background image

Akt drugi. Dlaczego Stalin czekał do 17 
września? 

 

 

 

Sowiecka agresja na Polskę w dniu 17 września 1939 roku była logiczną konsekwencją paktu 
Ribbentrop-Mołotow. ZSRS przystąpił do zajmowania wyznaczonej mu w tajnym protokole 
dołączonym do paktu „strefy wpływów”. Decyzja była tym łatwiejsza, że Stalin wiedział już 
znacznie wcześniej (praca sowieckiego wywiadu uzupełniona o informacje ze strony 
zafascynowanych  komunizmem „pożytecznych idiotów”), że nasi brytyjscy i francuscy „alianci” nie 
zamierzają zbrojnie wystąpić przeciw Niemcom, odkładając realne działania militarne wymierzone 
w Rzeszę Niemiecką na „dalszą fazę wojny”.
 

  

Dlaczego więc sowiecki dyktator czekał aż do 17 września? Przede wszystkim z trzech powodów. Po 
pierwsze chciał się upewnić, że Wehrmacht wygrywa wojnę, a poza tym warto było odczekać 
dodatkowe parę dni, by niemiecki sojusznik trochę się „zmęczył”. Po drugie, należało mieć pewność, 
że mandżurski front wojny z Japonią ustabilizował się. To zaś 17 września 1939 roku było pewne (do 
zamrożenia działań w Mandżurii Tokio zostało przekonane nie tylko na skutek militarnej porażki w 

background image

starciu z Armią Czerwoną, ale również przez sam fakt zawarcia paktu Ribbentrop-Mołotow, który w 
oczach japońskich elit rządzących podważył samą istotę Paktu Antykominternowskiego). 

  

Po trzecie wreszcie należało dać dodatkowy czas na propagandowe przygotowanie gruntu pod jawną, 
a nie zapisaną w tajnych protokołach, współpracę „ojczyzny światowego proletariatu” z hitlerowskimi 
Niemcami, przeciw którym od 1935 roku za pośrednictwem Kominternu budowano całą strategię 
tzw. antyfaszystowskich frontów ludowych (co prawda krył się w niej również drugi cel – wrogie 
przejęcie nie-komunistycznych ugrupowań lewicowych). 

  

Już po podziale Polski i po zawarciu w dniu 28 września 1939 roku z Niemcami układu „o przyjaźni i 
granicach” (co ciekawe, w Niemczech tą samą umowę nazywano „układem o granicach i przyjaźni”) 
sowiecka „Izwiestia” napisała, że „stosunek do hitleryzmu jest kwestią gustu”. No, ale gustom należy 
„pomóc” w osiągnięciu pełnego rozwoju. Wytyczne w tym kierunku dał osobiście Stalin. 

  

8 września 1939 roku – a więc, gdy od tygodnia Wojsko Polskie walczyło z nawałą Wehrmachtu, gdy 
od tygodnia „rycerscy” żołnierze niemieccy masowo rozstrzeliwali przedstawicieli polskich elit na 
Pomorzu i w Wielkopolsce (akcja „Tannenberg”) – Stalin w rozmowie z G. Dymitrowem, bułgarskim 
komunistą postawionym przezeń na czele Kominternu, stwierdził, że Polska „jest państwem 
faszystowskim, które uciska Białorusinów i Ukraińców”. Konkluzja brzmiała więc jednoznacznie: 
„Zniszczenie tego państwa oznaczałoby w obecnej sytuacji, że jest o jedno burżuazyjne państwo 
faszystowskie mniej”. 

  

Zgodnie z otrzymanym poleceniem kierownictwo Międzynarodówki Komunistycznej tego samego 
dnia (8 września 1939 roku) wydało własną dyrektywę w brzmieniu: 

  

„Międzynarodowy proletariat nie może w żadnym wypadku bronić faszystowskiej Polski, która 
odrzuciła pomoc Związku Sowieckiego i która uciska inne narodowości”. 

  

Jak widać tropienie „faszyzmu” w Polsce ma swoją długą historię, a zgodnie z instrukcjami 
Kominternu narrację o „faszystowskiej Polsce – więzieniu narodów” upowszechniali do 1941 roku 
komuniści na całym świecie, również w Europie zachodniej oraz w Stanach Zjednoczonych. Ich głosy 
wydatnie wzmacniały nad Sekwaną komunikat o tym, że „nie warto umierać za Gdańsk”. Po co 
umierać za „imperialistyczne” ambicje jakiegoś „faszystowskiego państwa”? 

  

Dlaczego w tym zestawie oskarżeń pod adresem Polski nie pojawił się zarzut antysemityzmu (jak 
przystało na „faszystów”)? Przede wszystkim dlatego, że należało brać wzgląd na „wrażliwość” 
niemieckich sojuszników Związku Sowieckiego. A przecież i tak sowiecka propaganda zgodnie z 
zasadą „mądrości etapu” dokonywała cudów ekwilibrystyki, aby hitlerowską Rzeszę przedstawić jako 
państwo – obok ZSRS – „szczerze miłujące pokój”. 

  

background image

Podobnie jak w Niemczech na potrzeby propagandowego uzasadnienia zbliżenia z Moskwą sięgano 
do dawnych tradycji Fryderyka II i Bismarcka, współpracy Hohenzollernów i Romanowów, tak i w 
Sowietach przekonywano – jak czyniła to „Prawda” dzień po podpisaniu paktu Ribbentrop – Mołotow 
– że „przyjaźń narodów ZSRS i Niemiec, która w wyniku starań wrogów znalazła się w impasie […] 
otrzyma obecnie niezbędne warunki do rozwoju i rozkwitu”. W przeddzień wybuchu wojny, 31 
sierpnia 1939 roku na forum sowieckiej Rady Najwyższej W. Mołotow komentując zawarcie paktu „o 
nieagresji” z Niemcami stwierdzał, że były w ZSRS „jednostki krótkowzroczne”, które „uprawiały 
uproszczoną agitację antyfaszystowską”. Już wiemy, kto tak naprawdę we wrześniu 1939 roku okazał 
się „faszystą”. 

  

Warto przypomnieć, że aż do ataku na Finlandię pod koniec 1939 roku Związek Sowiecki występował 
przed międzynarodową opinią publiczną jako państwo neutralne. Nie ma co ukrywać, że tą 
propagandową rozgrywkę Stalinowi ułatwiła decyzja rządu RP, który nie zdecydował się w dniu 17 
września 1939 roku (i w kolejnych dniach) na ogłoszenie stanu wojny z Sowietami. Do tego doszedł 
nieszczęsny rozkaz Naczelnego Wodza, by „do Sowietów nie strzelać”. 

  

Wysoce prawdopodobne, że te fatalne decyzje polskich władz były wynikiem nacisku ze strony 
naszych zachodnich „aliantów”, którzy nie porzucili przecież intencji wciągnięcia Sowietów do wielkiej 
antyhitlerowskiej koalicji. Jak wiadomo była ona negocjowana przez Brytyjczyków i Francuzów już 
wiosną 1939 roku. Ceną za jej zawarcie była zgoda Warszawy na „przemarsz” setek tysięcy 
sowieckich żołnierzy przez polskie terytorium na front rzekomej wojny z Niemcami. Po upadku Polski 
ceną za kultywowanie tych planów, było milczenie w sprawie sowieckiej agresji, w myśl naczelnej 
dyrektywy: byle nie drażnić Stalina. 

  

We wrześniu 1939 roku Londyn i Paryż widzieli tylko jednego agresora – Niemcy. 

  

Znamienna (i złowroga) była pod tym względem rozmowa, jaką odbył 18 września 1939 roku polski 
ambasador w Londynie hr. Edward Raczyński z szefem brytyjskiej dyplomacji lordem Halifaxem. Na 
domaganie się przez polskiego dyplomatę, by rząd Jego Królewskiej Mości potępił sowiecką agresję, 
Halifax odparł, że zawarty 25 sierpnia 1939 roku formalny sojusz polsko – brytyjski dotyczy jedynie 
pomocy Polsce przeciw niemieckiej agresji. 

  

Lord Halifax oczywiście skłamał, ale kłamał w imię tej samej strategii politycznej, która kazała milczeć 
naszym zachodnim „aliantom” pod koniec sierpnia 1939 roku w sprawie zawartości „tajnego 
protokołu” w pakcie Ribbentrop – Mołotow (a jego treść znali). Ta sama strategia narzucała również 
imperatyw milczenia w sprawie sowieckiej agresji z 17 września 1939 roku. 

  

Nie bez znaczenia było również stosunek administracji Roosevelta do sowieckiej agresji. Formalnie 
Stany Zjednoczone aż do końca 1941 roku były państwem neutralnym. Jednak we wrześniu 1939 roku 
amerykański prezydent wystąpił do Kongresu o zgodę (którą otrzymał) na sprzedaż sprzętu 
wojennego Brytyjczykom. Co ciekawe, ta sam ustawa przewidywała możliwość zawierania takich 

background image

samych transakcji z „neutralnym” Związkiem Sowieckim. Jak tłumaczono, chodziło o to, by „nie 
wpychać Rosji w ramiona Hitlera”. 

  

Droga do Jałty rozpoczęła się więc we wrześniu 1939 roku. A towarzyszyło jej kłamstwo i milczenie. 
Jak pisał w 1937 roku papież Pius XI w encyklice „Divini Redemptoris. O bezbożnym komunizmie”, 
jednym z kluczowych czynników odpowiedzialnych za szerzenie się komunizmu na świecie był „spisek 
milczenia w światowej prasie”. Jak widać milczenie to nie ograniczało się jedynie do redakcji, ale 
panowało już w politycznych gabinetach „rozwiniętych zachodnich demokracji”. To także jedna z 
ważnych lekcji tragicznego września 1939 roku. 

  

  

Grzegorz Kucharczyk