background image

Mary Lynn Baxter 

 

Kobiet Danclera 

 
 

ROZDZIAŁ PIERWSZY  

Czy dzisiaj go zobaczy? Czy Dancler dzisiaj wróci? PrzeraŜona tą myślą, Marlee Bishop gwałtownie 
usiadła na łóŜku i zrobiła parę głębokich wdechów. Doskonale wiedziała, gdzie się znajduje, lecz 
rozejrzała się wokół, próbując się opanować. Opadła na poduszkę, a z jej ust wyrwał się cichy jęk. 
LeŜała z szeroko otwartymi oczami, wsłuchując się w ciszę.  

Spojrzała  w  okno.  Wschodzące  słońce  zabarwiło  niebo  na  pomarańczowo-Ŝółty  kolor.  Nie  ma  to 

jak wschód słońca we wschodnim Teksasie, pomyślała, wstając.  

Przeciągnęła  się  i  spojrzała  na  łąkę  i  pasące  się  na  niej  bydło.  Za  łąką  widać  było  dęby  i  sosny. 

Kiedy  Marlee  była  mała,  myślała,  Ŝe  te  drzewa  sięgają  nieba  i  Ŝe  mieszkanie  na  ranczo  Dancler  B 
równa się przebywaniu w raju.  

Teraz  uwaŜała  inaczej.  Zmarszczyła  brwi.  Myśl  o  pozostaniu  na  ranczo  była  nie  do  zniesienia,  a 

jednak Marlee wiedziała, Ŝe niema wyboru. Musiała wyzdrowieć. Był to warunek powrotu do świata 
pokazów i modelek; świata, który pokochała.  

Uniosła palec do twarzy, dotykając struŜki spływającej po policzku. Łzy. Jęknęła i w tej samej chwili 
poczuła ucisk w piersiach. Gdyby nie złapała w ParyŜu infekcji wirusowej, która tak osłabiła jej 
organizm, Ŝe nie mógł podołać wyczerpującej pracy ... Gdyby tylko... Wiele o tym myślała w ciągu 
tygodnia spędzonego na ranczo.  

Owczarek  collie,  naleŜący  do  macochy  Marlee,  zaszczekał  przy  tylnych  drzwiach,  domagając  się 

jedzenia. Świerszcze grały tak, jakby współzawodniczyły ze sobą. N a szczycie dębu bawiły się dwie 
wiewiórki.  Och,  tak,  pomyślała  Marlee,  przyszła  wiosna  i  stworzenia  stały  się  niespokojne.  Z  nią 
działo się to samo.  

Przyrzekła sobie jednak, Ŝe nie wszystko stracone.  

Wyzdrowieje  i  wypełni  swoje  zadanie,  bez  względu  na  Danclera.  Raz  jeszcze  poczuła  skurcz  w 
piersiach na samą myśl o nim - swoim przybranym bracie, Johnie Danclerze. W takim razie nie myśl o 
nim,  napomniała  siebie,  kierując  się  w  stronę  łazienki.  MoŜe  nie  wróci  w  tym  tygodniu.  Było  to 
wątpliwe, ale prawdopodobne, i mogła mieć taką nadzieję.  

Nagle  zadzwonił  telefon,  przerywając  zamyślenie  Marlee.  ZbliŜyła  się  do  biurka  i  podniosła 

słuchawkę. W drugim pokoju Connie zrobiła to samo.  

- Halo? - rzuciła Marlee.  
- To ty, Marlee?  
Brzęknęła odłoŜona słuchawka drugiego aparatu. - Cześć, Jerome - powiedziała z radością, której  

wcale nie czuła.  

- Jak się masz, dziecinko? Marlee opadła na krzesło. - Chyba lepiej. A ty?  
- Okropnie - jęknął. - Tak bardzo za tobą tęsknię.  

Marlee  przywołała  w  wyobraźni  obraz  swego  agenta  i  przyjaciela,  Jerome'a  Powella,  który  wkrótce 
mógł stać się kimś więcej w jej Ŝyciu. Oświadczył się jej, lecz jeszcze nie udzieliła mu odpowiedzi. 
Nie  był  jej  obojętny  i  wiele  mu  zawdzięczała.  Z  całą  pewnością  miał  znaczny  udział  w  rozwoju  jej 
kariery, ale czy Marlee kochała go tak, jak on ją? Nie. Mimo to zastanawiała się nad jego propozycją. 
Mieli ze sobą wiele wspólnego, a poza tym Jerome był przystojny i czarujący.  

Ś

redniego  wzrostu,  o  włosach  blond,  wspaniale  kontrastujących  z  jego  opalenizną.  Miał  takŜe 

rewelacyjne  białe  zęby  i  zielone  oczy,  ocienione  gęstymi,  czarnymi  rzęsami.  Niewątpliwie  stanowił 
cenną zdobycz. Gdyby tylko mogła...  

- Marlee, jesteś tam? Potrząsnęła głową.  

- Przepraszam, chyba się jeszcze nie obudziłam.  
- Kiedy mogę przyjechać do tego zakazanego  

miejsca i zobaczyć cię?  

Marlee najeŜyła się. Ona mogła marudzić i narzekać, Ŝe nudzi się na ranczo, ale nie podobało jej 

się, gdy robił to ktoś inny.  

background image

- To "zakazane miejsce", jak je nazywasz, nie jest takie złe. Przynajmniej nabieram tu sił.  
- T o wspaniale. Zresztą między innymi po to tam pojechałaś. - Przerwał. - No dobrze, rozmawiałaś 

juŜ z bratem?  

Westchnęła.  
- Nie, Jerome, nie rozmawiałam.  
- Dlaczego?  
- PoniewaŜ go nie ma.  
- Nie ma?  
Stłumiła narastające zniecierpliwienie.  
- Mój przybrany brat pojechał do Kalifornii po srebro do siodeł.  
Jerome westchnął.  
- Siodła. BoŜe, nie zniósłbym myśli o tym, Ŝe tak mam zarabiać na Ŝycie.  

- Wyrób siodeł jest sztuką -rzuciła, broniąc Danclera. Świadomość, Ŝe stanęła w jego obronie, była  

szokująca. Poza tym nie widziała go przez długi czas, dokładnie przez pięć lat.  

- Tak, ale to mi... nam nie pomoŜe - szybko dokończył Jerome.  

Marlee stłumiła kolejne westchnienie. - Zdobędę pieniądze, nie martw się·  

Jakby czując, Ŝe posunął się za daleko, Jerome zmienił ton.  
- Och, maleństwo, wcale się o to nie martwię. Chcę tylko, Ŝebyś wyzdrowiała, Ŝebyśmy znów byli 

razem i Ŝebyś robiła to, w czym jesteś najlepsza. - Przerwał i westchnął. - Nie uwierzysz, jak wielkie 
jest  zapotrzebowanie  na  twoją  osobę.  Od  kiedy  zainteresował  się  tobą  "Redbook"  i  CNN,  jesteś 
gwiazdą. 

Po plecach Marlee przebiegł dreszcz podniecenia. - Och, Jerome, nie mogę się doczekać powrotu.  

- Byle nie za szybko. Wdałem się w pewien interes.  

- Jaki interes?  

_ Aha! Nie powiem ci, w kaŜdym razie nie teraz. Jeśli wypali, będziesz uszczęśliwiona. - 
Zachichotał. - Będziemy uszczęśliwieni.  
Marlee wiedziała, Ŝe wypytywanie nie ma sensu. Jerome opowie jej o wszystkim, kiedy uzna to za 
stosowne.  
_ W porządku - zgodziła się. - Jeśli nie chcesz mi powiedzieć, nawet o tym nie wspominaj.   .  
_ Słuchaj, muszę kończyć rozmowę - rzucił - Zadzwonię później. Całuję, kocham cię·  
Marlee siedziała przy biurku, słuchając sygnału.  

Potem drŜącą dłonią odłoŜyła słuchawkę. Rozmowy z Jerome'em rozstrajały ją. Zaczynała tęsknić za 
miejskim Ŝyciem i swoją pracą. Na co dzień mieszkała w Houston, ale większość czasu spędzała w 
Nowym Jorku i za granicą. 

Rozległo się pukanie do drzwi.  
- Otwarte! - zawołała.  
Do pokoju zajrzała macocha. - Dzień dobry.  

- Cześć, Connie- powiedziała ciepło Marlee, unosząc głowę.  

Connie  Bishop  była  przystojną,  silną  kobietą  o  brązowych  włosach  przyprószonych  siwizną, 

obciętych  krótko,  tak,  Ŝe  fryzura  podkreślała  naturalne  loki.  Zresztą  gdyby  nawet  była  brzydka,  nie 
miałoby to znaczenia. Marlee zawsze ją uwielbiała.  

Niebieskie, błyszczące oczy Connie z uwagą wpatrywały się w Marlee.  

- Powinnaś jeszcze spać.  
- Chciałabym, ale przyzwyczaiłam się do wstawania o świcie i budzę się rano, choć nie mam nic do 
roboty.  
Connie skrzywiła się.  
- To niedobrze. Musimy coś na to poradzić.  
- Nie sądzę. - Marlee z uśmiechem potrząsnęła głową. - Nawet nie myśl o przygotowaniu mi którejś 
z tych twoich słynnych silnych trucizn.  
Connie zaśmiała się.  
- PrzecieŜ pomagają; przynajmniej niektóre.  
- Wolę twoją kawę.  
- Jest juŜ zaparzona i czeka. - SpowaŜniała. - Po tygodniu wyglądasz o wiele lepiej. Jak tylko uda 
mi się obłoŜyć ciałem te kości...  
-  Obawiam  się,  Ŝe  to  niemoŜliwe  -  przerwała  jej  Marlee.  -  Muszę  być  w  stanie  prezentować  na 

background image

wybiegu stroje w najmniejszym rozmiarze.  

Na twarzy macochy pojawił się grymas.  
- Jeśli schudniesz jeszcze trochę, porwie cię wiatr.  
- Niestety, takie są zasady tej gry. 
Connie westchnęła.  

-  Zaraz zejdę na dół - rzuciła Marlee ze śmiechem. Po wyjściu macochy wzięła prysznic, zrobiła 
makijaŜ i włoŜyła szorty. Wybrała koszulkę z kieszeniami na piersiach, dzięki czemu nie musiała 
wkładać biustonosza. Zapięła sandały i zeszła na dół.  

Dom  był  obszerny  i  wygodny.  Marlee  wprowadziła  się  do  niego,  gdy'  miała  sześć  lat.  Odkąd 

pamiętała,  kojarzył  się  jej  z  bezpieczeństwem.  To  się  nie  zmieniło,  choć  teraz  wolała  pełne  emocji 
Ŝ

ycie  w  mieście  niŜ  spokojną  farmę.  Podejrzewała,  Ŝe  Connie  wie  i  boleje  nad  tym,  ale  nie  mogła 

powiedzieć jej tego wprost.  

Przed wyjazdem powiedziała macosze tylko tyle, Ŝe musi zacząć Ŝyć na własny rachunek. Connie 

nie  protestowała  i  pozwoliła  jej  odejść.  Z  Danclerem  jednak  sprawa  przedstawiała  się  inaczej. 
ZadrŜała i pomyślała o czymś innym.  

Connie  stała  przy  kuchence  gazowej  i  smaŜyła  na  patelni  kawałek  mięsa.  Olbrzymia  słoneczna 

kuchnia  z  okrągłym,  dębowym  stołem  pośrodku  i  kilkoma  krzesłami  zawsze  była  ulubionym 
pomieszczeniem Marlee. To równieŜ się nie zmieniło.  

- Mam nadzieję, Ŝe nie przygotowujesz tego dla mnie - powiedziała Marlee, nalewając sobie kawę· 
- Oczywiście, Ŝe tak, i w dodatku to zjesz.  
- Słuchaj, Connie ...  
- Nie będzie Ŝadnego "słuchania", młoda damo.  

Obiecałam,  Ŝe  postawię  cię  na  nogi  i  zrobię  to.  Poza  tym  to  mięso  z  indyka,  w  dziewięćdziesięciu 
ośmiu procentach wolne od tłuszczu.  

- Och, Connie, jesteś kochana i rozpieszczasz mnie.  
- Hmm, rozpieszczałabym cię bardziej, gdybyś częściej przyjeŜdŜała do domu.  
Marlee wydęła wargi. - Wiem, ale przy mojej pracy to niemoŜliwe.  
- Skoro mówimy o twojej pracy - powiedziała  

Connie, odkręcając gaz mocniej, tak, Ŝe mięso zaskwierczało. - Co zrobisz za jakieś pięć lat? Będziesz 
miała wtedy trzydziestkę. Czy to w tym wieku modelki myślą o odejściu?  

- Tylko dlatego, Ŝe zmuszają je do tego młodsze i ładniejsze dziewczyny.  

- A więc myślisz, Ŝe przegrasz z konkurencją? Marlee omawiała juŜ z Connie swoje plany na 
przyszłość, ale najwyraźniej macocha nie była z nich zadowolona.  

- Jeśli tak się stanie, będę miała udział w agencji, która powinna kwitnąć. Przynajmniej będę nadal 

związana ze swoim zawodem.  

Connie  nie  odpowiedziała od  razu.  Zdjęła  mięso  z  patelni i  połoŜyła je  na  papierowym  ręczniku, 

Ŝ

eby odsączyć tłuszcz. Potem spojrzała na Marlee; kąciki jej warg opadły.  

- Myślisz, Ŝe to rozsądne inwestować w tak duŜy interes? - Zmarszczyła brwi. - Poza tym, czy dobrze 
znasz Jerome'a1 Interesowałaś się jego przeszłością? - Connie! Myślałam, Ŝe tylko Dancler moŜe 
zadawać takie pytania.  
Connie zaczerwieniła się i uniosła dumnie głowę. - Przykro mi, ale nie ufam temu młodemu człowie-
kowi.  

- A ja tak. - stwierdziła sucho Marlee. - On mnie kocha. Wiem z doświadczenia: on wie, co robi. 

Chodzi tylko o to, Ŝe nie ma ani pieniędzy, ani znajomości, Ŝeby załoŜyć agencję samodzielnie.  

- Czy powiedział ci to wprost i poprosił o pieniądze?  
- Nie, ja mu to zaoferowałam, pod warunkiem, Ŝe przyjmie mnie jako wspólniczkę.  

- Rozumiem - odpowiedziała Connie. Zacisnęła wargi i zajęła się wbijaniem jajek do miski.  
Marlee  przyglądała  się,  jak  macocha  wlewa  jajka  na  patelnię,  na  której  przed  chwilą  smaŜyła 

mięso. Od lat nie jadła tradycyjnego śniadania, choć Connie próbowała robić je od początku tygodnia. 
Tego dnia nie zapytała - po prostu przygotowała.  

Marlee straciła apetyt, ale wiedziała, Ŝe ze względu na Connie będzie musiała coś zjeść.  

- Myślisz, Ŝe będę miała kłopoty z Danclerem?  

- Znała odpowiedź, lecz chciała uzyskać potwierdzenie.  

Connie przełoŜyła jajecznicę do miski 

wyjęła z piekarnika brązowe herbatniki.  

- Tak - powiedziała w końcu.  
Oczy Marlee zabłysły.  
- To moje pieniądze, tatuś mi je zostawił.  

background image

- To prawda, skarbie, ale Dancler jest twoim opiekunem i powinien sprawować nad tobą kontrolę 
do dwudziestego ósmego roku Ŝycia.  
- Twardy orzech do zgryzienia - rzuciła Marlee.  

- Dlaczego tatuś nie pozwolił tobie zaopiekować się moimi pieniędzmi?  

Connie uśmiechnęła się.  

- Prawdopodobnie wiedział, Ŝe moŜesz mnie owinąć wokół palca.  
- Z Danclerem to się nie uda. Trzęsie się o te pieniądze jak o swoje.  
- Kochanie, chce dla ciebie jak najlepiej. Wiesz, Ŝe traktuje cię jak siostrę i troszczy się o ciebie.  
- Nie sądzę, Ŝeby umiał troszczyć się o kogoś poza sobą - wybuchnęła Marlee natychmiast poczuła 

się okropnie, widząc ból na twarzy macochy. Dlaczego nie pomyślała, zanim to powiedziała?  

- Wiesz, Ŝe to z powodu pracy. śycie łowcy nagród jest pełne niebezpieczeństw.  
- Czy dlatego rzucił to zajęcie i wrócił do domu?  
- Nie jestem pewna - powiedziała cicho Connie.  

Postawiła  talerze  na  stole  i  usiadła  naprzeciwko  Marlee.  śadna  z  nich  nie  sięgnęła  po  parującą 

jajecznicę. Marlee popijała kawę i obserwowała twarz macochy.  

- Stało się coś strasznego, co skłoniło go do przyjazdu tutaj, ale nie chce o tym mówić, więc go o 

nic nie pytam. - Connie nie udało się zapanować nad drŜeniem głosu. - Martwię się o niego. Dzięki 
Bogu,  zainteresował  się  wyrobem  siodeł.  Po  śmierci  Damona  warsztat  zaczął  podupadać,  a  ja  nie 
mogłam na to patrzeć.  

Damon był bratem Connie. Prowadził sklep z siodłami i interes kwitł. Zmarł pięć lat temu. Marlee 

przyjechała na pogrzeb i właśnie wtedy widziała Danclera po raz ostatni.  

- Cieszę się, Ŝe robi to, czego po nim oczekujesz - powiedziała Marlee. - Teraz jednak uczyni coś 
dla mnie, czy tego chce, czy nie.  
- Mam nadzieję, Ŝe nie będziecie kłócić się przez cały czas. Kiedyś byliście takimi dobrymi 

przyjaciółmi. - To było zanim ... - Marlee przerwała i zacisnęła wargi.  

- Mów dalej - nalegała Connie.  
- NiewaŜne, to nic takiego.  
- Musi być waŜne, skoro chodzi o moje dzieci.  
- Och, Connie - westchnęła Ŝałując, Ŝe sprawiła macosze ból. - Wszystko się zmienia.  

.  

- Wiem. I to jest niedobre.  
- Patrzcie, patrzcie. Córka marnotrawna zdecydowała się wrócić do domu.  

Były tak pogrąŜone w rozmowie, Ŝe nie zauwaŜyły nadejścia trzeciej osoby.  

Marlee zamarła, rozpoznając natychmiast niski, chrapliwy głos. Jej serce zadrŜało, gdy obróciła się 

i spojrzała w niebieskie oczy przybranego brata.  

Przesunęła językiem po wyschniętych wargach. - Cześć, Dancler.  

ROZDZIAŁ DRUGI  

John  Shaw  Dancler  oderwał  się  od  framugi  drzwi  i  ruszył  w  głąb  pomieszczenia.  Wyglądał  tak, 

jakby  właśnie  wrócił  z  podróŜy:  w  wyblakłych  dŜinsach,  niebieskiej  koszuli  i  zakurzonych  butach. 
Jego oczy były intensywnie błękitne i niepokojące.  

Marlee  chciała coś  powiedzieć,  Ŝeby  uspokoić rozdygotane  nerwy.  Nawet  otworzyła  usta,  ale  nic 

się nie wydobyło ze ściśniętego gardła.  

Dancler nie miał takich problemów.  
- Jak długo zostaniesz tym razem, siostrzyczko? W jego tonie brzmiała kpina, ale Marlee 
postanowiła to zignorować. Nie chciała mu pokazać, jak bardzo wytrąca ją z równowagi.  
- Tak długo, Ŝeby wyzdrowieć. -Przerwała i spojrzała na niego. - NiewaŜne, ile czasu to potrwa; na 

pewno zostanę tu dłuŜej niŜ ty.  

Uśmiechnął się i zdjął kapelusz.  

Marlee zauwaŜyła, Ŝe jego włosy są potargane, jakby nie zadał sobie trudu uczesania ich rano.  

- Nadal masz ostry język, tak? - zapytał.  
- Hej, wy - wtrąciła się Connie, przenosząc wzrok z jednego na drugie. - Z pewnością moŜecie być 

background image

dla siebie grzeczniejsi po tak długiej rozłące.  

- Przepraszam, mamo - powiedział Dancler. Pochylił się i pocałował ją w policzek.  

Connie uśmiechnęła się.  

- Nie wydaje ci się, Ŝe Marlee teŜ na to zasługuje?  
Dancler spojrzał na Marlee. Jego spojrzenie zdawało się docierać do jej duszy.  
- Chcesz całusa, siostro?  

Marlee zaczerwieniła się. Nie wiedziała, czego pragnie bardziej - chlusnąć kawą w jego twarz czy 
rzucić mu się w ramiona. Zamiast tego oświadczyła zwięźle: -Bynajmniej.  

Dancler zaśmiał się. - Tak myślałem.  

- Dzieci, dzieci - rzuciła Connie z uśmiechem.  
Jej oczy nie uśmiechały się i Marlee zauwaŜyła to.  

Niepokoił ją fakt, Ŝe w ciągu kilku sekund atmosfera w kuchni zmieniła się z przyjaznej we wrogą·  

- A więc ... odpoczywałaś? - zapytał Dancler, podchodząc do kuchenki i nakładając sobie mięso na 

talerz.  

Marlee straciła zainteresowanie zawartością swego.  

Myśl o jedzeniu zimnych jajek wywoływ~ła mdł?ści. Prawdę mówiąc, robiło się jej niedobrze me na 
WIdok jedzenia, lecz na skutek rozmowy z D.ancler~.  

- Marlee, skarbie, Dancler zadał Ci pytame. Zamrugała powiekami.  

- Och, tak, bardzo duŜo.  
Dancler  obrócił  się  ku  niej  i,  milcząc,  popatrzył  na  nią.  Znów  się  zaczerwieniła.  A  niech  go, 

pomyśl~a:  

Taki z niego łajdak i tak mu z tym do twarzy. Z drugiej  

strony, zawsze był bardzo przystojny:  

.  

Indiańskie  pochodzenie  ze  strony  Ojca  było  widoczne.  Dancler  nie  był  pięknym  męŜczyzną, 
przynaJmmeJ  nie  w  tradycyjnym  rozumieniu.  Miał  za  ostre  rysy;  "grubo  ciosane"  było  właściwym 
słowem  ..  Nie  raZiło  to,  zwłaszcza  w  połączeniu  z  ciemnymi  włosami,  wąsami  i  karnacją, 
podkreślającą  biel  zębów.  Skazami  były:  nos,  złamany  dwukrotnie  w  przeszłości  -  raz  w  pracy,  raz 
podczas gry w piłkę, i nadłamany przedni ząb.  

Dancler usiadł obok Marlee. Zamarła w bezruchu, czując jego obecność kaŜdym nerwem ciała.  
Czy  naprawdę  minęło  pięć  lat,  odkąd  widziała  go  po  raz  ostatni?  Wydawało  się  to  niemoŜliwe. 

Kiedy  wszedł  do  kuchni,  czas  jakby  się  cofnął.  Dancler  był  trzydziestoośmiolatkiem,  był  od  niej 
starszy  o  trzynaście  lat.  Jego  ciało  składało  się  z  samych  mięśni  i  świadczyło  o  sile,  jaką  posiadają 
męŜczyźni, którzy cięŜko pracują albo dbają o siebie. Dancler zaliczał się do obu kategorii.  

- Nie lubię opuszczać miłego towarzystwa - odezwała się Connie - ale za chwilę muszę iść na spo-

tkanie  do  klubu  ogrodników.  -  Wstała  i  spojrzała  na  Marlee.  -  MoŜe  jednak  dasz  się  namówić  i 
pójdziesz ze mną?  

Marlee  odczuła  pokusę;  uciekłaby  wtedy  od  Danclera.  Z  drugiej  strony  wiedziała,  Ŝe  to  byłaby 

oznaka  tchórzostwa,  a  ona  nie  była  tchórzem.  Prędzej  czy  później  będzie  musiała  porozmawiać  z 
Danclerem o swoich pieniądzach. Chciała zrobić to jak najszybciej.  

- Chętnie, ale ...  
Connie machnęła ręką, przerywając jej.  
- W porządku. Wiem, Ŝe nie interesujesz się ogrodnictwem.  
Marlee uśmiechnęła się i skinęła głową.  
-  A  czym  się  teraz  interesujesz?  -  zapytał  Dancler,  odsuwając  pusty  talerz  i  wpatrując  się  w  nią 

przeszywającym wzrokiem.  

Uśmiech Marlee zgasł.  

- Na początek odzyskaniem moich pieniędzy. Jeśli jej bezpośredniość poruszyła go, nie pokazał tego 
po sobie. Trudno było cokolwiek wyczytać z jego twarzy. Marlee zdawało się, Ŝe lekko zacisnął 
wargi, ale równie dobrze mogło to być przywidzenie. Przy Danclerze stawała się przewraŜliwiona.  

- Nie wiem, czy mogę iść i zostawić was samych - powiedziała Connie z niepokojem. - Myślę, Ŝe  

powinnam zostać i pełnić funkcję sędziego. - Westchnęła głęboko. - Och, gdzie są stare, dobre czasy, 
kiedy mogłam odesłać was do swoich pokojów.  

Marlee wstała i pocałowała Conme w policzek.  
- Nie martw się o nas. CóŜ w tym złego, jeśli się pokłócimy?  

.  

Uśmiechnęła się, próbując rozładować sytuaCJę, która wcale nie była przyjemna.  

- Baw się dobrze, mamo. Poradzę sobie z tą księŜniczką. Zawsze umiałem tego dokonać.  

background image

Marlee zagryzła wargi, Ŝeby powstrzymać się od powiedzenia w obecności Connie czegoś, czego 

mogłaby potem Ŝałować.  

. ..  

.  

- Marlee skarbie, nie przejmuj SIę kuchnią. Za chwilę przyjdzie Hattie i wszystko sprząta.   .  
Hattie była pokojówką, pracującą u mch od WIelu lat. Wszyscy uwaŜali ją za członka rodziny.  
- Na pewno? Nie mam nic przecIwko sprzątaniu.  
- Ale ja mam - rzuciła Connie z naciskiem.  
Marlee wzruszyła ramionami.  
- W takim razie poćwiczę trochę na ławce i porozciągam się·  

 

Dancler parsknął śmiechem.  

.  

 

Connie potrząsnęła głową z irytaCJą, odwroclła SIę i wyszła.   .'  

.  

Przez długi czas panowała Cisza. WreSZCIe, nie mogąc tego znieść, Marlee zebrała naczynia i 
zaniosła je do zlewu.  

Czuła na sobie wzrok Danclera. Gdy się obróciła, nadal na nią patrzył. Wiedziała, Ŝe znów się czer-

wieni, ale nie odwróciła oczu. Uniosła dumnie gło

wę·  

- Co do pieniędzy, odpowiedź brzmi: nie. Maclee głęboko westchnęła.  
- Odmawiam przyjęcia tego do wiadomości. Dancler wzruszył ramionami.  
Maclee  postanowiła  się  opanować.  Wiedziała,  Ŝe  wybuch  gniewu  donikąd  jej  nie  doprowadzi. 

Dancler potrafił być tak samo uparty jak ona, moŜe nawet bardziej.  

- Jak moŜesz tak mówić, nie znając szczegółów?  
- Wiem wszystko, czego potrzebuję. Mama powie-  

działa mi, Ŝe twój chłopak potrzebuje wielkich pieniędzy, Ŝeby załoŜyć własny interes. To prawda?  

-  Nie.  N  a  s  z  interes.  Agencja,  którą  chce  otworzyć  Jerome,  będzie  moim  źródłem  dochodów, 

kiedy zakończę pracę modelki.  

- Co wiesz o tym chłopaku?  
- Wystarczająco duŜo. - Przerwała. - Troszczy się  

o mnie. Prawdę mówiąc, poprosił mnie o rękę.  

Dancler znów parsknął śmiechem.  
- Nie mówię o łóŜku. Mówię o robieniu interesów. Rzuciła mu oburzone spojrzenie.  
- Wiem, o czym mówisz, ale to się sprowadza do  

zaufania. A ja mu ufam. Wie, co robi. - Ile chce?  

- DuŜo.  
- Ile to jest: "duŜo"?  
Marlee spojrzała w okno. ZauwaŜyła, Ŝe czyste, bezchmurne niebo ma kolor oczu Danclera; oczu,  

które zdawały się widzieć ją na wskroś. Kiedyś jej dusza naleŜała do niego.  

- Ile to jest: "duŜo"? - powtórzył ze zniecierpliwieniem.  
-  Nie  jestem  pewna.  Jerome  powie  mi,  jak  tylko  wszystko  podliczy.  -  Wyczuła,  Ŝe  opór  Danclera 

słabnie. -Jeśli to sprawi, Ŝe poczujesz się lepiej, moŜesz sam z nim porozmawiać.  

Przesunął  ręką  po  szyi,  mierzwiąc  włosy,  opadające  na  kołnierzyk  koszuli,  i  spojrzał  na  nią 

pociemniałymi oczami.  

- Och, na pewno z nim porozmawiam.  

Maclee  westchnęła.  Próbowała  nie  zauwaŜać  rozpiętych  dwóch  górnych  guzików  koszuli  Danclera, 

pozwalających dostrzec jego pierś. Na skórze lśniły kropelki potu. Odwróciła wzrok.  

- Kochasz tego faceta?  
Zdawało się, Ŝe pyta ją o to z czystej ciekawości.  

Maclee uniosła kubek z kawą do ust i spostrzegła, Ŝe cała drŜy. Odstawiła kubek. Nie chciała, aby Danc1er 
dostrzegł jej zdenerwowanie.  

- To nie twoja sprawa.  
- MoŜe nie, ale i tak chcę wiedzieć. - Przerwał.  

- PrzecieŜ jesteś moją siostrzyczką.  

- Nie jestem! - rzuciła i odwróciła się plecami.  
- MoŜe nie, ale jestem twoim opiekunem i moim  

obowiązkiem  jest  pilnować  kaŜdego  centa,  dopóki  nie  stanie  się  legalnie  twój.  Jeśli  potem  zechcesz  to 
wszyst-  

ko rozdać, nie będę protestować.  

.  

Skrzypnęło krzesło, gdy wstał. Kiedy się obróciła, patrzył na nią. Ich spojrzenia skrzyŜowały się.  
Napięcie, panujące w pomieszczeniu, stało się niemal namacalne.  

Marlee zastanawiała się gorączkowo, co moŜe powiedzieć, Ŝeby rozładować atmosferę. W tej samej chwili 

background image

Dancler chwycił kapelusz.  

- Muszę zająć się pracą.  
- Nie przyjmuję do wiadomości twojej odmowy. - W głosie dziewczyny dźwięczała złość.  
Dancler zacisnął szczęki.  
- Zobaczymy - powiedział i wyszedł.  

Maclee  z  trudem  pohamowała  chęć  rzucenia  za  nim  jakimś  przedmiotem.  Wiedziała,  Ŝe  sama  myśl  o 

tym jest dziecinadą. Do diabła, nadal umiał doprowadzić ją do szału i jednocześnie wpływać na jej zmysły 
tak jak Ŝaden inny męŜczyzna. To właśnie najbardziej ją niepokoiło.  

Opadła na najbliŜsze krzesło, z trudem chwytając oddech.  

- Do diabła - mruknął Dancler pod nosem.  
- Mówiłeś coś, szefie?  

Danc1er zerknął na swego pomocnika, Rileya Nolana, i potrząsnął głową.  
- Nie, tylko wydaje się, Ŝe kiedy dzień zaczyna się od poślizgu, później staje się jeszcze gorszy.  
Riley zdjął kapelusz i podrapał się po łysiejącej głowie.  
-  Wiem,  co  masz  na  myśli.  Skoro  o  tym  mowa,  to  na  południowym  pastwisku  kilka  płotów  wymaga 

naprawy. Chcesz, Ŝebym się tym zajął, czy potrzebujesz mnie w sklepie?  

Dancler nie miał pojęcia, jak dałby sobie radę bez tego niskiego, krępego męŜczyzny, który praktycznie był 
jego cieniem od początku pracy na ranczo, to jest od sześciu miesięcy. Wyrób siodeł wymagał zupełnie 
innych umiejętności i wiedzy niŜ ściganie przestępców i Dancler potrzebował kaŜdej pomocy, jaką mógł 

otrzymać. Poza tym musiał takŜe dbać o ranczo i bydło.  

Wszystko  razem  przytłaczało  go,  a  jednak  wolał  to  ~Ŝ  pracę  łowcy  nagród.  Myśl  o  powrocie  do 

poprzedmego zawodu wywoływała u niego gęsią skórkę.  

- Zbladłeś, szefie - zauwaŜył Riley, przyglądając  

się Danclerowi. - Dobrze się czujesz?  

- Nie, prawdę mówiąc, nie za bardzo.  
Riley nie wiedział, co powiedzieć, więc milczał.  
- MoŜe rozpakuj srebro, które przywiozłem, a ja pojadę na pastwisko - zaproponował Dancler.  
- Cokolwiek kaŜesz. Och, pani Connie poprosiła mnie, Ŝebym popracował trochę przy jej rabatach 

kwiatowych, jeśli znajdę chwilę czasu.  
- Nie ma problemu. Musimy skończyć tylko jedno siodło do przyszłego tygodnia, w dodatku robocze. 
- W takim razie do zobaczenia później.  

Dancler wskoczył na konia, uderzył go obcasem w bok i odjechał.  
Starał się nie myśleć o Ŝadnych kłopotach i pozwolił, by wiatr pieścił jego twarz. Zapowiadał się 

gorący  dzień,  ale  w  tej  chwili  słońce  stało  jeszcze  nisko  i  upał  nie  dokuczał.  Dancler  przypomniał 
sobie o kłopotach dopiero wtedy, gdy dojechał do połamanego płotu.  

Zaklął,  widząc  szkodę.  Wiedział,  Ŝe  trzeba ją  naprawić,  inaczej  stracą  kilka  sztuk  bydła.  Mógłby 

zrobić to dzisiaj. Wyładowałby w ten sposób frustrację. Marlee. To ona była źródłem jego kłopotów, a 
nie płot. Przyznał się do tego przed sobą, choć doprowadzało go to do wściekłości. Dlaczego musiała 
pojawić się tu właśnie teraz, kiedy próbował jakoś ułoŜyć sobie Ŝycie i pogodzić się ze swoim losem?  

Co więcej, dlaczego musiała tak ślicznie wyglądać?  

tak seksownie? To, Ŝe była chora, nie wpłynęło na jej urodę. Bladość twarzy i cienie pod oczami 

raczej dodawały jej uroku.  

~awet teraz widział w wyobraźni jej długie do ramIon włosy miedzianego koloru. Oświetlone słoń-

cem, zdawały się płonąć, podkreślając aksamitną biel skóry. Nie umiał odpędzić tego obrazu.  

Poza  tym  miała  doskonałe  ciało.  Była  wysoka,  ks.zt.ałtna,  z  zaokrągleniami  we  wszystkich 

właściwych mIeJscach. Pod bawełnianą koszulką rysowały się wyraźnie jej wspaniałe piersi.  

Dancler  oblał  się  potem.  Zapomnieć  o  niej!  Skoncent~j  się  na  tym,  po  co  tu  przyszedłeś. 

Oczywiście,  łatWIej  było  to  powiedzieć  niŜ  wykonać.  Zwłaszcza  Ŝe  miał  pewność,  iŜ  w  tej  chwili 
Marlee krąŜy po domu. Jej jędrne pośladki i kołyszące się piersi doprowadzały go do szaleństwa.  

MoŜe  jeśli  da  jej  pieniądze,  Marlee  opuści  ranczo  i  wróci  do  Houston,  Nowego  Jorku  czy  tam, 

gdzie do tej pory mieszkała.  

Wiedział jednak, iŜ nie mógłby tego  zrobić i Ŝyć w  zgodzie ze swoim sumieniem. Ojciec Marlee 

ufał,  Ŝe  Dancler  zrobi  wszystko  dla  jej  dobra.  Nie  mógł  przeciwstawić  się  Ŝyczeniom  zmarłego, 
niezaleŜnie od tego, jak bardzo by tego chciał.  
- Pieprzyć to - powiedział głośno. - Pieprzyć ją. Zamarł. Na tym polegał jego problem. Pragnął tego, 
zawsze pragnął i zawsze będzie pragnął, ale wiedział, Ŝe to jest zakazane. Jednak to uzasadnienie nie 

background image

ugasiło jego poŜądania.  

Zaklął raz jeszcze, wskoczył na siodło i ruszył w stronę domu.  

ROZDZIAŁ TRZECI  

- Oddychaj, Marlee, oddychaj.  

Choć  stosowała  się  do  własnych  instrukcji,  niewiele  to  pomagało.  Wydawało  się  jej,  Ŝe 

dwudziestocentymetrowa  ławka  do  ćwiczeń  gapi  się  na  nią  szyderczo.  W  piersiach  czuła  cięŜar 
ołowiu.  

Zrobiła  kilka  głębokich  wdechów  i  poczuła  nagły  przypływ  siły.  Wróciła  na  ławkę 

wykonała 

osiem zestawów ćwiczeń, rozciągając mięśnie do taktu muzyki płynącej z taśmy magnetofonu.  

Po twarzy i całym ciele spływał pot. Ćwiczyła zaledwie dziesięć minut, ale miała wraŜenie, Ŝe robi to 
raczej od dziesięciu dni. Dygotała ze mlęczenia. Mimo to wiedziała, iŜ nie moŜe się rozleniwiać. 
Praca modelki wymagała wytrzymałości, którą uzyskiwało się dzięki treningom. NaleŜało ją rozwijać 
poprzez godziny wytęŜonej, cięŜkiej pracy, na ławce i na bieŜni. Jednak lekarz zakazał jej biegania. N 
a razie próbowała stosować się do jego zaleceń, choć nie było to łatwe. Zeszła z ławki, przycisnęła 
palce do szyi i sprawdziła puls. Serce biło szybciej, co świadczyło o tym, Ŝe dobrze się rozgrzała. Nie 
chciała jeszcze kończyć ćwiczeń. Dziesięć minut treningu to za mało. Zastanawiała się, czy osiodłać 
swoją klacz i wybrać się na przejaŜdŜkę. Choć w jeździe konnej mogła stawać w zawody z najlep-
szymi pracownikami ranczo i z równą im doskonało ścią wykonywać wszystkie manewry, juŜ nie 
sprawiało jej to przyjemności.  

Przed rozpoczęciem kariery modelki było inaczej.  

Nie mogła się wprost doczekać porannych przejaŜdŜek z Danclerem. A moŜe po prostu nie mogła się 
doczekać zobaczenia Danclera. Ta myśl przyspieszyła rytm jej serca. Marlee potrząsnęła głową. Nie 
chciała, Ŝeby wspomnienie jego zachowania zepsuło ten piękny dzień.  

Wyłączyła magnetofon, słysząc ciche pukanie do  

drzwi i głos Connie: - Marlee?  

- Wejdź, Connie.  
Macocha otworzyła drzwi i na jej twarzy odmalowało się niezadowolenie.  
- Co ty wyprawiasz, dziecko?  
Marlee uśmiechnęła się, podeszła i cmoknęła ją w policzek.  
- A jak ci się wydaje?  
- Wielkie nieba, nie mam pojęcia. - Spuściła wzrok  

na niską, twardą, gumową ławkę. - Przypomina mi to jakieś narzędzie tortur.  

Marlee zaśmiała się.  
- I· czasem nim jest, ale z całą pewnością dzięki niemu spala się mój tłuszcz.  
- W takim razie tracisz czas, bo na twoim ciele nie ma ani grama tłuszczu.  
- JuŜ ci mówiłam, Ŝe nie mogłabym sobie na to pozwolić.  
- Nie wydaje ci się, kochanie, Ŝe przesadzasz?  

- zapytała Connie, siadając na łóŜku. - PrzecieŜ jesteś  
naprawdę chora i powinnaś odpoczywać i odzyskiwać siły, a nie tracić je, na litość boską·  

- Wiem, Connie, ale to trudne. Brakuje mi mojej pracy, codziennego wysiłku. I chociaŜ jestem w do-
mu dopiero tydzień, wydaje mi się, Ŝe to ... wieczność.  

Connie posmutniała i Marlee poczuła się okropnie. - Nie to chciałam powiedzieć - dodała szybko.  

- Wiesz, jak lubię tu przyjeŜdŜać i widzieć cię, ale kiedy  
ktoś ci mówi, Ŝe musisz coś robić, to juŜ przestaje być zabawne.  

- Wiem i mnie się teŜ to nie podoba. - Connie uśmiechnęła się lekko. - Ale jestem egoistką i chcę 

przebywać z tobą jak najczęściej. - Przerwała i obrzuciła Marle~ uwaŜnym spojrzeniem. - Co dokład-
nie powiedział ci lekarz? Wiem, Ŝe złapałaś jakąś infekcję·  

- Straszną, i to w ParyŜu. Ale lekarz twierdzi, Ŝe jeśli będę przyjmować lekarstwa i odpoczywać, za 

kilka tygodni wrócę do zdrowia.  

- Czy mi się zdawało, Ŝe powiedziałaś "odpoczywać", kochanie?  

background image

Marlee ponownie roześmiała się.  
- W porządku, zrezygnuję z ćwiczeń na ławce. Czy dzięki temu poczujesz się lepiej?  
- Ty zapewne teŜ, sądząc po wyglądzie t e j rzeczy.  

--A 

jeśli osiodłam Sunshine i wybiorę się na  

przejaŜdŜkę? Ostatecznie to ona się męczy.  

-  Jeśli  juŜ  koniecznie  musisz  coś  robić,  to  chyba  jest  to  najlepsze  wyjście.  Och,  a  nawiasem 

mówiąc, kiedy wybierasz się do doktora Wootena?  

Marlee zmarszczyła brwi.  
-  Nie  wiem.  Doktor  Henderson  miał  przesłać  mu  moją  kartę.  Chyba  powinnam  zadzwonić  i 

sprawdzić, czy juŜ to zrobił.  

- TeŜ tak uwaŜam. No, pora wziąć się do pracy.  

- Connie podeszła do drzwi i przystanęła. Zmarszczyła brwi. - Czy mogłabym zrobić coś, Ŝebyście nie 
skakali sobie z Danclerem do gardeł?  

Marlee zacisnęła wargi.  
- Tak. Powiedz mu, Ŝe musi w końcu zrozumieć, iŜ nie jestem dzieckiem, którym moŜe rządzić. - I 

które juŜ nie uwaŜa kaŜdego jego słowa za nieomylne, dodała w myślach.  

- Zawsze był nadopiekuńczy w stosunku do ciebie.  

Myślę, Ŝe trudno mu przełamać ten nawyk. - Zmienił się.  

- Wiem. Ty teŜ.  
Marlee raz jeszcze zerknęła na macochę i jej spojrzenie złagodniało.  
- Nie martw się, Connie. Wszystko się dobrze ułoŜy.  
- Szkoda, Ŝe nie mogę mieć takiej pewności. W do-  

datku moŜe będę m usiała zostawić was samych w domu. - Dlaczego?  

- Pamiętasz, mówiłam ci, Ŝe moja siostra Jessica  

będzie miała operację serca?  

Marl,ee skinęła głową.  
- Zabieg ma być wykonany w najbliŜszych tygodniach. Oczywiście będę musiała pojechać do niej, 

bo siostra nie ma nikogo bliskiego.  

- Och, Connie, tak mi przykro. Wiem, jak kochasz ciocię Jessicę. Nie martw się o nas, poradzimy 

sobie. Teraz Dancler zachowuje się jak rozjuszony niedźwiedź, ale przejdzie mu to.  

- Chciałabym mieć taką pewność. Widziałam, jak na ciebie patrzył... - Przerwała i na jej policzki 

wypłynął rumieniec. - Mielę ozorem, jakbym straciła zmysły. Lepiej zajmę się czymś. W domu panuje 
straszny bałagan.  

- Nieprawda. Chciałabym ci pomóc, zwłaszcza Ŝe Hattie nie moŜe dziś przyjść.  
- Nawet o tym nie myśl. Jeśli musisz, poczytaj, idź na długi spacer albo wybierz się na przejaŜdŜkę. 

Twoim jedynym zadaniem jest starać się wyzdrowieć.  

Marlee podeszła do drzwi i uścisnęła Connie. - Kocham cię.  

- I ja cię kocham - powiedziała Connie załamują-  

cym się głosem.  

Chwilę  później  Marlee  wzięła  prysznic,  związała  włosy  w  luźny  kok,  włoŜyła  dŜinsy, 

pomarańczową koszulkę i buty do konnej jazdy i wyszła z domu. .  

Czerwcowe, poranne słońce niemal ją oślepiło.  

Zatrzymała  się  i  wciągnęła  w  płuca  aromatyczne,  świeŜe  powietrze.  Czuła  się  o  wiele  lepiej  niŜ 
wówczas, gdy dowiedziała się o wykrytym w jej organizmie wirusie.  

Planowała  osiodłać  Sunshine  i  pojeździć  pół  godziny,  moŜe  godzinę.  Po  lunchu  mogłaby 

zastosować się do rady Connie i wyciągnąwszy się na hamaku, poczytać trochę. Przywiozła ze sobą 
najnowszy bestseller.  

ZbliŜała się do stajni, kiedy zobaczyła Danclera.  

Zatrzymała się i zaczęła oglądać płot przylegający do budynku. Dancler klęczał i zmłotkiem w dłoni 
wyszarpywał gwoździe ze słupka przy bramie.  

Zdawała  sobie  sprawę  z  tego,  Ŝe  ją  zobaczył,  i  dlatego  podeszła  bliŜej.  Minęły  trzy  dni  od  ich 

raczej mało przyjaznej rozmowy. W tym czasie Marlee starała się go unikać. Wiedziała, Ŝe potrzebuje 
czasu  na  ochłonięcie  i  wymyślenie  sposobu,  dzięki  któremu  mogłaby  skłonić  go'  do  przekazania  jej 
pieniędzy.  

Dancler nie wsta~ ale przerwał pracę i spojrzał na nią. Zsunął kapelusz na tył głowy.  
- Proszę, proszę. Co wypędziło cię z domu tak wcześnie?  

background image

W jego tonie brzmiała kpina, ale Marlee postanowiła zignorować ją. Zdecydowała, Ŝe nie da mu się 

wyprowadzićzrównowagi.  W  kontaktach  z  Danclerem  nie  mogła  ujawnić  swych  emocji,  gdyŜ 
oznaczałoby to przegraną.  

- Pomyślałam sobie, Ŝe osiodłam Sunshine 

wybio-  

rę się na przejaŜdŜkę.  

- Czy taka właśnie jest definicja odpoczynku?  
- To zaleŜy, czyja definicja.  
- Powiedz Rileyowi, Ŝeby osiodłał klacz.  
- Mogę to zrobić sama.  
- Jak chcesz. - Odwrócił się i pracował.  
J  ego  czoło  zraszał  pot,  dŜinsy  i  koszula  lepiły  mu  się  do  ciała.  Wytarł  rękę  o  spodnie.  Mięśnie, 

rysujące się pod dŜinsami, zwracały uwagę swoją siłą. Zmysły Marlee oŜyły. To dlatego, Ŝe tęsknię za 
Jerome'em, powiedziała sobie, ale nie było to prawdą. To widok Danclera ją niepokoił.  

Nagle męŜczyzna obrócił się, jakby wyczuwając jej natarczywe spojrzenie. Przesunął wzrokiem po 

jej ciele. Marlee gwałtownie wciągnęła powietrze. Dopiero gdy się odezwał, odetchnęła.  

- Potrzebujesz kapelusza - stwierdził szorstko.  

- Słońce juŜ pali.  

Marlee przydepnęła źdźbło trawy. - Dzięki za przypomnienie. Zapadła cisza.  
Wreszcie  Dancler  odłoŜył  młotek  i  stanął  tak  blisko  niej,  Ŝe  mogła  wyczuć  woń  potu  i  naturalny 

zapach jego ciała. Pod wpływem jego bliskości poczuła mrowienie w całym ciele.  

- Twoja matka ... martwi się o nas - wyjąkała. Spojrzał na nią.  
- Mama zawsze się o nas martwiła i to juŜ się nie zmieni.  
- Wiesz, o czym mówię. Wzruszył ramionami.  

- Wszyscy mamy jakieś problemy.  
- Nic cię to nie obchodzi, prawda? Kiedy stałeś  

się  taki  twardy,  taki  wywołujący  ból  w  ...  -  Przerwała,  nie  mogąc  dokończyć  pod  jego  uwaŜnym 
spojrzeniem.  

- Zadku? Czy nie to chciałaś powiedzieć?  
- Tak - przyznała mimo woli. Umiał ją- podejść  

i potrafił sprowokować do mówienia, zanim pomyślała.  

Zaśmiał się, ale zabrzmiało to ponuro. - Taka juŜ tu okolica.  

- Twoja praca - stwierdziła krótko. - Connie  

mówiła, Ŝe miałeś jakieś kłopoty.  

Wsadził ręce do kieszeni. - Za duŜo mówi.  

- Nie naduŜyła twojego zaufania. Chodzi o to, Ŝe  

jesteś inny.  

-  Ty  teŜ.  -  Spojrzał  bezczelnie  na jej  dekolt.  Zaczerwieniła się, ale nie  odwróciła  wzroku.  - 
Dorosłam.  

- Och, a więc to się stało. - Nadal przyglądał się jej  

uwaŜnie.  

Rumieniec Marlee pogłębił się i tym razem odwróciła głowę.  
- Jesteś cholemie chuda. Myślałem, Ŝe chcesz o siebie zadbać.  

- Robię to, ale nie znoszę siedzieć bezczynnie.  
- Jest mnóstwo rzeczy do zrobienia, niekoniecznie  

trzeba dręczyć swoje ciało.  

Zawrzała w niej krew.  

- Słuchaj, wiem, co myślisz o mojej pracy. UwaŜasz ją za bezsensowną i bezuŜyteczną. W porządku. 
Wiedz jednak, Ŝe ja teŜ nie Ŝywię szacunku dla tego, co ty robisz.  

- Robiłem- poprawił ją.  
- Jasne. Poczekaj tylko, aŜ sklep z siodłami zbank-  

rutuje. Zaswędzą cię stopy, przypniesz z powrotem rewolwer i..;  

Zawahała się i trwało to wystarczająco długo, Ŝeby chwycił jej rękę i przyciągnął do siebie.  

- Dancler!  
- I co? - zapytał chrapliwie. - ... zabijesz kogoś. To  

chciałaś powiedzieć?  

Patrzyli  na  siebie.  Serce  Marlee  biło  szybko,  ale  nie  szybciej  niŜ  Danclera.  Czuła  to.  Widziała 

zwęŜone oczy męŜczyzny i poruszające się nozdrza. W takim stanie widziała go drugi raz. Wówczas 

background image

przeraziło ją to tak samo jak teraz. Ale to nie strach był najsilniejszą emocją. Ucisk jego palców na jej 
ramieniu zdawał się palić jej skórę.  

- Puść mnie!  
- Marleel  

Nieoczekiwany  głos  Connie  sprawił,  Ŝe  oboje  zwrócili  się  w  jej  kierunku.  Stała  na  ganku, 

osłaniając dłonią oczy od słońca. Gdy Ŝadne nie odpowiedziało, zawołała jeszcze raz:  

- Marlee, słyszysz mnie? Dziewczyna skinęła· głową.  
-  Jesteś  proszona  do  telefonu,  skarbie. To Jerome.  Dancler  westchnął  głęboko  i  puścił ją.  Marlee 
nie  

poruszyła się. Czuła dziwną słabość. Pomasowała ramię i oblizała wyschnięte wargi.  

- No, idź - rzucił ostro, patrząc na nią z pogardą.  

- Nie kaŜ czekać swemu kochasiowi.  

- Ty ... chamie! - szepnęła.  
- Masz rację. I nigdy o tym nie zapominaj.  

Otworzyła usta, Ŝeby coś powiedzieć, ale nie mogła wykrztusić słowa. Powstrzymując łzy napływające 

do oczu, obróciła się i pobiegła do domu.  

ROZDZIAŁ 

CZW

ARTY  

Marlee odrzuciła prześcieradło, wstała i przeciągnęła się.  
- Oj - ję1qJ.ęła, marszcząc brwi. Choć od przejaŜdŜki na Sunshine minęły trzy dni, bolały ją wszystkie 

mięśnie.  

- Marlee Bishop, jesteś wrakiem.  
Obrzucanie się wyzwiskami nie poprawiło jej samopoczucia. Rozgoryczona, skierowała się do łazienki. 

Wzięła  prysznic,  zrobiła  makijaŜ,  ubrała  się,  związała  włosy  w  koński  ogon  i  była  gotowa.  Na  co?  Nie 
miała Ŝadnych planów na ten dzień.  

Westchnąwszy  głęboko,  podeszła  do  okna  i  wyjrzała  na  zewnątrz.  Niebo  było  zachmurzone,  ale 

wiedziała,  Ŝe  wkrótce  pojawi  się  słońce  i  chmury  znikną.  Westchnęła  ponownie  i  oparła  czoło  o  ramę 
okienną.  

PrzeŜywała  depresję.  Chciała  wrócić  do  pracy,  lecz  wiedziała,  Ŝe  nie  pozwala  jej  na  to  stan  zdrowia. 

Sypiała źle i to równieŜ przyczyniało się do jej zmęczenia i niezadowolenia. Poza tym dręczyło ją poczucie 
winy,  gdyŜ  nie  umiała  cieszyć  się  z  pobytu  w  domu  i  spotkania  z  macochą. 

byłjeszcze  DancIer. 

od 

czasu  ostatniej  utarczki  słownej  robiła  wszystko,  Ŝeby  go  unikać. Było  to  całkiem  łatwe,  poniewaŜ  znów 
wyjechał,  tym  razem  do  Oregonu,  do  garbami.  Wrócił  późno.  Marlee  słyszała,  jak  około  północy  jego 
samochód wjeŜdŜał do garaŜu. 

Mogła zejść na śniadanie i spotkać się z nim, ale nie miała na to ochoty. Ciągłe napięcie i wrogość 

między nimi zniechęcały ją do tego. Jerome takŜe nie przyczynił się do poprawienia nastroju. Kiedy 
swoim  telefonem  przerwał  wymianę  zdań  między  nią  i  Danclerem,  zmusił  ją  do  podania  terminu, 
kiedy mógłby przyjechać i spotkać się z nią. Zanim odłoŜył słuchawkę, zapytał niezobowiązująco, czy 
przekonała juŜ Danclera, aby przekazał jej pieniądze. Napomknął, Ŝe poddawany jest naciskom w tej 
sprawie.  

Marlee chciała krzyknąć, Ŝeby dał jej spokój. Wiedziała, Ŝe jedyne wyjście to szczera, ostateczna 

rozmowa z Danclerem. Chciała wesprzeć Jerome'a. Jego agencja jawiła się jej jako zabezpieczenie na 
niepewną przyszłość.  

Poza tym postanowiła, Ŝe nie pozwoli Danclerowi kontrolować swego Ŝycia i dyktować, co wolno 

jej  robić,  a  czego  nie.  Na  razie  jednak  nie  mogła  mu  okazać,  jak  bardzo  czuje  się  dotknięta 
koniecznością błagania o to, co prawnie jej się naleŜało.  

Winę za to wszystko ponosił ojciec. Dancler wywarł na nim' takie samo wraŜenie jak na Marlee. 

Kiedy  Foster  Bishop  oŜenił  się  z  Connie,  postanowił  zamieszkać  na  ranczo  Dancler  B.  I  tak  miał 
zamiar sprzedać dom w mieście. Tłumaczył, Ŝe wiąŜe się z nim za duŜo wspomnień. Marlee nie miała 
nic  przeciwko  przeprowadzce,  gdyŜ  zdąŜyła  juŜ  poznać  swego  przyszłego  przybranego  brata  i 
natychmiast obdarzyć go bezgranicznym zaufaniem.  
Fakt, Ŝe on traktował ją jak nieznośną, młodszą siostrę, nie miał wpływu na jej uczucia. AŜ do tego 

background image

fatalnego dnia ... Marlee zamknęła oczy i desperacko próbowała pozbyć się tych wspomnień. 
Przeszłość kryła zakazane terytorium, którego unikała ze strachu przed poczuciem winy.  

Po chwili otworzyła oczy i zobaczyła Danclera.  

Opuściła powieki, pewna, Ŝe wyobraźnia płata jej figle. Gdy znów je uniosła, Dancler był tam, gdzie 
przedtem.  

Tym razem nie usiłowała stracić go z oczu. Wy- . glądał tak, Ŝe nie sposób było go ignorować. 

Siedział wyprostowany na klaczy, kierując się w stronę płotu. Koń stanął i Dancler pochylił się, 
sprawdzając swoją robotę sprzed kilku dni. Mięśnie jego ramion i ud napięły się, kiedy poprawiał coś 
przy zasuwie. Przywodziło to na myśl inny dzień, gdy jego mięśnie były tak samo napięte.  

Nagle Marlee poczuła się słabo i nie miało to nic wspólnego z faktem, Ŝe ostatni posiłek zjadła 

poprzedniego  dnia  w  południe.  Powodem  był  Dancler.  Świadomość  tego  wystarczyła,  Ŝeby 
zdecydowała się wracać natychmiast do Houston, nie zwaŜając na samopoczucie.  

- Daj temu spokój - szepnęła z napięciem. - Nie krzywdź siebie. Zapomnij o nim.  
Nie  pomogło.  Marlee  nie  umiała  zapomnieć.  Im  dłuŜej  przyglądała  się  Danclerowi,  tym 

wyraźniejsze  stawało  się  tamto  wspomnienie.  W  końcu  poddała  się  i  wróciła  myślami  do  dnia,  w 
którym ukończyła piętnaście lat ...  

Kiedy  wróciła  do  domu,  nikogo  nie  było.'  Na  stole  znalazła  talerz  ciastek  i  kartkę  od  Connie  z 

wiadomością, iŜ pojechała sprawdzić, jak się czuje siostra. Ojciec, oczywiście, pracował.  

Jednak  Dancler  powinien  być  w  domu,  a  przynajmniej  był  rano,  kiedy  wychodziła  do  szkoły. 

Prawdę mówiąc, nie mogła doczekać się ostatniego dzwonka. 

Marzyła o powrocie do domu i zobaczeniu brata. Wiedziała, Ŝe pojawia się na ranczo rzadko i na krótko.  

W czasie wykonywania swojej pracy został ranny i tylko dlatego był teraz w domu. Nikt nie opowiadał 

jej szczegółów, a ona nie pytała, lecz wiedziała, Ŝe praca łowcy nagród jest cięŜka i niewdzięczna. Dancler 
sam jej to wyznał. Nie obchodziło jej, co robi. Pragnęła być z nim, mimo Ŝe draŜnił się z nią bezlitośnie w 
kaŜdej chwili.  

Zjadła  kilka  ciastek,  wypiła  szklankę  mleka,  przebrała  się  w  Ŝółte  szorty  i  koszulkę  i  ruszyła  na 

poszukiwania Danclera. Zajrzała do stajni, sklepu z siodłami i na podwórze.  

Nigdzie  go  nie  dostrzegła. Doszła  do  wniosku, Ŝe  pewnie  pojechał  do  ciotki  z  matką. Postanowiła  iść 

nad staw. Uznała to miejsce za odpowiednie do ułoŜenia mowy, którą następnego dnia miała wygłosić w 
klasie.  

Staw, zasilany kryształowo czystym, zimnym źródełkiem, naleŜał do jej ulubionych zakątków. Mogła tu 

nie  tylko  pływać,  ale  równieŜ  napawać  się  spokojem  i  pięknem  krajobrazu.  Wysokie,  omszałe  dęby 
osłaniały go przed słońcem jak parasol i dzięki temu zawsze panował tu miły chłód.  

Marlee  szła  wolno  ścieŜką  porośniętą  dzikimi  kwiatami.  Właśnie  zbliŜała  się  do  małego  urwiska  na 

skraju stawu, gdy usłyszała jakiś dźwięk. Zatrzymała się, czując niepokój. Nie spodziewała się tu nikogo.  

Stała,  nasłuchując.  Dźwięk  powtórzył  się.  Domyśliła  się,  Ŝe  ktoś  pływa  w  stawie.  Zapewne  któryś  z 

chłopców z sąsiedniej farmy. Jej ojciec przyłapał ich parę razy na swoim terenie. Marlee nie bała się, ale 
wolała nie podchodzić bliŜej. Obawiała się, Ŝe mogą być nadzy.  

Chciała wracać, ale ciekawość zwycięŜyła. Wytłumaczyła sobie, Ŝe jeśli chłopcy są w wodzie, i tak nic 
nie zobaczy. Cicho wspi
ęła się na urwisko. Uklękła za zasłoną z krzaków i ostroŜnie wyjrzała.  

wodzie  był  tylko  jeden  pływak.  Dancler.  Jej  serce  niemal  przestało  bić.  Czy  powinna  go 

zawołać,  ujawnić  swoją  obecność?  Oczywiście,  Ŝe  tak,  uznała.  Mimo  to, 

gdy  otworzyła 

usta,  nie 

wydobył się z nich Ŝaden  

dźwięk.  

.  

Nie chciała mu przeszkadzać. Siedział w wodzie oparty o brzeg, z głową odrzuconą do tyłu. Czy 

był nagi? Zaczerwieniła się, dłonie jej zwilgotniały. Zmru. Ŝyła oczy, Ŝeby lepiej widzieć, ale na nic 
si
ę to nie zdało. Woda, zwykle kryształowo czysta, teraz zdawała się być zamulona, a moŜe to słońce 
padało  na  ni
ą  pod  dziwnym  kątem.  Marlee  nie  umiała  powiedzieć,  czy  Dancler  ma  na  sobie 
k
ąpielówki.  

Mogłaby  się  załoŜyć,  Ŝe  nie  miał.  Czoło  zrosił  jej  pot,  nie  mający  nic  wspólnego  z  panującym 

upałem.  

a  chwilę  opuściła  głowę,  czerwieniąc  się.  Co  ona  robi  najlepszego?  Ojciec  by  ją  zabił,  gdyby 

przyłapał, jak podgląda Danclera.  

I Dancler. O BoŜe ... Lepiej o tym 

nie myśleć. 

Jednak nie tylko ciekawość trzymała ją na miejscu. 

Spotykała się z chłopcami i nawet całowała: z nimi, ale nie było to przyjemne. Najczęściej pocałunki 
okazywały si
ę zbyt wilgotne i oślizgłe. Kiedy chłopcy próbowali posunąć się dalej, nie pozwalała im 

background image

na to. Nie chciała, Ŝeby pieścili jej piersi. Ale gdyby Dancler tego chciał...  

Przycisnęła dłoń do ust, Ŝeby stłumić okrzyk. Bóg z pewnością ukarze ją za takie myśli. Dancler 

był jej przybranym bratem i nie powinna Ŝywić do niego takich uczuć.  

A  jednak  nic  nie  mogła  na  to  poradzić.  Uczucia  te  przebudziły  się  w  niej,  gdy  zobaczyła  Danclera 
całuj
ą

  cego  dziewczynę,  z  którą  się  wówczas  spotykał.  Odwiedziła  go  kiedyś,  gdy  przyjechał  do 

domu.  Wychodząc,  przysunęła  się do  Danc1era i uniosła  wydęte  usta.  Pocałował ją  i  w  tym  samym 
czasie objął jej pierś.  

Marlee poczuła ukłucie zazdrości, ale nie wiedziała, jak temu przeciwdziałać. Nie powinna Ŝywić 

takich uczuć, to było niewłaściwe, lecz nie potrafiła z tym walczyć. Chciała, Ŝeby Dancler prawił jej 
komplementy  i  zwracał  uwagę  na  nią,  a  nie  na  jakąś  pozbawioną  rozumu  kokietkę.  Pragnęła  być 
kobietą Danc1era.  

Tylko raz zwrócił na nią uwagę w ten sposób, odsyłając pewnego wieczora do jej pokoju. Właśnie 

wybierała  się  na  przyjęcie.  Danc1er  kazał jej się  przebrać,  twierdząc,  Ŝe jej  bluzka  jest  za  obcisła, a 
spódnica za krótka.  

Obserwując  go  teraz,  Marlee  czuła  nawrót  tych  uczuć,  ale  nie  potrafiła  poruszyć  się  czy  choćby 

odwrócić  wzroku.  Woda  opływała  jego  muskularne,  opalone  ramiona  i  pierś.  Próbowała  wmówić 
sobie,  Ŝe  nie  robi  nic  złego  i  Ŝe  to  tylko  ciekawość,  gdyŜ  nigdy  przedtem  nie  widziała  nagiego 
męŜczyzny. Mimo to czuła się winna.  

Spuściła nieco wzrok, gdy Danc1er wstał. Zamarła, widząc jego nagość. Usiłowała złapać oddech, 

ale okazało się to niemoŜliwe.  

Nie  mogła  oderwać  oczu  od  jego  ciała.  Przesuwały  się  po  jego  owłosionej  piersi,  po  płaskim, 

twardym  brzuchu  ...  Zamknęła  powieki,  nie  chcąc  patrzeć,  ale  mimo  woli  koncentrowała  się  na  tej 
części jego ciała, która była twarda i powiększona, i której nie powinna oglądać.  

Był tak piękny jak Apollo, o którym ostatnio uczyła się w szkole. Miała wraŜenie, Ŝe podskoczyła jej 
temperatura, gdy Danc1er obrócił się, ukazując pośladki, tak samo twarde i umięśnione jak reszta jego 
ciała.  

Nie  wiedziała,  co  jej  podpowiedziało,  Ŝe  zrobi  najlepiej,  uciekając  natychmiast  z  tego  miejsca. 

Gdyby Danc1er ją złapał ... Nawet nie umiała sobie wyobrazić konsekwencji. Obróciła się i juŜ miała 
zsunąć się z urwiska, gdy usłyszała swe imię.  

- Marlee.  
Ugięły się pod nią kolana i musiała chwycić się najbliŜszego drzewa, Ŝeby nie upaść.  
- Marlee. - Głos Danclera brzmiał ostro. - Chodź  

tutaj.  

ZadrŜała i odwróciła wzrok. - Chodź tutaj, do cholery!  
Tym razem posłuchała. ZbliŜyła się, nie podnosząc  

oczu.  

- Spójrz na mnie.  
Uniosła wzrok, czując chłód w Ŝołądku.  
- Powinienem przełoŜyć cię przez kolano i zbić na kwaśne jabłko.  
- Nie ośmieliłbyś się - zaprotestowała, próbując  

ukryć panikę w głosie.  

Pochylił się ku niej.  
- Nie zakładałbym się o to.  
Odwróciła głowę i poczuła, Ŝe po jej policzkach  

płyną łzy.  

- Nie chciałam patrzeć, tylko ...  
- Byłaś ciekawa, tak?  
Ze ściśniętego gardła nie mogło wydobyć się Ŝadne słowo. Potrząsnęła głową.  
- I przypuszczam, Ŝe tego teŜ byłaś ciekawa? - powiedział stłumionym głosem.  

Zanim mogła zareagować, Danc1er chwycił ją i wpił się wargami w jej usta, głęboko i namiętnie. 
Marlee nie mogła złapać oddechu i przez chwilę myślała, Ŝe zemdleje.  

Pocałunek  skończył  się  tak  samo  szybko  i  gwałtownie,  jak  zaczął.  Dancler  patrzył  na  nią,  gdy 

chwytała oddech. Przez chwilę błysk w jego oczach nie był przeraŜający, tylko gorący i zaborczy. To 
się zmieniło, jednak dopiero wtedy, gdy Marlee uniosła głowę i spojrzała na niego z zachwytem. Jego 
twarz wówczas stęŜała.  

-  Na  litość  boską,  nie  patrz  tak  na  mnie!  -  rzucił  i  zaklął.  -  Przebrałem  miarkę  i  naleŜy  ze  mnie 

drzeć pasy.  

background image

Marlee cofnęła się, jej dolna warga drŜała. - PrzeraŜasz mnie.  
- Mam nadzieję - odrzucił Dancler. - Powinnaś  

wiedzieć,  Ŝe  igrając  z  ogniem,  moŜesz  się  sparzyć.  Jeśli  kiedyś  złapię  cię  na  podglądaniu,  mnie  lub 
kogoś innego, spiorę cię, przysięgam. A teraz zejdź mi z oczu, zanim zrobię coś, czego poŜałuję.  

Marlee  wydała  okrzyk,  obróciła  się  i  pobiegła  do  ścieŜki.  Zatrzymała  się  dopiero  w  łazience. 

Pochyliła się nad toaletą i zwymiotowała ...  

T  eraz,  kilka  lat  później,  czuła  ten  sam  ucisk  w  Ŝołądku.  Jednak  sprawy  nie  wyglądały  juŜ  tak 

samo. Dorosła i mogła mu się przeciwstawić. Patrząc, jak Dancler poprawia coś przy furtce, musiała 
przyznać, Ŝe ciągle czuje to zauroczenie i pociąg fizyczny. Choć nienawidziła tej słabości i wiedziała, 
Ŝ

e takie uczucia są zabronione, nie miała sił, aby je zniszczyć.  

Dlatego właśnie musiała skłonić go do przekazania jej pieniędzy i wynieść się stąd, uciec od niego.  

ROZDZIAŁ PIĄTY  

W sklepie z siodłami, znajdującym się w wydzielonej części stajni,unosiła się silna woń skóry, ale 

nie był to przykry zapach. Stając 

drzwiach, Marlee głęboko wciągnęła powietrze. Miała nadzieję, Ŝe 

znajdzie tu Danclera.  

Kiedy  zmarł  Damon  i  sprzedano  jego  posiadłość,  Connie  przeniosła  sklep  na  ranczo  Dancler  B. 

Liczyła  na  to,  Ŝe  znajdzie  kompetentnego  pracownika.  Niestety,  przeliczyła  się.  Wyrób  siodeł  był 
sztuką  rzadką  i  zanikającą.  Niewielu  ludzi  miało  cierpliwość  czy  zdolności,  Ŝeby  nauczyć  się  tego 
rzemiosła. Kiedy Dancler przejął interes, klienci nie pojawiali się zbyt często.  

Connie twierdziła, Ŝe w tym krótkim okresie Dancler podźwignął sklep. Marlee jednak wiedziała o 

niechęci przybranego brata do rodzinnego interesu. Jedną z przyczyn była nienawiść Danclera do jego 
ojca, który z pomocą brataConnie prowadził sklep.  

Wiedziała  takŜe,  Ŝe  Dancler  uwielbia  swoją  matkę  i  po  wielu  latach  rozczarowywania  jej 

postanowił zrobić coś, co ją ucieszy. Connie wszakŜe wymagała czegoś więcej niŜ dbania o ranczo. 
Miała nadzieję, iŜ syn przemówi do rozsądku swej przybranej siostrze. Tak jak i Dancler, nie darzyła 
sympatią Jerome'a i nie popierała pomysłu poŜyczenia mu pieniędzy na załoŜenie agencji.  

Marlee rozejrzała się po pomieszczeniu. Sklep wydałjej się prymitywny i zagracony. Nie pamiętała, 

aby  kiedykolwiek  widziała  tu  taki  bałagan;  z  drugiej  strony  swoje  wizyty  tutaj  mogła  policzyć  na 
palcach jednej ręki.  

W kącie stały dwie klonowe ławy, po przeciwnej stronie dwa stoły do krojenia skóry. Na ścianach 

wisiały narzędzia.  

Gdy Danc1er dorastał, jego ojciec zmusił go do nauczenia się wyrobu siodeł, choć chłopak nie był 

tym  zainteresowany.  Marlee  uznała  za  ironię  losu fakt,  Ŝe  obecnie  Danc1er  zajmował  się  czymś,  co 
sprawiłoby radość jego ojcu.  

- Dancler?  
Nie było. odpowiedzi. Zmarszczyła brwi. Kiedy przed chwilą wyglądała przez okno, widziała, jak 

tu wchodził. Przypomniała sobie o magazynie na tyłach sklepu. Zapewne był właśnie tam. Ruszyła w 
głąb sklepu, omijając nity i gwoździe porozrzucane na podłodze.  

Nagle otworzyły się drzwi. Kiedy Dancler ją zobaczył, przystanął i jego oczy się zwęziły.  

- Co tu robisz?  
Marlee  spojrzała  najpierw  na  mokry  kawał  skóry,  który  trzymał  w  ręku,  a  potem  na  jego  twarz. 

Wyglądał na zmęczonego. Zmarszczki wokół ust i oczu wydawały się głębsze, jakby nie spał ostatniej 
nocy.  Włosy  miał  potargane  bardziej  niŜ  zwykle,  ale  to  tylko  dodawało  mu  uroku.  Obcisłe  dŜinsy 
podkreślały kształt jego nóg.  

Odwróciła się szybko, lecz zdąŜyła zauwaŜyć, Ŝe zacisnął usta. Postanowiła nie dać się zastraszyć. 

Przyszła, Ŝeby przeprowadzić z nim powaŜną, spokojną rozmowę. Nie pozwoli się zirytować.  

Pomyślałam, 

Ŝ

moŜemy 

porozmawiać.  

- Naprawdę?  
Przez chwilę milczała. Przyglądała się, jak Dancler rozkłada na stole kwadraty mokrej skóry i sięga 

background image

po narzędzie do krojenia.  

- Jakie siodło robisz? Nie uniósł głowy.  

- Paradne, dla Boba Simsa. W przyszłym roku jego arab będzie faworytem.  
- W przyszłym roku? Tak długo będziesz nad nim pracował?  

- Prawie, biorąc pod uwagę inne obowiązki. Po śmierci twojego ojca warsztat podupadł. Mama nie 

mogła sobie z nim poradzić. Wiesz, Ŝe wujek Damon zachorował i nie mógł jej pomagać.  

- Wiem, Connie było cięŜko. - Przerwała. - Cieszę się, Ŝe wróciłeś. Ona cię potrzebuje.  

- Ciebie teŜ.  
- Jestem tutaj - powiedziała cicho, mijając go.  

Zastanawiała się, o czym myślał. Oparła się o pusty stół.  

- Na jak długo? - zapytał z naciskiem. Drgnęła, słysząc wyrzut w jego głosie.  
- Wiesz, Ŝe mam pracę, którą kocham. Tu nie mogę  

znaleźć Ŝadnego zajęcia.  

Przyjrzał się jej uwaŜnie, a potem wrócił do pracy. - Chyba masz rację.  
Następnych  kilka  minut  upłynęło  w  ciszy.  Marlee  szukała  słów,  którymi  mogłaby  udobruchać 

Danc1era. Przyglądała się, jak kroi twardą, mokrą skórę ostrym noŜem. Mięśnie jego ramion napięły 
się, gdy zwijał ją w wymagany kształt.  
Poruszał się z gracją, jego ruchy były pewne i precyzyjne. Większość znanych jej męŜczyzn nie 
potrafiła tego. Ciął skórę dokładnie w tych miejscach, które 

zostały wytyczone przez rysunek wzoru. 

Obserwowała go, zafascynowana jego energią i siłą.  

DancIer pochylił się nad stołem. Mimo woli zauwaŜyła zniszczoną koszulę, przylepioną do wilgotnych 

pleców, gdy poprawiał rozłoŜony kawałek skóry.  

- Masz inne zamówienia? - zapytała, czerwieniąc  

się i usiłując znaleźć neutralny temat.  

DancIer przerwał pracę i spojrzał na nią. - Tak, to za ławką.  

Marlee  obróciła  się.  Za  ławką  stał  szkielet  siodła:  rama  z  sosnowego  drewna  z  rozpiętą  na  niej  nie 

wyprawioną skórą.  

- A więc masz dwa zamówienia?  
- Trzy. Muszę zrobić jeszcze jedno siodło, którego  

nie zacząłem.  

- Myślisz, Ŝe zacznie ci się to opłacać?  
- Mam nadzieję, ze względu na mamę.  
Marlee  wyjrzała  przez  okno  ponad  ramieniem  DancIera.  Czerwonawe  słońce  znajdowało  się  tuŜ  nad 

pastwiskiem. Przez zakurzoną szybę dostrzegła lecącego ptaka.  

-  Słuchaj,  jeśli  Connie  potrzebuje  pieniędzy,  będę  zachwycona,  jeśli  weźmie  potrzebną  sumę  z  moich 

oszczędności. Wiem, Ŝe tatuś zabezpieczył ją, ale wiem takŜe, iŜ większość pieniędzy przypadła mnie.  

- Nawet o tym nie wspominaj - powiedział stanowczo. - Zresztą nie chodzi o pieniądze. To rzemiosło 

rozwijało się w jej rodzinie przez całe pokolenia i ona nie chce, Ŝeby tradycja zaginęła.  

- A więc planujesz zostać tutaj i...  
- Słuchaj - rzucił, przerywając pracę i zerkając na  

nią. - Nie przyszłaś chyba po to, Ŝeby dyskutować ze mną o mojej przyszłości?  

Uszczypliwy ton jego głosu sprawił, Ŝe mimo postanowień straciła opanowanie.  
- Kiedy zechcesz, potrafisz być prawdziwym chamem - stwierdziła ze złością.  
Uśmiechnął się chłodno, obrzucając ją przeciągłym spojrzeniem.  

- Tak właśnie mi mówiono.  
Walczyła o odzyskanie samokontroli, czując na  

so bie jego gorące, bezczelne spojrzenie.  

- Co mam zrobić, Ŝebyś oddał mi moje pieniądze?  
- Przemyślałaś to?  
- Oczywiście. Wiedziałam od samego początku, na  

czym  polega  praca  modelki,  w  jakie  moŜna  wpaść  pułapki  w  tym  zawodzie  i  dokąd  idą  dziewczęta  po 
skończeniu kariery.  

- A więc dlaczego sama nie otworzysz agencji?  
- Bo nie mam o tym pojęcia, ale Jerome ma. Jest  

dobry w interesach i wiem, Ŝe odniesie sukces.  

- Nigdy temu nie przeczyłem, ale niech to robi bez  

twoich pieniędzy.  

background image

- Dlaczego? Wyjaśnij mi.  
- Znam takich facetów. T o naciągacz.  
- Skąd, u diabła, moŜesz to wiedzieć? Nigdy go nie  

spotkałeś.  

- Nie muszę. Moim zdaniem jakikolwiek męŜczyzna, próbujący naciągnąć na pieniądze kobietę, z którą 

sypia, nie jest wart złamanego szeląga.  

Marlee miała na końcu języka wyznanie, Ŝe nie sypia z Jerome'em, ale powstrzymała się. Nie powinno 

to obchodzić DancIera i nie chciała się z niczego przed nim tłumaczyć.  

- Nie masz racji. On jest zdolnym przedsiębiorcą i potrzebuje tylko szansy, Ŝeby tego dowieść.  

- W takim razie poradź mu, Ŝeby zwrócił się do 

któregoś banku. MoŜna je znaleźć praktycznie na 

kaŜdym rogu.  

- Widzę, Ŝe tracę tu tylko czas.  
Nie  mogła  go  błagać. 

tak  była  dla  niego  zbyt  uprzejma.  Jednak  nie  zamierzała  się  poddać. 

Zdecydowała,  Ŝe  w  jakiś  sposób  postawi  na  swoim.  Musiała  tylko  obmyślić  nowy,  lepszy  plan. 
Dancler, tak jak kaŜdy człowiek, musi mieć słaby punkt. Po prostu trzeba go odkryć i wykorzystać dla 
swoich celów.  

Myśląc o tym, odwróciła się i ruszyła do drzwi. - Dokąd idziesz?  
Patrzył na nią z natęŜeniem. Westchnęła głęboko. - Co cię to obchodzi? - wykrztusiła w końcu. 
Przeczesując włosy palcami, odpowiedział:  
- Ja ... -przerwał i jego twarz się zmieniła. Przypominała teraz maskę. - NiewaŜne.  
Zacisnął szczęki i Marlee zrozumiała, iŜ nie wyciągnie juŜ z niego ani słowa. 

jednak zmusiła go 

do tego.  

- Och, li propos, za kilka dni przyjedzie Jerome.  

Pomyślałam, Ŝe powinieneś o tym wiedzieć.  

Idąc do drzwi, słyszała jego przekleństwa. Uśmiechnęła się.  

Huśtawka  na  ganku  skrzypiała  pod  cięŜarem  kołyszącej  się  pary.  Zapadał  zmierzch.  Marlee 

zamknęła  oczy  i  próbowała  odpręŜyć  się,  lecz  bez  powodzenia.  Stres  wypalał  energię,  a  tego  jej 
wyniszczony organizm nie potrzebował.  

Spojrzała  kątem  oka  na  Jerome'a.  Patrzył  przed  siebie,  a  kąciki  jego  ust  opadły.  Przyjechał  tego 

ranka.  

Szczekanie psa, oznajmiającego przybycie obcego, postawiło na nogi cały dom. Marlee ucieszyła 

się na widok Jerome'a i uściskała go serdecznie.  
W tej chwili Dancler wyszedł z domu, a za nim wybiegła Connie.  

Connie  uśmiechnęła  się  uprzejmie  i  oznajmiła  Jerome'owi,  Ŝe  wszyscy  przyjaciele  Marlee  są  tu 

mile widziani. Dancler zachował się zupełnie inaczej.  

- Dancler, Jerome Powell - powiedziała Marlee, czując szybsze pulsowanie krwi.  
- Powell-mruknął Dancler, ignorując wyciągniętą dłoń Jerome'a.  
Jerome  zaczerwienił  się,  a  Marlee  i  Connie  spiorunowały  Danclera  wzrokiem.  Wcale  go  to  nie 

poruszyło. Robił, co chciał i nic go nie obchodziły uczucia innych.  

Zaraz  potem  zniknął  i  od  tej  pory  Marlee  go  nie  widziała.  Connie  za  to  zachowywała  się 

przyjaźnie w stosunku do Jerome'a, niezaleŜnie od swych uczuć, i Marlee była jej za to wdzięczna.  

Terazjednak,  patrząc  na  Jerome'a,  czuła  się  dziwnie  rozczarowana  i  nie  umiała  tego  wyjaśnić. 

ś

ałowała, Ŝe nie kocha go na tyle, aby go poślubić, na co nalegał juŜ od dawna. Nie kochała go i nie 

ufała  mu  bez  reszty,  a  wszystko  przez  Danclera,  myślała  gorzko.  Pokazał  jej  Jerome'a  w  takim 
ś

wietle, Ŝe zaczęła wątpić w jego miłość do niej. Czy naprawdę ją kochał, czy teŜ pragnął poślubić ją 

dla jej pieniędzy?  

- Chciałbym wiedzieć, o czym myślisz - powiedział nagle.  
Uśmiechnęła się, ale nie odpowiedziała od razu ..  

Słuchała szczekania psa i cykania świerszczy. Wreszcie odezwała się:  

- Moje myśli nie są warte nawet pensa. Jerome ujął jej dłoń.  
- Masz ładny dom, ale wiesz, Ŝe nie naleŜysz do tego miejsca.  

- Wiem - zgodziła się.  
- Wracaj zemną. Czujesz się lepiej. ZauwaZyłem to  

od razu po przyjeździe.  

Marlee  ścisnęła  jego  rękę,  czekając  na  Ŝar  podniecenia,  jaki  zawsze  czuła,  będąc  w  pobliŜu 

Danclera. Nawet nie musiał jej dotykać ... Nic nie poczuła i delikatnie cofnęła dłoń.  

- Masz rację, czuję się lepiej. Tylko nie mogę  

background image

wracać do pracy, dopóki lekarz mi na to nie pozwoli. - Kiedy to będzie? - zapytał niecierpliwie.  

- Nie wiem. Umówiłam się na wizytę pojutrze.  
Przez chwilę milczał.  
- Przypuszczam, Ŝe rozmawiałaś juŜ z Danclerem? Westchnęła.  
- Wiele razy.  

  - I co?  

.  

Czekała na to pytanie. Dziwiła się, Ŝe padło tak późno. Całe popołudnie spodziewała się rozmowy 

o finansach. Jerorne jednak nie poruszał tematu. Zdawało się, Ŝe sprawia mu przyjemność oglądanie 
ranczo i pogawędki z Connie.  

- Jeszcze go nie przekonałam.  

  - Jak mu się wydaje, kim on jest?  

.  

- Dokładnie tym, co stwierdzono w testamencie  

mojego taty: moim opiekunem do dwudziestego ósmego roku Ŝycia.  

- Dlaczego twój ojciec to zrobił? Nie ufał ci?  
- Nie, nie ufał. UwaŜał, Ŝe jestem impulsywna. Ale  

i tak go uwielbiałam. - Na chwilę umilkła. - Kiedy dostał ataku serca, omal nie umarłam z Ŝalu.  

Jerorne znów ujął jej dłoń.  
- Przykro mi, kochanie, ale teraz jesteś juŜ duŜą dziewczynką i starszy brat nie moŜe zachowywać 

się tak, jakby rządził twoim ciałem i duszą.  

- Wiem. Uwierz mi, próbuję zrobić, co mogę: Ale Dancler jest bardzo uparty.  
- Wyjdź za mnie, a wtedy nie będzie miał nic do powiedzenia.  
- Będzie. Ma sprawować nade mną kontrolę niezaleŜnie od tego, czy jestem panną, czy męŜatką.  
-  Do  diabła  -  jęknął  Jerorne.  -  Musi  być  jakiś  sposób.  Potrzebuję  tych  pieniędzy.  Oboje  ich  po-

trzebujemy.  Kochanie,  teraz  jesteś  u  szczytu  kariery.  Prawdę  mówiąc,  najlepsi  projektanci 
doprowadzają  mnie  do  szału,  dopytując  się,  kiedy  wracasz.  Ale  twoja  popularność  nie  będzie  trwać 
wiecznie. Agencja zabezpieczy ci przyszłość.  

Marlee wstała z huśtawki i rzuciła mu zaniepokojone spojrzenie.  
- Myślisz, Ŝe o tym nie wiem? Nie sądzisz, Ŝe zdaję sobie sprawę z tego, iŜ pewnego dnia pojawi 

się  ładniejsza,  lepiej  zbudowana  i  bardziej  utalentowana  dziewczyna  i  wyeliminuje  mnie?  Tak  jak 
mówiłam Danclerowi, nie mam złudzeń co do swojej pracy.  

- Kochasz ją, prawda?  
- Tak. Kocham wszystko, co się z nią wiąŜe,  

szczególnie ostrą konkurencję. - To lubię!  

Marlee znów usiadła.  
- Ale nie wydaje mi się, Ŝebym kiedykolwiek otworzyła salon kosmetyczny.  
- Zobaczymy. Na razie pracuj nad tym swoim bratem, a ja będę gromadzić środki na własną rękę. 

Przekonasz go, Ŝeby zmienił zdanie. Wiem o tym ...  

Marlee Ŝałowała, Ŝe tak jak on nie moŜe być tego pewna. PrzecieŜ Jerorne nie znał Danclera.  

ROZDZIAŁ SZÓSTY  

Wymoczek.  Ten  głupiec  Jerome  jest  mięczakiem  i  wymoczkiem,  myślał  Dancler,  wysiadając  z 

półcięŜarówki i kierując się do baru.  

Zatrzymał się w drzwiach i zamrugał powiekami, czekając, aŜ wzrok przystosuje się do panującego 

w sali półmroku. Nie trwało to długo. Pragnął napić się czegoś, i to pilnie. Usiadł przy barze i rzucił 
kapelusz na wolny stołek obok.  

Sam Thigpen, barman i właściciel, przyglądał mu  

się z szerokim uśmiechem na ustach.  

- Ktoś ci nadepnął na odcisk, synu?  
- MoŜna tak powiedzieć. Masz zimne piwo?  
- A czy Kowboje zdobędą puchar?  
Dancler  uśmiechnął  się  mimo  woli.  Wszyscy  wiedzieli  o  miłości  Sama  do  druŜyny  Kowbojów  z 

Dallas i o jego przekonaniu, Ŝe zdobędą po raz kolejny puchar.  

background image

- Dobre pytanie. Czy to znaczy, wobec tego, Ŝe piwo moŜe nie być zimne?  

- Zabawne - odrzekł Sam bez uśmiechu, ale otworzył puszkę zimnego piwa i przesunął ją po kon-

tuarze w kierunku Danclera.  

- Pij, to na koszt firmy. Wyglądasz, jakbyś tego potrzebował.  

Powiedziawszy to, Sam przeszedł na drugi koniec lady, Ŝeby obsłuŜyć innego klienta. Dancler nie roz 
glądał się, ale wiedział, Ŝe w barze powinno być pusto. ZbliŜała się pora kolacji i wkrótce mieli się 
zjawić  stali  bywalcy,  a  powietrze  powinno  wypełnić  się  zapachem  tłustych,  ale  wyjątkowo 
smacznych hamburgerów. Po powrocie do domu Connie z pewnością bez trudu odgadnie, gdzie był.  

Zwykle marszczyła nos i mówiła:  

, - Oho, byłeś u Sama. Wrzuć te ubrania do pralki. Smierdzą hamburgerami na kilometr.  

Danclerowi to nie przeszkadzało. Zawsze przychodził do Sama, kiedy chciał odpocząć po cięŜkim 

dniu pracy w sklepie czy na pastwisku. Tym razem powód był inny.  

Uniósł  puszkę  do  ust  i  pociągnął  spory  łyk.  Piwo  ugasiło  pragnienie,  ale  nie  stłumiło  ognia 

płonącego  w  jego  wnętrzu.  Jerome  Powell  pasował  do  ranczo  tak,  jak  ryba  pasowałaby  do  suchego 
lądu. Czemu, do diabła, nie wracał tam, skąd przyjechał?  

Cholera,  Dancler  B  było  domem  Marlee  tak  samo  jakjego  i  nie  bardzo  mógł  powiedzieć  jej 

gościowi,  Ŝeby  pakował  się  i  wynosił.  Jednak  nic  nie  mógł  poradzić  na  to,  Ŝe  miał  na  to  wielką 
ochotę.  

Nawet przez chwilę nie wierzył w miłość Jerome'a do Marlee; ten mięczak nie kochał jej tak, jak 

na  to  zasługiwała.  Do  diabla,  na  pewno  nie!  Miał  pewność,  Ŝe  wyznania  miłości  J  erome'a  słuŜyły 
tylko jako środek do zdobycia tego, czego chciał. .  

Jerome był zwykłym naciągaczem.  
Najwyraźniej  oboje  go  unikali.  Wyglądało  na  to,  Ŝe  Jerorne  wie,  iŜ  Dancler  jest  niebezpieczny  i 

lepiej nie wchodzić mu w drogę, nie mówiąc juŜ o nagabywaniu Marlee o pieniądze.  

Zamówił kolejne piwo, marszcząc ponuro brwi.  

Jerome Powell nie był jedyną przyczyną fatalnego nastroju Danclera. T o wina Marlee.  

- Cholera - mruknął.  
- Mówiłeś coś? - zapytał Sam, stając przed nim.  
- Tak, podaj mi jeszcze jedno piwo.  
Sam zaśmiał się.  

- Mam wraŜenie, Ŝe potrzebujesz czegoś innego niŜ piwo. Podać coś mocniejszego?  

- Nie. Piwo wystarczy.  
- PomoŜe tylko w duŜych ilościach. Ale twoja  

mama zabije mnie, jeśli pozwolę ci upić się tak, Ŝe nie dojedziesz do domu.  

- Nie martw się o to. Jestem duŜym chłopcem. Sam prychnął.  
- Tylko kobieta moŜe doprowadzić męŜczyznę do  

takiego stanu.  

Dancler rzucił mu spojrzenie spode łba. - Odczep się, dobrze?  

Sam tylko się zaśmiał, podał Danclerowi drugie piwo i odszedł.  
Dancler  westchnął  i  wbił  wzrok  w  puszkę.  Odepchnął  ją,  rozgoryczony  swoimi  myślami.  JuŜ 

dawno nie był tak bliski utraty samokontroli. Ostatni raz zdarzyło się to wówczas, gdy zrezygnował z 
pracy. ZauwaŜył, Ŝe od chwili gdy Marlee wróciła do domu, bardzo się denerwował i odczuwał takie 
niezadowolenie i przygnębienie, jak gdyby coś niezbędnego ubyło z jego organizmu.  

Ktoś podszedł do szafy grającej. Dancler usłyszał brzęk monet i po chwili rozległ się głos Gartha 

Brooksa,  śpiewającego  "Przyjaciół  na  dnie".  Piosenka  zdawała  się  oŜywiać  towarzystwo.  Dancler, 
zadowolony z szansy zajęcia myśli czym innym, obrócił się i rozejrzał po barze.  

Nic się tu nie zmieniło, przynajmniej od chwili gdy wiele lat temu przyszedł tu ~o raz pierwszy. Nie 
przestawiono  ani  nie  wymieniono  stołów,  przykrytych  tradycyjnymi  serwetami  w  czerwono-białą 
kratkę. Te same fotografie, w większości przedstawiające byłych graczy druŜyny Kowbojów z Dallas, 
wisiały  na  pociemniałych  ścianach.  Mały  parkiet  otoczony  był  stolikami,  gdzie  z  upodobaniem 
zajmowali miejsca tancerze i zakochani.  

JuŜ  miał  odwrócić się plecami  do  sali,  gdy  nagle  zamarł  w  bezruchu.  Na  sekundę  zamknął  oczy, 

potem znów je otworzył. Nic się nie zmieniło. Oczy go nie myliły. Próbował przełknąć ślinę, ale nie 
potrafił  tego  zrobić.  Mógł  tylko  przyglądać  się  parze  siedzącej  przy  odległym  stoliku  w  kącie, 
oświetlonej płomieniem świecy.  

Marlee  i  J  erome  wpatrywali  się  w  siebie 

wydawali  się  być  pogrąŜeni  w  rozmowie.  Dancler 

cicho  zaklął, ale  nie  mógł  odwrócić  wzroku. Jak  długo  tu byli? Widzieli  go?  Wątpił  w to;  byli  zbyt 

background image

zajęci sobą.  

Na litość boską, co Marlee widzi w tym wymoczku?  

Jest  dość  przystojny,  przyznał  Dancler,  ale  jego.  chłopięca  urodajest  tak  samo  sztuczna  jak  jego 
opalenizna.  Dla  niego  Jerome  był  na  wskroś  fałszywy.  W  Ŝaden  sposób  nie  mógł  okazać  się 
wystarczająco dobry dla Marlee.  

Nagle poraziła go prawda. Nikt nigdy nie będzie wystarczająco dobry dla Marlee.  
Znów  zaklął,  wpatrując  się  w  nią.  Nic  dziwnego,  Ŝe  odnosiła  sukcesy  w  pracy.  Wyglądała 

cudownie.  Miała  dwadzieścia  pięć  lat  i  była  olśniewająco  piękna.  Jej  piersi  były  w  sam  raz:  nie  za 
duŜe i nie za małe. Miała szczupłą talię i fantastyczne, długie, kształtne nogi. Gęste miedziane włosy 
opadały na ramiona falą, obramowując łabędzią szyję.  

Było  coś  jeszcze.  Przedtem  Dancler  nie  umiał  opisać  tej  szczególnej  cechy,  przyciągającej  do  niej 
ludzi, 

zwłaszcza męŜczyzn. Teraz juŜ wiedział, na czym to polega. N a jej twarzy malowała się niewinność 

i  jednocześnie  zalotność,  co  doprowadzało  męŜczyzn  do  szaleństwa,  sprawiało,  Ŝe  zachowywali  się 
nieobliczalnie i mieli szalone myśli, tak jak on teraz.  

Tak było od chwili jej powrotu do domu. Głównie dlatego trzymał się od niej z daleka, starając się, aby 

nie zauwaŜyła, iŜ jej unika.  

Zapomniał o Jeromie i zaczął analizować własne uczucia. Wiedział, Ŝe nigdy by tego nie robił, gdyby 

nie wypite piwa.  

Nie  mógł  po  prostu  patrzeć  na  nią  i  tłumić  namiętności,  o  których  wiedział,  Ŝe  są  niewłaściwe.  Za-

stanawiał się, jak smakowałaby jej skóra i jak czułby się, tuląc ją do siebie.  

Na czole i górnej wardze poczuł gromadzący się pot.  

Zrozumiał, Ŝe jest na drodze do katastrofy i próbował zmienić tok myśli. Nie udało się. Znowu wyobraŜał 
sobie,  jak  by  to  było,  gdybymógłją  posiąść.  Prześladowała  go  ta  myśl.  Obrazy  z  przeszłości  zawładnęły 
całkowicie jego świadomością. Odetchnął i wypił następny łyk piwa.  

Nie pomogło. Wiedział, Ŝe nie pomoŜe mu nic poza opuszczeniem tego miejsca. JuŜ miał to zrobić, gdy 

Jerome ujął rękę Marlee i zaczął ją pieścić.  

Dancler zacisnął dłonie w pięści. Zabierz od niej łapy! chciał krzyknąć. Więcej, miał ochotę podejść do 

stolika,  chwycić  tego  miejskiego  wymoczka  za  klapy  marynarki  i  władować  mu  pięść  w  tę  nalaną  twarz. 
Oczywiście, nie zrobił tego. Po krótkiej wewnętrznej walce udało mu się zapanować nad emocjami. Wtedy 
zauwaŜył poruszenie.  

Przeniósł  wzrok  z  Marlee  na  sąsiedni  stolik.  Dwóch  męŜczyzn  i  kobieta  kłócili  się  o  coś  zapamiętale. 

Nagle jeden z męŜczyzn wstał i podszedł do Marlee z obleśnym uśmiechem na ustach.  

- Usiądź, Guy - ostrzegła go kobieta - zanim zrobisz z siebie jeszcze gorszego idiotę, niŜ jesteś.  
- Dobra rada, proszę pani - mruknął Dancler pod nosem.  
Sam oparł się łokciem o kontuar.  

- Chyba będą kłopoty. Lepiej zadzwonię po szeryfa. Nie mam ochoty, Ŝeby ten wariat rozwalił mi lokal. - 
Jeśli nie przestanie wgapiać się w Marlee, nie będziesz musiał prosić szeryfa. Sam zajmę się tym 
sukinsynem.  

- Nie mamowy -rzucił ponuro Sam. - Trzymaj się od niego z daleka. Niech Charlie robi swoje.  
Dancler  nic  na  to  nie  odpowiedział.  Siedział  bez  ruchu,  obserwując  pijanego  męŜczyznę,  który  naj-

wyraźniej zignorował radę swej towarzyszki.  

Intruz zbliŜył się do Marlee i pochyliwszy SIę, powiedział:  
- Cześć, skarbie. Chcesz zatańczyć?  
Dancler zauwaŜył, Ŝe Marlee zamarła w bezruchu.  

Patrzyła na Jerome'a. Ten wstał i spojrzał pijakowi w twarz. Dancler jęknął i zerwał się ze stołka. Instynk-
townie przeczuwał, co za chwilę nastąpi.  

- Daj jej spokój - powiedział Jerome piskliwym głosem.  
- Hej - zaprotestował pijak. - Niech młoda dama  

mówi za siebie.  

Jerome zmarszczył brwi.  
- Powiedziałem, daj jej spokój.  
Pijak obrzucił Jerome'a pogardliwym spojrzeniem od stóp do głów.  
-  Och,  do  diabła  -  rzucił  Dancler,  ruszając  w  stronę  stolika  Marlee  w  tej  samej  chwili,  gdy  pijak 

wymierzył cios pięścią w szczękę J erpme'a, a następnie w Ŝołądek. J erome krzyknął i zgiął się wpół.  

Marlee z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami zerwała się na równe nogi. W tej samej chwili Jerome 

wyprostował się i zachwiał.  

- Przestańcie! - krzyknęła.  

background image

Dancler chwycił ją za ramię i usunął na bok.  

-  Dancler,  zrób  ...  !  -  Nie  dokończyła,  gdyŜ  cięŜar  Danclera  i  siła  impetu  rzuciły  ich  na  podłogę. 

Znalazła się pod nim.  

Zaskoczony, wpatrywał się w jej pobladłą twarz, oddychając gwałtownie.  

ROZDZIAŁ SIÓDMY  

Marlee  wstrzymała  oddech.  Zaskoczona,  wpatrywała  się  w  twarz  Danclera,  oddaloną  od  jej  własnej 

zaledwie  o  kilka  milimetrów.  Przez  długą  chwilę  Ŝadne  z  nich  się  nie  poruszyło.  W  ciszy  rozlegały  się 
tylko ich  

przyspieszone oddechy.  

.  

. Usiłowała znaleźć jakieś słowa. Czuła kaŜdy mięsień Danclera. Kiedy ich ciała były tak blisko siebie, 

mogły zostać uznane za perfekcyjnie ułoŜoną łamigłówkę·  

Czuła  wewnętrzny  dygot,  spowodowany  bliskością  twarzy  męŜczyzny  i  jego  ciepłym,  pieszczotliwym 

oddechem.  Jej  wargi  rozchyliły  się.  Dancler  przysunął  się  jeszcze  bliŜej,  nie  odrywając  od  niej  wzroku. 
Zdawało się, Ŝe świat zewnętrzny przestał istnieć. Miała pewność, iŜ za chwilę Dancler ją pocałuje. Znów 
wstrzyma

ła 

oddech  i  poczuła  takie  samo  podniecenie  jak  tamtego  dnia  przy  stawie,  kiedy  tęskniła  za 

dotknięciem jego warg.  

Nagle,  jakby  zdając  sobie  sprawę  z  tego,  co  za  chwilę zrobi,  Dancler  odsunął 

się 

od  niej.  Podniósł 

się 

ostroŜnie.  

- Przepraszam za to, co się stało - powiedział dziwnym, drŜącym głosem i wyciągnął do niej rękę.  
Jej twarz płonęła. Wstała i dopiero wtedy zauwaŜyła J erome'a, leŜącego na stoliku. Z kącika ust ciekła 

mu krew. Barman próbował go ocucić.  

Rzuciła Danclerowi przeraŜone spojrzenie. - On nie umarł, prawda? - zapytała. Dancler 
uśmiechnął się.  
- Nie, skarbie, nie jest martwy. Tylko nieprzytomny.  

Z jego twarzy znikło rozbawienie.  

- Dzięki, Sam - powiedział, podchodząc do barmana. - Teraz ja się nim zajmę.  

Atmosfera w lokalu wróciła do normy. Szeryf zakuł  

pijaka w kajdanki i prowadził do drzwi.  

.  

-  Jerome,  słyszysz  mnie?  -  zapytała  Marlee.  WYjęła  z  torebki  chusteczkę  higieniczną  i  wytarła 

krew z twarzy ~wego przyjaciela.  

Dancler posadził Jerome'a na krześle i połoŜył mu  

na czole ręcznik zmoczony w zimnej wodzie.  

Jerorne jęknął i zamrugał oczami.  
- Nic ci nie będzie - zapewnił go Dancler. Jerorne otworzył oczy i przez chwilę wyglądał na  

kompletnie zdezorientowanego. Wreszcie spojrzał na Marlee i jego twarz wykrzywiła się z bólu.  

- Niedobrze mi - jęknął, zginając się wpół.  
- Powstrzymaj się - zaŜądał Dancler, ciągnąc go  

w stronę męskiej toalety.  

Barman zjawił się natychmiast. - Pozwólcie, Ŝe wam pomogę ..  

Marlee stała bezradnie, potem opadła na krzesło.  

Niemal natychmiast podeszła do niej kelnerka.  

- Wszystko w porządku? Wygląda pani tak, jakby miała zemdleć. MoŜe coś podać?  

- DuŜa whisky byłaby chyba w tej chwili najlepsza.  
- To na pewno pomoŜe - zapewniła ją kelnerka, Ŝując gumę i obdarzając Marlee 
porozumiewawczym uśmiechem.  
Marlee wyciągnęła rękę i zatrzymała dziewczynę·  

- śartowałam.  
- To niedobrze. Whisky zaraz przywróciłaby trochę koloru tym bladym policzkom.  
Marlee zmusiła się do uśmiechu.  

background image

- Być moŜe, ale wolę szklankę zimnej wody.  
- Jak pani sobie Ŝyczy. - Kelnerka spojrzała na Marlee ze współczuciem. - Proszę się nie martwić. 
Pani chłopakowi nic się nie stało. To trochę tak, jakby był pijany, a nie ma nikogo lepszego w 
trzeźwieniu pijaków niŜ Dancler. - Roześmiała się głośno. - On teŜ bywał trzeźwiony raz czy dwa. 
Jest pani znajomą Danclera? Bo jak ten pijak podchodził do pani, Dancler zerwał się ze stołka jak 
oparzony.  
Marlee wstała. Zdenerwowała ją awantura sprzed kilku minut, a teraz pojawiła się ta kelnerka ze 

swoimi irytującymi uwagami. Musiała stąd wyjść.  

- Dziękuję za wszystko - zawołała pospiesznie - ale muszę odetchnąć świeŜym powietrzem.  
Była  przy  drzwiach,  kiedy  zauwaŜyła  obu  męŜczyzn  wychodzących  z  toalety.  Spojrzała  na 

Jerome'a. Wyglądał lepiej, pomimo bladości i zaciśniętych boleśnie warg. Przynajmniej oprzytomniał, 
choć Marlee sądziła, Ŝe rano będzie obolały i nie zdoła wstać z łóŜka. Zacisnęła usta, ale nic nie mogło 
uspokoić ogarniającego ją drŜenia. Jak do tego doszło: najpierw pijak ją zaczepił, potem Jerorne stanął 
w  jej  obrome  i  wywiązała  się  bójka.  I  Dancler.  Poczuła  gorącą  falę  krwi  napływającą  do  twarzy. 
Wspomnienie  dotyku  jego  ciała  sprawiało,  Ŝe  czuła  się  bezsilna.  Gdyby  utracił  samokontrolę  i 
pocałował ją... Potrząsnęła głową i ruszyła na spotkanie obu męŜczyzn.  

- Dobrze się czujesz? - zapytał szorstko Dancler.  
- Tak.  

- A ja nie - rzucił Jerome jękliwym tonem.  
- Ach, nic ci nie będzie - zapewnił go Sam,  

puszczając oko do Danclera. - Przypuszczam, Ŝe to twoja pierwsza bójka w barze. Ale dla nas to normalne. 
- Zachichotał. - Mam rację, Dancler?  

- Masz, Sam. Dzięki za wszystko.  
- Cała przyjemność po mojej stronie. A teraz uwaŜajcie na siebie, słyszycie?  
- Dobrze - obiecał DancIer, wyprowadzając Mar

100 

i Jerome'a z baru.  

Na zewnątrz zatrzymali się. Przez chwilę milczeli.  

Marlee  przenosiła  wzrok  z  DancIera  naj  erome'a  i  po  raz  pierwszy  w  Ŝyciu  nie  wiedziała,  co  mogłaby 
powiedzieć.  

Jerome nie miał takich problemów. Spojrzał na DancIera, mruŜąc oczy.  
- Nie doszłoby do tego, gdybyś się nie wtrącił.  
- Jerome! - krzyknęła Marlee.  

JeŜeli Dancler poczuł się uraŜony, nie dał tego po sobie poznać. Wzruszył ramionami i jeśli wzrok nie 
mylił Marlee, kąciki jego ust uniosły się, jakby się uśmiechał. - Masz rację.  

- Moim zdaniem przekroczyłeś pewne granice.  

Jeśli  nie  robi  ci  to  róŜnicy,  wolałbym,  Ŝebyś  zostawił  Marlee  w  spokoju.  To  ja  jestem  za  nią 
odpowiedzialny.  

Marlee spojrzała na Jerome'a i juŜ chciała coś powiedzieć, ale DancIer ubiegł ją.  
- Na twoim miejscu, Powell, byłbym ostroŜny i nie próbowałbym podskakiwać wyŜej dupy.  

- Nie boję się ciebie! - rzucił Jerome z pogardą· Dancler nieznacznie poruszył wąsem. Podszedł bliŜej. Na 
twarzy Jerome'a odmalowało się przeraŜenie. Cofnął się o krok.  

- Przestańcie! - krzyknęła Marlee. - Chodźmy, Jerome.  
- Dobrze - zgodził się.  

Dancler milczał. SkrzyŜował ramiona na piersi i odprowadził ich wzrokiem.  
Gdy wsiedli do samochodu, Jerome odwrócił się do Marlee.  
- Twój przybrany brat naprawdę musi znać swoje miejsce. Te pieniądze są twoje i on ...  
Marlee pomasowała pulsującą bólem prawą skroń. - Zamknij się, Jerome. Po prostu się zamknij!  

- Trzymaj go, Riley.  
- Nie martw się, szefie. Mam tego małego.  

Dancler wziął Ŝelazo do wypalania piętna z oznakowaniem "DancIer B" i przyłoŜył je do skóry cielaka. - 
No - mruknął, wstając i ocierając pot z czoła. - Jestem skonany.  

- Ja teŜ, ale na szczęście ten był ostatni.  
- Dzięki Bogu - westchnął DancIer, patrząc na słońce. - Dopiero wpół do ósmej, a juŜ jest goręcej niŜ w 
piekle.  
- MoŜe to nas nauczy naprawiać płoty natychmiast po zauwaŜeniu dziury.  
Dancler spochmurniał.  
- To moja wina. Powiedziałeś mi o tym, a ja nie naprawiłem ogrodzenia.  
-  To  nie  twoja  wina,  szefie.  Powinienem  był  sam  naprawić  płot,  za  to  mi  płacisz.  Do  diabła,  ty  i  tak 

background image

masz pełne ręce roboty.  

DancIer uśmiechnął się.  
- W porządku, w takim razie obaj daliśmy plamę. Riley odwzajemnił uśmiech i powiedział:  
- Co mam robić teraz?  
- Skoś trawę za domem, a potem pojedź do miasta po kilka przesyłek, które juŜ powinny nadejść. 

- Zrobione - odpowiedział Riley, wskakując na konia. - Na pewno nie chcesz mojej pomocy przy 

sprzątaniu tego bałaganu?  

Dancler  rozejrzał  się:  Na  trawie  poniewierały  się  sztachety,  drut  kolczasty,  młotki,  gwoździe'  i 

róŜne narzędzia.  

- Nie, sam się tym zajmę. Ty jedź. Do zobaczenia później.  

Popatrzył za oddalającym się Rileyem, myśląc  

otym, jakie miał szczęście, zatrudniając go. Riley zastukał do drzwi dziś o piątej rano z informacją, 
Ŝ

e mnóstwo cielaków przeszło przez zniszczony płot na pastwisko sąsiada.  

Po  zapędzeniu  zwierząt  na  miejsce,  Dancler  zauwaŜył  trzy  nie  oznakowane  cielęta,  postanowił 

więc zająć się tym i od razu naprawić płot.  

Kiedy  Riley  zniknął,  Dancler  podszedł  do  najbliŜszego  dębu  i  oparł  się  o  pień.  Czuł  pot, 

spływający po całym ciele, ale nie martwiło go to. Wiedział, Ŝe pot oczyszcza ciało. Chciałby móc 
powiedzieć  to  samo  o  swojej  duszy,  cierpiącej  nieustanne  męki.  Tamtej  nocy  w  barze  omal  nie 
przegrał. Miał ochotę poddać się grzesznej namiętności i wpić się wargami w usta Marlee.  

Przez  jego  ciało  przebiegł  dreszcz.  Kiedy  matka  powiedziała  mu  o  chorobie  Marlee  i  o  jej 

przyjeździe na ranczo na czas rekonwalescen,cji, miał nadzieję, Ŝe będzie w niej widział wyłącznie 
swoją małą siostrzyczkę·  

Gdy jednak zobaczył ją rano w kuchni, lata rozłąki ~ na nic się nie zdały. Marlee znów zawładnęła 

jego sercem, tak jak wtedy, gdy przyłapał ją przy stawie na podglądaniu.  

Nic się nie zmieniło. Zawsze była poza jego zasię giem. Była jego siostrą. Dlaczego nie mogło to do 
niego dotrzeć? Znał odpowiedź. Dlatego, Ŝe jej pragnął.  

Zdjął kapelusz i odkleił od czoła wilgotne włosy. Był  

, spocony, zmęczony, brudny i w dodatku chory z miłości. Nie wiedział, jak długo jeszcze uda mu się 

trzymać się z daleka od niej, i to go przeraŜało. Obecność Jerome'ajątrzyła rany. Kiedy zobaczyłich 
w barze, coś w nim pękło. Na razie nie udało mu się pozbierać i zacząć myśleć racjonalnie.  

Gniew  matki  powstrzymywał  go  od  popełnienia  niewybaczalnego  błędu.  Co  powiedziałaby, 

gdyby  wiedziała,  jakim  uczuciem  darzy  jej  ukochaną  pasierbicę?  WyobraŜał  sobie  jej  wściekłość. 
Poza  tym  związek  z  Marlee,  nawet  gdyby  był  moŜliwy,  okazałby  się  niewypałem.  Dancler  nie  był 
dla niej odpowiedni. Marlee była młoda i delikatna, a on stary i kanciasty, w dodatku przytłoczony 
brzemieniem doświadczeń.  

Nagle powróciły zmory przeszłości i Dancler przestraszył się, Ŝe ma w sobie coś ze swego ojca. 

Vernon  Dancler  był  zimnym,  brutalnym  człowiekiem,  często  bił  syna  i  Ŝonę.  Umarł  na  marskość 
wątroby, gdy Dancler był nastolatkiem.  

Dancler  wyjechał  z  domu  wkrótce  po  ślubie  matki  z  ojcem  Marlee.  Uczynił  to, mimo  Ŝe  Foster 

Bishop był dla niego dobry i traktował go lepiej niŜ rodzony ojciec.  

Foster ufał mu, powierzając opiekę nad 'Marlee.  

Wiedział, Ŝe nie da się jej omamić.  

- Ta dziewczyna jest jak dzika klacz, synu - stwierdził pewnego dnia. – Musisz ją krótko trzymać, 

inaczej  będzie  zbaczać  z  drogi  przy  kaŜdej  moŜliwej  okazji.  -  Zaśmiał  się,  powstrzymując  łzy 
napływające do oczu.  
- Tak bardzo przypomina swoją matkę.  

Umarł dwa dni później i wraz z jego odejściem znikło poczucie bezpieczeństwa Danclera.  
Nie  zamierzał  wracać  na  ranczo,  ale  po  śmierci  wuja  matka  potrzebowała  go.  Podejrzewał 

wówczas, Ŝe tak jak i teraz Connie chciała, aby zwrócił baczniejszą uwagę na postępowanie Marlee.  

Na razie nic nie zrobił w tym kierunku. Pragnął jej do bólu i nie mógł juŜ się kontrolować. Nawet 

w tej chwili myśl o tym, jak czuł obok siebie jej ciało, wywołała falę poŜądania. Co miał robić?  

- Wyplącz się z tego - powiedział głośno - a potem wynoś się z Dodge. Zanim zrobisz coś, czego 

będziesz Ŝałować do końca Ŝycia - dodał cicho.  

Nie chciał jednak wyjeŜdŜać. Tu było jego miejsce.  

Nie  kusił  go  powrót  do  zawodu  łowcy  nagród.  A  więc  jaka  jest  odpowiedź?  Na  początek  zimny 
prysznic, pomyślał z ironicznym uśmiechem.  

Zaczął porządkować porozrzucane na trawie narzędzia.  

background image

ROZDZlAL ÓSMY  

- Wieczorem muszę wyjechać. Marlee zmarszczyła brwi.  
- Tak szybko?  
- Byłem tu juź parę dni. Nie mogę pozwolić sobie na dłuŜszy pobyt.  
Pili  kawę  w  jadalni.  Connie  pr-zed  chwilą  wyszła  do  piekarni.  Marlee  zjawiła  się  w  kuchni 

wcześniej,  licząc  na  spotkanie  z  Danc1erem,  ale  nie  zastała·  go.  Od  incydentu  w  barze  unikali  się. 
Poprzedniego dnia była z Jerome'em w Tyler. Obejrzeli wystawy, poszli do kina i potem na obiad do 
restauracji.  

Marlee była zachwycona. Dawno juŜ nie spędziła takiego dnia i zapomniała, jaki to daje efekt 

terapeutyczny. Od kiedy zalecono jej oszczędzanie się, odkryła, Ŝe nawet podoba jej się taki sposób 
spędzania czasu, choć nie chciałaby przeŜyć tak reszty Ŝycia. Kochała swoją pracę i nie mogła 
doczekać się powrotu na wybieg, ale oznaczałoby to rozstanie. z Danc1erem. na dłuŜszy czas. Co 
prawda wyszłoby jej to na dobre ...  

- Jesteś dziś bardzo spokojna, a moŜe raczej smutna - uśmiechnął się Jerome.  

Marlee zaskoczyła jego spostrzegawczość. Zwykle był tak zajęty sobą, Ŝe nie zwracał uwagi na 
innych. 
 - Muszę sporo rzeczy przemyśleć; to wszystko. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, pijąc kawę.  

Sytuacja była niezręczna i Marlee ucieszyła się, gdy Jerome odezwał się:  

- MoŜesz określić w przybliŜeniu, kiedy wrócisz do  

pracy?  

Westchnęła i odstawiła kubek.  
- Jutro u lekarza dowiem się czegoś więcej.  
- Zadzwoń do mnie natychmiast po wizycie.  
- Wiesz, Ŝe to zrobię.  

Ponownie  zapadła  cisza.  J  erome  nerwowo  przenosił  wzrok  z  przedmiotu  na  przedmiot,  unikając 

spoglądania na Marlee.  

- Słuchaj, kiedy chcesz znów zwrócić się do ... swojego przybranego brata o pieniądze?  
Marlee  gwałtownie  wstała,  podeszła  do  zlewu  i  wylała  chłodną  kawę.  Nie  odwróciła  się  i  nie 

odpowiedziała.  Wyjrzała  przez  okno,  zauwaŜając,  jak  chmury  przesłoniły  słońce.  Były  ciemne  i 
wisiały nisko. Wy-  
glądały jak barwiona bawełna.  

.  

- Marlee, robisz uniki.  

Jękliwy ton w głosie Jerome'a sprawił, Ŝe przed oczami zobaczyła czerwoną mgłę. Gwałtownie od-

wróciła się do niego.  

- Czy ty myślisz wyłącznie o pieniądzach? - Moich pieniądzach, chciała dodać, ale nie zrobiła tego.  
Na jego twarzy odmalowało się napięcie, potem rozluźnił się, jakby zdał sobie sprawę z jej gniewu.  

- Kochanie, przecieŜ wiesz - rzucił uspokajająco.  

- Rozmawiamy o naszej przyszłości.  

- Jesteś pewny, Ŝe to n a s z a przyszłość?  
- PrzecieŜ weźmiemy ślub.  
- Nigdy nie obiecywałam, Ŝe wyjdę za ciebie.  
- Nie powiedziałaś takŜe, Ŝe tego nie zrobisz.  

Marlee  odgarnęła  włosy  za  ucho.  -  To  prawda,  ale  ...  -  Hej,  nie  musimy  mówić  o  tym  teraz. 

Zaczekajmy, aŜ wrócisz do Houston, do pracy. - Przerwał i wzruszył ramionami. - Tu, w tym miejscu, 
wszystko wygląda inaczej. Właściwie to jakbyśmy byli na innej planecie.  

- Myślę, Ŝe to dobre określenie. Tu jesteśmy daleko  

od miejskiego zgiełku.  

- Jaki będzie twój następny ruch?  
Nie próbowała udawać, iŜ nie rozumie.  

- Nie wiem. Nie myślałam o tym od ... - urwała. Jerome wstał i zacisnął wargi.  
- Od. tamtego Ŝałosnego wieczoru w barze - skończył za nią. - Tak?  

background image

Skinęła głową. Nie wspominali tamtej nocy. Kiedy kazała Jerome'owi zamknąć się, zrozumiał, Ŝe 

jest zła i na niego, i na Danclera. Wiedziała, iŜ pod maską spokoju Jerome kryje pogardę i nienawiść 
do Danclera. Widziała to w jego oczach.  

- Na pewno moŜesz zrobić coś, Ŝeby uległ. - Nagle twarz J erome' a rozjaśniła się. - MoŜe poproś o 

pomoc macochę?  

- Nie. Ona teŜ wolałaby, Ŝebym nie dostała tych pieniędzy.  
- Dlaczego nie, u diabła?! - zawołał Jerome. - Na litość boską, jesteś dorosła. Wydaje mi się, Ŝe oni 

nie  chcą,  abyś  wyjechała  i  odniosła  sukces.  Chcą  zatrzymać  cię  tutaj,  Ŝebyś  zgniła  w  tym  zabitym 
dechami miasteczku.  

Marlee, wbrew sobie, roześmiała się.  

- Wiem, Ŝe Connie tego chce, ale Danclera nie obchodzi, co robię.  

- Bzdura.  
- Naprawdę. Jemu chodzi o kontrolę. Byli bardzo  

zaprzyjaźnieni z moim ojcem i teraz Dancler jest zdecydowany wypełnić jego Ŝyczenia co do joty.  

- Cholera, potrzebuję tych pieniędzy.  
Coś we wnętrzu Marlee drgnęło. Zapytała zimnym tonem:  
- Potrzebujesz czy chcesz, Jerome? Jaka jest praw-  

da?  

Zaczerwienił się i odwrócił wzrok.  
- Chyba i to, i to. .  
- To, co powiedziałeś Danclerowi tamtej nocy,  

z pewnością nie pomogło naszej sprawie.  

- MoŜe nie - rzucił z rozdraŜnieniem - ale naleŜało mu się. Poza tym nie podoba mi się sposób, w 

jaki tobą rządzi.  

- Jesteś pewny, Ŝe to wszystko?  
Jerome spojrzał na nią. Jego twarz była pozbawiona wyrazu.  
- Co masz na myśli?  
- Chodzi o to, Ŝe jesteś tak poruszony, tak ...  

- urwała, nie mogąc znaleźć właściwego słowa.  

Westchnął, zrezygnowany.  

  - T o proste. Chcę mieć te pieniądze.  

.  

- Ale po co ten pośpiech? Czy musisz je mieć  

natychmiast?  

J erome potrząsnął głową.  

-  Jeśli  załoŜę  agencję  teraz,  mogę  zatrudnić  kilka  najlepszych  modelek,  niezadowolonych  ze 

swoich  obecnych  agentów.  W  przypadku  odwlekania  sprawy  dziewczyny  te  rozejrzą  się  za  kimś 
innym,  

- To prawda - stwierdziła Marlee. Podszedł do niej, jego oczy błyszczały.  

- Nie moŜemy przepuścić tej szansy. Ty teŜ tego chcesz, prawda? Nawet jeśli osiągniesz wielki 
sukces, a jestem tego pewny, to nie będzie trwało wiecznie. Agencja da nam poczucie bezpieczeństwa. 
MoŜemy mieć wszystko, o czym marzymy i jechać, dokądkolwiek zapragniemy.  

- Zgadzam się z tym, ale ...  
- Ale co, kochanie?  
- Nie wiem, czy uda mi się nakłonić Danclera do  

zmiany zdania - stwierdziła Marlee ponuro. - A więc na wszelki wypadek powinieneś mieć plan 
awaryjny. - Co się dzieje między wami?  

Nieoczekiwane pytanie zaskoczyło Marlee.  
- Nie wiem, o czym mówisz.  
- Na pewno wiesz. Widziałem, jak na ciebie patrzy.  

Najpierw  zdawało  mi  się,  Ŝe  to  braterska  troska,  ale  po  tym  wieczorze  w  barze  nie  jestem  juŜ  tego 
całkiem pewny. Tak, wydaje mi się, Ŝe podobasz mu się jako kobieta.  

Marlee zaczerwieniła się. - To bzdura.  
- Naprawdę? Nie byłbym taki pewny. - Rzucił jej  

spojrzenie z ukosa. - Nie jestem teŜ pewny twoich uczuć. On zdecydowanie ma nad Jobą jakąś 
władzę. - Mówisz głupstwa.  

- W takim razie dowiedź, Ŝe się mylę.  
- W porządku - rzuciła ze złością. - NiewaŜne, ile  

mnie to będzie kosztować, zdobędę te pieniądze.  

background image

Bolała ją głowa i nie mogła otworzyć oczu. Miała wraŜenie, Ŝe są przybite gwoździami i dlatego 

czuje  tępy  ból  w  głowie.  Wreszcie  zmusiła  się  do  spojrzenia  na  zegarek.  Trzecia.  Jęknęła  głośno. 
PołoŜyła  się  przed  lunchem,  chcąc  odpocząć.  Nie  mogła  uwierzyć,  Ŝe  zasnęła.  Zastanowiła  się,  co 
robił Jerome. Na pewno się nie nudził. Jerome umiał znaleźć sobie zajęcie, przynajmniej na krótko.  
Zaburczało  jej  w  brzuchu.  Przypomniała  sobie,  Ŝe 

spóźniła  się  na  lunch,  ale  nie  miała  ochoty  na 

jedzenie. Weszła do łazienki i zerknęła w lustro. Znów jęknęła. Wyglądała okropnie.  

Umyła zęby i poprawiła makijaŜ. Wróciwszy do sypialni zastanawiała się, co robić dalej. ŁóŜko nadal 

kusiło.  Nie  czuła  się  wypoczęta.  I  umysł,  i  ciało  były  zbyt  pobudzone.  Bała  się  wizyty  u  lekarza.  Nie 
chciała usłyszeć, Ŝe jeszcze nie moŜe wrócić· do pracy.  

W takim razie co powinna zrobić? Chciała trzymać się z daleka od Danclera, a jednocześnie zostać przy 

nim.  

Przypominanie  sobie  o  tym,  Ŝe  takie  uczucia  w  stosunku  do  przybranego  brata  są  złe,  nie  pomagało. 

Dlatego wolałaby nie zbliŜać się do niego. Ale dała słowo i miała zamiar go dotrzymać.  

Wyprostowała się i wyszła z pokoju.  

- Hej.  
Dancler obrócił się. Marlee na próŜno próbowała odczytać jego myśli.  
- Hej - odpowiedział nieco chrypliwym głosem.  

Potem wrócił do pracy.  

Weszła do sklepu. Obserwowała kaŜdy ruch Danclera i czuła, Ŝe z kaŜdym krokiem jej serce szybciej 

bije. Powietrze było wilgotne i gorące, więc Dancler zdjął koszulę. W sklepie zamontowano klimatyzację, 
ale nie była włączona.  

Spojrzała na jego pierś, pokrytą potem. Przeniosła wzrok na płaski brzuch. Czuła wewnętrzne drŜenie, 

jak zawsze, gdy była z nim sam na sam. Dziwne wraŜenie zaczynało się od Ŝołądka i rozchodziło po całym 
ciele.  

Nagle  odwrócił  się  i  napotkał  jej  wzrok.  Przez  moment  w  jego  oczach  coś  błysnęło,  potem  znikło. 

Westchnął.  

- Czego chcesz?  
Powiedział to zmęczonym głosem. Marlee spojrzała mu w oczy. Wyglądał źle. Zdawało się, Ŝe skóra na 

twarzy jest napięta bardziej niŜ zwykle, na szyi drgał mięsień.  

- Dlaczego myślisz, Ŝe czegoś chcę?  
OdłoŜył narzędzia, roześmiał się głośno i potrząsnął głową.  
Chciała  zwymyślać  go  za  takie  zachowanie,  ale  powstrzymała  się.  Jeśli  zdenerwuje  go  teraz,  jej  plan 

spali na panewce. Tym razem nie da się zaskoczyć i nie dopuści, aby emocje zwycięŜyły zdrowy rozsądek. 
Konstruując pułapkę uŜyje miodu zamiast jadu.  

- Jak ci idzie z siodłem?  
Znów westchnął, tym razem ze zniecierpliwieniem, ale odpowiedział spokojnie:  
- Wydaje mi się, Ŝe dobrze.  
Zatrzymała  się  tuŜ  przy  nim  i  zerknęła  na  kawałek  skóry,  rozłoŜony  na  stole.  Rozpoczęty  wzór  był 

skomplikowany i piękny.  

- Wygląda wspaniale. Spojrzał na nią spod oka. - Tak ci się wydaje, co?  
- Tak. To chyba twoje najlepsze dzieło.  
- Dzięki - rzucił szorstko i wrócił do pracy.  
Marlee nie ruszyła się. Zapach wody kolońskiej i potu działał na jej zmysły. Nagle zapragnęła dotknąć 

go, zlizać krople wilgoci z górnej wargi... Wzięła  
głęboki oddech, ale to nie pomogło.  

'  

- Potrzymaj to - powiedział Danc1er, nie patrząc na nią.  
Marlee przytrzymała kawałek skóry. Ich ręce zetknęły się. Wstrzymała oddech i zerknęła na Danclera.  
Patrzył na jej piersi. Znów nie włoŜyła biustonosza.  

Podejrzewała, Ŝe przez materiał koszulki widać jej sutki.  

- Dancler - powiedziała z wysiłkiem - daj mi te pieniądze.  

Potem, zanim zdąŜył odpowiedzieć, zrobiła coś, czego nie zaplanowała. Pogładziła dłonią jego ramię. 
- Proszę·  

Dancler gwałtownie upuścił narzędzie, chwycił ją i przyciągnął do siebie. Jego twarz wykrzywiał 

grymas, oddychał z trudem.  

-  CzyŜbym  nie  mówił  ci  wcześniej,  Ŝe jeśli igrasz  z  ogniem,  moŜesz  się oparzyć?  -  Wbijał  w  nią 

spojrzenie, wzmacniając uścisk.  

background image

Przez chwilę była zbyt zaszokowana, aby odpowiedzieć.  
- To boli - wykrztusiła wreszcie. DrŜały jej kolana.  
- Jeszcze nie. Będzie, jeśli nie przestaniesz tego  

robić.  

Oblizała suche jak pieprz wargi. - Nie wiem, o czym mówisz.  

- Niech mnie szlag, jeśli nie wiesz! - Bezczelnie  

przesunął  po  niej  wzrokiem.  Potem  mruknął  jakieś  przekleństwo,  odepchnął ją i  głęboko  westchnął. 
Mimo  to  w  jego  oczach  nadal  płonął  ogień.  -  Najlepiej  będzie,  jeśli  zaraz  wyniesiesz  się  stąd  do 
diabła, zanim zrobię coś, czego oboje będziemy Ŝałować do końca Ŝycia.  

Pomimo ostrzeŜenia i ognia płonącego w oczach Danclera, Marlee nie mogła się ruszyć.  
- No juŜ - ponaglił, a w jego głosie brzmiało udręczenie. - Wynoś się stąd. W tej chwili!  
Wybiegła.  

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY  

- Czemu nie chcesz zostać na noc i wyjechać rano? J erome potrząsnął przecząco głową, ale postawił 
torby na ziemi i usiadł na huśtawce. Marlee zrobiła to samo. Przez kilka minut milczeli. W ciszy 
rozlegało się tylko skrzypienie zawiasów.  

- Powinnaś ją naoliwić - powiedział w końcu Jerome.  
Marlee uśmiechnęła się.  
- Wiem, ale brakowałoby mi tego dźwięku. Zawsze skrzypiała.  
- Na pewno nie chcesz jechać ze mną? Ostatecznie mogłabyś iść do swojego lekarza w Houston.  
- To prawda, ale to on zalecił mi wyjazd i odpoczynek. Nie będzie uszczęśliwiony, jeśli pojawię się 

w  jego  gabinecie.  Uzna,  Ŝe  usiłuję  przerwać  rekonwalescencję.  Poza  tym  i  tak  nie  pozwoli  mi  na 
powrót do pracy, więc równie dobrze mogę zostać tutaj.  
  - Ale tam byłabyś ze mną.  

,  

- Wiem, Jerome - powiedziała Marlee z lekkim  

Ŝ

alem. - Oboje teŜ wiemy, Ŝe bywasz w domu rzadko. Prawie bym cię nie widywała.  

J erome westchnął.  
- Masz rację. Dlatego nie mogę zostać dłuŜej. Mam duŜo zajęć. Chciałbym jedynie ... - przerwał i 

zagryzł wargi.  

Marlee wiedziała, co chciał powiedzieć, ale nie 

zdradziła się z tym. Nie  mogła nawet myśleć o swoim 

planie  "zmiękczenia"  Danclera  i  o  tym,  jak  w  końcu  ów  plan  obrócił  się  przeciwko  niej.  Wspomnienia 
tamtego  popołudnia  wywoływały  rumieniec  na  jej  policzkach.  Powinna  wiedzieć,  Ŝe  z  Danclerem  nie 
wygra. Początek flirtu i przegrana to były jedne z najgorszych chwil w jej Ŝyciu.  

- Marlee.  
Otrząsnęła się i spojrzała na Jerome'a. - Nie martw się, zdobędę te pieniądze.  
- Nie mówiłem ...  
- Tak,mówiłeś-wtrąciła.-JestemjuŜtymzmęczona.  
Wstał i wziął ją za rękę.  
- Odprowadź mnie do samochodu.  

Dancler wpatrywał się w Ŝarzący koniec papierosa.  

Zaklął z niesmakiem,· rzucił niedopałek na ziemię i zmiaŜdŜył obcasem.  

Nie  palił  od  dziesięciu  lat,  ale  dziś  tak  bardzo  zapragnął  papierosa,  Ŝe  poddał  się.  Zatrzymał  się  przy 

stacji  benzynowej  i  kupił  paczkę.  Potem  schował  do  kieszeni  koszuli  i  zapomniał  o  niej  do  chwili,  gdy 
wyszedł z domu i natknął się na Jerome'a i Marlee.  

Natychmiast  skrył  się  w  cieniu.  Nie  chciał,  Ŝeby  go  zauwaŜyli.  Obiecał  sobie  unikać  Jerome'a  i 

dotrzymał  słowa.  Bał  się,  Ŝe  gdyby  tego  nie  zrobił,  doszłoby  do  takiej  awantury  jak  w  barze  z  pijakiem. 
Niech Bóg go od tego broni! Marlee nigdy by mu tego nie wybaczyła.  

Teraz  uderzył  się  po  kieszeni  koszuli,  powstrzymując  się  od  wyciągnięcia  drugiego  papierosa. 

ZauwaŜył  bagaŜe  lerome'a  na  stopniu  ganku.  Chyba  juŜ  czas,  Ŝeby  ruszył  na  południe,  pomyślał. 
Spodziewał się jego wyjazdu następnego ranka po bójce w barze, ale Jerome nie zrobił tego.  

background image

Nie miał zamiaru wyjeŜdŜać, dopóki nie uczyni ostatniego wysiłku w celu połoŜenia łap na pieniądzach 

Marlee.  Dancler  miał  pewnoŚĆ,  Ŝe  to  on  nakłonił  Marlee  do  robienia  z  siebie  kokietki  w  sklepie  z 
siodłami.  

Schował ręce do kieszeni, odwrócił wzrok od pary na huśtawce i spojrzał w niebo. Gwiazdy wydawały 

się blade w porównaniu z księŜycem. Westchnął myśląc o tym, Ŝe niebo w Teksasie nie da się porównać do 
Ŝ

adnego  w  innym  miejscu.  Prawdę  mówiąc,  nigdy  nie  zauwaŜał  nieba,  nie  mówiąc  juŜ  o  podziwianiu, 

dopóki nie wrócił na ranczo. Zastanawiał się, czy Marlee brakowało księŜyca i gwiazd, kiedy przenosiła się 
z miasta do miasta.  

Marlee.  Ostatnio  myślał  tylko  o  niej.  Jej  twarz  była  pierwszą  rzeczą,  jaką  widział  kaŜdego  ranka  po 

przebudzeniu, o ile udało mu się zasnąć, i ostatnią, jaką widział przed pójściem do łóŜka. Pragnął jej aŜ do 
bólu. Choć nienawidził siebie za to, nie umiał kontrolować swych uczuć. Marzył o tym, Ŝeby wyjechała, a 
jednocześnie nie chciał tego.  

Znalazł  się  w  straszliwym  kłopocie  i  nie  widział  wyjścia.  Kiedy  pracował  jako  łowca  nagród,  zawsze 

kontrolował sytuację. Gdy popełnił błąd, zrezygnował z tego zajęcia. Wiedział, Ŝe nie jest juŜ uŜyteczny. A 
więc dlaczego nie mógł tego zrobić teraz, z Marlee? Odpowiedź była oczywista. Musiałby stąd odejść, ale 
dokąd? To był jego dom, chciał w nim zostać i zacząć nowe Ŝycie.  

Nie mógł jednak dłuŜej Ŝyć w ten sposób. Albo zapomni o Marlee, albo oszaleje. Raz juŜ prawie oszalał 

i nie chciał tego powtórnie przeŜywać. Nie miał więc wyboru; musiał robić to, co naleŜało. Zostawić ją w 
spokoju. Pracować do upadłego kaŜdego dnia.  
Umawiać się z innym.i kobietami. Na samą myśl o tym poczuł skurcz Ŝołądka. Nie chciał widywać innych 
kobiet. Pragnął tylko tej jednej.  

- Ale wiesz doskonale, Ŝe nie moŜesz jej mieć  

-mruknął.  

.  

ZauwaŜył poruszenie na ganku. Oboje wstali z huśtawki. Dancer znów poczuł skurcz Ŝołądka. Nie mógł 

znieść  widoku  tego  faceta,  dotykającego  Marlee.  Zacisnął  zęby  i  obserwował,  jak  idą  do  samochodu, 
trzymając się za ręce.  

Jerome  otworzył  bagaŜnik  i  wrzucił  do  środka  torby.  Potem  odwrócił  się  i  wyciągnął  ręce  do  Marlee. 

Dancler stał bezradnie i patrzył, jak J erome składa pocałunek na wargach dziewczyny.  

Poczuł  palącą  zazdrość.  Miał  ochotę  uderzyć  Jerome'a  pięścią  w  twarz.  Nawet  kiedy  ten  wsiadł  do 

samochodu i odjechał, Danc1er nie rozluźnił się.  

Marlee  odprowadziła  wzrokiem  znikający  samochód  i  wolno  ruszyła  w  stronę  ganku.  W  świetle 

księŜyca Dancler widział jej biodra, opięte obcisłymi szortami. Przeniósł wzrok na dekolt koszulki i zama-
rzył o dotknięciu skóry Marlee.  

Nie chciał ujawniać swej obecności, ale mimo woli z jego ust wyrwało się imię dziewczyny.  
- Marlee.  
Zatrzymała się na ganku i odwróciła w jego stronę.  

Ze zdumieniem szeroko otworzyła oczy. A moŜe był to gniew?  

- Dancler?  
~  Tu  jestem  -  powiedział,  odrywając  się  od  drzewa  i  ruszając  w  stronę  ganku.  Zatrzymał  się  kilka 

kroków od niej.  

Cofnęła się, zacisnęła dłonie w pięści i spojrzała na niego.  

- Jak długo tam stałeś? Wzruszył ramionami.  

- Wystarczająco długo.  
- Szpiegowałeś mnie - stwierdziła rzeczowo.  
- Nie nazwałbym tego w ten sposób.  
- A jak byś to nazwał?  
- Wyszedłem zaczerpnąć świeŜego powietrza i zo-  

baczyłem was na ganku. To wszystko.  

Popatrzyli na siebie z gniewem.  

- Zobaczyłeś, co chciałeś? -dopytywała się Marlee. Oddychała szybko i na chwilę Dancler przeniósł  

wzrok na jej piersi. Nawet w ciemności mógł dostrzec . zarys sutek. Poczuł narastające podniecenie i zaklął 
w duchu.  

- Zadałam ci pytanie. Spojrzał jej w oczy.  
- Słyszałem, do cholery. Odpowiedź brzmi: nie.  

Nie zobaczyłem tego, co chciałem. Chciałbym widzieć, jak go policzkujesz.  

Marlee otworzyła usta, zaskoczona.  
- Kiedy wreszcie się nauczysz, Ŝe to, co robię, nie powinno cię interesować?  
- Powinno jak cholera, przynajmniej teraz, gdy  

background image

jestem odpowiedzialny za twoje pieniądze.  

- Za moje pieniądze, tak. Ale nie za moją osobę. Ich spojrzenia skrzyŜowały się na moment.  
- Kochasz go? - zapytał nagle Dancler stłumionym  

głosem.  

Marlee westchnęła głęboko.  
- Powiedziałam ci juŜ, Ŝe to nie twoja sprawa.  
- A jeśli chcę, Ŝeby to była moja sprawa?  
- Do diabła, Dancler, przekraczasz wszelkie granice.  
- Być moŜe; a ty jesteś upartą oślicą.  
- Ja? Oślicą? Myślę, Ŝe powinieneś to odwołać.  

Parsknął śmiechem.  

- Boisz się spojrzeć prawdzie w oczy, choć tak łatwo to uczynić.  
- A co jest, twoim zdaniem, prawdą? - W jej głosie brzmiał sarkazm.  

Dancler  zignorował  to  pytanie.  Postanowił,  Ŝe  powie  swoje,  niezaleŜnie  od  wszystkiego.  Zbyt  długo 

cierpiał.  

- Po pierwsze, on cię nie kocha.  
- Skąd o tym wiesz?  
- Po drugie, wykorzystuje cię, Ŝeby zdobyć pienią-  

dze.  

- Do diabła, Johnie Dancler! Nic nie wiesz o Jeromie poza tym, co wymyślił twój spaczony umysł.  

- Akurat, nie wiem! Potrafię rozpoznać naciągacza, kiedy go widzę. WyobraŜam sobie, Ŝe pieprząc się z 

tobą, myśli o pieniądzach!  

Wydała okrzyk i uniosła dłoń z zamiarem uderzenia  

go w twarz.  

W Danclerze coś pękło. - O, niel  
Chwycił jej nadgarstek i kierując się impulsem,  

przyparł ją do ściany.  

Patrzyli na siebie ze złością, oddychając z trudem. - A niech cię -mruknął i wpił się ustami w jej wargi. 
Jęknęła. Nie mógł się powstrzymać i wsunął język  

między  jej  usta.  Pocałunek  zmienił  się.  Zdawało  się,  Ŝe  Marlee  topnieje  w  objęciach  Danclera. 
Wzmacniając pocałunek, ocierał się o nią ciałem.  

Westchnęła, gdy ich wargi złączyły się, ale Dancler nie poprzestał na tym. Zrobił coś, czego sam sobie 
zabraniał - wsunął dłoń pod jej koszulkę. Kiedy dotknął piersi dziewczyny, poczuł, Ŝe drŜą mu kolana. 
Marlee wpiła palce w jego szyję, jakby nie mogła utrzymać się na nogach. DancIer przesunął rękę z jej 
piersi na pośladek.  

- DancIer - szepnęła, gdy ujął jej biodra i przywarł do niej całym ciałem.  
Dopiero gdy zaczął poruszać się w górę i w dół, usłyszał jej szept.  

- Nie ... Dancler ... przestań.  

Przestał, ale nie puścił jej. Spojrzał na nią, zaciskając szczęki.  
- Powiedz mi, czy Jerome sprawia, Ŝe czujesz się tak samo?  

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY  

- Młoda damo, juŜ niedługo będzie pani całkiem zdrowa.  
Niebieskie oczy doktora Wootena wpatrywały się w nią przyjaźnie. Marlee bała się wizyty i tego, 

co mogła usłyszeć. Czuła się lepiej, ale nie wiedziała, czy infekcja ustępuje ..  

Teraz zerknęła z niepokojem na lekarza i zapytała: - Czy ma pan na myśli to, Ŝe moja choroba jeszcze 
trwa?  

Poklepał ją po ramieniu. Jego siwe włosy nadawały mu raczej wygląd dostojeństwa niŜ starości.  
- Proszę się ubrać, a potem porozmawiamy. - Wyszedł.  
Marlee westchnęła, zsunęła się z kozetki i włoŜyła ubranie. Po chwili doktor Wooten wrócił i zajął 

miejsce na stalowym taborecie. Marlee usiadła na krześle naprzeciwko.  

background image

- Wyniki badania krwi poznamy dopiero pojutrze, to znaczy w środę.  
- Ale nie spodziewa się pan Ŝadnych komplikacji,  

prawda? Chodzi mi 

II 

to, Ŝe czuję się znacznie lepiej.  

Doktor zmruŜył oczy.  
- Jest pani tego pewna?  
Marlee na chwilę odwróciła wzrok. - I tak, i nie.  
- Powiedziałbym, Ŝe to niezbyt jasne.  
- Przepraszam. Chciałam powiedzieć, Ŝe jednego dnia czuję się wspaniale, a następnego paskudnie.  

- Czytałem kartę informacyjną, którą przesłał mi doktor Henderson, i szczerze mówiąc uwaŜam, Ŝe 
ma pani szczęście. Ta infekcja naprawdę była brzydka. - Kiedy będę mogła wrócić do pracy? Wydaje 
mi się, Ŝe juŜ teraz mogłabym ją zacząć w niepełnym wymiarze godzin.  

Doktor Wooten potrząsnął głową. - T o niemoŜliwe.  
- Dlaczego? - zapytała Marlee. - Powiedział pan,  

Ŝ

e niedługo całkiem wyzdrowieję.  

- To prawda. - Ton lekarza nie zmienił się. Mówił spokojnie i przyjaźnie. - Ale teraz nie jest pani 

jeszcze zdrowa.  

- PrzecieŜ muszę wrócić do pracy. - Tym razem Marlee nie zapanowała nad nutką rozpaczy w głosie. - 
I zrobi to pani we właściwym czasie. Najpierw jednak musimy dowiedzieć się, dlaczego ma pani 
podwyŜszoną temperaturę.  

Marlee była zaskoczona.  
- Gorączka? Nie wiedziałam o tym.  
- Nie jest wysoka, musimy jednak poznac Jej  

przyczynę. Mam nadzieję, Ŝe badanie krwi to wykaŜe. Jeśli nie, trzeba będzie zrobić inne testy.  

- Myśli pan, Ŝe to coś powaŜnego i nie uda mi się pozbyć infekcji?  
- Nie, nie myślę tak. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale mam wraŜenie, Ŝe nie dbała pani o 

swoje zdrowie jak naleŜy. - Doktor przerwał i spojrzał na nią z ukosa. - Czy jest coś, co panią martwi i 
moŜe o bniźać  
odporność?  

.  

Zaczerwieniła się i spuściła wzrok. - Marlee.  
Uniosła głowę, ale nie patrzyła lekarzowi w oczy. - Prawdę mówiąc, mam pewne problemy.  
- Proszę się ich pozbyć.  

Po raz pierwszy głos doktora zabrzmiał surowo i stanowczo. Maclee uśmiechnęła się z wysiłkiem.  

- Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Pan o tym wie.  
- W pani przypadku to konieczność. Chyba Ŝe nie  

chce pani wracać do pracy.  

Maclee poczuła, Ŝe blednie. Lekarz ciągnął:  
- Musi pani odpoczywać 

unikać stresu, który jeszcze bardziej osłabia pani organizm. Potrzebuje 

pani duŜo snu, ćwiczeń i odpowiedniego jedzenia.  

- Cały czas to robię - zapewniła Marlee.  
- A więc musi pani bardziej się do tego przyłoŜyć.  
Doktor  Wooten  spowaŜniał.  -  Jeśli  chce  pani  porozmawiać  i  powiedzieć  mi,  jaka  jest  przyczyna 

tego stresu, z przyjemnością pani wysłucham.  

- Dziękuję, ale muszę sama sobie z tym poradzić.  
- Proszę więc to zrobić. N a razie dam pani receptę  

na  witaminy.  Kiedy  otrzymam  wyniki  badania  krwi  i  skonsultuję  się  z  doktorem  Hendersonem, 
zadecydujemy, co robić dalej. - Uśmiechnął się uspokajająco. - Do tego czasu proszę odpoczywać.  

- Czy robienie zakupów to teŜ odpoczynek?  
- Tylko wówczas, jeśli są niewielkie.  
- Wtedy przestają być przyjemnością.  
- Niech się pani nie przemęcza. - Wstał i podszedł  

do drzwi. - Chciałbym zobaczyć panią za dwa tygodnie. - Dziękuję - powiedziała Marlee powaŜnym, 
smutnym tonem.  

Doktor Wooten rzucił jej przeciągłe spojrzenie 

wyszedł z gabinetu.  

Maclee sięgnęła po torebkę, ale nie wstała, Oparła czoło o ścianę i usiłowała powstrzymać łzy.  

Wiedziała,  co  opóźnia  jęj  wyzdrowienie.  Powodem  był  Dander,  ale  tego  nie  mogła  powiedzieć 

lekarzowi.  Nikomu  nie  mogła  o  tym  powiedzieć.  Musiała  sama  zwalczyć  namiętność  do  swego 
przybranego brata. Gdyby jej nie dotykał! Gdyby jej nie pocałował!  

background image

W  końcu  sama  do  tego  doprowadziła.  Jeśli  igrasz  z  ogniem,  moŜesz  się  sparzyć.  W  porządku, 

sparzyła się· Wystarczył dotyk Danclera, a jej ciało płonęło. Znała niebezpieczeństwo, wiedziała, jakie 
jest  ryzyko.  Mimo  to  nic  nie  mogła  zrobić,  zwłaszcza  wtedy,  gdy  przycisnął  ją  do  siebie.  Marlee 
przestała kontrolować swoje zmysły i przylgnęła do niego, podczas gdy jego ręce przesuwały się po 
jej ciele.  

Na samo wspomnienie zaczerwieniła się i ukryła twarz w dłoniach.  

Nawet jego nieobecność nie pomogła. Wyjechał na trzy dni. Mimo to jej ciało i dusza nie zaznały 

spokoju. Prześladowała ją myśl o Danclerze i poczucie winy. Czasem poczucie winy stawało się tak 
silne, Ŝe czuła się chora.  

Czy była zakochana? Miłość. To słowo w odniesieniu do Danclera nigdy nie przyszło jej do głowy. 

Dopiero teraz. Serce Marleezabiło szybciej. MoŜliwość zakochania się w przybranym bracie była nie 
do przyjęcia.  

Taka  ewentualność  nie  mieściła  się  w  jej  planach  Ŝyciowych.  Być  moŜe  powodem  był  fakt,  Ŝe 

nigdy jeszcze nie była zakochana. Tylko raz omal nie zaangaŜowała się w powaŜny związek. Romans 
zakończył  się,  kiedy  odkryła,  iŜjej  wybranek  lubi  popijać  w  ukryciu.  NiezaleŜnie  od  tego  i  tak  nie 
mogłaby  go  poślubić.  Jej  problem  polegał  na  tym,  Ŝe  kaŜdego  męŜczyznę,  nawet  Jerome'a, 
porównywała z Danc1erem.  

Czuła się związana z Jerome'em, ale nie kochała go.  

W  przeciwieństwie  do  innych,  Jerome  zawsze  w  nią  wierzył.  Pieniądze,  które  zamierzała  mu 
poŜyczyć, miały być po części zapłatą za tę lojalność. Niemiało to nic wspólnego z miłością.  

A  więc  dlaczego  nie  umiała  określić  swych  uczuć  do  Danclera?  Dlaczego  tak  silnie  na  niego 

reagowała?  Seks.  To  musi  być  przyczyną  wszystkiego,  uznała,  podkreślając  w  myślach,  Ŝe  ich  cele 
Ŝ

yciowe kolidują ze sobą·  

Mimo  ostrej  konkurencji  i  ciągłych  podróŜy,  związanych  z  karierą  modelki,  pragnęła  odnieść 

sukces. Myśl o ustabilizowanym Ŝyciu na ranczo nie kusiła jej.  

Potarła  skronie.  Gdzie  wkradł  się  błąd?  zapytała  samą  siebie.  Jechała  do  domu  z  zamiarem 

uwolnienia umysłu od zmartwień i ciała od szaleńczego tempa Ŝycia w mieście. To drugie udało się 
jej, ale pierwsze ... Jakoś nie widziała rozwiązania.  

Poczuła  narastającą  panikę.  Musiała  pogodzić  się  ze  swym  uczuciem  do  Danclera,  spojrzeć 

prawdzie  w  oczy,  a  potem  zapomnieć  o  nim  na  zawsze.  Ale  jak?  Powrót  do  miasta  był  jedynym 
rozsądnym i pewnym lekarstwem .  

Zmęczona ponurymi myślami i własnym towarzyst-  

wem Marlee wstała i przeszła do holu.  

Connie uśmiechnęła się z niepokojem. - No 

i?  

- Nic strasznego. - Ujęła macochę pod rękę. - Opo-  

wiem ci wszystko po drodze.  

- Sukinsyn!  

Dancler upuścił młotek i wsadził palec do ust. Oparł się o stół i tak długo ssał palec, aŜ ból zelŜał. 

Następnie obejrzał stłuczone miejsce. Palec był opuchnięty i fioletowy.  

Nie zamierzał przerywać pracy. Chciał skończyć projekt. Podszedł do biurka, stojącego w rogu 
pokoju, otworzył środkową szufladę i wyjął plaster.  

Od  chwili  powrotu  na  ranczo  planował  wysprzątanie  sklepu  i  urządzenie  go  według  własnych 

potrzeb. Musiał  mieć  miejsce  na dodatkowe  narzędzia,  wzory  i  resztki  materiału,  których  nie  chciał 
wyrzucać. Postanowił zrobić półki na ścianę.  

Opatrzywszy palec, schylił się i podniósł młotek.  

Spojrzał na półkę, ale nie był zadowolony. Stale widział przed sobą twarz Marlee.  
- Sukinsyn! - powtórzył i potrząsnął głową. Ciągle jednak widział jej twarz i pamiętał scenę sprzed 
tygodnia, gdy przyparł ją do ściany i pocałował.  

JuŜ to było złe, ale gdyby na tym poprzestał, sytuacja byłaby do uratowania. Niestety, stracił rozum 

i posunął się za daleko.  

Nagle  zrobiło  mu  się  słabo.  Oparł  się  o  stół.  Kiedy  juŜ  przekroczył  granicę,  posmakował  jej 

słodkich  ust  i  dotknął  piersi,  z  trudnością  zmusił  się,  Ŝeby  przerwać.  Dobry  BoŜe,  kusiło  go,  Ŝeby 
wziąć ją tam, na ganku.  

Spocił się. Zdjął koszulę, rzucił ją na stół i otworzył okno. Choć czerwcowy poranek nie był parny, 

wiedział, Ŝe klimatyzacja byłaby najlepszym rozwiązaniem. Nie chciał jednak siedzieć w zamkniętym 

background image

pomieszczeniu. Wolał oddychać czystym powietrzem, jakby liczył na to, Ŝe oczyści ono jego głowę z 
niegodziwych myśli.  

- Nigdy w Ŝyciu, Dancler - mruknął pod nosem.  

Wiedział, Ŝe zasługiwał na pogardę.  

Mimo to wyczuwał, Ŝe Marlee teŜ przeŜyła chwilę rozkoszy. Bez wątpienia oddała mu pocałunek. 

Co to znaczyło?  
Nie znał odpowiedzi. Spojrzał na młotek. Wyglądał tak, jakby wzywał go do kontynuowania zaczętej

 

pracy. Nie pokusił się o to. Bał się, Ŝe w obecnym stanie zmiaŜdŜy sobie całą dłoń.  

- Cholera! - To nie pomogło. Musiał poradzić sobie z tą burzą zmysłów. - Ale jak? Na litość boską, jak?  
- MoŜna włączyć się do rozmowy, czy wolisz dyskutować sam ze sobą?  
Danc1er  obrócił  się  wolno  i  spojrzał  na  Rileya.  Nie  czuł  się  zawstydzony  tym,  Ŝe  przyłapano  go  na 

mówieniu do siebie.  

- O co chodzi? - zapytał. Rileypotarł podbródek. - Masz gościa.  

- Gościa?  
- Tak. Ciemnowłosy męŜczyzna z brodą. Nie  

przedstawił się.  

Danc1er zaklął.  
- Chcesz, Ŝebym się go pozbył? - zapytał Riley.  

- Widzę, Ŝe nie masz ochoty na towarzystwo.  

- Wcale.  
- W takim razie zaraz go spławię. - Riley odwrócił  

się do drzwi.  

- Zaczekaj. Przyślij go tutaj. Riley wzruszył ramionami.  

- Ty jesteś szefem.  

Danc1er zaklął pod nosem, kiedy do sklepu wszedł gość.  

- Cześć, Shank1e.  

Nie spodziewał się wizyty swego byłego szefa i była to ostatnia rzecz, jakiej potrzebował. Tim Shankle 

był jednym z najpodlejszych ludzi. Dancler wiedział, Ŝe w pracy łowcy nagród to poŜądana cecha.  

- Myślałem, Ŝe nie uda mi się pozbyć tego twojego goryla - powiedział Shankle.  

- Aja nie byłem pewny, czy chcę, Ŝeby się od ciebie  

odczepił.  

- Hmm, a więc dalej cię to gryzie?  
- Niewykluczone.  
- Mogę usiąść?  
- Jak chcesz.  
- Widzę, Ŝe Ŝycie na ranczo nie złagodziło twoich  

obyczajów.  

- A liczyłeś na to?  
Shankle roześmiał się, siadając na krześle.  
- Właśnie dlatego nie udało mi się ciebie zastąpić.  
- Na szczęście to twój problem, nie mój.  
Shankle zacisnął dłonie i wzruszył ramionami.  

- Mogę się załoŜyć, Ŝe trochę tęsknisz za dawną robotą. Do diabła, człowieku, jesteś do niej stworzony. - 
Posłuchaj, Shankle, oszczędź sobie kłopotu. Nie wrócę do agencji. Nie chcę spędzić reszty Ŝycia, ścigając 
przestępców. Poza tym ...  

- Wiem, wiem - przerwał Shankle. - Czujesz się odpowiedzialny za to ranione dziecko i zabicie tego  

męŜczyzny.  

.  

- Daj spokój, dobrze? Nie chcę o tym mówić.  
- W porządku, nie będziemy - zgodził się Shunkle.  

- Ale przynajmniej wysłuchaj mnie. Mam pracę, wartą  
mnóstwo forsy, a kaŜd y banknot pod pisany jest twoim nazwiskiem.  

Tym razem to Danc1er wzruszył ramionami.  

 

- Słyszałem to juŜ przedtem.  

.  

- Nie; przynajmniej nie za takie pieniądze. W kaŜ-  

dym razie, wykonaj tę jedną pracę, a odczepię się od ciebie na zawsze.  

- Chyba źle słyszysz, Shankle. Nic z tego nie będzie.  

ś

adne pieniądze nie skłonią mnie do ponownego wdepnięcia w to bagno.  

Shankle zaczerwienił się i wstał.  

background image

- Przemyśl to. Będę z tobą w kontakcie.  
- Idź do diabła, Shankle.  
MęŜczyzna zaśmiał się i opuścił sklep.  
Dancler długo stał bez ruchu. Myślał o tym, Ŝe być moŜe znalazł rozwiązanie nurtującego go 

problemu.  

MoŜe powinien po prostu dać Marlee jej pieniądze, a potem przyjąć ofertę Shankle'a. Uspokoiłoby 

to jego sumienie, ale nie pomogłoby na ból serca.  

Wziął do ręki gwóźdź i uderzył weń młotkiem.  

ROZDZIAŁ JEDENASTY  

Marlee pochyliła się i cmo1qlęła Connie w policzek. - Pro~adź ostroŜnie, słyszysz?  
- Dzięki za radę. Zadzwonię, jak tylko dojadę  

i zorientuję się w sytuacji.  

.  Zeszłej  nocy  Connie  dowiedziała  się,  Ŝe  stan  zdrowia  jej  siostry  uległ  pogorszeniu.  Uznała,  iź 

natychmiast musi do niej pojechać.  

Marlee zatrzasnęła drzwiczki samochodu i spo-  

jrzała na macochę.  

-  

- Jeśli mogłabym coś dla ciebie zrobić, daj mi znać. Connie uścisnęła jej dłoń.  
- Dbaj o siebie i Danclera. - Zmarszczyła brwi.  

- Ostatnio zachowywał się jak ranny niedźwiedź. Coś  
go gryzie, ale kiedy pytam, udziela wymijających odpowiedzi, a potem zaciska szczęki.  

Marlee poczuła rumieniec wypływający na szyję.  

Odwróciła wzrok.  

- Nic mu nie będzie. Nie martw się. Zajmiemy się domem.  
Connie westchnęła i uśmiechnęła się.  
- Szkoda, Ŝe nie mogę przestać martwić się o dzieci.  

Moje Ŝycie byłoby o wiele łatwiejsze. - Connie, nie jesteśmy juŜ dziećmi.  

- Tego mi nie udowodnisz.  
- Rusz wreszcie 

wynoś się stąd - rzuciła Ŝartobliwie Marlee. - Zaopiekuj się ciocią Jessicą.  

Connie skinęła głową i odjechała. D9piero gdy samochód zniknął za rogiem, Marlee poruszyła się. 

Nie chciała wracać do domu. Dzień był przepiękny.  

MoŜe spacer po lesie pomógłby jej pozbyć się kłopotliwych myśli i spojrzeć na wszystko z innej 

perspektywy?  

Skręciła za rogiem domu i spojrzała na azalie i krzewy hibiskusa. Nieco dalej płot, odgradzający 

podwórze  od  pastwiska,  pokryty  był  kwitnącym  bluszczem.  Postanowiła  zerwać  kilka  gałązek  na 
bukiet i wstawić je do wazonu.  

Szła przez podwórze, gdy zobaczyła Danclera.  

Wstrzymała oddech. Pochylony przy pompie, podstawiał twarz pod strumień wody. Po chwili wypros-
tował się, wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł oczy. N a twarzy i we włosach kropelki wody lśniły jak 
diamenty.  

Marlee  stała  jak  zaklęta.  On  nie  jest  aŜ  tak  wysoki,  pomyślała.  Raczej  masywny  i  dobrze 

zbudowany.  Wydawał  się  taki  olbrzymi,  poniewaŜ  miał  ponad  metr  osiemdziesiąt  wzrostu  i  był 
wspaniale umięśniony.  

Coś  w  niej  drgnęło.  Znała  to  uczucie,  ale  nie  chciała  się  do  tego  przyznać.  Dancler,jakby  nagle 

zdając  sobie  sprawę  z  jej  obecności,  odwrócił  się.  Popatrzyli  na  siebie  w  milczeniu.  Wreszcie 
odwrócił wzrok i schował chusteczkę do kieszeni. Marlee nagle poczuła się zawstydzona, jednak nie 
ruszyła się nawet wówczas, gdy Dancler zaczął się zbliŜać.  

Stanął o krok przed nią. ZadrŜała. Choć byłoby to głupie i niebezpieczne, pragnęła, aby podszedł 

jeszcze bliŜej. KaŜdy nerw w jej ciele dygotał, kiedy Dancler przesuwał po niej spojrzeniem.  

PoŜałowała,  Ŝe  nie  ubrała  się  inaczej.  Jednak,  spodziewając  się  upału,  wybrała  szorty,  krótką 

koszulkę i sandały.  

Oderwała od Danclera wzrok dopiero w chwili, gdy zapytał szorstko:  

- Dokąd idziesz?  

background image

Spojrzała  na  niego,  próbując  nie  zwracać  uwagi  na  niezręczność  sytuacji.  Nie  mogła  zapomnieć 

jego pocałunkui tego, jak dotykał jej piersi ... Ze sposobu, w jaki się jej przypatrywał, zrozumiała, Ŝe 
on teŜ nie potrafi o tym zapomnieć. Odezwało się w niej poczucie winy.  

- Pomyślałam, Ŝe pójdę na spacer do lasu. Jest taki piękny ranek.  

- O, tak.  
- Pracowałeś? - zapytała, zaszokowana faktem, Ŝe  

prowadzą normalną rozmowę. - Od piątej rano.  

- W takim razie widziałeś się z Connie?  
- Tak. Powinna teraz być w drodze do cioci Jessiki.  
- Właśnie odprowadziłam ją do samochodu.  

Zapadło milczenie. Marlee rysowała coś czubkiem sandała na piasku.  

- Potrzebujesz towarzystwa?  
Podniosła głowę, jej wargi rozchyliły się. Dancler się  

uśmiechnął.  

- Zamknij buzię. Dobrze słyszałaś.  
- Nie masz nic do roboty?  
- Mam. Ale od czasu do czasu kaŜdy człowiek musi  

odpocząć. Mam rację?  

Westchnęła i odpowiedziała: - Chyba tak.  
- Wybierasz się w jakieś określone miejsce?  
- Nad staw.  

Na  chwilę  zapadła  cisza.  Ich  spojrzenia  skrzyŜowały  się.  Znów  wiedziała,  o  czym  Dancler 

pomyślał. Przypomniał sobie dzień, kiedy przyglądała się, jak nagi wychodził z wody.  

Zaczerwieniła się i spuściła głowę. - Chodźmy.  

Choć szła obok niego, nie mogła w to uwierzyć.  

Zerkała na niego z ukosa. Jaką grę teraz prowadzi, zastanawiała się. MoŜe dręczyły go wyrzuty 
sumienia za zachowanie się tamtego wieczora. MoŜe chciał ',' zawrzeć pokój, zwiększając dystans 
między nimi i trak.: tując ją znowu jak małą siostrzyczkę.  

Nie miała jednak pojęcia, co 'dzieje się, w jego umyśle. Mogła tylko próbować odczytać to z jego 

twarzy, która teraz była maską kryjącą wiele sekretów.  

- Co powiedział lekarz?  
- Connie ci tego nie powtórzyła?  
- Nie dowiedziałem się niczego konkretnego. Po-  

wiedziała tylko, Ŝe wyniki badań są niezłe.  

- Wydaje mi się, Ŝe "niezłe" to tak samo dobre określenie jak kaŜde inne.  
- A więc kiedy wyjedziesz? " Wydało jej się, Ŝe zapytał o to z pewnym wysiłkiem.  

Kiedy jednak spojrzała na niego, jego twarz nie ujawniała Ŝadnych emocji.  

- Obawiam się, Ŝe nieprędko. Mam lekką gorączkę·  

- A to dopiero. Zawiadomiłaś ... Jerome'a? Usłyszała wahanie w jego pytaniu i wiedziała, Ŝe znaleźli 
się na niepewnym gruncie.  

- Nie, jeszcze nie.  

W  milczeniu  doszli  do  polany.  Marlee  zatrzymała  mę  i  podziwiała  piękny  widok.  Ulubiona 

kryjówka nie zmieniła się przez te wszystkie lata. M oŜe tylko stała się jeszcze piękniejsza.  
Trawiaste zbocze porastały cyprysy i niewysokie dęby. Było tu chłodno i cicho. Poranne słońce słało 
promienie  poprzez  zasłonę  z  liści.  Gęsty,  szary  mech  porastał  niskie  gałęzie.  Na  wodzie  unosiły  się 
nenufary.  

MarIee usiadła na brzegu. Dancler oparł się o pień drzewa.  
-  Wczoraj  miałeś  gościa,  prawda?  -  zapytała  Marlee  po  dłuŜszym  poszukiwaniu  tematu  do  roz-

mowy.  

- Skąd wiesz?  
- Wsiadał do samochodu, kiedy wróciłam z Connie  

od lekarza.  

Danc1er spojrzał na taflę wody, jakby zastanawia~  

się, ile moŜe powiedzieć. - To mój były szef.  

- Rozumiem, Ŝe chce cię znów zatrudnić.  
- Dusze w piekle teŜ chcą zimnej wody, ale jej nie  

dostają.  

background image

- A więc zamierzasz zostać tutaj?  
- Na razie.  
- Przynajmniej tyle wiesz na pewno. Jeśli nie uda  

mi się wyzdrowieć ... - Umilkła.  

- Chciałbym obiecać ci, Ŝe wszystko będzie dobrze.  
- Ja teŜ bym tego chciała - odrzekła.  
- Ale nie mogę.  
- Wiem.  

- I 

co z nami będzie? - zapytał stłumionym głosem.  

Unikała jego wzroku. Wiedziała, co miał na myśli. - Chciałabym to wiedzieć.  
- Jeśli chodzi o tamtą noc ...  
Marlee wstała i spojrzała na niego. - śałujesz tego, co się stało?  
- Nie, do cholery, i to właśnie jest mój problem.  

Przez długą chwilę Ŝadne z nich nie odezwało się i nie poruszyło.  

- Marlee. - W tym jednym słowie Danc1er zawarł najgorętsze emocje.  
Opanowując pragnienie rzucenia mu się w ramiona i błagania, aby ją przytulił, Marlee powiedziała 

szybko:  

- Chodź, przejdziemy gię.  
Gdy  odwróciła  się  ku  niemu,  zobaczyła,  Ŝe  stoi  bliŜej,  niŜ  przypuszczała.  Wstrzymała  oddech, 

zderzywszy się z jego piersią. Nabrał gwałtownie powietrza i coś błysnęło w jego oczach. Czy był to 
ból? Potem jednak odsunął się.  

Szli  w  milczeniu,  choć  serce  Marlee  biło  tak  głośno,  iŜ  miała  pewność,  Ŝe  Dancler  to  słyszy. 

Próbowała odsunąć od siebie niespokojne myśli.  

Wkrótce znaleźli się w części lasu, którą rzadko odwiedzali ludzie.  
- Hej, nie sądzisz, Ŝe powinniśmy wracać? - zapytał  

Dancler. - Czy to nie za duŜy wysiłek dla ciebie?  

Nie odpowiedziała.  
- Do diabła, Marlee, nie moŜesz ...  
Zatrzymała się nagle. Ostry, gorący ból przeszył jej  

kostkę. Krzyknęła i uniosła stopę·  

 

- Co, u diabła  .  

 

- Moja kostka . . Coś mnie ugryzło!  

DancIer zaklął i opadł dla kolana.  
Marlee  wsparła  się  na  jego  ramieniu.  W  tej  samej  chwili  zobaczyła  węŜa  przesuwającego  się  po 

liściu. Krew ścięła się w jej Ŝyłach, ale mimo to udało się jej wykrztusić drętwiejącymi wargami:  

- DancIer! Widzę go. Za tobą! Obrócił się.  

- Cholera, gdzie?  

Usłyszała panikę w jego głosie. - Tam - powiedziała cicho. 
Spojrzał we wskazanym kierunku. Widoczny był tylko ogon, ale to wystarczyło. DancIer poderwał 

się gwałtownie, chwycił gałąź i skoczył w stronę węŜa.  

Marlee  oparła  się  o  drzewo  i  przyglądała  się,  jak  Dancler  zabija  gada.  Potem  uniósł  truchło  i 

przyjrzał mu się uwaŜnie.  

- O BoŜe - jęknęła Marlee.  
- N o tak, to miedzianka. - Odrzucił węŜa i spojrzał  

na dziewczynę. - Musisz znaleźć 

się 

szpitalu, ale najpierw obmyję ci ranę wodą z potoku. Zaczekaj 

tutaj.  

Wrócił po chwili i delikatnie obmył ranę.  
- Teraz pójdę do domu po lód. Nie ruszaj 

się 

stąd. Marlee zagryzła drŜącą wargę i skinęła głową.  

Danc1er wrócił po dwóch minutach, zaniósł ją do samochodu i obłoŜył kostkę lodem.  

- Umrę? - zapytała Marlee, patrząc prosto przed siebie.  
- Nie - odpowiedział ponuro, ruszając.  
Pewność, brzmiąca w jego głosie, uspokoiła ją.  

Zanim zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, Danc1er zdjął rękę z kierownicy i objął ją. PołoŜyła 
głowę na  

jego ramieniu i modliła się.  

.  

DancIer  spacerował  nerwowo  po  korytarzu  szpitalnym  i  miał  wraŜenie,  Ŝe  wkrótce  wydepcze 

background image

dziurę w posadzce. Dzięki Bogu był tu sam. Nie musiał nic nikomu tłumaczyć.  

Oczywiście,  Ŝe  ona  nie  umrze,  powtarzał  sobie  bez  przerwy.  Zrobił  wszystko  jak  naleŜało, 

szkolenie w wojsku okazało się przydatne. Mimo to strach w oczach i głosie Marlee zasiał niepokój 
w  jego  sercu.  Była  dzielna.  Nie  krzyczała  i  nie  płakała.  Siedziała  prosto  i  patrzyła  przed  siebie, 
dopóki jej nie przytulił. Potem wyczuł jej drŜenie i sam zaczął się bać. 

Teraz teŜ się bał, czekając na lekarza. - Dander.  
Obrócił  się.  Doktor  Bedford  stał  przed  wejściem  do  sali  operacyjnej.  Był  młody,  miał 

jasnobrązowe włosy i piegi na nosie.  

- Jak się czuje Marlee?  
- Dobrze, dzięki tobie.  
Poczuł ulgę. " - Mogę ją zobaczyć?  
- Oczywiście.  
Dander wszedł za lekarzem do jasno oświetlonego pokoju. Marlee, blada, ale przytomna, spojrzała 

na niego. Podszedł do niej. ZauwaŜył elektrokardiogram i butlę z kroplówką.  

- Jak się czujesz? - zapytał zdławionym głosem.  
- Dobrze. - Uśmiechnęła się słabo. - Dzięki za  

uratowanie mi Ŝycia.  

- Nie wydaje mi się, Ŝebym to zrobił.  
- AleŜ tak - szepnęła.  
Dancler odchrząknął. - To niewaŜne.  
- Lekarz powiedział, Ŝe mogę juŜ wrócić do domu.  
Dander uniósł brwi i spojrzał na doktora. - Czy to prawda?  
- Tak. Dam jej lekarstwa i za kilka dni poczuje się  

zupełnie dobrze. A teraz muszę was poŜegnać.  

Kiedy doktor wyszedł, Dancler przyjrzał się Marlee. Miał wraŜenie, Ŝe mógłby utonąć w jej 

oczach.  

- Powinnam być ostroŜniejsza - powiedziała, spuszczając wzrok.  

- Cicho, nic nie mów. Odpoczywaj.  
Marlee zamknęła oczy. Dancler siedział bez ruchu, czując, jak rana w jego sercu pogłębia się. 

ROWZIAŁ DWUNASTY  

Marlee wyszła z łazienki, i kulejąc, wróciła do sypialni. Zatrzymała się w drzwiach i zerknęła na 

plecy  Danclera,  widząc,  Ŝe  zniszczony  materiał  koszuli  napina  się  na  szerokich  ramionach. 
Natychmiast  po  powrocie  ze  szpitala  Dancler  zaniósł  ją  do  jej·  pokoju.  Teraz  patrzył  przez  okno  w 
ciemność, rozjaśnioną tylko  blaskiem  kilku  gwiazd.  Był  zdenerwowany  i  Marlee  zastanawiała się, o 
czym myśli.  

Odwrócił się, jakby wyczuł jej spojrzenie. Jego czoło pokryte było zmarszczkami. Po raz pierwszy 

dostrzegła  na  jego  twarzy  ślady  wyczerpania.  W  oczach  takŜe  malowało  się  zmęczenie.  Zmarszczki 
wydaw3ły  się  głębsze.  Serce  dziewczyny  zabiło  gwałtowniej.  Wiedziała,  Ŝe  to  ona  jest 
odpowiedzialna za wszystko.  

Opadła na najbliŜsze krzesło. Spojrzał na nią, marszcząc brwi. - Jak się czujesz?  
Zmusiła się do przywołania na wargi uśmiechu.  
- Nieźle, jak na osobę ukąszoną przez węŜa. Zresztą to moja wina.  
-  Nie  rób  sobie  wyrzutów.  Poza  tym  i  tak  masz  szczęście.  Od  ukąszenia  węŜy  umarło  wielu 

mieszkańców wsi.  

Spojrzała w okno. Niebo przecięła błyskawica.  

Rozległ się grzmot.  

Dancler zbliŜył się do niej.  

- Powinnaś być w łóŜku - zauwaŜył z troską w głosie.  
- Ostatnio tak duŜo leŜałam, Ŝe wcale mi się to nie uśmiechało. Ale teraz mam na to ochotę.  
Byli w domu dopiero od pół godziny. Doktor Bedford polecił Marlee zaŜywać lekarstwo, pić duŜo 

płynów i odpoczywać. Wiedziała, Ŝe Dancler dopilnuje tego.  

background image

- MoŜe masz ochotę na sok?  
- Nie, dziękuję. Napiję się czegoś trochę później,  

obiecuję·  

Znów błysnęło 

rozległ się grzmot.  

- Chodź, połoŜysz się do łóŜka. - Dancler odrzucił pościel. - Wskakuj.  

Podeszła do niego, czując na sobie palące spo-  

jrzenie. Zaczęła się szarpać z paskiem od szlafroka. - Cholera - mruknęła.  

Odsunął jej dłoń.  
- Ja to zrobię.  

Wolała  nie  patrzeć  na  niego.  Bała  się  tego,  co  mogła  odczytać  w  jego  oczach, a jeszcze  bardziej 

tego, co zdradzały jej własne. Gdy była tak blisko niego, czuła się bezsilna.  

- No i co? - zapytał niskim głosem. Zdjął z niej szlafrok i rzucił w nogi łóŜka.  
Marlee spuściła głowę i w tej samej chwili rozległ się kolejny grzmot. ZadrŜała gwałtownie i nagle 

w jej oczach pojawiły się łzy.  

- Hej, coś cię boli? - szepnął, unosząc palcem jej  

podbródek.  

Potrząsnęła głową, nie mogąc wykrztusić słowa. - O BoŜe, kochanie, nie płacz.  
- Dancler ... nie zostawiaj mnie, proszę. - Jej zęby  

zadzwoniły. - Zostań ze mną. 
Jęknął.  Wiedziała,  Ŝe  prosi  o  coś  niemoŜliwego,  ale  nie  chciała  zostać  sama.  Miała  pewność,  Ŝe 

przyśni się jej wąŜ. Załkała.  

- Kochanie, nie. Poczujesz się gorzej.  

Przytulił ją do siebie, jakby nie mógł się powstrzymać. Chwilę później Marlee przestała drŜeć.  
- Widzisz, juŜ lepiej. To opóźniona reakcja. - Obrócił ją i połoŜył do łóŜka. Kiedy ją nakrył, dodał: 

- Jeśli będziesz mnie potrzebowała, zawołaj.  

Chwyciła go za ramię, otwierając szeroko oczy.  
- Zostań ze mną - poprosiła jeszcze raz. - N a  

krótką chwilę.  

W jego oczach odmalował się ból.  
- Marlee, nie wydaje mi się, Ŝe to dobry pomysł ...  
- Proszę. Nie chcę zostać sama. - Gotowa była go  

o to błagać.  

Potarł kark, usiadł na brzegu łóŜka i przyciągnął ją do siebie. DrŜąc, przylgnęła do jego piersi.  
Razem opadli na posłanie. Dancler tulił ją, dopóki nie usnęła.  

Coś  ją  obudziło.  Przez  chwilę  nie  wiedziała,  gdzie  się  znajduje.  Rozejrzała  się  po  pokoju. 

Błyskawice rozświetlały niebo. W tej chwili zobaczyła przy sobie Danclera. Widziała jego nagą pierś, 
wznoszącą się i opadającą w rytm oddechu. We śnie ślady wyczerpania zniknęły z jego twarzy. Nie 
wyglądał  juŜ  na  tak  zmęczonego.  Mimo  to  nie  przypominał  silnego,  twardego  męŜczyzny,  jakiego 
zawsze w nim widziała. Teraz wydawał się bezbronny.  

Zmusiła się do zrobienia kilku głębokich wdechów.  

Spojrzała na zegar: wpół do drugiej. Czy powinna obudzić Danclera i odesłać go do jego pokoju? 
Oczywiście, Ŝe tak. Jeśli Connie ... W tej chwili przypo mniała sobie. Connie wyjechała. Byli z 
Danclerem sami w domu.  

Poruszyła nogą i poczuła ostre ukłucie. Lekarz powiedział jej, Ŝe będzie czuła ból przez następnych 

kilka dni.  

Odsunęła się od Danclera i próbowała zasnąć.  

Niestety,  nie  mogła,  Wyczuwała  jego  obecność  kaŜdym  nerwem.  Przed  zaśnięciem  musiał  wstać  i 
zdjąć koszulę. Rozpiął takŜe pasek dŜinsów.  

- Dancler?  
- Mm?  
- Nie śpisz?  
Poruszył się. Gdyby przesunęła się o milimetr, ich ciała dotknęłyby się. Serce biło jej jak szalone, 

brakowało oddechu.  

- Marlee, dobrze się czujesz?  
Musiała spojrzeć na niego i odpowiedzieć. Uniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. Deszcz uderzał o 

szyby, grzmiało, ale oni prawie tego nie dostrzega

li.  

background image

Dancler oparł się na ramieniu i przyjrzał się jej. - Jak się czujesz? Boli cię noga?  
- Trochę·  
- Wiesz, Ŝe powinienem odejść - powiedział szorst-  

ko.  

- Nie - szepnęła.  
- Co: nie?  
- Nie odchodź. - Wyciągnęła rękę i dotknęła jego  

piersi.  

Wydał ochrypły jęk, jakby poraził go prąd. Ona .czuła się tak samo. DrŜała i pieściła go delikatnie 

koniuszkami palców.  
- Marlee, tak nie wolno - zaprotestował stłumionym głosem. 

- Nie obchodzi mnie to - szepnęła, przyciągając jego głowę do swojej. - Pragnę cię.  

- Ja teŜ cię pragnę - wyznał, przysuwając się bliŜej. Jego wargi były gorące, wilgotne i natarczywe.  

Chwytając  gwałtownie  oddech,  odsunął  się  na  moment,  Ŝeby  wkrótce  pokryć  jej  szyję  kąsającymi 
poca~nkami. Przytuliła się do niego, czując palące poŜąda

me.  

Wiedziała, Ŝe będzie właśnie tak, Ŝe Dancler potrafi rozpalić ją jak Ŝaden inny męŜczyzna.  

Nagle odsunął się, a na jego twarzy pojawił się  

wyraz cierpienia.  

- Jeśli mnie teraz nie powstrzymasz ...  
- Szsz. Nie chcę, Ŝebyś przestawał.  
- Och, Marlee, tak bardzo cię pragnę.  
- A więc weź mnie.  
Nakrył jej wargi swoimi i zaczął zsuwać ramiączka jej koszuli. Pomogła  mu, a potem krzyknęła, 

gdy jego usta spoczęły najpierw na jednej, potem na drugiej sutce.  

- Och, tak!  

N amiętność płonęła w niej tak gwałtownie, Ŝe miała wraŜenie, iŜ za chwilę jej ciało roztopi się jak 

wosk.  

Oderwał się od niej i juŜ chciała zaprotestować, gdy zobaczyła, Ŝe rozpaczliwie próbuje pozbyć się 

dŜinsów i slipów. Kiedy spoczęły na podłodze, znów ją chwycił w ramiona, ale zdąŜyła jeszcze rzucić 
okiem na jego piękne ciało. Chłonęła pieszczoty, stopniowo pogrąŜając się w ekstazie.  

Potem czuła juŜ tylko jego ręce na swoim ciele.  

Ogarniała ją rozkosz, gdy ściskała w dłoniach jego pośladki, gdy jego męskość napierała na jej 
brzuch. - Widzisz, jak bardzo cię pragnę?  

- Tak - wyznała załamującym się głosem. 

Pokrył jej piersi pocałunkami.  

- Dotknij mnie - poprosił, wsuwając rękę między jej nogi.  

Jęknęła, spełniając jego prośbę.  

- Och, Marlee, proszę... nie. Za chwilę... to za szybko.  

Przestała go dotykać i w tej samej chwili Dancler zaczął pieścić palcami najintymniejszy fragment 

jej ciała. Drgnęła i poddała się fali rozkoszy.  

- Och, Dancler! - krzyknęła, przytulając się do niego mocniej.  

Wycofał dłoń, uniósł się i wszedł w nią. Myślała, Ŝe ją rozerwie; był taki duzy, ale zarazem tak 

delikatny.  

- Sprawiam ci ból? - zapytał, patrząc jej w oczy. Marlee potrząsnęła głową i zaczęła poruszać się 
razem z nim. Kiedy zbliŜała się do szczytu, zmienił pozycję i teraz ona unosiła się nad nim.  

- Och, Marlee! - krzyknął, osiągając orgazm. Ona równieŜ krzyknęła, czując bolesne spełnienie.  

Opadła na pierś Danclera.  

Później  nie  pamiętała,  jak  długo  leŜeli  objęci,  odpoczywając.  W  końcu  Dancler  ułoŜył  ją  obok 

siebie i nakrył ich oboje kołdrą.  

Długo milczeli. Wreszcie Dancler odezwał się swo-  

im niskim, chrypliwym głosem:  

- Jeśli powiesz, Ŝe tego Ŝałujesz, to cię uduszę.  
- Nie Ŝałuję.  

Poczuła, jak się odpręŜył i wziął głęboki oddech. 
Przytuliła się do niego, postanawiając, Ŝe o wszelkich problemach pomyśli następnego dnia. 
Obudziły ją promienie słońca. Spojrzała na łóŜko. 
Było puste. Tego mogła się przecieŜ spodziewać. 

background image

Zrknęła na zegar: zbliŜało się południe. Nic dziwnego, ze go nie ma, pomyslała, odrzucając kołdrę. W 
tej samej chwili wydała okrzyk 

chwyciła się za kostkę.  

CIcho Jęcząc, opadła na poduszkę. Po chwili uniosła się i przyjrzała się swojej nodze. 

stopa, 

kostka  wyglądały  normalnie,  jakby  nic  się  nie  stało.  Spodziewała  się,  Ŝe  noga  będzie  czerwona  i 
spuchnięta, ale tak we było. Mimo to czuła silny, kłujący ból.  

Dotknęła swej twarzy. Gorąca. Miała podwyŜszoną temperaturę. Posmutniała. Jeśli nie uda jej się 

szybko  wyzdrowieć,  nie  będzie  juŜ  miała  pracy.  Projektanci  zwykle  szukają  młodych,  obiecujących 
modelek i znajdują je.  

Zaciskając zęby, usiadła na brzegu łóŜka, włoŜyła przez głowę koszulę nocną i spróbowała wstać. 

Ból zmusił ją do opadnięcia na łóŜko.  

- Cholera, cholera, cholera - mruknęła ze złością. Odwróciła się i spojrzała na miejsce obok siebie, na 
którym spał Dancler. Zaczerwieniła się. Prawdę mówiąc, niewiele było tego spania. Kochali się 
niezliczoną ilosc razy. Straciła humor do reszty. Wygładził prześcieradło i nic nie wskazywało na to, 
Ŝ

e spędził z nią noc w tym łóŜku.  

Dlaczego  Dancler  to  zrobił?  Czy  w  ten  sposób  chciał  coś  jej  powiedzieć?  MoŜe  zaczął  Ŝałować 

tego, co się stało? W tej chwili Marlee czuła się zbyt źle i była za bardzo zmęczona, Ŝeby móc się nad 
tym  zastanawiać.  Postanowiła  rozwaŜyć  później  przyczyny  jego  zachowania  i  przewidzieć  wszelkie 
tego konsekwencje.  

- Jak się czujesz?  

Zaskoczona, spojrzała na uśmiechniętą twarz macochy.  

- Connie, co ty tu robisz?  

- To nie jest najmilsze przywitanie, ale chyba musi mi wystarczyć. - Uśmiechając się, podeszła do 
łóŜka i usiadła obok Marlee.  

Dziewczyna zarzuciła jej ręce na szyję i mocno się  

przytuliła. Connie odsunęła się. - Kochanie, jesteś rozpalona.  

- Wiem. Mam gorączkę - przyznała.  
- Przyniosę ci aspirynę. I nawet nie myśl o wstawa-  

niu z łóŜka. - Spojrzała na kostkę Marlee i zadrŜała. - Biedactwo. Nie mogę uwierzyć, Ŝe ukąsił cię 
wąŜ.  

- Podejrzewam, Ŝe to Dancler ściągnął cię do  

domu?  

Próbowała ukryć urazę. Widocznie przemyślał wszystko i nie chciał przebywać z nią sam na sam. 

Dobry BoŜe, w co się wplątała?  

- Oczywiście, zadzwonił do mnie - przyznała Connie. - Bał się, Ŝe moŜesz powaŜnie zachorować. 

Wiedział, Ŝe gdybyście mnie nie powiadomili, nigdy bym wam tego nie wybaczyła.  

- Jak się czuje ciocia Jessica? Mam nadzieję ...  
- Nawet o tym nie myśl. Czuje się tak dobrze,  

jak to moŜliwe w jej stanie. A ja jestem dokładnie tu, gdzie powinnam być. Teraz lepiej przyniosę ci tę 
aspirynę·  

Connie wstała i w tej samej chwili zadzwonił telefon.  

Bez zastanowienia podniosła słuchawkę. - Halo?  

Marlee obserwowała ją i zauwaŜyła, Ŝe zacisnęła  

wargi.  

- Tak, jest. Proszę zaczekać. Nakryła słuchawkę ręką.  
- To Jerome. Mówi, Ŝe musi z tobą pomówić. Marlee potrząsnęła głową.  

- Powiedz mu, Ŝe jestem chora i nie mogę teraz rozmawiać. Zadzwonię do niego ... później.  
Jerome był ostatnią osobą, z którą miała ochotę rozmawiać. W tej chwili czuła, Ŝe coś ściska ją w 

Ŝ

ołądku. Zrobiło się jej niedobrze.  

Connie odłoŜyła słuchawkę i spojrzała na dziewczynę z niepokojem.  
- MoŜe zawołam Danclera i poproszę, Ŝeby zawiózł cię do szpitala?  
- Proszę, nie. - Marlee wyciągnęła rękę. ~ Aspiryna na pewno mi pomoŜe.  
- W porządku.  
Connie wróciła po chwili z kapsułkami. Przyjrzała się Marlee z niepokojem.  
- Nie wiem, czy powinnam cię zostawiać samą.  
- Oczywiście - oświadczyła Marlee z całkowitym przekonaniem. Chciała zostać sama i zająć się 
swoim zranionym sercem.  

background image

- Dobrze, ale jeśli będę ci potrzebna, zawołaj, słyszysz?  
Kiwnęła  głową,  wsuwając  się  pod  kołdrę.  Zamknęła  oczy  i  gdy  wyczuła,  Ŝe  została  sama,  dała 

upust łzom.  

Płakała aŜ do momentu zaśnięcia.  

ROZDZIAŁ TRZYNASTY  

Minęły trzy dni, zanim Marlee mogła zadzwonić do Jerome'a. Noga bolała ją tak bardzo, Ŝe prawie 

cały ten czas spędziła w łóŜku, śpiąc.  

Tego  dnia  jednak  wstała  i  czuła  się  lepiej  niŜ  kiedykolwiek.  Zdawało  się,  Ŝe  gorączka  wreszcie 

minęła.  

Choć  jej  stan  fizyczny  polepszył  się,  psychiczny  znacznie  pogorszył.  Wszystkiemu  był  winien 

Danc1er.  Kiedy  go  widywała,  a  zdarzało  się  to  rzadko,  miała  ochotę  potrząsnąć  nim  tak,  Ŝeby 
zadzwoniły  mu  zęby.  Jednocześnie  marzyła  o  wtuleniu  się  w jego  ramiona  i  błaganiu,  aby  się  z  nią 
kochał.  

Nie  chciała  mu  pokazać,  jak  bardzo  ją  rani,  trzymając  się  od  niej  z  dala.  Wiedziała,  dlaczego  to 

robił. Dręczyły go wyrzuty sumienia. Widziała to w jego oczach. To go jednak nie usprawiedliwiało. 
Marlee sądziła, Ŝe powinni omówić ten problem i znaleźć jakieś rozwiązanie.  

- Tak, a świnie zaczną latać - mruknęła, gasząc światło w sypialni i przemykając się do kuchni.  
- O, dzień dobry -powiedziała Connie, wstając zza stołu i nalewając kawę do filiŜanki. - Wyglądasz 

jak nowo narodzona.  

Marlee cmoknęła ją w policzek.  
- I czuję się podobnie. Wydaje mi się, Ŝe wreszcie zdrowieję i po ukąszeniu, i po infekcji.  
Connie uśmiechnęła się z ulgą.  
- To cudownie, kochanie. - Uśmiech zniknął. - Ale jestem egoistką i chciałabym zatrzymać cię tu 

jak najdłuŜej.  

- Och, Connie, zawsze lubiłam przyjeŜdŜać do domu.  
- Oczywiście, skarbie. Nie cieszyłabym się, gdyby było inaczej.  
- Jerome mówi, Ŝe z kaŜdym dniem nieobecności coraz więcej tracę.  
- Rozumiem to, ale ... - Connie przerwała i machnęła ręką. - Nie zwracaj na mnie uwagi. Po prostu 

bardzo się cieszę, Ŝe tu jesteś.  

Marlee uśmiechnęła się.  
- Co powiesz na piknik ze mną?  
- Kochanie, to bmni cudownie, ale wybieram się dziś na lunch do klubu. MoŜe Danc1er zechce ci 
towarzyszyć. Ostatnio coś go dręczy. Czy przypadkiem nie pokłóciliście się? Nie chcę się wtrącać, 
ale przypominacie dwóch bokserów, gotowych do walki. - Westchnęła. -Chodzi o pieniądze, 
prawda? Odmawia ich wydania?  
Marlee  odwróciła  wzrok,  zbyt  zaskoczona,  Ŝeby  cokolwiek  odpowiedzieć.  Odkąd  kochała  się  z 

Danclerem,  nawet  nie  pomyślała  o  pieniądzach. Jerome  teŜ  o  nich  nie  wspomniał,  moŜe  dlatego,  Ŝe 
opowiedziała mu o ukąszeniu węŜa.  

Connie była spostrzegawcza i nie dałaby się długo oszukiwać. Na szczęście Marlee miała wkrótce 

wyjechać. T o najlepsze rozwiązanie. ZadrŜała na myśl o reakcji Connie, gdyby przypadkiem poznała 
prawdę o niej i Danclerze.  
- Kochanie, źle się czujesz? - zapytała macocha.  
Marlee uśmiechnęła się z przymusem i wypiła łyk kawy.  

- Nie. Wszystko w porządku.  
- W takim razie weź sobie coś z lodówki. Jest tam  

smaŜony kurczak, owoce i chyba trochę sałatki ziemniaczanej, jeśli Dancler nie zjadł wszystkiego.  

- Wystarczy mi wino, ser i krakersy.  
Connie wstała.  

- Muszę iść. Do zobaczenia wieczorem. - Przy drzwiach odwróciła się. - Kiedy chcesz wyjechać?  

Marlee nie namyślała się długo.  

background image

- Chyba pojutrze. Zdecyduję o tym jutro, po wizycie u lekarza.  

Connie skinęła głową i wyszła.  
Westchnąwszy,  Marlee  wstała  i  zaczęła  przygotowywać  się  do  pikniku.  Kiedy  spakowała 

wiklinowy kosz, wyjrzała przez okno. Dzień nie mógłby być przyjemniejszy, szczególnie po ostatnich 
deszczach. Z jakiegoś powodu zapragnęła spędzić go nad stawem.  

Postawiła kosz na stole i weszła do pokoju. Związała włosy w koński ogon. Miała na sobie zielone 

szorty i koszulkę w tym samym kolorze, gdyŜ liczyła na upalny dzień. PoniewaŜ nie chciała się opalić, 
pomyślała, Ŝe moŜe powinna się przebrać.  

- Nie - powiedziała głośno.  
Staw  znajdował  się  w cieniu,  nawet  w  najbardziej  słoneczne  dni. Wyszła  z  pokoju,  wzięła  kosz i 

ruszyła w stronę stawu.  

Marlee  leŜała  na  materacu,  napawając  się  panującym  wokół  spokojem.  Nad  wodą  wisiała 

przejrzysta mgła. Liście wysokich, majestatycznych drzew poruszały się na lekkim wietrze.  
Choć wyspała się w nocy, czuła, Ŝe opadają jej powieki. Obudziła się godzinę później. Nie prze 
jmowała się drzemką. Przyszła tu, Ŝeby odpocząć i pomyśleć, znaleźć jakiś sposób na swoje kłopoty.  

- Czy to prywatne przyjęcie?  
Usiadła  gwałtownie.  Dancler  stał  przy  brzegu  materaca  i  patrzył  na  nią.  Spojrzała  mu  w  oczy  i 

zadrŜała.  W  tej  chwili  uświadomiła  sobie  prawdę,  ukrytą  do  tej  pory  w  głębi  serca.  Kochała  go. 
Zakochała się w swoim przybranym bra.cie.  

Chciała  wykrzyczeć  głośno  swoje  uczucia,  ale  nie  ośmieliła  się.  Nie  wiedziała,  co  myśli  o  niej 

Dancler, poza tym, Ŝe jej poŜąda. PoŜądanie nie musiało równać się miłości. W jego oczach widziała 
coś, czego nie umiała zinterpretować. Dawało jej to nadzieję·  

-' Takie przyjęcia nigdy nie są zabawne - powiedziała jednym tchem.  

.Na chwilę odwrócił wzrok. Wygląda okropme, pomyślała, jakby za duŜo wypił poprzedniego dnia 

.. A moŜe tak było.  

Uklękła  i  znów  popatrzyli  na  siebie.  Wreszcie  panujące  milczenie  zagłuszył  świergot  ptaków. 

Dancler odchrząknął.  

- Musimy porozmawiać.  
Wiedziała, ile kosztuje go to stwierdzenie.  
- W takim razie dlaczego mnie unikałeś? - zapytała załamującym się głosem.  
-  Myślałem,  Ŝe  uda  mi  się  to  przełamać  -  przyznał  niskim,  chrapliwym  głosem.  -  Myślałem,  Ŝe 

jeśli będę trzymał się od ciebie z daleka, jakoś pogodzę się z tym, co zaszło. - Przerwał i westchnął 
głęboko.  -  Ale  to  nie  pomogło.  To,  Ŝe  jestem  przy  tobie  i  nie  mogę  cię  dotknąć,  sprawia  mi 
niewyobraŜalne cierpienie.  

- Och, Dancler, czuję się tak samo. Myślałam ... Ŝe tego Ŝałujesz, Ŝe nienawidzisz mnie za ...  

- Nie! Nienawidziłem siebie za to, Ŝe straciłem panowanie nad sobą.  
- Tylko dlatego, Ŝe cię do tego zmusiłam - powiedziała drŜącym głosem.  
Rysy jego twarzy złagodniały.  
-  Och,  skarbie,  nie  zmusiłaś  mnie.  Pragnąłem  cię,  pragnąłem  kochać  się  z  tobą  więcej  razy,  niŜ 

mogę zliczyć.  

~arlee przełknęła głośno ślinę, czując dziwną słabosc.  
- Och, Danc1er.  
Opadł  na  kolana  i  przyciągnął  ją  do  siebie.  Gdy  ich  serca  zaczęły  bić  spokojniej,  połoŜył  ją  na 

materacu i pocałował.  

Marlee napawała się smakiem jego ust i dotykiem rąk, ale to jej nie wystarczało. Pragnęła, Ŝeby się 

z nią kochał.  

Wyznała to.  
- Tutaj? - upewnił się Dancler.  
- Tak, tutaj.  
- Och, Marlee, przysięgam, Ŝe dam ci spokój  

i pozwolę odejść z mego Ŝycia; ale nie uda mi się to, jeśli jeszcze raz będę się z tobą kochać.  

- Dancler, nie wiesz, Ŝe cię kocham i nie chcę, Ŝebyś pozwolił mi odejść?  
- Kochasz mnie? - zapytał szeptem.  
- Tak - potwierdziła ze łzami w oczach .  

. - Ja teŜ cię kocham.  

-  Udowodnij  mi  to  -  poprosiła.  Nie  potrzebował  zaproszenia.  W  ciągu  kilku  sekund  pozbyli  się 

ubrań i leŜeli na materacu. Wargi Danclera spoczęły na jej ustach.  

background image

- Masz niezrównany smak - mruknął. - I zapach. Kąsała jego ramię i pieściła je językiem.  
- Ty tęŜ masz doskonały smak. Trochę słonawy, ale uwielbiam go.  
Wyciągnął spinkę z jej włosów i przeczesał je palcami, patrząc na jej ciało. Marlee oddawała hołd 

jego ciału dłońmi. Pieściła jego brzuch, pępek, a w końcu wzięła w dłoń jego męskość.  

- Marlee - westchnął.  
Pochyliła się i zastąpiła dłoń ustami. Chciała mu udowodnić, jak bardzo go kocha.  
- Och! - wykrzyknął, nie protestując. Wkrótce jednak połoŜył ręce na jej ramionach 

nakłonił do 

spojrzenia w oczy. -JuŜ nie. - Pociągnął ją na materac.  

Marlee objęła go za szyję i przyciągnęła bliŜej. Jego wargi pieściły jej piersi, ssąc i kąsając sutki. 

Kiedy wyczuł, Ŝe jest juŜ gotowa, uniósł ją nad siebie.  

Wszedł w nią głęboko, ujął jej piersi w dłonie.  

Zaczęli poruszać się i równocześnie doświadczyli rozkoszy.  

- Kocham cię - powiedział Dancler ochrypłym głosem.  
- I ja cię kocham.  
Przytulili się do siebie i łzy, płynące po ich policzkach, zmieszały się.  

ROZDZIAŁ CZTERNASTY  

LeŜeli objęci do chwili, gdy ich oddechy i uderzenia serc wróciły do normalnego rytmu. Dancler 

nie  był  w  stanie  nic  powiedzieć.  Po  wyznaniach  miłości  tulenie  Marlee  w  ramionach  całkiem  mu 
wystarczało.  

Mimo to nie patrzył na świat przez róŜowe okulary. Choć było im ze sobą wspaniale, problemy do-

piero  się  zaczynały.  Narastało  w  nim  poczucie  winy.  Wykorzystał  Marlee.  Z  drugiej  strony  Marlee 
była przecieŜ dorosłą kobietą, zdolną do podejmowania decyzji.  

Opanowała  go  myśl  o  trwałym  związku,  lecz  wydawał  się  on  niemoŜliwy.  ZadrŜał  z  obawy  i 

umocnił  w  swoim  postanowieniu.  Nie  zamierzał  z  niej  zrezygnować.  Kochała  go  i  musiał  zrobić 
wszystko, Ŝeby o tym pamiętała.  

Westchnął z ulgą.  

" Marlee poruszyła się i przesunęła stopą po jego nodze. Drgnął, czując się tak, jakby jego podbrzusze 
poraził prąd. Odsunęła się i spojrzała na niego z uśmiechem.  

- Lubisz to, prawda?  
Pochylił się nad nią i złoŜył pocałunek na jej wargach.  
- Jesteś czarownicą, wiesz o tym?  
- Czarownicą, która oszalała na twoim punkcie - szepnęła Marlee.  

 

- Spodziewam się, Ŝe lada moment obudzę się  

spocony w łóŜku i okaŜe się, Ŝe to był sen.  

Obrysowała palcem jego dolną wargę. - Ja teŜ. Ale to nie jest sen.  

- Dzięki Bogu. - Przytulił ją mocniej i po chwili  

dodał: - Wiem, Ŝe nie bierzesz pigułek. - Masz rację - westchnęła.  

- Powinienem był o tym pomyśleć, ale kiedy jestem  

przy tobie, tracę rozum.  

- Ja teŜ. - Spojrzała na niego z miłością. Jęknął i przyciągnął ją bliŜej.  

- Co teraz? - spytała.  

Usłyszał  nutę  niepewności  w  jej  głosie  i  choć  podzielał  to  uczucie,  nie  okazał  go.  Musieli  coś 

wymyślić.  Wiedział  jednak,  Ŝe  miłość  nie  musi  oznaczać  całkowitego  oddania.  Przypomniał  sobie 
miłość Mar

100 

do jej pracy.  

- Ty mi to powiedz - odpowiedział w końcu.  

- Wiem, co myślisz o swojej pracy.  

- ZaleŜy mi na niej.  
Poczuł ucisk w Ŝołądku.  

- Nie musisz mi tego tłumaczyć. Pamiętam, jak wyśmiewałem się z niej kiedyś, do tego stopnia, Ŝe 

miałaś ochotę dać mi w łeb kijem baseballowym. Mam rację?  

background image

- Właściwie myślałam o kopnięciu cię w inne  

miejsce.  

Udał zaszokowanego.  
- Marlee Bishop, powinnaś się wstydzić.  
- MoŜe kij baseballowy byłby lepszy. MoŜe wbiła-  

bym trochę rozumu do tej twojej twardej głowy.  

Zaśmiał się głośno.  
- Wiesz, jak dawno nie słyszałam twojego śmiechu? SpowaŜniał.  

-  Do  twojego  powrotu  nie  miałem  zbyt  wiele  okazji  do  śmiechu.  Potem  byłem  zdenerwowany,  gdyŜ 

pragnąłem cię, a wiedziałem doskonale, Ŝe nie mogę cię mieć.  

- Wygląda na to, Ŝe nie wiesz wszystkiego.  
- Kocham cię - wyznał. - Nigdy nie mówiłem tego  

innej kobiecie.  

-  Och,  Dancler.  -  Uniosła  głowę  i  pocałowała  go  w  usta.  -  Ja  teŜ  cię  kocham.  Chyba  zawsze  cię 

kochałam.  

- A co z Jerome'em? - Nie udało mu się ukryć zazdrości i niepokoju. Jego głos zadrŜał.  
- Właściwie zawsze był tylko przyjacielem, nikim więcej.  

- Kocha cię - stwierdził rzeczowo Dancler.  
- Tak mu się wydaje. Jest oddany swojej pracy  

bardziej, niŜ mógłby oddać się jakiejkolwiek kobiecie. - A więc chcesz poŜyczyć mu pieniądze?  

- A ty wciąŜ uwaŜasz, Ŝe to zły pomysł?  
- W obecnej sytuacji gospodarczej na pewno. Wy-  

obraŜam sobie, Ŝe konkurencja jest ostra. - To prawda.  

- A więc jeszcze raz: chcesz go wspomóc?  
- Nie wiem.  

Dancler nie drąŜył tematu. Nie chciał zepsuć. uroczego dnia.  

- Nigdy nie opowiadałaś mi o swojej pracy.  
- Nie ma o czym opowiadać, poza sprawami za-  

kulisowymi.  

7" 

KaŜda praca ma swoje złe strony.  

- Nie miałam złudzeń. Praca modelki jest wyczerpująca i okrutna, dlatego dostajemy tak wysokie pensje. 
Wiadomo, Ŝe w zawodzie liczą się· głównie młode, energiczne kobiety. Starsze, mądrzejsze 

zmu

szone są 

do odejścia, co ja uwaŜam za błąd. Nigdy nie moŜna być pewnym tego, co zdarzy się następnego dnia. - 
Musisz kochać swoją pracę, skoro to wytrzymujesz.  

- Kocham.  

Dancler spojrzał w jej rozświetlone oczy i zadrŜało mu serce. Nigdy nie poświęciłaby dla niego kariery, 

choć nie prosiłby jej o to, ale ...  

-  I  jeŜeli  się  czegoś  nauczyłam  -  ciągnęła,  wyrywając  go  z  zamyślenia  -  to  cierpliwości.  Komu  jej 

brakuje,  ten  ma  kłopoty  od  samego  początku.  Ta  gra  polega  na  czekaniu:  na  fotografa,  na  obiecującego 
klienta,  często  za  drzwiami  na  przystosowanie  świateł.  -  Uśmiechnęła  się  figlarnie.  -  I  cały  czas  wymaga 
się od nas spokoju i pełnej współpracy.  

Pochylił się i pocałował ją w nos.  

- Ty i współpraca? MoŜe. Ale spokój? Nigdy w Ŝyciu.  

- Muszę przyznać, Ŝe w tej dziedzinie osiągnęłam  

wysokie wyniki.  

Prychnął i wyszczerzył zęby. - Skoro tak twierdzisz.  
Dała mu kuksańca i juŜ powaŜnie zapytała: - A co z twoją pracą?  
-' Mówisz o wyrobie siodeł?  
- Nie.  
_. Zapomnij, Ŝe kiedykolwiek byłem łowcą nagród.  

To juŜ historia.  

- Dlaczego to porzuciłeś i wróciłeś do domu? Wiem, jak bardzo cenisz wolność. - Przerwała i gdy znów 

się odezwała, sprawiała wraŜenie, jakby starannie dobierała słowa. - Wiem, Ŝe coś się stało, coś strasznego, 
ale ...  

Dancler patrzył w niebo, na jego twarzy malowało się napięcie.  

- Nie chciałbym o tym mówić. WciąŜ gnębi mnie poczucie winy, choć uwolniono mnie od 

zarzutów.  

- Co się stało? - zapytała cicho Marlee.  

background image

- Ścigałem w Houston zbiega. Wskoczył do auto-  

busu, ja oczywiście za nim. Kiedy mnie zobaczył, chwycił małą dziewczynkę z sąsiedniego siedzenia 
i przystawił jej nóŜ do gardła.  

- Och, nie.  
- Dalej było jeszcze gorzej. JuŜ prawie go przeko-  

nałem, Ŝeby ją puścił, ·;kiedy mała spróbowała się wyrwać. Szaleniec wpadł we wściekłość i ranił ją.  

- Okropne! Co zrobiłeś?  
- Zastrzeliłem sukinsyna. - Jego głos był zimny,  

tak samo jak spojrzenie.  

- Och, Dancler, to straszne. - Dotknęła go, jakby chciała przejąć na siebie cząstkę jego bólu.  
- Dzięki Bogu dziecko przeŜyło i ma tylko bliznę jako wspomnienie tego zdarzenia. Moje blizny są, 

niestety, głębsze i chyba juŜ nigdy się nie zagoją.  

- Connie mówiła, Ŝe lubiłeś tę pracę.  
- To prawda. Wiązała się z ryzykiem, ale były  

w niej i zabawne zdarzenia. Raz dostałem w głowę patelnią·  

- śartujesz.  
- Nie. Innym razem ścigałem po ulicy nagiego  

faceta.  

- Zmyślasz.  
- Nie, skarbie. Niektórzy ze zbiegów mają nie po  

kolei w głowach.  

Objęła go i przyciągnęła bliŜej.  
- Gdyby nie ten wypadek, nie bylibyśmy razem.  
- .A jesteśmy? - zapytał i zdawało mu się, Ŝe czeka całą wieczność na odpowiedź.  
- Chcesz tego?  
Spojrzał jej prosto w oczy.  
- Bardziej niŜ czegokolwiek na świecie.  
- W takim razie masz mnie.  
- Na jak długo?  
- Czy całe Ŝycie to wystarczająco długo?  
- Kochanie, nie mów tak, jeśli masz zamiar ze mnie  

Ŝ

artować. Ja ...  

- Kocham cię, Dancler.  
- A co z twoją karierą?  
- W tej chwili ty jesteś moją karierą.  
Oddychał z trudem.  
- Czy w takim razie zostaniesz na ranczo i po-  

ś

lubisz mnie?  

Zarzuciła mu ręce na szyję.  
- Myślałam, Ŝe nigdy mnie o to nie poprosisz.  

'- Och, Marlee - szepnął załamującym się głosem, pochylając się i pieszcząc językiem jej sutki.  
Jęknęła i przytuliła go mocniej. Później leŜeli w milczeniu, poznając swoje ciała, jak gdyby byli ze 

sobą po raz pierwszy.  

Kiedy się kochali, zapadł półmrok i nad· stawem opadła mgła.  

Dwa tygodnie później Marlee szczypała się od czasu do czasu, Ŝeby się upewnić, iŜ nie śni. Jednak 

ich wyznania miłości i przysięgi były prawdziwe.  

Postanowili na razie trzymać swoje plany w tajemnicy, nawet przed Connie. Głównym powodem 

był strach przed jej reakcją, ale były teŜ inne. To, co czuli do siebie, było zbyt cenne i zbyt intymne.  

Marlee wiedziała, Ŝe jeśli poddaje się analizie coś pięknego, ta rzecz nagle traci urok. Nie chciała, 

aby ludzie zrobili to zjej związkiem z Danclerem. Krytyka ze strony rodziny i przyjaciół wydawała się 
niemal pewna.  

Nie miało to jednak wpływu na sposób, w jaki spędzali razem czas. Kochali się w lesie więcej razy, 

niŜ Marlee mogła zliczyć. Gdy Connie wyjechała na kilka dni do siostry, spali w tym samym łóŜku.  

T o były najszczęśliwsze chwile Ŝycia Marlee, choć poślubienie Danclera i zamieszkanie na ranczo 

oznaczały rezygnację z kariery modelki.  

background image

Jedyną ciemną chmurą na pogodnym niebie było nieoczekiwę.ne pojawienie się Jerome'a. Właśnie 

wrócili  z  Danclerem  z  objazdu  pastwisk  i  przed  domem  zobaczyli  samochód.  Dancler  chciał 
powiedzieć  intruzowi,  Ŝeby  się  wynosił,  ale  Marlee  uspokoiła  go  mówiąc,  iŜ  winna  jest  Jerome'owi 
przynajmniej jakieś wyjaśnienie.  

Nie spodobało mu się to, ale nie protestował. Kiedy weszła na ganek, Connie zostawiła ich samych. 
Przez kilka sekund panowała kompletna cisza. - Jak się czujesz? - zapytał w końcu Jerome, pochylając 
się i całując ją w policzek. ZauwaŜył, Ŝe odwróciła twarz, i zmarszczył brwi.  

- O wiele lepiej.  
- W takim razie mogę liczyć na twój powrót w tym  

tygodniu? Nie musiałbym przyjeŜdŜać, ale nie odpowiadałaś na moje telefony.  

Marlee zaczerwieniła się.  
- Przepraszam. Byłam zajęta.  
- To nie jest wyjaśnienie - odparował.  
Usiadła na huśtawce. Jerorne zrobił to samo.  
- Dalej pracuję nad naszym przedsięwzięciem, ale muszę przyznać, Ŝe nie jestem pewien sukcesu. 

Zniknęłaś tak dawno.  

- Nie liczyłam na sukces. Zresztą teraz nie ma to znaczenia.  

- O czym, u diabła, mówisz?  

Marlee westchnęła i spojrzała mu w oczy. - Jerome, nie wracam do pracy. . Otworzył usta 
ze zdumienia.  

-Co?!  
- Uspokój się! Connie cię usłyszy.  
Jerorne zacisnął wargi.  

- Dancler poprosił mnie o rękę i przyjęłam jego oświadczyny.  

- Wielki BoŜe, zwariowałaś?  
- Nie - odpowiedziała ostro. - Ale gdyby nawet,  

nie powinno to cię obchodzić. - Co z pieniędzmi?  

- Jeszcze się nie zdecydowałam, ale Dancler chyba  

mi je da.  

- Na pewno - rzucił drwiąco. - PrzecieŜ wlazł ci do łóŜka.  

- Zamknij się! Nic nie rozumiesz. - Starała się zapanować nad gniewem. Wiedziała, Ŝe Jerorne jest 

zdenerwowany. - Słuchaj, moŜe lepiej wyjedź stąd. Pojawię się w mieście wkrótce, Ŝeby pozałatwiać 
róŜne sprawy, zlikwidować apartament i tak dalej. Wtedy porozmawiamy.  

Jerorne wstał i wsadził ręce do kieszeni. .  
- Wyjadę, ale nie odczepię się od ciebie tak łatwo.  

Jesteś mi coś winna, Marlee. Poza tym masz talent i moŜesz znaleźć się na szczycie. Nie pozwolę ci 
tego zmarnować.  

- Tracisz czas, Jerome.  
- Zobaczymy - rzucił i zeskoczył z ganku. Roz-  

mowa miała miejsce tydzień temu, ale Marlee starałasię nie pamiętać o niej. Miała waŜniejsze rzeczy 
na głowie, na przykład plany przebudowy domu.  

Kiedy postanowili się pobrać, Dancler zaczął rozwaŜać kwestię mieszkania. Chciał zostać w domu  

i  zachować  teŜ  trochę  prywatności.  Rysowali  róŜne  plany,  uwzględniając  osobne  mieszkanie  dla 
Connie.  

Właśnie siedzieli przy stole kuchennym, próbując  

wybrać najlepszy plan.  

Dancler rzucił ołówek i przeciągnął się. - BoŜe, jaki jestem zmęczony.  
- Za długo pracowałeś dziś w sklepie.  
- Wiem. - Uśmiechnął się. - A nadmiar pracy  

ogłupia.  

Przechyliła głowę.  
- TeŜ tak słyszałam.  
- MoŜe powinniśmy coś na to poradzić?  
- MoŜe.  
- Chcesz usiąść mi na kolanach?  
- I co wówczas zrobisz? - zapytała bezwstydnie.  

background image

OŜywił się.  
- Na początek mógłbym rozpiąć spodnie, a ty zdjąć figi ... - Przerwał i uśmiechnął się lubieŜnie. - 

Wiesz, o co chodzi?  

- Och, doskonale. - Zmarszczyła nos. - Johnie  

Dancler, jesteś świntuchem. - Nie lubisz mnie za to?  

- A jak myślisz?  
Jego błękitne oczy płonęły.  
- Myślę, Ŝe lepiej będzie, jeśli pozwolisz mi się zaraz  

sobą zająć.  

- A jeśli wejdzie Connie?  
- Do diabła, zapomniałem, Ŝe mama juŜ wróciła.  
Marlee oblizała wargi.  
- MoŜe później wymkniemy się na huśta,:"kę. Uniósł brwi.  
- Proszę, proszę, panno Bishop. I to pani wyzywa mnie od świntuchów.  

Kopnęła go w kostkę.  

- Zapłacisz mi za to.  

.;.... Liczę na to, mała - rzucił chrapliwym głosem. W milczeniu popatrzyli sobie w oczy.  

- No, no, co za przyjemny widok.  
Drgnęli, odwrócili się i spojrzeli na Connie, stojącą w drzwiach kuchni.  
- Connie - westchnęła Marlee, zerkając na Danclera. Zdawało jej się, Ŝe zbladł.  
Connie wyglądała na zmieszaną.  
- Co tu się dzieje? - Spojrzała na papiery rozłoŜone na stole.  

Zapadło niezręczne milczenie . 
- W porządku, widzę, Ŝe coś knujecie . O co chodzi ? Nie wyjdę, dopóki się do wszystkiego nie 
przyznacie . 
Marlee serce podeszło do gardła na myśl o tym, Ŝe miałaby powiedzieć macosze, iŜ zamierza 
poślubić jej syna. Spojrzała błagalnie na Danclera . 
Dancler odchrząknął  
- Mamo, lepiej usiądź . 

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY  

Connie zignorowała słowa Danclera i wpatrywała się w Marlee.  

. -Kochanie, wyglądasz tak samo jak w dzieciństwie, kiedy przyłapywałam cię na czymś, czego nie 

powinnaś  

robić.  

.  

Dancler odchrząknął, zerwał się z krzesła i podsunął Connie drugie.  

- Mamo, usiądź, proszę.  
- Och, synu, skoro tak nalegasz, to czuję, Ŝe macie  

kłopoty.  -  Connie  skrzyŜowała  ramiona  na  piersiach i  uśmiechnęła się.  -  Jeśli  ci  to  nie  przeszkadza, 
wolę stać.  

Dancler wzruszył ramionami, zerknął na Marlee i wrócił na swoje miejsce.  
Marlee ciągle brakowało słów. Bała się reakcji Connie. Teraz, gdy nadszedł właściwy moment, za-

brakło  jej  odwagi.  Intuicyjnie  przeczuwała,  Ŝe  Connie  nie  będzie  uszczęśliwiona  i  uzna,  iŜ  oboje 
stracili rozum. Macocha była typową mieszkanką niewielkiego miasteczka, gdzie sąsiedzi i ich opinia 
bardzo się liczyli. Tu sąsiedzi byli przyjaźni i interesowali się potrzebami bliźnich. I lubili plotki.  
- No, czekam. Nie mów mi, Ŝe zacięły ci się szczęki. Dancler zachichotał, ale Marlee zmusiła się tylko 
do lekkiego uśmiechu.  

- Mamo, co byś powiedziała, gdybyś dowiedziała się, Ŝe nam z Marlee bardzo na sobie zaleŜy?  
- Tak powinno być, na litość boską. Jesteście rodzeństwem.  
Serce  Marlee  przestało  bić~  Jej  obawy  rosły.  Nie  odwaŜyła  się  spojrzeć  na  Danclera,  poniewaŜ 

bała  się  tego,  co  moŜe  zobaczyć  w  jego  oczach.  Wiedziała,  Ŝe  nie  chciał  martwić  matki.  Connie 

background image

zaliczała się do twardych kobiet, wiele w Ŝyciu przeszła. Marlee chciała uczynić jej Ŝycie lŜejszym, a 
nie cięŜszym. Ale przecieŜ ona i Dancler mieli prawo do szczęścia.  

- Mamo, daj spokój - powiedział Dancler. Potarł czoło i spojrzał na nią.  

- Dobrze, słucham.  
Marlee  przenosiła  wzrok  z  jednego  na  drugie.  Nie  mogła  zdecydować,  co  Connie  knuje  i  czy 

celowo udaje, Ŝe niczego się nie domyśla.  

. - Marlee i ja kochamy się i chcemy się pobrać.  

Connie  przycisnęła  dłonie  do  ust,  jakby  poczuła  mdłości.  Dancler  przyglądał  się  jej  ze  stoickim 

spokojem. Marlee gwałtownie chwytała oddech, ciągle nie będąc w stanie wykrztusić słowa. Napięcie 
stało się nie do zniesienia.  

Nagle Connie zaśmiała się głośno, klasnęła w ręce i krzyknęła:  

- Alleluja!  
Marlee drgnęła zaskoczona, Dancler ze zdumienia otworzył usta. Patrzyli na Connie, oszołomieni. 

Sprawiała wraŜenie, jakby wygrała na loterii milion dolarów.  

- Nie mogę uwierzyć ...  
- Ŝe nie jestem zła? - przerwała dziewczynie Con-  

nie. - Oczywiście, Ŝe nie. Jestem zachwycona. Jak mogliście myśleć inaczej?  
Dancler odsunął krzesło i wstał. Teraz był juŜ spokojny i oczy błyszczały mu z radości. Podszedł do 
matki i uścisnął ją.  

- Danc1er! - krzyknęła, kiedy podniósł ją 

zaczął się z nią obracać.  

Marlee  wiedziała,  Ŝe  macocha  to  uwielbia.  Jej  policzki  zaróŜowiły  się,  a  w  oczach,  takiego 

samego  kolorujak  u  syna,  pojawił  się  identyczny  błysk.  Dancler  postawił  ją  na  podłodze  i  oboje 
spojrzeli na Marlee.  
- Masz zamiar tam siedzieć? - zaŜartował Danc1er. Marlee uśmiechnęła się p.rzez łzy. 
Obserwowanie w tej chwili dwójki ludzi, których kochała najbardziej, odebrało jej siły.  

- Chyba jestem za słaba, Ŝeby się ruszyć. Mimo to wstała i uścisnęła Connie.  
-  Nawet  nie  wiesz,  jak  bardzo  i  od  jak  dawna  modliłam  się  o  taki  dzień  jak  ten  -  powiedziała 

Connie ze łzami w oczach.  

Marlee potrząsnęła głową.  
- Miałam cichą nadzieję, Ŝe tak zareagujesz, ale  

prawdę mówiąc, nie byłam pewna. - A dlaczego nie?  

- Po pierwsze, co powiedzą sąsiedzi?  
- Kogo to obchodzi?  
Marlee spojrzała na Danc1era, chcąc zobaczyć jego reakcję. Mrugnął i uniósł kciuk w górę. 

Zachowywali się jak dzieci, ale kto by się tym przejmował? T o była . chwila warta zapamiętania.  

- Na pewno nie mnie. - Marlee wypuściła Connie z objęć i stanęła przy Danclerze. Przyciągnął ją 

do siebie. - Nigdy nie przejmowałam się plotkami.  

- Wstydź się - powiedziała Connie z uśmiechem.  

- A teraz nie trzymajcie mnie w niepewności. Jak do  
tego doszło?  
Przez  następnych  kilka  minut  siedzieli  przy  kuchen  nym  stole,  pijąc  kawę  i  piwo.  Marlee i  Dancler 
opowiedzieli  Connie  o  większości  zdarzeń,  ktÓre  miały  wpływ  na  ich  decyzję.  Ominęli  tylko 
najbardziej intymne.  

Kiedy skończyli, Connie potrząsnęła głową ze zdumieniem.  

- Muszę uczciwie przyznać, Ŝe nie miałam najmniejszego pojęcia, co się dzieje. Widziałam tylko, 

Ŝ

e oboje chodzicie jak chmury gradowe. Myślałam, Ŝe dalej kłócicie się o pieniądze.  

- Tak było - przyznał Danc1er. - Pieniądze to tylko pretekst. Istniała inna przyczyna naszych kłótni.  

Connie zaśmiała się, Marlee uniosła oczy do nieba. - Mamo, co byś powiedziała na przebudowanie 
domu?  

- Jestem za.  
- W porządku, więc przejdźmy do szczegółów - rzucił Dancler, biorąc do ręki ołówek.  
Pół godziny później plan mieszkania Connie został jednogłośnie zatwierdzony.  
Connie wstała od stołu akurat w chwili, gdy zadzwonił telefon.  
- Odbiorę - powiedziała. - To na pewno ktoś z klubu ogrodniczego. Szykujemy  wielkie przedsię-

wzięcie.  

Jednak kiedy uniosła słuchawkę, spowaŜniała i wyciągnęła ją w stronę Marlee. - To do ciebie. 
Jerome.  

background image

Marlee jęknęła, a Dancler zaklął.  
- Powiedz mu, Ŝe jest zajęta - powiedział z gniewem.  
- Nie, porozmawiam z nim. Jestem mu winna chociaŜ tyle.   .  
Twarz Danclera zachmurzyła się, ale nic nie powiedział.  
- Ustalcie to między sobą - stwierdziła Connie.  

- Miałam cięŜki dzień i muszę iść do łóŜka. - PołoŜyła  
słuchawkę na stoliku, pocałowała ich oboje i podeszła do drzwi. - Jutro uczcimy wasze zaręczyny.  

Nie patrząc na Danclera, Marlee podniosła słucha-  

wkę i powiedziała: - Cześć, J erome.  

Zaczął mówić jak nakręcony.  
- Hej, zwolnij. Nic nie rozumiem.  

Z kaŜdym usłyszanym słowem oczy Marlee robiły się coraz większe.  
- Zadzwonię do ciebie - powiedziała pełnym radości głosem.  

OdłoŜyła  słuchawkę  i  spojrzała  na  Danclera.  Wyglądał  tak,  jakby  otrzymał  niespodziewany  cios. 

Jego oczy płonęły.  
ZadrŜała. Wierzyła, Ŝe potrafi czytać w jej myślach. - O co chodzi? - zapytał głosem pozbawionym 
emocji.  

Spojrzała w okno. Słońce było nisko i juŜ tak nie  

paliło.  

- Marlee!  
Oprzytomniała, słysząc surowy ton.  
- Odpowiedz-zaŜądał. - Wyglądaszjak nieobecna  

duchem.  

- Mniej więcej tak się czuję.  
- Czego chciał ten mięczak?  
- Nie nazywaj go tak.  
- W porządku. A więc, czego chciał Jerome? - za-  

pytał drwiąco.  

- On ... udało mu się nawiązać współpracę z największymi projektantami.  

- No 

i?  

- Gwarantuje mi posadę najlepszej modelki, co zgodnie z jego zapewnieniami przyniesie mi kontrakt 
na reklamę najlepszych kosmetyków.  

-Rozumiem.  
- Nie wydaje mi się.  
- Masz rację - powiedział rzeczowo. - Nie rozu-  

miem.  

Marlee nie była pewna, czy ona sama wszystko rozumie. Nieoczekiwane wydarzenie wstrząsnęło 

nią. Nie wierzyła w taki sukces.  

Poza tym postanowiła juŜ, Ŝe zrezygnuje z dalszej kariery. Miała zostać na ranczo z Danclerem, a 

nie uganiać się po całym świecie za ulotnym snem. Dlaczego więc nie umiała pozbyć się dręczących 
"gdyby" i Ŝyć jak zwyczajna kobieta? PrzecieŜ właśnie się zaręczyła. Nic nie mogło tego zmienić. A 
moŜe? Krew przestała krąŜyć jej w Ŝyłach.  

- Jakie myśli kłębią się w twojej główce? - zapytał Dancler, patrząc na nią surowo.  
- Nie jestem pewna. - Spojrzała na niego, szukając w jego twarzy czegoś, czego nie umiała nazwać.  

- Ale ja jestem. 

-w 

jego głosie brzmiał tłumiony gniew. - Powiedziałaś, Ŝe zadzwonisz do niego 

później, tak?  

- Tak.  
- To wspaniale. To naprawdę wspaniale.  
Zaczerwieniła się.  
- Dancler, posłuchaj ...  
- Nie, to ty posłuchaj. - Jego głos znów był  

rzeczowy i ostry, jakby odzywał się do obcej osoby. - Prawda jest taka, Ŝe nie jesteś w stanie odrzucić 
tej oferty.  

- To ...  
- Pozwól mi skończyć - przerwał ostro. - Chciałabyś spróbować, tak?  

Serce Marlee biło jak oszalałe, jej twarz płonęła szkarłatnym rumieńcem.  
- Tak, do cholery? - nalegał.  

Otworzyła usta, chcąc zaprzeczyć, ale uświadomiła sobie, Ŝe Dancler ma rację. Wpadła w panikę. 

Nie  powinna  tak  myśleć.  JuŜ  zdecydowała,  co  jest  dla  niej  waŜniejsze.  Nie  mogła  tak  po  prostu 

background image

zmienić zdania. Zbyt wiele ryzykowała. W grę wchodziła ich wspólna przyszłość.  

A jednak Jerome oferował jej coś, czego zawsze pragnęła i o czym marzyła tak bardzo, aŜ stało się 

to  jej  obsesją.  Teraz,  kiedy  wreszcie  jej  marzenia  mogły  się  spełnić,  musiała  dokonać  wyboru. 
Dlaczego?  CzyŜ  nie  mogła  odnosić  sukcesów  i  być  Ŝoną  męŜczyzny,  którego  kocha?  Inne  kobiety 
mogły.  

- A więc co postanowiłaś? - zapytał Dancler po dłuŜszym milczeniu.  
Licząc na to, Ŝe gotów jest przedyskutować z nią problem, rzuciła pospiesznie:  

- Ta oferta jest moją Ŝyciową szansą. Sesja zdjęciowa nie potrwa długo. - Uśmiechnęła się z przy-

musem. - MoŜemy poczekać ze ślubem kilka tygodni.  
Kiedy to powiedziała, uświadomiła sobie, Ŝe juŜ podjęła decyzję i zdecydowała się zaryzykować, 
choćby po to, Ŝeby udowodnić sobie, iŜ moŜe to zrobić. - T o nie będzie miało wpływu na naszą 
przyszłość, obiecuję. Nie pozwolę na to.  

Dancler spojrzał na nią. Jego oczy pociemniały  

i posmutniały.  

- A co z następnym razem?  
- Nie będzie następnego razu.  

Zaśmiał się, ale nie był to śmiech wesoły.  
- O, tak, będzie, i oboje o tym wiemy.  

- Nieprawda. - W swoim głosie Marlee usłyszała nutę rozpaczy.  
- I pewnego dnia nie wrócisz - ciągnął Dancler. .:.... To teŜ wiemy.  
Wyciągnęła rękę.  
- Dancler, proszę, bądź rozsądny. Na litość boską, przecieŜ nie uciekam od ciebie.  
- Według mnie to właśnie tak wygląda.  
- Bzdura. Jesteś nietolerancyjny i niesprawiedliwy - zaprzeczyła.  
- Nie bardziej niŜ ty.  

Wzięła głęboki oddech. Zastanawiała się, jakie słowa mogą go przekonać, Ŝe kocha go z całego serca i 

chęć kontynuowania kariery nie zmieni tego faktu. - Kocham cię i wiesz o tym, ale to nie znaczy, Ŝe  

muszę przestać Ŝyć i porzucić marzenia. A moŜe tak? - Nie - odpowiedział zimno.  

- W takim razie dlaczego ...  
- PoniewaŜ nie wrócisz, do cholery. - Jego głos na moment załamał się. - Stracę cię.  
Twarz Marlee złagodniała, w oczach błysnęły łzy.  

Podeszła do niego.  

- Nieprawda - szepnęła, wyciągając rękę. Odsunął się.  
- Nie. Nie dotykaj mnie. Drgnęła, jakby ją uderzył.  
- Dancler, proszę. Czy moŜemy o tym porozmawiać, znaleźć jakiś kompromis?  

Na  chwilę  zamknął  oczy  i  westchnął  głęboko.  Kiedy  spojrzał  na  nią,  jego  spojrzenie  było 

pozbawione wyrazu.  

- Nie, nie moŜemy iść na kompromis. Nie w tej sprawie.  

- A 

więc co proponujesz? - zapytała, drŜąc.  

- Jeśli wyjedziesz, moŜesz nie wracać.  
- Nie ... nie myślisz tak.  
- Och, tak. Nie chcę przeszkadzać ci w robieniu  

kariery. Ani teraz, ani nigdy.  

- W takim razie nigdy mnie nie kochałeś.  
- MoŜe masz rację - zgodził się i wyszedł z pokoju.  

Marlee  jęknęła,  uniosła  dłonie  do  twarzy  i  zagryzła  palce.  Czy  to  koniec?  Po  prostu?  Miała 

wraŜenie,  Ŝe  za  chwilę  pęknie  jej  serce.  Nie  mogła  się  ruszyć.  Próbowała  poradzić  sobie  z  bólem 
przeszywającym jej ciało.  

- Dlaczego, Dancler, dlaczego? - łkała.  

ROZDZIAŁ SZESNASTY  

background image

Marlee siedziała na balkonie i piła kawę. Po dwóch łykach odstawiła kubek. Kawa nie smakowała 

jej, ale ostatnio nic jej nie smakowało.  

Po południu umówiła się z lekarzem. Bała się tej wizyty, a zarazem nie mogła się jej doczekać. Nie 

miała  pewności,  czy  kiepskie  samopoczucie  spowodowane  jest  chorobą,  czy  stresem.  Sądziła,  Ŝe  w 
grę  wchodzi  to  drugie.  Poza  tym  dwa  tygodnie  wcześniej skończyły  się  jej  witaminy  i  to  teŜ  mogło 
powodować. uczucie ciągłego zmęczenia.  

Westchnęła  i  spojrzała  na  krzewy  hibiskusa  porastające  brzeg  przystani.  Zwykle  ich  widok 

podnosił ją na duchu, ale nie dziś.  

Odwróciła się i zapatrzyła w przestrzeń. Musiała wyjść z depresji i Ŝyć dalej. Tylko jak? Od chwili 

wyjazdu z ranczo zadawała sobie to pytanie setki razy.  

Czuła ucisk w gardle, ilekroć przypominała sobie Dancłera. Nie mogła przestać o nim myśleć. Łzy 

równieŜ  nie  koiły  bólu.  Minęło  sześć  tygodni  od  rozstrzygającej  kłótni  z  Danclerem.  Następnego 
ranka  spakowała  rzeczy  i  wyjechała.  Zal  i  gniew  otępiły  jej  zmysły.  Niestety,  odrętwienie  minęło  i 
został tylko ból, pulsujący i tępy, trwający dzień i noc.  

Gdyby wiedziała, Ŝe Dancler zareaguje tak silnie, moŜe nic by nie powiedziała; jednak wątpiła w 
to.  

Nigdy nie lubiła wykrętów. Zawsze była szczera i teraz zapłaciła za to utratą ukochanego męŜczyzny.  

Udało  jej  się  wrócić  w  koleiny  dawnego  Ŝycia  bez  większego  wysiłku,  ale  miała  wraŜenie,  Ŝe 

wszystko się zmieniło. Urok i podniecenie gdzieś zniknęły.  

Tęskniła za Danclerem, za dotykiem jego silnych ramion i głośnym śmiechem. Ku jej zdumieniu, 

brakowało jej spokoju i ciszy zycia na ranczo.  

Liczyła na to, Ŝe praca pozwoli zapomnieć o bólu, lecz stało się inaczej. Zachowywała się jak robot 

i  pracowała  do  granic  wytrzymałości,  pomimo  fatalnego  samopoczucia.  Miała  nadzieję  znaleźć 
choćby namiastkę spokoju.  

W pierwszym tygodniu pobytu w Houston rozwaŜała powrót na ranczo i obiecanie Danclerowi, Ŝe 

porzuci dla niego karierę mQdelki. Tylko duma i poczucie krzywdy powstrzymały ją. KaŜdy związek 
musiał  opierać  się  na  zaufaniu.  Nie  wierząc  jej,  Dancler  zranił  ją  głęboko,  i  tego  nie  mogła  mu 
zapomnieć.  

,'j 

Connie równieŜ stanowiła problem. Tego dnia, gdy Marlee wyjeŜdŜała, macocha błagała ją ze łzami 

w oczach o pozostanie i rozmowę z Danclerem.  

- Nie moŜesz tak po prostu odejść - mówiła.  

- Byliście tacy szczęśliwi, mieliście przed sobą przy-  
szłość.  

- On mi nie ufa - odpowiedziała Marlee załamującym się głosem.  
- Jeśli dasz mu jeszcze jedną szansę, zacznie myśleć rozsądnie, wiem o tym.  

- Nie sądzę, Connie. Kocham go i zawsze kochałam, ale tak nie moŜe być. Musi mi ufać i rozumieć 

moje potrzeby.  

- Myśl o twoim wyjeździe jest nie do zniesienia.  

- Connie płakała, tuląc ją.  

Marlee czuła się podle, ale nie miała wyboru i musiała wyjechać.  

Weszła  do  pokoju.  Kiedy  znalazła  to  mieszkanie,  bawiło  ją  urządzanie  go  i  nadawanie  mu 

indywidualnego charakteru. Pokoje były słoneczne, idealne do hodowania kwiatów.  

Po  długim  dniu  pracy  Marlee  nie  czuła  się  tu  jednak  jak  w  domu.  Było  to  po  prostu  miejsce 

odpoczynku  przed  następnym  dniem.  Spojrzała  na  zegarek  i  skrzywiła  się. Jeśli  zaraz  się  nie  ruszy, 
wkrótce nie będzie miała pracy. Weszła do sypialni.  

-Byłaś fantastyczna!  

Marlee uśmiechnęła się do Jerome'a, choć jej oczy pozostały smutne.  

- Starałam się.  
- Och, skarbie, zrobiłaś więcej: rzuciłaś ich na  

kolana!  

- Jesteś stronniczy.  
- To prawda, ale jestem teŜ twoim najsurowszym krytykiem. Liczy się jednak coś, a raczej ktoś, 
inny: Ivan Courtier. Uwierz mi, zrobiłaś na nim wraŜenie.  

Ivan był jednym z najlepszych projektantów i nawet teraz Marlee nie mogła uwierzyć, Ŝe zatrudnił 

ją jako modelkę. Pochlebiało jej to, ale nie mogła wykrzesać z siebie nawet iskierki entuzjazmu i pod-
niecenia. Odgrywała swoją rolę i widocznie to skutkowało.  

- Och, 

li 

propos - rzucił Jerome. - Producent kosmetyków ograniczył swój wybór do trzech dziew-

background image

cząt. I zgadnij, co się stało?  

- Odrzucili mnie.  
- Ha! SkądŜe znowu! Jesteś w finałowej trójce. Co powiesz na małą imprezę dziś wieczorem?  

-  Dzięki,  ale  nic  z  tego  nie  będzie.  Po  trzech  pokazach  po  południu  nie  będę  w  stanie  iść  na 

przyjęcie.  

Byli  w  hotelu  "Warwiek"  na  trzydniowym  pokazie,  który  sprowadził  do  miasta  wszystkich 

liczących się w świecie mody ludzi.  

Jerorne zmarszczył brwi.  
- Kiedy się od tego uwolnisz, Marlee? Kiedy wreszcie zapomnisz o tym bezczelnym pastuchu? Słu-

chaj, on nie jest wart...  

Oczy Marlee zabłysły.  
- Daj spokój, Jerorne. Nie chcę o tym rozmawiać.  
- W porządku, ale tracisz czas, myśląc o tym  

prostaku.  

Spojrzała na niego zimno.  

-  Moje  Ŝycie  osobiste  nie  powinno  cię  interesować.  Jerorne  zaczerwienił  się  i  zamilkł.  Szybko 
zmienił  

temat.  

- Znalazłem sponsora dla agencji. Myślę, Ŝe powinnaś o tym wiedzieć. Oczywiście, nadal moŜesz 

się do nas przyłączyć, jeśli chcesz. - Kąciki ust mu opadły. - To znaczy, jeśli moŜesz zainwestować w 
to przedsięwzięcie swoje pieniądze.  

Marlee westchnęła.  
-  Z  tym,  co  płaci  mi  Ivan,  nie  potrzebowałabym  nikogo  prosić  o  pieniądze.  Ale  myślę,  Ŝe  nie 

zostanę twoją wspólniczką. Ty rób, co chcesz.  

- Mam nadzieję, Ŝe nie będziesz tego Ŝałowała.  
- Ja teŜ.  
Powiedziała to szczerze. Od powrotu do Houston Jerorne był przy niej, choć wiedziała, Ŝe. kieruje 

nim egoizm. Mimo to była mu wdzięczna za okazywaną troskę·  

- Co powiedział lekarz?  
- Wizytę mam dzisiaj.  
- Nie czujesz się dobrze, prawda?  
Nie była zdziwiona, Ŝe się tym tak interesuje.  

Ostatecznie  zainwestował  w  nią.  Jako  jej  agent  musiałby  wziąć  na  siebie  część  winy  za  nieudany 
pokaz, a tego nie mógłby znieść.  

- Tak - przyznała szczerze. - Ale nie martw się, witaminy pomogą.  
- Liczę na to - jęknął. - Nie moŜesz pozwolić sobie na kolejną przerwę w pracy.  
- Będę musiała, jeśli zaraz stąd nie wyjdziesz i nie  

pozwolisz mi przygotować się do następnego pokazu.  

Jerorne natychmiast ruszył ku drzwiom. - Do zobaczenia później.  
Gdy  wyszedł,  zdjęła  szlafrok  i  włoŜyła  purpurowy  jedwabny  kostium.  Powstrzymywała  się  od 

płaczu. Gdyby tylko mogła zobaczyć Danclera ...  

Doktor Walt Henderson uśmiechnął się do Marlee.  

Odwzajemniła  uśmiech,  myśląc,  Ŝe  jego  zachowanie  to  dobry  znak.  Spędziła  w  jego  gabinecie  w 
szpitalu diagnostycznym dwie godziny. Została gruntownie przebadana i teraz czekała na wyniki.  

- Mam dla pani wiadomości. Liczę na to, Ŝe okaŜą się dobre.  
Marlee zmarszczyła brwi.  
- Chyba nie rozumiem. Czy chce pan powiedzieć, iŜ pozbyłam się infekcji?  

Doktor skrzyŜował ramiona na piersiach. Marlee siedziała na brzegu kozetki i wpatrywała się w 
niego. - Jeśli wyniki krwi są prawidłowe, infekcja rzeczywiście minęła.  

- Wspaniale. Ostatnio jednak czułam się przemęczona.  

- To dlatego, Ŝe jest pani w ciąŜy.  
- Słucham? ...  
- Jest pani w ciąŜy. Dlatego tak się pani czuje, a nie  

z powodu choroby.  

Wargi Marlee rozchyliły się, ale nic się z nich nie wydobyło. Język przykleił się do podniebienia, 

serce waliło jak młotem.  

background image

O BoŜe, co miała teraz zrobić?  

- Marlee, czy mogę wejść?  
Zmarszczyła brwi. I van Courtier był ostatnią osobą, jaką chciałaby teraz widzieć. Śpiesząc się do 

lekarza,  zostawiła  na  stoliku  w  garderobie  biŜuterię. Nie  zaleŜało jej  na  niej,  ale  zaleŜało  na  czasie. 
Powrót do hotelu był dobrym sposobem na opóźnienie powrotu do domu, gdzie znów zostałaby sama 
ze swoimi myślami.  

CiąŜa. Mimo zapewnień lekarza nie mogła uwierzyć, Ŝe ona i Danc1er poczęli dziecko. Zakładała, 

Ŝ

e  spóźniony  okres  spowodowany  jest  stresem  i  chorobą.  Powinna  była  to  przewidzieć.  Sądziła, 

głupia, Ŝe jej nie moŜe się to zdarzyć. Nie czuła się jednak załamana. MoŜe nastąpi to później, kiedy 
informacja  na  dobre  dotrze  do  jej  świadomości.  Na  razie  myśl  o  urodzeniu  dziecka  Danc1era 
uszczęśliwiała ją, niezaleŜnie od tego, co mogło się stać z jej karierą.  

Najpierw  chciała  wskoczyć  do  samochodu,  poje.  chać  na  ranczo  i  oznajmić  Danc1erowi,  Ŝe 

wkrótce  zostanie  ojcem.  Głos  rozsądku  jednak  stłumił  ten  impuls.  Nie  miała  pojęcia,  jak  mu  to 
powiedzieć.  

Teraz,  słysząc  ponowne  pukanie  do  drzwi,  zacisnęła  wargi  i  uchyliła  drzwi.  Ivan  wszedł  do 

garderoby. Patrzyła na niego, czekając na wyjaśnienia.  

- Dziwię się, Ŝe jeszcze tu jesteś, skarbie. 

Ivan Courtier był niskim, ciemnowłosym męŜczyzną o szerokim uśmiechu, białych zębach i ciem-

nych  wąsikach  nad  górną  wargą.  Ubierał  się  nieskazitelnie  i  miał  wiele  czaru,  ale  nie  podobał  się 
Marlee.  

- Zapomniałam czegoś. Podkręcił wąsa.  

- Mm, widzę. Co byś powiedziała na wspólne  

zjedzenie obiadu?  

Zaskoczył ją. - Teraz?  

- Oczywiście - odpowiedział z uwodzicielskim  

uśmiechem.  

- Och, przykro mi, ale nie mogę. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.  

- Z pewnością nie mówisz tego powaŜnie?  
- AleŜ tak.  

Uśmiech zniknął. MęŜczyzna podszedł bliŜej, wyciągnął rękę i przesunął palcem po jej ramieniu.  
- Na pewno potrafię cię przekonać, Ŝebyś zmieniła zdanie.  
Marlee nie wiedziała, czy czuje większe obrzydzenie, czy złość.  

- Nie sądzę - odpowiedziała zimno. - Jestem zmęczona i idę do domu. - Wyminęła go i ruszyła w 

stronę drzwi.  

Stanął przed nią.  
- Radzę, Ŝebyś zmieniła zdanie, skarbie. Na pewno mówiono ci, Ŝe nie warto gryŹĆ ręki, która cię 

karmi. - Znów się uśmiechnął, zerkając na jej piersi.  

Marlee z trudem pohamowała się przed spoliczkowaniem go, wyłącznie ze strachu przed jego 

reakcją. Nie on pierwszy z jej pracodawców zachowywał się w taki sposób, ale pierwszy jej groził. 

- Proszę mnie przepuścić. Jestem zmęczona i chcę  

iść do domu.  

Nie wzruszała go jej odmowa.  
- Jestem pewny, Ŝe moŜemy razem coś zrobić. Ślepa furia sprawiła, Ŝe w pierwszej chwili Marlee  

nie mogła wykrztusić ani słowa. Po chwili rzekła stanowczo:  
- Zrozum to, Ivan. Nigdzie z tobą nie pójdę. Skrzywił się, lecz jego głos był spokojny, gdy odezwał 
się, masując jej ramię:  

- Wiesz, Ŝe mogę cię kimś zastąpić.  

Gwałtownym ruchem strąciła jego dłoń ze swego ramienia jak obrzydliwego owada.  

- Rób co chcesz, a na razie trzymaj ręce przy sobie.  
- Ty dziwko! - prychnął. - Nie ujdzie ci to na  

sucho.  

- O tak, ujdzie, poniewaŜ odchodzę! Zaśmiał się.  

- Nie mówisz powaŜnie.  
- No to patrz. - Marlee odwróciła się i wyszła,  

trzaskając drzwiami.  

Później, w mieszkaniu, krąŜyła po pokoju. Nagle przystanęła. Co robi? Dlaczego traci czas, myśląc 

o  Ivanie?  Ona  potrzebuje  Danclera.  PołoŜyła  ręce  na  jeszcze  płaskim  brzuchu  i  uśmiechnęła  się. 

background image

Wiedziała juŜ, co powinna zrobić.  

Rano wsiądzie w samolot i wróci do domu. Do domu i do Danclera.  

ROWZlAL SIEDEMNASTY  

Wyglądała przez okno, gdy samolot uniósł się w górę. Leciała do domu, do Danclera.  

Na  chwilę  zamknęła  oczy.  Hałas  panujący  w  samolocie  sprawił,  Ŝe coś przewracało  się jej  w  Ŝo-

łądku.  Po  wzięciu  kilku  głębokich  oddechów  otworzyła  oczy.  śołądek  uspokoił  się  i  odetchnęła  z 
ulgą.  

Na razie miała szczęście. Doktor uprzedził ją, Ŝe będzie odczuwać nudności rano i w nocy. Do tej 

pory nie miała takich dolegliwości.  

Problemem  było  zmęczenie,  spowodowane  ciąŜą  i  pracą.  Nie  wiedząc  jeszcze  o  swym  stanie, 

pracowała do granic wytrzymałości. Co prawda to juŜ się skończyło, ale czuła narastającą panikę. Czy 
dobrze zrobiła, porzucając obiecującą karierę i licząc na to, Ŝe Dancler da jej jeszcze jedną szansę?  

A jeśli jest juŜ za późno? Jeśli Dancler jej nie zechce?  

MoŜe  wpadnie  we  wściekłość  na  wiadomość  o  dziecku?  Odsunęła  te  myśli  i  starała  się  zachować 
rozsądek. I tak z powodu dziecka nie mogłaby pracować jako modelka. Nie musiała jednak wracać do 
domu. Mogła zostać w Houston i wejść 

spółkę z Jerome'em, tak jak planowali.  

Westchnęła, przypominając sobie plany sprzed kilku tygodni. Tyle się zdarzyło w tak krótkim czasie. 
Musiała grać kartami, jakie rozdawano. Ostatecznie przeŜyła jakoś śmierć obojga rodziców dzięki 
Connie i Danclerowi.  

Dander. Serce zaczęło jej bić szybciej. Czy zaŜąda od niej, Ŝeby poddała się zabiegowi? Ta myśl 

tak ją zaniepokoiła, Ŝe omal nie zwymiotowała. Jerome domagał się właśnie tego.  

Czuła, Ŝe powinna poinformować go o swoim stanie. Najpierw jednak powiedziała mu o obrzyd-

liwym zachowaniu się Ivana Courtiera.  

- Mój BoŜe, Marlee, nie powinnaś się dziwić! Jesteś duŜą dziewczynką, a przynajmniej powinnaś 

za taką się  

ouwaŜać. Znasz reguły gry. Na pewno nie po raz pierwszy złoŜono ci taką propozycję i nie po raz 
ostatni. - Tak, ostatni, bo rzucam pracę. Powiedziałam o tym Ivanowi.  

- Co zrobiłaś? - krzyknął, a potem zaczął się jąkać.  

Jego twarz była tak czerwona, Ŝe zdawało się, iŜ za chwilę stanie w płomieniach. - Nie wolno ci tego 
robić. - Podniósł słuchawkę telefonu. - Zadzwoń do niego i przeproś, powiedz, Ŝe cierpisz na zespół 
napięcia przedmiesiączkowego. Na Boga, powiedz mu co chcesz, ale powiedz!  

Jak  mogłam  kiedykolwiek  myśleć  o  dzieleniu  Ŝycia  z  tym  człowiekiem,  pomyślała  Marlee. 

Obserwując zachowanie Jerome'a, uświadomiła sobie, Ŝe nigdy go nie lubiła, nie mówiąc o kochaniu. 
Zobaczyła go takim, jakim był: płytkim materialistą. Czy właśnie tak Dancler widział ją?  

- Nie, nic mu nie powiem - odezwała się w końcu swym najspokojniejszym, najchłodniejszym 

tonem.  

- Nie pozwolę ci zmarnować mojej cięŜkiej pracy!  
- Obawiam się, Ŝe nie masz wyboru. - Przerwała. -Jestem w ciąŜy, Jerome. Wiem, Ŝe to nie ty 
powinieneś dowiedzieć się pierwszy, ale jestem ci to winna.  

J ego oczy zabłysły.  
- MoŜna temu zaradzić, wiesz. Mogę nawet zapłacić za zabieg, tym bardziej Ŝe to jest dziecko tego 

pastucha.  

Nie chciała go spoliczkować, ale zrobiła to. Głośny dźwięk rozległ się w pokoju.  
Jerorne westchnął, a potem jego oczy zwęziły się groźnie.  

- Nie powinnaś była tego robić.  
- Nieprawda. Powinnam była to zrobić dawno  

temu. Ŝegnaj, Jerome. Mimo wszystko Ŝyczę ci szczęś

CIa.  

Potem  wyszła  i  nie  czuła  Ŝalu,  choć  wiedziała,  Ŝe  za  jakiś  czas  zatęskni  za  pracą.  N  a  razie  co 

innego  było  waŜniejsze.  Uniosła rękę  do brzucha.  Musiała  myśleć  o dziecku  i o  tym,  jak  przekonać 
Danclera, Ŝe go kocha i Ŝe wraca do domu na zawsze.  

background image

Dancler zeskoczył  z  konia, podszedł do na wpół przewróconego płotu i zacisnął na górnej części 

linę. Potem wskoczył na siodło.  

- No, stary, zobaczmy, czy uda nam się wyrwać ten pal raz a dobrze.  
Popędził konia, zerkając przez ramię. Wkrótce płot runął całkowicie.  
Zatrzymał się, zdjął kapelusz i wytarł wierzchem dłoni pot z czoła. Zerknął w niebo. Na tle błękitu 

nie rysowała się Ŝadna chmura. Okrutne promienie paliły. Podjechał do dębu i zsiadł z konia. Oparł 
się  o  drzewo,  czując się  tak,  jakby  znalazł  cień  na  pustyni. Temperatura  dokuczała  mu,  wilgotnoŚĆ 
niemal zabijała.  

Opływał potem, tak jak czasem po kochaniu się z Marlee.  
- Cholera - mruknął, wściekły z powodu tych skojarzeń.  

Gdziekolwiek był, cokolwiek robił czy myślał, Marlee była z nim. Nie umiał pozbyć się jej obrazu 

z umysłu i z serca.  

Znów  zaklął.  Przez  ostatnie  dwa  tygodnie  pracował  na  pastwisku.  Zamęczył  Rileya  prawie  na 

ś

mierć, więc zaproponował mu wolny weekend. Doszedł do wniosku, Ŝe jeśli tego nie zrobi, będzie 

musiał płacić za jego  

, pobyt w szpitalu.  

Burzenie  płotów  powinno  być  zakończone  juŜ  dawno,  ale  nie  musiał  robić  tego  w  jeden  dzień. 

Jednak  potrzebował  czegoś,  co  zmęczyłoby  ciało  i  umysł.  Mimo  to  nie  mógł  spać.  Wiedział,  Ŝe 
wygląda  okropnie.  Mówiło  mu  to  wielu  ludzi,  ale  nic  nie  mógł  na  to  poradzić.  Nawet  jedzenie 
smakowało jak trociny.  

Powachlował się kapeluszem, ale to nie pomogło.  

Marzył wyłącznie o zimnym prysznicu. Zerknął na zegarek. Osiemnasta, a mimo to słońce paliło. To 
normalne 

Teksasie, pomyślał, uśmiechając się cynicznie.  

W  takie  dni  powinien  siedzieć  w  sklepie  z  włączoną  klimatyzacją.  Myśl  o  zamkniętym 

pomieszczeniu była jednak nie do zniesienia. Poza tym skończył wszystkie zamówione siodła.  

Wiedział,  Ŝe  nie  uda  mu  się  utrzymywać  takiego  tempa.  Musiał  opanować  się  i  zacząć 

kontrolować  swoje  emocje  i  swoje  Ŝycie.  Ona  przecieŜ  odeszła.  Dlaczego  nie  potrafił  tego 
zrozumieć?  

Gdy  chodziło  oMarlee,  zawsze  był  miękki.  Działała  na  niego  juŜ  jako  nastolatka,  ze  swoimi 

miedzianymi włosami, brązowymi oczami i radosnym śmiechem.  

Gdyby się z nią nie kochał, moŜe umiałby poradzić sobie z jej utratą. Myśl o innym męŜczyźnie do-
prowadzała go do szaleństwa. RozwaŜał samobójstwo, wspominając chwile miłosnej ekstazy, 
zamglone oczy Marlee i jej wilgotne, splątane włosy.  

Dzisiejszy  dzień  nie  był  pod  tym  względem  wyjątkowy.  W  dodatku  zabrakło  juŜ  płotów  do 

burzenia.  Skończył  pracę.  Oczywiście  musiał  je  odbudować,  ale  wymagało  to  czasu  i  pieniędzy, 
których nie miał.  

Podszedł do konia, stojącego w cieniu.  
- Wiem, Sugar, jest gorzej niŜ w piekle. Co powiesz na powrót do stajni?  
Koń  zarŜał  cicho.  Dancler  poklepał  go  i  wskoczył  na  siodło.  Chwilę  później  wyszedł  ze  stajni  i 

zatrzymał się przy pompie. Wsadził głowę pod strumień zimnej wody. Kiedy obsechł na słońcu, dalej 
czuł się spocony i zakurzony.  

Po chwili wziął prysznic. Ubrał się w czyste dŜinsy i niebieską koszulę. OdświeŜony, wszedł do 

kuchni.  

Matka siedziała przy stole, rozwiązując krzyŜówkę.  

Uniosła głowę i uśmiechnęła się smutno.  

- Dostaniesz udaru - powiedziała z nie ukrywaną  

troską·  

- Nie mam aŜ takiego szczęścia. Dolna warga Connie zadrŜała.  
- Nie mów tak, proszę.  
Czując się jak ostatni łajdak, Dancler podszedł i pocałował matkę w czubek głowy.  
- Przepraszam, nie chciałem cię urazić.  
- Tak, chciałeś - zaprzeczyła cicho. - WciąŜ starasz  

się mnie urazić od dnia wyjazdu Marlee.  
, - Słuchaj, nie chcę o niej rozmawiać - rzekł, otwierając lodówkę i wyjmując puszkę piwa.  
- Przygotować ci coś do jedzenia? UsmaŜyłam rano kurczaka. A moŜe lepiej wybierzmy się na obiad 
do miasta? Właśnie otworzono nową restaurację· Spojrzenie Danclera złagodniało.  

- Dzięki, mamo, ale to nie pomoŜe. Muszę sam to przeŜyć.  

background image

- A więc zrób to - zawołała Connie ze złością.  

- Albo jedź po nią.  

Zamarł.  
- Co powiedziałaś?  
- Słuch cię nie myli.  
Wypił resztę piwa dwoma łykami. - Daj spokój.  
- Dlaczego?  
- Pytasz: dlaczego? - rzucił ostro. - PoniewaŜ to  

ona mnie zostawiła.  

- W takim razie nie pozwól jej odejść.  
- BoŜe, jak to łatwo powiedzieć.  
- Wiem, Ŝe to nie jest łatwe. Dla Ŝadnego z nas. Nie  

wydaje ci się, Ŝe mnie teŜ jej brakuje, Ŝe teŜ odczuwam ból?  

Nie odpowiedział. Patrzył na nią. Jego oczy były mroczne i smutne.  
- Oczywiście, Ŝe tak - ciągnęła Connie. - Ale jeszcze bardziej boli, gdy widzę, jak próbujesz sam 

siebie zniszczyć.  

Odstawił pustą puszkę na stół i ruszył do drzwi. - PrzeŜyję to - rzucił stanowczo.  
- Dancler.  
Obrócił  się  i  czekał.  Kiedy  mówiła  takim  tonem,  wiedział,  Ŝe  musi  jej  wysłuchać,  choćby  nie 

podobało mu się to co usłyszy.  

- Nie cierpię, gdy zachowujesz się jak ... twój ojciec. Drgnął.  
- Co to ma znaczyć?  
- Trzeźwy czy pijany, nigdy nie umiał przyznać, Ŝe nie ma racji.  
- A ty twierdzisz, Ŝe nie mam racji?  
- Jak sądzisz? Czy nie dlatego pracujesz ponad siły, nic cię nie obchodzi, wstajesz rano z łóŜka i 

chodzisz jak naładowany pistolet, gotów wystrzelić w kaŜdej chwili?  

- Mamo ...  
- śadnych "mamo". Przemyśl, co powiedziałam,  

i potem zastanów się, czy nie ponosisz takiej samej winy jak Marlee.  

W innych okolicznościach być moŜe rozśmieszyłyby go te rady. Nie ukrywał swego bólu i tego, Ŝe 

winił Marlee. Wbrew twierdzeniu matki, nie zrobił nic złego.  

- Ciągle ją kochasz? - spytała Connie, przerywając milczenie.  
- Tak - mruknął.  
- W takim razie składam bron. - Wstała i pocało-  

wała go w policzek.  

Gdy  Dancler  został  sam,  oparł  się  o  kredens  i  ukrył  twarz  w  dłoniach.  Przysięgał,  Ŝe  nigdy  nie 

będzie  taki  jak  ojciec,  i  myśl  o  tym,  iŜ  moŜe  okazać  się  tak  zakłamany  i  nietolerancyjny  jak  on, 
doprowadzała go do szalenstwa. MoŜe właśnie takim widziała go Marlee.  

Prześladował go wyraz jej twarzy. Naprawdę coś w niej pękło. Widział ból w jej oczach, słyszał go 

w jej głosie, ale zbyt był zajęty kojeniem własnego, Ŝeby ją pocieszyć.  

Czy był taki jak ojciec? Egoista, który nie był w stanie zrozumieć problemów innego człowieka? 

Nie zaufał Marlee, choć ona twierdziła, Ŝe mu ufa?  
Nagle, uświadomiwszy sobie prawdę, oblał się zimnym potem. Przez chwilę nie mógł się ruszyć, ale 
wkrótce to minęło. Chwycił kartkę papieru i napisał kilka słów do matki.  

Nie oglądając się, wybiegł z domu.  

Marlee wysiadła z samolotu na lotnisku Tyler's  

Pounds Field i uśmiechnęła się do stewarda .. - Dziękuję·  

Steward odwzajemnił uśmiech. - śyczę miłego dnia.  

Wiatr rozwiewał jej włosy, gdy umieszczała kosmetyczkę pod jedną pachą i torebkę pod drugą.  
Tak  jak  zaplanowała,  chciała  pojawić  się  w  domu  bez  uprzedzenia.  Jednak  odwagają  opuściła. 

Kusiło ją, Ŝeby zawrócić, wsiąść do samolotu i błagać pilota, aby zawiózł ją do Houston.  

Ta  myśl  była  śmieszna.  Opanowując  lęk,  Marlee  weszła  do  małego,  zatłoczonego  terminalu. 

Prawie wszystkie miejsca w poczekalni były zajęte .. Minęła kasę i poszła odebrać bagaŜ.  

Za rogiem zatrzymała się gwałtownie. Danc1er stał, oparty o ścianę, i patrzył w przestrzeń.  
Serce podeszło jej do gardła. ZwilŜyła wargi i zastanawiała się, co robić. Widziała tylko jego profil. 

Zmarszczki wokół jego oczu i ust powiedziały jej wszystko. Schudł i wyglądał na wyczerpanego.  

Nie  wiedziała,  ile  czasu  minęło,  zanim  na  nią  spojrzał.  Zbladł.  Wpatrywała  się  w  niego,  jakby 

background image

chciała zapamiętać goi wyryć jego obraz w swym sercu.  

Zrobiła krok, a przynajmniej tak się jej zdawało.  

Później uznała, Ŝe to on ruszył się pierwszy. - Dancler, ja ...  

- BoŜe, Marlee ...  

Oboje zaczęli mówić równocześnie i równocześnie przerwali.  
- Chodź do mnie -mruknął Dancler załamującym się głosem.  
Marlee  upuściła  torby  i  padła  w  wyciągnięte  ramiona  Danclera.  Objął ją  tak,  jakby  juŜ  nigdy  nie 

miał zamiaru jej puścić.  

- Przepraszam i kocham cię - szeptał, wtulając twarz w jej szyję.  

Nie mogła odpowiedzieć; za bardzo dławiło ją w gardle. Wreszcie odsunęła się od niego i 
powiedziała: - Nie wiem, czy mam cię pocałować, czy uszczypnąć.  

Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.  
- A co powiesz na obie te rzeczy, kochanie?  

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY  

Sutka nabrzmiewała pod wpływem ssania i pieszczot językiem.  
Marlee jęknęła i wbiła palce w kark i plecy Danclera, próbując przyciągnąć go bliŜej.  

Uniósł nieco głowę i spojrzał jej w oczy.  

- Tak bardzo cię kocham - powiedział zdławionym głosem.  

- Ja ciebie teŜ - szepnęła.  

LeŜeli  na  kocu  przy  stawie.  'Przyszli  tu  natychmiast  po  dotarciu  na  ranczo.  Connie  wyszła,  więc 

ś

miejąc się i całując jak nastolatki, ruszyli do swojego ulubionego miejsca.  

RozłoŜywszy koc pod dębem, zrzucili ubrania i gwahownie padli sobie w ramiona.  
Teraz,  w  obecności  wyłącznie  słońca  i  lsniącego  lustra  wody,  rozpaczliwie  chcieli  nadrobić 

stracony czas.  

Dancler znów odnalazł jej wargi i wpił się w nie.  

Przesuwała stopą po jego nodze, aŜ wreszcie wsunęła dłoń między ich ciała i ujęła jego męskość.  

- Och, Marlee - jęknął Dander. Gwałtownie chwytał oddech.  

Pieściła go, aŜ westchnął i obrócił ją. Patrząc błyszczącymi oczami, pochylił się i przesunął językiem 
po brzuchu aŜ do ukrytej doliny między jej nogami. - Och, Dancler, ja nie ...  

- Szsz, to przyjemne.  

Pochylił głowę i kiedy jego język dótknął wraŜliwej części ciała, jęknęła cicho.  
Wreszcie uniósł biodra i wsunął się w nią. Kryjąc twarz w jej szyi, zaczął się poruszać. Objęła go 

nogami i poruszała się razem z nim, coraz szybciej.  

, Równocześnie wydali okrzyk rozkoszy.  

Danc1er opadł na nią i po chwili przetoczył się na koc. Przez długi czas nie byli w stanie odezwać 

się. Ich przyspieszone oddechy zagłuszały śpiew ptaków i szelest liści.  

Marlee  uniosła  się  i  spojrzała  na  Danc1era.  On  teŜ  na  nią  patrzy 

Jej  serce  biło  szybko,  gdy 

wyciągnęła rękę i dotknęła jego twarzy.  

Chwycił jej palec w usta i zaczął ssać.  
- Myślałam, Ŝe juŜ nigdy nie poczuję cię w sobie  

- szepnęła.  

- Mnie teŜ ta myśl doprowadzała do szaleństwa.  

Prawdę mówiąc, całkiem oszalałem. Zapytaj mamę. - Ucieszy się, kiedy nas zobaczy - stwierdziła 
Marlee.  

- T o za mało powiedziane. Spodziewam się, Ŝe natychmiast zadzwoni do pastora Billa i poprosi go  

o przyby~ie na ranczo.  

.  

Marlee zachichotała.  
- Nie wydaje mi się, Ŝeby to był zły pomysł.  
- W takim razie wyjdziesz za mnie? - SpowaŜniał,  

patrząc jej w oczy.  

background image

Tym razem nie zadrŜała, choć znów miała wraŜenie, Ŝe Danc1er czyta w jej duszy. Nie miała przed 
nim tajemnic. Poza jedną, pomyślała, wstrzymując oddech. - Wiesz, Ŝe tak - szepnęła w końcu.  

- Kiedy?  
- Kiedy zechcesz.  

Pacaławał ją.  
- Pawiem Cannie, Ŝeby spr.owadziła pastara. Przez chwilę milczeli, .obserwując wiewiórki, ska-  

czące z drzewa na drzewa. W k.ońcu sp.ojrzeli na siebie. - Marlee?  

- Tak, kachanie?  
- C.oz tw.oją pracą?  
- Ta maczy?  
Sp.ochmurniał.  
- Wiem, Ŝe nie chcesz z niej zrezygnawać.  
- Dancler ...  
- Nie, pozwól mi sk.ończyć. Muszę ta p.owiedzieć.  

Zachawałem się jak głupiec, próbując wł.oŜyć cię da swajej f.oremki i zap.ominając, Ŝe k.ocham cię taką, 
jaka  jesteś.  Tw.oja  praca  jest  częścią  ciebie.  Na  więc  chcę,  Ŝebyś  wiedziała,  Ŝe  jeśli  dalej  pragniesz 
pracawać jaka madelka, ta nie mam nic przeciwka temu. Bylebyś była zemną·  

Sp.ojrzała na nieg.o błyszczącymi .oczami.  
-  Wiem,  ile  kasztawała  cię  p.owiedzenie  teg.o,  bi.orąc  pad  uwagę  ta,  c.o  myślisza  majej  pracy.  - 

Uśmiechnęła się i potargała mu włosy na piersi.  

On teŜ się uśmiechnął, choć niepewnie.  

- MaŜe to wyda ci się dziwne, ale naprawdę tak myślę·  

Uśmiech zniknął z twarzy Marlee.  
- Wiem i kocham cię za ta jeszcze bardziej. Ale nie chcę wracać da pracy, a przynajmniej nie na wybieg.  
Zmarszczył brwi. - Nie r.ozumiem.  
- Widzisz, myślałam o otworzeniu małego studia i sali gimnastycznej w mieście dla dziewcząt, które 
chcą zostać modelkami. Mogłabym ich wiele nauczyć.  

- Przerwała i sp.ojrzała na nieg.o, czekając na reakcję.  
- C.o .o tym myślisz?  

- Myślę, Ŝe ta wspaniały p.omysł, pa prastu wspa-  

niały.  

- W takim razie nie masz nic przeciwka temu, Ŝeby  

dać mi na ta część maich pieniędzy?  

- Na, teg.o nie jestem pewny - zakpił. Marlee szarpnęła ga za ucha.  

- Auu!  
- Sam się .o ta pr.osiłeś.  
- A ty pr.osisz się .o ta. - Przyciągnął ją da siebie  

i caławał tak długa, aŜ .ob.ojgu zabrakł.o tchu.  

Czuła na brzuchu pulsawanie jeg.o męsk.ości.  
-  Nigdy  nie  mam  cię  dasyć  -  pawiedział  pa  prostu,  jakby  czytał  w  jej  myślach.  -  Musisz  wiedzieć,  Ŝe 

jesteś wszystkim, czeg.o pragnę. Nigdy więcej pracy ł.owcy nagród, nigdy więcej niebezpieczneg.o Ŝycia. 
Chcę mieć radzinę···  

- Skora mowa a rodzinie - mruknęła, patrząc mu w.oczy.  
Znieruchamiał i w jego oczach odmalawało się zaskoczenie.  

Skinęła głową.  

- Ta prawda, kachanie. Twoje marzenie się spełniła. Będziemy mieli dziecka.  
Otworzył usta, zamknął, mów je otworzył. Zaśmiała się cicha i pocałowała go  

- Rzadka widziałam cię niezdolnego do mówienia.  
- Och, Marlee, nie mogę w ta uwierzyć. - Jego głos był ochrypły i pobrzmiewała w nim panika. - Dabrze 
się czujesz? Chodzi mi a ta, czy pa winniśmy byli...  

- Oczywiście, głuptasie. MaŜemy się kochać, kiedy chcemy. PrzecieŜ jestem w ciąŜy, a nie kaleką.  

Dancler westchnął z ulgą i spojrzał na jej brzuch.  

- Nie wyglądasz na cięŜarną - powiedział ze zdumieniem.  
- Wiem, ale uwierz mi na słowo. Pewnie niedługo będę gruba jak. beczka.  

Nadal przyglądał się jej badawczo.  

- Czy to ci będzie przeszkadzać? Chodzi mi o twoje wymiary?  
- Nie - odpowiedziała miękko. - Chcę dziecka bardziej niŜ czegokolwiek. Ale co z tobą? Jesteś pewny, 

Ŝ

e pragniesz tego dziecka?  

background image

- Och, kochanie, poza poślubieniem cię nie marzę o niczym więcej.  
Pochylił  się  i  pocałował  ją  w  brzuch,  potem  przytulił  Marlee  i  mocno  trzymał,  podczas  gdy  ich  serca 

biły jednym rytmem.  

- No i co myślisz?  

Dancler cmoknął ją w szyję, obejmując jej duŜy brzuch.  

- Myślę, Ŝe dziewczyny wspaniale się bawią. Mama teŜ.  

•  

Marlee  zaprosiła  swoje  uczennice  na  obiad.  Dancler  obawiał  się,  Ŝe  to  za  duŜy  wysiłek  jak  na  ósmy 

miesiąc ciąŜy, ale Marlee tak. bardzo tego chciała, Ŝe pomagał w przygotowaniach, jak. mógł.  

-  A  ty?  -zaŜartowała.  -  Nie  próbuj  mi  wmawiać,  Ŝe  nie  podobają  ci  się  te  wszystkie  dziewczęta, 

zachwycające się tobą na kaŜdym kroku.  

- Skoro o tym wspomniałaś ... - Jego oczy zalśniły.  

- Ale ...  

- Ale co?  
- śadna z nich nie ma ... - Uniósł sugestywnie brwi.  
- Johnie Shaw Danclerl Jesteś okropny.  

Roześmiał się. 

- Zgadza się.  

Marlee wybuchnęła śmiechem, ale nagle krzyknęła i chwyciła się za brzuch.  

- Coś się stało? - zapytał Dancler, podtrzymując ją. - Powiedz!  

. Usłyszał przestrach w swoim głosie, ale nie mógł się opanować. Gdyby coś przydarzyło się Marlee, nie 

chciałby dłuŜej Ŝyć.  

- Co tu się dzieje? - W drzwiach kuchni stanęła Connie. - Usłyszałam ...  
- To Marlee. Ma bóle !  
- O mój BoŜe!  
- Zabieram ją do szpitala.  

W samochodzie Marlee siedziała z głową opartą o jego ramię, trzymając się rękoma za brzuch. Connie 

zajęła miejsce z tyłu. Dancler był mokry od potu, jego serce biło jak młotem.  

- Marlee, kochanie, trzymaj się. Jesteśmy prawie na miejscu.  

- Nie chcę ... Ŝeby coś się stało dziecku - jęknęła.  
- Wiem. Wszystko będzie dobrze, i z tobą, i z dzieckiem. - Dancler wziął głęboki oddech i zaczął się 
modlić.  

- Wszystko w porządku, kochanie - wtrąciła Connie. - Wszystko będzie dobrze.  
Gdy Dancler zatrzymał  się  przed wejściem do szpitala,  był cały  mokry, a jego kolana dziwnie drŜały. 

Nie wiadomo skąd wykrzesał tyle siły, aby unieść Marlee w ramionach.  

Podeszła do nich pielęgniarka. Dancler nie musiał niczego wyjaśniać. Spojrzawszy na brzuch Marlee i 

jej wykrzywioną twarz, kobieta zawołała lekarza.  

- Zadzwoń do doktora Bensona! T o jej lekarz. Dancler przyglądał się, jak. dwie pielęgniarki wwoŜą  

Marlee do sali i zamykają drzwi. Oparł się o ścianę i drŜał.  

- Nic jej się nie stanie synu - powiedziała Connie. Nie odpowiedział.  

- Dancler.  

Oprzytomniał,  słysząc  swoje  imię.  Przed  nim  stał  doktor  Benson.  Razem  z  Connie  czekali  wiele 

godzin na informacje. PoniewaŜ nastąpiły komplikacje, Marlee przewieziono na chirurgię.  

Podczas  oczekiwania  Dancler  nie  wiedział,  czy  przeŜyje  ból  przeszywający  mu  serce.  W 

dzisiejszych  czasach  kobiety  nie  umierają  przy  porodzie,  powtarzał  sobie.  Mimo  to  zdawał  sobie 
sprawę, Ŝe czasem tak się dzieje. Bał się i wiedział, Ŝe nic nie moŜe zrobić.  

Teraz, patrząc na młodego ciemnowłosego lekarza czuł, Ŝe serce podchodzi mu do gardła.  
Doktor uśmiechnął się.  
_. Pańska Ŝona czuje się dobrze.  

Dancler omal nie upadł, lecz udało mu SIę wykrztusić:  

- Dzięki Bogu.  

Connie stała obok. Ścisnęła go ~a ramię, w jej oczach lśniły łzy.  

-  Nastąpiły  nieprzewidziane  komplikacje  i  w  rezultacie  nie  będzie  mogła  mieć  więcej  dzieci. 

Przykro mi. Zrobiliśmy, co w naszej mocy.  

- A dziecko? - Dancler nie rozpoznał własnego głosu.  

Doktor uśmiechnął się szeroko.  

- Co pan powie na dwoje? Jest pan ojcem dwójki dzieci, chłopca i dziewczynki.  

background image

Tym razem Dancler stracił władzę w nogach, tylko ściana uratowała go przed upadkiem.  

- Kiedy ... kiedy mogę zobaczyć Ŝonę?  
- Nawet w tej chwili.  

Kilka sekund później siedział na krześle przy łóŜku Marlee. Pochylił się i pocałował ją w policzek.  

- Czy lekarz powiedział ci? - szepnęła, patrząc na niego z miłością.  
Dancler nie mógł wykrztusić słowa. - Wszystko dobrze, kochanie.  
- Marlee, Marlee - powiedział załamującym się głosem.  

-  Szsz,  w  porządku.  Wiem,  Ŝe  nie  mogę  mieć  więcej  dzieci,  ale to  nie  ma  znaczenia.  Za  jednym 

zamachem mamy ich dwoje.  

- Och, Marlee - wykrztusił Dancler. - Kocham cię.  
- Ja teŜ cię kocham.  
Drzwi pokoju otworzyły się i weszły dwie pielęgniarki. KaŜda niosła niemowlaka.  
Dancler wstał i spojrzał na maleństwa. Marlee roześmiała się radośnie.  
Jego oczy, przepełnione łzami, zwróciły się na nią.  
- Wszystko dobrze. Nie bój się, weź je na ręce. - Uśmiechnęła się. - Są przecieŜ twoje.  
Dancler odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.  

Przesłał jej pocałunek i wyciągnął ramiona ..