background image

Sarah Morgan 

Nieprzemijająca fascynacja 

H A R L E Q U I N 

Toronto • Nowy Jork • Londyn 

Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg 

Madryt • Mediolan • Paryż 

Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa 

background image

PROLOG 

- Jak powiedziałeś? Powtórz. 
Zach Jordan znieruchomiał z kubkiem kawy w ręku 

i skierował uważne spojrzenie na kolegę. Sean Nicholson, 

szef oddziału nagłych wypadków, spojrzał na listę. 

- Keely Thompson - odczytał ostatnie nazwisko. 

Zach odstawił nietkniętą kawę na stół. Keely... 
- Co się stało? Znasz ją? - spytał Sean niecierpliwie. 

Odpowiedziało mu milczenie. Zach zamyślił się. Czy 

to może być tamta Keely? Upłynęło tyle czasu... Czy to 

możliwe, żeby to ona miała być teraz ich nową koleżanką? 

- Chyba ją znam - rzekł w końcu z wahaniem. - Sam 

nie wiem. To ty z nią rozmawiałeś. Jak ona wygląda, 

pamiętasz? 

Sean odłożył plik papierów i skinął głową. 

- Doskonale ją pamiętam. Drobna, delikatna, blondy-

neczka o błękitnych oczach i cudownym uśmiechu. -

Mrugnął okiem. - Śliczna jak marzenie, tylko nie mów 

Ally... 

Zach uśmiechnął się uprzejmie. Wiedział, że Sean ubó­

stwia swą żonę i ich dzieci i że jego małżeństwu nic nie 

zagraża. 

- Takie, jak to się mówi, żywe srebro? - upewnił się. 

- Co to ani przez chwilę nie usiedzi na jednym miejscu? 

Sean skinął głową. 

- Właśnie. - Upił łyk kawy i ciągnął: - Jest córką pro-

background image

SARAH MORGAN 

fesora Thompsona, tego słynnego profesora. Nie sądzę, 

żeby zbyt długo zagrzała tutaj miejsce. Osoby z jej środo­

wiska wolą ośrodki uniwersyteckie i kliniki akademii me­

dycznej. 

Zach zamyślił się. Jako mała dziewczynka Keely była 

bezpośrednia i wrażliwa i bynajmniej nie zapowiadała się 

na osobę o wygórowanych ambicjach. Sam nawet się za­

stanawiał, skąd w rodzinie profesora wzięło się takie 

dziecko... 

Cóż, czas robi swoje i z biegiem lat każdy się zmienia. 

Zwłaszcza jeśli ma wokół siebie przykłady wielkich karier 

i snobistycznych zachowań. 

Swoją drogą, ciekawe, jak ona teraz wygląda. Kiedy ją 

widział ostatni raz, była typową nastolatką; miała kłopoty 

w szkole i nieustannie kłóciła się z matką. Nie do wiary, 

że teraz jest lekarzem. 

Poczuł na sobie zaciekawione spojrzenie kolegi. 

- A ty skąd ją znasz? - zapytał Sean. 
- Przyjaźniłem się z jej starszym rodzeństwem. - Zach 

odstawił kubek z kawą. - Są bliźniakami, studiowaliśmy 

razem. Pracowałem też kiedyś z jej ojcem, zaraz po stu­

diach. Nieraz mnie do siebie zapraszali. Mieli wspaniały 

dom w Cotswolds. Właśnie tam poznałem Keely. 

- Jest najmłodsza z rodzeństwa? 
- Tak. Była ulubienicą wszystkich. Ciekawe, dlaczego 

tu przyjeżdża? Skoro jest tak dobrze ustawiona, powinna 

raczej zostać w Londynie. Czy mógłbym zerknąć na jej 

życiorys? 

Sean podał mu teczkę z papierami. 

- Robi wrażenie - skomentował. - Najlepsze oceny, 

wyróżnienia i świetne opinie. 

Zach przez chwilę nie odrywał wzroku od dokumentów. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 7 

- Czy mówiła, dlaczego chce pracować właśnie tutaj? 

- powtórzył potem pytanie. 

Tutejszy szpital cieszył się dobrą opinią, ale nie należał 

do najbardziej prestiżowych placówek w kraju. 

- Dlaczego nie zostaje w Londynie? 

Sean lekko się skrzywił. 
- Nie zapytałem jej wprost. Zresztą, co w tym dziw­

nego, że chce tutaj mieszkać? Przecież tu jest bardzo ład­

nie. Wszyscy lubimy to miejsce. Dlaczego inni nie mieliby 

myśleć tak samo? 

- Owszem, miejsce jest ładne, a szpital dobry. - Zach 

skinął głową. - Tylko że to nie jest najlepsza odskocznia 

dla kogoś, kto chce zrobić wielką karierę. 

- Jakoś bardzo się przejąłeś tą sprawą - rzekł z namy­

słem Sean. W jego wzroku pojawiło się zainteresowanie. 

- Czy ty aby nie romansowałeś z tą dziewczyną? 

Zach aż podskoczył na krześle. 
- Chyba zwariowałeś! Przecież ona miała wtedy szes­

naście lat, a ja dwadzieścia cztery! Za kogo ty mnie uwa­

żasz! 

- Za ucieleśnienie kobiecych marzeń i snów - odpalił 

Sean. - Jeśli wierzyć pielęgniarkom, znajdujesz się na cze­

le listy najbardziej atrakcyjnych nieżonatych mężczyzn 

w całej Cumbrii. 

- Daj spokój, stary. - Zach wzruszył ramionami. - Od 

kiedy to tak pilnie słuchasz, o czym plotkują kobiety? 

- Odkąd sam mam trzy w domu - odparł ze stoickim 

spokojem Sean. - Ponieważ zarówno w domu, jak w pra­

cy jestem w mniejszości, postanowiłem pilnie wsłuchiwać 

się w głos większości i brać na poważnie wygłaszane 

przezeń opinie. 

- W takim razie - oświadczył Zach poważnie - raz na 

background image

SARAH MORGAN 

zawsze przyjmij do wiadomości, że jestem wystarczająco 

odpowiedzialny, aby nie uwodzić nastolatki. Potrafię się 

opanować, mój drogi. 

Powiedział to stanowczo i wyniośle, chcąc w zarod­

ku zdusić jakiekolwiek wątpliwości. Słowa Seana obu­

dziły w nim pewne wspomnienia, o których wolał za­

pomnieć. Wtedy, osiem lat temu, Keely z całym impe­

tem i naiwnością szesnastolatki próbowała go podry­

wać! Uśmiechnął się w duchu na myśl o tym, jak kiedyś 

wieczorem wyznała mu miłość i jak.bardzo się męczył, 

by jej wytłumaczyć niestosowność tego posunięcia, nie 

raniąc przy tym jej delikatnego dziewczęcego ego. Tam­

ta rozmowa należała do najtrudniejszych doświadczeń 

jego dojrzałego życia! 

Jaka Keely teraz jest? Czy jej młodzieńcze uczucia 

należą do przeszłości? Pewnie tak. Upłynęło tyle lat... Od 

tamtego wieczoru więcej jej nie widział; wyjechał naza­

jutrz po ich rozmowie, i zrobił to głównie dla jej dobra. 

Chciał, by o nim zapomniała i zainteresowała się chłopca­

mi w swoim wieku, i tak się zapewne stało. 

Z zamyślenia wyrwał go głos kolegi. 
- W takim razie powiedz mi, najbardziej atrakcyjny 

kawalerze w okolicy... - Sean rozparł się w fotelu 

i uśmiechnął znacząco - co za szczęściara jest teraz wy­

branką twojego serca. 

Zach spojrzał na niego surowo, nie podejmując żartob­

liwego tonu. 

- Miałem nadzieję, że przynajmniej ty powstrzymasz 

się od tego rodzaju aluzji - powiedział z goryczą. - Mam 

dosyć stałych uwag i żarcików twojej żony i pielęgniarek 

na oddziale. Jakoś ostatnio przestało mnie to bawić. 

Sean bynajmniej nie podzielał jego niesmaku. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

- Ally po prostu uważa, że powinieneś się ożenić - wy­

jaśnił spokojnie. 

„Najbardziej atrakcyjny kawaler w okolicy" przymknął 

oczy i policzył do dziesięciu. Lubił Ally, ale nie zamierzał 

pozwolić jej się wtrącać do swojego życia. 

- Tak się dziwnie składa - odrzekł po chwili - że je­

stem zadowolony z tego, co mam, i nie zamierzam nic 

zmieniać. 

- O ile wiem - flegmatycznie zauważył jego rozmów­

ca - miewasz jedynie przelotne romanse, a z tym zawsze 

można coś zrobić. Na przykład, przerzucić się wreszcie na 

prawdziwą, wielką miłość. Seks, stary, to naprawdę nie 

wszystko. 

Gdyby nie to, że przyjaźnili się od lat, posłałby go do 

diabła. Zgromił Seana wzrokiem. 

- Trochę się chyba zagalopowałeś - rzekł półgłosem. 

Sean machnął ręką. 

- Dobra, stary, już nic nie mówię. Twoje życie, twoja 

sprawa. Wiesz, że nie lubię się wtrącać. Zresztą na każdego 

przyjdzie czas, na ciebie też, ani się obejrzysz. 

Jego protekcjonalny ton dolał tylko oliwy do ognia. 

Zach poczuł, że jeszcze chwila, a wybuchnie. 

- Jestem zadowolony z życia - wycedził. - I nie są­

dzę, żeby inni lepiej ode mnie wiedzieli, co mam robić, 

żeby być szczęśliwym. 

Zapadła cisza, a potem znowu odezwał się Sean. 
- Domyślasz się, że nie chodzi mi o ciebie, tylko 

o Phoebe. 

- Z Phoebe wszystko w porządku. 
- Stary, ona ma trzy latka i bardzo potrzebuje matki. 

Musisz to zrozumieć. - Sean powiedział to łagodnym gło­

sem, jakby przemawiał do dziecka. 

background image

10 

SARAH MORGAN 

Zach zacisnął usta. Dlaczego to stale tak bardzo boli? 

Przecież upłynął już rok. Czy nigdy nie przestanie cier­

pieć? 

- A ty musisz zrozumieć, że to nie są twoje sprawy i że 

nie powinieneś się w nie wtrącać. 

Ton, jakim przemówił do Seana, nie pozostawiał naj­

mniejszych wątpliwości co do intencji mówiącego. Jego 

cierpliwość się kończyła i prawa przyjaźni przestawały 

obowiązywać. 

- Powiedz, proszę, swojej żonie, że nie potrzebuję jej 

rad - dorzucił sucho. - A co do ponownego małżeństwa, 

to nie wchodzi w rachubę. Pewne rzeczy robi się tylko raz 

w życiu. 

Sean zapatrzył się w dno kubka, jakby zobaczył tam 

coś niezwykle interesującego. Nie zmienił jednak tematu. 

- Tak ci się tylko teraz wydaje, bo myślisz, że już nigdy 

nie spotkasz kogoś odpowiedniego - skonstatował. -

A stanie się to szybciej, niż ci się wydaje, stary. 

Zach wzniósł oczy do nieba. 

- Czy mam przez to rozumieć, że znowu zamierzacie 

zaprosić mnie na kolację, abym dotrzymał towarzystwa 

jakiejś samotnej pani? 

Sean wolno pokręcił głową. 

- Nie, pozwolimy działać losowi. Będzie w tym miała 

udział panna Keely Thompson, bo jak ją zobaczysz, na 

pewno zmienisz swoje poglądy na temat miłości. 

- Co Keely ma z tym wspólnego? - Zach ze zdumie­

niem zamrugał powiekami. - Przecież to dziecko! 

Nie mógł pojąć, dlaczego rozmowa zeszła nagle na nią. 
- Dziecko? - Sean wyglądał na nieco rozbawionego. 

- Może i była dzieckiem w czasach, kiedy ją znałeś, ale 

zapewniam cię, że już dawno przestała nim być. Ja w każ-

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

11 

dym razie miałem okazję rozmawiać z dorosłą kobietą, i to 

niezwykle piękną i atrakcyjną. 

Zach spojrzał na niego spod oka. 
- Nie wydaje ci się, że to niezbyt w porządku mówić 

w ten sposób o kimś, z kim mamy pracować? Nie pachnie 

ci to aby napastowaniem seksualnym? - mruknął. 

- Nie przesadzaj. - Sean wzruszył ramionami i z wes­

tchnieniem uniósł się z fotela. - Ani mi to w głowie - do­

dał. - Znasz mnie przecież. Chciałem cię tylko uprzedzić, 

że czeka cię spotkanie z przeuroczą istotą. Keely jest prze­

śliczna, a do tego niezwykle miła. 

- W takim razie - podsumował Zach - na pewno 

wkrótce uszczęśliwi swoją osobą jakiegoś zacnego czło­

wieka. Tylko że tym człowiekiem na pewno nie będę ja. 

Był tego absolutnie pewien. Po pierwsze, Keely dla 

niego na zawsze pozostanie dzieckiem, a po drugie... 

Po drugie, on już nigdy nikogo nie pokocha tak jak 

kochał Catherine. 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Dlaczego akurat ją musiało to spotkać? Keely Thomp­

son z niedowierzaniem jeszcze raz spojrzała na mężczyznę 

stojącego na środku sali wykładowej. 

Czym sobie na to zasłużyła? 

Zawsze pomagała starszym osobom przechodzić przez 

jezdnię, karmiła w zimie ptaki, dawała jałmużnę żebra­

kom, nigdy nie kłamała i regularnie dzwoniła do matki... 

Była uczciwym obywatelem swojego pięknego kraju 

i naprawdę niczym sobie nie zasłużyła na podobną karę. 

Dlaczego akurat ona musiała znowu spotkać Zacha Jor-

dana? 

Los jest nieprzewidywalny i najwyraźniej każdy dosta­

je to, na czym mu najmniej zależy. A do tego Zach ma być 

jej zwierzchnikiem. To znaczy nie dokładnie szefem, ale 

starszym w hierarchii kolegą, co na jedno wychodzi. 

Wchodząc do szpitala, była przygotowana na to, że 

spotka nowych ludzi i będzie się musiała przystosować do 

nowej sytuacji, ale nie przypuszczała, że spotka Zacha! 

Była kompletnie oszołomiona. Nie mogła w to uwie­

rzyć. Co gorsza, wszystko wskazywało na to, że będzie go 

widywała codziennie. Są przecież lekarzami tego samego 

szpitala, zatrudnionymi na tym samym oddziale! 

Cichutko jęknęła i schyliła głowę w nadziei, że nie zo­

stanie rozpoznana. Nie ma co! Udał jej się plan ucieczki! 

Pogratulować. Wybrała pojezierze, by uciec jak najdalej 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

13 

od domu i od ludzi, którzy znają jej rodzinę. Czuła, że się 

dusi; potrzebowała powietrza. Świeżego powietrza i wol­

nej przestrzeni. Potrzebowała też czasu, żeby sobie wszy­

stko przemyśleć i zastanowić się nad swoim dalszym ży­

ciem. 

Do głowy jej nie przyszło, że Zach tutaj mieszka. Zach, 

człowiek, który doskonale zna jej rodziców, człowiek, 

w obecności którego przeżyła największe upokorzenie 

swojego życia. Miała wtedy szesnaście lat, a on dwadzie­

ścia cztery... 

Jak ma się zachować? Co można na powitanie powie­

dzieć komuś, w kim się było szaleńczo zakochanym i ko­

go się nie widziało przez ostatnie osiem lat? 

Lekko uniosła głowę i ostrożnie zerknęła w stronę wy­

sokiego barczystego mężczyzny stojącego naprzeciwko 

audytorium. Był spokojny i opanowany i najwyraźniej do­

skonale radził sobie podczas publicznych wystąpień. Z ul­

gą spostrzegła, że nie patrzy w jej kierunku. Podparła się 

dłonią i tym razem patrzyła na niego dłużej. 

Z czasem zdołała sobie wmówić, że to, co do niego 

wtedy czuła, było jedynie kaprysem egzaltowanej nasto­

latki. Teraz dochodziła do wniosku, że już jako zupełnie 

młoda dziewczyna miała doskonały gust. 

Miała przed sobą niezwykle przystojnego mężczyznę; 

wysoki brunet o wysportowanej sylwetce i niebieskich 

oczach mógł być ideałem każdej kobiety. A na nią działał 

tak samo jak przed laty. Nikt nigdy nie zrobił na niej 

takiego wrażenia, żaden mężczyzna, żaden chłopak. Za­

wsze marzyła, by ją pocałował, i śniła, że to robi. Zach od 

lat pojawiał się w jej snach... 

Wyraźnie nie ona jedna doceniła zalety doktora Jorda-

na. Siedząca obok niej młoda lekarka głęboko westchnęła. 

background image

14 

SARAH MORGAN 

- Myślałam, że tylko w amerykańskich filmach leka­

rze tak wyglądają - szepnęła, przysłaniając usta ręką -

a tu, proszę, żywy egzemplarz z krwi i kości. Jak tu z ta­

kim pracować? Przecież człowiek nie będzie się mógł 

skoncentrować... Ale pozwól, że się przedstawię, na imię 

mam Fiona. 

Keely szybko wymieniła swoje imię i sięgnęła po dłu­

gopis; ona też nie mogła się skupić. Wspomnienie wyda­

rzeń sprzed lat powróciło z całą siłą i zrobiło jej się słabo. 

Przypomniała sobie, jak wyznała mu miłość, i jak Zach na 

nią wtedy patrzył. 

To było straszne! Potworne i upokarzające! Jak ona go 

teraz przekona, że nie ma już nic wspólnego z tamtą zwa­

riowaną panienką? Przynajmniej zewnętrznie się zmieniła; 

wygląda teraz zupełnie inaczej. Ma krótsze włosy i nieco 

się zaokrągliła. No i ma dwadzieścia cztery lata, a nie 

szesnaście. Może Zach zapomniał o jej wyczynach sprzed 

lat... 

Z wysiłkiem oderwała od niego wzrok i pochyliła się 

nad notatnikiem. Najlepiej przestać o tym wszystkim my­

śleć i zmusić się do pracy. Poliniowana kartka jednak na­

tychmiast skojarzyła się jej ze szkolnymi zeszytami. Oczy­

ma duszy znowu ujrzała stronice upstrzone serduszkami 

i bazgrołami: „Keely kocha Zacha", „Keely kocha Za­

cha". Wtedy też nie mogła się skupić na lekcjach. Keely 

kocha Zacha... 

Niemal przebiła kartkę długopisem, tak mocno ścisnęła 

go w dłoni. Wcale go nie kochała! Była po prostu egzal­

towana, a on był dla niej miły. To wszystko; szesnastolet­

nie dziewczyny wyobrażają sobie Bóg wie co! 

Zresztą upłynęło wiele lat i sytuacja uległa całkowitej 

zmianie. Nie ma powodu do obaw. Jest teraz zupełnie inną 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

15 

osobą. Jest dyplomowanym lekarzem, właśnie ma rozpo­

cząć staż na oddziale nagłych wypadków. Dawno już wy­

rosła ze szkolnych fascynacji. Ich stosunki będą odtąd 

ściśle zawodowe i jak najszybciej musi przekonać Zacha, 

że - mimo młodego wieku - jest po prostu dobrym, god­

nym zaufania lekarzem. 

Całym wysiłkiem woli zmusiła się do uważnego słu­

chania cudownego głosu wykładowcy i nawet zdołała do 

pewnego stopnia zrozumieć sens jego słów. Doktor Jordan 

objaśniał młodszym kolegom zasady funkcjonowania od­

działu, konieczność ścisłej współpracy z pogotowiem ra­

tunkowym i lekarzami innych specjalności. Był świetny; 

doskonale potrafił utrzymać zainteresowanie słuchaczy; 

zwłaszcza kobiet. 

- Jest niesamowity - westchnęła Fiona. - Nie wiem, 

jak to będzie. Tak z nim pracować, dzień w dzień, oszaleć 

można... 

Keely prawie się uśmiechnęła. Brat i siostra zawsze 

mówili, że na uczelni wszystkie dziewczęta szaleją za 

Zachem. Z czasem jego czar najwyraźniej nie zmalał. Kto 

jak kto, ale ona powinna o tym wiedzieć najlepiej. 

Poznała się na nim. Była wtedy dziewczynką, ale na 

uroki tego mężczyzny reagowała jak dorosła kobieta. 

Przynajmniej w sferze fizjologii, bo psychicznie... Psy­

chicznie była kompletnie niedojrzała, dlatego właśnie tak 

otwarcie zawiadomiła go o stanie swoich uczuć. 

Kelly wzdrygnęła się. Wspomnienie tamtego nie­

szczęsnego wieczora powróciło znowu. Zaraz potem przy­

pomniała sobie, jak jej brat po raz pierwszy przyprowadził 

Zacha do domu. 

To była miłość od pierwszego wejrzenia, to znaczy z jej 

strony, bo Zach wcale nie zwrócił na nią uwagi. Miał 

background image

16 

SARAH MORGAN 

przecież do czynienia z wykształconymi, wyrafinowany­

mi kobietami. Cóż go obchodziła mała siostrzyczka kole­

gi? Rozmawiał z nią od czasu do czasu i chyba nawet się 

przyjaźnili... Może teraz też mogliby się po prostu 

zaprzyjaźnić? 

Rozmyślania przerwała jej nagła cisza. Uniosła głowę 

i spostrzegła, że wzrok słuchaczy skierowany jest na nią. 

- Doktor Thompson? 
O Boże! Zach o coś zapytał, a ona nie dosłyszała! Tak 

bardzo była zajęta planowaniem, jak tp go przekona, że 

jest teraz zupełnie inna, całkiem dorosła i opanowana, że 

nie słuchała, co mówi! 

Zaczerwieniła się i zwilgotniały jej dłonie. I jak on ma 

ją poważnie traktować! 

- Pytałem, gdzie pani ostatnio pracowała, pani doktor 

- spokojnie powtórzył Zach. 

- W klinice akademii medycznej - odparła pośpiesz­

nie, a Zach na szczęście zwrócił się z podobnym pytaniem 

do następnego młodego lekarza. 

- Musi być fantastyczny w łóżku - zaszemrała Fiona. 

- Spójrz tylko na te ramiona, nogi, na te plecy... Słabo mi 

się robi na samą myśl o tym. 

Keely też zrobiło się słabo, ale z zupełnie innego po­

wodu. Nigdy jej się nie uda. Zach będzie ją traktował tak 

samo, jak traktowano ją w Londynie. Dla niego zawsze 

będzie panną Thompson, córką profesora Thompsona; bę­

dzie ją widział w kontekście jej znakomitego ojca i moż­

nej rodziny o ogromnych wpływach. Nigdy się nie uwolni 

od presji środowiska. Na pewno uzna, że jako lekarz jest 

do niczego. 

Znowu pochyliła się nad notatnikiem. Nie chciała pa­

trzeć na Zacha, nie chciała go widzieć. Przecież tylko 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

17 

wtedy będzie mogła jako tako pracować, kiedy nie będzie 

go miała przed oczami. Znowu coś przeoczyła i dopiero 

szelest składanych papierów przywołał ją do porządku. 

Wszyscy zaczęli wstawać i kierować się ku wyjściu. Wy­

kład dobiegł końca. Trzeba się zabrać do pracy. A Zach 

Jordan właśnie kierował się w jej stronę... 

Wstała i mocno przycisnęła do piersi notatnik. Miała 

nadzieję, że nikt z nowych kolegów ich nie obserwuje. 

- Witaj, Keely. - Odezwał się takim tonem, że nie 

miała wątpliwości, że ją poznał. 

Była tak zmieszana, że zupełnie nie wiedziała, co po­

wiedzieć. Przepraszam, że nie słuchałam twojego wykła­

du? A może: Przepraszam, że ci się wtedy oświadczyłam? 

- Dzień dobry, doktorze - wybąkała, a on natychmiast 

ją poprawił: 

- Mam na imię Zach. Wszyscy na oddziale mówimy 

sobie po imieniu. - Uśmiechnął się i nieco nabrała otuchy. 

- Nie wiedziałam, że tu pracujesz - powiedziała, od­

rzucając z czoła kosmyk włosów. - Trochę mnie to zasko­

czyło. 

- Czy to była nieprzyjemna niespodzianka? - zapytał 

takim tonem, że ugięły się pod nią kolana. 

- Nie, dlaczego? - zaprzeczyła słabym głosem. - Dla­

czego miałaby być nieprzyjemna? 

Sama mogła sobie najlepiej odpowiedzieć na to pyta­

nie... Już samo przebywanie z nim w jednym pomiesz­

czeniu uniemożliwiało jej normalne funkcjonowanie. A co 

dopiero pracę. 

Zach przez chwilę patrzył na nią w milczeniu. 
- Jak się tutaj znalazłaś? - zapytał w końcu. - Tak da­

leko od domu, od rodziny... 

O to jej właśnie chodziło; chciała znaleźć się jak naj-

background image

18 

SARAH MORGAN 

dalej od domu i od rodziny; dlatego wybrała szpital w Lake 

District. Tego jednak nie mogła mu powiedzieć. 

- Po sześciu latach w Londynie potrzebowałam zmia­

ny - wyjaśniła z pozorną swobodą - a ponadto lubię góry. 

Czuła, że się rumieni. Zach zawsze czytał w jej my­

ślach. Czyżby teraz też domyślał się prawdy? Czy już wie, 

że prawdziwym powodem jej przyjazdu była chęć prowa­

dzenia życia z dala od wszechmocnej rodziny? Życia na 

własny rachunek? 

- Rozumiem - rzekł wolno Zach i nagle zmienił temat. 

- Jak się miewa profesor i bliźniaki? 

Uśmiechnęła się z przymusem. 

- Doskonale - odparła. - Wszystkim świetnie się po­

wodzi. 

- Od pewnego czasu nie mam kontaktu ze Stephenem 

- ciągnął Zach - ale myślę, że zrobił karierę. 

Pewnie. Jak każdy członek jej rodziny. 

- Jest immunologiem, ma tytuł profesora. - Z ust Kee-

ly nie schodził uśmiech. 

- A Eleanor? - pytał dalej Zach. 
- Jest ordynatorem oddziału onkologicznego w Lon­

dynie - z wysiłkiem odrzekła Keelly. 

Przestała się uśmiechać, ale Zach tego nie zauważył. 

- A profesor? Przeszedł na emeryturę? 

Teraz nawet ona musiała się uśmiechnąć. 
- Tata? Na emeryturze? Daj spokój! On nigdy tego nie 

zrobi! Praca to całe jego życie. 

- Wiem. - Uśmiechnął się również i skupił błękitne 

spojrzenie na swojej rozmówczyni. 

- A ty, Keely? Jaką drogę obierzesz? 
Czy ma mu wyznać prawdę? Że nie ma pojęcia i że nic 

jej to nie obchodzi? I że całe to gadanie o planowaniu 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

19 

kariery przyprawiają o mdłości? Nie, tego powiedzieć mu 

nie może. Pomyśli, że zwariowała. Przecież Zach jest taki 

sam jak lekarze z jej rodziny. Chłodny, opanowany, sku­

teczny; tacy ludzie nie mają rozterek duchowych i nie 

lubią ich u innych. A oni mają przecież razem pracować... 

Zach na pewno nigdy nie miał wątpliwości. Zawsze 

szedł przed siebie z góry wytyczoną drogą. Nie może mu 

powiedzieć, że wcale nawet nie jest pewna, czy przez całe 

życie chce pracować w szpitalu. 

- Teraz czeka mnie sześć miesięcy tutaj, u was - oz­

najmiła z udanym entuzjazmem - a potem zamierzam po­

ważnie zająć się kardiologią. Zawsze mnie to fascynowało, 

no i w naszej rodzinie nie ma jeszcze kardiologa. 

- Rozumiem - powtórzył i przez chwilę wydawało jej 

się, że ją przejrzał i wie, że nie jest z nim całkiem szczera. 

- Myślisz, że ci się spodoba u nas na urazówce? 

- zapytał, a jej przyszło do głowy, że powątpiewa w jej 

kwalifikacje. 

- Oczywiście! - wykrzyknęła z udanym zachwytem. 

- To musi być wspaniała praca. 

Przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu. 
- W takim razie - odezwał się potem - życzę powo­

dzenia, a gdybyś miała jakieś problemy czy kłopoty albo 

chciała o coś zapytać, od razu zwracaj się do mnie. 

Od razu widać, że nie jest przekonany i przypuszcza, 

że ona nie da sobie rady. Chętnie pomoże córce profesora. 

- Dziękuję, ale jakoś sobie poradzę - odparła uprzej­

mie. - Zawsze chciałam pracować przy nagłych przypad­

kach i chyba nie powinno być większych problemów. 

Na jego twarzy dostrzegła lekkie rozbawienie. 
- Jak widzę, nic się nie zmieniłaś. 

Czy on jest ślepy? 

background image

20 

SARAH MORGAN 

- Bardzo się zmieniłam! - oświadczyła podniesionym 

głosem i szybko rozejrzała się dokoła. To okropne usły­

szeć, że człowiek nic się nie zmienił od czasu, kiedy był 

nieopierzoną szesnastolatką. - Przecież jak mnie ostatni 

raz widziałeś, byłam chuda, nie miałam piersi i nosiłam 

długie włosy. 

Zach roześmiał się. 
- Nie miałem na myśli twojego wyglądu - wyjaśnił. 

- Myślałem o charakterze. Zawsze tryskałaś energią i by­

łaś pozytywnie nastawiona do życia. Mam nadzieję, że 

praca na naszym oddziale cię nie zniechęci. Jest bardzo 

trudna i psychicznie wyczerpująca. 

- Przestań mnie tak traktować! - To straszne, że on 

stale widzi w niej małą, rozpieszczoną dziewczynkę, którą 

wszyscy traktują jak zabawkę. - Dam sobie radę. Jestem 

lekarzem, a nie dzieckiem, które oczekuje pomocy od star­

szych i silniejszych. 

- Wiem. - Uśmiechnął się znowu, rozbawiony zapal-

czywością, z jaką wystąpiła w obronie swojej dorosłości. 
- Wiem, tylko jest mi trochę trudno przyzwyczaić się do 

tej myśli. 

Tego właśnie się spodziewała. Gdy tylko go zobaczyła 

w sali wykładowej, od razu pomyślała, że będą z tym 

problemy. Mocniej przycisnęła notatnik do piersi i zmie­

niła temat. 

- Od jak dawna tu pracujesz? - zapytała. 
- Dwa lata. Od roku mam pod swoją opieką młodszych 

lekarzy. Jestem konsultantem. 

Trochę wcześnie jak na jego wiek, ale cóż, Zach, po­

dobnie jak jej rodzeństwo, jest bardzo zdolny. Nawet wię­

cej, Zach jest najlepszy; Stephen nieraz się dręczył, że 

otrzymał na egzaminie niższą od niego notę. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

21 

- Chyba nie będziemy się widywać zbyt często - za­

uważyła z nadzieją w głosie. - O ile wiem, na oddziale 

jest czterech konsultantów. 

Jednym zdaniem rozwiał jej nadzieje. 
- Jesteś w mojej grupie. 
Zrobiło jej się słabo, zupełnie jakby ustało bicie serca. 

Ona nie może z nim pracować; nie może codziennie go 

widywać, bo w jego obecności głupieje i robi się całkowi­

cie nieprzydatna. Ostatnie kilka minut spędzonych w jego 

towarzystwie wystarczająco dobitnie udowodniło jej, że 

Zach działa na nią tak samo silnie jak dawniej, a on sam 

przed chwilą oświadczył, że jest mu trudno pogodzić się 

z myślą, że wydoroślała. Jednym słowem, on w dalszym 

ciągu widzi w niej egzaltowaną nastolatkę, która kiedyś 

wyznała mu miłość. Postanowiła wszystko raz na zawsze 

wyjaśnić. Zaczepnie uniosła głowę. 

- Posłuchaj... - zaczęła i oblała się rumieńcem. - Po­

słuchaj, jeśli chodzi o to, co wydarzyło się wtedy, kiedy 

miałam szesnaście lat... 

Twarz Zacha nie drgnęła; może tylko w jego oczach 

pojawiły się iskierki. 

- Nic nie pamiętam - powiedział tylko. 

Najwyraźniej próbuje udawać, że zapomniał. 
- To bardzo miło z twojej strony - brnęła dalej Keely 

- ale chciałam cię przeprosić. Już dawno chciałam to zro­

bić, ale nie miałam okazji. 

Musi załatwić tę sprawę, tylko w ten sposób może 

w ogóle próbować ułożyć sobie z nim stosunki. 

- Nie masz mnie za co przepraszać. - W jego głosie 

brzmiał niczym niezmącony spokój. 

- Jak możesz tak mówić? - Nie wytrzymała i dopuści­

ła do siebie emocje. - Przecież ja... ja wtedy... 

background image

22 

SARAH MORGAN 

- Zakochałaś się we mnie - dokończył łagodnie i do­

dał: - To się zdarza, nie ma w tym nic nagannego. 

- Naprawdę tak myślisz? - Uniosła na niego lekko 

zdziwione oczy. - Sądzisz, że to nam teraz nie przeszkodzi 

w pracy? 

Ciemne brwi Zacha podjechały do góry. 

- Dlaczego miałoby przeszkodzić? W żadnym razie. 

Chyba że znowu zamierzasz się we mnie zakochać. 

Pomyślała, że to więcej niż prawdopodobne, ale udało 

jej się roześmiać w miarę swobodnie. 

- Ani myślę! Takie dziecinady mam już za sobą! 

Nawet jeśli to niezupełnie prawda, on musi w to uwie­

rzyć. 

- W takim razie problem mamy z głowy. - Wyciągnął 

do niej rękę. - Witamy na oddziale, pani doktor - rzekł 

uroczyście. 

Kiedy odszedł, stała jeszcze przez dłuższą chwilę, pa­

trząc w ślad za nim. Zach w wieku dwudziestu czterech 

lat był bardzo przystojny; teraz miał lat trzydzieści dwa 

i był niesamowicie atrakcyjny. Tym bardziej powinna 

mieć się na baczności. Nie popełni już tamtego błędu 

sprzed lat i nie straci dla niego głowy. Jest dorosła i umie 

nad sobą panować. Nie zakocha się w Zachu, nie zakocha 

się w nim już nigdy... 

Doktor Jordan opuścił salę wykładową i wolnym kro­

kiem udał się na oddział nagłych wypadków. Myśl o Keely 
nie opuszczała go ani na chwilę. Nie mógł uwierzyć, że 
to naprawdę ona. 

Kiedy ją widział ostatni raz, była wesołą, żywą, rozga­

daną dziewczynką. Zawsze się zastanawiał, jak ktoś taki 
mógł się urodzić w rodzinie Thompsonów. W niczym nie 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

23 

przypominała ani ojca, ani matki, ani starszego rodzeń­

stwa. Eleanor i Stephen byli odbiciem rodziców. Sztywni, 

akuratni, ważący każde słowo. Natomiast Keely... 

Zach uśmiechnął się do siebie na wspomnienie chudej 

nastolatki, bezpośredniej i stale roześmianej. Siostra i brat 

nieraz zwracali jej uwagę i zarzucali niestosowne zacho­

wanie. Nic dziwnego, zupełnie do nich nie pasowała. 

Wszedł do gabinetu i odłożył notatki do szafy. Keely 

musiała z czasem bardzo się zmienić, skoro tak serio myśli 
0 dalszej karierze zawodowej. Kardiologia to prawdziwe 

wyzwanie. Nic dziwnego, skoro się pochodzi z tak ambit­

nej rodziny... 

Wzruszył ramionami. A zapowiadało się, że najmłod­

sza córka profesora Thompsona będzie zupełnie inna. 

Zach jakoś nigdy nie widział jej w roli osoby polującej na 

stanowiska i zaszczyty. Trudno, chyba się pomylił. 

Zasiadł do komputera, sprawdził pocztę elektroniczną 

i

 zapatrzył się w ośnieżone szczyty za oknem. Kochał ten 

widok. Lubił to miejsce i czuł się tu dobrze. Ciekawe, jak 

to wszystko odbierze Keely? Przypomniał sobie jej entu­

zjazm i to, jak rwała się do pracy; przypomniał sobie jej 

zmieszanie na jego widok i gorliwość, z jaką mu tłuma­

czyła, że nie jest już tamtą nastolatką sprzed lat. 

Czyżby się obawiała, że stale widzi w niej dziecko? 
A on... Czy on naprawdę tak właśnie ją postrzegał? 

Szczerze, sam przed sobą, musiał wyznać, że to niepra­

wda. Nie miał pewności, czy to najbardziej odpowiednie 

miejsce dla kogoś tak wrażliwego i prostolinijnego jak 

Keely. Niezupełnie jednak rozumiał powody swego nie­

pokoju. Chyba jednak nie chodzi mu o to, że Keely jest 

za młoda... Rodzaj pracy oddziału, na którym pracowali, 

konieczność jazdy pogotowiem ratunkowym na miejsce 

background image

24 

SARAH MORGAN 

wypadku, oglądanie scen, do których on sam, przy całym 

swoim doświadczeniu, nigdy sienie przyzwyczaił, nie jest 

odpowiednie dla istoty tak pięknej wewnętrznie i... zew­

nętrznie. 

Musiał ją chronić i chciał to czynić. 

Nic dziwnego, że tak bardzo spodobała się Seanowi. 

Miała nie tylko zgrabną sylwetkę i śliczną buzię; było 

w niej jeszcze coś więcej: cudowny uśmiech i wewnętrzne 

światło, i ciepło, które roztaczała wokół. I coś niewyobra­

żalnie kojącego, czego Zach nie potrafił, nazwać. 

Takie miejsce jak to może ją zniszczyć. Keely, ze swoją 

wrażliwością i gotowością do poświęceń, może nie wy­

trzymać tak wielkiego nagromadzenia ludzkiego cierpie­

nia. Dlatego on, Zach, musi na nią uważać. 

Pod koniec tygodnia była u kresu wytrzymałości. Zach 

zachowywał się okropnie. Wszyscy młodzi lekarze mieli 

absolutną swobodę w podejmowaniu decyzji i dopiero 

kiedy bezpośrednio zwracali się o pomoc do kogoś bar­

dziej doświadczonego, otrzymywali ją. 

W jej przypadku było zupełnie inaczej. Zach nie odstę­

pował jej ani na krok, stale gotów pomagać i ułatwiać 

pracę. Nie miał zaufania do jej umiejętności i wcale tego 

nie krył. A przecież ona świetnie dawałaby sobie radę, 

gdyby jej tylko na to pozwolił. Musi z nim porozmawiać. 

Tylko kiedy? Na oddziale stale coś się dzieje i nie ma 

czasu na pogawędki. Może dzisiaj uda jej się zamienić 

z nim kilka słów. Właśnie się zastanawiała, jak zacząć tę 

krępującą rozmowę, kiedy wezwano ją i Adama do sali 

reanimacyjnej. W kilka sekund później przybył Zach. 

- Co tutaj mamy? - zapytał, pochylając się nad przy­

wiezionym właśnie przez karetkę pacjentem. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

25 

- Dwudziestopięcioletni mężczyzna - zameldowała 

natychmiast pielęgniarka, Nicky. - Nieprzytomny. Prze­

dawkowanie, nie wiemy na razie, co wziął. Kolega znalazł 

go w domu. Ostatnio miewał stany depresji, ale nikt nie 

wie, co brał. W karetce zabezpieczono mu drogi oddecho­

we, żeby się nie udusił. 

Zach zaczął starannie badać pacjenta. 
- Brak odruchu wymiotnego - zawyrokował po chwi­

li. - Podajcie mu tlen. 

Keely nie mogła oderwać wzroku od jego opanowa­

nych, stanowczych ruchów. Zach działał szybko i sku­

tecznie. Dałaby wszystko za to, by kiedyś, w przyszłości 

też taka być. 

- Ma zniesione reakcje na dotyk i światło, rozszerzone 

źrenice - ciągnął doktor Jordan. - Czy ktoś z kolegów ma 

jakieś sugestie co do środka, jaki pacjent mógł wziąć? 

Skierował wzrok na Adama i Keely przygryzła usta. 

Pominął ją, zupełnie jakby jej tu nie było. Jakby nie wie­

rzył, że ona też może mieć „jakieś sugestie". 

Odczekała chwilę, dając koledze szansę na odpowiedź, 

a ponieważ Adam milczał, odezwała się: 

- Sądzę, że to mogą być środki psychotoniczne. - Jej 

głos lekko zadrżał i dla dodania sobie odwagi wysoko 

uniosła głowę. 

W oczach Zacha dostrzegła zdziwienie. 

- Bardzo możliwe - powiedział, niepewny, czy ma ją 

pytać dalej. 

- Oczywiście, ostateczną odpowiedź da dopiero bada­

nie krwi - ciągnęła. - Trzeba mu zrobić morfologię, testy 

na obecność cukru i środków farmakologicznych... - Zła­

pała oddech i urwała w obawie, że Zach zwróci jej uwagę, 

że odzywa się nie pytana. 

background image

26 

SARAH MORGAN 

Zapadła cisza, a potem na jego twarzy ukazał się 

uśmiech. 

- Zaraz przeprowadzimy testy, a teraz - zwrócił się do 

młodziutkiej praktykantki - czy może mi siostra powie­

dzieć, jaki pacjent ma puls i ciśnienie krwi? 

Młoda pielęgniarka skinęła głową. 

- Puls sto dziesięć, ciśnienie siedemdziesiąt na pięć­

dziesiąt - odpowiedziała i pytająco spojrzała na lekarza. 

- Co to są środki psychotoniczne, panie doktorze? 

Zach ruchem głowy wskazał jej Keely. 
- Doktor Thompson pani wyjaśni - odparł krótko. 

Czyżby chciał się przekonać, jak rozległe są jej wiado­

mości? 

- To rodzaj leków psychotropowych - wyjaśniła spo­

kojnie Keely. - Wywołują swoisty tonizujący wpływ na 

ośrodkowy układ nerwowy. Wzmagają aktywność umy­

słową, ale w przypadku przedawkowania mogą być bar­

dzo niebezpieczne. 

Zach przeniósł wzrok na Nicky. 

- Ma częstoskurcz, bardzo niskie ciśnienie, suchą i go­

rącą skórę. Zmierz mu temperaturę. Keely chyba ma rację, 

to psychotropy. A co ty o tym myślisz, Nicky? 

Pielęgniarka sięgnęła po termometr. 

- Ty jesteś lekarzem, Zach. 
- Dotąd ci to nie przeszkadzało w wypowiadaniu opi­

nii. 

Nicky była bardzo doświadczoną i bardzo pomocną 

pielęgniarką. 

- Czy wiemy coś o pacjencie? - pytał dalej Zach. -

Kim jest, gdzie mieszka? 

- Kolega zostawił jego dane w rejestracji - odparła 

Nicky i posłała tam młodą pielęgniarkę stażystkę. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

27 

- Trzeba wezwać internistę. - Zach znowu pochylił się 

nad pacjentem. -i anestezjologa. O, już jest. Witaj, Doug. 

Doug podszedł do nich szybkim krokiem. 
- Co się stało? 
- Przedawkowanie - wyjaśnił Zach. - Dokładnie nie 

wiemy jeszcze, co wziął, ale obstawiamy psychotropy. 

Nowo przybyły uniósł oczy do nieba. 
- Cholerna trucizna. 

- Nie ma odruchu wymiotnego - ciągnął Zach. - Trze­

ba mu będzie zrobić płukanie żołądka, zaraz go zaintubu-

jemy. 

Doug zmrużył oczy. 
- Jak rozumiem, używasz liczby mnogiej tylko przez 

grzeczność, a tak naprawdę to ja go zaintubuję. 

Zach skinął głową. 
- No tak. Nie zamierzam nikomu niszczyć strun gło­

sowych, jeśli nie muszę tego robić. 

Anestezjolog zmarszczył czoło i sięgnął po plastikowe 

rurki. 

- Czy nie jest za późno na płukanie żołądka? - zapytał 

jeszcze. - Kiedy on się tego nałykał? 

- Znajomi widzieli się z nim dwie godziny temu 

i wszystko było jeszcze w porządku - wyjaśnił Zach. -

Musimy spróbować. Dam mu też węgiel. 

- Ty tu jesteś szefem. - Doug sprawnie wprowadził 

rurkę do gardła pacjenta, uważając przy tym, by płyn nie 

dostał się do płuc. 

Zach uniósł wzrok na Nicky. 
- Teraz podamy mu przez kroplówkę węgiel i zrobimy 

EKG. 

Keely była pod wrażeniem. Pracowali jak dobrze naoli­

wiona maszyna, porozumiewając się bez słów. Widać było, 

background image

28 

SARAH MORGAN 

że cała trójka personelu medycznego ma za sobą lata pra­

ktyki i jest niezwykle zgrana. Panna Thompson dałaby 

wiele, żeby z czasem stanowić mały trybik takiego ze­

społu. 

- Ma zatrzymanie moczu - oświadczyła Nicky. 
- To normalne w przypadku przedawkowania podo­

bnych środków. - Zach nawet na nią nie spojrzał. - Uciś-

nij mu podbrzusze, a jak nie zareaguje, założymy cewnik. 

Jak tam EKG? 

Zerknął przez ramię i zmarszczył czoło. 
- Chyba diagnoza Keely była prawidłowa. 
Jakby na potwierdzenie jego słów w progu ukazała się 

młoda pielęgniarka. 

- Rozmawiałam z internistą - zakomunikowała. - Pa­

cjent wziął leki psychotropowe. 

Zach spojrzał na Keely. 
- Miałaś rację, dobra robota. 
Pochwała brzmiąca w jego głosie sprawiła, że na jej 

policzkach pojawiły się rumieńce. Keely zmieszała się 

i spuściła oczy. Może pewnego dnia i ona będzie prawdzi­

wym lekarzem... Może to tylko kwestia doświadczenia. 

Zach znowu zwrócił się ku aparaturze do EKG. 
- Zamierzasz zostać kardiologiem, Keely. Czy mogła­

byś odczytać ten wynik? 

Podał jej wydruk i chwilkę odczekał. 

- Obniżenie napięcia na zespołach, przedłużone inter­

wały i... 

- Bardzo dobrze - skwitował Zach. - Tak jak w przy­

padku przedawkowania tego rodzaju lekami. Podamy mu 

teraz ośmioprocentowy roztwór dwuwęglanu sodu. 

Nicky natychmiast wykonała polecenie, a Zach zwrócił 

się do Adama: 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

29 

- Pacjent musi mieć stale monitorowane serce. Proszę 

mnie połączyć z kardiologią, chcę z nimi zamienić kilka 

słów. 

W pół godziny później sytuacja została opanowana, 

a pacjent przewieziony na oddział szpitalny. 

- Czy on... przeżyje? - Młodziutka pielęgniarka z lę­

kiem spojrzała na Zacha. W oczach miała łzy. 

Skinął głową. 
- Pewnie tak, a potem pewnie zaraz zrobi to samo. 

Zach dołączył zapis EKG do danych pacjenta i odłożył 

kartę. 

- Jest pan niesamowity, panie doktorze. - W oczach 

dziewczyny ukazał się niekłamany podziw. - Uratował 

pan mu życie, od razu wiedział pan, co robić. 

Keely doskonale ją rozumiała. Zach we wszystkich wzbu­

dzał szacunek sposobem, w jaki obchodził się z chorymi. 

Jego umiejętności i niczym niezmącony spokój robiły 

ogromne wrażenie. Przy nim każdy czuł się bezpiecznie. 

Keely zaciekawiła się, jak Zach zareaguje na cielęce 

spojrzenie dziewczyny. Może go wyprowadzi z równowa­

gi i powie jej coś nieprzyjemnego? Nie, to nie w jego 

stylu. Dawny Zach nigdy by tak nie postąpił. 

Dawny Zach... Trudno nie zauważyć, że się zmienił. 

Jakby spoważniał, zrobił się bardziej sceptyczny; może 

z czasem zgorzkniał, może życie nauczyło go cynizmu? 

Coś się z nim stało, ale co? 
- Ratowanie ludzkiego życia należy do naszych obo­

wiązków. Mamy do czynienia z wypadkami i sytuacjami, 

w których liczy się przede wszystkim czas - odparł ze 

stoickim spokojem Zach. - Każdy na moim miejscu zro­

biłby to samo. 

Na twarzy praktykantki odmalowało się niedowierza-

background image

30 

SARAH MORGAN 

nie. Widać było, że woli wierzyć w nadprzyrodzone zdol­

ności Zacha. Ktoś tak przystojny jak on musi być na do­

datek cudotwórcą. 

Doświadczona Nicky postanowiła przerwać tę scenę. 
- Zejdź teraz na izbę przyjęć - zareagowała ostro. -

Jesteś tam potrzebna. - I nie dając młodszej koleżance 

czasu na odpowiedź, niemal wypchnęła ją na korytarz. 

Zach nie zauważył całego incydentu. Wydał ostatnie 

polecenia i poszedł porozmawiać z przyjaciółmi pacjenta, 

czekającymi w przyległym pomieszczeniu. 

Keely wymieniła znaczące spojrzenia z Nicky. 

- Czy on na wszystkich robi takie wrażenie? - zapy­

tała ściszonym głosem. 

Pielęgniarka zabrała się do porządkowania sprzętu. 
- Na kobietach wszystkich, bez wyjątku - przytaknęła. 

- Potem czeka je srogie rozczarowanie, kiedy się okazuje, 

że żadną nie jest zainteresowany. 

Keely zrobiła obojętną minę. 

- Doprawdy? - spytała takim samym głosem. - Żadną? 

Nicky przyjrzała jej się uważnie, a potem pokręciła 

głową. 

- Nigdy, żadną - potwierdziła. - A co, ty też...? 

Keely zaczerwieniła się gwałtownie. 

- Co ja? Co masz na myśli? - spytała zaczepnym to­

nem. 

W głosie Nicky zabrzmiała powaga. 

- Poznaję ten wyraz twarzy. Widziałam to już tyle razy... 

Nie zakochuj się w nim, dobrze ci radzę. Złamie ci serce. 

Keely oblizała spieczone wargi. 

- Dużo kobiet się w nim kochało? 

Pielęgniarka spojrzała na nią spod oka. 
- A jak myślisz? Jak Zach idzie ulicą, to kobiety wykrę-

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

31 

cają sobie szyje, żeby się za nim obejrzeć. Wiesz, jaki jest 

przystojny. Do tego ma ten niezwykły sposób bycia, wzbu­

dza zaufanie, jest pewny siebie i... no, trudno mu się 

oprzeć. Nic dziwnego, że kobiety kochają się w nim na 

zabój. 

- Jest żonaty? 

Keely ugryzła się w język, ale było już za późno. Nicky 

zaś nagle zrobiła się zamknięta i nieprzystępna. 

- Nie powinnam mówić o życiu prywatnym doktora 

Jordana - odezwała się po chwili. - To nie wypada, jeste­

śmy w pracy. Ale uwierz mi, szkoda zachodu, on jest nie 

do zdobycia. 

Ciekawe tylko, dlaczego nie odpowiedziała wprost na 

jej pytanie? 

- Zapomnij o nim - dodała Nicky. - To tylko kolega 

z pracy i niech tak zostanie. Radzę ci dla twojego własne­

go dobra. Po co masz cierpieć. 

Schowała laryngoskop i wziernik i zbierała się do ode­

jścia. 

Keely stała zamyślona. Dobre rady Nicky przyszły za 

późno o osiem lat. Machinalnie zdjęła gumowe rękawicz­

ki i wrzuciła je do kosza. Zakochała się w tym mężczyźnie 

od pierwszego wejrzenia i wszystko wskazywało na to, że 

z czasem wcale jej nie przeszło. Przeciwnie, już sam wi­

dok Zacha sprawiał, że kula ziemska przestawała się krę­

cić, a gwiazdy zaczynały spadać jej na głowę. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

- Może gdzieś wpadniemy? - Nicky otworzyła szafkę 

i wyjęła z niej płaszcz i torebkę. - Niedaleko jest fajny 

pub, zaraz po drugiej stronie ulicy. Dobre napoje, mili 

ludzie, barman całkiem do rzeczy... 

Keely puściła do niej oko. 

- Przekonałaś mnie, idziemy. 

Po takim dniu rzeczywiście można się czegoś napić. 

A jeśli do tego barman jest „do rzeczy"... Przy odrobinie 

szczęścia może na chwilę uda jej się zapomnieć o Zachu. 

- Powiem tylko Fionie i Adamowi - dorzuciła Nicky, 

wkładając płaszcz. - Pewnie z nami pójdą. 

- A Zach? - niewinnie zapytała Keely i wcale nie za­

brzmiało to niewinnie. 

Nicky przecząco pokręciła głową. 

- Zach nie. On nigdy nigdzie z nami nie chodzi. Zre­

sztą ostrzegałam cię... 

Keely z uśmiechem zarzuciła szal. 

- Tylko zapytałam, przecież razem pracujemy. 

Nicky otworzyła drzwi wiodące na korytarz. 
- Tak. Pracujemy razem - powiedziała dobitnie - i to 

wszystko. Zach pozasłużbowo z nikim się nie spotyka. 

A to dlaczego? Bardzo ciekawe. Szkoda, że nie wypada 

zapytać. Keely podążyła korytarzem za koleżanką. Wstą­

pili po Fionę i Adama i we czwórkę wyszli z budynku 

wprost w mroźny styczniowy wieczór. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

33 

W lokalu panował półmrok, było ciepło i przytulnie. 

Nie tak jak w chłodnym, nieprzyjaznym, wynajętym mie­

szkaniu Keely. 

- Muszę sobie znaleźć coś lepszego - westchnęła, po­

pijając sok ze szklanki i podsuwając Nicky talerzyk 

z chrupkami. - Nie miałam czasu szukać i wzięłam byle 

co. W rezultacie mieszkam byle jak, a do tego mój gospo­

darz jest dość... męczący. 

Adam sięgnął po puszkę piwa. 

- My z żoną wynajęliśmy na razie dom w Ambleside, 

potem zobaczymy. A ty, Fiona? 

Fiona otworzyła nową torebkę chrupek. 

- Ja mieszkam u ciotki, dziesięć minut drogi od szpi­

tala. To bardzo fajna osoba, dobrze nam razem. A wiecie, 

gdzie mieszka reszta kolegów? 

Nicky wyciągnęła dłonie w stronę kominka. 

- Sean, nasz szef, mieszka z żoną i trójką dzieci 

w przerobionej stodole niedaleko szpitala. Zoe, przełożo­

na pielęgniarek, mieszka w Ambleside ze swoim chłopa­

kiem, a ja z mężem mam domek dziesięć minut stąd, pod 

Langdales. 

Keely rozmarzyła się. 

- Bardzo bym chciała znaleźć coś ładnego poza mia­

stem. Na razie cisnę się w pokoiku przy hałaśliwej ulicy 

w samym centrum. Marzą mi się wzgórza, łąki, owiecz­

ki... A do tego ogród i wielkie śniegi w zimie, przez które 

nie można dojechać do pracy... - Uśmiechnęła się i napiła 

soku. 

- Jednym słowem, coś całkiem niepraktycznego! 
- Całkowicie - przytaknęła Keely. - Taka właśnie je­

stem. A poważnie, przyjechałam tutaj, bo miałam dość 

wielkiego miasta. Dość się namieszkałam w Londynie. 

background image

34 

SARAH MORGAN 

- A dlaczego właśnie wybrałaś Lakes? 

Keely nie od razu odpowiedziała. 

- Wasz szpital ma dobrą opinię, a do tego... tutaj jest 

gdzie pochodzić. Uwielbiam chodzić po górach. 

Tak naprawdę, głównym powodem była chęć ucieczki 

od rodzinnego klanu. Potrzeba zaczerpnięcia oddechu i -

życia na własny rachunek. 

- Ja też bardzo lubię wędrować - rzekła Nicky, znowu 

sięgając po chrupki. -i Sean. Dawniej był w wojsku, dla­

tego potrafi się wspinać. Zach też lubi takie wyprawy. 

Pewnie dlatego ma taką świetną sylwetkę... 
- Jak tylko znajdę chwilę czasu, rozejrzę się za czymś 

do wynajęcia. - Keely odsunęła od siebie myśl o wyglą­

dzie Zacha i zerknęła na zegarek. - A teraz już chyba 

pójdę. Muszę się jeszcze pouczyć. 

Fiona nie kryła zdziwienia. 
- Pouczyć? 

Keely skinęła głową. Są tacy mili, że im to powie. 

- Tak, muszę nad sobą popracować. Kiedy ostatni raz 

widziałam Zacha, miałam szesnaście lat i on stale widzi 

we mnie małą dziewczynkę. Postanowiłam zrobić na nim 

wrażenie. 

Nicky utkwiła w niej zdumione spojrzenie. 

- Miałaś szesnaście lat? - powtórzyła, odstawiając 

szklankę. - Jak ci się udało spotkać go tak wcześnie? 

- Studiował z moim bratem - wyjaśniła spokojnie Keely, 

ani słowem nie wspominając, że pracował również u jej ojca. 

Im mniej wiedzą o jej rodzinie, tym lepiej. - Nieraz do nas 

przychodził. 

Fiona oblizała się. 
- Musiałaś za nim szaleć jako nastolatka. 

Keely nie podjęła tematu. Szaleje przecież i teraz. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

35 

- W każdym razie muszę być dobra, żeby we mnie 

uwierzył - oświadczyła swobodnie. 

Nicky zmarszczyła brwi. 

- Wcale nie, on już w ciebie wierzy. Zrobiłaś na nim 

wrażenie. Bezbłędnie się domyśliłaś, że ten facet nałykał 

się psychotropów. 

Adam lekko się zmieszał. 
- Ja za to się skompromitowałem - wyznał. - Nie wie­

działem, co mówić. To ja powinienem lecieć do domu 

i brać się do nauki. 

Keely zapatrzyła się w pustą szklankę. 

- Nie, on na ciebie nie patrzy jak na niedorostka - po­

wiedziała z żalem. 

Nicky przysunęła się do ognia. 
- Ja na twoim miejscu - oznajmiła z powagą - po prostu 

byłabym sobą. Po twoim dzisiejszym zachowaniu od razu 

widać, że będziesz znakomitym lekarzem. Jesteś opanowana, 

nie wpadasz w panikę, masz pogodę ducha i właściwie od­

nosisz się do pacjentów. Zach na pewno to zauważy. 

- Czy aby na pewno? 

Keely poważnie w to wątpiła. Całe jego dotychczasowe 

zachowanie świadczyło o tym, że nie ma do niej ani krzty 
zaufania i myśli, że powinien nie spuszczać jej z oka. 

Postanowiła odczekać jeszcze kilka dni, a potem osta­

tecznie się z nim rozmówić. 

- Kraksa na autostradzie. Sześć rozbitych samocho­

dów, są ofiary. Chciałbym, żebyś pojechał, Zach. - Sean 
rozejrzał się po obecnych w pokoju lekarskim. - I Keely 
- dorzucił. 

Już chciała się zerwać i biec do karetki, kiedy powstrzy­

mał ją głos Zacha. 

background image

36 

SARAH MORGAN 

- Keely nie. Wezmę Adama. 

Otworzyła usta, by zaprotestować, ale uznała, że Sean 

zrobi to za nią. Spojrzała na niego wymownie, ale nic 

takiego nie nastąpiło. Przeciwnie, Sean tylko skinął głową. 

- W porządku, my z Nicky zostaniemy tutaj i wszyst­

ko przygotujemy. Nicky, którą z pielęgniarek chcesz z ni­

mi wysłać? 

- Liz - odparła bez wahania zapytana i wszyscy nie­

zwłocznie ruszyli do swoich zajęć. 

Keely, dławiąc się ze wściekłości, zaczęła przygotowy­

wać salę reanimacyjną. Ofiar mogło być sporo. Po skoń­

czonej akcji ratunkowej postanowiła rozmówić się z Za­

chem. Doskonale wiedziała, dlaczego nie wziął jej do 

wypadku, ale chciała to usłyszeć z jego własnych ust. 

- Czy mogłabym z tobą porozmawiać? - zapytała. 

Nieco zdziwiony skinął głową i zaprosił ją do gabinetu. 
- Były jakieś ofiary śmiertelne? - zapytała po drodze, 

nie chcąc od razu przechodzić do sedna sprawy. Na kory­

tarzu ktoś niechcący mógł ich usłyszeć. 

Zach skinął głową. 

- Tak, dwie osoby. Zostały uwięzione w samochodzie 

i zginęły przed przybyciem karetki. Zawiniła, jak zwykle, 

zbyt duża szybkość i za małe odstępy między pojazdami. 

Weszli do gabinetu i Keely starannie zamknęła drzwi. 

Spojrzał na jej dłoń zaciśniętą na klamce. 

- O co ci chodzi? - zapytał zmęczonym głosem. 
- O ciebie, a raczej o sposób, w jaki mnie traktujesz 

- odparła bez ogródek. - Dlaczego to robisz, Zach? 

Nie zrozumiał; szeroko otworzył oczy. 

- Dlaczego robię co? 
- Nigdy o nic mnie nie pytasz, nie dopuszczasz mnie 

do poważniejszych przypadków, opiekujesz się mną jak 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

37 

niańka, a dzisiaj nie pozwoliłeś mi jechać do wypadku, 

chociaż Sean uważał, że temu podołam. - Wyliczyła 

wszystkie swoje krzywdy na palcach i wzięła głęboki od­

dech. - Wiem, że nie masz do mnie zaufania, ale sądzę, 

że mógłbyś mi dać szansę. 

Zapadła długa cisza, a potem Zach podszedł do okna 

i zapatrzył się w mrok. 

- Mam do ciebie zaufanie - powiedział. 
- Nie! - Podeszła do niego i zmusiła, żeby na nią spoj­

rzał. - Nigdy mi nie pozwalasz na samodzielne działanie, 

tak jak innym młodym lekarzom. 

Nerwowo przeczesał ręką włosy. 

- To nie dlatego, że ci nie ufam. 

Keely, zbita z tropu, zmarszczyła brwi. 

- W takim razie dlaczego się tak zachowujesz? Dla­

czego do niczego mnie nie dopuszczasz? Po prostu my­

ślisz, że nic nie umiem i tylko szkodzę. 

- To nieprawda - zaprzeczył tak stanowczo, że mu nie 

przerwała. - Wiem, że wiele umiesz i stawiasz właściwe 

diagnozy. 

- W takim razie dlaczego...? 
W jego niebieskich oczach ukazało się coś, czego dotąd 

w nich nie spostrzegła. 

- Nieraz nasza praca przebiega w bardzo trudnych wa­

runkach - zaczął poważnym głosem. - Na przykład, mu­

sisz podać środek przeciwbólowy osobie uwięzionej w sa­

mochodzie w każdej chwili grożącym wybuchem, masz 

do czynienia z ludźmi pokaleczonymi odłamkami szkła 

lub pociętymi przednią szybą... 

Przejęcie brzmiące w jego głosie sprawiły, że na chwilę 

swe pretensje uznała za dziecinne i nieuzasadnione. 

- Ale nie wahałeś się wysłać Adama - szepnęła. 

background image

38 

SARAH MORGAN 

Zach skinął głową. 

- Tak, wysłałem tam Adama. 
- Dlatego, że jest mężczyzną? - W jej głosie znowu 

zabrzmiał wyrzut. - Myślisz, że mężczyzna łatwiej zniesie 

stres? Niby dlaczego? Nie wiedziałam, że jesteś takim 

antyfeministą. 

Mruknął, ale zrozumiała sens jego słów. 

- Nie jestem antyfeministą. 

Riposta narzucała się sama. 

- To dlaczego nie wysłałeś do wypadku kobiety? 
- Nie wysłałem tam ciebie - powiedział, kładąc nacisk 

na ostatnie słowo. 

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że inną kobietę byś 

tam posłał? - Szeroko otworzyła oczy. 

Wytrzymał jej pełen napięcia wzrok. 

- Pewnie tak. 
- Bo stale uważasz mnie za dziecko? - spytała z go­

ryczą. 

- Nie, to nie ma nic wspólnego z twoim wiekiem. Już 

raczej z twoim charakterem. 

Poczuła nieprzyjemną suchość w ustach. 

- Co masz przeciwko... mojemu charakterowi? 
- Nic, absolutnie nic. - Zach przetarł ręką czoło. -

Masz cudowny charakter. 

Nic z tego nie rozumiała. 

- W takim razie, o co chodzi? 

Przysiadł na biurku i przyjrzał się uważnie stojącej 

przed nim dziewczynie. 

- O nic. Po prostu wiem, jak bardzo jesteś wrażliwa. 

O mało nie jęknęła. 
- To nie jest w porządku. Pamiętasz mnie z dzieciń­

stwa; teraz jestem dorosła i próbuję na serio wykonywać 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

39 

swoją pracę, ale ty mi w tym przeszkadzasz. A swoją dro­

gą, co cię obchodzi, czy coś ciężko przeżyję, czy nie? To 

moja sprawa. Nie masz powodu, żeby mnie chronić. 

Patrzył na nią bez zmrużenia powiek. 

- Mam powód, bo czuję się za ciebie odpowiedzialny. 
- Co? Niby dlaczego miałbyś być za mnie odpowie­

dzialny? - Nie posiadała się z oburzenia. 

- Ponieważ jesteś tu sama, daleko od rodziny... 

Nie mógł chyba użyć gorszego argumentu. 
- Jestem dorosła - powiedziała cichym głosem, w któ­

rym czaiła się groźba. -i zapewniam cię, że nie potrzebuję 

tatusia, żeby dać sobie radę. 

- Czy ty nie rozumiesz, że ja nie chcę cię narażać na 

coś, co może cię zranić? - zapytał udręczonym głosem. 

Patrzyła na niego, w dalszym ciągu nic nie rozumiejąc. 

- A Adama nie boisz się narażać? 

Zach parsknął śmiechem. 
- Dobre sobie! Pewnie, że nie. Adam da sobie radę. 
- Ja też - oznajmiła spokojnie. - Ja też dam sobie radę, 

bez względu na to, co sobie o mnie myślisz. Nie wiem, 

jaką mnie pamiętasz z dawnych lat, ale mogę cię zapew­

nić, że teraz jestem inna. Jestem dorosła i nie potrzebuję 

twojej opieki, pod żadnym względem. 

Zach zapatrzył się przed siebie. 
- Na urazówce widujemy nieraz straszne rzeczy. 

Keely odrzuciła włosy z czoła. 

- Jestem na to przygotowana. Proszę, Zach, nie bądź 

śmieszny. Przez ostatni tydzień chodziłeś za mną jak niań­

ka, o nic mnie nie pytałeś, a ja już nie jestem dzieckiem. 

To nie jest moja pierwsza praca. Bardzo mi utrudniasz 

sytuację. 

W jego oczach dostrzegła wyrzuty sumienia. 

background image

40 

SARAH MORGAN 

- Byłem aż tak okropny? 
- Gorzej, byłeś straszny! - Keely wbrew sobie uśmie­

chnęła się szeroko. - Ale gotowa jestem ci wybaczyć, jeśli 

przysięgniesz, że się zmienisz. 

Zrobił ku niej krok, wpatrzony w jej roześmianą buzię, 

jakby nareszcie próbował dostrzec obecną Keely i raz na 

zawsze zapomnieć o tamtej dziewczynce sprzed lat. 

- Moim jedynym celem było uchronienie cię przed 

najciemniejszymi stronami naszego zawodu - powiedział. 

- Wiem, że profesor chciałby, żebym nad tobą czuwał. 

- Na pewno - zgodziła się łagodnie - ale ponieważ ty 

sam nigdy nie robiłeś tego, czego chciał profesor, więc nie 

szukaj wymówek. Pamiętam, ile razy tata mówił, że jesteś 

najzdolniejszym i najbardziej niesubordynowanym leka­

rzem, z jakim miał okazję pracować. Zawsze mu się sprze­

ciwiałeś i miałeś własne zdanie. I zazwyczaj ponosiłeś te­

go konsekwencje. 

- Punkt dla ciebie. - Zach uśmiechnął się, wyraźnie 

odprężony. - Przestanę traktować się jak dziecko, ale pod 

jednym warunkiem. 

- Jakim? 

- Przyjdziesz do mnie zawsze, kiedy będziesz miała 

trudny dzień. Po prostu jak do przyjaciela, porozmawiać, 

wyrzucić z siebie to, co cię gnębi. Każdy z nas kogoś 

takiego potrzebuje. Chciałbym mieć pewność, że nie tłu­

misz wszystkiego w sobie, bo próbujesz sobie dowieść, 

jaka jesteś samodzielna. 

- Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, że nigdy 

niczego nie tłumię. - Zarumieniła się, ale postanowiła raz 

na zawsze sprawę wyjaśnić. - Gdyby tak było, nie wyzna­

łabym ci wtedy miłości, tylko zostawiła tę wiadomość dla 

siebie. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

41 

Kąciki jego ust drgnęły. 

- Nie sądziłem, że znowu zechcesz o tym mówić. 
- Jesteś bardzo dyskretny i dziękuję ci za to, bo to dla 

mnie dość krępujące. Postanowiłam cię jednak przeprosić 

i zakończyć tamtą sprawę. 

- Nie musisz mnie za nic przepraszać, mówiłem ci już. 

- Zach, ja ci wyznałam, że cię kocham! 

Zmrużył niebieskie oczy. 
- Bardzo mi to pochlebiło, kochanie. 

Kochanie... Serce zabiło jej jak szalone i natychmiast 

je uspokoiła: Zach nie powiedział tego „w ten sposób". 

Chrząknęła dla dodania sobie odwagi i mówiła dalej: 
- A jednak cię przepraszam za to, że zachowałam się 

jak idiotka i postawiłam cię w głupiej sytuacji. 

- Dla mnie to wcale nie była głupia sytuacja. 

Spojrzała w jego oczy... Zakręciło jej się w głowie. 

Dlaczego on tak na nią działa? Dlaczego? Nigdy więcej 

nie popełni tego błędu! Nie zakocha się w nim po raz 

drugi. 

- W taki razie umowa stoi - odezwała się, przezwy­

ciężając oszołomienie, w jakie ją wprawił. - Od tej chwili 

traktujesz mnie jak osobę dorosłą i raz na zawsze zapomi­

nasz, że kiedyś nosiłam kucyki i wyznałam ci, że cię ko­

cham. 

Z powagą skinął głową. 

- Zgoda. Ale, a propos, bez kucyków wyglądasz jesz­

cze ładniej. 

Na kilka sekund ich oczy spotkały się i wyobraźnia 

Keely natychmiast zaczęła działać: patrzą tak sobie z Za­

chem w oczy i on jej mówi, jak bardzo ją kocha... 

Ona naprawdę zwariowała! 

- Chyba już pójdę, muszę wracać do pracy. 

background image

42 

SARAH MORGAN 

Wyszła i dopiero na korytarzu pozwoliła sobie na lu­

ksus głębokiego westchnienia. Praca z tym mężczyzną bę­

dzie koszmarem. Mimo upływu czasu w jego obecności 

jej hormony stale zachowują się tak samo jak wtedy, kiedy 

miała szesnaście lat. Po prostu nie może znajdować się 

w tym samym pomieszczeniu co Zach, bo natychmiast 

budzą się w niej bardzo prozaiczne pragnienia. A to sta­

nowi pewien problem. 

Nie mogła dostrzec złamania. 
Wpatrywała się w zdjęcie, aż bolały ją oczy, i nic nie 

widziała. A przecież podczas badania pacjentki wszystko 

wydawało się jasne. Ręka w nadgarstku była złamana. 

W takim razie dlaczego na rentgenowskim zdjęciu nie 

ma żadnego śladu? Trudno. Trzeba będzie iść do Zacha 

i zapytać. 

Szkoda, bo przez ostatni tydzień udawało jej się go 

unikać. Mimo że to właśnie on opiekował się grupą mło­

dych lekarzy, Keely dotąd nie musiała prosić go o radę. 

Znalazła go na sali opatrunkowej; rozmawiał z Nicky. 
- Jakiś problem? - Na jej widok uniósł pytająco brwi. 

Czy on musi wyglądać tak atrakcyjnie? Musi wszystko 

utrudniać? Przecież to bardzo rozprasza i jeśli się poważ­

nie myśli o spędzeniu tutaj całych sześciu miesięcy, trzeba 

opracować jakieś techniki przetrwania. Na przykład, 

w czasie rozmowy nie patrzeć mu w oczy, tylko zwracać 

się do niego półprofilem... 

- Chciałam cię o coś zapytać - zaczęła. Lekko się 

uśmiechnęła i odrzuciła złoty kosmyk za ucho. - Mam 

pewną pacjentkę, upadła i podparła się ręką, wszystko 

wskazuje na to, że złamała nadgarstek, ale zdjęcie rentge­

nowskie nic nie wykazuje. Przynajmniej ja nic nie widzę. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

43 

- Tego rodzaju złamania - wyjaśnił Zach - jest bardzo 

trudno wychwycić na zdjęciu. Dobrze, że do mnie przy­

szłaś. A jak ta ręka wygląda? 

- Spuchnięta, boli przy dotyku, palce i przedramię bar­

dzo tkliwe, lekko zaczerwieniona. - Keely wyliczyła ob­

jawy jednym tchem i jej rozmówca skinął głową. 

- Jakie ujęcia kazałaś zrobić w rentgenie? 
- Boczne i na wprost, całej dłoni z częścią przedramie­

nia. Czy coś przeoczyłam? - zaniepokoiła się. 

- Nie, wszystko świetnie - uspokoił ją Zach. -

Chodźmy obejrzeć te zdjęcia. 

Podążyła za nim korytarzem, starając się dotrzymać mu 

kroku. Na miejscu Zach dokładnie obejrzał prześwietlenia. 

- Miałaś rację - stwierdził potem. - Nic na nich nie 

ma. Chciałbym teraz zobaczyć pacjentkę. 

Przedstawiwszy się chorej, zbadał ją dokładnie, a po­

tem skinął na Keely. 

- To złamanie nadgarstka, zgadzam się z tobą. 

Pochwała z jego strony sprawiła, że Keely poczuła, jak 

rosną jej skrzydła. A skoro już tutaj był, postanowiła sko­

rzystać z okazji i poszerzyć swoje wiadomości. 

- Dlaczego zdjęcie nic nie wykazało? - zapytała. 

- Tego rodzaju złamania nie zawsze wychodzą na rent­

genie, dlatego łatwo je pomylić ze zwykłym pęknięciem 

kości. 

Jej ojciec zawsze go uważał za niezwykle utalentowa­

nego lekarza i mądrego człowieka i była to jedna z nieli­

cznych opinii profesora Thompsona, które jego córka była 

gotowa podzielać bez sprzeciwu. Zach miał właściwie 

tylko jedną wadę: jego obecność sprawiała, że Keely czuła 

się jak zahipnotyzowana i przestawała racjonalnie myśleć. 

background image

44 

SARAH MORGAN 

- On jest żonaty. - Fiona oświadczyła to takim tonem, 

jakby zawiadamiała obecną w lekarskim pokoju koleżan­

kę o końcu świata albo innym jakimś porównywalnym 

kataklizmie. - Dlaczego najlepsi faceci zawsze muszą być 

żonaci? - spytała retorycznie ze zrozpaczoną miną. 

- Kto jest żonaty? - nie zrozumiała Keely. 

- Zach Jordan. 

Kubek zadrżał jej w ręku, kawa chlusnęła na blat. 

- Zach? O, nie! 
Fiona spojrzała na nią znacząco. 
- Ty też...? 

Keely wstała od stołu i sięgnęła po ściereczkę. 

- Co ja też? 
- Ciebie też wzięło, jak nas wszystkie? 

Keely zrobiła niewinną minkę. 

- Nie rozumiem. Po prostu rozlałam kawę. 

Fiona nie dała się wyprowadzić w pole. 
- Nie gadaj. Żadna kobieta mu się nie oprze. Jak on 

wchodzi do pokoju, wszystko się we mnie trzęsie. Zupeł­

nie jakby mnie kopnął prąd. 

Prozaiczne porównanie rozśmieszyło Keely. 

- Ty jak coś powiesz... 
- Jedno co wiem na pewno, to to, że ta facetka musi 

być niesamowita. 

- Jaka facetka? 

- Jego żona. - Fiona założyła nogę na nogę i rozparła 

się na krześle. - Wyobraź sobie mieć takiego męża. Nie 

dość, że przystojny jak aktor filmowy, to jeszcze mądry, 

opanowany i wybitny lekarz. Boże, co za mężczyzna! 

Keely milczała. Czy Zach naprawdę ma żonę? A jeśli 

tak, co ją to obchodzi? Ktoś taki jak on musi kogoś mieć. 

To nie jej sprawa. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

45 

- Powiedział do niej „kochanie" - rozmarzyła się Fio-

na. - Słyszałam, jak z nią rozmawiał przez telefon. Potem 

dodał, że ją kocha. Słyszysz? Czy to nie romantyczne? 

Wcale go nie obchodziło, czy ktoś słucha, miał jej ochotę 

wyznać miłość i zrobił to. A to szczęściara... 

Co prawda, to prawda. Niezła z niej szczęściara. 

Keely miała dość. Szybko dopiła kawę, wstawiła kubek 

do zlewu i wyszła, rzuciwszy na pożegnanie coś zdawko­

wego. 

Dlaczego ta wiadomość tak bardzo ją zabolała? 
Znowu zmarszczyła czoło. Zachowuje się zupełnie bez 

sensu. Kiedyś kochała się w Zachu, i co z tego? Teraz jest 

kimś zupełnie innym, ma własne życie i fascynującą pracę. 

Postanowiła natychmiast się czymś zająć, żeby przepędzić 

głupie myśli. Na przykład trochę się pouczy. Znajdzie sobie 

jakieś zaciszne miejsce i przejrzy notatki z wykładów. 

Tak, to doskonały pomysł. W ten sposób szybko zapo­

mni o Zachu. Zresztą jej wcale na nim nie zależy. 

Owszem, musi przyznać, że jest atrakcyjny i podoba się 

każdej kobiecie. Jej też, ale to nic nie znaczy. 

- Znalazłaś już mieszkanie? - Nicky spojrzała na Kee­

ly i dodała: - Jesteś tu już trzy tygodnie i stale mieszkasz 
w tej okropnej norze. 

- Norze? - Zach usłyszał ostatnie słowo. - Co jest 

z mieszkaniem Keely? 

- Wszystko w porządku - zapewniła go szybko. - Po 

prostu znajduje się w środku miasta, a ja wolałabym mie­

szkać na wsi. 

Nicky skrzywiła się. 
- Wcale nie jest w porządku - oświadczyła, udając, że 

nie widzi znaczącego spojrzenia koleżanki. - Ze ścian 

background image

46 

SARAH MORGAN 

obłazi farba, a właściciel jest starym obrzydliwcem. Do 

tego narzuca ci się, sama mówiłaś. 

W oczach Zacha obudziła się czujność. 

- Co? - mruknął ze spokojem, który zapowiadał 

grzmoty. - Jak ci się narzuca? Co on robi? 

W pokoju przez chwilę panowała napięta cisza. 
- Nicky przesadza - próbowała uspokoić go Keely. 

- Nic naprawdę złego się nie dzieje. 

- Nieprawda - zaprzeczyła Nicky. - Nie kłam. 

Keely przymknęła oczy. Ona ją chyba zabije! 

- Stale się do niej dobija, o różnych porach dnia i nocy 

- objaśniła Nicky. - Boję się o nią. Musi się wyprowadzić. 

- Czy to prawda? Czy to prawda, Keely? - powtórzył. 

Teraz, kiedy nareszcie zaczął ją traktować jak dorosłą, 

okazało się, że mała Keely znowu potrzebuje pomocy. 

- On jest po prostu trochę samotny - powiedziała sła­

bym głosem. - Chciałby sobie z kimś porozmawiać. 

- Znajdę ci pokój na terenie szpitala, na razie się tam 

wprowadzisz. - Sięgnął po słuchawkę i połączył się z dy­

rektorem administracyjnym. Musiał niewiele wskórać, bo 

rozłączył się z kwaśną miną. - Na razie niczego nie mają 

- oznajmił - ale zaczną szukać. 

- Nie ma pośpiechu - zapewniła go Keely. - Mam 

w piątek obejrzeć dwa lokale. Dzięki za pomoc, ale dam 

sobie radę. 

Zach jeszcze się wahał. 
- Nie jestem zadowolony, że tam mieszkasz. 
Nicky i dwaj inni lekarze obecni w pokoju nie spusz­

czali z nich zaciekawionego wzroku. Zrozumiałe. Skoro 

Zach robi z tego taką historię... 

- Nic mi nie grozi - powiedziała, próbując jakoś za­

kończyć żenującą scenę. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

47 

Zach nie dał jednak za wygraną. 

- Jeśli z tych dwóch mieszkań nic nie wyjdzie, daj mi 

znać. Zawsze możesz przecież sypiać w pokoju lekarza 

dyżurnego. 

- Dzięki. 

Kiedy wreszcie sobie poszedł, Nicky puściła do niej oko. 

- Strasznie się przejął nasz pan doktor. 

Keely wzniosła oczy do nieba. 

- Mówiłam ci, że on stale widzi we mnie dziewczynkę, 

którą trzeba się opiekować. Boję się, że to się nigdy nie 

zmieni. 

Co powiedziawszy, wstała i wyszła, dając kolegom 

szansę na poplotkowanie. 

Po południu przeglądała właśnie zdjęcia rentgenow­

skie, kiedy nagle dobiegł ją krzyk Nicky. 

- Potrzebny jest lekarz! Tutaj! 

Keely zastała pielęgniarkę z małą dziewczynką na ręku. 

- Ma drgawki - wyjaśniła Nicky zdenerwowanym 

głosem. - Pewnie z gorączki. Bierzemy ją na salę opatrun­

kową, zaraz wzywam pediatrę. 

Wysoka gorączka u małego dziecka nie jest niczym 

nadzwyczajnym i Keely nieco zdziwiło przerażenie pie­

lęgniarki. 

- Jej rodzice tu są? - zapytała, podając małej tlen. 
- Nie. - Nicky gwałtownie zwróciła się do jednej ze 

stażystek. - Wezwij Zacha, ale już! 

Keely osłupiała. Dlaczego zwykle opanowana Nicky 

tak się przejmuje? Skąd ta panika? 

- Dam sobie radę bez Zacha. Nie musimy go wzywać. 

- Musimy - uparła się Nicky. 

Keely, o nic więcej nie pytając, kazała dać małej czo­

pek ze środkiem uspokajającym. 

background image

48 

SARAH MORGAN 

- Co o niej wiemy? Jak się nazywa? 
- Na imię ma Phoebe - odparta Nicky. 

Keely spojrzała na nią wyczekująco. 
- A dalej? 
Nicky przez chwilę się wahała. 
- Jordan. To Phoebe Jordan, córka Zacha. 

On ma córkę! O Boże... 
Próbując się skoncentrować na chorym dziecku, Keely 

szybko porządkowała w głowie rozbiegane myśli. 

- Podaj jej paracetamol - zarządziła. 
- Nie będziemy czekać na Zacha? - zapytała Nicky. 
- Nie mamy czasu. Musimy jak najszybciej zbić jej 

temperaturę. Damy jej kroplówkę. 

Ledwie umieściły igłę w maleńkiej rączce, wpadł Zach. 
- Co się stało? - Utkwił przerażone spojrzenie w twa­

rzyczce dziecka. - Phoebe! Maleńka! 

Odsunął Nicky i dopadł córeczki. 

- Co jej się stało? - Powiódł wzrokiem po obecnych. 

Keely po raz pierwszy widziała go w takim stanie. Jego 

zimna krew gdzieś znikła. 

- Ma po prostu wysoką gorączkę - powiedziała łagod­

nie. - Podałam jej diazepam i paracetamol. 

Wyglądał tak nieszczęśliwie, że nagle zapragnęła poło­

żyć dłoń na jego ramieniu. Nicky zrobiła to za nią. 

- Sytuacja jest opanowana, Zach. Keely zrobiła, co 

trzeba. 

- Zaraz przyjdzie pediatra - dodała Keely. - Już po 

niego dzwoniłyśmy. Powiedz, jak ona się czuła dziś rano? 

- Nie widziałem jej rano - wyjaśnił. - Miałem dyżur. 

- Pochylił się nad małym drżącym ciałkiem. - Tatuś jest 

przy tobie, córeczko - szepnął. 

Keely poczuła, że topnieje jej serce. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

49 

- Kto z nią był? Musimy wiedzieć, jak to się stało. 

Zach wyprostował się i rozejrzał. 
- Była z opiekunką, gdzie ona jest? 

Nicky wzięła głęboki oddech. 
- Nie przywiozła jej tutaj opiekunka... 
- W takim razie kto? - zapytał bez tchu. 
- Karetka pogotowia, wezwano ich do żłobka. 

Zach osłupiał. 
- Do jakiego żłobka? - wykrztusił. 

- Dokładnie nie wiem - wybąkała Nicky. - Możesz 

zapytać, ktoś od nich jest jeszcze w rejestracji. 

- Co ona, u licha, robiła w żłobku? - Zach przeczesał 

ręką włosy i spojrzał na Keely, jakby od niej oczekiwał 

odpowiedzi. 

Sprawdził, czy z dzieckiem wszystko w porządku, 

i niemal wybiegł z pokoju. 

- Opiekunka chyba będzie miała kłopoty - westchnęła 

znacząco Nicky. 

- Temperatura spada - z ulgą stwierdziła Keely, pochylając 

się nad dziewczynką. - Witaj, maleńka. 

Poczuła ukłucie w okolicy serca. Dziecko było prześli­

czne. Długie rzęsy rzucały cienie na lekko zaróżowione 

policzki, gładkie jak alabaster. W tej samej chwili powieki 

dziewczynki uniosły się i malutka cichutko zakwiliła. 

- Chce do tatusia... 

Oczy miała tak samo błękitne jak on... 

- Tatuś zaraz do ciebie przyjdzie - obiecała czułym 

głosem Keely i szybko obejrzała uszy i gardło dziewczyn­

ki. - Co my tutaj mamy? Czerwone gardziołko i zaczer­

wienione małe uszka. 

Nicky zaniepokoiła się. 

- Chyba nie podejrzewasz zapalenia opon mózgowych? 

background image

50 

SARAH MORGAN 

Keely w zamyśleniu pokręciła głową. 
- Nie sądzę... Na pediatrii przeprowadzą badania, mo­

że nawet zrobią biopsję lędźwiową, jeśli będą mieli po­

ważne podejrzenia. Ja sądzę, że to po prostu zwykła infe­

kcja i zapalenie ucha. Chodź do cioci Keely, pokażę ci coś. 

Wzięła dziewczynkę na ręce i pokazała jej motyla z bi­

bułki zawieszonego na suficie. 

- Zobacz, jakie to śliczne, o, jak się porusza... 

Dmuchnęła i kolorowy motyl zawirował. W tej samej 

chwili wrócił Zach. 

- Jak ona się czuje? - spytał zaniepokojonym głosem. 

Phoebe wyciągnęła rączki, a on wziął ją w ramiona 

- Do taty... 

Zach przeniósł wzrok na Keely. 
- Jak z gorączką? 
- Nieco spadła. Ma teraz trzydzieści dziewięć, dałam 

jej jeszcze ibuprophen. 

- Bardzo dobrze. A co podejrzewasz? 
Wzruszyło ją, że zasięga u niej rady w sprawie doty­

czącej własnego dziecka. 

- Infekcję. Ma zaczerwienione gardło i uszy - odparła. 

- Powinna chyba wziąć antybiotyk, dalej dawałabym jej 

paracetamol, mierzyła temperaturę i obserwowała przez 

całą noc. Muszą też wypowiedzieć się pediatrzy. 

- Oto i oni - usłyszeli z tyłu jakiś głos. 

Na twarzy Zacha odmalowała się wyraźna ulga. 

- Tony, dzięki, że sam tu przyszedłeś. To moja córka. 
- Nie ma problemu. - Tony przyjaźnie poklepał go po 

ramieniu. - Co się takiego stało? 

Zach głęboko westchnął. 
- Kiedy wczoraj wychodziłem z domu w południe, 

czuła się zupełnie dobrze. W nocy miałem dyżur, więc jej 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

51 

nie widziałem. Rano zadzwoniłem do opiekunki i powie­

działa, że wszystko w porządku. Potem zawiozła małą do 

żłobka, żeby móc spokojnie iść na gimnastykę... 

Tony uniósł pytająco brwi. 
- Tak, właśnie - kontynuował lodowatym tonem Zach. 

- W żłobku zauważyli po południu, że Phoebe jest rozpa­

lona, i próbowali porozumieć się z opiekunką, ale im się 

nie udało. Kiedy dziecku się pogorszyło, wezwali karetkę. 

- Dobrze zrobili. - Skinął głową Tony. - Myślę, że to 

wysoka gorączka spowodowała u małej drgawki. 

- Keely jest tego samego zdania. - Zach nagle odwrócił 

się ku niej z zakłopotaną miną. - Przepraszam, ale z tego 

wszystkiego zapomniałem was sobie przedstawić. To jest 

Tony Maxwell, jeden z naszych najlepszych pediatrów. 

Keely uśmiechnęła się, wymieniła swoje nazwisko i 

z uwagą zaczęła się przyglądać, jak Tony bada małą. 

- Zgadzam się z diagnozą Keely - oświadczył potem. 

- Mamy do czynienia z infekcją gardła i uszu. Zostawimy 

ją u nas na noc, a rano zobaczymy. 

Zach zmarszczył czoło. 
- Ma zostać na całą noc w szpitalu? 
- Tylko ze względu na ciebie - wyjaśnił mu Tony. -

W domu strasznie byś się o nią bał. Człowiek kompletnie 

traci głowę, jeśli w rachubę wchodzi własne dziecko. Sam 

mam dwoje i umieram ze strachu, kiedy mają katar. 

Phoebe pociągnęła noskiem i Zach mocniej przytulił ją 

do siebie. 

- Będę mógł przy niej zostać? 
- Jasne - bez wahania odparł Tony. - Zaraz powiem, 

żeby wam przygotowali pokój. 

Kiedy Tony i Nicky opuścili salę, Zach pocałował có­

reczkę w główkę i pytająco spojrzał na Keely. 

background image

52 

SARAH MORGAN 

- Zrobisz coś dla mnie? 
- Oczywiście. 
Zawsze... Co tylko zechcesz... 

- Posiedzisz przy niej chwilę? Chciałbym porozma­

wiać z tą jej nianią. 

Jego ton nie wróżył nieszczęsnej niani nic dobrego, ale 

Keely jakoś nie mogła jej współczuć. Nieodpowiedzialna 

dziewczyna zasłużyła sobie na ostrą reprymendę. 

- Dobrze, zostanę z nią - obiecała. 
Nagle zdała sobie sprawę, że to nie ona powinna sie­

dzieć przy jego dziecku. Poczuła dojmujący żal. 

- Może chciałbyś, żebym zawiadomiła jej matkę? 

Phoebe na pewno chciałaby zobaczyć swoją mamusię. 

A swoją drogą dziwne, że dziecko do tej pory ani sło­

wem nie wspomniało o matce. 

Zach wyprostował się, chłodny i nieprzystępny. 
- Ja nie mam żony. Umarła rok temu. 

background image

R O Z D Z I A Ł TRZECI 

Mrok panujący w pokoju rozpraszała jedynie mała 

lampka stojąca na stoliku przy łóżeczku. Za oknem wiatr 

wył i szarpał gałęziami drzew, jakby gwałtownie żegnając 

się z zimą. 

Phoebe spała, przykryta prześcieradłem, mając na sobie 

tylko pieluszkę. Keely siedziała obok i patrzyła na ciężko 

oddychające dziecko. Czekała na Zacha. Na szczęście go­

rączka ustępowała i stan dziewczynki się poprawiał. W ci­

szy szpitalnego pokoju, wsłuchana w urywany oddech 

dziecka, Keely miała mnóstwo czasu na myślenie o Zachu 

i o tym, co jej powiedział. Jego żona umarła. Matka Phoe­

be nie żyje. 

Serce ścisnęło jej się z żalu; ile on musiał wycierpieć. 

Nie tylko stracił ukochaną żonę, ponadto jego córeczka 

straciła matkę. Keely wsunęła rękę między pręty łóżeczka 

i delikatnie pogłaskała jasną główkę. Ciało Phoebe było 

teraz o wiele chłodniejsze. 

- Jak ona się czuje? 

Drgnęła na dźwięk głosu Zacha. Nie słyszała, jak wcho­

dził. 

- Całkiem nieźle - odpowiedziała szeptem. 
Miała ochotę objąć go i pocieszyć. Czyste wariactwo! 

Zupełnie jakby przyjacielski pocałunek mógł kogoś pocie­

szyć po stracie ukochanej osoby. 

- Znacznie mniej gorączkuje - dodała cicho. - Nie jest 

background image

54 

SARAH MORGAN 

już taka rozpalona, lepiej oddycha. Tony zajrzał tu przed 

chwilą. Uważa, że punkcja lędźwiowa nie jest potrzebna, 

ale mogą ją zrobić, jeśli uznasz to za wskazane. 

Zach pokręcił głową. 
- Nie. Opiekunka mówi, że Phoebe gorączkowała już 

w nocy. Nic mi nie powiedziała, kiedy dzwoniłem, bo 

podobno nie chciała mnie denerwować. 

- Pewnie tak było - szepnęła, ale Zach wybuchnął 

śmiechem. 

- Tak sądzisz? Chyba zanadto ufasz ludziom. Ja myślę 

raczej, że nic mi nie powiedziała, bo słusznie uznała, że 

będę w ciągu dnia dzwonił i pytał o stan dziecka, a to jej 

uniemożliwi oddanie małej do żłobka. 

Keely uniosła na niego zdziwione spojrzenie. 

- Swoją drogą, jak oni mogli tak ją po prostu przyjąć. 

Zach zmarszczył czoło. 
- Mieli list. Napisany na firmowym papierze z nadru­

kiem szpitala i podpisany przeze mnie. Było tam napisane, 

że zgadzam się na umieszczenie dziecka w żłobku na po­

byt dzienny. 

- Podrobiła twój podpis? - ze zgrozą spytała Keely. 
- Wyobraź sobie. Urocze, prawda? - W głosie Zacha 

zabrzmiała ironia. 

- Co zamierzasz teraz zrobić? - zapytała. 

Odsunął jasny kosmyk włosów z czoła dziecka. 

- Już wszystko załatwione. Niania właśnie teraz zabie­

ra swoje rzeczy z mojego domu. 

Keely uśmiechnęła się. 

- Najważniejsze, że Phoebe wraca do zdrowia. Cała 

reszta się nie liczy. 

Przez chwilę panowało milczenie. 

- Ty zawsze dostrzegasz tylko rzeczy ważne, na dro-

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

55 

biazgi wcale nie zwracasz uwagi - rzeki Zach w zamyśle­

niu. - Już dawniej bardzo mi się to u ciebie podobało. 

Byłaś taka inna. Wszyscy w twojej rodzinie zajmowali się 

karierą, a ty w tym czasie uciekałaś z lekcji, żeby poma­

gać w sierocińcu. 

- Skąd wiedziałeś? - spytała zdumiona. - Nikomu 

o tym nie mówiłam. 

- Dowiedziałem się od twojej rodziny zgorszonej two­

im zachowaniem - odparł z ironią i już zupełnie serio do­

dał: - Byłaś pierwszą osobą w rodzinie, której wpadła do 

głowy myśl, że nauka i życie zawodowe to nie wszystko. 

Był to dla nich ogromny szok. 

Keely lekko się skrzywiła. 

- A ja miałam kłopoty... 

Zach zapatrzył się przed siebie. 
- Zawsze miałaś kłopoty, ale nigdy nie zrezygnowałaś. 

Odwróciła od niego spojrzenie, żeby w jej oczach nie 

dostrzegł, o czym myśli. Przeniosła wzrok na dziecko. 

- Musisz być bardzo szczęśliwy, że ją masz. 

Zach skinął głową. 
- Jestem szczęśliwy. Chociaż być samotnym ojcem to 

niełatwa sprawa. Na przykład teraz. Mam chore dziecko, 

odpowiedzialną pracę i właśnie zwolniłem niańkę. 

Keely rozmarzonym wzrokiem objęła śpiącą dziew­

czynkę. 

- Ona jest najważniejsza, praca się nie liczy. Jaka ona 

cudowna... 

Zach uśmiechnął się, tym razem radośnie. 
- Prawdę mówiąc, moja córeczka jest nieznośna. Stra­

szny z niej urwis. Nie potrafi ani przez chwilę usiedzieć 

w miejscu, chyba że jest chora. Biedna niania miała z nią 

ciężkie życie i chyba nie bardzo żałuje, że się rozstaliśmy. 

background image

56 

SARAH MORGAN 

- Pokręcił głową i ciągnął dalej. - Możesz sobie wyobra­

zić, co dziecko w tym wieku może robić. Phoebe potrafi 

o wiele więcej. 

Na twarzy Keely odbił się blask jego uśmiechu. 
- Rozumiem, i nie ma nikogo, kto mógłby ci pomóc? 

Zach wzruszył ramionami. 
- Ally, żona Seana, nieraz mi pomaga w awaryjnej 

sytuacji, ale pracuje na pół etatu i nie bardzo mogę ją 

wykorzystywać. Może moja gospodyni, Barbara, zgodzi 

się zostawać z Phoebe. Jest cudowną babcią, ale nie może 

zostawać u nas na noc, kiedy mam dyżur. Będę chyba 

musiał zaangażować nową opiekunkę, ale na myśl, że 

miałbym Phoebe zostawić z kimś obcym, dostaję gęsiej 

skórki. 

Umysł Keely pracował na pełnych obrotach. 

- Pomogę ci - obiecała cicho. 

- Ty? - Zach uniósł brwi. - Dlaczego akurat ty? 

Bo chce mu pomóc, bo uważa, że jego życie jest cięż­

kie, bo nikt inny tego dla niego nie zrobi. 

Trzeba go tylko przekonać, że to dobry pomysł. 
- Pytasz, dlaczego chcę ci pomóc? Powodów jest wiele 

- odparła, nie odwracając oczu od uśpionego dziecka. -

Po pierwsze, bardzo lubię małe dzieci i wiem, że razem 

będziemy się świetnie bawić. 

- A po drugie? 

Zawahała się. Pragnęła powiedzieć mu prawdę, ale nie 

chciała, by to zabrzmiało zbyt patetycznie. 

- Po drugie... tak bardzo ci współczuję z powodu stra­

ty żony. Nie mogę sobie wyobrazić, co czujesz. Nie powi­

nieneś mieć dodatkowych problemów i jeśli mogę ci 

w czymś ulżyć, chętnie to zrobię. Nie mogę przywrócić 

życia twojej żonie, ale mogę ułatwić życie tobie i Phoebe. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

57 

Skończyła, przygryzła usta i czekała na jego reakcję. 
- Zawsze byłaś sentymentalna - powiedział w końcu 

i przygładził ręką włosy. - Ale co my możemy dać ci 

w zamian? 

- Mieszkanie - odparła szybko. - Mój gospodarz stał 

się nieznośny i muszę się wyprowadzić. 

Nie zabrzmiało to zbyt prawdopodobnie, ale miała na­

dzieję, że Zach przyjmie jej argumentację. 

- Phoebe jest bardzo... żywym dzieckiem - zaczął po­

woli. - Ostatnio zamknęła drzwi i niania została na zew­

nątrz. 

Keely to nie zraziło. 

- Roztropne dziecko. A jak niania mogła dopuścić do 

takiej sytuacji, żeby między nią a dzieckiem były drzwi? 

- Wdrapuje się na wszystko, jest strasznie absorbu­

jąca... 

Keely łagodnie mu przerwała. 

- Wiem, jakie potrafi być dziecko w jej wieku. 

Zach wydawał się zmieszany. 

- To dla ciebie będzie duże obciążenie. 

Spojrzała na niego beztrosko. 

- Jakie tam obciążenie. Chętnie ci pomogę, jeśli mi 

zaufasz. 

- Oczywiście, że ci zaufam - obruszył się Zach. 
- W takim razie załatwione. - Wydała przeciągłe wes­

tchnienie ulgi. - Pojutrze po pracy zabiorę swoje rzeczy 

i ulokuję się w pokoju opiekunki. Nie wiem, gdzie miesz­

kasz, będziesz mi musiał narysować plan. 

- Mieszkam na strasznym odludziu - powiedział to­

nem wskazującym na to, że ceni sobie swoje „odludzie". 

- Nie wiem, czy nie będziesz się bała zostawać sama 

w domu. 

background image

58 

SARAH MORGAN 

Rzuciła mu mordercze spojrzenie. 

- Znowu zaczynasz! Ja mam być opiekunką do dzie­

cka, a nie dzieckiem potrzebującym opieki! Łaskawie to 

sobie zapamiętaj. 

Machnął ręką i uśmiechnął się przepraszająco. 
- Wybacz, w takim razie bardzo ci dziękuję za to, co 

chcesz dla mnie zrobić. Jestem ci wdzięczny, chociaż nie 

bardzo rozumiem, dlaczego tak się dla nas poświęcasz. 

Kiedy będziesz miała dość, po prostu powiedz. A teraz 

zostawię ci klucze na oddziale i narysuję plan dojazdu. 

Keely wstała. 

- Przyniosę ci kanapkę i kubek kawy, pewnie jesteś 

wykończony. 

Zach ciężko opadł na opuszczone przez nią krzesło. 
- Owszem. Keely, poczekaj chwilę... 

Zatrzymała się w drodze do drzwi i zwróciła ku niemu. 
- Bardzo ci za wszystko dziękuję. 

Ich oczy spotkały się i nagle poczuła, że znowu dzieje 

się z nią coś dziwnego. A przecież sobie przyrzekła... Mu­

si się wziąć w garść i pomóc mu. Musi mu pomóc, bo Zach 

ma bardzo ciężkie życie. Przecież właśnie od tego ma się 

przyjaciół. 

Zach mieszkał w pięknym kamiennym domu przytulo­

nym do zbocza góry. Wokół rozciągały się łąki i pasły 

owce. Keely spojrzała na trzymane w ręku klucze, ale 

postanowiła zadzwonić do drzwi. W odpowiedzi dobiegł 

ją tupot małych nóżek i krzyki. 

Drzwi otworzyli jej oboje. 

- Pomoc przybywa z odsieczą - oświadczyła Keely na 

powitanie i zrobiła do nich oko. 

Zach wzniósł oczy do nieba. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

59 

- W samą porę - jęknął. - Zginął nam właśnie ukocha­

ny miś i nigdzie nie możemy go znaleźć. 

Wyglądał tak, jakby od trzech nocy nie zmrużył oka. 
- Idź na górę i zrób sobie gorącą kąpiel - poradziła mu 

Keely i wśliznęła się do korytarza, ostrożnie omijając tu­

piącą dziewczynkę. - A potem idź się przespać - dodała. 

- Jak będziesz mi potrzebny, zawołam cię na pomoc. 

Nie od razu się zdecydował. Wiedziała, że nie zostawi 

jej sam na sam z córeczką, dopóki się nie przekona, że 

Keely da sobie z nią radę. Wyjęła z kieszeni jedną z za­

bawek, zakupionych specjalnie w tym celu w szpitalnym 

sklepiku. 

Nie zwracając uwagi na dziewczynkę, zaczęła się bawić 

małym samochodzikiem, robiąc brum, brum i uśmiecha­

jąc się do siebie. Wrzaski umilkły i Phoebe uniosła ku niej 

zaciekawioną twarzyczkę. Keely puściła samochodzik da­

leko przed siebie i malutka przejęła go po drodze. 

- Telas ja... - zaszczebiotała. 
- Doskonały pomysł - zgodziła się Keely i Phoebe za­

częła puszczać autko po podłodze. 

- Widzisz, idzie nam całkiem dobrze - zwróciła się 

Keely do Zacha. - Możesz się spokojnie wykąpać i poło­

żyć. Damy sobie radę, w razie czego cię obudzę. 

Jeszcze chwilę się wahał. 
- Może być nieznośna... 

Keely odpowiedziała mu uśmiechem. 

- Wszystkie chore dzieci są nieznośne. Idź do łóżka. 
- Skoro tak uważasz... ale pamiętaj, gdyby coś się 

działo, zaraz mnie obudź. 

- Jasne - zapewniła go i pomknęła uwalniać samocho­

dzik zaplątany we frędzle zasłony. - Spij dobrze. 

- Nie mam siły dłużej się opierać - przyznał zrezyg-

background image

60 

SARAH MORGAN 

nowanym głosem. - Pamiętaj, za dwie godziny trzeba jej 

podać paracetamol. Dziękuję ci, Keely. 

Poszedł na górę, a ona zajęła się Phoebe. W dwie go­

dziny później była wykończona i nie miała już żadnego 

pomysłu na zabawę. 

- Chce do taty - oświadczyła płaczliwie mała. 

Keely rozejrzała się po bawialni w poszukiwaniu ratun­

ku i zauważyła dużego brązowego misia leżącego pod 

kanapą. 

- Zobacz, kogo tu mamy! - zawołała radośnie i z ulgą 

ujrzała, że Phoebe się uśmiecha. 

Kryzys został zażegnany. Potem znalazła drogę do ku­

chni i chciała zrobić małej podwieczorek. 

- Nie! - Phoebe z wrzaskiem rzuciła grzankę na pod­

łogę. Keely bez słowa ją podniosła i wrzuciła do kosza. 

- Nie jesteś głodna? Nic nie będziesz jadła? - zapytała 

i odpowiedziała jej nadąsana mina dziecka. 

Phoebe wygięła usta w podkówkę. Na szczęście w tej 

- samej chwili na parapet wskoczył kot i Keely pobłogosła­

wiła go w duchu. 

- Zobacz, kotek. Jak kotek mówi? 
- Chce do tatusia, do tatusia - powtórzyła z uporem 

dziewczynka. 

Keely pocałowała ją w policzek. 

- Kotki tak nie mówią. Mówią miau. 

Phoebe przetarła piąstkami oczy. 
- Do taty! Chce do mojego taty! 
- Wiem, kluseczko - czule rzekła Keely. - Wiesz, co 

zrobimy? Położę cię do łóżeczka i tatuś zaraz do ciebie 

przyjdzie. 

Malutka marudziła, bo stres związany z chorobą i po­

bytem w szpitalu jeszcze nie minął. Keely zaniosła ją na 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

61 

górę i przebrała w czystą koszulkę. Nie chciała ubierać jej 

na noc zbyt ciepło, na wypadek gdyby gorączka powróci­

ła. Sama posłała sobie na kanapce w dziecinnym pokoju. 

Zach był zbyt zmęczony, żeby w razie czego usłyszeć 

wołanie dziecka, a ona przecież ostatniej nocy spała. 

Po dwóch bajkach Phoebe zmorzył sen i usnęła słodko 

z paluszkiem w buzi. Jej nowa opiekunka odetchnęła z ul­

gą i poszła zebrać rzeczy rozrzucone w łazience. Po dro­

dze zajrzała do pokoju pana domu; ciekawe, czy udało mu 

się zasnąć? 

Zach leżał na plecach i spał głębokim snem. Pod roz­

piętą na piersi piżamą widać było ciemne włosy. Był zbyt 

zmęczony, żeby się czymś przykryć. Keely na paluszkach 

podeszła do niego i zapięła mu piżamę. Drgnęła, czując 

ciepło jego skóry. 

Rozejrzała się za czymś do przykrycia. Nie mogła ry­

zykować wyciągania kołdry spod Zacha. Poszła do sąsied­

niej sypialni, wzięła koc i starannie otuliła nim śpiącego 

mężczyznę. 

Potem sprawdziła jeszcze, czy z Phoebe wszystko 

w porządku, posprzątała w kuchni i położyła się na kana­

pce w pokoju dziecinnym. Było bardzo wcześnie, ale po­

nieważ miała pewność, że w nocy kilkakrotnie będzie 

wstawać, postanowiła wyspać się na zapas. 

Znalazł ją w dziecinnym pokoju. Przez chwilę stał 

w progu ze wzrokiem wbitym w drobną figurkę skuloną 
na kanapie. 

Zaraz po przebudzeniu poszedł sprawdzić, co z Phoebe, 

a potem przejrzał cały dom w poszukiwaniu Keely. Za 
pierwszym razem wcale jej nie zauważył. Nie spodziewał 
się, że ją zastanie w pokoju córki. Dlaczego właśnie tu się 

background image

62 

SARAHMORGAN 

położyła? Dlaczego nie zajęła wygodnego łoża w pokoju 

gościnnym, Zachowi zostawiając w nocy troskę o dziec­

ko? I dlaczego przykryła go kocem? Bała się, że zmarz­

nie? 

Keely właśnie taka była. Troskliwa i dobra; zawsze 

myślała o innych. Objął spojrzeniem śpiącą dziewczynę. 

Jaka ona ładna... Jasnowłosa, długonoga, zgrabna i... na­

wet we śnie uśmiechnięta. Wyglądała bardzo młodo i bez­

bronnie. Miała rację, kiedy go oskarżała, że nie traktuje 

jej jak dorosłej. Dla Zacha rzeczywiście stale była dziec­

kiem. Bardzo dobrze, bo gdyby nagle zaczął widzieć 

w niej kobietę... 

Mogłoby go to zaprowadzić za daleko. 
Powieki Keely drgnęły i po chwili otworzyła oczy. 

- Przestraszyłeś mnie - szepnęła. 

Zach podszedł i pochylił się nad nią. 
- Nie powinnaś tutaj spać. Jest ci niewygodnie, będą 

cię bolały plecy. Przenieś się do pokoju gościnnego. 

Przetarła oczy jak rozbudzone dziecko. 

- Która godzina? - spytała zaspanym głosem. 
- Pierwsza w nocy. Dzięki tobie przespałem całe 

osiem godzin i teraz mogę cię zastąpić. 

Przecząco pokręciła głową. 
- Nie ma potrzeby, świetnie się czuję. Phoebe chyba 

też. Przed snem dałam jej paracetamol, napiła się mleka 

i ani razu się nie obudziła. Przykryłam ją prześcieradłem, 

bo pod kocem mogłaby się przegrzać. 

O wszystkim pomyślała. Wzruszony pogładził ją po 

puszystych jasnych włosach. 

Keely zesztywniała; wyglądała teraz jak leśne zwierząt­

ko złapane w światła reflektorów. 

- Zach? 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

63 

Miała cudownie jedwabiste włosy i chciałby tak ich 

dotykać bez końca. Uniosła na niego pytające błękitne 

oczy. Pod wpływem nagłego impulsu pochylił ku niej 

głowę i nie myśląc o tym, co robi, zaczął całować jej usta. 

Keely przymknęła oczy i uległa mu. Całował ją tak jak 

mężczyzna całuje kobietę. Była dorosła; w jej pocałunku 

nie było nic dziecinnego. Nigdy dotąd nawet nie dopusz­

czał do siebie takiej myśli. Keely była przecież tylko młod­

szą siostrą jego kolegi. Ale nie była już dzieckiem. 

Nie przerywając pocałunku, posadził ją na kanapie, 

żeby móc ją objąć. Poczuł jej dłonie na swoim ciele i za­

czął dotykać jej piersi. Jak na tak szczupłą osobę była 

całkiem dobrze zbudowana. Sposób, w jaki odpowiadała 

na dotyk jego rąk, podniecił go i całkowicie stracił nad 

sobą kontrolę. 

- Pić! 

Krzyk dziecka podziałał na nich jak zimny prysznic. 

Keely zerwała się z kanapy; Zach powoli odzyskiwał zi­

mną krew. Nie poznawał samego siebie. Jak mógł się tak 

zachować? 

Dobiegł go pozornie opanowany głos Keely. 
- Nie jest gorąca. Po prostu chce jej się pić. 
Nie patrzyła na niego i czuł, że jest bardzo zmieszana. 

Nic dziwnego; on też był co najmniej „bardzo zmieszany". 

Co, u licha, mu się stało? 
- Zaraz się nią zajmę - powiedział schrypniętym gło­

sem. - Idź do łóżka, Keely, musisz się przespać. 

Jak mogło do tego dojść? Dlaczego ją całował, skoro 

wiedział, że to szaleństwo? Odpowiedź była jedna: stracił 

nad sobą kontrolę. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak się 

kompletnie zapomniał. Właściwie zawsze potrafił zacho­

wać dystans, w każdej sytuacji, nawet bardzo intymnej. 

background image

64 

SARAH MORGAN 

Po śmierci Catherine jego serce zamieniło się w kawał 
lodu. Kochał tylko Phoebe i tylko przy niej pozwalał sobie 
na czułość. 

Zacisnął zęby i położył dziecko z powrotem do łóże­

czka. Może jeśli oboje przejdą nad tym, co się wydarzyło, 
do porządku dziennego, wszystko jakoś się ułoży. Byli 
bardzo zdenerwowani i zaniepokojeni stanem Phoebe 
i dlatego tak się dziwnie zachowali. To nic nie znaczy. 
Lepiej się jednak upewnić. Bardzo by nie chciał, żeby się 
znowu w nim zakochała. Nie należy do kobiet, które za­
dowoli przelotny romans, a on nie ma jej do oferowania 
nic innego. 

Ostrożnie zaczęła schodzić po schodach. Z kuchni do­

biegł ją śmiech i przystanęła. Nie może tam iść. Nie może 
spojrzeć mu w oczy. Chciała się wycofać, ale było za 
późno. 

- Keely?To ty? 

Zach na nieszczęście musiał usłyszeć jej kroki. Trudno, 

nie ma wyjścia. Ale jak się zachować? Co można powie­

dzieć mężczyźnie, który cię całował w nocy tak namiętnie, 

a teraz udaje, że nic się nie stało? 

- Cześć - powiedziała wesoło, tak jakby nic się nie 

stało. - Cześć, jak się czuje nasza chora? 

Miała nadzieję, że zachowuje się swobodnie i Zach nie 

wyczuwa, jak jest udręczona sztucznością sytuacji. 

- Sama zobacz - odparł równie swobodnie. 

Wyglądał atrakcyjnie, chociaż był nieogolony. Ciemny 

zarost ocieniał mu policzki. Ratunku! - zawołało coś 

w Keely. Chyba nic jej nie uratuje i znowu się w nim 

zakocha na zabój. 

Nie! Nigdy na to nie pozwoli. On jej się po prostu 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

65 

podoba, podoba się przecież wszystkim kobietom, co nie 

znaczy, że grozi jej coś naprawdę poważnego. Podeszła do 

Phoebe siedzącej w wysokim krzesełku i rozgniatającej na 

stole resztki jajka. 

- Witaj, maleńka. - Usiadła obok dziewczynki i do­

tknęła jej czoła. - Zupełnie chłodne. Dawałeś jej jeszcze 

paracetamol? 

Zach pokręcił głową. 
- Nie, od tamtej pory już nie, chyba już nie potrzeba. 

Dziewczynka przekrzywiła główkę. 
- Biedna Phoebe, biedna... 
Zach wetknął jej do rączki grzankę. 
- Już nie taka biedna, zdrowiejesz, córuchno. 

Dziewczynka wyciągnęła rączki w jego stronę. 
- Całuska - zażądała. 

- Najpierw skończymy śniadanie - stanowczo oświad­

czył ojciec. - Zjesz grzankę i wtedy pogadamy. 

Phoebe nie pozwoliła mu jednak doprowadzić akcji 

wychowawczej do końca. Marudziła tak długo, aż wziął 

ją na kolana, nie bacząc na to, że brudzi go masłem i re­

sztkami jajka. 

- Dobrze, jeden całusek i jemy. 

Keely nie mogła od nich oderwać wzroku. Zach spoj­

rzał na nią skruszony. 

- Wiem, co sobie myślisz. Uważasz, że powinienem 

być bardziej stanowczy, ale... nie umiem. Jestem za mięk­

ki, ale nic na to nie mogę poradzić. 

- Wcale tak nie myślę - łagodnie zaprotestowała Kee­

ly, smarując grzankę. - Jesteś doskonałym ojcem. 

Patrzył na nią przez chwilę, a potem przysunął jej ku­

bek z herbatą. 

- To dla ciebie, zasłużyłaś. 

background image

66 

SARAH MORGAN 

- Dziękuję. 

- To ja powinienem ci podziękować - rzeki zamyślo­

ny, a Keely skupiła się na jedzeniu, by nie patrzeć mu 

w oczy. 

Co on ma na myśli? To, co zaszło na kanapie? 
- Nie ma za co. - Uśmiechnęła się do Phoebe, by nie 

spotkać spojrzenia Zacha. - Idziesz dzisiaj do pracy? 

- Nie, nie chcę jej zostawiać, zanim naprawdę nie wy-

dobrzeje. Muszę jednak na chwilę wyjść, bo chciałbym 

porozmawiać z Barbarą. Do pracy może pójdę jutro, jeśli 

wszystko będzie w porządku. 

Keely pociągnęła łyk herbaty. 

- Jutro mam wolne i mogę z nią zostać, jeśli chcesz. 

Upewnimy się, czy wszystko dobrze, zanim ją powierzysz 

Barbarze. 

W jego niebieskich oczach dostrzegła coś, czego wi­

dzieć nie chciała. Wspomnienie minionej nocy. 

- Chciałbym ci coś powiedzieć... - zaczął i wiedziała 

już, co nastąpi dalej. 

- Chcesz mówić o tym pocałunku, wiem - odezwała się 

spokojnie. - Nic się nie stało, byliśmy po prostu zmęczeni. 

- Nie masz mi tego za złe? - zapytał po chwili. 
- Ani trochę. Dlaczego miałabym ci to mieć za złe? 

Nie wydawał się przekonany. 
- Kiedyś się we mnie kochałaś, a ja tej nocy zrobiłem 

coś, czego nie wolno mi było robić. Nie chciałbym, że­

byś... źle mnie zrozumiała. 

Jasne, innymi słowy, boi się, że ona znowu się w nim 

zakocha. Nie zrobi tego, dwa razy nie popełni tego samego 

błędu. Nie może co prawda udawać przed sobą, że Zach 

na nią nie działa, ale przynajmniej może ukrywać to przed 

nim. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

67 

- To był tylko zwykły pocałunek - oświadczyła lekko. 

Zach roześmiał się. 
- Doświadczenie uczy mnie, że nie ma „tylko zwy­

kłych pocałunków", i chciałbym być z tobą szczery. Z gó­

ry cię przepraszam za to, co powiem. - Spoważniał. - Nie 

planuję żadnych związków, nie ma na nie w moim życiu 

miejsca. 

Keely ze zrozumieniem pokiwała głową. 

- Z powodu twojej żony? 
Wstał tak gwałtownie, że krzesło przewróciło się. 
- Tak - przytaknął. - Z powodu Catherine. 
- Nie musisz o tym mówić - szepnęła Keely. 

- Wiem, i nie zamierzam tego robić. - Jego głos stał 

się nagle chłodny i obcy. - Powiem tylko, że po jej śmierci 

miewam jedynie... przelotne znajomości. 

To znaczy: uprawiam tylko seks. Kochał żonę tak bar­

dzo, że kiedy odeszła, wszystko się dla niego skończyło. 

Nikt nigdy nie zajmie jej miejsca. 

- Nie zakochuj się we mnie, Keely... 

Uniosła na niego oczy. 

- Przeszłam przez tę chorobę jako szesnastolatka. 

Chyba jej nie uwierzył. 
- W dalszym ciągu chcesz tu mieszkać? - zapytał. -

Po tym, co zaszło tej nocy? 

Keely podała dziecku kolejną grzankę. 

- Nie widzę przeszkód - oświadczyła. - Jestem doros­

ła i mogę się całować z mężczyzną, nie oczekując, że za­

raz potem mi się oświadczy. Wszystko jasne. Opracowali­

śmy właśnie pierwszą zasadę obowiązującą w tym domu: 

sublokatorowi surowo zabrania się zakochiwania we wła­

ścicielu. Czy są jeszcze inne zasady? 

Zach odetchnął z ulgą. 

background image

68 

SARAH MORGAN 

- Nie, to wszystko. A czy ty nie spóźnisz się do pracy? 

Zerknęła na kuchenny zegar. 
- O rany! Spóźnię się! Zapomniałam, że muszę wcześ­

niej wyjść, bo teraz dalej mieszkam! - Musnęła wargami 

policzek Phoebe. - Pa, maleńka! 

Zach patrzył, jak w locie chwyta torebkę i kluczyki. 

- Gdybyś miała jakieś problemy, idź do Seana - pora­

dził na pożegnanie. 

- Tak jest, szefie! - zawołała i wybiegła na mroźne 

powietrze. 

Wsiadła do samochodu i maska niefrasobliwości opad­

ła z jej twarzy. Łatwo sobie mówić, że się w nim nie 

zakocha, ale po tej nocy stawało się to jeszcze trudniejsze. 

Mogłoby być tak cudownie, tak niesamowicie, tak... a nie 

było. Zach nic do niej nie czuł i musiała podjąć tę grę. 

Jemu nikt nie zastąpi żony, bo tak bardzo kocha się 

tylko raz w życiu. Musiał się upewnić, czy Keely to rozu­

mie i czy nie robi sobie złudzeń. Nie, wszystko doskonale 

rozumiała. 

Kochać Zacha to znaczy złamać sobie serce, jak to 

określiła Nicky, a Keely nie zamierzała przeżywać zawie­

dzionej miłości po raz drugi. 

background image

R O Z D Z I A Ł CZWARTY 

- Chyba żartujesz! - Nicky, z naręczem środków opa­

trunkowych, stanęła w miejscu jak wryta. - Przeprowa­

dziłaś się do niego? 

Keely złapała w locie opakowania, które koleżanka już 

miała upuścić na podłogę. 

- Co w tym dziwnego? - zapytała. 

- On... on nigdy... - Nicky zabrakło tchu. - Zach ni­

gdy nie wpuścił do domu żadnej kobiety. O ile wiem, nie 

dopuścił do swojej córki nikogo oprócz opiekunek. 

- Sama widzisz. - Keely bezradnie westchnęła. - Dla 

niego jestem kimś pomiędzy dzieckiem a niańką. 

Przynajmniej tak było do ostatniej nocy... 
- Nawet w takim przypadku nie mogę uwierzyć, że z nim 

mieszkasz. - Nicky nie mogła otrząsnąć się ze zdumienia. 

- Coś nieprawdopodobnego. Może jest jeszcze nadzieja... 

- Jaka nadzieja? 
- Że w jego życiu coś się zmieni, że w kimś się zako­

cha... - Nicky zmarszczyła czoło. - Szczerze mówiąc, 

Zach jest tak niedostępny, że trudno mi sobie wyobrazić 

go innego. 

Keely natychmiast sprowadziła ją na ziemię. 

- Nie rozpędzaj się, Nicky. Wprowadziłam się do niego, 

żeby się zająć jego dzieckiem, a nie nim. Nic nas nie łączy. 

Tak właśnie było. Nawet po tym, co zaszło w nocy, nic 

ich nie łączyło. Zach był niedostępny i dla nikogo nie miał 

background image

70 

SARAH MORGAN 

serca. Teraz rozumiała, dlaczego tak jest. Jego serce w dal­

szym ciągu należało do jedynej kobiety, którą w życiu 

kochał. 

Nicky zamyśliła się. 
- W każdym razie jest to krok w dobrym kierunku 

- orzekła wreszcie. 

- Opowiedział mi o swojej żonie - rzekła cicho Keely. 
- Okropne, prawda? - Nicky wzdrygnęła się. - Nie 

wiem dokładnie, jak to się stało, bo jeszcze wtedy tu nie 

mieszkałam, ale to musiało być straszne.. 

- Musiał bardzo ją kochać. - W głosie Keely za­

brzmiał żal i współczucie. 

- Tak, i na pewno nie zamierza z nikim się wiązać 

- zawtórowała jej Nicky z przekonaniem. - Ale co będzie 

z tobą? Jesteś pewna, że możesz z nim mieszkać i nie 

zakochać się? 

Keely uśmiechnęła się smutno. 

- Prawdę mówiąc, nie jestem tego pewna, ale jedno 

mogę ci przyrzec. Jeśli się nawet w nim zakocham, nigdy 

tego po sobie nie pokażę. 

Nicky pokręciła głową. 

- Nie chciałabym, żebyś cierpiała... 
- Na razie cierpi tylko Zach - oznajmiła szybko Keely. 

- I jeśli mogę jakoś mu ulżyć, zrobię to. O mnie się nie 

martw. Jakoś dam sobie radę z moimi uczuciami. 

Albo przynajmniej mam taką nadzieję... 

Zach kąpał właśnie córeczkę, kiedy w korytarzu rozległ 

się wesoły głos Keely. 

- Już jestem! 

Wyjął dziecko z wanny i owinął ręcznikiem, starając 

się nie myśleć o ustach i ciele Keely. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

71 

Nie powinien był jej całować. Przez cały dzień myślał 

tylko o tym i mimo jej porannych zapewnień, że nic się 

nie stało, czuł, że problemy dopiero się zaczynają. Keely 

będzie oczekiwała czegoś, czego on nie może jej dać. 

Z Phoebe na rękach przeszedł do pokoju dziecinnego, 

a Keely w przelocie pocałowała małą w policzek. 

- Witaj, króliczku. Jak ona się czuje? - zapytała. 
Wyminął ją, starając się nie dostrzec jej uśmiechu. Gdy­

by zwrócił uwagę na jej usta, przypomniałby sobie ich 

smak, a wtedy... wtedy mógłby zechcieć pocałować ją 

znowu. 

Nie rozumiał, co się z nim dzieje. Zwykle niedostrze­

ganie jakiejś kobiety przychodziło mu bez trudu. Można 

powiedzieć, że z czasem stał się prawdziwym ekspertem 

od trzymania kobiet na dystans. Dlaczego Keely tak go 

kusi? Przecież wcale nie jest w jego guście. Na ogół po­

ciągały go wyniosłe, chłodne intelektualistki, takie jak 

Catherine. Keely jest zupełnie inna. Może właśnie to jest 

przyczyna? Pewnie Keely tak bardzo go pociąga, bo w ni­

czym nie przypomina jego żony. 

- Może ja ją położę? - zapytała i wyciągnęła ku małej 

dłonie, ale Phoebe obronnym gestem wtuliła się w ojca. 

- Nie przejmuj się. - Zach spostrzegł zawiedziony wy­

raz twarzy Keely. - Ona bardzo trudno się przyzwyczaja. 

- Rozumiem doskonale - powiedziała Keely z uśmie­

chem. - Phoebe, czy chciałabyś zobaczyć kotka? 

Phoebe rzuciła jej nieufne spojrzenie. 
- Kotka z oglodu? - zapytała, chowając buzię na ra­

mieniu ojca. 

- Tak - potaknęła Keely. - Mogłybyśmy wyjrzeć 

przez okno w twoim pokoju. 

Dziewczynka zawahała się, a potem wyciągnęła ku niej 

background image

72 

SARAH MORGAN 

rączki. Zach ukrył zdziwienie i powiódł wzrokiem za Kee-

ly niosącą Phoebe w stronę okna. 

Świetnie radzi sobie z dziećmi, zawsze jest cierpliwa 

i wesoła. Phoebe potrafi być nieznośna, ale Keely zupełnie 

się tym nie przejmuje. Jest taka wyrozumiała. I jaka prze­

biegła... Zawsze potrafi znaleźć coś, co odwróci uwagę 

dziecka. 

Zwróciła ku niemu głowę. 
- Zrób sobie coś do picia i odpocznij - poradziła mu. 
- Przecież to ty wróciłaś z pracy - zaprotestował. 

Roześmiała się tym swoim cudownym śmiechem. 
- Oboje wiemy, że praca to nic w porównaniu z pilno­

waniem przez cały dzień małego dziecka! Teraz my po­

szukamy kotka, a ty napij się wina. Mnie też nalej, jeśli 

można, białego. 

Zach nie poruszył się. Widok kobiety z jego dzieckiem 

w ramionach sprawił, że serce na chwilę przestało mu bić. 

- Czy coś się stało? - Keely zerknęła na niego z nie­

pokojem. - Czy zrobiłam coś nie tak? 

- Nie, wszystko w porządku - odparł nieswoim gło­

sem. - Nic się nie stało. 

Dobre sobie. Nic się nie stało. Nieźle zawróciła mu 

w głowie! Musi być bardzo ostrożny. Znał Keely i wie­

dział, że potrafi z człowieka wyciągnąć wszystko i owinąć 

go sobie dokoła palca, a na to wcale nie miał ochoty. 

- Biedny tatuś - zaszczebiotała Phoebe. 

Podszedł i pogłaskał złotowłosą główkę. 
- Tatuś wcale nie jest biedny - powiedział z udanym 

spokojem. 

Keely położyła mu rękę na ramieniu. 
- Chciałbyś o tym porozmawiać? - zapytała. 

Odsunął się i poszedł ku drzwiom. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

73 

- Nie ma o czym, pójdę przygotować coś do picia. 
To dla niej typowe; sądzi, że wystarczy porozmawiać, 

żeby wszystkie troski i problemy znikły. Cala Keely, ze 

swoim optymistycznym i otwartym podejściem do świata. 
Nie miał zamiaru rozmawiać z nią o tym, co go gnębi, nie 
chciał jej w to mieszać. Gorycz, którą był przepełniony, 
nie jest jej potrzebna. Była młoda i naiwna i nie chciał 
pozbawiać jej złudzeń. 

Parsknął śmiechem. Rozmowa była ostatnią rzeczą, na 

jaką miał ochotę. W rzeczywistości pragnął tylko zanieść 
ją do sypialni, żeby się z nią kochać. Zatracić się i znowu 

czuć jej pocałunki, tak jak ostatniej nocy. 

Ale to nie wchodzi w rachubę. Keely nie zasłużyła na 

podobne traktowanie. Zresztą może nawet jeszcze jest 
dziewicą. Nie należy do kobiet, które idą do łóżka z kimś, 
kogo nie kochają. A wcale nie chciał, by go pokochała. 
Tego nie ma w programie. 

Zawahała się na chwilę w drzwiach kuchni, nie wiedząc, 

czy Zach będzie zadowolony z jej obecności. Przebywał na 
górze podejrzanie krótko i domyślała się dlaczego. Widok 
obcej kobiety przy dziecku sprawił mu przykrość. 

Nie wiedziała, jak się zachować. Zwyczajnie. Po prostu 

zachowywać się normalnie. 

- Ale tu ładnie pachnie - powiedziała, wchodząc i pa­

trząc na Zacha stojącego przy kuchence. - Co gotujesz? 

- Nic specjalnego. - Sięgnął do lodówki i wyjął goto­

wą sałatkę. - Robię lasagne. Lubisz? 

- Uwielbiam - odparła i sięgnęła po szklankę wina 

stojącą na stole. - To dla mnie? Dziękuję. Bardzo lubię 
lasagne, ale nie musisz dla mnie gotować. Mogę sobie coś 
zrobić sama. 

background image

74 

SARAH MORGAN 

Zmarszczył brwi. 
- Byłoby bez sensu, gdybyśmy jadali oddzielnie, skoro 

razem mieszkamy. Nie martw się, jutro będzie twoja kolej. 

Keely pociągnęła łyk wina. 

- Czy już ci mówiłam, że twój dom bardzo mi się 

podoba? 

- Naprawdę? - Postawił miskę na stole i usiadł naprze­

ciw Keely. - Też lubię to miejsce, chociaż muszę przyznać, 

że nianie narzekają, że to odludzie i nie ma gdzie iść 

wieczorem. 

- A jest? 

- Coś tam jest. - Podał jej łyżkę. - Proszę, zacznij. 

Keely nałożyła sobie sporą porcję. 

- Dużo miałeś tych opiekunek? - zapytała. 
- Cztery. Istny koszmar. - Podsunął jej salaterkę. -

Pierwsza wytrzymała dwa miesiące, druga aż dziewięć, 

trzecia tylko jeden, a czwarta... sama wiesz, jak odeszła. 

Usta mu drgnęły i Keely podsunęła mu szklankę. 

- Przestań o tym myśleć - poradziła. - A pozostałe, 

dlaczego rezygnowały? 

- Różnie - odparł zdawkowym tonem. - Phoebe by­

wała nieznośna, tęskniła za mamą... - Urwał i Keely spoj­

rzała na niego zaintrygowana. 

Napił się wina i spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem. 

- Musiał być jakiś powód rezygnacji - nie ustępowała. 

- Zawodowa opiekunka potrafi sobie poradzić z dziec­

kiem, nawet bardzo trudnym. A, rozumiem... Zakochiwa­

ły się w tobie i to był powód, prawda? 

Zach roześmiał się. 
- Bardzo to uprościłaś. 

Odłożyła widelec i spojrzała na siedzącego naprzeciw 

mężczyznę. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

75 

- Musiałeś czuć się bardzo niezręcznie... 

- Przede wszystkim było to bardzo niekorzystne dla 

Phoebe - przerwał jej. - Gdy tylko zdążyła się trochę 

przyzwyczaić do niani, zaraz musiałem ją zwolnić. 

Nic dziwnego, że stroni od kobiet. 

- Bardzo to było uciążliwe? 
- Dosyć. 

Jego lakoniczność rozśmieszyła ją. 
- Opowiedz, jak to było, Zach - poprosiła. - Podaj 

jakieś szczegóły. 

Uniósł brwi. 
- Szczegóły? Naprawdę tego chcesz? W takim razie 

dobrze. No więc pierwszą znalazłem kiedyś wieczorem we 

własnym łóżku, kiedy po pracy wróciłem do domu... 

Keely zakryła usta, żeby nie parsknąć śmiechem. 

- I co zrobiłeś? 
- Nie to, co chciała - odparł oględnie. - Druga okazała 

się bardziej subtelna. Codziennie robiła mi kolację, a 

w końcu kiedyś ze łzami w oczach oświadczyła, że nie 

zostanie u mnie, jeśli się z nią nie ożenię, bo mnie kocha. 

Keely zrobiła żartobliwie współczującą minę. 

- Biedaku. 
- Trzecia zrobiła mi powtórkę z pierwszej, tylko zna­

cznie bardziej śmiałą pod względem obyczajowym. 

Keely nie wytrzymała; zaniosła się śmiechem. 

- Może... może... - wykrztusiła - trzeba było anga­

żować nieco starsze opiekunki. 

Dokończył wino i zapatrzył się przed siebie. 

- Myślisz, że nie próbowałem? Owszem, ale miały 

rodziny i żadna nie chciała tutaj mieszkać. Co przy noc­

nych dyżurach nie bardzo mnie urządzało. 

Keely wzięła widelec i znowu zaczęła jeść. 

background image

76 

SARAH MORGAN 

- Udało ci się dzisiaj porozmawiać z Barbarą? 

Skinął głową. 

- Tak, nasza gospodyni chętnie mi pomoże. Bardzo 

lubi Phoebe i zajmie się nią, nie może tylko zostawać na 

noc. 

W oczach Keely pojawiły się iskierki. 
- Nic ci z jej strony nie grozi? Nie wejdzie ci do łóżka? 

Zach uśmiechnął się. 
- Barbara ma pięćdziesiąt sześć lat, dwoje wnucząt 

i jeśli idzie o moje łóżko, to najwyżej mi je pościele. -

Przysunął jej półmisek. - Jeszcze trochę? 

- Chętnie, jest pyszne. - Keely sięgnęła po dokładkę 

i poczuła uważne spojrzenie Zacha. - O co chodzi? 

- To niezwykły widok, kobieta, która naprawdę je. Na 

ogół kobiety tylko skubią coś z talerza - wyjaśnił. 

- Jestem strasznie łakoma - przyznała ze skruchą. - To 

moja główna wada. 

- Dlaczego wada? - zaprotestował Zach. - Masz cu­

downą figurę i nie musisz się bać, że utyjesz. 

Ich oczy się spotkały i Keely zaczerwieniła się; Zach 

wie, co mówi, miał okazję poznać jej figurę tej nocy. 

Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, a potem Zach 

podniósł się, z hałasem odsuwając krzesło. Keely wzięła 

głęboki oddech, próbując się opanować. W ciągu sekundy 

atmosfera się odwróciła o sto osiemdziesiąt stopni. Przy­

jacielska pogawędka dobiegła kresu. 

- Posłuchaj... - zaczął schrypniętym głosem Zach. -

Ostatniej nocy... 

- Już o tym mówiliśmy - przerwała mu spokojnie. -

Bardzo jasno przedstawiłeś swoje stanowisko. 

- Popełniłem błąd, całując cię. 
- Nie martw się - rzuciła nonszalancko - to był tylko 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

77 

pocałunek. Może cię zdziwię, ale już się kiedyś całowałam 

z mężczyzną. Nie myśl, proszę, że przywiązuję do tego 

wagę. Byliśmy oboje bardzo przejęci stanem Phoebe i za­

chowaliśmy się niepoważnie. W środku nocy różne dziw­

ne rzeczy przychodzą ludziom do głowy. 

Zach palcami przeczesał włosy. 
- To mnie nie usprawiedliwia. Straciłem panowanie... 

Specjalnie jej to nie zmartwiło. 

- Nie rozumiem, czym się tak przejmujesz - oświad­

czyła lekko. - Po prostu zapomnij o wszystkim. 

Wstała i zaczęła zbierać talerze ze stołu. 
- Postarasz się to zrobić? - Spojrzała mu prosto 

w oczy, żeby się upewnić, i dodała: - Zapewniam cię, że 

z mojej strony nic ci nie grozi. Wyrosłam z etapu dziecin­

nych fascynacji. 

Nie mówiła prawdy. Wyrosła z etapu dziecinnych fa­

scynacji, co nie znaczy, że nie weszła w kolejny etap 

fascynacji całkiem dorosłych... 

Zach patrzył na nią bez słowa. 

- Jeśli chcesz się wyprowadzić - powiedział wreszcie 

- zrozumiem to. 

Poczuła w duszy dojmującą pustkę. 
- Dlaczego? Chcesz, żebym to zrobiła? 

Stanowczo pokręcił głową. 
- Nie, wcale nie chcę. Cudownie radzisz sobie z Phoe­

be i bardzo mi pomagasz, ale myślę, że zanadto się po­

święcasz. 

Delikatnie dotknęła jego ramienia. 

- Pomagam przyjacielowi i będę to robiła tak długo, 

jak długo będzie potrzebował mojej pomocy. Zamierzasz 

dalej mnie dręczyć, czy może dasz sobie spokój i zrobisz 

nam kawę? 

background image

78 

SARAH MORGAN 

Wstawiła talerze i sztućce do zmywarki, starając się 

o niczym nie myśleć. Gdyby zaczęła się wgłębiać w swoje 
uczucia, przestraszyłaby się bardziej niż Zach. 

Tydzień szybko dobiegł końca i w piątek Keely piła 

właśnie dobrze zasłużoną kawę w pokoju lekarskim, kiedy 
wszedł Adam. 

- Kto się umie obchodzić z ryczącymi maluchami? -

Opadł na najbliższe krzesło. - Ja wysiadam. 

Nicky zrobiła zdziwioną minę. 
- Przecież sam masz dzieci. 
- Mam - przyznał ze skruchą Adam. - Moja żona 

świetnie sobie z nimi radzi. 

Keely wstała. 

- O co chodzi? 
- Uraz głowy i chyba zaraz będzie następny, jak się 

smarkacz nie uspokoi i nie przestanie rzucać - wyjaśnił 

zrzędliwie Adam. 

Keely ruszyła ku drzwiom. 

- Może by ci poszło lepiej, gdybyś nie mówił o dziec­

ku smarkacz. Nicky, pomożesz mi? 

- Na pediatrii jest Zoe - szybko wymówiła się pielęg­

niarka. - Na pewno poradzi sobie lepiej ode mnie. 

Keely spojrzała na nich z rezygnacją. 

- Jesteście beznadziejni! 

Kręcąc głową, ruszyła korytarzem, kierując się w stronę 

rozpaczliwych wrzasków. 

Adam nie przesadzał. Dziewczynka wiła się po podło­

dze, waląc nogami o ścianę. Keely uśmiechnęła się do 

pielęgniarki i jakby nigdy nic podeszła do kosza z zaba­

wkami. Nie zwracając uwagi na wrzeszczące dziecko, za­

częła w nim grzebać. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

79 

- Co my tutaj mamy... Zobacz, Zoe, pociąg! Strasznie 

fajny, prawda? Ciekawe, czy znajdę szyny... 

Po chwili znalazła i szyny. 

- Zaraz go puścimy, uważaj, Zoe. 

Pielęgniarka kucnęła na podłodze i z udanym zacieka­

wieniem zapatrzyła się w kolorowe wagoniki. 

- Jeszcze lokomotywa i możemy ruszać. 
Wrzaski nagle ucichły i mała rączka wyciągnęła się 

w kierunku kolejki. 

- Teraz Em... - Dziewczynka pochyliła się nad za­

bawką. 

- Masz na imię Em? - zapytała Keely. 

Mała skinęła główką i włożyła paluszek do buzi. 

- To znaczy Emily czy Emma? - pytała dalej Keely. 
- Emily - odpowiedziała za nią matka. - Nazywamy 

ją Em, bo sama tak wymawia swoje imię. 

- Ile ma lat? 
- Dwa i pół. 

Keely znowu zwróciła się do dziewczynki. 

- Jakiego koloru jest pociąg? 
- Wony i arny - padła odpowiedź i została zrozu­

miana. 

- Doskonale - pochwaliła Keely - czerwony i czarny. 

A mogłabyś przyłączyć wagoniki do lokomotywy? 

Dziewczynka chętnie spełniła jej prośbę. 

- Wspaniale, a czy możesz teraz postawić kolejkę na 

szynach i puścić ją do mojej przyjaciółki, Zoe? 

Mała popchnęła kolejkę w stronę pielęgniarki. 
- Wydaje się być w dobrej formie, chętnie się bawi 

- podsumowała Keely i szybko przejrzała kartę wypełnio­

ną przez Zoe. - Co się stało? - zwróciła się do matki małej 

pacjentki. 

background image

80 

SARAH MORGAN 

- Potknęła się i uderzyła głową o stolik - usłyszała. 

W jej głosie było coś, co zwróciło uwagę lekarki. Jakiś 

dziwny niepokój. 

- Zaraz zaczęła płakać? - zapytała Keely. 

Matka Emily skinęła głową. 
- Tak, bardzo głośno. 
- W takim razie wiemy, że ani na chwilę nie straciła 

przytomności - pocieszyła ją Keely. - Czy wymiotowała 

albo była senna? 

- Nie, nic takiego. 

Keely sięgnęła po pluszowego misia. 

- Teraz zbadamy misiowi oczka - rzekła do dziew­

czynki i przyłożyła oftalmoskop do czarnych guzików na 

pluszowym pyszczku. 

- Em też chce badać oczka. - Mała podeszła bliżej. 

- Powiedz „proszę" - automatycznie rzuciła matka. 
- Płosze. 

Keely chętnie się zgodziła. 

- Ty zbadasz oczka misiowi, a ja tobie, dobrze, Em? 

Dziewczynka skinęła główką i Keely szybko sprawdzi­

ła jej źrenice. 

- Boli cię główka? - zapytała potem. 
- Boli. Rick popchnął Em. 

Keely znieruchomiała; pytająco spojrzała na matkę. 

- Ktoś ją popchnął? 

- Nie. - Pani Berrett chwyciła dziecko w ramiona. -

Nikt jej nie popchnął. Mój narzeczony nie zauważył jej 

i lekko ją potrącił nogą, ale to było niechcący. 

W głowie Keely rozległ się dzwonek alarmowy, ale nic 

nie dała po sobie poznać. Nie wolno jej spłoszyć tej kobiety. 

- To się zdarza - oświadczyła spokojnie i wyciągnęła 

ręce ku dziecku. - Pójdziesz do mnie? 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

81 

Em chętnie się zgodziła i Keely posadziła ją na stole. 
- Muszę ją zbadać - zwróciła się do matki. 
Zdjęła dziewczynce sukienkę przez główkę i połasko­

tała w brzuszek. Malutka zachichotała. 

- Dlaczego pani ją rozbiera? - zapytała podejrzliwie 

matka. - Przecież uderzyła się w główkę. 

- Dzieci przewracają się z wielu powodów - wyjaśniła 

Keely. - Czasem niepewnie trzymają się na nóżkach, 

a czasem powodem utraty równowagi może być infekcja. 

Kiedy w grę wchodzi uraz głowy, zawsze trzeba przebadać 

całe dziecko. Zajrzę jej również do gardła i sprawdzę uszy. 

Pielęgniarka zrobiła krok w kierunku pani Barrett. 

- Czy mogłaby mi pani pomóc wypełnić kartę dziecka? 

Keely zrozumiała, że Zoe postanowiła ułatwić jej do­

kładne przebadanie dziewczynki. 

Na ramionkach dziecka dostrzegła ciemne siniaki, na 

nóżkach też... Potem obejrzała plecy dziewczynki i po­

czuła się niewyraźnie. Czyżby jej podejrzenia były słusz­

ne? Ale przecież takie małe dzieci często się przewracają 

i siniaczą... 

- Dziękuję, Em, już skończyłam - powiedziała, wkła­

dając dziewczynce sukienkę i z uśmiechem patrząc na 

matkę. - Pani córka ma duży guz na głowie, musimy ją 

zostawić na obserwacji. 

- Myślałam, że zaraz wrócimy do domu. - Pani Barrett 

nie kryła zdziwienia. 

- Uraz głowy u takiego małego dziecka może być bar­

dzo niebezpieczny - wyjaśniła Keely. - Dlatego lepiej bę­

dzie, jak poproszę kogoś o konsultację. 

Szybkim krokiem wyszła na korytarz i udała się do 

Zacha. Badał właśnie kobietę, której dokuczały bóle 

w klatce piersiowej. 

background image

82 

SARAH MORGAN 

- Chciałabym z tobą chwilkę porozmawiać... 
Zach skończył badanie, oddał pacjentkę w ręce Adama 

i wyszedł z Keely na korytarz. 

- Coś się stało? - zapytał. 
- Sama nie wiem, chyba tak. Mam na pediatrii dwui-

półletnią dziewczynkę z guzem na główce. Matka mówi, 

że uderzyła się o stolik, ale dziecko mówi, że ktoś je 

popchnął. W czasie badania zobaczyłam siniaki na jej ra­

mionkach i plecach. 

- Dzieci w tym wieku zawsze tak wyglądają - powie­

dział spokojnie Zach. - Phoebe też jest cała w siniakach. 

Keely skinęła głową. 

- Wiem, ale u tej małej miejsca siniaków są niety­

powe. 

Spojrzenie Zacha zrobiło się czujne. 

- Masz jakieś podejrzenia? 

Keely zawahała się. 

- Nic konkretnego, po prostu czuję, że coś tu nie jest 

w porządku. 

- A jak dziecko odnosi się do matki? - dociekał Zach. 
- Dobrze. Matka zachowuje się trochę nerwowo, ale to 

normalne w szpitalu. 

- Wiemy coś o ojcu dziecka? 

Keely pokręciła głową, starając się uniknąć jego wzro­

ku. Błękitne spojrzenie Zacha nieco ją rozkojarzało. 

- Nie, o ojcu nic. Matka wspomniała coś o narzeczo­

nym. To ten sam człowiek, który wedle dziecka miał je 

popchnąć. 

Zach zmarszczył brwi. 

- Chyba nie powinnaś tak bez zastrzeżeń wierzyć we 

wszystko, co opowiada dwuletnie dziecko... 

Keely głęboko westchnęła. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

83 

- Wiem, ale czy mimo to mógłbyś ją zobaczyć? 

- Zaraz to zrobię. 
Na chwilę ich oczy się spotkały; potem Zach ruszył 

przed siebie korytarzem, a ona na miękkich nogach poszła 

za nim. 

Opanowawszy się, dogoniła go. 

- Uprzedziłam matkę, że zatrzymamy dziecko przez 

dobę na obserwacji - powiedziała zdyszanym głosem. 

Zach zwolnił kroku. 
- Sprawdzałaś w rejestrze? - zapytał. 
Mieli w szpitalu spis dzieci zagrożonych przemocą 

w rodzinie. Keely przecząco pokręciła głową. 

- Jeszcze nie. 
- W takim razie zrób to i przyjdź na pediatrię. 
Emily w spisie nie znalazła, a kiedy przyszła na pe­

diatrię, Zach skończył już badać dziewczynkę i teraz się 

z nią bawił. Matka patrzyła na niego rozanielonym 

wzrokiem. 

- Doktor Thompson miała rację - odezwał się Zach na 

widok wchodzącej Keely. - Dziecko ma na głowie duży 

guz i powinno zostać w szpitalu. Zaraz poprosimy tu pe­

diatrów. 

Na twarzy pani Barrett ukazała się ulga. 

- Zupełnie jakby się ucieszyła - stwierdziła potem 

Keely, kiedy w kilka minut później szli z Zachem 

w stronę pokoju lekarskiego. - Jakby wolała, żeby 

dziecko zostało tutaj. 

Zach otworzył przed nią drzwi. 
- Może nie panuje nad tym narzeczonym, ale to nie 

nasza sprawa - stwierdził. - Małą zajmą się pediatrzy, 

a w razie czego ograniczy się prawa rodzicielskie. 

- A może by tak skontaktować się z ich lekarzem ro-

background image

84 

SARAH MORGAN 

dzinnym albo opieką społeczną... - Keely próbowała 

znaleźć jakieś rozwiązanie. 

Zach spojrzał na nią uważnie. 
- To jest oddział nagłych wypadków - upomniał ją. 

- Udzielamy doraźnej pomocy i reszta nas nie obchodzi. 

- Przecież... - próbowała oponować. 

- Nie możemy wtrącać się w ludzkie życie - przerwał 

jej. - Od tego są inni. 

Keely jednak pragnęła czegoś więcej. Dla niej pacjent 

to nie był tylko szpital; pacjent to był dom, to było całe 

jego życie, i chciała wiedzieć, jak sobie w nim radzi. 

W pokoju lekarskim Adam przywitał ich szerokim 

uśmiechem. 

- Brawo, Keely, byłaś wspaniała - oświadczył. - Cały czas 

cię podglądaliśmy, poradziłaś sobie z tą małą znakomicie. 

- I jak ładnie pełzałaś po podłodze - dodała ze śmie­

chem Nicky - i tak grzecznie bawiłaś się kolejką... Mia­

łam łzy w oczach. 

Keely wzruszyła ramionami. 

- Naprawdę jesteście beznadziejni. 

Adam spoważniał. 

- Teraz przynajmniej wiemy, kogo wołać w razie po­

trzeby. Byłaś fantastyczna. Ja zupełnie nie umiem postę­

pować z dziećmi. 

Keely zaczerwieniła się; ta rozmowa krępowała ją. 

- Nie przesadzaj, każdy na moim miejscu zrobiłby to 

samo. Wcale nie radzę sobie z dziećmi jakoś wyjątkowo 

dobrze - powiedziała, chcąc zbagatelizować sprawę. 

- Owszem - wtrącił Zach - Adam ma rację. Posiadasz 

wyjątkowy dar. Zawsze wiesz, co dziecku powiedzieć i co 

zrobić, żeby je ośmielić albo uspokoić. Potrafisz wywołać 

uśmiech na buzi najbardziej smutnego malucha. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

85 

Spojrzała na niego zdumiona pochwałami, a Adam 

chrząknął. 

- W takim razie, biorąc to wszystko pod uwagę, może 

by doktor Thompson wybrała jako specjalizację pediatrię? 

A co ty właściwie zamierzasz robić, jak skończysz tutaj 

staż? 

Keely przełknęła ślinę. 

- Pójdę na kardiologię - wykrztusiła. 
- Szkoda - skrzywił się Adam. - Powinnaś wybrać pe­

diatrię. Co ty na to, Zach? 

Zapadła cisza, a po chwili Zach wzruszył ramionami. 
- Sądzę, że Keely zrobi, co zechce - mruknął. 

Keely odwróciła się, by nie dostrzegli rumieńca na jej 

twarzy i zajęła się kawą, marząc, żeby wreszcie zmienili 

temat. Nie miała pojęcia, co chce robić po stażu i jaki dział 

medycyny naprawdę ją interesuje. 

Podała Zachowi kubek z kawą i napotkała jego spoj­

rzenie. Wtedy wreszcie zrozumiała. Prawda ukazała jej się 

w nagłym rozbłysku i omal nie zwaliła z nóg. 

Kocha go; zawsze go kochała i nigdy nie przestanie. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Tego wieczoru to ona miała robić kolację. Jednak po 

powrocie do domu i odprawieniu Barbary, która spędziła 

z Phoebe cały dzień, zasiadła z dzieckiem do zabawy. 

Bawiły się w odgadywanie części ciała. 
- Nosek. - Phoebe rączką dotknęła własnego nosa, 

a potem nosa Keely. 

- Oczy. - Keely musnęła dłonią swoje powieki i lekko 

dotknęła bródki dziewczynki. - A co to jest? 

- Blódka! - krzyknęła radośnie Phoebe i wtuliła się 

w ramiona opiekunki. 

- Bródka, śliczna, mała bródka. - Głos Zacha rozległ się 

nad nimi i Keely uniosła ku niemu spłoszone spojrzenie. 

- Nie słyszałyśmy, jak wszedłeś. 

Roześmiał się. 

- Zauważyłem. 

Keely zerwała się na równe nogi z dzieckiem w ramionach. 
- Zaraz przygotuję kolację, dziś moja kolej. 

Podała mu dziewczynkę; Phoebe objęła ojca za szyję. 
- Szyjka - stwierdziła z zadowoleniem. 
Keely pośpiesznie wymknęła się z pokoju, przyrzeka­

jąc sobie, że następnym razem pobawią się z Phoebe w coś 

„bezpieczniejszego"... 

Zajęła się kolacją, a Zach w tym czasie położył dziecko 

spać. Kiedy wszedł do kuchni, Keely była już opanowana. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

87 

- Adam ma rację. Cudownie sobie radzisz z małymi 

dziećmi - powiedział, sięgając po oliwki stojące na stole. 

Keely roześmiała się i zamieszała w garnku. 

- Tylko mi nie mów, że powinnam zostać pediatrą. 

Zach usiadł. 
- Moje zdanie nie ma znaczenia, wybierzesz, co będziesz 

chciała. Dlaczego właściwie chcesz być kardiologiem? 

Zmarszczyła czoło i znieruchomiała z łyżką w ręku. 

Tak naprawdę wcale nie wiedziała, czy w ogóle chce być 

kardiologiem, ale tego nie mogła mu powiedzieć. Zach 

jest taki jak jej rodzina: niesamowicie inteligentny i pie­

kielnie ambitny. Nie zrozumiałby jej wahań. 

- Dlaczego chcę być kardiologiem? - powtórzyła, by 

zyskać na czasie. - Jest mnóstwo powodów. Kardiologia 

jest fascynująca, to takie wyzwanie, intelektualne i w ogó­

le. Bardzo lubię sytuacje wymagające sprawdzenia się. 

Posoliła potrawę i postawiła garnek na stole. 

- Cudownie pachnie. - Zach zaciągnął się z przyjem­

nością smakowitym zapachem wydobywającym się z na­

czynia. - Złożyłaś już gdzieś papiery? 

- Jeszcze nie. - Podała mu łyżkę i przez chwilę patrzyła, 

jak napełnia sobie talerz. - Tata chciałby, żebym próbowała 

się dostać do profesora Hardinga - dodała po chwili. 

Zach uniósł brwi. 
- Do słynnego profesora Hardinga? Doskonały po­

mysł. Na pewno cię przyjmie. 

- Na nic się jeszcze nie zdecydowałam - przypomniała 

mu. - Powiedziałam tylko, że tak chciałby ojciec. 

Zach uniósł oczy znad talerza. 

- A ty? 
Próbowała nadać swojemu głosowi minimum entuzja­

zmu, którego wcale nie czuła. 

background image

88 

SARAH MORGAN 

- Ja? Może... Nie wiem. Pewnie nie mam szans. 

Zach zesztywniał. 
- Jesteś mądrą kobietą i dostaniesz każdą pracę, jakiej 

zapragniesz. Jak rozumiem, zdecydowałaś się już wrócić 

do Londynu po pobycie u nas? 

Wyczuła chłód w jego głosie i wydało jej się, że wie, 

dlaczego tak jest. Zach pewnie się boi, że znowu się w nim 

zakocha i postanowi zostać. Pyta, bo chce wiedzieć, czy 

Keely czasem nie wymyśliła sobie, że poświęci własną 

karierę, by go uszczęśliwić. Musi mu dać do zrozumienia, 

że nic mu z jej strony nie grozi. 

- Tak, zaraz po stażu wracam do Londynu. 
Tak będzie najlepiej. Zach zbyt kochał żonę, by u jego 

boku było miejsce dla innej kobiety. Potrzebuje tylko przy­

jaciela, każdy tego potrzebuje. Dlatego ona zostanie z nim 

na jakiś czas, żeby mu pomóc przy dziecku. Potem wyje­
dzie i spróbuje jakoś ułożyć sobie życie bez niego. 

Następnego dnia oboje pracowali rano i dzień zaczął 

się okropnie. Był mróz, jezdnie oblodzone, i już o dzie­
wiątej mieli w izbie przyjęć dwa wypadki drogowe. 

Ledwo skończyli opatrywać pacjentów, przywieziono 

mężczyznę z ciężkim urazem klatki piersiowej. 

- Został napadnięty w drodze do pracy, w biały dzień, 

strasznie krwawi. Natychmiast wezwijcie Zacha! - krzyk­

nęła Nicky do młodej pielęgniarki. 

Zach pojawił się w sali reanimacyjnej po kilku sekun­

dach; rzucił okiem na pacjenta i zaczął myć ręce. 

- Dwa razy ugodzono go nożem, rany są bardzo głę­

bokie - referowała słabym głosem Keely. 

Jak dobrze, że Zach tu jest. Tym razem wcale przed 

sobą nie kryła, że kompletnie nie wie, co począć. Wie 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

89 

tylko, że pacjentowi grozi śmierć. Dzwoniła już po kar­

diochirurgów, ale byli właśnie w sali operacyjnej. 

- Przyjdą, jak skończą - poinformowała Zacha. 

- W porządku. Musimy dać sobie radę sami. - Pod­

szedł do stołu. - Podajcie mu tlen. Trzeba będzie otworzyć 

klatkę piersiową. Muszę się dostać do serca. 

Nicky rzuciła okiem na monitor. 

- Chyba nam ucieka - powiedziała drżącym głosem. 

Wszystko, co nastąpiło potem, było jak sen albo jak 

film ze sprawnie zrobionego serialu o pogotowiu ratunko­

wym. Keely zafascynowana śledziła ruchy Zacha, auto­

matycznie wykonując jego polecenia. Nie po raz pierwszy 

widziała masaż na otwartym sercu, ale po raz pierwszy 

ratujący życie rannego lekarz był tak przystojny i tak... 

bliski jej własnemu sercu. 

- Nie mogłeś poczekać, Zach? 
Ekipa z kardiologii szybkim krokiem zbliżała się do 

stołu reanimacyjnego. Zach uniósł głowę. 

- Chciałem sobie przypomnieć, jak to się robi - po­

wiedział swobodnie. - Daj ekspertom rękawiczki - dorzu­

cił w stronę pielęgniarki. - Niech się biorą do roboty. 

Przez pewien czas pracowali wspólnie, a potem Zach 

spojrzał na monitor. 

- Mamy go - oświadczył. - Możemy przerwać masaż. 

Przez dłuższą chwilę wszyscy w milczeniu wpatrywali 

się w ekran monitora, potem rozległo się przeciągłe wes­

tchnienie ulgi. Niebezpieczeństwo zostało zażegnane. 

- Dobra robota, kochani - podziękował ekipie Zach. 

- Teraz podamy mu glukozę i zatrzymamy na intensywnej 

terapii. - Pytającym wzrokiem obrzucił Dawida. - Czy 

coś jeszcze? 

Dawid spojrzał na niego zza okularów. 

background image

90 

SARAH MORGAN 

- Nic a nic. Coś mi się wydaje, że polujesz na moją 

posadę, Zach. 

Zach ściągnął rękawiczki i cisnął je do kosza. 
- Ani mi to w głowie. Nie znoszę widoku krwi. 

Keely nieśmiało skierowała na niego wzrok. Nikt nie 

zwracał na nią uwagi i mogła sobie na to pozwolić. Miał 

zmęczoną twarz, pobladłe policzki pokrywał cień zarostu, 

ciemne kręgi pod oczami świadczyły o wyczerpaniu i nie­

dawno przebytym napięciu. Nigdy dotąd nie kochała go 

tak jak w tej chwili. 

Znała świetnych lekarzy; jej brat i siostra tacy właśnie 

byli. Błyskotliwi, inteligentni, obdarzeni znakomitym refle­

ksem i... na każdym kroku dający jej odczuć swoją wyż­

szość. Z Zachem było zupełnie inaczej. Przy nim każdy czuł 

się zdolny i mądry, tak jakby jego obecność nadawała war­

tość każdej napotkanej osobie. Nigdy nie tracił zimnej krwi; 

umiał sprostać każdej sytuacji i zapobiec każdemu nieszczę­

ściu. Nawet teraz, kiedy musiał operować „z zaskoczenia", 

potrafił opanować sytuację, a potem jeszcze podziękować 

zespołowi za akcję, którą sam poprowadził. 

Poczuła na sobie wzrok Nicky i otrząsnęła się. 

- Przepraszam, zamyśliłam się... 
W oczach koleżanki dostrzegła rozbawienie. 
- Nawet mogę się domyślić, o kim myślałaś. I wcale 

się nie dziwię, dał niezły pokaz. 

Wzrok Keely znowu pobiegł w stronę Zacha. 
- Jak on to robi? - zapytała ściszonym głosem. - Skąd 

bierze ten spokój? Ja widziałam tam tylko otwór wypeł­

niony krwią, cała dygotałam z przerażenia. 

- Zach taki już jest. - W głosie Nicky zabrzmiał po­

dziw. - Żadnej paniki, nic nie robi na nim wrażenia, a już 

na pewno nie krew. Był przecież chirurgiem. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

91 

I to wybitnym, tak przynajmniej mówił ojciec Keely. 

- Ten facet miał szczęście, że trafił na jego dyżur - do­

dała i Nicky spojrzała na nią ze współczuciem. 

- Nieźle wpadłaś... 

Keely już miała oponować, ale nagle zrozumiała cały 

bezsens żałosnego kłamstwa. 

- Owszem. - Skinęła głową. - Nie mogę przestać 

o nim myśleć, prawie nie sypiam, a w pracy ledwo mogę 

się skupić. Nie wiem, czy długo tak wytrzymam, jeszcze 

się pochoruję. 

- Grunt, żeby on niczego się nie domyślił - oświadczyła 

z powagą Nicky. - Nie znosi kobiet, które na niego lecą. 

Keely przygryzła wargi i zamrugała powiekami. Zach 

odłączył się od lekarzy i szedł właśnie w ich stronę. 

- Wszystko w porządku? 
- Raczej nie - odparła. - Przez cały czas czułam się tu 

kompletnie zbędna, bo nie wiedziałam, co robić. 

- Zbędna? - powtórzył ze zdziwieniem. - Jak to? 
- Przy pacjencie... - wyjaśniła. - Sytuacja po prostu 

mnie przerosła. 

Zach lekko zmarszczył brwi. 

- Tego człowieka ktoś pchnął nożem prosto w serce, 

każdego by przerosła podobna sytuacja. Takie przypadki 

nawet w pogotowiu zdarzają się niesłychanie rzadko. Raz, 

dwa razy w ciągu roku. Nikt nie jest przygotowany na coś 

podobnego. 

- Ale ty wiedziałeś, co robić. 
- Od wielu lat jestem lekarzem i mam pewne doświad­

czenie. To wyłącznie kwestia czasu. - Wzruszył ramiona­

mi. - Za siedem lat ty też od razu będziesz wiedziała, jak 

się zachować. Już teraz jesteś świetnym lekarzem. 

Zaczerwieniła się; nie spodziewała się tego usłyszeć. 

background image

92 

SARAH MORGAN 

- Robiłeś już kiedyś coś podobnego? - zapytała ośmie­

lona komplementem. 

- I to nieraz - odparł. - Przez jakiś czas pracowałem 

w Afryce Południowej, a tam nie takie rzeczy się widzi. 

Wrócił do kardiochirurgów, a Keely z wysiłkiem ode­

rwała od niego oczy. 

- Opanuj się i nie rób takiej miny - upomniała ją szep­

tem Nicky. 

- Przepraszam, już nie będę - obiecała. 
Nic nie mogła na to poradzić. Kochała go z każdym 

dniem bardziej i kochała jego dziecko. Pragnęła, żeby było 
im dobrze, i nie wiedziała, dokąd zaprowadzi ją to pragnie­
nie. 

Nazajutrz po przyjściu do pracy próbowała zachowywać 

się normalnie, ale nie bardzo jej się to udawało. Na szczęście 
mieli pełne ręce roboty. Właśnie badała kobietę ze złamanym 
nadgarstkiem, kiedy wezwano ją na izbę przyjęć. 

- Doktor Thompson! 

Przeprosiła pacjentkę i pobiegła tam, skąd dochodził 

głos młodziutkiej pielęgniarki. Ujrzała płaczącą kobietę 

i śmiertelnie bladego mężczyznę. 

- Masz wprawę w przyjmowaniu porodów? - zapytała 

bez wstępów Nicky. - Dzwoniliśmy już na porodówkę, 

ale chyba nie mamy czasu. Zawiadomiłam już Zacha, 

zaraz tu będzie. 

Poród? Ona ma przyjąć poród? Poczuła zimny dreszcz 

na plecach. Nie odbywała jeszcze stażu na położnictwie, 

a podczas studiów porody widywała tylko z bezpiecznej 

odległości. 

- Kiedy pani ma termin? - zapytała nieco drżącym 

głosem. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

93 

- Za tydzień - odpowiedział za pacjentkę mąż. 

- To pierwsze dziecko? 

Kredowoblady mężczyzna skinął głową. 

- Tak, dlatego myśleliśmy, że to trochę dłużej potrwa. 

Keely uśmiechnęła się do niego z wysiłkiem. 

- Różnie to bywa, ale proszę o nic się nie martwić. 

Wszystko będzie dobrze. - Spojrzała na pielęgniarkę. -

Najpierw posłuchamy, jak bije serce dziecka. 

Właśnie zaczęła myć ręce, kiedy w progu ukazał się 

Zach. 

- Co się dzieje? 

Keely poczuła się znacznie pewniej; teraz przynajmniej 

odpowiedzialność rozłoży się na dwie osoby. 

- Przedwczesny poród - wyjaśniła. 
Zach włożył rękawiczki, podszedł do pacjentki i zbadał 

ją, nie przestając przemawiać do niej cichym, kojącym 

głosem. 

Kobieta z wolna się uspokajała. Ujęła męża za rękę, nie 

spuszczając wzroku z Zacha. 

- To już teraz, prawda? - zapytała. 
- Tak. - Zerknął w kartę, a potem znowu przeniósł 

wzrok na rodzącą. - Zaraz urodzisz dziecko, Tino. Przy­

pomnij sobie, czego się uczyłaś o oddychaniu. Nicky, pro­

szę podać pacjentce entonox. Keely, czy mogłabyś...? 

Najwyraźniej pyta, czy poprowadzi akcję porodową. 

Ona? Nigdy w życiu; niech sam się tym zajmie. 

On tymczasem stanął z uśmiechem po prawej stronie 

rodzącej, jakby ustępował Keely miejsca. 

- Ja zaraz, ja... - zaplątała się Keely. - Wezwę kogoś 

z porodówki, na pewno zaraz przyjdą. 

Poczuła na sobie spokojne spojrzenie Zacha. 

- Dziecko nie będzie czekać, za dwie minuty może być 

background image

94 

SARAH MORGAN 

za późno. Tina, świetnie się spisujesz, widzę już główkę. 

Poczekaj, podeprzemy ci plecy. 

Nastąpił kolejny skurcz i teraz już zupełnie wyraźnie 

ukazała się ciemna, mała główka. 

- Keely, podejdź bliżej. Tino, teraz już nie przyj. - Po­

mógł maleństwu wydostać główkę i znowu zwrócił się do 

matki. - Jeszcze chwila, jeszcze tylko jeden skurcz. 

Tina odrzuciła głowę do tyłu i głośno jęknęła. W tej samej 

chwili czerwone ciałko wypadło wprost w ręce Zacha. 

Delikatnie położył je na piersiach matki. 
- Masz śliczną córeczkę, serdeczne gratulacje. 

Tina zwróciła zalaną łzami twarz w stronę męża. 
- Mike, zobacz, jaka śliczna. 

Mąż pochylił się nad nimi. 
- Jest piękna, naprawdę piękna. Teraz jesteśmy pra­

wdziwą rodziną. 

Dziecko zaniosło się płaczem. Zapanowało ogólne podnie­

cenie. Tylko twarz Zacha nic nie wyrażała. Przeciął pępowinę 

i starannie zawiązał koniec. Działo się z nim coś dziwnego. 

Czy sam fakt narodzin tak na niego podziałał? A może 

wzmianka tego mężczyzny, że teraz są prawdziwą rodziną, 

zrobiła mu przykrość? To musi być dla niego straszne patrzeć 

tak na kochające się małżeństwa, podczas gdy on... 

Chyba odgadł, o czym Keely myśli, bo skierował na 

nią chłodne, czujne spojrzenie. 

- Czy mogłabyś... - Do sali weszło dwóch położników 

i Zach przeniósł wzrok na nich. - Spóźniliście się, Jed. 

Jed podszedł do szczęśliwej matki. 
- Strasznie się pośpieszyłaś, Tina. 

Uniosła na niego zmęczone, szczęśliwe spojrzenie. 
- I tak dobrze, że nie urodziła się w sklepie, podczas 

zakupów. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

95 

Ginekolog uśmiechnął się. 

- Dzięki Bogu i za to. Pomóc ci, Zach? 

Zach pokręcił głową. 
- Jeszcze tylko przyjmiemy łożysko i po wszystkim. 

Jed stanął obok i po skończonej akcji poklepał Zacha 

po plecach. 

- Dobra robota, stary. Teraz jeśli nie masz nic przeciw­

ko temu, zabieramy Tinę do nas. 

Zach rzucił rękawiczki do kosza i uśmiechnął się do 

położnicy. 

- Doskonale się spisałaś, Tina. 

- Ty też - uśmiechnęła się kobieta. 
Zach nagle spoważniał; jego twarz miała teraz ten sam 

nieobecny wyraz co poprzednio. 

- Proszę zabrać pacjentkę na oddział położniczy - po­

lecił pielęgniarkom. - Wypełnię kartę u siebie w gabine­

cie, niech potem ktoś tam po nią zajrzy. 

Nicky skinęła głową. 

- Oczywiście. 

Szybkim krokiem opuścił salę, smutny i samotny. Kee-

ly poczuła dojmujący ból. Jak można mu pomóc? Czy 

udawać, że niczego nie widzi? Niech sobie radzi sam... 

A może iść za głosem serca i zaproponować mu po­

moc? Tak postąpiłby prawdziwy przyjaciel. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Chwilę wahała się pod drzwiami gabinetu Zacha, a po­

tem lekko zastukała. Pewnie skończył już wypełnianie 

karty i będzie miał trochę czasu. Ponieważ nikt nie odpo­

wiedział, nacisnęła klamkę i cicho weszła do środka. 

Zach stał przy oknie odwrócony plecami, zapatrzony 

w dal. W całej jego postaci było coś rozpaczliwie smut­

nego. 

- Zach? 
Nie odwrócił się. 
- Karta leży na stole, możesz ją zabrać - powiedział 

tylko. 

Zamknęła za sobą drzwi, nie zrażona jego tonem. 

- Nie przyszłam po kartę. 
Pod wpływem nagłego impulsu przekręciła klucz 

w drzwiach. Co zrobić, żeby przebić się przez mur, jaki 

ten człowiek wzniósł wokół siebie? 

Powoli zwrócił ku niej zmęczone spojrzenie. 

- To nie jest dobra chwila. 
- Wiem - przytaknęła, nerwowo zaciskając dłonie. -

Ale bardzo się o ciebie martwię. 

- Nie ma powodu. - Przez chwilę patrzył na nią w mil­

czeniu, a potem znowu zwrócił twarz w stronę okna. -

Chciałbym teraz zostać sam. 

Powinna go zostawić, ale nie potrafiła tego zrobić. 
- Pozwól mi sobie pomóc - odezwała się łagodnie. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

97 

Parsknął niewesołym śmiechem. 
- Jak? Nikt nie może mi pomóc, nawet ty. 

Poczuła, jak ściska jej się serce. Niemożliwe, żeby nic 

nie można było zrobić. Musi być jakiś sposób. 

Podeszła do niego tak blisko, że ich ciała prawie się 

dotknęły. 

- Powiedz mi... - szepnęła. 
- Nie mam ochoty o tym mówić - przerwał jej. 
- Ale powinieneś. Sam mówiłeś, że jeśli będę miała 

jakieś problemy, mam się zwrócić do ciebie. A teraz twoje 

zachowanie naprawdę mnie zmartwiło i dlatego zwracam 

się do ciebie z pytaniem, jaka tego jest przyczyna. Czy 

chodzi o tamto nowo narodzone dziecko? 

W jego wzroku były ból i wrogość; poczuła się jak 

intruz, wchodzący w buciorach do czyjejś duszy. 

- Keely, ja nie zamierzam o tym rozmawiać. Nie jest 

mi to potrzebne i po prostu nie mam ochoty. 

Fala nagłego współczucia spowodowała, że Keely 

wspięła się na palce i szybko pocałowała go w policzek. 

Tak samo zrobiłaby z Phoebe, gdyby dziewczynka była 

smutna. 

Zach ujął ją za ramiona, jakby chciał ją odepchnąć. 
- Keely, na miłość boską... 
Zupełnie jakby wylał na nią kubeł lodowatej wody. 

Cofnęła się zawstydzona. 

- Przepraszam. - Zach musiał opacznie zrozumieć jej 

zachowanie. Pewnie sobie pomyślał... 

Zamknęła oczy, zdruzgotana nieporozumieniem. Co te­

raz? 

- Strasznie mi przykro - wybąkała. - Chciałam ci tyl­

ko pomóc, próbowałam, ale mi się nie udało. Ja... 

- Nic nie mów. 

background image

98 

SARAH MORGAN 

Znowu poczuła jego dłonie na ramionach i uniosła ku 

niemu spłoszony wzrok. To, co ujrzała w jego oczach, 

sprawiło, że oddech zamarł jej w piersiach. Poczuła dłoń 

na włosach, a potem na policzkach. Gładził ją delikatnie 

i czule, jakby chciał zbadać każdy milimetr jej twarzy. 

- Maleńka, kochana Keely... Nie możesz patrzeć, jak 

ktoś się martwi, prawda? Zaraz musisz mu pomóc... 

Odsunęła się, nagle spłoszona. 
- Nie jestem mała, jestem dorosła, zapamiętaj sobie... 
- Doskonale wiem, że jesteś dorosła. 
Jakby na potwierdzenie tych słów zaczął ją całować, 

tak samo jak całował ją tamtej pierwszej nocy w sypialni 

Phoebe. 

Objęła go za szyję. Nie przerywając pocałunku, Zach 

oparł ją o ścianę. Poczuła, że unosi jej spódniczkę. Prze­

niknął ją dreszcz i zadrżała. Jej ciało rozkoszą odpowia­

dało na dotyk jego dłoni. Na krótką chwilę zapomniała, 

gdzie się znajduje. Potem świat zatrząsł się w posadach 

i wszystko wokół znikło w nagłym rozbłysku. Wróciwszy 

na ziemię, skryła twarz na jego piersi, z wolna się uspo­

kajając. Nie mogła spojrzeć mu w oczy. Czule pocałował 

ją w czoło. 

- Ty nic nie zrobiłaś, to moja wina. 
Mimo potwornego wstydu uniosła na niego spojrzenie, 

ale zaraz je spuściła. Jak ona mogła mu pozwolić... 

- Keely, spójrz mi w oczy. 
Jeszcze bardziej ukryła twarz na jego piersi. Nigdy już 

nie spojrzy mu w oczy. 

- Nie mogę, tak strasznie mi wstyd... 

Siłą uniósł jej zaczerwienioną buzię ku górze. 
- Nie chcę, żebyś myślał - szepnęła - że pocałowałam 

cię, bo chciałam. Ja tylko... 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

99 

- Wiem. - Uśmiechnął się do niej. - Chciałaś tylko 

mnie pocieszyć, dlatego bardzo cię przepraszam. 

- Za co mnie przepraszasz? 
- Za to, że cię pocałowałem, a przecież nie powinie­

nem tego robić. - Nagle na jego twarzy odmalowało się 

rozbawienie. - Zauważyłaś, że mówię ci to nie po raz 

pierwszy? 

Keely zamknęła oczy. 

- To moja wina, Zach. 

Musnął palcem jej usta. 

- Nie ma tu niczyjej winy. Po prostu jest między nami 

jakaś magia, która w każdej chwili grozi wybuchem, ale 

ja nic ci nie mogę ofiarować. Po śmierci Catherine jestem 

pusty. 

- Wiem - zapewniła go. - Wiem i doskonale to rozu­

miem. Zapomnijmy o wszystkim. To był tylko pocałunek. 

Ledwo wypowiedziała te słowa, zrozumiała, jak śmie­

sznie to zabrzmiało. Dobre sobie, zwykły pocałunek... 

Mont Everest to po prostu taka „zwykła górka"! 

- Chciałam tylko powiedzieć - poprawiła się szybko 

- że to bez znaczenia. Mnie w tej chwili interesuje jedynie 

praca i nie mogę się z nikim wiązać. 

Jak coś takiego mogło jej w ogóle przejść przez usta? 
- To się świetnie składa. 
Zach odsunął się nagle i podszedł do biurka. 

Stała, w dalszym ciągu niczego nie rozumiejąc. Chyba 

się ucieszył, że z jej strony nic mu nie grozi? Już miała 

coś dodać, kiedy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Zach 

spokojnym krokiem poszedł i je otworzył. 

- Nicky, przyszłaś po kartę? - zapytał. - Keely była tu 

przed tobą, właśnie skończyłem pisać. 

Pielęgniarka obrzuciła ich rozjaśnionym wzrokiem. 

background image

100 

SARAH MORGAN 

- Mieliśmy dzisiaj dobry dzień, prawda? Takie naro­

dziny małego człowieka to bardzo optymistyczne wyda­
rzenie. Dla odmiany coś dobrego się stało na naszym od­
dziale. 

- Owszem - przytaknął sucho Zach i Keely poczuła, 

że oddala się od niej na całe lata świetlne. Był teraz znowu 
obcy, chłodny i bardzo samotny. 

Ogarnęła ją rozpacz. A przecież przed chwilą wydawa­

ło jej się, że dzieląca ich bariera została przełamana. 

Sięgnął po leżące na biurku papiery i podał je Keely. 

- Bardzo proszę, możesz zabrać. 

Sucho, stanowczo, profesjonalnie. Jakby między nimi nic 

nie zaszło. A przecież wiedziała, że przynajmniej przez te 
kilka minut pożądał jej tak samo, jak ona pożądała jego. 

Teraz wszystko się zmieniło. Opanował się i przeszłość 

wróciła z całą siłą. Śmierć żony zraniła go tak mocno, że 
nie mógł pokochać już żadnej innej kobiety. 

Reszta dnia okazała się koszmarem. Za każdym razem, 

kiedy spoglądała na Zacha, czuła jego dłonie na swoim 

ciele. Musiał jej powtarzać polecenia po kilka razy i na 

pewno wszyscy się zorientowali, że dzieje się z nią coś 

niedobrego. W końcu z ulgą schroniła się do samochodu, 

mając nadzieję, że choć przez chwilę nie będzie musiała 

widzieć Zacha. 

Koszmar, prawdziwy koszmar... 
Dojechała do domu, zostawiła mu kartkę w kuchni, że 

musi się pouczyć i kolację zje u siebie na górze. Przynaj­
mniej wieczorem nie będzie musiała niczego udawać. 

Z determinacją sięgnęła po podręcznik kardiologii. Mo­

że praca pomoże jej zapomnieć o Zachu. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

101 

Na szczęście przez całą noc padał śnieg, co powinno 

im dostarczyć tematu do rozmowy przy śniadaniu. 

- Dzień dobry. - Zach wszedł do kuchni i Keely po­

czuła, że drżą jej dłonie. 

Dlaczego on wywiera na niej takie wrażenie? I dlacze­

go musi z samego rana tak przystojnie wyglądać? Ona po 

bezsennej nocy czuła się strasznie. Blada twarz, podkrą­

żone oczy... 

Zach musiał pewnie wyspać się jak król, skoro tak 

świetnie wygląda. A dlaczego miałby nie spać? Przecież 

nic się nie stało. Tylko się pocałowali. Co prawda bardzo 

namiętnie, ale nie na tyle, żeby zakłócić mu nocny spo­

czynek. 

- Keely? Coś się stało? - Wyrwał ją z zamyślenia 

i przywołała na twarz promienny uśmiech. 

- Nie. Po prostu długo w nocy czytałam i jestem tro­

chę zmęczona - wyjaśniła. 

Nalał sobie kawy. 
- Wiem, widziałem światło. Czytałaś coś ciekawego? 

- Przeglądałam kardiologię - odparła lakonicznie. 
- Przygotowywałaś się do rozmowy kwalifikacyjnej? 

- Tak. 

Zrobiła płatki dla Phoebe, starannie unikając wzroku 

Zacha. Jeśli na niego nie spojrzy, uda jej się może nie 

wylać mleka. Zach zapatrzył się w okno. 

- Ale napadało... Może by zabrać Phoebe na sanki. 

Dziewczynka podskoczyła w wysokim krzesełku. 
- Tak! Tak! Sanki! Sanki! 
Keely skinęła głową. Doskonały pomysł. Śnieg jest 

zimny i jeśli zrobi jej się za gorąco, zawsze może go sobie 

nasypać za kołnierz. 

Dała małej płatki, zrobiła sobie grzankę, nie tknęła jej, 

background image

102 

SARAH MORGAN 

i zaczęła przygotowywać rzeczy do wyjścia. Potem ubrała 

Phoebe w kombinezon i futrzane botki. 

Podjechali kawałek, Zach zostawił samochód na pobo­

czu i zaczęli wdrapywać się na górę. Phoebe niecierpliwie 

usadowiła się na sankach. 

- Phoebe zjeżdża. 
- Poczekaj chwilkę. 
Zach szybko usiadł na nią i ruszyli w dół, wzbijając 

tumany białego puchu. Keely patrzyła w ślad za nimi, 

słysząc radosne piski dziecka i czując dławienie 

w gardle. 

Tak bardzo ich kochała. Oboje. 

Wdrapali się na górę i teraz nadeszła jej kolej. Zajęła 

miejsce za Phoebe, odepchnęła się i runęły w dół. Prze­

wróciły się tak szybko, że Keely przez chwilę nie wiedzia­

ła, co się stało. 

- Jeszcze laz! Jeszcze! - domagała się dziewczynka. 

Keely niezgrabnie wygramoliła się z zaspy. Zach już 

był przy nich. Zbiegł ze wzgórza, chwycił córeczkę w ra­

miona i wyciągnął rękę do Keely. 

- Pomogę ci. 

Ujęła jego dłoń, wstała i nagle znalazła się bardzo bli­

sko niego. Zupełnie jak wtedy w gabinecie... Czas na 

chwilę stanął w miejscu. Potem Zach puścił jej rękę, przy­

tulił dziecko do siebie i wolnym krokiem zaczął się wspi­

nać. Keely poszła za nimi, ciągnąc sanki. 

Musi jakoś rozładować to napięcie... Tak nie można 

żyć. Niewiele myśląc, pochyliła się, ulepiła śniegową kulę 

i cisnęła w plecy Zacha. 

Odwrócił się, jego oczy rozbłysły. 
- Keely! A nieładnie! 

Postawił Phoebe na ziemi i sięgnął po śnieg. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

103 

- Ratunku! - Keely z piskiem rzuciła się do ucieczki, 

potykając się w długich butach. - Phoebe, ratuj! 

Dogonił ją z łatwością i wpakował za kołnierz sporą 

porcję lodowatego puchu. Phoebe skacząc z radości, tań­

czyła wokół nich. Po chwili rozgorzała prawdziwa bitwa. 

Wracali z wyprawy zgrzani, szczęśliwi i na wskroś 

przemoczeni. 

- Weźcie gorący prysznic, a ja zrobię zupę - poleciła 

Keely, kiedy tylko znaleźli się w domu. 

Poszła do kuchni, po drodze chwytając ręcznik, by 

wytrzeć sobie włosy. Po chwili nadszedł Zach. Rzucił 

mokre ubrania córki na podłogę. 

- Było cudownie. Dawno nie widziałem małej tak 

szczęśliwej. Dziękuję ci, Keely. 

Sięgnęła do szafki po puszki z zupą. 

- Nie ma za co. Sama też miałam frajdę. 

Powiedziała prawdę. Bawiła się świetnie; na chwilę 

nawet zapomniała, jak bardzo go kocha. Potem spojrzała 

na niego i wszystko znowu zrobiło się bardzo trudne. 

- Keely... 
Głos dziewczynki przerwał magiczną chwilę. 
- Tatusiu! Tato! Chodź do mnie! 
- Już idę, kochanie. 
Oderwał oczy od Keely i wyszedł na korytarz, skąd 

dobiegało wołanie dziecka. 

Keely opadła na krzesło, czując na sobie podmuch hu­

raganu. Dotarło do niej, że nie jest mu obojętna. Może 
Zach tylko jej pragnie, ale w każdym razie coś do niej 
czuje. Nawet jeśli to tylko fizyczna fascynacja... 

Nazajutrz znowu padał śnieg, co wywarło bezpośredni 

wpływ na pracę oddziału nagłych wypadków. 

background image

104 

SARAH MORGAN 

- Dlaczego ludzie w taką pogodę nie siedzą w domu? 

- mruczała pod nosem Nicky, spoglądając na coraz wię­

kszy tłum w poczekalni. - Straciłam już rachubę, ile osób 

od rana pośliznęło się na lodzie i upadło. Dlaczego oni 

w taki dzień po prostu nie zostają w łóżkach... 

Keely wzmianka o łóżku natychmiast skojarzyła się 

z Zachem i na jej policzkach wykwitły purpurowe plamy. 

Nie uszło to uwadze Nicky. 
- Co ci jest? Taka jesteś czerwona, może coś złapa­

łaś? 

- Nic mi nie jest - odparła szybko Keely. 
Już dawno „coś" złapała, ale ta choroba nie nadaje się 

do szpitalnego leczenia. 

- Idę na izbę przyjęć - oświadczyła. - Karetka właśnie 

kogoś przywiozła. 

Tym kimś okazała się siwowłosa pani. Leżała na no­

szach przykryta kocem, a obok kręciła się niespokojnie 

młoda kobieta. 

- Dzień dobry, jestem doktor Thompson - przedstawi­

ła się Keely. - Co się stało? 

Młoda kobieta głęboko westchnęła, a starsza pani spo­

kojnie wyjaśniła: 

- Wyszłam tylko do sklepu na rogu, żeby coś kupić. 
- Przecież mogłam ci przynieść, mamo. - Młoda ko­

bieta uniosła oczy do sufitu, a potem znacząco spojrzała 

na lekarkę. - Nie musiałaś sama nigdzie chodzić. 

- Ale chciałam, moja droga. - Matka uśmiechnęła się 

do niej. - Jeśli przestanę wychodzić, moje stare nogi 

w ogóle nie będą chciały mnie nosić. 

Córka już miała wypowiedzieć swoje zdanie, ale wzrok 

Keely ją powstrzymał. 

- Słusznie pani postępuje, starając się wychodzić z do-

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

105 

mu - orzekła, badając pacjentkę - ale chyba byłoby roz­

sądniej, gdyby pani poczekała, aż ulice będą mniej śliskie. 

Poczuła na sobie wyrozumiałe spojrzenie starych oczu. 
- Powiem ci coś, kochanie. Rozsądek to nie wszystko. 

Nieraz jest o wiele zabawniej, jak się o nim zapomina. 

- Mamo! - W głosie córki zabrzmiało zgorszenie. -

Co ty wygadujesz! 

Keely wymieniła ze starszą panią porozumiewawcze 

spojrzenie. Ta pacjentka bardzo jej się podobała. 

- Chyba pani ma rację - przyznała, myśląc o Zachu. 

- Nigdy nie wiadomo, co człowiekowi przyniesie życie, 

więc lepiej od razu robić to, na co się ma ochotę. Ma pani 

złamaną szyjkę udową - dodała po chwili. 

Córka była przerażona. 
- Mamo! Sama widzisz! A nie mówiłam... 

Pani Weston nawet na nią nie spojrzała. 

- Co teraz zrobimy? - zapytała lekarkę. 
- Najpierw zawieziemy panią na prześwietlenie, potem 

pobierzemy krew, zrobimy EKG i oddamy panią w ręce 

ortopedów. Czy chce pani jakiś środek przeciwbólowy? 

- Bardzo proszę, jeśli można. 

Keely rozejrzała się w poszukiwaniu Nicky. 

- Zaraz poproszę siostrę i coś pani damy. 
Poszła po pielęgniarkę, kazała jej podać pacjentce lek 

przeciwbólowy i zawiadomiła radiologię. Ledwo pani 

Weston zniknęła im z oczu, karetka przywiozła kolejną 

ofiarę śnieżycy. Tym razem zajął się nią Zach i dobrze się 

stało, bo był to młody motocyklista, który wpadł w po­

ślizg. Obrażenia wyglądały groźnie. 

- Trzeba mu rozciąć ubranie - oznajmił spokojnie 

Zach. Keely z trudem rozpoznawała w nim tego samego 

mężczyznę, który potrafił tak namiętnie ją całować. Zu-

background image

106 

SARAH MORGAN 

pełnie dwie różne osoby. - Proszę podać mu kroplówkę, 

tlen, pobrać krew... 

Przy takich obrażeniach prawdopodobnie trzeba będzie 

przeprowadzić transfuzję. Keely zaczęła podawać ranne­

mu fizjologiczny roztwór soli. Zach odszukał tętnicę udo­

wą i wykonał blokadę. 

- W ten sposób zniesiemy odczucie bólu i częściowo 

zmniejszymy krwawienie - wyjaśnił. - Łatwiej będzie go 

przewieźć do prześwietlenia. 

Kiedy przekazali mężczyznę zespołowi ortopedyczne­

mu, Keely odetchnęła z ulgą. Nicky wyjrzała na korytarz 

sprawdzić, czy nie wiozą kogoś nowego. 

- Koszmarny dzień - powiedziała. - A swoją drogą, 

dlaczego ludzie, jak upadają, najczęściej łamią sobie ręce? 

- Po prostu automatycznie je przed siebie wyciągają, 

może starają się osłonić głowę - wyjaśnił Zach, a rzucając 

rękawiczki do kosza, dodał: - Najczęściej łamią sobie 

nadgarstki, zwłaszcza ludzie starsi. 

Gawędzili tak przez chwilę, zastanawiając się, co które 

z nich złamałoby sobie najchętniej w ostateczności i które 

kości najlepiej się do tego nadają, a potem zostali wezwani 

do kolejnego wypadku. 

Po powrocie do domu Keely, kompletnie wykończona, 

przysiadła w pokoju Phoebe na podłodze i zwiesiła głowę. 

- Biedna Keely - zaszczebiotała dziewczynka. 

- Nie jestem biedna, kochanie, po prostu strasznie się 

zmęczyłam. W nocy nie mogę spać, bo myślę o twoim 

tatusiu, a w szpitalu mamy pełne ręce roboty. - Zrzuciła 

buty. - Jaką książeczkę ci przeczytać? 

Phoebe wspięła się na palce i sięgnęła na półkę z książ­

kami. Wyciągając jedną spod spodu, zrzuciła na dywan 

całą resztę. Keely jęknęła, ale była zbyt zmęczona, żeby 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

107 

wszystko układać z powrotem. Przytuliła dziewczynkę do 

siebie i powąchała jej włoski. 

- Ale ty ślicznie pachniesz kąpielą i niemowlęciem. 
- Czytaj - poleciła stanowczym głosem malutka. 
- Tak jest, proszę pani - roześmiała się Keely. 

Otworzyła książkę i zaczęła czytać. Po chwili oczka 

dziecka przymknęły się. Keely wzięła dziewczynkę na 

ręce i zaniosła do łóżeczka. 

- A teraz zrobimy paty, paty. 
W tej samej chwili małe ramionka oplotły jej szyję. 
- Chcę całuska. 
- Dostaniesz go. 

Keely wyjęła dziewczynkę z łóżeczka, ucałowała, 

przytuliła i spróbowała ułożyć z powrotem. Na próżno. 

Małe nóżki silnie oplotły ją w pasie. 

- Jeszcze laz. 
- Teraz trzeba iść spać - tłumaczyła Keely. 
- Nie chcę spać, chcę buzi. Spać chcę z Keely. 

Zupełnie nie wiedziała, co robić. Na szczęście w progu 

ukazał się Zach. 

- Jakieś kłopoty? 
W marynarce zarzuconej na ramiona wyglądał bosko. 
- Phoebe chce buzi - wyjaśniła. 

Zach uśmiechnął się. 
- Nic dziwnego - powiedział znacząco i dodał: - Te­

raz tatuś weźmie Phoebe. 

- Nie! - Dziewczynka wczepiła się w Keely jak małp­

ka. - Nie! Chcę zostać z Keely! 

Sytuacja robiła się beznadziejna. Keely rozejrzała się 

rozpaczliwie. Sięgnęła po czytaną niedawno książkę 

i wrzuciła ją do łóżeczka. 

- Zobacz, co tam na ciebie czeka. 

background image

108 

SARAH MORGAN 

Phoebe zaintrygowana dała się podejść i po chwili le­

żała już w łóżku, oglądając obrazki. 

Jej opiekunka odetchnęła z ulgą. 
- Już myślałam, że mnie nie puści... 
Zach nieruchomym wzrokiem wpatrywał się w córkę. 

Keely na widok jego stężałej twarzy ścisnęło się serce. 

Czytała w jego myślach; Zach pewnie się martwi, że 

dziecko tak bardzo się do niej przywiązało. 

- Idź się przebierz - powiedziała szybko, by przerwać 

niepokojącą scenę - a ja tymczasem zrobię coś do picia. 

W milczeniu skinął głową i bez słowa opuścił pokój. 
Poszła do kuchni, wyjęła z lodówki wino, napełniła 

kieliszki i udała się do salonu. Zach napalił w kominku 

i miłe ciepło rozeszło się po domu. 

- Dziękuję. - Wziął z jej rąk kieliszek i znowu usiadł 

w fotelu przy ogniu. 

- Wiem, co myślisz - zaczęła niepewnie. 

- Tak? - Spojrzał na nią zdziwiony. - A co ja myślę? 

Wzięła głęboki oddech. 
- Boisz się, że Phoebe zbyt się do mnie przywiązała. 

Zapadło milczenie, a potem Zach roześmiał się. 

- Jak ci się udało tak dokładnie odczytać moje myśli? 

Bo cię kocham, chciała odpowiedzieć, ale w porę się 

powstrzymała. 

- To przecież oczywiste, ale ja jej nie skrzywdzę. 

Spojrzał na nią poważnie. 

- Jesteś tego pewna? Jak słusznie zauważyłaś, Phoebe 

bardzo się do ciebie przywiązała. Nigdy nie widziałem, 

żeby kogoś darzyła taką sympatią. Co będzie, jak wyje­

dziesz? Co się stanie, jak przyjmiesz tę pracę na kardio­

logii? 

Co tam kardiologia, do diabła z kardiologią... 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

109 

- Będziemy przecież w kontakcie - spróbowała zna­

leźć jakąś odpowiedź. 

- Wytłumacz to takiemu dziecku. 

To wszystko stawało się absurdalne. Nie miała ochoty 

nigdzie stąd odchodzić. Chciała zostać z nimi, ale nie 

mogła znowu wyznać mu miłości. 

- Zach,ja... 
- Nie ma o czym mówić - przerwał jej z goryczą. - To 

mój problem, nie twój, i ja muszę znaleźć rozwiązanie. 

Może twoja przeprowadzka tutaj to wcale nie był dobry 

pomysł. 

Serce boleśnie zabiło jej w piersi. 

- Czy to znaczy, że mam się wyprowadzić? 

Na chwilę przestała oddychać; wbiła paznokcie w za­

ciśnięte dłonie. Zach zapatrzył się w ogień na kominku. 

- Nie, tego nie powiedziałem. Jeszcze nie teraz. Może 

wymyślę coś innego. 

Nie trzeba długo myśleć: zamiast prosić, żeby stąd ode­

szła, mógłby poprosić, żeby została. 

Ale on nigdy tego nie zrobi. On żyje przeszłością, gdzie 

nie miejsca na teraźniejszość. 

background image

R O Z D Z I A Ł SIÓDMY 

Kiedy w poniedziałek weszła do pokoju lekarskiego, 

miał jej coś do zakomunikowania. 

- Jesteśmy zaproszeni na kolację - oświadczył krótko. 

- Sean i jego żona proszą, żebyśmy wieczorem do nich 

wpadli. 

Z trudem przełknęła ślinę. Ma cały wieczór spędzić 

z Zachem w obecności obcych ludzi? 

Szybko trzeba znaleźć jakąś wymówkę. 

- Może zostanę z Phoebe, a ty pójdziesz? 
- Phoebe idzie z nami. - Zach włożył ręce do kieszeni. 

- Muszę cię uprzedzić, że żona Seana, Ally, nie grzeszy 

delikatnością, jeśli idzie o swatanie. Dowiedziała się, że 

mieszkamy razem, i już słyszy weselne dzwony. 

Musi mieć halucynacje, pomyślała Keely. Weselne 

dzwony... Może raczej dzwonki alarmowe. 

- Może byłoby lepiej - bąknęła - żebym tam nie szła. 
- Przeciwnie - odparował. - Jeśli nie pójdziesz, zaraz 

coś wykombinuje, a kiedy nas razem zobaczy, zrozumie, 

że nic nas nie łączy. 

Może... Wszystko zależy od jej przenikliwości... 

- Dobrze. - Uśmiechnęła się z przymusem. - Na 

wszelki wypadek ogłoszę, że jadę do Londynu. To powin­

no ją przekonać. 

- Miejmy nadzieję. - Uśmiech Zacha przygasł. - Po­

wiem, żeby się nas spodziewali o siódmej. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

111 

Opuścił pokój i zostawił Keely pogrążoną w myślach. 
Dzień był długi i ciężki. Wróciła do domu wyczerpana 

i jak najdalsza od chęci składania wieczornych wizyt. 

Wzięła szybki prysznic, trochę się umalowała i przygo­

towała Zachowi kąpiel. Przyszedł w godzinę po niej; do 
wyjścia pozostato im tyiko dwadzieścia minut. 

- Co za dzień. - Rzucił płaszcz i pobiegł na górę. -

Zrobiłaś mi kąpiel?! 

Spojrzał na nią z podestu i oblała się rumieńcem. Pew­

nie przesadziła; nie trzeba było tego robić, ale przecież po 
prostu chciała mu ulżyć po ciężkim dniu. 

- Tak tylko pomyślałam... - zaczęła nerwowo. 
Położył palec na ustach. 
- Nic nie mów, miałaś wspaniały pomysł. Jesteś cu­

downa, stale o tym zapominam i dlatego nieraz się dziwię. 
Zaraz się ogolę i za dziesięć minut będę gotowy. 

Zdążyła jeszcze przygotować torbę z rzeczami Phoebe. 

Zach wyjął z lodówki dwie butelki wina. 

- Weź to, ja poniosę Phoebe. 
Do domu Seana dotarli po siódmej i Keely natychmiast 

wpadła w ramiona Ally. 

- Rozgość się. Strasznie się cieszę, że cię widzę. - Na 

ręku miała niemowlę, mała dziewczynka trzymała się jej 
spódnicy. - Sean pomóż mi, nie daję już rady! 

Mąż wyjął jej niemowlę z ramion i Ally pociągnęła 

gościa za sobą. 

- U nas tak zawsze - pocieszyła ją. - Dzieci powinny 

już być w łóżkach, ale się uparły, że chcą was zobaczyć. 

- Nie szkodzi. Przynieśliśmy jeszcze jedno - pocieszył 

ją Zach, mocniej przytulając Phoebe. 

- To się nimi zajmijcie, a ja pokażę Keely dom - oz­

najmiła gospodyni. - Przy okazji zrobimy coś do picia. 

background image

112 

SARAH MORGAN 

Keely z bijącym sercem poszła w ślad za nią, nie wie­

dząc, czego się spodziewać. 

- Sean mówił, że mieszkasz u Zacha - zaczęła Ally 

bez wstępów, kiedy tylko znalazły się w kuchni. Wyjęła 

z szafki butelkę dżinu. - Czego się napijesz? Dżinu z to-

nikiem czy wina? 

- Tylko toniku - odparła z uśmiechem Keely. - Dzi­

siaj ja odwożę nas do domu. 

Gospodyni wyraźnie się rozmarzyła. 

- Do domu... to takie piękne. Myślałam, że już nigdy 

nie zobaczę Zacha zakochanego. 

- Nie jesteśmy w sobie zakochani. - Keely mimo woli 

rozejrzała się, czy Zach ich nie słyszy. - Mieszkam u nie­

go, bo chcę mu pomóc w trudnej sytuacji. Nic więcej. 

Radość jej rozmówczyni przygasła, ale potem Ally roz­

promieniła się znowu. 

- Jak się mieszka razem, wszystko jest możliwe. 
- Nie! - gwałtownie zaprzeczyła Keely. - Naprawdę 

z nami jest zupełnie inaczej. 

Ally pokroiła cytrynę i włożyła plasterki do szklanek. 

- Wszystkie kobiety w okolicy zazdroszczą ci, moja 

droga. Nie powiesz, że Zach ci się nie podoba. 

- Czy ty nigdy nie przestaniesz, Ally? 
Pełen wyrzutu głos Zacha stojącego w progu sprawił, 

że Keely o mało nie upadła. Jak długo tak stał? Co słyszał? 

Pewno pomyśli, że o nim plotkują, i na dodatek będzie 

miał rację. Ally wcale się nie speszyła i podała mu drinka. 

- Po prostu martwię się o ciebie, mój drogi. - Wzięła 

go pod rękę i powiodła do salonu. - A jak Phoebe? 

- Doskonale. - Zach spoza jej ramienia mrugnął do 

Keely. - Prosi, żebyś do niej na chwilę przyszła i pocało­

wała na dobranoc. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

113 

Keely pobiegła do dziecinnego pokoju, żeby się scho­

wać przed świdrującym wzrokiem Ally. Siedziała tam bar­

dzo długo, czytając i opowiadając bajki, ale w końcu mu­

siała wrócić do salonu. Siedzieli już przy stole, a Ally 

ustawiała przed każdym jakieś bardzo wyrafinowane przy­

stawki. 

- Zrobiłam to po raz pierwszy - oświadczyła. - Po­

traktuję was jak świnki doświadczalne. 

Sean skrzywił się z niesmakiem. 
- Ty to zawsze wiesz, co powiedzieć, żeby człowiek 

nabrał apetytu, moja droga. 

Sięgnęli po widelce. 

- Jak tam twoja praca? - zagadnął gospodynię Zach. 

- Dalej jesteś w euforii? 

Obrzuciła go spojrzeniem pełnym udanej nagany. 
- To nie jest właściwe określenie, ale jest cudownie. 

Keely umoczyła usta w winie. 

- Pracujesz na pełnym etacie? - zapytała. 
- Tak. - Ally zaśmiała się. - Ale tylko przez trzy dni 

jako lekarka, resztę czasu spędzam w domu jako niańka. 

- Daj spokój. - Sean wzruszył ramionami i czule spoj­

rzał na żonę. - Nie jest tak źle, kochanie. 

Zach sięgnął po pieczywo. 

- Nie żałujesz zerwania z prawdziwą medycyną? - za­

pytał. 

Ally spoważniała. 
- Nie ma powodu. Ja jestem prawdziwym lekarzem. 

To wy pracujecie w nienormalnych warunkach, przecież 

szpitale to wyizolowane laboratoria. Zajmujecie się tylko 

objawami, nie widzicie ludzi. Lekarz ogólny w przychod­

ni ma przed sobą człowieka, któremu nie wystarczy nało­

żyć plaster. 

background image

114 

SARAH MORGAN 

Sean rozszerzył wypowiedź żony. 

- Jak rozumiem, wasza całościowa kuracja obejmuje 

również obcinanie paznokci i kręcenie loków. 

Ally wcale się nie przejęła. 

- Robimy to, o czym wy zapominacie, wypisując czło­

wieka ze szpitala. Każdy z waszych specjalistów zajmuje 

się swoją działką, nikogo nie obchodzi pacjent jako osoba. 

Wtedy właśnie wtrącamy się my. 

Sean tym razem spojrzał na nią ze wzruszeniem. 
- Jesteś nadzwyczajna, twoi chorzy mają szczęście... 

Keely przestała jeść. Zrozumiała nagle, dlaczego praca 

w szpitalu tak mało ją pociąga. Zawsze szukała czegoś 

więcej i dopiero dzięki słowom Ally zrozumiała, co to 

takiego. Ona też chciała zajmować się całym człowiekiem, 

a nie jego prawą stopą czy lewą komorą serca! Dlatego 

raz na zawsze powinna porzucić myśl o kardiologii... 

- Wszystko dobrze, Keely? Wyglądasz, jakbyś zoba­

czyła ducha - zaniepokoiła się gospodyni. 

- Opowiedz coś więcej o swojej pracy - poprosiła Keely, 

nie bacząc na zdziwione spojrzenia panów. 

- Z przyjemnością - zgodziła się Ally. - Tym bardziej 

że ci dwaj dostaną szału, a to zawsze wygląda bardzo 

zabawnie. 

Nie każąc się prosić, rozgadała się o kobiecie, którą 

ostatnio zabrano do szpitala ze złamaną nogą, i o tym, jak 

trzeba było załatwić opiekę dla jej siedmiu kotów. 

- W szpitalu nikt nawet nie zapytał, czy ma w domu 

jakieś zwierzęta - podsumowała i zaczęła zbierać ze stołu. 

- Na szczęście, któryś z sąsiadów zobaczył, że zabiera ją 

karetka, i dał nam znać. 

Na stole pojawiło się wyśmienite kurczę z ryżem. 
- A ty? Co chcesz dalej robić? - zapytała Ally. - Zo-

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

115 

staniesz na nagłych wypadkach czy przeniesiesz się na 

internę? 

Keely zaczęła dłubać w talerzu. 

- Pójdę na kardiologię. 
Chociaż wcale, ale to wcale, nie mam na to ochoty. 

Może powinna porozmawiać z ojcem. Ojciec przecież ją 

kocha. Poradzi jej, nie będzie do niczego zmuszał. 

- Kardiologiem? - zdziwiła się Ally. - Tutaj, u nas? 

. - Nie - odpowiedział Zach. - Ona nie zostaje w Cum-

brii. Przyjechała tylko na pół roku i wraca do Londynu. 

Na twarzy Ally odmalowało się rozczarowanie. 

- Nie zostaniesz tutaj? A ja myślałam... 

- Wiemy, kochanie, co myślałaś, ale zostaw to dla 

siebie. - Sean uniósł szklankę i uśmiechnął się do żony. -

A teraz spokojnie jedz kolację, bo ci wystygnie. 

Jakby go nie słyszała; nie spuszczała oczu z Zacha. 
- Miałam nadzieję... 
- Ally! - Tym razem w głosie Seana zabrzmiał rozkaz. 
- Przepraszam - powiedziała wolno Ally, a potem 

zwróciła się do Keely. - Kardiologia... musisz być bar­

dzo zdolna. 

Keely spuściła głowę. Wcale nie była zdolna, była bez­

nadziejna i... potwornie zmieszana. 

Zach postanowił zmienić temat. 
- Niedawno wybraliśmy się na sanki. Śnieg był fanta­

styczny - oznajmił z udanym entuzjazmem. 

- Gdzie jeździliście? - zapytał Sean. 
Rozlał resztę wina do kieliszków i przez dłuższą chwilę 

gawędzili o śniegu i zimowych sportach. 

- Muszę przyznać, że po raz pierwszy od dwudziestu 

lat dostałem kulą śniegową - zauważył w pewnym mo­

mencie Zach, uśmiechając się do Keely. 

background image

116 

SARAH MORGAN 

- A mnie ostatni raz ktoś nasypał śniegu za kołnierz, 

jak miałam dziesięć lat - odparła z uśmiechem. 

Ally objęła ich wzrokiem, w którym na nowo zatliła się 

iskierka nadziei. 

- Często się tak razem bawicie z Phoebe? - zapytała 

niewinnym głosem i Zach przecząco pokręcił głową. 

- Muszę cię rozczarować. Keely mieszka u mnie właś­

nie dlatego, że często nie ma mnie w domu, a zatem pra­

wie się nie widujemy. 

Ally przez chwilę milczała, ale nie dała za wygraną. 

Skończyła jeść i starannie odłożyła sztućce. 

- Phoebe niełatwo przyzwyczaja się do ludzi - ode­

zwała się zamyślona. - A do Keely idzie, jakby ją znała 

od zawsze. 

- To prawda. - W głosie Zacha zabrzmiało zdenerwo­

wanie. - A teraz skończ już z tym tematem, bo. naprawdę 

przesadzasz. 

Sean jęknął. 

- Straszna kobieta. Na Boże Narodzenie kupię jej łuk 

i strzały. Niech bawi się w amorka w domu i da ludziom 

spokój. 

Nastrój został rozładowany i nawet Keely przez resztę 

wieczoru bawiła się całkiem nieźle. 

Kiedy wyjmowali zaspaną Phoebe z łóżeczka i prze­

nosili ją do samochodu, trochę żałowała, że muszą już 

iść. 

- Dziękujemy za odwiedziny - rzekła Ally na pożeg­

nanie, całując Keely w policzek, a ściszając głos, dodała: 

- Powinieneś ożenić się z nią, Zach. Nie daj jej uciec do 

Londynu. Nie znajdziesz lepszej matki dla Phoebe. 

Keely szybko wskoczyła za kierownicę, starając się nie 

słyszeć odpowiedzi Zacha. Mogła ją sobie wyobrazić. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

117 

Wsiadł do samochodu i kiedy wyjechali na drogę, 

z głębokim westchnieniem przymknął oczy. 

- Przepraszam cię za Ally, ale ona ma obsesję. 
- Nic się nie stało. 
- Nie zepsuła ci wieczoru? 
- Nie. Jest bardzo miła. 

Zach skinął głową. 
- Owszem, ale czasem trudno z nią wytrzymać. 
A do tego domyślna, w duchu dodała Keely; nie miała 

wątpliwości, że Ally bezbłędnie odgadła jej uczucia do 

Zacha. 

- Zawsze tak mówi, kiedy z kimś przychodzisz do nich 

na kolację? - zapytała. 

- Nigdy nikogo do nich nie przyprowadzam. 
- Chyba przedtem też już próbowała cię swatać? 

- Niezliczoną ilość razy - odparł z goryczą. - Miałem 

okazję poznać wszystkie samotne koleżanki Ally i Seana. 

- Okropne! Chociaż pewnie ma dobre intencje. 
- Na pewno. Ally posiada cechy, które sprawiają, że 

jako lekarz jest niezastąpiona. Wie wszystko o swoich 

pacjentach, zna ich domy i krewnych, robi naprawdę do­

brą robotę. 

Keely zamyśliła się. Im dłużej się zastanawiała, tym 

bardziej nabierała pewności, że ona też tak właśnie chcia­

łaby pracować. Znać swoich pacjentów i pomagać im 

w każdej sytuacji. Musi z kimś o tym porozmawiać. Z Za­

chem na pewno nie; jedyną odpowiednią osobą jest jej 

ojciec. 

background image

ROZDZIAŁ  Ó S M Y 

Następnego dnia przed południem oboje byli w pracy, 

kiedy karetka przywiozła młodą dziewczynę. Towarzyszy­

ła jej matka. 

- Co się stało? 
- Nie wiem. - Kobieta była przerażona. - Wszystko 

było normalnie. Poszłyśmy do kawiarni i tam zemdlała. 

Zach zaczął badać pacjentkę. 
- Co panie jadły? - zapytał, nie unosząc głowy. 

Matka dziewczyny spojrzała na niego ze zdumieniem. 
- Słucham? 
- Co panie jadły tuż przed omdleniem córki? - powtó­

rzył i skierował się ku Keely. - Proszę podać tlen, zmie­

rzyć ciśnienie i podłączyć do monitora. 

- Ciastko - odpowiedziała niepewnym głosem kobie­

ta. - Jadłyśmy ciastka, ale co to ma do rzeczy... 

- Czy córka jest na coś uczulona? 

Kobieta nagle zbladła. 

- Tak... Na orzechy, ale w tym ciastku nie było orze­

chów. 

- Na pewno? - Zach zwrócił się do Nicky. - Adrena­

linę domięśniowo, proszę. - Potem znowu spojrzał na 

matkę pacjentki. - Mamy do czynienia z bardzo silną re­

akcją alergiczną. Musimy chyba założyć, że powodem 

były orzechy. Nicky, proszę hydrocortizon i salbutamol. 

Dopiero po pół godzinie dziewczyna zaczęła odzyski-

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

119 

wać przytomność. Zach wytarł pot z czoła i uśmiechnął 

się znużony. 

- Córka zostanie w szpitalu. Musimy ją przebadać 

i dokładnie ustalić przyczynę utraty przytomności. 

Matka skinęła głową, nie mogąc wykrztusić słowa. 

- Czy teraz już nic jej nie grozi? - zapytała po chwili 

łamiącym się głosem. 

Zach spojrzał na dziewczynę i skinął głową. 
- Myślę, że nie. Stan jest stabilny, ale zatrzymamy ją 

na jakiś czas. Reakcja była bardzo gwałtowna. 

Kiedy pacjentkę zabrano na oddział, oparł się o ścianę. 

- Mam niedobre przeczucia na nadchodzący tydzień... 

Nicky obrzuciła go spojrzeniem pełnym wyrzutu. 
- Nie mów tak. Ostatnim razem, kiedy tak powiedzia­

łeś, mieliśmy całą serię koszmarnych wypadków. 

- Pamiętam. - Wyprostował się i przetarł ręką czoło. 

- Spójrz, jaka pogoda. Jest strasznie ślisko... 

Ledwo wymówił te słowa, do sali wtargnęła ekipa po­

gotowia z nowym pacjentem. Do domu wrócili wykoń­

czeni. 

- Co za okropny dzień. - Zach opadł na kuchenne 

krzesło. - Miejmy nadzieję, że jutro będzie lepiej. 

Wcale nie było lepiej; było gorzej. Za każdym otwar­

ciem drzwi pojawiała się nowa ludzka tragedia i trwało 

tak do końca tygodnia. Keely czuła, że dłużej tego nie 

wytrzyma. 

Walka o ludzkie życie była wyczerpująca: najgorsze 

było jednak to, co następowało potem, kiedy trzeba było 

zawiadomić rodzinę, że straciła najbliższą osobę. 

Do tego nie mogła się przyzwyczaić. 

- Jak ty to robisz? - zapytała pewnego dnia Zacha, 

background image

120 

SARAH MORGAN 

kiedy podczas reanimacji zmarł im dwudziestoletni moto­

cyklista. - Jak mówisz matce, że straciła syna? 

Zach postawił przed nią kubek z kawą. 
- Jak ja to robię? Sam nie wiem. Pewnie wmawiam 

sobie, że to dalszy ciąg moich obowiązków i wykonuję je. 

Co nie znaczy, że tego nie przeżywam. 

Przeżywał, i to bardzo. Odczytywała to z jego twarzy. 
- Ja zawsze mam ochotę skłamać - wyznała. - Kiedy 

do nich wychodzę i tak na mnie patrzą, zawsze mam ocho­

tę skłamać, że jest jeszcze nadzieja. 

Zach pokiwał głową. 
- Dobrze to znam, ale nigdy tego nie rób. Człowiek 

musi znać prawdę, i to im wcześniej, tym lepiej. Nie wol­

no niczego owijać w bawełnę. Rodzina pacjenta zawsze 

znajdzie sposób, żeby cię niewłaściwie zrozumieć. Trzeba 

mówić wprost. Kiedy ktoś umiera, trzeba powiedzieć, że 

umarł i powtórzyć to kilka razy, żeby nie mieli wątpliwo­

ści. 

Keely smutno zapatrzyła się w kubek z kawą. Wiedzia­

ła, że nie przełknie ani łyka. 

- Mam nadzieję, że przez dłuższy czas nie będę mu­

siała wymawiać słów „nie żyje". Przez ostatnie kilka dni 

miałam tego pod dostatkiem. 

Los jednak chciał inaczej. Zadzwonił telefon i Nicky 

przez chwilę z uwagą słuchała. 

- Wiozą do nas czteroletnie dziecko z niewydolnością 

oddechową - rzekła do Keely. - Idę przygotować reani­

macyjną. 

Kilka minut później załoga pogotowia wpadała już do 

środka. Keely rzuciła okiem na dziecko i poleciła Nicky 

wezwać pediatrów i anestezjologa. W kilka sekund 

później znajdowali się już na sali reanimacyjnej. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

121 

Dziecku podano tlen; matka stanęła obok. Zoe, pielęg­

niarka z pediatrii, nałożywszy małej pacjentce maskę, ła­

godnie do niej przemawiała. Keely zwróciła się do matki: 

- Chciałabym zadać pani kilka pytań. Od jak dawna 

dziewczynka jest chora? 

- Alice wczoraj czuła się bardzo dobrze. - Pani Potter 

delikatnie pogłaskała małą główkę. - To się stało nagle. 

- Czy coś ją bolało? Może kasłała? 
- Mówiła, że boli ją gardło i nie chciała jeść, bo nie 

mogła przełykać. 

Dziecko leżało bez ruchu i Keely zaczęła się bać. 

- Nicky, podaj jej adrenalinę - powiedziała, chcąc zy­

skać na czasie. Pediatrzy powinni zaraz się zjawić. - Czy 

dziecko ma wszystkie szczepienia? - zapytała dla porząd­

ku i zdumiała ją odpowiedź matki. 

- Nie. Nie wierzę w takie rzeczy. Uważam, że dla dzie­

cka jest lepiej, kiedy organizm sam się broni, wytwarzając 

odpowiednie przeciwciała. 

Keely ugryzła się w język. Szczepienia nie są obowiąz­

kowe i każdy rodzic ma w tej sprawie wybór. Intuicja 

mówiła jej jednak, że ciężki stan Alice spowodowany jest 

czymś, czego dałoby się uniknąć za pomocą zwykłej 

szczepionki. 

- Co jej właściwie jest? - zapytała pani Potter. 
- Sądzę, że to błonica - odparła Keely i matka dziew­

czynki zmarszczyła czoło. 

- Nigdy o czymś takim nie słyszałam. 
- Obecnie to niezwykle rzadka choroba - wyjaśniła 

spokojnie Keely. - Większość dzieci szczepi się na nią 

w niemowlęctwie. 

Pani Potter gwałtownie zbladła. 
- Ale nic jej nie będzie, prawda? 

background image

122 

SARAH MORGAN 

Keely przez chwilę zwlekała z odpowiedzią. 

- Stan córki jest bardzo ciężki - rzekła w końcu. 

Pani Potter otrząsnęła się i znowu przybrała normalny 

wyraz twarzy. 

- Może to jednak gardło - zasugerowała. - Nawet jej 

pani nie zajrzała do gardła. 

- Przy błonicy to niewskazane. Mogłoby pogorszyć jej 

stan. 

Dziecko zaczęło się dusić. 

- Wezwij Zacha i znowu zadzwoń na pediatrię. Trzeba 

ją będzie intubować, a wolałabym, żeby Zach przy tym 

był. 

- Ona nie oddycha. 

Keely sięgnęła po sprzęt do intubacji. 

- Pani zaczeka na zewnątrz. 

Nicky wyprowadziła panią Potter, a Keely spróbowała 

zaintubować dziewczynkę. 

- Ma potwornie opuchniętą krtań, nie można wprowa­

dzić rurki - mruknęła do siebie. - Gdzie ten Zach?! 

- Jestem - usłyszała za sobą i odetchnęła z ulgą. 
- Ma niewydolność oddechową - poinformowała go 

- ale nie mogę jej intubować, bo jest strasznie spuchnięta. 

Trzeba będzie zrobić tracheotomię. 

Obecność Zacha dodała jej odwagi, sprawnie przecięła 

tchawicę i wprowadziła w otwór dotchawiczy metalową 

rurkę. W tej samej chwili w sali zjawili się pediatrzy. 

- Zatrzymanie akcji oddechowej. 
Tony Maxwell przejął dowodzenie i przez godzinę pró­

bowali ratować dziecko. 

- Możemy przestać, już nic nie można zrobić. 

Keely usłyszała jego słowa, ale nie przyjęła ich do 

wiadomości. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

123 

- Nie! Musimy jeszcze próbować! Przecież ona ma 

dopiero cztery lata! 

Poczuła na ramieniu rękę Zacha. 
- Ona nie żyje, Keely. 
- Nie możemy! Nie wolno... Ona nie może umrzeć. 

- Ona już umarła - łagodnie powiedział Tony. 

Keely siłą woli opanowała się. 

- To po prostu niesprawiedliwe... - szepnęła tylko. 

- Wiem. - Tony rozejrzał się. - Wszystkim bardzo 

dziękuję. 

Keely wzięła głęboko oddech. 

- Pójdę porozmawiać z jej matką... 

Zach przecząco pokręcił głową. 
- Nie, porozmawia z nią Tony, on jest szefem pediatrii. 

Tony spojrzał prosząco na Nicky. 
- Pójdziesz ze mną? Będzie mi raźniej. 

Nicky zgodziła się, ukradkiem ocierając łzy. 

- A ty bardzo dobrze się spisałaś - zwrócił się Tony do 

Keely. - Przepraszam, że tak długo musiałaś na nas cze­

kać, ale właśnie operowaliśmy. 

Z rozpaczą pokręciła głową. 
- Gdyby mi się udało ją zaintubować, wszystko byłoby 

inaczej. Na pewno mogłam zrobić coś więcej, żeby ją 

uratować. 

- Nikomu nie udałoby się jej zaintubować, miała całkowi­

cie zablokowane drogi oddechowe. Poradziłaś sobie znakomi­

cie. Nie każdy na twoim miejscu potrafiłby się tak zachować. 

A jednak czuła, że poniosła klęskę. 
Przeprosiła obecnych i wymknęła się. Dzień pracy się 

skończył i chciała jak najszybciej znaleźć się w domu. 

Schować się gdzieś i spokojnie sobie popłakać. 

background image

124 

SARAH MORGAN 

- Tatuś! Tatuś! 

Phoebe wypadła z pokoju dziecinnego i przylgnęła do 

kolan Zacha. 

- Witaj, urwisie. - Podniósł ją z podłogi i uśmiechnął 

się do Barbary eskortującej swą podopieczną. - Była grze­

czna? 

- Dosyć. - Znajomy błysk w oczach Barbary powie­

dział mu wszystko. 

- Nie oszczędzaj mnie. Co nabroiła? - zapytał. 
- Włożyła grzankę do wideo - zaczęła wyliczać Bar­

bara. - Na szczęście przedtem zlizała z niej masło, więc 

szkody są mniejsze. 

- Co jeszcze? - pytał dalej zrezygnowanym głosem. 
- Miałyśmy też małą przygodę z flamastrem i ze ścia­

ną, ale już mi się udało zatrzeć ślady. 

Zach przymknął oczy. 
- Potem wystukała numer 999 - ciągnęła opiekunka. 
- Do kogo mam dzwonić z przeprosinami? 
- Już dzwoniłam, wszystko załatwione - uspokoiła go 

Barbara. - Gorzej jest z ostatnim numerem tego lekarskie­

go tygodnika, który leżał przy łóżku... 

- A gdzie teraz leży, jeśli wolno zapytać? 
- W wannie, to znaczy obecnie na kaloryferze, suszy 

się po kąpieli w wannie. To moja wina. Odwróciłam się 

na chwilę, żeby wziąć ręcznik. 

Zach jęknął. Gdyby ta kobieta odeszła, chyba by osza­

lał. 

- Nie wiem, co powiedzieć... - zaczął. 
- Nic. Phoebe jest cudownym, zdrowym dzieckiem 

i zachowuje się po prostu normalnie. 

Zach pokręcił głową i pocałował małą w policzek. 
- Jeszcze laz - usłyszał natychmiast. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

125 

Spełnił prośbę i spojrzał na schody. 

- Keely jest w domu? 

Uśmiech Barbary zgasł. 

- Tak. Nie jest chyba w dobrej formie - rzekła z wa­

haniem. - Zaraz po przyjściu zamknęła się w łazience 
i tam siedzi. 

Wiedział, co Keely tam robi: wypłakuje sobie oczy. 
- Proszę się nie martwić, zaraz do niej pójdziemy. 
- To ja się pożegnam. 
Zach przebył schody, przeskakując po dwa stopnie na­

raz. Phoebe mocno obejmowała go za szyję. 

- Keely! - Żadnej odpowiedzi. - Keely! 
Załomotał w drzwi i usteczka Phoebe drgnęły. 
- Tatuś lobi hałas, ja się boję. 
Zza drzwi dobiegł go cichy głos Keely. 
- Nic się nie stało. Po prostu się kąpię. 

Nie uwierzył, ale z córeczką na ręku niewiele mógł 

zrobić. Musiał najpierw położyć ją spać. 

Kiedy w pół godziny później wrócił pod drzwi łazienki, 

ze środka nie dochodził żaden szmer. 

- Keely! 
Otworzyła po długiej chwili. Była owinięta ręcznikiem, 

twarz miała zalaną łzami, włosy opadały jej na oczy. 

- Chciałabym zostać sama. - Uświadomiwszy sobie, 

że jest prawie naga, oblała się ciemnym rumieńcem. 

- Martwiłem się o ciebie - powiedział bezradnie. 
- Zostaw mnie teraz samą - poprosiła przez łzy. 
- Nie. 
- Dlaczego? 
- Bo jesteś smutna. - Łagodnie odgarnął włosy z jej 

czoła. - Będzie ci lżej, jak ze mną porozmawiasz. 

Poczuł na sobie jej uważne spojrzenie. 

background image

126 SARAH MORGAN 

- Ty nigdy mi nic nie mówisz, dlaczego ja miałabym 

ci się zwierzać? - zapytała z goryczą. 

Wyglądała prześlicznie; pomyślał, że byłoby bezpiecz­

niej, gdyby jednak się ubrała. 

- Poczekam na ciebie na dole - powiedział. - Usią­

dziemy i spokojnie sobie porozmawiamy. 

- Nie chcę o niczym rozmawiać. Chcę zostać sama. 

Tym razem nie ustąpił. 
- Nigdy na to nie pozwolę. Co wolisz? Idziesz sama 

czy mam cię znieść? 

Łzy spłynęły jej po policzkach. 
- Miała tylko cztery lata. - Głos Keely zadrżał. -

Umarła, bo jej matka nie chciała jej zaszczepić... 

Objął ją i przytulił. Keely rozpłakała się i łkała rozpa­

czliwie. 

- Cicho, kochanie... 
Pozwolił jej się wypłakać, a potem przysiadł na stoją­

cym w łazience krześle z Keely na kolanach. 

- To okropne, takie małe dzieci nie powinny umie­

rać... Jak ta matka będzie teraz żyć... 

- Nie wiem, kochanie. 

Prawie jej zazdrościł, że potrafi z siebie wyrzucić i wy­

płakać całą rozpacz. 

Keely wytarła oczy. 
- Powiedz mi, ale szczerze, czy mogłam jeszcze coś 

zrobić? Gdybym na przykład zaraz podała antybiotyk... 

Pokręcił głową. 

- To nic by nie dało. Zrobiłaś wszystko, co trzeba. 

Zrobiło na nas ogromne wrażenie, że tak bezbłędnie i tak 

szybko postawiłaś diagnozę. Przecież błonica to dziś bar­

dzo rzadko spotykana choroba. 

Ukryła twarz na jego piersi. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

127 

- Jak widać, nie dość rzadko... - szepnęła. 

Zach wstrzymał oddech. 
- Ubierz się, jeszcze się przeziębisz. 

Wtuliła się w niego jeszcze mocniej. 
- Pozwól mi tak posiedzieć, nie odpędzaj mnie. 
- Keely... 

Uniósł jej mokrą buzię ku sobie i ich oczy się spotkały. 

Pokusa stała się nie do wytrzymania. Zaczął ją całować, 

czując, jak drży w jego ramionach i każdym milimetrem 

swego ciała odpowiada na jego wezwanie. Ręcznik, któ­

rym była owinięta, opadł na posadzkę. 

- Zach... 

Czuł, że nie wytrzyma ani sekundy dłużej i weźmie ją 

tu, na podłodze. Keely zasługiwała na coś więcej. Wstał 

i uniósł ją w ramionach, zamierzając zanieść do sypialni. 

Keely coś szepnęła i jeszcze mocniej objęła go za szyję. 

- Nie, zostaw, nie odpędzaj mnie. 

Nawet mu to przez myśl nie przeszło. 
- Chodźmy do sypialni - szepnął Zach. 

Keely zaprotestowała. Wyśliznęła mu się z ramion, 

uklękła i zaczęła rozpinać mu spodnie. Poczuł jej delikat­

ne usta. Niesamowita pieszczota doprowadziła go nad 

krawędź przepaści. Uniósł Keely i oparł ją o ścianę. 

- Teraz, Zach, proszę... 

Świat dokoła nich eksplodował, a potem z trudem, bar­

dzo powoli wracał na swoje miejsce. 

Keely była nadzwyczajna, kochana i taka piękna. Uniósł 

jej twarz ku sobie, zmuszając, by na niego spojrzała. 

Była wyraźnie zawstydzona, jakby to, co przed chwilą 

zaszło, stało się wbrew jej woli i poza jej wiedzą. 

- Cokolwiek sobie myślisz, Zach - szepnęła błagalnie 

- nie. mów, że żałujesz... 

background image

128 

SARAH MORGAN 

Jak mężczyzna mógłby żałować podobnego doświad­

czenia! 

- Żałuję tylko, że tak krótko trwało - powiedział 

- ale mamy przed sobą całą noc. Przepraszam, że tak 

wyszło. 

- Nie przepraszaj, było cudownie... 

Wziął ją w ramiona i delikatnie pocałował w usta. 
- Tak, było cudownie i dlatego zaraz to powtórzymy. 

Tylko tym razem nie będziemy się śpieszyć. 

Nie puszczając jej z ramion, otworzył drzwi łazienki 

i zaniósł do swojej sypialni. 

- Mamy przed sobą całą długą noc... 

Leżała w łóżku z zamkniętymi oczami, upajając się 

zmęczeniem, jakie następuje po rozkoszy. Kochali się 

przez całą noc w najbardziej oryginalnych pozycjach. 

Z Zachem wszystko było cudowne. Fiona miała rację, 

kiedy zaraz pierwszego dnia powiedziała, że musi być 

świetny w łóżku. Był niesamowity; wiedział, co zrobić, 

żeby ją podniecić. 

Ale skoro mowa o ciele... Gdzie on się podział? 
Rozejrzała się. Pewnie zszedł na dół; widocznie zaspa­

ła. Wzięła prysznic, ubrała się i ruszyła do kuchni. 

W połowie drogi nagle zaczęła zwalniać, nie wiedząc, 

co ma powiedzieć i jak się zachować po tym, co zaszło 

między nimi. 

Wzięła głęboki oddech i przestąpiła próg. 

- Dlaczego mnie nie obudziłeś? 

- Bardzo mocno spałaś. 
Jego głos brzmiał chłodno i oficjalnie, i poczuła się tak, 

jakby ją ktoś oblał lodowatą wodą. 

Nawet na nią nie spojrzał! 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

129 

Usiadła obok Phoebe, która jak zwykle kruszyła grzan­

ki w rączkach i rzucała je na podłogę. 

- Dzwonił twój ojciec - odezwał się Zach, podając jej 

filiżankę z herbatą. 

Ojciec? Po co tutaj dzwonił? 
- Zostawił jakąś wiadomość? - zapytała drżącym gło­

sem. 

- Tak, za dwa tygodnie masz rozmowę kwalifikacyjną 

w Londynie. Gratulacje. 

Nie odezwała się. Patrzyła na niego w osłupieniu. Tyl­

ko to ma jej do powiedzenia? Po tym wszystkim, co mię­

dzy nimi zaszło? Po prostu „gratulacje"? 

- Nie zapomnij poprosić Seana o wolny dzień - upo­

mniał ją jeszcze urzędowym tonem. 

Był tak rzeczowy, że przez chwilę miała wrażenie, że 

tamto tylko jej się przyśniło. Może to naprawdę tylko sen? 

Dlaczego nie prosi, żeby została? Dlaczego nie stara się 

jej zatrzymać? Nie obchodzi go, że ona wyjedzie? Naj­

wyraźniej nic a nic, pomyślała, zapatrzona w grzankę. 

Ta noc była dla niego jedynie rozrywką. Mężczyzna od 

czasu do czasu potrzebuje takich... rozrywek. Zwłaszcza 

jeśli tak bardzo brakuje mu żony. 

A ona, biedna, myślała... że Zach coś do niej czuje. 
Pomyliła się. W takim razie może jechać do Londynu. 

Jednego tylko nie zniesie: nie może dłużej z nim miesz­

kać. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

- Wyglądasz strasznie. - Nicky wyjęła mleko z lo­

dówki i jeszcze raz zerknęła na Keely, siedzącą w rogu 

pokoju lekarskiego. 

- Bardzo ci dziękuję. 

Keely wzięła kubek z kawą i wstała, zamierzając 

wyjść. Wiedziała, że Nicky zaraz przejdzie do rzeczy, 

a ona nie chciała o tym z nikim rozmawiać. Nie chciała 

i nie mogła. 

Ruszyła ku drzwiom, ale pielęgniarka ją zatrzymała. 
- Poczekaj. Chodzi o Zacha, prawda? 

Keely chciała zaprzeczyć, ale zrezygnowała. 
- Tak - szepnęła. 

- Ostrzegałam cię - jęknęła Nicky. - Mówiłam... 

Keely spróbowała się uśmiechnąć. 
- Pamiętam, trzeba było słuchać... 
- Ja go zabiję - syknęła Nicky i Keely uspokoiła ją 

gestem dłoni. 

- To ja jestem winna. Mówił, że nie ma nic do dania 

żadnej kobiecie, ale ja nie słuchałam. Oszalałam na jego 

punkcie i chciałam mu pomóc. Myślałam, że będę mogła 

to zrobić, nie raniąc siebie. Ale my... ja z nim... 

Nicky przymknęła oczy. 

- Możesz nie kończyć, zrozumiałam. 
W ciszy, która zapadła, Nicky z wolna przyzwyczajała 

się do wiadomości. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

131 

- Jesteś pewna, że to koniec? - zapytała potem. 
- Tak. Miałaś rację, on nigdy się już nie zakocha. 

Nicky zmarszczyła czoło. 
- Powiedział ci, że związek z tobą go nie interesuje? 
- Tak. To znaczy, nie wprost, dał mi to do zrozumienia. 

Nie musiał nic mówić, każdy by się domyślił. 

- Ale co on takiego dokładnie zrobił? 

Keely pokręciła głową, jakby stale jeszcze nie mogła 

zrozumieć reakcji Zacha. 

- Stał się nagle taki obcy, daleki... Nic nie rozumiem. 

Po tym wszystkim... - Chrząknęła. - Kiedy wstałam, sie­

dział w kuchni i zachowywał się, jakby między nami nic 

nie zaszło. 

Nicky zamyśliła się. 

- Musiało się coś stać w tym krótkim czasie między 

twoim przebudzeniem a zejściem na dół. 

- Nic się nie stało. - Wzruszyła ramionami Keely. -

Co się mogło stać? Wyjął Phoebe z łóżeczka, dał jej śnia­

danie, przyjął telefon od mojego ojca... Nie stało się nic 

nadzwyczajnego. 

- Dzwonił twój ojciec? - Oczy Nicky rozbłysły. 
- Tak, dzwonił, żeby powiedzieć, że za dwa tygodnie 

mam w Londynie spotkanie w sprawie pracy. 

- A co Zach na to? 

Na samo wspomnienie poczuła, jak napływają jej łzy. 

- Powiedział, że mi gratuluje i żebym nie zapomniała 

zwolnić się u Seana. 

Oczy Nicky zrobiły się okrągłe. 
- To wszystko? 

- Aha. - Keely uśmiechnęła się smutno. - Nic go to 

nie obeszło. Może nawet się ucieszył. Ułatwiło mu to 

sytuację. 

background image

132 SARAH MORGAN 

- Tego nie wiesz. 

- Wiem. Kobieta jego życia umarła i żadna inna go nie 

interesuje. Sama o tym wiesz. 

Nicky milczała. Odezwała się dopiero po chwili: 
- I co teraz zrobisz? 

- Muszę się wyprowadzić. Nie mogę dłużej tam mie­

szkać. Barbara pomoże mu przy dziecku, a potem kogoś 

sobie znajdzie. 

Na myśl o Phoebe ścisnęło jej się serce. Rozstanie 

z dzieckiem było dla niej równie ciężkie jak rozstanie 

z Zachem. 

Nicky szybko pocałowała ją w policzek. 
- Na pocieszenie ci powiem, że żadna kobieta nie zna­

lazła się tak blisko jego dziecka i jego samego jak ty. 

Keely czuła, że lada chwila kula rosnąca w gardle udusi ją. 

- Zawsze to jakaś pociecha... 

Czuła się śmieszna i upokorzona. Przecież od początku 

wiedziała, że nic z tego nie będzie. Nie ma teraz prawa 

użalać się nad sobą. 

- Nie wiem ... - zaczęła Nicky, ale Keely jej przer­

wała. 

- Nic nie mów. Módl się, żebym szybko znalazła jakieś 

lokum, bo inaczej wygłupię się ostatecznie. A teraz do 

roboty. 

- Możesz przeprowadzić się do mnie - zaproponowała 

Nicky. - Mamy gościnny pokój, będzie ci wygodnie. 

Dławienie w gardle zrobiło się nie do wytrzymania. 

- Bardzo ci dziękuję - wykrztusiła z trudem - ale chy­

ba lepiej będzie, jak sama coś sobie znajdę. 

Była tak zrozpaczona, że nie wyobrażała sobie, jak 

mogłaby zamieszkać u kogoś i przez cały czas musieć 

„trzymać fason". 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

133 

- Jesteś pewna, że wytrzymasz u Zacha, zanim sobie 

czegoś nie znajdziesz? - zapytała z niepokojem Nicky. 

- Tak. Mamy tak zaplanowane dyżury, że będziemy się 

mijać. Jakoś dam sobie radę. 

Przynajmniej taką miała nadzieję. 

Następny tydzień był bardzo ciężki i nie miała czasu 

zastanawiać się, jak omijać Zacha. Po prostu próbowała 
na niego nie patrzeć i nie dopuszczać do siebie wspomnień 
tamtej nocy. Zach robił wrażenie wyczerpanego. Miał 
ciemne kręgi pod oczami i od czasu do czasu okazywał 
współpracownikom zniecierpliwienie. 

- Mam dość - westchnęła któregoś dnia Nicky. - Idę 

na kawę, schodzę mu z oczu. 

- Nigdy taki nie był - zawtórował jej Adam. - Taki 

złośliwy... Nigdy tak się nie czepiał. Co mu się stało? 

- Nie mam pojęcia. 

Nicky znacząco spojrzała na Keely i poczekała, aż 

Adam wyjdzie. 

- Jak widzisz, jemu też nie jest lekko, co nieźle wróży. 

Niewykluczone, że wszystko jeszcze dobrze się skończy. 

Keely nie miała złudzeń. Gdyby Zach chciał z nią być, 

po prostu by to powiedział. Wiedział, jak bardzo go kocha. 

W domu zachowywali się jak para obcych, dobrze wy­

chowanych ludzi. Byli wobec siebie uprzejmi i chłodni. 

Pewnego dnia do szpitala przywieziono młodą kobietę, 

która straciła przytomność w sklepie. 

- Po prostu nagle upadła - wyjaśnił zdenerwowany 

mąż. - Nigdy dotąd nie widziałem, żeby mdlała. Nigdy. 

Kobieta wyglądała bardzo źle i Keely kazała pielęg­

niarce wezwać Zacha. Zjawił się natychmiast. W tej samej 

background image

134 

SARAH MORGAN 

chwili kobieta otworzyła usta i z jękiem położyła rękę na 

brzuchu. 

- Boli mnie, bardzo boli... 
Zach poprosił męża o opuszczenie gabinetu. 
- Chciałbym teraz zbadać pańską żonę. 

Mężczyzna nie od razu spełnił jego prośbę. 

- Wolałbym zostać... 
- Zaraz pana zawołam - rzekł lekarz głosem nie zno­

szącym sprzeciwu. - A teraz proszę, siostra wskaże panu 

drogę. 

Mężczyzna z ociąganiem opuścił pokój i Zach wrócił 

do pacjentki. 

- Czy boli panią gdzieś jeszcze? 
- Tak, plecy - jęknęła kobieta. 

Keely czuła, że Zach ma jakąś hipotezę, ale nie wie­

działa, do czego zmierza. 

- Czy może pani być w ciąży? - zapytał i pacjentka 

gwałtownie zaprzeczyła. Zaraz potem jej twarz skrzywiła 

się z bólu. - Strasznie mnie boli... 

Zach pochylił się nad nią. 
- Kiedy była ostatnia miesiączka? - zapytał spokojnie. 

Patrzyła gdzieś daleko ponad jego ramieniem. 

- Nie pamiętam, miesiączkuję bardzo nieregularnie. 
- Proszę mi podać jakąś przybliżoną datę. 

Keely uśmiechnęła się do przestraszonej pacjentki. 

- Wszystko, co pani powie, zostanie między nami. 

Obowiązuje nas tajemnica lekarska. 

- Nic nie rozumiem... Nie miesiączkuję od ośmiu 

tygodni, ale ja nie mogę być w ciąży - odparła z płaczem. 

W oczach Zacha zabłysło światełko. 
- Zaraz panią zbadam. Proszę mi tylko powiedzieć, 

jaką metodę antykoncepcyjną pani stosuje. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

135 

- Spiralę. 

Starannie obmacał brzuch, a potem poprosił Nicky, by 

przygotowała test ciążowy i zawiadomiła ginekologię. 

Keely czuła, że dzieje się coś niedobrego. Pod spoko­

jem Zacha kryło się coś, co sygnalizowało, że stan pani 

Blythe jest bardzo poważny. Pacjentka też to rozumiała. 

- Co mi jest? - W jej głosie zabrzmiała panika. 
- To ciąża pozamaciczna - wyjaśnił Zach. - Zapłod­

nione jajeczko umiejscawia się poza macicą, co powoduje 

silne bóle i utratę przytomności. 

Keely słuchała z niedowierzaniem. Skąd on wie? Dla­

czego mówił to z taką pewnością, jakby nie miał żadnych 

wątpliwości? 

- Ja nie mogę być w ciąży! 

Spojrzał w przerażone oczy kobiety. 
- Dlaczego? 

- Ponieważ mojego męża nie było w domu przez ostat­

nie sześć miesięcy. Ja nie mogę być w ciąży... Nie 

mogę... 

Czyżby Zach się mylił? 

- Suzy... - przemawiał teraz do niej łagodnie jak do 

dziecka. - My nie jesteśmy tutaj po to, żeby panią sądzić. 

Jesteśmy po to, żeby pomóc. Pani stan jest bardzo ciężki 

i jestem pewien, że powodem tego jest pozamaciczna 

ciąża. 

Suzy rozszlochała się na dobre. 
- Co ja mam teraz zrobić? 
- Nie można wykluczyć ciąży, prawda? - spytał Zach. 

Zapadła cisza, w której słychać było tylko łkanie Suzy. 
- Nie, ale to był tylko jeden jedyny raz - wyznała 

wreszcie. - Co ja mam zrobić? Rob nie może się dowie­

dzieć... 

background image

136 

SARAH MORGAN 

Keely zrobiło się jej strasznie żal. Lekko dotknęła ra­

mienia pacjentki. 

- Proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze. 

- Test ciążowy jest pozytywny - oświadczyła w tej sa­

mej chwili pielęgniarka, patrząc z podziwem na lekarza. 

Keely poczuła w sercu ukłucie zazdrości i natychmiast 

się zganiła. Nie ma prawa być o niego zazdrosna, Zach do 

niej nie należy. Podobać się może każdej kobiecie, sama 

najlepiej wie, jakie to proste. 

- Teraz zawieziemy panią na ginekologię, proszę za­

wiadomić salę operacyjną. 

Kobieta utkwiła w Zachu błagalne spojrzenie. 

- Czy oni powiedzą mężowi? - spytała drżącym gło­

sem. 

- Porozmawiam z ginekologiem - uspokoił ją Zach, 

lecz dodał: - Na razie nic nie mogę obiecać, to zależy od 

przebiegu operacji. 

Keely pomogła przygotować pacjentkę do laparoskopii. 

Kiedy wróciła, Zach właśnie robił kawę w pokoju lekar­

skim. 

Nie mogła się powstrzymać; musiała go zapytać. 

- Skąd wiedziałeś, że to ciąża pozamaciczna? 

Zach dodał mleka do kawy i zamieszał łyżeczką. 
- Nieraz widziałem takie przypadki - odparł. 

Ale jak odgadł to tak natychmiast? 
- Przecież to mógł być równie dobrze wyrostek albo 

wrzód żołądka... - zaczęła wyliczać Keely. 

Zach usiadł w fotelu i upił łyk kawy. 
- Tak, ale w przypadku kobiety w wieku rozrodczym, 

cierpiącej na tego rodzaju bóle, pierwszym podejrzeniem 

jest zawsze ciąża pozamaciczna - wyjaśnił. 

Keely w dalszym ciągu nie ustępowała. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

137 

- Ale skoro ci powiedziała, że nie może być w ciąży... 

Dlaczego jej nie uwierzyłeś? Ja na pewno bym uwierzyła, 

i co wtedy? Skąd od razu wiedziałeś, jak jest? 

Wyciągnął przed siebie nogi. 
- Skąd? Po pierwsze jest w wieku rozrodczym i miała 

typowe objawy, po drugie, czułem, że nie mówi prawdy. 

Ona na pewno dałaby się nabrać. 
- To kwestia doświadczenia - zakończył Zach. 

- Ja bym jej uwierzyła i nie robiła ciążowych testów... 
- Zrobiłaś wszystko, co trzeba. Oceniłaś jej stan jako 

ciężki i wezwałaś starszego kolegę. Jestem pewien, że 

gdybym nie wyciągnął z niej prawdy, prędzej czy później 

zwierzyłaby się tobie. 

- Masz lepsze wyczucie... 
- Nie, tylko większe doświadczenie. 

Wymienili spojrzenia i znowu między nimi zaiskrzyło. 

Zach zerwał się z fotela, głośno odstawił kubek. 

- Musimy porozmawiać... 
- Tak - szepnęła. 

- W domu, tak będzie lepiej. Przyjadę położyć Phoebe 

spać. 

- Ja mogę to zrobić - zaproponowała Keely. 

- Nie - odparł szybko. - Lepiej będzie, jak ja się tym 

zajmę. Właśnie o tym chciałbym z tobą porozmawiać. 

Wszystko jasne: Zach nie chce, żeby się zbliżała do 

jego dziecka. Wyszedł i długo patrzyła w ślad za nim zroz­

paczonym wzrokiem. 

Wszystko skończone, wszystko. 

Kiedy wróciła do domu, zastała go w kuchni. Natych­

miast przystąpił do rzeczy. 

- Bardzo mi przykro, ale to dłużej tak nie może trwać 

background image

138 

SARAH MORGAN 

- oświadczył. - Wkrótce wyjedziesz do Londynu i Phoe-

be powinna pomału się od ciebie odzwyczajać. 

- Innymi słowy, mam się wyprowadzić? 

Nerwowo przygładził włosy. 
- Ona zbytnio się do ciebie przywiązała... - Widać 

było, że ta rozmowa również dla niego jest bardzo trudna. 
- Nie chciałbym jej zranić. 

- Ja też. 

- Wiem, ale im dłużej tu jesteś, tym cięższe będzie dla 

niej rozstanie. 

- Rozumiem. - Głos Keely zabrzmiał głucho. - Rozej­

rzę się za jakimś mieszkaniem. 

Zawahał się, jakby szukał odpowiednich słów. 

- Posłuchaj, Keely. Nie rozmawialiśmy o tym, co mię­

dzy nami zaszło, ale... 

Przerwała mu ruchem dłoni. 
- Nic nie mów. 
Wszystko co powie, pogorszy tylko sytuację. Spojrzał 

na nią bezradnie. 

- Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczny za to, co zro­

biłaś dla Phoebe. 

Uśmiechnęła się z wysiłkiem. 
- To nic wielkiego, zawsze do usług. Mam nadzieję, 

że znajdziesz kogoś. Od jutra zaczynam szukać sobie lo­

kum. 

Zmarszczył brwi. 
- Dobrze, ale... - Chciał jeszcze coś dodać, ale mu nie 

pozwoliła. Potrząsnęła jasnymi lokami. 

- Teraz idę na górę pouczyć się trochę. Muszę się przy­

gotować do tej rozmowy. 

Szybko się odwróciła i pobiegła do swojego pokoju. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

139 

Przez następne dwa dni ledwo miała czas odetchnąć, 

a co dopiero mówić o poszukiwaniu mieszkania. 

Wróciła do domu pod wieczór, dokładnie na czas ką­

pieli Phoebe. W korytarzu ujrzała wysoką blondynkę... 

- Dzień dobry - wyjąkała. - My się chyba nie znamy. 
- Nie. - Kobieta wyciągnęła ku niej rękę i przedstawi­

ła się. - Nazywam się Maggie Hillyard, jestem nową nia­

nią. 

Nianią? Nową nianią? Zach kogoś zatrudnił? 
- Rozumiem. Będzie pani tutaj mieszkała? - Keely 

zrobiła wszystko, by jej głos zabrzmiał normalnie. 

- Tak - oświadczyła Maggie. - Zachowi bardzo na 

tym zależy. Na razie zamieszkam w tym pokoju w głębi, 

a potem przeniosę się do tego, który zajmuje pani. Stamtąd 

jest ładniejszy widok. Znalazła już pani mieszkanie? 

Keely ledwo wydobyła z siebie głos. 
- Prawie. A kiedy została pani zaangażowana? 
- Pan Jordan rozmawiał ze mną dwa dni temu i bardzo 

mu zależało, żebym wzięła tę pracę jak najszybciej. Po­

wiedział, że pani się wyprowadza i on potrzebuje kogoś 

na zastępstwo. 

Zabolało ją, że mówił o niej tak, jakby tu pracowała. 

Przecież nie była tutaj z obowiązku i nikt jej za to nie 

płacił. Opiekowała się Phoebe, bo ją pokochała z całego 

serca. 

Uśmiechnęła się uprzejmie do swojej następczyni. 
- Niedługo się wyprowadzę. 
Jeśli miała jeszcze cień nadziei, to rozwiał się jak sen. 

Zrozumiała, że naprawdę musi odejść. 

- Wyprowadzę się dziś wieczorem - powtórzyła. 

Sztywnym krokiem poszła na górę, starając się nie pa­

trzeć w stronę pokoju Phoebe. Już za nią tęskniła. 

background image

140 

SARAH MORGAN 

Weszła do sypialni i zaczęła się pakować, siłą po­

wstrzymując łzy. Teraz nie wolno jej płakać. Zach może 

się zjawić lada chwila; musi stąd odejść, zanim Zach wró­

ci. Nie może spojrzeć mu w oczy. 

Zamknęła walizkę i zadzwoniła do Nicky, by się do­

wiedzieć, czy jej propozycja jest aktualna. Potem zeszła 

na dół i pożegnała nową nianię, życząc jej wszystkiego 

dobrego. 

Ciekawe, jak szybko Maggie zakocha się w Zachu? 
Wskoczyła do samochodu i zatrzasnęła drzwi. Drżący­

mi dłońmi włożyła kluczyk do stacyjki. Wyjechała na 
drogę i dopiero wtedy zalała się łzami. Jechała przed siebie 
szybko, żeby jak najprędzej znaleźć się daleko od tego 
domu, od tego mężczyzny i jego dziecka. 

Obudziła się w gościnnym pokoju Nicky pod ciepłą 

kołdrą w kwiatki. Głowa pękała jej od niedawnego płaczu. 
Rozległo się pukanie i po chwili Nicky wsunęła się do 
pokoju. 

- Obudziłaś się? Przyniosłam ci herbatę. Jest szósta 

rano. Chyba powinnaś już wstawać... 

Ma wstać i iść do pracy? I tam spotkać Zacha? 
- Nie mogę go zobaczyć, nie mogę... nie dam rady 

- odezwała się płaczliwym tonem. 

- Dasz, dasz - oświadczyła Nicky. - Oczywiście możesz 

zostać w łóżku i przepłakać cały dzień, ale jaki to ma sens? 

Taki, że nie będzie wpadała na Zacha co kilka minut. 

- Ośmieszę się, zobaczysz. 
- Nie. - W głosie Nicky brzmiała powaga. - Nie ty się 

ośmieszysz, tylko on. Skoro pozwolił odejść takiej kobie­
cie jak ty, to jest śmieszny. Nigdy już nie znajdzie kogoś 
takiego i jeśli tego nie rozumie, jest po prostu głupi. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

141 

Keely sięgnęła po filiżankę z herbatą. 

- On po prostu bardzo cierpi, a ja nie mogę mu pomóc. 

Zach nigdy nie zapomni żony. Jak można konkurować 

z kimś, kto nie żyje? 

Nicky wzruszyła ramionami. 
- Teraz weź prysznic i o niczym nie myśl. Umyj się 

i umaluj. 

Keely gwałtownie usiadła. 

- Zapomniałam o kosmetyczce! Zostawiłam wszystko 

w jego łazience. Strasznie się śpieszyłam... Jak zobaczy­

łam tę kobietę, chciałam jak najprędzej stamtąd uciec. 

- Nie szkodzi. - Nicky wzięła pustą filiżankę i poszła 

ku drzwiom. - Weźmiesz moje kosmetyki. Stoją na półce 

w łazience, a nowa szczoteczka do zębów jest w szafce 

nad wanną. 

Keely spojrzała na nią z wdzięcznością. 

- Jak ja mam ci dziękować? 
- Możesz zrobić tylko jedno: zamiast mi dziękować, 

idź do pracy i jak najszybciej powiedz temu facetowi, że 

go kochasz. 

- Nigdy! 

Przez pierwsze kilka godzin udawało jej się go omijać, 

a potem po prostu... wpadła na niego na korytarzu. 

- Ostrożnie. - Złapał ją za ramiona i poczuła, że jego 

dotyk pali ją ogniem. 

- Przepraszam. - Chciała odejść, ale zatrzymał ją. 
- Poczekaj chwilę. Maggie mówiła, że wyprowadziłaś 

się wczoraj wieczorem. Dokąd? Nie wiedziałem, że coś 

znalazłaś. 

- Nieważne dokąd. 
- Keely... 

Wyglądał na bardzo nieszczęśliwego i nagle zrozumia-

background image

142 

SARAH MORGAN 

la, że nieważne, co czuje ona. Grunt, żeby Zach nie miał 
dodatkowych problemów. Przecież to nie jego wina, że nie 
może jej pokochać. Stanęła na palcach i cmoknęła go 
w policzek. 

- Wszystko w porządku, a teraz lecę - powiedziała ra­

dośnie. - Umówiłam się z Nicky. Trzymajcie się, ty 
i Phoebe. 

Oddaliła się w podskokach, by mu pokazać, jak bardzo 

jest wesoła i żeby jak najszybciej znaleźć się poza zasię­

giem jego wzroku. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Przez dwa następne tygodnie udawało jej się trzymać 

emocje na wodzy i pracować jak automat. Pewnego dnia 

Nicky zatrzymała ją na korytarzu, mówiąc, że Zach jej 

poszukuje. 

- Widziałaś go? - zapytała. 
- Na szczęście nie - odparła Keely - i wcale nie mam 

zamiaru. Nie jestem w stanie z nim rozmawiać. 

- W takim razie chodź do bufetu coś zjeść. 
Na to też nie miała ochoty. Prawdę mówiąc, od wielu 

dni prawie wcale nie jadła. 

- Nie, dziękuję - wykręciła się. - Sean zwolnił mnie 

na godzinę i chcę pojechać do domu Zacha po swoje rze­

czy. Im prędzej zerwę wszystkie nici, tym lepiej. Muszę 

mieć wolną głowę i serio przygotować się do tej rozmowy 

w Londynie. 

Nicky spojrzała na nią z niepokojem. 

- Tylko uważaj, jest strasznie ślisko. 
Wcale nie uważała i jechała bardzo nieostrożnie, tak 

jakby chciała, żeby pęd zagłuszył jej myśli. Kiedy dom 

Zacha wyłonił się zza zakrętu, ujrzała dym... 

Dom Zacha się pali! 
Gęsty dym wydobywał się z okien i snuł się po dolinie. 

W bezpiecznej odległości zebrał się spory tłum ludzi. Kee­

ly z ulgą spostrzegła Barbarę. Podbiegła do niej. 

- Jak dobrze, że jesteś! Byłaś w środku? 

background image

144 

SARAH MORGAN 

Barbara zwróciła ku niej pobladłą twarz. 
- Nie, dzisiaj była ta nowa niania. 
- Gdzie ona teraz jest? Gdzie Phoebe? 

Keely gorączkowo rozejrzała się dokoła. Gdzie jest có­

reczka Zacha? 

- Stoją tam pod drzewem - uspokoiła ją Barbara. 

Na skraju ogrodu rzeczywiście stała niania i rozmawia­

ła z jakąś kobietą. Phoebe jednak nie było. 

- Straż pożarna już jedzie - dodała Barbara. - Uda im 

się chyba uratować dom. 

Keely nic nie obchodził dom; obchodziła ją tylko Phoe­

be. Gdzie ona jest? Podbiegła do Maggie. Panował mróz 

i z ust ludzi wydobywały się białe obłoczki pary. 

- Gdzie Phoebe? 
Niania wskazała palcem sąsiednie drzewo. 
- Bawi się... Och, tam jej nie ma! - Maggie zbladła. 

- Zawsze gdzieś znika, chwili nie usiedzi na miejscu... 

Keely obrzuciła ją morderczym wzrokiem. 

- Miałaś jej pilnować, to twój obowiązek! 

W tej samej chwili Fergus, syn najbliższego sąsiada 

Zacha, pociągnął ją za spódnicę. 

- Phoebe jest w domu - powiedział. - Poszła po misia. 

O Boże! Jeśli poszła po misia, wiadomo dokładnie, 

gdzie się znajduje! W pokoju dziecinnym, z drugiej strony 

domu. 

- Nie mogła pójść do domu - zaoponowała Maggie, 

ale Keely zgromiła ją wzrokiem. 

- Na pewno poszła. Co z ciebie za opiekunka... 

Spojrzała w stronę czarnej chmury osnuwającej dom 

Zacha. W tym piekle było jego dziecko... 

Pobiegła w stronę płonącego budynku, nie słysząc 

krzyków. W pewnej chwili doszedł ją dźwięk syreny, ale 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

145 

nie miała chwili do stracenia. Straż mogła zjawić się za 
późno. 

Nabrała powietrza i wpadła do holu. Dym oślepił ją 

i prawie po omacku ruszyła na czworakach wzdłuż ściany. 
Czuła, że żar rozsadza jej płuca, wokół słyszała trzask 
palących się mebli; ogień i dym grodziły jej drogę. Musi 
odnaleźć dziecko! A może chłopiec się pomylił, może 
Phoebe wcale nie wróciła do domu, tylko bawi się gdzieś 
w ogrodzie... 

W tej samej chwili ją ujrzała. Dziewczynka leżała na 

podłodze; była nieprzytomna. Może nie żyła? Tłumiąc 
panikę, Keely przyciągnęła małą ku sobie i zaczęła się 
czołgać w stronę wyjścia. Rozległ się głośny trzask i pa­
lący się kawałek drewna upadł jej na ręce. Zrozumiała, że 
nigdy się stąd nie wydostaną i Zach straci swoją ukochaną 
córeczkę. Nadludzkim wysiłkiem pozbierała się i powlok­
ła dalej swój ciężar. 

Boże, pozwól, żeby dziecko przeżyło... Wiedziała, że 

musi za wszelką cenę posuwać się naprzód, bez względu 
na ból rozrywający jej płuca i żar wypalający oczy. Zama­

jaczyły przed nią drzwi, zebrała resztkę sił i wypchnęła 

ciałko dziecka za próg. Dostrzegła jeszcze strażaka, który 
chwycił je i odniósł w bezpieczne miejsce. A potem za­
padła ciemność. 

- Wiozą nam dwie poparzone osoby, Zach. - Nicky 

odłożyła słuchawkę. - Kobietę i dziecko. 

Zach skinął głową. Całą noc nie spał, bo Phoebe ma­

rudziła. Nie mogła się przyzwyczaić do nowej niani, tęsk­
niła za Keely, on zresztą też. Podniósł na pielęgniarkę 
zmęczone oczy. 

- Wiemy coś więcej? 

background image

146 

SARAH MORGAN 

- Nie. 

Telefon zadzwonił i znowu odebrała Nicky. Przez 

chwilę w milczeniu słuchała, a potem gwałtownie zbladła. 

Spojrzała na Zacha i wszystko zrozumiał. 

Wypadł na podjazd, zanim karetka zahamowała. Wy­

skoczył z niej sanitariusz, klepnął lekarza w ramię. 

- Uspokój się, Zach, małej nic nie jest, tylko trochę 

nawdychała się dymu. 

- Dzięki Bogu, dzięki Bogu... 
- Nie dziękuj Bogu, tylko Keely. Uratowała twojej 

córce życie, poszła po nią w ogień. 

Keely? Co ona tam robiła? Spojrzał na nieruchome 

ciało spoczywające na noszach. 

- Daliśmy jej morfinę i zaintubowaliśmy ją. 

Poczuł, jak ogarnia go panika. Z trudem zebrał myśli; 

teraz musi im pomóc, nie wolno mu się rozkleić. 

- Nicky, wezwij pediatrę, ja zajmę się Keely. - Nie 

pozwoli jej umrzeć, nie teraz, nigdy. 

Sean i Adam zjawili się po kilku sekundach. 

- Co mamy robić? 
- Zajmij się Phoebe, Sean. Sanitariusz mówi, że jest 

w dobrym stanie. My z Adamem zajmiemy się Keely. 

Tlen, proszę. 

- Ma bardzo poparzone ręce... - szepnęła Nicky. 
- Tym zajmiemy się później. Jakie ma ciśnienie? 

Adam podał wyniki. W sali zjawił się Sean. 

- Z Phoebe wszystko w porządku. Keely wyciągnęła 

ją w samą porę - oświadczył. 

Uratowała życie jego dziecku. Teraz on musi uratować 

ją. Kiedy stan Keely ustabilizował się i zawieziono ją na 

oddział, Zach poszedł do córki. Dopiero wtedy do niego 

dotarło, że mało brakowało, a straciłby je obie... 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

147 

Strasznie ją bolało. 
Otworzyła oczy i zamrugała powiekami. Znajdowała 

się w szpitalu. Z trudem wymówiła jego imię. 

- Zach... 
- Jestem przy tobie. 
- Co z Phoebe? - W jej głosie był strach. 
- Żyje dzięki tobie. Dziękuję ci, Keely. 

Zamknęła oczy. 
- Jak to dobrze... myślałam... 
Przysiadł na jej łóżku i delikatnie ujął w dłonie jej po­

parzone ręce. 

- Wiem, co myślałaś, ale uratowałaś jej życie. Nie 

wiem, co powiedzieć i jak ci dziękować. 

- Nic nie mów - zachrypiała. - Wyobrażam sobie, jak 

się musiałeś o nią bać. 

- Nie tylko o nią. Jak ty to zrobiłaś? Jak mogłaś wbiec 

do płonącego domu? 

Przez jej twarz przebiegł skurcz. 
- Nie chcę tego pamiętać. Tak strasznie się bałam, ale 

musiałam ją znaleźć. Wiedziałam, że tam jest. 

- Ryzykowałaś życie dla mojego dziecka... 
- Ja bardzo ją kocham, Zach. Gdzie ona teraz jest? 
- Tu, w szpitalu, na obserwacji. 

Spojrzała na niego błagalnie. 

- Jeśli pozwolisz, pójdę do niej potem... 

- Najpierw muszę ci coś powiedzieć. Może to nie jest 

właściwe miejsce, ale ja... 

Przerwała mu pielęgniarka z pediatrii, która w tej sa­

mej chwili weszła do pokoju. 

- Wzywają pana. Był wypadek na autostradzie, ponad­

to pańska córka stale o pana pyta. 

Zach zawahał się, ale Keely już podjęła decyzję. 

background image

148 

SARAH MORGAN 

- Przynieś Phoebe tutaj, zajmę się nią. 

Spojrzała na niego, niepewna, czy jej pozwoli. 
- Jeśli jesteś wystarczająco silna... - szepnął i musnął 

wargami jej czoło. - Mam ci wiele do powiedzenia, ale to 

musi poczekać. 

Odszedł, a Keely zamknęła oczy. Ona też chce z nim 

porozmawiać, ale najpierw musi skonsultować się z leka­

rzem... 

Zach wrócił dopiero po kilku godzinach. 
- Właśnie zasnęły - ostrzegła go pielęgniarka. 

- Jak to zasnęły? Obie? Wstawiłaś drugie łóżko? 

Siostra uśmiechnęła się. 

- Wiem, że to wbrew regułom, ale tym razem przy­

mknęłyśmy na to oko. Pańska córeczka zasnęła w łóżku 

doktor Thompson. 

Zajrzał do pokoju i serce mu się ścisnęło na widok 

dwóch istot wtulonych w siebie. 

- Phoebe ma szczęście - szepnęła siostra - że ktoś ją 

tak bardzo kocha. Doktor Thompson ma przecież silne 

bóle, ale przez cały czas jej czytała, bo Phoebe bardzo 

prosiła. 

Zach po raz pierwszy od dzieciństwa poczuł łzy 

w oczach. 

- Tak, to racja. Moja córka ma wielkie szczęście. 

Wszedł do ciemnego pokoju i usiadł przy łóżku. Gdy 

się obudzą, muszą go zobaczyć przy sobie. 

Keely jęknęła przez sen, bo ciałko Phoebe ucisnęło jej 

oparzoną rękę. Zach delikatnie wyjął córeczkę z jej ra­

mion. 

- Czekałem, aż się obudzicie. Jak się czujesz? 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

149 

- Dobrze. - Keely otworzyła oczy i uśmiechnęła 

się z trudem. Czuła przeszywający ból w klatce pier­

siowej. 

- Ją boli, tata ją pocałuje - zawyrokowała Phoebe 

i włożyła paluszek do buzi. 

Zach z córką w ramionach przeniósł się na skraj łóżka. 
- Wszyscy nas swatają - powiedział łagodnie. - Naj­

pierw Ally, teraz Phoebe, może powinniśmy ich posłu­

chać. Chciałbym ci coś opowiedzieć, zanim znowu mnie 

wezwą. 

Serce przestało jej bić. 

- Ale... co? 
- O mojej żonie. Musisz poznać prawdę. Odniosę tylko 

Phoebe. 

Wstał i poszedł do pielęgniarek powierzyć im córkę na 

czas rozmowy. Keely nie była pewna, czy teraz chce słu­

chać o wielkiej miłości jego życia. Zach po powrocie sta­

rannie zamknął za sobą drzwi. Podszedł do okna i zapa­

trzył się w ośnieżone szczyty. 

- Nie wiem, jak zacząć, ale proszę, żebyś wszystko, co 

powiem, zachowała dla siebie. Phoebe nie powinna znać 

prawdy. Kiedy odszedłem z kliniki twojego ojca, za­

cząłem pracować w szpitalu w Londynie i tam poznałem 

Catherine. Była doskonałym chirurgiem kostnym. Zaczę­

liśmy się spotykać, kiedyś trochę wypiliśmy i stało się. 

Zaszła w ciążę. 

Umilkł i Keely odważyła się przerwać ciszę. 

- Myślałam... że ją kochałeś. 

Odwrócił się ku niej. 
- Nie, po prostu się przyjaźniliśmy. 
- Ucieszyła się, że jest w ciąży? 

Roześmiał się z goryczą. 

background image

150 

SARAH MORGAN 

- Catherine? Ona nigdy nie planowała dzieci, chciała 

robić karierę. Postanowiła przerwać ciążę. 

- O Boże. - Na twarzy Keely odmalowało się przera­

żenie. 

- Przyrzekłem, że wszystko wezmę na siebie, że będę 

opiekował się dzieckiem - ciągnął Zach. - Pobraliśmy się. 

W dwa dni po urodzeniu Phoebe wróciła do pracy na pełen 

etat. Zatrudniliśmy opiekunkę. 

Keely nie potrafiła tego zrozumieć. 

- Ale Phoebe... 
- Nie obchodziło jej dziecko, przeszkadzało w karie­

rze. Coraz rzadziej bywała w domu, musiałem zmienić 

pracę. 

- Co... było... potem? 
- Dostała propozycję pracy w Bostonie i postanowiła 

wyjechać do Stanów. 

- Jak to? - Oczy Keely zrobiły się ciemne i ogromne. 

- Jak to? Przecież miała rodzinę. 

- Catherine nie miała rodziny - zaprzeczył twardo. -

Całe dnie spędzała w szpitalu, prawie się nie widywali­

śmy. Tydzień przed wyjazdem została wezwana do wy­

padku i zginęła po drodze. Była straszna mgła. 

- Zach... - Po twarzy Keely popłynęły łzy. 
- Wiesz, co jest najgorsze? - Powiedział to takim to­

nem, jakby mówili o pogodzie. - To, że wszyscy strasznie 

mi współczuli, zupełnie jakbym stracił ukochaną żonę. 

A to wcale tak nie było. Nasze życie w pewnym sensie 

stało się potem łatwiejsze. Wolałem powiedzieć dziecku, 

że straciło matkę, niż mu mówić, że matka go nie chciała 

i uciekła od niego na drugi koniec świata. 

Zach nie kochał żony! Keely zszokowana usiadła na 

łóżku. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

151 

- Wszyscy myśleli zupełnie inaczej... 

- Wiem, i tak jest lepiej dla Phoebe. Niech żyje 

w przekonaniu, że jej rodzice bardzo się kochali. 

- Jednego nie rozumiem. - Keely głęboko spojrzała 

mu w oczy. - Dlaczego mówiłeś, że nic nie możesz dać 

żadnej innej kobiecie? 

- Po tym, co zaszło, nikomu już nie ufałem. Zresztą 

zanim się pojawiłaś, nikim się poważnie nie interesowa­

łem. 

Co on mówi? Chyba się przesłyszała? 
- Próbowałem trzymać się od ciebie z daleka, ale nie 

mogłem się opanować. Między nami zawsze była jakaś 

chemia, nawet wtedy, kiedy byłaś bardzo młoda. Przycho­

dziłem do waszego domu, żeby cię widywać. 

Parsknęła nerwowym śmiechem. 
- Byłam nieznośna. 

- Nie. - Pokręcił przecząco głową. - Byłaś pełną ży­

cia, wrażliwą młodą istotą. Kiedy mi wyznałaś miłość, 

przestraszyłem się swojej reakcji. 

- Przestałeś do nas przychodzić. 

Zach przez chwilę milczał. 
- Nie ufałem sobie - wyznał potem. - Bałem się, że 

wyrządzę ci krzywdę. Chciałem, żebyś mogła rozwinąć 

skrzydła. Nie przypuszczałem, że... 

- .. .kiedyś znowu się spotkamy i że znowu zobaczysz 

we mnie dziecko. 

- Nie, od chwili, kiedy cię ujrzałem na sali wykłado­

wej, wiedziałem już, że jesteś dojrzałą kobietą i przez cały 

czas tylko z trudem się opanowywałem. 

- Dlaczego nic nie powiedziałeś? 

Spojrzał na nią ze smutkiem. 

- Nie chciałem znowu się wiązać z ambitną kobietą. 

background image

152 

SARAH MORGAN 

Myślał, że ona jest taka jak Catherine! Nagle wszystko 

stało się jasne. 

- Zach, wspominałam o kardiologii, bo... 

- Nieważne. - Ujął jej dłonie. - Chcę, żebyś została 

moją żoną i matką Phoebe, bo cię kocham. Nic więcej się 

nie liczy. 

Rozpłakała się ze szczęścia. 
- Nie wierzę, że to słyszę. Uszczypnij mnie, żebym 

poczuła, że to jawa. - Uśmiechnęła się do niego przez łzy. 

- Czekam na twoją odpowiedź, Keely. Czy wyjdziesz 

za mnie? 

- Tak. Kocham cię od zawsze, wiesz o tym. Po prostu 

nie mogę uwierzyć. Kiedy powiedziałeś, żebym się wy­

prowadziła. .. 

Twarz Zacha spoważniała. 

- Wiem, jak bardzo cię zraniłem, ale musisz mnie zro­

zumieć. Po tamtej cudownej nocy odebrałem telefon od 

twojego ojca i dowiedziałem się, że zamierzasz się starać 

o posadę w Londynie. Zupełnie jak Catherine... 

Spojrzała na niego z przestrachem. 

- Myślisz, że jestem taka sama? 
- Nie, jesteś cudowna i wrażliwa i kochasz dzieci, ale 

jesteś również bardzo inteligentna i możesz daleko zajść. 

Zamrugała powiekami. 
- Mógłbyś mi zamiast tego powtórzyć, że mnie ko­

chasz, bo jakoś mnie nie przekonałeś. 

- Kocham cię, Keely. Całym sercem. 
- A co z domem? Gdzie będziemy mieszkać? 
- Bardzo lubię tamto miejsce, ale jeśli zdecydujesz 

inaczej, przeniesiemy się do Londynu. Ten dom zachowa­

my na wakacje. 

Wargi jej zadrżały. 

background image

NIEPRZEMIJAJĄCA FASCYNACJA 

153 

- On się nie spalił? 
- Wystarczy niewielki remont. 

Keely uroczyście się wyprostowała. 

- Cudownie, i nigdzie się nie przeprowadzimy. Zosta­

niemy tutaj. 

Zach pokręcił głową. 
- Nie mogę od ciebie wymagać takiego poświęcenia. 

- Ja wcale nie chcę jechać do Londynu - oświadczyła. 

- Przyjechałam tutaj, żeby żyć na własny rachunek, z dala 

od rodziny. 

- Dlaczego od razu mi tego nie powiedziałaś? - Był 

naprawdę zdumiony. - Myślałem, że jesteś taka jak oni. 

Uśmiechnęła się do niego figlarnie. 
- Uważałam, że tylko w ten sposób dam ci do zrozu­

mienia, że jestem zupełnie dorosła, i ukryję swoje pra­

wdziwe uczucia. 

- Świetnie ci się udało - westchnął. - Ale z nas idioci! 

Ja z kolei ukrywałem uczucia, żeby ci nie zagradzać drogi 

do kariery. 

Keely pogładziła go po twarzy. 

- Postanowiłam pracować tak jak Ally. Odejdę ze szpi­

tala i będę pracowała z ludźmi, jako lekarz rodzinny. 

Przytrzymał jej rękę na swoim policzku. 

- Jesteś pewna? Nie będziesz żałowała? 
- Kariera mnie nie obchodzi, chcę tylko być z tobą i 

z Phoebe. 

- Zaraz zacznę wszystko załatwiać. 

Gdy zerwał się na nogi, powstrzymała go. 
- Na razie chyba wcale nie wrócę do pracy - powie­

działa łagodnie. - Chcę zostać w domu i zająć się Phoebe. 

Nie bardzo zrozumiał. 
- Ale dlaczego chcesz rzucić pracę? 

background image

154 

SARAH MORGAN 

Zerknęła w stronę drzwi. 
- Ponieważ, drogi doktorze, pewnej nocy nie bardzo 

uważaliśmy i... 

- Jesteś w ciąży! - Delikatnie pocałował ją w usta. -

To najcudowniejsza wiadomość, jaką mogłem usłyszeć. 
Jesteś najwspanialszą kobietą na świecie, a ja jestem naj­
szczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Teraz mam pra­
wdziwą rodzinę. 

- A Phoebe ma mamę - przypomniała mu jeszcze. 
- Tak. Moja córka nareszcie ma prawdziwą mamę.