background image

Dornberg Michaela 

 
 
 

Lena ze Słonecznego 

Wzgórza 20 

 
 
 

Czas decyzji

background image

W poprzednich tomach 
 
Lena pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny. Fahrenbachowie 

jednak tylko na pozór są szczęśliwi. Matka przed laty odeszła 
do  innego  mężczyzny,  a  ojciec  zmarł,  zostawiając  duży 
majątek. Lena ma dwóch braci, Friedera i Jörga, oraz siostrę 
Grit. Wszyscy mają swoje rodziny. Mona jest żoną Friedera - 
oboje odziedziczyli dobrze prosperującą hurtownię win. Jörg z 
żoną  Doris  otrzymali  w  spadku  wyremontowany  zamek 
Dorleac  we  Francji  wraz  z  przyległymi  winnicami.  Grit  i  jej 
mąż  Holger  dostali  willę  w  mieście.  Lenie  zaś  przypadła  w 
udziale  posiadłość  Słoneczne  Wzgórze  w  miejscowości 
Fahrenbach,  na  pierwszy  rzut  oka  najmniej  intratna  część 
spadku. 

Ze  wszystkich  obdarowanych  tylko  Lena  kontynuuje 

rodzinne tradycje.  Za  żadne  skarby  nie  zamierza  sprzedawać 
ziemi, która od pokoleń należy do jej rodziny. Przeprowadza 
się  do  posiadłości  i  rozpoczyna  prace  remontowe  -  część 
zabudowań  zamienia  w  pensjonat.  Z  czasem  przyjmuje 
pierwszych gości. Przenosi grób ojca na miejscowy cmentarz i 
często tam bywa. Wolny czas poświęca na ciężką pracę, która 
pozwala jej w końcu zaistnieć w branży alkoholowej. Odnosi 
coraz  większe  sukcesy  i  podpisuje  kontrakty  z  kolejnymi 
dystrybutorami. Wciąż poszukuje receptury Fahrenbachówki - 
niezwykłego  likieru,  którego  skład  znał  jedynie  jej  zmarły 
ojciec. Stara się również dbać o mieszkańców posesji, którzy 
otrzymali  od  zmarłego  gospodarza  prawo  dożywotniego 
zamieszkiwania. Nie jest to trudne, bo bardzo ich kocha. To oni 
po śmierci ojca stają się jej najbliższą rodziną. Nicola, Daniel i 
Aleks  starają  się  jej  pomagać,  jak  tylko  potrafią.  Nicola 
zajmuje się kuchnią, Aleks pomaga przy remontach i odnawia 
meble,  a  Daniel  pomaga  w  kontraktach  z  dystrybutorami 
alkoholi.  Lena  stara  się  im  odwdzięczyć.  Z  pieniędzy  za 

background image

znalezione  w  starej  skrzyni  obrazy  kupuje  Aleksowi  i 
Danielowi samochody, a Nicoli wspaniałą kolię. Odnajduje też 
córkę Nicoli, którą ta przed laty, z powodu braku środków do 
życia,  oddała  do  adopcji.  Yvonne  przyjeżdża  na  Słoneczne 
Wzgórze. Matka i córka powoli zbliżają się do siebie. 

W  tym  samym  czasie  rodzeństwo  Leny  podejmuje  kolejne 

nieudane decyzje finansowe. Frieder unowocześnia hurtownię 
i rezygnuje z dotychczasowych dostawców, ponosząc ogromne 
straty. Jörg wycofuje się z branży alkoholowej, a nowy pomysł 
na  agencję  eventową  pogrąża  go  finansowo.  Grit  sprzedaje 
willę, a uzyskane pieniądze inwestuje wyłącznie w siebie. 

Otrzymany  spadek  całkowicie  zmienia  kochającą  się  do  tej 

pory  rodzinę.  Małżeństwo  Friedera  i  Mony  pomału  staje  się 
fikcją. Zaniedbują też syna, Linusa. Oddają go do internatu, ale 
chłopiec źle się tam czuje. Usiłuje zwrócić na siebie uwagę, a 
kiedy  to  nie  skutkuje,  próbuje  popełnić  samobójstwo.  Ojciec 
wydaje  się  jednak  zupełnie  tym  nie  przejmować.  Ma  młodą 
kochankę i wiedzie dostatnie życie, w którym nie ma za bardzo 
miejsca  dla  rodziny.  Mona  też  niespecjalnie  interesuje  się 
synem,  zajęta  kolejnymi  operacjami  plastycznymi.  Linus 
ucieka  z  internatu  i  zrywa  wszelkie  kontakty  z  rodzicami. 
Frieder  zwraca  się  do  siostry  z  absurdalnym  żądaniem,  by 
odstąpiła  mu  część  odziedziczonych  przez  siebie  gruntów. 
Chce  tam  postawić  luksusowy  hotel.  Odmowę  Leny  traktuje 
jak obelgę. Przestaje się do niej odzywać. Doris, stęskniona za 
domem  i  wyniszczona  nałogiem  alkoholowym,  odchodzi  od 
Jórga,  by  zacząć  szczęśliwy  związek  z  innym  mężczyzną. 
Szybko okazuje się, że to nie to. Przez jakiś czas mieszka na

background image

Słonecznym  Wzgórzu  i  tworzy  parę  z  Markusem, 

przyjacielem  Leny.  Ale  i  ten  związek  nie  wytrzymuje  próby 
czasu. Doris wraca do miasta i próbuje ułożyć sobie życie. Jórg 
wpada  na  kolejny  „wspaniały"  pomysł  -  udaje  się  w  podróż 
dookoła  świata.  Przed  wyjazdem  zostawia  Lenie  niezbędne 
pełnomocnictwa  i  ustanawia  jedyną  spadkobierczynią.  Jego 
samolot  rozbija  się  gdzieś  w  australijskim  buszu,  a  po  Jorgu 
ginie  wszelki  ślad.  Wszyscy,  oprócz  Leny,  uznają  go  za 
zmarłego. Małżeństwo Grit i Holgera też się rozpada. Holger 
ma dość rozrzutnej i egzaltowanej żony, która zaniedbuje dom 
i  dzieci,  Merit  i  Nielsa,  a  na  dodatek  go  zdradza.  Dlatego 
wyjeżdża  do  Kanady  w  nadziei,  że  żona  się  opamięta.  Grit 
jednak nie ma najmniejszego zamiaru rezygnować z kochanka 
i wracać do nudnego rodzinnego życia. Jej kontakty z Leną też 
trudno  nazwać  serdecznymi.  Po rozwodzie  Holger  z  dziećmi 
zostaje  na  stałe  za  granicą.  Poznaje  tam  wspaniałą  kobietę, 
Irinę, która powoli zdobywa jego miłość. 

Okazuje  się,  że  Hermann  Fahrenbach  zostawił  drugi 

testament.  Uwzględnił  w  nim  tylko  Lenę,  która  jako  jedyna 
właściwie  zadbała  o  swoją  część  spadku.  Reszta  rodzeństwa 
nie  dostała  ani  grosza.  Notariusz  wręcza  również  Lenie 
recepturę słynnej Fahrenbachówki. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

Jeśli natomiast chodzi o życie osobiste Leny... 
 
Związek  z  Thomasem,  odnalezioną  po  latach  największą 

miłością  jej  życia,  kończy  się  dramatycznie.  Okazuje  się,  że 
ukochany ma w USA żonę,    o której „zapomina" powiedzieć. 
Lena nie chce słuchać żadnych tłumaczeń Thomasa i zrywa z 
nim wszelkie kontakty. Jego miejsce u boku Leny zajmuje Jan 
van Dahlen, dziennikarz, którego poznała, kiedy jeszcze była 
zaangażowana  w  związek  z  Thomasem.  Jan  zakochuje  się  w 
niej  od  pierwszego  wejrzenia  i  powoli  zdobywa  jej  serce.  Z 
czasem wprowadza się do Leny, wspólnie spędzają te chwile, 
gdy  Jan  jest  na  miejscu  i  nie  zajmuje  go  kolejny  reportaż  w 
odległym zakątku globu. Lena jest  szczęśliwa, ale czegoś jej 
brakuje... 

background image

Lena nie zaliczała się do pamiętliwych osób. Szkoda jej było 

na  to  energii.  Cieszyła  się,  że  Jan  był  przy  niej.  Jednak 
zauważyła, że nieudolne zaręczyny trochę go przygnębiły. Co 
by się stało, gdyby powiedziała „tak"? On dotrzymałby słowa. 
Ale  ona  nie  potrafiłaby  się  cieszyć  z  zaręczyn,  do  których 
doszło  w  zasadzie  z  jej  inicjatywy.  Jakby  wywarła  na  nim 
presję. 

Najlepiej, jeśli będą unikać rozmów o tej małej porażce. 
Jan  zajął  się  swoją  pracą,  Lena  kierowała  destylarnią, 

wieczorami  wychodzili  do  kina,  na  koncerty,  do  restauracji 
albo organizowali przyjemny czas w domu... 

Któregoś  wieczoru  usiedli  przed  kominkiem.  Popijali  wino, 

czytali książki. 

Nagle Jan odłożył książkę i powiedział: 

background image

- Serduszko moje, porozmawiajmy jeszcze raz o ślubie... 
Przerwała czytanie. O nie! Tylko nie to! Popatrzyła na niego 

błagalnie. 

-  Wiesz,  w  moim  otoczeniu  nie  było  za  wiele  szczęśliwych 

małżeństw.  Wszędzie  stykałem  się  z  kłótniami,  rozstaniami, 
walką o prestiż albo z obłudnikami, którzy męczyli się ze sobą 
dla  pieniędzy.  Rodzice  Isabelli  też  nie  byli  dla  mnie 
przykładem... 

Isabella  Wood,  słynna  aktorka,  i  Jan  dorastali  razem.  Byli 

praktycznie  jak  rodzeństwo.  Dlatego  Jan  był  dobrze 
zorientowany w jej sytuacji rodzinnej. 

Isabella  sporo  o  sobie  opowiadała.  O  Janie  również, jednak 

nigdy  nie  wspomniała  o  rodzicach,  poza  tym,  że  jej  ociec 
piastował kierownicze stanowisko w koncernie taty Jana. 

- Co z rodzicami Isabelli? 
- Nic nie mówiła? Lena, proszę, wszystko, co teraz powiem, 

musi  zostać  między  nami.  Ufam  ci.  I  gdyby  Isabelli 
kiedykolwiek  zebrało  się  na  zwierzenia,  proszę,  nie  wydaj 
mnie, że już o tym wiesz. 

background image

- Będę milczała jak grób. Pokiwał głową. 
- Mama Isabelli odkryła, że jej mąż ją zdradza i od dawna ma 

kochankę. 

W  sumie  normalka.  Jej  brat  i  siostra  także  nie  stronili  od 

romansów. 

-  Po  upokarzającej  kłótni  i  ostrej  wymianie  zdań  mama 

Isabelli zastrzeliła męża i jego kochankę... 

- Straszne! - wyrwało się Lenie. 
- ... a później siebie - dokończył Jan. 
Lenę wprost sparaliżowało. Co za tragiczna historia! Biedna 

Isabella... 

-  Isabella  długo  nie  mogła  się  pozbierać.  Traumatyczne 

przeżycia  negatywnie  odbiły  się  na  jej  psychice.  Była 
podejrzliwa  wobec  mężczyzn,  nie  dopuszczała  do  siebie 
żadnego  z  nich,  nie  pozwalała  im  przekraczać  granicy 
bliskości.  Boris  był  pierwszym  mężczyzną,  któremu  ofia-
rowała swoje serce. Już rozumiesz, dlaczego ziemia usunęła się 
spod  jej  nóg,  kiedy  straciła  go  w  wypadku?  Wszyscy 
mężczyźni, których kochała, zginęli w tragiczny sposób. Mnie 
również dotknął jej dramat. Widziałem te koszmarne zdarzenia 
niemal na własne oczy. I dlatego 

 

background image

odrzuca mnie od ślubu. W moim życiu nie było dotąd kobiety 

takiej jak ty. Nikogo tak nie kochałem! Jesteś moją największą 
miłością i jeśli ty chcesz... 

Lena  wstała.  Podeszła  do  niego.  Pochyliła  się  nad  nim  i 

pocałowała go w usta, żeby nic więcej nie mówił. 

- Jest dobrze tak, jak jest... - szepnęła. 
Teraz  cieszyła  się,  że  Jan  ponownie  zaczął  ten  temat. 

Rozmowa  przyniosła  inne  spojrzenie  na  jego  poglądy. 
Zrozumiała niechęć ukochanego do formalnych związków. 

Zdziwiła  się  tylko,  że  żaden  ze  wścibskich  reporterów 

któregoś ze szmatławców nie wygrzebał tajemnicy światowej 
sławy  aktorki.  Brukowce  miałyby  niezłą  pożywkę.  Isabella 
skutecznie chroniła swoją prywatność. 

Lena usiadła Janowi na kolanach i przytuliła się do niego. 

background image

Zobowiązania  zawodowe  niestety  nieubłaganie  skracały 

pobyt  Jana  na  Słonecznym  Wzgórzu.  Lena  oswoiła  się  już  z 
jego przyjazdami i wyjazdami. 

Jedynie niepozmywane naczynia po śniadaniu przypominały 

jej o tym, że tu był. 

Przymierzała się do ich uprzątnięcia, kiedy do kuchni weszła 

Nicola. 

-  Zostaw,  ja  pozmywam  -  powiedziała.  -  Ty  masz  sporo 

bieganiny  w  fabryce  likierów.  Zapewne  narobiłaś  sobie 
zaległości. 

- Uhm... Trochę sobie odpuściłam. Cóż, jako szefowa mogę 

sobie pozwolić na taki luksus. Wolałam poflirtować z Janem. 

- Ja bym nie przywykła do takiego trybu życia. 
- E tam, człowiek w mig przyzwyczaja się do otaczających go 

warunków. Mimowolnie, 

 

background image

złociutka.  Trzeba  korzystać  z  życia  pełnymi  garściami  i 

rozkoszować się każdą chwilą. Zresztą na Thomasa też ciągle 
czekałam,  z  tą  różnicą,  że  Jan  częściej  mnie  odwiedza  i  jest 
czulszy. Nicola usiadła. 

- Często go wspominasz?   
- Nie! - odpowiedziała ostro. 
-  Przepraszam,  Lena.  Nie  chciałam  wściubiać  nosa  w  nie 

swoje...   

-  Nie,  to  ja  przepraszam  za  moją  reakcję.  Przesadziłam... 

Gdzie jest Yvonne? - zapytała wymijająco. 

-  Naturalnie  z  Markusem.  Musiał  polecieć  służbowo  do 

Zurychu, a ona spakowała walizki i wsiadła z nim do samolotu. 
Wracają jutro lub pojutrze. 

- Cieszysz się, że są parą, prawda? Markus jest wymarzonym 

zięciem. Kulturalny, poważany, bogaty przystojniak. 

Nicola machnęła ręką. 
- Wydaje mi się, że łączy ich trwałe uczucie, głęboka miłość... 

I  to  mnie  uszczęśliwia.  Zdaję  sobie  sprawę,  że  Yvonne  nie 
traktuje mnie jak matkę, ale nie mogę tego od niej oczekiwać. 
Za dużo się wydarzyło. Krok po kroku się 

 

background image

zbliżamy.  Moja  córka  jest  cudownym,  wrażliwym 

człowiekiem. 

- Nicola, Yvonne jest na najlepszej drodze do tego, żeby cię 

zaakceptować  i  pokochać.  Z  czasem  dojrzy  w  tobie  swoją 
biologiczną matkę. 

Nicola westchnęła. 
- Byłoby pięknie... Zaczyna mi jednak brakować cierpliwości. 

Cóż, przecież nie od razu staniemy się sobie bliskie. 

Lena przytuliła ją do siebie. Pocieszała ją tak, jak potrafiła. 
-  Posłuchaj,  Nicola.  Już  niedługo  nastąpi  przełom  - 

prorokowała.  -  Markus  swoim  zachowaniem  wobec  ciebie 
nieświadomie  pokazuje  Yvonne,  jak  bardzo  cię  ceni  i  jest 
dumny z tego, że będzie twoim zięciem. 

-  Ze  względu  na  mnie  czy  na  jedzenie,  które  serwuję?  - 

spytała żartobliwie Nicola. 

- Ze względu na ciebie. 
-  Pożyjemy,  zobaczymy.  OK,  leć  do  fabryki  likierów,  a  ja 

ogarnę ten bałagan. 

- Dzięki. 
Głupio  jej  było,  że  Nicola  sprząta  po  niej  naczynia.  Kiedy 

wychodziła z kuchni, coś jej się przypomniało. 

 

background image

- Co jest na obiad? 
-  Minął  tydzień  świąteczny.  Aleks  zażyczył  sobie  dzisiaj 

zieloną kapustę z peklowanym schabem. 

- Hm, pyszności! Akurat mam ochotę na konkretne jedzonko! 

Na razie, Nicola! 

Zarzuciła na siebie kurtkę i cofnęła się do kuchni po telefon 

komórkowy. 

- Tak, tak, kto nie ma w głowie, ten ma w nogach - burknęła 

pod nosem Nicola. 

- Racja, kochana...   
Wybiegła na podwórze. Tuż za drzwiami podskoczył do niej 

Max. Machał radośnie ogonem i szczekał błagalnie, domagając 
się swoich smakołyków. 

- Zaraz cię pani wynagrodzi, włóczykiju - zaśmiała się. 
Podsunęła mu parę ciasteczek dla psów. Oczywiście skomlał 

o więcej, lecz jego umizgi na nic się zdały. Lena poszła dalej. 

W  destylarni  od  progu  natknęła  się  na  rozradowanego 

Daniela. 

- Są jakieś powody do zadowolenia? - spytała. 
- Ja myślę... - odpowiedział, wręczając jej kartkę. 
 

background image

Właściciel hurtowni z Austrii złożył zamówienie aż na pięćset 

butelek  Fahrenbachówki.  Może  się  obawiał,  że  znowu 
zawieszą jej produkcję? 

- Super! Fantastycznie! Nasza Fahrenbachówka rozchodzi się 

jak świeże bułeczki. Nawet nie wiedziałam, że mamy tu żyłę 
złota.  Aż  dziw  mnie  bierze,  że  tatuś  wycofał  ją  z  oferty, 
ponieważ Frieder i Jórg uważali, iż tradycyjny, rodzimy likier 
nie wpisuje się w nowoczesne standardy. Że dawno wypadł z 
obiegu. Bzdura! 

- Chciał im dać wolną rękę. Łudził się, że podejmą właściwe 

decyzje... Pobożne życzenie. Dobrze, że twój tata potajemnie 
nadal produkował ten alkohol. Gdybyś odziedziczyła tylko re-
cepturę,  musiałabyś  zainwestować  krocie  w  produkcję.  Nie 
sądzę, żeby którykolwiek z banków udzielił ci kredytu... 

- Ale dzięki Bogu nie było takiej potrzeby! Tatuś zostawił mi 

w  spadku  najnowocześniejsze  maszyny  dostępne  na  rynku. 
Przypominam  ci,  że  Marjorie  Ferguson  z  zachwytem 
wypowiadała się o naszym zakładzie. 

-  Uhm.  Żaliła  się  wówczas,  że  ona  produkuje  swoją 

Finnemore Eleven w katastrofalnych 

 

background image

warunkach.  Niepojęte,  że  szlachetna  whisky  powstaje  w 

jakiejś szopie. 

- Niewiele osób o tym wie. Konsumenci nie zaprzątają sobie 

głowy tym, gdzie producenci produkują ich ulubiony alkohol. 
Kupują gotowy produkt i raczą się jego wybornym smakiem. 
Daniel, nie ukrywajmy, możliwość dystrybuowania Finnemore 
Eleven w Niemczech była dla nas czymś w rodzaju szóstki w 
lotto...   

- Hm, po prostu jesteśmy najlepsi, co od razu 
zauważyła Marjorie. 
Poklepała go po ramieniu. 
- Jasne. 
Lena odwróciła się i ruszyła do swojego biura. 
-  Położyłem  ci  na  biurku  kartkę.  Zadzwoń  do  monsieur 

Humbleta. Dostał próbkę Fahrenbachówki i jest wniebowzięty. 
Chciałby  ją  rozprowadzać  we  Francji  -  powiedział  Daniel, 
który razem z nią szedł na górę. 

Lena się zaśmiała. 
- Stary lisek wie, co dobre. Na całego angażuje się w tego typu 

projekty.  Z  nim  nie  ma  przelewek.  Dodam,  że  Humblet  nie 
pakuje się w byłe co. Facet ma smykałkę do interesów. 

 

background image

- Zgadza się. Trzeba przyznać, że wzorcowo promuje wódki 

Brodersena. Czego się nie tknie, zamienia w złoto. 

- My również, Danielu. No chyba, że jesteś innego zdania? 
- Nie. Twoje kampanie reklamowe rozkładają konkurencję na 

łopatki.  Właśnie!  Babette  ma  kilka  świetnych  rozwiązań 
dotyczących czworaków, ale nie odważyła się ich przedstawić. 

- Dlaczego? 
- Bo wysoko ceni twój talent. Stara ci się dorównać. Dlatego 

krytycznie podchodzi do swoich pomysłów. 

- No co ona? Oszalała? Wpadnę do was wieczorem i przyjrzę 

się jej koncepcji. 

- Super. Zjemy wspólnie kolację. Babette smacznie gotuje. 
- Dobrze się wam razem mieszka, co? Zaczerwienił się. 
- Hej, Daniel, jest coś między wami? 
-  Niezupełnie.  Ale  niczego  nie  wykluczamy.  Stajemy  się 

sobie coraz bliżsi. Wciąż krążą nad nami demony przeszłości... 
Może  dlatego  rozumiemy  się  nawzajem.  Oczywiście, 
cudownie  by  było  dzielić  życie  i  codzienność  z  Babette  i 
Marie... 

 

background image

-  Daniel,  we  mnie  macie  sprzymierzeńca.  Kibicuję  wam. 

Pasujecie  do  siebie.  Czyli  co?  Wpadam  do  was  wieczorem. 
Wezmę ze sobą wino. 

- OK, przekażę Babette. 
-  Powiedz  jej,  żeby  nie  szykowała  dla  mnie  czegoś 

szczególnego.  Niech  nie  studiuje  książek  kucharskich  i  nie 
wyczarowuje  perfekcyjnego  menu,  bo  w  przeciwnym  razie 
przyjdę dopiero po kolacji. - 

Daniel wybuchnął śmiechem. 
- Tak czy owak Babette się ucieszy... Zmykam do magazynu. 

Trzeba rozesłać towar i obliczyć nasze finanse. 

- Słusznie, Daniel. Zatrudniliśmy nowych pracowników, a co 

za  tym  idzie  -  musimy  wypłacać  więcej  wynagrodzeń. 
Pieniądze szybko znikają z konta. Ciągle dochodzą nam jakieś 
nowe  koszty.  Cóż,  najpierw  inwestujemy,  potem  zbieramy 
plony. 

- Inge rezolutnie ściąga płatności od opieszałych klientów. 
- Spisuje się na piątkę. Do zobaczenia później, Danielu. 
-Pa! 
Poszedł do magazynu, ona zaś do biura. 
 

background image

Usiadła  za  biurkiem  z  zamiarem  wykręcenia  numeru  do 

Humbleta, lecz kątem oka zerknęła na kalendarz. 

O rany! Grit ma dzisiaj urodziny. Wyleciało jej to z głowy. 

Niezależnie  od  niezbyt  dobrych  relacji  i  licznych  utarczek 
słownych,  wypadałoby  złożyć  jej  życzenia.  Zadzwoniła  do 
siostry.  Grit  nie  odbierała.  Czyżby  podróżowała  ze  swoim 
kochasiem?  Postanowiła  zadzwonić  na  komórkę.  Tym  razem 
Grit odebrała już po drugim sygnale. 

-  Ach,  to  ty  -  westchnęła  niezadowolona.  Lena  przełknęła 

ślinę. 

-  Przepraszam,  że  cię  rozczarowałam.  Wszystkiego 

najlepszego z okazji urodzin. 

- Dziękuję - wycedziła wreszcie po chwili milczenia. 
- Grit, co się dzieje? - spytała zatroskana Lena. - Płakałaś? 
- Rob... Robertino... On... Nie ma go... On... Lena odczekała 

parę sekund, żeby Grit się 

uspokoiła.  Z  jej  siostrą  naprawdę  było  źle.  Generalnie  nie 

okazywała emocji. 

- Pokłóciliście się? 
- On jest w Mediolanie - wyszlochała. - Chyba mnie zdradza! 
 

background image

Masz  babo  placek!  Czy  nie  ostrzegała  siostry  przed  takim 

rozwojem wypadków? No, ale nie chciała jej dobijać. 

- Z czego to wnioskujesz? 
-  Ponieważ  on...  -  szlochała  Grit.  -  Ech,  nieważne...  Ty  się 

prawdopodobnie ze mnie śmiejesz... Że w moje urodziny... 

-  Ja  się  wcale  nie  śmieję.  Współczuję  ci.  Nie  tolerowałam 

twojego  Robertino,  przyznaję,  jednak  wcale  nie  cieszy  mnie 
fakt, że się posprzeczaliście. Jesteś moją siostrą i chciałabym, 
żeby  ci  się  układało  jak  najlepiej,  niezależnie  od  tego,  że 
ostatnio  trochę  się  poróżniłyśmy.  Przyjechać  do  ciebie?  A 
może ty chcesz przyjechać do mnie? 

- Nie! Skończmy tę gadkę. Mam nadzieję, że Robertino się do 

mnie odezwie. 

-  OK,  gdybyś  potrzebowała  pomocy,  dzwoń  o  każdej  porze 

dnia i nocy. 

- Dziękuję... 
Sprawdził  się  jeden  z  najczarniejszych  scenariuszy.  Włoski 

żigolak  poleciał  na  koszt  jej  siostry  do  Mediolanu  i  pewnie 
adoruje inną kobietę. Nie trudno się domyślić, że bogatszą niż 
Grit. Typy jego pokroju nie schodzą poniżej 

 

background image

osiągniętego poziomu. Lena chciała pocieszyć siostrę, lecz ta 

szybko się rozłączyła. 

Grit została surowo ukarana. Wdała się w namiętny romans, 

zaniedbując  męża  i  dzieci.  Wydawała  na  siebie  i  kochanka 
mnóstwo pieniędzy. Jeździli na wycieczki, zapełniali walizki 
najmodniejszymi  ciuchami,  spędzali  czas  w  kurortach  oraz 
salonach piękności... 

Biedna Grit! 
Tyle ludzi ją ostrzegało, a ona ich po prostu zignorowała. 
Czy przeszło  jej teraz  przez myśl,  że z  Holgerem i  dziećmi 

byłoby zupełnie inaczej? 

Lena bardzo chciała pomóc siostrze. Tylko że Grit sama musi 

się uporać z bolesną porażką, której doznała. 

Lena nie była w nastroju na telefon do monsieur Humbleta. 

Wstała i przeszła do biura Inge Koch. 

Może  znajdzie  tam  kilka  rachunków  zapłaconych  przez 

dłużników. Poprawiałby sobie tym humor. 

Nie chciałaby być w skórze Grit. Kompletnie spaprała sobie 

życie. A miała tak dobrze z Holgerem. Odcięła się od dzieci. I 
wyszła na tym jak 

 

background image

Zabłocki na mydle. Ciekawe, czy Merit i Niels złożą matce 

życzenia.  Holger  zapewne  przypomniał  im  o  jej  urodzinach, 
tylko czy one będą chciały z nią rozmawiać? 

background image

Lenę zaskoczyły zmiany w domu Daniela. Od razu dało się 

zauważyć, że jakaś kobieta przyłożyła się do aranżacji wnętrza. 
Na stole stały kwiaty, na kanapach leżały kolorowe poduszki, 
w oknach zawisły nowe zasłonki. 

Podczas gdy Babette pichciła kolację, a Daniel nalewał trunki, 

Lena  kołysała  w  ramionach  małą  Marie.  Dziewczynka  coraz 
bardziej upodabniała się do mamy. 

- Do twarzy ci z dzieckiem - powiedział Daniel. 
- No, nie zaprzeczę - zachichotała Lena. 
-  Wstrzymaj  się,  kochanieńka,  przynajmniej  na  razie.  W 

naszym otoczeniu mamy pokaźną gromadkę dzieci. Sylvia ma 
dwójkę, Babette jedno... Ty później się postarasz o potomstwo. 
Teraz dopieszczaj lepiej Fahrenbachówkę. 

- Brawo! Genialnie powiedziane - odburknęła Lena. - Chyba 

położę ci na rękę butelkę 

background image

likieru  i  zapytam,  czy  buja  się  ją  jak  dziecko,  tak  jak  na 

przykład Marie. 

Babette weszła do pokoju. 
- Co na przykład jak Marie? Nie dosłyszałam wszystkiego. 
Lena streściła jej ich wymianę zdań. 
- No wiesz, Daniel... - powiedziała zdegustowana Babette. 
-  OK,  wiem,  palnąłem  głupotę.  Wznoszę  toast  na  zgodę... 

Lena,  mam  nadzieję,  że  wkupię  się  w  twoje  łaski  lampką 
prosecco. 

-  Na  pewno  zmiękczysz  moje  podniebienie  -  zaśmiała  się 

Lena. 

- Kobiety... - westchnął Daniel. 
Marie  zasnęła.  Babette  ułożyła  ją  wygodnie  w  wózeczku. 

Potem  zasiedli  do  stołu  i  skosztowali  pyszności,  które 
przygotowała  gospodyni.  Smakowało  im.  Lena  z  radością 
przyglądała się parze zauroczonych sobą przyjaciół. 

Po kilkudziesięciu minutach Marie znowu zaznaczyła swoją 

obecność. Zaczęła popłakiwać. Daniel w naturalnym odruchu 
pospieszył do wózeczka. 

-  Nakarmię  ją  i  uśpię  -  powiedział.  -  A  wy  przeanalizujcie 

koncepcję Babette. 

 

background image

- Daniel jest wspaniałym człowiekiem - stwierdziła Babbette 

po jego wyjściu. - Przywraca mi wiarę w ludzi. To wspaniałe, 
że stanął na mojej drodze. Wierzę w przeznaczenie. Gdybyśmy 
się wtedy nie poznały w szpitalu, nigdy nie przyjechałabym na 
Słoneczne  Wzgórze  i  nie  spotkałabym  Daniela.  To  byłaby 
niepowetowana  strata.  Zajmuje  się  Marie  czulej  niż  rodzony 
ojciec. Cóż, jej biologiczny ojciec nawet jej nie widział. I nie 
płaci mi ani centa. 

- Uważa, że nie musi... 
-  Dopóki  jakoś  wiążę  koniec  z  końcem,  mam  w  nosie  jego 

stosunek do nas. Nie będę go skarżyła o alimenty. Daniel mi 
odradzał. Wspiera mnie dostatecznie. Ponadto ty mi pomagasz, 
Nicola  dzierga  ubranka  dla  Marie,  więc  nie  narzekam.  Być 
może zbytnio ujęłam się honorem, ale cieszę się, że nie proszę 
go  o  jałmużnę.  Po  rozwodzie  nie  chcę  więcej  widzieć  tego 
obrzydliwca. 

-  Wiesz,  co  mnie  najbardziej  irytuje?  Że  tacy  niegodziwcy 

zawsze  spadają  na  cztery  łapy  i  migają  się  od 
odpowiedzialności! 

-  Kiedyś  się  porządnie  sparzy.  Kto  mieczem  wojuje,  od 

miecza ginie. Będzie się płaszczył 

 

background image

u  moich  stóp.  A  ja  go  wywalę  na  zbity  pysk.  Nicola 

zaoferowała, że podejmie się opieki nad Marie, żebym mogła 
normalnie pracować. 

- Pamiętaj, że zatrudnię cię w mojej firmie. Daniel wspominał 

coś, że opracowałaś jakieś ciekawe materiały promocyjne do 
apartamentów w czworakach. 

Babette się zarumieniła. 
-  Tak,  mam  kilka  jakichś  pomysłów. Ale  nie  jestem  pewna, 

czy one odpowiadają twoim wymaganiom. 

-  Babette,  rewelacyjnie  wywiązujesz  się  ze  swoich 

obowiązków. Kochanieńka, nie kryj swoich zalet. Pokaż efekty 
tych wnikliwych przemyśleń. 

Babette wstała, przyniosła teczkę i wręczyła ją Lenie. 
Lena była oczarowana! Sama nie wpadłaby na takie genialne i 

błyskotliwe  rozwiązania.  Zamurowało  ją  z  wrażenia.  Czegoś 
takiego  właśnie  potrzebowała.  Babette  trafiła  w  dziesiątkę. 
Doskonale wyeksponowała mocne strony czworaków. 

-  Świetna  robota,  Babette.  Jeżeli  się  zgodzisz,  to  możesz 

przeprowadzić kampanię reklamową. Samodzielnie. 

background image

- Powierzyłabyś mi to zadanie? 
-  Oczywiście.  Bez  mrugnięcia  okiem.  Babette  rzuciła  się 

Lenie na szyję. 

-  Dziękuję,  Lena!  Nie  liczyłam  na  podobne  wyróżnienie. 

Dziękuję, że mnie doceniłaś. Nie pożałujesz tej decyzji. A jeśli 
nie  wzrośnie  liczba  wynajmowanych  apartamentów,  wypielę 
całe podwórze. 

- Spokojnie. Twoje projekty zagwarantują nam powodzenie. 

Cieszę się, że mnie odciążyłaś w dziale reklamy. Zajęłam się 
pracą w destylarni i ciągle sobie wyrzucałam, że lekceważyłam 
interesy czworaków. 

- Podziwiam cię za energię, która w tobie tkwi. 
- Uhm, muszę ją jakoś przetwarzać na poczucie obowiązku - 

zaśmiała się Lena. 

- Napijemy się jeszcze? 
- Jasne. 
- Co opijacie? - zapytał Daniel, wchodząc niespostrzeżenie do 

pokoju. 

- Awans Babette na samodzielną menedżerkę działu reklamy 

wszystkich obiektów Słonecznego Wzgórza. 

-  Fantastycznie!  -  wykrzyknął  Daniel.  -  Dołączam  do  was. 

Przecież to ja zainicjowałem waszą współpracę. 

 

background image

- Wielkie dzięki! - pisnęła radośnie Babette, cmoknęła go w 

usta, po czym napełniła kieliszki. - Co z Marie? Śpi? 

- Tak. Przewinąłem ją i ukołysałem do snu. 
-  Jeszcze  raz  dziękuję.  Wypijmy  za  nas,  moją  pracę  i 

wszystkie piękne rzeczy, które wydarzyły się w moim życiu. 

Stuknęli się kieliszkami. 

background image

Kiedy  Lena  szła  przez  podwórze  do  domu,  dopadły  ją 

wyrzuty sumienia. Spędziła wesoły wieczór z ludźmi, których 
lubiła i którzy ją cenili, i kompletnie zapomniała o Grit. 

Co  porabiała  tego  wieczoru  jej  siostra?  Łudziła  się,  że 

Roberto  się  opamięta  i  do  niej  przyjedzie,  a  przynajmniej 
zadzwoni. Jednak wewnętrzny głos podpowiadał Lenie, że to 
nie nastąpiło. Skoro mężczyzna będący na utrzymaniu kobiety 
ignoruje  jej  urodziny,  to  znaczy,  że  ma  w  zanadrzu  jakąś 
alternatywę. Biedna Grit! 

Ciekawe, czy chociaż Frieder się z nią skontaktował? 
W sumie, po co się zadręcza? Wyciągnęła do siostry pomocną 

dłoń, a tają odrzuciła. 

Westchnęła!  Zastanawiała  się,  czy  nie  powinna  jeszcze  raz 

zadzwonić do Grit. 

background image

Przyspieszyła kroku i pospiesznie zamknęła drzwi na klucz. 
Postanowiła  iść  do  biblioteki,  usiąść  w  swoim  ulubionym 

fotelu, poczytać, odprężyć się, a potem położyć do łóżka. 

Kątem  oka  zerknęła  na  automatyczną  sekretarkę.  Czerwona 

dioda sygnalizowała, że ktoś pozostawił dla niej wiadomości. 

Pierwszy  telefon  był  od  Sylvii.  Ubolewała,  że  nie  zastała 

Leny w domu. 

Kolejne trzy połączenia okazały się głuche. Dlaczego ludzie 

się  nie  nagrywają?  Przecież  po  to  wymyślono  automatyczne 
sekretarki.  Raczej  nikt  się  nie  pomylił  i  nie  wybrał  złego 
numeru trzy razy. 

Potem dzwonił Christian. 
Przynajmniej  on  wnosił  radość  w  jej  pogmatwane  życie 

rodzinne. Od początku zapałali do siebie sympatią. Właściwie 
pojawił  się  znikąd.  Przypadkiem  ją  odnalazł.  Lena  mu  nie 
wierzyła, kiedy stanął w jej drzwiach i ni z tego, ni z owego 
oznajmił,  że  jest  jej  przyrodnim  bratem.  W  najśmielszych 
snach,  a  raczej  koszmarach,  nie  przypuszczałaby,  że  matka 
miała dziecko z nieprawego łoża. Ku uciesze ich dwojga 

 

background image

na  spokojnie  sobie  wszystko  wyjaśnili  i  znaleźli  nić 

porozumienia.  Błyskawicznie  wytworzyła  się  między  nimi 
silna więź emocjonalna. 

-  Bóg  ma  wobec  każdego  z  nas  konkretne  zamiary  - 

wymamrotała pod nosem. - On rozdaje karty. 

Jakie plany miał wobec niej? Czy ma dla niej asa w rękawie? 
Ach, co by nie mówić, już i tak została obdarzona szczęśliwą 

kartą. Mieszkała w przepięknej posiadłości, zawodowo brnęła 
do przodu, otaczali ją życzliwi ludzie, kochała i była kochana. 
Wprawdzie  marzyła  o  tradycyjnej  rodzinie,  mężu,  dzieciach, 
lecz  nie  powinna  narzekać.  Miała  świadomość,  że  Jan  nie 
stworzy  z  nią  podstawowej  komórki  społecznej  zwanej 
rodziną. 

Czuła się z nim błogo. On jej nie oszukiwał, otwarcie mówił o 

swoich  potrzebach,  poglądach  i  oczekiwaniach.  Schlebiał  jej 
czułością i wrażliwością. Tęskniła za nim. 

background image

W środku nocy zabrzęczał telefon. Lena zerwała się na równe 

nogi.  To  był  jej  szwagier  Holger.  Przeprosił,  że  tak  późno 
dzwoni. 

- Obudziłem cię? 
- Uhm... Ale nic nie szkodzi. Stało się coś? 
-1 tak, i nie. Właśnie się dowiedziałam, że wysyłają mnie na 

parę dni do Niemiec. Już jutro. Dzieciaki zapewne będą chciały 
przylecieć  ze  mną.  Nie  ma  problemu  ze  zwolnieniem  ich  ze 
szkoły. Mogłyby przenocować na Słonecznym Wzgórzu? 

-  Holger,  nie  zadawaj  idiotycznych  pytań.  Oczywiście,  że 

mogą! Mam nadzieję, że i ty u nas zagościsz. 

- Tak. W weekend będę do waszej dyspozycji. 
-  Cudownie.  Cieszę  się.  Pozostali  chyba  oszaleją  z  radości, 

kiedy im powiem, kto do nas przybędzie. 

background image

- Lena, czy mogę... Nie przeszkadzałoby ci, gdybym zabrał ze 

sobą  Irinę?  Poznalibyście  ją,  pokazalibyście  Słoneczne 
Wzgórze... 

-  Holger,  opamiętaj  się!  Irina  należy  do  rodziny,  jest  twoją 

żoną, naturalnie przywitamy ją u nas z otwartymi ramionami... 

- Dziękuję. Miło słyszeć te słowa. 
- Płyną prosto z serca. Fajnie, że nas odwiedzicie. Oby więcej 

takich niespodzianek. Aby je sprawiać, możesz mnie częściej 
budzić. Podasz dokładną godzinę przylotu, żebyśmy mogli was 
odebrać? 

- Nie róbcie sobie problemu. Firma wyśle po mnie samochód. 

Około szesnastej powinniśmy być na Słonecznym Wzgórzu... 

Zamienili  ze  sobą  jeszcze  kilka  słów  i  pożegnali  się.  Lena 

najchętniej pognałaby zaraz do Nicoli, żeby podzielić się z nią 
tą wspaniałą wiadomością. Ale przecież nie będzie jej zrywać z 
łóżka. 

Dobrze,  że  firma  Holgera  oddelegowywała  go  czasem  do 

Niemiec.  Dzięki  temu  utrzymywali  w  miarę  systematyczny 
kontakt, a Lena widywała się z Merit i Nielsem. 

W  przypływie  euforii  doszła  do  wniosku,  że  do  pełni 

szczęścia  brakuje  jej  tylko  telefonu  do  Jana.  Stęskniła  się  za 
nim niemiłosiernie. 

 

background image

- Hej, jak miło słyszeć twój głos - wyszeptała do słuchawki. 
-  Hej,  moja  piękna.  Chyba  zadziałała  telepatia.  Ściągnąłem 

cię  myślami.  Nieustannie  śnię  o  tobie  na  jawie.  Nie 
zadzwoniłem do ciebie, bo wiem, że w Niemczech jest teraz 
noc... Brakuje mi ciebie. Kocham cię. 

-  Mnie  ciebie  również  brak.  Nie  wytrzymałam,  musiałam 

usłyszeć twój głos... 

- Kotku, a dlaczego nie śpisz? 
- Właściwie to spałam... Tylko Holger mnie zbudził. 
- No nie, czy on nie ma krzty ogłady?! 
- Nie złoszczę się na niego, wręcz przeciwnie -odparła. 
Streściła mu pokrótce ich rozmowę. 
- Lubisz swojego szwagra i jego dzieciaki, prawda? 
- Bardzo... Nie mogę się doczekać, kiedy ich uściskam. 
-  Ufff,  dobrze,  że  się  ponownie  ożenił  -  zaśmiał  się  Jan.  - 

Inaczej byłbym o niego zazdrosny. 

- Nie masz ku temu żadnych powodów. Holger jest dla mnie 

jak brat. No i nie jest w moim typie... 

 

background image

Ugryzła się w język. W sumie nie miała ideału mężczyzny. 

Nie  szufladkowała  ludzi.  Gdyby  się  przyjrzeć  Thomasowi  i 
Janowi, można by stwierdzić, że jej upodobania sięgały dwóch 
przeciwnych biegunów. W osobach płci przeciwnej pociągało 
ją głównie wnętrze. 

- Ulżyło mi - zażartował. - Gdyby się jednak pojawił ktoś, kto 

robiłby do ciebie  maślane  oczy i  kogo ty byś adorowała, nie 
ręczę za siebie. Będę walczył o ciebie do ostatniej kropli krwi. 

- Kotku, na szczęście walki gladiatorów są już przeżytkiem... 

Zaskoczyło mnie to, że odebrałeś po pierwszym sygnale. 

-  Akurat  zrobiłem  sobie  przerwę  na  kawę.  Piję  jakiś  czarny 

napój,  który  rzekomo  jest  kawą,  wygląda  jak  kawa,  lecz 
smakuje jak pomyje. Nie szkodzi. Twój głos mnie orzeźwił. 

Poszeptali sobie czułości, przesłali buziaczki i rozłączyli się. 
Lena westchnęła podekscytowana. Kochała Jana van Dahlena 

niezależnie  od  tego,  czy  wsuną  sobie  na  palec  obrączki,  czy 
nie.  Oczywiście  marzyła  o  białej  sukni, czerwonym  dywanie 
prowadzącym  do  podnóża  ołtarza,  składanej  przysiędze...  Co 
by nie mówić, oświadczył się jej. 

 

background image

Wystarczyło,  żeby  powiedziała  „tak".  Jan  z  pewnością  nie 

wycofałby się ze swojej obietnicy. 

Wtuliła twarz w poduszkę. : Ale oświadczyny nie były jego 

inicjatywą.  Poprosił  ją  o  rękę,  ponieważ  wywarła  na  niego 
nacisk  i  chciał  załagodzić  spór  między  nimi.  Nie  z  takich 
pobudek  zawiera  się  małżeństwo.  Oboje  partnerzy  powinni 
chcieć  przystąpić  do  tego,  jakże  wzniosłego,  sakramentu. 
Przypomniała  sobie  dawną  przyjaciółkę,  która  odstawiła 
pigułki  antykoncepcyjne,  zaszła  w  ciążę  i  zaszantażowała 
swojego  chłopaka,  żeby  się  z  nią  ożenił.  Poślubił  ją,  lecz 
szybko się rozwiedli. Jeszcze zanim dziecko przyszło na świat. 
Rozstali  się  w  gniewie.  Dziecko  wychowywało  się  bez  ojca. 
Konkluzja jest taka, że nie wolno nikogo do niczego zmuszać, 
bo w ten sposób niczego się nie osiągnie. Nic na siłę. 

Lena pogodziła się ze swoją sytuacją. Grunt, że ona kochała 

jego, a on kochał ją. 

Zamknęła  oczy  i  myślała  o  Janie.  W  uszach  wciąż  słyszała 

tembr jego głosu. 

Zasnęła z uśmiechem na twarzy. 

background image

Nicola  aż  podskoczyła  z  radości,  kiedy  się  dowiedziała  o 

niespodziewanej  wizycie  jej  ulubieńców.  Później  zaczęła 
nerwowo  przebierać  nogami,  ponieważ  nie  miała  za  wiele 
czasu, żeby coś dla nich przygotować. 

Pojechała z Aleksem do Stenfeld, żeby kupić dla dzieci kilka 

prezentów. 

Obładowani pakunkami wrócili po południu do domu. 
- Co się tutaj wyprawia? - spytała Yvonne. - Jest coś, o czym 

powinnam wiedzieć? 

-  Będziemy  mieli  gości  rangi  państwowej  z  Kanady  - 

powiedziała Lena. - Z Vancouver. 

- Słucham? 
-  Taki  żarcik  -  wytłumaczyła  Lena.  -  Nicola  zachowuje  się 

tak, jakby przyjeżdżali do nas dyplomaci. Odwiedzą nas mój 
eks-szwagier  Floiger, jego  druga  żona  Irina,  mój  siostrzeniec 
Niels 

 

background image

i siostrzenica Merit, notabene pupilka Nicoli. Przelała na nią 

matczyną miłość, której tobie nie mogła dać. 

Yvonne nie skomentowała tej wypowiedzi. 
-  OK,  nie  będę  wam  przeszkadzać.  Schowam  się  gdzieś  w 

kąciku. 

-  Nikomu  nie  przeszkadzasz,  kochana.  Nie  przyjmujemy 

żadnych  wymówek.  Zintegrujesz  się  z  resztą  rodziny.  Bez 
obaw,  Holger,  dzieciaki  nie  gryzą.  A  Iriny  też  nie  znam 
osobiście. 

- Nie jest ci dziwnie, że widzisz u boku szwagra inną kobietę? 
- Nie. On zdecydowanie zasłużył na lepszą kobietę niż moja 

siostra.  Grit  go  zdradziła.  To  ona  nalegała  na  rozwód.  On, 
mimo licznych upokorzeń, próbował ratować ich małżeństwo, 
chociażby ze względu na dzieci. Lecz Grit wysłała je do niego 
do Kanady, a sama uganiała się za swoim włoskim żigolakiem. 

-  Koszmar!  Pozbyła  się  dzieci  dla  jakiegoś  chłoptasia? 

Zyskała coś dzięki tej głupocie? 

-Absolutnie  nic.  Utrzymywała  kochanka,  kupowała  mu 

prezenciki,  finansowała  jego  zachcianki,  poddawała  się  jego 
humorkom  i  zdaje  się,  że  ją  wyrolował.  Uczepił  się  nowej 
ofiary. 

 

background image

- O Boże, Lena, to straszne! -Ano. A ja... 
Nie dokończyła zdania, bo obok nich przemknęła Nicola. 
- Przyjechali! - krzyknęła podekscytowana. 
- Przyjechali! Słyszałam trzaśnięcie drzwi. 
- Najazd Hunów - zaśmiała się Lena, pociągając ją za sobą. 
Nicola pędziła na przedzie. Zanim skręcili za róg, rozległy się 

chichoty  i  wrzaski  dzieci.  Merit  uwiesiła  się  na  szyi  Nicoli. 
Niels stał przy nich z wymownym uśmieszkiem. Lekko z tyłu 
zatrzymali się Holger i Irina. Lena dotychczas widziała ją tylko 
na  zdjęciach.  Na  żywo  okazała  się  o  wiele  ładniejsza.  Była 
mniej  więcej  wzrostu  Holgera,  miała  brązowe,  półdługie 
włosy,  oczy  w  tym  samym  kolorze  i  wąską  twarz.  Sportowy 
typ. 

Lena przywitała się serdecznie z Merit i Nielsem, a następnie 

zwróciła się do szwagra i jego żony. 

- Witamy na Słonecznym Wzgórzu, Irino 
- powiedziała, rozkładając ręce do przyjacielskiego uścisku. - 

Jestem Lena. 

- Irina. 
 

background image

Holger  ucałował  szwagierkę  uradowany  tym,  że  nie  miała 

żadnych uprzedzeń do jego nowej drugiej połówki. 

Yvonne usunęła się delikatnie na bok. 
Merit odkryła ją jako pierwsza. 
- Kim jesteś? - zapytała. 
- Ja... - urwała, spoglądając niepewnie na Lenę. 
- To jest Yvonne, córka Nicoli. 
Merit się skrzywiła.   
- Kłamiesz, ciociu Leno, Nicola nie ma córki! Powiedziałaby 

mi... 

- Myszko, nie kłamię. Yvonne naprawdę jest córką Nicoli. Po 

prostu mieszkała gdzie indziej. 

Merit ze łzami w oczach podbiegła do Nicoli. 
-  Już  mnie  nie  lubisz?  Już  nie  jestem  twoim  promykiem 

słońca? 

Nicola pochyliła się nad nią i pogłaskała ją po głowie. 
-  Oczywiście,  że  nadal  cię  lubię  i  zawsze  będziesz  moim 

promykiem słońca. Nic się nie zmieniło. 

Merit odetchnęła z ulgą. 
- Super! Załamałabym się, gdybyś zepchnęła mnie na boczny 

tor - westchnęła teatralnie. 

 

background image

- Nigdy nie przestanę cię ubóstwiać, moje serduszko. 
Niels  oddalił  się  niezauważenie.  Chciał  się  przywitać  ze 

swoim przyjacielem Danielem. Podszedł Aleks z Maksem. 

-  Kim  ty  jesteś?  -  zawołała  Merit,  głaszcząc  rozbawionego 

pieska. 

- To jest Max - powiedziała Aleks, kłaniając się wszystkim. 
- A gdzie Hektor i Lady? Zapadła chwila milczenia. 
- W psim niebie. Opuścili nas... - powiedział Aleks. 
-  Oboje?  Przecież  Lady  była jeszcze  młoda!  Nikt  nie  chciał 

wtajemniczać jej w szczegóły 

okrutnej zbrodni, której dokonano na biednych psinach. 
- Najpierw zmarł Hektor, a potem Lady - wyjaśnił Aleks. 
-  Pewnie  pękło  jej  serce  -  zaszlochała  dziewczynka.  -  Nie 

chciała żyć bez Hektora. Oni się tak przyjaźnili! 

- Właśnie - weszła jej w słowo Nicola. - Będziesz spała u nas? 
Merit wbiła wzrok w Yvonne. 
 

background image

Ta powiedziała szybko: 
-  Nie  zajęłam  twojego  pokoju.  Nicola  by  do  tego  nie 

dopuściła. Rozgościłam się w pokoju obok. 

Zadowolona Merit pokiwała głową. 
-  Dlaczego  mówisz  „Nicola"?  -  spytała.  -  Czy  ona  nie  jest 

twoją prawdziwą  mamą? Tak jak Irina? Ja też nie mówię  do 
niej:  „mamo",  bo  nią  nie  jest.  To  znaczy...  Ona  mnie  nie 
urodziła, ale na co dzień ma rolę mojej mamy. 

Na  szczęście  Yvonne  nie  musiała  odpowiadać  na  to 

kłopotliwe  pytanie,  bo  w  tym  momencie  pojawił  się 
zrozpaczony  Niels.  Zaraz  za  nim  zza  rogu  wyłonił  się  idący 
pospiesznie Daniel. 

- Niels, dlaczego uciekłeś? - wołał, próbując go dogonić. 
-  Bo  masz  żonę  i  dziecko.  Dla  mnie  zabraknie  miejsca  w 

twoim domu. 

- Chłopcze, nie pleć bzdur! - zawołał Daniel, kładąc rękę na 

jego  ramieniu.  -  Babette  i  Marie  tylko  u  mnie  mieszkają.  A 
gdyby nawet łączyły mnie z nimi jakieś więzy, nie miałoby to 
nic wspólnego z tobą. Ty i ja jesteśmy przyjaciółmi na dobre i 
na złe. Nikt i nic nie zburzy tej przyjaźni. Babette przygotowała 
dla ciebie pokój. Cieszy się, że cię pozna. 

 

background image

Niels otarł łzy. 
- Więc mogę u ciebie nocować? Tak jak zawsze? - No jasne. 

Bardzo bym tego chciał. Obraziłbym się, gdybyś zdecydował 
inaczej. 

- Ufff... Zatem chodźmy. Tatusiu, gdzie jest moja torba? 
Holger przyniósł ją z samochodu. 
-  Dziś  kolację  serwujemy  my  -  powiedziała  stanowczo 

Nicola. - Proszę się na nią stawić punktualnie o siódmej. 

Merit podeszła do Iriny. 
- Przykro mi, nie mogę się teraz tobą zaopiekować, ale jutro 

oprowadzę cię po tym pięknym terenie. 

Merit  zaimponowała  Lenie  swoim  francuskim.  Irina 

wydukała parę słów po niemiecku: 

- Będzie czas, ma chere. Jutro jest dobrze. Merit zachichotała. 
-  Irina  chce  się  uczyć  niemieckiego,  ale  robi  jeszcze  dużo 

błędów. 

- Ty pewnie też je popełniałaś na początku nauki francuskiego 

i angielskiego, prawda? - spytała Lena. 

-  Uhm.  Irina  się  nie  przejmuje,  jeśli  czasem  się  z  niej 

pośmieję. OK, ciociu, zmykam. Chodź, 

 

background image

Nicola, idziemy. Masz jakąś niespodziankę dla mnie? 
-  Kilka,  złociutka.  Również  dla  Nielsa.  On  dostanie  prezent 

wieczorem, przy kolacji. 

Szły przez podwórze, trzymając się za ręce. 
-  Widzę,  że  u  was  panują  stałe  reguły,  kto  gdzie  śpi,  co 

następuje i w jakiej kolejności - stwierdziła Yvonne. 

-  Trafne  spostrzeżenie.  Przyzwyczaiłam  się,  że  w  tym 

przedstawieniu  gram  drugie  skrzypce.  Dzięki  Bogu  mnie  w 
udziale  przypadli  Holger  i  Irina.  Yvonne,  idziesz  z  nami  do 
domu? 

Potrząsnęła głową. 
-  Nie.  Pojadę  do  Markusa.  Zdziwi  się,  że  znowu  go  dziś 

odwiedzę... Zobaczymy się wieczorem. Na razie! 

Yvonne pomachała im, wsiadła do samochodu i odjechała. 
Holger wyjął bagaże. 
-  Yvonne...  Córka  Nicoli...  Gdzie  ona  się  podziewała  przez 

cały czas? Dlaczego nikt nigdy o niej nie wspominał? 

- Ach, Holger, to długa historia. Kiedyś ci ją opowiem. 
Lena ujęła Irinę pod ramię. 
 

background image

-  Zwykle  nie  jest  u  nas  tak  chaotycznie.  Raczej  nudno.  Ale 

spodoba ci się tutaj. 

-  Olśniła  mnie  twoja  posiadłość.  Eden!  Najpiękniejsze 

miejsce,  jakie  kiedykolwiek  widziałam.  Holger  i  dzieci  ani 
trochę nie przesadzili, rozpływając się nad nim w zachwycie. 
Zaczynam  rozumieć,  dlaczego  tak  niewiarygodnie  chętnie  tu 
przyjeżdżają. 

background image

Niels szybko otrząsnął się z pierwszego szoku. Okazało się, 

że Babette nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia. Polubił 
ją. A gdy nikogo nie było w pobliżu, podchodził do łóżeczka 
Marie i delikatnie gładził ją po główce. 

A Merit? Jej świat funkcjonował według utartego schematu. 

Między  nią  a  Nicolą  nic  się  nie  zmieniło.  Dlatego  bez 
najmniejszych  oporów  zaakceptowała  Yvonne,  która 
przecierała  oczy  ze  zdumienia,  patrząc  na  troskliwość  matki 
oraz jej naturalny instynkt macierzyński. 

Te  obserwacje  spowodowały,  że  Yvonne  przemogła  się  i 

pokonała  wewnętrzną  barierę,  która  oddzielała  ją  od  Nicoli. 
Zrozumiała,  że  ktoś,  kto  okazuje  tyle  ciepła,  cierpliwości, 
serdeczności i czułości drugiemu człowiekowi, nie pozbył się 
swojego  dziecka  ot  tak,  dla  kaprysu.  Widocznie  Nicola  nie 
miała innego wyjścia, musiała zostać 

background image

przyparta  do  muru.  Yvonne  czuła,  jak  pokrywa  lodowa 

otaczająca jej serce stopniowo się topi. 

Lena oprowadzała Irinę po posiadłości. Zabrała ją również na 

wycieczkę  do  Bad  Helmbach.  W  trakcie  tych  wycieczek 
odkryły wiele  wspólnych  cech. Bardzo  podobnie  postrzegały 
rzeczywistość. 

Irina  kupiła  kilka  drobnych  upominków  dla  rodziny.  W 

jednym ze sklepów wypatrzyła fajne, modne podkoszulki. Nie 
zwlekając  poprosiła  ekspedientkę,  żeby  zapakowała  je  dla 
Merit  i  Nielsa.  Lena  się  uśmiechnęła.  Doceniła  fakt,  że  Irina 
dbała o dzieci. Z Grit było inaczej. Kiedy ona wypuszczała się 
na  zakupy,  koncentrowała  się  głównie  na  zaspokojeniu 
własnych kaprysów. 

Lena pokazała Irinie przytulną kawiarenkę, sprezentowała jej 

album  ze  zdjęciami  pokazującymi  piękno  Fahrenbach  oraz 
Słonecznego Wzgórza. 

- Mamy tu również rosyjską restaurację. Zjemy tam obiad? 
- Prawdziwie rosyjski? Chodźmy! Moja rodzina nadal gotuje 

tradycyjne dania z kraju naszych przodków. 

 

background image

- Pewnie perfekcyjnie władasz rosyjskim? Irina zachichotała. 
- Tak, babuszka mówi wyłącznie po rosyjsku, moi rodzice zaś 

kiepsko  opanowali  angielski  i  francuski.  Kiedy  omawiamy 
poważne sprawy, posługujemy się językiem ojczystym. 

- Ale super! Mówisz perfekcyjnie w kilku językach. 
-  Teraz  tak.  W  dzieciństwie  jednak  miałam  trudności.  W 

wieku  przedszkolnym  mówiłam  tylko  po  rosyjsku,  chociaż 
urodziłam się w Kanadzie. Warto uczyć dziecko języka kraju, z 
którego się wywodzą jego korzenie, jednak jeżeli dorasta ono 
gdzie indziej i jest trochę rozdarte między dwoma albo i trzema 
krajami czy też obszarami językowymi, zadanie jest naprawdę 
trudne.  Ja  miałam  sporo  szczęścia,  ponieważ  moja 
przedszkolanka  również  pochodziła  z  Rosji.  Ona  dużo  mi 
pomogła. 

Przekonała  rodziców,  że  powinnam  mieć 

korepetycje.  Ach,  stare  dzieje...  Dziś  jestem  dumna,  że 
porozumiewam się z rodzicami w ich języku, no i z babcią... 
Babuszka  wiele  dla  mnie  znaczy.  Bardzo  ją  kocham.  - 
Rozpromieniła  się.  -  A  ona  bardzo  kocha  Nielsa  i  Merit. 
Dzieciaki uczą się od niej 

background image

rosyjskiego.  Troszkę  już  mówią...  Gorzej  z  pisaniem. 

Cyrylica jest dość trudna. Kto wie, jeśli będą chciały... 

- Dzieci szybko się uczą. Doszły do restauracji. 
- To tu - powiedziała Lena. 
Weszły  do  środka.  Sala  nie  pękała  w  szwach.  Kuchnia 

rosyjska  raczej  nie  biła  rekordów  popularności  w  Bad 
Helmbach. 

Gospodarz  powitał  je  łamanym  niemieckim.  Irina 

odpowiedziała śpiewnym rosyjskim. 

Uśmiechnął  się  promiennie  i  zaprowadził  je  do najlepszego 

stołu. 

-  Koniecznie  chce  nam  zaserwować  na  koszt  firmy  znaną 

rosyjską wódkę. Pijemy? 

Alkohol  w ciągu dnia? Lena raczej tego nie robiła. Ale czy 

wypada odmówić? 

-  Pod  warunkiem,  że  do  jedzenia  podadzą  nam  wodę 

mineralną - powiedziała. 

-  OK,  nie  zwykłam  pić  alkoholu  w  dzień.  Gospodarz 

przyniósł wódkę i wzniósł toast. 

- To jest bardzo dobra wódka. Nie jakaś tam z supermarketu - 

wyjaśniła  Irina.  -  Produkują  ją  w  Leningradzie,  który 
właściwie  nazywa  się  Sankt  Petersburg.  Stamtąd  pochodzi 
moja 

 

background image

rodzina.  Babuszka  wciąż  rozpamiętuje  upojne  wieczory  i 

noce nad Newą. Westchnęła. 

- Dziwne... Jestem Kanadyjką, nigdy nie byłam w Rosji, ale 

tkwi  we  mnie  rosyjska  dusza.  Wpojono  mi  wartości 
wyznawane  w  tamtym  kraju.  Dobrze,  że  Kanadyjczycy  są 
bardzo  liberalni.  Osiedlili  się  tam  ludzie  najróżniejszych 
narodowości. Holger obiecał mi, że pojedzie ze mną do Sankt 
Petersburga. Prawdopodobnie się rozczaruję i nie zastanę tego 
miasta w takiej formie, o jakiej opowiadają moi przodkowie. W 
pamięci  wszystko  jest  o  wiele  piękniejsze  niż  w 
rzeczywistości. 

Wódka  im  posmakowała.  Lenie  przypominała  jakością 

Ogień, który dystrybuowała. 

Przyszedł  gospodarz.  Zwrócił  się  do  Iriny  dźwięcznym 

rosyjskim, a ona mu płynnie odpowiedziała. 

- Władimir poleca ukhę, delikatną zupę rybną, chakhokhbili, 

czyli  baraninę  z  pomidorami,  a na  deser lody. Odpowiada  ci 
takie menu? 

- Tak - odparła Lena, choć najchętniej by powiedziała, że nie 

jada baraniny. 

Irina potwierdziła zamówienie. 

background image

-  Będzie  ci  smakować  -  stwierdziła,  upijając  łyk  wody 

mineralnej.  -  Lena,  dziękuję  ci,  że  przyjęłaś  mnie  tak 
serdecznie  i  po  przyjacielsku.  Stresowałam  się,  mimo  że 
Holger zapewniał mnie, iż nie mam się czego obawiać. Miał 
rację. Jesteś wspaniałą kobietą.   

Lena zaczerwieniła się. 
- Dziękuję za komplement, Irina. Nic wielkiego nie zrobiłam. 

Należysz  do  rodziny.  Cieszę  się,  że  Holger  ożenił  się  z 
wartościową kobietą i że tak bardzo troszczysz się o Nielsa i 
Merit. 

- Kocham ich... Całą trójkę - zadeklarowała. - Niewiarygodne, 

że  nasze  drogi  się  skrzyżowały.  -  Zrobiła  krótką  przerwę.  - 
Lena,  nie  rozumiem,  jak  twoja  siostra  mogła  pozwolić  mu 
odejść i odrzuciła dzieci. 

- Ach, Irina, chyba nikt tego nie rozumie. Cóż, jej decyzja... 
- Podeptała własne szczęście. 
Znowu  podszedł  do  nich  gospodarz,  co  było  Lenie  na  rękę, 

ponieważ nie miała ochoty rozmawiać o Grit. 

Na  koszt  firmy  podał  rosyjskie  naleśniki  z  kawiorem, 

buraczkami, śledziami, sardynkami, 

 

background image

jajkami, majonezem oraz mieszanką twarogu i cebuli. 
- Niebo w gębie - powiedziała Lena. 
-  Uhm  -  przytaknęła  Irina.  -  Władimir  cieszy  się,  że  nam 

smakuje. 

- Pójdzie z torbami, jeśli będzie taki rozrzutny. 
Irina machnęła ręką. 
- Nie zawsze daje upust swojej hojności.   
- Zawdzięczamy ją twojemu rosyjskiemu pochodzeniu... 
- Chyba tak. 
Najedzone do syta pożegnały się z właścicielem restauracji w 

iście przyjacielskim stylu. Obiecały, że jeszcze go odwiedzą. 
Nie  kłamały,  ponieważ  zamierzały  tu  przyjść  z  Holgerem  i 
dziećmi. 

Lena chwyciła Irinę pod ramię.   
- Fajnie, że jesteś - szepnęła. 

background image

Te  parę  dni  minęło  błyskawicznie.  Wszyscy  jednogłośnie 

stwierdzili, że był to przyjemnie spędzony czas. 

Lenę  przygnębił  tylko  fakt,  że  dzieci  nie  rwały  się  do 

spotkania  z  matką.  Ba,  wolały  przełożyć  ten  wątpliwy 
przywilej  na  później.  No,  ale  nic  dziwnego...  Wcześniej  Grit 
odwoływała zaplanowane wizyty, ponieważ za każdym razem 
wypadały jej jakieś sprawy z Robertino. Dzieci przestały za nią 
tęsknić. Nie miały potrzeby utrzymywania kontaktu. Bez niej 
było  im  lepiej.  Irina  świetnie  zastępowała  im  matkę.  Nie 
zbywała ich z byle powodu i zawsze znajdowała dla nich czas. 

Smutne,  ale  prawdziwe.  Wszelkie  próby przemówienia  Grit 

do  rozsądku  kończyły  się  fiaskiem.  Lenę  znudziło  już 
niańczenie niesfornej siostry. 

background image

Po wyjeździe gości postanowiła zawitać wreszcie do Sylvii. 

Chciała też wstąpić do kapliczki, żeby zapalić kilka świeczek i 
pomodlić się nad grobom ojca. 

Kiedy  doszła  na  parking,  zauważyła  jakiś  samochód 

podjeżdżający pod pagórek. 

Przystanęła.  Obcy  raczej  tu  nie  błądzili,  ponieważ  do 

Słonecznego  Wzgórza  wiodła  prywatna  uliczka,  uczęszczana 
jedynie 

przez 

mieszkańców 

posiadłości  oraz  osoby 

wynajmujące  apartamenty.  Obecnie  nikt  w  nich  nie 
pomieszkiwał i nikt nie rezerwował pokoi. 

Z samochodu wysiadł młody, podenerwowany mężczyzna. 
-  Dzień  dobry!  -  zagadnął.  -  Orientuje  się  pani  w  tutejszej 

okolicy? 

-Tak. 
- Gdzieś tu wynajmują pokoje. Czy dobrze trafiłem? 
-Uhm. 
  -Ufff... 
Otworzył bagażnik i wyjął małą torbę podróżną. 
-  Na  długo  pan  przyjechał?  Mężczyzna  popatrzył  na  nią 

nieufnie. 

background image

- Dlaczego pani pyta? 
-  Nazywam  się  Lena  Fahrenbach  i  jestem  właścicielką 

apartamentów. 

- Aha... Ładnie tu u pani. Przede wszystkim spokojnie. A ja 

potrzebuję  ciszy.  Muszę  przemyśleć  wiele  spraw.  I  chyba 
znalazłem idealne miejsce. W punkcie informacji turystycznej 
polecono  mi  pani  posiadłość.  Podobno  wypoczywała  u  pani 
słynna Isabella Wood. 

- Zgadza się. 
- Fajnie. Mógłbym zobaczyć apartamenty? 
- Jasne. 
Podążył za nią. Chciał skręcić do domu Leny. 
-  Nie,  ten  budynek  nie  jest  do  wynajęcia.  Musimy  przejść 

przez podwórze. Najpierw zaprowadzę pana do pani Dunkel. 
Ona  zajmuje  się  wynajmem  pokoi.  W  razie  jakichkolwiek 
pytań lub specjalnych życzeń proszę się zwracać bezpośrednio 
do niej. 

„Dlaczego  jest  taki  rozkojarzony  i  rozdygotany?", 

zastanawiała się Lena. Sprawiał wrażenie sympatycznego. Oby 
nie okazało się, że to kolejny oszust. Już kiedyś sparzyła się na 
jednej  kobiecie.  Chociaż  coś  jej  podpowiadało,  że  z  tym 
lokatorem nie będzie miała kłopotów. 

background image

Stanęli przed domem Dunkelów. 
- Przepraszam na momencik, panie... 
- Möbius, Rolf Möbius - przedstawił się. 
- No więc momencik, panie Möbius, zawołam panią Dunkel. 

Aha, w tamtym budynku 

- wskazała na czworaki - znajdują się apartamenty. Jeśli pan 

chce, może pan już przejść do nich. To nie potrwa długo. 

Pokiwał głową.   
Nicola myła warzywa. Zerknęła znad kranu na Lenę. 
- Myślałam, że pojechałaś do Sylvii. 
-  Chciałam,  ale  ktoś  mnie  zatrzymał.  Na  zewnątrz  jest 

mężczyzna. Pyta o apartamenty. Jest w nim coś dziwnego... 

Nicola zachichotała. 
- Dlaczego? Czyżby miał ze sobą wielką, pustą walizkę? 
- Nie, małą torbę podróżną. 
- No widzisz... - odparła Nicola i wstała. 
- Jedź do Sylvii, a ja obsłużę tego mężczyznę. 
Wyszły razem z domu. Na podwórzu  nie było żywej duszy. 

Popatrzyły  na  siebie  poirytowane,  ale  ich  obawy  były 
nieuzasadnione.  Mężczyzna  właśnie  wyłonił  się  zza 
czworaków. 

background image

-  Chciałem  zobaczyć,  jak  budynek  wygląda  z  tyłu.  Piękny. 

Bajeczny widok na wspaniały krajobraz. Jak z obrazka. 

Rzeczywiście  zachwycił  się  czworakami  czy  skutecznie 

odwracał od siebie uwagę? 

- Pani Dunkel będzie pana przewodniczką - powiedziała pół 

żartem, pół serio Lena i przeszła przez podwórze. 

Wsiadła do samochodu i pojechała do Sylvii. Miały sporo do 

obgadania. 

background image

Rzadko widywały Rolfa Móbiusa. Czasem przemykał przez 

pola, zbiegał do zamku lub lasu albo do wsi. 

Bywało  i  tak,  że  jego  samochód  znikał  z  parkingu  na  kilka 

godzin. 

Dziwne,  ale  Nicola  nie  komentowała  jego  dziwnego 

zachowania. 

-  Miły  z  niego  facet.  Coś  go  najwidoczniej  trapi.  Jakiś 

problem spędza mu sen z powiek. Wygląda na wstrząśniętego. 

-  A  jeśli  i  on  nawieje  bez  uprzedniego  uregulowania 

rachunku? 

-  Nie  zrobi  tego.  Zostawił  mi  swoją  kartę  kredytową. 

Aktywną! - uspokoiła Lenę. 

Lena  wściekła  się  na  siebie.  Po  co  się  denerwowała  i 

nakręcała?  Przecież  poza  oszustką  przyjeżdżali  do  nich 
uczciwi  wczasowicze.  Nie  może  wrzucać  wszystkich  do 
jednego worka. 

 

background image

Może Rolf Möbius opłakiwał bliską osobę? W każdym razie 

krył w sobie jakąś tajemnicę. 

Akurat siadała przy biurku, gdy zabrzęczał telefon. 
- Niejaki Marcel z Chäteau Dorleac prosi o połączenie z tobą. 

Chcesz z nim rozmawiać? - zakomunikowała Inge Koch. 

-Naturalnie. Nastąpiło połączenie. 
- Cześć, Marcel. Miło słyszeć twój głos - powiedziała. - Jak 

się miewasz? 

- Dziękuję, nie najgorzej. Ale.. . Zwlekał. 
- Ale? - popędziła go. 
- Powinnaś przylecieć do Francji, Leno. Koniecznie musimy 

obgadać parę kwestii. Nie możemy zachowywać się tak, jakby 
Jörg  żył.  Oboje  wiemy,  że  nie  przeżył  katastrofy  lotniczej. 
Jesteś  jedyną  spadkobierczynią  i  musisz  podjąć  decyzję,  co 
dalej.  Staram  się  rzetelnie  wykonywać  swoją  pracę,  ty 
wspierasz mnie na odległość... Lecz to nie wystarczy. Chäteau 
Dorleac  należy  do  ciebie  i  naturalną  koleją  rzeczy  byłoby, 
gdybyś  się  tu  czasami  zjawiła.  Tego  oczekują  pracownicy. 
Firma bez szefa jest jak 

 

background image

drzewo bez pnia, ptak bez śpiewu, człowiek bez duszy. 
Lena przełknęła ślinę. 
Marcel  miał  rację.  Najwyższa  pora  stawić  czoła  faktom. 

Tylko jakim? 

Co  począć  z  Chateau  i  winnicami?  ,  Gdyby  Frieder  i  Grit 

odziedziczyli ten kawałek ziemi, sprzedaliby ją bez skrupułów. 
Ona nie była gotowa na taki krok, gdyż Jórg zostawił tam część 
siebie.  Nie  mogła  też  zarządzać  majątkiem,  ponieważ 
Słoneczne  Wzgórze  i  fabryka  likierów  całkowicie  ją 
pochłaniały. 

-  Marcel,  w  zupełności  się  z  tobą  zgadzam.  Powinnam  się 

bardziej wysilić. Nie jest mi jednak łatwo, ponieważ wciąż nie 
pogodziłam się ze śmiercią Jórga. 

Przez chwilę nic nie mówił. 
- Lena, wszyscy cię rozumiemy... Do nas też to nie dociera. 

Był, jaki był, ale w głębi serca cechowała go wrażliwość. Nie 
zasłużył na tę przedwczesną śmierć. Przykro nam, że nie ma 
grobu, na którym moglibyśmy złożyć kwiaty... 

-  Mnie  również.  Musimy  się  z  tym  oswoić,  Marcel.  Albo 

wchłonęła go puszcza, albo pożarły dzikie zwierzęta... 

 

background image

-  Lena,  nie  myśl  o  najgorszym.  Zachowaj  go  w  pamięci 

żywego... 

- To trudne, skoro ma się świadomość, że jest inaczej. Dlatego 

odwlekałam  wyjazd  do  Chäteau.  Dawniej  wszystko 
znajdowało  się  w  posiadaniu  mojego  taty,  potem  Jörg 
odziedziczył  to  królestwo.  Zawsze  gdy  przyjeżdżałam  do 
Chäteau,  ogarniało  mnie  inne  uczucie  niż  kiedyś,  chociaż 
nocowałam w swoim starym pokoju. Jörg raczej nie dawał mi 
do zrozumienia, że byłam tam nieproszonym gościem. Cieszył 
się, że go odwiedzałam. 

-  Bo  wiedział,  że  wyratujesz  go  z  każdej  opresji,  że  nie 

wypniesz się na niego, nawet jeśli wpakuje się w bagno... 

Faktycznie,  Jörg  wzywał  ją,  gdy  grunt  palił  mu  się  pod 

nogami. Przecież zdarzyło się nawet, że musiała przekonywać 
Marcela, żeby nie rzucał tej pracy. 

-  Dobrze,  Marcel,  przylecę  do  was.  Teraz  w  roli 

spadkobierczyni mojego brata. 

- Którą z wiadomych powodów cię uczynił. 
Słuszna  uwaga.  Jörg  przepisał  jej  swój  majątek,  co 

potwierdził  notarialnie.  Zabezpieczył  się.  Obdarzył  ją 
ogromnym zaufaniem. 

 

background image

- Marcel, przylecę... - mamrotała zamyślona. 
- Kiedy? - wszedł jej w słowo. 
- Wkrótce. Obiecuję. Niedługo. Proszę, daj mi jeszcze trochę 

czasu. 

Łudziła się, że może Jan będzie jej towarzyszył podczas tego 

wyjazdu. 

- OK, ale nie zapomnij o nas. Ponadto nie możesz się wiecznie 

ukrywać... 

- Uhm... Niebawem się zobaczymy. 
-  Spróbujesz  wtedy  naszego  najnowszego  trunku.  Z 

premedytacją  nie  wysłaliśmy  ci  próbki,  ponieważ  chcę 
zobaczyć  twoją  minę,  kiedy  przełkniesz  odrobinę  tego 
wyśmienitego wina. Zaskoczymy cię. 

- Nie mogę się doczekać. 
Zakończyli rozmowę w pozornie wesołych nastrojach. Jednak 

po odłożeniu słuchawki Lena ukryła twarz w dłoniach i uroniła 
kilka łez. 

Nie miała pretensji do Marcela. On jedynie przypomniał jej 

ojej  obowiązkach.  Powinna  być  zadowolona,  że  w  Chateau 
pracował fantastyczny, lojalny personel. Marcel zaangażował 
się w ich rodzinne przedsiębiorstwo jak we własny biznes. 

Chateau Dorleac... 
 

background image

Piękny  dwór  stał  się  poniekąd  jej  największym 

przekleństwem. 

Dlaczego Jörg wybrał się w tę idiotyczną podróż? Dlaczego 

nie został we Francji? Przecież wyprowadziła  jego biznes na 
prostą. Winnice znowu zaczęły prosperować, przynosić zyski. 
Czyżby chciał się wyciszyć po rozstaniu z Catherine? Przecież 
nie złamała mu serca. To on z nią zerwał. 

Cóż, przeznaczenie! 
Znów zabrzęczał telefon. Nie odebrała. 
Wstała i podeszła do okna. 
Rolf  Möbius  szedł  przez  podwórze.  Lecz  ona  go  nie 

zauważyła. Zamyśliła się. 

Musiała jechać do Francji i miała nadzieję, że Jan będzie jej 

towarzyszył. 

Z nim łatwiej byłoby jej się zmierzyć z przeciwnościami losu. 

Jego obecność i bliskość dodawały jej otuchy. On potrafiłby jej 
doradzić... 

Paranoja! Odziedziczyła ogromną posiadłość i nie umiała się 

z tego cieszyć. 

Oby zdarzył się cud i Bóg przywrócił jej Jörga! 
Do  biura  zapukała  Inge  Koch.  Wetknęła  głowę  przez 

uchylone drzwi. 

 

background image

-  Lena,  pan  van  Dahlen  dobija  się  do  ciebie.  Dlaczego  nie 

odbierasz? 

Od razu podskoczyła do aparatu. 
Fakt,  że  zadzwonił  akurat  teraz,  świadczy  o  tym,  że  cuda 

jednak się zdarzają. 

background image

Lena  siedziała  przy  swoim  biurku.  Wciąż  była 

podekscytowana. Niesamowite, że kiedy chciała porozmawiać 
z  Janem  i  marzyła  o  tym,  żeby  zadzwonił,  to  zadzwonił. 
Podróżuje  gdzieś  po  świecie,  jest  bardzo  zajęty,  a  mimo  to 
usłyszał  jej  ciche  wołanie  o  pomoc.  Czuł,  że  go  bardzo 
potrzebuje. 

Jan van Dahlen jest jej opoką! Zawsze może na niego liczyć, 

wysłucha jej, doradzi, a co najważniejsze - kocha! 

Telefon  Marcela  zburzył  jej  spokój  wewnętrzny,  ale  po 

rozmowie z Janem czuła się już dużo lepiej, a na dodatek Jan 
obiecał, że pojedzie z nią do  Francji. Łatwiej zniesie pobyt i 
decydujące rozmowy w posiadłości Dorleac. 

Oczywiście  sama  musi  podjąć  decyzję.  Jan  jej  w  tym  nie 

wyręczy, ale doradzi, podpowie, a jak będzie jej źle, to schroni 
się w jego ramionach. 

 

background image

Wciąż odwlekała podjęcie decyzji, przekładała z tygodnia na 

tydzień, z miesiąca na miesiąc, ale dłużej tak nie można. Musi 
wreszcie coś postanowić. 

To jakieś szaleństwo! , , 
Dostała w spadku posiadłość Dorleac, zamek i znane winnice 

niedaleko Bordeaux. I wcale nie chce tego spadku. 

Westchnęła. 
Nie  chodzi  w  zasadzie  o  sam  spadek,  tylko  o  fakt,  że  musi 

wreszcie  zaakceptować  to,  że  jej  brat  nie  żyje  i  zginął  w 
katastrofie lotniczej w australijskiej dżungli. 

Żadnej z ekip ratunkowych nie udało się dotrzeć do miejsca 

katastrofy,  nie  odnaleziono  Jórga  żywego,  ale  nie  znaleziono 
również  jego  ciała.  Zaginął.  Tak  właśnie  chce  myśleć,  tego 
kurczowo się uczepiła. Może jakimś cudem przeżył katastrofę i 
pewnego dnia zjawi się u niej, jakby nigdy nic? 

Widziała wprawdzie akt zgonu brata. Trzymała go w rękach. 

Friederowi  bardzo  się  spieszyło,  żeby  zdobyć  ten  dokument. 
Bez  niego  nie  doszłoby  bowiem  do  otwarcia  drugiego  testa-
mentu ojca. 

 

background image

Mógł sobie darować. I tak nic nie dostał. Liczył na olbrzymi 

kawał tortu, a musiał się obejść smakiem. Miliony euro, które 
mógłby dostać, gdyby porządnie zarządzał hurtownią, zasiliły 
konto  Fundacji Hermanna Fahrenbacha, która opiekowała  się 
dziećmi i młodzieżą z ubogich lub rozbitych rodzin. Dzięki tej 
pomocy mieli szansę na ukończenie szkoły i zdobycie zawodu, 
a  niektórzy  nawet  na  studia.  Grit  też  nic  nie  dostała.  Część 
przypadająca  Jórgowi  przepadła,  a  ona  sama  dobrowolnie 
zrezygnowała  z  milionów.  Nie  żałuje  tej  decyzji.  Pieniądze 
poszły  na  zbożny  cel,  dzięki  nim  można  pomóc  młodym 
ludziom,  otworzyć  przed  nimi  perspektywy  na  przyszłość. 
Wystarczy  jej  posiadłość,  jezioro  i  oczywiście  receptura 
Fahrenbachówki, która jest o wiele ważniejsza i cenniejsza niż 
wszystkie pieniądze tego świata. 

Lena miała nadzieję, że jeśli zrezygnuje ze swojej części, uda 

jej  się  pogodzić  z  rodzeństwem,  naprawić  stosunki  między 
nimi. Niestety, myliła się. 

Frieder  i  Grit  zazdrościli  jej  posiadłości,  zapomnieli,  że 

dopiero po jakimś czasie większość 

 

background image

jej gruntów przekształcono w działki budowlane, a opłata za 

to była niemała. 

Początkowo wszyscy jej żałowali i ubolewali, że trafiło jej się 

zapyziałe  Słoneczne  Wzgórze,  dopiero  później  zaczęli  jej 
zazdrościć,  a  najbardziej  Frieder,  który  koniecznie  chciał 
dostać  od  niej  działki  nad  jeziorem,  żeby  wybudować  tam 
luksusowy  hotel  ze  SPA,  kortem  tenisowym,  placem 
golfowym i przystanią dla jachtów. 

Od tego momentu zaczęły się kłótnie. Frieder za nic w świecie 

nie chciał zrozumieć, dlaczego siostra nie chciała się zgodzić 
na zabudowanie terenów nad jeziorem. Lena nie miała zamiaru 
pozwolić  na  zniszczenie  przyrody.  Miała  pozostać  w 
nienaruszonym stanie. Wystarczyła niewielka stanica, z której 
korzystała  tylko  rodzina,  i  niewielka  przystań  na  wschodnim 
brzegu, gdzie cumowała ściśle określona ilość łodzi. 

Wystarczy  spojrzeć  na  jezioro  w  Bad  Helmbach,  żeby  się 

przekonać,  do  czego  prowadziło  zabudowywanie  brzegów 
jeziora.  Tylko  siedząc  na  tarasie  hotelu,  można  cieszyć  oczy 
wodą, a przy pięknej pogodzie, kiedy wszystkie łodzie i jachty 
wypływają na jezioro, trudno w ogóle dostrzec wodę. 

 

background image

Frieder  dostał  niezły  spadek.  Gdyby  nim  rozsądnie 

gospodarzył, wystarczyłoby mu na życie w luksusie i zostałoby 
jeszcze dla jego potomków. Nie była w stanie pojąć, jak można 
w tak krótkim czasie przepuścić taką fortunę. 

Do jej biura wszedł Daniel. 
- Masz chwilkę czy przeszkadzam? - zapytał. 
-  Nie  przeszkadzasz  -  odpowiedziała  Lena.  Spojrzał  na  nią 

badawczym wzrokiem. 

- Co się dzieje? Wstałaś lewą nogą? 
- Nie, ale rozmawiałam z Marcelem. Chce, żebym przyjechała 

do Francji i zdecydowała wreszcie, co z zamkiem i winnicami. 
Ludzie się niepokoją, Marcel też chce wiedzieć, na czym stoi i 
co będzie dalej. 

Daniel usiadł. 
- No właśnie, a co dalej? Lena wzruszyła ramionami. 
-  Nie  mam  pojęcia.  Nie  zastanawiałam  się  nad  tym.  Ciągle 

odpychałam od siebie te myśli. 

-  Nie  masz  wyjścia,  musisz  się  tym  zająć.  Jesteś  jedyną 

spadkobierczynią. 

- Tak, ale... Jeśli pojadę do Francji i podejmę jakąś decyzję, to 

tak jakbym zaakceptowała, że Jórg nie żyje. 

 

background image

-  Leno,  posłuchaj,  musisz  to  w  końcu  zaakceptować.  Jesteś 

inteligentną kobietą, odnosisz sukcesy zawodowe, nie możesz 
być ślepa na fakty i wmawiać sobie, że jest inaczej. Nie bądź 
niemądra, nie zachowuj się jak dziecko, które zamyka oczy i 
myśli, że jak będzie je miało zamknięte, to nikt go nie zauważy. 
Jórg  nie  żyje.  Wiem,  że  to  boli,  a  ciebie  najbardziej,  bo  to 
przecież twój brat. Kiedy Laura popełniła samobójstwo, niemal 
oszalałem z rozpaczy, ale w końcu musiałem to zaakceptować, 
żeby zacząć normalnie żyć i pokonać ból. 

-  Tak,  ale  ty  widziałeś  Laurę,  mogłeś  jej  dotknąć,  żeby  się 

przekonać,  że  naprawdę  nie  żyje...  Ja  nie  widziałam  ciała 
Jórga, nie widziałam jego rzeczy. Była tylko ta wiadomość o 
katastrofie samolotu! Nie znaleziono go ani żywego, ani mar-
twego...  Dlatego  to  dla  mnie  takie  nierzeczywiste.  Nie 
widziałam  jego  śmierci,  nie  widziałam  ciała,  więc  jak  mam 
uwierzyć, że nie żyje? 

-  Rozumiem  cię,  Leno,  ale  ludzie  giną  w  różnych 

okolicznościach.  Jedni  w  płomieniach,  inni  w  morskiej 
otchłani. Zdarzają się pogrzeby z pustą trumną - nie ma ciała, 
szczątków ani nawet prochów... 

 

background image

-  Ja  to  wszystko  wiem,  ale  w  przypadku  Jórga  to  tylko 

przypuszczenia, że nie żyje, że nie przeżył upadku samolotu... 

-  Leno,  on  nie  żyje.  Nie  masz  innego  wyjścia,  jak  tylko 

pogodzić się z tym faktem. Lepiej zacznij się zastanawiać, co 
dalej  z  zamkiem  i  winnicami.  Nie  sądzę,  żebyś  chciała  się 
przenieść do Francji. 

- Na miłość boską, nie! Nigdy nie opuszczę mojego raju. Tu 

jest  moje  miejsce  i  nigdzie  indziej...  Jan  poleci  ze  mną  do 
Francji. Przynajmniej będę miała kogoś pod ręką, gdy uczucia i 
emocje wezmą górę. To nie będzie łatwa podróż, nie w takich 
okolicznościach. 

-Wiem. Daj znać, jeśli będę mógł ci w czymś pomóc. 
-  Dziękuję,  jesteś  kochany.  Dajmy  już  temu  spokój. 

Postanowiłam, że polecę, a cała reszta wyjdzie w praniu. Na 
pewno niczego nie sprzedam, a przynajmniej nie od razu, nie 
tak szybko po zaginięciu Jórga. 

Daniel nic już nie powiedział, tylko pokazał jej zamówienie. 
-  Ta  firma  Glogens.  Wiesz,  zamawiali  już  u  nas  kilka  razy 

przeróżne produkty z naszego 

 

background image

asortymentu.  Chcą  dziesięć  procent  rabatu  i  dłuższy  termin 

płatności, na dodatek, wyobraź sobie, aż sześćdziesiąt dni. Nie 
wiem, co ty na to, ale dla mnie to zwykła bezczelność. Nawet 
nasi  najwięksi  odbiorcy  nie  mają  takich  warunków.  Co 
robimy? 

- Trzymamy się naszych reguł gry. 
-  Zagrozili,  że  jeśli  nie  przyjmiemy  ich  warunków,  to  nic 

więcej nie zamówią - wtrącił Daniel. - Zamawiają dość dużo, 
alé nie jakieś powalające ilości. 

-  Danielu,  nikt  nie  będzie  nas  szantażować.  Albo  nasze 

warunki, albo nic. 

-  Jestem  tego  samego  zdania.  Chciałem  się  tylko  upewnić. 

Wiesz co, cieszę się, że możemy sobie już pozwolić na to, żeby 
zrezygnować  z  jakiegoś  klienta.  Do  szczytu  jeszcze  nam 
daleko, ale pniemy się całkiem nieźle, szczególnie teraz z naszą 
Fahrenbachówką.  Bardzo  się  cieszę,  że  jest  tak  dużo 
zamówień.  Wprawdzie  Finnemore  Eleven  ma  największe 
wzięcie, Brodersen i Horlitz też nas jeszcze wyprzedzają, ten 
holenderski ajerkoniak oraz Ogień też sprzedają się lepiej niż 
nasza Fahrenbachówką, ale pobiliśmy już morelówkę. 

 

background image

-  Ja  też  się  cieszę.  Po  pierwsze,  że  znowu  produkujemy 

Fahrenbachówkę,  po  drugie,  że  tak  dobrze  się  przyjęła  na 
rynku.  Dzięki  reklamie  zwiększymy  jeszcze  sprzedaż, 
zobaczysz... 

-  Wiem  i  wcale  się  o  to  nie  boję.  Dzięki  twoim  strategiom 

udało  się  już  niejeden  raz  zwiększyć  obrót  i  to  w  takich 
ciężkich czasach. A może właśnie dzięki tym ciężkim czasom? 
- Puścił do niej oko. - Może ludzie po prostu chcą zalać robaka. 

-  Alkohol  nie  jest  rozwiązaniem,  nie  jest  też  dobrym 

przyjacielem. Jak się ma problemy, to trzeba je rozwiązywać, a 
nie  zalewać.  Nicola  powiedziałaby,  jeśli  sam  sobie  nie 
pomożesz, to nikt i nic ci nie pomoże. 

Daniel roześmiał się. 
-  Tak,  tak...  Nasza  Nicola  powinna  napisać  książkę  w  stylu 

„Mądrości Nicoli" lub „Mądrości na każdy dzień". Sypie nimi 
jak z rękawa. 

-  To  prawda  -  zaśmiała  się  Lena.  -  Ale  w  tych  jej 

powiedzonkach zawsze jest ziarnko prawdy. 

Daniel  podniósł  się.  Omówił  już  z  Leną  to,  z  czym  do  niej 

przyszedł. 

- Wracam do pracy. Widzimy się później. 
- Tak, na razie! 
 

background image

Daniel wyszedł z jej biura. Lena patrzyła na zdjęcia ojca, Jana 

i Jórga, które niedawno dostawiła. Brat uśmiechał się do niej z 
fotografii, był na nim wesoły, tryskał optymizmem i radością 
życia. 

Może przeczuwał, że zbliża się koniec, i ta podróż miała być 

spełnieniem marzeń? 

Lena  wstała,  żeby  otworzyć  okno.  Potrzebowała  świeżego 

powietrza. 

Na  dziedzińcu  stał  Rolf  Móbius  jej  gość  z  czworaków,  i 

rozmawiał z Nicolą. Musiał jej powiedzieć coś osobistego, bo 
Nicola złapała go za rękę i mocno trzymała. Ciekawe, co jej 
wyznał. 

Lenie zrobiło się zimno. Musi przewietrzyć biuro, ale nie chce 

stać w oknie. Pójdzie do Inge Koch po listę rachunków. Jak to 
dobrze,  że  Inge  z  nimi  pracuje.  Przejęła  od  Leny  wiele 
obowiązków, prowadzi całą księgowość, a z pomocy doradcy 
korzystają  jedynie  przy  bilansach  i  sprawozdaniach.  Dzięki 
temu oszczędzają dużo pieniędzy. Ponadto wszystkie dane od 
razu są pod ręką. 

Lena wzięła z biurka dokumenty, które skończyła przeglądać. 

Jej wzrok jeszcze raz zatrzymał się na zdjęciu Jórga. 

Nie  umie  i  nie  chce  uwierzyć,  że  jej  brat  nie  żyje.  Czasem 

bardzo ją denerwował, nie chciał 

 

background image

zrozumieć błędów, jakie popełniał, ale w przeciwieństwie do 

Grit i Friedera nigdy jej nie dokuczył, nie obraził i nie zranił. 
Zawsze  się  cieszył  ze  spotkania  z  nią,  czasami  dzwonił...  W 
zasadzie  wtedy,  gdy  czegoś  potrzebował.  Pewnie  go  teraz 
idealizuje, ale chyba tak już w życiu jest. Lena była pewna, że 
Jórg ją kochał. Nic nie zmienił w jej pokoju w zamku Dorleac i 
powiedział,  że  może  traktować  Chateau  jak  swój  drugi  dom. 
Gdyby  jej  nie  kochał,  nie  uczyniłby  jej  jedyną 
spadkobierczynią. 

„Jórg,  po  co  wyruszałeś  w  tę  nieszczęsną  podróż?  - 

pomyślała. - Nie mogłeś zostać we Francji? Byłbyś teraz wśród 
żywych, gdybyś się stamtąd nie ruszał!". 

To głupie! Przecież we Francji też mogło mu się przydarzyć 

coś złego. Mogło zwalić się na niego drzewo albo coś innego. 

Wszystkim  wkoło  trąbi,  że  los  każdego  zapisany  jest  w 

gwiazdach,  dlaczego  więc  nie  chce  tego  zaakceptować  w 
przypadku brata? Dlaczego ciągle szuka jakichś wymówek? 

Bo łatwo mówić, jeśli nas to nie dotyczy. 
Lena odwróciła się i wyszła z biura, do którego wdarło się już 

przeraźliwie zimne powietrze. 

background image

Kiedy Lena przyjechała do gospody, czuła, że coś jest nie tak. 

Sylvia 

była 

bardzo 

poważna, 

sprawiała 

wrażenie 

przygnębionej. 

- Co się dzieje? - zapytała Lena. 
Siedziały naprzeciwko siebie przy swoim stoliku, przed nimi 

stały  szklanki  z  herbatą  miętową,  której  zapach  unosił  się  w 
powietrzu. 

Sylvia dźgała łyżeczką liść mięty, jakby chciała coś z niego 

wydusić. 

- Lecę z bliźniakami do Portugalii - powiedziała wreszcie. 
Lena odstawiła szklankę, którą akurat podnosiła do ust.   
- Co takiego? 
- Dobrze słyszałaś. Lecę z bliźniakami do Portugalii. 
-  Sylvio,  dzieci  są  jeszcze  za  małe,  poza  tym  pogoda  w 

Portugalii nie sprzyja teraz podróżom. 

 

background image

- Tam jest ładniej niż u nas. 
-  Sama  z  dziećmi  nie  dasz  rady...  Jeśli  to  dla  ciebie  takie 

ważne,  polecę  z  tobą.  Kilka  dni  wolnego  mogę  sobie  jakoś 
zorganizować. 

-  Jesteś  kochana,  ale  muszę  tam  pojechać  sama,  wrócić  do 

tego  miejsca,  gdzie  spędziłam  z  Martinem  najszczęśliwsze 
chwile mojego życia, gdzie rozsypałam jego prochy. Znam tam 
miłych  ludzi,  u  których  mogę  zamieszkać  i  którzy  w  razie 
potrzeby zajmą się Amalią i Fryderykiem. 

Sylvia mówiła z takim przekonaniem, że Lena zrozumiała, iż 

nie ma sensu odwodzić jej od tego zamiaru. Zna przyjaciółkę. 
Jak Sylvia na coś się uparła, to nie ma zmiłuj. 

Ale  skąd  ten  nagły  pomysł?  Ani  to  urodziny  Martina,  ani 

rocznica śmierci, ani też rocznica ich ślubu... 

- Dlaczego chcesz tam pojechać? 
Sylvia znowu zaczęła dziubać łyżeczką liść mięty. Wyglądał 

już jak marny zielony paproch. Co rusz odrywał się od dna i 
wpadał Sylvii z powrotem pod łyżeczkę. 

- Chcę być blisko Martina. 
Lena  spojrzała  na  przyjaciółkę,  jakby  ta  powiedziała  coś  w 

języku suahili. 

background image

- Co chcesz? - wyjąkała. 
- Leno, dobrze mnie zrozumiałaś. Chcę być blisko Martina. 
To zrozumiałe, że Sylvia wciąż cierpi po stracie męża. Zginął 

w tak bezsensowny sposób. Nie jest jej łatwo zapomnieć tego 
cudownego mężczyznę, który był miłością jej życia. Ale czy 
trzeba  brać  na  siebie  trudy  podróży  do  Portugalii,  żeby  być 
blisko niego?   

- Sylvio, wszędzie możesz być blisko Martina. W twoim sercu 

on  żyje  nadal,  żyje  w  waszych  dzieciach,  które  z  każdym 
dniem robią się coraz bardziej podobne do niego. Nie musisz 
jechać do Portugalii, żeby czuć jego bliskość. 

Sylvia  napiła  się  herbaty,  skrzywiła  się  trochę  i  zamówiła 

świeżą u przechodzącej akurat kelnerki. 

-  Leno,  nie  rozumiesz,  nikt  tego  nie  rozumie.  W  Portugalii 

jestem  bliżej  niego  jak  nigdzie  indziej...  Poza  tym...  Martin 
przyśnił mi się tej nocy. To był bardzo wyraźny sen, który dał 
mi  do  myślenia.  Muszę  pojechać  do  Portugali,  żeby  coś 
zrozumieć. 

To  nie  w  stylu  Sylvii,  jej  trzeźwo  myślącej,  praktycznej 

przyjaciółki. 

background image

Jedzie do Portugalii z powodu snu? To szaleństwo! Trzeba jej 

to wyperswadować. 

Sylvia odgadła myśli Leny. 
-  Leno,  nawet  nie  próbuj,  nie  odwiedziesz  mnie  od  tego 

zamiaru.  Nikomu  to  się  nie  uda.  Decyzja  zapadła, 
zarezerwowałam już bilety na samolot i pokój w Portugalii. 

Z jej słów biła olbrzymia determinacja. Rzeczywiście nie ma 

sensu z nią walczyć. Ale jeszcze raz zaproponowała jej swoje 
towarzystwo.  Ponownie  trafiła  na  zdecydowany  sprzeciw. 
Sylvia była nieugięta. Leci z dziećmi sama. Koniec i kropka! 

Tak  samo  zdecydowana  była  wtedy,  gdy  w  zaawansowanej 

ciąży  poleciała  do  Portugalii,  żeby  rozsypać  nad  morzem 
prochy  Martina.  Wtedy  też  nie  chciała,  żeby  ktokolwiek  jej 
towarzyszył. W samotności chciała spełnić ostatnią wolę męża. 

Lena  napiła  się  trochę  herbaty.  Smakowała  wyśmienicie  i 

miała orzeźwiające działanie. 

Herbata  ze  świeżym  liściem  mięty  była  nową  pozycją  w 

ofercie  gospody  Sylvii.  Zdaje  się,  że  przypadła  gościom  do 
gustu,  bo  kelnerki  bez  przerwy  nosiły  na  tacy  tę  herbatę 
podawaną 

 

background image

w przezroczystych szklankach o niebanalnym kształcie. 
Sylvia  ciągle  miała  jakieś  nowe  pomysły,  a  co  wymyśliła, 

zamieniała  w  złoto.  Ale  to,  co  teraz  wpadło  jej  do  głowy, 
zupełnie do niej nie pasowało. 

-  Przez  ostatnie  miesiące  odpychałam  od  siebie  myśli  o 

Martinie - powiedziała Sylvia. 

- Musiałam być silna dla moich dzieci. Uczepiłam się twojego 

brata Christiana, który bardzo mi pomógł. Robił to z czystego 
serca, dyskretnie, niczego mi nie narzucał. Zastanawiałam się 
czasem, czy w moim życiu pojawi się kiedyś inny mężczyzna. 

„Jeśli dalej będzie tak katować ten liść mięty, to trzeba będzie 

znowu  zamówić  świeżą  herbatę",  pomyślała  Lena.  Sylvia 
dźgała  łyżeczką  kolejny  liść.  Znak,  że  jest  wewnętrznie 
poruszona. 

Sylvia spojrzała na przyjaciółkę. 
- Teraz już wiem, że nie - kontynuowała. 
-  Ani  Christian,  ani  nikt  inny.  Nikt  nie  zajmie  miejsca 

Martina. Kochałam go tak bardzo, że nigdy go nie zapomnę. 
Nikt nie może go zastąpić. 

-  Nigdy  nie  mów  „nigdy".  Skąd  możesz  wiedzieć,  co 

przyniesie przyszłość? Skoro uważasz, 

background image

że Christian nie może być tym mężczyzną, to trudno, chociaż 

szczerze  przyznaję,  że  szkoda.  Powiem  ci  coś  w  zaufaniu, 
Christian zakochał się w tobie. To dlatego zwleka z otwarciem 
gabinetu w Fahrenbach. 

Sylvia  napiła  się  herbaty,  odstawiła  szklankę,  łyżeczkę  na 

szczęście  odłożyła  na  bok.  Liść  mięty  był  już  bezpieczny. 
Skończyły się tortury. 

-  Wiem,  Leno.  Rozmawialiśmy  o  tym  otwarcie.  Lubię 

Christiana, nawet bardzo, ale nigdy nie będzie dla mnie nikim 
więcej niż tylko przyjacielem. 

Powiedziała  to  tak  dobitnie,  że  Lena  nabrała  pewnych 

podejrzeń. 

- Sylvio, jestem twoją najlepszą przyjaciółką. Ze mną możesz 

być szczera... Może się mylę, ale mam wrażenie, że czujesz do 
Christiana coś więcej, ale nie chcesz sobie teraz na to pozwolić. 

Trafiła  w  dziesiątkę,  choć  Sylvia  nie  chciała  jej  przyznać 

racji. 

- Bzdura! Nie wymyślaj takich głupot. Lubię Christiana. Jest 

wspaniałym,  wrażliwym  człowiekiem,  dobrze  nam  się 
rozmawia, lubi moje dzieci, on... 

 

background image

Urwała nagle. Złapała szklankę i napiła się herbaty. 
- Ma same zalety - powiedziała Lena cicho. - Tylko nie wolno 

ci się w nim zakochać, prawda? Dlaczego nie? Bo jeszcze nie 
czas? Bo byłoby to niestosowne? Rozum możesz oszukać, ale 
serca  nigdy!  Sercu  nie  można  rozkazywać,  bo  ono  mówi 
własnym  językiem  i  nie  pyta,  czy  coś  wypada,  czy  nie,  czy 
minęło już. wystarczająco dużo czasu... To głupota. Myślisz, 
że jak się zakochasz dopiero po upływie odpowiedniego czasu, 
to moralność ma inne oblicze? Poza tym, powiedz mi, proszę, 
co to znaczy „odpowiedni czas"? Kto o tym decyduje? Kto ma 
do  tego  prawo?  Ile  to  ma  trwać?  Miesiąc?  Kilka  miesięcy? 
Rok?  Żałobę  nosi  się  w  sercu.  Nie  trzeba  się  z  nią  obnosić, 
zakładając czarne ubrania. 

Sylvia zerwała się na równe nogi. 
- Chodźmy na górę. Na pewno chcesz zobaczyć maleństwa. 
- Jasne - odpowiedziała Lena i wstała. Sylvia nie miała ochoty 

rozmawiać na temat 

miłości i żałoby. 
Ale jeśli w jej sercu jest miejsce dla Christiana, to czy droga 

do niego koniecznie musi 

background image

prowadzić przez Portugalię? Tam chce znaleźć odpowiedź? 
Rozsypała  tam  prochy  Martina,  ale  on  jej  nie  odpowie.  A 

gdyby mógł, to z miejsca kazałby jej otworzyć serce na miłość i 
się  zakochać.  Lena  była  tego  absolutnie  pewna.  Martin 
pragnąłby szczęścia Sylvii, tak jak Lena go pragnęła dla swojej 
przyjaciółki. 

background image

Lena  była  w  drodze  do  domu.  Wjechała  już  do  połowy 

wzgórza,  kiedy  niespodziewanie  zahamowała,  zawróciła  i 
zaczęła  jechać  w  przeciwnym  kierunku.  Nie  wracała 
bynajmniej do gospody, nie. Po prostu poczuła nagle potrzebę, 
żeby pójść do kapliczki, posiedzieć w ciszy i spokoju, zapalić 
kilka świeczek. 

Wiedziała, że niektórzy się z niej naśmiewają, że tak często 

odwiedza  tę  oazę  spokoju,  ale  nic  sobie  z  tego  nie  robiła. 
Wizyty w kapliczce były dla niej ważne i dużo jej dawały. W 
chwilach zwątpienia znajdowała tu pocieszenie, a w chwilach 
szczęścia dziękowała za dobro, jakiego doświadczyła. Czasem 
przychodziła tu bez powodu, ot tak sobie, żeby posiedzieć w ci-
szy, wsłuchać się w swoją duszę, pomedytować. 

Co  za  szczęście,  że  jeden  z  jej  przodków  wybudował  tę 

kapliczkę. Przychodzą tu wszyscy 

background image

mieszkańcy wioski, żeby trochę posiedzieć, zapalić świeczkę, 

przynieść kwiaty. 

Samochód  zostawiła  przed zakrętem. Ostatni  kawałek drogi 

do kapliczki chciała pokonać pieszo. Wsłuchiwała się w plusk 
wody  w  strumyku,  który  spływał  ze  wzgórza  prosto  do  wsi, 
gdzie łączył się z rzeką. 

Zdziwiła się, kiedy zobaczyła niedomknięte ciężkie, dębowe 

drzwi  do  kapliczki.  Z  reguły  wszyscy  dokładnie  je  za  sobą 
zamykali, żeby zwierzęta nie dostały się do środka. 

Lena otworzyła drzwi. 
Już chciała iść na swoje ulubione miejsce, kiedy zauważyła, 

że jest zajęte i wewnątrz świeci się wyjątkowo dużo świeczek, 
które dopiero ktoś zapalił. 

Mężczyzna,  który  zajął  jej  miejsce,  odwrócił  się,  a  Lena 

stanęła jak wryta. Na ławce siedział jej gość z czworaków, ten 
trochę dziwny Rolf Möbius. 

Spojrzał na nią niepewnym wzrokiem. 
- Pani Fahrenbach... - Wstał i podszedł do Leny. 
- Niech pan siedzi, panie Möbius. Przepraszam, nie chciałam 

panu przeszkadzać. 

background image

Mężczyzna  usiadł  ponownie,  a  Lena  obok  niego.  Nie 

wypadało jej usiąść w innym miejscu. 

-  Tu  naprawdę  można  odnaleźć  spokój  i  ukojenie  - 

powiedział. - To pani Dunkel poradziła mi, żeby tu przyjść. To 
była  dobra  rada.  Na  ogół  nie  chodzę  do  kościoła.  Kościoły i 
msze święte nic mi nie dają. Ale tu... To niesamowite, tu jest 
tak spokojnie. To jakieś magiczne miejsce o cudownej energii, 
wyraźnie  ją  czuję.  Ten  spokój,  ta  cisza...  Może  głupio  to 
zabrzmi, ale tu czuję, że jestem blisko Boga. Jeszcze nigdy nie 
przeżyłem czegoś takiego, ale jednocześnie nigdy... - zawahał 
się. - Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, jak teraz. 

Spojrzał  na  Lenę.  Zobaczyła  smutek  na  jego  twarzy  i 

przerażającą pustkę. 

-  Jak  człowiekowi  jest  dobrze,  to  nie  myśli  o  Bogu,  tylko 

cieszy  się  szczęściem  i  sukcesami.  Dopiero  w  chwilach 
zwątpienia i rozpaczy przypomina sobie o Bogu i oczekuje od 
niego pomocy. Trochę to egoistyczne, ale niestety prawdziwe - 
powiedział mężczyzna. 

Lenie nasunęło się pewne pytanie. 
- Stracił pan kogoś bliskiego? - zapytała ostrożnie. 

background image

Jego napięta twarz zaczęła lekko drżeć.   
- I tak, i nie... 
Spojrzała na niego zdziwiona. Co to jest za odpowiedź? 
Zauważył jej zdziwienie. 
- Przepraszam, głupio to zabrzmiało, ale... Przerwała mu. 
-  To  ja  przepraszam.  Nie  chciałam  być  wścibska.  Nie 

odpowiedział. Zastanawiał się. Myślami 

był chyba daleko stąd. 
Lena  nie  wiedziała,  co  zrobić.  Wstać  i  pójść?  Przeszła  jej 

ochota na siedzenie w kapliczce, palenie świeczek i modlitwę 
w intencji Jórga i Sylvii. 

Już chciała wstać, kiedy pan Mobius ją przytrzymał. 
- Niech pani zostanie - poprosił. - Nie chcę być sam. 
W porządku, zostanie, skoro pan Mobius jej potrzebuje. 
Spojrzała na płonące świeczki. Paliły się miarowo spokojnym 

płomieniem, wżerającym się z wolna w wosk. 

Dla  kogo  zapalił  tyle  świeczek?  Co  się  z  nim  dzieje?  Nie 

uważa go już za przestępcę, który 

 

background image

coś  ukrywa.  Tylko  na  samym  początku  tak  myślała.  To 

wszystko przez jego dziwne zachowanie, które przypomniało 
jej tę oszustkę, która kiedyś przyjechała do czworaków. 

Nicola  pierwsza  się  zorientowała,  że  ich  gość  nosi  w  sercu 

cierpienie. Teraz i Lena była o tym przekonana. 

Zamyśliła się. Nagle do jej uszu dobiegł głos Rolfa Móbiusa. 

Zlękła się, bo jego glos wyrwał ją z zamyślenia. 

-  Cieszę  się,  że  tu  jestem  i  mieszkam  we  wspaniałym 

apartamencie  w  pięknej  posiadłości.  To  miejsce  jest 
prawdziwym  rajem,  tu  można  odnaleźć  drogę  do  samego 
siebie... Może to za dużo powiedziane, ale na pewno można tu 
odnaleźć spokój. 

Dlaczego  mówi  tak  zagadkowo?  Czuje,  że  ten  mężczyzna 

chce  z  siebie  coś  wyrzucić,  że  coś  go  gnębi  i  nie  daje  mu 
spokoju. Dlaczego tego nie zrobi? 

Nie chciała go pytać. Nie powiedziała nic, tylko czekała. Jej 

cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę. Pan Möbius 
był  myślami  daleko,  siedział  przygnębiony  i  wyglądał  tak 
żałośnie, że Lena miała ochotę go przytulić 

 

background image

i  pocieszyć  jak  małe  dziecko,  które  płacze,  bo  zepsuło 

zabawkę lub nie dostało lodów. 

Ale  tu  nie  chodzi  o  takie  banały.  Nie  może  też  przytulać 

obcego  mężczyzny,  jeśli  nawet  ma  jakieś  zmartwienie.  Nie 
wypada. 

Pan Möbius zaczął mówić. 
-  Jestem  żonaty  i  mam  dziesięcioletniego  syna...  Nie,  w 

zasadzie nie mam syna... 

Postradał zmysły? 
Teraz już musi coś powiedzieć. 
-  Przepraszam,  panie  Möbius,  ale  mówi  pan  bardzo 

zagadkowo. Więc ma pan syna czy nie? 

Pierwszy raz na jego bladej twarzy pojawił się cień uśmiechu. 

Nie 

zwariowałem... 

Zaraz  pani  zrozumie.  Mój 

dziesięcioletni  syn  uległ  wypadkowi  i  potrzebna  była  pilnie 
krew.  Ma  bardzo  rzadką  grupę,  moja  żona  nie  wchodziła  w 
rachubę, więc zostałem tylko ja. Ale okazało się, że nie może 
dostać mojej krwi... 

Lena wstrzymała oddech. 
- Tim nie jest moim synem... Moja żona miała romans. Przez 

wiele lat spotykała się z innym mężczyzną i właśnie jego grupa 
krwi zgadzała się z grupą Tima. Oddał synowi krew, ale sam 

 

background image

nie wiedział, że jest jego ojcem. Ten mężczyzna jest żonaty i 

ma  trzy  córki.  Kiedy  się  dowiedział,  był  kompletnie 
zaskoczony. Chce uznać Tima za swoje dziecko, ale moja żona 
się nie zgadza. Chce, żeby wszystko zostało po staremu. Nie 
chce się z nim wiązać na stałe, potrzebny był jej tylko do... No 
cóż, ten mężczyzna nigdy nie zapewniłby jej takiego poziomu 
życia, jaki miała ze mną. Wcale nie ma zamiaru z tego rezygno-
wać. Wyobraża to sobie pani? ' ' Niesamowita historia! 

- A Tim? - zapytała. - Jest już zdrowy? Wie, że... To znaczy, 

czy zna prawdę? 

-  Jeszcze  nie,  ale  domyśla  się,  że  coś  jest  nie  tak...  Na 

szczęście czuje się już lepiej i wyjdzie z wypadku bez szwanku. 

-  Przynajmniej  tyle  -  powiedziała  Lena.  -  A  co  na  to  pana 

żona? 

Wzruszył ramionami. 
-  Nie  wiem,  ale  wydaje  mi  się...  Nie...  -  spojrzał  na  Lenę.  - 

Mam zupełny mętlik w głowie. Nie wiem, co robić. Myślałem, 
że się szczęśliwie ożeniłem, kochałem żonę, syna... Moje życie 
legło w gruzach i to z powodu kłamstwa. Przez te wszystkie 
lata Marion ukrywała przede 

 

background image

mną,  że  Tim  nie  jest  moim  synem.  Zresztą  jest  bardzo 

podobny do swojego biologicznego ojca. Żona wmawiała mi, 
że jest podobny do teścia. Nigdy go nie poznałem, bo zmarł, 
zanim spotkałem Marion. 

Znowu zrobił przerwę. Lena była zbyt wstrząśnięta, żeby coś 

powiedzieć.  Jakim  trzeba  być  człowiekiem,  żeby  tak  podle 
oszukać drugą osobę, na dodatek własnego męża. 

- Nie chcę już z nią żyć, nie umiem, nie potrafię... Tu nawet 

nie chodzi o względy moralne. Gdyby mi powiedziała, że Tim 
nie jest moim synem, tak samo kochałbym to dziecko. Jak się 
okazało , jestem bezpłodny. Wiem to od niedawna. 

Znowu przerwa. 
- Nienawidzę kłamstw... Zwrócił się do Leny. 
- Szkoda mi Tima. Moje uczucia do niego się nie zmieniły. To 

nie  jego  wina.  Przez  dziesięć  lat  był  moim  ukochanym 
synkiem. Nie mogę tak z dnia na dzień przestać go kochać, ale 
nie mogę też udawać, że nic się nie stało. 

-  Rozumiem  pana,  panie  Möbius.  Nie  umie  pan  już  zaufać 

żonie. To potworne, kiedy nas ktoś tak podle oszuka. Ja też nie 
umiałam się 

 

background image

z tym pogodzić. Przeżyłam podobną sytuację... Panie Möbius, 

musi  pan  porozmawiać  z  Timem,  najlepiej  w  obecności 
psychologa,  który  pomoże  dziecku  w  razie  potrzeby.  Jego 
świat też się zawali... Ale pogodzi się z nową sytuacją, kiedy 
będzie miał pewność, że pan go kocha i nigdy nie przestanie. 

- A jak nie? - niepokoił się. - Spokojny ze mnie człowiek, ale 

jestem tak wściekły na Marion, że mógłbym jej skręcić kark. 

-  I  co  by  to  dało?  Nic.  Trafiłby  pan  tylko  do  więzienia. 

Najważniejsze, żeby Tim nie ucierpiał. Może jakoś dogada się 
pan z żoną. Może pozwoli panu spotykać się z chłopcem, bo 
jak rozumiem, chce pan od niej odejść? 

- Tak, to na pewno - potwierdził. - Nie chcę już z nią żyć, ale 

chciałbym  wychowywać  Tima.  Wiem,  że  to  tylko  pobożne 
życzenie. Chłopiec może się ode mnie odwrócić, jak się dowie, 
że nie jestem jego ojcem. 

-  Każdy  człowiek  potrzebuje  w  życiu  przyjaciół  -  wtrąciła 

Lena. - Może zostanie pan przyjacielem syna? 

Nie odpowiedział, ale wyglądał na dużo spokojniejszego. 
 

background image

-  Dziękuję,  pani  Fahrenbach,  dziękuję,  że  mnie  pani 

wysłuchała, że mogę tu być, w kapliczce i w posiadłości... 

-  Ależ  panie  Möbius,  nie  musi  pan  dziękować.  Z  wielką 

chęcią  pana  wysłuchałam.  Kapliczka  jest  dla  wszystkich, 
którzy  szukają  ukojenia  i  pocieszania.  Nie  musi  pan  też 
dziękować  za  pobyt  w  posiadłości.  Przecież  płaci  pan  za 
apartament!  To  ja  powinnam  panu  dziękować,  że  do  mojej 
kasy wpływają pieniądze. 

- O nie, moja pani... Mieszkałem już w wielu hotelach, także 

w  tych  luksusowych.  Tam  gościnność  kupuje  się  wysokimi 
napiwkami,  tam  nikt  nie  ma  indywidualnego  podejścia  do 
każdego  gościa.  Jeszcze  nigdy  nie  spotkałem  się  z  taką 
serdecznością,  jakiej  tu  doświadczyłem.  Jest  pani  przemiłą 
osobą. Zresztą wszyscy w posiadłości są mili, a pani Dunkel to 
prawdziwy  klejnot  i  świetnie  zna  się  na  ludziach.  Bardzo  mi 
pomogła  i  pokazała  właściwą  drogę.  Podobnie  jak  pani  mi 
radziła,  żeby  zrobić  wszystko,  żeby  nie  zranić  Tima  i  nie 
stracić  kontaktu  z  chłopcem...  Powiem  szczerze,  boję  się 
spotkania  z  nim.  W  firmie  nie  mam  problemów  z 
przeforsowaniem    własnego    zdania,    szybko podejmuję 

 

background image

decyzje,  ale  to  coś  zupełnie  innego.  Tim  i  ja  byliśmy  jak 

papużki nierozłączki. 

- A może zacznie pan z żoną wszystko od początku? Warto się 

nad tym zastanowić. Druga szansa, jak to się mówi... 

Mężczyzna potrząsnął głową. 
-  Nie,  wykluczone.  Nie  ma  już  na  czym  budować  tego 

związku. Pani Fahrenbach, to nie był jej jedyny skok w bok, 
przy  którym  przypadkowo  zaszła  w  ciążę.  Ten  romans  trwał 
wiele lat. Przez cały czas udawała, że mnie kocha, że tworzymy 
szczęśliwą  rodzinę.  Nie  mogę  na  nią  patrzeć.  Niech  mi  pani 
wierzy, nie przemawia przeze mnie zraniona duma. 

Lena  przypomniała  sobie,  jak  ona  cierpiała,  kiedy  przez 

przypadek  odkryła,  że  Thomas,  jej  wielka  miłość,  ma  w 
Stanach żonę, o której jej nie powiedział. Gdyby powiedział, 
zrozumiałaby... 

Nie  umiała  przejść  do  porządku  dziennego  nad  faktem,  że 

zataił przed nią prawdę. Postanowiła, że już nigdy nie będzie z 
nim rozmawiać, bo uznała, że nie ma o czym. 

-  Panie  Möbius,  doskonale  pana  rozumiem  -  powiedziała.  - 

Jak już mówiłam, sama przeżyłam podobną sytuację. 

 

background image

Ponieważ  on  był  szczery  i  otworzył  się  przed  nią, 

opowiedziała mu swoją historię, chociaż w gruncie rzeczy byłą 
skryta i rzadko mówiła o sprawach tak osobistych. 

-  Dziękuję,  pani  Fahrenbach,  dziękuję  za  szczerość,  za 

otwartość, dziękuję za tę rozmowę, za to, że poświęciła mi pani 
swój czas. Już mi lepiej, przynajmniej mogę trzeźwo myśleć. 

- Cieszę się, że mogłam panu pomóc. Wstała. 
-  Muszę  już  wracać.  Zaparkowałam  niedaleko.  Zabierze  się 

pan ze mną do posiadłości? 

-  Dziękuję,  ale  chciałbym  tu  jeszcze  chwilę  posiedzieć  i 

przemyśleć  naszą  rozmowę.  Zresztą  spacer  dobrze  mi  zrobi. 
Chcę  nacieszyć  oczy  drogą  przez  pola.  Widok  jest 
niesamowity. 

-  To  prawda.  W  takim  razie  widzimy  się  później  ,  panie 

Möbius - powiedziała i uśmiechnęła się do niego ciepło. 

- Na razie... Jeszcze raz wielkie dzięki. Wyszła z kapliczki. 
Podejrzewała, że jest przestępcą, a ten mężczyzna jest tylko 

nieszczęśliwy.  „Tylko  nieszczęśliwy",  co  za  niedorzecznie 
stwierdzenie. Pan Möbius nigdy by nie powiedział, że nic mu 

 

background image

nie  jest,  „tylko"  jest  trochę  nieszczęśliwy.  Każdy  człowiek 

pragnie szczęścia, nieszczęście nie jest niczym pożądanym ani 
żadną błahostką. 

Życzy mu z całego serca, żeby znalazł rozwiązanie tej trudnej 

sytuacji.  Osoby  postronne  mogą  go  wysłuchać,  powiedzieć 
swoje zdanie, ale znalezienie rozwiązania należy do niego. 

Kiedy  wsiadła  do  samochodu,  odetchnęła  z  ulgą.  Jak  to 

dobrze, że nie ma już takich problemów, że ma teraz Jana. " 

Chociaż...  Jeśli  ma  być  szczera,  to  musi  przyznać,  że 

wspomnienia  o  Thomasie  nadal  były  bolesne.  Dlaczego  nie 
może go raz na zawsze wyrzucić ze swojego życia, myśleć o 
nim bez emocji, jak o zwykłym znajomym? To proste. Za dużo 
było między nimi uczucia, czułości, namiętności, za dobrze się 
rozumieli,  byli  po  prostu  dwiema  połówkami  tego  samego 
jabłka, byli sobie przeznaczeni. 

Uruchomiła samochód i zawróciła. 
Thomas Sibelius... 
Nie! Nie! Po stokroć nie! Nie  chce już o nim myśleć, ani z 

czułością, ani ze złością... 

Włączyła  radio.  Leciały  akurat  wiadomości.  Mówili  coś  o 

jakiejś wojnie. Lepiej już słuchać 

 

background image

o  działaniach  wojennych  w  obcym  kraju,  niż  walczyć  z 

własnymi  uczuciami.  Jeśli  ma  być  szczera,  to  ta  wojna, 
niestety, wciąż w niej trwa. 

background image

Lena zastanawiała się, jak spędzić wieczór. Obejrzeć film w 

telewizji czy... Nagle rozległo się pukanie do drzwi. i 

O tej porze? Kto to może być? Nie spodziewała się gości. Inni 

mieszkańcy  posiadłości  mają  klucz  do  jej  domu,  ale  rzadko 
przychodzą do niej wieczorem. To raczej ona chodzi do nich, 
najczęściej na pogawędkę do Nicoli i Aleksa. Odkąd Babette 
zamieszkała w domu Daniela, rzadko się spotykali wieczorem. 
Daniel  nie  wpada  już  do  Dunkelów  na  wieczorne  karty  czy 
piwko. 

Lena poszła otworzyć. W drzwiach stała Yvonne. 
- Przeszkadzam? - zapytała. 
- Skądże, wejdź. Masz ochotę na lampkę wina? 
-  Nie  pogardzę,  tym  bardziej  że  zawsze  serwujesz  coś 

wyjątkowego.   

 

background image

Poszły  do  biblioteki,  usiadły  w  wygodnych  fotelach.  Lena 

przyniosła drugi kieliszek i wino z Dorleac. 

-  Nie  jesteś  u  Markusa?  -  zapytała  Lena.  -  Czy  nadciągnęły 

pierwsze ciemne chmury? 

Yvonne się roześmiała. 
- Muszę cię rozczarować. Nadal gruchamy jak  gołąbki i  nic 

tego nie zmieni. Markus jest miłością mojego życia. Wciąż nie 
mogę uwierzyć, że spotkaliśmy się po tylu latach i to właśnie w 
Fahrenbach! Jego ciotka Cilly, znasz ją, mieszka przecież we 
wsi, chciała z nim omówić jakąś niecierpiącą zwłoki sprawę. 
Samotny  wieczór  na  pewno  by  mi  nie  zaszkodził,  ale  kiedy 
zobaczyłam,  że  się  u  ciebie  świeci,  pomyślałam,  że  wpadnę. 
Prawie nie mamy czasu, żeby ze sobą poplotkować. Nicola i 
Aleks poszli na kolację do Daniela i Babette. Babette miała coś 
ugotować.  Umierała  ze  strachu,  że  się  skompromituje  przed 
Nicolą. 

Yvonne wciąż mówiła: „Nicola". Kiedy wreszcie przejdzie jej 

przez  gardło  słowo  „mama"?  Może  nigdy?  Jej  przybrani 
rodzice  byli  dla  niej  tak  bardzo  bliscy.  Zrozumiała  już  co 
prawda, że Nicola nie miała wyjścia i musiała 

 

background image

oddać do adopcji swoją maleńką córeczkę, ale jakoś nie umie 

całkowicie  otworzyć  serca.  Oby  nie  na  zawsze!  Nicola 
zasługuje  na  coś  więcej  niż  tylko  sympatię.  Zasługuje  na 
miłość własnego dziecka! 

-  Świetnie,  że  wpadłaś.  Rozmowa  z  tobą  jest  o  wiele 

ciekawsza niż film w telewizji. Mam więc dług wdzięczności u 
Cilly. Dzięki niej mogę z tobą spędzić dzisiejszy wieczór. Coś 
ci  powiem.  Dobrze,  że  nie  czekałaś  na  Markusa.  Cilly  jest 
gadułą, buzia jej się nie zamyka. Jak już zacznie, trudno się od 
niej uwolnić. 

Yvonne znowu się zaśmiała. 
-  Markus  powiedział  dokładnie  to  samo...  Mogłam  pójść  z 

nim, ale na szczęście nie nalegał. Innym razem poznam jego 
ciotkę. Ta przyjemność mnie nie ominie. To podobno całkiem 
miła osoba. 

-  To  prawda  i  kocha  Markusa  jak  własnego  syna.  Całe 

szczęście, że pojawiłaś się w jego życiu. Nie będzie mnie już z 
nim swatać! 

- Byłaby z was ładna para... :    Lena uśmiechnęła się. 
-  Z  was  jest  ładniejsza.  Markus  jest  moim  przyjacielem, 

bardzo go lubię. Choćby Cilly nie 

 

background image

wiem, jak się starała, nigdy nie zostalibyśmy parą. Zresztą nie 

jestem  pewna,  czy  chciała  wyswatać  Lenę,  czy  raczej 
dziedziczkę posiadłości Fahrenbach. 

Yvonne napiła się wina. 
- Mmm... Niebo w gębie - powiedziała. 
-  W  takim  razie  Cilly  może  mnie  nie  zaakceptować.  Nie 

jestem bogatą dziedziczką. 

-  Za  to  masz  tytuł  doktora,  a  dla  Cilly  to  symbol  statusu 

społecznego. Poza tym wcale nie jesteś biedna. Zresztą Markus 
ma pieniądze. 

Yvonne odstawiła kieliszek. 
- Nie mam pojęcia, czy ma pieniądze. Nie rozmawialiśmy o 

finansach. W zasadzie wcale mnie to nie interesuje. Dla mnie 
on liczy się tylko jako człowiek i nic więcej, a jest cudowną 
osobą, mężczyzną moich marzeń. 

- I kiedy poślubisz tego mężczyznę marzeń? 
- zapytała Lena. 
Tak  bardzo  się  cieszyła,  że  Markus  i  Yvonne  są  razem.  Po 

latach  odnalazło  się  dwoje  ludzi,  którzy  byli  sobie 
przeznaczeni. 

-  Gdyby  to  zależało  od  Markusa,  to  najlepiej  jutro,  ale 

najpierw  powinnam  uporządkować  swoje  dawne  życie.  Chcę 
sprzedać dom. Już 

 

background image

potwierdziłam  temu  Szwajcarowi.  Wcześniej  wahałam  się, 

bałam się, że się nie odważę, ale teraz, gdy jestem z Markusem, 
przyszło  mi  to  z  łatwością.  Zamieszkam  w  Fahrenbach. 
Przecież Markus nie przeniesie swojego tartaku, zresztą nie ma 
takiej  potrzeby.  Podoba  mi  się  w  Fahrenbach.  Bajeczne 
krajobrazy,  spokojna  wieś,  mieszkańcy  to  w  większości 
normalni i uczciwi ludzie, to świat, do którego chcę dołączyć. 

Mimo  woli  Lena  pomyślała  o  Doris,  która  przez  jakiś  czas 

była z Markusem, ale zerwała tę znajomość, bo życie na wsi 
było dla niej na dłuższą metę nie do zniesienia. Spokój i ciszę 
zamieniła  na  głośne  życie  w  mieście,  spaliny i  pośpiech.  Dla 
Yvonne  to  było  takie  naturalne  i  oczywiste,  że  przeprowadzi 
się do wybranka swojego serca. Lena była pewna, że Yvonne 
byłaby  nawet  skłonna  zamknąć  dla  niego  gabinet,  gdyby  nie 
zrobiła tego wcześniej. Chociaż była wziętym pediatrą, kiedy 
zachorował jej ojciec, rzuciła pracę, żeby nim się opiekować. 
Po jego śmierci nie lamentowała z tego powodu i nie żałowała 
tego kroku. 

Yvonne postępowała według głosu serca. Co do tego nie ma 

żadnych wątpliwości. 

 

background image

Dlaczego nie może posłuchać serca w przypadku Nicoli?! 
- Rozmawialiście już o tym domu na rynku, gdzie był sklep 

spożywczy?  Wykończył  go  nowy  supermarket  na  nowym 
osiedlu. 

Yvonne pokiwała głową. 
-  Nalejesz  mi  jeszcze  trochę  wina?  -  zapytała,  zanim 

odpowiedziała. 

Lena nalała jej ciemnoczerwonego wina. Poczuły prawdziwą 

kaskadę zapachów; tak powinno być przy dobrych winach. 

Yvonne napiła się wina i oparła wygodnie w fotelu. 
-  Tak,  rozmawialiśmy.  Poszliśmy  tam,  Markus  pokazał  mi, 

jak jest w środku. 

- Otworzysz tam gabinet? 
- Myślę, że tak, ale nie od razu. Praca w moim zawodzie to nie 

spacer nad brzegiem morza. Trzeba się jej poświęcić, inaczej 
nie  ma  co  zaczynać.  Dlatego  najpierw  chcę  się  nacieszyć 
Markusem,  poświęcić  małżeństwu  i  wspólnemu  życiu.  Nie 
byłoby to możliwe, gdybym od razu wróciła do zawodu. Praca 
za  bardzo  mnie  absorbuje.  Widzisz,  Leno,  straciliśmy  z 
Markusem tyle lat, których nikt nam nie odda. Ale możemy 

 

background image

korzystać z chwili, z tego, co jest teraz, poznawać się każdego 

dnia  i  obydwoje  tego  pragniemy.  Co  ma  być,  to  będzie. 
Niewykluczone, że zajdę w ciążę, a wtedy praca nie wchodzi w 
rachubę. Chcę się poświęcić dziecku. 

- Nie będzie ci brakować gabinetu? 
-  Z  czasem  na  pewno,  ale  w  życiu  nie  można  mieć 

wszystkiego.  Wiele  lat  pracowałam  w  zawodzie,  miałam 
sukcesy i satysfakcję, pracowałam z pełnym zaangażowaniem. 
Nie  mam  żadnego  doświadczenia  w  małżeństwie,  a  chcę  je 
traktować  tak  samo  poważnie  jak  pracę.  Gdybym  myślała 
inaczej,  to  po  co  w  ogóle  wychodzić  za  mąż?  Zostanę  żoną 
Markusa z miłości. Kocham go i to jedyny powód, dla którego 
pragnę tego małżeństwa. Nie dla statusu, nie dla wygody, żeby 
ktoś się mną opiekował... 

Lena słuchała jej z rosnącym zainteresowaniem. Podziwiała 

Yvonne  za  konsekwencję,  jej  własny  związek  wydał  jej  się 
nagle taki niejaki. 

- Zazdroszczę ci - westchnęła. 
-  Dlaczego?  Nie  masz  żadnego  powodu.  Masz  wszystko, 

posiadłość, której można ci tylko pozazdrościć, pracę, w której 
odnosisz sukcesy, a przede wszystkim mężczyznę, z którym 

 

background image

-  jak  się  zdaje  -  świetnie  się  dogadujesz.  Jednym  słowem, 

niczego ci nie brakuje. Czyżby? 

Owszem, życie w posiadłości jest jak marzenie, dobrze o tym 

wie,  zawodowo  też  nieźle  jej  się  wiedzie,  ale  ona  i  Jan... 
Kochają się, to prawda, ale nie powie przecież Yvonne, że nie 
mają takich perspektyw, jak ona i Markus. 

Ona i Jan... 
Czy  rzuciłaby  pracę,  żeby  być  razem  z  Janem?  Tyle  razy 

chciał  ją  zabrać  ze  sobą,  a  ona  zawsze  miała  tysiąc  różnych 
wymówek,  ciągle  powtarzała,  że  jest  niezastąpiona  w 
posiadłości i destylarni. 

Zresztą nie mogła sobie na to pozwolić. Nie trzyma zbędnej 

gotówki  w  szufladzie,  nie  stać  jej  na  szaleństwa.  Ciągłe  coś 
remontują lub przebudowują, a recepturę Fahrenbachówki ma 
od niedawna. Produkcja dopiero ruszyła. 

Ale Jan van Dahlen jest milionerem... 
Lena sięgnęła po kieliszek. Piła tak łapczywie, że o mało się 

nie zakrztusiła. 

Co się z nią dzieje? 
Dlaczego nie umie być taka konsekwentna, jak Yvonne, która 

rezygnuje z nie byle czego, 

 

background image

tylko z pracy, którą kocha. Musiała skończyć długie i ciężkie 

studia, żeby móc wykonywać zawód lekarza. 

Jej uczucie do Jana jest prawdziwe, to nie przez to jest taka 

niespokojna, ale przez fakt, że żyją razem i się nie pobiorą, bo 
małżeństwo nie jest dla Jana ważne. 

Oczywiście, że to jest przyczyna! Że też wcześniej na to nie 

wpadła! 

Gdyby była jego żoną, postępowałaby inaczej. Wtedy zdałaby 

się  na  niego,  nie  miałaby  obiekcji,  żeby  brać  od  niego 
pieniądze  na  utrzymanie  posiadłości,  żeby  nie  musieć 
sprzedawać gruntów. Nigdy nic nie sprzeda! 

Ale...  Czy  naprawdę  wzięłaby  od  Jana  pieniądze  na 

utrzymanie posiadłości? 

- Yvonne, jeśli po ślubie nie będziesz pracować, to uzależnisz 

się finansowo od Markusa... 

Yvonne spojrzała na nią ze zdziwieniem. 
- Nie do końca. Mam jeszcze własne pieniądze. Ale gdybym 

nie  miała,  to  w  czym  problem?  Zawsze  może  być  inaczej. 
Kobieta  ma  pieniądze,  a  mężczyzna  nie.  I  co  wtedy?  Ma  za 
niego nie wychodzić, bo to mężczyzna powinien utrzymywać 
żonę? To wszystko stereotypy. Rozsądni 

 

background image

ludzie  nie  zawracają  sobie  tym  głowy.  A  jeśli  kiedyś  się 

rozstaną,  to  powiem  ci  jedno,  to  znak,  że  nie  połączyła  ich 
miłość.  Jak  się  ludzie  kochają,  to  nie  patrzą  na  zasobność 
swoich portfeli. Zresztą ci wszyscy, którzy obnoszą się mająt-
kiem,  są  dla  mnie  bardzo  biedni.  Nie  mają  żadnego  życia 
duchowego, żadnego wnętrza... W moim domu pieniądze nie 
grały roli. Owszem, ojciec zawsze dobrze zarabiał, był uzna-
nym  okulistą  i  miał  własny  gabinet,  a  mama  pochodziła  z 
zamożnej  rodziny.  Ale  żyliśmy  normalnie.  Rodzice  sporo 
wydali  na  moje  wykształcenie,  braliśmy  udział  w  życiu 
kulturalnym, kupowaliśmy książki, podróżowaliśmy, ale oboje 
nigdy nie chwalili się pieniędzmi. Tata traktował pieniądze jak 
papierki  z  nadrukiem,  które  ułatwiają  życie  i  pozwalają  na 
pewne przyjemności, ale pieniądze nigdy nas nie opętały, nie 
zawładnęły naszym życiem i duszami. Ludzie, którzy kochają 
pieniądze  i  im  podporządkowali  swoje  życie,  są  jakby  ska-
mieniali... Leno, nie możemy porozmawiać o czymś innym? 

Lena nie miała nic przeciwko zmianie tematu. 
- Chętnie... Może o waszym ślubie? 
 

background image

- Z wielką chęcią! - zaśmiała się Yvonne. - W zasadzie nie ma 

jeszcze o czym mówić, bo sami nie wiemy, jaki chcemy ślub i 
wesele. Typowe wiejskie wesele z pompą czy raczej przyjęcie 
w małym gronie? 

-  Przyjęcie  w  małym  gronie  raczej  się  nie  uda,  nie  w 

Fahrenbach.  Każdy  tu  zna  Markusa.  Nie  ma  wyjścia,  musi 
zaprosić wszystkich starszych mieszkańców wsi, bo u każdego, 
kiedy był mały, siedział na kolanach. Ludzie byliby na was źli, 
gdyby nie dostali zaproszenia na ślub. 

Yvonne roześmiała się.   
- Czyli Las Vegas... - rzuciła. 
Lena spojrzała na nią z przerażeniem. 
- Chyba nie zrobisz sobie takiej krzywdy? W tym sztucznym 

mieście w jednym z tych kościołów, gdzie udzielanie ślubów 
idzie taśmowo? 

-  Leno,  uspokój  się,  żartowałam...  To  jasne,  że  nie  mam 

zamiaru brać udziału w tym cyrku. A jaki ty chciałabyś mieć 
ślub? 

Tylko tego jej brakowało! Przecież nie powie Yvonne, że w 

jej  przypadku  to  odległa  perspektywa,  a  może  nawet 
niespełnione marzenie. 

- U mnie sprawa ma się inaczej - wykręciła się. - Ja tu się nie 

urodziłam. 

 

background image

- Nie urodziłaś się, ale jesteś tu najważniejszą personą. Wieś 

zawdzięcza nazwę twojej rodzinie, posiadasz najwięcej ziemi, 
Fahrenbachowie  tyle  zrobili  dla  wsi  i  jej  mieszkańców, 
zbudowali kapliczkę, udostępnili dla nich i ich łodzi jezioro... 
Sama widzisz, że jesteś tu kimś ważnym. 

-  Inaczej  to  widzę.  Wiesz  co,  ślub  i  wesele  to  nie  najlepszy 

temat. 

- Tak samo kończą się nasze rozmowy z Markusem. Nie ma 

obawy, coś wymyślimy, żeby wszystkich zadowolić... 

Mogłyby porozmawiać teraz o sukni ślubnej, ale do niczego 

nie dojdą, skoro nie wiadomo, jaki będzie ślub i wesele. 

„Jedno jest pewne. Ślub na pewno się odbędzie", pomyślała 

Lena. Zastanawiała się przez chwilę, czy nie zrobiła głupstwa, 
odrzucając pośpieszne oświadczyny Jana. Kto wie, czy kiedyś 
je powtórzy. 

-  Chcesz  jeszcze  trochę  wina?  -  zapytała,  żeby  pozbyć  się 

natrętnej myśli. 

- Skoro mnie pytasz - zaśmiała się Yvonne i podstawiła swój 

kieliszek. - Prawdę mówiąc, trochę już je czuję, ale jak to się 
mówi, raz, a dobrze. 

 

background image

„Sypie powiedzonkami zupełnie jak Nicola", pomyślała Lena, 

ale  nie  powiedziała  tego  na  głos.  Yvonne  ma  dużo  więcej 
wspólnego z mamą, niż chce przyznać. 

Kiedyś ta iskierka miłości, która jest między nimi, wybuchnie 

jasnym  płomieniem,  tym  bardziej  że  Markus  bardzo  lubi 
przyszłą teściową. 

Yvonne nie zmieni tego, że Nicola jest jej biologiczną matką. 

Nie  oznacza  to  jednak,  że  musi  ją  pokochać  od  pierwszego 
wejrzenia. Ale kiedyś to nastąpi... 

background image

Kolejne dni nie były dla Leny zbyt udane. Miała zły humor, 

co w jej przypadku było naprawdę rzadkością, nie mogła się na 
niczym skoncentrować i ciągle chodziła smutna. Najgorsze, że 
nie istniał żaden powód, żeby się tak zachowywać. 

Mimo kryzysu gospodarczego, na który wszyscy się skarżyli, 

jej firma odnosiła sukcesy. 

W takim razie skąd takie złe samopoczucie? 
Zaczęło  się  już  w  kapliczce  podczas  rozmowy  z  Rolfem 

Móbiusem,  kiedy  próbowała  mu  wyjaśnić,  że  nie  spotkał  go 
wyjątkowy los, że kłamstwa i zdrady dotykają ludzi częściej, 
niż  można  by  przypuszczać.  Opowiedziała  mu  wtedy  o 
Thomasie i co jej się przydarzyło. Rozdrapała ranę, która nie 
chciała się zagoić. 

Nie mogła przestać myśleć o Thomasie. 
Dlaczego? 
 

background image

Bo była kiedyś zbyt pewna ich miłości? Przecież ta pewność 

okazała się złudzeniem. Dlaczego wciąż do tego wraca? 

To na pewno przez rozmowę z Yvonne. 
Dla Yvonne liczy się tylko jedno - wyjście za mąż za Markusa 

i bycie szczęśliwą. Czy pojawią się dzieci, czy nie, czy będzie 
pracować,  czy  też  nie,  nie  miało  to  dla  niej  znaczenia.  Jest 
pewna  swoich  uczuć,  wie,  że  stworzą  razem  z  Markusem 
szczęśliwą rodzinę.                 

Jej nastawienie do życia wynika pewnie z tego, że dorastała w 

szczęśliwym  domu,  jej  przybrani  rodzice  bardzo  ją  kochali  i 
sami  tworzyli  szczęśliwe  małżeństwo.  To  zrozumiałe,  że  dla 
Yvonne istnieje tylko taki model rodziny - długie, szczęśliwe 
małżeństwo. To dlatego nie ma żadnych wątpliwości. 

Psychologowie  mówią,  że  dzieci  albo  przejmą  zachowania 

rodziców  lub  jednego  z  nich,  albo  robią  coś  dokładnie 
przeciwnego. 

Yvonne chce żyć jak jej rodzice, czyli chce być szczęśliwa z 

ukochanym. 

W jej przypadku jest zupełnie inaczej. Owszem, ojciec przelał 

na dzieci całą swoją miłość, ale małżeństwo jej rodziców nie 
było 

 

background image

szczęśliwe. Jej matka żyła własnym życiem i nie interesowała 

się ani mężem, ani dziećmi. W jej domu rodzinnym nie było 
harmonii, nie było rodziców, których małżeństwo byłoby dla 
niej przykładem, był tylko kochający ojciec, dobry personel i 
bezpieczeństwo finansowe. 

Może  właśnie  dlatego  tak  tęskni  za  normalną  rodziną,  za 

pewnością  uczuć,  którą  może  jej  zapewnić  tylko  szczęśliwe 
małżeństwo? 

Może to tylko złudzenie, może tęskni za czymś, co nigdy nie 

nastąpi  lub  w  ogóle  nie  istnieje.  Jej  rodzeństwo  co  prawda 
założyło rodziny, ale ich małżeństwa nie przetrwały. Jórg roz-
wiódł się z Doris, a Grit z Holgerem. Grit szuka szczęścia w 
ramionach  młodego  kochanka.  Frieder  jest  wprawdzie  nadal 
żonaty, ale z żoną łączą go już tylko pieniądze. Mona nie chce 
stracić  statusu  społecznego  i  najwyraźniej  ma  na  Friedera 
jakiegoś haka,  który skutecznie uniemożliwia  rozwód. I co  z 
tego? Frieder ma kochankę, która wygląda jak młodsza siostra 
Mony. 

Może  jej  rodzeństwo  też  szuka  tego,  czego  nie  zaznało  w 

domu  rodzinnym?  Może  właśnie  dziwne  stosunki  w  domu 
uczyniły  z  nich  kaleki,  które  nie  potrafią  być  w  normalnym 
związku, 

 

background image

nie  potrafią  żyć  wymarzonym  życiem,  bo  me  są  w  stanie 

oddać  się  bez  reszty  drugiemu  człowiekowi  i  wciąż  czegoś 
poszukują? 

Ale  ona  ma  Jana,  kochanego,  godnego  zaufania  i  czułego 

partnera, który ma tylko jedną małą skazę - małżeństwo nie jest 
dla niego ważne! 

Chyba go tak do końca nie wyklucza, ale jednocześnie nic nie 

robi w tym kierunku, no może poza jedną sytuacją. Kiedyś się 
jej oświadczył, ale nie można tego brać na poważnie, bo trochę 
go sprowokowała. 

Lena miała mętlik w głowie. Im dłużej nad tym rozmyślała, 

tym bardziej była skołowana. 

Spacer z psem też nic nie pomógł. Humor jej się nie poprawił. 

Nawet zabawny Max jej nie rozweselił. 

Zaprowadziła  psa  do  Aleksa.  Akurat  robił  coś  w  domku 

ogrodnika. Poszła potem do Nicoli na kawę. Po kawie pójdzie 
do destylarni i spróbuje zająć się dokumentami, które piętrzą 
się na jej biurku. 

Tak jak przypuszczała, Nicola była w kuchni. Siedziała przy 

lśniącym czystością stole, obok niej stał kubek kawy, przed nią 
leżały czasopisma ilustrowane i krzyżówki. 

 

background image

Nicola podniosła wzrok i odłożyła okulary. 
-  Co  się  dzieje?  Wyglądasz  jak  siedem  nieszczęść.  Humor 

jeszcze ci się nie poprawił? 

Lena potrząsnęła głową, wzięła filiżankę i usiadła. 
- Nie, jestem do niczego - powiedziała Lena i nalała pachnącej 

kawy z białego termosu. 

Nicola spojrzała na nią badawczym wzrokiem. 
-  Co  cię  gryzie?  Pokłóciłaś  się  z  Janem?  Mam  na  myśli... 

przez telefon... 

-Nie. 
- Więc co? Od kilku dni nie jesteś sobą. Lena napiła się kawy. 
- Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Opowiedziałam pani 

Móbiusowi o Thomasie, że on też mnie oszukał. Zrobiłam to, 
żeby mu pokazać, że nie tylko on został oszukany, że w innych 
związkach też źle się dzieje i ludzie przeżywają dramaty. 

- I teraz  jesteś zła, że wypaplałaś coś intymnego. Nigdy nie 

mówisz o osobistych przeżyciach, a już na pewno nie obcym 
ludziom. 

-  Nie,  nie  o  to  chodzi  -  odpowiedziała  niemal  opryskliwym 

tonem. 

 

background image

- W takim razie bądź łaskawa mi wyjaśnić, o co tak naprawdę 

chodzi.  Rozwiązuję  wprawdzie  krzyżówki,  ale  tam  mam 
zawsze jakąś podpowiedź. 

-  Przez  tę  rozmowę...  Przez  tę  rozmowę  rozgrzebałam  stare 

rany. Nie mogę przestać myśleć o Thomasie. Ciągle chodzi mi 
po głowie, czy tego chcę, czy nie! 

-  To  dlatego,  że  nie  wyjaśniłaś  z  nim  tej  całej  sytuacji. 

Dobrze,  nie  powiedział  ci  o  Nancy,  ale  chciał  z  tobą 
porozmawiać,  wyjaśnić  to,  ale  nie  dałaś  mu  żadnych  szans. 
Teraz nosisz w sobie rozgrzebaną ranę i nie wiesz, jaka maść 
może  ci  pomóc.  Otoczyłaś  się  murem  z  tabliczką:  Uwaga! 
Zakaz  wstępu!  Zapomniałaś  tylko,  że  każdy  mur  można 
zburzyć. 

-  Co  by  dała  ta  rozmowa?  Nic.  Jak  zwykle  próbowałby  się 

wykręcić  i  mamił  pięknymi  słówkami.  Fakt  jest  faktem, 
oszukał  mnie,  udawał  wielką  miłość,  a  Nancy  przemilczał... 
Zresztą  z  wiadomych  powodów.  Najgorsze,  że  zrobił  to 
świadomie.  Pamiętasz,  jak  wił  się  jak  piskorz  i  odradzał  mi 
przyjazd do Stanów? A potem... 

Nicola machnęła energicznie ręką. Lena umilkła.   
 

background image

- Nie odgrzewaj starych kotletów. Coś innego przyszło mi do 

głowy... 

Spojrzała  na  Lenę  badawczym  wzrokiem.  Wahała  się,  czy 

zadać pytanie, ale zaryzykowała. 

- Powiedz mi szczerze, kochasz go jeszcze? Lena zrobiła się 

blada, potem czerwona, 

wreszcie  wzięła  głęboki  oddech.  Początkowo  nie  była  w 

stanie  nic  odpowiedzieć.  Odezwała  się  dopiero  po  jakimś 
czasie. 

-  Oczywiście,  że  nie  -  powiedziała  zdecydowanym  tonem.  - 

Skąd ci to przyszło do głowy? 

Wolnym ruchem Nicola nalała sobie kawy, odsunęła termos, 

napiła się i odstawiła kubek. 

- Przemyśl to jeszcze. Sprawdź swoje uczucia - powiedziała. 
Lena miała mętlik w głowie. Co ma sprawdzać? Jakież bzdury 

wygaduje Nicola! 

- Nie ma takiej potrzeby. Kocham Jana i jestem z nim bardzo, 

bardzo szczęśliwa... 

-  Leno,  mnie  nie  musisz  przekonywać.  Jan  jest  miłym 

mężczyzną,  co  nie  przeszkadza,  żebyś  wciąż  nosiła  w  sercu 
Thomasa. W końcu był twoją wielką miłością. 

-  Był,  no  właśnie,  był...  Mądrze  powiedziane.  Moje  serce 

należy do Jana.   

 

background image

Nicola już chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Nie ma 

sensu się odzywać. Lena i tak wszystkiemu zaprzeczy. Jednego 
Nicola była pewna. Mimo gorących zapewnień Lena wcale nie 
skończyła z Thomasem. Nie jest to takie proste. Nie da się z 
dnia na dzień zapomnieć wielkiej miłości lub wyrzucić z serca 
jak  popsutą  parasolkę.  Wyparła  ją  tylko  na  chwilę,  ale  teraz 
wszystko  wraca.  Rozmowa  z  Rolfem  Móbiusem  wywołała 
lawinę wspomnień i uczuć. 

Nicola nie miała pojęcia, jak pomóc Lenie. Samo trzymanie 

jej  za  rękę  lub  poklepywanie  po  plecach  nie  wystarczy.  Nie 
może jej też powiedzieć: będzie dobrze, moje dziecko. 

Po chwili milczenia zmieniła temat. 
-  To  nie  wszystko,  co  cię  gryzie,  prawda?  Lena  podniosła 

głowę. 

- Nie. Rozmawiałam z Yvonne. 
- I ta rozmowa tak cię zasmuciła? - wystraszyła się Nicola. 
Była  w  rozterce.  Kochała  córkę  nad  życie,  ale  nie  pozwoli, 

żeby raniła Lenę. 

- Nie, na miłość boską, źle mnie zrozumiałaś... Tylko że po 

rozmowie z nią zaczęłam się zastanawiać... 

 

background image

Opowiedziała Nicoli o rozmowie z Yvonne. 
-  Widzisz,  ona  dobrze  wie,  czego  chce.  Jest  tego  absolutnie 

pewna. Dlaczego ja tak nie potrafię? Yvonne jest odważna, bez 
zabezpieczeń  pnie  się  po  linie,  a  ja  muszę  mieć  siatkę  i  po-
dwójne  zabezpieczenie.  Skoro  radzę  sobie  jakoś  z  innymi 
sprawami w życiu, to dlaczego nie w kwestii uczuć? Czy to ma 
związek z moim zwariowanym domem rodzinnym? 

-  Leno,  twój  ojciec  bardzo  cię  kochał,  wprost  ubóstwiał...  - 

zauważyła. 

Nicola  nie  chce  słyszeć,  że  z  domem  rodzinnym  Leny  było 

coś nie tak. Dla niej Fahrenbachowie to wyjątkowa rodzina i 
nie pozwoli powiedzieć o nich złego słowa. 

-  Tak,  wiem.  Nie  o  to  mi  chodzi.  Pomyślałam  tylko,  że 

gdybym miała normalną rodzinę jak Yvonne... - urwała nagle, 
bo uświadomiła sobie, że powiedziała coś głupiego. Na pewno 
tymi  słowami  zraniła  Nicolę.  Przecież  to  ona  jest  matką 
Yvonne. - Przepraszam, ale palnęłam głupstwo... 

- Powiedziałaś prawdę. Yvonne wychowali Wiedemannowie. 

Byli  przykładnymi  rodzicami,  zapewnili  jej  prawdziwy  dom, 
za co jestem im 

 

background image

niezmiernie  wdzięczna,  a  na  dodatek  byli  kochającym  się  i 

szczęśliwym małżeństwem. 

Westchnęła. Drżała jej ręka, kiedy podnosiła kubek z kawą. 
-  To  dlatego  nie  jest  mi  łatwo  dotrzeć  do  Yvonne  -  dodała 

Nicola. - Co ja mogę jej dać? Nic, bo nic nie mam. Wszystko 
oddałam. 

Lena była na siebie wściekła. Jak mogła być taka nieuważna? 
- Yvonne zrozumiała, że nie miałaś innego wyjścia. 
Nicola westchnęła ciężko. 
-  Dobrze  się  rozumiemy,  coraz  lepiej,  ale  jej  serce  zostanie 

przy  Wiedemannach.  Właściwie  po  co  ja  się  skarżę?  Nie 
zasłużyłam na nic innego. 

- Zobaczysz, kiedyś zaakceptuje cię jako mamę. Musisz być 

tylko cierpliwa. 

Obydwie  zdawały  sobie  sprawę,  że  to  tylko  ich  pobożne 

życzenie i nic więcej. 

-  Kiedyś  nadejdzie  ta  chwila  -  zapewniała  ją  Lena  i  żeby 

wzmocnić  swoje  słowa,  zacytowała  jedno  z  ulubionych 
powiedzonek Nicoli. - Przecież wiesz, moja droga, że nadzieja 
umiera ostatnia. 

 

background image

Zabrzmiało to tak żałośnie, że Lena zawstydziła się i zmieniła 

temat, żeby nie popełnić kolejnej gafy. 

- Co myślisz o pomyśle Sylvii, żeby wyjechać z bliźniakami 

do Portugalii? Dla mnie to jedynie ucieczka, a dla ciebie? 

Nicola wzruszyła ramionami. 
-  Nie  mam  zdania,  ale  wiem,  że  Sylvia  nigdy  nie  postępuje 

nierozważnie. Wie, co robi, i jeśli uważa, że musi pojechać do 
Portugalii, to na pewno ma jakiś ważny powód ku temu. 

-  Jedzie,  żeby  być  blisko  Martina  i  wyjaśnić  coś,  czego  nie 

zrozumiała, kiedy jej się przyśnił - powiedziała Lena. 

Nie miała pojęcia, na ile Nicola jest zorientowana w sytuacji. 
Nicola i Sylvia były sobie bliskie, inaczej Sylvia nie wzięłaby 

Nicoli  na  matkę  chrzestną  małej  Amalii.  Ale  jednak  nie 
mówiły sobie wszystkiego. 

- Ona i Martin byli sobie bardzo bliscy. Może już czas pozbyć 

się  żałoby  i  pożegnać  się  na  dobre  z  Martinem...  Obydwoje 
kochali  Portugalię.  Zawsze  była  dla  nich  wyjątkowym 
miejscem. To zrozumiałe, że właśnie tam najbardziej czuje 

 

background image

jego  obecność.  Może  chce  po  prostu  zawieźć  dzieci  w  to 

miejsce, gdzie byli sobie tacy bliscy i rozsypała jego prochy? 

-  Dla  mnie  to  ucieczka  przed  Christianem.  Świetnie  się 

rozumieją, a Christian zakochał się w niej. To dlatego się waha, 
czy przeprowadzić się do Fahrenbach. 

- Sylvia i Christian? Właściwie dlaczego nie? Ale jeśli mają 

być razem, to Christian musi się uzbroić w cierpliwość.   

Lena  nie  podzielała  jej  zdania,  ale  nie  chciała  o  tym 

dyskutować. Napiła się kawy. Odstawiła filiżankę i wstała. 

- Idę do biura. Czeka na mnie mnóstwo pracy. 
Wstawiła  filiżankę  do  zmywarki.  Kiedy  ponownie 

przechodziła obok Nicoli, ta szybko się podniosła. 

- Chodź do mnie - powiedziała i przytuliła Lenę. - Nie łam już 

sobie  głowy.  Jesteś  świetną  dziewczyną,  ale  nie  bierz 
wszystkiego  tak  poważnie.  Nie  trzeba.  Pamiętaj,  że  jeden 
potrzebuje pewności, a drugi nie. I jedno, i drugie jest dobre... 
To tak jak na basenie. Jeden skacze od razu na głęboką wodę, a 
drugi najpierw ostrożnie wkłada jedną nogę, potem drugą... 

 

background image

Lena roześmiała się. 
- Ten drugi to niby ja, co? 
- Nie to miałam na myśli. Chciałam ci jedynie dać przykład, 

że  ludzie  są  różni  i...  jeśli  wciąż  kochasz  Thomasa,  schowaj 
dumę do kieszeni i zadzwoń do niego. 

Lena wyrwała się z jej uścisku. 
-  W  jakim  celu?  Nie,  Thomas  Sibelius  to  już  przeszłość... 

Forever... 

Urwała  nagle.  Nie  powinna  była  wypowiadać  tego  słowa. 

Ono  jeszcze  bardziej  przypominało  jej  Thomasa.  Ta  piękna 
bransoletka z wygrawerowanym napisem L + T. Love forever. 
Jasne, miłość na zawsze do tej, która czeka na niego w kolejce. 
Nie,  Thomas  to  przeszłość.  Nie  chce  być  jedynie  nagrodą 
pocieszenia, chce być główną wygraną. A taką jest dla Jana. 

- Może wolelibyście, żebym była z Thomasem, bo znaliście 

go  wcześniej,  bo  zawsze  chętnie  do  was  przychodził,  także 
beze mnie. Jan jest inny, dla niego to zupełnie nowy świat, nie 
zna takiego życia, jakie wiedziemy w posiadłości, że zawsze 
jesteśmy  razem,  ale  razem  jemy,  śmiejemy  się,  pracujemy... 
Jan przyzwyczai się do wszystkiego, do was też. Jest dla mnie 

 

background image

stworzony, kocha mnie i nie trzyma w rezerwie żony... 
-  Już  dobrze,  Leno.  Ty  zaczęłaś  ten  temat,  a  ja  wtrąciłam 

jedynie swoje. 

-1  tak  cię  lubię,  jeśli  nawet  na  mnie  się  złościsz  -  zawołała 

Lena i objęła Nicolę. 

Potem pomachała jej na pożegnanie i wyszła z kuchni. 
Biedna Nicola! 
Nie  dość,  że  musiała  wysłuchać  jej  głupiego  gadania,  to 

jeszcze ją zbeształa. 

Ale jedno było dla niej jasne jak słońce. Chce być z Janem i z 

nikim  innym!  Nie  będzie  już  rozmyślać  nad  miłością, 
małżeństwem, rodziną, nie wtedy, gdy o nią będzie chodziło. 

Do tej pory wszystko jej się w życiu układało. Musi wierzyć, 

że dalej też tak będzie. 

Zajmie się teraz kampanią reklamową wszystkich produktów, 

które są w ofercie fabryki likierów Fahrenbach. 

Najpierw Ogniem, wódką, która nie smakuje tak dobrze jak 

ta, którą piły z Iriną w rosyjskiej restauracji, ale która całkiem 
nieźle się sprzedaje, ale na pewno jej sprzedaż można jeszcze 
zwiększyć. 

 

background image

Biegła przez posiadłość i była już prawie u celu, kiedy nagle 

usłyszała swoje imię. Wystraszyła się i stanęła jak wryta. 

- Mnie nie musisz się bać - zaśmiał się Aleks. - Chodź, coś ci 

pokażę. Ucieszysz się. 

Wziął  ją  za  rękę  i  poprowadził  do  domku  ogrodnika,  w 

którym  remont  szedł  pełną  parą,  a  dom  wyglądał  z  każdym 
dniem coraz lepiej. 

Weszli do sieni. Na podłodze leżała już kwadratowa terakota. 

Idealnie pasowała do odnowionych drewnianych drzwi. 

Aleks poszedł przodem. Z rozmachem pchnął drzwi do salonu 

i zawołał: 

-Tadam.... 
Jak  na  zazwyczaj  spokojnego  Aleksa  zabrzmiało  to  dość 

ekscentrycznie. Lena weszła do salonu i zamarła. 

- Mój Boże, jak tu pięknie! - zachwycała się. 
Lena chciała wyrzucić starą drewnianą podłogę, ale Aleks się 

nie zgodził  i  powiedział, że  doprowadzi  ją  do  porządku.  Nie 
chciała się z nim 

- kłócić, więc skapitulowała, choć w duchu było jej go żal, bo 

była przekonana, że się narobi, a i tak nic z tego nie wyjdzie. 
Myliła się! 

 

background image

Podłoga wyglądała wspaniale, jak za dawnych czasów. Żaden 

nowoczesny parkiet nie umywał się do niej, żaden nie nadałby 
temu pomieszczeniu takiego uroku. 

Lena była pod wrażeniem. Rzuciła się Aleksowi na szyję. 
-  Aleks!  To  wspaniałe.  Muszę  cię  przeprosić,  bo  nie 

wierzyłam, że ci się uda. Jesteś prawdziwym geniuszem!   

-  Kto  jest  geniuszem?  -  usłyszeli  głos  Nicoli.  Widziała,  jak 

Aleks z Leną idą do domku 

ogrodnika  i  przybiegła  czym  prędzej,  żeby  zobaczyć 

zaskoczenie Leny. 

- Twój mąż - zawołała Lena i tym razem rzuciła się na szyję 

Nicoli. - Aleks jest niezastąpiony. Zobacz na tę podłogę, na te 
deski!  Są  przepiękne,  a  ja  chciałam  je  wyrzucić.  Całe 
szczęście, że Aleks mi nie pozwolił. 

- Trochę się zna na rzeczy ten mój Aleks - powiedziała Nicola 

z dumą w głosie, posyłając mężowi czułe spojrzenie. 

Aleks  i  Nicola  to  para,  z  której  na  pewno  można  brać 

przykład.  Byli  ze  sobą  na  dobre  i  na  złe,  przez  wszystko 
przechodzili  razem,  nawet  przez  bardzo  ciężkie  chwile.  Na 
początku 

 

background image

Aleksowi nie było łatwo, kiedy rana po oddaniu dziecka była 

jeszcze świeża, a Nicola bardzo nieszczęśliwa. 

Aleks i Nicola poznali się krótko po tym, jak ona oddała córkę 

do  adopcji.  Szkoda,  że  nie  wcześniej.  Wtedy  Nicola  nie 
musiałaby oddawać swojego dziecka. 

- Mogę zobaczyć? - przyłączyła się do nich Babette. - Daniel 

już mnie uprzedził, że Aleks dokonał niemożliwego. 

Babette  zajrzała  do  środka  i  oniemiała.  Stała  z  szeroko 

otwartą buzią. 

- Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam tak pięknej podłogi. To 

drewno żyje, a jak pasuje do drzwi i okien. Coś pięknego! 

„Może  niedługo  zamieszkasz  tu  z  Danielem  i  małą  Marie", 

pomyślała Lena, ale nie powiedziała tego na głos. To miała być 
niespodzianka. 

-  Podczas  ceremonii  chrztu  statku  trzeba  rozbić  butelkę 

szampana  o  burtę  -  powiedziała  Babette.  -  A  co  się  robi  w 
przypadku  podłogi?  Nie  będziemy  o  nią  rozbijać  butelki, 
szkoda podłogi i szampana, ale możemy ją opić. Co wy na to? 
Mam w domu szampana. 

- Świetny pomysł - powiedziała Lena. 
 

background image

-1 świetna okazja! - rzuciła Nicola. 
- Teraz, o tej porze? - zdziwił się Aleks. 
- Dlaczego nie - wtrąciła Babette. - Ja i tak nie wypiję więcej 

jak kieliszek, inaczej zacznę śpiewać, najgorsze, że piosenki do 
tyłu. 

Wybuchli śmiechem. Lena sięgnęła do kieszeni. 
-  Na  szczęście  mam  przy  sobie  komórkę.  Zadzwonię  po 

Daniela  i  Inge.  Nie  może  ich  zabraknąć.  A  w  biurze  niech 
włączą automatyczną sekretarkę - powiedziała i wybrała numer 
Daniela. 

Zły  humor  minął  jak  ręką  odjął.  Teraz cieszyła się  razem z 

innymi. Radosnym głosem poprosiła Daniela i Inge, żeby do 
nich dołączyli. 

Nagle  ktoś  trącił  ją  lekko  z  tyłu.  Odwróciła  się  i  zobaczyła 

Maksa. Pies wpatrywał się w swoją panią. 

Lena nachyliła się do niego. 
- Tak, Max, ty też idziesz z nami. Nie dostaniesz szampana, 

ale znajdzie się dla ciebie kilka smakołyków. 

Max  jakby  zrozumiał  jej  słowa.  Zaczął  skakać  i  radośnie 

szczekać. Dawał znać pani, że przystaje na jej propozycję. 

background image

Kiedy  zadzwonił  telefon  i  w  słuchawce  rozległ  się  głos 

Marcela  Clermonta,  Lena  od  razu  poczuła  się  winna. 
Rozumiała, dlaczego do niej wydzwania, ale przecież już mu 
obiecała, że przyjedzie. 

-  Marcel,  strasznie  mi  przykro,  ale  nie  mogę  ci  jeszcze 

powiedzieć,  kiedy  dokładnie  przyjadę  -  rzuciła  na  wstępie.  - 
Mój... - zawahała się, bo nie wiedziała, jak nazwać Jana. - Mój 
przyjaciel...  -  powiedziała  po  chwili.  Przecież  Jan  jest  jej 
przyjacielem.  -  Mój  przyjaciel  przyjedzie  ze  mną.  Niestety, 
najpierw musi skończyć reportaż. 

-  Nie  denerwuj  się,  proszę  -  uspokajał  ją  Marcel,  kiedy 

zorientował się, że Lena ma wyrzuty sumienia. - Dzwonię w 
zupełnie innej sprawie. Chodzi o kwestie służbowe. Jak wiesz, 
nasze wina są dystrybuowane przez hurtownię 

 

background image

Friedera. Wiesz też, że twój brat nie płaci rachunków. Twoja 

decyzja, każesz wysyłać mu wino, wysyłam, nie wnikam w to, 
jak również w to, że z własnej kieszeni dokładasz do jego in-
teresu.  Winnice  należą  do  ciebie,  chociaż  ty  wciąż 
zachowujesz się tak, jakby nadal były własnością Jörga i nie 
chcesz  mu  zaszkodzić.  O  tym  porozmawiamy,  jak 
przyjedziesz.  Teraz  chodzi  mi  o  coś  innego,  a  mianowicie  o 
nasze wina, te w cenach z niższej półki, których Frieder za nic 
w  świecie  nie  chce  sprzedawać,  bo  ich  cena jest  za  niska  na 
kieszeń  jego  wytwornego  klienta,  zgodnie  z  maksymą,  że 
bogaci panowie nie piją tanich trunków. Leno, u nas te wina 
sprzedają  się  jak  świeże  bułeczki.  Nie  rozumiem,  dlaczego 
miałoby ich zabraknąć na niemieckim rynku? Tracimy przez to 
pieniądze.  Dlatego  mam  dla  ciebie  propozycję.  Pomyśl,  czy 
chciałabyś wprowadzić te wina do oferty własnej firmy. Jeśli 
nie, poszukam kogoś innego. Dodam jeszcze, że nasze wino za 
siedem  euro zdobyło  właśnie  złoty  medal  w  kategorii  win w 
swoim przedziale cenowym. 

- Marcel, to fantastyczna wiadomość! - ucieszyła się Lena. 
 

background image

-  Też  tak  uważam.  Bardzo  dobre  wino  za  taką  cenę  to 

rzadkość!  Jest  delikatne  w  smaku,  dobrze  się  je  pije,  a  co 
najważniejsze - może jeszcze leżakować. 

- Chyba nie dostaliśmy od ciebie tego wina, prawda? 
-  Nie,  chciałem  najpierw  zaczekać  na  ocenę,  ale  kilka 

kartonów jest już w drodze. Będziesz zachwycona, zobaczysz. 

- Nie mogę się już doczekać. Opisz, żebym mogła je poczuć 

na języku. 

Marcel roześmiał się. 
- No dobrze, więc jest ciemnoczerwone o delikatnym zapachu 

porzeczki, śliwki, wanilii z dodatkiem ziół. 

- Brzmi nieźle - zachwycała się Lena. - A jakie jest w smaku? 
Spodobało mu się jej zainteresowanie. 
-  W  smaku  wytworne,  z  wyczuwalną  mineralnością,  no  jest 

takie, jakie powinno być prawdziwe bordeaux. 

-  Marcel,  naprawdę  nie  mogę  się  już  doczekać.  To 

niesamowite! Dostaliśmy złoty medal za wino z niższej półki. 
Musi być naprawdę wyjątkowe. Dziękuję ci. 

 

background image

- Za co? - zdziwił się. 
-  Przecież  to  twoja  zasługa.  Gdybyś  nie  był  wytrawnym 

kiperem... Żałuję, że Jórg tego nie dożył. Cieszyłby się z tego 
sukcesu. 

Marcel nie odpowiedział. 
- Marcel? - powiedziała Lena po chwili. - Jesteś tam jeszcze? 
-Tak. 
- Dlaczego nic nie mówisz?   
  Marcel westchnął.   
-  Leno,  wiesz  tak  samo  jak  ja,  że  Jórg  nie  przejmował  się 

winnicami. Jedyne, co go interesowało, to zysk - ile może na 
tym zarobić. 

To  była  gorzka  prawda,  ale  prawda.  Teraz  to  Lena 

westchnęła. 

-  Masz  rację.  Sama  nie  wiem,  dlaczego  ciągle  coś  sobie 

wmawiam.  Za  wszelką  cenę  usiłuję  przedstawić  Jórga  w  jak 
najlepszym świetle, jakby się ubiegał o jakąś posadę. 

-  Leno,  Jórg  był  taki,  jaki  był,  co  nie  znaczy,  że  był  złym 

człowiekiem.  Wręcz  przeciwnie,  był  wspaniałomyślny  i 
wyrozumiały dla siebie i innych. 

Był... Lena nie mogła i nie chciała mówić o Jórgu w czasie 

przeszłym. To stawało się nie do wytrzymania. 

 

background image

-  Cały  Jórg...  -  westchnęła.  -  Marcel,  przepraszam,  mam 

rozmowę na drugiej linii - skłamała. - Odezwę się po degustacji 
nowego wina. Już jutro powinnam je dostać. Zastanowię się też 
nad  twoją  propozycją  i  porozmawiam  z  Danielem,  czy 
dalibyśmy radę i co o tym sądzi. 

- W porządku, do usłyszenia. 
Pożegnali się. Lena miała wyrzuty sumienia. Zbyła Marcela, 

bo nie mogła znieść, że mówi o Jórgu w czasie przeszłym, a 
przecież Marcel jest wobec niej w porządku, ciężko pracuje w 
winnicach, stara się, jakby to była jego własna firma. 

Jakoś mu to wynagrodzi. Da mu premię. Tego się Marcel na 

pewno nie spodziewa. Ba! Marcel wcale tego nie oczekuje! 

Wstała. Pójdzie do Daniela i omówi z nim dystrybucję wina z 

Francji.  Frieder  nie  chce  zejść  z  wysokiego  konia,  chociaż 
tonie  w  długach.  Zamiast  ratować  firmę  i  sprzedawać  to,  na 
czym można zarobić, nadal marzy. Tylko o czym? Wszystkie 
jego  marzenia  prysły  jak  bańka  mydlana.  Chyba  oszalał. 
Przecież  to  jego  hurtownia  zajmuje  się  dystrybucją  win  z 
winnic Dorleac. A on co? Nie płaci i jeszcze nie chce 

 

background image

wziąć nowego wina, bo jest za tanie! Nie, jemu nie można już 

pomóc. Jednak niedobrze, że zapomniał, że działa nie tylko na 
szkodę własnej firmy, lecz również winnic Jórga. 

Jeśli zdecydują z Danielem, że zajmą się sprzedażą nowego 

wina, to listownie poinformuje o tym Friedera. 

Teraz  musi  tylko  omówić  tę  kwestię  z  Danielem,  a  potem 

Daniel  sam  skontaktujecie^  z  Marcelem  i  wszystko  z  nim 
uzgodni.  Im  wcześniej,  tym  lepiej.  Jak  to  mówią,  kto  rano 
wstaje, temu Pan Bóg daje. 

Nicola cieszyłaby się jak dziecko, gdyby wiedziała, że Lena 

wzięła sobie do serca jej ukochane powiedzonka. 

background image

Oczywiście  Daniel  z  zapałem  podszedł  do  pomysłu 

dystrybucji wina z zamku Dorleac. Równie oczywisty był fakt, 
że  Frieder  nie  odpowie  na  list  Leny.  Nie  udało  jej  się  też 
skontaktować  z  nim  telefonicznie.  Co  ten  uparciuch  sobie 
wyobraża? 

Najspokojniej  w  świecie  patrzy,  jak  Lena  płaci  za  niego 

rachunki, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. 
Ale  dla  tego  zadufanego  w  sobie  zarozumialca  to  wciąż  za 
mało. On chce jeszcze działkę nad jeziorem, całą posiadłość we 
Francji, z zamkiem i winnicami, a słowo „dziękuję" w ogóle 
nie figuruje w jego słowniku. 

Wzbierała się w niej złość na brata, kiedy nagle usłyszała, że 

ktoś otwiera drzwi. 

To na pewno Nicola. Był ranek, Lena siedziała jeszcze przy 

śniadaniu. Ciekawe, z jaką sprawą przyszła Nicola? 

 

background image

- Nicola, tu jestem! Chodź do kuchni - zawołała. - Napijemy 

się razem kawy. 

i  -  Ze  mną  też  się  napijesz?  -  dotarł  do  jej  uszu  przyjemny 

męski głos. 

Lena  podniosła  wzrok,  zerwała  się  na  równe  nogi  tak 

energicznie, że o mało nie przewróciła krzesła, a potem rzuciła 
się w otwarte ramiona. 

Jan przyjechał! 
Trzymała go mocno, jakby się bała, że, to tylko złudzenie. Ale 

jego  usta  szukające  jej  ust  podpowiadały,  że  to  dzieje  się 
naprawdę. 

Jak  szalona  odpowiadała  na  jego  pocałunki.  Wszystkie 

wątpliwości rozpłynęły się nagle jak poranna mgła. 

Wszystko,  co  sobie  wmawiała,  to  bzdury.  Kocha  Jana,  tego 

przystojnego, szarmanckiego oraz czułego Jana van Dahlena i 
żadnego innego! Kocha tego mężczyznę, w którego ramionach 
niemal utonęła i od którego pocałunków brakuje jej tchu, bo są 
takie mocne i pełne namiętności. 

Kiedy  po  dłuższej  chwili  Jan  uwolnił  ją  ze  objęć,  Lena 

zapytała zdyszanym głosem: 

- Skąd tu się wziąłeś, najdroższy? Nie spodziewałam się, że 

dzisiaj przyjedziesz. 

 

background image

- Mam nadzieję, że nie ubolewasz nad moim wcześniejszym 

przyjazdem, piękności ty moje... 

- Nie, na Boga, nie! Nie wolno ci tak nawet myśleć. Jestem 

szczęśliwa,  że  cię  widzę,  ale  jednocześnie  trochę  zdziwiona. 
Podczas naszej ostatniej rozmowy telefonicznej powiedziałeś, 
że przyjedziesz dopiero pojutrze. 

-  To  prawda.  Ale  darowałem  sobie  jedno  spotkanie,  bo  po 

pierwsze, bardzo się za tobą stęskniłem, a po drugie, nie mogę 
tak  długo  zostać,  jak  planowałem.  Muszę  się  zająć  czymś 
bardzo, bardzo ważnym. 

Lena  ucieszyła się, że  Jan się za  nią stęsknił. Ale  nie  może 

zostać  tak  długo,  jak  planowali...  Wcześniej  była  zawsze 
przybita takimi nagłymi zmianami, pytała dlaczego, jak i co... 
Oduczyła się tego. 

Jeśli  Jan  chce  jej  o  czymś  powiedzieć,  to  zrobi  to  bez 

proszenia. Najważniejsze, że jest i przyjechał wcześniej, niż się 
spodziewała... 

- Tak się cieszę, że jesteś przy mnie - powiedziała po chwili 

namysłu.  -  Napijesz  się  kawy?  Czy  może  zjesz  śniadanie? 
Jestem  dobrze  przygotowana...  Mam  wszystko,  czego  tylko 
dusza zapragnie. 

 

background image

- Moja dusza pragnie tylko ciebie i nic więcej. Ale kawą nie 

pogardzę - spojrzał na Leną płomiennym wzrokiem.  - Nawet 
sobie  nie  wyobrażasz, jak bardzo za tobą tęskniłem... Jest mi 
coraz trudniej samotnie podróżować, kiedy wiem, że ty jesteś 
tu, w tej cudownej posiadłości. To wieczne bycie w drodze, raz 
w tym, raz w innym hotelu, raz w tym, raz w innym kraju, to 
nic  innego  jak  wyższa  forma  koczowniczego  trybu  życia... 
Życie  Cygana.  Czasem  szkoda  mi  siebie.  Leno,  wywróciłaś 
moje  życie  do  góry  nogami.  Kiedyś je  lubiłem, podobało  mi 
się.  Bez  ciebie  nie  sprawia  mi  już  takiej  przyjemności  jak 
dawniej. 

Lena słuchała tego z radością. Jednak nie pokazała, jak bardzo 

cieszą  ją  te  słowa.  To,  co  Jan  teraz  powiedział,  oznacza,  że 
rosną szanse, że wreszcie zamieszka w posiadłości na stałe, że 
swoje dalekie podróże zredukuje do absolutnego minimum. 

Brzmiało  to  zbyt  pięknie,  żeby  mogło  być  prawdziwe. 

Miałaby  wtedy  dokładnie  to,  o  czym  od  dawna  marzy  - 
normalne,  uporządkowane  życie  u  boku  mężczyzny,  który 
zawsze jest przy niej, zawsze, kiedy go potrzebuje... 

 

background image

- Cieszę się każdym dniem spędzonym z tobą 
- odpowiedziała dyplomatycznie. 
- A nocą? - zażartował. - Noce ci się nie podobają? 
Lena zaśmiała się. 
-  O  takich  sprawach  się  nie  mówi,  mój  drogi.  Noce...  - 

zamrugała uwodzicielsko. 

Teraz Jan się zaśmiał. 
- Przestań, bo zapomnę, że jest ranek i pomylę go z nocą. 
- Nie mam nic przeciwko temu, kochanie 
- odpowiedziała podekscytowana. 
Kiedy  Jan  jest  przy  niej,  wszystko  jest  takie  proste  i 

nieskomplikowane... 

Nie mogła nic więcej powiedzieć, bo Jan się nachylił i zaczął 

ją namiętnie całować. 

„Tak,  jest  tak  wspaniale,  tak  cudownie,  kiedy  Jan  jest  przy 

niej",  pomyślała  kolejny  raz.  Kiedy  jest  z  nią,  nigdy  nie 
nachodzą jej głupie myśli, nie wspomina też Thomasa. Wtedy 
Thomas nie istnieje, nie ma go w jej pamięci, jakby nigdy nie 
było go w jej życiu. 

W  tym  momencie  Lena  postanowiła,  że  w  przyszłości  już 

nigdy nie pozwoli, żeby dopadły ją jakieś dziwaczne myśli. 

 

background image

Jan van Dahlen i ona są parą, szczęśliwą parą! Doskonale się 

rozumieją, uzupełniają, a co najważniejsze - kochają... 

Jan przyjechał! Czuje się niewyobrażalnie szczęśliwa. Kiedy 

Jan jest z nią, dociera do niej, jak bardzo bywa samotna, kiedy 
go nie ma, jak bardzo za nim tęskni. Nie ma sensu wiązać się z 
człowiekiem, który wpada tylko przejazdem i nie może w pełni 
uczestniczyć w jej życiu. To nie wystarczy, żeby tak naprawdę 
być  ze  sobą.  Jan  uczestniczy  w  jej  życiu,  może  z  nim  o 
wszystkim porozmawiać, chociaż wcale tego nie robi, bo czas, 
jaki  mogą  spędzić  razem,  chce  wykorzystać  inaczej,  chce 
pokazać  mu swoją miłość, wszystkie  uczucia, jakie  do niego 
żywi,  a  nie  rozmawiać  o  klientach,  którzy  nie  zapłacili  ra-
chunków lub o kłopotach z siostrą czy czymś takim. A jednak 
również  takie  banały  są  częścią  wspólnego  życia.  W  końcu 
życie  składa  się  nie  tylko  z  chwil  radosnego  uniesienia,  lecz 
również  z  nudnych  codziennych  spraw.  Życie  to  nie  tylko 
poezja, to także proza. 

Może  wkrótce  się  to  zmieni.  Jan  sam  przyznał,  że  jego 

cygańskie życie już mu się tak bardzo nie podoba. 

 

background image

To  na  pewno  tylko  kwestia  czasu  i  Jan  zamieszka  w 

posiadłości,  a  potem...  Wybiegła  myślami  w  przyszłość  - 
potem  zechce  się  z  nią  ożenić  i  oświadczy  się  jej  z  własnej 
woli,  a  nie  tylko  po  to,  żeby  poprawić  jej  humor.  Lena  van 
Dahlen... 

Jak to cudownie brzmi. A może zostać przy swoim nazwisku? 

Dzisiaj to możliwe. 

Czy ona na głowę upadła? Dokąd biegną jej myśli? 
- O czym tak myślisz? - dotarło do jej uszu. 
-  Jestem  bardzo  ciekawy,  jakie  myśli  skrywa  ta  piękna 

główka. 

Lena się zlękła. Oblała się rumieńcem. O Boże! Nie może mu 

zdradzić swoich myśli. Wystraszy go tylko. 

- A, nic takiego... Myślałam tylko, jak mi z tobą dobrze... I jak 

bardzo cię kocham. 

Nie kłamie. 
- I to ma być nic takiego? - zaprotestował. 
-  Zamiast  skrywać  takie  myśli,  powinnaś  mi  w  przyszłości 

częściej  powtarzać,  jak  bardzo  mnie  kochasz.  Mogę  tego 
słuchać bez końca. Będę te słowa spijał z twoich ust jak cenne 
krople  wody  na  pustyni.  Jestem  spragnionym  miłości 
wędrowcem, który wraca z pustkowia. 

 

background image

Lena zaśmiała się. 
-  Mój  drogi,  wprawdzie  wiem,  że  piszesz  świetne,  bardzo 

rzeczowe  reportaże,  ale  koniecznie  powinieneś  napisać  jakąś 
powieść miłosną. Wyrażasz się tak kwieciście... 

Spojrzał  na  nią  płomiennym  wzrokiem.  Lenie  zrobiło  się 

ciepło na sercu. 

Przyniosła świeżą kawę. Mają czas. Jan dopiero przyjechał.   

Mają trochę czasu na czułości.!. 

background image

Lena wolno podjechała pod niewielką drewnianą bramę. Była 

niedomknięta. „Cały Jan", pomyślała z uśmiechem na ustach, 
zawsze  ma  problem  z  zamykaniem  za  sobą  drzwi.  To  taki 
drobny  mankament,  ale  dopóki  zamyka  za  sobą  drzwi 
wejściowe do domu, można mu to wybaczyć. 

Lena  otworzyła  bramkę,  przeszła  przez  nią  i  starannie 

zamknęła ją za sobą. To z kolei jej bzik. Wszędzie musi za sobą 
dokładnie zamykać drzwi, bramy i bramki. Jak to dobrze, że 
ludzie są tacy różni... 

Pod jej stopami skrzypiał żwir i szeleściły suche liście. Ciągle 

leciały z drzew prosto pod jej nogi, kiedy szła do stanicy. 

Zatrzymała  się  przed  drzwiami.  Odwróciła  się  nagle  i 

pobiegła pomostem wychodzącym w głąb jeziora. 

 

background image

Nastało dość chłodne, ale słoneczne popołudnie. Jezioro było 

bardzo spokojne. Niewielkie fale z wolna uderzały o brzeg, a w 
powietrzu unosiły się skrzeczące mewy. 

„Niezależnie  od  pory  roku  tutaj  zawsze  jest  pięknie", 

pomyślała Lena. Można zapomnieć o troskach, napawać oczy 
widokiem  nienaruszonej  przyrody,  rozkoszować  się  ciszą, 
cieszyć się pięknem krajobrazu, który nawet zimą nic nie traci 
ze swojego uroku. 

Dobrze  jest  posłuchać  kaczek  i  popatrzeć  na  majestatyczne 

łabędzie. Oczywiście, teraz nie ma kaczek i łabędzi. Przeniosły 
się na zimę na wschodni brzeg jeziora. Odleciały też skrzeczą-
ce mewy, mocno uderzając skrzydłami. 

Lena  odwróciła  się.  Cieszyła  się,  że  niedługo  przyjdzie 

wiosna. Znowu będzie można siedzieć na powietrzu, popływać 
łódką  po  jeziorze.  Przyroda  obudzi  się  do  życia,  a  dzięcioły 
monotonnym stukaniem będą obwieszczać wszem i wobec, że 
też tu są. 

Jej  spojrzenie  powędrowało  na  zniszczoną  ławkę  na  końcu 

pomostu.  To  było  jedno  z  jej  ulubionych  miejsc.  Tu  mogła 
siedzieć godzinami , patrzeć na wodę, marzyć, czytać... 

 

background image

Musi  poprosić  Aleksa,  żeby  pomalował  ławkę.  Dziwne,  że 

jeszcze tego nie zrobił. Zawsze pilnuje wszystkiego i naprawia, 
co trzeba. No tak, ale teraz ma pełne ręce roboty z remontami w 
posiadłości. Rzeczywiście mógł zapomnieć o ławce. Aleks nie 
musi robić tego sam. Może zlecić pracę jednemu z robotników. 
Ale Lena go zna... Nikt nie zrobi tego tak dobrze jak on. 

Spojrzała na wyryte na ławce serce z literami T + L. Thomas i 

Lena... Często przychodziła tu z Thomasem. Tu pierwszy raz 
się całowali, przysięgali sobie miłość do grobowej deski... 

Mój Boże, kiedy to było. Serce i inicjały ich imion dobrze się 

zachowały i wciąż były wyraźnie. Nie znikną, dopóki ławka tu 
będzie. Wyryli je tak mocno, jakby miały trwać wiecznie. Ich 
miłość też miała być wieczna. 

Lena puściła się pędem do stanicy, jakby ją ktoś gonił. 
Jan na nią czeka. Zaraz rzuci mu się w ramiona! 
Pojadą do Bad Helmbach na kawę i po jakąś część do aparatu 

Jana. 

Lena  cieszyła  się  na  popołudnie  z  ukochanym  mężczyzną  i 

nie  miała  zamiaru  psuć  sobie  humoru  myślami  o  Thomasie 
Sibeliusie. 

 

background image

Mocnym pchnięciem otworzyła masywne dębowe drzwi. 
Wmaszerowała  do  przytulnego  pomieszczenia,  które  Jan 

wykorzystywał  jako  swój  azyl,  kiedy  chciał  spokojnie 
popracować. 

Spojrzał na nią zaskoczony. 
- Już tak późno? Praca tak mnie pochłonęła, że zapomniałem 

o  bożym  świecie  i  straciłem  poczucie  czasu  i  przestrzeni. 
Stanica jest idealnym miejscem, pomysły same się rodzą, myśli 
płyną niczym żwawy górski potok. 

-1 ty to mówisz? - zaśmiała się Lena. - Żwawy górski potok... 
- Nie znasz mnie - powiedział. - Nie masz pojęcia, do czego 

jestem zdolny. Zaczekaj, jeszcze się zdziwisz. 

Wstał,  spokojnym  krokiem  podszedł  do  niej  i  wziął  ją  w 

ramiona. 

- Dobrze, że jesteś, piękności ty moje - wyszeptał i zaczął ją 

całować. 

-  Jak ci  minął  dzień?  -  zapytał, kiedy  wypuścił  ją  z  objęć.  - 

Zrobiłaś to, co zaplanowałaś? 

Lena pokiwała głową. 
- Wszystko załatwione, chociaż nie było mi łatwo skupić się 

na pracy. Moje myśli wciąż 

 

background image

krążyły wokół ciebie. Ale teraz z czystym sumieniem mogę 

pojechać z tobą do Bad Helmbach. 

-  Jak  chcesz,  możemy  zostać  w  stanicy  -  zaproponował.  - 

Spędzimy  miłe  popołudnie,  napijemy  się  kawy,  a  potem 
pójdziemy  na  spacer.  Szczerze  mówiąc,  bardziej  mi  to 
odpowiada  niż  to  okropne  Bad  Helmbach. Zamienić  tutejszy 
raj na miejsce zbiórki pięknych i bogatych, a do tego próżnych, 
to niemal szok kulturowy. 

-  Jestem  tego  samego  zdania  -  odpowiedziała  Lena.  -  Ale 

mieliśmy jechać po jakąś część. 

Jan machnął ręką. 
- Nie jest to aż tak ważne. Sam mogę to załatwić. Nie mam 

nawet  pewności,  czy  dostanę  ją  w  Bad  Helmbach.  Zrobimy 
zresztą, jak zadecydujesz. 

- Skoro mnie pytasz, to chciałabym zostać w Fahrenbach. Bad 

Helmbach nie jest, jak się zapewne domyślasz, moim miejscem 
na  Ziemi.  Jadę  tam  tylko  wtedy,  gdy  muszę.  Ten  sztuczny 
świat nie jest w moim stylu. W takim razie najpierw kawa, a 
potem spacer... 

-  Fantastycznie!  -  ucieszył  się  Jan.  -  Usiądź  wygodnie,  a  ja 

zaparzę kawę. Zdążyłem się już zaprzyjaźnić z ekspresem.   

 

background image

Lena  nie  protestowała.  Zdjęła  kurtkę,  przerzuciła  ją  przez 

oparcie krzesła i usiadła wygodnie w fotelu. 

Miała stąd wspaniały widok na jezioro, w którym odbijały się 

promienie  słońca.  Najpierw  patrzyła  na  wodę,  potem 
przeniosła wzrok na Jana zajętego parzeniem kawy. 

Czym sobie zasłużyła na tego mężczyznę? Kobiety zabijały 

się o niego, a on widział tylko ją jedyną. 

Czasem Lena nie mogła pojąć, że akurat ona wygrała ten los 

na loterii. Na początku Jan nie miał z nią lekko. Wtedy była 
jeszcze z  Thomasem. Zadowolił się  rolą  przyjaciela. Dopiero 
wtedy, gdy rozstała się z Thomasem, Jan zaczął się starać o jej 
względy, aż wreszcie zdobył jej serce. Z inną kobietą poszłoby 
mu dużo łatwiej. Ale on zakochał się w niej od pierwszego wej-
rzenia  i  nigdy  nie  miał  wątpliwości,  że  to  właśnie  ona  jest 
miłością jego życia. 

A teraz są parą i układa im się coraz lepiej. 
Uśmiechała się, kiedy na niego patrzyła. Jan miał wiele zalet, 

ale parzenie kawy nie było jego najmocniejszą stroną. 

-  Proszę  bardzo,  kochanie,  twoja  kawa  z  rąk  szefa  tutejszej 

kuchni. 

 

background image

- Dziękuję, będę się delektować każdym łykiem - powiedziała 

Lena i wzięła filiżankę. 

Kawa  doskonale  pachniała,  ale  kiedy  jej  spróbowała, 

wykrzywiła twarz. Czysta trucizna! Kawa była tak mocna, że 
umarłego postawiłaby na nogi. 

Nieśmiało sięgnęła po mleko. Inaczej nie dało się jej pić, ale 

nie  chciała  mówić  tego  na  głos.  Jan  tak  się  starał  i  był  taki 
dumny ze swojego dzieła. 

Ale  przeliczyła  się.  Jan  nie  na  darmo  był  dziennikarzem. 

Wnikliwie 

obserwuje 

otoczenie, 

zauważy 

nawet 

najdrobniejszy szczegół. Nic dziwnego, że od razu spostrzegł, 
iż Lena zrobiła coś, czego nigdy nie robi, a mianowicie dolała 
mleka do kawy. Zawsze piła czarną, bez mleka i cukru. 

- Nie smakuje ci? - zmartwił się. 
-  Smakuje  -  próbowała  go  uspokoić.  -  Jest  może  troszkę  za 

mocna... 

Napił się trochę i wykrzywił twarz. 
- Na miłość boską, to przecież siekiera. Tego się nie da pić... 

Chyba się przeliczyłem z moimi umiejętnościami. 

Jan  sam  się  przekonał,  że  kawa  mu  nie  wyszła.  Lena  nie 

musiała już udawać. Wstała. 

 

background image

- Doleje wody i zaraz będzie słabsza. 
- Przykro mi - powiedział pod nosem. Lena uśmiechnęła się 

do niego. 

-  Niby z  jakiego  powodu,  skarbie? Liczą  się  szczere  chęci i 

nic więcej. 

Czuła  na  sobie  jego  pożądliwe  spojrzenie,  kiedy  stała  przy 

ekspresie. Nie przeszkadzało jej, że tak na nią patrzy. Wolała 
być obiektem pożądania, niż miałby ją traktować obojętnie. 

Lena dolała wody do ekspresu i go włączyła. Potem odwróciła 

się,  szybkim  krokiem  podeszła  do  Jana  i  usiadła  mu  na 
kolanach. 

Oparła się o niego, a on ją objął. Jak dobrze! Jak bezpiecznie! 
Zaczął  ją  całować  i  znowu  stracili  poczucie  czasu  i 

przestrzeni.  Byli  tylko  oni i  miłość,  która  otulała  ich  niczym 
ciepły koc. 

background image

Kiedy  Jan  przyjeżdżał  do  posiadłości,  na  początku  Lena 

zaniedbywała  pracę,  żeby  cieszyć  się  każdą  chwilą  z  nim 
spędzoną.  Z  czasem  uległo  to  zmianie,  zgrali  się  i  znaleźli 
idealne rozwiązanie. Po śniadaniu każde z nich szło do swoich 
obowiązków.  Spotykali  się  po  południu  i  wspólnie  spędzali 
pozostałą część dnia i oczywiście noce. 

Lena  chciałaby,  żeby  Jan  uczestniczył  we  wspólnych 

obiadach  u  Nicoli,  ale  on  bronił  się  przed  tym.  Smuciło  to 
Lenę,  tym  bardziej  że  był  miły dla  wszystkich  mieszkańców 
posiadłości,  jednak  unikał  nadmiernego  integrowania.  Nie 
dlatego,  że  był  arogancki,  nie,  on  chciał  być  tylko  z  nią  i 
denerwowała go wspólnota, jaka panowała w posiadłości. 

Lena  pogodziła się  z  tym, inni  też  jakoś  nauczyli  się  z  tym 

żyć. 

 

background image

Lena  zrozumiała,  że  Jan  potrzebuje  spokoju.  W  swoim 

zawodzie ciągle ma do czynienia z wieloma ludźmi, w domu 
jest mu to zupełnie niepotrzebne. 

Popołudniowa  kawa  w  stanicy  stała  się  ich zwyczajem.  Jan 

popijał aromatyczny napój i delektował się pysznościami, jakie 
podrzucała im Nicola. 

Dzisiaj dała im świeżo upieczone muffinki czekoladowe. Nie 

tylko  pięknie  wyglądały,  lecz  równie  dobrze  smakowały.  Z 
zewnątrz  chrupiące,  w  środku  kremowa  konsystencja. 
Człowiek  od  razu  miał  ochotę  wgryźć  się  w  czekoladową 
masę. 

Od  przyjazdu  Jana  nie  rozmawiali  o  podróży  do  Francji. 

Dzisiaj Lena postanowiła poruszyć ten temat. 

Obiecała  przecież  Marcelowi,  że  przyjedzie,  a  Jan 

zaproponował jej swoje towarzystwo. 

Lena  źle  się  czuła  w  roli  spadkobierczyni,  zwłaszcza  że 

została nią w dramatycznych okolicznościach. 

Jan  sięgnął  po  trzecie  ciastko  i  ugryzł  je  z  rozkoszą. 

Abstrahując od tego, że muffinki wyszły doskonale, Jan musiał 
być po prostu głodny. 

 

background image

Nie zrobił sobie przerwy obiadowej, więc nic dzisiaj nie jadł 

w przeciwieństwie do Leny, która nie zamierzała zrezygnować 
ze wspólnych obiadów u Nicoli. 

- Jak postępy w pracy? - zapytała. 
- Tak, idzie mi lepiej, niż sądziłem - powiedział. - To dlatego, 

że  mam  tu  spokój  i  nikt  mi  nie  przeszkadza  ani  mnie  nie 
rozprasza. Jeszcze dwa, może trzy dni i skończę. 

- W takim razie możemy pojechać do Francji - powiedziała z 

nadzieją. 

Jan pokręcił głową. 
-  Nie,  kochanie,  nie  tym  razem.  Jak  skończę  pracę,  muszę 

zaraz wyjechać. Mówiłem, że mam coś pilnego do załatwienia. 

-  Tak  bardzo  pilnego,  że  nie  może  zaczekać  kilka  dni? 

Obiecałeś mi przecież, że pojedziesz ze mną. 

- Tak, wiem i pojadę, ale następnym razem. 
- Powiedziałam już Marcelowi, że przyjeżdżamy. 
Lena bawiła się nerwowo serwetką. Jan wziął ją za rękę. 
-  Kochanie,  nie  podałaś  przecież  żadnego  konkretnego 

terminu, a nawet gdybyś to zrobiła, 

 

background image

zawsze możesz go zmienić. Ty jesteś szefem i ty decydujesz. 
- To nie jest takie proste. Ludzie w Dorleac chcą wiedzieć, co 

dalej z zamkiem i winnicami. 

- A ty już wiesz? Jesteś w stanie im powiedzieć, co dalej? 
Lena wyrwała energicznie rękę. 
- Nie, nie wiem. Właśnie dlatego miałeś ze mną pojechać. 
-  Żeby  podjąć  za  ciebie  decyzję?  Nie,  kochanie,  to 

niemożliwe. Nie powiem ci, co masz zrobić. Leno, zaczekaj, 
proszę,  jeszcze  parę  tygodni.  I  tak  zwlekałaś  z  podjęciem 
decyzji, więc parę tygodni cię nie zbawi. Nie chciałbym, żebyś 
działała pochopnie. 

-Ale boję się... Jan machnął ręką. 
- Leno, nie boisz się, tylko czujesz się nieswojo. Strach działa 

jak  znak  stopu,  tylko  dotyczy  życia...  Ty  masz  nad  nim 
kontrolę  i  świetnie  sobie  radzisz.  Osiągnęłaś  już  tak  wiele. 
Marcel  poradzi sobie  z  zamkiem  i  winnicami, a  ty pomożesz 
mu  stąd,  na  ile  będziesz  mogła.  Przełóż  podróż.  Następnym 
razem będę już mógł z tobą polecieć. Wrócę najpóźniej za dwa 
tygodnie. 

 

background image

Wtedy od razu polecimy do Francji, obiecuję. Sama przyznaj, 

przecież dwa tygodnie nikogo nie zbawią. 

To nie o to chodzi. Jan nie powinien tego bagatelizować. 
-  Marcel  prosił  mnie,  żebym  przyjechała  najszybciej,  jak  to 

możliwe. Inni też na mnie czekają. To dla nich bardzo ważne. 

-  Kochanie,  wbiłaś  sobie  do  głowy,  że  akurat  teraz  musisz 

polecieć.  W  życiu  nie  ma  sztywnych  reguł,  trzeba  być 
elastycznym. 

- Ale obietnic trzeba dotrzymywać - wtrąciła. Jan uśmiechnął 

się. 

-  I  dotrzymasz.  Teraz  naprawdę  nie  mogę  z  tobą  polecieć. 

Czasem opłaca się odłożyć sprawy na później. Niektóre same 
się rozwiązują. 

Co to ma znaczyć? 
-  Może  masz  rację,  ale  w  tym  przypadku  nie  pojawi  się 

wróżka, która wszystko za mnie załatwi. 

Przysunął  do  siebie  talerz,  na  którym  były  ostatnie  dwa 

ciastka, wziął jednego muffinka i wsunął do buzi. 

- Przepraszam - powiedział, kiedy przełknął. - Nie mogłem się 

oprzeć tym pysznościom. 

 

background image

Prawdziwe niebo w gębie. Powinienem zacząć jeść obiady, bo 

inaczej  w  czasie  naszej  popołudniowej  kawy  zawsze  będę 
wszystko łapczywie pochłaniał. 

Chce odwrócić jej uwagę i zmienić temat, bo denerwuje go 

rozmowa o podróży? 

Lena chciała już rzucić jakąś krytyczną uwagę, ale ubiegł ją. 
- Proszę cię, przełóż podróż do Francji, zwłaszcza że sama nie 

wiesz,  co  dalej  z  zamkiem  i  winnicami.  Musisz  pojechać  z 
konkretnym planem. Chyba nie sądzisz, że dostaniesz nagłego 
olśnienia i we Francji coś wymyślisz. 

To wszystko racja, ale jej nie chodzi o to, żeby polecieć tam z 

konkretnym  pomysłem,  tylko  żeby  wreszcie  mieć  za  sobą 
pierwszy  pobyt  w  posiadłości  Dorleac  ze  świadomością,  że 
Jórg  już  nigdy  tam  nie  wróci  i  teraz  ona  jest  właścicielką 
zamku i winnic. 

- Zmieńmy temat - zaproponowała. 
-  Jesteś  na  mnie  zła?  -  zapytał,  przyglądając  się  jej 

badawczym wzrokiem. 

Lena pokręciła głową. 
- Nie, nie jestem zła, tylko trochę zawiedziona, bo... - urwała 

nagle. 

 

background image

Nie chciała się skarżyć, że obiecał pojechać z nią. I co? Niby 

nadal podtrzymuje tę propozycję, ale ona chce jechać teraz, a 
nie za dwa tygodnie. Ma jakąś obsesję czy co? Grit czasem jej 
to zarzucała. 

Jan wstał, podszedł do jej krzesła i pociągnął ją w górę. Wziął 

w ramiona. Słyszała miarowe bicie jego serca. 

Delikatnie  głaskał  ją  po  włosach.  Znowu  trochę  urosły, 

chociaż daleko im jeszcze do tej długości, jaką miała, zanim w 
chwili  słabości,  właściwie  w  chwili  zupełnego  zamroczenia, 
kazała je ściąć na krótko. A zrobiła to z rozpaczy, bo Thomas ją 
oszukał, był żonaty i... 

-  Nie  bądź  smutna,  kochanie.  Nie  migam  się  od  podróży, 

wręcz przeciwnie, chcę polecieć do Francji i zobaczyć zamek i 
winnice,  ale  mój  wyjazd  jest  teraz  ważniejszy  niż  wszystko 
inne. Kiedyś przyznasz mi rację. 

Dlaczego jej nie powie, co jest takie ważne, tylko krąży wokół 

tematu. 

-  A  co...?  Położył  jej  palec  na  ustach  i  nie  pozwolił  dalej 

mówić. 

- Nie mogę o tym mówić, jeszcze nie... 
 

background image

Świetnie! 
- Co powiesz na spacer? - zmieniła temat. Nie ma sensu dalej 

o tym dyskutować. Fakt 

pozostaje  faktem.  Jan  nie  leci  z  nią  do  Francji,  bo  ma  coś 

ważnego do załatwienia. Przykro jej z tego powodu i musi się 
jakoś uporać z rozczarowaniem, że nici ze wspólnego wyjazdu. 
Przynajmniej na razie. 

Pocałował ją czule w czoło.   
- Świetny pomysł. Chodźmy, zanim zajdzie słońce. 

background image

Po  wyjeździe  Jana  Lena  znowu  wpadła  w  wir  pracy. 

Zaniedbała kilka spraw, które musiała teraz nadrobić. 

Wstała wcześnie rano i ruszyła do biura. Po drodze zauważyła 

Rolfa Móbiusa. Wiedziała, że jej gość wyjedzie, ale nie sądziła, 
że tak szybko. 

Wychodził  właśnie  z  czworaków.  Trzymał  małą  torbę 

podróżną. To właśnie ta torba wzbudziła niegdyś podejrzenia 
Leny. 

Podbiegła do niego. 
- Tak wcześnie nas pan opuszcza? - zapytała. 
- Tak. Skoro już wiem, co mam robić, chcę od razu przystąpić 

do działania. 

-  To  wspaniale,  że  podjął  pan  już  jakąś  decyzję  -  Lena 

podziwiała  go,  że  tak  szybko  zrozumiał,  czego  chce.  -  Mam 
nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. 

 

background image

-  Ja  też,  chociaż  nie  mam  pojęcia,  jak  Tim  się  zachowa. 

Marion nie będzie mi już robić trudności. 

-  To  wspaniale,  że  pana  żona  wreszcie  coś  zrozumiała. 

Początkowa  chciała  ukryć  pańskiego...  Ukryć  Tima  przed 
panem. 

-  Zrozumiała?  -  powiedział  gorzko.  -  Nie,  ona  nic  nie 

zrozumiała. Postawiła wszystko na jedną kartę, a ja przyjąłem 
jej  warunki.  Tim  jest  jej  jedyną  bronią  przeciwko  mnie  i 
wykorzystała chłopca. W pewnym sensie sprzedała mi go... 

-Co takiego? 
- Dobrze pani słyszała. Pozwoliła mi się z nim zobaczyć, ale 

kazała sobie za to słono zapłacić. Pieniądze nie mają dla mnie 
znaczenia.  Mam  tylko  nadzieję,  że  Tim  nadal  będzie  mnie 
uważał  za  swojego  ojca,  a  przynajmniej  za  dobrego 
przyjaciela. Kocham go i nie chcę stracić, chociaż być może 
robię  sobie  tylko  złudne  nadzieje.  Już  nic  nie  będzie  jak 
dawniej. Nie mam wyjścia, muszę się z tym pogodzić. Ale nie 
poddam się. Będę walczył o syna. 

- Życzę panu szczęścia, panie Móbius. Panu i Timowi. 
Wziął ją za rękę i mocno uścisnął. 
 

background image

- Dziękuję pani za wszystko - powiedział. 
-  Pani  i  cudowna  pani  Dunkel  pomogłyście  mi  przetrwać 

kryzys. Wrócę tu kiedyś sam albo 

- mam nadzieję - z Timem. 
- Będzie mi bardzo miło, panie Möbius 
- oznajmiła Lena. 
Lena  przyglądała  się  przez  dłuższą  chwilę,  jak  pewnym  i 

energicznym krokiem idzie przez dziedziniec, pełen nadziei, że 
zobaczy się z Timem, chłopcem, który w zasadzie nie jest jego 
synem, ale którego kocha jak własne dziecko. 

Rolf  Möbius  nie  chce  stracić  syna.  O  ile  łatwiej  byłoby 

wszystkim,  gdyby  żona  powiedziała  mu  prawdę.  Nie  staliby 
teraz nad gruzami własnego życia, nie zastanawiali się, jak żyć. 
Jak  to  zwykle  bywa,  najbardziej  poszkodowaną  osobą  było 
dziecko,  które  nie  może  się  bronić,  które  jest  za  małe,  żeby 
zmierzyć się z tą sytuacją. 

Lena miała skrytą nadzieję, że znajdzie się jakieś rozwiązanie 

i  dusza  dziecka  nie  ucierpi  za  bardzo  z  powodu  błędów 
dorosłych. 

Pobiegła do destylarni. 
Już tam na nią czekano. 
Daniel  chciał  obgadać  zamówienia,  Inge  Koch  miała 

problemy z księgowością, z którymi 

 

background image

nie  umiała  sobie  poradzić.  Lena  jako  szefowa  musiała 

zadecydować, czy i jakie nieściągalne płatności wyksięgować. 
Na domiar złego bez przerwy dzwonił telefon. 

Rolf Möbius i jego problemy rozmyły się jak poranna mgła. 

Zaczął się normalny dzień pracy. 

background image

Lena wracała ze Steinfeld do Fahrenbach. Była 
udało  się  wynegocjować  jeszcze  lepszą  cenę  za  udziały  w 

browarze. 

Dzięki tym pieniądzom, które początkowo chciała podarować 

Friederowi, będzie niezależna finansowo. 

Wprowadzenie  Fahrenbachówki  na  rynek  okazało  się 

droższe, niż zakładali, do tego doszły jeszcze znaczne wydatki 
na pensje, na które trzeba dopiero zapracować, koszty butelek, 
naklejek,  kartonów,  nie  wspominając  już  o  wszystkich 
kampaniach  reklamowych,  w  które  najpierw  trzeba 
zainwestować, żeby przyniosły zysk. 

Teraz się cieszy, że Frieder odrzucił jej ofertę. Dopiero wtedy, 

gdy  mu  powiedziała,  że  za  jego  zachowanie  nic  mu  się  nie 
należy  i  na  pewno  nie  przekaże  mu  ani  centa,  był  łaskawy 
zgodzić się 

doradcy podatkowemu 
 

background image

na jałmużnę. Ale było już za późno. Lena była wściekła i nic 

mu nie dała. 

Do dzisiaj jest z siebie dumna, że się nie ugięła, że nie uległa 

jego namowom i nie przelała mu pieniędzy na konto. 

Nie ma zamiaru myśleć o Friederze. To zepsułoby jej tylko 

humor. 

Włożyła płytę CD i słuchała delikatnych dźwięków koncertu 

obojowego  Giovanniego  Platti.  Grał  Albrecht  Mayer, 
utalentowany muzyk. Miała na płytach wszystko, co kiedykol-
wiek wydał. 

Nie spieszyło się jej, więc wolno jechała lokalną drogą, kiedy 

nagle,  tuż  przed  ostrym  zakrętem  i  za  znakiem  ograniczenia 
prędkości wyprzedził ją czarny sportowy samochód. Jechał z 
zawrotną prędkością. Wystraszyła się nie żarty. 

Prowadzący  musi  być  chyba  niespełna  rozumu,  żeby 

wyprzedzać w takim miejscu! 

Kierowca 

sportowego 

samochodu 

zauważył 

nagle 

nadjeżdżający  z  przeciwka  samochód,  zręcznie  go  wyminął, 
zajeżdżając  Lenie  drogę.  Musiała  ostro  hamować  i  odbić  w 
bok. 

Tuż  przed  nią  przeleciało  coś  w  powietrzu.  Sprawca 

zamieszania na drodze nic sobie z tego 

 

background image

nie robił, tylko dodał gazu i już po chwili zniknął za kolejnym 

zakrętem. 

Niewiele brakowało, a doszłoby do wielkiego nieszczęścia! 
Lena zjechała na pobocze, upewniła się, że jej samochód nie 

stwarza zagrożenia na drodze i wysiadła. 

Chciała sprawdzić, co ten bezwzględny człowiek przejechał. 
Już po chwili zauważyła ofiarę szaleńca. Pies! 
Podbiegła  do  zwierzęcia.  Krwawiło,  ale  ciche  skomlenie 

świadczyło o tym, że żyje. 

Chciała  podnieść  psa,  ale  jak  tylko  próbowała  wziąć  go  na 

ręce,  pies  piszczał  jeszcze  bardziej.  Każde  dotknięcie 
sprawiało mu niesamowity ból. 

Nie,  tak  nie  da  rady.  Niewiele  myśląc,  Lena  zdjęła  kurtkę, 

delikatnie wsunęła pod psa, podniosła ostrożnie i zaniosła do 
samochodu. 

Inni kierowcy widzieli zdarzenie, ale żaden się nie zatrzymał. 

Co  za  znieczulica?!  Przejechać  obojętnie  obok  rannego 
zwierzęcia?!  Jak  tak  można?!  Kierowca  sportowego  auta  też 
zapewne wiedział, co zrobił. Na pewno słyszał 

 

background image

tępe uderzenie. I co? Pojechał dalej, jakby nigdy nic! 
Lena otworzyła drzwi od strony pasażera. Ostrożnie położyła 

zwierzę  na  fotelu. Z  kurtki zrobiła małe gniazdko, w którym 
leżał oszołomiony pies. 

Na pewno na niewiele się to zda, ale przynajmniej choć trochę 

go  osłania  i  daje  pewne  poczucie  bezpieczeństwa.  Pies  leżał 
nieruchomo, tylko ciche skomlenie zdradzało, że jeszcze żyje. 

Co robić? Gdyby żył Martin, od razu by do niego pojechała. 

On uratowałby psa. Był doskonałym weterynarzem. 

Pojechać  do  doktora  Mertzingera,  z  którym  Martin 

współpracował?  To  właśnie  jego  Martin  zastępował,  kiedy 
jechał na wizytę, z której już nigdy nie wrócił. 

To nie była wina doktora Mertzingera, ale mimo to wszyscy 

mieli  do  niego  pewne  uprzedzenia,  a  szczególnie  Sylvia.  Nie 
ma się co dziwić, w końcu straciła męża i ojca swoich dzieci. 

Lena  nie  miała  powodu,  żeby  nie  pojechać  do  doktora 

Mertzingera.  Przecież  to  nie  jego  wina,  że  jakiś  samobójca 
wjechał  w  samochód  Martina.  Po  prostu  nieszczęśliwe 
zrządzenie losu. 

 

background image

Doktor Mertzinger przyjeżdża przecież do jej koni. Niestety, 

nie miała przy sobie jego numeru telefonu. Nie wiedziała, czy 
zastanie  go  w  gabinecie.  Pacjenci  weterynarza  niekoniecznie 
przychodzą  do  doktora,  to  raczej  on  jeździ  do  okolicznych 
gospodarstw wiejskich. 

Lena spojrzała na skomlącego i krwawiącego psa. 
Musi  coś  zrobić.  Nie  ma  czasu  do  stracenia.  Klinika  dla 

zwierząt! 

Że też od razu na to nie wpadła! Zupełnie niedawno w Bad 

Helmbach otworzono nową klinikę dla zwierząt, głównie dla 
neurotycznych pupili gości hotelowych. Z pewnością nieźle na 
tym zarabiają. Martin wściekał się, że wezwano go kiedyś do 
hotelu,  żeby leczyć  zwierzęta gości. Najchętniej odebrałby je 
ich  właścicielom,  bo  ci  nie  potrafili  się  nimi  prawidłowo 
zajmować. 

Dobrym  przykładem  jest  Bondadosso.  Już  dawno 

wylądowałby w rzeźni i to tylko dlatego, że jego właścicielka, 
fatalna  amazonka,  nie  potrafiła  się  z  nim  obchodzić i  szybko 
postanowiła  się  pozbyć  zabawki,  która  nie  spełniła  jej 
oczekiwań. 

 

background image

A  Bondi  jest  takim  uroczym  koniem!  Ma  go  dzięki 

Martinowi.  Cudowny  koń,  który  po  początkowych 
trudnościach znowu nauczył się ufać ludziom. 

Lena uruchomiła silnik, zaczekała, aż przejedzie samochód z 

naprzeciwka,  i  zawróciła.  Dwa  kilometry  dalej  jest  skrót  do 
Bad  Helmbach,  który  znają  tylko  miejscowi.  Musi  się 
pośpieszyć. Pies nie wydawał już z siebie, żadnych dźwięków. 
Niepokoiła się, czy jeszcze żyje. 

Klinika  znajdowała  się  na  skraju  miasta  w  su-

pernowoczesnym  budynku  ze  stali  i  szkła.  Zaparkowała  tuż 
przy wejściu. Ostrożnie wyjęła psa z samochodu. 

O mój Boże, pomyślała wchodząc do kliniki, która wyglądała 

jak pięciogwiazdkowy hotel, a nie szpital dla zwierząt. 

Przywitała  ją  plastikowa  blondynka,  zapewne  tleniona, 

posyłając  jej  ćwiczony  godzinami  przed  lustrem  uśmiech  i 
pokazując śnieżnobiałe zęby, na pewno wybielane. 

O Boże! Gdzie ja trafiłam? 
Było już za późno, żeby zawrócić. Podeszła do rejestracji. 
Blondynka wciąż się uśmiechała.   
 

background image

- W czym mogę pani pomóc? 
- Potrzebny mi pilnie lekarz - powiedziała Lena i pokazał na 

psa owiniętego zakrwawioną kurtką. 

Kurtka nadaje się  już tylko  do wyrzucenia. Ale  jakie  to  ma 

znaczenie... 

- Jest pani umówiona? - zapytała blondynka. 
Lena straciła cierpliwość. Mówi się, że blondynki są głupie, 

na co zawsze się wkurzała, bo sama jest naturalną blondynką, 
ale w tym przypadku to prawda. Co za głupia koza! 

-  Moja  droga,  skąd  mogłam  wiedzieć,  że  jakiś  szaleniec 

potrąci  tego  psa.  Jak  sama  pani  widzi,  nie  mogłam  zamówić 
wizyty - odezwała się nieuprzejmie. - Niech pani ruszy tyłek i 
przyprowadzi lekarza, zamiast głupio pytać. Tylko szybko! 

Lena  rzadko tak się  odzywała, ale  ta  kobieta  działała  jej na 

nerwy. I tak jest rozdygotana, boi się o psa, a ta jeszcze zadaje 
głupie pytania! 

Blondyna zaniemówiła, ale wyszła zza kontuaru i poszła po 

lekarza.  Jej  wysokie  obcasy  głośno  stukały  na  wyłożonej 
płytkami posadzce. 

Nawet nie spojrzała na Lenę. 
Po chwili wróciła. 
 

background image

-  Proszę  za  mną  -  powiedziała,  po  jej  początkowej 

wyreżyserowanej uprzejmości nie było już ani śladu. 

Lena weszła za nią do sterylnie wyglądającego pomieszczenia 

zdominowanego przez biel i chrom. 

Czekała  tam  kobieta  w  białym  kitlu.  Perfekcyjny,  wręcz 

sterylny  wygląd,  jak  wszystko  tutaj,  bardziej  przypominał 
serialowe kliniki niż prawdziwe życie. 

- W czym mogę pani pomóc? - zapytała. Lena opowiedziała, 

co się wydarzyło. 

- Proszę położyć psa na stole - powiedziała lekarka i wskazał 

stół. 

Kiedy Lena kładła psa, znowu zaczął piszczeć. Odetchnęła z 

ulgą.  Szkoda  jej  było  psa,  bo  wiedziała,  że  doskwiera  mu 
dotkliwy ból, ale przynajmniej wiedziała, że żyje. 

Lekarka rozwinęła kurtkę i zaczęła badać rannego psa. 
- Zdaje się, że jest mocno poobijany, ale nie ma złamań. Są 

stłuczenia  i  krwawiące  rany  na  ciele.  Przypuszczam,  że  ma 
poważne obrażenia wewnętrzne. Najlepiej go od razu uśpić. 

To nie może być prawda! 
 

background image

- Tak po prostu? Bez dalszych badań? - uniosła się Lena. 
Lekarka odwróciła się. 
- O ile dobrze panią zrozumiałam, przywiozła  pani do mnie 

znalezionego psa. Nie ma obroży ani tatuażu, więc nie można 
stwierdzić,  kto  jest  jego  właścicielem.  To  zwykły  kundel  z 
dużą domieszką teriera...  Dalsze badania  przy użyciu drogiej 
aparatury dużo kosztują. Przypuszczalnie konieczna też będzie 
operacja,  ona  też  nie  jest  za  darmo.  To  wyniesie  razem  co 
najmniej dwa tysiące euro, o ile nie więcej... 

Lena wzięła głęboki oddech. To potworne,  ta kobieta myśli 

tylko o pieniądzach! Martin był inny. Dla niego najważniejsi 
byli  pacjenci,  o  pieniądze  w  ogóle  nie  dbał.  Zrozumiała,  że 
weterynarz  weterynarzowi  nierówny.  Jeden  jest  lekarzem  z 
powołania i pracuje z poświęceniem, taki był właśnie Martin, a 
drugi  myśli  tylko  o  zysku  i  zanim  coś  zrobi,  chce  mieć 
pewność, że dostanie zapłatę za swoje usługi. Taka właśnie jest 
ta pani weterynarz. 

-  Czy  dobrze  zrozumiałam,  że  dopiero  wtedy przebada  pani 

gruntownie psa i go uratuje, jeśli będzie miała pani pewność, że 
zapłacę? 

 

background image

Kobieta pokiwała głową. 
- Oczywiście - przyznała i wcale się tego nie wstydziła. 
Lena wzięła głęboki oddech. 
-  W  takim  razie  na  co  pani  czeka?  Niechże  pani  wreszcie 

zaczyna i nie traci czasu - powiedziała Lena. - Pokryję koszty 
badań i leczenia. 

Lekarka spojrzała na nią z niedowierzaniem. 
-Ale 

przecież...  Przecież  to  nie  jest  pani  pies. 

Najprawdopodobniej jest bezpański. Pewnie ktoś go wyrzucił. 

- I dlatego nie ma prawa żyć? - oburzyła się Lena. - To chyba 

pani zawód ratować życie zwierząt, prawda? 

-  Oczywiście,  ale  nie  jesteśmy  placówką  charytatywną.  My 

też  ponosimy  koszty  i  dlatego  musimy  mieć  pewność,  że 
usługa zostanie opłacona. 

Takie  nastawienie  było  dla  Leny  nie  do  zaakceptowania. 

Dlaczego Bóg wezwał do siebie takiego człowieka jak Martin, 
który był perłą wśród weterynarzy? 

- Niech się pani wreszcie bierze za robotę! Wpłacę zaliczkę, 

jeśli  ma  to  panią  uspokoić  -  powiedziała  Lena,  chcąc 
zawstydzić kobietę. 

 

background image

Ale kiedy usłyszała odpowiedź, ręce jej opadły. 
-  Wspaniale,  zaliczka  wynosi  tysiąc  euro.  Tak,  myślę,  że  to 

wystarczy.  Wszelkie  formalności  załatwi  pani  w  rejestracji  i 
proszę  jechać  do  domu.  To  może  trochę  potrwać,  zanim 
będziemy wiedzieli coś więcej. Zadzwonimy do pani. 

Lena  nie  była  w  stanie  nic  powiedzieć.  Niemal  wybiegła  z 

gabinetu. W dłoni miała zakrwawioną kurtkę. 

Nie  do  wiary,  nie  do  wiary!  Gdyby  pies  nie  miał  takich 

poważnych  obrażeń,  zabrałaby  go  i  zawiozła  do  innego 
weterynarza. 

Jedno jest pewne. Zedrą z niej mnóstwo  kasy, dużo  więcej, 

niż  zapłaciłaby  gdziekolwiek  indziej.  Ale  to  nie  jest 
najważniejsze. Liczy się tylko zdrowie i życie psa. Ma szansę, 
na pewno ma szansę! W tej klinice zrobią wszystko, żeby wy-
ciągnąć od niej jak najwięcej pieniędzy. 

Lena  podeszła  do  rejestracji.  Blondyna  nawet  na  nią  nie 

spojrzała. 

- Pies tu zostaje - powiedziała Lena z uśmiechem na twarzy. 

Zachowanie  tej  sztucznej  blondyny  było  dla  niej  wręcz 
groteskowe. - Proszę mi dać dokumenty do wypełnienia, potem 
wpłacę tysiąc euro zaliczki. 

 

background image

Wysokość  zaliczki  spowodowała,  że  blondyna  stała  się 

milsza. 

Lena  wypełniła  formularz,  który  dostała.  Musiała  podać 

standardowe dane. Przy jednym z punktów zawahała się. Imię 
psa. 

Spojrzała na blondynkę, która zdążyła już zasiąść na swoim 

chromowanym krześle. 

- Może się pani dowiedzieć, czy przywiozłam psa czy suczkę? 

- Po co to pani? 

 

- Bo muszę podać imię. 
Blondyna machnęła lekceważąco ręką. 
- To nie jest ważne. 
- Wręcz przeciwnie, dla mnie to ważne, bardzo ważne... Jeśli 

nawet  pies  nie  przeżyje,  chcę  go  zachować  w  pamięci  pod 
jakimś imieniem, a nie jako anonimowego psa, którego gdzieś 
tam znalazłam! 

Blondyna  wzruszyła  ramionami,  ale  wstała.  Spojrzała  na 

Lenę  takim  wzrokiem,  jakby  chciała  jej  powiedzieć,  że  ma 
nierówno  pod  sufitem.  Jej  ptasi  móżdżek  nie  był  w  stanie 
ogarnąć, że można wydać tyle pieniędzy na psa z ulicy. 

Blondyna  westchnęła.  „Dlaczego  życie  jest  takie 

niesprawiedliwe? Ta wariatka ma mnóstwo 

 

background image

kasy i szasta nią bez opamiętania", pomyślała. Ileż to rzeczy 

mogłaby sobie kupić za tyle pieniędzy... 

Znowu wyszła, stukając głośno obcasami. Po chwili wróciła. 
- Suczka - rzuciła lakonicznie. 
Lena  pomyślała  o  Lady,  jej  małej  suczce,  którą  chłopcy 

wyciągnęli ranną ze studni, a Martin ją zoperował i uratował jej 
życie. Wyzdrowiała i żyłaby do dzisiaj, gdyby nie otruł jej ten 
potwór Koller, jej i Hektora. 

Może  ten  mały  kundelek  znalazł  się  na  jej  drodze,  żeby 

zastąpić Lady? 

Max,  którego  przywiózł  Jan,  miał  zastąpić  Hektora,  też 

labradora, a teraz... 

- Skończyła pani? - dotarł do niej głos blondyny. - Jeśli tak, to 

proszę  wpłacić  zaliczkę.  Płaci  pani  kartą  płatniczą  czy 
kredytową? 

Oczywiście to jest najważniejsze! Pieniądze... Nikt nie będzie 

jej poganiać! 

„Wszystko  będzie  dobrze.  Suczka  przeżyje,  tak  jak  kiedyś 

Lady",  pomyślała  Lena.  To  zrządzenie  losu.  Musiały  się 
spotkać. W schronisku nie znalazła żadnego psa, który by jej 
zastąpił Lady. Wtedy było jeszcze za wcześnie. Ale teraz... 

 

background image

Lena zastanawiała się. 
Nie było łatwo wymyślić tak na szybko jakieś imię. Nie znała 

tego  psa,  nie  wiedziała,  czy  jest  spokojny,  czy  raczej 
energiczny.  Przecież  widziała  jedynie  zakrwawioną  sierść... 
No właśnie, jaka była jej sierść? Brązowa, tak, brązowa, lekko 
kręcona. 

Goldie... 
Tak,  pasuje,  to  imię  wpadło  jej  do  głowy  zupełnie 

spontanicznie,  jak  wtedy,  gdy  zastanawiała  się  nad  imieniem 
dla Lady. 

Lady przeżyła, Goldie też przeżyje. Lena była tego absolutnie 

pewna. 

Goldie... 
Zamaszystym  pismem  wpisała  imię,  położyła  formularz  na 

ladzie  i  wyjęła  kartę,  żeby  zapłacić  tak  gorąco  wyczekiwaną 
zaliczkę. 

background image

Jeśli  Lena  mogła  być  czegoś  absolutnie  pewna,  to  poparcia 

mieszkańców posiadłości, gdy chodziło o działanie w słusznej 
sprawie, na przykład ratowanie zwierząt. 

Kiedy wróciła do domu i opowiedziała, co przeżyła, Nicola 

się rozpłakała. Daniel i Aleks jednocześnie zadeklarowali, że 
pokryją część kosztów leczenia, nawet Inge Koch chciała się 
dołożyć. 

To  wspaniałe  uczucie  wiedzieć,  że  ma  się  wokół  siebie 

serdecznych i wrażliwych ludzi... 

Po  kilku  dniach  Goldie  pokonała  kryzys.  Lena  była  tak 

szczęśliwa, że zapomniała nawet o pazerności kliniki. 

Nie  zwróciła  też  uwagi  na  to,  że  wyciągnęli  od  niej  trzy 

tysiące euro. 

Najważniejsze,  że  uratowali  Goldie  i  suczka  przeżyła 

wypadek. 

 

background image

Aleks koniecznie chciał pojechać z Leną do kliniki. Szybko 

odebrali  wystraszonego  psa.  Niesamowite,  Goldie  od  razu 
nabrała  do  Aleksa  zaufania.  Zupełnie  jak  Max.  Psy 
instynktownie  wyczuwają,  kto  jest  im  życzliwy.  A  on  miał 
wielkie serce dla zwierząt. Wszyscy mieszkańcy posiadłości je 
kochali, ale Aleks najbardziej. 

-  Piękny  pies  -  powiedział,  kiedy  siedzieli  w  samochodzie  i 

wracali do domu. - Dobrze, że go uratowałaś. Szkoda by było 
takiego zwierzaka... Szkoda zresztą każdego stworzenia, które 
ginie  przez  ludzką  głupotę.  Ludzie  potrafią  być  tacy 
bezwzględni... 

-  Jak  myślisz,  zaprzyjaźni  się  z  Maksem?  Wtedy  mieliśmy 

szczęście, Lady i Hektor od razu się polubiły, a potem były jak 
papużki nierozłączki. 

-  Tak,  takie  właśnie  były...  Często  o  nich  myślę.  Że  też 

musiały umrzeć przez tego potwora Kollera. I to tylko dlatego, 
że  chciał  ci  dać  nauczkę!  Chciał  się  zemścić  na  tobie  i  otruł 
psy. Jak tak można?! 

- A przecież nie zrobiłam mu nic złego. Był wściekły, bo nie 

wynajęłam mu miejsca na przystani i nie wydzierżawiłam lasu 
pod teren 

 

background image

łowiecki.  A  ja  robię  tylko  dokładnie  to  co  tata...  Nigdy  nie 

oddawaliśmy  lasu  w  dzierżawę,  na  dodatek  pod  tereny 
łowieckie. Liczba łodzi przy przystani jest też ściśle określona. 

-  Leno,  nie  denerwuj  się.  Nie  musisz  się  usprawiedliwiać. 

Słusznie postąpiłaś. Nawet gdybyś nie miała racji, to jeszcze 
nie powód, żeby truć zwierzęta. Koller jeszcze za to zapłaci. 
Nicola jest o tym przekonana, ja też. Pan Bóg nierychliwy, ale 
sprawiedliwy. 

- Oby tak było! - westchnęła Lena. 
Dojechali do parkingu i wysiedli z samochodu. Max biegł w 

ich stronę. Zatrzymał się, kiedy zobaczył psa na rękach Aleksa 
i zaczął warczeć. To było zupełnie inne powitanie niż między 
Hektorem a Lady. 

Lena wystraszyła się. Patrzyła to na Aleksa, to na Maksa. Nie 

wiedziała, co robić, ale Aleks był spokojny. 

-  No,  chłopcze  -  zaczął.  -  Co  to  za  powitanie?  Chcesz 

wystraszyć  naszą  nową  mieszkankę?  Na  pewno  tego  nie 
chcesz, prawda? 

Aleks  wsadził  rękę  do  kieszeni  i  wyjął  kilka  smakołyków. 

Zawsze miał je przy sobie. Nachylił się do Maksa, poklepał go 
i dał mu smakołyki. 

 

background image

-  A  teraz  koniec  warczenia.  Przywitaj  ładnie  Goldie.  Nawet 

nie wiesz, ile przeszła. Pilnie potrzebuje opiekuna. 

Podsunął mu Goldie. Suczka zaczęła skomleć ze strachu. Max 

obwąchał ją z zaciekawieniem, potem odwrócił się i uciekł. 

-1 co teraz? - zapytała Lena. 
-  Przyzwyczai  się.  Za  dwa,  trzy  dni  będą  najlepszymi 

przyjaciółmi. - 

- No nie wiem... - odezwała się Lena. - Obyś miał rację. 
Aleks pogłaskał trzęsącą się Goldie. 
- A ty się uspokój. Max nic ci nie zrobi. Krowa, która ryczy, 

mało mleka daje. 

- Ale on na nią warczał... - powiedziała Lena. Aleks machnął 

ręką. 

-  Nie  bierz  wszystkiego  tak  poważnie.  Pewnie  chciał 

zademonstrować, kto tu rządzi. Chodźmy do domu. Nicola na 
pewno umiera z ciekawości. 

Postawił Goldie na ziemi. 
- Witamy w posiadłości Fahrenbach - powiedział Aleks. 
Suczka stała przez jakiś czas na ziemi i trzęsła się ze strachu, 

potem ostrożnie zrobiła kilka kroków, a później coraz szybciej 
i szybciej. 

 

background image

Kiedy zobaczyła samotny liść, który wiatr gnał po podwórku, 

zaczęła go gonić. 

To dobry znak! Goldie zaczęła zdobywać posiadłość. 

background image

Mała  Goldie  pojawiła  się  w  posiadłości  w  dość  niezwykły 

sposób. To dlatego Lena skupiła na niej całą swoją uwagę.   

Suczka podbiła serca wszystkich mieszkańców Słonecznego 

Wzgórza.  Z  czasem  Max  przestał  być  dla  niej  zagrożeniem. 
Pies  zachowywał  się  tak,  jakby  postanowił  ignorować  jej 
obecność. No cóż, będzie się musiał pogodzić z faktem, że nie 
jest już niepodzielnym władcą posiadłości. 

Lena  zajęła  się  wreszcie  pracą.  Musiała  się  pilnie 

skontaktować z Marcelem, jednak nie miała odwagi do niego 
zadzwonić.  Obawiała  się,  że  Marcel  zacznie  ją  wypytywać, 
kiedy  wreszcie  przyjedzie,  a  ona,  niestety,  tego  nie  wie, 
przecież Jan przesunął ich wspólną wyprawę. . 

Ale nie może się ukrywać przed Marcelem do powrotu Jana! 

Zresztą, kto jej da gwarancję, 

 

background image

że nie wydarzy się nic nadzwyczajnego i rzeczywiście polecą 

do Francji? 

Do tej pory sama załatwiła swoje sprawy. To dziecinada tak 

się wahać. Wprawdzie byłoby wspaniale mieć Jana przy sobie, 
ale  przecież  powiedział  jej  jasno  i  wyraźnie,  że  sama  musi 
podjąć decyzję. Nikt jej w tym nie pomoże. 

Dlaczego nie miałaby polecieć do Francji sama? 
Poleci, tak właśnie zrobi. 
Zadzwoni do Marcela i poda mu dokładny termin przyjazdu. 
Żeby się nie rozmyślić, od razu zadzwoni do biura podróży i 

zarezerwuje bilet. 

Najpierw  musi  spojrzeć  w  kalendarz, żeby  się  upewnić, czy 

nie  ma  nic  ważnego  do  załatwienia.  Jeśli  zabukuje  bilet  tak, 
żeby być we Francji już w weekend, to nie straci dużo czasu. 
Dłużej niż tydzień tam nie zostanie. 

Sprawdziła w kalendarzu. 

 

Świetnie.  Nie  ma  niczego  ważnego,  niczego  niecierpiącego 

zwłoki.  Poleci  w  tę  sobotę  i  wróci  za  tydzień.  Będzie  miała 
jeszcze niedzielę na odpoczynek i przygotowanie się do pracy 
w destylarni. 

 

background image

Już chciała sięgnąć po telefon, żeby przejść do czynów, kiedy 

nagle  zadzwonił.  To  musi  być  coś  ważnego  albo  jakaś 
prywatna rozmowa, bo wszyscy dzwonią już nie do niej, tylko 
do Inge. 

Odebrała.  Dzwoniła  Doris.  Przywitały  się  serdecznie.  Lena 

nagle wpadła na pewien pomysł. 

Czy  to  nie  dziwne,  że  Doris  dzwoni  akurat  teraz?  To 

prawdziwy znak! Nie powie o tym nikomu, że zdarza jej się w 
taki  sposób  interpretować  pewne  zjawiska  i  wydarzenia,  bo 
naraziłaby się na śmieszność. 

- Doris, możesz załatwić sobie kilka dni wolnego? - zapytała. 

- Dokładniej mówiąc, cały przyszły tydzień. 

-  Nie  ma  problemu.  A  o  co  chodzi?  Lena  wzięła  głęboki 

oddech. 

- Właśnie chciałam zarezerwować bilet na samolot do Francji, 

kiedy ty zadzwoniłaś. 

- A co ja mam z tym wspólnego? - zdziwiła się Doris. 
Jak to powiedzieć, żeby jej nie spłoszyć? 
-  Nagle  przyszedł  mi  do  głowy  pewien  pomysł.  -  Lena  nie 

miała odwagi mówić otwarcie. 

Może  pomysł  był  zły?  Może  nie  powinna  narażać  Doris? 

Przecież rozwiodła się z Jórgiem, 

 

background image

czas  spędzony  we  Francji  nie  był  dla  niej  najszczęśliwszy, 

tam zaczęły się jej problemy z alkoholem... 

-  Jaki  miałaś  pomysł?  -  dopytywała  Doris.  Milczenie  Leny 

wydało się jej za długie. 

- Pomyślałam... Pomyślałam... - jąkała się Lena. Potem wzięła 

głęboki  oddech  i  wyrzuciła  z  siebie  jednym  tchem:  Czy 
miałabyś  ochotę  polecieć  ze  mną  do  Francji?  Muszę  coś 
załatwić w posiadłości Dorleac. 

Milczenie. 
Czyżby Doris odłożyła słuchawkę? 
- Doris... 
-  Tak,  tak,  jestem...  Po  prostu  zaniemówiłam.  Skąd  ten 

pomysł?  Chyba  nie  zapomniałaś,  że  uciekłam  stamtąd,  na 
dodatek po kryjomu. 

- No właśnie. 
- Co no właśnie? 
-  Jak  sama  powiedziałaś,  uciekłaś  z  posiadłości.  Może 

wspólny  wyjazd  pozwoliłby  ci  zamknąć  ten  rozdział  raz  na 
zawsze?  Tak  tylko  pomyślałam,  kiedy  zadzwoniłaś,  a  ja 
miałam właśnie rezerwować bilet. 

- A mój telefon potraktowałaś jak zrządzenie losu, tak? 
 

background image

  - No tak... - przyznała Lena. Znowu milczenie.   
- Oczywiście ja za wszystko płacę - dodała Lena. 
Wprawdzie wiedziała, że jej bratowa całkiem nieźle zarabia, 

ale nie na tyle, żeby ot tak sobie lecieć do Francji. 

-  Leno,  nie  chodzi  o  pieniądze.  Po  prostu  nie  wiem,  czy  to 

dobry pomysł. Francja jest mi taka daleka. To wszystko było 
tak dawno temu... 

- Tak, ale nie zamknęłaś tego rozdziału, tylko przestałaś o tym 

myśleć,  odpychałaś  od  siebie  myśli  o  Francji.  Uważam,  że 
powinnaś  pojechać,  pożegnać  się  i  wyjechać  jak  człowiek,  a 
nie uciekać. Poza tym mogłabyś sprawdzić swój francuski... - 
Lena zrobiła krótką przerwę.  - Byłoby mi łatwiej, gdybyś ze 
mną pojechała... Najnormalniej w świecie mam pietra przed tą 
podróżą.  Wiem,  że  nie  jadę  tam  w  gości,  tylko  jako 
spadkobierczyni Jórga. 

- Rozumiem cię, Leno, i chętnie ci pomogę, choćby dlatego, 

że tak dużo dla mnie zrobiłaś i nadal robisz. Ale w tej chwili nie 
podejmę  decyzji.  Zrozum  mnie, proszę.  Daj  mi  dzień  do  na-
mysłu, dobrze? 

 

background image

- Oczywiście. Przepraszam, że tak na ciebie napadłam. 
- Nie ma sprawy... Odezwę się, słowo honoru, ale nie bądź na 

mnie zła, jeśli powiem „nie". 

-  Skądże,  nawet  tak  nie  myśl.  To  ja  powinnam  cię  prosić, 

żebyś się na mnie nie gniewała, że narażam cię na spotkanie z 
przeszłością. 

Doris roześmiała się. 
-  W  takim  razie  jesteśmy  kwita.  Muszę  kończyć,  Leno. 

Właściwie  chciałam  tylko  trochę  poplotkować  i  nic  więcej. 
Twoja prośba trochę mnie poruszyła... Odezwę się. Pa.