background image

Jak się poznaliśmy 

 

Autor: Margit von Mises 

Źródło: 

mises.org

 

Tłumaczenie: Paweł Kot 

 

Fragmenty 2. rozdz. książki Margit von Mise

My Years with Ludwig von Mises

 

 

Ludwiga von Misesa spotkałam po raz pierwszy jesienią 1925 r., na 

obiedzie w domu dziennikarza dr. Fritza Kaufmanna. Żona Kaufmanna była córką 
naszego ulubionego pediatry, który ― dopóki żył Feri (pierwszy mąż Margit von 
Mises ― przyp. tłum.) ― przychodził do nas rano w każdą sobotę, aby zbadać 

dzieci. (Robił to za roczną opłatą. Ciężko nawet dziś sobie wyobrazić, iż można 
było zawrzeć taką umowę z prywatnym lekarzem). Niedawno znalazłam list 
rekomendacyjny, który Ludwig napisał dla Fritza w 1943 r.: „Dr Fritz Kaufmann 
około dwudziestu lat temu był moim studentem na Uniwersytecie Wiedeńskim w 
Austrii. Zdobył szeroką wiedzę w dziedzinie ekonomii, a szczególnie na temat 
problemów związanych z walutą, bankowością i finansami. Po studiach pracował 
jako dziennikarz w różnych gazetach i czasopismach w Wiedniu i Berlinie. Jego 
artykuły były wysoko cenione przez najbardziej kompetentnych ekspertów”. 

Tego wieczoru było sześcioro gości, a jednym z nich był Ludwig von Mises, 

czterdziestoczteroletni profesor ekonomii, który miał również stopień naukowy z 
prawa uzyskany na Uniwersytecie Wiedeńskim. Ale owego wieczoru nie miałam 
pojęcia, kim był. Zrobiły na mnie wrażenie jego piękne, jasnoniebieskie oczy, 
zawsze skoncentrowane na osobie, z którą rozmawiał. Jego ciemne włosy, już 
trochę posiwiałe na bokach, były perfekcyjnie rozdzielone przedziałkiem. 
Podobały mi się jego dłonie ― długie i cienkie palce w oczywisty sposób 
wskazywały, że nie używał ich do pracy fizycznej. Był ubrany ze stonowaną 

elegancją. Ciemny, szyty na miarę garnitur, dobrze dopasowany krawat. Jego 
poza zdradzała byłego oficera. 

background image

Usiadł koło mnie. Rozmowa w większości dotyczyła ekonomii i wiele do niej 

nie wniosłam. Jak mogłam to zrobić? Nie wiedziałam zbyt dużo o poruszanych 
tematach. Po obiedzie pozostał koło mnie i rozmawialiśmy ― to znaczy pozwolił 
mi mówić i słuchał uważnie, a gdy wychodziliśmy, zaproponował, że odprowadzi 
mnie do domu. W czasie drogi zaproponował, abyśmy poszli do baru 
znajdującego się naprzeciwko mojego domu ― na drinka i potańczyć. Nie tańczył 
zbyt dobrze, więc wolałam siedzieć i rozmawiać. 

Następnego dnia gospodarze, u których mieszkałam, powiedzieli mi, że 

uważano go za najwybitniejszy umysł w Austrii. Był to dla mnie spory szok. 
Wydawał się takim bezpretensjonalnym i zwyczajnym człowiekiem, z którym tak 
łatwo się rozmawiało. Jeszcze tego samego dnia przysłał mi cudowny bukiet 
czerwonych róż, a niedługo później zadzwonił i zaprosił na obiad. 

Od tego momentu często się spotykaliśmy, a wkrótce niemal codziennie. 

Gdy nie miał czasu na spotkanie, zawsze dzwonił. Poznał moje dzieci i próbował 

się z nimi zaprzyjaźnić. Nigdy nie przychodził bez małego prezentu dla nich ― 
przeważnie starannie wybranych książek. Pewnego dnia przyniósł mi małą 
butelkę perfum — również starannie wybranych, ale zupełnie nie w moim guście. 

Szybko zdałam sobie sprawę, że jest we mnie zakochany. Ale w moim 

sercu nie rozgorzało żadne uczucie. Byłam zainteresowana. Lubiłam jego 
towarzystwo. Pochlebiała mi uwaga, którą mi poświęcał, ale nie kochałam go. 

Minęło trochę czasu, zanim odpowiedziałam. Pewne niezwykłe wydarzenie 
sprawiło, ze zrozumiałam, jak jest mi bliski. 

Był to czas niepokojów politycznych w Wiedniu. Dwóch socjalistów zostało 

zamordowanych przez członków partii nacjonalistycznej, a morderców 
uniewinniono. Wywołało to zamieszki na ulicach. Pałac sprawiedliwości spłonął. 
Ludwig von Mises zadzwonił do mnie i ostrzegł: „Nie pozwalaj dziś wychodzić 

dzieciom ― ulice nie są bezpieczne”. (Mieszkaliśmy w centrum miasta ― 
podobnie jak on ― kilka kroków od Kaerntnerstrasse i Graben). To ten telefon 
uświadomił mi, że go kochałam: troszczył się o moje dzieci. 

W 1926 r. wyjechał pierwszy raz do Ameryki — jako przedstawiciel 

Austriackiej Izby Handlowej — a wkrótce po powrocie, poprosił mnie, bym za 
niego wyszła. Nie potrafię opisać, co to dla mnie znaczyło. 

background image

Od tego momentu zawsze nazywałam go „Lu” i to zdrobnienie, które 

wydawało mi się ciepłe i serdeczne, było dla niego czymś nowym. Chyba nikt 
wcześniej nie zwracał się do niego w tej formie. Gdy przyjechaliśmy do Stanów i 
zdobyliśmy nowych przyjaciół, wszyscy wkrótce nazywali go Lu. Myślę, że to 
lubił. 

Niedługo po powrocie z Ameryki poważnie zachorował. Miał zapalenie 

wyrostka robaczkowego i nie mógł być operowany, gdyż wyrostek był już 

zainfekowany. Powrót do zdrowia trwał całe tygodnie. 

Często mówił o swoim dziadku ze strony matki i ciepło go wspominał, 

chociaż dziadek upuścił Lu, nosząc na go rękach w wieku dwóch lat. W wyniku 
upadku złamał sobie obojczyk i długo musiał nosić kołnierz ortopedyczny. 

Lu rzadko mówił o swojej młodości. Jednakże raz powiedział mi, że zaczął 

czytać gazety w wieku siedmiu lat i w wieku 10 lat chciał napisać historię wojny 
krymskiej. Napisał jedną stronę i dowiedział się z gazety, że angielski historyk 
opublikował dziesięciotomową pracę na ten temat. To był koniec tej książki. 

Lu bardzo podziwiał swojego ojca, który był czołowym inżynierem 

budowlanym, pracującym dla austriackiego rządu i który zmarł tragicznie po 

operacji woreczka żółciowego w wieku czterdziestu sześciu lat. Lu szanował ojca i 
nigdy nie zapominał o jego urodzinach. 13 sierpnia 1941 r. powiedział mi: „Dziś 
mój ojciec miałby osiemdziesiąt sześć lat”. Musiał bardzo za nim tęsknić. 

Wczesna utrata ojca nie była jedynym ciosem dla Lu. Jego młodszy brat w 

bardzo młodym wieku zmarł na szkarlatynę, gdy Lu miał jedyne dwanaście lat. 

Lu mieszkał z matką, której nigdy nie poznałam, ale rzadko o niej 

wspominał. Nigdy jednak nie wyrażał się o niej krytycznie. Szybko zrozumiałam, 
że to milczenie było efektem długiej i gorzkiej walki, jaką toczył z samym sobą. 
Musiał cierpieć w młodości, chociaż nigdy się nie skarżył. Trzy z wielu listów, 
które napisał do mnie w tym czasie i które przetłumaczyłam na angielski, 
pokazują, jaki był samotny: 

 

 

background image

Wiedeń, 29 lipiec 1927 

Moja droga, słodka Grete: 

Bardzo, bardzo dziękuję za twój list. 

Od wtorku dużo rozmyślałem o Tobie i Twojej miłości. Odbudowałaś we 

mnie to, co straciłem dawno temu ― wiarę w możliwość osiągnięcia szczęścia. 
Czy zdajesz sobie sprawę, ile Ci zawdzięczam, moja ukochana? 

Przykro mi, że byłem tak zagoniony w ostatnich dniach ― od wczesnego 

rana do nocy ― iż nie mogłem, tak jak chciałem, pojawić się w Moedling i zająć 
się dziećmi. Chciałem przesłać Ci ich miłość i pozdrowienia. Miałem też swoje 
egoistyczne powody: Chciałem dotknąć włosów Gitty i pomyśleć o Tobie. 

To wszystko na dziś. Muszę jeszcze się spakować i zająć się różnymi 

sprawami. Wyjeżdżam jutro rano. 

Kocham Cię, nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć i wierzę, że to jest 

najważniejsze. 

Ślę tysiąc pocałunków. 

 

Badgastein, 3 lipiec 1927 

Moja droga Grete: 

Gdy przyjechałem tu wczoraj wieczorem i nie znalazłem Twojego listu, gdy 

nawet dzisiaj w poczcie nie było nic od Ciebie, to w pełni zrozumiałem, jak bardzo 
za Tobą tęsknię i nie mogę już bez Ciebie żyć. Teraz wiem, czym na prawdę jest 
tęsknota i mam tylko jedno pragnienie, jedno na myśli: Ciebie. 

Przeszedłem przez złe doświadczenia i wielokrotnie czułem poważne 

rozczarowania. Twoje dłonie czule dotknęły moich policzków i wspomnienie 
dawnych krzywd odeszło całkowicie. Chciałbym mieć tutaj Twoje smukłe palce, 
by móc wiecznie je całować i trzymać. 

Pisz mi ciągle, że mnie kochasz i chcesz dać mi szczęście. Nigdy nie mam 

dosyć czytania takich słów. 

background image

Czy myślisz o mnie czasem w Hamburgu? Czy mogę wygrać walkę ze 

wspomnieniami dzieciństwa i domu? Czyż nie jest prawdą, że nieobecny 
przegrywa? Obiecałem Ci, że nigdy nie będę zazdrosny. Teraz znasz już wartość 
moich obietnic. Jestem zazdrosny nawet o rzekę Alster. Nie zapominaj o mnie i 
kochaj mnie. Całuję Twoje usta i włosy. 

 

Badgastein, 14 sierpień 1927 

Moja droga Grete: 

Gorąco dziękuję za Twój list z 11 sierpnia i niedzielny telegram. Dostałem 

je oba, gdy wróciłem do domu po obiedzie. 

Twoje wyrzuty są słuszne, ale nie mogę zmienić faktów. Już Ci to 

mówiłem. Wiesz, że musisz mnie zmienić, abym stał się osobą, którą chcesz 
kochać. 

To nie będzie proste. Mam propozycję: trzeba zawsze zaczynać pracę jak 

najszybciej i nie opóźniać jej rozpoczęcia. Może wyjedziesz z Norderney dwa dni 
wcześniej niż przewiduje plan i w ten sposób przyjedziesz dwa dni wcześniej do 
B. (To znaczy 26.)? 

Lepiej porozmawiać bezpośrednio niż listownie. Musimy przedyskutować 

bardzo dużo rzeczy. Proszę powiedz „tak” i przyjedź wcześniej, niż planowaliśmy. 

Czuję więcej, niż jestem w stanie napisać, i jeśli lepiej mnie poznasz, 

będziesz mogła odczytać prawdziwe znaczenie tych nieporadnych zdań. Proszę, 
nie bądź zła, nie każ mnie brakiem Twych listów i myśl o mnie bez gniewu czy 
urazy. 

Wierzę w Ciebie i kocham Cię. Jesteś teraz wszystkim, co mam. Wiem, jak 

mnie wzbogaciłaś i uszczęśliwiłaś, ale nie wiem jak wyrazić moją wdzięczność. 
Będę próbował stać się bardziej wartym Ciebie, niż jestem teraz. 

Ślę tysiąc pocałunków. 

 

background image

Ludzie, którzy dobrze znali matkę Lu, mówili mi, iż była inteligentną 

kobietą, ale z generalską postawą i żelazną wolą, niezbyt skłonną do okazywania 
komukolwiek ciepła i uczucia. Jednak wiem, że zrobiła dużo dobrego. Była 
prezesem instytutu pomagającego niewidomym i poświęcała temu zadaniu sporo 
swojego czasu. 

Profesor Hayek powiedział mi, że gdy uczestniczył w zajęciach 

prowadzonych przez Lu w Wiedniu, Lu czasem zapraszał go do domu na lunch 

albo obiad. Długi stół był zawsze perfekcyjnie nakryty. Lu siedział po jednej 
stronie, a naprzeciwko niego pani von Mises. „Nigdy nie odzywała się słowem” ― 
powiedział profesor Hayek. „Nigdy nie uczestniczyła w rozmowie, ale zawsze 
czuło się jej obecność. Gdy podawano kawę, wstawała spokojnie i wychodziła z 
jadalni”. 

Musiała być wyróżniająca się kobietą, inaczej nie wychowałaby dwóch 

synów, z których obaj byli wybitnymi naukowcami. Jedyną osobą, której matka 

Lu miała okazywać nieco uczucia był jej drugi sy

Richard

. To może wyjaśniać, 

dlaczego dwaj bracia nigdy nie byli ze sobą blisko. Ta sytuacja zmieniła się 
jednak po naszym ślubie z Lu. 

Spotkałam Richarda w Genewie w 1939 r. i od razu go polubiłam. Miał w 

sobie pewien urok. Mówił w ten sam bezpretensjonalny sposób jak Lu. Gdy 
przyjechaliśmy z Lu do Stanów Zjednoczonych w 1940 r., Richard — który był 

wtedy profesorem w Harwardzie zajmującym się lotnictwem i matematyką — 
natychmiast zorganizował wykład Lu i zawsze odwiedzał nas, gdy był w Nowym 
Jorku, czasem dwa albo trzy razy w miesiącu. Ostatni raz widziałam go w 1953 r. 
Lu miał serię wykładów w Californii, gdy Richard przyjechał z Zurichu. Jego 
przyjaciel, sławny profesor Hermann Nissen z Zurichu, doradził mu 
natychmiastową operację wycięcia raka. Ale Richard odmówił i wrócił do Stanów 
― kilka tygodni później zmarł w Cambridge. 

Nigdy tak na prawdę nie zrozumiałam, dlaczego Lu mieszkał z matką — aż 

do czasu wyjazdu do Genewy. Nie był to powód finansowy. Jedyne wyjaśnienie, 
jakie mogłam znaleźć, było takie, że dom matki był prowadzony w bardzo 
sprawny sposób ― ich dwie pokojówki były z nimi przez jakieś dwadzieścia lat ― 
i Lu mógł przychodzić czy wychodzić, kiedy mu się podobało i łatwo 

background image

skoncentrować się na swojej pracy. Z pewnością nie odczuwał żadnej 

wewnętrznej potrzeby, aby zostać z matką. 

Udział w działaniach wojskowych podczas pierwszej wojny światowej Lu 

traktował jako obowiązkiem, który musiał spełnić ― i nawet przez chwilę go nie 
lekceważył. Pierwszego dnia musiał pojechać do swojego regimentu 
stacjonującego w Przemyślu. Przewidział konsekwencje, jakie wojna będzie miała 
dla Austrii i świata. Stracił prawie pięć lat swojego życia i pracy, ale nigdy nie żalił 

się z tego powodu. Ostatnie dwa lata w Karpatach ― te mroźne zimowe dni ― 
przyniosły wszystkim cierpienie i trudności. Często nie mieli nawet wody, by się 
umyć. 

Przez pewien czas spędzony w górach Lu miał jako towarzysza broni 

swojego dalszego krewnego dr. Strisowera — lekarza wojskowego, który miał 
również stopień kapitana. Przez chwilę mieszkali nawet w jednej kwaterze. 
Pewnego bardzo mroźnego poranka spoglądali przez pokryte lodem okno i 

zauważyli dziesięcioletnią córkę żony rolnika, u którego mieszkali, która wzięła na 
dwór całkowicie nagie być może jednoroczne dziecko i trzymała go tam, aż się 
uspokoiło. „Ależ dziecko umrze” ― powiedział. „Nie” ― odpowiedział Strisower. 
„Jeśli jest zdrowe, to przeżyje. Tak właśnie jest tutaj na wsi ― tylko silni mogą 
przeżyć”. 

Lu był dumny, iż potrafił zatroszczyć się o swoich ludzi. Przypadkiem 

pierwszorzędny kucharz z dobrego austriackiego hotelu dołączył do kompanii Lu. 
Ten człowiek był w stanie piec dla wszystkich sławne ciasta wiedeńskie (są 
podobne do francuskich 

crepes suzette

), podczas gdy kompania maszerowała, a 

kuchnia oczywiście również była w ruchu. Uwielbiał Lu, co udowadniał, dając mu 
zawsze dodatkową porcję. Nigdy jednak nie był zadowolony z apetytu Lu. 
Narzekał: „Porucznik je jak rodząca kobieta”. Żeby zrobić przyjemność Lu, karmił 
również małego źrebaka, który urodził się podczas bitwy i był kochany przez 
wszystkich żołnierzy z kompanii. Często sami nie mieli jedzenia, ale nadal karmili 
źrebaka. Jednego dnia armia zabrała źrebaka. Potrzebowali mięsa. To był dla 

wszystkich czarny dzień. W 1917 r. Lu zachorował na dur brzuszny i po kilku 
miesiącach został odwołany do Wiednia, gdzie pracował ― nadal w mundurze ― 
przy sztabie generalnym w Ministerstwie Wojny aż do zakończenia konfliktu. 

background image

W pierwszych latach naszego związku Lu był dla mnie zagadką. Nigdy 

wcześniej nie widziałam takiej skromności u mężczyzny. Znał soją wartość, ale 
nigdy się tym nie chełpił. Odmienny od wszystkich innych mężczyzn, jakich 
wcześniej poznałam, przeżywał wszystko głęboko, ale nie widział potrzeby, by o 
tym mówić. Nigdy nie ufałam w uczucia aktorów. Mężczyźni, którzy stale 
uzewnętrzniają swoje uczucia i muszą opowiadać o sobie całemu światu, nigdy 
nie wydawali mi się prawdziwymi mężczyznami. Ich jedynym stałym związkiem 
miłosnym jest miłość do samych siebie. Myślę, że to ta skrajna uczciwość uczuć 
Lu tak bardzo mnie przyciągała. Te uczucia były tak zniewalające, że — choć 
napisał tysiące stron o ekonomii i pieniądzu — nie mógł znaleźć słów, by mówić o 
samym sobie. 

Zanim się pobraliśmy, ta miłość musiała być bardzo dręczącym elementem 

jego życia ― tak przykrym, że chociaż mógł brać udział w bitwach w Karpatach, 
to nie mógł wygrać bitwy z samym sobą. Zaczął się bać. Byłam jedyną kobietą, 
którą chciał poślubić już od momentu poznania. Nigdy nie zmienił zdania co do 
tej decyzji. Wiedziałam, że było wiele młodych kobiet rozpaczliwie w nim 
zakochanych. W jego seminarium naukowym w Wiedniu brało udział kilka kobiet, 

które z wszystkich sił próbowały przyciągnąć jego uwagę. Interesował się ich 
karierami, ich rozwojem intelektualnym, ale był całkowicie obojętny wobec ich 
wdzięków. 

Pewnego razu zrobił mi wyrzut: „Gdyby nie ty, mógłbym ożenić się z 

bardzo bogatą dziedziczką”. „Dlaczego tego nie zrobisz?” ― zapytałam — „Oboje 
żylibyśmy po tym szczęśliwie”. Nie zaakceptował ani mojego nonszalanckiego 

tonu ani propozycji. 

Innego razu powiedziałam mu: „Wiesz, ludzie powiedzieli mi, że w swoim 

czasie byłeś zaręczony z dr. Lene Lieser (jego byłą studentką)?” Roześmiał się i 
odpowiedział: „Naprawdę w to uwierzyłaś? Możesz wyobrazić sobie moje 
małżeństwo z ekonomistką?”. Rzeczywiście nie mogłam. 

Nie upuszczało go pragnienie, abyśmy byli blisko siebie. Wiedział, że 

potrzebowałam ojca dla moich dzieci. Wiedział, że dałam im pełnię miłości i 
uczucia, ale dzieci potrzebują czegoś więcej niż tylko kochającej i czułej matki. 
Potrzebują ukierunkowania swojego rozwoju i ja, jako samotna matka, dobrze 
wiedziałam, iż nie byłam na tyle silna, by zapewnić im to, na co zasługiwały. 

background image

Lu myślał o zadaniu, które sobie wyznaczył ― ogromnej pracy, która była 

przed nim, o wszystkich pracach, które chciał napisać. Spoczywał na nim ciężar 
podjęcia zatrważającej decyzji ― wybrania pomiędzy z jednej strony pracą i 
obowiązkiem wobec swoich intelektualnych ideałów a życiem poświęconym 
miłości do innych. Niedługo po zaręczynach zaczął obawiać się małżeństwa, 
związania, które ono by oznaczało; zmian, które dzieci przyniosłyby do jego 
spokojnego domu; oraz obowiązków, które mogłyby odciągnąć go od jego pracy.
 

Był to więc burzliwy związek ― stary problem Adama i Ewy. 

Ale my nie żyliśmy w raju. Nigdy nie było między nami walki. Lu walczył 

sam i sprawiał, że cierpiałam. Byłam wtedy głęboko zakochana, całkiem inaczej 
niż kiedykolwiek wcześniej i zmieniłam się nie do poznania. Do tej pory zawsze 
brałam ― byłam rozpieszczona. Teraz chciałam tylko dawać, dawać, dawać ― i 
głęboko czułam, że on też mnie potrzebował. 

Większość naszych wakacji spędzaliśmy razem. Zwykle wynajmowałam 

chatę w górach dla dzieci i mojej matki, a Lu i ja wspinaliśmy się po górach. 
Innym sportom nie poświęcał większej uwagi. Grał w tenisa ― zawsze z trenerem 
― ale bez entuzjazmu. Pewnego razu obserwowałam, jak gra. Jeśli piłka była 
łatwa do odbioru, to ją odbijał ― w innym wypadku nie zadawał sobie trudu. Gdy 
zapytałam go: „Dlaczego wkładasz tak mało wysiłku w grę?”, odpowiedział: „A po 
co? Los piłki mnie nie interesuje”. 

Należał do wiedeńskiego klubu atletycznego i obowiązkowo raz w tygodniu 

chodził na szermierkę. Ale chodzenie po górach było sportem, w którym 
naprawdę celował. Zanim wyjechał do Genewy, jeździł również trochę na nartach. 
Wyrósł w górach i spędził w nich również cztery długie lata wojny, natomiast ja 
pochodziłam znad morza. Ale podzielałam jego upodobanie do wędrówek i 
wspinaczek i nigdy nie byliśmy bliżej siebie, niż wtedy stojąc na szczycie góry. 
Wspinanie się dobrze mu szło. Czasem słońce tak paliło, że robiłam się zmęczona 
i chciało mi się pić. Ale nie Lu pozwalał mi na odpoczynek, nim nie osiągnęliśmy 
jakiegoś wyznaczonego punktu albo nawet szczytu. Piękno krajobrazu, otwarte 

przestrzenie, które ukazywały się naszym oczom, trudności związane z 
wspinaczką, które razem pokonaliśmy, pustkowie wokół nas, które nigdy nie 
wydawało się przygnębiające, gdy byliśmy razem, dawało nam obojgu 
wewnętrzne uczucie spełnienia i szczęście. „To było wtedy” — powiedział mi 

background image

później — „gdy pierwszy raz zdałem sobie sprawę, jak dobrym byłabyś 

kompanem”. Ale nadal nie był w stanie ustalić daty ślubu. 

Czasami nie widziałam go tygodniami. Ale dobrze wiedziałam, że był w 

mieście. Przynajmniej dwa razy dziennie dzwonił telefon, a gdy odbierałam, po 
drugiej stronie odpowiadała mi cisza ― nie padało ani jedno słowo. Ale 
wiedziałam, że to Lu. Chciał usłyszeć mój głos. Wiedziałam też, że jeśli 
rzeczywiście chcę mu pomóc, to nie powinnam pierwsza wykonywać ruchu. 

Tęskniłam za nim ― jego milczenie mnie raniło. Byłam nieszczęśliwa, ale nie 
zadzwoniłam. I wreszcie ― po jakimś czasie, bez żadnego wyjaśnienia ― 
przyszedł znowu się ze mną zobaczyć. Do tego czasu wiedziałam już, że jeśli on 
nie mógł zdecydować, musiałam zacząć coś robić. Także ze względu na dzieci, 
ponieważ sytuacja stała się dla mnie tak dręcząca, że nie mogłam już dłużej 
wytrzymać. Potrzebowałam pracy, która zainteresowałaby mnie i zwróciła myśli w 
innym kierunku. 

Jakoś w tym czasie George Marton — wydawca, który zawsze interesował 

się moją pracą (zrobiłam dla niego jedno czy dwa tłumaczenia) — doradził mi, 
żebym pojechała na jakiś czas do Londynu, żeby lepiej zaznajomić się z 
pisarzami, zebrać dla niego teksty nowych sztuk teatralnych i na poważnie zająć 
się tłumaczeniami. Równocześnie mogłam odświeżyć swój angielski. Poszłam za 
jego radą. 

Marton dał mi konieczne listy uwierzytelniające i w 1929 r. i po podnajęciu 

mojego lokalu w Wiedniu wyjechałam z miasta. Zabrałam Gittę do Hamburga do 
mojej matki i zostawiłam Guido z rodziną nauczyciela na przedmieściach 
Wiednia. Było to ciężkie przeżycie dla małego chłopca i cierpiał z powodu rozłąki 
tak samo jak ja. 

W Londynie mieszkałam sama w ponurym, podrzędnym pensjonacie ― 

takiego typu jeszcze nie wcześniej nie znałam. Aby zaoszczędzić pieniądze, na 
większość spotkań chodziłam pieszo. Raz przeszłam całą drogę z 

Bayswater

 do 

Tower of London

. Gdy było zimno, szłam zagrzać się d

National Gallery

 albo 

jakiegoś muzeum. Cały czas poznawałam nowych ludzi, przedstawiano mnie 
pisarzom i wydawcom i zdołałam zbudować podstawy dla przyszłości moich dzieci 
i mojej. 

background image

Ale nigdy nie zdołałam zapomnieć o Lu. Nigdy do niego nie napisałam listu. 

Pewnego dnia przyjechał do Londynu jako austriacki przedstawiciel Izby 
Handlowej, żeby otworzyć wystawę lustracji graficznych na temat rozwoju 
produkcji w Austrii od 1922 r. Sam Lu doprowadził do zorganizowania tej 
wystawy, a Hayek jako dyrektor Austriackiego Instytutu Badań Ekonomicznych w 
Wiedniu sporządził tabele. Po przyjeździe Lu zadzwonił do mnie ― i nic się nie 
zmieniło. Oboje wiedzieliśmy, że nigdy się nie zmieni. 

Po roku wróciłam do Wiednia, czując ulgę mogąc znowu mieć przy sobie 

dzieci. Poza tym wszystko było dokładnie tak jak dawniej. Jedyną różnicą było to, 
że znalazłam pracę, która razem z moimi dziećmi, wypełniła całkowicie mój czas i 
pozostawiła bardzo mało wolnych chwil. Tłumaczyłam i dokonywałam adaptacji 
tekstu jednej albo dwóch sztuk na miesiąc. Praca była zawsze „strasznie pilna” ― 
a potem sztuki stały na półkach i biedni autorzy musieli czekać miesiącami, 
czasem latami, nim zostały zrealizowane. 

Zawierałam umowę z Martonem na każdy tekst. Miałam z góry wypłacane 

tantiemy za realizację sztuki i natychmiastową gotówkę za każde ukończone 
tłumaczenie. Potrzebowałam sekretarki do pomocy, a rzeczy zaczęły wyglądać 
lepiej dla dzieci i dla mnie. Wśród dramatów, które przetłumaczyłam były Mary of 
Scotland
 

Maxwella Andersona

Distaff Side 

Van Drutena

 Rebound 

Donalda 

Ogdena Stewarta

 (zrealizowany przez Reinhardta w Deutsche Theater w Berlinie 

oraz w Akademietheater). W 1932 r. napisałam również krótkie teksty do gazet, 
które zostały opublikowane w Der Wiener Tag

Ta praca była dla mnie pod każdym względem wybawieniem. Była mi 

pomocą w zajmowaniu się dziećmi, pomogła mi wziąć się w garść i odzyskać 
dumę, która poważnie ucierpiała podczas tych lat niepewności w związku z Lu. 
Może raz na jakiś czas powinnam była odmówić spotkania z nim. Ale co by to 
zmieniło? Mój pobyt w Londynie dostatecznie dowiódł, że nie było dla mnie 
odwrotu. Kochałam go i pragnienie, by z nim być, było tak silne, że nie mogłam 
już z nim walczyć. Wiedziałam tylko tyle, że on także mnie potrzebował ― tak jak 

człowiek umierający z pragnienia potrzebuje wody. 

Nie chodzi o to, że nie miałam innych możliwości ponownego 

zamążpójścia. Był Oscar Loewenstein — zawsze wesoły, elegancki właściciel i 
wydawca Neue Wiener Journal, którego szwagierka była matką chrzestną Gitty i 

background image

który od lat był we mnie zakochany. Był sir Leonard Castello, piastujący wtedy 

stanowisko 

Chief Justice

 of India, którego poznałam w Londynie i który 

przyjeżdżał odwiedzać mnie w Wiedniu tak często, jak tylko czas mu na to 
pozwalał, czekając tylko na moje słowo, żeby się rozwieść. Ale powiedziałam mu, 
jak wyglądała sytuacja. Zrozumiał i zostaliśmy przyjaciółmi na całe życie. Po 
naszym ślubie z Lu, Sir Leonard przyleciał z Indii do Paryża, żeby poznać Lu. 
Obaj dobrze się rozumieli. Chociaż lubiłam tych innych mężczyzn, to nic nie 
mogłam poradzić. Po prostu musiałam czekać, aż Lu będzie gotowy. 

Dał mi swoje książki Gemeinwirtschaft (później przetłumaczoną jako 

Socjalizm) oraz Theorie des Geldes und der Umlaufsmittel (Teoria pieniądza i 
kredytu
) i robiłam, co mogłam, aby zaznajomić się z ich treścią. To było dla mnie 
trudne. Żyłam w innym świecie. Trzeba było wielu lat, sporo czytania i wielu łez, 
przeplatanych poczuciem niższości, zanim zrozumiałam znaczenie jego wykładów 
i pism. Jednakże nawet jego najbardziej oddani studenci nie mogli być bardziej 
niż ja przekonani o zaletach wolnej przedsiębiorczości i wolności jednostki. 

W tamtych latach Lu dużo wyjeżdżał do innych krajów reprezentując 

Austriacką Izbę Handlową. Nigdy jednak nie wyjechał, zanim nie przyszedł do 
mnie i nie przysłał mi najpiękniejszego bukietu kwiatów. I gdy tylko wracał, 
pierwszą rzeczą było spotkanie ze mną. Przez wszystkie te lata miał swój ukryty 
przesąd, który mi później wyznał: musiał spotkać się ze mną pierwszego stycznia 
każdego roku, bo to dawało mu pewność, że w tym roku mnie nie straci. 

Po pierwszej wojnie światowej, a nawet przed nią, warunki mieszkaniowe 

w Wiedniu były bardzo złe. Teraz wprowadzili nowe prawo: żadna rodzina nie 
mogła zajmować więcej pomieszczeń, niż było członków tej rodziny. (Kuchni nie 
wliczano). Dla tych z nas, którzy posiadali duże mieszkania, oznaczało to groźbę 
dokwaterowania innych ludzi ― ludzi, których nawet nie znaliśmy. 

W moim przypadku, kobiety mieszkającej samotnie i pracującej w domu, 

byłaby to szczególna męka. Ale miałam szczęście. Mój przyjaciel wracający z 
żeglarskiej wizyty w Stanach Zjednoczonych poznał Myrę Finn i jej córeczkę Alice 
w wieku jedenastu lat. Pani Finn właśnie rozwiodła się z Oscarem 
Hammersteinem, chciała podróżować i szukała odpowiedniego miejsca w Wiedniu 
dla córki, która miała uczyć się tu niemieckiego. Mój przyjaciel polecił mnie. Pani 
Finn zadzwoniła do mnie, polubiłyśmy się i po jakiś czasie opuściła Wiedeń, a 

background image

Alice została z nami na dłużej niż rok. Ponieważ była w wieku Gitty, załatwiłam, 

żeby trafiła do jej klasy. Dziewczynki stały się nierozłączne (…). 

Pewnego dnia Lu powiedział mi, że zaoferowano mu wysokie stanowisko w 

Credit Anstalt

 — czołowej instytucji bankowej w Wiedniu — ale zdecydował o 

nieprzyjęciu propozycji. Gdy zapytałam go o powód odmowy, powiedział, że 
nadchodzi wielki „krach” i nie chciał w żaden sposób łączyć z tym swojego 
nazwiska. Wolał pisać i uczyć. „Jeśli chcesz bogatego człowieka, to nie wychodź 

za mnie” — powiedział mi — „Nie interesuje mnie zarabianie pieniędzy. Piszę o 
pieniądzach, ale nigdy nie będę miał ich dużo na własność”. 

Nie musiałam zapewniać go, jak się czułam. Gdy giełda nowojorska 

załamała się w październiku 1929 r., skutek był ogólnoświatowy. W ślad za tym 
nastąpiła międzynarodowa depresja gospodarcza, poważnie ucierpiał handel 
międzynarodowy i 11 maja 1931 r. austriacki Credit Anstalt zbankrutował ― 
dokładnie tak, jak przewidział Lu. Austriacki rząd próbował ratować bank i prosił 

o pomoc z zagranicy. Francja obiecała wsparcie, ale pod warunkami 
niemożliwymi do spełnienia. W ostatnim momencie Anglia pomogła Austrii 
pożyczką w wysokości 150 milionów austriackich szylingów udzieloną 
Austriackiemu Bankowi Narodowemu. Ale Credit Anstalt nie mógł być uratowany. 
Ten nowy krach doprowadził do kryzysu finansowego i paniki w całej Europie 
Środkowej. 

Od tego czasu nie było już spokoju w Wiedniu. Hitler posłużył się 

strachem, rozpaczą i niepewnością, aby osiągnąć swoje diabelskie cele w 
Niemczech i udało mu się to do tego stopnia, że w styczniu 1933 r. został 
kanclerzem. 

Konsekwencją był rosnący ruch antyrządowy w Austrii. W marcu 1933 r. 

Engelbert Dollfuss

 — austriacki kanclerz, którego rząd stanowiła koalicja 

chadeków i partii agrarnej — zakazał marszów i zgromadzeń oraz ograniczył 
wolność prasy. Pomimo tego austriaccy naziści, którzy mogli teraz swobodnie 
wyjść na ulice, sprowokowali duże zamieszki w Wiedniu. Miasto wyglądało jak 
twierdza. Ulice były pełne żołnierzy. Zamknięto sklepy i szkoły. Nikt nie miał 
odwagi wychodzić na zewnątrz. Drzwi wejściowe do wszystkich budynków 
musiały być zamykane o godzinie 20. Po tym czasie żaden obywatel nie mógł 

background image

przebywać na ulicach. Wprowadzono stan wyjątkowy (Standrecht), co oznaczało, 

że policja mogła strzelać do każdego, kto nie wykonywał rozkazów. 

Lu bardzo się tym wszystkim przejmował. Dzwonił trzy lub cztery razy 

dziennie i prosił, abym nie wychodziła z domu. Ale on na przekór wszystkiemu 
przychodził do nas. Nigdy nie wiedziałam, jak znajdował czas na wszystkie 
rzeczy, które robił. Do tego czasu był już pełnoetatowym doradcą prawnym i 
ekspertem finansowym w Izbie Handlowej, wykładał na Uniwersytecie 

Wiedeńskim, miał swoje seminarium, brał udział w konferencjach i uroczystych 
lunchach z wizytującymi władzami. Musiał podróżować, ogromnie dużo czytał i 
pisał i zawsze miał czas dla mnie. Tak bardzo interesowała go moja praca, iż 
czytał każdy dramat, który tłumaczyłam, ciągle namawiając mnie, żebym 
napisała coś swojego, proponując jeden temat za drugim. W późniejszych latach, 
gdy brałam udział w jego seminarium na Uniwersytecie w Nowym Jorku, nie było 
zajęć, podczas których nie zasugerowałby swoim studentom tytułu nowego 
artykułu czy pomysłu na pracę naukową. Pamiętam, że raz poradziłam 

Bettinie 

Bien

: „Zapisuj tytuły, kiedyś będzie z tego książka”

1

. W Wiedniu po prostu 

zasypywał mnie nowymi pomysłami. Raz powiedział mi, żebym napisała 

scenariusz filmu na podstawie jakiejś baśn

Hansa Christiana Andersena

. Nawet 

dzisiaj niewiele z tych opowieści jest sfilmowanych, a z pewnością ucieszyłoby to 
dzieci na całym świecie. 

Na początku lipca 1934 r. Lu pojechał d

Gastein

 — tak jak co roku, aby 

skorzystać z kąpieli leczniczych. Niedługo po jego wyjeździe naziści zabili 
Dollfussa. Grupa nazistów w austriackich mundurach przejęła radiostację w 

Wiedniu i zmusiła komentatorów do nadania komunikatu o rezygnacji Dollfussa, 
co oczywiście było kłamstwem. Wkroczyli do Kancelarii, postrzelili Dollfussa i nie 
dopuścili pomocy medycznej — aż umarł. Dollfussa natychmiast zastąpił 

dr Kurt 

von Schuschnigg

, który żarliwie starał się utrzymać niepodległość Austrii. 

Lu z płomiennym zainteresowaniem śledził sytuację polityczną w Austrii. 

Widział równię pochyłą, po której zsuwali się przywódcy Austrii. Wiedział, że 

dojście do władzy Hitlera narazi Austrię na niebezpieczeństwo i wiedział, co 
dokładnie przyniesie przyszłość. Tylko data była dla niego niewiadomą. Lu był 

                                                           

1

 Bettina Bien Greaves przygotowała później bibliografię Misesa:

 

Mises: An Annotated Bibliography

 (przyp. 

tłum.) 
 

background image

typowym Austriakiem. Kochał swój ojczysty kraj, góry, Wiedeń, piękno starych 

pałaców, kręte uliczki, fontanny ― ale również to było tak głęboko zakorzenione 
w jego duszy, iż rzadko o tym mówił. Ale wiedziałam, co czuł i jak go to bolało. 

W sierpniu 1934 r. spotkaliśmy się w Ferleiten (Tyrol). Stamtąd robiliśmy 

wycieczki w góry. Pewnego pięknego poranka ― był to 2 sierpień 1934 r. ― 
pojechaliśmy autobusem do Hochmais i stamtąd wspinaliśmy się przez Fuscher 
Torl w stronę szczytu Edelweisskopf, góry o wysokości około 2 500 m (…). 

Miałam problemy z moją szeroką spódnicą 

dirndl

, którą silny wiatr 

podwiewał tak, że przykrywała mi twarz i musiałam używać obu rąk, żeby ja 
przytrzymywać. Lu śmiał się z moich wysiłków. Nagle powiedział: „Pytałaś mnie 
wcześniej, dlaczego tyle tutaj pracuję wbrew mojemu zwyczajowi unikania pracy 
na wakacjach. Chcę wyznać Ci ten powód”. I powiedział, że zamierzał opuścić 
Wiedeń na początku października, ponieważ otrzymał zaproszenie od profesora 
Williama Rapparda do rozpoczęcia pracy w Institut des Hautes Etudes w 

Genewie, że będzie to dla niego wielka okazja i dlatego przyjął nominację. 

Gdy to usłyszałam, wydało mi się, że słońce nagle zaszło. Ręce mi opadły, 

Nie mogłam nic powiedzieć. To był cios, który uderzył we mnie mocniej niż 
mroźny wiatr. Nigdy nie myślałam, że mógłby odejść w ten sposób. Wziął mnie w 
ramiona i mocno trzymając, zaczął: „Będziemy się często widywać… daj mi czas… 
zaufaj mi, kocham cię, tak bardzo cię kocham… pozostań taką, jaką jesteś… 

potrzebuję cię”. Długo zajęło, zanim się opanowałam. Czułam, jak łzy napływają 
mi do oczu. Nie chciałam płakać. Wiedziałam, że taki widok bardzo go przygnębi. 

 Jak na Lu, była to niezwykle szybka decyzja. Zazwyczaj tak wolno 

podejmował istotne decyzje, że kiedyś żartem nazwałam g

Fabiuszem 

Kunktatorem

. Opuszczając Izbę Handlową, uniwersytet i mnie, znalazł odwagę, 

żeby mi o tym powiedzieć dopiero po tym, gdy zadecydował. Ale wierzyłam i 

ufałam mu ― tak jak zawsze. Nigdy mnie nie okłamał. Nigdy nie byliśmy bardziej 
zakochani niż tego lata (…). 

W Wiedniu spotykaliśmy się codziennie, aż do jego wyjazdu do Genewy 3 

października 1934 r. Często pisał, mówiąc mi o nowym mieszkaniu, przyjaciołach, 
których spotkał i swojej pracy w instytucie. Wrócił do Wiednia na Święta Bożego 
Narodzenia i jak zwykle spędzaliśmy razem dużo czasu (…). 

background image

18 kwietnia 1937 r. zmarła matka Lu. Przyjechał na pogrzeb i wkrótce 

później znów wyjechał. To lato znów spędziliśmy w austriackich górach. Wszędzie 
czuliśmy zmiany. Gdy wspinaliśmy się po stokach góry przy niemieckiej granicy, 
wieśniacy, którzy zwykle witali nas pozdrowieniem Gruess Gott („Szczęść Boże”), 
teraz wznosili ręce i wołali Heil Hitler. Na szczycie góry Niemcy i Austriacy nie 
jedli w tej samej sali restauracji. To było przerażające doświadczenie. Wcześniej 
tego lata Lu dał mi wspaniały prezent urodzinowy ― który uszczęśliwił mnie do 
końca życia. Zapisał mnie na kurs jazdy samochodem, żebym mogła uzyskać 
prawo jazdy. Potem powiedział mi, że zamówił samochód. 

Te święta spędził ze mną i pierwszego wieczoru po przyjeździe do miasta, 

zabrał mnie na kolację do bardzo dobrej restauracji. Nagle wyciągnął rękę ponad 
stołem, ujął moją dłoń i powiedział tak cicho, ze ledwo mogłam dosłyszeć: 
„Dłużej nie mogę czekać. Nie mogę bez ciebie żyć. Pobierzmy się”. 

Początkowo myślałam, że śnię. Tak długo czekałam na ten moment. Teraz 

nadszedł. Nie mogłam w to uwierzyć. Pamiętam, że w innym kącie sali usiadła 
para, moi starzy przyjaciele, którzy wiedzieli o Lu i mnie. Miałam ochotę podbiec 
do nich, krzycząc, co się stało. Czułam się jak dziecko, które wyczekuje świąt i 
wreszcie widzi rozświetloną choinkę. I wtedy wszystko się we mnie uspokoiło. 
Poczułam się bardzo mała. Nie mogłam wypowiedzieć słowa, co zwykle dzieje się, 
gdy jestem podekscytowana. Po prostu siedziałam i słuchałam, jak opowiadał mi 
o swoich planach. 

Ustalił datę na wczesny kwiecień następnego roku, w trakcie wielkanocnej 

przerwy w genewskim instytucie, dzięki czemu moglibyśmy wyjechać razem na 
wakacje. W lutym ponownie przyjechał do Wiednia, żeby zorganizować 
zapowiedzi (stary austriacki zwyczaj, który wymaga, aby każda para 
zamierzająca wziąć ślub, ogłosiła publicznie swoje nazwiska na drzwiach ratusza 
na sześć tygodni przed ceremonią). 

Jednak wszystko wyszło inaczej, niż planowaliśmy. Krótko po wyjeździe Lu, 

sytuacja w Austrii pogorszyła się. Bomby w budkach telefonicznej, demonstracje 
nazistów na ulicach, przemoc ― to była codzienna rzeczywistość. Schuschnigg 
spotkał się z Hitlerem w Berchtesgaden, mając nadzieję poprawić stosunki z 
Niemcami. Ale na próżno. Hitler nawet nie słuchał Schuschnigga. Cały czas 
krzyczał i oskarżał Austrię ― i Schuschnigga ― o zdradę. Schuschnigg został 

background image

zmuszony do podpisania porozumienia, którego kilka tygodni później użyto jako 

podstawy do zakończenia niepodległości Austrii. Aby dać każdemu Austriakowi 
możliwość osobistej decyzji, czy chciał przyłączenia do Niemiec, czy też 
utrzymania niepodległości, 9 marca Schuschnigg wyznaczył na 13 marca 
powszechny plebiscyt. Hitler obawiał się jego wyników i żeby temu zapobiec, 
wysłał wojsko do Austrii. 

Gdy Niemcy wkraczali do Wiednia, wysłałam Lu telegram: „ Wszystko w 

porządku, nie trzeba przyjeżdżać”. Bałam się, że Lu może nie zrozumieć, jak 
sytuacja stała się dla niego niebezpieczna. Tej samej nocy, gdy naziści wkroczyli 
do Wiednia, wpadli do mieszkania, gdzie Lu mieszkał z matką i zabrali jego cenną 
bibliotekę, pisma, dokumenty i wszystkie ważne rzeczy, jakie znaleźli. Zapakowali 
to do trzydziestu ośmiu skrzyń i odjechali. Co gorsza Lu był również na czarnej 
liście Rosjan. Jego pisma były znienawidzone przez socjalistów wszelkiej maści: 
nazistów, komunistów, faszystów i — jak później się przekonałam — również 
amerykańskich socjalistów. Powrót Lu do Wiednia był niemożliwy. Wysłał mi 
ostrożnie sformułowany telegram, prosząc bym jak najszybciej przyjechała z 
Gittą do Genewy (…). 

Nigdy nie bałam się o Gittę i samą siebie. Nasz węgierski paszport wciąż 

uważano za dobra ochronę. Ale zrozumiałam, że jeśli ktoś, kto mógł mieć okazję 
przeczytać naszą ślubną zapowiedź, które były według austriackiego prawa 
ogłaszane publicznie, to mógł się nami zainteresować i utrudnić nam wyjazd (…). 

Nigdy nie zapomnę tych ostatnich dni w Wiedniu. W dniu, w którym 

wkroczyli naziści do miasta, zaczęli dręczyć i torturować swoich przeciwników 
politycznych i Żydów. Pewnego dnia, gdy szłam ulicą Graben, jedną z najbardziej 
eleganckich w Wiedniu, zobaczyłam, że młodzi ludzie weszli na Pestsaeule ― 
pomnik ― żeby patrzeć, jak Żydzi myją ulice. Za każdym razem, gdy przechodził 
niemiecki żołnierz czy oficer, biedni ludzie musieli schodzić do rynsztoka, czemu 
towarzyszył śmiech tłumu (…). 

14 marca Hitler wkroczył do Wiednia — miasta, w którym mieszkał jak 

nędzarz w noclegowni, malując i sprzedając pocztówki. Tego wieczoru wygłosił 
swoje pierwsze przemówienie przez radio. Jego głos nadal dźwięczy mi w uszach. 
Nigdy go nie zapomnę. Był szorstki, gardłowy i wulgarny, ale miał siłę niemal nie 

background image

do zniesienia, która była połączona z hipnotyzującą siłą perswazji. Chociaż jego 

głos przerażał mnie, słuchałam do samego końca. 

Tego samego wieczoru kanclerz Schuschnigg przemówił po raz ostatni, 

zwracając się do Austriaków z prostym i poruszającym wystąpieniem ― mówiąc 
drżącym głosem i połykając łzy. „Dziś” — mówił — „żegnam Austriaków tylko 
kilkoma słowami wypływającymi z głębi mojego serca. Niech Bóg pomoże i chroni 
Austrię” (…). 

Podczas tej zawieruchy utrzymywałam stałą komunikację z Lu, który 

popędzał mnie do jak najszybszego wyjazdu. To nie było takie proste, jak byśmy 
chcieli. Wszyscy, którzy chcieli przekroczyć granicę, potrzebowali zgody rządu. 
Austria zawsze była biurokratycznym krajem, ale teraz trudności robione 
przyszłemu podróżnikowi były nie do wyobrażenia. Na szczęście zdołałam zdobyć 
wszystkie wymagane dokumenty. Gdy 26 marca przybyłyśmy z Gittą na dworzec 
Westbahnhof i usiadłyśmy w ekspresie do Zurichu poczułam ulgę jak nigdy 

dotąd. (Mój syn Guido od roku uczył się w angielskiej szkole z internatem. 
Zawsze lubiący przygody, wyjechał później do Caracas, ożenił się i tam osiadł). 

Jednak to nie był koniec emocji. Funkcjonariusze policji, agenci gestapo i 

S.S. — jedni po drugich — wchodzili do naszego przedziału, by skontrolować 
nasze dokumenty. Dopiero gdy pociąg ruszył i nabrał prędkości, mogłam 
swobodnie oddychać. Byłyśmy wolne!