background image

Rozdział czwarty

Ariyal nie wierzył w Świętego Mikołaja. Jeśli grubas w czerwonym kostiumie wkradłby

się do jego legowiska, odciąłby draniowi głowę. Ale musiał założyć, że to była sprawka
jakiejś magii, bo piękne wampiry nie pojawiają się znikąd. Zwłaszcza, gdy był to wyjątkowo
piękny wampir. Taki prezent doceniłby każdy mężczyzna.

Przez   krótką,   zwariowaną   chwilę   po   prostu   delektował   się   doznaniami,   jakie

wywoływało jej szczupłe ciało przyciśnięte do jego. Boże, minęło już tyle czasu, odkąd czuł
prawdziwe pożądanie. Jeszcze przed tym, jak Morgana le Dziwka zabrała go do swojego
haremu. Teraz jego ciało było zdeterminowane, by nadrobić stracony czas. Mimo szalejącego
w nim pożądania, nie był aż tak zagubiony, by zapomnieć, iż ta kobieta jest dla niego sporym
zagrożeniem.

- Jak do cholery się tu dostałaś? – warknął, trzymając w pogotowiu nóż przy jej gardle,

upewniając się jednak, że nie uszkodzi jej alabastrowej skóry.

Jej ręce naciskały na jego klatkę piersiową, ale nie próbowała go zabić. 
Postęp.
- Złaź ze mnie, dupku – syknęła.
- Nie, dopóki nie będę pewien, że nie zamierzasz poinformować całego Londynu o

naszej obecności.

Coś pomiędzy zakłopotaniem, a wstydem pojawiło się na jej pięknej twarzy, zanim

popatrzyła na niego z oburzeniem.

- Nie miej do mnie pretensji. To twój mały duch zrzucił mnie tutaj.
- Duch?
- Yannah.
  Skrzywił się. Czasem wywoływał ducha, który miał na imię Yannah, ale ona nie była

w stanie wyprowadzić jej z Avalon. I z pewnością nie mogłaby przenieść Jaelyn do Londynu.

- Duchy nie są w stanie tworzyć portali.
- Duchy to twoja specjalność, nie moja – wymamrotała, przybierając nieprzenikniony

wyraz twarzy. - Wiem tylko, że ona nieoczekiwanie pojawiła się w Avalon i wepchnęła mnie
w portal. Następna rzecz, jaką poczułam, było lądowanie na twarz tu, w Londynie.

Kłamała. Był tego pewien. Pytanie brzmiało, czy coś z tego, co mu powiedziała, było

prawdą. 

- Czułem, że w Yannah było jeszcze coś dziwnego, kiedy wezwałem ją z podziemia – w

końcu przyznał.

-   Oczywiście,   powinieneś   być   bardziej   ostrożny,   gdy   zapraszasz   istoty   z   piekła   –

zadrwiła.

Tak, nie zamierzał kłócić się z jej logiką. 
- Byłem rozkojarzony w tamtej chwili, jeśli pamiętasz. I to ty pozwoliłaś jej uciec,

zanim mogłem w odpowiedni sposób się jej się pozbyć.

- Nieważne – nie chciała spojrzeć mu w oczy. – Czy teraz ze mnie zejdziesz?

background image

Cholera. Co do diabła ona przed nim ukrywa?
- Duch czy nie, dlaczego Yannah podążyła za nami aż na Avalon, a następnie niby

przypadkiem była w pobliżu, by pomóc ci uciec?

Nastąpiła ledwie zauważalna przerwa.
- Była mi to winna za uwolnienie jej z niewoli. Była moim dłużnikiem.
- Nie wierzę ci.
Walczyła z nim, czuł jej twarde mięśnie wijące się pod nim, sprawiające, że płomienie

ogarniały jego ciało. Jasna cholera. Gdyby tylko zamienił tę tłumioną agresję w namiętność,
jeździłaby na nim naga jak na koniu podczas rodeo. Ten obraz stanął mu przed oczyma,
czyniąc go tak twardym i gotowym, iż bał się, że eksploduje.

- Twardziel – warknęła.
Zazgrzytał   zębami.   Cholera,   nie   pozwoli,   by   go   rozpraszała.   Przynajmniej   nie   bez

obietnicy zaspokojenia.

- Dlaczego przybyłaś za mną aż tutaj?
- Wiesz dlaczego.
Uśmiechnął się bez humoru przyciskając swoją obolałą, podnieconą męskość do jej

biodra.

- Kuszące, ale obawiam się, że będziesz musiała poczekać na zajęcie się moim ciałem w

grzeszny sposób – kpił. – Przynajmniej dopóki nie zatrzymam Armagedonu.

Jej oczy błysnęły ogniem w kolorze indygo, a walka stała się poważna.
- Moje zainteresowanie twoim ciałem ogranicza się jedynie do zaciągnięcia go przed

Komisję.

Przycisnął nóż do jej gardła nie czując żalu z powodu przypalanego ciała. Jeśli chciała

go   zabrać   przed   Komisję,   będzie   musiał   zrobić   o   wiele   gorsze   rzeczy   niż   przypalenie
odrobiny skóry.

- Zła odpowiedź.
- Cholera, to parzy.
- Nie ruszaj się, to nie będzie bolało – poinformował ją i podniósł wolną rękę, by

stworzyć portal.

Natychmiast znajome drgania przepłynęły przez niego. Żadne inne wróżki nie mogły się

z nim równać w szybkości tworzenia portalu. Lub jego tolerancji na żelazo. To były jednak
tylko dwa z wielu powodów, dla których został wybrany, by prowadzić swój lud. Jaelyn
zamarła. Mierzyła wzrokiem magiczny otwór wiszący nad jej głową.

- Co robisz?
- Wracasz na Avalon – zmrużył oczy. – I tym razem upewnię się, że nikt nie przyjdzie ci

z pomocą.

Zaklęła, z niechęcią odwracając głowę, by spotkać jego bezlitosny wzrok.
- Czekaj.
- Dlaczego?
- My… - wyglądała, jakby połknęła cytrynę - …może moglibyśmy ponegocjować. 
Odruchowo zabrał sztylet z jej szyi, z roztargnieniem obserwując jak jej skóra leczyła

małe oparzenie. Powinien odesłać ją na Avalon. Żadnych „jeśli”, „a” i pieprzonych „ale”.
Było prawdopodobne, że ona zawlecze jego dupę przed Komisję. Albo go zabije. Żadna z
tych możliwości nie była szczególnie przyjemna. Mimo to zawahał się. Czyż nie istniało

background image

ludzkie powiedzenie o trzymaniu blisko przyjaciół, a wrogów jeszcze bliżej? Z pewnością
mądrzej byłoby mieć ją na oku, dopóki nie odkryje, jak naprawdę uciekła z Avalon. Wątpliwa
logika, ale trzymał się niej.

- Inna wymiana, dziecinko?
- Coś w tym stylu.
Jego spojrzenie osunęło się na małe piersi doskonale wyeksponowane przez czarny

elastan. 

- Co zamierzasz zaoferować?
Warknęła, ale o dziwo nie próbowała zatopić swoich perłowych kłów w jego ramieniu.

W  rzeczywistości   jej   usta   wykrzywiły  się   w   to,   co   jak   zakładał,   miało   być   uśmiechem,
chociaż znacznie bliżej było mu do stężenia pośmiertnego.

-   Jestem   gotowa   ofiarować   ci   kilka   dni   na   wytropienie   Tearlocha   -   udało   jej   się

wykrztusić. – Jeśli przysięgniesz, tylko schwytać dziecko, a nie je poświęcić.

Ciekawie, coraz ciekawiej.
- Dlaczego?
- Nie chcę pomagać ci w zabijaniu niewinnych.
Przycisnął ostrze z powrotem do jej szyi. 
- Nie udawaj głupiej.
Kłapnęła kłami niemal wyrywając mu palce.
- Ostrożnie elfie.
- Wcześniej nawet nie chciałaś dyskutować o konieczności powstrzymania Tearlocha i

Sergeia – przypomniał jej. – Co się zmieniło?

Przesunęła się, by ostrze nie paliło jej skóry, jej kruczoczarny warkocz zamiótł wilgotny

chodnik.

- Podobnie jak ty jestem zaniepokojona nadchodzącym końcem świata. Zwłaszcza, jeśli

to oznacza dostanie się w niewolę sługusów piekła.

Ariyal pokręcił głową.
- Jesteś naprawdę straszną kłamczuchą, dziecinko.
Prychnęła zniecierpliwiona.
- Słuchaj, zaoferowałam ci czas potrzebny do wyśledzenia twojego współplemieńca.

Jakie to ma znaczenie, dlaczego?

- Bo ci nie ufam.
Ich oczy się spotkały.
- Uwierz mi, to uczucie jest całkowicie odwzajemnione.
- Powinienem odesłać cię na Avalon.
Coś, co mogło być paniką zapłonęło w jej oczach krusząc warstwę lodu. 
-  A ja   znowu   ucieknę   –   ostrzegła   zimno.   –  A następnym   razem   nie   zawaham   się

zaciągnąć twojego tyłka przed Komisję.

Ariyal przeklinał w duchu. Był idiotą. Jego plemię doznało nieopisanego cierpienia i

upokorzenia, aby uwolnić się od związku z Mrocznym Lordem. Nie mógł pozwolić, by coś go
teraz  rozpraszało,  kiedy istniała  szansa, że  brutalny drań  może  powrócić do tego  świata.
Sensownym   rozwiązaniem   byłoby   zabicie   niebezpiecznie   kuszącego   wampira.   Albo
przynajmniej odesłanie jej na Avalon i zamknięcie jej w dolnych haremach, skąd nie mogłaby
uciec. Zamiast tego postanowił zatrzymać ją przy sobie. Czy miał jakiś inny wybór? Nie było

background image

żadnego miejsca, w którym mógłby ją umieścić, tak by nie zajmowała jego myśli, nawet w
grobie. 

- Przysięgasz się nie wtrącać? – wychrypiał.
- Tak, chyba, że spróbujesz zabić dziecko.
- Jasna cholera, wiem, że będę tego żałował – mruknął wstając, nadal jednak trzymając

w ręku sztylet.

Jaelyn wstała w mgnieniu oka i gniewnie przerzuciła na plecy swój długi warkocz.
- Ty i ja, oboje.
Wciąż podniecony dotykiem jej ciała i wściekły przez dziwny przymus posiadania jej w

pobliżu, Ariyal chwycił ją za ramię i szarpnął w poprzek drogi.

- Idziemy.
- Idziemy? – skrzywiła się, ale pozwoliła prowadzić w kierunku przybliżających się

kamienic. – Gdzie?

- Jeśli się upierasz, by kręcić się w pobliżu, to przynajmniej bądź użyteczna.
Jej   usta   rozchyliły  się,   by  rzucić   zjadliwy  komentarz,   ale   nagle   zamknęły  się,   gdy

zatrzymali się w pobliżu wejścia dla służby.

- Mag – powiedziała, jej ręka odruchowo sięgnęła po strzelbę, którą zawsze miała przy

sobie. Spiorunowała go wzrokiem, gdy nic nie znalazła. – I on coś przyrządza.

Skinął głową łowiąc słodki zapach płynący w powietrzu.
- Tak.
- To pachnie… - zamrugała zaskoczona - …miło. 
- Elfy.
- Co?
Ariyal odetchnął głęboko.
- Rośliny, których on używa, są uprawiane tylko przez elfy.
Jej zaskoczenie szybko przykryła podejrzliwość.
- Czy ty wiesz, co on pichci?
Wzruszył ramionami.
- Przypuszczam, że to eliksir, którego używa, by powstrzymać starzenie. Magowie są

ludźmi i muszą korzystać z magicznych ziół, aby być nieśmiertelnymi.

Podejrzenie zostało. Zaskoczenie nie.
- Jesteś pewien, że on nie rzuca jakiegoś zaklęcia?
- To jest mroczny mag.
- Tak, wiem to – rzuciła niecierpliwie. - Tym bardziej prawdopodobne, że on tworzy

jakiś paskudny eliksir, prawda?

Studiował jej  bladą idealną twarz. Nie można było określić wieku wampira. Jaelyn

mogła mieć kilka dekad lub parę mileniów. Ale podejrzewał, że była jeszcze bardzo młoda,
pomijając  jej  umiejętności  Łowcy.  Było  bowiem  zbyt   wiele  luk  w jej   wiedzy,  by mogła
pochodzić z czasów starożytnych.

-   Jego   moc   pochodzi   z   krwi   –   zmarszczył   nos   z   obrzydzeniem.   Magia   krwi   była

wypaczoną formą prawdziwej magii. – Albo jego własnej, albo ofiary.

Zauważyła jego otwarte obrzydzenie wobec Sergeia. 
- A twoja moc? - spytała.
- Dar natury.

background image

To była prawda, a jednak Jaelyn zmrużyła oczy, gdy wyczuła, że coś ukrywał.
- Jest coś więcej.
Zawahał się. Wolał zachować w sekrecie kilka swoich mniej znanych umiejętności…

naprawdę mało znanych. To był na przykład sekret jego tolerancji na żelazo, który pomógł mu
uciec z Jaelyn zaledwie kilka dni temu. Kto do diabła wiedział, kiedy on może potrzebować
kolejnej niespodzianki, a może nawet dwóch? Niestety, wyraz jej twarzy ostrzegał, że nie
miała   zamiaru   przestać   go   dręczyć,   dopóki   nie   otrzyma   satysfakcjonujących   odpowiedzi.
Cholera.

- W razie potrzeby mogę skorzystać z mocy innych – wyznał przez zaciśnięte zęby.
Zesztywniała.
- Jak to dokładnie działa?
- Wyluzuj, dziecinko. Prędzej piekło zamarznie, niż będę potrzebował mocy od pijawki

– zapewnił ją oschle. 

  Przyglądała mu się, nie do końca przekonana.
- Hmmm.
Zniecierpliwiony wskazał na pobliską kamienicę.
- Wyczuwasz dziecko?
Zacisnęła usta, jakby była zirytowana tym, że przypomniał jej, dlaczego tkwili tu tej

mglistej nocy.

- Nie – wymamrotała. - Ale myślę, że zaklęcie, które chroni dziecko nie pozwala mi go

wyczuć - pochyliła głowę do tyłu, pozwalając jej przenikliwym zmysłom chłonąć otoczenie.
Nagle odwróciła się i popatrzyła na niego z odrobiną zdumienia. – Brakuje Sylvermysta.

Skinął głową.
-  Tearloch odszedł na krótko przed twoim dramatycznym przybyciem.
- Odszedł? Czy wiesz, dokąd się udał?
Wydął wargi.
- Południe.
Jej irytacja narastała.
- Wiesz, co mam na myśli. Trudno mi uwierzyć, że chętnie zostawiłby dziecko, po tym

jak wściekał się próbując je wyśledzić.

Ariyal   wydawał   się   równie   zaskoczony,   kiedy   dostrzegł   smukłą   postać   Tearlocha

oddalającą się z pośpiechem z kamienicy. Miał nawet zamiar podążyć za nim, ale

 

zdał sobie

sprawę, że Sylvermyst był sam. Wtopił się z powrotem w cień, zmuszając do pamiętania, że
był tam, by ukraść dziecko, a nie skonfrontować się ze swoim współplemieńcem.

-   Jeśli   to   chodziłoby   o   mnie,   starałbym   się   znaleźć   sojuszników   –   podzielił   jej

przypuszczenia. – Tearloch jest szalony, ale nie głupi i wie, że przyjdziemy po niego. A
rozeszła się plotka, że jest w Londynie z dzieckiem…

Zadrżała. 
- Tak, każdy paskudny demon z manią wielkości będzie próbował dostać w swoje ręce

to dziecko.

- Dlatego to my będziemy pierwsi w kolejce.
- My?
Posłała mu kpiący uśmiech, unosząc przy tym brwi.
- Jesteś tym, który mnie śledził, pamiętasz?

background image

- Niestety - jego wzrok przesunął się wzdłuż jej smukłego ciała. - Teraz jesteśmy w tym

razem.

- Dobrze – pstryknęła palcami przed jego twarzą, aż zwrócił uwagę na jej sfrustrowane

spojrzenie. – Jaki masz plan?

Plan? Cholera, nie miał planu, odkąd podążył za swoim księciem w mgły Avalonu.

Spójrz, jak się wszystko zmieniło. Teraz wolał błąkać się od jednej katastrofy do drugiej. 

- Czy mag jest sam?
Ponownie użyła swych mocy, by przeszukać ciemność. 
- Nie wyczuwam nikogo innego.
- Zatem zróbmy to – ruszył i stanął bezpośrednio przed drzwiami, podnosząc rękę, gdy

Jaelyn podeszła, by stanąć u jego boku. – Czekaj.

- Zaklęcie?
- Tak.
Ostry chłód jej frustracji wypełnił powietrze.
- Nienawidzę magów.
  Przesunął dłonią nad drzwiami, testując magię, która trzymała je szczelnie zamknięte.
- To jest obrona, nie atak.
- Jesteś pewien?
-   To  albo   system   alarmowy,  albo   klątwa.   Trudno   powiedzieć   –   cofnął   się   i   rzucił

drwiący uśmiech w kierunku swojej towarzyszki. – Panie przodem.

- To nie jest zabawne.
Odciągając ją z dala od drzwi, poprowadził ich w kierunku ogrodu za domem.
-   Zaufaj   mi,   dziecinko.   Nie   pozwolę,   by  coś   ci   się   stało   –   mruknął,   posyłając   jej

szelmowski uśmiech. – Przynajmniej do czasu, gdy będę miał cię dość. 

Wyszczerzyła kły.
- Starasz się wyprowadzić mnie z równowagi, bym cię zabiła?
Gorąca, nagła potrzeba sprawiła, że jego członek stwardniał. Cholera, co się z nim

dzieje? Z tego co wiedział, Jaelyn tylko czekała na okazję, by zawlec go przed Komisję. Albo
rozerwać mu gardło. Ale poza falami agresji z jej strony, wyczuwał słodki zapach powodujący
podniecenie i potrzebę przyciśnięcia jej do mokrych cegieł i zanurzenia się głęboko w jej
ciało,   aż   oboje   krzyczeliby   osiągając   zaspokojenie.   To   pragnienie   stawało   się   wręcz
przemożnym wewnętrznym przymusem.

- Ja po prostu nie mogę się oprzeć  - wyznał z prawdziwą szczerością, która wystraszyła

jego samego jak diabli.

Prywatne legowisko Caine'a poza Chicago

Santiago  stał  na  zewnątrz  ceglanego  wiejskiego  domu  z  ponurym  wyrazem  twarzy.

Stanowił   imponujący   widok   w   czarnych   jeansach,   które   opinały   mu   tyłek   i   długie,
muskularne nogi oraz w czarnej koszulce rozciągniętej na jego szerokiej piersi. Miał szczupłą
twarz z wysokimi kośćmi policzkowymi i ciemnobrązowymi oczami swoich hiszpańskich

background image

przodków. Był wytworny i przystojny z długimi, kruczoczarnymi włosami, które opadały mu
w dół pleców idealną kurtyną. 

Ale   wystarczył   tylko   rzut   okiem,   by   dokładnie   wiedzieć,   kim   był.   Wyszkolonym

wampirem wojownikiem, który zabijał bez litości. Co mogłoby wyjaśniać, dlaczego tętniący
życiem sabat czarownic, zwołany obok legowiska mieszańca, w ciągu ostatnich dwóch nocy
był rozdarty między fascynacją seksualną a skrajnym przerażeniem, gdy on przechodził obok.
On i jego wielki miecz przypięty do pleców. 

Santiago ledwie zauważał kobiety, które śpiewały pieśni, przyrządzały wywar i paliły

swoje świece. Podobnie jak wszystkie wampiry nienawidził magii. Niestety, Styx nakazał,
żeby Santiago znalazł zaginioną siostrę jego partnerki. A kiedy Anasso rozkazywał, mądry
wampir słuchał. Nawet jeśli oznaczało to zwrócenie się do miejscowego sabatu z prośbą o
złamanie   i   przebicie   się   przez   warstwy   czarów,  klątw   i   innych   paskudnych   magicznych
pułapek, które zostały nałożone na całe gospodarstwo. 

Oczywiście, nie spodziewał się, że zdjęcie przez czarownice zaklęć ochronnych wokół

domu będzie tak długo trwało, iż wywoła to jego zniecierpliwienie. Powiedziano mu, że był
paranoikiem. Nic dziwnego biorąc pod uwagę fakt, że wchodził w układy z wilkołakami
zombie powiązanymi z panem demonów. 

A teraz miał chronić Cassandrę. Prawdziwą prorokinię. Najrzadsze stworzenie chodzące

po ziemi. To było zadanie, którego nie życzyłby najgorszemu wrogowi. Santiago był już
cholernie zmęczony czekaniem, aż czarownice zrobią swoje durne hokus – pokus i dostanie
się do środka. Jak na zawołanie wysoka, siwowłosa  kobieta  ubrana w czarną  spódnicę i
schludną białą koszulę ostrożnie zbliżyła się do niego. Wyglądała tak, jakby pracowała w
dziale kredytów, a nie warzyła mikstury. Machnęła w stronę domu ręką przybraną biżuterią.

- Oczyściłyśmy drogę do drzwi.
Santiago studiował podwójną linię świec, które prowadziły od żywopłotu do drzwi.

Pomimo późnej letniej  bryzy, która poruszała nocne powietrze, płomienie wręcz stały na
baczność, tylko ledwie migocząc. 

Skrzywił się. Madre Dios. Nienawidził magii.
- Jesteś pewna, że to bezpieczne?
- Powinno być bezpieczne tak długo, jak długo pozostaniesz pomiędzy świecami.
- A dom?
Przygładziła starannie uczesane włosy. 
- Nie wykryłyśmy nic w środku, ale nie możemy dać żadnych gwarancji. 
Santiago wyciągnął miecz ze skórzanej pochwy.
- Kurewsko fantastycznie.
Kobieta zbladła i dała pospieszny krok w tył. Jakby błyszczący miecz był  bardziej

niebezpieczny niż jego ogromne kły lub pazury, które mogły rozorać stal. 

- Powinieneś wiedzieć, że bariera, którą stworzyłyśmy, będzie istniała, dopóki świece

się nie wypalą - powiedziała drżącym głosem. – Masz nie więcej niż godzinę.

- Magia – mruknął.
Ignorując   kobiety,  które   umykały   mu   z   drogi,   Santiago   zmusił   niechętne   stopy   do

przejścia obok żywopłotu i wejścia na wąską ścieżkę. Przestał się wahać i zaczął przesuwać
do przodu, wspinając po schodach na rozległy ganek i otwierając ciężkie dębowe drzwi. Jeśli
ma się nadziać na jakieś nieprzyjemne zaklęcie, stąpanie na paluszkach nic nie pomoże. 

background image

Oczywiście, dopiero gdy miał za sobą drzwi i stał wewnątrz dużego salonu z białymi

gipsowymi   ścianami   i   widocznymi   belkami   stropowymi,   udało   mu   się   rozluźnić   potężny
uścisk na mieczu. Nie bał się śmierci w walce. Ale myśl o powaleniu przez jakieś nienaturalne
siły była wystarczająca, by sprowadzić na wampira koszmary.

Z   niesmakiem   kręcąc   głową,   Santiago   skierował   swoją   uwagę   na   otoczenie.   Nie

interesowały go rustykalne meble tapicerowane niebiesko-białą płócienną kratką lub ręcznie
rzeźbione   poręcze,   które   prowadziły   na   drugie   piętro.   Zamiast   tego   ruszył   od   razu   ku
ciężkiemu  sekretarzykowi  z żaluzjowym  zamknięciem  i  zaczął przeglądać  różne szuflady
Większość dokumentów była nieczytelnymi skwarkami, przypominając Santiago, że Caine
przed  transformacją  był   wybitnym  chemikiem. Ten  fakt  potwierdzały  oprawione  w skórę
książki, które leżały na górnych półkach. Tylko naukowiec doceniłyby „Stratosferę zanurzoną
w chlorofluorometanie”, czy „Wstęp do mechaniki kwantowej”.

Nie   znalazłszy   nic,   co   mogłoby   być   podpowiedzią,   gdzie   znaleźć   zaginionego

wilkołaka,   a  co  ważniejsze   nie  odkrywając  żadnych   śladów  intruzów,  Santiago   przeszedł
przez   nieskazitelną   kuchnię   i   wszedł   na   schody.   Choć   zapach   pary   uciekinierów
rozprzestrzeniał się po całym domu, jego zmysły były na tyle wyczulone, by wyłowić ich
ostatni   ślad.

 

Ostrożnie   przeszedł   korytarzem   do   dużej   sypialni   z   wielkim   orzechowym

łóżkiem,   które   zostało   wyrzeźbione   przez   drzewne   duchy   i   ścianami   pomalowanymi   na
delikatny odcień kości słoniowej.

Zatrzymał się na środku drewnianej podłogi. Tutaj. W tym właśnie miejscu tych dwoje

zniknęło. Santiago przykucnął, aby sprawdzić podłogę, szukając jakichkolwiek oznak walki.
Ledwo jego palce dotknęły drewna, kiedy poczuł przypływ lodowatej mocy, rosnącej u jego
stóp.

Wampir. I to blisko. Okręcił się dookoła z niskim pomrukiem, trzymając miecz gotowy

do zadania śmiertelnego ciosu, ale zawahał się na widok kobiety stojącej w drzwiach.

Dios. Była ... wspaniała.
Mimo pracy w klubie dla wampirów, który był znany z oferowania najpiękniejszych

demonów jako rozrywki, odjęło mu mowę. Była wysoka i smukła, o ciemnych włosach, które
opadały jej do pasa. Jej twarz była idealna, blada i owalna z oczami ciemnymi jak heban i
subtelnie rzeźbionymi rysami. Miała pełne usta w kolorze wiśni i patrząc na nie Santiago
stwardniał jak granit. Jego otumaniony wzrok prześliznął się niżej, obejmując ciemne szaty,
które opinały jej pełne piersi i starożytny złoty medalion, wiszący na jej szyi. Nieco niżej
fałdy jedwabiu obiecywały długie nogi, choć dojrzeć można było tylko drobne stopy obute w
jedwabne pantofle.

Powinna wyglądać dostojnie w tym stroju, jak dostojny stary profesor. Zamiast tego

wyglądała   na   kobietę….   gorącą   jak   piekło.   Cholerna   szkoda,   że   istniało   duże
prawdopodobieństwo, iż będzie musiał ją zabić.

Z pozoru nieświadoma niebezpieczeństwa wiszącego w powietrzu, kobieta podeszła do

przodu, lustrując Santiago z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Nie ma ich tutaj.
Jej głos był niski i gardłowy, przepłynął przez Santiago z zaskakującą mocą.
-  Mierda –  wyszeptał, gdy nieznany mu niepokój spłynął wzdłuż kręgosłupa. – Kim

jesteś i jak do diabła się tu dostałaś?

Przechyliła głowę.

background image

- Przypuszczam, że jesteś tutaj, aby znaleźć proroka?
- Zadałem ci pytanie – warknął.
Zesztywniała, a Santiago stłumił przekleństwo, gdy otoczyło go miażdżące napięcie,

ostrzegające,   że   miał   rację,   gdy   zdenerwował   się   jej   obecnością.   Miała   dość   mocy,   by
rywalizować ze Styxem. A jeszcze kilka sekund temu, twierdziłby, że dla każdego wampira
jest to niemożliwe. 

- Uważaj Santiago – wymruczała.
Mądrze   przesunął   się   do   tyłu,   opuszczając   miecz,   który   był   niemal   bezużyteczny

przeciwko wampirzycy i jej mocy.

- Skąd znasz moje imię? – zapytał.
Nastąpiła chwila ciszy, jakby zastanawiała się, czy odpowiedzieć na to pytanie. Potem

wzruszyła ramionami.

- Znam się bardzo dobrze z twoim ojcem.
Santiago syknął. Nikt nie wiedział o jego ojcu. To było coś, o czym nie chciał z nikim

dyskutować. Włączając w to Vipera, który był szefem jego klanu i najbliższym przyjacielem.

- Niemożliwe - spojrzał na wampirzycę z dziką podejrzliwością. – Gaius wieki temu

odszedł poza Zasłonę.

Skinęła powoli głową.
- On jest najmilej widzianym członkiem naszego małego klanu. W istocie, zasiada w

Wielkiej Radzie.

Santiago zrobił kolejny krok w tył, gdy zrozumienie uderzyło w niego z bolesną siłą.
- Jesteś Pierwszą Nieśmiertelną – wychrypiał.
- Jestem.
Jego spojrzenie spoczęło na medalionie wiszącym na szyi.
- Nefri.
- Tak.
Cóż, teraz wszystko nabrało przerażającego sensu. Zdolności kobiety do pojawiania się

niespodziewanie. Jej szokujące moce. Znajomość z jego ojcem. Oficjalny język.

Pierwsi Nieśmiertelni to były wampiry, które opuściły świat wieki temu, aby stworzyć

klan w obrębie innego wymiaru, gdzie pozwolono im istnieć bez pierwotnych namiętności
nękających ten świat. Bez głodu, bez pragnienia, bez pożądania. Po prostu niekończące się
dni monotonnego spokoju poświęcają na naukę w ogromnych bibliotekach i medytację w ich
ponoć niekończących się ogrodach. Większość z tych drani miała błędne mniemanie, że w
jakiś sposób była lepsza od ich bardziej „barbarzyńskich” braci.

A   ta   kobieta   była   jedną   z   nich.   Nie,   nie   tylko   jedną.   Pierwszą.   Wielką   szefową.

Dyrektorem generalnym i członkiem założycielem.

To medalion Nefri pozwolił jej na podróż poza Zasłonę. I to jej moce zapewniały jej

ludziom   bezpieczeństwo   przed   demonami,   które   próbowały   przedrzeć   się   przez   mglistą
barierę   otaczającą   ich   świat.   Jak   na   ironię   większość   wampirów   byłaby   zachwycona
spotkaniem z jednym z Nieśmiertelnych. Były one źródłem natchnienia dla mitów i tajemnic,
i tylko czasami kilka wampirów mogło pochwalić się tym, że spotkało jednego. Jak pieprzone
skrzaty 
przyznał Santiago z krzywym uśmiechem.

Z drugiej strony, gdy on ledwie wyrósł z dziecięcych lat, jego ojciec poinformował go

ponuro, że nie może znieść tego świata po stracie swojej partnerki i opuszcza go, by dołączyć

background image

do tych poza Zasłoną. Pamięć o odrzuceniu była jak jątrząca się rana, która nigdy w pełni nie
zaleczyła się w Santiago.

- Myślałem, że twój ... klan odwrócił się plecami do świata śmiertelnych - oskarżał

przez zaciśnięte zęby. - Co tutaj robisz?

- Zakłócenia, które rozrzedzają bariery między wymiarami, dotykają także nas.
- Ach. 
Obdarzył   ją   kwaśnym   spojrzeniem,   choć   jego   ciało   nadal   reagowało,   jakby   nigdy

wcześniej   nie   widział   kobiety.  Madre   Dios.  Jeśli   nie   powstrzyma   swoich   instynktów,
przewróci ją na pobliskie łóżko i pokaże jej, co straciła przez te wszystkie długie, samotne
lata. Może zapałałaby szczerą wdzięcznością do zwykłego barbarzyńcy. A może wyrwałaby
mu serce i nakarmiła nim wilki  
zaszeptał głos w jego umyśle. Z jakiegoś powodu ta myśl
tylko zintensyfikowała jego palący się gniew.

- Więc byłaś gotowa zostać w swoim małym kawałku raju, podczas gdy reszta z nas

poszła   do   piekła,   ale   teraz,   gdy   też   jesteś   zagrożona,   jesteś   skłonna   zauważyć
niebezpieczeństwo?

Jej ciemne spojrzenie przeszyło go na wylot, ostrzegając, że może zobaczyć o wiele

więcej, niż on chciałby ujawnić. 

- Jaki rozgoryczony – mruknęła miękko. – Bardzo się troszczysz o Gaiusa.
Wyprostował   ramiona   nie   pozwalając,   by  wspomnienia   o   jego   ojcu   wypełniły  jego

umysł.

- Troszczę się o rodzinę, która mnie nie opuściła – warknął. - Dlatego też chciałbym

zrobić wszystko, by ją chronić.

- Jestem tutaj, aby zaoferować pomoc, a nie zaszkodzić.
- Ciężko to stwierdzić.
- Prawda – zgodziła się chętnie. – Co mogłabym zrobić, by cię przekonać?
Och,   było   kilka   możliwości.   Erotyczne   obrazy   przemknęły   mu   przez   głowę,   w

większości koncentrując się na wiśniowych ustach owiniętych wokół szczególnej części jego
ciała. Z warknięciem przegonił niebezpieczne myśli. Jak często używał własnego silnego
przyciągania seksualnego, by pokonać swych wrogów? Nie chciał, by kierował nim jego
członek. 

-  To nie przypadek, że jesteś dokładnie w tym miejscu, dokładnie w tym momencie -

oskarżył.

Poruszając się z elegancją

 

Nefri podeszła do okna wychodzącego na podwórko, jej

włosy falowały jak płynny heban w świetle księżyca.

- Nie, to nie jest przypadek - przyznała. - Tak jak ty szukam proroka.
Santiago zacisnął ręce ignorując chęć przeczesania nimi tych satynowych pasm.
- Dlaczego?
Odwróciła się i napotkała jego nieufne spojrzenie.
-   Naszą   ostatnią   nadzieją   było   zabranie   jej   poza   Zasłonę,   by   ochronić   ją   przed

Mrocznym Lordem – wskazała ręką na pusty pokój. – Obawiam się, że przybyliśmy za późno.

Tak. Znał to uczucie.
- Skąd w ogóle dowiedziałaś się o Cassandrze?
Uśmiech Mony Lisy pojawił się na jej ustach.
- Nie jesteśmy całkowicie odizolowani.

background image

- Więc nas szpiegujecie?
- Są tacy, którzy podróżują między światami – powiedziała nie usprawiedliwiając się. –

A kiedy okazało się, że pojawiły się plotki o proroku rozpoczęłam dochodzenie. Ona jest…

Zmarszczył brwi, gdy się zawahała.
- Co?
Nefri sięgnęła do kieszeni szaty i wyciągnęła cienką książkę nie większą niż jej dłoń. 
- Ona ma kluczowe znaczenie dla przyszłości wszystkich światów.
Oglądał książkę, wyczuwając jej wiek. 
- Co to jest?
Pogłaskała z miłością zniszczoną czerwoną okładkę.
- Księga przepowiedni, którą zabrałam poza Zasłonę, kiedy Mroczny Lord rozpoczął

ich niszczenie.

Uniósł brwi. Księgi z przepowiedniami były tak rzadkie jak prawdziwi prorocy.
- I?
- Obawiam się, że większość z nich to bełkot.
Santiago prychnął. 
- Typowe.
- Ale jest jedna, która mówi o narodzinach Alfy i Omegi.
Alfa i Omega…
Santiago zesztywniał. To były te same słowa, jakie wypowiedział Sylvermyst, który

ostrzegł, że dziecko chronione przez Laylah przez tak długi czas, było przeznaczone, by
przywrócić Mrocznego Lorda na ten świat. To nie może być zbieg okoliczności.

- Co to znaczy? - wychrypiał.
-   To  ostrzega,   że   „zwiastun   prawdy”   nie   może   być   wyciszony   -   powiedziała   bez

wahania.

- To wszystko?
- Tak.
Zacisnął zęby. Dlaczego, do cholery, prorocy nie mogli po prostu wyrzucić z siebie słów

o przyszłości tak, by człowiek mógł je zrozumieć?

- Wciąż bełkot.
- Nie - Nefri pokręciła głową. – To ostrzeżenie, którego zamierzam posłuchać.
Podniosła   rękę,   by   chwycić   medalion   na   szyi.   Złoto   metalu   pokryte   jakimiś

starożytnymi hieroglifami zaczęło świecić, wypełniając pokój dziwnym ciepłem. Santiago
odruchowo uniósł miecz. 

- Co ty, do cholery, robisz?
- Idę szukać kobiety.
Mimo swej nienawiści do Nieśmiertelnych i bardzo realnej możliwości, że mogła go

usmażyć, gdyby spróbował ingerować w jej dramatyczny odwrót, Santiago zrobił krok do
przodu, chwytając kobietę za rękę. 

- Nie beze mnie.
Podeszła sztywna pod mocnym uściskiem jego dłoni, jej ciemne spojrzenie badało jego

zaciętą twarz.

- Zapomniałam - szepnęła.
Jego kły pulsowały pod wpływem egzotycznego zapachu jaśminu i czystej kobiecości.

background image

- O czym zapomniałaś?
- Jak agresywni bywają mężczyźni w tym świecie.
Pochylił się do przodu, dzięki czemu ich usta niemal się zetknęły, gdy ostrzegł niskim

głosem.

Querida, jeszcze nie widziałaś mojej agresji.