background image

 

background image

 

Michaela Dornberg 

 

Kłopotliwy spadek 

 

Lena ze słonecznego wzgórza 

Saga tom 1 

 

 

background image

 

Podczas  gdy  notariusz  monotonnym  głosem  odczy-

tywał  formalności  związane  z testamentem,  Lena 
z fascynacją  obserwowała  osę,  która  głośno  brzęcząc, 
wleciała  wprost  w szybę  okienną,  spadła  na  parapet 
i turlając  się  kilka  razy,  próbowała  poderwać  do  lotu,  by 
odzyskać wolność. 

Lena sama chętnie by stąd uciekła. Mogłaby być teraz 

wszędzie, byle nie tu. Czuła się okropnie, słuchając ostat-
niej  woli  swojego  ojca.  Brzmiało  to  tak  ostatecznie.  No 
i dobitnie uświadamiało, że bezpowrotnie odszedł. 

Kiedy  ojciec  sporządził  ten  testament?  Istniał  już  od 

dawna?  Czyżby  był  aż  tak  zapobiegliwy?  A może  zrobił 
to zupełnie niedawno, bo czuł, że wkrótce umrze? 

Wodziła  wzrokiem  po  swoim  rodzeństwie.  Na  ich 

twarzach  wyraźnie  rysowało  się  napięcie  i oczekiwanie. 
Zresztą nie tylko na ich twarzach. Jeszcze bardziej widać 
je było na twarzach ich małżonków. Głos notariusza wy-
rwał ją z zamyślenia. 

– Przepraszam. 
Mężczyzna  wstał,  otworzył  okno  i zaczekał,  aż  osa 

wyleci na zewnątrz. 

Lena uśmiechnęła się. Nie sądziła, że brzęczenie osy 

będzie mu przeszkadzać. Notariusz usiadł i czytał dalej. 

background image

Na  początku  była  mowa  o subwencjach  dla  pracow-

ników, 

przyjaciół, 

instytucji 

charytatywnych 

i stowarzyszeń. Ojciec hojnie ich obdarował. 

Zanim  doktor  Limmer  przeszedł  do  spraw  rodzin-

nych,  zrobił  wymowną  przerwę,  a jego  wzrok  wędrował 
kolejno po twarzach wszystkich zgromadzonych. 

Było  cicho  jak  makiem  zasiał.  Mona,  żona  Friedera, 

najstarszego brata Leny, westchnęła głęboko. Widać było 
po niej wyraźnie, że już nie może się doczekać, by dowie-
dzieć  się  wreszcie,  co  dostali  w spadku.  Należała  do  ko-
biet wymagających i niecierpliwych, które na dodatek wy-
soko cenią sobie życie w luksusie. 

Notariusz  chrząknął.  Jego  wzrok  powędrował  na  le-

żący przed nim dokument. 

„Mój  syn  Frieder  otrzymuje  hurtownię  win.  Życzę 

mu,  by  wykazał  się  roztropnością  i prowadził  ją  przy-
najmniej  na  dotychczasowym  poziomie,  a podejmując  ja-
kiekolwiek  decyzje,  miał  na  uwadze,  że  jest  to  świetny, 
wspaniale prosperujący interes”. 

Frieder  był  zadowolony.  Mona  też  nie  posiadała  się 

z radości. 

–  Udało  się!  Udało  się!  –  radowała  się.  –  Firma  jest 

nasza! 

– Mogę czytać dalej? 
W głosie notariusza słychać było poirytowanie. Mona 

zamilkła. 

background image

 

 
„Jorgowi  pozostawiam  w spadku  zamek  Dorleac. 

Zamek  jest  wyremontowany,  winnice  dają  dobre  plony, 
a księgi  zleceń  są  pełne.  Może  teraz  spełnić  swoje  pra-
gnienie i zamieszkać we Francji”. 

Jörg  i jego  żona  Doris  padli  sobie  w objęcia.  Ojciec 

uszczęśliwił więc i tych dwoje. 

 

 
„Grit  dostaje  willę  w mieście.  Zawsze  marzyła,  by 

wejść w posiadanie tej nieruchomości”. 

Grit  i jej  mąż  Holger  spojrzeli  na  siebie  wymownie. 

Lena zastanawiała się, dlaczego tak bardzo chcieli dostać 
tę willę. Przecież dopiero co się wybudowali. 

 

 
„Moja  ukochana  córka  Lena  dostaje  posiadłość  Fah-

renbach.  Uważam,  że  jest  jedyną  osobą,  dla  której  nasze 
nazwisko  i tradycja  coś  znaczą  i czuje  się  w obowiązku, 
by ją pielęgnować”. 

Notariusz odczytywał kolejne punkty testamentu, ale 

tych Lena zdawała się nie słyszeć. Do jej uszu dobiegł za 
to  śmiech  jej  szwagierki  Mony,  przypominający  raczej 
bulgot psa. Mona zapytała: 

background image

– A co z pozostałym majątkiem? Co z pieniędzmi? 
Zanim doktor Limmer odłożył testament, spojrzał na 

nią z niesmakiem. 

–  Za  dwa  lata  ponownie  się  tu  zbierzemy.  Ma  pani 

jeszcze jakieś pytania? 

Mona znów zabrała głos. 
– Dlaczego za dwa lata? 
– Zmarły spadkodawca zażyczył sobie, by jego dzieci 

spotkały się tutaj ponownie za dwa lata – powiedział, ak-
centując wyraźnie słowo „dzieci”. – W stosownym czasie 
otrzymają państwo zaproszenie na rozmowę. 

Doktor Limmer pożegnał się. 
–  No  cóż,  droga  szwagierko  –  powiedziała  Mona, 

wychodząc – jak na ukochaną córeczkę tatusia jakoś cien-
ko  wyszłaś  na  tym  zapuszczonym  gospodarstwie  rolnym 
na dalekiej prowincji. 

– Tata miał w tym pewnie jakiś cel – Lena broniła oj-

ca. 

Właściwie sama nić rozumiała, dlaczego odziedziczy-

ła posiadłość Fahrenbach. Zgadza się, posiadłość była po-
czątkiem  wszystkiego,  ale  oprócz  ojca  nikt  w niej 
w ostatnim czasie nie bywał. 

Ona sama była tam ponad dziesięć lat temu, a ów po-

byt do dzisiaj pozostaje dla niej bolesnym wspomnieniem. 

 

background image

 
Nikt  nie  przystał  na  jej  propozycję,  by  po  spotkaniu 

pójść razem na kawę. Choć pewnie takie zachowanie było 
całkiem  zrozumiałe.  Może  gdyby  i ona  przyszła 
z partnerem, to też jak najszybciej chciałaby zostać z nim 
sam na sam, by porozmawiać o otrzymanym spadku. Lena 
przyglądała  się  pozostałym  członkom  rodziny,  jak  zado-
woleni  wsiadali  do  samochodów  i odjeżdżali  –  Frieder, 
nowy  szef  firmy,  Jörg,  pan  zamku,  i Gris,  właścicielka 
willi. 

A ona dostała posiadłość Fahrenbach... 
Ani  przez  moment  nie  pomyślała,  że  została  w jakiś 

sposób oszukana. Nie. Zastanawiała się jedynie, dlaczego 
ojciec właśnie jej zapisał posiadłość. W żaden sposób nie 
dała  mu  przecież  do  zrozumienia,  że  jakoś  szczególnie 
jest bliska jej sercu. Nigdy też o tym nie rozmawiali. Na-
wet wtedy, gdy ojciec wracał z posiadłości. 

Może było to zrządzenie losu, które miało zmusić ją 

do załatwienia pewnej sprawy z przeszłości, sprawy, którą 
przez lata tak starannie wymazywała ze swojej pamięci. 

Kiedyś tam pojedzie, ale teraz musiała zebrać myśli. 
Sprzedaż nie wchodziła w rachubę, a myśl, że posia-

dłość  mogłaby  zupełnie  podupaść,  spędzała  jej  sen 
z powiek. 

Dlaczego  ojciec  zostawił  to  miejsce  właśnie  jej? 

Wciąż dręczyło ją to pytanie. 

background image

 

 

background image

 

Po niespokojnej nocy Lena jako pierwsza zjawiła się 

w firmie.  Nie  było  to  nic  nadzwyczajnego.  Była  rannym 
ptaszkiem  i lubiła  wcześnie  zaczynać  pracę.  Była  w tym 
podobna do ojca. Przychodził do biura znacznie przed nią. 

Lubiła  pić  z nim  kawę  i w skupieniu  rozmawiać 

o kolejnych projektach. 

Ale  to  się  skończyło.  Bezpowrotnie  minęło.  Bardzo 

brakowało jej ojca. 

Poszła  do  automatu  i zrobiła  sobie  podwójne  espres-

so. Miało ją postawić na nogi. Usiadła przy biurku. Pracy 
było  dużo.  Zagłębiła  się  w dokumenty  kampanii  rekla-
mowej  produktu, który hurtownia Fahrenbach miała dys-
trybuować  na  całą  Europę.  Był  to  wyjątkowy  czerwony 
szampan z Australii. Lena była pewna, że szampan odnie-
sie spektakularny sukces, tylko trzeba go sprytnie wypro-
mować.  Firma  Fahrenbach  była  w tym  niezawodna. 
Z tego  powodu  właśnie  do  niej  trafiały  oferty  wszystkich 
nowych interesujących produktów. Ojciec miał doskonałe 
wyczucie i zawsze wybierał najlepsze. 

Lena  była  tak  bardzo  pochłonięta  pracą,  że  nie  spo-

strzegła, jak szybko mija czas. Dopiero gdy otworzyły się 
drzwi i wszedł jej brat Frieder, podniosła wzrok znad pa-
pierów. 

– Dobrze, że już jesteś – powiedział po krótkim powi-

background image

taniu. – Muszę z tobą porozmawiać. 

Zabrzmiało to tak poważnie, że aż zabawnie. Czyżby 

Frieder już pierwszego dnia chciał podkreślić swoją pozy-
cję szefa? 

– Usiądź  – powiedziała, uśmiechając się do niego. – 

Czego się napijesz? Kawy? Herbaty? 

Frieder machnął ręką, dając jej do zrozumienia, że nie 

chce ani tego, ani tego. Wziął jeden z leżących na biurku 
ołówków i zaczął się nim bawić. 

–  Nie  będę  robił  długiego  wstępu.  To,  co  robisz 

w firmie, jest zupełnie nieprzydatne. 

Myślała, że źle go zrozumiała. 
– Co dokładnie masz na myśli? 
–  Nigdy  nie  rozumiałem,  dlaczego  ojciec  upiera  się 

przy  reklamie.  Po  co  ten  cały  szum?  Być  może  robił  to 
tylko dla ciebie, bo chciał, żebyś miała zatrudnienie. Nie-
ważne,  jaki  był  powód,  teraz  to  ja  jestem  szefem 
i uważam,  że  Fahrenbach  jest  tak  znaną  marką,  że  może-
my  darować  sobie  reklamę.  To  tylko  niepotrzebna  inwe-
stycja.  Zarówno  w reklamę,  jak  i w ciebie.  Twoja  pensja 
nie jest wcale mała. 

– Frieder, chyba się trochę zagalopowałeś – oburzyła 

się Lena. – Jak bez reklamy chcesz wprowadzać na rynek 
nowe produkty?! Chociażby tego szampana – wskazała na 
leżące przed nią papiery. 

background image

–  Kochana  siostruniu,  szczerze  mówiąc,  ten  produkt 

wcale mnie nie interesuje. A ci ludzie nie mają do zapro-
ponowania nic poza tym szampanem. 

– Tata wiązał z nim duże nadzieje – sprzeciwiła się. 
– Kochana, tata nie żyje, a ja z pewnością inaczej bę-

dę zarządzał firmą. Mamy w ofercie dużo produktów, któ-
re są samograjami. Zyski z ich sprzedaży w zupełności mi 
wystarczą. 

– To bardzo  krótkowzroczne. Nawet znane produkty 

trzeba  ciągle  promować.  Inaczej  zanim  się  spostrzeżesz, 
stracisz licencje! 

Odłożył  ołówek  i wstał.  Robił  wrażenie,  jakby 

wszystko miał już przemyślane i zaplanowane. 

–  To  już  nie  jest  twój  problem.  Naszą  współpracę 

uważam za zakończoną. Za bardzo przesiąkłaś stylem ojca 
i jego  pomysłami.  Nie  dogadamy  się,  mała.  Dostaniesz 
oczywiście  trzymiesięczną  odprawę.  Co  do  tego  nie  ma 
żadnych  wątpliwości.  Z pewnością  lepiej  wykorzystasz 
czas,  jeśli  zajmiesz  się  od  razu  posiadłością  Fahrenbach. 
Swoim spadkiem – powiedział z lekką drwiną w głosie. 

– Frieder... 
Nie dał jej nic powiedzieć. 
–  Lena,  bez  dyskusji.  Wiem,  co  robię.  Spakuj  swoje 

rzeczy. Twoje biuro jest mi potrzebne dla Mony. 

– Możesz mi zdradzić, co ona będzie tu robić? 

background image

Przez  wszystkie  lata  małżeństwa  z Friederem  jej 

szwagierka była w firmie może pięć razy. Zawsze była je-
dynie  kurą  domową,  której  głównym  zajęciem  było  wy-
dawanie pieniędzy męża. 

–  Mona  będzie  reprezentować  firmę  przed  gośćmi 

i organizować służbowe rauty. 

– Przydatne stanowisko. Ona je wymyśliła? 
Po jego minie widziała, że trafiła w dziesiątkę. 
– Linus jest już duży i nie musi trzymać się maminej 

spódniczki. Monie potrzebne jest jakieś zajęcie. 

– Frieder, twoja żona nie ma pojęcia o sprawach fir-

my. Nie zna się na biznesie. Firmie nie jest potrzebne sta-
nowisko, które chcesz dla niej utworzyć. 

Spojrzała na brata z niedowierzaniem. 
–  Naprawdę  chcesz  zlikwidować  reklamę,  ważny 

element  sukcesu  firmy,  by  w jej  miejsce  utworzyć  stano-
wisko potrzebne tu jak dziura w moście? – dokończyła. 

– Masz coś jeszcze do powiedzenia? – zapytał. 
– Frieder, to niemożliwe, żebyś w ciągu jednego dnia 

aż tak się zmienił. Gdyby tata to słyszał... 

– Powtarzam raz jeszcze: ojciec nie żyje. Proszę cię, 

byś zabrała swoje rzeczy. 

– A co z bieżącymi kampaniami? 
– Pani Schmidt doprowadzi je do końca. Zawsze była 

twoją prawą ręką i jest we wszystko wciągnięta. 

background image

Nie do wiary, jak łatwo jej się pozbył. Czuła jednak, 

że w tej hecy maczała palce jego żona. 

– W porządku, spakuję swoje rzeczy. 
– Lena, moja decyzja nie jest wymierzona przeciwko 

tobie. Zrozum, teraz, kiedy firma jest moja, chcę od razu 
działać tak, jak sobie wymarzyłem, a nie, jak to robił nasz 
ojciec. Miał już swoje lata i jego poglądy trąciły myszką. 

– Tylko że mając takie poglądy, przez wiele lat, pro-

wadził bardzo dobrze prosperujący interes. 

–  Powiedziała  córeczka  tatusia.  Byłaś  tak  zakochana 

w ojczulku, że nie widziałaś, ile rzeczy robi źle i jak bar-
dzo  staroświeckie  jest  jego  myślenie.  Ale  co  się  dziwić, 
zajmowałaś się jedynie reklamą i ślepo wierzyłaś w to, co 
mówi. Nie chcę umniejszać jego zasług, ale to nie zmienia 
faktu, że jego czas minął. Tak czy inaczej. 

Lena  wstała  i zaczęła  składać  swoje  dokumenty  na 

kupkę. 

–  To  są  dokumenty  kampanii  reklamowej  Australij-

czyków. 

–  Możesz  je  wyrzucić  do  kosza.  Nie  mam  zamiaru 

zawracać sobie głowy takimi głupotami. 

– Tata podpisał już umowy – naciskała. 
–  W porządku.  Wywiążę  się  z nich,  ale  nie  będę  się 

przy  tym  jakoś  specjalnie  wysilać  ani  tym  bardziej  robić 
reklamy. 

background image

Frieder podszedł do drzwi. 
– Wracam do pracy. Dzięki, że nie robisz trudności. 
Wyszedł. Lena mimowolnie otarła czoło. Fakt, że do-

stała  wymówienie  z rąk  własnego  brata,  nie  martwił  jej 
tak  bardzo,  jak  przyszłość  firmy.  Zamartwianie  się  było 
w tej  sytuacji  zbyteczne.  Właściwie  co  ją  to  teraz  obcho-
dzi? 

Hurtownia Fahrenbach należała do jej brata Friedera. 

Ojciec tak chciał i pewnie przyświecał temu jakiś cel. 
 

 

background image

 
Lena była bez pracy – co za irytująca myśl. Po paru 

dniach zaczęła się poważnie nudzić, tym bardziej że Jörg 
i Doris  wyjechali  do  Francji,  a Grit  ciągle  przysiadywała 
w willi i generalnie była bardzo tajemnicza. 

Stosunki  między  Leną  a jej  rodzeństwem  nigdy  nie 

były jakoś specjalnie bliskie, ale przynajmniej zawsze do-
brze się rozumieli. Od śmierci ojca, a właściwie od chwili 
odczytania testamentu, wszystko się zmieniło. 

Wyglądało to tak, jakby każdy z nich chciał teraz żyć 

swoim własnym życiem. 

Czy ojciec to przeczuwał? Przewidział to? Przynajm-

niej  wiedział,  co  chcieli  dostać  Frieder,  Jörg  i Grit, 
i spełnił ich marzenia. 

Wciąż  nie  mogła  jednak  zrozumieć,  dlaczego  ojciec 

podarował  jej  posiadłość  Fahrenbach.  Z drugiej  jednak 
strony nie chciałaby odziedziczyć ani hurtowni, ani zam-
ku, ani też willi. Posiadłość Fahrenbach nie była wcale ta-
ką złą opcją. 

Po  nieudanej  próbie  skontaktowania  się  z Friederem 

i Grit,  nie  zastanawiając  się  długo,  spakowała  swoje  rze-
czy, dała znać do posiadłości, że przyjeżdża, i wyruszyła 
w podróż. 

Najłatwiej rozprawić się z demonami przeszłości, sta-

background image

jąc  z nimi  twarzą  w twarz.  Zatrzymała  wzrok  na  lewej 
dłoni.  Na  wewnętrznej  stronie  lewego  nadgarstka  maja-
czyła litera. Wycięte na skórze duże T. 

Thomas. 
Po  raz  pierwszy  od  wielu  lat  tak  świadomie  o nim 

pomyślała.  Thomas,  jej  pierwsza  wielka  miłość.  Jedyna 
prawdziwa miłość. 

Nawet  jeśli  później  kogoś  poznała,  żadnemu 

z mężczyzn  nie  udało  się  pozostać  na  dłużej  w jej  życiu. 
Chyba  dlatego,  że  każdego  z nich  w głębi  duszy  porów-
nywała z Thomasem. 

Pewnego  dnia  Thomas  Sebelius  wprowadził  się  ra-

zem z rodzicami, znanymi artystami, do Fahrenbach. Kie-
dy wyjeżdżała z rodzicami i rodzeństwem do posiadłości, 
zawsze  bardzo  się  cieszyła,  że  zobaczy  tego  sympatycz-
nego  chłopaka.  Od  samego początku doskonale  się  rozu-
mieli. Często do siebie pisali, godzinami rozmawiali przez 
telefon.  Pewnego  dnia  odkryli,  że  do  szaleństwa  się 
w sobie  zakochali.  Snuli  plany  na  przyszłość.  Chcieli  ra-
zem studiować. Od tej chwili dla Leny stało się jasne, że 
chce przeżyć swoje życie właśnie z Thomasem. Z żadnym 
innym mężczyzną. 

Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi, gdy dowie-

działa się, że Thomas wyjeżdża z rodzicami do Ameryki. 
Jego ojciec dostał ciekawą ofertę pracy w Kalifornii. 

Gdy  podczas  ostatniego  spotkania  przysięgli  sobie 

background image

dozgonną miłość i wierność, każde z nich wyryło sobie na 
wewnętrznej  stronie  lewego  nadgarstka  pierwszą  literę 
imienia ukochanej osoby. 

Inna  sprawa,  że  w ranę  Leny  wdało  się  zakażenie 

i doszło  do  bliznowacenia.  I jeszcze  ten  gniew  matki. 
A Thomas... już nigdy więcej się do niej nie odezwał. 

Miesiące  po  jego  wyjeździe  były  najokropniejszym 

okresem  w jej  życiu.  Serce  nie  chciało  przyjąć  tego  do 
wiadomości,  ale  rozsądek  musiał  zaakceptować  taki  stan 
rzeczy.  Wyparła  wszystkie  wspomnienia  i już  nigdy  nie 
wróciła  do  posiadłości  Fahrenbach.  Gdy  ojciec  prosił  ją, 
by  towarzyszyła  mu  w podróży,  nie  była  w stanie  się 
przemóc. 

A teraz jechała do Fahrenbach... 
Nie mogła nie pomyśleć o Thomasie. Jej nieposłuszne 

myśli i tak nieustannie krążyły wokół niego. Nawet teraz, 
po dziesięciu latach, na wspomnienie o nim jej serce wali-
ło jak młotem. 

Wszystko,  co  tak  starannie  wyrzucała  z pamięci,  od-

żywało. Nie umiała  bronić  się  przed  tymi  myślami.  Osa-
czyły ją jak dzikie zwierzęta. 

Może 

to 

dobrze, 

że 

zaczęła 

obrachunek 

z przeszłością.  Musiała  wreszcie  uwolnić  się  od  tej  wyi-
dealizowanej miłości. To przez nią nie była w stanie zain-
teresować się żadnym innym mężczyzną. 

Jej  myśli  powędrowały  do  posiadłości,  którą  odzie-

background image

dziczyła. Posiadłość – to chyba za dużo powiedziane. Był 
to  dość  pokaźny  majątek  ziemski,  któremu  cała  miejsco-
wość zawdzięczała swoją nazwę. Fahrenbach. 

To, że unikała tego miejsca, można było jeszcze jakoś 

wytłumaczyć,  ale  właściwie  dlaczego  jej  rodzeństwo  nie 
interesowało  się  posiadłością? Przecież  tyle  razy  spędzili 
tu wspaniałe wakacje. Może to wina ich matki, która nie-
nawidziła  Fahrenbach  i ze  swoich  dzieci  zrobiła  miesz-
czuchów. 

W głowie kłębiły jej  się różne  myśli. Lena czuła, że 

jest podenerwowana. 

Co zastanie w posiadłości? 
Pewnie będą tam Aleks i Nicola Dunkel. O ile dobrze 

pamiętała, to właśnie oni zajmowali się posiadłością. 

Był tam też Daniel Greiner. Jako młody chłopak zu-

pełnie  przypadkowo  znalazł  się  w posiadłości.  Zajmował 
się ogrodem i nielicznymi zwierzętami, które tam jeszcze 
zostały, i wykonywał drobne naprawy. 

Całą  trójkę  ojciec  hojnie  obdarował  w testamencie. 

Ponadto przyznał im pewną kwotę pieniędzy i dożywotne 
prawo do mieszkania w posiadłości. 

Lena w zupełności popierała decyzję ojca. Lubiła całą 

trójkę i cieszyła się, że niedługo się z nimi spotka. 

Czy bardzo się zmienili? 
Na pewno. Upływający czas robi swoje. Ona też nie 

background image

była już tą samą beztroską i pełną entuzjazmu dziewczyn-
ką.  Stała  się  skłonną  do  zadumy  dziewczyną,  która  tego 
lata skończy dwadzieścia osiem lat. 

Kiedyś  była  pewna,  że  w tym  wieku  będzie  miała 

gromadkę  dzieci,  a teraz  na  horyzoncie  nie  było  nawet 
kandydata  na  męża.  A wszystko  dlatego,  że  jej  serce 
wciąż należało do Thomasa, który dziś był już tylko upo-
rczywym majaczeniem, krnąbrną myślą w jej głowie. By-
ła pewna, że dawno o niej zapomniał. 

Westchnęła i podjechała pod jakiś zajazd. Chciała na-

pić  się  kawy  i trochę  odświeżyć.  Jeśli  dobrze  pójdzie,  za 
godzinę dotrze na miejsce. 

Poszła do umywalni oświetlonej jaskrawą neonówką. 

Spojrzała w lustro i przymknęła oczy. 

Nienawidziła wyłożonych białymi płytkami pomiesz-

czeń,  na  dodatek  oświetlonych  jaskrawym  neonowym 
światłem.  Człowiek  wyglądał  w nim  na  chorego 
i strapionego. 

Nałożyła  trochę  różu  na  policzki,  usta  pociągnęła 

pomadką,  podmalowała  rzęsy.  To  poprawiło  jej  samopo-
czucie. Skropiła się perfumami i uczesała półdługie ciem-
ne blond włosy. 

W przeciwieństwie do rodzeństwa, które miało ciem-

ne włosy i piwne oczy, Lena była podobna do ojca. To po 
nim miała jasne włosy, niebieskie oczy i szczupłą twarz. 

–  Straszne,  typowa  przedstawicielka  rodu  Fahrenba-

background image

chów  –  powtarzała  jej  matka  i wcale  nie  brzmiało  to  za-
bawnie. 

Jej  rodzice  nigdy  się  nie  dogadywali.  Ojciec  był 

człowiekiem  nieskomplikowanym,  ceniącym  sobie  dom, 
matka  natomiast  chciała  żyć  pełnią  życia  i chętnie błysz-
czała w towarzystwie. 

Właściwie było to do przewidzenia, że pewnego dnia 

odejdzie od męża. Sposób, w jaki to zrobiła, był niezwy-
kle przykry dla jej ojca. Kiedyś zaproponowano mu win-
nicę w Argentynie. Odrzucił propozycję, ale matka pozna-
ła  przy  tej  okazji  nadzianego  biznesmena  i bez  wahania 
rzuciła dla niego rodzinę. Jako Carla Arachez de Moreira 
wiodła  teraz  dostatnie  życie  w Buenos  Aires.  Ze  stolicy 
wyjeżdżała tylko wtedy, gdy z grupą innych bogaczy robi-
ła sobie wycieczkę prywatnym samolotem. 

Zerwała też kontakt z dziećmi. Oni sami dowiadywali 

się  czegoś  o matce  jedynie  z plotkarskich  gazet 
i czasopism drukowanych na błyszczącym papierze. 

Na  szczęście  Lena  od  zawsze  lepiej  dogadywała  się 

z ojcem niż z matką. Może dlatego, że tak bardzo była do 
niego podobna. 

Pozostałe  rodzeństwo  gorzej  znosiło  rozstanie 

z matką. Szczególnie Frieder, który był jej ulubieńcem. 

Dziwne, że znalazł sobie żonę, która interesowała się 

jedynie ciuchami i urodą. 

Przed  wyjściem  z umywalni  po  raz  ostatni  spojrzała 

background image

w lustro, po czym ruszyła w dalszą drogę. 
 

 

background image

 
Fahrenbach  leżało  na  pagórkowatym  terenie.  Wokół 

roztaczały  się soczyste  łąki, które  ciągnęły  się  hen, dale-
ko, aż do iglasto–liściastego lasu, z którym zlewały się na 
horyzoncie. Fahrenbach tworzyły przypadkowo porozrzu-
cane 

gospodarstwa 

wiejskie 

i niewielkie 

centrum 

z piekarnią, 

sklepem 

wielobranżowym, 

gospodą 

i gabinetem  weterynaryjnym.  Na  prawym  skraju  osady 
znajdował  się  duży  tartak,  a na  jednym  ze  wzgórz,  zwa-
nym  Słonecznym  Wzgórzem,  leżała  posiadłość  Fahren-
bach. 

Lenie o mało serce nie zamarło, gdy zobaczyła maje-

statycznie prezentującą się rezydencję z licznymi przybu-
dówkami.  Jeszcze  nigdy,  ilekroć  tu  była,  nie  zwróciła 
uwagi  na  piękno  krajobrazu,  spokój  panujący  w wiosce 
i godność, z jaką prezentowała się rodzinna posiadłość. 

Musiała  dorosnąć,  by  zrozumieć  i docenić  jej  war-

tość? 

Jak  to  możliwe,  że  na  tak  długo  zrezygnowała  z tej 

sielanki?  Ileż  rzeczy  jej  umknęło...  Ogarnęła  ją  wdzięcz-
ność dla ojca, który sprezentował jej ten klejnot. 

Dodała gazu. Chciała jak najszybciej dotrzeć na miej-

sce. Tak, dotrzeć, to było właściwe słowo. W głębi serca 
poczuła  nagle,  że  odnalazła  swoje  miejsce  na  ziemi,  do-
kładnie tam, gdzie zaczęła się historia Fahrenbachów, któ-

background image

rzy mieszkali tu już od pięciu pokoleń. 

Pojechała  na  skróty  wzdłuż  rzeki  i skręciła 

w wyjeżdżoną  polną  drogę,  prowadzącą  prosto  na  wzgó-
rze, na którym leżała posiadłość. Główny budynek wyglą-
dał trochę łyso i smutno bez kwiatów na balkonach. Może 
Dunkelowie  i Daniel nie  byli pewni,  czy  po śmierci pana 
domu dalej należy wszędzie sadzić kwiaty. Poza tym tro-
chę  to  kosztowało.  Ale  to  drobiazg,  który  szybko  da  się 
zmienić. 

Kiedy wysiadła z samochodu, ze schodów prowadzą-

cych do drzwi wejściowych podniósł się czarny labrador. 
Jego  sierść  lśniła  w słońcu.  Wyczekując,  przyglądał  się 
Lenie, jakby nie wiedział, jak ją przywitać – szczekaniem 
jak wroga czy machaniem ogona jak przyjaciela. 

Nie znała tego psa, ale od ojca wiedziała, że wabi się 

Hektor. 

– Witaj, Hektorze – krzyknęła przyjaźnie. 
Na  jej  słowa  pies  wybrał  przyjazny  wariant  powita-

nia. Pozwalał się głaskać. Spodobał się Lenie. Nic dziw-
nego, był pięknym psem. 

Ktoś  pośpiesznie  szedł  przez  podwórze.  To  Daniel. 

Wcale się nie zmienił. 

– Lena! – zawołał, a w jego głosie wyraźnie było sły-

chać radość. – A może powinienem raczej powiedzieć pa-
ni Fahrenbach? 

– Ani mi się waż! – zawołała, zanim go objęła. 

background image

–  Jeśli  mnie  tak  nazwiesz,  nie  odezwę  się  do  ciebie 

ani  słowem...  Ach,  Daniel,  tak  się  cieszę,  że  cię  widzę. 
Tak się cieszę, że znowu tu jestem. 

Daniel skinął głową. 
– Długo cię nie było, tyle lat. 
– Za długo – przyznała. 
Po  chwili  otworzyły  się  drzwi  wejściowe.  Wybiegła 

z nich  Nicola.  Ona  też  prawie  się  nie  zmieniła,  może  je-
dynie nabrała trochę kształtów. Ale pasowało to do niej. 

Lena  spontanicznie  rzuciła  jej  się  w ramiona.  Nicola 

była jej taka bliska. To ona pocieszała ją, kiedy stłukła so-
bie kolano albo gdy była smutna. 

– Jestem – powiedziała. 
Nicola pogłaskała ją po włosach, jak wtedy, kiedy by-

ła jeszcze nastolatką. 

– Już chyba czas najwyższy – Nicola ukradkiem otar-

ła łzy. – Chodź do środka. Specjalnie dla ciebie upiekłam 
szarlotkę, którą tak lubisz. 

Lena się wzruszyła. Nicola pamiętała jeszcze, jak Le-

na dosłownie rzucała się na jej szarlotkę. 

Kiedy  dołączył  do  nich  jeszcze  Aleks,  mąż  Nicoli, 

i przywitał ją – jak na swoją powściągliwą naturę niezwy-
kle miło – Lena miała wrażenie, jakby nigdy stąd nie wy-
jeżdżała. 

W tych trojgu wszystko było szczere – radość ze spo-

background image

tkania,  serdeczność,  entuzjazm,  z jakim  ją  przyjęli.  Lena 
zrozumiała teraz, dlaczego jej ojciec przyjeżdżał tutaj tak 
często. Tu życie było zupełnie inne. 

– Hektor już cię polubił – roześmiał się Aleks. – Mo-

żesz być dumna. 

I rzeczywiście, pies idąc blisko niej, wszedł za nią do 

domu. 

Lena nachyliła się nad nim i czule go pogłaskała. 
– Myślę, Hektorze, że będziemy dobrymi przyjaciół-

mi – zaśmiała się. 

– Jak z ojcem. Uwielbiał go – powiedział Daniel. 
Kiedy chciał wyjść, Lena zatrzymała go. 
– Nigdzie nie pójdziesz. Teraz wszyscy napijemy się 

kawy. 

Daniel aż poczerwieniał z radości. W końcu Lena by-

ła teraz jego szefową. 

Kiedy  weszli  do  domu,  od  razu  spostrzegła,  że 

wszystko  jest  bardzo  zadbane.  Pokoje  były  jednak  gęsto 
zastawione  meblami,  przez  co  nie  było widać  ich  piękna 
i wyjątkowości. Temu też da się szybko zaradzić. 

W  przytulnej  kuchni  mieszkalnej  Nicola  zdążyła  już 

nakryć stół. Teraz szybko dostawiła nakrycie dla Daniela. 
Na  stole  leżał  lniany  obrus  w kolorze  brudnego  różu. 
Ustawiła ręcznie malowany serwis z ceramiki, który Lena 
szczególnie lubiła. Na środku stołu stała słynna szarlotka 

background image

Nicoli, na której widok Lenie ciekła już ślinka. 

–  To  ja  zerwałem  dla  ciebie  te  kwiaty  –  powiedział 

z dumą Daniel, kiedy zauważył, że wzrok Leny powędro-
wał na bujny bukiet polnych kwiatów w glinianym dzban-
ku. 

– Dziękuję. Są piękne. 
Lena  opadła  zmęczona  na  poduszki  leżące  na  ławce 

z miękkiego drewna, na której siadywali już jej pradziad-
kowie. To było jej ulubione miejsce, którego zawsze bro-
niła przed rodzeństwem. 

Usilnie  próbowała  powstrzymać  łzy,  które  ze  wzru-

szenia  napłynęły  jej  się  do  oczu.  Wszystko  wywoływało 
takie  emocje.  ...I  jeszcze  ta  przytulna  kuchnia,  w której 
czas  jakby  się  zatrzymał,  sprawiła,  że  odżyły  wspomnie-
nia.  Przypomniała  sobie,  że  właśnie  tutaj  przeżyła  naj-
szczęśliwszy  okres  w życiu.  Ale  cóż,  straciła  swoją  naj-
większą miłość, a jej ojciec zmarł. Nie była przygotowana 
na tę śmierć. Nie wiedziała, co robić. 

Nie  chciała  jednak  poddać  się  sentymentom.  Nie  te-

raz, gdy roztaczała się przed nią niemalże filmowa scene-
ria. Promienie słońca wesoło tańczyły po stole, a w kuchni 
cudownie  pachniało  świeżo  paloną  kawą,  którą  właśnie 
przyniosła Nicola. 

Hektor  nie  spuszczał  wzroku  z Leny.  Miał  nadzieję, 

że dostanie jakiś smakowity kąsek. 

–  No, opowiadajcie  – powiedziała,  gdy  udekorowała 

background image

sobie spory kawałek ciasta słuszną porcją bitej śmietany. 
– Co działo się w czasie mojej nieobecności? 
 

 

background image

 

W  nocy  Lena  miała  dziwne  sny.  Śnił  jej  się  ojciec. 

Stał  po  drugiej  stronie  rzeki,  a ona  nie  wiedziała,  jak  do 
niego przejść. Chciał jej coś powiedzieć, ale nie mogła go 
zrozumieć. Kiedy wreszcie znalazła jakąś starą, rozkleko-
taną łódkę i usiłowała ściągnąć ją z mielizny, ojciec znik-
nął. 

Obudziła się z krzykiem. Podniosła się na łóżku i nie 

mogła się zorientować, gdzie jest. Z trudem przypomniała 
sobie, że jest w Fahrenbach. Drżącą ręką włączyła nocną 
lampkę. Potem głęboko wzdychając, opadła na poduszki. 
Leżała  w łóżku  w swoim  dawnym  pokoju.  Tutaj  spała, 
kiedy jako młoda dziewczyna przyjeżdżała do posiadłości. 
Dzisiaj pokój wydawał jej się okropny, ale wtedy tak dłu-
go  męczyła  ojca,  aż  kupił  meble,  które  sobie  upatrzyła 
i które wciąż tu stały. 

Pierwsze,  co  zrobi,  to  urządzi  pokój  na  nowo. 

W domu nie brakowało ładnych mebli. Niezależnie do te-
go, czy będzie tu przyjeżdżać tylko od czasu do czasu, czy 
zamieszka na stałe, chce się czuć dobrze w swoim pokoju. 

Próbowała zasnąć. Nie mogła. Była zbyt roztrzęsiona. 

Wstała  i zeszła  na  dół  do  kuchni,  by  przygotować  sobie 
ciepłe mleko z miodem. Z kubkiem w ręce wracała na gó-
rę. Nie poszła do swojego pokoju. Nogi same poniosły ją 
do pokoju ojca. 

background image

Przez  okno  wpadało  delikatne  światło  księżyca.  Na-

wet  nie  musiała  zapałać  światła.  Bezwiednie  usiadła 
w fotelu  z wysokim  oparciem.  Zawsze  to  robiła,  ilekroć 
chciała porozmawiać z ojcem. Jakże śmieszne wydały jej 
się  teraz  skargi  i żale,  którymi  go  wtedy  raczyła.  Ale  oj-
ciec  zawsze  uważnie  słuchał  i radził,  jakby  chodziło 
o naprawdę poważne sprawy. 

Napiła się mleka. 
Tak bardzo chciałaby teraz z nim porozmawiać, spy-

tać o radę. Ledwo tu przyjechała, a już zauważyła, że stało 
się  z nią  coś  dziwnego,  coś,  co  nie  miało  nic  wspólnego 
z sentymentalnością. 

– Ach, tato – powiedziała szeptem. Łzy płynęły jej po 

policzkach.  –  Dlaczego  unikałam  wszystkich  rozmów 
o Słonecznym  Wzgórzu?  Byłam  taką  egoistką.  Myślałam 
tylko  o sobie  i moim  zranionym  sercu.  Teraz  jestem  tu 
i nie wiem, co dalej. 

Odstawiła kubek i wcisnęła się głębiej w fotel. Nagle 

poczuła bliskość ojca. Miała wrażenie, że czuje zapach je-
go  wody  po  goleniu.  Pewnie  unosił  się  jeszcze 
w pomieszczeniu.  Cierpki  zapach  drzewa  sandałowego 
i dzikich traw. Nawet nie próbowała odpędzić od siebie tej 
myśli.  Uspokajała  ją.  Czy  ojciec  też  przesiadywał  w tym 
fotelu i rozmyślał? O czym? Na pewno nie o firmie. 

Wtedy  uświadomiła  sobie,  że  właściwie  nie  znała 

prawdziwych uczuć i myśli ojca. Zdawało się, że zamknął 

background image

się w sobie, gdy odeszła mama. A ona, jego córka, nigdy 
nie próbowała dotrzeć do jego wnętrza, chociaż byli sobie 
tacy bliscy. 

Zaczęła  płakać.  Chyba dopiero  tutaj, w tym  miejscu, 

mogła naprawdę dać upust żalowi po stracie ojca. 

Płacz tak ją zmęczył, że zasnęła. Sama nie wiedziała, 

kiedy. Dopiero nad ranem obudziła się z zimna. Wszystko 
ją bolało. Stękając, podniosła się z fotela. 

Marzyła o ciepłym prysznicu i kawie. 
Najpierw  rozejrzała  się  jednak  po  pokoju.  Nicola 

chyba  niczego  nie  zmieniła.  Na  oparciu  krzesła  wisiała 
wełniana  kamizelka  ojca.  Dobrze  pamiętała  tę  kamizelkę 
o grubych  oczkach.  Wzięła  ją  do  ręki  i zanurzyła  w niej 
twarz. Potem ją włożyła. 

Tak zobaczyła ją Nicola. Akurat weszła na górę. Nio-

sła tacę z pachnącą kawą, jajecznicą i tostem. 

–  Uratowałaś  mi  życie  –  zawołała  Lena  i rzuciła  się 

na kawę. – Tego mi było potrzeba. 

– Źle spałaś? 
Lena potrząsnęła głową. 
–  Nie.  Poszłam  do  pokoju  taty  i tam  zasnęłam.  Nie-

stety, nie w łóżku, tylko w fotelu. Bez sensu. 

–  Płakałaś,  prawda? To  zrozumiałe.  Był  wspaniałym 

człowiekiem. Wierz mi, bardzo nam go brakuje. 

– Mnie też. A mam do niego tyle pytań... 

background image

– Nie wiesz, co dalej z posiadłością, prawda? – Nico-

la  czytała  w jej  myślach.  –  Twój  tata  nie  bez  przyczyny 
przekazał  ci  posiadłość.  Lena,  nic  na  siłę.  Rozwiązanie 
samo  się  znajdzie.  Korzystaj  z tego,  że  jesteś  tutaj, 
i potraktuj swój pobyt jak urlop. Jak kiedyś. 

Lena  ze  zdumieniem  przyglądała  się  Nicoli.  Nie  po-

dejrzewała  jej  o taką  mądrość  życiową  i tyle  zdrowego 
rozsądku. Znowu zachowała się jak mieszczuch, któremu 
się zdaje, że jest mądrzejszy od ludzi ze wsi. Co za fatalna 
pomyłka. Decyzje serca są z całą pewnością szczersze niż 
rozumu. 

– Bardzo się cieszę, że tu jestem. Tak wiele dla mnie 

znaczycie, wszyscy, ale... 

– Jedz jajecznicę, bo wystygnie – powiedziała Nicola 

rzeczowo.  –  Potem  przewietrz  się,  idź  na  spacer.  Wtedy 
będziesz mogła trzeźwo myśleć. 

Ten pomysł spodobał się Lenie. 
– Jest jeszcze mój rower? – zapytała. 
– No jasne. 
– W takim razie po śniadaniu zrobię sobie wycieczkę 

rowerową. Zupełnie jak dawniej. Poproszę Daniela, żeby 
sprawdził, czy w kołach jest jeszcze powietrze. 

– Zaraz mu powiem, ale jedz wreszcie, a potem spo-

kojnie zacznij dzień. Nie wszystko naraz. 

Lena roześmiała się. Cała Nicola. 

background image

Lena  poszła  do  swojego  pokoju.  Zjadła  jajecznicę 

i dopiła kawę. Śniadanie smakowało wyśmienicie. 

Ale teraz bardzo się spieszyła. Nie mogła się już do-

czekać, by zobaczyć miejsca, które kiedyś tak chętnie od-
wiedzała.  Chciała  też  pojechać  do  wsi  i zobaczyć,  co  się 
zmieniło. 

Myśl,  żeby  udać  się  w miejsca,  w których  bywała 

z Thomasem, porzuciła tak szybko, jak tylko się pojawiła. 

Nie, Thomas to odrębny rozdział... 
Chociaż  nie  chciała  przywoływać  z pamięci  wspo-

mnień  o Thomasie,  robiła  dokładnie  odwrotnie.  Ledwo 
wsiadła na rower, a już jakaś siła jak magnes ciągnęła ją 
nad jezioro. 

Jezioro też należało do posiadłości Fahrenbachów, ale 

to  jej  dziadek  udostępnił  je  dla  wszystkich.  Każdy  mógł 
się tam kąpać i łowić ryby. Po jeziorze mogły też pływać 
żaglówki Oczywiście w ograniczonej ilości. Łodzie moto-
rowe były zabronione. 

Dzięki  tym  zakazom  jezioro  zachowało  swój  pier-

wotny  urok w przeciwieństwie do  innych okolicznych je-
zior. Wybudowano tam hotele i przystanie, a brzegi jezio-
ra wyłożono kostką. 

Fahrenbachowie  mieli  też  niewielką  stanicę  wodną 

w najładniejszym miejscu nad wodą. To miejsce Lena lu-
biła  najbardziej.  Spędziła  tu  z Thomasem  dużo  czasu. 
Czytali sobie wiersze, snuli cudowne plany na przyszłość, 

background image

tutaj  po  raz  pierwszy  się  pocałowali  i wyznali  sobie  mi-
łość. Ale nie tylko ze względu na Thomasa jezioro miało 
dla niej taką wartość. Tu nauczyła się pływać, ojciec po-
kazał  jej,  jak  obchodzić  się  z wędką,  i uczynił  z niej  cał-
kiem niezłego żeglarza. 

Kiedy  między  wysokimi  drzewami  dostrzegła  dach 

stanicy, zaczęła mocniej pedałować. Już nie mogła się do-
czekać, by wreszcie być na miejscu. 

Gdy  dojechała  do  stanicy,  rower  oparła  o krzewy, 

obiegła  dom  dookoła  i nacisnęła  klamkę.  Drzwi  były 
oczywiście  zamknięte.  Pospiesznie  podniosła  drewnianą 
tabliczkę z nazwiskiem i sięgnęła do schowka po klucz. 

Weszła  do  środka.  Uderzyło  ją  stęchłe  powietrze. 

Chyba całe lata nikt tu nie przychodził. Świadczyły o tym 
choćby pajęczyny na ścianach. Wszędzie było ich pełno. 

Otworzyła  okno,  by  wpuścić  świeże  powietrze.  Ro-

zejrzała się i serce zabiło jej mocniej. Na jednym z krzeseł 
wisiał  granatowy  sweter,  który  Thomas  miał  na  sobie 
podczas  ich  ostatniego  spotkania. Wybiegła  na  zewnątrz. 
Prosto na pomost, do którego przycumowana była łódka. 
Już chciała usiąść na ławkę, skąd miałaby  wspaniały wi-
dok na jezioro, gdy nagle odkryła serce wyryte w drewnie. 
T + L. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy to serce zosta-
ło  wyryte.  Słońce,  wiatr  i pogoda  zniszczyły  je  trochę. 
Ostrożnie  przejechała  palcem  po  je  go  konturach.  Potem 
usiadła i spojrzała na wodę. 

background image

Do pomostu podpłynęły kaczki. Pohałasowały trochę 

i odpłynęły,  gdy  zorientowały,  się  że  nie  dostaną  nic  do 
jedzenia.  W dali  zobaczyła  falującą  na  wodzie  łódkę. 
Wśród  drzew  ćwierkały  ptaki.  Gdzieś  zupełnie  blisko 
dzięcioł równomiernie stukał w pień drzewa. 

Kiedy była dzieckiem, nie zastanawiała się nad tym, 

co  posiadała  rodzina  Fahrenbachów.  Dopiero  teraz  stop-
niowo  uświadamiała  sobie,  co  pozostawił  jej  ojciec.  To 
nie tylko posiadłość z budynkami i ziemia, którą częścio-
wo oddali w dzierżawę. To także jezioro i przylegający do 
niego las. 

Jej  rodzeństwo i ich  małżonkowie chyba nie zdawali 

sobie  sprawy,  co  tak  naprawdę  dostała.  Inaczej  nie  na-
śmiewaliby się, że przypadła jej w udziale jedynie posia-
dłość. 

Czuła  się  jak  dziecko,  które  właściwie  wiedziało,  co 

dostanie pod choinkę, ale mimo wszystko po rozpakowa-
niu prezentu było ogromnie zaskoczone. 

Wcale nie marzyła o odziedziczeniu posiadłości. Zna-

ła ją, bywała tu, ale nic więcej. Dopiero  teraz wolno do-
cierało  do  niej,  co  tak  naprawdę  dostała.  Wpatrzona 
w jezioro  straciła  rachubę  czasu.  Wstała,  gdy  zerwał  się 
lekki wiatr i ciemna chmura przesłoniła słońce. 

Zapach w stanicy był już dużo lepszy. Oparła się po-

kusie włożenia na siebie granatowego swetra. Nie potrze-
ba jej więcej emocji. I tak była wystarczająco poruszona. 

background image

Szybko  pozamykała  okna  i przekręciła  klucz 

w drzwiach  wejściowych.  Ukryła  go  w schowku,  rzuciła 
ostatnie spojrzenie na jezioro i pobiegła do roweru. 

Było już prawie południe, ale chciała jeszcze zajrzeć 

do wsi. Od razu zauważyła małe, bardzo ładne domki jed-
norodzinne,  których  wcześniej  nie  znała.  Zdziwiło  ją  to 
bardzo,  bo  za  jej  czasów  w Fahrenbach  zupełnie  nic  się 
nie działo. Wieś zawsze wyglądała tak samo. 

Przynajmniej  gospoda  „Pod  lipą”  wydawała  się  taka 

sama.  Mieściła  się  w okazałym  budynku  bielonym  wap-
nem.  Zresztą  była  chyba  świeżo  pomalowana,  podobnie 
jak  stolarka  okienna  i drzwiowa,  które  lśniły  świeżością. 
Budynek  wyglądał  na  zadbany.  Stał  między  dwiema 
ogromnymi lipami, którym zresztą gospoda zawdzięczała 
swą nazwę. Nowy był  jedynie  ogródek  piwny urządzony 
z boku  budynku.  Jak  widać,  mieszkańcy  Fahrenbach  szli 
z duchem czasu. 

Przypomniała sobie wspaniałe lody domowej roboty, 

które  latem  zawsze  można  tu  było  kupić,  przypomniała 
sobie też Sylvię, córkę właściciela gospody, z którą kiedyś 
się  przyjaźniła.  Dziewczyna  była  nieszczęśliwa,  bo  nie-
którzy  bezmyślnie  wołali  na  nią  Lipa,  a nie  Sylvia,  gdyż 
kojarzyli ją z gospodą. Ciekawe, jak się potoczyły jej losy. 

Lenę zżerała ciekawość. Postanowiła od razu się do-

wiedzieć. Odstawiła rower i weszła do gospody. 

W  środku  prawie  nic  się  nie  zmieniło.  To  dobrze. 

background image

Byłby  to  niewybaczalny  błąd,  gdyby  jakieś  nowości  ze-
psuły przytulne wnętrze gospody. Na stołach stały kwiaty. 
Wzrok  Leny  powędrował  w stronę  pieca  kaflowego  –
stojącego w kącie. Teraz  pełnił już tylko funkcję dekora-
cyjną. Dzięki niemu pomieszczenie wydawało się jeszcze 
bardziej przytulne. Ilekroć przychodziła tu z rodziną, zaw-
sze siedzieli przy stoliku obok pieca. Ze smutkiem pomy-
ślała  o czasach,  kiedy  byli  jeszcze  szczęśliwi.  Przynajm-
niej tak jej się wtedy wydawało. 

–  Już  do  pani  podchodzę,  chwileczkę  –  dobiegło  do 

jej uszu. 

Od  razu  rozpoznała  głos  Sylvii.  Z ciekawością  spoj-

rzała w stronę, z której dobiegł. 

– Przepraszam, muszę tylko... 
Młoda  kobieta  odstawiła  butelki,  które  trzymała 

w rękach. Z niedowierzaniem patrzyła na Lenę. 

– Nie wierzę... Nie wierzę... Lena Fahrenbach. 
Wybiegła zza baru i objęła ją. 
– A to ci niespodzianka! Tak długo się nie widziały-

śmy. 

– Ponad dziesięć lat. 
–  Nie  do  wiary.  Chodź,  siadaj!  Czego  się  napijesz? 

Kawy? A może kieliszeczek wódki? Na przykład Fahren-
bachówki? 

–  Za  wódkę  dziękuję,  ale  kawy  chętnie  się  napiję. 

background image

Chcesz mnie z miejsca otruć? Przecież już od dwudziestu 
lat nie produkujemy Fahrenbachówki. Chyba nie macie aż 
takich zapasów. Po tylu latach nikt nawet o to nie pyta. 

– Wręcz przeciwnie. Mylisz się. To absolutny hit. Za-

czekaj, przyniosę kawę. Z mlekiem i z cukrem? 

– Nie, poproszę czarną. 
Lena odprowadziła ją wzrokiem. Sylvia wcale się nie 

zmieniła. Tylko lat jej przybyło, no i przybrała trochę na 
wadze. Ale pasowało to do niej. Wróciła z kawą i usiadła 
przy stoliku. 

– Co miałaś na myśli z Fahrenbachówką? – zaintere-

sowała się Lena. 

–  Już  mówiłam.  To  absolutny  hit.  Nie  tylko  u nas. 

Podają ją w najlepszych restauracjach. 

– Ależ ona nie jest już produkowana. 
– Wręcz przeciwnie. Mój ojciec nigdy nie przestał jej 

produkować. I to właśnie u was. Dziwię się, że nic o tym 
nie wiesz. 

Lena pokręciła głową. 
– Nic mi o tym nie wiadomo. Nikt z nas nie wiedział. 
– I nikt z was tutaj nie przyjeżdżał. Myślę, że twój oj-

ciec był z tego powodu nieszczęśliwy. Kochał posiadłość 
i chętnie  podzieliłby  się  z wami  tą  miłością.  Bardzo  nam 
przykro,  że  odszedł  tak  nagle.  Był  cudownym  człowie-
kiem. 

background image

Lenie chciało się płakać. To straszne, że obcy ludzie 

więcej  wiedzieli  o jej  ojcu  niż  ona.  I nie  zaprzestał  pro-
dukcji, mimo że jej bracia uważali, że ten relikt przeszło-
ści nie pasuje do oferty. 

–  Bardzo  kochałam  ojca.  Teraz  żałuję,  że  przez  tyle 

lat nie przyjeżdżałam do Fahrenbach. 

– Szkoda, że nas nie odwiedzałaś. Lubiłam nasze spo-

tkania. Dlaczego nie przyjeżdżałaś? Zawsze wydawało mi 
się, że lubisz tu być. 

Lena westchnęła. 
–  To  długa  historia.  Kiedyś  ci  ją  opowiem.  –  A co 

z posiadłością? Twój ojciec podjął jakąś decyzję? 

– Wszystko przepisał na mnie. Jestem tu od wczoraj. 

Chcę zobaczyć, jak to wszystko wygląda i zastanowić się, 
co dalej. 

Sylvia  spojrzała  na  przyjaciółkę  z dzieciństwa.  Jej 

wzrok był poważny. 

–  To  wspaniale,  że  to  właśnie  ty  odziedziczyłaś  po-

siadłość.  Twój  ojciec  wiedział,  że  tylko  ty  –  nie  żebym 
miała  coś  przeciwko  twojemu  rodzeństwu  –  będziesz 
umiała  docenić  jej  wartość  i zrozumiesz,  ile  naprawdę 
znaczy. 

– Co masz na myśli? 
– Dziedzicząc posiadłość, która od pokoleń jest wła-

snością rodziny, zobowiązujesz się do jej utrzymania. To 

background image

wielka  odpowiedzialność,  która  może  oznaczać  zmianę 
dotychczasowych  planów  życiowych.  Ja  też  chciałabym 
inaczej  żyć.  No  cóż,  przez  całe  życie  przygotowywano 
mnie do tego, że kiedyś przejmę gospodę. Gdy mój ojciec 
zachorował,  a mama  nie  chciała  już  dłużej  sama  prowa-
dzić gospody, wróciłam i wszystkim się zajęłam. 

– Żałowałaś kiedyś tej decyzji? 
–  Nie.  Może  ta  zmiana  nastąpiła  zbyt  szybko.  Ale 

trudno. Jest jak jest. 

– Wyszłaś za mąż? – zapytała Lena. 
– Jeszcze nie. Ale stanie się to chyba za rok. Pamię-

tasz Martina Grubera? 

Lena skinęła głową. 
– To twój przyszły mąż? 
– Tak. Tak jakoś wyszło. Na całe lata straciliśmy się 

z oczu.  Dwa  lata  temu  Martin  wrócił  do  Fahrenbach  i od 
starego  Hesslanda  przejął  gabinet  weterynaryjny.  No 
i jakoś zbliżyliśmy się do siebie. 

– Kochasz go? 
–  Tak  –  odpowiedziała  Sylvia  bez  wahania.  –  Może 

nie  jest  to  płomienna  miłość,  ale  rozumiemy  się  i mamy 
podobne  wyobrażenie  o życiu.  Lubimy  być  ze  sobą 
i wiemy,  że  możemy  na  sobie  polegać.  Lubimy  życie  na 
wsi... Kiedy Martin mnie całuje i przytula, moje serce nie 
wali jak szalone, ale czuję się przy nim bezpiecznie. Jest 

background image

delikatny  i bardzo  czuły.  Kocham  go  i jestem  wdzięczna 
losowi, że się odnaleźliśmy – zaśmiała się. – To jak wy-
grana  na  loterii.  Niespecjalnie  jest  tu  w czym  wybierać. 
Trudno powiedzieć, czy zadomowi się tu jakiś obcy. Ra-
czej wątpię. Ale co u ciebie? A ty znalazłaś swojego księ-
cia? 

Lena potrząsnęła głową. 
–  Dziwne.  Wszyscy  myśleliśmy,  że  ty  i Thomas  Se-

belius zostaniecie parą. Byliście jak dwie połówki jabłka. 

Lena głośno przełknęła ślinę. 
– Jakoś nie wyszło. 
– Szkoda, pasowaliście do siebie. 
Lena szybko zmieniła temat. 
– Widziałam we wsi dużo nowych domów. . 
– Tak. Na tym pewnie nie koniec. Notowania Fahren-

bach poszły w górę. Prawie wszystko to działki budowla-
ne. Nie chcemy odstawać od innych gmin. Pewnie ojciec 
mówił  ci,  że  jacyś  cwaniacy  chcieli  odkupić  od  niego 
grunty  nad  jeziorem.  Chyba  po  to,  żeby  je  potem  prze-
kształcić w działki budowlane. Ale trafiła kosa na kamień. 
Twój ojciec i sprzedaż gruntów. Jedno wyklucza drugie. 

To  znowu była kolejna rzecz, o której jej ojciec roz-

mawiał  z obcymi,  ale  nie  z własną  rodziną.  Lena  nie 
chciała przyznać, że o tym też nie miała pojęcia. 

Spojrzała na zegarek. 

background image

–  O Boże,  muszę  wracać.  Inaczej  Nicola  się  obrazi. 

Na pewno czeka na mnie z obiadem. 

–  Pozdrów  ją  ode  mnie.  Cała  trójka  to  prawdziwy 

skarb.  Wpadnij  jeszcze.  Cieszę  się,  że  od  razu  przyszłaś 
do  mnie.  Mam  nadzieję,  że  zdecydujesz  się  zostać 
i będziesz zarządzać posiadłością. Właściwie jestem pew-
na. 

Lena  pożegnała  się.  Zatrzymała  się  na  moment  przy 

drzwiach. 

– Sylvio, zaglądał tu Thomas? 
– Nie. Od tamtego czasu nigdy go tu nie było. Myślę, 

że Markus ma z nim jakiś kontakt. Wiesz, ten z tartaku. 

Lena  pomachała  przyjaciółce  na  pożegnanie 

i pobiegła do roweru. 

Cieszyła  się  ze  spotkania  z Sylvią.  Była  jednak 

wstrząśnięta,  że  dowiedziała  się  od  niej  kilku  rzeczy 
o ojcu, o których nie miała pojęcia. 

Poczuła  gorycz.  Była  taka  pewna,  że  z ojcem  może 

o wszystkim porozmawiać. 

Teraz  okazało  się,  że  nie  wiedziała  o nim  nic, 

a przynajmniej  nic  o tym,  co  go  naprawdę  nurtowało,  co 
zamierzał  i co  tu  właściwie  zrobił.  To  była  jej  wina,  po-
nieważ  zawsze  broniła  się  przed  rozmową  o Słonecznym 
Wzgórzu, o wszystkim, co było związane z Fahrenbach. 
 

 

background image

 
Zdyszana wróciła do domu. Jechała dość szybko. Po-

za tym jazda pod górkę była dość męcząca, a ona zupełnie 
wyszła  z formy.  Ostatni  raz  jeździła  na  rowerze  ponad 
dziesięć  lat  temu.  Mimo  wszystko  przejażdżka  sprawiła 
jej wielką frajdę. Była zadowolona ze spotkania z Sylvią, 
nawet  jeśli  przy  tej  okazji  dowiedziała  się  kilku  rzeczy, 
które ją zszokowały. 

Nicola czekała już na nią, ale na stole stało tylko jed-

no nakrycie. 

– Nie zjecie ze mną? 
– Nie, już jedliśmy. U siebie. Tak będzie lepiej, Leno, 

i niech tak zostanie. 

– Ale... 
– Leno, twój tata przestrzegał tej zasady. Uważam, że 

tak  jest  dobrze  –  powiedziała  Nicola  i odwróciła  się  do 
kuchenki. – Musimy ustalić, co będziesz jadła. Dzisiaj jest 
sztuka  mięsa  z warzywami  w sosie  chrzanowym.  Uwiel-
białaś  to kiedyś.  Co  chcesz do picia?  Wodę,  sok  czy  ga-
zowany napój jabłkowy? Na wszelki wypadek postawiłam 
wszystko na stole. 

– Nicola, jesteś prawdziwym skarbem. A twoja sztu-

ka  mięsa  z warzywami  w sosie  chrzanowym  do  dzisiaj 
jest moją ulubioną potrawą. 

background image

Lena przełknęła pierwsze kęsy i odłożyła sztućce. 
– Nicola, gdzie produkowano Fahrenbachówkę? 
– No u nas, w wytwórni likierów – powiedziała Nico-

la  z dumą.  –  Jest  tu  wszystko,  co  jest  potrzebne  do  pro-
dukcji. 

– Chcesz powiedzieć, że tata, Aleks i Daniel... 
– Tak, cała trójka tym się zajmowała. Sprawiało im to 

ogromną radość. 

–  A ile...  to  znaczy...  jak...  według  jakich  norm  pro-

dukowali?  Fahrenbachówka  w zasadzie  nigdy  nie  trafiła 
na rynek. Nie było jej w ofercie firmy. 

–  Bo  tak  zdecydowali  twoi  bracia,  a twój  ojciec  im 

uległ. Fahrenbachówka była jego oczkiem w głowie, więc 
produkował na zamówienie. I wierz mi, wcale nie było te-
go mało. Panowie mieli pełne ręce roboty. 

– Ale nie robili tego przecież na lewo, no wiesz, cho-

dzi mi o rachunki. Chyba nie ukrywali dochodu ze sprze-
daży przed urzędem skarbowym. 

Nicola wyprostowała się. 
–  Wszystko  było  w najlepszym  porządku.  Rachun-

kami  zajmowało  się  biuro  podatkowe  Fischera 
w Steinfeld. Fischer prowadził całą księgowość i rozliczał 
twojego ojca z podatków. Wiesz, jaki był twój ojciec. Ni-
gdy nie zrobiłby niczego, co jest niezgodne z prawem. Był 
zbyt porządnym człowiekiem. Miał więc tutaj swoją małą, 

background image

ale  za  to  nie  byle  jaką  firmę,  i strasznie  się  cieszył,  gdy 
spływały nowe zamówienia. 

Lena  nic  nie  powiedziała.  Miała  wrażenie,  że  jej  oj-

ciec prowadził tutaj drugie życie, o którym nie miała po-
jęcia. 

Jadła  dalej.  Musiała  przełknąć  i tę  gorzką  pigułkę. 

Skoro Fahrenbachówka była dla ojca taka ważna, to dla-
czego ugiął się przed jej braćmi? 

–  Wiesz,  Leno,  w głębi  serca  twój  ojciec  pozostał 

skromnym  człowiekiem  kochającym  proste  życie 
w naturze.  Sukces  chyba  trochę  go  przerósł.  Nie  służyło 
mu  życie  w dostatku.  Na  co  mu  się  zdały  te  wszystkie 
pieniądze, cały ten sukces? Nie ogrzał nimi serca i duszy. 
Ale  nie  mógł  już  zatrzymać  tej  machiny.  Czuł  się  odpo-
wiedzialny  za  wytwórnię  alkoholi  Fahrenbach.  Sam  ją 
przecież stworzył. Miał nadzieję, że twoi bracia dalej będą 
ją odpowiedzialnie prowadzić. Jakkolwiek by było, to ro-
dzinny interes. Z drugiej jednak strony tak sobie myślę, że 
nie  wierzył  im  do  końca.  Uważał,  że  są  zbyt  rozrzutni. 
Martwił  się  o przyszłość  firmy  –  westchnęła.  –  Miejmy 
nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. 

Znowu ktoś spoza rodziny wiedział więcej o jej ojcu, 

jego marzeniach, jego wątpliwościach, jego życiu niż ona, 
jego własna córka. 

Co ojciec myślał o niej albo o Grit, jej siostrze? Skar-

żył  się  Nicoli  na  swoje  córki?  Mówił  coś  o swoich  wąt-

background image

pliwościach? 

Lena odsunęła talerz. 
– Zjesz deser? 
Lena  potrząsnęła  głową.  Straciła  apetyt.  Ogarnął  ją 

bezgraniczny  smutek,  bo  ojciec  najwidoczniej  nikomu 
z nich  nie  ufał  na  tyle,  by  otwarcie  porozmawiać 
o nurtujących  go  sprawach.  W porządku,  Frieder  i Jörg 
nie  zrozumieliby  go,  Grit  też  nie,  była  typowym  dziec-
kiem miasta, ale ona, Lena, kochała Fahrenbach, kochała 
posiadłość... ale unikała rozmów o niej głównie ze wzglę-
du  na  Thomasa.  Ojciec  przypuszczalnie  nie  chciał  jej  ra-
nić i dlatego milczał. Zapewne robił to z miłości do niej. 

–  Nicola,  dostanę  jeszcze  trochę  kawy?  Wypiję  na 

dworze... Dzięki za wyśmienity obiad. 

– Prawie nic nie zjadłaś – mruknęła Nicola. – Idź już 

na dwór. Zaraz przyniosę kawę. 

Lenie nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Bar-

dzo  lubiła  Nicolę,  ale  chciała  być  teraz  sama.  Musiała 
przemyśleć  wszystko,  czego  się  dowiedziała  tego  przed-
południa. Nagle zobaczyła ojca w zupełnie innym świetle. 
 

 

background image

 

Kolejne  dni  Lena  spędziła  głównie  na  przejażdżkach 

rowerowych  albo  na  długich  spacerach.  Towarzyszył  jej 
wtedy  Hektor.  Czasem  wsiadała  do  samochodu 
i odwiedzała  okoliczne  miejscowości.  Niektóre  z nich 
przekształciły  się  w kurorty  na  światowym  poziomie, 
z eleganckimi restauracjami i ekskluzywnymi sklepami. 

Po  takich  wyprawach  zawsze  z radością  wracała  do 

spokojnego Fahrenbach. 

Ten  świat  bardziej  jej  odpowiadał.  Czuła  się  tu  do-

skonale, można właściwie powiedzieć, że była szczęśliwa. 
Mimo to wciąż nie wiedziała, co będzie dalej. 

Podziwiała  Sylvię  za  zdecydowanie.  Kiedy  nadszedł 

czas, bez wahania przejęła odpowiedzialność za rodzinną 
firmę,  nawet  jeśli  pokrzyżowało  to  jej  plany.  Było  jej 
chyba  łatwiej,  bo  spędziła  tu  całe  swoje  życie  i czuła  się 
bardziej  związana  z Fahrenbach  niż  Lena,  która  przyjeż-
dżała tu jedynie na wakacje, a od ponad dziesięciu lat uni-
kała tego miejsca jak zarazy. 

Sprzedaż  posiadłości  nie  wchodziła  w rachubę.  Mo-

głaby ją traktować jako letnią rezydencję, ale na to nie by-
ło  jej  stać.  A może  by  tak  rzucić  dotychczasowe  życie 
i przeprowadzić się tu na stałe? 

Ale... Boże, za dużo tych ale... 

background image

Po  pierwsze  musiała  się  z czegoś  utrzymać.  Musi 

więc mieć jakieś zatrudnienie. 

W  Steinfeld,  w biurze  podatkowym  Fischera,  dowie-

działa się, że ojciec nieźle zarobił na swojej tajnej produk-
cji.  Z ekonomicznego  punktu  widzenia  to  świetny  interes 
~  niewielki  nakład,  a korzyść  ogromna.  Niestety  ani 
Aleks,  ani  Daniel  nie  znali  receptury  Fahrenbachówki. 
Wiedzieli  jedynie,  że  jest  tam  ponad  sto  różnych  ziół, 
owoców  i przypraw.  Tyle  wiedziała  i ona,  ale  w jakich 
proporcjach były mieszane, o tym żadne z nich nie miało 
pojęcia. 

Może  ojciec  zdradził  recepturę  jej  braciom? Musiała 

z nimi  o tym  porozmawiać.  A może  zdeponował  coś 
u doktora Limmera? 

W  każdym  razie  produkcja  Fahrenbachówki  byłaby 

czymś,  na  czym  mogłaby  oprzeć  swoją  egzystencję 
w posiadłości. Były też wpływy z dzierżawy łąk i pól oraz 
przystani. Nie było tego tak mało, ale wciąż za mało, żeby 
starczyło na utrzymanie posiadłości i życie. 

Co zrobić? 
W  pomieszczeniach  gospodarczych  i przybudówkach 

można by urządzić apartamenty dla turystów. Dodatkowe 
wystarczyłoby  postawić  na  dawnym  placu  do  młócenia. 
Okoliczne  miejscowości  nastawiły  się  na  zamożnych  go-
ści. Ona mogłaby się nastawić na rodziny z dziećmi, mło-
dych  ludzi,  którzy  nie  zarabiają  jeszcze  tak  dobrze,  albo 

background image

na średniozamożnych gości. Dzięki temu zapewniliby so-
bie pełne obłożenie. Posiadłość była pięknie położona, na 
pewno  nie  gorzej  niż  okoliczne  miejscowości.  Mieli  też 
jezioro, i to własne. 

Tylko czy tego właśnie chciała? 
Co  myślał  ojciec,  kiedy  zdecydował,  że  to  ona  ma 

odziedziczyć  posiadłość?  Wiedział,  jak  stoi  z finansami. 
Znał  ją  też  na  tyle  dobrze,  by  wiedzieć,  że  nigdy  nie 
sprzedałaby  posiadłości.  Tylko  jak  miała  to  wszystko 
utrzymać? Co za szczęście, że ojciec zabezpieczył Nicolę, 
Aleksa i Daniela. Pracowali teraz dla niej i nie kosztowali 
ani  grosza.  Tylko  co  ona  ma  robić?  Jak  zarabiać  pienią-
dze? 

Nie chciała już teraz decydować. Może najpierw po-

rozmawia z Sylvią. Ostatnio zaczęły spędzać ze sobą dużo 
czasu,  znów  rozumiały  się  tak  dobrze  jak  przed  laty.  Od 
Sylvii  dowiedziała  się  chyba  wszystkiego  o Fahrenbach 
i jego mieszkańcach. Na ulicy spotykała ludzi, którzy pa-
miętali  ją  jeszcze  z dawnych  czasów,  a których  ona  nie 
mogła  sobie  przypomnieć.  Wszyscy  jednak  byli  dla  niej 
bardzo  mili.  Może  dlatego,  że  jej  ojciec  cieszył  się  tutaj 
takim poważaniem. 

Wystawiła rower z szopy, pomachała Danielowi, któ-

ry przechodził akurat przez podwórze, i odjechała. 

Niestety,  nie  zastała  Sylvii.  Była  tym  trochę  rozcza-

rowana. 

background image

Może  powinna  skorzystać  z okazji  i zajechać  do  tar-

taku? Mogłaby zapytać Markusa Herzoga o Thomasa. 

Odkąd  Sylvia  jej  powiedziała,  że  Markus  utrzymuje 

kontakt 

z Thomasem, 

chciała  się  z nim  spotkać 

i porozmawiać.  Dlaczego  więc  się  waha?  Chyba  dlatego, 
że  jest  tchórzem.  Bała  się,  że  dowie  się  czegoś,  co  ją 
unieszczęśliwi.  Ale  czy  można  być  jeszcze  bardziej  nie-
szczęśliwą? Wskoczyła na rower i popedałowała w stronę 
tartaku. 

Tartak znajdował się na przeciwległym wyjeździe ze 

wsi. Był to spory zakład. Tu też nastąpiła zmiana pokole-
niowa. Markus przejął tartak od ojca i spłacił siostrę, która 
wyprowadziła się do miasta. 

Im bliżej była tartaku, tym wolniej jechała. Tuż przed 

budynkiem  zahamowała  i zeskoczyła  z roweru.  Słyszała 
głuchy odgłos bicia własnego serca. Czuła, że pocą się jej 
ręce.  Co  jej  to  da,  że  dowie  się  czegoś  o Thomasie? 
A może  Markus  nic  nie  wie.  W końcu  to  było  jedynie 
przypuszczenie Sylvii. 

Z drugiej jednak strony bardzo chciała się czegoś do-

wiedzieć.  Może  wtedy  będzie  mogła  raz  na  zawsze  za-
mknąć  ten  rozdział  życia.  Widziała,  jak  ktoś  wyszedł 
z biura  i schodził  właśnie  po  schodach.  To  chyba  Mar-
kus... 

Spojrzał  w jej  stronę  i poszedł  dalej.  Była  pewna,  że 

jej nie poznał. Spanikowała i ani się obejrzała, jak wsko-

background image

czyła na rower i odjechała. 

Musi zapomnieć o Thomasie. Musi i już! 
Na zawsze. 
Po co więc ma się o nim czegokolwiek dowiadywać. 
Przetarła oczy. Była na siebie wściekła. Zaczęła łkać. 

– Idiotka ze mnie... 

 

 

 

background image

 
Kolejne  dwa  tygodnie  spędziła  na  przemeblowaniu 

domu.  Zajęła  się  głównie  swoim  pokojem.  Wszystkie 
zbędne meble Aleks i Daniel wynieśli do pomieszczeń go-
spodarczych.  Lena  kupiła  czerwone  pelargonie  i razem 
z Nicolą  posadziły  je  na  balkonach.  Dziwne,  ale  kiedy 
wkopywała  ostatnią  roślinkę,  była  pewna,  że  przeprowa-
dzi się do Fahrenbach. 

– Jutro wracam do miasta – powiedziała zdecydowa-

nym głosem. 

– I po to wszystko tak ładnie urządziłaś? Żeby wyje-

chać? Po co to zrobiłaś? 

Lena roześmiała się i objęła Nicolę. 
– To całkiem proste. Chcę, żeby było ładnie, kiedy tu 

zamieszkam. 

Twarz Nicoli pojaśniała. 
– To znaczy, że postanowiłaś wprowadzić się na zaw-

sze? 

Lena skinęła głową. 
–  Ale  najpierw  muszę  załatwić  kilka  spraw.  Przede 

wszystkim pieniądze. 

–  Twój  tata  zostawił  nam  niemałą  kwotę.  Jeśli  po-

trzebujesz... 

background image

Lena patrzyła na Nicolę i nie mogła się nadziwić. Dla 

Nicoli  zaproponowanie  jej  pieniędzy  było  tak  naturalne 
i szczere. 

– Dziękuję ci, kochana, z całego serca, ale nie trzeba. 

Cieszę  się,  że  jesteście  tutaj  i że  zawsze  mogę  liczyć  na 
wasze  wsparcie.  To  ma  dla  mnie  dużo  większą  wartość 
niż
 wszystkie pieniądze tego świata. 

–  Zawsze  możesz  na  nas  polegać,  ale  jakbyś  potrze-

bowała pieniędzy, to... 

Lena westchnęła głęboko. Słowa Nicoli utwierdziły ją 

w przekonaniu,  że  słusznie  robi,  zmieniając  swoje  życie 
i przeprowadzając  się  tutaj.  Wprawdzie  nie  wiedziała 
jeszcze,  czym  się  zajmie,  ale  znajdzie  się przecież  jakieś 
rozwiązanie. 

Były różne opcje. Jeśli dostanie kredyt z banku, a nie 

wątpiła w to, wybuduje domki letniskowe i apartamenty. 

Może  Frieder  ma  recepturę  Fahrenbachówki?  To  też 

jest jakaś opcja. Koniecznie musiała obejrzeć starą desty-
larnię. Tyle razy już zamierzała to zrobić i ciągle zapomi-
nała. Ale na to będzie jeszcze czas. 

–  Masz  ochotę  na  kawę?  –  do  jej  uszu  dobiegł  głos 

Nicoli. – Myślę, że zasłużyłyśmy sobie na filiżankę kawy. 
Może zrobię też szybko kilka gofrów? Z gorącą konfiturą 
z wiśni i śmietaną. Co ty na to? 

Lena roześmiała się. 
–  To  cudowny  pomysł.  Ale  kiedy  wrócę,  ma  się  to 

background image

skończyć, bo niedługo będę gruba jak beczka. 

–  Ty?  Nic  z tego.  Masz  budowę  ojca.  On  też  był 

szczupły i nigdy nie pogardził moimi goframi. 

– To dobry argument. Wypijmy kawę na dworze. Bę-

dziemy  mogły  podziwiać  nasze  dzieło.  Dom  jest  teraz 
dwa razy ładniejszy. 

–  Ten  dom  jest  zawsze  ładny,  z kwiatami  czy  bez  – 

powiedziała Nicola, zanim zniknęła w kuchni. 

 

 

 

background image

 
Chociaż Lena wyjechała z miasta jedynie na kilka ty-

godni, po powrocie miała wrażenie, że wróciła do jakiejś 
zamierzchłej przeszłości albo wdepnęła w cudze życie. 

W mieście było dla niej za głośno, zbyt tłoczno, a jej 

przestronne  mieszkanie  własnościowe  wydało  się  za  cia-
sne  i przestało  jej  się  podobać.  A przecież  swego  czasu 
zrobiła wszystko, by je kupić. Nawet nieco przepłaciła. 

Otworzyła  wszystkie  okna  i drzwi  balkonowe,  żeby 

przewietrzyć. W lodówce nie znalazła niczego poza jedną 
butelką  wody  mineralnej.  Najpierw  musi  więc  pójść  na 
zakupy.  Złapała  za  telefon,  by  powiadomić  rodzeństwo 
o swoim powrocie. 

Frieder  miał  ważną  naradę.  Grit  jechała  akurat  do 

miasta, ale zgodziła się wyskoczyć na małe co nieco. Była 
sama, bo mąż i dzieci wypłynęli właśnie w jakiś rejs. 

Lena  cieszyła  się  na  spotkanie  z siostrą.  Odświeżyła 

się i ruszyła do miasta. Wolała spotkać się w innym miej-
scu,  ale  Grit  uparła  się  na  modną  włoską  restaurację,  do 
której się teraz chadzało. 

Lena  nie  lubiła  tego  lokalu.  Jej  zdaniem  ceny  były 

zbyt wygórowane. Również goście nie budzili jej sympa-
tii. Miejsce przyciągało snobów i lanserów. Ani Lena, ani 
tym bardziej Grit nie pasowały do tego towarzystwa. Ale 
skoro siostra tak wybrała, niech jej będzie. 

background image

Grit  zarezerwowała  niewielki  stolik.  Po  sposobie, 

w jaki  odniósł  się  do  Leny  kelner,  gdy  podała  nazwisko 
siostry,  widać  było,  że  Grit  była  bywalczynią  knajpy 
„Grandę Italia”. Dziwiło ją to, ale wytłumaczyła sobie, że 
to  kompletnie  nie  jej  sprawa.  Kelner  prowadził  ją  przez 
pełną  salę  do  zarezerwowanego  stolika,  który  stał 
w niewielkiej niszy. Można stąd było obserwować całą sa-
lę. 

Ledwo  usiadła,  spostrzegła  siostrę.  Kelner  podszedł 

do niej szybkim krokiem i ucałował w lewy i prawy poli-
czek. „O co tu chodzi?” pomyślała lekko stropiona tą za-
żyłością Lena. 

A Gris? Jak ona wyglądała? 
Gris  była  szatynką,  ale  zrobiła  sobie  rude  pasemka. 

Miała na sobie wąski czarny kostium z krótką spódniczką, 
buty  na  wysokim  obcasie,  a w ręce  trzymała  torbę  firmy 
Louis  Vuitton.  Aby  wejść  w jej  posiadanie,  trzeba  było 
czekać na realizację zamówienia kilka miesięcy. 

Co 

ona 

z siebie 

zrobiła?  Owszem,  czasem 

z brzydkiego  kaczątka  wyrasta  piękny  łabędź.  Ale  to  nie 
miało  nic  wspólnego  z Grit.  Może  ocenia  ją  tak  krytycz-
nie, bo jest jej siostrą? Miała wrażenie, jakby Grit wybie-
rała  się  na  bal  przebierańców  i włożyła  niewłaściwy  ko-
stium. 

Grit żartowała przez chwilę z kelnerem, tak chyba na-

leżało, potem znowu były całuski, aż wreszcie pomachała 

background image

do  siostry  i ruszyła  w jej  kierunku,  głośno  stukając  obca-
sami. 

– Świetnie, że już jesteś – rzuciła i ucałowała Lenę na 

powitanie. Obowiązkowo trzy razy. 

Usiadła na krześle i rozpięła żakiet. Zeszczuplała, ale 

Lena zauważyła też, że jej siostra zrobiła sobie botoks. 

Grit i botoks? 
–  Jak  to  dobrze,  że  Luigi  zarezerwował  dla  nas  ten 

stolik. Jest prawdziwym skarbem. 

– Luigi? 
– Tak, właściciel... Napijesz się prosecco? 
Lena nie dowierzała własnym uszom. Grit i prosecco? 

Wino musujące w południe? 

– Nigdy nie piłaś alkoholu w ciągu dnia. 
Grit roześmiała się. 
– Nigdy nie mów nigdy. Spodobało mi się to... zaraz, 

a gdzie  karta  dań?  Zjem  krewetki  z grilla  i surówkę.  Są 
wspaniałe. Gorąco ci je polecam. 

Co się z nią stało? Przecież w tak krótkim czasie nie 

można się aż tak bardzo zmienić. 

Grit  gadała  jak  najęta.  Ciągle  komuś  machała  ręką 

i wysyłała  buziaczki.  Ilekroć  podnosiła  rękę,  brylantowe 
oczka  jej  pierścionków  błyszczały  w słońcu.  Były  nowe, 
podobnie jak złoty zegarek marki Rolex i wysadzana bry-
lantami  bransoletka.  Grit  najwyraźniej  nosiła  biżuterię, 

background image

którą kiedyś uważała za pretensjonalną. 

W  tym  przebraniu  niewiele  różniła  od  innych  gości. 

Ciekawe, czy powiększy sobie usta jak większość siedzą-
cych tu ślicznotek? 

Kelner przyniósł Grit prosecco, dla Leny wodę mine-

ralną. Grit spojrzała na siostrę. 

–  Kochanie,  nie  cieszysz  się,  że  wróciłaś? 

W posiadłości  czułaś  się  pewnie  jak  w pojedynczej  celi 
więziennej? 

Co miała jej odpowiedzieć? Że życie na Słonecznym 

Wzgórzu jest prawdziwe? Że czuje się tutaj  jak w scenie 
z taniego serialu? Że ludzie siedzący przy stolikach to na-
puszeni  mieszczanie,  którym  taplanie  się  w blichtrze  po-
prawia  samopoczucie?  Najgorsze  w tym  wszystkim  było 
to, że jej siostra stała się jedną z nich. 

–  W Fahrenbach  było  cudownie.  Przeprowadzam  się 

tam i zajmę się posiadłością. 

Grit przewracała oczami. 
–  Na  miłość  boską,  to  straszne!  Dobrze  się  nad  tym 

zastanów.  Skiśniesz  na  tej  wiosze.  Nikogo  tam  nie  po-
znasz.  Przecież  musisz  kiedyś  wyjść  za  mąż.  Radzę  ci, 
sprzedaj tę kupę śmieci. Może jeszcze coś za to weźmiesz. 
Mnóstwo  teraz  ekoszaleńców,  którzy  za  wszelką  cenę 
chcą  mieszkać  na  wsi  i tam  się  realizować.  To  nie  jest 
miejsce dla ciebie. 

– Grit, majątek Fahrenbach od pokoleń jest posiadło-

background image

ścią  rodzinną.  Sprzedałabyś  go,  gdybyś  dostała  go 
w spadku? 

Grit zaśmiała się. 
– Na szczęście nie mam takiego problemu. Ale gdyby 

tak było, sprzedałabym go bez mrugnięcia okiem. 

– Ale pięć pokoleń... 
Grit przerwała jej. 
–  Daj  spokój.  Nie  żyjemy  w przeszłości.  Żyjemy  tu 

i teraz. 

–  To  dlaczego  koniecznie  chciałaś  dostać  willę?  – 

Lena  spojrzała  na  siostrę.  –  To  też  kawałek  przeszłości. 
Jesteś  nawet  skłonna  wyprowadzić  się  z nowo  wybudo-
wanego domu, by wrócić do starej willi, w której spędzi-
łaś dzieciństwo i młodość. 

Podano krewetki. 
Grit  zaczęła  jeść.  Wzięła  łyk  białego  wina  i wytarła 

serwetką usta. 

–  Skąd  przyszło  ci  do  głowy,  że  wyprowadzę  się 

z mojego pięknego domu i wprowadzę się do tego kolosa. 
Weź  pod  uwagę  rachunki  za  ogrzewanie  i prąd.  Nie  są 
wcale małe. 

– Tak, ale... – Lena była rozdrażniona – dlaczego ko-

niecznie chciałaś dostać tę willę? 

Grit  znowu  napiła  się  wina.  Potem  uśmiechając  się, 

z zadowoleniem odstawiła kieliszek. 

background image

– To proste. Żeby ją sprzedać. 
– Słucham? Żeby co? 
–  Daruj  sobie.  Dobrze  słyszałaś.  Już  od  dawna  wie-

działam, że fundacja Holberga szuka w mieście siedziby. 
Willa idealnie do nich pasuje i dają za nią pięć milionów. 
Rozumiesz? Pięć milionów. Tu kupa pieniędzy. Już pod-
pisałam umowę przedwstępną. W przyszłym tygodniu zo-
stanie sporządzony akt notarialny Za wyposażenie dostanę 
dodatkowo pół miliona. Obrazy, srebra, porcelanę i i inne 
dzieła sztuki sprzedam na aukcji. Mogę z tego wyciągnąć 
kolejne  dwa  miliony.  Co  najmniej.  A jak  będę  miała 
szczęście,  a wszystko  na  to  wskazuje,  może  nawet 
i więcej. Jak widzisz, daje mi to mniej więcej siedem i pół 
miliona. Nieźle to sobie wykombinowałam, co? 

Jeszcze była z tego dumna! 
Lena straciła apetyt. Odsunęła talerz na bok. 
– Grit, nie pojmuję. Omamiłaś ojca, choć od samego 

początku wiedziałaś, że sprzedasz willę. 

Wzruszyła ramionami. 
– No i co takiego się stało? Co w tym złego. Zadba-

łam jedynie o swój spadek. Frieder dostał firmę, Jörg za-
mek.  Cieszę  się,  że  udało  mi  się  zawczasu  zadbać  o mój 
kawałek tortu. Sama widzisz, co dla ciebie zostało... 

– Jestem szczęśliwa, że dostałam posiadłość. 
Nie musiałaś okłamywać taty. Pewnie i tak dostałabyś 

background image

swoją willę. 

– No właśnie. W takim razie to bez znaczenia, jak ją 

zdobyłam. 

Do  stolika  podszedł  właściciel  restauracji.  Grit  spoj-

rzała na niego promiennym wzrokiem. 

– Luigi, skarbie, było pyszne jak zwykle. 
Jego  wzrok  powędrował  na  talerz  Leny.  Prawie  nic 

nie ruszyła. 

– Signora, nie smakowało pani? – zmartwił się. 
– Moja siostra jest w złej formie. Nie przejmuj się. 
– Może grappę na pożegnanie? 
– Świetnie – szczebiotała Grit, jakby obiecał jej kró-

lestwo. 

– Dla mnie espresso – powiedziała Lena. 
Miała  wrażenie,  że  jest  w jakimś  filmie,  a jej  siostrę 

obsadzono w roli czarnego charakteru. 

–  Grit,  nie  rozumiem  cię.  To  niemożliwe,  żebyś  się 

zmieniła w tak krótkim czasie. Nie poznaję cię. Musiałaś 
wstrzyknąć sobie botoks? 

Grit zaczerwieniła się lekko. 
– To był pomysł Mony... Właściwie poradziła mi ma-

ły lifting, ale nie skorzystałam z jej rady. 

–  Mona?  Nigdy  się  nie  rozumiałyście,  a teraz  dajesz 

się jej namówić na takie niedorzeczne pomysły? 

background image

Podano grappę i espresso. 
Grit wzięła mały łyk grappy. 
– Widzisz – zaczęła – ostatnio doskonałe dogaduję się 

z Moną. Spędzamy razem dużo czasu. 

– Pewnie doradza ci przy kupnie ubrań i biżuterii. 
Lena spojrzała na siostrę smutnym wzrokiem. 
– Zmieniłaś się, ale to nie jest zmiana na korzyść. Ży-

czę ci, żebyś oprzytomniała. Pieniądze zupełnie cię ośle-
piły. Nie jesteś sobą. 

– Może właśnie teraz jestem sobą, a wcześniej musia-

łam  się  dostosowywać.  Dlaczego  Frieder  przekształca 
firmę,  dlaczego  Jörg  urządza  na  zamku  spotkania 
i festiwale?  Powiem  ci,  dlaczego.  Wreszcie  wyszliśmy 
z cienia naszego wszechwładnego ojca. 

Lena zaczęła się śmiać. 
– Tata i wszechwładza? Był najbardziej pobłażliwym 

człowiekiem na świecie. 

– To ty tak twierdzisz, bo jesteś taka sama jak on. My 

w każdym razie jesteśmy szczęśliwi, że wreszcie możemy 
żyć tak, jak chcemy. Podoba mi się bycie bogatą. Bogac-
two  to  coś  innego  niż  zamożność.  Wcześniej  byłam  za-
można, a teraz jestem bogata. 

– Pieniądze to nie wszystko... 
Grit zaśmiała się. 
– Ale dzięki nim jestem spokojna. I piękna. 

background image

Lena nie drążyła już tego tematu. Coś innego zaprząt-

nęło jej głowę. 

– Co powiedziałaś o Friederze i Jörgu? 
Grit rozpromieniła się. 
–  Wyobraź  sobie,  Frieder  modernizuje  cały  budynek 

biurowy. Z tego starego nie pozostał kamień na kamieniu. 
Wystrojem  wnętrza  zajmuje  się  Ferroni.  To  jest  teraz 
najmodniejszy  architekt  wnętrz.  Frieder  i Mona  wybrali 
odjazdowe włoskie meble jakiegoś słynnego projektanta. 

„Brak słów”, pomyślała Lena. Słuchając siostry, czu-

ła, jak z każdym jej słowem robi jej się coraz bardziej nie-
dobrze.  Frieder  robił  bezsensowną  rzecz.  Firma  Fahren-
bach  uchodziła  za  poważną  i solidną.  Zmiany,  które 
wprowadzał jej brat, odstraszą jedynie klientów. 

– W przyszłym miesiącu wszyscy jedziemy do Jörga. 

Nie  zaprosił  cię?  Odbędzie  się  pierwszy  festiwal.  Cała 
śmietanka  operowa  zapowiedziała  swój  udział.  Ale  od-
jazd, co? 

–  Rzeczywiście,  odjazd  –  Lena  nie  mogła  się  po-

wstrzymać. – Zamek Dorleac to przede wszystkim winni-
ca, a nie sala koncertowa. Wszystkim wam odbiło? 

–  Mówisz  jak  ojciec...  Nie,  nie  odbiło  nam,  tylko 

uwolniliśmy  się  spod  wpływów  ojca.  Frieder,  Jörg  i ja 
jeszcze nigdy tak dobrze się nie dogadywaliśmy. 

Lena nic nie powiedziała. Wzięła ostatni łyk espresso. 

background image

– Grit, nie gniewaj się, ale pójdę już. 
– Jesteś zła? 
Lena pokręciła głową. 
– Nie, jestem przerażona i bezgranicznie rozczarowa-

na. Tata przewraca się pewnie w grobie. Gdyby wiedział, 
co wyprawiacie... 

– Na szczęście się nie dowie – broniła się Grit. 
–  Nie  rób  z siebie  takiej  obrończyni  moralności. 

A może  w głębi  duszy  jesteś  wściekła,  że  przy  spadku 
wyciągnęliśmy lepsze karty? 

– Bez obaw. Jestem bardzo, bardzo szczęśliwa, że do-

stałam  Słoneczne  Wzgórze.  Wiem,  że  trudno  ci  to  sobie 
wyobrazić. 

Lena wstała, sięgnęła po swoją torebkę i włożyła ża-

kiet. 

– Powodzenia – nachyliła się nad siostrą i ucałowała 

ją delikatnie w wygładzone czoło. 

– Zobaczymy się jeszcze? 
Lena pokręciła głową. 
–  Nie  sądzę.  Wyjeżdżam.  Odezwę  się,  jak  kiedyś  tu 

przyjadę. Zawsze możesz do mnie zadzwonić. Albo przy-
jechać. Do Fahrenbach droga prosta. 

Nawet  nie  czekała  na  odpowiedź  siostry,  tylko  wy-

biegła z restauracji. Luigi patrzył za nią lekko poirytowa-
ny, ale nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia. 

background image

Po tym, co usłyszała o zamiarach brata, zrezygnowała 

ze spotkania z nim. 

Pojechała na cmentarz. 
Na grobie ojca było dużo zieleni. Zadbał o to ogrod-

nik.  Lena  odgarnęła  pędy  bluszczu  i postawiła  wazon 
z białymi różami. Potem zapaliła znicz. 

– Och, tato, jak to dobrze, że nie wiesz, co wyprawia 

trójka  twoich  najstarszych  dzieci.  A może  to  przewidzia-
łeś? 

Łzy spłynęły jej po policzkach. Płakała z powodu oj-

ca  i z powodu  rodzeństwa.  Płakała  też  z powodu  samej 
siebie,  bo  nagle  poczuła  się  straszliwie  samotna 
i wyobcowana. 
 

 

background image

10 

 

W nocy Lena nie mogła w ogóle zasnąć. Jej myśli wi-

rowały jak spłoszony rój pszczół. 

Zmiana, jaka zaszła w Grit, sprawiała jej niemalże fi-

zyczny ból. Przerażała ją prawda o braciach. 

To niemożliwe – Grit i ta jej żądza pieniędzy, Frieder, 

który  świadomie  niszczy  wszystko,  z czym  kojarzyła  się 
firma  Fahrenbach,  i Jörg  zaniedbujący  winnicę,  bo  nagle 
poczuł, że jest stworzony do wyższych celów. 

Czy  oni  naprawdę  nie  zdają  sobie  sprawy  z tego,  co 

robią? 

Co za szczęście, że ojciec tego nie dożył. 
Lena  zastanawiała  się  nad  swoją  przyszłością.  Kim 

ma zostać? Co ma robić? 

Może  wieczorem  za  dużo  kalkulowała  i rozmyślała. 

W nocy  te  myśli  nie  dawały  jej  spokoju.  To  dlatego  nie 
mogła  spać.  Ucieszyła  się,  że  już  świta  i że  może  wstać. 
Gorący  prysznic,  dwie  filiżanki  mocnej  kawy  i już  czuła 
się świetnie. Nadal była jednak trochę zdenerwowana. Nic 
dziwnego, czekała ją jeszcze rozmowa z dyrektorem ban-
ku,  którego  chciała  poprosić  o kredyt.  Od  dawna  znała 
doktora  Fleischera  i właściwie  była  pewna,  że  dostanie 
pieniądze.  Poza  kredytem  hipotecznym  zaciągniętym  na 
mieszkanie  nie  miała  innych  zobowiązań  finansowych. 

background image

Drugi kredyt to dla niej też zupełnie nowe doświadczenie. 

Kiedy godzinę później została wprowadzona do gabi-

netu dyrektora banku, była już opanowana. 

– Miło panią znowu widzieć, pani Fahrenbach – witał 

ją dyrektor, wychodząc zza masywnego biurka. 

Jak  zwykle  był  przesadnie  uprzejmy.  Lena  znała  ten 

sposób  powitania.  Często  towarzyszyła  ojcu  przy  okazji 
różnych narad. 

–  Proszę  wejść.  Usiądziemy  w fotelach.  Napije  się 

pani kawy? 

Lena  grzecznie  odmówiła.  Dyrektor  spojrzał  na  nią 

pytającym wzrokiem. 

– Czym mogę pani służyć, moja droga? 
Pośpiesznie  opowiedziała  mu  o spadku  i swoich  pla-

nach. 

–  Nie  ma  żadnego  problemu.  O jakiej  kwocie  pani 

myśli? 

– Mniej więcej dwieście tysięcy euro. 
–  Nie  ma  problemu.  Potrzebuję  od  pani  kilku  doku-

mentów. Po pierwsze zaświadczenie o zarobkach i... 

–  Nie  pracuję  już  w firmie  –  przerwała  mu  – 

i w związku z tym nie mam już pensji. 

Doktor Fleischer zastanowił się chwilę. 
– To też nie problem. Zabezpieczeniem kredytu mogą 

background image

być przecież pani papiery wartościowe. 

– Niestety, to niemożliwe. Muszę zlikwidować depo-

zyt. 

Spojrzał na nią poirytowany. 
– Tak... W takim razie nie wiem... 
– Zabezpieczeniem może być posiadłość Fahrenbach. 

Może pan wpisać hipotekę do księgi wieczystej lub obcią-
żyć  posiadłość  długiem  hipotecznym.  Posiadłość  nie  jest 
teraz  w żaden  sposób  obciążona  i jest  warta  więcej  niż 
kwota kredytu. 

–  Wszystko  ładnie  i pięknie,  ale  stawia  mnie  pani 

w niezręcznej sytuacji. Skoro nie ma pani comiesięcznych 
dochodów, to z czego chce pani spłacać kredyt? 

–  Kiedy  skończę  przebudowę,  będę  miała  dochody. 

Jestem o tym głęboko przekonana. 

– Droga pani Fahrenbach, wierzę pani, ale muszę się 

trzymać  przepisów.  Inaczej  wniosek  o kredyt  nie  przej-
dzie. Proszę porozmawiać z bratem, może on pani pomoże 
albo poręczy za panią, wtedy sprawa będzie wyglądać zu-
pełnie  inaczej.  Pani  brat  ostro  wziął  się  za  zmiany  i ma 
nasze pełne wsparcie. 

Lena  sięgnęła  po  torebkę.  Nie  mogła  dłużej  słuchać 

tego człowieka. 

– Panie doktorze Fleischer, proszę zlecić rozwiązanie 

mojego depozytu. Likwiduję też konto w pańskim banku. 

background image

Jeśli potrzebny jest mój podpis, to zróbmy to teraz. 

– Pani Fahrenbach, na miłość boską... 
Lena nie pozwoliła mu dalej mówić. 
– 

Wyprowadzam 

się 

stąd. 

Zamieszkam 

w Fahrenbach.  To  zrozumiałe,  że  muszę  mieć  bank  na 
miejscu.  Podam  panu  nazwę  mojego  nowego  banku 
i numer konta, żeby mógł pan zlecić przelewy. 

– Niech pani sprzeda tę posiadłość – zaproponował. 
Spojrzała na niego. 
– Znał pan mojego ojca wiele lat – mówiła spokojnie. 

– Jak pan myśli, czy ojciec by ją sprzedał? 

– Pani ojciec chyba nie – przyznał. 
–  Widzi  pan,  a ja  jestem  bardzo  do  niego  podobna. 

Nie chcę dłużej zajmować panu czasu. Proszę mi dać for-
mularz pełnomocnictwa, żeby mógł pan zlikwidować de-
pozyt i konto. 

Choć  dyrektor  bardzo  się  starał,  Lena  nie  chciała 

wdawać  się  w dalszą  rozmowę.  Chciała  jak  najszybciej 
stamtąd wyjść. 

Była rozczarowana. Czuła też, że doktor Fleischer nie 

potraktował jej poważnie. Nawet nie zajrzał do dokumen-
tów,  które  przyniosła.  Jedyne,  co  go  interesowało,  to  za-
świadczenie o zarobkach. 

Ciekawe, czy miał też wątpliwości w przypadku Frie-

dera.  Na  pewno  nie.  Podobały  mu  się  jego  działania. 

background image

A przecież  na  razie  Frieder  wydawał  jedynie  pieniądze. 
Czy przełoży się to na zysk? Stało to jeszcze pod znakiem 
zapytania. 

Podpisała formularze, które jej przedłożył. 
–  Proszę,  by  potraktował  pan  naszą  rozmowę  jako 

poufną. Nie życzę sobie, by ktokolwiek się o niej dowie-
dział. Moje rodzeństwo też nie. 

Podała mu  rękę na pożegnanie. Potem wyszła z jego 

biura  z wysoko  podniesioną  głową.  Zgadza  się,  to  była 
porażka, ale jeśli chce się coś osiągnąć, nie można tracić 
impetu. 

 

 

 

background image

11 

 
Choć  wszystko  zdawało  się  potwierdzać  fakt,  że  to 

nie  jest  udany  dzień,  skierowała  samochód  w stronę  sie-
dziby firmy Friedera. Gdy okazało się, że doktor Limmer 
nie  ma  dla  niej  żadnych  informacji,  które  pomogłyby  jej 
w kwestii produkcji Fahrenbachówki, pojawiła się nadzie-
ja, że może dowie się czegoś od brata. 

Z niechęcią zatrzymała się na parkingu. Ciemnozielo-

ne  porsche  należało  pewnie  do  Friedera.  Zawsze  o nim 
marzył.  Za  życia  ojca  nigdy  takiego  nie  kupił,  bo  ojciec 
nie miał dobrego zdania o luksusowych samochodach. Jak 
widać, Frieder nie tracił czasu. 

Lena wysiadała właśnie z samochodu, gdy zauważyła 

idącą  w jej  kierunku  panią  Schmidt,  z którą  współpraco-
wała. 

– Dzień dobry, pani Schmidt. Miło panią znowu wi-

dzieć. Już po pracy? 

Przywitały się, ale Lena zauważyła, że pani Schmidt 

jest przygnębiona. 

– Źle się pani czuje? – dopytywała się Lena. 
Pani Schmidt nie mogła powstrzymać łez. 
– Dzisiaj był ostatni dzień mojej pracy. 
Lena wpatrywała się w stojącą naprzeciwko kobietę. 
– Złożyła pani wymówienie? 

background image

– Nie, pani brat mnie zwolnił. 
– To niemożliwe, zaraz z nim porozmawiam. 
– Niech pani tego nie robi. To nie ma sensu. Jestem 

ostatnia  z dawnej załogi. Wszystkich  wymienił. Zatrudnił 
same  młode  osoby.  Nie  chce,  by  ktokolwiek  lub  cokol-
wiek przypominało mu ojca. Stąd też ta przebudowa. 

– Nie wolno mu tego robić. 
–  Wolno.  Ma  do  tego  prawo.  Nawet  nie  można  mu 

niczego zarzucić. Wszystkim dał odprawę i po zwolnieniu 
płaci pensję do końca terminu wypowiedzenia. Niech pani 
z nim na ten temat nie rozmawia. To naprawdę bez sensu. 
Cieszę się, że panią widzę. Wszystko u pani w porządku? 

Lena  zamieniła  z panią  Schmidt  kilka  słów,  potem 

weszła do budynku, który w środku wyglądał jak olbrzy-
mi plac budowy. 

Frieder schodził akurat po schodach. Pod pachą trzy-

mał plany. 

–  Co  za  niespodzianka,  siostrzyczko  –  zawołał 

i zdawało  się,  że  naprawdę  się  ucieszył,  że  ją  widzi.  – 
Chodź, pokażę ci, co planuję. Będziesz pod wrażeniem. 

Cieszył  się  jak  dziecko,  które  pod  choinką  znalazło 

furę  prezentów.  Lena  znosiła  to  bez  słowa  protestu.  Nie 
miała  dostępu  do  świata,  w którym  teraz  żył.  I wcale  nie 
chciała  go  mieć.  Frieder  mówił  tylko  o sobie.  O nią  nie 
zapytał nawet słowem. 

background image

– Frieder, masz recepturę naszej Fahrenbachówki? 
Dźwięcznie się roześmiał. 
– Nie, skądże znowu. Nawet gdybym  miał, to po-

zbyłbym się jej. Fahrenbachówka to przeżytek. Po co ci ta 
receptura? 

Powiedzieć mu czy nie? I tak pewnie wcale go to nie 

interesuje. 

–  Tak  tylko  pytam.  Jörg  przypuszczalnie  też  jej  nie 

ma, co? 

–  Z całą  pewnością.  Zapomnij,  żaden  człowiek  nie 

chce  już  pić  tej  wstrętnej  wódki.  W weekend  Mona  i ja 
wydajemy przyjęcie. Jesteś zaproszona. 

– Jutro wracam do Fahrenbach. 
– Jednak sprzedajesz posiadłość. 
– Nie, chcę tam zamieszkać. 
Głośno  stukając  wysokimi  obcasami,  zbliżała  się  do 

nich  wysoka  blondynka.  Lena  jej  nie  znała.  Pewnie  ktoś 
z nowego personelu. 

–  Szefie,  przypominam  o spotkaniu  z architektem. 

Prosił pan o to. Architekt i jego żona już czekają. 

– Ach tak, dziękuję, Sandy. Zaraz do nich jadę. 
Zwrócił się do Leny. 
– Przepraszam, siostrzyczko... 
–  Nie  przeszkadzaj  sobie.  Powodzenia  przy  przebu-

background image

dowie. Pozdrów ode mnie Monę i dzieci. 

– Ja też już lecę – otworzył jej drzwi. – Szkoda, że nie 

przyjdziesz  na  przyjęcie. Odzywaj  się  od  czasu  do  czasu 
i przemyśl  jeszcze  raz  sprawę  posiadłości.  Jesteś  za  mło-
da, by się zaszyć na prowincji. Sprzedaj to. Coś tam jesz-
cze dostaniesz za ten kram. 

Pomachał jej ręką i pobiegł do porsche. Nie myliła się 

więc. Wsiadł i odjechał z piskiem opon. 

Lena odprowadziła go wzrokiem jak złego ducha. 
Najpierw Grit, teraz Frieder... 
Bała się o tych dwoje. Nawet nie musiała już dzwonić 

do swojego brata Jörga. Wystarczyło jej, czego się o nim 
dowiedziała. Jörg też bardzo się zmienił, odkąd zamiesz-
kał na zamku Dorleac. Wiedziała już, że jest trzecim opę-
tanym manią wielkości. 

Drżącą  ręką  uruchomiła  samochód  i wolno  ruszyła 

z parkingu. 

Czuła,  że  wszystko,  co  do  tej  pory  kojarzyło  się 

z firmą Fahrenbach, bezpowrotnie przeminęło. 

Miała nadzieję, że Frieder się opamięta. Tego samego 

pragnęła  dla  Grit.  Ale  tak  naprawdę  nie  wierzyła  w ich 
cudowną przemianę. 
 

 

background image

12 

 
Wracała  do  domu.  Gdy  zatrzymała  się  na  światłach, 

jej  spojrzenie  padło  na  młodego  mężczyznę,  który  –  jak 
jej się wydawało – znudzony siedział przed komputerem. 
Wydał jej się sympatyczny. 

Na  szyldzie  widniał  napis  „Nieruchomości  Stein”. 

Szyld wyglądał na nowy. 

Zapaliło się zielone. Lena ruszyła i poszukała miejsca 

parkingowego.  Poszła  w stronę  biura.  Kiedy  weszła  do 
środka, mężczyzna spojrzał na nią zaskoczony. 

– Pan Stein? – zapytała. 
Mężczyzna skinął głową. 
– To wspaniale. Mam dla pana zlecenie. Chciałabym, 

by się pan zajął sprzedażą mojego mieszkania. 

Patrzył  na  nią  tak,  jakby  mówiła  do  niego  w języku 

suahili. 

– Panie Stein, czy pan mnie rozumie? 
Dziwiło ją jego zachowanie. 
– Tak, tak, proszę, niech pani usiądzie. Jestem trochę 

rozkojarzony, bo  dopiero  dzisiaj  otworzyłem  biuro  i pani 
jest moją pierwszą klientką. Co za szczęśliwy przypadek. 
Nie liczyłem na to. 

Lena  zaczęła  żałować  swojej  spontanicznej  decyzji. 

background image

Nowicjusz? 

Zdawało się, że odgadł jej myśli. 
– Proszę się nie martwić. Wprawdzie dopiero dzisiaj 

otworzyłem  swoje  biuro,  ale  nie  jestem  żółtodziobem 
w branży. 

Przez 

kilka 

lat 

pracowałem 

w nieruchomościach  u Sängera.  Niestety,  mój  szef  zmarł, 
a z juniorem  nie  mogłem  się  dogadać.  Wszystko  od  razu 
chciał zmieniać, chociaż firma ojca odnosiła sukcesy. 

Lena  znała  to  z własnego  doświadczenia.  Młody 

mężczyzna  wydał  się  jej  jeszcze  bardziej  sympatyczny. 
Szybko mu wyjaśniła, o co chodzi, i sporządziła pisemne 
zlecenie sprzedaży. 

–  Proszę  jeszcze  dzisiaj  przyjechać  po  klucze.  Jutro 

wyjeżdżam. 

– Nie ma problemu i dziękuję pani. Zrobię wszystko, 

by nie zawieść pani zaufania. 

Pożegnali się i umówili jednocześnie na wieczór. Le-

na wyraźnie zadowolona opuściła biuro. 

Pogratulowała  sobie  swojej  spontanicznej  decyzji. 

Była przekonana, że młody pan Stein zrobi wszystko, by 
szybko sprzedać jej mieszkanie. 

Jak się nad wszystkim głębiej zastanowiła, było to je-

dyne pozytywne zdarzenie od jej powrotu do miasta. 

Zanim wróciła do mieszkania, kupiła jeszcze dla Sy-

lvii  i domowników  trufle  o smaku  szampana.  Te 

background image

z cukierni  „Dworskiej”  smakowały  najlepiej.  Nigdzie  nie 
było lepszych. 

W  domu  spakowała rzeczy, które  będą jej potrzebne 

w kolejnych tygodniach. Zanim sprzeda mieszkanie, przy-
jedzie tu jeszcze raz, by wszystko uprzątnąć. 

Część  wystroju  mieszkania  zmieści  się  w domu,  po-

zostałe  rzeczy  pójdą  na  wyposażenie  mieszkań  dla  urlo-
powiczów.  Czego  nie  będzie  już  potrzebować,  po  prostu 
wyrzuci. 

Lena  dziwiła  się,  że  z taką  łatwością  przychodzi  jej 

rozstanie  z dawnym  życiem.  Może  to  przez  to,  co  zaob-
serwowała  u swojego  rodzeństwa.  To  był  dla  niej  praw-
dziwy horror. 

Słoneczne  Wzgórze  wydało  jej  się  rajem.  Nie  była 

jednak  taka  naiwna,  żeby  myśleć,  że  będzie  tam  próżno-
wać  czy  wieść  beztroskie  życie,  a wszystko  spadnie  jej 
z nieba. W końcu w raju też były węże. 

 

 

 

background image

13 

 
Dość  szybko  dojechała  do  Fahrenbach,  miała  więc 

spory zapas czasu. Tym razem nie pojechała do posiadło-
ści  na  skróty  przez  łąki,  lecz  wybrała  drogę  przez  wieś. 
Przy okazji chciała dać Sylvii trufle, które dla niej kupiła. 

Gospoda pękała w szwach. Jakaś większa grupa zro-

biła rezerwację na obiad. Sylvia uwijała się jak w ukropie 
i jeszcze wydawała polecenia personelowi. 

Gdy spostrzegła Lenę, wyraźnie się ucieszyła. 
– Fajnie, że wróciłaś. Dosiądź się, proszę, do Marku-

sa. Przyszedł na obiad. Pogadacie sobie, a jak będę miała 
czas, to przyłączę się do was. 

Lena  spodziewała  się  wszystkiego,  ale  nie  tego,  że 

lokal będzie taki pełny, a już zupełnie nie spodziewała się, 
że spotka tu Markusa Herzoga. Nie było już odwrotu. 

Czuła się trochę niepewnie. Serce waliło jej jak mło-

tem, kiedy szła do stolika chłopaka. W końcu jako jedyny 
miał kontakt z Thomasem, a wszystko, nawet najmniejszy 
drobiazg  związany  z Thomasem,  potrafił  nieźle  wytrącić 
ją z równowagi. Markus odsunął talerz. Właśnie skończył 
jeść. Wstał, kiedy zobaczył Lenę. 

– Co za niespodzianka! Lena Fahrenbach. Witaj, miło 

cię znowu widzieć – przywitał ją ciepło i uścisnął mocno 
rękę. Przyglądał jej się przez chwilę. – Dobrze wyglądasz. 

background image

Chodź, siadaj. 

Podeszła Sylvia. 
– Chcecie kawę? 
Obydwoje skinęli głowami. 
–  Już  się  robi,  zaraz  wam  przyniosę  –  powiedziała 

wesoło. 

– Sylvia mi mówiła, że być może przeprowadzisz się 

tutaj  i zamieszkasz  w posiadłości  –  zaczął  rozmowę,  gdy 
Lena usiadła. 

– Nie być może – sprostowała. – Z całą pewnością. 
–  To  wspaniale.  Świetnie,  że  Fahrenbach  wzbogaci 

się  o taką  mieszkankę.  Sprowadzasz  się  sama  czy 
z mężem? 

Uśmiechnęła się lekko. 
– Nie wyszłam za mąż. W moim życiu nie ma żadne-

go mężczyzny. 

– Może jesteś zbyt wybredna. 
Spojrzała na niego lekko poirytowana. 
– Dlaczego tak sądzisz? 
Zawahał się. 
–  Wszyscy  myśleliśmy,  że  zostaniesz  z Thomasem. 

Tworzyliście idealną parę. Byliście w sobie tacy zakocha-
ni... 

–  Zapomniałeś  już,  że  Thomas  wyjechał  z rodzicami 

background image

do  Stanów.  Zupełnie  przepadł.  To  dlatego  nam  nie  wy-
szło. Jak to się pięknie mówi: co z oczu, to i z serca. 

–  Zaraz,  zaraz,  Leno  –  zdenerwował  się  Markus.  – 

Nie możesz winić Thomasa. W końcu to ty zerwałaś kon-
takty.  Thomas  strasznie  cierpiał.  Nie  rozumiał  twojego 
postępowania. 

–  Co  ty  za  bzdury  wygadujesz?!  Thomas  wyjechał 

i przez cały ten czas ani razu się ze mną nie skontaktował! 

–  Leno,  przestań  się  wygłupiać.  A co  ze  wszystkimi 

listami, które do ciebie napisał i na które nie raczyłaś od-
powiedzieć? A pamiętasz, że kiedy w końcu do ciebie za-
dzwonił, do telefonu wysłałaś matkę, aby mu powiedziała, 
że nie chcesz mieć z nim nic wspólnego? I to było twoim 
zdaniem w porządku? 

Lena zrobiła się blada jak ściana. Po prostu odebrało 

jej  na  chwilę  mowę.  Miała  wrażenie,  jakby  razem 
z ogromną lawiną runęła w głąb przepaści. 

A  zatem  Thomas,  przez  którego  ponad  dziesięć  lat 

cierpiała,  przez  którego  nigdy  więcej  nie  przyjechała  do 
Fahrenbach, nie uciekł tak po prostu z jej życia. 

Pojawiła się Sylvia. 
–  Wasza  kawa.  Jeszcze  trochę  i będę  mogła  z wami 

usiąść. Pogadamy o starych czasach. 

Na odchodnym energicznie wydała kilka poleceń per-

sonelowi. Widać było, że jest w swoim żywiole. 

background image

Markus  posłodził  kawę,  dolał  mleka  i ponownie 

zwrócił się do Leny. 

–  Dziewczyno,  zraniłaś  Thomasa.  I to  bardzo.  Po-

twornie cię kochał. Nigdy nie zrozumiał, że tak po prostu, 
bez  żadnego  wyjaśnienia,  skreśliłaś  go  ze  swojego  życia. 
To było dla niego nie do pojęcia. Po tym, co było między 
wami... 

Lena  przełknęła  ślinę.  Do  oczu  napłynęły  jej  łzy 

i zaczęły spływać po policzkach. Nawet nie zauważyła, że 
płacze. 

–  Nie  dostałam  od  Thomasa  ani  jednego  listu  –  po-

wiedziała zdławionym głosem. – Nigdy nie prosiłam mat-
ki, by powiedziała mu, że między nami koniec... Thomas 
był  miłością  mojego  życia.  Zawsze  kochałam  tylko  jego 
i żadnego  innego.  Nie  mogłam  znieść,  że  mnie  zostawił 
i dlatego  tu  nie  przyjeżdżałam.  Gdyby  nie  zmarł  mój  oj-
ciec i nie zapisał mi posiadłości, to dzisiaj też by mnie tu-
taj  nie  było,  bo  wszystko  w Fahrenbach  przypomina  mi 
Thomasa i najszczęśliwszy czas w moim życiu. 

– Leno, chwileczkę... 
– Markus, przysięgam na moje życie, mówię prawdę. 
– Ale listy. I twoja matka... 
–  Nie  znosiła  Thomasa.  Prawdopodobnie  zataiła 

przede mną jego korespondencję. 

– Porozmawiaj z nią. Przecież to świństwo! 

background image

Spojrzała na niego smutnym wzrokiem. 
– Moja matka zostawiła nas już dawno temu i wyszła 

za  mąż  za  bogatego  Argentyńczyka.  Nie  mamy  ze  sobą 
kontaktu. 

Na chwilę zapadło milczenie. 
– Leno, tak mi przykro. 
Lena skinęła głową. 
– Mnie też, Markusie. To miło, że porozmawialiśmy. 

Nawet  jeśli  rozdzieliła  nas  jakaś  intryga,  cieszę  się,  że 
Thomas nie zdradził naszej miłości. 

W zamyśleniu mieszała kawę. Właściwie nie wiedzia-

ła, co robi. 

– Thomas wciąż mieszka w Stanach? 
Skinął głową. 
–  Jest...  –  następne  pytanie  nie  chciało  jej  przejść 

przez gardło – ...żonaty? 

Markus zwlekał z odpowiedzią. 
– Więc jest. 
–  Leno,  nie  wiem.  Nasze  kontakty  nie  są  aż  tak  bli-

skie.  Minęło  tyle  lat.  On  mieszka  w tętniącym  życiem 
wielkim mieście, a ja tutaj, na wsi. Słyszymy się raz, dwa 
razy do roku. 

„Najpierw  się  wahał,  teraz  się  wykręca”,  pomyślała 

Lena.  Była  pewna,  że  Markus  nie  chce  jej  powiedzieć 

background image

prawdy, by jej nie zranić. 

Nie  mogła  tu  dłużej  wytrzymać.  Chciała  być  sama. 

Wstała. 

– Nie obraź się, ale pójdę już. 
– Naprawdę bardzo mi przykro... , Machnęła ręką. 
– Dziękuję ci za wszystko. Chcę być teraz sama. 
Pomachała mu na pożegnanie. 
– Na razie. 
Przyszła Sylvia. 
– Co tu się dzieje? O co chodzi? 
– Innym razem ci opowiem. 
– Pokłóciłaś się z Markusem? 
Potrząsnęła głową. 
–  Nie,  wszystko  jest  w porządku.  Ach,  zapomniała-

bym  –  sięgnęła  do  torby  i wyjęła  ładnie  zapakowane  tru-
fle.  –  Przywiozłam  ci  coś.  Mam  nadzieję,  że  będzie  ci 
smakować. 

Wcisnęła Sylvii paczuszkę do ręki i wyszła pośpiesz-

nie. 

Sylvia spojrzała na Markusa. 
– Pozwól jej odejść. Musi być teraz sama. Zdaje się, 

że ona i Thomas naprawdę mieli pecha. Jeśli masz czas, to 
ci wszystko opowiem. 

Sylvia  się  zmartwiła.  Spojrzała  w kierunku  wyjścia. 

background image

Od początku przypuszczała, że Lena nie zapomniała swo-
jej  wielkiej  miłości  z czasów  młodości.  Gdyby  było  ina-
czej, to po co pytałaby o Thomasa zaraz przy pierwszym 
spotkaniu. 

Ktoś ją zawołał. 
–  Zostań  tu  i nie  ruszaj  się  –  rzuciła  do  Markusa 

i pomknęła przez salę. 
 

 

background image

14 

 
Lena  była  jak  w transie.  Z trudem  uruchomiła  samo-

chód. Myśli galopowały jak oszalałe. A więc Thomas nie 
zostawił jej. To jej matka samowolnie wtargnęła w jej ży-
cie i zdecydowała, że nie ma w nim miejsca dla Thomasa. 
A potem sama odeszła. Nie pozostawiła po sobie nic poza 
zgliszczami. 

Powinna ją za to znienawidzić? Nie, mimo wszystko 

nie  potrafiła.  Poza  tym  nic  by  to  jej  teraz  nie  dało.  Jej 
matka była nieosiągalna, a Thomas – jak wywnioskowała 
z zachowania Markusa – żonaty. Nie mogła mu mieć tego 
za złe. Uwierzył, że zdradziła ich miłość, a skoro pojawiła 
się jakaś kobieta... 

Nie chciała dokończyć tej myśli. Doprowadziłoby to 

ją do obłędu. Była tak skołowana, że nawet nie zauważy-
ła, że skierowała samochód w stronę jeziora. 

Wyprzedziła  grupkę  roześmianych  dziewczyn  na  ro-

werach.  Wesoło  pomachały  w jej  stronę.  Zmusiła  się,  by 
im odmachać. 

Kiedyś też była taka wesoła i beztroska. Wtedy szczę-

ście się do niej uśmiechało i była absolutnie pewna uczu-
cia Thomasa. 

Zatrzymała  samochód  przy  stanicy.  Pobiegła  wzdłuż 

jeziora  i usiadła  na  ławce.  Twarz  wcisnęła  w twarde 
drewniane  oparcie  i zaniosła  się  płaczem.  Nie  wiedziała, 

background image

jak długo wypłakiwała swój ból. Wstała, bo zmusiła ją do 
tego  niewygodna  pozycja,  w jakiej  siedziała.  Otarła  łzy 
i utkwiła wzrok w czystej wodzie, która monotonnie chlu-
potała, uderzając o brzeg i pomost. 

Dlaczego  nie  zrobiła  nic,  by  go  odnaleźć?  Dlaczego 

czekała,  aż  się  odezwie?  Zraniona  duma  tak  jej  podpo-
wiadała? Dlaczego  nie pojechała  do  Fahrenbach,  by  cze-
goś się o nim dowiedzieć? Dopiero teraz to zrobiła. Wie-
działa przecież, że Thomas i Markus się przyjaźnili. Dla-
czego wolała cierpieć? Dlaczego nie zrobiła nic, by ulżyć 
temu cierpieniu? 

Dlaczego... dlaczego... dlaczego... 
Nie znała odpowiedzi. Może taki właśnie miał być jej 

los. Poznać wielką miłość, a potem utracić ją na zawsze. 

–  Thomasie,  Thomasie,  powinnam  była  wiedzieć,  że 

nie  złamiesz  danego  słowa  –  kwiliła.  – Wybacz  mi,  pro-
szę. 

Niedaleko  przeleciały  kaczki,  głośno  kwacząc, 

i usiadły nieopodal na wodzie. 

Lena nie zauważyła ich. Nic poza własnym smutkiem 

i straconym  czasem  jej  nie  interesowało.  Płakała  i żaliła 
się nad sobą i utraconą miłością. 

Było  już  późne  popołudnie,  gdy  wstała  i poszła  do 

samochodu. Musiała już wracać. Inaczej Nicola będzie się 
o nią martwić. 

Wsiadła już do samochodu, gdy nagle zmieniła decy-

background image

zję. Pobiegła do stanicy i zabrała stamtąd granatowy swe-
ter,  który  Thomas  zostawił.  Przycisnęła  go  do  twarzy. 
Trącił  stęchlizną.  Nic  dziwnego,  przeleżał  w stanicy  tyle 
lat. Zanim odłożyła sweter na siedzenie pasażera, przyci-
snęła go raz jeszcze do siebie i zmusiła się, by nie uronić 
już ani jednej łzy. 
 

 

background image

15 

 
Kolejne  dni  były  dla  Leny  trudne.  Ciągle  myślała 

o Thomasie.  Może  powinna  poprosić  Markusa  o jego  ad-
res  i numer  telefonu? Ten  pomysł  zarzuciła jeszcze szyb-
ciej, niż przyszedł jej do głowy. Jeśli Thomas jest żonaty, 
a nie wątpiła w to, postawi go w niezręcznej sytuacji. Na-
wet jeśli nie jest żonaty, to skąd może wiedzieć, czy po ty-
lu latach będzie chciał jeszcze o niej cokolwiek usłyszeć. 

Nie  czuła już goryczy  w sercu.  Pozostał  jedynie ból. 

Musiała się z tym pogodzić. 

Życie  toczyło  się  dalej,  a ona  musiała  wreszcie  upo-

rządkować swoje. 

Obejrzała  właśnie  budynki  należące  do  posiadłości. 

Została jej jeszcze fabryka likieru. Skoro nikt nie zna re-
ceptury  Fahrenbachówki,  to  można  ten  budynek  inaczej 
wykorzystać.  Leżał  trochę  na  uboczu  i było  tu  sporo  po-
mieszczeń.  Może  najpierw  tutaj  urządzić  pokoje 
i apartamenty dla urlopowiczów. To chyba dobry pomysł. 

– Aleks, pójdziesz ze mną do gorzelni? – zapytała. – 

Jesteś tam najlepiej zorientowany. 

Aleksowi zaświeciły się oczy. 
– Zdobyłaś recepturę? 
Lena potrząsnęła głową. 
–  Niestety,  nie.  Fahrenbachówka  chyba  przestanie 

background image

istnieć. Dlatego musimy jakoś inaczej wykorzystać budy-
nek. 

– Nie da rady. 
– Wszystko da radę – sprzeciwiła się. 
Budynek  oddalony  był  o mniej  więcej  dwieście  me-

trów  od  domu.  Z zewnątrz  wyglądał  na  zadbany.  Widać 
było,  że  został  niedawno  odmalowany.  Również  stolarka 
okienna i drzwiowa była świeżo pomalowana. 

Trochę  ją  to  zdziwiło,  bo  –  jak  sięgnąć  pamięcią  – 

budynku nigdy nie odnawiano. Zwykle stał tak sobie, jak-
by zapadł w sen zimowy. Nie wyglądał teraz jak niegdy-
siejszy  relikt  przeszłości,  którego  ojciec  bardzo  strzegł. 
Jako  dziecko  chętnie  bawiła  się  tutaj  ze  swoim  rodzeń-
stwem. Ojciec udawał, że o niczym nie wie. O ten  budy-
nek  niejednokrotnie  jej  matka  kłóciła  się  z ojcem.  Nie 
mogła zrozumieć, że jest przywiązany do takiej rudery. 

Lena nie będzie chyba miała innego wyboru, jak pod-

stawić kontener i wszystko wyrzucić. Bo co z tym zrobić? 

– Jesteśmy na miejscu – powiedział Aleks i otworzył 

główne wejście. 

Lena weszła do środka i zamarła. 
Korytarz  też  był  wyremontowany,  ściany  aż  raziły 

bielą,  a podłoga  wyłożona  była  poukładanymi  na  zmianę 
czarnymi i białymi płytkami. 

– Co tu się stało? 

background image

–  Zdziwiona, co?  – promieniał  Aleks.  –  Twój  ojciec 

kazał wszystko wyremontować. Coś ci pokażę. 

Poszedł  przodem  i otworzył  drzwi  do  właściwej  de-

stylarni. 

Lena nie wierzyła własnym oczom. Ani śladu starych 

urządzeń.  To  było  pomieszczenie  z najnowocześniejszą 
technologią. Same nowoczesne urządzenia i kotły. 

–  Nie  wierzę  –  szepnęła.  –  Dlaczego  tata  zrobił  to 

wszystko? 

–  Kiedy  się  zdecydował,  że znowu  będziemy  produ-

kować  naszą  Fahrenbachówkę,  trzeba  było  parę  rzeczy 
zmienić. Stara destylarnia była już przestarzała. Przy pro-
dukcji  wódki  obowiązują  surowe  przepisy  żywnościowe, 
no  i równie  surowe  dotyczące  higieny.  Dlatego  twój  oj-
ciec  zbudował  nowoczesną  destylarnię,  a przy  okazji  ka-
zał wyremontować i wyszykować inne pomieszczenia. 

–  A my  nawet  nie  wiemy,  według  jakiej  receptury 

produkowano naszą wódkę. 

– W tej kwestii twój ojciec był dość tajemniczy. 
– Ale powinien ją komuś przekazać. Friederowi, Jör-

gowi albo mnie! Co mam teraz z tym zrobić? Przecież nie 
wyrzucę sprzętu, by urządzić tu apartamenty. 

– Są jeszcze inne możliwości. Zostaw to, jak jest. 
– Żeby zardzewiało? 
– Tak szybko nie zardzewieje, spokojna głowa. Mam 

background image

przeczucie,  że  to  wszystko  będzie  ci  jeszcze  kiedyś  po-
trzebne. 

– Nie sądzę. 
Lena była wściekła, ale nie dlatego, że ojciec zainwe-

stował tak dużo pieniędzy w przebudowę, lecz dlatego, że 
nie  był  na  tyle  rozważny,  aby  spisać  recepturę.  To  prze-
cież  zupełnie  nie  leżało  w jego  naturze.  Jeśli  nie  chciał 
przekazać receptury jej braciom, to mógł ją przynajmniej 
zostawić  jej!  W końcu  na  nią  zapisał  posiadłość  Fahren-
bach ze wszystkim, co do niej należało. 

–  Daj  spokój!  Nie  denerwuj  się.  Wszystko  jakoś  się 

ułoży. Przecież twój ojciec nie mógł tak po prostu wyrzu-
cić receptury Fahrenbachówki. 

–  Ale  nikomu  jej  nie  dał.  Notariusz  też  nic  nie  wie. 

Przecież ojciec nie przyśle mi jej z zaświatów. 

– Lena! 
– Już dobrze, przepraszam. Chodźmy stąd. W każdym 

razie mogę skreślić ten budynek z mojej listy. 

–  Zacznij  najlepiej  od  czworaków.  Sami  możemy 

urządzić  tam  pokoje  dla  urlopowiczów.  To  tylko  osiem 
pomieszczeń. 

– Ale tylko jedna stara łazienka. Ogrzewanie też trze-

ba wymienić. 

–  Leno,  nie  rozmawiajmy  już  o tym.  Jesteś  w złym 

humorze i wszędzie widzisz jakiś problem. Idź na spacer. 

background image

Dodam  tylko,  że  korytarz  w czworakach  ani  na  dole,  ani 
na górze nie musi być taki szeroki. Można tam zrobić ła-
zienki. Obejrzyj sobie plany. Razem możemy je obejrzeć, 
ale nie dzisiaj. 

Lena roześmiała się. 
– Masz rację. Jutro też jest dzień. Pojadę do wsi od-

wiedzić Sylvię. 

–  Zdaje  się,  że  będziemy  mieć  gości  –  powiedział 

Aleks  i wskazał  ręką  na  duży  samochód  terenowy,  który 
dość szybko wjeżdżał na wzgórze. 

– Na pewno ktoś z miasta. Nikt miejscowy by tak nie 

pędził. 

– Miejscowy – zaczął Aleks – nie jechałby samocho-

dem dla snobów. 

Miał rację. 
– Przejrzę papiery, które zostawił mi twój ojciec. Jest 

tego całe pudło. 

Odszedł, a Lena patrzyła na nadjeżdżający samochód. 
Kierowca  gwałtownie  zahamował,  aż  podniósł  się 

tuman  kurzu.  Z samochodu  wysiadł  młody  mężczyzna. 
Był mniej więcej w jej wieku. „Jeden z tych miejskich lu-
zaków”, pomyślała Lena. Nie mogła się powstrzymać od 
uśmiechu. 

Mężczyzna podszedł do niej. 
– Przepraszam, gdzie znajdę panią Fahrenbach? 

background image

Nie przyszło mu chyba do głowy, że to ona może być 

panią Fahrenbach. No cóż, miała na sobie dżinsy, baweł-
nianą koszulkę, nie umalowała się, a włosy luźno związała 
w koński ogon. 

– O co chodzi? 
Strzepnął  wyimaginowany  pyłek  kurzu  ze  swojej 

z pewnością piekielnie drogiej designerskiej marynarki. 

–  To  już  sam  jej  powiem.  No  więc,  gdzie  ją  mogę 

znaleźć? 

„Co on sobie wyobraża”, pomyślała Lena. 
– To ja jestem Lena Fahrenbach. 
Najwidoczniej trudno mu było w to uwierzyć. 
–  Właścicielka  tego  wszystkiego  –  wskazał  ręką  na 

rozległy teren – jeziora też? 

Skinęła głową. 
– To prawda. 
Sięgnął  do  kieszeni  marynarki,  wyjął  wizytówkę 

i podał jej. Papier czerpany najwyższej jakości i staloryt. 

– Ingo Gerstendorf z firmy Gerstendorf Nieruchomo-

ści i Grunty. 

– W czym mogę panu pomóc, panie... Gerstendorf? 
–  Chciałbym  kupić  od  pani  działki,  w szczególności 

te nad jeziorem, a ściślej mówiąc, całą zachodnią stronę. 

– Ja nic nie sprzedaję. 

background image

–  Moja  droga  pani,  właśnie  uzyskaliśmy  zgodę  od 

wypłacalnego  inwestora.  Planujemy  tu  budowę  luksuso-
wego  hotelu  z przylegającym  do  niego  polem  golfowym 
i obiektami  SPA.  Dzięki  temu  mogę  pani  złożyć  jeszcze 
lepszą ofertę. 

– Co to znaczy? Jaką jeszcze lepszą ofertę? Na razie 

nie dostałam od pana jeszcze żadnej oferty. 

Odchrząknął. 
–  Pani  nie,  ale  świętej  pamięci  pan  Fahrenbach  tak. 

To przypuszczalnie pani ojciec. 

–  W rzeczy  samej.  Mój  ojciec  odrzucił  pana  ofertę, 

nieprawdaż? 

– Tak, ale... 
Lena przerwała mu. 
– Przykro mi, panie Gerstendorf. Ja nic nie sprzedaję. 

Fahrenbach  jest  od  pięciu  pokoleń  posiadłością  rodzinną 
i jeszcze  nigdy  nie  sprzedano  ani  kawałka  tego  gruntu. 
Podobnie jak moi przodkowie i mój ojciec, ja też niczego 
nie  sprzedam.  Utrzymanie  tego  stanu  rzeczy  jest  moim 
obowiązkiem. 

– Moja droga pani, tylko że sytuacja jest teraz zupeł-

nie inna. To, co kiedyś było łąką i polem lub nieużytecz-
nym  brzegiem  jeziora,  dzisiaj  jest  gruntem  budowlanym, 
a jeśli jeszcze nie jest,  to wkrótce na  pewno  będzie.  Głu-
potą byłoby pozwolić, by taka fura pieniędzy przeszła pa-
ni koło nosa. Poza tym dzięki luksusowym obiektom, któ-

background image

re  wybudujemy,  ziemia,  która  pani  pozostanie,  zyska  na 
wartości. 

– Niech pan sobie daruje dalsze wywody. Nie sprze-

daję. 

– Skoro może sobie pani na to pozwolić. 
„Gdybyś wiedział, jaka jest moja sytuacja”, pomyśla-

ła Lena w duchu, ale głośno powiedziała: 

– Mogę sobie na to pozwolić. 
Chciała mu oddać wizytówkę. 
– Nie, nie. Niech ją pan zatrzyma. Może się pani jesz-

cze zastanowi. 

–  Nie  ma  nad  czym.  Szkoda  pana  wizytówki.  Na 

pewno  była  droga.  Najwyższej  jakości  staloryt,  najwyż-
szej jakości papier czerpany. 

– Robię, co mogę – uśmiechnął się, bo jej słowa wy-

raźnie mu  schlebiały.  – Ach,  mam do pani jeszcze jedno 
pytanie. Jest pani może spokrewniona z panem Fahrenba-
chem z hurtowni Fahrenbach? 

– To mój brat. 
–  Uroczy  człowiek.  Poznaliśmy  się  przypadkowo 

w Nowym  Jorku.  Obydwaj  mieszkaliśmy  w hotelu  „Wal-
dorf”. Razem z żoną polecieliśmy na weekend do Nowego 
Jorku i, jak się okazało, on też. Pani szwagierka jest sza-
lenie miłą osobą. Pani brat i ja planujemy wspólne przed-
sięwzięcie. Może on namówi panią do sprzedaży gruntów. 

background image

Myślę,  że  udziały  w naszym  projekcie  mogłyby  być  dla 
pani interesujące. 

– Panie Gerstendorf, mój brat nie ma z tą posiadłością 

nic  wspólnego,  podobnie  jak  ja  z hurtownią.  Rozmowa 
z nim na ten temat nie ma w ogóle sensu. Raczej uważała-
bym ją za brak dyskrecji. 

– O nie, nie chciałbym się pani narazić. Proszę mi te-

go nie brać za złe. Ucieszyłbym się, gdyby zmieniła pani 
zdanie w kwestii sprzedaży. 

– Na pewno nie. Proszę mi wybaczyć, muszę wracać 

do swoich obowiązków. 

Podał  jej  prawą  rękę.  Uścisk  jego  dłoni  był  bardzo 

słaby. 

Pomachał jej na pożegnanie. 
–  Proszę  nie  zapomnieć,  wystarczy  telefon  –  powie-

dział, wsiadając do samochodu, i odjechał z piskiem opon. 

Lena odwróciła się, kręcąc głową. 
– Czego chciał ten oszołom? – zapytała Nicola, która 

właśnie szła przez podwórze. 

–  Chciał  kupić  ode  mnie  działki,  żeby  przy  naszym 

jeziorze wybudować luksusowy hotel i pole golfowe. 

– Ach, teraz sobie przypominam. Był tu kiedyś, kiedy 

jeszcze  żył  twój  ojciec.  Nie  rozumiem,  po  co  przyjechał 
jeszcze raz. Twój ojciec powiedział mu, że nie ma zamia-
ru niczego sprzedać. 

background image

Lena wzruszyła ramionami. 
– Może myślał, że ze mną pójdzie mu łatwiej. 
– No to się pomylił. Ty też niczego nie sprzedasz. Je-

steś prawdziwą Fahrenbachówną. 

Lena nic nie odpowiedziała. 
– Mylę się? – wyjąkała Nicola. 
– Co masz na myśli? 
– Może jednak sprzedajesz? 
–  Nie,  oczywiście,  że  nie.  Przez  chwilę  pomyślałam 

jedynie,  że  pieniądze  by  się  przydały.  Nie  mam  pojęcia, 
jak ja sobie poradzę, skąd wezmę fundusze na utrzymanie 
posiadłości. 

Nicola czule ją przytuliła. 
–  Znajdziesz  jakieś  rozwiązanie.  Pamiętaj,  po  burzy 

zawsze świeci słońce. 

Lena westchnęła głęboko. 
–  Oby  tak  było.  Nie  mam  już  ochoty  jechać  do  wsi. 

Lepiej jeszcze raz obejrzę sobie czworaki. Jak Aleks znaj-
dzie plany, to niech mi je przyniesie. 

– Idź już. Przyślę go – poklepała Lenę po ramieniu. – 

Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. 

– Miejmy nadzieję. 
Z  całego  serca  pragnęła  znaleźć  jakieś  rozwiązanie. 

Tak bardzo chciała utrzymać rodzinną posiadłość. 

background image

Kiedy 

patrzyła 

na 

czworaki 

skąpane 

w popołudniowym słońcu, od razu poczuła się lepiej. Sam 
ten dom był prawdziwym klejnotem. Wystarczy go tylko 
pomalować  i trochę  zmodernizować,  a już  wiele  zyska. 
Lena  była  pewna,  że  przyjadą  tu  goście.  Cała  posiadłość 
była pięknie położona. Droga do wsi i do jeziora nie była 
wcale  daleka.  Chyba  będzie  musiała  oswoić  się  z myślą, 
że nie od razu wszystko urządzi tak, jakby chciała. Nieste-
ty, miała ograniczone finanse. 

Weszła do czworaków. 
Aleks miał rację. Korytarze wcale nie muszą być ta-

kie szerokie. Można tu zrobić łazienki. Jak się jeszcze tro-
chę poprzesuwa ściany, można powiększyć pokoje naroż-
ne.  Małe  dodatkowe  pomieszczenia  też  nie  są  potrzebne. 
Dawna  jadalnia  i kuchnia  też  nie  muszą  być  olbrzymie. 
Dzięki  temu  zyska  się  dodatkową  powierzchnię.  To 
wszystko oznaczało jednak, że nie obędzie się bez pomo-
cy architekta. Czyli dodatkowe koszty. 

Lena  ciężko  wzdychając,  usiadła  na  parapecie 

w kuchni.  Z tego  starego  budynku  naprawdę  można  coś 
zrobić. Miał swój niepowtarzalny urok, coś, co było dzi-
siaj bardzo w cenie. Lena miała dużo pomysłów. 

–  Tutaj  jesteś  –  powiedział  Aleks,  wchodząc  do 

kuchni  z planami  pod  pachą.  –  Mam  całą  dokumentację. 
Chodź, przyjrzymy się planom. 

Usiedli  przy  dużym  wyszorowanym  na  połysk  stole 

background image

i zagłębili się w planach. Ku zdziwieniu Leny Aleks miał 
bardzo dobre pomysły. Już tryskał z niego zapał i cieszył 
się, że razem z Danielem będzie miał takie ciekawe zaję-
cie.
 

– Bez architekta nic nie zrobimy. A to kosztuje. 
Aleks wyszczerzył zęby w uśmiechu. 
– Pamiętasz Klausa, syna mojej siostry? 
– No jasne. Często was odwiedzali. 
–  Tak  się  składa,  że  Klaus  studiował  architekturę. 

Pomoże nam i wcale nie będzie nas to drogo kosztować. 

– Nie może pracować za darmo. 
– Za darmo nie, ale może nam dać ceny promocyjne. 

W końcu  spędzał  tu  wakacje  i nic  go  to  nie  kosztowało. 
Jestem  przekonany,  że  nam  pomoże.  Zaraz  do  niego  za-
dzwonię. 

– Świetnie. Dziękuję. 
Machnął ręką. 
– Zostawić tu plany czy zabrać je z powrotem? 
– Zabierz je. Może będziesz je musiał pokazać Klau-

sowi. 

Aleks poszedł, a Lena znowu usiadła na parapecie. 
Myśląc  perspektywicznie,  posiadłość  Fahrenbach 

dawała  wiele  możliwości.  Trudno  było  jednak  znaleźć 
rozwiązanie na już. 

background image

Wprawdzie  wszystkie  podatki  i ubezpieczenia  za  ten 

rok  zostały  już  zapłacone.  Lena  widziała  opłacone  ra-
chunki.  Były  jednak  jeszcze  koszty  bieżące.  Od  Friedera 
dostanie niewiele ponad piętnaście tysięcy euro, na koncie 
ma  jeszcze  pięć  tysięcy.  W banku  miała  lokatę  długoter-
minową  i,  jeśli  ją  teraz  zlikwiduje,  to  musi  się  liczyć  ze 
stratą. Nie było jednak innego rozwiązania. 

Dalsza  produkcja  Fahrenbachówki  była  chyba  zbyt 

pięknym marzeniem. Frieder nie był tym zainteresowany, 
więc  ona  mogłaby  zapewnić  sobie  byt,  produkując  ro-
dzinną  wódkę.  W Fahrenbach  i okolicy  był  na  nią  rynek 
zbytu.  Była  przekonana,  że  dobrą reklamą  zyskałaby  do-
datkowe rynki zbytu. Jednak dłuższe rozmyślanie nad tym 
było zbyteczne. 

Myślała  też  o hodowli  krów  rasy  Galloway.  Krowy 

tej rasy nie są wymagające. Poza tym są tu soczyste łąki 
i świeże powietrze. To było całkiem realne. 

Także musztardą można było podbić rynek, o ile była 

wyjątkowa. 

To wszystko wymagało jednak wielu eksperymentów. 
Kiedy  ojciec  zapisywał  jej  posiadłość,  musiał  się 

przecież  zastanawiać  nad  tym,  jak  jego  córka  ma  ją  pro-
wadzić i utrzymać, niczego nie sprzedając. 

Może  jednak  myślał,  że  sprzeda  posiadłość?  Nie,  to 

niemożliwe.  Zresztą  w testamencie  wyraźnie  zaznaczył, 
że to właśnie ona jest oddana tradycji. 

background image

Zeskoczyła z parapetu i wybiegła z czworaków. 
– Hektor, Hektor, chodź! Idziemy na spacer! 
Czarny  labrador  zjawił  się  jak  błyskawica  i wesoło 

podskakiwał wokół Leny. 

Obydwoje uwielbiali wspólne spacery. 
Biegli łąkami do rzeki. Lena zdyszana opadła na ław-

kę,  a Hektor  odważnie  wskoczył  do  wody,  płynął  w dół 
rzeki i, dziko ujadając, próbował spłoszyć kaczki. Im bli-
żej  nich  był,  tym  głośniej  one  kwakały,  aż  wreszcie  od-
frunęły.  Po  drugiej  stronie  rzeki  siedział  wędkarz.  Spoj-
rzał na nią z niechęcią, więc Lena zawołała psa. 

– Przestań – krzyczała, śmiejąc się, kiedy akurat przy 

niej zaczął otrząsać się z wody. 

Lena  wstała  z ławki.  Schyliła  się  i podniosła  z ziemi 

kij. Rzuciła go, a Hektor pobiegł za nim, złapał go w zęby 
i przyniósł  jej  z powrotem.  Patrzył  przy  tym  wyczekują-
cym wzrokiem. 

– Dobrze, Hektor. Dobry piesek. 
Właściwie  nie  miała  już  ochoty  na  zabawę  z psem. 

Ale Hektor obwieścił jej, szczekając, że dla niego zabawa 
jeszcze się nie skończyła. 
 

 

background image

16 

 
Kolejne dni przyniosły huśtawkę nastrojów. Z jednej 

strony Lena coraz bardziej przyzwyczajała się do życia na 
wsi i była szczęśliwa, że mieszka w rodzinnej posiadłości, 
z drugiej  strony  bała  się  coraz  bardziej,  czy  wszystkiemu 
podoła i czy utrzyma posiadłość. 

Sprzedaż depozytu nie przyniosła takich zysków, jak 

zakładała. Na jej nowe konto wpłynęło prawie trzydzieści 
tysięcy euro. Miała teraz do dyspozycji pięćdziesiąt tysię-
cy  euro,  ale  z tego  musiała  się  utrzymać  i sfinansować 
przebudowę. Nie liczyła jeszcze na pieniądze ze sprzedaży 
mieszkania.  Nie  tak  łatwo  sprzedać  teraz  w mieście 
mieszkanie  własnościowe.  Wiedziała,  że  jej  makler  bar-
dzo się stara, ale sytuacja na rynku była taka, a nie inna. 
Makler  ciągle  do  niej  dzwonił  i informował,  ilekroć  ktoś 
przyszedł oglądać mieszkanie. Lena uważała, że to bardzo 
miłe z jego strony. Dla jednych jej mieszkanie było za du-
że, dla drugich za małe, a dla trzecich za drogie. Poza tym 
wiele  osób  traktowało  oglądanie  mieszkań  i domów  wy-
stawionych na sprzedaż jako hobby. Nie mieli zamiaru nic 
kupić, ale dla rozrywki je oglądali. 

Tego ranka Lena wyraźnie nie miała humoru. W nocy 

bardzo źle spała. Miała głupie sny. Śniło jej się, że obej-
mują  ją  potężne  ramiona  ośmiornicy  i wciągają  w jakąś 
zamuloną otchłań. Broniła się, ale nie mogła się uwolnić. 

background image

Nie mogła oddychać, o mało co się nie udusiła... 

Obudziła się zlana potem. Nawet nie trzeba być psy-

chologiem, by wiedzieć, co ten sen oznaczał. Bała się, że 
straci  grunt  pod  nogami.  Jej  spojrzenie  w przyszłość  nie 
było klarowne, raczej mętne. A strach odbierał powietrze, 
nie dawał oddychać. 

Może to po wizycie architekta była taka zniechęcona. 

Wprawdzie był zachwycony ich pomysłem, ale był na tyle 
przytomny, by uświadomić jej, że przebudowa będzie du-
żo  droższa,  niż  zakładała.  Nawet  jeśli  Daniel  i Aleks 
większość prac wykonają sami. 

Może na okres przejściowy przygotować w domu kil-

ka  pokoi  dla  gości?  Nie  potrzebowała  aż  tak  wielu  po-
mieszczeń. No cóż, jak trzeba, to można się przyzwyczaić 
do obcych w domu. 

Coś musiała zrobić. Najpilniejszą rzeczą było wynie-

sienie wszystkiego z czworaków i wyrzucenie niepotrzeb-
nych gratów. 

Właśnie chciała zacząć porządki, kiedy zobaczyła, że 

przyjechała  Sylvia.  Od  razu  miała  wyrzuty  sumienia,  bo 
już od dawna nie pokazała się u niej. Zawsze coś jej wy-
padało. 

– Co masz do mnie, że się nie pokazujesz? – zaśmiała 

się Sylvia. – Co ja mam dżumę albo inną chorobę zakaź-
ną? 

–  Wybacz  mi,  proszę,  ale  ciągle  coś  wypadało.  Tak 

background image

się  cieszę,  że  cię  widzę.  Poza  tym  nie  jestem  teraz 
w najlepszej formie. 

– Z powodu Thomasa? – zapytała Sylvia delikatnie. – 

Markus mi powiedział, co się wydarzyło. 

Lena westchnęła. 
– Muszę zapomnieć o Thomasie. Teraz wiem, dlacze-

go tak wyszło. Nie jestem już taka rozgoryczona. 

– Ciągle go jeszcze kochasz. 
–  To  była  miłość  mojego  życia.  Nie  rozmawiajmy, 

proszę, o Thomasie. Jeśli masz czas, to możemy pogadać 
o innych moich problemach. O pomysłach też. 

Usiadły wygodnie na ławce stojącej przy wejściu  do 

domu.  Lena  opowiedziała  Sylvii  o swoim  pomyśle 
z pokojami gościnnymi i hodowli. 

–  Najlepiej  byłoby  oczywiście  wznowić  produkcję 

Fahrenbachówki.  Wiedziałaś,  że  mój  ojciec  urządził  no-
woczesną linię produkcyjną? 

Sylvia skinęła głową. 
–  No  jasne.  Oglądałam  ją  razem  z rodzicami.  Twój 

ojciec był z niej taki dumny. Chciał, żeby Fahrenbachów-
ka znowu znalazła się w ofercie waszej firmy. 

–  Ale  nikomu  z nas  nie  zostawił  receptury.  Rozu-

miesz coś z tego? 

– Nie wierzę. Musisz poszukać. 
Lena opowiedziała jej, co do tej pory zrobiła. 

background image

–  Ten  punkt  można  już  wykreślić.  A co  sądzisz 

o moich  pomysłach?  Koniecznie  muszę  coś  zrobić. 
Wprawdzie  odziedziczyłam  pokaźną  posiadłość,  ale  nie-
stety  nie  dostałam  w spadku  pieniędzy.  Na  pewno  nie 
sprzedam gruntów. 

–  Tego  oczywiście  nie  powinnaś  robić.  Wiesz  co? 

Podoba mi się ten pomysł z apartamentami i pokojami go-
ścinnymi. Masz tu tyle możliwości, by je urządzić. Świet-
ne  położenie,  urocza  posiadłość,  a i nasza  miejscowość 
pnie  się  do  góry.  Myślę,  że  ktoś  jednak  sprzeda  działki 
i jeszcze  niejeden  obiekt  tu  powstanie.  Czy  wyjdzie  nam 
to  na  korzyść?  Zobaczymy.  Ale  co  do  hodowli,  to  sama 
nie wiem. Chyba lepiej się nie rozdrabniać. Zresztą zanim 
to  wszystko  zorganizujesz,  upłynie  dużo  czasu.  No 
i krowy  rasy  Galloway?  Co  by  powiedzieli  nasi  chłopi, 
gdyby  między  naszymi  krowami  w brązowe  łaty  biegały 
takie egzotyczne stworzenia. 

–  Nie  przesadzaj.  Krowy  Galloway  nie  są  egzotycz-

nymi stworzeniami. 

– Dla nas tak. 
Sylvia roześmiała się. 
– Ale żarty na bok. Dlaczego nie zbudujesz ujeżdżal-

ni? Masz tu dużo miejsca. Są też boksy dla koni. 

– Sylvio, nie mam na pokoje dla urlopowiczów, a ty 

mówisz o ujeżdżalni. Jak mam to wszystko sfinansować? 

– Sprzedając Markusowi kilka z tych drzew. Masz ich 

background image

tu dużo. 

Lena  spojrzała  na  Sylvię  z boku.  Była  trochę  poiry-

towana. 

– Co masz na myśli? 
– To całkiem proste. Każdy właściciel lasu w okolicy 

tak robi. Ja tak robię, twój ojciec też tak robił. Lasy trzeba 
zalesiać nowymi drzewami. Markus jest bardzo sumienny 
w kwestii wyboru drzew do wycinki. Znaczy je, pokazuje 
ci, ścina i... płaci. I to nawet nieźle. 

Zadzwoniła  komórka  Sylvii.  Odebrała.  Przez  chwilę 

słuchała. 

–  Szkoda,  muszę  wracać.  Przyjechał  akurat  autobus 

z wycieczką i chcą zjeść w gospodzie obiad. 

–  Ciesz  się.  To  dobrze,  że  interes kwitnie.  Dziękuję, 

bardzo mi pomogłaś. 

Sylvia objęła przyjaciółkę. 
– Nie martw się. Poradzisz sobie. Gdyby twój ojciec 

nie był o tym przekonany, nigdy nie zostawiłby ci posia-
dłości. Oprócz ciebie tylko to liczyło się w jego życiu. 

Jeszcze raz jej pomachała. 
– Pokazuj się od czasu do czasu we wsi. 
Lena obiecała, że będzie ją odwiedzać. Tak długo pa-

trzyła za przyjaciółką, aż jej samochód zniknął z pola wi-
dzenia. 

Ujeżdżalnia?  W promieniu  kilkudziesięciu  kilome-

background image

trów nie było żadnej ujeżdżalni. 

Były też boksy dla ośmiu koni. 
Lena kochała konie ponad wszystko. Uwielbiała jeź-

dzić  konno,  ale  w ostatnich  latach  w ogóle  nie  uprawiała 
tego sportu. Było tu tyle cudownych miejsc na przejażdżki 
konne.  Na  razie  musiała  jednak  odłożyć  ten  pomysł  na 
później.  Ale  jednego  konia  mogłaby  chyba  sobie  kupić. 
Miała przecież dla niego miejsce. 

– Przestań marzyć! Stara a głupia! – upomniała samą 

siebie. – Nie masz na to ani czasu, ani pieniędzy. 

Z domu wyszła Nicola. 
– Z kim rozmawiasz? Ktoś przyszedł? 
–  Sama  ze  sobą.  Musiałam  przemówić  sobie  do  ro-

zumu,  bo  miałam  kolejny  zwariowany  pomysł.  Wiesz, 
gdzie jest Aleks? 

–  Pojechał  gdzieś  z Danielem.  Po  jakieś  urządzenia, 

które będą im potrzebne przy czworakach, czy coś takie-
go. 

– To ja już tam pójdę. Zacznę ładować rzeczy do kon-

tenera. 

– Sama nie możesz tego robić. Zaczekaj, aż wrócą. 
– Jeszcze nie wiesz, na co mnie stać. I jak to się pięk-

nie mówi: umiesz liczyć, licz na siebie. 

– Gdyby twój ojciec to słyszał, nie posiadałby się ze 

szczęścia. 

background image

 

 

background image

17 

 

Aleks  i Daniel  pracowali  niestrudzenie.  Zapominali 

nawet  o fajrancie.  Lena  była  im  wdzięczna  za  poświęce-
nie. Nicola też pomagała i nie dała sobie tego wyperswa-
dować. Aż trudno było uwierzyć, ile razem zdziałali. 

Zdjęli wszystkie drzwi. Szkoda było je wyrzucić. Ta-

kie  piękne  drzwi  z masywnego  drewna.  Niestety,  ktoś 
pomalował  je  kiedyś  białą  farbą.  Zdrapanie  jej  było 
żmudną robotą, ale opłacało się. Drzwi tego rodzaju były 
już nie do kupienia. Lena też dzielnie pomagała. Właśnie 
położyła kolejne drzwi na drewniane kobyłki i z zapałem 
zaczęła  czyścić  je  papierem  ściernym.  Jej  ręce  nie  przy-
wykły do takiej pracy. Pozdzierała sobie skórę, połamała 
paznokcie,  ale  nic  sobie  z tego  nie  robiła.  Gdy  Aleks 
i Daniel  pokazali  jej,  jak  najlepiej  czyścić  drzwi,  robota 
szła  jej  całkiem  nieźle.  Niesforny  kosmyk  włosów  opadł 
jej  na  twarz.  Niezbyt  czystymi  rękami  próbowała  go 
schować pod opaskę. Nagle zamarła. Przetarła sobie oczy, 
jakby zobaczyła zjawę. Ale obraz nie zniknął. Trochę nie-
zgrabnym krokiem do ich posesji zbliżał się jakiś mężczy-
zna. Tak chodzić mógł tylko on! 

To niemożliwe. Ależ oczywiście, że to on! Co do te-

go nie ma żadnych wątpliwości. Lena wstrzymała oddech. 
Słyszała  głuche  bicie  swojego  serca.  Robiło  jej  się  na 
zmianę to zimno, to gorąco. Zaczęła drżeć na całym ciele, 

background image

ale  zaraz  potem  wzięła  głęboki  oddech  i pobiegła  prosto 
przed siebie. 

Thomas... 
To był Thomas. 
Nie myślała o tym, że ma brudną twarz i brudne ręce, 

że ręce są podrapane, a jej ubranie niekoniecznie eleganc-
kie, ale za to praktyczne. 

Takie rzeczy nie  miały najmniejszego znaczenia. Li-

czyło  się  tylko  jedno.  Thomas  Sebelius  był  w drodze  do 
niej. 

On też ją poznał i przyspieszył kroku. 
Na  moment  stali  bez  słowa  naprzeciwko  siebie,  po-

tem padli sobie w ramiona. 

– Leni – wyszeptał, zanim wziął ją w ramiona. 
Tylko on tak do niej mówił. 
Lena przytuliła się do niego. Słyszała bicie jego serca. 

Zamknęła  oczy  i nie  chciała  obudzić  się  z tego  snu.  Tak, 
dla niej to był sen! 

Thomas był jej taki bliski, jakby w ogóle się nie roz-

stawali. 

Tak, to miłość, tylko miłość tak czuje. 
Podniosła  głowę  i spojrzała  na  niego.  Chciała  coś 

powiedzieć, ale Thomas zamknął jej usta długim, namięt-
nym i pełnym czułości pocałunkiem. 

background image

Tak, to miłość, tylko miłość tak smakuje! 
Po jakimś czasie ich usta oderwały się od siebie. 
–  Tom,  nie  mogę  uwierzyć,  że  stoisz  tutaj  przede 

mną. Skąd się tu wziąłeś? 

Roześmiał się. 
– Prosto z Ameryki. 
– Ale skąd, to znaczy, jak to... 
–  Leni,  zwolnij.  Jest  proste  wytłumaczenie.  Markus 

do mnie zadzwonił, a ja wsiadłem do pierwszego samolo-
tu. 

– Powiedział ci, że moja mama... 
Nagle obydwoje spoważnieli. 
– To też mi powiedział. Posłuchaj, nie cofniemy cza-

su.  Płacze  i żale  na  nic  się  tu  zdadzą.  I tak  niczego  nie 
zmienią.  Nie  uważasz,  że  to  dar  od  Boga,  że  znowu  się 
spotykamy i że jeszcze... się kochamy? 

Lena była przeszczęśliwa, że jego uczucie do niej nie 

wygasło. 

–  Nigdy  nie  przestałam  cię  kochać  –  powiedziała.  – 

To  prawdziwy  cud,  że  jesteś  tu  ze  mną.  Mam  wrażenie, 
jakbyśmy  wczoraj  widzieli  się  po  raz  ostatni,  a przecież 
tak  dużo wydarzyło  się w naszym życiu przez te wszyst-
kie lata. Jesteśmy też starsi. 

–  Tak,  wiele  się  wydarzyło.  Mamy  sobie  dużo  do 

opowiedzenia. Leni, ty jesteś taka piękna, dużo ładniejsza, 

background image

niż wyobrażałem to sobie w marzeniach. 

Lena  przyglądała  mu  się.  On  też  się  zmienił.  Jego 

twarz  zrobiła  się  bardziej  męska  i bardziej  wyrazista,  ale 
jego niebieskie oczy nic a nic się nie zmieniły. I zupełnie 
jak dawniej robiło jej się słabo, gdy w nie patrzyła. 

– Tom, kiedy przyjechałeś? 
– Dzisiaj rano pierwszym samolotem. 
– Boże, musisz być okropnie zmęczony. 
Pokręcił głową. 
– Jak można być zmęczonym w twoim towarzystwie. 
– A gdzie są twoje rzeczy? Twój bagaż? 
–  Zostawiłem  u Markusa.  Odebrał  mnie  z lotniska. 

Musiałem  przecież  najpierw  wysondować  sytuację.  Mu-
siałem sprawdzić, czy mnie jeszcze chcesz. 

Poważnie na niego spojrzała. 
– Nie wierzyłeś w to? 
– Może na początku. Teraz już wierzę. 
Znowu przyciągnął ją do siebie i pocałował. 
Zanim  zrewanżowała  mu  się  pocałunkiem,  pomyśla-

ła,  jak  okropnie  wygląda.  Zdawało  się,  że  Thomasowi 
wcale to nie przeszkadza. Jej w takim razie też nie. 

Radośnie odwzajemniła pocałunek i czuła się niewy-

powiedzianie  szczęśliwa  w jego  ramionach.  Była 
w siódmym niebie. Nie, nie ma takich słów, które wyrazi-

background image

łyby jej szczęście. 
 

 

background image

18 

 

Nicola,  Aleks  i Daniel  znali  Thomasa  jeszcze 

z dawnych lat. Już wtedy bardzo go lubili. Nic dziwnego, 
że  i teraz  serdecznie  go  przywitali.  Widać  było  po  ich 
twarzach, jak bardzo się cieszą, że tych dwoje znowu się 
odnalazło.  Każde  z nich  wiedziało  o wielkiej  miłości  Le-
ny,  ale  nie  rozmawiali  o tym,  by  nie  unieszczęśliwiać  jej 
jeszcze bardziej. 

– Zostaniesz na obiedzie? – dopytywała się Nicola. 
– Myślę, że nawet trochę dłużej. 
–  W takim  razie  ugotuję  coś.  specjalnego.  Trzeba 

uczcić ten dzień. Masz jakieś specjalne życzenie? 

– O tak! Sztuka mięsa w sosie chrzanowym. 
Nicola promieniała z radości. 
– Jak nasza Lena. Zobaczę, co się da zrobić. 
Kiedy zobaczyła, że Aleks i Daniel stoją bezczynnie, 

zapytała: 

– A wy co, nie macie nic do roboty? 
–  Mamy,  mamy  –  wreszcie  zrozumieli,  że  już  czas 

i pora zostawić Lenę samą z Thomasem. 

– Napijecie się kawy? 
– O tak! 
– Gdzie chcecie ją wypić? 

background image

– Pójdziemy do domu, do salonu – powiedziała Lena. 

– Tam jest przytulniej. 

Nicola  poszła  do  kuchni,  a Lena  zaprowadziła  Tho-

masa do domu. 

– Widzę, że zaszły tu zmiany. 
–  Tak,  zaczęłam  przemeblowanie,  ale  jeszcze  nie 

skończyłam. 

–  Markus  powiedział  mi,  że  odziedziczyłaś  po  ojcu 

posiadłość. Szkoda, że zmarł tak wcześnie. Był niezwykle 
miłym człowiekiem. 

Lena skinęła głową. 
– Był łubiany przez wiele osób. Może dlatego, że czu-

li, że jest taki autentyczny. Bardzo mi go brakuje. Brakuje 
mi  też  jego  rady,  w szczególności  tutaj.  Czasem  mam 
wrażenie, że to wszystko jest ponad moje siły. To zupeł-
nie inne życie niż to, które do tej pory wiodłam. 

– Markus mówił, że przez te wszystkie lata nie przy-

jechałaś tu ani razu. 

– To prawda. Czułam się przez ciebie porzucona. Nie 

zniosłabym  widoku  tych  wszystkich  miejsc,  gdzie  byli-
śmy tacy szczęśliwi. Tom, tyle rzeczy mi się w życiu nie 
udało, tyle błędów popełniłam. 

– Leni, ja to samo mogę powiedzieć o swoim życiu. 
Powiedział to z taką powagą, że spojrzała na niego ze 

zdziwieniem. 

background image

– Chcesz o tym porozmawiać? 
Machnął ręką. 
– Innym razem. To długa historia. Mów, co się wyda-

rzyło w twoim życiu? 

Opowiedziała  mu  o rozstaniu  rodziców,  o pracy, 

o śmierci  ojca,  o jego  testamencie,  o tym,  jak  bardzo 
zmieniło się jej rodzeństwo, i o swojej decyzji pozostania 
w Fahrenbach. 

– Wiem, że to ogromne wyzwanie, ale chcę się z nim 

zmierzyć. 

Weszła Nicola. Ostrożnie niosła przed sobą tacę. 
–  Zrobiłam  też  szybko  parę gofrów, bo  przypomnia-

łam sobie, że też je lubiłeś. Na obiad trzeba jeszcze trochę 
zaczekać. 

Thomas  był  wzruszony.  Podziękował  jej  serdecznie. 

Gdy Nicola cała w skowronkach wyszła z salonu, powie-
dział: 

– Jakie to szczęście, że masz tych troje. 
–  Tak,  inaczej  byłoby  ciężko.  Teraz  twoja  kolej.  Je-

steś szczęśliwy w Ameryce? 

–  Żyje  się  tam  całkiem  nieźle,  ale  nigdy  nie  będę 

Amerykaninem. Zwłaszcza teraz, gdy cię odzyskałem. 

Przysunął  się  do  niej  bliżej,  wziął  za  ręce,  zobaczył 

wycięte w skórze T, przejechał delikatnie palcem po kon-
turach litery, potem pokazał swój nadgarstek, tak by mo-

background image

gła zobaczyć wycięte L. 

– Twoja robota jest delikatniejsza – powiedział. 
– Przepraszam, że tak cię oszpeciłem. 
–  Skąd  mogłeś  wiedzieć,  że  wda  się  zakażenie.  Nie 

uwierzysz,  ile  razy  wpatrywałam  się  w to  T,  najpierw 
z wyczekiwaniem  i pełna  nadziei,  potem  pełna  rozgory-
czenia, później wściekła, a w końcu zrezygnowana. 

Wziął  jej  lewą  rękę,  przycisnął  do  ust  i ucałował  jej 

nadgarstek. 

Nie broniła się. 
Po jakimś czasie wypuścił jej rękę i wziął łyk kawy. 
– Byłem tak samo nieszczęśliwy jak ty. Byłem pewny 

twojej  miłości.  Nie  mogłem  zrozumieć,  dlaczego nie  od-
powiadasz na moje listy. A kiedy twoja matka mi powie-
działa, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego, przesta-
łem rozumieć świat. Straciłem z tobą kontakt. Od Marku-
sa też nie mogłem się niczego dowiedzieć. 

Spojrzał na nią. 
– Dlaczego to zrobiła? 
–  Nie  wiem.  Najgorsze  w tym  wszystkim  jest  to,  że 

niedługo  potem  odeszła  od  nas.  Chciała  czerpać  z życia 
pełnymi garściami. Jedynie z czasopism, wiesz, tych dru-
kowanych  na  błyszczącym  papierze,  mamy  jakiekolwiek 
wiadomości o niej. 

– To okropne. 

background image

–  To  smutne,  ale  nigdy  nie  była  dobrą  matką.  Była 

zbyt  zajęta  sobą.  Ja  się  z tym  jakoś  uporałam,  moje  ro-
dzeństwo  już  niekoniecznie.  Najgorzej  zniósł  to  Frieder. 
Ojcu natomiast złamała serce. 

– A nam skradła dziesięć lat wspólnego życia. 
Lena oparła się o niego. 
–  Było,  minęło.  Jestem  szczęśliwa,  że  teraz  jesteś 

przy mnie, że czuję twoją bliskość i że nie jesteśmy sobie 
obcy. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo za tobą tę-
skniłam... 

Właściwie chciała mu jeszcze powiedzieć, jak bardzo 

go kocha, ale nie dała już rady. Znowu jego usta nie po-
zwoliły, by dodała coś więcej. 
 

 

background image

19 

 
Mieli sobie tak dużo do powiedzenia. Obiad zjedli ra-

zem  z Nicolą,  Aleksem  i Danielem.  Zarówno  Lena,  jak 
i Thomas tak postanowili. Po obiedzie Thomas chciał po-
jechać  do  Markusa  po  swoje  rzeczy.  Zamierzał  przecież 
zostać w posiadłości Fahrenbach. Chciał wziąć samochód 
Leny. Lena odprowadziła go do samochodu. 

–  Wracaj  szybko  –  poprosiła.  –  Już  za  tobą  tęsknię. 

Jak długo zostaniesz w Niemczech? 

– Dwa, trzy tygodnie... 
– A potem? 
–  Potem  musimy  się  zdecydować.  Nie  sądzę,  żebyś 

chciała się przenieść do Ameryki. Ja z kolei nie miałbym 
żadnych  oporów  przed  powrotem  do  Niemiec.  Leni,  nie 
musimy  się  spieszyć.  Nie  musimy  też  od  razu  wywracać 
naszego  życia  do  góry  nogami.  Czas  pokaże,  jakie  roz-
wiązanie  jest  najlepsze.  Jednego  jestem  pewien:  nie 
chciałbym cię już nigdy więcej stracić, bo bardzo cię ko-
cham. 

Wreszcie i ona mogła mu wyznać miłość. 
– Ja też cię kocham i zawsze będę cię kochać. 
Czułe pocałował ją w czoło. 
– Na zawsze, tak sobie obiecaliśmy. Nie uważasz, że 

czas najwyższy spełnić tę obietnicę? 

background image

Lena skinęła głową. Thomas wsiadł do samochodu. 
– Teraz już muszę jechać po rzeczy. Inaczej nigdy się 

stąd nie ruszę. 

Lena  patrzyła  za  samochodem  tak  długo,  aż  zniknął 

za  łukiem  drogi.  Dopiero  potem  się  odwróciła  i poszła 
w stronę domu. 

Wciąż nie mogła pojąć, że Tom tu był, że między ni-

mi nic się nie zmieniło, jakby w ogóle się nie rozstawali. 
Wróciła do domu. Chciała wykorzystać czas do jego po-
wrotu  na  doprowadzenie  się  do  porządku.  Chciała  wziąć 
prysznic,  umyć  włosy  i włożyć  coś  ładnego.  Ale  kiedy 
usłyszała brzęk naczyń w kuchni, poszła do Nicoli. 

– Znowu tu jest – powiedziała szczęśliwa i rzuciła się 

Nicoli na szyję. 

Ta pogłaskała ją po głowie. 
– To dobrze. Dość długo to trwało, ale wrócił. A nie 

mówiłam, że  wszystko się jakoś ułoży. Już nie jesteś sa-
ma.  Przyda  się  mężczyzna  w majątku.  Poza  tym  pora  na 
dzieci. 

Lena roześmiała się. 
–  Nicola,  Thomas  mieszka  w Ameryce,  dopiero  co 

przyjechał,  a ty  widzisz  go  już  w majątku  i planujesz 
dzieci. Nie za szybko? 

Nicola pokręciła głową. 
– Widziałam, jak na ciebie patrzył. Już nigdy cię nie 

background image

wypuści. Posiadłość Fahrenbach jest teraz twoim domem. 
Nie pozostanie mu więc nic innego, jak przeprowadzić się 
do ciebie. Zresztą, pasuje tutaj. 

Wprawdzie  Lena  też  tak  uważała,  ale  nie  chciała  aż 

tak bardzo wybiegać w przyszłość. 

– Idę wziąć prysznic i zrobić się dla niego na bóstwo. 
–  Zawsze  jesteś  jak  bóstwo.  Ale  może  włożysz  tę 

granatową  sukienkę  w białe  kropki.  W niej  wyglądasz 
szczególnie ładnie. 

Lena odwróciła się do drzwi. 
– Nicola, jestem bardzo, bardzo szczęśliwa. 
– Zasłużyłaś na szczęście. Ale idź już. 
Nie chciała, żeby Lena zobaczyła, że płacze ze wzru-

szenia.  Po południu pójdzie  do kościoła,  zapali  świeczkę 
i pomodli się za jej szczęście. 

Tak  dla  pewności,  bo  nie  miała  najmniejszych  wąt-

pliwości, że tym razem wszystko dla tych dwojga zakoń-
czy się szczęśliwie. 

Lena  wbiegała  na  górę,  pokonując  od  razu  po  dwa 

stopnie. 

Czuła się wolna, młoda, beztroska i najchętniej uści-

skałaby  cały  świat.  Swoje  czułości  zostawi  lepiej  dla 
Thomasa, który zaraz powinien wrócić. Spojrzała w lustro 
i przeraziła  się.  Jej  twarz  była  wciąż  brudna  od  strug 
i pyłu  przy  czyszczeniu  drzwi.  Nie  pomyślała  wcześniej, 

background image

by ją umyć. Thomasowi chyba to nie przeszkadzało. 

Ale już czas, by pokazać mu się w pełnej krasie. Cho-

ciaż właściwie nie to było najważniejsze. 

Lena  wyskoczyła  z brudnych  ciuchów  i weszła  pod 

prysznic.  Kiedy  namydlała  swoje  ciało,  zaczęła  śpiewać 
na całe gardło. 

Zapomniała  o wszystkich  problemach.  Nie  myślała 

już,  z czego  sfinansuje  przebudowę,  z czego  będzie  żyła. 
Nagłe  to  wszystko  przestało  być  ważne.  Przynajmniej 
w tej  chwili.  Jedyne,  co  się  teraz  liczyło,  to  Thomas, 
Thomas  Sebelius,  mężczyzna,  którego  kochała  i który 
odwzajemniał jej uczucia. 
 

 

background image

20 

 
Lena po raz ostatni spojrzała w lustro, poprawiła nie-

sforny kosmyk włosów i odwróciła się. Była zadowolona 
ze swojego wyglądu. 

Wprawdzie 

nie 

zaszła 

typowa 

przemiana 

z brzydkiego kaczątka w pięknego, dumnego łabędzia, ale 
jej  starania  przyniosły  efekt.  Poza  tym  wcale  nie  była 
brzydkim  kaczątkiem.  Wyglądała  jedynie  na  zmęczoną 
pracą  i była  umorusana,  gdy  nieoczekiwanie  pojawił  się 
Thomas. W końcu zastał ją przy pracy. 

Thomas... 
Na  jej ustach  zagościł  łagodny  uśmiech.  Była  szczę-

śliwa. 

Wciąż  nie  mogło  do  niej  dotrzeć,  że  oto  Thomas 

znowu  jest  w jej  życiu.  Dziesięć  lat  udręki,  dziesięć  lat 
smutku  i nagle ślad  po nich zaginął.  Jakby tych  lat nigdy 
nie było. 

Pośpiesznie zeszła na dół. Thomas pewnie zaraz wró-

ci ze swoim bagażem. Spędzą razem dwa, może trzy cu-
downe tygodnie w posiadłości. A potem... 

Było  za  wcześnie, by  się  zastanawiać,  co  będzie  po-

tem. Czas pokaże. Pewne było jedynie to, że będzie jakieś 
potem. 

Wyśmiałaby  każdego,  kto  jeszcze  tydzień  temu  po-

background image

wiedziałby  jej,  że  po  dziesięciu  latach  spotka  Thomasa 
Sebeliusa, wielką miłość jej życia, i że ich uczucie będzie 
tak gorące jak niegdyś. 

A  dzisiaj  rano  zjawił  się  tak  po  prostu.  Obydwoje 

mieli wrażenie, jakby po raz ostatni widzieli się zaledwie 
wczoraj.  Nie  byli  sobie  obcy.  Łączyła  ich  bezgraniczna 
miłość. Niewiele brakowało, a intryga jej matki zniszczy-
łaby ich uczucie na zawsze. 

Lena nie chciała o tym myśleć. Nie teraz. 
Nucąc,  zeskakiwała  ze  stopni  schodów.  Już  w sieni 

unosił się smakowity zapach. Zapewne szarlotka Nicoli. 

Lena  poszła  do  kuchni.  Nicola  skrzętnie  uwijała  się 

przy gotowaniu. Odwróciła się. Jej okrągła twarz rozpro-
mieniła się. 

–  Pięknie  wyglądasz.  Dobrze,  że  włożyłaś  tę  grana-

tową sukienkę w kropki. 

Lena roześmiała się. 
– Zrobiłam to tylko dla ciebie. Sama tego chciałaś. 
–  To  prawda  –  potwierdziła  Nicola  –  ale  zrobiłaś  to 

dla Thomasa. 

Lena tanecznym krokiem podeszła do Nicoli i mocno 

ucałowała ją w czoło. Nicola od zawsze była w jej życiu. 
Teraz od pracy przy gorącej kuchni dostała wypieków na 
twarzy, a jej czoło błyszczało od potu. 

– Nicola, jestem taka szczęśliwa! Wciąż mam wraże-

background image

nie, że śnię. Thomas świetnie wygląda, nie sądzisz? Dużo 
lepiej niż kiedyś. 

Tym razem to Nicola się roześmiała. 
–  Zmężniał.  Zawsze  dobrze  wyglądał.  A co  najważ-

niejsze,  ma  dobry  charakter.  Nie  najesz  się  zupy 
z płaskiego talerza, choćby był najpiękniejszy. 

–  Ty  i te  twoje  sentencje...  Ale  to  prawda,  Thomas 

jest cudownym człowiekiem. I bardzo go kocham. 

– Zawsze to wiedziałam, moje dziecko. Dlaczego ni-

gdy o tym nie mówiłaś? 

–  Bo  to  bardzo  bolało.  Serce  pękało  mi  z żalu.  Nie 

przyjeżdżałam do was, bo wszystko  przypominało mi je-
go.  Gdyby  ojciec  nie  zapisał  mi  posiadłości,  dzisiaj  nie 
byłoby mnie tutaj. No i nie spotkałabym Thomasa. 

Westchnęła głęboko. 
– A mogłam się z nim spotkać już dużo wcześniej. Aż 

trudno  to  sobie  wyobrazić.  Nie  wiem,  czy  kiedykolwiek 
wybaczę swojej matce, że mnie tak skrzywdziła, że uknu-
ła taką intrygę. 

–  Zrobiła  to  i nie  da  się  już  tego  zmienić.  Na  szczę-

ście  nie  udało  się  jej  zniszczyć  waszej  miłości.  Kto  wie, 
może właśnie ją uratowała. Może nie ułożyłoby się wam, 
gdybyście byli razem przez te wszystkie lata. 

– O nie, na pewno by nam się ułożyło. Mam jedynie 

nadzieję,  że  jakoś  uporamy  się  z tym  czasem,  kiedy  nie 

background image

było  nam  dane  być  razem.  Wiem  o Thomasie  tylko  tyle, 
że  mieszkał  i nadal  mieszka  w Ameryce.  Co  tam  robił? 
Czy jest ktoś w jego życiu? Może... – urwała nagłe. – Ni-
cola, nie chcę go stracić. 

– Nie stracisz. Gdyby była jakaś kobieta, nie przyje-

chałby  od  razu.  Twój  rozsądek  chyba  ci  to  podpowiada, 
co? 

Lena objęła trochę okrąglutką Nicolę. Zawsze umiała 

ją pocieszyć. Za to jej własna matka nigdy nie znalazła dla 
niej słów pocieszenia. 

–  Dziękuję,  Nicola,  za  wszystko.  Za  szarlotkę  też. 

Thomas ją uwielbia. 

– Przecież wiem. Chcesz spróbować? 
Lena zaśmiała się. 
–  Lepiej  nie  –  powiedziała  i spojrzała  na  zegarek.  – 

Thomas powinien już wrócić. 

–  Niekoniecznie.  Może  zagadał  się  z Markusem, 

a może coś innego go zatrzymało. 

– Oby mu się nic nie stało. 
– Leno – upomniała ją surowo Nicola – przestań! Na-

kryj do stołu. Nie będziesz myśleć o głupotach. Weź mi-
śnieńską porcelanę. W takim dniu możemy zaszaleć. 

Lena przypomniała sobie, że Nicola zawsze miała ty-

siąc argumentów, by nie używać drogiej porcelany. Skoro 
teraz  tak  wspaniałomyślnie  kazała  postawić  ją  na  stole, 

background image

świadczyło to o jej wielkiej sympatii dla Thomasa. 

Lena  starannie  nakryła  do  stołu.  Na  środku  Nicola 

postawiła ciasto. 

– Śmietanę i kawę dostawimy później – powiedziała. 
Lena znowu spojrzała na zegarek. 
Thomas już dawno powinien wrócić. 
– Coś się stało – powiedziała. – Zadzwonię do Mar-

kusa. 

Nicola chciała jeszcze zaczekać, ale Lena nie dała się 

powstrzymać. Wybrała numer telefonu Markusa. 

–  Tartak  Herzog.  Reni  Häbler.  W czym  mogę  pani 

pomóc? 

Lena  powstrzymała  się  od  śmiechu.  Wprawdzie  ten 

sposób  zgłaszania  się  był  już  powszechny  w wielu  fir-
mach,  ale  w tartaku  w Fahrenbach  wydał  się  jej  nie  na 
miejscu.  Pewnie  Markus  gdzieś  to  usłyszał  i spodobało 
mu się to. 

–  Dzień  dobry.  Mówi  Lena  Fahrenbach.  Czy  mogę 

rozmawiać z panem Herzogiem? 

–  Przykro  mi  –  odpowiedziała  uprzejmie  młoda  ko-

bieta. – W tej chwili to niemożliwe. 

–  Na  komórkę  też  nie  można  go  złapać?  –  zapytała 

Lena. 

– Niestety, nie. 

background image

– A jest pan Sebelius? Jego przyjaciel. Przyleciał dzi-

siaj rano z Ameryki. 

– Nie, nie ma. 
– Czy pan Sebelius odebrał już swój bagaż? – niepo-

koiła się Lena. 

– Nie jestem pewna, ale chyba tak. 
„Świetnie, też mi odpowiedź”, pomyślała Lena. 
– Mogłaby to pani sprawdzić? 
–  Chwileczkę.  Proszę  zaczekać  przy  aparacie.  Zapy-

tam w drugim budynku. 

Po chwili wróciła. 
– Nie ma bagażu – rzuciła zdyszanym głosem do słu-

chawki. 

– Dziękuję za fatygę – Lena skończyła rozmowę. 
Ogarnął ją strach. Była przekonana, że Thomas  miał 

wypadek samochodowy. 

Cała się trzęsła, gdy wróciła do Nicoli. 
–  Nie  ma  go  u Markusa.  Odebrał  już  bagaż.  Coś  się 

musiało stać. 

– Bzdura. Thomas jedzie z jednego końca wsi na dru-

gi. Jak mogło mu się coś stać przy tych paru samochodach 
na ulicy? 

–  Był  przemęczony.  Może  zasnął  za  kierownicą.  To 

na pewno przez zmianę strefy czasowej. Wsiądę na rower 

background image

i poszukam go. 

Chciała wybiec, ale Nicola złapała ją za ramię. 
– Nigdzie nie pójdziesz. Siadaj i cierpliwie czekaj. 
– Nie ma go od paru godzin, a ja... 
Urwała w połowie zdania, bo z dworu dochodził prze-

raźliwy hałas. 

Wybiegła z domu, a za nią Nicola. 
Krążył  nad  nimi  helikopter.  Lena  histerycznie  poka-

zywała na niego ręką. 

–  Helikopter...  na  pewno  ratunkowy...  Mój  Boże, 

Thomasowi coś się stało... Od razu tak mówiłam. 

– Uspokój się. To nie jest helikopter ratunkowy. Wi-

dzisz gdzieś na nim krzyż? 

Nicola mocno trzymała Lenę. Bała się, że dziewczyna 

zrobi  coś  głupiego.  Sparaliżowana  wpatrywała  się 
w niebo. 

Zdawało  się,  że  helikopter  chce  zająć  pozycję  do-

kładnie  nad  środkiem  wyłożonego  kostką  placu.  Kiedy 
zszedł trochę niżej, podmuchy wiatru wywołane łopatka-
mi wirnika rozwiały Nicoli włosy, przesłaniając jej twarz. 
Wiatr  podwiewał  sukienkę.  Nie  mogła  sobie  z nią  pora-
dzić. 

To, co się po chwili wydarzyło, wyglądało jak scena 

z filmu. 

Dla  niektórych  kiczowate,  dla  Leny  nieprawdopo-

background image

dobne, a dla Nicoli graniczące z boskim cudem. Drzwi he-
likoptera od strony dziedzińca otworzyły się, a z nieba po-
sypały  się  na  ziemię  –  w całym  tego  słowa  znaczeniu  – 
karminowe róże... 

Wprost  nie  do  opisania.  Wszędzie  leżały  karminowe 

róże, a nowe wciąż spadały. Ten deszcz róż zdawał się nie 
mieć końca. 

Zanim  na  ziemię  spadła  ostatnia,  a helikopter  odle-

ciał, głośno hałasując, pojawił się nagle Thomas. 

Nikt nie wiedział, skąd się wziął. 
Twarz promieniała mu radością. Naprędce zainsceni-

zowana niespodzianka udała się. Czule objął Lenę ramie-
niem, nachylił się i zaczął śpiewać piosenkę, nieznacznie 
zmieniając  jej  słowa:  „To  dla  ciebie  ten  deszcz  róż...” 
śpiewał  głośno,  ale  niekoniecznie  ładnie.  „To  dla  ciebie 
cuda tego świata...”. 

Nie  znał  dalszych  słów  tekstu.  Wcale  nie  były  po-

trzebne.  Już  nic  nie  mogło  uczynić  tej  chwili  bardziej 
podniosłą. Lena  zaniemówiła.  Patrzyła  na morze  róż.  Do 
jej uszu dobiegł nagle pełen entuzjazmu głos Nicoli. 

–  Aleks,  Daniel,  spójrzcie!  Widzieliście  kiedyś  coś 

takiego? Setki czerwonych róż. 

Obaj  zwabieni  tajemniczym  hałasem  przyłączyli  się 

do Leny i Nicoli. Ze zdziwieniem obserwowali całą scenę. 

Po chwili w Nicoli obudził się pragmatyzm. 

background image

–  Mój  Boże,  skąd  ja  wezmę  tyle  wazonów?!  Aleks, 

Daniel,  już  mi  szukać  wiader  i innych  pojemników  na 
kwiaty. Szkoda, żeby zwiędły. 

Właśnie szykowała się do zbierania kwiatów, gdy zo-

baczyła, z jakim szczęściem w oczach Lena na nie patrzy-
ła.  Powstrzymała  się.  Niech  się  nacieszy  tym  widokiem. 
Coś takiego zdarza się tylko raz w życiu. O ile w ogóle się 
zdarza. 

Nicola  wpadła  na  inny  pomysł.  Ostrożnie  wycofała 

się do domu po aparat fotograficzny. Rzadko robiła zdję-
cia,  a jeśli  już,  to  tylko  przy  szczególnych  okazjach.  To 
z pewnością była wyjątkowa okazja, którą koniecznie na-
leżało uwiecznić na zdjęciu. 

Trochę to trwało, zanim Lena oprzytomniała. 
Z płomiennym uśmiechem na twarzy zwróciła się do 

Thomasa. Ten wciąż się cieszył, że udała mu się niespo-
dzianka. 

–  Tom  –  z emocji  ledwo  mogła  mówić.  –  Tom...  je-

steś szalony... 

Thomas mocno ją objął i przytulił do siebie. Czuła je-

go bliskość, jego ciepło... 

–  Tak,  jestem  szalony  –  potwierdził.  –  Oszalałem 

z miłości do ciebie. 

Ich  usta  złączyły  się  w długim,  namiętnym  pocałun-

ku. Zapomnieli o bożym świecie. 

background image

Nie słyszeli, jak w domu dzwonił telefon. Nie słyszeli 

swoich komórek. Dzwonili ludzie ze wsi. Helikopter tro-
chę ich wystraszył. Jego pojawienie się zwykle oznaczało 
problemy. 

Nicola była w swoim żywiole. Uspokajała wszystkich 

ciekawskich,  którzy  dzwonili.  Nie  musiała  im  dużo  mó-
wić. 

–  Nie,  nie,  proszę  się  nie  martwić.  Wszystko  u nas 

w porządku. Tylko karmazynowe róże spadły z nieba... 

Mówiła to z taką oczywistością, jakby nie było w tym 

nic  szczególnego,  jakby  spadające  z nieba  róże  były  na 
porządku dziennym. 

Na  wszelki  wypadek  zrobiła  jeszcze  jedno  zdjęcie. 

Tak  dla  pewności.  Potem  zaczęła  zbierać  róże.  Nie 
wszystkie przeżyły upadek. Tym, które się połamały, ode-
rwała łebki i włożyła je do misy. Też ładnie wyglądały. 

Co z innymi? Spojrzała w bok. Nie, nie ma sensu py-

tać Leny. Thomas i Lena byli tak zajęci sobą, że o niczym 
nie pamiętali. 

Nicola  zbierała  róże  i była  dumna,  jakby  ten  dowód 

miłości,  który  właśnie  spadł  z przestworzy,  był  przezna-
czony dla niej. 

Westchnęła.  Tyle  karmazynowych  róż.  Czyż  nie  jest 

to dowód prawdziwej miłości? 

Kiedy Lena obudziła się następnego ranka, pokój roz-

świetlały  promienie  słońca.  Przez  szeroko  otwarte  drzwi 

background image

balkonowe wiał lekki poranny wietrzyk i delikatnie poru-
szał zasłonami. 

Z dołu dobiegł do jej uszu głos Thomasa, który bawił 

się z Hektorem. 

Tak, Hektor. Lena uśmiechnęła się. Pies od razu po-

lubił Thomasa. Zdawało się, że znalazł w nim następcę jej 
zmarłego ojca. 

Wyskoczyła z łóżka i wyszła na balkon. 
Thomas rzucił kij, a Hektor – wyraźnie zadowolony – 

popędził za nim. Na widok ukochanego mężczyzny, wiel-
kiej  miłości,  zrobiło  jej  się  ciepło  na  sercu.  Thomas  wy-
glądał  świetnie.  Pomyślała,  że  jest  bardzo  przystojny. 
Miał na sobie dżinsy i jasną koszulkę. 

Chłopak poczuł na sobie jej spojrzenie i, śmiejąc się, 

stronę odwrócił się do niej. Wesoło pomachał do niej rę-
ką. 

–  Dzień  dobry,  śpiochu!  Pospiesz  się  i zejdź  na  dół. 

Dzień jest zbyt piękny, żeby go przespać i zmarnować. 

– Skąd ty masz tyle energii? – dziwiła się Lena. 
–  Jestem  już  po  śniadaniu.  Zjadłem  razem  z Nicolą, 

Aleksem i Danielem. Było boskie! 

– Nie masz problemu ze zmianą czasu? 
–  Mam.  To  dlatego  mój  zegar  wewnętrzny  jest  taki 

rozregulowany.  Nie  śpię  już  od  paru  godzin.  Niewyklu-
czone, że wkrótce padnę ze zmęczenia. Pospiesz się więc, 

background image

jeśli  chcesz  spędzić  ze  mną  trochę  czasu,  zanim  opadnę 
z sił i zasnę tak, jak stoję. 

– Zaraz będę gotowa – obiecała. – Zastanawiałeś się 

już, co dzisiaj robimy? 

–  Może  pójdziemy  nad  jezioro?  Mała  wyprawa  łód-

ką?  –  zaproponował.  –  Możemy  też  trochę  poleniucho-
wać.  Albo  zrobimy  sobie  wycieczkę  rowerową.  Daniel 
pożyczył mi swój rower na czas pobytu w Fahrenbach. 

– Świetny pomysł. 
Wrócił Hektor. Przyniósł kij i położył go Thomasowi 

u stóp. Szczekając i wesoło machając ogonem, skakał wo-
kół Thomasa. 

– Idę się szykować – rzuciła Lena. 
Dopóki  Hektor  był  w pobliżu  Thomasa  i chciał  się 

z nim bawić, rozmowa nie miała sensu. Poza tym Thomas 
był na dole, a ona na górze. Lepiej rozmawiać, gdy jest się 
blisko siebie. 

Lena  pobiegła  do  łazienki.  Uśmiech  szczęścia  nie 

schodził  z jej  ust.  W biegu  zrzuciła  z siebie  przewiewną 
batystową koszulę nocną. 

Czuła się teraz jak śpiąca królewna, która obudziła się 

z długiego, głębokiego snu. Tyle miłości, zainteresowania 
i czułości  naraz!  Coś  takiego  po  prostu  się  nie  zdarza. 
A jednak! Thomas ją kochał, poświęcał jej uwagę i był dla 
niej czuły. 

background image

Chociaż  tyle  lat  się  nie  widzieli  i nie  rozmawiali  ze 

sobą,  ich  miłość  była  jeszcze  większa,  była  po  prostu 
bezwarunkowa.  Lena  wiedziała  od  zawsze,  że  Thomas 
jest miłością jej  życia, pokrewną duszą. To wszystko, co 
się  teraz  działo, było jedynie  potwierdzeniem  jej  przeko-
nania.  Miłość  można  wcześniej  czy  później  znaleźć,  ale 
pokrewieństwo dusz było czymś wyjątkowym i niezwykle 
cennym. 

Lena tak się rozmarzyła, że nie zauważyła, że już od 

dłuższego  czasu  stoi  pod  prysznicem.  Dopiero  przeraźli-
wy  dźwięk  jej  komórki,  którą  musiała  zostawić  gdzieś 
w łazience, wyrwał ją z rozmyślań. 

Zakręciła wodę, otworzyła kabinę i ręką złowiła ręcz-

nik kąpielowy. Zobaczyła swoją komórkę. Leżała na pół-
ce z ręcznikami. Nie miała pojęcia, skąd się tam wzięła. 

Odebrała telefon. Dzwoniła Sylvia. 
–  No  wreszcie  ktoś  odebrał  –  skarżyła  się  Sylvia.  – 

Nikt nie odbiera stacjonarnego, a zanim wreszcie odebra-
łaś komórkę, minęły chyba całe wieki. Co się u was dzie-
je? 

– A co ma się dziać? Thomas jest u mnie, a ja jestem 

przeszczęśliwa. 

– To wiem. Chodzi mi o ten helikopter. Niestworzone 

opowieści krążą po wsi. Niemalże horror. 

Lena zachichotała. 
–  Markus  zorganizował  helikopter,  a Thomas  splą-

background image

drował  chyba  wszystkie  ogrody.  Kupił  setki  czerwonych 
róż i zrzucił jej z helikoptera na podwórze. 

– Więc to prawda. Nie wierzę – westchnęła Sylvia. – 

To takie romantyczne. Tylko pozazdrościć... 

– Pamiętasz, jak kiedyś ciągle śpiewałyśmy” „To dla 

mnie ma padać ten deszcz róż”? Thomas troszkę zmienił 
tekst  i zaśpiewał:  „..  .dla  ciebie  ten  deszcz  róż”.  Na  po-
czątku nie mogłam tego pojąć. To było jak scena z filmu. 

Sylvia znowu westchnęła. 
–  Martinowi  nigdy  by  coś  takiego  nie  przyszło  do 

głowy. 

– Myślę, że tak naprawdę wcale by ci się coś takiego 

nie  spodobało.  Czułabyś  się  niezręcznie,  chociażby  ze 
względu  na  ludzi  we  wsi.  Poza  tym  dostałabyś  zawału, 
gdybyś zobaczyła, ile  zmarnował pieniędzy. Przyznaj, że 
mam rację. 

– No dobrze, masz rację. Ale mimo wszystko to było 

piękne. Zupełnie zapomniałabym, po co dzwonię. Gospo-
da  jest  dzisiaj  zamknięta,  a taka  piękna  pogoda.  Mam 
ochotę urządzić grilla jak za dawnych czasów. Przyjdzie-
cie? Markus też będzie. Ma nową dziewczynę. Przyjdą ra-
zem. Byłoby wspaniale, gdybyście do nas dołączyli. 

–  No  jasne!  Dzięki  za  zaproszenie.  Na  którą  mamy 

przyjść? 

–  Tak  mniej  więcej  na  osiemnastą.  Spotykamy  się 

u mnie w ogródku piwnym. Będziesz miała okazję podzi-

background image

wiać moje dzieło, a w szczególności żywopłot z krzewów 
róż. Moje róże nie są wprawdzie czerwone, tylko różowe, 
ale równie piękne. 

Pogadały  jeszcze  przez  chwilę,  potem  Lena  zaczęła 

się w pośpiechu ubierać. Wskoczyła w luźne beżowe spo-
dnie  z lnu,  włożyła  jasnobrązową  lnianą  koszulę 
i jasnobrązowe  sandały.  Włosy  związała  w koński  ogon. 
Nie uległa pokusie pomalowania sobie ust. Miała nadzie-
ję,  że  Thomas  z miejsca  obsypie  ją  pocałunkami, 
a szminka  tylko  by  przeszkadzała.  Pomachała  własnemu 
odbiciu  w lustrze.  Taką  siebie  lubiła.  Od  przebywania  na 
dworze  jej  twarz  była  lekko  opalona,  a niebieskie  oczy 
błyszczały. 

Szczęśliwa  i zakochana  kobieta  nie  musi  ratować 

swojej urody makijażem. 

Radośnie  nucąc,  zbiegła  po  schodach,  przemierzyła 

dużą  sień  i wybiegła  na  dwór  przez  otwarte  drzwi  wej-
ściowe. 

Thomas  upuścił  patyk,  który  Hektor  przyniósł  mu 

w nadziei, że jego pan dalej będzie się z nim bawił. Spoj-
rzał na Lenę. 

–  Dzień  dobry,  moja  piękna  –  powiedział  i po  kilku 

krokach był już przy niej. Porwał ją w ramiona i czule po-
całował. 
 

 

background image

21 

 

Niespełna  pół  godziny  później  jechali  jak  dawniej 

obok siebie na rowerach. Zupełnie jakby czas się zatrzy-
mał. Wcale nie wyglądali jak dwoje poważnych dorosłych 
ludzi, ale tylko jak para beztroskich młodziaków, porwa-
nych euforią uczuć. 

Lena  oderwała  ręce  od  kierownicy,  rozłożyła  je 

i próbowała jechać  bez  trzymanki. Kiedyś  zawsze  tak  ro-
biła. Thomas z kolei w czasie jazdy niemal z akrobatyczną 
zwinnością kopał kamienie. 

W doskonałych humorach dotarli nad jezioro. 
– Nic tu się nie zmieniło – zdziwił się. 
Lena oparła rower o drzewo. 
–  Trochę  się  zmieniło.  Krzewy  są  większe,  drzewa 

wyższe... i to byłoby na tyle. Ojciec chyba nie przychodził 
tu  zbyt  często.  Zdaje  się,  że  sprzęt  jest  w porządku. 
Wprawdzie  nie  wypływałam  jeszcze,  ale  żaglówka  ma 
zupełnie nowe żagle. Zakładam, że ktoś ją konserwował. 

– Jest jeszcze ta stara łódź wiosłowa? 
Lena skinęła głową. 
Thomas odstawił kosz piknikowy. 
– Popłyńmy więc nią, jak kiedyś. Ale najpierw muszę 

się  napatrzeć  na  jezioro.  Mój  Boże,  jak  tu  pięknie,  jak 
spokojnie. To naprawdę kawałek raju. 

background image

Wziął Lenę za rękę i pociągnął ją za sobą na pomost 

do ławki, na której setki razy siadywali razem. 

Podobnie jak ona pierwszego dnia, przejechał palcami 

po  konturach  zniszczonego  serca  wyrytego  w ławce. 
W środku serca były dwie litery. T + L. 

– Zobacz, przetrwało wszystkie burze i zawieruchy. 
Thomas  usiadł  na  ławce.  Przyciągnął  Lenę do siebie 

i objął  ramieniem.  Lena  oparła  się  o niego  i zamknęła 
oczy. 

Thomas też milczał. 
Wokół było zupełnie cicho. Tylko woda cicho pluska-

ła, uderzając delikatnie o paliki pomostu. 

Chwila wieczności... 
Dopiero  skrzek  dwóch  mew  wyrwał  ich  z zadumy. 

Mocno  uderzając  skrzydłami,  przeleciały  nad  ich  głowa-
mi,  a potem  jak  strzały  pomknęły  w kierunku  wody 
i rzuciły się na upatrzony łup. 

–  Zabieramy  kosz  na  łódkę  czy  zostawiamy 

w stanicy? 

– Zanieś go do stanicy. Zjemy po powrocie. Jedzenie 

w wąskiej  łódce  to  średnia  przyjemność  –  zaśmiał  się 
Thomas. – W końcu nie jesteśmy już najmłodsi. Zajmę się 
łódką. 

Lena czuła na plecach jego wzrok. Kiedy się odwróci-

ła,  przesłał  jej  ręką  buziaczka.  Odpowiedziała  mu  tym 

background image

samym. 

Pośpiesznie  zaniosła  koszyk  do  stanicy,  a potem  – 

z butelką wody w ręce – wbiegła na pomost. Thomas po-
mógł jej wsiąść na łódkę. Lena usadowiła się z przodu, ale 
tak  sobie  usiadła,  by  mieć  oko  na  Thomasa.  Chłopak 
chwycił  za  wiosła.  Równomiernymi  ruchami  skierował 
łódkę na środek jeziora. Lena widziała, jak pod cienką ko-
szulką napinają się jego mięśnie. 

Było 

prawie 

bezwietrznie. 

Słońce 

świeciło 

z bezchmurnego  czystego  nieba.  Tu  i ówdzie  jak  zapo-
mniany na niebie relikt nieoczekiwanie pojawiała się biała 
chmurka. 

Thomas zanurzał wiosła w wodzie, a potem mocno je 

przeciągał. Gdy wynurzały się z wody, tworzyły malutkie 
fontanny,  który  błyszczały  w słońcu  jak  diamenty.  Lena 
z fascynacją  obserwowała  grę  światła  i wody.  Jedną  rękę 
podłożyła sobie pod głowę, drugą zanurzyła w wodzie. Jej 
dłoń jak mała łódeczka stawiała opór falom. 

Obok nich przepłynęła sportowa żaglówka. Lena zna-

ła  jej  właściciela.  Musiał  się  nieźle  natrudzić,  by  przy 
bezwietrznej pogodzie utrzymać żaglówkę na kursie. 

Właścicielem  żaglówki  był  emerytowany  profesor, 

który już od wielu lat przyjeżdżał do Fahrenbach. Jeszcze 
od jej ojca wynajął miejsce do cumowania w małym por-
cie jachtowym na wschodnim brzegu jeziora. 

Lena pomachała mu. Profesor odmachał. 

background image

– Nie podrywaj nieznajomych mężczyzn  – upomniał 

ją Thomas, śmiejąc się. 

–  Jest  za  stary  –  powiedziała  jak  rozkapryszona 

dziewczynka. – Kto mógłby istnieć w moim życiu oprócz 
ciebie? Tylko ty się dla mnie liczysz – dodała już poważ-
nym głosem. 

Thomas przestał wiosłować i spojrzał na nią. 
– Tak naprawdę kochałem tylko ciebie. 
To  zdanie  sprawiło,  że  w głowie  Leny  włączył  się 

alarm.  Co  chciał  przez  to  powiedzieć?  Tak  naprawdę  – 
czyżby  miało  to  sugerować,  że  inną  kobietę  kochał  ina-
czej?  A może  inne  kobiety?  Poza  tym  kochać  to  kochać. 
Nie można kochać bardziej, mniej lub inaczej. 

Lena poczuła, jak ogarnia ją uczucie zazdrości. Nagle 

w jej raju pojawił się wąż. 

Wstała  dość  energicznie,  aż  łódź  zaczęła  się  niebez-

piecznie kołysać. 

Thomas był na tyle opanowany, że uspokoił łódź. 
– Tom... czy w twoim życiu była lub jest jakaś kobie-

ta? 

To  bezpośrednie  pytanie  było  dla  niego  kłopotliwe. 

Czuła to. 

Thomas zwlekał przez moment z odpowiedzią. 
– Leni, myślisz, że to właściwy moment na spowiedź 

z życia?  Tutaj,  na  środku  jeziora,  wśród  tej  pięknej  przy-

background image

rody? 

Nie  chciał  o tym  rozmawiać.  Trafiła  więc 

w dziesiątkę. To jeszcze bardziej podsyciło jej zazdrość. 

Westchnął. 
– Leni, jestem tutaj, bo chciałem przyjechać. Po tym 

wszystkim, co powiedział mi Markus, nikt i nic nie mogło 
mnie zatrzymać. Nie marzyłem o niczym innym, jak tylko 
być przy tobie, bo cię kocham. 

Zabrzmiało to tak szczerze, że zaczęła się wstydzić. 
– Ale ja nic o tobie nie wiem. To  znaczy, nie wiem, 

co robiłeś przez te wszystkie lata. 

–  Wszystkiego  się  dowiesz.  Ale  najważniejsze  było 

dla  mnie  to,  by  cię  zobaczyć,  poczuć,  być  blisko  ciebie 
i cieszyć się twoją bliskością. 

– Właściwie to nie takie ważne... 
Thomas przerwał jej. 
–  O nie,  ważne.  Dla  ciebie  ważne...  Wiesz  co?  Nie 

rozmawiajmy dzisiaj o tym. Korzystajmy z dnia. Wieczo-
rem spotkamy się z przyjaciółmi. Na jutro nic nie będzie-
my planować. Urządzimy sobie spowiedź ze swojego ży-
cia.  Każde  z nas  powie  całą  prawdę  o swoim  życiu, 
wszystko, jeśli właśnie tego będziemy chcieli. 

Lena wstydziła się swojego napadu zazdrości. 
–  Tom,  przepraszam.  Może  jestem  przewrażliwiona 

i stąd moja reakcja. Boję się, że znowu cię stracę. Brak mi 

background image

pewności, że na zawsze cię odzyskałam. 

Thomas wciągnął wiosła. Łódź delikatnie kołysała się 

na wodzie. Wychylił się. 

–  Leni,  strach  nie  jest  dobrym  towarzyszem, 

a pewność  może  być  zwodnicza.  W życiu  żadnej  rzeczy 
nie możesz być pewna a tym bardziej człowieka. 

Lena podniosła głowę. 
– Co chcesz przez to powiedzieć? 
–  Dom  może  się  spalić,  droga  filiżanka  z porcelany 

potłuc,  a człowiek  może  umrzeć,  zginąć  w wypadku  sa-
mochodowym.  Pewność  –  jeśli  już  chcemy  zostać  przy 
tym słowie – można znaleźć tylko w sobie i tylko dla sie-
bie.  Nie  znajdziesz  jej  poza  sobą,  nie  znajdziesz  jej 
w innym  człowieku,  nie  można  jej  też  definiować  przez 
pryzmat  drugiego  człowieka.  Jak  mówią  mistrzowie  zen, 
dwoje  ludzi  łączy  tylko  wtedy  prawdziwa  miłość  i więź, 
kiedy między nimi pozostaje na tyle wolnego miejsca, że 
przeciśnie się przez tę szczelinę delikatny wiatr. 

Lena czuła się zawstydzona. 
– A ja próbuję cię opleść. 
Thomas nie chciał psuć nastroju. 
–  Kochanie,  to  cudownie  być  oplecionym  przez  cie-

bie. 

Lena  nic  nie  odpowiedziała.  Dopiero  po  dłuższej 

chwili zapytała: 

background image

– Wracamy? 
– Jesteś zła? 
Pokręciła głową. 
–  Nie,  nie  jestem  zła.  Masz  rację  we  wszystkim,  co 

powiedziałeś. Jestem po prostu głodna. Dzisiaj rano wypi-
łam jedynie kawę. 

Thomas odetchnął z ulgą. 
– No więc z powrotem na brzeg. Tam czeka na ciebie 

ratunek – zaśmiał się. 

Włożył wiosła w uchwyty, a pióra z rozmachem prze-

ciągnął przez wodę. 

Kaczka, która niepostrzeżenie podpłynęła pod  łódkę, 

uniosła  się  nagle,  głośno  kwacząc.  Odleciała  i po  chwili 
w bezpiecznej odległości ponownie usiadła na wodzie. 

Thomas  skupił  się  na  wiosłowaniu.  Lena  milczała. 

Miała  wrażenie,  że  wszystko  zepsuła  przez  swoją  za-
zdrość i chęć posiadania. On zrobił wszystko, by udowod-
nić jej swoją miłość. Od razu przyleciał, dosłownie zarzu-
cił  ją  czerwonymi  różami,  był  kochany  i czuły,  a ona... 
ona oczekiwała, że punkt po punkcie wyspowiada jej się 
z życia. Okropność! 

Czy  to  takie  ważne  dla  ich  związku,  by  znać  każdy 

szczegół z ich życia? Nie! Liczyła się tylko teraźniejszość, 
a jej  teraźniejszość  była  pełna  szczęścia  i niemalże  ideal-
na. 

background image

Lena sięgnęła po butelkę wody. Wzięła duży łyk, po-

tem podała butelkę Thomasowi. 

Sama z siebie już nie zacznie rozmowy na ten temat. 

Jeśli  Thomas  zacznie  mówić  o swojej  przeszłości,  na  co 
miała nadzieję, nie przeszkodzi mu. To prawda, była cie-
kawa, nawet jeśli przeszłość nie miała znaczenia. 

Nagle przyszło jej coś do głowy. 
–  Tom,  Sylvia  urządza  dzisiaj  wieczór  jak  za  daw-

nych czasów. Grill, piwo z butelki i gorąca muzyka. 

Trochę się skrzywił. 
– Chyba nie musimy tańczyć, co? 
–  Ależ  tak,  przecież  powiedziałam,  jak  za  dawnych 

czasów.  Mam  ci  odświeżyć  pamięć?  Kiedyś  tańczyliśmy 
aż do rana. 

– Teraz mi to mówisz? Gdybym wcześniej wiedział, 

nie przemęczałbym się tak przy wiosłowaniu. 

Zabrzmiało to tak wesoło, że Lena porzuciła złe my-

śli. 

Odetchnęła z ulgą i cieszyła się na wieczór. 
–  Naszym  pierwszym  wspólnym  tańcem  będzie  tan-

go. 

– To jakaś groźba? – zaśmiał się. 
Dopłynęli  do  pomostu.  Thomas  zręcznie  przycumo-

wał  łódź  i podał  jej  rękę.  Jego  uścisk  był  silny,  mocny 
i budził  zaufanie.  Lena  kochała  go.  Kochała  go  tak  bar-

background image

dzo,  że  nie  dało  się  tego  wyrazić  słowami.  To  się  nigdy 
nie zmieni. 
 

 

background image

22 

 

Na  wieczór  włożyła  rozszerzaną  ku  dołowi  spódnicę 

zszytą z szerokich pasów. Każdy pas był nie tylko innego 
koloru, miał też inny wzór, raz małe kwiatki, raz kropki, 
raz  ciapki,  kolejny  pas  był  w paski  przeplatane  jedynym 
kolorem. Do tego włożyła dopasowaną bluzkę z dość du-
żym dekoltem. 

W zasadzie nie był to jej styl. Obydwa piekielnie dro-

gie ciuszki kupiła we włoskim Positano i jeszcze ani razu 
nie miała na sobie. Wtedy od razu wpadły jej w oko. Te-
raz  cieszyła  się  z zakupu.  Czuła  się  w nich  lekko,  młodo 
i skocznie.  Właśnie  tak  chciała  wyglądać  tego  wieczoru, 
kiedy będą wspominać stare dobre czasy. Miała nadzieję, 
że wspomnienia przywrócą wszystko, co było dobre. Tak, 
wielką nadzieję. 

Rozpuściła włosy. Na nogi włożyła balerinki. 
– Ho, ho! – krzyknął Thomas, gdy ją zobaczył. – Je-

steś pewna, że chcesz ze mną wyjść? 

Lena  poczerwieniała  z radości.  Thomas  też  niczego 

sobie wyglądał w beżowych spodniach z lnu i białej lnia-
nej koszuli. Na ramiona luźno zarzucił sweter. 

Kiedy już Nicola, Aleks i Daniel wystarczająco się na 

nich napatrzyli i udało się odgonić Hektora, mogli ruszyć 
do przyjaciół. Zdecydowali, że pójdą do wsi pieszo. Wy-
brali  drogę  na  skróty  przez  pola,  potem  kawałek  wzdłuż 

background image

rzeki, a później już przez wieś. 

Szli, trzymając się za ręce. Byli sobie bardzo  bliscy. 

Krajobraz  skąpany  był  w złocistych  promieniach  zacho-
dzącego słońca, które odbijało się w rzece. Na brzegu rze-
ki  z iście  stoickim  spokojem  stało  kilku  wędkarzy.  Byli 
zapatrzeni w wodę i zupełnie oderwani od rzeczywistości. 

Początkowo  Lenie  buzia  się  nie  zamykała.  Ale 

z każdym  krokiem  mówiła  coraz  mniej,  aż  wreszcie  za-
milkła. Słowa nie powinny zakłócić magii, jaka panowała 
między  nią  a Thomasem.  Żaden  hollywoodzki  film  nie 
oddałby lepiej tej sceny. Tylko że to nie był film, ale rze-
czywistość, tak  piękna, że Lena była bardzo  podekscyto-
wana. 

Dopiero gdy we wsi pojawiły się pierwsze domy, czar 

prysł. Od tej strony nie wchodzili jeszcze do wsi. Thomas 
z zainteresowaniem oglądał, co się zmieniło. 

Nie rozmawiali zbyt długo o nowościach we wsi, bo 

już po chwili doszli do gospody „Pod lipą” Zdaje się, że 
ktoś obserwował, jak nadchodzą. Jeszcze zanim dotarli do 
ogródka  piwnego,  z budynku  wybiegła  Sylvia.  Ona  też 
miała  na  sobie  rozszerzaną  ku  dołowi  spódnicę 
i uwodzicielską bluzkę w stylu Carmen. Wyglądała zupeł-
nie inaczej niż Sylvia uwijająca się wśród gości gospody. 
Lena była pewna, że Sylvia ubrała się tak jak ponad dzie-
sięć łat temu podczas ich ostatniego wspólnego grillowa-
nia  przed  wyjazdem  Toma  do  Ameryki.  W zasadzie  to 
niemożliwe.  Wprawdzie  Sylvia  wciąż  była  szczupłą  ko-

background image

bietą,  ale  jakkolwiek  by  było,  przybyło  jej  parę  kilogra-
mów. 

Sylvia serdecznie przywitała się z Thomasem, potem 

wzięła  go  pod  rękę  i zaprowadziła  do  ogródka  piwnego. 
Było  to  rzeczywiście  bardzo  przyjemne  miejsce  z dużą 
ilością  roślin  i ogromnym  żywopłotem  z róż.  Na  miejscu 
był już Markus, ale bez swojej nowej dziewczyny. 

– Gdzie zgubiłeś swoją drugą połowę? – zapytała Le-

na.  – A tacy byliśmy ciekawi, jak wygląda  kobieta,  która 
podbiła twoje serce. 

Markus machnął ręką. 
–  Podbiła  serce,  to  za  dużo  powiedziane.  Sam  nie 

wiem... 

Sylvia roześmiała się. 
–  Odmówiła,  gdy  się  dowiedziała,  że  będziemy  pili 

piwo z butelek. Wydało jej się to trochę podejrzane. 

Butelki  z piwem  stały  w pojemniku  wypełnionym  po 

brzegi kostkami lodu. Lena nie wierzyła własnym oczom, 
gdy  zobaczyła  butelki  ze  starymi  zamknięciami,  których 
już nigdzie nie można było dostać. 

– Skąd je masz? Nie powiesz chyba, że to dziesięcio-

letnie piwo. 

Sylvia zachichotała. 
– W końcu jestem właścicielką gospody i mam swoje 

kontakty.  W małych  domowych  browarach  można  dostać 

background image

takie piwo. Stawiają na tradycję, co osobiście pochwalam. 
Nie  ma  chyba  nic  lepszego  jak  porządne  „pyk”  i butelka 
otwarta. I właśnie teraz tym się zajmiemy. 

Wzięła ze stołu ściereczkę, wyciągała kolejno butelki, 

wycierała je i podawała gościom. 

–  No  więc,  witajcie.  Wypijmy  za  wspaniały  wieczór 

jak za dawnych lat. 

Każdy  z porządnym  pyknięciem  otworzył  swoją  bu-

telkę, stuknęli się i wypili za spotkanie. 

–  Gdzie  jest  Martin?  –  zainteresowała  się  Lena,  gdy 

odstawiła butelkę. 

Sylvia wzruszyła ramionami. 
– Wezwano go do hotelu „Parkowy”, bo jakaś rozhi-

steryzowana  turystka  ma  problem  ze  swoim  neurotycz-
nym pieskiem. 

–  Niezbyt  przychylnie  się  wyrażasz  o pacjentce  na-

rzeczonego – powiedział Thomas i spojrzał wesoło na sta-
rą przyjaciółkę z czasów młodości. 

– Taka jest prawda. Na wsi każdy ma zwierzęta, a te 

nigdy nie chorują. Tyle tylko, że nikt ich nie rozpieszcza 
i nie  przekarmia.  W zasadzie  nie  ma  to  dla  mnie  znacze-
nia. Ale musiał jechać akurat dzisiaj? 

– Wróci – pocieszał ją Markus. – Ja zajmę się grillem, 

wy, dziewczyny, zajmiecie się mięsem, a Martin między-
czasie  tym  czasie  wróci.  Ani  się  obejrzycie,  a już  będzie 

background image

z powrotem.  A co  z muzyką?  Ja  już  rozruszałem  swoje 
bioderka i zaraz rzucam się w wir tańca. 

Jego  dowcipne  słowa  uspokoiły  Sylvię.  Podeszła  do 

wieży  i podkręciła  muzykę.  Z głośników  popłynęły 
dźwięki  zamaszystego  tanga.  Sylvia  zrobiła  kilka  ener-
gicznych ruchów, potem złapała Lenę za rękę. 

– Chodź, przyniesiemy mięso. 
Tanecznym  krokiem  poszły  do  domu.  Kiedy  były 

w środku, Lena powiedziała: 

– Sylvio, ubrałaś się w to, co wtedy, prawda? 
Sylvia skinęła głowa. 
–  Oczywiście.  Niczego  nie  wyrzucam.  Trzymam 

wszystkie rzeczy. 

– Tak, ale... 
Lena pokazała rękami kobiece kształty. 
–  Pamiętasz,  jaka  byłam  wtedy  zgrabna.  To  żadne 

czary.  Spódnica  ma  w pasie  gumkę.  Mogę  więc  jeszcze 
trochę  przytyć,  a i tak  będzie  dobra.  A co  do  bluzki,  to... 
Jedna z moich kelnerek ma smykałkę do szycia. Popuściła 
trochę,  gdzie  się  dało,  i bluzka  pasuje.  Czuję  się  w niej 
trochę jak w gorsecie i obawiam się, że bluzka eksploduje 
po pierwszej kiełbasce z grilla. 

Lena roześmiała się. 
–  Nie  przesadzaj.  Wyglądasz  super.  Naprawdę.  Bar-

dzo seksownie. Martin widział cię kiedyś tak ubraną? 

background image

Sylvia pokręciła głową. 
– Nie, nie był wtedy w naszej paczce. 
– To się zdziwi. 
– Oby pozytywnie. Martin jest dość konserwatywny. 

Ja w zasadzie też. 

–  A ja  uważam,  że  w zasadzie  jesteś  jak  wulkan. 

A Martin?  Nie  sądzę,  by  był  konserwatywny.  Raczej  do-
stosował się do ciebie i obydwoje coś sobie wmawiacie. 

– Tak sądzisz? 
–  Ja  to  wiem.  Myślę  też,  że  wszyscy  mamy  pewne 

oczekiwania w stosunku do naszych partnerów, do nasze-
go otoczenia. 

Lena nie chciała teraz drążyć tego tematu. Kiedy in-

dziej  będzie  na  to  czas.  Dzisiaj  chcieli  być  beztroscy 
i weseli, jak niegdyś. W zasadzie to też pewne oczekiwa-
nie co do teraźniejszości i przyszłości. A przecież wszyst-
ko mogło i wciąż może pójść nie tak. 

– Co myślisz o Thomasie? – zmieniła temat. 
–  Cholernie  przystojny,  jak  zwykle.  Prawdziwy  ma-

cho, tyle że blondyn – powiedziała i nagle spoważniała. – 
Wiesz, mam wrażenie, jakbyśmy się wszyscy wczoraj wi-
dzieli.  Zachowujemy  się  jak  dawnej,  rozmawiamy  jak 
dawniej, śmiejemy się jak dawniej. Lenka, tak się cieszę, 
że  się  odnaleźliście,  Thomas  i ty.  Naprawdę  jesteście dla 
siebie stworzeni. 

background image

Lena  nic  nie  odpowiedziała.  Wzięła  salaterkę 

z sałatką. Sylvia niosła przed sobą tacę wyładowaną mię-
sem, jakby mieli wykarmić całą kompanię wojska. 

– Sylvio, chyba przeceniłaś nasz głód. A może zapro-

siłaś jeszcze innych gości? 

–  Noc  jest  długa  –  zaśpiewała  Sylvia.  –  Poza  tym 

wcześniej jedliśmy jeszcze więcej. 

Ktoś włożył płytę CD. 
– Co jest? Gdzie moje tango? – upominała się Sylvia. 

– Wyłącz tę muzykę. 

–  Dlaczego?  To  Johnny  Cash.  Wcześniej  zawsze 

puszczaliśmy go przed tangiem. 

–  Wiem,  ale  nie  chcę  słuchać  tej  piosenki  o historii 

złamanego serca. Nie sądzicie chyba, że to właściwy mo-
ment, by słuchać o złamanym sercu? 

Markus roześmiał się i zmienił ścieżkę. Następną pio-

senką było „Sugartime” i jak na komendę Sylvia, Thomas 
i Markus  zaczęli  śpiewać  na  całe  gardło  „Sugar  in  the 
morning, sugar in the evening”. 

Lena też znała te piosenki. Wcześniej często ich słu-

chali  i śpiewali  je  razem.  Potem  Lena  już  nigdy  nie  słu-
chała Johnny ego Casha. Teraz nie śpiewała razem z nimi. 
Jej myśli wirowały jeszcze wokół poprzedniej piosenki. 

– Nie psuj zabawy! Śpiewaj z nami! – krzyczała Sy-

lvia. 

background image

Lena zignorowała zarzut przyjaciółki. 
Gdyby Thomas ją opuścił, nieważne z jakiego powo-

du, pękłoby jej serce. 

Co za myśli przychodzą jej do głowy? 
Zwariowała? 
Te myśli ją przerażały. Zupełnie nie pasowały do tej 

radosnej  chwili.  Poza  tym  Thomas  podszedł  do  niej  ta-
necznym  krokiem.  Był  wesoły  i rozbawiony.  Objął  ją, 
ucałował w czoło i pociągnął za sobą do innych. 

Lena  nie  miała  wyboru.  Zaczęła  śpiewać  razem 

z przyjaciółmi „Sugar in the morning”. 
 

 

background image

23 

 
Martin Gruber wrócił, kiedy towarzystwo zajadało się 

już potrawami z grilla, a dobrze schłodzone piwo smako-
wało im wprost wyśmienicie. 

Byli  w doskonałych  humorach,  a każda  kolejna  od-

twarzana  płyta  wywoływała  lawinę  pytań  typu: 
a pamiętasz, jak...? 

Akurat  śpiewał  Willie  Nelson:  „Im  waiting  forever 

for you...” 

Sylvia zobaczyła narzeczonego i wstała. 
– Słyszysz, mój drogi? Stary Willie z ust mi to wyjął. 

Zawsze na ciebie czekam. 

Ze  śpiewem  na  ustach  i śmiejąc  się,  tanecznym  ru-

chem zbliżała się do niego. 

Martin patrzył na nią z osłupieniem. 
– Sylvio... 
Jej widok powalił go. 
Sylvia przestała śpiewać i tańczyć. 
– Chyba... to znacz... na pewno myślisz... ale wiesz... 

– mówiła zupełnie nieskładnie. 

Wstydziła się. Co sobie Martin pomyśli? 
Jej  wątpliwości  były  zbyteczne.  Narzeczony  był  za-

chwycony. 

background image

–  Sylvio,  nie  pojmuję.  Wyglądasz  oszałamiająco. 

Dlaczego nigdy nie widziałem cię tak odlotowo ubranej? 
A może ten widok jest zastrzeżony tylko dla twoich przy-
jaciół? 

Spojrzała na niego, ale wciąż miała wątpliwości. 
– Podoba ci się? 
– No jasne! Świetnie wyglądasz. Szczerze. 
Sylvia wciąż nie wierzyła. 
–  Nigdy  bym  nie  pomyślała,  że  spodobam  ci  się 

w takim stroju. 

Martin roześmiał się i objął ją. 
– Jak do tej pory nie dałaś mi nawet szansy, bym cię 

tak  zobaczył.  Nie  przypuszczałem,  że  możesz  wyglądać 
tak sexy. 

Dołączyli  do  innych.  Martin  przywitał  się  z gośćmi 

i opadł na krzesło. 

– Królestwo za kawałek mięsa i piwo – powiedział. – 

Chyba  macie  nade  mną  przewagę.  Ale  bez  obaw,  zaraz 
nadrobię zaległości. 

Lena  wykorzystała  ogólne  zamieszanie  i przysiadła 

się do Markusa. 

– Co za zaszczyt – uśmiechnął się Markus. 
Nie podłapała jego żartobliwego tonu. Była poważna. 
– Markus, chcę ci podziękować. Z całego serca. 

background image

– Za co? 
– Za to, że od razu powiadomiłeś Thomasa. 
Machnął ręką. 
– Nie ma o czym gadać. Czego się nie robi dla przy-

jaciół. 

– To wcale nie jest takie oczywiste. 
Spojrzał na nią z zastanowieniem. 
– Nawet całkiem głupie. Gdyby nie było Thomasa, to 

za  wszelką  cenę  próbowałbym  cię  poderwać.  Jesteś  cho-
lernie atrakcyjna. 

Alkohol rozwiązał mu trochę język. Lena nie podjęła 

tego tematu. Nie chciała, by Markus powiedział coś kom-
promitującego, czego by potem żałował. 

– Zatańczymy? – zmieniła temat. – Przecież wiesz, że 

w tangu jesteśmy nie do pobicia. Chyba już czas i pora na 
tango.  Willie  Nelson  zamilkł.  Teraz  czas  na  część  towa-
rzyską. 

Markus  podniósł  się  jak  na  komendę  i zaczęli  tań-

czyć.  Lena  zauważyła,  że  Thomas  im  się  przygląda,  ale 
nie z zazdrością, lecz z zadowoleniem. 

Był taki pewny jej uczuć? 
Od  razu  odgoniła  tę  myśl.  Przypomniała  sobie,  co 

Thomas powiedział dzisiaj rano, gdy płynęli łódką po je-
ziorze.  Niczego  i nikogo  nie  można  być  pewnym.  Jakoś 
smutno  jej  się  zrobiło.  Chciała  się  czuć  pewnie,  chciała 

background image

być pewna jego miłości, ich wspólnej przyszłości. Nawet 
jeśli miałoby to być złudne. 

– Lena, co jest? – skarżył się Markus. – Trochę wię-

cej namiętności w tym tangu! 

Lena drgnęła. Miała wyrzuty sumienia. 
– Przepraszam – powiedziała cicho, a potem odgoniła 

wszystkie myśli, które zaprzątały jej głowę. 

Chyba jednak Thomas nie był tak do końca zadowo-

lony z iście mistrzowskiego tańca Leny i Markusa. Kiedy 
rozbrzmiała  kolejna  melodia,  podniósł  się  i podszedł  do 
niej. 

–  Ten  taniec  należy  do  mnie  –  zdecydował 

i dosłownie wyrwał ją z uścisku Markusa. 

Z  Markusem  tańczyła  profesjonalnie,  z Thomasem 

z oddaniem. Jego bliskość była dla niej jak żywioł. Serce 
waliło jej jak młot. Myślała, że wyrwie się z piersi. 

W powietrzu unosił się słodki, oszałamiający zapach 

róż.  Trudno  było  je  teraz  rozpoznać.  W zapadającym 
zmroku  wyglądały  raczej  jak  różowe  punkciki  świecące 
się na tle ciemnego żywopłotu. 

Sylvia zaśmiała się z czegoś, co Martin szepnął jej do 

ucha.  Markus  stał  przy  grillu  i obracał  mięso.  Kto  to 
wszystko zje? 

Lena 

i Thomas 

byli 

w innym 

świecie. 

W zaczarowanym świecie. 

background image

Przy argentyńskim tangu ich ciała zlały się niemalże 

w jedność.  Tango  wyrażało  całą  skalę  uczuć:  miłość,  na-
miętność, pożądanie, walkę, ból... 

Kiedy tango umilkło i Thomas wypuścił ją z uścisku, 

Lena  była  tak  oszołomiona,  że  z trudem  odnalazła  się 
w rzeczywistości. 

Chciała  się  przyłączyć  do  pozostałych,  ale  Thomas 

przytrzymał ją. 

–  Leno,  kocham  cię  i zrobię  wszystko,  byś  była 

szczęśliwa. Ale miłości nie da się dokładnie skalkulować. 
Nie  wiemy,  co  zgotuje  nam  los.  Jeśli  coś  się  wydarzy, 
trzeba to zaakceptować i spróbować sobie z tym poradzić. 
Życie  nie  przygotowuje  nas  na  zrządzenia  losu.  Nie  ma 
też żadnej instrukcji, jak się z nimi obchodzić. 

– Dlaczego mówisz mi to teraz? 
– Bo przez chwilę jestem z tobą sam i obserwowałem 

cię, gdy Willie Nelson śpiewał o złamanym sercu. Nie ma 
ku  temu  powodu.  Nie  wszystko  da  się  przewidzieć  czy 
przeczuć. Nie można bać się tego, co się może stać. Takie 
myślenie sprowadza dokładnie to, czego nie chcemy. Psy-
chologia nazywa to samosprawdzającą się przepowiednią. 

Lena oparła się o niego. Jego słowa powaliły ją z nóg. 

Wszystko, co mówił, było prawdą. 

– Tom – szepnęła – czasem nie rozumiem samej sie-

bie. Odkąd tu jesteś, czuję się jak...  – szukała odpowied-
nich słów – jak trzcina na wietrze. 

background image

Thomas próbował rozładować atmosferę. 
– To wcale nie tak źle. Trzciny pochylają się, ale po-

tem zawsze się podnoszą... Lenuś, naucz się ufać. Zaufaj 
sobie, zaufaj naszej miłości. 

Nachylił się do niej i całował ją długo i namiętnie. 
Kiedy oderwali się od siebie, zauważyli, że inni stoją 

przy nich. Zaczęli wesoło wołać: 

– Jeszcze jeden! Jeszcze jeden! 
Thomasowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Przy 

oklaskach przyjaciół pocałował Lenę jeszcze raz, ale tym 
razem  krótko,  w końcu  to  nie  było  przedstawienie,  tylko 
miłe spotkanie w gronie przyjaciół. 
 

 

background image

24 

 
Kolejne dwa dni były bardzo udane. 
Lena  i Thomas,  zupełnie  oderwani  od  codzienności, 

żyli  tylko  dla  siebie.  Na  nowo  się  odkrywali.  Większość 
czasu spędzali nad jeziorem lub na wodzie. Obserwowali 
kaczki,  które  kwacząc,  walczyły  między  sobą  o chleb, 
próbując odpędzić jedna drugą. 

Obserwowali też łabędzie, które z majestatyczną ele-

gancją unosiły się na wodzie. Wsłuchiwali się w szum si-
towia i rechot żab. 

Żyli  teraz  w zupełnie  innym  świecie.  W tym  świecie 

byli tylko oni. 

Lena  zapomniała  o troskach  dnia  codziennego, 

o swoich problemach. Nie rozmawiali o przeszłości. Chy-
ba nie chcieli zakłócić harmonii panującej w ich świecie. 
W ogóle  dużo  ze  sobą  nie  rozmawiali.  Może  bali  się,  że 
słowa zniszczą magię i urok ich świata. 

Co za złudna idylla! 
Może  czuli  podświadomie,  że  los  pokazuje  im  teraz 

różne oblicza szczęścia, by potem bezlitośnie przywrócić 
ich do rzeczywistości. 

Gdy  po  kolejnym  dniu  w błogiej  atmosferze  szczę-

śliwości  właśnie  zbierali  się  do  domu,  Thomas  zupełnie 
niespodziewanie powiedział: 

background image

–  Dzisiaj  wieczorem  zapraszam  cię  do  restauracji. 

Przy  kolacji  odpowiem  na  wszystkie  twoje  pytania  doty-
czące mojej przeszłości. 

– Przecież nic nie mówiłam i o nic cię nie pytałam. 
Wziął  ją  w ramiona,  odgarnął  włosy  z twarzy  i czule 

ucałował w czoło. 

–  Leni,  jesteś  dla  mnie  jak  otwarta  książka.  Czytam 

w twoich  myślach.  Oczywiście,  że  nic  nie  powiedziałaś, 
ale przez cały czas czułem, że chcesz się wreszcie dowie-
dzieć, co się wydarzyło w moim życiu w ciągu minionych 
dziesięciu lat. Masz do tego prawo. To zupełnie zrozumia-
łe. 

Zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech. Nagle poczu-

ła niepokój. 

Rozmowa, na którą już porzuciła nadzieję, miała na-

gle  nastąpić.  Miała  się  dowiedzieć  wszystkiego 
o ukochanym  mężczyźnie,  co  robił  w czasie,  kiedy  nie 
mieli ze sobą kontaktu. 

Jeśli miała być szczera, to najbardziej interesowało ją, 

jakie kobiety  lub  jaka  kobieta  była  lub  wciąż  jest w jego 
życiu. 

Nic  nie  mogła  na  to  poradzić,  że  nadal  była  zazdro-

sna. Dopóki nie będzie miała pewności, to pewnie już tak 
pozostanie. Ale na pewno nic mu nie powie o swoim we-
wnętrznym rozdarciu. 

– Dokąd pójdziemy? – zapytała z rezerwą. 

background image

– Pojedziemy do Isning. Tamtejsza restauracja to po-

dobna najlepsza knajpka w tej okolicy. 

– Ale piekielnie droga – poddała mu pod rozwagę. 
Nie  miała  pojęcia  o jego  sytuacji  finansowej.  Róże 

z samolotu musiały sporo kosztować. 

–  Wiem,  ale  mają  doskonałego  kucharza  i podobno 

jest tam bardzo nastrojowo. 

Zdawało się, że jest świetnie poinformowany. 
– Tam nigdy nie ma wolnych stolików. 
Thomas roześmiał się. 
– To też wiem. O wszystko zadbałem. A teraz ciesz-

my  się.  Spędzimy  niezapomniany  wieczór.  Mam  ci  dużo 
do  opowiedzenia  i chciałbym  cię  zapytać  o coś  bardzo 
ważnego. 

Lena na zmianę robiła się to czerwona, to blada. 
Chce ją poprosić o rękę? Tak oficjalnie? 
– Ach, Tom – westchnęła i przytuliła się do niego. 
Wykorzystał  okazję  i pocałował  Lenę,  ale  już  po 

chwili ją poganiał. 

Musieli jeszcze wziąć prysznic, przebrać się, no i do 

Isning jechało się jakieś trzy kwadranse. 

Lena niesamowicie się cieszyła. Wszystko ją cieszy-

ło.  Ich  miłość,  obecność  Thomasa,  ich  cudowne  noce 
i dnie, wieczór, który miał być wyjątkowy. Thomas ciągle 

background image

ją  zaskakiwał.  Ten  nieoczekiwany  wypad  do  luksusowej 
restauracji był jedną z wielu jego niespodzianek. Lena by-
ła  tam  kiedyś  ze  swoim  ojcem.  To  było  dość  szczególne 
przeżycie.  Porządni,  kulturalni  goście,  z pewnością  nie-
samowicie  bogaci,  ale  bez  potrzeby  afiszowania  się 
z bogactwem. Raczej skromni w swych zachowaniach. To 
dlatego atmosfera była tam taka wyjątkowa. Nikt nie gapił 
się  na  innych  gości.  Każdy  zajmował  się  sobą.  Można 
więc było skupić się na wyśmienitym jedzeniu i być abso-
lutnie pewnym, że nikt nie podsłuchuje rozmów innych. 

Lena złapała swój rower. 
– Ścigamy się? – krzyknęła radośnie. – Kto pierwszy 

przy figurce Marii, ten wygrywa. 

– Zgoda. No więc, do biegu, gotowi... start! krzyknął 

Thomas. 

Obydwoje ruszyli ze śmiechem. 

 

 

background image

25 

 
Na  szczęście  w domu  były  dwie  łazienki.  Thomas 

zgodził się pójść do tej na dole. Mężczyźni nie są z reguły 
tacy  wymagający,  a Thomas  był  jednym  z tych  nieskom-
plikowanych  przedstawicieli  płci  męskiej.  Energicznym 
ruchem wyciągnął z szafy jasny lekki garnitur, odpowied-
nią koszulę, skarpetki, buty, z krawata zrezygnował. Spoj-
rzał na Lenę i uśmiechnął się. 

–  Czekam  na  dole  –  powiedział  i opanowany  zszedł 

na dół. 

Lena podziwiała go za to opanowanie. Sama nie mo-

gła zapanować nad własnymi emocjami. Wzięła prysznic, 
wysuszyła  włosy  i pobiegła  do  szafy  z ubraniami.  Ner-
wowo wyciągała z niej wszystko, co się dało. Dopiero gdy 
na  łóżku  piętrzyła  się  już  kupka  ubrań,  opamiętała  się. 
Przecież nie jest tu sama. Nie może zostawić takiego po-
bojowiska. Thomas  dostałby  zawału,  gdyby  zobaczył  ten 
bałagan.  Uprzątnęła  więc  wszystko  z należytą  staranno-
ścią  i przy  okazji  odkryła  kremową  wąską  sukienkę 
z jedwabiu,  która  sięgała  mniej  więcej  do  kolan.  Tej  su-
kienki też nigdy nie miała na sobie. W ogóle uznała ją za 
zły zakup, bo jej kolor niekoniecznie był odpowiedni dla 
zwykle bladej blondynki. Sukienka zrobiła na niej kiedyś 
wrażenie,  bo  była  uszyta  z pięknego  jedwabiu  z ręcznie 
haftowanymi ciekawymi motywami. W zasadzie to głupo-

background image

ta kupować drogą sukienkę tylko ze względu na materiał. 
„Co za szczęście, że ją wtedy kupiłam”, pomyślała. Lena 
była teraz opalona, więc kolor sukienki pasował idealnie. 
Krój  podkreślał  jej  figurę,  z którą  na  szczęście  nie  miała 
problemów.  Na  nogi  włożyła  odkryte  buty  na  wysokim 
obcasie i sięgnęła po torebkę. Zanim zeszła na dół, pokro-
piła się jeszcze ulubionymi perfumami, sprawdziła fryzu-
rę, powstrzymała się jednak przed dokonaniem w niej ja-
kichś  zmian.  Doskonale  wiedziała,  że  jeśli  zacznie  teraz 
coś zmieniać, zakończy się to katastrofą. Fryzurę zostawi-
ła, umalowała usta, posłała sobie buziaka i wreszcie zeszła 
na dół. 

Thomas już na nią czekał. Na jej widok twarz mu po-

jaśniała. 

– Wyglądasz imponująco. Czym sobie zasłużyłem na 

taką kobietę. Sam nie wiem... 

Nie dokończył, bo właśnie rozległ się dźwięk komór-

ki. To był jego telefon. Dźwięk dzwonka brzmiał przeraź-
liwie  i natarczywie.  Thomas  ładował  wcześniej  telefon. 
Inaczej w ogóle nie leżałby na tym miejscu. 

–  A dzwoń  sobie  –  powiedział,  ale  spojrzał  w stronę 

telefonu. 

–  Odbierz  –  zachęcała  go  Lena.  –  Inaczej  cały  wie-

czór będziesz się zastanawiał, kto dzwonił. 

Roześmiał się. 
– Na pewno nie. Przy tobie będę myślał o wszystkim 

background image

innym, ale nie o komórce. 

Ktoś jednak uparcie dzwonił. Thomas westchnął. 
– No więc dobrze. Miejmy to już za sobą. 
Zrobił  kilka  kroków  w stronę  stołu,  złapał  komórkę 

i odebrał. 

Przywitał  go  potok  słów.  Jego  twarz  zmieniła  się. 

Thomas spoważniał. Zaczął mówić po angielsku. Prawdo-
podobnie dzwonił ktoś z Ameryki. 

Lena  wyszła  z pomieszczenia.  Wychodząc,  dała  mu 

do zrozumienia, że zaczeka na niego na zewnątrz. Nie by-
ła jednak pewna, czy zauważył jej znak. 

Usiadła na ławce. Drżały jej kolana. Serce waliło jak 

oszalałe. Po raz pierwszy miała przeczucie, że ten telefon 
nie wróży nic dobrego. 

Kiedy Thomas po jakimś czasie przyszedł do niej, po-

twierdziło się jej przeczucie. 

– Moi rodzice mieli na Florydzie wypadek samocho-

dowy.  Są  ranni  i przebywają  w szpitalu.  Muszę  natych-
miast wracać – spojrzał na zegarek. 

– Mam dzisiaj jeszcze samolot do Londynu. Stamtąd 

jest więcej połączeń ze Stanami. 

Lena  siedziała  jak  sparaliżowana  i wpatrywała  się 

w niego.  W głowie  miała  gonitwę  myśli.  Szkoda  jej  było 
rodziców  Thomasa.  Lubiła  ich.  Byli  miłymi  ludźmi.  Ale 
ten  telefon  oznaczał  koniec  ich  wspólnego  wieczoru,  za-

background image

nim  tak  naprawdę  się  zaczął.  Oznaczał  też  koniec  jego 
pobytu. 

– Leni, tak mi przykro. 
Wstała. 
– Mam nadzieję, że twoi rodzice nie odnieśli poważ-

nych obrażeń. Wiesz coś więcej? 

– Niestety, nie, ale ojciec jest chyba w cięższym sta-

nie. 

Lena chciałaby wiedzieć, kto do niego zadzwonił, kto 

wiedział,  że  jest  teraz  w Fahrenbach.  Po  chwili  znowu 
wstydziła się własnych myśli. 

– Pomogę ci się spakować i odwiozę cię na lotnisko. 
–  Dziękuję,  jesteś  kochana.  Ale  spakuję  się  sam, 

a ty... zamów mi taksówkę. 

– Thomas, odwiozę cię – powtórzyła. 
– Nienawidzę pożegnań na lotniskach. 
Zabrzmiało  to  tak  stanowczo,  że  zamilkła 

i przyglądała  mu  się  szeroko  otwartymi  oczami.  Zrobił 
kilka kroków w jej kierunku. 

–  Leni,  przepraszam.  Nie  chciałem  być  opryskliwy. 

Zrozum,  denerwuję  się.  W drodze  na  lotnisko  nie  umiał-
bym  z tobą rozmawiać. W taksówce będę mógł się zasta-
nowić, co mam robić. 

Brzmiało to wprawdzie przekonująco, ale czy nie jest 

tak, że chce się być jak najdłużej z ukochaną osobą? Prze-

background image

cież wcale nie trzeba ze sobą rozmawiać. Wystarczy być 
blisko siebie. 

– Skoro tak uważasz... – powiedziała. 
–  Lena,  nie  zachowuj  się  jak  mała,  nadąsana  dziew-

czynka.  To  do  ciebie  nie  pasuje.  Idę  się  spakować,  a ty 
odwołaj  naszą  rezerwację.  Naprawdę  bardzo  mi  przykro. 
Inaczej  wyobrażałem  sobie  ten  wieczór.  Niestety,  nie 
wszystko da się przewidzieć. 

Pogłaskał  ją  po  włosach,  ale  zauważyła,  że  myślami 

był  już  zupełnie  gdzie  indziej.  Najchętniej  by  się  rozpła-
kała. Nie tylko dlatego, że była rozczarowana, lecz dlate-
go, że czuła, że w jej raju powiało nagle grozą i zrobiło się 
ponuro. Po dniach wypełnionych miłością to rozczarowa-
nie sprawiało jej szczególny ból. 

Kiedy  wybierała  numer  restauracji,  by  anulować  re-

zerwację,  drżały  jej  palce.  Nie  miała  już  nic  do  roboty. 
Chętnie  pobiegłaby  do  Thomasa  i pomogła  mu  się  pako-
wać. Chciała po prostu być blisko niego. Ale Thomas tak 
zdecydowanie  odrzucił  jej  pomoc,  że  nie  miała  odwagi 
zlekceważyć jego zakazu. 

Czuła  się  strasznie  głupio,  siedząc  tak  elegancko 

ubrana  i wyszykowana.  Najchętniej  zdarłaby  z siebie  ten 
fatałaszek  i włożyła  dżinsy,  koszulkę  lub  zwykłą  bluzkę. 
Czuła się jak półtora nieszczęścia. 

Nagle przypomniało  jej  się,  że  ma  zamówić  taksów-

kę. Nie było sensu po raz kolejny proponować mu odwie-

background image

zienia na lotnisko. Zbyt zdecydowanie odrzucił jej propo-
zycję. 

Właśnie  odłożyła  słuchawkę,  gdy  Thomas  schodził 

obładowany bagażem. 

Przebrał  się.  Na  nogach  miał  półtrampki.  Włożył 

dżinsy, koszulkę polo, a na ramiona zarzucił bluzę. 

Lena  jakoś  nie  zwróciła  uwagi,  że  teraz  też  dobrze 

wygląda.  Najważniejsze  było  tylko  to,  że  spędzą  razem 
jeszcze najwyżej piętnaście minut. 

Odstawił bagaż. Podszedł do Leny i objął ją. 
– Leni, strasznie mi przykro... Nikt z nas nie mógł te-

go przewidzieć. 

Nic nie powiedziała. 
– Wrócę. Będziemy do siebie dzwonić i pisać maile. 
Znowu nie była w stanie nic powiedzieć. 
Odsunął ją trochę do siebie. 
– Jesteś zła? 
Pokręciła głową. Za wszelką cenę nie chciała się roz-

kleić. 

Jak  mogła  mu  powiedzieć,  że  jest  smutna 

i nieszczęśliwa, że się boi, że znowu go straci, bo przecież 
niczego sobie nie wyjaśnili. 

–  Jakżebym  mogła  być  zła.  Jestem  tylko  troszkę  – 

i już kłamała – smutna. Jakoś się pozbieram. 

background image

Thomas z miejsca się uspokoił. Przyciągnął ją mocno 

do siebie i pocałował. 

Zwykle  Lena  namiętnie  odpowiadała  na  jego  poca-

łunki, ale nie tym razem. Może dlatego, że był to pocału-
nek na pożegnanie. Pocałunki na powitanie są takie obie-
cujące.  Wolała  całować  i być  całowaną  na  powitanie,  bo 
to oznaczało początek, a nie koniec. 

Thomas próbował coś jeszcze powiedzieć, ale po jego 

słowach widać było, że nie może się skoncentrować. Chy-
ba obydwoje odetchnęli z ulgą, gdy przyjechała taksówka. 

Ostatni pocałunek, ostatnie machnięcie ręką... 
Lena  odprowadziła  wzrokiem  odjeżdżający  samo-

chód. Z domu wybiegła Nicola, ale schowała się, gdy zo-
baczyła  zagubioną  postać  w pięknej  sukience.  Lena  nie 
potrzebowała  teraz  słów  pocieszenia.  Musiała  sama  upo-
rać się z rozłąką...