background image

 

Harry Harrison 

Młot i miecz 

Część pierwsza - Thrall 

The Hammer And The Cross 

PrzełoŜył Piotr Szarota 

Wydanie oryginalne: 1993 

Wydanie polskie: 1995 

background image

Qui credit in Filium, habet vitam aeternam; qui autem incredulus 

est Filio, non videbit vitam, sed ira Dei manet super eum. 

Kto wierzy w Syna, ma  Ŝywot wieczny, kto zaś  nie słucha Syna, 

nie ujrzy Ŝywota, lecz gniew BoŜy ciąŜy na nim. 

 

- Ewangelia Św. Jana, 3:36 

 

 

Angusta  est  domus:  utrosque  tenere  non  potent.  Non  vult  rex 

celestis  cum  paganis  et  perditis  nominetenus  regibus  communionem 

habere;  quia  rex  ille  aeternus  regnat  in  caelis,  ille  paganus  perditus 

plangit in inferno. 

Domostwo  jest  wąskie;  nie  pomieści  wszystkich.  Król  Niebieski 

nie  ma  Ŝyczenia  wiązać  się  z  tymi,  którzy  sami  mienią  się  królami; 

jeden  tylko  nieśmiertelny  król  włada  w  Niebiesiech,  pogańscy 

królowie niechaj jęczą w Piekle. 

 

- Alcuin, diakon Yorku, A.D. 797 

 

 

Gravissima  calamitas  umquam  supra  Occidentem  acci-dens  erat 

religio Christiana. 

Największą  plagą,  jaka  spadła  dotąd  na  Zachód,  było 

chrześcijaństwo. 

 

- Gore Vidal, A.D. 1987 

background image

Rozdział pierwszy 

PÓŁNOCNE WYBRZEśE ANGLII, A.D. 865 

Wiosna. Początek wiosny  na przylądku Flamborough,  gdzie skały Yorkshire wcinają się 

w  morze,  niczym  harpun  waŜący  miliony  ton.  Z  przylądka  rozciąga  się  widok  na  Morze 

Północne,  skąd  nieustannie  grozi  atak  wikingów.  W  obliczu  tego  zagroŜenia  władcy 

niewielkich  królestw  anglosaskich  zaczęli  niechętnie  jednoczyć  swe  siły.  Niechęć  brała 

początek w naznaczonej zbrodniami i wzajemną nienawiścią historii Anglów i Sasów, którzy 

przybyli  na  Wyspy  przed  kilkoma  wiekami.  Były  to  plemiona  dumnych  i  szlachetnych 

wojowników,  którzy  pokonali  wojska  walijskie  i  -  jak  powiedziałby  poeta  -  zawładnęli  tą 

ziemią. 

WielmoŜny  Godwin  zaklął  cicho  okrąŜając  drewnianą  palisadę  otaczającą  niewielki  fort 

wzniesiony na najdalej wysuniętym krańcu przylądka. Wiosna! Być moŜe w innych rejonach 

tego kraju wydłuŜające się dni i jasne wieczory to zieleń traw, kwitnienie jaskrów i krowy z 

nabrzmiałymi mlekiem wymionami, jednak tu, na przylądku Flamborough, wiosna zwiastuje 

wiatr. Oznacza towarzyszące zrównaniu dnia z nocą burze i wichury. Za plecami pozostawił 

Godwin  niskie  i  powykrzywiane  drzewa,  które  stały  w  szeregu  jak  ludzie;  te  na  samym 

początku  były  najniŜsze,  kaŜde  następne  było  o  kilka  cali  wyŜsze.  Wskazując  w  ten  sposób 

kierunek  wiatru,  wskazywały  jednocześnie  morze.  Z  trzech  stron  szara  toń  wznosiła  się  i 

opadała  powoli,  Ŝywa  i  groźna  niczym  olbrzymie  zwierzę.  Pojawiające  się  na  powierzchni 

fale  rozrywane  były  po  chwili  gwałtownymi  podmuchami  wiatru,  tak  Ŝe  toń  znowu  stawała 

się  płaska.  Szare  morze,  szare  niebo,  szkwał  zacierający  linię  horyzontu,  cały  ten  świat 

pozbawiony  był  Ŝywszego  koloru,  nie  licząc  chwil,  kiedy  rozpędzone  fale  rozbijały  się  o 

skalne ściany przylądka wzbijając fontanny rozpylonej wody. Godwin stał tam juŜ tak długo, 

Ŝ

e  nie  zwracał  uwagi  na  grzmot  rozbryzgującej  się  wody.  W  końcu  poczuł  jak  woda,  która 

zdąŜyła juŜ zmoczyć jego płaszcz i kaptur, zaczyna spływać po twarzy. Początkowe uczucie 

ś

wieŜości zastąpił teraz smak soli. 

W sumie to bez róŜnicy - pomyślał zrezygnowany. Tak czy inaczej woda była jednakowo 

zimna.  Mógłby  wrócić  do  szałasu,  wyrzucić  precz  niewolników  i  ogrzać  przy  ogniu 

zmarznięte  stopy  i  dłonie.  W  taki  dzień  nie  naleŜało  obawiać  się  najazdu.  Wikingowie  byli 

background image

Ŝ

eglarzami,  mówiono  nawet,  Ŝe  najlepszymi  na  świecie,  a  nie  trzeba  być  przecieŜ  wielkim 

Ŝ

eglarzem,  aby  wiedzieć,  Ŝe  wypływanie  na  morze  w  taki  dzień  nie  ma  sensu.  Wiatr  był 

wschodni,  północno-wschodni  -  jak  zauwaŜył  Godwin,  doskonały  gdy  płynęło  się  z  Danii, 

jednak  trudno  wyobrazić  sobie  manewrowanie  na  tak  wzburzonym  morzu.  Niepodobna  teŜ 

myśleć  o  bezpiecznym  przybiciu  do  brzegu.  Nie,  to  było  zupełnie  wykluczone.  Równie 

dobrze mógłby wygrzewać się teraz przy ogniu. 

Godwin  popatrzył  z  tęsknotą  w  stronę  szałasu  i  sączącego  się  stamtąd  dymu 

rozwiewanego wciąŜ przez wiatr, odwrócił się jednak i znów zaczął przechadzać się wzdłuŜ 

palisady.  Tak  jak  nauczył  go  jego  władca.  „Lepiej  nic  nie  myśl,  Godwin”  -  zwykł  mawiać. 

„Nie  myśl:  moŜe  przypłyną  dzisiaj,  moŜe  nie  przypłyną.  Nie  myśl,  Ŝe  lepiej  jest  czuwać  o 

pewnej porze dnia niŜ o innej. Gdy jest widno, stój na skale. Obserwuj morze przez cały czas. 

W  przeciwnym  razie,  któregoś  dnia  będziesz  myślał  jedno,  a  jakiś  Stein  albo  Olaf  pomyśli 

sobie co innego i zdąŜy przybić do brzegu i wedrzeć się dwadzieścia mil w głąb lądu, zanim 

zdołamy go zatrzymać, jeŜeli w ogóle nam się to uda. A będzie nas to kosztować sto istnień 

ludzkich i sto funtów w srebrze, naszą trzodę i spalone obejścia. Potem przez lata całe ludzie 

nie będą płacić dzierŜawy. Bądź więc czujny, mój tanie, inaczej ucierpią twoje własne dobra”. 

Tak  mówił  jego  władca,  Ella,  a  czarny  kruk  Erkenbert  pochylił  się  nad  pergaminem  i 

skrzypiącym piórem począł wypisywać tajemne wersy, których Godwin lękał się bardziej niŜ 

wikingów. „Dwa miesiące słuŜby na przylądku Flamborough - odczytał w końcu - powierzam 

mojemu tanowi Godwinowi. Ma czuwać aŜ do trzeciej niedzieli po Ramis Palmarum”. 

Kazali mu czuwać, więc będzie im posłuszny. Jednak nie musi się przy tym umartwiać. 

Godwin  wrzasnął  na  niewolników,  aby  przynieśli  mu  gorącego  piwa  z  przyprawami,  które 

kazał wcześniej przygotować. Natychmiast pojawił się jeden z nich niosąc przed sobą kubek. 

Godwin spojrzał na niewolnika z głęboką niechęcią. Przeklęty głupiec. Godwin trzymał go u 

siebie,  miał  bowiem  ostry  wzrok,  lecz  był  to  powód  jedyny.  Zwał  się  Merla.  Kiedyś  był 

rybakiem.  Raz  przyszła  cięŜka  zima,  Merla  prawie  nic  nie  łowił  i  popadł  w  długi  u  swoich 

dziedziców,  mnichów  z  opactwa  Św.  Jana  w  Beverley.  Najpierw  sprzedał  łódź,  aby  spłacić 

długi  i  nakarmić  Ŝonę  oraz  przychówek.  Potem,  kiedy  pieniądze  się  skończyły  i  nie  stać  go 

juŜ było na jedzenie, musiał sprzedać swą rodzinę komuś bogatszemu. Na końcu sprzedał się 

sam  swoim  mnichom,  a  oni  oddali  go  na  słuŜbę  Godwinowi.  Przeklęty  głupiec.  Gdyby  ten 

niewolnik  był  człowiekiem  honorowym,  sprzedałby  się  na  samym  początku,  a  pieniądze 

oddał  krewnym  Ŝony,  tak  Ŝe  mogliby  przyjąć  ją  do  swego  domu.  Gdyby  był  rozsądny, 

sprzedałby  najpierw  Ŝonę  i  dzieci,  a  zatrzymał  łódź,  wtedy  miałby  jeszcze  szansę  na  ich 

wykupienie. Lecz Merla nie był ani rozsądny, ani honorowy. Godwin odwrócił się plecami do 

wiatru i morza i pociągnął tęgi łyk z wypełnionego po brzegi kubka. Przynajmniej widział, Ŝe 

nikt z niego nie pił. MoŜna ich było wyszkolić jedynie porządnym biciem. 

Ale na co się teraz gapi ten Ŝałosny rogacz? Na co wskazuje, rozdziawiając usta? 

background image

-  Statki!  -  krzyknął  wreszcie  Merla.  -  Statki  wikingów,  dwie  mile  od  brzegu!  Są  tam! 

Spójrz, panie! 

Godwin  odwrócił  się  bez  zastanowienia  i  zaklął,  gdy  gorące  piwo  prysnęło  na  dłoń. 

Usiłował  dojrzeć  to,  co  wskazywał  niewolnik.  Czy  to  nie  jakiś  punkt,  w  miejscu,  gdzie 

chmura  styka  się  prawie  z  falami?  Nie,  nic  tam  nie  ma.  ChociaŜ...  Naprawdę  trudno  było 

dostrzec coś dokładnie,  wysokość fal dochodziła chyba do dwudziestu stóp, co wystarczyło, 

aby przesłonić praktycznie kaŜdy statek płynący ze zwiniętymi Ŝaglami. 

- Znowu je widzę - krzyknął Merla. - Dwa statki, jeden niedaleko drugiego. 

- Długie łodzie? 

- Nie, panie, to knory. 

Godwin  cisnął  za  siebie  kubek,  chwycił  rękę  niewolnika  swoim  Ŝelaznym  uściskiem  i 

spoliczkował go dwukrotnie przemokniętą skórzaną rękawicą. Merla stracił oddech i skulił się 

z bólu, lecz nie miał odwagi zasłonić się przed ciosem. 

- Mów po angielsku, ty sobacze pomiotło! I mów do rzeczy. 

-  Knor,  panie,  to  statek  handlowy.  Głęboko  wydrąŜony,  do  przewoŜenia  towarów  - 

zawahał  się  przez  chwilę,  bojąc  się  ujawnić  swoją  wiedzę,  a  zarazem  wystraszony 

konsekwencjami jej zatajenia. - Mogę je rozpoznać dzięki... dzięki kształtowi ich dziobów. To 

muszą być wikingowie. Nasze statki wyglądają inaczej. 

Godwin  spojrzał  ponownie  na  morze,  jego  gniew  zaczynał  stopniowo  ustępować 

wątpliwościom i rosnącemu przeraŜeniu, które ścisnęło zimną obręczą Ŝołądek. 

- Merla, słuchaj co teraz powiem - szepnął. - Zastanów się dobrze. JeŜeli to wikingowie, 

muszę  postawić  na  nogi  całą  naszą  straŜ  przybrzeŜną.  KaŜdego,  stąd  aŜ  do  Bridlington.  W 

gruncie rzeczy to tylko nędzni kerlowie i niewolnicy. Nic się nie stanie, jeśli wyciągniemy ich 

teraz z wyrek i odciągniemy od nie domytych małŜonek. Ale będę musiał zrobić coś jeszcze. 

Jak  tylko  straŜe  zostaną  zwołane,  poślę  posłańców  do  opactwa  w  Beverley,  do  mnichów  od 

Ś

w. Jana, twoich panów, jak pewnie pamiętasz. 

Urwał wpatrując się w rozszerzone przeraŜeniem oczy Merli, który pamiętał aŜ za dobrze 

swoich opiekunów. 

- ...A oni wezwą tanów Elli i ogłoszą werbunek. Nie będzie najlepiej, gdy przyjadą tutaj, 

a piraci zmylą nas i zamiast na Flamborough wylądują na Spurn, dwadzieścia mil stąd. Wtedy 

będzie  juŜ  za  późno,  lecz  teraz  moŜemy  się  jeszcze  namyślić,  gdzie  posłać  oddziały.  Jeśli 

przyjadą  tu  w  taką  pogodę,  w  deszcz,  zupełnie  na  próŜno,  z  powodu  fałszywego  alarmu 

jakiegoś  durnia,  a  na  dodatek  jeśli  wikingowie  zajdą  ich  od  tyłu...  Oj,  będę  miał  wtedy 

kłopoty,  Merla  -  Godwin  pchnął  osłabionego  z  niedoŜywienia  niewolnika  na  ziemię,  a  jego 

głos stał się ostrzejszy. - Przysięgam jednak na wszechmogącego Boga, Ŝe ty, Merla, będziesz 

tego Ŝałował do końca Ŝycia. Zresztą po laniu, jakie ci sprawię, moŜe nie będzie to trwało tak 

długo.  Wiedz  jednak,  Ŝe  jeśli  tam  są  naprawdę  statki  wikingów,  a  ty  pozwolisz,  Ŝebym  nie 

wszczął alarmu, oddam cię z powrotem czarnym mnichom i powiem im, Ŝe nic mi po tobie. 

background image

Odetchnął głęboko i popatrzył na Merlę. 

- A teraz, gadaj! Są tam statki wikingów, czy nie? 

Niewolnik spojrzał badawczo na morze - na jego twarzy znać było napięcie. Pomyślał, Ŝe 

nie  powinien  był  w  ogóle  się  odzywać.  Co  to  dla  niego  za  róŜnica,  czy  wikingowie  zajmą 

Flamborough, albo Bridlington, albo nawet samo opactwo Beverley? Nie wezmą go przecieŜ 

w  gorszą  niewolę,  a  moŜe  nawet  ci  obcy  poganie  okaŜą  się  lepszymi  panami  niŜ  jego 

chrześcijańscy władcy. Za późno juŜ jednak na takie myśli. Niebo przejaśniło się na chwilę i 

raz jeszcze dostrzegł statki, których Godwin, stary szczur lądowy, wciąŜ jeszcze nie widział. 

Merla skinął głową. 

- Dwa statki wikingów. Dwie mile stąd na południowy wschód. 

Po  chwili  Godwin  był  juŜ  daleko  wykrzykując  rozkazy,  wołając  pozostałych 

niewolników, krzycząc aby przyprowadzić mu konia, przynieść róg. Zwoływał swój niewielki 

oddział  rycerzy.  Merla  wyprostował  się  i  rozglądając  się  uwaŜnie  podszedł  wolno  do 

południowo-zachodniego naroŜa palisady. Co jakiś czas niebo przejaśniało się. Merla widział 

rozbijające  się  na  brzegu  fale,  najbardziej  nieprzyjazny,  najniebezpieczniejszy  dla  statków 

odcinek  angielskiego  wybrzeŜa.  Zebrał  z  palisady  kępkę  mchu  i  patrzył  jak  ulatuje  porwana 

wiatrem. Na jego zatroskanej twarzy pojawił się ponury uśmiech. 

MoŜe i ci wikingowie to dobrzy Ŝeglarze, ale znaleźli się w złym miejscu, z bardzo złym 

wiatrem  wiejącym  im  prosto  w  plecy.  JeŜeli  wiatr  nie  osłabnie,  jeśli  nie  powstrzymają  ich 

nagle  pogańskie  bóstwa  z  Walhalli,  nie  ma  dla  nich  ratunku.  Nie  zobaczą  juŜ  nigdy  swojej 

Jutlandii. 

 

Dwie  godziny  później  setka  ludzi  stała  juŜ  wzdłuŜ  piaszczystego  wybrzeŜa  na  południe 

od  przylądka.  Ubrani  byli  w  grube  kamizelki  ze  skóry  i  skórzane  nakrycia  głowy,  uzbrojeni 

zaś  we  włócznie  i  drewniane  tarcze.  Jedynie  Godwin  miał  hełm  z  metalu,  kolczugę  i 

przypasany  u  boku  miecz  z  mosięŜną  rękojeścią.  Ludzie  ci  byli  wartownikami,  straŜą 

wybrzeŜa.  Ich  zadaniem  nie  miało  być  odparcie  wroga,  gdyŜ  nigdy  nie  byliby  w  stanie 

sprostać  świetnie  wyszkolonym  wojownikom  z  Danii  i  Norwegii.  Gdyby  pozostawić  ich 

samych sobie, uciekliby niechybnie zabierając ze sobą w pośpiechu dobytek i rodziny. Mieli 

jednak  zostać  wkrótce  wsparci  przez  zwerbowanych  przez  tanów  Northumbrii  rycerzy,  dla 

których walka oznaczała moŜliwość powiększenia majątku. TakŜe wartownicy liczyli, Ŝe uda 

im  się  w  odpowiednim  momencie  włączyć  do  potyczki  i  zebrać  łupy.  Lecz  ostatnie  łupy 

wzięte  zostały  przez  Anglików  aŜ  czternaście  lat  temu,  a  na  dodatek  miało  to  miejsce  w 

odległym królestwie Wessex, gdzie działy się róŜne cuda. 

Przyznać  jednak  trzeba,  Ŝe  pośród  wartowników  brak  było  oznak  trwogi,  wydawali  się 

nawet pogodni. Byli to w przewaŜającej większości rybacy, których Ŝywiołem stało się Morze 

Północne,  najgorszy  zbiornik  wodny  na  świecie,  biorąc  pod  uwagę  nawiedzające  to  miejsce 

mgły, sztormy, olbrzymie fale i zdradzieckie prądy. Z biegiem czasu, kiedy statki stały się juŜ 

background image

bardziej widoczne, wszyscy zaczęli myśleć podobnie jak Merla - wikingowie nie mieli szans. 

Wartownicy byli zgodni, Ŝe szansę udanego ataku ze strony nieprzyjaciół były znikome. 

-  Problem  polega  na  tym  -  rzekł  główny  sędzia  okręgu  zwracając  się  do  Godwina  -  Ŝe 

jeśli  postawią  teraz  Ŝagiel,  mogą  poŜeglować  w  trzy  strony:  na  zachód,  północ  albo  na 

południe. JeŜeli popłyną na zachód - męŜczyzna nakreślił linię na mokrym piasku - wpadną w 

nasze ręce, jeśli popłyną na północ - rozbiją się o przylądek, biada jednak jeśli uda im się go 

wyminąć, wtedy bowiem będą mieli wolną drogę aŜ do samego Cleveland. Ale na szczęście 

wiemy coś, czego oni nie mogą wiedzieć. W okolicy przylądka jest silny prąd. Diabelnie silny 

prąd. Będą mogli co najwyŜej posterować swymi... - zawahał się, niepewny jak daleko moŜe 

się posunąć w obecności Godwina. 

- Dlaczego nie popłyną więc na południe? - wtrącił Godwin. 

-  Tego  właśnie  będą  próbować.  Myślę,  Ŝe  ich  przywódca,  jad,  jak  go  nazywają,  wie,  Ŝe 

jego  ludzie  są  juŜ  wycieńczeni.  Mają  za  sobą  koszmarną  noc  i  ponury  poranek,  kiedy 

zorientowali  się  gdzie  ich  wiatry  przywiodły  -  sędzia  pokiwał  głową  jakby  w  geście 

zrozumienia. 

- A więc nie są tak wspaniałymi Ŝeglarzami - wykrzyknął Godwin z satysfakcją. - A poza 

tym Bóg jest po naszej stronie. Parszywi z nich poganie, wrogowie Kościoła. 

Zamieszanie,  jakie  nagle  wybuchło  w  szeregach  wojowników,  uwolniło  sędziego  od 

konieczności  repliki,  na  którą  nie  mógł  się  jakoś  zdobyć.  Obaj  męŜczyźni  odwrócili  się 

automatycznie. 

Na ścieŜce biegnącej wzdłuŜ linii przypływu zatrzymała się grupka dwunastu męŜczyzn. 

Właśnie  zsiadali  z  koni.  CzyŜby  to  pospolite  ruszenie  -  pomyślał  Godwin.  Tanowie  z 

Beverley?  Nie,  przecieŜ  nie  zdąŜyliby  przyjechać  w  tak  krótkim  czasie.  Pewnie  dopiero 

dosiadają swych koni. MęŜczyzna kroczący na samym przedzie był z pewnością szlachcicem. 

PotęŜny  i  krzepki,  miał  jasne  włosy  i  jasnoniebieskie  oczy  oraz  dumną  postawę  człowieka, 

który nigdy nie musiał trudnić się orką i siewem. Jego szkarłatne nakrycie głowy ozdobione 

było  złotem,  złoto  połyskiwało  teŜ  na  rękojeści  miecza.  Za  plecami  męŜczyzny  kroczył 

młodzieniec,  który  wydawał  się  jego  mniejszą  i  młodszą  kopią,  z  pewnością  syn.  Obok  zaś 

szedł inny młodzian, wysoki i wyprostowany jak wojownik, lecz o ciemnej karnacji, ubrany 

skromnie  w  tunikę  i  wełniane  spodnie.  Parobkowie  z  trudem  utrzymywali  w  miejscu 

wierzchowce  pozostałych  sześciu  dobrze  uzbrojonych  wojowników,  naleŜących  bez 

wątpienia do świty jakiegoś bogatego tana. 

Idący na przedzie męŜczyzna w geście powitania wzniósł otwartą dłoń. 

- Nie znacie mnie - zaczął. - Jestem Wulfgar, tan króla Edmunda z East Anglii. 

Przez oddział wartowników przeszedł szmer dezaprobaty. 

-  Zastanawiacie  się,  co  tutaj  robię.  Zaraz  wam  wytłumaczę.  Nienawidzę  wikingów  - 

szerokim  gestem  wskazał  wybrzeŜe.  -  Wiem  o  nich  więcej  niŜ  niejeden  człowiek.  W  moim 

kraju,  na  północy,  jestem  straŜnikiem  wybrzeŜa  z  rozkazu  króla  Edmunda.  JuŜ  dawno 

background image

zrozumiałem,  Ŝe  my  Anglicy  nigdy  nie  pozbędziemy  się  tego  plugastwa,  jeŜeli  walczyć 

będziemy  osobno.  Przekonałem  o  tym  swojego  króla,  a  on  wysłał  poselstwo  do  waszego 

władcy.  Obaj  postanowili,  Ŝe  powinienem  pojechać  na  północ  i  porozmawiać  z  mądrymi 

ludźmi  z  Beverley  i  Eoforwich,  aby  ustalić  wspólne  plany.  Zeszłej  nocy  zmyliłem  drogę  i 

spotkałem  twoich  ludzi  niosących  posłanie  do  Beverley.  Przyjechałem  więc  na  pomoc.  Czy 

dasz mi swe pozwolenie? 

Godwin  skinął  głową.  W  końcu,  któŜ  moŜe  wiedzieć  czy  ten  prostak  sędzia  nie  gada 

bzdur,  pomyślał.  MoŜe  tym  psubratom  uda  się  jednak  tu  wylądować,  a  wtedy  parunastu 

rycerzy więcej bardzo się przyda. 

- Witaj i podejdź bliŜej - rzekł po namyśle. 

Wulfgar pokiwał głową z widoczną satysfakcją - Widzę, Ŝe zjawiam się w odpowiedniej 

chwili. 

Na  morzu  miała  rozegrać  się  za  chwilę  tragedia.  Jeden  ze  statków  wyprzedził  drugi  o 

jakieś  pięćdziesiąt  jardów  i  nieuchronnie  zbliŜał  się  do  brzegu.  Wiatr  i  fale  miotały  nim  na 

wszystkie  strony.  Nagle  wpłynął  na  mieliznę  i  przechylił  na  bok.  Załoga  zaczęła  biegać  w 

popłochu po pokładzie próbując zepchnąć statek z powrotem na pełne morze. 

Było  juŜ  jednak  za  późno.  W  kierunku  statku  pędziła  ogromna  fala.  Anglicy  usłyszeli 

stłumiony przez wiatr krzyk  rozpaczy, który przywitali z entuzjazmem. Była to siódma fala, 

ta  która  zawsze  dochodzi  najdalej  w  stronę  lądu.  W  jednej  chwili  okręt  znalazł  się  na  jej 

wierzchołku,  a  przez  burty  posypała  się  kaskada  skrzyń  i  beczek.  Potem  ze  straszliwą  siłą 

statek rzucony został o skaliste nabrzeŜe i oczom Anglików ukazały się walczące z Ŝywiołem 

postacie,  rozpaczliwie  chwytające  się  wyrzeźbionego  w  kształcie  smoka  dziobu.  Wkrótce 

wszystko  zakryła  kolejna  fala,  a  kiedy  opadła,  widać  juŜ  było  tylko  unoszące  się  na 

powierzchni deski. 

Rybacy  pokiwali  głowami,  kilku  się  przeŜegnało.  JeŜeli  to  dobry  Bóg  ocalił  ich  od 

wikingów, to na chwilę tę czekali juŜ od bardzo dawna. 

Drugi  statek  musiał  wybrać  inną  drogę,  oznaczało  to,  Ŝe  popłynie  z  wiatrem  na 

południowy wschód. Było jasne, Ŝe wikingowie nie zamierzają biernie czekać na śmierć. Za 

sterem pojawił się potęŜny męŜczyzna i zaczął pospiesznie wykrzykiwać rozkazy. Jego rudą 

brodę widać było nawet z brzegu. Załoga zaczęła rozwijać Ŝagiel, który natychmiast wypełnił 

się  wiatrem.  Statek  pomknął  nowym  kursem  i  nabierając  coraz  większej  szybkości  rozcinał 

teraz  powierzchnię  wody.  Oddalał  się  wyraźnie  od  Flamborough,  kierując  się  w  stronę 

przylądka Spurn. 

-  Uciekają  nam!  Za  mną!  Na  konie!  -  krzyknął  Godwin  i  odtrącając  na  bok  swego 

giermka  ruszył  galopem  w  pościg.  TuŜ  za  nim  pogalopował  Wulfgar  i  cała  jego  druŜyna,  z 

wyjątkiem ciemnowłosego chłopca, który zwrócił się w stronę stojącego bez ruchu sędziego. 

- Czemu zostałeś? Nie chcesz ich schwytać? 

Sędzia uśmiechnął się szeroko i przysiadł na piasku. 

background image

- Musieli spróbować - rzekł wreszcie rzucając w powietrze garść piasku. - Nie pozostało 

im nic innego. Lecz nie dopłyną daleko. 

Rzekłszy  to  wstał  i  ruszył  ku  swoim  ludziom.  Podzielił  ich  na  trzy  oddziały.  Pierwszy 

miał  zostać  na  plaŜy  i  czekać  na  ewentualnych  rozbitków,  drugi  pogalopował  w  ślad  za 

Godwinem i druŜyną Wulfgara, trzeci zaś zaczął przemierzać wybrzeŜe kłusem, śledząc kurs 

ocalałego statku. 

Wkrótce  nawet  szczury  lądowe  zdały  sobie  sprawę  z  tego,  co  sędzia  dostrzegł  od  razu. 

Okręt wikingów skazany był na zagładę. Dwukrotnie załoga starała się obrócić go dziobem w 

stronę  pełnego  morza.  Dwóch  męŜczyzn  pomagało  rudobrodemu  wodzowi  przy  sterze, 

pozostali  mocowali  się  z  olinowaniem.  Za  kaŜdym  razem  fale  okazywały  się  silniejsze  od 

ludzi i statek wciąŜ posuwał się równolegle do linii wybrzeŜa. 

Po  kolejnym  manewrze  sytuacja  wikingów  uległa  jeszcze  pogorszeniu.  Nawet  dla 

niedoświadczonych  Godwina  i  Wulfgara  róŜnica  była  zauwaŜalna.  Wiatr  wydawał  się  teraz 

silniejszy,  morze  bardziej  wzburzone,  a  statek  znoszony  był  wyraźnie  przez  silny  prąd 

zatokowy. Rudobrody męŜczyzna wciąŜ stał u steru wykrzykując bez przerwy komendy. Lecz 

z  kaŜdą  chwilą,  cal  po  calu,  statek  zbliŜał  się  do  Ŝółtawej  linii  znaczącej  początek  mielizny. 

Było jasne, Ŝe zaraz nastąpi katastrofa. 

Płynąc całą naprzód okręt zarył się nagle w twardy Ŝwir. Maszt pękł z trzaskiem i upadł 

pociągając  za  sobą  połowę  załogi.  W  przeciągu  jednej  chwili  statek  rozpadł  się  jak  łupina 

orzecha  i  zniknął  pod  falami.  Na  powierzchni  pozostało  jedynie  olinowanie  i  niewielkie 

kawałki potrzaskanego drewna, które znaczyły miejsce katastrofy. 

Pośród nich rybacy dostrzegli ludzką głowę. Rudą głowę wodza wikingów. 

-  Jak  sądzisz,  uda  mu  się,  czy  nie?  -  spytał  Wulfgar.  Widzieli  go  teraz  wyraźnie,  jakieś 

pięćdziesiąt  jardów  od  brzegu.  Utrzymywał  się  wciąŜ  w  tym  samym  miejscu,  nie  próbując 

płynąć dalej, odkąd zobaczył zmierzające w swoim kierunku potęŜne fale. 

- Będzie próbował - odparł Godwin, nakazując swoim ludziom podejść bliŜej do brzegu. - 

Jeśli mu się powiedzie, schwytamy go. 

Rudobrody  zdecydował  się  wreszcie  i  zaczął  płynąć  rozcinając  taflę  wody  potęŜnymi 

uderzeniami ramion. Wiedział, Ŝe tuŜ za nim nadciąga wielka fala. Nagle uniosła go wysoko i 

poniosła do przodu. Starał się utrzymać na szczycie, jakby chciał przy jej pomocy znaleźć się 

na  samej  plaŜy  i  wylądować  miękko  niczym  biała  piana  podchodząca  pod  podeszwy 

skórzanych  butów  Godwina  i  Wulfgara.  Prawie  mu  się  udało,  jednak  tuŜ  przed  samym 

brzegiem  fala  załamała  się  z  przeraŜającym  hukiem.  MęŜczyzna  przygnieciony  został  jej 

cięŜarem, przetoczony do przodu, a następnie uniesiony z powrotem wraz z odpływem. 

- Dalej, brać go - krzyknął Godwin. - Ruszajcie się, tchórze! Nic wam nie zrobi. 

Dwóch rybaków wystąpiło naprzód i weszło pomiędzy fale. Wzięli rudobrodego pod ręce 

i zaczęli ciągnąć do brzegu. Początkowo bezwładny, wyprostował się nagle. 

background image

-  On  Ŝyje  -  wymamrotał  Wulfgar  w  osłupieniu.  -  Ta  fala  była  wystarczająco  duŜa,  aby 

złamać mu kark. 

Kiedy  nogi  rudobrodego  dotknęły  wreszcie  stałego  gruntu,  rozejrzał  się  wokół  i  widząc 

przed sobą osiemdziesięciu uzbrojonych ludzi wyszczerzył zęby w promiennym uśmiechu. 

- Co za powitanie - mruknął pogardliwie. 

W jednej chwili odwrócił się i zadał jednemu z trzymających  go rybaków dotkliwy  cios 

krawędzią  stopy.  Anglik  jęknął  z  bólu  i  uwolnił  ramię  wikinga,  który  wyprostował  palce  i 

wbił je w oczy drugiego z nich. Tamten krzyknął przeraźliwe, zakrył twarz dłońmi i upadł na 

kolana.  Widać  było  krew  spływającą  po  jego  rękach.  Teraz  wiking  wyciągnął  zza  pasa 

zakrzywiony  nóŜ,  wychylił  się  w  stronę  tłumu,  błyskawicznie  złapał  najbliŜej  stojącego 

rybaka i rozpłatał mu brzuch. Kiedy reszta cofnęła się przeraŜona, odrzucił nóŜ i wyrwał z rąk 

trupa włócznię i topór. Minęła zaledwie chwila odkąd zjawił się na lądzie, a powalił juŜ trzech 

męŜczyzn. Nikt nie zamierzał pójść w ich ślady. 

-  No  dalej!  -  parsknął  rubasznym  śmiechem  i  odrzucił  głowę  do  tyłu.  -  Ja  jeden,  was 

wielu.  Kto  chce  walczyć  z  Ragnarem  -  krzyknął  gardłowym  głosem.  -  Który  z  was  jest 

wielkim  panem,  który  idzie  pierwszy?  Ty,  czy  ty?  -  wskazał  włócznią  Godwina  i  Wulfgara, 

którzy stali teraz osamotnieni, podczas gdy ich ludzie nadal cofali się w popłochu. 

- Musimy go pojmać - mruknął Godwin dobywając miecza. - Szkoda, Ŝe nie mam tarczy. 

Wulfgar  poszedł  za  nim,  jednak  wcześniej  krzyknął  jeszcze  do  jasnowłosego  chłopca, 

który stał o krok od niego. 

- Wracaj, Alfgar. Spróbujemy go rozbroić, resztę zrobią kerlowie. 

Dwóch Anglików zaczęło się zbliŜać z obnaŜonymi mieczami, tymczasem wiking zdawał 

się tylko na to czekać, potęŜny niczym niedźwiedź, i z pogardliwym uśmiechem na ustach. 

Nagle  wyskoczył  do  przodu  z  szybkością  szarŜującego  dzika  wprost  na  Wulfgara.  Ten 

odskoczył  przeraŜony  i  pośliznąwszy  się  upadł  niezgrabnie.  Rudobrody  zamachnął  się 

toporem i chybił przecinając powietrze, drugi cios wymierzył juŜ jednak dokładnie. Lecz nim 

zdołał dosięgnąć Wulfgara, coś pociągnęło go do tyłu i pozbawiło równowagi. Wiking upadł 

twardo  na  mokry  piasek,  bezskutecznie  próbując  uwolnić  ręce.  Była  to  sieć,  zwykła  sieć 

rybacka.  Przyniosło  ją  dwóch  ludzi  pod  wodzą  sędziego,  a  teraz  zaciskali  ją  coraz  ciaśniej. 

Jeden z nich wyrwał z dłoni wikinga topór, drugi przygwoździł do ziemi drugą rękę łamiąc za 

jednym  zamachem  drzewce  włóczni  i  trzymające  je  palce.  Następnie,  juŜ  bezbronnego, 

potoczyli po piasku, owijając w kolejne zwoje jakby to był pies morski lub rekin. 

Wulfgar zbliŜył się do nich kulejąc i wymienił spojrzenia z Godwinem. 

-  Co  my  tu  mamy?  -  mruknął.  -  Coś  mi  mówi,  Ŝe  nie  jest  to  tylko  zwykły  kapitan 

pechowego okrętu. 

Następnie nachylił się, przyjrzał szatom wikinga i dotknął delikatnie materiału. 

-  Kozia  skóra,  dobrze  wyprawiona.  Mówił  o  sobie  Ragnar.  Złapaliśmy  samego 

Lothbroka. Ragnara Lothbroka. 

background image

-  Nie  nam  więc  decydować  o  jego  losie  -  zauwaŜył  Godwin  po  chwili  milczenia.  - 

Musimy go zabrać przed oblicze króla Elli. 

Nagle przerwał mu głos młodego, ciemnowłosego chłopca, który przybył z Wulfgarem. 

- Króla Elli? - spytał. - Myślałem, Ŝe królem Northumbrii jest Osbert. 

- Nie wiem jak wychowujecie ludzi w waszym kraju - Godwin zwrócił się do Wulfgara z 

wymuszoną  uprzejmością  -  wiem  tylko,  Ŝe  jeśli  mój  człowiek  powiedziałby  coś  takiego, 

kazałbym mu wyrwać język. Chyba Ŝe jest to twój krewny. 

 

Nikt nie mógł go zobaczyć w mroku stajni. Ciemnowłosy chłopiec oparł głowę o siodło i 

wybuchnął płaczem. Plecy paliły go jak Ŝywy ogień, a jego wełniana tunika lepiła się od krwi. 

Nikt jeszcze nie wychłostał go tak dotkliwie, a zaznał juŜ w swym Ŝyciu wiele cierpienia. 

Wszystko przez tę wzmiankę, Ŝe są spokrewnieni, był tego pewien. Miał tylko nadzieję, 

Ŝ

e  nie  płakał  zbyt  głośno  i  nikt  obcy  go  nie  usłyszał.  Nie  pamiętał  juŜ  dobrze  ostatnich 

wypełnionych  bólem  godzin.  Przypominał  sobie,  Ŝe  długo  jechał  przez  jakieś  pustkowia 

starając się trzymać prosto w siodle. Czy dotarli aŜ do Eoforwich? Nie pamiętał. 

Teraz chciałby uciec jak najdalej. Kiedy wreszcie zdoła zmyć z siebie winę ojca? Kiedy 

uwolni się w końcu od nienawiści ojczyma? 

Gdy  Shef  uspokoił  się  trochę,  zaczął  rozpinać  popręg  mocując  się  z  twardą  skórą.  Był 

pewien, Ŝe Wulfgar uczyni z niego wkrótce swego niewolnika, załoŜy na szyję Ŝelazną obręcz 

i  nie  zwaŜając  na  nieśmiałe  protesty  matki  sprzeda  na  jakimś  targu,  w  Thetford,  albo  w 

Lincoln.  Na  pewno  weźmie  za  niego  spore  pieniądze.  PrzecieŜ  kręcił  się  często  koło  kuźni, 

gdzie  ukrywał  się  przed  gniewem  ojczyma,  poza  tym  lubił  ogień,  pomagał  kowalowi,  dął  w 

miechy, rozkuwał surowe Ŝelazo, z czasem zaczął nawet wyrabiać własne narzędzia. W końcu 

wykuł swój własny miecz. 

Kiedy  zostanie  niewolnikiem,  nie  będzie  mu  wolno  go  zatrzymać.  Kto  wie,  moŜe 

powinien juŜ teraz uciekać. Niewolnikom udaje się czasem zbiec, zazwyczaj jednak nawet nie 

próbują. 

Zdjął  siodło  i  rozejrzał  się  po  obcej  stajni  w  poszukiwaniu  miejsca,  gdzie  mógłby  je 

połoŜyć. Drzwi otworzyły się nagle wpuszczając do środka smugę światła i powiew zimna. 

-  Jeszcze  nie  skończyłeś?  -  spytał  pogardliwie  Alfgar.  -  Lepiej  to  juŜ  zostaw,  przyślę 

zaraz giermka. Mój ojciec wezwany został na naradę z królem i moŜnymi. Potrzebuje sługi, 

który czuwałby za jego krzesłem i nalewałby mu piwa. Ja się do tego nie nadaję, ty pójdziesz. 

Czeka juŜ na ciebie jeden z tanów, Ŝeby dać ci dokładne instrukcje. 

Oto  Shef,  wychłostany  tak,  Ŝe  ledwo  trzymał  się  na  nogach,  posłany  zostaje  do  zamku 

króla,  wzniesionego  niedawno  na  ruinach  rzymskich  fortyfikacji.  W  sercu  chłopca  coś 

poruszyło  się  gwałtownie,  poczuł  nagle  przypływ  podniecenia.  Narada?  MoŜni  ludzie? 

Pewnie zadecydują o losie jeńca, tego wielkiego wojownika. Będzie miał o czym opowiadać 

Godivie, Ŝaden z mędrków w Emneth nie wymyśli lepszej historii. 

background image

-  I  trzymaj  język  za  zębami  -  ciągnął  Alfgar  -  w  przeciwnym  razie,  naprawdę  wyrwą  ci 

język. I zapamiętaj raz na zawsze: to Ella jest teraz królem Northumbrii. Poza tym nie jesteś 

krewnym mego ojca. 

 

background image

Rozdział drugi 

- Sądzimy, Ŝe to Ragnar Lothbrok, ale skąd niby mamy to wiedzieć - spytał król Ella. 

Dwunastu  męŜczyzn  siedziało  wokół  okrągłego  stołu,  wszyscy  na  niskich  taboretach, 

wszyscy  z  wyjątkiem  króla,  który  zasiadał  na  wielkim  rzeźbionym  tronie.  Obecni  w 

większości ubrani byli jak król, bądź jak Wulfgar, który znajdował się po jego lewej stronie. 

Mieli  na  sobie  płaszcze  skrojone  z  jaskrawej  materii,  których  nie  zdejmowali  z  uwagi  na 

panujące  w  sali  przeciągi  oraz  ozdobione  złotem  i  srebrem  nadgarstki.  Złotem  połyskiwały 

takŜe  ich  klamry,  sprzączki  i  pasy.  Zebrał  się  tu  kwiat  rycerstwa  Northumbrii,  posiadacze 

wielkich  obszarów  ziemskich  na  południu  i  wschodzie  kraju,  wierni  stronnicy  króla,  którym 

udało  się  wynieść  go  na  tron  i  obalić  jego  rywala  Osberta.  Na  swych  taboretach  czuli  się 

nieswojo, jak przystało na ludzi, którzy większość Ŝycia spędzili na własnych nogach, bądź w 

siodle. 

Przy stole siedziało jeszcze czterech męŜczyzn, którzy trzymali się razem, jakby celowo 

izolując  się  od  rycerstwa.  Trzech  z  nich  miało  na  sobie  czarne  szaty  i  kaptury  mnichów  od 

Ś

w.  Benedykta,  czwarty  nosił  strój  biskupi.  Siedzieli  wygodnie  rozparci,  trzymając  w 

pogotowiu  gliniane  tabliczki  i  rylce,  gotowi  zapisać  kaŜde  wypowiedziane  przy  stole  słowo, 

przygotowani do forsowania własnych opinii. 

Jeden z męŜczyzn zdecydował się odpowiedzieć na pytanie, zadane przez króla. Nazywał 

się Cuthred i był kapitanem straŜy przybocznej. 

-  Nie  moŜemy  znaleźć  nikogo,  kto  mógłby  go  rozpoznać  -  przyznał.  -  Wszyscy,  którzy 

mieli  okazję  zmierzyć  się  kiedyś  w  otwartej  walce  z  Ragnarem,  nie  Ŝyją.  Wszyscy  z 

wyjątkiem  walecznego  tana  króla  Edmunda,  który  dziś  tu  z  nami  zasiada.  Nawet  to  nie 

przesądza jednak, Ŝe człowiek ten to rzeczywiście Ragnar Lothbrok. Myślę jednak, Ŝe to on. 

Po  pierwsze  dlatego,  Ŝe  nic  nie  mówi.  Nie  chwaląc  się,  potrafię  skłonić  ludzi  do  mówienia, 

ten kto mi się opiera, nie moŜe być zwyczajnym piratem. To musi być człowiek, któremu się 

wydaje,  Ŝe  jest  kimś.  Po  drugie:  co  robiły  tutaj  te  statki?  Wiemy,  Ŝe  wracały  z  południa  i 

zostały zepchnięte z kursu, tak Ŝe przez kilka dni musiały walczyć z Ŝywiołem. Wiemy teŜ, Ŝe 

były to statki handlowe. Jakie towary wiezie się zwykle na południe? Niewolników. Nie chcą 

tam wełny ani futer, nie chcą piwa. Ci ludzie na statkach byli więc handlarzami niewolników 

background image

wracającymi  po  załatwieniu  transakcji.  Ragnar  jest  handlarzem  niewolników  i  jest  to  na 

pewno ktoś, kto się liczy. Wszystko pasuje, nie mamy tylko dowodów. 

Cuthred pociągnął tęgi łyk piwa ze swojego kubka, wyczerpany nieco długą przemową. 

-  Jest  jednak  coś,  co  mnie  ostatecznie  przekonało.  Co  wiemy  o  Ragnarze?  -  Cuthred 

rozejrzał  się  po  twarzach  siedzących  wokół  stołu  męŜczyzn.  -  Z  pewnością  to,  Ŝe  jest 

łajdakiem. 

- Rabował kościoły i  gwałcił zakonnice! - wykrzyknął arcybiskup Wulfhere siedzący po 

przeciwnej stronie stołu. - Dopadły go wreszcie własne grzechy! 

-  Ośmielam  się  jednak  zauwaŜyć  -  dodał  Cuthred  -  Ŝe  jest  jedna  rzecz,  która  odróŜnia 

Ragnara  od  pozostałych  bezboŜników  i  wrogów  Kościoła.  Ragnar  posiada  wiele  cennych 

informacji. Jest trochę podobny do mnie, potrafi zmusić ludzi do mówienia. Słyszałem, Ŝe ma 

na  to  własny  sposób  -  kapitan  zniŜył  głos.  -  JeŜeli  uda  mu  się  kogoś  schwytać,  pierwszą 

rzeczą, którą robi jest, bez Ŝadnych wstępnych rozmów czy dyskusji, wyłupienie ofierze oka. 

Potem  wciąŜ  milcząc  znów  sięga  w  stronę  głowy  tamtego  człowieka  gotowy  wyłupić  mu 

drugie. JeŜeli człowiek ma do powiedzenia coś, co akurat interesuje Ragnara, jego szczęście. 

Jeśli  nie,  trudno,  juŜ  po  nim.  Mówią,  Ŝe  Ragnar  krzywdzi  wielu  ludzi,  lecz  kerlowie  nie  są 

przecieŜ  na  ogół  wiele  warci.  Mówią,  Ŝe  Ragnar  bierze  to  pod  uwagę  i  dzięki  takiemu 

przekonaniu oszczędza swój czas i energię. 

-  Czy  znaczy  to,  Ŝe  nasz  więzień  zapoznał  cię  ze  swoimi  poglądami?  -  spytał  jeden  z 

mnichów. - Czy wyjawił ci to w trakcie przyjacielskiej pogawędki o sprawach zawodowych? 

-  Nie  -  Cuthred  wychylił  kolejny  łyk  piwa  -  ale  widziałem  jego  paznokcie.  Wszystkie 

krótko spiłowane, wszystkie z wyjątkiem prawego kciuka. Jest na cal długi i twardy jak stal. 

Spójrzcie, przyniosłem go tu ze sobą - Cuthred rzucił na stół zakrwawiony szpon. 

- A więc to Ragnar - rzekł król Ella przerywając milczenie. - Co z nim teraz zrobimy? 

Wojownicy wymienili zdziwione spojrzenia. 

- Myślisz, Ŝe nie zasługuje na ścięcie - odwaŜył się spytać Cuthred. - Mamy go powiesić? 

- A moŜe coś jeszcze gorszego? - włączył się jeden z rycerzy. 

-  MoŜe  potraktujemy  go  jak  zbiegłego  niewolnika?  A  moŜe  zrobimy  mu  to,  co  poganie 

temu świętemu, no, temu, co go Ŝywcem przypiekali. Jak teŜ on się nazywał... 

- Mam inny pomysł - przerwał mu Ella. - MoŜemy go po prostu wypuścić. 

Na twarzach zebranych  pojawiło się osłupienie. Król pochylił się nad stołem i przebiegł 

wzrokiem po sali obdarzając kaŜdego z podwładnych badawczym spojrzeniem. 

-  Pomyślcie,  dlaczego  jestem  królem? Jestem  królem,  poniewaŜ  Osbert  -  to  zapomniane 

imię  wywołało  wyraźne  poruszenie  wśród  zebranych,  a  dla  stojącego  za  plecami  Wulfgara 

sługi  było  jak  ukłucie  bólu  -  poniewaŜ  Osbert  nie  był  w  stanie  obronić  królestwa  przed 

najazdami wikingów. Robił po prostu to, co czyniliśmy od wieków. Rozkazał kaŜdemu z nas 

wystawić własne straŜe, a w razie ataku organizować samoobronę. Było więc tak, Ŝe dziesięć 

okrętów  uderzało  na  jakieś  miasto  i  grabiło  je  doszczętnie,  podczas  gdy  ludzie  w  innych 

background image

osadach nakładali na głowy koce i dziękowali Bogu, Ŝe ich ten los ominął. Co ja w tej sytuacji 

uczyniłem? Wiecie dobrze, jak było. Pozostawiłem na wybrzeŜu tylko punkty obserwacyjne, 

zorganizowałem system wczesnego ostrzegania, a w razie ataku z morza ogłaszałem pospolite 

ruszenie.  Teraz,  gdy  próbują  nas  atakować,  odpowiadamy  atakiem  z  naszej  strony,  zanim 

jeszcze uda im się zagrozić naszym miastom. To są nowe idee.  I  sądzę, Ŝe tu takŜe musimy 

wymyślić coś nowego. MoŜemy pozwolić mu odejść. MoŜemy zawrzeć z nim układ. Będzie 

musiał  pozostawić  Northumbrię  w  spokoju.  Odda  nam  zakładników,  a  my  będziemy 

traktować  go  jak  naszego  honorowego  gościa,  a  potem  wyślemy  go  z  powrotem  z  masą 

podarków.  Nie  będzie  nas  to  drogo  kosztować,  a  moŜe  przynieść  nam  duŜo  poŜytku.  I 

darujemy mu dalsze rozmowy z Cuthredem. Co wy na to? 

Rycerze patrzyli po sobie, unosząc brwi i kręcąc z niedowierzania głowami. 

- Mogłoby się to udać - mruknął Cuthred. 

Wulfgar chrząknął przygotowując się do odpowiedzi, jego twarz było czerwona z gniewu. 

Ubiegł go jeden z mnichów. 

- Nie powinieneś tego czynić, mój panie. 

- Nie powinienem? 

-  Nie  moŜesz.  Musisz  dbać  nie  tylko  o  sprawy  tego  świata.  Arcybiskup,  nasz  ojciec  i 

niegdysiejszy  brat,  przypomniał  nam  o  haniebnych  czynach,  jakich  dopuścił  się  Ragnar  na 

szkodę  Chrystusowego  Kościoła.  Czyny,  które  dotykały  nas  zarówno  jako  ludzi,  jak  i 

chrześcijan  -  moglibyśmy  wybaczyć.  Jednak  nie  zbrodnie  wymierzone  w  nasz  Święty 

Kościół. Te zbrodnie powinniśmy pomścić z całą stanowczością. Ile kościołów spalił Ragnar? 

Ilu  chrześcijan,  kobiet  i  męŜczyzn,  sprzedał  poganom  jako  niewolników,  ilu  oddał 

wyznawcom  Mahometa?  Ile  cennych  relikwii  zostało  zniszczonych?  Ile  skarbców 

ograbionych? Gdy wybaczysz mu to wszystko, grzech ten ciąŜyć będzie na twoim sumieniu. 

Zagrozić to moŜe takŜe zbawieniu wszystkich zebranych przy tym stole ludzi. Nie, królu, to 

nam  powinieneś  oddać  Ragnara.  Pozwól,  abyśmy  pokazali,  co  spotka  kaŜdego  kto  wystąpi 

przeciw  Kościołowi.  A  kiedy  wieść  ta  dotrze  do  pogan,  do  tych  morskich  rabusiów,  niech 

wiedzą odtąd, Ŝe ramię Kościoła jest tak mocne, jak nieskończone jego miłosierdzie. Pozwól, 

Ŝ

ebyśmy wtrącili go do kanału z węŜami. Niech ludzie opowiadają o węŜach króla Elli. 

Król  zawahał  się,  widział  jaki  entuzjazm  i  podniecenie  wzbudziły  słowa  mnicha  u  jego 

rycerzy. 

- Nie widziałem dotąd człowieka rzucanego  gadom na poŜarcie - wykrzyknął z zapałem 

Wulfgar  -  ale  na  to  zasługuje  kaŜdy  wiking.  I  to  właśnie  powiem  mojemu  królowi,  chwaląc 

mądrość króla Elli. 

Mnich,  którego  przemowa  tak  się  spodobała  podniósł  się,  Ŝeby  podsumować  dyskusję. 

Był to archidiakon Erkenbert. 

background image

-  Wszystko  jest  juŜ  przygotowane,  czekamy  tylko  na  twój  rozkaz,  aby  przyprowadzić 

więźnia.  I  pozwól,  aby  wszyscy,  radni,  rycerze  i  słudzy,  zobaczyć  mogli  zemstę,  jaką  król 

Ella i Święty Kościół zgotowali niewiernemu. 

Wszyscy  powstali,  a  między  nimi  Ella,  którego  twarz  wciąŜ  wyraŜała  niepewność. 

Rycerze  zaczęli  juŜ  się  rozchodzić,  nawołując  swoich  słuŜących,  Ŝony  i  przyjaciół,  aby 

przyłączyli  się  do  towarzystwa.  Shef  podąŜał  za  swoim  ojczymem.  Kiedy  się  odwrócił 

dostrzegł, Ŝe tylko mnisi pozostali na swoich miejscach przy stole. 

- Dlaczego to powiedziałeś? - mruknął arcybiskup Wulfhere, zwracając się archidiakona. 

-  Mogliśmy  wejść  w  pakt  z  wikingami,  nie  odbierając  sobie  szansy  zbawienia.  Dlaczego 

zmusiłeś króla, Ŝeby rzucił tego Ragnara węŜom? 

Mnich  sięgnął  do  swej  sakiewki  i  podobnie  jak  wcześniej  Cuthred,  rzucił  na  stół  jakiś 

przedmiot. Później dołoŜył jeszcze jeden. 

- Czy wiesz co to jest, mój panie? - spytał arcybiskupa. 

To moneta. Złota. Z inskrypcją podłych czcicieli Mahometa! 

- Została odebrana więźniowi. 

- Sądzisz więc, Ŝe jest tak zły, Ŝe nie moŜna go puścić Ŝywcem? 

- Nie, mój panie. Spójrz teraz na to. 

- To pens. Pens z naszej własnej mennicy, tu w Eoforwich. Jest na niej moje imię, o tutaj: 

Wulfhere. Srebrna jednopensówka. 

Archidiakon zabrał ze stołu monety i schował je z powrotem do sakiewki. 

-  To  bardzo  mamy  pieniądz,  mój  panie.  Mało  srebra,  duŜo  ołowiu.  To  wszystko,  na  co 

moŜe  sobie  obecnie  pozwolić  nasz  Kościół.  Nasi  niewolnicy  pouciekali,  nasi  kerlowie 

oszukują  nas  na  dziesięcinach.  Nawet  moŜni  dają  nam  coraz  mniej.  Tymczasem  sakwy 

bezboŜników  pęcznieją  od  złota  zrabowanego  chrześcijanom.  Kościół  znajduje  się  w 

niebezpieczeństwie,  mój  panie.  Nie  dlatego,  Ŝe  moŜe  zostać  pokonany  bądź  doszczętnie 

ograbiony  przez  pogan,  z  tych  cięŜkich  ran  bowiem  Kościół  na  pewno  się  podźwignie. 

Groźne  jest  to,  Ŝe  poganie  i  chrześcijanie  mogą  się  razem  pojednać.  A  wtedy  zauwaŜą  z 

pewnością, Ŝe wcale nas juŜ nie potrzebują. Nie moŜna więc dopuścić, Ŝeby weszli ze sobą w 

układy. 

Słuchacze pokiwali zgodnie głowami, arcybiskup został przekonany. 

- A więc rzucimy go węŜom. 

 

Kanał  z  węŜami  był  kamiennym  zbiornikiem  wodnym  pochodzącym  jeszcze  z  czasów 

rzymskich,  osłoniętym  prowizorycznym  dachem.  Mnichowie  z  opactwa  Św.  Piotra  w 

Eoforwich dumni byli ze swoich ulubieńców: mieniących się w słońcu gadów. Zeszłego lata 

rozesłali  wiadomość  do  swoich  poddanych  z  królestwa  Northumbrii,  aby  przynosili  do 

opactwa  schwytane  przez  siebie  Ŝmije.  Nagrodą  miało  być  zmniejszenie  dziesięciny.  Czym 

dłuŜsza Ŝmija, tym większe ulgi. Nie było tygodnia, Ŝeby ktoś nie doręczył worka z wijącą się 

background image

zawartością, która trafiała zaraz do opiekuna węŜy, noszącego dumny tytuł custos viperarum

Gady otoczone były troskliwą pieczą, karmione Ŝabami i myszami, wszystko po to, Ŝeby jak 

najszybciej rosły. 

Nadszedł  wieczór  i  bracia  przynieśli  pochodnie,  aby  ustawić  je  wokół  zbiornika.  Dno 

wyłoŜono  słomą  i  ciepłym  piaskiem,  który  miał  pobudzić  węŜe  do  większej  aktywności.  Po 

chwili  pojawił  się  sam  custos  i  zaczął  przywoływać  z  uśmiechem  swoich  pomocników  - 

kaŜdy niósł skórzany worek z Ŝywą zawartością. Opiekun podnosił po kolei worki, pokazywał 

je  tłumowi,  który  tłoczył  się  juŜ  i  przepychał  wokół  krawędzi  pustego  zbiornika.  Następnie 

rozwiązywał worki i wysypywał węŜe na piasek. Za kaŜdym razem opróŜniał worek w innym 

miejscu, chciał bowiem, aby węŜe rozpełzły się po całym placu. 

Na  końcu  zjawił  się  król  w  otoczeniu  radnych  i  gwardii  przybocznej.  Przyprowadzono 

więźnia.  Pośród  wojowników  z  dalekiej  Północy  było  takie  powiedzenie:  „męŜczyzna  nie 

powinien  utykać,  dopóki  obie  jego  nogi  są  tej  samej  długości”.  Ragnar  rzeczywiście  nie 

utykał,  choć  z  trudem  trzymał  się  na  nogach.  Przesłuchania  prowadzone  przez  Cuthreda  nie 

naleŜały do łagodnych. 

Rycerze podeszli do krawędzi zbiornika, a następnie cofnęli się nieco, ustępując miejsca 

więźniowi,  Ŝeby  mógł  zobaczyć  co  go  wkrótce  czeka.  Ragnar  uśmiechnął  się  szeroko, 

odsłaniając połamane zęby. Miał związane z tyłu ręce, a na sobie koŜuch z koziej skóry. 

-  Wiedz,  Ŝe  masz  wybór  -  zaczął  archidiakon  Erkenbert  starając  się  mówić  prostą 

handlową angielszczyzną. - JeŜeli przyjmiesz chrzest, będziesz Ŝył. śył jako niewolnik. 

Wiking wydął pogardliwie wargi. 

-  Wy,  księŜa.  Znam  ja  waszą  mowę.  Mówicie:  będę  Ŝył.  Ale  jak  Ŝył?  Jako  niewolnik, 

mówicie.  A  ja  wiem,  jakie  to  Ŝycie.  Bez  oczu  i  języka.  Obcięte  nogi,  podcięte  ścięgna,  nie 

moŜna chodzić. 

Wyprostował się i wziął głęboki oddech. 

- Walczę juŜ od trzydziestu wiosen - głos Ragnara wznosił się teraz jak hymn - czterystu 

męŜczyzn zginęło z mej ręki, tysiąc kobiet zgwałciłem, spaliłem wiele opactw, sprzedawałem 

teŜ dzieci. Wielu płakało z mego powodu, ja nie płakałem za nikim. Teraz stoję przed wami, 

jak  Gunnar,  bogiem  urodzony.  Czyńcie  swą  przeklętą  powinność  i  niech  błyszczący  gad 

ugodzi mnie w samo serce. Nie będę błagał o przebaczenie. Całe Ŝycie walczyłem mieczem! 

-  Brać  go  -  warknął  Ella  zza  pleców  wikinga  i  straŜe  zaczęły  ciągnąć  Ragnara  w  stronę 

krawędzi. 

- Zatrzymajcie się! - krzyknął Erkenbert. - Najpierw trzeba związać mu nogi. 

StraŜnicy  związali  więc  Ragnara  dokładnie;  nie  stawiał  zresztą  oporu.  Potem  ułoŜyli  go 

na krawędzi zbiornika i popchnęli w dół. Upadł w sam środek kłębowiska. WęŜe rzuciły się 

na niego. 

Ubrany w swoje grube skórzane szaty wiking śmiał się jednak urągliwie. 

background image

- Nie mogą go ukąsić - zawołał ktoś z wyraźnym rozczarowaniem w głosie - jego ubranie 

jest za grube. 

- Mogą przecieŜ ukąsić go w ręce albo w twarz - wyjaśnił opiekun węŜy, broniąc honoru 

swych podopiecznych. 

Jedna  z  największych  Ŝmij  znalazła  się  rzeczywiście  tuŜ  koło  twarzy  Ragnara.  Przez 

chwilę  wyglądało  jakby  patrzyli  sobie  w  oczy,  przy  czym  rozwidlony  język  gada  dotykał 

prawie ludzkiego policzka. Widzowie zamarli w oczekiwaniu. 

Nagle  głowa wikinga wyskoczyła do przodu z rozwartymi zębami. Trysnęła krew i wąŜ 

opadł  martwy  z  odgryzioną  głową.  Ragnar  zaśmiał  się  tryumfalnie  i  zaczął  toczyć  się  po 

węŜach, wciskając je w ziemię całym cięŜarem swego potęŜnego ciała. 

- On je pozabija! - krzyknął custos zdławionym głosem. 

Ella z obrzydzeniem na twarzy podszedł do straŜników i pstryknął palcami. 

-  Ty  i  ty.  Obaj  macie  porządne  buty.  Wyciągniecie  go  stamtąd  i  przyniesiecie  na  górę. 

Zapamiętam to sobie - dodał głucho, zwracając się do Erkenberta. - Zrobiłeś z nas wszystkich 

durniów. 

Przyglądał się chwilę w milczeniu. 

- A teraz uwolnijcie jego ręce i nogi - krzyknął do powracających straŜników - ściągnijcie 

z niego ubranie i zwiąŜcie na nowo. Ty i ty. Przyniesiecie gorącej wody, węŜe lubią gorąco. 

JeŜeli  rozgrzejemy  mu  skórę  będą  do  niego  lgnęły.  I  jeszcze  jedno:  tym  razem  będzie  starał 

się  leŜeć  nieruchomo,  aby  popsuć  nam  szyki,  więc  przywiąŜcie  mu  jedną  rękę  do  ciała,  a 

nadgarstek drugiej owińcie sznurem. Drugi koniec będziemy trzymać na górze, w ten sposób 

zmusimy Ragnara, Ŝeby się poruszył. 

Więzień  został  znowu  zepchnięty.  WciąŜ  milczał,  uśmiechał  się  tylko.  Tym  razem  sam 

król  kierował  całą  akcją.  Rozkazał,  aby  rzucić  Ragnara  w  to  miejsce,  gdzie  zebrały  się 

największe  węŜe.  Po  kilku  sekundach  zaczęły  one  podpełzać  do  parującego  w  chłodnym 

powietrzu  nagiego  ciała,  powoli  wślizgując  się  na  nie.  Przez  tłum  przeszedł  pomruk 

obrzydzenia. 

Nagle  król  pociągnął  za  sznur,  raz  i  drugi.  Ramię  poruszyło  się,  a  wystraszone  węŜe 

zaczęły  syczeć  i  kąsać,  jeden  po  drugim  wypełniały  ciało  męŜczyzny  trucizną.  Widzowie 

zauwaŜyli, Ŝe twarz wikinga zaczyna się powoli zmieniać, puchnąć i sinieć. Kiedy jego oczy 

zaczęły wychodzić z orbit, a spuchnięty język sztywnieć Ragnar zakrzyknął po raz ostatni. 

- Gnythja mundu grisir ef galtar hag vissi! 

- Co on tam gada? - mruczał tłum. - Co to moŜe znaczyć? 

Nie  znam  wprawdzie  norweskiego,  pomyślał  Shef,  czuję  jednak,  Ŝe  nie  wróŜy  to  nic 

dobrego. 

 

Gnythja  mundu  grisir  ef  galtar  hag  vissi”  -  słowa  te  wciąŜ  dźwięczały  w  uszach 

potęŜnego  męŜczyzny,  który  stał  wyprostowany  na  dziobie  wojennego  okrętu.  Statek 

background image

znajdował się kilkaset mil na wschód od wybrzeŜa Anglii i zbliŜał się właśnie do duńskiego 

wybrzeŜa  w  okolicy  Sjaelland.  Miał  przecieŜ  tak  znikome  szansę,  Ŝeby  je  usłyszeć.  Czy 

Ragnar  mówił  sam  do  siebie?  A  moŜe  wiedział,  Ŝe  ktoś  zrozumie  i  zapamięta  jego  słowa. 

Trudno  jednak  podejrzewać,  Ŝe  ktoś  z  kręgu  króla  Elli  mógłby  znać  norweski,  albo 

przynajmniej zrozumieć te kilka słów, które wyrzekł Ragnar. JednakŜe mówi się czasem, Ŝe 

umierający miewają wizje. Ragnar wiedział, Ŝe słowa jego nie pozostaną bez odpowiedzi. 

Lecz jeśli były to słowa przeznaczenia, doprawdy przedziwną sobie obrały drogę, Ŝeby do 

niego  dotrzeć!  W  tłumie  otaczającym  wypełniony  węŜami  zbiornik  znalazła  się  kobieta, 

konkubina jednego z moŜnych Anglików, „lemman”, jak je tam nazywają. Zanim jednak jej 

pan  kupił  ją  na  londyńskim  targowisku,  kobieta  ta  słuŜyła  na  dworze  króla  Maelsechnaill  w 

Irlandii,  gdzie  często  mówiło  się  po  norwesku.  Zrozumiała  słowa  Ragnara  i  miała  na  tyle 

zdrowego  rozsądku,  Ŝeby  nie  powiedzieć  o  tym  swemu  panu.  CóŜ,  pozbawione  sprytu 

konkubiny  nie  doŜywają  zazwyczaj  wieku,  w  którym  mogłyby  oglądać  zmierzch  własnej 

urody.  Zamiast  swemu  panu  wyjawiła  ten  sekret  swojemu  kochankowi,  kupcowi,  który 

wyruszał  właśnie  na  południe,  a  on  przekazał  go  swoim  towarzyszom  podróŜy.  Pomiędzy 

nimi  znalazł  się  pewien  zbiegły  niewolnik,  niegdyś  rybak,  któremu  historia  ta  wydała  się 

szczególnie bliska, bowiem przypadkowo uczestniczył on w pojmaniu Ragnara. W Londynie, 

gdzie  poczuł  się  juŜ  zupełnie  swobodny,  niewolnik  ten  stworzył  własną  opowieść,  którą 

powtarzał  w  zamian  za  kubek  piwa  albo  plaster  bekonu.  Opowiadał  ją  w  gospodach,  gdzie 

przesiadywali marynarze z róŜnych stron Europy: Fryzji, Danii i państwa Franków. Wszyscy 

byli tu bowiem mile widziani, jeśli tylko mieli czym zapłacić. W ten właśnie sposób opowieść 

dotarła w końcu do uszu przybysza z dalekiej Północy. 

Niewolnik był  głupcem,  człowiekiem bez honoru. Opowieść o śmierci Ragnara była dla 

niego tylko wesołą historią, słuŜącą do rozbawienia słuchaczy. 

Dla  Branda  -  potęŜnego  wojownika,  który  stał  teraz  na  dziobie  statku,  opowieść  ta 

znaczyła duŜo więcej. Dlatego właśnie chciał opowiedzieć ją swoim rodakom. 

Okręt  płynął  teraz  wzdłuŜ  długiego  fiordu,  zbliŜając  się  do  płaskich  terenów  okolic 

Sjaellandu,  najdalej  na  wschód  wysuniętych  duńskich  posiadłości.  Nie  było  wiatru,  Ŝagiel 

został zwinięty, a statek napędzała trzydziestoosobowa ekipa doświadczonych wioślarzy. Ich 

zanurzające  się  rytmicznie  wiosła  tworzyły  zmarszczki  na  wygładzonej  niczym  staw 

powierzchni  morza.  Na  brzegu  dostrzec  było  moŜna  pasące  się  na  rozległych  pastwiskach 

krowy i pola wschodzących bujnie zbóŜ. 

Atmosfera spokoju była jednak pozorna, Brand dobrze o tym wiedział.  Znajdował się w 

centrum największej zawieruchy, jaka kiedykolwiek dosięgła Skandynawii. Na morzu trwała 

wojna,  a  ogień  spustoszył  część  wybrzeŜa.  Statek  Branda  kontrolowany  był  juŜ  trzykrotnie 

przez morskie patrole: potęŜne statki wojenne, które nigdy nie wypływały na pełne morze. Za 

kaŜdym razem puszczali go wolno, radzi zobaczyć człowieka, który próbuje swego szczęścia, 

przydzielono  mu  jednak  potęŜną  eskortę  dwóch  okrętów,  dwukrotnie  przewyŜszających 

background image

wielkość jego statku. Nie było więc ucieczki. Brand wiedział jednak, a wiedzieli to takŜe jego 

ludzie, Ŝe najgorsze znajdowało się jeszcze przed nimi. 

W pewnym momencie sternik powierzył ster komuś z załogi i udał się na dziób. Podszedł 

do  Branda  tak  blisko,  Ŝe  głową  dotykał  niemal  jego  łopatki.  Przez  chwilę  stał  w  milczeniu, 

wreszcie przemówił. Mówił cicho, starając się, aby słów jego nie usłyszeli nawet siedzący w 

pierwszym rzędzie wioślarze. 

- Wiesz, Ŝe nie mnie podawać w wątpliwość twoje decyzje - wymamrotał - lecz jeśli się 

juŜ tu znaleźliśmy i wszyscy wsadzamy nasze tyłki w gniazdo os, moŜe jednak nie miałbyś mi 

za złe, gdybym spytał: po co? 

-  PoniewaŜ  przybyłeś  tak  daleko  o  nic  nie  pytając  -  odparł  Brand  szeptem  -  podam  ci 

teraz aŜ trzy powody i nie chcę niczego w zamian. Po pierwsze, to nasza szansa na zdobycie 

wiecznej chwały. Naszą historię opisywać będą w sagach i poematach aŜ po sądny dzień, gdy 

bogowie  pokonają  olbrzymów  i  plemię  demona  Lokiego  na  zawsze  zniknie  z  powierzchni 

ziemi. 

Sternik uśmiechnął się tylko. 

-  Zdobyłeś  juŜ  wystarczającą  chwałę,  rycerzu  z  Halogalandu,  a  ludzie  powiadają,  Ŝe  ci, 

których mamy spotkać, pochodzą od samego demona. Zwłaszcza jeden z nich. 

-  Dam  ci  więc  drugi  powód.  Ten  angielski  niewolnik,  ten  zbieg,  który  opowiedział  nam 

całą historię... czyś widział jego plecy? Jego panowie zasłuŜyli na najgorsze męki. Zamierzam 

zesłać im je wkrótce. 

Tym razem sternik wybuchnął głośnym, lecz serdecznym śmiechem. 

-  Czy  widziałeś  kiedyś  kogoś,  z  kim  Ragnar  kończył  właśnie  rozmowę?  A  ci,  których 

mamy  odwiedzić,  są  jeszcze  gorsi.  Zwłaszcza  jeden  z  nich.  Myślę,  Ŝe  on  i  chrześcijańscy 

mnisi są siebie warci. Ale co z całą resztą? 

- A więc, Steinulfie, przejdźmy do trzeciego powodu - Brand uniósł delikatnie wiszący na 

szyi  srebrny  wisiorek  i  wyjął  go  spod  swojej  tuniki.  Był  to  miniaturowy  kowalski  młot  o 

krótkim trzonku. - Proszono mnie, abym to zrobił, miała być to specjalna przysługa. 

- Dla kogo? 

- Dla kogoś, kogo obaj znamy. W imię tego, który przyjechać ma z Północy. 

- Ach tak. To powinno nam obu wystarczyć. Powinno chyba wystarczyć wszystkim z nas. 

Lecz zanim zbliŜymy się zbytnio do brzegu, powinniśmy jednak coś zrobić. 

Powoli,  upewniając  się,  Ŝe  wódz  go  obserwuje,  sternik  wziął  w  palce  swój  własny 

wisiorek i umieścił go starannie pod tuniką, tak aby kołnierz przesłaniał widok łańcuszka. 

Brand zszedł z dzioba w ślad za sternikiem i stanąwszy naprzeciw swoich ludzi powtórzył 

tę samą czynność. Załoga odłoŜyła na moment wiosła i kaŜdy z męŜczyzn schował posłusznie 

swój wisiorek. Po chwili znów rozległ się miarowy odgłos wiosłowania. 

Na  nabrzeŜu,  które  widać  było  coraz  dokładniej,  ludzie  siedzieli  i  przechadzali  się  nie 

zwracając uwagi na zbliŜający się okręt wojenny. Sprawiało to wraŜenie zupełnej obojętności. 

background image

WzdłuŜ brzegu ciągnęły się zabudowania: szopy, szałasy, młyny, kuźnie, sklepy i zagrody dla 

bydła. Było to serce morskiego imperium, ojczyzna bezdomnych wojowników. 

Człowiek,  który  siedział  przy  samym  krańcu  nabrzeŜa  wstał,  ziewnął  i  przeciągając  się 

spojrzał  badawczo  w  ich  kierunku.  Niebezpieczeństwo.  Brand  zaczął  pospiesznie  wydawać 

rozkazy. Dwóch z jego ludzi stojących koło fału wciągnęło na maszt biały znak pokoju. Dwaj 

inni  pobiegli  na  dziób  i odciągnęli  do  tyłu  rzeźbioną  głowę  smoka,  którą  następnie  zasłonili 

jeszcze materiałem. 

Na  brzegu  pojawiło  się  teraz  więcej  ludzi.  Obserwowali  uwaŜnie  nadpływający  statek. 

Nie  witali  go  Ŝadnym  gestem  ani  okrzykiem,  Brand  wiedział  jednak,  Ŝe  gdyby  nie  poczynił 

wcześniej  odpowiednich  „pokojowych”  przygotowań,  powitanie  to  wyglądałoby  znacznie 

gorzej.  Na  samą  myśl  o  tym,  co  mogło  się  zdarzyć  i  co  wciąŜ  moŜe  go  tu  spotkać,  poczuł 

mocny ucisk w Ŝołądku, tak jakby cała jego męskość chciała się schować w trzewiach. Brand 

odwrócił  na  chwilę  twarz  od  nabrzeŜa,  aby  nikt  nie  mógł  ujrzeć  jej  wyrazu.  Odkąd  tylko 

zaczął  raczkować  mówiono  mu:  „nigdy  nie  okazuj  strachu”,  „nigdy  nie  okazuj  bólu”.  Te 

zasady stały się dla niego waŜniejsze niŜ samo Ŝycie. 

Wiedział dobrze, Ŝe w grze, w której postanowił wziąć udział, nie moŜna sobie wyobrazić 

nic  gorszego  niŜ  okazanie  niepewności.  Zamierzał  zastawić  przynętę  na  swych  posępnych 

gospodarzy,  wciągnąć  ich  w  swoje  plany.  Aby  to  osiągnąć  musiał  być  nieustraszony, 

wyzywający, nie zaś błagać potulnie o wysłuchanie. 

Zamierzał  rzucić  im  wyzwanie  tak  otwarcie  i  demonstracyjnie,  Ŝe  nie  będą  juŜ  mieli 

moŜliwości go odrzucić. Nie był to plan, który dopuszczałby jakiekolwiek półśrodki. 

Kiedy  okręt  przybijał  do  nabrzeŜa,  załoga  rzuciła  liny,  które  zostały  złapane  przez 

Duńczyków  i  przywiązane  do  pachołków  z  pozorną  obojętnością.  Stojący  najbliŜej  statku 

męŜczyzna  przyjrzał  się  Brandowi  badawczo.  Gdyby  znajdowali  się  w  porcie  handlowym, 

spytałby  pewnie  o  rodzaj  przewoŜonego  ładunku  i  miejsce  skąd  jest  on  przewoŜony. 

MęŜczyzna jednak nie spytał o nic, podniósł tylko brew. 

- Jestem Brand. Płynę z Anglii. 

- Jest wielu, którzy zwą się Brand. 

Na dany znak dwóch członków załogi spuściło ze statku kładkę. Brand zszedł po niej na 

stały  ląd  i  podparłszy  się  pod  boki  stanął  naprzeciw  komendanta  portu.  Mógł  spoglądać  na 

niego z wysoka i z satysfakcją poczuł, Ŝe Duńczyk podziwia jego potęŜną sylwetkę. 

-  Niektórzy  nazywają  mnie  Viga-Brand.  Pochodzę  z  Halogalandu  w  Norwegii,  gdzie 

męŜczyźni są jeszcze potęŜniejsi niŜ Duńczycy. 

-  Brand  Zabójca.  Tak,  słyszałem  o  tobie.  Mamy  tu  jednak  niemało  zabójców.  Potrzeba 

czegoś więcej niŜ samo imię, Ŝeby zasłuŜyć sobie tu na powitanie. 

- Mam wieści. Wieści dla moŜnych panów. 

-  Lepiej,  Ŝeby  było  to  wieści  warte  usłyszenia,  jeŜeli  przybywasz  bez  glejtu  i  bez 

zaproszenia. 

background image

-  Są  to  wieści  godne  usłyszenia  -  Brand  spojrzał  męŜczyźnie  prosto  w  oczy.  -  Ty  takŜe 

moŜesz  je  poznać.  Powiedz  teŜ  swoim  ludziom,  aby  przyszli  i  posłuchali.  KaŜdy,  komu  nie 

będzie  się  chciało  wysłuchać,  co  mam  do  powiedzenia,  będzie  przeklinał  swoje  lenistwo  do 

końca Ŝycia. Rzecz jasna, jeśli macie teraz coś waŜnego do załatwienia w wygódce, nie będę 

was zmuszał. 

Rzekłszy to, Brand zrobił sobie przejście wśród otaczających go ludzi i poszedł prosto do 

wielkiej  budowli,  okazałego  dworu  panów  tej  ziemi:  Braethraborgu.  Za  nim,  w  milczeniu, 

kroczyli  jego  ludzie.  Jak  dotąd  Ŝaden  wróg  nie  wyszedł  stamtąd  Ŝywy.  śaden  nie  zdołał 

podzielić się ze światem swymi wraŜeniami. 

Usta komendanta portu wykrzywił uśmiech. Dał znak swoim ludziom, którzy wyciągnęli 

z ukrycia włócznie i ruszyli w głąb lądu. 

Ś

wiatło  wpadało  do  wnętrza  budowli  przez  uchylone  okiennice,  Brand  zatrzymał  się  na 

samym  progu,  chciał  przyzwyczaić  wzrok  do  półmroku  i  wczuć  się  w  nastrój  tego  miejsca. 

Wiedział, Ŝe jeśli dobrze to rozegra, scena ta zostanie unieśmiertelniona w sagach i pieśniach. 

Wiedział  teŜ,  Ŝe  następne  minuty  zadecydują  o  tym,  czy  zasłuŜy  na  wieczną  chwałę,  czy  na 

ś

mierć w męczarniach. 

Wewnątrz  dostrzegł  wielu  ludzi.  Stali,  siedzieli,  przechadzali  się,  niektórzy  zajęci  byli 

grą,  inni  rozmową.  Nikt  nie  spojrzał  nawet  w  jego  stronę,  Brand  wiedział  jednak,  Ŝe  jego 

obecność została zauwaŜona. Kiedy jego oczy przywykły do słabego oświetlenia dostrzegł, Ŝe 

chociaŜ  w  środku  panuje  pozorny  chaos,  jest  jednak  miejsce,  które  wszyscy  omijali  z 

szacunkiem. Wojownicy, którzy zasłuŜyli na miano „drengir” pozornie tylko byli sobie równi. 

Przy  niewielkim  stole  siedziało  trzech  męŜczyzn.  Wydawali  się  całkowicie  pochłonięci 

własnymi sprawami. Obok stał czwarty. Brand skierował się wprost ku nim. 

-  Przynoszę  pozdrowienia!  -  rzekł  głośno,  tak,  Ŝeby  jego  głos  słychać  było  w  całym 

pomieszczeniu. - Mam wieści. Wieści dla synów Ragnara. 

Jeden  z  męŜczyzn,  który  obcinał  sobie  noŜem  paznokcie,  spojrzał  przez  ramię  w  jego 

kierunku. 

-  Muszą  to  być  niezwykłe  nowiny,  skoro  ktoś  odwaŜył  się  przybyć  z  nimi  do 

Braethraborgu bez zaproszenia. 

- Istotnie, wieści to niezwykłe - Brand wciągnął powietrze i starał się panować nad swym 

oddechem. - Są to bowiem wieści o śmierci Ragnara. 

W  pomieszczeniu  zapadła  zupełna  cisza.  MęŜczyzna  nie  przerwał  swego  zajęcia,  lecz 

kiedy nóŜ ślizgał się w okolicy wskazującego palca, nagle trysnęła krew. Ostrze wbiło się aŜ 

po kość. MęŜczyzna nie wydał z siebie Ŝadnego odgłosu, nie poruszył się nawet. 

Drugi z męŜczyzn, o grubym, potęŜnym karku i posiwiałych włosach, podniósł kamienną 

figurę z leŜącej na stole szachownicy przygotowując się do wykonania ruchu. 

background image

-  Powiedz  nam  -  zaczął  po  chwili  opanowanym  głosem,  który  skrywać  miał  niegodne 

męŜczyzny emocje - powiedz nam jak umarł Ragnar, nasz staruszek ojciec. To, Ŝe umarł, nie 

dziwi nas wcale, wszak bardzo posunął się juŜ w latach. 

- Wszystko zaczęło się na wybrzeŜu Anglii, gdzie rozbił się jego okręt.  Według historii, 

którą  słyszałem,  schwytany  został  przez  ludzi  króla  Elli.  Nie  sądzę,  aby  mieli  jakieś 

problemy, skoro, jak powiadacie sami, Ragnar posunął się juŜ mocno w latach. Kto wie, moŜe 

nie próbował się nawet bronić - wypowiadając ostatnie zdanie Brand zmienił nieco ton swego 

głosu, chcąc wystawić na próbę niewzruszoną obojętność męŜczyzny. 

Tamten wciąŜ trzymał w dłoni swój pionek, jednak jego palce zaczęły zaciskać się na nim 

coraz  mocniej  i  mocniej,  aŜ  spod  paznokci  trysnęła  krew.  W  końcu  męŜczyzna  postawił 

pionek z powrotem na szachownicy i przeskoczył nim o dwa pola. 

- Biorę, Ivar - mruknął i odłoŜył zbity pion obok szachownicy. 

Teraz  przyszła  kolej  na  trzeciego  męŜczyznę,  którego  włosy  były  tak  jasne,  Ŝe  niemal 

białe  i  ściągnięte  do  tyłu  lnianą  przepaską,  a  twarz  chorobliwie  blada.  Spojrzał  na  Branda 

oczami koloru zamarzniętej wody, a jego powieki nie drgnęły ani razu. 

- Co z nim zrobili, gdy dostał się w ich ręce? 

Brand  przypatrzył  się  męŜczyźnie,  wytrzymując  jego  badawcze  spojrzenie.  Wzruszył 

tylko ramionami, wciąŜ nie okazując Ŝadnych emocji. 

-  Zabrali  go  na  dwór  Elli  w  Eoforwich  -  zaczął  Brand.  -  Niezbyt  się  nim  przejmowali. 

Sądzili chyba, Ŝe to zwykły pirat, ktoś bez znaczenia. Myślę, Ŝe zadali mu parę pytań, trochę 

się  nim  pobawili,  lecz  później,  zmęczeni  tym  wszystkim,  zdecydowali,  Ŝe  równie  dobrze 

mogą go skazać na śmierć. 

W ciszy, która po tych słowach zapadła Brand zaczął przyglądać się w skupieniu swoim 

paznokciom. Zdawał sobie sprawę, Ŝe rozgrywka, którą toczy z Ragnarssonami, zbliŜa się do 

niebezpiecznej kulminacji. 

-  Tak  więc  zdecydowali  się,  Ŝe  oddadzą  go  mnichom.  Myślę,  Ŝe  nie  wydawał  im  się 

godny śmierci z rąk rycerza. 

Ciemny  rumieniec  zagościł  nagle  na  twarzy  bladego  męŜczyzny.  Wydawało  się,  Ŝe 

wstrzymał  oddech,  prawie  się  dusił.  Rumieniec  jeszcze  się  pogłębił,  twarz  zrobiła  się 

szkarłatna, a potem przybrała barwę ciemnego fioletu. Widać było, Ŝe męŜczyzna walczy ze 

sobą. Starał się miarowo oddychać, a krew wolno odpływała z jego twarzy. 

Czwarty męŜczyzna stał obok stołu wsparty na włóczni i obserwował braci. Dotąd się nie 

poruszył, ani nie przemówił. Trzymał oczy spuszczone. Teraz podniósł je powoli i spojrzał na 

Branda, który cofnął się odruchowo. Naprawdę było w nich coś niesamowitego, słyszał juŜ o 

tym, ale nie chciał uwierzyć. Źrenice były zdumiewająco czarne, wokół nich tęczówki, białe 

jak świeŜy śnieg, zaś białka zupełnie sczerniałe. Oczy te lśniły jak metal oświetlony blaskiem 

księŜyca. 

background image

-  W  jaki  sposób  mnisi  i  król  Ella  zdecydowali  się  zgładzić  starca?  -  spytał  czwarty  z 

Ragnarssonów cichym, niemal łagodnym głosem. - Pewnie nam powiesz, Ŝe nie mieli z tym 

duŜo kłopotów. 

Brand odpowiedział szczerze, nic nie pomijając. Nie chciał juŜ podejmować ryzyka. 

- Wrzucili go do kanału z węŜami. Z tego, co słyszałem, węŜe nie chciały go początkowo 

kąsać  i  Ragnar  rzucił  się  na  nie  pierwszy.  W  końcu  jednak  musiał  ulec  i  umarł.  To  była 

powolna śmierć, bez pomocy oręŜa. śadnej rany po mieczu czy włóczni. Rany, którą moŜna 

by obnosić z dumą po Walhalli. 

Ani  jeden  mięsień  nie  drgnął  na  twarzy  wspartego  na  włóczni  męŜczyzny.  Zapanowała 

długa  cisza.  Wszyscy  wpatrywali  się  w  jego  oblicze,  myśleli,  Ŝe  podobnie  jak  jego  braci, 

zdradzą  go  w  końcu  emocje,  czekali  tylko  na  moment,  kiedy  przestanie  nad  sobą  panować. 

On jednak pozostał niewzruszony. Po chwili wyprostował się, przekazał włócznię stojącemu 

najbliŜej rycerzowi i włoŜył kciuki za pas. Widać było, Ŝe przygotowuje się do przemowy. 

Ciszę  przerwało  westchnienie  męŜczyzny,  który  otrzymał  od  Ragnarssona  włócznię.  To 

westchnienie zdumienia skupiło na nim od razu uwagę zebranych. W milczeniu podniósł do 

góry  jesionowe  drzewce,  na  którym  widać  było  odciśnięte  ślady  palców.  W  pomieszczeniu 

rozległ się pomruk zadowolenia. 

Zanim  męŜczyzna  zdąŜył  przemówić,  przerwał  mu  Brand,  zgrabnie  wykorzystując 

moment wahania. 

- Jest jeszcze coś, o czym chciałem powiedzieć - rzekł, podkręcając w zamyśleniu wąsa. 

- CóŜ to takiego? 

-  Kiedy  pokąsały  go  juŜ  węŜe  i  leŜał  umierający,  Ragnar  przemówił  po  raz  ostatni.  Nie 

zrozumieli  go  oczywiście,  mówił  bowiem  w  naszym  języku,  w  norroent  mal,  ktoś  jednak 

usłyszał, ktoś inny przekazał to dalej, a na końcu słowa te trafiły do mnie. Nie mam Ŝadnego 

glejtu. Ani zaproszenia. Ale wydawało mi się, Ŝe będziecie chcieli usłyszeć to z moich ust. 

- CóŜ więc takiego powiedział nasz ojciec przed śmiercią? 

Brand podniósł głos, Ŝeby kaŜdy kto znajdował się w pomieszczeniu mógł usłyszeć jego 

słowa. 

- Powiedział: „Gynthja mundu grisir efgaltar hag vissi”. 

Tym razem nie trzeba było tego tłumaczyć. Wszyscy zrozumieli słowa Ragnara. „Gdyby 

moje warchlaczki wiedziały, jak padł odyniec, jakŜe by kwiczały”. 

- Oto dlaczego przybyłem bez zaproszenia - rzekł Brand tym samym ostrym i donośnym 

głosem.  -  Przybyłem  tutaj,  mimo  Ŝe  niejeden  przestrzegał  mnie  przed  niebezpieczeństwem. 

Niosłem  jednak  posłanie,  sądziłem  bowiem,  Ŝe  właśnie  do  was  moŜe  być  ono  skierowane. 

Przyniosłem  je  tobie,  Halvdanie  Ragnarssonie  -  Brand  zwrócił  się  do  męŜczyzny  z  noŜem  - 

tobie,  Ubbi  Ragnarssonie  -  wskazał  na  jednego  z  graczy  -  tobie,  Ivarze  Ragnarssonie,  który 

słynny  jesteś  ze  swych  białych  włosów  oraz  tobie,  Sigurcie  Ragnarssonie;  teraz  juŜ  wiem, 

background image

dlaczego  ludzie  zwą  cię  Orm-i-auga,  WęŜowe  Oko.  Nie  spodziewałem  się,  Ŝe  słowa  te 

sprawią wam przyjemność, jednak zgodzicie się chyba, Ŝe powinniście byli je usłyszeć. 

Czterej męŜczyźni stanęli na wprost Branda. Nie próbowali juŜ udawać obojętności. Jego 

przemowę powitali kiwając głowami, a na ich ustach pojawił się uśmiech. Po raz pierwszy ich 

oblicza wydały się podobne, tak jakby byli braćmi, synami jednego człowieka. 

W  tamtych  czasach  popularna  była  modlitwa,  którą  mnichowie  i  księŜa  odmawiali  przy 

kaŜdej  niemal  okazji:  Domine,  libera  nos  a  furorę  normannorum  -  „BoŜe,  zbaw  nas  przed 

gniewem  Normanów”.  Lecz  gdyby  któryś  z  mnichów  ujrzał  te  cztery  twarze,  dodałby 

natychmiast:  Sed  praespe,  Domine,  a  humore  eorum  -  „zwłaszcza  jednak  przed  ich 

wesołością”. 

-  To  są  wieści,  które  powinniśmy  byli  usłyszeć  -  zaczął  WęŜowe  Oko  -  i  dlatego 

dziękujemy  ci  za  to,  Ŝeś  je  tu  przywiózł.  Na  początku  sądziliśmy,  Ŝe  nie  mówisz  nam  całej 

prawdy  i  był  to  powód,  dla  którego  wyglądaliśmy  na  niezadowolonych.  Lecz  to,  co 

powiedziałeś  na  zakończenie...  Do  kroćset...  To  był  głos  naszego  ojca!  On  wiedział,  Ŝe  ktoś 

go usłyszy. Wiedział, Ŝe ktoś nam powtórzy. Wiedział teŜ, co wtedy zrobimy. Dobrze mówię, 

chłopcy? 

Na  jego  skinienie  ktoś  przytoczył  do  stołu  potęŜny,  obdarty  z  kory  dębowy  pieniek. 

Czterej bracia wydali jednocześnie cięŜkie westchnienie i pień rozpadł się nagle pod czterema 

ciosami zgodnymi jak jeden cios. Bracia zwrócili się teraz twarzami w kierunku swych ludzi i 

rozpoczęli rytuał. 

-  Oto  stoimy  teraz  na  tym  dębowym  klocu  i  składamy  uroczystą  przysięgę...  - 

wyrecytowali chórem. 

- śe najedziemy Anglię, aby pomścić śmierć naszego ojca - rzekł Halvdan. 

- Schwytamy króla Ellę i zgładzimy go okrutnie za to, Ŝe zabił Ragnara - dodał Ubbi. 

-  Pokonamy  wszystkich  angielskich  władców  i  zawładniemy  ich  ziemią  -  przyłączył  się 

Sigurth, WęŜowe Oko. 

- Zemścimy się teŜ na czarnych krukach, Chrystusowych mnichach - zakończył Ivar. 

-  A  jeśli  nie  dotrzymamy  naszej  obietnicy  -  zaczęli  znowu  razem  -  niechaj  bogowie  z 

Asgardy otoczą nas pogardą i napiętnują, tak Ŝe nigdy juŜ nie będziemy mogli połączyć się z 

naszym ojcem i przodkami. 

Kiedy skończyli, poczerniałe od dymu drewniane ściany budowli zadrŜały od radosnego 

ryku, który wydobył się nagle z czterystu gardeł: jarlów, sterników, kapitanów i szlachty. 

-  A  teraz  -  krzyknął  WęŜowe  Oko,  uciszając  zgiełk  -  wynieście  na  zewnątrz  stoły  i 

przygotujcie  jadło.  Nie  moŜna  dziedziczyć  spadku,  dopóki  nie  wypije  się  piwa  na  stypie  po 

zmarłym  ojcu.  Musimy  wypić  za  Ragnara,  wypić  jak  bohaterowie.  A  rano  wezwiemy 

wszystkich  ludzi  i  zbierzemy  całą  flotę  i  wyruszymy  w  drogę  do  Anglii.  Tam  nigdy  juŜ  nie 

zdołają o nas zapomnieć. Nigdy juŜ się od nas nie uwolnią! 

background image

-  Teraz  pora  się  napić.  Ty  takŜe  usiądź  z  nami  -  Sigurth  zwrócił  się  do  Branda  -  moŜe 

opowiesz  nam  więcej  o naszym  ojcu.  Znajdzie  się  teŜ  dla  ciebie  miejsce w  Anglii,  najpierw 

musimy ją jednak podbić. 

 

Daleko stamtąd, Shef, ciemnowłosy chłopak, pasierb Wulfgara, leŜał na słomianej macie, 

okryty  tylko  cienkim  starym  kocem.  Nad  wilgotną  ziemią  wciąŜ  unosiła  się  mgła.  Wulfgar 

leŜał w zaciszu drewnianego domostwa tuŜ obok matki chłopca, lady Thryth. W tym samym 

pokoju  w  swych  ciepłych  łoŜach  spoczywali  Alfgar  oraz  córka  Wulfgara  i  jego  konkubiny, 

Godiva.  Od  czasu  powrotu  Wulfgara  do  rodzinnego  domu  jadało  się  tu  obficie  jak  nigdy 

dotąd.  Pieczono  i  gotowano  upolowane  na  moczarach  kaczki  i  gęsi,  nie  gardząc  teŜ  rybami. 

Shef  musiał  zadowolić  się  jednak  owsianką.  Teraz,  gdy  leŜał  tak  z  zamkniętymi  oczami, 

znajdował się wciąŜ na krawędzi snu. Choć moŜe nie był to tylko sen. 

 

Widział rozległe pole, gdzieś na krańcu świata, pole oświetlone tylko szkarłatnym niebem. 

Na  ziemi  leŜały  bezkształtne  stosy  ludzkich  kości.  Widział  białe  czaszki  i  Ŝebra,  które 

wystawały  spod  resztek  wspaniałych  strojów.  Wokół  stosów  skakała  cała  armia  ptaków  - 

wielkich czarnych ptaków z czarnymi dziobami, które szukały resztek ludzkiego mięsa i szpiku. 

Kości były juŜ niemal zupełnie oczyszczone i wyschnięte, przeto ptaki krakały tylko i dziobały 

się nawzajem. 

Nagle uciszyły się wszystkie i wzbiły w powietrze. Na szkarłatnym niebie ptaki połączyły 

się w wielkie stado i zaczęły krąŜyć nad łąką, niemal zespolone w jeden Ŝywy organizm. Shef 

zorientował się, Ŝe lecą prosto na niego. Widział dokładnie bezlitosne złote oczy ptaka, który 

leciał pierwszy. Dziób wycelowany był prosto w jego twarz, lecz chłopak nie mógł się cofnąć, 

stał  przykuty  do  ziemi.  Jakaś  siła  przytrzymywała  jego  głowę.  Nagle  poczuł,  jak  ten  czarny 

dziób wbija się głęboko w jego oko. 

Shef  obudził  się  z  krzykiem,  drŜąc  jeszcze  z  przeraŜenia  opasał  się  kocem  i  wyjrzał  ze 

swego szałasu. 

- Co się stało, Shef? Co cię tak przeraziło? - zawołał Hund, przyjaciel chłopca. 

Przez  chwilę  Shef  nie  był  w  stanie  odpowiedzieć.  Potem  wykrzyknął  gwałtownie, 

dziwnym, zmienionym głosem, nie wiedząc nawet, co mówi. 

- Kruki! Kruki są juŜ w powietrzu! 

 

background image

Rozdział trzeci 

- Czy jesteś pewien, Ŝe wylądowała tam wielka armia? - głos Wulfgara był ostry, chociaŜ 

wyraŜał  niepewność.  Była  to  wiadomość,  w  którą  naprawdę  trudno  uwierzyć,  nie  śmiał  jej 

jednak otwarcie kwestionować. 

- Nie ma wątpliwości - odparł Edrich, tan Edmunda, króla East Anglii. 

- I powiadasz, Ŝe tę armię prowadzą synowie Ragnara? 

 

Rozmowie  tej  przysłuchiwał  się  takŜe  Shef.  W  domostwie  Wulfgara  zgromadzili  się 

wszyscy  wolni  obywatele  osady  Emneth,  wezwani  tam  przez  przybyłych  wraz  z  Edrichem 

jeźdźców.  Gorliwość  mieszkańców  miała  swoje  uzasadnienie.  JeŜeli  nie  posłuchaliby 

wezwania  do  pospolitego  ruszenia,  to  zgodnie  z  prawem  mogli  utracić  wszystko:  zarówno 

ziemię,  jak  i  swoje  przywileje  stanowe.  Z  tej  samej  przyczyny  mieli  jednak  prawo 

uczestniczyć we wszystkich naradach. 

Czy  Shef  miał  prawo,  aby  się  do  nich  przyłączyć  -  to  inna  sprawa.  Na  razie  nie  został 

skuty jak niewolnik, a obywatel, który sprawdzał wchodzących do budynku ludzi, miał u Shef 

a  dług  wdzięczności  za  naprawiony  lemiesz.  Popatrzył  więc  tylko  z  powątpiewaniem  na 

schowany  w  zniszczonej  pochwie  miecz  chłopca  i  wpuścił  go  do  środka.  Shef  stanął  w 

najdalszym kącie pomieszczenia wciśnięty pomiędzy ubogich kerlów, starając się słuchać nie 

będąc widzianym. 

-  Moi  ludzie  rozmawiali  juŜ  z  wieśniakami,  którzy  widzieli  wikingów  -  rzekł  Edrich.  - 

Mówią,  Ŝe  armię  prowadzi  czterech  wielkich  wojowników,  synów  Ragnara.  KaŜdego  dnia 

rycerze zbierają się wokół wielkiego sztandaru z godłem czarnego kruka. Sztandar ten utkały 

podobno  córki  Ragnara  w  jedną  noc.  Odtąd  Czarny  Kruk  rozwijał  swe  skrzydła  na  znak 

zwycięstwa, a zwijał je w obliczu klęski. Czyny synów Ragnara znane były w całej Północnej 

Europie i wszędzie tam, gdzie przybijały dotychczas ich statki: w Anglii, w Irlandii, w kraju 

Franków  i  w  Królestwie  Hiszpanii.  Znano  je  nawet  w  bardziej  odległych  krajach  nad 

Ś

rodkowym  Morzem,  skąd  powrócili  przed  laty  obładowani  łupami.  Dlaczego  więc  teraz 

skierowali swój gniew na ubogie i słabe królestwo East Anglii? 

Na twarzy Wulfgara pojawił się wyraz niepokoju. 

background image

- A gdzie mają swoje obozowiska? 

- Na łąkach, nad rzeką Stour, na południe od Bedricsward. 

Edrich  zaczynał  wyraźnie  tracić  cierpliwość.  Opowiadał  juŜ  o  tym  kilkanaście  razy  w 

niemal  kaŜdej  osadzie  w  okolicy.  Za  kaŜdym  razem  miał  podobną  przeprawę.  Nie  chcieli 

informacji,  szukali  tylko  sposobu,  Ŝeby  wymigać  się  od  swego  obowiązku.  Tym  razem 

spodziewał się, Ŝe będzie inaczej, Wulfgar bowiem słynął ze swojej nienawiści do wikingów i 

chwalił się, Ŝe walczył kiedyś oko w oko z samym Ragnarem. 

- A więc co mamy teraz robić? 

-  Zgodnie  z  rozkazem  króla  Edmunda  kaŜdy  wolny  obywatel  East  Anglii  zdolny  do 

noszenia  broni  ma  stawić  się  w  Norwich.  KaŜdy  męŜczyzna  mający  więcej  niŜ  piętnaście  i 

mniej niŜ pięćdziesiąt wiosen. W ten sposób będziemy mogli przeciwstawić im nasze siły. 

-  A  ilu  ich  tu  przybyło?  -  spytał  jeden  z  bogatych  właścicieli  ziemskich  stojących  w 

pierwszym rzędzie. 

- Trzy setki statków. 

- Ilu to daje ludzi? 

-  Na  kaŜdym  statku  mają  zazwyczaj  trzy  tuziny  wioślarzy  -  odparł  niechętnie  królewski 

herold.  Wiedział,  Ŝe  jest  to  sprawa  draŜliwa.  Kiedy  kmiotki  zorientują  się  przeciw  jakiej 

potędze  mają  stanąć,  cięŜko  będzie  ich  ruszyć  z  miejsca.  Nie  miał  jednak  wyboru,  musiał 

powiedzieć prawdę. 

W pomieszczeniu zaległa cisza. Pierwszy odezwał się Shef. 

- Trzy setki statków i trzy tuziny wioślarzy to daje razem dziewięćset tuzinów. Dziesięć 

tuzinów  to  ponad  setka  ludzi,  musi  więc  tam  być  więcej  niŜ  dziesięć  tysięcy  wojowników  - 

skończył oszołomiony tym odkryciem. 

-  Nie  jesteśmy  w  stanie  ich  pokonać  -  rzekł  Wulfgar  stanowczo,  odwracając  wzrok  od 

swego pasierba. - Musimy złoŜyć im daninę. 

Cierpliwość Edricha wyczerpała się nagle. 

- To rzecz króla Edmunda podejmować decyzje. Poza tym zapłacimy mniej jeśli zobaczą, 

Ŝ

e  moŜemy  przeciwstawić  im  równe  siły.  Nie  jestem  tu  jednak  po  to,  aby  słuchać  waszych 

rad. Przynoszę rozkazy, które macie wypełnić. Dotyczy to w równym stopniu was, co kaŜdej 

osady od Ely, aŜ po Wisbech. Z rozkazu króla wszyscy mają zebrać się tutaj, a jutro wyruszyć 

do  Norwich.  KaŜdy  obywatel  Emneth  zdolny  do  słuŜby  wojskowej  powinien  stawić  się  na 

rozkaz,  w  przeciwnym  razie  spotka  go  kara.  To  są  rozkazy,  którym  podlegam  na  równi  z 

wami - urwał i spojrzał w stronę strapionych ludzi. - Obywatele Emneth, co wy na to? 

- Jesteśmy gotowi! - wykrzyknął Shef odruchowo. 

- On nie jest wolnym obywatelem - warknął stojący obok ojca Alfgar. 

- To jakim prawem tu się znalazł! Czy wam, ludzie, nie brakuje czasem rozsądku? 

Słowa Edricha zginęły w niechętnym pomruku, jaki wydarł się z sześćdziesięciu gardeł i 

oznaczał podporządkowanie się rozkazom króla. 

background image

 

W obozie wikingów rzeczy miały się zupełnie inaczej. Tutaj decyzje podejmowali czterej 

synowie Ragnara, a oni znali się tak dobrze, Ŝe nie potrzebowali długo dyskutować. 

-  W  końcu  nam  zapłacą  -  rzekł  Ubbi.  Zarówno  on,  jak  Halvdan  przypominali  bardzo 

swoich rycerzy, tak fizycznie, jak i z temperamentu. Choć Halvdan był młodszy od brata, obaj 

byli jednakowo potęŜni i niebezpieczni. Z takimi ludźmi nie moŜna Ŝartować. 

- Musimy zadecydować teraz - mruknął Halvdan. 

- Kogo więc wybieramy? - spytał Sigurth. 

MęŜczyźni  zastanawiali  się  przez  chwilę.  Potrzebowali  kogoś,  kto  sprostałby  zadaniu, 

kogoś  doświadczonego,  a  jednocześnie  kogoś,  kogo  mogliby  utracić  bez  lęku  o  dalsze  losy 

kampanii. 

- Sigvarth - rzekł wreszcie Ivar. Jego twarz nawet się nie poruszyła a przeźroczyste oczy 

nadal wpatrywały się w niebo. Wypowiedział tylko jedno słowo, nie była to jednak sugestia, 

lecz  odpowiedź  na  zadane  pytanie.  On,  którego  zwano  Soplem  Lodu,  nigdy  nie  wysuwał 

sugestii. Jego bracia rozwaŜyli i zaakceptowali ten wybór. 

- Sigvarth! - wykrzyknął Sigurth WęŜowe Oko. 

Sigvarth,  jarl  Małych  Wysp,  siedział  kilka  jardów  dalej  i  grał  w  kości.  Zęby 

zademonstrować  swoją  niezaleŜność  najpierw  wykonał  rzut,  później  jednak  podniósł  się 

posłusznie i podszedł do wodzów. 

- Wywołałeś moje imię, Sigurcie. 

-  Masz  pięć  statków?  Dobrze.  Pomyśleliśmy,  Ŝe  Anglicy  i  ich  mały  król  Edmund  chcą 

wciągnąć  nas  w  głupie  gierki.  Opierają  się,  próbują  targować.  To  niedobrze.  Chcemy  Ŝebyś 

pojechał i pokazał im, z kim mają do czynienia. Zabierz swoje statki i popłyń w górę, wzdłuŜ 

wybrzeŜa, a dalej skieruj się na zachód. Wejdziesz w głąb lądu i narobisz tyle spustoszenia, 

ile  będziesz  mógł,  spal  kilka  wiosek.  PokaŜ  im,  co  moŜe  się  stać,  kiedy  nas  sprowokują. 

Wiesz, co masz robić. 

- Tak, robiłem to juŜ nieraz - Sigvarth zawahał się. - A co ze zdobyczami? 

- Wszystko, co zdobędziesz jest twoje. Ale wiedz, Ŝe nie chodzi tutaj o łupy. Masz zrobić 

coś, co będą pamiętać. Postępuj tak, jak postąpiłby Ivar. 

Jarl  uśmiechnął  się  niepewnie,  jak  większość  ludzi,  kiedy  słyszeli  imię  Ivara 

Ragnarssona. 

- Gdzie chcesz wylądować? - spytał Ubbi. 

- W miejscu zwanym Emneth. Byłem tam kiedyś. Znalazłem sobie miłą gąseczkę. 

Uśmiech jarla zbladł pod spojrzeniem Ivara. Nie spodobała mu się odpowiedź Sigvartha. 

Nie  po  to  przydzielono  mu  misję,  aby  powtórzył  młodzieńcze  eskapady.  To  nie  było  godne 

wojownika. Ivar nie myślał nawet z nim dyskutować. 

background image

Zapanowała chwila oczekiwania, wreszcie Ivar skierował wzrok na kogoś innego. Bracia 

wiedzieli, Ŝe Sigvarth nie jest najlepszym wojownikiem, był to zresztą jeden z powodów, dla 

którego właśnie jego wybrali. 

-  Wykonaj  zadanie  i  nie  zaprzątaj  sobie  głowy  drobiem  -  rzekł  w  końcu  Sigurth  i  dał 

jarlowi znak, Ŝeby się oddalił. 

Trzeba  jednak  przyznać,  Ŝe  Sigvarth  znał  swe  rzemiosło.  Dwa  dni  później  o  samym 

ś

wicie pięć jego statków Ŝeglowało juŜ ostroŜnie w kierunku ujścia  rzeki Ouse. Po  godzinie 

fala przypływu zaniosła ich tak daleko w głąb lądu, jak tylko było to moŜliwe bez naraŜania 

kilów. Statki zostały ukryte, a oddział wyruszył na rozpoznanie. 

Najmłodszy  i  najszybszy  z  ludzi  Sigvartha  znalazł  niewielką  stadninę.  Wikingowie 

zaszlachtowali  stajennego,  zabrali  konie  i  w  blasku  porannego  słońca  wjechali  na  bagnistą 

ś

cieŜkę, która miała ich doprowadzić do celu. 

Stu  dwudziestu  wojowników  jechało  w  zwartym  szyku.  Trzymali  się  razem,  bez 

zwiadowców i tylnej osłony. Wiedzieli, Ŝe sprzyja im zarówno niemała siła, jak i moŜliwość 

zaskoczenia przeciwnika. Kiedy na ich drodze pojawiała się wioska albo jakieś zabudowania 

gospodarcze, oddział zatrzymywał się na chwilę, a lŜejsi jeźdźcy otaczali teren nie pozwalając 

wymknąć  się  nikomu,  kto  mógłby  podnieść  alarm  w  całej  okolicy.  Potem  oddział  ruszał  do 

ataku.  Rozkaz  był  ten  sam  za  kaŜdym  razem,  tak  prosty,  Ŝe  Sigvarth  nie  trudził  się  nawet, 

Ŝ

eby go powtarzać. 

Zabijali  kaŜdą  napotkaną  osobę:  męŜczyzn,  kobiety,  dzieci,  nawet  niemowlęta  w 

kołyskach.  Czynili  to  bez  zadawania  jakichkolwiek  pytań,  szybko  i  sprawnie.  Potem  znowu 

dosiadali  koni  i  jechali  dalej,  nie  zabierając  łupów.  Zawsze  jednak,  trzymając  się 

najsurowszego z rozkazów, unikali ognia. 

Nie  minął  dzień,  a  w  środku  spokojnej  angielskiej  okolicy  wycięty  został  korytarz 

ś

mierci.  Jeśli  ktoś  trafił  do  jakiejś  wioski  po  przejeździe  wikingów,  dziwił  się,  Ŝe  nie  widzi 

sąsiadów, Ŝe brakuje koni, wreszcie odkrywał leŜące w polu trupy. Wtedy dopiero zaczynały 

bić  na  alarm  kościelne  dzwony.  Lecz  najeźdźcy  byli  juŜ  zazwyczaj  daleko,  a  w  kolejnych, 

leŜących  na  ich  szlaku  wioskach  nikt  nie  miał  najmniejszego  pojęcia  o  nadciągającym 

niebezpieczeństwie. 

 

Odział z Emneth wyruszył tamtego dnia znacznie później niŜ ludzie Sigvartha. Najpierw 

czekano na ociągające się druŜyny z Upwell i Outwell i kilku odleglejszych jeszcze rejonów. 

Później zamoŜniejsi posiadacze ziemscy zaczęli się ze sobą witać i przekazywać sobie wyrazy 

szacunku.  Wreszcie  Wulfgar  zdecydował,  Ŝe  nie  mogą  wyruszyć  z  pustymi  Ŝołądkami  i 

popisując się hojnością zaprosił wszystkich na grzane wino. Tak więc, kiedy oddział liczący 

sobie  stu  pięćdziesięciu  uzbrojonych  jeźdźców  wyruszył  w  końcu  w  drogę,  słońce  stało  juŜ 

wysoko na niebie. Nawet wtedy dołączali jednak do nich maruderzy, których zatrzymał bądź 

pęknięty  popręg,  bądź  chęć  złoŜenia  ostatniej  wizyty  ukochanej.  Oddział  jechał  bez 

background image

specjalnych środków ostroŜności, nie spodziewając się Ŝadnych niebezpieczeństw. Obecności 

wikingów  domyślili  się  dopiero  wtedy,  gdy  wyjeŜdŜając  zza  zakrętu  zobaczyli  przed  sobą 

zwartą kolumnę wojowników. 

Shef  jechał  zaraz  za  grupą  dowodzących  oddziałem  moŜnych  panów.  Trzymał  się  tak 

blisko Edricha, jak tylko się mógł odwaŜyć. Fakt, Ŝe odwaŜył się przemówić w trakcie narady 

zyskał  mu  uznanie  tego  dostojnego  rycerza.  Wiedział,  Ŝe  dopóki  Edrich  jest  blisko,  nikt  nie 

odeśle go na tył kolumny. 

Shef  dostrzegł  wikingów  w  tym  samym  momencie,  co  wszyscy  i  usłyszał  przeraŜone 

okrzyki wodzów. 

- Kim są ci ludzie? 

- To wikingowie! 

- Nie, to niemoŜliwe. PrzecieŜ są teraz w Suffolk. WciąŜ prowadzimy negocjacje. 

- A jednak to wikingowie! A teraz, baranie głowy, zdejmujcie z koni swoje grube tyłki i 

przygotujcie  się  do  bitwy.  Wy  takŜe,  zsiadać,  zsiadać!  Konie  dawajcie  do  tyłu.  Zdejmujcie 

tarcze i formujcie szyk! 

Edrich  jeździł  wokół  przeraŜonych  ludzi  i  wykrzykiwał  głośno  rozkazy.  W  końcu 

wszyscy  zdali  sobie  sprawę  z  powagi  sytuacji.  Zeskakiwali  na  ziemię  i  gorączkowo 

przygotowywali  broń  i  tarcze.  Potem,  w  zaleŜności  od  indywidualnych  inklinacji,  okazując 

tchórzostwo  albo  brawurę,  wojownicy  kierowali  się  na  przód,  bądź  na  sam  tył  bojowego 

szyku. 

Shef  nie  przygotowywał  się  zbyt  długo,  był  najbiedniejszym  wojownikiem  w  całej 

kolumnie. Puścił wolno kuca, którego poŜyczył mu ojczym, odpiął z pleców drewnianą tarczę 

i przygotował swój jedyny oręŜ. Za zbroję słuŜył mu skórzany, niemiłosiernie podziurawiony 

kaftan. Zajął pozycję tuŜ za Edrichem. Jego gardło ścisnęło podniecenie, umysł zaś rozpalała 

ciekawość. Jak walczą wikingowie? Co stanowi istotę walki? 

Sigvarth  ogarnął  całą  sytuację  w  tej  samej  chwili,  kiedy  ujrzał  przed  sobą  pierwszych 

jeźdźców.  Unosząc  się  w  siodle  krzyknął  komendę  w  stronę  jadących  za  nim  wojowników. 

Kolumna  rozsypała  się  natychmiast  i  wszyscy  zeskoczyli  z  koni.  Część  ludzi  odprowadziła 

zwierzęta  w  bezpieczne  miejsce  i  uŜywając  wodzy,  przywiązała  je  do  wbitych  w  ziemię 

kołków. Kiedy rozkaz został wykonany, przyłączyli się do innych formując rezerwę. 

Wojownicy, którzy pozostali na miejscu, zatrzymali się na krótką chwilę. Niektórzy stali 

w  milczeniu,  inni  ukucnęli,  aby  poprawić  buty,  jeszcze  inni  zaspokajali  pragnienie.  Nagle 

wszyscy  jednocześnie  zaczęli  wyjmować  tarcze,  mocować  drzewca  do  włóczni  i  toporów, 

poluzowywać  miecze.  Następnie  na  rozkaz  Sigvartha  utworzyli  szyk  bojowy  w  kształcie 

strzały wycelowanej prosto w oddział Anglików. Na czele stanął sam Sigvarth, a za nim jego 

syn  Hjorvarth.  Przewodził  on  grupie  dwunastu  zbrojnych,  którzy  mieli  dostać  się  na  tyły 

wroga  w  momencie,  kiedy  linia  obronna  zostanie  przerwana.  Ich  zadaniem  było 

uniemoŜliwienie Anglikom odwrotu i doszczętne rozgromienie ich oddziałów. 

background image

 

Naprzeciwko Anglicy ustawili się w poprzek drogi w potrójnym, miejscami poczwórnym 

szyku.  Problem,  jaki  stwarzały  konie  rozwiązali  w  ten  sposób,  Ŝe  porzucili  zwierzęta, 

pozwalając  aby  na  nich  czekały  bądź  pokłusowały  w  nieznane.  Pomiędzy  końmi  ukryło  się 

teŜ  kilku  męŜczyzn,  którzy  po  cichu  cofnęli  się  na  koniec  kolumny,  ale  tylko  kilku.  Po 

ciągnących się od trzech pokoleń najazdach i wojnach, było wśród Anglików duŜo wzajemnej 

urazy,  którą  odpłacali  sobie  na  róŜne  sposoby,  tak  jednak,  aby  nie  narazić  przy  tym  na 

pośmiewisko sąsiadów. Ci, którzy uwaŜali, Ŝe pozycja ich do tego upowaŜnia, nie szczędzili 

pozostałym  okrzyków  zachęty,  zagrzewając  wszystkich  do  walki.  Nikt  nie  wydawał  juŜ 

jednak  rozkazów.  Rozglądając  się  wokół,  Shef,  który  znalazł  się  tuŜ  za  linią  doskonale 

uzbrojonej szlachty, poczuł się osamotniony. Kiedy ostrze bojowego szyku wikingów zbliŜało 

się  do  angielskiej  linii,  rycerze  nieświadomie  rozstąpili  się  nieco  na  obie  strony.  Pozostali 

tylko  najbardziej  zdecydowani  i  oni  właśnie  przyjęli  na  siebie  pierwsze  uderzenie.  JeŜeli 

Wulfgarowi  i  jego  kompanom  nie  udałoby  się  powstrzymać  natarcia,  oznaczałoby  to  rychły 

koniec bitwy. Szyk klinowy uwaŜany był za wynalazek skandynawskiego boga wojny. 

Ze  strony  Anglików  zaczęły  sypać  się  włócznie.  Niektóre  spadały  za  blisko,  inne 

zatrzymywały się na tarczach wroga. Nagle wikingowie przyspieszyli gwałtownie i truchtem 

natarli  na  pierwszą  linię.  Tym  razem  grad  oszczepów  posypał  się  w  środek  angielskiego 

szyku.  Shef  ujrzał,  jak  Edrich  zręcznie  uchyla  się  przed  nimi  i  broni  tarczą.  Kilka  kroków 

dalej  jeden  z  moŜnych  osłaniał  właśnie  tarczą  brzuch,  kiedy  kolejny  oszczep  przeszył  mu 

gardło.  Inny  z  rycerzy  klął  głośno  próbując  oswobodzić  tarczę  od  tkwiących  w  niej  trzech 

włóczni. Zanim mu się to udało, klin przerwał angielską linię. 

Przed  sobą  widział  teraz  Shef  wodza  wikingów,  który  wymierzał  cios  Wulfgarowi. 

Anglik  zdołał  przyjąć  uderzenie  na  tarczę,  zadając  jednocześnie  cięcie  pałaszem.  Wiking 

uchylił się i zaatakował  ponownie wkładając w uderzenie całą siłę. Raz jeszcze Wulfgarowi 

udało  się  odparować  cios.  Miecze  z  brzękiem  zwarły  się  ze  sobą,  lecz  Anglik  stracił  juŜ 

równowagę.  Sigvarth,  obracając  ostrze,  uderzył  rękojeścią  w  twarz  Wulfgara  i  pchnął  go  do 

tyłu nacierając tarczą. Kiedy przygotowywał się do zadania ostatecznego cięcia, wyskoczył na 

niego Shef. 

Mimo  potęŜnych  rozmiarów  wiking  był  zaskakująco  szybki.  Uskoczył  do  tyłu  i 

wymierzył  cios  w  pozbawioną  hełmu  głowę  chłopca.  Na  podstawie  krótkiej  obserwacji 

przebiegu  walki  Shef  zdał  sobie  juŜ  sprawę  z  dwóch  rzeczy.  Po  pierwsze,  wszystkie 

czynności powinny być  wykonywane przy uŜyciu całej siły, nie ma tu miejsca na półśrodki. 

Chłopiec wziął to pod uwagę odparowując cios Sigvartha. Po drugie, w walce nie ma miejsca 

na  przerwy  pomiędzy  kolejnymi  uderzeniami.  Kiedy  wiking  zaatakował  ponownie,  Shef  był 

juŜ na to przygotowany. Tym razem udało mu się podbić miecz wroga do góry. Usłyszał przy 

tym brzęk i ostry trzask, kiedy  ostrze pękło i jego fragment poszybował  nad  głową  chłopca. 

To nie moje! - pomyślał uradowany Shef i złoŜył się do tryumfalnego ataku. 

background image

Ktoś  pociągnął  go  jednak  gwałtownie  do  tyłu.  Był  to  Edrich,  który  krzyczał  mu  coś  do 

ucha.  Shef  rozejrzał  się  wokół  i  dostrzegł,  Ŝe  w  czasie  gdy  walczył  z  ich  wodzem,  reszta 

wikingów  zdąŜyła  juŜ  wedrzeć  się  głęboko  w  angielskie  szyki.  Pół  tuzina  angielskich 

wielmoŜów  leŜało  na  ziemi,  a  Wulfgar  cofał  się  w  popłochu  atakowany  przez  kilkunastu 

wikingów. W pewnej chwili męŜczyzna pochwycił spojrzenie chłopca. 

- Uciekaj! - krzyczał Edrich. - Jesteśmy pobici. Nic juŜ się nie da zrobić. Uciekaj, moŜe 

uda nam się ocalić Ŝycie. 

- Ale mój ojciec!... - krzyknął Shef. 

- Za późno, juŜ go powalili. 

Była to prawda. Wulfgar otrzymał właśnie potęŜny cios w hełm i runął do przodu prosto 

pod  nadciągającą  falę  wikingów.  Edrich  wiedział,  Ŝe  za  chwilę  mogą  odciąć  im  moŜliwość 

ucieczki. Chwycił chłopca za kołnierz i pociągnął za sobą. 

-  Przeklęci  głupcy.  Niewyszkolona  zgraja.  Czego  się  zresztą  spodziewać?  Bierz  konia, 

chłopcze. 

Wkrótce  Shef  cwałował  juŜ  tą  samą  drogą,  która  przywiodła  go  do  wikingów.  Jego 

pierwsza bitwa była skończona. Uciekał stamtąd niedługo po tym, jak zadany został pierwszy 

cios. 

 

background image

Rozdział czwarty 

Rosnące  na  krawędzi  mokradeł  trzciny  poruszały  się  delikatnie  na  porannym  wietrze. 

Musieli iść dalej, więc Shef usiłował rozeznać się w okolicy. Po wikingach nie było juŜ śladu. 

Chłopak wrócił na osłoniętą drzewami suchą wysepkę, gdzie obozowali ostatniej nocy. Edrich 

zajadał  właśnie  zimne  pozostałości  ich  wspólnej  biesiady.  Widząc  chłopca  wytarł 

zatłuszczone palce w trawę i podniósł pytająco brwi. 

- Nic nie widać - rzekł Shef. - Cisza. śadnego dymu. 

Opuścili  pole  bitwy,  wiedząc,  Ŝe  jest  juŜ  przegrana.  Chcieli  ocalić  Ŝycie.  Nie  było 

pościgu, ale dla pewności porzucili konie i na własnych nogach przedarli się przez mokradła. 

Ostatnia  noc  była  dla  Shefa  przyjemnym  ukojeniem.  Myślał  o  tym  teraz  z  mieszanymi 

uczuciami.  Po  raz  pierwszy  nie  miał  przed  sobą  Ŝadnej  pracy  do  wykonania,  Ŝadnych 

zobowiązań. Jego jedynym obowiązkiem było ukrywać się, nie dać się odnaleźć. 

Na  wysepce  udało  im  się  wznieść  trzcinowy  szałas,  a  w  zawiesistej  wodzie  łatwo  było 

złapać  węgorze.  Edrich,  po  chwili  wahania  zdecydował,  Ŝe  mogą  rozpalić  ognisko. 

Wikingowie mieli teraz co innego do roboty niŜ przeszukiwać bagna z powodu jakiejś smuŜki 

dymu.  Zresztą  zanim  jeszcze  zapadł  zmierzch,  moŜna  było  i  tak  zobaczyć  pełno  dymów  w 

róŜnych stronach okolicy. 

-  Najeźdźcy  wracają  do  siebie  -  rzekł  Edrich.  -  Kiedy  się  wycofują,  przestają  zwracać 

uwagę na ostroŜność. 

- Panie, czy uciekałeś juŜ kiedy z pola bitwy? - spytał Shef ostroŜnie. 

-  Wiele  razy  -  odparł  szczerze  Edrich.  -  I  nie  nazywaj  tego  bitwą,  to  była  zwykła 

potyczka.  Uciekałem  często,  a  gdyby  robili  tak  wszyscy,  mielibyśmy  mniej  zabitych.  Nie 

tracimy  tak  wielu  ludzi  w  równej  walce,  ale  kiedy  wikingom  uda  się  przebić,  zaczyna  się 

zwyczajna rzeź. Przez chwilę sam się nad tym zastanów. KaŜdy, kto ujdzie cało, moŜe stanąć 

do  walki  nawet  następnego  dnia.  Kłopot  w  tym  -  Edrich  uśmiechnął  się  kwaśno  -  Ŝe  im 

częściej  się  to  zdarza,  tym  mniej  ludzi  ma  ochotę  spróbować  po  raz  kolejny.  Tracą  ducha. 

Wczoraj  przegraliśmy,  bowiem  nikt  nie  był  przygotowany,  ani  fizycznie,  ani  wewnętrznie. 

JeŜeli  jedną  dziesiątą  czasu,  którą  poświęcą  teraz  na  rozpaczanie,  poświęciliby  wcześniej  na 

przygotowania, nie byłoby mowy o poraŜce. - Edrich zamyślił się na chwilę. - A teraz pokaŜ 

background image

mi swój miecz. Wygląda jak jakieś narzędzie rolnicze - zauwaŜył obracając w dłoniach ostrze. 

-  W  kaŜdym  razie  nie  jak  prawdziwa  broń.  Widziałem  jednak,  jak  pękło  na  tym  ostrze 

wikinga. Jak to moŜliwe? 

-  To  dobre  ostrze  -  odparł  Shef.  -  MoŜe  nawet  najlepsze  w  Emneth.  Zrobiłem  je  sam, 

wykułem z Ŝelaznych łup, które przywieźli nam z Południa. Lecz jest tam teŜ warstwa twardej 

stali.  Pewien  tan  z  March  dał  mi  kilka  grotów  od  włóczni  jako  zapłatę  za  robotę,  którą  dla 

niego  wykonałem.  Przetopiłem  je  wszystkie,  a  potem  połączyłem  stal  z  Ŝelazem  i  wykułem 

ostrze. śelazo jest jego spoiwem, a stal daje mu siłę. 

-  Lecz  mimo  całej  tej  pracy  ostrze  jest  krótkie  i  jednosieczne,  a  rękojeść  zrobiona  ze 

zwykłej kości. Poza tym pozwoliłeś, aby zamokło i rdzewiało. 

- Gdybym chodził po Emneth z prawdziwym połyskującym w słońcu oręŜem przy boku, 

jak  sądzisz,  czy  długo  bym  się  nim  cieszył?  Rdzy  jest  tylko  tyle,  aby  zmienić  kolor  ostrza, 

postarałem się, by nie sięgnęła głębiej. 

- No właśnie, jest jeszcze jedno pytanie, które chciałbym ci zadać. Młody tan powiedział, 

Ŝ

e nie jesteś wolnym człowiekiem. Wygląda jakbyś się ukrywał. W czasie potyczki nazwałeś 

jednak  Wulfgara  ojcem.  Jest  w  tym  jakaś  zagadka.  Świat  pełen  jest  bękartów.  Rzecz  to 

wiadoma,  Ŝe  tanowie  mają  nieprawych  synów,  nikt  jednak  nie  próbuje  uczynić  z  nich 

niewolników. 

Shef spotykał się juŜ z tym pytaniem wiele razy. W innych okolicznościach na pewno by 

na nie nie odpowiedział, ale teraz, na tej wyspie wśród moczarów, gdy rozmawiał jak równy z 

równym z tanem króla Edmunda, słowa popłynęły same. 

-  On  nie  jest  mym  ojcem,  choć  go  tak  nazywam.  Osiemnaście  wiosen  temu  wikingowie 

najechali  naszą  osadę.  Wulfgara  nie  było  wtedy  w  domu,  została  tylko  moja  matka,  lady 

Thryth,  ze  swoim  nowo  narodzonym  synem  Alfgarem,  moim  przyrodnim  bratem.  W  noc 

kiedy przybyli wikingowie, słuŜącemu udało się zabrać Alfgara w bezpieczne miejsce. Moja 

matka została jednak pojmana. 

Edrich  pokiwał  głową.  Wszystko  to  znał  aŜ  za  dobrze,  znał  cały  mechanizm, 

przynajmniej  wtedy  gdy  w  grę  wchodził  ktoś  z  pozycją.  MąŜ  mógł  się  spodziewać,  Ŝe  po 

krótkim czasie dostanie wiadomość z jakiegoś targu niewolników w Hedeby czy Kaupang, Ŝe 

taka a taka pani jest do  odkupienia za określoną  sumę. JeŜeli takiej informacji nie otrzymał, 

mógł  uznać  się  za  wdowca  i  ponownie  oŜenić,  przekazując  srebrne  bransolety  kolejnej 

kobiecie,  która  wychowa  mu  syna.  Przyznać  trzeba,  Ŝe  czasem  taką  sielankę  przerywało  po 

latach  pojawienie  się  jakiejś  zniszczonej  starowiny,  której  udało  się  wreszcie  powrócić  do 

domu.  Rzadki  to  jednak  przypadek,  zresztą  i  tak  nie  wyjaśniałby  on  wcale  zagadki 

młodzieńca, którego Edrich miał przed sobą. 

- Moja matka powróciła po kilku tygodniach. Była w ciąŜy. Przysięgała, Ŝe moim ojcem 

jest sam jarl wikingów. Kiedy przyszedłem na świat chciała nazwać mnie Halfden, poniewaŜ 

jestem w połowie Duńczykiem, lecz Wulfgar przeklął ją za to. Powiedział, Ŝe Halfden to imię 

background image

bohatera,  króla,  od  którego  wywodzi  się  ród  Shieldingów,  a  oni  z  kolei  dali  początek 

panującym dynastiom w Anglii i Danii. To nie było imię dla mnie, nazwali mnie więc Shef, 

tak jak zwykłego psa. 

Młodzieniec spuścił oczy. 

- I dlatego właśnie mój ojczym tak mnie nienawidzi i chce uczynić niewolnikiem, dlatego 

mój przyrodni brat, Alfgar, opływa we wszystko, podczas gdy ja jestem biedakiem. 

Shef nie opowiedział jednak całej historii. Nie powiedział, Ŝe Wulfgar naciskał na Ŝonę, 

aby  pozbyła  się  płodu  i  zabiła  siedzące  w  jej  łonie  dziecko  gwałciciela.  Nie  wspomniał,  Ŝe 

dopiero  interwencja  ojca  Andreasa  ocaliła  mu  Ŝycie,  ksiądz  bowiem  ostro  potępił  grzech 

dzieciobójstwa,  nawet  w  przypadku  dziecka  wikinga.  Nie  powiedział  takŜe,  Ŝe  Wulfgar  w 

przypływie  gniewu  i  zazdrości  wziął  sobie  konkubinę  i  spłodził z  nią  piękną  Godivę,  tak  Ŝe 

było ich w końcu troje:  Alfgar - syn prawowity,  Godiva - córka Wulfgara i niewolnicy oraz 

Shef - syn lady Thryth i wikinga. 

Edrich oddał chłopcu miecz. Historia wciąŜ wydawała mu się tajemnicza. Jak to moŜliwe, 

Ŝ

e tej kobiecie udało się uciec? Handlarze niewolników nie są zazwyczaj tak beztroscy. 

- Jak zwał się ten jarl? - spytał po chwili. - Twój... 

-  Mój  ojciec?  Matka  mówiła,  Ŝe  zwie  się  Sigvarth.  Jest  jarlem  Małych  Wysp, 

gdziekolwiek się one znajdują. 

Chwilę jeszcze siedzieli w milczeniu, a potem ułoŜyli się do snu. 

 

Było  juŜ  późno,  kiedy  Shef  i  Edrich  wyszli  ostroŜnie  z  szuwarów,  a  przed  ich  oczami 

ukazały się ruiny Emneth. 

Wszystkie  budynki  zostały  spalone,  z  niektórych  zostały  tylko  stosy  popiołów,  z  innych 

stosy  poczerniałych  belek.  Spłonęło  domostwo  Wulfgara,  kościół,  kuźnia,  wszystko.  Widać 

było kilkoro ludzi, którzy chodzili bez celu wokół ruin, grzebiąc w popiołach. 

Kiedy weszli do wioski, Shef zagadnął jedną z ocalałych, w której rozpoznał słuŜącą swej 

matki. 

- Trudo, powiedz mi, co się tu stało. 

Kobieta  zadrŜała  na  całym  ciele  i  spojrzała  na  niego  z  przeraŜeniem.  Przypatrywała  się 

jego tarczy i mieczowi dziwiąc się, Ŝe stoi przed nią Ŝywy, nawet nie draśnięty. 

- Lepiej... lepiej pójdź zobaczyć się z matką. 

-  Czy  ona  wciąŜ  tu  jest?  -  Shef  poczuł  przypływ  nadziei.  MoŜe  odnajdzie  takŜe  innych. 

Czy udało się uciec Alfgarowi i Godivie? 

MęŜczyźni podąŜyli za kobietą, która utykała niezdarnie. 

- Dlaczego ona chodzi w ten sposób? - szepnął Shef. 

- Zgwałcona... - odparł krótko Edrich. 

- Ale... ale ona nie była dziewicą. 

background image

-  Gwałt  to  coś  innego.  Czterech  męŜczyzn  ciągnie  kobietę  na  wszystkie  strony,  a  piąty 

sobie  dogadza.  Wszyscy  są  podnieceni,  zrywają  ścięgna,  czasem  nawet  łamią  kości. 

Najgorzej, kiedy kobieta próbuje się wyrywać. 

Shef pomyślał znów o Godivie i zacisnął pieści tak mocno, aŜ zbielały palce. Zrozumiał, 

Ŝ

e nie tylko męŜczyznom przyszło płacić za przegraną bitwę. 

Dalej szli juŜ w milczeniu. Truda prowadziła ich do szałasu zbudowanego z nadpalonych 

belek i przykrytego starymi deskami. Szepnęła coś zaglądając do środka, a po chwili zaprosiła 

ich, aby weszli. 

W  środku,  na  posłaniu  zrobionym  ze  starych  worków,  leŜała  lady  Thryth.  Wyraz 

cierpienia  na  twarzy  oraz  dziwaczny  sposób,  w  jaki  była  ułoŜona  świadczyły  o  tym,  Ŝe 

przeszła to samo, co Truda. Shef ukląkł przy niej i dotknął ramienia. 

-  Nie  było  ostrzeŜenia,  nie  mieliśmy  czasu,  aby  się  przygotować  -  wyszeptała  zbolałym 

głosem. - Nie wiedzieliśmy co robić. Te świnie przyjechały tu zaraz po bitwie. Otoczyli nas, 

zanim ktokolwiek się zorientował. 

Kobieta skręciła się z bólu i zamilkła. W jej oczach czaiła się pustka. 

- To bestie. Zabili kaŜdego, kto próbował się bronić. Potem zebrali nas przed kościołem. 

Wtedy zaczęło padać. Najpierw wybrali młode i ładne dziewczęta oraz niektórych chłopców. 

Przeznaczyli  ich  na  sprzedaŜ  jako  niewolników.  A  potem...  Potem  przyprowadzili  swoich 

jeńców i... - kobieta zasłoniła oczy, jej głos zaczął się załamywać. 

- Kazali nam patrzeć... 

Jej  słowa  utonęły  w  szlochu.  Chwilę  leŜała  bez  ruchu,  wreszcie  drgnęła,  jakby 

przypomniała  sobie  nagle  coś  waŜnego.  Ścisnęła  wtedy  rękę  chłopca  i  po  raz  pierwszy 

spojrzała mu prosto w oczy. 

- Wiesz, Shef, to był on! Ten sam, co poprzednio. 

- Jarl Sigvarth? - spytał w napięciu Shef. 

- Tak. Twój... twój... 

- Jak on wyglądał? Czy był wysoki i ciemnowłosy, z białymi zębami? 

- Tak, miał złote bransolety na całym ramieniu. 

Shef  przywołał  z  pamięci  obraz  stoczonej  na  drodze  walki,  szczęk  pękającego  oręŜa  i 

moment, kiedy gotował się do decydującego pchnięcia. Czy to moŜliwe, Ŝe sam Bóg uchronił 

go przed straszliwym grzechem? Lecz jeśli to prawda, co w takim razie Bóg porabiał potem? 

- Czy on nie mógł cię obronić, matko? 

- Nawet nie próbował - odparła Thryth panując nad swym głosem. - Kiedy złamali szereg 

po tym... po tym przedstawieniu, powiedział im, Ŝe mogą do woli plądrować i uŜywać Ŝycia, 

mają jednak skończyć, gdy usłyszą głos rogu. Niewolnicy zostali związani i odprowadzeni na 

bok, ale reszta z nas, Truda, ja i inne kobiety, byłyśmy po prostu podawane z rąk do rąk. 

-  Shef,  ja  wiem,  Ŝe  on  mnie  rozpoznał!  I  pamiętał  kim  jestem.  Lecz  kiedy  go  błagałam, 

Ŝ

eby  przynajmniej  zostawił  mnie  dla  siebie,  zaśmiał  się  tylko.  Powiedział...  powiedział,  Ŝe 

background image

teraz  juŜ  jestem  starą  gęsią,  nie  Ŝadną  gąską,  a  gęsi  powinny  sobie  same  radzić.  Zwłaszcza 

gęsi, które kiedyś miały ochotę sobie odfrunąć. Tak więc potraktowali mnie jak Trudę, gorzej 

nawet, gdyŜ byłam damą, a dla niektórych z nich stanowiło to dodatkową rozrywkę - jej twarz 

wykrzywił  grymas  gniewu  i  nienawiści,  przez  chwilę  zapomniała  nawet  o  bólu.  -  Ale 

zdąŜyłam mu powiedzieć, Shef. Powiedziałam, Ŝe ma syna i Ŝe ten syn kiedyś go odnajdzie i 

zabije! 

-  Prawie  mi  się  to  udało,  matko  -  odparł  Shef  i  zawahał  się.  Dręczyło  go  jeszcze  jedno 

pytanie, lecz ubiegł go Edrich. 

- A co właściwie mieliście oglądać, pani? 

Oczy  Thryth  znowu  wypełniły  się  łzami.  Nie  mogąc  wydobyć  głosu  przywołała  ręką 

swoją słuŜącą. 

- Chodźcie za mną - rzekła Truda - pokaŜę wam, jak wygląda miłosierdzie wikingów. 

MęŜczyźni wyszli z szałasu i podąŜyli za nią w poprzek pogorzeliska w stronę kolejnego 

naprędce  zbitego  szałasu.  Przy  wejściu  stała  niewielka  grupka  ludzi.  Co  pewien  czas  ktoś 

wchodził do środka, a po chwili wychodził pospiesznie. Trudno było odczytać rysujące się na 

twarzach  tych  ludzi  uczucia.  Smutek?  Gniew?  W  większości  przypadków  był  to  chyba  po 

prostu zwyczajny strach. 

Wewnątrz szałasu stał koński Ŝłób do połowy wypełniony sianem. Shef rozpoznał od razu 

jasne włosy Wulfgara i jego brodę, ale twarz, którą ujrzał była twarzą trupa: blada, stęŜała, z 

wystającymi kośćmi. Wulfgar Ŝył jednak. 

Przez moment Shef nie mógł zrozumieć tego, co ujrzał. Jak Wulfgar mógł leŜeć w Ŝłobie? 

Był  za  wysoki.  Miał  jakieś  sześć  stóp  wzrostu,  a  Ŝłób,  Shef  wiedział  o  tym  aŜ  za  dobrze,  z 

własnego doświadczenia, był długości niecałych pięciu stóp... Coś tu się nie zgadzało. 

Coś było nie tak z nogami Wulfgara. Jego kolana sięgały końca Ŝłobu, a potem były juŜ 

tylko  niezdarnie  zawiązane  i  poplamione  krwią  bandaŜe.  Shef  poczuł  silny  odór  rozkładu  i 

spalenizny. 

Z rosnącym przeraŜeniem ujrzał, Ŝe Wulfgar nie ma takŜe rąk. Kikuty, które mu zostały, 

leŜały skrzyŜowane na piersiach, bandaŜe zaczynały się na wysokości łokci. 

- Przyprowadzili go i ustawili naprzeciw nas - mruknął ktoś z tyłu. - UłoŜyli go na klocu 

drewna  i  po  kolei  obcięli  toporem  ręce  i  nogi.  Nogi  najpierw.  Za  kaŜdym  razem  przypalali 

pozostały  kikut  rozpalonym  do  czerwoności  Ŝelazem,  Ŝeby  nie  umarł  z  upływu  krwi.  Z 

początku przeklinał ich i usiłował się bronić, lecz później zaczął błagać, aby pozostawili mu 

chociaŜ jedną rękę, tak, Ŝeby mógł przynajmniej samodzielnie jeść. Wyśmiali go. Ten wysoki, 

jarl,  powiedział,  Ŝe  zostawią  mu  całą  resztę.  Mówił,  Ŝe  pozostawią  mu  oczy,  aby  mógł 

oglądać  ponętne  kobiety,  oraz  jądra,  aby  mógł  ich  poŜądać.  Ale  nigdy  juŜ  nie  będzie  mógł 

zdjąć spodni, nigdy więcej. 

Nie będzie w stanie nic dla siebie zrobić, pomyślał Shef. Zupełnie uzaleŜniony od innych, 

począwszy od jedzenia, a na sikaniu kończąc. 

background image

-  Zrobili  z  niego  „heimnara”  -  rzekł  Edrich,  posługując  się  norweskim  określeniem  - 

Ŝ

ywego  trupa.  Słyszałem  juŜ  o  tym,  ale  nigdy  jeszcze  nie  widziałem  na  własne  oczy.  Nie 

zamartwiaj się jednak, chłopcze. Infekcja, ból, utrata krwi. Długo nie poŜyje. 

Nagle  nieruchome  oczy  otwarły  się  szeroko  i  spojrzały  z  jawną  wrogością  na  Shefa  i 

Edricha.  Spomiędzy  wyschniętych  warg  dobiegł  do  nich  cichy  szept,  brzmiący  niczym  syk 

węŜa. 

-  Zbiegowie. Uciekłeś i  zostawiłeś mnie, chłopcze.  Będę ci to pamiętał.  A ty, królewski 

tanie... Przyjechałeś, zebrałeś nasze siły i poprowadziłeś do walki. Gdzie jednak byłeś, kiedy 

walka dobiegła końca? Nie bójcie się, poŜyje jeszcze wystarczająco długo, aby wziąć odwet 

na  was  obu.  Nie  zapomnę  teŜ  o  twoim  ojcu,  chłopcze.  Nie  powinienem  był  opiekować  się 

jego pomiotem, ani przyjmować z powrotem jego dziwki. 

Oczy zamknęły się, a głos ucichł. Shef i Edrich w milczeniu wyszli z szałasu. Na dworze 

znów zaczęło mŜyć. 

- Nie rozumiem - rzekł Shef - dlaczego oni to zrobili? 

-  Tego  i  ja,  przyznam,  nie  pojmuję.  Coś  ci  jednak  powiem.  Kiedy  król  Edmund  o  tym 

usłyszy,  wpadnie  w  furię.  Najazd  i  mord  w  czasie  rozejmu,  to  juŜ  rzecz  normalna,  ale  coś 

takiego...  Zrobić  coś  takiego  jego  człowiekowi,  jego  dawnemu  druhowi.  Będzie  miał  umysł 

podzielony dwiema myślami. Z jednej strony chciał będzie uchronić swych ludzi przed czymś 

takim, z drugiej jego honor podpowie mu zemstę. To będzie trudna decyzja. Czy pojedziesz 

teraz  ze  mną,  chłopcze?  -  Edrich  spojrzał  na  Shefa.  -  Muszę  zawieźć  mu  wieści.  Nie  jesteś 

tutaj  wolnym  człowiekiem,  ale  widać  od  razu,  Ŝe  z  ciebie  wojownik.  Nic  tu  teraz  po  tobie. 

Jedź  ze  mną,  będziesz  moim  sługą,  a  później  znajdziemy  dla  ciebie  odpowiednią  broń  i 

ekwipunek. JeŜeli potrafiłeś walczyć wystarczająco dobrze, aby powstrzymać wielkiego jarla, 

król weźmie cię do swej druŜyny. Nie ma znaczenia, kim byłeś w przeszłości. 

Naprzeciw  wyszła  im  lady  Thryth  podpierając  się  z  wysiłkiem  na  kiju.  Shef  zadał  jej  w 

końcu pytanie, które nie dawało mu spokoju odkąd ujrzał dymiące pogorzelisko Emneth. 

- A co się stało z Godiva? 

- Zabrał ją Sigvarth. Zabrali ją do obozu wikingów. 

Shef odwrócił się do Edricha. Mówił pewnie, bez próby usprawiedliwiania się. 

-  Słyszałem  juŜ,  Ŝe  jestem  zbiegiem  i  niewolnikiem.  Niechaj  więc  będę  i  jednym,  i 

drugim - Shef odpiął tarczę i rzucił ją na ziemię. - Przedostanę się do obozu wikingów. MoŜe 

wezmą mnie do siebie. Muszę coś zrobić, aby uratować Godivę. 

- Nie przeŜyjesz nawet tygodnia - rzekł Edrich ze wzburzeniem. - I umrzesz jako zdrajca. 

Zdradzisz swoich ludzi i króla Edmunda. 

MęŜczyzna odwrócił się na pięcie i odszedł, nawet się nie oglądając. 

- Zdradzisz teŜ samego Chrystusa Pana - dodał ojciec Andreas, który pojawił się właśnie 

u  wejścia  do  szałasu.  -  Widzisz,  co  uczynili  nam  poganie.  Lepiej  być  niewolnikiem  wśród 

chrześcijan niŜ królem wśród takich jak tamci. 

background image

Shef  zdał  sobie  sprawę,  Ŝe  zdecydował  się  bardzo  szybko,  zapewne  zbyt  szybko  i  bez 

zastanowienia.  Teraz  jednak  nie  było  juŜ  odwrotu.  W  jego  głowie  kłębiły  się  myśli: 

próbowałem zabić ojca, mój ojczym stał się Ŝywym trupem, matka nienawidzi mnie za to, co 

zrobił  ojciec,  straciłem  szansę  na  odzyskanie  wolności,  straciłem  względy  człowieka,  który 

mógł zostać moim przyjacielem. 

Takie  myśli  nie  mogły  mu  teraz  pomóc.  Wszystko  to  uczynił  dla  Godivy.  Musiał 

zakończyć rozpoczęte dzieło. 

 

Godiva  obudziła  się  z  bólem  głowy  czując  wokół  siebie  swąd  dymu.  PrzeraŜona 

próbowała  wstać  i  jakoś  się  wyswobodzić,  jednak  powstrzymał  ją  piskliwy  jęk  dziewczyny, 

na której leŜała. 

Kiedy  jej  oczy  przyzwyczaiły  się  do  półmroku,  zorientowała  się,  Ŝe  znajduje  się  w 

ciągniętym  po  wyboistej  drodze  wozie.  Wnętrze  wozu  wypełniały  ułoŜone  jedna  na  drugiej 

dziewczęta z Emneth. Słychać było jęki i płacz. Nagle z tyłu wozu pojawiła się brodata twarz. 

Dziewczęta z piskiem starały się ukryć jak najgłębiej, męŜczyzna jednak uśmiechnął się tylko 

ukazując białe zęby i zniknął. 

Wikingowie! W jednej chwili Godiva przypomniała sobie wszystko. Falę zbliŜających się 

męŜczyzn,  panikę  w  osadzie,  ucieczkę  przez  mokradła,  to  jak  została  schwytana  i 

obezwładniającą  grozę,  kiedy  po  raz  pierwszy  w  Ŝyciu  dostała  się  w  objęcia  dorosłego 

męŜczyzny... 

Jej  dłoń  powędrowała  bezwiednie  wzdłuŜ  uda.  Co  mogło  się  stać  kiedy  była 

nieprzytomna?  Nie  czuła  bólu,  chyba  więc  nadal  pozostała  dziewicą.  NiemoŜliwe,  Ŝeby 

zgwałcili ją i nic teraz nie czuła. 

LeŜąca  obok  dziewczyna,  córka  jednego  z  gospodarzy  i  towarzyszka  zabaw  Alfgara, 

dostrzegła przestrach na jej twarzy i ruch dłoni pod spódnicą. 

-  Nic  się  nie  bój  -  odezwała  się,  nie  bez  złośliwości.  -  Nawet  nas  nie  dotknęli.  Mamy 

zostać  sprzedane.  Nie  masz  się  czego  lękać,  dopóki  nie  znajdą  na  ciebie  kupca.  Później 

staniesz się taka, jak my wszystkie. 

Wspomnienia  powracały  jedno  po  drugim.  Grupa  mieszkańców  otoczonych  przez 

uzbrojonych  wikingów,  a  pośrodku  jej  ojciec  rozkrzyŜowany  na  drewnianym  pniaku. 

Przeraźliwa trwoga, kiedy ujrzała zbliŜającego się kata z toporem i zrozumiała, co zamierzają 

z nim zrobić. Tak, wybiegła naprzód i z krzykiem rzuciła się na tego wysokiego męŜczyznę, 

lecz inny, ten, którego tamten nazywał synem, zdołał ją pochwycić. A co później? OstroŜnie 

dotknęła głowy i wyczuła guz. Głowa nie krwawiła jednak. 

Nie była jedyną, z którą postąpiono w ten sposób. Wikingowie uderzyli ją wypełnionym 

piaskiem workiem. Piraci od lat trudnili się handlem i nauczyli się, jak postępować z Ŝywym 

towarem. W czasie najazdu uŜywali najpierw toporów, włóczni i mieczy, zabijali gospodarzy 

i wojowników. Później jednak ostra broń stawała się nieporęczna. Zbyt łatwo było uszkodzić 

background image

jakąś czaszkę, uciąć ucho czy w inny sposób uszkodzić kosztowny towar. Nawet zwykły cios 

pięścią  okazać  się  mógł  zbyt  potęŜny  zwaŜywszy  na  krzepę  tych  ludzi.  Kto  kupiłby 

dziewczynę  z  pękniętą  szczęką  albo  z  przetrąconą  kością  policzkową?  MoŜe  jakiś  sknera  ze 

Skandynawii, ale na pewno nie wybredni klienci z Hiszpanii czy Dublina. 

Tak więc ludzie znajdujący się pod komendą Sigvartha, jak równieŜ wielu innych, którzy 

trudnili się handlem niewolnikami, nosili za pasem albo ukryte wewnątrz tarczy woreczki w 

kształcie  kiełbasy  wypełnione  po  brzegi  piaskiem  zebranym  pracowicie  na  wydmach 

Jutlandii.  Wystarczył  jeden  zgrabny  cios  i  towar  juŜ  leŜał  cicho  nie  sprawiając  kłopotów.  A 

przy tym Ŝadnego ryzyka uszkodzenia. 

Dziewczęta  zaczęły  w  końcu  do  siebie  szeptać,  choć  ich  głosy  drŜały  ze  strachu. 

Opowiedziały  Godivie,  co  stało  się  z  jej  ojcem,  a  potem,  co  spotkało  Trudę  i  Thryth. 

Opowiadały, jak załadowano je na wóz, Ŝadna nie wiedziała jednak, co stanie się z nimi dalej. 

 

Pod  wieczór  następnego  dnia  Sigvarth,  jarl  Małych  Wysp,  poczuł  jak  ogarnia  go 

niepokój, którego przyczyny nie umiał odgadnąć. Siedział w namiocie synów Ragnara i wraz 

innymi  jarlami  przysłuchiwał  się,  jak  jego  syn  Hjorvarth  opowiada  historię  wyprawy.  Choć 

był to jeszcze młody wojownik, przemawiał dobrze. 

Skąd  więc  to  dręczące  uczucie?  Sigvarth  nie  był  człowiekiem  zdolnym  do  głębokiej 

autoanalizy, Ŝył jednak juŜ wystarczająco długo, aby przekonać się, Ŝe nie naleŜy lekcewaŜyć 

takich objawów. 

Powrót z wyprawy był udany. Ciągnął za sobą kolumnę wozów z niewolnikami i łupami. 

NajwaŜniejsze jednak, Ŝe zrobił dokładnie to, o co chodziło WęŜowemu Oku. Spalone chaty i 

wypalone  pola,  studnie  pełne  trupów  oraz,  dla  przykładu,  kilku  okaleczonych,  którzy  będą 

mogli opowiedzieć wszystkim swoją historię. 

Czyń  tak,  jak  uczyniłby  to  Ivar,  mówił  WęŜowe  Oko.  W  porządku,  nie  był  moŜe  tak 

dobry w zadawaniu cierpień jak Ivar, ale nikt chyba nie powie, Ŝe się nie starał. Udało mu się 

całkiem nieźle. Ta okolica z pewnością nie podźwignie się szybko. 

Nie,  nie  to  go  niepokoiło,  to  było  dobrze  wykonane  zadanie.  JeŜeli  coś  było  nie  tak,  to 

stało  się  to  znacznie  wcześniej.  Powoli  Sigvarth  uzmysłowił  sobie,  Ŝe  martwiło  go  pewne 

wspomnienie  związane  z  potyczką.  JuŜ  ćwierć  wieku  walczył  na  pierwszej  linii,  zabił  setkę 

ludzi, zebrał ze dwa tuziny ran. Potyczka powinna być prosta, przysporzyła im jednak trudu. 

Przedarł  się  przez  angielską  linię,  tak  jak  wiele  razy  przedtem,  zmiótł  ze  swej  drogi 

jasnowłosego tana i doszedł do drugiej linii wyjątkowo zdezorganizowanej i nierównej. 

A  wtedy  wyrósł  przed  nim  ten  chłopak.  Nie  miał  nawet  hełmu  ani  porządnego  miecza. 

Wyglądał  jak  wyzwolony  właśnie  niewolnik  albo  najbiedniejsze  dziecko  z  całej  osady. 

Wystarczyły  jednak  dwa  starcia  i  miecz  Sigvartha  rozpadł  się  na  kawałki,  a  on  sam  stracił 

równowagę. Sigvarth uświadomił sobie, Ŝe gdyby to był pojedynek, czekałaby go niechybna 

ś

mierć. Ocalili go wojownicy, którzy pojawili się nagle po jego obu stronach. Nie sądził, Ŝeby 

background image

któryś  z  nich  dostrzegł  w  jak  beznadziejnym  połoŜeniu  się  znalazł,  lecz  jeśli  to  dostrzegli, 

ktoś ze starszyzny mógł zgłosić teraz jego odwołanie. 

Czy  będzie  mógł  spojrzeć  im  w  oczy?  Czy  jego  syn  Hjorvarth  jest  juŜ  wystarczająco 

potęŜny, aby ktoś przestraszył się jego zemsty? A moŜe rzeczywiście stał się juŜ za stary do 

zabijania.  Jeśli  nie  potrafił  usadzić  w  miejscu  na  wpół  uzbrojonego  chłopca,  to  chyba 

faktycznie nie był juŜ w dawnej formie. 

W kaŜdym razie teraz zrobi coś naprawdę mądrego. NajwaŜniejsze, Ŝeby mieć po swojej 

stronie  Ragnarssonów,  to  się  zawsze  sprawdzało.  Hjorvarth  zbliŜał  się  juŜ  do  końca 

opowieści. Sigvarth odwrócił się na krześle i skinął głową w stronę dwóch giermków, którzy 

stali obok wejścia. W odpowiedzi obaj kiwnęli głowami i wyszli na zewnątrz. 

- ...tak więc zapaliliśmy wozy i wrzuciliśmy do środka kilku ludzi, których mój ojciec w 

swej  mądrości  przywiódł  tak  daleko,  aby  złoŜyć  ich  w  ofierze  Aegirowi  i  Ranowi.  Potem 

wsiedliśmy  na  statek,  popłynęliśmy  w  dół  rzeki  i  oto  jesteśmy!  My,  ludzie  słynnego  jarla 

Sigvartha,  w  tym  ja,  jego  prawowity  syn,  Hjorvarth,  gotowy  spełnić  wasze  dalsze  rozkazy, 

synowie Ragnara! 

W  namiocie  wybuchł  aplauz,  jedni  tupali  nogami,  inni  uderzali  o  stół  naczyniami. 

Wszyscy w znakomitym nastroju, po tak dobrym rozpoczęciu kampanii. 

Potem przemówił WęŜowe Oko. 

-  Dobrze,  Sigvarcie,  moŜesz  zachować  swoje  łupy,  widzimy  bowiem,  jak  cięŜko  na  nie 

zapracowałeś.  Teraz  moŜesz  nam  zdradzić,  czy  dopisało  ci  szczęście.  Powiedz,  ile  łupów 

udało  ci  się  zebrać  tym  razem?  Czy  stać  cię  juŜ,  aby  rzucić  wojaczkę  i  kupić  sobie  letni 

domek w Sjaellandzie? 

-  Oj,  nie  jest  tego  tak  duŜo  -  odrzekł  Sigvarth,  a  słowa  jego  powitał  pomruk 

niedowierzania.  -  Nie  starczy,  abym  mógł  stać  się  gospodarzem.  To  tylko  skromne  łupy, 

czego  zresztą  moŜna  się  spodziewać  po  takiej  okolicy.  Trzeba  nam  poczekać,  aŜ  armia 

dojdzie  do  Norwich.  Do  Yorku,  Londynu!  -  Słowa  te  wywołały  ponowny  wybuch 

entuzjazmu.  -  Musimy  odebrać  złoto  tym,  którzy  mają  go  najwięcej.  KsięŜom.  W  wioskach 

nie  znajdziemy  go  wcale.  Muszę  jednak  przyznać,  Ŝe  coś  udało  nam  się  zdobyć  i  chętnie 

podzielę  się  tym,  co  mam  najlepszego.  Pozwólcie,  Ŝe  pokaŜę  wam  moją  najświetniejszą 

zdobycz! 

Sigvarth odwrócił się i przywołał giermków. Przecisnęli się pomiędzy stołami prowadząc 

ze  sobą  postać  spowitą  całkowicie  w  tkaninę  i  przewiązaną  sznurem.  Postać  została 

popchnięta  w  stronę  głównego  stołu,  sznur  błyskawicznie  przecięty,  a  tkanina  odrzucona  na 

bok. 

Pośrodku  namiotu  ukazała  się  Godiva,  która  mrugając  oczami  zaczęła  przyglądać  się 

otaczającym ją brodatym męŜczyznom. Cofnęła się i chciała odwrócić, lecz stanęła nagle oko 

w oko z najwyŜszym z wojowników. MęŜczyzna miał jasną karnację i oczy koloru lodu, jego 

background image

twarz nie wyraŜała Ŝadnych emocji. Spojrzała w bok i niemal z ulgą rozpoznała stojącego tam 

Sigvartha, jedynego człowieka, którego potrafiła rozpoznać w tym tłumie. 

W tym ponurym otoczeniu była niczym kwiat wyrastający z podmokłego poszycia. Jasne 

włosy,  delikatna  skóra,  pełne  usta,  które  rozchylone  w  przestrachu  wydawały  się  jeszcze 

bardziej pociągające. Sigvarth skinął raz jeszcze i jeden z męŜczyzn przeciął tył jej sukni, po 

czym  zerwał  ją  nie  zwaŜając  na  krzyki  dziewczyny.  Stanęła  więc  przed  nimi  niemal  naga, 

okryta  tylko  cienką  koszulą,  tak  Ŝe  wszyscy  mogli  podziwiać  jej  młodzieńcze  ciało.  W 

rozpaczliwym  geście  strachu  i  palącego  wstydu  Godiva  skrzyŜowała  na  piersiach  ramiona  i 

opuściła głowę. Przygotowała się na najgorsze. 

-  Nie  mogę  się  nią  podzielić!  -  wykrzyknął  Sigvarth.  -  Jest  na  to  zbyt  cenna. 

Postanowiłem więc, Ŝe ją oddam! Podaruję ją człowiekowi, który wysłał mnie na tę wyprawę, 

w  podzięce  i  w  nadziei,  Ŝe  będzie  o  mnie  pamiętał.  Niech  mu  ona  dobrze  i  długo  słuŜy. 

Podaruję ją najmądrzejszemu człowiekowi w całej armii. Przeznaczona jest tobie, Ivarze! 

Sigvarth  zakończył  swoją  przemowę  tryumfalnym  okrzykiem  i  wzniósł  do  góry  róg. 

Powoli  zorientował  się  jednak,  Ŝe  nie  było  Ŝadnego  odzewu.  Wokół  panowało  pełne 

zakłopotania  milczenie.  Nawet  ludzie,  którzy  nie  znali  prawie  Ragnarssonów  i  dopiero 

niedawno dołączyli do armii, pobladli lekko i spuścili oczy. 

Serce  Sigvartha  znów  wypełniło  nieprzyjemne  uczucie  chłodu.  MoŜe  powinienem  był 

najpierw  spytać,  pomyślał  z  niepokojem.  MoŜe  stało  się  coś,  o  czym  nie  zdąŜył  się 

dowiedzieć.  Ale  jaką  szkodę  mógł  wyrządzić  swoim  podarkiem.  Dzielił  się  swoim  łupem, 

dzielił  się  czymś,  co  kaŜdy  męŜczyzna  chciałby  posiąść.  Co  w  tym  złego,  Ŝe  podarował  tę 

dziewczynę,  tę  piękną  dziewicę,  Ivarowi?  Ivarowi  Ragnarssonowi,  zwanemu...  Zaraz...  jak 

oni  go  nazywają?  PrzeraŜająca  myśl  przebiegła  nagle  przez  głowę  Sigvartha.  Czy  to 

przezwisko naprawdę coś oznaczało? Sopel Lodu... 

 

background image

Rozdział piąty 

Pięć  dni  później  Shef  i  jego  towarzysz  leŜeli  ukryci  w  cieniu  zagajnika  i  patrzyli  na 

ciągnące  się  aŜ  do  obozowiska  wikingów  podmokłe  łąki.  Była  to  niemal  mila  odkrytego 

terenu. Tym razem nie udało im się powstrzymać zdenerwowania. 

Nie  mieli  kłopotów  aby  wydostać  się  z  Emneth,  co  w  normalnych  warunkach  mogłoby 

stanowić  najtrudniejsze  zadanie  dla  zbiegłego  niewolnika.  Lecz  Emneth  Ŝyło  teraz  innymi 

problemami,  nikt  zresztą  nie  uwaŜał  Shefa  za  swoją  własność.  A  Edrich,  który  mógłby 

powstrzymywać  ludzi  przed  przejściem  na  stronę  wikingów,  w  tym  wypadku  najwyraźniej 

umywał  ręce.  Tak  więc  nikt  nie  przeszkodził  Shefowi,  kiedy  pakował  kilka  drobiazgów  i 

trochę jedzenia na drogę, czyniąc wyraźne przygotowania do ucieczki. 

Ktoś  jednak  mu  się  przyglądał.  Kiedy  stał  pośród  pogorzeliska  niezdecydowany  czy 

poŜegnać się z matką, zdał sobie sprawę, Ŝe jakiś człowiek stoi za jego plecami. Był to Hund, 

przyjaciel  z  dzieciństwa,  syn  pary  niewolników,  który  był  zapewne  najniŜej  stojącą  w 

hierarchii  osobą  w  całym  Emneth.  Jednak  Shef  nauczył  się  juŜ  cenić  go.  Nikt  nie  znał 

mokradeł  tak  dobrze  jak  Hund,  nawet  Shef  mu  w  tym  ustępował.  W  ciasnej  chacie,  którą 

dzielił z rodzicami i resztą rodzeństwa, moŜna było często pobawić się z młodą wydrą, jego 

rodzinie  nie  brakowało  teŜ  ryb,  które  Hund  potrafił  łapać  ręką,  bez  pomocy  sieci.  Znał  teŜ 

wszystkie zioła, które moŜna było znaleźć w okolicy: ich nazwy i przeznaczenie. I choć był o 

dwie  wiosny  młodszy  od  Shefa,  biedniejsi  ludzie  przychodzili  do  niego  po  poradę  i  leki.  Z 

takim talentem mógłby w niedługim czasie stać się waŜną figurą w całym okręgu, powaŜaną 

nawet  przez  moŜnych.  Jego  czyny  zyskały  mu  juŜ  niezbyt  Ŝyczliwe  zainteresowanie  ojca 

Andreasa, wybawcy Shefa. Kościół najwyraźniej nie lubił konkurencji. 

- Chcę pójść z tobą - zaczął Hund. 

- To niebezpieczne - odrzekł Shef. 

Hund  przyjął  to  w  milczeniu,  nie  miał  zwyczaju  mówić,  gdy  uznał  to  za  niepotrzebne. 

Niebezpiecznie  było  równieŜ  pozostać  w  Emneth,  a  trzymając  się  razem,  obaj  zwiększali 

tylko swoją szansę przeŜycia. 

-  JeŜeli  idziesz  ze  mną,  będziesz  musiał  zdjąć  tę  obręcz  -  zauwaŜył  Shef.  -  Teraz  jest 

właściwy moment, nikt się nie będzie nami interesował. Poczekaj tu, przyniosę narzędzia. 

background image

Ukryli  się  pośród  mokradeł,  aby  zniknąć  z  oczu  mieszkańców,  zdjęcie  obręczy  okazało 

się jednak bardzo skomplikowane. Shef obwiązał szyję Hunda szmatami, aby uratować skórę 

przed  skaleczeniem,  a  następnie  rozpiłował  Ŝelazo.  Mocował  się  długo  ze  szczypcami, 

którymi chciał rozgiąć przepiłowany metal, lecz w końcu stracił cierpliwość. Obwiązał sobie 

wtedy dłonie szmatami, chwycił obręcz i rozgiął ją, uŜywając całej swojej siły. 

Hund  rozmasował  pokrytą  zgrubieniami  i  bliznami  skórę  i  spojrzał  na  leŜącą  na  ziemi 

rozerwaną obręcz. 

- Niewielu ludzi potrafiłoby to zrobić - zauwaŜył. 

-  Potrzeba  uskrzydla  człowieka  -  odparł  skromnie  Shef,  ale  w  głębi  duszy  był 

zadowolony. WciąŜ przybywało mu sił, zmierzył się w bitwie z dorosłym męŜczyzną, a teraz 

mógł iść dokąd tylko chciał. Nie wiedział jeszcze w jaki sposób, ale czuł, Ŝe wkrótce uda mu 

się uwolnić Godivę i zostawić za sobą przeklętą przeszłość. 

Wyruszyli  nie  poczyniwszy  dalszych  uzgodnień,  szybko  jednak  wpadli  w  powaŜne 

tarapaty.  Shef  przewidywał,  Ŝe  będą  czasem  musieli  ukrywać  się  przed  ludźmi,  nie  sądził 

wszakŜe, Ŝe cała okolica wrzeć będzie jak gniazdo os, które ktoś przedziurawił kijem. Jeźdźcy 

galopowali  po  wszystkich  drogach,  a  kaŜdą  wioskę  otaczały  grupy  zbrojnych,  patrzących 

podejrzliwie na kaŜdego obcego przybysza. Chłopcy zostali schwytani i kiedy nikt nie chciał 

uwierzyć w ich zmyśloną historię, musieli ratować się ucieczką. Najwyraźniej król wydał juŜ 

odpowiednie rozkazy i lud East Anglii postanowił ściśle ich przestrzegać. W powietrzu czuć 

było okrutny gniew i napięcie. 

W  ciągu  ostatnich  dwóch  dni  Shef  i  Hund  przeszli  pas  podmokłych  łąk  i  pastwisk 

posuwając  się  okropnie  wolno,  czasem  po  prostu  pełznąc  na  brzuchach.  Tak  czy  inaczej 

natrafili  na  kilka  patroli.  Czasem  była  to  grupa  jeźdźców  prowadzona  przez  jakiegoś  tana, 

innym  razem  poruszający  się  niemal  bezszelestnie  oddział  piechoty.  Shef  zrozumiał,  Ŝe  ich 

zadaniem  jest  niedopuszczenie,  aby  wikingowie  wyprawiali  się  ze  swego  obozu  na 

indywidualne  zbójeckie  wyprawy.  Niemniej  ludzie  ci  nie  mieliby  nic  przeciwko  temu,  aby 

złapać, a nawet zabić, kaŜdego kogo tylko podejrzewać moŜna o wspieranie najeźdźców. 

Niebezpieczeństwo  ze  strony  Anglików  zaczęło  maleć  dopiero  w  bezpośrednim 

sąsiedztwie  obozu  wikingów,  pojawiło  się  jednak  zagroŜenie  ze  strony  patroli  wroga.  W 

niewielkim  lesie  chłopcy  napotkali  oddział  około  pięćdziesięciu  jeźdźców  w  pełnym 

rynsztunku  bojowym.  Nietrudno  było  ich  dostrzec,  łatwo  teŜ  ominąć.  Lecz  gdyby  jednak 

odział ten starł się z którymś z mijanych przez chłopców patroli, Anglicy nie mieliby Ŝadnych 

szans. 

Shef  wiedział,  Ŝe  są  to  ludzie,  na  których  łaskę  będą  niebawem  zdani,  i  wszystko  nie 

wydawało mu się juŜ tak łatwe jak w Emneth. Z początku planował, Ŝe przedrze się do obozu 

i  kaŜe  zaprowadzić  przed  oblicze  Sigvartha.  Dzięki  niezwykłemu  zbiegowi  okoliczności 

spotkał  się  juŜ  przecieŜ  twarzą  w  twarz  z  człowiekiem,  który,  jako  jedyny,  mógłby  go  z 

background image

miejsca  przyjąć  i  zaakceptować.  Później  Shef  odrzucił  ten  pomysł.  Chciał  teraz  za  wszelką 

cenę uniknąć spotkania z ojcem. 

Czy  wikingowie  przyjmowali  ochotników? Shef  miał  niejasną  obawę,  Ŝe potrzebowałby 

do tego czegoś więcej poza dobrymi chęciami i własnoręcznie wykonanym oręŜem. Wiedział 

natomiast, Ŝe mogą potrzebować niewolników. Shef wyobraził sobie, jak pływa po odległych 

morzach  przykuty  do  galery.  Nie  było  to  przyjemne  uczucie.  Z  Hundem  mogło  być  łatwiej, 

nie  sprawiał  wraŜenia  specjalnie  wartościowego  towaru.  Wikingowie  mogliby  go  po  prostu 

wypuścić,  niczym  rybkę,  która  jest  zbyt  mała,  aby  się  nadać  na  patelnię.  A  moŜe  piraci 

wybiorą  najprostszy  sposób  poradzenia  sobie  z  niewygodną  przeszkodą?  Poprzedniego 

wieczoru chłopcy dostrzegli, jak bramy obozu opuszczała grupa ludzi i ciągnięty przez konia 

niewielki  wóz.  Ludzie  wykopali  nie  opodal  spory  dół,  do  którego  zrzucono  bez  ceremonii 

kilkanaście trupów. 

- Nie wygląda to lepiej niŜ wczorajszej nocy, ale kiedyś będziemy musieli się stąd ruszyć 

- westchnął Shef z rezygnacją. 

Nagle Hund ścisnął go za ramię. 

- Poczekaj... Słyszysz? 

Dźwięk nabierał siły. Była to pieśń. Wspólny śpiew wielu męŜczyzn. Odgłosy dobiegały 

z odległego o jakieś sto jardów miejsca, gdzie kończyła się podmokła łąka. 

- To brzmi jak śpiew mnichów w wielkim klasztorze w Ely - mruknął Shef. Głupia myśl. 

Nie mogło być przecieŜ mowy o Ŝadnych mnichach ani księŜach w promieniu dwudziestu mil 

od tego miejsca. 

- MoŜemy popatrzeć? - szepnął Hund. 

Shef  nie  odpowiedział,  lecz  zaczął  czołgać  się  powoli  i  bardzo  ostroŜnie  tam,  skąd 

dochodził śpiew. Musieli to być poganie, jednak z pewnością łatwiej podejść do małej grupy 

niŜ  do  całej  armii.  Wszystko  wydawało  się  lepsze  niŜ  spacer  po  odsłoniętej  równinie  wokół 

obozu. 

Kiedy  pokonali  juŜ  połowę  dystansu,  Hund  chwycił  Shefa  za  nadgarstek.  W  milczeniu 

wskazał  niewielkie  wzniesienie.  Dwadzieścia  jardów  od  nich,  pod  starym  wyrośniętym 

głogiem stał męŜczyzna, który wsparty na toporze badał wzrokiem okolicę. MęŜczyzna miał 

gruby kark, był tęgi i postawny. 

Przynajmniej  nie  powinien  być  zbyt  szybki  -  pomyślał  z  ulgą  Shef  -  poza  tym,  jak  na 

wartownika, stoi w złym miejscu. 

Chłopcy wymienili spojrzenia. Wikingowie są być moŜe wielkimi Ŝeglarzami, ale muszą 

się jeszcze sporo nauczyć o sztuce podkradania. 

Shef  zaczął  wolno  skradać  się  do  przodu,  kryjąc  się  za  kępą  paproci  i  zwinnie 

przesuwając  obok  rosnących  nie  opodal  ciernistych  zarośli.  Hund  posuwał  się  bezpośrednio 

za  nim.  Tymczasem  śpiew  ucichł,  a  jego  miejsce  zajął  teraz  pojedynczy  głos.  Nie  była  to 

background image

zwykła  przemowa,  lecz  jakby  natchnione  kazanie.  Czy  to  moŜliwe,  Ŝeby  wśród  pogan 

ukrywali się jacyś chrześcijanie? - zastanawiał się Shef. 

Po  przejściu  kilku  jardów  znalazł  się  na  szczycie  wzniesienia  i  rozchyliwszy  ostroŜnie 

łodygi  paproci  spojrzał  na  niewielką  dolinę.  Dojrzał  tam  czterdziestu,  moŜe  pięćdziesięciu 

męŜczyzn, którzy siedzieli wokół płonącego ogniska. KaŜdy z nich trzymał topór bądź miecz, 

ale  ich  włócznie  i  tarcze  stały  oparte  o  siebie  lub  wbite  w  ziemię.  Dwanaście  włóczni 

tworzyło  wokół  męŜczyzn  rodzaj  ogrodzenia,  zaś  pomiędzy  ich  grotami  rozpięta  została 

gruba nić, z której, w niewielkich odstępach, zwieszały się kiście jasnoczerwonych owoców 

jarzębiny,  w  całej  swojej  jesiennej  krasie.  W  środku  koła,  obok  ogniska,  wbita  była  jeszcze 

jedna włócznia, której grot lśnił srebrzyście. 

Obok  włóczni  stał  męŜczyzna  i  przemawiał  do  pozostałych,  tak  jakby  chciał  im  coś 

narzucić, coś rozkazać. W przeciwieństwie do swoich towarzyszy, jak równieŜ w odróŜnieniu 

od  wszystkich  znanych  Shefowi  ludzi,  człowiek  ten  ubrany  był  nie  w  zieleń,  brąz  czy 

naturalny beŜ, lecz w nieskazitelną biel, która przypominała ugotowane białko jajka. 

W  jego  prawej  ręce  chłopiec  dostrzegł  osadzony  na  krótkim  trzonku  młot,  taki  sam, 

jakiego  uŜywają  kowale.  Shef  przyjrzał  się  teraz  uwaŜnie  siedzącym  wokół  ognia 

męŜczyznom  i  odkrył,  Ŝe  kaŜdy  z  nich  ma  na  szyi  wisiorek.  Niektórzy  mieli  wisiorki  w 

kształcie  miecza,  rogu,  łodzi  lub  fallusa,  lecz  przynajmniej  połowa  zebranych  nosiła  na  szyi 

znak młota. 

Shef  wstał  nagle  i  wyszedł  z  ukrycia.  Na  jego  widok  męŜczyźni  powstali  niemal 

jednocześnie i sięgnęli po broń krzycząc ostrzegawczo. Shef usłyszał za sobą odgłos kroków i 

westchnienie  zdziwienia.  Wiedział,  Ŝe  wartownik  znajduje  się  teraz  za  jego  plecami,  nie 

odwrócił się jednak. 

Człowiek w białej tunice odwrócił się powoli i stanął naprzeciw chłopca przyglądając mu 

się uwaŜnie od stóp do głów. 

- Skąd przybywasz? - spytał męŜczyzna w bieli. Mówił po angielsku z silnym gardłowym 

akcentem. 

Co mam mu odpowiedzieć - zamyślił się Shef. - Z Emneth? Z Norfolk? Te nazwy nic dla 

nich nie znaczą. 

- Przybywam z północy - rzekł w końcu. 

Twarze  męŜczyzn  zmieniły  się  nagle.  Czy  była  to  oznaka  zdziwienia,  a  moŜe  jakieś 

przeczucie? 

MęŜczyzna w bieli gestem ręki uciszył swoich towarzyszy. 

- A co sprowadza cię do nas, którzy podąŜamy Asgarthsvegr, Drogą do Asgardu. 

Shef wskazał młot, który tkwił wciąŜ w dłoni męŜczyzny. 

- Jestem kowalem, podobnie jak ty, a moim celem jest nauka. 

background image

Ktoś  zaczął  tłumaczyć  jego  słowa,  Shef  tymczasem  zorientował  się,  Ŝe  u  jego  boku 

pojawił  się  nagle  Hund.  Za  plecami  czuł  wciąŜ  złowróŜbną  obecność  wartownika,  nie 

spuszczał jednak wzroku z męŜczyzny. 

- PokaŜ mi znak twego rzemiosła. 

Shef  wyjął  z  pochwy  miecz  i  podał  go  człowiekowi  w  bieli,  tak  jak  kiedyś  Edrichowi. 

Tamten zwaŜył miecz w dłoniach i długo obracał przed oczami. Patrzył na świetlne refleksy, 

spróbował  zeskrobać  pokrywającą  ostrze  rdzę,  wreszcie  ściął  delikatnie  kosmyk  włosów  ze 

swego przedramienia. 

-  Palenisko  nie  było  dostatecznie  rozgrzane  -  zauwaŜył  -  albo  zbyt  szybko  straciłeś 

cierpliwość. Te stalowe paski nie były wystarczająco gładkie, kiedy je stapiałeś. Ale to dobre 

ostrze.  Z  pewnością  nie  jest  takie,  na  jakie  wygląda.  Ty  takŜe  jesteś  kimś  innym,  niŜ  się 

wydajesz.  Mów  prawdę,  młody  człowieku,  i  pamiętaj,  śmierć  stoi  za  twymi  plecami.  Jeśli 

jesteś tylko zbiegłym niewolnikiem jak twój przyjaciel - męŜczyzna wskazał na szyję Hunda, 

na  której  wciąŜ  widać  było  ślady  po  obręczy  -  moŜe  puścimy  cię  wolno.  JeŜeli  jesteś 

tchórzem,  który  chce  przyłączyć  się  do  zwycięzców,  być  moŜe  cię  zabijemy.  Lecz  moŜe 

jesteś kimś innym. Powiedz więc: po co tu przyszedłeś? 

Chcę uwolnić Godivę - pomyślał Shef - potem jednak spojrzał kapłanowi prosto w oczy i 

odpowiedział, starając się, aby jego głos zabrzmiał szczerze. 

-  Jesteś  mistrzem  kowalskim.  Chrześcijanie  nie  nauczą  mnie  juŜ  więcej,  dlatego 

chciałbym zostać twoim uczniem. 

Kapłan chrząknął i podał Shefowi miecz, rękojeścią do przodu. 

-  Opuść  swój  topór,  Kari  -  rzekł  zwracając  się  do  męŜczyzny  stojącego  za  plecami 

chłopców. 

- Wezmę cię na pomocnika, młody człowieku, a jeśli twój przyjaciel coś potrafi, on takŜe 

moŜe  się  przyłączyć.  A  teraz  usiądźcie  z  boku  i  pozwólcie  nam  dokończyć  obrządek. 

Nazywam  się  Thorvin,  co  znaczy  „przyjaciel  Thora”,  boga  kowali.  Powiedzcie,  jakie  są 

wasze imiona. 

Shef zarumienił się ze wstydu i spuścił wzrok. 

-  Mój  przyjaciel  zwie  się  Hund  -  wyjaśnił.  -  To  znaczy  „pies”,  ja  takŜe  mam  tylko  psie 

imię. Mój ojciec... Nie, nie mam ojca. Nazwali mnie Shef. 

Po raz pierwszy na twarzy Thorvina pojawiło się zdziwienie, a moŜe coś więcej. 

- Nie masz ojca? - mruknął. - I nazywasz się Shef. Wiedz, Ŝe nie jest to tylko psie imię. 

Musisz się rzeczywiście sporo nauczyć. 

 

Shef poczuł się nieswojo, gdy zaczęli zbliŜać się do obozu. Nie bał się o swoją skórę, bał 

się  o  Hunda.  Thorvin  kazał  im  usiąść  z  boku  i  czekać  aŜ  skończy  się  to  dziwne  spotkanie. 

Najpierw  przemawiał  Thorvin,  później  zaczęła  się  dyskusja.  Choć  mówiono  po  norwesku, 

Shefowi udało się sporo zrozumieć. Następnie z rąk do rąk podawano sobie z powagą bukłak 

background image

z jakimś napojem. Na koniec męŜczyźni rozbili się na kilka grup i złączyli ręce, kaŜda grupa 

na  innym  przedmiocie.  Shef  dostrzegł  młot,  róg,  miecz  i  coś,  co  wyglądało  jak  wysuszony 

koński członek. Nikt nie ośmielił się dotknąć srebrzystej włóczni, Thorvin rozłoŜył ją na dwie 

części  i  zawinął  w  kawałek  materiału.  Zaraz  potem  spotkanie  dobiegło  końca,  wygaszono 

ogień, zebrano włócznie, a ludzie zaczęli się rozchodzić w róŜne strony. 

-  Jesteśmy  kapłanami  Drogi  -  wyjaśnił  Thorvin  zwracając  się  do  obu  młodzieńców  w 

swojej  starannej  angielszczyźnie.  -  Nie  kaŜdy  chce,  aby  o  nim  wiedziano,  przynajmniej  nie 

tutaj w obozie Ragnarssonów. Mnie tolerują - wskazał na wiszący na szyi amulet - mam swój 

fach. Ty teŜ będziesz miał swój fach, młody człowieku, powinno cię to chronić. Co jednak z 

twoim przyjacielem? Czy coś potrafisz, chłopcze? 

- Umiem wyrywać zęby - odparł niespodziewanie Hund. 

Stojący wokół ludzie westchnęli z niedowierzaniem. 

Tenn draga - odezwał się jeden z nich. - That er ithrott

-  On  mówi:  „wyrywać  zęby  -  to  prawdziwy  talent”  -  przetłumaczył  Thorvin.  -  Czy  to 

prawda? 

-  To  prawda  -  odparł  Shef  za  swego  przyjaciela.  -  On  mówi,  Ŝe  nie  potrzeba  tu  wcale 

wielkiej  siły.  Trzeba  wiedzieć,  jak  pociągnąć,  trzeba  wiedzieć,  jak  zęby  są  osadzone.  On 

potrafi teŜ uleczyć gorączkę. 

-  Wyrywanie  zębów,  nastawianie  kości,  leczenie  gorączki:  dla  medyka  zawsze  znajdzie 

się  praca,  zarówno  wśród  kobiet,  jak  i  wojowników  -  rzeki  Thorvin.  -  Poślę  cię  do  mojego 

przyjaciela  Ingulfa.  JeŜeli  uda  nam  się  tylko  wejść  do  obozu.  Gdy  juŜ  się  tam  znajdziemy, 

będziemy  bezpieczni,  ale  przy  wejściu  moŜemy  kogoś  spotkać.  Jest  wielu,  którzy  Ŝyczą  mi 

najgorszego. Zastanówcie się, czy chcecie ryzykować? 

Shef i Hund poszli za nim w milczeniu, nie byli jednak pewni, czy postąpili rozsądnie. W 

miarę  jak  się  zbliŜali  obozowisko  wyglądało  coraz  potęŜniej,  otoczone  wysokim  wałem 

ziemnym  i  szeroką  fosą.  Musiało  to  ich  kosztować  wiele  pracy  -  pomyślał  Shef.  Czy  to 

znaczy,  Ŝe  zamierzają  tu  długo  zabawić,  czy  czynią  tak  zawsze,  gdy  przyjadą  w  nowe 

miejsce? MoŜe to po prostu rutyna. 

Obwałowanie,  wzmocnione  rzędem  zaostrzonych  na  końcach  pali,  ciągnęło  się  jakieś 

dwieście dwadzieścia jardów. Ze wszystkich czterech stron... ChociaŜ nie - uświadomił sobie 

Shef - z jednej obóz sąsiadował z rzeką. Z początku bardzo go to zdziwiło, potem zrozumiał, 

Ŝ

e  wikingowie  musieli  rozwiązać  jakoś  problem  związany  ze  statkami,  które  stanowiły  dla 

nich  najbardziej  drogocenny  dobytek.  Nawet  z  tak  znacznej  odległości  dostrzegł,  Ŝe  okręty 

wciągnięto  na  mieliznę  i  ustawiono  jeden  obok  drugiego,  tak  Ŝe  tworzyły  zwartą  i  wysoką 

ś

cianę, która ciągnęła się nad rzeką na długości ponad sześciuset jardów. Shef pojął nagle, Ŝe 

dla  tych  ludzi  wojna  to  nie  tylko  chwała  zwycięstw  i  dumne  przemowy,  lecz  prawdziwe 

rzemiosło. Drobiazgowe, fachowe plany, mistrzowskie wykonanie i wielkie zyski. 

background image

W  zasięgu  wzroku  zaczęło  pojawiać  się  coraz  więcej  ludzi,  niektórzy  po  prostu 

spacerowali,  inni  siedzieli  przy  ogniu  przygotowując  jedzenie,  było  teŜ  kilku,  którzy  rzucali 

włóczniami do celu. Shef uznał, Ŝe w swych niechlujnych wełnianych strojach przypominają 

bardzo Anglików. Była jednak pewna róŜnica. KaŜda grupa Anglików składała się w pewnej 

części  z  ludzi,  którzy  nie  nadawali  się  juŜ  do  walki.  Byli  tam  zawsze  kulawi,  głusi, 

niedowidzący  bądź  w  jakimś  stopniu  zdeformowani.  Tutaj  nie  spotkał  jeszcze  nikogo 

ułomnego.  Nie  wszyscy  byli  potęŜni  i  wysocy,  lecz  wyglądali  na  takich,  którzy  znają  swe 

rzemiosło  i  w  kaŜdej  chwili  mogliby  stanąć  do  walki.  Było  wśród  nich  kilku  młodzieńców, 

jednak  Ŝadnych  chłopców.  Niektórzy  męŜczyźni  byli  juŜ  posiwiali,  inni  łysi,  ale  Shef  nie 

dostrzegł zniedołęŜniałych starców. 

Były  tam  takŜe  konie.  Pasły  się  na  równinie  i  miały  spętane  nogi.  Dla  takiej  armii 

potrzeba  mnóstwo  koni  -  pomyślał  Shef  -  potrzeba  teŜ  sporo  paszy,  Ŝeby  je  wykarmić.  To 

mógł  być  słaby  punkt  całej  operacji.  Shef  uświadomił  sobie,  Ŝe  rozumuje  jak  wróg,  wróg 

starający się poznać tajemnice przeciwnika. Nie był wprawdzie królem ani tanem, ale własne 

doświadczenie  podpowiadało  mu,  Ŝe  w  nocy  nikt  nie  potrafiłby  upilnować  takiego  stada 

zwierząt. Korzystając z osłony mroku mogłaby się tu przedostać niewielka grupka angielskich 

zwiadowców i poprzecinać sznury. Zwierzęta rozbiegłyby się po całej okolicy, a wikingowie 

mieliby powaŜny problem do rozwiązania. 

Kiedy  podeszli  do  samego  wejścia,  Shef  stracił  nagle  pewność  siebie.  Nie  było  tam 

Ŝ

adnej  bramy,  co  samo  przez  się  wydało  mu  się  złowieszczym  znakiem.  Droga  prowadziła 

prosto  przez  szeroki  na  dziesięć  jardów  wyłom  w  obwałowaniu.  Było  tak,  jak  gdyby 

wikingowie chcieli powiedzieć: „Nasze mury chronią nasze dobra i strzegą niewolników. My 

nie będziemy się za nimi chować. Jeśli chcesz walczyć, idź prosto przed siebie. Zobaczymy, 

czy  uda  ci  się  pokonać  straŜe.  To  nie  zaostrzone  belki  bronić  nas  będą  przed  wrogiem,  lecz 

topory, które je wyciosały”. 

Przy  wejściu  do  obozowiska  stała  grupa  ponad  czterdziestu  wojowników.  W 

przeciwieństwie  do  ludzi  przechadzających  się  na  zewnątrz  kaŜdy  z  nich  miał  na  sobie 

kolczugę  bądź  skórzany  kaftan.  Byli  uzbrojeni  i  gotowi  do  walki,  niezaleŜnie  od  tego  gdzie 

pojawiłby  się  przeciwnik.  Shefa,  Hunda  i  Thorvina  oraz  ośmiu  towarzyszących  im  ludzi 

zmierzono badawczym spojrzeniem. Nie wiedzieli, czy zostaną zatrzymani. 

Kiedy  podeszli  bliŜej,  drogę  zastąpił  im  ubrany  w  kolczugę  wojownik  i  spojrzał 

wyczekująco. Było jasne, Ŝe rozpoznał dwóch obcych przybyszów. Po chwili kiwnął głową i 

pokazał kciukiem w stronę wnętrza obozu. Przeszli obok niego, a za plecami usłyszeli jeszcze 

jego słowa. 

- Co powiedział? - szepnął Shef. 

- Powiedział: „Odpowiadasz za to własną głową”, coś w tym rodzaju. 

Wewnątrz  opanowało  Shefa  uczucie  bezgranicznego  zdumienia.  Było  to  zdumienie 

porządkiem  i  wspaniałą  organizacją,  wszystko  wydawało  się  tam  mieć  swój  cel  i 

background image

przeznaczenie.  Ludzie  byli  wszędzie,  rozmawiali,  gotowali,  grali  w  kości.  Drogi  były 

wytyczone  równo,  wszystkie  tej  samej  szerokości  i  mocno  ubite.  Nierówności  terenu 

zasypano Ŝwirem. Ci ludzie naprawdę cięŜko pracują - pomyślał Shef. 

Prowadzona  przez  Thorvina  grupa  męŜczyzn  posuwała  się  wciąŜ  naprzód.  Gdy  przeszli 

juŜ  około  stu  jardów,  Shef  uznał,  Ŝe  powinni  znajdować  się  w  samym  środku  obozu.  W  tej 

samej niemal chwili Thorvin przywołał do siebie obu chłopców. 

- Będę mówił szeptem, bo grozi nam wielkie niebezpieczeństwo - wyjaśnił na wstępie. - 

Wielu  tutejszych  ludzi  zna  wiele  języków.  Teraz  przetniemy  główną  drogę,  która  wiedzie  z 

północy  na  południe.  Na  południu,  niedaleko  brzegu  rzeki  znajdują  się  namioty 

Ragnarssonów i ich stronników. Rozsądny człowiek nigdy się tam nie zapuszcza. Pójdziemy 

wprost do mojej kuźni, która mieści się przy drugim wejściu do obozu. Będziemy iść patrząc 

przed  siebie,  nie  oglądając  się  nawet  w  stronę  obozowiska  Ragnarssonów.  Kiedy  dojdziemy 

do kuźni, od razu wejdziemy do środka. A teraz śmiało w drogę, jesteśmy juŜ niedaleko. 

Shef  szedł  ze  spuszczonymi  oczami,  Ŝałując,  Ŝe  nie  moŜe  się  choć  trochę  rozejrzeć. 

Przyjechał  tu  z  powodu  Godivy,  lecz  jak  ją  teraz  odnajdzie?  Czy  odwaŜy  się  spytać  o  jarla 

Sigvartha? 

Powoli przecisnęli się przez tłum i dotarli niemal pod samą palisadę. Oddalony nieco od 

pozostałych  zabudowań  stał  tam  prowizorycznie  wykonany  budynek.  W  środku  Shef 

zauwaŜył znajome wyposaŜenie: kowadło, miechy i palenisko. Wokół kuźni rozciągnięte były 

grube nici, na których wisiały szkarłatnoczerwone jarzębiny. 

- Jesteśmy na miejscu -  westchnął Thorvin z wyraźną ulgą, lecz kiedy spojrzał w stronę 

chłopców,  jego  twarz  pobladła  gwałtownie.  Shef  odwrócił  się  przeraŜony.  Za  nimi  stał 

męŜczyzna.  Po  raz  pierwszy  od  kilku  miesięcy  Shef  przyglądał  się  komuś  z  podniesioną 

głową. Dawno juŜ nie spotkał człowieka tak potęŜnego. 

MęŜczyzna  ubrany  był  w  takie  same  samodziałowe  spodnie,  jak  wszyscy  w  obozie, 

jednak jego klatkę piersiową owijała dziwaczna jaskrawoŜółta tkanina upięta na lewym barku, 

tak Ŝe prawe ramię pozostawało całkowicie odsłonięte. Za jego plecami widać było rękojeść 

olbrzymiego  miecza,  który  zawieszony  przy  boku  ciągnąłby  się  pewnie  po  ziemi.  W  lewej 

ręce męŜczyzna trzymał niewielką okrągłą tarczę, z długim Ŝelaznym szpicem pośrodku. Parę 

kroków za nim tłoczyło się jeszcze kilkunastu identycznie odzianych wojowników. 

- Co to za jedni? - warknął męŜczyzna. - Kto ich tu wpuścił? - Słowa wypowiadane były z 

dziwacznym akcentem, ale Shef zrozumiał wszystko. 

- Wpuścili ich straŜnicy przy bramie - odparł Thorvin. - Nie zrobią nic złego. 

- To przecieŜ Anglicy. Enzkir

- W obozie jest pełno Anglików. 

- Aha, ale tamci mają łańcuchy na szyjach. Chcę, Ŝebyś mi ich wydał. Chcę ich widzieć w 

kajdanach. 

background image

Thorvin  postąpił  krok  do  przodu  i  znalazł  się  pomiędzy  Shefem  a  Hundem.  Jego  pięciu 

towarzyszy stanęło naprzeciw ubranym na Ŝółto wojownikom. 

- Biorę tego tutaj - Thorvin ścisnął rękę Shefa - na pomocnika do kuźni. 

-  Ładna  sztuka  -  zadrwił  męŜczyzna  -  pewnie  potrzebujesz  go  do  innych  celów.  A  co  z 

tamtym? - wskazał kciukiem Hunda. 

- On pójdzie do Ingulfa. 

-  Ale  skoro  go  tam  jeszcze  nie  ma,  trzeba  się  przekonać,  czy  nie  przyszedł  tu  na 

przeszpiegi. Widzę, Ŝe miał obręcz na szyi. 

Shef  postąpił  krok  do  przodu,  czując  jak  Ŝołądek  podchodzi  mu  do  gardła.  Wiedział,  Ŝe 

opór  nie  ma  sensu,  nie  mógł  przecieŜ  stawić  czoła  dwunastu  w  pełni  uzbrojonym 

wojownikom. Lecz nie mógł takŜe pozwolić, aby zabrali jego przyjaciela. Kiedy połoŜył dłoń 

na  rękojeści  swego  krótkiego  miecza,  stojący  na  przedzie  męŜczyzna  sięgnął  błyskawicznie 

za siebie i wyciągnął swój potęŜny oręŜ. 

- Stójcie! - krzyknął ktoś potęŜnym głosem. 

Podczas  gdy  Thorvin  rozmawiał  z  wysokim  męŜczyzną,  całe  zgromadzenie  stało  się 

obiektem  ogólnego  zainteresowania.  Otaczała  ich  teraz  grupa  sześćdziesięciu,  moŜe 

osiemdziesięciu  męŜczyzn.  Spośród  gapiów  wyszedł  najwyŜszy  męŜczyzna  jakiego  Shef 

kiedykolwiek widział. PrzewyŜszał chłopca o głowę, był teŜ bez porównania potęŜniejszy. 

-  Thorvin  -  rzekł  spokojnie  męŜczyzna  -  Muirtach  -  kiwnął  w  stronie  dziwacznie 

ubranego wojownika. - Co to za zamieszanie? 

- Zabieram ze sobą tego niewolnika. 

-  Nie  -  odparł  Thorvin  ciągnąc  Hunda  w  stronę  kuźni  i  zaciskając  jego  palce  na 

uwiązanych na nici jarzębinach. - On jest pod opieką Thora. 

Muirtach podszedł w ich stronę z podniesionym mieczem. 

- Stój! - zagrzmiał znowu ten sam głos. - Nie masz prawa, Muirtach! 

- A tobie co do tego? 

Powoli i bardzo niechętnie potęŜny męŜczyzna włoŜył rękę pod swoją tunikę i wyciągnął 

na wierzch srebrny emblemat w kształcie młota. 

Muirtach zaklął i splunął na ziemię. 

-  MoŜesz  ich  więc  zabrać  -  rzekł  chowając  miecz  -  ale  ty,  chłopcze...  -  jego  oczy 

zatrzymały się teraz na Shefie. - Ty chciałeś podnieść na mnie rękę. Niedługo cię dopadnę, a 

wtedy będziesz trupem, mój mały. Thor nic dla mnie nie znaczy - zwrócił się do Thorvina. - 

Nie więcej niŜ Chrystus i jego matka-dziwka. Nie ogłupisz mnie tak łatwo jak jego - wskazał 

palcem  wybawcę  Anglików  i  odszedł  wolno z  wysoko  uniesioną  głową,  jak  ktoś  kto  doznał 

poraŜki, lecz wstydzi się to okazać. W ślad za nim odeszli jego ludzie. 

Shef  zdał  sobie  sprawę,  Ŝe  przez  cały  czas  wstrzymywał  oddech,  i  z  ulgą  wypuścił 

powietrze. 

- Kim byli ci ludzie? - spytał odprowadzając wzrokiem ubranych na Ŝółto wojowników. 

background image

Thorvin  odpowiedział  mu  po  norwesku,  uŜywając  jednak  słów,  które  w  obu  językach 

były podobne. 

- To byli gaddgedlarzy. Irlandzcy chrześcijanie, którzy opuścili swój lud i boga i stali się 

wikingami.  Ivar  Ragnarsson  ma  wśród  nich  wielu  stronników  i  przy  ich  pomocy  będzie 

próbował objąć tron  Anglii, a później  Irlandii. Kiedy mu się to uda, powróci pewnie wraz z 

braćmi w swoje strony, do Danii i Norwegii. 

-  Lecz  moŜe  tam  juŜ  nigdy  nie  dotrzeć...  -  wtrącił  potęŜny  męŜczyzna  skinąwszy  głową 

Thorvinowi  w  geście  szacunku.  Potem  zmierzył  wzrokiem  Shefa.  -  To  było  odwaŜne,  mały. 

RozdraŜniłeś potęŜnego człowieka. Mnie teŜ się to zresztą udało. JeŜeli będziesz mnie jeszcze 

kiedyś potrzebował, zwróć się do Thorvina. Ragnarssonowie trzymają mnie u siebie, bo to ja 

zaniosłem  wiadomość  do  Braethraborgu.  Teraz,  kiedy  pokazałem  wszystkim  mój  amulet, 

wszystko moŜe się zdarzyć. Tak czy inaczej, nie czuję się juŜ dobrze wśród sfory Ivara. 

MęŜczyzna odszedł bez poŜegnania. 

- Kto to był? - spytał Shef. 

- Wielki wojownik z Halogalandu w Norwegii, zwą go Viga-Brand. Brand Zabójca. 

- Czy jest twym przyjacielem? 

-  Jest  przyjacielem  Drogi,  przyjacielem  Thora,  a  więc  równieŜ  przyjacielem  wszystkich 

kowali. 

Nie  mam  pojęcia,  w  co  dałem  się  wciągnąć  -  pomyślał  Shef  -  ale  pod  Ŝadnym  pozorem 

nie  wolno  mi  zapominać,  po  co  tu  przyjechałem.  Jego  oczy  powędrowały  bezwiednie  w 

kierunku  południowego  krańca  obozu,  gdzie  znajdowały  się  kwatery  synów  Ragnara.  Ona 

musi tam być. 

 

background image

Rozdział szósty 

Przez  pierwszych  kilka  dni  Shef  nie  miał  jednak  czasu  myśleć  o  swojej  misji.  Pracował 

zbyt cięŜko. Thorvin wstawał o świcie, a pracę kończył czasem późną nocą. W przypadku tak 

wielkiej  armii  było  rzeczą  zupełnie  naturalną,  Ŝe  kaŜdego  dnia  pojawiali  się  kolejni  ludzie, 

których  topory  obluzowały  się  przy  trzonie,  ci,  którym  trzeba  było  znitować  tarcze,  byli  teŜ 

tacy,  którzy  chcieli  osadzić  na  nowo  swoje  włócznie.  Czasem  ustawiała  się  nawet  kolejka, 

złoŜona  z  dwudziestu  męŜczyzn.  Niekiedy  trafiały  się  cięŜsze  i  bardziej  skomplikowane 

zamówienia.  Pewnego  razu  przyniesiono  im  podziurawione  i  pokrwawione  kolczugi,  które 

trzeba  było  przygotować  dla  nowego  właściciela.  KaŜde  oczko  kolczugi  musiało  być 

dopasowane precyzyjnie do sąsiednich czterech, tamte zaś naleŜało połączyć z następnymi. 

- Kolczugę łatwo jest załoŜyć i daje ona swobodę ramionom - stwierdził Thorvin, kiedy 

Shef  uporał  się  wreszcie  z  pracą.  -  Nie  daje  jednak  dobrej  ochrony  przed  mocnym  ciosem, 

poza tym jest prawdziwym piekłem dla kowali. 

Z  biegiem  czasu  Thorvin  powierzał  Shefowi  coraz  więcej  rutynowych  zadań,  a  sam 

koncentrował się na wyjątkowo cięŜkich, albo bardzo specjalistycznych pracach.  Był jednak 

niemal  zawsze  w  pobliŜu.  Rozmawiając  uŜywał  języka  norweskiego,  powtarzając,  jeśli  było 

to konieczne, niektóre słowa i wyraŜenia. Na początku pomagał sobie teŜ gestykulacją. Shef 

wiedział, Ŝe Thorvin zna dobrze angielski, ale nie chce się nim posługiwać. Co więcej, Shef 

został  nakłoniony  do  odpowiadania  po  norwesku,  choćby  miał  tylko  powtarzać  słowa 

Thorvina.  Szybko  przekonał  się  jednak,  Ŝe  oba  języki  są  do  siebie  bardzo  podobne  i  to 

zarówno pod względem  słownictwa, jak i samego stylu wypowiedzi. Stopniowo Shef zaczął 

traktować  norweski  jak  dziwaczny  dialekt  angielski  o  specyficznej  wymowie,  dialekt,  który 

moŜna z powodzeniem naśladować, jednak trudno uczyć się go od podstaw. Wkrótce potem 

zaczął robić szybkie postępy. 

Rozmowa z Thorvinem była poza tym dobrą odtrutką na nudę i zniechęcenie. Za sprawą 

Thorvina i  czekających  przed kuźnią męŜczyzn  Shef nauczył się mnóstwa rzeczy, o których 

wcześniej  nie  miał  pojęcia.  Wikingowie  wydawali  się  znakomicie  poinformowani,  jeśli 

chodzi o wszelkie decyzje bądź zamiary swoich wodzów, nie mieli teŜ Ŝadnych oporów, aby 

sprawy  te  poddawać  dyskusji,  a  nawet  krytykować.  Jedna  rzecz  stała  się  szybko  oczywista, 

background image

wielka  armia,  której  obawiało  się  całe  chrześcijaństwo,  nie  okazała  się  monolitem.  Jej  serce 

stanowili  synowie  Ragnara  i  ich  stronnicy,  lecz  była  to  najwyŜej  połowa  wszystkich 

Ŝ

ołnierzy.  Reszta  to  przybyłe  z  róŜnych  stron  kontyngenty,  które  liczyły  na  swój  udział  w 

zdobyczach  wojennych.  Kontyngenty  te  były  rozmaitej  wielkości,  tak  więc  pewien  jarl  z 

Orkadów  przywiódł  dwadzieścia  statków;  nie  brakowało  jednak  niewielkich  oddziałów 

zwerbowanych  w  wioskach  Jutlandii  i  Skandynawii.  Część  z  tych  ludzi  była  wyraźnie 

rozczarowana przebiegiem wydarzeń. Mówili, Ŝe kampania rozpoczęła się wprawdzie dobrze, 

ale  zajęcie  East  Anglii  miało  być  tylko  etapem  do  podboju  królestwa  Northumbrii, 

prawdziwego celu kampanii. Nie zamierzali zostawać tu tak długo. 

-  Dlaczego  nie  wylądowaliście  od  razu  w  Northumbrii?  -  spytał  kiedyś  Shef  jednego  ze 

swych  klientów.  Krępy  wiking  z  zarysowaną  wyraźnie  łysiną  zaśmiał  się  głośno  w 

odpowiedzi. Wyjaśnił, Ŝe najbardziej skomplikowaną częścią kampanii jest jej rozpoczęcie, a 

więc wprowadzenie statków w górę rzeki, znalezienie miejsca, w którym moŜna je ulokować, 

znalezienie  koni  dla  tysięcy  jeźdźców,  a  wreszcie  zebranie  w  jednym  miejscu  wszystkich 

kontyngentów, które przybywają z opóźnieniem i gubią drogę. 

-  JeŜeli  chrześcijanie  mieliby  choć  trochę  rozumu  -  rzekł  wreszcie  z  emfazą,  spluwając 

siarczyście - mogliby nas wykurzyć za kaŜdym razem, nawet zanim uda nam się zacząć. 

- Jednak nie wówczas, gdy dowodzi WęŜowe Oko - dorzucił inny męŜczyzna. 

- MoŜe i nie - zgodził się krępy wiking. - MoŜe nie udałoby im się z WęŜowym Okiem, 

ale czy pamiętasz słabszych dowódców? Pamiętasz wyprawę Ulfketila do kraju Franków? 

Tak  więc  lepiej  jednak  trochę  przeczekać  zanim  się  w  końcu  uderzy,  zgodzili  się 

wszyscy,  ale  tym  razem  trwa  to  juŜ  za  długo.  Pomysł  się  nie  sprawdził.  Wszystko  to  wina 

tego króla Edmunda, „Jatmunda”, jak go nazywali. Co sprawia, Ŝe zachowuje się tak głupio? 

Tak łatwo byłoby im spustoszyć to całe jego królestwo, ale nie mieli na to ochoty. Trwałoby 

to zbyt długo, narzekali klienci Shefa, a łupy byłyby bardzo mizerne. Czemu, do czorta, król 

nie chce im zapłacić i dojść do ugody. Dostał przecieŜ ostrzeŜenie. 

MoŜe  było  ono  zbyt  okrutne  -  pomyślał  Shef,  przypominając  sobie  spojrzenie 

okaleczonego Wulfgara. Przypomniał sobie takŜe atmosferę potęŜnego gniewu, jaki opanował 

całą  okolicę,  o  czym  przekonał  się  na  własnej  skórze  w  trakcie  wyprawy.  Kiedy  spytał 

dlaczego  wikingowie  uparli  się,  Ŝeby  zaatakować  właśnie  Northumbrię,  największe 

wprawdzie, ale na pewno nie najbogatsze z angielskich królestw, jego słowa powitał wybuch 

ś

miechu, który potrwał jeszcze dobrą chwilę. W końcu opowiedziano mu historię o Ragnarze 

Lothbroku  i  królu  Elli,  o  starym  odyńcu  i  jego  warchlaczkach,  o  spotkaniu  Vigi-Branda  z 

Ragnarssonami  w  Braethraborgu.  Shef  słuchał  w  napięciu  i  czuł  przechodzące  po  plecach 

ciarki.  Przypomniał  sobie  dziwne  słowa,  które  wypowiedział  umierający  wojownik  o 

siniejącej twarzy i złowrogie przeczucie, jakiego wtedy doświadczył. 

Teraz zrozumiał juŜ powód zemsty, wiele rzeczy pozostało jednak nie wyjaśnionych. 

background image

-  Dlaczego  mówisz  czasem  o  „piekle”?  -  spytał  Thorvina  po  całym  dniu  znojnej  pracy, 

kiedy  usiedli  wreszcie  przy  kuflach  piwa.  Czy  wierzysz,  Ŝe  jest  miejsce,  gdzie  wymierzana 

jest  po  śmierci  kara  za  grzechy?  Chrześcijanie  wierzą  w  Piekło,  ale  ty  nie  jesteś  przecieŜ 

chrześcijaninem. 

- Naprawdę sądzisz, Ŝe Piekło jest chrześcijańskim słowem? - odrzekł Thorvin. - A co to 

takiego „Niebiosa”? 

- To samo co niebo - odparł zdziwiony Shef. 

- Ale takŜe miejsce pośmiertnej chwały i błogości, w które wierzą chrześcijanie. To słowo 

istniało  jednak  zanim  powstał  Kościół.  Zostało  poŜyczone  i  zmieniło  się  wtedy  jego 

znaczenie.  To  samo  z  Piekłem.  Co  oznacza  „hulda”?  -  spytał  Shefa  tym  razem  uŜywając 

norweskiego określenia. 

- Oznacza: coś chować, przykrywać, podobnie jak słowo „helian” w angielskim. 

-  A  więc  Piekło  jest  tym,  co  pozostaje zakryte.  Tym,  co  znajduje  się  pod ziemią.  Proste 

słowo,  podobnie  jak  Niebo.  MoŜesz  podłoŜyć  pod  nie  takie  znaczenie,  jakie  ci  się  tylko 

podoba. Teraz twoje drugie pytanie. Tak, wierzymy, Ŝe jest miejsce, gdzie po śmierci ukarane 

zostaną nasze grzechy. Niektórzy z nas nawet je widzieli. Wierzymy więc w karę za grzechy, 

lecz mamy chyba nieco inne niŜ chrześcijanie wyobraŜenie o tym, co jest grzechem, a co nim 

nie jest. 

- O kim mówisz „my”? 

-  JuŜ  czas,  Ŝebym  ci  wszystko  powiedział.  Wiele  razy  doznałem  wraŜenia,  Ŝe  jesteś 

powołany, aby poznać naszą historię. 

Thorvin zamilkł na chwilę i dotknął swego amuletu. 

-  Wszystko  zaczęło  się  kilka  pokoleń  przed  nami,  moŜe  sto  pięćdziesiąt  lat  temu.  W 

tamtym czasie wielki jarl Fryzów, który był poganinem, na skutek opowieści, jakie przynieśli 

mu misjonarze z kraju Franków, a takŜe z uwagi na więzy jakie łączyły  go z chrześcijańską 

juŜ wtedy Anglią, zdecydował się przyjąć chrzest. Tak jak było w zwyczaju, chrzest odbyć się 

miał  w  miejscu  publicznym,  pod  gołym  niebem  w  specjalnie  wy  budowanym  do  tego  celu 

basenie.  Postanowiono,  Ŝe  po  tym  jak  ochrzczony  zostanie  jarl  Radbod,  w  jego  ślady  pójdą 

moŜni z jego dworu, a następnie całe hrabstwo. Hrabstwo, bowiem Fryzowie byli zbyt dumni, 

a  pozwolić  komukolwiek  spośród  siebie  na  posługiwanie  się  tytułem  króla.  Tak  więc  jarl 

podszedł do krawędzi basenu ubrany w swoje gronostaje i purpury i wszedł na prowadzące do 

wody  stopnie.  Kiedy  umoczył  w  wodzie  jedną  stopę  odwrócił  się  nagle  i  zadał  pytanie 

przełoŜonemu misjonarzy, którego Frankowie nazywali Wulfhramm, bądź Wolfraven. Spytał 

go,  czy  to  prawda,  Ŝe  jeśli  on,  Radbod,  przyjmie  chrzest,  jego  przodkowie,  którzy  wraz  z 

innymi grzesznikami cierpią męki w piekle, zostaną uwolnieni i od tej chwili czekać będą na 

swych potomków, aby wejść z nimi do Królestwa Niebieskiego. Nie, odparł Wolfraven, twoi 

przodkowie byli poganami, którzy nigdy nie dostąpili chrztu, nie mogą więc zostać zbawieni. 

Nie ma zbawienia poza Kościołem, dodał i dla większego efektu powtórzył to raz jeszcze po 

background image

łacinie:  Nulla  salvatio  extra  ecclesiam.  Lecz  moich  przodków  nikt  nigdy  nie  nakłaniał  do 

przyjęcia chrztu, rzekł Radbod. Nie mieli nawet okazji się od niego uchylić. Czemu więc mają 

zostać  potępieni  na  wieki  za  coś,  o  czym  nie  mieli  pojęcia?  Taka  jest  wola  boska,  rzekł 

frankoński  misjonarz  wzruszając  ramionami.  Słysząc  to  Radbod  wyjął  z  wody  swą  stopę  i 

złoŜył  uroczystą  przysięgę,  Ŝe  nigdy  nie  zostanie  chrześcijaninem.  JeŜeli  miałby  wybierać, 

dodał  jeszcze,  wolałby  juŜ  Ŝyć  w  piekle  wraz  ze  swoimi  niewinnymi  przodkami  niŜ  iść  do 

nieba  ze  świętymi  i  biskupami,  którym  brak  poczucia  sprawiedliwości.  I  tak  zaczęło  się 

wielkie  prześladowanie  chrześcijan  w  całym  hrabstwie  fryzyjskim,  które  wpędziło  w  gniew 

króla Franków. 

Thorvin pociągnął głęboki łyk grzanego piwa i dotknął wiszącego na szyi amuletu. 

-  Tak  to  się  wszystko  zaczęło.  Jarl  Radbod  był  człowiekiem  mądrym  i  przewidującym. 

Zrozumiał,  Ŝe  jeśli  chrześcijaństwo  będzie  nadal  jedyną  religią  dysponującą  kapłanami, 

księgami  i  pismem,  to  wkrótce  stanie  się  tak,  Ŝe  to,  co  głosi,  zostanie  przez  wszystkich 

przyjęte.  Na  tym  polega  siła,  a  zarazem  grzech  chrześcijan.  Nie  są  w  stanie  zaakceptować 

faktu,  Ŝe  ktoś  poza  nimi  mógłby  posiadać  choć  cząstkę  Prawdy.  Nie  zamierzają  się  z  nikim 

układać. Nie uznają półśrodków. Tak więc, aby ich pokonać, albo przynajmniej zatrzymać na 

długość  ramienia,  Radbod  postanowił,  Ŝe  kraje  Północy  powinny  mieć  swoich  kapłanów  i 

swoje własne podania. W ten oto sposób powołana została Droga. 

- Droga? - powtórzył Shef, gdy Thorvin zamilkł na chwilę. 

-  My  właśnie  jesteśmy  kapłanami  Drogi,  a  nasze  obowiązki  są  trojakiego  rodzaju. 

Pierwszy,  to  oddawać  cześć  starym  bogom,  całej  rodzinie  Azów:  Thorowi  i  Odynowi, 

Freyrowi  i  Ullrowi,  Tyrowi  i  Njordowi,  a  takŜe  Hajmdalowi  i  Baldurowi.  Ci,  którzy  wierzą 

szczerze, noszą amulety, symbolizujące boga, którego kochają najbardziej. Znakiem Tyra jest 

miecz, róg znakiem Hajmdala, zaś znakiem Thora młot, taki właśnie jaki noszę na szyi. Wielu 

ludzi nosi taki amulet. 

Shef dobrze juŜ znał te amulety. 

- Naszym drugim obowiązkiem jest utrzymywać  się z wykonywania jakiegoś rzemiosła, 

w moim przypadku jest to kowalstwo. Nie wolno nam bowiem postępować jak kapłani boga 

Chrystusa, którzy sami nie pracując pobierają dziesięcinę i datki, bogacąc się na cudzej pracy. 

Trzeci  z  naszych  obowiązków  trudno  jest  wytłumaczyć.  Musimy  troszczyć  się  o  to,  co  ma 

nadejść,  czuwać  nad  tym,  co  ma  się  dopiero  wydarzyć.  I  to  nie  w  przyszłym  świecie,  lecz 

tutaj, na ziemi. Widzisz chłopcze, chrześcijańscy kapłani wierzą, Ŝe ten świat to tylko krótki 

etap  na  wielkiej  drodze  do  wieczności  i  Ŝe  najświętszą  powinnością  człowieka  jest  przejść 

przezeń  czyniąc  jak  najmniej  złego.  Nie  wierzą,  Ŝeby  ten  świat  sam  w  sobie  miał  jakąś 

wartość.  Jednak  my,  kapłani  Drogi  wierzymy,  Ŝe  na  tym  właśnie  świecie  rozegra  się  wielka 

bitwa,  tak  wielka,  Ŝe  Ŝaden  człowiek  nie  jest  w  stanie  sobie  tego  wyobrazić.  Naszym  celem 

jest  wesprzeć  naszą  stronę,  stronę  bogów  i  ludzi,  Ŝeby  była  silniejsza,  gdy  nadejdzie  ten 

wielki dzień. Dzień ostatecznej walki. Tak więc naszą powinnością jest nie tylko wykonywać 

background image

nasze  rzemiosło,  ale  ulepszać  naszą  pracę,  wprowadzać  do  niej  to  wszystko,  czego  moŜemy 

się sami nauczyć. Najbardziej powaŜani wśród nas wymyślają zupełnie nowe rodzaje sztuki i 

rzemiosła,  takie,  o  których  nikt  wcześniej  nie  słyszał.  CóŜ,  daleko  mi  do  nich.  Przyznać 

jednak  trzeba,  Ŝe  wielu  nowych  rzeczy  nauczyliśmy  się  juŜ  na  Północy  od  czasów  jarla 

Radboda. 

Uśmiechnął się. 

- Słyszano juŜ o nas nawet na Południu. W miastach gdzie panują Maurowie, w Kordobie 

i  w  Kairze,  mówi  się  juŜ  o  Drodze,  opowiada  o  „czcicielach  ognia”,  jak  nas  tam  nazywają. 

Wysyłają  do  nas  ludzi,  aby  patrzyli  i  słuchali.  Chrześcijanie  jednak  nikogo  do  nas  nie 

posyłają.  Są  przekonani,  Ŝe  tylko  oni  posiedli  Prawdę,  Ŝe  tylko  oni  wiedzą  co  jest 

zbawieniem, a co grzechem. 

- Czy to nie grzech uczynić z człowieka „heimnara”? - spytał Shef, a Thorvin spojrzał na 

niego badawczo. 

- Nie ja nauczyłem cię tego słowa. WciąŜ jednak zapominam, Ŝe wiesz znacznie więcej, 

niŜ  mogłem  z  początku  podejrzewać.  Tak,  to  grzech  uczynić  z  człowieka  „heimnara”, 

niezaleŜnie od tego, co człowiek ten miałby na swoim sumieniu. To sprawa Lokiego, demona, 

w intencji którego paliliśmy ogień w naszym kręgu, przy włóczni jego ojca, Odyna. Niewielu 

z  nas  nosi  jednak  znak  Odyna,  a  Ŝaden  nie  nosi  znaku  Lokiego...  Zrobić  z  kogoś  Ŝywego 

trupa.  Czuję  w  tym  rękę  Ivara,  niezaleŜnie  od  tego,  czy  zrobił  to  sam,  czy  nie.  Istnieją  inne 

sposoby,  aby  pokonać  chrześcijan,  a  sposób,  jaki  stosuje  Ivar  Ragnarsson,  jest  głupi.  Do 

niczego nie doprowadzi. Ale dosyć juŜ tego. Pora spać. 

 

Praca dla Thorvina odebrała Shefowi moŜliwość zajęcia się własną misją. Hund zabrany 

został  niemal  od  razu  do  Ingulfa,  który  takŜe  był  kapłanem  Drogi.  Od  tego  czasu  nie  mieli 

okazji  się  spotkać.  Thorvin  powtarzał  Shefowi,  Ŝeby  nie  wychodził  poza  obręb  okalających 

kuźnię  girland  z  jarzębiny.  Wewnątrz  jesteś  pod ochroną  Thora  -  mówił  -  a  tego,  kto  by  cię 

zabił,  dosięgłaby  jego  zemsta.  Muirtach  byłby  niezwykle  szczęśliwy,  gdyby  spotkał  cię 

błąkającego się po obozie. 

Następnego ranka w kuźni pojawił się Hund. Shef był sam i klęczał ugniatając ciasto na 

chleb, który zgodnie z umową mieli wypiekać tego dnia dla wojowników. 

- Widziałem ją! Widziałem ją tego ranka - szepnął, gdy tylko zobaczył Shefa. 

Shef poderwał się na równe nogi wysypując na ziemię mąkę. 

- Kogo?! - krzyknął. - Widziałeś Godivę? Gdzie? Kiedy? 

- Błagam cię, usiądź - uspokajał go Hund starając się posprzątać z ziemi rozsypaną mąkę. 

-  Musimy  wyglądać  normalnie.  Wokół  pełno  ludzi.  Usiądź  i  słuchaj.  Najpierw  zła 

wiadomość: Godiva została kobietą Ivara Ragnarssona. Nikt jej jednak nie skrzywdził, Ŝyje i 

ma się dobrze. Wiem to, poniewaŜ jako medyk, Ingulf bywa wszędzie, a teraz, kiedy zobaczył 

juŜ, co potrafię, często mnie Ŝe sobą zabiera. Przed kilkoma dniami został wezwany do Ivara. 

background image

Nie pozwolili mi wejść do środka, wokół ich namiotów stoją silne straŜe, ale kiedy czekałem 

na Ingulfa, widziałem jak tamtędy przechodziła. Nie moŜe być mowy o pomyłce. Przeszła w 

odległości zaledwie pięciu jardów ode mnie, choć mnie nie zobaczyła. 

- Jak wyglądała? - spytał Shef przypominając sobie niedawne spotkanie z matką i Trudą. 

- Śmiała się. Wyglądała na szczęśliwą. 

Obaj  młodzieńcy  zamilkli  na  chwilę.  Po  tym  co  do  tej  pory  usłyszeli  wydawało  im  się 

zupełnie  nieprawdopodobne,  aby  ktoś  mógł  się  czuć,  lub  nawet  wydawać  się  szczęśliwy  w 

zasięgu władzy Ivara Ragnarssona. 

-  Słuchaj,  Shef,  ona  jest  w  okropnym  niebezpieczeństwie,  choć  sama  tego  nie  rozumie. 

Ona  myśli,  Ŝe  jeśli  Ivar  jest  w  stosunku  do  niej  uprzejmy  i  nie  wykorzystał  jej  od  razu  jak 

dziwki, to znaczy, Ŝe jest bezpieczna. Ale z Ivarem jest coś nie tak, moŜe być chory na ciele, 

albo na umyśle. Musisz ją stamtąd zabrać, Shef, i to szybko. Najpierw jednak pozwól, aby cię 

zobaczyła. Nie wiem, co zrobimy potem, ale jeśli będzie wiedziała, Ŝe jesteś w pobliŜu, moŜe 

uda  jej  się  przemycić  jakąś  wiadomość.  Usłyszałem  jeszcze  jedno.  Wszystkie  kobiety 

Ragnarssonów  i  wyŜszych  dowódców  mają  opuścić  dziś  namioty.  Słyszałem  juŜ  wcześniej 

jak narzekały, Ŝe nie ma miejsca, gdzie mogłyby się umyć, z wyjątkiem tej brudnej rzeki. Idą 

więc dzisiaj się umyć poza terenem obozu. Jest jakiś staw, moŜe o milę stąd. 

- Czy moŜemy ją wtedy porwać? 

- Nawet o tym nie myśl. W armii są tysiące męŜczyzn, kaŜdy łasy na kobiety. Będzie tak 

wielu straŜników w eskorcie, Ŝe nie dasz rady ich nawet policzyć. Jedyne co moŜesz zrobić, 

to postarać się, aby cię ujrzała. A teraz powiem ci dokładnie, którędy będą szli. 

I Hund opisał Shefowi całą drogę. 

- Ale jak ja stąd wyjdę? Thorvin... 

-  Pomyślałem  juŜ  o  tym.  Kiedy  kobiety  zaczną  wychodzić,  przyjdę  tu  i  powiem 

Thorvinowi,  Ŝe  wzywa  go  mój  pan.  Powiem,  Ŝe  trzeba  zaostrzyć  narzędzia,  których  Ingulf 

uŜywa do otwierania ludzkich brzuchów i głów. Ingulf potrafi niezwykle rzeczy - dodał Hund 

kiwając z podziwu głową. - Więcej niŜ jakikolwiek chrześcijański medyk. Tak więc Thorvin 

pójdzie ze mną. Wtedy ty  musisz się stąd wymknąć, prześliznąć na zewnątrz i starać się jak 

najbardziej wyprzedzić kobiety i ich eskortę. To ma wyglądać, jakbyś spotkał je przypadkowo 

na drodze. 

Thorvin  wyszedł  zaraz  po  tym  jak  Hund  przyniósł  mu  prośbę  od  Ingulfa,  potem  jednak 

sprawy  przybrały  zły  obrót.  W  kuźni  było  jeszcze  dwóch  klientów,  których  Shef  musiał 

obsłuŜyć,  a  kiedy  wreszcie  sobie  poszli  -  przyszedł  jeszcze  jeden,  który  najwyraźniej  chciał 

sobie trochę porozmawiać. Trwało długo, zanim Shefowi udało się go pozbyć i nie pozostało 

mu  juŜ  nic  innego,  jak  wybrać  najbardziej  niebezpieczny  sposób  wydostania  się  z 

zatłoczonego obozu: pośpiech. 

Szedł  więc  szybko  nie  oglądając  się  na  nikogo,  aŜ  nagle  zboczył  w  stronę  kilku 

opuszczonych namiotów przy samej palisadzie. Wspiął się na nią i dwiema rękami podciągnął 

background image

na  jednej  z  zaostrzonych  belek.  Usłyszał  za  sobą  krzyk,  lecz  nie  było  pościgu.  Fakt,  Ŝe 

wydostawał się na zewnątrz, a nie wślizgiwał do środka nie pozwalał zakwalifikować go jako 

złodzieja. 

Po chwili był juŜ na równinie, gdzie pasły się konie i spacerowali wojownicy. W oddali 

ujrzał  rząd  drzew,  za  którymi  miała  znajdować  się  woda.  Kobiety  wybrały  pewnie  drogę 

wzdłuŜ rzeki, ale byłoby samobójstwem biec teraz za nimi. Musiał znaleźć się tam wcześniej i 

poczekać aŜ nadejdą. Shef podjął decyzję i ruszył na przełaj, przez łąkę. 

W przeciągu dziesięciu minut Shef dotarł do stawu i zaczął się przechadzać po biegnącej 

w pobliŜu podmokłej ścieŜce. Nie było tam jeszcze nikogo. Wiedział, Ŝe powinien wyglądać 

jak  Ŝołnierz  odpoczywający  na  łonie  natury.  Problem  polegał  na  tym,  Ŝe  było  coś,  co 

odróŜniało go od wszystkich innych. Był sam. Poza obszarem obozu, a nawet w jego obrębie, 

wikingowie poruszali się zwykle w gronie towarzyszy ze statku, w wyjątkowych przypadkach 

chodzili we dwóch. 

Nie  miał  jednak  wyboru.  Musiał  po  prostu  wyjść  kobietom  na  spotkanie  łudząc  się,  Ŝe 

Godiva będzie wystarczająco spostrzegawcza, Ŝeby go rozpoznać i dostatecznie sprytna, aby 

nie powiedzieć słowa. 

Wkrótce  usłyszał  przed  sobą  głosy,  nawoływania  i  śmiech  kobiet,  okrzyki  męŜczyzn. 

Shef  wyszedł  zza  zakrętu  i  ujrzał  Godivę  na  samym  przedzie  nadciągającej  grupy.  Ich  oczy 

spotkały się na chwilę. 

W  tym  samym  momencie  ujrzał  jednak  kroczącego  z  uśmiechem  tryumfu  Muirtacha. 

Zanim  zdołał  się  poruszyć,  ktoś  wykręcił  mu  do  tyłu  oba  ramiona.  Wokół  Muirtacha  zebrał 

się  odział  jego  gwardii  w  zabarwionych  szafranem  ubiorach.  Kobiety  pozostawione  zostały 

teraz bez nadzoru. 

- Oto nasz zadziomy wróbelek! - wykrzyknął rozradowany Muirtach biorąc się pod boki. 

- Ten sam, który próbował podnieść na mnie rękę. Przyszedłeś popatrzeć na niewiasty? Mam 

rację?  Oj,  przyjdzie  ci  drogo  zapłacić  za  ten  widok.  Dalej,  chłopcy,  zabierzcie  go  trochę  na 

bok - krzyknął do swoich ludzi, a sam wyciągnął z pochwy swój wielki miecz. - Nie chcę, aby 

nasze panie musiały patrzeć na krew. 

- Chcę z tobą walczyć - rzekł hardo Shef. 

-  Co  to,  to  nie.  Ja,  wódz  gaddgedlarów,  mam  się  zmierzyć  ze  zbiegłym  niewolnikiem, 

który ledwo co zerwał swoją obręcz?! 

-  Nigdy  nie  miałem  obręczy  na  szyi!  -  warknął  Shef.  Czuł  jak  narasta  w  nim  dziwne 

gorąco,  które  wypiera  stopniowo  lodowate  uczucie  lęku  i  przeraŜenia.  Wiedział,  Ŝe  jest  dla 

niego tylko jeden ratunek. Musiał ich skłonić, aby traktowali go jak równego sobie, a wtedy 

moŜe uda mu się przeŜyć. W przeciwnym razie za moment zostanie z niego tylko bezgłowy 

korpus. 

-  Moje  pochodzenie  jest  równie  dobre,  jak  twoje.  I  lepiej  niŜ  ty  władam  norweskim  - 

dodał po chwili. 

background image

- To prawda - odezwał się ktoś z tyłu. - Muirtach, twoi ludzie powinni pilnować kobiet. 

Chyba nie potrzebujesz ich wszystkich, aby poradzić sobie z tym chłopcem? 

Gęsty  szereg  stojących  naprzeciw  Shefa  męŜczyzn  rozstąpił  się  szybko  i  chłopak  stanął 

oko  w  oko  z  tym,  który  wypowiedział  ostatnie  słowa.  Człowiek  ten  wpatrywał  się  w  niego 

jasnymi jak lód oczami. Czekał aŜ Shef spuści wreszcie wzrok. Chłopak poczuł, Ŝe śmierć jest 

bardzo blisko. Z trudem oderwał wzrok od męŜczyzny. 

- Czujesz do niego urazę, Muirtach? 

- Tak, panie - przyznał Irlandczyk z opuszczonymi oczyma. 

- A więc stań z nim do walki. 

- Nie, panie. Ja mówiłem wcześniej... 

-  Jeśli  więc  sam  nie  chcesz,  wyznacz  kogoś  ze  swych  ludzi.  Wybierz  najmłodszego. 

Niechaj chłopak walczy z chłopakiem. JeŜeli twój człowiek zwycięŜy, coś mu podaruję - Ivar 

zdjął z ramienia srebrną bransoletę i podrzuciwszy ją do góry załoŜył z powrotem. - A teraz 

cofnąć  się,  dać  im  miejsce.  Pozwólcie  teŜ  patrzeć  kobietom.  śadnych  reguł  i  nie  moŜna  się 

poddać! - dodał po chwili, a jego zęby błysnęły w posępnym uśmiechu. - Będziecie walczyć 

do końca! 

Chwilę  potem  Shefowi  raz  jeszcze  udało  się  uchwycić  spojrzenie  Godivy,  jej  oczy  były 

teraz okrągłe ze strachu. Stała w kręgu, który otoczył miejsce, gdzie miała rozegrać się walka. 

Oprócz  kobiet  stali  tam  ludzie  Muirtacha  oraz  cała  arystokracja  wikingów,  stronnicy  Ivara  i 

jarlowie  w  purpurowych  płaszczach.  Pośród  nich  dostrzegł  Shef  znajome  oblicze  Vigi-

Branda. Wiedziony jakimś impulsem Shef podszedł w jego stronę. 

- Panie, uŜycz mi swego amuletu. Oddam ci go, jeśli tylko będę mógł. 

Brand zdjął łańcuch i z kamienną twarzą podał go Shefowi. 

- Zrzuć buty, chłopcze. Ziemia jest tu śliska. 

Shef  usłuchał  rady.  Świadomie  zaczął  kontrolować  oddech,  starając  się  wciągać 

powietrze  głęboko  do  płuc.  Wiedział  z  doświadczenia,  Ŝe  zapobiega  to  atakom  chwilowego 

odrętwienia,  w  jaki  wpadają  nieraz  walczący  wojownicy.  Potem  zdjął  koszulę,  zawiesił  na 

szyi  amulet  i  dobył  miecza,  odrzucając  na  bok  swój  pas.  Przeczuwał,  Ŝe  w  tej  walce 

decydująca moŜe okazać się szybkość. 

Jego przeciwnik był takŜe gotowy. Rozebrany do pasa, podobnie jak Shef, w jednej ręce 

trzymał miecz gaddgedlarów, którego ostrze było cieńsze, ale za to niemal o stopę dłuŜsze od 

normalnego, w drugiej zaś okrągłą tarczę z kolcem po środku. Na głowę nasunięty miał hełm. 

Nie wyglądał na duŜo starszego i Shef nie bałby się stanąć naprzeciw niego w zapasach. 

Młodzieniec  miał  jednak  potęŜny  miecz  i  tarczę,  broń  w  kaŜdej  ręce.  Poza  tym  był 

wojownikiem, który zaznał juŜ walki, brał udział w niejednej potyczce. 

Naraz  pojawił  się  przed  oczami  Shefa  obraz  przemawiającego  śpiewnie  Thorvina. 

Pochylił  się,  podniósł  z  ziemi  gałązkę  i  rzucił  ją  w  stronę  swego  przeciwnika,  niczym 

oszczep. 

background image

- Strącę cię do piekła! - zapowiedział uroczyście. 

Tłum  zawrzał  z  podniecenia,  słychać  było  okrzyki  zachęty,  nikt  jednak  nie  dodawał 

otuchy Shefowi. 

Irlandzki wojownik natarł i zaatakował błyskawicznie. Zamarkował cios  w głowę, który 

przeszedł  później  w  długie  cięcie  wymierzone  prosto  w  szyję.  Shef  schylił  się  i  miecz 

przeszedł nad jego głową. Gaddgedlar natarł jednak ponownie zadając dwa cięcia, z prawej i 

lewej strony. Shef cofnął się do tyłu i udając, Ŝe odskoczy w prawo, rzucił się na lewą stronę. 

Mógł teraz zadać cios w odsłonięty bark przeciwnika, zamiast tego cofnął się błyskawicznie 

na  sam  środek  placu.  Wiedział  juŜ  jaką  obrad  taktykę,  wiedział  teŜ,  Ŝe  moŜe  polegać  na 

swoich mięśniach. Czuł pulsowanie krwi i ogarniającą go lekkość. 

Flann,  bo  tak  nazywał  się  irlandzki  wojownik,  podszedł  teraz  do  Shefa  wymachując 

szybko mieczem. Chciał zepchnąć go w stronę kręgu widzów i uniemoŜliwić dalszą ucieczkę. 

Był  naprawdę  szybki,  ale  po  raz  pierwszy  zdarzyło  mu  się  walczyć  z  kimś,  kto  nie  ma 

zamiaru odparowywać ciosów, lecz ich po prostu unika. Shefowi znowu udało się uskoczyć, a 

kiedy  się  odwrócił  zobaczył,  Ŝe  Flann  zaczyna  juŜ  dyszeć.  Armia  wikingów  była  armią 

Ŝ

eglarzy  i  jeźdźców,  mocnych  w  barach  i  ramionach,  nie  przyzwyczajonych  jednak  do 

chodzenia, nie mówiąc juŜ o bieganiu. 

Kiedy  widzowie  pojęli  w  końcu  taktykę  Shefa,  zaczęli  pokrzykiwać  gniewnie  w  jego 

kierunku.  Gdyby  trwało  to  dłuŜej,  mogliby  zacząć  zacieśniać  pierścień  wokół  walczących. 

Kiedy Flann po raz kolejny spróbował swojego popisowego cięcia idącego skosem ku dołowi, 

tym  razem  wolniej  niŜ  poprzednio,  Shef  natarł  pierwszy  i  odparował  gwałtownie,  uderzając 

szeroką klingą swego miecza w sam koniec wymierzonego w siebie ostrza. Ostrze nie pękło 

wprawdzie,  ale  Irlandczyk  osłupiał  na  moment  i  Shef  zdecydował  się  błyskawicznie  na 

zadanie ciosu. Z ramienia Flanna trysnął strumień krwi. 

Przez  długą  chwilę  młodzieńcy  stali  na  środku  placu  jeden  naprzeciw  drugiego.  Prawe 

ramię  Flanna  broczyło  dość  mocno,  chłopak  wiedział  więc,  Ŝe  jeśli  chce  przeŜyć  -  musi 

działać  szybko.  Ruszył  do  przodu  próbując  teraz  ostrych  pchnięć  i  nacierając  tarczą.  Shef 

stosował  uniki  i  odparowywał  ciosy  starając  się  wytrącić  miecz  z  zakrwawionej  ręki 

przeciwnika. 

W pewnej chwili poczuł, Ŝe ciosom Irlandczyka zaczyna brakować pewności. Shef znów 

zaczął  krąŜyć  po  placu,  pełen  energii,  niepomny  zmęczenia.  Flann  z  trudem  chwytał 

powietrze,  nagle  wyrzucił  do  przodu  tarczę  celując  kolcem  w  twarz  Shefa,  po  czym 

wymierzył  w  niego  cios  mieczem.  Shef  błyskawicznie  przykucnął  uchylając  się  od  ostrza  i 

równie szybko wstał zagłębiając swój oręŜ w brzuchu Irlandczyka. Flann zatoczył się do tyłu, 

lecz Shef nie pozwolił mu upaść. Zacisnął lewe ramię na szyi przeciwnika i zamierzył się do 

kolejnego ciosu. 

Pośród panującej wokół wrzawy Shef usłyszał nagle głos Branda Zabójcy. 

- Przyrzekłeś zrzucić go do Nastrónd - krzyknął. - Musisz z nim skończyć! 

background image

Shef spojrzał w dół na poszarzałą, skręconą z bólu i przeraŜenia twarz i niespodziewanie 

ogarnęła  go  furia.  Wepchnął  miecz  w  pierś  Flanna  i  poczuł  jak  ciało  Irlandczyka  skręca 

spazm śmierci. Powoli opuścił nieruchome juŜ zwłoki i uwolnił tkwiący w nich miecz. Potem 

rozejrzał  się  dookoła  i  ujrzawszy  pobladłą  z  gniewu  twarz  Muirtacha,  podszedł  prosto  do 

Ivara, u którego boku stała Godiva. 

- Wyjątkowo pouczające - rzekł Ivar. - Lubię obserwować kogoś, kto potrafi walczyć nie 

tylko ręką, ale teŜ  głową. Ocaliłeś teŜ mój srebrny  naramiennik. Kosztowało mnie to jednak 

wojownika. Jak zamierzasz mi za niego zapłacić? 

- Ja takŜe jestem wojownikiem, panie. 

-  Skoro  tak,  dołącz  do  moich  ludzi.  Zostaniesz  jednym  z  wioślarzy.  Ale  nie  w  druŜynie 

Muirtacha.  Przyjdziesz  dziś  wieczór  do  mego  namiotu.  Mój  marszałek  znajdzie  dla  ciebie 

odpowiednie miejsce. Ivar zamilkł i przyjrzał się uwaŜnie Shefowi. 

- Twój miecz jest w jednym miejscu wyszczerbiony, nie zrobił tego Flann. Powiedz, czyj 

oręŜ to uczynił. 

Shef  zawahał  się  przez  chwilę,  zdecydował  jednak,  Ŝe  wikingowie  najbardziej  docenią 

brawurę. 

- To był miecz jarla Sigvartha! 

Rysy Ivara ściągnęły się wyraźnie. 

- Rozumiem. Kończmy jednak ten turniej. Inaczej kobiety nigdy się nie wykąpią. 

Ivar  odwrócił  się  i  popchnął  przed  sobą  Godivę,  ale  przez  chwilę  jej  spojrzenie  raz 

jeszcze spoczęło na Shefie. 

Gdy odeszli, chłopak podszedł do Vigi-Branda i zdjął z szyi amulet. 

-  W  normalnych  okolicznościach  powiedziałbym:  „Zatrzymaj  go  chłopcze,  boś  na  to 

zasłuŜył.  Pewnego  dnia  zostaniesz  moŜe  wielkim  wodzem”.  Coś  mi  jednak  mówi,  Ŝe  młot 

Thora nie jest dla ciebie właściwym znakiem, mimo Ŝe jesteś przecieŜ kowalem. Wydaje mi 

się, Ŝe naleŜysz do Odyna, którego nazywają takŜe Bileyg, lub Bolverk. 

- Bolverk? - zdziwił się Shef. - CzyŜ jestem sprawcą zła i niedoli? 

- Jeszcze nie teraz. Ale moŜesz stać się powolnym instrumentem w czyichś rękach. Miej 

się  na  baczności.  Dziś  jednak  spisałeś  się  świetnie,  zwłaszcza  jak  na  początkującego.  Dziś 

zabiłeś  chyba  po  raz  pierwszy,  mówię  to  jako  znawca.  Spójrz,  zabrali  juŜ  ciało,  zostawili 

jednak ekwipunek. Miecz, tarcza i hełm naleŜą teraz do ciebie. Tak nakazuje zwyczaj. 

Brand  mówił  jakby  próbował  go  sprawdzić.  Shef  zdał  sobie  z  tego  sprawę  i  pokręcił 

głową. 

-  Nie  mogę  czerpać  korzyści  z  kogoś,  kogo  posłałem  do  Nastrónd,  Miejsca  Umarłych 

Ludzi - rzekł uroczyście, następnie zaś cisnął w krzaki hełm i tarczę, miecz zaś zgiął nogą i 

zostawił na ziemi. 

-  Sam  widzisz  -  powiedział  Brand.  -  Thorvin  nigdy  by  cię  tego  nie  nauczył.  To  znak 

Odyna. 

background image

 

background image

Rozdział siódmy 

Thorvin  nie  okazał  zdziwienia  kiedy  Shef  powrócił  do  kuźni  i  opowiedział  mu,  co  się 

wydarzyło.  Chrząknął  tylko  z  powątpiewaniem,  gdy  chłopak  pochwalił  się,  Ŝe  dołączy  do 

kontyngentu Ivara. 

- A więc dobrze, nie idź tam jednak tak jak stoisz. Zostałbyś od razu wyśmiany, a wtedy 

mogłyby cię ponieść nerwy i doprowadzić do nieszczęścia. 

Z  leŜącego  na  tyłach  kuźni  stosu  uzbrojenia  Thorvin  wyciągnął  świeŜo  osadzoną 

włócznię i obitą skórą tarczę. 

- Z tym wzbudzisz większy szacunek. 

- Czy to twoja własność? 

-  Czasami  ludzie  zostawiają  u  mnie  rzeczy  do  reperacji,  ale  nie  przychodzą  po  nie  z 

powrotem. 

Shef przyjął podarki i stanął zakłopotany. 

- Muszę ci podziękować, za wszystko coś dla mnie uczynił. 

- Zrobiłem to, gdyŜ tak nakazywała mi moja wiara. Tak mi się przynajmniej wydaje. Nie 

jestem  jednak  głupcem,  wiem,  Ŝe  przyszedłeś  tu  w  jakiejś  innej  sprawie.  Nie  wiem  co  to  za 

sprawa, ale mam nadzieję, Ŝe nie wpędzi cię w kłopoty. MoŜe kiedyś nasze drogi znowu się 

skrzyŜują. 

Rozstali  się  bez  dalszych  słów.  Shef  dopiero  drugi  raz  przestępował  krąg,  w  którym 

chroniła go moc Thora, lecz tym razem czynił to bez strachu. Z podniesioną głową przeszedł 

pomiędzy namiotami kierując się nie do kwatery synów Ragnara, lecz do Ingulfa. 

Jak zwykle obok jego domostwa stała gromadka ludzi. Gdy pojawił się Shef, rozeszli się 

powoli,  a  chłopak  ujrzał,  Ŝe  zabierają  kogoś  na  noszach.  Hund  wyszedł  na  spotkanie 

przyjaciela. 

- Co robiłeś? 

- Pomagałem  Ingulfowi. To niezwykłe, jakie cuda on potrafi. Tamten człowiek wdał się 

w  bójkę,  upadł  niezgrabnie  i  złamał  nogę.  Co  byś  z  nim  zrobił,  gdyby  się  to  stało  u  nas  w 

Emneth? 

background image

-  ZabandaŜowałbym  go  -  wzruszył  ramionami  Shef.  -  Nic  innego  nie  da  się  zrobić.  W 

końcu wszystko się zrośnie. 

-  Ale  ten  człowiek  nigdy  nie  mógłby  juŜ  chodzić  jak  przedtem.  Kości  zrosłyby  się 

całkiem  przypadkowo,  noga  byłaby  pokrzywiona  i  guzowata.  Pamiętasz,  jak  zrosła  się  noga 

Crubby,  po  tym  jak  spadł  z  konia?  Ingulf  naprostowuje  nogę,  rozciąga  mocno,  aŜ  złamane 

końcówki kości znowu się spotkają, unieruchamiając ją potem pomiędzy dwiema deseczkami, 

tak Ŝeby mogła się spokojnie goić, i dopiero bandaŜuje. Ingulf potrafi czynić jeszcze większe 

cuda.  Widziałeś  tego  człowieka  na  noszach?  W  tym  przypadku  złamanie  było  tak 

niebezpieczne, Ŝe kości wyszły przez skórę. Ingulf otworzył ostrzem nogę i wepchnął kość do 

ś

rodka, od razu ją nastawiając. Nigdy bym nie uwierzył, Ŝe moŜna przeŜyć taki zabieg, jednak 

Ingulf jest szybki i zwinny, poza tym zawsze wie, co trzeba zrobić. 

-  Czy  moŜesz  się  tego  nauczyć?  -  spytał  Shef,  widząc  wielki  entuzjazm  na  nieruchomej 

zazwyczaj twarzy przyjaciela. 

-  Owszem.  Mając  nieco  praktyki  i  dostatecznie  duŜo  wskazówek.  I  jeszcze  coś.  Ingulf 

studiuje ciała zmarłych, patrzy jak połączone są kości. Pomyśl, co by na to powiedział ojciec 

Andreas? 

- A więc chciałbyś zostać z Ingulfem? 

Hund  skinął  z  wahaniem  głową,  a  następnie  wyjął  spod  swej  tuniki  łańcuch.  Wisiał  na 

nim niewielki srebrny amulet w kształcie jabłka. 

-  Dał  mi  to  Ingulf.  To  jabłko  Ithuna-Uzdrowiciela.  Jestem  teraz  jednym  z  wiernych. 

Wierzę w Ingulfa i Drogę, choć trochę mniej w samego Ithuna. 

Hund spojrzał teraz na szyję swego przyjaciela. 

- Widzę, Ŝe ciebie Thorvin nie nawrócił. Nie nosisz znaku młota. 

- Nosiłem go przez chwilę - Shef wyjaśnił pokrótce, co mu się przydarzyło. - Teraz mam 

szansę, aby uratować Godivę i uciec. MoŜe Bóg będzie dla mnie łaskawy. 

- Bóg? 

- Bóg albo Thor. MoŜe Odyn. Zaczynam sądzić, Ŝe jest to dla mnie bez róŜnicy. Zapewne 

któryś z nich nas teraz obserwuje. 

- Czy mogę coś dla ciebie zrobić? 

- Nie - Shef ścisnął ramię przyjaciela. - Niewykluczone, Ŝe nigdy się juŜ nie zobaczymy. 

Lecz jeśli kiedyś opuścisz wikingów, znajdę dla ciebie jakieś schronienie. Nawet jeśli będzie 

to tylko chata na moczarach. 

Potem  Shef  odwrócił  się  i  skierował  w  stronę  miejsca,  na  które  nie  ośmielił  się  dotąd 

nawet przelotnie spojrzeć: do głównej kwatery dowództwa. 

Kwatery  te  ciągnęły  się  wzdłuŜ  rzeki  na  przestrzeni  ponad  dwustu  jardów.  W  samym 

ś

rodku  znajdował  się  wielki  namiot  przeznaczony  do  spotkań.  Przy  ustawionych  wewnątrz 

stołach  pomieścić  się  mogło  około  stu  osób.  Niedaleko  stały  namioty  braci  Ragnarssonów, 

kaŜdy z nich otoczony zabudowaniami dla kobiet, straŜników i słuŜby. Nieco dalej rozciągał 

background image

się  obóz  wojowników,  zazwyczaj  na  załogę  jednego  statku  przypadały  trzy,  czasem  cztery 

namioty. 

Ludzie Sigurtha byli przewaŜnie Duńczykami. W armii mówiło się otwarcie, Ŝe z czasem 

Sigurth  powróci  do  Danii,  aby  objąć  naleŜne  mu  po  ojcu  królestwo  Sjaellandu  i  Skaane,  a 

później spróbuje przejąć władzę nad całą Danią  - od  Bałtyku  aŜ po Morze Północne.  Ubbi i 

Halvdan,  którzy  sami  nie  zgłaszali  na  razie  pretensji  do  Ŝadnego  tronu,  otoczyli  się 

wojownikami  pochodzącymi  z  całej  niemal  Skandynawii:  ze  Szwecji,  Norwegii,  Gotlandii, 

Bornholmu i rozmaitych wysepek. 

Wokół  Ivara  zgromadzili  się  natomiast  wszelkiego  rodzaju  wygnańcy  i  uciekinierzy. 

Wielu z  nich  było  bez  wątpienia  pospolitymi  mordercami  uciekającymi  przed  czyjąś  zemstą 

bądź  przed  prawem.  Większość  stanowili  jednak  Norwegowie,  którzy  od  wieków 

przemieszczali  się  w  rejony  wysp  Morza  Północnego,  opanowując  najpierw  Orkady  i 

Szetlandy,  później  Hebrydy  i  północną  Szkocję. Ludzie  ci  zaprawieni  juŜ  byli  w  walkach  w 

Irlandii i szczerze wierzyli, Ŝe pewnego dnia Ivar zawładnie całą wyspą i zasiądzie na zamku 

Dubh Linn. 

W  tym  właśnie  podzielonym  i  skorym  do  waśni  otoczeniu  Ragnarssonów  pojawił  się 

nagle  Shef.  Marszałek  wysłuchał  uwaŜnie  jego  opowieści  i  przyjrzał  się  z  dezaprobatą 

skromnemu ekwipunkowi, który chłopak dostał od Thorvina. Potem zawołał swego giermka, 

aby  pokazał Shefowi namiot, miejsce do spania  i wiosło oraz wyjaśnił obowiązki. Człowiek 

ten,  którego  imienia  Shef  nawet  nie  zapamiętał,  objaśnił,  Ŝe  wykonywał  będzie  na  zmianę z 

innymi  cztery  rodzaje  obowiązków:  wartę  przy  statkach,  wartę  przy  bramie,  wartę  przy 

zabudowaniach,  gdzie  więziono  niewolników,  i,  jeśli  zajdzie  taka  konieczność,  wartę  przy 

namiocie Ivara. 

- Sądziłem, Ŝe to gaddgedlarowie chronią Ivara - rzekł Shef. 

- Tylko jeśli jest tutaj. Jeśli wychodzi, idą wraz z nim, a tu zostają kobiety i kosztowności. 

Ktoś musi tego pilnować. 

- Czy nie trzeba być zaufanym człowiekiem, Ŝeby pilnować namiotu Ivara? 

-  A  co,  ty  nie  jesteś?  -  giermek  popatrzył  na  Shefa  z  ukosa.  -  Powiem  ci  jedno,  Enzkir, 

jeŜeli  myślisz  o  kosztownościach  Ivara,  daj  sobie  z  tym  spokój.  Od  razu  zrobi  ci  się  lepiej. 

Słyszałeś chyba co Iv ar zrobił w Knowth z irlandzkim królem? 

Kiedy  przechadzali  się  po  obozie,  Shef  bez  specjalnego  zainteresowania  wysłuchiwał 

opowieści o okrutnych czynach Ivara. Wiedział, Ŝe mają one tylko jeden cel, wywołać strach, 

wolał więc przyglądać się uwaŜnie okolicy. 

Upewnił  się,  Ŝe  najsłabszym  punktem  obozowiska  były  statki.  Nie  było  wokół  nich 

Ŝ

adnych  fortyfikacji,  gdyŜ  odgrodziłoby  to  statki  od  rzeki.  Okręty  stanowiły  wprawdzie 

rodzaj przeszkody, ale równocześnie były przecieŜ najcenniejszą własnością wikingów. JeŜeli 

komuś udałoby się ominąć stojących nad rzeką wartowników, i znalazłby się wśród statków z 

pochodnią i toporem, niełatwo byłoby się go pozbyć. 

background image

Trudniej  byłoby  z  wartownikami  przy  bramie.  Nie  sposób  ich  zaskoczyć.  Trzeba  by 

stoczyć  z  nimi  regularną  walkę,  w  czasie  której  mieliby  przewagę  dzięki  swoim  wielkim 

toporom i osadzonym na Ŝelaznych trzonach oszczepom. Poza tym kaŜdy, kto mimo wszystko 

zdołałby  sobie  z  nimi  poradzić,  musiałby  stawić  czoło  kolejnym  jednostkom,  które 

nadciągałyby z obozu z odsieczą. 

Kiedy przechodzili obok zabudowań, w których więzieni byli niewolnicy, Shef dostrzegł 

nagle znajomą twarz. Na ziemi, skuty kajdanami leŜał jego przyrodni brat Alfgar. Jego jasne 

kręcone włosy zlepione były brudem, a oblicze wyraŜało krańcową rozpacz. Czując na sobie 

czyjeś spojrzenie chłopak podniósł głowę, Shef błyskawicznie odwrócił wzrok. 

- Czy sprzedaliście juŜ jakichś niewolników od czasu przyjazdu? 

-  Nie.  Za  duŜo  kłopotu,  aby  wywieźć  ich  teraz  na  morze.  Anglicy  czają  się  wszędzie. 

Większość  z  nich  naleŜy  do  Sigvartha  -  giermek  splunął  na  ziemię.  -  Czeka,  Ŝeby  ktoś  inny 

przetarł za niego drogę. 

- Przetarł drogę? 

- Za dwa dni Ivar weźmie pół armii i wyruszy na spotkanie temu królikowi, Jatmundowi, 

czy  Edmundowi,  jak  wy  Anglicy  go  nazywacie.  Chce  wyzwać  go  do  walki,  albo  zniszczyć 

cały jego kraj. Wybralibyśmy najprostszą drogę, ale i tak zmarnowaliśmy juŜ mnóstwo czasu. 

Oj, nie będzie to miłe spotkanie dla Jatmunda. 

- Jedziemy z nim, czy zostajemy tutaj? 

-  Nasza  załoga  zostaje  -  raz  jeszcze  giermek  spojrzał  na  Shefa  z  ukosa.  Na  poły  z 

ciekawością,  na  poły  z  gniewem.  -  A  jak  myślisz,  po  co  bym  ci  to  wszystko  opowiadał? 

Będziemy  stać  na  warcie  i  cały  czas  pilnować  obozu.  śałuję,  Ŝe  nie  mogę  pojechać. 

Chciałbym  zobaczyć,  co  zrobią  królowi,  gdy  go  w  końcu  pojmają.  Opowiadałem  ci  juŜ  o 

Knowth.  Byłem  tam,  gdy  Ivar  plądrował  groby  dawnych  królów,  a  mnisi  próbowali  nam 

przeszkodzić. Widziałem, co Ivar zrobił... 

 

Temat ten powracał jeszcze kilkakrotnie podczas wspólnej biesiady, na którą złoŜyły się: 

bulion,  solona  wieprzowina  i  kapusta.  Była  teŜ  beczka  piwa,  z  której  wszyscy  czerpali  do 

woli.  Shef  wypił  więcej  niŜ  mu  się  wydawało  i  jego  myśli  zaczęły  wirować,  nie  pozwalając 

mu na stworzenie planu działania. Wyczerpany połoŜył się na posłaniu. Obraz konającego w 

jego  ramionach  Irlandczyka  wydał  mu  się  teraz  mało  istotnym  szczegółem  z  zamierzchłej 

przeszłości. 

Wyczerpanie owładnęło nim i powiodło w sen. W coś więcej niŜ sen nawet. 

 

Wyglądał na zewnątrz przez wpół zasłonięte okno. Była noc. Jasna, księŜycowa noc. Było 

tak  jasno,  Ŝe  przesuwające  się  po  niebie  chmury  rzucały  na  ziemię  swe  cienie.  I  nagle  coś 

zabłysło. 

background image

Obok  niego  stał  męŜczyzna,  próbował  wytłumaczyć  to  dziwne  zjawisko.  On  jednak  nie 

potrzebował wyjaśnień. JuŜ wiedział. Narastało w nim poczucie zguby, zatracenia. Wzbierała 

teŜ gwałtowna furia. 

-  To  nie  są  promienie  jutrzenki  -  rzekł  Shef,  który  nie  był  Shefem.  -  Nie  jest  to  takŜe 

latający smok, ani łuna poŜaru. To błysk dobywanej broni. Nasi wrogowie chcą nas zaskoczyć 

w  czasie  snu.  Nastała  bowiem  nowa  wojna,  wojna,  która  przyniesie  wszystkim  zniszczenie. 

Powstańcie  więc,  moi  rycerze,  pomyślcie  o  waszej  odwadze,  pilnujcie  bram  i  walczcie 

dzielnie. 

I wtedy Shef usłyszał potęŜny głos, tak potęŜny, Ŝe nie mógł naleŜeć do człowieka. Był to 

głos boga, nie taki jednak, jakiego ktoś mógłby się po bogu spodziewać. Nie był to głos pełen 

godności i dumy, lecz sardoniczny chichot. 

- Pół-Duńczyku, który nie jesteś z rodu Pół-Duńczyków - rzekł bóg. - Nie słuchaj tego, co 

mówi dzielny wojownik. Nie idź do walki. Pozostań z boku. Trzymaj się blisko ziemi. 

 

Shef  obudził  się  raptownie  i  poczuł  odór  spalenizny.  Przez  kilka  chwil,  wciąŜ 

nieprzytomny  ze  zmęczenia,  próbował  poskładać  myśli:  dziwna  draŜniąca  woń,  jak  smoła. 

Skąd  mógł  się  tu  wziąć  taki  zapach?  Później  rozpoczęła  się  szaleńcza  bieganina,  ludzie 

potykali  się  o  jego  posłanie,  deptali  po  jego  nogach,  aŜ  w  końcu  obudził  się  całkowicie.  W 

namiocie  roiło  się  od  męŜczyzn,  szukających  nerwowo  ubrań,  butów,  broni.  Wszystko  w 

głębokim  mroku  rozświetlonym  jedynie  poświatą  płonącego  gdzieś  na  zewnątrz  ognia.  Shef 

zdał sobie nagle sprawę, Ŝe w tle słychać przez cały czas potęŜny łoskot. Krzyki ludzi, trzask 

drewna, a ponad tym wszystkim ogłuszający brzęk metalu, nacierających na siebie mieczów i 

odpierających ataki tarczy. Odgłosy prawdziwej bitwy. 

MęŜczyźni  w  namiocie  krzyczeli  i  pchali  się  jeden  na  drugiego.  Na  zewnątrz  takŜe 

słychać  było  okrzyki,  niektóre  w  odległości  zaledwie  kilku  jardów.  Były  to  okrzyki 

Anglików.  Nagle  Shef  wszystko  zrozumiał.  W  uszach  wciąŜ  jeszcze  brzęczały  mu 

wypowiedziane potęŜnym głosem słowa. Rzucił się na ziemię i zaczął posuwać się w stronę 

ś

rodka  namiotu,  jak  najdalej  od  ścian.  Kilka  chwil  później  jeden  bok  zapadł  się,  a  poprzez 

materiał wtargnęło do środka ostrze włóczni. Giermek, który niedawno oprowadzał Shefa po 

obozowisku,  obrócił  się  w  tamtą  stronę  i  włócznia  trafiła  go  w  sam  środek  piersi.  Shef 

pochwycił padające  ciało i podtrzymał je  w ramionach. Po raz drugi w przeciągu kilkunastu 

zaledwie godzin oglądał ludzką agonię. 

Wkrótce namiot się zawalił, przygniatając sobą Shefa i kilku pozostałych w środku ludzi. 

Na płótno namiotu wbiegli Anglicy przebijając włóczniami szamoczących się w środku ludzi. 

Shef leŜał nieruchomo, jednak w pewnym momencie jedna z włóczni otarła się o jego kolano. 

Potem  Anglicy  odeszli,  a  odgłosy  ucichły  nieco.  Walka  przeniosła  się  najwyraźniej  do 

samego środka obozu. 

background image

Shef wiedział, co się stało. Angielski król przyjął wyzwanie wikingów. Natarł na ich obóz 

w środku nocy i jakimś cudem udało mu się sforsować palisady i wtargnąć do środka. Szedł 

teraz w kierunku statków i namiotów dowództwa, siejąc po drodze krwawe spustoszenie. Shef 

wciągnął  spodnie,  włoŜył  buty  i  przypasawszy  miecz  wyczołgał  się  na  zewnątrz  po  trupach 

swoich niedawnych towarzyszy. Potem pobiegł, pochylony nisko nad ziemią. 

Nie dostrzegł nikogo w  promieniu dwudziestu jardów. Pomiędzy nim a palisadą  ciągnął 

się  pas  zrównanych  z  ziemią  namiotów,  a  obok  nich  stosy  trupów  i  garstka  rannych. 

Niektórzy  z  nich  wzywali  pomocy,  inni  próbowali  wstać  o  własnych  siłach.  Angielscy 

najeźdźcy  starali  się  rozpłatać  mieczami  wszystko,  co  tylko  się  rusza,  mało  komu  udało  się 

więc uratować. 

Shef  wiedział,  Ŝe  jeśli  wikingom  nie  uda  się  szybko  przyjść  do  siebie  i  połączyć  sił, 

najeźdźcy mogą wedrzeć się juŜ bardzo głęboko i rozstrzygnąć o losach bitwy. 

WzdłuŜ  rzeki  widać  było  błysk  ognia  i  gęsty  dym.  Natarcie  Anglików  na  straŜe  wokół 

statków  spotkało  się  z  niewielkim  oporem,  lecz  przy  samej  wodzie  napotkali  najeźdźcy 

znacznie  silniejszą  i  lepiej  zorganizowaną  obronę.  Co  jednak  działo  się  przy  namiotach 

Ragnarssonów?  Czy  nastał  juŜ  odpowiedni  moment?  Czy  nadeszła  chwila,  aby  uwolnić 

Godivę? 

Nie, zdecydował Shef po chwili zastanowienia. Zbyt zacięta była trwająca wokół walka. 

JeŜeli wikingowie odeprą natarcie, Godiva pozostanie nadal niewolnicą, nałoŜnicą Ivara. Jeśli 

jednak atak się powiedzie, powinien być na miejscu, aby ją uratować... 

Shef zaczął biec, jednak nie w stronę, gdzie rozgrywała się walka, tam bowiem na wpół 

uzbrojony  człowiek  znaleźć  mógł  tylko  pewną  śmierć.  Początkowo  sądził,  Ŝe  nie  ma  tam 

nikogo,  jednak  zorientował  się,  Ŝe  istnieją  dwa  ogniska  bitwy,  jedno  wewnątrz  obozu,  w 

rejonie  rzeki,  i  drugie  bardzo  rozległe,  wokół  całej  palisady.  Król  Edmund  zaatakował  obóz 

jednocześnie ze wszystkich stron. 

Shef niczym cień podąŜał w stronę zabudowań niewolników. Kiedy był juŜ blisko, drogę 

przeciął mu wojownik. W ognistej poświacie dostrzec moŜna było jego czarne od krwi udo. 

- Fraendi! - krzyknął męŜczyzna. - PomóŜ mi, zatamuj krew... 

Shef powalił go mieczem. To pierwszy - pomyślał, podnosząc z ziemi oręŜ wikinga. 

Przy zabudowaniach nadal stali wartownicy. Zbici w gęstą gromadę przy samych wejściu 

przygotowani  byli  do  odparcia  kaŜdego  ataku.  Poprzez  grube  Ŝerdzie,  z  których  zbudowane 

zostało  ich  więzienie,  wystawały  głowy  niewolników.  Próbowali  zorientować  się,  co  dzieje 

się na zewnątrz. Shef przerzucił swój nowy miecz poprzez boczną ścianę, odbił się z całej siły 

i skoczył, przerzucając ciało ponad przeszkodą. Usłyszał za sobą krzyk wartowników, jednak 

nikt  nie  ruszył  w  pościg.  Nie  wiedzieli  czy  mają  pilnować  bramy,  czy  próbować  wyciągnąć 

Shefa ze środka. 

background image

Kiedy znalazł się wewnątrz, otoczyły go i zaczęły szarpać cuchnące postacie. Odepchnął 

je  od  siebie  przeklinając  po  angielsku.  Szybko  przeciął  skórzane  więzy  na  rękach  i  nogach 

najbliŜszego męŜczyzny i przekazał mu miecz. 

- Dalej, zacznij ich uwalniać! - syknął, wyjmując z pochwy własny oręŜ i oswobodzając 

nim  kolejnego  człowieka.  Niewolnicy  widząc,  co  się  dzieje,  wyciągali  do  niego  ręce.  W 

niedługim czasie udało mu się oswobodzić dziesięciu. 

Nagle  ściana  runęła  z  jednej  strony  i  do  środka  wkroczyli  wikingowie,  zdecydowawszy 

najwyraźniej, Ŝe muszą schwytać intruza. Pierwszego z nich Anglicy powalili gołymi rękami 

wyrywając mu topór i włócznię, następnie rzucili się z furią na jego towarzyszy. Shef nadal 

przecinał  więzy.  W  pewnej  chwili  spostrzegł  przed  sobą  ręce  Alfgara.  Jego  oczy  wyraŜały 

zdumienie, a twarz wykrzywiała wściekłość. 

- Musimy uwolnić Godivę - rzekł Shef, a Alfgar skinął głową. - Chodź ze mną. 

-  Niech  pójdą  za  mną  wszyscy,  którzy  mają  broń  i  chcą  walczyć  za  króla  Edmunda!  - 

wykrzyknął zwracając się do pozostałych. 

Ludzie  zaczęli  wydostawać  się  na  zewnątrz.  Część  z  nich  usiłowała  schronić  się  w 

bezpiecznej  ciemności,  inni  rzucili  się  z  wściekłością  na  resztę  straŜników.  Shef  pobiegł  w 

stronę zrównanych z ziemią namiotów, prowadząc za sobą grupkę kilkunastu męŜczyzn. 

Broni  było  pod  dostatkiem,  leŜała  obok  martwych  wojowników,  część  zaś  tam,  gdzie 

odłoŜono  ją  poprzedniego  wieczora.  Shef  podniósł  do  góry  kawałek  płótna  i  wyciągnął 

włócznię  i  tarczę.  Chwilę  trwało,  zanim  uzbroili się  wszyscy  jego  ludzie  i  Shef  mógł  się im 

uwaŜniej przyjrzeć. Ocenił, Ŝe są to przewaŜnie kerlowie, rozsierdzeni i gotowi na wszystko, 

jednak tylko jeden z nich sylwetką przypominał wojownika. 

Shef wskazał w kierunku namiotów dowództwa. 

- Tam jest król Edmund. Próbuje zabić Ragnarssonów. JeŜeli mu się to uda, wikingowie 

nie  zdołają  się  juŜ  pozbierać  i  zostaną  rozgromieni.  Jeśli  nie,  schwytają  nas  wszystkich  i 

wszystkie wioski w okolicy znajdą się w niebezpieczeństwie. Jesteśmy wypoczęci i uzbrojeni. 

Przyłączymy się do nich, aby razem pokonać wroga! 

Uwolnieni niewolnicy rzucili się do walki. Alfgar został z tyłu i podszedł do Shefa. 

-  Nie  przybyłeś  tu  chyba  z  Edmundem,  półnagi  i  na  wpół  uzbrojony.  Skąd  wiesz,  gdzie 

szukać Godivy? 

-  Zamknij  się  i  biegnij  za  mną  -  krzyknął  Shef  i  pobiegł  w  stronę  namiotu,  gdzie 

mieszkały kobiety Ivara. 

 

background image

Rozdział ósmy 

Edmund,  syn  Edwolda,  potomek  Raedwalda  Wielkiego,  ostatniego  z  Wuffingasów,  a 

teraz  z  BoŜej  łaski  król  East  Anglii,  spoglądał  z  bezsilną  wściekłością  poprzez  otwory  w 

ozdobnej przyłbicy. 

Muszą  się  przebić!  Jeszcze  jedno  natarcie  i  wreszcie  przerwą  ich  linię.  Wszyscy 

Ragnarssonowie  zginą  skąpani  w  krwi  i  ogniu,  a  reszta  wielkiej  armii  wycofa  się  w 

popłochu...  Ale  jeśli  wytrzymają...  Jeśli  wytrzymają,  to  w  przeciągu  następnych  paru  minut 

wikingowie  zorientują  się  w  końcu,  Ŝe  palisadę  atakują  tylko  rozwścieczeni  wieśniacy, 

którymi  moŜna  się  nie  przejmować,  a  wtedy  zbiorą  ludzi  i  uderzą  prosto  na  nich...  Jego 

Ŝ

ołnierze  zostaną  wówczas  wyłapani  jak  szczury.  On,  król  Edmund  nie  miał  synów.  Cała 

przyszłość jego dynastii i królestwa zaleŜała teraz od wyniku tej potyczki. Po kaŜdej ze stron 

walczyła chyba setka ludzi: najlepsi rycerze East Anglii i przyboczna świta Ragnarssonów. 

Edmund  zacisnął  dłoń  na  rękojeści  swojego  zakrwawionego  miecza  i  ruszył  do  przodu. 

Po  jego  obu  stronach  pojawili  się  od  razu  kapitanowie  gwardii  przybocznej.  Zagrodzili  mu 

drogę tarczami nie pozwalając, aby znalazł się w centrum szalejącej bitwy. 

-  Spokojnie,  mój  panie  -  mruknął  Wigga.  -  Spójrz,  Totta  i  jego  chłopcy  juŜ  tam  poszli. 

Zaraz przebiją się przez tych łotrów. 

Tymczasem  fala  natarcia  kołysała  się  raz  w  jedną,  raz  w  drugą  stronę.  Najpierw  kilka 

kroków  do  przodu,  kiedy  Anglikom  udało  się  odeprzeć  wikingów  i  zająć  na  chwilę  ich 

miejsce,  potem  jednak  zaczęła  się  znowu  cofać.  Edmund  dostrzegł  postać  ogromnego 

wojownika, który wymachiwał toporem i zachęcał Anglików, Ŝeby się zbliŜyli. 

-  Musieliśmy  zabić  juŜ  z  tysiąc  tych  świń  -  rzekł  Eddi,  stojący  po  lewej  stronie  króla. 

Edmund  wiedział,  Ŝe  zaraz  któryś  z  nich  powie:  „Czas  juŜ,  aby  się  stąd  wycofać,  panie”  i 

zostanie  odesłany  do  diabła.  Większość  armii,  tanowie  i  zwerbowani  przez  nich  naprędce 

wojownicy, i tak zaczęła juŜ się cofać. Wykonali, co do nich naleŜało. Wraz ze swym królem 

przedarli  się  przez  palisadę,  zmasakrowali  śpiących,  rozbili  warty  przy  rzece  i  podpalili  tyle 

statków,  ile  tylko  zdołali.  Ani  przez  chwilę  jednak  nie  sądzili,  Ŝe  będą  musieli  stanąć  w 

otwartej walce z najlepszymi wojownikami Północy i nie mieli wcale zamiaru tego robić. To 

była rzecz, którą powinien zająć się ktoś lepszy. 

background image

Tylko jeden wyłom, modlił się Edmund. Wszechmogący BoŜe, jeden wyłom w tej linii, a 

przebijemy  się  do  środka  i  zaatakujemy  ze  wszystkich  stron.  Wojna  będzie  zakończona, 

poganie  pobici.  Nie  będzie  juŜ  porozrzucanych  po  polach  ciał  i  dziecięcych  trupów 

wrzucanych  do  studni.  Lecz  jeśli  uda  im  się  wytrzymać  jeszcze  minutę,  to  wystarczy,  aby 

kosiarz  naostrzył  swe  narzędzie...  Wtedy  to  my  zostaniemy  zmiaŜdŜeni,  a  mnie  czeka  los 

Wulfgara. 

Wspomnienie umęczonego tana zakłuło jego serce. Król odepchnął na bok Wiggę i ruszył 

do walki z podniesionym oręŜem. 

- Przebijać się! Przebijać! - krzyknął ile tchu w płucach, a jego potęŜny głos wibrował w 

metalowej  przyłbicy.  -  Temu,  kto  przebije  się  pierwszy,  obiecuję  skarb  Raedwalda.  I  pięć 

setek dla tego, kto przyniesie mi głowę Ivara! 

 

Dwadzieścia  kroków  dalej  Shef  zebrał  swój  oddział  uciekinierów.  WzdłuŜ  wybrzeŜa 

płonęły  uszczelniane  smołą  statki  wikingów  rzucając  swój  trupi  blask  na  walczących. 

Wszędzie  wokół  namioty  zostały  zrównane  z  ziemią,  a  ich  mieszkańcy  zabici  bądź  ranni. 

Tylko w jednym miejscu wciąŜ stało osiem czy dziesięć zabudowań, siedziby Ragnarssonów, 

wszystkich dowódców, oraz ich gwardii i kobiet. Wokół tego właśnie miejsca trwała zaciekła 

walka. 

Shef  odwrócił  się  do  Alfgara  oraz  muskularnego  rycerza  stojącego  na  czele  grupy  pół 

uzbrojonych i cięŜko dyszących wieśniaków. 

- Musimy przedostać się do tamtych namiotów. Tam właśnie znajdziemy Ragnarssonów. 

A takŜe Godivę - pomyślał w duchu. Łuna oświetliła wykrzywioną ponurym uśmiechem 

twarz rycerza. 

- Spójrz - zwrócił się do Shefa wskazując coś palcem. 

Chłopak dostrzegł sylwetki dwóch wojowników. Ich miecze wręcz wirowały. KaŜdy cios 

był  natychmiast  odparowywany,  uderzenia  precyzyjne,  dokładnie  wymierzone.  Rycerze 

stosowali uniki, pomagali sobie tarczami, błyskawicznie zmieniali pozycje. 

- Popatrz na nich. Z jednej strony zaprawieni w boju wojownicy naszego króla, z drugiej 

najlepsi z piratów. Mówią o nich „drengir”, twardzi, „herechempan”. Czy sądzisz, Ŝe uda nam 

się  stawić  im  czoło?  Mnie  moŜe  udałoby  się  sprawić  jednemu  z  nich  trochę  kłopotu  przez 

minutę.  Ciebie  nie  znam,  ale  oni...  -  wskazał  kciukiem  wieśniaków  -  zostaną  od  razu 

poszatkowani, jak mięso na kiełbasę. 

-  Lepiej  stąd  chodźmy  -  włączył  się  nagle  Alfgar,  a  jego  słowa  wywołały  poruszenie 

wśród wieśniaków. 

- Nie - krzyknął rycerz chwytając Alfgara za ramię. - Posłuchajcie, to głos waszego króla. 

Wzywa swoich wiernych ludzi. Posłuchajcie, czego od nich Ŝąda. 

- Chce głowy Ivara - krzyknął jeden z wieśniaków. 

Nagle wszyscy rzucili się naprzód potrząsając włóczniami, pośród nich takŜe rycerz. 

background image

On  wie  dobrze,  Ŝe  nic  z  tego  nie  wyjdzie,  lecz  ja  znalazłem  chyba  sposób  -  pomyślał 

naraz Shef i rzucił się w pogoń za swymi ludźmi. Zabiegł im drogę i gestykulując zmusił, aby 

stanęli. Wspólnie pobiegli w stronę najbliŜszego z płonących statków. 

 

Mimo  brzęku  metalu  wikingowie  takŜe  usłyszeli  słowa  króla.  Wielu  zrozumiało  je  bez 

trudu,  część  wikingów  od  lat  utrzymywała  angielskie  nałoŜnice,  podobnie  zresztą  jak 

wcześniej ich ojcowie. 

- Król Jatmund Ŝąda twej głowy! - krzyknął jeden z jarlów. 

- Lecz ja nie chcę jego! - odkrzyknął Ivar. - Pojmijcie go Ŝywego. 

- Co chcesz z nim zrobić? 

-  Muszę  nad  tym  pomyśleć.  Będzie  to  jednak  coś  zupełnie  nowego.  Coś  bardzo 

pouczającego. 

Coś,  co  natchnęłoby  ludzi  otuchą,  dokończył  w  myśli.  WciąŜ  nie  mógł  się  nadziwić,  Ŝe 

król takiego małego państewka jak to, miał tyle  śmiałości, Ŝeby zaatakować wielką armię w 

jej własnym obozie. 

-  W  porządku  -  zwrócił  się  do  gaddgedlarów,  którzy  wciąŜ  jeszcze  nie  włączyli  się  do 

walki,  tworząc  ostateczną  rezerwę.  -  Nie  ma  juŜ  na  co  czekać.  I  tak  się  nie  przebiją.  W 

kaŜdym  razie  nie  tutaj,  przy  namiotach.  Teraz,  na  mój  rozkaz  pójdziecie  do  natarcia.  Nie 

włączajcie się jednak do walki. Macie pojmać króla Jatmunda. Widzicie, jest tam. Ten niski 

człowiek w wojennej masce na twarzy. 

Ivar  nabrał  powietrza  w  płuca,  aby  krzyknąć  parodiując  króla  Edmunda:  „Dwadzieścia 

uncji, dwadzieścia uncji  złota dla człowieka, który  przyprowadzi mi angielskiego króla! Nie 

zabijajcie go! Chcę go mieć Ŝywego!”. 

Zanim  jednak  otworzył  usta,  dostrzegł  jak  znowu  otaczają  go  Irlandczycy,  a  Muirtach 

wskazuje coś z przeraŜeniem. 

- Spójrz, panie! 

- Spada na nas płonący krzyŜ! 

- Mac na hoige slan! 

- Matko Boska, zmiłuj się nad nami. 

- Na Odyna, co to takiego? 

Ponad  głowami  walczących  męŜczyzn  zamajaczył  olbrzymi  kształt  podobny  do  krzyŜa, 

monstrualnego płonącego krzyŜa, który rósł w oczach. Szeregi Anglików rozstąpiły się nagle, 

Brand Zabójca skoczył do przodu z podniesionym toporem. PotęŜny krzyŜ runął na ziemię. 

W jednej chwili ściany  namiotów stanęły w płomieniach, a do odgłosów bitwy dołączył 

teraz przeraźliwy krzyk kobiet. Gaddgedlarowie rozpierzchli się na wszystkie strony. 

Nagle  po  płonącej  belce  nadbiegł  jeden  z  wyzwolonych  niewolników  potrząsając 

włócznią. Wymierzył ją niezręcznie w twarz Ivara. Ten zdołał ją odepchnąć ściągając grot z 

drzewca.  Wieśniak  ponowił  atak  drzewcem  i  tym  razem  udało  mu  się  trafić  wikinga  w  bok 

background image

głowy.  Cios  był  ogłuszający.  Ivar  zachwiał  się  i  runął  na  ziemię,  oczy  przesłoniła  mu 

ciemność. 

Przez szalejące wokół płomienie przeskoczyło jeszcze kilka postaci. Ivar rozpoznał jedną 

z nich. To ten, który wygrał pojedynek przy stawie - pomyślał odzyskując świadomość. - A ja 

sądziłem, Ŝe to jeden z naszych... 

W tym samym momencie czyjaś stopa spadła na jego krocze. 

 

Shef biegł po tlącym się maszcie. Czuł, Ŝe poparzone ręce pokrywać zaczynają pęcherze, 

ale  nie  miał  czasu  się  nad  tym  zastanawiać.  Maszt  udało  im  się  wyciągnąć  przy  pomocy 

wieśniaków  z  jednego  z  płonących  statków,  a  następnie  zanieść  w  stronę  obozowiska 

Ragnarssonów  i  zwalić  prosto  na  ich  ludzi.  Wiedział,  Ŝe  teraz  wkroczyć  tam  mógł  wreszcie 

król  Edmund  wraz  ze  swą  druŜyną.  Jemu,  Shefowi,  pozostało  jednak  jeszcze  uratowanie 

Godivy. 

Minął wieśniaka próbującego rozprawić się z wikingiem, któremu pękła właśnie włócznia 

i kilku biegających w panice gaddgedlarów, przekonanych najwyraźniej, Ŝe płonący krzyŜ to 

zemsta za ich odszczepieństwo. Wreszcie dobiegł do namiotu, z którego dochodziły krzyki i 

zawodzenia  kobiet.  Wtedy  wyciągnął  miecz  i  przeciąwszy  płótno  na  wysokości  kolan, 

rozerwał je z całej siły rękami. 

Ze  środka  wydobył  się  przeraźliwy  lament.  Kobiety  stały  zbite  w  jedną  masę,  jedne  w 

sukniach,  inne  w  bieliźnie,  a  kilka  wciąŜ  jeszcze  nagich.  Gdzie  Godiva?!  MoŜe  tamta 

odwrócona plecami z chustą na głowie? Złapał ją za ramię i odwrócił gwałtownie. Zobaczył 

rozsierdzone  spojrzenie  nieznajomych  oczu,  a  kobieca  dłoń  wymierzyła  mu  siarczysty 

policzek. 

Kobiety  rozbiegły  się  nagle  i  Shef  dostrzegł  wreszcie  wśród  nich  znajomą  sylwetkę. 

Biegła lekko jak młoda sarna, wprost na zatracenie. Anglicy byli teraz wszędzie. Wiedzieli, Ŝe 

zaraz nadciągnie odsiecz z drugiej części obozu, szlachtowali więc wszystko, co się ruszało, 

rozglądając się wciąŜ za Ivarem i jego braćmi. 

Shef  dopędził  Godivę  i  chwytając  od  tyłu  przewrócił  na  ziemię.  Oboje  potoczyli  się  po 

ziemi, później Shef pociągnął dziewczynę w bezpieczne miejsce. 

- Shef! 

- Tak, to ja - potwierdził zatykając jej usta. - Teraz posłuchaj. Musimy stąd uciec. Taka 

szansa  się  juŜ  nie  powtórzy.  Wrócimy  tą  samą  drogą,  którą  przyszedłem,  nie  został  tam  juŜ 

nikt Ŝywy. Zrozumiałaś? A więc w drogę. 

 

Bitwa  dobiegła  końca  -  pomyślał  Edmund.  Wiedział,  Ŝe  poniósł  klęskę.  Dzięki  pomocy 

wieśniaków  pod  wodzą  tego  półnagiego  młodzieńca  udało  im  się  przełamać  ostatni  bastion 

wikingów.  Udało  im  się  dokonać  spustoszenia  wśród  najlepszych  wojowników,  wśród 

Ŝ

ołnierskiej  elity  wielkiej  armii,  która  nigdy  juŜ  nie  odzyska  dawnego  blasku.  CóŜ  jednak  z 

background image

tego,  skoro  Ragnarssonowie  nadal  Ŝyli.  Dopiero  gdyby  udało  mu  się  pozabijać  ich 

wszystkich, byłby pewny, Ŝe odniósł ostateczne zwycięstwo Nie ma juŜ jednak na to szansy. 

W  sercu  Edmunda  wygasał  powoli  gniew  i  entuzjazm,  zaczęła  się  chłodna  kalkulacja. 

Dostrzegł,  Ŝe  poza  obrębem  płomieni  zaczynają  zbierać  się  wikingowie.  Najwyraźniej 

wydane zostały juŜ jakieś rozkazy. Czuł, Ŝe niedługo zacznie się kontruderzenie. 

- Czas wracać, panie - mruknął Wigga. 

Edmund  skinął  głową,  wiedział,  Ŝe  jest  to  rzeczywiście  ostatni  moment.  Droga  ucieczki 

była wciąŜ wolna, poza tym pozostała jeszcze grupka zaufanych wojowników, którzy osłania 

go podczas odwrotu w stronę wschodniej palisady. 

-  Wracamy!  Wracamy  tam,  skąd  przyszliśmy!  Zabijajcie  kaŜdego,  kto  znajdzie  się  na 

drodze.  NiewaŜne,  nasz  czy  obcy.  Nie  chcę  ich  zostawić  dla  Ivara.  I  nie  pozostawiajcie 

niedobitków! 

 

Ivar poczuł, jak powraca mu świadomość. Wracała jednak stopniowo i nie od razu udało 

mu się pozbierać myśli. Czuł, Ŝe zbliŜa się coś straszliwego. Słyszał zbliŜające się kroki. To 

był draugr - gigant, spuchnięty i siny jak rozkładający się trup, lecz tak potęŜny jak dziesięciu 

męŜczyzn. Wrócił na ziemię, aby niepokoić swoich potomków albo pomścić ich śmierć. 

Ivar  przypomniał  sobie  to  oblicze.  To  irlandzki  król  Maelguala,  którego  zabił  przed 

wieloma  laty.  Pamiętał  dobrze  tę  wykrzywioną  wściekłością  i  cierpieniem  twarz.  Pamiętał 

przekleństwa rzucane nawet wtedy, kiedy koła zaczęły rozciągać jego ciało. Rozciągali go aŜ 

nagle -  Ivar przypomniał sobie trzask pękającego kręgosłupa i w jednej chwili oprzytomniał 

całkowicie.  Poczuł,  Ŝe  ma  coś  na  twarzy,  chyba  kawałek  tkaniny.  Czy  zawinęli  go  juŜ  w 

całun? 

Prawe ramię było zupełnie bezwładne. Ivar usiadł i poczuł teraz ból z lewej strony głowy. 

O dziwo, nie z prawej, tam gdzie otrzymał cios, lecz właśnie z przeciwnej. A więc to wstrząs, 

pomyślał.  Powinien  się  teraz  połoŜyć  i  nie  poruszać  głową,  nie  mógł  sobie  jednak  na  to 

pozwolić. 

Powoli  podniósł  się  z  ziemi.  Wysiłek  ten  spowodował  przypływ  nudności  i  zawrotów 

głowy.  W  dłoni  wciąŜ  dzierŜył  miecz.  Spróbował  go  podnieść,  jednak  ręka  odmówiła 

posłuszeństwa.  Opuścił  więc  broń  i  podparłszy  się  na  niej  popatrzył  na  zdewastowane 

obozowisko. Pośród namiotów wciąŜ walczyło kilkudziesięciu wojowników. I nagle dostrzegł 

nadciągającą zgubę. 

Nie był to draugr. Kilkanaście kroków od niego stanęła nagle niska postać w zaciągniętej 

na  oczy  wojennej  masce.  Angielskie  królewiątko.  Jatmund.  Z  obu  jego  stron  oraz  za  jego 

plecami kroczyło sześciu męŜczyzn, potęŜnych jak wikingowie, potęŜnych jak Viga-Brand. Z 

pewnością  jego  gwardia  przyboczna.  Samo  serce  i  dusza  angielskiego  rycerstwa,  „the 

chempan”, jak ich tam nazywają. Było ich sześciu, a on, Ivar, nie mógł nawet unieść miecza. 

background image

Zrobił  jednak  krok  w  ich  kierunku,  Ŝeby  nikt  nie  śmiał  powiedzieć,  Ŝe  on,  wielki  wojownik 

Północy, schwytany został przy próbie ucieczki. 

Edmund  rozpoznał  go  nagle  i  z  jego  ust  wyrwał  się  okrzyk  tryumfu.  W  kierunku  Ivara 

ruszyło teraz sześciu rycerzy z podniesionymi mieczami. 

Tymczasem Shef przemykał się właśnie w ciemności i widząc lukę pomiędzy namiotami 

popchnął do przodu Godivę, aby pobiegła pierwsza. Dziewczyna wyrwała się z jego uścisku i 

ruszyła pędem w stronę jakiegoś męŜczyzny. Potem chwyciła go za rękę, a on, najwyraźniej 

ranny, wsparł się na jej ramieniu. Chryste, to przecieŜ Ivar! Shef nie mógł uwierzyć własnym 

oczom. 

Chłopak  zagryzł  wargi  i  zaczaj  zbliŜać  się  ostroŜnie  jak  lampart,  z  uniesionym  na 

wysokości bioder mieczem. Wiedział juŜ, Ŝe ostrze skieruje pod samą brodę, gdzie ciała nie 

krył Ŝaden pancerz. 

Nagle  naprzeciw  niego  znalazła  się  Godiva  przytrzymując  jego  prawą  rękę.  Chciał  ją 

odtrącić, lecz przywarła do niego z całej siły oplatając rękami i zaczęła przeraźliwie krzyczeć. 

- UwaŜaj! Z tyłu! 

Shef rzucił ją na bok, a sam odwrócił się i w ostatniej chwili odparował cios wymierzony 

we  własną  szyję.  Drugi  cios  przyszedł  jednak  zaraz  po  pierwszym,  uchylił  się  przed  nim  i 

usłyszał świst przecinanego powietrza. W tej samej chwili uświadomił sobie, Ŝe Godiva stoi 

za jego plecami. Musiał ją ocalić. 

Zaczął  się  powoli  cofać  wąskim  korytarzem  między  namiotami,  a  wraz  z  nim  Godiva  i 

Ivar.  Przed  nim  kroczyło  sześciu  potęŜnych  męŜczyzn,  a  wśród  nich  jeden  niski  w 

kunsztownie ozdobionej przyłbicy. To musiał być król. On, Shef, niewolnik i nędzny pies stał 

teraz naprzeciw króla East Anglii. 

- Zejdź mi z drogi - rzekł Edmund postępując jeszcze krok naprzód. - Jesteś Anglikiem. 

Zwaliłeś  maszt.  Przerwałeś  ich  linię.  Widziałem,  Ŝe  to  ty.  Za  tobą  jest  Ivar.  Zabij  go  albo 

pozwól, Ŝebym ja to zrobił, a nie ominie cię nagroda, którą ci obiecałem. 

- Ta kobieta... - zaczął Shef. Chciał powiedzieć, aby zostawili w spokoju kobietę, ale nie 

starczyło mu czasu. 

Przerwa  między  namiotami  rozszerzyła  się  nagle  i  na  Shefa  rzucili  się  ludzie  Edmunda. 

Jeden wysunął się naprzód tnąc na odlew, raz za razem i wyrzucając do  przodu tarczę. Shef 

cofał  się,  uskakiwał,  kucał,  nie  przyjmując  ciosów,  lecz  uciekając  przed  nimi,  jak  podczas 

pojedynku z młodym Irlandczykiem. 

Nagle z ciemności wyłoniło się kilkunastu wikingów prowadzonych przez samego Vigę-

Branda.  Anglicy  cofnęli  się,  aby  chronić  swego  króla.  Broniąc  go  ginęli  jeden  po  drugim, 

podczas gdy Ivar napominał bez przerwy swoich ludzi, aby pozostawili przy Ŝyciu Jatmunda. 

Shefowi udało się tymczasem wymknąć i pociągnąć za sobą przeraŜoną Godivę. Pobiegli 

w  stronę  dopalających  się  okrętów  i  błotnistego  brzegu  rzeki  Stour.  Angielskie  królestwo 

legło w gruzach, Godiva wyszła jednak bez szwanku. Udało mu się ją ocalić. 

background image

Lecz ona ocaliła Ivara. 

 

background image

Rozdział dziewiąty 

Gwiazdy  zaczęły  juŜ  blednąc  na  niebie,  kiedy  Shef  i  Godiva  przedzierali  się  ostroŜnie 

przez  leśną  gęstwinę.  NajwyŜsze  gałęzie  poruszał  lekki  wietrzyk,  którego  nie  czuć  było  na 

dole. Gdy przebiegli przez niewielką polankę rozpościerającą się wokół przewróconego dębu, 

ich stopy zmoczyła rosa. To będzie upalny dzień - pomyślał Shef - jeden z ostatnich dni tego 

pełnego wydarzeń lata. 

Na razie było im jednak zimno. Shef miał na sobie jedynie buty i wełniane spodnie, które 

wciągnął  w  pośpiechu  podczas  ataku  Anglików,  Godiva  zaś  cienką  koszulę.  Zdjęła  długą 

suknię, gdy wchodziła do rzeki. Pływała dobrze niczym wydra, i jak wydra musiała nurkować 

i  przepływać  długie  odcinki  pod  wodą.  Płynęli  bardzo  ostroŜnie,  starając  się  nie  robić 

najmniejszego hałasu i śledząc uwaŜnie brzeg, czy nie ma na nim patroli. Oboje zanurkowali 

głęboko,  gdy  rzeka  wpłynęła  w  zakole  przy  krańcu  palisady.  Było  to  miejsce,  gdzie  zawsze 

czuwały straŜe. 

Shef  nie  poczuł  chłodu,  gdy  wchodził  do  wody,  jedynie  uczucie  pieczenia  na 

poparzonych  dłoniach,  teraz  jednak  ciałem  wstrząsały  bez  przerwy  dreszcze.  Wiedział,  Ŝe 

długo tak nie wytrzyma. Musiał koniecznie się połoŜyć, rozluźnić mięśnie i poukładać sobie 

w  głowie  wydarzenia  ostatnich  dwudziestu  czterech  godzin.  Zabił  człowieka,  nie,  dwóch 

ludzi. Widział króla, co zdarzyć się moŜe raz, czasem dwa razy w Ŝyciu. Tym razem jednak 

król  takŜe  go  dostrzegł,  a  nawet  przemówił  do  niego!  Stał  teŜ  oko  w  oko  z  Ivarem 

Ragnarssonem.  Wiedział,  Ŝe  mógłby  go  zabić,  gdyby  nie  Godiva.  Mógłby  zostać  bohaterem 

całej Anglii, całego chrześcijaństwa. 

Powstrzymała  go  jednak.  I  wtedy  zdradził  swego  króla,  zatrzymał  go,  oddał  go  w  ręce 

pogan. JeŜeli ktoś kiedyś się o tym dowie... Nie chciał o tym teraz myśleć. WaŜne, Ŝe udało 

im się uciec. Kiedy tylko nadarzy się okazja zapyta Godivę, co naprawdę łączyło ją z Ivarem. 

Gdy  zrobiło  się  juŜ  zupełnie  widno,  Shef  odnalazł  zarośnięty  trawą  szlak,  najwyraźniej 

nikt nie przechodził tamtędy od tygodni. Był to dobry znak, zwłaszcza Ŝe na końcu tej drogi 

odnaleźć powinni jakąś chatę albo szałas, gdzie mogliby znaleźć schronienie. 

Istotnie,  drzewa  zaczęły  się  wkrótce  przerzedzać  i  oboje  zobaczyli  zbudowany  z  gałęzi 

szałas. Zbudowali go zapewnię drwale, którzy pracowali nie opodal przy wyrębie lasu. 

background image

Teraz nie było tam nikogo. Shef i Godiva stanęli na wprost siebie objęci rękami. 

-  Pewnego  dnia  -  zaczął  Shef  patrząc  dziewczynie  głęboko  w  oczy  -  będziemy  mieli 

prawdziwy  dom.  Miejsce,  gdzie  będziemy  mogli  mieszkać  oboje  przez  nikogo  nie 

niepokojeni.  Dlatego  właśnie  przyszedłem,  aby  odebrać  cię  wikingom.  Nie  powinniśmy 

podróŜować  w  czasie  dnia,  to  zbyt  niebezpieczne.  Zostaniemy  tutaj  i  odpoczniemy  sobie  aŜ 

do wieczora. 

 

Shef obudził się, kiedy słońce zaczęło przeświecać między ścianami szałasu. Podniósł się 

ostroŜnie, aby nie obudzić dziewczyny i wyszedł na zewnątrz. W szparze pomiędzy gałęziami 

znalazł  ukrytą  hubkę  i  krzesiwo.  Czy  moŜna  rozpalić  ogień?  Shef  zastanawiał  się  chwilę  i 

postanowił  nie  ryzykować.  Mieli  pod  dostatkiem  wody,  ale  nic  do  jedzenia.  Powinien  był  o 

tym pomyśleć. 

Nie sądził, aby ktoś mógł im przeszkodzić, jeszcze nie tego dnia. Znajdowali się wciąŜ w 

zasięgu patroli wikingów, które widział, gdy podkradał się wraz z Hundem w pobliŜe obozu. 

Teraz  jednak  wikingowie  mieli  chyba  inne  zmartwienia.  Wszyscy  zebrali  się  pewnie  w 

obozie,  szacując  straty,  zastanawiając  się  co  dalej  robić  i  spierając  się  o  dowództwo  nad 

pozostałością  wielkiej  armii.  Czy  udało  się  ocaleć  Sigurthowi  -  WęŜowemu  Oku?  JeŜeli 

nawet  ocalał,  nawet  jemu  trudno  będzie  utrzymać  nadszarpnięty  ostatnimi  wydarzeniami 

autorytet. 

Shef  połoŜył  się  w  słońcu  i  poczuł,  jak  rozluźnia  się  jego  ciało.  Patrzył  jak  mięsień  uda 

kurczy się nierytmicznie, aby po chwili uspokoić się zupełnie, potem przyjrzał się pęcherzom 

na swoich dłoniach. 

- Czy nie będzie lepiej, jak je przebiję? - spytała Godiva, która pojawiła się nagle u jego 

boku trzymając w dłoni długi kolec. Shef skinął głową. 

Kiedy  pochyliła  się  nad  nim  i  zajęła  się  jego  lewą  dłonią,  objął  ją  drugim  ramieniem, 

tuląc do siebie jej rozgrzane snem ciało. 

-  Powiedz  mi  -  spytał  -  dlaczego  stanęłaś  pomiędzy  mną  a  Ivarem?  Co  było  między 

wami? 

Dziewczyna spuściła oczy, wydawało się, Ŝe nie wie, co ma odpowiedzieć. 

- Czy wiesz, Ŝe zostałam mu ofiarowana? Przez... przez Sigvartha. 

- Przez mego ojca. Tak wiem. Lecz co stało się potem? 

Godiva nadal nie podnosiła wzroku przypatrując się uwaŜnie pęcherzom. 

-  On  mnie  ofiarował  w  trakcie  biesiady,  przy  wszystkich.  Tylko  to  miałam  na  sobie. 

Niektórzy z nich robią ze swymi kobietami okropne rzeczy, na przykład Ubbi. Powiadają, Ŝe 

kocha  się  z  nimi  na  oczach  swoich  ludzi,  a  kiedy  nie  potrafią  go  zadowolić,  oni  je  dostają  i 

korzystają z nich jeden po drugim. Wiesz, Ŝe byłam dziewicą... Jestem nią nadal. Bardzo się 

bałam. 

- WciąŜ jesteś dziewicą? 

background image

Godiva skinęła głową. 

- Ivar nic do mnie powiedział w trakcie przyjęcia, ale kazał, aby przywiedli mnie do jego 

namiotu tej samej nocy. Wtedy ze mną rozmawiał. Powiedział mi... Powiedział, Ŝe jest inny 

niŜ reszta męŜczyzn. Nie jest wałachem, to coś innego. Spłodził juŜ dzieci, przynajmniej tak 

mówił.  Powiedział  mi  jednak,  Ŝe  podczas  gdy  inni  męŜczyźni  czują  przypływ  poŜądania  na 

sam widok kobiecego ciała, on potrzebuje czegoś innego. 

-  Czy  wiesz,  co  jest  tym  czymś?  -  spytał  Shef  bez  ogródek  przypominając  sobie 

wskazówki, jakie dał mu Hund. 

-  Nie  wiem  -  Godiva  potrząsnęła  głową.  -  Nie  mogę  tego  zrozumieć.  Ale  on  mówił,  Ŝe 

jeśli  męŜczyźni  dowiedzieliby  się,  jak  jest  z  nim  naprawdę,  kpiliby  z  niego.  W  młodości 

koledzy  przezywali  go  Sopel  Lodu,  poniewaŜ  nie  potrafił  tego,  co  oni.  Mówił  mi,  Ŝe  zabił 

wielu męŜczyzn, którzy z niego kpili i sprawiło mu to przyjemność. Dziś wszyscy, którzy się 

z niego śmiali, nie Ŝyją i tylko najbliŜsi podejrzewają, Ŝe jest jakiś inny. JeŜeli wszyscy by o 

tym  wiedzieli,  Sigvarth  nie  odwaŜyłby  się  ofiarować  mnie  otwarcie,  tak  jak  to  uczynił.  Ivar 

powiada, Ŝe teraz nazywają go Soplem Lodu, poniewaŜ się go boją. Mówią, Ŝe nie zamienia 

się  w  nocy  w  wilka  czy  niedźwiedzia,  jak  jego  bracia,  lecz  w  smoka.  Wielkiego,  długiego 

smoka. 

- A co ty o tym myślisz? - spytał Shef. - Czy pamiętasz, co zrobili z twym ojcem? Twoim 

ojcem,  nie  moim,  lecz  nawet  ja  poczułem  Ŝałość  na  jego  widok.  Wprawdzie  Ivar  nie  zrobił 

tego  osobiście,  wydał  jednak  odpowiednie  rozkazy.  To  są  właśnie  rzeczy,  jakimi  się  trudni. 

Mógł oszczędzić ci gwałtu, ale kto wie, jakie miał w stosunku do ciebie zamiary. Powiadasz, 

Ŝ

e ma dzieci. Czy ktokolwiek widział ich matki? 

Godiva pochyliła się nad dłonią i zaczęła przebijać pęcherze. 

-  Nie  wiem.  Jest  na  pewno  okrutny  i  pełen  nienawiści  w  stosunku  do  męŜczyzn,  ale  to 

dlatego,  Ŝe  się  ich  obawia.  Boi  się,  Ŝe  są  bardziej  męscy  od  niego.  Ale  jak  oni  pokazują  tę 

męskość?  Znęcając  się  nad  słabszymi,  czerpiąc  przyjemność  z  ich  cierpienia.  MoŜe  Ivar 

zesłany został przez Boga, jako kara za męskie grzechy. 

- Czy Ŝałujesz, Ŝe cię od niego zabrałem? - Głos Shefa zrobił się nagle ostrzejszy. 

Godiva  pochyliła  się  nad  nim,  poczuł  na  piersi  jej  policzek  i  przesuwające  się  wzdłuŜ 

ciała  dłonie.  Przyciągnął  ją  do  siebie.  Ramiączko  jej  koszuli  opadło  nagle  odsłaniając  nagą, 

dziewczęcą pierś. Jedyną kobietąktórą widział dotąd rozebraną, była potęŜna, grubo ciosana 

Truda  o  ziemistej,  niezdrowej  cerze.  Jego  stwardniałe  dłonie  zaczęły  pieścić  ciało  Godivy  z 

niewiarygodną  delikatnością.  JeŜeli  sądził,  Ŝe  kiedyś  to  nastąpi,  a  rozmyślał  o  tym  często 

siedząc samotnie w kuźni, spodziewał się, Ŝe będzie to dopiero w dalekiej przyszłości, kiedy 

juŜ na nią zasłuŜy, kiedy znajdzie miejsce, gdzie razem będą bezpieczni. Nie tak jak teraz, w 

ś

rodku lasu, pod gołym niebem, bez błogosławieństwa księdza ani zgody rodziców. 

background image

- Jesteś lepszym człowiekiem niŜ Ivar,  czy Sigvarth, czy ktokolwiek, kogo spotkałam w 

Ŝ

yciu  -  powiedziała  ze  szlochem  Godiva.  -  Wiedziałam,  Ŝe  po  mnie  przyjdziesz.  Bałam  się 

tylko, Ŝe mogą cię za to zabić. 

Podciągnął jej koszulę i powoli obrócił na plecy. 

- Oboje powinniśmy juŜ nie Ŝyć. Jestem tak szczęśliwy, Ŝe jestem tutaj wraz z tobą... Nie 

łączy nas krew, pochodzimy od róŜnych ojców i róŜnych matek. 

Posiadł ją w blasku słońca. Ten, który obserwował ich z ukrycia, wstrzymał z zazdrości 

oddech. 

 

Godzinę  później  Shef  leŜał  na  miękkiej  trawie  w  przedzierających  się  poprzez  konary 

dębów  promieniach  słońca.  Był  senny  i  całkowicie  rozluźniony.  Nie  spał  jednak.  Myślał  o 

przyszłości, o tym gdzie mogą teraz pójść, moŜe na mokradła, tam gdzie nocował wspólnie z 

tanem Edrichem. Czuł na twarzy ciepło słońca i miękkość darni, na której leŜał, lecz wszystko 

zaczęło  się  powoli  oddalać.  Doznał  juŜ  wcześniej  podobnego  uczucia.  W  obozie  wikingów. 

Jego myśli zaczęły błądzić gdzieś bardzo daleko, opuszczając leśną polanę i uśpione ciało. 

-  PotęŜni  są  panowie,  którym  odebrałeś  kobietę  -  przemówił  do  niego  głos,  twardy, 

szorstki i pełen dostojeństwa. 

Shef  zdał  sobie  sprawę,  Ŝe  znalazł  się  nagle  w  kuźni.  Wszystko  było  znajome:  napięcie 

mięśni,  kiedy  wyjmował  z  ognia  rozgrzany  do  czerwoności  kawał  metalu,  i  automatyczne 

odchylenie głowy, gdy iskry wzbiły się ku jego włosom. Nie była to wszakŜe kuźnia w Emneth, 

ani  kuźnia  Thorvina  w  obozie  wikingów.  Shef  poczuł  rozciągającą  się  wokół  olbrzymią 

przestrzeń, wytyczoną gigantycznymi kolumnami, które ginęły wysoko w górze. 

Wziął do ręki młot i zaczął wykuwać kształt z połyskującej na kowadle bryły metalu. Nie 

wiedział, jaki to ma być kształt. Wiedziały jednak jego ręce, poruszały się bowiem szybko i bez 

wahania.  Nie  było  to  ostrze  włóczni  ani  topór,  nie  był  to  takŜe  lemiesz.  Wyglądało  tak  jak 

koło, lecz koło z wieloma zębami, ostrymi jak u psa. Shef patrzył w zdumieniu, w głębi serca 

wiedział,  Ŝe  to  co  właśnie  robił,  jest  niemoŜliwe.  Nikomu  nie  udałoby  się  wykonać  czegoś 

takiego  za  jednym  zamachem.  Najpierw  naleŜałoby  wykuć  obręcz  i  osobno  kaŜdy  z  zębów, 

dopiero wtedy moŜna by połączyć te elementy w całość. Jednak po co to wszystko? Być moŜe, 

gdyby mieć jedno takie koło, ustawione nad ziemią jak ściana, koło, które poruszałoby się w 

jedną  stronę  i  drugie  koło  umocowane  płasko,  to  jedno  z  nich  nadawaćby  mogło  pęd 

drugiemu. 

Lecz jaki miałoby to sens? Z pewnością istniał powód. Miało to coś wspólnego z dziwnym 

urządzeniem majaczącym w oddali, potęŜną konstrukcją znajdującą się pod jedną ze ścian. 

W  pewnej  chwili  Shef  zdał  sobie  sprawę,  Ŝe  wokół  niego  stoi  jeszcze  kilka  postaci  i  to 

postaci  równie  gigantycznych  rozmiarów,  co  całe  pomieszczenie.  Nie  widział  ich  dokładnie, 

zresztą  nie  ośmielił  się  otwarcie  podnieść  na  nie  wzroku,  rzucał  więc  jedynie  ukradkowe 

background image

spojrzenia.  Postacie  stały  jedna  obok  drugiej  i  obserwując  go  wymieniały  uwagi,  takie 

przynajmniej odniósł wraŜenie. Były to bóstwa Thorvina, bóstwa Drogi. 

NajbliŜej stojąca postać przypominała jeszcze potęŜniejszą i wyŜszą replikę Vigi-Branda. 

Pod  krótkimi  rękawami  tuniki  widać  było  napinające  się  gigantyczne  bicepsy.  To  musi  być 

Thor, pomyślał Shef. Twarz bóstwa wyraŜała pogardą, wrogość i jakiś niepokój. Zaraz za nim 

stała  inna  postać  o  uwaŜnym  spojrzeniu  i  ostrych  rysach,  która  spoglądała  na  Shef  a  ze 

zręcznie  skrywaną  aprobatą,  tak  jakby  był  koniem  wystawionym  na  sprzedaŜ  przez  głupiego 

kupca, nie orientującego się w jego rzeczywistej wartości. 

Ten jest po mojej stronie, pomyślał Shef, lub teŜ myśli, Ŝe ja jestem po jego. 

Za  plecami  tych  dwóch  stała  grupa  innych  postaci,  z  których  najwyŜsza,  a  zarazem 

najdalej oddalona podpierała się na potęŜnej włóczni o trójkątnym grocie. 

Shef  zdał  sobie  sprawę  z  jednej  jeszcze  rzeczy:  ktoś  podciął  mu  ścięgna  w  kolanach. 

Poruszał  się  po  kuźni  przy  pomocy  swoich  ramion,  wlokąc  za  sobą  bezuŜyteczne  juŜ  nogi. 

Wokół  niego  porozstawiane  były  stołki,  ławki,  leŜały  sterty  drewna,  wszystko  to  sprawiało 

wraŜenie  bałaganu,  lecz  w  istocie  pomagało  mu  przemieszczać  się  z  jednego  miejsca  na 

drugie.  Mógł  dźwignąć  się  na  rękach  i  stanąć  wyprostowany,  niczym  człowiek  starający  się 

złapać  równowagę  na  szczudłach,  w  nogach  nie  było  jednak  Ŝycia,  jedynie  tępy  ból 

rozchodzący się od kolan w górę. 

Był  jeszcze  ktoś,  kto  go  obserwował,  tym  razem  ktoś  bardzo  mały,  gdzieś  przy  samej 

ziemi.  To  Thorvin!  Choć  nie,  to  nie  był  Thorvin,  lecz  ktoś  jeszcze  mniejszy  i  drobniejszy,  z 

wysokim  czołem  odsłoniętym  i  przerzedzonymi  włosami.  Postać  ta  miała  jednak  biały  strój 

Thorvina oraz naszyjnik z kiści jarzębiny. 

- Kim jesteś, chłopcze? - spytała. - Czy jesteś wędrowcem z krainy ludzi? Jak tu trafiłeś? 

W jaki sposób udało ci się odnaleźć Drogę? 

Shef potrząsnął głową, udając, Ŝe chroni oczy przed iskrami. 

Wrzucił  gotowe  juŜ  koło  do  stojącego  obok  kubełka  z  wodą  i  zaczął  pracować  nad 

następnym  kawałkiem  metalu.  Pracował  z  zapałem  człowieka,  który  wie,  Ŝe  któregoś  dnia 

zwrócona  mu  zostanie  wolność,  nie  chce  jednak,  aby  prześladowcy  odkryli  rosnącą  w  jego 

sercu radość. 

Nagle  Shef  zorientował  się,  Ŝe  jedna  z  olbrzymich  postaci  zaczyna  poruszać  się  w  jego 

kierunku. Była to ta najwyŜsza, ta, która dzierŜyła włócznię. Palec niczym konar dębu uniósł 

do  góry  brodę  Shef  a.  Twarz  wydała  się  chłopcu  ostrzem  topora:  prosty  nos,  wystająca 

szczęka, szpiczasta, siwa broda i wystające, szerokie kości policzkowe.  W dół spoglądało na 

niego jedno nieruchome oko. W tym zestawieniu oblicze Ivara mogłoby napełnić otuchą, jako 

coś  co  przynajmniej  ogarnąć  moŜna  rozumem,  było  mimo  wszystko  ludzkie.  Ta  twarz  była 

inna. Shef czuł, Ŝe mogłaby przywieść człowieka do szaleństwa. 

Teraz nie wyraŜała jednak wrogości, raczej koncentrację, skupienie. 

background image

-  DuŜo  ci  jeszcze  zostało  do  przejścia,  karle  -  rzekł  w  końcu.  -  Dobrze  jednak  zacząłeś. 

Módl się, abym nie musiał cię wezwać zbyt szybko. 

-  Dlaczego  miałbyś  mnie  wzywać,  NajwyŜszy?  -  spytał  Shef  oszołomiony  własną 

zuchwałością. 

-  Nie  pytaj.  Mądry  człowiek  nie  podpatruje  i  nie  podgląda,  jak  panna  szukająca  swego 

kawalera. 

Wielka  dłoń  spadła  nagle  na  kuźnię  roztrącając  ławy,  wiadra  i  narzędzia,  niczym 

człowiek strząsający z serwety łupiny orzecha. Shef został ciśnięty w powietrze, a unosząc się 

zdołał jeszcze zauwaŜyć badawcze spojrzenie wychylającej się z cienia maleńkiej, ubranej na 

biało postaci. 

 

W przeciągu sekundy znalazł się znowu na trawie, pod gołym niebem. Słońce przesunęło 

się trochę, pozostawiając go w cieniu. 

Gdzie Godiva? Shef zaniepokoił się nagle. Odeszła na chwilę na bok, ale co potem... 

Shef zerwał się na nogi i zaczął rozglądać się wokół w poszukiwaniu wroga. Z krzaków 

doszedł go zgiełk, trzask gałęzi i krzyk kobiety, której usta zasłonił ktoś szybko dłonią. 

Shef skoczył w tamtym  kierunku, lecz zza drzew wyrośli nagle męŜczyźni i otoczyli  go 

szczelnie  niczym  zaciśnięte  palce  Przeznaczenia.  Na  czele  ich  stał  Muirtach,  z  przecinającą 

twarz świeŜą pręgą i wyrazem niepohamowanej furii. 

- Prawie ci się udało, chłopcze - rzekł. - Powinieneś był dalej uciekać, ale ty wolałeś się 

zatrzymać  i  wypróbować  kobietę  Ivara.  CóŜ,  gorący  kutas  nie  zna  co  to  rozum,  wkrótce 

jednak będzie zupełnie zimny. 

Silne  ramiona  ścisnęły  Shefa,  który  wciąŜ  się  wyrywał  w  stronę  zarośli.  Czy  juŜ  ją 

pojmali? Jak udało im się ich znaleźć? Czy zostawili jakiś ślad? 

Szyderczy  śmiech  wybuchł  nagle  pośród  głosów  gaddgedlarów.  Shef  rozpoznał  go  od 

razu. Był to śmiech Anglika. Jego przyrodniego brata, Alfgara. 

background image

Rozdział dziesiąty 

Kiedy  Shef  znalazł  się  z  powrotem  w  obrębie  palisady,  bliski  był  załamania.  Przyczynę 

stanowiło  ogromne  wyczerpanie  oraz  głęboki  wstrząs  związany  z  nagłą  i  niespodziewaną 

utratą  wolności.  Wikingowie  obchodzili  się  z  nim  bardzo  surowo,  popychając  i  szturchając 

boleśnie przez całą drogę powrotną. Shef czuł jednak, Ŝe sami są mocno wystraszeni. Wracali 

do Ivara tylko z jednym trofeum, co nie stanowiło z pewnością właściwej przeciwwagi wobec 

poniesionych  szkód.  Było  jasne,  Ŝe  gaddgedlarowie  chcą  się  na  nim  odegrać.  Został 

uwięziony w miejscu, gdzie trzymano niewolników i pobity do nieprzytomności. 

LeŜał tak aŜ do wieczora, a kiedy wreszcie się ocknął i otworzył zlepione krwią powieki, 

czuł  się  obolały  i  odrętwiały.  Był  takŜe  zziębnięty  oraz  osłabiony  z  pragnienia  i  głodu. 

Podczas  gdy  wokół  zapadała  noc  rozglądał  się  desperacko,  oceniając  perspektywy  ucieczki 

bądź  ocalenia.  Nie  było  jednak  Ŝadnego  ratunku.  śelazne  obręcze  spinające  jego  stopy 

przymocowane były do wbitych w ziemię grubych kołków, ręce zaś miał związane z przodu. 

Być moŜe z czasem udałoby mu się przegryźć pęta na nadgarstkach, lecz najmniejszy ruch z 

jego  strony  prowokował  straŜnika  do  wymierzenia  kolejnego  kopniaka.  Shef  uświadomił 

sobie,  Ŝe  straŜnicy  nie  mieli  teraz  zbyt  wielu  więźniów  do  pilnowania.  Niemal  wszystkim 

pojmanym w czasie kampanii Anglikom udało się uwolnić i zniknąć pod osłoną nocy. 

Oprócz  Shefa  pod  straŜą  przebywało  tylko  kilku  rycerzy  króla  Edmunda,  którzy 

zdecydowali  się  walczyć  do  samego  końca.  Wszyscy  byli  cięŜko  ranni,  przygotowani  na 

ś

mierć  i  rozmawiali  cicho  czekając  na  swoją  kolej.  Zgodzili  się  w  końcu,  Ŝe  powinni  byli 

najpierw zaatakować obóz Ragnarssonów, uznali jednak, Ŝe tak czy owak, zasłuŜyli na wielką 

chwałę. Spalili przecieŜ statki i mocno przerzedzili zastępy wroga. 

-  Szkoda  tylko,  Ŝe  schwytali  naszego  króla  -  rzekł  jeden  z  nich  po  chwili  milczenia. 

Pozostali pokiwali smutno głowami i spojrzeli w kierunku odległego naroŜnika. 

Shef poczuł ciarki na plecach. Król Edmund był ostatnią osobą, z którą chciałby się teraz 

spotkać.  Pamiętał  chwilę,  kiedy  król  podszedł  do  niego,  marnego  niewolnika  z  prośbą,  aby 

odsunął  się  z  jego  drogi.  Gdyby  go  posłuchał,  ta  noc  zakończyłaby  się  całkowitym 

zwycięstwem,  a  on,  Shef,  nie  musiałby  znosić  teraz  gniewu  Ivara.  Słyszał  juŜ  rozmowy 

straŜników  opowiadających  z  rozbawieniem,  co  go  wkrótce  czeka.  Pamiętał  teŜ  słowa 

background image

giermka,  który  oprowadzał  go  po  obozie  nie  dalej  jak  poprzedniego  wieczoru.  Zbrodnia, 

jakiej się dopuścił, była cięŜka. Zabrał Ivarowi kobietę, uprowadził ją i posiadł, tak Ŝe nigdy 

juŜ nie mogła być mu zwrócona. Co się z nią stało? Nie została zawleczona z powrotem do 

obozu.  Ktoś  musiał  ją  porwać.  Shef  nie  był  jednak  w  stanie  długo  nad  tym  rozmyślać,  zbyt 

pochłonięty  własnym  losem.  Gniew  Ivara  wydawał  mu  się  straszniejszy  niŜ  śmierć  i 

dojmujący wstyd z powodu zdrady. Gdyby tak mógł umrzeć z zimna i nie doczekać poranka. 

Niczego nie pragnął bardziej. 

Nad  ranem  obudziło  go  uderzenie  buta.  Usiadł  i  pierwszą  rzeczą,  z  której  zdał  sobie 

sprawę,  była  suchość  w  ustach.  Wokół  niego  uwijali  się  straŜnicy  przecinając  niektórym 

więźniom pęta i wywlekając trupy na zewnątrz. Udało im się, pomyślał Shef. 

Przed sobą ujrzał kucającą postać w brudnej poplamionej tunice. Był to Hund. W rękach 

trzymał  dzban  z  wodą.  Przez  pewien  czas  Shef  nie  był  w  stanie  o  niczym  innym  myśleć, 

Hund  tymczasem  ostroŜnie  i  powoli  pozwolił  mu  pić,  robiąc  nieznośne  przerwy  po  kaŜdym 

jego  łyku.  Dopiero  gdy  poczuł,  Ŝe  woda  wypełniła  mu  juŜ  cały  brzuch,  Shef  zaczął 

rozkoszować  się  jej  smakiem.  W  tym  samym  momencie  zdał  sobie  sprawę,  Ŝe  Hund  coś  do 

niego mówi. 

- Shef, Shef, mówię do ciebie. Musisz mi coś powiedzieć. Gdzie jest Godiva? 

-  Nie  wiem.  Uprowadziłem  ją.  Potem  ktoś  inny  musiał  ją  porwać.  Pojmali  mnie  zanim 

mogłem coś na to poradzić. 

- Jak ci się wydaje, kto mógł ją porwać? 

Shef  przypomniał  sobie  śmiech  w  zaroślach,  przeczucie,  które  kiedyś  oddalił  od  siebie, 

przeczucie, Ŝe w lesie są jeszcze inni uciekinierzy. 

- To Alfgar. Musiał nas śledzić. 

Shef zamyślił się starając odegnać od siebie zmęczenie. 

- Wydaje mi się, Ŝe to on przyprowadził do nas Muirtacha i jego ludzi. Być moŜe zawarli 

jakiś  układ.  Oni  wzięli  mnie,  a  on  ją.  MoŜe  udało  mu  się  po  prostu  ją  porwać,  podczas  gdy 

wszyscy zajęli się mną. Nie było ich dostatecznie duŜo, aby ryzykować dalsze poszukiwania. 

-  Widać  więc,  Ŝe  Ivarowi  bardziej  zaleŜy  na  tobie  niŜ  na  niej.  Wie  jednak,  Ŝe  to  ty 

uprowadziłeś  ją  z  obozu.  To  nie  wróŜy  dobrze  -  Hund  pogładził  się  po  swojej  rzadkiej 

brodzie.  -  Zastanów  się,  czy  ktoś  widział  cię,  jak  zabijałeś  któregoś  z  wikingów  własnymi 

rękami. 

- Zabiłem tylko jednego. To było w ciemności i nikt tego nie zauwaŜył. Ktoś mógł jednak 

widzieć,  jak  uwolniłem  niewolników,  jak  uwolniłem  Alfgara  -  twarz  Shefa  wykrzywił 

grymas.  -  Poza  tym  to  właśnie  ja  rozbiłem  umocnienia  wokół  obozu  Ragnarssonów 

spuszczając  na  nie  płonący  maszt.  Zrobiłem  to,  czego  nie  udało  się  dokonać  towarzyszom 

króla. 

-  No  tak,  ale  nie  powinno  to  być  jeszcze  powodem  do  krwawej  zemsty.  Ingulf  i  ja 

zrobiliśmy wiele w ciągu ostatniego dnia. Wielu dowódców pozostałoby  kalekami do końca 

background image

Ŝ

ycia, gdyby nie nasza pomoc. Ingulf potrafi nawet zaszyć z powrotem jelita, które wydostały 

się  z  rozprutego  brzucha.  Jeśli  ktoś  jest  dostatecznie  silny,  aby  wytrzymać  ból,  powinien 

przeŜyć. 

- Staracie się wybłagać moje Ŝycie? Wstawiliście się za mnie u Ivara? 

- Tak. 

- Ty i Ingulf? Ale cóŜ ja dla niego znaczę? 

Hund zamoczył w dzbanie kawał chleba i podał go przyjacielowi. 

To  zasługa  Thorvina.  Mówi,  Ŝe  to  sprawa  Drogi.  Mówi,  Ŝe  musimy  cię  uratować.  Nie 

wiem  dlaczego,  ale  on  całkowicie  poświęcił  się  dla  ciebie.  Wczoraj  ktoś  z  nim  rozmawiał. 

Potem Thorvin przybiegł prosto do nas. Czy zrobiłeś coś, o czym mi nie wiadomo? 

- Wiele rzeczy, Hund. Jednego jestem wszak pewien. Nikt nie zdoła uchronić mnie przed 

gniewem Ivara. Zabrałem jego kobietę, co mogę mu ofiarować w zamian? 

-  Warto  o  tym  pomyśleć  -  rzekł  Hund  napełniając  dzban  wodą  ze  skórzanego  bukłaka. 

Postawił  dzban  na  ziemi,  obok  zaś  resztę  chleba  i  kupon  brudnego  samodziału,  który 

przyniósł ze sobą na ramieniu. 

- W obozie brakuje jedzenia, a połowa koców uŜyta została jako całuny. To wszystko, co 

mogłem  ci  teraz  przynieść.  Postaraj  się,  aby  starczyło  na  dłuŜej.  Jeśli  chcesz  odpłacić  się 

Ivarowi, rozejrzyj się, moŜe król ci pomoŜe. 

 

- Czy jest jakaś nadzieja? - szepnął Thorvin. 

Viga-Brand popatrzył na niego ze zdziwieniem. 

-  Czy  tak  powinien  mówić  kapłan  Drogi?  Nadzieja...  JeŜeli  zaczniemy  robić  pewne 

rzeczy tylko dlatego, Ŝe jest jakaś nadzieja, skończymy nie lepiej jak chrześcijanie śpiewający 

hymny  do  swego  Boga  łudząc  się,  Ŝe  da  im  lepsze  Ŝycie  po  śmierci.  Zapominasz  się, 

Thorvinie. 

Brand urwał i spojrzał na swoją prawą dłoń, nad którą nachylał się właśnie  Ingulf.  Była 

rozcięta  prawie  do  nadgarstka,  a  cięcie  przechodziło  równo  pomiędzy  drugim  a  trzecim 

palcem. 

Ingulf  przemył  ranę  ciepłą  wodą,  z  której  unosił  się  zapach  ziół,  a  później  rozwarł 

ostroŜnie  jej  brzegi.  Przez  chwilę  widać  było  białą  kość,  wkrótce  jednak  wszystko  zalała 

krew. 

- Byłoby znacznie lepiej, gdybyś przyszedł z tym do mnie od razu, zamiast czekać półtora 

dnia - powiedział medyk. - Mogłem wyczyścić ranę póki była świeŜa, teraz brzegi zaczęły juŜ 

się zasklepiać, muszę więc ją rozerwać na nowo. Mógłbym ją zaszyć bez tego, ale kto wie, co 

było na tamtym ostrzu. 

- Rób swoje, Ingulfie. Widziałem zbyt wiele ran, które nie chciały się goić, aby samemu 

ryzykować. To tylko ból, a zgorzel to pewna śmierć. 

- Nadal jednak twierdzę, Ŝe przyszedłeś za późno. 

background image

- Przez pół dnia leŜałem pośród trupów, aŜ pewien bystry człowiek zauwaŜył wreszcie, Ŝe 

wszyscy  z  wyjątkiem  mnie  ostygli.  A  kiedy  wreszcie  się  pozbierałem  i  upewniłem,  Ŝe  to 

najgroźniejsza z moich ran, byłeś zajęty duŜo powaŜniejszymi rzeczami. 

Thorvin westchnął i przesunął kufel piwa bliŜej lewej dłoni Branda. 

-  Twoja  mowa  była  dla  mnie  wystarczającą  karą.  Teraz  moŜesz  mi  juŜ  powiedzieć,  czy 

jest jakaś szansa. 

Twarz Branda pobladła gwałtownie, gdyŜ Ingulf wyciągał właśnie z rany odłamek kości, 

odpowiedział jednak spokojnym tonem. 

- Nie sądzę. Wiesz sam jak to jest z Ivarem. 

- Wiem - przyznał Thorvin. 

-  To  sprawia,  Ŝe  nie  potrafi  zachować  rozsądku  w  pewnych  sytuacjach.  Nie  mówię  o 

„przebaczeniu”,  nie  jesteśmy  chrześcijanami,  aby  puszczać  w  niepamięć  wyrządzane  nam 

krzywdy.  Lecz  Ivar  nie  zechce  nawet  nas  wysłuchać.  Chłopak  uprowadził  jego  kobietę. 

Porwał  kobietę,  w  stosunku  do  której  Ivar  miał  pewne  plany.  Gdyby  ten  głupiec  Muirtach 

przyprowadził  ją  z  powrotem,  wtedy  być  moŜe  udałoby  się  coś  zrobić.  Ale  nie  sądzę,  gdyŜ 

najgorsze  jest  to,  Ŝe  kobieta  odeszła  z  własnej  woli.  To  znaczy,  Ŝe  chłopakowi  udało  się  to, 

czego Ivar nie mógł dokonać. Krew musi się polać. 

- Musi być jednak coś, co sprawi, Ŝe Ivar zmieni zdanie i przyjmie to, co proponujemy w 

zamian. 

Ingulf rozpoczął właśnie zszywanie rany. Thorvin połoŜył dłoń na srebrnym młocie, który 

wisiał na jego piersi, i zwrócił się do Branda. 

- Przysięgam, Ŝe to prawdopodobnie największa przysługa, jaką moŜemy oddać Drodze. 

Wiesz chyba, Ŝe są wśród nas tacy, którzy mają Widzenia? 

- Pamiętam, Ŝe kiedyś o tym mówiłeś - przyznał Brand. 

-  Ludzie  ci  podróŜują  do  krainy  bogów,  a  później  wracają  stamtąd  i  opowiadają,  co 

widzieli.  Niektórzy  uwaŜają,  Ŝe  to  tylko  wizje,  podobne  do  tych,  jakie  miewamy  w  snach, 

rodzaj  poezji.  Lecz  ludzie  ci  widzą  te  same  rzeczy.  Przynajmniej  niekiedy  się  to  zdarza. 

Najczęściej jest tak, jakby wszyscy oni widzieli tylko część jakiegoś obrazu czy wydarzenia, 

tak Ŝe mogą go po kolei uzupełniać. 

Brand chrząknął, nie wiadomo czy z niedowierzania, czy pod wpływem bólu. 

-  Jesteśmy  pewni,  Ŝe  ten  inny  świat  istnieje  i  ludzie  mogą  się  tam  dostać.  Nie  dalej  jak 

wczoraj miał miejsce dziwny wypadek. Odwiedził mnie Farman, który jest kapłanem Freyra, 

tak jak ja jestem kapłanem Thora. Z tą jednak róŜnicą, Ŝe Farman juŜ kilkakrotnie odwiedzał 

tamten  świat,  podczas  gdy  ja  nie  byłem  tam  ani  razu.  Mówił,  Ŝe  był  w  Wielkiej  Sali,  tam 

gdzie  spotykają  się  bogowie,  aby  decydować  o  losach  dziewięciu  światów.  Stał  przy  samej 

ziemi,  niczym  mysz  szukająca  okruchów.  Widział  jak  obradują  bogowie,  ujrzał  teŜ  mojego 

ucznia Shefa. Nie miał wątpliwościŜe to on, widział go nieraz w kuźni. Ubrany był dziwnie, 

niczym  myśliwy  w  lasach  Halogalandu  i  z  trudem  utrzymywał  równowagę,  jakby  został 

background image

okaleczony.  Farman  widział,  jak  przemówił  do  niego  ojciec  bogów  i  ludzi.  Gdyby  Shef 

przypomniał sobie, co wtedy usłyszał... 

- Rzadko się zdarza, Ŝeby jeden podróŜnik do tamtego świata zobaczył drugiego. Rzadko 

teŜ bogowie zwracają się do podróŜników, zwykle nie zauwaŜają nawet ich obecności. I jest 

jeszcze  jedna  rzecz.  Ktokolwiek  dał  chłopcu  imię,  nie  wiedział  co  czyni.  Teraz  jest  to  imię 

nadawane psom, nie było tak jednak zawsze. Czy słyszałeś kiedyś o Skioldzie? 

-  To  załoŜyciel  dynastii  Skioldungów,  królów  Danii.  Przodek  królów,  których  Ragnar  i 

jego synowie wygnaliby najchętniej z kraju, gdyby tylko mogli. 

- Anglicy nazywają go „Scyld Sceafing - Shield with the Sheaf, czyli Tarcza ze Snopem i 

opowiadają bzdurną historię jak dryfował przez ocean na swojej tarczy, mając za Ŝagiel snop 

zboŜa,  stąd  właśnie  miał  wziąć  się  jego  przydomek.  Nie  wiedzą  jednak,  Ŝe  „Sceafing”  to 

znaczy  takŜe  „Syn  Sheafa”.  Kim  więc  był  Sheaf?  Kimkolwiek  był,  to  on  właśnie  posłał  za 

morze  najpotęŜniejszego  z  królów  i  powiedział  mu  jak  uczynić  Ŝycie  ludzkie  szczęśliwym  i 

pełnym chwały. Sheaf to imię zwiastujące wielkie szczęście, zwłaszcza gdy zostanie nadane 

bezwiednie. Sheaf lub Shef, bo tak właśnie wymawiają to imię mieszkańcy tych stron. 

- Musimy wyrwać chłopca z rąk Ivara. Jego takŜe ludzie widzieli w tamtym świecie. Nie 

miał jednak ludzkiej postaci. 

- To człowiek o wielu obliczach. 

-  To  jeden  z  rodu  demona  Lokiego,  zesłany  na  ziemię,  aby  siał  na  niej  spustoszenie. 

Musimy  uchronić  przed  nim  mego  ucznia.  Ale  jak  moŜemy  tego  dokonać?  JeŜeli  nie 

powstrzymają go twoje perswazje, Brand, ani moje prośby, czy zdołamy go jakoś przekupić? 

Czy jest coś, czego Ivar pragnie bardziej niŜ zemsty? 

- Nie wiem, co sądzić o tej historii o innych światach - rzekł Brand. - Znalazłem się wśród 

was,  poniewaŜ  mogę  przy  waszej  pomocy  zdobyć  wiele  róŜnych  umiejętności,  poza  tym, 

podobnie  jak  wy,  nie  lubię  chrześcijan  i  szaleńców  w  rodzaju  Ivara.  Ten  chłopak  dokonał 

niezwykłej rzeczy przychodząc do obozu po dziewczynę. Trzeba mieć ikrę, Ŝeby coś takiego 

zrobić. Wiem o tym dobrze. Pamiętam, jak za namową waszych towarzyszy przyjechałem do 

Braethraborgu,  aby  wciągnąć  Ragnarssonów  w  tę  wojnę.  śyczę  chłopcu  jak  najlepiej.  Nie 

znam zamiarów Ivara, nikt ich pewnie nie zna. Powiem wam jednak, czego mu potrzeba. Być 

moŜe  i  on  zdaje  sobie  z  tego  sprawę,  mimo  swego  szaleństwa.  Lecz  jeśli  nie,  WęŜowe  Oko 

powinien przemówić mu do rozsądku. 

Kiedy wypowiadał te słowa, pozostali męŜczyźni pokiwali ze zrozumieniem głowami. 

 

Shef  zorientował  się  od  razu,  Ŝe  to  nie  ludzie  Ivara  przyszli  po  niego.  Nie  byli  to  takŜe 

gaddgedlarowie,  nie  wyglądali  teŜ  na  przybyszów  z  Norwegii.  Ludzie,  którzy  po  niego 

przyszli, byli potęŜnie zbudowani i w sile wieku, włosy mieli juŜ posiwiałe. 

Shef  zauwaŜył  srebrne  pasy  i  złote  naramienniki,  świadczące  o  odnoszonych  w 

przeszłości  sukcesach.  Kiedy  dowódca  straŜy  zastąpił  im  drogę,  Shef  nie  dosłyszał 

background image

wyjaśnienia,  jakiego  jeden  z  nich  udzielił  szeptem.  StraŜnik  zaczął  wykrzykiwać  coś  w 

odpowiedzi  gestykulując  w  stronę  zrujnowanych  zabudowań  obozu.  Zanim  jednak  zdołał 

dokończyć  zdanie,  rozległ  się  jęk  poprzedzony  głuchym  odgłosem.  Przybysz  spojrzał  na 

ziemię upewniając się, czy sprawa została zakończona, a następnie schował do rękawa worek 

z piaskiem. 

Po  chwili  męŜczyźni  rozcinali  juŜ  krępujące  Shefa  więzy.  Jego  serce  zaczęło  walić  jak 

szalone.  Czy  czeka  go  śmierć?  Czy  wyciągają  go  stąd,  aby  poprowadzić  na  ścięcie?  Shef 

zagryzł wargi. Nie mógł pozwolić sobie na błaganie o litość, zaraz by go wyśmiali. 

Zaciągnęli  go  kilka  jardów  dalej  w  stronę  innych  zabudowań,  gdzie  przetrzymywano 

więźniów.  Zatrzymali  się  przed  wejściem  do  niewielkiej  komórki.  Shef  zorientował  się,  Ŝe 

jeden  z  przybyłych  wojowników,  zapewne  ich  przywódca,  przypatruje  mu  się  niezwykle 

uwaŜnie, jakby chciał coś wyczytać z jego twarzy. 

- Rozumiesz po norwesku? 

Shef skinął głową. 

- Zrozum więc, Ŝe jeśli ty będziesz mówił, to bez znaczenia, lecz jeśli on się odezwie, być 

moŜe uda ci się zachować Ŝycie. Całkiem niewykluczone. Jest coś, co ciebie moŜe uratować, 

dla mnie zaś znaczy jeszcze więcej. NiezaleŜnie od tego, czy masz umrzeć czy nie, niedługo 

będziesz potrzebował przyjaciela. Przyjaciela na dworze Ragnarssonów. Jest wiele sposobów, 

w jakie stracić moŜna Ŝycie. 

Potem Shef wepchnięty  został do ciemnej komórki. W ścianę  wbite były  dwa metalowe 

pierścienie,  przez  które  przeciągnięto  łańcuchy.  Shef  poczuł  jak  męŜczyźni  zakładają  mu  na 

szyję  obręcz,  obręcz  połączoną  z  łańcuchami.  Nogi  pozostawili  nie  związane,  jednak  jego 

ręce były wciąŜ skrępowane. Mógł wstać i przechadzać się po kilka kroków w kaŜdą stronę, 

tyle na ile pozwalał łańcuch. 

Wkrótce Shef zorientował się, Ŝe w celi znajduje się ktoś jeszcze. Widział zwieszający się 

ze  ściany  łańcuch,  ginący  gdzieś  w  ciemności.  WyobraŜając  sobie  leŜącą  na  ziemi  postać 

poczuł nagle przypływ lęku i wstydu. 

- Panie? - spytał niepewnie. - Panie, czyś jest królem? 

Postać wzdrygnęła się nerwowo. 

-  Jestem  król  Edmund,  syn  Edwolda,  władca  East  Anglii.  Lecz  kim  ty  jesteś,  skoro 

mówisz jak człowiek z Norfolku? Nie jesteś Ŝadnym z mych rycerzy. Czy  przybyłeś wraz z 

pospolitym  ruszeniem? Zostałeś schwytany  w lesie? ZbliŜ się trochę, abym mógł ujrzeć twe 

oblicze. 

Shef odwrócił się w stronę króla, a promień słońca oświetlił nagle jego twarz. 

-  A  więc  to  ty.  Ty,  który  stanąłeś  pomiędzy  mną  a  Ivarem.  Pamiętam  cię  dobrze.  Nie 

miałeś  pancerza  ani  broni,  lecz  powstrzymałeś  przez  dobrą  chwilę  jednego  z  moich 

najlepszych  ludzi,  Wiggę.  Gdyby  nie  ty,  to  byłyby  ostatnie  chwile  w  Ŝyciu  Ragnarssona. 

background image

Dlaczego  Anglik  miałby  ratować  Ivara?  Uciekłeś  swemu  panu?  Byłeś  niewolnikiem  u 

zakonników? 

-  Moim  panem  był  twój  tan,  Wulfgar  -  rzekł  Shef.  -  Wiesz  panie,  co  zrobili  z  nim 

wikingowie. 

Król skinął głową. Oczy Shefa przyzwyczaiły się do słabego oświetlenia i chłopak mógł 

juŜ  przypatrzeć  się  obliczu  swego  władcy.  Oblicze  to  nie  wyraŜało  litości,  było  skupione  i 

powaŜne. 

-  Zabrali  teŜ  jego  córkę,  moją  mleczną  siostrę.  Przyszedłem  tutaj,  aby  ją  odzyskać.  Nie 

zamierzałem  chronić  Ivara,  lecz  twoi  ludzie,  panie,  zamierzali  zabić  ich  oboje.  Chciałem 

tylko,  abyś  pozwolił  mi  zabrać  ją  na  bok.  Wtedy  przyłączyłbym  się  do  ciebie.  Nie  jestem 

wikingiem. Dwóch z nich zabiłem własnymi rękami. Poza tym zrobiłem  coś dla  ciebie, mój 

panie, coś co usiłowali wcześniej twoi ludzie... 

-  Zrobiłeś  to,  widziałem.  Wołałem,  aby  ktoś  przełamał  pierścień  i  tobie  się  to  udało. 

Tobie i garstce wieśniaków, przy pomocy masztu. Gdyby Wigga o tym pomyślał, albo Totta, 

albo Eddi, zrobiłbym z nich najbogatszych ludzi w królestwie. Co teŜ ja wtedy obiecywałem? 

Edmund pokręcił w milczeniu głową i spojrzał na Shefa. 

- Czy wiesz, co oni chcą ze mną zrobić? Budują teraz ołtarz ku czci swoich pogańskich 

bogów. Jutro przyjdą po mnie i połoŜą mnie na nim. Wtedy wkroczy Ivar. Zabijanie królów to 

jego rzemiosło. Powiedzieli mi, Ŝe na jutro przygotował on coś specjalnego. Chciał zostawić 

to dla króla Northumbrii, Elli, zabójcy jego ojca, lecz zdecydował, Ŝe ja takŜe na to zasługuję. 

PołoŜą  mnie  na  ołtarzu,  twarzą  do  ziemi.  W  środek  moich  pleców  Ivar  wbije  swój  miecz. 

Wiesz, jak Ŝebra przylegają ściśle do kręgosłupa  i tworzą na piersiach kościaną klatkę?  Ivar 

będzie nacinał je po kolei zaczynając od tych na samym dole. Mówią, Ŝe uŜyje miecza tylko 

do pierwszego cięcia, potem korzystać będzie z młota i dłuta. Potem wykroi w plecach wielką 

dziurę, włoŜy do środka ręce i będzie wyciągać stamtąd Ŝebra, jedno po drugim. 

Król mówił spokojnie. 

-  Sądzę,  Ŝe  powinienem  wtedy  umrzeć.  Mówią,  Ŝe  potrafi  pozostawić  człowieka  przy 

Ŝ

yciu, aŜ do tego momentu, jeŜeli tylko uda mu się ciąć nie zbyt głęboko. Lecz kiedy wyciąga 

Ŝ

ebra na zewnątrz, serce musi pęknąć. Na koniec wyciągają teŜ twoje płuca i ustawiają Ŝebra 

w  ten  sposób,  Ŝe  wyglądają  jak  skrzydła  kruka  lub  orła.  Dlatego  nazywają  to  „wycinaniem 

krwawego orła”. Zastanawiam, jakie to będzie uczucie, kiedy zatopi ostrze w moich plecach. 

Wiesz chłopcze, wydaje  mi się, Ŝe jeśli uda mi się zachować zimną krew do tego momentu, 

reszta  pójdzie  juŜ  łatwo.  Ale  dotyk  tej  zimnej  stali  na  plecach,  zanim  jeszcze  nastąpi  ból... 

Nigdy  nie  sądziłem,  Ŝe  coś  takiego  moŜe  mnie  spotkać.  Chroniłem  mój  lud,  nigdy  nie 

złamałem  Ŝadnej  przysięgi,  byłem  hojny  dla  sierot.  Czy  wiesz,  chłopcze,  co  powiedział 

Chrystus, kiedy wisiał umierający na krzyŜu? 

Shef potrząsnął głową. Nauki ojca Andreasa ograniczały się zazwyczaj do przypominania 

o obowiązku daniny na rzecz Kościoła. 

background image

- „Mój BoŜe, czemuś mnie opuścił?” 

Król zamilkł na chwilę. 

- Wiem dobrze, dlaczego on chce to zrobić. W  końcu jestem  władcą, tak jak on. Wiem, 

czego  potrzebują  teraz  jego  ludzie.  Ostatnie  miesiące  nie  były  dobre  dla  jego  armii. 

Wydawało  im  się,  Ŝe  będą  mieli  łatwy  początek  kampanii,  zanim  zdecydują  się  ruszyć  na 

York. I tak mogło się stać, gdyby nie to, co zrobili z twoim opiekunem. Niewiele udało im się 

zebrać  łupów,  ot  garstkę  niewolników,  a  teraz  jeszcze  przerzedziły  im  się  szeregi.  Widzieli 

swoich przyjaciół, jak umierali z ran, a wielu czeka jeszcze na śmierć ze zgorzeli. JeŜeli nie 

zobaczą  czegoś  naprawdę  krzepiącego,  gotowi  są  stracić  ducha.  Ivar  potrzebuje  jakiegoś 

tryumfu. Egzekucji. Albo... 

Shef przypomniał sobie ostrzeŜenie, jakie usłyszał przy wejściu do celi. 

- Nie mów zbyt otwarcie, panie. Oni chcą, Ŝebyś mówił. Chcą teŜ, Ŝebym ja słuchał. 

Edmund  zaśmiał  się  krótko.  Słońce  było  juŜ  nisko  i  w  celi  panowała  niemal  zupełna 

ciemność. 

-  Słuchaj  więc.  Obiecałem  ci  połowę  skarbu  Raedwalda,  jeśli  rozbijesz  linię  wikingów. 

Zrobiłeś  to.  MoŜesz  mieć  nawet  cały  skarb,  powierzę  ci  sekret,  a  ty  zrobisz,  co  będziesz 

uwaŜał. Ten, kto przekaŜe im tę wiadomość, uratować moŜe Ŝycie i sporo zyskać. Gdybym to 

ja  im  o  tym  powiedział,  mógłbym  zostać  jarlem.  Nie  jest  jednak  rzeczą  króla  kierować  się 

lękiem. Ale ty, chłopcze, zyskać moŜesz niejedno. Słuchaj więc uwaŜnie i dobrze zapamiętaj. 

Zdradzę ci sekret skarbu Wuffingasów. 

Król zamilkł, a po chwili zaczął mówić półgłosem: 

 

Gdzie bród u wierzb, drewniany most 

Tam królów ród w swych łodziach śpi 

Cztery pagórki w ziemi tkwią; 

Patrz na północ i omiń trzy. 

W czwartym spoczywa tajemny skarb, 

StrzeŜe go Wuffa, z Wehhy krwi. 

Odszukaj go, jeśli masz hart. 

 

Głos zamarł nagle. 

- To moja ostatnia noc, chłopcze. Być moŜe twoja takŜe. Pomyśl co zrobić, aby uratować 

Ŝ

ycie.  Nie  sądzę,  by  angielska  zagadka  okazała  się  prosta  dla  wikingów.  Lecz  jeśli  z  ciebie 

tylko zwykły prostaczek, ty takŜe nie pojmiesz ni słowa. 

 

background image

Rozdział jedenasty 

Wielka armia gnębiona była niepokojem i niepewna swej siły, dokładnie jak przewidział 

to  król  Edmund.  Została  zaskoczona  i  częściowo  rozbita  przez  władcę  niewielkiego 

państewka, królika, o którym nawet nie słyszeli i choć wszystko skończyło się pomyślnie, w 

głębi  serca  wikingowie  wiedzieli,  Ŝe  nie  są  jeszcze  zdolni  do  następnej  bitwy.  Wprawdzie 

zabici  zostali  juŜ  pochowani,  ranni  przychodzili  do  zdrowia,  a  dowódcy  poszczególnych 

kontyngentów  porozumieli  się  w  sprawie  wymiany  ludzi  i  sprzętu,  jednak  wojownicy 

potrzebowali  czegoś,  co  przywróciłoby  im  wiarę  we  własne  siły.  Jakiegoś  rytuału,  który 

pomógłby im uwierzyć, Ŝe nadal są wielką armią - postrachem chrześcijan, niezwycięŜonymi 

zastępami Północy. 

Od samego rana ludzie tłoczyli się wokół wytyczonego poza obrębem obozu terenu, gdzie 

miało  odbyć  się  wielkie  zebranie.  Zgodnie  z  tradycją,  aplauz  miano  wyraŜać  uderzeniami 

mieczy o tarcze. W tym samym czasie trwała narada przywódców. 

Shef  był  przygotowany  na  przyjście  Ŝołnierzy.  Odczuwał  silny  głód  i  silne  pragnienie, 

które wysuszyło mu język i usta, był jednak w pełni świadomy i czujny. Edmund takŜe juŜ się 

obudził, nie zdradzał jednak tego Ŝadnym ruchem. Shef nie odwaŜył się do niego przemówić. 

Ludzie WęŜowego Oka zjawili się z tą samą pewnością siebie, co poprzedniego dnia. W 

przeciągu  kilku  sekund  zdjęli  Shefowi  Ŝelazną  obręcz  i  wyprowadzili  go  na  zewnątrz  w 

półmrok jesiennego poranka. Nad rzeką wciąŜ wisiała mgła, kropelki wody zebrały się teŜ na 

krawędzi dachu. Shef wpatrywał się w nie intensywnie, zastanawiając się, czy udałoby mu się 

je zlizać. 

- Rozmawialiście wieczorem. Co ci powiedział? 

Shef  potrząsnął  głową  i  wskazał  skrępowanymi  rękami  w  kierunku  pasa  męŜczyzny,  do 

którego  przywiązany  był  skórzany  bukłak.  MęŜczyzna  podał  mu  go  w  milczeniu.  W  środku 

było piwo, gęste i zawiesiste, zaczerpnięte bez wątpienia z samego dna beczki. Shef wypił je 

duszkiem przechylając  głowę do tyłu.  Kiedy skończył, wytarł usta rękami i poczuł jak piwo 

zaczyna  wypełniać  całe  jego  ciało  niczym  skórzany  worek.  Wikingowie  obserwowali  go  z 

rozbawieniem. 

background image

- Dobre, co? Piwo jest dobre. śycie takŜe. Jeśli chcesz spróbować więcej obu tych rzeczy, 

lepiej nam opowiedz, co usłyszałeś. 

Dolgfinn  obserwował  twarz  Shefa  z  niezwykłą  uwagą.  W  jego  oczach  czaiła  się 

wątpliwość, był w nich jednak takŜe upór. MęŜczyzna odwrócił się i przywołał ręką jednego 

ze  stojących  w  pobliŜu  wojowników.  Shef  od  razu  go  rozpoznał.  Ten  człowiek  ze  złotym 

łańcuchem na szyi i mieczem o srebrnej rękojeści był jego ojcem. 

Kiedy  ruszył  w  stronę  Shefa,  pozostali  cofnęli  się  nieco,  aby  pozostawić  obu  męŜczyzn 

sam  na  sam.  Przyglądali  się  sobie  przez  kilka  selcund,  badając  wzrokiem  od  stóp  do  głów. 

Patrzy  na  mnie  w  ten  sam  sposób  w  jaki  ja  patrzę  na  niego  -  pomyślał  Shef.  Próbuje 

rozpoznać się w moim ciele, ja zaś w jego. Wie juŜ, Ŝe jestem jego synem. 

- Spotkaliśmy się juŜ kiedyś - zaczął Sigvarth - na pewnej drodze. Muirtach powiedział, 

Ŝ

e w obozie jest pewien młody Anglik, który przechwala się, Ŝe mnie pokonał w walce. Teraz 

mówią mi, Ŝe jesteś mym synem. Twierdzi tak ten pomocnik medyka, chłopak, który przybył 

tu wraz z tobą. Czy to prawda? 

Shef skinął głową. 

-  To  świetnie.  Tęgi  z  ciebie  zuch,  dobrze  walczyłeś.  -  Sigvarth  podszedł  jeszcze  bliŜej  i 

dotknął  bicepsów  Shefa.  -  Stoisz  jednak  po  złej  stronie,  synu.  Wiem,  Ŝe  twoja  matka  to 

Angielka, ale tak samo jest z połową wojowników naszej armii. MoŜna by powiedzieć, Ŝe są 

Anglikami,  Frankami,  Irlandczykami  albo  Finami,  lecz  krew  dziedziczy  się  po  ojcu.  Wiem 

oczywiście, Ŝe ciebie wychowali Anglicy, chował cię ten głupiec, którego chciałeś ocalić. Ale 

co oni dla ciebie właściwie zrobili? JeŜeli wiedzieli, Ŝe jesteś moim synem, śmiem twierdzić, 

Ŝ

e cięŜkie było twoje Ŝycie. Czy się mylę? 

Sigvarth spojrzał na chłopca, świadom, Ŝe słowami tymi powinien go sobie zjednać. 

- UwaŜasz pewnie, Ŝe zostawiłem cię tam na pastwę losu. Masz rację, tak było. Lecz nie 

wiedziałem wtedy o twoim istnieniu, nie znałem cię. Teraz jest inaczej. Widzę, jak wyrosłeś, 

widzę,  Ŝe  mógłbyś  stać  się  moją  chlubą.  Powiedz  tylko  słowo,  a  uznam  cię  swoim 

prawowitym synem. Będziesz miał takie same prawa i przywileje jakbyś się narodził w moim 

domu.  Porzuć  Anglików.  Porzuć  chrześcijan.  Zapomnij  o  swojej  matce.  Pójdę  do  Ivara  i 

porozmawiam  z  nim  o  tobie,  jako  o  moim  synu,  a  słowa  moje  poprze  WęŜowe  Oko.  Masz 

kłopot, synu, i trzeba cię z niego wyciągnąć. 

Shef spojrzał w górę ponad ramieniem ojca. Przypomniał sobie koński Ŝłób i znoszone z 

pokorą  razy.  Przypomniał  sobie  klątwę,  jaką  rzucił  na  niego  ojczym  i  oskarŜenie  o 

tchórzostwo.  Przypomniał  sobie  niekompetencję,  ocięŜałość  i  powolność  angielskich 

oddziałów,  rozdraŜnienie  Edricha  z  powodu  ich  niezdecydowania.  Czy  moŜna  odnosić 

zwycięstwa  mając  przy  boku  takich  ludzi?  Później  dostrzegł  stojącego  kilka  kroków  za 

plecami Sigvartha młodzieńca o jasnej cerze i wystających jak u konia siekaczach. On takŜe 

jest  synem  Sigvartha  -  pomyślał  Shef.  Jeszcze  jeden  przyrodni  brat.  W  dodatku  wyraźnie 

nierad z obrotu sprawy. 

background image

Shef przypomniał sobie śmiech Alfgara dochodzący z zarośli. 

- Co powinienem uczynić? - spytał w końcu. 

-  Opowiedz  nam,  co  usłyszałeś  od  króla  Jatmunda.  Albo  wyciągnij  z  niego  to,  co 

chcielibyśmy wiedzieć. 

Shef przyjął wyzwanie i splunął prosto na skórzany but ojca błogosławiąc w myśli wypite 

piwo. 

-  Odrąbałeś  ręce  i  nogi  Wulfgara,  podczas  gdy  przytrzymywali  go  twoi  ludzie.  Potem 

pozwoliłeś im zgwałcić moją matkę, nie zwaŜając na to, Ŝe urodziła ci syna. Nie jesteś Ŝaden 

„drengir”. Jesteś niczym. Przeklinam krew, którą od ciebie dostałem. 

W  jednej  chwili  pomiędzy  nimi  stanęli  ludzie  Sigurtha,  próbowali  powstrzymać 

Sigvartha, który chwytał juŜ za miecz. Nie opierał się jednak zbyt silnie. Kiedy odciągali go 

do tyłu,  wciąŜ wpatrywał się w syna z jakąś tęsknotą w oczach. Myśli pewnie, Ŝe pozostało 

jeszcze coś do powiedzenia - zreflektował się Shef. Stary głupiec. 

-  A  więc  zrobiłeś,  co  chciałeś  -  mruknął  Dolgfinn,  wysłannik  Sigurtha,  popychając 

chłopca do przodu. - Twoja sprawa. Wyprowadźcie go na zewnątrz, za palisadę - zwrócił się 

do swoich ludzi. - Przyprowadzicie tam teŜ tego króla, wcześniej jednak upewnijcie się, czy 

aby  nie  nabrał  rozumu.  Ci  Anglicy  nie  potrafią  walczyć  ani  się  poddać,  kiedy  trzeba.  Teraz 

Ŝ

ycie Jatmunda naleŜy do Ivara, a przed zmierzchem stanie przed obliczem Odyna. 

 

Armia  wikingów  zebrała  się  juŜ  za  wschodnią  palisadą.  Ludzie  tłoczyli  się  po  trzech 

stronach pustego kwadratu, wzdłuŜ czwartego boku stali jedynie jarlowie oraz całe najwyŜsze 

dowództwo z Ragnarssonami na czele. 

W  chwili,  gdy  podchodził  tam  eskortowany  przez  grupkę  wojowników  Shef,  z  gardeł 

zebranych  popłynął  nagle  tryumfalny  okrzyk,  któremu  towarzyszył  brzęk  metalu.  Sekundę 

później  miecz  odrąbał  głowę  stojącemu  w  rogu  wysokiemu  męŜczyźnie  o  kredowobiałej 

twarzy.  Shef  patrzył  z  niedowierzaniem,  widział  juŜ  w  swoim  Ŝyciu  wiele  trupów,  ale  taka 

scena była dla niego nowością. Nie dadzą mi wiele czasu na przygotowanie, pomyślał. Muszę 

być gotowy, jak tylko usłyszę brzęk mieczy. 

- Co to za jeden? - spytał Shef wskazując w stronę rzucanej właśnie na stos głowy. 

-  To  jeden  z  angielskich  rycerzy.  Ktoś  mówił,  Ŝe  walczył  naprawdę  dobrze  i  wiernie 

bronił  swego  pana,  więc  powinniśmy  dostać  za  niego  okup.  Lecz  Ragnarssonowie 

postanowili,  Ŝe  nie  czas  teraz  na  branie  okupów.  Trzeba  dać  Anglikom  lekcję.  Teraz  twoja 

kolej. 

ś

ołnierze  wypchnęli  go  do przodu, niemal na sam środek kwadratu, tak  Ŝe znalazł się o 

dziesięć kroków od najwyŜszych dowódców. 

-  Kto  ma  ochotę  przedstawić  tę  sprawę?  -  odezwał  się  jeden  z  męŜczyzn  donośnym 

głosem. 

background image

Gwar  zaczął  wyraźnie  słabnąć.  Z  szeregu  wyszedł  Ivar  Ragnarsson.  Jego  prawe  ramię 

unieruchomione było na temblaku. To dlatego nie mógł walczyć przeciw rycerzom Edmunda 

- pomyślał Shef. 

- Ja ją przedstawię - rzekł Ivar. - Stoi przed wami nie wróg, lecz zdrajca. Nie jest to jeden 

z  ludzi  Jatmunda,  lecz  jeden  z  moich.  Przyjąłem  go  do  swego  oddziału,  nakarmiłem,  dałem 

schronienie. Kiedy przyszli Anglicy, nie walczył dla mnie. W ogóle nie walczył. Przybiegł do 

mojego  obozu  i  uprowadził  moją  kobietę.  Skradł  mi  ją,  a  ona  nigdy  juŜ  nie  moŜe  mi zostać 

zwrócona. Nie naleŜy juŜ do mnie, choć została mi ofiarowana w majestacie prawa przez jarla 

Sigvartha. Wyznaczyłem okup za tę dziewczynę, lecz on nie moŜe go spłacić. Nawet jednak 

gdyby mógł, zabiłbym go za wyrządzoną mi zniewagę. Poza tym nasza armia powinna ukarać 

go za zdradę. Kto jest za? 

-  Popieram  -  zawołał  posiwiały  męŜczyzna  stojący  obok  Ivara,  zapewne  Ubbi  lub 

Halvdan.  W  kaŜdym  razie  któryś  z  Ragnarssonów,  jednak  nie  ich  wódz,  Sigurth,  który  stał 

bez ruchu w samym środku szeregu. - Popieram cię - ciągnął męŜczyzna. - Ten człowiek miał 

szansę wykazać się lojalnością, odrzucił ją jednak. Przyszedł do naszego obozu jako szpieg i 

złodziej. 

- Jaką karę proponujesz? - spytał herold. 

-  Śmierć  to  zbyt  mało  -  wykrzyknął  Ivar.  -  śądam  jego  oczu  za  zniewagę,  jaką  mi 

wyrządził,  Ŝądam  jego  jaj  za  to,  Ŝe  zabrał  mi  kobietę.  śądam  jego  rąk  za  zdradę,  jakiej 

dopuścił się w stosunku do armii. Kiedy będzie po wszystkim, niechaj zachowa swe Ŝycie. 

Shef poczuł jak przeszywa  go dreszcz. Jego kręgosłup zamienił się nagle w kawał lodu. 

Zaraz rozlegnie się okrzyk i brzęk stali, pomyślał z przeraŜeniem, a potem pójdzie prosto w 

ręce kata. 

Z tłumu stojących po przeciwległej stronie męŜczyzn wyszedł jednak potęŜny wojownik z 

przewiązaną zaplamionym bandaŜem ręką. 

- Jestem Brand. Zna mnie tutaj wielu. 

Jego słowom towarzyszył okrzyk poparcia i aprobaty. 

-  Chciałem  powiedzieć  o  dwóch  rzeczach.  Po  pierwsze,  powiedz  nam  Ivarze,  skąd 

wziąłeś  tę  dziewczynę?  Albo  skąd  wziął  ją  Sigvarth? JeŜeli  ją  porwał,  a  chłopak  zabrał  ją  z 

powrotem,  co  jest  w  tym  złego?  Powinieneś  był  go  zabić  w  czasie  kradzieŜy.  Jeśli  tego  nie 

zrobiłeś,  zbyt  późno  juŜ,  Ŝeby  wzywać  do  zemsty.  Jest  jeszcze  druga  rzecz.  Przyszedłem  ci 

pomóc, Ivarze, kiedy otoczyli cię rycerze Jatmunda. Walczę juŜ od dwudziestu lat i nigdy się 

nie cofnąłem przed atakiem. Tę oto ranę dostałem, gdy walczyłem za ciebie. Przerwij mi, jeśli 

to  nieprawda!  Widziałem  jak  angielski  król  wraz  ze  swymi  wyszedł  prosto  na  ciebie.  Byłeś 

ranny  i  nie  mogłeś  nawet  unieść  miecza.  Twoi  ludzie  byli  martwi,  a  ja  miałem  tylko  lewą 

rękę,  aby  cię  bronić.  Kto  wtedy  zasłonił  cię  swoim  ciałem,  jeśli  nie  ten młodzieniec?  To  on 

właśnie powstrzymał Anglików dopóki nie wróciłem tam wraz z Arnketilem i jego druŜyną. 

Powiedz, Arnketilu, czy ja kłamię? 

background image

-  Było  tak  jak  powiedziałeś,  Brandzie  -  odezwał  się  ktoś  z  tłumu.  -  Widziałem  Ivara, 

widziałem Anglików, widziałem teŜ chłopca. Pomyślałem, Ŝe zaraz zabiją go w tej potyczce i 

zrobiło mi się. przykro, bowiem walczył dzielnie. 

-  Tak  więc  oskarŜenie  o  porwanie  upada.  OskarŜenie  o  zdradę  nie  jest  prawdziwe, 

bowiem  właśnie  temu  chłopcu  zawdzięczasz  Ŝycie.  Nie  wiem,  co  łączyć  go  moŜe  z 

Jatmundem, chcę jednak powiedzieć, Ŝe jeśli jest dobry w porywaniu kobiet, mam dla niego 

miejsce  w  swojej  druŜynie.  Potrzeba  nam  paru  nowych  ludzi.  A  jeśli  ty  nie  potrafisz  sam 

strzec swoich kobiet, Ivarze, w porządku, twoja sprawa, ale nie mieszaj do tego armii. 

Shef  zobaczył,  jak  Ivar  podchodzi  do  Branda  wpatrując  się  w  niego  z  nienawiścią  i 

oblizując wargi językiem niczym wąŜ. Wokół rozległ się pomruk zainteresowania. Nie był to 

objaw wrogości, Ŝołnierze lubili takie przedstawienia. 

Brand nie poruszył się nawet, oparł tylko lewą dłoń na rękojeści miecza. Ivar stanął jakieś 

trzy  kroki  od  niego  i  podniósł  do  góry  zabandaŜowaną  rękę,  tak  Ŝeby  wszyscy  mogli  ją 

zobaczyć. 

-  Kiedy  twoja  dłoń  będzie  juŜ  sprawna,  przypomnę  sobie,  co  mi  teraz  powiedziałeś, 

Brandzie - syknął Ivar. 

- Ja teŜ ci o tym przypomnę, kiedy wyleczysz juŜ swój bark - odparował Brand. 

Ich  spór  przerwał  nagle  potęŜny  i  lodowaty  głos  Sigurtha  Ragnarssona,  zwanego 

WęŜowym Okiem. 

-  Armia  ma  przed  sobą  znacznie  powaŜniejsze  rzeczy  niŜ  dyskusje  o  chłopcach. 

Słuchajcie  więc.  Mój  brat  Ivar  musi  dostać  zapłatę  za  uprowadzoną  kobietę.  W  zapłacie  za 

własne  Ŝycie,  Ivar  musi  zwrócić  chłopcu  jego  Ŝycie,  i  nie  okaleczyć  go  zbyt  dotkliwie. 

Chłopiec  musi  Ŝyć,  lecz  musi  takŜe  zostać  ukarany.  Przyszedł  tu  jako  jeden  z  nas,  lecz  nie 

zachował się jak nasz prawdziwy towarzysz. Gdy nas zaatakowano, myślał o własnym zysku. 

JeŜeli  miałby  przyłączyć  się  do  załogi  Vigi-Branda,  musimy  dać  mu  lekcję.  Nie  obetniemy 

mu  ręki,  bo  nie  będzie  mógł  walczyć,  nie  pozbawimy  jąder,  bo  nie  chodziło  tu  naprawdę  o 

kradzieŜ kobiety. Armia zabierze mu jednak oko. 

Shefowi z trudem udało się ustać na swoim miejscu, kiedy usłyszał okrzyk aprobaty. 

- Nie dwoje oczu. Jedno. Co na to armia? 

Jego  słowa  powitał  ryk  entuzjazmu  i  brzęk  ostrzy.  Shef  popchnięty  został  w  naroŜnik 

kwadratu.  MęŜczyźni  rozstąpili  się  i  chłopiec  ujrzał  metalowy  kosz  z  rozgrzanymi  do 

czerwoności  węglami  i  Thorvina  dmuchającego  w  miechy.  Do  Shefa  podszedł  pobladły  ze 

zdenerwowania Hund. 

-  Trzymaj  się  -  mruknął  po  angielsku,  podczas  gdy  męŜczyźni  przewrócili  Shefa  na 

ziemię  i  odchylili  do  tyłu  jego  głowę.  Shef  zorientował  się,  Ŝe  brązowe  ramiona,  które 

obejmują go jak kleszcze, naleŜą do Thorvina. Próbował się wyrwać, krzyczeć, oskarŜyć ich o 

zdradę, ale ktoś wepchnął mu w usta kawał szmaty. Do jego twarzy zbliŜała się rozŜarzona do 

background image

białości  igła,  czuł  naciskający  na  gałkę  oczną  kciuk.  Zacisnął  mocno  oczy  i  raz  jeszcze 

spróbował przekrzywić głowę, krzyknąć. 

Czuł bezustanny, nieubłagany uścisk. Opalony nad ogniem szpic igły zbliŜał się wciąŜ do 

prawego oka. Ból, paroksyzm bólu ogarniający niczym rozszalały ogień wszystkie zakamarki 

mózgu. Po chwili łzy i krew zmieszane razem i spływające wolno po policzku, a gdzieś w tle 

syk rozgrzanego metalu zanurzanego w wodzie. 

 

Unosił  się  w  powietrzu,  właściwie  wisiał  nogami  ku  ziemi.  Jego  oko  przebite  było 

ostrzem, a przeraźliwy ból wykrzywił twarz. Ból nie zmniejszał się wcale, nie zanikał. Umysł 

jednak był jasny i skupiony. 

Nietknięte  było  takŜe  jego  drugie  oko.  Pozostało  otwarte  i  nie  mrugało  nawet. 

NiezaleŜnie,  w  którym  ze  światów  się  akurat  znajdował,  mógł  się  przyglądać  wszystkiemu. 

Teraz  był  bardzo,  bardzo  wysoko.  W  dole  widział  góry,  równiny,  rzeki  i  morza,  na  których 

bieliły  się  czasem  Ŝagle  wikingów.  Po  równinach  maszerowały  wielkie  armie  wzbijając  w 

górę  tumany  kurzu:  to  chrześcijańscy  królowie  Europy  i  pogańscy  nomadowie 

przygotowywali  się  do  kolejnej  wojny.  Zorientował  się,  Ŝe  jeśli  zwęził  odpowiednio  oczy,  a 

właściwie oko, dostrzec  mógł co tylko zapragnął. Mógł czytać z ust dowódców i Ŝołnierzy, z 

ust cesarza Greków i tatarskiego chana. 

Pomiędzy nim a rozpościerającym się w dole światem szybowały ptaki. Dwa z nich minęły 

go  całkiem  blisko,  tak  Ŝe  dostrzec  mógł  Ŝółty  błysk  ich  inteligentnych  oczu.  Ich  pióra  były 

połyskliwie czarne, a dzioby ostro zakrzywione. To kruki, kruki, które wydziobywały ludziom 

oczy. Przyjrzał im się nieruchomym wzrokiem, a one zwinęły skrzydła i odleciały pospiesznie. 

Igła  przeszywająca  oko,  czy  to  ona  utrzymywała  go  w  powietrzu?  Na  to  wyglądało.  W 

takim  jednak  razie  powinien  był  juŜ  dawno  nie  Ŝyć.  Nikt  nie  mógł  Ŝyć  z  ostrzem 

przechodzącym  przez  mózg  i  czaszkę  i  wbitym  w  drzewo.  Znowu  przeszył  go  ból.  Twarz 

wykrzywił  grymas,  ręce  zwieszały  się  w  dół,  bezwładne  jak  u  trupa.  Zobaczył  nadciągające 

kruki:  zaciekawione,  tchórzliwe,  sprytne  i  wyczulone  na  kaŜdy  objaw  słabości.  Szybowały  w 

jego  stronę,  trzepotały  skrzydłami.  Były  coraz  bliŜej.  W  końcu  kilka  wylądowało  na  jego 

barkach. Tym razem wiedział jednak, Ŝe nie powinien obawiać się ich dziobów. Przyleciały do 

niego, aby dodać mu otuchy, podtrzymać na siłach. ZbliŜał się król. 

Postać  uniosła  się  z  tego  punktu  na  ziemi,  od  którego  odwrócił  właśnie  wzrok  i 

zatrzymała się tuŜ przed nim. Była naga, a twarz wykrzywiało jej nieludzkie cierpienie. Ujrzał 

lejącą  się  po  biodrach  krew,  sterczące  z  pleców  krwawe  skrzydła  i  całkowicie  zapadniętą 

pierś. W dłoni trzymała własny kręgosłup. 

Przez  moment  wisieli  tak  twarzą  w  twarz,  oko  w  oko.  Postać  rozpoznała  go,  zmierzała 

jednak ku swemu odległemu przeznaczeniu, poza obrębem dziewięciu światów. Tam gdzie nikt 

prawie się nie zapuszcza. Poczerniałe wargi poruszyły się nieznacznie. 

- Nie zapomnij. Nie zapomnij słów, których cię nauczyłem. 

background image

 

Ból w oku Shefa podwoił się jeszcze, chłopak krzyknął i potrząsnął głową chcąc uwolnić 

się od przytrzymującego go szpikulca. Nagle poczuł wokół siebie delikatny dotyk czyichś rąk. 

Powoli otworzył oko. Nie był to juŜ panoramiczny krajobraz dziewięciu światów rozciągający 

się  z  wierzchołka  wielkiego  dębu,  lecz  pochylająca  się  nisko  twarz  Hunda.  Hunda 

trzymającego  igłę.  Shef  krzyknął  ponownie  i  starał  się  wyswobodzić  z  uścisku,  ręce  jednak 

zacisnęły się na nim jeszcze mocniej. 

-  Spokojnie,  spokojnie  -  szeptał  Hund.  -  JuŜ  po  wszystkim.  Nikt  cię  juŜ  nie  tknie. 

NaleŜysz do armii, do druŜyny Branda z Halogalandu. Przeszłość została zapomniana. 

- Muszę sobie przypomnieć... - krzyknął Shef. 

- Co takiego? 

Łzy wypełniły jego oczy, to zdrowe i to, które właśnie stracił. 

- Nic juŜ nie pamiętam... - szepnął. - Zapomniałem sekretne słowa wypowiedziane przez 

króla.