background image

 Melinda Metz 

Pierścień 

(The Seeker)

Roswell w Kręgu Tajemnic 

przełożyła Zuzanna Maj 

background image

1.

Hmm... Mogłabym włożyć do niej te zakolanówki, których nigdy nie noszę – mruczała Maria 

De Luca, spoglądając na króciutką jasnozieloną sukienkę.

Ale czy nie przestała ich nosić właśnie dlatego, że nikt już nie chodził w zakolanówkach? 

Starała się przypomnieć sobie, czy ostatnio widziała w szkole jakąś dziewczynę tak ubraną.

Spojrzała na zegar i potrząsnęła głową.
– Już strasznie późno – szepnęła.
Miała   się  spotkać   z piątką   swoich   najlepszych   przyjaciół   we   Flying   Pepperoni.   Jeśli   nadal 

będzie się tak grzebać, to na pewno nie zdąży.

– A może powinnam włożyć coś niebieskiego – zaczęła znowu mruczeć pod nosem.
Niebieski podkreśli kolor jej oczu. Ale Alex Manes, jej najlepszy kumpel, twierdził, że faceci 

kłamią, kiedy zachwycają się kolorem oczu dziewczyn. Maria prychnęła pogardliwie.

Alex pewnie by powiedział, że powinna włożyć na tę okazję przezroczystą sukienkę i buty na 

wysokich obcasach.

Może wtedy Michael Guerin wreszcie zwróciłby na nią uwagę. Musisz się do tego przyznać, 

pomyślała. Właśnie dlatego spędziłaś całe przedpołudnie przed lustrem, namyślając się, w co się 
ubrać, żeby Michael cię zauważył.

Sassafras, kot Marii, wślizgnął się do sypialni i wskoczył na łóżko.
– Hej, Sass, ty pewnie dobrze wiesz, co zrobić, żeby Michael zobaczył we mnie dziewczynę, 

prawda? Koty wiedzą wszystko, ale niczego nie chcą zdradzić.

Wzięła   do   ręki   złoty   łańcuszek   –   ten,   na   którym   zawiesiła   pierścień   znaleziony   wczoraj 

w centrum handlowym – i okręciła go wokół palca. Pokołysała pierścieniem przed płaską mordką 
persa. Sassafras udawał, że go to nie interesuje. Jednak po chwili wyciągnął do przodu łapę. Maria 
zobaczyła coś mokrego i czerwonego na poduszeczkach.

– Ty krwawisz! – krzyknęła. Na pewno znowu wszedł w krzaki róży, aby polować tam na 

ptaki. Wtedy zawsze wracał podrapany.

Zawiesiła   łańcuszek   na   szyi,   żeby   jej   nie   przeszkadzał.   Podeszła   do   parapetu,   gdzie   stała 

doniczka z aloesem, oderwała liść i wycisnęła z niego sok. Podbiegła do łóżka i delikatnie ujęła 
łapę kota.

– W ten sposób prędzej się zagoi – pocieszała Sassafrasa. To się stało w chwili, kiedy palce 

Marii dotknęły kociej łapy. Przed jej oczami pojawił się nagle drozd. Chciała go złapać. Poczuła 
smak mleka w ustach. Było pyszne. Promienie słońca grzały jej plecy. Ktoś drapał ją pod brodą.

Maria   odskoczyła,   wypuszczając   kocią   łapę.   Sassafras   wskoczył   na   parapet.   Siedział   tam, 

ruchami ogona dając wyraz swojemu niezadowoleniu.

To   było   niesamowite,   pomyślała.   Przez   chwilę   czułam   się  tak,   jakbym   była   Sassafrasem. 

Jakbyśmy się komunikowali za pomocą telepatii, kot-człowiek.

Maria również usiadła. Była wstrząśnięta. To, co odczuła, dotykając Sassa – wydało jej się 

znajome.   Takie   samo   wrażenie   jak...   jak   łączność   z jej   przyjaciółmi.   Łączność,   którą   potrafili 
nawiązywać kosmici – Max i Isabel Evans, no i oczywiście Michael. Pewnego wieczoru, po tym jak 

background image

poznała ich tajemnicę, Max zorganizował spotkanie w jaskini. Udało mu się nawiązać tę niezwykłą 
łączność pomiędzy Marią, Alexem, Liz Ortecho i trzema kosmitami.

Maria miała wtedy wrażenie, jakby umysły tych sześciu osób zespoliły się. Nie, nie umysły. 

Nie  mogli  czytać  w swoich   myślach   –  byli  jednak  w stanie   poznać  i zrozumieć   się  nawzajem. 
Połączyły się nasze dusze, uświadomiła sobie Maria.

Tak, jak to się stało pomiędzy nią i Sassafrasem. Co oznaczało, że dusza kota to smak mleka 

i dotyk promieni słonecznych na grzbiecie.

Uśmiechnęła się. Liz miałaby niezłą zabawę, gdyby Maria zaczęła jej wmawiać, że nawiązała 

łączność z Sassem. Jej przyjaciółka na pewno by przypomniała, że kiedyś Maria była absolutnie 
przekonana, że zażywanie wyciągu z miłorzębu poprawi jej iloraz inteligencji. Liz zrobiła wykres 
zależności pomiędzy ilością zażytego przez Marię wyciągu a wynikami testów. Krzywa wyników 
wznosiła się i opadała, natomiast krzywa poziomu miłorzębu stale pięła się w górę. Najwyraźniej 
spekulacje Marii na temat wpływu miłorzębu na IQ nie pokrywały się z rzeczywistością.

Byłoby nieźle,  gdybym  rzeczywiście  potrafiła  nawiązać  łączność z Sassafrasem,  pomyślała. 

Uznała   jednak,   że   teoria   Liz   Ortecho   –   na   temat   wybujałej   wyobraźni   Marii   –   była   bardziej 
prawdopodobna.

– Spróbujmy to zrobić, koteczku – powiedziała, podchodząc  znowu do Sassafrasa z liściem 

aloesu. – Wycisnę tylko kilka kropli i wszystko będzie dobrze.

Wzięła do ręki łapę zwierzaka i obróciła ją delikatnie. Zaraz, zaraz. Może to inna łapa? Tu nie 

było krwi na poduszeczkach. Popatrzyła na drugą łapę – była zupełnie zdrowa. Sprawdziła obie 
i nie zauważyła nawet śladu zadrapania.

Wiem, że tam była krew, pomyślała. To nie był wytwór wyobraźni.
A może ja go uleczyłam! Ta myśl kompletnie ją oszołomiła. To byłoby wprost nadzwyczajne. 

Leczenie   zawsze   fascynowało   Marię.   Jej   przyjaciele   nie   traktowali   poważnie   aromaterapii 
i wytwarzanych   przez   nią   witamin,   jednak   Maria   była   przekonana,   że   jej   kuracje   dają   dobre 
rezultaty.

Max, Michael i Isabel posiadali moc uzdrawiania. Kiedy Max uleczył Liz z rany postrzałowej – 

co   Maria   widziała   na   własne   oczy,   musiał   najpierw   nawiązać   z ranną   łączność.   Może   Maria 
rzeczywiście nawiązała łączność z Sassem i uzdrowiła go.

Ale ty nie jesteś kosmitką, skarciła się w duszy.
Musiała   to   jeszcze   raz   przemyśleć,   tak   jak   to   zawsze   robiła   jej   nadzwyczaj   logiczna 

przyjaciółka Liz. Okay, może Sassafras wcale nie miał skaleczonej łapy. Może to był tylko jakiś 
czerwony   płyn,   którego   ślady   znajdzie   na   swojej   narzucie   albo   na   parapecie.   To   było   jasne, 
logiczne wytłumaczenie.

Dziewczyna oparła się o komodę i przejrzała w lustrze.
–   Powróciłaś   do   rzeczywistości   –   powiedziała   do   swojego   odbicia.   Na   szczęście   nie 

przypominała uciekinierki z psychiatryka. Wyglądała zupełnie normalnie.

Tylko że... tylko że coś żarzyło się pod jej cienkim podkoszulkiem. Tuż nad sercem. Szybko 

ściągnęła podkoszulek. Ręce jej drżały.

To ten pierścień, uświadomiła sobie. Zdjęła łańcuszek i zsunęła z niego pierścień. Umieszczony 

background image

w środku kamień pulsował fioletowo-zielonym światłem.

Po chwili światło przygasło. Maria usiadła na podłodze. Nie byłaby w stanie uczynić kroku. 

Trzymała   pierścień   przed   oczami,   uważnie   oglądając   kamień.   Przypominał   opal,   z tęczowymi 
odblaskami zieleni i fioletu.

Czy on rzeczywiście się żarzył? Może to było tylko złudzenie optyczne, odbicie lustra? A może 

jej słynna wyobraźnia?

Jednak   żarzący   się   kamień   był   trzecim   z kolei   niezwykłym   przypadkiem.   Pierwszy   to 

nawiązanie  łączności  z kotem,  potem zniknięcie  śladów  krwi. To za wiele, nawet jak na moją 
wyobraźnię, pomyślała Maria.

Liz   pewnie   by   temu   zaprzeczyła.   Znalazłaby   naukowe   wytłumaczenie   na   każde   z tych 

dziwnych wydarzeń.

Może jestem zbyt podniecona spotkaniem z Michaelem i podniósł mi się poziom estrogenów, 

pomyślała   Maria.   Muszę   spytać   Liz,   czy   taki   nagły   przepływ   hormonów   może   powodować 
halucynacje. Bo przecież o to tylko chodzi. O halucynacje.

Prawda?
– Jak myślisz, czy Ray Iburg mógłby być moim ojcem? – spytał Michael Guerin, wsiadając do 

jeepa Maxa Evansa.

Czy to nie żałosne? – pomyślał. Nie powiedzieć nawet „cześć”, nie spytać, jak się czuje Isabel, 

tylko   zacząć   od   razu   opowiadać,   jaki   jesteś   podniecony,   ponieważ   wczoraj   wieczorem 
uświadomiłeś sobie, że może będziesz miał tatusia.

Ale Max nie będzie się z niego wyśmiewał. Nawet jeśli pomyśli, że Michael zachowuje się 

żałośnie,   nie   okaże   mu  tego.   A właściwie,   to   nawet   tak   nie   pomyśli.   Był   pod   tym   względem 
w porządku – nie tylko dlatego był najlepszym przyjacielem Michaela.

Był   jeszcze   inny   powód.   Kiedy   jest   się   jednym   z trzech   kosmitów   na   całej   Ziemi   – 

a przynajmniej, kiedy sądzi się, że jest się tylko jednym z trzech, jak to było w dzieciństwie – 
przyjaźń z pozostałą dwójką jest nieuchronna. To znaczy z Maxem i jego siostrą, Isabel.

Max zdjął ciemne okulary. Jego niebieskie oczy błyszczały.
– Ja też zadawałem sobie to pytanie – powiedział. – To chyba naturalne. Ray jest jedynym 

dorosłym kosmitą, jakiego spotkaliśmy. Mimo to dziwnie jest myśleć o kimś jako o „moim ojcu”, 
chyba że on rzeczywiście jest „moim ojcem”.

Michael w ogóle nie brał pod uwagę możliwości, że Ray mógłby być ojcem Maxa i Isabel. To 

nie byłoby w porządku. Oni już mieli dwoje wspaniałych przybranych rodziców.

W przeciwieństwie do Michaela. Kiedy on wydostał się z inkubatora i wyszedł na pustynię, 

znalazł go tam farmer i oddał do sierocińca. Od tamtego czasu przerzucano go, jak piłkę, z jednej 
rodziny zastępczej do drugiej.

Skończ z tym! – nakazał sobie. Robisz się coraz bardziej żałosny.
– Chyba  wiesz, że żadne przepisy nie zabraniają rozmowy podczas prowadzenia pojazdów 

mechanicznych – zwrócił się do przyjaciela.

– Co?  Aha. – Max wycofał  jeepa  z podjazdu domu  aktualnej  rodziny zastępczej  Michaela 

i ruszył w stronę centrum. – Obaj zanadto wybiegamy do przodu – odezwał się po chwili. – Nie 

background image

wiemy nawet, czy Ray pochodzi z tej samej planety co my. Wczoraj wieczorem powiedział tylko, 
że też jest kosmitą. On może pochodzić z zupełnie innej galaktyki.

Michael nie pomyślał o tym. Czuł się coraz bardziej przegrany. Dobre i to, że przynajmniej nie 

wsiadł do samochodu obładowany prezentami dla Raya na Dzień Ojca. Nie znalazł się na samym 
dnie Oceanu Żałości. Na razie.

– Chyba masz rację – przyznał. – Pamiętasz tę świetlistą kulę w centrum handlowym, którą 

wzniecił Ray,  żeby na parę minut zatrzymać  Valentiego  w miejscu? Nie sądzę, żebyśmy mieli 
wystarczającą moc, by zrobić coś takiego. Może on rzeczywiście jest z innej galaktyki.

Max – czyli wzór odpowiedzialności – zwolnił, kiedy zobaczył, że światło zmienia się na żółte. 

Michael by przyspieszył.

– Jest też możliwe, że posiadamy inne moce i sami o tym nie wiemy – zauważył Max. – Isabel 

mówiła, że... Nikolas mógł robić mnóstwo rzeczy, których my nie potrafimy.

Michael   zauważył   wahanie   przyjaciela,   zanim   wypowiedział   imię   Nikolasa.   Doskonale   go 

rozumiał. Na samą myśl o Nikolasie skręcał mu się żołądek.

– Może byłoby lepiej, gdyby Ray należał do innego gatunku kosmitów. Nikolas pochodził 

z naszej   rodzinnej   planety,   a przez   niego   mogliśmy   wszyscy   stracić   życie   –   mruknął.   –   Nie 
powinniśmy   byli   pozwolić   Isabel,   żeby  się   z nim   zadawała.   Wiedzieliśmy,   że   to   się   może   źle 
skończyć.

– Akurat by nas posłuchała. – Max zatrzymał się przy znaku stopu na Smith Road na pełne 

dziesięć  sekund,  widać,   że  pilnie  słuchał  wykładu  pana   Browna,  kiedy  ten   omawiał  na  kursie 
niebezpieczeństwo związane z przejeżdżaniem znaków stopu, po czym ruszył zupełnie pustą ulicą. 
– W każdym razie próbowaliśmy to zrobić – dodał.

– Gdyby Nikolas nie był już martwy, sam bym go chętnie zabił – powiedział z wściekłością 

Michael. – Ostrzegaliśmy go przed Valentim. Mówiliśmy mu, że on jest niebezpieczny.

– Nie wiedzieliśmy, że szeryf go zabije – powiedział cicho Max.
Michael nie odezwał się. Nikt nie przypuszczał, że Valenti mógłby posunąć się aż tak daleko. 

On, Max i Isabel muszą być teraz niezwykle ostrożni.

– Przynajmniej udało się nam wyciągnąć stamtąd Izzy,  a szeryf nie odkrył prawdy o nas – 

powiedział Max.

Jego przyjaciel był tak wściekły, że nie mógł wydobyć z siebie głosu. Wiedział przecież, jakim 

cholernym gnojem był Nikolas. Isabel potrzebowała kogoś zupełnie innego, kogoś, kto mógłby ją 
pokochać tak, jak na to zasługiwała. Michael powinien był zrobić wszystko, aby trzymać ją z daleka 
od Nikolasa.

– Ray mieszka na najwyższym piętrze – poinformował go Max, podjeżdżając pod muzeum 

UFO.

–  Trudno  mi   uwierzyć,  że  pracowałeś  dla  tego  faceta,  tu,  w muzeum   i nie  poznałeś   o nim 

prawdy – powiedział Michael, kiedy okrążali budynek.

On   sam   po   raz   pierwszy   widział   Raya   poprzedniego   wieczoru   i tylko   przez   kilka   minut. 

Zastanawiał się, czy dzisiaj będzie mógł w jakiś sposób go wyczuć. Nawiązać z nim łączność.

On naprawdę może być moim ojcem. Ta myśl znowu pojawiła się w umyśle chłopca, zanim 

background image

zdążył ją stłumić.

Kiedy wysiedli z jeepa, został trochę z tyłu, by Max nie widział, że musi wytrzeć spocone 

dłonie o dżinsy. Nie mógł jednak nic poradzić na pot spływający po plecach.

– Przecież kosmici nie mają specjalnej aury – tłumaczył mu Max, kiedy szli po schodach do 

mieszkania   Raya.   –   Skąd   mogłem   wiedzieć?   –   Nacisnął   dzwonek,   a gospodarz   natychmiast 
otworzył drzwi.

– Spodziewałem się, że przyjedziecie wcześniej – powiedział. – A gdzie reszta?
– Isabel jeszcze nie otrząsnęła się po wczorajszych przeżyciach – rzekł Max. – Nie chciała 

przyjść.

Michael   był   zadowolony,   że   przyjaciel   jest   w stanie   mówić.   On   miał   zupełnie   wyschnięte 

gardło, podczas gdy ciało oblewał pot, jakby brał udział w maratonie.

Ray zaprowadził ich do salonu, gdzie było pełno wypełnionych styropianowymi kuleczkami 

worków siedzisk i nic więcej.

– A co z tą trójką, który była z wami w centrum handlowym? – spytał.
Michael obrzucił go szybkim spojrzeniem. Max miał rację – po aurze Raya nie można się było 

zorientować,   czy   jest   inny.   Miała   biały   połysk   z domieszką   łagodnej   zieleni   i błękitu   –   aura 
spokojnego faceta, który niczego nie ukrywa.

– Nie wiedziałem, czy ich tu przyprowadzić – powiedział Max. – Wiesz, że oni są ziemskimi 

istotami, prawda?

Michael   czekał   na   odpowiedź   Raya.   Czy   będzie   w ten   sam   sposób   myślał   o ludziach   jak 

Nikolas? Tamten nienawidził ziemskich istot. To był poważny sygnał, świadczący o tym, że coś 
z nim było nie w porządku. Nikolas traktował Liz, Marię i Alexa jak uciążliwe insekty.

Ray roześmiał się, a w jego aurze rozbłysło więcej zielonych plamek.
– Uważam, że towarzystwo ludzi jest zupełnie miłe – powiedział.
– Kim pan jest? – spytał nagle Michael. Wcale nie miał zamiaru zadać tego pytania. W ogóle 

nie   miał   zamiaru   zadawać   pytań,   jeszcze   nie   teraz.   Przynajmniej   nie   powiedziałem   do   niego 
„tatusiu”, pomyślał.

Ray wskazał palcem swój podkoszulek z napisem, „Ocalałem z Katastrofy w Roswell”.
– Zaraz... czy ty jesteś... czy byłeś na UFO, które rozbiło  się tu w latach czterdziestych? – 

wyjąkał Max. – Myśmy zawsze myśleli... myśleliśmy, że nasze inkubatory były właśnie na tym 
statku.

– Tak, to prawda. Może chcecie lodów? – spytał Ray. – Mam w kuchni.
Bezładne myśli zawirowały w głowie Michaela. Ray był na statku kosmicznym,  na którym 

znajdowały się ich inkubatory. To znaczy, że pochodził z tej samej planety. Mógłby więc być jego 
ojcem.

Gospodarz ruszył w kierunku kuchni, lecz Michael zaszedł mu drogę.
– Zaraz. Niech pan zaczeka – powiedział. – Więc pan wiedział o inkubatorach? Dlaczego pan 

nas nie szukał? Dlaczego nie było pana w jaskini, kiedyśmy się z nich wydostali?

– Michael, wyluzuj się – szepnął Max. – Przecież Ray wyratował nas wczoraj z opresji.
–   Nie   mów,   że   mam   się   wyluzować.   Ten   facet   dopuścił   do   tego,   że   przez   całe   lata   nie 

background image

wiedzieliśmy,   kim   jesteśmy,   skąd   przyszliśmy   i dlaczego   posiadamy   moc.   Musieliśmy   sami   to 
wszystko   składać   po   kawałku.   Nie   chciało   mu   się   nawet   sprawdzić,   czy   jesteśmy   żywi,   czy 
umarliśmy.

–   Nie   musiałem   was   szukać,   przecież   wiedziałem,   gdzie   jesteście   –   tłumaczył   mu   Ray.   – 

Wiedziałem,   ponieważ   sam   was   tam   umieściłem.   Ukryłem   wasze   inkubatory   w jaskini. 
I zostawiłem was samych. Uważałem, że w ten sposób macie największe szanse przetrwania. Nie 
byłem pewny, czy agencje rządowe nie znają prawdy o mnie lub też nie podejrzewają, kim jestem. 
Brak kontaktu ze mną gwarantował wam bezpieczeństwo.

Michael trochę się rozluźnił.
– Więc pan jest... – zaczął i odchrząknął. – Czy któreś z nas jest pana krewnym albo...? To 

znaczy, czy jest pan naszym ojcem albo kimś bliskim?

Wstrzymał oddech, wpatrując się w twarz Raya. Ten potrząsnął głową.
Michael poczuł, że z jego płuc uszło całe powietrze. Czuł się jak przekłuty balon. No to trudno, 

pomyślał.  Mały  Mikey  nie  odnalazł   dzisiaj  tatusia.  W gruncie   rzeczy nie  zależało   mu  na  tym. 
Przynajmniej nie aż tak.

– Cała  czwórka, was  dwóch, Isabel i ten chłopak,  którego wczoraj wieczorem zabił  szeryf 

Valenti... – zaczął Ray.

– Nikolas – podrzucił mu Max.
–   Byliście   dziećmi   członków   mojego   zespołu.   Byliśmy   naukowcami,   którzy   mieli   zbadać 

Ziemię   i zadecydować,   czy   nadaje   się   do   zasiedlenia   –   mówił   dalej   Ray.   –   Gdyby   tak   było, 
mieliśmy tu założyć pierwszą placówkę. Jednak szybko doszliśmy do wniosku, że istoty ludzkie nie 
są przygotowane psychicznie na to, aby dzielić swoją planetę z obcymi przybyszami.

– A nasi rodzice? – spytał Max.
Nareszcie Michael miał usłyszeć odpowiedź na to pytanie, które zadawał sobie od czasu, kiedy 

zrozumiał, kim są rodzice.

– Jedynie ja ocalałem z katastrofy – powiedział Ray. – Przykro mi.
Michael poczuł, że łzy napływają mu do oczu. Przestań, pomyślał. Przecież przez te wszystkie 

lata uważałeś ich za zmarłych. Ale pojawienie się Raya rozbudziło w nim na nowo nadzieje.

Masz prawie osiemnaście lat, tłumaczył sobie. Nie jesteś małym dzieckiem. Nie potrzebujesz 

rodziców. Pewnie uważałbyś teraz, że są tylko utrapieniem.

– Co się wtedy stało? – spytał, starając się nie okazywać emocji. – Co spowodowało katastrofę?
– Usiądźcie, to wam opowiem – obiecał Ray.
Chłopcy   zagłębili   się   w elastyczne   siedziska.   Ray   usadowił  się   naprzeciwko   nich,   zielone 

i niebieskie koła w jego aurze zaczynały zasnuwać się szarością.

– Wracaliśmy do domu. Wystartowaliśmy bez żadnych przeszkód. Cała załoga zebrała się przy 

oknie, żeby po raz ostatni spojrzeć na Ziemię.

Michael zauważył, że powietrze pomiędzy nim, Maxem a Rayem zaczyna wibrować i drżeć jak 

w bardzo   upalny   dzień.   Pojawiła   się   niebiesko-biała   piłka   do   koszykówki,   która   płynęła 
w powietrzu na wysokości jego oczu. To Ziemia, uświadomił sobie. Jak Ray to robi?

– Pomyślałem, że przyda się pomoc wizualna – powiedział Ray.

background image

Po   chwili   Ziemia   zmniejszyła   się   do   rozmiaru   piłki   do   ping-ponga.   Teraz   Michael   mógł 

zobaczyć   pomost   obserwacyjny   i załogę,   patrzącą   przez   okno   na   znikającą   im   z oczu   planetę. 
Wygląd  członków  załogi odpowiadał  relacji naocznych  świadków, którzy widzieli  ich ciała  po 
katastrofie   –   niewielki,   pozbawiony   owłosienia   tułów;   długie,   szczupłe   ręce;   duże   głowy, 
z ogromnymi czarnymi oczami o migdałowym wykroju.

Jednak żaden ze świadków nie mówił  o ich skórze – absolutnie  gładkiej, bez najmniejszej 

zmarszczki, prawie metalicznej.

Patrząc   na   członków   załogi,   Michael   poczuł   ucisk   w gardle.   Oni   wszyscy   są   już   martwi, 

pomyślał. Wszyscy, z wyjątkiem Raya. A wtedy byli tacy szczęśliwi, tacy pełni życia.

Chwileczkę, skąd przyszła mu do głowy ta myśl? Uświadomił sobie, że Ray przekazuje im nie 

tylko   obrazy,   ale   również   stany   emocjonalne.   Michael   czuł   dumę,   która   napawała   grupę 
naukowców po wypełnieniu ich zadania. Czuł, że są szczęśliwi i podnieceni, ponieważ wracają do 
domu. Zadowoleni, że tam urodzą się ich dzieci.

Moja mama i tata są w tej grupie, pomyślał. To oni przekazują  mi część odczuwanego teraz 

podniecenia. Bardzo pragnęli moich narodzin. Poczuł jakąś twardą gulę w gardle. Przełknął ślinę, 
ale nie mógł się jej pozbyć. Oni nie żyją już przeszło pięćdziesiąt lat, tłumaczył sobie.

– Nie wiedzieliśmy, że uciekł nam więzień – mówił dalej Ray.
– Więzień? – spytał cichym głosem Max.
– Nazywał się... dam mu imię jakiejś ziemskiej istoty, na przykład Clyde. Nigdy nie lubiłem 

tego imienia. Kiedy opuszczaliśmy naszą planetę, Clyde dostał się po kryjomu na statek – tłumaczył 
Ray. – Ukradł jeden z Kamieni Nocy... to najbardziej przybliżone tłumaczenie tej nazwy. Kamienie 
stanowią źródło niesłychanej mocy. Jedynie członkowie konsorcjum, którzy rządzą naszą planetą, 
mają prawo ich używać. Clyde ukradł Kamień i wślizgnął się na pokład naszego statku. Odkryliśmy 
jego obecność dopiero w drodze na Ziemię. Zamknęliśmy go w kabinie hibernacyjnej, gdzie miał 
pozostać do czasu, kiedy przekażemy go konsorcjum.

– Jednak w drodze powrotnej ten Clyde zdołał uciec – powiedział Michael.
Ray nie odzywał się. Michael zerknął na niego, lecz mężczyzna utkwił wzrok w obrazie załogi 

na pomoście obserwacyjnym.

– Dawno tego nie oglądałem – powiedział ledwie dosłyszalnym głosem. – Brakuje mi moich 

przyjaciół – dodał.

On jest tu zupełnie sam, pomyślał Michael. Ja mam Maxa i Isabel, Marię, Alexa i Liz. A on jest 

sam. Ray otrząsnął się z zamyślenia.

– Tak – powiedział. – Clyde uciekł. Nie mam pojęcia, jak to zrobił, ale udało mu się otworzyć 

kabinę hibernacyjną i wyjść. Znalazł Kamień, a potem znalazł też nas.

Michael   wychylił   się   do   przodu,   patrząc   w napięciu,   jak   Clyde   wchodzi   na   pomost 

obserwacyjny. Wyglądał tak samo jak inni, ale trzymał w ręku mały kamień, pulsujący fioletowo-
zielonym   światłem.   Dwóch   członków   załogi   ruszyło   w jego   kierunku,   lecz   wtedy   z kamienia 
wydobyły się z sykiem świetliste strzały, które powaliły ich na pokład.

– Nie żyją? – spytał Michael.
Ale   już   znał   odpowiedź.   Dostarczył   jej   obraz   holograficzny   Raya,   z którego   emanowała 

background image

rozpacz i gniew.

– Nie żyją – potwierdził Ray.  – W taki sam sposób zabił resztę załogi. Do dziś nie mogę 

zrozumieć,   dlaczego   ocalałem.   Może   chciał   zabić   zbyt   wielu   z nas   za   jednym   razem.   Nawet 
Kamienie nie mają nieograniczonej mocy.

Pływający w powietrzu obraz zawęził się teraz do jednej leżącej na pokładzie sylwetki. Michael 

wiedział,   że   to   Ray.   Wiedział   też,   że   jest   on   bliski   śmierci.   Jego   aura   obrzeżona   była   czarną 
obwódką.

– Clyde skierował statek z powrotem na Ziemię. Uznał, że tam najłatwiej będzie mu się ukryć – 

ciągnął   Ray.   –   Ale   nie   miał   doświadczenia   w pilotowaniu   statku   kosmicznego.   I spowodował 
katastrofę.

Obraz holograficzny zaczął się chwiać, po chwili zniknął. Ray przesunął dłońmi po twarzy.
– Gdy odzyskałem przytomność, uświadomiłem sobie, że mam niewiele czasu. Ludzie musieli 

zauważyć spadający statek kosmiczny. Ukryłem wasze inkubatory w jaskini. Kiedy wróciłem po 
ostatni, ludzie już tam byli. Statek był otoczony. Nie mogłem dostać się na pokład, nie chciałem też 
naprowadzić ich na wasz ślad.

– Co zrobiłeś? – spytał Max.
–   Uciekłem   w przeciwnym   kierunku   –   powiedział   Ray.   –   Resztę   już   znacie.   Otworzyłem 

muzeum UFO... i czekałem, aż mnie znajdziecie. Gdybyście sami do mnie przyszli, ten fakt nie 
wywołałby żadnego niepożądanego zainteresowania.

– Ale skąd wiedziałeś, że to właśnie jesteśmy my? – spytał ponownie Max. – Ja przecież nie 

mogłem ci powiedzieć, że jestem kosmitą, to skąd o tym wiedziałeś?

–   Wiedziałem   mniej   więcej,   kiedy   wydostaniecie   się   z inkubatorów   –   powiedział   Ray.   – 

Znałem   więc   wasz   wiek...   jako   ludzi.   Poza   tym   trochę   czytałem   w twoich   myślach;   kiedy 
pracowałeś w muzeum.

– Co?! – wykrzyknął Michael. – Pan umie czytać w myślach!
– Cierpliwości. Mogę was tego nauczyć.
– Czy możesz nas też nauczyć, jak robić to, co zrobiłeś, żeby zatrzymać Valentiego? – spytał 

Max. – Gdybyś nie pomógł nam wczoraj wieczorem, szeryf odkryłby całą prawdę.

– Mogę spróbować – obiecał Ray. – Ale wy jesteście pierwszymi z nas, którzy wzrastali na 

Ziemi. Nie wiem, czy to nie miało wpływu na waszą moc.

– Czy szeryf będzie pamiętał coś z tego, co zdarzyło się wczoraj wieczorem? – spytał Max.
To ja powinienem był zadać to pytanie, pomyślał Michael. Valenti na pewno widział w centrum 

handlowym Liz. Mógł też zobaczyć mnie, Marię i Alexa.

– Co najmniej pięć minut musiało mu uciec z pamięci – powiedział Ray.
To   była   cienka   granica,   ale   zupełnie   wystarczająca.   Valenti   nie   zapamiętał   tego,   co   się 

wydarzyło po tym, jak zastrzelił Nikolasa. Nie będzie pamiętał, jak gonił ich przez centrum aż na 
parking.

–   Muszę   już   was   wyrzucić,   chłopcy.   –   Ray   nie   mógł   powstrzymać   ziewania.   –   Zużyłem 

ogromną ilość mocy na zatrzymanie Valentiego. Jeszcze teraz czuję się wyczerpany. Nie jestem już 
taki młody – dodał z uśmiechem.

background image

– Ile właściwie masz lat? – spytał Max, unosząc brwi. – Jak długo możemy żyć?
– Czasu na naszej planecie nie mierzy się w ten sam sposób jak tutaj. Ponieważ jesteśmy na 

Ziemi, nasze ciała prawdopodobnie przystosowały się do ziemskiego upływu czasu.

Michael patrzył uważnie na gładką twarz rozmówcy. Wyglądał najwyżej na czterdzieści lat, 

a przecież mieszkał na Ziemi od przeszło pięćdziesięciu.

Ray wstał ze swojego siedziska. Max, jak zwykle uprzejmy, też się natychmiast poderwał.
– Jeszcze chwila – powiedział Michael. – Chciałbym usłyszeć dalszy ciąg tej opowieści. Co się 

stało z Clyde’em?

–   Nie   żyje   –   odrzekł   Ray.   –   Widziałem   jego   ciało,   kiedy   szedłem   po   wasze   inkubatory. 

Słuchajcie, chłopcy, ja naprawdę muszę odpocząć.

Michael rzucił okiem na jego aurę. Chyba opowiadanie o katastrofie sprawiło mu zbyt wielki 

ból.   Niebiesko-zielone   plamki   pokryte   były   teraz   siatką   ciemnego   fioletu.   Takie   aury   chłopiec 
widywał u ludzi, którzy stracili kogoś bliskiego.

– Dziękujemy – powiedział Max, ciągnąc przyjaciela za rękę, by zmusić go do wstania. – 

Dziękujemy za wszystko.

– Tak. Pan uratował nam życie... dwa razy – dodał Michael, kierując się do drzwi.
– Jestem szczęśliwy, że mogłem to zrobić. Odwiedzajcie mnie, kiedy tylko zechcecie.
Michael, z ręką na klamce, jeszcze się zawahał. Obrócił się w stronę Raya, nie mógł się jednak 

zmusić do tego, by popatrzeć mu w oczy.

– Nie wie pan, czy ja mam może braci albo siostry... tam, w domu? – wyszeptał.
– Na naszej planecie posiadanie rodzeństwa jest wyjątkowym przypadkiem – powiedział Ray. – 

Każda para rodziców ma prawo odbyć tylko jeden cykl narodzin. Czasem w jednym inkubatorze 
jest dwójka dzieci...

– Jak Isabel i ja – przerwał mu Max.
– Tak. Ale to bardzo rzadki przypadek.
–   Byłem   tylko   ciekaw   –   powiedział   Michael.   Bracia   i siostry   pewnie   też   byliby   tylko 

utrapieniem, pomyślał. Wyszedł bez słowa.

Zeszli  ze schodów i wsiedli  do jeepa. Przez chwilę siedzieli  w milczeniu,  patrząc  tylko  na 

siebie.

– Teraz mamy jechać do Flying Pepperoni na pizzę, tak? – odezwał się wreszcie Michael.
Tak, to właśnie robisz, kiedy otrzymasz niepodważalny dowód, że w całym wszechświecie nie 

masz żadnej rodziny – idziesz na pizzę.

–   Tak.   Musimy   zdać   dokładne   sprawozdanie   Liz,   Marii   i Alexowi   –   powiedział   Max, 

wyjeżdżając z parkingu muzeum UFO. – Mówiłem Liz, że wstąpię po nią po drodze.

– Isabel też powinna być teraz z nami – stwierdził Michael. – Na pewno będzie chciała usłyszeć 

o katastrofie i o naszych... naszych rodzicach.

– Hmmm, ona nie jest w najlepszej formie. Kiedy wychodziłem z domu, siedziała skulona na 

łóżku, przy zgaszonym świetle.

– Nie robiła porządków w szafie, nie układała skarpetek według kolorów, nic takiego?
Max potrząsnął głową. Widać było, że jest bardzo zmartwiony.

background image

Jego przyjaciel zmarszczył czoło. Znał Isabel od dzieciństwa i wiedział, że kiedy dziewczyna 

ma jakieś zmartwienie, to nie słucha smutnych piosenek, nie chodzi bez celu, nawet nie trzaska 
drzwiami.   Zajmowała   się   na   przykład   układaniem   swoich   swetrów   według   koloru,   potem 
segregowała je ponownie według rodzaju przędzy.

– Ona jest porządnie wytrącona z równowagi – odezwał się Max. – Ja nienawidziłem Nikolasa, 

ale on był jej chłopakiem.

Trudno jest poradzić sobie z sytuacją, kiedy na twoich oczach zabijają kogoś, kto jest ci bliski.
– Nie powinna być sama – powiedział Michael.
Jeśli   Izzy   ma   poważny   kłopot,   to   powinna   być   z nim.   Nie   pozwoli,   by   siedziała   sama 

w ciemnościach.

– Nie chce wyjść ze swojego pokoju – poinformował go Max.
– Podwieź mnie pod swój dom. Zabierz Liz i wróć. Będę na ciebie czekał razem z Isabel.

background image

2.

Chcę, żebyśmy byli tylko przyjaciółmi – szeptał Max, jadąc do domu Liz. – Kocham cię, ale 

musimy pozostać tylko przyjaciółmi.

Bez względu na to, ile razy powtarzał to zdanie, zawsze okropnie brzmiało w jego uszach. Nie 

chciał być przyjacielem Liz, pragnął o wiele więcej.

– Bliski kontakt ze mną jest niebezpieczny – powiedział głośno. – Pomyśl tylko, co spotkało 

Nikolasa. Przecież Valenti mógłby tak samo postąpić z tobą.

To już brzmiało trochę lepiej. Max zrobiłby wszystko dla bezpieczeństwa Liz. Wszystko, aby 

tylko uniknąć tego, co teraz przeżywa Isabel:

Skręcił w ulicę, na której mieszkała Liz. Mógł tylko mieć nadzieję, że Michaelowi uda się jakoś 

dotrzeć do jego siostry. Maxowi to się nie udało. Nawet na niego nie spojrzała, kiedy usiłował z nią 
rano   porozmawiać.   Jedynie   Michael   mógł   mieć  na   nią   jakiś   wpływ.   Nawet   wtedy,   kiedy   byli 
małymi dziećmi, tych dwoje rozumiało się bardzo dobrze. Maxa czasem nawet ogarniała zazdrość. 
Teraz był zadowolony, że jest ktoś, z kim siostra może porozmawiać.

Nie potrafił, tak jak Ray,  odczytywać  myśli, ale umiał odbierać emocje siostry i Michaela. 

W tej chwili cierpienie Isabel uderzało w niego niekończącą  się falą. Michael też na pewno je 
odczuwał.

Biedna dziewczyna. Maxa sytuacja z Nikolasem nie dotknęła tak bardzo jak siostry, ale i tak 

był wstrząśnięty. Gdyby znalazł się na miejscu Isabel, gdyby szeryf Valenti zastrzelił kogoś, kogo 
on kocha... gdyby zastrzelił Liz...

Nie mógł nawet o tym myśleć. Musisz dopilnować, aby to się nigdy nie stało, nakazał sobie.
– Musimy pozostać tylko przyjaciółmi – powtarzał, podjeżdżając pod jej dom.
Liz   natychmiast   wybiegła   –   musiała   na   niego   czekać.   Chłopiec   patrzył   na   nią,   pragnąc 

zatrzymać tę chwilę i móc się nią cieszyć do końca życia. Zawsze mieć przed oczami jej długie 
ciemne włosy, błyszczące w słońcu. Widzieć, jak pogłębia się dołek w jej lewym policzku, kiedy 
dziewczyna się do niego uśmiechnęła. Jak jej sięgające bioder dżinsy podkreślają wycięcie talii. 
Jak...

Liz wsiadła do jeepa i ta chwila minęła bezpowrotnie.
– Opowiesz mi wszystko teraz czy będę musiała zaczekać? – spytała.
– To było bardzo silne przeżycie – powiedział Max. – Wolałbym mówić o tym tylko raz, okay?
– Wszystko w porządku? – Liz wzięła go za rękę. Maxowi zabrakło tchu. Mógłby się założyć, 

że pocałunki innej dziewczyny zrobiłyby na nim mniejsze wrażenie niż ten lekki dotyk Liz.

– Tak – powiedział. Nie mógł zdobyć się na nic więcej.
Jedyna rzecz, o jakiej był w stanie myśleć, to dłoń Liz na jego ręce i oblewająca go fala gorąca. 

Musiał wyzwolić się od dotyku tej dłoni, aby móc normalnie funkcjonować, aby przestać sobie 
wyobrażać, że bierze ją w ramiona...

Sięgnął do schowka i wyjął paczkę gumy do żucia. Wcale nie miał ochoty na gumę. Chciał 

tylko znaleźć pretekst, aby usunąć rękę z zasięgu jej dłoni i nie robić tego ostentacyjnie.

–   Hmm.   Chciałem   z tobą   porozmawiać   o tym,   co   się   wydarzyło   wczoraj   wieczorem   – 

background image

powiedział.

Liz   zaczerwieniła   się   gwałtownie.   Max   dobrze   wiedział   o czym   teraz   myśli   –   o tym,   jak 

chowali się pod ladą w butiku Victoria Secret.

Było tam tak ciasno, że Liz musiała się na nim położyć. Max wiedział, że nie wolno mu jej 

dotykać. Wiedział, że łamie regułę ich „tylko przyjacielskich” stosunków – nie mógł się jednak 
powstrzymać,   aby   nie   przesunąć   palcami   po   jej   twarzy,   po   pięknie   zarysowanych   brwiach, 
wysokich kościach policzkowych, miękkich wargach.

Kiedy   Liz   również   zaczęła   go   dotykać,   nie   miał   wyboru.   Zanurzył   palce   w jej   włosach 

i pocałował ją.

Max szybko wrócił myślami do rzeczywistości.
– Chciałem ci tylko powiedzieć... – Zawahał się. – Chciałem tylko powiedzieć, że nawet po 

tym,   co  się tam  wydarzyło,   nadal  nie  chcę...   uważam,   że  powinniśmy  być  przyjaciółmi,  tylko 
przyjaciółmi. Inna sytuacja stworzyłaby zbyt wielkie zagrożenie dla ciebie. Jeśli zbliżysz się do 
mnie, to Valenti zbliży się do ciebie.

– Max... – Liz znowu wyciągnęła do niego rękę. Odsunął się szybko.
– Wczoraj wieczorem Valenti dowiódł, jak bardzo jest niebezpieczny – przerwał jej Max. – 

Zastrzelił  Nikolasa. Isabel  powiedziała  mi,  że  nawet nie  zadał  mu  żadnego  pytania.  Po prostu 
wyciągnął rewolwer i strzelił.

Max rzucił Liz ukradkowe spojrzenie. Jej ciemne oczy skrzyły się w blasku słońca. To przecież 

łzy, uświadomił sobie nagle.

Miał ochotę wyciągnąć kluczyki ze stacyjki i błagać dziewczynę, by wbiła mu je w serce. To 

byłoby o wiele mniej bolesne niż widzieć wyraz jej oczu, kiedy teraz na niego patrzyła. Wiedział, 
że sprawił jej o wiele większy ból, niż mogła znieść.

–   Nie   chciałem   wprowadzać   zamętu   w nasz   układ   –   dodał   szybko   Max.   –   Ale   sytuacja 

wymknęła się spod kontroli. Obiecuję ci, że to się już nigdy nie powtórzy.

– Obiecujesz – powtórzyła tępo Liz. Max czekał, ale już się nie odezwała.
Łatwo mi będzie dotrzymać tej obietnicy, pomyślał. Tak ją zdruzgotałem, że już nigdy nie 

pozwoli mi się dotknąć.

– Czy to przypadkiem nie jest mój napój pomarańczowy?! – krzyknął Alex.
– Co?
Maria popatrzyła na trzymaną w ręce szklankę. Dopiero teraz zorientowała się, że to napój 

Alexa.

– Przepraszam – mruknęła, przesuwając szklankę przez blat stolika.
–   Nie   przejmuj   się.   Możesz   wszystko   wypić   –   powiedział   Alex.   –   Flying   Pepperoni   ma 

najlepszy   napój   pomarańczowy   w mieście.   Nie   przypuszczałem   nawet,   że   taka   fanka   zdrowej 
żywności   jak   ty   może   docenić   tę   doskonałą   mieszankę   wody,   cukru,   sztucznych   barwników 
i syntetycznych smaków.

– Wydawało mi się, że piję swoją miętową herbatę – przyznała Maria. Jej myśli były oddalone 

o tysiące kilometrów... Ale to określenie nie było jednak precyzyjne. Jej myśli były tu, w Roswell – 
u Raya Iburga.

background image

– Jak myślisz, czy w Roswell może być jakaś większa grupa kosmitów? – spytała Alexa.
– Teraz wydaje się, że wyskakują niespodzianie ze wszystkich stron.
Dziewczyna przesuwała palcem po brzegu filiżanki, zbierając mozolnie krople wilgoci.
– Wszystko się nagle zmieni – szepnęła.
– Dlaczego? – spytał zaniepokojony Alex.
– Jeśli znajdzie się tu cała grupa kosmitów, to Michael, Max i Isabel przyłączą się do niej – 

powiedziała Maria. – A my nie będziemy mogli do nich należeć.

– Przecież... przecież Isabel nas potrzebuje – powiedział niespokojnie Alex. – Nie odsuną się od 

nas, kiedy spotkają innych kosmitów. Nie zrobią tego.

– Mimo  to już nigdy nie będzie  tak samo. – Maria wzruszyła  ramionami.  Wpatrywała się 

w swoją   filiżankę.   Co   ona   zrobi,   kiedy   zabraknie   Maxa   i jego   żartów,   kto   będzie   nazywał   ją 
strączkiem   grochu?   Albo   prześmiesznych   wywodów   Isabel,   krytykującej   ubranie   każdego,   kto 
pokazał   się   tylko   na   szkolnym   dziedzińcu?   Albo   Michaela,   wchodzącego   do   niej   przez   okno 
późnym wieczorem, aby trochę u niej pobyć?

Tak,   tego   by   jej   najbardziej   brakowało.   Ale   jeśli   Michael   miałby   duży   wybór   dziewczyn 

kosmitek, to pewnie nie przychodziłby do Marii co drugi wieczór. Ona należała do podstawowego 
asortymentu   istot   ziemskich   płci   żeńskiej.   Po   prostu   była   zwyczajna.   Jak   mogłaby 
współzawodniczyć z dziewczynami, które miały mu tyle rzeczy do zaoferowania, które mogłyby 
z nim   dzielić   wspomnienia   z jego   rodzinnej   planety,   mając   tę   samą   co   on   pamięć   zbiorową? 
Z dziewczynami, które na pewno są piękne i potrafią wabić jakimś egzotycznym czarem, zupełnie 
inaczej niż ta miła dziewczyna z sąsiedztwa.

– Dlaczego ich jeszcze nie ma? – marudził Alex.
– Pewnie Ray miał im dużo do powiedzenia – uspokajała go Maria.
– A ty, jakie masz wytłumaczenie? – spytał. – Też się spóźniłaś.
Maria była ciekawa, czy Alexa dręczą podobne myśli jak ją – dotyczące, oczywiście, Isabel, nie 

Michaela. To by tłumaczyło jego zły humor.

– Alex, człowiek spóźnia się dopiero wtedy, jak przychodzi co najmniej piętnaście minut po 

czasie – zaczęła wyjaśniać Maria. – Poza tym mam wspaniałą wymówkę. Mój zegar oszalał. Kiedy 
się ubierałam, zaczął skakać do przodu. Po pięć minut za każdym razem.

– Już są. Nareszcie.
Dziewczyna obejrzała się. Najpierw zobaczyła Michaela. Z jego twarzy trudno było wyczytać, 

jak przebiegła wizyta u Raya. Jeśli wywołała jakieś emocje, to potrafił je ukryć.

Michael   usiadł   obok   Marii,   pociągnął   za   sobą   Isabel   i otoczył   ją   ramieniem.   Maria   nie 

wiedziała, co o tym myśleć. Usiadł obok niej – to był dobry znak. Jednak przyciągnął Isabel tak 
blisko siebie, co było...

Uspokój   się,   pomyślała.   Ta   dziewczyna   przeżyła   niedawno   koszmar.   Tym   powinnaś   się 

interesować, a nie tym, czy on siedzi bliżej niej, czy ciebie. Zaczęła grzebać w torebce i wyjęła 
z niej fiolkę olejku mandarynkowego. Wyciągnęła rękę, by podać fiolkę Isabel.

– Lubię go wąchać, kiedy jestem... kiedy nie czuję się zbyt dobrze – powiedziała. – Chcę, żebyś 

też spróbowała, okay?

background image

Isabel nie odezwała się. Jej niebieskie oczy utkwione były w stojącym na stole dozowniku do 

cukru. Ona powstrzymuje się od płaczu, uświadomiła sobie Maria. Nigdy nie myślała o Isabel jak 
o kimś, kto potrafi płakać. Ta dziewczyna była zawsze silna. Była osobą, która nikomu nie pozwoli 
się   skrzywdzić.   Teraz   Marii   wydawało   się,   że   gdzieś   zniknął   jej   charakter   ze   stali   i został 
zastąpiony przez kruche szkło, które może się rozprysnąć przy najlżejszym dotknięciu. Włożyła do 
ręki Isabel fiolkę z olejkiem.

– Zabierz  ją do domu.  Spróbujesz później  – powiedziała.  – Jeśli będziesz  chciała,  dam ci 

więcej.

– Dziękuję – powiedział Max.
Maria   uśmiechnęła   się   do   niego   i udało   jej   się   utrzymać   ten   uśmiech   nawet   wtedy,   kiedy 

przyjrzała się chłopcu uważniej. Jego twarz nosiła ślady... spustoszenia. Tylko to określenie wydało 
jej się właściwe. To nie tylko wydarzenia ostatniego wieczoru, uświadomiła sobie. To coś nowego. 
Coś okropnego.

Rzuciła okiem na Liz, która siedziała skulona, z rękami skrzyżowanymi na piersi, jakby chciała 

zajmować jak najmniej miejsca. Albo jakby nie chciała, nawet przypadkowo, dotknąć Maxa.

Co się dzieje? Czy on już jej powiedział, czego dowiedział się od Raya – czy dlatego Liz 

wyglądała tak, jakby było jej niedobrze?

– Może wreszcie ktoś się odezwie – powiedział Alex. Max odetchnął głęboko.
– Chcesz to zrobić, czy wolisz, żebym ja zaczął? – spytał Michaela.
– Ty jesteś nieustraszonym przywódcą. Ty to zrób – mruknął Michael.
Dźwięk jego głosu nie podobał się Marii. Był zbyt głuchy, bez życia.
– Okay, więc tak. Poszliśmy do Raya – zaczął Max.
– Czy ktoś z was zabrał się już do pisania referatu z historii? – przerwał mu nagle Alex. – Nie 

mówcie, że tak, bo ja nawet jeszcze nie wybrałem sobie tematu.

O czym on mówi? Żadne z nich nie chodziło z Alexem na zajęcia z historii. Maria już otwierała 

usta, żeby go spytać, czy przypadkiem nie zwariował, ale usłyszała zbliżające się kroki i poczuła 
zapach wody toaletowej. Znała ten zapach. Nawet nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, że ma 
za plecami szeryfa Valentiego.

Co on tu robi? Czy poznał prawdę o Michaelu i innych? Maria zadrżała. Miała nadzieję, że 

Valenti tego nie zauważył. To tylko wzbudziłoby w nim podejrzenie.

– Ja już napisałam pół swojego referatu – zwróciła się do Alexa. – Jeśli nawet nie zacząłeś, to 

nie powinieneś tu siedzieć. Powinieneś być teraz w bibliotece.

Valenti podszedł do stolika.
–   Szukam   Nikolasa   Bransona   –   oznajmił.   –   Dziś   rano   zadzwonili   do   mnie   jego   rodzice 

i powiedzieli, że nie wrócił do domu na noc.

Czy równie spokojnym tonem rozmawiał z rodzicami Nikolasa? – zastanawiała się Maria. Czy 

zadawał im te wszystkie szablonowe pytania i mówił, że zrobi wszystko, co będzie mógł, by go 
odnaleźć – wiedząc doskonale, że Nikolas nie żyje? Ponieważ sam go zabił!

– Nikolas nie robił na mnie wrażenia chłopaka, który o północy leżałby już grzecznie w łóżku – 

powiedziała Liz, patrząc Valentiemu prosto w oczy. – Pewnie zanadto zaszalał ostatniej nocy.

background image

– Tak, założę się, że po południu już będzie w domu – poparł ją Alex.
– Czy pani też tak myśli? – Valenti zwrócił się teraz do Isabel.
– To całkiem w stylu Nikolasa – przyznała.
Kiedy wymawiała imię swojego byłego chłopaka, głos jej leciutko zadrżał, ale odpowiedziała 

szeryfowi bez najmniejszego wahania. Jednak nie utraciła całkowicie swojego charakteru ze stali, 
stwierdziła Maria.

–   Czy   to   wszystko,   co   pani   ma   do   powiedzenia?   Wczorajszy   wieczór   spędziliście   razem, 

prawda? – spytał Valenti. – Mój syn, Kyle, mówił, że była pani umówiona z Nikolasem.

Dziękuję ci, Kyle, pomyślała Maria. Ten mały cwaniaczek musiał opowiadać ojcu wszystko 

i o wszystkich w szkole.

– Byliśmy razem przez jakiś czas, ale... pokłóciliśmy się. Ja... – Isabel nie dokończyła zdania. 

Z trudem oddychała.

Maria   spojrzała   na   Alexa   z przerażeniem   w oczach.   Isabel   zaraz   się   rozsypie   –   na   oczach 

szeryfa! Co robić? – myślała gorączkowo.

Michael chwycił serwetkę i podał ją Isabel.
– Dzięki – rzucił. – Przez pana znowu wpadła w ten okropny nastrój.
– Staraliśmy się ją rozweselić – włączyła się Maria. – Wczoraj wieczorem Nikolas okropnie się 

wobec niej zachował.

Isabel ukryła twarz w dłoniach. Michael przyciągnął ją do siebie, patrząc wściekłym wzrokiem 

na Valentiego.

–   Jeśli   będziecie   mieli   od   niego   jakąś   wiadomość,   ktokolwiek   z was,   spodziewam   się,   że 

natychmiast mnie zawiadomicie – rzekł Valenti, po czym obrócił się i odszedł od stolika.

Zapanowała cisza. Maria nie słyszała nawet niczyjego oddechu. Sama bała się odetchnąć.
– Okay, już go nie ma – odezwał się wreszcie Max. Maria z ulgą wypuściła powietrze z płuc.
Isabel zerwała się od stolika.
– Daj mi kluczyki, Max. Jadę do domu.
– Daj spokój, Izzy. Zostań z nami – powiedział jej brat.
– Nie! Nie mogę tu zostać. – W głosie dziewczyny zabrzmiały histeryczne tony.
Maria zauważyła, że ludzie przy sąsiednim stoliku zaczynają się na nich gapić.
– Ktoś z nas może z tobą pojechać – zaproponowała Liz.
– Wszyscy możemy – dodała Maria.
– Chcę być sama – ucięła Isabel. – A wy wszyscy trzymajcie się ode mnie z daleka.
Maria patrzyła za biegnącą do wyjścia dziewczyną. Czy ona nie zdaje sobie sprawy, że właśnie 

teraz potrzebuje nas najbardziej? – pomyślała.

Isabel  zeskrobała   jeszcze   jeden  kawałek  wiśniowego  lakieru  z dużego  palca   u nogi.  Na  jej 

łóżku piętrzył się już mały wzgórek czerwonych płatków. Dołożyła tam następne. Nie powinna była 
dać się namówić Michaelowi na pójście do Flying Pepperoni. Trzeba było zostać w pokoju, gdzie 
mogła  układać  kopczyki  lakieru  do paznokci.  Tylko  wtedy,  kiedy była  zajęta zeskrobywaniem 
lakieru i formowaniem z niego górek, potrafiła wyciszyć się do tego stopnia, że jej umysł był tylko 
szarym pulsującym ekranem.

background image

Kiedy tego nie robiła, ekran rozjaśniał się i rozpoczynał się krótki film. O szeryfie Valentim, 

który oddawał śmiertelny strzał do Nikolasa. I znowu. I znowu. I znowu.

Film wyświetlany w głowie Isabel był ultra-high tech. Nawet z odoramą. Za każdym razem, 

kiedy   słyszała   strzał,   czuła   zapach   prochu   –   jakby   jednocześnie   wybuchła   cała   bateria   petard. 
Nawet ostry zapach lakieru nie potrafił go wyeliminować.

Nikolas uważał, że istoty ludzkie to insekty. Mówił, że jeśli Valenti podejdzie za blisko, to on 

go zmiażdży. A Isabel mu wierzyła. Sama zaczęła myśleć, że nie ma powodu, by bać się szeryfa. Że 
zmarnowała całe lata, żyjąc w strachu przed człowiekiem, którego siła nie mogła równać się z mocą 
Nikolasa, a nawet z jej mocą.

Ale to właśnie Nikolas został zmiażdżony poprzedniego wieczoru. Został po nim tylko ślad na 

wykładzinie,   jak   po   rozgniecionym   robaku.   Teraz   Isabel   znowu   rozumiała,   dlaczego   Valenti 
pojawiał się w jej sennych koszmarach od czasu, kiedy była małą dziewczynką. Rozumiała, że 
zawsze będzie ścigana i nigdy nie będzie mogła czuć się bezpiecznie.

Oderwała kolejny kawałek lakieru z paznokcia i położyła go na wierzchu kopczyka.
Spojrzała  na   zegar.  Max  wróci   z Flying   Pepperoni  najwcześniej   za  godzinę.  Ale  jak  tylko 

wejdzie do domu, zaraz będzie chciał z nią rozmawiać, opowiedzieć jej, czego dowiedzieli się od 
Raya. Jakby ją to mogło cokolwiek obchodzić. Jakby była ciekawa dalszych szczegółów swojej 
historii. Jakby chciała się dowiedzieć czegoś więcej o tej idiotycznej mocy kosmitów. Gdyby była 
zwyczajną dziewczyną, nigdy by nie doszło do tych wszystkich wydarzeń.

Zeskrobała   ostatnią   plamkę   lakieru   z paznokcia   dużego   palca.   Uważnie   położyła   czerwony 

płatek   na   szczycie   górki   i popatrzyła   na   swoje   stopy.   Ani   śladu   lakieru.   Chwyciła   buteleczkę 
i zaczęła z powrotem malować paznokcie. Robiła to szybko i niestarannie. Chodziło jej tylko o to, 
żeby lakier jak najszybciej wysechł. Wtedy będzie go mogła zeskrobywać i układać wzgórki.

Usłyszała   jakieś   kroki   na   schodach.   Na   pewno   Max   wyszedł   za   nią   z Flying   Pepperoni, 

martwiąc się o młodszą siostrzyczkę. Wolałaby,  żeby zostawił ją w spokoju. On, Michael i cała 
reszta.

Ktoś zastukał do drzwi sypialni.
– Odejdź, Max – powiedziała.
– To nie Max, to Alex. Mogę wejść?
Dziewczyna westchnęła. Nie miała teraz czasu na Alexa. Jeśli nie skupi całej uwagi na tym, co 

robi, film w jej głowie znowu zacznie się kręcić. Wiedziała o tym. I nie będzie mogła tego znieść. 
Nie będzie w stanie patrzeć, jak Nikolas znowu umiera.

– Twoja mama dała mi napój imbirowy i chrupki i prosiła, żebym ci zaniósł! – zawołał Alex 

przez drzwi. – Powiedziała, że masz kłopoty z żołądkiem.

Isabel naprawdę nie chciała z nim rozmawiać.  Jeśli nie będzie się odzywać, to może  Alex 

odejdzie od drzwi. Pomalowała ostatni paznokieć, wzięła pismo ze stolika i zaczęła wachlować 
stopy. Chciała, żeby lakier nadawał się do zeskrobywania – natychmiast. Wtedy wyłączy się film.

– Już nie możesz udawać, że cię tam nie ma! Odezwałaś się przed chwilą.
– Czy ktoś cię tu zapraszał? – warknęła Isabel.
Alex   patrzy   pewnie   teraz   na   drzwi   smutnymi   oczami   szczeniaka.   Trudno.   Ona   go   nie 

background image

zapraszała.

– Nie. Ale wiem, że zawsze jestem mile widziany. Isabel dotknęła lakieru na paznokciu. Był 

jeszcze mokry.

– Po co przyszedłeś? Chcesz, żebym ci powiedziała, że miałeś rację w sprawie Nikolasa? Okay, 

miałeś rację. On był niebezpieczny. Niewiele brakowało, a byśmy przez niego zginęli. Wiesz już 
wszystko. Okay? Więc już sobie idź.

Usłyszała, jak chłopak naciska klamkę i cicho klnie. Drzwi były zamknięte na klucz.
– Tak myślisz? – wybuchnął. – Myślisz, że przyszedłem, żebyś mi powiedziała, że miałem 

rację?

Dobrze, pomyślała Isabel. Wściekaj się i uciekaj. Pomachała ręką nad paznokciami. Prawie 

suche. Alex westchnął.

– Dlaczego zawsze tak wszystko utrudniasz? – spytał. – Pozwól mi powiedzieć. Przyszedłem, 

bo   chciałem   zobaczyć,   jak   się   trzymasz.   Miałaś   traumatyczne   doświadczenie.   Pomyślałem,   że 
możesz potrzebować przyjaciela.

No to super. Teraz on będzie dla niej miły. A ona nie będzie mogła tego znieść. Ona i Alex... 

coś   się   między   nimi   nawiązywało,   coś   całkiem   fajnego,   zanim...   zanim   Nikolas   przyjechał   do 
miasta. Nikolas tak nią zawładnął, że nie widziała nikogo poza nim.

Łzy nabiegły jej do oczu. Jak będzie mogła bez niego żyć? Nie miała nawet czegoś, co by jej 

mogło go przypominać. Żadnej fotografii. Niczego. Tak bardzo by chciała mieć ten pierścień, który 
zawsze   nosił   na   palcu,   pierścień   z takim   dziwnym   kamieniem.   Mogłaby   trzymać   go   w ręku 
i wiedziałaby, że to jest przedmiot, którego dotykał Nikolas. Coś, co miał...

Czuła, że łza spływa jej po policzku. Nikolas... och Boże, Nikolas...
Poczuła zapach prochu. Zaczęła zdrapywać lakier z paznokcia, aby odsunąć od siebie obraz 

umierającego chłopca. Ale lakier jeszcze nie wysechł. Nie mogła go zdrapywać. Rozmazywał się 
po palcach, czerwony i mokry.

Isabel stłumiła łkanie. Co ma zrobić? Zwariuje, jeśli nie potrafi wyłączyć tego filmu.
– Nie odejdę – usłyszała spokojny głos Alexa. – Wrzeszcz na mnie. Traktuj mnie z lodowatą 

niechęcią.  Nieważne. Nie odejdę. Jeśli nie chcesz rozmawiać, w porządku. Ja będę mówić. Na 
początku   opowiem   ci   o moim   sezonie   piłkarskim   w Młodzieżowej   Lidze   Mistrzów.   To   był 
najwspanialszy   okres   w moim   życiu.   Czuję   jeszcze   zapach   trawy   na   obrzeżach   boiska.   I smak 
cukierków sprzedawanych w namiocie...

Nie przestawał mówić. A jego głos... jego głos spowodował, że ekran był znowu szary.
Isabel wstała z łóżka i cichutko podeszła do drzwi. Usiadła i przytuliła policzek do framugi. 

Słuchała opowieści Alexa o jego pierwszej grze w sezonie.

Był taki zwyczajny. Miły, normalny chłopak.
Chciałaby być taka jak on. Być miłą, normalną dziewczyną, która nie potrafi zobaczyć niczyjej 

aury, przenikać do cudzych snów ani uzdrawiać. Dziewczyną, która nigdy nie budzi się z krzykiem 
przerażenia po tym, jak śni się jej szeryf Valenti z oczami i zębami wilka, idącego jej śladem.

Mogę być normalna. Będę taka jak Alex. Już nigdy nie użyję mocy, postanowiła Isabel. Nigdy.

background image

3.

Michael rzucił okiem na budzik. Trzynaście minut po dziesiątej. To znaczy, że leżał w łóżku 

dopiero trzynaście minut, a wydawało mu się, że upłynęło trzynaście dni. Nie był zmęczony, nic 
a nic. Potrzebował tylko dwóch godzin snu na dobę – to była jedna z tych fajnych cech, której 
brakowało ziemskim istotom. A czas, kiedy Michael będzie potrzebował swoich dwóch godzin snu, 
nadejdzie jeszcze nieprędko.

Tyle że dziesiąta to była jego pora spania, jego pora spania! Nie mógł ciągle uwierzyć, że ma 

swoją porę spania. Państwo Pascal uważali, że dzięki precyzyjnemu rozkładowi dnia dzieci mają 
poczucie bezpieczeństwa i czują się szczęśliwe, takie tam psychobzdury.

Jego nowi rodzice zastępczy na wszystko mieli  jakąś formułkę. Dali mu całą, napisaną na 

maszynie,   listę   z idiotycznym   rysunkiem,  na  którym  szop  pracz   miał  przy mordce  dymek,   jak 
w komiksach. „Zasady dla Pascali Zębali”, mówił szop.

Były  spisane wierszem.  „Przed jedzeniem myj  ręce. Nie nabrudź w łazience”. Alex prawie 

posiusiał się ze śmiechu, kiedy Michael pokazał mu tę kartkę.

Zasady jednak przestawały być śmieszne, kiedy trzeba się było do nich stosować, a Michael to 

robił. Przynajmniej na początku. Jego opiekun społeczny, pan Cuddihy, dostałby ataku nerwowego, 
gdyby już podczas pierwszego tygodnia pobytu chłopaka w nowym miejscu pojawiły się skargi 
rodziny zastępczej. Więc przez kilka najbliższych tygodni Michael nie będzie wymykał się z domu 
wieczorami.

Nie będzie mógł składać nocnych wizyt u Evansów. A przecież powinien zobaczyć,  jak się 

czuje  Isabel.   Z jednej   strony  chciałby   nią   mocno   potrząsnąć,   żeby   nie   traciła   łez   na   Nikolasa, 
a z drugiej strony miałby ochotę przytulić ją i pozwolić się wypłakać. Zrobi wszystko, żeby wróciła 
dawna   Isabel   –   Izzy   o ciętym   języku,   flirtująca,   pewna   siebie.   Żeby   zniknęła   ta   blada   smutna 
dziewczyna, która siedziała obok niego we Flying Pepperoni.

Zrobię to jutro, pomyślał, z samego rana. Pójdę tam zaraz po śniadaniu i sprawdzę czy ona 

mnie nie potrzebuje.

Przewrócił się na bok. Łóżko było zbyt sztywno zasłane, nakrycie wciśnięte pod materac tak 

głęboko,   że   chłopiec   czuł   się   jak   mumia.   Nie   potrafił   go   poluzować.   Dzieciak,   który   spał 
w sąsiednim łóżku – Dylan – zaczął nagle chrapać. Michael przykrył  głowę poduszką. Na dole 
zapłakało niemowlę. Po chwili usłyszał szuranie kapci pani Pascal.

Potrafiłbym   zabić,   a przynajmniej   okaleczyć   kogoś,   żeby   tylko   wydostać   się   z tego   domu, 

pomyślał Michael. Mógłbym wyjść przez okno i sobie pójść. Nie muszę iść do Isabel. Mógłbym 
pójść gdzie indziej... do Marii!

Tak, to doskonały pomysł. Teraz musiał to wszystko odreagować, a dziewczyński pokój Marii 

idealnie się do tego nadawał. Podobał mu się bałagan, jaki u siebie miała – porozrzucane ubrania, 
buteleczki z lakierem do paznokci i fiolki z aromatycznymi olejkami. Podobał mu się nawet dziwny 
zapach jej pokoju – róż i kropli na kaszel.

Lubił tam przesiadywać nawet wtedy, gdy Marii nie było w domu, wolał jednak, gdy tam była. 

Zawsze potrafiła go rozśmieszyć. Często nie miała wcale takiego zamiaru, na przykład, kiedy robiła 

background image

mu poważny wykład o tej swojej aromaterapii.

Pani Pascal zaczęła śpiewać niemowlęciu, a ono rozpłakało się jeszcze głośniej. Michael wcale 

mu się nie dziwił. Głos zastępczej matki Michaela był taki, że... No cóż, śpiewać w każdym razie 
nie powinna.

– Śpij, nie pij, nie myj, nie wyj, nie ryj! – darła się pani Pascal.
Nie ryj? – zdziwił się chłopiec.
– Tylko śnij, śnij, śnij, śnij, śnij, śnij, śnij. Przenikanie do snów, pomyślał nagle. To właśnie 

powinien teraz robić. Wprawdzie sam nie mógł zasnąć, ale cudze sny stały dla niego otworem.

Zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać. Śpiew pani Pascal dochodził teraz z oddali, tak jak 

chrapanie Dylana. Michael nabrał głęboko powietrza i pojawiły się orbity snów. Świetliste kule 
krążyły wokół niego, a każda wydawała jeden czysty dźwięk. Dobrze mu szło.

Nie przenikał do snów tak często, jak to robiła Isabel, spędził jednak wiele nocy, serfując po 

orbitach snów, wiedział więc, które są czyje. Właśnie przebiegła mu przed oczami orbita Douga 
Highsingera.   On   przeważnie   śnił   o seksie.   Michael   nie   sądził,   by   obserwowanie   wyczynów 
seksualnych szkolnej gwiazdy futbolu mogło być zabawne.

Nie miał też najmniejszej ochoty interesować się sferą snu Arleny Bluth. Ta śniła wyłącznie 

o szkole. Teraz też prawdopodobnie przeżywa jakieś senne koszmary na temat testu, który musiała 
pisać zbyt twardym ołówkiem.

Przy orbicie Tima Watanabe’a należało jak najszybciej przejść dalej. Z jakiegoś powodu śnił on 

o wielkim   klaunie   z zielonym   językiem,   który   nazywał   się   Bobo.   Michael   nie   chciał   się   w to 
wtrącać, uznał jednak, że temu chłopakowi przydałoby się kilka wizyt u psychoterapeuty.

Uśmiechnął się – usłyszawszy wysoki czarujący ton. Orbita Marii. Nie mógł być teraz w jej 

pokoju, ale mógł wejść do snu dziewczyny.

Tyle że wchodzenie do snu zaprzyjaźnionej osoby nie było całkiem w porządku; to tak, jakby 

zaskoczył ją nagle w łazience. Nigdy dotąd nie przenikał do jej snów. Ale kiedyś nie znał jej tak 
dobrze; teraz sytuacja była zupełnie inna.

Powiem jej tylko, że tam jestem, zadecydował. To nie będzie żadne szpiegowanie.
Zaczął cicho gwizdać, przyciągając jej orbitę do siebie. Wpadła mu w ręce, miękka i chłodna 

w dotyku.  Rozchylił  dłonie, a sfera snu Marii powiększyła  się. Kiedy była  wystarczająco duża, 
wszedł do środka.

Dziewczyna leżała na łące pełnej kwiatów i migdaliła się z jakimś ciemnowłosym chłopakiem.
No nie! Tego się nie spodziewał. Natychmiast wycofał się z tego snu. Myślał, że Maria może 

śnić o tym, że jest ptakiem albo syreną, albo czymś w tym rodzaju. Pamiętał, że dawniej miewała 
takie sny. Sny, które powinna mieć. Maria śniąca, że jakiś facet wprowadza ją w sztukę kochania – 
to nie było w porządku. A w ogóle co to za jeden? Michael raz tylko rzucił na niego okiem, ale 
nikogo znajomego mu nie przypominał. Czy to ktoś ze szkoły? Czy to z jej strony coś poważnego?

Usiadł na łóżku, przygryzając wargę. Może powinien zainteresować się tą sprawą. Maria nie 

miała pojęcia, jacy potrafią być faceci. Nie wiedziała, że oni – a przynajmniej niektórzy z nich – 
tylko czyhają na takie dziewczyny jak ona, miłe i niewinne. Tak, musi sprawdzić, czy nie straciła 
głowy dla jakiegoś łajdaka.

background image

Zamknął oczy i zaczął przywoływać z powrotem orbitę snu Marii. Kiedy się wystarczająco 

powiększyła, wszedł do środka. Dziewczyna i ten facet jeszcze nie mieli dosyć. Michael nie mógł 
zobaczyć twarzy chłopaka, ponieważ trzymał ją przy szyi Marii.

To mu się nie podobało, zupełnie mu się nie podobało. Zbliżył się i zaczął zakreślać kółka 

wokół Marii i tego seksualnego maniaka. Nie zauważyli go; nie zwróciliby teraz uwagi nawet na 
wybuch atomowy.

Żaden   facet   nie   powinien   tego   robić   z Marią.   Była   dziewczyną,   z którą   Michael   oglądał 

idiotyczne horrory, która chciała go koniecznie nauczyć, jak się piecze tort, która zmusiła go, by 
włożył   fartuch.   Była   jego   kumpelką.   Nie   powinna   się   całować   z jakimś   facetem.   To   nie 
w porządku. Nawet bardzo nie w porządku.

To tylko sen, tłumaczył sobie Michael. Sny są dziwne; nie zawsze pojawia się w nich to, czego 

pragniesz. Maria prawdopodobnie wcale nie interesuje się tym facetem. Ani żadnym innym.

Przecież Arlene Bluth nie miała ochoty pisać testu zbyt twardym ołówkiem. Tim Watanabe nie 

marzył   chyba   o mieszkaniu   w psiej   budzie,   razem   z Bobo,   klaunem   o zielonym   języku.   Dough 
Highsinger nie chciał iść do łóżka z połową dziewczyn z...

Niedobry przykład.

– Czy nie uważasz, że faceci mają jakiś specjalny wyłącznik z tyłu głowy? – spytała Liz. – Nie 

widziałam tego na żadnej ilustracji w książkach biologicznych, ale myślę, że on jednak istnieje.

Starała się mówić żartobliwym tonem. Fakt, że Maria była jej najlepszą przyjaciółką, nie musiał 

oznaczać, że miała stale wysłuchiwać rozpaczliwych skarg Liz w związku z Maxem.

Maria nie odezwała się. Siedziała na drewnianej ławce przed swoją szafką w szatni, wpatrując 

się w tenisówkę, którą trzymała w ręce.

Liz wyjęła jej but z ręki i włożyła do szafki.
– Zdejmujemy stroje gimnastyczne, potem wkładamy normalne ubrania, potem wychodzimy ze 

szkoły i idziemy do domu – wyrecytowała tonem przedszkolanki. – Przy twoim tempie pewnie 
będziemy musiały zostać tu na noc. Wszyscy już dawno wyszli.

– Przepraszam – wymamrotała Maria. – Zupełnie się wyłączyłam. O co mnie pytałaś?
To   było   zupełnie   do   niej   niepodobne.   Niektórzy   czasem   się   wyłączają   podczas   rozmów 

z przyjaciółmi,   nawet   z najlepszymi   przyjaciółmi,   ale   nie   ona.   Maria   miała   dar   słuchania 
z niezwykłą, prawie maniakalną uwagą.

– Chciałam wiedzieć, czy faceci są wyposażeni w jakiś ukryty wyłącznik – powiedziała Liz. – 

Coś, co im pozwala całować cię płomiennie jednego dnia, a następnego traktować jak dziewczynę 
stojącą za ladą sklepu całodobowego. Taką, której mówią cześć, kupując chipsy z bekonem, i nawet 
nie są ciekawi jej imienia. Jak dziewczynę, którą znają tylko z widzenia, którą...

– Dość! – zawołała Maria. – Mam już nie tylko jeden obraz, ale całą fotodokumentację. Ty. 

Max. Raz cię kocha. Raz cię nie kocha. Chcesz poznać moją teorię?

– Tak – przyznała Liz. Wyjęła szczotkę z szafki i zaczęła czesać długie ciemne włosy.
Wierzyła,   że   przyjaciółka   pomoże   jej   rozwiązać   ten   problem.   Stale   myślała   o tamtym 

pocałunku. Tym niesamowitym pocałunku. Ile razy go sobie przypomniała, wydawało jej się, że 

background image

żołądek   opada   jej   do   samych   stóp,   a potem   znów   podskakuje   w górę.   Z naukowego   punktu 
widzenia to nie jest możliwe, ale właśnie w ten sposób to odczuwała.

– Nie rozumiem, jak mógł mnie tak całować, a potem odtrącić – szepnęła. – Chyba że... chyba 

że nie czuje tego samego co ja. Ale z drugiej strony drżał cały, kiedy go dotknęłam.

– Miałam ci wygłosić swoją teorię – przypomniała jej Maria.
– Przepraszam. Strzelaj.
– Okay. Po pierwsze uważam, że Max jest w tobie nieprzytomnie zakochany.
– Więc dlaczego... – zaprotestowała Liz.
– Zaczekaj. Jeszcze nie skończyłam. – Maria zdjęła drugą tenisówkę i włożyła ją do szafki. – 

Po drugie, on sądzi, że im bliżej z nim będziesz, tym większe grozi ci niebezpieczeństwo. Więc 
odtrąca cię i traktuje jak dziewczynę, u której kupuje chipsy z bekonem. To jest nawet urocze.

– Ale mnie nie zależy na tym, by czuć się bezpiecznie. – Liz zaczęła szczotkować włosy tak 

mocno, że mało ich sobie nie powyrywała. – Mnie tylko zależy na...

– Jeszcze nie skończyłam  – przerwała jej przyjaciółka,  zdejmując szorty i wkładając długą 

pomarańczową spódnicę. – Po trzecie, ten pocałunek. Przy pocałunkach najważniejsze jest to, kiedy 
i gdzie mają miejsce. Szeryf Valenti był bardzo blisko was. Czuliście się tak, jak ludzie na wojnie, 
którzy wiedzą, że za chwilę mogą zginąć. A kiedy człowiek myśli, że zaraz umrze, robi rzeczy, 
których w innych okolicznościach nigdy by nie zrobił.

Liz wrzuciła szczotkę do schowka i zatrzasnęła drzwiczki.
– Więc żeby Max znowu mnie pocałował, powinnam być o krok od utraty życia?
– Tak – przyznała Maria, zdejmując podkoszulek. – Następnym razem postaraj się narazić na to 

ryzyko w jakimś romantycznym miejscu. Ze świecami i muzyką.

Liz   usiłowała   się   uśmiechnąć.   Jeśli   teoria   przyjaciółki   była   prawdziwa,   a uznała   ją   za 

całkowicie racjonalną, to wyłącznik Maxa był ustawiony w pozycji „koniec kropka”.

Gdy Maria sięgnęła po bluzkę, Liz zauważyła, że z łańcuszka na jej szyi zwisa pierścień.
– Ładny – powiedziała, delikatnie go dotykając. – Jaki to kamień?
Przy każdym ruchu Marii kamień zmieniał barwę – z fioletowej na zieloną i odwrotnie.
– Nie wiem. Jeszcze nigdy takiego nie widziałam. – Włożyła bluzkę, wsunęła stopy w sandały 

i wzięła torebkę. – Wyjdźmy już stąd – rzuciła i pierwsza ruszyła do drzwi.

– Uważasz, że powinnam wysłać Valentiemu anonimowy liścik? – zażartowała Liz. – Napisać, 

że znajdzie Maxa przy stoliku w ciemnym rogu restauracji Pierścienie Saturna? A ja przypadkiem 
też tam będę, odgrywając rolę tylko przyjaciółki.

– To jest jedna możliwość – rzekła Maria, kiedy przechodziły przez halę sportową. – Albo... 

jestem jednak pewna, że to ci się nie spodoba...

Czasem Liz dokładnie wiedziała, co powie przyjaciółka, zanim ta zdążyła skończyć zdanie. 

Teraz też tak było.

– Myślisz, że mogłabym zacząć chodzić z innymi facetami – dokończyła za nią Liz, chociaż te 

słowa ją zabolały.

–   Trafiłaś.   Życie   nie   polega   tylko   na   dostawaniu   najlepszych   stopni   i naciąganiu   gości   na 

napiwki w restauracji twojego taty. Powinnaś się trochę zabawić.

background image

– Mówisz tak, jakbyś sama wychodziła codziennie wieczorem z innym chłopakiem – droczyła 

się z nią Liz.

Maria   też   ostatnio   stroniła   od   rozrywek.   Jej   przyjaciółka,   która   znała   ją   od   drugiej   klasy 

podstawówki, wiedziała  dlaczego.  Widywała  ją już w stanie  poważnego zadurzenia.  Ale Maria 
nigdy nie patrzyła na żadnego faceta takim wzrokiem jak na Michaela.

W rozmowach z Liz nie wspomniała o nim ani słowem, a to oznaczało, że sprawy wyglądają 

bardzo poważnie. Liz zastanawiała się, czy przyjaciółka sama zdaje sobie z tego sprawę.

– Wiesz, że mam rację – upierała się Maria. – Jak tak dalej pójdzie, to na balu na zakończenie 

szkoły zostaniesz na lodzie.

To była przygnębiająca myśl. Liz pamiętała jeszcze, kiedy ona i Maria miały po osiem lat. Po 

każdym przyjęciu dla dzieci, takim, gdzie zostawało się potem na noc, wyciągały Barbie i Kena, 
ubierały ich w wizytowe stroje i wysyłały na bal. Raz Liz nawet zatelefonowała do ojca i spytała 
go,   czy   będzie   mogła   zostać   do   północy   na   balu   na   zakończenie   szkoły.   Pytanie   o zgodę 
z dziesięcioletnim wyprzedzeniem nie wydawało jej się niczym niezwykłym. Pan Ortecho udawał, 
że ta sprawa wymaga przemyślenia, zanim powiedział tak.

– A co będzie po ukończeniu szkoły? – nie rezygnowała Maria. – W college’u? Przez wszystkie 

te długie lata twojego życia? Spędzisz je, rozmyślając o Maxie?

Liz poczuła się tak, jakby otrzymała cios w żołądek. Jej przyjaciółka miała rację. Liz zaczynała 

już sądzić, że cierpi na obsesję, która powoduje, że musi myśleć o Maxie sześćdziesiąt razy na 
minutę.

– Chcesz zrobić dobry początek? – szepnęła Maria, łapiąc ją za łokieć. – Tam jest chłopak, na 

którym możesz potrenować. – Wskazała ruchem głowy otwarte drzwi.

Wzrok   Liz   powędrował   w głąb   męskiej  szatni   i zobaczyła  Jerry’ego   Cifarelliego.   Jerry  był 

jednym z tych chłopaków, którzy byli w szkole czymś  w rodzaju statystów. Zawsze na dalszym 
planie. Dość miły. Dość inteligentny. Dość dobry sportowiec. Dość... dość pod każdym względem, 
ale nie wybijający się w żadnej dziedzinie.

– Podejdź do niego – namawiała ją Maria. – Wodzi za tobą oczami od czasu, kiedy pobiłaś go 

w konkursie przyrodniczym, w pierwszej klasie. Zamień z nim chociaż parę słów – nalegała Maria.

W końcu Max postawił sprawę jasno – nie pozwoli, by Liz zbytnio się do niego zbliżyła. Więc 

co jej pozostało?

–   No   to   ruszam   –  szepnęła.   –  Zadzwonię   do  ciebie   później   –  dodała,   uśmiechając   się   do 

przyjaciółki.

– Koniecznie – powiedziała uradowana Maria. – Chcę poznać wszystkie szczegóły.
Liz była całkowicie spokojna, kiedy szła przez szatnię. Przy Maxie nigdy taka nie była. Kiedy 

on się pojawiał, czuła się tak, jakby przed chwilą wzięła prysznic i energizujący masaż szorstką 
gąbką – dynamiczna i ożywiona.

To brzmi jak marna reklama, pomyślała. Używaj szorstkiej gąbki, a poczujesz się zakochana.
Zakochana. Na tym właśnie polegał cały problem. Była zakochana w Maksie. A więc każdy 

inny facet był tylko „dość miły, dość inteligentny” i tak dalej.

Marnie to wygląda, uznała. Trudno mi się będzie pozbierać.

background image

– Ten niespodziewany sprawdzian z biologii zupełnie mnie dobił – odezwała się Liz, dotykając 

ramienia Jerry’ego. – To dziwne, że jeszcze jesteśmy w stanie utrzymać się na nogach.

–   Tak   –   przyznał   chłopiec.   –   Siedziałem   do   trzeciej   w nocy,   przygotowując   się   do   testu 

z francuskiego. Ledwie skończyłem go pisać, a tu bum, test niespodzianka z biologii.

–   Moja   przyjaciółka   Maria   zawsze   mi   radzi,   żeby   po   ciężkim   dniu   napić   się   nektaru 

brzoskwiniowego.   Mówi,   że   brzoskwinie   zawierają   anty   toksyny...   albo   że   ich   zapach   ma 
właściwości relaksujące, już dobrze nie pamiętam.

Okay, to była dobra, niezbyt przejrzysta aluzja. Ale czy ją zrozumiał?
– Chciałabyś się napić tego nektaru? – spytał Jerry, przewieszając plecak przez ramię.
– Oczywiście. Mają taki w kawiarni w centrum handlowym.
– To chodźmy. – Uśmiechnął się szeroko.
Maria byłaby ze mnie dumna, pomyślała Liz, idąc z chłopcem w stronę parkingu.
– Tu stoję – powiedział Jerry, wskazując jasnożółty samochód, zaparkowany obok jeepa Maxa.
Jakieś złośliwe chochliki zadrwiły sobie ze mnie, przeszło przez głowę Liz. Zmusiła się, by 

spojrzeć   na   jeepa.   Stał   przy   nim   Max.   Kiedy   napotkał   jej   spojrzenie,   szybko   opuścił   oczy, 
zauważyła jednak, że jego wzrok wyrażał ból.

Biedny Max. Miała ochotę podbiec do niego i przeprosić. Ale przecież dawała mu już szansę. 

Wystarczyłoby,   że   skinąłby   ręką,   a przyleciałaby   do   niego   na   skrzydłach,   i doskonale   o tym 
wiedział. Jednak postanowił ją odtrącić.

Teraz będzie musiał z tym żyć. Oboje będą musieli z tym żyć.

background image

4.

– Kevin, jesteś w domu?! – zawołała Maria.
Jej młodszy brat nie odezwał się. Nie pofatygowała się nawet, żeby wołać matkę. Mamy nigdy 

nie   było   w domu;   była   albo   w pracy,   albo   na   randce.   Może   kiedyś,   gdy   sama   będzie   miała 
trzydzieści pięć lat, Maria potrafi przyzwyczaić się do tego, że mama chodzi na randki. A jako 
pięćdziesięcioletnia kobieta być może potrafi pogodzić się z myślą, że jej rodzice są rozwiedzeni.

Weszła do swojego pokoju i zobaczyła na łóżku złożoną kartkę. Usiadła, rozwinęła ją i zaczęła 

czytać:

Kochana Mario, po pracy idą na kolację z przyjaciółmi. Pożyczyłam Twój czarny sweter. Czy 

to nie zabawne, że mamy ten sam rozmiar ubrań? Bądź aniołem i ugotuj spaghetti dla siebie i dla 
K. Tysiączne dzięki.

Całują mama
Jej czarny sweter. Ten, który tak się zbiegł, że nosiła go tylko po domu. Ten, który odsłaniał 

brzuch. Maria nie kupiła wiadomości o kolacji z przyjaciółmi. Ten sweter nie nadawał się na tego 
typu okazję. Było oczywiste, że mama umówiła się z jakimś przyjacielem płci męskiej.

Już nigdy więcej nie włożę tego swetra, pomyślała dziewczyna. Nie, nie tak. Zacznę go używać 

jako ścierki do kurzu. Nie mogę uwierzyć, że ona włożyła coś takiego, idąc na randkę. Przede 
wszystkim w ogóle nie powinna chodzić na randki.

Muszę powąchać olejek cedrowy. To uspokajający zapach. Chwyciła plecak i zaczęła w nim 

gorączkowo grzebać. Pamiętała, że wzięła ze sobą fiolkę tego olejku do szkoły, żeby go wąchać 
przed wygłoszeniem referatu z literatury angielskiej.

Natrafiła na jakiś owalny kształt. Omyłka – to była szminka. I to nawet nie jej. Bardzo ciemna, 

w odcieniu śliwki. Maria uwielbiała ten kolor, ale nie mogła go używać. Miała bladą cerę i jasne 
włosy, więc kiedy używała takiej szminki, czuła się tak, jakby całą jej postać przysłaniały usta. 
Jakby ludzie, patrząc na nią, widzieli tylko chodzące usta.

To   na   pewno   szminka   Liz,   pomyślała.   Ten   kolor   był   dla   niej   stworzony.   Współgrał   z jej 

wyrazistym typem urody, długimi czarnymi włosami, ciemnymi oczami i wspaniałymi, wysokimi 
kośćmi policzkowymi.

Ciekawe, jak wygląda sprawa z Jerrym, pomyślała Maria. Nagle poczuła, że coś jej pełza po 

nodze. Obejrzała całą łydkę, lecz niczego nie zauważyła. Po chwili wstała z łóżka i zdjęła narzutę, 
żeby ją strzepnąć. Spojrzała na łóżko. Pościel w kwiatki zaczęła się rozpadać na kolorowe punkciki. 
I nie tylko pościel, całe łóżko. Całe łóżko zamieniało się w wirującą masę kolorowych punkcików.

To nieprawda, pomyślała, mocno zaciskając powieki. Policzy do trzech, otworzy oczy i wtedy 

wszystko wróci do normalnego stanu. Wszystko wróci do normalnego stanu. Musi wrócić.

Jeden.   Dwa.   Trzy.   Otworzyła   oczy.   Cały   pokój   był   teraz   masą   wirujących,   kolorowych 

punkcików. Nie było ścian ani mebli, nie było niczego. Tylko punkciki. Wirowały dokoła niej 
feerią kolorów, coraz szybciej i szybciej.

Maria poczuła ucisk w żołądku. Zaczęło jej się kręcić w głowie. Po chwili punkciki zwolniły 

swój bieg. Zestaliły się, tworząc błyszczącą  podłogę pod jej stopami,  miedzianą  balustradę  po 

background image

prawej i rząd sklepów po lewej.

Centrum handlowe? Maria stała na górnym poziomie centrum handlowego.
Gdy wyciągnęła ręce i chwyciła się balustrady, poczuła chłodny dotyk metalu. Jak to możliwe? 

Co się właściwie stało?

Teraz naprawdę potrzebowała tej fiolki z olejkiem cedrowym. Nie panikuj, tłumaczyła sobie. 

Wszystko jest w porządku. Nic ci nie grozi. Możliwe, że masz jakąś łagodną formę pomieszania 
zmysłów, nic ci się nie stanie.

Odetchnęła głęboko i odeszła od balustrady. Właśnie zbliżała się do niej mała dziewczynka 

z lalką w wózeczku. No widzisz, pomyślała Maria. Ona wygląda zupełnie normalnie. Zadowolone 
dziecko z lalką.

Dziewczynka była coraz bliżej Marii i... przeszła przez nią. Czy ja umarłam? – zastanawiała się 

Maria. Czy zabiła mnie myśl o mamie ubranej w mój czarny sweter? Czy jestem duchem?

– Przecież pracuję jako kelnerka – za jej plecami rozległ się znajomy dziewczęcy głos – więc 

wiem. Nie należy mu się napiwek za nalanie dwóch brzoskwiniowych nektarów.

To była Liz! Maria obróciła się szybko i zobaczyła przyjaciółkę i Jerry’ego, którzy szli w jej 

kierunku.

– Liz, musisz mi pomóc...
Maria wiedziała, że porusza ustami, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.
Podłoga zachwiała się pod jej stopami. Chciała uchwycić się Liz, ale nie mogła jej dosięgnąć. 

Centrum handlowe zamieniało się w kolorowe punkciki.

Osunęła się na kolana. Wirujące wokół niej kolorowe plamy zaczęły się łączyć.  Po chwili 

utworzyły kształt jej sypialni. Dziewczyna siedziała na swoim łóżku.

Miała wrażenie, że za chwilę serce wyskoczy jej z piersi. Chcąc je przytrzymać, wyczuła pod 

ręką   coś   twardego.   Pierścień.   Zdjęła   go   z łańcuszka.   Jarzył   się   w złożonych   dłoniach   Marii, 
rzucając na nie fioletowo-zielone promienie.

Podniosła pierścień na wysokość oczu i nie spuszczała z niego wzroku, dopóki nie przestał 

świecić. To nie było złudzenie optyczne, pomyślała. To nie zrodziło się w mojej wyobraźni.

Spokojnie.   Tylko   spokojnie,   tłumaczyła   sobie.   Zacznij   myśleć   jak   Liz.   A właściwie   to 

najbardziej   przydałaby   mi   się   sama   Liz.   Maria   chwyciła   telefon   z nocnej   szafki   i przycisnęła 
szybkie wybieranie numeru – jedynka. Pani Ortecho podniosła słuchawkę przy drugim dzwonku. 
Wydawała się trochę roztargniona, ale tak było zawsze, kiedy była czymś zajęta. Maria nie musiała 
się przedstawiać. Wystarczyło powiedzieć „to ja”.

– Cześć, Mario – pozdrowiła ją pani Ortecho. – Liz dzwoniła i powiedziała, że jest... hmmm, 

w bibliotece i wraca do domu za godzinę – mówiła przy akompaniamencie brzęku patelni. – Nie, 
nie w bibliotece, w centrum handlowym.

Na tę wiadomość Maria dostała gęsiej skórki.
– Chcesz, żeby do ciebie zadzwoniła?
– Tak. Dziękuję. Do widzenia.
Więc   Liz   rzeczywiście   była   w centrum   handlowym.   To   wszystko   było   coraz   bardziej 

zwariowane.

background image

Uspokój się i udawaj, że jesteś Liz, tłumaczyła sobie Maria. Okay, to, co się wydarzyło, miało 

niewątpliwy związek z pierścieniem – a przynajmniej z kamieniem w pierścieniu. Pierwszą rzeczą, 
jaką by zrobiła Liz, byłoby odszukanie wiadomości o tym kamieniu, ustalenie bezspornych faktów.

Maria   podniosła   się   z trudem   na   nogi,   podeszła   wolnym   krokiem   do   półki   z książkami 

i wyciągnęła „Encyklopedię kamieni szlachetnych i kryształów”. Usiadłszy przy biurku, zaczęła ją 
uważnie przeglądać, szukając podobnego kamienia.

Nie ten. Tamten  też nie. Przewróciła kolejną kartkę i jej wzrok przyciągnął  tekst w ramce. 

Przedstawiał on, mającą licznych zwolenników, teorię na temat magicznych właściwości kamieni 
i kryształów.   Między   innymi   sądzono,   że   potrafią   one   wyzwalać   u pewnych   osób   zdolności 
parapsychiczne.

Zdolności   parapsychiczne...   Maria   trzymała   w ręku   szminkę   Liz,   zastanawiając   się,   jak 

przebiega jej spotkanie z Jerrym, i właśnie wtedy zobaczyła Liz. To musiało znaczyć, że Maria ma 
zdolności parapsychiczne. Czy osadzony w pierścieniu kamień pomógł je wyzwolić?

Przecież szamani posiadają moc uzdrawiania. Jeśli ona była czarodziejką, to może rzeczywiście 

uzdrowiła   wtedy   Sassafrasa!   Poczuła   nagle,   że   przepełniają   energia,   jakby   jarzyły   się   w niej 
rzucane przez pierścień promienie światła.

To ci dopiero! A wczoraj siedziała we Flying Pepperoni i czuła się jak zwykła dziewczyna 

z sąsiedztwa.   Bezbarwna   przez   duże   B.   Tak   bardzo   się   bała,   że   jakaś   egzotyczna   dziewczyna 
kosmitka   może   pojawić   się   w mieście   i zabrać   jej   Michaela.   Co   nie   oznaczało,   że   Maria 
w jakikolwiek sposób go miała.

A teraz okazuje się, że nie jest bezbarwna ani nudna. Dysponowała mocą, której nie mieli 

nawet Michael, Max i Isabel.

Potrząsnęła głową. Zbyt pochopnie wyciągała wnioski z tego, co się wydarzyło. Pewnie to było 

tak – weszła do pokoju, usiadła na łóżku i się zdrzemnęła. Zawsze miała przedziwne sny, kiedy 
zasypiała w ciągu dnia.

Mogłaby ponownie zrobić próbę ze szminką Liz. Byłoby jednak lepiej – bardziej naukowo – 

gdyby przeprowadziła teraz test na kimś innym.

Kevin,   zdecydowała.   Jej   brat   rozrzucał   swoje   rzeczy   po   całym   domu.   Szybko   wybiegła 

z pokoju i znalazła na podłodze jego rękawicę bejsbolową. Nie trzeba było długo szukać, żeby 
znaleźć coś należącego do tego bałaganiarza.

Maria   wzięła   rękawicę,   wróciła   do   swojego   pokoju   i usiadła   na   łóżku.   Ścisnęła   rękawicę 

w dłoni.

– Ciekawa jestem, co on teraz robi – szepnęła.
Łóżko zaczęło się pod nią kołysać. Tak! To działało.
Pokój rozpłynął się w masie kolorowych wirujących punkcików. Jakie to piękne, pomyślała. 

Teraz nie jestem już tak potwornie przerażona.

Punkciki zaczęły się łączyć, tworząc parking przed minimarketem. Maria stała na parkingu, 

a Kevin i jego dwaj kumple siedzieli na krawężniku przed sklepem.

– Mogę odbekać całą Przysięgę Wierności – pochwalił się Kevin.
Chwycił wielki kubek gazowanego napoju i pochłonął go jednym haustem. Maria dokładnie 

background image

widziała ruch mięśni jego przełyku.

Kevin   otworzył   usta,   żeby   odbeknąć,   ale   kolorowe   punkciki   nagle   znowu   zawirowały.   To 

dobrze, pomyślała. Brat zawsze ją zmuszał, by przysłuchiwała się jego bekaniu. Chętnie opuści 
jeden z tych popisów.

Punkciki uformowały się i dziewczyna znalazła się w swoim pokoju. Spojrzała na pierścień. 

Był znowu rozjarzony.

– Maaarrriiia! – usłyszała zza drzwi wrzask Kevina. Dobrze wiedział, że nie wolno mu bez 

pozwolenia wchodzić do jej pokoju.

– Nie jestem głucha – warknęła, wstając z łóżka, żeby otworzyć drzwi.
– Jesteś tego pewna? – spytał Kevin. – Wołałem cię już cztery tysiące razy.
– Wołałeś mnie tylko raz – odpaliła.
Nie wiedzieć czemu, zawsze wdawała się z nim w te niemądre sprzeczki.
– Nieważne – mruknął chłopiec. – Czy nie masz przypadkiem zamiaru ugotować kolacji?
– Nie wiem, jak będziesz mógł jeść kolację po takiej ilości gazowanego napoju, który przed 

chwilą wypiłeś.

Zaraz, zaraz, pomyślała. Dopiero co go widziałam przy minimarkecie. Nawet gdyby od razu 

stamtąd wyruszył, nie mógłby przyjechać na rowerze do domu wcześniej niż za pięć minut.

Chłopiec wyjął z plecaka plastikowy kubek.
– Tylko tyle wypiłem – powiedział. – To jest największy kubek, jaki tam mają.
Maria widziała dokładnie ten sam kubek podczas swojego transu. To nie było możliwe, żeby 

Kevin był w minimarkecie dziesięć sekund temu, a teraz już w domu.

– Naprawdę wołałeś mnie tyle razy, zanim się odezwałam? – spytała.
– Tak. Nawet miałem nadzieję, że już umarłaś. Tylko że wtedy musiałbym sam zrobić sobie 

spaghetti. – Kevin uśmiechnął się niewinnie do siostry i ruszył do swojego pokoju.

Maria oparła się o framugę i opasała ramionami. Tak samo jak wtedy, kiedy uleczyłam łapkę 

Sassa, pomyślała, mój zegar skoczył wówczas pięć minut do przodu.

Wtedy sądziła, że coś jest nie w porządku z zegarem, ale jednak... za każdym razem, kiedy 

używała mocy parapsychicznej, gdzieś się zapodziewało trochę czasu. Niezbyt wiele. Przedtem pięć 
minut. Teraz około dziesięciu minut.

Chwileczkę. Czy utraciłam trochę czasu wtedy, jak zobaczyłam Liz w centrum handlowym? 

Nie potrafiła tego ocenić. Była sama w pokoju, więc mogła nie zwrócić na to uwagi.

Ciekawa jestem, co się ze mną dzieje podczas tego zaniku czasu? Od tych rozważań włosy 

stawały dęba, ale to nie mogło być nic niedobrego, tłumaczyła sobie. Czuję się świetnie. Nawet 
lepiej niż świetnie.

Uśmiechnęła się do siebie. Niewątpliwie jestem czarodziejką, pomyślała. A to oznacza, że nie 

jestem zwyczajną dziewczyną.

–   Co   z Korpusem   Szkolenia   Oficerów   Rezerwy?   –   spytał   major,   pojawiając   się   nagle 

w drzwiach pokoju Alexa.

Ojciec Alexa miał obsesję na punkcie Korpusu Szkolenia Oficerów Rezerwy i chciał, by syn 

background image

zaangażował się w akcję wprowadzenia tych zajęć do swojej szkoły – ponieważ, jak się okazało, 
ten   program   realizowano   tam   tylko   w teorii.   Byłby   najszczęśliwszy,   gdyby   każde   dziecko 
w Roswell poświęcało swój wolny czas na robienie pompek, uczyło się czyszczenia karabinów i tak 
dalej. Alex nie bardzo wiedział, na czym właściwie polegały zajęcia KSOR. Ojciec dał mu całą tonę 
materiałów na ten temat, a chłopiec posłusznie włożył je do teczki spraw bieżących.

Naturalnie,   zanim   wyrzucił   te   wszystkie   materiały   do   śmieci,   zapakował   je   do   grubej 

papierowej   torby.   Nie   chciałby   być   świadkiem   wydarzenia,   porównywalnego   z katastrofą 
elektrowni atomowej, gdyby tata znalazł te papiery w śmietniku.

– Czy chodzi ci o Koordynację Statystyki Orangutanów Roślinożernych? – spytał niewinnym 

głosem Alex.

– Czas jest kosztownym towarem – odpowiedział mu ojciec. – Kiedy marnujesz mój czas, to 

tak, jakbyś kradł mi pieniądze.

Chłopiec westchnął ciężko. Bogowie musieli pewnie dostać jakiś pilny telefon w tym czasie, 

kiedy mieli obdarzyć jego ojca poczuciem humoru. A jeśli nawet tak nie było, to po wstąpieniu do 
wojska na pewno usunięto je ojcu operacyjnie.

Alex   dobrze   znał   swojego   tatę.   Jeśli   posunąłby   się   za   daleko,   to   majorowi   mogłoby   się 

przypomnieć, że trzeba posprzątać w garażu albo pozgarniać psie kupy na podwórku za domem. 
Chłopiec postanowił jednak, że będzie robił wszystko, by ojciec pożałował, że taki pomysł w ogóle 
przyszedł mu do głowy. Alex wiedział jednak, że i tak program KSOR zostanie wprowadzony do 
jego szkoły. I prawdopodobnie on będzie brał w nim udział.

– Alex, telefon! – zawołała matka z kuchni. Świetnie! – pomyślał.
– Później podam ci ostatnie ustalenia – zwrócił się do ojca, po czym wbiegł do kuchni i chwycił 

słuchawkę. – Bez względu na to, kto dzwoni, jesteś moim najlepszym przyjacielem.

– Hmm, dzięki.
Isabel. Jej głos brzmiał dziwnie ochryple. Było to zupełnie zrozumiałe. Ostatnio prawie się nie 

odzywała.   Alex   przez   ostatnie   trzy   dni   codziennie   ją   odwiedzał   i mówił,   praktycznie   tylko   do 
siebie, siedząc za jej zamkniętymi drzwiami.

– Jak leci? – spytał, zupełnie wytrącony z równowagi faktem, że Isabel do niego dzwoni.
– Okay... Chciałam cię prosić o przysługę. Chociaż już tyle dla mnie zrobiłeś...
Nie podobał mu się ton jej głosu. Zbyt nieśmiały. Nie w stylu Isabel. Co prawda potrafiła dać 

się we znaki swoją arogancją, kiedy pozwalała mu odczuć, że powinien być wdzięczny losowi za 
przywilej  przebywania w jej towarzystwie, to teraz jednak cierpiał, słysząc przygnębienie  w jej 
głosie.

– Już ją masz – rzucił.
– Nie chcesz wiedzieć, jaka to ma być przysługa? – Isabel roześmiała się z lekka.
– I tak masz mnie w ręku. Jeśli nie zrobię tego, co chcesz, mogłabyś wszystkim opowiedzieć tę 

historię... wiesz, tę o ptaku. Wtedy moi  tak zwani przyjaciele śpiewaliby mi  piosenkę z „Ulicy 
Sezamkowej” do końca mojego nieszczęsnego żywota.

Tym razem Isabel roześmiała się głośno.
– Moja mama stanowczo nalega, żebym jutro poszła do szkoły. Albo do lekarza. Pomyślałam, 

background image

że jak będziesz jechał, to mógłbyś mnie zabrać po drodze.

Alex nie spytał jej, dlaczego nie może jechać z Maxem. To go zupełnie nie obchodziło.
– Przyjadę – obiecał.
– No to ekstra – odpowiedziała Isabel.
Czy to miał być koniec rozmowy? Czy chciała, żeby coś jeszcze do niej mówił, czy może 

potem powie: „Zadzwoniłam, żeby go o coś poprosić, a on godzinami trzymał mnie przy telefonie”.

– Więc, hmm, zobaczymy się rano – odezwała się Isabel. Nadal nie było jasne, czy Alex ma się 

z nią pożegnać i odłożyć słuchawkę. Czuł, że dziewczyna ma jeszcze coś do powiedzenia.

–  Dziękuję, że  wybrałaś  Korporację Alex-taxi  – zażartował.   – Chcesz  wcześnie  jechać  do 

szkoły czy...

– Alex, nie wiem, jak mam to powiedzieć, ale muszę to zrobić. Max mówi, że nie jestem w tym 

dobra. Muszę jednak spróbować – wyrzuciła z siebie Isabel.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
W słuchawce słychać było teraz przerywany oddech Isabel.
– Chcę cię przeprosić, tyle że nie bardzo wiem, od czego zacząć. Jeśli wrócę do tego wieczoru, 

kiedy graliśmy w minigolfa, to nigdy nie skończymy rozmowy.

Alex pamiętał ten wieczór. Pamiętał, jak Isabel patrzyła mu w oczy, mówiąc, że dokładnie wie, 

czego chce, i go pocałowała. Potem zapomniała zupełnie o jego istnieniu, ponieważ następnego 
dnia poznała Nikolasa.

–   Skupię   się   na   najważniejszym   –   mówiła   dalej.   –   Jest   mi   naprawdę   przykro,   że   tak   się 

zachowywałam,   kiedy   byłam   z Nikolasem.   Nawet   po   tym,   jak   on   zrobił   ci   krzywdę,   nadal 
myślałam... Nie wiem, o czym myślałam. Chyba w ogóle nie myślałam, a jeśli już, to tylko o sobie.

– Isabel, nie musisz...
– Proszę cię, pozwól mi skończyć – przerwała mu. – Tak świetnie się bawiłam, że nie chciałam 

słuchać, kiedy mówiłeś, że narażam siebie i innych na niebezpieczeństwo. Powinnam była ciebie 
posłuchać. Wtedy może...

Alex   domyślał  się,   że  dziewczyna  z trudem  powstrzymuje  łkanie.  Nie  odezwał  się  jednak. 

Będzie jej lżej, kiedy wypowie się do końca.

–   W każdym   razie   przepraszam   cię   –   ciągnęła.   –   Szczególnie   za   to,   że   się   na   ciebie 

rozzłościłam i powiedziałam, że jesteś zazdrosny o Nikolasa. Wiem, że tobie zależało tylko na tym, 
żeby mnie chronić. Już... już muszę kończyć, okay?

Do zobaczenia.
Odłożyła   słuchawkę,   zanim   Alex   zdołał   przyjąć   jej   przeprosiny   i powiedzieć   do   widzenia. 

Może lepiej, że tak się stało. Nie musiał się zastanawiać, czy ma powiedzieć jej prawdę. Naturalnie, 
mówił jej, żeby się trzymała z daleka od Nikolasa, ponieważ był przekonany, że ten facet ściągnie 
na Isabel nieszczęście. Ale to wcale nie znaczyło, że myliła się, mówiąc, że Alex jest zazdrosny 
o Nikolasa. Był zazdrosny. Patologicznie.

Sięgnął   do   kieszeni   i wyjął   fotografie,   które   znalazł   w automacie   w centrum   handlowym. 

Starali się wtedy odnaleźć Isabel i Nikolasa, zanim zrobi to Valenti. Alex natrafił na zdjęcia tej 
dwójki zrobione w trakcie, kiedy całowali się bez opamiętania i bez żenady.

background image

Wiedział,   że   powinien   je   wyrzucić   –   a już   na   pewno  tę,   na   której   Nikolas   trzymał   kartkę 

papieru z napisem „Cześć, Alex” – jednak nosił je ze sobą.

Sam widok tych zdjęć wywołał w nim niekontrolowany wybuch zazdrości. To było żałosne. 

Jak mógł być zazdrosny o nieżyjącego chłopaka?

Wrzucił zdjęcia do zlewu i przyłożył do nich zapaloną zapałkę. Natychmiast spłonęły.
Gdyby jeszcze mógł usunąć Nikolasa z pamięci Isabel.

background image

5.

Isabel wyjęła z szafki swój lunch i szybko z opuszczoną głową szła korytarzem. Chciała jak 

najprędzej znaleźć się na dziedzińcu. Tam będzie Alex, Max, Michael, Liz i Maria.

Czuła, że wszyscy na nią patrzą. Była do tego przyzwyczajona i nigdy jej to przedtem nie 

przeszkadzało.   Teraz   było   inaczej.   Teraz   wymieniali   szeptem   uwagi   na   temat   Nikolasa.   Stale 
słyszała   jego   imię:   Nikolas,   Nikolas,   Nikolas...   Cała   szkoła   plotkowała   o nim...   i o niej. 
Zastanawiali się, co się z nim stało. Starali się zgadnąć, o co pokłócił się z Isabel tego wieczoru, 
kiedy zniknął bez śladu. W jakiś dziwny sposób wszyscy powtarzali tę kłamliwą wiadomość, którą 
podała Valentiemu.

– Założę się, że Isabel zabiła Nikolasa, ponieważ spotykał się na boku ze Stacey Scheinin – 

szepnął ktoś głośno.

Po chwili Isabel usłyszała wybuch śmiechu. Poczuła zapach prochu. Och, Boże, nie. To się 

znowu zaczyna. Znowu zobaczy, jak Nikolas pada na podłogę, z szeroko otwartymi oczami.

Wyszła   głównymi   drzwiami   i dopiero   gdy   przebiegła   przez   dziedziniec,   podniosła   głowę 

i zobaczyła  Alexa, Maxa, Liz, Marię i Michaela,  siedzących  tam gdzie zawsze. Zapach  prochu 
zanikał powoli.

– Hej, Isabel. Słyszałem, że poszukujesz świeżego męskiego mięsa – usłyszała głos jakiegoś 

chłopaka. – Ja jestem towarem pierwszej kategorii.

Poznała ten głos i ten sposób mówienia. Dawniej z łatwością wdeptałaby Kyle’a Valentiego 

w błoto, teraz pragnęła tylko znaleźć się jak najszybciej wśród przyjaciół.

Jeszcze tylko  kilka kroków, tłumaczyła  sobie. Po chwili  siedziała  już w kole, obok Alexa. 

Zelżał ucisk w piersiach, mogła oddychać swobodniej.

–   Chcesz,   żebym   w twoim   imieniu   dała   szkołę   Kyle’owi?   –   spytała   Liz.   –   Zrobię   to 

z przyjemnością.

– Nie, nie trzeba – wyjąkała Isabel. – Dziękuję ci.
Liz zachowywała się wspaniale. Dzwoniła do niej co wieczór przez te wszystkie dni, kiedy 

Isabel nie chodziła do szkoły. Któregoś ranka przyszła do niej z Marią i przyniosła jej bułeczki 
maślane, soki i mnóstwo pism ilustrowanych.

Nikt   z jej   przyjaciół   nie   zrobił   najmniejszej   aluzji   do   tego,   co   się   stało,   nie   powiedział: 

„Mówiłem ci, mówiłem, że Nikolas sprowadzi niebezpieczeństwo na nas wszystkich”. Nikt nie dał 
jej odczuć, że odetchnęli z ulgą, kiedy Nikolas został... został... Isabel zadrżała nagle. Michael zdjął 
marynarkę i jej podał. Cały on. Zawsze gotów jej pomóc, jakby to było zupełnie oczywiste.

Wszyscy byli gotowi jej pomagać – Michael, Liz, Maria. No i naturalnie Alex, jej żywy środek 

uspokajający, który przesiadywał za jej zamkniętymi drzwiami przez tyle godzin i mówił do niej aż 
do zachrypnięcia. I Max, ze swoją manierą starszego brata, który nią komenderował, pilnując, żeby 
codziennie wstała z łóżka.

– Co tu robi DuPris? – odezwał się Alex. – Czy nie ma żadnych przepisów zabraniających 

obcym mężczyznom chodzenia po szkole i rozmawiania z dziećmi?

Isabel obejrzała się przez ramię. No tak, to był ten lokalny debil, Elsevan DuPris. Szedł w ich 

background image

kierunku,  wymachując   laseczką,   lecz  po  chwili   zmienił   kierunek   i podszedł   do  grupy  uczniów 
zgromadzonych pod potężnym dębem.

Prawie całe Roswell czytało pismo DuPrisa, „Droga do Gwiazd”. Jednak on nie zdawał sobie 

sprawy z tego, że czyta się je tylko dlatego, że jest potwornie śmieszne. Isabel zawsze cieszyły jego 
specjalne wiadomości o niemowlętach kosmitów, które ssały krew.

– Jeśli poczęstuje cię cukierkiem, uciekaj – poradziła jej Liz.
–   Nie   podoba   mi   się   to,   że   on   zawsze,   niby   przypadkiem,   podchodzi   w końcu   do   nas   – 

zauważył Max.

– Odserowałeś to – rzekł Alex. – Właśnie nadchodzi.
– Powiedziałeś „odserowałeś”? – Maria roześmiała się.
–   Tak   –   potwierdził   Alex.   –   To   z mojej   ostatniej   listy.   Wyrażenia   związane   z produktami 

spożywczymi. Wiedziałabyś o tym, gdybyś zechciała zajrzeć na moją stronę internetową.

–   Witam   was,   młodzi   ludzie!   –   zawołał   DuPris,   zbliżając   się   do   nich.   –   Wyglądacie   na 

najzdolniejszych uczniów w klasie.

Michael uśmiechnął się złośliwie.
– Co pan powie? – powiedział. Przeciągał samogłoski, naśladując południowy akcent DuPrisa.
Isabel zakrztusiła się ze śmiechu. Powrót do zewnętrznego świata miał swoje dobre strony. 

Była   teraz   zwykłą   dziewczyną,   która   siedziała   z przyjaciółmi   na   szkolnym   dziedzińcu.   Paczka 
przyjaciół pośród innych grup młodzieży. Nic bardziej normalnego na świecie.

– Robię sondaż dla mojego pisma – oznajmił DuPris. – Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyście 

zechcieli odpowiedzieć mi na jedno pytanie. Gdyby ktoś z was był kosmitą i poszedł do naszego 
pięknego centrum handlowego, to co by kupił?

Centrum handlowe. Dlaczego on pyta o centrum handlowe? – pomyślała Isabel. Serce zaczęło 

jej   mocno  bić.   Czyżby  Valenti   powiedział   mu,  że   tam   zastrzelił   kosmitę?   A może  ten   pismak 
dowiedział się o tym z innego źródła? Czy wie, że ja też tam byłam? Czy zna prawdę o mnie?

Przesunęła się trochę i oparła ramieniem o Alexa. Potrzebowała teraz ciepła jego ciała.
– To byłby... kamienny garnek – powiedział Alex.
– Właśnie tak – poparł go Michael.
– Gdybym  był  kosmitą, nie potrafiłbym  się oprzeć urokowi kamiennego garnka – przyznał 

Max.

– Są bardzo wygodne w użyciu – dodała Liz.
– I tak łatwo je myć – wtórowała jej Maria. DuPris uniósł brwi, zwracając się do Isabel.
– A pani, młoda damo, czy zgadza się pani ze swoimi dowcipnymi przyjaciółmi?
Isabel odchrząknęła.
– Głosuję za kamiennym garnkiem – powiedziała.
–  Dziękuję  wam.   Mam  nadzieję,   że  wkrótce   znów  się   zobaczymy  –  zaszczebiotał  DuPris, 

machając im ręką na pożegnanie.

– Myślicie, że on wie? – spytała Isabel, kiedy tylko odszedł na wystarczającą odległość.
– Może wiedzieć, że w centrum handlowym coś się wydarzyło – odparł wolno Max. – Jakiś 

tropiciel   UFO   mógł   mu   donieść   o dziwnym   świetle.   Kiedy   Ray   użył   swojej   mocy,   żeby 

background image

powstrzymać Valentiego, ten blask był oślepiający.

– To bardzo prawdopodobne – przyznała mu rację Liz.
– A może Valenti powiedział mu prawdę? – zasugerowała Isabel.
– Nie  ma  mowy.  Nie sądzę,  żeby chłopcy z Planu  Wyczyszczenia  Bazy Danych  dopuścili 

kogokolwiek do swoich spraw – powiedział Alex.

Miał rację. Oczywiście, że miał rację. Muszę się wreszcie wziąć w garść, pomyślała Isabel.
– Co robicie po szkole? – spytała, starając się oderwać od tego potwornego filmu, który znowu 

przesunął się przed jej oczami. Może poszlibyśmy na mrożony jogurt?

– Ja i Michael umówiliśmy się z Rayem w jaskini – powiedział Max. – Pokaże nam, jak mamy 

używać mocy. Mamy większe możliwości, niż to sobie mogliśmy wyobrazić.

– Co? Używanie mocy zwróci na nas uwagę Valentiego – przeraziła się Isabel. – Ja już nigdy 

tego nie zrobię. W żadnym wypadku. Musicie mi obiecać, że wy też nie. Przyrzeknijcie mi to!

– Isabel, wyluzuj się trochę – uspokoił ją brat.
– Nie! Gdybyśmy z Nikolasem nie używali mocy, Valenti nie zacząłby nas śledzić. – Isabel 

prawie krzyczała, wycierając grzbietem dłoni łzy spływające jej po policzkach. – Nikolas by żył, 
a my nie musielibyśmy niczego się bać. Nie wolno wam używać mocy. Musimy zachowywać się 
jak zwykli ludzie.

– Ray mówi, że są sposoby na zamaskowanie mocy – odezwał się Michael.
– Nie. Nie przekonasz mnie.
–   Ale   twoja   moc   jest   niezwykłym   darem,   Isabel.   Jeśli   Ray   może   was   nauczyć,   jak   jej 

bezpiecznie używać... – zaczęła Maria.

– Przestań! – ucięła Isabel. – Sama nie wiesz, o czym mówisz. Nie wiesz, jak to jest, kiedy się 

posiada moc!

Maria zaczerwieniła się i szybko odwróciła wzrok.
– Przepraszam cię  – powiedziała  z westchnieniem  Isabel. – Nie miałam  zamiaru  na ciebie 

wrzeszczeć. Ja tylko... ja tylko chciałabym być normalną dziewczyną, taką jak ty.

– Iz... – zaczął Michael, lecz rozległ się dźwięk dzwonka i Isabel zerwała się na nogi.
– Wy, chłopcy, idźcie spotkać się z Rayem, jeśli już musicie – powiedziała. – Ale beze mnie. 

Nie mam zamiaru przesiadywać godzinami w jaskini i wysłuchiwać ględzenia jakiegoś starucha. 
Muszę iść na zajęcia.

Tak, na zajęcia. Tak powinna postąpić normalna ziemska dziewczyna.
– Idziesz, Mario?! – zawołała.
– Tak. – Maria nie patrzyła na Isabel.
Może rzeczywiście obraziłam ją, mówiąc, że nie wie, jak to jest, pomyślała Isabel. Ale nawet 

jeśli była na nią wściekła, to milej było iść do klasy razem.

Kiedy weszły do sali, Isabel wyciągnęła swój egzemplarz „Juliusza Cezara”. Od wielu tygodni 

pracowali   nad   tą   sztuką.   Nie   będzie   myślała   o Nikolasie.   Teraz   musi   słuchać   tego,   co   mówi 
nauczycielka.

Gdy pani Markham stanęła przed klasą, Isabel zauważyła na jej bluzce kawałek czegoś, co 

wyglądało na sałatkę z tuńczyka. Ta kobieta powinna zakładać śliniak do jedzenia.

background image

– Zaczynamy  – odezwała  się nauczycielka.  – Doszliśmy do kwestii Porcji, więc zaczynaj, 

Porcjo.

Nikt nie zareagował, więc Isabel rozejrzała się, ale nie zauważyła, by ktokolwiek szykował się 

do czytania, szukał książki czy też właściwej strony.

– Te same role co wczoraj – powiedziała pani Markham. – Kto jest Porcją?
– Maria! – zawołała Arlene Bluth.
– No dobrze, Mario. Nie mamy czasu na to, aby wgłębiać się w rolę. Zostało nam jeszcze 

bardzo dużo stron do przeczytania.

Maria milczała. Isabel obróciła się w jej kierunku.
Coś było nie tak. Maria trzymała książkę i patrzyła na nią niewidzącym wzrokiem.
– Mario? – zachęcała ją nauczycielka.
–   Ona   poczuła   się   źle   podczas   lunchu   –   powiedziała   szybko   Isabel,   wstając   z ławki.   – 

Zaprowadzę ją do pielęgniarki.

Nie czekając na to, co powie pani  Markham,  złapała  przyjaciółkę  za ramię,  wyprowadziła 

z klasy i zaprowadziła do łazienki.

– Co się z tobą dzieje? – spytała. – Dobrze się czujesz?
Maria nie odezwała się; nadal patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem.
Isabel poczuła, że serce zaczyna jej gwałtownie bić. Co się dzieje? Maria czuła się normalnie, 

kiedy szły razem do klasy. Była wściekła, ale zupełnie w porządku.

– Mario! – krzyknęła Isabel. Jej głos odbił się echem od wyłożonych kafelkami ścian łazienki, 

ale przyjaciółka nie zareagowała.

Isabel miała ochotę pobiec po Alexa, Maxa, Michaela albo Liz. Nie chciała jednak zostawić 

Marii samej. Dasz sobie radę, tłumaczyła sobie. Ona ciebie potrzebuje.

Głęboko wciągnęła powietrze i przyłożywszy palce do szyi Marii, wyczuła jej puls. Co prawda, 

słaby   i przerywany,   ale   puls.   Zagryzła   wargę.   Czy   powinnam   nawiązać   z nią   łączność?   – 
zastanawiała się. Może wtedy dowiem się, co jej jest. Wyciągnęła ręce do Marii, ale się zawahała. 
Nie wolno mi używać mocy, krzyczał jej wewnętrzny głos. Valenti odnajdzie mnie i zabije!

Chwyciła Marię za ramiona i lekko nią potrząsnęła.
– Mario, ocknij się!
Dziewczyna nie reagowała.
– Mario, przerażasz mnie! – krzyknęła Isabel. Nie chciała użyć uzdrawiającej mocy; nie mogła 

się do tego zmusić. Zaczęła potrząsać przyjaciółką tak mocno, aż tej głowa odskoczyła do tyłu.

– Co ty robisz? – spytała wreszcie Maria.
– Odezwałaś się!
Gdy Isabel spojrzała Marii w oczy, stwierdziła, że utraciły już ten okropny pusty wyraz.
– Oczywiście, że się odezwałam. Omal nie oderwałaś mi głowy – powiedziała Maria.
– Dobrze się czujesz? Może pójść i zawołać kogoś?
– Zupełnie dobrze się czuję – odrzekła Maria. – A co my tutaj robimy?
–   Nie   pamiętasz?   –   Isabel   przeszedł   zimny   dreszcz.   –   Całkowicie   odleciałaś   na   zajęciach 

z literatury angielskiej.

background image

– Hmmm... – Maria potrząsnęła głową. – Nie powinnam była jeść tego batonu, który dostałam 

od Alexa. Cukier źle na mnie wpływa. Chodź, wracamy na zajęcia – dodała, łapiąc przyjaciółkę za 
ramię.

– Mario, co się z tobą dzieje? – nalegała Isabel.
– Nic. Zupełnie nic. Wszystko w porządku. Chodźmy. Wyszła za nią na korytarz. Wyglądało na 

to,   że   Maria   jest  zupełnie   w porządku.   Isabel   nie   wierzyła   jednak,   żeby   trochę   cukru   mogło 
wywołać u niej taką reakcję. To było absolutnie niemożliwe.

background image

6.

Max siedział w jaskini, opierając się o chłodną wapienną ścianę. Miał wrażenie, że nadwyrężył 

sobie jakiś mięsień w mózgu, mięsień, z którego istnienia w ogóle nie zdawał sobie sprawy. Ray 
starał   się   nauczyć   ich,   jak   doprowadzić   do   zamrożenia   czasu   –   tego,   co   zrobił   w centrum 
handlowym. Ale ani Max, ani Michael nie potrafili opanować tej sztuki.

– Używanie mózgu jest bardziej męczące i o wiele trudniejsze niż używanie ciała – powiedział 

Ray, siadając na dużym kamieniu, naprzeciwko Maxa.

Michael położył się wprost na ziemi.
– Chwileczkę. Czy znowu czytałeś w moich myślach? – spytał Max.
To, co potrafił robić Ray, było wprost niesłychane. Kiedy Max o tym myślał, jeszcze bardziej 

bolała go głowa.

– Tylko trochę – powiedział Ray.  Musiał zobaczyć  na twarzy  chłopca wyraz zażenowania 

połączonego z paniką – albo znowu czytał w jego myślach – ponieważ roześmiał się głośno.

– Nie martw się – rzekł. – Robię to tylko powierzchownie. Nie chcę natrafić na zbyt osobiste 

myśli. Nigdy nie wiadomo, co można znaleźć w głowie nastolatka.

Wyjął z plecaka kilka puszek Lime Warp i jedną otworzył.
– Ktoś chce się napić? – spytał.
– To smakuje jak kozie siuśki – powiedział Michael. Wziął jednak puszkę od Raya, po czym 

usiadł obok przyjaciela.

– Czy sprawdzałeś to doświadczalnie? – spytał Max, biorąc puszkę. – Naprawdę próbowałeś 

kozich siuśków i możesz zrobić dokładne porównanie?

– Czasem przypominasz mi tego faceta od naukowych programów w TV – powiedział Michael. 

– Wiesz, tego palanta?

Michael pociągnął łyk i zaczął dokładnie przyglądać się puszce.
– Nie mogę uwierzyć, że my naprawdę tak wyglądamy – powiedział. – Nie mam nic złego na 

myśli, Ray – dodał po chwili.

Max spojrzał na małego tańczącego kosmitę narysowanego na puszce. Miał tak samo mały 

tułów i krótkie nogi, dużą głowę i ogromne, pozbawione źrenic oczy o migdałowym wykroju, jak 
wszyscy pasażerowie statku kosmicznego na wywołanym przez Raya hologramie.

– Masz do tego niewłaściwe podejście. Przynajmniej w pewnym sensie – powiedział Ray. – To 

– wskazał na rysunek na puszce Lime Warp – nie jest nasz prawdziwy wygląd, tak samo zresztą jak 
ten – dodał, wskazując na siebie.

Max przyłożył do głowy puszkę. Ray zawsze nadawał swoim napojom lodowatą temperaturę, 

spowalniając ruch ich cząsteczek. Max też mógłby to robić – gdyby chciał – ale musiałby się przy 
tym maksymalnie skoncentrować. Rayowi natomiast przychodziło to równie łatwo, jak otwieranie 
puszek.

– Nie mogę tego zrozumieć – powiedział Max. – Może dlatego, że zbyt nadwyrężyłem umysł, 

ale nadal nic z tego nie pojmuję.

– To nie jest zbyt skomplikowane – tłumaczył Ray. – Przedstawię wam skróconą wersję. Nasze 

background image

ciała mają ogromne zdolności adaptacyjne. Przystosowują się do każdego środowiska. Oznacza to, 
że   możemy   podróżować   na   inne   planety   bez   tych   wszystkich   wyszukanych   kombinezonów 
kosmicznych,   których   używają   ludzie.   Nasze   ciała   natychmiast   przestawiają   się   na   optymalny 
poziom  funkcjonowania.  Nawet  na naszej  planecie  zmieniamy  kształt  w zależności  od różnych 
czynników, na przykład klimatu.

– Ja cię kręcę – rzucił tylko Michael.
– Coś z tego rozumiem – powiedział Max. – Ziemia jest środowiskiem bogatym w tlen. Więc 

nasze ciała przekształciły się tak, aby móc wdychać tlen. Czy o to chodzi?

– Otóż to – przyznał Ray. – To, o czym mówiłeś to jedna z niezliczonych możliwości adaptacji 

naszych ciał.

– Okay, nie przeczytałem wszystkich naukowych książek świata tak jak Max, ale wiem, że 

ciało ludzkie nie jest najlepiej przystosowane do życia na pustyni – rzekł Michael. – Dlaczego nie 
przypominamy raczej skorpionów, kaktusów czy czegoś takiego?

– Nasze ciała nie przystosowują się tylko do zewnętrznego środowiska – zaczął wyjaśniać Ray. 

–  Przystosowują   się  również   do   środowiska   społecznego.   Na   tej   planecie   ludzie   są   gatunkiem 
dominującym, więc system adaptacyjny wyposażył nas w ludzkie ciała.

– A ci faceci? – spytał Michael, podnosząc puszkę Limę Warp.
To   inny   rodzaj   adaptacji,   do   życia   w przestrzeni   kosmicznej.   Zwartość   tych   małych   ciał 

ochrania ich system wewnętrzny przed skutkami szybkiej podróży kosmicznej. Poza tym małe ciała 
nie   zajmują   wiele   miejsca   na   pokładzie,   zostawiając   dość   wolnej   przestrzeni   dla   nieodzownej 
aparatury.

– To niezłe – przyznał Michael.
– Całkiem niezłe – przytaknął mu Max. – Czy mógłbyś pokazać nam jakieś hologramy, czy jak 

to się nazywa, niektórych form adaptacyjnych, jakie mamy w domu?

– W domu. Nie rozumiem, dlaczego nazywasz to domem – powiedział Ray. – Tu jest twój dom. 

Planeta Ziemia. Niepotrzebnie opowiadałem wam o... o tamtym miejscu. Staram się myśleć o nim 
jak o pięknym  śnie. Ale na pewno nie jak o czymś  realnym,  do czego kiedykolwiek mógłbym 
powrócić. Teraz mój dom jest tutaj. – Głos Raya był bardzo smutny, zniknął jego żartobliwy sposób 
bycia.

Max zaczął się zastanawiać, jak mógłby żyć na innej planecie, wiedząc, że nie zobaczy już 

nigdy rodziców ani Liz, ani nikogo, do kogo był przywiązany. Nie przypuszczał, że mógłby radzić 
sobie z tym tak dobrze jak jego starszy przyjaciel.

– Wyjdźmy stąd – powiedział Ray, podnosząc się z miejsca.
–   I to   tyle.   Zdecydowałeś   za   nas,   że   nie   powinniśmy   już   dowiedzieć   się   niczego   więcej 

o miejscu, z którego pochodzimy? – spytał Michael.

– Nie mam zamiaru zachęcać  was do tego, abyście  spędzili całe życie, pragnąc być  gdzie 

indziej. – Ray patrzył mu prosto w oczy. – Żyjecie tutaj na Ziemi. I tu musicie przeżyć swoje życie.

– Dziękuję za dobrą radę – mruknął Michael.
– Wiem, że możecie uznać, że jestem zbyt bezwzględny – powiedział Ray, zwracając się do 

Maxa. – Ale musicie mi uwierzyć, że przebywanie w jednym miejscu, kiedy serce i myśli są gdzie 

background image

indziej, to gwarancja na nieszczęśliwe życie.

Max nie chciał naciskać zbyt mocno; było jasne, że Ray chce ich wszystkich chronić. Musiał 

jednak dowiedzieć się jeszcze jednej rzeczy.

– Czy mógłbyś tylko powiedzieć... – zaczął.
– Max, ja już podjąłem decyzję – przerwał mu Ray.
– Ale to jest bardzo ważne – nalegał chłopiec. – Chcę tylko wiedzieć, czy możesz mnie czegoś 

nauczyć, co mogłoby nam pomóc uchronić się przed Valentim.

–   Tak,   to   jest   coś,   czego   naprawdę   potrzebujecie.   –   Ray   westchnął.   –   Możemy   trenować 

zamrażanie czasu w jakimś wybranym miejscu. Ale nie można tego często powtarzać. Sam nie 
byłbym w stanie zrobić tego po raz drugi przed upływem miesiąca. To zabiera mnóstwo energii.

– Czy jest jeszcze coś? – spytał Max. Chciał być przygotowany, nie, musiał być przygotowany, 

gdyby przyszło mu jeszcze kiedyś zmierzyć się z Valentim. Przecież Ray nie zawsze będzie mógł 
stanąć w ich obronie.

– Trzeba się maskować. Dzięki temu przetrwałem te pięćdziesiąt lat z okładem.
– Tylko tyle? Maskować się? – zdziwił się Michael.
– Jest pewna sztuczka, którą czasem stosuję – wyjaśnił Ray. – Patrzcie.
– Na co mamy patrzeć? – spytał Max.
Po chwili coś dziwnego działo się z twarzą Raya; zaczęła się ruszać. Rosły i ciemniały mu 

włosy. Malał i zmieniał kształty.

Wyglądał teraz jak... Liz. Ray wyglądał jak Liz.
– Aaah – z gardła Michaela wydobył się wysoki, zabawny pisk.
–   Możemy   również   przy   każdej   zmianie   wyglądu   przybierać   jakieś   cechy   szczególne   – 

powiedział   Ray   głosem   Liz.   –   Ja   tak   zrobiłem   po   katastrofie.   Nie   chciałem   wyglądać   jak 
naukowiec.

– Ciarki przechodzą mi po skórze – powiedział Max. Trudno mu było teraz znieść widok Raya. 

Było   tyle   rzeczy,   o których   nie   chciał   nawet   myśleć.   Na   przykład   o tym,   że   jego   starszemu 
przyjacielowi urosły piersi... piersi Liz.

– Okay, okay – powiedział Ray głębokim głosem, przybierając swoją zwykłą postać.
– Nawet mówiłeś jej głosem – wymamrotał Max.
– To wszystko jest w strunach głosowych. Czy słyszeliście o tym,  że widziano Elvisa przy 

stoisku z tortillami w El Paso? – spytał.

Max potrząsnął głową.
– To byłem ja – powiedział z dumą Ray.
Max roześmiał się. Wiedział, że Ray jest fanem Elvisa, ale tego było już za wiele.
–  Staram  się  utrzymać   Króla  przy życiu  –  ciągnął   Ray.   –  Dziękuję  wam  bardzo   –  dodał, 

mrucząc niewyraźnie jak Elvis.

– Musisz nam pokazać, jak to się robi – powiedział Max.

– Dlaczego nie powiedziałaś tak, kiedy Jerry prosił cię, żebyś z nim poszła na dyskotekę do 

klubu UFO? – spytała Maria, kiedy tylko Liz powróciła za ladę kawiarni Latający Talerz.

background image

– Wiem, że słyszałaś całą rozmowę – prychnęła Liz. – Tylko trzy razy przecierałaś stolik obok 

tego, przy którym siedział Jerry.

–   Cztery   razy   –   przyznała   się   Maria.   –   Ale   jeśli   nie   będę   cię   stale   pilnować,   zaczniesz 

z powrotem rozmyślać o Maksie, będziesz ignorować innych chłopaków i w rezultacie zostaniesz 
zasuszoną staruszką z szesnastoma ujadającymi szpicami.

– Jeśli nie przestaniesz, to za chwilę będziesz miała tę gąbkę w gardle – nastraszyła ją Liz, 

zbliżając się do przyjaciółki.

– Czy już ci wspominałam, że będziesz taką żałosną staruszką? – Maria cofnęła się przezornie. 

– Że wszystkie twoje szpice będą nazywały się Max? Albo Maxine? Albo Maximilian? Albo Maxi? 
Albo...

– A czy ja już ci wspominałam, że wycierałam tą gąbką stolik pana Orndorffa?
– Tego, co pluje? – pisnęła Maria. – Okay,  przestanę. Przestanę. Ale nadal chcę wiedzieć, 

dlaczego powiedziałaś Jerry’emu, że dasz mu odpowiedź jutro, zamiast zgodzić się od razu.

– Bo to dyskoteka. Gdyby prosił mnie, żebym z nim poszła gdzie indziej, pewnie bym się 

zgodziła.

– Ty przecież świetnie tańczysz – oburzyła się Maria.
– Mnie nie chodzi o tańczoną stronę tańczenia – tłumaczyła jej Liz. – Chodzi mi o dotykaną 

stronę tańczenia.

– Sprawa dotykania i tak się pojawi, niekoniecznie przy tańcach. Powiedzmy, że on zaprosi cię 

do kina. Siedzenie po ciemku daje ogromne możliwości w tej dziedzinie. Nawet gdybyście poszli 
grać w kręgle, to on potem odwiezie cię do domu i wtedy znowu pojawi się kwestia dotykania.

– Chyba tak – powiedziała Liz bez przekonania.
Rozległy się pierwsze tony  Close Encounters.  Maria podniosła głowę i zobaczyła  ojca Liz, 

który właśnie wchodził do kawiarni, gwiżdżąc piosenkę Grateful Dead.

Maria otworzyła przed właścicielem kawiarni małą bramkę, by mógł wejść za kontuar.
– Jeszcze tym razem nie obetnę panu premii, ale jeśli znowu się pan spóźni, zrobię to na pewno 

– zażartowała.

– Och, panno De Luca. Bardzo przepraszam. Proszę się na mnie nie gniewać! – zawołał, lekko 

zdyszany   pan   Ortecho.   –   Dziś   był   na   wyprzedaży   garnitur,   na   który   od   dawna   polowałem. 
Musiałem go kupić w drodze do pracy, bo później już by go nie było.

Maria roześmiała się, a Liz wzięła dzbanek kawy, żeby go zanieść do stolika, przy którym 

dwóch poważnych ufologów studiowało mapę miejsca katastrofy.

Maria ziewnęła i oparła łokcie na kontuarze. Od chwili  wyjścia ze szkoły czuła się bardzo 

dziwnie. Nie mogła przestać myśleć o tym, jak utraciła świadomość na lekcji literatury angielskiej.

Może   powinnam   była   powiedzieć   prawdę   Isabel,   pomyślała.   Ale   tego   dnia   Isabel   po   raz 

pierwszy   przyszła   do   szkoły   i miała   wystarczająco   dużo   własnych   problemów.   Niedługo   i tak 
powiem im wszystkim o moich zdolnościach parapsychicznych. Kiedy tylko nauczę się panować 
nad swoją mocą, zrobię im wielki pokaz, postanowiła Maria.

Ale nie potrafiła panować nad tą dziwną mocą. Na przykład dzisiaj, kiedy siedziała w klasie 

i czekała na przyjście pani Markham, zaczęła przesuwać palcami po imieniu, które ktoś wyrył na jej 

background image

stoliku. Zastanawiała się, od jak dawna tam było i co może teraz robić facet, który wyciął swoje 
imię.

Nie starała się zobaczyć tego chłopaka, ale zaraz pojawiły się wirujące kolorowe punkciki i po 

chwili Maria stała na placu, gdzie sprzedawano używane samochody. Zobaczyła jakiegoś faceta 
z wydatnym   brzuchem,   który   usiłował   sprzedać   hondę   młodej   kobiecie   ubranej   jak   typowa 
bizneswoman. Punkciki zawirowały znowu i ponownie pojawiła się klasa.

Następną   rzeczą,   jaką   pamiętała,   był   widok   Isabel,   która   nią   bezlitośnie   potrząsała.   Maria 

wiedziała już, że używanie mocy wiąże się z utratą kilku minut, ale nie był to odpowiedni moment 
na udzielanie wyjaśnień Isabel. Szczególnie po tym, jak ta rozzłościła się na nią podczas przerwy na 
lunch.

Maria   zdawała   sobie   sprawę,   że   moc   parapsychiczna   różni   się   od   mocy,   którą   dysponują 

kosmici, ale Isabel gotowa była wrzeszczeć na każdego, kto choćby wspomniał o używaniu mocy.

– Obudź się! – Okrzyk Liz przerwał jej rozmyślania.
– A więc jak? – spytała Maria, patrząc na przyjaciółkę zmrużonymi oczami. – Dyskoteka UFO 

z Jerrym?

– Nie wiem... – zaczęła Liz, przygryzając wargę.
– Powiem ci tylko dwa słowa – szepnęła Maria, potrząsając ze smutkiem głową.
– Byle nie o szpicach – ostrzegła ją Liz.
–   „Tylko   przyjaciółmi”   –   powiedziała   Maria.   Nie   chciała   być   przykra,   ale   Liz   czasem 

potrzebowała, żeby ktoś nią porządnie potrząsnął. – Wiesz, że mam rację – dodała. – To Max podjął 
za ciebie tę decyzję.

– Okay, okay, okay, okay. Pójdę i powiem Jerry’emu.

background image

7.

– Mamy cały dom dla siebie – oświadczyła  Isabel, otwierając frontowe drzwi. – Max jest 

w pracy, moi rodzice też – dodała, prowadząc Alexa do salonu.

Alex zaczął się zastanawiać, czy dziewczyny zdają sobie sprawę, jakie wrażenie mogą zrobić 

na facecie najzwyklejsze słowa. Takie jak „mamy cały dom dla siebie”. Pięć podstawowych słów, 
w żadnym z nich nie ma zmysłowego podtekstu. Ale ja dziękuję. Te słowa wprawiły go w nagłe 
drżenie.

Ona chciała ci tylko przekazać podstawową informację, tłumaczył sobie. Taką jak „mamy soki 

w lodówce” albo „odbieramy HBO”. Nic się za tym nie kryło.

Usiadł na kanapie. Isabel zajęła miejsce obok niego – tak blisko, że czuł ciepło, bijące od jej 

ciała.

Zaraz, zaraz, pomyślał. Może się mylę? A może jednak to, co powiedziała, w języku dziewczyn 

oznacza totalne zaproszenie? O oczko niżej niż „na moim łóżku jest bardzo twardy materac”.

W takim razie, jeśli to rzeczywiście było zaproszenie, powinien je przyjąć. Tego wymagała 

grzeczność.

Przestań. I to zaraz, nakazał sobie. Postaraj się myśleć trzeźwo. To nie jest żadne zaproszenie, 

ty frajerze. Dopiero co zabito na jej oczach chłopaka, którego kochała.

Alex odetchnął głęboko i poczuł zapach korzenno-cytrusowych perfum Isabel. No to super. Czy 

ośmieszyłby się całkowicie, gdyby przeniósł się na krzesło stojące naprzeciwko kanapy? To by 
wyjaśniło sytuację.

Mogliby też pójść na górę. Isabel zamknęłaby się w swoim pokoju, a on usiadłby za drzwiami 

i mówił do niej. Miał w tym wprawę.

–   Chcesz   oglądać   telewizję?   –   spytała   dziewczyna.   Przynajmniej   te   trzy   słowa   nie   miały 

żadnego ukrytego znaczenia.

– Oczywiście – powiedział Alex.
Podała   mu   pilota,   co   było   zaskakujące   z jej   strony.   Nie   była   samolubem,   a przynajmniej 

niecałkowitym,  ale lubiła, żeby wszystko  szło po jej  myśli  – nawet takie  drobiazgi jak wybór 
programu telewizyjnego – i spodziewała się, że każdy chętnie się do tego dostosuje.

Alex włączył telewizor i zaczął skakać po kanałach. Isabel przysunęła się trochę bliżej – jej 

ręka   dotykała   teraz   ręki   chłopca.   Jego   bracia   umarliby   ze   śmiechu,   gdyby   zobaczyli,   jak   ich 
młodszego braciszka podnieca dotyk dłoni dziewczyny.

Ale przecież to była Isabel... Isabel, która mogłaby zrobić z nim wszystko jednym spojrzeniem 

swoich uwodzicielskich niebieskich oczu. Tak było od pierwszego dnia, kiedy Alex pojawił się 
w Liceum Olsena. Zobaczył ją na korytarzu, a ona nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.

– Może być to? – spytał, zatrzymując się na jednym z tych niekończących się talk-show.
– Oczywiście – powiedziała. – Chcesz się czegoś napić?
Kolejne cztery bezpieczne słowa. Byłoby jeszcze bezpieczniej, gdyby mógł się od niej odsunąć. 

Może, kiedy Isabel wyjdzie z pokoju, on przesiądzie się na krzesło. Tak byłoby najlepiej. Zupełnie 
naturalne.

background image

I   kiedy   siedział   tu,   na  kanapie,   musiał   sobie   przypominać   po   kilkaset   razy,   że   to   nie   jest 

spotkanie chłopak-dziewczyna. To jest spotkanie przyjaciela z przyjacielem. Na takich spotkaniach 
jeden z przyjaciół – znaczy on – pomaga ślicznemu, pięknie zbudowanemu przyjacielowi o blond 
włosach – znaczy jej – przetrwać ciężki okres. Może przy następnej okazji przyprowadzi ze sobą 
Liz. Albo Liz i Marię. Przyzwoitki mogłyby się okazać całkiem przydatne.

Kiedy Isabel wstała z kanapy, pomyślał, że dziewczyna pójdzie teraz do kuchni, ale ona stała 

i patrzyła na niego. Starał się odgadnąć jej myśli z wyrazu twarzy.

Po chwili znalazła się u niego na kolanach. Nie wiedział, czy sam ją do siebie przyciągnął, czy 

też ona rzuciła mu się w ramiona. To nieważne. Była tam. Poczuł na ustach jej wargi.

Chyba to jednak było zaproszenie, pomyślał, lecz zaraz wszystkie myśli uciekły mu z głowy. 

Czuł tylko jej dłonie w swoich włosach, jej piersi, język.

On tego nie przeżyje. Zaraz stanie w płomieniach. Wybuchnie takim żarem, że nie zostanie 

z niego nic poza kupką popiołu.

Ale nie dbał o to. Chciał być tylko jak najbliżej tej dziewczyny. Tej bliskości ciągle mu było 

mało. Objął mocno Isabel i przyciągnął ją jeszcze bliżej. Wydawało mu się, że z jej ust wydobyło 
się westchnienie pełne satysfakcji. Pogłaskał ją po policzku i poczuł, że ma mokre palce. Otworzył 
oczy i wtedy płonący w nim ogień natychmiast wygasł.

Isabel płakała. Łzy strumieniem spływały po jej twarzy. Alex uświadomił sobie nagle, że czuje 

smak   soli   na   wargach.   Och,   Boże.   Ona   wypłakiwała   sobie   oczy,   a on   był   tak   zaabsorbowany 
dotykiem jej ust i ciała, że nawet tego nie zauważył.

Był kompletnym idiotą. Palantem.
– Przepraszam – wyjąkała ochrypłym głosem.
– Okay. Wszystko w porządku.
Alex miał ochotę zerwać się na równe nogi i wybiec z domu, ale Isabel nie tego od niego 

oczekiwała.   Ona   potrzebowała,   żeby   z nią   był,   żeby   był   jej   przyjacielem.   Żeby   trzymał 
w ramionach, ale tylko jak przyjaciel.

Przesunął głowę Isabel na swoje ramię i ją objął.
– Płacz. Dobrze jest się wypłakać. Tak zawsze mówi moja mama. Ale trudno przekonać o tym 

kogoś w domu, gdzie są sami faceci. – Mówił i mówił, wszystko co mu przychodziło do głowy, 
cichym, uspokajającym tonem. Starał się zapomnieć o rękach dziewczyny, które obejmowały go za 
szyję, ojej ciele.

– Jak to dobrze, że tu jesteś – odezwała się Isabel stłumionym głosem.
Alex wiedział, że to nie jest prawda. Zdawał sobie sprawę, że był tylko jeden chłopak, którego 

naprawdę chciałaby mieć przy sobie. I to nie był on.

– Dylan,  czy  wiesz, co u... – Michael szybko  ugryzł  się w język.  – Czy wiesz, co to jest 

dzyndza?! – wrzasnął. Nie wiedział, gdzie podziewa się Dylan, więc darł się tak, żeby go było 
słychać w całym domu.

Miał tylko nadzieję, że ten jeżozwierz, Dylan, gdzieś się nie wymknął. Państwo Pascal kazali 

mu pomagać Michaelowi w opiece nad dzieckiem. Jeśli ten gryzoń z niższych klas gimnazjalnych 
nie odezwie się natychmiast, to srodze tego pożałuje.

background image

Michael   usiłował   wepchnąć   dziecku   do   buzi   kolejną   łyżeczkę   przecieru   jabłkowego.   To 

dziecko miało na imię Sarah. Po tak częstych zmianach rodzin zastępczych Michaelowi trudno już 
było spamiętać te wszystkie imiona.

Sarah wzięła przecier do buzi i zaraz go wypluła. Roześmiała się. Michael uznał to nawet za 

zabawne – za pierwszym razem. Teraz, kiedy słoiczek bananów dla niemowląt, słoiczek szpinaku 
dla niemowląt i pół słoiczka przecieru jabłkowego dla niemowląt były rozpryskane po całej kuchni, 
ta zabawa stawała się już nudna. Nawet bardzo nudna.

– Ja chcę dzyndzę! – rozdarła się Amanda w sąsiednim pokoju.
Jak to możliwe, żeby pięcioletnia dziewczynka, która chciała, żeby ubierano ją codziennie jak 

księżniczkę z bajki, potrafiła tak głośno wrzeszczeć? Może Michael powinien jej powiedzieć, że 
księżniczki z bajki mówią cichym, aksamitnym głosem.

– Dylan! – ryknął. – Chodź tu zaraz! Będzie o wiele gorzej, jeśli to ja cię znajdę.
Dylan wsunął głowę do kuchni, trzymając się przezornie poza zasięgiem plucia Sarah.
– Odrabiam pracę domową. Według reguł Pascali-Zębali to są godziny na odrabianie pracy 

domowej.

Dopóki nie zobaczył uśmieszku na ustach Dylana, Michael był przekonany, że ten dzieciak 

mówi poważnie.

– Teraz tu nie ma Pascali. Stosujesz się do moich reguł. A ja daję ci nową pracę domową – 

komenderował Michael. – Dowiedz się, co to jest dzyndza, i daj ją Amandzie, żeby przestała się 
wydzierać. Potem włóż jej piżamę i połóż ją do łóżka.

– Ale jak ja mam... – zaczął Dylan.
– Zrób to!
Dylan zniknął.
Muszę  powiedzieć  Pascalom,  że   do  takich   zajęć  wynajmuje  się   specjalne  osoby,   pomyślał 

Michael. Osoby, które nazywają się baby-siter.

To   nasunęło   mu   kolejną   myśl.   Maria   wydawała   się   typem   dziewczyny,   która   mogłaby 

opiekować   się   dzieckiem.   Sięgnął   po   telefon   i wykręcił   jej   numer.   Odezwała   się   po   drugim 
dzwonku. Schował dumę do kieszeni. Błagał ją. Obiecała, że zaraz przyjdzie.

Wytrzymasz jeszcze piętnaście minut, zanim pojawi się tu Maria, powiedział sobie.
– A ty, Sarah, przez te piętnaście minut możesz jeszcze dostać trochę jedzenia do dzioba.
Rękawem   koszuli   wytarł   z czoła   przecier   bananowy   i nabrał   łyżeczką   jabłka.   Sarah 

zachichotała radośnie. Starając się nie słuchać wrzasków Amandy, włożył łyżeczkę do buzi Sarah. 
Nie będę na nią teraz wrzeszczał, postanowił, kiedy przecier wylądował na jego czole i zaczął 
spływać do oka.

Kiedy trzynaście minut później Maria pojawiła się w drzwiach, był  pewien, że dziewczyna 

zaraz obróci się na pięcie i wyjdzie.

Ale  nie  zrobiła   tego.  Najpierw   kazała   Dylanowi  przynieść   Amandzie  papier   i kredki,  żeby 

mogła narysować dzyndzę. To poskutkowało. Nadal nikt nie wiedział, co to ma być, ale Amanda 
była spokojna i zadowolona.

Potem Maria poszła z Michaelem do kuchni, by zająć się Sarah.

background image

– Czy ona w ogóle cokolwiek zjadła? – spytała.
Gdy   podniosła   ręce,   by   związać   włosy   w koński   ogon,   bluzka   opięła   się   na   jej   piersiach 

i Michaelowi zaraz przypomniał się sen Marii.

To   ostatnio   zbyt   często   mu   się   zdarzało.   Ona   robiła   coś   zupełnie   zwyczajnego,   a jemu 

natychmiast przypominał się ten sen. W żadnym wypadku nie powinien był wchodzić do orbity jej 
snów. To, co zobaczył, całkowicie zamąciło mu w głowie, nadając jego myślom o Marii zupełnie 
inny kierunek. Na przykład wczoraj przy lunchu. Maria nalegała, żeby Michael i Alex zjedli coś 
zielonego. Kiedy podawała mu seler naciowy, ich dłonie się spotkały i przekonał się, że dziewczyna 
ma aksamitną skórę. Zaczął się nagle zastanawiać, jak by się czuł, gdyby jej gładkie dłonie dotykały 
jego ciała – całego ciała.

– Jeśli zastanawiasz się tak długo, to już wiem, że odpowiedź brzmi nie – usłyszał głos Marii – 

Hmmm, tak. Masz rację – przyznał.

– Musimy zaczekać i zobaczyć, czy za jakiś czas nie zgłodnieje. Teraz jest zbyt podniecona, 

żeby jeść – stwierdziła Maria. – Wykąpię ją. To jej dobrze zrobi – dodała, rzucając w Michaela 
ścierką. – A ty możesz wykąpać kuchnię.

Chłopiec był zadowolony, że ma do zrobienia coś, co pozwoli mu na chwilę oderwać wzrok od 

Marii   –   chociaż   od   strony   zlewozmywaka   dobiegały   go   odgłosy   kąpieli   i głos   dziewczyny, 
przemawiającej do Sarah.

Dlaczego ona musiała tak seksownie wyglądać w tym śnie? I tak właśnie powinna wyglądać. 

Pamiętał, jak się na niego obruszyła, kiedy użył słowa „milutka”, aby ją opisać. Maria uważała, że 
tego słowa używa się tylko, mówiąc o małych kotkach czy czymś w tym rodzaju. Pomyślał, że jej 
oburzenie rzeczywiście było... milutkie.

Właśnie   tak   chciał   myśleć   o Marii.   Żałował,   że   nie   ma   żadnego   sposobu,   aby   usunąć   ten 

fragment pamięci, w którym utrwalił się jej sen. Chciałby, by jego myśli związane z Marią były 
bardziej dozwolone.

Szorował tak mocno stół, że rozbolały go ręce. Nie pozwolił sobie nawet na rzut oka w stronę 

Marii. Potem zabrał się za krzesełko Sarah, szafki kuchenne i podłogę. Mała zdążyła zwymiotować, 
zanim zabrała się za plucie. Miała niezły rozrzut.

– Okay, gotowa. Czy możesz przynieść mi ręcznik i czyste ubranko? – spytała Maria.
– Dylan, przynieś ręcznik i czyste ubranie dla Sarah! – zawołał Michael.
Doszedł do wniosku, że teraz już może patrzeć na Marię. Mówiła przecież do niego, nie mógł 

jak   idiota   wgapiać   się   w podłogę,   więc   podniósł   wzrok.   Był   to   błąd.   Podczas   kąpieli   Sarah 
rozchlapywała  wodę na  wszystkie  strony,  więc bluzka  Marii  miała  teraz  interesujące,  na wpół 
przezroczyste miejsca. Michael utkwił wzrok w jej twarzy.

Uniosła lekko brwi.
– Zawsze chciałem mieć młodszego brata – powiedział. – No wiesz, kogoś, kto robiłby za mnie 

różne rzeczy, gdyby mnie się nie chciało.

– To okropne, prawda, Sarah? – skomentowała Maria, całując ją w główkę.
Michael zaczął żałować, że sam nie poszedł po ręcznik i ubranko. Bo kiedy patrzył, jak Maria 

całuje małą, zaraz wyobraził sobie, że mogłaby całować jego. A to już było kompletnie chore.

background image

Sarah chlapała się w wodzie, machając tłustymi nóżkami. Maria roześmiała się i pocałowała ją 

znowu. Michael zaczął się zastanawiać, jak by to było, gdyby naprawdę go pocałowała. Oczywiście 
nie w czubek głowy, ale tak, jak całowała tego faceta we śnie.

Nawet o tym nie myśl, nakazał sobie. To byłoby śmieszne. Była dziewczyną, w stosunku do 

której miał opiekuńcze uczucia, dziewczyną, z którą lubił się przekomarzać, którą lubił straszyć, 
kiedy oglądali stare horrory. Całowanie Marii przypominałoby raczej całowanie młodszej siostry.

Dylan wszedł do kuchni i rzucił na stół ręcznik i ubranko.
– Dzyndza to rękawica bejsbolowa, jeśli was to interesuje – mruknął. – Ona lubi z nią spać.
– Dobry początek – zauważył Michael.
Dylan skinął głową, podszedł do lodówki, otworzył ją, rozejrzał się i znowu zamknął. Udawał, 

że bardzo interesuje go widok Marii ubierającej dziecko. Michael wiedział, że to nieprawda. Dylan 
nalał sobie wody, wypił i znowu nalał.

– Potrzebujesz czegoś, Dylan? – spytała go wreszcie Maria. Wzięła Sarah na ręce i przytuliła.
Michael patrzył na Dylana. To było lepsze niż gapienie się na Marię. Miał nadzieję, że po kilku 

dniach ten sen zatrze mu się w pamięci i wszystko powróci do normalnego stanu. Chciałby móc 
przebywać z tą dziewczyną bez tych... myśli.

– Mmm, jutro są tańce – powiedział Dylan, przestępując z nogi na nogę.
Michael starał się domyślić, na czym polega jego problem.
– Boisz się, że Pascale nie pozwolą ci iść? – spytał.
– Nie. Już powiedzieli, że mogę. Ojciec mnie odwiezie – powiedział Dylan. – Ale ja nie umiem 

tańczyć – wyznał.

Michael rzucił okiem na Marię i zobaczył, że ta z trudem stara się powstrzymać uśmiech. On 

też się nie uśmiechnął.

– To proste. Nauczymy cię tańczyć – powiedziała dziewczyna. – Położę tylko dziecko spać. 

Dylan, pokaż mi gdzie.

Chyba będę musiał przynieść parę płyt kompaktowych, pomyślał Michael. Poszedł do swojego 

pokoju – to znaczy do swojego i Dylana. Kiedy powiedział Marii, że zawsze chciał mieć młodszego 
brata, mówił to zupełnie poważnie. I nie tylko dlatego, że miałby mu kto usługiwać – to byłaby 
tylko dodatkowa przyjemność.

Teraz,   wybierając   dla   Dylana   CD   do   nauki   tańca,   czuł   się   jak   starszy   brat.   Chociaż   brat 

Michaela nie byłby takim frajerem, żeby trzeba go było tego uczyć w wieku trzynastu lat. Michael 
by tego dopilnował. Gdyby miał młodszego brata, nauczyłby go radzić sobie w życiu.

Nie wiedział, dlaczego takie myśli przychodzą mu do głowy. Nigdy nie będzie miał młodszego 

brata. Ani starszego, ani siostry, ani rodziców.

– Michael, chodź tu wreszcie! – zawołała z salonu Maria. – Chcę trochę przetrząsnąć moje 

krągłości.

Michael roześmiał się. Maria zawsze potrafiła go rozśmieszyć. Tego właśnie potrzebował – 

szczególnie wtedy, kiedy zaczął się pogrążać w myślach o braku rodziny. Wziął kilka płyt, potem 
wyjął z komody bluzę od dresów i szybko zbiegł na dół.

– Pomyślałem, że może być ci zimno. Jesteś cała mokra – powiedział, rzucając jej bluzę. Gdy 

background image

Maria włożyła ją posłusznie, usatysfakcjonowany wsadził CD do odtwarzacza i go włączył.

– Co mam robić? – spytał Dylan, nagle sztywniejąc.
– To, co chcesz! – zawołała Maria, przekrzykując muzykę. – To najfajniejsza strona tańca. – 

Zaczęła się obracać i lekko podskakiwać.

Michael   starał   się   trzymać   w ryzach,   skupiając   całą   swoją   uwagę   na   Dylanie,   który   był 

wyraźnie przerażony.

– Nie martw się. Nie każdy potrafi tak tańczyć jak Maria – powiedział mu. – Wystarczy, żebyś 

trochę poruszał stopami.

– To prawda – odezwała się dziewczyna. – Tak właśnie robi Michael. I zawsze znajdzie się 

kilka panienek, gotowych do podjęcia tak desperackiej decyzji, by z nim tańczyć.

Dylan roześmiał się. Maria złapała go za ręce i kilkakrotnie okrążyła z nim pokój. Michael 

obserwował ich. Maria miała rację; nie uważał się za złego tancerza, ale w żadnym wypadku nie 
dorównywał jej. Ona poddawała się muzyce  cała, począwszy od sprężystych jasnych loków na 
głowie aż po...

Opanuj się, nakazał sobie. Kiedy przebrzmiały słowa piosenki, wyłączył odtwarzacz.
– Dasz sobie radę – powiedziała dziewczyna Dylanowi.
– A wolne tańce? – spytał zmartwiony chłopiec.
– Są łatwiejsze – stwierdził Michael. – Nie musisz nawet poruszać stopami. Po prostu trzymasz 

dziewczynę i się kołyszesz.

– Ale – wymamrotał zażenowany Dylan – ale gdzie... gdzie ją trzymać?
Maria zmieniła płytę. Gdy rozległy się dźwięki spokojnej, powolnej piosenki, zgasiła górne 

lampy.

– Nie można tego tańczyć  przy jaskrawym świetle – powiedziała. – Możesz użyć mnie do 

demonstracji – dodała, podchodząc do Michaela.

Nie chciał jej teraz dotykać. Nie mógł jeszcze pozbyć się myśli o jej mokrej bluzce. Nie miał 

jednak wyjścia.

– Możesz kłaść dłonie w różnych miejscach – poradził Dylanowi. – Ja zwykle kładę je tu. – 

Dotknął talii Marii.

– Dobry wybór – przyznała. – A dziewczyna może zrobić coś takiego – dorzuciła, łącząc swoje 

dłonie na karku Michaela.

To było... całkiem przyjemne. Nie było w tym nic niewłaściwego ani żenującego, jak mógł się 

spodziewać.

– Mam się trzymać  w tej odległości? – spytał Dylan. Wydawało się, że za chwilę weźmie 

kartkę papieru i zacznie robić notatki.

– Na początku tak – powiedziała Maria. – Ale są różne oznaki, że dziewczyna wolałaby być 

trzymana trochę bliżej. Na przykład, kiedy ci patrzy w oczy.

Podniosła wzrok na Michaela. Ależ miała niebieskie oczy. I zawsze tak ładnie pachniała.
Michael   zaczął   się   zastanawiać,   o co   właściwie   chodziło   w tym   śnie.   Czy   był   jakiś   facet, 

w którym się podkochiwała, którego chciała pocałować? A może obudziła się rano, myśląc: „To 
było bardzo dziwne. Chyba nie powinnam jeść ananasowej pizzy przed spaniem”.

background image

– Dziewczyna może też obejmować cię w pasie – rozległ się głos Marii.
Zademonstrowała to na Michaelu. To nadal było przyjemne. Spodziewał się, że ogarnie go fala 

niepokoju, ale nic takiego nie nastąpiło.

– To jest wyraźny sygnał, że dziewczyna chce, żebyś ją trzymał bliżej – ciągnęła Maria. – 

Oczywiście, niektórzy faceci, jak na przykład Michael, są trochę za powolni. Umykają im bardziej 
subtelne aluzje.

– Mnie nie umykają żadne aluzje – odpowiedział Michael. Przyciągnął ją do siebie, kładąc jej 

rękę na plecach. Maria przytuliła się do niego, opierając mu policzek na piersi.

– Więc to tak? – spytał Dylan.
– Właśnie tak – powiedział Michael.
Chciał się odsunąć, ale Maria go przytrzymała.
– Pozostała jeszcze kwestia całowania. – Uniosła głowę i spojrzała Michaelowi w oczy.
– Kwestia całowania? – powtórzył przerażony Dylan.
– Tak. Czasem podczas tych wolnych tańców ludzie się całują.
Wzrok Michaela zatrzymał się na jej wargach. Ich kolor przypominał mu maliny. Ciekaw był, 

jaki mają smak.

Jednak całowanie to była sprawa zupełnie inna niż tańczenie. Taniec wyznaczał pewną granicę. 

Można   było   być   przyjaciółmi   i tańczyć   razem.   Ale   jeśli   ludzie   zaczynają   się   całować,   to 
przekraczają granicę przyjaźni i wchodzą w... w coś innego.

– Myślę, że już dość się nauczyłeś jak na jeden wieczór – powiedział Michael do Dylana.

background image

8.

Max spojrzał na zegar. Dochodziła ósma. Czy Liz właśnie teraz się przebiera, zastanawiając 

się, co ma włożyć na dyskotekę UFO, i w czym spodoba się Jerry’emu Cifarellemu?

– Co myślisz o wystawie na temat Bractwa z Ziemskich Czeluści? – spytał go Ray. – Możemy 

ją zrobić tutaj, obok tej na temat powiązań Elvisa z kosmitami. – Wskazał ruchem głowy tylną 
ścianę muzeum UFO.

– Nie wiem, co to jest – przyznał Max.
Może   Liz   i Jerry   są   już   na   dyskotece   i tańczą   jakiś   wolny   taniec,   pomyślał.   Po   co   Maria 

powiedziała mu, że jej przyjaciółka wychodzi dziś wieczorem z Jerrym? Jeśli chciała poddać go 
torturom, to mogła powyrywać mu paznokcie albo kapać wodą na głowę.

– I ty uważasz się za kosmitę – skarcił go Ray. – Czy nie wiesz, że kolonizujemy ziemskie 

czeluście od setek lat?

– Zaczekaj. O co chodzi? Dlaczego wcześniej nam o tym nie powiedziałeś? – spytał Max.
Rozumiał, że wspominanie rodzinnej planety sprawiało Rayowi ból. Jeśli jednak na ziemi była 

cała grupa kosmitów, to on powinien o tym wiedzieć.

– Max, Max, Max – powiedział Ray,  potrząsając głową. – Trzeba mi było powiedzieć, że 

poszedłeś na ten zabieg lobotomii. Dałbym ci wolny wieczór.

No to koniec, pomyślał Max.
– Chyba te „ziemskie czeluście” powinny dać mi do myślenia, prawda? – powiedział. – Dziś 

jestem pozbawiony poczucia humoru.

– Nie musisz się tym martwić – pocieszył go przyjaciel. – A tak dla porządku, to jeśli się nie 

mylę, ty, ja, Michael i Isabel jesteśmy jedynymi kosmitami na ziemi.

– A o co chodzi z tym Bractwem z Ziemskich Czeluści? – spytał chłopiec.
Miał ochotę znowu spojrzeć na zegar, ale powstrzymał się od tego. Jeśli nie przestanie myśleć 

o Liz i Jerrym, to naprawdę będzie wymagał lobotomii.

– To tylko jedna z tych zwariowanych teorii, którą wymyślili ludzie. Chcesz, żebym ci o niej 

opowiedział, czy też wolisz mi powiedzieć, co cię wprawiło w stan takiego rozgorączkowania?

– Nie ma o czym mówić – skwitował Max. Co miał mu powiedzieć? Że jest na granicy utraty 

zmysłów,   ponieważ   Liz,   dziewczyna,   z którą   postanowił   tylko   się   przyjaźnić,   wychodziła   dziś 
wieczór z kimś innym?

– Wiesz, gdzie mnie szukać, gdybyś zmienił zdanie – powiedział Ray. – No to koniec pracy. 

Możesz już iść, ja sam pozamykam.

– Dzięki – szepnął Max.
Podbiegł do swojego jeepa i wskoczył  do środka. I co  teraz?  – pomyślał.  Jechać  do domu 

i wyobrażać   sobie  przez   całą  noc,  jak  Jeny  trzyma   Liz   w ramionach?   Siedział  w samochodzie, 
bębniąc palcami  po kierownicy.  Pojadę do kina, zdecydował. To mi pozwoli oderwać od nich 
myśli.

Wyjechał   z parkingu,   kierując   się   w stronę   centrum   handlowego.   Kiedy   skręcił   w lewo, 

w Cordova, zobaczył jasno-pomarańczowy neon dyskoteki UFO, ze statkiem kosmicznym, który 

background image

się bez końca rozbijał. Miał zamiar przejechać obok dyskoteki, ale jego jeep realizował własny 
plan.

No i co dalej, ty idioto,  pomyślał  Max, wciskając samochód  na ostatnie  wolne miejsce  na 

parkingu. Nie mógł przecież tak po prostu wejść do środka i pogapić się na Liz.

Chyba że...
Włosy zaczęły mu rosnąć, wydając ciche, szeleszczące dźwięki. Max zatrzymał ten proces, 

kiedy sięgały mu już do ramion. Powinny być czarne, postanowił. Przechylił lusterko i patrzył, jak 
jego   blond   włosy   przybierają   przyćmioną   pomarańczową   barwę,   potem   brudno-brązową,   aż 
wreszcie stają się kruczoczarne.

Nieźle, uznał. Nie potrafił zmieniać swojego wyglądu tak szybko jak Ray, ale i tak było nieźle. 

Skupił się na twarzy. Zaczęła mu się naciągać skóra – to nie bolało, ale było odrażające. Max 
zamknął oczy. Kiedy je otworzył, miał wyższe kości policzkowe, mniejszy nos i ciemniejszą cerę.

Gdyby mogli to zobaczyć uczestnicy konferencji, która właśnie odbywa się w mieście, na temat 

„Kosmici   są   wśród   nas”,   pomyślał   Max,   wysiadając   z jeepa.   Kiedy   wchodził   do   dyskoteki, 
przysięgał sobie, że tylko się rozejrzy i zaraz wyjdzie. Przepchnął się przez tłum i znalazł miejsce 
przy   małym   stoliku   obok   parkietu.   Nie   cierpiał   krzeseł   w tej   dyskotece.   Były   zaprojektowane 
w formie ogromnych skał księżycowych i zawsze się chwiały.

Zaraz podszedł do niego Craig Cachopo, pytając, co będzie  pił. Silne uczucie nienawiści do 

krzeseł   dyskoteki   zrekompensowało   Maxowi   równie   silne   zadowolenie   na   widok   chłopaka 
należącego do szkolnej elity, ubranego w najbardziej idiotyczny, jaki tylko można sobie wyobrazić, 
najbardziej kiczowaty strój. Wyraz twarzy Craiga wyraźnie mówił, że żadne komentarze na temat 
jego błyszczącego fioletowego kombinezonu kosmicznego nie będą tolerowane.

Max zamówił Lime Warp. Polubił ten napój, od czasu kiedy Ray zmusił go do wypicia kilku 

puszek.   Kiedy   Craig   w swoich   pomarańczowych,   sięgających   do   połowy   łydki,   kowbojkach 
odszedł od stolika, Max ujrzał to, co chciał zobaczyć, a czego wolałby nie oglądać – Liz i Jerry’ego 
na parkiecie. Na szczęście taniec był szybki, nie musiał więc patrzyć, jak się obejmują.

Jaka ona jest piękna, pomyślał. Liz uśmiechnęła się do Jerry’ego, a Maxowi ścisnęło się serce. 

Żałował, że nie może zobaczyć jej aury. Wiedziałby wtedy, czy naprawdę tak dobrze się bawi, jak 
na to wyglądało. Ale pulsujące kolorowe światła uniemożliwiały zbadanie czyjejkolwiek aury.

Wypił trzy puszki Limę Warp i nie spuszczając wzroku z Liz, zjadł ogromną porcję pikantnych 

nachos, kawałków tortilli z fasolą, serem i jeszcze nie wiedzieć czym. Mając twarz innego faceta, 
mógł się teraz gapić na nią do woli.

Liz i Jerry usiedli przy stoliku obok. Max nadal się w nią wpatrywał. Uświadomił sobie, że już 

od wielu dni tak naprawdę na nią nie patrzył. Ostatnio, kiedy rozmawiali, odwracał od niej wzrok. 
Ich stosunki cechowała teraz wymuszona serdeczność – były po prostu sztuczne. To on je zepsuł 
przez ten pocałunek w centrum handlowym. Ten cudowny pocałunek.

Liz podniosła wzrok i spojrzała wprost na niego. Utkwiła ciemnobrązowe oczy w jego oczach, 

jakby mu zaglądała wprost do duszy.

Och, nie, pomyślał. Ona zabije mnie za to, że przyszedłem tu, by ją śledzić! Odwrócił głowę, 

udając, że jej nie widział.

background image

Ona  nie  wie,  że  to ja, tłumaczył  sobie.  Jestem  kimś   zupełnie   innym.   Ona  nie  może   mnie 

poznać.

Kiedy spojrzał na nią znowu, Liz nachyliła się do Jerry’ego i szeptała mu coś do ucha.
Rozległy   się   słowa   piosenki   w spowolnionym   rytmie   i Max   poczuł,   jak   napinają   mu   się 

mięśnie. Czy będą tańczyć? Liz wstała od stolika, a Jerry zrobił gest, jakby chciał wziąć ją za rękę.

Max zerwał się nagle. Przecisnął się przez tłum i znalazł się wreszcie na zewnątrz, w chłodnym 

wieczornym powietrzu. Już dosyć widział. Nie musiał patrzeć, jak Jerry obejmuje Liz, a ona wsuwa 
mu palce we włosy.

Mógłbym tam wrócić i temu przeszkodzić, przyszło mu nagle do głowy. Mogły zderzyć się 

z Jerrym,   szybko   nawiązać   łączność   i spowodować,   żeby   żołądek   Jerry’ego   zaczął   wydzielać 
nadmierne ilości kwasu czy coś w tym rodzaju. Nie na tyle, by mu zrobić prawdziwą krzywdę. 
Tylko tyle, by spędził resztę nocy, tańcząc z sedesem, zamiast z Liz.

Max natychmiast poczuł obrzydzenie do samego siebie. Jak mógł nawet pomyśleć o tym, by 

użyć mocy, żeby kogoś skrzywdzić? Włożył ręce do kieszeni i ruszył w stronę jeepa.

– Max! – usłyszał jakiś głos za plecami.
Obrócił się i zobaczył Liz. Teraz nie miał już żadnych problemów z odczytaniem jej aury. Była 

wściekła.

– Od razu wiedziałam, że to ty – powiedziała. – Nie pamiętasz, że mówiłeś nam dzisiaj podczas 

lunchu, że Ray nauczył cię zmieniać wygląd?

Nie pamiętał tego. Czy powinien zaprzeczyć, że to był on? Powiedzieć, że nie ma pojęcia, 

o czym ona mówi? Nie mogła być przecież tego pewna na sto procent.

– Chcesz małą radę? – spytała Liz. – Następnym razem musisz też zmienić ubranie. Myślałeś, 

że nie poznam twojej kurtki. Musisz również zmienić oczy. Ja twoje oczy zawsze rozpoznam... – 
Głos się jej załamał.

Podeszła do niego bliżej. Tak blisko, że brzegi jej aury zaczęły zlewać się z jego aurą. Max 

pragnął przyciągnąć ją do siebie i poczuć jej usta na swoich wargach.

– Wiesz co, Max? – spytała ostrym tonem. – To ty mógłbyś tam ze mną tańczyć. To ty podjąłeś 

decyzję, żeby mnie odepchnąć. Teraz musisz z tym żyć.

Obróciła się na pięcie i weszła do dyskoteki, nawet się nie obejrzawszy.

Dlaczego Michael mnie nie pocałował? – zastanawiała się Maria chyba sto piąty raz od czasu, 

kiedy pomogła mu zająć się dziećmi. Dolała do wanny jeszcze trochę swojej specjalnej mieszanki 
olejków  kąpielowych  – lubiła,  kiedy otaczała  ją chmura  zapachów  – oparła  głowę o poduszkę 
z gąbki i zamknęła oczy. Rozmyślała, oczywiście, o Michaelu.

Myślał o tym,  żeby ją pocałować; była  tego pewna. Widziała, jak patrzył  na jej wargi. Na 

pewno przyszło mu do głowy, by ją pocałować.

Westchnęła głęboko. Okay, chciał ją pocałować. Świetnie. To znaczy, że nie uważał jej tylko za 

kumpla czy kogoś w tym rodzaju.

Więc o co chodzi? Może problem polega na stosunku kosmity do człowieka? Maria nigdy nie 

zapomni,   jakim   wzrokiem   patrzył   na   nią   Nikolas,   jeśli   w ogóle   raczył   na   nią   spojrzeć.   Było 

background image

oczywiste, że uważał ją za niższą formę życia. O wiele niższą.

Nie, to nie mogło być to. Michael nie wchodziłby do niej przez okno co drugi wieczór, gdyby 

uważał, że Maria zajmuje w procesie ewolucji miejsce tylko trochę powyżej insektów.

Więc jaki to problem? Co go powstrzymywało?  Muszę  poprosić Liz, żeby pomogła  mi to 

wyjaśnić,   pomyślała.   Tylko   że   Liz   przechodziła   teraz   przez   trudny  okres.   Maria   wiedziała,   że 
przyjaciółce rozdziera się serce, kiedy umawia się z innym facetem, bo randki z innymi oznaczały, 
że zaczyna się już godzić z myślą, że nigdy nie będzie mogła być z Maxem.

Maria   nie   chciała   jej   torturować,   zmuszając   ją   do   zastanawiania   się,   dlaczego   między   nią 

a Michaelem do niczego nie dochodzi.

Właśnie dlatego nie powiedziała Liz o swoich zdolnościach parapsychicznych. Gdyby jej to 

wyznała, przyjaciółka chciałaby zaraz przeprowadzić serię doświadczeń, by się upewnić, że Marię 
znowu nie poniosła fantazja. I od razu zmartwiłaby ją ta sprawa z utratą świadomości. Marii to nie 
martwiło. To był tylko drobny skutek uboczny. Zupełnie nieszkodliwy. Kiedy tylko Liz odzyska 
równowagę, dowie się, że jej przyjaciółka jest czarodziejką.

Ale   mogę   powiedzieć   o tym   Michaelowi,   pomyślała   Maria.   On   nie   ma   takich   okropnych 

przeżyć jak Liz i Isabel. Pomoże mi zbadać granice mojej mocy.

Ależ tak! To będzie doskonały pretekst, żeby się z nim spotkać, uświadomiła sobie. Będziemy 

mogli   rozmawiać,   jak   to   miło   mieć   nadludzkie   moce.   Może   gdyby   wiedział   o wszystkim,   to 
pocałowałby mnie wtedy?

O czym on mógł teraz myśleć? Czy uważał, że jest przegrana, skoro zaczęła mu się narzucać?
Możesz sobie na niego zerknąć. Masz jeszcze jego bluzę, tłumaczyła sobie. Bluza leżała koło 

wanny, a pierścień Maria miała na palcu; nie rozstawała się z nim.

Dotknęła   jej   tylko   jednym   palcem.   Nie   powinnam   tego   robić,   pomyślała.   Ale   właściwie 

dlaczego? Tylko na chwilę. Tylko po to, by zorientować się, co mu chodzi po głowie.

Zrobię to, postanowiła. Gdzie on jest...?
Łazienka zamieniła się nagle w masę kolorowych punkcików.
Po chwili utworzyły ciepłą białą mgiełkę. Maria usłyszała szum spływającej wody. Przebiła 

wzrokiem mgłę  i zobaczyła  zarys  szklanych  drzwi. Po drugiej stronie tych  drzwi Michael  brał 
prysznic.

Zachichotała. On mógłby naprawdę pomyśleć, że mu się narzuca, gdyby ją teraz zobaczył. 

Dzięki Bogu, to było niemożliwe.

Terakota poruszyła się pod jej stopami i po chwili Maria była znowu w swojej wannie. Dolała 

gorącej wody, po czym zsunęła się całkowicie pod wodę.

Dlaczego ta woda jest taka zimna?
Dziewczyna chciała usiąść, ale nie mogła wykonać żadnego ruchu. Leżała na dnie wanny, jej 

ciało było tak ciężkie jak ołów. Woda zakrywała jej nos i usta.

Poczuła ucisk w płucach. Potrzebowała zaczerpnąć powietrza. Wyżej było mnóstwo powietrza, 

lecz nie mogła pokonać tej niewielkiej odległości. W ogóle nie mogła się poruszyć.

Utopię się, przebiegła jej przez głowę przerażająca myśl. Utopię się we własnej wannie!
Ani Kevin, ani matka niczego nie usłyszą, bo nie mogła się poruszyć.

background image

Miała uczucie, jakby jej płuca stanęły w ogniu.
Ile czasu jeszcze jej pozostało? Minuta? Dwie?
Zaczęło się jej ćmić w oczach. Woda wydawała się czarna.
To jest tak. Umieram.

background image

9.

Liz zobaczyła, że Jerry uśmiecha się na jej widok. To dobrze. Nie zauważył, jaka jest wściekła. 

Nie byłoby w porządku wciągać go w tę sprawę.

To Max zasługiwał na to, by pokornie znosić jej wybuch wściekłości. Zasługiwał na to, żeby 

stać na tym parkingu przez długie godziny i wysłuchiwać, jakim jest totalnym palantem.

Wywinął się z tego zbyt małym kosztem. Tylko dlatego, że Liz wybuchnęłaby płaczem, gdyby 

powiedziała jeszcze choć jedno słowo. A nie chciała płakać w jego obecności. To będzie musiało 
poczekać, aż wróci do domu i wejdzie pod prysznic. Rzadko płakała, a kiedy już to robiła, to tylko 
pod prysznicem. Regulowała wodę w taki sposób, że spadały na nią kłujące igiełki, a gorąca woda 
zmywała łzy i tłumiła odgłosy łkania. Nigdy nie pozwoliła sobie na to, by rodzice słyszeli, że 
płacze. Nigdy.

– Czy on rzeczywiście był  tym  dzieciakiem, który chodził z tobą do przedszkola? – spytał 

Jerry.

– Nie. To był zupełnie obcy facet. Wygłupiłam się tylko – powiedziała Liz.
– Biedny chłopak – zauważył Jerry. – A taka piękna dziewczyna wybiegła za nim na parking. – 

Wypił trochę Planetarnego Ponczu i utkwił wzrok w parkiecie. Był wyraźnie zażenowany tym, co 
powiedział.

Jest uroczy, pomyślała Liz. Nie powinien być tu razem ze mną. Powinien być z dziewczyną, 

która nie myśli cały czas o innym facecie.

Nagle   muzyka   umilkła;   w klubie   zrobiło   się   ciemno.   Zebrani   wydali   przeciągły   okrzyk 

oczekiwania. Po chwili odezwał się głośnik, „Okay, teraz czas... czas na kosmiczny bop”.

Kosmiczny   bebop.   Reakcja   Roswell   na   bunny   hop.   Jak   gdyby   bunny   hop   zasługiwał   na 

jakąkolwiek reakcję. Liz nie mogła zrozumieć, jak ten taniec mógł zyskać tak wielką popularność.

– Muszę ci coś powiedzieć. Powinienem cię był o tym wcześniej uprzedzić – szepnął Jerry, 

kiedy tancerze zaczęli tworzyć  długie poskręcane ciągi przez całą długość klubu – Nie umiem 
tańczyć bopu.

– Ja też nie. – Liz roześmiała się serdecznie.
To była właśnie taka chwila, kiedy dwoje ludzi jest całkowicie zgranych. Zawsze przeżywała to 

z Maxem. Przynajmniej niegdyś tak było.

– Siadajmy, tylko szybko – powiedziała. Zauważyła wolny stolik i poprowadziła tam Jerry’ego. 

Usiadła ostrożnie na chwiejnym krześle w kształcie skały księżycowej akurat w momencie, kiedy 
ciąg tancerzy ruszył do przodu.

Teraz będziemy sędziować – rzekł Jerry. – Ja będę sędzią z Niemiec. Ty możesz być sędzią 

szwedzkim – dodał, przesuwając wzrokiem po długim szeregu tancerzy, wijącym się pomiędzy 
stolikami.   –   Widzisz   tę   dziewczynę?   –   spytał,   wskazując   ruchem   głowy   wysoką   dziewczynę 
w białej  bluzce i wojskowych  spodniach. – Daję jej  dziesięć  punktów za technikę.  Zauważ, że 
zawsze opiera się na prawej stopie i nigdy nie traci kontaktu z osobą, która jest naprzeciw niej. Ale 
tylko dwa punkty za pomysłowość, ponieważ zbyt mało się angażuje. Nie utożsamia się z bopem.

Liz roześmiała się znowu. Może mimo wszystko nie będzie jej potrzebny seans płaczu pod 

background image

prysznicem. Maria miała rację, pomyślała. Dobrze, że mnie do tego namówiła.

– A ten facet przed nami ma odwrotny problem – powiedziała Liz, dyskretnie wskazując go 

Jerry’emu. – Jest zbyt oryginalny. Tańczy zupełnie inny taniec.

– To jaka jest jego punktacja? – spytał Jerry.
–   Hmmm.   Powiedziałabym...   za   pomysłowość   jedenaście   punktów.   Technika   minus   trzy 

punkty.   A za   tatuaż   cztery   dodatkowe   punkty.   Uwielbiam   facetów,   którzy   nie   wstydzą   się 
paradować z misiem koala na ramieniu.

– Nie wiem, kto cię dopuścił do składu sędziowskiego – Jerry potrząsnął głową. – Nie można 

tak swobodnie punktować. Sędziowanie bopu to duża odpowiedzialność. To my decydujemy o tym, 
kto otrzyma kontrakt za wiele milionów dolarów za reklamowanie Kosmicznych Chipsów, a kto 
wróci do domu z niczym.

Liz ogarnął tak niepohamowany atak śmiechu, że zaczęła się krztusić. Nie sądziła, aby Jerry 

mógł słyszeć te dźwięki, ponieważ rozległo się wycie oraz inne głośne oznaki aplauzu. Kiedy tłum 
wreszcie się uciszył, rozległy się dźwięki spokojnej piosenki.

– Zatańczymy? – spytał Jerry.
– Chętnie.
Sprawa dotykania... przestała już być tak wielkim problemem. Przecież to tylko taniec. Liz nie 

rozumiała, dlaczego ta myśl wprawiała ją dotąd w popłoch.

– Jesteś pewna, że nie masz ochoty zaczerpnąć świeżego powietrza, iść do łazienki czy napić 

się czegoś? – zażartował Jerry.

Aha. Rozszyfrował jej strategię unikania wolnych tańców.
– Przykro mi... – zaczęła Liz.
– W porządku – przerwał jej Jerry. – Ja też jestem dość nieśmiały.
Dość. Liz przypomniała sobie, że zaklasyfikowała Jerry’ego jako faceta dość zdolnego, dość 

miłego i tak dalej. Ale to nie była prawda. Teraz, kiedy go już trochę poznała, uświadomiła sobie, 
że nie był wcale takim nieciekawym chłopakiem, jak się jej wydawało.

Wyciągnął do niej rękę. Miał z lekka spocone palce. Jest poddenerwowany, uświadomiła sobie 

Liz. Znaleźli kawałek parkietu, który nie był tak upiornie zatłoczony.  Jerry objął ją delikatnie, 
trzymając ręce na wysokości pleców Liz. Nie próbował przyciągać jej do siebie. Nie przesuwał też 
rąk zbyt nisko, jak to robili niektórzy faceci.

Oparła głowę na jego ramieniu; w ten sposób mogła uniknąć niemiłej sytuacji z odsuwaniem 

się od niego, gdyby chciał  ją pocałować. Miała nadzieję,  że nie zauważył,  że jest trochę  zbyt 
sztywna. Nie czuła się przy nim dobrze. Chyba ramię Jerry’ego miało nieodpowiednią wysokość 
czy coś w tym rodzaju. Była okropnie spięta.

Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Płyn po goleniu, którego używał Jerry, miał jakiś mdlący 

zapach, który powodował, że szczypało ją w nosie. A jego koszula była szorstka. Czy on nie wie, że 
istnieje płyn do zmiękczania tkanin? – pomyślała i zaraz zawstydziła się tej myśli.

Czuła, jak szybko bije mu serce. Jej serce nie biło tak szybko. Była całkowicie spokojna.
Nie musiała się długo zastanawiać dlaczego – Jerry nie był Maxem.
Kiedy piosenka się skończyła, Liz delikatnie odsunęła się od swego partnera.

background image

– Czy nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy już wyszli? – spytała. – Niezbyt dobrze się czuję. 

Powinnam iść do domu.

Tak. Powinna iść do domu, żeby wziąć długi, gorący prysznic.

Umieram, pomyślała Maria.
Czuła, jak woda wypełnia jej nos i spływa do gardła. Umieram.
Ostatkiem świadomości zarejestrowała, że odzyskuje panowanie nad swoim ciałem. Poderwała 

się na nogi, ślizgając się po dnie wanny.

Wzięła głęboki oddech i zaczęła kasłać, wypluwając wodę. Kiedy poczuła, że pewnie stoi na 

nogach, ostrożnie wyszła z wanny. Owinęła się prześcieradłem kąpielowym i usiadła na podłodze. 
Musi odpocząć, zanim zdoła podjąć wysiłek przejścia przez korytarz do swojego pokoju.

To było śmiertelnie głupie, pomyślała. Przecież wiedziała, że za każdym razem, kiedy używa 

czarodziejskiej mocy, następuje ubytek czasu. I mimo to postanowiła podglądać Michaela właśnie 
wtedy, kiedy leżała w wannie. Głupota, głupota, głupota.

Chwyciła ręcznik i dokładnie wytarła twarz. Nie chciała, by na jej ciele pozostała choćby jedna 

kropla   wody.   Otworzyła   szafkę   pod  umywalką,   wyciągnęła   suszarkę   do   włosów   i włączyła   ją. 
Zdjęła   nakładkę   i nastawiła   suszarkę   na   maksymalną   temperaturę   i przepływ   powietrza.   Nie 
obchodziło jej, że będzie miała skołtunione włosy. Chciała, żeby natychmiast były suche.

Trzymała suszarkę tak blisko głowy, że od razu wyczuła, kiedy włosy zaczęły się przypalać. 

Trzeba   się   uspokoić,   pomyślała.   Wyłączyła   suszarkę   i podniosła   się   na   nogi.   Rozpyliła   trochę 
odżywki, której nie trzeba było spłukiwać, i zaczęła rozczesywać niesforne loki.

No widzisz, nic ci nie jest, tłumaczyła sobie. Prawdopodobnie dlatego, że woda, uderzając ją 

w twarz, pomogła jej odzyskać świadomość trochę szybciej niż zwykle. Następnym razem musisz 
być ostrożniejsza.

Mogła przecież umrzeć.

Alex skręcił w lewo w ulicę, przy której stał jej dom. Isabel wolałaby, żeby Alex jechał dalej. 

Wszystko   jedno   gdzie.   Uwielbiała   siedzieć   przy   nim   w jego   volkswagenie.   Było   tu   przytulnie 
i bezpiecznie.

– Wejdziesz? – spytała, kiedy zatrzymał się przed jej domem.
– Muszę już jechać – powiedział. – Mój ojciec uważa, że trzeba pracować od samego świtu. 

Pewnie jutro zerwie mnie z łóżka o szóstej. W południe będzie znowu przeprowadzał swój stary 
test czystości garażu ręką w białej rękawiczce, a po lunchu mam się zabrać do sutereny.

Isabel   poczuła   ucisk   w żołądku.   Oba   samochody,   które   należały   do   jej   rodziców,   stały   na 

podjeździe, a jeep Maxa zaparkowany był  na ulicy.  Nie chodziło więc o to, że byłaby w domu 
sama, ale czuła się lepiej, kiedy Alex był w pobliżu, tak jakby w jego towarzystwie nie mogło jej 
spotkać nic złego.

–   Mogłabym   jutro   przyjść   i ci   pomóc   –   zaproponowała.   Wystąpiła   z tą   ofertą   częściowo 

dlatego, że naprawdę miała ochotę spędzić z nim jutrzejszy dzień, a częściowo, żeby przedłużyć 
rozmowę i jeszcze trochę z nim pobyć.

background image

– Obawiam się, że mój ojciec uznałby twoją obecność raczej za przeszkodę w pracy niż za 

pomoc – powiedział Alex.

–   Zawsze   byłam   ciekawa,   co   faceci   trzymają   w swoich   samochodach.   –   Isabel   otworzyła 

skrytkę w volkswagenie. To było totalne kłamstwo, ale zaczęła dokładnie oglądać prawo jazdy, 
dowód rejestracyjny, opakowania po gumie do żucia, małą latarkę w kształcie pióra, mapę i drobne 
monety. Jeszcze nie miała ochoty opuszczać samochodu.

Jednak to Alex nie powinien mieć ochoty na to, by Isabel opuściła jego samochód. Założyła 

nogę na nogę z nadzieją, że uświadomi mu, że w jego aucie siedzi żywa dziewczyna. Nigdy dotąd 
nie musiała się starać, żeby jakiś chłopak zwrócił na nią uwagę. Więc o co tu chodzi? Dlaczego 
trzymał ręce na kierownicy, skoro mógłby ją obejmować? Wiedziała, że za nią szaleje. Dawniej do 
tego stopnia pożerał ją wzrokiem, że musiała omijać go z daleka.

Pewnie wprawiłam go w zakłopotanie, kiedy zaczęłam płakać w jego objęciach, pomyślała. 

Sama nie wiem, co mi się stało.

Wydawało się, że kiedy Alex jej dotknął, włączył jakiś przycisk do łez. A przecież nie była 

wtedy smutna, przynajmniej nie pamiętała, żeby czuła się smutna, a nagle popłynęły strumienie łez.

– Naprawdę muszę już jechać – odezwał się Alex. – Jutro porozmawiamy.
– Okay. Cześć.
Postanowiła nie błagać go, by pozwolił jej zostać w swoim samochodzie. Wysiadła i delikatnie 

zamknęła   drzwi.   Ruszyła   w kierunku   domu,   zatrzymała   się   jednak.   Może   powinna   przekonać 
Alexa, że już nie wpadnie w histerię, kiedy się pocałują.

Obróciła   się   i szybko   podbiegła   do   samochodu.   Kiedy   zastukała   w okno,   chłopiec   opuścił 

szybę.

– Ja, hm, zapomniałam powiedzieć ci dobranoc.
– Ach, tak, dobra...
Zanim skończył,  Isabel ujęła jego twarz i pocałowała go. Alex odwzajemniał jej pocałunek 

przez pół sekundy, potem się odsunął.

– Nie uważam... – odchrząknął z trudem – nie uważam, żeby to był dobry pomysł – powiedział.
– Samochód jest zaparkowany – odpowiedziała mu Isabel lekkim tonem, chociaż żołądek jej się 

skręcał. – Trudno powiedzieć, że mogę sprowokować wypadek.

– Nie o to mi chodziło.
– Więc o co ci chodziło? – spytała.
– Po prostu nie potrafię się z tobą całować, kiedy ty myślisz o... kimś innym – rzekł wolno 

Alex. – Ale ja to doskonale rozumiem. Chcę, żebyśmy zostali przyjaciółmi – dodał. – Możemy 
razem wychodzić i różne takie.

– I różne takie. To fajnie. Nie chciałabym za nic stracić różnych takich – wymamrotała Isabel.
Poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją nagle kijem bejsbolowym po głowie. Z trudem trzymała 

się na nogach.

Alex ją odrzucił. Alex – facet, który na towarzyskiej drabinie szkoły stał przynajmniej o trzy 

szczeble niżej niż ona. Jakie to żałosne. Jakie upokarzające. Jakie... nie do zaakceptowania.

– Sprawiłeś mi wielką ulgę – odezwała się z wymuszonym uśmiechem. – To znaczy, że mogę 

background image

już przestać?

– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał zdumiony Alex.
– To, że byłam dla ciebie miła tylko dlatego, że ocaliłeś mi życie. Jesteś obiektem miłosierdzia. 

Wiesz o tym, prawda?

Gdy spojrzał na nią, jego zielone oczy miały poważny wyraz. Potrząsnął głową.
–   Chyba   będziesz   musiała   lepiej   to   odegrać   –   powiedział.   –   Zadzwonię   do   ciebie   jutro 

wieczorem.

Isabel patrzyła za odjeżdżającym samochodem. Alex był nią rozczarowany. Pobiegła w stronę 

domu, starając się powstrzymać łzy.

background image

10.

Michael zaprowadził Marię do swojego pokoju.
– Musimy zostawić otwarte drzwi – powiedział. – To reguła numer czterdzieści siedem na 

liście Pascali.

– W takim razie musimy zjeść ten pudding, zamiast tarzać się w nim nago – zażartowała Maria.
Michael zakrztusił się dużym deserem, który właśnie wkładał do ust. No tak, znowu zaczął 

mieć kosmate myśli. A już tak dobrze mu szło. Zaproszona przez Pascali na obiad pod hasłem 
chcemy-poznać-kogoś-z-przyjaciół-Michaela,   Maria   przyszła   w trochę   za   dużych   dżinsowych 
spodniach ogrodniczkach. Ten strój pozwolił myślom Michaela pozostać na właściwym miejscu. 
Był   tylko   jeden   drobiazg:   pod   ogrodniczkami   dziewczyna   miała   maleńki   podkoszulek, 
przyciągający wzrok Michaela. Dżinsowy strój stawiał Marię w rzędzie milutkich dziewczyn. Ale 
ten podkoszulek... podkoszulek przesuwał ją do rzędu dziewczyn seksownych.

Usiadła na łóżku Dylana i zaczęła rozglądać się po pokoju. Michael oparł się o komodę.
– Widzę, że nie posłuchałeś  mojej rady i nie zacząłeś  oglądać programu Marthy Stewart – 

powiedziała.   –   Powinieneś   mieć   tu   przynajmniej   jeden   osobisty   przedmiot.   Jeśli   sam   go   nie 
zdobędziesz, to ja ci go dam. Może ceramicznego szopa pracza na cześć Pascali.

– Mam CD i książki – zaprotestował Michael. – Czego ty ode mnie chcesz?
Maria   mieszkała   ciągle   w tym   samym   domu,   w którym   się   urodziła.   Nie   rozumiała,   że 

człowiek, który stale się przenosi z miejsca na miejsce, nie może targać ze sobą całej kupy rupieci.

– Zaczekaj – powiedział, otwierając górną szufladę komody. – Jednak coś mam. – Wyciągnął 

jakiś   przedmiot   wielkości   pudełka   zapałek,   który   wyglądał   jak   kawałek   metalu,   i podał   go 
dziewczynie.

– To pochodzi ze statku kosmicznego. Przynajmniej tak myślę. Postaraj się go zgnieść.
Maria popatrzyła na niego, a potem na leżący na jej dłoni metal. Zacisnęła pięść, zwijając go 

w kulkę. Kiedy tylko rozprostowała palce, kawałek metalu natychmiast przybrał swój pierwotny 
kształt. Nie widać było nawet najmniejszego wgniecenia.

– O rany – szepnęła.
–   Dlatego   myślę,   że   nasz   statek   musi   tu   gdzieś   być   –   powiedział   Michael.   –   Jeśli   był 

zbudowany z czegoś takiego, to jest praktycznie niezniszczalny. Próbowałem już wszystkiego na 
tym kawałku metalu. Używałem młotka, piły, nawet palnika. Nic nie jest w stanie go odkształcić 
ani uszkodzić.

– Czy ja mogę czegoś spróbować? – spytała Maria.
– Oczywiście, atletko. – Michael roześmiał się. – Może ja nie miałem dość siły.
Gdy potrząsnęła głową, jej blond loki zawirowały wokół twarzy.
– To nie znaczy, że ja... – Zawahała się. – To może wydać ci się wariackim przedsięwzięciem...
– Ty i wariackie przedsięwzięcia? To absolutnie niemożliwe – zażartował Michael.
Maria nie roześmiała się.
– Mówię poważnie. Myślę, że mogłabym ci pomóc w odnalezieniu statku.
Nie wątpił, że dziewczyna mówi poważnie. Tak samo poważnie traktowała swoją aromaterapię, 

background image

wyciągi z roślin i wszystko inne. Było jednak nieprawdopodobne, żeby mogła...

– Nie wierzysz mi, prawda? – spytała, przerywając ciąg jego myśli. – Słuchaj, to jest dość 

niesamowite, ale kilka dni temu odkryłam u siebie ten talent. Mogę dotknąć jakiegoś przedmiotu 
i za jego pośrednictwem odbierać obrazy. Trzymałam w ręku szminkę Liz i po chwili zobaczyłam 
ją w centrum handlowym. Widziałam, co robiła, ponieważ trzymałam jej szminkę. Jeszcze nigdy 
nie próbowałam szukać jakiegoś przedmiotu, mając tylko jego fragment. Ale to może zadziałać.

O czym ona mówi? – pomyślał Michael.
– Hmm...
Co miał jej powiedzieć? Nie chciał zranić jej uczuć. Widać było, że Maria wierzy w każde 

słowo, które wychodziło z jej malinowych usteczek.

– Spróbuję. Chciałabym tylko spróbować, okay?
– Okay – zgodził się Michael. – Potrzebujesz kadzidełek? Pani Pascal ma liście bazylii, czy coś 

w tym rodzaju, co moglibyśmy spalić.

Pomyślał, że jeśli teraz trochę pożartuje, to Marii nie będzie tak bardzo przykro, jeśli ta próba – 

jakkolwiek miała wyglądać – nie powiedzie się.

– Nie potrzebuję niczego innego poza tym – powiedziała Maria, podnosząc do oczu kawałek 

metalu. – Aha... – Obróciła się do Michaela. – Zaraz po zobaczeniu tych obrazów przez kilka minut 
jestem... jakby sparaliżowana, nie mogę mówić ani się poruszać. Nie dzwoń na pogotowie ani nic 
takiego. Spryskaj mi twarz wodą. Wydaje mi się, że wtedy jest mi łatwiej dojść do siebie.

– Gazowaną czy niegazowaną? – spytał Michael. Nie uzyskał odpowiedzi. Maria zamknęła 

oczy.

– Gdzie jest statek? – szepnęła.
Nic się nie wydarzyło. Przynajmniej nic takiego, co Michael mógłby zobaczyć. Po prostu Maria 

siedziała bez ruchu. Po chwili jej gałki oczne zaczęły poruszać się pod zamkniętymi powiekami.

Chłopiec   skrzyżował   ręce   na   piersi.   Co   się   dzieje?   Czy   ona   rzeczywiście   coś   widzi?   To 

przecież niemożliwe.

Nagle Maria otworzyła oczy.
– Widziałam go! Widziałam statek! – wykrzyknęła. – Był... – Nie dokończyła zdania. Siedziała 

z otwartymi ustami, jej niebieskie oczy straciły blask, a twarz była zupełnie pozbawiona wyrazu; 
przypominała maskę.

Michael poczuł skurcz żołądka. Wygląda jak zombi, pomyślał. Siedzi tutaj, oddycha i niby 

wszystko jest w porządku, ale nie ma już Marii, została Marionetka.

Woda. Potrzebna jest woda. Pobiegł do łazienki, wyjął papierowy kubek z dozownika, napełnił 

go wodą i wrócił biegiem do pokoju. Chlusnął jej w twarz całą zawartością.

Nic się nie zmieniło. Co miał teraz robić? Może wody było za mało. Kiedy ponownie biegł do 

drzwi,   usłyszał   ciche   westchnienie.   Obrócił   się   i zobaczył,   że   Maria   lekko   drgnęła.   Po   chwili 
popatrzyła   na   niego   i uśmiechnęła   się   tak   jak   zawsze;   oczy   jej   błyszczały.   Michaela   ogarnęło 
przemożne uczucie ulgi.

– Nic ci nie jest? – spytał, siadając obok niej na łóżku.
– Dobrze się czuję. Widziałam statek! – zawołała, łapiąc go za rękę.

background image

Jej głos był  normalny.  Wydawało  się, że całkowicie wróciła do siebie, ale ta cała historia 

z parapsychicznymi zdolnościami była trudna do przełknięcia.

– Powiedz mi co, hm, widziałaś – poprosił Michael.
– Ogromny betonowy bunkier, tak  duży jak centrum  handlowe, a może  jeszcze  większy – 

zaczęła. – Stał przed nim strażnik. Taki ciężkiego kalibru. Z karabinem maszynowym na piersi.

Michael słuchał jej uważnie. To, co mówiła, brzmiało jak scena z jakiegoś idiotycznego filmu 

science fiction na temat spisków rządowych. Maria miała bardzo bujną wyobraźnię. Mogło jej się 
tylko wydawać, że widziała statek, kiedy tak naprawdę stanęła jej przed oczami jakaś fikcyjna 
scena.

– Jaki mundur miał ten strażnik? – spytał. Może w ten sposób dojdzie, z jakiego filmu pochodzi 

ta scena.

– Cały szary. Facet wyglądał na bardzo znudzonego. Był dość atrakcyjny.
Hmmm. Gdyby ten strażnik był aktorem, to Maria pewnie by to sobie uświadomiła. Może 

rzeczywiście coś widziała. Może naprawdę miała zdolności parapsychiczne. Zdarzały się przecież 
jeszcze dziwniejsze rzeczy.

Ale może rzeczywiście widziała statek jego rodziców! Michael desperacko pragnął uwierzyć, 

że tak było.

– Czy były tam okna? – spytał. – Zauważyłaś coś, co mogłoby nas naprowadzić na miejsce, 

gdzie znajduje się ten bunkier?

Maria potrząsnęła głową.
– Nie było okien.
To   mogło   być   wszędzie,   uświadomił   sobie   Michael.   To   mógł   być   podziemny   bunkier   na 

pustyni. Mógł być w Arizonie. Mógł być w południowej Afryce lub w Chinach, lub... gdziekolwiek.

Dziewczyna przesunęła delikatnie dłoń w kierunku jego ramienia.
– Niewiele ci pomogłam, prawda?
– Jeśli naprawdę go widziałaś, to przynajmniej wiem na pewno, że ten statek istnieje, że nie 

został zniszczony – powiedział Michael.

Chciał ukryć swoje wątpliwości i rozczarowanie, żeby nie robić jej przykrości.
– Ale o tym sam już wiedziałeś – szepnęła Maria. – Mówiłeś, że on jest niezniszczalny.
Podała mu kawałek metalu, a Michael włożył  go głęboko do kieszeni. Ten skrawek złomu 

z katastrofy mógł się okazać jedyną rzeczą ze statku rodziców, do której miał dostęp.

–   Nie   rozumiem,   dlaczego   mnie   to   jeszcze   obchodzi   –   zwrócił   się   do   Marii.   –   Ray 

poinformował nas, że wszyscy zginęli. Mówił, że mamy myśleć o Ziemi jako o naszym  domu. 
Chciałbym tylko... chcę tylko zobaczyć ten statek na własne oczy. Dotknąć czegoś, czego dotykali 
moi rodzice.

Maria wzięła go za rękę. Jej ciepłe, gładkie palce oddaliły od niego myśli o statku. Patrzył teraz 

w jej niebieskie oczy.

– Gdybym  miała coś, co należy do tego strażnika, mogłabym  uzyskać więcej informacji – 

powiedziała.

– Jak mogłabyś zobaczyć coś innego niż to, co mi opisałaś? – spytał Michael. – Strażnik stoi 

background image

przed tym samym pozbawionym okien bunkrem.

– Tak, ale nie zawsze – powiedziała Maria. – Czasem idzie do bunkra. Gdybym go wtedy 

zobaczyła, mogłabym mieć jakieś punkty orientacyjne – tłumaczyła.

Ale odnalezienie strażnika było tak samo trudne jak odnalezienie statku, pomyślał Michael. 

Strażnik mógł być na pustyni albo w Arizonie albo w południowej Afryce, nawet w Chinach.

–   Gdybyś   wiedział,   jak   znaleźć   tego   strażnika,   to   nie   potrzebowałbyś   mojej   pomocy   – 

powiedziała Maria, zgadując jego myśli.

Z   jej   głosu   przebijało   przygnębienie.   Michael   popatrzył   na   nią   uważnie;   wyglądała   na 

zmęczoną i smutną. To była cała Maria. Jeśli coś się przydarzało któremuś z jej przyjaciół, to czuła 
się tak, jakby to dotyczyło jej. Tak bardzo brała sobie wszystko do serca.

– Powinnam już jechać do domu – powiedziała. – Pamiętaj, spytaj Dylana, jak mu poszło na 

tańcach. I dowiedz się wszystkich szczegółów. Facetom nigdy się nie chce dopytywać o szczegóły. 
–   Wzięła   swoją   torebkę.   Właściwie   był   to   mocno   sfatygowany   metalowy   pojemnik   na   lunch 
z fotografią Miss Ameryki na samym wierzchu.

– Szczegóły. Dobra. – Michael ruszył, idąc za nią przez hol do frontowych drzwi.
– Miło było cię poznać, Mario! – zawołał z salonu pan Pascal.
– Mnie też! – odkrzyknęła Maria.
– Wyjdę z tobą – zaproponował Michael.
Gdy podprowadził ją do samochodu, nastąpiła chwila wahania.
– Jesteś pewna, że nic ci nie jest? – spytał. – Okropnie wyglądałaś w tym paraliżu.
– Dobrze się czuję. Żałuję tylko, że nie mogłam ci pomóc – powiedziała Maria. Otworzyła 

swoją torebkę, wyjęła kluczyki i zaczęła obracać je na palcu, nie ruszając się z miejsca.

Do umysłu Michaela wtargnął obraz Marii, obejmującej go za szyję, kiedy tańczyli w salonie. 

Czy wczoraj wieczorem naprawdę chciała, żeby ją pocałował? A teraz? Czy dlatego tak stoi, nie 
wsiadając do samochodu?

Może powinien to zrobić. Szybki pocałunek na dobranoc. Nic specjalnego. Tylko test, żeby 

sprawdzić, czy wyzwoli to w nim jakieś emocje. Jeśli będzie uważał, żeby zetknięcie ich warg nie 
trwało zbyt długo, może nawet nie przekroczyć granicy przyjacielskiej strefy. Przecież istnieje coś 
takiego jak przyjacielski pocałunek, nie?

Rozejrzał się szybko, żeby sprawdzić, czy nikt na nich nie patrzy... – i zobaczył nadjeżdżający 

samochód szeryfa Valentiego. Usłyszał stłumiony okrzyk Marii; ona też go zauważyła.

Valenti przejechał obok, nie zwalniając.
– Ten facet jest wszędzie – odezwała się Maria.
– Tak – przyznał Michael. – Bez jego wiedzy nawet żaden pies nie śmie obsiusiać ulicznego 

hydrantu. Założę się, że on wie, gdzie jest statek moich rodziców.

Popatrzyli sobie w oczy. Wiedział już, że przyszła im jednocześnie do głowy ta sama myśl. 

Gdyby   mogli   zdobyć   coś,   co   należy   do   Valentiego,   Maria   mogłaby   się   zabawić   znowu 
w jasnowidza.

– Michael... – odezwała się Maria. Skinął tylko głową.
– Chyba niedługo będę musiał złożyć szeryfowi wizytę.

background image

– Chcesz powiedzieć, że my złożymy mu wizytę – poprawiła go dziewczyna.
– A kiedy uda nam się buchnąć mu bokserki czy coś innego, będziesz mogła sprawdzać go 

kilka razy dziennie, dopóki nie dowiesz się tego, o co nam chodzi.

– Nie dotknę bokserek Valentiego. Nie zrobię tego nawet dla ciebie – zażartowała Maria. – Ale 

uzyskanie takiej informacji może zabrać dużo czasu – dodała poważnym tonem.

Widać było, że jest zmartwiona.
– To i tak będzie o wiele szybsze niż czołganie się centymetr po centymetrze po pustyni, jak ja 

to robię – powiedział Michael.

Szanse na odnalezienie statku stawały się teraz coraz bardziej realne, i to dzięki Marii.
Dziewczyna otworzyła drzwi samochodu i wsiadła do środka, opuszczając szybę.
– Okay, mamy teraz plan – powiedziała. – Jutro ja i Kevin spędzamy dzień z ojcem... no, wiesz, 

tak przy rozwodzie moich rodziców orzekł sąd. Ale zaraz potem możemy zaczynać.

Michael miał ochotę odtańczyć jeden z tańców radości, w których celowała Maria. Odnajdzie 

statek rodziców. Był o tym przekonany. Poleci do domu!

Tylko że... tylko że to nie będzie prawdziwy dom. Nie czeka tam na niego nikt z rodziny. 

Znajdzie się wśród obcych.

Maria delikatnie zatrąbiła, ruszając. Michael pomachał jej.
Może Max i Isabel polecieliby ze mną, pomyślał. Tak, to byłoby fajne, poznawać to wszystko 

w towarzystwie Izzy i Maxa. Uśmiechnął się na tę myśl.

Ale po chwili uśmiech zniknął z jego twarzy. Max nie opuści Ziemi, nie zostawi Liz. A Isabel 

zdecydowała   przecież,   że   przeżyje   całe   życie   jak   „normalna   dziewczyna”,   cokolwiek   to   miało 
oznaczać. Poza tym nawet gdyby udało mu się uruchomić statek i powrócić na rodzinną planetę, 
zostawiłby tu Marię i Liz, i Alexa. Te trzy ziemskie istoty stały mu się równie bliskie, jak Max 
i Isabel. Gdyby miał je utracić... Nie chciał nawet o tym myśleć.

Spojrzał na opustoszałą ulicę. Samochodu Marii nie było już widać. Opuścił rękawy bluzy; 

było zimniej, niż przypuszczał.

Może powinien był pocałować Marię. Byłoby mu teraz cieplej.

background image

11.

Na przykład nicień może wyschnąć i wejść w stan przetrwalnikowy – oznajmiła pani Hardy. – 

Odżywa jednak po włożeniu do wody.

Więc nazywajcie mnie Nicieniem, pomyślał Max. Kiedy Liz nie było w pobliżu, czuł się tak, 

jakby wysychał i stawał się na pół martwy. A kiedy ją widział... następowała całkowita reanimacja.

– To działa w taki sposób: kiedy nicień wysycha, jego komórki zmieniają strukturę – mówiła 

pani Hardy.

Max starał się słuchać wyjaśnień nauczycielki, ale jego wzrok wędrował stale w stronę Liz. 

Robiła notatki z opuszczoną głową, a jej długie włosy zasłaniały twarz.

Ale on nie musiał widzieć jej twarzy, by wiedzieć, jak ta dziewczyna się czuje. Jej aura mówiła 

mu wszystko. Co prawda zniknęły już czerwone pasma gniewu, które dostrzegł przed  dyskoteką 
UFO,   ale   było   jeszcze   gorzej.   Jej   aurę   pokrywała   szaro-zielona   mgła   smutku.   Liz   była 
nieszczęśliwa.

Przez niego. To on zburzył całe życie dziewczyny tego dnia, kiedy zdradził jej swoją tajemnicę. 

Przede wszystkim naraził ją na niebezpieczeństwo ze strony Valentiego. Potem zrobił jej zamęt 
w głowie – całował ją i zaraz po tym powiedział, że muszą pozostać tylko przyjaciółmi, potem 
znowu ją całował i znowu mówił, że muszą być tylko przyjaciółmi. Czy mógłby skrzywdzić ją 
bardziej? Chyba nie.

Powinien   był   przynajmniej   zostawić   ją   po   tym   wszystkim   w spokoju   –   nawet   gdyby   miał 

zeschnąć jak nicień – nie zrobił tego jednak. Zaczął się bawić w podchody jak harcerz. Kiedy 
następnym razem Liz pójdzie gdzieś z jakimś chłopakiem, pewnie cały wieczór będzie obserwować 
tłum, starając się odgadnąć, który z obecnych jest Maxem.

Musiał   przyznać,   że   jakaś   część   jego   osobowości   –   ta   ohydna   i samolubna   –   czerpała 

zadowolenie z faktu, że Liz nie zwraca uwagi na innych chłopaków, ale nie pozwoli, by ta część 
wzięła nad nim górę. Postąpi tak, jak trzeba. Nawet jeśli miałby się potem rozpaść na kawałki. 
Zasłużył sobie na to.

Zmusił się do skoncentrowania uwagi na tym, co mówiła pani Hardy.
– Na środę proszę odpowiedzieć na pytania ze strony czterdziestej drugiej – usłyszał jej głos.
Rozległ się dzwonek. Liz wrzuciła notatnik do plecaka i wybiegła z klasy. Widać było, że nie 

życzy sobie kontaktu z Maxem, jeśli nie zmuszają jej do tego okoliczności. Nie jadła nawet z nimi 
lunchu na dziedzińcu.

Max złapał swoje rzeczy i wybiegł za nią.
– Liz, zaczekaj! – zawołał, kiedy dotarł do holu.
Za późno zauważył, że dziewczyna rozmawia z Jerrym. No to super. Znowu zrobił z siebie 

totalnego palanta.

Liz obróciła się szybko i podeszła do niego, a jej ciemne oczy ciskały błyskawice.
– Zawołaj mnie dopiero wtedy, kiedy będziesz chciał mi powiedzieć, że przeprowadzasz się do 

innego stanu – oświadczyła oschle. – A tymczasem jestem nieobecna.

– Wysłuchaj mnie przez sekundę – błagał Max.

background image

Nie odezwała się, więc zaczął mówić tak szybko, jak tylko zdołał.
– Przepraszam cię za to, co zdarzyło się w piątek wieczorem.
– Ja naprawdę nie chcę wysłuchiwać twoich kolejnych przeprosin – przerwała mu Liz. – Jeśli 

jest ci przykro, udowodnij to, to znaczy zostaw mnie w spokoju.

– Tak zrobię. Obiecuję. To właśnie chciałem ci powiedzieć. – Zawahał się. Nie chciał już 

niczego dodawać. Ale przecież sam mówił Liz, że powinni być  tylko przyjaciółmi. Więc teraz 
wypadałoby to zrobić – zachować się jak przyjaciel i pomóc jej odbudować życie.

–   I...   i chciałem   ci   jeszcze   powiedzieć,   że   znam   trochę   Jerry’ego   i że   to   fajny   chłopak   – 

wykrztusił. – Uważam, że będziecie dobrą parą.

– Dziękuję ci, że dajesz nam swoje błogosławieństwo – odrzekła Liz ironicznym tonem. – Nie 

chciałabym być z facetem, którego ty byś nie akceptował.

Max   ledwie   usłyszał   to,   co   mówiła.   Jego   wzrok   przykuły   czarne   plamy   cierpienia,   które 

pojawiły się na jej aurze. Znowu sprawił jej ból. Jeszcze większy niż przedtem.

Isabel   chciała   sobie   przypomnieć,   w której   sali   Alex   ma   ostatnie   zajęcia.   Gdyby   się 

pospieszyła,   mogłaby   go   spotkać   przy   wyjściu.   A może   lepiej   będzie   pójść   wprost   na   parking 
i znaleźć jego volkswagena.

Możemy   skorzystać   z tego   kuponu   na   bezpłatną   grę,   który   dostałam,   kiedy   graliśmy 

w minigolfa,   pomyślała.   Chyba   powinnam   przeprosić   go   za   to,   że   nazwałam   go   obiektem 
miłosierdzia. Po golfie możemy pójść do kawiarni Latający Talerz i...

Przestań, skarciła się w duchu. Po prostu przestań. Nie możesz go stale wykorzystywać. A tak 

właśnie   robiła   –   wykorzystywała   go.   Wykorzystywała   tego   chłopca,   by   odsunąć   od   siebie 
wspomnienia,   by   zapewnić   sobie   bezpieczeństwo,   by   poczuć   się   zwyczajną   dziewczyną,   która 
nawet nie wie, jak wygląda szeryf Valenti.

Alex zasługiwał na coś lepszego. Ona też. Czyżby była już tak beznadziejnie przegrana, że 

potrzebowała faceta, który mógłby się nią zająć? To nieprawda. Udowodni to, i to natychmiast. 
Pójdzie do centrum handlowego, tam, gdzie zginął Nikolas. Już czas z tym skończyć.

Szybko   przebiegła   przez   hol   i wyszła   ze   szkoły.   Nie   zauważyła   Liz   i Marii,   stojących   na 

dziedzińcu, dopóki ta druga nie złapała jej za ramię.

– Cześć, Isabel – powiedziała Maria. – Jak leci?
– Wspaniale – odparła jej Isabel, ale kiedy zobaczyła wyraz twarzy Marii, wiedziała już, że ona 

tego nie kupiła. Westchnęła ciężko. – W gruncie rzeczy wcale nie jest dobrze – przyznała. – Jeszcze 
przez cały czas myślę o Nikolasie i... właśnie wybieram się do centrum handlowego. Chcę spojrzeć 
na te miejsca, w których  po raz ostatni byliśmy razem.  Nie wiem... Myślałam,  że to mi  jakoś 
pomoże.

– Pójdziemy z tobą – natychmiast zaofiarowała się Liz.
– Tak. Nie możesz tam iść sama – poparła ją Maria. – Chodź. Właśnie nadjeżdża autobus. – 

Złapała Isabel za rękę i pobiegły na przystanek.

Znalazły trzy miejsca w ostatnim  rzędzie. Isabel była  zdumiona. Nie przypuszczała,  że Liz 

i Maria okażą jej tyle współczucia – przecież obie nienawidziły Nikolasa.

– Dziękuję... dziękuję, że chcecie tam ze mną jechać – powiedziała. – Wiem, że wy też nie 

background image

macie specjalnie miłych wspomnień z centrum.

Tego wieczoru, kiedy Nikolas stracił życie, była zbyt wstrząśnięta, żeby zorientować się, że Liz 

i Maria   też   były   wtedy   w centrum   handlowym.   Po   tym,   jak   Nikolas   zginął   od   kuli   szeryfa, 
zapamiętała   tylko,   że   był   przy  niej   Max.   Ale   przecież   one   też   tam   były;   we   trójkę   chcieli   ją 
odnaleźć, zanim to zrobi Valenti.

Zapanowała cisza.
– Tak, to nie był miły wieczór – odezwała się wreszcie Liz.
– Jeszcze was nie przeprosiłam za to, coście przeszły tamtej nocy... i przedtem.
Nikolas traktował Liz i Marię z totalną pogardą. Użył mocy, żeby pozbawić Liz przytomności 

tylko po to, by udowodnić swoją rację. A Isabel stwierdziła, że nic się nie stało, ponieważ nie zrobił 
Liz poważnej krzywdy.

– To prawda. Nie zrobiłaś tego – przyznała Maria.
– Myślisz, że jest już na to za późno? – spytała Isabel.
– Sądzę, że zdążysz jeszcze przed terminem wygaśnięcia umowy o przeprosiny – stwierdziła 

Liz, a Maria skinęła głową.

Isabel poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Były gotowe jej przebaczyć.
–  Przykro  mi  –  zaczęła.  –  Nie  potrafię  tego  lepiej  wyrazić.   Nie powinnam  była  pozwolić 

Nikolasowi tak was traktować. Żałuję, że nie posłuchałam was wszystkich, kiedy mówiliście, że on 
naraża mnie na niebezpieczeństwo.

– Byłaś w nim zakochana – uspokajała ją Liz.
–   Nie   jesteś   pierwszą   dziewczyną,   która   popełniła   jakieś   głupstwo   tylko   dlatego,   że   była 

zakochana – dodała Maria.

Isabel zdobyła się na uśmiech.
– Jesteście dla mnie takie miłe. – Głos jej się załamywał.
–   A czego   się   spodziewałaś?   –   spytała   Liz.   –   Myślałaś,   że   cofniemy   ci   naszą   przyjaźń, 

ponieważ zrobiłaś głupstwo, nawet jeśli było to wielkie głupstwo?

– Taka myśl rzeczywiście przyszła mi do głowy – przyznała Isabel.
– Jesteś niemądra – rzekła Maria. – To mogłoby się zdarzyć wśród zwykłych przyjaciół, ale my 

nie jesteśmy zwykłymi  przyjaciółkami. Pomyśl tylko o łączności, jaką Max nawiązał pomiędzy 
nami. Jesteśmy więcej niż przyjaciółkami. Stałyśmy się prawie siostrami, no wiesz, siostry-sisters.

– Tak – poparła ją Liz. – Jesteśmy trzy siostry-sisters. Siostry-sisters. Ta zbitka spodobała się 

Isabel. Bardzo jej się spodobała.

– To już nasz przystanek – powiedziała Liz.
Isabel wyjrzała przez okno, kiedy autobus podjeżdżał pod centrum handlowe, i poczuła ucisk 

w żołądku.

– Najpierw chcę iść do Macy’ego – oznajmiła, kiedy wysiadały z autobusu.
– Jesteś tego pewna? – spytała Maria.
Isabel skinęła głową. Skoro miała to zrobić, nie wolno jej było iść po linii najmniejszego oporu. 

Pójdzie od razu tam, gdzie Valenti zastrzelił Nikolasa.

Kiedy weszły do sklepu, wysunęła się do przodu. Szła pewnym krokiem w kierunku stoiska 

background image

z eleganckimi   ubraniami,   nie   zwracając   uwagi   na   wieszaki   z odzieżą   sportową   ani   na   innych 
klientów.

– Chciałabym resztę drogi odbyć sama – powiedziała.
–   Okay   –   zgodziła   się   Liz.   –   My   z Marią   będziemy   przy   telefonach,   koło   wind.   Muszę 

zadzwonić do mamy i powiedzieć jej, gdzie jestem. Nie spiesz się.

– Tak. Nie musisz się spieszyć. Ale jeżeli nie pokażesz się przy telefonach za piętnaście minut, 

to przyjdziemy po ciebie – dodała Maria.

– Dziękuję – rzuciła Isabel.
Weszła bez wahania do przebieralni. Wsunęła się za czerwoną kotarę, która oddzielała kabiny 

od reszty sklepu, i stanęła dokładnie w tym samym miejscu, z którego widziała, jak Valenti zabija 
Nikolasa. Spojrzała tam, gdzie chłopak upadł.

Jeden   kwadrat   wykładziny   był   trochę   ciemniejszy   niż   reszta.   Musieli   wstawić   tam   nowy 

kawałek. Kwaśny zapach prochu stał się tak silny, że prawie czuła w ustach jego smak. To tylko 
twoja wyobraźnia, tłumaczyła sobie. Tylko wyobraźnia.

Przycisnęła dłonie do piersi. Zaczęła zdzierać lakier z kciuka, ale po chwili zacisnęła mocno 

palce. Nie będzie tego robić.

Taśma   filmowa   powoli   przewijała   się   w jej   umyśle.   Isabel   widziała,   jak   Nikolas   pada   na 

podłogę, znowu, znowu i znowu. Czuła zapach prochu.

–   Czy   mogę   w czymś   pomóc?   –   usłyszała   jakiś   chłodny   głos.   Obróciła   się   i zobaczyła 

sprzedawczynię, która uważnie się jej przypatrywała. Pewnie wyszła z którejś kabiny.

–   Ja   tylko...   czekam   na   przyjaciela   –   powiedziała   Isabel.   Spojrzała   na   ciemny   kwadrat 

wykładziny, lecz tym razem przed jej oczami nie przesuwał się już film. Nie czuła żadnego innego 
zapachu poza tym, jaki wydzielała przesiąknięta kurzem kotara. – Chyba go tu nie ma – dodała 
cichym głosem.

Zrobiłam to, pomyślała. Przyszłam tutaj, patrzyłam i nadal żyję. Wyszła zza zasłony i pobiegła 

w stronę telefonów.

– Chcę jeszcze zajrzeć w kilka miejsc – zwróciła się do Liz i Marii. – Najpierw do sklepu 

z biżuterią.

Sklep z biżuterią był jednym z ostatnich miejsc, w których była razem z Nikolasem. Dlatego 

zależało jej, by tam pójść. Chciała zapamiętać jeszcze coś innego – nie tylko, jak umierał – chciała 
powtórnie przeżyć ich wspólne ostatnie godziny.

– Prowadź – powiedziała Maria.
Isabel   ruszyła   pasażem   centrum   handlowego.   Wdychała  zapach   czekoladowych   ciastek   ze 

stoiska po przeciwnej stronie, był rozkoszny i nie było w nim ani śladu zapachu prochu.

W sklepie z biżuterią przechodziły od jednej lady do drugiej. Liz i Maria nie starały się wciągać 

Isabel do rozmowy; dotrzymywały jej tylko towarzystwa, jakby wiedziały, że dziewczyna musi to 
wszystko sobie zapamiętać.

Kiedy była tu ostatnim razem, ona i Nikolas mieli cały sklep dla siebie. Całe centrum handlowe 

mieli   tylko   dla   siebie.   Nie   zdawała   sobie   sprawy,   że   Valenti   już   depcze   im   po   piętach.   Nie 
wiedziała, że Nikolasowi zostało jeszcze tylko kilka godzin życia.

background image

– Mogę już iść dalej – rzuciła.
– Idź, gdzie chcesz – powiedziała Liz. – My będziemy szły za tobą.
Isabel wyprowadziła je ze sklepu i pojechały ruchomymi schodami na piętro. Weszła szybkim 

krokiem do drugstore’u i skierowała się do starej kabiny fotograficznej, stojącej z tyłu sklepu.

Stanęła przed kabiną, patrząc przed siebie nieruchomym  wzrokiem. Ani Liz, ani Maria nie 

zadawały jej pytań.

Właśnie tu całowała się z Nikolasem. To był wspaniały pocałunek. Intensywny i dziki – taki, 

jaki był Nikolas. Isabel chciałaby zatrzymać wspomnienia tamtej nocy na tym, co stało się właśnie 
tutaj.

Ale zaraz po tym, kiedy Nikolas pocałował ją po raz ostatni, ta cudowna noc zaczęła przybierać 

tragiczny obrót.

– Byliśmy tutaj, kiedy usłyszeliśmy kroki ochroniarza – wyrzuciła z siebie nagle. Od czasu 

tamtego   wydarzenia   pragnęła   komuś   o tym   powiedzieć.   Nikolas   powiedział   mi,   że   muszę   go 
znokautować.   Mówił,   że   jeśli   tego   nie   zrobię,   to   pozwoli,   żeby   nas   złapano.   –   Skuliła   się 
i skrzyżowała ręce na piersi. Nie odrywała wzroku od kabiny fotograficznej. Chciała powiedzieć 
dziewczętom, co się wtedy wydarzyło, ale nie  mogła spojrzeć im w oczy. – Nie chciałam tego 
zrobić, ale strasznie się bałam. Nikolas pozwoliłby na to, żeby ochroniarz nas zobaczył. Jestem tego 
pewna.   Więc   wyskoczyłam   z kabiny   i zrobiłam   to.   Sprawiłam   mu   ból.   Czułam,   że   robię   mu 
krzywdę.

–   Michael,   Alex   i ja   znaleźliśmy   go   –   rzekła   Maria.   –   Michael   sprawdził   jego   stan.   Nie 

odzyskał jeszcze przytomności, ale nic mu się nie stało.

– Jeszcze nie wyjawiłam wam najgorszego – wyznała Isabel. Nie była pewna, czy Liz i Maria 

będą nadal chciały nazywać się jej siostrami, kiedy to usłyszą. – Najgorsze jest to, że powiedziałam 
Nikolasowi,   że   to,   co   zrobiłam   ochroniarzowi,   było   niezłą   zabawą   –   mówiła   dalej   Isabel.   – 
Chciałam,   żeby   myślał,   jaka   jestem   fajna.   Podobałam   mu   się   tylko   wtedy,   kiedy   byłam   fajna 
i wesoła. A jak nie, to koniec.

– Och, Isabel – szepnęła Maria. – To okropne. To znaczy,  że to było  okropne dla ciebie. 

Kochałaś go, a on traktował cię... – Nie dokończyła zdania.

Traktował mnie zupełnie inaczej niż Alex, pomyślała Isabel. Usiłowała przypomnieć sobie, 

kiedy ostatni raz Alex mógł się dobrze bawić w jej towarzystwie. Chyba wtedy, gdy poszli grać 
w minigolfa. Od czasu, kiedy poznała Nikolasa, ani Alex, ani nikt inny już nie mógł się z nią dobrze 
bawić. Ale nikt jej nie opuścił. A Alex... on był jej chodzącym, mówiącym kołem ratunkowym.

Trudno byłoby sobie nawet wyobrazić, żeby Nikolas siedział za jej drzwiami i opowiadał, aż do 

zachrypnięcia, głupie historyjki tylko po to, żeby mogła się lepiej poczuć. A gdyby chociaż raz 
rozpłakała się w obecności Nikolasa, pewnie powiedziałby jej, że może do niego zatelefonować, 
kiedy wyrośnie z pieluszek.

– Wejdę tam na chwilę – oznajmiła.
Weszła do kabiny, usiadła na małym stołeczku, zasunęła kotarę i westchnęła.
Ostatnio wiele myślała o Nikolasie, ale właściwie tylko o tym, w jak okropny sposób stracił 

życie. Nie zasługiwał na to, nikt nie zasługiwał na taką śmierć.

background image

Ale czy gdyby żył, byłaby z nim jeszcze? Czy starałaby się ciągle mu udowadniać, jak bardzo 

potrafi być zabawna, przekonywać go, że nie jest zwyczajną, przegraną dziewczyną? Czy nadal by 
ją tak wspaniale całował? Nie mogła zapomnieć jego pocałunków.

To wcale nie oznaczało, że Alex nie robił na niej wrażenia. Wręcz przeciwnie. Pamiętała, jak 

na balu inauguracyjnym przesunął palcami po jej nagiej skórze na plecach, tuż nad wycięciem 
sukni. To było coś.

Wyciągnęła kilka monet z torebki. Doszła do wniosku, że Alex zasługuje na jakiś mały prezent, 

ponieważ jest takim dobrym  facetem.  A co mogłoby być  dla  niego lepszym  prezentem  niż jej 
fotografie?   Wsunęła   monetę   do   otworu   i nacisnęła   start.   Przy   każdej   fotografii   będę   myślała 
o Alexie, postanowiła. O nikim innym, tylko o Alexie.

background image

12.

Maria usłyszała, że ktoś stuka w jej okno. To mógł być tylko Michael; inni goście wchodzili 

frontowymi drzwiami. Zerwała się od biurka i otworzyła okno.

–   Nie   mogę   teraz   wejść,   idę   do   pracy.   Chciałem   ci   tylko   coś   dać   –   powiedział   Michael, 

wręczając jej pióro.

Maria uniosła brwi.
–   Dziękuję   –   wyjąkała.   –   Chociaż   muszę   przyznać,   że   pióro   z dziewczyną,   z której   spada 

kostium kąpielowy, nie było nigdy moim największym marzeniem.

Zaczęła  obracać  pióro   w ręku,   patrząc,   jak  z dziewczyny   zsuwa   się  skąpe  bikini,  po  czym 

wskakuje na nią ponownie.

– Naprawdę? – Chłopiec roześmiał się. – A ja zawsze o tym marzyłem. To pióro Valentiego – 

dodał poważnym tonem. – Zwinąłem je z jego biura.

Maria poczuła, jak krew ścina się jej w żyłach.
– Obiecałeś, że nie pójdziesz tam sam. A gdyby cię przyłapał? Gdyby...
– Nic się nie stało.
– Ale mogło się stać.
Bez względu na to, czy Michaelowi się to będzie podobało, musi mnie wysłuchać, postanowiła 

Maria.

– Jeśli  uważałeś,  że nie dam sobie rady,  chociaż  spokojnie bym  sobie z tym  poradziła,  to 

powinieneś pójść tam z Maxem albo z Alexem.

– Łatwiej było to zrobić samemu – powiedział Michael. – Resztę powiesz mi później, jeśli już 

musisz.

Dziewczyna potrząsnęła tylko głową. Właściwie nie powinna się dziwić, że zdecydował się 

wykonać to zadanie samodzielnie. Cały Michael.

– Pozwól mi spróbować, zanim pójdziesz. To zajmie tylko chwilę – rzekła.
– Okay, ale najpierw przyniosę trochę wody. – Michael wskoczył przez okno do jej pokoju.
– Butelka z wodą do spryskiwania stoi na komodzie – poinformowała go Maria, ściskając pióro 

w dłoni. – Gdzie jest Valenti? – spytała.

Zawirowały kolorowe punkciki. Kiedy się połączyły, dziewczyna znalazła się w wyglądającej 

jak   pobojowisko   kuchni,   z szeryfem   i jego   synem   Kyle’em.   Wiedziała,   że   oni   nie   mogą   jej 
zobaczyć, jednak bliskość prześladowcy napawała ją przerażeniem.

– W czym problem, Kyle? – odezwał się Valenti. – Czy talerze są dla ciebie za ciężkie, żebyś je 

włożył do zmywarki?

Czy też mylą ci się te wszystkie błyszczące guziczki, które trzeba naciskać?
Punkciki zawirowały i Maria znalazła się znowu we własnym pokoju. Wiedziała, że za chwilę 

nadejdzie atak paraliżu. Po incydencie w wannie nie traciła już świadomości po użyciu mocy. Teraz 
dokładnie wiedziała, co się wokół dzieje, nie mogła się tylko poruszyć. Wolała już stan utraty 
świadomości.

Patrzyła, jak Michael chwyta butelkę z komody i podbiega do niej. Nie mogła nawet mrugnąć, 

background image

kiedy woda dosięgła jej twarzy. Ale woda pozwalała jej wrócić do siebie.

Maria wytarła mokrą twarz rękawem.
– Nie zobaczyłam niczego ciekawego – powiedziała. – Tylko jak Valenti opieprza Kyle’a.
Podczas tych seansów nigdy nie udało jej się obserwować kogoś przez dłuższy czas, jednak 

tym razem, w przeciągu tych kilku sekund, zobaczyła o wiele więcej, niż chciała. Kyle był totalnym 
palantem, jednak Marii było go żal. Valenti był wyjątkowo nieprzyjemny dla syna.

– Sam bym chętnie to zobaczył – powiedział Michael, wychodząc przez okno. – Muszę już iść. 

Jutro robimy wyprzedaż boksujących kosmitów. Trzeba zmienić wszystkie ceny.

– Będę dalej próbowała – obiecała mu Maria.
– Nie! Nie możesz tego robić, kiedy jesteś sama – zaprotestował Michael. – Musisz zaczekać, 

kiedy będę mógł do ciebie przyjść. Przeraża mnie ten twój stan paraliżu.

Dziewczyna się uśmiechnęła. Bez względu na to, czy traktował ją jak młodszą siostrę, czy nie, 

Michael niewątpliwie się o nią troszczył.

– Nic mi nie jest – powiedziała. – Nie stresuj się, bo zmuszę cię do połknięcia kilku moich 

witamin.

–   Okay,   okay.   Dzięki,   Mario.   –   Chłopiec   przechylił   się   przez   parapet,   objął   ją   w pasie, 

przyciągnął do siebie i pocałował.

Zanim zdążyła odwzajemnić pocałunek, już go nie było. Patrzyła za nim, kiedy przechodził 

przez trawnik na tyłach domu, by przeskoczyć przez ogrodzenie.

Przesunęła palcami po wargach. To nie był dokładnie taki pocałunek, jaki sobie wymarzyła, ale 

został zrobiony pierwszy krok. Uśmiechnęła się znowu. To był niewątpliwie pierwszy krok.

Wróciła  do biurka. Chciała  ponownie zobaczyć  Valentiego;  może  dał już spokój Kyle’owi 

i wyszedł z domu. Musi śledzić każdy jego ruch.

Zrób najpierw pracę domową, nakazała sobie. Sprawdzanie poczynań szeryfa co kilka minut 

było przecież wariactwem.

Zmusiła   się,   aby   poświęcić   trochę   uwagi   geometrii,   i przeczytała   połowę   tekstu   z nauk 

społecznych. A potem nie mogła już czekać ani chwili dłużej. Uznała, że musi się postarać o jakieś 
informacje dla Michaela.

Może znowu ją pocałuje, jeśli uda jej się pomóc mu w poszukiwaniach? I tym razem to będzie 

prawdziwy pocałunek, taki, który potrwa dłużej niż pół sekundy.

– Gdzie on jest? – spytała głośno Maria, biorąc do ręku pióro Valentiego.
Punkciki zawirowały, zestaliły się i Maria znalazła się na tylnym siedzeniu samochodu szeryfa. 

Gnał szosą przez pustynię. Zaczęła się rozglądać, szukając znaków drogowych, ale nie zauważyła 
żadnego.

Przegroda policyjnego samochodu, oddzielająca kierowcę od przewożonych osób, zamieniła się 

w kolorowe punkciki.

Ta   skała,   pomyślała   Maria.   Musisz   zapamiętać   tę   dziwną   skałę.   Po   chwili   znalazła   się 

z powrotem w swoim pokoju. Kiedy odzyskała zdolność poruszania się, wyrwała kartkę z notatnika 
i zaczęła opisywać skałę, którą zobaczyła z samochodu szeryfa. Jej kształt przypominał kurczaka. 
Nie był to poważny punkt zaczepienia, ale zawsze coś.

background image

Oczywiście,  nie  wiedziała,  dokąd właściwie  jechał  Valenti.  Mógł  się po prostu wybrać  na 

przejażdżkę po pustyni. Postanowiła trochę odczekać i ponowić próbę.

Skończyła czytać tekst z dziedziny nauk społecznych. Powinna zacząć pisać referat na temat 

„Juliusza Cezara”, który miał być gotowy za tydzień, nie mogła jednak usiedzieć w miejscu. Była 
zbyt podniecona.

Nastawiła swoje ulubione CD i zaczęła tańczyć, aranżując sobie prywatną dyskotekę.
– Odnajdę statek Michaela! – zawołała.
Tym razem jej matka była w domu. Kevin też. Maria wiedziała jednak, że przy hałaśliwej 

muzyce niczego nie usłyszą. Dała susa na łóżko i zaczęła po nim skakać.

– On mnie znowu pocałuje. Zakocha się we mnie. Zachichotała. Wiedziała, że zachowuje się 

jak wariatka, ale nie dbała o to. Tańczyła i wykrzykiwała, dopóki nie zorientowała się, że CD wraca 
do   pierwszej   piosenki.   Wyłączyła   odtwarzacz.   Uznawszy,   że   już   wystarczająco   długo   czekała, 
postanowiła sprawdzić, co robi Valenti, i chwyciła leżące na biurku pióro.

– Gdzie jest szeryf Valenti? – spytała.
Podłoga   zniknęła   spod   jej   stóp,   a kolorowe   punkciki   zawirowały   pospiesznie,   zdmuchując 

włosy dziewczyny na twarz. Kiedy się zestaliły, znalazła się w betonowym tunelu. Przed nią szedł 
szybkim krokiem Valenti, a odgłos jego kroków odbijał się głośnym echem w wąskiej przestrzeni.

Punkciki zawirowały ponownie.
– Nie! – krzyknęła Maria.
Nie mogła tego tak zostawić. To było coś ważnego; czuła to.
– Gdzie jest Valenti?! – zawołała.
Punkciki   nie   przestały   wirować,   ale   kiedy   się   zbiegły,   Maria   nie   znalazła   się   z powrotem 

w swoim  pokoju.  Była,  wraz  z szeryfem,   w jasno  oświetlonym  korytarzu.  Patrzyła,  jak  Valenti 
wyciąga portfel i pokazuje legitymację stojącemu na końcu korytarza strażnikowi. Był on ubrany na 
szaro, tak jak tamten, który pilnował bunkra. Była tak blisko...

Valenti, strażnik i korytarz, wszystko zaczęło rozpływać się w masie wirujących punkcików. 

Maria   nie   protestowała,   kiedy  punkciki   ukształtowały   jej   pokój.   Gdy   minęło   odrętwienie, 
postanowiła zrobić sobie przerwę. Musiała chwilę odpocząć. Czuła potworny ból głowy.

Ale   to   nie   miało   znaczenia.   Nie   teraz,   kiedy   mogła   zdobyć   tak   wspaniałą   wiadomość   dla 

Michaela.   Wzięła   kartkę   z opisem   dziwnego   kamienia   i szybko   odnotowała   wygląd   tunelu 
i korytarza. Zaraz powróci do Valentiego.

Na kartce papieru pojawiła się jasnoczerwona kropka. Po chwili następna. Czy powracam do 

Valentiego bez żadnego wysiłku z mojej strony? – pomyślała Maria. Jeśli tak jest, to dlaczego te 
kropki pojawiają się tak powoli?

Ponieważ   te  czerwone  kropki  na   kartce   papieru   to  krew,  uświadomiła   sobie  nagle.  Z nosa 

leciała jej krew. To się jej nie zdarzyło od czasu, kiedy miała trzy lata i dostała w nos huśtawką.

Teraz   nie   miała   czasu   zajmować   się   krwawiącym   nosem;   musiała   wrócić   do   Valentiego. 

Wyjęła   ze   stojącego   na   komodzie   pudełka   jednorazowe   chusteczki,   zrobiła   z nich   tampony 
i włożyła je do nosa. Powinny zahamować krwawienie. A jeśli to nie pomoże, później jakoś się 
z tym upora.

background image

Zacisnęła   palce   na   piórze,   a drugą   dłoń   przyłożyła   do   piersi.   Wyczuwała   palcami   kształt 

pierścienia.

– Gdzie jest Valenti? – spytała.

Alex złapał kolejny zakurzony karton i postawił go na szczycie piramidy. Postanowił zamieść 

połowę strychu, przesunąć tam wszystkie kartony i wtedy posprzątać resztę.

A może zdecydujesz się wreszcie i zajmiesz sprawą zajęć KSOR, tumanie, pomyślał. Wiesz 

dobrze, że dopiero wtedy ojciec da ci spokój i nie będziesz musiał wykonywać takich poleceń jak 
to.

Wziął szczotkę i zabrał się za zamiatanie. Zastanawiał się, jakie będą jego jutrzejsze zajęcia. 

Wysprzątał już garaż, suterenę i strych. Napracował się też wystarczająco w ogrodzie. Może major 
każe mu czyścić szczoteczką do zębów podłogi w łazienkach. Alex wiedział, że ojcu nie zabraknie 
pomysłów.

Niedobrze   jest   być   ostatnim   dzieckiem,   które   jeszcze   mieszka   z rodzicami,   pomyślał.   Co 

prawda jego bracia, zanim wstąpili do wojska – z czego ojciec był bardzo dumny – wystarczająco 
rozrabiali, aby również otrzymywać swój przydział pracy.

Może   zrobię   sobie   przerwę   i zadzwonię   do   Isabel,   pomyślał.   Powinienem   sprawdzić,   czy 

wszystko z nią w porządku. Otworzył okno i głęboko zaczerpnął świeżego powietrza.

Jesteś wspaniałym przyjacielem, zadrwił z niego cichy wewnętrzny głos. Chcesz rozmawiać 

z Isabel, bo tak bardzo się o nią troszczysz. To oczywiście nie ma nic wspólnego z faktem, że 
dostajesz drgawek, jeśli jej zbyt długo nie widzisz. Popadasz chyba w syndrom braku Isabel.

Usłyszawszy,   że   ktoś   wchodzi   po   schodach,   szybko   chwycił   śmietniczkę.   Pewnie   ojciec 

przychodzi sprawdzić, czy syn nie marnuje czasu. Alex schylił się i zaczął zgarniać śmiecie.

– Cześć – rozległ się za jego plecami cichy głos. Chłopiec obejrzał się przez ramię – i zobaczył 

Isabel z bukietem kwiatów w dłoni. Jak zwykle załomotało mu serce.

– Nie przeszkadzaj sobie – powiedziała. – Postoję sobie tutaj i nacieszę się widokiem, dopóki 

nie skończysz.

Widokiem? Alex upuścił śmietniczkę i wyprostował się. Chociaż był facetem, który wierzy 

w równouprawnienie, nie oznaczało to jednak, że może  spokojnie słuchać, jak Isabel wygłasza 
komplementy na temat jego siedzenia.

– Później dokończę – wymamrotał.
Twarz go paliła; modlił się tylko, żeby się zbytnio nie zaczerwienić.
– Te kwiaty są prezentem na przeprosiny – oznajmiła Isabel, wkładając mu bukiet do ręki. – 

Ponieważ to są już drugie przeprosiny w ciągu tygodnia, pomyślałam, że należy ci się luksusowa 
wersja.

– Hmm, dziękuję. Jeśli chodzi ci o to, że nazwałaś mnie obiektem miłosierdzia, to nie masz się 

czym przejmować. Wiem, że żartowałaś. – Alex położył kwiaty na podłodze.

– Akurat nie za to chciałam cię przeprosić, chociaż za to też powinnam – powiedziała Isabel.
Och, tylko nie to, pomyślał Alex. Zaraz powie, że jest jej bardzo przykro, że płakała, kiedy ją 

całowałem! To okropne. Czy oboje nie mogliby udawać, że to się w ogóle nie zdarzyło? Dlaczego 

background image

dziewczyny muszą tak dużo o wszystkim mówić?

–   Chcę   tylko   powiedzieć,   że   okropnie   cię   wykorzystywałam.   Chciałam,   żebyś   mi   pomógł 

przebrnąć przez... to, co się wydarzyło – mówiła Isabel. – Zabierałam każdą minutę twojego czasu, 
bo bałam się zostać sama.

– To nie było wykorzystywanie. Jesteśmy przyjaciółmi.
–   Ale   jest   jeszcze   tamta   sprawa...   no   wiesz,   myślałam   o Nikolasie,   kiedy   cię   całowałam 

i płakałam. Muszę cię za to przeprosić – upierała się Isabel.

Już samo wydarzenie było wystarczająco nieprzyjemne. Alex nie miał najmniejszej ochoty na 

analizowanie tego wszystkiego.

– Zapomnij o tym – mruknął.
–   Nie   mogę   o tym   zapomnieć.   Po   szkole   pojechałam   do   centrum   handlowego.   Chciałam 

popatrzeć na miejsce, gdzie zginął Nikolas, żeby udowodnić sobie, że potrafię to zrobić – dodała 
drżącym głosem. – To było okropne, ale zrobiłam to.

– To wymagało od ciebie dużej odwagi. Isabel wzruszyła ramionami.
– Potem chodziłam po sklepach, gdzie byłam z Nikolasem tuż przed...
Alex skinął głową. Tak musi wyglądać piekło. Wysłuchiwanie osobistych wspomnień Isabel 

o Nikolasie. Powiedział tej dziewczynie, że będzie zawsze do jej dyspozycji, i chciał być. Ale czy 
ona nie mogłaby omawiać tych szczegółów z Liz albo z Marią?

– Zaczęłam o nim myśleć. I o tobie. I uświadomiłam sobie, że gdyby Nikolas jeszcze żył i obaj 

stanęlibyście przede mną, to wybrałabym ciebie – powiedziała szybko Isabel.

Tak, pomyślał chłopiec, tak jest teraz, kiedy Nikolas nie żyje. A wtedy, kiedy rzeczywiście obaj 

przed nią stali, odeszła, nawet na mnie nie spojrzawszy.

– Isabel, ja... dziękuję, że mi to mówisz. Ale nie myślę... Uważam – wyjąkał Alex, lecz po 

chwili wziął się w garść. – Nie powinniśmy chyba próbować stać się dla siebie kimś więcej niż 
przyjaciółmi.

–   Okay.   Doskonale   to   rozumiem.   Chcę   ci   tylko   jeszcze   coś   dać   i już   sobie   idę.   –   Isabel 

wyciągnęła z torebki rolkę fotografii i podała ją Alexowi.

Te zdjęcia były robione w tym samym automacie w centrum handlowym co te, które znalazł. 

Poznał od razu to wypłowiałe niebieskie tło. Przynajmniej nie będzie na nich Nikolasa, pomyślał.

Isabel pochyliła się i dotknęła pierwszej fotografii na rolce.
– Myślałam wtedy o tym, jak pomogłeś odsunąć podejrzenia Valentiego od Maxa, zaraz po 

tym,   kiedy   dowiedziałeś   się   o nas   całej   prawdy.   –   Wskazała   palcem   następne   zdjęcie.   –   A tu 
myślałam   o brzmieniu   twojego  głosu, kiedy opowiadałeś   mi   przez  drzwi  te  wszystkie   historie. 
Siedziałam po drugiej stronie i słuchałam każdego twojego słowa. – Przesunęła palce w dół, na 
kolejne zdjęcie. – A tu myślałam o tym, jak mnie dotykałeś na balu. Pamiętasz?

Alexowi zaczęło nagle brakować tchu. Tak, pamiętał. Doskonale pamiętał.
– A przy tym ostatnim zdjęciu myślałam, jak bardzo pragnę, żebyś mnie znowu pocałował – 

powiedziała.

Może naprawdę wybrałaby mnie, a nie Nikolasa.
Alex pochylił się i pocałował ją, ledwie muskając wargami jej usta.

background image

Isabel miała otwarte oczy i patrzyła na niego przez cały czas. Na niego.

background image

13.

Maria miała takie uczucie, jakby ktoś kłuł ją szpilkami w gałki oczne. Nie mogła zatamować 

krwi, płynącej jej z nosa, ale musiała jeszcze trochę wytrzymać. Valenti był w bunkrze, w którym 
znajdował się statek. Maria musiała go zobaczyć w chwili, kiedy będzie stamtąd wychodził. Jeśli jej 
się to uda, może będzie mogła podać Michaelowi dokładną lokalizację bunkra, w którym ukryty był 
statek. Tak bardzo mu na tym zależało.

– Gdzie jest Valenti? – spytała, ściskając oburącz pióro.
Zawirowały kolorowe punkciki, a Marii wydawało się, że za chwilę pęknie jej głowa. Kiedy się 

zestaliły,   ponownie   znalazła   się   w bunkrze.   Zobaczyła   Valentiego   w tym   samym   miejscu   co 
poprzednim   razem.   Po   chwili   bunkier   zamienił   się   w kolorowe   punkciki,   ale   dziewczyna   nie 
usiłowała przywoływać na nowo tego obrazu. Zrobi to za kilka minut. Musiała trochę odpocząć.

Była z powrotem w swoim pokoju. Odetchnęła głęboko i zobaczyła, że tamponiki z chusteczek 

higienicznych, które włożyła do nosa, są całkowicie przesiąknięte krwią. Gdy sięgała po stojące na 
komodzie pudełko, chwycił ją paraliż. Upadła na podłogę.

Nie panikuj. Musisz to przeczekać, tłumaczyła sobie, starając się zachować spokój. Nic ci się 

nie stanie, jeśli trochę poleżysz na dywanie we własnym pokoju.

Czuła, jak krew cieknie jej z nosa i spływa  po twarzy.  To było  okropne wrażenie. Chciała 

podnieść rękę i wytrzeć krew, ale nie mogła poruszyć nawet palcem.

To już nie potrwa długo, pomyślała. Oczy ją swędziały i piekły, lecz nie była w stanie poruszyć 

powiekami.

Już niedługo, powtórzyła. Skóra też zaczęła ją swędzieć i palić. Pewnie uderzyła się, padając na 

dywan. Tylko że... tylko że paliła ją cała skóra.

Całe jej ciało było gorące. Czuła się tak, jakby w każdy milimetr jej skóry wbijano rozpalone 

igiełki.

I robiło się coraz bardziej gorąco.

Michael nie sądził, by udało mu się zasnąć, nawet na te dwie godziny, które były mu potrzebne. 

Mieszkał chyba w najbardziej hałaśliwym domu w Ameryce. Dylan chrapał na sąsiednim łóżku, 
a Amanda miała grypę. Pan Pascal przenosił ją co chwilę do łazienki po drugiej stronie korytarza, 
więc Michael doskonale słyszał, jak mała wymiotuje. Było mu jej żal, ale...

Przewrócił się na bok. Można było oszaleć. Przynajmniej Sarah nie rozpoczęła jeszcze nocnego 

seansu płaczu. Powinien być wdzięczny i za to.

Sarah   umiała   chyba   czytać   jego   myśli,   ponieważ   natychmiast   rozległo   się   jej   zawodzenie. 

Michael usłyszał, jak pani Pascal biegnie do pokoju córki, co oznaczało, że za chwilę rozpocznie 
swoje śpiewy.

Już mnie  tu nie ma,  pomyślał.  Przy tym  całym  zamieszaniu  Pascalowie  pewnie  nawet  nie 

zauważą jego nieobecności. A jeśli nawet, to jakoś się z nimi upora – i z panem Cuddihym – jutro. 
Cicho podszedł do okna, otworzył je i wyskoczył na zewnątrz.

Nie musiał nawet myśleć, gdzie może pójść; skierował się bez wahania w stronę domu Marii. 

background image

Chciał sprawdzić, jak jej poszła próba z piórem Valentiego. A może znowu spróbuje ją pocałować. 
Ten krótki pocałunek nie wzbudził w nim żadnych braterskich uczuć. Może teraz będzie mógł pójść 
na całość i pozna prawdziwy smak malinowych ust Marii.

Michael   zaczął   biec,   ale   niezbyt   szybko.   Uwielbiał   być   poza   domem   o tak   późnej   porze. 

Wydawało mu się wtedy, że całe miasto należy do niego. Im bliżej był domu Marii, tym bardziej 
przyspieszał. Było już po północy, kiedy skręcił w jej ulicę. Wiedział, że Marii nie przeszkadza, że 
tak późno do niej przychodzi. Nigdy jej to nie przeszkadzało.

Samochód jej matki stał na podjeździe, więc Michael starał się nie zrobić najmniejszego hałasu, 

przechodząc przez ogrodzenie. Podkradł się pod okno dziewczyny. Było nadal otwarte, więc wszedł 
do środka.

Maria   leżała   na   podłodze.   Kiedy   do   niej   podbiegał,   poczuł   w ustach   ostry   smak   kwasu. 

Niebieskie oczy dziewczyny patrzyły na niego pustym wzrokiem. Pod nosem i na policzku miała 
rozmazaną   krew.   Malutkie   czerwone   kropki   pokrywały   jej   skórę   –   twarz,   szyję,   ręce,   dłonie, 
wszędzie, gdzie mógł je zobaczyć.

–   Mario!   –   Wziął   ją   za   ramiona   i delikatnie   potrząsnął.   Jej   ciało   było   sztywne.   –   Mario! 

Odezwij się.

Nie   wydała   żadnego   dźwięku,   więc   złapał   z komody   butelkę  wody   i spryskał   jej   twarz. 

Wpatrywał się w nią z uwagą. Porusz się, proszę cię, musisz się poruszyć, myślał. Ale ona była 
nadal sztywna i nieruchoma.

To nie mógł być ten przejściowy atak paraliżu. Przedtem nigdy nie było krwi.
Michael przyłożył głowę do jej piersi. Doznał ogromnej ulgi, kiedy usłyszał bicie serca. Biło 

szybko i nierównomiernie, ale jednak. Okay, dam sobie z tym radę, pomyślał, starając się zachować 
spokój. Muszę tylko nawiązać z nią łączność; wtedy będę wiedział, co jej dolega.

Odetchnął głęboko, patrząc na nieruchome ciało Marii. Nie był tak dobry w sztuce uzdrawiania 

jak Max, wiedział jednak, że potrafi to zrobić. Musiał to zrobić. Nie widział żadnej rany, więc 
położył dłonie na czole dziewczyny i skupił na niej całą swoją uwagę. Czekał, aż ukażą mu się 
obrazy z jej umysłu.

Ujrzał dwa stwory. Ich... nie sposób było powiedzieć, że są to twarze... w każdym razie były 

szerokie   w okolicy   czoła   i zwężające   się   w ostre,   wystające   brody.   Ich   usta   były   otworami 
otoczonymi długimi mackami, które poruszały się, usiłując złapać trop. Stwory nie miały nosów, 
a w miejscu, gdzie powinny być oczy, miały płytkie, gruzłowate wgłębienia.

Nie, uświadomił sobie Michael. To były oczy. Te stwory miały mnóstwo oczu.
Wychyliły jednocześnie głowy w stronę Michaela, próbując dosięgnąć go mackami.
Widzą mnie, pomyślał, odrywając dłonie od czoła Marii. Całym jego ciałem wstrząsało drżenie. 

Szczękał zębami.

Co to było? Co się, u diabła, dzieje? Te... te stworzenia nie należały do wspomnień Marii. 

I widziały go. To wydawało się niemożliwe, ale tak było.

Max. Postanowił zadzwonić do Maxa, zerwał się na nogi, chwycił telefon i wystukał numer 

Evansów. Isabel odebrała telefon po drugim dzwonku.

– Masz zaraz przyjechać z Maxem do Marii – powiedział. – Zachowujcie się cicho. Nie chcę, 

background image

żeby jej matka albo brat się obudzili.

Gdyby pani De Luca zobaczyła teraz córkę, natychmiast zatelefonowałaby na pogotowie. A to 

byłby poważny błąd. Michael nie wiedział, co się z Marią dzieje, ale nie było szans, żeby poradził 
z tym  sobie szpital  czy jakikolwiek  lekarz. W czasie kiedy zastanawialiby się, co mają  zrobić, 
dziewczyna mogła umrzeć.

Michael poczuł się nagle tak, jakby wypił hektolitry lodowatej wody. Zrobiło mu się potwornie 

zimno, rozbolał go żołądek.

To nie może się stać. Nie wolno ci nawet o tym myśleć, nakazał sobie. Maria nie umrze. Nie 

pozwolę jej umrzeć.

– Co się stało?! – wykrzyknęła Isabel.
– Przyjeżdżajcie – powiedział cicho, ale stanowczo Michael. Rozłączył się, wrócił do Marii 

i usiadł przy niej. – Nic ci nie będzie – szepnął. – Zaopiekuję się tobą. Znajdę sposób, żeby cię 
uleczyć.

Delikatnie przesunął dłonią po jej oczach i zamknął powieki dziewczyny. Bolał go widok jej 

oczu, takich pustych i bez wyrazu.

Postanowił   zaczekać   na   Maxa   i Isabel   przy   frontowych   drzwiach.   Nie   mogli   przecież 

zadzwonić, bo obudziliby matkę Marii i jej brata.

Pochylił się nad dziewczyną tak nisko, że jej jedwabiste włosy dotykały jego twarzy. Dotknął 

jej skóry. Była bardzo gorąca. O wiele za gorąca.

– Muszę na chwilę odejść – szepnął. – Ale zaraz wracam. – Pocałował ją. Jej wargi były 

miękkie i słodkie, takie jak to sobie wyobrażał. Powinienem był już to wcześniej zrobić.

Podniósł   się   i cichutko   przeszedł   przez   ciemny   dom   do   frontowych   drzwi.   Otworzył   je 

i wyszedł na ganek.

Nie mógł jednak ustać na miejscu. Wybiegł na jezdnię, wypatrując jeepa Maxa. Gdzież on się 

podziewa? Czy nie rozumie, że to nagły przypadek?

Rozmawiałeś z Isabel dopiero przed dwoma sekundami, przypomniał sobie Michael. Przyjadą 

tu tak szybko, jak tylko będą mogli. Zaczął się zastanawiać, czy zdąży do Marii i z powrotem, 
zanim się pokażą. Kiedy zawracał do domu, zauważył  kątem oka światła samochodu i spojrzał 
znowu na ulicę. Tak, to był jeep. Max na pewno wielokrotnie przekroczył dozwoloną szybkość.

– Co się dzieje? – spytał Max, zatrzymując się obok przyjaciela.
– Chodzi o Marię. Jest w śpiączce czy coś w tym rodzaju. Kiedy nawiązałem łączność, żeby ją 

uleczyć, zobaczyłem dwa stwory, nawet nie wiem, jak je nazwać, które na mnie patrzyły. Widziały 
mnie, jestem tego pewny – mówił szybko Michael.

– Okay, musimy opracować plan – powiedziała Isabel spokojnym głosem. – Musimy znaleźć 

sposób, żeby ją uratować.

– Weźmy ją do Raya – zaproponował Max. – Jego moc uzdrawiania może być silniejsza niż 

nasza.

Jego przyjaciel niespecjalnie lubił Raya, ale gdyby on mógł pomóc Marii, to Michael padłby na 

kolana i całował mu stopy.

–   Pójdę   po   nią   –   powiedział.   –   Wy   czekajcie   tutaj.   Jeśli   pójdziemy   wszyscy,   to   możemy 

background image

obudzić jej matkę.

Pobiegł do drzwi i wślizgnął się do domu. Przedostał się do pokoju Marii, podniósł ją z podłogi 

i przytulił do piersi. Nadal była bardzo gorąca. Michael nie wiedział, czy to dobry, czy też zły znak. 
Przynajmniej oznaczało to, że żyła.

Wyniósł   ją   z domu   i umieścił   w samochodzie.   Usiadł   na   tylnym   siedzeniu,   trzymając   ją 

w ramionach.

– Zajmiemy się tobą – powiedział. Miał nadzieję, że dziewczyna słyszy jego głos.
Max wyprowadził jeepa, wcisnął gaz do dechy. Isabel wychyliła się i przesunęła palcami po 

policzku Marii.

– Niedawno też przydarzyło się jej coś dziwnego – zwróciła się do Michaela. – Miałyśmy 

zajęcia   z literatury   angielskiej  i coś   z nią  się   stało.  Jakby straciła   przytomność.  Nie   chciała  mi 
powiedzieć, co to było.

– Przy mnie też się to zdarzyło. – Michael westchnął ciężko. – Powinien był wiedzieć, że ona 

robi sobie krzywdę. Wyglądała na półżywą, kiedy miała ten atak paraliżu.

– O czym wy mówicie? – spytał Max.
– Maria ma zdolności parapsychiczne. Za każdym razem, kiedy używa mocy, ma taki paraliż. 

Nie może się poruszać, nie może odezwać, w ogóle nic. Mówiła o tym tak, jakby to nie było nic 
wielkiego. Ale nie mogła wtedy siebie widzieć. Gdyby się widziała... – Michael nie dokończył 
zdania i gwałtownie przeczesał palcami włosy.

– Zdolności parapsychiczne?! Jesteś tego pewien? – wykrzyknęła Isabel.
Max wjechał na parking muzeum UFO i zatrzymał jeepa przy schodach, które prowadziły do 

mieszkania Raya.

– Mam ci pomóc? – spytał Michaela.
– Nie. Nie, ty idź naprzód. Powiedz Rayowi, co się stało. Ja pójdę za tobą.
Max i Isabel wyskoczyli z jeepa i pobiegli na górę. Michael wysiadł i szedł po schodach o wiele 

wolniej, żeby Maria nie odczuła żadnych wstrząsów.

– Ray będzie wiedział, jak ci pomóc – mówił do niej. Chciał, żeby o wszystkim wiedziała.
Ray czekał już przy drzwiach.
– Połóż ją w salonie – polecił.
Max zsunął razem dwa worki siedziska i Michael położył ostrożnie Marię. Usiadł na podłodze, 

trzymając ją za rękę. Ray ukląkł obok niego, popatrzył na nią i oczy mu się nagle  rozszerzyły. 
Drżącą dłonią dotknął jednej z czerwonych kropek na twarzy dziewczyny.

– Łowcy głów – powiedział.
– Co? – spytał Michael.
– Dzwoniłam do Alexa – oznajmiła Isabel, wchodząc do salonu. – Przyjedzie tu i przywiezie 

Liz.

Ray mocno chwycił Michaela za ramię.
– Max mówił, że widziałeś jakieś stwory, kiedy nawiązałeś łączność z Marią. Czy one miały 

wiele oczu i usta otoczone mackami?

– Tak. Dlaczego pytasz? Co to znaczy? Możesz jej pomóc? – pytał Michael.

background image

– To, co widziałeś... to łowcy głów. Specjalna rasa stworzeń z naszej planety – tłumaczył Ray. 

– Ich ciała są przystosowane do polowania. Nasi ludzie używają ich do tropienia przestępców. 
Łowcy głów stosują swoisty sposób walki... prowadzą wojnę mentalną...

– Wojna mentalna? Co to jest? – dopytywała się Isabel.
– To coś, czego używają, żeby zabijać z dużej odległości – wyjaśnił Ray. – Ich umysły są ich 

bronią. Posiadają niewyobrażalną moc.

– Zabijać?! – wybuchnął Michael. – Ktoś chce zabić Marię?
– Na to wygląda.
– Mówiłeś, że to są kosmici – wtrącił Max. – Dlaczego kosmici mieliby zaatakować Marię?
– To dobre pytanie. Nie... – zaczął Ray.
– Ja mam lepsze pytanie – przerwał mu Michael. – Jak możemy ich powstrzymać? Co musimy 

zrobić, żeby uratować Marię?

Michael patrzył na twarz Marii. Zauważył, że zatrzepotała powiekami.
– Poruszyła się! – krzyknął.
– Mario, słyszysz mnie? – Michael ujął dłoń dziewczyny. – Dobrze się czujesz?
Maria powoli otworzyła oczy. Straciły już ten okropny, pusty wyraz.
– Pić – szepnęła.
– Przyniosę wody – powiedziała Isabel.
Michael odgarnął włosy z twarzy Marii i wygładził jej bluzkę. Nie mógł się powstrzymać, żeby 

jej nie dotykać.

– Przeraziłaś mnie – powiedział.
– Przepraszam – odezwała się ochrypłym głosem.
Isabel wróciła do salonu i podała Michaelowi szklankę wody. Objął Marię i pomógł jej usiąść.
– Czujesz się na tyle dobrze, żeby nam powiedzieć, co się stało? – spytał Ray.
– Nie wiem, co się stało. Jak ja się tu dostałam? Co... Rozległo się gwałtowne stukanie do 

drzwi.

– Otworzę – rzucił Max, wybiegł z pokoju, i po chwili wrócił z Alexem i Liz.
– Nic ci nie jest, Mario! – zawołała Liz.
– Co się dzieje?! – krzyknął Alex.
– Wstąpiłem do Marii i znalazłem ją nieprzytomną na podłodze – tłumaczył Michael. – Miała 

czerwone kropki na całym ciele.

Maria podniosła dłoń do twarzy, spojrzała na swoje palce i jęknęła cicho na ten widok.
Michael   objął   ją   jeszcze   mocniej.   Wiedział,   że   nie   będzie   jej   łatwo   wysłuchać   tego 

wszystkiego.

– Ray mówi, że wytropili ją kosmici łowcy głów – mówił dalej, patrząc Marii w oczy. – Oni 

używają jakiejś mentalnej broni, ale znajdziemy sposób na to, by ich powstrzymać. Prawda? – 
zwrócił się do Raya.

Ten   nie   udzielił   odpowiedzi,   której   Michael   oczekiwał.   Nie   powiedział,   że   wie,   jak 

powstrzymać łowców głów; uśmiechnął się tylko do Marii.

– Potrzebujemy więcej informacji na ten temat – rzekł. – Opowiedz mi o swoich zdolnościach 

background image

parapsychicznych i o tym, jak później tracisz świadomość.

– Ona nie ma żadnych zdolności parapsychicznych! – wybuchnęła Liz.
– Mam – sprostowała Maria, patrząc na przyjaciółkę. – Miałam ci o tym powiedzieć. Tylko...
– Mario – odezwał się Alex łagodnym głosem – podaj nam fakty.
– Ja... znalazłam pierścień w centrum handlowym, pierścień z dziwnym kamieniem – zaczęła 

wolno.

Pierścień? – pomyślał Michael. Maria nic mu o tym nie mówiła. Dziewczyna odchrząknęła 

z trudem, a on znowu podał jej wodę.

–   Ten   kamień   wyzwolił   we   mnie   zdolności   parapsychiczne,   o których   nawet   nie   miałam 

pojęcia. Zdolność uzdrawiania. Mogę też dotknąć jakiegoś przedmiotu i zobaczyć osobę, do której 
on należy, i widzieć, co ona w danej chwili robi.

Michael czuł, że Maria cała drży. Opanowała się jednak na tyle, żeby im wszystko powiedzieć.
– Mogę zobaczyć ten pierścień? – spytał Ray.
Maria zdjęła z szyi złoty łańcuszek i podała mu go. Z łańcuszka zwisał pierścień z fioletowo-

zielonym kamieniem.

– To jeden z Kamieni Nocy – rzekł Ray cichym, poważnym głosem, przesuwając palcami po 

kamieniu. – Nigdy nie myślałem, że będę go trzymał w ręku.

– To pierścień Nikolasa! – wykrzyknęła Isabel.
– Znalazłam go tego wieczoru... kiedy on... – tłumaczyła Maria. – Nie wiedziałam, że należał 

do niego.

Jak   dobrze   było   słyszeć   jej   głos.   Jej   ciało   było   teraz   o wiele   chłodniejsze,   zniknęły   już 

czerwone kropki. Michael nie chciał nawet myśleć o tym, jak to wszystko mogło się skończyć.

– W jaki sposób Nikolas mógł wejść w posiadanie Kamienia? – spytał Max.
– Kamień został ukradziony przez kosmitę, który nielegalnie przedostał się na nasz statek – 

powiedział Ray. – Może ktoś znalazł go na miejscu katastrofy. Albo znalazł się w jakiś sposób przy 
inkubatorze Nikolasa...

– Kogo to teraz może obchodzić? – wtrącił się Michael. – Musimy skupić całą uwagę na Marii.
– Teraz już wiem, dlaczego łowcy głów ją zaatakowali – powiedział Ray. – Oni poszukują 

Kamienia.   Na   pewno   zostali   wynajęci   przez   konsorcjum,   aby   wytropić   uciekiniera   i odzyskać 
Kamień. – Ray przeczesał palcami rzadkie, siwo-kasztanowe włosy. – Za każdym  razem kiedy 
Maria korzystała z mocy Kamienia, którą uznała za swoją moc, wysyłała sygnał do łowców. W ten 
sposób ją wytropili. Byli już wystarczająco blisko, by użyć przeciwko niej mentalnej broni.

Maria znowu odchrząknęła.
– Chybaby wiedzieli, że nie jestem kosmitką? – spytała.
– Niekoniecznie. Przypuszczam, że łowcy nie są jeszcze na tyle blisko, by wiedzieć coś poza 

tym, że używano Kamienia.

–   Więc   jeśli   Maria   przestanie   go   używać,   to   już   będzie   po   wszystkim,   prawda?   –   spytał 

Michael. – Jeśli nie będzie z niego korzystać, to nie będzie wysyłać sygnałów i łowcy głów nie 
będą mogli jej odnaleźć, czy tak?

–   Nie   przypuszczam,   żeby   mogli   wpaść   na   jej   trop,   jeśli   nie   będzie   używać   Kamienia   – 

background image

przyznał Ray.

– To dobrze. Zabieram ją teraz do domu. Problem został rozwiązany – oświadczył Michael. 

Postanowił   spać   w jej   pokoju   na   podłodze.   Nie,   nie   będzie   spał.   Będzie   leżał   na   podłodze 
i obserwował ją, sprawdzał, czy nic jej nie jest.

– Ja już się dobrze czuję – zaprotestowała Maria.
Ale miała okropny głos. Michael był pewien, że gdyby nie  podtrzymywał jej ramieniem, nie 

byłaby w stanie utrzymać się w pozycji siedzącej.

– Obawiam się tylko tego, że łowcy głów mogą zaatakować cały obszar, na którym znajduje się 

dom Marii – dodał Ray. – Jeśli jej nie odnajdą, mogą posunąć się do bardziej drastycznych kroków, 
na przykład zniszczyć całe miasto. W ten sposób uzyskają pewność, że ją zabili. A Kamień nadal 
będzie istniał. Nie ma broni, która byłaby w stanie go zniszczyć.

– Więc wsiadamy zaraz do jeepa i odjeżdżamy daleko stąd – rzekł Michael.
– A reszta ma tu czekać na śmierć?! – wykrzyknęła Liz. – Nie zgadzam się na to.
–   Byłam   okropnie   głupia.   Wierzyłam,   że   posiadam   jakąś   szczególną   moc.   Myślałam,   że 

Kamień pomaga tylko ją wyzwalać – powiedziała Maria.

– To wcale nie było głupie. Czy mogłaś przypuszczać, że znajdziesz kamień mocy kosmicznej 

w centrum handlowym? – spytała Liz.

– Musimy opracować jakiś plan – odezwał się Alex. – Czy ktoś ma pomysł?
–   Pamiętacie,   jak   popsuliśmy   szyki   naszemu   przyjacielowi,   szeryfowi,   kiedy   zaczął   tropić 

Maxa, po tym jak on mnie uzdrowił? – spytała Liz. – Udało nam się przekonać go, że kosmita, 
którego ściga, już nie żyje. Czy teraz nie możemy zastosować podobnego fortelu?

– Tak, gdyby łowcy głów myśleli, że nie żyję, nie próbowaliby już mnie zabić. Nie mieliby też 

powodu, by krzywdzić kogokolwiek innego – rzekła Maria.

– Jest sposób... ale to jest niebezpieczne – odezwał się Max. Niebezpieczne. Michael nie godził 

się, żeby takie słowa miały odnosić się do Marii – Maria mogłaby użyć pierścienia do przywołania 
łowców głów – ciągnął Max. – Ja użyłbym wtedy swojej mocy, by zatrzymać pracę jej serca. Tylko 
na   kilka   sekund.   Tylko   na   tak   długo,   żeby   ich   przekonać,   że   ona   nie   żyje.   Potem   na   nowo 
pobudziłbym pracę jej serca.

Michaela   ogarnęła   wściekłość.   Jak   Max   mógł   nawet   pomyśleć   o przeprowadzeniu   takiego 

eksperymentu na Marii?

– W żadnym wypadku nie pozwolę ci na to – oświadczył zdecydowanie.
Maria uścisnęła jego rękę.
– To nie będzie twoja decyzja, tylko moja – powiedziała stanowczym tonem. – Zrobię to.

background image

14.

Maria popatrzyła na swoją rękę. Pragnęła, aby znowu pojawiły się na niej czerwone kropki. 

Kiedy je zobaczy, będzie wiedziała, że łowcy głów zaatakowali ją ponownie i że można będzie 
zakończyć tę sprawę. To wyczekiwanie było okropne. Musiała czekać, wiedząc, że wkrótce umrze.

– Nic ci nie jest? – spytała Liz. – Powinniśmy byli pozwolić ci na dłuższy wypoczynek.
– Teraz Maxowi będzie łatwiej mnie zabić – powiedziała Maria.
Miało to zabrzmieć żartobliwie, ale Max zesztywniał nagle, Liz zbladła, a Marią wstrząsnął 

dreszcz.

– Gdyby Max, Michael i Ray coś pochrzanili – wtrąciła Isabel – to jeszcze masz mnie. Ja cię 

przywrócę do życia.

– Nie wydaje mi się, żeby w tej chwili rozmowa o pochrzanieniu czegoś była stosowna – rzekł 

Alex.

– Nie, to jest... doceniam to – powiedziała Maria.
I to była prawda. Isabel była gotowa ją uzdrowić, chociaż przysięgła sobie, że już nigdy nie 

będzie używać mocy.

– Dziękuję. Dziękuję, Izzy.
– Nadal uważam... – zaczął Michael.
–   Teraz   wykorzystam   moc   Kamienia   –   oświadczyła   Maria.   Nie   mogła   już   dłużej   znieść 

oczekiwania. – Ostatnio korzystałam wielokrotnie z jego mocy, raz za razem. – Ścisnęła w palcach 
bransoletkę, którą pożyczyła od matki. – Co robi mama? – szepnęła.

Punkciki zawirowały, aby zestalić się po chwili. Maria znalazła się w sypialni matki. Mama 

spała, uśmiechając się przez sen. Może już jej nigdy nie zobaczę? – pomyślała dziewczyna.

Punkciki zawirowały ponownie.
– Kocham cię, mamo! – zawołała Maria.
Kiedy się zestaliły, była znowu w salonie Raya. Tym razem atak paraliżu dosięgnął ją od razu. 

Wszystko widziała i słyszała, tak samo jak ostatnim razem, kiedy Michael trzymał ją w ramionach 
i pocieszał, że wszystko dobrze się skończy. Kiedy ją pocałował.

– Już czas – usłyszała głos Alexa. – Ona ma kropki na rękach.
Myśl  o Michaelu.  Nie przestawaj myśleć  o Michaelu, nakazała  sobie Maria. To pomoże  ci 

przetrwać te następne minuty.

Max wstał i zaczął się do niej zbliżać. Dziewczyna poczuła, że serce trzepocze jej w piersi – 

jakby wiedziało, co ma nastąpić. Jakby wiedziało, że zostanie zmuszone do zatrzymania się. Max 
ukląkł przy niej.

– Nie dotykaj jej – rozległ się głos Michaela.
– Michael, nie ma innej... – zaczęła protestować Liz.
– Ja to zrobię – powiedział Michael. Odetchnął głęboko i przyłożył dłonie do klatki piersiowej 

Marii.

Czuła, że Michael próbuje nawiązać łączność. Za kilka sekund będzie martwa.
Pochylił nisko głowę; jego oczy znalazły się tuż nad oczami Marii.

background image

– Nie myśl o niczym innym, tylko o mnie – poprosił. Żałowała, że nie może mu powiedzieć, że 

właśnie tak robi.

Nie spuszczał z niej wzroku, przesuwając dłonie z jej klatki piersiowej w stronę szyi. Czy miał 

jakieś kłopoty z nawiązaniem łączności?

– Myśl o mnie – szepnął, zrywając jej złoty łańcuszek z pierścieniem.
– Co robisz?! – krzyknął Alex.
Michael włożył pierścień na palec i zerwał się na nogi. – Ja chcę być tym,  który umrze – 

oświadczył.

– Musimy się trzymać naszego planu – nalegał Max.
– Nie – rzucił Michael. – Koniec dyskusji – dodał, zaciskając dłoń w pięść. – Nikt mi nie 

odbierze tego pierścienia. Albo, zamiast Marii, użyjecie mnie, albo cały plan się zawali.

Nie! Maria chciała krzyknąć, lecz nie mogła wydobyć głosu.
– Teraz oni nawiązują łączność ze mną – powiedział Michael. Wyciągnął rękę, żeby wszyscy 

mogli zobaczyć czerwone kropki, które się na niej pojawiły.

Max   podbiegł   do   przyjaciela   i położył   mu   dłonie   na   piersi.   Przez   ciało   Marii   przebiegł 

gwałtowny dreszcz. Gdy atak paraliżu minął, usiadła na podłodze.

– Nie rób tego! – zawołała.
To nie było w porządku, to ona powinna umrzeć.
Ale już było za późno. Michael osunął się na podłogę. Jego ciało zadrgało konwulsyjnie, a po 

chwili znieruchomiało. Zauważyła banieczki piany na jego wargach.

– Max, co ty zrobiłeś?! – zawołała Isabel. Max odsunął się od przyjaciela.
– Niczego nie zrobiłem. Nie zdążyłem nawet nawiązać z nim łączności.
– Czy on nie żyje?! – krzyknęła Maria. – Czy Michael nie żyje?

background image

15.

– Nie wiem, co się stało. Nawet nie nawiązałem łączności – rzekł Max.
Isabel podbiegła do Michaela i położyła mu dłonie na piersi.
Potrafisz to zrobić, pomyślała. Masz moc. Skup całą uwagę na Michaelu, tylko na nim. Zaczęła 

głęboko oddychać, czekając na powódź obrazów z umysłu Michaela. Nie ukazały się.

Nie pozwoli mu umrzeć. Nie potrafiła uratować Nikolasa. Była  wtedy zbyt  przerażona, by 

podjąć taką próbę. Stała i patrzyła, jak Valenti go zabija. Ale teraz nie będzie stała bezczynnie, nie 
pozwoli umrzeć przyjacielowi. Uratuje go.

Podciągnęła   podkoszulek   Michaela   i położyła   dłonie   na   jego   nagiej   skórze.   Bezpośredni 

kontakt zawsze pomagał jej w nawiązaniu łączności. Zamknęła oczy, starając się oddychać wolno 
i równomiernie.   Wiedziała,   że   jeśli   będzie   spięta   i spróbuje   wszystko   przyspieszyć,   to   wtedy 
nawiązanie łączności może się okazać trudne.

Obrazy wciąż się nie pojawiały. Może osłabiła swoją moc, nie używając jej.
– Max, musisz mi pomóc. – Otworzyła oczy. – Nie mogę nawiązać łączności.
Max pochylił się nad przyjacielem i położył dłonie na jego piersi, po przeciwnej stronie niż 

Isabel.

– Spróbujmy razem – powiedział.
Oboje znali Michaela przez całe życie. Kochali go. Jeśli ktoś mógł nawiązać z nim łączność, to 

tylko oni. To musiało się udać. Musiało.

Isabel wsłuchiwała się w głęboki oddech brata i dostosowała się do jego rytmu. Przypominała 

sobie wszystkie chwile, które spędziła z Michaelem.

–   Coś   się   dzieje   –   szepnął   Alex.   –   Popatrzcie   na   Michaela.   Isabel   spojrzała   na   niego 

i zobaczyła, że wokół jego ciała tworzy się jakaś szara poświata. To się nigdy przedtem nie zdarzało 
w trakcie uzdrawiania. Czy to był dobry, czy zły znak?

– Zobaczymy, czy to pomoże – powiedział Ray. Ukląkł przy Michaelu i położył mu dłonie na 

czole. Poświata wokół chłopca trochę się rozjaśniła.

A po chwili zamigotała i zgasła.
– Rusz się, Max. Na co czekasz? – spytał Michael. – Musisz to zrobić teraz. Zanim nie będzie 

za późno.

Max nie odezwał się. Nikt się nie odzywał. W pokoju panowała absolutna cisza. Nawet zegar 

przestał tykać.

Michael otworzył oczy i uniósł się do pozycji siedzącej. Max, Maria, Isabel, Alex, Liz i Ray – 

wszyscy gdzieś zniknęli. Co się dzieje? Z trudem podniósł się na nogi, kręciło mu się głowie.

– Gdzie jesteście?! – krzyknął. Podbiegł do drzwi i je otworzył. Zbiegał w dół, po dwa stopnie 

naraz. Jeep Maxa był  nadal zaparkowany przed muzeum UFO. Wyraźnie go widział. Ale... ale 
wszystko, poza parkingiem, pokrywała gęsta mgła.

– Max! Maria! Ktokolwiek! Jesteście tam? Słyszycie mnie? – wrzeszczał Michael.
Znowu nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Coś jednak poruszało się we mgle. Zbliżało do niego.
Wytężył   wzrok   i zobaczył   dwie   postacie   –   wysokie   i chude,   z niezwykle   długimi   rękami 

background image

i nogami. Przybliżyły się i zobaczył ich twarze. To byli oni. Łowcy głów.

– Właśnie na was czekałem! – krzyknął.
Zaraz im pokaże, że nie powinni zbliżać się do kogoś, na kim mu zależy.
Wbił wzrok w jednego z łowców, ruszył na niego i przewrócił go na ziemię. Walił jego głową 

o asfalt, raz po raz. Chciał, żeby już nigdy nie mógł się podnieść.

Wtedy zaatakował go drugi łowca. Michael upadł na plecy. Napastnik przycisnął palce do jego 

brzucha.   Łączność   została   nawiązana   natychmiast.   Michael   czuł,   że   umysł   łowcy   bada   jego 
wewnętrzne organy – że robi mu dziurę w żołądku.

– Chcesz się zabawić, to się bawmy – mruknął chłopiec. Przejrzał szybko całe ciało łowcy. 

Widział   jego   wnętrzności,   mięśnie   i tkanki.   Zauważył   jakiś   dziwny   gruczoł   u nasady   szyi. 
Zobaczymy,  do czego to służy, pomyślał, po czym skupił się na tym organie, ściskając go siłą 
swojego umysłu.

Poczuł, że łowca wyrywa mu następną dziurę w żołądku. Michael zacisnął powieki, czując, jak 

rozlewa się jego kwas żołądkowy. Dość zabawy, zadecydował. Nie potrafił dostrzec w ciele łowcy 
niczego, co przypominałoby serce. Ale w miejscu, gdzie powinna być wątroba, coś pulsowało. To 
może być ważny organ.

Skupił się na nim, zgniatając komórki siłą swojego umysłu. Usiłował sobie wyobrazić, że jest 

walcem, który sprasowuje aluminiową puszkę. Ścisnął jeszcze mocniej. To coś przestało bić.

Michael zepchnął z siebie łowcę i przyłożył dłonie do brzucha. Rozpraszał cząsteczki kwasu 

żołądkowego. Piekący ból żołądka zelżał. Wreszcie poczuł się tak, jakby zjadł za wiele hot dogów 
z ostrym chili.

Kątem oka zauważył jakiś nagły ruch. To był ten pierwszy łowca. Więc wciąż żył?
Czas na drugą rundę. Michael podniósł się na nogi i kiedy zrobił krok w jego kierunku, usłyszał 

jakiś świst. Ciało łowcy rozpołowiło się.

Obie połówki zwróciły się przeciwko Michaelowi, wpatrując się w niego setkami oczu.
Chłopiec zaczął się cofać, potykając się o łowcę, który leżał na ziemi. Zanim zdążył wykonać 

jakiś ruch, rzucili się na niego. Jeden z nich miażdżył największą arterię w mózgu Michaela, a drugi 
sięgał do jego serca.

Przed oczami chłopca ukazały się czerwone punkciki. Potem już wszystko było czarne.

Maria wydała głośny jęk, kiedy zanikła poświata wokół ciała Michaela. To nie może się stać. 

Ona do tego nie dopuści.

Ale co mogła zrobić? Była znowu tylko zwyczajną dziewczyną. Nie posiadała żadnej mocy.
– Michael, nie poddawaj się! – krzyknęła. Przynajmniej  będzie wiedział, że jest przy nim. 

Niech wie, że jej na nim zależy. Może ją słyszy. Przecież ona go wtedy słyszała.

Liz podeszła do Marii i objęła ją ramieniem.
– Musisz walczyć, Michael – powiedziała. – Wiem, że jesteś waleczny.
Alex objął obie dziewczyny.
– Musisz do nas wrócić, Michael. Jesteś mi winien dwa dolary!
Jak to dobrze, że miała przy sobie przyjaciół. Maria nie wyobrażała sobie nawet, co by zrobiła, 

background image

gdyby musiała przez to przechodzić sama.

Tak, pomyślała. Sama nie dałabym sobie z tym rady. Żadne z nas by sobie nie poradziło.
Podbiegła do Maxa i Isabel i chwyciła ich za ręce.
– Alex, Liz, chodźcie do nas. Musimy utworzyć krąg, jak wtedy w jaskini.
Liz i Alex nie zadawali żadnych pytań. Wszyscy zgromadzili się wokół Michaela – Liz wzięła 

Raya za rękę, z drugiej strony miała Alexa. Alex trzymał rękę Maxa, a Ray ujął dłoń Isabel.

Kiedy   zamknęło   się   koło,   Michaela   otoczyły   barwne   smugi.   Intensywnie   niebieski   kolor 

emanował z Marii, szmaragdowozielony z Maxa, cynobrowy z Alexa, bursztynowy z Liz, nasycony 
fiolet z Isabel i prawie białe światło z Raya.

Po twarzy Marii spływały łzy. To musi się udać. Ten wieczór w jaskini, kiedy Max nawiązał 

łączność między całą ich grupą, był najbardziej znaczącym doświadczeniem w całym jej życiu. 
O wiele silniejszym niż to, co odczuwała, używając Kamienia. Jeśli siła grupowej łączności nie 
wystarczy, by uratować Michaela, to nic innego mu nie pomoże.

– Michael, wracaj do nas! – zawołał Max.
– Żebyś się nie ośmielił mnie opuścić – dodała Isabel.
– Kocham cię, Michael – szepnęła Maria. Czekali.
– Skoncentrujmy się – błagała Maria.
Czuła silny uścisk dłoni Maxa i paznokcie Isabel, wbijające się w jej prawą dłoń.
Pojawił   się   nowy   kolor   –   formował   się   bardzo,   bardzo   wolno.   Mieszał   się   z niebieskimi, 

zielonymi,   cynobrowymi,   fioletowymi,   bursztynowymi   i białymi   pasmami.   Złotoruda   aura 
Michaela. Stawała się coraz jaśniejsza, aż wypełniła cały pokój złocistą poświatą.

Michael otworzył oczy.
– Nie możecie nawet przez chwilę obyć się beze mnie? – wymamrotał.
– Jesteś pewny, że to jest bezpieczne? – spytała Maria. Cały czas trzymała Michaela za rękę. 

Chyba już nigdy jej nie puści.

– To jedyny sposób – odpowiedział Ray. – Nie chcę, żeby wrócił tam, gdzie jakiś niewinny 

człowiek może go znaleźć. A na tej planecie nie ma takiej siły, która mogłaby go zniszczyć. U mnie 
Kamień będzie bezpieczny.

– Nie będziesz go używał? – dopytywał się Michael. Nie chciałbym, żeby moja „śmierć” miała 

pójść na marne. Ci łowcy głów byli bardzo nieprzyjemni.

– Nigdy go nie użyję – obiecał Ray. – Może jeszcze napijecie się Lime Warpa?
– Z przyjemnością – powiedział Michael.
– Jesteś pewien, że nic ci nie jest? – zwróciła się Maria do Michaela, kiedy Ray poszedł do 

kuchni. – Nie powiedziałeś nam, jak to było.

– Nie chcę o tym mówić – szepnął, a w jego pięknych oczach ukazał się wyraz bólu. – Oni 

mnie   zabili.   Jestem   tego   pewny.   Byłem   martwy.   Nie   wiem,   w jaki   sposób   zdołaliście   mnie 
uratować.

Isabel ujęła drugą dłoń Michaela i uśmiechnęła się do Marii.
– Praca zespołowa – rzekła. – Okazuje się, że wszyscy potrzebujemy cudzej mocy.
– Nie – poprawiła ją Maria. – My wszyscy potrzebujemy siebie nawzajem.

background image

– I to było mocne przeżycie – odezwała się Liz, kiedy schodzili z Maxem ze schodów. – Muszę 

powiedzieć, że moje życie stało się o wiele ciekawsze, od czasu kiedy zostaliśmy... przyjaciółmi.

Max wstrząsnął się z lekka.
– Może w ogóle powinniśmy przestać się widywać – powiedział.
– Przestań. – Złapała go za ramię, zmuszając, żeby na nią popatrzył. – Nie wolno ci tak mówić. 

Nie   czułeś,   co   się   tam   wydarzyło?   Myślisz,   że   to   byłoby   możliwe   z jakąś   inną   grupą   ludzi? 
Pomiędzy nami jest szczególna więź... pomiędzy nami wszystkimi. Nie możesz tego odrzucać.

Max popatrzył jej w oczy.
– Masz rację – powiedział, przyciągając ją do siebie.
Liz wtuliła się w ramiona chłopca, opierając policzek na jego piersi. Nawet gdyby mieli być 

tylko  przyjaciółmi,  mogłaby tak trwać wiecznie.  Przytulając  się do Maxa, słuchając bicia jego 
serca.

Jego serce... nie biło tak, jak powinno.
Max puścił Liz; ręce opadły mu bezwładnie. Liz patrzyła z przerażeniem, jak oczy uciekają mu 

w tył głowy. Osunął się na ziemię.