background image

                                                

    Candace Schuler 

                                     

 KIERUNEK - MIŁOŚĆ

background image

        ROZDZIAŁ 1

Goniące   za   sensacją   ilustrowane   czasopisma   nadały   jej   przezwisko   Hollywoodzkiej 

Królowej Lodu. Tym razem trafiły w sedno, rozmyślał Rafe, wpatrując się w zdjęcie kobiety 
zdobiące   okładkę   „National   Enquirer”.   Kobiety   niewiarygodnie   pięknej   -   jeżeli   komuś 
odpowiadał   typ   urody   Grace   Kelly   -   emanującej   chłodem   i   nieprzystępnej.   Jemu   nie 
odpowiadał.

Ciemna szatynka o delikatnych rysach z włosami ściągniętymi do tyłu i upiętymi w kok 

przywodziła na myśl zwiewne tancerki baletów klasycznych. Ogromne, szafirowe oczy w 
rzeczywistości   zapewne   nie   miały   tak   intensywnej   barwy   jak   na   fotografii,   pomyślał 
uszczypliwie.   To   dzięki   umiejętnemu   i   dyskretnemu   makijażowi   rzęsy   były   tak   gęste   i 
długie, a brwi zarysowane w piękne łuki. Nos wąski, arystokratyczny, skóra jasna i bez 
skazy -jak z alabastru albo z płatków róż.

Jedynie usta wskazywały, że pod tą idealną powłoką mogła kryć się prawdziwa kobieta. 

Zarys   jej   warg   był   zachwycający.   Górna;   jakby   dziecięca,   nadawała   twarzy   wyraz 
niewinności.   Dolna,   pełna   i   zmysłowa,   kojarzyła   się   z   ogniem   płonącym   w   kominku   i 
czerwonymi, jedwabnymi prześcieradłami.

Jednak wyniosły uśmiech malujący się na tych kuszących wargach psuł całe wrażenie. 

Był to bowiem zdecydowanie fałszywy uśmiech, w którym na próżno by szukać kobiecego 
ciepła.   Z   wielkich,   szafirowych   i   zimnych   oczu   wyzierało   zniecierpliwienie   i 
niezadowolenie, jakby to, na co patrzyła, zupełnie jej nie interesowało. Oczywiście, miała 
przecież przed sobą tylko grupę reporterów wykonujących swą pracę.

Rafe Santana posłał ostatnie spojrzenie kobiecie, której dłoń obejmowała ramię Dona 

Johnsona, i rzucił pismo na stos magazynów ilustrowanych i różnych innych czasopism 
związanych z przemysłem filmowym, tuż obok swych stóp, opartych na blacie biurka. W 
każdym z nich można się było natknąć na informacje o pięknej pannie Claire Kingston. 
Przejrzał połowę i doszedł do wniosku, że nie musi czytać reszty, żeby dowiedzieć się, jaką 
w istocie jest kobietą.

Dobrze znał ten typ, pomyślał, patrząc jeszcze raz na zdjęcie, z którego spoglądały na 

niego   oczy   pełne   grzecznego   lekceważenia.   Oto   księżniczka.   Rozpieszczona, 
uprzywilejowana dzięki pieniądzom i właściwemu, bo anglosaskiemu pochodzeniu. Och, 
tak,   dobrze   znal   ten   typ.   Miewał   już   do   czynienia   z   takimi   kobietami   i   niestety 
doświadczenia te nie należały do najprzyjemniejszych.

A tego popołudnia czekało go spotkanie właśnie z nią i rozmowa, od której zależała jego 

najbliższa przyszłość.

- Co, u licha, taka kobieta może wiedzieć o produkcji filmów? - mruknął do siebie ze 

złością.

- Mówiłeś coś? – spytała młoda kobieta, odrywając oczy od komputera.
Była śniada, ciemnowłosa i ciemnooka jak jej pracodawca. Jego młodsza siostra, piąte z 

kolei dziecko spośród siedmiorga rodzeństwa.

- Claire Kingston. - Rafe wskazał na okładkę pisma. - Co, u licha, ona może wiedzieć o 

produkcji filmów?

- Z pewnością sporo - odparła Pilar Santana. - Uważa się, że jest w Hollywood jedną z 

najbardziej obiecujących producentek młodego pokolenia.

- Gruba przesada - burknął.
- „Para za parą”, „Wszystko jasne”, „Obietnica”, „Diabelska gra”, „Dni chwały”. - Pilar 

background image

wymieniła tytuły ostatnich pięciu filmów, które powstały przy udziale Claire Kingston. Nie 
musiała   dodawać,   że   wszystkie   cieszyły   się  wielkim  powodzeniem,   gdyż   o   tym   jej   brat 
doskonale wiedział. - Według mnie to bardzo zdolna i fachowa producentka.

- Asystentka producenta - poprawił ją Rafe. - I zapewne nie miałaby takiej opinii, gdyby 

nie jej sławna rodzina.

- Co? - roześmiała się Pilar. - Czy mam rozumieć, że ty byś mnie nie zatrudnił, gdybym 

nie była twoją siostrą?

- Wszyscy, którzy mają do czynienia z przemysłem filmowym, wiedzą, że to matka Claire 

rządzi Wytwórnią Kingston, podpisuje wszystkie umowy i nadzoruje produkcję. Bracia albo 
grają  główne role, albo są szefami ekipy operatorów. A ojciec reżyseruje. Jak wynika z 
lektury tych pism - Rafe potrącił butem stos ilustrowanych magazynów - Królowa Lodu 
spędza czas głównie na przyjęciach i premierach i z punktu widzenia zawodowego jest z 
pewnością   przereklamowana.   W   najlepszym   razie   wykonywała   jakieś   zlecone   przez 
producenta czynności.

- Czy nie osądzasz jej zbyt surowo? Może jest bardzo kompetentną i miłą osobą.
-   Wątpię.   -   Rafe   w   zamyśleniu   jeszcze   raz   spojrzał   na   fotografię.   Claire   Kingston 

odpowiedziała mu uśmiechem pięknej, władczej księżniczki. Lodowato zimnym.

- Miła czy nie, powinieneś znaleźć jakiś sposób, żeby stosunki między wami dobrze się 

układały - stwierdziła Pilar. - Przecież macie ze sobą przez pewien czas współpracować. O 
ile ona w ogóle zaangażuje cię jako reżysera „Desperata”.

- Zaangażuje mnie, na pewno - powiedział cicho do siebie, gdy Pilar zajęła się swoją 

pracą.

Jego słowa zabrzmiały jak zaklęcie. Albo modlitwa. Był młodym reżyserem i pochlebiało 

mu, że Wytwórnia Kingston, mająca dobrą markę, rozważała jego kandydaturę. W miarę 
czytania   scenariusza   początkowe   zainteresowanie   przerodziło   się   w   gorące   pragnienie 
zrealizowania tego filmu.

To może być ważny etap jego zawodowej kariery.
Wyreżyseruje ten film.
Wyciągnął   rękę   i   nieświadomie   powiódł   palcem   po   delikatnym   zarysie   górnej   wargi 

Claire Kingston, spoglądającej na niego ze zdjęcia. Powtórzył w duchu przyrzeczenie. Nic 
go nie powstrzyma przed reżyserowaniem „Desperata”. Nawet ta oziębła dama, która się 
łudzi, że jest liczącą się producentką filmową.

- Dzień dobry, Robercie.
Claire   Kingston   szła   szybkim   krokiem   przez   biuro.   Nie   zatrzymała   się   przy   biurku 

asystenta, tylko już w drodze do gabinetu, jak zwykle, wydawała polecenia.

- Połącz mnie z biurem Mike’a Ovitza. W czasie śniadania doszły mnie pewne plotki i 

muszą sprawdzić, ile w nich prawdy.

- Że Madonna szuka nowego scenariusza? - spytał Robert.
Claire przystanęła z ręką na klamce i odwróciła się do asystenta.
- Już wiesz? „U Huga” zaczęło się o tym mówić dopiero dzisiaj rano.
W restauracji „U Huga” jadały śniadanie co znamienitsze postaci przemysłu filmowego 

Hollywood.

- Mam swoje źródła. - Robert wzruszył ramionami.
-   Rzeczywiście   -   uśmiechnęła   się   Claire.   Z   doświadczenia   wiedziała,   że   asystenci, 

podobnie jak cały personel pomocniczy w Hollywood, zawsze byli dobrze poinformowani. 
Nie tak dawno sama należała do tej grupy.

background image

Zwróciła się do Roberta z dalszymi poleceniami.
- Jak połączysz mnie z Mike’em, spróbuj załatwić spotkanie z Costnerem i jego agentem. 

Muszę mieć ich odpowiedź jak najszybciej. Zatelefonuj do Jane Jenkins z Agencji Aktorów i 
dowiedz  się, czy  ma dla mnie dalsze  taśmy z próbnymi zdjęciami.  No i...  chwileczkę  - 
zastanawiała się przez moment - nadaj fax do Olivera Stone’a z wiadomością, że możemy 
podpisać umowę, jeżeli zgodzi się na niższe wynagrodzenie. Zadzwoń do Goldie Hawn i 
powiedz, że jesteśmy nią bardzo zainteresowani, ale możemy się spotkać najwcześniej w 
połowie przyszłego tygodnia. I przynieś mi teczkę z danymi Santany. Muszę jeszcze raz je 
przejrzeć przed popołudniową rozmową. Zapisałeś wszystko?

- Tak. - Robert zakończył stenografowanie ozdobnym zakrętasem.
Skinęła głową, weszła do gabinetu i zamknęła za sobą drzwi.
W   pokoju   panował   błogosławiony   chłód.   Stonowane   kolory   eleganckiego   wnętrza 

działały  kojąco.  Długie,   kremowe  zasłony   w oknach   nie  dopuszczały  porannego  słońca. 
Cichy szum klimatyzacji tłumił odgłosy z zewnątrz. Obite szarym brokatem małe sofki, 
ustawione   przed   wytwornym,   stylowym   stolikiem   z   początku   osiemnastego   wieku, 
pełniącym rolę biurka, zachęcały, by na nich usiąść.

Claire wstała o wpół do siódmej, gdyż musiała przebić się przez zatłoczone jezdnie Los 

Angeles i zdążyć przed ósmą trzydzieści na umówione śniadanie „U Huga”. Nie znosiła 
pośpiechu, lecz nie udało się jej wymknąć wcześniej z wieczornego przyjęcia, więc zaspała.

Czuła, że zbliża się ból głowy, który stanie się nie do zniesienia, jeżeli go jakoś od razu 

nie powstrzyma. Najlepiej zrobiłaby jej drzemka, niestety, sofki były za krótkie, żeby się na 
nich wygodnie wyciągnąć, a poza tym nie miała na to czasu. Czerwone światełko telefonu 
dawało już znak, że na linii jest połączenie z Mike’em Ovitzem. Nikt, kto chciał nadal jadać 
lunch z wpływowymi ludźmi z branży filmowej, nie mógł dopuścić, aby wszechwładny szef 
największej w Hollywood agencji artystycznej czekał na rozmówcę.

Po uzyskaniu od Ovitza potrzebnych informacji połączyła się z Robertem i poprosiła o 

dane Santany.

Asystent   zjawił   się   z   herbatą   w   pięknej   filiżance   z   cienkiej   porcelany.   Ustawił   ją   na 

biurku przed Claire.

- Pomyślałem, że najpierw chciałabyś napić się czegoś gorącego - powiedział. - A tu masz 

dwie aspiryny.

- Skąd wiedziałeś? - Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Masowałaś sobie nasadę nosa. Miałaś ciężki wieczór?
-   Długi.   Byłam   na   przyjęciu   u   Spellingów   i   późno   wróciłam   do   domu.   -   Upiła   łyk 

mocnego naparu.

- Och, cudowna. Nikt nie potrafi tak parzyć herbaty  jak ty. - Odstawiła filiżankę, co 

oznaczało, że przerwa w pracy jest zakończona.

- Nie zastałem agenta  Kevina Costnera, więc zostawiłem  wiadomość jego sekretarce. 

Goldie Hawn powiedziała, że nie ma pośpiechu i zgodziła się na spotkanie w przyszłym 
tygodniu.   Jane   Jenkins   znalazła   trzy   bardzo   dobre   kandydatki   do   roli   Molly.   Taśmy   z 
próbnymi zdjęciami dwóch z nich przyśle dzisiaj po południu, a trzeciej za parę dni. Tu 
masz pocztę.

- Położył przed nią grubą teczkę. - To dzienne raporty produkcji. - Położył drugą. - A jeśli 

znajdziesz wolną chwilę, rzuć okiem na te informacje. - Dołożył trzecią. - Spodoba ci się to, 
co napisali o „Stworzonych dla siebie”. Krótko, ale bardzo pochlebnie.

-   Tak?   -   „Stworzeni   dla   siebie”   był   ostatnim   filmem   jej   brata   Pierce’a,   romantyczną 

background image

komedią,   kręconą   w   Toronto.   W   filmowym   światku   zastanawiano   się   od   tygodni,   jak 
Pierce, grający do tej pory role

awanturników w filmach akcji, da sobie radę z nową, całkowicie odmienną postacią. - Co 

napisali?

- Cytuję: „Stuprocentowy, twardy mężczyzna pokazał zupełnie inną twarz i okazało się, 

że może pretendować do przejęcia berła po Carym Grande”. Koniec cytatu.

- Kochany Pierce, zawsze dobry - powiedziała Claire z czułością. Dobrze pamiętała, jak 

bardzo brat nie chciał przyjąć tej roli, gdy mu ją zaproponowała. -Wiedziałam, że mu się 
uda. Czy jest jeszcze coś godnego uwagi?

-   Mogłabyś   przeczytać   w   „Entertainment   Weekly”   artykuł   o   kobietach,   zajmujących 

wysoką pozycję w Hollywood. Sytuują twoją matkę gdzieś pomiędzy Joanną D’Arc, Joan 
Crawford i Audrey Hepburn.

Claire roześmiała się.
- Przekaż jej to do Paryża telexem. Będzie w siódmym niebie.
- Już to zrobiłem.
- Świetnie. No to daj mi teczkę Santany. - Zrobiła na biurku miejsce, odsuwając na bok 

pozostałe trzy do przejrzenia na później. - Co tam jeszcze masz?- Zmarszczyła brwi na 
widok   dziwnej   miny   asystenta.   Na   wierzchu   ostatniej   teczki,   którą   trzymał,   leżał 
ilustrowany magazyn.

Claire poczuła, że ból głowy się wzmaga. Wypiła duży łyk herbaty.
- O co chodzi tym razem? Czy tata znowu uwiódł jakąś wschodzącą gwiazdkę?
Ojciec Claire, niepoprawny kobieciarz, o którego uroku krążyły legendy, a do tego znany, 

nagrodzony Oskarem reżyser, był w równej mierze przedmiotem zainteresowania młodych 
aktorek, jak dziennikarzy.

Robert pokręcił przecząco głową.
- Jakaś dramatyczna historia o Tarze i jej najmłodszym dziecku? - zgadywała dalej. Tara 

była żoną starszego brata Claire, Gage’a. Od trzech lat nie występowała przed kamerą, lecz 
jako była gwiazda, grywająca w serialach telewizyjnych, nadal była łakomym kąskiem dla 
prasy.

- A może to kolejna przepowiednia, że Pierce i Nikki są o krok od rozwodu?
- Nie. Chodzi o ciebie. Jesteś na okładce „National Enquirer”.
- Ja? - spytała zdumiona. Odkąd przestała grać w filmach, jej zdjęcia bardzo rzadko 

zdobiły pierwsze strony ilustrowanych magazynów. - Z jakiego powodu?

-   Najwyraźniej   w   związku   z   kolacją   we   dwoje,   na   którą   wybrałaś   się   z   Donem 

Johnsonem.

- Kolacją we dwoje?
- „Królowa Lodu wciska się pomiędzy najbardziej zakochaną parę Hollywoodu”. - Robert 

przeczytał tytuł artykułu, kładąc pismo przed Claire.

- Najbardziej zakocha... O, mój Boże! -Już przypomniała sobie ten moment. Wychodzili 

właśnie   z   restauracji   i   dotknęła   lekko   ramienia   Dona,   żeby   zwrócić   mu   uwagę   na 
czatujących reporterów. Odwrócił się do niej z uroczym, pytającym uśmiechem. Tyle tylko, 
że obiektyw nie objął Melanie Griffith idącej obok Dona, który trzymał za rękę swą kochaną 
i   kochającą   żonę.   We   troje   omawiali   w   czasie   kolacji   możliwość   udziału   tej   słynnej 
gwiazdorskiej pary w przyszłym filmie Wytwórni Kingston.

Claire zacisnęła dłonie. Miała ochotę wyrwać tę okładkę, zgnieść ją i rzucić w kąt pokoju. 

Z trudem się powstrzymała.

background image

-   Niezależnie   od   wszystkiego   zdjęcie   jest   dobre.   -   Robert   przerwa   ciszę,   która   nagle 

zapadła w gabinecie.

Claire wydało się, że ból głowy ustępuje. Pierce tak właśnie pocieszał ją przy podobnych 

okazjach.

- A nazwisko zostało napisane prawidłowo. - Powiedziała to, gdyż Pierce zawsze mawiał, 

że   każda   wzmianka   w   prasie   jest   dobra,   jeżeli   nazwisko   nie   zostało   przekręcone. 
Oczywiście, najlepiej byłoby za to komuś przyłożyć. Ale Claire nigdy nie lubiła robić z siebie 
widowiska. Ani w życiu zawodowym, ani prywatnym.

Powoli i spokojnie złożyła magazyn na pół.
- Wyślij Melanie tuzin róż z karteczką, że bardzo mi przykro. - Rzuciła pismo do kosza z 

gestem najwyższej pogardy. - Więc masz te dane Santany?

- Nic nowego w nich nie znajdziesz. - Robert położył teczkę na biurku. - Nie można by go 

nazwać człowiekiem Hollywoodu. Jest związany z przemysłem filmowym od niedawna, w 
każdym razie jako reżyser. Chyba też nie udziela się towarzysko, nie widać go na ważnych 
przyjęciach. Zresztą na mniej ważnych także nie. Żadnych kolacji w „Spago” lub czegoś w 
tym   rodzaju.   Żadnych   kręcących   się   koło   niego   atrakcyjnych   gwiazdek.   Ani   plotek   o 
wybrykach na planie. Według mnie to raczej nudnawy facet.

Claire skinęła głową, choć właściwie wcale nie słuchała Roberta.
Rafe   Santana   był   znakomitym   reżyserem,   rozmyślała,   przeglądając   informacje.   Po 

prostu   świetnym.   Co   było   tym   bardziej   zaskakujące,   że   nie   miał   żadnych   powiązań   z 
hollywoodzkim światem filmu.

Przez krótki czas pracował jako kaskader, zastępując w niebezpiecznych scenach takich 

aktorów jak Stall one, Seagal czy innych bohaterów filmów akcji. I nagle, ni stąd ni zowąd, 
wziął się za reżyserowanie.

Zrealizowany przez niego film dokumentalny o ciężkiej sytuacji ubogich Meksykanów, 

zatrudnianych   przez   potężne   koncerny   amerykańskie   za   marne   grosze,   okazał   się 
arcydziełem.   Potrafił   poruszyć   serca   widzów   bez   uciekania   się   do   taniej   propagandy. 
Uzyskał w swej kategorii nominację do Oskara.

Dwa fabularne, niskobudżetowe filmy, które potem zrobił, również były swego rodzaju 

perełkami.   Wykazał   się   w   nich   umiejętnością   subtelnego   i   głębokiego   ujęcia   tematu, 
oczekiwaną   raczej   w   filmach   większego   formatu.   Żywa   akcja   nie   przesłaniała 
psychologicznego rysunku postaci, gdyż reżyser potrafił wydobyć ze scenariusza coś ponad 
samą tylko treść. Claire podobało się zwłaszcza prowadzenie ról kobiecych. W jego filmach 
bohaterki   odznaczały   się   poczuciem   humoru   i   inteligencją,   nie   traktował   kobiet   jak 
dekoracyjne manekiny. Szukała reżysera obdarzonego takim właśnie talentem.

Jedno ją tylko niepokoiło - jego styl pracy. Chociaż nie wprowadzał przesadnie surowej 

dyscypliny na planie, nie pozwalał na odstępstwa od swoich założeń. Tym, którym się to nie 
podobało,   widzieli   w   nim   upartego   autokratę,   ignorującego   uświęcone   zasady 
hollywoodzkiego kina. Ci, którym jego styl pracy odpowiadał, uważali go za pomysłowego 
reżysera, spontanicznego nowatora, nienaginającego się do skostniałych, zastanych reguł.

Zdaniem producenta jego ostatniego filmu Santana celowo rezygnował z powtarzania po 

wielokroć   tych   samych   scen,   gdyż   bardziej   cenił   świeżość   pierwszego   ujęcia.   W 
konsekwencji nie zdarzało mu się przetrzymywać aktorów do późna w nocy dla osiągnięcia 
właściwego efektu.

Z wyjątkiem scen zbiorowych lub z udziałem kaskaderów nie uznawał scenopisów w 

formie rysunków przedstawiających kolejne kadry na taśmie filmowej. To było również 

background image

niepokojące, gdyż z pewnością utrudniało określenie harmonogramu zdjęć i kosztu filmu, 
przynajmniej w takim precyzyjnym stopniu, na jakim

Claire zależało.
Najgorszą   wadą   Santany   była   skłonność   do   zmian   w   scenariuszu   w   czasie   zdjęć.   A 

według   Claire   scenariusz   „Desperata”   nie   wymagał   żadnych   korekt.   Jednak   plusy   były 
niewątpliwe. Pomysłowość i nowatorstwo reżysera, tak podkreślane przez producenta, z 
którym ostatnio  pracował.  Sympatia  i zaufanie,  jakim go darzyli  aktorzy,  zdający  sobie 
sprawę, jak wiele potrafią dać z siebie pod jego kierunkiem. Wreszcie wymowa dotychczas 
zrobionych przez niego filmów, bardziej przekonujący dowód jego wybitnego talentu niż 
wszystkie zebrane informacje o nim.

Claire zamknęła teczkę. Nie miała wątpliwości. Rafael Santana mógł nie wywodzić się ze 

środowiska   hollywoodzkich   filmowców,   być   wolnym   strzelcem   i   właściwie   nie   znaną 
postacią   w   środowisku,   lecz   to   jego   właśnie   chciała   mieć   jako   reżysera   swego   filmu 
„Desperat”.

Tym filmem chciała coś udowodnić - sobie, swojej rodzinie i Hollywood.
Santana musi jej w tym pomóc.

ROZDZIAŁ 2
Brzęczyk interkomu zapowiedział umówioną, popołudniową wizytę. Claire spojrzała na 

zegarek - było dziesięć po czwartej. Podniosła słuchawkę i przekazała Robertowi polecenie.

- Powiedz mu, że rozmawiam przez telefon, odczekaj piętnaście minut i dopiero potem 

wprowadź go do mnie.

Nie cierpiała tych gierek, mających pokazać, kto tu rządzi, lecz umiała je zastosować we 

właściwym momencie, tak jak wszyscy w filmowym biznesie.

Rafael  Santana   spóźnił  się,  celowo  lub  nie, teraz  ona  każe  mu poczekać  parę  minut 

dłużej. To było małostkowe, ale konieczne.

Mieć władzę w Hollywood to znaczyło dawać czekać na siebie. Podobne znaczenie miało 

lepsze miejsce na parkingu studia czy stolik w „Spago” lub najwygodniejsza przyczepa w 
plenerze.

A poza tym najlepiej jest występować z pozycji siły, zwłaszcza kobiecie. W przemyśle 

filmowym nie patrzono łaskawym okiem na koleżanki po fachu. Ci dobrzy, zacni chłopcy 
zniszczyliby każdą, gdyby tylko nadarzyła się im sposobność. Claire nauczyła się już nie 
dawać im jej.

O   godzinie   czwartej   dwanaście   przesunęła   scenariusz   „Desperata”   na   brzeg   stolika, 

otworzyła przed sobą teczkę z dokumentami, na których ułożyła wieczne pióro marki Mont 
Blanc. Chciała stworzyć wrażenie, że gość przerwał producentce filmu pilną pracę.

O godzinie czwartej piętnaście przełożyła pióro o centymetr dalej.
O   czwartej   osiemnaście   poprawiła   klapy   bladoniebieskiego   żakietu   Chanel,   dotknęła 

sznurka  dużych pereł,  zdobiących  jedwabną  bluzkę koloru kości słoniowej, przygładziła 
włosy i poprawiła kok, choć nie wystawał z niego najmniejszy kosmyczek.

O   czwartej   dwadzieścia   cztery   zakazała   sobie   ruszać   się   z   miejsca   i   zachowywać   jak 

początkująca asystentka producenta.

Wiele razy miała podobne spotkania. I to z ludźmi na pewno sprytniejszymi i bardziej 

onieśmielającymi od świeżo upieczonego i niedoświadczonego reżysera.

Da   sobie   z   Santaną   radę.   Znała   zasady   słownej   szermierki.   Żadne   tajniki   filmowego 

background image

fachu nie były jej obce. Bracia uważali nawet, że mogłaby innym udzielać lekcji ubijania 
interesów w hollywoodzkim stylu.

I   chociaż   tym   razem   bardziej   niż   zwykle   zależało   jej   na   zawarciu   umowy,   wcale   nie 

musiała zmieniać reguł gry.

Tylko spokojnie, upominała się, kiedy otworzyły się drzwi gabinetu. Chwyciła pióro i 

pochyliła się nad papierami.

-   Chwileczkę   -   powiedziała,   nie   podnosząc   oczu.   -   Muszę   jeszcze   coś   zapisać.   - 

Nagryzmoliła   pierwszą   linijkę   dziecięcego   wierszyka,   który   tak   lubił   jej   dwuletni 
siostrzeniec. - O co chodzi, Robercie?

- Pan Santaną przyszedł na umówione spotkanie, proszę pani - zaanonsował Robert jak 

angielski lokaj.

Powoli odłożyła pióro i przeniosła wzrok na stojącego obok asystenta mężczyznę.
Zawodowy półuśmiech zamarł jej na wargach. Poczuła dreszcz na karku i prawie bolesny 

ucisk w gardle.

Rafael   Santaną   należał   do   tego   rodzaju   mężczyzn,   którzy   od   pierwszego   wejrzenia 

wzbudzali   w   niej   nieufność.   Był   jednym   z   tych   stuprocentowych   przedstawicieli   swego 
gatunku, można nawet powiedzieć: kwintesencją męskości.

Wysoki, silnie zbudowany, miał szerokie ramiona i wąskie biodra. Emanował  jakimś 

diabelskim powabem.

Swym strojem chciał z pewnością zrobić wrażenie na zwykłych śmiertelnikach. Obcasy 

czarnych kowbojskich butów jeszcze go podwyższały, obcisłe, czarne dżinsy przylegały do 
muskularnych, długich nóg. Prosta, czarna koszula podkreślała masywną klatkę piersiową, 
a bluza w stylu Dzikiego Zachodu - rozłożystość ramion.

Miał niedbale zaczesane do tyłu czarne włosy. Jak krucze pióra, przemknęło jej przez 

myśl.   Ostre   rysy,   skórę   bardzo   śniadą,   ocienioną   ukazującym   się   już   popołudniowym 
zarostem na linii szczęki i podbródka znamionującego stanowczość.

A jego oczy były koloru mocnej, gorącej kawy. To były oczy inteligentne, przenikliwe, o 

śmiałym, wręcz zuchwałym spojrzeniu. Taksowały Claire tak samo uważnie, jak ona jego.

Stal w progu w niedbałej pozie, lecz czujny i nieruchomy jak drapieżnik, w którego polu 

widzenia znalazła się ofiara. Promieniowała z niego zmysłowość i męska siła, niczym ciepło 
z ogniska.

Czuła tę niepokojącą energię na odległość. Nie, nie może nawet o tym myśleć, powinna 

udawać, że niczego nie zauważa. Przecież w sztuce udawania była profesjonalistką.

Z trudem powstrzymała się od pomasowania karku, po którym przebiegało mrowienie. 

Przełknęła ślinę, żeby wydobyć słowa ze ściśniętego gardła i uśmiechnęła się mile. W miarę 
mile.

- Proszę wybaczyć, panie Santana, że kazałam panu czekać.
Jej głos zabrzmiał jak zwykle chłodno i spokojnie.
Skinął lekko głową, jakby przyjmując usprawiedliwienie, lecz w oczach miał żartobliwe 

uznanie dla kłamstwa, które wypowiedziała bez zająknięcia.

Wstała zza biurka zdecydowana dać mu do zrozumienia, kto tu jest szefem. Najlepiej na 

samym   początku   pokazać,   że   ona   tu   rządzi,   żeby   w   przyszłości   nie   było   żadnych 
nieporozumień na tym tle. Musi tak postępować, zwłaszcza wobec takiego mężczyzny jak 
on. Żadnych dwuznaczności, które kiedyś mogłyby się na niej zemścić.

-   Robercie,   czy   możesz   mi   przynieść   filiżankę   herbaty?   -   spytała   swym   najbardziej 

władczym tonem. - I... - spojrzała na potężnego mężczyznę, stojącego nadal bez ruchu w 

background image

progu... - kawy? - Uniosła pytająco w górę swe doskonałe w linii brwi.

- Bardzo proszę.
Jego mroczny, gardłowy głos, pomyślała Claire z drżeniem, robi tak samo niepokojące 

wrażenie, jak i cała postać. Mógłby szeptać groźby. Albo składać obietnice, którym trudno 
byłoby się oprzeć.

- Z cukrem, bez śmietanki - dodał.
A kiedy Robert zniknął w sekretariacie, gość przestąpił próg gabinetu.
Claire z wysiłkiem opanowała się żeby nie wezwać asystenta z powrotem. O mało nie 

zawołała: „Nie zostawiaj mnie z nim samej w pokoju!”. Jednak uniosła wysoko podbródek 
zdecydowana potraktować Rafaela Santanę jak przystało na dojrzałą, opanowaną kobietę.

Na   miłość   boską,   nie   była   już   niedoświadczonym   niewiniątkiem,   a   on   jakimś 

mitologicznym potworem, który pożera dziewice na śniadanie.

Był   reżyserem   ubiegającym   się   u   niej   o   pracę.   Ta   sytuacja   ustawiała   ją   w   dogodnej 

pozycji, przekonywała się Claire. Ona miała w ręce wszystkie karty i nadszedł czas, żeby mu 
to uświadomić.

Posłała mu najzimniejsze i najgroźniejsze spojrzenie, dzięki któremu prasa ochrzciła ją 

Królową Lodu już jako dwudziestojednoletnią dziewczynę.

-   Może   pan   usiądzie,   panie   Santana   -   odezwała   się   szorstkim   głosem.   -   Mamy   do 

omówienia wiele spraw, zanim podejmę decyzję.

- Dobrze go pani wyszkoliła - stwierdził gość. Stojąc nadal w pobliżu drzwi, skierował 

wzrok w stronę sekretariatu, do którego tak pospiesznie wybiegł Robert.

- Owszem - odparła spokojnie, jakby nie usłyszała ironii w głosie Santany.’- Robert jest 

znakomitym asystentem. - Ponownie wskazała obitą brokatem sofkę. -Możemy przystąpić 
do rzeczy, panie Santana?

- Rafe - powiedział i ruszył z miejsca.
- Słucham? - spytała zduszonym głosem, gdyż zorientowała się, że idzie ku niej.
- Tak mam na imię. - Zatrzymał się dwa kroki przed nią. - Rafe. - Wyciągnął do niej dłoń.
Musiała przywołać całą siłę woli, żeby się przed nim nie cofnąć. Każdy nerw i każde 

włókno jej ciała walczyło z paniką, jaka ją ogarniała.

On był tak przytłaczająco męski. Taki mroczny. Taki potężny. Taki...
- W moich stronach, przed przystąpieniem do interesów podajemy sobie ręce. - Spojrzał 

na jej dłoń, której nadal nie podnosiła.

- Och. Och, tak, oczywiście. - Panika ustąpiła zmieszaniu. - Nie wiem, o czym myślałam. 

To pewno przez tę rozmowę telefoniczną...

Niechętnie   podała   mu   dłoń.   Objęły   ją   duże,   mocne   i   cieple   palce.   To   ciepło   nią 

wstrząsnęło   -   grzało   nie   tylko   skórę,   lecz   także   płynącą   pod   nią   krew.   Rozpaczliwie 
pragnęła cofnąć rękę, zanim ogarnie ją całą.

- Miło mi pana poznać, panie Santana. -Po zdawkowym uścisku usiłowała cofnąć dłoń, 

lecz jego palce zacisnęły się mocniej.

Podniosła na niego wzrok. Jej źrenice rozszerzyły się, gdyż z każdym ułamkiem sekundy 

wzmagało się w niej uczucie niepewności i niepokoju.

Wciągnęła   głęboko   powietrze,   gotowa   zapomnieć   zarówno   o   dumie,   jak   i   swym 

sławetnym opanowaniu i wołać Roberta na ratunek. Przed czym - nie wiedziała.

-   Cała   przyjemność   po   mojej   stronie   -   odrzekł,   wpatrując   się   w   nią   bacznie.   -   Jak 

powiedziałem, na imię mi Rafe. - Niedbały, trochę senny uśmiech złagodził jego ostre rysy. 
-   A  właściwie  -   poważny   głos  także   złagodniał   i   stał   się  niebezpiecznie   uwodzicielski   - 

background image

Rafael. Rafael Enrique Santana. Ale tylko mama tak do mnie mówi. - Uśmiech stał się 
cieplejszy,   pogłębił   zmarszczki   wokół   ciemnych   oczu.   -   I   tylko   wtedy,   kiedy   jest   zła.   - 
Wypuścił dłoń Claire i skierował się w stronę sofki.

Claire   czuła,   jak   jej   oddech   wraca   do   normy.   Ten   mężczyzna   nie   jest   wielkim, 

przerażającym potworem, dybiącym na jej ciało. To zwykły człowiek, na którego matka 
czasem   się   złości.   To   na   jej   wspomnienie   tak   się   uśmiechnął.   Czy   ktoś   taki   może   być 
niebezpieczny?

Rafe   usadowił   się   na   sofce,   założył   wysoko   nogę   na   nogę   i   lekko   uderzając   w   dłoń 

zwiniętym scenariuszem „Desperata”, czekał na następny ruch Claire.

Patrzył,   jak   stoi   za   swym   niby-biurkiem,   wpatrzona   w   niego   czujnym   i   bacznym 

spojrzeniem,   jakby   był  dzikim   zwierzęciem,  wypuszczonym   na  wolność.   Albo  żarłoczną 
bestią,   gotową   do   niej   doskoczyć   przy   pierwszej   okazji.   Chyba   tracił   czas,   usiłując   się 
zbliżyć do tego sopla lodu. Nie, to nieprawda. Podobnie jak nieprawdziwe było zdjęcie.

Tak, ci, co je zrobili, dobrze uchwycili chłodną elegancję i arystokratyczną wyniosłość, 

która prowokowała, żeby tej księżniczce trochę utrzeć nosa. Lecz zupełnie nie udało im się 
oddać   zmysłowości   kipiącej   pod   tą   powłoką.   Królowa   Lodu   mogła   być  zimna,   lecz   nie 
oziębła. Bynajmniej.

Prawda, że jej ciało pod nieskazitelnym strojem było smukłe jak trzcina, ale wdzięczny, 

kobiecy sposób, w jaki się poruszała, był wyraźnym zaproszeniem dla każdego, w czyjej 
krwi było dość testosteronu, żeby je rozpoznać i na nie odpowiedzieć.

Jasna skóra rzeczywiście była bez skazy jak alabaster albo płatki róży, ale emanowała 

również niemal namacalnym ciepłem, którego nie jest w stanie oddać fotografia. A zarys 
ust był nawet bardziej uroczy niż na zdjęciu. Prawdziwą naturę tej kobiety zdradzały przede 
wszystkim oczy, bo pod lodowatym chłodem spojrzenia czaił się blask uczuć, których żaden 
fotograf nie zdołałby uchwycić.

Odgadywał je, kiedy patrzyła na niego. Czuł je, gdy trzymał w palcach jej lekko drżącą 

dłoń. Słyszał je w szybkim oddechu. Doznawał ich, kiedy - cała w napięciu - usiłowała tę 
dłoń wysunąć, a jednak pozostawiła ją w jego ręce. Jego męskość zrobiła na niej wrażenie, 
choć za wszelką cenę starała się to ukryć. Rozpieszczona księżniczka była zaszokowana, że 
mógł ją pociągać zwykły wieśniak.

Ta diagnoza trochę go zezłościła, a jednocześnie zaintrygowała. Co potrafiłoby rozgrzać 

Królową  Lodu i do jakiego stopnia? Oczywiście  nie zamierzał  szukać odpowiedzi na to 
pytanie. A w każdym razie, poprawił się w duchu, dopóki nie rozwiąże innych problemów. 
Takich jak umowa na wyreżyserowanie filmu „Desperat”. W tym momencie żadna kobieta, 
rzucająca   mu   nie   wiadomo   jak   intrygujące   wyzwanie,   nie   była   warta   zaprzepaszczenia 
szansy, na którą tak bardzo liczył. Nawet ta kusząca mała księżniczka, Claire Kingston.

- Czy są dla pana do przyjęcia, panie Santana?
Głos   kobiety   przerwał   jego   gorączkowe   rozmyślania.   Ten   głos   kojarzy   się   z   lodami 

waniliowymi,   pomyślał,   celowo   ociągając   się   z   podjęciem   rozmowy.   Był   tak   uroczo 
dźwięczny,   miły,   wręcz   słodki.   Choć   niewątpliwie   wystarczająco   zimny,   żeby   zmrozić 
mężczyznę, który by zapomniał o rozwadze.

- Panie Santana?
Powoli   uniósł   oczy,   tylko   oczy,   odrywając   wzrok   od   czubka   kowbojskiego   buta,   i 

stwierdził, że Claire siedzi za stolikiem z utkwionym w niego spojrzeniem.

Jej   piękne,   wiśniowe   wargi   były   zaciśnięte   jak   u   zniecierpliwionej   i   niezadowolonej 

background image

nauczycielki, zbyt długo oczekującej na odpowiedź ucznia.

- Czy co jest do przyjęcia, panno Kingston? - zapytał.
- Ogólne warunki kontraktu, którego projekt panu przesłałam. Zakładam, że udało się 

panu rzucić na niego okiem.

Rafe potrząsnął głową.
-   Ogólne   warunki   przeważnie   nie   mają   znaczenia.   -   Pochylił   się   do   przodu,   jakby 

przygotowując się do poważnych negocjacji. - Zajmijmy się szczegółami.

Claire splotła oparte na blacie dłonie, udając sama przed sobą, że nie zwróciła uwagi na 

włosy, które opadły mu na czoło i na niedbały, typowo męski gest ręki, jakim je odgarnął.

- Co pana konkretnie interesuje?
- Obsada.
- Oglądałam już kilka taśm z próbnymi zdjęciami, a Agencja Aktorów ma mi jeszcze 

przysłać następne. Do tej pory z nikim nie przeprowadzono przesłuchań.

Zastanawiał się przez chwilę nad tą informacją. Skoro mówiła o próbnych zdjęciach i 

przesłuchaniach,   to   oznaczało,   że   nie   zamierzała   zaangażować   żadnych   renomowanych 
aktorów.   Nie   szkodzi.   Film   oparty   na   takim   scenariuszu   odniesie   sukces   również   bez 
udziału gwiazd ekranu. Jego w tym głowa.

- Rozumiem. Lecz zastrzegam sobie prawo zatwierdzenia wyboru.
Claire uniosła do góry pięknie zarysowane brwi.
- Podziwiam  pana...  ambicję - oznajmiła tonem nie pozostawiającym  wątpliwości, co 

sądzi o tym żądaniu - ale obawiam się, że to nie wchodzi w rachubę.

Spojrzał jej prosto w oczy, gdyż wiedział, w jaki sposób może zwalczyć jej opór. Albo 

stracić szansę podpisania umowy. O tym wolał nie myśleć.

-   Wobec   tego   ja   obawiam   się,   że   dalsza   dyskusja   jest   bezcelowa   -   powiedział   z 

kamiennym spokojem. - W tym punkcie nie mogę ustąpić.

Jego spojrzenie i postawa wyrażały niezłomne zdecydowanie. Była pewna, że wyszedłby, 

gdyby się nie zgodziła.

Skinęła głową.
- Niech będzie.
Rafe powstrzymał westchnienie ulgi.
-   W   porządku.   -   Teraz   już   wiedział,   jak   bardzo   jej   na   nim   zależy.   I   ile   zyskał   swą 

nieustępliwością.

- Jak wysoki jest budżet?
- Dwanaście milionów. To nieprzekraczalna granica - odparła stanowczo.
Nie ukrywał niedowierzania.
- Na film Wytwórni Kingston?
- Czytał pan scenariusz. To film kameralny. Raczej studium charakterów - stwierdziła. - 

Bez   specjalnych   nacisków   czy   wyczynów   kaskaderskich.   Bez   udziału   wielkich   gwiazd. 
Dwanaście milionów to dużo.

- Ile z tego przeznacza pani dla mnie? Zapytał, bo ona z pewnością tego oczekiwała. Jeśli 

chodziło o niego, mógłby robić taki film nawet za darmo. Do licha, jeszcze by jej dopłacił. 
Choć do tego nie mógł się przyznać.

- Czterysta tysięcy dolarów.
Usiłował wyrazem twarzy dać do zrozumienia, że to marna zapłata, gdy tymczasem była 

to   dla   niego   fura   pieniędzy.   Mógł   z   niej   pokryć   w   całości   koszty   wyższych   studiów 
młodszych braci i zapłacić za remont starego, rodzinnego domostwa, z którego matka za 

background image

nic w świecie nie chciała się wyprowadzić. I jeszcze odłożyć coś na czarną godzinę.

Ciszę, która zapadła, przerwało wejście Roberta. Postawił na brzegu stolika srebrną tacę, 

zastawioną dwoma małymi czajniczkami, dwiema filiżankami na spodeczkach - wszystko z 
delikatnej porcelany - i talerzem jakichś wymyślnych, kruchych ciasteczek.

Claire   skinęła   asystentowi   głową,   uśmiechając   się   automatycznie,   bo   jej   uwaga   była 

pochłonięta całkowicie siedzącym naprzeciwko mężczyzną.

Robert napełnił filiżanki i wyszedł bez słowa.
-   Przewiduję   premię,   jeżeli   uda   się   panu   zrobić   film   przed   terminem   -   powiedziała 

najwidoczniej dla zachęty. Wzruszył ramionami i odłożył scenariusz.

- W jakiej wysokości? - Sięgnął po filiżankę.
- To zależy od tego, jakie będą oszczędności.
Patrzyła, jak Rafe próbuje włożyć swój duży palec w malutkie uszko filiżanki. Nie udało 

mu się. Objął filiżankę dłonią.

- A jaki czas zdjęć się proponuje? - Spojrzał na Claire ponad posrebrzanym brzegiem 

filiżanki. Szybko przeniosła wzrok na jego twarz.

- Nie proponuje się go. Został już ostatecznie określony - odparła. - Wynosi czterdzieści 

osiem dni. Dobrze to wiedziała, gdyż sama ten termin ustaliła. Rafe upił łyk kawy i udawał, 
że   się   zastanawia.   Czterdzieści   osiem   dni   to   było   więcej   niż   trzeba.   Zwłaszcza   że   sam 
wyliczył czas filmowania na czterdzieści dni.

-   Zgoda.   -   Pokiwał   powoli   głową,   jakby   trudno   mu   było   przyjąć   takie   wygórowane 

żądanie. Spojrzał na scenariusz. - Kiedy będę się mógł spotkać z autorem?

Claire mocniej zacisnęła dłonie.
- Nie spotka się pan z nim. Tym razem nie musiał udawać. Był autentycznie zaskoczony.
- A dlaczegóż to, u licha?
- A czy istnieje po temu jakaś szczególna potrzeba? - Uniosła władczo brwi.
- Sceny od dwudziestej czwartej do trzydziestej pierwszej należy przerobić. Wloką się 

niemiłosiernie.

Claire ukryła irytację wywołaną tak otwarcie sformułowanym zarzutem.
- Przekażę pana zastrzeżenia. - Nie przyznała się, że i ona miała podobne wątpliwości. - 

Zawiadomię pana o stanowisku autora przed rozpoczęciem zdjęć.

- I to wszystko?
- Tak, to wszystko.
- Żadnych dyskusji, wymiany poglądów? Żadnego spotkania?
- Właśnie tak.
- Kto to, do licha, jest K.E.C.? - spytał, wskazując na inicjały umieszczone na scenariuszu.
- Nie mogę tego ujawnić. Pewien odludek, który zastrzegł sobie szereg warunków przy 

sprzedaży praw do scenariusza. Jednym z nich było zachowanie całkowitej anonimowości. 
Kolejnym jest zakaz zmian w scenariuszu, poza autorskimi.

Spojrzała na Rafe’a z powagą. W oczach miała stanowczość. A w żołądku gulę wielkości 

pomarańczy.

- Jeżeli panu to nie odpowiada, możemy uznać rozmowę za zakończoną.
Rafe nie musiał się zastanawiać. I nawet nie udawał, że się waha.
- Czy członkowie ekipy realizacyjnej również zastrzegli anonimowość? - Nie mógł sobie 

odmówić   tej   ironii.   Chociaż   musiał   przyjąć   warunki,   taka   sytuacja   wcale   mu   się   nie 
podobała.

Claire nie mogła okazać zadowolenia. Jeszcze nie wygrała do końca.

background image

- Oczywiście, że nie - odparła spokojnym głosem.
- Robert sporządzi harmonogram spotkań ze wszystkimi, jak tylko zostanie uzgodniony 

skład zespołu.

-   Chciałbym   mieć   tego   samego   asystenta,   który   pracował   ze   mną   przy   poprzednich 

dwóch filmach.

Rafe też miał swoje zastrzeżenia.
- Dobrze.
Claire   wiedziała,   że   asystentką   Rafe’a   była   jego   siostra,   co   mogło   stwarzać   pewien 

problem.   Jednym   z   zadań   asystenta   reżysera   było   zabezpieczanie   na   planie   interesów 
producenta. Jednak to nie miało znaczenia. Zamierzała każdego dnia zjawiać się osobiście.

- I proponuję Becky Ward jako scenografa.
Claire udała, że rozważa tę propozycję. Sama od początku wybrała Becky Ward.
- A Dennisa Cleary’ego na operatora.
Claire domyśliła się, czego Rafe się po niej spodziewał.
- Dobrze - odparła z uśmiechem. Spojrzał na nią uważnie.
- Nie upiera się pani przy swoim bracie?
- Wprawdzie Gage jest najlepszy, ale dla mnie zbyt drogi.
A tak naprawdę, to chciała trzymać wszystkich członków swojej utalentowanej i sławnej 

rodziny   z   daleka   od   „Desperata”.   Wypłynie   albo   utonie,   lecz   będzie   zawdzięczała   to 
wyłącznie sobie.

- A poza tym - dodała - on teraz pracuje nad czymś innym. Jeżeli Dennis Cleary jest 

wolny i jego wynagrodzenie zmieści się w naszym budżecie, to możemy go zatrudnić. Coś 
jeszcze?

Rafe zawahał się. Do diabła, musi spróbować, sprawa była tego warta.
- Chciałbym mieć prawo akceptacji ostatecznej wersji montażu.
- Takiego uprawnienia nie przyznałabym nawet Eastwoodowi - odrzekła oschłym tonem 

- chociaż dostał Oscara. O co panu chodzi? Chce pan wykazać, że jest wart więcej, niżby to 
wynikało z krążących o panu pochlebnych opinii?

-  Cóż.  -  Odchylił   się do tyłu  i  oparł   plecami   o  sofkę.  W  tej  swobodnej  pozie  znowu 

emanował utajoną, męską siłą. - Rozumiem - rzekł z zaczepnym uśmiechem - że pani sama 
chce się o tym przekonać, tak?

Ten   zuchwały   uśmiech   był   wyzwaniem.   Nie   powinna   okazać   nawet   cienia   słabości. 

Zdobyłby   nad   nią   przewagę.   Obrzuciła   lekceważącym   spojrzeniem   okazałe,   muskularne 
ciało, żeby dać panu reżyserowi do zrozumienia, że ono nie wodzi jej na pokuszenie. Ani nie 
zagraża.

- Tak - wycedziła lodowatym tonem. - Chyba tak. - Wstała. - A zatem, czy doszliśmy do 

porozumienia, panie Santana?

On także się podniósł.
- Na imię mi Rafe. Zgoda. Sprawa załatwiona. Wyciągnął do niej dłoń ponad stolikiem 

służącym za biurko.

- Załatwione, Rafe.
Podała mu rękę dla przypieczętowania umowy.

ROZDZIAŁ 3
- Więc ty jesteś także kierownikiem produkcji tego filmu?

background image

Claire   podniosła   wzrok   znad   tablicy   przedstawiającej   kalendarzowy   plan   zdjęć 

poszczególnych scen filmu, który sprawdzała jeszcze raz przed pierwszym spotkaniem całej 
ekipy realizacyjnej „Desperata”.

Jej reżyser patrzył na nią ze złością. Stał przy biurku i trzymał w ręce harmonogram 

zdjęć, który dala mu do przejrzenia. Nazwisko Claire widniało na nim w dwóch miejscach.

- Tak - odrzekła tonem tak lodowatym, że masło z pewnością zamarzłoby w jej ustach. 

Szeroko otwarte oczy patrzyły niewinnie. - Nie wspominałam ci o tym?

- Nie.
Wzruszyła ramionami.
- No to teraz już wiesz. - Odwróciła się, żeby wyrównać jeden z przypiętych do tablicy 

pasków, jakby absorbowała ją wyłącznie ta czynność. - Mam nadzieję, że to nie przysporzy 
ci kłopotów - powiedziała, zdając sobie sprawę, że każdy dobry reżyser miałby podobne 
obiekcje.

- Do licha, na pewno przysporzy, i tobie także.
- Czyżby? - rzuciła przez ramię. - Dlaczego?
- Claire, nie zgrywaj się. Dobrze wiesz dlaczego. Jeżeli producent przebywa nieustannie 

na planie i we wszystko wtyka nos, to podkopuje autorytet innych.

- Nie będę na planie jako producent, tylko jako kierownik produkcji. I nie zamierzam 

wtykać do niczego nosa - zapewniła go beztrosko, nadal przypatrując się tablicy. - Nasza 
współpraca dobrze się ułoży.

- Nie ułoży się.
Rafe rzucił papiery na biurko i podszedł do Claire, żeby stanąć z nią oko w oko.
- Nie mogę dobrze pracować, jeżeli ktoś bez przerwy zagląda mi przez ramię, próbując na 

mnie wpływać i dezawuować moje polecenia. - Ujął ją pod brodę, gdyż chciał patrzeć jej w 
oczy. - Na planie filmowym nie może być dwóch szefów - oświadczył. - A już szczególnie u 
mnie - dodał burkliwie.

Claire przekonywała się, że nie ma powodu do paniki. Nic się nie może stać, skoro w 

pokoju obok jest Robert, a reszta filmowców ma się zjawić lada chwila.

Powolnym,   spokojnym   ruchem   odsunęła   rękę   Rafe’a   i   spojrzała   na   niego   wzrokiem, 

który potrafiłby zmrozić lawę.

- Nie mam zamiaru zaglądać ci przez ramię ani podważać autorytetu twojego, ani w 

ogóle   niczyjego.   -   Serce   biło   jej   nierówno,   ale   udało   się   jej   nadać   słowom   spokojny   i 
opanowany   ton.   -   Na   planie   ty   rządzisz   według   własnych   zasad,   a   ja   jestem   tylko 
kierownikiem produkcji.

Cofnęła się, odwróciła da niego i nieświadomie przesunęła przeszło metrowej szerokości 

tablicę,  odgradzając się od niego w ten sposób. Dopiero wtedy ponownie odwróciła  ku 
niemu twarz.

- Obiecuję, że jeżeli będę miała jakieś wątpliwości jako producent, nie zgłoszę ich na 

planie. Przekażę ci je dopiero po zakończeniu zdjęć w danym dniu - przyrzekła.

Teraz, kiedy oddzielała ich większa przestrzeń i tablica, poczuła się pewniej.
-   A   jak   sobie   wyobrażasz   utrzymanie   delikatnej   równowagi   między   oboma 

stanowiskami? Uśmiechnęła się ironicznie.

- Tak samo jak twoja siostra, która jest twoją asystentką i rzeczniczką moich interesów 

jako producenta.

- Więc o to chodzi? Boisz się, że Pilar nie będzie wystarczająco dobrze cię reprezentowała 

i postanowiłaś dopilnować mnie osobiście? -

background image

- Nawet jeszcze nie poznałam twojej siostry - odezwała się rzeczowo. - Postanowiłam, że 

będę kierownikiem produkcji tego filmu znacznie wcześniej, niż dowiedziałam się, że Pilar 
ma  być  twoją  asystentką.  Dla   ścisłości,   jeszcze   zanim  zdecydowałam   się  na  złożenie  ci 
propozycji   reżyserowania   filmu.   -   Poprawiła   na   tablicy   jeden   z   ruchomych   pasków, 
obrazujących poszczególne sceny. - To była decyzja natury zawodowej, nie mająca żadnych 
osobistych podtekstów.

- Czy twoja matka wie o tej decyzji natury zawodowej?
- Moja matka? - spytała, unikając jego wzroku. - A co ona ma do tego?
- Czy nie jest dyrektorem działu produkcji waszej wytwórni? Nie powiesz mi, że jedna z 

najbardziej wpływowych kobiet w Hollywood - nawiązywał do artykułu w „Entertainment 
Weekly” z poprzedniego tygodnia - zaaprobuje taką niedorzeczną decyzję.

Claire potrząsnęła stanowczo głową.
- Ja jestem kierownikiem produkcji filmu „Desperat” i nikt poza mną. - Wymawiała te 

słowa   jak   wydający   rozkazy   sierżant.   -   Jeżeli   dla   ciebie   ta   decyzja   jest   niedorzeczna   i 
uważasz, że przysporzy ci kłopotów, to proszę, odpowiedz, zanim zjawi się tu cała ekipa: czy 
mam szukać innego reżysera?

Zdumiała go ta raptowna zmiana w jej postawie. Przed chwilą była opanowana i nieco 

pogardliwa,   odsunęła   jego   dłoń,   jakby   się   bała,   że   zostawi   plamę   na   jej   alabastrowym 
podbródku,   potraktowała   jego   uzasadnione   obawy   jako   drobne   dokuczliwości.   A   teraz 
nagle zmieniła się w rozszalałą kotkę. Stała z dłońmi na biodrach, wysoko uniesioną głową i 
oczami rzucającymi lodowate błyski.

-   Czy   mam   szukać   kogoś   innego   na   twoje   miejsce?   -   powtórzyła   wyniosłym   tonem 

obrażonej królowej. Nie potrafił powstrzymać śmiechu.

- Nie.
Odpowiedziało mu zakłopotane spojrzenie szafirowych oczu.
- To... w porządku - wymamrotała zaskoczona jego wesołością. To głupie, że z rękami na 

biodrach awanturuje się jak przekupka. Zacisnęła dłonie na lamówce eleganckiego żakietu, 
żeby odzyskać zimną krew. - Zatem wszystko zostało wyjaśnione - powiedziała szorstko. 
Usiłowała udawać, że nic się nie stało.

Rafe popatrzył na nią z żartobliwym uśmiechem.
- Nie wszystko, kochanie. - Zanim się zorientowała, już był przy niej. - Nie uda ci się 

wywinąć z tego w ten sposób.

- Wywinąć? O czym ty mówisz? - Chciała jeszcze coś powiedzieć, lecz głos uwiązł jej w 

gardle, gdyż poczuła na wargach dotyk palców Rafe’a.

Skamieniała.
- O, widzisz, już lepiej. - Był wyraźnie zadowolony, że tak łatwo zmusił ją do milczenia. - 

O wiele lepiej. A teraz...

Chciał   jej   powiedzieć...   o   czymś.   Albo   zwrócić   uwagę...   na   coś.   Lecz   pod   wpływem 

spojrzenia   tej   kobiety,   stojącej   tak   nieruchomo   i   wpatrzonej   w   niego   tymi 
nieprawdopodobnie szafirowymi oczami, całkiem się pogubił.

Więc tylko czubkami palców wodził po jej wargach, zafascynowany wrażeniem, jakie na 

niej robiła ta pieszczota.

- Masz najbardziej zmysłowe usta pod słońcem - powiedział zduszonym szeptem. - Takie 

miękkie. - Powiódł palcem po delikatnym zarysie górnej wargi. - Takie słodkie. - Dotknął 
dolnej, jakby obrzmiałej. - Kuszą jak świeżo zerwane dojrzałe wiśnie. - Przesunął palec pod 
jej brodę, żeby odchylić do tyłu głowę. - Na pewno tak samo smakują. - Pochylił ku niej 

background image

twarz.

W   głowie   Claire   odezwał   się   sygnał   ostrzegawczy.   Powinna   odsunąć   się   albo   zacząć 

krzyczeć, odepchnąć jego dłoń. Jednak niezdolna do jakiegokolwiek działania, mogła tylko 
tak stać jak sama złapana w światła nadjeżdżającego samochodu, oczekująca na spełnienie 
się losu.

Wydawało się jej, że jego twarz zbliża się bardzo powoli, jakby oglądana na filmie w 

zwolnionym tempie - każdy szczegół widziany tak ostro i wyraźnie jak przez najczulszy 
obiektyw kamery. Ciemne włosy opadły mu na czoło, kiedy się nad nią pochylał. Czarne 
oczy, przepełnione pożądaniem, utkwione były w jej ustach, a jego lekko rozchylone wargi 
były coraz bliżej i bliżej...

Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Rafe zaklął pod nosem i opuścił rękę. Oboje starali 

się uspokoić przyspieszone oddechy.

- Bardzo przepraszam. - Robert wetknął głowę przez drzwi. - Pan Cleary i panna Santana 

już przyszli na spotkanie. Panna Ward telefonowała z samochodu i powiedziała, że razem z 
panem   Benningtonem   utknęli   w   korku,   ale   są   już   w   drodze.   Od   pozostałych   osób   nie 
otrzymałem żadnych wiadomości. Czy mam czekać, aż wszyscy się zjawią, czy wprowadzić 
tych, którzy już przyszli?

Rafe i Claire spojrzeli na siebie ukradkiem.
- Proszę ich wprowadzić - odrzekli równocześnie.

- A dlaczego nie Woody Harrelson? - zapytał Rafe. Dwa dni po spotkaniu z ekipą filmową 

zasiedli   oboje   przy   stole   konferencyjnym,   żeby   uzgodnić,   któremu   aktorowi   zostanie 
powierzona główna rola w „Desperacie”. - Jest młody, przystojny, potrafi przekonująco 
zagrać takiego pozornie lekkomyślnego prostaka jak Josh. W filmie „Biały człowiek nie 
umie   tak   skakać”   udowodnił,   że   to   dzięki   niemu   publiczność   waliła   do   kin.   A   w 
„Niemoralnej propozycji” pokazał, jakie ma możliwości aktorskie.

- Dlatego właśnie już się dla nas nie nadaje. Jest za drogi.
- Nie możesz zaoszczędzić na innych pozycjach budżetu? Skrócić czasu zdjęciowego? - 

zaproponował, wskazując na tablicę. - Coś z tego da się okroić.

- Nie będzie nas stać na Harrelsona, choćbyśmy coś okroili o połowę.
- Jestem przekonany, że potrafisz gdzieś znaleźć pieniądze. Wszyscy dobrzy producenci 

to potrafią. A ty jesteś dobra, prawda?

Nie zamierzała zwracać uwagi na tę żartobliwą drwinę.
- Nie stać nas na niego - powtórzyła i wskazała na stos taśm z próbnymi zdjęciami. - 

Żaden z tych aktorów ci nie odpowiada?

Rafe potrząsnął głową.
- Podobnie jak tobie.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Nie sądzę. Wiem.
Uśmiechnął się do niej niedbale, trochę sennie, jak w czasie ich pierwszego spotkania. 

Prawie uwierzyła wtedy, że on nie może być tak niebezpieczny, na jakiego wygląda. Teraz 
wiedziała, że ten uśmiech nie powinien był jej zwieść.

- Skąd wiesz?
- Gdybyś się którymś z nich zainteresowała, wyznaczyłabyś termin przesłuchania. Mam 

rację?

- No... tak. - Nie była pewna, czy ma być zadowolona, że tak szybko dostosował się do jej 

background image

stylu   pracy.  Trocheja   zatrwożyło,   że  w ciągu   zaledwie  kilku  dni  tak  dobrze  się  na  niej 
poznał.

- Tyle czasu przeglądamy te taśmy, że wszystko mąci mi się przed oczami. - Rafe odchylił 

się na oparcie krzesła i przetarł powieki wierzchem dłoni. - I żadna z aktorek nie nadaje się 
do roli Molly.

- Chyba nie masz racji - sprzeciwiła się Claire. Wstała od stołu i włożyła kolejną kasetę do 

magnetowidu. - Jeszcze raz popatrz na Christine Bishop. - Wróciła na swoje miejsce przy 
stole. - Ja uważam, że jest doskonała.

- Zbyt wyrafinowana. Molly jest prowincjonalną dziewczyną z małego miasteczka. A ta 

kobieta - wskazał na ekran - wygląda... czy ja wiem... jest chyba zanadto doświadczona, 
żeby grać rolę ufnej, naiwnej i skrzywdzonej.

-  Molly  została   skrzywdzona,   ale  nie można  jej nazwać  naiwną.  To po prostu  osoba 

wrażliwa na ciosy. I nie była taka znowu ufna. Josh musiał sobie ciężko zapracować na jej 
zaufanie. A poza tym Molly była bardziej doświadczona, niż myślisz. - Spojrzała na Rafe’a 
kątem oka. Wyglądał wzruszająco, zmęczony, ze śladami popołudniowego zarostu. - Jak 
większość kobiet.

- Co większość kobiet? - spytał, jakby myślał o czymś innym. Popatrzył na ekran, usiłując 

dostrzec to, o czym mówiła Claire.

- Są mniej naiwne i bardziej doświadczone, niż to się zdaje mężczyznom.
Odwrócił do niej głowę, gdyż uderzył go jakiś ukryty sens tego zdania.
- Coś mi umknęło? - zapytał. Potrząsnęła głową. Niepotrzebnie to powiedziała. Wskazała 

na ekran.

- Popatrz tylko, jak Christine gra tę scenę. Spójrz na jej oczy. Dostrzegasz tę wrażliwość i 

bezbronność?   A   jednocześnie   jak   ona   stara   się   ukryć   swą   słabość?   -   Cofnęła   taśmę.   - 
Obejrzyj jeszcze raz tę scenę bez dźwięku. Teraz widzisz? Trzeba złagodzić makijaż, zmienić 
uczesanie,  zwrócić  jej  uwagę  na  teksaski   akcent  i będzie  doskonała.   Myślę,  że  musimy 
zaprosić ją na przesłuchanie.

Spojrzał na Claire, jakby spłynęło na niego natchnienie.
- Uważam, że ty powinnaś zagrać Molly.
- Ja? - Była autentycznie zdumiona. - Nie jestem aktorką.
-   Ale   byłaś.   I   to   bardzo   dobrą.   Przecież   w   „Oszustach”   grałaś   taką   prowincjonalną 

dziewczynę, jak Molly. Jesteś oczywiście trochę starsza, ale od czego właściwy makijaż i 
odpowiedni strój. To ty masz właśnie w sobie niewinność i czystość.

- Nie - odrzekła porywczo. - Od siedmiu lat nie grałam w fiknie i nadal nie mam na to 

ochoty.   -   Nie   lubiła   tego   zawodu   nawet   wtedy,   gdy   uchodziła   za   cudowne   dziecko 
Hollywoodu.

- To nie znaczy, że nie możesz wrócić przed kamerę. - Pochylił się w jej kierunku z 

ożywieniem. Spodobał mu się pomysł, że mógłby być jej reżyserem, kierować nią, i wreszcie 
wydobyć na światło dzienne emocje, które chowała pod kruchą powłoką lodu. Stosunki 
między reżyserem i aktorką mogą być bardzo intymne. A on chciał, wręcz pragnął nawiązać 
z nią intymny kontakt. - Rola Molly jest po prostu dla ciebie napisana. Jak mogłem tego nie 
zauważyć? - Wyciągnął do niej dłoń.

Odskoczyła od stołu, zanim zdążył jej dotknąć.
- Nie bądź śmieszny. - Była zła i przerażona równocześnie. On chyba nie uświadamiał 

sobie, jak bliski był prawdy.

-   Co   w   tym   śmiesznego?   Byłaś   podziwianą   aktorką.   Zdobyłaś   Oskara   za   rolę   w 

background image

„Pełnoletniej” - przypomniał, tak jakby ona tego nie pamiętała.

- Byłam tylko podziwianym, cudownym dzieckiem ekranu. - Podeszła do magnetowidu i 

zaczęła przewijać taśmę. - Dostałam Oskara, kiedy miałam trzynaście lat.

- I co z tego? Bardzo wiele aktorek, które obecnie odnoszą sukcesy, zaczynały grać w 

filmie jako dzieci. Elizabeth Taylor. Natalie Wood. Jodie Foster. Po „Oszustach” wydawało 
się, że pójdziesz w ich ślady. I wtedy zrezygnowałaś z kariery.

Dobrze pamiętał, jak prasa rozpisywała się o przyczynach jej zniknięcia po zakończeniu 

zdjęć do „Oszustów”.

Wymyślano   rozmaite.   Cierpiała   na   anoreksję   i   została   umieszczona   w  szpitalu   przez 

zaniepokojoną rodzinę. Przeżyła załamanie nerwowe. Uciekła z żonatym mężczyzną. Miała 
zniekształconą figurę po przebytej chorobie. Poszła na wyższe studia. Została członkiem 
religijnej   sekty.   Uprowadzili   ją   przybysze   z   kosmosu.   Urodziła   upośledzone   dziecko   i 
poświęciła się jego wychowywaniu.

Oczywiście   żadna   nie   była   prawdziwa.   Hollywoodzki   światek   uznał   w   końcu,   że 

powodem porzucenia aktorstwa był po prostu kaprys gwiazdy.

Lecz patrząc na nią teraz, nagle zesztywniałą. Rafe zaczął się zastanawiać, czy choć w 

jednej z tych plotek

nie kryło się źdźbło prawdy. Coś przecież stworzyło tę lodową zaporę, ukrywającą jej 

prawdziwe uczucia.

- Dlaczego? - spytał cicho. - Jak to się stało, że odnosząca sukcesy młoda aktorka, która 

praktycznie wychowała się przed kamerą, porzuciła karierę i odeszła z zawodu?

Claire zatrzymała taśmę i wyjęła kasetę. Odetchnęła głęboko i z wysoko uniesioną głową 

odwróciła   się   do   niego.   Była   już   gotowa   do   odpowiedzi,   takiej   samej   zresztą,   jakiej 
niejednokrotnie udzielała swojej rodzinie.

-   Sam   już   sobie   odpowiedziałeś   na   to   pytanie.   Wychowałam   się   przed   kamerą. 

Dosłownie. Moja matka była ze mną w ciąży, kiedy pracowała z Seanem Connery. Gdy 
miałam cztery lata, ojciec dał mi małą rolę w swoim filmie. Wszyscy mówili, że jestem 
urodzoną aktorką. A dla mnie aktorstwo było rzeczą tak naturalną jak oddychanie. Jako 
dziecko, nigdy nie zastanawiałam się, czy lubię to zajęcie.

W   gruncie   rzeczy   go   nie   cierpiała.   Wzrastanie   w  nieustannym   świetle   jupiterów   i   w 

związanym z tym rozgłosie miało swe ujemne strony, których dziecko najpierw nie umiało, 
a później nie mogło wyrazić. Kariera aktorska sprawiała satysfakcję jej rodzicom. Stwarzała 
podwaliny przyszłych sukcesów. Dawała możliwość bogatych przeżyć. To wszystko wtedy 
się liczyło.

-   Nie   rozważałam   początkowo   poważnie,   czy   aktorstwo   jest   moim   życiowym 

powołaniem. Taka refleksja przyszła dopiero wtedy, gdy zagrałam w „Oszustach”. Miałam 
prawie dziewiętnaście lat i zrozumiałam, że już więcej nie mam na to ochoty.

- Ale nadal mi nie powiedziałaś dlaczego.
- Znudziła mi się ta praca. Taki prosty powód. Przestała już być dla mnie wyzwaniem, 

więc postanowiłam spróbować czegoś innego. A to - zatoczyła wkoło ręką, wskazując na 
stosy   kaset   z   próbnymi   zdjęciami,   tablice   z   kalendarzowym   planem   zdjęć,   stertę   nie 
przeczytanych jeszcze scenariuszy - jest właśnie tym czymś.

Rafe nadal nie był przekonany.
- I nigdy potem nie ciągnęło cię przed kamerę? Nie wabiły cię światła jupiterów? Żądza 

sławy i dalszej kariery gwiazdy filmowej?

- Nie, nigdy. - Wypowiedziała te słowa z najgłębszym przekonaniem. - A teraz chyba 

background image

powinieneś jeszcze raz przejrzeć tę taśmę. - Podsunęła mu kasetę z próbnymi zdjęciami 
Christine Bishop. - Musimy wreszcie znaleźć aktorkę do roli Molly.

-   Przyznaję,   myliłem   się   -   stwierdził   Rafe,   spoglądając   chmurnym   wzrokiem.   Claire 

Kingston   była   naprawdę   producentką   o   niesamowitym   instynkcie,   dzięki   któremu 
bezbłędnie dobierała obsadę aktorską. - Przesłuchanie Christine Bishop wypadło...

- ...kapitalnie - podsunęła, bardzo z siebie zadowolona. - Zdumiewająco.
- Miałem na myśli: zadowalająco.
Chciał ją zezłościć. Zaczął stosować taką metodę, żeby się przekonać, czy uda mu się 

znowu wyprowadzić ją z równowagi, jak wtedy, gdy zarzucił jej podjęcie decyzji bez zgody 
matki. Jak dotąd bez skutku. Jej opanowanie zaczynało go powoli doprowadzać do szału.

- Droczysz się, bo nie miałeś racji - odparła spokojnie. Nie da się sprowokować. Tylko raz 

mu się powiodło i to się już nie powtórzy. Tak było bezpieczniej. - Christine zagrała pięknie 
i   dobrze   o   tym   wiesz.   Teraz   musimy   wyszukać   jej   partnera   o   podobnej   sile   wyrazu   i 
odpowiednim stylu gry.

- Mam kandydata do roli Josha - oznajmił Rafe. - Znalazłem go tam, gdzie wcale nie 

zamierzałem szukać. Przeskakiwałem wczoraj wieczorem z kanału na kanał w telewizji i 
nagle mi się objawił.

Claire nawet nie podniosła oczu znad dziennego raportu produkcji.
- Kto i za ile?
- Aktor dobry warsztatowo. - Nie wprowadzał jej w szczegóły, gdyż wiedział, jak ona ceni 

zwięzłość.

- Nie jest olśniewający, ale ma duże umiejętności. Może trochę za stary do tej roli...
- Kto i za ile? - Tym razem Claire uniosła wzrok.
- Twój stary przyjaciel z „Oszustów”.
- Kto i za... - W jej oczach pojawił się przestrach.
- Z „Oszustów”?
Rafe skinął głową.
- Dax Wyatt - wyjaśnił, oczekując, że będzie mile zaskoczona.
- Dax Wyatt? - Patrzyła na niego, jakby postradał zmysły. - Chyba żartujesz. Zmarszczył 

brwi.

- Dlaczego ci nie odpowiada?
- No... - Zastanawiała się gorączkowo, co ma mu powiedzieć, jaką znaleźć wymówkę. 

Cokolwiek, byle nie prawdę. - Przede wszystkim jest za stary. - Energicznie przekładała 
kartki raportu, usiłując ułożyć je we właściwej kolejności. - Sam to stwierdziłeś.

-   To   żaden   problem.   Różnica   wieku   nie   jest  taka   duża.   Poza   tym   on   potrafi   zagrać 

mężczyznę młodszego od siebie. Najważniejsze, że jest naturalny i bezpretensjonalny. A 
fizycznie będzie dobrym kontrastem dla Christine.

- Nie.
- Dlaczego?
- Nie chcę go. Dlatego. - Złożyła gwałtownie teczkę z raportem i wstała. - To kończy 

sprawę.

-   O   nie,   nie   kończy,   bynajmniej.   -   Rafe’a   zaczęła   ogarniać   złość.   -   Nie   możesz 

podejmować   sama   takiej   decyzji,   dopóki   przynajmniej   ze   mną   jej   nie   przedyskutujesz. 
Mam prawo zatwierdzania obsady, zapomniałaś?

background image

- Ja także mam takie prawo - odparła ostro. - I nie godzę się na Daxa Wyatta.
- Dlaczego?
-   Ponieważ...   ponieważ   go   nie   cierpię.   To   wszystko.   -   Skierowała   się   do   stojącej   za 

biurkiem sekretery i otworzyła szufladę. - Czy możemy już uznać ten temat za wyczerpany? 
Bardzo proszę.

- Nie, nie możemy - odrzekł Rafe z uporem. - Chyba że mnie przekonasz. Dax Wyatt jest 

dobrym   aktorem.   Według   mnie   świetnie   nadaje   się   do   tej   roli.   Nie   odrzucę   jego 
kandydatury tylko dlatego, że ty go nie lubisz. Do licha, Claire, przecież nie namawiam cię, 
żebyś poszła z nim do łóżka. Proponuję tylko przesłuchanie i...

Zamknęła szufladę z trzaskiem.
Czarne oczy Rafe’a zwęziły się, jakby zaczął się czegoś domyślać.
- Co ci jest? Miałaś z Daxem Wyattem nieszczęśliwy romans? I dlatego nie chcesz z nim 

pracować? Czy właśnie o to chodzi?

- Romans? - Palce Claire zacisnęły się na uchwycie szuflady. - Z Daxem Wyattem? - 

Przez krótki, przerażający moment myślała, że zemdleje. Albo zwymiotuje. Opanowała się 
całą siłą woli. Kiedy odwróciła się do Rafe’a, znowu była Królową Lodu.

- Nie obrażaj mnie - powiedziała tonem, jakby rozmowa o Daxie Wyattcie zaczynała ją 

nudzić.  - To wstrętny  typ.  - Pięknie  zarysowana  górna warga  wykrzywiła  się w lekkim 
grymasie szyderstwa. - Obleśny, męski szowinista. A ja po prostu z kimś takim nie lubię 
pracować. Ale skoro sądzisz, że on może być dobry w roli Josha... - Wzruszyła ramionami, 
co miało wskazywać, że na temat gustów się nie dyskutuje, i otworzyła swój terminarz. - 
Chyba będę miała trochę czasu w przyszłym tygodniu. - Przerzucała strony kalendarza. - 
Jaki dzień najbardziej by ci odpowiadał? - Podniosła na niego wzrok, gdyż milczał. -Rafe?

- Co za zaskakująca zmiana poglądów.
-   Jestem   ci   to   winna.   -   Musiała   się   jakoś   wytłumaczyć.   -   Ty   zawierzyłeś   mojemu 

instynktowi przy obsadzaniu roli Molly, więc chyba powinnam ci się zrewanżować. Kto 
wie? Może będę mile zdziwiona. Niewykluczone, że Dax wydoroślał od tamtych czasów. - 
Wzięła do ręki pióro. - Co powiesz na czwartek?

- Molly, musisz podjąć decyzję. - Dax Wyatt wypowiadał swą kwestię ze scenariusza. - 

Ufasz mi czy nie? - Patrzył w oczy Christine Bishop. - Co się z tobą dzieje, jedziesz ze mną 
czy zostajesz - wyczuwało się, że pod oschłym tonem pragnie za wszelką cenę ukryć głęboką 
rozpacz.

Nikt   z   oglądających   tę   scenę   nie   miał   wątpliwości,   że   bohater   przeżywa   mękę   walki 

wewnętrznej. Modulacja głosu i wyraz oczu mówiły, że Molly odmową zadałaby mu cios w 
samo serce. A on raczej by umarł, niż się do tego przyznał.

Rafe spojrzał na Claire znacząco. Jego wzrok wyraźnie mówił: Czy nie miałem racji, że 

Dax Wyatt będzie doskonały w tej roli?

Niewątpliwie miał rację, pomyślała Claire. Aktor wspaniale zagrał zakochanego młodego 

człowieka - czułego, a jednocześnie bojącego się wyjawić uczucie, które uważał za słabość.

Może rzeczywiście dojrzał psychicznie od czasu, kiedy razem pracowali?
- Ja... ja nie mogę. - To była kwestia Christine Bishop. - Nie teraz. Jeszcze nie. Proszę. - 

Aktorka położyła dłoń na ramieniu Daxa. - Josh, proszę cię, daj mi trochę czasu.

- Ile? - spytał szorstko, jakby lekceważył takie babskie gadanie, gdy tymczasem słychać 

było łzy w jego głosie.

- Kilka dni. Dopóki mama nie wyzdrowieje. Wtedy pojadę z tobą. Obiecuję.

background image

- Przedtem też mi obiecywałaś.
- Tym razem dotrzymam słowa, naprawdę. Musisz mi uwierzyć. - Zacisnęła palce na 

gorsie jego koszuli. - Powiedz, że nie wyjedziesz beze mnie. Proszę, Josh.

Odsunął ją od siebie.
- Nie mogę się tu obijać w nieskończoność - odrzekł twardo.
- Jeszcze tylko parę dni.
Claire obserwowała, jak z wolna twarz aktora łagodnieje.
-   Niech   będzie.   -   Wziął   partnerkę   w   ramiona   i   ich   usta   zwarły   się   w   namiętnym 

pocałunku. Pocałunek trwał o wiele dłużej, niż wymagał scenariusz.

A jednak Dax nie wydoroślał, pomyślała Claire, patrząc z zakłopotaniem, jak Christine 

stara się w miarę dyskretnie wysunąć z jego objęć.

- To chyba wystarczy - powiedziała Claire donośnym głosem. Nie mogła dłużej znieść 

tego żenującego widowiska.

Dax uniósł głowę z uśmiechem.
- I jak mi poszło? - spytał, najwyraźniej nieświadomy reakcji Christine na przedłużoną 

scenę pocałunku.

Rafe spojrzał na Claire. Skinęła niechętnie głową.
- Moje gratulacje - rzekł Rafe. - Masz tę rolę.

- A zatem jak dotąd, nie ma między nami rozbieżności. - Claire powiodła wzrokiem po 

zgromadzonych wokół stołu konferencyjnego.

Właśnie   dobiegało   końca   zebranie,   jedno   z   tych   długich   i   wyczerpujących   spotkań   z 

głównymi realizatorami filmu przed przystąpieniem do zdjęć.

Uczestniczyli w nim scenograf, dekorator wnętrz, asystentka reżysera, sekretarka planu, 

szef operatorów i oczywiście reżyser.

- Rozumiem - mówiła dalej Claire - że nikt nie ma wątpliwości, co i jak chcemy osiągnąć. 

Wszyscy wiecie, jakimi środkami dysponujemy i znacie ograniczenia. A zwłaszcza każdy 
pamięta o wysokości naszego budżetu. Tak?

Odpowiedzią były znużone potakiwania. Nikt nie zgłaszał dalszych uwag,  więc Claire 

zwróciła się jeszcze do dwóch osób - Becky Ward, scenografa, i Benningtona, dekoratora 
wnętrz.

- Becky? R.J.? Czy wszystko jasne?
- Jasne jak słońce - odparł R.J. Bennington w imieniu obojga.
- A ty, Anno? Nie masz żadnych pytań lub uwag?
Anna Markowitz zdjęła okulary i pomasowała nasadę nosa.
- Jeżeli przyjdzie mi coś do głowy, czego jeszcze nie przemaglowaliśmy tysiąc razy, to 

dam ci znać.

- Pilar? O niczym nie zapomnieliśmy?
- O niczym. Wszystko zostało omówione.
- W kółko i na okrągło - powiedział Rafe scenicznym szeptem.
Wszyscy się roześmieli, nawet Claire, która jednak nie dawała za wygraną.
- Denis, a ty? Masz jeszcze jakieś nie rozwiązane problemy?
Operator powiedział tylko jedno słowo.
- Plener.
Tak. Jak dotąd była to nadal otwarta kwestia. Po trzech tygodniach poszukiwań małego, 

prowincjonalnego miasta w Teksasie, mającego oddawać klimat Burley, w którym autor 

background image

scenariusza   umiejscowił   akcję   filmu,   nie   udało   się   znaleźć   niczego,   co   odpowiadałoby 
wymaganiom Claire.

- Ja się tym zajmę. To znaczy - poprawiła się, rzucając szybkie spojrzenie na reżysera - 

my. Rafe i ja wyruszymy w sobotę skoro świt do Teksasu - wyjaśniła. Starała się, by jej głos 
nie zdradził, że na samą myśl o wspólnej podróży dostawała gęsiej skórki.

Przemierzanie rozległych obszarów zachodniego Teksasu wypożyczonym samochodem w 

poszukiwaniu małego miasteczka, smażone kurczaki w wiejskich gospodach, nocowanie w 
skromnych   motelach   bez   obsługi   i   telewizji   zupełnie   się   jej   nie   uśmiechało.   Przede 
wszystkim ze względu na nieustanną obecność Rafe’a, w samochodzie, podczas posiłków, a 
nocą w sąsiednim pokoju.

-   Przyrzekam,   że   znajdziemy   Burley   przed   rozpoczęciem   zdjęć.   -   Przysięgła   sobie   w 

duchu, że będzie to najkrótszy rekonesans plenerów w dziejach kina.

- Nawet gdybym musiała wybudować to miasteczko gołymi rękami - dodała.
- Brawo - skomentowała Becky Ward, po czym ziewnęła. - Czy możemy już iść do domu?
- Wy możecie - powiedziała Claire z westchnieniem, jak wyrozumiała matka do gromadki 

dzieci.

- Robert natychmiast was zawiadomi, jak tylko coś znajdziemy.
Zebrani zaczęli wstawać od stołu.
-   I   pamiętajcie,   że   wszyscy   członkowie   naszej   ekipy   realizacyjnej   mają   zawiadamiać 

Roberta   o   swych   aktualnych   planach.   -   Claire   nie   mogła   odmówić   sobie   tej   uwagi.   - 
Wszelkie zmiany w dotychczasowych ustaleniach powinny być zgłoszone na piśmie albo...

Rafe podszedł do niej i stanowczym ruchem położył jej dłoń na ustach, przerywając w 

pół słowa.

-   Wiemy,   wiemy   -   powiedział.   -   Daj   już...   Urwał   gwałtownie,   gdyż   wyczuł,   że   ona 

zadygotała   nerwowo.   W   jej   szeroko   otwartych   oczach   dojrzał   oburzenie   i   przerażenie, 
zupełnie nie pasujące do tego niewinnego gestu. Natychmiast cofnął rękę.

Claire oddychała szybko, lecz odwróciła się od niego bez słowa, jakby nic nie zaszło.
-   Zanim   wyjdziecie...   -   Zamilkła   na   moment,   gdyż   musiała   odchrząknąć.   -   Zanim 

wyjdziecie - powtórzyła już opanowana jak zawsze - chciałabym jeszcze coś powiedzieć.

Pięć dorosłych osób westchnęło głośno. Jak zawiedzione dzieci, którym oznajmiono, że 

wyjazd na wakacje się opóźnia.

Tylko   Rafe   stał   w   milczeniu   i   zastanawiał   się,   czy   przypadkiem   nie   poniosła   go 

wyobraźnia, kiedy przed chwilą wydawało mu się, że dostrzegł w oczach Claire panikę.

- Uspokójcie się - mówiła dalej. - Nie zamierzam wam znowu o czymś przypominać ani 

wydawać   ostatnich   poleceń.   Chciałam   po   prostu   powiedzieć,   jak   bardzo   jestem   wam 
wdzięczna za tyle ciężkiej pracy, którą już wykonaliście. Wiem, że przy tym właśnie fiknie 
dałam się wam trochę we znaki...

- Trochę, to za mało powiedziane - wtrąciła żartobliwie Anna Markowitz.
- Zgoda, zalazłam wam porządnie za skórę. - Claire uśmiechnęła się ze skruszoną miną. - 

Pragnęłabym więc choć w drobnej mierze się odwdzięczyć. Zapraszam was na bal. Urządza 
go Tara w sobotni wieczór w domu Pierce’a. Na cele dobroczynne. Będziecie moimi gośćmi 
- podkreśliła z naciskiem. - Małżonkowie i bliskie sercu osoby mile widziane. Mam tylko 
nadzieję   -   uśmiechnęła  się   kpiąco   -   że   nie   przyprowadzicie   jednych   i   drugich.   -  Kiedy 
zamilkły chichoty, dodała: - Stroje wieczorowe. Będzie kolacja i oczywiście tańce, a dla 
zainteresowanych aukcja. Nie przejmujcie się dojazdem, przyślę po was samochody. Są 
chętni?

background image

Wszyscy byli, oczywiście. Bale dobroczynne Tary Channing-Kingston miały opinię jednej 

z najważniejszych imprez towarzyskich. Między innymi dlatego, że nie urządzała ich tak 
często jak inne damy Hollywoodu, więc zaproszenie do niej było nadzwyczaj pożądane.

Udział w jej przyjęciu mógł mieć korzystny wpływ na pozycję towarzyską i wizerunek w 

świecie   filmowym.   W   najgorszym   razie   umożliwiał   kontakt   z   wybitnymi   ludźmi.   A   w 
najlepszym...   Plotka   głosiła,   że   szczegóły   dotyczące   jednej   trzeciej   filmów   zostały 
opracowane na koktajlowych serwetkach w czasie przyjęć u Tary.

Jedynie Rafe nie wydawał się szczególnie podekscytowany.
- Nie chodzę na bale dobroczynne - odezwał się, kiedy już reszta towarzystwa opuściła 

pokój.

- Nie? Dlaczego?
- Głównie ze względu na snobistyczne towarzystwo i czczą gadaninę - odparł.
Patrzył, jak Claire idzie wzdłuż stołu ze spuszczoną głową i zbiera pozostałe po długim 

dniu pracy papiery.

- Płacisz setki dolarów - ciągnął dalej - i dostajesz za to rozgotowane spaghetti i kilka 

listków sałaty, które nie wystarczyłyby nawet królikowi. Czasem przy odrobinie szczęścia 
trafi ci się kawałek nie dopieczonego kurczaka. - Podniósł kosz na śmieci i zaczął sprzątać 
ze stołu z drugiej strony. - A te wszystkie pieniądze idą w końcu raczej na dekoracje wnętrz 
i rozrywki niż dla potrzebujących wsparcia.

- Jeśli chodzi o towarzystwo, to oczywiście masz rację, ale w tym mieście nie można od 

tego   uciec.   Za   to   jedzenie   u   Tary   jest   zawsze   znakomite.   Tym   razem   szykuje   jakieś 
egzotyczne,   tajlandzkie   potrawy,   maje   przyrządzać   kucharz   z   San   Francis...   -   urwała 
gwałtownie.

Uświadomiła sobie, że Rafe stoi zupełnie blisko z wyciągniętym ku niej koszem w ręce. 

Posłała   mu   spłoszone   spojrzenie,   wrzuciła   śmieci   do   kosza   i   odeszła   w   przeciwnym 
kierunku, żeby zabrać ze stołu swoje teczki i notatniki.

- Zaręczam, że nie umrzesz z głodu - mówiła dalej, jakby nic się nie stało. - A cały dochód 

jest przeznaczony na sfinansowanie programu badań prenatalnych prowadzonych przez 
szpital położniczy we wschodniej dzielnicy Los Angeles i tam zostanie od razu przekazany. 
Ten program to oczko w głowie Tary. Zainteresowała się nim, kiedy zmarło jej pierwsze 
dziecko, urodzone przedwcześnie. To oczywiście było dawno temu, ale...

- Claire.
Zatrzymała się na dźwięk swego imienia wypowiedzianego niskim, gardłowym głosem.
Przycisnęła kurczowo do piersi plik teczek i uniosła głowę.
- Słucham? - Patrzyła na niego zupełnie jak wtedy, gdy położył jej dłoń na ustach.
Prawie tak samo, poprawił się. Z jej oczu nie wyzierała już panika, tylko jakaś czujna 

obawa. Przypominało mu się pewne wydarzenie z dzieciństwa. Koło stajni ich sąsiadów 
półdzikie kociaki łowiły myszy. Złapał jednego, bo chciał go oswoić. Kiedy w swoim pokoju 
leżał na brzuchu na podłodze i próbował pieszczotliwym tonem nakłonić kotka, żeby wziął z 
jego ręki jedzenie, zwierzątko patrzyło na niego właśnie takim samym wzrokiem, jak teraz 
Claire.

- Masz jakiś uraz do mnie - spytał miękko - czy boisz się wszystkich mężczyzn?
W oczach Claire błysnęło oburzenie.
- Nie boję się mężczyzn.
- A więc jedynie mnie.
- Ciebie też nie. - Uniosła wysoko głowę. - Nie wiem, skąd ci przyszła do głowy podobnie 

background image

śmieszna myśl.

- Obserwowałem, jak okrążasz stół, żeby stale nas rozdzielał, jakbyś się bała, że cię złapię 

i przewrócę na blat.

- Co za bzdura.
- Naprawdę?
- Totalna - warknęła. - I irytująco typowa.
- Typowa?
- Dlaczego mężczyźni zawsze uważają, że każda kobieta, która się nimi nie interesuje, 

musi albo się ich bać, albo cierpieć na oziębłość. Nie przychodzi im do głowy, że może być 
po prostu wymagająca.

- Czy możemy przeprowadzić mały test?
- Jaki?
-   Będziesz   tutaj   stała,   a   ja   przejdę   wzdłuż   stołu.   Zmrużyła   podejrzliwie   oczy.   Jakby 

spodziewała się pułapki.

- I co potem?
- Nic. Podejdę i stanę obok ciebie, a ty tylko będziesz spokojnie stała. Myślę, że ci się to 

nie uda. Strach ci na to nie pozwoli.

Wzruszyła ramionami i położyła teczki z trzaskiem na stole.
- Bardzo proszę.
Zaczęła przeglądać jakieś papiery, jakby była sama w pokoju.
A Rafe już był przy niej. Poczuła bijące od niego ciepło. Nie powinno drgnąć najmniejsze 

włókno jej ciała. Tylko w ten sposób może udowodnić, że się go nie boi i nie jest nim 
zainteresowana. Musi zachować całkowitą obojętność.

Stała nieruchomo, choć czuła już, że jego pierś dotyka jej ramienia, a gorący oddech 

unosi włosy na jej skroni. Odczekała dla pewności jeszcze parę sekund.

- Zadowolony? - spytała uszczypliwie, unikając jego wzroku. Każdy nerw miała napięty, 

lecz zdecydowana była za żadne skarby świata nie okazać zdenerwowania.

Bynajmniej,   pomyślał   Rafe,   i   ta   myśl   go   zdziwiła.   Lecz   zaraz   uświadomił   sobie,   że 

dopiero wtedy będzie usatysfakcjonowany, kiedy ona zacznie mu jeść z ręki. I pomrukiwać 
z zadowolenia, jak w końcu tamten półdziki kotek.

Najważniejsze było wzbudzenie jej zaufania.
- Jesteś bardzo opanowana, Claire Kingston, muszę to przyznać. - W jego głosie brzmiało 

rozbawienie i podziw. - Ale nie aż tak, jakbyś chciała. Pod lodową maską, którą przybrałaś, 
kipi   wulkan.   Widzę   go   w   twoich   oczach,   za   każdym   razem,   kiedy   na   mnie   patrzysz. 
Wyczuwam w mchach twego ciała pod zakrywającym je szczelnie kostiumem. Dostrzegam 
na   miękkiej   skórze,   o   tu,   pod   brodą.   -   Bardzo   powoli   i   ostrożnie   podniósł   rękę   i   nie 
dotykając, wskazał na pulsujący punkt nad wysokim kołnierzykiem jedwabnej, ozdobionej 
falbanką   bluzki.   -   Tak   szybko   bije   ci   tętno.   Pewnego   dnia   namiętność,   którą   w   sobie 
uwięziłaś, wybuchnie z całą mocą. Potrzebny jest ci tylko ktoś, kto by cię poprowadził we 
właściwym kierunku. Kto odbezpieczyłby zapalnik. I ja zamierzam być tym kimś.

Spojrzała na niego kątem oka.
- Skończyłeś już te naiwne, pseudopsychologiczne rozważania?
Królowa Lodu nie ustąpiła nawet o włos. Odpowiedział uśmiechem na tę kąśliwą uwagę. 

Skinął głową.

- Na razie.
- Więc teraz zejdź mi z drogi. Mam jeszcze mnóstwo pracy. - Obrzuciła go odpychającym 

background image

spojrzeniem.

- Ciebie oczywiście nie zatrzymuję. To już było prawie polecenie.
- Aha, jeszcze jedno. - Zatrzymał się w drodze do drzwi. - O której jutro przyślesz po 

mnie samochód?

- Sądziłam, że nie bywasz na balach dobroczynnych. Uśmiechnął się do niej od progu.
- Zmieniłem zdanie. O której?
Chciała  mu powiedzieć,  żeby nie przejmował  się jej zaproszeniem. Lecz  taka  reakcja 

byłaby zbyt oczywista. Poza tym zaprosiła przecież wszystkich. Prasa mogłaby rozdmuchać 
fakt, że jedynie reżyser nie pojawił się na przyjęciu.

- O wpół do ósmej. Punktualnie. I Rafe - poczekała, aż ponownie zwróci na nią wzrok - 

musisz się ogolić po południu - powiedziała słodkim głosem

-   żebyś   nie   wyglądał   na   gangstera   przebranego   w   smoking,   który,   niestety,   będziesz 

zmuszony sobie kupić. Jeśli ci się uda w tak krótkim czasie znaleźć odpowiedni rozmiar.

ROZDZIAŁ 4
Uwaga Claire o smokingu, rozmyślał Rafe, sadowiąc się w samochodzie, który po niego 

przysłała,  była  zapewne rewanżem za jego „naiwne,  pseudopsychologiczne rozważania”. 
Prawie całe sobotnie przedpołudnie spędził na poszukiwaniach odpowiedniego rozmiaru i 
tylko   dzięki   solidnemu   napiwkowi   krawiec   jednego   z   najdroższych   salonów   mody 
dopasował mu ten strój na wieczór.

W dzieciństwie żył w skromnych warunkach i zwykle nosił przerabiane i używane rzeczy. 

Nadal wydawało mu się absurdalne wyrzucanie masy pieniędzy na wytworne, wieczorowe 
ubranie. Ale, do licha ciężkiego, nie mógł sobie pozwolić na to, żeby wyglądać na przyjęciu 
jak ubogi krewny. Claire strzeliła w ciemno, lecz trafiła w słaby punkt, jakim było jego 
pochodzenie. A właśnie ono odbierało mu pewność siebie.

Dorastał w biedzie, w małym miasteczku zachodniego Teksasu, niewiele różniącym się 

od   owego   fikcyjnego   Burley   z   „Desperata”.   Meksykańskie   dziedzictwo,   z   którego   był 
dumny, stanowiło jednak obciążenie na drodze do społecznej akceptacji, nie mówiąc już o 
karierze. Po śmierci ojca stal się głową rodziny, choć miał dopiero piętnaście lat i był o 
wiele   za   młody   na   dźwiganie   takich   obowiązków.   Tylko   dzięki   własnemu,   zawziętemu 
dążeniu do sukcesu i nieugiętej woli matki, udało mu się zdać maturę. Wyższe studia nie 
wchodziły w rachubę, skoro trzeba było wyżywić, odziać i wykształcić sześcioro rodzeństwa. 
Tak   więc   Rafe   poszedł   do   pracy   na   polu   naftowym   i   większość   zarobionych   pieniędzy 
wysyłał co tydzień do domu.

Od tego czasu zdobył jeszcze trochę wykształcenia, a i samo życie dodało mu ogłady, lecz 

nadal nie był całkowicie pewny, którego widelca ma użyć, gdy leżały dwa przy nakryciu. To 
dlatego nie uczęszczał na bale dobroczynne i inne wystawne hollywoodzkie przyjęcia. Nie 
czul się na nich swobodnie. Bal się, że się wygłupi.

I teraz, mknąc w luksusowej limuzynie, ubrany w czarny smoking i czarne, kowbojskie 

buty z wężowej skóry, zastanawiał się, czy właśnie dokładnie tego nie robi. Błaźni się. Z 
powodu rozpieszczonej, pochodzącej z wyżyn społecznych księżniczki.

Już mu się to kiedyś zdarzyło.
W małym, teksaskim mieście, takim jak Flat Rock, społeczne linie podziału były znacznie 

ostrzejsze   niż   gdzie   indziej,   a   jego   od   początku   los   umieścił   po   tej   gorszej   stronie. 
Oczywiście, wiele dziewcząt chętnie przekraczało tę niewidzialną granicę. Takie zawsze się 

background image

znajdą, w każdym mieście. Lecz nie robiły tego nigdy publicznie. Zawsze wycofywały się, 
gdy pojawiło się ryzyko utraty pozycji towarzyskiej. Jakoś sobie z tym radził. Dla większości 
znajomość z nim była jedynie

okazją poznania innego świata. Wiedział o tym. I nawet go to czasem bawiło.
Spotkał tylko jedną dziewczynę, która wydawała się inna. Poznał ją przed maturą. Nie 

kryła   się   z   tym,   że   chodziła   z   nim   na   randki,   obwoziła   go   odkrytym,   czerwonym 
kabrioletem, który dostała od ojca na szesnaste urodziny. Na spacerach trzymali się za 
ręce, razem chodzili popływać do miejscowego klubu, nie zważając na plotki. Zakochał się 
w  niej  bez  pamięci,   oddał  jej  swe  młode  serce  wraz   z  obietnicą  małżeństwa.  W  końcu 
któregoś dnia w pełni długiego, gorącego teksaskiego lata oznajmiła mu, że nie chce go już 
więcej   widzieć.   Miesiąc   później   wyjechała   bez   pożegnania.   Dopiero   wtedy   uświadomił 
sobie, że go wykorzystała, aby skłonić swego bogatego tatusia do wysłania jej na studia do 
Dallas.

Potem były oczywiście inne kobiety. Tak zwane porządne dziewczyny i te trochę mniej 

porządne. Ze wszystkich możliwych  sfer. Od nich nauczył  się, że nie należy patrzeć na 
stosunki   między   kobietą   i   mężczyzną   przez   pryzmat   bolesnego   doświadczenia 
wyniesionego z kontaktów z jedną zepsutą dziewczyną. Mimo to, pierwsza lekcja była ciągle 
żywa i jej wspomnienie nawiedzało go w najmniej odpowiednich momentach. Takich jak 
ten.

W wytwornej rezydencji Pierce’a w Beverly Hills trwały ostatnie przygotowania do balu. 

Claire, od dawna już przebrana i uczesana, wręcz narzucała się bratowej z pomocą. Nie 
mogła znieść myśli, że choć na chwilę zostanie sama. Pragnęła znaleźć się w hałaśliwym 
dumie. Może gwar gości zagłuszyłby wspomnienie niskiego, gardłowego głosu Rafe’a, który 
wmawiał jej, że potrzebuje kogoś, kto poprowadziłby ją we właściwym kierunku. I że on 
miałby być tym kimś. Taka wizja była równie podniecająca, jak i alarmująca.

Wstąpiła   do   kuchni,   lecz   gospodyni,   groźna   pani   Gilmore,   całkowicie   panowała   nad 

sytuacją, poganiając personel swym zwykłym, nie znoszącym sprzeciwu głosem i rzucała 
mordercze  spojrzenie na każdego,  kto  ośmieliłby  się pomyśleć o wścibianiu  nosa  w jej 
sprawy.

Claire szybko wycofała się z kuchni i weszła na piętro. Tarę zastała tam, gdzie mogła się 

jej spodziewać - w przygotowanym przez Pierce’a  dla siostrzeńców pokoju dziecinnym. 
Bratowa właśnie karmiła piersią niemowlę. Jej mąż - starszy brat Claire, Gage, czytał na 
dobranoc bajkę dwuletniemu Beau. Malec siedział mu na kolanach. Okoloną potarganymi 
blond włoskami główkę przytulił do plisowanego gorsu białej, wieczorowej koszuli ojca. 
Tara z uśmiechem zaprosiła Claire gestem dłoni do środka, lecz Claire potrząsnęła głową.

- Przyjdę później.
Nie chciała zakłócać im tej rodzinnej, intymnej atmosfery. Dobrze wiedziała, ile wysiłku 

kosztuje Tarę i Gage’a danie dzieciom tych wspólnych szczęśliwych chwil. Wiedziała także, 
jak   ważne   będą   takie   wspomnienia,   gdy   już   dorosną.   Ona   sama,   dziecko   rodziców 
pochłoniętych zawodowymi zajęciami, szczęśliwe chwile dzieciństwa zawdzięczała głównie 
niańce.

Pierce’a i Nikki spotkała na szerokich schodach, wiodących ku wyłożonemu marmurami 

holu. Trzymając się za ręce, skradali się w górę jak złodzieje. Ich

miny nie pozostawiały wątpliwości, jaki jest cel tej wyprawy.
Claire   przysunęła   się   do   połyskującej   poręczy   z   orzechowego   drewna   i   właśnie 

background image

zastanawiała się, czy ją w ogóle zauważyli, gdy Nikki odwróciła się, by sprawdzić, czy nikt 
ich nie obserwuje z holu - i znieruchomiała.

- Pierce. - Szarpnęła męża za rękę. Rozejrzał się wokoło.
- Och, Claire, cześć. Co słychać?
- Dziękuję, wszystko w porządku - odparła Claire z uśmiechem. Młodszy z jej dwóch 

braci zapominał o dobrych manierach, kiedy ulegał niepohamowanemu apetytowi na żonę. 
Na tym między innymi polegał jego urok. - A co u ciebie?

- Jak dotąd - rzucił spojrzenie na zapłonioną Nikki - wszystko szło jak najlepiej.
Zbliżył się do siostry i pocałował ją w policzek.
- Cieszę się, że cię widzę, Claire.
- Mnie też miło widzieć was oboje. - Claire równie czule pocałowała brata. - Ale właściwie 

co   tu   robicie?   Przeglądałam   wczoraj   raporty   produkcji   i   wynika   z   nich,   że   zdjęcia   do 
„Stworzonych   dla   siebie”   mają   potrwać   jeszcze   przynajmniej   dwa   tygodnie.   Czy   nie 
powinniście być w Toronto? W pracy?

- Och, Claire, daj spokój. Nie bądź taka zasadnicza. Jesteśmy na przyjęciu.
- Przyjechaliśmy tylko na weekend - pospieszyła z wyjaśnieniem Nikki, kierując w stronę 

męża piorunujące spojrzenie. - Prawda, Pierce?

Głębokie,  ciężkie westchnienie  Pierce’a  miało świadczyć o godnym pożałowania  losie 

pantoflarza.

- Tak, kochanie.
Obie panie roześmiały się.
- No to wracajcie do swoich zajęć - powiedziała Claire. - A ja pójdę zobaczyć, co się dzieje 

w ogrodzie.

Pierce   miał   już   iść   na   górę,   gdy   Nikki   pociągnęła   go   za   rękaw,   wskazując   głową   w 

kierunku Claire.

- Co? Jej to nie przeszkadza. O Jezu - jęknął. Zza zakrętu schodów wyłonili się Tara i 

Gage. - To już koniec.

- Chyba nie zdążycie powiedzieć dzieciom dobranoc - odezwał się Gage. Wesołe błyski w 

jego oczach wyraźnie wskazywały, że ma na myśli zupełnie co innego.

- Za trzy godziny trzeba będzie karmić Chloe. A Beau zawsze przy tej okazji się budzi. - 

Gage objął ramieniem Nikki i zaczął sprowadzać ją i żonę po schodach. - Wtedy będziecie 
mogli ich zobaczyć.

Pierce   z   komicznym   grymasem   rozczarowania   podał   ramię   Claire,   która   ujęła   je   ze 

śmiechem. Zeszli na dół za resztą rodziny.

Limuzyna wioząca Rafe’a zwalniała na długim, ciągnącym się łukiem podjeździe. Rafe 

wytrzeszczył oczy na widok, jaki mu się ukazał. Miał przed sobą budowlę przypominającą 
do złudzenia stary, normandzki zamek. Front budynku był wyłożony szarymi kamieniami, 
pomiędzy   którymi   połyskiwały   ozdobione  witrażami   okna.   Surowość  muru   przysłaniały 
pędy   bluszczu   pnącego   się   aż   pod   sam   dach.   Dwa   olbrzymie,   kamienne   lwy   strzegły 
okazałego portalu. Dwaj odźwierni w uniformach stali gotowi na każde skinienie.

Samochód stanął, lecz Rafe nie wysiadał. Czuł bowiem, że potrzebuje trochę czasu, by 

wziąć się w garść. Trudno mu było przyznać się przed samym sobą do ogarniającego go 
niepokoju. Przesunął dłonią po brodzie, sprawdzając, czy jest dostatecznie gładka, poprawił 
spinki, badając równocześnie, czy mankiety wystają z rękawów marynarki na obowiązującą 
długość.   Wreszcie   dotknął   szpilki   z   onyksem,   zdobiącej   wykrochmalony   gors   koszuli   i 

background image

dopiero   wtedy   sięgnął   do   klamki.   Gdy   tylko   wysiadł,   jeden   z   odźwiernych   otworzył 
masywne,   szerokie   odrzwia.   Idąc   ku   nim   kamiennymi   schodami,   Rafe   pokręcił   kpiąco 
głową - niewykluczone, że usłyszy witające go na progu fanfary.

Tymczasem z holu wybiegł mu naprzeciw melodyjny, kobiecy śmiech.
Śmiech Claire.
Uniósł głowę i zobaczył obraz, za którego uwiecznienie każdy szanujący się fotoreporter 

oddałby duszę. Sam Rafe nie potrafiłby lepiej zaaranżować sceny symbolizującej świetność 
Hollywoodu, niż to zrobiła rodzina Claire, schodząca właśnie w dół po szerokich schodach.

Każdy   z   jej   członków   z   osobna   nie   robił   tak   oszałamiającego   wrażenia,   lecz   razem 

tworzyli zespół gwiazd Hollywoodu, który byłby w stanie rozjaśnić całe Los Angeles.

Bracia podobni byli do siebie z postawy - wysocy, o szerokich ramionach i smukłych 

sylwetkach,   świetnie   prezentowali   się   w   wieczorowych   strojach.   Pierce   był   bardziej 
efektowny.   Miał”   gęste,   jasne,   falujące   włosy   i   oczy  o   tym   samym   odcieniu   głębokiego 
szafiru co siostra. To była uroda chłopięca, tak chwytająca za serce kobiety. Gage Kingston 
wyglądał   poważniej   od   brata,   miał   ciemniejszą   karnację,   oczy   bursztynowe   i   gładko 
zaczesane włosy, tej samej kruczoczarnej barwy co Claire.

Ich   żony  były   swoim  całkowitym   przeciwieństwem.   Tara   Channing-Kingston  o  lekko 

zaokrąglonych   kształtach   z   chmurą   rozwichrzonych,   rudych   włosów   i   lekko   skośnymi 
oczami koloru akwamaryny wyglądała na kobietę zmysłową i uwodzicielską.

Nikki Kingston prawie tak wysoka jak jej mąż, robiła wrażenie seksownej Amazonki z 

długimi   nogami   tancerki   rewiowej.   Jej   zielone   oczy   kontrastowały   z   czarnymi,   bardzo 
krótko ostrzyżonymi włosami. A Claire...

Rafe stłumił westchnienie niekłamanego podziwu.
W przylegającej do ciała, lśniącej, srebrnoniebieskiej sukni, podkreślającej jej szczupłą 

sylwetkę i odsłaniającej jedno ramię, wyglądała jak cudowna i niedosiężna księżniczka z 
bajki. Włosy miała upięte, jak zwykle, w węzeł nad karkiem. Kolczyki połyskiwały blaskiem 
brylantów. Podobnie przyozdobiona bransoletka  otaczała wąski przegub jej ręki. Do tej 
pory Rafe nie widział Claire tak odprężonej, łagodnej, rozbawionej. Nie mógł oderwać oczu 
od jej ujmującej, rozpromienionej twarzy.

Claire   wyczuła   badawcze   spojrzenie.   Zarumieniła   się   i   odwróciła   głowę,   szukając 

wzrokiem. Brylanty kolczyków zamigotały w świetle. Spojrzenia Rafe’a i Claire spotkały się.

Zapatrzyli się w siebie.
Trwało to parę sekund. Wystarczająco długo, żeby dostrzegła, jak doskonale leży na nim 

świetnie skrojona, smokingowa marynarka. I że biel koszuli podkreśla smagłość jego cery. 
A czarne, kowbojskie buty i lśniące, krucze włosy przydają tej formalnej elegancji nieco 
intrygującej fantazji.

Na   widok   samotnego   nieznajomego   Tara   natychmiast   wystąpiła   w   roli   gospodyni. 

Wysunęła  rękę  spod  ramienia  męża,  pospieszyła   w  dół  po  schodach,   a  potem  szybkim 
krokiem   przemierzyła   wyłożoną   czarnymi   i   białymi   marmurowymi   płytami   posadzkę 
eleganckiego holu.

-  Proszę  mi  wybaczyć.   Nie  zdawałam  sobie   sprawy,   że  nasi  goście  już  przybywają.   - 

Wyciągnęła   do   Rafe’a   dłoń   przyjaznym   gestem   powitania.   Poczuł   zapach   delikatnych 
perfum. - Tara Kingston.

-   Rafe   Santana.   -   Uścisnął   jej   dłoń.   -   Jestem   reżyserem   „Desperata”   -   dodał,   gdyż 

zauważył, że jego nazwisko nic jej nie mówi.

- Och - twarz Tary rozjaśniła się - pracuje pan z Claire.

background image

Odwróciła się z uśmiechem do męża, który właśnie do nich podszedł.
-   Gage,   kochanie,   to   Rafe   Santana,   reżyseruje   najnowszy   film   Claire.   Pamiętasz, 

wspominała nam o tym nowym projekcie. Nosi tytuł „Desperat”. Rafe, to mój mąż, Gage.

Panowie uścisnęli sobie dłonie, bacznie się sobie przyglądając.
- A to mój szwagier Pierce. I jego żona Nikki. Znowu nastąpiły powitania.
- Właśnie szliśmy na werandę na drinka przed nadchodzącym szaleństwem... - zaczęła 

Tara.

- Proszę sobie nie przeszkadzać - wpadł jej w słowo Rafe. - Zaraz pójdę sobie do ogrodu.
- Nonsens. Nie ma mowy. Bardzo prosimy z nami. Będzie nas sześcioro, a więc do pary. - 

Rzuciła figlarne spojrzenie na szwagierkę. - Z pewnością dlatego Claire zaprosiła cię na 
nieco wcześniejszą godzinę. Prawda, Claire?

Wszystkie głowy zwróciły się w jej stronę.
- Tak - wybąkała, choć do tej pory nie zdawała sobie nawet sprawy, że wysłała po niego 

samochód wcześniej. - Chyba tak.

- A widzisz? - Tara ujęła Rafe’a pod ramię i ruszyli przodem. - Przyszedłeś akurat w 

dobrym momencie, zdążysz nam opowiedzieć o sobie i Claire, no i o „Desperacie”. Bo od 
niej trudno się czegoś na ten temat dowiedzieć.

No, nie jest tak źle, pomyślał Rafe trochę już rozluźniony, przyjmując z rąk Pierce’a 

kieliszek szampana. Zwykle pijał dobrze schłodzone piwo Lone Star, albo marganie, lecz w 
tak baśniowym świecie, pośród tych urodziwych ludzi, szampan wydawał się najbardziej 
odpowiednim trunkiem.

- No więc - Pierce usadowił się naprzeciwko niego na jednej z trzech wąskich sof - jak ci 

się podoba współpraca z naszą małą dyktatorką? - Wskazał oczami siostrę. - Dałeś już jej 
łupnia?

- Słucham? - Rafe o mało nie zakrztusił się szampanem.
- O, tak. - Pierce podniósł żartobliwie dwie pięści do podbródka Claire.
Spojrzała na brata z wściekłością.
Rafe dobrze pamiętał, jak on i reszta rodzeństwa podobnie się przekomarzali. Roześmiał 

się.

- Nie myślałem jeszcze o takim podejściu do zagadnienia - przyznał. - A czy ty zwykle w 

taki właśnie sposób dawałeś sobie z nią radę, kiedy ci szefowała?

- Nie... Na ogół robiłem, co chciała.
- Bo ona na ogół ma rację - wtrąciła się Nikki.
- W każdym razie miała rację, gdy ciebie wybrała. - Pierce przyciągnął żonę, żeby ją 

pocałować.

- Pierce, proszę - odezwała się Tara z lekkim wyrzutem - mamy gościa.
- Mnie to nie przeszkadza. - Rafe spojrzał na Claire.
Claire   przez   chwilę   nie   odwracała   od   niego   wzroku,   zahipnotyzowana   wyrazem   jego 

oczu. Przypomniało się jej, jak oskarżał ją o skrywanie emocji, mówił o namiętności, która 
kiedyś wybuchnie z całą mocą. I nie zapomniała przyrzeczenia, że to on w niej tę pasję 
wyzwoli.   Pochyliła   twarz   nad   uniesionym   kieliszkiem   w   nadziei,   że   nikt   nie   zauważy 
rumieńców, które nagle poczuła na policzkach.

Zebrani wymienili znaczące spojrzenia.
- Podobno jutro jedziesz z Claire do Teksasu szukać pleneru do „Desperata” - zagadnął 

Gage.

background image

Podtekst tych słów był wyraźny. Rafe sam miał cztery siostry.
- Ona nalegała - odparł miękko. - Przecież jest szefem.
Gage skinął głową.
- Nie zapominaj o tym.
Spojrzenie   Rafe’a   zapewniało,   że   Claire   będzie   z   nim   bezpieczna.   Przynajmniej   tak 

dalece, jak to jej będzie odpowiadało.

-   No,   to   teraz   zmieńmy   temat.   -   Pierce   przerwał   ciszę,   która   zapadła   na   moment. 

Uśmiechnął się do żony. - Nikki i ja chcemy wam coś oznajmić.

- Wiedziałam, że nie przyjechaliście do domu tylko na przyjęcie - odezwała się Tara. 

Podniosła wzrok na męża. - A nie mówiłam?

- Mówiłaś. - Gage objął żonę ramieniem. - A więc? - spytał z udanym zaciekawieniem, 

jakby nikt z nich nie domyślał się nowiny. - Czy potrzebne będą większe ilości szampana 
dla wzniesienia toastu?

Pierce uśmiechnął się szelmowsko.
- Tak, do licha, prosimy o szampana dla wszystkich. To znaczy, z wyjątkiem Nikki. - Ujął 

jej  dłoń  i  podniósł  do  ust.  -  Gdyż  ona  ma  zamiar  wydać   na  świat  nową   supergwiazdę 
Kingstonów - oświadczył uroczyście. Popatrzył z dumą na zarumienioną i szczęśliwą żonę.

Nastąpiły uściski i gratulacje. Panie miały w oczach łzy. Rafe po złożeniu życzeń stanął 

nieco z boku. Miło mu było, że brał udział w tej rodzinnej uroczystości, lecz czuł się trochę 
speszony. Nowina o mającym przyjść na świat dziecku jest zawsze dla rodziny niezwykłą 
wiadomością. I ma bardzo intymny charakter lub powinna taki mieć. Jednak tym ludziom 
nieustannie   występującym   publicznie   trudno   było   zachować   swoją   prywatność.   Może 
dlatego w takiej chwili nie czuli się skrępowani.

- Jeżeli jest na świecie sprawiedliwość, to urodzi się dziewczynka. - Gage wyciągnął rękę 

z kieliszkiem w stronę brata. - Rewanż ze strony tych ojców, którym pomogłeś osiwieć.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem na widok komicznie przerażonej miny Pierce’a i wznieśli 

do góry kieliszki.

-   Bardzo   przepraszam.   -   W   drzwiach   ukazał   się   jeden   z   kelnerów.   -   Pani   Gilmore 

zawiadamia, że goście się schodzą.

Jak na komendę Kingstonowie pospiesznie dopili szampana i odstawili kieliszki.
- Czas na występ - oznajmił Pierce.
- Trzeba iść do pracy - westchnęła Claire.

Ogród   na   tyłach   rezydencji   Pierce’a   Kingstona   skrzył   się   setkami   białych   światełek. 

Drzewa udekorowano girlandami małych żaróweczek. Na podium grała orkiestra. Kelnerzy 
w   białych   marynarkach   zwinnie   poruszali   się   wśród   zgromadzonego   przy   oświetlonym 
basenie tłumu gości, roznosząc pikantne  przystawki  kuchni tamilskiej  i szampana.  Pod 
białym   namiotem,   ustawionym   na   kortach   tenisowych,   służba   kończyła   nakrywać   do 
dwóch  dużych stołów,  jaśniejących  bielą  adamaszkowych  obrusów i  lśniących  blaskiem 
porcelanowej zastawy.

Rafe, stojący teraz samotnie, wsparty o kamienną kolumnę, podtrzymującą balustradę 

tarasu wychodzącego na basen, popijał drugi kieliszek szampana i obserwował Claire w 
akcji. Od pół godziny krążyła między gośćmi.

W tym czasie zdążyła wymienić jakieś żartobliwe uwagi z Michaelem Douglasem i jego 

żoną, poświęciła piętnaście minut na dyskusję z Susan Sarandon i Goldie Hawn na temat 
stowarzyszenia   zwanego   „Kobiety   Filmu”   i   przywitała   się   w   przelocie   z   półtuzinem 

background image

agentów, reżyserów i innych hollywoodzkich grubych ryb.

Zatrzymał ją, kiedy właśnie przechodziła do kolejnej grupy gości.
- Naprawdę traktujesz to jak pracę? - zapytał.
- W tym celu urządza się przyjęcia w Hollywood - odparła chłodno. - Po cóż innego 

przyszłoby tu tyle ludzi?

- Żeby się zabawić.
-   Nie.   Chodzi   o   nawiązanie   kontaktów.   -   Upiła   mały   łyk   szampana.   -   O   uzyskanie 

zakulisowych informacji. Kto jest w liczącym się układzie. Kto już z niego wypadł. Kto co 
robi. Co kto zamierza robić. Więc wybacz mi - zamierzała go wyminąć - ale muszę wrócić 
do pracy.

Zastąpił jej drogę.
- Przepraszam za wszystkie słowa, które kiedyś mogły sprawić ci przykrość, i
- Rafe...
- Claire, powiedziałem, że cię przepraszam. Kobieto, okaż mi trochę litości.
- Litości?
-   Czuję   się   jak   ryba   wyjęta   z   wody.   Jestem   tu   obcy.   -   Uśmiechnął   się   rozbrajająco. 

Usiłował przybrać minę człowieka nieśmiałego, wpatrzonego w nią z podziwem bez żadnej 
ubocznej myśli. Nie wiedział tylko, czy wypadł przekonująco. - Ty mnie zaprosiłaś na ten 
oszałamiający spęd. I twoim obowiązkiem jest przypilnować, żebym się dobrze bawił.

-   Kiedy   rozmawiałeś   z   Sharon   Stone   przed   paroma   minutami,   wyglądało,   że   nawet 

bardzo dobrze się bawisz.

Spojrzał na nią oczami niewiniątka.
- To była ona? - spytał, zadowolony, że to zauważyła.
Patrzyła na niego przez chwilę trochę zła, a trochę już rozbawiona. Rozbawienie wzięło 

górę.

- Dobrze, chodź ze mną. - Dała znak kelnerowi, żeby zabrał jej kieliszek. - Pokażę ci, jak 

się obracać w tym towarzystwie.

Ujęła go pod rękę, tak jak często chodziła z braćmi, nieświadoma, że po raz pierwszy 

dotknęła go z własnej woli.

Do Rafe’a dotarło to natychmiast. Wydawało mu się, że ta mała dłoń trzymająca jego 

ramię przypieka mu skórę poprzez materiał. Miał ogromną ochotę przykryć ją swoją ręką, 
lecz bal się, że wtedy Claire uświadomi sobie, co zrobiła.

-   Pierwsza   zasada   głosi,   że   trzeba   sobie   wybrać   odpowiedni   cel   -   powiedziała.   - 

Pójdziemy tam - wskazała głową drugi koniec basenu. - Widzisz Jona Petersa? - To był 
jeden z producentów. - Rozmawia z Arnoldem Schwarzeneggerem.

- A my którego namierzamy?
- Ty wybieraj.
- Schwarzeneggera.
- Dlaczego?
- Bo większy.
Roześmiała się cicho, uroczo, jak wtedy na schodach, i ścisnęła jego ramię. Rafe był w 

siódmym niebie.

- Powinnaś to częściej robić.
- Co mianowicie?
- Śmiać się tak jak teraz.
Zdziwiona, podniosła na niego wzrok.

background image

- Bardzo często się śmieję.
- Ale nie tak wesoło, nie tak spontanicznie.
- Jestem tu z rodziną. - Była zdumiona, że on zauważył tę różnicę. Myślała, że jest lepszą 

aktorką.

- Zawsze wśród nich się odprężam. Chyba dlatego, że dają mi poczucie bezpieczeństwa.
- Bezpieczeństwa? - powtórzył.
Pomyślał, że to niezwykle słowo w jej ustach.
-   Czuję   się   kochana.   -   Szybko   starała   się   skierować   jego   myśli   na   inne   tory.   - 

Akceptowana. Hołubiona. No, różu... O, Dennis, Mary, dobry wieczór. - Przystanęła, żeby 
przedstawić   Rafe’owi   żonę   operatora   zatrudnionego   przy   „Desperacie”.   -   Dobrze   się 
bawicie?

- Tak, dzięki - odrzekła Mary Cleary. - Wspaniałe przyjęcie.
- Cieszę się. - Claire uśmiechnęła się i ruszyła dalej. - Druga lekcja dotyczy spotykania się 

i witania z tymi - przepychali się teraz przez tłum zebrany wokół przebieralni - do których 
nie masz interesu. Trzeba to robić w taki sposób, aby cały czas iść do celu i nie tracić go z 
oczu. - Wymieniła właśnie po drodze uśmiechy i ukłony z koleżanką, producentką Sherry 
Lancing.

- Ale - dodała szeptem - musisz również wiedzieć, kiedy należy przystanąć i poplotkować. 

- Don, Melanie, witajcie - przywitała ciepło mijaną parę.

- Co słychać? Miło spędzacie czas?
Don Johnson wzniósł do góry szklankę z wodą mineralną.
- Tara zawsze urządza nieziemskie przyjęcia.
- Jeszcze raz dziękuję ci za róże - odezwała się Melanie Griffith swym cichym głosem 

malej dziewczynki. - To było bardzo miłe z twojej strony, choć naprawdę niepotrzebne.

- Wiem - uśmiechnęła się Claire - ale po tym lepiej się poczułam.
- Róże? - spytał Rafe, gdy już zostali sami. Claire skrzywiła się.
- Opublikowano paskudny artykuł o mnie i Donie kilka tygodni temu.
- Tak, coś sobie przypominam. „Królowa Lodu wciska się między najbardziej zakochaną 

parę Hollywood”. - Pamiętał też, jak go to zezłościło, choć nie wiedział dlaczego. - No i co?

- Wysłałam Melanie róże z przeprosinami.
- Za co?
- Za ten ohydny artykuł.
- Po co? Przecież to było kłamstwo. Zamilkł na moment, wmawiając sobie, że to nie jego 

sprawa. Chyba że...

- A może prawda? - zapytał, zanim zdołał się powstrzymać.
Claire puściła jego ramię.
- Nie - odrzekła stanowczo, lecz bardzo chłodno - to nieprawda.

-   Czyż   to   nie   wspaniałe   przyjęcie?   -   Pilar   w   przerwie   między   tańcami   postanowiła 

odetchnąć i porozmawiać przez chwilę z bratem.

- Rzeczywiście - przyznał Rafe posępnym głosem, wodząc cały czas wzrokiem za Claire, 

która teraz rozmawiała z reżyserem Ronem Howardem. Po tym ostatnim, nieszczęsnym 
pytaniu, zostawiła go samego i wyraźnie zaczęła unikać.

Do licha, jak mógł się tak głupio zachować? Claire Kingston nie należy do kobiet, które 

romansują z żonatymi mężczyznami. Wyglądało na to, że ona w ogóle nie romansuje. A 
jeśli nawet, to i tak nie jego sprawa. W każdym razie jeszcze nie.

background image

- Nie do wiary, ile tu sław - ciągnęła Pilar. - Gwiazdy i gwiazdorzy pierwszej wielkości.
Pilar już prawie dwa lata pracowała w Hollywood, lecz nadal była pod ich wrażeniem, jak 

każdy kinoman.

- Siedziałam podczas kolacji przy tym samym stole co Denzel Washington i jego żona 

Pauletta.   Wiesz,   ona   jest   przepiękna.   Rozmawiałam   także   z   Geeną   Davis.   -   Upiła   łyk 
szampana. - A z kim ty jadłeś kolację? - Nie odpowiadał, więc nadal się dopytywała. - Jakie 
znakomitości siedziały koło ciebie?

- Billy Crystal z żoną. Steven Spielberg. A, i Michelle Pfeiffer.
- Jadłeś kolację z Michelle Pfeiffer i nie jesteś podekscytowany?
Rafe wzruszył ramionami. Byłby podekscytowany, gdyby to była Claire.
Boże, co za żałosna sytuacja. Pilar miała rację. Każdy normalny mężczyzna z krwi i kości 

byłby przejęty, gdyby miał okazję siedzieć koło Michelle Pfeiffer. A on dąsa się i patrzy 
wilkiem znad swego kieliszka tylko dlatego, że to nie była Claire.

- ...żeby za nim przepadała.
- Przepraszam, Pilar. Co mówiłaś?
- Powiedziałam, że chyba Claire nie przepada za naszym pierwszym amantem.
Wskazała kieliszkiem stojącą w oddali parę.
- To chyba ona z Daxem Wyattem, prawda?
Rafe spojrzał we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, to był Dax Wyatt. I stał o wiele za 

blisko Claire. Pochylony ku niej, jedną ręką opierał się o kamienną kolumnę nad głową 
rozmówczyni. Odsunęła się nieznacznie z odwróconą od niego twarzą. Cała jej postać była 
nienaturalnie sztywna. Każdy mężczyzna z odrobiną wrażliwości cofnąłby się, gdyż było 
oczywiste, że ona czuje się osaczona. Claire nazwała go wstrętnym typem. I chyba miała 
rację.

Rafe zerwał się z miejsca pod wpływem ślepej i dzikiej furii, jaka ogarnia mężczyznę, 

kiedy widzi, że jego kobieta jest napastowana. Podkradł się do nich i znienacka położył 
Daxowi rękę na ramieniu. Miał zamiar przekręcić go ku sobie i przyłożyć mu pięścią w 
żołądek.

- Co, do... - Dax najwidoczniej przestraszył się tej niespodziewanej ingerencji.
Claire odwróciła głowę i Rafe napotkał jej spojrzenie. Szeroko rozwarte oczy wyraźnie 

błagały go, żeby nie wszczynał awantury.

- Wybacz, Dax - Rafe powściągnął wściekłość nadludzkim wysiłkiem woli - ale Claire 

obiecała, że ze mną zatańczy przed końcem przyjęcia. Właśnie przyszedł na to czas.

ROZDZIAŁ 5
Orkiestra grała klasycznego, staromodnego walca angielskiego. W tym tańcu partnerzy 

powinni utrzymać między sobą stosowną odległość. Rafe jedną ręką ujął dłoń Claire, a 
drugą położył na jej plecach tuż pod łopatkami. Ona zaś, zacisnąwszy kurczowo dłoń na 
jego  ramieniu,   dała  mu   się  poprowadzić   w  rytmiczne   rozkołysanie.   Oddaleni  od  siebie 
prawie na długość ramienia, a jednak połączeni, obracali się powoli w takt muzyki.

Jakie   to   kojące,   myślała   Claire,   być   tak   na   wpół   w   jego   ramionach.   Oszalałe   serce 

uspokajało   się,   straszliwa   panika   po   kilku   chwilach   ustąpiła.   Dłoń   na   jego   ramieniu 
stopniowo rozluźniała się. Krew w żyłach zaczęła normalnie krążyć.

Uniosła głowę i napotkała czekający na jej spojrzenie wzrok Rafe’a.
- Dziękuję - szepnęła.

background image

- Zawsze do usług.
Przez chwilę tańczyli w milczeniu - ich ciała w pełnej harmonii, ich oczy wpatrzone w 

siebie. Jej - szeroko otwarte, pełne niedowierzania i wahań. Jego - spoglądające z czułością 
i niepokojem. Zadawały pytania, na które nie chciała odpowiedzieć.

Odwróciła wzrok.
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
- Tak. - Teraz tak, pomyślała.
- Co on ci powiedział? Potrząsnęła głową.
- Właściwie nic takiego. Dax... po prostu jest nadal sobą.
- Pozbędziemy się go. Rozwiąż z nim umowę, zaangażuj kogoś innego do roli Josha.
- Nie. - Spojrzała na niego zdumiona, że on może nawet coś takiego sugerować. Dax 

Wyatt zagrał Josha w czasie przesłuchania bezbłędnie. - Naprawdę nie ma potrzeby. Nic 
nie zrobił, właściwie nic też szczególnego nie powiedział. On tylko...

- ...jest nadal niedojrzałym, wstrętnym typem.
Claire sama była zdziwiona, że potrafiła zareagować uśmiechem.
- Tak, jest wstrętnym typem, utalentowanym, ale wstrętnym. - Jej uśmiech zastygł. - 

Powinnam była lepiej dać sobie z nim radę. I tak będzie następnym razem.

- Po prostu wyobraź sobie, że on jest mną.
- Że on jest tobą?
- Wydaje mi się, że nie nastręcza ci żadnego kłopotu ustawienie mnie na właściwym 

miejscu, kiedy przekraczam pewną linię - powiedział z ironią.

Zastanawiała się przez moment.
- To dlatego, że jesteś dżentelmenem. - Uświadomiła sobie, jak trafnie charakteryzuje go 

to określenie. W sprawach naprawdę się liczących był subtelnym człowiekiem. - Umiesz 
pogodzić się z tym, że ktoś mówi ci „nie”.

Roześmiał się.
- Chyba tak. Bardzo ci dziękuję.
- To miał być komplement.
-   Wiem.   I   to   właśnie   mnie   martwi.   W   stronach,   z   których   pochodzę,   kobieta,   która 

nazywa mężczyznę dżentelmenem, nieuchronnie zaczyna mu z kolei mówić, jak bardzo mu 
ufa i jaka się czuje przy nim bezpieczna. Co oznacza, że już jest gotowa traktować go jak 
brata. - Przyciągnął ją nieco bliżej do swojej piersi. Nie za mocno, ale tak, żeby mogła 
wyczuć jego twarde muskuły. - Claire, ja nie jestem jednym z twoich braci - ostrzegł ją. - 
Nie myl mnie z nimi.

- Wiem - odrzekła cicho, nie spuszczając z niego wzroku. - Nie obawiaj się.
Orkiestra przestała grać, a oni stali objęci jeszcze przez chwilę.
- Może zaprowadziłbym cię do domu? - zaproponował Rafe. - Właściwie już po balu, a ty 

wyglądasz na wykończoną. Reszta Kingstonów da chyba sobie radę z pożegnaniem gości.

-   Dobrze   -   skinęła   głową.   -   Jestem   rzeczywiście   bardzo   zmęczona.   A   nasz   samolot 

wylatuje jutro bardzo wcześnie.

- Dzisiaj. - Rafe zerknął na zegarek. - Jest po pierwszej.
Zeszli   z   parkietu.   Przeprowadza   ją   obok   basenu,   a   potem   szerokimi,   kamiennymi 

schodami ku tarasowi pierwszego piętra.

Panował tu półmrok. Balustrada obrośnięta bluszczem i pnącą się, tropikalną, słodko 

pachnącą bugenwillą stanowiła osłonę przed wesołym gwarem panującym jeszcze na dole. 
Szczęśliwym trafem dwa fotele przy stoliku z rozpiętym nad nim ogrodowym parasolem 

background image

były puste.

- Chyba usiądę na chwilę - odezwała się Claire.
- Po domu pewno kręcą się jeszcze jacyś goście, a tu jest tak pięknie i spokojnie. Nie 

musisz   dotrzymywać   mi   towarzystwa   -   dodała,   siadając   na   jednym   z   wysłanych 
poduszkami foteli. - Będzie mi tu bardzo dobrze samej.

- Usiłujesz się mnie pozbyć?
- Nie. - I, o dziwo, powiedziała prawdę. - Pomyślałam tylko, że chcesz wrócić do domu, 

żeby się trochę przespać przed jutrzejszą podróżą. Dzisiejszą - poprawiła się.

- Będę spał w samolocie.
- Zazdroszczę ludziom, którzy to potrafią. - Przysunęła stopą drugi fotel i położyła nogi 

na miękkim siedzeniu. - Mnie się to nigdy nie udaje.

- Boisz się latać?
- Nie. - Zamknęła oczy i odchyliła do tyłu głowę.
- Nie mogę usnąć wśród obcych ludzi.
- Droga pani ma niezły problem z systemem nerwowym. Zdajesz sobie z tego sprawę?
- Już mi to mówiono. - Otworzyła szybko oczy, gdyż poczuła, że Rafe wsuwa dłonie pod 

jej stopy. - Co ty wyprawiasz?

- Zamknij oczy i odpręż się. - Usiadł na fotelu i położył sobie jej stopy na kolanach. - 

Zamierzam uchylić przed tobą nieco wrota do niebiańskiej rozkoszy. - Jego zęby zabłysły w 
uśmiechu. - Tak przynajmniej podczas masażu mówiła moja mama.

Zręcznie rozpiął wieczorowe sandałki, jakby to robił już tysiące razy, zdjął je i ostrożnie 

postawił na podłodze obok fotela.

- Masowałeś stopy swojej mamie? - spytała, gdy zaczął uciskać jej palce.
-   Prawie   każdego   wieczoru,   kiedy   wracała   do   domu   po   pracy.   Pracowała   w   barze 

samoobsługowym przy miejskim szpitalu. Nosiła wprawdzie specjalne obuwie, ale i tak po 
całym dniu na nogach ledwo się ruszała. No i jak się czujesz?

- Cudownie - odparła.  Musiała  powstrzymać jęk, kiedy jego kciuki zaczęły okrężnym 

ruchem pocierać podbicie stóp.

Początkowo była zakłopotana, jakby połączyło ich coś intymnego, choć przecież wcale 

tak nie było. Ale już po chwili czuła jedynie przyjemność. Ukojenie. Chyba nie miało to nic 
wspólnego z seksem ani niczym nie groziło. Po prostu rozcierał jej stopy.

A   on   nadal   powoli   zataczał   kciukami   kręgi   wzdłuż   całej   podeszwy,   delikatnie   na 

wrażliwym śródstopiu, mocniej na piętach. Powtarzał te ruchy wolno, cierpliwie, czując, jak 
napięcie jej mięśni maleje. Kiedy pieszczotliwie zaczął masować ścięgna ponad piętą, nie 
mogła powstrzymać głośnego westchnienia. Uśmiechnął się do siebie. Wsunął ręce pod 
obrzeże długiej, srebrzystej sukni, żeby pomasować jej mięśnie łydek. Wiedział, że kobiety 
odczuwają w nich ból po dłuższym chodzeniu w pantoflach na wysokich obcasach, a Claire 
przez wiele godzin nie zdejmowała szpilek.

- O Boże! To powinno być nielegalne - szepnęła w błogim upojeniu. - Jeszcze nigdy nie 

czułam się tak wspaniale.

Nagle z ciemności dobiegło ich chrząknięcie. Claire chciała się poderwać, wysunąć stopy 

z rąk

Rafe’a, lecz on przytrzymał je w kostkach.
- Prosimy - zawołał  bez cienia  zmieszania  w kierunku postaci  majaczącej  za  fotelem 

Claire - nie zagrażamy dobrym obyczajom.

- To, co słyszałem, nie brzmiało tak niewinnie - rzekł Pierce. Postąpił do przodu i jego 

background image

twarz oświetlił blask żaróweczek dekorujących pobliskie drzewo.

-Dobrze, że to nie Gage usłyszał te pojękiwania i westchnienia - zwrócił się do Claire. - 

Zaraz by tu przyleciał z rewolwerem i pastorem.

-   Pierce,   na   miłość  boską!   -   Claire   miała   nadzieję,  że   żaden   z   nich   nie  zauważył   jej 

rumieńców. Wyrwała stopy z rąk Rafe’a i postawiła je na podłodze. - On tylko masował mi 
stopy.

- Aha. - Ton głosu Pierce’a wskazywał, że to wytłumaczenie wydaje mu się zbyt proste. - 

Po takim masażu mężczyzna może dostać od kobiety wszystko, czego zażąda. Może jednak 
lepiej zawołam uzbrojonego Gage’a.

Rafe roześmiał się cicho, jakby całkowicie zgadzał się z Pierce’em.
Claire poczuła, że pod wpływem tego śmiechu dreszcz przebiega jej po plecach.
- Natychmiast przestańcie, obydwaj. - Wstała.
-   Jeżeli   macie   zamiar   wymieniać   poglądy   na   temat   techniki   uwodzenia   kobiet,   to  ja 

odchodzę.

-  Do  twojej  wiadomości,  nasze  panie  są   w dziecinnym   pokoju  -  rzekł  Pierce.   -  Tara 

obiecała udzielić Nikki lekcji poglądowej przewijania dzieci.

- Bardzo dobrze. Jestem pewna, że rozmowa na temat pieluszek będzie ciekawsza. Claire 

weszła do domu.

- No, to nam wygarnęła - odezwał się rozbawiony Rafe.
Wstał z fotela.
- Chyba już pójdę. Czy mogę liczyć na samochód?
- Nie spiesz się tak bardzo - zaprotestował Pierce.
- Samochód może być w każdej chwili. - Włożył ręce do kieszeni spodni i oparł się o 

balustradę, jakby miał zamiar jeszcze trochę porozmawiać. - Po takich przyjęciach zawsze 
idziemy do kuchni na kawę. Panie lubią pogawędzić na gorąco o tym, czy wszystko się 
udało. To jest taka nasza tradycja. Jak kieliszek szampana przed balem na werandzie.

- Chyba jak na jeden wieczór wystarczająco zakłóciłem wam rodzinny rytuał.
- Tarze będzie przykro, jeżeli się do nas nie przyłączysz. Prosiła, żebym cię zaprosił.
Rafe postanowił iść na całość. Musi wiedzieć, na czym stoi.
- Dlaczego?
- No, cóż. Tara to kobieta o czułym sercu i...
- Pierce wzruszył ramionami. - Nic ci to nie mówi?
-   Co   do   serca   Tary   nie   mam   wątpliwości,   ale   nadal   nie   rozumiem,   dlaczego   mnie 

zaprasza.

- A niech to licho. - Pierce westchnął teatralnie.
- Tara mnie ostrzegła, że mam być dyskretny, ale chyba masz prawo wiedzieć. Ja na 

twoim miejscu chciałbym wiedzieć. Otóż panie mają zamiar zrobić na ciebie zamach. - 
Zaprezentował swój słynny uśmiech.

- Bardzo taktownie, rzecz jasna.
- Zamach na mnie? W jakim celu? Pierce spoważniał i przyglądał się Rafe’owi przez 

długą chwilę, zanim odpowiedział.

- Jesteś jednym z niewielu mężczyzn, którym Claire okazała zainteresowanie z powodów, 

żeby   tak   rzec,   pozazawodowych.   -   Powiedział   to   lekkim   tonem,   lecz   jego   oczy   bardzo 
uważnie wpatrywały się w Rafe’a w oczekiwaniu na jego reakcję.

Spojrzenie Rafe’a również było poważne.
- Poza tym jesteś jedynym, którego przyprowadziła do domu i przedstawiła rodzinie. 

background image

Więc rozumiesz, że wzbudziłeś naszą ciekawość.

Słowa Pierce’a zaciekawiły Rafe’a. Nawet bardzo.
- Niewielu, to ilu?
- Dwóch.
- Dwóch? - powtórzył Rafe jak echo. Trudno mu było w to uwierzyć.
- Chyba że prowadziła podwójne życie. Ale o tym nic nam nie wiadomo. I oba te związki 

miały - jak by tu powiedzieć - bardzo letnią temperaturę, co najwyżej. I, jak wiemy, do 
niczego nie doprowadziły.

- Znowu się uśmiechnął. - Jeżeli piśniesz choć słówko, wszystkiemu zaprzeczę.
- Więc po co mi to, u licha, mówisz?
- Ponieważ Claire się tobą interesuje. I tym razem wyczuwam wyższą temperaturę. A 

poza tym, dlatego - jego szafirowe oczy nabrały twardego, ostrzegawczego wyrazu - byś 
dokładnie zdawał sobie sprawę, że rodzina czuwa.

- Jeśli wyrządzę jej krzywdę, padnę trupem?
- Zgadza się. Więc gotów jesteś narazić się Tarze czy przyjmujesz zaproszenie na kawę?
- Oczywiście nie chciałbym jej urazić.
- Ja też tak bym zdecydował na twoim miejscu - stwierdził Pierce. - Gage potrafi być 

bardzo niemiły dla ludzi, którzy dokuczają jego żonie.

- Niech będzie kawa.
Rafe ruszył za gospodarzem w stronę drzwi. O mało nie potknął się o pantofle Claire. 

Podniósł je ostrożnie i wszedł za Pierce’em do domu.

Claire   rzeczywiście   znalazła   bratowe   w   dziecinnym   pokoju,   krzątające   się   wokół 

najmłodszych Kingstonów.

-   O   wilku   mowa.   -   Nikki   na   widok   Claire   podniosła   wzrok   znad   stołu,   na   którym 

zmieniała   pieluszkę   Chloe.   W   jasnych,   zielonych   oczach   żony   Pierce’a   błyskały   wesołe 
iskierki. - Waśnie rozmawiałyśmy o tobie i tym twoim urodziwym przyjacielu. Gdzie go do 
tej pory ukrywałaś?

- On nie jest moim przyjacielem, tylko reżyserem. I wcale go nie ukrywałam.
- Ja w każdym razie nigdzie go nie widziałam. A gdyby ktoś taki kręcił się w pobliżu, na 

pewno bym go zauważyła. Jest prawie tak przystojny jak Pierce.

- Nikki zapięła do końca śpioszki i wzięła dziecko na ręce. - Albo jak ta młoda dama.
- Ostatnio właściwie niczego nie mogłaś zauważyć.
- Claire posadziła sobie na biodrze bratanka, dwuletniego Beau, który od dłuższej chwili 

szarpał ją za sukienkę. - Nie było cię tutaj.

- To prawda - wtrąciła się Tara. - Za to ja byłam i też go nigdy przedtem nie widziałam.
- Bo on nie bywa tam, gdzie ty - odparła Claire.
- Reżyseruje mój najnowszy film. Kropka. Nie jest nikim więcej. Nie, Beau, kochanie, nie 

ciągnij   cioci   Claire   za   kolczyk,   to   boli.   -   Wyciągnęła   rękę   i   potrząsnęła   ozdobioną 
brylantami   bransoletką,   żeby   zwrócić   na   nią   uwagę   chłopczyka.   Zaczął   ją   przekręcać, 
usiłując dociec, jak zdjąć z ręki błyszczące cacko. - Dzisiaj wieczorem Rafe Santana był tu 
tylko dlatego - ciągnęła - że zaprosiłam całą ekipę filmową pracującą nad „Desperatem” w 
podziękowaniu za ich wysiłek.

- Taak, ale ich wszystkich nie zaprosiłaś na wcześniejszą godzinę i na kieliszek szampana 

w rodzinnym gronie - zauważyła Nikki.

-   Wcale   nie   zaprosiłam   go   na   szampana   przed   przyjęciem   -   zaprzeczyła   Claire,   lecz 

pomyślała,   że   choć   podświadomie,   właśnie   to   zrobiła.   -   Przecież   to   Tara   mu 

background image

zaproponowała, żeby poszedł z nami na werandę.

- Chyba nie mogłam go zostawić samego w progu? - spytała Tara z niewinną miną.
- No tak, ale...
-   A   poza   tym   -   nacierała   w   dalszym   ciągu   Nikki   -   to   nie   Tara   przez   cały   wieczór 

wymieniała gorące spojrzenia z pewnym wysokim, przystojnym brunetem.

- Ja nie wy...
- Puk, puk. - Zza drzwi dobiegł głos Pierce’a.
- Czy nikt nie jest rozebrany? Możemy wejść?
Wszystkie trzy panie poczuły wyrzuty sumienia, że tak długo kazały na siebie czekać.
- Za minutkę schodzimy - odpowiedziała Tara - tylko położymy dzieci do łóżek.
- Nie ma zmartwienia - oznajmił Pierce, wchodząc do pokoju z tacą pełną filiżanek i 

spodków. - To my postanowiliśmy przyjść na górę.

Za   bratem   kroczył   Gage   z   drugą   tacą,   na   której   stał   duży   dzbanek   z   kawą,   mały   ze 

śmietanką   i   cukierniczka.   Na   końcu   szedł   Rafe   z   dyndającymi   na   paskach   pantoflami 
Claire.

Wyciągnął je ku Claire na zgiętym palcu.
- Zostawiłaś na tarasie.
- Mam nadzieję, że tylko to - odezwał się Gage, stawiając tacę na dziecinnym stoliku.
Claire obrzuciła brata lodowatym spojrzeniem i, ku swemu przerażeniu, zaczerwieniła 

się jak burak. Beau poklepał ciocię po policzku.

- Ciepły! - zawołał.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, więc i on zaśmiał się radośnie i powtarzał „ciepły, ciepły, 

ciepły” z nadzieją, że to słowo wywoła dalsze wybuchy śmiechu. Rafe pospieszył Claire na 
ratunek.

-   Czy   rodzina   nie   jest   cudownym   wynalazkiem?   -   spytał,   usiłując   odwrócić   uwagę 

zebranych od zapłonionej Claire.

Wyciągnął do niej ponownie rękę z pantoflami.
- Masz, a ja wezmę tego małego dowcipnisia.
- Nie wiem, czy pójdzie do ciebie. Pewno będzie się wstydził i...
Tymczasem Beau gwałtownie pochylił się do przodu, jak to się zdarza małym dzieciom.
Rafe rzucił pantofle na ziemię, wyciągnął ręce i przygarnął malca do piersi, choć Claire 

wcale go nie wypuściła. Jej ramiona zostały uwięzione, przyciśnięte do muskularnego torsu 
ciałkiem   bratanka.   A   piersi   opierały   się   o   dłonie   Rafe’a   przytrzymujące   dziecko. 
Znieruchomieli na moment, wplątani nagle w sieć intymności. Sutki Claire stwardniały pod 
jedwabiem   sukni.   Mięśnie  torsu   Rafe’a   naprężyły   się  jak  struny.   Poczuli   przepływającą 
przez nich falę pożądania. Rafe - gwałtownego i płomiennego, Claire - dopiero rodzącego 
się   i   jeszcze   nie   w   pełni   uświadomionego.   Emocja,   jakiej   się   poddali,   była   niemal 
namacalna, oczywista dla wszystkich obecnych.

Uwięzione między nimi dziecko zaczęło się wiercić.
Claire,   zakłopotana,   chciała   się   cofnąć,   lecz   Rafe   instynktownie   mocniej   przytulił 

chłopczyka, jakby chciał mieć przy sobie jeszcze bliżej kobietę, której zapragnął.

- Puść mnie! - zawołał Beau. Dolna warga zaczęła mu niebezpiecznie drgać.
Rafe ocknął się i nieco uniósł chłopczyka, żeby Claire mogła uwolnić ręce.
- Już dobrze - powiedział do dziecka przymilnie. Podrzucił je leciutko na ramieniu do 

góry kilka razy w nadziei, że zapobiegnie łzom malca.

Lecz Beau miał już dosyć. Spojrzał na trzymającego go obcego człowieka i zaczął kwilić.

background image

- Chodź do taty, synku. - Gage przyszedł dziecku z pomocą i wziął je na ręce. - Zobacz, 

tam jest mama.

Nagle   wszyscy,   poza   Rafe’em   i  Claire   znaleźli   się   przy   stoliku   z   kawą   i   wychwalając 

grzecznego, dzielnego Beau, zaczęli napełniać filiżanki.

Tylko oni dwoje stali na uboczu, jakby byli sami w pokoju. Rafe miał ochotę dotknąć 

miękkiego,   alabastrowego   policzka   Claire,   ciągle   jeszcze   zaróżowionego.   A  ona   stała   ze 
spuszczoną głową, z opadającym na ramię puklem czarnych włosów, który Beau w czasie 
zabawy   musiał   wyciągnąć   jej   z   koka.   Przygryzając   drżącą   wargę,   obracała   nerwowo 
bransoletkę na przegubie ręki.

Tylko   raz   w   życiu   doznała   podobnego   uczucia   -   przejmującego   dreszczem, 

wzbudzającego jednocześnie lęk i podniecenie. Nie ufała temu uczuciu, gdyż tak naprawdę 
nie ufała żadnemu poza miłością do rodziny. Nie dowierzała bowiem tego typu porywom, 
budzącym się łatwo i równie łatwo przemijającym, a jeszcze łatwiej branym za uczucie, 
którym w istocie nie były. Zwłaszcza gdy, tak jak teraz, ogarnęła ją zdradziecka tęsknota za 
czymś, czego być może wcale nie pragnęła, a co mogło się dla niej skończyć bólem jak 
kiedyś.

- Claire - wyszeptał Rafe zdławionym głosem, tak cichym, że nikt nie mógł go usłyszeć - 

Claire, popatrz na mnie.

Rzuciła mu tylko jedno krótkie, spłoszone spojrzenie. Rafe westchnął. Nie mógł się do 

niej zbliżyć w obecności tych wszystkich ludzi udających, że nie zwracają na nich uwagi. 
Nie mógł unieść jej podbródka do góry i zażądać, żeby popatrzyła mu w oczy. Nie mógł 
zapytać, dlaczego namiętność, którą w nim rozbudziła i jej własna reakcja przejęły ją taką 
nieufnością i strachem.

- Chyba już pójdę. - Uświadomił sobie, że tego wieczoru, w tym pokoju, nie otrzyma 

odpowiedzi na swe pytanie.

Skinęła głową, nie usiłując nawet z grzeczności go zatrzymywać.
- Odprowadzisz mnie do drzwi? Claire zawahała się.
Spojrzał na gromadkę skupioną przy stoliku z kawą.
- Jeżeli tego nie zrobisz, uznają twoje zachowanie za dziwne - ostrzegł ją. Tylko tak mógł 

ją przekonać. - I po moim wyjściu rzucą się na ciebie z tysiącem pytań.

Ten ostatni argument przemówił do niej.
- Odprowadzę Rafe’a do wyjścia, a potem pójdę spać - oznajmiła.
Miała tutaj, w domu brata, własny pokój, tak zresztą jak i pozostali członkowie rodziny. 

Zadbano,   aby  nie  zabrakło   w  nim  jej przyborów toaletowych,   a  nawet kilku   strojów w 
szafie. Uznała więc, że najlepiej będzie, jeśli przenocuje tu dzisiaj, rano wstanie wcześnie, 
żeby   uniknąć   kłopotliwych   pytań   rodziny,   a   po   rzeczy   wstąpi   do   domu   po   drodze   na 
lotnisko.

Rafe został miło pożegnany i razem z Claire opuścił dziecinny pokój. Szli w dół schodami 

w całkowitym milczeniu ku pogrążonemu w półmroku westybulowi, gdzie w płynącym z 
piętra świetle połyskiwała tylko czarno-biała posadzka. Kiedy zeszli z ostatniego stopnia, 
Claire zesztywniała z obawy, że Rafe będzie próbował ją pocałować. Zastanawiała się też, 
jak powinna się w takiej sytuacji zachować. Nikomu nie pozwalała na to od bardzo długiego 
czasu. A jeszcze dłużej nie pragnęła żadnego mężczyzny. Byli już przy drzwiach.

- Nie zrobię tego, jeżeli ty nie będziesz chciała - powiedział.
Nie patrzyła na niego.
- Czego nie zrobisz?

background image

- Nie pocałuję cię na pożegnanie - odrzekł. - Jednak - dodał lekkim tonem - radziłbym ci 

zdobyć się na odwagę i mieć to już za sobą.

Wyraz jej oczu był parodią chłodnego opanowania.
- Po co?
- Ponieważ oboje wiemy, że to się w końcu zdarzy. Podobno oczekiwanie i wydarzenie to 

niemal   to   samo,   a   nic   nie   okazuje   się   ani   takie   złe,   ani   takie   dobre,   jak   to   sobie 
wyobrażamy. Jeżeli cię teraz nie pocałuję, będziesz się zamartwiała i zastanawiała przez 
całą noc, kiedy to nastąpi. Nie wyśpisz się, w samolocie będziesz zmęczona i zła. Weź też 
pod uwagę, że obecność twoich obu braci tam, na górze, powstrzyma mnie przed czymś 
więcej   poza   pocałunkiem.   W   innych   okolicznościach   może   byłoby   to   trudne.   Razem 
wziąwszy,   nie   znajdziesz   lepszej   -   w   duchu   dopowiedział:   bezpieczniejszej   -   okazji   do 
naszego pierwszego pocałunku.

- Zmusił się do uśmiechu. - A przecież nie mogę nawet być pewny, czy ci się to spodoba.
- A co byś powiedział, gdybym nie chciała się z tobą całować, ani teraz, ani kiedykolwiek?
- Ale ty chcesz. - Jego głos zmienił się w uwodzicielski, schrypnięty szept, sam brzmiący 

jak pieszczota.

- Prawda, Claire?
Stała   pełna   wątpliwości,   z   dłonią   na   klamce,   usiłując   pojąć,   co   właściwie   czuje.   Czy 

rzeczywiście chce, żeby ją pocałował?

- Tak - przyznała. Powiedziała to bardziej do siebie niż do niego. - Tak, chcę.
- No to - starał się zapanować nad wzruszeniem - odwróć się do mnie.
Czekał, a wydawało mu się, że mijają wieki. I nagle była tuż blisko, z twarzą uniesioną ku 

niemu   i   tymi   wpatrzonymi   w   niego   niezwykłymi,   szafirowymi   oczami,   błyszczącymi   w 
półmroku jak klejnoty. Wyglądała na taką kruchą i bezbronną, bez pantofli, z opadającym 
na ramię puklem włosów i czającą  się w spojrzeniu niepewnością i nieufnością. Robiła 
wrażenie raczej dziecka spodziewającego się kary niż kobiety czekającej na pocałunek.

Rafe pragnął wziąć ją w ramiona. Nie z namiętności, lecz z czułości. Chciał ją uspokoić, 

dodać jej

odwagi i ochronić przed czymś, co powodowało, że trzęsła się ze strachu na samą myśl o 

pocałunku.   W   jego   umyśle   zaczęło   kiełkować   podejrzenie,   co   było   tym   „czymś”,   i   ten 
domysł nie był przyjemny. „Dają mi poczucie bezpieczeństwa” - tak powiedziała o swojej 
rodzinie. „Jesteś jednym z niewielu mężczyzn, którym Claire okazała zainteresowanie” - 
przypomniał sobie słowa Pierce’a. Wszystko to wydawało mu się nad wyraz dziwne.

Claire   Kingston,   utalentowana   i   urodziwa,   pracowała   w   branży,   która   przyciągała 

przystojnych, obdarzonych twórczymi zdolnościami i pasją mężczyzn. Myśl, że żaden z nich 
nie rozpalił  w niej ognia namiętności,  była śmieszna, wręcz  absurdalna.  Chyba że jego 
podejrzenia okazałyby się słuszne. Jeśli tak, to postawa Królowej Lodu jest kamuflażem. 
Barwą ochronną. Czy tylko on widział w niej przerażoną kobietę? I tylko on domyślał się 
prawdziwych powodów przywdziania przez nią maski oziębłej kobiety?

- Jeżeli masz zamiar mnie pocałować, to pocałuj - odezwała się oschle. Nerwy miała 

napięte   do   ostateczności   od   tego   czekania   i   żaru,   którym   płonęło   jej   ciało.   Chciała 
pocałunku   i   bała   się   go   jednocześnie.   Podobne   doznania   już   kiedyś   były   przyczyną   jej 
kłopotów. - Chciałabym trochę się przespać przed podróżą - dodała.

Rafe uśmiechnął się z zadowoleniem. Była przerażona, lecz nie stchórzyła.
Jeszcze bardziej zbliżył się do niej. Wzdrygnęła się, ale nie cofnęła.
-   Zamknij   oczy,   Claire   -   poprosił   cicho.   Nie   posłuchała   go.   -   W   porządku   -   rzekł   z 

background image

westchnieniem - jak wolisz.

I bardzo powoli, z rękami celowo opuszczonymi wzdłuż ciała, pochylił głowę, żeby ją 

pocałować.

Jego wargi dotknęły jej ust lekko, delikatnie. Jakby motyl musnął kwiat. Bez nacisku. 

Bez zniewolenia. Bez przymusu. Tak bardzo się bal, żeby nie odwróciła głowy. Wyczuwał jej 
napięcie, ona jednak pozostała nieporuszona. Nie wychodziła mu naprzeciw, ale też nie 
wycofywała się. Przycisnął wargi troszkę mocniej, wciąż ostrożny, gotowy do odwrotu przy 
pierwszym odruchu niechęci z jej strony.

Lecz Claire nie poruszyła się. Nie wiedziała, że wargi mężczyzny mogą być tak miękkie. A 

pocałunek taki delikatny. Czując jego usta na swoich, miała wrażenie takiej samej słodyczy 
i bezpieczeństwa jak wtedy, kiedy malutki Beau całował ją w policzek. Powoli zamknęła 
oczy   i   zdała   sobie   sprawę,   że   jakaś   drobna   cząstka   jej   niepokoju   ulatuje.   Pochyliła   się 
nieznacznie  ku mężczyźnie,  próbując sama troszkę  mocniej  przycisnąć do jego ust swe 
wargi.

W odpowiedzi każdy nerw ciała Rafe’a zadrżał od szalonego napięcia. Wcisnął ręce do 

kieszeni   spodni,   żeby   się   powstrzymać   od   przyciągnięcia   jej   do   siebie   i   okazania   swej 
namiętności. Zacisnął dłonie i czubkiem języka zaczął wodzić po jej wargach, cierpliwie, 
łagodnie,   czekając,   aż   utajone   w   niej   pragnienie   wyzwoli   się   i   skłoni   ją   do   dalszego 
ustępstwa. A jego doprowadzi do szaleństwa.

Zdał   sobie   bowiem   sprawę,   że   pocałunek   z   Claire   jest  niewyobrażalnym   przeżyciem. 

Smak   jej   warg   odurzył   go,   a   ich   nieśmiały   dotyk   pobudził   bardziej   niż   wszystkie 
wyrafinowane   pieszczoty,  które  ofiarowały  mu dotąd  inne kobiety.   Zastanawiał   się, jak 
daleko jeszcze może się posunąć, żeby nie stracić panowania nad sobą. Chciał porwać tę 
kobietę w ramiona, przytulić do siebie, czuć jak najbliżej jej małe, piękne piersi. Pragnął 
rozpaczliwie wyrazić w najgorętszym pocałunku całą swą namiętność. Lecz równocześnie 
wiedział, iż nie może sobie na to pozwolić, dopóki nie przywiedzie jej do takiego samego 
pragnienia i nie otrzyma od niej sygnału zachęty. Nagle poczuł, że jej język wysuwa się 
powoli, z wahaniem i wreszcie dotyka jego języka. Jęknął cicho i na moment dotarł do 
słodkiej głębi jej ust. Zaraz jednak oderwał się od niej i cofnął o krok.

- Dobranoc, Claire - powiedział. Głos miał ochrypły z pożądania. Oczy rozszerzone z 

namiętności. Ciało napięte i tętniące rytmem rozszalałej krwi. - Do zobaczenia rano na 
lotnisku.

Chwycił klamkę i gwałtownie otworzył drzwi. Wiedział, że musi uciekać, w przeciwnym 

razie   ulegnie   spojrzeniu   jej   szeroko   otwartych,   błyszczących   oczu,   w   których   widział 
rodzące   się   pożądanie.   Gdyby   pocałował   ją   tak,   jak   naprawdę   chciał   i   czego   ona 
nieświadomie   oczekiwała,   śmiertelnie  by  ją   wystraszył.  Czuł   instynktownie,  że  nie  była 
jeszcze   gotowa   do   dzielenia   z   nim   nieokiełznanej   pasji,   a   on   nie   potrafiłby   już   dłużej 
utrzymać się w ryzach. Szybkim krokiem wyszedł na ganek, minął kamienne lwy, zbiegł po 
schodach i nie oglądając się za siebie, wskoczył do czekającej na niego limuzyny.

Claire stalą w progu z dłonią przy gorących wargach i patrzyła, aż samochód zniknął za 

bramą na końcu długiego podjazdu. Zastanawiała się, czy właśnie nie zrobiła pierwszego 
kroku, którego obiecała sobie nigdy więcej nie postawić.

I dziwne było to, że perspektywa wspólnego wyjazdu z Rafe’em nie wydawała się jej już 

tak zatrważająca.

background image

ROZDZIAŁ 6
Królowa   Lodu   wróciła.   Następnego   dnia   rano   siedziała   dumnie   wyprostowana   obok 

Rafe’a w samolocie lecącym do Lubbock w Teksasie. Zrobiła wszystko, co możliwe, żeby 
przywrócić swój wizerunek. Włożyła wygodne, praktyczne obuwie, szczelnie zapięty pod 
szyję żakiet, włosy ściągnęła do tyłu w kok, zrobiła nieskazitelny makijaż. A zachowywała 
się tak ozięble, że już na sam jej widok człowiek mógłby dostać zapalenia płuc.

Rafe poczuł się nieco rozczarowany, lecz nie był zdziwiony. Wiedział bowiem, że metoda 

„krok do przodu, dwa kroki wstecz” jest typowa dla odzyskiwania równowagi po każdym 
doświadczeniu,   które   pozostawiło   uraz   fizyczny   czy   psychiczny.   U   Claire,   rozmyślał, 
obserwując ją spod oka, prawdopodobnie chodzi o obydwa.

Dla   kobiety   gwałt   musi   być   wstrząsającym   przeżyciem,   pozostawiającym   wielorakie 

następstwa. Rozmowa z Pierce’em poprzedniego wieczoru i zachowanie  Claire w czasie 
pocałunku   utwierdziły   w   przekonaniu   Rafe’a,   że   to   właśnie   jej   się   przydarzyło.   Nie 
okazywała bowiem wahania czy lęku na myśl o pocałunku, naturalnego i instynktownego 
przed pierwszym zbliżeniem. A potem jej usta pod jego wargami nie drżały z nerwowego 
podniecenia. Ona była autentycznie przerażona. To był pierwotny, skręcający wnętrzności 
strach.

Mimo to pocałowała go. To mii dawało nadzieję. Nadzieję, że pewnego dnia, może już 

niedługo, zanim on całkiem oszaleje w oczekiwaniu na ten moment - ona pozwoli mu na 
więcej niż tylko pocałunek. Sama go do tego zachęci i będzie dzielić z nim to przeżycie z 
niekłamanym uniesieniem i namiętnością.

Podobnie   oceniała   sytuację   psycholog   dyżurująca   przy   telefonie   zaufania   dla   ofiar 

gwałtu, czynnym całą dobę, z którą przeprowadził rozmowę po powrocie do domu.

-   Nie  mogę  niczego   stwierdzić  z   całą   pewnością  bez   znajomości   stanu   faktycznego   - 

powiedziała, kiedy podzielił się z nią swymi podejrzeniami. - Jednak wydaje mi się, że pana 
przypuszczenia są słuszne. Chyba była zgwałcona. Jeżeli naprawdę tak się stało i pan jest 
pierwszym   mężczyzną,   którym   się  po  tym  zainteresowała,   to  mogę  panu   udzielić  tylko 
jednej, ale bardzo ważnej rady. Proszę postępować niezmiernie ostrożnie. Niech pan nie 
będzie natarczywy i do niczego jej nie nakłania. Może pan spróbuje z nią na ten temat 
porozmawiać. To zawsze pomaga. I niech pan ją zachęci, żeby poradziła się specjalistów. 
Nawet mimo znacznego upływu czasu fachowa porada pomogłaby jej uporać się z tego typu 
problemem. Jednak nade wszystko - powtórzyła psycholog z naciskiem - niech pan nie 
dąży   do   zbliżeń   i   nie   wymaga   od   niej   współdziałania.   Proszę   pozwolić,   żeby   to   ona 
nadawała   kierunek   waszym   stosunkom   zgodnie   z   jej   własnymi   psychicznymi 
możliwościami.

Rafe zamierzał w pełni dostosować się do rady. Aż do osiągnięcia celu.
Niczego od niej nie zażąda ani do niczego nie przymusi. Po prostu będzie przy niej przez 

cały czas. Jak pokusa. Jak przynęta. Niech przyzwyczai się do niego i jego obecności. Będzie 
ją łagodnie prowadził we właściwym kierunku, aż zaufa mu na tyle, żeby ulec drzemiącej w 
niej namiętności. I tak już ufała mu bardziej, niż to sobie uświadamiała.

Właśnie   przed  chwilą  usnęła,  choć twierdziła,   że nie  może  spać  w obecności  obcych 

ludzi. Siedziała z rękami opuszczonymi na kolana i z głową niewygodnie przechyloną na 
oparcie   fotela.   Uśmiechając   się   czule,   wyjął   z   jej   palców   wieczne   pióro   i   odłożył   na 
podniesiony,   podręczny   blat.   Uniósł   rozdzielającą   ich   siedzenia   podpórkę   i   delikatnie 
wsunął ramię pod jej plecy. Zesztywniał,  kiedy wymamrotała coś przez sen. Wstrzymał 
oddech w obawie, że Claire się obudzi i zaprotestuje przeciwko takiej poufałości. Lecz ona 

background image

tylko przytuliła się do niego. Z policzkiem przy jego piersi i dłonią opartą tuż ponad srebrną 
klamrą   jego   paska   wyglądała   jak   pełne   ufności   kocię,   które   znalazło   się   w   znajomych, 
czułych rękach.

Rafe   nakrył  jej  dłoń  swoją  i  przycisnął  ją   lekko  do  siebie.  Zamknął   oczy.  Zasypiał  z 

uśmiechem cichej satysfakcji.

- ...schodzimy do lądowania w Lubbock. Kapitan prosi o zapięcie pasów, opuszczenie 

podręcznych blatów i ustawienie w pionie oparć foteli...

Metaliczne, zniekształcone głośnikiem polecenia wyrwały Claire z głębokiego snu.
Rafe   także   się   obudził,   lecz   nie   otwierał   oczu,   tylko   czekał   ciekawy,   jak   się   Claire 

zachowa. Gdy tylko zauważyła, co jej służyło za poduszkę, zesztywniała i usiłowała usiąść 
prosto. Usłyszał, że cicho sapnęła z irytacją i oczyma duszy widział zakłopotanie na jej 
twarzy, kiedy rozważała swój kolejny ruch.

Rzuciła okiem na Rafe’a, żeby się upewnić, czy śpi, i przygryzając wargę, bardzo powoli, 

milimetr po milimetrze wysunęła dłoń. Potem uchwyciła w dwa palce jego nadgarstek, 
podniosła do góry rękę i uchylając głowę, przełożyła mu ją na kolano. Chwyciła wieczne 
pióro, ułożyła rozrzucone papiery i dopiero wtedy trąciła Rafe’a łokciem.

- Rafe, obudź się - odezwała się ożywionym głosem. - Schodzimy do lądowania.
- Hm? - udawał, że z wolna powraca do przytomności. Wyprostował ramiona, potem się 

przeciągnął, ocierając się przy okazji o Claire.

Nie odsunęła się nawet o centymetr.
- Długo spałem? - zapytał.
- Chyba przez całą drogę - wymamrotała, schylając się po teczkę. Położyła ją na kolanach 

i otworzyła z trzaskiem. - Właściwie nie zwróciłam uwagi.

- Przez cały czas pracowałaś? - Patrzył, jak metodycznie układa papiery i przybory do 

pisania na właściwe miejsca.

- Uhm. - Zatrzasnęła teczkę. - W samolocie można się dobrze skupić.
Skoro ona chce prowadzić taką grę, niech tak będzie, pomyślał. Tymczasem. Nie powie 

jej, że na policzku ma odciśnięty ślad guzika jego koszuli.

-   Co   to   za  miasto?   -   zapytała   Claire.  Mrużąc   oczy,   usiłowała   w  gęstniejącym   mroku 

odszukać   na   leżącej   na   kolanach   mapie   kolejną   mijaną   przez   nich   miejscowość   w 
zachodnim Teksasie.

- Ropesville.
Rafe nie musiał nawet odczytywać tablicy informacyjnej witającej przybyszów. Odwrócił 

się do Claire.

-   Może   byśmy   się   tu   zatrzymali?   Wyjrzała   przez   okno   samochodu   i   zlustrowała 

otoczenie.

- Nie, nie nadaje się - odrzekła, potrząsając głową.
- Za duże, za ruchliwe. - Znów pochyliła się nad mapą. - Myślę, że powinniśmy zjechać z 

tej szosy w jakąś mniej uczęszczaną. Skręć w lewo przy pierwszym zakręcie. - Podniosła 
mapę bliżej do oczu. - To chyba będzie droga numer 41.

Rafe zatrzymał samochód na parkingu następnego motelu.
Claire spojrzała zdumiona znad mapy.
- Co ty robisz? Dlaczego stoimy?
- Zwracam ci uwagę, jeśli sama tego nie zauważyłaś, że słońce już zaszło i nic prawie nie 

można odczytać z mapy. Według mnie czas na odpoczynek.

background image

- Ale...
- Żadnego ale - przerwał Rafe. Jego cierpliwość wystawiona na próbę przez Królową 

Lodu, przez cały dzień w najwyższym stopniu oziębłą i odpychającą, wyczerpywała się.

- Krążymy już tak w kółko - spojrzał na zegarek - prawie od sześciu godzin, przejeżdżamy 

przez każdy przeklęty metr kwadratowy tego nieszczęsnego bezludzia. Nie wiem, czy od 
przedwczoraj spałem z pięć

godzin, wliczając w to drzemkę w ciasnym fotelu w samolocie. A jadłem tylko podany 

tam   omlet   i   jakiegoś   hamburgera   po   drodze.   Jestem   zmęczony   i   głodny.   Muszę   wziąć 
gorący prysznic, wypić zimne piwo i zjeść solidny stek z wszystkimi możliwymi dodatkami. 
W tej właśnie kolejności. A potem chcę się porządnie wyspać przez osiem godzin. Myślę, że 
tobie też się to należy.

Przyjrzał się jej uważnie i uderzyło go, że wcale nie robi wrażenia zmęczonej. Wyglądała 

tak samo świeżo i nieskalanie jak rano, kiedy wyruszali w podróż.

Z jakichś niezrozumiałych dla niego samego przyczyn jej wygląd go zezłościł.
- A może Hollywoodzkiej Królowej Lodu obce są takie słabości, typowe dla zwykłych... - 

urwał nagle, gdyż zobaczył wyraz jej twarzy. - Co się stało?

Odwróciła głowę.
- Masz rację - odrzekła, wpatrując się w mapę - to był długi dzień. - Zaczęła ją składać lub 

raczej   próbowała   to   robić.   Dlaczego   mapy   nigdy   nie   składają   się   tak   łatwo   jak   się 
rozkładają, przemknęło jej przez myśl. - Jesteśmy oboje zmęczeni i...

Wyciągnął rękę, żeby jej dotknąć, lecz tylko przytrzymał mapę, z którą nie mogła sobie 

poradzić.

- Nie chciałem być taki obcesowy. - Wyrządził jej przykrość i poczuł się jak grubianin. A 

przecież to nie ona go rozdrażniła, po prostu był wykończony. Wypuścił z ręki mapę. - 
Przepraszam cię.

- Nie masz za co przepraszać - szepnęła ze wzrokiem utkwionym w mapę. Otworzyła 

szeroko   oczy.   To   była   znana   sztuczka,   która   miała   powstrzymać   łzy.   -   Dobrze,   że   się 
zatrzymałeś. A ja... - Sztuczka się nie udała. - Do licha - powiedziała cicho i odwróciła twarz 
w stronę okna. Zgniotła w palcach brzeg mapy.

- Claire, na miłość boską. - Rafe patrzył przerażony na pierwszą łzę spływającą po jej 

policzku.   -   Claire,   kochanie,   nie   płacz   -   powiedział   zrozpaczony   i   bezradny,   jak   każdy 
mężczyzna  wobec kobiecych  łez.  - Jeżeli  nie chcesz,  nie musimy się tu  zatrzymywać.  - 
Gotów był jej wszystko teraz obiecać, byleby nie płakała. - Możemy jechać tak długo, jak 
zechcesz.

Po policzku pociekła druga łza. Otarła ją wierzchem dłoni, jak dziecko.
- Ja n-nie dlatego - odparła, zła na siebie za okazanie słabości. Czuła się upokorzona.
- Więc dlaczego?
- To nic. Przepraszam. Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Ja...
Rafe nie mógł znieść tego ani chwili dłużej. Ujął jej twarz i delikatnie odwrócił ku sobie.
- Powiedz mi - poprosił łagodnym głosem. Patrzyła na niego w milczeniu przez chwilę, 

która jemu wydawała się wiecznością, szafirowymi, błyszczącymi od łez oczami. Wargi jej 
drżały. Rafe pragnął scałować te łzy z czułością, która falą zalała mu serce. A potem całować 
wargi, żeby zaczęły drżeć już nie ze smutku, lecz z namiętności. - Powiedz mi - powtórzył 
cicho, z trudem powstrzymując odruch tkliwości.

- Nie cierpię tego przezwiska! - wybuchnęła gwałtownie. - Nigdy go nie znosiłam. Ale 

jeszcze bardziej jest mi przykro, kiedy ty tak o mnie mówisz.

background image

- Chodzi ci o Królową Lodu?
Kiwnęła głową.
- Jakbym była taka zimna... i nieczuła... i... - Choć sama nie była pewna, czy to nie jest 

prawda. Nawet teraz, gdy ją to tak zabolało, nie była pewna.

- Już nigdy tak nie powiem - przyrzekł. - I spiorę na kwaśne jabłko każdego, kto cię tak 

nazwie. - Ujął jej twarz w dłonie i kciukami otarł resztki łez. - Już wszystko dobrze?

Pociągnęła jeszcze nosem i skinęła głową.
- Przepraszam, że zachowałam się jak idio...
- Nie. - Dotknął kciukami jej warg. - To ja przepraszam, że doprowadziłem cię do płaczu. 

To się nigdy nie powtórzy. - Miał taką nadzieję. Musiał użyć całej siły woli, żeby oderwać 
dłonie od jej twarzy. - Co powiesz na taki pomysł. Może byśmy wynajęli sobie dwa pokoje w 
tym motelu? - zaproponował. - Wykąpiemy się, przebierzemy i poszukamy największych, 
najbardziej soczystych steków w całym Ropesville.

Claire zmusiła się do podobnie lekkiego tonu.
- A czy można by zamienić jeden z tych steków na porcję jarzyn? Nie jadam mięsa.

-   Wątpię,   czy   tutaj   mają   jakieś   specjalne   dania   jarskie   -   odezwał   się   Rafe,   kiedy   w 

godzinę później siedzieli naprzeciwko siebie w restauracji. - Ale wiem, że będziesz mogła 
dostać tutejszą cętkowaną fasolę, pieczone ziemniaki, bo to zawsze podają do steków. No i 
zieloną sałatę, jak ładnie poprosisz.

- Skąd wiesz, co tu podają do steków? W pierwszej chwili miał ochotę skłamać. Zdziwiło 

go to, gdyż już od dawna nie odczuwał takiej pokusy. Przestał ukrywać swe pochodzenie, 
kiedy przekonał się, że nie dla wszystkich kobiet wartość mężczyzny zależy od tego, kto był 
jego dziadkiem i czy jego rodzina jest zamożna.

- Wychowałem  się we Flat Rock,  kilkadziesiąt kilometrów stąd - powiedział.  - Jeżeli 

chłopak chciał zrobić na dziewczynie wrażenie, to przyjeżdżał z nią na randkę właśnie do 
Ropesville. Tu było najbliższe kino i kręgielnia. Najlepsza restauracja w promieniu wielu 
mil   znajdowała   się   wprawdzie   w   klubie   sportowym   we   Flat   Rock,   ale   -   w   jego   głosie 
zabrzmiała gorycz - tam wstęp był tylko dla członków.

- Rozumiem, że ty nie miałeś karty członkowskiej.
- To byłoby raczej trudne - odrzekł zupełnie szczerze, jakby chciał się zrehabilitować 

przed sobą za poprzednią pokusę kłamstwa. - Moja rodzina mieszkała w najbiedniejszej 
dzielnicy tego miasteczka. Ludzie naszego pokroju nie byli mile poza nią widziani, chyba 
jako dozorcy czy kucharki.

Nie   wiedział,   jak   przyjmie   to   zwierzenie   kobieta,   przed   którą   wszystkie   drzwi   stały 

otworem.

Wyglądało na to, że całkiem normalnie.
- Czy twoja rodzina nadal tam mieszka, we Flat Rock?
-   Tak.   W   domu,   w   którym   się   wychowałem,   wciąż   jeszcze   mieszka   mama   z   moim 

najmłodszym   bratem,   Matteo.   Zostanie   sama,   kiedy   on   na   jesieni   wyjedzie   na   studia. 
Najstarsza  siostra,  Inez, wyszła  za mąż za farmera  i mieszka  w pobliżu. Druga siostra. 
Mercedes, i jej mąż, też są niedaleko, mają dom na przedmieściu Brownfield. Prowadzą 
szkołę pilotażu na tamtejszym lotnisku i wykonują różne usługi lotnicze.

- Jak liczne masz rodzeństwo?
- Ze mną jest nas siedmioro. Jeszcze jedna siostra, Ramona, jest adwokatem w Dallas - 

powiedział z wyraźną dumą. - Pilar znasz. Brat Luis jest na drugim roku studiów.

background image

- A twój ojciec?
- Zginął w czasie pożaru na polu naftowym, kiedy miałem piętnaście lat.
- Bardzo mi przykro - szepnęła, gdyż z tonu, jakim to powiedział, wywnioskowała, że 

bolesne wspomnienie o wypadku ojca było ciągle żywe.

- Mnie też - mruknął.
Zjawiła się kelnerka z napojami - piwem Lone Star z lodu dla Rafe’a i mrożoną herbatą 

dla Claire.

Przyjęła od nich zamówienie, nie mrugnąwszy nawet okiem, kiedy Claire poprosiła o 

porcję steku bez steku.

- Chyba będziesz chciał się zobaczyć z rodziną, skoro już jesteś tak blisko?
- Chyba. - Westchnął. Gdyby do nich nie wstąpił, matka urwałaby mu głowę.
Claire spojrzała na niego zaciekawiona. Wydawało się, że jego rodzina była bardzo zżyta, 

więc powinien skwapliwie skorzystać z okazji odwiedzenia bliskich.

- Nie masz ochoty?
- Nie, skądże, mam. Tylko... - Wzruszył ramionami i zaczął zeskrobywać paznokciem 

etykietę z butelki. - Moja matka zrobi zaraz z tego wielką hecę. Powrót marnotrawnego 
syna i takie tam. Będzie chciała sprosić wszystkich krewnych z bliższych i dalszych okolic, i 
wyprawić wielkie, rodzinne przyjęcie, na które poświęci swego najdorodniejszego cielaka.

- Więc co z tego? - Claire nadal nie mogła zrozumieć, dlaczego Rafe tak niechętnie się 

odnosi do wizyty w domu. Ją bardzo by ucieszyło, gdyby matka chciała dla niej zrobić 
przyjęcie.   Niestety,   jej matka   wydawała  przyjęcia   jedynie z  towarzyskiego   obowiązku.   - 
Chyba byłoby bardzo przyjemnie?

- Taak. - Rafe porównał w myślach to rodzinne zgromadzenie do balu w domu brata 

Claire, gdzie był zaledwie wczoraj.

- Myślę, że powinieneś zrobić to dla swojej matki. Kelnerka przyniosła zamówione dania. 

Claire  jadła  z prawdziwą  przyjemnością.  Zielona  sałata  była  świeża  i krucha,  pomidory 
miały pomidorowy smak, co się rzadko zdarzało, cienkie plasterki czerwonej cebuli i sos 
winegret zaostrzały apetyt. A do tego podano grube grzanki chleba domowego wypieku na 
kwasie, natarte czosnkiem, z roztapiającym się na nich masłem.

- Nigdy bym nie pomyślał, że sobie z tym poradzisz - odezwał się Rafe po kilku minutach 

pełnej skupienia ciszy.

Claire, z pełnymi ustami, spojrzała na niego pytająco.
Wskazał widelcem niemal pusty talerz.
Przełknęła jedzenie.
- Ty zjadłeś hamburgera dzisiaj po południu, a ja tylko frytki.
- Myślałem, że wpadłaś na jakiś idiotyczny pomysł odchudzania się. Gdybyś mi wcześniej 

powiedziała, że nie jadasz mięsa, moglibyśmy gdzieś po drodze kupić chociaż owoce.

- Nie chciałam ci zawracać głowy. I to mówi kobieta, pomyślał, która nie zawaha się 

przed wierceniem dziury w brzuchu każdemu, kto pracuje nad jej filmem. Pokręcił głową ze 
zdziwieniem nad skomplikowaną kobiecą psychiką.

- I wolałaś być głodna - stwierdził z nutą żartobliwej nagany. - Wobec tego jutro rano - 

rzekł   stanowczo   -   przed   wyruszeniem   w   drogę   zabierzemy   ze   sobą   torbę   chłodniczą   i 
załadujemy do niej zapas owoców i soków. Trzeba było tak zrobić już przed wyjazdem z 
Lubbock. Lepsze to niż tłuste hamburgery. Aaa, oto mój stek. - Spojrzał łakomie na mięso. - 
Nie jadłem kawałka porządnej wołowiny od wyjazdu z Teksasu.

Pozwoliła mu w spokoju sycić się soczystym mięsem i dopiero po paru dobrych chwilach 

background image

spytała:

-   Skoro   wychowałeś   się   w   tej   okolicy,   to   zapewne   dobrze   znasz   wszystkie   małe 

miasteczka w tym regionie.

Miał   to   być   subtelny   wyrzut,   że   niepotrzebnie   krążyli   tak   długo   w   poszukiwaniu 

idealnego Burley.

-  Właściwie  nie  bardzo.  -  Jej  aluzja  była  dość przejrzysta.   -  Opuściłem   dom  w parę 

miesięcy po maturze. - Niedługo po tym, jak Laura Lyn Parker wystawiła go do wiatru. - I 
nigdy tu na dłużej nie wracałem. Małe miasteczka szybko się zmieniają, zwłaszcza w takich 
niestabilnych ekonomicznie czasach, jakie mieliśmy przez ostatnie dwanaście lat.

- Dokąd wyjechałeś po maturze?
-   Początkowo   nie   za   daleko.   Dostałem   pracę   na   polu   naftowym   w   rejonie   Midland, 

potem   przeniosłem   się   do   Houston,   a   w   końcu   na   platformę   wiertniczą   w   Zatoce 
Meksykańskiej.

- A jak to się stało, że z Zatoki Meksykańskiej przeniosłeś się do Hollywood, i to jako 

reżyser?

Przeszłość   Rafe’a   tak   bardzo   różniła   się   od   życiorysów   znanych   jej   ludzi.   To   było 

fascynujące.

- Przyjechała ekipa filmowa robić film dokumentalny o pracy i życiu na dalekomorskiej 

platformie wiertniczej. Byłem wtedy jeszcze bardzo młody, miałem dwadzieścia trzy lata, i 
kręcenie filmu, nawet dokumentalnego, wydawało mi się o wiele bardziej interesujące niż 
wydobywanie ropy. Więc trochę im pomagałem, a kiedy skończyli, wyjechałem razem z 
nimi. Ale praca nad filmem się skończyła, a ja byłem bez grosza i musiałem szukać nowego 
zajęcia.

- I dlatego zostałeś kaskaderem?
- Tak. Ta robota zapowiadała się na znacznie ciekawszą od przenoszenia z miejsca na 

miejsce oświetlenia czy kamer. - I o niebo lepiej płatną, dodał w duchu. - Stąd już droga do 
stanowiska   szefa   ekipy   kaskaderów   była   stosunkowo   prosta.   A   potem   dalej,   do 
reżyserowania filmów akcji.

- A ten film dokumentalny, który zasługiwał na Oskara, zrobiłeś tak od niechcenia? - 

spytała. Skinął głową w podziękowaniu za komplement.

- No to już znasz historię mego życia. Teraz twoja kolej.
- Moja?
-   Proszę   o   historię   twojego   życia.   Jak   to   się   stało,   że   siedzi   tu   przede   mną   Claire 

Kingston, producentka filmowa? - spytał, patrząc na nią uważnie.

-   O   nieba!   -   To   pytanie   ją   speszyło.   Nie   lubiła   opowiadać   o   swojej   przeszłości.   - 

Wystarczy przeczytać pierwsze lepsze czasopismo zajmujące się kinem albo jeszcze lepiej 
popularne magazyny. Powtarzają do znudzenia te same fakty z mojego życia. Zapis dla 
potomności.

- Z. pewnością nie wszystkie fakty. - Nie spuszczał z niej wzroku.
- Wszystkie, które miały znaczenie - powtórzyła z uporem.
Rozłożyła palce, żeby na nich wyliczać te wydarzenia.
-   Trzeba   zacząć   od   tego,   że   urodziłam   się   -   dotknęła   pierwszego   palca   -   i   to   jak 

stwierdzają dziennikarze - uśmiechnęła się - we właściwym czasie, gdyż w tym dniu moi 
rodzice obchodziliby jedenastą rocznicę ślubu, gdyby przedtem się nie rozwiedli, co im nie 
przeszkodziło   wkrótce   pobrać   się   na   nowo.   Nie   pamiętam   tego,   ale   mówiono   mi,   że 
pierwsze urodziny spędziłam z nianią w Beverly Hills, bo mama i tata właśnie załatwiali 

background image

sobie w Meksyku drugi rozwód. Potem przez jakiś czas nic się specjalnego nie działo, a w 
czwartym roku życia zadebiutowałam w filmie w niewielkiej roli sierotki o anielskiej buzi i 
niewyparzonym języku. Partnerowałam aktualnej kochance mego ojca, grającej zakonnicę. 
Wypaliłam pierwszego - i dzięki Bogu jedynego - papierosa przed kamerą, kiedy miałam 
dziesięć lat. Całowałam się pierwszy raz jako trzynastolatka w filmie „Pełnoletnia” i za tę 
rolę dostałam Oskara.

Zaczęła   wyliczać   na   palcach   drugiej   ręki.   -   Pierwszą   scenę   miłosną   zagrałam   mając 

szesnaście lat, ale nie mogłam obejrzeć tego filmu, bo był dozwolony od lat osiemnastu. - 
Ton jej głosu był teraz mniej niefrasobliwy. - Wtedy też włożyłam po raz pierwszy długą 
suknię, gdyż bohaterka, którą grałam, szła na bal maturalny.

Nie dodała tylko, że to był jedyny bal maturalny, w którym brała udział.
-   Dwa   lata   później   zagrałam   pierwszą   już   dorosłą   rolę   w   „Oszustach”,   po   czym 

zrezygnowałam   z   aktorstwa.   I   tak   oto   -   dotknęła   ostatniego   palca   -   Claire   Kingston, 
kobieta, producent filmowy, siedzi teraz naprzeciwko ciebie.

- Rzeczywiście wtedy całowałaś się po raz pierwszy?
-Tak.
Wszystko,   co   robiła   po   raz   pierwszy,   działo   się   w   filmie.   Pierwsze   wypowiedziane 

ordynarne słowo, pierwszy wypalony papieros, pierwsza długa suknia, pierwszy romans - 
wszystko na oczach ekipy filmowej. Każdy znaczący krok w jej życiu był pozorem, fikcją, 
przeżyciem sfabrykowanym dla potrzeb kamery. Doszło do tego, że zaczynała zastanawiać 
się, czy jest zdolna do przeżywania prawdziwych uczuć, czy je rozpozna, gdy nadejdą. Co 
doprowadziło nieuchronnie do zdarzenia, które rozegrało się później.

-   Już   państwo   zjedli?   -   Kelnerka   przerwała   ich   rozmowę,   zanim   Rafe   zdołał   zadać 

następne pytanie.

- Tak, dziękujemy - odparła Claire.
- Może przynieść jakiś deser? Kawę?
- Dla mnie nie. A dla ciebie, Rafe?
Potrząsnął głową.
- Proszę rachunek.

Z   restauracji   wyszli   w   milczeniu.   Był   ciepły,   teksaski   wieczór.   Powietrze   pachniało 

kurzem, bylicą i spalinami unoszącymi się nad przecinającą szosę drogą,” która oddzielała 
parking restauracji od ich motelu.

Kiedy przechodzili przez skrzyżowanie, choć nie było wielkiego ruchu. Rafe wziął Claire 

za rękę.

Claire pozwoliła mu spleść palce ze swoimi bez najmniejszego protestu. Nie czuła nawet 

cienia niepokoju. Przeciwnie, wydawało się jej, że tak właśnie powinno być - jej dłoń w jego 
gorącej, silnej, chroniącej ją ręce.

Spoglądała na niego spod oka, gdy, ciągle trzymając się za ręce, przechodzili koło biur 

motelu, a potem obok basenu, w kierunku przydzielonych im pokojów. Zastanawiała się, 
jakim   byłby   kochankiem.   Czy   okazałby   jej   taką   delikatną   czułość   jak   wczoraj,   przy 
pocałunku? Czy może nie potrafiłby opanować namiętności? Czy oczekiwałby od niej takiej 
samej reakcji? Czy umiałby się powstrzymać, gdyby się zlękła? Był takim silnym, potężnie 
zbudowanym   mężczyzną.   Lecz   także   dżentelmenem.   Człowiekiem   subtelnym.   Nie 
wyrządziłby jej krzywdy, choćby nawet nie sprostała jego oczekiwaniom.

Pociągał   ją   fizycznie   -   wbrew   jej   woli.   Być   może   nigdy   nie   będzie   miała   lepszej 

background image

sposobności, żeby zmierzyć się ze swym strachem. A jednak gdy wypuścił jej rękę, aby 
wyjąć   klucz   z   kieszeni   opiętych   na   muskularnych   nogach   dżinsów,   poczuła   uścisk   w 
żołądku. Czy wystarczy jej odwagi, aby poszukiwać odpowiedzi na nurtujące ją pytania? 
Czy   ma   pozostać   emocjonalną   kaleką,   dlatego   że   nie   potrafi   wyzbyć   się   obaw,   mimo 
nadarzającej się szansy?

Otworzył drzwi jej pokoju.
- Dobranoc, Claire - powiedział łagodnym głosem. Ujął jej dłoń i położył na niej klucz. - 

Śpij smacznie.

Odwrócił się w stronę drzwi swego pokoju.
- Rafe? - Usłyszała swój głos, zanim zdążyła ten
impuls powstrzymać.
- Słucham.
Przełknęła ślinę.
- Czy pocałujesz mnie na dobranoc?

ROZDZIAŁ 7
Te ciche słowa były jak uderzenie pięścią w splot słoneczny. Znieruchomiał, starając się 

pojąć ich właściwe znaczenie.

„Czy   pocałujesz   mnie   na   dobranoc?”   Chciała,   żeby   ją   pocałował   na   dobranoc. 

Niewątpliwie to zdanie znaczyło dokładnie to. Nic więcej. Nic mniej. Czy rzeczywiście?

Odwrócił się do niej, zdecydowany spełnić jej prośbę, a potem zabrać ją do siebie. I 

wtedy przypomniał sobie, co mówiła psycholog z telefonu zaufania. „Niech pan nie będzie 
natarczywy i do niczego jej nie nakłania. Proszę pozwolić, żeby to ona nadawała kierunek 
waszym   stosunkom   zgodnie   z   jej   własnymi   możliwościami   psychicznymi”.   Wiedział,   że 
musi się dostosować do tej rady. Zbliżył się do Claire i tak jak poprzedniego wieczoru, z 
rękami opuszczonymi wzdłuż ciała, pochylił głowę i tylko wargami dotknął jej ust.

Zadrżała.
Uniósł głowę.
- Claire?
- Całuj mnie - domagała się szeptem, jakby w udręce. Pochyliła się ku niemu i oparła 

zaciśnięte dłonie na jego piersi. - Proszę. Całuj mnie.

Otoczył ją ramionami i połączył jej usta ze swymi.
Zarzuciła   mu   ręce   na   szyję,   wspięła   się   na   palce,   podsuwając   gwałtownie   usta   do 

pocałunku, jak kobieta opanowana niepowstrzymaną namiętnością.

Poddał się na moment temu wrażeniu. Mocniej ją przytulił. Rozwarł szerzej wargi. Już 

miał dać się ponieść nieoczekiwanej fali uniesienia, gdy nagle uświadomił sobie, że to nie 
namiętność nią kieruje, lecz jakaś brawurowa, rozpaczliwa zuchwałość. Przypominała małą 
dziewczynkę, która decyduje się nagle na otwarcie drzwi szafy, aby stanąć oko w oko z 
zamieszkującym ją potworem. Ciało Claire w jego ramionach było napięte i sztywne, nie 
wyczuwał w nim uległości i pożądania. A dźwięk, który usłyszał, nie był jękiem zachwytu, 
lecz przerażenia. Jego zapał ostygł, jakby ktoś oblał go kubłem zimnej wody. Objął dłońmi 
jej głowę i głaskał zaplecione po kąpieli w warkocz włosy. Potem odchylił ją leciutko do 
tyłu.

- Claire - powiedział z ustami przy jej wargach. Jego oddech był jeszcze gorący. Jej - 

przyspieszony, urywany, jakby po długim biegu. Czul pod swymi kciukami na jej skroniach 

background image

szybko bijący puls.

- Claire. Uspokój się, dziecino. To nie jest wyścig. To pocałunek. - Dotknął wargami 

najpierw jednego, a potem drugiego kącika jej ust. - Po prostu pocałunek.

Wciągnęła  powietrze  głęboko, spazmatycznie,  jak  dziecko,  które dopiero co przestało 

szlochać, i kiedy znowu objął ją ramionami, pozostała nieruchoma z uniesioną ku niemu 
twarzą.

-   O   to   właśnie   chodzi   -   pochwalił   ją   i   zaczął   całować   jej   policzki,   brodę,   powieki. 

Delikatnie, powoli, żeby ukoić to wzburzenie. Gdy poczuł, że się odpręża, szepnął:

- Tak, właśnie tak. - I znów dotknął wargami jej ust.
Jeszcze   jakby   trochę   niepewna,   tym   razem   pokonując   wahanie,   rozchyliła   wargi   w 

oczekiwaniu.   Pieszczotę   jego   ust   i   języka   przyjęła   z   cichym   westchnieniem,   nie   jak 
agresywną   napaść,   lecz   podarunek,   którego   nie   może   odrzucić.   Starała   się   rozpoznać 
uczucia,   które   ją   ogarnęły.   Ten   mężczyzna   obdarowywał   ją   czułością,   poczuciem 
bezpieczeństwa. I wywoływał w niej jeszcze coś, co dopiero zaczynała pojmować - zmysłowe 
podniecenie. Chciała się sycić jego pocałunkiem bez końca, gdyż z tą pieszczotą nie wiązało 
się   żadne   nieprzyjemne   doznanie   -   strachu,   niebezpieczeństwa,   bólu.   Dokonuję 
zadziwiającego   odkrycia   jak   na   dwudziestopięcioletnią   kobietę,   pomyślała.   Pragnęła   się 
rozkoszować tym pocałunkiem i upajać się nim coraz bardziej.

Rafe od razu wyczuł zmianę, jaka w niej zaszła. Oparł się o futrynę na wpół otwartych 

drzwi, przyciągnął Claire do siebie tak mocno, aż poczuł przy sobie jej piersi i biodra, a 
potem zaczął pieścić plecy poprzez cienki jedwab bluzki. Kusiło go, żeby przesunąć palce 
wzdłuż wyczuwalnych pod materiałem ramiączek stanika i ująć w dłonie jej małe piersi. 
Lecz nie był pewien, jak by to przyjęła. Czy była gotowa na kolejny krok?

Tuliła   się   do   niego   taka   rozgrzana.   Jej   zmysły   już   były   pobudzone,   wilgotne   wargi 

odwzajemniały pocałunki, a palce nieprzerwanie gładziły jego włosy. Przesunął ręce ku jej 
piersiom i musnął je lekko. Zesztywniała. Odsunął ręce.

- Nie, nie - szepnęła tuż przy jego ustach. - Wszystko w porządku. Tylko mnie trochę 

wystraszyłeś. - Jej głos nieco drżał. - Już dobrze, naprawdę.

Rafe  jednak wiedział,  że  to nieprawda.  Powrócił  ślad  dawnych  obaw,  a on nie mógł 

pozwolić, aby choć cień jej strachu ciążył na atmosferze ich fizycznego zbliżenia. Jeżeli w 
końcu Claire mu się odda, to całkowicie, bez zastrzeżeń.

- Kochanie, jutro znowu mamy przed sobą długi dzień - wyszeptał, rozluźniając uścisk 

ramion.

Oparta o niego, nie zareagowała, jakby bała się poruszyć.
- Ale przecież ty... ty...
- Pragnę ciebie? - Wiedział, że to miała na myśli.
- Tak, pragnę. - Położył dłonie na jej karku i przytulił czoło do jej czoła. - Czy nikt ci nie 

mówił, że nie za każdym razem mężczyzna musi otrzymać to, czego pragnie?

- Nie? - spytała z niedowierzaniem.
Zastanawiał się, czy rzeczywiście tego nie wiedziała, czy po prostu była zdziwiona, że to 

mężczyzna jest orędownikiem wstrzemięźliwości.

- Nie. - Objął dłońmi jej talię. - Myślałem, że wie o tym każda dziewczyna już w liceum. 

Przynajmniej taka, która ma starszych braci.

- Nie chodziłam do liceum - odparła. - Miałam prywatnych nauczycieli. A Gage i Pierce 

są znacznie starsi ode mnie - odruchowo stanęła w obronie rodziny.

-   Pozwól   więc,   że   uzupełnię   luki   w   twej   edukacji,   panno   Kingston.   Nie   spełnione 

background image

pożądanie może być dla mężczyzny frustrujące, ale z pewnością niczym mu nie grozi. I 
kobieta nie musi się tym przejmować, chyba że sama pragnie je zaspokoić. Czy to jasne? - 
Uniósł jej twarz do góry. - Jasne? - powtórzył.

- Tak - odrzekła słabym głosem.
Była zażenowana, lecz równocześnie odczuła wielką ulgę.
- Dobrze. A to po to, żebyś dobrze zapamiętała, co powiedziałem.
Jeszcze raz ją pocałował,  równie delikatnie, jak przedtem, lecz na tyle długo, że gdy 

wreszcie uniósł głowę, oboje ciężko oddychali.

- Dobranoc, Claire - szepnął schrypniętym głosem i szybko odsunął ją od siebie.
Wpatrywała się w niego trochę jeszcze oszołomiona.
- Idź już. - Popchnął ja lekko w kierunku pokoju. - Poczekam, aż zamkniesz się na klucz.
- Dobranoc, Rafe. - Z jej oczu wyczytał zdumienie. - I dziękuję - szepnęła, zamykając za 

sobą drzwi.

Odczekał moment, a kiedy usłyszał, że klucz przekręca się w zamku, podszedł do drzwi 

swego pokoju. Za pierwszym razem nie mógł trafić do zamka. Zaklął cicho.

- Cała nadzieja w tym, że mają tu telewizję kablową - wymruczał, otwierając wreszcie 

pokój. Wiedział,  że tej nocy  nie zmruży oka. Każda  cząstka  jego ciała  wyrywała  się do 
kobiety, która była tuż obok, za ścianą.

Claire   myślała,   że   następnego   dnia   rano   będą   się   czuli   niezręcznie.   Powinni.   Dzięki 

Rafe’owi tak się jednak nie stało. Zjedli razem śniadanie w złudnym chłodzie wczesnego 
poranka, po czym wyszli na zakupy. Kupili torbę chłodniczą i zapakowali do niej zapas 
owoców, napojów i trochę różności do przegryzania. Rafe wyśmiewał się z jej dietetycznych 
odżywek owsiano-orzechowo-rodzynkowych i „źródlanej” wody, a ona wyliczała mu kalorie 
w   czekoladowych   batonach   i   cukierkach,   które   według   niego   były   niezbędne   w   czasie 
dłuższej  podróży.  Uzupełnili  paliwo  i  o godzinie  ósmej trzydzieści  ruszyli   na  zachód  w 
promieniach słońca wpadających już przez boczną szybę samochodu.

Claire wydawało się, że nigdy jeszcze nie czuła się tak odprężona i beztroska. Po części 

dlatego, że znalazła się daleko od Hollywood. Poza zasięgiem obmowy, podstępnych ciosów 
w plecy. Z dala od plotek i dziennikarzy, od nie kończących się przyjęć, podczas których 
można było zyskać lub stracić reputację pomiędzy jednym daniem a drugim.

Kolejnym   powodem   była   niewątpliwie   przyjemność   podróżowania   samochodem   w 

przepiękny, pogodny dzień, pokonywania kilometrów przy cichej muzyce płynącej z radia, 
w lekkim wietrze, wpadającym przez uchylone szyby. W takiej chwili miała wrażenie, że 
wszystko, co najlepsze, jest jeszcze przed nią.

Lecz   najważniejsza   przyczyna   leżała   w  czym   innym.   Można   by   powiedzieć   raczej,   że 

siedziała, o pół metra od niej. Claire spojrzała na trzymającego kierownicę i wpatrzonego 
przed siebie mężczyznę. Usadowił się wygodnie, widać było, że jego mięśnie są całkowicie 
rozluźnione, a przecież wciąż wyglądały na twarde jak skala i nieodparcie kojarzyły się z 
opoką. Patrząc na jego profil, Claire pomyślała, że jest to twarz człowieka poważnego i 
bezkompromisowego.

Szerokie,   gładkie   czoło,   orli   nos,   wydatne   kości   policzkowe,   znamionujący   upór 

podbródek. Wyraz  powagi  łagodziły  jednak  kształtne  usta, długie rzęsy i czarne,  faliste 
włosy, teraz rozwiane wiatrem. Dłonie spoczywające na kierownicy były silne i niezawodne, 
palce lekko wystukiwały rytm piosenki country płynącej z radia. Szerokie ramiona, tors 
zwężający   się   w   talii,   płaski   brzuch,   muskularne   uda.   Emanował   siłą,   zmysłowością,   a 

background image

jednocześnie budził zaufanie.

Wiedziała   już,   że   mogła   na   niego   liczyć,   zwłaszcza   na   jego   wrażliwość   i 

odpowiedzialność.   Czuła,   jak   ta   zlodowaciała   grudka,   którą   gdzieś   w   głębi   siebie 
przechowywała od tak dawna, zaczyna się powoli roztapiać.

- Co takiego dostrzegłaś? - spytał. Czuł na sobie jej wzrok jak delikatną pieszczotę. - 

Została mi na brodzie resztka sosu?

Jadł na śniadanie kiełbaski i ta swoista dieta w stylu Południa była przyczyną żartów 

Claire, która zamówiła otręby z chudym mlekiem.

Potrząsnęła głową.
- Zastanawiałam się, kiedy dojedziemy do Flat Rock.
Spojrzał na nią kątem oka.
- Spieszy ci się z jakiegoś szczególnego powodu?
- Nie.
A jednak się jej spieszyło. Zainteresowanie osobą Rafe’a przeniosło się na wszystko, co 

go dotyczyło.

- Po prostu lubię mieć wszystko zaplanowane - dodała.
- Tak? - udał zdumienie. - Naprawdę? W odpowiedzi usłyszał jej cichy śmiech.
- Zawiadomiłem mamę, że nie może nas oczekiwać wcześniej niż o trzeciej.
- Sądziłam, że do Flat Rock jest około osiemdziesięciu kilometrów.
- Tak - przyznał - w linii powietrznej. Ale my nie fruwamy, a nawet nie wybraliśmy sobie 

najkrótszej drogi. Pomiędzy Ropesville i Flat Rock jest sporo małych miasteczek. Może 
któreś z nich okaże się naszym Burley.

- Może.
Do   Flat   Rock   zajechali   jednak   wcześniej,   gdyż   Claire   wystarczyła   za   każdym   razem 

jedynie minuta na podjęcie decyzji, że żadne z kolejnych mijanych małych miast nie spełnia 
jej wymagań. Gdy dojechali do znaku granicznego na skraju Flat Rock, Rafe mógł już tylko 
szczerze  współczuć ekipie, która  do tej pory poszukiwała  lokalizacji  pleneru. Ani jedna 
miejscowość, którą widzieli, nie odpowiadała wyobrażeniom Claire.

- Budynek szkolny jest zbyt nowoczesny - orzekła w jednym z miasteczek.
- Za dużo szyldów na głównej ulicy - stwierdziła w innym.
- Wielkomiejska atmosfera.
- Na rynku powinno stać podium dla orkiestry jak w dawnych czasach.
- Budynek sądu jest z kamienia, a powinien być z cegły.
- Nie ma baru z napojami bezalkoholowymi.
- Zaniedbane.
- Współczesne budownictwo.
- Wszystko psuje ten parking.
Rafe   starał   się   jej   wytłumaczyć,   że   nie   ma   racji.   Kupcom   można   by   zapłacić   za 

tymczasowe   zdjęcie   szyldów,   budowa   podium   czy   ceglanej   fasady   budynku   nie   była 
problemem, a skoro nie przewidywali kręcenia scen na parkingu, to obojętne, jaki on jest 
lub czy go w ogóle nie ma.

Claire nie chciała słuchać.
- Czego ty, do licha, szukasz? - zawołał w pewnym momencie.
- Burley - odparła chłodno.
Jego groźne spojrzenie nie wywarło na niej żadnego wrażenia. Pochyliła się nad mapą i 

czerwonym krzyżykiem skreśliła kolejne miasto.

background image

Rafe   musiał   powstrzymać   uśmiech   podziwu.   Claire   w   różnych   kwestiach   mogła 

wykazywać niepewność, gdy jednak chodziło o sprawy zawodowe, nie wahała się nigdy. 
Przystąpiła do poszukiwań fikcyjnego Burley jak dowódca oddziału zwiadowczego, który 
nie może odstąpić od wyznaczonego celu. Kiedy w parę minut później wjechali w główną 
ulicę   Flat   Rock,   a   Claire   zaczęła   się   rozglądać   wokół   z   dużym   zainteresowaniem, 
rozbawienie Rafe’a przygasło.

Flat Rock wyglądało rzeczywiście tak, jakby ostatnie ćwierćwiecze nie wywarło na nie 

żadnego wpływu. Wprawdzie tu i ówdzie zauważało się ślady upływu czasu, lecz w zasadzie 
wszystko było bardzo zadbane przez dumnych ze swego miasteczka mieszkańców. Boisko 
zbudowanego przed dwudziestu pięciu laty liceum otaczały z dwóch stron drewniane ławki 
dla widzów,  którym wyniki rozgrywek  sportowych pokazywano  na staromodnej tablicy, 
gdyż technika elektroniczna jeszcze tu nie dotarła. Na rynku stało drewniane podium, a 
przez szybę miejscowej drogerii widać było stoisko z napojami chłodzącymi.

- Budynek sądu nie jest z cegły - zwrócił uwagę Rafe.
- Ale za to bank jest - zauważyła Claire, obserwując bacznie okazałą, starą budowlę. - 

Jestem przekonana, że właściciele pozwoliliby nam go wykorzystać.

- Tutejsi radni zaprojektowali parking na przeciwległym końcu miasta.
Claire spojrzała na Rafe’a z wyrzutem.
- Od początku wiedziałeś, że Flat Rock doskonale nadaje się na Burley - stwierdziła. - 

Prawdopodobnie   już   po   przeczytaniu   scenariusza.   Dlaczego   nie   powiedziałeś? 
Zaoszczędziłoby to wiele czasu i wysiłku.

- Flat Rock jako Burley? - zaśmiał się. - Chyba żartujesz.
- Nie, mówię poważnie i ty dobrze o tym wiesz. Jest po prostu doskonałe. Ten rynek, 

podium, szkoła. O, mój Boże! Czy to jest biblioteka? Wręcz wymarzona. Zatrzymaj się - 
poprosiła. - Muszę ją obejrzeć od środka.

Rafe skierował samochód w stronę parkingu przy motelu, położonym na skrzyżowaniu 

autostrady i szosy prowadzącej do centrum miasteczka. Przez całą drogę nadal dyskutowali 
o możliwości nakręcenia plenerów we Flat Rock.

- Nie do wiary. - Claire ze zdumieniem pokręciła głową, wysiadając z samochodu. - Ono 

jest   właśnie   takie   jak   trzeba.   -   Zatrzasnęła   drzwiczki.   -   Może   jesteś   zbyt   blisko   z   nim 
związany, dlatego nie widzisz, że jest idealne - zastanawiała się na glos, zdziwiona, że dla 
Rafe’a nie jest to tak oczywiste.

- Może - odparł posępnym tonem. A może nie chcę kręcić tego przeklętego filmu właśnie 

tutaj, dodał w duchu.

W czasie ostatnich piętnastu lat starał się otrząsnąć ze swych butów pył Flat Rock. Żyć z 

dala od tych małostkowych, prowincjonalnych tradycjonalistów.

Oczywiście, bywał tutaj. Przyjeżdżał - jeśli tylko mógł - na różne uroczystości rodzinne, 

takie jak wesela czy chrzciny. Lecz nigdy nie zostawał dłużej niż jeden, lub najwyżej dwa 
dni.   I   za   żadną   cenę   nie   chciałby   spędzić   w   rodzinnym   mieście   przeszło 
półtoramiesięcznego okresu zdjęciowego.

Dusił   się   we   Flat   Rock.   Czuł   się   osaczony   przez   tutejszych   ludzi.   Oni   go   tu   już 

jednoznacznie osądzili, bez względu na to, czy kiedyś pokładali w nim nadzieje, czy byli do 
niego   uprzedzeni.   Dla   nich   wszystkich   pozostał   na   zawsze   biednym,   meksykańskim 
chłopakiem z ubogiej dzielnicy, który zbyt wysoko mierzył, zadając się z Laurą Lyn Parker i 
dostał po nosie.

Z pewnością w stanie Teksas było wiele innych miejscowości nadających się na filmowe 

background image

Burley.

-   Jak   tylko   zainstalujemy   się   w   motelu   -   Claire   mówiła   w   podnieceniu   -   zaraz 

zatelefonuję do Tony’ego.

Tony kierował wszystkim, co wiązało się ze sprawnym przebiegiem zdjęć plenerowych, 

począwszy od wyżywienia ekipy realizacyjnej, na niezbędnych uzgodnieniach z władzami 
miasta kończąc.

- Jeżeli mamy zacząć zdjęcia zgodnie z harmonogramem - ciągnęła - musi się tu jutro 

zjawić   i   szybko   załatwić   formalności.   Nie   zostało   wiele   czasu.   I   trzeba   zadzwonić   do 
Roberta   -   tę   uwagę   skierowała   bardziej   do   siebie   -   żeby   zawiadomił   wszystkich   o 
znalezieniu Burley. Dennis, Becky i R.J. też muszą jak najszybciej tu przylecieć i zacząć 
działać.

- Więc podjęłaś decyzję. Bez uzgodnienia ze mną.
- Ale dlaczego, na litość boską, miałbyś się nie zgodzić? - spytała.
Była gotowa wysłuchać wszystkich jego zastrzeżeń. Jako reżyser musiał przecież mieć 

wizję scen plenerowych i z jego opinią powinna się liczyć.

- Tylko weź pod uwagę - dodała - że na dalsze poszukiwania nie zostało wiele czasu, a 

Flat Rock wygląda naprawdę na idealne miejsce. Chyba że jest coś, o czym nie wiem. Może 
biurokraci z magistratu będą stawiać jakieś przeszkody?

Potrząsnął głową. Urzędnicy z pewnością gotowi będą wręczyć jej klucze do miasta na 

wiadomość,   że   ona   chce   tu   robić   film.   I   postawią   jej   pomnik,   jak   się   zorientują,   ile 
pieniędzy przy tej okazji zasili lokalny budżet.

- Więc o co chodzi? - Szczerze ją dziwiła niechęć Rafe’a.
A jemu duma nie pozwoliła na wyjawienie prawdy. Nie potrafiłby znieść litości, a bał się, 

że takie uczucie wzbudzi w Claire, jeśli przyzna się do swych rozterek.

- O nic - odparł. - Oczywiście, masz rację. Flat Rock jest idealne.

ROZDZIAŁ 8
Kiedy   zajechali   pod   dom   pani   Santana,   zobaczyli   stojące   już   przed   nim   cztery   inne 

samochody.   Rafe   od   razu   je   rozpoznał.   Zakurzony   pikap   ze   strzelbą   myśliwską, 
przewieszoną w poprzek tylnej szyby należał do Inez, żony farmera. Świetnie utrzymanym 
kombi   z   dwoma   dziecięcymi   fotelikami   przyjechali   Mercedes   z   mężem,   Jimmym   Lee. 
Właścicielem   starego,   rozklekotanego   mustanga   był   Luis,   który   uparcie   nazywał   ten 
wehikuł zabytkiem. Stał też srebrzysty taurus, kupiony przez Rafe’a matce kilka lat temu. 
Brakowało   tylko   japońskiego   czerwonego,   dwuosobowego   kabrioletu   Ramony,   ale   ona 
musiała jechać z Dallas ponad piętnaście godzin.

Rafe   przyglądał   się   z   uśmiechem   tej   zbieraninie.   Teksańczycy   kochali   samochody. 

Żałował,   że   nie   mógł   przyjechać   z   Kalifornii   swym   starym   porche.   Zrobiłby   wrażenie, 
zwłaszcza na szwagrze - Jimmym Lee.

- Chyba już wszyscy są - powiedział do Claire, wysiadając z auta.
- Sądzisz, że ten strój jest odpowiedni? - spytała. Wysiadła, nie czekając, aż Rafe otworzy 

jej drzwiczki.

- Może powinnam była włożyć coś bardziej eleganckiego?
- Nie - potrząsnął głową. - Wyglądasz świetnie, wierz mi.
Miała   na   sobie   jasnobłękitną,   jedwabną   bluzkę,   wpuszczoną   w   bawełniane   spodnie 

koloru khaki, w militarnym stylu. Włosy zaplotła w jakiś bardzo skomplikowany warkocz. 

background image

Na nogi włożyła proste sandałki. Domyślał się, że w jej wyobrażeniu takie ubranie było 
odpowiednio   skromne   i   stosowne   dla   kobiety   na   kierowniczym   stanowisku   w   czasie 
wolnym   od   pracy.   I   zapewne   miała   rację.   Lecz   ponadto   ujawniało   ono   jej   wrodzone 
poczucie   stylu   i   podkreślało   wszystkie   wdzięki   dziewczęcej,   szczupłej   figury.   Pod 
przylegającym do ciała jedwabiem bluzki rysowały się niewielkie, kształtne piersi. Skórzany 
i   chyba   bardzo   kosztowny   pasek   uwydatniał   wcięcie   w   talii,   a   spodnie   -   łagodne 
zaokrąglenie bioder.

Rafe, zbliżając się do Claire, sycił się tym uroczym widokiem.
- Świetnie, to mało powiedziane. - Posłał jej żartobliwie lubieżne spojrzenie.
Zarumieniła się, zmieszana komplementem.
- Może powinnam wziąć żakiet. Leżał na siedzeniu samochodu, więc schyliła się, żeby po 

niego sięgnąć.

- Zostaw. - Odciągnął ją od drzwi samochodu i zatrzasnął je. - Chodź. - Włożył jej rękę 

pod swe ramię. - Pokażę ci, jak się bawić w tym towarzystwie.

Ominął główną ścieżkę, prowadzącą do frontowych drzwi i poprowadził Claire dookoła 

domu   boczną   dróżką,   krętą   i   częściej   używaną,   pomiędzy   wybujałymi,   obsypanymi 
różowymi kwiatami krzewami mirtu, a potem koło garażu, służącego jego matce raczej jako 
składzik.   Unoszący   się   zapach   pieczonego   na   ruszcie,   przyprawionego   aromatycznymi 
ziołami mięsa mieszał się w ciepłym powietrzu późnego popołudnia ze słodką wonią letnich 
kwiatów.   Dochodzący   z   wnętrza   domu   gwar   stawał   się   coraz   głośniejszy.   Słychać   było 
zarówno charakterystyczne,  teksaskie przeciąganie  głosek, jak  i szeleszczący,  melodyjny 
hiszpański. Dochodzili do otwartych, tylnych drzwi domu.

- Jesteś pewna, że chcesz uczestniczyć w tym spędzie? Oho, za późno. Już nas zobaczyli.
Uwolnił   rękę   Claire   i   wyciągnął   ramiona   do   drobnej,   uśmiechniętej   kobiety,   prawie 

biegnącej w ich stronę.

- Mamo. - Przytulił ją do siebie.
Z  potoku  hiszpańskich  słów  Claire   zrozumiała  tylko  „Rafael”,  ale  z  tonu  wyczuła,  że 

matka czule beszta syna.

Rafe,   potrząsając   głową   ze   śmiechem,   odpowiadał   w   tym   samym   języku,   po   czym 

odwrócił się do Claire, żeby ją przedstawić.

Claire   nie   wiedziała   wprawdzie,   jak   powinna   wyglądać   spracowana   wdowa,   która 

dochowała   się   siedmiorga   dorosłych   dzieci,   jednak   żaden   z   obrazów,   które   mogłaby 
podsunąć wyobraźnia, nie odpowiadały wizerunkowi stojącej przed nią postaci. Zamiast 
przygarbionej, zgaszonej staruszki w czerni zobaczyła wesołą kobietę w bardzo kolorowej, 
kretonowej sukience i espadrilach. Matka Rafe’a miała czarne, krótko ostrzyżone włosy, 
mocno przyprószone siwizną, a oczy, podobnie jak syn, koloru gorącej, czarnej kawy. I 
równie przenikliwe.

-  Mamo, to  jest  Claire  Kingston.  -  Rafe  dokonał  prezentacji.   - Moja  mama,  Dolores 

Santana.

Claire ujęła silną, stwardniałą od pracy dłoń.
- Bardzo mi miło panią poznać, pani Santana - powiedziała, żałując w duchu, że nie 

zdobyła się na bardziej oryginalne powitanie. - Rafe dużo mi o pani opowiadał.

-   Tak?   -   Starsza   pani   uniosła   zaciekawiony   wzrok   na   syna,   po   czym   powróciła 

spojrzeniem do Claire. - O tobie mówił nam bardzo mało. Chodź.

- Poklepała jej szczupłą dłoń, której nie wypuszczała ze swej ręki. - Musisz poznać moje 

córki i opowiedzieć nam o tym filmie, który robisz z Rafaelem.

background image

- Mamo - Rafe próbował się wtrącić, choć wiedział, że nie uda mu się odwieść matki od 

tego tematu - nie sądzę, by Claire chciała rozmawiać o pracy. To podobno ma być przyjęcie.

- Nie mam nic przeciwko temu - odparła Claire, tak jak się spodziewał.
- A widzisz? Ona nie ma nic przeciwko temu. A teraz - machnęła ręką w kierunku syna - 

idź porozmawiać sobie z braćmi. Luis już nie może się doczekać, kiedy pokaże ci, jak z 
Jimmym Lee wyszykowali samochód. A Miguel, mąż Inez, z pewnością potrzebuje cię do 
pomocy przy rożnie. Ją oddam ci później, jak się lepiej poznamy.

- Ale - Rafe gorączkowo szukał wymówki - ona jeszcze nikogo nie poznała.
- Nie ma sensu przytłaczać jej całą rodziną od razu - odrzekła Dolores pogodnie. - Niech 

pozna wszystkich po kolei.

- Ja też się jeszcze z nikim nie przywitałem.
- Z siostrami zdążysz przywitać się przed kolacją.  Pani Santana  pociągnęła Claire za 

sobą, pozostawiając na placu boju skonsternowanego Rafe’a.

- Proszę, bracie. - Szwagier Rafe’a Jimmy Lee podał mu butelkę zimnego piwa.
- Dzięki. - Rafe pociągnął spory łyk, nie spuszczając wzroku z matki, prowadzącej Claire 

w stronę ustawionego pod rozłożystym drzewem stołu, gdzie zebrało się kilka kobiet.

- Przyjaciółkę Luisa też tam zaprowadziła. - Jimmy Lee wskazał głową ładną blondynkę, 

siedzącą   przy   końcu   stołu.   Trzymała   na   kolanach   jedną   z   bliźniaczek   Jimmy’ego   i 
Mercedes.

Luis uśmiechnął się kwaśno.
- Już od pół godziny mama nie daje jej spokoju.
-   Musi   się   dowiedzieć   tego,   co   ją   najbardziej   interesuje   -   wtrącił   Miguel.   -   Jak   się 

prowadzicie tam, na uczelni, kiedy nie może mieć was na oku. - Mrugnął szelmowsko do 
Rafe’a. - Twojej pani też to nie ominie.

Rafe coś mruknął i upił piwa.
-   Czy   mama   nie   zdaje   sobie   sprawy,   że   żyjemy   w   dwudziestym   wieku?   Teraz   na 

przyjęciach   mężczyźni   i   kobiety   nie   zbierają   się   w   osobnych   grupach.   -   Rafe   nie   był 
zachwycony tą sytuacją towarzyską.

- We Flat Rock taki jest zwyczaj. - Matteo, najmłodszy z braci, wręczył Miguelowi miskę 

z sosem. -A mama go stosuje zwłaszcza wtedy, gdy chce zaspokoić swoją ciekawość.

Miguel polał pikantną zaprawą ułożone na rożnie żeberka i kurczaki.
- Jedzenie będzie gotowe nie wcześniej niż za godzinę - stwierdził Jimmy Lee. - Chodź ze 

mną, Rafe. Pokażę ci, co udało mi się zrobić z wyścigówką Luisa.

- Od jak dawna się widujecie? - spytała Dolores, nie tracąc czasu na wyszukane wstępy.
-   Widujemy?   -   powtórzyła   zdziwiona   Claire.   Oczekiwała,   że   matka   Rafe’a   będzie   ją 

wypytywać o film. - My się nie spotykamy. Po prostu razem pracujemy. My... - Jak można 
nazwać mężczyznę, z którym się nie „widuje”, natomiast całuje, tak jak ona poprzedniego 
wieczoru? - ...jesteśmy kolegami - dodała, mając nadzieję, że rumieńce na jej policzkach 
zostaną przypisane upałowi. - Kolegami z pracy.

Dolores nie wyglądała na przekonaną.
- Rafael nigdy nie przedstawiał rodzinie żadnego swego kolegi z pracy.
- No cóż... - Claire nie wiedziała, co powiedzieć. - Właściwie, to on nie przywiózł mnie 

tutaj,   żeby   przedstawić   rodzinie.   Po   prostu   byliśmy   w   tych   stronach,   bo   poszukujemy 
plenerów do „Desperata” i... - wzruszyła ramionami - znaleźliśmy się w tym mieście.

background image

- „Desperat”? Plenery? Co to wszystko znaczy?
- Na miłość boską, mamo - odezwała się jedna z kobiet - daj jej przynajmniej usiąść, 

zanim   przystąpisz   do   przesłuchania   trzeciego   stopnia.   -   Uśmiechnęła   się   do   Claire   i 
poklepała drewnianą ławkę obok siebie. - Jestem Inez, najstarsza siostra Rafe’a.

Claire usiadła koło niej.
- A to Mercedes. - Inez wskazała kobietę w zaawansowanej ciąży, siedzącą przy stole na 

obitym   pluszem   fotelu.   -   A   tamta   to   Sandy,   przyjaciółka   Luisa   ze   studiów,   trzyma   na 
kolanach   Dorrie,   jedną   z   bliźniaczek   Mercedes.   -   Objęła   ramieniem   dziesięcioletnią 
dziewczynkę siedzącą obok i powiedziała:

- A to Susana, moja najstarsza. Dziewczynka wstała i dygnęła.
- Chciałabyś się czegoś napić? - Mercedes przejęła rolę gospodyni, gdyż Inez zajęła się 

córką, która coś jej szeptała na ucho. - Piwa? - Oparła się o poręcz fotela, żeby się podnieść. 
- Może lemoniady?

- Proszę, nie wstawaj, jeśli mi powiesz, gdzie jest lemoniada...
- Nic mi nie będzie, rozwiązanie nie jest takie bliskie, jak na to wygląda. - Mercedes 

ruszyła w kierunku stojącego po drugiej stronie stołu termosu.

- Ruch dobrze mi zrobi. - Nalała lemoniady do plastykowego kubka. - Mamo, skoro już 

tu jestem, może i tobie podać jeszcze jeden?

Dolores potrząsnęła niecierpliwie głową.
- Kiedy się spodziewasz? - spytała zaciekawiona Claire, biorąc z rąk Mercedes kubek. 

Tara nawet w dniu porodu nie była taka tęga.

- Za jakieś trzy miesiące. To znowu będą bliźnięta, dlatego tak wyglądam. - Mercedes 

ostrożnie usadowiła się w fotelu. - Jimmy Lee jest oczywiście zachwycony i bardzo dumny 
ze swojego wyczynu, a nawet zapowiada podobny za dwa lata, ale ja zgłosiłam weto. Bardzo 
kocham moje dzieci, ale te - poklepała się czule po brzuchu - będą ostatnie.

Dolores   odczekała   cierpliwie,   aż   Mercedes   skończy   swe   zwierzenia,   i   przystąpiła   do 

ataku.

- Więc od jak dawna ty i Rafe jesteście kolegami z pracy?
- Mamo! - zawołały chórem Inez i Mercedes takim samym zirytowanym tonem.
- O co chodzi? - Dolores obrzuciła córki wzrokiem pełnym urazy. - Czy nie wolno mi 

zainteresować się pracą  mego pierworodnego syna? No, opowiedz mi - zwróciła się do 
Claire.

Rafe   patrząc   na   Claire   siedzącą   pomiędzy   Jimmym   Lee   i   Matteo   przy   zastawionym 

jedzeniem stole, zastanawiał się, o czym ona teraz myśli. Co sądzi o jego rodzinie i czy 
porównuje tę biesiadę z przyjęciem w rezydencji jej brata.

Nie,   rozmyślał,   nie   można   było   w   ogóle   porównywać   szampana   w   kryształowych 

kieliszkach   z   zimnym   piwem   Lone   Star   pitym   prosto   z   butelki,   egzotycznych   dań 
podawanych   na   delikatnej   porcelanie   z   mięsem   pieczonym   na   grillu   i   układanym   na 
papierowych  talerzach.   Podobnie  jak  zawodowej  hollywoodzkiej  orkiestry  z  piosenkami 
country płynącymi z magnetofonu i wreszcie jego zwykłej, małomiasteczkowej rodziny z 
konstelacją   supergwiazd   Hollywoodu.   Nie   wydawało   się,   że   Claire   zaprzątają   takie 
porównania, co było dziwne, zważywszy, że jemu się one nasunęły.

- Jakie konkretnie zadania spełnia producent filmu? - zapytał Matteo, gdy już wszyscy 

zaspokoili pierwszy głód i byli gotowi zająć się jeszcze czymś innym poza jedzeniem.

- No, cóż. - Claire wytarła usta papierową serwetką. - Producent to rodzaj... nadzorcy, 

background image

chyba tak najlepiej można go określić. Kiedy jakiś projekt zostanie przyjęty, producent 
zaczyna kompletować zespół, który będzie realizował film. Angażuje scenarzystę, reżysera, 
scenografa, kierownika zdjęć, to znaczy szefa operatorów kamery - wyjaśniła - aktorów i 
całą resztę ekipy. Producent również określa wysokość budżetu filmu oraz okres zdjęciowy i 
pilnuje, żeby te założenia zostały dotrzymane. Oczywiście - zerknęła na Rafe’a siedzącego 
po drugiej stronie stołu, ciekawa, czy on jej słucha - producent współpracuje  przy tym 
wszystkim   bardzo   ściśle   z   reżyserem.   Od   niego   w   wielkiej   mierze   zależy   sukces   filmu. 
Dobry producent zawsze bierze pod uwagę życzenia reżysera.

- Chyba że pozostają w sprzeczności z oczekiwaniami producenta - dokończył ironicznie 

Rafe.

Chylące   się   ku   zachodowi   słońce   rzucało   na   przedwieczorne   niebo   bladoróżowe   i 

pomarańczowe  smugi. Starsze  dzieci poszły nakarmić jabłkami  kozy sąsiadów,  młodsze 
ułożono już  do  łóżek.  Mercedes  drzemała  w  fotelu.  Miguel  czyścił  rożen.  Jimmy Lee  z 
Matteo majstrowali przy którymś z samochodów. Inez i Dolores szykowały w kuchni kawę i 
desery. Luis ze swoją blondynką, oparci o płot dzielący podwórze od pastwiska, chichotali i 
szeptali sobie czułe słówka.

Rafe obserwował Claire siedzącą samotnie przy stole. Z brodą opartą na splecionych 

dłoniach, wpatrywała się w ciemniejący nad widnokręgiem nieboskłon. Najwyraźniej czuła 
się   wśród   jego   rodziny   lepiej,   niż   mógł   przypuszczać.   W   każdym   razie   nie   była   tak 
powściągliwa jak zwykle wobec obcych ludzi. Kto by zresztą zachowywał długo nieufność - 
myślał   Rafe   -wobec   bezpośrednich,   gadatliwych   mieszkańców   Teksasu,   zasypujących 
gościa  wścibskimi  pytaniami.  Claire  dzielnie znosiła  te przesłuchania,  a nawet  obiecała 
zdobyć dla Matteo plakat z roznegliżowaną Heather Locklear opatrzony jej autografem.

Po raz pierwszy od przyjazdu do domu matki mógł być z Claire sam na sam, podszedł 

więc do stołu i usadowił się koło niej na ławce.

- Zmęczona?
Spojrzała na niego z ciepłym uśmiechem.
- Chyba trochę. Ale to jest miłe zmęczenie. - Westchnęła błogo i powróciła wzrokiem do 

odległej linii horyzontu. - Piękny wieczór, prawda?

- Rzeczywiście piękny - potwierdził wpatrzony w jej profil.
- W Los Angeles nie ma takich zachodów słońca - stwierdziła. - Tu kolory są wprost 

niewiarygodne.   Takie   żywe   i   intensywne.   Trzeba   parę   razy   wykorzystać   tę   scenerię   w 
„Desperacie”.

- Tylko z filmem kojarzy ci się piękny zachód słońca? - spytał rozbawiony.
- No nie. - Położyła splecione dłonie na blacie stołu. - Siedząc tutaj, myślałam sobie...
- Ogólnie o pracy - podpowiedział z łagodną przyganą.
- I o innych sprawach.
- O jakich? - Postanowił się z nią podręczyć. - Ośmielam się prosić, żebyś uchyliła rąbka 

tajemnicy.

- Po prostu... o innych. - Na próżno usiłowała przybrać chłodny wyraz twarzy. Bo myślała 

o nim. O tym, jak ją całował poprzedniego wieczoru. O tym, czy także dzisiaj będzie ją tak 
całował. I co ona wtedy zrobi.

-   Oho,   Claire   Kingston   -   Rafe   delikatnie   przesunął   palcem   po   jej   policzku   -   czy   to 

przypadkiem nie jest rumieniec?

Zacisnęła mocniej dłonie, gdyż pod wpływem tego dotyku przeszedł ją dreszcz.

background image

- To tylko odblask słońca - stwierdziła speszona. Rafe roześmiał się cicho.
- Prosimy na kawę i deser do kuchni - zawołała Inez, wychylając się przez kuchenne 

drzwi.

Trzy   dziecięce   postacie   przemknęły   obok   stołu   z   szybkością   błyskawicy.   Mercedes 

podniosła się z fotela. Miguel założył pokrywę na rożen i ruszył w stronę domu. Za nim 
podążyli trzymający się za ręce Luis i Sandy.

- Masz ochotę na coś słodkiego? - zwrócił się Rafe do Claire.
Spojrzała na niego zdumiona.
- Po takiej kolacji?
Jadła   sałatkę   z   makaronem,   zapiekaną   fasolkę,   wspaniałe,   wyhodowane   w   ogrodzie 

matki Rafe’a pomidory, marynowane ogórki, galaretkę z malin, jajka faszerowane, a po 
tych przystawkach podano jej dwie kolby świeżo ugotowanej, polanej masłem kukurydzy, 
pieczone w folii ziemniaki i koktajl owocowy.

- I tak już wyszłam na głodomora.
- Jest kruche ciasto z truskawkami.
- Nie kuś mnie. - Potrząsnęła głową. - Jestem przejedzona.
Rafe roześmiał się, gdyż wyczuł,  że to tylko kwestia perswazji, nawet jeśli Claire nie 

zdawała sobie z tego sprawy.

Pochylił się ku niej i wyszeptał jej do ucha:
- Domowe, kruche ciasto z truskawkami. - Takim samym tonem zwykł podsuwać innego 

typu pokusy. - Na maśle domowej roboty. Z truskawkami z grządki Inez. A na wierzchu 
obłożone   wspaniałym   kremem   -   cedził   słowa   wolno,   uwodzicielsko   -   z   prawdziwej 
śmietany, ubitej z cukrem waniliowym.

Claire poczuła, że jej serce zaczyna szybciej bić w oczekiwaniu na coś, co nie miało nic 

wspólnego z kruchym ciastem.

- Nie dasz się skusić? Nawet nie spróbujesz? - szeptał jej do ucha. - Choć troszkę?
Wstała od stołu. Takim głosem potrafiłby skłonić ją do wypróbowania wszystkiego.

- O, Rafe uważa się za twardego mężczyznę - roześmiała się cicho Inez, podając Claire 

umyty talerzyk do wytarcia. - Trzeba przyznać, że jest silny, jak, nie przymierzając, jeden z 
tych nagrodzonych byków Miguela. A uparty jak osioł, kiedy jakiś pomysł przyjdzie mu do 
głowy   -   dodała.   -   Ale   serce   ma   gołębie.   Pamiętasz,   mamo,   że   zawsze   znosił   do   domu 
wszystkie zabłąkane w okolicy zwierzaki? - Zwróciła się do matki, która pakowała resztki 
smakołyków, żeby je wręczyć dzieciom przed wyjazdem do domów. - Okaleczone ptaki. 
Oposy.   Króliki.   -   Spojrzała   znowu   na   Claire.   -   Raz   nawet   przyniósł   dużego   armadyla. 
Biedne zwierzę ledwie uniknęło śmierci na autostradzie i Rafe zawziął się, że je wyleczy.

- Kogo się zawziąłem wyleczyć? - Rafe właśnie wszedł do kuchni. Szukał Claire, gdyż 

pomyślał, że może chciałaby już wracać do motelu. Widok Claire wycierającej w kuchni 
naczynia niepomiernie go zdumiał. Nie sądził, że ona w ogóle wie, jak to się robi.

-   Tego   biednego   pancernika,   którego   na   wpół   żywego   znalazłeś   przy   autostradzie   - 

przypomniała  mu Inez.  - Przyniosłeś  go do domu  i trzymałeś  w drewnianej   zagrodzie, 
dopóki na tyle nie wydobrzał, że mógł powrócić na wolność.

- Niczego podobnego nigdy nie zrobiłem. - Rafe pokręcił głową. - Musiałaś mnie pomylić 

z Matteo.

- Matteo też był taki. Ale nie pomyliłam cię z nim.
- Spojrzała na matkę. - Mamo, przecież to był Rafe, prawda?

background image

Dolores przytaknęła skinieniem głowy.
- Pewnego razu oswoił na wpół zdziczałego kotka - opowiadała dalej Inez. - Rafe, tego 

łaciatego kodaka chyba pamiętasz? Wielki, piętnastoletni chudzielec czule przemawiał do 
malutkiego kotka. Mówię ci, to był widok. Przez kilka tygodni go oswajał i nigdy się nie 
zniecierpliwił.   Do   niczego   go   nie   zmuszał.   Tylko   się   do   niego   przymilał,   aż   wreszcie 
stworzonko zaczęło chodzić za nim jak pies. Ciekawe, co się stało z tym kotkiem? - Inez 
postawiła kolejny umyty talerzyk na kuchenny blat.

Claire   podniosła   go   odruchowo   i   zaczęła   wycierać.   Zastanowiło   ją   to   opowiadanie   o 

gołębim   sercu   Rafe’a,   o   jego   okaleczonych   ptakach,   o   potrąconym   przez   samochód 
armadylu i na wpół zdziczałym kotku. Pomyślała, że może i ona w jakimś sensie pasuje do 
tej menażerii. Czyżby Rafe traktował ją jak zranione, półdzikie zwierzątko, które wymagało 
ostrożnego oswajania? Byłoby upokarzające, gdyby tylko dlatego tak czule ją całował i tak 
delikatnie obejmował. A może ona potrzebowała właśnie takiego traktowania? Obcowania 
z mężczyzną, który był tak subtelny i wrażliwy?

- ...i dożył prawie szesnastu lat - mówiła Dolores.
- Kazałam Matteo zakopać go na podwórzu pod tą kępą mirtu, przy której tak lubił się 

wylegiwać całymi dniami.

- Ach, ty moja sentymentalna matulu.- Inez uśmiechnęła się do matki. - Nie wiedziałam, 

że...

- Jimmy Lee mówi, że szykują już z Mercedes bliźniaczki do drogi, bo na nich czas - 

oznajmił Luis, wchodząc do kuchni. - Jimmy uważa, że Mercedes powinna się wcześniej 
położyć. A my z Sandy i Matteo wybieramy się do Bucka. Dzisiaj występuje u niego nowy 
zespół muzyczny, chcemy go posłuchać. - Spojrzał na brata. - Nie poszlibyście z nami?

- To u Bucka występują teraz zespoły muzyczne? - spytał Rafe. Za jego czasów Buck miał 

knajpkę   z   barem,   kilkoma   stolikami,   automatami   do   gry   i   grającą   szafą.   To   nie   było 
miejsce, do którego zapraszało się dziewczyny.

- Można też potańczyć - zachęcał Luis.
- A kto tam przychodzi? - dopytywał się Rafe.
- Ludzie są w porządku. Nie zabrałbym Sandy do jakiejś spelunki. No to idziecie czy nie?
- Sam nie wiem. - Rafe spojrzał na Claire. - Co ty na to? Masz ochotę trochę się zabawić? 

-   Bardzo   pragnął,   żeby   się   zgodziła.   Chciał   trzymać   ją   w   ramionach   tańczącą   przy 
dźwiękach kowbojskich ballad i miłosnych piosenek country. Chciał poczuć, jak ich ciała 
poruszają się w zgodnym rytmie. - Jeżeli ci się nie będzie podobało, zawsze możemy wyjść.

- Chętnie pójdę. Może być miło.

W powszedni dzień u Bucka nie było tłoku. Czteroosobowy zespół grał wcale nieźle i nie 

za głośno, co się nieczęsto zdarzało w tego typu prowincjonalnych  knajpkach. Rafe nie 
czekając nawet, aż podadzą im drinki, poprowadził Claire na parkiet.

- Chodź, nauczę cię tańczyć slow-foxa w tutejszym stylu.
Poszła   bez   najmniejszych   oporów   i   wpatrywała   się   w   niego   ufnym   wzrokiem,   kiedy 

ustawił ją przed sobą.

- Muzykę country tańczy się trochę inaczej. Ja kładę swoją rękę tutaj - położył prawą 

dłoń na jej ramieniu w pobliżu karku - a ty swoją...

- Tutaj - umieściła dłoń na jego boku tuż nad paskiem dżinsów. - Widziałam „Miejskiego 

kowboja”. - Uśmiechnęła się wesoło.

Zaśmiał się.

background image

- Podstawowy krok jest bardzo prosty. O, tak, dosuwasz jedną stopę do drugiej, raz i 

dwa, i trzy, i cztery. Gotowa? Raz i dwa, i trzy, i cztery. Dobrze

-   pochwalił,   prowadząc   ją   już   w   rytm   melodii.   -   Troszkę   uginaj   kolana.   Świetnie.   I 

rozluźnij ramiona.

- Uścisnął lekko kilka razy mięśnie jej ramienia i karku, aż wyczul, że się odprężają. - O 

to chodzi. No widzisz - powiedział z uśmiechem, gdy okrążyli mały parkiet - umiesz już 
tańczyć muzykę country. Jak dotąd wszystko w porządku?

Jak dotąd, pomyślała, jest cudownie.
- Wydaje mi się, że w „Miejskim kowboju” ten taniec trwał  trochę dłużej i krok był 

bardziej skomplikowany.

- Czy to znaczy, że masz ochotę na jeszcze? Jeżeli będzie ją trzymał trochę bliżej, to...
- Tak - szepnęła. Zdecydowanie miała ochotę na jeszcze kilka okrążeń.
Mocniej przycisnął  dłoń do jej karku, tym samym bardziej przyciągając ją do siebie. 

Przysunęła się nawet bliżej, niż to było konieczne. Wprawdzie nie dotykali się ciałami, lecz 
oboje   czuli   nawzajem   bijące   od   nich   ciepło.   Rafe   prowadził   ostrożnie,   utrzymując 
wyznaczony przez nią dystans.

- Teraz musisz obrócić się wkoło - ostrzegł ją cicho i mocnym ruchem dłoni zachęcił do 

tanecznej ewolucji.

Zawirowała   z   wolna   pod   jego   uniesionym   ramieniem   i   znowu   była   przy   nim.   Teraz 

dzieliły ich milimetry. Ponownie nią zakręcił, tym razem szybciej, i gdy do niego wróciła, 
ich ciała już przywarły do siebie. Tańczyli z zamkniętymi oczami, oboje świadomi nagle 
tego, co może i powinno się stać. Rafe objął szyję Claire i odchylił jej głowę tak, że piękne, 
wiśniowe usta znalazły się tuż koło jego warg, jakby gotowe do pocałunku. Ona zacisnęła 
palce na jego koszuli i trzymała ją kurczowo. Spletli mocno dłonie. Wyczuwała ruch mięśni 
jego ciała, jego oddech tuż przy swoich wargach, uderzenia serca przy swych piersiach. A 
także jego pożądanie. Przez moment w napięciu oczekiwała, że ogarnie ją przerażenie. Lecz 
on   natychmiast   zwolnił   uścisk   i   Claire   z   cichym   westchnieniem   ponownie   poddała   się 
rytmowi ballady o kowboju tęskniącym za swą ukochaną.

Rafe musnął wargami jej usta i wyszeptał:
- Claire?
- Tak - odpowiedziała mu drżąco i zamknęła oczy.
- Nie - rzekł łagodnie, lecz stanowczo. - Spójrz na mnie.
Otwierała powieki powoli, jakby były zbyt ciężkie.
- Sądzę, że wiem, czego chcesz - mówił cicho schrypniętym głosem, rozpalającym żarem 

jej   krew   -do   czego   mnie   zapraszasz.   Ale   to   nie   wystarczy.   Musisz   mi   to   wyraźnie 
powiedzieć,  Claire?  - Spojrzenie jego oczu koloru gorącej  kawy przeszyło ją do głębi. - 
Musisz mi powiedzieć, czego pragniesz, zanim posuniemy się dalej.

Wpatrywała się w niego szafirowymi oczami pełnymi rodzącego się pożądania. Chciała 

tylko tego, czego pragną inne kobiety. Miłości. Namiętności. Doświadczania i wyrażania 
tych   uczuć   bez   strachu.   Czuła   instynktownie,   że   Rafe   Santana,   który   patrzył   na   nią 
płomiennym   wzrokiem,   który   tak   delikatnie   jej   dotykał   i   jeszcze   delikatniej   całował, 
stworzy jej taką szansę. Ona tylko musi zdobyć się na odwagę i postawić następny krok.

- Claire?
- Rafe, chcę, żebyś się ze mną kochał - powiedziała zdławionym głosem.

background image

ROZDZIAŁ 9
Nie mógł sobie później przypomnieć, jak wyjaśnił braciom, dlaczego w takim pośpiechu 

wychodzą z Claire od Bucka.

Ledwie   pamiętał   drogę   do   motelu.   Lecz   nigdy   nie   zapomniał   wyrazu   jej   szeroko 

otwartych, szafirowych oczu, kiedy już zamknęły się za nimi drzwi jego pokoju.

Była w nich namiętność, wahanie, determinacja, strach.
Znów   ożył   w   pamięci   obraz   owego   małego,   łaciatego   kotka,   wpatrzonego   w   niego   i 

próbującego zdobyć się na odwagę, gdy pierwszy raz miał wziąć jedzenie z jego ręki.

Lecz sprawa z Claire nie była taka prosta. Zastanawiał się nawet, czy przypadkiem nie 

łudził się tylko, że potrafi rozwiązać jej problemy.

- Kochanie, jesteś pewna, że tego chcesz? - zapytał cicho.
-   Tak,   oczywiście.   -   Widział,   jak   dzielnie   usiłuje   odzyskać   resztki   swej   dawnej 

wyniosłości. - Przecież powiedziałam.

Powoli, ostrożnie wyciągnął do niej rękę.
- To chodź tutaj.
Zawahała się, wpatrzona w niego czujnie. Powoli opuszczał rękę.
-   Nie...   proszę.   -   Podeszła   do   niego   i   podała   mu   dłoń.   -   Ja   tylko...   jestem   trochę... 

zdenerwowana,   to wszystko.  - Nie  patrzyła  mu teraz  w oczy,  długie  rzęsy  ukrywały  jej 
spojrzenie. - Po prostu bardzo dawno nie... i jestem trochę zdenerwowana.

- Pozwól, że pomogę ci się odprężyć. - Rafe uniósł jej dłoń do warg i lekko pocałował, po 

czym podszedł do radia stojącego na nocnym stoliku. - Trochę cichej muzyki. - Pogasił 
wszystkie lampy, poza palącą się w łazience, i uchylił do niej drzwi. - Nie za dużo światła. A 
teraz oboje zdejmiemy buty, żeby nam było wygodniej.

Usiadł   na   brzegu   łóżka   i   zaczął   ściągać   swoje.   Udawał,   że   nie   widzi,   jak   Claire   stoi 

niezdecydowana.   Po   chwili   jednak   pochylona,   przytrzymując   się   szafy,   zsunęła   ze   stóp 
sandałki.

- I co teraz? - zwróciła się do niego z pantoflami w ręce.
- Teraz - odebrał jej pantofle i rzucił za siebie - teraz będziemy tańczyć. - Wyciągnął do 

niej rękę.

Uśmiechnęła   się   niepewnie   i   podeszła   do   niego.   Objął   ją   ostrożnie   ramieniem,   choć 

najbardziej pragnąłby przytulić do siebie z całej siły. Z radia płynęła piosenka o zagubionej 
i odnalezionej miłości kowboja, o straszliwej tęsknocie i spełnionych pragnieniach. Kołysali 
się łagodnie w takt muzyki. Właściwie nie tańczyli, gdyż nawet nie było na to miejsca, tylko 
złączeni ze sobą poddawali się powolnemu rytmowi. Rafe objął plecy Claire, a ona położyła 
mu dłonie na piersiach.  Przebrzmiała  jedna  piosenka,  potem druga  i nagle,  w połowie 
trzeciej, jakby pod wpływem słów o czułym pocałunku, niosącym dwóm sercom radość i 
spełnienie marzeń, Claire objęła Rafe’a i uniosła ku niemu twarz.

- Pocałuj mnie - poprosiła cicho.
Z uśmiechem pochylił  głowę  i dotknął  wargami  jej ust.  Tym razem były  rozchylone, 

gotowe na przyjęcie zmysłowej pieszczoty. A on zaczął niespiesznie wodzić językiem po ich 
obrzeżach;   drażnił   je,   rozpalał,   żeby   pocałunek   stał   się   jeszcze   słodszy   i   bardziej 
upragniony.   Poczuła   zapach   kawy   z   cynamonem   -   taką   właśnie   według   meksykańskiej 
tradycji przyrządzano w domu Rafe’a - i jeszcze coś upajającego, niezwykłego, rodzącego 
się w niej samej.

Troszkę   mocniej   objął   szczupłe,   gorące,   nie   stawiające   najmniejszego   oporu   ciało, 

przycisnął do siebie i przywarł wargami do rozwartych, wiśniowych ust, żeby spełniło się 

background image

marzenie o namiętnym pocałunku. I tak się stało, gdyż Claire odchyliła głowę, objęła go 
ramionami i odwzajemniła pieszczotę. Zadrżał na poły z triumfu, na poły z ulgi. Wiedział, 
że może posunąć się o krok dalej, więc zaczął przesuwać dłonie po jej plecach, powoli, 
zmysłowo, przytulać ją bardziej do siebie, lecz nadal delikatnie, żeby nie przestała czuć się 
bezpieczna w jego uścisku.

A ona zrozumiała, że się go nie boi, i dała się ponieść tym osobliwym emocjom, które 

doprowadziły ją już tak daleko. Rafe był taki potężny, myślała, taki męski. Muskularne 
ciało było takie gorące. Zaczęła dłońmi przesuwać po jego plecach.

Jęknął cicho pod wpływem tej pieszczoty i przyciągnął Claire jeszcze bliżej. Chciał ją 

porwać w ramiona, położyć na łóżku i poczuć pod sobą jej ciało. Jej nagie ciało. Piersi i 
sutki wezbrane pożądaniem. Chciał... tak wiele. Ale najpierw powinna jeszcze bardziej mu 
zaufać i dać się rozebrać. Uchwycił w dłoń jej bluzkę ponad paskiem i zaczął ostrożnie 
wyciągać ją ze spodni. Zesztywniała, lecz nie odsunęła jego ręki. Oderwał wargi od jej ust.

- Podciągnę bluzkę do góry, bo chciałbym dotknąć twoich nagich pleców. Tylko pleców. 

Nie zrobię niczego bez twojej zgody, dobrze?

- Tak. -Wypowiedziała to słowo miękko i powoli. Wsunął dłonie pod bluzkę i gładził jej 

plecy tuż ponad paskiem spodni.

- W porządku?
- Ach...a.
Zabrzmiało to, jakby zabrakło jej tchu. Nie wiedział, czy ze strachu, czy z podniecenia. 

Sięgnął dłonią wyżej i wodził nią po gładkiej skórze tak samo, jak przedtem pieścił ją przez 
bluzkę. Powoli przesuwał rękę wzdłuż kręgosłupa, do góry i na dół, cierpliwie, rytmicznie, 
szepcząc słowa zachwytu nad jedwabistą gładkością jej ciała, aż poczuł, że mięśnie pod jego 
dłonią znowu się rozluźniają.

Odsunął się od niej nieco.
- Chciałbym rozpiąć ci bluzkę. Mogę? Zawahała się, wstrzymała na moment oddech, a 

potem skinęła głową.

- Claire, pragnę to usłyszeć od ciebie - poprosił łagodnie. - Muszę mieć pewność.
- Tak - odparła.
Wziął w palce pierwszy guzik, lecz go nie odpinał.
- Możesz mnie powstrzymać, kiedy tylko zechcesz. Powiedz tylko „nie „ i przestanę.
Odczekał chwilę i dopiero wtedy zaczął pomału rozpinać guziki. Były drobne, a jemu 

trzęsły się trochę palce, więc czuł, że robi to niezręcznie. Lecz Claire stalą nieruchoma i 
milcząca,   z   opuszczonymi   rękami   i   pochyloną   głową,   wpatrując   się   w   jego   dłonie 
posuwające się coraz niżej. Gdy odpiął ostatni guzik i chciał rozchylić bluzkę, zadrżała i 
odetchnęła głęboko.

- Mam przestać? - zapytał. Jeszcze raz wzięła głęboki oddech.
- Nie - powiedziała bardzo cicho, lecz wyraźnie. Rozsunął bluzkę i sięgnął do zapięcia 

staniczka między piersiami.

- Mam się zatrzymać?
Znów zadrżała.
- Nie.
Cichy  odgłos odskakującej  klamerki  zabrzmiał  w uszach  Claire  jak  wystrzał  armatni. 

Czuła, jak staniczek się rozsuwa i opada luźno. Rafe z wahaniem dotknął brzegu materiału.

- Proszę - powiedziała, zanim zdążył zapytać. Odsunął materiał. I oto miał jej piersi. Były 

pełniejsze,   niż   mu   się   wydawało,   w   przyćmionym   świetle   kremowobiałe.   Brązowe, 

background image

aksamitne sutki otaczały małe, beżowe aureole. Objął palcami piersi od zewnętrznej strony, 
a kciukami muskał coraz bardziej nabrzmiałe sutki.

- Nosisz stroje, które skrywają wspaniałość twego ciała - powiedział cicho, wpatrując się 

płomiennym wzrokiem w olśniewająco jasną skórę, z którą tak kontrastowały jego śniade 
dłonie. - Jest doskonałe.

Claire   słyszała,   jak   pod   wpływem   pieszczot   Rafe’a   zaczyna   łomotać   jej   serce   i 

zastanawiała się, czy i on to słyszy. Prawie całkowicie wyzwolona od strachu, doznawała 
teraz innego uczucia - zapierającego oddech podniecenia i pragnienia dalszych pieszczot. 
Nie   wiedziała   do   tej   pory,   że   pożądanie   może   być   tak   rozkoszne   i   wszechogarniające. 
Pulsowało w całym jej ciele, oczekującym dalszej gry miłosnej.

- Chciałbym teraz dotykać cię ustami - szepnął. - Mogę?
- Tak.
Pochylił głowę i dotknął ustami jej szyi w miejscu, gdzie pod skórą drgała żyłka tętniąca 

krwią. Odsunął bluzkę i przywarł wargami do zagłębienia ramienia. A potem przesunął 
usta niżej, na delikatną skórę ponad piersiami, aż dotarł wreszcie do ich wzniesienia.

- Mogę?
- Tak. - To było prawie błaganie.
Muskał je pocałunkami, a kiedy chwycił wargami sutek, Claire wstrząsnął dreszcz, jakby 

przeszył ją prąd.

Uniósł głowę.
- Nie chcesz?
- Chcę - oddychała gorączkowo - chcę, chcę. Rafe zrzucił koszulę i przed każdą kolejną, 

coraz śmielszą pieszczotą pytał Claire o pozwolenie. Chciało mu się krzyczeć z radości i 
triumfu. Nie pozostał nawet ślad po Królowej Lodu. Wreszcie rozebrał ją zupełnie i pieścił 
nagą, ciągle delikatnie, pośród czułych szeptów.

W końcu nadszedł decydujący moment.
- Claire, czy chcesz, żebym się z tobą kochał?
Chyba zabiłby się, gdyby odmówiła.
- Tak - szepnęła, podobnie jak on, głosem ochrypłym z pożądania.
Zaprowadził ją do łóżka i zaczął na nim układać. I kiedy tak obejmując ją ramieniem, 

pochylony nad nią sięgnął do zamka spodni, ciało Claire zesztywniało w nagłym odruchu 
oporu. Rafe momentalnie to wyczul. Nie wypuszczając jej z ramion, przewrócił się z nią na 
plecy.

-   Zmieniłem   zamiar   -   oznajmił.   Uniosła   się   nad   nim   nieco   i   spojrzała   na   niego 

podejrzliwie.

- Zmieniłeś zamiar?
- Mam inny pomysł. - Zdobył się na szelmowski, zmysłowy uśmiech, choć umierał z 

przerażenia, że może na nowo ją przestraszyć. - To ty powinnaś kochać mnie.

Usiadła prosto, nieświadoma, że obejmuje go udami.
- Ja ciebie?
Przekonywał ją i uczył. Słowami i pieszczotami. Długo i cierpliwie. Zapewniał ją, że w 

każdej chwili może się wycofać. Gdy nadeszło spełnienie, przyjęli je z najwyższą radością. 
Ona - w ekstazie nowo odkrytych doznań, on - w poczuciu zwycięstwa.

-   Nie   m-miałam   p-pojęcia   -   wyjąkała,   gdy   trochę   ochłonęła.   Łzy   popłynęły   jej   po 

policzkach. - Nie miałam pojęcia - powtórzyła. - Nie myślałam, że jestem zdolna do takich 
przeżyć.

background image

Wzruszony Rafe ujął twarz Claire w obie ręce. Delikatnie położył ją przy sobie.
- Oczywiście, że jesteś, dziecino. - Całował jej mokre policzki. - Oczywiście, że jesteś.
- Nie wiedziałam - powiedziała. - Dziękuję ci. Przywarła wargami do jego ust. Starał się 

zapanować nad sobą, lecz nie potrafił.  Przyjął  ten pocałunek  jak cenny dar,  obsypał  ją 
namiętnymi pieszczotami, aż ich ciała znowu się połączyły. Kiedy Claire ponownie doznała 
rozkoszy,   z   jej   ust   wyrwał   się   krzyk,   krzyk   upojenia,   które   Rafe   dzielił   z   nią   w   tej 
obejmującej ich płomieniem pożodze zmysłów.

Później, gdy odpoczywali. Rafe, tuląc do siebie Claire, zastanawiał się, czy nie nadszedł 

czas, żeby pomówić z nią o tym straszliwym zniewoleniu, którego padła ofiarą. Przecież 
stawiła   już   czoło   przerażeniu,   które   się   jej   z   tym   kojarzyło   i   chyba   całkowicie   je 
przezwyciężyła. Czuła się w tej chwili bezpieczna i spokojna. Może nigdy nie będzie lepszej 
sposobności do poruszenia tego tematu.

- Claire?
- Mmm?
- Czy sądzisz, że teraz możesz mi opowiedzieć o gwałcie? Zesztywniała.
- Gwałcie? - powtórzyła zdumionym głosem, usiłując stworzyć wrażenie, że zupełnie nie 

wie, o co mu chodzi. - Jakim gwałcie?

- Na tobie.
- O czym ty w ogóle mówisz? - Próbowała się od niego odsunąć, lecz on jej nie puszczał. - 

Nigdy nie zostałam zgwałcona.

- Czy jako dziecko byłaś seksualnie napastowana?
- Nie - odparła szczerze oburzona - nigdy.
- Więc co to było, Claire? Wiem, że coś złego ci się przydarzyło. Coś, co cię wewnętrznie 

zmroziło. Pierce powiedział mi, że jestem jednym z trzech mężczyzn, którymi się trochę 
zainteresowałaś.

-   Pierce   jest   głupim   gadułą   -   parsknęła   ze   złością.   -   Już   ci   mówiłam,   po   prostu   w 

stosunku do mężczyzn mam wysokie wymagania.

-   Kiedy   po   raz   pierwszy   cię   pocałowałem,   trzęsłaś   się   jak   liść   osiki.   Nie,   do   licha, 

dygotałaś   przy   trzech   pierwszych   pocałunkach.   A   dzisiaj   wieczorem   początkowo 
zachowywałaś się jak lękliwa dziewica.

- To nerwy - odpowiedziała. - Tłumaczyłam ci, że dawno się z nikim nie kochałam.
-   Nerwy?   Claire,   ty   prawie   chciałaś   uciekać,   kiedy   się   nad   tobą   pochyliłem!   Byłaś 

zgwałcona - powtórzył z uporem.

Zastanawiał się tylko, czy psycholog z telefonu zaufania nie uznałby jego nalegania na 

wyznanie prawdy za „natarczywość”.

- Nie byłam zgwał...
Nie   dokończyła,   bo   położył   jej   dłoń   na   ustach.   Zareagowała   gwałtownie,   zaczęła   się 

wyrywać, kopać go, bić pięściami i drapać. Puścił ją dopiero wtedy, kiedy zobaczył, że ma 
do krwi zadrapaną rękę i poczuł bolesne uderzenie kolanem w żebra.

-   Claire,   kochanie,   uspokój   się.   -   Usiadł   na   łóżku   i   wyciągnął   do   niej   dłoń,   żeby   ją 

pocieszyć.

- Nie dotykaj mnie!
- Nie dotknę cię. Popatrz. - Podniósł ręce do góry jak człowiek pod lufą pistoletu. -Tak 

trzymam ręce. Nie dotknę cię. Już dobrze? - Powoli je opuszczał. - Tylko opowiedz mi o 
tym, dziecino.

background image

Potrząsnęła głową.
- Nie ma nic do opowiadania.
- Jest - nalegał. Wiedział, że powinna o tym porozmawiać, że to by jej dobrze zrobiło. Za 

długo dusiła to w sobie. - On położył ci dłoń na ustach, prawda?

- Kto?
- Mężczyzna, który cię zgwałcił. Zamknął ci usta dłonią, żebyś nie mogła krzyczeć. A 

potem rzucił się na ciebie i zgwałcił.

- Nie zgwałcił mnie. Ile razy mam ci powtarzać?
- Więc co zrobił?
- On... - Jej usta zaczęły drżeć żałośnie, a oczy napełniać się łzami. - On...
- No, dziecino, opowiedz mi o tym. Nie będzie lepiej, dopóki tego z siebie nie wyrzucisz.
- Nigdy nie będzie lepiej. Nigdy. - Łzy płynęły już strumieniem po jej jasnych policzkach. 

Objęła się ramionami i skuliła z bólu. - Nigdy, nigdy, nigdy...

To było dla Rafe’a nie do zniesienia. Ostrożnie przysunął się i wziął ją w objęcia. Przez 

moment usiłowała mu się wyrwać, ale nie miała dość siły, a poza tym tak bardzo pragnęła, 
żeby ją pocieszył, żeby ją tulił i zapewniał, że wszystko będzie dobrze.

Rafe oplótł ją mocno ramionami i zaczął kołysać. Z ustami przy jej włosach szeptał czułe 

słowa otuchy i pociechy jak do przestraszonego dziecka. A ona wypłakiwała  swój ból z 
głową przytuloną do barczystego, nagiego ramienia mężczyzny, od którego mogła czerpać 
silę.

Myśl,   że   nikt   jej   nie   pomógł   bezpośrednio   po   tym   wydarzeniu,   napawała   Rafe’a 

oburzeniem. Dlaczego, do diabła, nie znalazł się ktoś, kto okazałby jej wtedy zrozumienie, 
nie   przekonał   jej,   że   wszystko   się   dobrze   ułoży.   Nie   nakłonił,   żeby   zasięgnęła   rady 
specjalisty. Jak się orientował, rodzice nie wykazywali o nią nadmiernej troski. Lecz gdzie 
byli   jej   bracia?   Dlaczego   nie   dopadli   tego   zboczeńca,   który   ją   tak   skrzywdził   i   mógł 
skrzywdzić jeszcze inne kobiety?

- Już lepiej? - spytał. Przestała płakać i tylko od czasu do czasu wstrząsał nią spazm. - 

Chcesz wytrzeć nos?

Poczuł, że potakująco poruszyła głową.
- I... chcia... chciałabym napić się wody.
- Dobrze. - Położył ją i przykrył kocem. - Leż tutaj, zaraz ci przyniosę.
Wrócił po paru chwilach z pudełkiem chusteczek, szklanką wody i mokrym ręcznikiem. 

Podał   jej   chusteczki,   a   kiedy   wytarła   nos,   zaczął   z   czułością   przecierać   chłodnym 
ręcznikiem jej rozgorączkowaną twarz i szyję. Claire przyjmowała te przejawy troskliwości 
jak   posłuszna   dziewczynka.   Napiła   się   wody   i   oddała   mu   szklankę   z   cichym 
podziękowaniem. Odstawił ją na nocny stolik, odsunął koc i położył się przy Claire. Objął 
ją, a ona przytuliła się do niego z głową na jego ramieniu, tak po prostu, jakby zawsze to 
robiła.

- Czy teraz chcesz mi o tym opowiedzieć? - zapytał.
Westchnęła i zaczęła mówić, wpatrując się w sufit poprzez wypełniający pokój mrok.
- To się stało  dawno temu. Byłam  wtedy bardzo młoda. I w kimś się zakochałam.  - 

Poczuł,   że   zadrżała.   -   Albo   tak   mi   się   wydawało.   Zawsze   miałam   pewne   trudności   ze 
zrozumieniem własnych uczuć. W każdym razie - ciągnęła pospiesznie, jakby bojąc się, że 
on jej przerwie, gdy tymczasem on milczał w obawie, żeby nie przestała mówić - pewnego 
popołudnia byliśmy sami i on mnie całował. Początkowo to mi się podobało. Nawet bardzo. 
Muszę przyznać. Leżałam na kanapie i pozwalałam mu się całować. I odwzajemniałam jego 

background image

pocałunki.   Nawet   specjalnie   się   nie  sprzeciwiałam,   kiedy   mi  włożył   rękę  pod  sweter.   I 
nagle,   sama   nie   wiem...   coś   się   ze   mną   stało.   Przestraszyłam   się.   Próbowałam   go 
odepchnąć, prosiłam, żeby przestał, ale on nie chciał słuchać. Powiedział, że jak zaczął, to 
musi skończyć. I że żaden mężczyzna nie lubi, żeby się z nim tak drażnić. Zaczęłam płakać, 
a   wtedy   on   położył   mi   dłoń   na   ustach.   Prawie   nie   mogłam   oddychać,   bo   okropnie 
szlochałam,   a   przez   tę   jego   rękę   nie   byłam   w   stanie   złapać   tchu.   A   on   podciągnął   mi 
spódniczkę,   rozerwał   majtki...   i   zrobił   to.   Byłam   bardzo   obolała,   ale   niezbyt   mocno 
krwawiłam, więc on tylko powiedział, żebym przestała być taką beksą. Potem znowu zaczął 
mnie   całować   i  powiedział,   że   następnym   razem   wszystko   pójdzie   łatwiej,   bo  już   będę 
wiedziała, czego mam się spodziewać. I gdy już się do tego przyzwyczaję, nauczy mnie kilku 
sztuczek. A ja mu powiedziałam, że poskarżę się rodzicom, że mnie zgwałcił. Moje słowa go 
wprost   zdumiały.   Do   końca   życia   nie   zapomnę   tej   zdziwionej   miny.   Roześmiał   się   i 
oświadczył, że nigdy by mi nie uwierzyli, a gdyby nawet, to i tak nic by się nie stało poza 
tym, że dziennikarze mieliby swój wielki dzień. Przemyślałam to i doszłam do wniosku, że 
on ma rację.

- Chyba nie sądziłaś, że twoja rodzina ci nie uwierzy? - spytał z niedowierzaniem.
- No, nie... to znaczy... przypuszczam, że by uwierzyli. W każdym razie na pewno Pierce i 

Gage. I matka. Może. Ale to ja przecież zachowałam się prowokująco. Miałam na niego 
„ochotę. Całowałam go. - Zaśmiała się gorzko. - On nawet się zabezpieczył, powiedział mi, 
że ma już jedną sprawę o ustalenie ojcostwa i nie zamierza mieć drugiej. Więc kto by mi 
uwierzył, że zostałam zgwałcona? Ja sama czasami mam wątpliwości.

- Nie - odparł gwałtownie. - Byłaś zgwałcona. Kiedy kobieta mówi „nie”, bez względu na 

to, w jakim momencie, a mężczyzna  na to nie zważa  i posuwa  się dalej, to jest gwałt. 
Szczególnie jeżeli ma do czynienia z niedoświadczoną dziewczyną, jaką ty wtedy byłaś.

- Rozumiem, co masz na myśli. Och, oglądałam przecież program Oprah - usiłowała 

zażartować - i teoretycznie się z tym zgadzam, ale - dotknęła piersi nad sercem - tu, tak w 
głębi duszy, nie jestem pewna, czy to przynajmniej w części nie była moja wina.

- Do diabła, nie twoja! I proszę cię, nawet tak nie myśl.
Uświadomił  sobie,  że ściska  w  garści   koc.   Lecz  to  nie ten  nieszczęsny  koc powinien 

trzymać teraz w morderczym uścisku, ale kark zboczeńca, który tak skrzywdził Claire.

- Kto to był? - spytał cicho.
- To nieważne.
- Dla mnie bardzo ważne. Potrząsnęła głową.
- Nikomu wtedy nie powiedziałam i nadal nie zamierzam tego zrobić. - Uniosła się na 

łokciu,  żeby spojrzeć mu w oczy. - Rafe, musisz mi przyrzec, że i ty także nikomu nie 
powiesz.   Ani   słowa.   Zwłaszcza   mojej   rodzinie.   Gdyby   Pierce   i   Gage   teraz   się   o   tym 
dowiedzieli, byłoby im bardzo przykro. Mieliby wyrzuty sumienia, że ich przy mnie nie 
było, gdy... Proszę, obiecaj mi, że nic nie powiesz. Stało się i się nie odstanie. Nic na świecie 
tego nie zmieni. A być może teraz - pogładziła jego policzek, na którym pojawił się już 
zarost - dzięki tobie, będę powoli o tym zapominać.

Rafe przycisnął na moment jej dłoń do policzka, po czym zbliżył ją do swych ust. Całował 

ją gorąco, namiętnie, a potem obie jej dłonie położył sobie na piersiach.

- Teraz się prześpij - szepnął czule. Ułożył wygodniej jej głowę na swoim ramieniu. - 

Musisz być bardzo zmęczona.

Leżał wpatrzony w mroczną przestrzeń pokoju i tuląc do siebie śpiącą kobietę, obmyślał 

zemstę na mężczyźnie, który ją tak skrzywdził. Nie wymieniła jego nazwiska, to prawda, ale 

background image

niechcący   zdradziła   więcej,   niż   zamierzała.   Filmowy   światek   Hollywood   był   mały   i 
hermetyczny, więc nie będzie trudno natrafić w końcu na tego drania. Gdzieś. Pewnego 
dnia.

A kiedy już go dopadnie, jego w tym głowa, żeby ten łajdak przeklął chwilę, w której 

pierwszy raz dotknął Claire Kingston.

ROZDZIAŁ 10
Następnego   ranka   Claire   obudził   dochodzący   z   oddali,   lecz   natarczywy   dzwonek 

telefonu.   Przedzierał   się   do   jej   świadomości   poprzez   pokłady   snu   i   sennych   marzeń. 
Opierała   się   przez   parę   chwil   temu   natrętnemu   wołaniu   i   mocniej   wtuliła   głowę   w 
poduszkę. Nie chciała jeszcze stracić tego niezwykłego uczucia zadowolenia i radości, w 
jakim była pogrążona. Miała taki wspaniały sen! Jednak telefon dzwonił nieustępliwie.

Sięgnęła po omacku w stronę nocnego stolika w poszukiwaniu aparatu. I wtedy poczuła, 

że jej dłoń spoczywa na czymś, co bez najmniejszej wątpliwości było męską, owłosioną 
piersią. W łóżku leżał  mężczyzna! Zesztywniała na moment i nagle przypomniała sobie 
wszystko. Z uczuciem bezmiernej ulgi i wdzięczności.

Rafe.
Była w jego łóżku.
W jego pokoju.
W jego ramionach.
Telefon dzwonił w sąsiednim pokoju.
Claire   należała   do   tej   kategorii   ludzi,   którzy   z   natury   nie   są   w   stanie   oprzeć   się 

naglącemu wezwaniu telefonicznego dzwonka, więc zaczęła wstawać. Rafe zaś należał do 
tej kategorii ludzi, którzy potrafią oprzeć się wszystkiemu, co w danej chwili właśnie im nie 
odpowiada, więc objął Claire w pasie i pociągnął ją z powrotem na łóżko.

- Niech sobie dzwoni - powiedział i wtulił twarz w ciepłe zagłębienie jej szyi.
- To może być coś ważnego.
- To również może być pomyłka.
- Ale...
- Jeżeli to coś ważnego, zadzwonią o przyzwoitej porze.
Claire uniosła głowę znad poduszki, zerkając ponad jego ramieniem w kierunku zegarka, 

stojącego na nocnym stoliku.

- Która to godzina?
-   Wczesna   -   zapewnił.   Pomrukując   cicho,   zaczął   pieścić   ustami   jej   kark.   -   Bardzo 

wczesna.

- To chyba niemożliwe. Słońce jest już... Rafe! - Zadrżała, gdyż poczuła, że jego wargi 

muskają jej sutki. - Co ty robisz?

Westchnął głęboko, co miało oznaczać, że jest rozczarowany takim brakiem zrozumienia 

dla jego poczynań. Gorący oddech owiał wrażliwą skórę jej piersi.

- Usiłuję cię zainteresować porannymi igraszkami. Ale - spojrzał na nią spod gęstych 

brwi - skoro pytasz, to jest oczywiste, że moja technika wymaga jeszcze dopracowania.

Położył się na plecy, przyciągnął ją do siebie i objął jej głowę dłońmi.
- Chodź tu bliżej - szepnął i przycisnął jej usta do swoich.
Tego rana jego pocałunki były długie, namiętne i gorące. Pełne czułości i miłości. Kiedy 

wreszcie   udało   się   jej   złapać   oddech,   było   oczywiste,   że   jego   technika   nie   wymaga 

background image

dopracowania.

- Jak się dzisiaj czujesz, kochanie? - szepnął, wpatrując się uważnie w jej oczy.
- Świetnie.
- Żadnych niemiłych następstw? Potrząsnęła głową.
- Nie znienawidziłaś mnie za to, że skłoniłem cię do wyznań?
-   Czy   tak   wygląda   ktoś,   kto   nienawidzi?   Zaśmiał   się.   Jaka   inna   kobieta,   pomyślał, 

potrafiłaby z takim wdziękiem zrobić królewską minę, leżąc

całkiem nago na męskiej piersi?
- Czy wobec tego mogę cię jeszcze bardziej zainteresować porannymi igraszkami?
Jej rumieńce wystarczyły mu za odpowiedź. Gdy telefon znowu zadzwonił, Claire już go 

nie słyszała, gdyż Rafe wśród czułych szeptów i pieszczot tak rozpalił w niej namiętność, że 
głośniejsze okazało się bidę jej serca.

- Wiesz, zanim się tu zjawi cała ekipa - oznajmiła Claire przy śniadaniu, które jedli w 

kawiarni we Flat Rock - będziemy musieli ustalić kilka podstawowych zasad.

- Oczywiście - zgodził się Rafe. Był przekonany, że chodzi jej o problemy związane z 

kręceniem filmu. - O czym myślisz?

-   O   niczym   nadzwyczajnym.   -   Upiła   łyk   herbaty.   -   Chodzi   mi   o   pewne   podstawowe 

zasady, których będziemy musieli przestrzegać, żeby nie było między nami zgrzytów.

Rafe zatrzymał rękę z filiżanką kawy w pół drogi do ust.
- Między nami?
- Tobą i mną - wyjaśniła.
- Chcesz między nami ustalać zasady?
Claire uniosła brwi. Z jakichś niejasnych dla niego przyczyn Rafe uznał, że nie zrobiła 

tego z takim samym wdziękiem jak rano.

- Przecież powiedziałam.
- Masz na myśli nasze stosunki zawodowe czy osobiste?
- A jaka to różnica?
- Do tej pory miałem wrażenie, że istotna. Najwidoczniej myliłem się. - Postawił na stole 

filiżankę tak gwałtownie, że zadźwięczał spodek. - Może lepiej przejdź do rzeczy.

- Nie wiem, dlaczego jesteś zdenerwowany.
- Nie jestem.
- Pomyślałam tylko, że aby zapobiec jakimś plotkom na planie, które mogłyby przedostać 

się do prasy, powinniśmy dostosować się do pewnych reguł.

- To znaczy do jakich?
-   Chodzi   mi   o   to,   żebyśmy   publicznie   nie   demonstrowali   naszych...   uczuć,   unikali 

ciągłego odwiedzania się w pokojach, przesiadywania przy posiłkach. O takie sprawy.

Rafe spojrzał na nią ostro.
- Dlaczego? Wstydzisz się tego, co nas łączy?
- Nie, oczywiście, że nie! - Była prawdziwie zaszokowana, że on mógł tak pomyśleć. - Po 

prostu nie chcę dawać nikomu żadnych powodów do plotek, to wszystko.

- W świecie filmu plotki są nieuniknione - stwierdził. - Sądziłem, że zdążyłaś przyjąć do 

wiadomości ten fakt.

- Tak, masz rację. Aleja chcę uniknąć rozgłaszania tego, co nie jest absolutnie niezbędne.
- Dlaczego? - zapytał ponownie.
-   Ponieważ   „Desperat”   ma   dla   mnie  wyjątkowe   znaczenie.   I   zależy   mi   na   tym,   żeby 

background image

sukces   albo   klęska   tego   filmu   zostały   przypisane   jego   rzeczywistym   wartościom,   bez 
względu na to, czy i jakie stosunki łączyły mnie jako producentkę z reżyserem. Właśnie 
dlatego.

- Czy zależy ci na tym z jakichś szczególnych powodów? - spytał, choć już się domyślał.
Claire zawahała się, jednak zdecydowała, że powinna mu to powiedzieć.
- Od pierwszej chwili pracy w Wytwórni Kingston na stanowisku producentki musiałam 

udowadniać,   że   reprezentuję   coś   więcej   niż   nazwisko.   Wszyscy   byli   przekonani,   że 
powierzono mi tę funkcję wyłącznie ze względu na rodzinne powiązania. Prawdą jest, że na 
początku   właściwie   tak   było.   Gdy   zaczynałam,   byłam   zupełnie   zielona   i   zrobiłam   parę 
błędów. Ale szybko się nauczyłam tego zawodu i jestem naprawdę dobra. Mam na swoim 
koncie spore osiągnięcia.

- A niektórzy ludzie w Hollywood nadal sądzą, że pozostałaś dziewczynką na posyłki 

twojej matki.

- Właśnie.
- I masz nadzieję dzięki „Desperatowi” udowodnić swoją wartość. Dlatego do pracy przy 

filmie nie zaangażowałaś nikogo z rodziny, prawda?

- Tak. Chciałam go zrobić na własny rachunek. I chcę, żeby ludzie to wiedzieli.
Rafe właściwie ją rozumiał. W pewnej mierze. Jemu też by się nie podobało, gdyby na 

efekty jego pracy przy tym filmie patrzono przez pryzmat plotek, że został jego reżyserem, 
ponieważ przespał się z szefową. Lecz to nie wyjaśniało jeszcze, dlaczego Claire nie chciała, 
żeby nikt nie dowiedział się o łączącej ich zażyłości. Fakt, że była z nim, nie mógł mieć 
najmniejszego wpływu na opinię ojej pracy jako producentki.

-   Wiesz,   Claire,   to   jest   trochę   mało   przekonujące   -   rzekł   podejrzliwie.   Jego   dawne 

kompleksy dały o sobie znać.

- Mało przekonujące?
- W Hollywood nie będą osądzać twojej pracy w zależności od tego, czy sypiasz ze mną, 

czy nie.

- Spojrzał na nią spod oka. - Więc jaka jest prawdziwa przyczyna udawania, że nic nas 

nie łączy?

- To moja sprawa.
- Claire...
- Nie życzę sobie żadnych plotek na nasz temat.
- Dlaczego? - Jeżeli ona się jego wstydzi, to on musi o tym wiedzieć. Teraz.
- Ponieważ...-Wzruszyła niepewnie ramionami i spuściła oczy, krusząc w palcach kromkę 

bułki. Oczekiwał, że to, co usłyszy, nie będzie miłe.

- Ponieważ ta sytuacja - odparła w końcu - jest dla mnie zupełnie nowa. Nie chcę, żeby 

nasze...   stosunki   -   nie   bardzo   wiedziała,   jak   to   inaczej   określić   -   były   analizowane   i 
komentowane w prasie całego kraju. - Podniosła na niego oczy szeroko otwarte, jasne i 
szczere. - Czy to tak trudno zrozumieć? Trochę mnie to... peszy.

- Tak - odrzekł - to można zrozumieć. - Westchnął. Musi jej ustąpić i udawać, że łączą ich 

tylko więzy ściśle zawodowe. - I jakich jeszcze mamy przestrzegać zasad?

- Rafe. Ju-hu. Rafe Santana. - Kobiecy głos był piskliwy i miał teksaski akcent.
Rafe   uniósł   głowę.   Dyskutował   właśnie   z   Becky   Ward   o   szkicach   scenograficznych 

głównych   wnętrz,   w   których   umiejscowiono   akcję   „Desperata”.   Wybrane   już   zostały 
plenerowe   obiekty,   znaleźli   nawet   idealny   wprost,   walący   się   budynek,   który   miał   być 

background image

domem   głównego   bohatera   na   jego   farmie.   Jednak   Tony   Banks   wciąż   szukał 
odpowiedniego domu Molly, wywodzącej się z wyższych sfer niż Josh. Czas naglił, musieli 
liczyć   się   z   harmonogramem   zdjęć   i   gdyby   Tony   nic   nie   znalazł,   trzeba   by   było   robić 
dekoracje w wynajętej remizie strażackiej, a R.J. Bennington, dekorator, wydałby fortunę 
na   umeblowanie   tych   zaaranżowanych   wnętrz.   Praca   pod   presją   napiętych   terminów   i 
jeszcze bardziej napiętego budżetu nie wprawia reżysera w najlepszy nastrój, zwłaszcza tuż 
przed rozpoczęciem kolejnego ujęcia. Ostatnią rzeczą, która mu teraz była potrzebna, to 
jakieś   zakłócenia   toku   dokładnie   zaplanowanych   prac,   zżymał   się   Rafe,   patrząc   spod 
zmarszczonych   brwi   w   kierunku,   skąd   dochodził   kobiecy   głos.   A   ta   kobieta   była   mu 
potrzebna jak dziura w moście.

- To ja, Laura Lyn Parker - powiedziała z promiennym uśmiechem - to znaczy teraz 

Parker-Moore. Nie mów, że mnie sobie nie przypominasz - roześmiała się kokieteryjnie - 
po tym, kim dla siebie byliśmy.

Och,  bardzo dobrzeją  pamiętał.  Laura  Lyn Parker,  piękność z Flat Rock w Teksasie, 

dziewczyna,   która   udzieliła   mu   pierwszej   lekcji   perfidii,   do   jakiej   są   zdolne   niektóre 
kobiety. Kiedyś na jej widok serce zaczynało mu bić szybciej. Nawet gdy go już porzuciła, 
nie mógł się pozbyć myśli o niej. Podczas wielu samotnych nocy na platformie wiertniczej 
w Zatoce Meksykańskiej fantazjował, jak to wróci do Flat Rock po odniesionym w świecie 
sukcesie i rzuci sobie Laurę do stóp, a następnie na oczach całego miasta wzgardzi jej 
wdziękami. Właśnie to marzenie przez wiele lat pobudzało jego ambicję i kierowało nim, a 
okazało   się   niewarte   czasu,   które   na   nie   poświęcił.   Teraz,   patrząc   na   nią,   doszedł   do 
wniosku, że mogłoby się spełnić bez nadmiernego z jego strony wysiłku. Laura Lyn sama 
szła mu w ręce.

- Wybacz Lauro, podejdę do ciebie za chwilę
- powiedział i odwrócił się od niej. Z trudem zdobył się na minimum grzeczności. Rzucił 

notatnik   na   szkice   scenograficzne   i   ryknął,   przywołując   swego   kierownika   produkcji.   - 
Claire, gdzie ty się, do diabła, podziewasz?

- Jestem tutaj. - Szła do niego bez pośpiechu.
- Nie musisz się tak na mnie wydzierać.
- Nie wydzieram się na ciebie. Wydzieram się, bo cię szukam. A to różnica.
- Naprawdę? - Obrzuciła go lodowatym wzrokiem, który miał mu pokazać, gdzie jest jego 

miejsce.

To spojrzenie go rozbawiło.
- Tak, naprawdę. - Ściszył głos do uwodzicielskiego szeptu. - Jeżeli pójdziesz ze mną do 

przyczepy, to wytłumaczę ci szczegółowo różnicę.

Puściła mimo uszu tę propozycję, tak samo jak ignorowała jego inne, podobne aluzje. W 

miejscach   publicznych   powrócili   do   statusu   Królowej   Lodu   i   reżysera   i   przeważnie   on 
przegrywał w takich jak ta utarczkach. W ciągu dwóch tygodni, które minęły od pierwszego 
dnia zdjęciowego, nikt na planie nie żywił nawet cienia podejrzenia, że łączy ich coś więcej 
poza   zawodową   współpracą.   To   doprowadzało   Rafe’a   do   szaleństwa.   Coraz   częściej 
ogarniała   go   przemożna   ochota,   żeby   publicznie   ogłosić   swoje   prawa   do   Claire.   Nie 
chodziło zresztą o prawo, jakie w prymitywnym sensie ma mężczyzna do swojej kochanki. 
Nawet   nie   myślał   tymi   kategoriami.   Lecz   nie   opuszczało   go   poczucie   niewątpliwego, 
niezaprzeczalnego posiadania tej kobiety. Ani na chwilę. Nasilało się z dnia na dzień. A 
zwłaszcza nocami.

Rafe przypuszczał, że ma to związek z Daxem Wyattem, gdyż zaobserwował, iż aktor 

background image

krąży wokół Claire jak cień, gdy tylko ma okazję. Dax był hollywoodzkim, wiecznym złotym 
młodzieńcem,   starszym   od   Claire   o   jakieś   osiem  lat.   Miał   gęste   włosy   koloru   dojrzalej 
pszenicy,   miejscami   jeszcze   rozjaśnione   słońcem,   niebieskie   oczy,   określane   przez 
ilustrowane   magazyny   jako   „rozkosznie   łajdackie”,   i   wspaniałe,   białe   zęby.   Ze   swym 
charakterystycznym, drwiącym uśmiechem bardzo przekonująco grał postaci wrażliwych 
nicponi. Jeżeli chciał, potrafił uśmiechać się uroczo i nadać swej twarzy niewinny wyraz, 
stwarzający wrażenie, że pod tą podejrzaną powłoką bije serce ze szczerego złota. W sumie 
idealnie pasował do roli Josha. Co było dość niepomyślną okolicznością, bo Rafe zaczął 
odczuwać do niego narastającą niechęć.

Chociaż Claire nie ukrywała, że nie cierpi szczególnego rodzaju wdzięku, jakim odznaczał 

się ich gwiazdor, wydawało się, że ostatnio nie przejmuje się zbytnio jego dość natrętnym 
towarzystwem.   Rafe   nie   musiał   jej   wybawiać   z   jego   lepkich   palców.   I   chociaż   był 
zadowolony, że znalazła sposób trzymania aktora na dystans, nie mógł pozbyć się niezbyt 
szlachetnego uczucia... tak, chyba powinien się do tego przed sobą przyznać... zazdrości, 
która dawała o sobie znać za każdym razem, kiedy widział ich razem. Łączyło ich to samo 
anglosaskie pochodzenie. Pracowali od dawna w tej samej branży, a nawet razem zrobili 
film, który odniósł sukces.

Redaktorzy rubryk plotkarskich w ilustrowanych czasopismach mieli pole do popisu. I o 

ile w żadnym z nich nie ukazała się najmniejsza wzmianka o romansie Rafe’a z Claire, o tyle 
we wszystkich szeroko roztrząsano intrygujący fakt, że ona nie flirtuje z Daxem Wyattem.

- Masz do mnie jakąś sprawę? - spytała, widząc, jak bacznie się jej przygląda. - Przecież 

mnie wołałeś. A może po prostu chciałeś sobie pokrzyczeć? Mam mnóstwo pracy, chyba 
wiesz.

- Pracy? - powtórzył. - Ach tak, pracy, teraz sobie przypomniałem. - Ujął ją pod ramię, 

przyciągnął blisko do siebie i odszedł z nią trochę na bok, poza zasięg bystrych oczu i 
ciekawskich uszu Laury.

- Pozbądź się jej jakoś.
- Jej? Kogo?
- Tego miejscowego babsztyla z szopą na głowie. - Przechylił głowę w kierunku Laury 

Lyn. - Nie znoszę, jak mi się tu obcy kręcą na planie, kiedy usiłuję pracować. Zupełnie nie 
mogę się skupić.

- Tak, nawet wiem dlaczego. Ona jest dość ładna.
- Jeśli ktoś lubi typ panien zagrzewających do boju drużyny sportowe.
Claire spojrzała na niego kątem oka.
- Sądząc z tego, co mówiła mi Pilar, ty lubiłeś, i to bardzo.
- Pilar mówiła ci o Laurze?
- A także o Ionie, Tiffany, Bobbi Sue i Cathe...
Rafe chciał zakryć jej usta dłonią, by przerwać tę litanię. Miarą postępu Claire było to, że 

się nie wzdrygnęła. Miarą wrażliwości Rafe’a - że cofnął dłoń.

- A więc czy możesz ją stąd wypłoszyć?
Potrząsnęła głową.
- Nie mogę.
- Co to znaczy nie mogę? Jesteś kierownikiem produkcji. Podejdź do niej i opowiedz 

jakąś bajeczkę, na przykład, że ze względu na bezpieczeństwo nie możemy pozwolić, żeby 
na   planie   przebywały   osoby   nie   zatrudnione   i   nie   ubezpieczone.   Albo   coś   takiego. 
Słyszałem, jak wczoraj użyłaś tego argumentu wobec łowców autografów.

background image

- Laura nie jest łowczynią autografów. Jest jednym z naszych gospodarzy na tym terenie.
- Jakich gospodarzy?
- Ona konkretnie reprezentuje klub sportowy, który na okres naszego pobytu we Flat 

Rock   wspaniałomyślnie   otworzył   swoje   podwoje   dla   aktorów   i   członków   całej   ekipy. 
Oczywiście odpłatnie.

Na twarzy Rafe’a pojawił się grymas złości.
-   Rafe,   bądź   rozsądny.   Nie   mogę   przecież   im   tak   ni   stąd,   ni   zowąd   odmówić.   Mają 

najlepszą restaurację w mieście. I jedyny basen pływacki w promieniu wielu kilometrów. 
Już nie wspominając o klimatyzowanej sali na nocne partyjki pokera. Ludzie z naszego 
zespołu zlinczowaliby nas oboje, gdybym nie przyjęła zaproszenia klubu tylko dlatego, że ty 
masz do jego zarządu zadawnione urazy.

- Wobec tego przydziel jej kogoś, kto ją weźmie na wycieczkę do Europy w dowód naszej 

głębokiej wdzięczności. I pozbądź się jej.

- Upatrzyłeś już kogoś konkretnego na przewodnika?
Rafe obejrzał się w kierunku grupy aktorów siedzących w cieniu rozłożystego drzewa w 

oczekiwaniu na kolejne ujęcie. Złośliwy błysk zalśnił w jego ciemnych oczach.

- Powierz ją opiece Daxa Wyatta - odrzekł. - Pasują do siebie.

- Stop! Do diabła, stop! - krzyknął Rafe ze złością.
- Chwila odpoczynku dla wszystkich. - Pilar ubiegła następne polecenie brata.
Przez cale rano próbowali to samo ujęcie i ciągle nie wychodziło. Nie mieli jeszcze ani 

metra dobrze sfilmowanej taśmy, więc Rafe był już porządnie rozdrażniony. Zawołał na 
pomoc Claire i ruszył w stronę przyczepy, będącej jego bazą na planie. Nie obejrzał się 
nawet, żeby sprawdzić, czy za nim idzie.

- Piętnaście minut - ogłosiła Pilar przez tubę.
- Nie rozchodźcie się za daleko.
- Ta scena nam nie wychodzi. - Zatrzasnął za nią drzwi. - Już mnie zmęczyła współpraca 

na   odległość   z   tym   tajemniczym   scenarzystą.   Zatelefonuj   natychmiast   do   tego   K.E.C., 
kimkolwiek on, do licha, jest, i zażądaj, żeby przyleciał tu najbliższym samolotem. Niech 
wreszcie ruszy swój utajniony tyłek. Muszę z nim omówić osobiście tę scenę i kilka innych - 
mówił zacietrzewiony, przemierzając nerwowym krokiem wąską przyczepę. - Zobaczymy, 
czy nie będzie można dokonać zmian w tym jego bezcennym scenariuszu.

- A może mi powiesz, co konkretnie chciałbyś  tym razem zmienić? - Głos Claire był 

podejrzanie   spokojny.   Już   dwukrotnie   tę   scenę   przerabiali,   a   Rafe   ciągle   nie   był 
zadowolony.

- Sama doskonale wiesz, co wymaga zmiany. Ta scena - machnął ręką w kierunku drzwi 

przyczepy - nie wychodzi, bo jest po prostu źle napisana.

- A może nie wychodzi, bo ty niewłaściwie ją interpretujesz - podsunęła słodkim tonem.
- Moja interpretacja jest właściwa! - krzyknął ze złością. - Błąd leży w scenariuszu. I 

trzeba go zmienić. Natychmiast - zażądał.

- Przecież wiesz, że to niemożliwe. Muszę zatelefonować do pisarza wieczorem i...
- Natychmiast - ponowił żądanie z uporem. Podniósł słuchawkę  i wyciągnął  rękę do 

Claire. - Zadzwoń, a skoro ty nie potrafisz dać sobie z tym rady, to ja z nim porozmawiam.

- Z nią - powiedziała Claire odruchowo.
- Co?
- Z nią - powtórzyła przez zaciśnięte zęby. - Ten pisarz jest kobietą.

background image

- Dobrze. Niech sobie będzie. Połącz mnie z nią, a ja już jej wyjaśnię, co trzeba zmienić.
-   A   może   ona   wcale   nie   potrzebuje   wyjaśnień.   Może   oczekuje,   że   reżyser   okaże   się 

dostatecznie wrażliwy, by zrozumieć tę scenę tak, jak została napisana.

- A ja oczekuję, że ona wreszcie zacznie zachowywać się jak profesjonalistka. Pofatyguje 

się na plan i osobiście przekona, że scena jest spaprana. - Wręczył Claire słuchawkę. - Więc 
dzwoń do niej - polecił.

Odłożyła ją z trzaskiem.
- Nie muszę do niej dzwonić.
- Nie musisz...? Do licha ciężkiego, Claire, powiedziałem, dzwoń do niej! - wrzasnął.
- A ja mówię, że nie ma potrzeby - odpowiedziała mu również podniesionym głosem. - 

Bo ona jest tutaj.

- O czym ty, do diabła, mówisz?
- To ja! - krzyknęła Claire z wściekłością. - Ja jestem autorką. Ja napisałam scenariusz. 

Wytrzeszczył na nią oczy oniemiały.

- K.E.C. to są moje inicjały - wyjaśniła, myśląc, że on jeszcze nie zrozumiał. - Claire Elise 

Kingston, w odwrotnym porządku.

- Więc to ty jesteś scenarzystką.
- Tak. - Skinęła głową, żeby rozwiać jego wątpliwości. - Właśnie ja.
- I od początku bawisz się ze mną w tę śmieszną szaradę, wmawiasz we mnie, że musisz 

się   porozumiewać   z   ukrywającym   swoją   tożsamość   pisarzem   za   każdym   razem,   kiedy 
trzeba zmienić choć jedno słowo w scenariuszu.

-Tak.
- Na miłość boską, po co to wszystko?
- Nie chciałam, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział - odparła, jakby to było całkiem 

oczywiste. - I nadal pragnę utrzymać to w tajemnicy.

- Dlaczego? - spytał ponownie.
- Z tych samych przyczyn, dla których zależy  mi na unikaniu plotek. Z tego samego 

powodu nikt z mojej rodziny nie uczestniczy w pracy nad tym filmem. Nie chcę, aby ludzi 
uważali,   że.   podjęłam   się   produkcji   „Desperata”,   bo   to   był   mój   scenariusz   i   miałam 
poparcie rodziny.

- A nie to było przyczyną?
Spojrzała na niego rozżalonym wzrokiem.
- Myślałam, że mnie zrozumiesz.
- No cóż, oczywiście, że cię rozumiem. Jeśli chodzi o mnie, to nie zainteresowałbym się 

tym scenariuszem, gdyby nie był naprawdę świetny. - Spostrzegł, że ta uwaga sprawiła jej 
przyjemność. - Ale przecież nie byłoby w tym nic złego, gdybyś miała także inne motywy. 
Powstało wiele wybitnych filmów w rodzinnych produkcjach.

-   Tak,   ale   ten   film   nie   będzie   zawdzięczał   swego   sukcesu   żadnym   moim   rodzinnym 

powiązaniom. Nikt z mojej rodziny nie wie, że to ja napisałam scenariusz. I tak zostanie aż 
do chwili, gdy film wejdzie na ekrany.

-   Dobrze   -   zgodził   się   Rafe.   -   Lecz   niezależnie   od   tego   wszystkiego,   tekst   wymaga 

przeróbek.

- Wiem - przyznała. Chyba znalazła wyjście z sytuacji. - A może zrobimy przerwę na 

wcześniejszy lunch? Przynieślibyśmy sobie kanapki tu, do przyczepy, i razem ustalili, co i 
jak trzeba poprawić. Wiem,

że masz kilka pomysłów, bo już o nich mówiłeś, i to nieraz - dodała z uśmiechem. - 

background image

Chyba są niezłe. Ja je tylko nieco zmodyfikuję, żeby utrzymać konsekwencję w sylwetkach 
postaci. Co ty na to?

- Całą przerwę na lunch spędzimy w mojej przyczepie, a ty nie będziesz się bala plotek? 

Potrząsnęła głową.

- Zostawimy otwarte drzwi.
Wstała i skierowała się do wyjścia, lecz Rafe ją zatrzymał. Położył jej dłoń na ramieniu. 

Spojrzała na niego pytająco.

- Twój scenariusz jest naprawdę wspaniały - powiedział z pełnym przekonaniem.
To była pochwała osoby kompetentnej. Zarumieniła się z radości.

- Idę, idę - zawołała Claire, wstając od biurka. Wstawiono ten mebel na jej żądanie do 

pokoju w motelu. Poszła otworzyć drzwi, do których właśnie ktoś pukał.

Ostatnio występowała w trzech rolach, a właściwie w czterech, jeśli uwzględnić nową, 

kochanki. I to stawało się coraz bardziej męczące. Zrywała się przed świtem, żeby przez 
nikogo   nie   zauważona,   wrócić   z   pokoju   Rafe’a   do   siebie.   Potem   prowadziła   rozmowy 
telefoniczne   z   dwoma   młodymi,   niedoświadczonymi   reżyserami,   którzy   kręcili   filmy   w 
plenerach Nowego Jorku. Jak tylko skończą się zdjęcia do „Desperata”, a więc mniej więcej 
za tydzień, będzie musiała tam pojechać i osobiście im pomóc. Przez ostatnie dziesięć dni 
matka zasypywała ją z Paryża teleksami w sprawie najnowszego filmu Wytwórni Kingston 
„Osobistość”,   gdyż   starano   się   pozyskać   do   głównej   roli   Richarda   Gere’a.   Robert-Bogu 
niech będą dzięki za jego sumienność - przysłał jej ekspresem bieżące raporty o będących w 
realizacji czterech filmach. Tym wszystkim musiała się zająć, zanim zjawiła się na planie 
„Desperata” o ósmej rano.

-   Wejdź,   Rafe   -   powiedziała,   przekręcając   klucz   w   zamku.   Nawet   nie   spojrzała   na 

wchodzącego, gdyż musiała wrócić do telefonu. - Za minutę kończę.

Wbrew   oczekiwaniom   rozmowa   telefoniczna   z   montażystą   znacznie   się   przeciągnęła. 

Kiedy po kilkunastu minutach wróciła do swego gościa, zobaczyła Daxa Wyatta. Siedział na 
jej   łóżku,   przeglądał   ostatnie   wydanie   „Variety”   i   popijał   z   plastykowego   kubka   kawę. 
Postanowiła za wszelką cenę zachować swój sławetny spokój i chłód. Poradzi sobie. Dawała 
już sobie radę z tym typem przez ostatnie dwa miesiące.

- W czym mogę ci pomóc, Dax? - spytała uprzejmie. Patrzyła na niego, jakby był wężem, 

który wślizgnął się do jej pokoju i zwinął w kłębek na łóżku.

- Przyniosłem ci kawę. - Wyciągnął do niej kubek.
- Miło z twojej strony, że o tym pomyślałeś - odpowiedziała - ale ja pijam herbatę. - 

Odczekała chwilę. - Masz do mnie jakąś sprawę?

- Widziałaś ostatnie tygodniki filmowe?
- Nie - odrzekła krótko. - Bardzo rzadko poświęcam czas tym bzdurom.
- Powinnaś to robić częściej. W jednym z nich jesteś głośną gwiazdą.
- Ja?
- Tak. - Zaprezentował  swój zwodniczo niewinny uśmiech,  który miał  zrobić na niej 

oszałamiające wrażenie. - A właściwie my.

- Nie istnieje coś takiego jak „my”. - Jej oczy nabrały lodowatego wyrazu.
-   Zgodnie   z   tym,   co   napisano,   istnieje.   -   Podniósł   z   łóżka   ilustrowane   pismo,   które 

najwyraźniej przyniósł ze sobą, i podał Claire.

Zawahała się, lecz sięgnęła po nie. Było to jedno z bardziej szmatławych piśmideł. Tytuł 

artykułu   wielkimi   literami   głosił:   „Dawne   uczucia   zapłonęły   na   nowo”.   Pod   nim 

background image

umieszczono zdjęcia, które miały go uzasadniać. Fotografie były zrobione niewątpliwie na 
planie „Desperata”.  Patrząc na nie, pomyślała,  że musiały być specjalnie  zaaranżowane 
przez Daxa dla osiągnięcia takiego efektu.

Na pierwszym zdjęciu stali oboje w drzwiach przyczepy. Przypomniała sobie, jak to było 

- zatrzymał ją, żeby „przedyskutować” jakąś scenę.

Na drugim, zrobionym w miejskiej bibliotece, ona siedziała przy stole na krześle, a on 

stał za nią tak pochylony, jakby wargami skubał płatek jej ucha. Tę scenę również dobrze 
zapamiętała. Korzystając z przerwy między zdjęciami, poszła do biblioteki, żeby w spokoju 
przygotować tekst teleksu do Roberta, kiedy niespodziewanie  Dax się nad nią pochylił. 
Zaraz wstała i wyszła stamtąd. Reszta zdjęć była w podobnym stylu. Z wyjątkiem dwóch. Te 
dwie fotografie zostały zrobione na planie „Oszustów” prawie osiem lat temu. Grali w nim 
parę   młodych   kochanków.   Jedna   z   nich   przedstawiała   scenę   z   filmu   -   byli   na   niej 
ucharakteryzowani, w kostiumach. Na drugiej, zrobionej z ukrycia, uchwycono ich, gdy 
siedzieli razem w czasie przerwy na posiłek. Tak, wtedy jeszcze w swej bezdennej głupocie 
uważała,  że jest w nim zakochana.  Kiedy przeczytała  artykuł  stanowiący  komentarz  do 
zdjęć, zrobiło się jej niedobrze. Była to łzawa historia o kochankach rozdzielonych przez 
rodziców dziewczyny. Napomknięto w nim nawet, że aktorka zrezygnowała z kariery w 
filmie właśnie z powodu tego bolesnego przeżycia. Sugerowano, że maskę Królowej Lodu 
przybrała celowo, w samoobronie przed podobnym cierpieniem, a obecnie jej serce ożyło 
na nowo, gdyż kochankowie, wprawdzie już nie tak młodzi, ponownie jednak połączyli się 
na planie innego filmu. Claire uniosła oczy znad czasopisma. W jej wzroku widać było furię.

- Jaki to ma mieć cel?
- Ależ Claire, przecież to znakomity artykuł.
- Poza tym, że nie zawiera ani słowa prawdy.
Dax wzruszył ramionami.
- No, nie całkiem. Ty rzeczywiście byłaś we mnie zakochana, a ja złamałem ci serce. 

Wprost zatrzęsła się z gniewu.

- Nie złamałeś mi serca, ty draniu! Ty mnie zgwałciłeś!
- O Boże, Claire. Ciągle wracasz do tej swojej historyjki. Byłaś napaloną panienką, która 

już nie mogła wytrzymać, żeby dać mi swój ruciany wianek.

- Byłam osiemnastoletnią dziewczyną, która sądziła, że kocha.
- No właśnie. - Znowu wzruszył ramionami. -To przecież powiedziałem, prawda? Rzuciła 

w niego czasopismem.

- Wynoś się - warknęła głosem ochrypłym z obrzydzenia.
Dax wstał z łóżka.
- Claire, ty nadal jesteś gorącą pannicą - stwierdził i wyciągnął do niej rękę.
Poczuła, że jego dłoń zaciska się na jej ramieniu. Skamieniała. O Boże, to ma się znowu 

powtórzyć, przemknęło jej przez myśl. Stała sparaliżowana przerażeniem. Otworzyła usta, 
żeby krzyknąć,  lecz struny głosowe odmówiły jej posłuszeństwa. Och, Boże, proszę, nie 
dopuść, żeby mnie to znowu spotkało, modliła się w duchu.

Dax roześmiał się cicho.
-  I  nadal   nie  możesz  się  doczekać,  żeby   mi  to  dać  -  chełpił   się,  biorąc  najwyraźniej 

paraliżujący ją strach za przyzwolenie. Przyciągnął ją bliżej i pochylił głowę ku jej twarzy.

Na myśl o jego ustach dotykających jej warg, instynktownie cofnęła się, a on napierał na 

nią jak pies pasterski na przerażoną owcę.

- Dziewczynka rozochocona, że aż miło - powiedział z chichotem i popchnął ją na łóżko.

background image

Bezradnie młóciła na oślep pięściami, jedną z nich natknęła się na otwarty pojemnik z 

kawą, który Dax zostawił na nocnym stoliku. Musiała się ratować. Chwyciła pojemnik na 
ślepo, nie bacząc, że gorący płyn pochlapał jej palce, w przerażeniu i rozpaczy zdobyła się 
na wysiłek i rzuciła nim w Daxa.

- Wynoś się! - krzyknęła, gdyż nagle odzyskała głos.
Pojemnik trafił go w pierś, gorąca kawa rozbryzgła się na wszystkie strony.
Przystojna twarz mężczyzny wykrzywiła się we wściekłym grymasie.
- Ty żmijo! - warknął i rzucił się ku niej. Claire błyskawicznie podciągnęła do góry kolana 

i zaczęła go kopać z całych sił.

- Nie pozwolę na to po raz drugi! - krzyknęła. Trafiła stopą w jego pierś i kopnęła go tak 

mocno, że z łomotem runął na ścianę. Na podłogę spadła zdobiąca ją rycina.

Te hałasy zaniepokoiły mieszkającego obok Rafe’a. Wpadł jak bomba do pokoju Claire.
- Co, do diabła... - zaczął, lecz widok, który ujrzał, mówił sam za siebie. Z okrzykiem 

rzucił się na Daxa i uchwycił go za koszulę na plecach. W szale poderwał go na nogi i 
wykręcił mu ramię. Jednym jego pragnieniem było zmienić raz na zawsze nie do poznania 
oblicze pięknisia Daxa Wyatta.

- Rafe, nie bij go! - Claire rzuciła się do przodu i chwyciła Rafe’a za ramię.
Nieprzytomny   ze   złości,   usiłował   strząsnąć   jej   dłoń.   Żadnemu   mężczyźnie 

napastującemu jego kobietę nie ujdzie to bezkarnie.

- Rafe, na miłość boską, zostaw go! - Claire wczepiła się jak pijawka w jego ramię. - On 

ma do odegrania jeszcze tylko cztery sceny!

- Sceny? - powtórzył z niedowierzaniem, jakby nie był pewny, czy się nie przesłyszał. - 

Ten łobuz cię zaatakował - potrząsał nim jak dog terierem - a ty się martwisz scenami, 
które zostały do nakręcenia?

- Jeśli mu pokiereszujesz twarz, będzie musiał się leczyć, a my przekroczymy budżet w 

związku z opóźnieniem - wyjaśniła.

Patrzył na nią zdumiony, bo ona się uśmiechała. Ona się śmiała.
Rafe poczuł, jak gniew powoli ustępuje. Ona się śmiała!
- Czy przynajmniej mogę mu parę razy przyłożyć w inne miejsce?

ROZDZIAŁ 11
Wyrzucili Daxa z pokoju jak worek ze śmieciami - Claire trzymała otwarte drzwi. Rafe, 

uchwyciwszy od tyłu jedną ręką kołnierzyk jego koszuli, a drugą pasek u spodni, wypchnął 
go na  zewnątrz.  Dax potknął   się o jeden ze  słupów podpierających   zadaszenie  i  ledwo 
utrzymał się na nogach. Zapewne również z tej przyczyny, że ręką osłaniał symbol swej 
męskości i chwytał powietrze jak ryba wyjęta z wody.

Claire bowiem kopnęła go w podbrzusze i obcasem trafiła w to czułe miejsce, tak że z 

bólu nie tylko nie mógł się poruszać, ale nawet oddychać. W tej sytuacji pomoc Rafe’a była 
raczej już tylko moralnym wsparciem.

- Porachuję się z wami w sądzie - wysapał Dax.
- Będzie nam bardzo miło cię tam zobaczyć - zadrwił Rafe i zatrzasnął drzwi.
Claire rzuciła się ku niemu i całym ciałem przycisnęła go do zamkniętych drzwi.
- Claire, kochanie, nic ci się nie stało? Czy ten drań nie zrobił ci jakiejś krzywdy? Och, 

dziecinko, nie płacz, nie płacz, proszę.

Uniosła ku niemu twarz, aby pokazać, że nie płacze. W każdym razie nie był to płacz ani 

background image

ze strachu, ani z bólu. Zduszone dźwięki, które wydobywały się z jej gardła, były raczej 
stłumionymi wybuchami śmiechu. A łzy cieknące z kącików oczu - wyrazem ulgi i radości.

-   O   Boże   -   powiedziała,   niemal   trzęsąc   się   ze   śmiechu   -   czy   widziałeś   jego   minę? 

Widziałeś? On był zdumiony. Nie spodziewał się, że potrafię wygrać z nim tę walkę. A mnie 
się udało - triumfowała - udało!

- Jeszcze jak, dziecino. - Uniósł ją do góry i zaczął wirować po pokoju. - Jeszcze jak ci się 

udało.

Cieszył   się   jej   radością.   Zakręciło   im   się   w   głowie,   więc   Rafe   chwiejnym   krokiem 

podszedł do łóżka i opadli na nie oboje. Trzymał ją ciągle w ramionach, a ona wysunęła się 
z nich tylko po to, żeby się na nim położyć. Pochyliła głowę i pocałowała go w usta.

Pocałunek był namiętny, gwałtowny, dziki.
- Kochaj mnie, Rafe - poprosiła - kochaj mnie teraz.
Zawahał   się.   Przed   chwilą   przeżyła   napaść   i   choć   wydawało   się,   że   zniosła   to 

zadziwiająco dobrze, jej reakcja mogła być wynikiem szoku.

- Teraz - nalegała z ustami przy jego wargach. Objął ją ramionami, mocno przytulił do 

siebie i całował z takim zapamiętaniem i namiętnością jak ona. Przedłużał tę pieszczotę, 
gdyż nie był pewny, czy ona rzeczywiście chce tego, czego od niego żąda, a bał się, że zaraz 
straci nad sobą panowanie. Claire uniosła głowę.

- Nic mi się nie stało i nie jestem w szoku - powiedziała, patrząc mu w oczy. - Nie jestem 

okaleczonym małym ptaszkiem ani łaciatym kotkiem, którego trzeba delikatnie oswajać. W 
każdym razie już nie. Jestem kobietą, która zmierzyła się z przeszłością i wygrała. Pragnę 
uczcić moje zwycięstwo z mężczyzną, którego kocham, najlepiej jak umiem.

- O mój Boże, Claire... - Rafe był tak wzruszony, że nie mógł dokończyć zdania. - Claire...
- Porozmawiamy później - przerwała mu i znowu zaczęła go całować.
Poddali   się   niepohamowanej   namiętności.   Całowali   się.   Dotykali.   Zrzucili   z   siebie 

ubrania,   żeby   zatracić   się   w   pieszczocie   ciał.   Wśród   czułych   szeptów   i   miłosnych 
westchnień dotarli zdyszani do granicy wręcz bolesnego pożądania.

- Teraz, Rafe - prosiła Claire, przyciągając go do siebie - teraz.
Oddawała mu się, spragniona jego zaborczej władzy nad jej ciałem, a on chciał, żeby 

poznała wszystko, czego odmawiała sobie Królowa Lodu. I tak się stało - usłyszał to w jej 
ochrypłym jęku ekstazy, gdy już i jego porwał zachwyt upojenia, jakiego jeszcze nigdy nie 
zaznał. Po pewnym czasie, kiedy ochłonęli, wyszeptał słowa, które pragnęła usłyszeć.

-   Byłaś   wspaniała.   Ponad   wszystko   w   świecie   wspaniała.   Kocham   cię.   Pierwszym 

samolotem polecimy do Las Vegas, żeby wziąć ślub.

- Ale...
Rafe położył jej palec na ustach.
- Nie ma żadnego ale. Nie obchodzi mnie, czy będzie dotrzymany harmonogram zdjęć. 

Nie interesuje mnie, czy  przekroczymy  budżet. Nie będę się przejmował,  jeżeli złośliwi 
dziennikarze   napiszą,   że   reżyseruję   film   tylko   dlatego,   że   wykorzystałem   osobiste 
powiązania z producentem, że załatwiłem to przez łóżko. Tylko ty się liczysz. - Odjął palec 
od jej warg. - Co mi odpowiesz?

Odpowiedziała:
- Tak.

Reporterzy   ilustrowanych   czasopism   mieli   prawdziwe   używanie.   Zaskakujące 

okoliczności związane z produkcją filmu „Desperat” były wyjątkowo smakowitym kąskiem. 

background image

Wiadomości   o   wstrzymaniu   zdjęć   i   przekroczeniu   budżetu   wprawiły   dziennikarzy   w 
uciechę,   którą   można   było   porównać   tylko   do   radosnego   podniecenia   dzieci   w   Wigilię 
Bożego Narodzenia.

Nie   zabrakło   sugestii   o   wykorzystywaniu   rodzinnych   powiązań   oraz   aluzji   na   temat 

seksualnego   napastowania.   Cała   machina   insynuacji   została   puszczona   w   ruch   bez 
najmniejszych zahamowań. Plotki o cichym ślubie w Las Vegas również dostały się na łamy 
prasy.   Później  im  zaprzeczono,   donosząc  o skromnej  uroczystości   ślubnej  w rezydencji 
Pierce’a   Kingstona   w  obecności   najbliższej   rodziny.   Na   szczęście,   młodzi   małżonkowie, 
zaszyci na odludziu w nie znanym nikomu domu letniskowym Kingstonów w górach w 
pobliżu granicy meksykańskiej, mogli nie zważać na całe to zamieszanie.

Prapremiera   „Desperata”   po   przyspieszonym   montażu,   którego   ostateczną   wersję 

zaakceptował w końcu reżyser, odbyła się w iście hollywoodzkim stylu w cztery miesiące 
później. W rezultacie film mógł wejść na ekrany w tygodniu przedświątecznym. Przybyło 
zarówno mnóstwo krytyków filmowych z pism branżowych, jak i reporterów ilustrowanych 
magazynów.   Ci   drudzy   spodziewali   się   nie   lada   sensacji,   kiedy   reżyser,   producent   i 
odtwórca głównej męskiej roli pojawili się razem. Większość żądnych skandali pismaków 
oczekiwała wręcz rozlewu krwi. Niestety, ku ich rozczarowaniu, wszyscy zachowywali się w 
sposób żałośnie cywilizowany.

Krytycy przybyli tłumnie, ponieważ doszły ich plotki, że autorem scenariusza jest ktoś z 

rodziny Kingstonów, więc każdemu się spieszyło, żeby zmieszać film z błotem. Pokusa była 
zbyt   duża,   żeby  dać   się   komuś   wyprzedzić.   Krytycy   nie   mieli   litości   dla   filmu.   Ckliwie 
sentymentalny to był ich najoględniejszy epitet. Zdecydowanie niskie notowania dał znany 
komentator telewizyjny Gene Siskel. Tylko Roger Ebert uznał, że film można pochwalić za 
optymistyczne przesłanie oraz za znakomitą grę Christine Bishop w roli Molly.

Jednakże   już   w   ciągu   pierwszego   świątecznego   tygodnia   film   przyniósł   dwadzieścia 

dziewięć   milionów   dolarów   zysku.   Po   kolejnych   dwunastu   tygodniach,   jak   podał 
„Entertainment Weekly”, plasował się nadal w czołówce pierwszych dziesięciu najlepszych 
fumów wyświetlanych  w tym czasie.  Okazało  się,  że chociaż  krytykom  nie przypadł  do 
gustu, publiczność kinową wprost zachwycił.

W wieczór uroczystego rozdania nagród Akademii Filmowej Rafe i Claire zajęli miejsca 

w sali, gdzie odbywała się ceremonia. Po lewej stronie Claire siedziała wysmukła już Nikki, 
która  przed  dwoma  miesiącami  urodziła  córeczkę,   a  obok  niej  Pierce,  nominowany  do 
Oskara za najlepszą rolę męską w filmie

„Stworzeni   dla   siebie”.   Tara   i   Gage   tym   razem   nie   oczekiwali   żadnych   nagród,   więc 

usadowili się w drugim rzędzie z siostrą Rafe’a Pilar, która starała się nie gapić w podziwie 
na każdą z zebranych w tym miejscu gwiazd Hollywoodu. Po prawej stronie Rafe’a siedziała 
jego matka, promieniejąca dumą i szalenie elegancka w kreacji od Yves Saint Laurenta. 
Czerwony kolor sukni znakomicie podkreślał jej ciemną karnację.

Pozostali członkowie klanu Santanów zebrali się w domu Inez i Miguela na ich farmie, 

żeby w telewizji obejrzeć ceremonię wręczania nagród. Matka Claire oglądała uroczystość 
dzięki przekazowi satelitarnemu w Paryżu, gotowa wysłać niezwłocznie gratulacje, gdyby 
jakiś film produkcji jej wytwórni  lub ktoś z rodziny otrzymał tę najbardziej  prestiżową 
nagrodę.   Ojciec   Claire   był   w   Istambule,   gdzie   kręcił   swój   najnowszy   film   i   flirtował   z 
dwudziestojednoletnią odtwórczynią głównej roli.

Na scenie Billy Crystal przedstawiał właśnie osobę, która miała prezentować najlepsze 

filmy i wręczać nagrody.

background image

Rafe i Claire trzymali się za ręce, kryjąc je w fałdach jej srebrnozłotej, szyfonowej sukni i 

słuchali trzyminutowych omówień każdego z filmów, które w tym roku były nominowane 
do Oskara. Wydawało się im, że to trwa całą wieczność. Mniej więcej w połowie występu 
prezentera Rafe nachylił się od ucha żony i zapytał cicho:

- Czy będziesz zdruzgotana, jeżeli „Desperat” nie zdobędzie nagrody?
Claire uniosła na niego błyszczące jak szafiry oczy.
- A ty?
- Ja spytałem pierwszy.
Zastanawiała   się   nad   tym.   Czy   będzie   zdruzgotana?   Dzięki   temu   filmowi   osiągnęła 

przecież   wszystko,   co   sobie   zakładała   i   jeszcze   coś   więcej.   Bez   cienia   wątpliwości 
udowodniła,   na   co   ją   stać.   Jej   pozycja   samodzielnej   producentki   została   ugruntowana. 
Okazało się również, że potrafi być dobrą scenarzystką. Najdziwniejsze było jednak to, że 
zawodowe   osiągnięcia   nie   miały   dla   niej   już   tak   wielkiego   znaczenia   jak   wtedy,   gdy 
przystępowała do pracy nad „Desperatem”.

Zdała sobie sprawę, że przestały być takie ważne z chwilą, gdy ostatecznie wyzwoliła się z 

pęt przeszłości. Przecież w gruncie rzeczy bardziej jej zależało na przekonaniu się, ile jest 
warta   jako   kobieta,   niż   w   umocnieniu   swojej   pozycji   producentki   filmowej.   I   właśnie 
siedzący   koło   niej   mężczyzna   umożliwił   jej   poznanie   siebie.   To   on   uświadomił   jej   -   i 
uświadamiał nadal każdego dnia - jaką ona ma naprawdę naturę. Czułą, uczuciową. Odkrył 
w   niej   kobietę   zdolną   głęboko   kochać   i   zasługującą   na   miłość.   Och,   reporterzy   nadal 
nazywali ją Królową Lodu, lecz teraz zupełnie się tym nie przejmowała, gdyż wiedziała, jak 
bardzo się mylili.

- Claire? - wyszeptał Rafe, zaniepokojony jej długim milczeniem.
Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się.
- Nie, nie będę zdruzgotana - zapewniła go. - Może rozczarowana, ale nie zdruzgotana. A 

ty? Zaśmiał się cicho.

- Och, do licha, tak, ja będę niepocieszony. Całkowicie przybity. Więc będziesz musiała 

zabrać mnie do domu i zastosować wszystkie znane ci środki, żeby pomóc memu ciału 
wydostać się z tego pourazowego szoku.

- Wszystkie znane mi środki? Hm, to brzmi interesująco - odparła szeptem. Jej ciało już 

zareagowało żarem na tę propozycję.

- Nagrodę Oskara za najlepszy film otrzymuje... - Prezenter odczekał chwilę, żeby wzmóc 

napięcie.

Kamery   ze   wszystkich   stron   zostały   skierowane   na   Rafe’a   i   Claire,   operatorzy   mieli 

nadzieję uchwycić ich reakcję na wieść o triumfie. Lecz Rafe i Claire ze splecionymi dłońmi 
pochylili się właśnie ku sobie, żeby połączyć się w pocałunku. Bez względu na to, kto tego 
wieczoru odebrał Oskara, oni już zwyciężyli.