background image

CHARLOTTE LAMB

 

Cicha przysta

ń

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Po  policzku  Emmy  wolno  spłynęła  łza.  Otarła  ją 

gniewnym ruchem i zacisnęła dłonie na kierownicy, z 
całych  sił  starając  się  skoncentrować  na  prowadzeniu. 
Miała do przebycia jeszcze około czterdziestu kilomet-
rów  i  instynkt  samozachowawczy  ostrzegał  ją,  Ŝe  źle 
skończy rozmyślając ciągle o Fanny i Guyu. NaleŜało 
całą  uwagę  skierować  na  szosę.  Niebo  przybrało  juŜ 
głęboki, wspaniały odcień fioletu, kolor dojrzałej śliwki. 
Zapadający zmierzch potęgował zwodnicze cienie i łat-
wo  było  popełnić  błąd.  Nie  cierpiała  jazdy  po  nocy, 
pragnęła dotrzeć do miejsca przeznaczenia, zanim mrok 
ostatecznie pochłonie pagórkowaty krajobraz Dorset.

 

-

 

Czemu  jedziesz  akurat  do Dorchester?  -  zapytała 

Fanny bez specjalnego zainteresowania, widząc ją dziś 
rano przy pakowaniu. 

-

 

Dostałam  zamówienie  na  ilustracje  do  nowego 

amerykańskiego wydania ksiąŜek Thomasa Hardy'ego 
- oznajmiła Emma, co nie mijało się z prawdą. 

Z  prawdą  rozumianą  dosłownie,  ale nie  wyraŜającą 

stanu  ducha,  pomyślała,  na  ślepo  wciskając  do  torby 
czyste chustki do nosa.

 

Fanny rzuciła jej zaniepokojone spojrzenie. Przez 

dwa lata wspólnie wynajmowały mieszkanie. Znały się 
tak  dobrze,  jak  tylko  mogą  się  znać  dwie  za-
przyjaźnione  dziewczyny  -  obie  nie  znosiły  keczupu, 
kochały koty, nienawidziły opery i uwielbiały słodycze 
z  lukrecją.  RóŜnice  swoich  charakterów  przyjmowały 
z pogodą ducha. Fanny lubiła sport, ale w telewizji,

 

background image

6

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

oglądała go siedząc wygodnie w domowym zaciszu z 
zapasem  krówek  pod  ręką.  Emma  wolała  czynne 
uczestnictwo  i  z  dzikim  zapałem  oraz  niespoŜytą 
energią  grała  w  tenisa,  badmintona,  squasha.  Emma 
otwierała  okna,  Fanny  je  zamykała.  Odkąd  musiały 
dzielić to małe mieszkanko, nauczyły się sztuki kompro-
misu. Fanny często powtarzała, Ŝe to świetnie przygoto-
wuje do małŜeńskiego poŜycia.

 

Jednego Ŝadna z nich nie przewidziała - Ŝe mogłyby 

zakochać się w tym samym męŜczyźnie.

 

To  Emma  pierwsza  go  poznała,  pewnego  gorącego 

czerwcowego  popołudnia  na  korcie  tenisowym.  Emma 
grała w deblu, bijąc na głowę swych przeciwników

 

-  Guya  i  jego  rozlazłego  partnera.  Po  meczu,  przy 
herbacie i bułeczkach, odkryli, jak wiele mają ze sobą 
wspólnego. Guy był wysokim, energicznym blondynem. 
Emmie spodobał się ciepły uśmiech kryjący się w jego 
błękitnych oczach i mała narośl na nosie - pozostałość 
po gwałtownym kontakcie nosa z piłką futbolową.

 

-  Wszystkie  gwiazdy  stanęły  mi  przed  oczami

 

-  opowiadał ze śmiechem. Rozczulił ją tym i przywiódł 
na  myśl  obraz  małego  urwisa,  którym  się  absurdalnie 
wzruszyła.

 

Tak się złoŜyło, Ŝe Fanny była akurat w miesięcznej 

podróŜy słuŜbowej po Ameryce z szefem wydawnictwa, 
w którym pracowała. Spotkała Guya dopiero po trzech 
tygodniach  jego  znajomości  z  Emmą,  a  wtedy  Emma 
była  juŜ  zakochana  po  uszy,  pełna  wiary,  a  raczej 
nadziei, Ŝe i ona nie jest mu obojętna.

 

Siedzieli  właśnie  w  domu,  grając  z  dziecięcym 

itozbawieniem  w  karty,  kiedy  wkroczyła  Fanny. 
Strasznie  lało,  wiatr  walił  strugami  deszczu  w  okna. 
Fanny wtoczyła się do mieszkania, otrząsając z siebie 
wodę jak mały ruchliwy piesek.

 

-  O mój BoŜe, cóŜ za wspaniałe powitanie! Pada

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

7

 

specjalnie dla mnie... Angielski deszcz! Jak cudownie 
pachnie po miesiącu kalifornijskiej spiekoty!

 

Fanny była drobna i delikatna. Masa złotych loków 

otaczała  promienną  twarz  o  brzoskwiniowej  cerze, 
przyciemnionej słońcem z drugiego końca świata. Błękitne 
oczy dziewczyny roziskrzyły się w powitalnym uśmiechu.

 

-  Ach,  Em,  tak  się  cieszę,  Ŝe  juŜ  jestem  w  domu! 

-  Lekko  zaciekawiona  spojrzała  na  Guya,  ale  po 
chwili jej twarz przybrała dziwny wyraz.

 

Guy spąsowiał i gapił się na nią bez skrępowania.

 

-  Musisz  być  Fanny...  -  wydukał  głosem  kogoś, 

kto ujrzał właśnie Afrodytę wyłaniającą się z morskiej 
piany.

 

Emma  poczuła  zimno  wokół  serca.  Wodziła  wzro-

kiem  od  jednego  do  drugiego,  najpierw  z  niedowie-
rzaniem,  a  potem  z  rosnącą  rozpaczą.  Nigdy  jeszcze 
nie  była  świadkiem  czegoś  podobnego,  ale  to,  co  się 
działo,  nie  pozostawiało  Ŝadnych  wątpliwości,  Guy 
był  zbyt  bezpośredni  i  otwarty,  by  skrywać  swoje 
uczucia,  a  Fanny  cała  pojaśniała,  jej  oczy  mówiły 
wszystko.

 

Następny  tydzień  jeszcze  pogorszył  sytuację.  Guy 

ciągle przesiadywał w ich mieszkaniu, ale teraz Fanny 
była tego powodem.

 

Oczywiście  Fanny  z  niepokojem  wybadała,  jak 

bardzo  Emmie  zaleŜy  na  tej  znajomości.  Była  zbyt 
uczciwa  i  dobroduszna,  by  bezlitośnie  odbić  komuś 
chłopaka. Do tej pory kaŜdej podobał się zupełnie inny 
typ męŜczyzn. ChociaŜ Emma pierwsza poznała Guya, 
Fanny uwierzyła jego zapewnieniom,  Ŝe była to tylko 
serdeczna  przyjaźń,  nic  więcej.  Na  wszelki  wypadek 
upewniła się równieŜ co do uczuć przyjaciółki.

 

-

 

Kazałabyś  mi  trzymać  się  od  niego  z  daleka, 

gdyby ci na nim zaleŜało, prawda? - zapytała. 

-

 

MoŜesz nie mieć co do tego Ŝadnych wątpliwości! 

background image

8

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-  Emmie jakimś cudem udało się przywołać na twarz 
uśmiech.

 

-

 

Nie  zaangaŜowałaś  się  powaŜnie?  -  nalegała 

Fanny. 

-

 

Nie  musisz  się  krępować.  -  Emma  wzruszyła 

ramionami.  Z  trudem  wymówiła  te  słowa,  ale  mimo 
doznanego bólu była zbyt szczera, by nie przyznać, Ŝe 
jej  dwoje  najdroŜszych  przyjaciół  nie  mogło  nic 
poradzić na to, co się stało. Sama widziała, Ŝe była to 
miłość od pierwszego wejrzenia. 

-

 

Jeszcze  nigdy  nie  czułam  się  tak jak   teraz 

-  wyznała  jej  Fanny,  zupełnie  niepotrzebnie,  bo  było 
to  jasne  jak  słońce.  -  Jakbym  miała  głowę  pełną 
gwiazd!  Em,  gdybym  mogła  wyrazić  to  słowami. 
Wyobraź  sobie  -  zachichotała  -  Ŝe  on  teŜ  nie  cierpi 
keczupu! Czy to nie jest zrządzenie opatrzności? - Jej 
błękitne  oczy  rzuciły  Emmie  porozumiewawcze  spoj 
rzenie  w  oczekiwaniu  reakcji  na  ich  stary,  sekretny 
Ŝ

art.  Kiedyś  był  to  sprawdzian  dla  ich  adoratorów. 

Lubisz keczup? Jeśli tak... Ŝegnaj na zawsze!

 

Emma roześmiała się z przymusem i właśnie wtedy 

poczuła, Ŝe musi wyjechać. Nie da rady obserwować z 
udawaną  sympatią  tego  płomiennego  romansu. 
Zabrakło  jej  odwagi,  by  próbować  przez  to  przejść. 
Ona przecieŜ takŜe zaczęła juŜ odkrywać w Guyu jego 
małe,  rozkoszne  słabostki.  Wiedziała  juŜ,  Ŝe  nie  lubi 
keczupu  i  kocha  koty.  Była  zachwycona  usłyszawszy, 
Ŝ

e  sprawia  mu  przyjemność  czytanie  kryminałów  w 

wannie,  natomiast  odrazą  napawają  go  znajdowane 
rano w tejŜe wannie pająki.

 

Czy zdołałaby spokojnie słuchać opowieści Fanny o 

takich  rzeczach?  Nie  była  to  ich  wina  i  nie  miała  do 
nich  pretensji.  Nic  nie  mogło  ich  powstrzymać  od 
zakochania  się.  Była  wściekła  na  ślepy  los  -  ten  los, 
który bezlitośnie wpędził ją w pułapkę.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

9

 

Łatwo się zakochać i odkochać łatwo, wmawiała w 

siebie zawzięcie, przywołując na pamięć róŜne ludowe 
mądrości.  Co  z  oczu,  to  z  serca...  lub:  Nie  ma  tego 
złego...

 

Zapomni  o  Guyu,  gdy  tylko  znajdzie  się  daleko  od 

niego. Właściwie to zostanie jej niewiele wspomnień, 
Guy  powiedział  Fanny  szczerą  prawdę,  byli  tylko 
dobrymi przyjaciółmi. Pokochała jego czułą przyjaźń, 
mylnie  biorąc  ją  za  rosnące  uczucie.  Opiekuńczy 
uścisk  za  wyznanie  miłości.  JakŜe  łatwo  sami  siebie 
oszukujemy, kiedy gorąco chcemy w coś uwierzyć.

 

No i wymyśliła tę podróŜ. Zamówienie na ilustracje 

było  prawdziwe,  ale  wcale  nie  wymagało  wycieczki 
krajoznawczej  do  Dorset.  Z  łatwością  znalazłaby 
potrzebny materiał historyczny w londyńskich muzeach 
-  mogła  zrobić  tak  jak  zwykle,  przerysować  stroje, 
meble  i  elementy  architektury  ze  starych  czasopism  i 
ksiąŜek. Uznała jednak, Ŝe skoro nie planuje na ten rok 
wakacji,  spędzenie  kilku  tygodni  na  prowincji  będzie 
usprawiedliwione,  a  przy  okazji  zrobi  parę  szkiców  z 
natury. MoŜe kiedyś się przydadzą.

 

Miała szczęście, Ŝe zawód, który wybrała, pozwalał 

jej  na  taką  swobodę.  Swoboda  w  pracy  i  swoboda 
wyobraźni - tak  mówiła ze sztucznym oŜywieniem do 
Fanny.  A  przecieŜ  została  ilustratorką  ksiąŜek  przez 
czysty  przypadek  -  miała  szczery  zamiar  pracować  w 
agencji  reklamowej  swego  wuja,  ale  zamówienie  na 
ilustracje,  które  dostała,  będąc  jeszcze  na  studiach, 
zmieniło całkowicie jej plany Ŝyciowe.

 

Zwolniła przed zakrętem, Ŝeby odczytać drogowskaz 

i skręciła w lewo. Jeszcze tylko pół godziny i wyląduje 
w  hotelu.  Poczuła  głód.  Dobry  znak,  zakpiła  z  siebie, 
zakochani nigdy nie są głodni. Po jednej stronie drogi 
ciągnęły się wysokie nasypy, rysujące się ostro na tle

 

background image

10

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

szarzejącego  nieba.  Z  północy  nadciągnęły  chmury. 
Zastanawiała się, czy aby nie zwiastują deszczu.

 

Nagle  ujrzała  psa,  który  wybiegł  z  otwartej  bramy 

prosto  pod  jej  samochód.  Gwałtownie  zahamowała, 
starając  się  zapanować  nad  kierownicą,  jednak  jej 
refleks  okazał  się  zbyt  wolny  i  samochód  zjechał  na 
drugą  stronę  jezdni.  Szarpnęła  kierownicą,  Ŝeby  go 
wyprostować,  gdy  poczuła  gwałtowne  uderzenie  i 
usłyszała straszny huk.

 

Uderzyła  głową  w  przednią  szybę,  nadziewając  się 

na  kierownicę  i  tracąc  dech  w  piersiach.  Przez  parę 
sekund nie mogła pojąć, co się stało. Potem otrząsnęła 
się z oszołomienia i wyskoczyła z auta, Ŝeby sprawdzić, 
co się dzieje z tyłu.

 

Jakiś inny samochód wjechał od tyłu w jej bagaŜnik. 

Ze  zgrozą  stwierdziła,  Ŝe  jest  znacznie  bardziej 
zniszczony.

 

Miał rozbite szyby. Młoda kobieta leŜała z głową na 

kierownicy  i  z  zakrwawioną  twarzą.  Na  tylnym 
siedzeniu  samochodu  trójka  dzieci  wołała  z  płaczem: 
„Mamusiu!  Mamusiu!"  Na  miejscu  obok  kierowcy 
siedziała starsza kobieta, przechylona dziwnie na bok; 
z jej czoła sączyła się krew.

 

Szczęśliwie w tym momencie nadjechał motocyklista, 

który na widok wypadku rzucił tylko:

 

-  Zatelefonuję  po  karetkę.  Poradzi  sobie  pani  do 

jej przyjazdu?

 

Kiwnęła głową bez słowa, cała się trzęsąc. Kobieta 

za  kierownicą  rozbitego  samochodu  poruszyła  się. 
Emma  otworzyła  drzwi  i  nachyliła  się  nad  nią, 
delikatnie odgarniając włosy z twarzy. Powieki uniosły 
się i niebieskie oczy spojrzały nieprzytomnie.

 

-  Proszę  się  nie  denerwować  -  szepnęła  błagalnie 

Emma. - Dzieciom nic się nie stało.

 

Pobladłe wargi usiłowały wymówić słowo „dzieci".

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

11

 

Na  twarzy  kobiety  pojawił  się  przestrach.  Starała  się 
odwrócić głowę do tyłu.

 

-

 

Dzieci... 

-

 

Są w absolutnym porządku - zapewniła ją Emma. 

-  Naprawdę.  -  Przyjrzała  się  im.  Dwójka  to  były 
jeszcze  zupełne  maluchy,  ale  najstarsza  dziewczynka, 
mogąca  mieć  z  siedem  lat,  wyglądała  na  bardzo 
rezolutną. 

-

 

Odezwij się do mamy - szepnęła do niej Emma. 

-

 

Nic  nam  się  nie  stało,  mamusiu  -  oznajmiło 

dzielnie  dziecko,  odgarniając  nerwowo  małą  rączką 
ciemne włosy. 

-

 

Chwała  Bogu  -  wyszeptała  z  ulgą  matka.  Potem 

spojrzała  w  bok  i  jęknęła  z  przeraŜenia.  -  Niania...  o 
mój BoŜe, chyba nic...? 

-

 

Oczywiście,  Ŝe  nic  -  pośpieszyła  Emma  z  od-

powiedzią. - Zaraz ją obejrzę dokładnie, ale myślę, Ŝe 
nie powinnyśmy jej ruszać, karetka zaraz przyjedzie. - 
Pobiegła  na  drugą  stronę  i  pochyliła  się  nad  starszą 
panią,  próbując  ją  obejrzeć,  na  ile  było  to  moŜliwe  w 
tak słabym świetle. 

Była  bardzo  pokrwawiona,  ale  rana  wydawała  się 

powierzchowna.

 

-

 

Niewielkie rany często silnie krwawią - pocieszała 

drugą kobietę. 

-

 

Puls  jest  wyraźny,  więc  nie  moŜe  być  cięŜko 

ranna - dodała po chwili. 

-

 

Bogu dzięki!  - Kobieta za kierownicą przymknęła 

powieki,  spod  których  wypłynęły  łzy.  -  Co  za 
koszmarny  wypadek...  co  za  cholerny  pech,  Ŝe  ten 
samochód  tak  nagle  zahamował.  Nie  mogłam  nic 
zrobić...  widziałam,  jak  zatańczył  na  drodze  i  czułam, 
Ŝ

e Ŝadnym cudem nie uniknę zderzenia. 

Emma  zagryzła  wargi.  Wróciła  pośpiesznie  i  ujęła 

ją za rękę.

 

background image

12

 

CICHA PRZYSTA

Ń

 

-

 

Tak  ogromnie  mi  przykro,  naprawdę,  ale  to  ten 

pies... Nie miałam czasu się zastanowić. To wszystko 
moja wina. 

-

 

To  była  pani?  -  Kobieta  wpatrywała  się  w  nią 

szeroko otwartymi oczami. 

-

 

Tak - wyznała Emma ze skruchą. 

-

 

Jaki pies? 

-

 

Wybiegł  nagle  na  drogę,  prosto  pod  mój  samo-

chód... Zobaczyłam go w ostatniej chwili i instynktow-
nie nacisnęłam na hamulec. Widzę, Ŝe to był błąd. To 
nagle  hamowanie  spowodowało  znacznie  więcej  nie-
szczęścia, ale wszystko zdarzyło się tak nagle, nie było 
czasu do namysłu. To był impuls. Strasznie tego Ŝałuję. 

Ranna uśmiechnęła się słabo, ale ze zrozumieniem.

 

-

 

Jestem pewna, Ŝe postąpiłabym tak samo. - Spró-

bowała usiąść i skrzywiła się z bólu. 

-

 

Och! - Chwyciła się za pierś i spojrzała na Emmę 

przeraŜona. - Moje Ŝebra... 

W  tym  momencie  nadjechała  karetka,  oświetlając 

dokładnie  miejsce  wypadku.  Sanitariusze  natychmiast 
zajęli się rannymi, grzecznie, ale stanowczo odsuwając 
Emmę na bok.

 

W  chwilę  później  była  juŜ  i  policja.  Policjanci 

spisali  wyjaśnienia  Emmy,  uprzejmie, chociaŜ niezbyt 
wyrozumiale wysłuchując jej opowieści o psie. Obejrzeli 
samochód i stwierdzili, Ŝe nadaje się do dalszej jazdy. 
Na pytanie, czy moŜe jechać za karetką do szpitala, po 
chwili zastanowienia odpowiedzieli twierdząco.

 

Dzieciom  równieŜ  pozwolono  towarzyszyć  matce 

do szpitala. Emma znalazła je w dyŜurce pielęgniarek. 
Siedziały  nad  kubkami  z  gorącym  kakao  i  skubały 
biszkopty.  Najstarsza  dziewczynka  przywitała  ją  wręcz 
jak  starą  znajomą.  W  tym  nieprzyjaznym  otoczeniu 
Emma stanowiła dla nich, w jakiś absurdalny sposób, 
jedyną więź z matką.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

13

 

-

 

Co z ich mamą? - zapytała pielęgniarkę dyskretnie, 

aby dzieci nie słyszały. 

-

 

Nie  jest  tak  źle  -  usłyszała  w  odpowiedzi.  -  Ma 

złamane  dwa  Ŝebra  i  lekki  wstrząs  mózgu.  Miała 
szczęście.  Jej  pasaŜerka  jest  w  gorszym  stanie  -  trzy 
złamane  Ŝebra  i  paskudna  rana  na  głowie.  Ale  obie 
powinny  szybko  z  tego  wyjść.  śadna  z  nich  nie  ma 
trwałych obraŜeń. 

-

 

Czy  mogłabym  się  z  nią  zobaczyć?  -  poprosiła 

Emma,  wyjaśniwszy  uprzednio,  jaką  rolę  odegrała  w 
tym wszystkim. 

Siostra  spojrzała  na  nią  pełnym  wątpliwości  wzro-

kiem.

 

-

 

CóŜ, nie wydaje mi się... 

-

 

Błagam, chciałabym pomóc, zrobię wszystko, aby 

zapewnić jej spokój ducha. 

-

 

No dobrze, ale tylko na chwilę. - Siostra kiwnęła 

głową przyzwalająco. Zaprowadziła Emmę do niewiel-
kiej separatki, zostając w drzwiach, gdy ta podeszła do 
łóŜka.  Niebieskie  oczy  pod  bandaŜem  okrywającym 
czoło  rozpoznały  ją  natychmiast  i  młoda  kobieta 
uśmiechnęła się lekko. 

-

 

Witam znowu! 

-

 

Nie  ma  pani  nic  przeciwko  moim  odwiedzinom? 

Tak  bardzo  chciałabym  pomóc  w  czymkolwiek.  Na 
przykład  dzieci...  moŜe  mogłabym  się  nimi  zająć? 
Proszę  się  zgodzić...  Czuję  się  tak  okropnie  winna.  - 
Emma uśmiechnęła się do niej z błaganiem w oczach. 

-

 

Nie ma w tym  Ŝadnej pani winy  - odpowiedziała 

słabym  głosem  leŜąca.  -  Dziękuję  za  ofiarowaną 
pomoc, panno...? 

-

 

Emma Leigh, i proszę mnie nazywać Emmą! 

-  Ładne imię... Emma. Ja jestem Judith Hart. 
Pielęgniarka,  upewniwszy  się,  Ŝe  wszystko jest

 

background image

14

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

w  porządku,  wysunęła  się  z  pokoju.  Judith  Hart 
gestem ręki wskazała Emmie krzesło.

 

-

 

Proszę usiąść. 

-

 

Dziękuję. Czy zawiadomiono juŜ pani męŜa? 

-  zapytała Emma.

 

-

 

Nie  moŜna  go  zawiadomić  -  odparła  z  przy-

gnębieniem Judith. - Jest w Turcji. 

-

 

W  Turcji?  -  Brązowe  oczy  Emmy  otworzyły  się 

szeroko. 

-

 

Jesteśmy archeologami, Tim i ja - wyjaśniła pani 

Hart.  -  Odkąd  pojawiły  się  dzieci,  Tim  starał  się 
zawsze  znaleźć  pracę  w  kraju,  abyśmy  mogli  mieć 
dzieci  przy  sobie.  Ale  teraz  podrosły  na  tyle,  Ŝe 
postanowiliśmy przez lato popracować w Turcji tylko 
we dwoje. Mój brat ma tu w Dorset, na wsi, duŜy dom 
i  nasza  niania  zgodziła  się  zamieszkać  u  niego  z 
dziećmi  na  czas  naszej  nieobecności.  Ross,  mój  brat, 
ma znakomitą gospodynię, więc zamieszkanie tam nie 
wywołałoby Ŝadnych niestosownych plotek. 
-  Judith  uśmiechnęła  się.  -  Niania  jest  Francuzką 
i bardzo dba o swoją opinię!

 

-

 

I  co  teraz  będzie?  -  spytała  Emma.  -  Czy 

gospodyni twego brata zaopiekuje się dziećmi? 

-

 

Mam powaŜne wątpliwości. - Judith westchnęła z 

wyraźną  troską.  -  Nie  przepada  za  dziećmi.  Zgodziła 
się na cały ten układ tylko dlatego, Ŝe niania miała się 
nimi zająć. Nie mam pojęcia, co teraz zrobić. 
-  Przygryzła  wargę,  a  jej  oczy  napełniły  się  łzami 
bezradności. Otarła je gniewnie.

 

-

 

Przepraszam. Nie przejmuj się mną. To na skutek 

szoku. 

-

 

Pozwól  mi  zająć  się  nimi  -  wypaliła  Emma 

nieoczekiwanie. 

Judith patrzyła na nią zupełnie zaskoczona. 
Emma roześmiała się widząc jej minę.

 

background image

CICHA PRZYSTA

Ń

 

15

 

-

 

Mówię całkiem  powaŜnie. Nie  wiąŜe  mnie  Ŝadna 

stała  praca.  Jestem  plastyczką,  przyjechałam  tutaj, 
Ŝ

eby  zrobić  projekty  ilustracji  do  ksiąŜki.  Opieka  nad 

dziećmi w niczym mi nie przeszkodzi. Mogę się o nie 
zatroszczyć,  kiedy  będziesz  w  szpitalu.  Pielęgniarka 
powiedziała,  Ŝe  to  nie  potrwa  długo,  nie  masz 
powaŜnych  obraŜeń.  Zamierzam  zostać  w  Dorset 
przez kilka tygodni, ale nie mam ustalonego programu 
ani  porezerwowanych  hoteli,  zamieszkanie  z  twoimi 
dziećmi w niczym nie zakłóci mi pobytu. 

-

 

Ale czy masz jakiekolwiek pojęcie, jak obchodzić 

się  z  dziećmi?  -  chciała  wiedzieć  Judith.  -  Niestety, 
moje nie naleŜą do aniołków. Gdy są w złym humorze, 
to mogą nieźle zaleźć za skórę. Czy naprawdę chcesz 
wziąć na siebie taką odpowiedzialność? 

-

 

To  uspokoi  moje  sumienie  -  szczerze  wyznała 

Emma.  -  Prześladuje  mnie  poczucie  winy  za  ten 
wypadek. Nie mogłabym znaleźć sobie miejsca. 

-

 

No,  ale jest jeszcze  mój  brat.  -  Wyglądało  na to, 

Ŝ

e  Judith  pragnie  postawić  sprawę  jasno.  Spojrzała 

znacząco na Emmę. - Nie owijając w bawełnę powiem, 
Ŝ

e naleŜy do najgorszego gatunku męskich szowinistów. 

Nie  oŜenił  się  i  nigdy  nie  oŜeni,  jak  sądzę,  poniewaŜ 
stawia  kobietom  tak  ogromne  wymagania,  Ŝe  zwykła 
ś

miertelniczka nie ma Ŝadnych szans. - Skrzywiła się. 

-  Nie  ukrywam,  Ŝe  nie  moŜemy  się  ze  sobą  dogadać. 
Nie  umie  pojąć,  dlaczego  nie  mogę  porzucić  archeo 
logii.  UwaŜa,  Ŝe  moje  miejsce  jest  przy  dzieciach. 
Zgodził  się  je  przyjąć  tylko  dlatego,  Ŝe  Tim  go 
przekonał.

 

-  Nic się nie martw, poradzę sobie z twoim bratem

 

-  rzekła  Emma  z  determinacją  i  wyprostowała  się 
dumnie.

 

Na  twarzy  Judith  odbijała  się  walka  nadziei  z  wąt-

pliwościami.

 

background image

16

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-

 

To byłoby cudownie... ale doprawdy, nie wiem... 

-

 

Czy  wchodzi  w  grę  jeszcze  ktoś,  kto  mógłby 

zaopiekować się dziećmi? Twoja matka? 

-

 

Nie  Ŝyje.  Nie  mam  teŜ  ciotek  ani  Ŝadnych 

krewnych,  których  mogłabym  wziąć  pod  uwagę.  Tim 
ma  dwie  bardzo  wiekowe  ciotki  w  Lincolnshire,  ale 
nie  ma  mowy,  Ŝeby  poradziły  sobie  z  trójką  Ŝywych 
jak  srebro  dzieciaków.  -  Westchnęła  i  spojrzała  z 
wdzięcznością na Emmę. - Prawdę mówiąc, przez cały 
czas  leŜałam  tutaj  i  zamartwiałam  się,  co  zrobić  z 
dziećmi.  Myślałam  i  myślałam,  ale  nie  znalazłam 
Ŝ

adnego wyjścia. 

-

 

A  więc  postanowione  -  zadecydowała  Emma.  - 

Zawiozę dzieci do ich wuja i uzgodnię z nim warunki. 
Z przyjemnością zostanę z nimi, wierz mi. 

Judith  przyjrzała  się  jej.  Zobaczyła  błyszczące, 

patrzące  ciepło  brązowe  oczy,  lśniące  kasztanowate 
włosy  i  delikatne  rysy  owalnej  twarzy  o  kremowej 
cerze.  Podobała  się  jej  ta  twarz,  wzbudzała  zaufanie. 
Miała  pewność,  Ŝe  oddaje  dzieci  w  dobre  ręce.  Cała 
postać  Emmy  promieniowała  spokojem  i  zapewniała 
poczucie bezpieczeństwa.

 

Weszła wyraźnie zatroskana pielęgniarka.

 

-

 

Ciągle  nikt  nie  odbiera  telefonu  w  domu  pani 

brata, pani Hart. Czy mam telefonować pod jakiś inny 
numer? 

-

 

Pewnie  wezwano  go  do  pacjenta  -  zasępiła  się 

Judith. 

-

 

Pacjenta?  -  powtórzyła  pielęgniarka.  -  Jest 

lekarzem? 

-

 

Weterynarzem - wyjaśniła Judith. 

-

 

Rozumiem,  to  tłumaczy  wszystko.  Będę  dalej 

próbować. 

-

 

Ja  przejmuję  opiekę  nad  dziećmi  -  oświadczyła 

Emma. Razem z Judith wytłumaczyły sytuację i za- 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

17

 

komunikowały podjętą wspólnie decyzję, która u pie-
lęgniarki  wywołała  aprobujący  uśmiech.  Judith  wy-
glądała  znacznie  lepiej,  odpręŜona  i  pełna  dobrej 
myśli. Siostra była bardzo zadowolona z tej zmiany.

 

Emma poszła po dzieci. Chciała, by mogły zobaczyć 

się  z  matką  przed  wyjazdem.  Powinna  je  uspokoić 
pewność,  Ŝe  jest  otoczona  dobrą  opieką,  oraz  Ŝe 
aprobuje ich tymczasową opiekunkę.

 

Najstarsza  dziewczynka  poderwała  się  na  widok 

Emmy.

 

-

 

Co z mamą? - zapytała Ŝywo. 

-

 

Właśnie po was przyszłam, moŜecie wejść do niej 

na chwilę - uśmiechnęła się Emma, biorąc ją za rękę. 

-  Nazywam się Emma. A ty?

 

-  Tracy  -  odpowiedziała  apatycznie.  Rozejrzała  się 

i  spostrzegła  braciszka,  który  usiłował  posłuchać  włas 
nego serca za pomocą stetoskopu znalezionego w pude 
łku na biurku. - Robin, przestań! PołóŜ to z powrotem!

 

Robin  był  malutki,  okrąglutki  i  róŜowiutki.  Miał 

błyszczące,  ciemne  oczka  i  figlarny  uśmiech.  Według 
Emmy  mógł  mieć  około  czterech  lat,  ale  był  jak  na 
swój  wiek  dobrze  zbudowany  i  silny.  Ubrany  był  w 
czerwony sweterek i czyściutkie dŜinsy.

 

Najmniejsza  dziewczynka  spała  oparta  o  ścianę,  z 

kciukiem  w  ustach.  Emma  z  czułością  patrzyła  na 
delikatną  róŜową  buzię  ze  złotą  opalenizną  i  długie, 
podwinięte rzęsy opadające na policzki.

 

-

 

A jak się nazywa śpiąca królewna? - zwróciła się 

do Tracy. 

-

 

Donna. Ma tylko trzy lata i bardzo duŜo śpi. 

-  W głosie Tracy słychać było wyraźne lekcewaŜenie. 
Emma z trudem powstrzymała się od śmiechu. Schyliła 
się i delikatnie wzięła śpiącą dziewczynkę w ramiona. 
Mała główka opadła cięŜko na ramię Emmy. Ogarnęło 
ją wzruszenie. To cudowne uczucie przytulić do siebie

 

background image

18

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

ciepłe,  małe  ciałko,  czuć  cięŜar  sennej  główki  tulącej 
się z zaufaniem.

 

-  MoŜemy juŜ iść do mamy? - zapytała Tracy.

 

-  A co się z nami stanie potem? - odezwała się tonem 
dorosłej osoby.  Zwróciła  na  Emmę  inteligentne,  badaw 
cze spojrzenie. - Czy wujek Ross przyjedzie nas zabrać?

 

-  Ja  was do  niego  zawiozę - obiecała  Emma.

 

-  Zaraz po zobaczeniu się z mamą.

 

W pół godziny później zatrzymała się na odludnym 

skrzyŜowaniu  i  wpatrywała  z  nadzieją  w  ciemny 
krajobraz.  Judith  naszkicowała  jej  mapkę  drogi.  To 
było  z  całą  pewnością  skrzyŜowanie  narysowane  na 
mapce,  a  w  takim  razie  naleŜało  skręcić  w  lewo.  Ale 
skoro tak, to gdzie znajdowała się zaznaczona wioska? 
Nigdzie  nie  dostrzegła  domów  ani  świateł.  CzyŜby  w 
którymś momencie pomyliła drogę?

 

Powoli  jechała  przed  siebie.  ZauwaŜenie  czegokol-

wiek w tych ciemnościach było niemoŜliwe. Nagle zza 
szeregu drzew wyłoniły się światła domu. Westchnęła 
z ulgą. A jednak!

 

Liczyła domy. Jeden, dwa, trzy... przerwa. Tak, jak 

mówiła  Judith.  Trzy  domki  blisko  siebie,  a  potem 
zagajnik.  Dwa  pola  leŜą  między  zagajnikiem  a  na-
stępną grupką domów. Potem zauwaŜyła mały, bielony 
zajazd  zaznaczony  na  mapce.  Skręciła  zaraz  za  nim  i 
pojechała 

bardzo 

wąską, 

piaszczystą 

drogą. 

Zaparkowała  na  trawniku  przed  ostatnim  domem  we 
wsi.

 

Serce jej zamarło, kiedy stwierdziła, Ŝe w domu nie 

ma  śladu  świateł.  Trójka  dzieci  spała,  zwinięta  jak 
szczeniątka,  pod  kraciastym  pledem  na  tylnym 
siedzeniu.

 

Emma  zostawiła  je  tam  i  poszła  zbadać  sytuację. 

Znalazła białą bramę, otworzyła ją i ruszyła krętą

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

19

 

dróŜką  przez  ogród.  Zapach  róŜ,  lewkonii,  lawendy  i 
innych  niemoŜliwych  do  zidentyfikowania  kwiatów 
uderzył  w  jej  nozdrza.  Po  omacku  dotarła  do  fron-
towych  drzwi  i  zapukała  głośno  raz  i  drugi.  Z  głębi 
domu  nie  doleciał  Ŝaden  dźwięk.  Podniosła  klapkę, 
przykrywającą  szparę  na  listy  w  drzwiach  i  na-
słuchiwała.  Z  holu  dobiegło  ją  głośne  tykanie.  Nic 
ponadto. Westchnęła. CzyŜby nie było tu Ŝywej duszy? 
Jakiś  nieoczekiwany  dźwięk  sprawił,  Ŝe  podskoczyła 
gwałtownie. Odwróciła się, serce waliło jej jak młotem. 
Tracy zmaterializowała się w ciemności i uśmiechając 
się wsunęła ciepłą rączkę w zimną dłoń Emmy.

 

-

 

Obudziłam  się.  Jesteśmy  na  miejscu.  Czy  wujek 

Ross jest w domu? 

-

 

Najwidoczniej nie - odpowiedziała Emma starając 

się,  Ŝeby  zabrzmiało  to  wesoło.  -  Chyba  będziemy 
musieli zbić szybę, Ŝeby się dostać do środka. 

 

-

 

Nie ma klucza pod doniczką? - spytała Tracy. 

Emma spojrzała na nią. 
-

 

Co takiego? 

 

-

 

Wujek  Ross  zawsze  go  tam  zostawia  -  wyjaśniła 

spokojnie  dziewczynka.  -  Kiedy  on  i  pani  Climp 
wychodzą. 

-

 

Pani Climp? - Dopiero po chwili Emma skojarzyła 

nazwisko z gospodynią. - A wiesz, pod którą doniczką? 

-

 

Jasne - odparła Tracy z pogardą. - PrzecieŜ juŜ tu 

byłam.  Zeszłego  lata.  Cały  tydzień,  zupełnie  sama. 
Było świetnie. 

Poprowadziła Emmę wokół domu, a potem schyliła 

się,  grzebiąc  pod  trzecią  doniczką  w  małym  rządku 
przed  kuchennymi  drzwiami.  Podniosła  się  dumnie  z 
kluczem w dłoni.

 

Emma odetchnęła z ulgą.

 

-  Sprytna dziewczynka! - Ucałowała ją gorąco. 
Tracy odsunęła się z zakłopotaniem.

 

background image

20

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-  To od kuchennych drzwi - powiedziała. 
Emma wypróbowała klucz i była uszczęśliwiona,

 

kiedy  obrócił  się  w  zamku  i  drzwi  stanęły  otworem. 
Tracy  wślizgnęła  się  za  nią  i  zapaliła  światło.  Emma 
zamrugała, na pół oślepiona nagłym przejściem z ciem-
ności w światło. Kuchnia była nowoczesna, funkcjonal-
na, dokładnie posprzątana i wypucowana do połysku.

 

-

 

Umieram z głodu - oznajmiła Tracy, przetrząsając 

duŜą białą lodówkę. 

-

 

Myślisz, Ŝe moŜemy? - zaniepokoiła się Emma. - 

Skoro twojego wujka nie ma... 

-

 

Chyba  nie  zechce,  Ŝebyśmy  poszli  spać  głodni. 

Hamburgery... świetnie! I spaghetti! 

-

 

O tej porze? - wzdrygnęła się Emma. - Mogłabym 

ugotować parę jajek. Jestem pewna, Ŝe Robin i Donna 
będą je woleli. 

-

 

ś

artujesz? - zachichotała Tracy. - Robin uwielbia 

spaghetti. - Odrzuciła do tyłu ciemne włosy. - Odgrzeję 
hamburgery  i  otworzę  spaghettii,  a  ty  wyciągnij  ich z 
samochodu. 

Emma  obserwowała  Tracy,  zaskoczona  zdumiewa-

jącą  samodzielnością  u  tak  jeszcze  małego  dziecka. 
Przejęta dziewczynka zręcznie układała hamburgery w 
piekarniku.  Odwróciła  się  i  zaczęła  otwierać  puszkę 
przymocowanym do ściany otwieraczem. Emma poszła 
do samochodu po pozostałą dwójkę.

 

Dzieci  nadal  były  pogrąŜone  w  głębokim  śnie. 

Owinęła Donnę w koc i wzięła ją na ręce. Tymczasem 
Robin się obudził.

 

-  Pójdę sam - oznajmił stanowczo.

 

Zastali  Tracy  zajętą  układaniem  na  stole  noŜy  i 

widelców. Czajnik szumiał na kuchence. Tracy zrobiła 
grzanki  w  elektrycznym  opiekaczu,  a  Emma  na  jej 
polecenie posłusznie posmarowała je masłem. Chciało 
jej się śmiać, ale zacisnęła mocno wargi.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

21

 

Tracy  wyglądała  tak  dorośle,  kiedy  wydawała  jej 
rozkazy. Nie naleŜało draŜnić jej poczucia godności.

 

Robin  i  Donna  zaraz  pomaszerowali  na  górę  do 

łazienki,  po  czym  wrócili  i  zajęli  miejsca  przy  stole. 
Emma zrobiła herbatę, znalazła kubki i mleko, a Tracy 
z komiczną powagą i dostojeństwem zaczęła nakładać 
jedzenie.

 

Emma nie zdołała zmusić się do spaghetti, ale, Ŝeby 

ułagodzić zranione uczucia Tracy, zjadła hamburgera i 
parę grzanek. Dzieci jadły z apetytem i wydawało się, 
Ŝ

e  im  smakuje.  Tracy  uśmiechnęła  się  z  udawaną 

skromnością, kiedy Emma ją pochwaliła.

 

-

 

Lubię gotować. 

-

 

Raczej  lubisz  jeść  -  powiedział  Robin  z  pełną 

buzią. 

Tracy kopnęła go pod stołem, aŜ pisnął.

 

-  Sądzę, Ŝe juŜ najwyŜsza pora kłaść się spać

 

-  zauwaŜyła pośpiesznie Emma. 

Tracy kiwnęła głową potakująco.

 

-  A  ja  wiem,  które  pokoje  są  nasze.  Wujek  Ross 

napisał w liście, Ŝe ja mam ten sam pokój, co w zeszłym 
roku,  Donna  będzie  razem  ze  mną.  Robin  ma  spać 
we wnęce, a ty moŜesz chyba zająć pokój niani.

 

Posłania na górze były juŜ przygotowane. LeŜały teŜ 

na  nich  termofory.  Gdy  Emma  zeszła  na  dół,  by  je 
napełnić gorącą wodą, Tracy pomagała Donnie włoŜyć 
piŜamkę.  Kiedy  wróciła,  zastała  juŜ  całą  trójkę  w 
łóŜkach.

 

Pochyliła się, by ucałować dziewczynki na dobranoc. 

Tracy  pozwoliła  się  pocałować  w  policzek,  ale  bez 
entuzjazmu, za to Donna mocno objęła ją rączkami za 
szyję.  Była  sympatycznym,  przymilnym  stworzon-
kiem, skorym do pieszczot.

 

-  Czy  zostawić  zapaloną  lampkę  przy  łóŜku?

 

-  zapytała łagodnie Emma.

 

background image

22

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-  Jeszcze  czego?  -  znowu  z  pogardą  powiedziała 

Tracy. - Nie jestem malutkim dzieckiem.

 

Donna juŜ zasypiała z kciukiem w buzi, z twarzyczką 

zakrytą włoskami.

 

Robin  leŜał  przykryty  po  czubek  nosa,  gdy  Emma 

weszła  do  niego.  Zawahała  się,  po  czym  podeszła  do 
łóŜka.

 

-  Dobranoc, Robin - powiedziała.

 

Odsłoniła  się  zaróŜowiona  buzia,  a  błyszczące 

okrągłe oczka przyglądały się jej badawczo. Uśmiechnął 
się bez słowa. Szybkim ruchem pocałowała go w nosek 
jak  guziczek,  a  chłopczyk  błyskawicznie  zanurkował 
pod koc. Roześmiała się i wyszła, gasząc nocną lampkę.

 

Przez  chwilę  stała  bez  ruchu  na  podeście.  W  ciszy 

dobiegał  ją  oddech  dzieci  -  spokojny,  rytmiczny 
oddech, stwierdziła z ulgą.

 

Nareszcie są bezpiecznie ulokowane w domu. Umyte, 

nakarmione,  zapakowane  do  ciepłych  łóŜek.  Dopiero 
teraz,  kiedy  odsapnęła,  przekonała  się,  ile  nerwów  ją 
to kosztowało. To było przeŜycie!

 

Zeszła  do  kuchni  i  zabrała  się  do  sprzątania  i 

zmywania.  Kiedy  przywróciła  kuchni  jej  pierwotny, 
nienaganny wygląd, siadła z kubkiem gorącego kakao, 
ziewając  szeroko.  Potem  umyła  kubek,  jeszcze  raz 
dokładnie  przyjrzała  się  kuchni  i  ruszyła  w  stronę 
sypialni.  Na  schodach  zorientowała  się,  Ŝe  torbę  ze 
swoimi rzeczami zostawiła w samochodzie.

 

Wyszła  kuchennymi  drzwiami  i  ruszyła  po  ciemku 

przez  ogród.  Wiatr  szumiał  w  gałęziach  drzew,  noc 
czaiła się złowieszczo. Wzdrygnęła się. CóŜ za odludne 
i opuszczone miejsce.

 

Przyśpieszyła kroku z bijącym głośno sercem. Nagle 

wyrosła  przed  nią  ciemna  postać.  Rzuciła  się  w  bok, 
wydając zduszony krzyk, ale pochwyciły ją silne ręce i 
zatrzymały w Ŝelaznym uścisku.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

23

 

-

 

Puszczaj! 

-

 

O nie, nie ma mowy... - mruknął męŜczyzna. 

Kopała go wściekle, usiłując się wyrwać. 

-  Stój  spokojnie,  do  cholery,  daj  mi  się  sobie 

przyjrzeć - rozkazał.

 

Poczuła,  jak  jego  uścisk  zelŜał  na  chwilę,  po  czym 

ś

wiatło  latarki  padio  jej  prosto  w  oczy.  Zamrugała 

oślepiona, kryjąc twarz.

 

-  Kim jesteś, do diabła? - dopytywał się.

 

JuŜ  zorientowała  się,  kim  jest  męŜczyzna.  Kiedy 

minęła  pierwsza  fala  przeraŜenia,  rozjaśniło  jej  się  w 
głowie.  To  był,  we  własnej  osobie,  ten  brat,  męski 
szowinista.

 

-

 

Opiekuję się dziećmi pańskiej siostry - wyjąkała, 

dusząc w sobie śmiech. 

-

 

Nie  jesteś  przecieŜ  ich  francuską  nianią  -  rzekł  z 

niedowierzaniem. 

-

 

Był  wypadek  -  tłumaczyła.  -  Oczywiście  pańska 

siostra  nie  została  powaŜnie  ranna, ale  niania tak,  i ja 
zaofiarowałam się przywieźć dzieci tutaj, do pana. 

-

 

A więc zabieraj się z nimi z powrotem - oświadczył 

gwałtownie.  -  Moja  gospodyni  odeszła  nagle,  zo-
stawiając  mi  list  poŜegnalny.  Nie  mam  moŜliwości 
zatrzymać ich tutaj. Musisz je odwieźć do matki. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

 

-

 

To  niemoŜliwe  -  powiedziała  przeraŜona,  a  on 

jeszcze raz oświetlił jej twarz latarką. 

-

 

Dlaczego?  -  spytał.  Odsunęła  się  od  światła, 

czując  narastającą  wściekłość.  Był  taki,  jak  mówiła 
jego siostra, a nawet gorszy! 

-

 

Proszę przestać oślepiać mnie latarką! Czy mamy 

stać  całą  noc  na  tym  zimnym  wietrze?  Nie  moŜemy 
wejść do domu? 

-  A właściwie to dlaczego włóczysz się tu po ciemku? 
Wyjaśniła, a on odprowadził ją do samochodu

 

i czekał z ledwie skrywaną niecierpliwością, aŜ zabierze 
torbę.  Kiedy  wracali,  zahuczała  sowa  i  Emma  pod-
skoczyła z przeraŜenia.

 

-  Wychowałaś  się  w  mieście,  prawda?  -  roześmiał 

się.

 

Odpowiedziała pogardliwym milczeniem.

 

Za  drzwiami  ostroŜnie  zdjął  zabłocone  kalosze  i 

postawił je na gumowej wycieraczce. Poszła za nim do 
kuchni. 

Stąpał 

cicho 

grubych 

wełnianych 

skarpetach. Przyglądała mu się z ciekawością.

 

Choć był odwrócony tyłem, czuła w nim agresję - w 

skrytych  pod  starą  tweedową  marynarką  szerokich 
ramionach,  w  aroganckim  pochyleniu  głowy,  w  potar-
ganych  przez  wiatr  ciemnobrązowych,  gęstych  włosach. 
Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, był szczupły, ale 
muskularny. Wyglądał na człowieka prowadzącego czynny 
tryb Ŝycia, który nie lubi siedzieć w jednym miejscu.

 

Odwrócił się nagle, trzymając w dłoni filiŜankę

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

25

 

i  rzucił  w  jej  stronę  krótkie,  przenikliwe  spojrzenie, 
które ogarnęło ją całą, od stóp do głów.

 

-  Proszę mi opowiedzieć o siostrze.

 

Co  on  sobie  właściwie  wyobraŜa,  Ŝe  moŜe  roz-

kazywać  na  prawo  i  lewo?  -  pomyślała  dysząc  z 
wściekłości.

 

-

 

Czy  na  pewno  chce  pan  to  usłyszeć?  Nie  chcia-

łabym  pana  znudzić  -  powiedziała  z  nie  skrywaną 
pogardą. 

-

 

Nie znudzi mnie pani, panno...? - Jego szare oczy 

zwęziły się wyzywająco. 

-

 

Leigh - odpowiedziała, speszona jego lodowatym 

spojrzeniem. - Emma Leigh. 

-

 

Tak,  panno  Emmo  Leigh,  muszę  oświadczyć,  Ŝe 

wyciąga  pani  pochopne  wnioski.  Z  tego,  co  pani 
powiedziała  początkowo,  wywnioskowałem,  Ŝe  moja 
siostra nie została ranna w wypadku... 

-

 

Powiedziałam, Ŝe nie została powaŜnie ranna 

-  podkreśliła  Emma.  -  Ma  złamane  dwa  Ŝebra  i  lekki 
wstrząs  mózgu.  Zatrzymają  ją  jakiś  czas  w  szpitalu. 
Niania  teŜ  tam  jest,  jej  stan  jest  powaŜniejszy.  Nie 
miał kto się zająć dziećmi, więc zaproponowałam...

 

-  Przede wszystkim, skąd się pani tam wzięła?

 

-  zapytał zimno. - Jest pani przyjaciółką mojej siostry?

 

-  Właściwie  nie...  Ja  prowadziłam  ten  drugi  samo 

chód. - Zaczerwieniła się z zakłopotania.

 

Jego zainteresowanie wyraźnie wzrosło.

 

-

 

Drugi samochód? Proszę to wyjaśnić. 

-

 

Zahamowałam, bo na drogę wybiegł pies, a samo-

chód  pańskiej  siostry  uderzył  mnie  z  tyłu  -  mówiła  z 
gniewem i ze wstydem. 

-

 

Tak więc samarytański uczynek w istocie wypływa 

z poczucia winy? - skończył za nią sucho. - Musi pani 
mieć  niezły  tupet,  Ŝeby  patrzeć  na  mnie  z  takim 
oburzeniem. 

background image

26

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Policzki  Emmy  płonęły.  W  końcu  w  jego  słowach 

było trochę prawdy.

 

-

 

Przyznaję,  Ŝe  zaproponowałam  pomoc  przy 

dzieciach,  poniewaŜ  niechcący  spowodowałam  wypa-
dek  ich  matki  -  powiedziała  ochryple.  -  Ale  sądzę,  Ŝe 
chciałabym pomóc nawet wtedy, gdybym nie była w to 
zamieszana!  Z  całą  pewnością  nie  odwróciłabym  się 
plecami  od  trojga  dzieci,  które  potrzebują  pomocy, 
zwłaszcza... - przerwała, zagryzając wargi. 

-

 

Zwłaszcza jeŜeli byłyby to dzieci pani siostry? 

-  Uśmiechnął  się  z  przymusem.  -  Prowadzę  bardzo 
pracowite Ŝycie, panno Leigh. Jestem zajęty od rana do 
nocy.  Czy  pani  myśli,  Ŝe  mogę  zająć  się  dziećmi,  nie 
mając  gospodyni?  Prawie mnie  nie  znają.  Najmłodsze 
ma  tylko  trzy  lata,  najstarsze  siedem.  Nie  mogę 
zostawić  ich  samych  w  nocy,  kiedy  wezwą  mnie  do 
nagłego przypadku, a nie byłoby mądrze zabierać je ze 
Sobą. Zanim uzna mnie pani za egoistycznego potwora, 
proszę rozwaŜyć wszystko od strony praktycznej.

 

-

 

Mógłby pan... - zaczęła, ale przerwał jej ostro. 

-

 

Znaleźć inną gospodynię? Próbowałem cały dzień, 

na  próŜno.  Ludzie  nie  chcą  mieszkać  na  odludziu, 
zwłaszcza mając na głowie małe dzieci. 

-

 

Miałam  zamiar  powiedzieć,  Ŝe  mógłby  pan 

Spróbować ze mną - powiedziała, kiedy skończył. 

Zawahał  się  chwilę,  patrząc  na  nią  z  niedowierza-

niem.

 

-  Pani? Pani dałaby radę poprowadzić ten dom?

 

— ZmruŜył  oczy.  -  O,  nie.  Nie,  dziękuję.  To  nie 
Wchodzi w grę.

 

-

 

Na pewno potrafię zająć się dziećmi - powiedziała 

'i przekonaniem. 

-

 

Nie o to mi chodziło. 

-

 

A o co? 

-

 

Nie moŜe być pani aŜ tak niedomyślna. - Uniósł 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

27

 

brwi. - To jest prowincja. Wszyscy wiedzą wszytko o 
wszystkich.  Myśli  pani,  Ŝe  wasz  przyjazd  nie  został 
zauwaŜony?  ChociaŜ  jest  środek  nocy,  cała  wioska 
będzie wiedziała, Ŝe pod mój dom zajechał samochód 
z  dziećmi  i  młodą  kobietą...  Do  jutra  rana  będą 
wierzyli,  Ŝe  jest  pani  moją  siostrą,  ale  potem  wezmą 
nas  na  języki.  Jutro  wieczorem  połoŜą  nas  razem  do 
łóŜka,  a  po  tygodniu  będzie  się  mówić  o  ślubie. 
Uwielbiają  plotki,  a  poniewaŜ  nie  bardzo  jest  tu  o 
czym plotkować, wykorzystują, co się da.

 

-

 

To absurdalne! - Była czerwona i wściekła. 

Roześmiał się. 
-

 

Co w tym śmiesznego? - spytała. 

-

 

Pani mina - odpowiedział, wyraźnie rozbawiony. 

 

-

 

Chyba  trzeba  być  niedorozwiniętym  umysłowo, 

Ŝ

eby  zaniedbać  dzieci  własnej  siostry  z  obawy  przed 

wiejskimi plotkarzami - powiedziała zgryźliwie. - Ale 
jeśli jest  pan tak  wraŜliwy,  zabiorę je jutro  do  hotelu. 
Oczywiście,  jeśli  pozwoli  nam  pan  spędzić  tę  jedną 
noc  pod  tym  dachem.  A  moŜe  pańska  reputacja 
zostanie zniszczona przez tak niecny postępek? 

-

 

AleŜ z pani złośliwa jędza. - Spojrzał na nią przeciągle. 

-  Oczywiście  zostaniecie  na  noc,  a  jutro  na  pewno  nie 
pójdziecie  do  hotelu.  Kogoś  znajdę.  Kim  pani  jest  z 
zawodu? - spytał raczej z uprzejmości niŜ ciekawości. 

-

 

Jestem artystką plastyczką. 

Uśmiechnął się z cynicznym niedowierzaniem. Czuła 

rosnącą niechęć do tego osobnika.

 

-

 

Ilustruję  ksiąŜki  i  czasopisma  -  wyjaśniła.  -  Dla-

tego  znalazłam  się  w  Dorset.  Przygotowuję  ilustracje 
do  amerykańskiego  wydania  Thomasa  Hardy'ego. 
Pochodził  z  tych  stron  i  przyjechałam  tu,  aby  poznać 
tutejszą atmosferę. 

-

 

ZauwaŜyłem,  Ŝe  ma  pani  delikatne  palce  -  po-

wiedział, wpatrując się w jej dłonie. 

background image

28

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Zaczerwieniła się, zaskoczona jego słowami. Wzru-

szył ramionami.

 

-  Jestem  weterynarzem  -  powiedział  usprawied 

liwiająco.  -  Muszę  być  dobrym  obserwatorem,  to 
naleŜy do mego zawodu.

 

Emma  zabrała  się  do  zmywania  naczyń,  a  on 

ziewnął i przeciągnął się, wyraźnie zmęczony.

 

-

 

Proszę to zostawić do rana. Idę do łóŜka. Czy na 

górze  znaleźliście  wszystko,  co  potrzeba?  Wieszaki, 
termofory na gorącą wodę? 

-

 

Tak,  dziękuję  -  odpowiedziała  uprzejmie.  Po-

sprzątała kuchnię i dopiero potem poszła na górę. Nie 
lubiła  wchodzić  rano  do  brudnej  kuchni.  WróŜyło  to 
zły dzień. 

Na  schodach  spotkała  Rossa  wychodzącego  z  po-

koju  Robina.  Uśmiechnął  się  do  niej  trochę  zaŜeno-
wany.

 

-

 

Sprawdzałem, czy śpią. 

-

 

Proszę  się  nie  tłumaczyć.  Cieszę  się,  Ŝe  jest  pan 

do nich choć trochę przywiązany. 

-

 

Jędza! - rzucił drwiąco. 

Poszła do łóŜka i prawie natychmiast zasnęła.

 

Obudziła  się,  gdy  Robin  i  Donna  oparli  się  na  jej 

brzuchu.  Niemal  uduszona  odepchnęła  ich,  usiadła  i 
przytuliła dzieci. Donna dała się łatwo objąć, Robin - 
po pewnym wahaniu.

 

-

 

Tracy gotuje śniadanie - oznajmił Robin. - Wsta-

waj! 

-

 

Tracy?  -  PrzeraŜona  spojrzała  na  swój  budzik. 

Pokazywał siódmą. Nastawiła go  na siódmą trzydzieści. 
Czuła,  Ŝe  jest  bardzo  wcześnie  i  marzyła  o  jeszcze 
jednej godzinie snu. 

-

 

A gdzie jest wujek? 

-

 

JuŜ  poszedł  -  odparł  wesoło  Robin.  -  Do  chorej 

krowy. Nie chciał mnie zabrać. 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

29

 

-

 

Wstawaj  -  powiedziała  Donna,  dotykając  dłonią 

jej policzka. 

-

 

Maszerujcie na śniadanie. Ja teŜ zaraz tam przyjdę. 

-  Emma  niechętnie  wysunęła  się  z  łóŜka  i  poszła  do 
łazienki.  Poczuła  się  znacznie  lepiej  po  spłukaniu 
twarzy  zimną  wodą  i  umyciu  zębów.  Ubrała  się  i 
wyjrzała przez okno. Widok był piękny. 

Dom  leŜał  w  zielonej  dolinie,  u  stóp  zalesionego 

wzgórza.  Dwumetrowy  płot  otaczał  ogród.  W  jego 
nieregularnych  granicach  znajdowały  się  trawniki, 
jabłonie, grządki warzyw, klomby z kwiatami i gdzie-
niegdzie  ogrodowe  meble.  Wyglądało  to  bardzo 
naturalnie,  jakby  ogród  rodził  się  przypadkowo,  bez 
planu  -  tu  kwiaty,  tam  drzewo.  Przecinały  go  wąskie, 
porosłe mchem ścieŜki. Krzaki i niskie murki tworzyły 
ciche  zakątki,  w  których  gnieździły  się  ptaki:  szare 
wróble, rudziki z czerwonymi ogonami, zięby, szpaki, 
drozdy  i  kosy.  Wielki  kot  wygrzewał  się  na  dachu 
niskiej  szopy,  przyglądając  się  ptasiemu  Ŝyciu  z  zain-
teresowaniem, ale leniwie.

 

-  Chodź juŜ! - zawołała Tracy.

 

Emma  uśmiechnęła  się  i  zeszła  do  dzieci.  Tracy 

ugotowała  owsiankę  w  wielkim  miedzianym  rondlu. 
Robin pracowicie Ŝłobił w swojej misce wyspy i jeziora. 
Donna miała buntowniczą minę.

 

-

 

Ona  nie  lubi  owsianki  -  oświadczyła  Tracy  z 

naganą,  rzucając  małej  wyniosłe  spojrzenie,  które 
rozśmieszyło  Emmę.  -  A  to  jest  bardzo  zdrowe  dla 
dzieci. 

-

 

To,  czego  nie  lubimy,  nie  jest  zdrowe  -  uznała 

Emma,  zabierając  miskę  Donny.  -  Masz  ochotę  na 
gotowane jajko? 

-

 

Tak, plosę. 

-

 

Tak,  proszę  -  poprawiła  ją  Tracy  pouczającym 

tonem. Ale Donna zupełnie ją zignorowała. 

background image

30

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-

 

Wajko. Ładne wajko - powtórzyła. 

Tracy usiadła nadąsana. 
-

 

Mama zawsze gotuje owsiankę - podkreśliła. 

-

 

Ale nigdy nie udaje się wmusić jej w Donnę 

-  stwierdził rzeczowo Robin. 

Tracy pokazała mu język.

 

-  Moja owsianka jest pyszna. Zajadaj. - Szturchnęła 

go pod Ŝebro.

 

Emma  z  uśmiechem  spróbowała  owsianki.  Smako-

wała jak  mokry  cement.  Z  pełnym  sympatii  wyrazem 
twarzy zwróciła się do Tracy.

 

-

 

Jesteś  znakomitą  kucharką,  choć  masz  dopiero 

siedem  lat.  Opowiem  mamie,  jak  doskonale  sobie 
radziłaś i jak pomagałaś. 

-

 

Wyciągnęła nas z łóŜek - mruknął Robin. - Czy ja 

teŜ dostanę jajko? Te płatki zakleiły mi buzię. 

-

 

W  porządku!  -  wrzasnęła  Tracy.  -  MoŜesz  sobie 

nie jeść. Nic mnie to nie obchodzi! 

Kiedy  jajka  były  juŜ  gotowe,  Emma  przyjrzała  się 

uwaŜnie Tracy. Dziewczynka dzielnie walczyła z duŜą 
miską  owsianki,  na  jej  twarzy  malował  się  ogromny 
wysiłek i determinacja.

 

-  JuŜ dosyć!   Nie  powinnaś jeść  tyle  owsianki

 

-  rzuciła Emma jakby nigdy nic. - Nie starczy ci 
miejsca na jajka.

 

Zabrała opróŜnioną do połowy miskę i zamiast niej 

postawiła  jajko  w  Ŝółtym  kieliszku.  Tracy  odetchnęła 
z ulgą i sięgnęła po nie z demonstracyjną obojętnością. 
Dla  tego  dziecka,  pomyślała  Emma,  utrata  twarzy  to 
katastrofa.

 

Po  śniadaniu  Emma  wysłała  dzieci  do  ogrodu,  a 

sama  zaczęła  zmywać  naczynia.  Uprzejmie  odmówiła 
Tracy, która chciała jej pomóc. Wyjaśniła, Ŝe powinna 
raczej pilnować młodszego rodzeństwa.

 

Przekonana o wadze swego zadania Tracy kiwnęła

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

31

 

głową  z  powagą  i  wypędziła  dzieci  do  ogrodu.  Robin 
porozumiewawczo  mrugnął  do  Emmy.  Z  trudem 
powstrzymała  śmiech.  Był  to  zadziwiający  chłopiec, 
niezwykle  bystry  jak  na  czterolatka.  Potrafił  w  kilku 
słowach  trafić  w  sedno  kaŜdej  sytuacji.  Zastanawiała 
się, jaki męŜczyzna z niego wyrośnie.

 

Przebrała  się  w  plisowaną  spódnicę  w  szkocką 

kratkę, cienki Ŝółty sweter i skórzane buty turystyczne 
i przyłączyła się do dzieci.

 

-  Pójdziemy na wycieczkę? - spytała. 
Krzycząc radośnie od razu pobiegły w stronę bramy.

 

Trawa  była  usłana  opadłymi  z  omszałych  drzew 
jabłkami.  Robin  pochylił  się  i  podniósł  jedno  z  nich. 
Było juŜ z jednej strony nadgniłe. Chłopiec zachichotał 
i rzucił je za płot.

 

Wszyscy obserwowali jego lot. Wtem, ku przeraŜeniu 

Emmy, ktoś za płotem głośno krzyknął. Zaniepokojony 
Robin schował się za spódnicę Emmy.

 

Nad białą bramą ukazała się jakaś twarz. Na Emmę 

patrzyły rozgniewane niebieskie oczy.

 

-

 

Kto to rzucił? - Oczy przyjrzały się im i nieomylnie 

zatrzymały  na  Robinie,  tulącym  się  do  Emmy.  -  Ty? 
To ty, mały... 

-

 

Chwileczkę!  -  Emma  wkroczyła,  zanim  z  czer-

wonych,  błyszczących  warg  wyrwało  się  gniewne 
wyzwisko. - Za pozwoleniem, nie przy dzieciach! 

Dziewczyna  spojrzała  na  nią.  Emma  beznamiętnie 

stwierdziła,  Ŝe  jest  piękna.  RóŜowobiała  cera  za-
wdzięczała  co  nieco  kosmetykom,  ale  twarz,  której 
delikatne  rysy  obramowane  były  jasnymi  włosami, 
była  niezwykłej  urody.  Miała  na  sobie  elegancki 
kostium  piaskowego  koloru  i  bluzkę  w  tym  samym 
odcieniu czerwieni, co wargi. Wyglądałaby absolutnie 
bez  zarzutu,  gdyby  nie  plama  po  zgniłym  jabłku  na 
lewym rękawie kostiumu.

 

background image

32

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-

 

Och,  bardzo  przepraszam  -  powiedziała  z  Ŝalem 

Emma.  -  Gdybyśmy  wiedzieli,  Ŝe  pani  tam  jest,  nie 
doszłoby do tego... 

-

 

Mój  kostium  jest  zniszczony!  Muszę  wrócić  do 

domu się przebrać. To straszne! 

-

 

Oczywiście  zapłacę  za  czyszczenie  -  zapewniła  ją 

Emma.  -  Bardzo  nam  przykro,  prawda,  Robin?  - 
Spojrzała na niego i znacząco uniosła brwi. 

-

 

Przepraszam  -  szepnął,  zaciskając  swą  małą 

piąstkę na jej spódnicy. 

Niebieskie oczy spojrzały uwaŜnie na Emmę.

 

-  A właściwie to kim pani jest? Nianią?

 

Emma  zawahała  się.  Historia  wydawała  się  zbyt 

skomplikowana, by jeszcze raz ją opowiadać.

 

-

 

Zajmuję się dziećmi - wyjaśniła. 

-

 

Nie  wygląda  pani  na  nianię  -  powiedziała  zimno 

dziewczyna. - Jest pani zbyt elegancka. - Jej spojrzenie 
było twarde, usta zaciśnięte. - Proszę sobie za duŜo nie 
obiecywać.  Nic  z  tego  nie  będzie.  On  jest  nieczuły. 
Lepsze kobiety niŜ pani juŜ próbowały i nie udało się. 
Ostrzegam, Ŝe jeśli wejdzie mi pani w drogę, poŜałuje 
pani tego. 

-

 

O  czym  pani  mówi?  -  spytała  zaskoczona  i  roz-

gniewana Emma. 

-

 

Dobrze,  dobrze!  -  roześmiała  się  tamta.  -  Wie 

pani,  kim  on  jest.  Nie  mam  pretensji,  Ŝe  ma  pani 
nadzieję,  ale  proszę  potraktować  to  jako  powaŜne 
ostrzeŜenie i wycofać się. 

-

 

O  kogo  chodzi?  -  powtórzyła  Emma.  -  Ma  pani 

na myśli ich wuja? Tego miejscowego weterynarza? 

-  Proszę nie Ŝartować! - warknęła ze złością. 
Kompletnie nic nie rozumiejąc, Emma patrzyła na

 

nią bez słowa.

 

Błękitne oczy dziewczyny wpatrywały się w nią. Po

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

33

 

chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech. Był to dziwny 
uśmiech. Wcale się Emmie nie podobał.

 

-

 

No  dobrze  -  mruknęła  tamta  zagadkowo  i  po 

chwili dodała uprzejmiej: - Im  mniej słów, tym  mniej 
szkód. 

-

 

Przepraszam - rzuciła ostro Emma. - O czym pani 

mówi? Nie mam zielonego pojęcia... 

-

 

Nie  szkodzi  -  odpowiedziała  krótko.  -  Muszę 

pędzić  do  domu  i  przebrać  się.  A  na  przyszłość  - 
trzeba  patrzeć,  gdy  się  coś  rzuca.  -  I  zniknęła, 
pozostawiając zmieszaną Emmę. 

Tracy  stała  przy  płocie  i  spokojnie  zbierała  czarny 

bez.

 

-  To Amanda Craig - powiedziała cicho. - Mieszka 

w Queen's Daumaury.

 

Emma spojrzała na nią z zainteresowaniem. Była to 

znajoma  nazwa.  Ten  dom  często  wymieniano  w 
czasopismach  jako  wspaniały  przykład  angielskiej 
wiejskiej  rezydencji,  stojącej  w  małym  parku,  po 
którym  włóczyły  się  sarny,  a  srebrne  baŜanty  i  pawie 
przechadzały  się  po  róŜanych  tarasach.  NaleŜał  do 
starego  finansisty  Leona  Daumaury,  zgorzkniałego 
odludka,  który  tak  bardzo  unikał  rozgłosu,  Ŝe  aŜ  go 
prowokował.  Czy  Amanda  Craig  była  jego  krewną, 
czy  tylko  u  niego  pracowała?  Kosztowny  ubiór  mógł 
wskazywać i na jedno, i na drugie. Ale co ją obchodził 
wuj dzieci i co miały znaczyć te dziwne uwagi?

 

Donna  wyślizgnęła  się  przez  bramę  i  na  swych 

krótkich nóŜkach biegła aleją w stronę cienistego lasu.

 

-  Idziemy!  - krzyknęła Emma do dzieci. - Gonimy 

Donnę!

 

Po  drugiej  stronie  domu,  pod  lasem,  Donna 

wpatrywała  się  przez  płot  w  osiołki,  które  teŜ  z 
zaciekawieniem  przyglądały  się  jej  swymi  wielkimi 
oczami.

 

background image

34

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-  Barnaby  i  Jessie  -  krzyknęła  zachwycona  Tracy. 

- To osiołki pani Pat.

 

Emma spojrzała w stronę domu, gdy wspinali się po 

lesistym  zboczu.  Stał  w  dole,  zbudowany  z  jasnego 
kamienia  i  przykryty  ciemniejszym  dachem.  Mury 
były  grube,  pod  okapami  i  okiennicami  nieco 
wyszczerbione,  ale  ciągle  jeszcze  w  dobrym  stanie. 
Okna były okratowane i błyszczały w rannym słońcu, 
jakby dom cieszył się z ich odwiedzin. Czerwone róŜe 
pięły  się  wszędzie  na  murach  i  rozsiewały  cudowny 
zapach.

 

-  Wygląda  jak  dom,  w  którym  mieszkały  trzy 

niedźwiadki  -  powiedziała  do  Donny.  Dziewczynka 
przytaknęła wesoło.

 

W  lesie  śpiewały  ptaki.  Wiewiórki  ścigały  się  po 

pniach  buków  -  były  bardzo  zajęte,  gdyŜ  nadchodziła 
jesień  i  musiały  juŜ  gromadzić  zapasy.  Z  oddali 
dobiegało  gruchanie  leśnych  gołębi.  TuŜ  obok  nich  z 
wrzaskiem  przeleciała  sójka  i  zachwycone  jej 
barwami,  błękitymi  i  czarnymi  piórami,  dzieci  aŜ 
krzyknęły  z  radości.  Emma  szła  patrząc,  jak  biegną 
kopiąc  pnie  drzew  i  opadłe  liście,  zbierają  w  mokrej 
trawie błyszczące kasztany, obserwują miliony pajęczyn 
o róŜnych kształtach i rozmiarach, błyszczące w prze-
bijającym się przez liście świetle słonecznym.

 

Przeszli  przez  las  i  znaleźli  się  na  piaszczystej 

drodze,  którą  szli  wzdłuŜ  płotu.  Robin  obserwował 
przecinające się koleiny, przystając co jakiś czas przy 
krzaczkach jagód.

 

-

 

Mogę je zjeść? - spytał. 

-

 

MoŜesz - zgodziła się Emma - ale zawsze musisz 

mnie  spytać,  zanim  zjesz  jakiś  inny  owoc.  Na  pewno 
mama wam o tym mówiła. 

-

 

Mówiła - przytaknęła Donna. 

Tracy zaczęła biec, gdy zbliŜyli się do długiego

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

35

 

ogrodu, przylegającego do niewielkiej białej gospody. 
Wyszła z niej kobieta. Pod tęgim ramieniem trzymała 
duŜy,  Ŝółty,  plastykowy  koszyk  z  bielizną,  w  pasie 
przewiązana była białym  fartuchem, siwe włosy  miała 
związane  w  kształtny  kok.  Jej  zarumienioną  twarz 
rozjaśnił promienny uśmiech.

 

-

 

Pani Pat! - zawołała Tracy. 

-

 

Ojej!  To  chyba  Tracy!  Ale  wyrosłaś!  Nogi  masz 

jak źrebak. - Postawiła koszyk na ziemi i pochyliła się 
nad  Donną,  Ŝeby  ją  ucałować.  -  Ale  z  ciebie 
ś

licznotka!  A  to  chyba  Robin,  prawda?  No,  no,  ty  teŜ 

wyrosłeś.  Kiedy  cię  widziałam  ostatni  raz,  byłeś 
chłopcem, a teraz jesteś juŜ młodym męŜczyzną. 

-

 

Mam  cztery  lata  -  poinformował  ją  Robin  z 

uprzejmym, ale pobłaŜliwym uśmiechem. 

-

 

To ci dopiero! - roześmiała się pani Pat, mrugając 

do  Emmy.  -  Przypominasz  mi  twojego  wujka  Rossa, 
gdy był w twoim wieku. 

Emma  patrzyła  na  Robina  z  szeroko  otwartymi 

oczami. Tak, pomyślała, to wiele wyjaśnia. Niedaleko 
pada jabłko od jabłoni.

 

-  Proszę  wpaść  do  mnie  na  herbatę  -  zapraszała 

uśmiechnięta  pani  Pat.  -  Nastawiłam  juŜ  czajnik. 
-  Mrugnęła  porozumiewawczo.  -  U  mnie  jest  on 
zawsze w pogotowiu.

 

Okna  jasnej  i  wielkiej,  ale  przytulnej  kuchni  wy-

chodziły  na  trzy  strony  -  na  las,  na  pola  i  na  ogród. 
Mały  kotek  spał  na  dywaniku  pod  piecem.  Szumiał 
czajnik.  Dzieci  zostały  od  razu  posadzone  za  długim 
drewnianym  stołem  i  zaczęły  z  apetytem  zajadać 
gorące  placuszki.  Masło  było  Ŝółte  i  zimne,  a  dŜem 
zrobiony z własnych owoców.

 

Pani  Pat  poczęstowała  je  zimnym  mlekiem,  a  dla 

siebie  i  Emmy  podała  herbatę  w  grubych  kubkach 
koloru kasztanów, jakie niedawno oglądali w lesie.

 

background image

36

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Emma  opowiedziała  jej,  w  jakich  okolicznościach 

podjęła się opieki nad dziećmi, a pani Pat się roześmiała 
domyślnie.

 

-

 

Ross nie będzie zadowolony. 

-

 

Nie  jest  -  przytaknęła  Emma.  -  Chce  znaleźć 

kogoś,  kto  będzie  mieszkać  w  domu  w  charakterze 
przyzwoitki. 

-

 

No myślę! 

-

 

To trochę staroświeckie - skomentowała Emma. 

-  PrzecieŜ będzie tam trójka dzieci.

 

-  Czasami  trzeba  bardzo  uwaŜać  -  powiedziała 

oględnie pani Pat. Przyjrzała się Emmie uwaŜnie.

 

-  Opowiedz mi o sobie, moja droga. Jesteś z Londynu, 
prawda? To daleko stąd.

 

Emma  zaczęła  opowiadać.  Pani  Pat  zręcznie, 

taktownie i niepostrzeŜenie wyciągnęła z niej wszystkie 
informacje o jej Ŝyciu i pochodzeniu, cały czas słuchając 
uwaŜnie. Emma zwierzyła się jej nawet z nieszczęśliwej 
i  bolesnej  miłości  do  Guya,  z  decyzji  o  ucieczce  i 
zostawieniu go Fanny.

 

-  Na  swój  sposób  jestem  zadowolona,  Ŝe  tak  się 

stało  -  przyznała.  -  W  ciągu  ostatniej  doby  tyle  się 
wydarzyło,  Ŝe  prawie  zapomniałam  o  Guyu.  -  Na 
pewno  ból  nie  był  juŜ  tak  dotkliwy.  Mogła  myśleć 
o nim z mniejszym Ŝalem.

 

Uwagę  dzieci  przyciągnęło  głośne  gdakanie  na 

podwórku.  Emma  wyjrzała  przez  okno.  Wysoka 
białowłosa  kobieta  stała  pod  płotem,  karmiąc  stadko 
małych,  brązowych  kur,  które  zacięcie  walczyły  o 
ziarna, machając skrzydłami i podskakując.

 

-  To moja siostra Edie - westchnęła pani Pat.

 

-  Nigdy nie wyszła za mąŜ.   Kochana,  poczciwa 
kobieta, diabelnie pracowita, ale -jakby to powiedzieć

 

-  trochę wolno myśląca. Mogłaby spokojnie przyjść 
i pomóc ci, dopóki jesteście tutaj. Boi się męŜczyzn

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

37

 

i jak Ross będzie w pobliŜu, to na pewno się schowa. 
Dlatego on nigdy nie prosi jej o pomoc. Wie, jaka ona 
jest.  Ale  Edie  tak  bardzo  kocha  dzieci!  Z  przyjem-
nością wam pomoŜe.

 

Emma patrzyła, jak dzieci biegną do Edie i pomagają 

jej karmić kury. ZauwaŜyła, Ŝe zaniepokojona kobieta 
rozgląda się wokół nerwowo.

 

-  Boi  się,  Ŝe  Ross  jest  tutaj  -  wyjaśniła  z  wes 

tchnieniem pani Pat.

 

Tracy  zaczęła  coś  mówić,  a  wyraźnie  uspokojona 

Edie  pochyliła  się,  Ŝeby  Donna  mogła  wziąć  trochę 
pokarmu  dla  kur.  Ziarna  padały  wokół,  a  kury 
walczyły o nie z wrzaskiem. Donna śmiała się głośno, 
Edie teŜ się śmiała. Emma stwierdziła ze wzruszeniem, 
Ŝ

e pomimo róŜnicy wieku zachowywały się podobnie.

 

Onieśmielona  Edie  przyszła  później  do  kuchni. 

Zaczerwieniona i zdenerwowana patrzyła na Emmę. Jej 
skóra była ogorzała, wyraz oczu - łagodny i tęskny. Od 
czasu do czasu zerkała na Donnę z wyraźną sympatią. 
Gdy  w  pewnej  chwili  dała  jej  ciastko,  pogłaskała 
dziewczynkę po policzku z widocznym wzruszeniem.

 

-  Potrzebna im jest pomoc - powiedziała spokojnie 

pani Pat. - Powiedziałam, Ŝe moŜe się zgodzisz.

 

Edie rozejrzała się wokół niepewnie.

 

-  Bardzo  proszę  nam  pomóc  -  poprosiła  Emma, 

szturchając lekko Donnę. - Dzieci się ucieszą, prawda, 
Donna?

 

Uśmiechnięta  Donna  ochoczo  podeszła  do  starszej 

kobiety i powiedziała:

 

-  Tak.

 

Edie  pogłaskała  ją  po  włosach  z  wyrazem  czułości 

na twarzy.

 

-  MoŜe spróbuję - powiedziała powoli.

 

Do domu wrócili razem. Donna trzymała Edie za

 

background image

38

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

rękę  i  gwarzyła  z  nią.  Edie  była  przejęta  i  uszczęś-
liwiona.  Robin  znalazł  rozwidlony  kij,  którym  zamie-
rzał, jak powiedział, chwytać węŜe. Tymczasem ćwiczył 
na trawie i w przydroŜnych krzakach. Tracy szła obok 
Emmy  i  opowiadała  o  ojcu.  Bardzo  za  nim  tęskniła. 
Emma doszła do wniosku, Ŝe jest to szczęśliwa i zŜyta 
rodzina.  Obawiała  się,  Ŝe  pomimo  okazywanej 
przemądrzałej  samodzielności  Tracy  w  głębi  serca 
czuje się zagubiona.

 

Ross był w kuchni, grzebał w szufladach i wyglądał 

jak chmura gradowa.

 

-  Gdzie  byliście,  do  cholery?  -  wybuchnął,  gdy 

tylko weszli.

 

Edie  zbladła,  a  Emma  spojrzała  na  nią  zaniepoko-

jona.

 

-  Zabierz dzieci na górę - poprosiła.

 

Edie szybko posłuchała. Ross patrzył za nią, a jego 

brwi uniosły się pytająco.

 

-

 

Co  ona  tu  robi?  A  tak  przy  okazji,  znalazłem 

przyzwoitkę. Zaraz tu będzie - powiedział krótko. 

-

 

JuŜ jestem, kochanie. - Za plecami Emmy odezwał 

się słodki głosik. 

Emma  wiedziała, do kogo  naleŜy, zanim odwróciła 

się i zobaczyła szafirowe oczy i jedwabiste włosy.

 

-

 

To  ja  będę  waszą  przyzwoitką.  -  Amanda  Craig 

skrzywiła wargi w uprzejmym uśmiechu. 

-

 

Aha.  -  Emma  spojrzała  znów  na  Rossa.  -  Ja  teŜ 

kogoś znalazłam. 

-

 

To  moŜesz  ją  odesłać  -  powiedziała  Amanda.  - 

Czyj  to  właściwie  dom?  Ross  tu  o  wszystkim 
decyduje. Wniosę rzeczy do swojego pokoju. 

-

 

Edie? - Emma dostrzegła, Ŝe Ross błyskawicznie 

podjął decyzję. - Jak ją namówiłaś do przyjścia tutaj? 
Ona strasznie się mnie boi. 

-

 

Mówisz o tej prostaczce z gospody? - roześmiała 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

39

 

się Amanda i wzruszyła ramionami. - Coś takiego! Jaki 
niej będzie poŜytek? Powiem, Ŝeby poszła do domu.

 

-

 

Nie!  -  powiedziała  ze  złością  Emma.  Jeśli  ktoś 

musiał powiedzieć to Edie, wolała to zrobić sama. Ona 
ją namówiła i nie chciała jej zranić. Amanda na pewno 
nie  będzie  się  patyczkować.  Potrafiła  być  złośliwa,  a 
Edie była niezwykle wraŜliwa. 

-

 

Nie  -  potwierdził  Ross.  -  Myślę,  Ŝe  to  lepsze 

rozwiązanie. 

Amanda zaczerwieniła się i aŜ syknęła ze złości.

 

-

 

Ross!  Wolisz  prostą  wieśniaczkę  ode  mnie?  Nie 

moŜesz powierzyć jej dzieci Judith! 

-

 

Pani  Pat  moŜe  poczuć  się  uraŜona,  jeśli  wybie-

rzemy ciebie, a nie jej siostrę - wyjaśnił dyplomatycznie 
Ross. - A ja nie mogę sobie na to pozwolić. 

-  Nie bądź śmieszny! - wybuchnęła Amanda. 
Ross rzucił jej twarde spojrzenie. Nie powiedział

 

nic, a ona zaczerwieniła się i zacisnęła wargi.

 

-  Tak  się  cieszyłam,  Ŝe  poznam  dzieci  Judith

 

-  podjęła  po  chwili  słodko.  -  Myślałam,  Ŝe  ty  tego 
chcesz. I naprawdę, Ross, co za pomysł z tą poczciwą 
staruszką?.' Nikt nie uzna jej za przyzwoitkę.

 

-  Będzie doskonała - odparł spokojnie  Ross.

 

-  Kocha dzieci, nie będzie mi wchodzić w drogę, ani 
stwarzać problemów.

 

Amanda patrzyła na niego tak, Ŝe Emmie zrobiło się 

jej Ŝal. Od początku nie zapałała specjalną sympatią do 
tej dziewczyny, ale, sama przeczulona po niedawnych 
przeŜyciach miłosnych, dostrzegła, Ŝe Ross ją zranił.

 

Błękitne oczy spojrzały na Emmę z nienawiścią.

 

-

 

Bardzo  dobrze  -  powiedziała  Amanda  z  godnoś-

cią. - Jeśli taka jest twoja decyzja, Ross, to odchodzę. 

-

 

Dziękuję,  Ŝe  chciałaś  mi  pomóc  -  rzucił  zdaw-

kowo, trzymając ręce na biodrach i wyglądając przez 

background image

40

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

okno.  -  Chyba  będzie  burza.  Zbiera  się  na  deszcz. 
Lepiej się pośpiesz.

 

Amanda skierowała swe spojrzenie na jego profil, a 

potem na Emmę. Odwróciła się i wybiegła.

 

-

 

Nie  byłeś  zbyt  uprzejmy  -  zauwaŜyła  zgryźliwie 

Emma w stronę jego odwróconej głowy. 

-

 

Dlaczego  się  tym  przejmujesz?  -  Odwrócił  się, 

unosząc ze zdziwieniem brwi. 

-

 

NaleŜała się jej chociaŜby zwykła grzeczność 

-  rzuciła.

 

Patrzył na nią rozbawiony.

 

-

 

Ś

ciągnięcie  tu  Edie  to  dobry  pomysł.  Dziękuję. 

Wahałem się, czy wpuścić Amandę do tego domu. Jest 
zbyt zachłanna. 

-

 

Jaka? - zdziwiła się Emma. 

-

 

Podaj jej  palec,  a  złapie całą  rękę. JuŜ  od  dawna 

próbowała się tu dostać. 

-

 

No  coś  takiego,  ty  zarozumiały...  -  Zabrakło  jej 

słów z oburzenia. 

-

 

Nie obwiniaj o to mnie. - Wzruszył ramionami. 

-  Nie  chcę  stwarzać  wraŜenia,  Ŝe  nie  moŜna  mi  się 
oprzeć.

 

Patrzyła  na  niego  zmieszana,  marszcząc  brwi.  W 

kącikach warg Rossa pojawił się uśmiech.

 

-

 

Twoja  twarz  jest  jak  woda  źródlana.  Czysta  i 

niewinna. 

-

 

Myślisz, Ŝe to komplement? - W jej głosie brzmiała 

uraŜona duma. 

-

 

Moim zdaniem tak. Mam dość masek. 

Na  jego  twarzy  dostrzegła  niepokojącą,  ale  nie-

zrozumiałą  złość.  Dlaczego  uwaŜał,  Ŝe  Amanda  chce 
dostać  się  do  jego  domu,  skoro  go  nie  kocha?  I  co 
Amanda  chciała  wyrazić  wcześniej  poprzez  te  zagad-
kowe uwagi? Było tu coś, czego Emma nie pojmowała.

 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

 

-

 

Gdzie są najbliŜsze sklepy? Muszę zrobić zakupy. 

Tracy  potrzebuje  nowych  spinek  do  włosów,  a  ja 
rajstop. We wsi pewnie nie ma sklepu. 

-

 

Pani Pat sprzedaje róŜne rzeczy - poinformował ją 

Ross i spojrzał na nią uwaŜnie. - Ale moŜe pojedziesz 
dziś  ze  mną  do  Dorchester?  Mam  tam  o  dziewiątej 
operację. Jeśli dzieci będą gotowe o wpół do dziewiątej, 
to moŜemy jechać wszyscy. Zjemy tam obiad i spędzimy 
cały  dzień.  Dzieciom  na  pewno  spodoba  się  muzeum. 
Eksponuje  głównie  wyroby  ludowe  -  stare  narzędzia, 
wozy, uprzęŜe końskie i takie tam. 

-

 

Ś

wietny  pomysł  -  powiedziała  entuzjastycznie 

Emma.  -  Mnie  teŜ  to  się  przyda.  Będę  mogła  zrobić 
jakieś szkice. 

-

 

Oczywiście. Zapomniałem, Ŝe masz robotę. - Jego 

szare  oczy  wpatrywały  się  w  nią  uwaŜnie.  -  Musisz 
być rzeczywiście dobra w swoim fachu, skoro dostałaś 
takie zamówienie. 

-

 

Miałam szczęście. - Wzruszyła ramionami. 

-

 

Skromna jesteś - powiedział ironicznym tonem. 

-

 

Po prostu szczera - odparła. - Nie udaję, Ŝe jestem 

wielką artystką. Jestem zdolna, to wszystko.  I  miałam 
duŜo 

szczęścia, 

Ŝ

znienacka 

dostałam 

takie 

zamówienie.  Kariera  często  zaleŜy  od  szczęścia.  Sam 
talent to za mało. 

-

 

Lubisz  swoją  pracę?  -  spytał,  zjadając  z  widocz-

nym apetytem ostatnią grzankę. 

-

 

Szalenie.  - Sprzątnęła ze  stołu  i  przywołała 

background image

42

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

dzieci,  które  bawiły się w  ogrodzie.  - Szykujcie się. 
Jedziemy z wujkiem do Dorchester.

 

-

 

Zajmę  się  Donną  -  oznajmiła  Tracy,  widząc,  Ŝe 

wzrok Emmy spoczął na jej małej siostrzyczce. Chwyci-
ła ją za rękę i wyprowadziła z pokoju. Donna spojrzała 
na dorosłych z komicznym wyrazem rezygnacji. 

-

 

A  co  po  ślubie?  -  spytał  Ross  wstając.  Jego 

ramiona w tweedowej marynarce wydawały się jeszcze 
szersze. 

-

 

Co?  -  Emmę  zatkało.  Podniosła  na  niego  zdzi-

wione oczy. - O co ci chodzi? 

-

 

Czy  po  ślubie  teŜ  będziesz  pracować?  -  spytał 

obojętnie. - Wiele kobiet dziś tak robi. 

-

 

A tobie pewnie to się nie podoba? - Była gotowa 

do kłótni, przypomniawszy sobie, co siostra mówiła o 
jego  autokratycznych,  szowinistycznych  poglądach.  - 
Dopóki  nie  ma  dzieci,  nie  widzę  przeszkód  do  pracy 
dla  kobiet.  Młode  małŜeństwa  potrzebują  mnóstwo 
pieniędzy,  więc  je  wspólnie  zarabiają.  Jak  inaczej 
mogłyby sobie pozwolić na kupno domu, umeblowanie, 
wyjazd na wakacje? 

-

 

Szybko  wyciągasz  wnioski,  prawda?  -  stwierdził 

chłodno. 

-

 

Twoja siostra powiedziała... 

-

 

Aha!  Moja  siostra!  -  Skrzywił  się.  -  Zawsze 

mieliśmy  róŜne  zdania.  Nie  powinnaś  wierzyć  we 
wszystko, co ci powiedziała. 

Nagle  wbiegły  dzieci.  Robin  miał  krzywo  zapięty 

płaszczyk.  Emma  schyliła  się,  Ŝeby  odpiąć  guziki  i 
zapiąć je ponownie.

 

-

 

Zacząłeś  od  złego  guzika,  skarbie  -  powiedziała 

czule. 

-

 

To  Tracy  zapinała  -  wyjaśnił  z  niesmakiem 

znudzony  Robin.  -  Mówiłem  jej  to,  ale  w  ogóle  nie 
słuchała. 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

43

 

Tracy była wściekła. Ross wziął ją za rękę i uśmiech-

nął  się  do  małej  tak  uroczo,  Ŝe  ujęło  to  Emmę-  Do 
mnie  nigdy  tak  się  nie  uśmiecha,  pomyślała.  Niemal 
pozazdrościła Tracy tego wyróŜnienia.

 

-  Co  zrobić,  zawsze  zdarzają  się  niewdzięcznicy, 

prawda  Tracy?  -  W  jego  głosie  była  sympatia 
i zrozumienie.

 

Tracy  spojrzała  wyniośle  na  Robina,  uśmiechnęła 

się do wujka i pokazała szparę w zębach.

 

-

 

Widzisz? W nocy wypadł mi ząb. 

-

 

WłoŜyłaś  go  pod  poduszkę  dla  wróŜki?  -  spytał 

powaŜnie Ross. 

Tracy zawahała się.

 

-

 

WłoŜyła  -  odezwał  się  Robin.  -  A  wróŜka 

powinna  zostawić  z  dziesięć  pensów,  bo  wszystko 
teraz  droŜeje.  -  Naśladował  głos  Tracy  w  sposób  nie 
pozostawiający  wątpliwości,  kogo  cytuje.  Tracy  za-
czerwieniła się i spiorunowała go wzrokiem. 

-

 

Poczekamy i zobaczymy, czy wróŜki biorą to pod 

uwagę  -  uśmiechnął  się  Ross.  -  Ja  w  waszym  wieku 
dostawałem trzy pensy. 

-

 

To musiało być bardzo dawno. - Robin spojrzał na 

niego  ze  współczuciem.  -  Czy  Ŝyłeś  w  czasach 
królowej  Wiktorii?  Tatuś  ma  wiktoriańskie  biurko. 
Pozwala mi czasem przy nim posiedzieć i pohuśtać się 
na krześle. 

Ross spojrzał na Emmę porozumiewawczo.

 

-  Często  czuję  się  jak  wiktoriański  zabytek,  ale  aŜ 

tak stary nie jestem.

 

W  samochodzie  rozbrykane  dzieci  usadowiły  się  z 

tyłu,  a  Emma  zajęła  miejsce  obok  Rossa.  Jechał 
szybko, ale ostroŜnie, wybierając boczne, puste drogi. 
Były wąskie i wiodły przez pola. Na zielonych łąkach 
pasły  się  spokojnie  krowy.  Powiedział  Emmie  rnimo-
chodem, Ŝe są tu dobre pastwiska.

 

background image

44

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-

 

Niedaleko, na kredowych wzgórzach jest świetna 

trawa dla owiec. Pasą je nawet na Maiden Castle. 

-

 

Muszę to zobaczyć - powiedziała zaciekawiona. 

-  MoŜna dostać się tam autobusem?

 

-

 

Jeśli  starczy  czasu,  zajedziemy  tam  dzisiaj  po 

południu - zaproponował. - To zaleŜy od moich zajęć. 
Lubię  wpaść  tam,  zjeść  kilka  kanapek,  poleŜeć  na 
trawie i posłuchać skowronków. 

-

 

To gród z epoki Ŝelaza? 

-

 

Tak.  Zbudowano  tam  szereg  wałów  ziemnych, 

tworzących pierścienie. Raczej owalnych niŜ okrągłych. 
Ludzie Ŝyli w środku, nieprzyjaciołom trudno było się 
tam  dostać.  Były  tam  teŜ  bramy.  Na  wałach  stali 
ludzie,  którzy  mogli  rzucać  włóczniami  i  kamieniami 
w  napastników.  Musieli  oni  pokonać  rów  i  wtedy 
stawali  się  łatwym  celem.  Jeśli  nieprzyjaciel  zajął 
jeden wał, wycofywali się za następny i stamtąd znów 
się  bronili.  W  środku  było  najbezpieczniej,  to  sank-
tuarium  kobiet  i  dzieci.  Wały  broniły  jak  mury  w 
mieście, ale było ich więcej. To był dobry pomysł. 

-

 

Dopóki nie przyszli Rzymianie - mruknęła Emma. 

-

 

Tak  -  zgodził  się.  -  Lepsza  technika  zapewniła, 

jak  zwykle,  zwycięstwo.  Rzymianie  mogli  uŜywać 
katapult do przerzucania przez wały ostrych włóczni 
-  to  tak  jak  dziś  strzelanie  z  armat  do  dzikusów.  Nie 
musieli  podchodzić  blisko  i  nieszczęśni  Brylowie  nie 
mogli  posłuŜyć  się  swoją  ulubioną  bronią.  Nie  mogli 
ciskać  kamieniami  dostatecznie  daleko,  by  dosięgnąć 
Rzymian  i  byli  przez  nich  dziesiątkowani.  Tak  jak 
Niemcy  bombardowali  Londyn,  Ŝeby  osłabić  opór 
przed  inwazją,  tak  i  Rzymianie  stosowali  swój 
błyskawiczny atak i łatwo łamali opór.

 

-  A teraz to tylko opuszczone szańce pośród pól

 

-  dodała  ze  smutkiem.  -  Hardy  często  o  nich 
wspomina.  Myślę, Ŝe codzienny widok  tych  Ŝa-

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

45

 

łosnych  ruin  na  horyzoncie  wywarł  na  nim  duŜe 
wraŜenie.  Nic  dziwnego,  Ŝe  miał  skłonności  do 
melancholii.

 

-

 

Och, myślę, Ŝe i tak by je miał - powiedział Ross. 

- To zaleŜy od sposobu patrzenia na świat. Bitwa pod 
Maiden Castle odbyła się setki lat temu. Pomyśl, o ile 
Ŝ

ycie dla ludzi tutaj stało się łatwiejsze! Cieszę się, Ŝe 

nie  Ŝyłem  dwa  tysiące  lat  temu.  Hardy  mógł  przecieŜ 
spojrzeć z pozytywnego punktu widzenia. 

-

 

Jak ty - stwierdziła Emma sucho. 

-

 

Nie  mam  czasu  na  pesymizm.  śycie  jest  za 

krótkie. - Uśmiechnął się przebiegle. 

ZbliŜali się juŜ do Dorchester, przejeŜdŜając właśnie 

most nad krętą rzeką Frome.

 

-

 

Most  Grey  ów  -  powiedział  Ross  cicho.  -  Zbu-

dowała go Laura Grey, dziedziczka z tutejszej rodziny. 
Widzisz tę metalową tablicę przymocowaną do mostu? 
To  współczesna  kopia  tablicy  umieszczonej  tu  za 
czasów Jerzego IV, groŜącej wygnaniem kaŜdemu, kto 
uszkodziłby most. 

-

 

Mój  BoŜe!  -  wykrzyknęła  Emma,  kiedy  prze-

mknęli  przez  most.  -  Nie  cackali  się  z  wandalami  w 
dziewiętnastym wieku! 

-

 

Nie  sądzę,  Ŝeby  było  ich wielu, skoro  stosowano 

takie kary - odparł Ross. - Zawsze, kiedy widzę robotę 
chuliganów,  mam  ochotę  przywrócić  niektóre  z  nich. 
Wczoraj musiałem uśpić psa. Paru chłopaków rzucało 
w  niego  kamieniami.  Z  ochotą  sprawiłbym  im  tęgie 
lanie.  Mówię  ci  -  gdybym  wiedział,  kto,  pewnie  bym 
to zrobił! - Patrzył ponuro, zaciskając w gniewie zęby. 

-

 

Krew  się  we  mnie  gotuje,  kiedy  czytam  o  takich 

rzeczach. - Emma takŜe pałała świętym oburzeniem. - 
ZauwaŜyłam,  Ŝe  masz  tylko  jednego  kota.  śadnych 
innych zwierzaków? 

background image

46

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Wzruszył ramionami.

 

-  Miałem  psa,  spaniela.  Przejechali  go,  kiedy  miał 

dwa  lata.  Jakiś drań w sportowym  samochodzie

 

-  nawet  się  nie  zatrzymał,  tylko  zwiał  z  prędkością 
stu  kilometrów  na  godzinę.  Przynajmniej  Lucky  nie 
cierpiał. Zginął na miejscu. To jedynie mnie pocieszyło.

 

Zaparkowali przed starym kamiennym budynkiem z 
dachówkowym, porośniętym mchem dachem. Ross 
obejrzał się na podniecone dzieci.

 

-  Chcecie  zobaczyć  operację,  zanim  pójdziecie  na 

zakupy?

 

Z  bocznych  drzwi  wyłoniła  się  młoda  kobieta  w 

czarnych spodniach i niebieskim rybackim swetrze.

 

-  Kogo  my  tu  mamy?  -  Uśmiechnęła  się  do  dzieci 

przez  szybę  samochodu.  -  Przyjechaliście  odwiedzić 
wujka?  Cześć,  Tracy.  Pamiętasz  mnie?  Mój  BoŜe, 
wyrosłaś  jak  na  droŜdŜach.  Tommy  będzie  bardzo 
zazdrosny. Urósł tylko dwa i pół centymetra przez rok. 
Pamiętasz,  jak  mierzyliście  się  na  wybiegu  dla  psów? 
Będziesz musiała zaznaczyć dla siebie nową kreskę.

 

-  Nie czekając na odpowiedź Tracy, odwróciła się do 
Emmy z uśmiechem. - Witaj, musisz być nianią. Jestem 
Chloe Bennett. Mój mąŜ jest partnerem Rossa.

 

-

 

Na miłość Boską, Chloe, złap oddech - powiedział 

spokojnie  Ross.  -  Niech  was  przedstawię.  To  jest 
panna  Emma  Leigh.  Zajmuje  się  dziećmi,  ale  nie  jest 
nianią, tylko ilustratorką Thomasa Hardy'ego. 

-

 

Och,  tylko  nie  stary  Hardy  -  parsknęła  lek-

cewaŜąco  Chloe.  -  Czy  nikt  nie  przyjeŜdŜa  do 
Dorchester  z  innych  powodów?  Zapraszam  na  kawę, 
Emmo. Myślę, Ŝe dobrze ci zrobi. Chodźcie, dzieciaki. 
MoŜemy  zjeść  ciastka  i  wypić  lemoniadę  w  kuchni. 
Tommy!  Tod!  Chodźcie,  chodźcie,  gdziekolwiek 
jesteście... mamy gości! - Jej głos nabrał mocy organów. 

Dwaj   mali  chłopcy  w jednakowych  zielonych

 

background image

CICHA

 

PRZYSTAŃ

 

47

 

drelichowych  spodniach  i  swetrach  wyłonili  się  zza 
bramy. Wyglądali jak zminiaturyzowane wersje swojej 
matki: jasnowłosi, okrągli i przyjaźni.

 

-

 

Chodźcie się przejechać na naszej taczce - zapro-

ponowali  natychmiast,  a  Robin,  Donna  i  Tracy  nie 
zwlekali z przyjęciem zaproszenia. Piątka dzieci zniknę-
ła  z  widoku,  rozmawiając  z  zaŜyłością,  którą  dzieci 
osiągają tak łatwo i której dorośli im zazdroszczą. 

-

 

OranŜada  i  ciastka  czekają!  -  zawołała  za  nimi 

Chloe. 

Nie było odpowiedzi.

 

-

 

Przyjdą, jak będą mieli na nie ochotę. - Wzruszyła 

ramionami. 

-

 

Idę na operację - powiedział Ross. 

-

 

Przyjdź  do  kuchni,  jak  skończysz  -  uśmiechnęła 

się do niego. - Zajmę się Emmą. 

Wymienni ironiczne spojrzenia.

 

-  Nie wątpię w to!

 

Kiedy poszedł do frontowych drzwi, Chloe uśmiech-

nęła się do Emmy.

 

-

 

Nie  podobał  ci  się  sposób,  w  jaki  to  powiedział, 

prawda? Trochę ironicznie. Masz z nim jakieś kłopoty? 
Teraz  ma  raczej  dość  kobiet  -  to  znaczy  samotnych 
kobiet. - Uśmiechnęła się do Emmy szelmowsko. - Ja, 
jako Ŝona Edwarda, jestem oczywiście niegroźna. Nikt 
nie zamieniłby Edwarda na Rossa! 

-

 

Jestem  pewna,  Ŝe  twój  mąŜ  byłby  zachwycony, 

gdyby to usłyszał! - roześmiała się Emma. 

-  Och, Edward wie - mrugnęła porozumiewawczo. 
Poszły do kuchni. Chloe nastawiła wodę, wyciągnęła

 

puszkę domowych ciasteczek i filiŜanki.

 

-

 

Mamy tylko kawę rozpuszczalną. Musimy oszczę-

dzać. 

-

 

Kto  nie  musi?  -  Emma  pokiwała  głowa  ze 

zrozumieniem. 

background image

48

 

CICHA PRZYSTA

Ń

 

-  Właśnie  -  westchnęła  Chloe.  -  A  teraz  opowiedz 

mi o sobie i jak to się stało, Ŝe zajmujesz się dziećmi 
Judith...

 

Emma  opowiedziała  o  wszystkich  swoich  przygo-

dach,  a  Chloe,  robiąc  kawę,  słuchała  z  wielkim 
zainteresowaniem.

 

-

 

Ross ma szczęście, Ŝe umiesz zajmować się dziećmi! 

-

 

Ale  wcale  nie  chciał,  Ŝebym  została  -  odparła 

Emma. 

-

 

No  jasne,  Ŝe  nie!  -  Chloe  powiedziała  to  tak, 

jakby to było oczywiste. 

-  Dlaczego? - spytała Emma z ciekawością. 
Chloe otworzyła szeroko oczy.

 

-  Nie wiesz? Mój BoŜe! Skoro tak, lepiej nie będę 

ci mówić.

 

Emma poczuła falę narastającej wściekłości.

 

-

 

Zaczynam  wariować  od  wszytkiego. Ludzie ciągle 

robią  jakieś  aluzje,  a  potem  nabierają  wody  w  usta... 
On chyba nie jest Sinobrodym, prawda? 

-

 

O  rany,  nie  -  roześmiała  się  Chloe.  -  To  nie  jest 

Ŝ

aden  ukrywany  skandal.  Biedny  stary  Ross!  Coś  ty 

sobie wyobraŜała? 

-

 

Skoro  nikt  nie  chciał  mi  nic  powiedzieć,  tylko 

wyobraźnia mogła mi pomóc - zauwaŜyła Emma. 

Do  kuchni  wpadły  dzieci,  trajkocząc  jak  sroki. 

Chloe  zaczęła  częstować  je  oranŜadą  i  domowymi 
ciasteczkami.

 

-

 

Jechałem  na  taczkach  -  oznajmił  przejęty  Robin. 

Donna  przytuliła  się  do  kolan  Emmy  nic  nie  mówiąc, 
ale  za  to  z  błogim  uśmiechem.  Miała  brudny  nos  i 
czarną smugę na policzku. Jej oczy lśniły jak gwiazdy. 

-

 

Zostaw  ich  tu,  jak  pójdziesz  na  zakupy  -  za-

proponowała  Chloe.  -  To  Ŝaden  kłopot.  Jestem 
przyzwyczajona  do  biegających  naokoło  dzieci.  Musicie 
teŜ zjeść z nami obiad. W piecyku mam zapiekankę. 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

49

 

Wystarczy  dla  wszystkich.  Dla  dzieci  dorobię  trochę 
makaronu  z  jabłkami.  Lubicie  kluski  z  jabłkami, 
dzieciaki?

 

Dzieci przytaknęły chórem, a Chloe uśmiechnęła się.

 

-

 

No, to załatwione. 

-

 

To  bardzo  miło  z  twojej  strony  -  powiedziała 

Emma,  czując  coraz  większą  sympatię  do  tej  młodej 
kobiety. 

-

 

Nonsens.  Lubię  gości.  Dzięki  nim  Ŝycie  jest 

ciekawsze. 

Pogawędziły jeszcze chwilę, a dzieci skończyły ciastka 

i  wybiegły  z  hałasem.  Obie  kobiety  sprzątnęły  razem 
kuchnię przywracając ją do pierwotnego stanu.

 

Potem przyszedł Ross z Edwardem Bennettem i jego 

widok  uprzytomnił  Emmie,  Ŝe  oto  stanęła  twarzą  w 
twarz  z  najprzystojniejszym  męŜczyzną,  jakiego  w 
Ŝ

yciu widziała. Chloe zachichotała widząc niedo-wierzanie na 

jej  twarzy.  Edward  zarumienił 

s

ię  j  z  uśmiechem 

wyciągnął rękę.

 

-  Dzień  dobry.  Bardzo  mi  przyjemnie,  Ernmo. 

Ross wszystko mi o tobie opowiedział.

 

Edward miał metr osiemdziesiąt wzrostu, włosy równie 

jasne, jak jego Ŝona i szczupłą, opaloną twarz gwiazdora 
filmowego. Błękitne oczy patrzyły spod gęstych, czarnych 
rzęs, a rysy twarzy były regularne i cudownie rzeźbione. 
Emma nie zdziwiłaby się wcale, gdyby okazał się próŜny 
jak dziewczyna, ale był to męŜczyzna nieśmiały i cichy, 
o ujmującym uśmiechu i łagodnym głosie.

 

Wzruszające było uczucie, z jakim patrzył na Chloe 

proponującą mu filiŜankę kawy.

 

-

 

Nie  mogę,  muszę  lecieć.  Pani  Fry  chce,  Ŝebym 

obejrzał  jej  pudla.  Myśli,  Ŝe  ma  zapalenie  płuć,  ale 
moja  diagnoza  to  lekki  katar.  To  zwierzę  jest  bardzo 
rozpieszczone. Szkoda, Ŝe nie miała dzieci. 

-

 

Komu szkoda? - W głosie Rossa pełno było 

background image

50

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

niechęci. - Pomyśl, jakie Ŝycie wiodłyby te nieszczęsne 
stworzenia.  Trzymałaby  je  zamknięte  jak  w  złotej 
klatce! Ta kobieta to idiotka.

 

-  Jest  pewnie  samotna  -  powiedziała  z  przejęciem 

Emma. - Kobiety muszą mieć kogoś do kochania.

 

-  CzyŜby? - Szare oczy spojrzały na nią z ironią. 
Edward pocałował Ŝonę i wyszedł.

 

-

 

Ja  teŜ  muszę  juŜ  iść  -  westchnął  Ross.  -  Mam 

jeszcze kilka wizyt. 

-

 

Jecie u nas obiad - poinformowała go Chloe. 

-  To juŜ postanowione.

 

-

 

Widzę,  Ŝe  zawiązałyście  juŜ  babski  spisek,  co? 

Dziękuję, Chloe. Jestem ci bardzo wdzięczny. - Uśmie-
chnął się  do  niej.  -  Edward  dał  mi  wolne  popołudnie. 
Obiecałem zabrać Emmę do Maiden Castle. 

-

 

Zaopiekuję  się  dziećmi,  gdy  tam  pojedziecie 

-  obiecała Chloe. - Nie musicie się śpieszyć. PokaŜ jej 
całą okolicę. - Uśmiechnęła się do Emmy.  - Jesteśmy 
dumni z tych stron. To najpiękniejsze widoki w Anglii.

 

-  Czemu nie? - Ross wzruszył ramionami. Wyszedł 

kuchennymi  drzwiami,  a  Emma  i  Chloe  poszły  do 
kliniki  obejrzeć  zwierzęta,  które  zatrzymano  na  noc. 
Niektóre  z  nich  spały,  inne  próbowały  zwrócić  na 
siebie  uwagę,  zwłaszcza  czarny  szczeniak  labrador, 
który  oparł  się  łapkami  o  klatkę.  Emma  pochyliła  się 
nad nim.

 

-

 

Ciekawe, co mu jest? Wygląda całkiem dobrze. 

Na starej poduszce leŜał kot, lekko dysząc. 
-

 

Niedawno miał operację.  Jeszcze widać szwy 

-  pokazała  jej  Chloe.  -  To  zadziwiające,  jak  szybko 
zwierzęta wracają do siebie. Jutro stąd wyjdzie, trochę 
osłabiony, ale w pełni sprawny. Ludzie znoszą wszystko 
znacznie cięŜej.

 

-  Ale zwierzęta bardziej mnie wzruszają - przyznała 

Emma. - Są takie bezbronne, takie oszołomione. Nie

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

51

 

rozumieją, skąd się wziął ból, ani co się z nimi dzieje. 
Nie  moŜna  do  nich  przemówić  i  uspokoić,  co  tak 
bardzo pomaga ludziom i koi ich ból. Gdyby zwierzęta 
mogły mówić!

 

-  Nie powiedziałabyś tego, jakbyś miała papugę

 

-  odparła  ponuro  Chloe.  Otworzyła  drzwi  i  od  razu 
doleciał je ochrypły głos:

 

-  Cześć, skarbie! Rozłup orzech, rozłup orzech... 
Emma roześmiała się. Ruchliwa czerwono-zielono-

 

biała  papuga  podskakiwała  bez  przerwy  na  pręcie  w 
rogu  pokoju,  a  jej  okrągłe  oczy  chytrze  im  się 
przyglądały.

 

-

 

Twoja? - spytała. 

-

 

NaleŜała do mojego wuja - skrzywiła się Chloe. 

-  Po  jego  śmierci  dostałam  Crackersa  w  spadku. 
Czułam,  Ŝe  powinnam  wziąć  tego  łajdaka,  ale  jest 
nieznośny.  To  zgroza,  jakie  on  zna  wyraŜenia. 
Oczywiście  chłopcy  go  uwielbiają.  A  ja  truchleję  na 
myśl,  Ŝe  któregoś  dnia  popiszą  się  przed  klientami 
powiedzonkami  tego  ptaszyska  i  skompromitują  mnie 
na wieki.

 

Podała  papudze  orzech.  Ta  przysunęła  się  bokiem, 

chwyciła go jedną łapą i zaczęła oglądać, mówiąc:

 

-  Ładny! Rozłup orzech, rozłup orzech...

 

Dzieci  zdąŜyły  jeszcze  zobaczyć,  jak  ptak  zajada 

orzech i oczarowane oglądały go ze wszystkich stron. 
Crackers  zaprezentował  swój  repertuar.  Emma  pojęła 
przyczynę  obaw  Chloe.  Gdy  język  zaczął  stawać  się 
barwniejszy,  zabrała  dzieci  i  kazała  im  bawić  się  na 
podwórku  z  Tommym  i  Todem.  Kiedy  wybierała  się 
na zakupy, Tracy poprosiła, by ją teŜ zabrała.

 

-  Skoro masz ochotę - zgodziła się Emma. 
Robin i Donna zajęli się zabawą w chowanego,

 

a  one  ruszyły  do  małego  centrum  handlowego.

 

background image

52

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Emmę zachwyciły pieczołowicie zachowane całe duŜe 
kwartały  starego  miasta.  KaŜdy,  kto  czytał  utwory 
Hardy'ego, musiał rozpoznawać ulice, budynki, nazwy. 
Z  przyjemnością  poszła  na  Corn  Hill  i  popatrzyła  na 
łukowate  okna  Antelope,  starego  zajazdu  dla  dyliŜan-
sów, który pojawił się w kilkunastu ksiąŜkach pod inną 
nazwą;  potem  powędrowała  do  kościoła  Świętego 
Piotra, innego słynnego symbolu miasta.

 

Tracy  bardziej  interesowały  sklepy.  Miała  trochę 

własnych pieniędzy i była tym niezwykle przejęta.

 

-  Chyba kupię ksiąŜkę - postanowiła.

 

Poszły  do  księgarni  i  Tracy  starannie  wybrała  tom 

opowiadań  dla  dzieci.  Emma  dołoŜyła  ksiąŜeczki  dla 
Donny i Robina.

 

-

 

Robin  lubi  ksiąŜki  o  samochodach  -  powiedziała 

Tracy z pogardą. 

-

 

Myślę,  Ŝe  „Opowieść  o  nieznośnym  króliku"  teŜ 

mu się spodoba - odpowiedziała łagodnie Emma. 

W drodze powrotnej wstąpiły na chwilę do muzeum, 

podziwiając  rekonstrukcję  gabinetu  Hardy'ego,  róŜne 
przykłady  dziewiętnastowiecznych  mebli,  rolnicze 
narzędzia i wystawę rzymskich pozostałości, wydoby-
tych  w  pobliŜu  miasta.  Tracy  zmęczyła  się  po  kilku-
nastu minutach i zaczęła wiercić się niespokojnie.

 

-  Idziemy? - spytała Emma. 
Tracy przytaknęła gorliwie.

 

U  Chloe  zastały  juŜ  Rossa  i  Edwarda  Bennetta, 

którzy  skończyli  wizyty  i  niecierpliwie  czekali  na 
posiłek.

 

-  Myjcie ręce i chodźcie na obiad! Chyba wszyscy 

na niego zapracowali.

 

Mięso było delikatne, a gęsty sos miał niezrównany 

smak.  Kluski  rozpływały  się  w  ustach  i  zostały 
natychmiast  zmiecione  przez  głodną  hordę.  Pomimo 
olbrzymiej michy kartofli z masłem i następnej, z młodą

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

53

 

duszoną  marchewką  i  brukselką,  jedzenia  ledwie 
wystarczyło. Wszyscy mieli jeszcze ochotę na naleśniki 
z jabłkami.

 

-  Mniam, mniam... - Robin westchnął w ekstazie.

 

-  Podobasz  mi  się,  ciociu  Chloe.  -  Jego  pełen 
namaszczonej powagi ton rozśmieszył wszystkich.

 

-

 

Dziękuję,  Robinie  -  odrzekła  konspiracyjnie 

Chloe.  -  Ty  mi  się  teŜ  podobasz.  Lubię  chłopców, 
którzy mają zdrowy apetyt. 

-

 

Czy  mnie teŜ  masz  na  myśli?  -  wtrącił  niewinnie 

Ross. 

-

 

No  nie,  zachowujesz  się  jak  prosię  -  rzekła  z 

wyrzutem  widząc,  jak  wręcz  wylizuje  talerz.  -  Za  to 
wstrętne zachowanie masz nam teraz zrobić kawę! 

-

 

Nie mam ochoty się ruszać po takim jedzeniu 

-  zaprotestował.  -  W  dodatku  nie  wiem,  skąd 
wezmę  energię  na  wlezienie  na  Maiden  Castle  po 
południu.

 

-

 

Maiden Castle? - Edward przerwał swoją milczącą 

kontemplację pustego juŜ talerza. - Będziesz w tamtych 
stronach?  Mógłbyś  przy  okazji  obejrzeć  konia  Joe 
Winga? Znowu kuleje. 

-

 

Spodziewałem  się  tego.  Chwile  przyjemności 

nigdy  nie  trwają  długo  -  jęknął  Ross.  -  Dobrze, 
załatwię to. 

Po kawie dzieci znikły gdzieś razem, a Ross i Emma 

ruszyli  wolno,  oglądając  okolicę.  Minęli  ciemny, 
posępny  Maumbury  Ring.  Wywarł  na  Emmie  nie-
przyjemne wraŜenie.

 

-

 

Co to takiego? - zapytała. 

-

 

Nie  jestem  całkiem  pewny,  ale  słyszałem,  Ŝe  to 

pozostałość  kamiennego  kręgu  z  epoki  kamienia. 
Rzymianie  wykorzystali  go  na  teatr,  w  zboczach 
wyŜłobili ławy dla widzów. Łatwo im poszło, ta trawa 
kryje kredową skałę. 

background image

54

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Zobaczyli  wyraźnie  rysujące  się  na  tle  nieba  im-

ponujące ruiny Maiden Castle.

 

-

 

Pomyśl  tylko  -  rzekła  Emma  w  zamyśleniu  -  jak 

wysoko musiały się pierwotnie wznosić te mury. Przez 
dwa  tysiące  lat  warunki  atmosferyczne  bardzo  je 
przecieŜ zniszczyły. 

-

 

Rzeczywiście. - Ross  zdawał się być zaskoczony 

tym  odkryciem  i  spojrzał  na  nią  z  nagłym  zaintereso-
waniem.  -  Jakoś  nigdy  dotąd  nie  przyszło  mi  to  do 
głowy. 

Dojechali  wiejską  zakurzoną  drogą  do  prowi-

zorycznego  parkingu.  Odtąd  zaczynała  się  trasa  do 
Castle. Kilku odwaŜnych turystów wspinało się nią na 
wały.

 

Trasa  prowadziła  ostro  pod  górę,  ale  przyjemny 

wiaterek  ułatwiał  wspinaczkę.  Z  wałów  mieli  piękny, 
rozległy widok na okolicę.

 

-

 

Jak tu wspaniale - zachwyciła się Emma. - Ma się 

takie głębokie poczucie związku z przeszłą historią. 

-

 

Tak,  to  nawiedzone  miejsce,  pomimo  swego 

piękna - dodał Ross. 

-

 

Nie chciałabym spędzić tu nocy - wstrząsnęła się 

Emma. - Prześladowałyby mnie głosy duchów. 

-

 

To  tylko  wiatr,  moja  panno  -  uśmiechnął  się 

pobłaŜliwie Ross. - Słowa nawiedzony uŜyłem w prze-
nośni. Myślałem o tym, Ŝe przypominają się tu chwile, 
o których chcielibyśmy zapomnieć... dawne nieszczęś-
cia, zapomniane tragedie. 

Emma uparcie trwała przy swoim.

 

-

 

Tak  czy  siak,  nocą  nie  zaciągnąłbyś  mnie  tu 

końmi. Nie ma tu budowli, ale atmosfera jest znacznie 
bardziej mroczna niŜ w starych zamczyskach. 

-

 

Ach,  wy  kobiety  ubóstwiacie  miłosne  tragedie  - 

Ŝ

artował z niej  Ross,  spoglądając na zegarek. 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

55

 

- Przykro mi, ale musimy się pospieszyć. Mam jeszcze 
obejrzeć konia Joe Winga. Po wizycie na farmie wrócili 
do Dorchester po dzieci.

 

-

 

Zostańcie  na  herbacie  -  zapraszała  serdecznie 

Chloe. 

-

 

Dziękuję  za  zaproszenie,  ale  Edie  juŜ  na  nas 

czeka - odmówiła Emma. - Jestem ci bardzo wdzięczna 
za wszystko, co zrobiłaś. To był wspaniały dzień. 

-

 

Przyjedźcie  znowu  jak  najszybciej  -  nalegała 

Chloe przed odjazdem. 

Kiedy  zbliŜali  się  do  wsi,  minęli  park  ogrodzony 

wysokim  płotem,  który  zwrócił  uwagę  Emmy.  Przez 
otwartą  Ŝelazną  bramę  dostrzegła  piękne  trawniki, 
dęby  i  bukową  aleję.  JuŜ  miała  zapytać  Rossa,  gdy 
ujrzała wśród drzew dom i od razu rozpoznała Queen's 
Daumaury,  w  całej  swej  krasie,  oświetlony  zachodzą-
cym słońcem.

 

ZbliŜając się do wąskiego zakrętu, tuŜ za mostkiem, 

musieli  zwolnić,  by  przepuścić  nadjeŜdŜający  z  na-
przeciwka  samochód,  zmierzający  niechybnie  do 
Queen's  Daumaury.  Była  to  wspaniała,  lśniąca  limu-
zyna.  Za  kierownicą  siedział  szofer,  z  tyłu  starszy 
męŜczyzna,  a  obok  niego  widniała  znajoma  blond 
główka.

 

Amanda  wychyliła  się  i  pomachała  Rossowi,  który 

kiwnął  uprzejmie  głową.  Starszy  pan  rzucił  obojętne 
spojrzenie  i  odwrócił  wzrok.  To  musi  być  ten  tajem-
niczy  Leon  Daumaury,  pomyślała  Emma.  Jak  na 
wieści o jego bogactwie i potędze wydawał się boleśnie 
schorowany i stary.

 

-

 

Kto  to  był?  -  zapytał  zaciekawiony  Robin  z 

drŜeniem w głosie. 

-

 

To  dziadek,  głuptasie  -  odpowiedziała  obojętnie 

Tracy. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

 

Emma,  zupełnie  zaskoczona,  spojrzała  na  Rossa  z 

pełnym  niedowierzania  pytaniem  w  oczach,  ale  ten 
wpatrywał  się  spokojnie  w  drogę  i  wydawało  się,  Ŝe 
nic do niego nie dotarło.

 

PoniewaŜ  w  tym  momencie  ich  samochód  przy-

spieszył znacznie, nie zdąŜyła zapytać, co Tracy miała 
na  myśli.  Robin  zaczął  mowę,  której  Emma  nie 
dosłyszała, po czym jego głos zagłuszył pełen przejęcia 
okrzyk Donny:

 

-  PatrzcieŜ

 

Swój malutki paluszek wycelowała w niebo. Spojrzeli 

w górę i w pełnym kontemplacji milczeniu podziwiali 
sowę  płomykówkę,  która  oderwała  się  od  szczytowej 
ś

ciany  starej  stodoły.  Zapadał  zmierzch,  poszarzałe 

niebo ozdabiały róŜowe pasma, głosy ptaków brzmiały 
coraz senniej.

 

-

 

Huu, huu - zahuczała Donna. 

-

 

Sowy  jedzą  myszy  i  zostawiają  tylko  nóŜki  i 

ogonki - oświadczył z powagą Robin. 

-

 

Prawda - potwierdził Ross. - Sowy zwijają w kulki 

wszystkie resztki, których nie zjadły i zostawiają je. 

-

 

Bardzo dobry zwyczaj - zainteresował się Robin. 

 

-

 

TeŜ bym tak chciał. - Tu spojrzał z ukosa na Tracy. 

-

 

Gdyby kazali mi jeść kleistą owsiankę... 

Tracy stanęła w pąsach, patrząc na niego z wściek-

łością.

 

-

 

Nie zaczynaj znowu! 

-

 

DojeŜdŜamy do domu - zawołała Emma po- 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

57

 

spiesznie.  -  Ciekawe,  co  Edie  zrobiła  na  kolację? 
Wspominała  coś  o  kartoflach  pieczonych  w  mundur-
kach.

 

-

 

Mniam, mniam... - zamlaskał Robin z zachwytem, 

przymykając oczy. 

-

 

I zupie pomidorowej - uzupełniła Tracy. 

-

 

Supa... - przytaknęła Donna. - Dla mnie. 

-

 

Dla nas wszystkich, głuptasie - z naganą w głosie 

rzekła Tracy. 

-  Właśnie, Ŝe dla mnie - upierała się Donna. 
Samochód skręcił na drogę do  Rook  Cottage.

 

Dzieci  przestały  się  sprzeczać  i  zaczęły  w  skupieniu 
wypatrywać  domu.  Bystre  oczka  Robina  pierwsze 
dostrzegły oświetlone okna.

 

-  Jesteśmy w domu, jesteśmy w domu! - wydzierała 

się  Tracy  tańcząc  na  ścieŜce,  a  pozostała  dwójka 
usiłowała dotrzymać jej kroku.

 

W drzwiach pojawiła się rozpromieniona Edie.

 

-  Jesteście, moje kochaniutkie. Chodźcie, chodźcie, 

kolacja juŜ czeka.

 

Emma  zabrała  dzieci  do  łazienki,  Ŝeby  się  umyły  

uczesały,  a  kiedy  wróciły  do  kuchni,  Edie  właśnie 
nalewała gorącą zupę pomidorową.

 

-  Ogień  w  kominku  właśnie  rozgorzał  -  oznajmiła 

Edie.  -  MoŜe  zjecie  przy  nim  kolację?  Stół  juŜ 
przesunęłam.

 

Zasiedli  przy  stole  w  miłym  cieple  płonących  w 

kominku szczap. Deszcz zacinał w okna, wiatr hulał w 
gałęziach  drzew.  Świat  na  zewnątrz  wydawał  się 
groźny 

nieprzychylny. 

Tu, 

wewnątrz, 

było 

bezpiecznie, ciepło, przytulnie.

 

Ross  zszedł  kilka  minut  później,  świeŜo  umyty  i 

uczesany,  w  czerwonym  swetrze, jasnych  spodniach i 
zastał  ich  tak  przy  kolacji,  pełnych  radosnego 
zadowolenia. Stanął w drzwiach, przypatrując się im.

 

background image

58

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Dzieci jadły zupę, spoglądając raz po raz to na wielki 
półmisek  jajek  z  boczkiem  pośrodku  stołu,  to  na 
migotające  płomienie  szczap.  Twarz  Emmy,  takŜe 
ś

wieŜo  umyta  i  bez  makijaŜu,  była  delikatnie  zaróŜo-

wiona i promienna jak twarzyczki dzieci. Jej brązowe 
oczy spoglądały marząco.

 

Uniosła wzrok na widok zbliŜającego się Rossa. Jej 

twarz mimowolnie rozjaśnił uśmiech, ale nie otrzymała 
uśmiechu  w  odpowiedzi.  Przeciwnie,  jego  dziwnie 
spięta  twarz  ściągnęła  się  jeszcze  bardziej,  a  brwi 
zmarszczyły.

 

Coś  nie  tak?  -  spytała  w  duchu  samą  siebie. 

Dlaczego  wygląda  na  takiego  wściekłego?  Co  się 
niogło stać?

 

-  Siadaj  i  jedz  zupę,  póki  nie  wystygła  -  zaprosiła 

go uprzejmie.

 

Usiadł  i  wziął  łyŜkę.  Uśmiechnął  się  do  Tracy, 

biorąc chleb, który mu podała.

 

-  Edie go upiekła - oświadczyła Tracy.

 

Ugryzł kęs i głośno wyraził swoje uznanie dla jego 

smaku  i  zapachu,  czym  niezwykle  usatysfakcjonował 
dzieci. Edie niewątpliwie stała się juŜ ich ulubienicą.

 

Po objedzeniu się pieczonymi kartoflami z masłem, 

zapiekanką  z  jajek,  boczku  i  sera,  naleśnikami  z 
bananami i kruchymi ciasteczkami, Emma zabrała całą 
trójkę  do  łóŜek.  Edie  wyprosiła  zaszczyt  asystowania 
przy kąpieli i opowiedzenia bajki na dobranoc.

 

-  Ale  niestlasnej  -  szepnęła  zaniepokojona  Donna. 

Edie zapewniła ją uroczyście, Ŝe na pewno niestrasznej.

 

Emma  zeszła  do  kuchni.  Ross  zajęty  był  właśnie 

sprzątaniem ze stołu. Bez słowa zaczęła mu pomagać, 
potem razem pomyli naczynia. Zasiedli przy kominku. 
Emma  starannie  cerowała  sweterek  Robina.  Ross 
zagłębił  się  w  swoich  papierach,  wypełniając  je  ze 
zmarszczonym w skupieniu czołem.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

59

 

Edie, po przyjściu, pochowała z powrotem talerze i 

garnki,  odwracając  wstydliwie  głowę,  gdy  Rossowi 
zdarzyło  się  na  nią  spojrzeć.Potem  szepnęła,  Ŝe  idzie 
do  łóŜka  i  zniknęła,  zanim  zdołali  odpowiedzieć 
dobranoc.

 

-  Ciekaw  jestem,  czy  kiedykolwiek  przywyknie  do 

mnie  -  odezwał  się  Ross  z  wyrazem  rozbawienia 
w oczach.

 

Wtem zadzwonił telefon. Zanim Ross podniósł się z 

krzesła,  Emma  podniosła  machinalnie  słuchawkę. 
Natychmiast  rozpoznała  ten  głos  i  zjeŜyła  się  cała 
słysząc wyniosłe: „Chcę mówić z Rossem".

 

Bez  słowa  oddała  słuchawkę  Rossowi,  który  rzucił 

jej badawcze spojrzenie, i wyszła z pokoju. Odnalazła 
spodenki Donny i obejrzała dziurę na kolanie. Wycięła 
dwie  okrągłe  łatki  ze  swoich  starych,  zniszczonych 
spodni  i  usiadła  w  kuchni,  aby  je  przyszyć.  Spodenki 
Donny  były  róŜowe,  dŜinsy  Emmy  niebieskie,  ale  w 
rezultacie kolory świetnie pasowały.

 

Usłyszała, jak Ross pobiegł na górę, po czym zbiegł 

w  pośpiechu.  Pojawił  się  w  drzwiach,  kończąc 
nakładać wypchaną marynarkę z tweedu i prochowiec.

 

-  Muszę wyjść - oznajmił zwięźle.

 

Emma kiwnęła głową potakująco, bez słowa komen-

tarza.  Jego  twarz  znowu  miała  ten  niemiły,  ironiczny 
grymas.  Czuła  na  sobie  jego  potępiający  wzrok  i 
zachodziła w głowę, czym mu się tym razem naraziła. I 
co  za  nie  cierpiącą  zwłoki  wiadomość  przekazała  mu 
Amanda?  Czy  zdarzył  się  jakiś  nagły  wypadek  i 
potrzebowała  go  jako  weterynarza?  A  moŜe  raczej 
jako męŜczyzny?

 

W  pół  godziny  później,  po  uprzątnięciu  i  zabez-

pieczeniu kominka, sama udała się do sypialni. Dzieci 
spały spokojnie.   Edie wysunęła głowę ze  swego

 

background image

60

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

pokoiku,  jeszcze  raz  szepnęła  dobranoc  i  zniknęła. 
Emma  wzięła  długą,  gorącą  kąpiel  i  poszła  do  łóŜka. 
Ale  nie  mogła  zasnąć,  wstała  więc  i  zabrała  się  do 
wstępnych szkiców kilku ilustracji, głównie z pamięci 
wspomaganej kilkoma pocztówkami, kupionymi w Do-
rchester.  Postanowiła,  Ŝe  następnym  razem  zrobi  w 
mieście kilka dokładnych szkiców z natury.

 

Po godzinie pracy udało się jej wreszcie zasnąć, ale 

w trzy godziny później obudził ją Ross. Potknął się na 
schodach  i  zaklął  cicho.  Chyba  nie  jest  pijany, 
pomyślała.  Spojrzała  na  zegarek  przy  łóŜku,  szeroko 
ziewając.  Druga  w  nocy?  GdzieŜ  on  się,  u  licha, 
podziewał  do  tej  pory?  Amanda  Craig  musi  mieć 
ogromną siłę przekonywania.

 

Nic mi do tego, powiedziała sobie stanowczo Emma, 

opadając  z  powrotem  na  poduszkę.  MoŜe  sobie 
włóczyć  się  przez  całą  noc!  Ostatecznie  to  on  będzie 
niewyspany, a nie ja.

 

Jednak  następnego  ranka  dała  upust  swoim  uczu-

ciom. Najpierw zabrała dzieci na długi spacer po lesie, 
gdzie nazbierali jeŜyn na ciasto z jeŜynami i jabłkami. 
Edie  poszła  na  całe  przedpołudnie  pomagać  siostrze. 
Ross  pracował  w  terenie,  ale  niespodziewanie  wpadł 
po drodze do domu na lunch.

 

Emma,  przygotowująca  właśnie  jagnięce  kotlety  w 

sosie  miętowym,  aŜ  jęknęła  ze  zgrozy,  widząc  go  w 
drzwiach.

 

-

 

Dlaczego słowem nie wspomniałeś, Ŝe wpadniesz 

na  lunch?  Przygotowałam  kotlety  tylko  dla  nas 
czworga.  Czy  wystarczą  ci  kiełbaski?  -  zapytała, 
przeszukując rozpaczliwie spiŜarnię. 

-

 

Mogę  iść  na  lunch  do  Dorchester  -  warknął, 

obracając się na pięcie. 

-

 

Nie  wygłupiaj  się  -  ucięła.  -  Jak  juŜ  tu  jesteś, 

zjesz z nami bez gadania, ale bądź uprzejmy uprzedzać 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

61

 

mnie  w  przyszłości.  Nie  znoszę  być  zaskakiwana  z 
pustą spiŜarnią.

 

Gdy dzieci jadły kotlety, usmaŜyła mu raz dwa kilka 

kiełbasek,  do  tego  było  puree  z  ziemniaków  i 
marchewka  z  groszkiem.  Ciasto  prosto  z  pieca 
wzbudziło  okrzyki  zachwytu.  Ross  z  zadowoleniem 
wziął ogromny kawał.

 

-  Uwielbiam leśne owoce - oznajmił. - To zbrodnia 

pozwolić  marnować  się  takiej  ilości  darów  natury. 
Pewnego ranka zabiorę was, dzieci, na grzyby i nauczę 
odróŜniać, które są jadalne, a które trujące.

 

Potem dzieci pobiegły bawić się w ogrodzie, a Emma 

wzięła  się  do  zmywania.  Ross  tkwił  w  drzwiach, 
przyglądając się jej i ziewając.

 

-

 

Jestem zmęczony. 

-

 

Nic dziwnego - stwierdziła z ironią. 

-

 

O co ci chodzi? - uniósł pytająco brwi. 

-

 

Jak   się   przesiaduje   nocami   u  dziewczyny... 

-  Emma  nie  zdołała  powstrzymać  języka.  O  mój 
BoŜe,  pomyślała,  ten  mój  niewyparzony  jęzor!  Czy 
nigdy go nie okiełznam?

 

-

 

Skąd ci to przyszło do głowy? - zapytał uprzejmie 

po chwili milczenia. - Spałaś juŜ, kiedy wróciłem. 

-

 

Jak  spadasz  ze  schodów,  to  musisz  się  liczyć  z 

tym, Ŝe obudzisz innych - rzuciła sucho. 

-

 

Słuchaj no, panno Leigh - rzekł cicho i dobitnie. 

-  Jesteś  tu  po  to,  Ŝeby  pilnować  dzieci,  a  nie  mnie 
przez  calutką  dobę.  O  której  wychodzę  i  o  której 
wracam,  to  tylko  moja  sprawa,  nikt  nie  ma  prawa  do 
tego się wtrącać. Zrozumiano?

 

-

 

Dokładnie - odparła, cała w pąsach. 

-

 

To  świetnie  -  odwrócił  się  i  szybko  wyszedł. 

Emma usłyszała, jak odjeŜdŜa i automatycznie wytarła 
ręce  w  fartuch.  Miała  ochotę  zawyć.  Sprawił,  Ŝe 
poczuła się jak wścibska jędza, a najgorsze było to, Ŝe 

background image

62

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

W  zasadzie  miał  rację.  Nie  miała  Ŝadnego  prawa 
komentować  jego  postępowania.  Po  co  w  ogóle 
otworzyła usta? Czy nigdy nie nauczy się być dyskretna 
i trzymać język za zębami?

 

Po  południu  wyruszyła  na  herbatkę  do  pani  Pat. 

B^die nieśmiało, ale  nieustępliwie przypominała o  za-
proszeniu.  Dzieci,  wystrojone  odświętnie,  biegły 
przodem  w  podskokach,  a  Emma  z  Edie  kroczyły  za 
nimi z wolna.

 

Kiedy  dochodziły  do  zajazdu,  minęła  ich  znajoma 

lśniąca  limuzyna  Leona  Daumaury.  Dzieci  gapiły  się 
na  nią  z  otwartymi  buziami.  Edie  wytrąciło  to  z 
równowagi  i  przeraŜona  dyszała  z  otwartymi  ustami 
jak  ryba  wyrzucona  z  wody.  Emma  zachmurzona, 
zastanawiała  się,  co  robić,  poniewaŜ  samochód 
zwolnił,  a  w  końcu  zatrzymał  się.  W  środku  siedział 
stary  męŜczyzna  i  przypatrywał  się  dzieciom, 
zaciskając  obie  dłonie  na  złotej  gałce  mahoniowej 
laski.

 

Emma przyłączyła się do dzieci i połoŜyła opiekuń-

czo  rękę  na  ramieniu  Tracy.  Wyczuwała,  Ŝe  z  całej 
trójki  właśnie  ona  najbardziej  przeŜywa  to  spotkanie, 
przypomniała sobie ton głosu Tracy po spotkaniu tego 
starego 

męŜczyzny 

poprzedniego 

dnia. 

Emma 

przygotowała  się  na  najgorsze.  CzyŜby  naprawdę  był 
to  dziadek  dzieci?  To  tłumaczyłoby  zainteresowanie 
Amandy  Rossem.  Przypuśćmy,  Ŝe  ten  nieobecny 
archeolog,  ojciec  dzieciaków,  jest  synem  Leona 
Daumaury. Ale Judith powiedziała, Ŝe nikt z najbliŜszej 
rodziny jej męŜa nie Ŝyje. Kłamała rozmyślnie, czy po 
prostu wymazała ten fakt z pamięci? Ale jeŜeli jej mąŜ 
nazywał się Daumaury, dlaczego, u licha, przedstawiła 
się jako pani Hart? Zaraz, zaraz, chyba nie jest to takie 
trudne  do  wytłumaczenia?  To  jasne,  Ŝe  musiała  tu 
mieć  miejsce jakaś  potęŜna  rodzinna  kłótnia.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

63

 

Najprawdopodobniej  mąŜ  Judith  zmienił  nazwisko^ 
Ŝ

eby całkiem przeciąć rodzinne więzy i Emma przypusz-

czała, Ŝe wie, o co poszło.

 

Człowiek  tak  bogaty,  jak  Leon  Daumaury,  mógł 

bezwzględnie  potępić  syna  za  małŜeństwo,  którego 
zupełnie  nie aprobował.  Emma  domyślała  się,  widząc 
wyniosłą,  lodowatą  pychę  na  twarzy  starego  męŜ-
czyzny,  Ŝe  był  to  człowiek,  który  bez  wahania 
odtrąciłby  syna  zamierzającego  poślubić  kogoś  tak 
zwyczajnego i bezpretensjonalnego jak Judith.

 

Tracy wpatrywała się płonącymi oczami w starca z 

wyrazem zaciętego uporu na swej małej twarzyczce.

 

I nagle Emma ujrzała, w przebłysku jasnowidzenia, 

zadziwiające podobieństwo między nimi - coś w kształ-
cie  oczu,  nieustępliwym  zarysie  szczęki,  linii  nosa  i 
ust.  Coś  nieokreślonego,  niemniej  wyraźnie  do-
strzegalnego.

 

W  głębi  serca  poczuła  ogromną  ochotę  wybuchnąć 

głośnym  śmiechem.  To  było  niezwykle  zabawne, 
obserwować  to  dziecko  i  starca  stojących  naprzeciw 
siebie  z  jednakowym  wyzwaniem  w  oczach.  Między 
nimi  było  ponad  sześćdziesiąt  lat  róŜnicy,  ale  za-
chowywali się tak samo.

 

Robin,  przekrzywiając  głowę,  zapytał  spokojnie 

rzeczowym tonem dorosłej osoby:

 

-  Czy to naprawdę jest mój dziadek, Emmo? 
Starszy pan, jakby przestraszony czy rozgniewany,

 

pochylił  się  do  przodu  i  bez  słowa  dotknął  laską 
ramienia  szofera.  Samochód  ruszył,  a  starszy  pan 
nawet się nie obejrzał.

 

Emma  spojrzała  najpierw  na  Robina,  potem  na 

Tracy.

 

-  O to musisz zapytać wujka Rossa, Robinie.

 

-  Wujek Ross nigdy o tym nie mówi. - Głos Tracy 

był bez wyrazu.

 

background image

64

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-

 

Dlaczego nie? - dopytywał się Robin. 

-

 

Dlatego, Ŝe nie - odparła Tracy niezbyt pewnie. 

Pani Pat wybiegła im na spotkanie z tak idealnie 

obojętnym  wyrazem  twarzy,  Ŝe  Emma  natychmiast 
pojęła,  iŜ  musiała  dokładnie  obserwować  to  dziwne 
spotkanie z ukrycia.

 

-

 

No, juŜ jesteście - zawołała radośnie. - Wchodźcie, 

wchodźcie,  musicie  spróbować  mojej  babki  marmur-
kowej.  Zrobiłam  babkę  marmurkową  specjalnie  dla 
moich małych gości. 

-

 

Babkę  marmurkową?  -  powtórzył  Robin.  -  A  co 

to takiego? 

-

 

Na  pewno  będzie  ci  smakować  -  zapewniła  pani 

Pat, biorąc go za rękę i mrugając do Emmy. - Jest we 
wszystkich kolorach tęczy. 

Nie  było  w  tym  przesady.  Ciasto,  stojące  na  stole, 

było pokryte róŜowym lukrem nakrapianym czekoladą. 
Po przekrojeniu ukazało się mnóstwo kolorów. Dzieci 
były zachwycone, łakomie spoglądając na ciasto.

 

Później,  kiedy  bawiły  się  na  podwórku,  a  pani  Pat 

dolewała  herbaty,  Emma  miała  ochotę  wypytać  ją 
dokładnie o stosunki rodzinne łączące dzieci z Leonem 
Daumaury. Poznała jednak tutejszych mieszkańców na 
tyle,  Ŝe  zdawała  sobie  sprawę,  iŜ  kaŜde  bardziej 
dociekliwe  pytanie  napotka  na  mur  milczenia.  Będą 
mieli  za  złe  jej  ciekawość  i  nie  zrobią  nic,  by  ją 
zaspokoić.  Gdyby  Judith  i  Ross  uznali  za  stosowne 
wtajemniczyć  ją  w  ich  związki  z  Leonem  Daumaury, 
powiedzieliby  to  sami.  Zresztą  Ross  miał  wczoraj 
znakomitą  okazję,  by  jej  to  wyjaśnić.  A  to,  Ŝe  jej  nie 
wykorzystał,  mówiło  samo  za  siebie.  To  jasne,  Ŝe 
chciał,  aby  nie  była  w  to  wciągnięta.  Dotyczyło  to 
tylko  rodziny,  a  ona  do  niej  nie  naleŜała.  Potrafiła 
zaakceptować takie rozumowanie.

 

Edie pierwsza spostrzegła nieobecność Donny. Do

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

65

 

Emmy  doszły  jakieś  krzyki,  wyjrzała  i  zobaczyła 
dwójkę dzieci i Edie wyraźnie zaniepokojonych. Tylko 
dwójka? Natychmiast wybiegła i usłyszała ich wołanie:

 

-

 

Donna... Donna, gdzie jesteś? 

-

 

Bawiliśmy się w chowanego... - wyrzuciła z siebie 

Tracy, gdy Emma do nich dobiegła. - Donna schowała 
się i nie moŜemy jej teraz znaleźć! 

Edie była półprzytomna z przeraŜenia.

 

-

 

Nie powinnam była im pozwolić... Nie powinnam 

była  spuszczać  jej  z  oka,  taką  małą  myszkę.  -  Ze 
zdenerwowania nie mogła mówić. 

-

 

Na  pewno  nie  poszła  daleko  -  uspokajała  ją 

Emma. - Rozbiegnijmy się i wołajmy. 

MoŜe  Donna,  dumna  z  tego,  Ŝe  nie  mogą  jej 

znaleźć,  przyczaiła  się  w  swojej  kryjówce?  Była  taka 
malutka, Ŝe trudno byłoby ją dostrzec, gdyby siedziała 
bez ruchu.

 

Rozbiegli  się  nawołując.  Szukali  wszędzie:  wzdłuŜ 

dróŜki,  zaglądając  do  innych  domów,  nawet  prze-
trząsając  lasek,  chociaŜ  było  mało  prawdopodobne, 
Ŝ

eby  tam  doszła.  Edie  odchodziła  od  zmysłów,  nawet 

Tracy zaczęła się niepokoić. Emmie przyszło do głowy, 
Ŝ

e  właściwie  naleŜałoby  zawiadomić  Rossa  i  zor-

ganizować  systematyczne  poszukiwania,  bowiem 
wkrótce  zapadnie  zmierzch,  a  Donna  była  taką 
kruszyną.

 

I  nagle  ją  ujrzała.  Mała,  na  samym  środku  łąki, 

zapomniawszy o całym świecie, zbierała dmuchawce i 
dmuchała  z  zapałem,  przyglądając  się,  jak  lecą  w 
cztery  strony  świata.  Gaworzyła  radośnie  przy  tym 
zajęciu.

 

Co  za  ulga!  Emma  przymknęła  oczy,  szepcząc 

dziękczynną  modlitwę.  Gdy  je  otworzyła,  w  miejsce 
ulgi  pojawiło  się  przeraŜenie  -  dostrzegła  coś,  co  w 
pierwszej chwili uszło jej uwagi.

 

background image

66

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Po  przeciwnej  stronie  łąki,  tyłem  do  bawiącego  się 

dziecka,  stał  potęŜny  byk  i  z  pochylonym  łbem 
wpatrywał się w las.

 

Emma  przygryzła  wargi,  starając  się  zebrać  myśli. 

Nie  wolno  jej  było  zawołać  Donny,  krzyk  zwróciłby 
uwagę  zwierzęcia.  Musi  sama  dotrzeć  do  Donny  bez 
zwracania  uwagi  byka.  Ruszyła  w  stronę  bramy 
zastanawiając  się,  jak  dziecko  dostało  się  na  łąkę. 
Przecisnęło się pod ogrodzeniem czy wspięło się na nie?

 

OstroŜnie  pokonała  bramę  i  wolno  zbliŜyła  się  do 

dziewczynki. Była tuŜ koło niej, gdy mała ją spostrzegła. 
JuŜ,  juŜ  miała  wydać  okrzyk  powitalny,  gdy  Emma, 
potrząsając głową przecząco i podnosząc palec do ust, 
powstrzymała ją od tego. Twarzyczka Donny rozjaśniła 
się w uśmiechu, była przekonana, Ŝe to dalszy ciąg gry 
w  chowanego.  Emma  wzięta  ją  na  ręce  i  z  wieJką 
ostroŜnością ruszyła z powrotem w stronę ogrodzenia.

 

Złośliwość losu dopadła je, gdy miały jeszcze spory 

kawał  do  bezpiecznej  strefy.  Przeleciały  nad  nimi 
dwie wrony, kracząc zawzięcie. Donna roześmiała się 
głośno.

 

Emma  obejrzała  się  i  ze  zgrozą  ujrzała,  Ŝe  byk  się 

obrócił. Jego małe, czerwone oczka zapłonęły wściek-
łością  na  ich  widok,  z  nozdrzy  buchnęła  para,  a  łeb 
pochylił się ku ziemi.

 

Nie  czekając  dłuŜej,  rzuciła  się  do  ucieczki,  krępo-

wana cięŜarem Donny. Ta, nieświadoma niebezpieczeń-
stwa,  zaśmiewała  się  radośnie.  PrzeraŜenie  dodało 
Emmie sił. Biegła tak szybko, jak jeszcze nigdy w Ŝyciu, 
tuląc  do  siebie  dziecko  z  całej  mocy.  Za  nią  pędził 
byk,  wkrótce  będzie  deptał  jej  po  piętach.  CzyŜby  to 
jej  oddech  dobywał  się  z  niej  z  takim  wysiłkiem  i 
głośnym świstem?

 

Donna  takŜe  wyczuła  juŜ  niebezpieczeństwo.  Jej 

małe ciałko przylgnęło z całych sił, rączki objęły mocno.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

67

 

-  W  porządku,  kochanie  -  poklepała  ją  Emma 

uspokajająco, chociaŜ sama wcale nie miała pewności, 
Ŝ

e  uda  się  im  dotrzeć  do  ogrodzenia  na  czas.  -  Nie 

ma się czego bać.

 

I  nagle  wyrosła  przed  nimi  brama.  Rzuciła  się  do 

niej,  myśląc  tylko,  jak  wsadzić  Donnę  na  bezpieczną 
wysokość.

 

Nie  pamiętała,  co  się  stało  potem.  Wiedziała  tylko 

tyle, Ŝe najpierw znajdowała się po złej stronie bramy, 
z  wściekłym  bykiem  za  plecami,  za  chwilę  lądowała 
juŜ  po  drugiej  stronie,  amortyzując  rękami  upadek,  a 
byk, w bezsilnej złości, szturmował przeszkodę.

 

Z trudem łapiąc oddech obmacała Donnę.

 

-  Nic ci się nie stało, skarbie?

 

-  Emma jest cała bludna! - zaśmiewała się mała. 
Nagle obok nich z piskiem zahamował samochód.

 

Oszołomiona  Emma  zobaczyła  wyskakującego  Rossa, 
który dopadł jej ze zbielałą twarzą. Przyklęknął i wodził 
oczami  od  dziecka  do  dziewczyny,  potem  do  byka, 
wściekle  walącego  kopytami  w  ziemię  po  drugiej 
stronie bramy.

 

-  Mój BoŜe, co się stało?

 

-

 

Lepiej nie pytaj... - Emma próbowała się uśmiech-

nąć. Jak przez mgłę czuła, Ŝe po ręce cieknie jej krew. 
Zastanawiała się leniwie, skąd się wzięła. 

-

 

Skaleczyłaś  się  w  rękę.  -  Ujął  ją  za  ramię, 

szukając rany. 

-

 

To  tylko  zadrapanie  -  odparła  lekcewaŜąco, 

jednak z pewnym zdziwieniem stwierdzając, Ŝe sprawia 
jej przyjemność widok pochylonej nad nią jego twarzy 
i oczu wpatrujących się w nią, tym razem bez wrogości. 

-

 

Ta  kłowa  nas  goniła  -  oznajmiła  niepewnie 

Donna. 

-  Naprawdę? To dopiero - stwierdził ponuro Ross. 
Emma spojrzała na niego i skrzywiła się.

 

background image

68

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-

 

To wszystko moja wina. Tak mi przykro. Powin-

nam była pilnować ich jak oka w głowie. 

-

 

Wiem,  jak  do  tego  doszło  -  wyjaśnił.  -  Pani  Pat 

zadzwoniła do mnie. Ruszyłem natychmiast. Nie ma w 
tym niczyjej winy - dzieci zawsze gdzieś łaŜą, nikt nie 
jest w stanie upilnować naraz całej trójki. 

-

 

Emma  jest  cała  bludna.  -  Donna  nie  omieszkała 

donieść  tego  godnego  ubolewania  faktu  Rossowi, 
który uosabiał dla niej męski ład i porządek. 

Emma roześmiała się mimowolnie.

 

-  Jestem niegrzeczna - przyznała beztrosko. 
Ross pomógł jej się podnieść.

 

-

 

Odwiozę was do domu. WyobraŜam sobie, jak cię 

bolą  nogi  po  takim  sprincie  przez  łąkę  z  Bonapartem 
za plecami. 

-

 

Ten byk naprawdę tak się nazywa? - zachichotała 

Emma  na  myśl,  jak  to  imię  znakomicie  pasuje  do 
zwierzęcia. 

-

 

Oczywiście, w skrócie Nappy. Aha, jest juŜ Tracy. 

Zaraz  wyślemy  ją  z  dobrymi  wieściami  do  pani  Pat  i 
Edie. Pewnie umierają z niepokoju. 

Tracy  zmierzyła  Donnę  twardym,  potępiającym 

spojrzeniem.

 

-

 

Gdzieś  ty  była?  Dostaniesz  lanie.  Wszyscy  szu-

kamy  ciebie  od  godziny,  Edie  płacze  jak  fontanna... 
Pani  Pat  powiedziała,  Ŝe  jak  fontanna  -  dodała 
sztywno, widząc spojrzenie Rossa. 

-

 

Pędź  z  powrotem  i  daj  znać,  Ŝe  znaleźliśmy 

Donnę całą i zdrową - pogonił ją. - Poproś Edie, Ŝeby 
Robina  i  ciebie  natychmiast  zaprowadziła  do  mojego 
domu.  JuŜ  najwyŜsza  pora  na  mycie  i  do  łóŜek. 
Mieliście dzisiaj znowu męczący dzień. 

-

 

Dlaczego Emma jest cała wymazana na czarno? - 

dopytywała się Tracy. - Wpadła do kałuŜy czy co? 

-

 

Tak. A teraz zmykaj - uciął Ross. 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

69

 

Tracy  pobiegła  w  końcu,  choć  niechętnie.  Ros» 

wsadził  Donnę  do  samochodu,  a  Emma  usiadła  obok 
niej, czując cały czas lekki smród.

 

-  Obawiam  się,  Ŝe  tę  woń  obory  wydzielasz  ty 

sama  -  zauwaŜył  taktownie  Ross,  widząc,  jak  dziew 
czyna z odrazą marszczy nos.

 

Przyjrzała  się  swojej  najlepszej,  czarno-czerwonej 

sukience w kratkę. Jęk grozy i Ŝalu wydarł się z jej ust, 
gdy  ujrzała,  jak  ją  wybrudziła  przy  upadku,  a  potem 
jęk obrzydzenia, gdy stwierdziła, w co upadła.

 

-  Chyba będę musiała zedrzeć z siebie skórę, Ŝeby 

się pozbyć tego zapachu - powiedziała z udręką.

 

-  Moje rajstopy są zupełnie na nic, a pantofle... lepiej 
nie mówić!

 

-  Nie  przejmuj  się  -  zachichotał  Ross.  -  Jeszcze 

jedno  doświadczenie  więcej,  a  poza  tym  moŜna 
powiedzieć,  Ŝe  przeszłaś  chrzest  bojowy.  -  Oczy 
mu błysnęły, gdy spostrzegł oburzenie na jej twarzy.

 

-  Wiesz, Ŝycie na wsi nie jest tak czyste i higieniczne 
jak  w  mieście.  Tu  nie  moŜna  odizolować  się  od 
natury.  Przypuszczam,  Ŝe  jedyną  niemiłą  wonią 
w  mieście  są  wyziewy  spalin.  Ja  osobiście  wolę 
jednak  zapach  obory  lub  stajni,  no,  ale  gusta  są 
róŜne.

 

-  A  Emma  biegła  i  biegła  -  wrąciła  się  nagle 

Donna,  pełna  podziwu.  -  A  potem  przeskoczyłyśmy 
blamę.

 

Ross  rzucił  Emmie  spojrzenie  w  lusterku  samo-

chodowym.

 

-

 

No,  no,  nasza  mała,  dzielna  bohaterka  -  wy-

mruczał. 

-

 

Och, przestań! - zarumieniła się. 

Po  dotarciu  do  domu  Ross  zajął  się  Donną,  która 

była stosunkowo czysta i nie miała Ŝadnych zadrapań. 
Emma instynktownie chroniła ją podczas przeskaki-

 

background image

70

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

wania  przez  bramę.  Teraz  poszła  szorować  się  do 
łazienki,  a  mała,  pod  opieką  Rossa,  chlapała  się  w 
miseczce pod kuchennym kranem.

 

Kiedy zeszła duŜo później, wyszorowana do białości, 

w dŜinsach i swetrze, niosła małą, starannie zawiniętą 
paczkę z brudnym ubraniem.

 

-  Muszę  to  natychmiast  uprać.  Im  szybciej,  tym 

lepiej.

 

Ross przyglądał się jej ze złośliwym rozbawieniem.

 

-

 

Miejska elegantka z ciebie! 

-

 

ZauwaŜyłam,  Ŝe  ty  teŜ  bardzo  dokładnie  myjesz 

się po zawodowych odwiedzinach w chlewach - odcięła 
się. 

-

 

Po  prostu  zdrowy  rozsądek.  -  Wzruszył  ramio-

nami. - Wymogi higieny. 

-

 

Nie  wmówisz  mi,  Ŝe  naprawdę  przepadasz  za 

wonią gnoju - upierała się niedowierzająco. 

-

 

Nie,  jeŜeli  ja  ją  wydzielam  -  roześmiał  się 

bezczelnie. 

-  Tego się spodziewałam - rzekła z tryumfem. 
Podszedł bliŜej i spojrzał jej w twarz, na czystą,

 

zdrową,  zaróŜowioną  skórę,  w  szeroko  otwarte 
brązowe, pełne ciepła oczy, na wydatne róŜowe usta i 
zaokrąglony podbródek.

 

-  Pachniesz  teraz  o  wiele  przyjemniej.  -  Wciągnął 

w nozdrza zapach soli kąpielowych i talku. - Jak cały 
ogród.

 

Emma  stała  bez  ruchu,  jakby  zahipnotyzowana 

spojrzeniem jego szarych oczu.

 

-  Dzięki - rzekła w końcu ochryple, z wysiłkiem. 
Jego twarz przybliŜyła się jeszcze bardziej, jakby

 

bezwiednie, ich oczy nie mogły się od siebie oderwać. 
Wtem dobiegł ich z podwórka głos Edie i kroki 
biegnącego Robina. Czar chwili prysnął. Odskoczyli 
od siebie, oboje

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

71

 

zmieszani.  Emma  zabrała  Donnę  spod  kranu,  a  Ross 
ruszył  na  spotkanie  przybyłych.  Wszystko  potoczyło 
się jak zwykle.

 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

 

-  Nie omówiliśmy jeszcze spraw pienięŜnych - zaczął 

Ross  następnego  dnia.  Razem  z  Emmą,  ramię  przy 
ramieniu, zgodnie przycinali róŜe. Edie zabrała dzieci 
na spacer do pani Pat.

 

Emma zmarszczyła brwi.

 

-

 

Sprawy  pienięŜne?  -  Od  razu  skojarzyła  je  z 

wypadkiem  samochodowym.  -  Wydaje  mi  się,  Ŝe 
Judith  powinna  skontaktować  się  z  moją  firmą 
ubezpieczeniową.  Dzięki  Bogu,  moje  ubezpieczenie 
pokrywa wszystko. 

-

 

Nie  chodzi  o  Judith,  tylko  o  ciebie,  głupolu  - 

uśmiechnął się. 

-

 

O mnie? - Nic nie rozumiała. - PrzecieŜ nic mi się 

nie stało! 

-

 

Pieniądze  za  opiekę  nad  dziećmi  -  tłumaczył 

cierpliwie.  -  Tygodniówka,  zapłata  -  jakkolwiek  to 
nazwać.  Ze  swoich  obowiązków  wywiązujesz  się 
znakomicie,  Judith  będzie  ci  bardzo  wdzięczna. 
Widziałem się z nią wczoraj i prosiła, Ŝebym to z tobą 
uzgodnił. Prosiła teŜ, Ŝebyś określiła sumę. 

-

 

AleŜ  ja  nie  chcę  Ŝadnych  pieniędzy  -  zaprotes-

towała zdumiona. 

-

 

Co za bzdura! Musisz dostać pieniądze. Dlaczego 

masz pracować za darmo? 

-

 

Z  dwóch  powodów  -  oznajmiła  spokojnie.  -  Po 

pierwsze,  czuję  się  odpowiedzialna  za  spowodowanie 
wypadku.  A  po  drugie, to ja  powinnam  wam  zapłacić 
za najwspanialsze wakacje w moim Ŝyciu. Mam za 

background image

CICHA

 

PRZYSTAŃ

 

73

 

darmo mieszkanie i jedzenie, mnóstwo wolnego czasu 
i  przyjemność  zajmowania  się  trójką  uroczych  dzieci. 
Od lat nie miałam tylu przyjemności naraz.

 

-

 

Wiesz, Ŝe jesteś zadziwiającą dziewczyną? - Przy-

glądał się jej jak naukowiec rzadkiemu okazowi owada 
pod  mikroskopem.  -  Czy  aby  na  pewno  jest  to  twoje 
ostatnie zdanie w tej sprawie? 

-

 

Oczywiście - zapewniła go. 

-

 

W porządku,  zostawmy  na  razie  ten  temat. 

-  Wzruszył  ramionami.  -  Judith  to  z  tobą  omówi, 
kiedy ją odwiedzisz.

 

-  A  zatem  juŜ  załatwione,  Ŝe  będę  mogła  zabrać 

dzieci w niedzielę do szpitala?

 

Były  małe  kłopoty  z  uzyskaniem  zgody  na  wizytę 

dzieci  w  szpitalu.  Ich  matkę  przeniesiono  juŜ  na  salę 
ogólną,  gdzie  odwiedziny  chorych  przez  dzieci  były 
zabronione.  Atmosfera  tych  sal  nie  była  d\a  nich 
wskazana.

 

-  Tylko na pięć minut, tak postanowiła pielęgniarka

 

-  oświadczył Ross. - UwaŜam, Ŝe zarówno Judith, jak 
i dzieci, potrzebują spotkania, więc wymusiłem zgodę.

 

-  W  głębi  swych  serduszek  dzieciaki  zamartwiają 

się  o  mamę  -  przyznała  Emma.  -  Mam  nadzieję,  Ŝe 
wizyta,  chociaŜby  króciutka,  uspokoi  je  trochę. 
Szczególnie  Donnę...  Jest  taka  mała,  trudno  jej 
zrozumieć, co się naprawdę dzieje.

 

Brama  za  ich  plecami  skrzypnęła.  Odwrócili  się. 

Ujrzeli  Amandę,  jak  zawsze  nieskazitelnie  elegancką, 
w kaszmirowym sweterku, szaroniebieskiej spódnicy i 
naszyjniku z pereł.

 

-  CóŜ  za  cudowny  poranek  -  zwróciła  się  do 

Rossa  z  jednym  ze  swych  olśniewających,  uroczych 
uśmiechów.

 

Emma  z  powrotem  zajęła  się  przycinaniem  róŜ  z 

taką energią, jakby od tego miał zaleŜeć jej los.

 

background image

74

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-

 

Wydaje mi się, Ŝe wasza niania za bardzo szaleje 

z  tym  sekatorem  -  zauwaŜyła  leniwie  Amanda, 
uradowana okazją do krytyki. 

-

 

Hej!  -  zawołał  Ŝartobliwie  Ross.  -  Zostaw  co 

nieco na krzakach! 

-

 

Zaraz  ci  pokaŜę  -  słodko  powiedziała  Amanda 

wyrywając  Emmie  sekator  z  rąk,  nim  ta  pojęła,  o  co 
chodzi. - My znamy się na przycinaniu, prawda, Ross? 

Zabrała się do krzaka ciemnoróŜowo kwitnącej róŜy 

i  przycinała  go  szybko,  ale  z  doskonałą  precyzją. 
Emma musiała jej to przyznać.

 

Ross  obserwował  ją  z  kwaśną  miną,  ręce  oparł  na 

biodrach. Amanda podniosła na niego szafirowe, pełne 
sympatii oczy.

 

-

 

Ogrody  w  Queen's  Daumaury  wyglądają  teraz 

pizepiękrne.  -  W  jej  iagodTrym  g\osie  brzmiał  jakiś 
dwuznaczny  ton,  jakby  poruszała  śliski  temat.  -  RóŜe 
rozkwitły  w  pełni,  krzewy  mienią  się  juŜ  barwami 
jesieni. 

-

 

Nie  jestem  ogrodnikiem  -  uciął  sucho  Ross.  - 

Staram  się  utrzymać  ład  w  moim  ogrodzie,  na  ile  mi 
starczy czasu, to wszystko. Pójdę sprawdzić, czy Edie 
nastawiła wodę na herbatę. 

-

 

Widziałam ją  właśnie tam,  w  tej  knajpie  -  oznaj-

miła złośliwie Amanda. 

Ross  spojrzał  nieprzytomnie,  jakby  o  czymś  sobie 

przypomniał.

 

-

 

Aha, no to pójdę sam nastawić wodę. 

-

 

Nie,  nie,  ja  to  zrobię  -  zaproponowała  uprzejmie 

Emma. - Zostań tu, Ross, porozmawiajcie sobie. 

Rzucił jej nienawistne spojrzenie, ale się nie ruszył, 

więc poszła do kuchni, zostawiając ich razem.

 

Wkrótce  przyłączył  do  niej,  ale  sam.  Rzuciła  mu 

krótkie, rozbawione spojrzenie.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

75

 

-

 

A  gdzie  Amanda?  -  zapytała  niewinnie.  -  Nie 

przyjdzie na herbatę? 

-

 

Nie przyjdzie - odrzekł krótko. 

-

 

No  wiesz,  naprawdę  mnie  zadziwiasz.  -  Emma 

spuściła powieki, by ukryć rozbawienie. 

Spojrzał na nią bez cienia uśmiechu.

 

-  Nie błaznuj. Nie mam zupełnie nastroju do Ŝartów. 
Wyglądał jak chmura gradowa, a na jej twarzy

 

pojawiły się dołeczki od powstrzymywanego śmiechu.

 

-  No,  no,  aleŜ  jesteś  srogi!  -  Jej  brązowe  oczy 

rozjaśniła wesołość.

 

Złapał ją gwałtownie za łokcie i potrząsnął dziko.

 

-

 

Ty  mała  kocico!  Jak  śmiesz  stroić sobie  ze  mnie 

Ŝ

arty?  -  Ale  w  szarych  oczach  pojawił  się  uśmiech, 

gdy spojrzał w jej zwróconą ku niemu twarz. 

-

 

Amanda  jest  bardzo  piękna.  -  Emmie  nie  udało 

się ukryć niechęci. 

-

 

O tak, niezwykle - przyznał. - Jak figurka z saskiej 

porcelany,  delikatna,  śliczna  i  bardzo,  bardzo  kosz-
towna. 

-

 

Czy ona naleŜy do rodziny Daumaury? - Emma w 

myśli  zadawała  sobie  pytanie,  czy  niechęć  Rossa  do 
Amandy nie wynika ze świadomości, Ŝe jest ona poza 
jego  zasięgiem, jak  gwiazdka  z  nieba:  daleka  i  nie  do 
zdobycia. 

Odwrócił  się  od  niej  i  spoglądał  przez  okno  na 

oświetlony słońcem ogród.

 

-

 

Tak - rzucił sucho. 

-

 

Czy jest wnuczką Leona Daumaury? 

-

 

Nie  znam  dokładnie  stopnia  ich  pokrewieństwa. 

Sądzę, Ŝe jest wnuczką jego siostrzenicy, ale być moŜe 
pokrewieństwo jest jeszcze dalsze. 

-

 

Jej rodzice takŜe mieszkają w rezydencji? 

-

 

Nie Ŝyją oboje. 

background image

76

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-  Och...  -  Emmie  zrobiło  się  przykro.  -  Biedna 

Amanda! To smutne.

 

Ross nie wydawał się przejęty.

 

-

 

Minęło wiele lat. JuŜ dawno z tym się pogodziła. 

-

 

Czy  moŜna  się  z  tym  kiedykolwiek  pogodzić? 

Pustka po nich pozostaje na zawsze. 

-

 

A  jak  u  ciebie?  -  Znowu  spojrzał  na  nią.  -  Czy 

twoi rodzice Ŝyją oboje? 

-

 

O  tak,  i  są  bardzo  zajęci.  -  Uśmiechnęła  się  z 

czułością.  -  Mój  ojciec  jest  lekarzem  w  Norfolk,  w 
takiej  dosyć  odludnej  wiosce.  Mama  hoduje  koty 
syjamskie. Mam teŜ trzech braci i siostrę, wszyscy juŜ 
załoŜyli rodziny, oraz pięciu bratanków i siostrzenicę. 
Jesteśmy  bardzo  związani  ze  sobą.  Tak  naprawdę,  to 
tylko ja opuściłam Norfolk. 

-

 

Wyjechałaś na studia, prawda? 

-

 

No  tak,  nie  miałam  wyboru.  Studia  w  Londynie 

dają  większe  moŜliwości,  chociaŜ  mogłam  wybrać 
miejscową szkołę plastyczną. 

-

 

Pewnie  bardzo  byłaś  ciekawa  smaku  wielkiego 

miasta? - zauwaŜył z łagodną złośliwością. 

-

 

MoŜna tak powiedzieć - zgodziła się ze śmiechem. 

-

 

A jednak wychowałaś się na wsi - mruknął. 

-  Dlaczego  mi  tego  nie  powiedziałaś?  Dlaczego 
pozwoliłaś,  abym  powziął  o  tobie  fałszywe  wyob 
raŜenie?

 

-

 

Być  moŜe  chciałam  ci  dać  nauczkę,  Ŝebyś  zbyt 

pochopnie nie oceniał ludzi! - Rzuciła mu wyzywające 
spojrzenie. 

-

 

Bezczelna pannica! - Uszczypnął ją w policzek. 

-  Masz mieszkanie w Londynie?

 

-

 

Tak. 

-

 

Mieszkasz sama czy z kimś? 

Spojrzała  na  niego  szeroko  otwartymi,  niewinnymi 

oczami.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

71.

 

-

 

W zasadzie z kimś. 

-

 

Ach tak? Czy to ktoś sympatyczny? 

-

 

Zadajesz  bardzo  duŜo  pytań  -  zauwaŜyła  Emma 

ze  słodyczą  w  głosie.  -  Muszę  przyznać,  Ŝe  bardzo 
sympatyczny. 

-

 

Rozumiem - skrzywił się. - Teraz będziesz cedzić 

informacje. CzyŜbym stawał się zbyt wścibski? - Patrzył 
na nią przenikliwie. 

-

 

JuŜ widzę, jak ci wyobraźnia pracuje. - Wybuch-

nęła  śmiechem.  -  Nie  jesteś  wścibski.  Mieszkam  z 
przyjaciółką,  ma  na  imię  Fanny,  jest  sekretarką  w 
wydawnictwie. To bardzo ładna i przemiła blondynka. 
Mieszkamy  razem  od  dwóch  lat.  Jeszcze  jakieś 
pytania? 

-

 

Oczywiście, jedno - oświadczył spokojnie. 

-

 

Jeszcze? - Spojrzała zdziwiona. - A jakieŜ to? 

 

-

 

Czy jest jakiś męŜczyzna w twoim Ŝyciu? 

Milczała przez chwilę, po czym odrzekła cicho. 
-

 

W tym momencie nie ma Ŝadnego. 

Obserwował ją uwaŜnie. 
-

 

W tym momencie - powtórzył. 

Przed  oczami  Emmy  pojawił  się  obraz  uśmiechają-

cego  się  do  niej  Guya, jego  twarz  oświetlona  przesia-
nym  przez  liście  brzozy  słońcem,  zręczna,  gibka 
sylwetka  w  tenisowym  stroju.  Przymknęła  oczy  w 
oczekiwaniu  na  ból  targający  serce,  ale  doznawała 
tylko  spokoju,  jak  po  pogodzeniu  się  z  losem. 
Otworzyła oczy, marszcząc brwi z niedowierzaniem.

 

Ross nadal obserwował ją uwaŜnie.

 

-

 

Dawno się to skończyło? - zapytał łagodnie. 

Spojrzała na niego zaskoczona. 
-

 

Nie tak dawno - odpowiedziała bez wahania. 

-

 

Byliście powaŜnie zaangaŜowani? Przynajmniej ty? 

-  Tak mi się wydawało - odpowiedziała, ciągle nie 

dowierzając własnym uczuciom.

 

background image

78

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-

 

Aon? 

-

 

Nie,  on  nigdy,  chociaŜ  tak  sądziłam,  ale  nie,  to 

nie była jego wina, to moja - tłumaczyła nieskładnie. 

-

 

Widocznie musiał dawać ci powody do myślenia 

powaŜnie o waszej znajomości - zauwaŜył zimno Ross. 

-

 

AleŜ nie - pokręciła głową. - Byliśmy przyjaciółmi. 

 

-

 

Spojrzała na niego błagalnie. - To się zdarza, wiesz 

-

 

przyjaźń  między  męŜczyzną  i  kobietą  bez  Ŝadnych 

zobowiązań. 

-  CóŜ, jasne jest, Ŝe ty tego tak nie traktowałaś

 

-  zauwaŜył z ironią.

 

-  Guy nie domyślał się...

 

-  Musiał być idiotą. - Ross był bezlitosny. 
Emma chciała zaprotestować, ale w głębi serca

 

wiedziała, Ŝe on ma rację. Guy  musiał być absolutnie 
ś

lepy, jeŜeli nie zauwaŜył jej uczuć do niego.

 

-  Jak to się skończyło? - pytał dalej Ross.

 

-

 

Fanny  wróciła  właśnie  z  Ameryki  i...  -  zaczęła 

bezbarwnym głosem. 

-

 

JuŜ pojmuję - przerwał Ross, słysząc w jej głosie 

ból. 

-

 

Wiesz,  czuję,  Ŝe  o  wiele  bardziej  brak  mi  Fanny 

niŜ  Guy  a...  być  moŜe  wkrótce  będę  mogła  znowu 
spojrzeć jej w twarz otwarcie, bez Ŝalu - wyznała. 

-

 

Więc  to  był  powód  twojego  przyjazdu  w  te 

strony? - dociekał Ross. 

Skinęła głową potakująco.

 

-

 

To wszystko wydarzyło się bardzo niedawno? 

-

 

A mnie się wydaje, jakby to było przed wiekami 

-  zdziwiła się. - To niesamowite. Czas stoi w miejscu 
przez lata i nic się nie dzieje. A potem nagle przyspiesza 
i  wydarzenia  następują  jedne  po  drugich,  nie  dając 
czasu na zastanowienie się, człowiek jest oszołomiony 
i  zdezorientowany.  Fanny  i  ja  mieszkałyśmy  razem 
przez dwa lata. Biegałyśmy na randki, było nam ze

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

79

 

sobą  dobrze,  pracowałyśmy  cięŜko.  Ale  tak  naprawdę 
nic  się  nie  działo,  rozumiesz,  co  mam  na  myśli? 
Wszystko szło tak gładko. I nagle Fanny wyjechała, ja 
poznałam  Guya  i  zakochałam  się  w  nim  na  serio. 
Fanny wróciła i zobaczyłam ich twarze... jakby w nich 
piorun  strzelił  i  mnie  przy  tym  poraził.  Musiałam  się 
usunąć  i  dlatego  wyruszyłam  tutaj,  po  drodze  był  ten 
wypadek  z  twoją  siostrą  i  oto  niespodziewanie 
wylądowałam  jako  niania  trójki  dzieci.  Co  jakiś  czas 
przychodzi mi do głowy, Ŝe to chyba sen.

 

-

 

To  nie  sen  -  oznajmił  Ross  cierpko.  -  A  zatem 

przyjechałaś tu leczyć złamane serce? 

-

 

Przyjechałam  tu,  Ŝeby  uwolnić  się  od  nieznośnej 

sytuacji. - Nie spodobał się jej ton jego głosu. - Fanny 
i  Guy  bez  przerwy  gruchali jak  dwa  gołąbki.  To  było 
nie do wytrzymania. 

-

 

Przykra historia - skomentował złośliwie. 

-

 

Gdybyś  kiedykolwiek  był  naprawdę  zakochany, 

nie byłbyś taki złośliwy - rozzłościła się. 

-

 

Dlaczego  sądzisz,  Ŝe  nie  byłem?  -  zapytał  iro-

nicznie. 

-

 

A moŜe byłeś? - Spojrzała mu w twarz pytająco. - 

Usłyszałeś  juŜ  historię  mego  Ŝycia.  MoŜe  teraz  vice 
versa? 

-

 

Vice  versa.  -  Uśmiechnął  się.  -  Czyli  czas  na 

wzajemne  wyznanie,  innymi  słowy?  Dlaczego  nie? 
Zaspokoiłaś moją ciekawość, chociaŜ zrobiłaś to bardzo 
oględnie.  No  więc  tak,  byłem  zakochany...  raz,  w 
zasadzie  dwa  razy.  Po  raz  pierwszy,  kiedy  miałem 
osiemnaście  lat,  w  koleŜance  ze  studiów.  Była  sym-
patyczna,  ale  na  dystans.  Miała  na  względzie  przede 
wszystkim  własną  karierę,  a  nie  małŜeństwo  ze  mną. 
Prawdę  mówiąc,  odkochałem  się  równie  szybko,  jak 
zakochałem. 

-

 

Wiem, co masz na myśli - westchnęła. - Czasami 

background image

80

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

zastanawiam się, czy miłość w ogóle istnieje. Zdarzało 
mi  się  czasami  zakochać  -  było  zabawnie,  ale  bardzo 
krótko.  -  Spojrzała  na  niego  z  uśmiechem.  -  Prze-
praszam, przerwałam ci. A kiedy zakochałeś się drugi 
raz?

 

-

 

CzyŜbyś nie wiedziała? - Spojrzał na nią nieprzy-

chylnie. 

-

 

Skąd mam wiedzieć? - Była zaintrygowana. 

-

 

ChociaŜby z wiejskich plotek - odparł. 

-

 

Nie  słucham  ich,  poza  tym  Ŝadne  do  mnie  nie 

dotarły. 

-

 

Och, strasznie tu plotkują - powiedział gorzko. 

-  Po  prostu jeszcze  nie  miałaś  okazji  usłyszeć.

 

-  Podszedł  do  okna  i  wpatrywał  się  w  nie,  z  rękami 
w  kieszeniach.  -  Poznałem  ją  na  tańcach.  Była 
piękna  i  słodka,  z  niewinnymi,  błękitnymi  oczami 
dziecka.  Podbiła  mnie  od  pierwszego  wejrzenia. 
Dla  wszystkich  było  oczywiste,  Ŝe  mam  powaŜne 
zamiary  i  jej  rodzina  załoŜyła,  Ŝe  się  pobierzemy. 
Spędzaliśmy  ze  sobą  mnóstwo  czasu  i  stopniowo... 
to  brzmi  okrutnie,  ale  uświadomiłem  sobie,  Ŝe  mnie 
nudzi.  Była  głupia,  powierzchowna,  samolubna. 
Przyjechała  z  wizytą  do  mojego  domu.  Moja  rodzina 
popierała  to  małŜeństwo,  ale  ja  czułem  się  nie 
w  porządku,  musiałem  jej  jakoś  wyjaśnić,  Ŝe  zmie 
niłem  zamiar.  W  końcu  powiedziałem  jej  to  pewnego 
wieczoru...  Płakała  i  błagała  mnie,  Ŝebym...  Co 
za piekło, jakbym popełnił zbrodnię! Była w długach. 
Rodzina  wydała  pieniądze  na  jej  stroje,  a  nie  było 
ich  na  to  stać...  Było  mi  jej  Ŝal.  Proponowałem 
pokrycie  wszelkich  wydatków,  ale  małŜeństwo  z  nią 
nie wchodziło w grę.

 

Emma  siedziała  nieporuszona  pod  wraŜeniem  tej 

opowieści  i  zastanawiała  się,  czy  nie  chodzi  tu  o 
Amandę Craig, ale wykluczyła to, gdyŜ Amanda

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

81

 

mieszkała    w    Queen's      Daumaury    i    musiała    mieć 
mnóstwo pieniędzy.

 

-

 

Mówię  ci,  Ŝe  odetchnąłem  z  ulgą,  kiedy  tamtegu 

wieczoru  wreszcie  poszła  do  łóŜka  -  ciągnął  Ross  z 
goryczą.  -  Ale  koło  północy  coś  mnie  obudziło.  To 
była  znowu  ona  -  przyszła  błagać  mnie  jeszcze  raz. 
Zaczęła  płakać,  potem  rozszlochała  się  na  cały  głos. 
Wybiegła  z  mojego  pokoju,  a  ja  za  nią,  Ŝeby  ją  jakoś 
uspokoić. Wpadła do swojej sypialni, a gdy zawróciłem, 
zaczęła  przeraźliwie  krzyczeć.  W  sekundę  zbiegło  się 
mnóstwo ludzi, gapiących się na mnie oskarŜycielsko, 
a  wtedy  pojawiła  się  ona,  w  koszuli  rozdartej  na 
ramieniu,  z  potarganymi  włosami,  i  oskarŜyła  mnie  o 
próbę gwałtu... 

-

 

Co za obrzydliwy numer! - Emma zatrzęsła się z 

oburzenia. 

Odwrócił  się  natychmiast,  jego  szare  oczy  patrzyły 

na nią badawczo.

 

-

 

Dziękuję - powiedział ze wzruszeniem. 

-

 

Za co? - zdziwiła się. 

-

 

Za to, Ŝe mi uwierzyłaś. 

-

 

Oczywiście,  Ŝe  ci  wierzę  -  zapewniła  serdecznie. 

-  Nikomu,  kto  cię  choć  trochę  zna,  nie  przyszłoby  do 
głowy,  Ŝe  byłbyś  zdolny  zgwałcić  dziewczynę  pod 
własnym dachem! 

-

 

Mój...  moja  rodzina  w  to  uwierzyła  -  wyrzucił  z 

siebie Ross ochrypłym głosem. 

-

 

NiemoŜliwe! 

-

 

Nie tylko uwierzyła tej dziewczynie, ale wyrzuciła 

mnie z domu i uznała za potwora. 

-

 

Co? Judith teŜ? - spytała z niedowierzaniem. 

-

 

Nie, Judith nie. Zawsze twierdziła, Ŝe ta historyjka 

jest śmiechu warta. 

-

 

Pani Pat teŜ nie uwierzyła - powiedziała Emma w 

zamyśleniu, przypominając sobie pewne dwuznaczne 

background image

82

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

napomknięcia,  które,  dzięki  opowieści  Rossa,  teraz 
zrozumiała.  Spojrzała  na  niego  z  uśmieszkiem.  -  Nic 
dziwnego, Ŝe nie Ŝyczyłeś sobie mojej obecności w tym 
domu,  dopóki  nie  znajdziesz  przyzwoitki.  Kto  raz  się 
sparzył, na zimne dmucha! Skinął głową.

 

-

 

Rozumiesz, Ŝe osobiście nie miałem nic przeciwko 

tobie. To tylko instynkt samozachowawczy. 

-

 

Doskonale  rozumiem!  -  Wzdrygnęła  się.  -  Jasne, 

Ŝ

e  takie  przeŜycie  pozostawia  straszny  niesmak,  ale 

trochę  mi  Ŝal  tej  dziewczyny.  Mogła  być  w  tobie 
zakochana i rozpacz przywiodła ją do tego, Ŝe straciła 
głowę.  Była  gotowa  zrobić  cokolwiek,  byle  cię 
zatrzymać. 

-

 

Gdybyś  kogoś  kochała,  to  zrobiłabyś  „cokol-

wiek"?  -  Skrzywił  się.  -  Nigdy  nie  uznawałem  tej 
nowoczesnej  teorii,  Ŝe  „miłość"  usprawiedliwia  kaŜdą 
zbrodnię, nawet najgorszą. Sądząc z tego, co mi właśnie 
opowiedziałaś o sobie i tym twoim Guyu, ty jednak nie 
zdecydowałabyś się narzucać komuś tak bezwstydnie. 

-

 

MoŜe nie byłam w nim tak bardzo zakochana, jak  

ta  dziewczyna w  tobie - westchnęła  Emma. 

-  Trudno osądzić.

 

-  Przestań ją usprawiedliwiać - zniecierpliwił się.

 

-  Mam  przeczucie,  Ŝe  nie  miłość  doprowadziła  ją  do 
tego.  NajwaŜniejsze  były  pieriądze.  Była  gotowa  na 
wszystko,  przyznaję  -  na  wszystko,  Ŝeby  dobrać  się 
do pieniędzy.

 

-

 

Jesteś  strasznie  cyniczny  -  wytknęła  mu  z  lekką 

urazą.  -  ChociaŜ  muszę  przyznać,  Ŝe  po  takich 
doświadczeniach to naturalne. 

-

 

A jak ty? - zapytał. - Czy teŜ masz jak najgorsze 

zdanie o męŜczyznach po twoim zawodzie miłosnym? 

-

 

A  niby  dlaczego?  Guy  zachowywał  się  wobec 

mnie zawsze prostolinijnie. Ja sama siebie oszukiwałam, 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

83

 

nie  on  mnie.  Wierz  mi,  zakochał  się  w  Fanny  od 
pierwszego wejrzenia. Byłam tego świadkiem, chociaŜ 
trudno  było  mi  to  znieść.  -  Zawahała  się  na  chwilę.  - 
Ale  nie  przeczę,  Ŝe  w  przyszłości  będę  duŜo,  duŜo 
ostroŜniejsza.  Mnóstwo  czasu  upłynie,  nim  zakocham 
się znowu. Wiem juŜ, jak unikać pułapek.

 

-

 

Jesteś przezabawna! - Ross roześmiał się głośno. 

-

 

Bardzo  ci  dziękuję.  -  Obraziła  się.  -  Miło  mi,  Ŝe 

tak dobrze się bawisz. 

W odpowiedzi roześmiał się jeszcze głośniej.

 

Po  tej  rozmowie  Emma  czuła,  Ŝe  ich  znajomość 

stała  się  głębsza,  pojawiły  się  w  niej  przyjaźń  i  zro-
zumienie  oparte  na  wzajemnym  zaufaniu.  Dlatego 
przeŜyła  mały  szok,  kiedy  wkrótce  jego  zachowanie 
uległo zmianie. Ubodło ją to do Ŝywego.

 

Pojechała z dziećmi do szpitala, do ich matki. Judith 

wyglądała duŜo lepiej, ajej twarz rozpromieniła się na 
widok dzieci.

 

-

 

Nie  wiem,  jak  mam  ci  dziękować!  -  powiedziała 

Emmie tuląc je do siebie. 

-

 

Nie ma za co - odparła Emma. 

-

 

Ross wychwalał cię pod niebiosa - ciągnęła pełna 

wdzięczności Judith. - Doprawdy nie mam pojęcia, co 
by było bez ciebie. 

-

 

CzyŜbyś zapomniała, kto był sprawcą wszystkich 

twoich nieszczęść? 

-

 

Ten pies! - mrugnęła do niej Judith. 

-

 

Ale to mnie zabrakło refleksu! 

-

 

Mimo  wszystko  jestem  ci  bardzo  wdzięczna. 

Dzieci wyglądają wspaniale. 

-

 

Emma  smacznie  gotuje  -  wtrącił  Robin  spokoj-

nym,  rzeczowym  tonem.  -  Nawet  wujek  Ross  tak 
powiedział. 

Judith spojrzała porozumiewawczo na Emmę.

 

background image

84

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-  Nawet wujek Ross. To dopiero pochwała. 
Ubawiło to Emmę.

 

-

 

A jak on znosi cięŜar goszczenia takiej gromadki 

dzieci? - zapytała Judith. 

-

 

Bardzo dzielnie - zapewniła Emma. 

-

 

Czy  to  prawda,  Ŝe  mamy  dziadka?  -  zapytał 

niespodziewanie Robin. 

Zapadła  niezręczna  cisza.  Judith  pytająco  spojrzała 

na niego, potem na Emmę. Twarz jej pobladła nagle.

 

Emma  zastanawiała  się,  co  powiedzieć,  gdy  Robin 

odezwał się znowu.

 

-  Tracy  mówi,  Ŝe  mamy.  Widzieliśmy  go  w  takim 

ogromnym  samochodzie,  patrzył  na  nas,  ale  nic  nie 
mówił. Jest taki stary i mały...

 

W  oczach  Judith  pojawiły  się  łzy,  które  starała  się 

ukryć,  odwracając  twarz.  Emma  zaniepokoiła  się. 
SpojrzaYa  ~w  ofcna  szcteajac  TUrtcYrmema  i  zo'oaezyYa 
wózek z lodami przy szpitalnej bramie.

 

-  O,  zobaczcie!  Wózek  z  lodami.  Po  wyjściu  ze 

szpitala  kupimy  sobie.  Mój  BoŜe,  juŜ  nadchodzi 
pielęgniarka,  musimy  wychodzić.  Ucałujcie  wszyscy 
mamę. JuŜ niedługo wróci do was.

 

Judith znowu przytuliła dzieci, a Emma uśmiechnęła 

się  do  niej  przepraszająco.  Oczy  Judith  były  nadal 
wilgotne, a twarz mizerna.

 

-  Dziękuję - wyszeptała tylko na poŜegnanie. 
Wieczorem, kiedy dzieci były juŜ w łóŜkach, Emma

 

spoglądała  wahająco  na  Rossa,  który  usypiał  nad 
jakimś  kryminałem.  Mimo  ostatnich  przyjacielskich 
stosunków  czuła  pewien  opór  przed  poruszeniem 
draŜliwego  tematu.  Nie  znała  dokładnie  okoliczności 
tego  rodzinnego  sporu,  ale  doszła  do  przekonania,  Ŝe 
naleŜy podjąć pewne kroki.

 

-  Podczas  naszego  pobytu  w  szpitalu...  -  zaczęła 

niepewnie.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

85

 

Ross podniósł na nią oczy.

 

-

 

Aha. I co...? 

-

 

Robin  zapytał  Judith  o  Leona  Daumaury  i  ona 

rozpłakała  się.  Czy  nic  się  nie  da  zrobić?  To  takie 
przykre, gdy w rodzinie brak zgody. 

-

 

Więc jednak słuchasz plotek - rzucił z potępieniem 

i zerwał się z miejsca. 

-

 

AleŜ nie - zaprzeczyła gorąco. - Tylko Ŝe... 

-

 

Tylko  Ŝe  jak  większość  kobiet  nie  moŜesz  po-

wstrzymać się od wsadzania nosa w nie swoje sprawy. 
Będę ci bardzo wdzięczny, jeŜeli będziesz trzymała się 
z dala od mojego prywatnego Ŝycia, a to dotyczy takŜe 
mojej  siostry.  Masz  zajmować  się  tylko  dziećmi, 
niepotrzebny mi psycholog do analizy i rozwiązywania 
problemów  Ŝycia  rodzinnego.  Nie  masz  pojęcia,  jakie 
jest  tło  tego  wszystkiego,  nie  znasz  ludzi  z  tym 
związanych. Pilnuj zatem swego nosa, panno Leigh. 

Wypadł  z  pokoju,  porwał marynarkę  i  opuścił  dom 

trzaskając drzwiami.

 

Emma wpatrywała się w ogień na kominku, cała w 

pąsach i nieprzytomnie wściekła. A jednak nie moŜna 
z  nim  wytrzymać!  Jak  on  śmiał  tak  na  nią  napaść! 
PrzecieŜ chodziło jej tylko... Westchnęła z rezygnacją. 
Jasne,  droga  do  piekła  jest  wybrukowana  dobrymi 
chęciami.  Chyba  raczej  przeceniła  swoje  moŜliwości 
wyobraŜając  sobie,  Ŝe  w  ciągu  jednego  wieczoru 
przywróci  miłość  i  zgodę  w  rodzinie,  która  była 
skłócona od lat.

 

Mimo  wszystko  Ross  nie  miał  prawa  tak  na  nią 

wrzeszczeć.  Jest  wstrętny.  Nie  cierpię  go,  powtarzała 
sobie, nie znoszę.

 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

 

KaŜdego  ranka  rodzeństwo  maszerowało  na  poga 

wędkę  z  dwoma  osiołkami,  Barnabą  i  Jessie,  ora: 
częstowało  je  kostkami  cukru.  Jessie  delikatnie  ob 
wąchiwał  dzieci  i  węszył  za  cukrem,  Barnaba  by 
łakomczuchem i bezczelnie domagał się więcej.

 

-  Zupełnie nie rozumiem, po co je jeszcze trzyman

 

-  powtarzała  często  pani  Pat.  -  Te  dwa  Ŝarłoki...  al 
nie  mam  serca  ich  sprzedać.  Wygrałam  je  na  loteri 
dobroczynnej  kilka  lat  temu,  tu  w  wiosce,  na  dorocz 
nym  festynie.  Proboszcz  dostał  parę  osiołków  jak< 
fant  na  loterię  z  oślej  farmy  hodowlanej.  Kupiłan 
los,  nigdy  w  Ŝyciu  niczego  nie  wygrałam  na  loterii 
a  tym  razem...  proszę.  Kiedyś  moŜna  było  wygra 
ś

winkę, świnie to takie poŜyteczne zwierzęta. Wszystk< 

w nich nadaje się do jedzenia.

 

-  AleŜ pani Pat! - powiedziała Tracy z wyrzutem

 

-  To okropne, co pani mówi!

 

-

 

Naprawdę  takie  okropne?  A  kto  przepada  zi 

kanapkami z boczkiem? - Ŝartowała pani Pat. 

-

 

Ale  tu  nie  chodzi  o  świnie  -  tłumaczyła  Trać;  z 

przejęciem.  -  Ja  mówię  o  znajomej  śwince,  takiej 
którą  wygrałabym  na  loterii. Tych  ze  sklepu  w  ogoli 
nie znam. 

Wywołało to pełen pobłaŜliwości śmiech dorosłych

 

-  Wiem,  o co ci chodzi  - poparła ją  Emma

 

-  Kiedy  miałam  pięć  lat,  wygrałam  kurczaka  ni 
jarmarku,  w  objazdowym  wesołym  miasteczku.  Za 
miast złotej rybki. Wsadziłam go do szufladki wyciąg

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

87

 

niętej  z  szafki  kuchennej.  WyłoŜyłam  ją  trawą  i  po-
stawiłam  przy  piecu,  Ŝeby  miał  ciepło.  Ojciec  mnie 
ostrzegał,  Ŝe  zdechnie,  ale  jakoś  przeŜył.  Wyrosła  z 
niego  kurka  i  wypuściłam  ją  na  podwórko  z  innymi 
kurami.  Nazwałam  ją  Clara  Cluck.  Kiedy  ojciec 
sprzedał wszystkie kury rzeźnikowi, przepłakałam całą 
noc.  Rozumiałam,  Ŝe  kury  nie  moŜna  trzymać  tak  jak 
kota  albo  psa,  ale  Clara  Cluck  była  dla  mnie  bliską 
przyjaciółką...  Później  przez  kilka  miesięcy  nie 
mogłam wziąć kurczaka do ust.

 

Na  twarzy  Rossa  malowały  się  sprzeczne  uczucia, 

gdy się jej przyglądał, jak opowiadała.

 

-

 

A  wracając  do  jarmarku  i  wesołego  miasteczka  - 

podjęła  pani  Pat,  obserwując  ich  oboje  z  zaintere-
sowaniem. - W tym tygodniu jest w Moscombe Down. 

-

 

MoŜemy  pojechać?  -  Tracy  aŜ  pokraśniała  z 

podniecenia.  -  Wujku  Ross,  Emmo,  proszę!  Ubóst-
wiam  wesołe  miasteczka!  MoŜna  tam  jeździć  na 
karuzeli, na konikach. Strasznie lubię na nich jeździć. 

-

 

Ja  teŜ  lubię  kaluzele!  -  powtarzała  Donna, 

klaszcząc w rączki i podskakując. 

Robin wpatrywał się w Rossa z milczącym napięciem 

i błaganiem w oczach.

 

Ten w końcu uległ śmiejąc się.

 

-

 

Czemu  nie?  Sam  świetnie  bawię  się  w  wesołych 

miasteczkach. 

-

 

Kiedy? Dzisiaj po południu? - wypytywał dociek-

liwie Robin. 

-

 

MoŜe być dzisiaj - zgodził się Ross. 

Jarmark  był  nieduŜy,  ale  hałaśliwy,  rozłoŜony  na 

placu  niedaleko  wioski.  ZbliŜając  się  do  niego,  coraz 
wyraźniej  widzieli  rozświetlające  niebo  reflektory, 
kolorowe  Ŝaróweczki  ozdabiające  budy,  jaskrawe 
kolory  koni  i  strusi  na  karuzelach,  dobiegała  ich 
ogłuszająca muzyka.

 

background image

88

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Panował  juŜ  niezły  tłok.  Pełno  było  furgonetek  z 

lodami,  słodyczami,  hot  dogami  i  napojami.  Wszędzie 
stały budy z rozmaitymi atrakcjami, takimi jak rzucanie 
strzałek, strzelanie do celu, tunel duchów i nawiedzony 
dom,  i  mnóstwo  innych.  W  centrum  znajdowały  się 
główne atrakcje: namiot z elektrycznymi samochodzi-
kami,  diabelski  młyn,  podniebny  pociąg  i  karuzele. 
Jedna  dla  małych  dzieci,  z  samochodzikami,  auto-
busami  i  karetami,  druga  większa,  z  błękitnymi  i 
srebrnymi  konikami  i  Ŝółtymi  strusiami.  Na  ostatniej 
obracały się zwisające na łańcuchach rakiety kosmiczne. 
Dzieci ruszyły w tłum, oŜywione i podniecone. Emma 
i Ross wzięli je stanowczo za ręce.

 

-  Bardzo  łatwo  się tu  zgubić,  więc  musicie  się nas 

pilnować.  JeŜeli  przypadkiem  się  rozdzielimy,  macie 
natychmiast  przyjść  i  czekać  na  nas  przy  samo 
chodzikach. Zrozumiano?

 

Cała  trójka  pokiwała  potakująco,  ledwo  słuchając  i 

nieustannie rozglądając się roziskrzonymi oczami.

 

-  No to gdzie idziemy najpierw? - Ross uśmiechnął 

się pytająco.

 

KaŜde chciało gdzie indziej, więc Emma orzekła:

 

-  Wezmę  Donnę  na  karuzelę  dla  maluchów,  a  wy 

idźcie na koniki.

 

Donna  zasiadła  dumnie  w  duŜym,  czerwonym 

autobusie  i  złapała  za  kierownicę,  karuzela  wolno 
ruszyła. Emma stała i machała jej ręką. Rozejrzała się 
za  pozostałą  trójką  na  drugiej  karuzeli.  Ross  dosiadał 
jaskrawoŜółtego  strusia  trzymając  przed  sobą  Robina, 
Tracy  siedziała  z  wniebowziętą  miną  na  błyszczącym, 
srebrzystobłękitnym koniu. Ross zobaczył ją i mrugnął 
porozumiewawczo.  Zazdrościła  dzieciom,  Ŝe  potrafiły 
tak  bez  reszty,  tak  bezkrytycznie  pogrąŜyć  się  w  tym 
zaczarowanym  świecie.  Przypominały  jej  się  dawne 
wzruszenia, ale nie była juŜ w stanie poddać się

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

89

 

podobnemu  oczarowaniu.  Dostrzegała  wyraźnie  tan-
detę  i  kicz.  Niestety,  dorosłość  przynosi  równieŜ 
nadmierny krytycyzm.

 

Kiedy  pomogła  Donnie  wysiąść  z  autobusu,  Ross 

dołączył do nich trzymając Robina za rękę.

 

-  Macie ochotę na watę cukrową?

 

Dzieci ochoczo poparły propozycję i wkrótce wszyscy 

zajadali wielkie róŜowe kule. Emma czuła nieprzepartą 
ochotę  do  radosnego,  beztroskiego  śmiechu.  Jestem 
szczęśliwa,  pomyślała.  Jestem  szaleńczo  szczęśliwa! 
Nigdy nie czułam się taka szczęśliwa będąc z Guyem! 
Wtem otrząsnęła się ze zgrozą. BoŜe, co ja wygaduję? 
Co mi przychodzi do głowy?

 

Spojrzała na Ross

a

, który pochłonął juŜ połowę swej 

waty. RóŜowa kulka przywarła mu do nosa. Patrzył na 
Emmę i uśmiechał się.

 

-

 

Masz róŜowy cukier na nosie - powiedziała. 

-

 

I jak wyglądam, pasuje? - spytał wesoło. 

-

 

Wydaje  mi  się,  Ŝe  tak.  -  Zastanowiła  się.  -  Wy-

glądasz mniej ponuro jak na olbrzyma ludoŜercę. 

-

 

Olbrzym  ludoŜerca?  -  ściągnął  ironicznie  brwi.  - 

CzyŜbym z nim się kojarzył? 

-

 

Od pierwszej chwili - potwierdziła stanowczo. 

-

 

Hm,  a  kogo  ty  przypominasz?  -  Z  udawaną 

powagą  studiował  twarz  Emmy,  szare  oczy  w  zamyś-
leniu  przyglądały  się  jej  zaróŜowionym  policzkom, 
cieplym  brązowym  oczom  i  potarganym  przez  wfatr 
włosom.  -  MoŜe  dobrą  wróŜkę?  Nie,  przypominasz 
raczej sówkę. 

-

 

Huu, huu... - dodała Donna i wszyscy wybuchnęli 

ś

miechem. 

Nie  obyło  się  bez  jazdy  na  elektrycznych  samo-

chodzikach, jednak Emma wkrótce zabrała Donnę, bo 
mała zaczęła się denerwować. Stały więc i przyglądały 
się szaleństwom Robina, Tracy i Rossa.

 

background image

90

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Potem  trzeba  było  dokładnie  obejrzeć  wszystkii 

kramy  i  budy,  spróbować  innych  atrakcji  i  w  końcw 
zmęczeni, ale pełni wraŜeń, ruszyli do domu.

 

Było  juŜ  zupełnie  ciemno,  gdy  wracali.  Donna 

natychmiast  usnęła  na  kolanach  Emmy,  Robin  przy-
tulony do jej boku. Tylko Tracy, siedząc obok Rossa, 
z oŜywieniem paplała o wydarzeniach wieczoru.

 

Po  połoŜeniu  dzieci  do  łóŜek  Emma  przygotowała 

kolację.  Edie  nie  było,  pomagała  siostrze  i  miała 
wrócić  dopiero  koło  dziesiątej.  Na  kolację  były  jajka 
na  boczku,  grzyby,  pomidory  i  chleb.  Ross  zaparzył 
herbatę i nakrył do stołu w kuchni.

 

-  Tu jest znacznie  przytulniej  dla  nas  dwojga

 

-  oznajmił.

 

Zasiedli do stołu naprzeciw siebie, głodni jak wilki. 

Zapach jedzenia wydał się im boski.

 

-  AleŜ  jestem  głodny.  Masz  wrodzony  talent  do 

tworzenia takiej ciepłej, domowej atmosfery, Emmo

 

-  wyznał Ross.

 

Policzki jej pokraśniały z zadowolenia.

 

Właśnie skończyli jeść, gdy w drzwiach ukazała się 

Amanda.  Jej  szafirowe  oczy  omiotły  spojrzeniem 
kuchnię, zastawiony stół i ich dwoje, rozmawiających 
przyjaźnie.

 

-

 

Czy  nie  przeszkadzam?  -  spytała  lodowatym 

tonem. 

-

 

Właśnie ominęła cię kolacja stulecia - oświadczył 

Ross,  spoglądając  na  nią  leniwie.  -  Skromna,  ale 
cudownie przyrządzona. 

-

 

To  miło.  -  Na  widok  jedzenia  skrzywiła  się  z 

obrzydzeniem.  -  SmaŜone?  Strasznie  tuczące!  Nic 
znoszę tego! 

-

 

Polubiłabyś,   gdybyś  musiała  cięŜej   pracować 

-  stwierdził spokojnie Ross. - Po całym dniu cięŜkiej

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

91

 

harówy,  jak  juŜ  dotrę  do  domu,  muszę  zjeść  solidny 
posiłek.

 

-

 

Ja  pracuję!  -  rzuciła  wściekle  Amanda.  -  Wcale 

nie siedzę z załoŜonymi rękami. 

-

 

Układasz kwiaty w wazonie, sprawdzasz jadłospis, 

prowadzisz  rozmowy  telefoniczne  -  ciągnął  Ross 
lekcewaŜąco. - CzyŜbyś to nazywała pracą? 

Zacisnęła  usta  ze  złości,  na  jej  policzki  wystąpiły 

czerwone plamy.

 

-

 

Nie  tylko  to  robię!  A  poza  tym  uwaŜarn  za 

niewłaściwe pracować zawodowo, jeŜeli się nie rnusi. 
W  ten  sposób  zabiera  się  innym  chleb.  CóŜ  za  sens 
miałaby  jakaś  moja  nudna  praca  od  dziewiątej  do 
piątej  za  kilka  funtów  tygodniowo?  Ja  nie  potrzebuję 
zarabiać  pieniędzy,  ale  inni  tak.  -  Przyjrzała  się 
Rossowi uwaŜnie. - Nie mogę pojąć, jak moŜesz trwać 
przy swoim zajęciu. 

-

 

Wykonuję  poŜyteczny  zawód  i  jestem  odpowied-

nio opłacany. To mi pozwala zachować niezaleŜność i 
dumę. 

-

 

Och, ta twoja duma. - Rzuciła mu spojrzenie spod 

długich rzęs. 

Zarumienił  się  i  poderwał  z  krzesła.  Emma  ob-

serwowała  ich  zakłopotana.  Wyczuwała  jakąś  dwu-
znaczność  w  tej  krótkiej  wymianie  zdań,  coś,  <pzego 
nie  potrafiła  zrozumieć.  Pomimo  niepochlebnych 
opinii Rossa o Amandzie, pomimo jego braku zaufania 
i  unikania  jej,  kiedykolwiek  widziała  ich  razem, 
uderzała  ją  ich  poufałość,  milczące  porozumienie, 
które nieomylnie wyczuwało się W ich zachowaniu.

 

-

 

Pomogę ci pozmywać, Emmo - zwrócił się dc> niej. 

-

 

Chwileczkę,  Ross  -  wtrąciła  szybko  Amanda.  - 

Lepiej  ja  ci  pomogę,  a  Emma  pójdzie  się  połoŜyć. 
Zasługuje na to, wygląda na bardzo zmęczoną. 

background image

92

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-

 

Rzeczywiście - potwierdził Ross przyjrzawszy się 

badawczo  Emmie.  -  Wyraźnie  zmizerniałaś.  Amanda 
ma rację. 

-

 

Dziękuję  wam  -  uśmiechnęła  się  z  przymusem 

Emma.  -  Wobec  tego  pójdę  do  swego  pokoju,  jeŜeli 
tak uwaŜacie... 

-

 

Oczywiście. - Patrzył w ślad za nią z niepokojeni 

-  Coś takiego! Nie tak dawno wyglądała kwitnąco.

 

-  Naprawdę? - Amanda uśmiechnęła się słodko

 

-  Praca daje się jej we znaki. Zajmowanie się trojgiem 
dzieci jest bardzo wyczerpujące.

 

-  Tak. - Ross wydawał się czymś zatroskany. 
Emma opadła na łóŜko i spojrzała ponuro w lustro

 

wiszące naprzeciwko.  Wyglądasz jak  śmierć  na  choni 
gwi,  powiedziała  do  siebie.  Masz  twarz  dziewczyny, 
która  nagle  odkryła,  Ŝe  znowu  się  zakochała  i  znowu 
w nieodpowiednim męŜczyźnie. Szczerze, Emmo Leigh, 
jesteś  niepoprawną  idiotką!  Jak  moŜna  być  tak;i 
kretynką, Ŝeby zakochać się w Rossie?

 

Z  lustra  patrzyły  na  nią  znuŜone  brązowe  oczy,  z 

zaskoczeniem, ale i z dziwną rezygnacją. Zakochan;i w 
Rossie? Czy się nie myli? Przywołała wspomnienia o 
Guyu,  ale  wydały  się  mgliste,  nieuchwytne,  nic  nic 
znaczące.  Wcale  nie  była  w  nim  zakochana.  To  byl<> 
tylko  przelotne  oczarowanie,  lekki  zawrót  głow\ 
spowodowany  letnim  słońcem,  beztroską,  wspólnymi 
przyjemnymi chwilami. Nie było porównania z tym co 
czuła teraz do Rossa.

 

Wykrzywiła się do swego odbicia.  A  moŜe  !<> 

złudzenie? Być moŜe za kilka tygodni  będzie p<> 
wszystkim... przywoła wspomnienia o Rossie i stwiti 
dzi, Ŝe jest jej obojętny.

 

A moŜe jestem jak ten elektryczny samochodzik?

 

-  zastanawiała się. Odbijam się od jednego męŜczyzny, 
by zaraz wpaść na drugiego?

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

93

 

Usłyszała  głos  Rossa  na  podwórku  -  głęboki, 

powaŜny, wyraźnie czymś przejęty. Emma zamrugała. 
Z brązowych oczu w lustrze biła powaga.

 

O  nie,  tym  razem  to  prawdziwa  miłość,  pomyślała 

przygnębiona.  To  nie  czar  nocy  letniej...  to  jest  zbyt 
bolesne i dlatego prawdziwe.

 

Tylko jedno było wspólne - znowu zakochała się w 

męŜczyźnie, który był zapatrzony w inną dziewczynę. 
Cokolwiek  wydarzyło  się  między  Rossem  i  Amandą, 
jedno wydawało się jasne - Ross nie był w stanie z nią 
zerwać.  Mógł  szydzić  i  potępiać  jej  zachowanie, 
bogactwo, snobizm, nieróbstwo - ale wpadł w jej sieci 
i  zdawał  sobie  z  tego  sprawę.  Wystarczyło,  Ŝeby 
Amanda  kiwnęła  palcem,  a  przybiegał  na  kaŜde  jej 
zawołanie.

 

A więc, jeŜeli to nie jest miłość, to cóŜ nią jest?

 

-  westchnęła Emma i zaczęła szykować się do spania.

 

-

 

Dzisiaj  jest  wspaniały,  rześki  poranek.  Mam 

ochotę  na  konną  przejaŜdŜkę  -  oznajmił  Ross  po 
ś

niadaniu. Spojrzał na Emmę z wyzwaniem w oczach i 

leciutkim,  złośliwym  uśmieszkiem.  -  A  ty  jak?  Boisz 
się krótkiego galopu? 

-

 

Są  tu  w  pobliŜu jakieś  konie  do  wynajęcia? 

 

-

 

Spojrzała na trójkę dzieci pochłoniętą jedzeniem. 

-

 

A co z nimi? Czy któreś umie jeździć? 

-  Edie mogłaby je zabrać do pani Pat na dłuŜej

 

-  rzucił.

 

-

 

Ale moŜe jej to dziś przeszkadzać. - Emma miała 

wątpliwości.  -  Nie  chciałabym  jej  za  bardzo 
wykorzystywać.  Jest  taka  serdeczna,  byłoby  okropne, 
gdyby się do mnie zraziła. 

-

 

JuŜ  z  nią  wszystko  omówiłem  -  uciął  jej  wąt-

pliwości Ross. - Powinnaś od czasu do czasu odpocząć 
od dzieci.  To normalne, kaŜdy potrzebuje chwili 

background image

94

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

wytchnienia.  Pani  Pat  zgodziła  się  bardzo  chętnie, 
zapewniam cię. W zasadzie to ona zwróciła mi uwagę, 
Ŝ

e  potrzebujesz  odpoczynku.  Konna  przejaŜdŜka  -  to 

juŜ mój pomysł.

 

-

 

Oboje jesteście bardzo mili - wzruszyła się Emma. 

- W takim wypadku chętnie skorzystam. 

-

 

Będziemy się mogli przejechać na Barnabie i Jessie, 

jak będziemy bardzo grzeczni - oświadczył Robin i po 
zastanowieniu dodał: - JeŜeli będziemy chcieli. I jeŜeli 
nie spadniemy. 

-

 

Jesteś  bardzo  ostroŜnym  młodym  człowiekiem, 

prawda?  -  zaŜartował  Ross,  a  Robin  pokazał  dołeczki 
w uśmiechu. 

-

 

Jechać na Jessie... - powiedziała marząco Donna. 

Pomysł  bardzo  się  jej  spodobał,  mimo  zastrzeŜeń 
brata. 

-

 

Donna jest za mala - stwierdziła stanowczo Tracy, 

odrywając się od kanapki. - Tylko ja i Robin będziemy 
jeździć. Ja na Barnabie, on moŜe wziąć Jessie. 

Donna  rozryczała  się  na  cały  głos.  Emma  rzuciła 

Tracy potępiające spojrzenie i, tuląc małą, uspokajała

 

ja-

 

-

 

Donna  moŜe  jeździć  na  Jessie...  Ross  ją  będzie 

trzymał. 

-

 

Dzięki  za  pracę.  -  Ross  zniósł  to  pogodnie  i 

spojrzał  w  zapłakane  oczka  Donny.  -  W  porządku, 
kluseczko!  Wujek  Ross  pomoŜe  ci  jutro  pojeździć  na 
Jessie. 

Donna  spojrzała  z  tryumfem  na  Tracy,  która 

kończyła w milczeniu jeść.

 

ś

eby  ją  rozchmurzyć,  Emma  poprosiła  o  pomoc 

przy zmywaniu. Ross zabrał pozostałą dwójkę. Nadęta 
Tracy wytrzymała w milczeniu tylko kilka minut. Parę 
pochwał i serdecznych uśmiechów Emmy i w zupełnej 
zgodzie zakończyły porządki.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

95

 

Pani  Pat  powitała  dzieci  z  zadowoleniem.  Jej 

podwórko tętniło Ŝyciem, tu kury, tu kotek, tam pies.

 

-

 

U  pani  Pat  zawsze  coś  się  dzieje  -  oznajmiła 

uradowana Tracy, biegnąc za maluchami. 

-

 

Wyruszacie  na  konie?  -  Pani  Pat  spojrzała  z 

aprobatą na znoszone dŜinsy Emmy. - To znakomicie, 
baw  się  dobrze.  Świetnie  daje  sobie  radę  z  dziećmi, 
prawda?  -  rzuciła  prowokujące  spojrzenie  Rossowi, 
ociągającemu się z odpowiedzią. 

-

 

A  co  mam  odpowiedzieć?  -  Uśmiechnął  się.  - 

Oczywiście,  Ŝe  wspaniale  się  nimi  zajmuje.  Jest 
prawdziwą  podporą,  jak  juŜ  pani  mówiła.  Judith  jest 
bardzo wdzięczna, jestem tego pewien. 

Emma roześmiała się, a pani Pat pokręciła głową z 

dezaprobatą,  poŜegnała  się  i  zniknęła  w  kuchni, 
dołączając do Edie.

 

-  Pani Pat pewme chciałaby, Ŝebym wygłosił mowę 

pochwalną  na  twoją  cześć.  Powinienem?  -  zaŜartował 
złośliwie Ross.

 

Emma ruszyła. Spojrzała na niego przez ramię, gdy 

za nią podąŜył.

 

-

 

Nie musisz się wysilać - powiedziała chłodno. 

-

 

A jednak obraziłaś się - zauwaŜył. 

-

 

Wszystko,  co  robię,  robię  tylko  przez  wzgląd  na 

dzieci  -  oznajmiła  spokojnie  -  i  twoją  siostrę.  Nic  mi 
nie jesteś winien, Ross. 

-

 

Zrozumiałem. - Jego głos zabrzmiał dziwnie. 

-

 

Naprawdę?  Mam  nadzieję,  Ŝe  tak.  -  Mówiąc  to 

zastanawiała  się,  dlaczego  tak  bardzo  jej  zaleŜy  na 
wyjaśnieniu mu... właściwie czego? 

Spojrzał  na  nią.  Podniosła  na  niego  swe  brązowe, 

pełne ciepła oczy. Patrzyli na siebie w milczeniu przez 
długą  chwilę.  Oczy  Rossa  szukały  w  jej  oczach 
odpowiedzi  na  pytania,  z  którymi  nie  chciał  się 
zdradzić.

 

background image

96

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-  Wszystkich podejrzewasz o ukryte motywy, Ross

 

-  powiedziała ze smutkiem, odwracając wzrok.

 

-

 

CzyŜby? MoŜe masz rację - odparł. 

-

 

Oczywiście,  przyznaję,  Ŝe  twoje  doświadczenia 

usprawiedliwiają  cię  w jakimś  stopniu,  ale  nie  moŜna 
wszędzie  węszyć  podstępu.  Trudno  byłoby  mi  Ŝyć, 
gdybym nikomu nie dowierzała. Nie mogłabym znieść 
Ŝ

ycia  wypełnionego  podejrzeniami,  nieufnością,  od-

trącaniem innych. Musisz z tym skończyć, dać ludziom 
szansę. 

-

 

A  ty  sama  jak  chcesz  postąpić?  -  zwrócił  się  do 

niej  powaŜnie,  pytająco.  -  Czy  zaryzykujesz  jeszcze 
raz  złamanie  serca,  Emmo?  Jeszcze  jedno  bolesne 
rozczarowanie. CzyŜby ta lekcja miała pójść na marne? 

-

 

Właśnie  na  tym  polega  Ŝycie.  Na  nieustannym 

ryzykowaniu  -  odpowiedziała,  dumnie  wysuwając 
brodę. 

-

 

Pamiętam, co mi kiedyś powiedziałaś, Ŝe będziesz 

w  przyszłości  znacznie  ostroŜniejsza.  Nie  dasz  się 
złapać w pułapkę, tak powiedziałaś! 

-

 

Myliłam się - wyznała bez emocji. 

Ross stał bez ruchu, patrząc na jej pochyloną głowę, 

dopóki nie uniosła jej i nie spojrzała na niego.

 

-

 

Jesteś zadziwiającą dziewczyną - rzekł. - Wyznałaś 

to tak zwyczajnie. 

-

 

No to co? - zdziwiła się. 

-

 

Wyznałaś, Ŝe się myliłaś... bez Ŝadnych zastrzeŜeń, 

usprawiedliwień... po prostu zwykłe stwierdzenie faktu. 
-  Jego uśmiech był promienny, chwytający za serce.

 

-  To  mi  się  podoba.  To  tak  rzadko  spotykane. 
Większość  ludzi  stara  się  znaleźć  jakieś  tłumaczenie, 
nawet  jeŜeli  wiedzą,  Ŝe  to  samooszukiwanie  się.  Nie 
chcą spojrzeć prawdzie w oczy... Ty zaś nie starasz się 
mydlić  oczu  sobie  i  innym  i  postępujesz  uczciwie. 
Ś

wiadczy o tym choćby to, Ŝe usunęłaś się natychmiast

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

97

 

w  cień,  gdy  uświadomiłaś  sobie,  co  łączy  twoją 
przyjaciółkę  z  twoim  przyjacielem.  To  wymaga 
charakteru,  Emmo.  Inne  dziewczęta  rzuciłyby  się  do 
walki  o  niego,  a  w  końcu  cierpieliby  wszyscy  w  to 
wplątani.

 

Emma  poczuła  się  zawstydzona.  Te  pochwały 

wzbudzały w niej chęć do ucieczki.

 

-

 

To gdzie jest ta stajnia? - zmieniła temat. - Daleko 

jeszcze? 

-

 

Nie, zaraz w Bundle Lane - roześmiał się. 

-

 

Aleja Tobołka - co za śmieszna nazwa! 

-

 

Około  pięćdziesięciu  lat  temu  na  szczycie  stał 

dom,  w  którym  mieszkał  stary  biedak.  Handlował 
starymi  ubraniami,  kupowanymi  na  tobołki,  i róŜnymi 
innymi  rupieciami  -  tłumaczył  Ross.  -  Kiedy  zmarł, 
jego dom był zapchany wszelkiego rodzaju śmieciami, 
ale  znalazło  się  wśród  nich  kilka  bezcennych  sztuk 
porcelany  i  innych  drobiazgów.  Nie  miał  Ŝadnej 
rodziny,  więc  po  sprzedaŜy  domu  i  jego  zawartości 
pieniądze,  zgodnie  z  testamentem,  przekazano  koś-
ciołowi. 

-

 

I  co  kościół  zrobił  z  tymi  pieniędzmi?  -  Emma 

desperacko starała się prowadzić rozmowę na obojętne 
tematy. 

-

 

Zbudowano nowy mur wokół cmentarza... pewnie 

z  myślą  o  zatrzymaniu  staruszka  w  środku  na  wieki  - 
oświadczył z powagą Ross. 

-

 

To  niezbyt  ładnie  -  zachichotała  Emma  i  roze-

jrzała  się.  -  Gdzie  jest  kościół?  Jakoś  go  nie  zauwa-
Ŝ

yłam. 

-

 

W zasadzie naleŜy do innej wsi. Budynek pochodzi 

z dwunastego wieku, jest w bardzo złym stanie. Parafia 
liczy  niewiele  osób  i  ma  wspólnego  wikarego  z 
sąsiednią. Tylko w ten sposób te malutkie parafie mogą 
się jeszcze utrzymać. 

background image

98

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-  Chciałabym  go  obejrzeć  -  zainteresowała  się 

Emma. - Z dwunastego wieku? To bardzo stary.

 

-r Normanowie znali się na budownictwie. Podstawy 

są bardzo solidne, ale wymaga gruntownego remontu, 
a pieniędzy brak. Komitet odnowy kościoła nieustannie 
organizuje  jakieś  imprezy  i  ściąga  fundusze,  skąd  się 
da,  ale  to  ciągle  mało.  Wszystkie  te  stare  budowle 
poŜerają pieniądze. Weź Queen's... - przerwał nagle.

 

-  Queen's Daumaury? - dokończyła pytająco. - Ale 

przecieŜ  jego  właściciela  stać  na  utrzymanie  tej 
posiadłości, prawda?

 

-  Tak przypuszczam - stwierdził obojętnie. 
Maszerowali dziarsko do  Bundle  Lane.  Wśród

 

kępy drzew Emma dostrzegła kwadratową szarą wieŜę. 
Niechybnie  naleŜała  do  kościoła,  który  „poŜerał" 
pieniądze.

 

Stajnie znajdowały się z dala od drogi, obejmowały 

zniszczony  budynek  i  podwórko,  na  którym  silna 
jasnowłosa  kobieta  energicznie  machała  widłami. 
Dostrzegła ich i uśmiechnęła się szeroko.

 

-  Witam,   Ross!   Piękny  ranek  wybrałeś.   Ted!

 

-  zawołała  w  stronę  stajni.  -  Osiodłaj  Junipera 
i Marcy.

 

Niski,  sękaty  męŜczyzna  wyłonił  się  z  ostatniego 

boksu, spojrzał na nich krzywo, po czym zabrał się do 
roboty.

 

-

 

Ted nadal zadowolony z pracy? - spytał Ross. 

-

 

Lubi konie - odparła kobieta z rozbawieniem. 

-  Ale nie cierpi klientów. Nie znosi siodłania... Gdyby 
to od niego zaleŜało, wpychałby w konie jadło i nigdy 
nie  pozwoliłby  im  ruszyć  się  poza  podwórko.  Niena 
widzi, gdy pracują. Przez cały czas przypominam mu, 
Ŝ

e robocze konie muszą pracować. Zna się na robocie, 

inaczej nie trzymałabym go.

 

-  Dlatego ci go poleciłem - powiedział Ross. - Był

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

99

 

doskonałym chłopcem stajennym, pracował w najlep-
szych stajniach, dopóki nie zaczął pić.

 

-

 

Teraz popija tylko wieczorami - wyznała. - Przy-

sięgłam,  Ŝe  wyrzucę  go  natychmiast,  jeŜeli  przyłapię 
na piciu przed szóstą wieczorem. Wie, Ŝe nie Ŝartuję. 

-

 

Bardzo dobrze - przytaknął Ross. 

Ted  przyprowadził  dwa  konie,  jednego  szarego, 

bardzo  spokojnego  i  drugiego  -  niecierpliwego, 
nerwowego gniadosza. Ross wziął wodze gniadosza.

 

-

 

Juniper,  oczywiście,  dla  mnie,  a  Marcy  będzie 

doskonała dla ciebie. 

-

 

Jeździłaś juŜ? - spytała kobieta. - Tak przy okazji, 

jestem Lucy Todd, nie zauwaŜyłam, by Ross zamierzał 
mnie przedstawić. 

-

 

A  ja  Emma  Leigh  i  juŜ  jeździłam  -  przedstawiła 

się Emma. 

-

 

I  z  nią  nigdy  nic  nie  wiadomo  -  rzucił  Ross  ze 

ś

miechem.  -  MoŜe  się  nagle  okazać  mistrzynią  w 

skokach.  Wiem  juŜ,  Ŝe  jest  utalentowaną  plastyczką, 
znakomitą  kucharką,  wspaniale  zajmuje  się  dziećmi  i 
na dodatek jest bohaterką... 

-

 

Zamknij  się!  -  Emma  rzuciła  mu  wściekłe  spoj-

rzenie.  Zręcznie  wskoczyła  na  siodło,  ujęła  cugle  
dłonie i ruszyła. 

-

 

Bohaterką? - zainteresowała się Lucy Todd. 

-

 

Uratowała  moją  najmłodszą  siostrzenicę  przed 

szarŜującym  bykiem  -  wyjaśnił  Ross,  uśmiechając  się 
szeroko. 

-

 

To  dopiero  zuch-dziewczyna  -  skomentowała 

Lucy. - Ma dobry dosiad, trzyma się prosto... sądzę, Ŝe 
poradziłaby sobie z Juniperem. 

-

 

Nie ma mowy - uciął stanowczo Ross. - Nawet ja 

nie ufam Juniperowi. To szatan, nie koń. 

-

 

W  takim  razie,  dlaczego  go  zawsze  bierzesz?  - 

Lucy uśmiechnęła się domyślnie. 

background image

loo

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-  Bo  nikt,  nawet  koń,  nie  moŜe  mieć  nade  miw 

przewagi - odrzekł dumnie.

 

Dogonił  Emmę  i  puścili  się  razem  dróŜką.  Po 

pewnym czasie droga poszerzyła się na tyle, Ŝe moŜna 
było przyśpieszyć.

 

Juniper  wkrótce  pokazał  klasę i  Emma,  odstając  na 

swej powolnej klaczy, mierzyła wzrokiem plecy Rpssa 
z pogłębiającą się niechęcią. Sposób, w jaki prostował 
ramiona, w jaki trzymał głowę, świadczył o głębokim 
samozadowoleniu, był dla niej wyzwaniem.

 

Zaczekał  przy  końcu  drogi,  obserwując  jej  jazdę 

z

 

uśmieszkiem  na  tych  swoich  pięknie  wykrojonych 
ustach.  Nawet  z  tej  odległości  mogła  dostrzec  błysk 
samozadowolenia  w  jego  oczach.  Ściągnęła  cugle  i 
obrzuciła go nieprzychylnym spojrzeniem.

 

-

 

Wolno, lecz wytrwale, dotrzesz wszędzie! 

-

 

No, no, ile złości... - Jego oczy zabłysły śmiechem. 

-

 

Czuję się jak... jak... - nie znalazła określenia - tak 

się za tobą wlokąc! 

-

 

Jak indiańska Ŝona? - Otwarcie z niej zaŜartował i 

to  doprowadziło  ją  do  szału.  -  Ale  przecieŜ  w  Ŝadnym 
wypadku  nie  moŜesz  dosiadać  mojego  konia!  Taka 
drobna osóbka jak ty? Nie utrzymałabyś go! 

-

 

Nie utrzymałabym? A moŜe spróbuję! - Ogarnęła 

ją furia. 

-

 

Lekkomyślna dziewczyna - wyśmiewał się. - Oczy-

wiście, Ŝe nie. Masz po prostu za słabe ręce. 

-

 

Złaź i daj mi spróbować - nastawała. 

-

 

Nie!  -  oznajmił  stanowczo,  powaŜniejąc.  -  Nie 

wygłupiaj się! - Zawrócił Junipera i ruszył z powrotem 
w kierunku stajni. Emma jechała za nim w  milczeniu, 
nieprzytomna z wściekłości. Na podwórku Ross zsiadł 
i  podszedł  do  Lucy,  która,  lekko  zaskoczona,  wyszła 
int na spotkanie. 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

101

 

-

 

JuŜ wróciliście... - zaczęła, po czym przerwała rś§ 

widok  Emmy,  która,  po  zejściu  z  konia,  wyrwała 
wodze  nic  nie  przeczuwającemu  Rossowi,  wskoczyła 
na Junipera i tyle ją widzieli. 

-

 

Mój  BoŜe!  -  jęknął  Ross  przeraŜony.  -  Zupełnie 

zwariowała!  Ten  diabelski  koń  ją  zabije!  -  Nie 
oglądając się na Marcy wpadł do stajni i wyprowadził 
karego  konia,  którego  dosiadł  na  oklep.  Ted  wybiegł 
za nim klnąc zawzięcie. 

-

 

Ross wie, co robi - powstrzymała go Lucy. 

-

 

Spodziewam się, Ŝe wie - mruknął Ted. - W prze-

ciwnym  razie  marny  jego  koniec.  Dancer  nie  uznaje 
obcych jeźdźców. - Pokiwał złowieszczo głową. - Ross 
nie zna wszystkich piekielnych sztuczek tego konia. 

background image

ROZDZrAŁ SIÓDMY

 

Emma  natychmiast  poŜałowała  swego  wyczynu. 

Zdrowy rozsądek mówił jej, Ŝe Junipera zdenerwowała 
nagła  zmiana  jeźdźca.  Szeroki  grzbiet  gniadosza 
przebiegało nerwowe drŜenie, strzygł uszami i kierował 
się  wprost  do  lasu.  Kiedy  Emma  zdecydowała  się 
zawrócić  i  upokorzyć  przed  Rossem,  koń  zignorował 
jej próby, nie reagował ani na szarpanie wodzami, ani 
ucisk kolan, ani głos.

 

Spróbowała  powtórnie,  z  całą  determinacją,  ale 

Juniper  nie  zwracał  na  nią  uwagi.  Był  juŜ  wśród 
drzew,  przyśpieszył  i  zagłębił  się  w  gęstwinę  leśną 
wąską,  krętą  ścieŜyną.  Prychał  i  potrząsał  łbem,  jego 
mięśnie falowały pod spoconą skórą.

 

Usiłowała go uspokoić, pochyliła się, by go pogłas-

kać, szepcząc łagodnie:

 

-  Dobry konik, Juniper... kochany konik...

 

Ale  ten  parł  w  głąb  lasu  i  podrzucał  grzbietem, 

starając się ją zrzucić. Znaleźli się w gęstwinie wysokich, 
ciernistych  krzaków,  których  kolce  raniły  jej  łydki. 
Skrzywiła  się  z  bólu  i  znowu  usiłowała  pokierować 
Juniperem,  ten  jednak  był  zdecydowany  pozbyć  się 
jeźdźca.

 

Wtem dobiegł ją odgłos końskich kopyt, dudniących 

rytmicznie  na  piaszczystej  ścieŜce,  gdzieś  w  pobliŜu. 
Zawołała najgłośniej, jak mogła. Wiedziała, kto jedzie, 
kto  musiał  nadjeŜdŜać  i  jej  serce  napełniła  ogromna 
ulga.

 

-  Ross, Ross, tutaj...

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

103

 

Usłyszał  szamotaninę  Junipera,  jeszcze  zanim 

zawołała,  i  podąŜał  ich  śladem.  Przed  Emmą  pojawił 
się  wielki  czarny  koń,  którego  z  trudem  powstrzy-
mywał  Ross,  jadący  na  oklep.  Jego  uda  ściskały  boki 
konia  z  całych  sił,  ten  prychał  i  zwijał  się  pod 
jeźdźcem,  ale  nie  mógł  wyrwać  się  spod  kontroli 
męŜczyzny.

 

Ross  wyglądał  jak  uosobienie  ślepej  furii.  Jego 

oczy, płonące jak dwa węgle w pobladłej z wściekłości 
twarzy, zwęziły się z gniewu, gdy dostrzegły Emmę.

 

-

 

Ty cholerna idiotko! Masz piekielne szczęście, Ŝe 

uszłaś  z  Ŝyciem!  Kiedy  pomyślę,  co  się  mogło  z  tobą 
stać... - Zacisnął zęby, jakby obawiał się dokończyć. 

-

 

Przykro  mi,  Ross  -  szepnęła  zawstydzona,  ale 

przyjęła  jego  potępiające  spojrzenie  z  podniesioną 
głową. Czuła do siebie pogardę. Ryzykowała własnym 
Ŝ

yciem  i  utratą  konia,  kiedy  uraŜona  duma  pchnęła  ją 

do  wskoczenia  na  Junipera,  Ŝeby  pokazać  Rossowi, 
jakim jest świetnym jeźdźcem, nie gorszym od niego... 
Zrobiła z siebie pośmiewisko. To było niewybaczalne. 

-

 

Powinno ci być przykro - warknął. 

Złapał  cugle  Junipera,  który  natychmiast  się  uspo-

koił,  wyczuwając  stanowczość  zmuszającą  do  kapitu-
lacji.

 

-  Zsiadaj - rzucił Ross szorstko.

 

Emma  usłuchała,  miło  było  stanąć  znowu  na 

pewnym gruncie. Ross tymczasem zawrócił Junipera i, 
trzymając go, ruszył z powrotem.

 

-

 

Hej,  gdzie  jedziesz?!  -  zawołała,  nie  wierząc 

własnym  oczom.  CzyŜby  rzeczywiście  miał  zamiar  ją 
tu zostawić? 

-

 

MoŜesz wrócić pieszo - uciął. - To będzie twoja, 

dobrze zasłuŜona, kara. 

-

 

Ross! 

Nawet się nie obejrzał. Jego wyprostowana, zgrabna

 

background image

104

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

sylwetka na karym koniu z gniadoszem obok zniknęła 
w dali piaszczystej ścieŜki.

 

-  Ross! - wrzasnęła ze złością i niepokojem. - Ross, 

zaczekaj!

 

Powlokła się za nim. Kiedy dotarła do głównej drogi 

Rossa nie było w zasięgu wzroku. Słyszała tylko daleki 
odgłos kopyt dwóch koni biegnących kłusem.

 

-  A niech go licho! -  mruknęła, na poły ubawiona, 

na poły wściekła. - Mógł zaczekać!

 

Przyśpieszyła  kroku,  ale  skrzywiła  się  z  bólu.  W 

nogawkach dŜinsów nadal tkwiło kilka ostrych kolców 
z  krzaków,  w  które  zapędził  się  Juniper.  Wyciągnęła 
ciernie  i  podwinęła  nogawki,  skóra  na  łydkach  była 
podrapana, z wielu głębokich rozcięć ciekła krew.

 

-  JuŜ  nigdy  nie  wsiądę  na  Junipera  -  przysięgła 

sobie.  -  Ross  mówił  prawdę,  to  diabeł!  -  Skrzywiła 
się z niechęcią. Nic bardziej nie doprowadza do szału 
niŜ męŜczyzna, który ma zawsze rację!

 

Otarła chusteczką krew, spuściła nogawki dŜinsów i 

pomaszerowała wolno.

 

Ross  czekał  na  nią  na  skraju  lasu.  Stał  z  rękami  w 

kieszeniach i przyglądał się, jak nadchodzi.

 

-

 

Czeka  nas  długi  spacer  do  domu  -  zauwaŜył 

złośliwie. - Dasz radę? 

-

 

Dam - stwierdziła obojętnie. 

-

 

Chyba kulejesz? - Przyjrzał się jej podejrzliwie. 

-  Nie - skłamała, unikając jego spojrzenia. 
Złapał ją za ramię i zmusił do zatrzymania się,

 

potem ukląkł i podwinął nogawki dŜinsów, odsłaniając 
czerwone, świeŜe zadrapania. Niektóre zaczęły znowu 
krwawić. Ross zaklął pod nosem.

 

-

 

Skąd się to wzięło? Wygląda, jakby ktoś pociął ci 

nogi Ŝyletką. 

-

 

To ciernie - burknęła. 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

105

 

-

 

A więc Juniper cię zrzucił? - Mechanicznie własną 

chusteczką  ocierał jej  krew  z  nogi.  -  Dlaczego  mi  nie 
powiedziałaś? 

-

 

Wcale  mnie  nie  zrzucił  -  wyjaśniła.  -  Tylko 

próbował, krąŜył wokół wielkiego kolczastego krzaka, 
wpychając mnie na niego i moje nogi na tym ucierpiały. 

-

 

Musi cię strasznie boleć - oświadczył stanowczo. 

-  I  bardzo  dobrze.  Masz  nauczkę.  Mam  ochotę  ci 
przylać!  -  Obciągnął  nogawki  dŜinsów,  podniósł  się 
i  przyglądał  jej  w  skupieniu.  -  I  jak  teraz  dostaniemy 
się do domu? PrzecieŜ nie jesteś w stanie iść taki kawał.

 

-

 

To  niedaleko  -  powiedziała  lekcewaŜąco.  -  Dam 

sobie radę. 

-

 

Nie  -  pokręcił  głową.  -  Zaczekaj  chwilę...  Mam 

pomysł.  -  Pobiegł  drogą  pod  górę.  Za  chwilę  był  z 
powrotem,  prowadząc  dosyć  wiekowy  rower.  Uśmie-
chnął się do niej. - Siadaj z przodu. 

-

 

Nie wygląda zbyt solidnie - wysunęła wątpliwości. 

-  Jesteś pewny, Ŝe moŜna na nim jechać?

 

-  To  ratunek  dla  twoich  nóg  -  oznajmił.  -  No, 

wskakuj, zaryzykujemy!

 

Umieściła  się  ostroŜnie  na  ramie  przed  nim  i  za-

mknęła oczy, gdy pędzili z góry Bundle Lane, a stary 
rower skrzypiał przeraźliwie pod podwójnym cięŜarem. 
Słońce  kładło  ciepłe  promienie  na  jej  twarzy,  wiatr 
zwiewał  włosy  do  tyłu,  na  policzek  Rossa.  Jednym 
ramieniem przyciskał ją mocno do piersi.

 

-

 

PoŜyczyłem  go  od  Lucy  Todd  -  powiedział  jej 

prosto do ucha, 

-

 

Mam  nadzieję,  Ŝe  jej  nie  przestraszyłeś.  To  był 

mój błąd, nie Junipera. Rozumiesz, zdenerwowałam go. 

-

 

Powiedziałem  jej  prawdę.  Biorąc  pod  uwagę,  na 

jakie ryzyko się wystawiłaś, kilka cierni jest doprawdy 
bardzo  łagodną  karą  -  ciągnął  uparcie.  -  Sama  to  na 
siebie ściągnęłaś. 

background image

106

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-

 

Wcale się tego nie wypieram. - Zacięła się. 

-

 

Zatem co było, to było. Puścimy to w niepamięć? 

- spytał zjadliwie. 

-

 

Nigdy  więcej  nie  będę  taka  głupia  -  odparła,  po 

czym dodała, czując znowu przypływ gwałtownej niechęci 
do  niego:  -  A  ty  mógłbyś  postarać  się  nie  być  taki 
nieznośny  i  denerwujący!  Zachowujesz  się  tak  zarozu-
nliale, Ŝe wzbudziłbyś bunt w najłagodniejszej kobiecie! 

-

 

A  ty  najwyraźniej  nie  naleŜysz  do  najłagodniej-

szych kobiet. - Nie ukrywał swego rozbawienia. 

-

 

Doskonale  wiesz,  Ŝe  sam  wyprowadziłeś  mnie  z 

równowagi tym swoim zarozumialstwem! 

Roześmiał się cicho w odpowiedzi i mocno objął j;| 

W  talii  obiema  rękami.  Emma  spojrzała  na  te  silne, 
opalone,  budzące  zaufanie  ręce  i  wrzasnęła  z  przera-
Ŝ

aniem:

 

-  Pościteś Ifdenowrricę

1

:

 

Zabrał leniwie jedną rękę i wyprostował kierownicę 

rpweru  pędzącego  szaleńczo  w  dół.  Wkrótce  ujrzeli 
dom.

 

-

 

Marzę  o  kąpieli  -  jęknęła  Emma.  -  Boli  mnie 

kaŜdy mięsień. 

-

 

I  bardzo  dobrze!  -  bezlitośnie  skomentował 

ubawiony Ross. 

Wziął ostatni zakręt i przed ich oczami pojawiła sie 

dostojna sylwetka limuzyny przed bramą domu Rossa 
Emma rozpoznała ją od razu.

 

Zatrzymał  rower,  zanim  dojechali  do  samochodu, 

powiedział  spokojnie,  Ŝeby  poszła  do  pani  Pat  po 
dzieci.

 

-  Tak  -  zgodziła  się  natychmiast,  zapominając 

o ochocie na kąpiel, o bólu podrapanych nóg. CzyŜby 
iriiało  to  być  tak  długo  oczekiwane  rodzinne  pojed 
nanie? CzyŜby stary bogacz przyjechał nareszcie poznać 
wnuki?

 

background image

CICHA PRZYSTA

Ń

 

107

 

Zostawiła Rossa i, mijając samochód, starała się nie 

przyglądać  mu  zbytnio.  Wcale  nie  była  ciekawa,  czy 
Leon  Daumaury  przyjechał  sam,  czy  towarzyszy  mu 
tryumfująca  Amanda.  Ross  dał  jej  jasno  do 
zrozumienia,  Ŝe  ona,  Emma,  jest  tu  zupełnie  zbędna. 
Była  tu  tolerowana  tylko  jako  opiekunka  dzieci, 
Amanda miała główną rolę do odegrania.

 

Emma  szła  dumnie  wyprostowana,  starając  się  nie 

okazywać Ŝadnych uczuć. Zastała dzieci skupione przy 
kominku wokół pani Pat, która czytała im ksiąŜkę.

 

-

 

Wcześnie wróciliście - uśmiechnęła się gospodyni. 

-

 

Mamy gości - wyjaśniła Emma. 

Starała  się  powiedzieć  to  bardzo  zwyczajnie,  ale 

pani  Pat  rzuciła  jej  badawcze  spojrzenie,  unosząc  w 
górę brwi.

 

-  Aha,  gości?  No  tak.  -  Przyjrzała  się  dzieciom. 

- Powinniście się trochę umyć i uczesać, kochani. Edie...

 

Edie  zabrała  protestujące  głośno  dzieci.  Pani  Pat 

nadal  obserwowała  spod  oka  Emmę.  Dostrzegła 
wyraźne  wzburzenie  na  jej  twarzy  i  podejrzanie 
błyszczące oczy.

 

-

 

Powiedziałaś, gości? - powtórzyła jeszcze raz. 

-

 

Zdaje  się,  Ŝe  to  Leon  Daumaury  -  odpowiedziała 

drętwo. 

-

 

Ooo  -  zdumiała  się  pani  Pat.  Wstała  i  nalała 

Emmie  filiŜankę  herbaty.  -  Zdaje  się,  Ŝe  tego  po-
trzebujesz. 

-

 

Dziękuję,  bardzo  potrzebuję.  -  Emma  była 

spragniona.  -  Wie  pani,  mam  wraŜenie,  Ŝe  Ŝycie  jest 
nieustanną  huśtawką,  jak  pani  sądzi?  Człowiek  jest 
ciągle miotany to w jedną, to w drugą stronę. 

-

 

MoŜe  stajemy  się  zbyt  gnuśni,  jeŜeli  wszystko 

idzie gładko - zauwaŜyła filozoficznie pani Pat. - Ludzi 
ogarnia wtedy nieznośne samozadowolenie. 

-

 

Wątpię, czy kiedykolwiek będę miała szansę na 

background image

108

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

samozadowolenie  -  roześmiała  się  Emma.  -  śycie 
nieustannie przynosi mi niespodzianki.

 

-

 

To bardzo podniecające - zaŜartowała pani Pat. 

-

 

Kpi sobie pani ze mnie. - Emma próbowała udać 

obraŜoną. 

-

 

Ja?  Nic  podobnego.  -  Nie  zabrzmiało  to  jednak 

przekonująco.  Rozmowę  przerwało  powtórne  poja-
wienie się dzieci, z buziami zaróŜowionymi po myciu. 

-

 

Wymyci?  Świetnie.  To  ruszajcie  z  Emmą.  Całe 

szczęście, Ŝe wcześniej zjedliśmy lunch. 

-

 

TeŜ bym zjadła - westchnęła Emma, czując przy-

pływ głodu. Przygoda z Juniperem wpłynęła znakomicie 
na jej  apetyt,  którego  nie osłabił  nawet  ból  na  myśl  o 
spotkaniu  Rossa  z  Amandą.  -  Jestem  taką  nudną, 
przyziemną  babą  -  zwróciła  się  do  pani  Pat.  -  Nic  nie 
jest  w  stanie  pozbawić  mnie  na  długo  apetytu.  To 
pewnie dlatego, Ŝe jestem tak obrzydliwie zdrowa. 

-

 

I  tak  ma  być  -  stwierdziła  tamta.  -  Edie 

zaprowadzi dzieci. Zostań i zjedz coś. 

Emma zawahała się. To było jakieś wyjście z sytuacji. 

Nie  musiałaby  oglądać  Rossa  i  Amandy  razem, 
uczestniczyć w rodzinnym spotkaniu, z którego czułaby 
się wyłączona. Poza tym Leon Daumaury  miał prawo 
do  spotkania  ze  swymi  wnukami  bez  niepoŜądanych 
ś

wiadków.

 

-

 

To  bardzo  miło  z  pani  strony  -  zgodziła  się  W 

końcu. - Dziękuję za zaproszenie. 

-

 

No  to  siadaj,  proszę  -  wskazała  jej  miejsce  pani 

Pat,  dając  znak  Edie,  aby  odprowadziła  dzieci.  Tracy 
spojrzała  na  Emmę  niespokojnie,  jakby  coś  przeczu-
wała. 

-

 

Mamy gości? Jakich gości? 

Ale  Edie  delikatnie,  lecz  stanowczo,  pociągnęła  ją 

za sobą.

 

Emma  zjadła  smakowity  omlet,  wypiła  kawę

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

109

 

i  w  końcu,  podziękowawszy  pani  Pat,  z  wielką 
niechęcią,  wolno  wróciła  do  domu.  Samochód  juŜ 
zniknął, ku jej wielkiej uldze, a w kuchni zastała tylko 
Edie z dziećmi, zajętych robieniem ciasteczek.

 

-

 

Rossa  wezwano  na  farmę  Duckettów  -  poinfor-

mowała ją Tracy. 

-

 

Ach, tak? - Emma usiłowała zachować rezerwę. 

-

 

I  wcale  nie  było  Ŝadnych  gości  -  dodał  Robin, 

patrząc na nią z ciekawością. 

On  i  Tracy  wpatrywali  się  w  nią,  czekając  na 

odpowiedź.  Emma  była  niemile  zaskoczona.  Czy  coś 
się popsuło? CzyŜby Leon Daumaury  zmienił zdanie? 
A  moŜe  go  wcale  nie  było  w  tej  limuzynie?  MoŜe 
tylko sama Amanda?

 

-

 

Pewnie coś pokręciłam - przyznała się niepewnie. 

-

 

To  musiała  być  Amanda  -  skrzywiła  się  z  nie-

smakiem Tracy. - Z bardzo się cfeszę, Ŝe sobie posz/a, 
zanim tu doszliśmy. 

-

 

I ja teŜ - poparł ją Robin z całego serca. 

-

 

Mhm  -  dodała  Donna  z  taką  pasją,  Ŝe  wszyscy 

wybuchnęli śmiechem. 

-

 

Dzieci, nie wypada tak mówić o Amandzie. 

-

 

Dlaczego nie? - zapytał rzeczowo Robin. 

-

 

Nie wolno wam wyraŜać się niegrzecznie o doros-

łych - tłumaczyła oględnie Emma. Właściwie powinna 
im  jaśniej  dać  do  zrozumienia,  Ŝe  Amanda  moŜe 
zostać ich ciotką i powinny się na to przygotować. 

-

 

Przestaliście  pracować  -  wtrąciła  się  \y  tym 

momencie  Edie  i  cała  trójka  wzięła  się  znowu  do 
roboty. 

Emma  zabrała  się  do  pisania  pierwszego  listu  do 

Fanny.  Opisała  w  nim  dokładnie  swoje  przygody  od 
czasu opuszczenia Londynu, po czym wysłała go.

 

Ross  wrócił  późno  wieczorem.  Dzieci  juŜ  spały, 

Edie robiła sweter dla Robina, a Emma szkice. Kiedy

 

background image

no

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

podniosła oczy, wyczuwając jego obecność, zobaczyła, 
Ŝ

e bacznie obserwuje wyraz jej twarzy, starając się 

wyczytać odpowiedź na jemu tylko znane pytanie. ^- 
Stało  się coś złego? Wyglądasz tak  ponuro

 

-  zaczęła ostroŜnie.

 

Jego twarz wypogodziła się, jakby znalazł odpowiedź 

na nurtujące go pytanie. Uśmiechnął się niedbale.

 

^- Nic złego. Naprawdę wyglądam ponuro? Ty za to 

wyglądasz jak mała dziewczynka gotowa do snu.

 

Właśnie  skończyła  swoją  wymarzoną  kąpiel  i  była 

w  piŜamie,  szlafroku,  z  mokrymi  włosami  wijącymi 
się wokół zaróŜowionej twarzy.

 

-  MoŜe zjesz? - spytała, przerywając pracę. - Znowu 

zachorowała krowa Duckettów?

 

--  Tym  razem  me  -  roześmiał  się.  -  To  spaniel 

wsadził łapę między kraty. Zanim dotarłem, juŜ zrobili 
to,  co  powinni  zrobić  natychmiast.  Posmarowali  łapę 
mydłem i po kłopocie.

 

-

 

No  jasne!  -  odpowiedziała  śmiechem.  Po  czym 

przyjrzała  mu  się  podejrzliwie.  -  Ale  zabrało  ci  to 
strasznie  duŜo  czasu...  -  Ugryzła  się  w  język,  prze-
klinając  siebie  za  tę  uwagę.  Nie  mogła  pozwolić,  aby 
zaczął  podejrzewać,  jakie  Ŝywi  do  niego  uczucia  i  Ŝe 
zaleŜy jej na jego obecności. 

-

 

Wpadłem  do  Dorchester,  do  Edwarda  -  od-

powiedział  gładko.  -  Musieliśmy  przejrzeć  rachunki. 
Niidna i pochłaniająca czas robota. 

-

 

Jak się czuje Chloe? Bardzo mi się spodobała 

-  oŜywiła  się  Emma.  - Jest  taka  bezpośrednia 
i sympatyczna, jej towarzystwo to przyjemność.

 

-  Chloe  ma  się  świetnie.  TeŜ  jej  się  spodobałaś, 

pytała  o  ciebie.  Obie  jesteście  podobne  -  potraficie 
stworzyć  taką  domową, ciepłą atmosferę.  -  Uśmiechnął 
się lekko.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

111

 

Emma  oblała  się  rumieńcem.  Komplement  był  tak 

słodki, tak nieoczekiwany, Ŝe wytrąciło ją to z równo-
wagi. Odwróciła wzrok, zmieszana.

 

Zapadła  cisza.  Emma  zerknęła  na  Rossa,"'który 

obserwował ją uwaŜnie, stojąc niedbale oparty o drzwi, 
z  rękami  w  kieszeniach  i  kwaśną  miną.  Oczywiście 
wyskoczyła  z  tą  idiotyczną  uwagą.  To  jasne,  Ŝe  jej 
obecność sprawiała mu kłopot i była cięŜarem. Tysiąc 
razy dawał jej do zrozumienia, Ŝe nie chce wiązać się z 
Ŝ

adną kobietą. śe unika kobiet jak zarazy.

 

-

 

Zrobię  ci  kawy  -  zaproponowała,  ruszając  do 

kuchni. 

-

 

Zdaje  się,  Ŝe  wspominałaś  o  jedzeniu?  -  PodąŜył 

za nią. 

-

 

Jestem  pewna,  Ŝe  Chloe  nie  pozwoliła  ci  odejść, 

nie nakarmiwszy cię do oporu - rzekła stanowczo. 

-

 

Masz  rację!  -  przyznał  ze  śmiechem.  -  Uwielbia 

karmić ludzi, a szczególnie męŜczyzn. To chyba jakiś 
plemienny obyczaj. 

-

 

Jest  po  prostu  bardzo  gościnna.  -  ZmiaŜdŜyła  go 

spojrzeniem. - Nie pozwalam z niej kpić! 

-

 

GdzieŜbym śmiał! - Ross wzdrygnął się z udanym 

przeraŜeniem.  -  Za  bardzo  boję  się  tego  spojrzenia 
twych ślicznych, wielkich brązowych oczu. 

Zrobiła mu kawę nie odzywając się juŜ ani słowem. 

PoniewaŜ  porównał  ją  do  Chloe,  bardzo  nie  spodobał 
się  jej  złośliwy  ton,  z  jakim  o  niej  opowiadał.  JeŜeli 
kpił z Chloe, to kpił takŜe z niej...

 

Usiadł  z  kawą  w  fotelu  przed  kominkiem.  Emma 

usiłowała  skoncentrować  się  na  swojej  pracy,  ale  jej 
umysł  zajęty  był  pytaniami,  których  nie  ośmieliła  się 
mu  zadać.  Znowu  wyszłoby  na  to,  Ŝe  jest.  wści-bska. 
Nigdy  jej  tego  nie  wybaczy,  znała  go  juŜ  na  tyle 
dobrze.

 

background image

112

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Ale  nie  mogła  oderwać  myśli  od  tej  wizyty.  PoŜa-

łowała,  Ŝe  nie  przyjrzała  się  dokładniej,  kto  był  w 
samochodzie.  Stchórzyła  obawiając  się,  Ŝe  mogłaby 
tam  ujrzeć  Amandę  ze  swym  złośliwym,  zwycięskim 
uśmiechem.

 

Cała ta wzajemna rodzinna wojna była taka głupia, 

taka  niepotrzebna,  trudno  było  uwierzyć,  iŜ  Leon 
Daumaury nie zechce przebaczyć swemu synowi i jego 
Ŝ

onie, Ŝe odrzuca wnuki. Czy ktokolwiek, a co dopiero 

własny  dziadek,  mógłby  odrzucić  takie  maluchy  jak 
Donna  i  Robin  czy  pełna godności Tracy?  Nie  mogła 
tego przeboleć.

 

A jeŜeli to nie był dziadek, to po co Ross wysłał ją 

po dzieci? Czy chciał się jej pozbyć, bo wolał rozmawiać 
z Amandą bez świadków?

 

No  tak,  to  prawdopodobne,  to  miało sens  -  dla niej 

bardzo bolesny. Trudno, spojrzy prawdzie w oczy, nic 
innego jej nie pozostaje.

 

Zaczyna  mi  wchodzić  w  krew  -  poczuła  do  siebie 

pogardę  -  to  przyjmowanie  do  wiadomości  przykrych 
faktów.  Dlaczego  zawsze  muszę  zakochiwać  się  w 
nieodpowiednim  męŜczyźnie?  Czy  nigdy  nie  zmąd4 
rzeję?

 

Poszła wcześnie spać, ale trapiły ją przykre, ponure 

sny.

 

Ranek  wstał  chłodny  i  chmurny.  W  nocy  wiatr 

zmienił kierunek. Zanosiło się na deszcz.

 

Rossa  juŜ  nie  było,  Edie  poszła  pomóc  siostrze, 

więc  Emma,  po  domowych  porządkach,  zdecydowała 
się wziąć dzieci na spacer.

 

Powietrze  było  wilgotne.  Szli  wolno,  zatrzymując 

się  od  czasu  do  czasu,  by  dokładnie  obejrzeć  skarby 
znalezione  przez  myszkujące  dzieci.  Emma  wzięła 
papier i kredki, aby maluchy mogły porysować. Przy

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

113

 

rysowaniu  wybuchła  oczywiście  sprzeczka  i  Emma, 
chcąc  ją  przerwać,  zaproponowała  wyścig  do  końca 
ś

cieŜki, która kończyła się przy gospodzie.

 

-  Zawsze tędy chodzimy - skrzywiła się Tracy.

 

-  Chodźmy inną drogą.

 

Poparła  ją  pozostała  dwójka  i  Emma,  dla  świętego 

spokoju,  skierowała  się  w  stronę  nie  znanej  jeszcze 
ś

cieŜki.  Dzieci  są  niesłychanie  męczące,  westchnęła. 

Wymagają  nieustannej  uwagi.  Właściwie  niewiele 
udało  się  jej  zrobić  szkiców  przez  cały  czas  pobytu 
tutaj.  To  zaczynało  być  niepokojące.  Zamierzała 
pracować  wieczorami,  ale  z  reguły  była  zbyt  zmę-
czona.

 

Ś

cieŜka skończyła się nagle przed dziwną bramą w 

kształcie  podkowy.  Była  drewniana,  pomalowana  na 
zielono i osadzona w czerwonym ceglanym murze.

 

-  Nigdy tu nie byłam - stwierdziła niepewnie Tracy.

 

-  Gdzie jesteśmy?

 

-  Trochę  zbłądziliśmy  -  wyznała  Emma  z  nagłym 

podejrzeniem, Ŝe ten mur otacza Queen's Daumaury.

 

-  Wracajmy lepiej.

 

-  To jest pewnie furtka do zaczarowanej krainy

 

-  rozmarzył  się  Robin,  wpatrując  się  w  błyszczącą 
miedzianą gałkę uchwytu. - Emmo, wejdźmy!

 

-

 

NiemoŜliwe.  To  prywatna  posiadłość  -  ucięła 

zaniepokojona. 

-

 

Chodźmy juŜ - nalegała Tracy, rzuciwszy Emmie 

krótkie  spojrzenie,  jakby  ona  teŜ  zgadywała,  co  kryje 
się za furtką. 

Robin  stał  uparcie,  nieporuszony.  Tracy  chwyciła 

go za ramię, ale zamarła, gdyŜ rozległo się skrzypienie 
i furtka zaczęła się uchylać. Cała trójka wpatrywała się 
w  nią,  jakby  spodziewając  się  ujrzeć  wróŜkę  lub 
czarodzieja.

 

Emma z przeraŜającą pewnością wiedziała, kogo

 

background image

114

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

ujrzą. Przywiodło ich tu nieubłagane przeznaczenie, to 
samo,  które  w  tej  chwili  kazało  starszemu  panu 
otworzyć furtkę i stanąć w niej, opierając się cięŜko na 
lasce  ze  złotą  rączką.  Patrzyli  na  siebie  z  niedowie-
rzaniem.

 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

 

-

 

Co  to  ma  znaczyć?  -  spytał  starszy  pan  słabym 

głosem, po długim milczeniu. Wpatrywał się w Emmę 
z  gniewem  w  oczach,  jakby  oczekując  od  niej  od-
powiedzi. Był taki wątły i kruchy, a jednak emanowała 
z  niego  duma  i  władczośc.  Jego  niespodziewane 
pojawienie się oszołomiło Emmę. Zanim jednak zdolna 
była wykrztusić słowo, przemówiła Tracy spokojnym, 
pogardliwym tonem. 

-

 

Właśnie  odchodziliśmy.  Trafiliśmy  tu  przypad-

kiem. Nie wiedzieliśmy, Ŝe pan tu mieszka, ani Ŝe pan 
wyjdzie. 

-

 

Tracy!  -  upomniała  ją  ostro  Emma,  niemile 

zaskoczona  jej  otwartością.  Spojrzała  na  pana  Dau-
maury.  -  Bardzo  przepraszam  za  jej  niegrzeczne 
zachowanie. 

-

 

Masz  ostry  języczek,  panienko.  -  Popatrzył  na 

Tracy marszcząc brwi. 

Tracy oddała mu spojrzenie w ponurym milczeniu.

 

-  Czy  pan  jest  moim  dziadkiem?  -  zadał  pytanie 

Robin w swój rzeczowy, dociekliwy sposób.

 

Leon  Daumaury  przyjrzał mu  się  i  jego  stara  twarz 

drgnęła dziwnie. Po chwili odpowiedział obojętnie.

 

-

 

Tak, jestem. 

-

 

Czy tutaj mieszkasz? - Robin zajrzał przez furtkę 

do parku. - Gdzie jest twój dom? 

-

 

Chciałbyś  go  zobaczyć?  -  Leon  Daumaury  nie 

spuszczał wzroku z twarzyczki chłopca. 

background image

116

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-

 

O  tak,  bardzo.  Pewnie  jest  malutki  i  okrągły  jak 

domek elfów. - Oczy Robina płonęły z ciekawości. 

-

 

Domek  elfów?  Malutki  i...  -  Zaskoczony  Leon 

Daumaury stracił oddech. Patrzył badawczo na Emmę 
swymi  przenikliwymi  jastrzębimi  oczami.  -  Co  to 
dziecko wygaduje? PrzecieŜ wie na pewno...? 

-

 

Sądzę,  Ŝe  nie  wie  o  niczym  -  cicho  powiedziała 

Emma. 

-

 

O  niczym?  -  Starszy  pan  skrzywił  się.  -  Nie  wie 

nic o Queen's Daumaury? 

Emma  skinęła  potakująco  głową.  Leon  Daumaury 

wyciągnął  kruchą,  zdeformowaną  dłoń  do  Robina, 
który ufnie włoŜył w nią swą malutką rączkę.

 

-

 

Pójdziemy i obejrzymy go, dobrze? - Zwrócił się 

do  Emmy.  -  Czy  mogłaby  pani  przyprowadzić 
pozostałą dwójkę, panno...? 

-

 

Nazywam się Emma Leigh - przedstawiła się. 

-

 

Ich opiekunka, prawda? - Przeszywał ją wzrokiem. 

-

 

Tak - potwierdziła. 

-

 

Myślę,  Ŝe  nie  wolno  nam  tam  iść  -  odezwała  się 

nagle Tracy. - Mamusi to się nie spodoba. 

Emma  wahała  się,  wprawiło  ją  to  w  zakłopotanie. 

Tracy pewnie miała rację. Nie wiedziała, co ma zrobić. 
To  Ross  powinien  tu  zadecydować.  Ale  jak  to 
powiedzieć temu staremu człowiekowi, trzymającemu 
tak pewnie rączkę Robina.

 

-  Sadzę, Ŝe Tracy ma rację. Bardzo mi przykro...

 

-  Zatrzymała się.

 

-  Tracy wcale nie wie, co się mamusi podoba

 

-

 

oznajmił Robin swoim dorosłym, rozwaŜnym tonem. 

-

 

Ona tylko zgaduje i prawie zawsze się myli. Tak jak 

z tą owsianką i Donną. Ona strasznie lubi się rządzić. 
Okropnie. - Patrzył z powagą na Emmę. 

-  Tam coś jest... co to? - jąkała się z przejęcia

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

117

 

Donna,  wpatrując  się  w  głąb  parku  z  zachwyconą 
buzią. Emma dostrzegła przedmiot jej zachwytu.

 

Kilkadziesiąt  metrów  dalej,  wśród  krzaków,  prze-

chadzała się sarna.

 

-

 

To sarna - burknął Leon Daumaury. 

-

 

Salna? - Donna zmarszczyła czółko w skupieniu. 

-

 

Sarna, tu jest do niej droga. - Chrząknął dziwnie. - 

Jesteś bardzo podobna do swojej mamy, moja droga. 

Zachichotała  Donna,  potem  Robin.  Dziadek  rzucił 

im na pół obraŜone spojrzenie.

 

-

 

CóŜ w tym śmiesznego? - dopytywał się. 

-

 

Powiedziałeś  Donnie  moja  droga  -  tłumaczył 

Robin. - Tu jest droga i Donna jest droga... - Razem z 
Donną wy buchnęli śmiechem. Tracy patrzyła na nich 
z kamienną twarzą i cichym potępieniem. 

Pan  Daumaury  uśmiechnął  się  i  nagle  jego  twarz 

przeobraziła się w cudowny sposób, przybierając Ŝywy, 
serdeczny wyraz. Stracił całą swą rezerwę i sztywność.

 

-  Ten  angielski  jest  bardzo  dziwny,  prawda,  moja 

droga i mój drogi - powiedział z przesadą. Rozczuliła 
go ich natychmiastowa reakcja.

 

Maluchy aŜ pokładały się ze śmiechu. Robin ruszył 

truchtem,  pociągając  za  sobą  starszego  pana,  Donna 
ochoczo  pobiegła  za  nimi.  Emma  spojrzała  bezradnie 
na  Tracy,  która  obserwowała  całą  scenę  z  lodowatą 
niechęcią.

 

-

 

Coś  mi  się  zdaje,  Ŝe  nie  mamy  wyjścia,  musimy 

dołączyć - zauwaŜyła łagodnie Emma. 

-

 

Ja  wracam  do  domu!  -  Tracy  trwała  w  ponurym 

uporze. 

-

 

Nie  ma  mowy!  -  Emma  chwyciła  ją  za  ramię.  - 

Nie  sama,  Tracy.  Trudno,  musisz  iść  ze  wszystkimi. 
Nigdy  w  Ŝyciu  nie  pozwolę  ci  spacerować  samej, 
wiesz o tym doskonale. 

background image

118

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-

 

Mamusia  nie  lubi  naszego  dziadka  -  powtórzyła 

Tracy. 

-

 

Chyba  jesteś  jeszcze  za  mała,  Ŝeby  naprawdę 

wiedzieć, kogo twoja mama lubi, a kogo nie - zaczęła 
ostroŜnie Emma. - MoŜe ci się wydawać, Ŝe wszystko 
rozumiesz, ale wiesz, sami dorośli nie zawsze są pewni 
swych 

uczuć. 

Rzeczy 

są 

wiele 

bardziej 

skomplikowane, niŜ to wygląda na pierwszy rzut oka. 
Myślę,  Ŝe  powinnyśmy  pozwolić  Robinowi  i  Donnie 
porozmawiać z panem Daumaury, jeśli tak chcą. Ja to 
później wyjaśnię twojej mamie. 

-

 

AleŜ  będzie  na  ciebie  wściekła!  -  Tracy  nie 

ukrywała swego zadowolenia. 

-

 

Tracy,  Tracy  -  westchnęła  Emma  -  dlaczego  tak 

trudno dojść z tobą do porozumienia? 

Spojrzała  na  bladą,  zaciętą  buzię  i  nagle  wypełniło 

ją  Ogromne  współczucie  i  ćfcfiwość  do  (ego  dziecka. 
Uklękła  i  przytuliła  ją  do  siebie  mocno,  całując 
delikatnie chłodny policzek.

 

-  Nie bądź taka - szepnęła.

 

Tracy  pozwoliła  przez  chwilę  przytulić  się  Emmie, 

po  czym  wyrwała  się i  pobiegła  za  Robinem  wołając, 
by na nią poczekał. W pierwszej chwili Emmie zrobiło 
się przykro, ale zaraz uśmiechnęła się wstając. A jednak 
Tracy  zmieniła  zdanie  i  dołączyła  do  innych,  zamiast 
dąsać  się  z  boku.  Jednak  jakieś  porozumienie  zostało 
zawarte.

 

Idąc  wolno  z  tyłu,  Emma  rozmyślała  z  pewnym 

rozbawieniem, jak wiele nauczyły te dzieci ją, dorosłą 
osobę, która miała zająć się ich wychowaniem i opieko-
wać  się  nimi.  A  to  te  maluchy  otworzyły  jej  oczy  na 
zachowanie innych ludzi, na drobne fakty, których nie 
dostrzegała. Dzięki nim była teraz znacznie mądrzejsza. 
Bliska, codzienna obserwacja dzieci odkryła jej więcej 
prawdy o naturze ludzkiej, niŜ znała do tej pory.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

119

 

Wędrowali przez park, a Leon Daumaury pokazywał 

i  opowiadał  im  o  wszystkich  parkowych  cudach. 
Ujrzeli  wspaniałe  srebrzyste  baŜanty,  przechadzające 
się po trawniku. Na Robinie nie zrobiły wraŜenia.

 

-  Wolę te dzikie, polne baŜanty - wyznał szczerze.

 

-  Są takie przyjemnie brązowe i tłuste - jak imbryk 
pani Pat albo jak Emma - dodał po namyśle.

 

Emma  roześmiała  się.  Po  chwili  zaskoczenia  za-

wtórował jej Leon Daumaury.

 

-

 

W Ŝaden sposób nie mogę uznać waszej Emmy za 

tłustą  -  zaprotestował.  -  Ale  rzeczywiście,  ma  coś  z 
kolorów  baŜanta,  bystre  spostrzeŜenie.  A  kto  to  jest 
pani Pat? 

-

 

Nie  znasz  pani  Pat?  Ona  ciebie  zna  -  zdziwił  się 

Robin. 

-

 

I Edie - przypomniała Donna. 

-

 

Kim  one  są?  Opowiedz  mi  o  nich  -  zachęcił 

Donnę dziadek. 

-

 

Ja je kocham - wyznała Donna z uczuciem. Leon 

Daumaury wydawał się uświadamiać sobie coś, czego 
istnienia nie podejrzewał. 

-

 

Prowadzą gospodę we wsi - wytłumaczyła Emma. 

-

 

Och,  to  one.  -  Był  zaskoczony.  -  Oczywiście, 

widziałem je z daleka. 

-

 

Dlaczego  je  kochasz?  -  spytał  szorstko  Donnę, 

wpatrując się w jej buzię. 

-

 

Bo kocham. - Podniosła na niego szeroko otwarte 

oczka.  Nie  potrafiła  tego  wytłumaczyć,  stropiła  się  i 
buzia się jej wykrzywiła. 

-

 

Donna je kocha, bo one takŜe ją kochają. Obie są 

bardzo  dobre  i  miłe  -  wyjaśniła  Emma  spokojnie, 
ujmując małą rączkę, która mocno ścisnęła jej dłoń. 

-

 

A zatem - stwierdził kostycznie starszy pan 

-  moje srebrne baŜanty są dla was za wytworne.

 

background image

120

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Wolicie  te  pospolite,  czy  ogrodowe,  które  oglądacie 
codziennie?

 

-  Pospolite albo polne - poprawił Robin. 
Dziadek  znowu   roześmiał  się  głośno.   Spojrzał

 

z szacunkiem na chłopca, a potem na Emmę.

 

-  Jest bardzo bystry, prawda? - szepnął. 
Ruszyli  dalej  szeroką drogą  przez znakomicie

 

zaprojektowany i troskliwie pielęgnowany park. Droga 
skręciła  nagle  i  nieoczekiwanie  blisko  ujrzeli  wśród 
drzew dom.

 

Zasługiwał  na  swoją  sławę.  O  cudownych  propor-

cjach, zbudowany z jasnego kamienia, przynosił chwałę 
swym osiemnastowiecznym budowniczym.

 

Robin  przystanął  i  wpatrywał  się  w  budynek,  gdy 

dziadek  z  ogromnym  napięciem  obserwował  jego 
twarzyczkę.

 

-  No i co? - zapytał niecierpliwie.

 

-  Chciałbym  mieszkać  w  takim  domu  -  wypalił 

chłopiec zwracając na niego swe zadziwiająco dorosłe 
spojrzenie.

 

Na  twarz  Leona  Daumaury  z  wolna  wypłynął 

rumieniec,  dolna  warga  mu  zadrŜała,  po  czym  zaciął 
usta,  by  opanować  widoczne  wzruszenie.  Dopiero  po 
chwili powiedział ochrypłym głosem:

 

-  Cieszę się, Ŝe ci się podoba.

 

Podeszli  bliŜej  na  tyły  domu.  Cały  taras  otaczały 

masy róŜanych krzewów w pełnej krasie.

 

-

 

Te róŜe  są  tematem  rozmów  w  całym  hrabstwie. 

Są  dumą  Queen's  Daumaury  -  rzekł,  patrząc  na 
oczarowaną Emmę. 

-

 

A  to  co?  -  przestraszyła  się  Donna  nagłego, 

przeszywającego krzyku. 

-

 

Pawie - burknęła Tracy. 

-

 

Podobają ci się? - spytał dziadek, przyglądając się 

jej uwaŜnie. 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

121

 

-

 

Tak  się  pysznią  tymi  swoimi  piórami...  -  zlek-

cewaŜyła je Tracy. 

-

 

Powinniście  zobaczyć  ogród  wiosną  -  powiedział 

Leon Daumaury. - Mamy tu ogród błękitny, kwiaty we 
wszystkich odcieniach błękitu... niezwykłe. 

-

 

Kocham niebieskie kwiaty - mimowolnie zawołała 

zachwycona Tracy. 

-

 

Cy  moŜemy  wejść?  -  zapytała  Donna  dziadka, 

stojąc przed wielkimi oszklonymi drzwiami i przycis-
kając  nosek  do  szyby.  Zanim  zdąŜył  odpowiedzieć, 
nagle  na  górze  otworzyło  się  okno  i  rozległ  się  ostry, 
gniewny głos Amandy: 

-

 

A  ty  co  tutaj  robisz?  Wynoś  się  natychmiast, 

nieznośny  dzieciaku!  -  W  pierwszej  chwili  nie  spo-
strzegła Leona Daumaury; kiedy się poruszył, zbladła. 
- Och, nie wiedziałam... nie miałam pojęcia... 

-

 

Nie  powinnaś  tak  krzyczeć  na  dzieci.  Prze-

straszyłaś ją - skarcił dziewczynę. 

Donna wcale się nie przestraszyła. Emma ujrzała w 

jej  niebieskich  oczach  widoczne  zadowolenie.  Donna 
nie  lubiła  Amandy  i  cieszyło  ją,  Ŝe  tamta  wzbudziła 
gniew dziadka.

 

-

 

Nie  poznałam  jej.  Myślałam,  Ŝe  to  jakieś  obce 

dziecko na tarasie, zaglądające przez okno i... - starała 
się załagodzić zmieszana Amanda. 

-

 

JuŜ choćby przez wzgląd na wiek tego dziecka nie 

powinnaś  była  tak  krzyczeć,  obojętne  co  robiło. 
PrzecieŜ to maluszek - przerwał zimno. 

Amanda  rzuciła  Emmie  nienawistne  spojrzenie. 

Jasne, Ŝe ją obwiniała za ten incydent. Słodkim głosem 
zwróciła się do dzieci.

 

-

 

AleŜ  my  się  doskonale  znamy.  Jesteśmy  starymi 

przyjaciółmi i świetnie się rozumiemy. 

-

 

AleŜ  oczywiście.  -  Robin  genialnie  naśladował 

ton głosu Rossa. 

background image

122

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Dziadek  znowu  spojrzał  na  niego  przenikliwie. 

Emma  zastanawiała się,  czy  zna  on  Rossa  na  tyle,  by 
docenić to naśladownictwo. Ross musiał bywać w tym 
domu,  spotykał  się  przecieŜ  z  Amandą.  Zatem  Leon 
Daumaury  poznał  go,  chociaŜ  pewnie  nie  znosił  - 
przecieŜ to siostra Rossa jest Ŝoną jego syna.

 

Amanda otworzyła oszklone drzwi i wszyscy weszli 

do środka. Był to jeden z najczęściej fotografowanych 
i  pokazywanych  w  eleganckich  czasopismach  pokoi. 
Mienił  się  wszelkimi  odcieniami  lekkiego  błękitu  i 
delikatnego  beŜu  -  od  pokrytych  jedwabiem  ścian, 
poprzez  dywan,  meble,  porcelanę,  do  starannie 
ułoŜonych kwiatów.

 

ś

ywe,  psotne  dzieci  zupełnie  nie  pasowały  do  tego 

miejsca. Robin i Tracy wymienili wymowne spojrzenia, 
Doima przysunęła się do Emmy, łapiąc ją za rękę.

 

Leon Daumaury dostrzegł szczery, wymowny wyraz 

ich twarzy i uśmiechnął się kwaśno.

 

-  Chodźcie, obejrzymy dom.

 

Dalej było tak samo. Nieskazitelna elegancja, dbałość 

o drobiazgi, wszystko lśniło, połyskiwało - dzieci bały 
się przypadkiem ruszyć cokolwiek.

 

-

 

Nie  podoba  się  wam  tutaj  -  stwierdził  zrezyg-

nowany dziadek. 

-

 

Czy jest tutaj miejsce dla dzieci? - Robin silił się 

na uprzejmość. 

-

 

Pokoje dziecinne? - Starszy pan znowu uśmiechnął 

się  kwaśno.  -  Są  na  najwyŜszym  piętrze,  teraz  to 
strych. Nie były uŜywane od czasu... - urwał. 

Od  dzieciństwa  jego  syna,  domyśliła  się  Emma. 

Ciekawe,  czy  to  dlatego  ojciec  tych  dzieci  został 
archeologiem,  Ŝe  dorastanie  w  tym  luksusowym 
pudełku  uczyniło  go  człowiekiem  zdolnym  do  cierp-
liwego grzebania w Ŝyciu staroŜytnych.

 

Wspięli się na strych. Tu nie było dywanów. Boazerie

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

123

 

i drzwi były polakierowane na ciemno. Światło sączyło 
się z okienka w dachu.

 

Otworzyli  drzwi  i  znaleźli  się  w  długim,  wąskim 

pokoju z łamanym sufitem.

 

-- Och - jęknął Robin z zachwytu na widok starego, 

wysłuŜonego  konia  na  biegunach,  stojącego  pośrodku 
pokoju.  Błyskawicznie  znalazł  się  na  jego  grzbiecie. 
Donna z płaczem domagała się tego samego.

 

Emma posadziła ją za Robinem i oboje kołysali się 

wniebowzięci.  Tracy  oglądała  pokój,  pełen  zakamar-
ków, z półkami wypełnionymi zaczytanymi ksiąŜkami, 
zniszczonymi  zabawkami,  starymi  meblami.  Podeszła 
do okna i wyjrzała.

 

-  Jaki ładny pokój. Najładniejszy w całym domu

 

-  westchnęła.

 

Leon  Daumaury  obserwował  ich  w  milczeniu. 

Wydawał się poruszony.

 

-

 

Będzie  padać!  -  odezwała  się  nagle Tracy.  -  Czy 

to burza? 

-

 

Na to wygląda. Musimy szybko wracać na lunch 

-  zaniepokoiła się Emma.

 

-

 

MoŜecie zjeść tutaj - rzucił dziadek szorstko. 

-

 

Bardzo  dziękuję,  ale  nie.  Czeka  juŜ  gotowy  w 

domu.  -  Emma  pokręciła  głową  odmownie.  Zapie-
kanka siedziała w piekarniku, zmarnowałaby się. 

-

 

KaŜę was odwieźć samochodem - obiecał starszy 

pan,  kiedy,  po  bardzo  niechętnym  rozstaniu  się  z 
koniem,  wszyscy  schodzili  po  marmurowych,  lśnią-
cych  schodach.  Potem  Leon  Daumaury  pomachał  im 
dłonią na poŜegnanie. Dzieci teŜ mu  machały, dopóki 
nie  zniknął  im  z  oczu.  Rozsiadły  się  z  zadowoleniem 
w limuzynie. 

-

 

Wspaniały samochód, prawda? - zwrócił się Robin 

do Emmy. 

background image

124

 

CICHA PRZYSTA

Ń

 

-

 

A mnie się ten dom wcale nie podoba - oznajmiła 

Tracy niechętnym, krytycznym tonem. 

-

 

Mówisz  tak,  bo  myślisz,  Ŝe  mamusia  będzie  na 

nas  wściekła,  Ŝe  tam  poszliśmy.  -  Robin,  jak  zwykle, 
okazał przenikliwość. 

-

 

Wcale nie, ty mądralo - odcięła się Tracy. 

-

 

Ja  tez  chcę  konia.  -  Donna  przytuliła  się  do 

Emmy. 

-

 

I ja teŜ - ochoczo poparł ją Robin. 

-

 

Wujek  Ross  teŜ  się  wścieknie  -  nie  ustępowała 

Tracy. 

-

 

A dlaczego? - dopytywał się Robin. 

-

 

Gdyby  mamusia  chciała,  Ŝebyśmy  widzieli  się  z 

dziadkiem,  to  kazałaby  wujkowi  Rossowi  zabrać  nas 
do niego - mądrzyła się starsza siostra. 

Emma  zaniepokoiła  się,  słysząc  to.  Tracy  miała 

słuszność.  Ross  tak  by  postąpił,  gdyby  był  do  tego 
upowaŜniony.

 

Ross  był  w  domu,  kiedy  przyjechali.  Podszedł 

wolno  do  bramy.  Jego  twarz  była  nieprzenikniona, 
oczy  nie  zdradzały  niczego.  Serce  Emmy  zadrŜało  w 
niedobrym  przeczuciu  i  szybko  zaczęła  w  myślach 
układać usprawiedliwiającą przemowę. Robin wyszedł 
na spotkanie wujkowi ze spokojem pierwszych chrześ-
cijan idących na spotkanie lwom.

 

-  Cześć, wujku. Odwiedziliśmy naszego dziadka

 

-  wyznał otwarcie. - Lubię go.

 

-  Ach  tak?  Naprawdę?  -  Ross  zmierzył  siostrzeńca 

zamyślonym spojrzeniem i przeniósł je na Emmę.

 

-  Ciekaw jestem, jak do tego doszło?

 

-

 

Poszliśmy na spacer -  zaczęła pośpiesznie tłuma-

czyć  drŜącym  głosem.  -  Znaleźliśmy  się  na  ścieŜce, 
której nie znaliśmy i tam była... 

-

 

Mala zacałowana fultka - podjęła radośnie Donna, 

z wyrazem szczęścia na buzi, wkładając swą 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

125

 

małą  rączkę  w  dłoń  wujka.  -  I  wysedł  nas  dziadek  i 
posliśmy zobacyć jego dom, ale był za duŜy. A potem 
odwiedziliśmy konia na bunach i spodobał się nam...

 

-

 

Konia na biegunach - poprawiła Tracy. 

-

 

Wielki  koń  na  biegunach  -  wtrącił  się  Robin  z 

zachwytem. - I Donna i ja galopowaliśmy na nim. 

Ross  znowu  spojrzał  na  Emmę  z  nieprzeniknioną 

twarzą.

 

-  Mieliście  bardzo  męczący  dzień,  prawda?  -  mruk 

nął do dzieci.

 

Lunch  uspokoił  atmosferę.  Maluchy  były  bardzo 

zmęczone  i  gotowe  do  drzemki.  Tracy  trochę  protes-
towała, Ŝe jest za duŜa, by się zmęczyć byle czym, ale 
pomaszerowała do swego pokoju.

 

Ross pomagał Emmie zmywać milcząc, ale wiedziała, 

Ŝ

e  prędzej  czy  później  jej  wygarnie.  Wyczuwała  jego 

napięcie. W końcu zaczął spokojnym pytaniem:

 

-

 

Nie  uwaŜasz,  Ŝe  naleŜało  postąpić  bardziej 

taktownie w tej, jak wiesz, bardzo delikatnej sytuacji? 

-

 

Nic  nie  wiem  -  odparła  zwięźle.  -  Nic  mi  nie 

wyjaśniono. Musiałam zdać się na własne wyczucie. 

-

 

I  cóŜ  ono  ci  podpowiedziało?  -  zapytał  pogard-

liwie. 

-

 

To, Ŝe naleŜy natychmiast zabrać dzieci do domu 

i tak bym postąpiła, gdyby Donna nie wyrwała mi się i 
nie  uciekła.  Sytuacja  wymknęła  mi  się  z  rąk,  zanim 
zdąŜyłam wymyślić, jak się taktownie wycofać. - Wez-
brał  w  niej  nagły  gniew.  Z  całym  rozmysłem  niczego 
jej nie wyjaśniono, a teraz on oskarŜa ją o coś, czemu 
nie była w stanie zapobiec. - Poza tym znalazłam się w 
bardzo niezręcznej dla mnie sytuacji. Nie mogłam być 
niegrzeczna  dla  pana  Daumaury.  Nie  miałam  pojęcia, 
jak się zachować, co powiedzieć. 

-

 

Amanda  mi  powiedziała...  -  zaczął,  a  wtedy  ona 

nie wytrzymała i wybuchnęła. 

background image

126

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-

 

Amanda!  Pewnie  zadzwoniła  do  ciebie,  Ŝeby  cię 

ostrzec? Była wściekła, gdy zobaczyła tam dzieci. Nie 
cierpi ich. 

-

 

Cicho  bądź!  -  rozkazał  Ross  tak  zdławionym  z 

gniewu głosem, Ŝe zatkało ją natychmiast i zadrŜała. 

-

 

UwaŜam,  Ŝe  jesteś  bardzo  niesprawiedliwa  dla 

Amandy - zaczął po chwili spokojniej. - Nie ma mowy 
o niechęci do dzieci, odwrotnie, włoŜyła wiele wysiłku 
w  nawiązanie  kontaktu  między  nimi  a  dziadkiem.  Na 
niczym  jej  bardziej  nie  zaleŜy,  niŜ  na  szczęśliwym 
zjednoczeniu rodziny. 

Emma zacięła usta i milczała. CóŜ mogła powiedzieć? 

Doświadczenia z jej znajomości z Amandą mówiły co 
innego.  śe  ta  dziewczyna  zawsze  była  złośliwa  i 
przewrotna  w  stosunku  do  niej,  no  i  Ŝe  nigdy  nie 
okazywała sympatii do całej trójki dzieci. Przyszło jej 
do  głowy,  Ŝe  Ross  nie  zna  prawdziwego  oblicza 
Amandy.  Spojrzała  na  niego  spod  oka.  Wyglądał  na 
zaniepokojonego  i  zmartwionego.  MoŜe  zastanawia 
się, co powiedzieć siostrze?

 

-

 

Oczywiście  -  oznajmiła  -  Ŝe  biorę  na  siebie  całą 

odpowiedzialność. Powiem Judith, Ŝe to była wyłącznie 
moja wina. 

-

 

Niemądra dziewczyna!  - roześmiał się dziwnie. - 

Siedź  cicho,  Emmo.  Siedź  cicho.  -  Powiesił  ścierkę  i 
wyszedł. Patrzyła za nim, płonąc z urazy zmieszanej z 
bólem, miłością i znuŜeniem. 

Zabolało, gdy odezwał się do niej tak lekcewaŜąco. 

Niemądra  dziewczyna  -  tym  dla  niego  była.  I  tym 
rzeczywiście  jestem,  przyznała.  Idiotką,  zakochaną  w 
tym surowym, nieczułym męŜczyźnie, który jest ślepy 
na  wszystkie  gierki  dziewczyny  takiej  jak  Amanda. 
Zarzekał się, Ŝe nie zrobi juŜ Ŝadnego błędu w miłości, 
Ŝ

e  przejrzał  Amandę  -  ale,  sądząc  z  jego  słów, 

zupełnie zgłupiał na jej punkcie.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

127

 

Patrzyła  w  okno  zamazane  deszczem,  którym  wiatr 

walił  w  szyby.  A  moŜe  to  łzy  zamazywały  jej  wzrok, 
gdy  łkała  bezgłośnie,  ściskając  rozpaczliwie  dłońmi 
zlew kuchenny?

 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

 

Emma  pracowała  właśnie  z  dziećmi  w  ogrodzie, 

kiedy,  dwa  dni  później,  usłyszała  warkot  samochodu 
zatrzymującego  się  przy  bramie.  Pomyślała,  Ŝe  Ross 
skończył  wcześniej  pracę.  Przez  ostatnie  dwa  dni  był 
bardzo zajęty i właściwie nie widzieli się.

 

Skrzypnęła brama i Emmę zamurowało. Oto szła ku 

niej,  nieśmiało,  ale  z  całą  determinacją,  Fanny.  Po 
chwili  wybuchnęły  radosnym  śmiechem  i  porwały  się 
w objęcia ze łzami wzruszenia.

 

-

 

A  cóŜ  ty  tu  robisz?  -  dopytywała  się  Emma, 

mierząc  przyjaciółkę  spojrzeniem.  -  Wspaniały  strój. 
Nowy? 

-

 

Tak.  Pierwszy  raz  mam  go  na  sobie.  To  dobrze, 

Ŝ

e ci się podoba. - Fanny z zadowoleniem spojrzała na 

swój bladoniebieski klasyczny kostium, w którym było 
jej  bardzo  do  twarzy.  Cała  promieniała,  miłość 
najwidoczniej jej słuŜyła, zauwaŜyła Emma z przyjem-
nością. 

-

 

Jak  się  miewa  Guy?  -  zapytała.  Miłość  do  Rossa 

pozwoliła jej mówić o Guyu bez drgnienia w sercu. 

-

 

Sam  ci  to  moŜe  powiedzieć  -  Fanny  wskazała 

ręką  i  Emma,  odwracając  się,  stanęła  oko  w  oko  z 
Guyem. 

Ucałował  Emmę  w  policzek  bardzo  gorąco,  uśmie-

chając się radośnie na jej widok. Emma z zaskoczeniem 
przypomniała sobie, Ŝe był czas, gdy uznała, Ŝe jest w 
niej  zakochany.  Teraz  spadła  jej  z  oczu  zasłona  - 
zachowywał się w stosunku do niej z całkowitą

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

129

 

obojętnością. Pozostał nadal sympatycznym, wdzięcz-
nym kompanem, takim, jakim był zawsze. To ona była 
w błędzie, wyobraŜając sobie coś więcej.

 

-

 

Oboje  wyglądacie  wspaniale!  -  I  była  to  szczera 

prawda. 

-

 

Przyjechaliśmy  zaprosić cię  na  nasz  ślub  w  Lon-

dynie - oznajmiła Fanny, cała zapłoniona. 

-

 

Wasz ślub? - Emma wpadła w zachwyt. - Kiedy? 

Oczywiście,  przyjadę.  I  mam  nadzieję,  Ŝe  zostanę 
druhną. Czy ma to być wielkie, wspaniałe wydarzenie, 
czy cichy ślub? 

-

 

Jest  wyznaczony  na  ostatni  dzień  października  - 

wyjaśnił  Guy.  -  Dostałem  pracę  w  Kanadzie.  Muszę 
tam  wyjechać  przed  piętnastym  listopada,  więc  czasu 
zostało  bardzo  mało.  Nie  wyobraŜam  sobie  wyjazdu 
bez  Fanny,  a  ona  przystała  na  ślub  bez  fajerwerków. 
Zaplanowaliśmy  ciche,  skromne  wesele, tylko  rodzina 
i najbliŜsi przyjaciele, tacy jak ty. 

-

 

Ś

lub  w  bieli  -  dodała  stanowczo  Fanny.  -  I  ty 

koniecznie musisz być moją druhną, Em! 

-

 

Oczywiście - nalegał Guy. - Uda ci się przyjechać? 

Twoja nieobecność zepsuje Fanny całą uroczystość. 

Jego  oczy  patrzyły  prosząco  z  taką  serdecznością  i 

ciepłem,  Ŝe  wzruszyło  ją  to.  Nie  tylko  nie  traci 
przyjaźni Fanny, ale zyskuje jeszcze jednego oddanego 
przyjaciela,  nawet  jeŜeli  będzie  ich  dzieliła  ogromna 
przestrzeń.  Odległość  nie  wpłynie  na  osłabienie  ich 
przyjacielskich więzów, była tego pewna.

 

-

 

Postaram się - przyrzekła solennie. - Sama uszyję 

sobie suknię, coś prostego. Jaki kolor będzie pasował, 
Fanny? 

-

 

Dla ciebie tylko delikatna Ŝółć - zadecydowała od 

razu Fanny. - Najładniej ci w kolorze pierwiosnka. 

Dzieci przypatrywały się im, całe zamienione w słuch.

 

background image

130

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Emma zauwaŜyła ich obecność i ze śmiechem dokonaia 
prezentacji.

 

Fanny  ucałowała  kaŜde  z  osobna.  Tracy  nie  mogła 

oderwać  zachwyconych  oczu  od  jej  złotych  loków  i 
delikatnych rysów.

 

-  Pani wygląda jak anioł z naszej choinki! - wyznała 

nieoczekiwanie.

 

Emma zdusiła śmiech, Fanny wydawała się speszona, 

ale Guy oznajmił powaŜnie:

 

-  Wiem,  Tracy,  co  masz  na  myśli.  Ja  teŜ  tak 

uwaŜam.

 

To  musi  być  cudownie,  pomyślała  Emma  tęsknie, 

gdy męŜczyzna patrzy w ciebie jak w obrazek. Ona za 
kaŜdym  razem,  kiedy  niespodziewanie  zjawiał  się 
Ross,  miała  uczucie,  jakby  jej  serce  ściskała  jakaś 
Ŝ

elazna obręcz.

 

-

 

Proszę  wejść  do  naszego  domu.  -  Tracy  złapała 

Fanny  za  rękę  i  z  gorliwą  uprzejmością  ciągnęła  do 
drzwi. 

-

 

Tak,  tak,  wejdźcie  -  poparła  ją  Emma.  -  Zaraz 

przyjdę,  tylko  połoŜę  na  miejsce  te  narzędzia  ogrod-
nicze.  Wypijemy  herbatę.  Mamy  mnóstwo  pysznych 
rzeczy do jedzenia. 

-

 

Edie piekła cały ranek - wtajemniczyła ich Tracy. 

-

 

Ach, tak. Znam Edie, Emma mi wszystko opisała 

w liście - zapewniła Fanny. 

-

 

Naprawdę? - zdziwiła się Tracy. - A co napisała o 

mnie? Napisała, Ŝe teŜ umiem dobrze gotować? 

Fanny  taktownie  zapewniła,  Ŝe  w  liście  Emma 

wychwalała  jej  talenty  kulinarne  pod  niebiosa.  Emma 
przypomniała  sobie,  jak  opisała  ów  poranek,  gdy 
Tracy  gotowała,  i  poczuła  wielką  ulgę  oraz  ogromną 
wdzięczność dla przyjaciółki. Robin i Donna porzucili 
bez  Ŝalu  grzebanie  się  w  ziemi  w  ogrodzie  i  ochoczo 
pomaszerowali za nimi. Fanny ich takŜe oczarowała.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

131

 

Guy  odprowadził  całą  gromadkę  ciepłym  spoj-

rzeniem. Emma przyjrzała się mu i z niedowierzaniem 
pytała  siebie,  co  teŜ  takiego  widziała  w  nim,  aby  się 
tak  zadurzyć.  Oczywiście  był  miły  i  na  swój  sposób 
pociągający, ale brakowało mu pewności siebie Rossa, 
jego siły charakteru, której nikt nie mógł się oprzeć.

 

-  Ty  teŜ  wyglądasz  bardzo  dobrze  -  zwrócił  się  do 

niej Guy, obrzucając ją spojrzeniem.

 

Ubawiło  ją  to.  Miała  na  sobie  stare,  ubłocone 

dŜinsy, gumowe buty i gruby sweter, który słuŜył tylko 
do pracy w ogrodzie, bo zbiegł się w praniu i zupełnie 
stracił fason.

 

-

 

Wyglądam  okropnie!  Gdybym  spodziewała  się 

waszego przyjazdu... 

-

 

Chcieliśmy ci zrobić niespodziankę. Fanny dostała 

kilka dni wolnego, więc postanowiliśmy wybrać się na 
małą  wycieczkę  w  te  strony,  zobaczyć  ciebie  i  przy 
okazji odetchnąć świeŜym powietrzem. 

-

 

Gdzie się zatrzymaliście? 

-

 

W Dorchester. Śliczne miasteczko, prawda? 

-

 

Bardzo.  Poza  tym  masz  ogromne  szczęście,  Ŝe 

zdobyłeś  taką  dziewczynę  jak  Fanny  -  zapewniła  go 
Emma.  -  Jest  wspaniała.  Jest  mi  bardzo  droga  i  mam 
nadzieję, Ŝe zawsze będziecie razem szczęśliwi. 

-

 

Nie martw się o Fanny. - Guy ujął ją za ramiona z 

rozjaśnioną  radością  twarzą.  -  Zrobię  wszystko,  by 
było  jej  dobrze.  Wiem,  Ŝe  mi  się  poszczęściło.  Mój 
ojciec ciągle to powtarza. Nie moŜe zrozumieć, dlaczego 
wybrała akurat mnie. - Z uśmiechem pocałował Emmę 
w policzek. - Prawdę mówiąc, teŜ tego nie rozumiem. 

-

 

To jasne, Ŝe jest w tobie nieprzytomnie zakochana. 

-  Emma  uścisnęła  go  serdecznie.  -  UwaŜam,  Ŝe 
ś

wietnie do siebie pasujecie. 

-

 

Emmo, jesteś wspaniałą dziewczyną - wyrzucił 

background image

132

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

z siebie uradowany Guy. Jeszcze raz ją ucałował, tym 
razem w usta.

 

-

 

Jestem ci taki wdzięczny, Ŝe nie chowasz do mnie 

urazy! Rozdzielam was, a ty nie masz mi tego za złe... 
nie intrygujesz... jesteś taka miła i wyrozumiała... 

-

 

PrzecieŜ  to  musiało  kiedyś  przyjść...  -  wytknęła 

mu. - Nic w tym nadzwyczajnego. Bardzo się cieszę... 
mówię  zupełnie  szczerze.  Czeka  was  cudowna  przy-
szłość. 

-

 

MoŜesz  to  powtórzyć  jeszcze  raz?  -  poprosił  z 

przejęciem.  -  Odtąd  zaczynam  nowe,  fantastyczne 
Ŝ

ycie! 

Oboje roześmieli się, po czym Emma wysłała Guya 

do  Fanny,  obiecując,  Ŝe  wkrótce  do  nich  dołączy. 
Zgodził  się  posłusznie,  a  Emma  zabrała  się  do 
porządkowania narzędzi ogrodniczych.

 

Pozbierała  je  i,  niosąc  do  szopy,  niespodziewanie 

natknęła się na Rossa. Stał oparty o furtkę do ogrodu i 
wyglądał  jak  chmura  gradowa.  CzyŜby  stało  się  coś 
złego, zaniepokoiła się.

 

-

 

Witaj! Wcześniej wróciłeś - powitała go z uśmie-

chem, mając nadzieję, Ŝe go rozchmurzy. 

-

 

Wyraźnie widać, Ŝe za wcześnie - odburknął. 

-

 

O co ci chodzi? - zmarszczyła czoło. 

-

 

Jak  długo  sterczał  tu  ten  Romeo?  -  Wszedł  do 

ogrodu, zatrzaskując za sobą z wściekłością furtkę. 

-

 

Romeo?  -  zgłupiała  na  moment,  a  potem  roze-

ś

miała się. - Chyba myślisz o Guyu? 

-

 

Guy! - powtórzył imię z kłującym sarkazmem. 

-  KtóŜby inny?

 

-  Zdarzyła się najcudowniejsza rzecz na świecie

 

-  zaczęła z oŜywieniem, pragnąc go ułagodzić. - Nawet 
byś nie przypuszczał!

 

-  Daj mi zgadnąć - ciągnął nieprzyjemnym tonem.

 

-  To nagłe czulenie się do siebie! Jak on powiedział...

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

133

 

jesteś taką wspaniałą dziewczyną, Emmo, taką słodką i 
wyrozumiałą...  -  naśladował  głos  Guya  ze  wstrętną 
przesadą. Jego twarz wyraŜała ogromny niesmak.

 

-  O  BoŜe!  Na  mdłości  mi  się  zbiera.  Jak  zdrowa  na 
umyśle, inteligentna istota moŜe słuchać takich bzdur, 
wierzyć w takie głupoty...

 

-  Guy  mówił  to  szczerze.  -  Rozzłościła  się.  -  Nie 

wszyscy  męŜczyźni  są  tacy  szorstcy,  nieczuli,  zimni 
jak ty...

 

Był  bardzo  blady,  jego  wzrok  przeszywał  ją  na 

wylot, a szczęki zaciskały się z wściekłości.

 

-

 

No,  dalej.  Wykrztuś  z  siebie  to,  co  zamierzałaś 

powiedzieć  od  dawna.  Myślisz,  Ŝe  nie  zdaję  sobie 
sprawy, co czujesz? 

-

 

Co takiego? - Emmie zaparło dech w piersi. 

-

 

Doskonale  pojmuję   twoje  uczucia   do  mnie 

-  oznajmił lodowato.

 

Teraz  ona  zbladła  i  zadrŜała.  A  więc  domyślił  się? 

Ze  zgrozy  nie  mogła  uwierzyć.  Nie  mogła  znieść 
ś

wiadomości,  Ŝe  Ross  domyślił  się  jej  miłości  do 

niego,  Ŝe  to  go  draŜniło  i  odtrącało  od  niej.  '  -  Nie 
odwracaj się ode mnie z taką miną! Spójrz na mnie! - 
Złapał ją za ramiona i potrząsnął gwałtownie.

 

-

 

Puść mnie! To boli... - Starała się uwolnić z tego 

uścisku  i  od  przeraŜająco  przenikliwego  spojrzenia 
szarych oczu. 

-

 

Nie  kuś  mnie  -  ostrzegł  złośliwie.  -  Nie  wyob-

raŜasz  sobie,  ile  wysiłku  mnie  kosztuje,  aby  się 
opanować.  Jeden  porządny  klaps  pomógłby  odzyskać 
ci zdrowy rozum. Wiedziałem, Ŝe jesteś głupia, ale do 
tej pory nie podejrzewałem cię o aŜ taką głupotę. 

-

 

CzyŜbyś  znowu  pokłócił  się  z  Amandą?  -  Jego 

gniew  był  jakiś  zagadkowy.  Chyba  nie  ona  mogła  go 
wzbudzić. Ktoś inny go wywołał, a na niej się skrupiło. 
Tego kogoś nie miał odwagi zaatakować. 

background image

134

 

CICHA PRZYSTA

Ń

 

-

 

Amanda!  -  prychnął  wściekle.  -  Nie  usiłuj  się 

wykręcać i odwrócić uwagę. 

-

 

Staram  się  odgadnąć,  co  cię  tak  wyprowadziło  z 

równowagi - podjęła cierpliwie. 

-

 

Rzeczywiście,  jakbyś  nie  wiedziała  -  ironizował 

krzywiąc się. 

-

 

Jestem  pewna,  Ŝe  na  mnie  wyładowujesz  swoją 

złość  na  Amandę.  Nie  wiem,  co  ona  takiego  zrobiła, 
ale  oświadczam  ci,  Ŝe  nie  pozwolę  na  traktowanie 
mnie w ten sposób. Nie będziesz się na mnie wyŜywał 
i wyładowywał swoje humory. 

-

 

Naprawdę? - Jego głos nagle niebezpiecznie złago-

dniał. Zacisnął dłonie na jej ramionach. Przez moment 
poczuła  przypływ  niepewności,  niepokoju  i  słabości, 
gdy jego twarz zaczęła się przybliŜać, a oczy zwęziły się. 
Wtem jego usta spadły na jej wargi z siłą i poŜądaniem, 
zmuszając ją do niechętnej początkowo, a później coraz 
Ŝ

arliwszej reakcji. Odczuwała rozkosz aŜ do bólu. 

Tylko Ŝe to nie ona miała być tak całowana - to było 

przeznaczone  dla  Amandy.  Ross  nadal  starał  się  ją 
ukarać,  traktując  jako  zastępczynię  Amandy,  i  ten 
pocałunek,  który  w  innych  okolicznościach  mógłby 
przynieść  jej  radość,  teraz  przyniósł  jej  tylko  upoko-
rzenie i Ŝal. Ale nawet nie próbowała wmawiać sobie, 
Ŝ

e  nie  czuje  cudownej  przyjemności.  Jej  zdradzieckie 

ciało  oŜywało  pod  jego  dotykiem.  Usta  drŜały  jak  w 
gorączce.

 

Ogromnym  wysiłkiem  woli  wzięła  się  w  garść  i 

czując,  Ŝe  za  chwilę  całkiem  ulegnie,  wyrwała  się  i  z 
całej siły wymierzyła Rossowi tęgi policzek.

 

-  śebyś  nigdy  więcej  tego  nie  próbował!  -  wy 

krztusiła.

 

Uwolnił  ją  z  uścisku  i  cofnął  się  o  krok,  dotykając 

palcem czerwonych śladów po jej uderzeniu. Na jego 
ustach pojawił się zastanawiający uśmieszek.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

135

 

-  Nie  chciałbym  się  z  tobą  spotkać  w  ciemnej 

uliczce - mruknął. - Nie podejrzewałem cię o tyle siły.

 

Nic  nie  odpowiedziała,  jej  serce  ciągle  jeszcze  biło 

nierównym rytmem.

 

-

 

No  dobrze  -  wycedził  Ross  spokojnie  i  wsadził 

ręce głęboko do kieszeni. - Chyba powinniśmy podjąć 
obowiązki  uprzejmych  gospodarzy  i  ugościć  twego 
przyjaciela?  Gdzie  chcesz  go  umieścić  na  noc?  MoŜe 
w moim pokoju? 

-

 

To  bardzo  miłe  z  twojej  strony,  ale  on  i  Fanny 

wracają  do  Dorchester  -  odparła  z  uprzejmym 
uśmiechem. 

-

 

Fanny? - Ross wlepił w nią oczy. 

-

 

Tak,  moja  przyjaciółka,  z  którą  mieszkam. 

Opowiadałam  ci  o  niej  i  Guyu.  CzyŜbyś  zapomniał? 
No  więc  przyjechali  tu,  Ŝeby  mi  obwieścić,  Ŝe  się 
pobierają  i  Ŝyczą  sobie,  abym  była  druhną.  -  Roz-
promieniła się w uśmiechu. - CzyŜ to nie cudowne? 

-

 

Cudowne! - odezwał się cicho. 

-

 

Muszę  uszyć  suknię,  a  nie  dają  mi  wiele  czasu. 

Rozumiesz,  zaraz  po  ślubie  wyjeŜdŜają  do  Kanady, 
spędzą  juŜ  tylko  kilka  tygodni  w  kraju.  Guy  dostał 
pracę w Kanadzie. 

-

 

I  oni  cię  poprosili,  abyś  była  druhną  na  ich 

ś

lubie? - nie dowierzał Ross. - Powinnaś chyba płakać, 

a  nie  rozprawiać  z  takim  entuzjazmem.  Taka 
propozycja dowodzi okrutnej niewraŜliwości uczuć! 

-

 

Zapominasz, Ŝe oni o niczym nie mają pojęcia... 

-  Zarumieniła się. - śe nawet nie podejrzewają... Ŝe 
kiedyś wmówiłam sobie uczucie do Guy a.

 

-

 

Wmówiłaś sobie? - Skrzywił się. - Przypominam 

ci, Ŝe przed chwilą widziałem twoje zachowanie podczas 
rozmowy z nim. 

-

 

Poczułam się taka szczęśliwa widząc jego i Fanny 

-  broniła się. - I z zadowoleniem upewniłam się, Ŝe

 

background image

136

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

wszystko  minęło  bezpowrotnie.  śe  jestem  zupełnie 
wyleczona  z  uczucia  do  Guya.  To  było  tylko  krótkie 
zauroczenie... nic prawdziwego, nic trwałego.

 

-

 

Ach tak? - ironizował. - A to całowanie? Z jakiej 

okazji? 

-

 

Całowanie? - stropiła się. 

-

 

Widziałem, jak cię całował - potwierdził krótko. 

-

 

Ooo... - Przypomniała sobie. - To nie ma Ŝadnego 

znaczenia... taki tam braterski całus. 

-

 

Naprawdę  nie  ma?  -  Oczy  Rossa  błysnęły 

niebezpiecznie.  -  A  zatem  nie  pomyl  mnie  z  nim 
przypadkiem. Braterskie całusy nie są w moim stylu. 

Na policzki Emmy wypłynął rumieniec zakłopotania. 

Co miał na myśli? Serce w niej załomotało.

 

-  Wujku Ross, Emmo... nie macie zamiaru przyjść?

 

-  usłyszeli  podniecone  wołanie  Robina.  -  Czekamy 
na herbatę!

 

Emma  pośpieszyła  do  domu,  niechętnie,  ale  jedno-

cześnie  z  dziwną  ulgą  przerywając  draŜniącą  i  niepo-
kojącą  rozmowę  z  Rossem.  Postanowiła  później 
zastanowić  się  nad  nią  i  przemyśleć.  Teraz  pragnęła 
chwili wytchnienia przy domowych zajęciach.

 

W  kuchni  Fanny  i  Guy  pomagali  Tracy  smarować 

chleb  i  przygotowywać  herbatę,  gawędząc  przyjaźnie. 
Przedstawiła  im  Rossa.  Wymienił  z  Guyem  krótki 
uścisk  dłoni,  witając  go  z  tak  lodowatą  uprzejmością, 
Ŝ

e  nie  sposób  było  tego  nie  zauwaŜyć.  Ze  znacznie 

cieplejszym  uśmiechem  powitał  Fanny.  Jego  oczy 
wyraŜały podziw i aprobatę.

 

-

 

Emma  wspomniała  o  twojej  urodzie...  ale  nie 

doceniła cię. Jesteś jak pączek róŜy. 

-

 

Dzięki. - Fanny ukazała dołeczki w uśmiechu. 

-  Emma  nie  wspomniała,  Ŝe  jesteś  mistrzem  w  pra 
wieniu komplementów.

 

-  Nic nie wspomniała? - Spojrzał kpiąco na Emmę.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

137

 

-

 

Nic.  -  Głos  Emmy  to  była  sama  słodycz.  -  Jak 

mogłam im wspomnieć o twoich talentach w prawieniu 
komplementów, jeŜeli do tej pory w ogóle się nimi nie 
wykazałeś?  Wydobyłaś  na  jaw  jego  głęboko  ukryte 
zdolności. - Uśmiechnęła się do Fanny. 

-

 

Pełne  kobiecości  dziewczęta  zawsze  tak  na  mnie 

wpływają - odparował Ross. 

-

 

Ach, tak! - parsknęła Emma. - Piękne dzięki. 

-

 

Emma  jest  pełna  kobiecości  -  ogłosił  Guy,  który 

poczuł  się  uraŜony  w  jej  imieniu  i  zjeŜył  się  cały 
słysząc komplementy Rossa dla Fanny. 

-

 

Widocznie  nie  miałeś  nigdy  okazji  poczuć  jej 

lewego  sierpowego  -  zauwaŜył  Ross.  -  Mogłaby 
spokojnie  odbyć  trzyrundową  walkę  z  mistrzem  wagi 
cięŜkiej! 

-

 

O  mój  BoŜe!  -  Fanny  szeroko  otwartymi  błękit-

nymi  oczami  wodziła  z  niedowierzaniem  od  niego  do 
Emmy. 

-

 

Woda się zagotowała - wymamrotała Emma, cała 

w  pąsach.  -  Wybaczcie...  Ross,  bądź  łaskaw  zabrać 
gości do pokoju, ja zaraz skończę robić herbatę. 

-

 

Pomogę ci. - Fanny nie zamierzała wyjść. 

-

 

Lepiej zmykajmy. - Ross gestem wskazał Guyowi 

drzwi. - Niedobrze jest zawadzać kobietom w kuchni. 

Guy usłuchał, ale wyraz jego twarzy nie wróŜył nic 

dobrego  dla  ich  przyszłych  wzajemnych  stosunków. 
Był  z  natury  dobroduszny,  jednak  doskonale  zdawał 
sobie sprawę z tego, Ŝe kilka razy w ciągu paru chwil 
został z rozmysłem obraŜony.

 

-  Co tu się dzieje? - napadła Fanny na Emmę.

 

-  śebyś mi chociaŜ dała jakiś znak!

 

-

 

Jaki znak? - Emma postanowiła udawać głupią. 

-

 

Wiesz doskonale. - Fanny nie dawała się zbyć. 

-  Atmosfera między wami jest tak napięta, Ŝe boję 
się, iŜ trzaśnie lada moment.

 

background image

138

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-

 

Mylisz się. - Głos Emmy załamał się. - To chodzi 

o  inną  dziewczynę.  -  Miała  nadzieję,  Ŝe  Fanny  nie 
dostrzeŜe  bólu  ukrytego  w jej  głosie, jednak  za  długo 
się znały, by umknęło to uwagi Fanny. 

-

 

Och,  Emmo  -  szepnęła  współczująco.  -  Moja 

kochana biedo! Co za paskudne szczęście. 

-

 

No cóŜ, zdarza się... 

-

 

Jest bardzo atrakcyjny - westchnęła Fanny. 

-

 

Bardzo - przyznała Emma. 

-

 

W  jakiś  taki  szorstki  sposób  -  dodała  Fanny  w 

zamyśleniu.  -  Nie  jestem  przekonana,  czy  tacy 
szorstcy  męŜczyźni  są  w  moim  typie.  -  Spojrzała 
badawczo  na  Emmę.  -  Jesteś  zupełnie  pewna,  Ŝe 
chodzi tu o inną dziewczynę? PoniewaŜ mnie wyraźnie 
uderzyło teraz coś... coś między wami... 

-

 

O,  tak!  -  zgodziła  się  Emma  z  goryczą.  -  Roz-

draŜnienie!  Właśnie  przed  chwilą  poŜarliśmy  się. 
Kiedykolwiek  nie  wyjdzie  mu  coś  z  ukochaną, 
wyładowuje swe humory na mnie, jako na najbliŜszej 
dostępnej osobie płci Ŝeńskiej. 

-

 

A jaka ona jest, ta druga? 

-

 

Zabójcza  blondyna  -  cierpko  przyznała  Emma.  - 

Jest olśniewająca i ma język jak Ŝmija. Mam nadzieję, 
Ŝ

e będą szczęśliwi. 

-

 

Skarbie!  -  roześmiała  się  Fanny.  -  AleŜ  masz 

nastrój! 

-

 

Ross przecieŜ powiedział, Ŝe nie jestem kobieca! 

-

 

Plótł,  co  mu  ślina  na  język  przyniosła.  Masz  w 

sobie  więcej  kobiecości  niŜ  inne  kobiety,  które  znam. 
Tylko  spójrz,  jak  macierzyńsko  zaopiekowałaś  się  tą 
trójką  dzieci!  Wszystko  mi  opowiedziały.  Poza  tym, 
zaleŜy, co się rozumie przez kobiecość. JeŜeli masz na 
myśli  mdlenie  na  widok  krwi,  uwodzicielskie 
trzepotanie rzęsami do kaŜdego męŜczyzny i udawanie 
za słabej,  by unieść coś więcej  niŜ torebkę...  to 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

139

 

rzeczywiście  ty  nie  wchodzisz  w  grę.  Ale  kobiecość 
nie  tylko  na  tym  polega  i  większość  współczesnych 
męŜczyzn doskonale to wyczuwa.

 

-  Wdzięczna  ci  jestem  za  twoją  przychylność 

-  podziękowała  Emma.  -  I  za  pokładane  we  mnie 
zaufanie.

 

Zaniosły  herbatę  do  pokoju,  gdzie  dwaj  panowie 

przebywali  w  ponurym  milczeniu.  Guy  przeglądał 
nieuwaŜnie jakieś czasopismo, Ross tkwił przy oknie z 
kamiennym wyrazem twarzy.

 

Fanny rzuciła Emmie alarmujące spojrzenie. Zabrały 

się do nalewania herbaty.

 

-

 

MoŜe  kanapkę?  -  zwróciła  się  Emma  do  Rossa, 

zalotnie trzepocząc rzęsami. 

-

 

Próbujesz  gierek?  -  uśmiechnął  się  z  obraźliwą 

kpiną,  aŜ  się  w  niej  zagotowało  ze  złości,  i  usiadł  w 
fotelu. 

-

 

Wydawało  mi  się,  Ŝe  bardzo  je  lubisz  -  odcięła 

się. - Takie słodkie, kobiece gierki... 

Guy  z  uznaniem  spróbował  jednego  z  placuszków 

Emmy.

 

-

 

Fanny, czy umiesz robić takie placuszki? - zapytał. 

-

 

AleŜ oczywiście! - odparła natychmiast. 

-

 

Chciałbym  dostawać  takie  do  herbaty,  gdy 

będziemy juŜ małŜeństwem - zapowiedział Guy. 

-

 

JeŜeli  tak  sobie  Ŝyczysz  -  zgodziła  się  posłusznie 

Fanny. 

Ross obserwował Emmę z ironią w oczach.

 

-

 

Wzruszająca  scena  -  wymruczał  do  niej,  gdy 

sięgała  po  ciasto.  -  Twoja  przyjaciółka  ma  nie  tylko 
urodę,  prawda?  Uległość  Ŝony  gwarantuje  szczęście 
małŜeńskie. 

-

 

Brednie  -  wysyczała  Emma.  -  Ciągle  tkwisz  w 

dawnych  czasach,  moŜe  byś  jednak  zaczął  Ŝyć  w 
dwudziestym wieku, Ross? 

background image

140

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Dzieci bawiły się hałaśliwie na górze w chowanego. 

Nieoczekiwanie wtargnęły z wrzaskiem do pokoju.

 

-

 

Umieramy  z głodu  - obwieściła Tracy. - Pyszno-

ś

ci... ile ciasta! 

-

 

Czy moŜemy dzisiaj dostać herbatę tutaj? - Robin 

przysiadł na dywanie koło Emmy. 

-

 

Nie  -  zaprzeczyła  stanowczo.  -  Za  bardzo 

kruszycie. Herbata dla całej waszej trójki jest w kuchni. 
Chodźcie, zaprowadzę was. 

-

 

Cekoladowe  ciasto...  -  jęknęła  Donna,  kiedy 

Emma zabrała jej ciasto z rączki. 

-  Najpierw chleb z masłem - twardo orzekła Emma. 
Wyprowadziła dzieci do kuchni, a one przylgnęły

 

do niej z ufnością. Fanny odprowadziła ją wzruszonym 
spojrzeniem,  a  przed  jej  oczami  pojawił  się  obraz  jej 
samej  z  dziećmi  tulącymi  się  do  rąk  w  niedalekiej, 
szczęśliwej przyszłości.

 

Pięć minut później w kuchennych drzwiach pojawiła 

się  Amanda,  elegancka  i  smukła,  cała  połyskująca 
srebrzyście,  z  fryzurą  tak  nienaganną,  jakby  wiatr  i 
pogoda  nie  miały  do  niej  dostępu.  Stanęła,  przy-
glądając  się  z  niesmakiem  dzieciom  pałaszującym 
kanapki.

 

-

 

Czy jest Ross? - spytała chłodno. 

-

 

Tak, tam w pokoju - skinęła głową Emma. 

Amanda przeszła obok, a Emma podąŜyła za nią 

zamierzając zaproponować jej herbatę. Fanny, śmiejąc 
się, rozmawiała z Rossem i na widok Amandy szeroko 
otworzyła  oczy.  Natychmiast  rozpoznała  ją  po  opisie 
Emmy  i  bystro  spojrzała  na  Rossa,  który  właśnie 
podniósł się na powitanie nowego gościa.

 

-  Czy moŜesz zaraz przyjść do Queen's Daumaury? 

- zwróciła się do niego bez wstępów Amanda, ignorując 
pozostałych.  -  Próbowałam  telefonować,  ale  telefon 
jest zepsuty.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

141

 

-

 

Rzeczywiście?  Nie  zauwaŜyłem.  -  Ross  nie 

wydawał  się  zbyt  przejęty.  -  Słuchaj,  czy  koniecznie 
muszę...  Zupełnie  nie  mam  dziś  ochoty  na  jeszcze 
jedną podobną scenę. 

-

 

Twój  ojciec  miał  wylew  -  powiedziała  zwięźle 

Amanda. 

-

 

Czy  to  powaŜne?  Jest  juŜ  doktor?  -  Emma 

zauwaŜyła,  jak  twarz  Rossa  blednie  i  zaciskają  się 
szczęki. 

-

 

Doktor przybył po dziesięciu minutach. PołoŜyliś-

my  twego  ojca  z  powrotem  do  łóŜka.  -  Spojrzała  na 
Rossa z powagą. - Ross, tym razem to wygląda bardzo 
groźnie.  Judith  teŜ  powinna  być  przy  nim.  MoŜe  juŜ 
opuścić szpital? Wysłać po nią samochód? 

I  nagle  Emma  pojęła  wszystko.  W  jednej  bolesnej 

sekundzie rozjaśniło się jej w głowie. Leon Daumaury 
nie był ojcem męŜa Judith - był ojcem Judith i Rossa. 
Ross zostanie po nim właścicielem Queen's Daumaury.

 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

 

Tyle zagadek, które były dla niej nie do rozwiązania, 

znalazło prostą odpowiedź. Ross, jako dziedzic Queen's 
Daumaury,  musiał  być  nie  lada  partią  dla  ambitnych, 
młodych  panien i jego  opowieść  o  dziewczynie,  która 
usiłowała szantaŜem zmusić go do małŜeństwa, nabrała 
głębszego  znaczenia.  Nic  dziwnego,  Ŝe  panienka 
zdecydowała się nawet na tak desperacki krok, chociaŜ 
bez wątpienia wstrętny i niegodziwy, jeŜeli uciekała jej 
niepowtarzalna szansa Ŝyciowa.

 

Emma  mogła  wyobrazić  sobie,  jak  Ross,  zraniony 

do  Ŝywego  i  wściekły  po  kłótni  z  nie  dającym  mu 
wiary ojcem, opuszcza dom, by zamieszkać samotnie. 
Musiał  jednak  być  niezwykle  związany  uczuciowo  z 
ojcem,  jeŜeli  osiedlił  się  tutaj,  w  pobliŜu.  PrzecieŜ 
mógł  wynieść  się  na  drugi  koniec  świata,  jego  wolny 
zawód  pozwalał  mu  na  to.  Praca  czekała  na  niego 
wszędzie.  Jednak  wolał  zostać  w  pobliskiej  wsi,  a  to 
mówiło bardzo duŜo o jego niewątpliwej trosce o ojca 
i o Queen's Daumaury.

 

No  i  sam  Leon  Daumaury  wcale  nie  był  taki 

nieczuły  w  stosunku  do  Rossa,  jak  się  wydawało  na 
pierwszy  rzut  oka.  Odwiedzał  Rossa  lub  posyłał  po 
niego  od  czasu  do  czasu  i  chociaŜ  zawsze  rozstawali 
się  z  awanturą,  to  niezaprzeczalnie  zaleŜało  im  na 
sobie i darzyli się wzajemnym uczuciem.

 

Zachowanie  Amandy  takŜe  stało  się  zrozumiałe,  to 

jej  nieustępliwe  nachodzenie  Rossa,  jej  dwuznaczne 
uwagi...

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

143

 

Nic dziwnego, Ŝe Ross się wahał, pomimo oczywis-

tego  pociągu  do  Amandy.  Prawdopodobnie  pode-
jrzewał ją  o  bardziej przyziemne  motywy,  nie  tylko  o 
bezinteresowną sympatię. Jego przykre doświadczenia z 
młodymi  kobietami  bez  skrupułów  wyczuliły  go  na 
takie zachowanie i nauczyły starannie unikać wszelkich 
podobnych pułapek.

 

Ross  z  Amandą  opuścili  dom  w  pośpiechu,  bez 

Ŝ

adnych wyjaśnień, pozostawiając Emmę spoglądającą 

w  najbliŜszą  przyszłość  z  przygnębiającym  uczuciem 
pustki.

 

Fanny poszła za nią do kuchni aŜ kipiąc z ciekawo-

ś

ci,  ale  Emma  nie  miała  najmniejszej  ochoty  do 

zwierzeń.

 

-  Powinniśmy juŜ ruszać - taktownie zauwaŜył Guy. 
Fanny zamierzała gorąco zaprotestować, ale nie

 

wyrzekła słowa pod jego stanowczym spojrzeniem.

 

-

 

MoŜemy  cię  jutro  odwiedzić?  -  zapytała  tylko 

Emmę. - Moglibyśmy tu przyjechać. 

-

 

SłuŜymy  pomocą,  jeŜeli  wynikną  jakieś  rodzinne 

kłopoty  -  delikatnie  zaproponował  Guy.  -  Wielka 
szkoda,  ale  będziemy  musieli  wkrótce  wracać  do 
Londynu. 

-

 

AleŜ proszę, przyjedźcie koniecznie. - Głos Emmy 

był  schrypnięty,  z  wysiłkiem  starała  się  powrócić  do 
rzeczywistości. 

Fanny ucałowała ją i dzieci. Tracy była bledziutka i 

niezwykle  milcząca.  Pomachała  razem  z  innymi 
odjeŜdŜającym  gościom,  ale  Emma  zauwaŜyła,  Ŝe jest 
nieszczęśliwa. Przyklękła przed nią i objęła czole.

 

-

 

O co chodzi? 

-

 

Słyszałam,  co  powiedziała  Amanda.  -  W  oczach 

Tracy widniał niepokój. - Czy nasz dziadek umrze? 

-

 

Ufam, Ŝe nie - odparła cicho Emma. 

-

 

Ale on jest taki stary. 

background image

144

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-  No  tak,  ale  teŜ  bardzo  dzielny  -  przypomniała 

Emma.  -  I  ma  bardzo  dobrego  lekarza.  -  Była 
przekonana,  Ŝe  ktoś  tak  bogaty  jak  Leon  Daumaury 
moŜe sobie pozwolić na najlepszą opiekę lekarską.

 

Wiadomości  o  jego  chorobie  znalazły  się  juŜ  w 

wieczornym 

dzienniku 

telewizyjnym. 

Fortuna 

Daumaurych  była  ogromna  i  giełda  natychmiast 
zareagowała  spadkiem  cen  akcji.  Jakakolwiek  zmiana 
na  stanowisku  zarządzającego  jego  licznymi  przed-
siębiorstwami  od  razu  przyprawiała  właścicieli  papie-
rów wartościowych o ból głowy.

 

Ross  nie  zjawił  się  wieczorem.  Zjawiła  się  za  to 

ekipa  naprawiająca  telefony,  która  znalazła  jakieś 
uszkodzenie na zewnątrz. Naprawili je błyskawicznie i 
telefon  się  rozdzwonił.  Przyjaciele  Rossa  bombar-
dowali  ją  pytaniami  o  stan  zdrowia  starszego  pana  i 
Emmę  zmęczyło  do  cna  tłumaczenie  się  ze  swej 
niewiedzy.

 

Wieczorem wpadła teŜ pani Pat, zostawiając zajazd 

na głowie Edie, by ostrzec Emmę przed dziennikarzami, 
którzy zrobili sobie w zajeździe kwaterę główną.

 

-

 

To  tylko  kwestia  czasu,  by  któryś  z  nich  nie 

próbował do ciebie dotrzeć - uświadomiła jej. - Są jak 
sfora psów gończych, rzucają się na kaŜdy ślad. Unikaj 
ich i nic nie mów. 

-

 

Jasne,  Ŝe  nie  powiem  -  oświadczyła  ponuro 

Emma.  -  Co  im  mogę  powiedzieć?  Nie  miałam  o 
niczym zielonego pojęcia. 

-

 

Nie  moją  sprawą  było  wyjaśniać  to,  czego  sam 

Ross  nie  zechciał  ci  wyjaśnić.  -  Pani  Pat  doskonale 
pojęła aluzję. 

-

 

Wyszłam na idiotkę - westchnęła Emma. 

-

 

Co ty wygadujesz? Byłaś prawdziwą podporą dla 

Judith. 

-

 

Byłam głucha i ślepa na wszystko od momentu 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

145

 

znalezienia się tutaj - gorąco zaprzeczyła Emma.

 

-  Wzięłam Rossa za takiego tam poczciwego wiejskiego 
weterynarza.  A  on  okazał  się  synem  multimilionera, 
który lada  moment  moŜe odziedziczyć całą tę niewyob 
raŜalną  fortunę.  Ross  jest  takim  samym  poczciwcem, 
jak król angielski.

 

-  Nawet król angielski moŜe się okazać poczciwcem, 

gdy  poznasz  go  wystarczająco  dobrze  -  zaŜartowała 
pani  Pat.   Obrzuciła  Emmę  bystrym  spojrzeniem.

 

-  Wygląda na to, Ŝe jesteś zawiedziona wieścią o jego 
moŜliwym rychłym dziedzictwie.

 

-

 

Nic mnie to nie obchodzi - odpowiedziała Emma 

niepewnie, rumieniąc się. 

-

 

Doprawdy? - uśmiechnęła się pani Pat. 

Kiedy  wreszcie  sobie  poszła,  Emma  zabrała  się  do 

sprzątania  domu  z  obsesyjną  starannością,  charak-
terystyczną dla osób, które chcą pracą zabić nurtujący 
je niepokój. Kiedy w końcu miała zamiar iść do łóŜka, 
zadzwonił  telefon.  Podniosła  słuchawkę  niechętnie, 
przypominając  sobie  ostrzeŜenie  pani  Pat,  ale  był  to 
Ross.

 

-

 

Jak tam u was? - zapytał zwięźle. 

-

 

W porządku - odparła. - Jak się czuje twój ojciec? 

-

 

Jakoś  się  trzyma  -  oświadczył  dosyć  radosnym 

głosem.  - Judith teŜ tu jest i chce zaraz wybrać się do 
was  na  noc.  Wydaje  się,  Ŝe  nie  ma  juŜ  powodów  do 
obaw,  sytuacja  się  unormowała.  Czy  nie  masz  nic 
przeciwko jej obecności? 

-

 

Jasne, Ŝe nie. PrzecieŜ to twój dom, nie mój. 

-

 

Judith  moŜe  spać  w  moim  pokoju  -  dodał  Ross. 

Po chwili ciszy  odezwał się  znów.  -  Czy  rzeczywiście 
wszystko  w  porządku?  Po  twoim  głosie  wnoszę,  Ŝe 
jesteś wytrącona z równowagi. 

-

 

To  dlatego,  Ŝe  się  denerwuję  -  wyjaśniła.  -  Mar-

twię się o twego ojca. 

background image

146

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Znowu zapadła cisza.

 

-

 

Wściekasz się, Ŝe nic nie powiedziałem? - zapytał 

domyślnie. 

-

 

To mnie zupełnie nie dotyczyło - odparła. 

-

 

Coś mi   się  zdaje,  Ŝe jednak jesteś  wściekła 

-  zauwaŜył. - Bardzo cię przepraszam, ale miałem 
swoje powody.

 

-

 

Doskonale  je  pojmuję.  Od  początku  dałeś  mi  to 

do zrozumienia, a gdybym dowiedziała się, kim jesteś, 
mogłabym  natychmiast  próbować  narzucać  się  tobie, 
jak  inne  dziewczęta,  które  znałeś  dotąd.  -  Czuła  się 
bardzo  zraniona  i  dlatego  włoŜyła  tyle  jadu  w  swoją 
przemowę.  Miała  nadzieję  rozzłościć  go,  jakby  spo-
dziewając  się,  Ŝe  jego  gniew  chociaŜ  trochę  ułagodzi 
jej ból. 

-

 

To wcale nie o to chodziło - zaprzeczył. 

-

 

O,  czyŜby?  -  zwątpiła  z  odpychającą,  lodowatą 

uprzejmością. 

-

 

Nie  w  taki  sposób.  -  Zaczynał  się  naprawdę 

złościć. - Przedstawiłaś to w fałszywym świetle. 

-

 

To i tak nie ma znaczenia. - Chciała zakończyć tę 

rozmowę  jak  najszybciej.  -  Wierz  mi,  nie  mam 
najmniejszych  pretensji  o  to,  Ŝe  niczego  mi  nie 
powiedziałeś. 

-

 

Rozumiem.  No,  to  dobranoc.  -  Ross  odwiesił 

słuchawkę. 

Pół  godziny  później  elegancka  limuzyna  Daumau-

rych  przywiozła  Judith.  Emma  usłyszała  samochód  i 
wybiegła na spotkanie.

 

-

 

Jak to dobrze znowu cię zobaczyć, znowu znaleźć 

się tutaj! - Judith ucałowała ją w policzek z siostrzaną 
wręcz czułością. 

-

 

Wyglądasz na wyczerpaną - zatroskała się Emma. 

-  Jadłaś coś?

 

-  Więcej niŜ mogłam! - roześmiała się Judith.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

147

 

-  Nie masz pojęcia, co się działo w domu... słuŜba nie 
miała  nic  innego  do  roboty  oprócz  szykowania  mnóst 
wa  potraw  i  nieustannego  krąŜenia  z  nimi,  tak  jakby 
karmienie nas dawało ulgę i zapobiegało pogrąŜeniu się 
w  rozpaczy.  Bo  widzisz,  oni  są  bardzo  do  staruszka 
przywiązani.

 

Emma  z  uśmiechem  pomyślała,  jak  łatwo  Leon 

Daumaury  wzbudza  sympatię.  Czasami  wyglądał  na 
tak zmęczonego i zagubionego. Cały jego majątek nie 
mógł uchronić go od przejmującej samotności.

 

Judith padła na fotel przed kominkiem i wyciągnęła 

stopy w stronę ognia, zrzuciwszy uprzednio pantofle.

 

-

 

Jestem totalnie rozbita! Wyobraź sobie - wyciągają 

mnie  ze  szpitala  z  taką  straszną  wieścią,  przez  całą 
drogę umieram z przeraŜenia szykując się na najgorsze, 
a  kiedy  w  końcu  tam  docieram,  okazuje  się,  Ŝe  tatuś 
wcale nie zamierza się poddawać. Potrzeba więcej, niŜ 
niewielki  wylew,  Ŝeby  go  zmóc.  -  Jej  twarz  wyraŜała 
cichy  zachwyt.  -  Nie  masz  pojęcia,  co  to  za  twardy 
staruszek. 

-

 

Twardość wydaje się być rodzinną cechą charak-

teru - zauwaŜyła Emma myśląc o Rossie. 

-

 

Och, masz na  myśli mojego ukochanego bracisz-

ka? - domyśliła się Judith po chwili. 

-

 

Jest nieczuły jak kamień, a język ma jak brzytwa 

-  stwierdziła Emma z goryczą.

 

-  Co...?  -  Judith  z  zastanowieniem  wpatrywała  się 

w nią szeroko otwartymi oczami. Na jej ustach pojawił 
się  z  wolna  serdeczny  uśmiech.  -  Podobasz  mi  się, 
Emmo.  A  przy  okazji,  tatusiowi  teŜ  bardzo  się 
spodobałaś, sam mi to dzisiaj powiedział. Zapowiedział 
teŜ  Rossowi,  Ŝe  jeŜeli  się  z  tobą  oŜeni,  to  mu  nie 
zostawi złamanego grosza.

 

Emma oblała się szkarłatem, później zbladła, tracąc 

zupełnie dech. W końcu jęknęła słabo.

 

background image

148

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-

 

Dlaczego,  na  miłość  boską,  przyszło  mu  do 

głowy, Ŝe ja i Ross... co mu ten Ross powiedział? 

-

 

Oznajmił,  Ŝe  odkąd  grosze  wyszły  z  obiegu, 

gwiŜdŜe  na  nie.  JeŜeli  zechce  się  z  tobą  oŜenić,  to  się 
oŜeni, a tatuś moŜe wszystkie te swoje grosze wrzucić 
do skarbonki na biednych. 

-

 

Ale przecieŜ mowy nie było... - Zmieszana Emma 

wyłamywała  palce  ze  zdenerwowania.  -  Chyba  Ross 
Ŝ

artował.  -  PrzecieŜ  my...  między  mną  i  Rossem  nic 

nie zaszło. 

-

 

Nic?  Nie  odniosłam  takiego  wraŜenia.  -  Judith 

spojrzała  spod  rzęs.  -  Najbardziej  przejęła  się  pielęg-
niarka,  ale  tatuś  wyglądał  na  radośnie  podnieconego. 
Zawsze  ubóstwiał  słowne  potyczki  z  Rossem.  Przy-
wracają   mu  chęć  do   Ŝycia.   ChociaŜ  Amanda... 
-  zachichotała Judith. - Amandy to nie zachwyciło.

 

-

 

Amanda  to  wszystko  słyszała?  -  przeraziła  się 

Emma. - AleŜ Judith, przecieŜ Ross kocha Amandę i z 
Amandą ma się oŜenić... 

-

 

Moja droga Emmo - ziewnęła szeroko Judith 

-  chyba  będę  musiała  kupić  ci  białą  laskę  i  psa 
przewodnika.  Jesteś  zupełnie  ślepa.  Idę  do  łóŜka. 
Dobranoc. - Wstała i ruszyła na górę.

 

Emma  patrzyła  w  ślad  za  nią  pełna  niewiary  i 

zakłopotania. Na litość boską, co ona miała na myśli?

 

Poprawiła  ogień  na  kominku,  przykrywając  go 

popiołem,  aby  jak  najdłuŜej  przetrwał  i  ogrzewał 
pokój.  Ranki  bywały  juŜ  dosyć  chłodne  i  przyjemnie 
było  wejść  do  ciepłego  pokoju.  Jesień  stała  za 
progiem.

 

Potem  weszła  na  górę,  aby  się  w  końcu  połoŜyć. 

Czuła  się  przygnębiona  i  bardzo  znuŜona.  Kiedy  juŜ 
ułoŜyła się wygodnie, do jej uszu dobiegł jakiś hałas z 
dołu. Niewątpliwie ktoś chodził po mieszkaniu.

 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

149

 

Wyślizgnęła się z pokoju i bezszelestnie, na palcach 

pokonała schody. Pod kuchennymi drzwiami widniała 
smuga  światła.  Schwyciła  pogrzebacz  leŜący  obok 
kominka,  ostroŜnie  zbliŜyła  się  do  drzwi  kuchennych, 
zatrzymała  się,  biorąc  głęboki  oddech,  po  czym 
gwałtownie  otworzyła  szeroko  drzwi  i  wpadła  do 
kuchni,  dzierŜąc  pogrzebacz  wysoko,  gotowa  do 
zadania ciosu.

 

Ross stał przy kuchence, smaŜąc jajka. Odwrócił się 

błyskawicznie, spojrzał i wybuchnął śmiechem.

 

-

 

A to co? Atak brygady antyterrorystycznej? 

-

 

Myślałam, Ŝe to włamywacz! - wyrzuciła z siebie, 

wściekła.  -  Masz  szczęście,  Ŝe  nie  rozwaliłam  ci  tym 
głowy. 

-

 

No, myślę - zauwaŜył złośliwie. - PrzecieŜ wiesz, 

Ŝ

e  juŜ  doświadczyłem  na  własnej  skórze  twojej 

waleczności. O BoŜe, ale groźna z ciebie dziewczyna! 
Raz 

rzucasz 

się 

pięściami, 

drugi 

raz 

pogrzebaczem...  aŜ  mnie  pot  oblewa  na  myśl,  jak 
będzie  wyglądać  Ŝycie  małŜeńskie  z  megierą  taką  jak 
ty! 

-

 

PoniewaŜ  nigdy  go  nie  zaznasz,  nie  musisz  się 

tym  tak  bardzo  przejmować  -  odcięła  się,  oblewając 
rumieńcem. 

-

 

A  właśnie,  Ŝe  muszę  -  stwierdził,  odwracając  się 

by przypilnować smaŜenia jajek. Stał plecami do niej i 
nie mogła dostrzec wyrazu jego twarzy. 

-

 

Musisz?  -  zapytała  niepewnie  drŜącym  głosem  i 

przygryzła wargę. 

-

 

Mam zamiar się z tobą oŜenić. - Powiedział to tak 

niedbale,  Ŝe  przez  chwilę  była  pewna,  iŜ  się 
przesłyszała. 

Ogarnęła  ją  niewysłowiona  wściekłość  na  tę  do-

prowadzającą  ją  do  szału  pewność  siebie,  która 
pozwalała mu na takie niedbałe stwierdzenia.

 

background image

150

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

-  Doprawdy? - Jej głos trząsł się z oburzenia.

 

-

 

Widzę, Ŝe moje zdanie i moje Ŝyczenia zupełnie się 

tu nie liczą. Ty zdecydowałeś, Ŝe się ze mną oŜenisz i 
to kończy sprawę? A więc, niech i ja coś ci powiem 
-

 

nie wyszłabym za ciebie, nawet gdybyś był jedynym 

męŜczyzną  na  świecie!  I  doskonale  wiem,  dlaczego 
postanowiłeś się ze mną oŜenić, myślisz, Ŝe nie? 

Skończył  smaŜenie,  wyłoŜył  jedzenie  na  talerz  i 

wsadził do piekarnika, Ŝeby utrzymać w cieple. Potem 
odwrócił się i zmierzył ją kpiącym spojrzeniem.

 

-

 

No, to dlaczego chcę się z tobą oŜenić? 

-

 

ś

eby zdenerwować twego ojca! 

Roześmiał się głośno. 

-  Judith wszystko  mi opowiedziała o twojej sprzecz 

ce  z  ojcem!  -  natarła  na  niego  z  impetem.  -  Nigdy  by 
ci nie przyszło do głowy oŜenić się ze mną, dopóki nie 
zapowiedział,  Ŝe  nie  wyrazi  na  to  zgody.  I  wtedy 
natychmiast, z typowym dla ciebie uporem, powziąłeś 
postanowienie i upierałeś się przy nim po to tylko, by 
go rozdraŜnić.

 

Ross  chwycił  ją  za  ramiona  i  przyciągnął  bliŜej, 

jego oczy uśmiechały się do niej.

 

-

 

Niemądry głuptasie! AleŜ ty masz fantazję! JakiŜ 

człowiek  przy  zdrowych  zmysłach  mógłby  się  tak 
zachowywać?  Mój  ojciec  mnie  nie  oszuka.  Jasne,  Ŝe 
pragnie  tego  małŜeństwa  i  dlatego  z  góry  ostrzegł 
mnie,  Ŝe  go  nie  zaaprobuje...  Od  razu  pojąłem,  do 
czego  pije,  w  swój  przewrotny  sposób  dał  mi  do 
zrozumienia,  Ŝe  to  bardzo  by  go  ucieszyło.  Ale, 
oczywiście, za Ŝadne skarby świata nie przyznałby się 
do  tego  przede  mną,  więc  udawał  zaniepokojonego. 
Doskonale  wie,  Ŝe  zawsze  postawię  na  swoim.  No  i 
spodobałaś mu się - wywnioskowałem to ze sposobu, w 
jaki o tobie mówił. 

-

 

Chyba tracę zmysły. - Zakręciło się jej w głowie. 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

151

 

-  Rozprawiasz  o  tym  małŜeństwie,  jakby  to  był 
niepodwaŜalny  fakt,  a  chyba  jednocześnie  zdajesz 
sobie  sprawę,  Ŝe  ty  i  ja  nie  mamy  ze  sobą  wiele 
wspólnego.  Nigdy  nie  byliśmy  w  sytuacji,  która 
ewentualnie usprawiedliwiałaby myśl o małŜeństwie.

 

-

 

No  przecieŜ  całowaliśmy  się,  prawda?  -  W  jego 

oczach było wyzwanie. - A poza tym jechaliśmy razem 
na  rowerze!  JuŜ  bardziej  intymnej  sytuacji  nie  mogę 
sobie wyobrazić. 

-

 

Nie  wygłupiaj  się!  -  ucięła.  -  Pocałowałeś  mnie, 

Ŝ

eby dać upust swej irytacji. 

-

 

Pocałowałem  cię,  poniewaŜ  pragnąłem  tego  od 

dawna  -  oznajmił  zwięźle.  -  I  mam  straszną  ochotę 
powtórzyć to znowu. Właśnie teraz. 

Instynktownie cofnęła się o krok, ale jego ręce były 

zbyt  silne,  przytrzymały  ją  mocno,  gdy  schylił  głowę. 
Tym  razem  jego  pocałunek  był  delikatniejszy,  ale 
równie podniecający. Nie mogła mu się długo opierać i 
odpowiedziała z pasją, zarzucając mu ramiona na szyję 
i zatapiając palce we włosach.

 

Kiedy  w  końcu  oderwał  się  od  niej,  oboje  lekko 

drŜeli.

 

-

 

Wyjdziesz  za  mnie,  Emmo?  -  zapytał  Ross  z 

uśmiechem. 

-

 

Ross - wyszeptała, kryjąc twarz na jego piersi. 

-  A co będzie z Amandą?

 

Wybuchnął  śmiechem,  poczuła,  jak  ten  śmiech 

wstrząsa jego klatką piersiową.

 

-  Och,  Amanda...  -  mruknął.  -  Chyba  nie  myślałaś 

powaŜnie,  Ŝe  dam  się  nabrać  na  te  jej  wzruszająco 
stare  numery?  Pamiętaj,  Ŝe  znam  ją  od  lat.  Jest 
daleką,  ubogą  krewną,  która  zamieszkała  z  nami,  gdy 
jej  rodzinę  spotkało  nieszczęście.  Znam  ją  aŜ  za 
dobrze!  Zawsze  wykorzystywała  kaŜdą  sytuację,  aby 
się dobrze ustawić. Jest złośliwa, bez skrupułów,

 

background image

152

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

ambitna  oraz  ma  mnóstwo  innych  wad.  Mój  ojciec 
trzymał ją przy sobie, by pełniła rolę dekoracyjnej pani 
domu. Drogo opłacał jej usługi. Musiał płacić rachunki 
za wszystko - stroje, biŜuterię, kaŜdą zachciankę.

 

-

 

Wydawałeś się tak nią oczarowany... 

-

 

Bo   była   rzeczywiście  czarującą  towarzyszką 

-  potwierdził. - Przyjemnie było na nią patrzeć.

 

-

 

I naprawdę nigdy jej nie uległeś? - nie wytrzymała. 

-

 

Zazdrosna? - Ross uśmiechnął się kpiąco. 

-■ Jednak musiałeś być do niej kiedyś przywiązany

 

-  wyznała  z  bólem.  -  Wyczuwałam  to,  tę  więź,  która 
was łączyła.

 

-*  Znam ją od lat. - Wzruszył ramionami.  -  Zawsze 

była  pięknym  wampirem,  gotowa  wykorzystać  kaŜdą 
nadarzającą  się  okazję.  Byłem  niezwykle  ostroŜny 
wobec niej, afe jednocześnie podziwiałem jej urodę.

 

-

 

Z pewnością była przekonana, Ŝe oŜenisz się z nią! 

-

 

Nigdy  nie  dałem  jej  najmniejszej  nadziei,  wprost 

przeciwnie!  -  oświadczył  Ross  z  całą  powagą,  marsz-
cząc brwi. - Nie rozczulaj się nad nią, Emmo. Nie Ŝywi 
do  mnie  Ŝadnych  cieplejszych  uczuć.  Zawsze 
zdawałem  sobie  sprawę,  Ŝe  to  same  pozory.  Wątpię, 
czy w ogóle jest zdolna do jakichkolwiek prawdziwych 
uczuć. 

-

 

A ja się zastanawiam, czy ty takŜe jesteś do nich 

zdolny.  -  Emmie  wymknęły  się  te  pełne  goryczy 
słowa,  świadczące  o  jej  niepewności  i  bolesnych 
rozterkach.  Pocałował  ją,  nawet  się  oświadczył.  Ale 
jego usta nigdy nie wymówiły tych czarodziejskich słów. 

-

 

Co  takiego?  -  Wpatrywał  się  w  nią,  blednąc 

gwałtownie. - O co chodzi? Emmo, myślałem... 

-

 

Myślałeś,  Ŝe  ten  wspaniały  Ross  Daumaury, 

któremu nikt nie moŜe się oprzeć, tylko kiwnie palcem 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

153

 

i juŜ kaŜda dziewczyna leŜy  mu u stóp? - Patrzyła na 
niego odpychająco. - No to pomyliłeś się.

 

-  O czym ty gadasz, u licha?! Co cię opętało?

 

-  Przyciągnął  ją  bliŜej  i  zamknął  w  ramionach  jak 
w klatce, kiedy próbowała się uwolnić.

 

-

 

Jesteś  strasznie  pewny  siebie.  -  Zrezygnowała  z 

prób uwolnienia się. - A to dlatego, Ŝe sądzisz, Ŝe juŜ 
mnie zdobyłeś... powiedziałeś przecieŜ, Ŝe znasz moje 
uczucia! - prychnęła pogardliwie. - Nic z tych rzeczy! 

-

 

Mówisz o tym, co wygadywałem dziś  rano? 

-  Jego  twarz  rozjaśniła  się.  -  Ale  ja  wtedy  myślałem, 
Ŝ

e  wracasz  do  Guya.  Szalałem.  Miałem  ochotę 

udusić  cię  gołymi  rękami.  Kiedy  oznajmiłem,  Ŝe 
znam  twoje  uczucia  do  mnie,  byłem  przekonany, 
Ŝ

e  mnie  nienawidzisz.  Sądziłem,  Ŝe  juŜ  nie  mam 

Ŝ

adnych szans...

 

-

 

A teraz? - zapytała. 

-

 

Po  tym  rannym  pocałunku  wróciła  mi  słaba 

nadzieja - przyznał się. - Potem dowiedziałem się, Ŝe z 
Guyem  wszystko  skończone,  a  twoja  reakcja  była 
bardzo  obiecująca.  Moje  nadzieje  wzrosły.  No,  a  w 
końcu Amanda powiedziała coś... 

-

 

WyobraŜam sobie - skrzywiła się Emma. 

-

 

No, tak, zrobiła to z wrodzonym sobie wdziękiem 

-  powiedziała,  Ŝe  straciłaś  dla  mnie  głowę  jak 
pensjonarka, tylko tyle!  Chciała zakpić szyderczo, ale 
to właśnie dodało mi skrzydeł!

 

-

 

Właśnie to? - powtórzyła z ironią Emma. 

-

 

Przyznaję,  Ŝe  tak!  -  Uśmiechnął  się  i  uniósł  jej 

brodę jednym palcem,  patrząc głęboko  w oczy. 

-  Przyznaj się szczerze, Emmo. Kochasz mnie?

 

-  Ja jeszcze nie usłyszałam z twoich ust tych słów

 

-  wytknęła mu.

 

-  Co takiego? - Zmieszał się. - Ale przecieŜ wiesz,

 

background image

154

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

Ŝ

e  cię  kocham...  Wyznałem  ci  to  juŜ  na  dwadzieścia 

róŜnych sposobów.

 

-  Powiedz  to jeszcze  raz,  tak  po  prostu  -  szepnęła, 

serce  jej  biło  jak  dzwon.  -  Jestem  zwykłą,  prostą 
dziewczyną.  Lubię  staromodne  wyznania  wypowie 
dziane  w  staromodny  sposób.  Ot,  tak...  Kocham 
cię...

 

Powiedział  to  głębokim,  drŜącym  głosem,  a  ona 

powtórzyła po nim i zarzuciła mu ramiona na szyję.

 

-  Ross, tak bardzo cię kocham.

 

Na jakiś czas zapanowała wymowna cisza, po czym 

Ross niechętnie oderwał usta od jej warg.

 

-

 

Muszę  zjeść  kolację.  Umieram  z  głodu  -  rzekł  z 

roztargnieniem. 

-

 

No wiesz, Ross! - zachichotała Emma. - To takie 

nieromantyczne! 

-

 

Ostatni raz jadłem wczesnym popołudniem - bro-

nił się. - Nie mogłem nic przełknąć, tak się martwiłem 
o ojca. - Spojrzał na nią zaniepokojony. - Czy będziesz 
w  stanie  mieszkać  w  Queen's  Daumaury?  Doskonale 
wiem, jak odpowiada ci zwykłe, skromne Ŝycie. 

-

 

Czy musimy się tam zaraz wprowadzać? - zapytała 

wzdychając. - Twój ojciec moŜe powrócić w zupełności 
do zdrowia. Moglibyśmy dalej mieszkać w tym domu. 

-

 

Ostatecznie  i  tak  będziemy  musieli  się  tam 

wprowadzić - stwierdził. - To bardzo piękna rezyden-
cja i lubię ją. Amanda świetnie to rozumiała i potrafiła 
wykorzystać tę moją słabość. Jej samej ten dom zalazł 
głęboko za skórę. 

-

 

Ja  teŜ  uwaŜam,  Ŝe  jest  wspaniały  -  przyznała 

Emma. - Ale jakiś zimny. 

-

 

MoŜesz  go  oŜywić  -  rzucił.  -  Queen's  Daumaury 

straciło duszę wraz ze śmiercią mojej matki. Potrzebuje 
ciebie. Tak jak i mój ojciec. Teraz, kiedy ojciec uznał 

background image

CICHA PRZYSTAŃ

 

155

 

małŜeństwo Judith, w tym domu zawsze będzie pełno 
dzieci... najpierw jej, a potem naszych...

 

-

 

Wstrzymaj się trochę. - Zarumieniła się. - Jeszcze 

nie wzięliśmy ślubu. 

-

 

Ale niedługo weźmiemy - stwierdził stanowczo. 

-  Nie  naleŜę  do  zbyt  cierpliwych  męŜczyzn.  Pragnę 
cię  tak  bardzo,  Ŝe  nie  mogę  się  doczekać.  I  tak 
czekałem  juŜ  piekielnie  długo.  Straciłem  właściwie 
nadzieję na znalezienie takiej dziewczyny jak ty -v takiej, 
której  nie  zaleŜałoby  na  moich  pieniądzach,  która 
pokochałaby  mnie  dla  mnie  samego.  Dlatego  tak 
bardzo  starałem  się  przeszkodzić  ci  w  odkryciu,  kim 
jestem.  Sądzę,  Ŝe  pokochałem  cię  od  pierwszego 
wejrzenia.  Bałbym  się  spojrzeć  ci  w  twarz,  gdybyś 
dowiedziała się, kto jest moim ojcem. Bałem się, Ŝe ta 
wiadomość  zmieniłaby  wszystko  między  nami.  Ale  to 
tylko  z  początku.  Bardzo  szybko  przekonafem  się,  Ŝe 
moje pieniądze wcale nie będą dla ciebie najwaŜniejsze. 
ś

e  raczej  odepchną  cię  ode  mnie  niŜ  przyciągną,  jak 

te inne łowczynie majątku.

 

-

 

To taki wielki cięŜar i odpowiedzialność - wyznała 

powaŜnie.  -  Tak  naprawdę  wolałabym,  Ŝebyś  ich  nie 
miał.  Nie  jestem  przyzwyczajona  do  Ŝycia  w  zbytku. 
Mogę  nie  sprostać  obowiązkom  gospodyni  Queen's 
Daumaury.  Nie  mam  kwalifikacji  Amandy,  >dajesz 
sobie z tego sprawę. 

-

 

Jasne, Ŝe tak, mój śmieszny, mały skarbie ■- roze-

ś

miał  się  Ross.  -  I  za  to  cię  kocham...  za  twoją 

szczerość, prawość, uczciwość, bezpośredniość. 

-

 

To za to! A ja myślałam, Ŝe za moją urodę. 

-  Udawała rozczarowaną i uraŜoną.

 

-  Nie  bądź  bezczelna!   Masz  mnóstwo  zalet...

 

-  Uszczypnął ją w policzek.

 

.-  Mmmm,  to  cudownie  -  szepnęła.  -  Opowiadaj 

dalej...

 

background image

156

 

CICHA PRZYSTAŃ

 

I  Emma  uniosła twarz,  gotowa  na  nowe  pocałunki, 

tuląc się do niego namiętnie.

 

-  Mamy  przed  sobą  całe  Ŝycie  na  rozmowy  -  od-

powiedział. - A teraz jedyne, czego pragnę, to całować 
cię.