background image

 
 
 
 

Josie Metcalfe 

 

Ślub moich marzeń 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 
 -  Cassie,  mamy  jeszcze  lody?  -  dopytywał  się  ktoś 

szeptem. 

 -  Sama  je  skończyłaś,  Kirstin.  Czekoladki  też  -  odrzekła 

półgłosem  Cassie,  po  czym  zaśmiała  się,  słysząc  w 
ciemnościach  westchnienie  Naomi.  -  Czy  to  znaczy,  że 
możemy zjeść resztę herbatników? 

 -  Nie  ma  mowy!  -  zaprotestowała  Kirstin.  -  To  ja  tu 

jestem amatorką słodyczy! A wy możecie jeść wszystko i nie 
tyjecie... 

 -  Ciii...  -  syknęła  Cassie,  gdy  zaczęły  wyrywać  sobie 

pudełko z herbatnikami owsianymi w czekoladzie. - Cały dom 
obudzisz! 

Koleżanki  wybuchnęły  śmiechem.  Dopiero  po  chwili 

stłumiły radość. Cassie przypomniały się niezliczone podobne 
sytuacje,  które  miały  miejsce  przez  ostatnie  trzy  lata,  odkąd 
zamieszkały u Dot. 

Te  nocne  uczty  były  stałym  elementem  ich  przyjaźni, 

która połączyła je wkrótce po tym, jak się  poznały. I zawsze 
przyłapywano je na gorącym uczynku! Tym razem na pewno 
też  tak  się  stanie,  chociaż  skończyły  już  osiemnaście  lat  i 
oficjalnie  są  dorosłe.  Choćby  nie  wiem  jak  cicho  się 
zachowywały, Dot zawsze wyczuwała, że coś kombinują. 

 -  Od  jakiegoś  czasu  w  tym  domu  mieszkają  tylko  cztery 

osoby,  z  czego  trzy  znajdują  się  w  tym  pokoju  -  zauważyła 
roztropnie Naomi. 

Nie  tak  jak  dawniej,  kiedy  dom  dosłownie  pękał  w 

szwach,  pomyślała  Cassie.  W  ich  pokoju,  oświetlonym  tylko 
latarką, atmosferę przepełniał lęk, że stracą siebie nawzajem, i 
to  akurat  wtedy,  gdy  udało  im  się  nawiązać  jakąś  nić 
przyjaźni. 

 -  Myślę,  że  Dot  się  tego  spodziewała.  Inaczej  nie 

kupowałaby tego, co najbardziej lubimy - dorzuciła Kirstin. 

background image

 - Te nasze nocne sabaty stały się już tradycją - przyznała 

Cassie. - Dzisiaj miały być wyniki egzaminów, więc nie trzeba 
być  jasnowidzem,  żeby  się  domyślić,  co  w  tej  sytuacji 
zrobimy. 

Przez  chwilę  w  głębokiej  ciszy  rozpamiętywały  swe 

niedawne  sukcesy.  Cała  trójka,  ubrana  w  nocne  „mundurki", 
czyli  w  sporo  za  duże  podkoszulki,  leżała  w  malowniczych 
pozach na łóżku Cassie. 

racji 

wieku 

mogły 

bez 

przeszkód, 

błogosławieństwem Dot, przenieść całą imprezę do salonu, ale 
byłoby  to  niezgodne  z  tradycją.  Stałaby  się  czymś  zupełnie 
innym, gdyby z tym tajemniczym rytuałem przy świetle latarki 
nie czekały do zmroku właśnie w sypialni. 

 -  Wznieśmy  toast  za  to,  że  wspięłyśmy  się  na  kolejny 

szczebel  tej  drabiny  -  zaproponowała  Kirstin,  unosząc 
plastikowy kubek z musującym winem, bo nie było ich stać na 
szampana. 

 - Od samego początku twierdziłyśmy, że to się nam uda, 

że jeżeli będziemy się wspierać, wszystko ułoży się po naszej 
myśli - przypomniała z satysfakcją w głosie Naomi, dotykając 
swoim  kubkiem  kubków  przyjaciółek.  -  Pamiętacie  naszą 
pierwszą naradę wojenną? 

 -  Tego  nie  można  zapomnieć  -  szepnęła  Cassie.  - 

Mieszkałyśmy  tu  dopiero  parę  tygodni,  kiedy  okazało  się, że 
Artur ma raka. 

Po 

różnych 

koszmarnych 

przeżyciach, 

jakich 

doświadczyły,  zanim  dotarły  do  tej  rodziny  zastępczej,  dom 
Dot i Artura przeszedł ich najśmielsze marzenia. 

Wszystkie  trzy  spodziewały  się  kolejnej  wersji  domu 

dziecka,  lecz  zamiast  niej  znalazły  tu  prawdziwe,  rodzinne 
ciepło.  Wizja  jego  utraty  w  związku  z  chorobą  Artura 
dokonała  w  nich  przemiany:  samolubne  indywidualistki 
połączyły swe siły. 

background image

 -  Ciągle  chce  mi  się  śmiać  na  wspomnienie  miny,  jaką 

miała  ta  kobieta  z  opieki  społecznej  -  szepnęła  Cassie, 
odrzucając ruchem głowy kosmyk jasnych włosów. 

Z  perspektywy  czasu  nietrudno  było  zrozumieć  rozterkę 

tej  kobiety.  Bez  trudu  znalazła  rodziny  zastępcze  dla 
najmłodszych dzieci znajdujących się pod opieką Dot i Artura. 
Bliźnięta były sierotami i przebywały tu zaledwie kilka dni. I 
tak  miały  odejść,  gdy  tylko  rodzina  skłonna  je  zaadoptować 
pokona  wszystkie  poprzeczki  wymagane,  aby  uzyskać  zgodę 
na przejęcie tak cennego ciężaru. 

Całkiem  inną  sprawą  było  znalezienie  miejsc  dla  trzech 

prawie  dorosłych  dziewcząt.  Na  dodatek  cała  trójka  miała 
opinię „trudnych przypadków". 

Wyczuwały,  że  ich  kuratorka  długo  nie  mogła  się 

zdecydować,  czy  je  oddać  pod  opiekę  Dot  i  Artura:  po  co 
obciążać  te  filary  systemu  rodzin  zastępczych  takimi  trzema 
potworami? 

Gdy ujrzała je jakiś czas później w tak tragicznej sytuacji i 

gdy  usłyszała,  ze  kategorycznie  odmawiają  opuszczenia 
swojego ostatniego domu zastępczego, poczuła się jak rażona 
gromem. 

 - Dot się rozpłakała - dodała Cassie. Przypomniała sobie, 

jakie  wrażenie  wywarły  na  niej  te  łzy,  na  niej,  która 
postanowiła  już  nigdy  więcej  nie  przejmować  się  uczuciami 
innych. 

 - I oświadczyła, że nie pozwoli nas rozdzielić - dorzuciła 

Kirstin.  -  Powiedziała,  że  stałyśmy  się  jej  rodziną,  a  rodzina 
musi trzymać się razem. 

Nie musiały sobie nawzajem przypominać tych bolesnych 

miesięcy, kiedy, pomimo najlepszej opieki ze strony szpitala, 
Artur  powoli  przegrywał  walkę  o  życie.  To  nie  przypadkiem 
wszystkie  trzy  "jego  córeczki"  wybrały  zawody  związane  z 
medycyną. 

background image

 - Nie udało im się nas rozdzielić wtedy, więc nie damy się 

rozdzielić i teraz - oznajmiła uroczystym tonem Naomi. - Być 
może  Kirstin  zajdzie  wyżej  niż  my  i  zostanie  lekarzem,  ale 
praktykę odbędziemy w tym samym miejscu. 

Dzięki  swemu  uporowi  Cassie  i  Naomi  mogłyby  zdawać 

na  medycynę,  jednak  postanowiły  skoncentrować  się  na 
pielęgniarstwie.  Wysokie  noty  z  dzisiejszego  egzaminu  dały 
im przepustkę do szpitala św. Augustyna. 

 -  Pokonywanie  przeszkód  sprawia  ogromną  satysfakcję  - 

zauważyła  Cassie,  częstując  się  kolejnym  herbatnikiem.  - 
Przybliża marzenia. 

Zamyśliła  się  na  wspomnienie  wieczoru,  kiedy  to  po  raz 

pierwszy  zwierzały  się  sobie  ze  swoich  nadziei  i  marzeń. 
Wydarzyło się to jakiś czas po zamieszkaniu u Dot i Artura i 
stało  się  punktem  zwrotnym  w  ich  wzajemnych  stosunkach: 
po raz pierwszy dopuściły kogoś do swoich myśli. 

 -  Czy zauważyłyście,  ile  już  mamy  za  sobą?  -  zagadnęła 

Kirstin.  -  Jestem  przekonana,  że  kiedy  nas  tu  skierowano,  ta 
kobieta  z  opieki  społecznej  była  pewna,  że  przez  najbliższe 
trzy  lata  będzie  świadkiem,  jak  staczamy  się  na  samo  dno,  a 
przy okazji doprowadzamy Dot i Artura do rozpaczy. 

 -  Przecież  nawet  przepraszała  Dot  za  to,  że  obarcza  ją 

takimi trzema „trudnymi" przypadkami naraz. Takimi, które w 
żadnej  rodzinie  nie  zagrzały  miejsca  -  wspominała  Naomi.  - 
Znając  naszą  przeszłość,  była  pewna,  że  nie  wytrzymamy  u 
Dot dłużej niż kilka dni. 

I nie byłaby to ich pierwsza ucieczka... 
Wbrew  postanowieniu  o  emocjonalnej  izolacji,  Cassie 

wkrótce  poczuła  się  zniewolona  łagodnością  i  cierpliwością 
Dot  i  Artura,  które  w  równym  stopniu  ujęły  jej  koleżanki. 
Uświadomiwszy  sobie  groźbę  kolejnych  przenosin,  gdy 
zachorował  Artur,  postanowiły  zrobić  wszystko,  co  w  ich 

background image

mocy,  by  pozostać  u  Dot,  nawet  jeśli  miało  to  oznaczać 
wytężoną pracę i wzorowe zachowanie. 

 -  Moje  cele  niewiele  się  zmieniły  przez  te  trzy  lata  - 

zadumała  się  Kirstin.  -  Już  wtedy  postanowiłam,  że  jak 
najszybciej  muszę  znaleźć  dobrą  pracę,  żeby  zdobyć 
niezależność. Żeby już nikt mnie nie zawiódł. 

Cassie dobrze ją rozumiała. Wszystkie trzy doznały wielu 

różnych  rozczarowań,  co  na  pewno  odcisnęło  się  piętnem  na 
ich charakterach. 

 -  Przez  ten  czas  nauczyłaś  się  patrzeć  nieco  dalej  - 

stwierdziła  Naomi.  -  Wszystkie  trzy  tego  się  nauczyłyśmy. 
Moim największym marzeniem było wtedy pomieszkać dłużej 
niż rok w jakimś sympatycznym miejscu. Pamiętacie? 

 - A o czym teraz marzysz? - zapytała Cassie. - Dzisiejszy 

dzień jest przełomowy w naszym życiu. Z czystym sumieniem 
możemy  powiedzieć,  że  dziś  osiągnęłyśmy  nasz  pierwszy 
ważny 

cel. 

Otrzymałyśmy 

oceny, 

dzięki 

którym 

rozpoczynamy nowy etap. Myślę, że jest to właściwy moment, 
abyśmy odkurzyły nasze marzenia i nadały im nowego blasku. 

 - Dlaczego nie? Mogę być pierwsza - pospieszyła Kirstin, 

odgarniając  z  czoła  swe  kasztanowe  włosy.  -  Jak  wiecie, 
postanowiłam  zdobyć  dobrą  pracę,  żebym  mogła  być 
niezależna.  Teraz  nie  tylko  do  końca  życia  mam 
zagwarantowaną posadę, ale na dodatek będę mogła pomagać 
innym, co sprawia mi ogromną satysfakcję. 

 -  Może  nawet  zostaniesz  lekarzem  -  zauważyła  Cassie, 

pewna, że jej przyjaciółka jest w stanie dopiąć tego celu. - A 
ty?  -  zwróciła  się  do  Naomi.  -  Nie  chciałabyś  zajść  jeszcze 
wyżej? Zostać przełożoną całego szpitala, nie tylko oddziału? 

 - Może... - Naomi uśmiechnęła się do swoich myśli. - Ale 

moje marzenia niewiele się zmieniły przez te trzy lata. Ciągle 
mam nadzieję, że uda mi się założyć prawdziwą rodzinę. 

 - My ci nie wystarczymy? - zażartowała Cassie. 

background image

 -  Bardzo  was  kocham,  ale  jak  siostry.  I  wcale  nie 

chciałabym mieć waszego dziecka! 

 - Po tym wszystkim, co przeszłaś w swojej rodzinie, masz 

jeszcze odwagę próbować? - zapytała półgłosem Kirstin, dając 
wyraz także obawom Cassie. 

Zbyt  dobrze  wiedziała,  jak  tragiczny  w  skutkach  dla 

wszystkich  członków  rodziny  może  być  kryzys  w 
małżeństwie. 

 -  Tak  -  odparła  stanowczym  tonem  Naomi.  -  Bardzo  się 

cieszę,  że  mogę  studiować  pielęgniarstwo,  ale  kiedyś 
chciałabym się zakochać i mieć świadomość, że jestem dla tej 
osoby najważniejsza pod słońcem. 

 -  Niestety,  faceci  nie  rodzą  się  z  gwarancją  -  zauważyła 

Cassie,  wspominając  nieszczęśliwe  dzieciństwo.  -  Gdybym 
miała  pewność,  że  będę  dla  niego  najważniejszą  osobą  pod 
słońcem, może też zaryzykowałabym takie marzenia. 

Nie  musiała  im  przypominać  o  tym,  jak  jej  rodzice 

walczyli  w  sądach,  aby  nie  dostać  praw  rodzicielskich. 
Historia  powtórzyła  się  potem  w  kilku  kolejnych  rodzinach 
zastępczych. Każdy taki zawód sprawiał, że Cassie stawała się 
coraz bardziej zgorzkniała i nieznośna. 

Obydwie  jej  przyjaciółki  wiedziały,  że  chociaż  przez 

ostatnie  trzy  lata  jej  pogląd  na  życie  stał  się  nieco  bardziej 
optymistyczny, Cassie nigdy nie zgodzi się odstąpić od swoich 
zasad. 

 -  Tymczasem  -  zaczęła  wesoło  -  na  wypadek,  gdyby 

królewicz  z  bajki  nie  znalazł  drogi  do  moich  drzwi,  moim 
marzeniem  jest  opiekować  się  maluchami  na  intensywnej 
terapii. 

Nie  upłynęło  parę  sekund,  jak  zapewne  pod  wpływem 

takich samych myśli podjęły zgodnym chórem: 

 -  Można  mieć  marzenia,  lecz  aby  je  zrealizować,  trzeba 

najpierw się przebudzić. 

background image

Od drzwi wtórował im czwarty głos. 
 - Dot! 
 - Znowu was przyłapałam! 
Śmiejąc  się,  robiły  miejsce  drobnej  kobiecie,  która 

podchodziła  do  łóżka.  Żadna  z  nich  nie  miała  najmniejszych 
wątpliwości,  że  osoba  ta,  pełniąca  rolę  ich  matki,  a  zarazem 
więziennego 

strażnika, 

jest 

ich 

najserdeczniejszym 

sprzymierzeńcem. 

 -  Słucham...  -  zaczęła  Dot,  sadowiąc  się  wygodnie.  Jej 

uśmiechniętą  twarz  otaczała  aureola  srebrnych  loków 
podświetlonych  latarką.  -  Która  z  was  zechce  mnie  dzisiaj 
przekupić?  I  co  tam  dla  mnie  chowacie?  Już  nie  pamiętam, 
kiedy brałam udział w takiej nocnej imprezie. 

 -  Już  dobrze,  mały  Jimmy  -  szepnęła  Cassie,  delikatnie 

gładząc meszek na malutkiej główce. 

Z  duszą  na  ramieniu  dotykała  cienkiej  jak  bibułka  skóry 

chłopczyka, okrywającej kosteczki jak na kurzym skrzydełku. 
Ciągle wydawał się jej niewyobrażalnie mały i kruchy, mimo 
że przybierał na wadze z każdym dniem. 

 - Skończone,  skarbie.  Teraz już  będziesz mógł  spokojnie 

sobie  pospać. - Ściągnęła rękawiczki, maskę  i  wrzuciła je do 
kubła. 

 - Masz jakieś wieści od Luke'a z izby przyjęć? - zapytała 

półgłosem  Melissa,  która  właśnie  zmieniała  mikroskopijną 
pieluszkę Neeshy w łóżeczku nieopodal. 

 - Na razie żadnych. Z porodówki też nie dzwonili. 
Zerknęła  na  zegarek,  po  czym  przyjrzała  się  wszystkim 

monitorom dokoła łóżeczka. 

Luke miał być na oddziale od samego rana, lecz od razu, 

ledwie  przyszedł  na  dyżur,  wezwano  go  gdzie  indziej.  Już 
ponad  godzinę  temu  przygotowały  miejsce  dla  nowego 
przybysza i czekały na sygnał, by się nim zająć. 

background image

Na  odgłos  otwieranych  drzwi  odwróciły  wzrok.  Państwo 

Stilliard stanęli w progu, speszeni takim powitaniem, po czym 
natychmiast popatrzyli w stronę łóżeczka ich synka. 

 -  Coś  się  stało?  -  zapytała  kobieta.  -  Czy  stało  się  coś 

Jimmy'emu?  -  Jej  twarz  o  jasnej  karnacji  w  okamgnieniu  aż 
poszarzała. 

 -  Wszystko  jest  w  porządku  -  zapewniła  ją  Cassie.  - 

Jesteśmy z niego bardzo dumne, bo od rana nie miał ani razu 
arytmii. 

Twarz  pani  Stilliard  rozjaśniła  się.  Po  chwili  Cassie 

patrzyła,  jak  młodzi  rodzice  obejmują  się,  obserwując  śpiące 
dziecko. 

Odkąd  Cassie  postanowiła  opiekować  się  wcześniakami, 

musiała  również  pogodzić  się  z  tym,  że  życie  jej  małych 
podopiecznych  niebezpiecznie  balansuje  między  sukcesem  a 
porażką.  Opiekując  się  nimi  od  jednego  kryzysu  do 
następnego,  przez  dwanaście  godzin  na  dobę,  czasami  przez 
kilka miesięcy, nie sposób było nie przywiązać się do nich. 

Ogarniała ją wielka radość, gdy taki maluch wygrywał tę 

bitwę i mógł iść do domu, by wieść normalne życie, lecz ten 
stan  ciągłej  gotowości  bywał  także  wyczerpujący,  zwłaszcza 
wtedy, gdy przegrywali. 

 -  Przepraszam  za  spóźnienie  -  usłyszała  za  plecami. 

Spodziewała  się  go,  lecz  chociaż  przez  ostatnie  dwa  lata 
próbowała nauczyć swoje głupie serce moresu, ono ciągle biło 
szybciej na dźwięk jego głosu. 

 - Komplikacje? - zapytała spokojnym tonem, w skrytości 

ducha  marząc,  by  pytanie  to  zostało  odczytane  jako  wyraz 
troski o potencjalnego pacjenta. 

Luke  wyglądał  na  zmęczonego.  Od  tygodnia  przyglądała 

się  coraz  ciemniejszym  kręgom  pod  jego  oczami.  Bardzo 
chciała coś dla niego zrobić. Teraz wzruszył ramionami, lecz 

background image

ona,  widząc  na  jego  twarzy  ogromny  smutek,  postanowiła 
odrzucić fałszywą delikatność. 

 -  Luke,  jesteś  pewien,  że  dobrze  zrobiłeś,  tak  szybko 

wracając do pracy po wypadku? Dopiero co sam wyszedłeś ze 
szpitala,  a  tu  roboty  więcej  niż  kiedykolwiek  przedtem. 
Oddział pęka w szwach, a ty wyglądasz jak chodząca śmierć. 

Zaśmiał się nerwowo, bez cienia radości. 
 -  Dzięki,  Cassie.  Twoje  słowa  są  jak  miód  dla  mojego 

ego!  -  parsknął,  po  czym  dorzucił:  -  Byłoby  dobrze,  gdyby 
problemem była praca. 

Milczała  w  nadziei,  że  w  końcu  powie,  co  go  dręczy. 

Widziała, jak Luke z wielkim wysiłkiem kieruje myśli na tory 
zawodowe. 

 -  Wracając  do  tego  przypadku  w  izbie  przyjęć...  - 

Myślami  był  z  powrotem  w  pracy.  -  Jak  pewnie  wiesz, 
chodziło  o  ofiary  wypadku  drogowego.  Ciężarna  i 
przedwczesny poród. 

Cassie  patrzyła  na  niego  zdziwiona.  Nowoczesna 

aparatura  zainstalowana  w  karetce  szpitala  Świętego 
Augustyna umożliwiała załodze bezpośredni kontakt z miejsca 
wypadku ze szpitalem. Luke westchnął. 

 -  Ciąża  była  zbyt  wczesna  i  nie  udało  się  uratować 

dziecka. Dwudziesty tydzień. 

 -  Umarło?  -  Nic  dziwnego,  że  jest  taki  przygnębiony. 

Zawsze cierpiał, gdy umierało któreś z "jego" dzieci. 

 -  Oboje  nie  żyją.  -  Ukrył  twarz  w  dłoniach.  -  Matka  i 

dziecko. 

Cassie  ujrzała  błysk  rozpaczy  w  jego  oczach,  lecz  tak 

szybko zapanował nad tym uczuciem, że zaniepokoiła się, czy 
jej  własne emocje nie są zbyt  widoczne. Czy to możliwe, by 
tragiczne  wydarzenia  w  jego  życiu  miały  wpływ  na 
gwałtowność jego reakcji? 

background image

 -  Napijesz  się  kawy,  zanim  zajmiesz  się  czym  innym?  - 

zaproponowała lekkim tonem. - Państwo Stilliard są u Jamesa. 
A  ponieważ  mały  James  zachowuje  się  dzisiaj  bardzo 
przyzwoicie, mam chwilę czasu i mogę nastawić wodę. 

 - Dobrze mi to zrobi. Mocną, poproszę. 
 - Łyżeczka cukru i odrobina mleka - dodała od siebie. 
 - Dobrze wiem, co cię stawia na nogi. 
Nadała  rozmowie  lżejszy  ton  i  z  ulgą  obserwowała,  jak 

Luke  powoli  się  odpręża.  Jednocześnie  nabierała  coraz 
większej  pewności,  że  przyczyną  jego  zmartwień  wcale  nie 
jest praca. 

Ona kochała to zajęcie, o czymś takim marzyła od dawna, 

ale w skrytości ducha przyznawała się, że jedną z zalet pracy 
w tym akurat szpitalu jest Luke Thornton. Jego trzymiesięczna 
nieobecność dłużyła się jej w nieskończoność. 

Nie  przyznawała  się  nawet  przed  sobą,  jak  bardzo 

ucieszyła ją wieść, że wylizał się z ran i wraca do szpitala. 

Aż wzdrygnęła się na wspomnienie chwili, gdy dotarła do 

nich  wiadomość  o  wypadku  Luke'a  i  jego  tragicznych 
skutkach.  Chyba  do  końca  życia  będzie  miała  wyrzuty 
sumienia,  że  mniej,  przejęła  się  śmiercią  jego  żony  niż 
obrażeniami, jakie on odniósł. Po chwili odsunęła od siebie te 
puste myśli. Przecież Luke nie ma pojęcia, jak bardzo jej się 
podoba.  Ledwie  poznał  Sophie,  a  już  oznajmili,  że  się 
pobierają i spodziewają dziecka. 

Uważała, że jeśli czasami ma żal do świata o to, że Luke 

nie  wybrał  jej,  to  jest  to  jej  wina,  a  gdy  ożenił  się  z  Sophie, 
uznała  wszelkie  nadzieje  z  nim  związane  za  stratę  czasu. 
Pamiętając 

swoje 

smutne 

dzieciństwo, 

nie 

miała 

najmniejszego  zamiaru  odgrywać  drugorzędnej  roli  ani  w 
życiu zawodowym, ani w prywatnym. 

Naomi  jednak  znalazła  królewicza  z  bajki,  z  którym  już 

planowała  ślub  swoich  marzeń,  więc  chyba  i  ona  ma  szansę 

background image

spotkać mężczyznę swego życia. A jeśli się taki nie zjawi, no 
cóż, ma pracę, którą kocha i która stanowi dla niej największą 
wartość. 

Nagle zdała sobie sprawę z ciszy, jaka wokół nich zapadła. 

Spostrzegła, że Luke uważnie się jej przygląda. 

 - O co chodzi? - zapytała. 
Może  coś  puściła  mimo  uszu?  W  jego  spojrzeniu 

wyczytała jakby rozpacz... lub zmieszanie. Żadne z tych uczuć 
nie pasowało do tych, kiedyś tak wesołych, niebieskich oczu. 
Lecz  nim  zdążyła  przeanalizować  to,  co  zobaczyła,  Luke 
mrugnął i wszystko znikło. 

Nie  zdążyli  podjąć  przerwanego  wątku,  a  już  zapiszczał 

pager. Luke, wyraźnie niezadowolony, sięgnął do kieszeni. 

Mrucząc  coś  pod  nosem,  podszedł  do  telefonu  i 

zniecierpliwionym gestem wystukał numer. 

Z bólem serca patrzyła, jak utyka. Był to rezultat obrażeń, 

które  unieruchomiły  go  na  oddziale  ortopedycznym,  gdzie 
chirurdzy walczyli, by uratować jego nogę. Miał szczęście, że 
wrócił do pracy już po trzech miesiącach. 

 - Co takiego?! - krzyknął do słuchawki, wyrywając Cassie 

z zadumy. - Nie mogą tego zrobić. Nie pozwolę. 

W jego głosie narastała złość. Cassie zdała sobie sprawę, 

że  rozmowa  nie  dotyczy  szpitala.  Wychodziła  właśnie  z 
pokoju,  by  mógł  mówić  swobodnie,  gdy  usłyszała,  jak  rzucił 
słowo „adwokat" tonem, jakiego jeszcze nie znała. 

Rzucił słuchawką. 
 - Cholera! - Z całej siły uderzył dłonią w ścianę. - Jak tak 

można? Jak oni mają czelność?! 

Zatrzymał ją ten ton rozpaczy zmieszanej z wściekłością. 
 - Luke... - zaczęła niepewnie. 
Domyślała  się, że  rozmowa  dotyczyła  sprawy  sądowej w 

związku  z  wypadkiem.  Już  raz  pokazała  mu,  że  jest  skłonna 
go  wysłuchać,  lecz  nie  skorzystał  z  tej  możliwości.  Tym 

background image

razem  też  nie  musi.  Kierowała  się  wyłącznie  podszeptem 
swojego głupiego serca. 

 -  Czy  jesteś  pewien,  że  naprawdę  nie  mogę  ci  pomóc?  - 

Pomyślała,  że  przemawia  do  jego  pleców  i  napiętych  mięśni 
karku. - Potrafię milczeć jak grób i uniosę każdy ciężar. 

Zanim odwrócił się w jej stronę, zacisnął pięści, po czym 

całym ciężarem oparł się plecami o ścianę. Gdy spojrzał jej w 
oczy, poczuła ogrom jego smutku. 

 - Nie sądzę, żebyś mogła mi pomóc - szepnął bezradnie. 
Na odgłos wysokich tonów dobiegających z sąsiedniej sali 

oboje  rzucili  się  do  drzwi.  Dopóki  sytuacja  za  ścianą  nie 
wyjaśni się, prywatne rozmowy trzeba odłożyć na później. 

 -  Neesha  znowu  zapomniała  o  oddychaniu  -  oznajmiła 

Melissa.  -  Wystarczy,  że  podrapię  ją  w  stopę,  żeby  sobie  o 
tym przypomniała, ale... 

Nie  musiała  kończyć  zdania.  Wszyscy  zdawali  sobie 

sprawę  z  tego,  że  dziewczynkę  czeka  jeszcze  długa  droga, 
zanim  będzie  mogła  oddychać  bez  dodatkowego  tlenu  i 
stałego nadzoru. 

 - A inne wyniki? - zapytał Luke, spoglądając na monitory 

nad łóżeczkiem. 

 -  Tętno  sto  pięćdziesiąt,  ciśnienie  siedemdziesiąt  na 

czterdzieści, oddychanie średnio sześćdziesiąt pięć. 

 -  W  normie,  chociaż  czasami  w  górnej  granicy  - 

skomentował Luke półgłosem. 

 - Pod warunkiem, że nie zapomni o oddychaniu - dodała 

Melissa. 

Cassie  bacznie  obserwowała  twarz  Luke'a  pochylonego 

nad tym okruszkiem człowieka. 

Luke nie był wysoki, ale za to był solidnej budowy: miał 

szeroką  klatkę  piersiową  i  muskularne  nogi  człowieka 
wysportowanego.  I  chociaż  wyglądał  jak  olbrzym  w 
porównaniu  ze  swymi  podopiecznymi,  był  uosobieniem 

background image

delikatności  i  opiekuńczości,  gdy  opuszkiem  palca  gładził 
paluszki miniaturowych stópek. 

Do końca dyżuru towarzyszyło Cassie  wrażenie, że  Luke 

jej unika. Był bardziej zajęty niż zazwyczaj. Na domiar złego 
ponury wyraz jego twarzy nie dawał jej spokoju. Zdążyła już 
niemal pogodzić się z tym, że nie pozna jego myśli, toteż była 
zdumiona, gdy się jednak do niej odezwał: 

 - Cassie... co robisz wieczorem? 
Oniemiała do tego stopnia, że nie mogła wydobyć z siebie 

słowa. Czy on chce się z nią umówić? 

On tymczasem źle zinterpretował jej milczenie i zaczaj się 

tłumaczyć. 

 -  Przepraszam,  że  tak  bez  uprzedzenia.  Zdaję  sobie 

sprawę,  że  po  pracy  masz  mało  czasu  dla  siebie...  ale 
uświadomiłem  sobie,  że  chyba  masz  rację.  Że  powinienem  z 
kimś pogadać. 

Nie  wiedziała,  czy  śmiać  się,  czy  płakać.  Była 

wniebowzięta,  że  pomimo  pewnego  ochłodzenia  ich 
stosunków,  odkąd  wrócił  do  pracy,  nadal  uważa  ją  za 
przyjaciela,  któremu  można  zaufać.  Mimo  to  jej  radość  z 
powodu niespodziewanej randki natychmiast zgasła. 

Rzecz w tym, że chociaż logika wykluczała możliwość, by 

Luke mógł zostać mężczyzną jej życia, serce podpowiadało jej 
coś zupełnie innego. 

Z kamiennym wyrazem twarzy zapytała: 
 -  Która  godzina  ci  odpowiada?  Muszę  kupić  coś  na 

kolację  i  zrobić  pranie,  bo  brudy  już  same  wypełzają  z 
łazienki. 

 -  Tak  się  składa,  że  ja  też  muszę  zrobić  zakupy.  - 

Zamyślił  się.  -  Połączmy  siły.  Zrób  pranie,  a  jak  skończę 
dyżur, przyjadę po ciebie i pojedziemy razem. 

background image

 -  No  proszę,  ile  energii  człowiek  potrafi  z  siebie 

wykrzesać,  gdy  zadziała  odpowiedni  bodziec  -  mruknęła 
Cassie pod nosem, po raz ostatni omiatając spojrzeniem pokój. 

Nie był duży, a sypialnia była jeszcze mniejsza. Mieściło 

się tam łóżko, szafa i komódka. Lecz to mieszkanko należało 
tylko  do  niej.  O  czymś  takim  marzyła  przez  wiele  lat  tułania 
się po obcych kątach. 

Po  paru  godzinach  starań  wszystko  wyglądało  czysto  i 

schludnie.  Gdy  druga  porcja  prania  już  się  suszyła,  Cassie 
zdjęła domowy strój i przebrała się w coś lepszego. 

 -  Komu  to  zaimponuje?  -  mruczała  do  siebie,  starannie 

układając  fantazyjną  bieliznę  i  koszule  nocne  tak,  jak 
wymagała od nich Dot. - Przecież Luke nie będzie sprawdzał, 
czy nigdzie nie ma kurzu... 

W  tej  samej  chwili,  jak  za  dotknięciem  czarodziejskiej 

różdżki,  zadzwonił  dzwonek  u  drzwi.  Nagle  straciła  wszelką 
władzę w rękach. Szarpiąc się z zasuwką, jednocześnie starała 
się  ukryć  pod  pachą  kompromitującą  bieliznę.  W  rezultacie 
upuściła wszystko na ziemię, prosto pod stopy Luke'a. 

Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w jedwabne fatałaszki. 

Dopiero  po  jakimś  czasie  uśmiechnął  się  szeroko  i  podniósł 
wzrok. 

 - Słyszałem o obsypywaniu płatkami róż, ale pierwszy raz 

spotykam się z taką formą powitania - zażartował z błyskiem 
w oczach. 

Nie  wiedziała,  co  robić:  spoliczkować  go  czy  rzucić  mu 

się  w  ramiona,  ale  jeden  żart  wystarczył,  by  przestała  się 
denerwować.  Ten  drobny  incydent  również  jemu  poprawił 
nastrój. 

Wyglądał  dziś  znacznie  lepiej.  Miał  na  sobie  dżinsy  i 

sportową bluzę, a włosy były potargane, jakby zapomniał się 
uczesać.  Marzyła,  by  je  przygładzić,  lecz  nie  pasowałoby  to 

background image

do  charakteru  ich  spotkania.  Tak  jak  i  wymyślne  szmatki 
udrapowane na jego adidasach. 

 -  Nie  waż  się  nadepnąć  na  cokolwiek,  bo  wszystko  jest 

świeżo uprane - ostrzegła, zbierając bieliznę, by jak najprędzej 
zanieść ją na miejsce. 

Wrzuciła całe naręcze do szuflady, w duchu przyrzekając 

Dot, że ułoży wszystko bardzo starannie, kiedy tylko wróci ze 
sklepu. Chwilę później wyszli z domu. 

Wspólna  wyprawa  okazała  się  znacznie  przyjemniejsza 

niż  zakupy  w  pojedynkę.  Cassie  pozwoliła  sobie  nawet  na 
docinki  pod  adresem  Luke'a  z  powodu  ilości  herbatników  w 
czekoladzie, które wrzucał  do swojego wózka, za co  musiała 
znieść jego uwagi, gdy zadumała się nad chłodnią z lodami. 

 -  Kupujesz  akurat  te  lody  tylko  z  powodu  seksownych 

reklam  -  rzucił,  po  czym  sam  sięgnął  po  dwa  pudełka  lodów 
czekoladowych. 

Pomimo  swobodnej  wymiany  żartów  wyczuwało  się 

między  nimi  pewne  napięcie,  które  Cassie  przypisała 
czekającej ich rozmowie. 

 -  Wrzuć  tu  też  swoje  mrożonki  -  zaproponował, 

ustawiając  zakupy  w  szafkach  i  w  lodówce,  gdy  już  znaleźli 
się u niego. - Weźmiesz je, kiedy będę odwoził cię do domu: 

Włączył  czajnik,  wstawił  coś  do  kuchenki  mikrofalowej, 

po czym sięgnął po talerze i sztućce. 

Cassie  z  rozpędu  dokończyła  rozpakowywanie  jego 

sprawunków. 

Była 

właśnie 

zajęta 

ustawianiem 

najprzeróżniejszych puszek na półce tak, aby dało się zamknąć 
szafkę,  gdy  włączył  się  sygnał  kuchenki  mikrofalowej. 
Poczuła wówczas, że Luke stoi tuż za nią. 

Odwróciła  się,  by  ujrzeć  w  jego  oczach  rozbawienie  i 

zaskoczenie. 

background image

 -  Porządnicka...  Za  ile  doprowadzisz  to  mieszkanie  do 

ładu?  Odkąd  się  tu  wprowadziłem,  ciągle  nie  mam  na  to 
czasu. 

 -  Nigdy  byś  się  nie  wypłacił,  jeśli  reszta  domu  wygląda 

podobnie  -  zażartowała,  chowając  się  za  maską  dowcipu. 
Robiła to, ilekroć chciała ukryć skrępowanie. 

Gdy  uprzytomniła  sobie,  że  zamieszkał  tu  po  śmierci 

Sophie,  poczuła,  że  jej  umiłowanie  porządku  może  być 
poczytane za brak dobrego wychowania. 

Wcześniej  Luke  i  Sophie  mieli  o  wiele  większe 

mieszkanie,  z  pięknym  ogrodem,  na  obrzeżach  miasta,  lecz 
jakiś czas temu wśród personelu rozeszła się wieść, że Luke je 
sprzedał,  jeszcze  w  trakcie  pobytu  w  szpitalu.  Tutaj 
wprowadził się zaraz po tym, jak go opuścił. 

 - Jesteś okrutna! - jęknął dramatycznym tonem, wyjmując 

coś  z  kuchenki  mikrofalowej.  -  A  ja  tyle  się  nastałem  nad 
garami, żeby zrobić ci coś do jedzenia. 

Zaprezentował jej parujący pojemnik. 
 - Jasne, prosto z wytwórni mrożonek - roześmiała się. 
 - Dzięki ci, łaskawco. Ale nawet takie przysmaki... Co to 

jest?  Lasagne?  To  za  mało,  żebyś  uzyskał  przywilej 
otrzymania  kilkunastu  godzin  niewolniczej  pracy  przy 
porządkowaniu twojej siedziby. 

Jedli w milczeniu. Gdy skończyli, Luke zrobił kawę, tym 

razem  bez  kofeiny.  Cassie,  trzymając  oburącz  swój  kubek,  z 
niepokojem czekała na dalszy ciąg. 

 - Od czego zacząć? - westchnął, wpatrując się we własny 

palec, którym wodził po krawędzi kubka. 

 - Decyzja należy do ciebie, jeśli nadal masz ochotę dzielić 

się tym z kimkolwiek. Możesz też przerwać, kiedy zechcesz... 

 -  Muszę  komuś  o  tym  powiedzieć,  bo  oszaleję.  To  jest 

koszmar... 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 
Cisza, jaka zapadła po tym wyznaniu, ponownie napełniła 

ją żalem za niechybnie już zerwaną nicią przyjaźni. 

Nadal wprawdzie potrafili się przekomarzać na temat jego 

bałaganiarstwa  lub  upodobania  do  kawy,  lecz  Cassie  stale 
wyczuwała  pewną  powściągliwość,  która  nie  pozwalała  jej 
przekroczyć tej niewidzialnej bariery, jaka ich dzieliła. 

Jeszcze  zupełnie  niedawno  zapytałaby  go  wprost,  co  go 

trapi. Teraz nie zdobyłaby się nawet na najmniejszą aluzję na 
temat jego wyglądu. 

 -  Cassie...  -  zaczął  niespodziewanie,  patrząc  jej  prosto  w 

oczy. - Czy mogę cię o coś zapytać? - Zrobiła przyzwalający 
gest  ręką.  -  Może  to  egocentryzm,  ale  wydawało  mi  się,  że 
dobrze  się  nam  razem  pracuje,  że  jesteśmy  przyjaciółmi... 
Zastanawiam  się,  dlaczego  nie  odwiedziłaś  mnie,  kiedy 
leżałem w szpitalu. 

Powstrzymał  ją  gestem  dłoni,  zanim  jeszcze  zdążyła 

otworzyć usta. 

 -  Nie  musisz  odpowiadać.  To  czysty  egoizm  z  mojej 

strony  oczekiwać,  że  po  dyżurze  mogłabyś  mieć  ochotę 
spędzać czas w tym samym szpitalu, w którym pracujesz. To 
zrozumiałe, że wolisz spotkać się z chłopakiem. 

 -  Z  nikim  się  nie  spotykam  -  żachnęła  się.  Do  tego 

wybuchu szczerości zmusił ją szczególny wyraz malujący się 
na  jego  twarzy.  -  To  nie  takie  proste.  Nie  wiedziałam,  czy 
chcesz oglądać kogoś, z kim pracujesz. Prawdę mówiąc, twój 
stan  wcale  nie  był  mi  obojętny.  -  Wręcz  przeciwnie, 
pomyślała.  -  A  w  ogóle  -  zaczęła  się  bronić  -  to  byłam  u 
ciebie.  Niedługo  po  tym,  jak  tam  wylądowałeś.  Nie  potrafiła 
nie  pójść.  Musiała  naocznie  się  przekonać,  że  naprawdę 
przeżył tę masakrę. 

 -  Nie  przypominam  sobie...  -  Ściągnął  brwi.  -  Kiedy  to 

było? 

background image

 -  Nie  sądzę,  żebyś  pamiętał.  Dopiero  co  przywieźli  cię z 

bloku  operacyjnego  i  byłeś  otumaniony  środkami 
przeciwbólowymi. Nafaszerowany jak świąteczny indyk. 

 - Piękna metafora. - Wykrzywił wargi. - Nic dziwnego, że 

nie miałaś ochoty mnie oglądać. Dla ciebie wizyta w szpitalu 
to chleb powszedni. 

Nie  odpowiedziała.  Nie  odwiedzała  go,  gdy  odzyskał 

przytomność,  z  obawy,  że  pod  maską  przyjaźni  dostrzeże  jej 
prawdziwe  emocje.  Wstrząs,  jakiego  doznała  na  widok  jego 
posiniaczonego  i  poobijanego  ciała,  uświadomił  jej  dobitnie, 
że  nie  wystarczy  tu  zwykła  determinacja.  Pomimo  upływu 
czasu  oraz  tego,  że  Luke  był  żonaty  i  miał  dziecko,  nie 
potrafiła  zdobyć  się  na  nic  więcej  poza  chwilowym 
stłumieniem zainteresowania jego osobą. 

Jego spojrzenie ją krępowało. Pamiętając, jaką wykazywał 

intuicję,  wyczuwając  potrzeby  ich  wspólnych  pacjentów, 
obawiała się, że bez trudu pozna jej uczucia. 

 - Czy powiesz mi, co się stało? - Zmieniła temat. - Masz 

kłopoty? 

Spochmurniał, a ona, nastawiona defensywnie, pomyślała, 

że nie chciał, by mieszała się w jego prywatne sprawy. 

Gdyby zdobyła  się  na  szczerość, musiałaby się przyznać, 

że pilnie  słuchała  wszystkich plotek na  temat  wypadku. Cały 
personel wiedział, że sprawca czołowego zderzenia, w wyniku 
którego jego żona zginęła na miejscu, a on sam ledwie uszedł 
z  życiem,  był  zajęty  rozmową  przez  telefon  komórkowy.  Ich 
córeczka cudem nie doznała żadnych obrażeń. 

 -  O  wypadku  pisano  w  gazetach  i  nie  jest  dla  nikogo 

tajemnicą,  że  sprawca  stanie  przed  sądem.  A  dzisiaj 
usłyszałam,  jak  przez  telefon  wspomniałeś  o  adwokatach  - 
wyjaśniła. 

 -  Ta  sprawa  to  najmniejsze  zmartwienie.  Prawdziwy 

problem to rodzice Sophie. 

background image

 -  „Teściowie  z  piekła  rodem"?  -  zacytowała  określenie, 

jakiego sam kiedyś użył, opisując tę parę. 

Cassie  widziała  ich  tylko  podczas  ślubu  Sophie  i  Luke'a 

oraz  na  chrzcie  Jenny.  Już  wtedy  dało  się  zauważyć,  że 
państwo Payne nie są zbyt sympatyczni. 

 - Wydawało mi się, że po narodzinach Jenny ogłosiliście 

rozejm. Przecież wzięli ją do siebie na czas twojego pobytu w 
szpitalu. 

 -  W  tym  rzecz  -  przyznał  ponuro.  W  jego  oczach 

malowały się rozpacz i gniew. - Ubzdurali sobie, że zastąpi im 
córkę. Chcą ją zatrzymać. 

 - Nie pozwolisz im na to! - wybuchnęła. 
Nawet nie zadała sobie trudu, by nadać temu zdaniu formę 

pytania.  Po  prostu  nie  mieściło  się  jej  w  głowie,  że  Luke 
mógłby  oddać  komuś  swoje  dziecko.  Znała  go  od  ponad 
dwóch  lat  i  wiedziała,  jak  bardzo  kocha  dzieci,  a  zwłaszcza 
swoją córeczkę, dziecko Sophie. 

Nie  mogła  pojąć,  że  teściowie, wiedząc,  jaką  stratę  Luke 

poniósł, odważyli się nawet napomknąć o czymś takim. 

W  jej  sercu  rozszalała  się  istna  burza  uczuć.  Była 

zazdrosna o to, co łączyło go z Sophie, oraz o jego miłość do 
dziecka.  Będzie  o  nie  walczył,  podczas  gdy  jej  ojciec  robił 
wszystko, by się od niej uwolnić. 

Najbardziej  jednak  była  zazdrosna  o  sam  fakt  istnienia 

dziecka  Luke'a  i  nieraz  wyobrażała  sobie,  że  Jenny  mogłaby 
być ich wspólnym dzieckiem. 

 -  To  jasne,  że  będę  walczył  -  oświadczył,  wojowniczo 

zaciskając  zęby.  -  To  moje  dziecko  i  zrobię  wszystko,  co  w 
mojej mocy. 

 - Nie wchodź, poradzę sobie - upierała się, odbierając od 

niego swoje pakunki. 

Nie  chciała,  by  nadwerężał  nogę,  która  niedawno  się 

zagoiła. Bezskutecznie. 

background image

 -  To  część  naszej  umowy.  -  Nie  pozwolił  odebrać  sobie 

toreb. - Przez cały wieczór musiałaś mnie wysłuchiwać, więc 
teraz  przynajmniej  pozwól  mi  dopilnować,  żebyś  dotarła 
bezpiecznie na miejsce. 

Z wrodzonym wdziękiem otworzył drzwi, po czym ruszył 

za nią po schodach. Ta scena wydała się jej nagle taka swojska 
i  zwyczajna,  jakby  byli  małżeństwem,  które  właśnie  wraca  z 
cotygodniowych zakupów. 

 -  Postaw  je  w  kącie,  obok  lodówki  -  rzuciła,  układając 

mrożonki w zamrażarce. - Resztę pochowam za chwilę. 

 -  Na  pewno  nie  chcesz,  żebym  ci  pomógł?  Ty  mi 

pomagałaś. 

 -  Serdecznie  dziękuję.  Łatwiej  będzie  mi  połapać  się  w 

tym  wszystkim,  jak  sobie  pójdziesz  -  zażartowała,  lecz  aż  jej 
odebrało dech, gdy zdała sobie sprawę, ile miejsca zajmuje ten 
człowiek. 

Podciągnął  rękawy  bluzy.  Na  widok  jego  owłosionego 

przedramienia  z  trudem  powstrzymała  się,  by  go  nie 
pogładzić.  Ponieważ  był  dopiero  początek  lata,  na  jego 
nieopalonej  skórze  dostrzegła  ślady  niezliczonych  ran,  które 
tak nią wstrząsnęły, gdy ujrzała go zaraz po wypadku.  

 -  Cassie...  -  Czy  w  jego  głosie  zabrzmiała  ta  szczególna 

nuta?  Nie  było  wątpliwości,  że  spogląda  na  nią  wyjątkowo 
ciepło. - Nie wiem, jak ci dziękować za to, że zechciałaś mnie 
wysłuchać.  Niczego  to  wprawdzie  nie  rozwiązuje,  ale 
podejrzewam, że ocaliło mnie od obłędu. 

Gdy podszedł bliżej i objął ją mocno, spełniło się jedno z 

jej  niespełnialnych  marzeń.  Kontakt  z  jego  ciałem,  takim 
masywnym  i  silnym,  przepoił  ją  od  stóp  do  głów 
nadzwyczajnym ciepłem. Poczuła, jak tętni krew w jej żyłach. 
A może było to bicie jego serca? 

background image

 -  Potrzebowałem  tego  -  szepnął,  muskając  oddechem  jej 

szyję,  co  przyprawiło  ją  o  gwałtowny  zawrót  głowy.  - 
Dziękuję. Jesteś wspaniałym przyjacielem. 

Przyjacielem? 
Naciągnęła  koc  na  głowę  i  rozpłakała  się.  Mało 

brakowało, a zrobiłaby z siebie idiotkę. Jutro znowu spotkają 
się  w  pracy  i  wszystko  będzie  po  staremu.  Za  nic  w  świecie 
nie  może  mu  pokazać,  że  ten  spontaniczny  uścisk  cokolwiek 
zmienił. 

Prawdę mówiąc, rzeczywiście niczego nie zmienił. Nadal 

jest  pielęgniarką  Cassie  Mills,  która  przysięgła  sobie,  że 
mężczyzna,  któremu  odda  serce,  odwzajemni  się  jej  tym 
samym. Przed wejściem do szpitala wzięła głęboki oddech. 

Słoneczny  blask,  który  powitał  ją,  gdy  rano  rozsunęła 

zasłony,  był  zachętą  do  pójścia  do  pracy  na  piechotę.  Nie 
spala  tej  nocy  zbyt  dobrze,  a  ponadto  odczuwała  potrzebę 
samotności, jaką daje poranny spacer. 

Potrzebowała czasu, by uporządkować myśli, ponieważ w 

konsekwencji  tych  kilku  sekund  w  ramionach  Luke'a  jej 
marzenia  podążyły  całkiem  nieprzewidzianym  torem.  Musi 
pamiętać,  że  niezależnie  od  nich,  Luke  traktuje  ją  wyłącznie 
jak przyjaciela. 

 - Dobrze, że jesteś trochę wcześniej - powitała ją Carolyn, 

z  którą,  jako  swoją  zmienniczką,  kontaktowała  się  jedynie  w 
trakcie  przekazywania  dyżurów.  -  Joan już  wyszła  z  powodu 
jakichś  rodzinnych  komplikacji,  a  Farah  zadzwoniła  przed 
chwilą,  że  jest  przeziębiona  i  nie  chce  przywlec  infekcji  na 
oddział.  A  my  czekamy  na  pacjenta,  który  jest  teraz  w  sali 
operacyjnej. 

Cassie  pochwaliła  Farah  za  roztropną  decyzję,  mimo  że 

oznaczało to pewne utrudnienia organizacyjne. 

 - Czy jest już zastępstwo? 

background image

 -  Zadzwonią,  żeby  nam  powiedzieć,  czy  kogoś  udało  im 

się ściągnąć. Na razie dajemy sobie radę, ale ledwo, ledwo. 

 -  Kto  jest  operowany?  Czy  któreś  z  naszych  dzieci?  - 

Cassie z przyzwyczajenia powiodła wzrokiem po łóżeczkach. 

 -  Dzięki  Bogu  nie.  -  Wszystkie  pielęgniarki  szybko 

przywiązywały  się  do  swoich  podopiecznych.  -  Ma  trzy 
tygodnie i wgłobienie jelita - wyjaśniła Carolyn. Przywieźli go 
w nocy. 

Cassie  uniosła  brwi.  -  W  tym  wieku?  -  zdumiała  się.  - 

Zazwyczaj to się zdarza, kiedy dziecko odstawia się od piersi. 

 -  Podobno  był  w  bardzo  złym  stanie,  gdy  go 

przywieziono.  Rodzina  czeka  w  gabinecie.  Podałam  im 
herbatę i przydzieliłam stażystkę. Czekają, aż dziecko zostanie 
przywiezione na nasz oddział. 

 -  Jak  się  zachowują?  Czy  ktoś  już  im  wyjaśnił,  co  się 

stało? 

 - Próbowałam, ale mi się nie udało. Matka się rozpłakała i 

stwierdziła, że to jej wina, a teściowa ciągle jej zwraca uwagę 
i ma pretensję do całego świata. 

 -  Czy  jego  dane  są  już  w  komputerze?  Skoro  już  to 

jestem,  mogę  z  nimi  porozmawiać,  zanim  go  przywiozą. 
Trzeba  je  przygotować  do  widoku  tych  wszystkich  rurek  i 
aparatury. 

Carolyn wylewnym gestem podziękowała jej za przysługę 

i obiecała czekać cierpliwie do jej powrotu. 

 -  Dowiedz  się,  czy  przyjdzie  ktoś  na  zastępstwo  przed 

końcem nocnej zmiany.  

Znalazła  dane  małego  Matthew  Bradleya  -  Whyte'a  i 

przepisała  je  do  notatnika,  po  czym  zadzwoniła  do  sali 
operacyjnej po najnowsze informacje na temat jego stanu. 

Do rozpoczęcia dyżuru zostało jej jeszcze dziesięć minut. 

W razie czego Carolyn wie, gdzie jej szukać. 

background image

 - Pani Bradley - Whyte? - zapytała, wszedłszy do pokoju. 

Gestem zwolniła stażystkę, która z wyraźną ulgą bezszelestnie 
się oddaliła. 

Miała  przed  sobą  dwa  krańcowo  różne  typy  kobiet. 

Starsza,  obfitych  kształtów,  miała  na  sobie  coś,  co 
przypominało  kwiecisty  namiot,  zdecydowanie  kosztowny. 
Była  starannie  umalowana  i  nieskazitelnie  uczesana.  Jej 
towarzyszka  natomiast  wyglądała  na  strasznie  udręczoną,  a 
ciążowa sukienka wisiała na niej jak worek. 

 - Tak. To ja. - Starsza pani w ogóle nie zwracała uwagi na 

matkę chłopca. 

Cassie  poczuła, że  krew  w  niej  zawrzała.  To  zrozumiałe, 

że  cała  rodzina  przeżywa  katusze,  gdy  zachoruje  takie 
maleństwo,  ale  oburzyła  ją  pewność  siebie  starszej  kobiety. 
Natychmiast poczuła do niej niechęć. 

 -  To  pani  jest  matką  Matthew?  -  zapytała  przymilnym 

tonem. 

 - Oczywiście, że nie. Jestem jego babcią. I nie rozumiem, 

dlaczego nas tu trzymacie bez żadnych... 

 -  To  znaczy,  że  chodzi  mi  o  tę  panią  Bradley  -  Whyte  - 

przerwała jej bez pardonu, przysiadając obok młodej kobiety. 
Podała  jej  dłoń.  -  Siostra  Cassie  Mills.  Jestem  z  zespołu 
opiekującego się maluchami. 

 - Dzień... dzień dobry -  szepnęła  dziewczyna i kurczowo 

zacisnęła palce na ręce Cassie. - Widziała go pani? Czy będzie 
żył? 

Cassie  uśmiechnęła  się.  Na  bladej  twarzy  młodej  kobiety 

dostrzegła wyraźne ślady łez. 

 - Dzwoniłam do sali operacyjnej. Matthew już odpoczywa 

po operacji. Niedługo do nas przyjedzie. 

 - On wyzdrowieje? - zapytała młoda kobieta. - Nie umrze, 

prawda? 

background image

 -  Operacja  się  udała.  I  prawdopodobnie  pozostanie  mu 

tylko blizna jako jej wspomnienie. 

 -  Blizna?  -  wtrąciła  się  druga  kobieta,  dając  do 

zrozumienia,  że  nie  uroniła  z  rozmowy  ani  słowa.  -  Jaka 
blizna?  Gdzie?  Będzie  zeszpecony?  Przecież  to  była 
zwyczajna niestrawność! Z głodu. On jest taki chudziutki! 

 -  Pociągnęła  nosem,  składając  ramiona  pod  ogromnym 

biustem. 

 -  Przepraszam  panią  -  rzekła  Cassie  spokojnym  tonem, 

nadal  trzymając  dłoń  młodej  kobiety.  Musiała  także  trzymać 
na  wodzy  swoje  nerwy.  -  Stwierdzono,  że  Matthew  nie  miał 
niestrawności, lecz wgłobienie jelita. 

 - Czy to bardzo poważne? - zaniepokoiła się matka. 
 - Był bardzo chory, kiedy go tu przywiozłyśmy. Płakał z 

bólu  i  podciągał  kolanka,  a  kiedy  się  uspokajał,  był  bardzo 
blady i spocony. I wymiotował. A kupka była krwawa i lepka, 
jak galaretka porzeczkowa. 

 -  Lekarz  przekaże  pani  wszystkie  szczegóły.  Gdyby  go 

pani tu nie przywiozła, mógłby umrzeć. 

Uwolniła dłoń z uścisku, by sięgnąć po notes. Na czystej 

kartce zaczęła coś rysować. 

 - Tego rodzaju komplikacje bardzo rzadko zdarzają się u 

tak małych dzieci. Część jelita zaczęła się zawijać do środka, 
co  spowodowało  blokadę...  Podobnie  jak  przy  zdejmowaniu 
gumowych  rękawiczek,  kiedy  palce  wywijają  się  na  drugą 
stronę. 

 -  Jak  to  można  naprawić?  -  Cassie  zauważyła,  że  młoda 

kobieta z uwagą przygląda się jej rysunkowi. Zainteresowanie 
wzięło górę nad lękiem. 

 -  Jeżeli  pacjent  w  porę  trafi  do  szpitala,  operacja  może 

okazać  się  niepotrzebna.  W  późniejszych  stadiach  tkanki 
zaczynają  obumierać  i  wtedy  niezbędna  jest  interwencja 
chirurga. 

background image

 - Ile jelita mu usunięto? Czy będzie mógł jeść normalnie? 

Kilka dni temu zaczęłam dawać mu kaszkę. 

 -  Kaszkę?  -  Cassie  wzmogła  czujność.  -  On  ma  dopiero 

trzy tygodnie. Po co mu kaszka? 

 - Przecież widać, że to dziecko jest małe i ma niedowagę - 

prychnęła starsza pani Bradley - Whyte. - Ona musi jakoś go 
podtuczyć, bo wyrośnie z niego chuchro. 

Cassie  zrobiła  głęboki  wdech,  błagając  Boga,  by  dał  jej 

cierpliwość. Musi zignorować tę straszną babę i skupić się na 
matce. 

 - Karmi pani piersią czy butelką? 
I  znowu  babka  odpowiedziała  na  pytanie  skierowane  do 

matki. 

 -  Karmienie  piersią,  pożałowania  godne!  -  mruknęła.  - 

Gdyby karmiła go butelką, byłoby przynajmniej wiadomo, ile 
zjadł.  I  można  by  dodać  łyżeczkę  mleka  w  proszku,  żeby 
żołądek miał co robić. 

Cassie  ugryzła  się  w  język  i  w  myślach  policzyła  do 

pięciu. Wydawało się jej, że zrobiła to dyskretnie, lecz ledwo 
widoczne  drgnienie  warg  młodej  kobiety  wyprowadziło  ją  z 
błędu. 

 -  Karmi  pani  piersią?  -  powtórzyła  pytanie,  jakby 

teściowa w ogóle się nie odzywała. Na próżno. 

 - Teraz będzie musiała z tego zrezygnować, prawda? Nie 

można karmić piersią dziecka, które jest w szpitalu. 

Ten  apodyktyczny  ton  nagle  przywiódł  jej  na  pamięć 

„teściów  z  piekła  rodem"  Luke'a  Thorntona.  Postanowiła,  że 
przy  najbliższej  okazji  opowie  młodej  kobiecie  o  tym 
ekskluzywnym klubie teściów. 

 - Jeśli pani zechce - ciągnęła spokojnym tonem, ponieważ 

dała  sobie  słowo  honoru,  że  nie  pozwoli  temu  potworowi 
wyprowadzić się z równowagi - szpital może pani udostępnić 
specjalną  maszynkę  do  ściągania  pokarmu.  W  ten  sposób 

background image

uzbiera  się  zapas,  z  którego  Matthew  skorzysta,  gdy  będzie 
mógł jeść normalnie. Przez jakiś czas będzie na kroplówkach. 
To  zależy  od  rozmiarów  operacji.  Nie  jest  wykluczone,  że 
będzie  mógł  normalnie  jeść  już  po  dwunastu  godzinach. 
Gdyby  okazało  się,  że  ma  pani  nadmiar  pokarmu,  zawsze 
mamy tu maleństwa, którym on się bardzo przyda. 

Jaka szkoda, że ta młoda kobieta, zamiast poddać się temu 

tyranowi  w  spódnicy,  nie  skontaktowała  się  z  rejonową 
położną. Oszczędziłaby sobie tylu zmartwień... 

 -  Ile  jelita  mu  usunięto?  -  spytała  dziewczyna.  Cassie 

zorientowała się, że tak bardzo przejęła się 

kaszką, że jeszcze nie odpowiedziała na to pytanie. 
 -  O  to  musi  pani  zapytać  doktora.  Zazwyczaj  usuwa  się 

tylko  uszkodzony  fragment  Matthew  powinien  szybko  dojść 
do siebie. Oczywiście nie z dnia na dzień - dodała pospiesznie, 
aby  nie  budzić  złudnych  nadziei.  -  Przeszedł  poważną 
operację, więc na razie nie będzie w najlepszej formie, ale gdy 
spadnie mu temperatura i zejdzie opuchlizna, jego stan będzie 
się poprawiał błyskawicznie. 

Zaczęła  im  opowiadać  o  roli  sond  i  kroplówek,  aby 

przygotować je na ich widok, gdy usłyszała pukanie do drzwi. 

 -  Pan  doktor!  -  Starsza  pani  Bradley  -  Whyte  wydała  z 

siebie  teatralny  okrzyk  na  widok  Luke'a,  który  już  zdążył 
przebrać się w czysty zielony strój chirurga. 

Z prędkością, która wprawiła Cassie w osłupienie, dama ta 

zerwała  się  z  miejsca  i  sunęła  ku  niemu  niczym  galeon  pod 
pełnymi żaglami. Luke przywitał ją zdawkowym uśmiechem, 
po czym usunął się jej z drogi i podszedł do młodej kobiety, 
która znowu kurczowo trzymała się ręki Cassie. 

 - Luke Thornton - przedstawił się, przysiadając na oparciu 

fotela nieopodal i podając jej dłoń. - Towarzyszyłem Matthew 
w drodze z sali pooperacyjnej na oddział. Kiedy tylko siostry 
go zainstalują, będzie pani mogła go zobaczyć. 

background image

 -  Czy  on  wyzdrowieje?  -  zapytała  błagalnym  tonem. 

Cassie zauważyła, jak bardzo złagodniała jego twarz na widok 
niepokoju matki. 

 - Zanim zacznie zdrowieć, upłynie kilka trudnych dni. 
Zerknął na Cassie. Zorientowała się, że pyta ją wzrokiem, 

czy  młoda  kobieta  pragnie  poznać  szczegóły.  Przytaknęła 
nieznacznym ruchem głowy. 

 -  Niestety  -  zaczął  -  w  pewnym  odcinku  jelita  wdała  się 

gangrena, więc... 

 - Gangrena?! - powtórzyła starsza pani Bradley - Whyte. - 

Mój wnuk i gangrena? O Boże! 

Cassie ponownie ugryzła się w język, lecz Luke nie miał 

skrupułów. 

 -  Droga  pani  -  podjął  ostrym  tonem,  jednocześnie 

przeszywając ją wzrokiem pogromcy. - Rozmawiam z  matką 
mojego  pacjenta.  Jeśli  nie  potrafi  pani  pohamować  histerii, 
będzie pani zmuszona opuścić ten pokój. 

 -  Opuścić?  -  Aż  się  zachłysnęła.  -  Jak  pan  śmie?!  Nie 

zachowuję  się  histerycznie  i  nie  zamierzam  stąd  wychodzić. 
Nie może mnie pan stąd wyrzucić. 

 -  Ależ  mogę  -  odparował,  nie  podnosząc  głosu.  - 

Wystarczy jeden telefon, aby została pani wyprowadzona poza 
teren szpitala. Przez policję, jeśli będzie to konieczne. 

Cassie  nie  była  pewna,  czy  to  jest  możliwe,  ale  widząc 

zdumienie,  jakie  odmalowało  się  na  twarzy  kobiety, 
zorientowała się, że zaczęła ona myśleć przytomnie. 

 -  Ja  jestem...  jestem...  babką  tego  dziecka.  -  Mimo 

wszystko nie dawała za wygraną. 

 -  Oczywiście  -  przyznał  lodowatym  tonem  Luke.  -  Jest 

pani tylko babką, ta dama jest matką. Pani rola ogranicza się 
jedynie  do  wspierania  jej.  Jeśli  pani  tego  nie  potrafi,  nie  ma 
dla pani miejsca na moim oddziale. 

background image

Zapadła  martwa  cisza.  Cassie  czuła,  że  co  najmniej  trzy 

osoby wstrzymały oddech. 

 - Jeszcze nigdy... - zaczęła starsza pani, wyraźnie zbita z 

tropu stoicką postawą Luke'a. Musiała jednak dostrzec coś w 
jego spojrzeniu, bo nagłe zamilkła i nadąsana usiadła. 

 -  Jak  już  mówiłem  -  Luke  podjął  wątek  -  musieliśmy 

usunąć  fragment  jelita  i  zszyć  dwa  zdrowe  końce.  Sądzę,  że 
dopiero  za  trzy  dni  będzie  mógł  przyjmować  pokarm  w 
normalny  sposób,  ale  jestem  przekonany,  że  już  wkrótce 
będzie gotowy do walki. 

Ktoś  zapukał  do  drzwi.  Stażystka  wsunęła  głowę  i 

zameldowała  Luke'owi,  że  pacjent  jest  gotowy  na  przyjęcie 
gości. Starsza pani Bradley - Whyte zerwała się na równe nogi 
i  już  ruszyła  do  drzwi,  gdy  nagle  spostrzegła  gest  Luke'a, 
który osadził ją w miejscu. 

 - Chwileczkę. - Patrzył teraz na matkę dziecka. - Byłoby 

dobrze,  gdybyśmy  znaleźli  jakiś  sposób  odróżniania  dwóch 
pań Bradley - Whyte. 

 -  Mam  na  imię  Clare  -  nieśmiało  odezwała  się  młodsza 

kobieta. 

 -  Wspaniale.  Skorzystam  z  pani  przyzwolenia  -  odparł 

Luke z szerokim uśmiechem. - Clare, czy wyrażasz zgodę na 
to,  żeby  pani  Bradley  -  Whyte  towarzyszyła  ci  w  trakcie 
wizyty u syna? 

Cassie  wyczuła  zdumienie  młodej  kobiety,  której  po  raz 

pierwszy dano władzę na tym potworem w spódnicy. 

 -  Jak  długo  będziemy  mogły  być  u  niego?  -  zapytała 

ostrożnie. - Będziemy mieli dla siebie tylko kilka minut? 

 - Nic podobnego - zapewnił ją. - Krok po kroku nauczysz 

się  pomagać  siostrom,  więc  będziesz  mogła  być  przy  nim 
prawie przez cały czas... dopóki nie wyrzucimy cię do domu, 
żebyś  się  przespała.  Reszta  odwiedzających  może  tam 
przebywać  pod  warunkiem,  że  nie  będą  zawadzać  tobie  ani 

background image

personelowi.  Trzeba  pamiętać,  że  wszystkie  dzieci  na  tym 
oddziale są bardzo chore i nie należy im przeszkadzać. 

Uśmiechając  się  w  duchu,  Cassie  poprowadziła  obie 

kobiety  do  łóżeczka  Matthew.  To,  że  nieudana  synowa 
udzieliła  jej  pozwolenia  na  tę  wizytę,  na  pewno  mocno 
zabolało wszechwładną teściową. 

Przedstawiła  je  Karen,  która  miała  dyżurować  przy 

Matthew przez kilka pierwszych godzin po operacji, po czym 
pożegnała się i pobiegła do Carolyn. 

 - Przepraszam, że trwało to tak długo. 
 - Współczuję ci - odrzekła Carolyn. - Słyszałam to babsko 

aż tutaj. 

Cassie podzieliła się z nią podejrzeniem, że młoda matka 

została zmuszona do podania dziecku stałego pokarmu, zanim 
jego układ trawienny do tego dojrzał. 

 -  Przez  najbliższe  dni  na  pewno  będzie  dręczyło  ją 

poczucie  winy,  że  o  mało  go  nie  zabiła,  ponieważ  była  zbyt 
uległa wobec tej despotki. Będzie potrzebowała dużo naszego 
wsparcia. 

 -  Zwłaszcza  gdy  babsko  otrząśnie  się  z  tej  porażki  i 

znowu  zacznie  się  rządzić  -  dodała  Carolyn.  -  Czy  mogę 
przekazać  ci  naszych  podopiecznych,  zanim  wyskoczy  coś 
nowego? 

Wraz  z  przybyciem  Matthew  oddział  zaczął  pękać  w 

szwach. Znajdowali się na nim różni pacjenci: od wcześniaka, 
który  przyszedł  na  świat  przez  cesarskie  cięcie  z  powodu 
zagrażającej 

rzucawki, 

do 

różnych 

niebezpiecznych 

przypadków wrodzonych wad serca i innych narządów. 

Wszystkie maleństwa miały swoje lepsze i gorsze dni. Ten 

dzień  nie  zapowiadał  się  inaczej.  Lecz  największą  radością 
napawało Cassie wypisanie z oddziału dziecka, które znalazło 
się tam bez większej szansy przeżycia. 

Wychodząc, Carolyn zatrzymała się w drzwiach. 

background image

 -  Dzwonili  z  kadr.  Powiedzieli,  że  nie  mogą  znaleźć 

jednego zastępstwa na tę zmianę. 

 -  Co  takiego?!  -  Cassie  była  przerażona.  -  Na  tym 

oddziale  nie  może  brakować  personelu.  To  stwarza  ogromne 
ryzyko! 

 -  I  właśnie  dlatego  za  pół  godziny  przyjdą  tu  dwie 

dziewczyny  -  dokończyła  Carolyn,  chytrze  się  uśmiechając.  - 
Może być? 

 - Podła! Chciałaś mnie nastraszyć! 
 -  Jak ty  się  przejmujesz!  Wystarczyło  ci  tylko  pomyśleć, 

że twoje ukochane dzieciaczki zostaną bez opieki... - mruknęła 
i zniknęła w głębi korytarza. 

Cassie  uśmiechnęła  się.  Carolyn  ma  rację.  Nie  potrafi 

znieść  myśli,  że  coś  złego  mogłoby  przytrafić  się  jej 
pacjentom. Tutaj ta cienka linia dzieląca sukces od katastrofy 
wyklucza wszelkie ryzyko. 

Zadzwonił telefon. Przez  najbliższe  godziny tu będzie  jej 

królestwo, więc musi zrobić wszystko, co w jej mocy, aby nic 
złego się nie wydarzyło. 

 -  Oddział  intensywnej  terapii  neonatologii.  Siostra  Mills. 

W czym mogę pomóc? 

 - Mówi Sam Dysart z położniczego. Mam wiadomość dla 

Luke'a Thorntona. Gdzie mogę go znaleźć? 

Cassie zerknęła przez ogromną szybę, za którą miała cały 

oddział  jak  na  dłoni.  Luke  był  w  odległym  końcu  sali. 
Rozmawiał  z  rodzicami  pięciotygodniowej  dziewczynki  po 
operacji  serca.  Zorientowała  się,  że  poruszają  jakiś  ważny 
temat i że nie należy im przerywać. 

 -  Czy  to  coś  pilnego?  Luke  jest  w  tej  chwili  zajęty 

pacjentem.  Mam  mu  coś  przekazać,  czy  on  ma  do  ciebie 
zadzwonić? 

background image

 -  Zapisz  nazwisko  i  numer  telefonu...  To  jest  telefon 

adwokata,  o  którym  rozmawialiśmy  w  szatni  na  bloku 
operacyjnym. 

Ledwie  zdążyła  zapisać  numer,  gdy  do  dyżurki  wszedł 

Luke. 

 - Mała Helen robi postępy - oznajmił zadowolony. - A jej 

rodzice nagle odmłodnieli o dziesięć lat. 

 -  Zdumiewająca  jest  zdolność  ludzkiego  organizmu  do 

regeneracji w sprzyjających warunkach. - Podda mu kartkę. - 
Sam  Dysart  prosił,  żeby  ci  to  przekazać.  Numer  telefonu 
człowieka, o którym rozmawialiście rano. 

Luke  spoważniał,  a  jej  serce  ścisnęło  się  na  widok  tej 

zmiany. 

 -  Luke  -  zawahała  się.  Nie  była  pewna,  czy  wczorajsza 

rozmowa  upoważnia  ją  do  zadawania  pytań,  postanowiła 
jednak  zaryzykować.  -  Sam  powiedział,  że  to  adwokat.  Czy 
oni naprawdę zamierzają to zrobić? Odebrać ci dziecko? 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 
 -  Nie  odbiorą  mi  jej  -  rzekł  spokojnym  tonem.  Poczuła, 

jak  w  jej  sercu  wzbiera  duma.  Podobny  upór  obserwowała  u 
niego  za  każdym  razem,  gdy  na  oddziale  zjawiał  się  nowy 
pacjent. Luke nigdy się nie poddawał. 

 - Nie zasłużyłeś na to, żeby po tym, co przeszedłeś, miało 

cię spotkać jeszcze coś takiego! - wybuchnęła. 

 - Skąd wiesz, na co zasłużyłem? - zapytał. - Czy dzieci za 

tą szybą zasłużyły na tyle cierpienia? Czym one zawiniły? 

 -  Niczym  -  przyznała.  -  Masz  rację.  One  są  niewinnymi 

ofiarami  zrządzenia  losu.  Ale  i  tak  nie  rozumiem,  jak  twoi 
teściowie  mogą  chcieć  się  pocieszyć  po  stracie  córki, 
odbierając ci twoje dziecko. 

 -  Myślisz,  że  skoro  ty  jesteś  bezpośrednia  i  uczciwa,  to 

inni  będą  postępować  tak  samo?  -  Spojrzał  jej  w  oczy  tak 
przenikliwie, jakby chciał wzrokiem przeszyć ją na wskroś. 

 - Jak to? - zapytała wojowniczym tonem, czując się nieco 

zagrożona. Dobrze, że on nie umie czytać w myślach. 

 -  Należysz  do  tego  typu  ludzi,  dla  których  liczy  się 

wszystko albo nic - oznajmił znienacka. 

Przeszył  ją  dreszcz.  Skoro  tak  dobrze  ją  poznał,  to  może 

jednak potrafi odczytywać cudze myśli? 

 - Co przez to rozumiesz? 
 -  Różne  rzeczy.  -  Gestem  objął  cały  oddział.  -  Kiedyś 

powiedziałaś mi, dlaczego postanowiłaś zostać pielęgniarką na 
neonatologii. Jesteś sercem i duszą oddana tym dzieciom. 

Zaczerwieniła się i pożałowała, że skierowała rozmowę na 

te tory. Mieli przecież rozmawiać o konflikcie z jego teściami. 

Luke nie czekał, aż pozbiera myśli. 
 -  Nie  dziwiłbym  się,  gdyby  ta  cecha  twojego  charakteru 

zdominowała  wszystkie  pozostałe  aspekty  twojego  życia. 
Wiem,  że  od  dziecka  przyjaźnisz  się  z  Naomi  z  pediatrii  i  z 
Kirstin z ginekologii i położnictwa. Dziwi mnie jednak, że nie 

background image

założyłaś  jeszcze  rodziny.  Mając  taką  żonę,  twój  mąż  nie 
miałby żadnych powodów do niezadowolenia. 

 -  Chciałabym,  żeby  tak  było  -  odparła  sucho.  W  duchu 

modliła  się,  by  ktoś  wybawił  ją  z  opresji.  -  Ale  najpierw 
muszę znaleźć tego jedynego. 

Dlaczego  telefon  nie  dzwoni?  Dlaczego  nikt  nie 

potrzebuje jej pomocy? Dlaczego nie zapadła się pod ziemię? 

 - Po czym go poznasz? 
 - Będą mu przyświecały te same cele co mnie i będzie mu 

zależało  na  tym  związku  tak  samo  jak  mnie.  Poza  tym  będę 
dla niego całym światem. 

Zaskoczyła  ją  płynność  jej  własnej  odpowiedzi,  jakby 

miała  ją  na  końcu  języka.  A  może  te  słowa  rzeczywiście  już 
tam czekały? Trudno się dziwić - od kiedy Naomi obwieściła 
swoje zaręczyny kilka miesięcy temu, często zastanawiała się 
nad perspektywą założenia własnej rodziny. 

Luke  wydawał  się  jeszcze  bardziej  zdziwiony  jej 

wypowiedzią.  Obawiała  się,  że.  zechce  dalej  pociągnąć  ten 
wątek,  lecz  po  chwili  jego  emocje  zniknęły  pod  maską 
obojętności. 

 -  Życzę  owocnych  poszukiwań  -  mruknął,  potrząsając 

głową. - Chociaż lepiej byś zrobiła, modląc się o cud - dodał, 
wychodząc z dyżurki. 

 - Cynik! - krzyknęła za nim. 
W odpowiedzi usłyszała jedynie śmiech. 
Nie  mogła  zajad  się  analizowaniem  tej  rozmowy, 

ponieważ musiała przygotować jedno z dzieci do operacji. 

Victoria  Ford  był  córeczką  pacjentki  Kirstin.  Mimo  że 

urodziła  się  o  czasie,  los  doświadczył  ją  zajęczą  wargą  i 
rozszczepem  podniebienia.  Wady  te  były  tak  poważne,  że 
biedne  maleństwo  nie  mogło  ssać  prawidłowo,  nawet  po 
założeniu  specjalnej  protezy.  W  rezultacie  dziewczynka  nie 

background image

przybierała  na  wadze,  co  przesądziło  o  przeprowadzeniu 
operacji tak szybko. 

 -  Jak  to  się  stało?  Co  ja  zrobiłam?  -  popłakiwała  Cathy 

Ford,  przytulając  córeczkę.  -  Mąż  przeczytał  w  naszej 
medycznej  encyklopedii,  że  to  się  może  stać  w  siódmym 
tygodniu  ciąży.  Nie  biorę  żadnych  leków  i  w  obu  naszych 
rodzinach  nigdy  nie  było  takiego  przypadku,  więc  to  nie  jest 
dziedziczne. 

 -  Zamartwiając  się,  nie  pomożesz  małej  Victorii  - 

uspokajała  ją  Cassie.  -  Teraz,  przed  operacją,  powinnaś 
otoczyć ją miłością i spokojem. 

 -  Przepraszam.  -  Cathy  sięgnęła  do  kieszeni  szlafroka  po 

chusteczkę.  -  Naprawdę  ją  kocham,  mimo  że  nie  jest  taka 
śliczna, jak sobie wymarzyliśmy. 

 -  Poczekajmy  do  zdjęcia  bandaży.  -  Cassie  rzuciła  jej 

wymowne  spojrzenie.  -  Będzie  miała  te  same  piękne 
niebieskie  oczka i  te  same  długie  rzęsy, ale reszta będzie nie 
do poznania. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. 

Cathy  z  powątpiewaniem  wpatrywała  się  w  twarzyczkę, 

która  była  niemal  karykaturą  słodkich  cherabinków  z  kart  z 
życzeniami. W tej samej chwili Victoria zaczęła płakać, przez 
co  bezkształtny  otwór  pośrodku  jej  buzi  wyglądał  jeszcze 
bardziej przerażająco. 

 - Co jej jest? Coś ją boli? 
 - Skądże! - Cassie uśmiechnęła się. - Informuje nas, że z 

powodu wyprawy do sali operacyjnej nie dostała jeść i burczy 
jej w brzuszku. 

Młoda matka odwzajemniła uśmiech, tłumiąc łzy. Dziecko 

ponownie  się  rozpłakało,  sygnalizując  swoje  niezadowolenie. 
Cassie zauważyła, że kobieta już inaczej je trzyma. 

 -  Nie  płacz,  skarbie  -  szepnęła,  nie  zwracając  uwagi  na 

Cassie.  Przytuliła  je  mocniej  i  zaczęła  kołysać.  -  Wiem,  że 

background image

jesteś głodna, ale niedługo zaśniesz, a jak się obudzisz, będzie 
już po wszystkim. 

Zerknęła na  Cassie, po czym opuściła  wzrok na płaczące 

dziecko. 

 -  Czy...  po  operacji...  Chciałam  ją  karmić  piersią,  ale 

okazało się, że ona nie może ssać. Czy po operacji będę mogła 
znowu spróbować? Czy będę jeszcze miała pokarm? 

 -  Zaraz  po  operacji  nie  będzie  to  możliwe,  ale  będziemy 

jej podawać twój pokarm, więc go na pewno nie stracisz. 

Tom  Ford  dołączył  do  nich  w  momencie  gdy  wezwano 

Victorię  na  operację.  Gdy  wyszli,  Cassie  odetchnęła  z  ulgą. 
Tom  niósł  dziecko,  a  za  nim  podążały  Cathy  i  Pamina, 
pielęgniarka  przydzielona  do  opieki  nad  Victorią  już  po 
operacji. 

Cathy  i  Tom  postanowili  poczekać,  aż  zadziała  środek 

znieczulający.  W  całej  swojej  karierze  Cassie  nie  spotkała 
rodziców, którzy w tej sytuacji nie pocałowaliby dziecka i nie 
powiedzieli mu „kocham cię". 

Teraz pójdą coś zjeść lub od razu wrócą na oddział, gdzie 

w pokoju dla rodziców będą czekać na zakończenie zabiegu. 

Zapewne jednak upłynie parę godzin, zanim dziewczynka 

wróci  na  oddział.  Na  razie  jest  mnóstwo  innych  spraw  do 
załatwienia. 

Obudził  ją  przenikliwy  dźwięk  budzika.  Nie  otwierając 

oczu,  wyciągnęła  rękę  i  próbowała  go  wyłączyć,  lecz  nie 
przestawał dzwonić. 

 -  No  proszę  -  jęknęła,  podnosząc  się.  -  Ledwie  się 

zdrzemnęłam, a ten przeklęty zegar już mnie zrywa. 

Dźwięk rozległ się ponownie i dopiero wtedy zdała sobie 

sprawę, że to nie budzik, lecz dzwonek przy drzwiach. 

 -  Żadnych  akwizytorów!  -  mruknęła,  podchodząc  do 

domofonu.  -  A  jeśli  to  jest  Naomi  z  kolejnym  katalogiem 
sukien ślubnych... 

background image

Nacisnęła guzik. 
 - Tak...? - Stłumiła ziewnięcie. 
 - Cassie, przepraszam... Spałaś? To ja, Luke. Poznała jego 

głos. Obudziła się momentalnie. 

 - Jeśli to nieodpowiednia pora... 
 -  Nie,  nie.  -  Rozpaczliwie  próbowała  trafić  palcem  w 

przycisk.  -  Nie  śpię...  leniuchuję.  Nie  muszę  spieszyć  się  do 
pracy. 

 -  Przepraszam  za  to  najście,  ale  wracam  ze  spotkania  z 

adwokatem. 

 - Luke - przerwała mu - jak usłyszysz brzeczyk, otwórz i 

wejdź na górę. Zostawię drzwi otwarte. 

Nacisnęła  drugi  guzik,  po  czym  rzuciła  się  dokonać 

pospiesznej inspekcji mieszkania. 

Dzięki  Bogu,  nie  potrafiła  żyć  w  bałaganie.  Może  jest 

pedantką, ale gości może przyjmować w każdej chwili. Dzięki 
temu miała około minuty, aby się ubrać. 

 - Cassie... - usłyszała, sięgając po bieliznę. Już wbiegł na 

samą górę? Czy on ma skrzydła? 

 -  Już  idę.  Włączysz  czajnik?  -  Rzuciła  w  kąt  halkę  i 

sięgnęła  po  biały  jedwabny  szlafroczek,  który  dostała  na 
urodziny od Naomi i Kirstin. 

Szkoda  czasu  na  przebieranie  się,  poza  tym  czułaby  się 

nieswojo,  zdejmując  nocną  koszulę,  gdy  Luke  jest  w 
mieszkaniu.  Przyczesała  włosy  i  szczelnie  otuliła  się 
szlafroczkiem. 

 -  Herbata  czy  kawa?  -  zapytał.  Najwyraźniej  wyczuł  jej 

obecność, chociaż stanęła na progu boso. 

 -  Poproszę  kawę.  Zdaje  się,  że  wpadam  w  nałóg  picia 

porannej kawy. 

 -  Dwie  kawy.  Już  się  robi.  -  Odwrócił  się  z  kubkiem  w 

każdej ręce. Na jej widok opuścił ramiona. 

 - Jezu, czy ty masz coś pod spodem? 

background image

Spojrzała po sobie. Nocnej koszulki wcale nie było widać 

pod szlafrokiem. 

 - Oczywiście! - Oburzyła się, lecz na samą myśl o tym, że 

stoi przed nim prawie naga, zrobiło jej się słabo. 

Odwróciła  się  na  piecie  i  zniknęła  za  progiem.  Na 

odchodnym wydała polecenie: 

 -  Zrób  mi  drugą  kawę,  a  ja  tymczasem  się  ubiorę.  Gdy 

wkładała majtki, ręce tak jej się trzęsły, że mało brakowało, by 
się  przewróciła.  Odpychała  od  siebie  wspomnienie 
elektryzującego  gorąca,  jakie  ją  przeniknęło,  gdy  usłyszała 
jego  uwagę.  Spostrzegawczy  facet.  A  jeśli  zauważył,  jak 
zareagowało  jej  ciało?  Na  pewno  widział,  jak  się 
zaczerwieniła! 

Ukryła  twarz  w  dłoniach.  Gdyby  nie  ciekawość,  jak 

przebiegło spotkanie z adwokatem, zamknęłaby się w łazience 
i siedziała tam tak długo, aż by sobie poszedł. Nie wiedziała, 
czy  przyniósł  dobre  wiadomości,  czy  złe,  a  fakt,  że  nigdy  w 
życiu  tak  się  nie  wstydziła,  nie  uzasadniał  odmowy  pomocy, 
jakiej potrzebował. 

Idź  tam  i  udawaj,  że  nic  się  nie  stało,  rozkazała  sobie, 

wkładając dżinsy i  niebieską bluzkę. On jest  dżentelmenem i 
nic nie  powie, poza tym twój strój  był  w porządku. To tylko 
tak wyglądało, jakbyś nic pod spodem nie miała. 

Lecz  gdy  weszła  do  pokoju,  nie  musiał  nic  mówić,  by 

pojęła, o czym Luke myśli. Wystarczyło, że zobaczyła ten żar 
w ciemnych oczach, gdy lustrował ją, ubraną od stóp do głów. 
Zapanował wreszcie nad swoim spojrzeniem i gestem zaprosił 
ją  tam,  gdzie  stał  kubek  z  kawą.  Usiadła  w  drugim  rogu 
kanapy i wypiła ożywczy łyk. 

Skupiła wzrok na kubku, nie pozwalając oczom biec tam, 

dokąd  chciały  najbardziej...  by  podziwiać  mężczyznę 
siedzącego w drugim końcu kanapy. 

Zmusiła się, by przerwać kłopotliwe milczenie. 

background image

 -  Co  powiedział  adwokat?  Kontaktował  się  z  twoimi 

teściami? Nie zmienili zdania? 

Wpatrywał się ponuro w swoją kawę. 
 -  Nie  rozmawiał  z  ich  adwokatem,  więc  nie  wiem,  co 

postanowili.  Na  razie  ostrzegł  mnie  przed  rożnymi 
komplikacjami, które mogą wystąpić, jeśli dojdzie do sprawy. 

 - Jakie komplikacje? - Wyobraziła sobie, jak bardzo czuł 

się bezradny. 

 -  Mogą  chcieć  udowodnić,  że  nie  jestem  w  stanie 

wychować dziecka. 

 -  To  im  się  nie  uda.  Nie  ma  lepszego  opiekuna  niż 

pediatra! 

Spojrzał na nią z politowaniem. 
 -  Niestety,  mogą  się  przyczepić  do  mojej  sytuacji 

finansowej,  stanu  zdrowia  po  wypadku  oraz  rozkładu  zajęć  i 
obstawać  przy  tym,  że  nie  będę  miał  czasu  zajmować  się 
dzieckiem. 

 -  Po  pierwsze,  chociaż  nie  zarabiasz  milionów,  to  to,  co 

masz,  na  pewno  wystarczy  na  zaspokojenie  potrzeb  jednej 
małej  dziewczynki.  Gdyby  tak  nie  było,  wszyscy  lekarze  w 
tym  kraju  musieliby  być  kawalerami.  Po  drugie,  nie 
zaobserwowałam  żadnego  poważnego  uszczerbku  na  twoim 
zdrowiu. 

 - Może powinienem cię wziąć na świadka? - Uśmiechnął 

się  ponuro.  —  Oni  bez  wątpienia  przedstawią  swoich 
świadków. 

 -  Wobec  tego  poproś  adwokata,  żeby  się  ze  mną 

skontaktował - zaproponowała bez namysłu. 

Przestraszyła  się  nagle,  że  ta  propozycja  ujawniła  jej 

prawdziwe  uczucia,  ale  wytłumaczyła  sobie,  że  człowieka  w 
takich tarapatach nie można zostawić samemu sobie. 

background image

 -  Mogą  mieć  setki  świadków,  ale  pamiętaj,  że  są  dużo 

starsi  od  ciebie.  Czy  poradzą  sobie  z  dzieckiem,  zwłaszcza 
wtedy, kiedy już będzie chodzić? 

 -  Nie  zapominaj,  że  ich  stać  na  niańkę,  a  ja  jestem 

skazany na szpitalny żłobek. 

 -  To  jasne,  że  nie  będzie  ci  lekko,  ale  tak  żyją  tysiące 

samotnych  rodziców  i  nie  jest  to  powód,  żeby  im  odbierać 
dzieci. 

 -  Mogą  też  wytoczyć  swój  koronny  argument.  - 

Zauważyła,  że  jeszcze  mocniej  zacisnął  palce  na  kubku.  - 
Jenny spędziła u nich połowę życia. Prawie mnie nie zna. 

 - To nie jest twoja wina. Nie mogłeś być z nią, ponieważ 

leżałeś w szpitalu. A teraz często ją odwiedzasz? 

 - Jeżdżę do nich prawie codziennie, ale częściej oglądam 

ich  niż  ją.  Nie  masz  pojęcia,  ile  razy  tłumaczyli  się,  że  śpi, 
albo  wynosili  ją  drugimi  drzwiami,  słysząc,  że  dzwonię  do 
drzwi frontowych. A jak już pozwolą mi ją zobaczyć, to nigdy 
nie zostawiają nas samych. 

Nie  miała  pojęcia,  że  sytuacja  jest  aż  tak  napięta.  Nic 

dziwnego, że Luke źle wygląda. 

 -  Jest  coś  takiego  jak  nadzór  kuratorski.  -  Przypomniała 

sobie  termin  z  jakiegoś  serialu  telewizyjnego.  -  Jeśli  tego  nie 
mają, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś ją po prostu stamtąd 
zabrał. 

 - Tego nie zrobię - zaprotestował. - Ona mnie prawie nie 

zna  i  mogłaby  to  bardzo  przeżyć.  Liczyłem,  że  pozwolą  mi 
nawiązać  z  nią  bliższy  kontakt,  zanim  zabiorę  ją  do  domu. 
Mógłbym  się  wtedy  lepiej  przygotować  do  przejęcia 
całkowitej opieki. 

Z  trudem  odwróciła  wzrok  od  jego  zmartwionej  twarzy  i 

bardzo  starannie  odstawiła  kubek  z  zimną  kawą.  Pragnęła 
jednego:  objąć  Luke'a  i  obiecać,  że  wszystko  dobrze  się 

background image

skończy, ale z doświadczenia wiedziała, że nie zawsze tak się 
dzieje. 

 - Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś uporządkował dom. 

Jeśli  sprawa  trafi  do  sądu,  na  pewno  przyślą  ci  jakiegoś 
wrednego  pracownika  opieki  społecznej,  żeby  sprawdził, czy 
łazienka jest czysta i czy po mieszkaniu nie walają się brudne 
skarpetki. 

Roześmiał się. 
 - Wiedziałem, że  wpadniesz na jakiś  praktyczny pomysł. 

Obawiam  się,  że  masz  rację,  wspominając  o  opiece 
społecznej.  Czy  nie  zechciałabyś  jako  wolontariuszka  pomóc 
biednemu  inwalidzie  po  wypadku  przygotować  dom  do 
inspekcji? 

Tym razem Cassie wybuchnęła śmiechem. 
 -  Facet  zawsze  znajdzie  sposób,  żeby  się  wykręcić  od 

brudnej  roboty!  -  Luke  zrobił  przymilny  grymas.  -  Jak  to 
wygląda? Potrzebny buldożer czy wystarczy łopata? 

Udawała  tylko,  że  się  wykręca.  Jeśli  Luke  potrzebuje 

pomocy, podejmie się tego z radością, tym bardziej że pozwoli 
jej to częściej przebywać w jego towarzystwie. 

Jakiś  glos  przypominał  jej,  że  miała  nie  pchać  się  w 

beznadziejne  sytuacje.  Zignorowała  go.  Należy  się 
spodziewać,  że  im  więcej  czasu  będzie  z  nim  spędzać,  tym 
bardziej zaangażuje się uczuciowo. 

Niespodziewanie przyszedł jej do głowy pewien pomysł i 

zanim  ostrzegawczy  głos  zdążył  się  odezwać,  postanowiła 
podzielić się nim z Lukiem. 

 -  Jeśli  chcesz,  mogę  ci  towarzyszyć  następnym  razem, 

kiedy  pójdziesz  do  Jenny.  -  Widząc  jego  zaskoczenie, 
pospieszyła  z  wyjaśnieniem.  -  Może  nie  zamkną  ci  drzwi 
przed nosem, jeśli przyjdziesz z koleżanką Sophie, która chce 
powspominać i obejrzeć jej dziecko. 

Zamyślił się, a po chwili jego twarz się rozpromieniła. 

background image

 -  To  może  być  niezły  pomysł!  Tak  bardzo  uwielbiają 

pozory,  że  nie  dopuszczą  do  tego,  aby  ktoś  miał  powód  źle 
pomyśleć  o  ich  gościnności.  Jesteś  pewna,  że  chcesz  to 
zrobić?  To  nie  będzie  przyjemna  sytuacja,  ponieważ  ja  tam 
będę. 

 - Bardzo chętnie z tobą pójdę - zapewniła go. - To będzie 

mój  wkład  w  walkę  o  sprawiedliwość.  Poza  tym,  gdy  w 
pokoju  znajduje  się  dziecko,  jest  mnóstwo  tematów  do 
konwersacji. 

W  obliczu  zagrożenia  postępowaniem  sądowym 

postanowili, że tę wizytę złożą następnego dnia rano. 

 -  Będą  mieli  za  mało  czasu,  żeby  ją  zabrać  z  pola 

widzenia - zauważył Luke. 

 -  Ale  też  i  nie  będę  mogła  sobie  poleniuchować  - 

westchnęła.  -  A  to  moja  jedyna  nagroda  za  nocny  dyżur.  - 
Luke  spochmurniał,  lecz  ona,  świadoma  powagi  sytuacji, 
dodała  słodko:  -  Ale  możesz  mi  to  wynagrodzić,  przynosząc 
coś dobrego na śniadanie, kiedy po mnie przyjedziesz. 

 - Masz to u mnie jak w banku! - ucieszył się. - Co sobie 

życzysz? 

 - Niech to będzie niespodzianka. 
Cassie  weszła  na  oddział  wyjątkowo  energicznym 

krokiem. Czuła, że na jej twarzy błąka się głupawy uśmiech. 

Nieważne  było,  że  znowu  spotka  go  na  dyżurze: 

najbardziej liczyło się to, że między nimi rodzi się nowa więź. 

 -  To  nie  jest  randka  -  mruknęła  do  siebie  na  widok  tego 

uśmiechu  w  lustrze.  -  Dobrze  wiesz,  że  jesteś  tylko 
narzędziem,  które  ma  doprowadzić  do  odzyskania  Jenny.  A 
nawet gdyby Luke'owi chodziło coś po głowie, to jeszcze jest 
za wcześnie. Dopiero co stracił Sophie, 

Echo  jej  głosu  w  szpitalnej  łazience  przywołało  ją  do 

porządku. Luke jest teraz tak samo niedostępny jak wtedy, gdy 
był  z  Sophie.  Już  wtedy  pojęła,  że  jakakolwiek  bliższa 

background image

zażyłość  między  nimi  jest  niemożliwa.  Z  doświadczenia 
wiedziała, co  to znaczy być zawsze na  drugim miejscu, i  nie 
dopuści, by ta sytuacja się powtórzyła. 

 - To ty tam się schowałaś!? - powitał ją znajomy głos, gdy 

wyszła na korytarz. 

 - Kirstin! Co tu robisz? - Zauważyła stetoskop w kieszeni 

fartucha  przyjaciółki,  co  oznaczało,  że  Kirstin  też  jest  na 
dyżurze. 

 - Przyszłam do moich dzieci. Jak się ma Victoria? Cassie 

szerokim gestem zaprosiła ją do sali. 

 - Zobacz sama. 
 -  Pani  doktor...  -  powiedziała  niepewnie  Cathy  Ford, 

zaciskając  palce  na  brzegu  łóżeczka.  -  Chyba  nie  chce  mnie 
pani wygonić? 

 -  Skądże!  Przyszłam  zobaczyć,  jak  się  czuje  nasza 

dziewczynka. 

 -  Wspaniale.  -  Tom  Ford  promieniał.  -  Proszę  na  nią 

popatrzeć.  Doktor  Thornton  twierdzi,  że  już  niedługo  będzie 
mogła opuścić ten oddział. 

 - Co wam się nie podoba na moim oddziale? Nie podoba 

się wam obsługa? - Cassie udała oburzenie. 

 -  Nie,  nie.  Proszę  mnie  źle  nie  zrozumieć.  Jesteście 

fantastyczne  -  tłumaczył  się  Tom.  -  Ale  im  wcześniej  stąd 
wyjdzie, tym szybciej będzie mogła wrócić do domu. 

 -  To  zrozumiałe  -  powiedziała  Kirstin,  odrywając  wzrok 

od dziecka. - Należy się nam uznanie za tę artystyczną robotę. 
Buzia  wprawdzie  jest  jeszcze  bardzo  spuchnięta  po  operacji, 
ale  będzie  wyglądała  zupełnie  inaczej,  kiedy  opuchlizna 
zejdzie... 

 -  O,  tak  -  szepnęła  Cathy  przez  łzy.  -  Wiemy  o  tym,  ale 

dla  nas  ona  jest  piękna.  Piękniejsza,  niż  sobie  to  mogliśmy 
wyobrazić. Taka zmiana w ciągu paru godzin to prawie cud. 

background image

 - Za każdym razem mam to samo wrażenie - potwierdziła 

Kirstin.  -  Ta  część  rekonstrukcji  była  konieczna,  aby 
umożliwić  jej  prawidłowe  karmienie,  ale  również  należało 
zabezpieczyć  słuch.  Dziura  w  podniebieniu  mogła  prowadzić 
do  infekcji,  które  z  kolei  mogły  stać  się  przyczyną  głuchoty. 
Gdy już poznamy ostateczny rezultat tej operacji, podejmiemy 
decyzję co do terminu dalszej rekonstrukcji. Jama ustna musi 
być  prawidłowo  ukształtowana,  zanim  dziecko  zacznie 
mówić. 

Informacje  te  przekazano  im  już  wcześniej,  ale  rodzice 

małych  pacjentów  bywają  tak  przerażeni  stanem  swojego 
maleństwa, że nie od razu wszystko zapamiętują. Cassie była 
pewna, że przed następną operacją trzeba będzie powtórzyć im 
to po raz kolejny. 

 -  Po  zdjęciu  opatrunku  blizna  będzie  bardzo  czerwona, 

ale: zblednie do czasu, kiedy Victoria zacznie interesować się 
chłopakami... 

 -  Niech  pani  o  tym  nie  wspomina!  -  Tom  Ford  zrobił 

tragiczną minę, - Nie dopuszczam myśli, że jakiś otumaniony 
hormonami  wyrostek  mógłby  zbliżyć  się  na  krok  do  mojej 
córeczki.  Jak  zacznie  dojrzewać,  zamknę  ją  na  klucz  i 
wypuszczę, kiedy będzie miała trzydzieści lat. 

 -  I  co  jeszcze?  -  zapytała  z  uśmiechem  jego  żona.  -  Nie 

będzie  aż  tak  źle.  Zapomniałeś,  że  kiedyś  sam  byłeś  taki 
młody? 

 - I stąd wiem, co się dzieje w tych podłych łepetynach. I 

dlatego będę trzymał ją pod kluczem! 

Śmiejąc się, Cassie i Kirstin zostawiły ich samych. 
 - Masz całą listę odwiedzin czy wypijesz ze mną kawę? - 

zapytała Cassie. 

 -  Mam  czas  na  jedną  szybką  kawę  -  odparła  Kirstin, 

zerkając na zegarek. - Jedna mama jest już prawie gotowa, ale 

background image

jeszcze  nie  wiemy,  czy  nie  czeka  nas  cesarskie  cięcie.  Na 
wszelki wypadek wzięłam pager. 

Gdy piły kawę, Cassie uśmiechnęła się na myśl o tym, że 

w  dalszym  ciągu  potrafią  rozmawiać,  jakby  wcale  się  nie 
rozstawały, mimo że czasami nie widziały się całymi dniami, 
a nawet tygodniami. 

 - Jutro rano idę z Naomi do Dot, żeby omówić ostateczny 

plan  ślubu.  Pójdziesz  z  nami?  Zanosi  się,  że  i  tym  razem 
będziemy wybierać suknie. 

 - Oczywiście! Och, nie, nie mogę.  - Przypomniała sobie, 

co ją rano czeka. Poczuła, że się czerwieni. 

 -  Aha!  -  zawołała  rozbawiona  Kirstin.  -  A  dokąd  to  się 

wybierasz? I z kim? 

Musiała  pozbierać  myśli.  Jeśli  powie,  z  kim  jest 

umówiona, Kirstin zacznie snuć domysły, ale przecież nie ma 
prawa wyjawiać jej celu tego spotkania. Sama przed sobą nie 
chciała  się  przyznać,  że  w  pewnym  sensie  traktuje  to  jako 
randkę. 

 -  Spotykam  się  z  Lukiem...  -  Nie  mogła  więcej  z  siebie 

wykrztusić. 

 -  Luke!  Podobno  skreśliłaś  go  ze  swojej  listy.  Zmieniłaś 

zdanie? 

Nie  po  raz  pierwszy  Cassie  żałowała,  że  tak  szczerze 

dzieliły się tajemnicami i przemyśleniami. Na dodatek okazało 
się, Kirstin ma wyśmienitą pamięć. 

 - Ciągle jest skreślony - oznajmiła pospiesznie. - Nie ma 

w  tym  nic  nadzwyczajnego.  Po  prostu  muszę  mu  w  czymś 
pomóc. 

 -  Hm  -  mruknęła  Kirstin  sceptycznie,  ale  nie  podjęła 

tematu. 

Cassie była jej wdzięczna za to taktowne milczenie i czym 

prędzej zmieniła temat. 

background image

Wieczorem  stanęła  przed  szafą,  zastanawiając  się  nad 

wyborem stroju na tę szczególną wizytę. 

Na łóżku piętrzyła się już pokaźna sterta ubrań. Najwyższa 

pora,  by  na  coś  się  zdecydować.  Stojąc  z  jasnymi  letnimi 
spodniami  w  jednej  ręce  i  skromną  sukienką  w  drugiej, 
zauważyła swoje odbicie w lustrze. 

 - Co ja robię? - zirytowała się i powiesiła rzeczy w szafie. 

-  To  nie  pokaz  mody.  Idę  z  Lukiem,  żeby  pomóc  mu  w 
uzyskaniu widzenia z Jenny. 

Rozzłoszczona, błyskawicznie poumieszczała ubrania tam, 

gdzie było ich miejsce, i wyciągnęła swoje ulubione dżinsy. 

 - To nie jest randka - upominała siebie. Powiesiła dżinsy i 

bawełnianą bluzkę na wieszaku. - Pamiętaj o tym, moja droga. 
To  nie  jest  randka.  I  żadnej  randki  nie  będzie,  bo  Luke 
Thornton nie jest dla ciebie. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 
 -  Cassie,  otwieraj!  Pospiesz  się!  -  ponaglał  ją  głos  w 

domofonie. 

Zdziwiona,  bez  słowa  nacisnęła  przycisk.  Zdaje  się,  że 

Luke jest mocno podenerwowany. Taki nieuprzejmy... 

Może zaraz powie, że jeszcze raz przemyślał ich plan i że 

lepiej  będzie,  jeśli  jej  z  sobą  nie  zabierze.  Zrobiło  się  jej 
ciężko  na  duszy.  Cieszyła  się,  że  spędzi  z  nim  kilka  godzin, 
choćby w roli przyjaciela. Nawet gdyby już chciał z kimś się 
spotykać, to przecież nie z nią. Jest tyle innych kobiet. A ona 
nic się nie zmieniła. 

Otworzyła drzwi. Na progu stał Luke obładowany pudłami 

i torbami. 

 - Dzięki. Weź coś ode mnie, bo zaraz wszystko upuszczę! 

- Ten sam ton co w domofonie! Roześmiała się. 

 - Co to jest?! - Odebrała od niego kilka pakunków. - Masz 

obie ręce zajęte. Jak nacisnąłeś dzwonek? 

 - Lepiej, żebyś nie wiedziała. To nie był ładny widok. 
 -  Nie  do  wiary!  -  Prowadziła  go  do  kuchni.  -  Co  mam  z 

tym zrobić? Talerze czy...? 

 - Postaw na stole. Resztą sam się zajmę. 
Uwolnił  się  od  ciężarów.  Opasał  się  ściereczką  do 

nadobnych  do  dżinsów  Cassie.  Potem  zatarł  dłonie  niczym 
drwal, zanim weźmie siekierę do rąk, i powiedział: 

 - Połóż się na kanapie i czekaj, aż będzie gotowe. 
 - Nakryję do stołu. Chcę widzieć, co robisz. 
Bała  się  zostawić  go  samego.  Widziała,  do  jakiego  stanu 

doprowadził swoją kuchnię! 

 - Aha, chcesz obserwować mistrza przy pracy! - Ucieszył 

się.  -  Jego  kulinarne  umiejętności  przyprawią  cię  o  zawrót 
głowy. 

background image

Zamaszystym  gestem  otworzył  pojemnik  z  jajkami  i  od 

razu  jedno  znalazło  się  na  podłodze.  Nie  mogła  pohamować 
śmiechu, widząc jego komiczną minę. 

 - Czy maestro nie potrzebuje podkuchennej, która będzie 

po nim sprzątać? - Odłożyła sztućce i  sięgnęła po papierowy 
ręcznik. 

 -  Może  być  -  odparł  wielkodusznie,  po  czym  sam  się 

roześmiał. - Przysięgam, że nie zawsze jestem taki niezdarny. 

 -  Wiem.  Inaczej  nie  dopuściłabym  cię  do  moich 

pacjentów.  Są  tak  samo  delikatni  jak  jajko,  ale  trudniej  ich 
zastąpić. 

 - Dobrze, że nie występują po sześć albo dwanaście sztuk. 

Wyobrażasz sobie, jak wyglądałyby inkubatory? A w każdym 
rzędy identycznych maluchów... 

Gdy  Luke  rozpakowywał  kolejne  tajemnicze  paczki, 

Cassie zajęła się przygotowaniem stołu w pokoju. Tematu do 
rozmowy dostarczył im artykuł, przeczytany przez Cassie, na 
temat  eksperymentalnych  zajęć  poświęconych  rodzicielstwu, 
przeprowadzonych w jednej ze szkół. 

 -  Podzielono  uczniów  na  pary  i  każdej  parze  dano  jajko. 

Przez  tydzień  mieli  za  zadanie  opiekować  się  nim  jak 
noworodkiem  -  wprowadziła  go  w  treść  artykułu.  On 
tymczasem  pokroił  dwa  grejpfruty,  po  czym  wrzucił  je  do 
dzbanka  i  sięgnął  po  mikser.  -  Każda  para  miała  zapisywać 
pory  karmienia  i  przewijania,  i  ktoś  zawsze  musiał  być  przy 
jajku. 

 -  Niezłe  -  przerwał  jej  -  ale  w  ten  sposób  nie  dowiedzą 

się,  jak  to  jest,  kiedy  noc  w  noc  dziecko  nie  daje  spać,  a 
człowiek pada z nóg. 

 -  O  tym  też  pomyślano.  Poproszono  rodziców,  żeby 

nastawiali im budziki na nocne godziny. 

 - Sprytne. Czy wiesz, jaka była reakcja dzieciaków? 

background image

 -  To  jest  najciekawsze.  Zdecydowano  się  na  ten 

eksperyment,  ponieważ  w  szkole  rosła  liczba  młodocianych 
ciąż. Wcześniej zapytano uczniów, co sądzą na ten temat. To 
samo pytanie zadano młodzieży po tygodniu. 

 -  No  i  co?  -  Podniósł  wzrok  znad  ciasta  naleśnikowego, 

które właśnie wylewał na patelnię. 

 -  Przed  programem  spora  liczba  dziewcząt  była 

nastawiona  entuzjastycznie  wobec  perspektywy  posiadania 
własnego  słodkiego  bobaska.  Traktowały  dziecko  jak 
ulepszoną  wersję  ulubionej  lalki.  Po  programie  tylko  jedna 
nadal  chciała  jak  najszybciej  założyć  rodzinę.  Cała  reszta 
doszła do wniosku, że takie dwudziestoczterogodzinne jarzmo 
odpowiedzialności to zupełnie nie to, o co im chodzi. Niektóre 
uznały, że skoro tyle z tym kłopotu, to chyba w ogóle nie będą 
miały dzieci. 

 -  Ma  to  ręce  i  nogi,  ale  dlaczego  pokazano  im  tylko 

negatywne  strony  rodzicielstwa?  -  Poprawił  coś  na  ruszcie.  - 
A gdzie pulchne rączki, uśmiechy, pierwsze kroki? 

 -  Tą  stroną  zajęto  się  już  w  reklamach  odżywek  dla 

niemowląt  i  jednorazowych  pieluch.  To  właśnie  aspekty, 
których nie ma w reklamach, wywołują największy szok. 

 - Czyli to, że wrzask niemowlęcia jest tak ogłuszający jak 

huk  concorde'a  przy  starcie,  oraz  to,  że  pieluchy  w 
okamgnieniu tracą świeżość i zapach? 

 -  Również  i  to,  że  takie  maleństwo  potrafi  puścić  pawia 

wielkości kortu tenisowego. 

 - Nie  da  się  tego  doświadczyć, doglądając jajka, ale  jeśli 

przynajmniej  kilka  dziewczyn  postanowiło  nieco  poczekać  z 
inicjacją  seksualną,  to  jestem  cały  za.  -  Wyprostował  się  i 
wytarł ręce w ściereczkę, którą był opasany. 

 - Madame, śniadanie gotowe. Proszę siadać do stołu. 
 -  Pachnie  wyśmienicie.  Co  dzisiaj  mamy?  Uroczyście 

podsunął  jej  krzesło.  Wyciągnął  ściereczkę  zza  paska  i 

background image

przewiesił  przez  ramię,  przeistaczając  się  w  usłużnego 
kelnera. 

 - Na początek dojrzały w słońcu grejpfrut au naturel. 
 -  Ściągnął  brwi,  gdy  parsknęła  śmiechem.  -  O, 

przepraszam. To grejpfrut jest au naturel, nie kelner. 

 - Szkoda - szepnęła, spoglądając na niego z aprobatą. 
 -  Madame!  Ja  nie  należę  do  tego  typu  mężczyzn!  - 

zaprotestował, teatralnym gestem przykładając dłoń do serca. 

 - Szkoda - powtórzyła. 
Niespodziewanie  odkryła,  że  takie  żarty  są  świetną 

zabawą. Nigdy nie miała na to czasu, ponieważ najpierw była 
zajęta  zdobywaniem  zawodu,  a  ostatnimi  laty  żaden  z 
adoratorów  nie  interesował  jej  na  tyle,  by  miała  ochotę  na 
podobne potyczki. Gdy poznała Luke'a, nikt już się nie liczył, 
nawet kiedy się ożenił i stał się nieosiągalny. 

Roześmiana, napotkała jego wzrok i nagle poczuła się jak 

bezbronna ofiara, którą dostrzegł drapieżnik. 

 -  Luke...  -  zaczęła  nieśmiało  i  umilkła  przytłoczona 

atmosferą napięcia, jaka ich otaczała. 

Zaszumiało  jej  w  skroniach,  gdy  spostrzegła,  że  Luke 

patrzy na jej wargi. W ułamku sekundy opuścił powieki, jakby 
mogło to zatrzeć wszystko, co wyrażał jego wzrok. 

 - Jak już mówiłem - podjął - proszę zacząć od grejpfruta, 

a następne dania zaraz się pojawią. 

Dzięki  Bogu,  będzie  mogła  skupić  się  na  czym  innym. 

Miała nadzieję, że jej nie obserwuje. Nie chciała, by zauważył, 
jak drżą jej dłonie. W milczeniu patrzyła, jak wnosi następne 
danie: puszystą jajecznicę na rumianych trójkątach grzanki. 

 - Jajecznica! Skąd wiedziałeś, że przepadam za jajecznicą 

na  grzance?  Wygląda  smakowicie.  -  Z  zapałem  sięgnęła  po 
widelec. 

 - Cieszę się, że lubimy to samo. Nie znoszę jajecznicy za 

gęstej ani zanadto płynnej. 

background image

Napięcie  nieco zmalało,  a  kiedy  wychodził  do  kuchni  po 

swoje popisowe danie, atmosfera niemal wróciła do normy. 

 - Orkiestra, tusz! - zakomenderował, wnosząc talerze. 
 -  Pycha!  -  wykrzyknęła  Cassie  na  widok  naleśniczków  z 

truskawkami i bitą śmietaną. - Nie zdawałam sobie sprawy, że 
jesteś takim wytrawnym kucharzem. 

 - Twój zachwyt sprawia mi ogromną radość, ale obawiam 

się,  że  to  cały  mój  repertuar.  Befsztyk  z  grilla  oraz  fasolę 
zachowam na następną okazję. 

Następna  okazja.  Niezmiernie  ucieszyła  ją  myśl  że  Luke 

ma  ochotę  spotykać  się  z  nią,  ale  nie  dała  tego  po  sobie 
poznać. 

Ile to razy ludzie mówią ot, tak sobie: „Musimy zrobić to 

jeszcze  raz",  chociaż  wcale  nie  mają  takiego  zamiaru.  Luke 
jest  tutaj  tylko  dlatego,  że  bardzo  chce  zobaczyć  swoje 
dziecko. Nie warto liczyć na kolejne uczty. 

 -  Muszę  przyznać,  że  fantastycznie  się  wywiązałeś  ze 

swojej  części  naszej  umowy  -  zauważyła  z  promiennym 
uśmiechem.  -  Warto  było  zrezygnować  z  porannego 
leniuchowania.  Mam  nadzieję,  że  dalszy  ciąg  naszej  misji 
przebiegnie równie przyjemnie. 

 - Gotowa? - zapytał, odpinając pasy. 
Popatrzyła na niego, z trudem odrywając wzrok od drzwi, 

pod  którymi  mieli  za  chwilę  stanąć.  On  też  miał  dość 
niewyraźną minę. 

 - A ty? - Wiedziona współczuciem odważyła się przykryć 

dłonią  jego  pobielałe  palce  zaciśnięte  na  kierownicy.  -  Nie 
musimy tam iść. 

Przymknął  powieki.  Nic  dziwnego,  że  jest  zmęczony, 

skoro od dłuższego czasu boryka się z taką sytuacją. 

 -  Jeśli  tam  nie  pójdę,  stracę  szansę  zobaczenia  Jenny.  A 

wiesz, jak oni zinterpretują to w sądzie. 

background image

 -  "Proszę  sądu,  odkąd  opuścił  szpital,  ani  razu  nie 

odwiedził swojego dziecka". Tak? 

 - I oczywiście przemilczą fakt, że sami to uniemożliwiali. 

Tego się obawiam. 

 - No to na co czekamy? - Sięgnęła do klamki. - Idziemy. 

Nie możemy im na to pozwolić. 

Ramię  w  ramię  przeszli  przez  nieskazitelnie  utrzymany, 

wyżwirowany podjazd i wspięli się po schodach. 

Wyraz  twarzy  starszej  pani,  która  otworzyła  im  drzwi, 

przekonał  Cassie,  że  Luke  w  niczym  nie  przesadził,  opisując 
niechęć  państwa  Payne  do  swojej  osoby.  Odniosła  nawet 
wrażenie,  że  pomimo  obecności  osoby  trzeciej  teściowa 
Luke'a zatrzaśnie im drzwi przed nosem. 

Nie wolno do tego dopuścić. 
 -  Dzień  dobry.  -  Postąpiła  krok  do  przodu  i  wyciągnęła 

dłoń. - Zdaję sobie sprawę, że to nieładnie tak przychodzić bez 
uprzedzenia,  ale  tak  dawno  nie  widziałam  państwa  wnuczki, 
że gdy Luke wyraził zamiar odwiedzenia jej, nie mogłam nie 
skorzystać z okazji. 

Ta paplanina brzmiała idiotycznie, ale odniosła pożądany 

skutek. Zostali wpuszczeni do środka. Na początek do holu. 

 -  Nie  znamy  rozkładu  dnia  Jenny,  więc  zdajemy  sobie 

sprawę,  że  być  może  teraz  śpi  -  plotła,  kierując  się  w  stronę 
pierwszych  otwartych  drzwi  w  nadziei,  że  prowadzą  do 
salonu.  -  Na  pewno  mają  państwo  jakieś  zdjęcia,  które 
moglibyśmy obejrzeć, czekając, aż się obudzi. Bardzo urosła? 
Ciągle ma takie jasne i kręcone włoski jak Sophie? 

Od całej tej gadaniny zaczynało jej brakować tchu, z ulgą 

więc opadła na elegancką kanapę w kolorze kości słoniowej. 

 -  Tak,  bardzo  urosła.  Ma  śliczne...  Czy  my  się  znamy?  - 

Pani Payne w końcu otrząsnęła się z zaskoczenia. - Pani jest... 
Pani była koleżanką Sophie? 

background image

 -  Och,  jaka  ze  mnie  gapa!  -  zaszczebiotała.  -  Miała  pani 

tyle  spraw  na  głowie,  kiedy  nas  przedstawiono,  że  zapewne 
nie pamięta mnie pani. Nazywam się Cassie Mills. 

Zacisnęła  kciuki.  Odetchnęła  spokojnie,  dopiero  gdy  na 

twarzy pani Payne pojawił się przewidziany etykietą uśmiech. 

 -  Ach,  Cassie.  Przypominam  sobie.  -  Cassie  jednak  była 

przekonana, że nic nie pamięta. 

To było mało prawdopodobne. Podczas ślubu widziały się 

może  przez  pięć  sekund,  a  na  chrzcie  Cassie  stała  daleko  w 
tłumie  gości.  W  interesie  Luke'a  jednak  należy  wykorzystać 
ten trop. 

 -  Podobno  ma  pani  jakieś  zdjęcia  -  podjęła  dzielnie.  - 

Mimo  że  pracuję  na  oddziale  noworodków,  nigdy  nie  mam 
dosyć takich maluchów. 

Album  był  oprawiony  w  skórę.  Przeglądając  fotografie, 

odniosła  wrażenie,  że  został  artystycznie  zakomponowany  i 
wcale  nie  przypominał  kolekcji  zbieranej  przez  kochających 
dziadków.  Udało  się  jej  namówić  starszą  panią,  aby  usiadła 
między nią a Lukiem. 

Na  pierwszej  karcie  ujrzeli  podobizny  Jenny  i  jej 

nieżyjącej  matki  w  tym  samym  wieku.  Dalej  układ  był  ten 
sam: kolejnym etapom rozwoju dziecka towarzyszyły te same 
etapy w życiu jego matki, ćwierć wieku wcześniej. 

Na najnowszych zdjęciach Cassie zauważyła, że Jenny ma 

na  sobie  nawet  takie  same  ubranka,  jakby  rodzice  Sophie 
usiłowali powtórzyć historię. 

Przeraziła ją ta myśl. 
 - Ona jest naprawdę taka śliczna? - Chciała w ten sposób 

naprowadzić  rozmowę  na  tor,  który  otworzyłby  przed  nimi 
drzwi do dziecinnego pokoju. 

Czy  kobieta  chwyci  przynętę?  Na  razie  żadne  odgłosy  w 

domu nie wskazywały na to, że jest tam małe dziecko. 

background image

 -  Oczywiście!  -  odparła  natychmiast  pani  Payne  i 

zamknęła album. - Proszę się osobiście przekonać. 

Podniosła  się  z  miejsca  i  przyciskając  album  do  piersi, 

jakby  nie  można  było  go  zostawić  bez  nadzoru,  ruszyła 
przodem. 

 - Jak ty to robisz? - szepnął Luke. 
Od  kiedy  znaleźli  się  w  tym  domu,  prawie  się  nie 

odzywał.  Ograniczył  się  do  pomruków  zachwytu  nad 
zdjęciami córeczki. 

 - Babska mądrość. 
Dopiero  pod  drzwiami  dziecinnego  pokoju,  na  ostatnim 

piętrze, usłyszeli płacz dziecka. 

 -  Dosyć  tego  -  rozległ  się  surowy  głos.  Otworzyła  im 

wysoka kobieta w starszym wieku, w fartuchu niani. - Nikt nie 
lubi, jak małe dziewczynki tak marudzą. 

 - Nianiu, przyprowadziłam gości - oznajmiła pani Payne. 
 -  Teraz  jest  pora  porannej  kąpieli  małej  Jenny  Ann. 

Właśnie  zaczęłam.  -  Wskazała  dłonią  na  dziecko  owinięte 
ręcznikiem. 

 - Jenny... - szepnął Luke, z trudem wydobywając głos. 
Cassie  obawiała  się,  że  za  chwilę  straci  panowanie  nad 

sobą.  Żeby  tylko  nie  wpadł  do  pokoju,  by  pochwycić 
dziecko... Na wszelki wypadek przytrzymała go za ramię. 

 - Aniołeczek! - zaświergotała. Czuła, że obserwują ją trzy 

pary  oczu.  Weszła  do  środka,  cudem  unikając  zderzenia  z 
panią Payne. - Proszę mi pozwolić ją wykąpać. Nie upuszczę 
jej. Mam wieloletnią praktykę. 

Ruszyła  w  stronę  dziecka  tak  energicznym  krokiem,  że 

niania odskoczyła w bok. 

 -  Dzień  dobry,  maleńka.  -  Zatrzymała  się  w  pewnej 

odległości od Jenny i przemówiła do niej normalnym głosem, 
żeby  jej  nie  przestraszyć.  -  Czy  mogłabym  cię  dzisiaj 
wykąpać? 

background image

Niemowlę  przestało  płakać,  jakby  zastanawiało  się  nad 

odpowiedzią. Po chwili uśmiechnęło się szeroko i wyciągnęło 
rączki. 

 -  Rozumiem,  że  się  zgadza  -  poinformowała  Cassie 

zebranych  i  wzięła  Jenny  na  ręce.  -  Tatusiu,  pora  kąpania  - 
oznajmiła i pomaszerowała w stronę łazienki, 

 -  Ciągle  jestem  mokry  -  jęknął  Luke  półtorej  godziny 

później, wyjeżdżając z posiadłości teściów. 

 - Chyba nie żałujesz... - Wystarczyło widzieć, jak opatulał 

Jenny ręcznikiem i brał ją na ręce. 

 -  Jasne,  że  nie.  Zostałbym  dłużej,  gdyby  nie  to,  że 

musimy  iść  do  pracy.  -  Jego  twarz  opromieniał  uśmiech, 
jakiego dawno nie widziała. - Naprawdę nie wiem, jak mam ci 
dziękować. A ten hołubiec, jakiego wycięła ta żelazna niania... 

 -  Miała  fartuch  wykrochmalony  na  sztywno!  -  Cassie 

roześmiała się. - Pomyślałam, że pęknie, jak się pochyli. 

 -  Dzięki  tobie  znacznie  zmiękła.  Sama  przekonywała  tę 

moją  teściową  z  piekła  rodem,  że  weekend  ze  mną  zrobi 
dziecku bardzo dobrze. 

 -  Nie  pomogłoby  im  w  sądzie,  gdyby  niania  zeznała,  że 

utrudniali ci spotkania z dzieckiem - zauważyła Cassie. - Poza 
tym myślę, ze nie poparłaby tego pomysłu, gdybyś nie zrobił 
na niej dobrego wrażenia. Podejrzewam, że bardzo lubi Jenny. 
Pomimo krochmalu. 

 -  No,  nie  wiem  -  mruknął  na  wspomnienie  pierwszego 

wrażenia, gdy ujrzeli ją na progu dziecinnego pokoju. 

 - Jak można nie kochać Jenny? Ona jest taka śliczna! Ma 

takie wielkie niebieskie oczy i złote loki. Jak aniołek! Musisz 
przyznać, że twoi teściowie nie poskąpili grosza, aby było jej 
dobrze, kiedy leżałeś w szpitalu. 

Piętro przeznaczone dla Jenny było urządzone z prostotą, 

lecz wszystko tam było bardzo drogie. 

background image

 - Wiem, że bez ich pomocy nie dałbym sobie rady, ale... - 

westchnął ciężko. 

 - Ale teraz Jenny powinna wrócić do domu - dokończyła 

za niego. 

 -  Właśnie.  Doprawdy  nie  wiem,  jak  mam  ci  się 

zrewanżować za to, że bez problemów zgodzili się dać mi ją 
na weekend. 

 -  Uważaj,  co  mówisz  -  rzuciła  wesołym  tonem.  -  To 

bardzo ryzykowne wyznanie, zwłaszcza po takim wspaniałym 
śniadaniu! Zastanowię się. 

 - Dzień dobry, siostro Mills - powitał ją oficjalnym tonem 

następnego dnia na oddziale. - Piękna pogoda. 

Spojrzała przez okno na pochmurne niebo i uniosła brwi. 

Minione  tygodnie  upłynęły  pod  znakiem  słonecznej, 
czerwcowej pogody, która nagle się załamała. 

 -  W  istocie  -  odparła  z  ironią  w  głosie.  Ostatni  raz 

widziała go poprzedniego dnia, gdy uparł się, że podwiezie ją 
na dyżur. - Dobrze, że wiem, co wprawiło cię w taki radosny 
nastrój. Ktoś inny mógłby pomyśleć, że zwariowałeś. 

 -  To  zdumiewające,  ile  może  zmienić  dobrze  przespana 

noc. - Uśmiechnął się. - Spałem jak kamień. 

Wyglądał  zdecydowanie  lepiej  i  cieszyła  ją  ta  zmiana. 

Takiego  Luke'a  Thorntona  znała  i...  Nie  chciała  kończyć  tej 
myśli.  „Takiego  znaliśmy  i  kochaliśmy".  Tak  się  przecież 
mówi. 

 - Przygotowywałeś się wczoraj na przyjęcie Jenny? Masz 

już wszystko, czego ci trzeba do tego całodobowego dyżuru? 

 - Prawie. - Wszedł za nią do dyżurki. Jedną ręką włączyła 

czajnik,  drugą  komputer,  żeby  poznać  najnowsze  wyniki  ich 
podopiecznych.  -  Nie  zdawałem  sobie  sprawy,  ile  rzeczy  mi 
się  nazbierało,  dopóki  nie  zacząłem  tego  rozpakowywać  - 
Wyjaśnił,  przyglądając  się  danym  na  monitorze.  -  Jeszcze  ze 

background image

szpitala  zamówiłem  firmę  do  przeprowadzek  i  teraz  znajduję 
różne bardzo dziwne rzeczy. 

 - Dziwne rzeczy? 
 - A tak. - Popatrzył na nią wesoło. - Na przykład słoik, w 

którym  została  łyżeczka  dżemu,  albo  paczkę  pokruszonych 
herbatników. Albo zawartość kosza na brudną bieliznę, nadał 
brudną. Skrzywiła się. 

 - Mieli za zadanie wszystko spakować. Żeby, broń Boże, 

nie wyrzucili czegoś, co uznaliby za śmieć, a co mogłoby się 
okazać dziełem sztuki współczesnej. 

Rozmowa  urwała  się,  ponieważ  Luke  dostrzegł  coś 

niepokojącego na monitorze. 

 - Neesha ciągle ma rzadkoskurcze. 
 -  Ale  już  nie  zapomina  o  oddychaniu  -  zauważyła.  -  I 

przybiera na wadze. 

 - Minimalnie. - Nie był zadowolony. - Jesteś pewna, że na 

wadze nie usiadł komar? 

 -  Jestem  pewna.  Nawet  taki  mały  przyrost  jest  lepszy  od 

spadku  -  obstawała  przy  swoim.  -  Ta  mała  wydobrzeje. 
Zobaczysz. 

Patrzył na nią dziwnym wzrokiem. 
 - Ty się do nich bardzo przywiązujesz, prawda? - zapytał 

półgłosem.  -  Nie  są  twoimi  dziećmi,  a  przejmujesz  się  nimi 
jak własnymi. 

 -  Ty  też  -  broniła  się.  -  Myślisz,  że  nie  widziałam,  jak 

wpadasz tu, zanim wyjdziesz do domu, żeby jeszcze raz na nie 
popatrzeć? 

 -  Zgadza  się.  Dobrana  z  nas  para.  Jesteśmy  chorobliwie 

obowiązkowi. 

 -  Albo  szaleni.  I  pewnie  dlatego  wybraliśmy  tę 

specjalność. 

Niby  zupełnie  zwyczajne  słowa.  Luke  nawet  uśmiechnął 

się z powodu jej aluzji do ich zdrowia psychicznego. Lecz ona 

background image

miała w głowie tylko to, co powiedział: „Dobrana z nas para". 
Szkoda, że on nigdy się nie dowie, jak bardzo o tym marzyła. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 
 -  Luke,  telefon  do  ciebie!  -  zawołała,  gdy  wychodził  z 

dyżuru w piątek wieczorem. 

 -  Kto  dzwoni?  -  Zatrzymał  się  w  pół  kroku.  Na  jego 

twarzy odmalowało się zniecierpliwienie. 

Zauważyła, że jeszcze nigdy tak bardzo nie spieszył się do 

domu. 

 - Nie  mówił. Chce pilnie z  tobą  rozmawiać. Podszedł  do 

telefonu wyraźnie poirytowany. 

 - Thornton, słucham. 
W ułamku sekundy jego niezadowolenie przeistoczyło się 

w nie skrywany gniew. 

 - Chyba nie mogą tego zrobić?! Jestem jej ojcem! Czy ja 

nie mam żadnych praw? 

Serce  jej  zamarło.  Mimo  że  starała  się  nie  słuchać,  bez 

trudu domyśliła się, czego dotyczy ta rozmowa. 

Po chwili Luke rzucił słuchawką i zaklął siarczyście. 
 -  Luke...  -  Zamknęła  drzwi  do  dyżurki,  aby  rodzice 

odwiedzający dzieci w sąsiedniej sali go nie usłyszeli. 

 - Przepraszam. - Nerwowym ruchem przeciągnął palcami 

obu rąk po włosach. 

 -  Mój  adwokat  przekazał  mi  wiadomość  od  adwokata 

Payne'ów. Wiesz, co zrobili? Czy wiesz, co zrobiło tych dwoje 
egoistów? 

 -  Domyślam  się.  W  ostatniej  chwili  przełożyli  wizytę 

Jenny na dzień, w którym masz dyżur. 

 -  Gorzej!  -  jęknął.  -  Za  radą  swojego  adwokata 

zadecydowali,  że  Jenny  nie  może  mnie  odwiedzić  dopóty, 
dopóki moje warunki mieszkaniowe nie zostaną sprawdzone i 
uznane za zadowalające. 

Oniemiała na myśl o takiej bezduszności. Jak można być 

tak  okrutnym  wobec  Luke'a?  Przecież  on  nie  tylko  cierpi  z 
powodu  utraty  Sophie,  ale  na  dodatek  jeszcze  nie  do  końca 

background image

wylizał  się  z  odniesionych  ran.  Postanowiła  skierować 
rozmowę na bardziej optymistyczne tory. 

 -  Z  kim  masz  się  skontaktować  i  jak  długo  potrwa 

organizowanie tej oficjalnej inspekcji? 

 -  Nie  mam  pojęcia.  -  Rozłożył  ramiona.  -  Jeżeli  obrali 

taką taktykę, to podejrzewam, że osiemnaście lat. 

 -  Zapytałeś  go  o  to?  -  Dobrze  wiedziała,  że  tego  nie 

zrobił. 

 - Byłem taki wściekły, że zapomniałem - przyznał. - Nie 

spodziewałem się tego. - Spojrzał na zegarek i znowu zaklął. - 
Właśnie  wychodził z  kancelarii. Gdzie indziej też już  nikogo 
nie zastanę. 

 -  Niekoniecznie.  -  Już  stukała  w  klawiaturę.  Weszła  do 

bazy danych szpitala, po czym podniosła słuchawkę telefonu. 

 - Dokąd dzwonisz? Masz własnego adwokata? Trzymasz 

go w piwnicy? 

 - Znacznie lepiej - oznajmiła triumfująco, zwłaszcza że po 

drugiej  stronie  ktoś  odebrał  telefon.  Podała  mu  słuchawkę.  - 
Szpital  ma  swoich  prawników.  Częściej  mają  do  czynienia  z 
umowami o pracę i sprawami o błędy w sztuce lekarskiej, ale 
na pewno coś ci poradzą. 

Nie  wypadało  jej  dłużej  go  podsłuchiwać,  więc 

pospiesznie  wyszła  z  dyżurki.  Tak  bardzo  chciała  być 
świadkiem tej rozmowy, że musiała  się czymś zająć, aby nie 
przyłożyć ucha do ściany. 

 - Siostro! - dobiegł ją od drzwi głos Toma Forda. 
W  ciągu  minionych  dni  na  oddziale  zmieniło  się  kilku 

pacjentów  i  parę  osób  personelu.  Przyczyną  jednej  z  takich 
zmian był poprawiający się stan małej Victorii, która opuściła 
intensywną terapię. 

 - Słucham. - Podeszła do niego. - Czyżby jakieś kłopoty z 

naszą Victorią? 

background image

 - Ależ nie! Jak pani zapewne wie, tak szybko wracała do 

zdrowia, że jest już na oddziale pediatrycznym. 

 - Tak. Pooperacyjna opuchlizna zeszła w błyskawicznym 

tempie.  Co  u  niej  słychać?  Co  powiedział  chirurg  po 
dzisiejszej wizycie? 

 - Że wszystko jest na jak najlepszej drodze. Dzisiaj po raz 

pierwszy  ssała  maminą  pierś,  a  lekarz  obiecał,  że  jeśli  nie 
będzie  żadnej  infekcji,  to  po  zdjęciu  szwów  będziemy  mogli 
zabrać ją do domu. 

 - To bardzo dobra wiadomość. Dziękuję, że zechciał pan 

tu  przyjść,  żeby  się  nią  z  nami  podzielić.  Przekażę  ją 
koleżankom. 

 -  Chcieliśmy  wraz  z  żoną  podziękować  wszystkim  za 

opiekę  nad  całą  naszą  trójką  -  powiedział  lekko 
zawstydzonym  tonem.  -  Siedzieliśmy  kiedyś  przy  małej  i 
podsłuchaliśmy,  jak  doktorzy  i  siostry  się  przekomarzali,  kto 
wyjadł  ostatnie  herbatniki  w  czekoladzie.  Pomyśleliśmy 
więc...  Czy  przyjmie  to  pani  od  nas  w  imieniu  całego 
personelu? 

Podał  jej  plastikową  torbę,  którą  wcześniej  chował  za 

plecami. Zajrzała do środka. 

 -  Najwytwórniejsze  herbatniki  w  czekoladzie!  - 

wykrzyknęła,  oglądając  kolorową  puszkę.  -  Czy  mogę 
zamknąć je w swoim biurku i wyjadać w samotności? 

 -  Myślisz,  że  bym  ich  nie  wywęszył?  -  Luke  stał  za  jej 

plecami. - To są moje ulubione ciasteczka! 

 - Ty lubisz wszystko, co jest w czekoladzie. Jeśli coś  ma 

dla nas zostać, to będę musiała trzymać je pod kluczem. 

Tom  roześmiał  się  na  widok  płaczliwego  grymasu,  jaki 

zrobił Luke. 

 -  To  dzięki  temu  naszej  małej  było  u  was  tak  dobrze  - 

stwierdził. - Mimo że nieustannie walczycie tu o czyjeś życie, 

background image

ciągle umiecie zdobyć się na uśmiech i żart. Chylę przed wami 
czoło, bo ja bym tak nie potrafił. 

Uchylił nieistniejącego kapelusza i pożegnał się. 
 -  Tylko  nie  bijcie  się  o  te  ciasteczka  -  rzucił  na 

odchodnym. 

Cassie pomachała mu dłonią, po czym spojrzała na Luke'a 

w nadziei, że zrelacjonuje jej rozmowę telefoniczną. Gdy jego 
twarz spoważniała, zorientowała się, że nie poszło najlepiej. 

 - I co? 
 -  Marnie.  Dowiedziałem  się,  że  muszę  wyszorować  i 

uporządkować  cały  dom,  od  piwnicy  aż  po  dach,  żeby  jakaś 
wścibska  baba  mogła  zadecydować,  czy  Jenny  może  mnie 
odwiedzać! Zauważ, odwiedzać... moja rodzona córka. 

Był  załamany.  Miała  ochotę  wziąć  go  w  ramiona  i 

pocieszyć,  ale  to  nie  mieściło  się  w  ramach  ich  znajomości. 
Mogła natomiast pomóc mu w inny sposób, 

 - Kiedy zaczynasz ten maraton? 
 - Maraton? - Nie zrozumiał jej pytania. 
 -  Sprzątanie  stajni  Augiasza  -  wyjaśniła.  -  Przyda  ci  się 

druga para rąk? Im prędzej to zrobisz, tym wcześniej będziesz 
mógł podjąć Jenny. 

 - Nie  musisz się  w to  angażować. To  nie twój problem  - 

zaoponował. 

 -  Wiem,  ale  proponuję  ci  pomoc.  Po  to  są  przyjaciele  - 

przypomniała mu. 

Przez chwilę wpatrywał się jej w oczy, po czym słabo się 

uśmiechnął. 

 - W takim razie, mój przyjacielu, przyjmuję twoją ofertę. 

Nie  byłem  w  pracy  wystarczająco  długo,  żeby  zdążyć 
wszystko  zrobić,  ale  nie  miałem  do  tego  serca  -  przyznał  i 
wyjął  notes,  żeby  porównać  ich  godziny  pracy  w 
nadchodzącym tygodniu. 

background image

Ledwie ustalili, że następnego dnia po pracy zabierze ją do 

siebie, gdy zabrzęczał jego pager. 

 -  Thornton.  Oddział  intensywnej  terapii  neonatologii  - 

powiedział. - Kiedy...? Cholera! Już idę!  

 - Problemy? 
 - Bliźnięta Chenów. Nie udało się powstrzymać skurczów 

Lisy i jedno jest zagrożone. Za kilka minut będą ją ciąć. 

 -  A  niech  to!  - Na  oddziale  wprawdzie  wiedziano  o  tych 

syjamskich  bliźniętach,  odkąd  badanie  ultrasonograficzne  w 
ósmym  miesiącu  ciąży  wykazało  ich  istnienie,  ale  nikt  nie 
przewidział, że zechcą przyjść na świat tak szybko. - Który to 
tydzień? 

 - Trzydziesty plus cztery dni. Nie martwiłbym się, gdyby 

to  była  ciąża  pojedyncza.  Nawet  normalne  bliźnięta  miałyby 
sporą szansę. Ale w tym przypadku... 

Nie  musiał  więcej  mówić.  Cassie  zaczęła  tu  pracować 

akurat  wtedy,  gdy  cały  personel  wałczył  o  życie  innej  pary 
syjamskich  bliźniąt.  Niestety  to  słabsze,  z  poważnie 
zdeformowanym  sercem,  nie  przeżyło  pierwszego  dnia,  a 
drugie  zmarło  chwilę  po  tym,  jak  rozpoczęto  operację  ich 
rozdzielenia. 

 -  Będziemy  w  pełnej  gotowości  -  oznajmiła  z  głębokim 

postanowieniem, że te dzieci muszą przeżyć. 

Aby przygotować wszystko na przyjęcie bliźniąt, wezwała 

do pomocy siostrę Sahuru Ismail. 

 -  Widziałaś  już  syjamskie  bliźnięta?  -  spytała  młodą 

Sudankę, kolejny raz podziwiając jej wyjątkową urodę. 

Pracowała  tu  od  niedawna,  oddelegowana  do  Świętego 

Augustyna z innego londyńskiego szpitala. 

 - Tylko na filmie, podczas szkolenia. Wiadomo już, czym 

są złączone? 

 -  Skany  wykazały,  że  mają  osobne  kręgosłupy,  ale  już 

wiadomo, że mają kilka wspólnych organów. 

background image

Rozmawiały, 

kompletując 

dwa 

zestawy 

sprzętu 

monitorującego,  ponieważ  każde  dziecko  musi  być 
podłączone osobno. 

 -  Maluchy  w  dwóch  identycznych  egzemplarzach,  to  i 

sprzęt musi być identyczny - zauważyła Sahuru. - Czy to już 
pora jechać na górę z inkubatorem? 

Sala  operacyjna  znajdowała  się  piętro  wyżej.  Zakładając, 

że  bliźnięta  przeżyją  wstrząs  wywołany  porodem,  należało 
mieć gotowy inkubator, aby zwieźć je na dół. Nikt nie był w 
stanie  przewidzieć,  ile  godzin,  dni  lub  tygodni  inkubator 
będzie  ich  domem,  zanim  dorosną  do  życia  w  tym  wielkim 
świecie.  Wkrótce  po  tym,  jak  stanęły  pod  drzwiami  bloku 
operacyjnego, usłyszały żałosny płacz. 

Cassie, zaciskając kciuki, aż wstrzymała oddech. Obydwie 

usilnie  starały  się  dojrzeć  coś  przez  szybę  w  drzwiach,  ale 
wszystko zasłaniał im tłum ludzi. Jak przy każdym porodzie, 
każdym  pacjentem  zajmowała  się  osobna  ekipa,  co  w  tym 
przypadku  oznaczało  trzy  grupy  specjalistów.  Gdy  po  raz 
drugi usłyszały płacz, Sahuru rozpromieniła się. 

 - Ten głos był inny. Oba żyją. 
 - Na razie - ostrzegła ją Cassie. 
Jej  uwagę  zwróciły  pochylone  plecy  Luke'a.  Od  dawna 

wiedziała,  jaki  potrafi  być  delikatny,  kiedy  czule  bada 
dziecko,  by  sprawdzić,  czy  jego  stan  pozwala  na 
przewiezienie na oddział. 

Widziała,  jak  w  końcu  się  wyprostował,  trzymając  w 

ramionach zawiniątko, i podszedł do matki. Wpatrywała się w 
jego  twarz,  gdy  dokonywał  prezentacji,  i  odetchnęła  z  ulgą, 
gdy  nie  dostrzegła  śladów  napięcia.  Z  promiennym 
uśmiechem  gratulował  pociech  obojgu  rodzicom.  Po  krótkim 
powitaniu bliźnięta znalazły się w inkubatorze. 

 - Najpierw pojedziemy na ultrasonografię - oznajmił, gdy 

podeszli do wind. 

background image

Cassie  uśmiechnęła  się  z  ulgą.  Luke  najwyraźniej  nie 

spieszy  się  na  oddział,  skoro  zdecydował  się  na  USG  po 
drodze na dół. Te znaki napawały ją nadzieją. 

Z obawy przed tym, co zobaczy, wstrzymała oddech, gdy 

pomagała rozwinąć bliźnięta do badania. 

 - Dziwnie to wygląda - szepnęła Sahuru, zaintrygowana i 

zarazem przerażona. - Jakby się wymieszały w łonie matki. 

 -  Masz  rację  -  przytaknął  Luke.  -  Aż  dziw,  że  w 

rzeczywistości stało się zupełnie na odwrót. 

 -  Jak  do  tego  dochodzi?  -  spytała  Sahuru,  gdy  Luke 

smarował  żelem  delikatną  skórę  na  wspólnym  brzuszku.  - 
Uczono nas, jak należy opiekować się takimi przypadkami, ale 
nie powiedziano nam, dlaczego nie rozwijają się jak normalne 
bliźnięta. 

 -  Podział  komórek  nastąpił  w  niewłaściwym  czasie  - 

wyjaśnił Luke. Skupił się na ustawieniu sondy oraz na obrazie 
na  monitorze.  -  Gdyby  grupa  komórek  podzieliła  się  tydzień 
po  zapłodnieniu,  powstałaby  para  identycznych  bliźniąt. 
Gdyby  stało  się  to  półtora  tygodnia  później,  byłyby  bliźnięta 
„lustrzane":  jedno  byłoby  leworęczne,  drugie  praworęczne. 
Gdy do podziału dochodzi dwa tygodnie po zapłodnieniu lub 
później, rodzą się bliźnięta syjamskie, a stopień ich złączenia 
jest tym większy, im później ten proces zajdzie. 

 -  Jak  bardzo  są  zrośnięte?  -  spytała  Cassie,  przenosząc 

wzrok  z  monitora  na  twarz  Luke'a.  Zauważyła,  że  w  pewnej 
chwili ściągnął brwi, co bardzo ją zaniepokoiło. 

Zapisał  obraz  w  komputerze,  po  czym  zostawił  go  na 

monitorze. 

 -  Trudno  się  zorientować  na  obrazie  dwuwymiarowym. 

Jedno  jest  pewne:  mają  dwa  odrębne  kośćce.  Każde  ma  po 
jednej zdrowej  nerce,  o,  tu  i  tu,  i  jedną  zdeformowaną  nerkę 
wspólną.  -  Palcem  pokazywał  różne  fragmenty  obrazu,  a 
Sahuru  kiwała  głową,  w  miarę  jak  kolejne  plamy  nabierały 

background image

znaczenia. - Nie jest dobrze, ale mają  przynajmniej  po jednej 
zdrowej nerce - ciągnął. - Gorzej, że jest wspólna wątroba. Tu 
są  dwie  trzecie,  a  tu  tylko  jedna  trzecia,  co  oznacza 
proporcjonalnie  gorsze  ukrwienie,  a  co  za  tym  idzie,  bliźnię 
numer  dwa  nie  otrzymuje  odpowiedniej  ilości  odżywczej 
krwi. Ponadto teraz, kiedy już nie robi tego za nie ich matka, 
ich wątroba musi zacząć samodzielnie oczyszczać krew. 

 -  Czy  to  znaczy,  że  większe  odbierało  pokarm 

mniejszemu jeszcze przed porodem? - dopytywała się Sahuru, 
gdy jechali na oddział. 

 - Tak. Przez cały czas monitorowaliśmy ciążę w nadziei, 

że  uda  nam  się  opóźnić  poród  do  czasu,  gdy  nie  będzie 
zagrażał  temu  mniejszemu.  Tymczasem  organizm  matki 
zadecydował sam i już nic nie mogliśmy zrobić. 

 - Co teraz z nimi będzie? - Cassie mogłaby zadać to samo 

pytanie. 

 - To zależy, jak szybko uda się je ustabilizować oraz czy 

mniejsze  otrzyma  odpowiednie  wsparcie  rekompensujące 
nierówny dopływ krwi. Następnie trzeba będzie je rozdzielić, 
ale wstępne zdjęcia pokazują, że to nie będzie bardzo trudne. 
Chociaż  na  ich  korzyść  przemawia  to,  że  są  dziewczynkami, 
byłoby  lepiej  poczekać,  aż  wyjdą  z  wcześniactwa,  chyba  że 
trzeba  będzie  ratować  życie  jednej  z  nich.  Przede  wszystkim 
powinny  znacznie  urosnąć  i  nabrać  sił.  Poza  tym  same 
przygotowania  do  takiej  operacji  trwają  kilkanaście  tygodni, 
ponieważ  trzeba  wyhodować  sporo  skóry  do  pokrycia 
operacyjnych ran. 

Ustawiły  inkubator  na  miejscu  i  zajęły  się  podłączaniem 

bliźniąt  to  aparatury.  W  krótkim  czasie  wokół  inkubatora 
wyrósł  las  przeróżnych  stojaków,  skrzynek  i  monitorów  z 
kolorowymi wykresami. 

 -  To  wy  będziecie  się  nimi  zajmowały?  -  upewnił  się 

Luke,  zamykając  inkubator,  który  wyglądał  jak  dziwaczny 

background image

namiot  rozpięty  nad  dwoma  prawie  nagimi  ludzkimi 
pisklętami, w gnieździe ze zwojów kolorowych przewodów. 

 -  Na  tej  zmianie  -  wyjaśniła  Cassie.  -  Kiedy  można 

wpuścić  do  nich  rodziców?  Wiem,  że  już  je  widzieli, ale  nie 
mieli okazji się napatrzeć. Na pewno będą chcieli mieć zdjęcie 
dla rodziny. 

Pochyliła się z aparatem nad maleństwami. 
 -  Mama  przyjdzie,  kiedy  Sam  Dystart  uzna,  że  może  się 

ruszać  po  operacji,  ale  tatuś  będzie  tu  lada  chwila.  -  Z 
uznaniem pokiwał głową nad wywołanym zdjęciem. - Świetne 
ujęcie. Jak lustrzane odbicie tego samego dziecka. 

 - Przepraszam - usłyszeli nieśmiały głos. W drzwiach stał 

potargany, ciemnowłosy mężczyzna. - Można? 

 - Pan Chen!  Oczywiście. -  Luke zaprosił  go do środka. - 

Czy państwo już wybrali imiona dla tych ślicznotek? 

 -  Amy  i  Zoe  -  odrzekł  nieśmiało.  -  Lisa  powiedziała,  że 

będą  zupełnie  takie  same,  więc  daliśmy  im  bardzo  różne 
imiona. 

 -  Z  obu  końców  alfabetu.  Nie  ma  większej  różnicy  - 

roześmiał się Luke. 

Lee Chen ostrożnie pochylił się nad inkubatorem, starając 

się niczego nie dotknąć. 

 - Czy obie są zdrowe? Przed operacją doktor powiedział, 

że Zoe jest słabsza z powodu niedoboru tlenu. 

 -  Teraz  obydwie  dostają  tyle  tlenu,  ile  potrzebują  - 

zapewnił  go  Luke.  -  Sahuru  i  Cassie  będą  przy  nich 
dyżurować, sprawdzając oddech, tętno i całą resztę. 

Cassie  stała  zasłuchana  w  kojący  głos  Luke'a,  który 

wyjaśniał panu Chen, co wykazała ultrasonografia. Po chwili z 
uśmiechem podała mu pierwsze zdjęcie córeczek. 

 - Mogę pokazać żonie? 
 -  Proszę  je  dać,  także  z  pozdrowieniami  od  nas  -  rzekł 

Luke.  -  Będzie  w  gorszej  sytuacji  niż  inne  mamy,  które  już 

background image

teraz  mogą  pokazać  swoje  pociechy  rodzinie.  Popatrzy  sobie 
na  nie,  jeśli  nie  będzie  mogła  nas  odwiedzić,  a  także  pokaże 
odwiedzającym. 

 -  Na  tym  zdjęciu...  -  Pan  Chen  się  zawahał,  a  Cassie 

zauważyła, że z trudem hamuje  łzy. - Wyglądają, jakby były 
zupełnie  zdrowe  -  dokończył  pospiesznie,  jakby  pożałował 
tych słów. 

 - Są takie śliczne! - szepnęła Cassie. - Już teraz widać, że 

mają gęste i czarne włoski. A jakie piękne buzie... 

Luke, który zorientował się, że Cassie próbuje podkreślić 

pozytywne  aspekty  sytuacji,  która  była  niewątpliwie 
zatrważająca dla młodego ojca, pospieszył jej z pomocą. 

 - Ich organizmy też są prawie doskonałe. Po rozdzieleniu 

będą je różnić od innych bliźniąt tylko blizny na brzuszkach. 

 -  A  wtedy  trzeba  będzie  uganiać  się  za  dwiema 

dziewczynkami zamiast jednej - zażartowała Sahuru. 

Następnego  dnia  Cassie  wychodziła  z  oddziału  lekkim 

krokiem nie tylko z powodu poprawiającego się stanu Amy i 
Zoe. Luke zadzwonił pół godziny wcześniej, aby się upewnić, 
czy  trwa  w  postanowieniu  pomocy  podczas  czyszczenia 
„stajni  Augiasza",  jak  to  nazwała.  Obiecał,  że  będzie  czekał 
przed głównym wejściem do szpitala. Już na zewnątrz zaczęła 
się gorączkowo rozglądać. 

Nagle  przenikliwy  gwizd  przeszył  powietrze.  Gdy 

obejrzała  się,  ujrzała  dłoń  Luke'a,  który  machał  do  niej  z 
daleka.  Niestety,  gwizd  przyciągnął  uwagę  wszystkich 
obecnych w promieniu jednej mili. 

Zaczerwieniona po uszy wsiadała do samochodu. 
 - Nie musiałeś tego robić - parsknęła. 
 - Myślałem, że mnie nie widzisz. 
 - Teraz co najmniej kilkadziesiąt osób wie, że czekałeś na 

mnie - żaliła się. - Wszyscy się o tym dowiedzą, jeszcze przed 

background image

moim następnym dyżurem. Chyba zdajesz sobie sprawę, jakie 
będą plotki. 

 -  I  co  z  tego?  -  Manewrował  między  nadjeżdżającym 

samochodem a utykającą staruszką. 

 -  Nie  wygłupiaj  się!  Przecież  wiesz,  jak  oni  wszystko 

przekręcają! Mamy razem pracować i nie chcę, żeby wszyscy 
się  nam  podejrzliwie  przyglądali.  Właśnie  dlatego  zawsze 
unikałam spotykania się z kolegami z pracy. - Nie mogła mu 
powiedzieć, że chodzi o niego samego. 

 - A z kim się spotykałaś? - zapytał, ignorując zupełnie jej 

obiekcje. 

 -  Nie  twoja  sprawa.  Nie  o  to  chodzi.  Po  prostu  nie  chcę 

się dostać na języki całego szpitala. 

To  go  uciszyło,  a  ona  chwilę  później  pożałowała  tego 

wybuchu.  W  połowie  drogi  Luke  zjechał  na  pobocze  i 
wyłączył silnik. 

 -  Przepraszam,  nie  miałem  pojęcia,  że  wprawi  cię  to  w 

takie  zażenowanie.  Gdybym  wiedział,  na  pewno  bym  nie 
zagwizdał.  Czy  to  znaczy,  że  już  nie  mogę  liczyć  na  twoją 
pomoc? - zapytał z pochmurną miną. 

Uświadomiła  sobie  nagle,  że  jej  pretensje  są  niczym 

wobec  sprawy,  o  którą  Luke  walczy,  i  że  nie  może  dłużej 
gniewać się na niego. 

 - Pomogę ci pod jednym warunkiem. 
 - Mów. Zrobię wszystko. 
 - Masz na kolanach błagać pana Boga, aby wydarzyło się 

coś tak ważnego, żeby wszyscy zapomnieli o tym, że na mnie 
zagwizdałeś — zażądała wielkopańskim tonem.  

Z  ulgą  spostrzegła,  że  jego  twarz  się  wypogadza  i 

samochód powoli rusza. 

 -  Wejdź  i  zobacz,  ile  już  zrobiłem  -  zaprosił  ją,  gdy 

dojechali do domu. 

background image

Wbiegł po schodach na piętro. Dopiero gdy dołączyła do 

niego, zorientowała się, że po drodze rozpinał koszulę, a teraz 
ją zdejmuje. 

 -  Zacząłem  od  pokoju  Jenny  -  wyjaśniał,  całkowicie 

nieświadomy  tego,  jak  wielkie  wrażenie  wywarł  na  Cassie 
jego nagi tors. 

Ostatnim  razem,  kiedy  widziała  go  bez  koszuli,  był  cały 

poharatany  odłamkami  szkła  i  metalu.  Teraz  na  jego  skórze 
nie  było  ani  śladu  tych  obrażeń.  Wszystkie  blizny  zniknęły 
pod pasmem jasnych włosów między piersiami. Odwrócił się 
do  niej  plecami,  jakby  chciał,  by  obejrzała  go  dokładniej. 
Skorzystała z okazji. 

 -  Jak  ci  się  podoba?  -  zapytał,  wyrywając  ją  z  zadumy. 

Nie  miała  czasu  podziwiać  tego,  co  zrobił  w  dziecinnym 
pokoju. 

 -  Na  pewno  spodoba  się  Jenny.  -  Pospiesznie  rozglądała 

się po kremoworóżowych ścianach z motywem zajączków. 

 -  Farba  już  wyschła,  więc  można  powiesić  zasłony  i 

wnieść  meble,  które  wystawiłem  do  holu.  I  to  będzie 
wszystko. 

 - Mam ci pomóc tutaj czy zająć się czymś innym? 
 - Prawdę mówiąc... 
 - Coś znacznie gorszego? Niech zgadnę. Kuchnia? Trafiła 

w dziesiątkę. 

 -  Wystawiasz  naszą  przyjaźń  na  niebezpieczną  próbę  - 

ostrzegła go. - Co trzeba tam zrobić? 

 -  Wszystko  wyszorowałem.  Trzeba  jeszcze  rozpakować 

kartony i poustawiać rzeczy na miejsce, ale nie mam pojęcia, 
gdzie co powinno stać. 

 -  Powinieneś  zrobić  to  sam,  bo  to  ty  będziesz  z  tego 

korzystał. 

 -  Odkopałem  rzeczy,  które  będą  mi  potrzebne  do 

gotowania, ale jest jeszcze mnóstwo różnych innych urządzeń, 

background image

które czasem mogą  się  przydać. Poza  tym sama stwierdziłaś, 
że trzeba tam zaprowadzić jakiś ład. 

Poczuła  wyrzuty  sumienia  na  wspomnienie,  jak 

bezmyślnie  upychała  puszki  w  jego  szafkach,  więc  pomna 
nauk  Dot,  ucieszyła  się  na  myśl,  że  ma  szansę  zrobić  to 
porządnie. 

 - Dobrze, postaram się jakoś to zorganizować - obiecała i 

już w drzwiach dodała: - Ale nie miej do mnie pretensji, jeśli 
niczego nie będziesz mógł znaleźć. 

Gdy  przekładała  różne  naczynia  i  pojemniki  z  jednego 

miejsca  w  drugie,  z  góry  dochodziły  ją  różne  tajemnicze 
hałasy.  Znacznie  większą  przyjemność  sprawiłoby  jej 
urządzanie pokoju Jenny u jego boku. 

 -  Kretynka  -  mruknęła  pod  nosem  i  przykazała  sobie 

skupić się na tym, co robi. 

Właśnie  włączała  czajnik,  by  zrobić  kawę,  gdy  odniosła 

wrażenie,  że  dzwoni  telefon,  lecz  dźwięk  ten  ustał  tak 
gwałtownie, że uznała to za złudzenie. 

Przyjemnie  było  stanąć  pośrodku  kuchni  i  popatrzeć  na 

lśniące,  puste  blaty  ze  świadomością,  że  cały  rozgardiasz 
został starannie pochowany w szafkach. 

Sięgnęła  po  dwa  duże  kubki  i  wraz  z  herbatnikami  w 

czekoladzie ustawiła je na tacy. 

Stąpając  ostrożnie  na  górę,  nagle  zorientowała  się,  że 

panuje  tam  martwa  cisza.  Gdy  otworzyła  drzwi,  ujrzała 
Luke'a,  który  z  twarzą  w  dłoniach  siedział  zgarbiony  w 
staroświeckim fotelu na biegunach. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 
 -  Luke,  co  się  stało?!  -  Pospiesznie  odstawiła  tacę  na 

komódkę i podeszła do niego. 

Powiódł  po  jej  twarzy  błędnym  wzrokiem.  Zauważyła 

kropelki potu na jego czole, jakby za chwilę miał zemdleć. 

 - Luke... - Przyklęknęła, chwytając go za dłonie. - Co się 

stało? Uderzyłeś się? 

 - Nie, Głowa mi pęka - jęknął. 
 - Czy wiesz dlaczego? - dopytywała się. 
Jaka jest tego przyczyna? Czy on miewa migreny? Czy to 

jest  nagły  skok  ciśnienia?  Guz  mózgu?  Lista  możliwych 
przyczyn wydłużała się z każdą chwilą. 

 -  Chyba  kilka  spraw  naraz.  Stres,  wysiłek  fizyczny, 

adwokaci...  -  Popatrzył  na  nią  spod  opuszczonych  powiek.  - 
Zdarza mi się to od wypadku. 

 - Mówiłeś o tym lekarzowi? 
W  jej  głowie  powstawała  nowa  przerażająca  litania 

przyczyn.  Czy  zrobili  mu  tomografię?  Może  to  nie 
zdiagnozowane,  lecz  potencjalnie  śmiertelne  uszkodzenie 
mózgu? Zwiastun zbliżającego się udaru? 

 - Siostro Mills, pokłuto mnie, wymacano i prześwietlono 

na wszystkie sposoby. Organicznie wszystko jest w porządku. 

 - To skąd ten ból? Dostałeś coś na niego? 
 -  Owszem,  prochy,  które  podobno  załatwiłyby konia, ale 

w moim przypadku, jak widzisz, są mało skuteczne. 

Zauważyła to. Był blady i miał podkrążone oczy. 
 - Możesz wstać? - Podniosła się i podała mu ręce. 
 - Jeśli to absolutnie konieczne. Łupie mnie wtedy jeszcze 

bardziej i miewam torsje. Po co mam wstawać? 

 -  Zaprowadzę  cię  do  drugiego  pokoju,  żebyś  mógł  się 

położyć. 

Milczał przez chwilę, po czym blado się uśmiechnął. 

background image

 -  Siostro  Mills,  wybrała  siostra  najmniej  odpowiedni 

moment, żeby mnie uwieść. 

Oczami  duszy  ujrzała  ich  w  miłosnym  szale,  lecz  czym 

prędzej  odsunęła  od  siebie  ten  obraz.  Gdyby  nie  był 
półprzytomny z bólu, na  pewno nie pozwoliłby sobie  na  taki 
żart, więc nie ma co sobie wyobrażać. 

 -  Dobrze,  że  miałam  na  myśli  tylko  twój  ból  głowy.  - 

Pomogła mu wstać. - Podnosząc się, zrób wydech - poradziła. 
- To powinno zmniejszyć ból. 

Chwiał  się  na  nogach,  więc  objęła  go  mocno  w  pasie  i 

poprowadziła do sypialni. 

 - Usiądź - poleciła, gdy zatrzymali się przy nie zasłanym 

łóżku. 

 -  Dobry  piesek  -  mruknął,  ostrożnie  siadając  na  jego 

krawędzi. 

Zdjęła  mu  poplamione  farbami  adidasy  i  wprawnym 

ruchem przeniosła stopy na łóżko. Wylądowały na poduszce, 

 - W drugą stronę. 
 - Ale tak będzie mi łatwiej... 
Przyklękła w nogach łóżka i zaczęła masować mu głowę, 

wsuwając  palce  w  gęste  włosy.  Gdy  jęknął,  zamarła  w 
bezruchu. 

 -  Za  mocno?  Powiedz,  gdzie  ucisk  boli  najbardziej,  to 

będę omijać te miejsca. Nie chcę zwiększyć bólu. 

 -  Nie  przestawaj.  -  Dotknął  jej  dłoni.  -  Jeszcze.  Przez 

blisko pół godziny masowała mu głowę, kark i ramiona. Czuła 
pod palcami, jak naprężone mięśnie stopniowo się rozluźniają. 
W  końcu  zasnął.  Przysiadła  na  piętach  i  opuściła  na  uda 
zbolałe ręce. Jutro pewnie będzie miała zakwasy, ale przecież 
warto było uwolnić go od bólu. 

Przez jakiś czas napawała się widokiem śpiącego Luke'a, 

jego rysów twarzy, takich łagodnych teraz, gdy nie ściągał ich 
grymas  cierpienia,  i  ciemnoblond  włosów  potarganych  po 

background image

masażu.  Chociaż  miał  na  sobie  strój  równie  niestaranny  jak 
ona,  przeznaczony  do  brudnych  domowych  prac,  a  nie  do 
podbojów, nic nie było w stanie ukryć urody jego ciała. Wręcz 
przeciwnie,  przetarty  podkoszulek  i  spłowiałe  dżinsy  lepiej 
uwydatniały szczegóły jego anatomii niż elegancki garnitur. 

Stopniowo  zaczęła  dostrzegać  inne  sprawy.  Bałagan  w 

sypialni  wskazywał,  że  jest  to  kolejny  pokój,  którym  należy 
się  zająć.  Trzeba  tu  zmienić  wszystko  oprócz  mebli 
zawalonych w tej chwili stertami kartonów. 

Pudła  przypomniały  jej,  dlaczego  tu  się  znalazła.  Wyszła 

więc z pokoju, zamykając za sobą drzwi. To, że on nie może 
pracować, nie zwalnia jej z tego obowiązku. 

Zakasała rękawy. 
Gdy  usłyszała,  że  wstał,  pokój  Jenny  był  już  gotowy.  W 

świeżo  pościelonym  łóżeczku  czekał  na  maleństwo  puchaty 
króliczek.  Pod  sufitem  kołysał  się  mobil  z  króliczkami,  a  w 
oknie powiewały nowe firanki. 

Nie  chcąc  go  budzić,  sprzątanie  łazienki  i  jego  sypialni 

odłożyła na później i przeniosła się do salonu. 

 - Cassie! Ciągle tu jesteś? - zdziwił się, stając w drzwiach. 

-  Spałem  strasznie  długo.  Byłem  przekonany,  że  już  dawno 
temu dałaś za wygraną i poszłaś do domu. 

 -  Roznosiła  mnie  energia,  więc  postanowiłam  ją 

spożytkować  -  odparła,  nieco  wzruszona  jego  zaspanym 
głosem. Zauważyła, że chociaż ma lekko spuchnięte oczy, sine 
kręgi zniknęły bezpowrotnie. - Lepiej się czujesz? 

 - Nieporównanie lepiej! Umieram z głodu. Obudziłem się, 

ponieważ  śnił  mi  się  zapach  pieczonego  kurczaka.  A  tu 
wszędzie pachnie tylko farba. 

 -  To  nie  był  sen.  -  Roześmiała  się.  -  Pozwoliłam  sobie 

włamać  się  do  twojej  lodówki,  żeby  przygotować  coś  do 
jedzenia, jak się obudzisz. 

background image

 -  Jesteś  fantastyczna:  -  W  jego  głosie  zabrzmiała  nuta 

wdzięczności. - I już jest gotowe? 

 -  Powinno.  Sprawdź,  a  ja  dokończę  ten  kąt.  Powiódł 

wzrokiem po całym salonie. 

 -  Jaka  zmiana!  Chyba  bardzo  długo  spałem...  Zrobiłaś 

prawie wszystko! 

Tylko  ona  wiedziała,  ile  godzin  zajęło  jej  umycie  ścian  i 

sufitu  oraz  dwukrotne  malowanie.  Dobrze,  że  nie  było  dużo 
mebli  do  przesuwania:  wszystkie  zmieściły  się  w  sąsiednim 
stołowym. 

 -  Zostały  jeszcze  futryny.  Mam  nadzieję,  że  podobają  ci 

się te kolory, bo wybrałam je, nie pytając cię o zdanie. 

 -  Miałem  zamiar  wszystko  pomalować  na  biało,  żeby 

oszczędzić na czasie, ale tak jest ładniej. Cieplej. Skąd wzięłaś 
tę  farbę?  Nie  kupowałem  takiego  koloru.  Takiej  delikatnej 
terakoty. 

 -  Zmieszałam  różne  kolory  z  puszką  białej  farby. 

Inwencja własna - pochwaliła się. 

 - Bardzo tu ładnie. O wiele ładniej niż przedtem. Jeszcze 

tylko zasłony i nowe meble. 

 - O tym też pomyślałam. 
 - Na dzisiaj wystarczy - oznajmił stanowczo. - Skończ ten 

róg, odłóż wałek i chodź jeść. Wcale nie planowałem zwalenia 
na ciebie całej roboty. 

Gdy  w  końcu  zeszła  z  drabiny,  z  dumą  popatrzyła  na 

swoje dzieło. 

 -  Dokonałaś  cudu  -  szepnął  jej  do  ucha,  znienacka  ją 

przytulając. - Umyj ręce. Jedzenie czeka. 

Zdążył  już  postawić  na  stole  dwa  talerze  i  salaterkę  z 

sałatą. 

 - Sok, woda mineralna, kawa? - pytał, kiedy sadowiła się 

przy stole. 

background image

Podczas posiłku nie mógł  się  nadziwić, ile Cassie  potrafi 

zrobić w ciągu jednego dnia, ona zaś przekonywała go, że to 
wcale  nie  było  dużo.  Ostudziła  jego  zachwyt,  wyliczając,  co 
jeszcze  trzeba  zrobić.  Podsunęła  mu  też  kilka  pomysłów, jak 
bez większych kosztów odnowić stare meble. 

Ożywiona  wymiana  zdań  zaczęła  jednak  powoli 

przygasać.  Cassie  odniosła  wrażenie,  że  Luke  traci 
zainteresowanie tematem remontu domu. Pomyślała, że może 
jest  u  mego  zbyt  długo,  lecz  nie  chciała  wychodzić, 
zostawiając go pogrążonego w depresji. 

Była  całkiem  pewna,  że  nie  powiedziała  niczego,  co 

mogłoby  sprowokować  tę  zmianę  nastroju,  doszła  więc  do 
wniosku, że przyczyną są problemy związane z odzyskaniem 
Jenny. Przypomniała sobie coś, co powiedział podczas napadu 
bólu głowy. 

 -  Kiedy  rozbolała  cię  głowa,  wspomniałeś  coś  o 

adwokatach... 

Z widocznym trudem podjął ten temat. 
 -  Podejrzewam,  że  to  było  bezpośrednią  przyczyną  - 

zaczął.  -  Ten  adwokat  zadzwonił,  żeby  potwierdzić,  że 
przedstawiciel rodziców Sophie złożył w ich imieniu formalny 
wniosek o wyłączność opieki nad Jenny. 

Współczuła  mu  całym  sercem.  Urzeczona  jego  śliczną 

córeczką, doskonale rozumiała, co on czuje: 

 -  Napisali  w  tym  wniosku,  że  jestem  człowiekiem 

samotnym,  który  wykonuje  słabo  opłacany  zawód 
wymagający  wielogodzinnego  przebywania  poza  domem. 
Stwierdzili  także,  że  o  każdej  porze  dnia  i  nocy  mogę  być 
wezwany  do  pacjenta.  Co  oznacza,  że  jeśli  Jenny  nie  będzie 
miała stałej opiekunki, będę zmuszony zabierać ją do szpitala. 
Lub wynajmować na godziny różne panie, które nie zapewnią 
jej należytej opieki. 

background image

 -  Czy  oni  wiedzą,  że  szpital  ma  żłobek  dla  dzieci 

pracowników, który gwarantuje należytą opiekę? 

 -  I  tak  nie  zmieniliby  zdania.  Ich  satysfakcjonuje 

wyłącznie  niania  w  wykrochmalonym  fartuchu.  Uważają,  że 
mnie na to nie stać. 

 -  Czyli  wszystko  sprowadza  się  do  pieniędzy  -  uznała  z 

oburzeniem.  -  I  to,  że  oni  je  mają,  daje  im  prawo  odebrać  ci 
dziecko? 

Odkąd  poznała  historię  Jenny,  starała  się  nie  zgłębiać 

zbytnio tego tematu, w obawie, że może to obudzić jej własne 
bolesne wspomnienia. Nie chciała myśleć o tym, że los Luke'a 
i  jego  córeczki  spoczywa  w  rękach  jakiegoś  anonimowego 
urzędnika,  który  ich  w  ogóle  nie  zna.  Nagle  zawładnęło  nią 
wspomnienie  jej  własnej  bezradności,  mimo  że  od  tych 
wydarzeń minęło wiele lat. 

Chociaż  sprawa  ta  bezpowrotnie  należała  do  przeszłości, 

poczucie słabości ciągle jej nie opuszczało. Towarzyszyło jej 
od  chwili,  gdy  zrozumiała,  że  jej  pragnienia  się  nie  liczą, 
ponieważ  o  tym,  gdzie  i  z  kim  zamieszka,  decyduje  pewien 
wstrętny staruch, któremu śmierdzi z ust. 

 - Cassie... 
 - Tak nie może być! - wybuchnęła, mimo woli zaciskając 

pięści. - Kochasz Jenny, ona ciebie też kocha. To było widać. 
Ona jest twoim dzieckiem i musi być z tobą. 

 -  To  prawda,  ale...  -  zaczął,  ale  ona  musiała  powiedzieć 

swoje. 

 - Wiem, że stracili córkę i jest mi z tego powodu bardzo 

przykro, ale to ich nie usprawiedliwia. Jeśli sąd tego nie widzi, 
to z naszym prawem jest bardzo źle. 

Łzy napłynęły jej do oczu. 
 -  To  się  jeszcze  nie  stało.  -  Otarł  palcem  pierwszą  łzę, 

która  potoczyła  się  po  jej  policzku.  -  Mój  adwokat  szuka 
różnych rozwiązań i chwytów, żeby sprawę odwlec do czasu, 

background image

kiedy  mocniej  stanę  na  nogach.  Nie  tracę  nadziei  i  wiem,  że 
wygram. 

 - Jakie to rozwiązania i chwyty? Sam mi mówiłeś, że oni 

mają  mnóstwo  pieniędzy.  Mogą  nawet  kupić  stosowne 
orzeczenie. 

 -  To  nie  jest takie  oczywiste.  Ja  też  mam  argumenty.  Na 

przykład  to,  że  są  w  podeszłym  wieku  i  nie  poradzą  sobie  z 
małym  dzieckiem.  Nawet  ta ich  niania  jest  w  wieku  babci,  a 
nie matki, i na pewno nie będzie dobrą towarzyszką zabaw. 

Wzięła  głęboki  wdech.  Nie  mogła  zapomnieć  swojej 

ponurej  przeszłości,  lecz  jego  rozsądne  argumenty  trochę  ją 
uspokoiły, podobnie jak jego dłoń na jej ręce. 

 - Co proponuje twój adwokat? 
 - Jak najszybciej uporządkować dom, ponieważ sąd może 

wyznaczyć  osobę,  której  zadaniem  będzie  zbadać  moje 
warunki  mieszkaniowe.  Powinienem  też,  nie  zaniedbując 
obowiązków  zawodowych,  nauczyć  się  całodobowej  obsługi 
małych dziewczynek. Jak widzisz, wszystko w moich rękach. 

 -  To  znaczy,  że  musisz  załatwić  opiekunkę  i  miejsce  w 

szpitalnym żłobku. 

 -  Mogę  również  przejść  na  pół  etatu,  żeby  więcej  czasu 

poświęcać dziecku. 

 -  Tak  robią  wszystkie  samotne  matki.  Ale  jak  to 

pogodzisz  z  dyżurami  w  szpitalu?  Czy  dyrekcja  pozwoli  ci 
przejść na pół etatu? Czy znajdziesz kogoś, kto weźmie twoje 
pozostałe godziny? Mogą dojść do wniosku, że lepiej z ciebie 
zrezygnować, i zatrudnią kogoś na twój etat. 

Z  przerażeniem  pomyślała,  że  mógłby  odejść  ze  szpitala. 

Sama myśl, że mogłaby już nigdy go nie zobaczyć... 

 - Mam nadzieję, że tak się nie stanie - zapewnił ją. - Lubię 

tę  pracę  i  nie  mam  ochoty  się  przenosić,  ale  gdybym  został 
zmuszony do wyboru... 

background image

Nie  musiał  kończyć.  Cassie  wiedziała,  jaki  byłby  jego 

wybór.  Poczuła  zazdrość  na  myśl,  że  to  maleństwo  ma  tak 
kochającego  ojca,  podczas  gdy  jej  ojciec  robił  wszystko,  by 
się jej pozbyć. 

 - Miał jeszcze jakieś pomysły? 
Luke  wyraźnie  zastanawiał  się,  czy  należy  ciągnąć  tę 

rozmowę.  Puścił  jej  dłoń  i  uniósł  wysoko  głowę,  jakby 
podejmował ważną decyzję. 

 - Mógłbym też się ożenić - wyrzucił. 
Serce  Cassie  najpierw  zamarło,  po  czym  zaczęło  bić  jak 

szalone. 

 -  Ożenić?  -  wykrztusiła.  -  Czy  on  sobie  wyobraża,  że  to 

tak  łatwo  znaleźć  żonę?  Że  stoi  już  kolejka  kandydatek  do 
twojej ręki? Co na to rodzice Sophie? Nie zarzucą ci, że... tak 
szybko zapomniałeś o ich córce? 

Nie bardzo rozumiała, dlaczego to rozwiązanie tak bardzo 

wyprowadziło  ją  z  równowagi.  Widziała  tylko  jeden  powód: 
nie przeżyłaby, gdyby ożenił się z inną. 

Ogarnęła  ją  burza  emocji.  Od  dwóch  lat  żyje  w 

przekonaniu,  że  straciła  go  na  zawsze,  od  kiedy  ożenił  się  z 
Sophie,  a  teraz  ma  poślubić  inną,  aby  odzyskać  córkę! 
Postanowienie, że będzie czyjąś jedyną miłością, przestało być 
ważne w obliczu szansy na wspólne życie z Lukiem. 

Przypomniała  sobie  nie  kończące  się  szare  dni,  kiedy 

tułała  się  po  różnych  rodzinach,  dla  których  najważniejsze 
było tylko to, żeby miała w co się ubrać i nie była głodna. Na 
wspomnienie  ludzi,  którzy  ani  razu  jej  nie  pochwalili,  nie 
pocieszyli,  którzy  nigdy  nie  odezwali  się  do  niej  ciepłym 
słowem,  uznała,  że  jej  decyzja  znalezienia  mężczyzny,  dla 
którego będzie miłością życia, jest słuszna. 

Przywołała  na  pamięć  aforyzm,  który  kiedyś  gdzieś 

wyczytała,  a  potem  powiesiła  w  ramce  na  ścianie  tak,  aby 
widzieć go z łóżka: 

background image

Kochać to nic. 
Być kochanym to już coś. 
Kochać i być kochanym to wszystko, 
Od tej pory wiedziała, że chce mieć wszystko. - Nie mam 

pojęcia, kto mógłby mnie zechcieć. - Zniżył głos. - Raz już to 
zrobiłem i nie miałem zamiaru tego powtarzać. Dlaczego jakaś 
kobieta  miałaby  mnie  chcieć,  wiedząc,  że  walczę  w  sądzie  o 
dziecko, które nie jest jej? 

 - Na pewno jest ktoś, kogo mógłbyś o to poprosić. - Było 

jej  przykro,  że  w  imię  przyjaźni  zachęca  go  do  czegoś,  co 
sprawi jej ogromny ból. - Jesteś całkiem przystojnym facetem, 
a  cała  żeńska  część  personelu  zgodnie  zabiega  o  twoje 
względy. 

 - Myślisz, że jestem atrakcyjny? - zainteresował się nagle, 

chwytając ją za ręce. - Jak bardzo? Cassie, czy wyszłabyś za 
tak atrakcyjnego człowieka? 

 -  Ja?  -  wykrztusiła,  zszokowana  rozwojem  wydarzeń. 

Chciała  uwolnić  dłonie,  ale  jej  nie  pozwolił.  -  Nie. 
Zdecydowanie nie - oznajmiła. 

 - Proszę cię, Cassie. - Te słowa jak miód spływały na jej 

serce.  -  Jesteś  moją  największą  szansą.  Jesteś  też  najbardziej 
wiarygodna.  Pracujemy  razem  od  dwóch  lat  i  świetnie  się 
rozumiemy.  Nie  mam  lepszych  argumentów.  Jeśli  przegram 
pierwszą rundę potyczki z rodzicami Sophie, będę miał coraz 
mniejszą szansę na zwycięstwo. 

Wiedziała,  że  Luke  ma  rację.  Konsekwencje  takich 

przegranych miała okazję poznawać we wszystkich rodzinach 
zastępczych. 

 - Ale... ślub? 
Boże,  jak  ją  to  kusiło!  Luke  nigdy  się  nie  dowie,  jak 

bardzo  chciała  przyjąć  jego  oświadczyny,  bez  żadnych 
zastrzeżeń, 

wbrew 

wszystkim 

wcześniejszym 

background image

postanowieniom.  Przecież  przyjmując  je,  nikogo  nie 
skrzywdzi. 

Luke  nie jest  rozwiedziony i  nie  ma  na  utrzymaniu  byłej 

żony  ani  dzieci.  Nie  będzie  musiała  z  nikim  się  nim  dzielić, 
poza Jenny i być może ich wspólnym potomstwem. A jeśli z 
czasem  pokocha  ją  choćby  w  połowie  tak  bardzo,  jak  ona 
zdążyła  pokochać  go  przez  dwa  lata,  to  będzie  mogła  sobie 
pogratulować. 

Starała  się  uspokoić  oddech  i  myśli,  zanim  przyjmie 

oświadczyny. 

 -  To  może  być  tylko  czasowy  układ  -  zaproponował. 

Puścił jej dłonie i wyprostował się. - Jeśli nie chcesz, żeby to 
było na stałe... Właściwie dlaczego miałabyś tego chcieć? 

 - Na jakiś czas? - Z trudem wydobywała słowa. Poczuła, 

że  ma  zimne  ręce.  A  jednocześnie  usłyszała,  jak  legły  w 
gruzach jej najskrytsze marzenia. 

 - Nikt nie będzie o tym wiedział oprócz nas - zapewnił ją 

pospiesznie. - Dla reszty świata to będzie naprawdę. 

Poczuła,  że  robi  się  jej  słabo.  Taka  była  pewna,  że  to 

będzie prawdziwe małżeństwo. Przez chwilę wydawało się jej, 
że widzi w jego oczach coś szczególnego, ale musiało to być 
złudzenie. 

 - Proszę cię... Do czasu, kiedy odzyskam Jenny. Tęsknota 

w jego głosie przypomniała jej nie tylko o tym, czego dotyczy 
ta rozmowa, ale również o kilku sprawach, które pominęli. 

 - Nie będziemy mogli rozwieść się  natychmiast, kiedy ci 

ją oddadzą. Czegoś takiego nie puszczą ci płazem. 

 - Co chcesz przez to powiedzieć? 
 - Chcę przez to powiedzieć, że to małżeństwo musi trwać 

dłużej  niż  do  chwili,  kiedy  otrzymasz  całkowitą  opiekę  nad 
Jenny.  Żeby  uniknąć  podejrzeń,  powinniśmy  dalej  trwać 
razem  co  najmniej  parę  miesięcy.  A  przez  ten  czas  ja  nadal 
będę opiekować się twoim dzieckiem. - Patrzyła mu prosto w 

background image

oczy.  -  Czy  pomyślałeś  o  Jenny?  Będzie  traktowała  mnie  jak 
swoją  matkę.  Jak  myślisz,  co  będzie  czuła,  gdy  weźmiemy 
rozwód  i  zniknę  z  jej  życia?  Nie  wie,  że  straciła  Sophie,  ale 
będzie już sporo starsza, kiedy ja odejdę. 

 - Nadal będziesz pracowała w tym samym szpitalu i nadal 

będziemy  przyjaciółmi,  więc  będzie  cię  widywała.  -  Jak 
wszyscy mężczyźni nie zwracał uwagi na komplikacje natury 
emocjonalnej.  -  Poza  tym  wcale  nie  jest  powiedziane  -  dodał 
lekkim tonem - że nie postanowimy zostać razem. 

Fakt,  że  rozważał  taką  możliwość,  był  szalenie  kuszący. 

Wszystko,  o  czym  marzyła,  było  w  zasięgu  ręki.  Wszystko 
oprócz  tego,  że  nie  jest  dla  niego  najważniejsza  na  świecie. 
Pokochał Sophie, a nie ją. Układ, jaki jej teraz proponuje, nie 
ma  nic  wspólnego  z  prawdziwym  związkiem,  lecz  ma  być 
narzędziem,  które  w  opinii  adwokata  pomoże  mu  odzyskać 
ukochane dziecko. 

Świetnie rozumiała zapał, z jakim przekonywał ją do tego 

planu,  ale  czy  perspektywa  trwalszego  związku  jest 
realistyczna?  Czy  żona,  której  nie  kocha,  nie  zacznie  mu 
przeszkadzać, gdy odzyska Jenny? 

Zbyt dobrze pamiętała, że rodzice traktowali ją jak kulę u 

nogi,  i  przysięgła  sobie,  że  już  nigdy  nie  znajdzie  się  w 
podobnej sytuacji. 

Małżeństwo  to bardzo  ryzykowna  sprawa.  Jeśli  nie  może 

być  tą  jedyną,  to  będzie  idiotką,  jeśli  zdecyduje  się  na  tak 
szalony krok. Lecz zależało jej na Luke'u bardziej, niż chciała 
się  do tego  przyznać.  Nigdy  sobie  nie  wybaczy,  jeśli  rodzice 
Sophie  odbiorą  mu  Jenny,  ponieważ  ona  odmówiła  mu 
pomocy. Byłby to dla mego straszny cios, zwłaszcza po stracie 
Sophie. 

 - Luke, mam w głowie zamęt. Daj mi czas do namysłu. 
 -  Jak  długo?  -  zapytał.  -  Problem  w  tym,  że  z  powodu 

pieniędzy moich teściów czas nagli. Nie powinniśmy zwlekać, 

background image

bo  taki  niespodziewany  ślub  może  się  wydać  podejrzany. 
Moim zdaniem ich adwokat i tak mi wytknie, że zrobiłem to, 
żeby przechylić szalę na swoją stronę. 

 -  Uważasz,  że  będą  nieufni  niezależnie  od  tego,  co 

zrobimy  albo  powiemy?  Luke,  boję  się  i  nie  wiem,  czy 
potrafię kłamać. 

Zamknął  oczy,  opuścił  ramiona,  skulił  się  na  krześle.  Po 

chwili podniósł głowę i wbił w nią pełen rozpaczy wzrok. 

 - Błagam cię, nie pozwól, żeby mi ją odebrali. Jak można 

oprzeć się komuś, kto tak patrzy? 

 - Nie wiem... Nie mogę... 
Powinna  była  od  razu  kategorycznie  mu  odmówić,  lecz 

znowu stanął jej przed oczami obraz Luke'a z Jenny na rękach, 
tuż po kąpieli. 

 - Do diabła! Dobrze, zgadzam się. Ale nikomu nie mów, 

że to... 

Nie zdążyła dokończyć zdania, gdy porwał ją na ręce. 
 -  Tak!  Tak!  Tak!  -  krzyczał  wniebowzięty,  kręcąc  się 

wraz  z  nią  po  ciasnej  kuchni.  -  Tysiąckrotne...  milionkrotne 
dzięki! Obiecuję, że nie będziesz żałować! 

Już  żałowała.  To  na  myśl  o  jego  ramionach  odrzuciła 

wszystkie wątpliwości i zgodziła się. Przez dwa lata, kiedy był 
z  Sophie,  usiłowała  tłumić  w  sobie  to,  co  do  niego  czuje,  a 
teraz przekonała się, że na nic zdał się cały ten jej wysiłek. 

Niespodziewana  fizyczna  bliskość,  kiedy  całym  ciałem 

czuła  jego  mięśnie  od  ramion  po  kolana,  przekonała  ją,  że 
Luke jest tak męski, jak go sobie wyobrażała. Na domiar złego 
szalona  radość,  jaką  okazał,  gdy  przyjęła  jego  oświadczyny, 
uczyniła  go  jeszcze  bardziej  atrakcyjnym.  Jeśli  czuje  to  już 
teraz,  to  jak  bardzo  uzależni  się  od  niego  za  tydzień,  za 
miesiąc, za rok? Jak ma się w nim nie zakochać po same uszy? 
Co z nią będzie, gdy to małżeństwo zostanie rozwiązane? 

background image

 - Trzeba do tego podejść planowo - oznajmił, stawiając ją 

w końcu na ziemi. 

Chciała  wymknąć  się  z  jego  ramion,  ale  przytulił  ją 

mocniej do siebie i poprowadził do drzwi. 

 -  Usiądźmy  w  salonie  i  porozmawiajmy.  -  Nie  miała 

wyboru.  Znalazła  się  na  ścieżce,  z  której  nie  ma  odwrotu.  - 
Siadaj. 

Odsunął  płachtę  pochlapaną  farbą  i  zrobił  miejsce  na 

dywanie.  Przyciągnął  ją  do  siebie.  Usiadła  tuż  obok  i  oparła 
się o ścianę. 

 -  Proponuję,  żeby  ślub  odbył  się  w  szpitalnej  kaplicy. 

Chociaż  Sophie  zmarła  całkiem  niedawno,  musimy  wokół 
tego zrobić trochę  szumu, zapraszając przyjaciół i  kolegów z 
pracy.  Inaczej  wyglądałoby  to  nieco  podejrzanie.  Pamiętaj, 
wszyscy muszą być przekonani, że to wszystko jest naprawdę. 

 -  Nawet  Kirstin  i  Naomi?  -  Nie  wyobrażała  sobie,  że 

mogłaby zataić przed nimi prawdę. Z przykrością pomyślała, 
jak inny będzie jej ślub od ślubu Naomi. 

 -  Zwłaszcza  Kirstin  i  Naomi,  ponieważ  to  przede 

wszystkim do nich zwróci się adwokat rodziców Sophie, jeśli 
postanowią  wykorzystać  kwestię  małżeństwa  przeciwko  nam 
w walce o Jenny. 

Z przykrością pomyślała, że będzie musiała je okłamywać. 

Były sobie bliższe niż siostry. Taka tajemnica może zachwiać 
łączący je układ. A jeśli ich stosunki nie wrócą do normy, gdy 
już  będzie  jej  wolno  wszystko  im  wyjaśnić?  Straci  wówczas 
Luke'a i dwie najbliższe przyjaciółki. 

Niestety,  doskonale  rozumiała,  dlaczego  tak  musi  być. 

Luke  ani  ona  nie  mogą  dostarczyć  rodzicom  Sophie 
argumentów przeciwko sobie. 

 -  Jutro  kupię  ci  pierścionek  -  ciągnął  rzeczowo,  podczas 

gdy  ona  czuła  się  jak  zając  w  potrzasku.  Skoro  się  zgodziła, 

background image

nic  go  nie  powstrzyma.  Nie  musiała  nic  mówić.  Uznał  jej 
zgodę za ostateczną. 

 -  A  może  wolałabyś  sama  go  wybrać?  -  Wyrwał  ją  z 

zadumy. 

 -  Ty to  zrób,  jeśli  aż  tak  się  spieszymy.  -  Miała  wyrzuty 

sumienia z powodu pesymistycznych myśli. Jeśli zgodziła się 
na ten ślub, to powinna brać udział w przygotowaniach. 

 -  Nie  spieszymy  się  aż  tak  bardzo.  Możemy  poszukać 

takiego  pierścionka,  który  ci  się  spodoba.  Zadzwonię  do 
jubilera  i  umówię  się  na  wizytę,  żebyśmy  nie  czuli  się 
ponaglani przez klientów stojących nam nad głowami. 

Przyglądał  się  jej  bacznie,  jakby  zobaczył  ją  po  raz 

pierwszy.  Czuła,  że  kosmyki  włosów  wysunęły  się  jej  spod 
gumki,  którą  je  ściągnęła  przed  malowaniem.  Na  pewno  są 
pochlapane  farbą.  Na  twarzy  pewnie  też  ma  różnokolorowe 
piegi, a o ubraniu lepiej nie wspominać. Lecz w oczach Luke'a 
nie było ani śladu krytycyzmu. 

 - Brylanty... - Delikatnie odsunął palcem kosmyk włosów 

z  jej  policzka.  -  Brylanty  oprawne  w  złoto  będą  bardzo  do 
ciebie pasowały... Piękne, tradycyjne i z wielką klasą. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 
 -  Jaki  piękny!  -  wykrzyknęła  Naomi,  przyglądając  się 

pierścionkowi Cassie. - Wprost idealny... 

 - Pokaż - domagała się Kirstin, odpychając Naomi na bok. 

- O, tak. Klasyczny wzór. Ty wybierałaś czy on? Musiał sporo 
kosztować. 

 -  Nie  mam  pojęcia,  ile  kosztował.  Luke  nie  chciał  mi 

powiedzieć, ale wybieraliśmy razem - odparła. 

Przemilczała fakt, że gdy przyszli do sklepu, zorientowała 

się,  że  Luke  musiał  uprzedzić  jubilera,  by  przygotował 
wyłącznie  brylanty  oprawne  w  złoto.  W  ostatniej  chwili, 
chyba na skutek wyrzutów sumienia, zapytał ją, czy nie woli 
kolorowego  kamienia,  ale  ona  już  podjęła  decyzję  i  nie 
zamierzała jej zmieniać. 

Podziwiając  elegancki  pierścionek,  odczuwała  pewną 

satysfakcję, że Luke ostateczną decyzję pozostawił jej. Mimo 
to powód, dla którego go nosiła, nadal budził w niej wyrzuty 
sumienia. 

 -  Dot,  co  ty  na  to?  -  zapytała  Naomi,  popatrując  z  dumą 

na  swój  pierścionek  z  szafirowym  oczkiem  otoczonym 
brylancikami. - Zupełnie inny od mojego. 

Cassie  z  niepokojem  oczekiwała  reakcji  kobiety,  której 

opinia była dla niej najważniejsza. 

 - Bardzo piękny. - Mądre, niebieskie oczy wpatrywały się 

w  twarz  Cassie.  -  Doskonały  symbol  tego,  co  łączy  cię  z 
Lukiem. 

Przeszył  ją  dreszcz.  Odebrała  tę  uwagę  nie  tylko  jako 

aluzję do powiedzenia „brylanty są na wieki", wyczuła w niej 
głębsze  znaczenie,  które  umknęło  Naomi  i  Kirstin.  Czy  Dot 
domyśla się, co kryje się za tymi pospiesznymi zaręczynami i 
ślubem ledwie dwa tygodnie później? Czy chciała powiedzieć, 
że  pierścionek  jest  niczym  wobec  nadrzędnej  wartości  więzi 
łączącej dwoje ludzi? 

background image

A  może  chciała  ją  ostrzec,  że  popełniają  błąd?  Czy 

zmieniłaby  zdanie,  gdyby  wiedziała,  że  robią  to  w  słusznej 
sprawie?  Pragnęła  z  całego  serca  zwierzyć  się  tej  kobiecie, 
która była jej matką bardziej niż rodzona matka, podzielić się 
z  nią  swoimi  obawami  tak,  jak  to  mogła  robić,  odkąd 
zrozumiała, że Dot nigdy jej nie porzuci. 

 -  Chodź  tu,  niech  cię  przytulę  -  zażądała  Dot,  szeroko 

otwierając  ramiona.  -  Życzę  ci,  żeby twój  związek z  Lukiem 
był tak szczęśliwy jak mój z Arturem. 

 - O, Dot... - szepnęła Cassie. 
Nie  znajdując  więcej  słów,  serdecznie  objęła  drobne 

ramiona  starszej  pani.  Zdawała  sobie  sprawę,  że  te  życzenia 
się nie spełnią. Czy mogą być tacy szczęśliwi jak Dot i Artur, 
jeśli na początku ich drogi nie ma wzajemnej miłości? A całe 
to  zamieszanie  ma  na  celu  wyłącznie  odzyskanie  jego 
dziecka? 

 -  Skoczę  do  sklepu  po  coś  musującego  —  podjęła  się 

Naomi, przerywając tok myśli Cassie. 

 -  Nie  trzeba.  Mam  coś  lepszego  w  lodówce.  -  Dot 

uśmiechnęła  się  znacząco.  -  Kiedy  Cassie  zadzwoniła  rano  i 
powiedziała, że wszystkie trzy złożycie mi wieczorem wizytę, 
domyśliłam  się,  że  jest  jakiś  powód,  który  należy  uczcić. 
Kieliszki  już  czekają.  Umyte  i  wytarte.  Kupiłam  też  wasze 
ulubione łakocie. 

Kirstin  i  Naomi  rzuciły  się  do  kuchni,  tak  samo 

zachwycone nieoczekiwaną uroczystością jak kiedyś, gdy były 
nastolatkami. 

Cassie  pragnęła  choć  przez  chwilę  znaleźć  się  w  aurze 

spokoju,  jaką  nieodmiennie  rozsiewała  Dot,  lecz  dręczona 
poczuciem winy, nie odważyła się dłużej zostać w tym samym 
pokoju.  Dot  zawsze  wiedziała,  kiedy  któraś  z  "jej 
dziewczynek",  zamierza  coś  zbroić,  więc  tym  razem  Cassie 
wolała nie ryzykować. 

background image

 -  Pomogę  im.  Muszę  mieć  oko  na  łakocie  -  rzuciła  od 

niechcenia, unikając wzroku Dot. 

 - Jaka ty jesteś skryta! Byłam pewna, że  coś jest między 

wami,  ale  przysięgałaś,  że  nie  ma  go  na  twojej  liście!  - 
wyrzucała jej Kirstin. 

 -  Po  co  lista?  -  prychnęła  Naomi  z  pełnymi  ustami. 

Właśnie  ustawiała  talerzyki  na  tacy.  -  Tego  wyboru  nie 
dokonuje się z listy. Jeśli pojawia się odpowiedni facet, to wie 
się  to  od  pierwszego  razu!  Jak  ja  i  Edward.  Zupełnie  nie 
rozumiem, dlaczego nie zajęłaś się Lukiem, zanim Sophie go 
omotała. To dla ciebie idealny facet 

To żadna nowina, ale warto dowiedzieć się dlaczego. 
 - Jak mam to rozumieć? 
Spuściła  wzrok,  udając,  że  stara  się  objąć  palcami  nóżki 

wszystkich  kieliszków.  Bała  się,  że  skoro  domyśliły  się,  co 
ona do niego czuje, mogą też domyślić się, że on jej nie kocha. 
Musi je wybadać, żeby pozory zostały zachowane. Dla dobra 
Jenny: 

 -  Przede  wszystkim  pracujecie  na  tym  samym  oddziale. 

Poza tym Luke jest bardzo sympatyczny, wszyscy go lubią, a 
jego  pensja  bardzo  się  przyda,  kiedy  założycie  rodzinę,  o 
której zawsze marzyłaś. 

 -  Jest  całkiem  przystojny.  Warto  wziąć  pod  uwagę  taki 

materiał  genetyczny  -  dodała  Kirstin.  Ułożyła  na  talerzykach 
serwetki i sięgnęła po butelkę szampana. - Facet ma wszystko: 
jest  inteligentny,  przystojny  i  majętny.  Czego  więcej  można 
chcieć? 

 -  Kochającego  serca.  -  W  drzwiach  stała  Dot,  która 

musiała  słyszeć ich rozmowę. - Jeśli  mężczyzna ma  serce  na 
właściwym miejscu, można obyć się bez całej tej reszty. 

 -  Mówisz  tak,  bo  trafiłaś  na  Artura.  -  Naomi  pocałowała 

Dot  w  policzek.  -  Obawiam  się,  że  Artur  był  ostatnim  takim 

background image

egzemplarzem.  Takich  mężczyzn  już  nie  ma,  więc  musimy 
sobie radzić inaczej. 

 - To prawda, Dot - przytaknęła jej Kirstin. - Domagam się 

pomocy.  Zawiadomcie  mnie,  jak  spotkacie  kogoś  takiego. 
Naomi i Cassie już dokonały wyboru, ale ja w poszukiwaniu 
księcia dalej będę musiała całować przeróżne ropuchy! 

Przez  jakiś  czas  rozmowa  toczyła  się  wokół  tematów 

ogólnych, by znów powrócić do ślubu. 

 - Powiedz nam, gdzie to się odbędzie - zainteresowała się 

Naomi.  -  W  urzędzie  czy  w  kościele?  Musicie  zaprosić  cały 
szpital. Czy każesz nam się ubrać w jakieś koszmarne suknie? 
Daj nam czas na przygotowanie się do tej fety. Szkoda, że to 
nie może być podwójny ślub. 

 - Ślub będzie w połowie czerwca - odparła Cassie. 
 - To dobrze. Mamy cały rok, żeby się przygotować. 
 -  Nie,  Naomi.  -  Czuła,  że  jest  to  kulminacyjny  punkt 

wieczoru. - W tym roku. Za dwa tygodnie. 

 - Za dwa tygodnie?! 
Gdy  wszystkie  oczy  spoczęły  na  jej  szczupłej  talii, 

zaczerwieniła się po same uszy. 

 - Nie. Wcale nie... My jeszcze nie... - Teraz płonęła już ze 

wstydu.  Była  tak  zajęta  pracą  zawodową,  że  jeszcze  nie 
potrafiła swobodnie rozmawiać na takie tematy. 

 - To dlaczego ten pośpiech? - spytała wreszcie Dot. 
 - Może oni jeszcze tego nie robili, a inaczej nie potrafią... 
Za  ten  niewyszukany  żart  Naomi  dostała  po  łapach  od 

Dot. 

 -  Z  powodu  Jenny.  Jego  córeczki  -  tłumaczyła  Cassie, 

nerwowo przypominając sobie, jaką wersję wspólnie uznali za 
stosowną  do  rozpowszechniania.  -  Chyba  ci  mówiłam,  że 
Luke miał wypadek kilka miesięcy temu? 

 -  Tak,  pamiętam.  Jego  żona  zginęła,  a  on  był  poważnie 

ranny. - Dot nadal miała doskonałą pamięć. 

background image

 -  Wrócił  już  do  pracy  i  stara  się  od  nowa  ułożyć  sobie 

życie. Więc... 

 - Chyba nie po to żeni się z tobą, żeby mieć opiekunkę do 

dziecka - zaniepokoiła się Kirstin. 

 -  Skądże!  -  zaprzeczyła  gorąco,  mimo  że  było  w  tym 

trochę prawdy. - Stać go na nianię. 

 - To skąd ten pośpiech? - niecierpliwiła się Kirstin. 
 -  Jak  zauważyła  Naomi,  od  dwóch  lat  pracuję  razem  z 

Lukiem.  Byłam  u  niego,  gdy  po  wypadku  leżał  w  szpitalu.  - 
Odwiedziła go tylko jeden raz, ale tego nie musi im mówić. - 
No  i  teraz,  kiedy  znowu  spotykamy  się  codziennie  na 
oddziale,  zdaliśmy  sobie  sprawę,  że  łączy  nas  coś  więcej...  - 
Co dalej ? Może ktoś mi wreszcie przerwie? 

 -  Więc  zdaliście  sobie  sprawę  z  tego,  że  łączy  was  coś 

więcej  i  dlatego  postanowiliście  jak  najszybciej  się  pobrać  - 
dokończyła Kirstin z lekkim przekąsem. 

 -  I  tak,  i  nie.  Tak,  bo  coś  nas  łączy.  -  Nawet  jeśli  jest  to 

uczucie  jednostronne.  -  Nie,  bo  to  wcale  nie  jest  tak  nagle. 
Przecież znamy się od dwóch lat! Ale musimy myśleć również 
o  Jenny.  Nie  ma  matki,  a  ojca  nie  widziała  przez  kilka 
miesięcy,  bo  leżał  w  szpitalu.  Mała  ma  teraz  dziewięć 
miesięcy, więc im wcześniej się pobierzemy, tym szybciej jej 
życie  zacznie  wyglądać  normalnie.  Ona  musi  mieć  ojca  i 
matkę. 

Czuła, że w tej tyradzie dotknęła paru osobistych wątków. 

Ona  też  była  małą  dziewczynką,  która  potrzebowała  matki  i 
ojca, ale rodzice jej nie chcieli, więc stała się częścią systemu, 
w  którym  istniała  częściej  jako  numer  niż  porzucona  istota 
ludzka. Do końca życia będzie wdzięczna losowi za to, że w 
końcu  zaprowadził  ją  pod  dach  Dot.  Być  może  jej  trudna 
decyzja, podjęta dla dobra dziecka, jest formą podziękowania? 

 -  Czy  jego  żona  miała  rodzinę?  -  zapytała  Dot,  która 

zawsze rozważała różne komplikacje. 

background image

 - Rodziców, którzy wzięli do siebie Jenny, gdy Luke leżał 

w szpitalu. 

 - Jak zareagowali na wieść o jego powtórnym ślubie? 
 - Jeszcze o tym nie wiedzą.  - Trzeba koniecznie  zmienić 

temat! - Chcieliśmy najpierw zawiadomić was. Luke jest teraz 
na dyżurze, a następnym razem Naomi i Kirstin będą zajęte. 

Nie  chciała  mówić,  że  woleliby,  by  rodzice  Sophie 

dowiedzieli  się  o  ślubie  jak  najpóźniej.  W  przeciwnym  razie 
mogliby nie zgodzić się na jego odwiedziny u Jenny. 

Wróciwszy  do  domu,  poczuła,  że  jest  kompletnie 

wyczerpana. Zgodnie z umową wykręciła numer telefonu Dot, 
odczekała  dwa sygnały, po czym odłożyła  słuchawkę. Był  to 
ich sygnał, że już jest u siebie. Z ulgą rzuciła się na łóżko. 

Gdy  po  chwili  zadzwonił  telefon,  wzruszyła  z  irytacją 

ramionami. Nie miała najmniejszej ochoty odpowiadać Naomi 
lub Kirstin na kolejne dociekliwe pytania „pomocnicze". 

 -  Tchórz!  -  mruknęła  pod  nosem  i  w  ostatniej  chwili, 

zanim włączyła się sekretarka, podniosła słuchawkę. 

 - Cassie? - To Luke! 
 - Jak to dobrze, że to ty. Miałam zamiar nie odbierać, bo 

myślałam, że to któraś z nich. 

 - Jak ci poszło? 
 -  Nie  najgorzej.  Trochę  się  denerwowałam.  Zrozumiesz 

dlaczego,  jak  je  poznasz  razem.  W  innych  czasach  to  trio 
mogłoby prowadzić szkolenia dla hiszpańskiej inkwizycji. 

 -  Biedna  Cassie  -  rozczulił  się.  -  Mam  wpaść  do  ciebie, 

żebyś mogła mi się wyżalić, czy wolisz do mnie przyjechać? 

Minęło dopiero kilka godzin od rozstania, a instynkt już ją 

gnał do niego. Od kiedy ja tak na niego reaguję? 

Musi  panować  nad  emocjami,  żeby  uniknąć  cierpienia, 

gdy ich układ dobiegnie końca. To, co ją czeka, będzie niczym 
w  porównaniu  z  rozczarowaniem,  jakie  przeżyła,  gdy  Luke 
ożenił się z Sophie. 

background image

 -  Jestem  tak  wykończona,  że  zaraz  idę  spać.  Skąd  mam 

mieć  pewność,  że  to  zaproszenie  nie  oznacza  dalszego 
szorowania podłóg? 

 -  Wcale  nie.  Myślałem  wyłącznie  o  tobie.  Poza  tym  na 

dzisiaj  już  skończyłem.  Zamierzałem  zabrać  się  za  pokój 
jadalny,  ale  okazało  się,  że  po  tym,  co  działo  się  dzisiaj  na 
oddziale, zabrakło mi pary. 

Musiała zapytać, jak minął dzień w szpitalu. Dowiedziała 

się,  że  przybyły  im  zaledwie  dwudziestodwutygodniowe 
bliźnięta. 

 -  Obojga  płci.  Chłopczyk  umarł  sześć  godzin  później. 

Płuca  nie  wytrzymały,  pomimo  czynnika  powierzchniowego. 
Dziewczynka  walczy  o  życie.  Mam  nadzieję,  że  ją  jutro 
poznasz. 

Kazała  sobie  opowiedzieć  o  "jej"  bliźniaczkach,  Amy  i 

Zoe.  Wszystko  wskazywało,  że  stan  dziewczynki  z  mniejszą 
częścią wątroby i gorszym dopływem krwi stabilizuje się. Być 
może  odżywki  podawane  jej  dożylnie  wystarczą,  by 
przeciwdziałać  skutkom  wrodzonych  anomalii  do  czasu,  gdy 
będzie można je rozdzielić. 

 -  Przyjdziesz  jutro?  -  Dobiegły  ją  dźwięki  muzyki. 

Poznała,  że  jest  to  koncert  gitarowy,  którego  słuchali,  razem 
porządkując jego dom. 

 - Oczywiście. - Od kiedy tak lubi spędzać z nim czas po 

pracy?  -  Muszę  wpaść  i  sprawdzić,  czy  utrzymujesz  należyty 
standard wykonania. 

Gdy  oboje  roześmiali  się  na  wspomnienie  sprzeczki,  kto 

jest staranniejszy, uprzytomniła sobie, że ich stosunki powoli 
nabierają  innego  wymiaru.  Obawiała  się,  że  decyzja  o  ślubie 
zniszczy ich dwuletnią przyjaźń. Okazało się, że dzieje się coś 
zupełnie przeciwnego. 

Teraz jednak nie była w stanie pohamować ziewnięcia. 

background image

 - Luke, strasznie przepraszam. To nie była moja refleksja 

na temat naszej rozmowy. 

 - Wierzę i już daję ci spokój. - Westchnął głośno, udając 

smutek.  -  Powiem  ci  jeszcze  tylko,  że  kaplica  już  jest 
zamówiona  i  że  mój  adwokat  będzie  nieoficjalnym 
świadkiem. 

Gdy  odłożyła  słuchawkę,  nie  wiedziała,  czy  ma  cieszyć 

się,  czy  martwić.  Nie  miała  wątpliwości,  że  niewielu 
przyszłych mężów w jednym zdaniu informuje swoje przyszłe 
żony,  że  już  zarezerwowali  kaplicę  oraz  zaprosili  adwokata, 
który będzie świadkiem ich oszustwa. 

 - Czy ty, Luke'u Thorntonie, bierzesz Cassandrę Mills... 
Gdy  słowa  te  płynęły  nad  ich  głowami  w  skromnej 

kaplicy,  Cassie  miała  wrażenie,  że  za  chwilę  się  obudzi  i 
wszystko okaże się snem. Chociaż... jeszcze nigdy jej sny nie 
zaszły tak daleko. 

To chyba ktoś inny stoi u boku Luke'a, jakaś inna kobieta 

w prostej, kremowej sukni z jedwabiu, z bukiecikiem kwiatów 
w dłoni. 

 -  Ja,  Luke  Thornton,  biorę  cię,  Cassandro  Mills...  - 

powtarzał  głębokim,  skupionym  głosem.  Przez  chwilę 
pomyślała nawet, że on mówi to z głębi serca. 

Szelest  za  plecami  sprawił,  że  oprzytomniała.  Teraz  jej 

kolej. 

 -  Ja,  Cassandra  Mills,  biorę  cię,  Luke'u  Thorntonie...  - 

zaczęła  nieśmiało,  pamiętając,  że  wszyscy  zebrani  muszą 
uwierzyć w ich przysięgę. 

Potem  ich  oczy  spotkały  się  i  świat  przestał  dla  niej 

istnieć. Nawet jeśli wszystko zostało zaaranżowane po to, by 
Luke  odzyskał  swoje  dziecko,  nie  miało  to  najmniejszego 
znaczenia dla jej serca. 

Przez  dwa  lata  starannie  ukrywała  swoje  uczucia,  aż 

uwierzyła,  że  wygasły.  Teraz,  gdy  trzymał  jej  dłoń,  gdy 

background image

wypowiedzieli sakramentalne słowa, poczuła, że rozkwitły na 
nowo, i że wierzy w każde słowo danej przysięgi. 

 - Może pan pocałować pannę młodą - oznajmił na koniec 

kapelan. 

Znieruchomiała.  Zupełnie  zapomniała,  że  Luke  będzie  ją 

całował na oczach wszystkich zebranych. Znają się dwa lata, 
ale jedyne zbliżenia, do jakich między nimi doszło, to masaż, 
który mu zrobiła, gdy dostał migreny, i szalony taniec w jego 
ramionach w ciasnej kuchni, gdy przyjęła jego oświadczyny. 

Czuła,  jak  pulsują  jej  skronie.  Nigdy  przedtem  się  nie 

całowali,  a  teraz  mają  to  zrobić  po  raz  pierwszy  na  oczach 
kilkunastu świadków, w tym adwokata Luke'a. 

 -  Spokojnie  -  uśmiechając  się,  szepnął  jej  do  ucha,  i 

otoczył ją ramieniem. - Tylko cmoknięcie... 

Zahipnotyzowana widokiem jego pochylającej się nad nią 

twarzy,  wpatrywała  się  w  jego  długie  rzęsy.  Wyglądał 
wówczas  tak  łagodnie  jak  wtedy,  gdy  przyglądała  się  mu 
podczas  snu.  Potem  w  jej  głowie  nastała  pustka,  bo  gdy 
dotknął jej warg, zapomniała o bożym świecie. 

Wieki później z tego stanu wyrwały ją oklaski przyjaciół. 

Na  pociechę  miała  tylko  to,  że  Luke  wydawał  się  równie 
oszołomiony jak ona. 

Mimo  że  był  to  tylko  pocałunek,  pierwszy  raz  w  życiu 

doświadczyła tak przejmującej bliskości. 

 - Zostawcie sobie trochę na dzisiejszą noc - mruknęła pod 

nosem  Naomi,  udając,  że  się  wachluje.  -  Już  się  bałam,  że 
trzeba będzie wezwać straż pożarną. 

Cassie  spiekła  raka,  ale  ze  zdumieniem  spostrzegła,  że 

Luke poczerwieniał jeszcze bardziej. 

 -  Zdaje  się,  że  nasz  występ  wypadł  nad  wyraz 

przekonująco  -  szepnął,  po  czym  odwrócił  się,  by  odebrać 
kolejne życzenia. 

background image

Jego słowa podziałały na nią jak kubeł zimnej wody. Czy 

to 

mistyczne 

przeżycie 

było 

dla 

niego 

jedynie 

przedstawieniem? 

 -  Moje  gratulacje  -  odezwał  się  sympatyczny  pan  w 

eleganckim szarym garniturze. Uścisnął dłoń Luke'a i czekał, 
aż ten przedstawi go Cassie. 

 - Jordan French. Mój adwokat. 
 - Cieszę się, że mogę panią poznać, pani Thornton. Taka 

uroczystość to dla mnie rzadka przyjemność. Jako specjalista 
od  prawa  rodzinnego  częściej  spędzam  czas  na  rozprawach 
rozwodowych. 

Uśmiechnęła się blado. Ciekawe, jak prędko zajmie się ich 

rozstaniem? Może zainteresuje go unieważnienie małżeństwa. 

 - Ten ślub to moja sprawka - ciągnął. - To ja przekonałem 

Luke'a,  że  skoro  znacie  się  już  dwa  lata,  powinien  się  pani 
oświadczyć. Byłoby bardzo źle, gdyby pozwolił wymknąć się 
tak pięknej kobiecie. 

 - Czy ty podrywasz moją żonę? - zagadnął Luke. - Znajdź 

sobie własną. Za tymi drzwiami jest szpital pełen kobiet. 

 -  Jeśli  wszystkie  są  takie jak  Cassie,  to  chętnie  spróbuję. 

Widzę tyle rozwodzących się par, że nie bardzo mi się do tego 
spieszy.  Ale  spoglądając  na  was,  jestem  skłonny  zmienić 
zdanie. 

Pożegnaj ich, tłumacząc się nawałem zajęć. 
 - Myślę, że wszyscy nam uwierzyli - stwierdził Luke, gdy 

taksówka  zniknęła  za  zakrętem.  -  Muszę  przyznać,  że 
przyjemnie  będzie  odpocząć  z  daleka  od  ciekawskich 
spojrzeń. 

Nie  odpowiedziała.  Chciała  jak  najszybciej  ukryć  się 

przed całym światem... łącznie z Lukiem. Stała już na progu, 
gdy jej mąż, otworzywszy drzwi, znienacka porwał ją do góry. 

 - Co ty robisz? - krzyknęła, dla równowagi obejmując go 

za szyję. 

background image

 -  Jestem  niewolnikiem  tradycji  -  oznajmił  i  przekroczył 

próg. 

 - Nie wygłupiaj się. Puszczaj! 
 - Wszystko po kolei. 
Kusiło  ją,  by  poddać  się  tej  zabawie.  To,  że  niesie  ją  na 

rękach,  sprawiało  jej  dużą  przyjemność.  Coś  takiego 
przydarza się jej pierwszy raz w życiu. 

Lecz zaraz odezwał się głos rozsądku, by przypomnieć jej, 

że to wszystko jest na niby. Może nawet cieszy go noszenie jej 
na  rękach,  ale  przecież  całkiem  źle  zinterpretowała  tamten 
pocałunek. 

 - Już możesz mnie postawić. Nikt nie patrzy - powiedziała 

obojętnym tonem. 

Spoważniał. 
 - Jak sobie życzysz. 
 -  Pójdę  na  górę  i  to  zdejmę.  -  Wskazała  suknię.  -  I 

rozpakuję się, bo rano niczego nie znajdę. 

Z  powodów  organizacyjnych  nie  mogli  wziąć  urlopu,  by 

pojechać  w  podróż  poślubną.  Udało  im  się  jedynie  wziąć 
jeden dzień wolnego. 

 -  Nastawię  wodę.  Chcesz  herbatę  czy  kawę?  -  zapytał 

obojętnym tonem. 

Zrobiło  się  jej  bardzo  przykro,  że  traktuje  ją  jak  obcą 

osobę, zwłaszcza że jeszcze przed chwilą był taki rozbawiony. 
No  cóż,  chociaż  zdarza  się  jej  zapomnieć  o  Bożym  świecie, 
gdy Luke bierze ją w ramiona, oboje powinni pamiętać, że nie 
jest  to  zwyczajne  małżeństwo.  Udawanie,  że  jest  inaczej, 
może być bardzo przykre w skutkach. 

Byłoby  lepiej,  gdyby  mu  podziękowała  i  pobyła  trochę 

sam na sam ze swoimi myślami, ale Naomi i Kirstin wzniosły 
podczas  przyjęcia  tyle  toastów,  że  odczuwała  ogromne 
pragnienie. 

 - Poproszę herbatę. Mam zejść na dół? 

background image

 -  Nie,  przyniosę  ci  ją  na  górę  -  powiedział  i  zniknął  w 

kuchni. 

Skierowała  kroki  do  trzeciej,  najmniejszej  sypialni. 

Wiedziała, że Luke ją urządzał, ale jeszcze nie miała okazji jej 
obejrzeć. 

 - Och! - Stanęła na progu świeżo urządzonego pokoju do 

pracy.  W  żaden  sposób  nie  zmieści  się  tu  łóżko!  W  dwóch 
pozostałych pokojach śpią Jenny i Luke... 

Odwróciła się na pięcie, otworzyła drzwi do jego sypialni 

-  i  aż  zakipiała  z  gniewu  na  widok  swoich  walizek 
postawionych pod szafą. 

Jak on śmie?! Na każdym kroku stara się jej przypomnieć, 

że  ich  małżeństwo  to  fikcja:  gdy  skończyli  się  całować, 
stwierdził,  że  przedstawienie  się  udało,  a  tu  stoi  dowód,  że 
najwyraźniej oczekuje, że będzie z nim spała! Po raz kolejny 
uprzytomniła sobie, że nie jest dla niego najważniejsza. 

Usłyszała kroki na schodach. 
 -  Proszę,  oto  herbata  -  powiedział  uprzejmym  tonem. 

Fakt, że zachowywał się już zupełnie normalnie, wyprowadził 
ją z równowagi. 

 -  Mam  ważniejsze  sprawy  na  głowie  niż  herbata  - 

prychnęła.  -  Jakim  prawem  wstawiłeś  moje  walizki  do 
swojego  pokoju?  Nieustannie  mi  przypominasz,  że  nasze 
małżeństwo to fikcja. Pragnę ci przypomnieć, że nie daje ci to 
prawa do małżeńskiego łoża. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 
Spodziewała  się,  że  będzie  ją  przepraszał  lub  się  bronił, 

ale on postawił kubek na komódce i zawrócił do drzwi. 

 - Luke! Zamierzasz mnie ignorować?! 
 -  Zdecydowanie  nie.  Nie  miałbym  odwagi.  -  Ruszył  w 

stronę dziecinnego pokoju. 

 -  Nie  masz  mi  nic  do  powiedzenia?  -  Czuła  się 

zawiedziona brakiem odpowiedzi. 

Wystarczył ślub, by pokazał jej swą nową twarz. 
 - Co ja mogę powiedzieć? - Nieomal wpadła na niego, bo 

nagle  zatrzymał  się  pośrodku  pokoju  Jenny.  -  Tyle  tylko,  że 
wyciągnęłaś  jakieś  wnioski,  zanim  dobrze  zapoznałaś  się  z 
faktami. 

Zawsze  miała  go  za  osobę  skrytą,  która  rzadko  odkrywa 

emocje,  ale  ostatnio  stopniowo  uczyła  się  czytać  z  jego 
twarzy. Zamiast spodziewanego poczucia winy, ujrzała w jego 
wzroku zmęczenie człowieka, który doznał kolejnego zawodu. 

 -  Gdybyś  chwilę  poczekała  z  domysłami,  miałbym  czas 

coś ci pokazać. 

Pod  świeżo  pomalowaną  ścianą  stała  nowiutka  kanapa. 

Dopiero teraz Cassie zorientowała się, że sypialnia została tak 
przemeblowana, że dokoła kanapy było jeszcze sporo miejsca. 

Luke pochylił się i rozłożył kanapę. 
 - Biorąc pod uwagę charakter naszego układu, uważałem, 

że  zechcesz  mieć  odrobinę  prywatności  -  oznajmił 
bezbarwnym tonem. 

Poczuła  się  bezgranicznie  głupio,  lecz  zanim  znalazła 

słowa przeprosin, Luke mówił dalej: 

 -  Pomyślałem,  że  lepiej  będzie,  jeśli  twoje  ubrania  będą 

wisiały  w  mojej  szafie,  jakbyśmy  byli  normalnym 
małżeństwem.  Składając  na  dzień  kanapę,  nie  damy  nikomu 
powodów do podejrzeń, że nie sypiamy razem. 

 - Przepraszam... 

background image

 - Nie trzeba. Rozpakuj się. I pamiętaj o herbacie. 
 - Zaczekaj! 
Dzięki Bogu zatrzymał się. Nie odwrócił się w jej stronę, 

lecz przez ramię patrzył na nią beznamiętnym wzrokiem. 

 - Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam. Wiem, że to 

zabrzmi  jak  marny  wykręt,  ale  nie  wytrzymuję...  oboje  nie 
wytrzymujemy stresu związanego z całą tą sytuacją. 

Oparł się o futrynę, czekając na jej dalsze słowa. 
 -  To  stało  się  tak  nagle.  Ledwie  wyszedłeś  ze  szpitala  i 

wróciłeś  do  pracy,  a  już  się  okazało,  że  teściowie  chcą  ci 
odebrać Jenny. Potem dowiedziałeś się, że musisz po nocach 
odnawiać  dom,  bo  jakiś  anonimowy  biurokrata  będzie 
sprawdzał  twoje  warunki  mieszkaniowe,  a  na  koniec  za 
namową adwokata wymyśliłeś to małżeństwo. Nic dziwnego, 
że oboje jesteśmy rozdrażnieni. 

Gdy  oparł  głowę  o  futrynę,  dostrzegła  ciemne  kręgi  pod 

jego  oczami.  Ile  ma  za  sobą  tych  bezsennych  nocy?  Kilka 
tygodni czy kilka miesięcy? 

 - Masz rację - rzekł półgłosem i potarł dłonią twarz. 
 -  Ja  też  powinienem  cię  przeprosić.  Należało  cię 

poinformować,  jak  będziemy  sypiać,  a  wtedy  nie  musiałabyś 
snuć niepotrzebnych domysłów. 

Nagle przeszył ją spojrzeniem tych niebieskich oczu, a ona 

wyczuła  niesłychane  napięcie  między  nimi.  Odetchnęła 
dopiero, gdy przeniósł wzrok na kanapę. 

 - Czy to się nam uda? - zapytał przez ściśnięte gardło. 
 -  Zaczynam  się  zastanawiać,  czy  przyczyną  tego  nie  jest 

obłęd  wywołany  przepracowaniem,  zmartwieniami  i 
bezsennością. 

Nie może dopuścić do tego, by jej obecność stała się jego 

kolejnym  zmartwieniem.  To  nieważne,  że  z  czysto 
egoistycznych pobudek nie chce stracić szansy przebywania z 
nim. Nikt nie musi znać tej tajemnicy. 

background image

 - Musi się udać - zapewniła go. - Dla dobra Jenny. 
 - Odsunęła na bok swe marzenia. - Jest twoim dzieckiem, 

a ty jesteś dobrym ojcem. Masz wszelkie prawa do tego, żeby 
z tobą mieszkała. 

 -  Ale  czy  mam  prawo  osiągnąć  to  kosztem  twojego 

szczęścia?  Jeśli  ta  sytuacja...  mieszkanie  ze  mną...  okażą  się 
niewygodne dla ciebie.., 

Mieszkanie ze mną... Słysząc te słowa, mimo że świetnie 

rozumiała ich znaczenie, poczuła dreszcz. 

 - Poradzimy sobie. Przecież nie będziemy przez cały czas 

udawać.  Tutaj  już  nie  musimy  tak  się  pilnować.  Poza  tym 
jesteśmy przyjaciółmi, a to też się liczy. 

Nie  odpowiadał  tak  długo,  aż  zwątpiła,  czy  się  w  ogóle 

odezwie. Wydawało się jej, że wyczuwa jego nastroje, ale tym 
razem niczego  nie  mogła się  domyślić. Jakby z  premedytacją 
przybrał  pokerową  twarz,  aby  spokojnie  przygotować 
odpowiedź. 

 -  Przyjaźnimy  się  od  dłuższego  czasu  -  mówił  z 

rezygnacją - i to się liczy. Ale myślę, że ten układ wychodzi 
daleko  poza  granice  przyjaźni.  -  Wyprostował  się.  -  Zawołaj 
mnie, jeśli zabraknie ci miejsca. Masz kilka wolnych szuflad. 
Swoje rzeczy przełożyłem do szafy. 

Po  jego  wyjściu  prześladowało  ją  dziwne  wrażenie,  że 

dzielą  ich  jakieś  niedomówienia  i  że  na  razie  nic  nie  jest 
ostateczne. 

 - Czy to był telefon z sali operacyjnej? - niecierpliwiła się 

Sahuru. - Jak Amy i Zoe? Już je rozdzielili? 

Cassie miała ochotę ją ofuknąć, ale w porę przypomniała 

sobie, jak bardzo Sahuru przywiązała się do bliźniaczek. 

 - Jeszcze nic nie wiadomo. - Skupiła się na wprowadzaniu 

danych  do  komputera.  -  Przecież  obiecałam,  że  będę  cię 
informować na bieżąco. 

background image

Młoda  pielęgniarka  skrzywiła  się,  co  w  niczym  nie 

umniejszyło jej wspaniałej urody. Nie było tajemnicą, że wraz 
z przybyciem Sahuru wzrosła liczba mężczyzn błąkających się 
po  oddziale.  Czasami  Cassie  odnosiła  wrażenie,  że  wszyscy 
kawalerowie  z  całego  szpitala  mają  nagle  interes  na 
intensywnej terapii. 

Oznaczało to  niestety również  i to, że Sahuru, która była 

świetna w swym zawodzie i kochała go, nie zagrzeje tu długo 
miejsca.  I  wcale  nie  będzie  pierwszą  piękną  kobietą,  która 
zrezygnuje z pracy zawodowej na rzecz rodziny. 

Dopiero  teraz  Cassie  uświadomiła  sobie,  że  Sahuru  bez 

większego  entuzjazmu  traktuje  lawinę  zaproszeń.  A  może 
Cassie  czegoś  nie  zauważyła?  Może  jej  koleżanka  już  ma 
kogoś?  Na  pewno  nie  uradowałoby  to  jej  najbardziej 
wytrwałego adoratora, anestezjologa Hala Halawy. 

 - Jak ci się podoba praca na takim oddziale jak nasz? 
 -  zagadnęła  ją  Cassie  w  nadziei,  że  w  końcu  znajdzie 

odpowiedź na nurtujące ją pytanie. 

 - Bardzo. Zawsze chciałam to robić. 
 -  Dopóki  nie  wyjdziesz  za  mąż  i  nie  będziesz  miała 

swoich dzieci. 

 - Nie mogę wyjść za mąż. - Sahuru pokręciła głową. 
 - Nie będę miała swoich dzieci, więc chcę się opiekować 

dziećmi innych kobiet. 

 -  Nie  możesz  wyjść  za  mąż?!  Z  powodów  kulturowych? 

Czy  to  jest  zakazane?  -  Cassie  nie  mogła  otrząsnąć  się  ze 
zdumienia. 

 - Nie, to nie jest zakazane. To moja decyzja. Od dziecka 

wiem, że nie będę miała męża ani dzieci. 

 -  To  nie  musi  iść  w  parze  -  zauważyła  Cassie.  -  Można 

mieć męża i nie mieć dzieci. Chyba zauważyłaś, że Hal smali 
do ciebie cholewki. 

background image

 -  Kiedy  on  smali  cholewki?  Czyje?  -  przestraszyła  się 

Sahuru. 

 - Przepraszam - powiedziała Cassie mocno rozbawiona. - 

Nie śmieję się z ciebie, ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę, 
jak to głupio brzmi. To znaczy, że się w tobie kocha. Czy on 
też pochodzi z Afryki? 

 -  Z  Egiptu,  a  ja  z  Sudanu.  Nasze  kraje  sąsiadują  z  sobą. 

Oboje  urodziliśmy  się  nad  Nilem  -  opowiadała,  starając  się 
ukryć wzruszenie. 

Cassie  przestała  się  uśmiechać.  To  jasne,  że  wbrew  jej 

zapewnieniom,  Sahuru  i  Hal  musieli  rozmawiać  o  swojej 
przeszłości  i  wspólnych  korzeniach.  Doszła  do  wniosku,  że 
Hal podoba się Sahuru bardziej, niż jej koleżanka myśli. 

 -  Sporo  was  łączy.  Nie  widzę  powodu,  dla  którego  nie 

mielibyście  się  spotykać  i  zaprzyjaźnić.  Hal  jest  bardzo 
sympatyczny, poza tym ma świetną pracę. 

 - Tak... Nie... 
Cassie ujrzała błysk strachu w oczach koleżanki. 
 -  Hal  jest  dobrym  człowiekiem,  ale  nic  nie  może  nas 

połączyć.  Jest  lekarzem,  ma  porządną  rodzinę:  ojca,  matkę  i 
młodszą  siostrę.  A  ja  nie  mam  nic  i  nikogo.  To  niemożliwe, 
między nami nic nie będzie. To wykluczone. 

Zanim  Cassie  zdążyła  zareagować,  Sahuru  wybiegła  z 

dyżurki. 

 - Niedobrze - mruknęła do siebie. 
Chciała lepiej dziewczynę poznać, zachęcić, by z kimś się 

zaprzyjaźniła, a tymczasem sprawiła jej przykrość. 

Kilka  godzin  później  leżała  skulona  na  swoim  łóżku,  z 

termoforem  na  brzuchu  z  powodu  bolesnej  miesiączki. 
Czasami  z  powodu  tych  potwornych  bólów  w  krzyżu  i 
miednicy zastanawiała się, czy nie warto byłoby zajść w ciążę, 
żeby chociaż na dziewięć miesięcy uwolnić się od nich. 

background image

Niestety, znała tylko jednego kandydata, lecz chociaż teraz 

była jego żoną, on jej nie kochał. Poza tym nie wiadomo, jak 
długo potrwa ten związek. Wraz z powrotem Jenny stanie się 
niepotrzebna. Jej zniknięcie z ich życia jest kwestią czasu. 

Pierwszy  tydzień  nie  był  łatwy.  Odnotowała  w  nim 

przyjemne  chwile,  jak  małżeński  pocałunek  na  oczach 
kolegów, gdy rozchodzili się do swoich zajęć, lub jego dłoń na 
jej  biodrze  lub  ramieniu,  gdy  spotykali  się  w  pokoju 
lekarskim.  Niestety,  ta  zażyłość  przejawiała  się  tylko  w 
miejscach  publicznych.  Kiedy  indziej  wymieniali  zdawkowe 
uwagi  lub  stosowali  różne  wybiegi,  żeby  nie  spędzać  razem 
czasu po pracy. 

Cassie  pragnęła  być  z  ukochanym  mężczyzną  w  każdej 

chwili, ale jednocześnie bała się, że w ten sposób Luke pozna 
jej prawdziwe uczucia. 

Nie  chciała  patrzeć  zbyt  daleko  w  przyszłość.  Na  samą 

myśl o tym, że już wkrótce może go zabraknąć, odczuwała ból 
jeszcze  bardziej  dojmujący  niż  ten  związany  z  miesięcznym 
cyklem. 

Znowu zadzwonił telefon. 
Odsunęła  barwne  wspomnienie  Luke'a,  który  rano 

wychodził  z  łazienki.  Nie  chciała  widzieć  jego  mokrych, 
potarganych włosów i zaspanych oczu. Tego poranka jej oczy 
nie posłuchały rozumu i przypatrywały mu się, dopóki się nie 
zorientowała,  że  jest  przepasany  tylko  ręcznikiem.  Gdy  jej 
wzrok  natknął  się  na  czerwoną  bliznę  na  jego  udzie, 
pospiesznie zamknęła drzwi. 

 -  Oddział  specjalny  neonatologii.  Siostra  Mills  -  rzuciła 

instynktownie do słuchawki. 

 - Siostra Thornton - poprawił ją nieco rozbawiony Luke. 
Obraz półnagiego mężczyzny powrócił błyskawicznie. 
 -  To  ty...  -  Zabrakło  jej  tchu.  -  W  czym  mogę  pomóc? 

Masz informacje o Amy i Zoe? 

background image

 -  Już  są  rozdzielone.  Leżą  na  osobnych  stołach.  Jeszcze 

tylko ostatni etap i pojadą do was. 

 - Co z Zoe? - zapytała niepewnie. 
Pogarszający  się  stan  mniejszej  dziewczynki  zmusił 

lekarzy  do  podjęcia  decyzji  o  operacji  w  trybie 
natychmiastowym.  Teraz  chociaż  Amy  miała  szansę  na 
przeżycie. 

 - Stan jest poważny, ale operacja przebiegła bez zakłóceń 

i  trwała  dość  krótko.  Być  może  tym  szybciej  obydwie  dojdą 
do siebie. A wtedy trzeba je  będzie  ustabilizować  i  pozwolić 
rosnąć ich wątrobom. 

 -  Czy  mam  już  wysłać  dziewczyny?  -  Sahuru  i  Karen 

niecierpliwie czekały na swoje podopieczne. 

Mimo że bliźniaczki mogły leżeć w osobnych łóżeczkach, 

doświadczenie  wykazywało,  że  bliźnięta  syjamskie  szybciej 
powracają do zdrowia, gdy są blisko siebie. 

 -  Jeśli  twoje  dziewczyny  są  podobne  do  ciebie,  to  na 

pewno nie mogą się doczekać, kiedy wpuścimy je na górę. 

 - Jakbyś zgadł. Jestem pewna, że gdyby to było możliwe, 

miałbyś na górze pół mojego oddziału. 

Jak przyjemnie rozmawia się na temat, za którym nie kryją 

się  żadne  tajemnice.  Zupełnie  inaczej,  niż  kiedy.  przyjdzie 
rozmawiać oko w oko. 

 - Jakie wiadomości? Jak się czują? - pytała Karen. 
 -  Operacja  skończona?  Możemy  jechać  na  górę?  - 

nalegała Sahuru. 

 - Uspokójcie się i jedźcie. Nie ma z was żadnego pożytku, 

jak  tak  ciągle  podskakujecie.  Główna  część  operacji 
zakończona i zaraz będzie po wszystkim. 

Rozpromienione  dziewczyny  wybiegły  za  drzwi. 

Przenikliwy pisk aparatury poderwał ją na równe nogi. 

Zanim  dobiegła  do  łóżeczka  najnowszego  pacjenta,  już 

widziała  sygnały  zwiastujące  kolejny  napad  padaczkowy. 

background image

Simon  Thrush  był  w  bardzo  ciężkim  stanie,  a  gdy  poznano 
diagnozę, wszyscy wiedzieli, że nie uda się go uratować. 

Początkowo położna uznała, że matka Simona przesadnie 

dbała o to, by nie utyć w trakcie ciąży. Wcześniej nie można 
było  ustalić,  czy  płód  rozwija  się  prawidłowo,  ponieważ 
matka nie zgodziła się na USG, obawiając się, że uszkodzi to 
mózg  dziecka.  Dopiero  po  przedwczesnym  porodzie  można 
było stwierdzić prawdziwe rozmiary problemu. 

Pamina  już  wyłączyła  alarm,  gdy  Cassie  stanęła  u  jej 

boku.  Obserwowały  szarpanego  wstrząsami  noworodka 
skąpanego  w  niesamowitym  niebieskawym  świetle  lampy 
bilirubinowej. 

Chociaż  Simon  był  mniejszy  od  innych  dzieci,  objawy 

żółtaczki  na  jego  ciałku  pomimo  naświetlań  stawały  się 
wyraźniejsze z godziny na godzinę. 

 -  Najpierw  miał  tylko  główkę  żółtą,  a  teraz  już  klatkę 

piersiową  i  ramionka  -  szepnęła  zrozpaczona  Pamina, 
sprawdzając,  czy  żadne  z  podłączeń  nie  wysunęło  się  na 
skutek napadu. 

Cassie  zerknęła  na  kartę  choroby,  ale  nie  było  tam 

niczego, co mogłoby je pocieszyć. Gdy tylko mały znalazł się 
na  oddziale,  przeprowadzono  wszystkie  możliwe  badania,  z 
prześwietleniem  mózgu  i  analizą  płynu  mózgowo  - 
rdzeniowego  włącznie.  Jeszcze  go  nie  ustabilizowano,  a  już 
przyszła straszna wiadomość. 

 - Toksoplazmoza wrodzona? - powtórzyła Celia Thrush z 

niedowierzaniem, gdy Cassie przekazała jej diagnozę. Szły na 
rozmowę  do  Luke'a.  -  W  naszej  rodzinie  nie  ma  żadnych 
chorób dziedzicznych. Nie jadamy modyfikowanej żywności, 
nie stosujemy żadnych środków chemicznych. To niemożliwe. 

 - Jest to konsekwencja infekcji podczas ciąży - tłumaczył 

jej spokojnie Luke. - Czasami bakterie występują w surowym 
mięsie, ale najczęściej przenoszą je koty. 

background image

 -  Mam  koty.  Pięć  -  przyznała.  -  Ale  one  nie  roznoszą 

żadnych  infekcji.  Mieszkamy  za  miastem  i  nie  stykają  się  z 
innymi kotami. Nie mogą się niczym zarazić. 

 -  Czy  odrobacza  je  pani  regularnie  środkiem,  który 

niszczy Toxoplasma gondii? 

 - Ich nie trzeba odrobaczać - oburzyła się. - Już mówiłam, 

że nie stykają się z innymi kotami. Poza tym jestem przeciwna 
zlewaniu  wszystkiego  chemikaliami.  Wiadomo,  że  lekarze 
wypisują ludziom za dużo recept. Weterynarze są tacy sami. 

Luke  nie  dał  się  sprowokować  wojowniczym  tonem 

młodej  matki.  Ze  strachu  o  dziecko  niektórzy rodzice  bywali 
agresywni wobec personelu. 

 -  Przepraszam  -  szepnęła  Celia  Thrush.  -  Nie 

spodziewałam się go tak wcześnie... Czy on jest bardzo chory? 
Kiedy będę mogła zabrać go do domu? 

 -  Simon  jest  w  bardzo  złym  stanie.  Prawdopodobnie 

zaraziła  się  pani  bakterią  Toxaplasma  gondii,  sprzątając 
odchody kotów, i przekazała ją pani płodowi. 

 - Co mu jest? Co te bakterie mu zrobiły? Jak będziecie go 

leczyć? - Kobieta zdawała się przeczuwać odpowiedź Luke'a. 

 -  Simon  ma  żółtaczkę.  Dlatego  ma  taką  żółtą  skórę  i 

dlatego leży pod specjalną lampą. Ma również zapalenie oczu 
i  serca,  powiększoną  wątrobę  i  śledzionę  oraz  za  wysokie 
ciśnienie  płynu  rdzeniowego  z  powodu  nadmiaru  płynu 
otaczającego  mózg.  Prześwietlenie  wykazało  też  zwapnienia 
w mózgu. Ponadto ma napady padaczkowe. 

Po  twarzy  młodej  kobiety  płynęły  łzy.  Cassie  też  była 

bliska płaczu. 

 - 

Podaliśmy 

mu 

leki 

przeciwpasożytnicze 

przeciwbakteryjne  oraz  kortykosterydy,  ale...  -  Zawiesił  głos, 
szukając  słów,  by  jak  najłagodniej  przekazać  jej  tragiczną 
wiadomość. 

background image

 -  On  nie  przeżyje,  prawda?  Moje  maleństwo  umrze. 

Współczucia  Cassie  dla  tej  kobiety  w  niczym  nie  umniejszał 
fakt  tak  poważnych  i  rozległych  powikłań  u  dziecka.  Linia 
między  tym,  co  najlepsze  dla  zrozpaczonego  rodzica,  a  tym, 
co najlepsze dla cierpiącego dziecka, jest bardzo cienka. 

 - Niestety... 
Nie musiał nic więcej mówić. Wszyscy wiedzieli, że mały 

Simon ma niewielką szansę na przeżycie kilku dni oraz że nie 
ma żadnej szansy na normalne życie. Przez jakiś czas kobieta 
wodziła wzrokiem od Luke'a do Cassie, po czym wybuchnęła 
niekontrolowanym płaczem. 

 - To moja wina - szlochała. - On umrze przeze mnie... 
Cassie objęła ją opiekuńczym gestem i skinieniem głowy 

podziękowała Luke'owi, gdy na odchodnym podał jej pudełko 
chusteczek. 

 - Jesteś tam? 
Głośny szept wyrwał ją z niespokojnej drzemki. Zdziwiła 

się, że jest już tak ciemno. 

 - Miałam zamiar chwilkę poleżeć. Chyba zasnęłam. Nagle 

zdała sobie sprawę, że leży pośrodku jego łóżka. 

Dobrze, że sypialnię oświetlało tylko światło z korytarza i 

nie widział, że zaczerwieniła się po same uszy. 

Kanapa w salonie była niewygodna, a swojej kanapy w nie 

miała siły rozłożyć, gdy wróciła do domu z okropnym bólem 
brzucha.  Nie  mogła  oprzeć  się  pokusie  położenia  się  z 
termoforem na starannie zaścielonym łożu Luke' a. Pewnie by 
nie  zasnęła,  gdyby  nie  to,  że  musiała  opłakać  śmierć  małego 
Simona. I Luke nie przyłapałby jej na gorącym uczynku. 

Gdy siadała, wypuściła z rąk termofor. 
 -  Co  to?  -  zainteresował  się  Luke  i  zapalił  światło. 

Odwróciła  się,  by  na  nią  nie  patrzył.  Zdecydowanie  nie 
wygląda tak pociągająco jak Luke wychodzący z łazienki. 

 - Plecy czy...? - zapytał znaczącym tonem. 

background image

 - Czy - odparła. 
Luke  jest  wprawdzie  lekarzem  oraz  jej  mężem,  ale  i  tak 

wstydziła się tego tematu. Co innego Kirstin i Naomi. Z nikim 
innym o tym nie rozmawiała. 

 -  Już  ci  lepiej?  -  Podniósł  termofor.  -  Całkiem  zimny. 

Zmienić wodę? 

 - Tak, proszę. - Nie miała siły zejść na dół. - Nie zawsze 

jest  aż  tak  źle.  I  nie  trwa  tak  długo.  A  potem  mam  cztery 
tygodnie spokoju. 

 -  Jadłaś  coś  po  przyjściu  do  domu?  -  Zatrzymał  się  w 

drzwiach. - Może wzięłabyś coś przeciwbólowego? 

 -  Nie  miałam  siły  niczego  ugotować  ani  nawet  rozłożyć 

kanapy - tłumaczyła się. - Zaraz się tym zajmę. 

 -  Daj  spokój.  - Pomachał  jej  bulgoczącym  termoforem.  - 

Zmienię  wodę  i  ci  przyniosę.  A  potem  leż  tu  sobie,  aż  cię 
zawołam. 

Otarła  łzę.  Od  paru  dni  obchodzili  się  naokoło,  jakby 

nigdy  się  nie  znali,  ale  gdy  zobaczył,  że  skręca  się  z  bólu, 
znowu  stał  się  delikatnym,  troskliwym  przyjacielem.  Śmierć 
jej  podopiecznych  nieodmiennie  wprawiała  ją  w  płaczliwy 
nastrój. Znowu była bliska łez na myśl, że chociaż od tygodnia 
są  mężem  i  żoną,  pierwszy  raz  leży  na  jego  łóżku.  Sama. 
Powoli zaczynało ją męczyć udawanie, że Luke jest wyłącznie 
przyjacielem. 

Związek  Naomi  i  Edwarda  będzie  na  pewno  wyglądał 

inaczej. Z  tego  też powodu rozmowy z  przyjaciółką  stały się 
dla mej wyjątkowo trudne. Naomi wyciągała ją na zwierzenia, 
ona zaś ich unikała. Jak ma udzielać jej rad, skoro nie wie nic 
więcej ponad to, co wiedziała dwa lata temu? 

Gdyby wszystko ułożyło się inaczej, gdyby Luke pojął, że 

kocha  ją  od  dawna,  gdyby  wzięli  ślub  z  normalnych 
powodów, gdyby... 

 - Cassie... - Znowu ten troskliwy głos. 

background image

Śniła,  że  leży  w  jego  ramionach.  Na  swojej  piersi  czuła 

jego pierś i kojące bicie jego serca. 

Powoli wracała do rzeczywistości. 
Czuła, że zaszła jakaś zmiana, ale nie potrafiła jej nazwać. 

Jeszcze  nigdy  w  życiu  nie  czuła  tak  rozkosznego  ciepła. 
Wydawało się jej, że obejmuje ogromnego, puszystego misia. 
Ale ten miś zamiast sierści miał jedwabiste włosy. Był bardzo 
ciepły, a w jego piersi biło coś, co kazało jej pomyśleć, że nie 
jest martwą zabawką. 

 - Cassie... - mruknął miś, a ona się uśmiechnęła. Przemiły 

glos. A reszta? 

Przez sen zaczęła nieśmiało sprawdzać. W pewnej chwili 

jej dłoń zatrzymała potężna łapa. To wcale nie łapa... 

 - Cassie, otwórz oczy - usłyszała niski głos. 
Ociągając się, wykonała polecenie. Gdy podniosła ciężkie 

od  snu  powieki,  okazało  się,  że  patrzy  prosto  w  niebieskie 
oczy Luke'a. 

 - To ty... - szepnęła z uśmiechem. 
Nie marzyła o czymś takim. Nawet zanim nakazała sobie 

myśleć o nim wyłącznie jak o przyjacielu. W tamtych czasach 
próbowała wyobrazić sobie, jak by to było, gdyby ją trzymał 
w ramionach, wpatrując się w jej wargi. 

 -  Pocałuj  mnie  -  szepnęła,  wsuwając  palce  w  jego  gęste 

włosy.  Modliła  się  gorąco,  aby  ten  sen  nie  rozwiał  się,  nim 
spotkają się ich usta. - Proszę, pocałuj mnie... 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 
 - Cassie... 
Gdy  ich  wargi  się  spotkały,  nie  miała  żadnych 

wątpliwości,  że  to  nie  jest  sen.  I  przestało  to  mieć 
jakiekolwiek  znaczenie.  Ważne  było,  że  trzyma  go  w 
ramionach,  że  całym  ciałem  czuje  jego  ciało  i  szalony  rytm 
jego  serca.  To  było  to,  o  czym  całe  życie  marzyła.  A  nawet 
więcej... 

Jego nagie ramiona  były tak gładkie, na jakie  wyglądały, 

lecz o wiele cieplejsze. Jego place, poruszające się z taką samą 
zwinnością jak wtedy,  gdy  wkłuwał  igłę  w  żyłki  nie  grubsze 
od  nitki,  przesunęły  się  po  jej  żebrach  ku  piersiom.  Silnym 
pchnięciem  uda  rozsunął  jej  nogi  i  opadł  na  nią.  Był  równie 
podniecony  jak  ona.  Gdy  niespodziewanie  znieruchomiał, 
poczuła  się  rozczarowana.  Dlaczego?  Czy  to  jej  wina?  Czy 
przypomniał sobie, że to nie jest... 

 -  Cholera!  -  Odrzucił  pościel  i  wyskoczył  z  łóżka.  - 

Przepraszam. 

Zdążyła  jeszcze  omieść  spojrzeniem  jego  nagie  ciało, 

zanim  zaczaj  szamotać  się  z  dżinsami.  Chciała  zażądać 
wyjaśnień, lecz w tej samej chwili ktoś zadzwonił do drzwi. 

 - Kogo przyniosło o tej porze?! - Wkładał już koszulkę. - 

Jeśli  to  akwizytor,  to  zrzucę  go  ze  schodów.  -  Wybiegł  z 
sypialni. W pośpiechu nie zapiał guzików w spodniach. 

Popatrzyła na budzik. 
 - Dochodzi dziesiąta... - Aż się przestraszyła, że spóźniła 

się na dyżur. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że idzie 
dopiero na następną zmianę. 

Najpierw słyszała jakieś głosy, a potem tupot na schodach. 

To Luke biegł z powrotem na górę. 

 -  Cassie,  wstawaj!  Pospiesz  się.  Inspektorka  z  opieki 

społecznej. Chyba przyszła sprawdzić, czy Jenny będzie miała 
tu odpowiednie warunki. 

background image

 - Co takiego? O tej porze? - Usiadła i nagle zorientowała 

się,  że  ma  w  sobie  tylko  majtki  i  podkoszulek  Luke'a, 
podwinięty prawie pod brodę. - Pędź do łazienki - przeczesał 
ręką potargane włosy - a ja nastawię wodę na kawę. Potem się 
zmienimy. - Odwrócił się. 

 - Luke... 
 - Słucham. - Zatrzymał się w drzwiach. 
 -  Zanim  zejdziesz  na  dół,  zapnij  spodnie  -  rzekła 

poważnie. - Masz upapraną farbami koszulkę, a adidasy stoją 
pod szafą. 

Popatrzył  na  rozpięty  rozporek  i  bose  stopy  i  zaklął  pod 

nosem.  Parsknęła  śmiechem,  a  gdy  podniósł  głowę,  by 
udzielić jej reprymendy, roześmiała się na cały głos. 

 - Tak cię to rozśmieszyło, co? - mruknął zaczepnie. 
 -  Nie  zauważyłem,  żebyś  to  ty  biegła  otworzyć  drzwi. 

Sama zejdź na dół w tym stroju i przywitaj tę damę! 

 -  Nie  ma  mowy!  -  pisnęła,  uciekając  w  drugi  koniec 

łóżka.  Luke  tymczasem  zdążył  chwycić  ją  za  kostkę  i  już 
ciągnął do siebie. Zapomnieli, że mają gościa. 

 - Nie waż się mnie łaskotać! - Zachichotała na sam widok 

jego  wyciągniętych  palców.  -  Nie,  nie!  Proszę  cię...  -  Nie 
udało się jej umknąć. 

Gdy  po  skończonej  potyczce  z  trudem  łapała  powietrze, 

zaskoczyło ich pukanie do drzwi. 

 - Przepraszam. Czy nie dzieje się tam nic złego? - zapytał 

nieznajomy głos. 

Luke  natychmiast  spoważniał,  co  jeszcze  bardziej  ją 

rozbawiło,  więc  by  się  nie  roześmiać,  ukryła  twarz  w 
poduszce. 

 - Doktorze Thornton... 
 -  Wszystko  w  porządku  -  odparł  zmieszany,  jedną  ręką 

zapinając dżinsy, drugą sięgając po adidasy. 

background image

Cassie narzuciła na siebie jego szlafrok. Pukanie do drzwi 

rozległo się ponownie. 

 -  Już  idę!  -  zawołała.  Uznała,  że  to  ona  powinna  stawić 

czoło  tej  sytuacji.  -  Bardzo  przepraszam,  że  nie  jesteśmy  na 
nogach  o  tej  porze.  -  Otworzyła  drzwi  i  uśmiechnęła  się 
szeroko. 

Kobieta  była  mniej  więcej  w  jej  wieku.  Miała 

nieskazitelną  fryzurę  i  elegancki  granatowy  kostium.  Cassie 
wolała nie myśleć o tym, jak wygląda w tym szlafroku. Bała 
się  nawet  przygładzić  włosy,  żeby  nie  zwracać  na  siebie 
większej uwagi. 

 -  Luke  miał  nocny  dyżur,  a  ja  idę  do  pracy  dopiero  na 

trzynastą,  więc  trochę  sobie  leniuchowaliśmy.  -  Zorientowała 
się,  że  kobieta  i  tak  wie  swoje.  Bardzo  by  chciała,  by  w 
sypialni działo się to, o co ich podejrzewała. - Niestety, mam 
łaskotki,  i  Luke  to  wykorzystuje...  -  ciągnęła,  przerażona 
własnymi słowami: 

 -  Kochanie,  nie  zdradzaj  wszystkich  naszych  sekretów.  - 

Nareszcie  dołączył  do  nich  i  objął  ją  w  talii,  co  ponownie 
skierowało  jej  myśli  na  zupełnie  inne  tory.  W  końcu 
przypomniała  sobie,  że  ma  udawać,  zwłaszcza  przed  tą 
kobietą. - Biegnij do łazienki, a ja nastawię wodę. Herbata czy 
kawa? - zwrócił się do obu. 

Powiedział  wtedy:  „Przepraszam"  i  wyskoczył  z  łóżka. 

Cierpiące ego nie pozwalało jej zapomnieć tej sceny. 

Za co przepraszał? Za to, że ktoś im przeszkodził, czy za 

to,  że  dali  się  ponieść  instynktowi?  Najbardziej  przykre  było 
to,  że  musiała  sama  przed  sobą  przyznać,  że  nie  ma  odwagi 
zapytać go o to, ponieważ boi się odpowiedzi. 

 -  Nie  ma  już  nieustraszonej  Cassie  Mills  -  rzekła 

półgłosem,  opierając  się  o  blat  w  kuchence  dla  personelu. 
Energicznie  wyskrobywała  resztki  jogurtu  z  kubeczka.  -  Nie 
ma już nawet Cassie Mills. 

background image

Wraz  ze  zmianą  nazwiska  w  jej  charakterze  zachodziły 

dziwne zmiany. Zniknęło gdzieś niepostrzeżenie to niechciane 
dziecko, które postanowiło zawojować świat. 

Wystarczyło, by Luke ją dotknął... 
 -  Cassie,  rozmawiałem  z  adwokatem  -  usłyszała  za 

plecami w chwili, gdy wyrzucała kubeczek. 

 - Co... co takiego? 
 -  Dzwoniłem  do  niego  zaraz  po  wizycie  pani  Gosling. 

Oddzwonił do mnie przed chwilą. 

 -  Tak  szybko?  -  zdumiała  się.  -  Myślałam,  że  będziemy 

czekać całymi dniami, a nawet tygodniami. 

 -  Tyle  może  potrwać  przekazywanie  przeróżnych 

dokumentów. Rozmawiał z nią, kiedy tylko wróciła do biura. 

 - I co? 
 - Była zachwycona domem, a przede wszystkim pokojem 

Jenny. Poza tym uważa, że jesteśmy fantastyczną parą oraz że 
rodzice Sophie absolutnie nie mają racji, podejrzewając mnie 
o małżeństwo na niby. 

Był  wniebowzięty.  Cassie  natomiast  przypomniała  sobie 

powiedzenie  Dot,  że  dwukrotnie  popełnione  zło  nie  staje  się 
dobrem. Złem niewątpliwie było to, że teściowie chcą odebrać 
mu  dziecko.  To  samo  można  jednak  było  powiedzieć  o  ich 
małżeństwie.  Chociaż  kierowali  się  szlachetnymi  intencjami, 
ich związek był bezsprzecznie oszustwem. 

 -  Obiecał  w  ciągu  kilku  dni  pchnąć  sprawę  na  tyle,  że 

wkrótce będziemy mieli Jenny. - Objął ją serdecznym gestem. 

 -  Kiedy?  Na  stałe?  Tak  od  razu?  -  W  serialach 

telewizyjnych  takie  sprawy  ciągną  się  miesiącami,  nawet 
latami. Ma go stracić już za parę tygodni?! 

 -  Dobrze  by  było!  Nie.  Na  początek  to  mają  być 

odwiedziny. Przez ten czas nasi adwokaci doprowadzą sprawę 
do  końca.  Jeden  wieczór  albo  cały  weekend.  Najważniejsze, 
że znowu będziemy razem i będziemy mogli się poznawać. 

background image

Pomna reakcji dziecka podczas wizyty u rodziców Sophie, 

nie  miała  wątpliwości,  że  nie  zajmie  im  to  wiele  czasu. 
Pomimo tragicznej  śmierci  matki i  wielu tygodni  spędzonych 
pod okiem dziadków mała doskonale pamiętała ojca. 

Zabolało ją, że mówiąc o sobie i córeczce, nie wspomniał 

o  niej,  jakby  jej  obecność  w  ich  życiu  miała  być  tylko 
chwilowa. 

 -  Cieszę  się  -  powiedziała,  siląc  się  na  szczerość.  - 

Powiedz mi, kiedy to będzie i które dyżury mam wziąć. 

 - Ja nie mam tu nic do powiedzenia. - Zorientował się, że 

przyjęła tę wiadomość z mniejszym entuzjazmem niż on. 

 - Przecież możesz chcieć być z nią sam na sam. 
 -  Nie  opowiadaj  głupot.  Dlaczego  miałbym  cię 

wykluczać? Chyba że nie chcesz być razem z nami. 

 - To zależy od ciebie. Nie chcę wam przeszkadzać... 
 -  Przestań!  - zniecierpliwił  się.  -  Wydawało  mi  się, że ją 

lubisz. Widziałem, jak ją kąpałaś. A może tylko udawałaś? 

 -  Niczego  nie  udawałam.  -  Patrzyła  mu  prosto  w  oczy.  - 

Jenny  jest  najsłodsza  na  świecie  i  ta  kąpiel  sprawiła  mi 
niewymowną  przyjemność.  Nie  chciałam,  żebyś  sobie 
pomyślał, że chcę... 

 -  Czekaj,  Cassie.  Nie  mam  najmniejszego  zamiaru  z 

niczego cię wykluczać. Oboje będziemy zajmować się Jenny. 

Wpatrywał  się  w  jej  oczy  tak,  że  zabrakło  jej  tchu.  Jak 

zwykle  w  obliczu  silnych  emocji,  odruchowo  skryła  się  za 
maską humoru. 

 -  Czy  to  znaczy,  że  oboje  będziemy  zmieniali  pieluchy  i 

dawali zachlapać się od stóp do głów podczas kąpieli? 

 - Oczywiście. Chyba że chcesz się bić. 
 -  Wykluczone.  Pozwolisz  mi  wygrać,  a  potem  będziesz 

się przechwalał, jaki jesteś rycerski! 

background image

 -  Po  sposobie,  w  jaki  się  sprzeczacie,  nietrudno  się 

domyślić,  że  jesteście  małżeństwem  -  rozległ  się  znajomy 
głos. W drzwiach stała Naomi. - Czy mnie czeka to samo? 

 -  Jeśli  dopisze  ci  szczęście...  -  odparła  Cassie  tonem 

udręczonej żony. 

 - Mnie szukasz? - spytał Luke. 
 -  I  tak,  i  nie.  -  Naomi  groźnie  ściągnęła  brwi.  -  Czy 

zdajecie  sobie  sprawę,  że  przez  was  mój  misterny  plan, 
układany przez dwa miesiące, wziął w łeb? 

 -  Jaki  plan?  Dlaczego?  -  dopytywał  się  Luke.  Cassie 

jednak dobrze wiedziała, o co chodzi. 

 -  Jeszcze  w  dzieciństwie  umawiałyśmy  się,  że  będziemy 

druhnami na ślubie pierwszej z nas - wyjaśniła Naomi. 

 - No i co? 
 -  Kiedy  zaczęłam  planować  ślub,  sporo  się  namęczyłam, 

zanim Cassie i Kirstin wybrały sobie stosowne suknie... 

 - To my się nieźle namęczyłyśmy - wtrąciła Cassie. 
 - A kiedy w końcu krawcowa wzięła się do szycia, wy się 

pobraliście. 

 - No i co? - Luke nadal nie rozumiał problemu. 
 -  Jak  to  co?!  Cassie  już  nie  jest  moją  druhną!  Jest  już 

matroną, więc może być tylko honorowym gościem. 

Cassie  zauważyła,  jak  bardzo  rozbawiło  Luke'a  to,  że 

została  matroną,  więc  natychmiast  postanowiła  zapobiec 
jakimkolwiek  ciętym  uwagom,  które  mogłyby  sprawić 
przykrość Naomi. Luke wcale nie był złośliwy, ale nie zdawał 
sobie sprawy, jak wielką wagę jej przyjaciółka przywiązuje do 
tej uroczystości. 

 - Nie martw się. Wolę być honorowym gościem w takiej 

samej sukni jak Kirstin, niż szyć sobie coś nowego. To bardzo 
dobrze wyjdzie na zdjęciach. 

Zapewnienie to wyraźnie poprawiło nastrój Naomi, która z 

lekkim sercem wróciła na swój oddział. 

background image

Luke  najwyraźniej  dokonał  szczegółowej  analizy 

rozmowy z Naomi, ponieważ następnego dnia, przy śniadaniu, 
powrócił do tematu. 

 -  Cassie,  jak  ważne  są  te  tradycyjne  szczegóły  związane 

ze ślubem? - zapytał nieoczekiwanie, gdy wyjmowała grzanki 
z tostera. 

 - Dla mnie? Czy w ogóle? 
 - Jedno i drugie. Pamiętam, jak matka Sophie utyskiwała, 

że wszystko odbywa się w takim pośpiechu, bo dziecko musi 
urodzić  się  w  formalnym  związku.  Sophie  z  kolei  była 
nieszczęśliwa,  ponieważ  sale  w  hotelu,  który  sobie 
wymarzyła, były zarezerwowane rok naprzód. 

 -  Moim  zdaniem,  takie  wystawne  wesela  są  przejawem 

skrajnego snobizmu, chociaż dla niektórych to bardzo ważne. 
Na przykład dla Naomi, która całe życie marzyła, żeby wyjść 
za mąż. Od lat się do tego przygotowywała, bo bardzo chciała 
mieć to, co mają inni. 

 - A ty? O jakim ślubie marzyłaś? Czy odebrałem ci szansę 

na tę wielką uroczystość? 

 -  Nie.  -  Pospiesznie  szukała  wyjścia  z  tego  pola 

minowego. 

Nie  mogła  przecież  mu  powiedzieć,  że  jej  największym 

marzeniem był doktor Luke Thornton. Że zakochała się w nim 
od pierwszego wejrzenia i że serce jej pękało, gdy żenił się z 
Sophie. Za nic w świecie nie przyzna się, że teraz marzy, by 
ten sam doktor Luke Thornton pokochał ją do szaleństwa. 

On  chce  się  dowiedzieć,  jakie  małżeństwo  sobie 

wymarzyła! To zakazany temat. 

 -  Zawsze  uważałam,  że  ważniejszy  jest  sam  związek  niż 

ślub,  że  jeśli  nawzajem  będziemy  dla  siebie  wszystkim,  to 
sama uroczystość nie jest ważna. 

background image

Postawiła  przed  nim  masło,  grzankę  i  dżem  i  czekała  na 

odpowiedź.  Czy  on  zrozumie,  jak  dużo  mu  powiedziała,  czy 
potraktuje jej słowa jako czystą teorię? 

Ponieważ milczał, westchnęła, wzięła talerzyk z grzanką i 

kubek i umknęła na górę. 

 -  Wyobrażałam  sobie,  że  to  mieszkanie  razem  będzie 

podobne do mieszkania z koleżanką, a to o wiele trudniejsze - 
mruczała  do  siebie,  rozkładając  swoje  łóżko.  -  Nie 
spodziewałam  się,  że  Luke  będzie  miał  tyle  uroku  ani  że 
ciągłe będę marzyć. 

Nic  nie  wskazywało  na  to,  że  on  myśli  podobnie  mimo 

perspektywy samotnego rodzicielstwa. 

Czy  to,  co  ich  teraz  łączy,  może  być  fundamentem 

trwałego związku? Czy warto próbować? Na pewno warto, by 
Luke i Jenny zaistnieli w jej życiu, nawet przez krótki czas. A 
na zawsze? 

Przysiadła  na  brzegu  łóżka  i  popadła  w  głęboką  zadumę. 

Miała  własny  pogląd  na  życie,  od  kiedy  zrozumiała,  że  jest 
dzieckiem przez nikogo nie chcianym. Czuła, że nadszedł czas 
weryfikacji  tej  opinii.  Przyznała  się  sama  przed  sobą,  już  w 
trakcie  ślubu,  że  w  dalszym  ciągu  kocha  Luke'a.  Zaledwie 
kilka  dni  później  podbił  jej  serce  promienny  uśmiech  jego 
córeczki. Nietrudno będzie pokochać to maleństwo. 

 - Wobec tego po co te ceregiele? - mruknęła. - Skoro tak 

bardzo go kocham, to dlaczego nie mam mu tego powiedzieć? 
A jeśli marzę o tym, żeby spać z nim, to dlaczego śpię sama 
na rozkładanym łóżku? 

Jak  zwykle  w  takich  chwilach  dały  o  sobie  znać  dwa 

widma  z  przeszłości:  pięknej  żony  Luke'a  oraz  własnego, 
smutnego 

dzieciństwa, 

dostarczając 

jej 

licznych 

kontrargumentów. 

 -  Mogę  zrezygnować  z  tej  szansy.  Ale  czy  będę  wtedy 

zadowolona, że nie spotkał mnie zawód, czy do śmierci będę 

background image

rozmyślać  nad  tym,  co  straciłam?  -  zastanawiała  się  na  głos, 
boleśnie odczuwając brak Naomi i Kirstin, z którymi mogłaby 
podzielić się swoją rozterką. 

 - Cassie... - wyrwał ją z zadumy jego głos. 
Stał w drzwiach dziecinnego pokoju. Jak długo? Nie miała 

pojęcia ani nie pamiętała, kiedy zaczęła głośno myśleć. 

Co usłyszał? I co sobie pomyślał? 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 
 - Aniołeczku, nie chlap tak strasznie - jęknął Luke. Cassie 

stała  w  bezpiecznej  odległości,  pod  drugą  ścianą  łazienki. 
Widząc rozmiary potopu na podłodze, cieszyła się, że wpadła 
na  pomysł  wstawienia  wanienki  do  wanny.  Luke  klęczał  na 
posadzce i fachowo podtrzymując Jenny pod plecki, spłukiwał 
z  niej  mydło.  Bluzę  ponad  krawędzią  wanny  miał  całkiem 
przemoczoną. 

Aniołeczek  uśmiechnął  się  do  ojca,  pokazał  w  szerokim 

uśmiechu  kilka  ząbków,  po  czym  piejąc  z  zachwytu,  z 
rozmachem  opuścił  obie  rączki,  rozchlapując  wodę  po  całej 
łazience. Ta sztormowa fala zalała go doszczętnie. Na widok 
jego  zaskoczenia  Cassie  wybuchnęła  niepohamowanym 
śmiechem. 

Skarcił  ją  wzrokiem,  co  rozbawiło  ją  jeszcze  bardziej. 

Wyglądał jak zmokła kura. 

 -  Śmiej  się,  śmiej,  ale  nie  zapominaj,  że  jutro  ty  ją 

kąpiesz. - Wyjął wierzgające niemowlę z wody. 

 - Wcale mnie to nie martwi - rzuciła i wprawnym ruchem 

owinęła Jenny ręcznikiem. Pocałowała ją w mokry karczek. - 
Wiem, że będziesz grzeczna, prawda? 

 -  Zobaczymy!  Z  radością  będę  przyglądał  się  twojej 

klęsce. - Stał na macie, ociekając wodą. 

Z  wyzywającym  uśmiechem  patrzyła,  jak  człapie  do 

sypialni.  Gdy  już  wyszedł,  zdała  sobie  sprawę,  że  gdyby 
sytuacja  należała  do  normalnych,  rozebrałby  się  od  razu,  w 
łazience. To dopiero byłby widok. 

Mogłaby  patrzeć  na  niego  zawsze,  niezależnie  od  tego, 

czy  zajmował  się  pacjentami,  czy  wprawnym  ruchem 
odwracał omlety na patelni. 

Szczególnie  silne  wrażenie  robił  na  niej  wtedy,  gdy  był 

skoncentrowany  na  swojej  córeczce.  Ta  właśnie  strona  jego 

background image

charakteru  coraz  bardziej  skłaniała  ją  do  podjęcia 
nieodwołalnej decyzji. 

Od  kiedy  podsłuchał  jej  rozważania,  zaczęła  narastać 

między mmi atmosfera napięcia. Cassie zdawała sobie sprawę, 
że czeka ich poważna rozmowa, ale wydawało się jej, że Luke 
gra  na  zwłokę.  Miała  nadzieję,  że  gdy  już  dojdzie  do  tej 
konfrontacji,  w  ostatniej  chwili  nie  zabraknie  jej  odwagi. 
Zamierzała  zaproponować,  by  przez  wzgląd  na  Jenny 
spróbowali być prawdziwym małżeństwem. 

Za  każdym  razem,  gdy  wyobrażała  sobie  tę  rozmowę, 

czuła się rozdarta. Z jednej strony panicznie bała się, tego, że 
małżeństwo się rozpadnie i znowu zostanie sama, z pękniętym 
sercem. 

Jedyny  przykład  udanego  małżeństwa  stanowili  dla  niej 

Dot i Artur, który zachorował wkrótce po tym, jak się do nich 
przeniosły, więc zapamiętała właściwie tylko rozpacz Dot. Jej 
rodzice  nie  mogli  być  dla  niej  żadnym  wzorem  do 
naśladowania, a inne dzieci, które spotykała na swojej drodze, 
też nie miały dobrych wspomnień. 

Lecz  druga  połowa  jej  mózgu,  ta,  która  rządziła  sercem, 

podpowiadała jej, że warto zaryzykować wstyd i ból odmowy, 
jeśli istnieje możliwość sukcesu, szansa na to, że Luke zgodzi 
się zmienić ich małżeństwo na niby w dozgonny związek. 

Podobną  huśtawkę  emocji  przeżywała  w  pracy.  O  świcie 

bardzo  ją  poruszyła  śmierć  córeczki  bardzo  młodej 
dziewczyny. Rodzice dziecka byli uchodźcami z pogrążonego 
w  chaosie  wojennym  regionu  Europy.  Oboje  widzieli,  jak 
ginie  wszystko, co  kochali:  rodzina,  przyjaciele, dobytek.  Ich 
drogi spotkały się, a znajomość wkrótce przerodziła się w coś 
więcej.  Młodą  kobietę  o  imieniu  Ana  lekarz  obejrzał  po  raz 
pierwszy wtedy, gdy zaczął się poród. 

Jej  partner,  Stefan,  wprawdzie  znał  trochę  angielski,  lecz 

Luke  przezornie  wolał  wezwać  na  pomoc  tłumacza.  Nie 

background image

umiałby przecież sam wytłumaczyć rodzicom, że ich dziecko 
przeżyje  zaledwie  kilka  godzin,  ponieważ  ma  tylko  połowę 
mózgu. 

 - Jakie to niesprawiedliwe - szepnęła Melissa, podejrzanie 

mrugając powiekami, gdy dwie godziny później wynoszono z 
sali ciałko dziewczynki, która tak dzielnie walczyła o życie. - 
Stracili  wszystko  i  wszystkich,  i  już  się  wydawało,  że  będą 
mogli zacząć od nowa, jakby to cierpienie miało obrócić się w 
coś dobrego... 

Cassie  przypomniała  sobie,  jak  Luke  powiedział  kiedyś, 

że  nikt  nam  nie  obiecywał,  że  życie  będzie  sprawiedliwe. 
Odczuł  to  na  własnej  skórze.  Jego  szczęśliwe  małżeństwo 
przestało  istnieć  w  ułamku  sekundy,  a  on  został  wdowcem, 
zmuszonym walczyć o prawo do opieki nad dzieckiem. 

Czy  to  znaczy,  że  powinna  skorzystać  z  nadarzającej  się 

szansy? 

Wizyta Jenny, najważniejsze wydarzenie owego tygodnia, 

zupełnie ich zaskoczyła. Cassie siedziała w salonie i obrębiała 
nowe  zasłony,  czekając,  aż  Luke  przyjedzie  zabrać  ją  po 
zakupy,  gdy zadzwonił  telefon. Była  prawie  pewna,  że  to  on 
chce ją zawiadomić, że się spóźni. 

 -  Czy  zastałam  Luke'a?  -  Zdrętwiała  na  dźwięk  tego 

głosu. Jaki interes może mieć matka Sophie? 

 - Wkrótce powinien się zjawić - wyjąkała. - Czy mam mu 

powiedzieć, żeby do pani zadzwonił? A może mogę przekazać 
mu wiadomość? 

 -  Nasz  adwokat  zasugerował,  że  powinniśmy  wykazać 

dobrą  wolę.  Proszę  mu  powtórzyć,  że  jeśli  chce,  żeby  Jenny 
go  odwiedziła,  to  niech  po  nią  przyjedzie  dzisiaj  wieczorem 
do dziesiątej albo jutro rano o ósmej - rzuciła pani Payne. 

Cassie  oniemiała.  Skąd  ta  zmiana?  Czy  to  znaczy,  że 

rozprawa  odbędzie  się  już  wkrótce?  Czy  oni  chcą  poprawy 

background image

stosunków,  nawet  za  cenę  wyrażenia  zgody  na  odwiedziny 
Jenny u Luke'a? 

 -  Przekażę  mu  to,  oczywiście.  Czy  mamy  uprzedzić 

państwa telefonicznie? 

 - Nie trzeba. Niania wzięła kilka dni urlopu, żeby pomóc 

siostrze  w  przeprowadzce,  a  na  dodatek  Jenny  wyrzynają  się 
ząbki.  Chciałabym  mieć  pewność,  że  Luke  weźmie  małą,  bo 
inaczej będę musiała poszukać kogoś na zastępstwo. 

 - Nie sądzę, żeby Luke'owi sprawiło to jakikolwiek kłopot 

- odparła zdecydowanym tonem. Nie był to więc odruch serca 
ze strony piekielnych teściów, lecz nagły wyjazd opiekunki. - 
Któreś z nas na pewno się nią zajmie. 

Natychmiast pomyślała, że sama weźmie kilka dni urlopu, 

nawet  bezpłatnego.  Uznała,  że  nic  nie  może  stanąć  na 
przeszkodzie tej wizycie. 

 -  Zabierzemy  małą,  jak  tylko  niania  wróci  -  oznajmiła 

pani  Payne  tak  oschłym  tonem,  że  Cassie  poczuła  ciarki  na 
plecach. - Będzie miała pani okazję odpracować te pieniądze, 
jeśli Jenny będzie dalej ząbkować. 

 - Nie rozumiem... 
 - Niech pani nie udaje. Dobrze pani wie, o czym mówię. 

Ten pospieszny ślub był tylko po to, żeby Luke mógł wystąpić 
o pełne prawa rodzicielskie. Podejrzewam, że sporo pani za to 
zapłacił. 

Po raz drugi Cassie odebrało mowę. Może nawet dobrze, 

że  tak  się  stało,  bo  nie  potrafiłaby  opanować  wściekłości,  u 
źródła  której,  trzeba  to  przyznać,  leżało  poczucie  winy 
wywołane  faktem,  że  w  słowach  tej  kobiety  było  ziarno 
prawdy. Lecz sugestia, że Luke jej zapłacił, zbulwersowała ją 
najbardziej. 

 -  Czy  to  znaczy,  że  traktuje  mnie  pani  jak  prostytutkę? 

Zapewniam panią, że nią  nie jestem. - Drżąc  na całym ciele, 
wzięła  głębszy  oddech.  Czy  ta  rozmowa  ma  na  celu 

background image

wyprowadzić  ją  z  równowagi?  Sprowokować  do  jakiegoś 
kompromitującego  wyznania?  Stać  ją  było  jedynie  na 
szczerość. - To wprawdzie nie pani sprawa, ale w dniu ślubu 
byłam  dziewicą  i  zapewniam  panią,  że  przez  dwadzieścia 
siedem lat nie polowałam na najkorzystniejszą ofertę. Wierzę 
w każde słowo przysięgi złożonej przed ołtarzem. 

Zabrakło  jej  słów.  Najchętniej  rzuciłaby  słuchawkę,  lecz 

nie zapomniała, że ma pomóc Luke'owi. 

Milczenie  przedłużało  się,  aż  zaczęła  się  obawiać,  że  to 

pani  Payne  bez  słowa  zakończy  rozmowę.  W  końcu  jednak 
usłyszała jej nieco już łagodniejszy głos. 

 - Rozumiem, że któreś z was przyjedzie po małą. 
 -  Bez  wątpienia.  Od  dawna  czekamy  na  tę  wizytę.  Gdy 

pożegnały  się  chłodno,  Cassie  wyczerpana  opadła  na 
poduszki. 

 - Co ci jest? - Luke zaskoczył ją swoją obecnością. 
 - Dobrze, że już jesteś... - Rzuciła mu się na szyję. 
 - Kto to był? - Przytulił ją mocniej. 
 -  Pani  Payne.  Mam  nadzieję,  że  nie  powiedziałam 

żadnego głupstwa, ale kiedy powiedziała, że mi zapłaciłeś... 

 - Co takiego?! O czym ty mówisz?! Słyszałem, że z kimś 

rozmawiasz, ale nie słyszałem o czym. 

Zdała  mu  sprawozdanie  z  tej  rozmowy.  Co  zdążył  sam 

usłyszeć?  Wolała,  by  nie  słyszał  jej  wcześniejszej  deklaracji, 
bo praktycznie przyznała się przed panią Payne, że go kocha. 
Nie  czekając  na  jego  reakcję,  wysunęła  się  z  jego  objęć  i 
przekazała  mu  dobrą  wiadomość.  Liczyła,  że  perspektywa 
wizyty  ukochanej  Jenny  odciągnie  jego  uwagę  od  tego,  co 
mógł podsłuchać. 

Potem nabrała coraz większej pewności, że słyszał więcej, 

niż się przyznawał. Czuła, jak z trudem hamował rozpierającą 
go energię, jakby wokół niej gromadziły się pioruny. Któryś z 
nich w każdej chwili może ją ugodzić. 

background image

Jenny była wspaniała, mimo że rzeczywiście ząbkowała i 

trochę kaprysiła. Gdy Cassie wyszła z łazienki, Luke właśnie 
zmieniał koszulę. Na widok jego gładkiej skóry aż ścisnęło ją 
w dołku. 

 - Pora spać? 
Uprzytomniła  sobie,  że  pytanie  to  dotyczy  jego  dziecka. 

Karmiła  bardzo  już  śpiącą  Jenny,  a  on  usadowił  się 
niebezpiecznie  blisko.  Potem,  gdy  patrzyli  na  dziecko 
zasypiające w łóżeczku, stanął tuż obok. 

 -  O  tym  marzyłem  -  szepnął,  obejmując  ją.  -  O  domu 

pełnym śmiechu i dzieci. 

Przytaknęła. Ona marzyła o tym samym. Było tam jednak 

coś więcej: mąż, który ją kochał. 

Nie  wolno  ulegać  nierealnym  wizjom.  Lepiej  zająć  się 

czymś, co jest osiągalne. 

 -  Miałam  zamiar  rozłożyć  kanapę,  zanim  położymy 

Jenny.  -  Odsunęła  się  od  niego.  Dlaczego  nawet  taka 
niewielka  odległość  sprawia,  że  ogarnia  ją  uczucie 
samotności? 

 - Potem... - Chwycił ją za rękę. - Musimy porozmawiać. 
Spodziewała się, że zejdą na dół, lecz on skierował się do 

swojej sypialni. Usiadł na brzegu łóżka i gestem zaprosił, by 
zrobiła to samo. 

 -  Usiądź  przy  mnie.  -  Lekko  pociągnął  ją  za  rękę.  Ta 

niespodziewana bliskość przeraziła ją. Zanosiło się na bardzo 
poważną rozmowę. 

 -  Powinienem  był  odkryć  karty  na  samym  początku  - 

zaczął.  -  Nieładnie  się  zachowałem.  Ale  byłem  taki  przejęty 
tym,  że  teściowie  odbiorą  mi  Jenny,  że  nie  miałem  do  tego 
głowy. 

 -  Wszystko  mi  powiedziałeś.  To  dlatego  się  ze  mną 

ożeniłeś. 

background image

 -  Nie  tylko.  Miałem  też  inne  powody.  O  których  nie 

wspomniałem, na wypadek gdybyś... 

Uznała,  że  lepiej  będzie,  aż  sam  znajdzie  odpowiednie 

słowa. 

 - Wiem, że nie należy mówić źle o zmarłych, ale nie chcę 

mieć  przed  tobą  żadnych  tajemnic  -  podjął  po  chwili.  - 
Umówiłem się z Sophie tylko raz, na imprezę z okazji końca 
sesji  egzaminacyjnej.  Nie  wiem,  czy  to  sobie  wcześniej 
zaplanowała,  ale  pod  koniec  wieczoru  zaproponowała, 
żebyśmy zostali  u  jej  znajomych.  -  Otrząsnął  się.  -  Wypiłem 
kilka piw, ale pamiętam tylko tyle, że rano obudziliśmy się w 
tym samym łóżku. Więc kiedy parę tygodni później oznajmiła, 
że jest w ciąży... 

Nie  chciała  słuchać  o  Sophie,  bojąc  się,  że  będzie 

opowiadał  o  tym,  jak  bardzo  ją  kochał.  To,  czego  się 
dowiedziała,  mocno  nią  wstrząsnęło,  chociaż  jednocześnie 
nieco  złagodziło  uczucie  zawodu,  które  jej  towarzyszyło  od 
momentu, kiedy zaczęła sądzić, że Luke adoruje jej koleżankę. 

To  wcale  nie  znaczy,  że  zakochałby  się  w  niej,  gdyby 

Sophie  nie  była  w  ciąży.  Po  prostu,  znalazłszy  się  w  takiej 
sytuacji,  nie  widział  innego  honorowego  wyjścia,  jak  ożenić 
się z matką swojego dziecka. 

 -  Jakie  to  smutne  -  szepnęła,  nawet  nie  zdając  sobie 

sprawy,  że  daje  wyraz  swoim  myślom.  -  Pragnąłeś  mieć 
szczęśliwą,  kochającą  rodzinę,  a  dwukrotnie  były  to 
małżeństwa z rozsądku. 

 -  Właśnie  o  tym  chciałem  z  tobą  porozmawiać.  Chcę 

zerwać naszą umowę. 

Tego się nie spodziewała. 
 - Ale... ale jeszcze  nie  odzyskałeś Jenny.  - Szok sprawił, 

że nie mogła pozbierać myśli. - Czy to moja wina? 

 -  Ależ  nie,  Cassie.  Nic  podobnego.  Gdyby  nie  twoja 

dobroć, Jenny nie spałaby teraz za tą ścianą. Podejrzewam, że 

background image

ciągle byłbym na etapie wymuszania wizyt u teściów, żeby ją 
zobaczyć. 

 - Więc dlaczego chcesz, żebym sobie poszła? - Na nic się 

zdało jego wyjaśnienie. Wiedziała od samego początku, że to 
małżeństwo musi się skończyć, lecz miała nadzieję, że kiedyś 
da mu okazję, by zmienił zdanie. 

 -  Wcale  nie  chcę,  żebyś  odchodziła  -  zaprotestował, 

chwytając ją za ręce. Patrzył na nią tak żarliwym spojrzeniem, 
że nie mogła oderwać wzroku od jego oczu. - Za nic w świecie 
nie chciałbym cię stracić. 

 - Sam powiedziałeś... 
 - ...że chcę zerwać naszą umowę, ale nie małżeństwo. 
 - Nie rozumiem. - Potrząsnęła głową. 
 -  Gdy  podsłuchałem  twoją  rozmowę  z  matką  Sophie, 

myślałem, że to będzie całkiem proste. Zaraz, nie wyrażam się 
jasno... Zacznę od początku. - Zdumiona  patrzyła, jak  osuwa 
się przed nią na kolana. - Cassie Thornton, czy chcesz zostać 
moją żoną? 

 - Przecież już jesteśmy małżeństwem. - Jeszcze nigdy nie 

była taka speszona. 

 - Ale nie naprawdę. Nie tak, jak bym chciał... "Dopóki nie 

rozłączy nas śmierć" - wyrecytował. 

Uwierzyła już, że nigdy nie będzie kobietą jego życia, a tu 

on  zdaje  się  proponować  jej  to,  czego  zawsze  pragnęła.  To 
niemożliwe. 

 - Dlaczego? - Głos jej drżał. - Dlaczego zmieniłeś zdanie? 
 -  Nie  zmieniłem.  Myślałem  o  tym,  od  kiedy  cię 

zobaczyłem. 

 - Jak to? 
 -  Przysięgam.  Zakochałem  się  w  tobie  od  pierwszego 

wejrzenia, ale przez własną głupotę... 

background image

 -  Nie  mów  tak.  Lepiej  się  zastanów.  Gdybyś  nie  umówił 

się  z  Sophie,  nie  byłoby  Jenny.  Chyba  nie  chciałbyś,  żeby 
zniknęła? 

 -  Jasne.  -  Uśmiechnął  się.  -  Ty  zawsze  znajdziesz  jakąś 

dobrą  stronę  każdej  sytuacji.  Nie  odpowiedziałaś  na  moje 
pytanie. Zgadzasz się? 

 - Och, Luke! - Miała ochotę płakać i śmiać się. - Kocham 

cię  od  dawna  i  chociaż  wmawiałam  sobie,  że  wasz  ślub 
wszystko  zmienił,  wciąż  czułam  to  samo.  Jesteś  pierwszym 
mężczyzną, którego kocham. Tym jedynym, mimo że ożeniłeś 
się z inną. 

 - Ja czułem to samo. - Objął ją czule i położył na łóżku. - 

Jesteś  kobietą,  na  którą  czekałem  całe  życie,  ale  moja 
głupota... - Pożerał ją wzrokiem. - Aż nie mogę uwierzyć, że 
los dał mi drugą szansę... 

Szeroko  otwartymi  oczami,  oniemiała  ze  zdumienia, 

patrzyła, jak jego twarz pochyla się nad nią. Musnął jej wargi 
tak delikatnie, jakby i  on nie  był pewien, czy to nie jest sen. 
Cassie  pomyślała  o  dziecku  za  ścianą  i  o  tym,  jak  dziwnie 
przeplatają  się  ludzkie  losy.  Po  chwili  same  delikatne 
muśnięcia przestały im wystarczać. 

 - Chcę zawrzeć z tobą nową umowę - szepnął Luke kilka 

gorących godzin później. 

Musieli  nadrobić  dwa  lata  niespełnionej  miłości  i  żadne 

nie chciało marnować czasu na sen. Wtuleni w siebie czekali, 
aż Jenny obudzi się, zaczynając zupełnie nowy dzień. 

 - Nową umowę? - Leniwie gładziła go po plecach. 
 -  O,  tak...  -  Przeciągnął  się  jak  kot.  -  Umówmy  się,  że 

będziesz to robiła codziennie, przez całe życie. 

Z przyjemnością. Uwielbiała jego ciało. 
 - Co dostanę w zamian? Co ty będziesz dla mnie robił? 
 - Wszystko, co zechcesz - zaryzykował. 

background image

 -  Wszystko?  -  Nagle  zdała  sobie  sprawę,  jak  bardzo  się 

zmieniła w ciągu para godzin. 

Ta Cassie już nie ukrywała uczuć. 
 -  Wszystko  -  powtórzył,  tuląc  jej  pierś  w  dłoniach.  Gdy 

miała  wyruszyć  w  kolejną  odkrywczą  podróż,  rozległo  się 
natrętne brzęczenie dzwonka u drzwi. 

 -  O  tej  porze?  -  prychnął  Luke.  -  Czy  on  nie  zdaje  sobie 

sprawy  z  tego,  że  niektórzy  mają  dwuletnie  zaległości?  - 
Wyskoczył z łóżka i zaczął się ubierać. 

Zerknęła na budzik. 
 - Jenny potrafi to zrozumieć. Już dziewiąta, a ona jeszcze 

nas nie wzywa. 

 -  W  przeciwieństwie  do  naszego  gościa.  -  Dzwonek 

zadzwonił powtórnie. 

W  sąsiednim  pokoju  zapiszczała  Jenny,  więc  i  Cassie 

musiała wstać. Byli już przy drzwiach sypialni, gdy dzwonek 
rozległ się po raz trzeci. Luke objął ją i delikatnie pocałował. 

 - Czy wierzysz mi, że cię kocham? 
 - Oczywiście. A ja kocham ciebie. 
Czas naglił. Luke musiał zająć się poirytowanym gościem, 

a Cassie równie zniecierpliwioną Jenny. 

Ledwie  zdążyła  przewinąć  małą  i  przygotować  do 

późnego śniadania, gdy zawołał ją Luke. 

 - Cassie, czy możesz zejść do nas? 
Wyczuła  ponaglającą  nutę  w  jego  głosie,  więc  nie 

przebierając  się,  pospieszyła  do  salonu.  Pośrodku  pokoju 
ujrzała  panią  Payne.  Przytuliła  do  siebie  mocniej  dziecko, 
które już zdążyło zawładnąć jej sercem. 

 -  Dzień  dobry.  -  Kobieta  powiodła  wzrokiem  po  jej 

niestarannym  stroju.  -  Zdaje  się,  że  dopiero  jutro  miała  pani 
przyjechać po Jenny. 

background image

 -  Tak,  to  prawda  -  odparła  pani  Payne.  -  Ale  rano 

otrzymaliśmy  pewną  ważną  informację.  Uznałam,  że 
powinnam ją wam przekazać. 

Nie  pozwolą  odebrać  sobie  dziecka.  Nie  teraz,  kiedy  już 

wiedzą,  że  łączy  ich  wzajemna  miłość.  Teraz  strata  Jenny 
byłaby dla obojga niewyobrażalną tragedią. 

 - Może zechce pani usiąść? Luke milczał ponuro. 
 -  Nie  warto.  Nie  zajmę  dużo  czasu.  -  Zwróciła  się  do 

Luke'a.  -  Otrzymaliśmy  wyniki  badań,  z  których  wynika 
niezbicie,  że  Jenny  nie  jest  twoją  córką.  Mamy  notarialny 
dokument  stwierdzający,  że  ojcem  jest  inny  lekarz  z  tego 
samego szpitala. Żonaty. A to znaczy, że Sophie cię uwiodła. 
Czy wycofasz wniosek o przyznanie praw rodzicielskich, jeśli 
złożymy to oświadczenie w sądzie? 

 -  Wykluczone  -  odpowiedział  bez  chwili  namysłu.  -  Nie 

interesują  mnie  wasze  dokumenty.  Jenny  jest  moją  córką. 
Żeniąc się z Sophie, wziąłem na siebie odpowiedzialność za to 
dziecko i nic tego nie zmieni. 

 -  I  to,  że  spłodził  ją  inny  mężczyzna,  nie  ma  dla  ciebie 

żadnego  znaczenia?  To  nie  jest  krew  z  twojej  krwi  -  rzekła 
kobieta, patrząc na Jenny z wyraźnym zażenowaniem. 

 -  Nie  obchodzi  mnie,  czyja  to  krew.  -  Wziął  Jenny  na 

ręce.  -  Pokochałem  ją,  zanim  się  urodziła.  I  wasze  rewelacje 
niczego nie zmienią. Jenny jest moją córką i jeśli okaże się to 
konieczne, będę się z wami procesował do końca życia. 

Zapadło 

milczenie 

przerywane 

tylko 

radosnym 

bulgotaniem  Jenny,  która  odkryła  zabawę  guzikami  jego 
koszuli.  Wzruszona  do  łez  Cassie  miała  przed  sobą  niezbity 
dowód na to, że Luke jest zdecydowanie inny niż jej rodzice. 
Zawsze  wiedziała,  że  jest  wyjątkowy,  ale  teraz  wręcz 
rozpierała ją duma. 

background image

 -  Rozumiem  -  rzekła  półgłosem  pani  Payne.  -  Czy 

pozwolisz  nam  ją  widywać,  jeśli  zrzekniemy  się  praw  na 
twoją korzyść? 

 -  Oczywiście  -  pospieszyła  Cassie,  czując,  że  pomimo 

szorstkości  ta  kobieta  za  nic  w  świecie  nie  chce  stracić 
kontaktu  ze  swą  jedyną  wnuczką.  -  Wszystkie  małe 
dziewczynki  powinny  mieć  co  najmniej  dwoje  dziadków, 
którzy będą je rozpieszczać. 

 -  Pod  warunkiem,  że  ci  sami  dziadkowie  będą 

rozpieszczać również ich rodzeństwo - uzupełnił Luke, kładąc 
rękę  na  ramieniu  Cassie.  -  Miłość  tym  bardziej  przybiera  na 
sile, im więcej osób obejmuje. 

Pani Payne uśmiechnęła się, po raz pierwszy serdecznie. 
 -  Teraz  jestem przekonana,  że  Sophie  wiedziała, co  robi, 

wychodząc  za  ciebie  -  powiedziała  cicho.  -  Nie  pochwalam 
tego, że cię oszukała, ale nie mogła znaleźć lepszego ojca dla 
swojego dziecka. 

Jenny,  jakby  rozumiejąc  jej  słowa,  pisnęła  radośnie, 

pacnęła Luke'a w policzek pulchną rączką, po czym głośno go 
pocałowała, co wszystkich bardzo rozbawiło. 

 - Nie słyszę żadnego sprzeciwu! - zauważyła Cassie. 
 -  W  takim  razie  ze  spokojnym  sercem  mogę  się  z  wami 

pożegnać. Musimy się z mężem zastanowić, kiedy przywieźć 
resztę jej rzeczy. 

 -  Zatrzymajcie  łóżeczko,  bo  będzie  was  odwiedzała  - 

rzucił Luke wspaniałomyślnie, gdy opadło napięcie. 

 -  Dziękuję.  Na  pewno  go  nie  oddamy.  -  W  każdym  jej 

słowie słychać było wdzięczność. - Ale poczekajmy z tym, aż 
skończy  ząbkować,  bo  chyba  jesteśmy  już  za  starzy,  żeby 
jeszcze raz przez to przechodzić - dodała. 

 -  Och,  Luke.  Jenny  jest  twoja!  Nareszcie  twoja!  - 

krzyknęła Cassie po wyjściu pani Payne. 

 - Nasza - poprawił ją. - Nasza. 

background image

Jedną ręką objęła go w pasie, drugą przygarnęła Jenny. O 

tym marzyła! Jej sny nareszcie się spełniły! Jenny szarpnęła ją 
za włosy. 

 - Zdaje się, że trzeba potwora nakarmić, zanim nas pożre. 
 - Wygląda na to, że ząbki przestały jej dokuczać. W nocy 

w  ogóle  nas  nie  budziła.  -  Zerknął  na  Cassie  pożądliwie, 
sadowiąc Jenny w foteliku. - Kiedy potwór idzie znowu spać? 

 - Za parę godzin. Dlaczego pytasz? - Rozgniotła kawałek 

banana i wsunęła łyżeczkę do szeroko otwartej buzi. 

 -  Zastanawiałem  się,  kiedy  będziemy  mogli  zająć  się 

następnym przedsięwzięciem - odparł z niewinną miną. 

 -  Jakim?  -  zaniepokoiła  się.  Czy  trzeba  jeszcze  coś 

posprzątać? 

 -  O  ile  dobrze  pamiętam,  pani  Payne  obiecała 

rozpieszczać  rodzeństwo  Jenny.  Pomyślałem,  że  mała  jak 
najszybciej  powinna  dostać  towarzysza  zabaw.  Kiedy  będzie 
ich dwoje, zajmą się sobą, a my będziemy mieli więcej czasu 
dla  siebie.  -  Złożył  głośnego  całusa  na  policzku  Jenny  i 
bardziej namiętnego na wargach Cassie. 

 -  No,  nie  wiem.  -  zaczęła  Cassie,  gdy  złapała  oddech.  - 

Jenny  jest  chyba  za  mała,  żeby  opiekować  się  rodzeństwem, 
ale  sam  pomysł  nowego  przedsięwzięcia  bardzo  mi  się 
podoba. - Wsunęła kolejną porcję banana między białe ząbki, 
a jej serce śpiewało ze szczęścia. 

 - No więc? - kusił ją spojrzeniem. 
Ciągle  nie  mogła  uwierzyć,  że  ten  mężczyzna, miłość  jej 

życia,  należy  tylko  do  niej,  ale  gdy  spojrzała  mu  w  oczy, 
wiedziała, że to wszystko jest prawdą. 

 - No więc - zniżyła głos - jak mała zaśnie, może dam się 

przekonać...