarżać  mnie  o  morderstwo,  a  ja  nie  mogę  nazwać  pana 

narcyzem! 

Domenica Strauss wyraźnie się zdenerwowała. Glotoni wycofał się. 

- Przyznaje pani, że była kochanką Howarda Langtona? 

- Nie stwarzałam pozorów, milordzie; wszyscy wiedzieli, że byłam jego kochanką i że 

background image

się  kochamy.  Związek  ten  nie  przeszkadzał  nam  stawiać  pracy  na  pierwszym  miejscu  i 
wywiązywać się terminowo z obowiązków. 

-  Według  pani  Abletout  Howard  Langton  uważał,  że  jest  pani  zbyt  zaborcza  i 

zdecydował się zerwać ten związek. Nie mogąc tego znieść, zabiła go pani z zemsty. 

-  Moja  droga  koleżanka  nie  wie,  że  Howard  Langton  był  bardzo  niezależnym 

człowiekiem,  a  ja  pod  tym  względem  w  niczym  mu  nie  ustępowałam.  Gdybyśmy  któregoś 
dnia zdecydowali się rozstać, nie byłaby to dla nas tragedia. 

- Jest jednak dowód - przypomniał nieśmiało komisarz Omar Abdel-Atif. 

- Nie zapomniałem o tym - zapewnił go Szkot. - Ale przedtem jeszcze jeden szczegół: 

zajmuje się pani mumiami doktora Qerry? 

- Poprosiłam go tylko o informacje - wyjaśniła niemiecka egiptolog - ale on nigdy mi 

nie  odpowiedział.  Czy  pokażecie  mi  w  końcu  ten  słynny  dowód,  który  czyni  ze  mnie 
zbrodniarkę? 

Lord Percival udał się do gabinetu Agaty Christie i wyszedł stamtąd z książką w ręku. 

- Oto on: niemieckie wydanie Śmierci na Nilu Agaty Christie. 
Domenica Strauss wydawała się zaskoczona. 

-  Ale  to  nie  jest  moja  książka!  Poza  tym  nie  czytuję  kryminałów.  To  oczywiste,  że 

ktoś mi go podrzucił! 

Komisarz  Abdel-Atif  spodziewał  się,  że  lord  Percival  podąży  tym  tropem  i  zmusi 

podejrzaną do przyznania się. Ale reakcja Szkota była zupełnie inna. 

-  Dokładnie  do  takiego  wniosku  doszedłem,  panno  Strauss.  Jest  on  tym  bardziej 

słuszny, że sztuczka z książką była spóźniona i niezręczna. Jest jednak jeden punkt niejasny 
dotyczący pani. 

Niemka, przez moment rozluźniona, nagle znów zaniepokoiła się: 

- Jaki? 

-  Kołnierz  koszuli  Howarda  Langtona  został  nasączony  wonnościami.  Czy  pani 

doktorat  nie  dotyczył  stożków  wonności,  które  nosili  na  głowach  goście  zaproszeni  na 
przyjęcie w zaświatach, jak widać to na płaskorzeźbach licznych grobowców tebańskich? 

- Tak, ale... 

-  Czy  po  zamordowaniu  kochanka  nie  oddała  mu  pani  ostatniej,  bardzo 

egiptologicznej, przysługi, aby mógł spokojnie dotrzeć w zaświaty? 

- Ależ nie, milordzie! Byłby to całkowicie szalony pomysł... Przysięgam panu, że nie 

zabiłam Howarda Langtona! 

Szkot odwrócił się od Niemki i podrapał w skroń. 

- Możliwe, że mordercą jest mężczyzna i że chce jeszcze zaatakować, ponieważ groził 

pani Abletout. Chyba że chodzi o spisek... 

Komisarz  Abdel-Atif  pomyślał,  że  lord  Percival  zupełnie  się  pogubił.  Już  wyobrażał 

sobie  gwałtowne  protesty  obecnych  po  wyjściu  z  tej  nieudanej  konfrontacji  i  nieuchronną 

background image

utratę swego stanowiska. 

Lord Percival zwrócił się do Villaberta Glotoniego. 

- Czy to nie pan był tym mężczyzną ze strzelbą? 

background image

 

ROZDZIAŁ XLIII 

 
Zaskoczony  pytaniem  Szkota,  Villabert  Glotoni  pociągnął  swój  biały  jedwabny 

krawat, ryzykując, że się zadusi. 

- Dlaczego... dlaczego ośmiela się pan tak uważać, milordzie? 

- Wydaje się, że nikt pana nie lubi. 

- I co z tego? Nie muszę już udowadniać moich kompetencji, są dobrze znane! W tym 

kraju  i  w  mojej  dziedzinie  jestem  niezbędny  i  z  tego  powodu  niektórzy  czują  do  mnie 
nienawiść! 

-  Jest  pan  jednak  szydercą,  na  przykład  w  stosunku  do  Abu.  Wyrażał  się  pan  za  to 

pochlebnie o inspektorze al-Fostacie, o którym przecież trudno powiedzieć, że jest “uroczym 
człowiekiem". 

- Kwestia gustu, milordzie. Ocena jest subiektywna, moja taka sama dobra jak pańska. 

-  Zgodzi  się  pan  jednak,  że  przedstawienie  mi  Abd  el-Mosula  jako  “sympatycznego 

staruszka"  ma  się  nijak  do  rzeczywistości.  Pan  dobrze  zna  kraj  i  działalność  tego  pana... 
Dlaczego pan kłamał? 

- Abd el-Mosul jest dziś osobą szanowaną i ja... 

-  Jak  pan  nazwie  to,  co  pan  robił  na  stanowisku  w  Tali  al-Amarinie,  jeśli  nie  był  to 

dość  osobliwy  handel?  Miał  pan  możliwość  zbliżyć  się  do  środowiska  drobnych  złodzie-
jaszków  antyków  i  usiłował  pan  kupić  kilka  przedmiotów,  które  przeszłyby  koła  nosa 

muzeom, czy tak? 

- To oskarżenie jest zupełnie bezpodstawne i wniosę skargę o zniesławienie! 

- Pan pochlebiał doktorowi Qerry  - przypomniał  lord Percival - ale on nie omieszkał 

wskazać pana jako mordercę Howarda Langtona. 

Villabert  Glotoni  najpierw  przez  chwilę  milczał  z  oburzenia,  później  rzucił  się  na 

Alana Qerry. 

-  Coś  ty  się  ośmielił  mówić,  łajdaku?  Dopiero  silna  pięść  Abu  uniemożliwiła 

Francuzowi uduszenie specjalisty od mumii, który z trudem odzyskał oddech. 

- Nic... nic nie mówiłem - wyjęczał doktor Qerry. 

-  Jeśli  jest  pan  winny,  to  pański  problem,  nie  mój!  Statystyki  dowodzą,  że  znacznie 

więcej zbrodniarzy jest wśród Francuzów niż wśród innych nacji.   

Villabert Glotoni odparł z pogardą: 

- Gadanina farbowanego naukowca, nic więcej! Nie zajdzie pan z tym daleko. 

- Mógłby pan jednak zostać skazany za próbę szantażu na osobie Domeniki Strauss - 

sprecyzował lord Percival. 

Tym razem Glotoni nie zaprotestował. 

- Jest pan łajdakiem - rzuciła Niemka, a jej spojrzenie wyrażało najwyższą pogardę. 

background image

-  Nie  ma  pani  nic  do  roboty  w  Egipcie!  -  wrzasnął  Francuz.  -  Im  szybciej  pani  stąd 

wyjedzie, tym lepiej. W gruncie rzeczy próbowałem oddać pani przysługę. 

- Pan wyjedzie pierwszy - rzuciła proroczo Niemka - ponieważ pan kocha siebie, a nie 

Egipt. 

Szkot zrobił kilka kroków i zatrzymał się przed Albertine Abletout. 

- Czy mogę pani wyznać, że podejrzewałem panią? 

- Nie wiedziałam, że człowiek pańskiego pokroju miewa takie chwile słabości! 
Lord Percival spojrzał do notatek. 

-  Ta  hipoteza  nie  była  tak  całkowicie  bezpodstawna.  Czy  z  powodu  szczególnego 

charakteru nie złamała pani wielu karier? 

-  Moi  oszczercy  już  nie  wiedzą,  co  mają  wymyślić  na  mój  temat!  Mam  to  w  nosie, 

ponieważ zwykle idę naprzód i odsuwam od siebie niezdolnych i bezużytecznych. 

-  Boją  się  pani  z  powodu  pani  wybuchowego  temperamentu  i  teatralnych  zachowań. 

Ktoś powiedział, że im dalej od pani, tym lepiej się czuje. 

Francuska egiptolog nie wydawała się bynajmniej zażenowana. 

- Czy to podstawa pańskiego oskarżenia, milordzie? 

- Abd el-Mosul nie lubi pani, a pani twierdzi, że go nie odwiedza. 

- A pan mi nie wierzy? 

- Tak, proszę pani. 
Francuzka wydawała się przez chwilę zbita z tropu. 

- No ale... Co mi pan zarzuca? 

-  Według  Domeniki  Strauss,  Howard  Langton  uważał,  że  pani  działalność  w  terenie 

nie odpowiadała pani reputacji, którą pani starannie sama podtrzymywała. 

- Kłamstwa godne pogardy! 

- Langton był człowiekiem drobiazgowym i zauważył, że wykopaliska, za które była 

pani odpowiedzialna, nie są prowadzone w sposób zadowalający. Miał również zamiar żądać, 

w  sposób  jak  najbardziej  dyskretny,  pani  przeniesienia.  Nie  chciał  pani  szkodzić  osobiście, 
ale pragnął, by w pani sektorze badania były prowadzone kompetentnie. 

- To niedorzeczne! 

- Dla pani zaś największa zniewaga. 

-  Jak  mogłabym  czuć  się  dotknięta  równie  śmiesznymi  wypowiedziami?  Moja 

reputacja mówi sama za siebie! 

Lord Percival naciskał: 

- Myślę, że doszło do prawdziwego starcia między Howardem Langtonem i panią i że 

pani  zażądała,  by  opuścił  Egipt.  “Gdyby  mnie  posłuchał,  jeszcze  by  żył",  powiedziała  mi 
pani. I to wyznanie panią uniewinnia. 

- Chciałam, żeby jak najszybciej wyjechał, to prawda, ponieważ bałam się katastrofy. 

Nie myślałam o morderstwie. 

background image

- Ja zaś - wyznał lord Percival, idąc w kierunku Stevena Faxmore'a - nie sądziłem, że 

jedynym  celem  uczonych  może  być  wykorzystywanie  swojej  wiedzy  w  celu  zdobycia 
pieniędzy. 

background image

 

ROZDZIAŁ XLIV 

 
Steven  Faxmore,  o  kanciastej  twarzy  pooranej  głębokimi  zmarszczkami,  z  gęstymi 

bokobrodami  zakrywającymi  policzki,  szpiczastym  podbródkiem,  chrapliwym  głosem, 
pociągnął poły swojej czerwonej marynarki, jakby chciał ochronić swoją godność. 

- Czy to pan był tym człowiekiem ze strzelbą? - zapytał lord Percival. 

- Nienawidzę broni palnej. 

- A co z bronią białą? 

- Podobnie. 

- Jeśli dobrze rozumiem, jest pan pacyfistą i człowiekiem bezceremonialnym? 

- Dokładnie. 

-  Bezceremonialnym...  To  z  pewnością  wiele  znaczy,  panie  Faxmore.  Zaszliśmy  już 

tak daleko, czy nie powinien się pan teraz przyznać? 

-  Pańska  metoda  prowadzi  donikąd.  Dobrze  pan  wie,  że  jestem  niewinny,  nie  ma 

sensu mnie prowokować. 

- Niewinny... Jest pan tego taki pewien? W oczach arystokraty czaiła się ironia. 

- Niech mi pan udowodni, że nie. 

-  Według  doktora  Qerry  wie  pan  wszystko  o  wszystkich.  Dlaczego  nie  poda  mi  pan 

nazwiska mordercy Howarda Langtona? 

- Ponieważ go nie znam. Qerry przypisuje mi cechy, których nie posiadam. 

- Jest pan Szkotem, Langton był Anglikiem. Jest co najmniej jeden świadek pańskiej 

kłótni z ofiarą. 

-  To  jasne,  Szkocja  i  Anglia  nigdy  nie  zawrą  pokoju,  a  jedynym  rozwiązaniem  jest 

przyznanie Szkocji niepodległości. Ale od tego do zamordowania kolegi daleka droga... 

-  Pan  sam  jednak  przyznał,  że  Langton  był  niebezpiecznym  rywalem  i  stanowił 

zagrożenie dla pańskiego spokoju i stanowiska. 

Steven Faxmore uczynił wymijający gest. 

-  Takie  jest  życie...  Kiedy  młody  specjalista  osiąga  zaszczytną  funkcję,  stara  się 

wszystkich  zniszczyć,  żeby  łatwiej  narzucić  swoją  władzę.  Tak  jest  zawsze  i  zawsze  się  to 

odbywa w taki sam sposób. Nie ma sensu robić z tego ceregieli... Langton by się opamiętał i 
w końcu doszlibyśmy do porozumienia. 

- Trudno mi uwierzyć, że nie znał pan planów Howarda Langtona. 

- Ale to prawda, milordzie. Nie miał zresztą żadnego powodu, by mnie wtajemniczać. 

Nielogiczne byłoby przypuszczać, że było inaczej. 

-  Logiczne  jest  stwierdzenie,  że  miał  pan  motyw,  by  się  pozbyć  Langtona.  Oprócz 

tego,  według  Villaberta  Glotoniego,  uważa  się  pan  za  pożeracza  dusz  i  kata,  który  chętnie 
posługuje się nożem. 

background image

Skrzeczący śmiech zatrząsł wielkim cielskiem Faxmore'a. 

- Dzielny Glotoni przypomniał bal maskowy, na którym rzeczywiście pojawiłem się w 

takim przebraniu... Proszę być spokojnym, nikogo nie zabiłem. 

- O czym pan marzy? 
Pytanie lorda Percivala zaskoczyło Faxmore'a. 

- O czym marzę? Dlaczego to pana interesuje? 

- Być może pozwoliłoby to wyjaśnić morderstwo. 

- Byłbym zaskoczony... 

- Niech pan nie będzie taki tajemniczy, panie Faxmore. Pani Abletout przesadzała, jak 

zwykle  zresztą,  utrzymując,  że  chciał  pan  objąć  władzą  cały  Egipt,  ale  miała  rację, 
przypuszczając, że ma pan “plan komercyjny", co potwierdził Abd el-Mosul, zaznaczając, że 

pana prawdziwym celem nie jest rozwój nauki. 

-  Pogłoski  są  często  nieprawdziwe,  milordzie,  a ci,  na  których  się  pan  powołuje,  nie 

lubią mnie. Mają więc interes w tym, żeby mi szkodzić. 

-  Nadinspektor  Dodson  i  ja  widzieliśmy  pana  w  mauzoleum  Aghi  Khana.  Nie 

wierzymy  w  to,  żeby  należał  pan  do  jego  wyznawców  i  że  modli  się  pan  za  spokój  jego 

duszy.  Ten  multimiliarder  jest  natomiast  wymarzonym  ucieleśnieniem  wszystkich  pańskich 

planów.  Pamięta  pan,  panie  Faxmore...  podczas  urodzin  Aghi  Khana  jego  ciężar  w 
diamentach na szali... Myśli pan, że umiejętność robienia interesów pozwoli je panu zagarnąć. 

- Pan się myli, milordzie! Jestem tylko zwykłym egiptologiem. 

- Jak doktor Qerry, pański przyjaciel i wspólnik? Specjalista od mumii zaprotestował: 

- To nie tak! Jestem samotnikiem, nie mam żadnego przyjaciela. 
Lord Percival odwrócił się do Alana Qerry. 

-  Steven  Faxmore,  aby  odwrócić  moje  podejrzenia,  określił  pana  jako  ponurego 

osobnika  prowadzącego  działalność  mętną,  wręcz  godną  potępienia.  Każdy  zdawał  sobie 
sprawę,  że  niczego  pan  nie  odkrył,  a  pańskie  wyniki  badań  nie  znajdują  potwierdzenia... 

krótko  mówiąc,  zajmuje  się  pan  czymś  innym,  nie  mającym  związku  z  nauką.  Langton 
dowiedział się, co to jest i stwierdził, że nie ma to związku z pańską oficjalną funkcją. 

- Moją specjalnością są mumie, i nic innego! 

-  Zapomina pan o kłamstwie, panie Qerry:  czyż  nie zapewniał  nas  pan, że nigdy nie 

spotkał się z Howardem Langtonem? To poważny błąd... Langton z pewnością skontaktował 
się  ze  wszystkimi,  co  do  których  miał  podejrzenia,  zanim  wezwał  ich  do  Starej  Katarakty. 

Czując  na  szyi  zaciskającą  się  pętlę,  wymyślił  pan  tezę  o  spisku.  Ale  marzyło  się  panu  to 
samo  co  pańskiemu  przyjacielowi  Faxmore'owi:  obaj  chcieliście  się  wzbogacić.  Od  lat 
sprzedaje pan kawałki mumii Abd el-Mosulowi, który wierzy w ich właściwości pobudzające 
popęd płciowy, a ten drobny handel przynosił panu skromne korzyści. 

- Kto panu naopowiadał tych głupstw? 

-  Naoczny  świadek,  którego  zeznanie  wystarczy,  żeby  odesłać  pana  do  więzienia. 

background image

Doktor Qerry poczerwieniał. 

- Nie mówi pan poważnie! 

- Nawet pański klient pana oskarżył. Ale to nie wszystko: pan, podobnie jak Faxmore, 

nie  doceniliście  determinacji  Howarda  Langtona  i  nie  sądziliście,  że  jest  zdolny  odkryć 
prawdę.  Miał  u  siebie  małą  amforę  zawierającą  poślednie  piwo,  ale  które  uchodziło  za 
oryginalne. Wiązaliście z tym wszystkie wasze nadzieje, doktorze Qerry i panie Faxmore. 

Qerry i Faxmore spoglądali na siebie zbici z tropu. Przerażony Qerry milcząco błagał 

Faxmore'a o pomoc. 

background image

 

ROZDZIAŁ XLV 

 

- Zgoda - przyznał Steven Faxmore. - Ma pan rację. Jeśli się dobrze zastanowić, Oerry 

i ja nie popełniliśmy żadnego przestępstwa. Nie zaprzeczam, że chcieliśmy zarobić, ale co w 
tym złego? 

- W oczach Howarda Langtona to było karygodne - zaoponował lord Percival. 

- Bo on był purystą! To ja dałem mu próbkę, którą pan u niego znalazł, żeby zobaczył, 

że produkt nie jest jeszcze gotowy. 

- A jednak wezwał pana do Starej Katarakty. 

- By dać mi ostateczną odpowiedź. 

- A gdyby zażądał, żeby opuścił pan stanowisko i wrócił do Wielkiej Brytanii? 
Steven Faxmore wydawał się przygnębiony. 

-  Musiałbym  się  podporządkować,  Qerry  także.  Ani  on,  ani  ja  nie  jesteśmy 

mordercami. 

  Lord Percival uśmiechnął się. 

- Dziękuję za anonimowy list, panie Faxmore. 

- Jak pan na to wpadł? 

- Nie lubi pan ani tytułów, ani arystokratów, więc mimo że pan wiedział, kim jestem, 

zaczął pan list od zwykłego “szanowny panie". Poza tym jedynie pan, jako Szkot, mógł być 
autorem liściku do rodaka. Dzięki panu dowiedziałem się, że mój przyjaciel Langton został 

zamordowany. 

-  Spełniłem  tylko  swój  obowiązek  -  powiedział  Faxmore  z  godnością.  -  Langton 

mówił  mi  o  panu  w  samych  superlatywach,  więc  wiedziałem,  że  mogę  liczyć  na  pańską 
interwencję. 

Lord  Percival  zwrócił  się  w  stronę  Abd  el-Mosula,  który  nie  zdjął  swej  skórzanej 

czapeczki zdobionej złotą lamówką. 

- Spotkał się pan z Howardem Langtonem i prosił go pan, aby się z panem pogodził. 

Ale on był nieprzejednany. 

- Niewybaczalny błąd młodości, milordzie. 

-  Niektórzy  mówili  o  panu  jako  o  spokojnym  staruszku,  który  porzucił  swoją 

przestępczą działalność. To niestety nie jest prawda. 

-  Mówi  pan  o  handelku  częściami  mumii  z  doktorem  Oerry?  Zwykła  zabawa, 

milordzie.  Zresztą  nie  kupowałem  towaru  proponowanego  mi  przez  tego  doktorka... 
Potwierdzi to wielu świadków godnych zaufania. 

-  Mówiłem  o  poważnym  przestępstwie  -  sprecyzował  Szkot.  -  Chodzi  o  ograbianie 

niesplądrowanych grobów. 

- Romantyczne marzenie... 

background image

-  Nie  w  pańskim  przypadku.  Howard  Langton  wezwał  pana  do  Starej  Katarakty, 

ponieważ wiedział, że wyruszył pan na polowanie i podąża interesującym tropem. Takie jest 
znaczenie odręcznej notatki, którą znaleźliśmy u ofiary: “Powstrzymać Abd el-Mosula". 

- Langton się mylił, inspektorze. 

-  Oddalił  się  pan  od  swoich  baz,  żeby  eksplorować  pustynie  w  pobliżu  Tall 

al-Amariny, ponieważ dowiedział się pan, że w tym rejonie odkryto legendarny grób. Pański 

instynkt kazał panu przedsięwziąć nadzwyczajne poszukiwania, czyż nie? 

- Marzenie, milordzie, tylko marzenie... 

-  Oczywiście  jest  pan  chodzącą  ostrożnością  i  nie  pokazuje  się  pan  nigdy  w 

pierwszym  szeregu.  Dlatego  potrzebował  pan  dobrze  ustawionego  wspólnika,  najlepiej 
inspektora do spraw starożytności. Pana, panie Ahmedzie al-Fostat. 

Wąskie oczy Egipcjanina rozszerzyły się. 

- Robi pan błąd, milordzie! Jestem uczciwym człowiekiem i pomogłem panu, proszę 

sobie przypomnieć! 

- Pańskie dossier nie jest nadzwyczajne, panie al-Fostat. Do swego stanowiska doszedł 

pan pokrętną ścieżką, a przede wszystkim oszukał mnie pan. 

- Ja? Nigdy bym się nie ośmielił! 

-  Z  jednej  strony,  starał  się  pan  mnie  przekonać,  że  nie  jest  pan  wspólnikiem  Abd 

el-Mosula:  z  drugiej  zaś,  twierdził  pan,  że  nigdy  nie  zetknął  się  z  Howardem  Langtonem. 
Według Domeniki Strauss, Langton odkrył pańską niekompetencję i układy i chciał oznajmić 
panu,  że  postanowił  prosić  pańskich  przełożonych,  aby  usunęli  pana  z  zajmowanego 

stanowiska. 

- Niech pan nie słucha tej kobiety, milordzie. 

-  Steven  Faxmore  potwierdził  słowa  panny  Strauss,  a  nawet  brał  udział  w  scenie, 

podczas  której  Langton  pana  zdemaskował.  Ponieważ  chciał  zrujnować  pańską  karierę,  nie 
miał pan innego wyjścia, jak tylko go usunąć. 

- Nigdy nie podjąłbym takiego ryzyka! 

- Na tym pańska rola się nie skończyła - ciągnął Szkot. - W Tali al-Amarinie pan nas 

śledził,  zgodnie  z  instrukcjami  pańskiego  prawdziwego  szefa,  Abd  el-Mosula,  żeby  się 
dowiedzieć,  czy  znaleźliśmy  grób,  na  którym  tak  wam  zależało.  Próbował  pan  nawet 
odciągnąć nas od tego miejsca. 

-  Pan  mnie  prześladuje...  Gdybym  był  Anglikiem,  nie  traktowałby  mnie  pan  w  ten 

sposób! 

-  W  grobie,  gdzie  wciągnął  mnie  pan  w  pułapkę,  znalazłem  dowód,  że  jest  pan 

złodziejem. 

Ahmed al-Fostat zbladł, słysząc to oskarżenie. 

- To niemożliwe... 
Lord Percival wyjął z kieszeni niewielki przedmiot w kształcie żaby. 

background image

- Oto amulet, który pan skradł w muzeum w Asuanie. Zgubił pan go, przygotowując 

pułapkę. 

-  To  nieprawda!  Sprzedałem  amulet  Abd  el-Mosulowi  i  to  on  go  zostawił  w 

grobowcu, żeby mnie oskarżono! 

Podczas gdy al-Fostat dał się ponieść emocjom, Abd el-Mosul zachowywał spokój. 

-  Pański  szef  wiedział,  że  pan  go  zdradzał  -  dodał  lord  Percival  -  i  zaczął  się 

wycofywać.  Egipski  wymiar  sprawiedliwości  zajmie  się  wami  obydwoma,  ale  jest  coś 
poważniejszego: chodzi o narzędzie zbrodni. 

Ahmed al-Fostat cofnął się, jakby usiłując wtopić w ścianę. 

- Nic nie wiem. 

- Potwierdził pan, że antyczny sztylet, którym zamordowano Howarda Langtona, jest 

fałszywy. Dlaczego, panie al-Fostat? 

- Już nie pamiętam. 

- Proszę sobie przypomnieć. 
Egipcjaninowi puściły nerwy. Strasznie się zdenerwował i zaczął na przemian kląć i 

pomstować. 

- Wystarczy  - przerwał  komisarz Abd el-Atif. -  Albo się zamkniesz, albo zrobi to za 

ciebie Abu!   

Groźba podziałała. 

- Ten sztylet, jak najbardziej autentyczny, pochodził z grobu, którego pan poszukiwał, 

panie  al-Fostat  -  podjął  lord  Percival.  -  To  jasne,  że  starał  się  pan  odciągnąć  mnie  stamtąd, 
ponieważ  pańskim  jedynym  celem  była  grabież.  Morderstwo  Langtona  nie  zostało 
przewidziane w pańskim planie, a wręcz go rozbiło. 

- A więc przypuszcza pan, że ani ja, ani Abd el-Mosul nie zabiliśmy Langtona? 

-  W  rzeczy  samej,  ponieważ  morderca  zapłacił  wam,  żebyście  kłamali  w  sprawie 

narzędzia zbrodni. Obiecał wam również zgrabną sumkę po umorzeniu sprawy. 

Po tych słowach zapanowała długa cisza. Angus Dodson wstrzymał nawet oddech. 
Lord Percival podszedł do okna i patrzył na Nil. - Co pani myśli o mojej teorii, pani 

Abletout? 

 

background image

 

ROZDZIAŁ XLVI 

 
Francuska egiptolog zareagowała gwałtownie: 

- Dlaczego pan mnie o to pyta, milordzie? 

-  Ponieważ  stwierdziła  pani,  że  można  mieć  całkowite  zaufanie  do  ekspertyzy 

Ahmeda al-Fostata. Miała pani nadzieję, że niczego nie zauważę i potraktuję ten stary sztylet 
jak ordynarną podróbkę. Pani największym błędem jest lekceważenie innych i przekonanie o 
własnej  wyższości.  Moja  wiedza  egiptologiczna  jest  ograniczona,  wystarcza  jednak,  bym 
rozpoznał  broń  bardzo  podobną  do  słynnego  sztyletu  Tutanchamona,  z  istotną  różnicą: 
inskrypcją  hieroglificzną  ITN  u  podstawy  ostrza,  czyli  z  imieniem  boga  Atona,  którego 
wielbił Echnaton, heretycki faraon. 

- Każdy to wie! - powiedziała drwiąco Albertine Ableout. 

- Skąd mogło pochodzić to małe dzieło sztuki? Z grobu z tej samej epoki lub z grobu 

samego  Tutanchamona,  o  którym  wielu  sądzi,  że  pozostał  nie  odkryty,  lub  też  z  grobu 
któregoś z jego dostojników. Czy przedmiotem pani doktoratu, zresztą nie dokończonego, nie 
były groby Mehu i Merire? 

Francuzka wczepiła się w podłokietniki. 

- Tak, ale... 

-  Mehu  był  szefem  policji  Echnatona  w  jego  stolicy  Tali  al-Amarinie,  a  Meri-re  to 

wielki  kapłan  słonecznej  tarczy,  Atona.  A  zatem  zgodnie  z  zeznaniami  Domeniki  Strauss, 
Howard Langton był o krok od odkrycia słynnego grobowca, właśnie w Tell al-Amarinie, jak 

wskazywały poszukiwania Abd el-Mosula i Ahmeda al-Fostata. Jestem nawet pewien, że go 
odkrył, ponieważ pokazał pani ten sztylet, który stamtąd pochodził. Cóż za zniewaga! Pani, 

specjalistka w tej dziedzinie, uprzedzona, a nawet przyćmiona przez młodego i błyskotliwego 
egiptologa!  Langton  nie  dość,  że  chciał  panią  zwolnić,  to  jeszcze  pokonał  panią  na  jej 
własnym terenie... A to już było za wiele. Pani “zabiła" już wielu obiecujących naukowców, 
łamiąc ich kariery, ale tym razem poszła pani o wiele dalej, niszcząc ludzkie życie. 

Komisarz  Abdel-Atif  osłupiał.  Jak  francuska  egiptolog  mogła  się  posunąć  aż  do 

morderstwa? 

Albertine Abletout mimo rozdrażnienia zdołała zachować pozory spokoju. 

- Jeśli to, co pan mówi, jest prawdą, niech pan to udowodni, milordzie. 

-  Zgubiła  panią  Agata  Christie.  Howard  Langton  wezwał  panią,  podobnie  jak 

pozostałych,  do  Starej  Katarakty,  ale  to  pani  zaproponowała  mu  spotkanie  w  apartamencie 

pisarki  z  mocnym  postanowieniem  wyduszenia  z  niego  całej  prawdy  na  temat  jego 
poszukiwań archeologicznych. Czy zaplanowała pani morderstwo? Prawdopodobnie tak, ale 
Langton  dostarczył  pani wymarzoną okazję, pokazując sztylet  i  dając pewność, że popełnia 

pani  morderstwo  doskonałe,  które  przypisano  by  profesjonalnemu  złodziejowi,  Abd 

background image

el-Mosulowi.  Dwa  szczegóły  zdradzają  pani  uwielbienie  dla  Agaty  Christie:  podobnie  jak 
ona, ubiera się pani na fioletowo, a pani ulubionym deserem jest tarta jabłkowa ze śmietaną, 

nawet  w  Egipcie.  Ale  popełniła  pani  dwa  błędy.  Po  pierwsze:  podrzuciła  pani  Domenice 
Strauss  powieść  Agaty  Christie  i  wskazała  nam  pani  trop  w  postaci  wiadomości  pisanej  po 
angielsku, obciążającej pani niemiecką koleżankę. Tylko że panna Strauss nie czyta powieści 

tego  typu,  a  pani  o  tym  nie  wiedziała.  Drugi  błąd:  wymyślenie  mężczyzny  uzbrojonego  w 
strzelbę,
który miał na panią napaść w nocy. De facto, chodziło o zjawę, która straszyła Agatę Christie, 
grożąc jej w snach. W gruncie rzeczy padła pani, jak pani literacki model, ofiarą przekleństwa 
Echnatona. Agata Christie tak bardzo się nim interesowała, że poświęciła mu sztukę teatralną, 
która zrobiła klapę; ten faraon pani również nie przyniósł szczęścia. 

- Pan się myli... Nie zamordowałam Howarda Langtona! 

-  Rzeczywiście,  nie  pani  trzymała  sztylet.  Ponieważ  zadbała  pani  o  to,  żeby  był  z 

panią  Villabert  Glotoni,  który  tak  nienawidził  Langtona,  jak  uwielbiał  panią.  To  na  pani 
rozkaz Glotoni śledził nas w Tall-al-Amarinie, żeby zobaczyć, czy znajdziemy ten grób. 

Lord Percival utkwił wzrok w oczach wyraźnie przerażonego Villaberta Glotoniego. 

- Howard  Langton wiedział, kim pan jest i trzymał się od pana z daleka. To pan jest 

autorem pracy o uchebti, magicznych figurkach pracujących zamiast zmarłego w zaświatach, 

o  czym  jest  mowa  w  rozdziale  szóstym  Księgi  zmarłych.  Howard  Langton  dokładnie 

przestudiował  ten  tekst,  aby  wykazać  pańską  niekompetencję  i  dorzucił  wykrzyknik: 
“Uwaga!". Niestety, nie był dość czujny... Ale czy mógł przypuszczać, że ugodzi go pan w 
plecy  starożytnym  sztyletem,  który  przed  chwilą  powierzył  pani  Abletout,  aby  stwierdziła 

jego autentyczność. 

Wielka kwadratowa głowa Villaberta Glotoniego nie przestawała się kiwać. 

- Pan... pan nie ma prawa mnie oskarżać! 

-  Po  naszym  pierwszym  spotkaniu  -  ciągnął  lord  Percival  -  wystraszył  się  pan,  więc 

postanowił pan mnie poważnie ostrzec, posyłając strzałę, która miała mnie zranić i przekonać, 
że zostałem otruty. Doktor Qerry zdradził mi, że zbiera pan afrykańskie sztylety i strzały, a 

pan okazał tupet - lub głupotę - by pokazać mi to na targu w Asuanie. Z wrodzoną próżnością 
sądził pan, że się przestraszę i porzucę śledztwo. 

Glotoni był blady. 
Wzrok Percivala ciął jak brzytwa. 

-  Posłuszny  swojej  szefowej,  po  zamordowaniu  Langtona,  pan,  miłośnik  wyrobów 

egzotycznych, które kupuje pan na targu, nasączył pan perfumami kołnierz koszuli pańskiej 
ofiary, aby obciążyć Domenikę Strauss, specjalistkę od egipskich wonności. Brudna sztuczka, 
która  pana  zdradziła,  ponieważ  znaleźliśmy  ślady  pańskich  perfum  różanych  na  kołnierzu 

koszuli. 

Nozdrza  Francuza  rozszerzyły  się  i  wymierzył  palec  wskazujący  w  Albertine 

background image

Abletout. 

- To ona wszystko zorganizowała, ona kazała mi zabić Langtona, ona... 
Egiptolog  w  fioletowym  kostiumie  spoliczkowała  Glotoniego  i  z  zaskakującą 

żwawością usiłowała uciec. 

Ale  odbiła  się  od  nubijskiego  giganta  Abu,  monumentalnego  jak  starożytny  egipski 

kolos. 

 

background image

EPILOG 

 
Lord  Percival  spędził  cudowny  dzień.  Domenica  Strauss  pokazała  mu  wszystkie 

asuańskie  grobowce  znajdujące  się  na  zachodnim  brzegu,  tłumacząc  teksty  hieroglifów, 
przypominających niezwykłe losy odkrywców Dalekiego Południa, których duch żył w tych 
miejscach  wiecznego  spoczynku.  Angus  Dodson,  zmęczony  upałem,  z  coraz  większym 
trudem nadążał za arystokratą. 

Kiedy promienie zachodzącego słońca zmusiły egiptolog do przerwania, nadinspektor 

przysiadł na murku, marząc o wilgotnym bruku brytyjskiej stolicy i o kwarcie mocnego piwa 

w tradycyjnym pubie. 

- Jak pani dziękować? - zapytał Szkot. - Z takim talentem ożywiła pani ten cudowny 

świat! 

-  A  pan,  milordzie,  rozwiązał  tyle  zagadek..  Czy  nie  odkryłby  pan  grobu,  który 

spowodował tyle nieszczęść? 

-  Dokona  tego  tylko  doświadczony  archeolog.  Poza  tym  nie  trzeba  wszystkiego 

odkrywać... Czy mumie nie zasługują na to, żeby spoczywać w pokoju? 

- To niezbyt naukowe podejście! 

- Pozwoli  pani,  że będę  jej życzył długiego pobytu  w Egipcie i przeżycia tu  samych 

szczęśliwych chwil.   

Wzruszona Domenika Strauss uśmiechnęła się. 

-  Egipt  to  tajemniczy  kraj,  milordzie,  ale  w  końcu  dowiadujemy  się  wszystkiego. 

Dlatego dowiedziałam się, że ofiarował pan sporą sumę pieniędzy Abu, by mógł wspomóc w 
trudnościach swoich nubijskich braci. On jest zbyt dumny, żeby panu podziękować. Za to ja... 

- Po co bogactwo, jeśli nie dawałoby odrobiny szczęścia? 

-  Ponieważ  jutro  będzie  pan  już  w  Szkocji,  pozwolę  panu  cieszyć  się  ostatnim 

zachodem słońca nad Nilem. 

W  feluce,  która  wiozła  lorda  Percivala  i  Angusa  Dodsona  do  Starej  Katarakty, 

nadinspektor odważył się zadać dwa pytania, które paliły mu usta. 

-  Te  ślady  perfum  Glotoniego  na  kołnierzu  koszuli  ofiary...  Czy  powiedział  panu  o 

tym medyk sądowy, czy też komisarz Abdel-Atif? 

- Ani jeden, ani drugi, drogi Dodsonie, ale czy to nie było oczywiste? Gdyby miał pan 

do  dyspozycji  laboratorium  Scotland  Yardu,  dostarczono  by  panu  ten  dowód  natychmiast. 
Miałem więc wrażenie, że korzystam z pańskiej gwarancji moralnej. 

Jak obawiał się Angus Dodson, Szkot nie przejął się ścisłą procedurą. 
W  Londynie  nadinspektor  wystąpiłby,  przynajmniej  dla  formy,  z  gwałtownym 

protestem, ale tutaj... I jeszcze jedno prześladujące go pytanie: 

- Proszę mi powiedzieć, milordzie... Jaki jest pański sekretny sposób na upał? Nawet 

background image

kiedy wspinaliśmy się po stromych zboczach, na pańskim czole nie było ani kropelki potu! 

- Tajemnica tkwi w kapeluszu - wyznał Szkot. - Zawdzięczam ten wynalazek jednemu 

z moich przodków, który badał Afrykę, a nie znosił upałów. 

Z przodu kapelusza z szerokim rondem był zainstalowany miniaturowy, bezszelestny 

wiatraczek, który bezustannie chłodził czoło szczęśliwego właściciela. 

Słońce gasło za górą na zachodzie, aby przygotować swoje zmartwychwstanie, a nad 

Asuanem zapadała spokojna noc. Bogini nieba już nie zwlekała z przemianą duszy Howarda 
Langtona w światło.