CHARLOTTE LAMB
Cicha przysta
ń
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Po policzku Emmy wolno spłynęła łza. Otarła ją
gniewnym ruchem i zacisnęła dłonie na kierownicy, z
całych sił starając się skoncentrować na prowadzeniu.
Miała do przebycia jeszcze około czterdziestu kilomet-
rów i instynkt samozachowawczy ostrzegał ją, Ŝe źle
skończy rozmyślając ciągle o Fanny i Guyu. NaleŜało
całą uwagę skierować na szosę. Niebo przybrało juŜ
głęboki, wspaniały odcień fioletu, kolor dojrzałej śliwki.
Zapadający zmierzch potęgował zwodnicze cienie i łat-
wo było popełnić błąd. Nie cierpiała jazdy po nocy,
pragnęła dotrzeć do miejsca przeznaczenia, zanim mrok
ostatecznie pochłonie pagórkowaty krajobraz Dorset.
-
Czemu jedziesz akurat do Dorchester? - zapytała
Fanny bez specjalnego zainteresowania, widząc ją dziś
rano przy pakowaniu.
-
Dostałam zamówienie na ilustracje do nowego
amerykańskiego wydania ksiąŜek Thomasa Hardy'ego
- oznajmiła Emma, co nie mijało się z prawdą.
Z prawdą rozumianą dosłownie, ale nie wyraŜającą
stanu ducha, pomyślała, na ślepo wciskając do torby
czyste chustki do nosa.
Fanny rzuciła jej zaniepokojone spojrzenie. Przez
dwa lata wspólnie wynajmowały mieszkanie. Znały się
tak dobrze, jak tylko mogą się znać dwie za-
przyjaźnione dziewczyny - obie nie znosiły keczupu,
kochały koty, nienawidziły opery i uwielbiały słodycze
z lukrecją. RóŜnice swoich charakterów przyjmowały
z pogodą ducha. Fanny lubiła sport, ale w telewizji,
6
CICHA PRZYSTAŃ
oglądała go siedząc wygodnie w domowym zaciszu z
zapasem krówek pod ręką. Emma wolała czynne
uczestnictwo i z dzikim zapałem oraz niespoŜytą
energią grała w tenisa, badmintona, squasha. Emma
otwierała okna, Fanny je zamykała. Odkąd musiały
dzielić to małe mieszkanko, nauczyły się sztuki kompro-
misu. Fanny często powtarzała, Ŝe to świetnie przygoto-
wuje do małŜeńskiego poŜycia.
Jednego Ŝadna z nich nie przewidziała - Ŝe mogłyby
zakochać się w tym samym męŜczyźnie.
To Emma pierwsza go poznała, pewnego gorącego
czerwcowego popołudnia na korcie tenisowym. Emma
grała w deblu, bijąc na głowę swych przeciwników
- Guya i jego rozlazłego partnera. Po meczu, przy
herbacie i bułeczkach, odkryli, jak wiele mają ze sobą
wspólnego. Guy był wysokim, energicznym blondynem.
Emmie spodobał się ciepły uśmiech kryjący się w jego
błękitnych oczach i mała narośl na nosie - pozostałość
po gwałtownym kontakcie nosa z piłką futbolową.
- Wszystkie gwiazdy stanęły mi przed oczami
- opowiadał ze śmiechem. Rozczulił ją tym i przywiódł
na myśl obraz małego urwisa, którym się absurdalnie
wzruszyła.
Tak się złoŜyło, Ŝe Fanny była akurat w miesięcznej
podróŜy słuŜbowej po Ameryce z szefem wydawnictwa,
w którym pracowała. Spotkała Guya dopiero po trzech
tygodniach jego znajomości z Emmą, a wtedy Emma
była juŜ zakochana po uszy, pełna wiary, a raczej
nadziei, Ŝe i ona nie jest mu obojętna.
Siedzieli właśnie w domu, grając z dziecięcym
itozbawieniem w karty, kiedy wkroczyła Fanny.
Strasznie lało, wiatr walił strugami deszczu w okna.
Fanny wtoczyła się do mieszkania, otrząsając z siebie
wodę jak mały ruchliwy piesek.
- O mój BoŜe, cóŜ za wspaniałe powitanie! Pada
CICHA PRZYSTAŃ
7
specjalnie dla mnie... Angielski deszcz! Jak cudownie
pachnie po miesiącu kalifornijskiej spiekoty!
Fanny była drobna i delikatna. Masa złotych loków
otaczała promienną twarz o brzoskwiniowej cerze,
przyciemnionej słońcem z drugiego końca świata. Błękitne
oczy dziewczyny roziskrzyły się w powitalnym uśmiechu.
- Ach, Em, tak się cieszę, Ŝe juŜ jestem w domu!
- Lekko zaciekawiona spojrzała na Guya, ale po
chwili jej twarz przybrała dziwny wyraz.
Guy spąsowiał i gapił się na nią bez skrępowania.
- Musisz być Fanny... - wydukał głosem kogoś,
kto ujrzał właśnie Afrodytę wyłaniającą się z morskiej
piany.
Emma poczuła zimno wokół serca. Wodziła wzro-
kiem od jednego do drugiego, najpierw z niedowie-
rzaniem, a potem z rosnącą rozpaczą. Nigdy jeszcze
nie była świadkiem czegoś podobnego, ale to, co się
działo, nie pozostawiało Ŝadnych wątpliwości, Guy
był zbyt bezpośredni i otwarty, by skrywać swoje
uczucia, a Fanny cała pojaśniała, jej oczy mówiły
wszystko.
Następny tydzień jeszcze pogorszył sytuację. Guy
ciągle przesiadywał w ich mieszkaniu, ale teraz Fanny
była tego powodem.
Oczywiście Fanny z niepokojem wybadała, jak
bardzo Emmie zaleŜy na tej znajomości. Była zbyt
uczciwa i dobroduszna, by bezlitośnie odbić komuś
chłopaka. Do tej pory kaŜdej podobał się zupełnie inny
typ męŜczyzn. ChociaŜ Emma pierwsza poznała Guya,
Fanny uwierzyła jego zapewnieniom, Ŝe była to tylko
serdeczna przyjaźń, nic więcej. Na wszelki wypadek
upewniła się równieŜ co do uczuć przyjaciółki.
-
Kazałabyś mi trzymać się od niego z daleka,
gdyby ci na nim zaleŜało, prawda? - zapytała.
-
MoŜesz nie mieć co do tego Ŝadnych wątpliwości!
8
CICHA PRZYSTAŃ
- Emmie jakimś cudem udało się przywołać na twarz
uśmiech.
-
Nie zaangaŜowałaś się powaŜnie? - nalegała
Fanny.
-
Nie musisz się krępować. - Emma wzruszyła
ramionami. Z trudem wymówiła te słowa, ale mimo
doznanego bólu była zbyt szczera, by nie przyznać, Ŝe
jej dwoje najdroŜszych przyjaciół nie mogło nic
poradzić na to, co się stało. Sama widziała, Ŝe była to
miłość od pierwszego wejrzenia.
-
Jeszcze nigdy nie czułam się tak jak teraz
- wyznała jej Fanny, zupełnie niepotrzebnie, bo było
to jasne jak słońce. - Jakbym miała głowę pełną
gwiazd! Em, gdybym mogła wyrazić to słowami.
Wyobraź sobie - zachichotała - Ŝe on teŜ nie cierpi
keczupu! Czy to nie jest zrządzenie opatrzności? - Jej
błękitne oczy rzuciły Emmie porozumiewawcze spoj
rzenie w oczekiwaniu reakcji na ich stary, sekretny
Ŝ
art. Kiedyś był to sprawdzian dla ich adoratorów.
Lubisz keczup? Jeśli tak... Ŝegnaj na zawsze!
Emma roześmiała się z przymusem i właśnie wtedy
poczuła, Ŝe musi wyjechać. Nie da rady obserwować z
udawaną sympatią tego płomiennego romansu.
Zabrakło jej odwagi, by próbować przez to przejść.
Ona przecieŜ takŜe zaczęła juŜ odkrywać w Guyu jego
małe, rozkoszne słabostki. Wiedziała juŜ, Ŝe nie lubi
keczupu i kocha koty. Była zachwycona usłyszawszy,
Ŝ
e sprawia mu przyjemność czytanie kryminałów w
wannie, natomiast odrazą napawają go znajdowane
rano w tejŜe wannie pająki.
Czy zdołałaby spokojnie słuchać opowieści Fanny o
takich rzeczach? Nie była to ich wina i nie miała do
nich pretensji. Nic nie mogło ich powstrzymać od
zakochania się. Była wściekła na ślepy los - ten los,
który bezlitośnie wpędził ją w pułapkę.
CICHA PRZYSTAŃ
9
Łatwo się zakochać i odkochać łatwo, wmawiała w
siebie zawzięcie, przywołując na pamięć róŜne ludowe
mądrości. Co z oczu, to z serca... lub: Nie ma tego
złego...
Zapomni o Guyu, gdy tylko znajdzie się daleko od
niego. Właściwie to zostanie jej niewiele wspomnień,
Guy powiedział Fanny szczerą prawdę, byli tylko
dobrymi przyjaciółmi. Pokochała jego czułą przyjaźń,
mylnie biorąc ją za rosnące uczucie. Opiekuńczy
uścisk za wyznanie miłości. JakŜe łatwo sami siebie
oszukujemy, kiedy gorąco chcemy w coś uwierzyć.
No i wymyśliła tę podróŜ. Zamówienie na ilustracje
było prawdziwe, ale wcale nie wymagało wycieczki
krajoznawczej do Dorset. Z łatwością znalazłaby
potrzebny materiał historyczny w londyńskich muzeach
- mogła zrobić tak jak zwykle, przerysować stroje,
meble i elementy architektury ze starych czasopism i
ksiąŜek. Uznała jednak, Ŝe skoro nie planuje na ten rok
wakacji, spędzenie kilku tygodni na prowincji będzie
usprawiedliwione, a przy okazji zrobi parę szkiców z
natury. MoŜe kiedyś się przydadzą.
Miała szczęście, Ŝe zawód, który wybrała, pozwalał
jej na taką swobodę. Swoboda w pracy i swoboda
wyobraźni - tak mówiła ze sztucznym oŜywieniem do
Fanny. A przecieŜ została ilustratorką ksiąŜek przez
czysty przypadek - miała szczery zamiar pracować w
agencji reklamowej swego wuja, ale zamówienie na
ilustracje, które dostała, będąc jeszcze na studiach,
zmieniło całkowicie jej plany Ŝyciowe.
Zwolniła przed zakrętem, Ŝeby odczytać drogowskaz
i skręciła w lewo. Jeszcze tylko pół godziny i wyląduje
w hotelu. Poczuła głód. Dobry znak, zakpiła z siebie,
zakochani nigdy nie są głodni. Po jednej stronie drogi
ciągnęły się wysokie nasypy, rysujące się ostro na tle
10
CICHA PRZYSTAŃ
szarzejącego nieba. Z północy nadciągnęły chmury.
Zastanawiała się, czy aby nie zwiastują deszczu.
Nagle ujrzała psa, który wybiegł z otwartej bramy
prosto pod jej samochód. Gwałtownie zahamowała,
starając się zapanować nad kierownicą, jednak jej
refleks okazał się zbyt wolny i samochód zjechał na
drugą stronę jezdni. Szarpnęła kierownicą, Ŝeby go
wyprostować, gdy poczuła gwałtowne uderzenie i
usłyszała straszny huk.
Uderzyła głową w przednią szybę, nadziewając się
na kierownicę i tracąc dech w piersiach. Przez parę
sekund nie mogła pojąć, co się stało. Potem otrząsnęła
się z oszołomienia i wyskoczyła z auta, Ŝeby sprawdzić,
co się dzieje z tyłu.
Jakiś inny samochód wjechał od tyłu w jej bagaŜnik.
Ze zgrozą stwierdziła, Ŝe jest znacznie bardziej
zniszczony.
Miał rozbite szyby. Młoda kobieta leŜała z głową na
kierownicy i z zakrwawioną twarzą. Na tylnym
siedzeniu samochodu trójka dzieci wołała z płaczem:
„Mamusiu! Mamusiu!" Na miejscu obok kierowcy
siedziała starsza kobieta, przechylona dziwnie na bok;
z jej czoła sączyła się krew.
Szczęśliwie w tym momencie nadjechał motocyklista,
który na widok wypadku rzucił tylko:
- Zatelefonuję po karetkę. Poradzi sobie pani do
jej przyjazdu?
Kiwnęła głową bez słowa, cała się trzęsąc. Kobieta
za kierownicą rozbitego samochodu poruszyła się.
Emma otworzyła drzwi i nachyliła się nad nią,
delikatnie odgarniając włosy z twarzy. Powieki uniosły
się i niebieskie oczy spojrzały nieprzytomnie.
- Proszę się nie denerwować - szepnęła błagalnie
Emma. - Dzieciom nic się nie stało.
Pobladłe wargi usiłowały wymówić słowo „dzieci".
CICHA PRZYSTAŃ
11
Na twarzy kobiety pojawił się przestrach. Starała się
odwrócić głowę do tyłu.
-
Dzieci...
-
Są w absolutnym porządku - zapewniła ją Emma.
- Naprawdę. - Przyjrzała się im. Dwójka to były
jeszcze zupełne maluchy, ale najstarsza dziewczynka,
mogąca mieć z siedem lat, wyglądała na bardzo
rezolutną.
-
Odezwij się do mamy - szepnęła do niej Emma.
-
Nic nam się nie stało, mamusiu - oznajmiło
dzielnie dziecko, odgarniając nerwowo małą rączką
ciemne włosy.
-
Chwała Bogu - wyszeptała z ulgą matka. Potem
spojrzała w bok i jęknęła z przeraŜenia. - Niania... o
mój BoŜe, chyba nic...?
-
Oczywiście, Ŝe nic - pośpieszyła Emma z od-
powiedzią. - Zaraz ją obejrzę dokładnie, ale myślę, Ŝe
nie powinnyśmy jej ruszać, karetka zaraz przyjedzie. -
Pobiegła na drugą stronę i pochyliła się nad starszą
panią, próbując ją obejrzeć, na ile było to moŜliwe w
tak słabym świetle.
Była bardzo pokrwawiona, ale rana wydawała się
powierzchowna.
-
Niewielkie rany często silnie krwawią - pocieszała
drugą kobietę.
-
Puls jest wyraźny, więc nie moŜe być cięŜko
ranna - dodała po chwili.
-
Bogu dzięki! - Kobieta za kierownicą przymknęła
powieki, spod których wypłynęły łzy. - Co za
koszmarny wypadek... co za cholerny pech, Ŝe ten
samochód tak nagle zahamował. Nie mogłam nic
zrobić... widziałam, jak zatańczył na drodze i czułam,
Ŝ
e Ŝadnym cudem nie uniknę zderzenia.
Emma zagryzła wargi. Wróciła pośpiesznie i ujęła
ją za rękę.
12
CICHA PRZYSTA
Ń
-
Tak ogromnie mi przykro, naprawdę, ale to ten
pies... Nie miałam czasu się zastanowić. To wszystko
moja wina.
-
To była pani? - Kobieta wpatrywała się w nią
szeroko otwartymi oczami.
-
Tak - wyznała Emma ze skruchą.
-
Jaki pies?
-
Wybiegł nagle na drogę, prosto pod mój samo-
chód... Zobaczyłam go w ostatniej chwili i instynktow-
nie nacisnęłam na hamulec. Widzę, Ŝe to był błąd. To
nagle hamowanie spowodowało znacznie więcej nie-
szczęścia, ale wszystko zdarzyło się tak nagle, nie było
czasu do namysłu. To był impuls. Strasznie tego Ŝałuję.
Ranna uśmiechnęła się słabo, ale ze zrozumieniem.
-
Jestem pewna, Ŝe postąpiłabym tak samo. - Spró-
bowała usiąść i skrzywiła się z bólu.
-
Och! - Chwyciła się za pierś i spojrzała na Emmę
przeraŜona. - Moje Ŝebra...
W tym momencie nadjechała karetka, oświetlając
dokładnie miejsce wypadku. Sanitariusze natychmiast
zajęli się rannymi, grzecznie, ale stanowczo odsuwając
Emmę na bok.
W chwilę później była juŜ i policja. Policjanci
spisali wyjaśnienia Emmy, uprzejmie, chociaŜ niezbyt
wyrozumiale wysłuchując jej opowieści o psie. Obejrzeli
samochód i stwierdzili, Ŝe nadaje się do dalszej jazdy.
Na pytanie, czy moŜe jechać za karetką do szpitala, po
chwili zastanowienia odpowiedzieli twierdząco.
Dzieciom równieŜ pozwolono towarzyszyć matce
do szpitala. Emma znalazła je w dyŜurce pielęgniarek.
Siedziały nad kubkami z gorącym kakao i skubały
biszkopty. Najstarsza dziewczynka przywitała ją wręcz
jak starą znajomą. W tym nieprzyjaznym otoczeniu
Emma stanowiła dla nich, w jakiś absurdalny sposób,
jedyną więź z matką.
CICHA PRZYSTAŃ
13
-
Co z ich mamą? - zapytała pielęgniarkę dyskretnie,
aby dzieci nie słyszały.
-
Nie jest tak źle - usłyszała w odpowiedzi. - Ma
złamane dwa Ŝebra i lekki wstrząs mózgu. Miała
szczęście. Jej pasaŜerka jest w gorszym stanie - trzy
złamane Ŝebra i paskudna rana na głowie. Ale obie
powinny szybko z tego wyjść. śadna z nich nie ma
trwałych obraŜeń.
-
Czy mogłabym się z nią zobaczyć? - poprosiła
Emma, wyjaśniwszy uprzednio, jaką rolę odegrała w
tym wszystkim.
Siostra spojrzała na nią pełnym wątpliwości wzro-
kiem.
-
CóŜ, nie wydaje mi się...
-
Błagam, chciałabym pomóc, zrobię wszystko, aby
zapewnić jej spokój ducha.
-
No dobrze, ale tylko na chwilę. - Siostra kiwnęła
głową przyzwalająco. Zaprowadziła Emmę do niewiel-
kiej separatki, zostając w drzwiach, gdy ta podeszła do
łóŜka. Niebieskie oczy pod bandaŜem okrywającym
czoło rozpoznały ją natychmiast i młoda kobieta
uśmiechnęła się lekko.
-
Witam znowu!
-
Nie ma pani nic przeciwko moim odwiedzinom?
Tak bardzo chciałabym pomóc w czymkolwiek. Na
przykład dzieci... moŜe mogłabym się nimi zająć?
Proszę się zgodzić... Czuję się tak okropnie winna. -
Emma uśmiechnęła się do niej z błaganiem w oczach.
-
Nie ma w tym Ŝadnej pani winy - odpowiedziała
słabym głosem leŜąca. - Dziękuję za ofiarowaną
pomoc, panno...?
-
Emma Leigh, i proszę mnie nazywać Emmą!
- Ładne imię... Emma. Ja jestem Judith Hart.
Pielęgniarka, upewniwszy się, Ŝe wszystko jest
14
CICHA PRZYSTAŃ
w porządku, wysunęła się z pokoju. Judith Hart
gestem ręki wskazała Emmie krzesło.
-
Proszę usiąść.
-
Dziękuję. Czy zawiadomiono juŜ pani męŜa?
- zapytała Emma.
-
Nie moŜna go zawiadomić - odparła z przy-
gnębieniem Judith. - Jest w Turcji.
-
W Turcji? - Brązowe oczy Emmy otworzyły się
szeroko.
-
Jesteśmy archeologami, Tim i ja - wyjaśniła pani
Hart. - Odkąd pojawiły się dzieci, Tim starał się
zawsze znaleźć pracę w kraju, abyśmy mogli mieć
dzieci przy sobie. Ale teraz podrosły na tyle, Ŝe
postanowiliśmy przez lato popracować w Turcji tylko
we dwoje. Mój brat ma tu w Dorset, na wsi, duŜy dom
i nasza niania zgodziła się zamieszkać u niego z
dziećmi na czas naszej nieobecności. Ross, mój brat,
ma znakomitą gospodynię, więc zamieszkanie tam nie
wywołałoby Ŝadnych niestosownych plotek.
- Judith uśmiechnęła się. - Niania jest Francuzką
i bardzo dba o swoją opinię!
-
I co teraz będzie? - spytała Emma. - Czy
gospodyni twego brata zaopiekuje się dziećmi?
-
Mam powaŜne wątpliwości. - Judith westchnęła z
wyraźną troską. - Nie przepada za dziećmi. Zgodziła
się na cały ten układ tylko dlatego, Ŝe niania miała się
nimi zająć. Nie mam pojęcia, co teraz zrobić.
- Przygryzła wargę, a jej oczy napełniły się łzami
bezradności. Otarła je gniewnie.
-
Przepraszam. Nie przejmuj się mną. To na skutek
szoku.
-
Pozwól mi zająć się nimi - wypaliła Emma
nieoczekiwanie.
Judith patrzyła na nią zupełnie zaskoczona.
Emma roześmiała się widząc jej minę.
CICHA PRZYSTA
Ń
15
-
Mówię całkiem powaŜnie. Nie wiąŜe mnie Ŝadna
stała praca. Jestem plastyczką, przyjechałam tutaj,
Ŝ
eby zrobić projekty ilustracji do ksiąŜki. Opieka nad
dziećmi w niczym mi nie przeszkodzi. Mogę się o nie
zatroszczyć, kiedy będziesz w szpitalu. Pielęgniarka
powiedziała, Ŝe to nie potrwa długo, nie masz
powaŜnych obraŜeń. Zamierzam zostać w Dorset
przez kilka tygodni, ale nie mam ustalonego programu
ani porezerwowanych hoteli, zamieszkanie z twoimi
dziećmi w niczym nie zakłóci mi pobytu.
-
Ale czy masz jakiekolwiek pojęcie, jak obchodzić
się z dziećmi? - chciała wiedzieć Judith. - Niestety,
moje nie naleŜą do aniołków. Gdy są w złym humorze,
to mogą nieźle zaleźć za skórę. Czy naprawdę chcesz
wziąć na siebie taką odpowiedzialność?
-
To uspokoi moje sumienie - szczerze wyznała
Emma. - Prześladuje mnie poczucie winy za ten
wypadek. Nie mogłabym znaleźć sobie miejsca.
-
No, ale jest jeszcze mój brat. - Wyglądało na to,
Ŝ
e Judith pragnie postawić sprawę jasno. Spojrzała
znacząco na Emmę. - Nie owijając w bawełnę powiem,
Ŝ
e naleŜy do najgorszego gatunku męskich szowinistów.
Nie oŜenił się i nigdy nie oŜeni, jak sądzę, poniewaŜ
stawia kobietom tak ogromne wymagania, Ŝe zwykła
ś
miertelniczka nie ma Ŝadnych szans. - Skrzywiła się.
- Nie ukrywam, Ŝe nie moŜemy się ze sobą dogadać.
Nie umie pojąć, dlaczego nie mogę porzucić archeo
logii. UwaŜa, Ŝe moje miejsce jest przy dzieciach.
Zgodził się je przyjąć tylko dlatego, Ŝe Tim go
przekonał.
- Nic się nie martw, poradzę sobie z twoim bratem
- rzekła Emma z determinacją i wyprostowała się
dumnie.
Na twarzy Judith odbijała się walka nadziei z wąt-
pliwościami.
16
CICHA PRZYSTAŃ
-
To byłoby cudownie... ale doprawdy, nie wiem...
-
Czy wchodzi w grę jeszcze ktoś, kto mógłby
zaopiekować się dziećmi? Twoja matka?
-
Nie Ŝyje. Nie mam teŜ ciotek ani Ŝadnych
krewnych, których mogłabym wziąć pod uwagę. Tim
ma dwie bardzo wiekowe ciotki w Lincolnshire, ale
nie ma mowy, Ŝeby poradziły sobie z trójką Ŝywych
jak srebro dzieciaków. - Westchnęła i spojrzała z
wdzięcznością na Emmę. - Prawdę mówiąc, przez cały
czas leŜałam tutaj i zamartwiałam się, co zrobić z
dziećmi. Myślałam i myślałam, ale nie znalazłam
Ŝ
adnego wyjścia.
-
A więc postanowione - zadecydowała Emma. -
Zawiozę dzieci do ich wuja i uzgodnię z nim warunki.
Z przyjemnością zostanę z nimi, wierz mi.
Judith przyjrzała się jej. Zobaczyła błyszczące,
patrzące ciepło brązowe oczy, lśniące kasztanowate
włosy i delikatne rysy owalnej twarzy o kremowej
cerze. Podobała się jej ta twarz, wzbudzała zaufanie.
Miała pewność, Ŝe oddaje dzieci w dobre ręce. Cała
postać Emmy promieniowała spokojem i zapewniała
poczucie bezpieczeństwa.
Weszła wyraźnie zatroskana pielęgniarka.
-
Ciągle nikt nie odbiera telefonu w domu pani
brata, pani Hart. Czy mam telefonować pod jakiś inny
numer?
-
Pewnie wezwano go do pacjenta - zasępiła się
Judith.
-
Pacjenta? - powtórzyła pielęgniarka. - Jest
lekarzem?
-
Weterynarzem - wyjaśniła Judith.
-
Rozumiem, to tłumaczy wszystko. Będę dalej
próbować.
-
Ja przejmuję opiekę nad dziećmi - oświadczyła
Emma. Razem z Judith wytłumaczyły sytuację i za-
CICHA PRZYSTAŃ
17
komunikowały podjętą wspólnie decyzję, która u pie-
lęgniarki wywołała aprobujący uśmiech. Judith wy-
glądała znacznie lepiej, odpręŜona i pełna dobrej
myśli. Siostra była bardzo zadowolona z tej zmiany.
Emma poszła po dzieci. Chciała, by mogły zobaczyć
się z matką przed wyjazdem. Powinna je uspokoić
pewność, Ŝe jest otoczona dobrą opieką, oraz Ŝe
aprobuje ich tymczasową opiekunkę.
Najstarsza dziewczynka poderwała się na widok
Emmy.
-
Co z mamą? - zapytała Ŝywo.
-
Właśnie po was przyszłam, moŜecie wejść do niej
na chwilę - uśmiechnęła się Emma, biorąc ją za rękę.
- Nazywam się Emma. A ty?
- Tracy - odpowiedziała apatycznie. Rozejrzała się
i spostrzegła braciszka, który usiłował posłuchać włas
nego serca za pomocą stetoskopu znalezionego w pude
łku na biurku. - Robin, przestań! PołóŜ to z powrotem!
Robin był malutki, okrąglutki i róŜowiutki. Miał
błyszczące, ciemne oczka i figlarny uśmiech. Według
Emmy mógł mieć około czterech lat, ale był jak na
swój wiek dobrze zbudowany i silny. Ubrany był w
czerwony sweterek i czyściutkie dŜinsy.
Najmniejsza dziewczynka spała oparta o ścianę, z
kciukiem w ustach. Emma z czułością patrzyła na
delikatną róŜową buzię ze złotą opalenizną i długie,
podwinięte rzęsy opadające na policzki.
-
A jak się nazywa śpiąca królewna? - zwróciła się
do Tracy.
-
Donna. Ma tylko trzy lata i bardzo duŜo śpi.
- W głosie Tracy słychać było wyraźne lekcewaŜenie.
Emma z trudem powstrzymała się od śmiechu. Schyliła
się i delikatnie wzięła śpiącą dziewczynkę w ramiona.
Mała główka opadła cięŜko na ramię Emmy. Ogarnęło
ją wzruszenie. To cudowne uczucie przytulić do siebie
18
CICHA PRZYSTAŃ
ciepłe, małe ciałko, czuć cięŜar sennej główki tulącej
się z zaufaniem.
- MoŜemy juŜ iść do mamy? - zapytała Tracy.
- A co się z nami stanie potem? - odezwała się tonem
dorosłej osoby. Zwróciła na Emmę inteligentne, badaw
cze spojrzenie. - Czy wujek Ross przyjedzie nas zabrać?
- Ja was do niego zawiozę - obiecała Emma.
- Zaraz po zobaczeniu się z mamą.
W pół godziny później zatrzymała się na odludnym
skrzyŜowaniu i wpatrywała z nadzieją w ciemny
krajobraz. Judith naszkicowała jej mapkę drogi. To
było z całą pewnością skrzyŜowanie narysowane na
mapce, a w takim razie naleŜało skręcić w lewo. Ale
skoro tak, to gdzie znajdowała się zaznaczona wioska?
Nigdzie nie dostrzegła domów ani świateł. CzyŜby w
którymś momencie pomyliła drogę?
Powoli jechała przed siebie. ZauwaŜenie czegokol-
wiek w tych ciemnościach było niemoŜliwe. Nagle zza
szeregu drzew wyłoniły się światła domu. Westchnęła
z ulgą. A jednak!
Liczyła domy. Jeden, dwa, trzy... przerwa. Tak, jak
mówiła Judith. Trzy domki blisko siebie, a potem
zagajnik. Dwa pola leŜą między zagajnikiem a na-
stępną grupką domów. Potem zauwaŜyła mały, bielony
zajazd zaznaczony na mapce. Skręciła zaraz za nim i
pojechała
bardzo
wąską,
piaszczystą
drogą.
Zaparkowała na trawniku przed ostatnim domem we
wsi.
Serce jej zamarło, kiedy stwierdziła, Ŝe w domu nie
ma śladu świateł. Trójka dzieci spała, zwinięta jak
szczeniątka, pod kraciastym pledem na tylnym
siedzeniu.
Emma zostawiła je tam i poszła zbadać sytuację.
Znalazła białą bramę, otworzyła ją i ruszyła krętą
CICHA PRZYSTAŃ
19
dróŜką przez ogród. Zapach róŜ, lewkonii, lawendy i
innych niemoŜliwych do zidentyfikowania kwiatów
uderzył w jej nozdrza. Po omacku dotarła do fron-
towych drzwi i zapukała głośno raz i drugi. Z głębi
domu nie doleciał Ŝaden dźwięk. Podniosła klapkę,
przykrywającą szparę na listy w drzwiach i na-
słuchiwała. Z holu dobiegło ją głośne tykanie. Nic
ponadto. Westchnęła. CzyŜby nie było tu Ŝywej duszy?
Jakiś nieoczekiwany dźwięk sprawił, Ŝe podskoczyła
gwałtownie. Odwróciła się, serce waliło jej jak młotem.
Tracy zmaterializowała się w ciemności i uśmiechając
się wsunęła ciepłą rączkę w zimną dłoń Emmy.
-
Obudziłam się. Jesteśmy na miejscu. Czy wujek
Ross jest w domu?
-
Najwidoczniej nie - odpowiedziała Emma starając
się, Ŝeby zabrzmiało to wesoło. - Chyba będziemy
musieli zbić szybę, Ŝeby się dostać do środka.
-
Nie ma klucza pod doniczką? - spytała Tracy.
Emma spojrzała na nią.
-
Co takiego?
-
Wujek Ross zawsze go tam zostawia - wyjaśniła
spokojnie dziewczynka. - Kiedy on i pani Climp
wychodzą.
-
Pani Climp? - Dopiero po chwili Emma skojarzyła
nazwisko z gospodynią. - A wiesz, pod którą doniczką?
-
Jasne - odparła Tracy z pogardą. - PrzecieŜ juŜ tu
byłam. Zeszłego lata. Cały tydzień, zupełnie sama.
Było świetnie.
Poprowadziła Emmę wokół domu, a potem schyliła
się, grzebiąc pod trzecią doniczką w małym rządku
przed kuchennymi drzwiami. Podniosła się dumnie z
kluczem w dłoni.
Emma odetchnęła z ulgą.
- Sprytna dziewczynka! - Ucałowała ją gorąco.
Tracy odsunęła się z zakłopotaniem.
20
CICHA PRZYSTAŃ
- To od kuchennych drzwi - powiedziała.
Emma wypróbowała klucz i była uszczęśliwiona,
kiedy obrócił się w zamku i drzwi stanęły otworem.
Tracy wślizgnęła się za nią i zapaliła światło. Emma
zamrugała, na pół oślepiona nagłym przejściem z ciem-
ności w światło. Kuchnia była nowoczesna, funkcjonal-
na, dokładnie posprzątana i wypucowana do połysku.
-
Umieram z głodu - oznajmiła Tracy, przetrząsając
duŜą białą lodówkę.
-
Myślisz, Ŝe moŜemy? - zaniepokoiła się Emma. -
Skoro twojego wujka nie ma...
-
Chyba nie zechce, Ŝebyśmy poszli spać głodni.
Hamburgery... świetnie! I spaghetti!
-
O tej porze? - wzdrygnęła się Emma. - Mogłabym
ugotować parę jajek. Jestem pewna, Ŝe Robin i Donna
będą je woleli.
-
ś
artujesz? - zachichotała Tracy. - Robin uwielbia
spaghetti. - Odrzuciła do tyłu ciemne włosy. - Odgrzeję
hamburgery i otworzę spaghettii, a ty wyciągnij ich z
samochodu.
Emma obserwowała Tracy, zaskoczona zdumiewa-
jącą samodzielnością u tak jeszcze małego dziecka.
Przejęta dziewczynka zręcznie układała hamburgery w
piekarniku. Odwróciła się i zaczęła otwierać puszkę
przymocowanym do ściany otwieraczem. Emma poszła
do samochodu po pozostałą dwójkę.
Dzieci nadal były pogrąŜone w głębokim śnie.
Owinęła Donnę w koc i wzięła ją na ręce. Tymczasem
Robin się obudził.
- Pójdę sam - oznajmił stanowczo.
Zastali Tracy zajętą układaniem na stole noŜy i
widelców. Czajnik szumiał na kuchence. Tracy zrobiła
grzanki w elektrycznym opiekaczu, a Emma na jej
polecenie posłusznie posmarowała je masłem. Chciało
jej się śmiać, ale zacisnęła mocno wargi.
CICHA PRZYSTAŃ
21
Tracy wyglądała tak dorośle, kiedy wydawała jej
rozkazy. Nie naleŜało draŜnić jej poczucia godności.
Robin i Donna zaraz pomaszerowali na górę do
łazienki, po czym wrócili i zajęli miejsca przy stole.
Emma zrobiła herbatę, znalazła kubki i mleko, a Tracy
z komiczną powagą i dostojeństwem zaczęła nakładać
jedzenie.
Emma nie zdołała zmusić się do spaghetti, ale, Ŝeby
ułagodzić zranione uczucia Tracy, zjadła hamburgera i
parę grzanek. Dzieci jadły z apetytem i wydawało się,
Ŝ
e im smakuje. Tracy uśmiechnęła się z udawaną
skromnością, kiedy Emma ją pochwaliła.
-
Lubię gotować.
-
Raczej lubisz jeść - powiedział Robin z pełną
buzią.
Tracy kopnęła go pod stołem, aŜ pisnął.
- Sądzę, Ŝe juŜ najwyŜsza pora kłaść się spać
- zauwaŜyła pośpiesznie Emma.
Tracy kiwnęła głową potakująco.
- A ja wiem, które pokoje są nasze. Wujek Ross
napisał w liście, Ŝe ja mam ten sam pokój, co w zeszłym
roku, Donna będzie razem ze mną. Robin ma spać
we wnęce, a ty moŜesz chyba zająć pokój niani.
Posłania na górze były juŜ przygotowane. LeŜały teŜ
na nich termofory. Gdy Emma zeszła na dół, by je
napełnić gorącą wodą, Tracy pomagała Donnie włoŜyć
piŜamkę. Kiedy wróciła, zastała juŜ całą trójkę w
łóŜkach.
Pochyliła się, by ucałować dziewczynki na dobranoc.
Tracy pozwoliła się pocałować w policzek, ale bez
entuzjazmu, za to Donna mocno objęła ją rączkami za
szyję. Była sympatycznym, przymilnym stworzon-
kiem, skorym do pieszczot.
- Czy zostawić zapaloną lampkę przy łóŜku?
- zapytała łagodnie Emma.
22
CICHA PRZYSTAŃ
- Jeszcze czego? - znowu z pogardą powiedziała
Tracy. - Nie jestem malutkim dzieckiem.
Donna juŜ zasypiała z kciukiem w buzi, z twarzyczką
zakrytą włoskami.
Robin leŜał przykryty po czubek nosa, gdy Emma
weszła do niego. Zawahała się, po czym podeszła do
łóŜka.
- Dobranoc, Robin - powiedziała.
Odsłoniła się zaróŜowiona buzia, a błyszczące
okrągłe oczka przyglądały się jej badawczo. Uśmiechnął
się bez słowa. Szybkim ruchem pocałowała go w nosek
jak guziczek, a chłopczyk błyskawicznie zanurkował
pod koc. Roześmiała się i wyszła, gasząc nocną lampkę.
Przez chwilę stała bez ruchu na podeście. W ciszy
dobiegał ją oddech dzieci - spokojny, rytmiczny
oddech, stwierdziła z ulgą.
Nareszcie są bezpiecznie ulokowane w domu. Umyte,
nakarmione, zapakowane do ciepłych łóŜek. Dopiero
teraz, kiedy odsapnęła, przekonała się, ile nerwów ją
to kosztowało. To było przeŜycie!
Zeszła do kuchni i zabrała się do sprzątania i
zmywania. Kiedy przywróciła kuchni jej pierwotny,
nienaganny wygląd, siadła z kubkiem gorącego kakao,
ziewając szeroko. Potem umyła kubek, jeszcze raz
dokładnie przyjrzała się kuchni i ruszyła w stronę
sypialni. Na schodach zorientowała się, Ŝe torbę ze
swoimi rzeczami zostawiła w samochodzie.
Wyszła kuchennymi drzwiami i ruszyła po ciemku
przez ogród. Wiatr szumiał w gałęziach drzew, noc
czaiła się złowieszczo. Wzdrygnęła się. CóŜ za odludne
i opuszczone miejsce.
Przyśpieszyła kroku z bijącym głośno sercem. Nagle
wyrosła przed nią ciemna postać. Rzuciła się w bok,
wydając zduszony krzyk, ale pochwyciły ją silne ręce i
zatrzymały w Ŝelaznym uścisku.
CICHA PRZYSTAŃ
23
-
Puszczaj!
-
O nie, nie ma mowy... - mruknął męŜczyzna.
Kopała go wściekle, usiłując się wyrwać.
- Stój spokojnie, do cholery, daj mi się sobie
przyjrzeć - rozkazał.
Poczuła, jak jego uścisk zelŜał na chwilę, po czym
ś
wiatło latarki padio jej prosto w oczy. Zamrugała
oślepiona, kryjąc twarz.
- Kim jesteś, do diabła? - dopytywał się.
JuŜ zorientowała się, kim jest męŜczyzna. Kiedy
minęła pierwsza fala przeraŜenia, rozjaśniło jej się w
głowie. To był, we własnej osobie, ten brat, męski
szowinista.
-
Opiekuję się dziećmi pańskiej siostry - wyjąkała,
dusząc w sobie śmiech.
-
Nie jesteś przecieŜ ich francuską nianią - rzekł z
niedowierzaniem.
-
Był wypadek - tłumaczyła. - Oczywiście pańska
siostra nie została powaŜnie ranna, ale niania tak, i ja
zaofiarowałam się przywieźć dzieci tutaj, do pana.
-
A więc zabieraj się z nimi z powrotem - oświadczył
gwałtownie. - Moja gospodyni odeszła nagle, zo-
stawiając mi list poŜegnalny. Nie mam moŜliwości
zatrzymać ich tutaj. Musisz je odwieźć do matki.
ROZDZIAŁ DRUGI
-
To niemoŜliwe - powiedziała przeraŜona, a on
jeszcze raz oświetlił jej twarz latarką.
-
Dlaczego? - spytał. Odsunęła się od światła,
czując narastającą wściekłość. Był taki, jak mówiła
jego siostra, a nawet gorszy!
-
Proszę przestać oślepiać mnie latarką! Czy mamy
stać całą noc na tym zimnym wietrze? Nie moŜemy
wejść do domu?
- A właściwie to dlaczego włóczysz się tu po ciemku?
Wyjaśniła, a on odprowadził ją do samochodu
i czekał z ledwie skrywaną niecierpliwością, aŜ zabierze
torbę. Kiedy wracali, zahuczała sowa i Emma pod-
skoczyła z przeraŜenia.
- Wychowałaś się w mieście, prawda? - roześmiał
się.
Odpowiedziała pogardliwym milczeniem.
Za drzwiami ostroŜnie zdjął zabłocone kalosze i
postawił je na gumowej wycieraczce. Poszła za nim do
kuchni.
Stąpał
cicho
w
grubych
wełnianych
skarpetach. Przyglądała mu się z ciekawością.
Choć był odwrócony tyłem, czuła w nim agresję - w
skrytych pod starą tweedową marynarką szerokich
ramionach, w aroganckim pochyleniu głowy, w potar-
ganych przez wiatr ciemnobrązowych, gęstych włosach.
Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, był szczupły, ale
muskularny. Wyglądał na człowieka prowadzącego czynny
tryb Ŝycia, który nie lubi siedzieć w jednym miejscu.
Odwrócił się nagle, trzymając w dłoni filiŜankę
CICHA PRZYSTAŃ
25
i rzucił w jej stronę krótkie, przenikliwe spojrzenie,
które ogarnęło ją całą, od stóp do głów.
- Proszę mi opowiedzieć o siostrze.
Co on sobie właściwie wyobraŜa, Ŝe moŜe roz-
kazywać na prawo i lewo? - pomyślała dysząc z
wściekłości.
-
Czy na pewno chce pan to usłyszeć? Nie chcia-
łabym pana znudzić - powiedziała z nie skrywaną
pogardą.
-
Nie znudzi mnie pani, panno...? - Jego szare oczy
zwęziły się wyzywająco.
-
Leigh - odpowiedziała, speszona jego lodowatym
spojrzeniem. - Emma Leigh.
-
Tak, panno Emmo Leigh, muszę oświadczyć, Ŝe
wyciąga pani pochopne wnioski. Z tego, co pani
powiedziała początkowo, wywnioskowałem, Ŝe moja
siostra nie została ranna w wypadku...
-
Powiedziałam, Ŝe nie została powaŜnie ranna
- podkreśliła Emma. - Ma złamane dwa Ŝebra i lekki
wstrząs mózgu. Zatrzymają ją jakiś czas w szpitalu.
Niania teŜ tam jest, jej stan jest powaŜniejszy. Nie
miał kto się zająć dziećmi, więc zaproponowałam...
- Przede wszystkim, skąd się pani tam wzięła?
- zapytał zimno. - Jest pani przyjaciółką mojej siostry?
- Właściwie nie... Ja prowadziłam ten drugi samo
chód. - Zaczerwieniła się z zakłopotania.
Jego zainteresowanie wyraźnie wzrosło.
-
Drugi samochód? Proszę to wyjaśnić.
-
Zahamowałam, bo na drogę wybiegł pies, a samo-
chód pańskiej siostry uderzył mnie z tyłu - mówiła z
gniewem i ze wstydem.
-
Tak więc samarytański uczynek w istocie wypływa
z poczucia winy? - skończył za nią sucho. - Musi pani
mieć niezły tupet, Ŝeby patrzeć na mnie z takim
oburzeniem.
26
CICHA PRZYSTAŃ
Policzki Emmy płonęły. W końcu w jego słowach
było trochę prawdy.
-
Przyznaję, Ŝe zaproponowałam pomoc przy
dzieciach, poniewaŜ niechcący spowodowałam wypa-
dek ich matki - powiedziała ochryple. - Ale sądzę, Ŝe
chciałabym pomóc nawet wtedy, gdybym nie była w to
zamieszana! Z całą pewnością nie odwróciłabym się
plecami od trojga dzieci, które potrzebują pomocy,
zwłaszcza... - przerwała, zagryzając wargi.
-
Zwłaszcza jeŜeli byłyby to dzieci pani siostry?
- Uśmiechnął się z przymusem. - Prowadzę bardzo
pracowite Ŝycie, panno Leigh. Jestem zajęty od rana do
nocy. Czy pani myśli, Ŝe mogę zająć się dziećmi, nie
mając gospodyni? Prawie mnie nie znają. Najmłodsze
ma tylko trzy lata, najstarsze siedem. Nie mogę
zostawić ich samych w nocy, kiedy wezwą mnie do
nagłego przypadku, a nie byłoby mądrze zabierać je ze
Sobą. Zanim uzna mnie pani za egoistycznego potwora,
proszę rozwaŜyć wszystko od strony praktycznej.
-
Mógłby pan... - zaczęła, ale przerwał jej ostro.
-
Znaleźć inną gospodynię? Próbowałem cały dzień,
na próŜno. Ludzie nie chcą mieszkać na odludziu,
zwłaszcza mając na głowie małe dzieci.
-
Miałam zamiar powiedzieć, Ŝe mógłby pan
Spróbować ze mną - powiedziała, kiedy skończył.
Zawahał się chwilę, patrząc na nią z niedowierza-
niem.
- Pani? Pani dałaby radę poprowadzić ten dom?
— ZmruŜył oczy. - O, nie. Nie, dziękuję. To nie
Wchodzi w grę.
-
Na pewno potrafię zająć się dziećmi - powiedziała
'i przekonaniem.
-
Nie o to mi chodziło.
-
A o co?
-
Nie moŜe być pani aŜ tak niedomyślna. - Uniósł
CICHA PRZYSTAŃ
27
brwi. - To jest prowincja. Wszyscy wiedzą wszytko o
wszystkich. Myśli pani, Ŝe wasz przyjazd nie został
zauwaŜony? ChociaŜ jest środek nocy, cała wioska
będzie wiedziała, Ŝe pod mój dom zajechał samochód
z dziećmi i młodą kobietą... Do jutra rana będą
wierzyli, Ŝe jest pani moją siostrą, ale potem wezmą
nas na języki. Jutro wieczorem połoŜą nas razem do
łóŜka, a po tygodniu będzie się mówić o ślubie.
Uwielbiają plotki, a poniewaŜ nie bardzo jest tu o
czym plotkować, wykorzystują, co się da.
-
To absurdalne! - Była czerwona i wściekła.
Roześmiał się.
-
Co w tym śmiesznego? - spytała.
-
Pani mina - odpowiedział, wyraźnie rozbawiony.
-
Chyba trzeba być niedorozwiniętym umysłowo,
Ŝ
eby zaniedbać dzieci własnej siostry z obawy przed
wiejskimi plotkarzami - powiedziała zgryźliwie. - Ale
jeśli jest pan tak wraŜliwy, zabiorę je jutro do hotelu.
Oczywiście, jeśli pozwoli nam pan spędzić tę jedną
noc pod tym dachem. A moŜe pańska reputacja
zostanie zniszczona przez tak niecny postępek?
-
AleŜ z pani złośliwa jędza. - Spojrzał na nią przeciągle.
- Oczywiście zostaniecie na noc, a jutro na pewno nie
pójdziecie do hotelu. Kogoś znajdę. Kim pani jest z
zawodu? - spytał raczej z uprzejmości niŜ ciekawości.
-
Jestem artystką plastyczką.
Uśmiechnął się z cynicznym niedowierzaniem. Czuła
rosnącą niechęć do tego osobnika.
-
Ilustruję ksiąŜki i czasopisma - wyjaśniła. - Dla-
tego znalazłam się w Dorset. Przygotowuję ilustracje
do amerykańskiego wydania Thomasa Hardy'ego.
Pochodził z tych stron i przyjechałam tu, aby poznać
tutejszą atmosferę.
-
ZauwaŜyłem, Ŝe ma pani delikatne palce - po-
wiedział, wpatrując się w jej dłonie.
28
CICHA PRZYSTAŃ
Zaczerwieniła się, zaskoczona jego słowami. Wzru-
szył ramionami.
- Jestem weterynarzem - powiedział usprawied
liwiająco. - Muszę być dobrym obserwatorem, to
naleŜy do mego zawodu.
Emma zabrała się do zmywania naczyń, a on
ziewnął i przeciągnął się, wyraźnie zmęczony.
-
Proszę to zostawić do rana. Idę do łóŜka. Czy na
górze znaleźliście wszystko, co potrzeba? Wieszaki,
termofory na gorącą wodę?
-
Tak, dziękuję - odpowiedziała uprzejmie. Po-
sprzątała kuchnię i dopiero potem poszła na górę. Nie
lubiła wchodzić rano do brudnej kuchni. WróŜyło to
zły dzień.
Na schodach spotkała Rossa wychodzącego z po-
koju Robina. Uśmiechnął się do niej trochę zaŜeno-
wany.
-
Sprawdzałem, czy śpią.
-
Proszę się nie tłumaczyć. Cieszę się, Ŝe jest pan
do nich choć trochę przywiązany.
-
Jędza! - rzucił drwiąco.
Poszła do łóŜka i prawie natychmiast zasnęła.
Obudziła się, gdy Robin i Donna oparli się na jej
brzuchu. Niemal uduszona odepchnęła ich, usiadła i
przytuliła dzieci. Donna dała się łatwo objąć, Robin -
po pewnym wahaniu.
-
Tracy gotuje śniadanie - oznajmił Robin. - Wsta-
waj!
-
Tracy? - PrzeraŜona spojrzała na swój budzik.
Pokazywał siódmą. Nastawiła go na siódmą trzydzieści.
Czuła, Ŝe jest bardzo wcześnie i marzyła o jeszcze
jednej godzinie snu.
-
A gdzie jest wujek?
-
JuŜ poszedł - odparł wesoło Robin. - Do chorej
krowy. Nie chciał mnie zabrać.
CICHA PRZYSTAŃ
29
-
Wstawaj - powiedziała Donna, dotykając dłonią
jej policzka.
-
Maszerujcie na śniadanie. Ja teŜ zaraz tam przyjdę.
- Emma niechętnie wysunęła się z łóŜka i poszła do
łazienki. Poczuła się znacznie lepiej po spłukaniu
twarzy zimną wodą i umyciu zębów. Ubrała się i
wyjrzała przez okno. Widok był piękny.
Dom leŜał w zielonej dolinie, u stóp zalesionego
wzgórza. Dwumetrowy płot otaczał ogród. W jego
nieregularnych granicach znajdowały się trawniki,
jabłonie, grządki warzyw, klomby z kwiatami i gdzie-
niegdzie ogrodowe meble. Wyglądało to bardzo
naturalnie, jakby ogród rodził się przypadkowo, bez
planu - tu kwiaty, tam drzewo. Przecinały go wąskie,
porosłe mchem ścieŜki. Krzaki i niskie murki tworzyły
ciche zakątki, w których gnieździły się ptaki: szare
wróble, rudziki z czerwonymi ogonami, zięby, szpaki,
drozdy i kosy. Wielki kot wygrzewał się na dachu
niskiej szopy, przyglądając się ptasiemu Ŝyciu z zain-
teresowaniem, ale leniwie.
- Chodź juŜ! - zawołała Tracy.
Emma uśmiechnęła się i zeszła do dzieci. Tracy
ugotowała owsiankę w wielkim miedzianym rondlu.
Robin pracowicie Ŝłobił w swojej misce wyspy i jeziora.
Donna miała buntowniczą minę.
-
Ona nie lubi owsianki - oświadczyła Tracy z
naganą, rzucając małej wyniosłe spojrzenie, które
rozśmieszyło Emmę. - A to jest bardzo zdrowe dla
dzieci.
-
To, czego nie lubimy, nie jest zdrowe - uznała
Emma, zabierając miskę Donny. - Masz ochotę na
gotowane jajko?
-
Tak, plosę.
-
Tak, proszę - poprawiła ją Tracy pouczającym
tonem. Ale Donna zupełnie ją zignorowała.
30
CICHA PRZYSTAŃ
-
Wajko. Ładne wajko - powtórzyła.
Tracy usiadła nadąsana.
-
Mama zawsze gotuje owsiankę - podkreśliła.
-
Ale nigdy nie udaje się wmusić jej w Donnę
- stwierdził rzeczowo Robin.
Tracy pokazała mu język.
- Moja owsianka jest pyszna. Zajadaj. - Szturchnęła
go pod Ŝebro.
Emma z uśmiechem spróbowała owsianki. Smako-
wała jak mokry cement. Z pełnym sympatii wyrazem
twarzy zwróciła się do Tracy.
-
Jesteś znakomitą kucharką, choć masz dopiero
siedem lat. Opowiem mamie, jak doskonale sobie
radziłaś i jak pomagałaś.
-
Wyciągnęła nas z łóŜek - mruknął Robin. - Czy ja
teŜ dostanę jajko? Te płatki zakleiły mi buzię.
-
W porządku! - wrzasnęła Tracy. - MoŜesz sobie
nie jeść. Nic mnie to nie obchodzi!
Kiedy jajka były juŜ gotowe, Emma przyjrzała się
uwaŜnie Tracy. Dziewczynka dzielnie walczyła z duŜą
miską owsianki, na jej twarzy malował się ogromny
wysiłek i determinacja.
- JuŜ dosyć! Nie powinnaś jeść tyle owsianki
- rzuciła Emma jakby nigdy nic. - Nie starczy ci
miejsca na jajka.
Zabrała opróŜnioną do połowy miskę i zamiast niej
postawiła jajko w Ŝółtym kieliszku. Tracy odetchnęła
z ulgą i sięgnęła po nie z demonstracyjną obojętnością.
Dla tego dziecka, pomyślała Emma, utrata twarzy to
katastrofa.
Po śniadaniu Emma wysłała dzieci do ogrodu, a
sama zaczęła zmywać naczynia. Uprzejmie odmówiła
Tracy, która chciała jej pomóc. Wyjaśniła, Ŝe powinna
raczej pilnować młodszego rodzeństwa.
Przekonana o wadze swego zadania Tracy kiwnęła
CICHA PRZYSTAŃ
31
głową z powagą i wypędziła dzieci do ogrodu. Robin
porozumiewawczo mrugnął do Emmy. Z trudem
powstrzymała śmiech. Był to zadziwiający chłopiec,
niezwykle bystry jak na czterolatka. Potrafił w kilku
słowach trafić w sedno kaŜdej sytuacji. Zastanawiała
się, jaki męŜczyzna z niego wyrośnie.
Przebrała się w plisowaną spódnicę w szkocką
kratkę, cienki Ŝółty sweter i skórzane buty turystyczne
i przyłączyła się do dzieci.
- Pójdziemy na wycieczkę? - spytała.
Krzycząc radośnie od razu pobiegły w stronę bramy.
Trawa była usłana opadłymi z omszałych drzew
jabłkami. Robin pochylił się i podniósł jedno z nich.
Było juŜ z jednej strony nadgniłe. Chłopiec zachichotał
i rzucił je za płot.
Wszyscy obserwowali jego lot. Wtem, ku przeraŜeniu
Emmy, ktoś za płotem głośno krzyknął. Zaniepokojony
Robin schował się za spódnicę Emmy.
Nad białą bramą ukazała się jakaś twarz. Na Emmę
patrzyły rozgniewane niebieskie oczy.
-
Kto to rzucił? - Oczy przyjrzały się im i nieomylnie
zatrzymały na Robinie, tulącym się do Emmy. - Ty?
To ty, mały...
-
Chwileczkę! - Emma wkroczyła, zanim z czer-
wonych, błyszczących warg wyrwało się gniewne
wyzwisko. - Za pozwoleniem, nie przy dzieciach!
Dziewczyna spojrzała na nią. Emma beznamiętnie
stwierdziła, Ŝe jest piękna. RóŜowobiała cera za-
wdzięczała co nieco kosmetykom, ale twarz, której
delikatne rysy obramowane były jasnymi włosami,
była niezwykłej urody. Miała na sobie elegancki
kostium piaskowego koloru i bluzkę w tym samym
odcieniu czerwieni, co wargi. Wyglądałaby absolutnie
bez zarzutu, gdyby nie plama po zgniłym jabłku na
lewym rękawie kostiumu.
32
CICHA PRZYSTAŃ
-
Och, bardzo przepraszam - powiedziała z Ŝalem
Emma. - Gdybyśmy wiedzieli, Ŝe pani tam jest, nie
doszłoby do tego...
-
Mój kostium jest zniszczony! Muszę wrócić do
domu się przebrać. To straszne!
-
Oczywiście zapłacę za czyszczenie - zapewniła ją
Emma. - Bardzo nam przykro, prawda, Robin? -
Spojrzała na niego i znacząco uniosła brwi.
-
Przepraszam - szepnął, zaciskając swą małą
piąstkę na jej spódnicy.
Niebieskie oczy spojrzały uwaŜnie na Emmę.
- A właściwie to kim pani jest? Nianią?
Emma zawahała się. Historia wydawała się zbyt
skomplikowana, by jeszcze raz ją opowiadać.
-
Zajmuję się dziećmi - wyjaśniła.
-
Nie wygląda pani na nianię - powiedziała zimno
dziewczyna. - Jest pani zbyt elegancka. - Jej spojrzenie
było twarde, usta zaciśnięte. - Proszę sobie za duŜo nie
obiecywać. Nic z tego nie będzie. On jest nieczuły.
Lepsze kobiety niŜ pani juŜ próbowały i nie udało się.
Ostrzegam, Ŝe jeśli wejdzie mi pani w drogę, poŜałuje
pani tego.
-
O czym pani mówi? - spytała zaskoczona i roz-
gniewana Emma.
-
Dobrze, dobrze! - roześmiała się tamta. - Wie
pani, kim on jest. Nie mam pretensji, Ŝe ma pani
nadzieję, ale proszę potraktować to jako powaŜne
ostrzeŜenie i wycofać się.
-
O kogo chodzi? - powtórzyła Emma. - Ma pani
na myśli ich wuja? Tego miejscowego weterynarza?
- Proszę nie Ŝartować! - warknęła ze złością.
Kompletnie nic nie rozumiejąc, Emma patrzyła na
nią bez słowa.
Błękitne oczy dziewczyny wpatrywały się w nią. Po
CICHA PRZYSTAŃ
33
chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech. Był to dziwny
uśmiech. Wcale się Emmie nie podobał.
-
No dobrze - mruknęła tamta zagadkowo i po
chwili dodała uprzejmiej: - Im mniej słów, tym mniej
szkód.
-
Przepraszam - rzuciła ostro Emma. - O czym pani
mówi? Nie mam zielonego pojęcia...
-
Nie szkodzi - odpowiedziała krótko. - Muszę
pędzić do domu i przebrać się. A na przyszłość -
trzeba patrzeć, gdy się coś rzuca. - I zniknęła,
pozostawiając zmieszaną Emmę.
Tracy stała przy płocie i spokojnie zbierała czarny
bez.
- To Amanda Craig - powiedziała cicho. - Mieszka
w Queen's Daumaury.
Emma spojrzała na nią z zainteresowaniem. Była to
znajoma nazwa. Ten dom często wymieniano w
czasopismach jako wspaniały przykład angielskiej
wiejskiej rezydencji, stojącej w małym parku, po
którym włóczyły się sarny, a srebrne baŜanty i pawie
przechadzały się po róŜanych tarasach. NaleŜał do
starego finansisty Leona Daumaury, zgorzkniałego
odludka, który tak bardzo unikał rozgłosu, Ŝe aŜ go
prowokował. Czy Amanda Craig była jego krewną,
czy tylko u niego pracowała? Kosztowny ubiór mógł
wskazywać i na jedno, i na drugie. Ale co ją obchodził
wuj dzieci i co miały znaczyć te dziwne uwagi?
Donna wyślizgnęła się przez bramę i na swych
krótkich nóŜkach biegła aleją w stronę cienistego lasu.
- Idziemy! - krzyknęła Emma do dzieci. - Gonimy
Donnę!
Po drugiej stronie domu, pod lasem, Donna
wpatrywała się przez płot w osiołki, które teŜ z
zaciekawieniem przyglądały się jej swymi wielkimi
oczami.
34
CICHA PRZYSTAŃ
- Barnaby i Jessie - krzyknęła zachwycona Tracy.
- To osiołki pani Pat.
Emma spojrzała w stronę domu, gdy wspinali się po
lesistym zboczu. Stał w dole, zbudowany z jasnego
kamienia i przykryty ciemniejszym dachem. Mury
były grube, pod okapami i okiennicami nieco
wyszczerbione, ale ciągle jeszcze w dobrym stanie.
Okna były okratowane i błyszczały w rannym słońcu,
jakby dom cieszył się z ich odwiedzin. Czerwone róŜe
pięły się wszędzie na murach i rozsiewały cudowny
zapach.
- Wygląda jak dom, w którym mieszkały trzy
niedźwiadki - powiedziała do Donny. Dziewczynka
przytaknęła wesoło.
W lesie śpiewały ptaki. Wiewiórki ścigały się po
pniach buków - były bardzo zajęte, gdyŜ nadchodziła
jesień i musiały juŜ gromadzić zapasy. Z oddali
dobiegało gruchanie leśnych gołębi. TuŜ obok nich z
wrzaskiem przeleciała sójka i zachwycone jej
barwami, błękitymi i czarnymi piórami, dzieci aŜ
krzyknęły z radości. Emma szła patrząc, jak biegną
kopiąc pnie drzew i opadłe liście, zbierają w mokrej
trawie błyszczące kasztany, obserwują miliony pajęczyn
o róŜnych kształtach i rozmiarach, błyszczące w prze-
bijającym się przez liście świetle słonecznym.
Przeszli przez las i znaleźli się na piaszczystej
drodze, którą szli wzdłuŜ płotu. Robin obserwował
przecinające się koleiny, przystając co jakiś czas przy
krzaczkach jagód.
-
Mogę je zjeść? - spytał.
-
MoŜesz - zgodziła się Emma - ale zawsze musisz
mnie spytać, zanim zjesz jakiś inny owoc. Na pewno
mama wam o tym mówiła.
-
Mówiła - przytaknęła Donna.
Tracy zaczęła biec, gdy zbliŜyli się do długiego
CICHA PRZYSTAŃ
35
ogrodu, przylegającego do niewielkiej białej gospody.
Wyszła z niej kobieta. Pod tęgim ramieniem trzymała
duŜy, Ŝółty, plastykowy koszyk z bielizną, w pasie
przewiązana była białym fartuchem, siwe włosy miała
związane w kształtny kok. Jej zarumienioną twarz
rozjaśnił promienny uśmiech.
-
Pani Pat! - zawołała Tracy.
-
Ojej! To chyba Tracy! Ale wyrosłaś! Nogi masz
jak źrebak. - Postawiła koszyk na ziemi i pochyliła się
nad Donną, Ŝeby ją ucałować. - Ale z ciebie
ś
licznotka! A to chyba Robin, prawda? No, no, ty teŜ
wyrosłeś. Kiedy cię widziałam ostatni raz, byłeś
chłopcem, a teraz jesteś juŜ młodym męŜczyzną.
-
Mam cztery lata - poinformował ją Robin z
uprzejmym, ale pobłaŜliwym uśmiechem.
-
To ci dopiero! - roześmiała się pani Pat, mrugając
do Emmy. - Przypominasz mi twojego wujka Rossa,
gdy był w twoim wieku.
Emma patrzyła na Robina z szeroko otwartymi
oczami. Tak, pomyślała, to wiele wyjaśnia. Niedaleko
pada jabłko od jabłoni.
- Proszę wpaść do mnie na herbatę - zapraszała
uśmiechnięta pani Pat. - Nastawiłam juŜ czajnik.
- Mrugnęła porozumiewawczo. - U mnie jest on
zawsze w pogotowiu.
Okna jasnej i wielkiej, ale przytulnej kuchni wy-
chodziły na trzy strony - na las, na pola i na ogród.
Mały kotek spał na dywaniku pod piecem. Szumiał
czajnik. Dzieci zostały od razu posadzone za długim
drewnianym stołem i zaczęły z apetytem zajadać
gorące placuszki. Masło było Ŝółte i zimne, a dŜem
zrobiony z własnych owoców.
Pani Pat poczęstowała je zimnym mlekiem, a dla
siebie i Emmy podała herbatę w grubych kubkach
koloru kasztanów, jakie niedawno oglądali w lesie.
36
CICHA PRZYSTAŃ
Emma opowiedziała jej, w jakich okolicznościach
podjęła się opieki nad dziećmi, a pani Pat się roześmiała
domyślnie.
-
Ross nie będzie zadowolony.
-
Nie jest - przytaknęła Emma. - Chce znaleźć
kogoś, kto będzie mieszkać w domu w charakterze
przyzwoitki.
-
No myślę!
-
To trochę staroświeckie - skomentowała Emma.
- PrzecieŜ będzie tam trójka dzieci.
- Czasami trzeba bardzo uwaŜać - powiedziała
oględnie pani Pat. Przyjrzała się Emmie uwaŜnie.
- Opowiedz mi o sobie, moja droga. Jesteś z Londynu,
prawda? To daleko stąd.
Emma zaczęła opowiadać. Pani Pat zręcznie,
taktownie i niepostrzeŜenie wyciągnęła z niej wszystkie
informacje o jej Ŝyciu i pochodzeniu, cały czas słuchając
uwaŜnie. Emma zwierzyła się jej nawet z nieszczęśliwej
i bolesnej miłości do Guya, z decyzji o ucieczce i
zostawieniu go Fanny.
- Na swój sposób jestem zadowolona, Ŝe tak się
stało - przyznała. - W ciągu ostatniej doby tyle się
wydarzyło, Ŝe prawie zapomniałam o Guyu. - Na
pewno ból nie był juŜ tak dotkliwy. Mogła myśleć
o nim z mniejszym Ŝalem.
Uwagę dzieci przyciągnęło głośne gdakanie na
podwórku. Emma wyjrzała przez okno. Wysoka
białowłosa kobieta stała pod płotem, karmiąc stadko
małych, brązowych kur, które zacięcie walczyły o
ziarna, machając skrzydłami i podskakując.
- To moja siostra Edie - westchnęła pani Pat.
- Nigdy nie wyszła za mąŜ. Kochana, poczciwa
kobieta, diabelnie pracowita, ale -jakby to powiedzieć
- trochę wolno myśląca. Mogłaby spokojnie przyjść
i pomóc ci, dopóki jesteście tutaj. Boi się męŜczyzn
CICHA PRZYSTAŃ
37
i jak Ross będzie w pobliŜu, to na pewno się schowa.
Dlatego on nigdy nie prosi jej o pomoc. Wie, jaka ona
jest. Ale Edie tak bardzo kocha dzieci! Z przyjem-
nością wam pomoŜe.
Emma patrzyła, jak dzieci biegną do Edie i pomagają
jej karmić kury. ZauwaŜyła, Ŝe zaniepokojona kobieta
rozgląda się wokół nerwowo.
- Boi się, Ŝe Ross jest tutaj - wyjaśniła z wes
tchnieniem pani Pat.
Tracy zaczęła coś mówić, a wyraźnie uspokojona
Edie pochyliła się, Ŝeby Donna mogła wziąć trochę
pokarmu dla kur. Ziarna padały wokół, a kury
walczyły o nie z wrzaskiem. Donna śmiała się głośno,
Edie teŜ się śmiała. Emma stwierdziła ze wzruszeniem,
Ŝ
e pomimo róŜnicy wieku zachowywały się podobnie.
Onieśmielona Edie przyszła później do kuchni.
Zaczerwieniona i zdenerwowana patrzyła na Emmę. Jej
skóra była ogorzała, wyraz oczu - łagodny i tęskny. Od
czasu do czasu zerkała na Donnę z wyraźną sympatią.
Gdy w pewnej chwili dała jej ciastko, pogłaskała
dziewczynkę po policzku z widocznym wzruszeniem.
- Potrzebna im jest pomoc - powiedziała spokojnie
pani Pat. - Powiedziałam, Ŝe moŜe się zgodzisz.
Edie rozejrzała się wokół niepewnie.
- Bardzo proszę nam pomóc - poprosiła Emma,
szturchając lekko Donnę. - Dzieci się ucieszą, prawda,
Donna?
Uśmiechnięta Donna ochoczo podeszła do starszej
kobiety i powiedziała:
- Tak.
Edie pogłaskała ją po włosach z wyrazem czułości
na twarzy.
- MoŜe spróbuję - powiedziała powoli.
Do domu wrócili razem. Donna trzymała Edie za
38
CICHA PRZYSTAŃ
rękę i gwarzyła z nią. Edie była przejęta i uszczęś-
liwiona. Robin znalazł rozwidlony kij, którym zamie-
rzał, jak powiedział, chwytać węŜe. Tymczasem ćwiczył
na trawie i w przydroŜnych krzakach. Tracy szła obok
Emmy i opowiadała o ojcu. Bardzo za nim tęskniła.
Emma doszła do wniosku, Ŝe jest to szczęśliwa i zŜyta
rodzina. Obawiała się, Ŝe pomimo okazywanej
przemądrzałej samodzielności Tracy w głębi serca
czuje się zagubiona.
Ross był w kuchni, grzebał w szufladach i wyglądał
jak chmura gradowa.
- Gdzie byliście, do cholery? - wybuchnął, gdy
tylko weszli.
Edie zbladła, a Emma spojrzała na nią zaniepoko-
jona.
- Zabierz dzieci na górę - poprosiła.
Edie szybko posłuchała. Ross patrzył za nią, a jego
brwi uniosły się pytająco.
-
Co ona tu robi? A tak przy okazji, znalazłem
przyzwoitkę. Zaraz tu będzie - powiedział krótko.
-
JuŜ jestem, kochanie. - Za plecami Emmy odezwał
się słodki głosik.
Emma wiedziała, do kogo naleŜy, zanim odwróciła
się i zobaczyła szafirowe oczy i jedwabiste włosy.
-
To ja będę waszą przyzwoitką. - Amanda Craig
skrzywiła wargi w uprzejmym uśmiechu.
-
Aha. - Emma spojrzała znów na Rossa. - Ja teŜ
kogoś znalazłam.
-
To moŜesz ją odesłać - powiedziała Amanda. -
Czyj to właściwie dom? Ross tu o wszystkim
decyduje. Wniosę rzeczy do swojego pokoju.
-
Edie? - Emma dostrzegła, Ŝe Ross błyskawicznie
podjął decyzję. - Jak ją namówiłaś do przyjścia tutaj?
Ona strasznie się mnie boi.
-
Mówisz o tej prostaczce z gospody? - roześmiała
CICHA PRZYSTAŃ
39
się Amanda i wzruszyła ramionami. - Coś takiego! Jaki
z niej będzie poŜytek? Powiem, Ŝeby poszła do domu.
-
Nie! - powiedziała ze złością Emma. Jeśli ktoś
musiał powiedzieć to Edie, wolała to zrobić sama. Ona
ją namówiła i nie chciała jej zranić. Amanda na pewno
nie będzie się patyczkować. Potrafiła być złośliwa, a
Edie była niezwykle wraŜliwa.
-
Nie - potwierdził Ross. - Myślę, Ŝe to lepsze
rozwiązanie.
Amanda zaczerwieniła się i aŜ syknęła ze złości.
-
Ross! Wolisz prostą wieśniaczkę ode mnie? Nie
moŜesz powierzyć jej dzieci Judith!
-
Pani Pat moŜe poczuć się uraŜona, jeśli wybie-
rzemy ciebie, a nie jej siostrę - wyjaśnił dyplomatycznie
Ross. - A ja nie mogę sobie na to pozwolić.
- Nie bądź śmieszny! - wybuchnęła Amanda.
Ross rzucił jej twarde spojrzenie. Nie powiedział
nic, a ona zaczerwieniła się i zacisnęła wargi.
- Tak się cieszyłam, Ŝe poznam dzieci Judith
- podjęła po chwili słodko. - Myślałam, Ŝe ty tego
chcesz. I naprawdę, Ross, co za pomysł z tą poczciwą
staruszką?.' Nikt nie uzna jej za przyzwoitkę.
- Będzie doskonała - odparł spokojnie Ross.
- Kocha dzieci, nie będzie mi wchodzić w drogę, ani
stwarzać problemów.
Amanda patrzyła na niego tak, Ŝe Emmie zrobiło się
jej Ŝal. Od początku nie zapałała specjalną sympatią do
tej dziewczyny, ale, sama przeczulona po niedawnych
przeŜyciach miłosnych, dostrzegła, Ŝe Ross ją zranił.
Błękitne oczy spojrzały na Emmę z nienawiścią.
-
Bardzo dobrze - powiedziała Amanda z godnoś-
cią. - Jeśli taka jest twoja decyzja, Ross, to odchodzę.
-
Dziękuję, Ŝe chciałaś mi pomóc - rzucił zdaw-
kowo, trzymając ręce na biodrach i wyglądając przez
40
CICHA PRZYSTAŃ
okno. - Chyba będzie burza. Zbiera się na deszcz.
Lepiej się pośpiesz.
Amanda skierowała swe spojrzenie na jego profil, a
potem na Emmę. Odwróciła się i wybiegła.
-
Nie byłeś zbyt uprzejmy - zauwaŜyła zgryźliwie
Emma w stronę jego odwróconej głowy.
-
Dlaczego się tym przejmujesz? - Odwrócił się,
unosząc ze zdziwieniem brwi.
-
NaleŜała się jej chociaŜby zwykła grzeczność
- rzuciła.
Patrzył na nią rozbawiony.
-
Ś
ciągnięcie tu Edie to dobry pomysł. Dziękuję.
Wahałem się, czy wpuścić Amandę do tego domu. Jest
zbyt zachłanna.
-
Jaka? - zdziwiła się Emma.
-
Podaj jej palec, a złapie całą rękę. JuŜ od dawna
próbowała się tu dostać.
-
No coś takiego, ty zarozumiały... - Zabrakło jej
słów z oburzenia.
-
Nie obwiniaj o to mnie. - Wzruszył ramionami.
- Nie chcę stwarzać wraŜenia, Ŝe nie moŜna mi się
oprzeć.
Patrzyła na niego zmieszana, marszcząc brwi. W
kącikach warg Rossa pojawił się uśmiech.
-
Twoja twarz jest jak woda źródlana. Czysta i
niewinna.
-
Myślisz, Ŝe to komplement? - W jej głosie brzmiała
uraŜona duma.
-
Moim zdaniem tak. Mam dość masek.
Na jego twarzy dostrzegła niepokojącą, ale nie-
zrozumiałą złość. Dlaczego uwaŜał, Ŝe Amanda chce
dostać się do jego domu, skoro go nie kocha? I co
Amanda chciała wyrazić wcześniej poprzez te zagad-
kowe uwagi? Było tu coś, czego Emma nie pojmowała.
ROZDZIAŁ TRZECI
-
Gdzie są najbliŜsze sklepy? Muszę zrobić zakupy.
Tracy potrzebuje nowych spinek do włosów, a ja
rajstop. We wsi pewnie nie ma sklepu.
-
Pani Pat sprzedaje róŜne rzeczy - poinformował ją
Ross i spojrzał na nią uwaŜnie. - Ale moŜe pojedziesz
dziś ze mną do Dorchester? Mam tam o dziewiątej
operację. Jeśli dzieci będą gotowe o wpół do dziewiątej,
to moŜemy jechać wszyscy. Zjemy tam obiad i spędzimy
cały dzień. Dzieciom na pewno spodoba się muzeum.
Eksponuje głównie wyroby ludowe - stare narzędzia,
wozy, uprzęŜe końskie i takie tam.
-
Ś
wietny pomysł - powiedziała entuzjastycznie
Emma. - Mnie teŜ to się przyda. Będę mogła zrobić
jakieś szkice.
-
Oczywiście. Zapomniałem, Ŝe masz robotę. - Jego
szare oczy wpatrywały się w nią uwaŜnie. - Musisz
być rzeczywiście dobra w swoim fachu, skoro dostałaś
takie zamówienie.
-
Miałam szczęście. - Wzruszyła ramionami.
-
Skromna jesteś - powiedział ironicznym tonem.
-
Po prostu szczera - odparła. - Nie udaję, Ŝe jestem
wielką artystką. Jestem zdolna, to wszystko. I miałam
duŜo
szczęścia,
Ŝ
e
znienacka
dostałam
takie
zamówienie. Kariera często zaleŜy od szczęścia. Sam
talent to za mało.
-
Lubisz swoją pracę? - spytał, zjadając z widocz-
nym apetytem ostatnią grzankę.
-
Szalenie. - Sprzątnęła ze stołu i przywołała
42
CICHA PRZYSTAŃ
dzieci, które bawiły się w ogrodzie. - Szykujcie się.
Jedziemy z wujkiem do Dorchester.
-
Zajmę się Donną - oznajmiła Tracy, widząc, Ŝe
wzrok Emmy spoczął na jej małej siostrzyczce. Chwyci-
ła ją za rękę i wyprowadziła z pokoju. Donna spojrzała
na dorosłych z komicznym wyrazem rezygnacji.
-
A co po ślubie? - spytał Ross wstając. Jego
ramiona w tweedowej marynarce wydawały się jeszcze
szersze.
-
Co? - Emmę zatkało. Podniosła na niego zdzi-
wione oczy. - O co ci chodzi?
-
Czy po ślubie teŜ będziesz pracować? - spytał
obojętnie. - Wiele kobiet dziś tak robi.
-
A tobie pewnie to się nie podoba? - Była gotowa
do kłótni, przypomniawszy sobie, co siostra mówiła o
jego autokratycznych, szowinistycznych poglądach. -
Dopóki nie ma dzieci, nie widzę przeszkód do pracy
dla kobiet. Młode małŜeństwa potrzebują mnóstwo
pieniędzy, więc je wspólnie zarabiają. Jak inaczej
mogłyby sobie pozwolić na kupno domu, umeblowanie,
wyjazd na wakacje?
-
Szybko wyciągasz wnioski, prawda? - stwierdził
chłodno.
-
Twoja siostra powiedziała...
-
Aha! Moja siostra! - Skrzywił się. - Zawsze
mieliśmy róŜne zdania. Nie powinnaś wierzyć we
wszystko, co ci powiedziała.
Nagle wbiegły dzieci. Robin miał krzywo zapięty
płaszczyk. Emma schyliła się, Ŝeby odpiąć guziki i
zapiąć je ponownie.
-
Zacząłeś od złego guzika, skarbie - powiedziała
czule.
-
To Tracy zapinała - wyjaśnił z niesmakiem
znudzony Robin. - Mówiłem jej to, ale w ogóle nie
słuchała.
CICHA PRZYSTAŃ
43
Tracy była wściekła. Ross wziął ją za rękę i uśmiech-
nął się do małej tak uroczo, Ŝe ujęło to Emmę- Do
mnie nigdy tak się nie uśmiecha, pomyślała. Niemal
pozazdrościła Tracy tego wyróŜnienia.
- Co zrobić, zawsze zdarzają się niewdzięcznicy,
prawda Tracy? - W jego głosie była sympatia
i zrozumienie.
Tracy spojrzała wyniośle na Robina, uśmiechnęła
się do wujka i pokazała szparę w zębach.
-
Widzisz? W nocy wypadł mi ząb.
-
WłoŜyłaś go pod poduszkę dla wróŜki? - spytał
powaŜnie Ross.
Tracy zawahała się.
-
WłoŜyła - odezwał się Robin. - A wróŜka
powinna zostawić z dziesięć pensów, bo wszystko
teraz droŜeje. - Naśladował głos Tracy w sposób nie
pozostawiający wątpliwości, kogo cytuje. Tracy za-
czerwieniła się i spiorunowała go wzrokiem.
-
Poczekamy i zobaczymy, czy wróŜki biorą to pod
uwagę - uśmiechnął się Ross. - Ja w waszym wieku
dostawałem trzy pensy.
-
To musiało być bardzo dawno. - Robin spojrzał na
niego ze współczuciem. - Czy Ŝyłeś w czasach
królowej Wiktorii? Tatuś ma wiktoriańskie biurko.
Pozwala mi czasem przy nim posiedzieć i pohuśtać się
na krześle.
Ross spojrzał na Emmę porozumiewawczo.
- Często czuję się jak wiktoriański zabytek, ale aŜ
tak stary nie jestem.
W samochodzie rozbrykane dzieci usadowiły się z
tyłu, a Emma zajęła miejsce obok Rossa. Jechał
szybko, ale ostroŜnie, wybierając boczne, puste drogi.
Były wąskie i wiodły przez pola. Na zielonych łąkach
pasły się spokojnie krowy. Powiedział Emmie rnimo-
chodem, Ŝe są tu dobre pastwiska.
44
CICHA PRZYSTAŃ
-
Niedaleko, na kredowych wzgórzach jest świetna
trawa dla owiec. Pasą je nawet na Maiden Castle.
-
Muszę to zobaczyć - powiedziała zaciekawiona.
- MoŜna dostać się tam autobusem?
-
Jeśli starczy czasu, zajedziemy tam dzisiaj po
południu - zaproponował. - To zaleŜy od moich zajęć.
Lubię wpaść tam, zjeść kilka kanapek, poleŜeć na
trawie i posłuchać skowronków.
-
To gród z epoki Ŝelaza?
-
Tak. Zbudowano tam szereg wałów ziemnych,
tworzących pierścienie. Raczej owalnych niŜ okrągłych.
Ludzie Ŝyli w środku, nieprzyjaciołom trudno było się
tam dostać. Były tam teŜ bramy. Na wałach stali
ludzie, którzy mogli rzucać włóczniami i kamieniami
w napastników. Musieli oni pokonać rów i wtedy
stawali się łatwym celem. Jeśli nieprzyjaciel zajął
jeden wał, wycofywali się za następny i stamtąd znów
się bronili. W środku było najbezpieczniej, to sank-
tuarium kobiet i dzieci. Wały broniły jak mury w
mieście, ale było ich więcej. To był dobry pomysł.
-
Dopóki nie przyszli Rzymianie - mruknęła Emma.
-
Tak - zgodził się. - Lepsza technika zapewniła,
jak zwykle, zwycięstwo. Rzymianie mogli uŜywać
katapult do przerzucania przez wały ostrych włóczni
- to tak jak dziś strzelanie z armat do dzikusów. Nie
musieli podchodzić blisko i nieszczęśni Brylowie nie
mogli posłuŜyć się swoją ulubioną bronią. Nie mogli
ciskać kamieniami dostatecznie daleko, by dosięgnąć
Rzymian i byli przez nich dziesiątkowani. Tak jak
Niemcy bombardowali Londyn, Ŝeby osłabić opór
przed inwazją, tak i Rzymianie stosowali swój
błyskawiczny atak i łatwo łamali opór.
- A teraz to tylko opuszczone szańce pośród pól
- dodała ze smutkiem. - Hardy często o nich
wspomina. Myślę, Ŝe codzienny widok tych Ŝa-
CICHA PRZYSTAŃ
45
łosnych ruin na horyzoncie wywarł na nim duŜe
wraŜenie. Nic dziwnego, Ŝe miał skłonności do
melancholii.
-
Och, myślę, Ŝe i tak by je miał - powiedział Ross.
- To zaleŜy od sposobu patrzenia na świat. Bitwa pod
Maiden Castle odbyła się setki lat temu. Pomyśl, o ile
Ŝ
ycie dla ludzi tutaj stało się łatwiejsze! Cieszę się, Ŝe
nie Ŝyłem dwa tysiące lat temu. Hardy mógł przecieŜ
spojrzeć z pozytywnego punktu widzenia.
-
Jak ty - stwierdziła Emma sucho.
-
Nie mam czasu na pesymizm. śycie jest za
krótkie. - Uśmiechnął się przebiegle.
ZbliŜali się juŜ do Dorchester, przejeŜdŜając właśnie
most nad krętą rzeką Frome.
-
Most Grey ów - powiedział Ross cicho. - Zbu-
dowała go Laura Grey, dziedziczka z tutejszej rodziny.
Widzisz tę metalową tablicę przymocowaną do mostu?
To współczesna kopia tablicy umieszczonej tu za
czasów Jerzego IV, groŜącej wygnaniem kaŜdemu, kto
uszkodziłby most.
-
Mój BoŜe! - wykrzyknęła Emma, kiedy prze-
mknęli przez most. - Nie cackali się z wandalami w
dziewiętnastym wieku!
-
Nie sądzę, Ŝeby było ich wielu, skoro stosowano
takie kary - odparł Ross. - Zawsze, kiedy widzę robotę
chuliganów, mam ochotę przywrócić niektóre z nich.
Wczoraj musiałem uśpić psa. Paru chłopaków rzucało
w niego kamieniami. Z ochotą sprawiłbym im tęgie
lanie. Mówię ci - gdybym wiedział, kto, pewnie bym
to zrobił! - Patrzył ponuro, zaciskając w gniewie zęby.
-
Krew się we mnie gotuje, kiedy czytam o takich
rzeczach. - Emma takŜe pałała świętym oburzeniem. -
ZauwaŜyłam, Ŝe masz tylko jednego kota. śadnych
innych zwierzaków?
46
CICHA PRZYSTAŃ
Wzruszył ramionami.
- Miałem psa, spaniela. Przejechali go, kiedy miał
dwa lata. Jakiś drań w sportowym samochodzie
- nawet się nie zatrzymał, tylko zwiał z prędkością
stu kilometrów na godzinę. Przynajmniej Lucky nie
cierpiał. Zginął na miejscu. To jedynie mnie pocieszyło.
Zaparkowali przed starym kamiennym budynkiem z
dachówkowym, porośniętym mchem dachem. Ross
obejrzał się na podniecone dzieci.
- Chcecie zobaczyć operację, zanim pójdziecie na
zakupy?
Z bocznych drzwi wyłoniła się młoda kobieta w
czarnych spodniach i niebieskim rybackim swetrze.
- Kogo my tu mamy? - Uśmiechnęła się do dzieci
przez szybę samochodu. - Przyjechaliście odwiedzić
wujka? Cześć, Tracy. Pamiętasz mnie? Mój BoŜe,
wyrosłaś jak na droŜdŜach. Tommy będzie bardzo
zazdrosny. Urósł tylko dwa i pół centymetra przez rok.
Pamiętasz, jak mierzyliście się na wybiegu dla psów?
Będziesz musiała zaznaczyć dla siebie nową kreskę.
- Nie czekając na odpowiedź Tracy, odwróciła się do
Emmy z uśmiechem. - Witaj, musisz być nianią. Jestem
Chloe Bennett. Mój mąŜ jest partnerem Rossa.
-
Na miłość Boską, Chloe, złap oddech - powiedział
spokojnie Ross. - Niech was przedstawię. To jest
panna Emma Leigh. Zajmuje się dziećmi, ale nie jest
nianią, tylko ilustratorką Thomasa Hardy'ego.
-
Och, tylko nie stary Hardy - parsknęła lek-
cewaŜąco Chloe. - Czy nikt nie przyjeŜdŜa do
Dorchester z innych powodów? Zapraszam na kawę,
Emmo. Myślę, Ŝe dobrze ci zrobi. Chodźcie, dzieciaki.
MoŜemy zjeść ciastka i wypić lemoniadę w kuchni.
Tommy! Tod! Chodźcie, chodźcie, gdziekolwiek
jesteście... mamy gości! - Jej głos nabrał mocy organów.
Dwaj mali chłopcy w jednakowych zielonych
CICHA
PRZYSTAŃ
47
drelichowych spodniach i swetrach wyłonili się zza
bramy. Wyglądali jak zminiaturyzowane wersje swojej
matki: jasnowłosi, okrągli i przyjaźni.
-
Chodźcie się przejechać na naszej taczce - zapro-
ponowali natychmiast, a Robin, Donna i Tracy nie
zwlekali z przyjęciem zaproszenia. Piątka dzieci zniknę-
ła z widoku, rozmawiając z zaŜyłością, którą dzieci
osiągają tak łatwo i której dorośli im zazdroszczą.
-
OranŜada i ciastka czekają! - zawołała za nimi
Chloe.
Nie było odpowiedzi.
-
Przyjdą, jak będą mieli na nie ochotę. - Wzruszyła
ramionami.
-
Idę na operację - powiedział Ross.
-
Przyjdź do kuchni, jak skończysz - uśmiechnęła
się do niego. - Zajmę się Emmą.
Wymienni ironiczne spojrzenia.
- Nie wątpię w to!
Kiedy poszedł do frontowych drzwi, Chloe uśmiech-
nęła się do Emmy.
-
Nie podobał ci się sposób, w jaki to powiedział,
prawda? Trochę ironicznie. Masz z nim jakieś kłopoty?
Teraz ma raczej dość kobiet - to znaczy samotnych
kobiet. - Uśmiechnęła się do Emmy szelmowsko. - Ja,
jako Ŝona Edwarda, jestem oczywiście niegroźna. Nikt
nie zamieniłby Edwarda na Rossa!
-
Jestem pewna, Ŝe twój mąŜ byłby zachwycony,
gdyby to usłyszał! - roześmiała się Emma.
- Och, Edward wie - mrugnęła porozumiewawczo.
Poszły do kuchni. Chloe nastawiła wodę, wyciągnęła
puszkę domowych ciasteczek i filiŜanki.
-
Mamy tylko kawę rozpuszczalną. Musimy oszczę-
dzać.
-
Kto nie musi? - Emma pokiwała głowa ze
zrozumieniem.
48
CICHA PRZYSTA
Ń
- Właśnie - westchnęła Chloe. - A teraz opowiedz
mi o sobie i jak to się stało, Ŝe zajmujesz się dziećmi
Judith...
Emma opowiedziała o wszystkich swoich przygo-
dach, a Chloe, robiąc kawę, słuchała z wielkim
zainteresowaniem.
-
Ross ma szczęście, Ŝe umiesz zajmować się dziećmi!
-
Ale wcale nie chciał, Ŝebym została - odparła
Emma.
-
No jasne, Ŝe nie! - Chloe powiedziała to tak,
jakby to było oczywiste.
- Dlaczego? - spytała Emma z ciekawością.
Chloe otworzyła szeroko oczy.
- Nie wiesz? Mój BoŜe! Skoro tak, lepiej nie będę
ci mówić.
Emma poczuła falę narastającej wściekłości.
-
Zaczynam wariować od wszytkiego. Ludzie ciągle
robią jakieś aluzje, a potem nabierają wody w usta...
On chyba nie jest Sinobrodym, prawda?
-
O rany, nie - roześmiała się Chloe. - To nie jest
Ŝ
aden ukrywany skandal. Biedny stary Ross! Coś ty
sobie wyobraŜała?
-
Skoro nikt nie chciał mi nic powiedzieć, tylko
wyobraźnia mogła mi pomóc - zauwaŜyła Emma.
Do kuchni wpadły dzieci, trajkocząc jak sroki.
Chloe zaczęła częstować je oranŜadą i domowymi
ciasteczkami.
-
Jechałem na taczkach - oznajmił przejęty Robin.
Donna przytuliła się do kolan Emmy nic nie mówiąc,
ale za to z błogim uśmiechem. Miała brudny nos i
czarną smugę na policzku. Jej oczy lśniły jak gwiazdy.
-
Zostaw ich tu, jak pójdziesz na zakupy - za-
proponowała Chloe. - To Ŝaden kłopot. Jestem
przyzwyczajona do biegających naokoło dzieci. Musicie
teŜ zjeść z nami obiad. W piecyku mam zapiekankę.
CICHA PRZYSTAŃ
49
Wystarczy dla wszystkich. Dla dzieci dorobię trochę
makaronu z jabłkami. Lubicie kluski z jabłkami,
dzieciaki?
Dzieci przytaknęły chórem, a Chloe uśmiechnęła się.
-
No, to załatwione.
-
To bardzo miło z twojej strony - powiedziała
Emma, czując coraz większą sympatię do tej młodej
kobiety.
-
Nonsens. Lubię gości. Dzięki nim Ŝycie jest
ciekawsze.
Pogawędziły jeszcze chwilę, a dzieci skończyły ciastka
i wybiegły z hałasem. Obie kobiety sprzątnęły razem
kuchnię przywracając ją do pierwotnego stanu.
Potem przyszedł Ross z Edwardem Bennettem i jego
widok uprzytomnił Emmie, Ŝe oto stanęła twarzą w
twarz z najprzystojniejszym męŜczyzną, jakiego w
Ŝ
yciu widziała. Chloe zachichotała widząc niedo-wierzanie na
jej twarzy. Edward zarumienił
s
ię j z uśmiechem
wyciągnął rękę.
- Dzień dobry. Bardzo mi przyjemnie, Ernmo.
Ross wszystko mi o tobie opowiedział.
Edward miał metr osiemdziesiąt wzrostu, włosy równie
jasne, jak jego Ŝona i szczupłą, opaloną twarz gwiazdora
filmowego. Błękitne oczy patrzyły spod gęstych, czarnych
rzęs, a rysy twarzy były regularne i cudownie rzeźbione.
Emma nie zdziwiłaby się wcale, gdyby okazał się próŜny
jak dziewczyna, ale był to męŜczyzna nieśmiały i cichy,
o ujmującym uśmiechu i łagodnym głosie.
Wzruszające było uczucie, z jakim patrzył na Chloe
proponującą mu filiŜankę kawy.
-
Nie mogę, muszę lecieć. Pani Fry chce, Ŝebym
obejrzał jej pudla. Myśli, Ŝe ma zapalenie płuć, ale
moja diagnoza to lekki katar. To zwierzę jest bardzo
rozpieszczone. Szkoda, Ŝe nie miała dzieci.
-
Komu szkoda? - W głosie Rossa pełno było
50
CICHA PRZYSTAŃ
niechęci. - Pomyśl, jakie Ŝycie wiodłyby te nieszczęsne
stworzenia. Trzymałaby je zamknięte jak w złotej
klatce! Ta kobieta to idiotka.
- Jest pewnie samotna - powiedziała z przejęciem
Emma. - Kobiety muszą mieć kogoś do kochania.
- CzyŜby? - Szare oczy spojrzały na nią z ironią.
Edward pocałował Ŝonę i wyszedł.
-
Ja teŜ muszę juŜ iść - westchnął Ross. - Mam
jeszcze kilka wizyt.
-
Jecie u nas obiad - poinformowała go Chloe.
- To juŜ postanowione.
-
Widzę, Ŝe zawiązałyście juŜ babski spisek, co?
Dziękuję, Chloe. Jestem ci bardzo wdzięczny. - Uśmie-
chnął się do niej. - Edward dał mi wolne popołudnie.
Obiecałem zabrać Emmę do Maiden Castle.
-
Zaopiekuję się dziećmi, gdy tam pojedziecie
- obiecała Chloe. - Nie musicie się śpieszyć. PokaŜ jej
całą okolicę. - Uśmiechnęła się do Emmy. - Jesteśmy
dumni z tych stron. To najpiękniejsze widoki w Anglii.
- Czemu nie? - Ross wzruszył ramionami. Wyszedł
kuchennymi drzwiami, a Emma i Chloe poszły do
kliniki obejrzeć zwierzęta, które zatrzymano na noc.
Niektóre z nich spały, inne próbowały zwrócić na
siebie uwagę, zwłaszcza czarny szczeniak labrador,
który oparł się łapkami o klatkę. Emma pochyliła się
nad nim.
-
Ciekawe, co mu jest? Wygląda całkiem dobrze.
Na starej poduszce leŜał kot, lekko dysząc.
-
Niedawno miał operację. Jeszcze widać szwy
- pokazała jej Chloe. - To zadziwiające, jak szybko
zwierzęta wracają do siebie. Jutro stąd wyjdzie, trochę
osłabiony, ale w pełni sprawny. Ludzie znoszą wszystko
znacznie cięŜej.
- Ale zwierzęta bardziej mnie wzruszają - przyznała
Emma. - Są takie bezbronne, takie oszołomione. Nie
CICHA PRZYSTAŃ
51
rozumieją, skąd się wziął ból, ani co się z nimi dzieje.
Nie moŜna do nich przemówić i uspokoić, co tak
bardzo pomaga ludziom i koi ich ból. Gdyby zwierzęta
mogły mówić!
- Nie powiedziałabyś tego, jakbyś miała papugę
- odparła ponuro Chloe. Otworzyła drzwi i od razu
doleciał je ochrypły głos:
- Cześć, skarbie! Rozłup orzech, rozłup orzech...
Emma roześmiała się. Ruchliwa czerwono-zielono-
biała papuga podskakiwała bez przerwy na pręcie w
rogu pokoju, a jej okrągłe oczy chytrze im się
przyglądały.
-
Twoja? - spytała.
-
NaleŜała do mojego wuja - skrzywiła się Chloe.
- Po jego śmierci dostałam Crackersa w spadku.
Czułam, Ŝe powinnam wziąć tego łajdaka, ale jest
nieznośny. To zgroza, jakie on zna wyraŜenia.
Oczywiście chłopcy go uwielbiają. A ja truchleję na
myśl, Ŝe któregoś dnia popiszą się przed klientami
powiedzonkami tego ptaszyska i skompromitują mnie
na wieki.
Podała papudze orzech. Ta przysunęła się bokiem,
chwyciła go jedną łapą i zaczęła oglądać, mówiąc:
- Ładny! Rozłup orzech, rozłup orzech...
Dzieci zdąŜyły jeszcze zobaczyć, jak ptak zajada
orzech i oczarowane oglądały go ze wszystkich stron.
Crackers zaprezentował swój repertuar. Emma pojęła
przyczynę obaw Chloe. Gdy język zaczął stawać się
barwniejszy, zabrała dzieci i kazała im bawić się na
podwórku z Tommym i Todem. Kiedy wybierała się
na zakupy, Tracy poprosiła, by ją teŜ zabrała.
- Skoro masz ochotę - zgodziła się Emma.
Robin i Donna zajęli się zabawą w chowanego,
a one ruszyły do małego centrum handlowego.
52
CICHA PRZYSTAŃ
Emmę zachwyciły pieczołowicie zachowane całe duŜe
kwartały starego miasta. KaŜdy, kto czytał utwory
Hardy'ego, musiał rozpoznawać ulice, budynki, nazwy.
Z przyjemnością poszła na Corn Hill i popatrzyła na
łukowate okna Antelope, starego zajazdu dla dyliŜan-
sów, który pojawił się w kilkunastu ksiąŜkach pod inną
nazwą; potem powędrowała do kościoła Świętego
Piotra, innego słynnego symbolu miasta.
Tracy bardziej interesowały sklepy. Miała trochę
własnych pieniędzy i była tym niezwykle przejęta.
- Chyba kupię ksiąŜkę - postanowiła.
Poszły do księgarni i Tracy starannie wybrała tom
opowiadań dla dzieci. Emma dołoŜyła ksiąŜeczki dla
Donny i Robina.
-
Robin lubi ksiąŜki o samochodach - powiedziała
Tracy z pogardą.
-
Myślę, Ŝe „Opowieść o nieznośnym króliku" teŜ
mu się spodoba - odpowiedziała łagodnie Emma.
W drodze powrotnej wstąpiły na chwilę do muzeum,
podziwiając rekonstrukcję gabinetu Hardy'ego, róŜne
przykłady dziewiętnastowiecznych mebli, rolnicze
narzędzia i wystawę rzymskich pozostałości, wydoby-
tych w pobliŜu miasta. Tracy zmęczyła się po kilku-
nastu minutach i zaczęła wiercić się niespokojnie.
- Idziemy? - spytała Emma.
Tracy przytaknęła gorliwie.
U Chloe zastały juŜ Rossa i Edwarda Bennetta,
którzy skończyli wizyty i niecierpliwie czekali na
posiłek.
- Myjcie ręce i chodźcie na obiad! Chyba wszyscy
na niego zapracowali.
Mięso było delikatne, a gęsty sos miał niezrównany
smak. Kluski rozpływały się w ustach i zostały
natychmiast zmiecione przez głodną hordę. Pomimo
olbrzymiej michy kartofli z masłem i następnej, z młodą
CICHA PRZYSTAŃ
53
duszoną marchewką i brukselką, jedzenia ledwie
wystarczyło. Wszyscy mieli jeszcze ochotę na naleśniki
z jabłkami.
- Mniam, mniam... - Robin westchnął w ekstazie.
- Podobasz mi się, ciociu Chloe. - Jego pełen
namaszczonej powagi ton rozśmieszył wszystkich.
-
Dziękuję, Robinie - odrzekła konspiracyjnie
Chloe. - Ty mi się teŜ podobasz. Lubię chłopców,
którzy mają zdrowy apetyt.
-
Czy mnie teŜ masz na myśli? - wtrącił niewinnie
Ross.
-
No nie, zachowujesz się jak prosię - rzekła z
wyrzutem widząc, jak wręcz wylizuje talerz. - Za to
wstrętne zachowanie masz nam teraz zrobić kawę!
-
Nie mam ochoty się ruszać po takim jedzeniu
- zaprotestował. - W dodatku nie wiem, skąd
wezmę energię na wlezienie na Maiden Castle po
południu.
-
Maiden Castle? - Edward przerwał swoją milczącą
kontemplację pustego juŜ talerza. - Będziesz w tamtych
stronach? Mógłbyś przy okazji obejrzeć konia Joe
Winga? Znowu kuleje.
-
Spodziewałem się tego. Chwile przyjemności
nigdy nie trwają długo - jęknął Ross. - Dobrze,
załatwię to.
Po kawie dzieci znikły gdzieś razem, a Ross i Emma
ruszyli wolno, oglądając okolicę. Minęli ciemny,
posępny Maumbury Ring. Wywarł na Emmie nie-
przyjemne wraŜenie.
-
Co to takiego? - zapytała.
-
Nie jestem całkiem pewny, ale słyszałem, Ŝe to
pozostałość kamiennego kręgu z epoki kamienia.
Rzymianie wykorzystali go na teatr, w zboczach
wyŜłobili ławy dla widzów. Łatwo im poszło, ta trawa
kryje kredową skałę.
54
CICHA PRZYSTAŃ
Zobaczyli wyraźnie rysujące się na tle nieba im-
ponujące ruiny Maiden Castle.
-
Pomyśl tylko - rzekła Emma w zamyśleniu - jak
wysoko musiały się pierwotnie wznosić te mury. Przez
dwa tysiące lat warunki atmosferyczne bardzo je
przecieŜ zniszczyły.
-
Rzeczywiście. - Ross zdawał się być zaskoczony
tym odkryciem i spojrzał na nią z nagłym zaintereso-
waniem. - Jakoś nigdy dotąd nie przyszło mi to do
głowy.
Dojechali wiejską zakurzoną drogą do prowi-
zorycznego parkingu. Odtąd zaczynała się trasa do
Castle. Kilku odwaŜnych turystów wspinało się nią na
wały.
Trasa prowadziła ostro pod górę, ale przyjemny
wiaterek ułatwiał wspinaczkę. Z wałów mieli piękny,
rozległy widok na okolicę.
-
Jak tu wspaniale - zachwyciła się Emma. - Ma się
takie głębokie poczucie związku z przeszłą historią.
-
Tak, to nawiedzone miejsce, pomimo swego
piękna - dodał Ross.
-
Nie chciałabym spędzić tu nocy - wstrząsnęła się
Emma. - Prześladowałyby mnie głosy duchów.
-
To tylko wiatr, moja panno - uśmiechnął się
pobłaŜliwie Ross. - Słowa nawiedzony uŜyłem w prze-
nośni. Myślałem o tym, Ŝe przypominają się tu chwile,
o których chcielibyśmy zapomnieć... dawne nieszczęś-
cia, zapomniane tragedie.
Emma uparcie trwała przy swoim.
-
Tak czy siak, nocą nie zaciągnąłbyś mnie tu
końmi. Nie ma tu budowli, ale atmosfera jest znacznie
bardziej mroczna niŜ w starych zamczyskach.
-
Ach, wy kobiety ubóstwiacie miłosne tragedie -
Ŝ
artował z niej Ross, spoglądając na zegarek.
CICHA PRZYSTAŃ
55
- Przykro mi, ale musimy się pospieszyć. Mam jeszcze
obejrzeć konia Joe Winga. Po wizycie na farmie wrócili
do Dorchester po dzieci.
-
Zostańcie na herbacie - zapraszała serdecznie
Chloe.
-
Dziękuję za zaproszenie, ale Edie juŜ na nas
czeka - odmówiła Emma. - Jestem ci bardzo wdzięczna
za wszystko, co zrobiłaś. To był wspaniały dzień.
-
Przyjedźcie znowu jak najszybciej - nalegała
Chloe przed odjazdem.
Kiedy zbliŜali się do wsi, minęli park ogrodzony
wysokim płotem, który zwrócił uwagę Emmy. Przez
otwartą Ŝelazną bramę dostrzegła piękne trawniki,
dęby i bukową aleję. JuŜ miała zapytać Rossa, gdy
ujrzała wśród drzew dom i od razu rozpoznała Queen's
Daumaury, w całej swej krasie, oświetlony zachodzą-
cym słońcem.
ZbliŜając się do wąskiego zakrętu, tuŜ za mostkiem,
musieli zwolnić, by przepuścić nadjeŜdŜający z na-
przeciwka samochód, zmierzający niechybnie do
Queen's Daumaury. Była to wspaniała, lśniąca limu-
zyna. Za kierownicą siedział szofer, z tyłu starszy
męŜczyzna, a obok niego widniała znajoma blond
główka.
Amanda wychyliła się i pomachała Rossowi, który
kiwnął uprzejmie głową. Starszy pan rzucił obojętne
spojrzenie i odwrócił wzrok. To musi być ten tajem-
niczy Leon Daumaury, pomyślała Emma. Jak na
wieści o jego bogactwie i potędze wydawał się boleśnie
schorowany i stary.
-
Kto to był? - zapytał zaciekawiony Robin z
drŜeniem w głosie.
-
To dziadek, głuptasie - odpowiedziała obojętnie
Tracy.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Emma, zupełnie zaskoczona, spojrzała na Rossa z
pełnym niedowierzania pytaniem w oczach, ale ten
wpatrywał się spokojnie w drogę i wydawało się, Ŝe
nic do niego nie dotarło.
PoniewaŜ w tym momencie ich samochód przy-
spieszył znacznie, nie zdąŜyła zapytać, co Tracy miała
na myśli. Robin zaczął mowę, której Emma nie
dosłyszała, po czym jego głos zagłuszył pełen przejęcia
okrzyk Donny:
- PatrzcieŜ
Swój malutki paluszek wycelowała w niebo. Spojrzeli
w górę i w pełnym kontemplacji milczeniu podziwiali
sowę płomykówkę, która oderwała się od szczytowej
ś
ciany starej stodoły. Zapadał zmierzch, poszarzałe
niebo ozdabiały róŜowe pasma, głosy ptaków brzmiały
coraz senniej.
-
Huu, huu - zahuczała Donna.
-
Sowy jedzą myszy i zostawiają tylko nóŜki i
ogonki - oświadczył z powagą Robin.
-
Prawda - potwierdził Ross. - Sowy zwijają w kulki
wszystkie resztki, których nie zjadły i zostawiają je.
-
Bardzo dobry zwyczaj - zainteresował się Robin.
-
TeŜ bym tak chciał. - Tu spojrzał z ukosa na Tracy.
-
Gdyby kazali mi jeść kleistą owsiankę...
Tracy stanęła w pąsach, patrząc na niego z wściek-
łością.
-
Nie zaczynaj znowu!
-
DojeŜdŜamy do domu - zawołała Emma po-
CICHA PRZYSTAŃ
57
spiesznie. - Ciekawe, co Edie zrobiła na kolację?
Wspominała coś o kartoflach pieczonych w mundur-
kach.
-
Mniam, mniam... - zamlaskał Robin z zachwytem,
przymykając oczy.
-
I zupie pomidorowej - uzupełniła Tracy.
-
Supa... - przytaknęła Donna. - Dla mnie.
-
Dla nas wszystkich, głuptasie - z naganą w głosie
rzekła Tracy.
- Właśnie, Ŝe dla mnie - upierała się Donna.
Samochód skręcił na drogę do Rook Cottage.
Dzieci przestały się sprzeczać i zaczęły w skupieniu
wypatrywać domu. Bystre oczka Robina pierwsze
dostrzegły oświetlone okna.
- Jesteśmy w domu, jesteśmy w domu! - wydzierała
się Tracy tańcząc na ścieŜce, a pozostała dwójka
usiłowała dotrzymać jej kroku.
W drzwiach pojawiła się rozpromieniona Edie.
- Jesteście, moje kochaniutkie. Chodźcie, chodźcie,
kolacja juŜ czeka.
Emma zabrała dzieci do łazienki, Ŝeby się umyły i
uczesały, a kiedy wróciły do kuchni, Edie właśnie
nalewała gorącą zupę pomidorową.
- Ogień w kominku właśnie rozgorzał - oznajmiła
Edie. - MoŜe zjecie przy nim kolację? Stół juŜ
przesunęłam.
Zasiedli przy stole w miłym cieple płonących w
kominku szczap. Deszcz zacinał w okna, wiatr hulał w
gałęziach drzew. Świat na zewnątrz wydawał się
groźny
i
nieprzychylny.
Tu,
wewnątrz,
było
bezpiecznie, ciepło, przytulnie.
Ross zszedł kilka minut później, świeŜo umyty i
uczesany, w czerwonym swetrze, jasnych spodniach i
zastał ich tak przy kolacji, pełnych radosnego
zadowolenia. Stanął w drzwiach, przypatrując się im.
58
CICHA PRZYSTAŃ
Dzieci jadły zupę, spoglądając raz po raz to na wielki
półmisek jajek z boczkiem pośrodku stołu, to na
migotające płomienie szczap. Twarz Emmy, takŜe
ś
wieŜo umyta i bez makijaŜu, była delikatnie zaróŜo-
wiona i promienna jak twarzyczki dzieci. Jej brązowe
oczy spoglądały marząco.
Uniosła wzrok na widok zbliŜającego się Rossa. Jej
twarz mimowolnie rozjaśnił uśmiech, ale nie otrzymała
uśmiechu w odpowiedzi. Przeciwnie, jego dziwnie
spięta twarz ściągnęła się jeszcze bardziej, a brwi
zmarszczyły.
Coś nie tak? - spytała w duchu samą siebie.
Dlaczego wygląda na takiego wściekłego? Co się
niogło stać?
- Siadaj i jedz zupę, póki nie wystygła - zaprosiła
go uprzejmie.
Usiadł i wziął łyŜkę. Uśmiechnął się do Tracy,
biorąc chleb, który mu podała.
- Edie go upiekła - oświadczyła Tracy.
Ugryzł kęs i głośno wyraził swoje uznanie dla jego
smaku i zapachu, czym niezwykle usatysfakcjonował
dzieci. Edie niewątpliwie stała się juŜ ich ulubienicą.
Po objedzeniu się pieczonymi kartoflami z masłem,
zapiekanką z jajek, boczku i sera, naleśnikami z
bananami i kruchymi ciasteczkami, Emma zabrała całą
trójkę do łóŜek. Edie wyprosiła zaszczyt asystowania
przy kąpieli i opowiedzenia bajki na dobranoc.
- Ale niestlasnej - szepnęła zaniepokojona Donna.
Edie zapewniła ją uroczyście, Ŝe na pewno niestrasznej.
Emma zeszła do kuchni. Ross zajęty był właśnie
sprzątaniem ze stołu. Bez słowa zaczęła mu pomagać,
potem razem pomyli naczynia. Zasiedli przy kominku.
Emma starannie cerowała sweterek Robina. Ross
zagłębił się w swoich papierach, wypełniając je ze
zmarszczonym w skupieniu czołem.
CICHA PRZYSTAŃ
59
Edie, po przyjściu, pochowała z powrotem talerze i
garnki, odwracając wstydliwie głowę, gdy Rossowi
zdarzyło się na nią spojrzeć.Potem szepnęła, Ŝe idzie
do łóŜka i zniknęła, zanim zdołali odpowiedzieć
dobranoc.
- Ciekaw jestem, czy kiedykolwiek przywyknie do
mnie - odezwał się Ross z wyrazem rozbawienia
w oczach.
Wtem zadzwonił telefon. Zanim Ross podniósł się z
krzesła, Emma podniosła machinalnie słuchawkę.
Natychmiast rozpoznała ten głos i zjeŜyła się cała
słysząc wyniosłe: „Chcę mówić z Rossem".
Bez słowa oddała słuchawkę Rossowi, który rzucił
jej badawcze spojrzenie, i wyszła z pokoju. Odnalazła
spodenki Donny i obejrzała dziurę na kolanie. Wycięła
dwie okrągłe łatki ze swoich starych, zniszczonych
spodni i usiadła w kuchni, aby je przyszyć. Spodenki
Donny były róŜowe, dŜinsy Emmy niebieskie, ale w
rezultacie kolory świetnie pasowały.
Usłyszała, jak Ross pobiegł na górę, po czym zbiegł
w pośpiechu. Pojawił się w drzwiach, kończąc
nakładać wypchaną marynarkę z tweedu i prochowiec.
- Muszę wyjść - oznajmił zwięźle.
Emma kiwnęła głową potakująco, bez słowa komen-
tarza. Jego twarz znowu miała ten niemiły, ironiczny
grymas. Czuła na sobie jego potępiający wzrok i
zachodziła w głowę, czym mu się tym razem naraziła. I
co za nie cierpiącą zwłoki wiadomość przekazała mu
Amanda? Czy zdarzył się jakiś nagły wypadek i
potrzebowała go jako weterynarza? A moŜe raczej
jako męŜczyzny?
W pół godziny później, po uprzątnięciu i zabez-
pieczeniu kominka, sama udała się do sypialni. Dzieci
spały spokojnie. Edie wysunęła głowę ze swego
60
CICHA PRZYSTAŃ
pokoiku, jeszcze raz szepnęła dobranoc i zniknęła.
Emma wzięła długą, gorącą kąpiel i poszła do łóŜka.
Ale nie mogła zasnąć, wstała więc i zabrała się do
wstępnych szkiców kilku ilustracji, głównie z pamięci
wspomaganej kilkoma pocztówkami, kupionymi w Do-
rchester. Postanowiła, Ŝe następnym razem zrobi w
mieście kilka dokładnych szkiców z natury.
Po godzinie pracy udało się jej wreszcie zasnąć, ale
w trzy godziny później obudził ją Ross. Potknął się na
schodach i zaklął cicho. Chyba nie jest pijany,
pomyślała. Spojrzała na zegarek przy łóŜku, szeroko
ziewając. Druga w nocy? GdzieŜ on się, u licha,
podziewał do tej pory? Amanda Craig musi mieć
ogromną siłę przekonywania.
Nic mi do tego, powiedziała sobie stanowczo Emma,
opadając z powrotem na poduszkę. MoŜe sobie
włóczyć się przez całą noc! Ostatecznie to on będzie
niewyspany, a nie ja.
Jednak następnego ranka dała upust swoim uczu-
ciom. Najpierw zabrała dzieci na długi spacer po lesie,
gdzie nazbierali jeŜyn na ciasto z jeŜynami i jabłkami.
Edie poszła na całe przedpołudnie pomagać siostrze.
Ross pracował w terenie, ale niespodziewanie wpadł
po drodze do domu na lunch.
Emma, przygotowująca właśnie jagnięce kotlety w
sosie miętowym, aŜ jęknęła ze zgrozy, widząc go w
drzwiach.
-
Dlaczego słowem nie wspomniałeś, Ŝe wpadniesz
na lunch? Przygotowałam kotlety tylko dla nas
czworga. Czy wystarczą ci kiełbaski? - zapytała,
przeszukując rozpaczliwie spiŜarnię.
-
Mogę iść na lunch do Dorchester - warknął,
obracając się na pięcie.
-
Nie wygłupiaj się - ucięła. - Jak juŜ tu jesteś,
zjesz z nami bez gadania, ale bądź uprzejmy uprzedzać
CICHA PRZYSTAŃ
61
mnie w przyszłości. Nie znoszę być zaskakiwana z
pustą spiŜarnią.
Gdy dzieci jadły kotlety, usmaŜyła mu raz dwa kilka
kiełbasek, do tego było puree z ziemniaków i
marchewka z groszkiem. Ciasto prosto z pieca
wzbudziło okrzyki zachwytu. Ross z zadowoleniem
wziął ogromny kawał.
- Uwielbiam leśne owoce - oznajmił. - To zbrodnia
pozwolić marnować się takiej ilości darów natury.
Pewnego ranka zabiorę was, dzieci, na grzyby i nauczę
odróŜniać, które są jadalne, a które trujące.
Potem dzieci pobiegły bawić się w ogrodzie, a Emma
wzięła się do zmywania. Ross tkwił w drzwiach,
przyglądając się jej i ziewając.
-
Jestem zmęczony.
-
Nic dziwnego - stwierdziła z ironią.
-
O co ci chodzi? - uniósł pytająco brwi.
-
Jak się przesiaduje nocami u dziewczyny...
- Emma nie zdołała powstrzymać języka. O mój
BoŜe, pomyślała, ten mój niewyparzony jęzor! Czy
nigdy go nie okiełznam?
-
Skąd ci to przyszło do głowy? - zapytał uprzejmie
po chwili milczenia. - Spałaś juŜ, kiedy wróciłem.
-
Jak spadasz ze schodów, to musisz się liczyć z
tym, Ŝe obudzisz innych - rzuciła sucho.
-
Słuchaj no, panno Leigh - rzekł cicho i dobitnie.
- Jesteś tu po to, Ŝeby pilnować dzieci, a nie mnie
przez calutką dobę. O której wychodzę i o której
wracam, to tylko moja sprawa, nikt nie ma prawa do
tego się wtrącać. Zrozumiano?
-
Dokładnie - odparła, cała w pąsach.
-
To świetnie - odwrócił się i szybko wyszedł.
Emma usłyszała, jak odjeŜdŜa i automatycznie wytarła
ręce w fartuch. Miała ochotę zawyć. Sprawił, Ŝe
poczuła się jak wścibska jędza, a najgorsze było to, Ŝe
62
CICHA PRZYSTAŃ
W zasadzie miał rację. Nie miała Ŝadnego prawa
komentować jego postępowania. Po co w ogóle
otworzyła usta? Czy nigdy nie nauczy się być dyskretna
i trzymać język za zębami?
Po południu wyruszyła na herbatkę do pani Pat.
B^die nieśmiało, ale nieustępliwie przypominała o za-
proszeniu. Dzieci, wystrojone odświętnie, biegły
przodem w podskokach, a Emma z Edie kroczyły za
nimi z wolna.
Kiedy dochodziły do zajazdu, minęła ich znajoma
lśniąca limuzyna Leona Daumaury. Dzieci gapiły się
na nią z otwartymi buziami. Edie wytrąciło to z
równowagi i przeraŜona dyszała z otwartymi ustami
jak ryba wyrzucona z wody. Emma zachmurzona,
zastanawiała się, co robić, poniewaŜ samochód
zwolnił, a w końcu zatrzymał się. W środku siedział
stary męŜczyzna i przypatrywał się dzieciom,
zaciskając obie dłonie na złotej gałce mahoniowej
laski.
Emma przyłączyła się do dzieci i połoŜyła opiekuń-
czo rękę na ramieniu Tracy. Wyczuwała, Ŝe z całej
trójki właśnie ona najbardziej przeŜywa to spotkanie,
przypomniała sobie ton głosu Tracy po spotkaniu tego
starego
męŜczyzny
poprzedniego
dnia.
Emma
przygotowała się na najgorsze. CzyŜby naprawdę był
to dziadek dzieci? To tłumaczyłoby zainteresowanie
Amandy Rossem. Przypuśćmy, Ŝe ten nieobecny
archeolog, ojciec dzieciaków, jest synem Leona
Daumaury. Ale Judith powiedziała, Ŝe nikt z najbliŜszej
rodziny jej męŜa nie Ŝyje. Kłamała rozmyślnie, czy po
prostu wymazała ten fakt z pamięci? Ale jeŜeli jej mąŜ
nazywał się Daumaury, dlaczego, u licha, przedstawiła
się jako pani Hart? Zaraz, zaraz, chyba nie jest to takie
trudne do wytłumaczenia? To jasne, Ŝe musiała tu
mieć miejsce jakaś potęŜna rodzinna kłótnia.
CICHA PRZYSTAŃ
63
Najprawdopodobniej mąŜ Judith zmienił nazwisko^
Ŝ
eby całkiem przeciąć rodzinne więzy i Emma przypusz-
czała, Ŝe wie, o co poszło.
Człowiek tak bogaty, jak Leon Daumaury, mógł
bezwzględnie potępić syna za małŜeństwo, którego
zupełnie nie aprobował. Emma domyślała się, widząc
wyniosłą, lodowatą pychę na twarzy starego męŜ-
czyzny, Ŝe był to człowiek, który bez wahania
odtrąciłby syna zamierzającego poślubić kogoś tak
zwyczajnego i bezpretensjonalnego jak Judith.
Tracy wpatrywała się płonącymi oczami w starca z
wyrazem zaciętego uporu na swej małej twarzyczce.
I nagle Emma ujrzała, w przebłysku jasnowidzenia,
zadziwiające podobieństwo między nimi - coś w kształ-
cie oczu, nieustępliwym zarysie szczęki, linii nosa i
ust. Coś nieokreślonego, niemniej wyraźnie do-
strzegalnego.
W głębi serca poczuła ogromną ochotę wybuchnąć
głośnym śmiechem. To było niezwykle zabawne,
obserwować to dziecko i starca stojących naprzeciw
siebie z jednakowym wyzwaniem w oczach. Między
nimi było ponad sześćdziesiąt lat róŜnicy, ale za-
chowywali się tak samo.
Robin, przekrzywiając głowę, zapytał spokojnie
rzeczowym tonem dorosłej osoby:
- Czy to naprawdę jest mój dziadek, Emmo?
Starszy pan, jakby przestraszony czy rozgniewany,
pochylił się do przodu i bez słowa dotknął laską
ramienia szofera. Samochód ruszył, a starszy pan
nawet się nie obejrzał.
Emma spojrzała najpierw na Robina, potem na
Tracy.
- O to musisz zapytać wujka Rossa, Robinie.
- Wujek Ross nigdy o tym nie mówi. - Głos Tracy
był bez wyrazu.
64
CICHA PRZYSTAŃ
-
Dlaczego nie? - dopytywał się Robin.
-
Dlatego, Ŝe nie - odparła Tracy niezbyt pewnie.
Pani Pat wybiegła im na spotkanie z tak idealnie
obojętnym wyrazem twarzy, Ŝe Emma natychmiast
pojęła, iŜ musiała dokładnie obserwować to dziwne
spotkanie z ukrycia.
-
No, juŜ jesteście - zawołała radośnie. - Wchodźcie,
wchodźcie, musicie spróbować mojej babki marmur-
kowej. Zrobiłam babkę marmurkową specjalnie dla
moich małych gości.
-
Babkę marmurkową? - powtórzył Robin. - A co
to takiego?
-
Na pewno będzie ci smakować - zapewniła pani
Pat, biorąc go za rękę i mrugając do Emmy. - Jest we
wszystkich kolorach tęczy.
Nie było w tym przesady. Ciasto, stojące na stole,
było pokryte róŜowym lukrem nakrapianym czekoladą.
Po przekrojeniu ukazało się mnóstwo kolorów. Dzieci
były zachwycone, łakomie spoglądając na ciasto.
Później, kiedy bawiły się na podwórku, a pani Pat
dolewała herbaty, Emma miała ochotę wypytać ją
dokładnie o stosunki rodzinne łączące dzieci z Leonem
Daumaury. Poznała jednak tutejszych mieszkańców na
tyle, Ŝe zdawała sobie sprawę, iŜ kaŜde bardziej
dociekliwe pytanie napotka na mur milczenia. Będą
mieli za złe jej ciekawość i nie zrobią nic, by ją
zaspokoić. Gdyby Judith i Ross uznali za stosowne
wtajemniczyć ją w ich związki z Leonem Daumaury,
powiedzieliby to sami. Zresztą Ross miał wczoraj
znakomitą okazję, by jej to wyjaśnić. A to, Ŝe jej nie
wykorzystał, mówiło samo za siebie. To jasne, Ŝe
chciał, aby nie była w to wciągnięta. Dotyczyło to
tylko rodziny, a ona do niej nie naleŜała. Potrafiła
zaakceptować takie rozumowanie.
Edie pierwsza spostrzegła nieobecność Donny. Do
CICHA PRZYSTAŃ
65
Emmy doszły jakieś krzyki, wyjrzała i zobaczyła
dwójkę dzieci i Edie wyraźnie zaniepokojonych. Tylko
dwójka? Natychmiast wybiegła i usłyszała ich wołanie:
-
Donna... Donna, gdzie jesteś?
-
Bawiliśmy się w chowanego... - wyrzuciła z siebie
Tracy, gdy Emma do nich dobiegła. - Donna schowała
się i nie moŜemy jej teraz znaleźć!
Edie była półprzytomna z przeraŜenia.
-
Nie powinnam była im pozwolić... Nie powinnam
była spuszczać jej z oka, taką małą myszkę. - Ze
zdenerwowania nie mogła mówić.
-
Na pewno nie poszła daleko - uspokajała ją
Emma. - Rozbiegnijmy się i wołajmy.
MoŜe Donna, dumna z tego, Ŝe nie mogą jej
znaleźć, przyczaiła się w swojej kryjówce? Była taka
malutka, Ŝe trudno byłoby ją dostrzec, gdyby siedziała
bez ruchu.
Rozbiegli się nawołując. Szukali wszędzie: wzdłuŜ
dróŜki, zaglądając do innych domów, nawet prze-
trząsając lasek, chociaŜ było mało prawdopodobne,
Ŝ
eby tam doszła. Edie odchodziła od zmysłów, nawet
Tracy zaczęła się niepokoić. Emmie przyszło do głowy,
Ŝ
e właściwie naleŜałoby zawiadomić Rossa i zor-
ganizować systematyczne poszukiwania, bowiem
wkrótce zapadnie zmierzch, a Donna była taką
kruszyną.
I nagle ją ujrzała. Mała, na samym środku łąki,
zapomniawszy o całym świecie, zbierała dmuchawce i
dmuchała z zapałem, przyglądając się, jak lecą w
cztery strony świata. Gaworzyła radośnie przy tym
zajęciu.
Co za ulga! Emma przymknęła oczy, szepcząc
dziękczynną modlitwę. Gdy je otworzyła, w miejsce
ulgi pojawiło się przeraŜenie - dostrzegła coś, co w
pierwszej chwili uszło jej uwagi.
66
CICHA PRZYSTAŃ
Po przeciwnej stronie łąki, tyłem do bawiącego się
dziecka, stał potęŜny byk i z pochylonym łbem
wpatrywał się w las.
Emma przygryzła wargi, starając się zebrać myśli.
Nie wolno jej było zawołać Donny, krzyk zwróciłby
uwagę zwierzęcia. Musi sama dotrzeć do Donny bez
zwracania uwagi byka. Ruszyła w stronę bramy
zastanawiając się, jak dziecko dostało się na łąkę.
Przecisnęło się pod ogrodzeniem czy wspięło się na nie?
OstroŜnie pokonała bramę i wolno zbliŜyła się do
dziewczynki. Była tuŜ koło niej, gdy mała ją spostrzegła.
JuŜ, juŜ miała wydać okrzyk powitalny, gdy Emma,
potrząsając głową przecząco i podnosząc palec do ust,
powstrzymała ją od tego. Twarzyczka Donny rozjaśniła
się w uśmiechu, była przekonana, Ŝe to dalszy ciąg gry
w chowanego. Emma wzięta ją na ręce i z wieJką
ostroŜnością ruszyła z powrotem w stronę ogrodzenia.
Złośliwość losu dopadła je, gdy miały jeszcze spory
kawał do bezpiecznej strefy. Przeleciały nad nimi
dwie wrony, kracząc zawzięcie. Donna roześmiała się
głośno.
Emma obejrzała się i ze zgrozą ujrzała, Ŝe byk się
obrócił. Jego małe, czerwone oczka zapłonęły wściek-
łością na ich widok, z nozdrzy buchnęła para, a łeb
pochylił się ku ziemi.
Nie czekając dłuŜej, rzuciła się do ucieczki, krępo-
wana cięŜarem Donny. Ta, nieświadoma niebezpieczeń-
stwa, zaśmiewała się radośnie. PrzeraŜenie dodało
Emmie sił. Biegła tak szybko, jak jeszcze nigdy w Ŝyciu,
tuląc do siebie dziecko z całej mocy. Za nią pędził
byk, wkrótce będzie deptał jej po piętach. CzyŜby to
jej oddech dobywał się z niej z takim wysiłkiem i
głośnym świstem?
Donna takŜe wyczuła juŜ niebezpieczeństwo. Jej
małe ciałko przylgnęło z całych sił, rączki objęły mocno.
CICHA PRZYSTAŃ
67
- W porządku, kochanie - poklepała ją Emma
uspokajająco, chociaŜ sama wcale nie miała pewności,
Ŝ
e uda się im dotrzeć do ogrodzenia na czas. - Nie
ma się czego bać.
I nagle wyrosła przed nimi brama. Rzuciła się do
niej, myśląc tylko, jak wsadzić Donnę na bezpieczną
wysokość.
Nie pamiętała, co się stało potem. Wiedziała tylko
tyle, Ŝe najpierw znajdowała się po złej stronie bramy,
z wściekłym bykiem za plecami, za chwilę lądowała
juŜ po drugiej stronie, amortyzując rękami upadek, a
byk, w bezsilnej złości, szturmował przeszkodę.
Z trudem łapiąc oddech obmacała Donnę.
- Nic ci się nie stało, skarbie?
- Emma jest cała bludna! - zaśmiewała się mała.
Nagle obok nich z piskiem zahamował samochód.
Oszołomiona Emma zobaczyła wyskakującego Rossa,
który dopadł jej ze zbielałą twarzą. Przyklęknął i wodził
oczami od dziecka do dziewczyny, potem do byka,
wściekle walącego kopytami w ziemię po drugiej
stronie bramy.
- Mój BoŜe, co się stało?
-
Lepiej nie pytaj... - Emma próbowała się uśmiech-
nąć. Jak przez mgłę czuła, Ŝe po ręce cieknie jej krew.
Zastanawiała się leniwie, skąd się wzięła.
-
Skaleczyłaś się w rękę. - Ujął ją za ramię,
szukając rany.
-
To tylko zadrapanie - odparła lekcewaŜąco,
jednak z pewnym zdziwieniem stwierdzając, Ŝe sprawia
jej przyjemność widok pochylonej nad nią jego twarzy
i oczu wpatrujących się w nią, tym razem bez wrogości.
-
Ta kłowa nas goniła - oznajmiła niepewnie
Donna.
- Naprawdę? To dopiero - stwierdził ponuro Ross.
Emma spojrzała na niego i skrzywiła się.
68
CICHA PRZYSTAŃ
-
To wszystko moja wina. Tak mi przykro. Powin-
nam była pilnować ich jak oka w głowie.
-
Wiem, jak do tego doszło - wyjaśnił. - Pani Pat
zadzwoniła do mnie. Ruszyłem natychmiast. Nie ma w
tym niczyjej winy - dzieci zawsze gdzieś łaŜą, nikt nie
jest w stanie upilnować naraz całej trójki.
-
Emma jest cała bludna. - Donna nie omieszkała
donieść tego godnego ubolewania faktu Rossowi,
który uosabiał dla niej męski ład i porządek.
Emma roześmiała się mimowolnie.
- Jestem niegrzeczna - przyznała beztrosko.
Ross pomógł jej się podnieść.
-
Odwiozę was do domu. WyobraŜam sobie, jak cię
bolą nogi po takim sprincie przez łąkę z Bonapartem
za plecami.
-
Ten byk naprawdę tak się nazywa? - zachichotała
Emma na myśl, jak to imię znakomicie pasuje do
zwierzęcia.
-
Oczywiście, w skrócie Nappy. Aha, jest juŜ Tracy.
Zaraz wyślemy ją z dobrymi wieściami do pani Pat i
Edie. Pewnie umierają z niepokoju.
Tracy zmierzyła Donnę twardym, potępiającym
spojrzeniem.
-
Gdzieś ty była? Dostaniesz lanie. Wszyscy szu-
kamy ciebie od godziny, Edie płacze jak fontanna...
Pani Pat powiedziała, Ŝe jak fontanna - dodała
sztywno, widząc spojrzenie Rossa.
-
Pędź z powrotem i daj znać, Ŝe znaleźliśmy
Donnę całą i zdrową - pogonił ją. - Poproś Edie, Ŝeby
Robina i ciebie natychmiast zaprowadziła do mojego
domu. JuŜ najwyŜsza pora na mycie i do łóŜek.
Mieliście dzisiaj znowu męczący dzień.
-
Dlaczego Emma jest cała wymazana na czarno? -
dopytywała się Tracy. - Wpadła do kałuŜy czy co?
-
Tak. A teraz zmykaj - uciął Ross.
CICHA PRZYSTAŃ
69
Tracy pobiegła w końcu, choć niechętnie. Ros»
wsadził Donnę do samochodu, a Emma usiadła obok
niej, czując cały czas lekki smród.
- Obawiam się, Ŝe tę woń obory wydzielasz ty
sama - zauwaŜył taktownie Ross, widząc, jak dziew
czyna z odrazą marszczy nos.
Przyjrzała się swojej najlepszej, czarno-czerwonej
sukience w kratkę. Jęk grozy i Ŝalu wydarł się z jej ust,
gdy ujrzała, jak ją wybrudziła przy upadku, a potem
jęk obrzydzenia, gdy stwierdziła, w co upadła.
- Chyba będę musiała zedrzeć z siebie skórę, Ŝeby
się pozbyć tego zapachu - powiedziała z udręką.
- Moje rajstopy są zupełnie na nic, a pantofle... lepiej
nie mówić!
- Nie przejmuj się - zachichotał Ross. - Jeszcze
jedno doświadczenie więcej, a poza tym moŜna
powiedzieć, Ŝe przeszłaś chrzest bojowy. - Oczy
mu błysnęły, gdy spostrzegł oburzenie na jej twarzy.
- Wiesz, Ŝycie na wsi nie jest tak czyste i higieniczne
jak w mieście. Tu nie moŜna odizolować się od
natury. Przypuszczam, Ŝe jedyną niemiłą wonią
w mieście są wyziewy spalin. Ja osobiście wolę
jednak zapach obory lub stajni, no, ale gusta są
róŜne.
- A Emma biegła i biegła - wrąciła się nagle
Donna, pełna podziwu. - A potem przeskoczyłyśmy
blamę.
Ross rzucił Emmie spojrzenie w lusterku samo-
chodowym.
-
No, no, nasza mała, dzielna bohaterka - wy-
mruczał.
-
Och, przestań! - zarumieniła się.
Po dotarciu do domu Ross zajął się Donną, która
była stosunkowo czysta i nie miała Ŝadnych zadrapań.
Emma instynktownie chroniła ją podczas przeskaki-
70
CICHA PRZYSTAŃ
wania przez bramę. Teraz poszła szorować się do
łazienki, a mała, pod opieką Rossa, chlapała się w
miseczce pod kuchennym kranem.
Kiedy zeszła duŜo później, wyszorowana do białości,
w dŜinsach i swetrze, niosła małą, starannie zawiniętą
paczkę z brudnym ubraniem.
- Muszę to natychmiast uprać. Im szybciej, tym
lepiej.
Ross przyglądał się jej ze złośliwym rozbawieniem.
-
Miejska elegantka z ciebie!
-
ZauwaŜyłam, Ŝe ty teŜ bardzo dokładnie myjesz
się po zawodowych odwiedzinach w chlewach - odcięła
się.
-
Po prostu zdrowy rozsądek. - Wzruszył ramio-
nami. - Wymogi higieny.
-
Nie wmówisz mi, Ŝe naprawdę przepadasz za
wonią gnoju - upierała się niedowierzająco.
-
Nie, jeŜeli ja ją wydzielam - roześmiał się
bezczelnie.
- Tego się spodziewałam - rzekła z tryumfem.
Podszedł bliŜej i spojrzał jej w twarz, na czystą,
zdrową, zaróŜowioną skórę, w szeroko otwarte
brązowe, pełne ciepła oczy, na wydatne róŜowe usta i
zaokrąglony podbródek.
- Pachniesz teraz o wiele przyjemniej. - Wciągnął
w nozdrza zapach soli kąpielowych i talku. - Jak cały
ogród.
Emma stała bez ruchu, jakby zahipnotyzowana
spojrzeniem jego szarych oczu.
- Dzięki - rzekła w końcu ochryple, z wysiłkiem.
Jego twarz przybliŜyła się jeszcze bardziej, jakby
bezwiednie, ich oczy nie mogły się od siebie oderwać.
Wtem dobiegł ich z podwórka głos Edie i kroki
biegnącego Robina. Czar chwili prysnął. Odskoczyli
od siebie, oboje
CICHA PRZYSTAŃ
71
zmieszani. Emma zabrała Donnę spod kranu, a Ross
ruszył na spotkanie przybyłych. Wszystko potoczyło
się jak zwykle.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Nie omówiliśmy jeszcze spraw pienięŜnych - zaczął
Ross następnego dnia. Razem z Emmą, ramię przy
ramieniu, zgodnie przycinali róŜe. Edie zabrała dzieci
na spacer do pani Pat.
Emma zmarszczyła brwi.
-
Sprawy pienięŜne? - Od razu skojarzyła je z
wypadkiem samochodowym. - Wydaje mi się, Ŝe
Judith powinna skontaktować się z moją firmą
ubezpieczeniową. Dzięki Bogu, moje ubezpieczenie
pokrywa wszystko.
-
Nie chodzi o Judith, tylko o ciebie, głupolu -
uśmiechnął się.
-
O mnie? - Nic nie rozumiała. - PrzecieŜ nic mi się
nie stało!
-
Pieniądze za opiekę nad dziećmi - tłumaczył
cierpliwie. - Tygodniówka, zapłata - jakkolwiek to
nazwać. Ze swoich obowiązków wywiązujesz się
znakomicie, Judith będzie ci bardzo wdzięczna.
Widziałem się z nią wczoraj i prosiła, Ŝebym to z tobą
uzgodnił. Prosiła teŜ, Ŝebyś określiła sumę.
-
AleŜ ja nie chcę Ŝadnych pieniędzy - zaprotes-
towała zdumiona.
-
Co za bzdura! Musisz dostać pieniądze. Dlaczego
masz pracować za darmo?
-
Z dwóch powodów - oznajmiła spokojnie. - Po
pierwsze, czuję się odpowiedzialna za spowodowanie
wypadku. A po drugie, to ja powinnam wam zapłacić
za najwspanialsze wakacje w moim Ŝyciu. Mam za
CICHA
PRZYSTAŃ
73
darmo mieszkanie i jedzenie, mnóstwo wolnego czasu
i przyjemność zajmowania się trójką uroczych dzieci.
Od lat nie miałam tylu przyjemności naraz.
-
Wiesz, Ŝe jesteś zadziwiającą dziewczyną? - Przy-
glądał się jej jak naukowiec rzadkiemu okazowi owada
pod mikroskopem. - Czy aby na pewno jest to twoje
ostatnie zdanie w tej sprawie?
-
Oczywiście - zapewniła go.
-
W porządku, zostawmy na razie ten temat.
- Wzruszył ramionami. - Judith to z tobą omówi,
kiedy ją odwiedzisz.
- A zatem juŜ załatwione, Ŝe będę mogła zabrać
dzieci w niedzielę do szpitala?
Były małe kłopoty z uzyskaniem zgody na wizytę
dzieci w szpitalu. Ich matkę przeniesiono juŜ na salę
ogólną, gdzie odwiedziny chorych przez dzieci były
zabronione. Atmosfera tych sal nie była d\a nich
wskazana.
- Tylko na pięć minut, tak postanowiła pielęgniarka
- oświadczył Ross. - UwaŜam, Ŝe zarówno Judith, jak
i dzieci, potrzebują spotkania, więc wymusiłem zgodę.
- W głębi swych serduszek dzieciaki zamartwiają
się o mamę - przyznała Emma. - Mam nadzieję, Ŝe
wizyta, chociaŜby króciutka, uspokoi je trochę.
Szczególnie Donnę... Jest taka mała, trudno jej
zrozumieć, co się naprawdę dzieje.
Brama za ich plecami skrzypnęła. Odwrócili się.
Ujrzeli Amandę, jak zawsze nieskazitelnie elegancką,
w kaszmirowym sweterku, szaroniebieskiej spódnicy i
naszyjniku z pereł.
- CóŜ za cudowny poranek - zwróciła się do
Rossa z jednym ze swych olśniewających, uroczych
uśmiechów.
Emma z powrotem zajęła się przycinaniem róŜ z
taką energią, jakby od tego miał zaleŜeć jej los.
74
CICHA PRZYSTAŃ
-
Wydaje mi się, Ŝe wasza niania za bardzo szaleje
z tym sekatorem - zauwaŜyła leniwie Amanda,
uradowana okazją do krytyki.
-
Hej! - zawołał Ŝartobliwie Ross. - Zostaw co
nieco na krzakach!
-
Zaraz ci pokaŜę - słodko powiedziała Amanda
wyrywając Emmie sekator z rąk, nim ta pojęła, o co
chodzi. - My znamy się na przycinaniu, prawda, Ross?
Zabrała się do krzaka ciemnoróŜowo kwitnącej róŜy
i przycinała go szybko, ale z doskonałą precyzją.
Emma musiała jej to przyznać.
Ross obserwował ją z kwaśną miną, ręce oparł na
biodrach. Amanda podniosła na niego szafirowe, pełne
sympatii oczy.
-
Ogrody w Queen's Daumaury wyglądają teraz
pizepiękrne. - W jej iagodTrym g\osie brzmiał jakiś
dwuznaczny ton, jakby poruszała śliski temat. - RóŜe
rozkwitły w pełni, krzewy mienią się juŜ barwami
jesieni.
-
Nie jestem ogrodnikiem - uciął sucho Ross. -
Staram się utrzymać ład w moim ogrodzie, na ile mi
starczy czasu, to wszystko. Pójdę sprawdzić, czy Edie
nastawiła wodę na herbatę.
-
Widziałam ją właśnie tam, w tej knajpie - oznaj-
miła złośliwie Amanda.
Ross spojrzał nieprzytomnie, jakby o czymś sobie
przypomniał.
-
Aha, no to pójdę sam nastawić wodę.
-
Nie, nie, ja to zrobię - zaproponowała uprzejmie
Emma. - Zostań tu, Ross, porozmawiajcie sobie.
Rzucił jej nienawistne spojrzenie, ale się nie ruszył,
więc poszła do kuchni, zostawiając ich razem.
Wkrótce przyłączył do niej, ale sam. Rzuciła mu
krótkie, rozbawione spojrzenie.
CICHA PRZYSTAŃ
75
-
A gdzie Amanda? - zapytała niewinnie. - Nie
przyjdzie na herbatę?
-
Nie przyjdzie - odrzekł krótko.
-
No wiesz, naprawdę mnie zadziwiasz. - Emma
spuściła powieki, by ukryć rozbawienie.
Spojrzał na nią bez cienia uśmiechu.
- Nie błaznuj. Nie mam zupełnie nastroju do Ŝartów.
Wyglądał jak chmura gradowa, a na jej twarzy
pojawiły się dołeczki od powstrzymywanego śmiechu.
- No, no, aleŜ jesteś srogi! - Jej brązowe oczy
rozjaśniła wesołość.
Złapał ją gwałtownie za łokcie i potrząsnął dziko.
-
Ty mała kocico! Jak śmiesz stroić sobie ze mnie
Ŝ
arty? - Ale w szarych oczach pojawił się uśmiech,
gdy spojrzał w jej zwróconą ku niemu twarz.
-
Amanda jest bardzo piękna. - Emmie nie udało
się ukryć niechęci.
-
O tak, niezwykle - przyznał. - Jak figurka z saskiej
porcelany, delikatna, śliczna i bardzo, bardzo kosz-
towna.
-
Czy ona naleŜy do rodziny Daumaury? - Emma w
myśli zadawała sobie pytanie, czy niechęć Rossa do
Amandy nie wynika ze świadomości, Ŝe jest ona poza
jego zasięgiem, jak gwiazdka z nieba: daleka i nie do
zdobycia.
Odwrócił się od niej i spoglądał przez okno na
oświetlony słońcem ogród.
-
Tak - rzucił sucho.
-
Czy jest wnuczką Leona Daumaury?
-
Nie znam dokładnie stopnia ich pokrewieństwa.
Sądzę, Ŝe jest wnuczką jego siostrzenicy, ale być moŜe
pokrewieństwo jest jeszcze dalsze.
-
Jej rodzice takŜe mieszkają w rezydencji?
-
Nie Ŝyją oboje.
76
CICHA PRZYSTAŃ
- Och... - Emmie zrobiło się przykro. - Biedna
Amanda! To smutne.
Ross nie wydawał się przejęty.
-
Minęło wiele lat. JuŜ dawno z tym się pogodziła.
-
Czy moŜna się z tym kiedykolwiek pogodzić?
Pustka po nich pozostaje na zawsze.
-
A jak u ciebie? - Znowu spojrzał na nią. - Czy
twoi rodzice Ŝyją oboje?
-
O tak, i są bardzo zajęci. - Uśmiechnęła się z
czułością. - Mój ojciec jest lekarzem w Norfolk, w
takiej dosyć odludnej wiosce. Mama hoduje koty
syjamskie. Mam teŜ trzech braci i siostrę, wszyscy juŜ
załoŜyli rodziny, oraz pięciu bratanków i siostrzenicę.
Jesteśmy bardzo związani ze sobą. Tak naprawdę, to
tylko ja opuściłam Norfolk.
-
Wyjechałaś na studia, prawda?
-
No tak, nie miałam wyboru. Studia w Londynie
dają większe moŜliwości, chociaŜ mogłam wybrać
miejscową szkołę plastyczną.
-
Pewnie bardzo byłaś ciekawa smaku wielkiego
miasta? - zauwaŜył z łagodną złośliwością.
-
MoŜna tak powiedzieć - zgodziła się ze śmiechem.
-
A jednak wychowałaś się na wsi - mruknął.
- Dlaczego mi tego nie powiedziałaś? Dlaczego
pozwoliłaś, abym powziął o tobie fałszywe wyob
raŜenie?
-
Być moŜe chciałam ci dać nauczkę, Ŝebyś zbyt
pochopnie nie oceniał ludzi! - Rzuciła mu wyzywające
spojrzenie.
-
Bezczelna pannica! - Uszczypnął ją w policzek.
- Masz mieszkanie w Londynie?
-
Tak.
-
Mieszkasz sama czy z kimś?
Spojrzała na niego szeroko otwartymi, niewinnymi
oczami.
CICHA PRZYSTAŃ
71.
-
W zasadzie z kimś.
-
Ach tak? Czy to ktoś sympatyczny?
-
Zadajesz bardzo duŜo pytań - zauwaŜyła Emma
ze słodyczą w głosie. - Muszę przyznać, Ŝe bardzo
sympatyczny.
-
Rozumiem - skrzywił się. - Teraz będziesz cedzić
informacje. CzyŜbym stawał się zbyt wścibski? - Patrzył
na nią przenikliwie.
-
JuŜ widzę, jak ci wyobraźnia pracuje. - Wybuch-
nęła śmiechem. - Nie jesteś wścibski. Mieszkam z
przyjaciółką, ma na imię Fanny, jest sekretarką w
wydawnictwie. To bardzo ładna i przemiła blondynka.
Mieszkamy razem od dwóch lat. Jeszcze jakieś
pytania?
-
Oczywiście, jedno - oświadczył spokojnie.
-
Jeszcze? - Spojrzała zdziwiona. - A jakieŜ to?
-
Czy jest jakiś męŜczyzna w twoim Ŝyciu?
Milczała przez chwilę, po czym odrzekła cicho.
-
W tym momencie nie ma Ŝadnego.
Obserwował ją uwaŜnie.
-
W tym momencie - powtórzył.
Przed oczami Emmy pojawił się obraz uśmiechają-
cego się do niej Guya, jego twarz oświetlona przesia-
nym przez liście brzozy słońcem, zręczna, gibka
sylwetka w tenisowym stroju. Przymknęła oczy w
oczekiwaniu na ból targający serce, ale doznawała
tylko spokoju, jak po pogodzeniu się z losem.
Otworzyła oczy, marszcząc brwi z niedowierzaniem.
Ross nadal obserwował ją uwaŜnie.
-
Dawno się to skończyło? - zapytał łagodnie.
Spojrzała na niego zaskoczona.
-
Nie tak dawno - odpowiedziała bez wahania.
-
Byliście powaŜnie zaangaŜowani? Przynajmniej ty?
- Tak mi się wydawało - odpowiedziała, ciągle nie
dowierzając własnym uczuciom.
78
CICHA PRZYSTAŃ
-
Aon?
-
Nie, on nigdy, chociaŜ tak sądziłam, ale nie, to
nie była jego wina, to moja - tłumaczyła nieskładnie.
-
Widocznie musiał dawać ci powody do myślenia
powaŜnie o waszej znajomości - zauwaŜył zimno Ross.
-
AleŜ nie - pokręciła głową. - Byliśmy przyjaciółmi.
-
Spojrzała na niego błagalnie. - To się zdarza, wiesz
-
przyjaźń między męŜczyzną i kobietą bez Ŝadnych
zobowiązań.
- CóŜ, jasne jest, Ŝe ty tego tak nie traktowałaś
- zauwaŜył z ironią.
- Guy nie domyślał się...
- Musiał być idiotą. - Ross był bezlitosny.
Emma chciała zaprotestować, ale w głębi serca
wiedziała, Ŝe on ma rację. Guy musiał być absolutnie
ś
lepy, jeŜeli nie zauwaŜył jej uczuć do niego.
- Jak to się skończyło? - pytał dalej Ross.
-
Fanny wróciła właśnie z Ameryki i... - zaczęła
bezbarwnym głosem.
-
JuŜ pojmuję - przerwał Ross, słysząc w jej głosie
ból.
-
Wiesz, czuję, Ŝe o wiele bardziej brak mi Fanny
niŜ Guy a... być moŜe wkrótce będę mogła znowu
spojrzeć jej w twarz otwarcie, bez Ŝalu - wyznała.
-
Więc to był powód twojego przyjazdu w te
strony? - dociekał Ross.
Skinęła głową potakująco.
-
To wszystko wydarzyło się bardzo niedawno?
-
A mnie się wydaje, jakby to było przed wiekami
- zdziwiła się. - To niesamowite. Czas stoi w miejscu
przez lata i nic się nie dzieje. A potem nagle przyspiesza
i wydarzenia następują jedne po drugich, nie dając
czasu na zastanowienie się, człowiek jest oszołomiony
i zdezorientowany. Fanny i ja mieszkałyśmy razem
przez dwa lata. Biegałyśmy na randki, było nam ze
CICHA PRZYSTAŃ
79
sobą dobrze, pracowałyśmy cięŜko. Ale tak naprawdę
nic się nie działo, rozumiesz, co mam na myśli?
Wszystko szło tak gładko. I nagle Fanny wyjechała, ja
poznałam Guya i zakochałam się w nim na serio.
Fanny wróciła i zobaczyłam ich twarze... jakby w nich
piorun strzelił i mnie przy tym poraził. Musiałam się
usunąć i dlatego wyruszyłam tutaj, po drodze był ten
wypadek z twoją siostrą i oto niespodziewanie
wylądowałam jako niania trójki dzieci. Co jakiś czas
przychodzi mi do głowy, Ŝe to chyba sen.
-
To nie sen - oznajmił Ross cierpko. - A zatem
przyjechałaś tu leczyć złamane serce?
-
Przyjechałam tu, Ŝeby uwolnić się od nieznośnej
sytuacji. - Nie spodobał się jej ton jego głosu. - Fanny
i Guy bez przerwy gruchali jak dwa gołąbki. To było
nie do wytrzymania.
-
Przykra historia - skomentował złośliwie.
-
Gdybyś kiedykolwiek był naprawdę zakochany,
nie byłbyś taki złośliwy - rozzłościła się.
-
Dlaczego sądzisz, Ŝe nie byłem? - zapytał iro-
nicznie.
-
A moŜe byłeś? - Spojrzała mu w twarz pytająco. -
Usłyszałeś juŜ historię mego Ŝycia. MoŜe teraz vice
versa?
-
Vice versa. - Uśmiechnął się. - Czyli czas na
wzajemne wyznanie, innymi słowy? Dlaczego nie?
Zaspokoiłaś moją ciekawość, chociaŜ zrobiłaś to bardzo
oględnie. No więc tak, byłem zakochany... raz, w
zasadzie dwa razy. Po raz pierwszy, kiedy miałem
osiemnaście lat, w koleŜance ze studiów. Była sym-
patyczna, ale na dystans. Miała na względzie przede
wszystkim własną karierę, a nie małŜeństwo ze mną.
Prawdę mówiąc, odkochałem się równie szybko, jak
zakochałem.
-
Wiem, co masz na myśli - westchnęła. - Czasami
80
CICHA PRZYSTAŃ
zastanawiam się, czy miłość w ogóle istnieje. Zdarzało
mi się czasami zakochać - było zabawnie, ale bardzo
krótko. - Spojrzała na niego z uśmiechem. - Prze-
praszam, przerwałam ci. A kiedy zakochałeś się drugi
raz?
-
CzyŜbyś nie wiedziała? - Spojrzał na nią nieprzy-
chylnie.
-
Skąd mam wiedzieć? - Była zaintrygowana.
-
ChociaŜby z wiejskich plotek - odparł.
-
Nie słucham ich, poza tym Ŝadne do mnie nie
dotarły.
-
Och, strasznie tu plotkują - powiedział gorzko.
- Po prostu jeszcze nie miałaś okazji usłyszeć.
- Podszedł do okna i wpatrywał się w nie, z rękami
w kieszeniach. - Poznałem ją na tańcach. Była
piękna i słodka, z niewinnymi, błękitnymi oczami
dziecka. Podbiła mnie od pierwszego wejrzenia.
Dla wszystkich było oczywiste, Ŝe mam powaŜne
zamiary i jej rodzina załoŜyła, Ŝe się pobierzemy.
Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu i stopniowo...
to brzmi okrutnie, ale uświadomiłem sobie, Ŝe mnie
nudzi. Była głupia, powierzchowna, samolubna.
Przyjechała z wizytą do mojego domu. Moja rodzina
popierała to małŜeństwo, ale ja czułem się nie
w porządku, musiałem jej jakoś wyjaśnić, Ŝe zmie
niłem zamiar. W końcu powiedziałem jej to pewnego
wieczoru... Płakała i błagała mnie, Ŝebym... Co
za piekło, jakbym popełnił zbrodnię! Była w długach.
Rodzina wydała pieniądze na jej stroje, a nie było
ich na to stać... Było mi jej Ŝal. Proponowałem
pokrycie wszelkich wydatków, ale małŜeństwo z nią
nie wchodziło w grę.
Emma siedziała nieporuszona pod wraŜeniem tej
opowieści i zastanawiała się, czy nie chodzi tu o
Amandę Craig, ale wykluczyła to, gdyŜ Amanda
CICHA PRZYSTAŃ
81
mieszkała w Queen's Daumaury i musiała mieć
mnóstwo pieniędzy.
-
Mówię ci, Ŝe odetchnąłem z ulgą, kiedy tamtegu
wieczoru wreszcie poszła do łóŜka - ciągnął Ross z
goryczą. - Ale koło północy coś mnie obudziło. To
była znowu ona - przyszła błagać mnie jeszcze raz.
Zaczęła płakać, potem rozszlochała się na cały głos.
Wybiegła z mojego pokoju, a ja za nią, Ŝeby ją jakoś
uspokoić. Wpadła do swojej sypialni, a gdy zawróciłem,
zaczęła przeraźliwie krzyczeć. W sekundę zbiegło się
mnóstwo ludzi, gapiących się na mnie oskarŜycielsko,
a wtedy pojawiła się ona, w koszuli rozdartej na
ramieniu, z potarganymi włosami, i oskarŜyła mnie o
próbę gwałtu...
-
Co za obrzydliwy numer! - Emma zatrzęsła się z
oburzenia.
Odwrócił się natychmiast, jego szare oczy patrzyły
na nią badawczo.
-
Dziękuję - powiedział ze wzruszeniem.
-
Za co? - zdziwiła się.
-
Za to, Ŝe mi uwierzyłaś.
-
Oczywiście, Ŝe ci wierzę - zapewniła serdecznie.
- Nikomu, kto cię choć trochę zna, nie przyszłoby do
głowy, Ŝe byłbyś zdolny zgwałcić dziewczynę pod
własnym dachem!
-
Mój... moja rodzina w to uwierzyła - wyrzucił z
siebie Ross ochrypłym głosem.
-
NiemoŜliwe!
-
Nie tylko uwierzyła tej dziewczynie, ale wyrzuciła
mnie z domu i uznała za potwora.
-
Co? Judith teŜ? - spytała z niedowierzaniem.
-
Nie, Judith nie. Zawsze twierdziła, Ŝe ta historyjka
jest śmiechu warta.
-
Pani Pat teŜ nie uwierzyła - powiedziała Emma w
zamyśleniu, przypominając sobie pewne dwuznaczne
82
CICHA PRZYSTAŃ
napomknięcia, które, dzięki opowieści Rossa, teraz
zrozumiała. Spojrzała na niego z uśmieszkiem. - Nic
dziwnego, Ŝe nie Ŝyczyłeś sobie mojej obecności w tym
domu, dopóki nie znajdziesz przyzwoitki. Kto raz się
sparzył, na zimne dmucha! Skinął głową.
-
Rozumiesz, Ŝe osobiście nie miałem nic przeciwko
tobie. To tylko instynkt samozachowawczy.
-
Doskonale rozumiem! - Wzdrygnęła się. - Jasne,
Ŝ
e takie przeŜycie pozostawia straszny niesmak, ale
trochę mi Ŝal tej dziewczyny. Mogła być w tobie
zakochana i rozpacz przywiodła ją do tego, Ŝe straciła
głowę. Była gotowa zrobić cokolwiek, byle cię
zatrzymać.
-
Gdybyś kogoś kochała, to zrobiłabyś „cokol-
wiek"? - Skrzywił się. - Nigdy nie uznawałem tej
nowoczesnej teorii, Ŝe „miłość" usprawiedliwia kaŜdą
zbrodnię, nawet najgorszą. Sądząc z tego, co mi właśnie
opowiedziałaś o sobie i tym twoim Guyu, ty jednak nie
zdecydowałabyś się narzucać komuś tak bezwstydnie.
-
MoŜe nie byłam w nim tak bardzo zakochana, jak
ta dziewczyna w tobie - westchnęła Emma.
- Trudno osądzić.
- Przestań ją usprawiedliwiać - zniecierpliwił się.
- Mam przeczucie, Ŝe nie miłość doprowadziła ją do
tego. NajwaŜniejsze były pieriądze. Była gotowa na
wszystko, przyznaję - na wszystko, Ŝeby dobrać się
do pieniędzy.
-
Jesteś strasznie cyniczny - wytknęła mu z lekką
urazą. - ChociaŜ muszę przyznać, Ŝe po takich
doświadczeniach to naturalne.
-
A jak ty? - zapytał. - Czy teŜ masz jak najgorsze
zdanie o męŜczyznach po twoim zawodzie miłosnym?
-
A niby dlaczego? Guy zachowywał się wobec
mnie zawsze prostolinijnie. Ja sama siebie oszukiwałam,
CICHA PRZYSTAŃ
83
nie on mnie. Wierz mi, zakochał się w Fanny od
pierwszego wejrzenia. Byłam tego świadkiem, chociaŜ
trudno było mi to znieść. - Zawahała się na chwilę. -
Ale nie przeczę, Ŝe w przyszłości będę duŜo, duŜo
ostroŜniejsza. Mnóstwo czasu upłynie, nim zakocham
się znowu. Wiem juŜ, jak unikać pułapek.
-
Jesteś przezabawna! - Ross roześmiał się głośno.
-
Bardzo ci dziękuję. - Obraziła się. - Miło mi, Ŝe
tak dobrze się bawisz.
W odpowiedzi roześmiał się jeszcze głośniej.
Po tej rozmowie Emma czuła, Ŝe ich znajomość
stała się głębsza, pojawiły się w niej przyjaźń i zro-
zumienie oparte na wzajemnym zaufaniu. Dlatego
przeŜyła mały szok, kiedy wkrótce jego zachowanie
uległo zmianie. Ubodło ją to do Ŝywego.
Pojechała z dziećmi do szpitala, do ich matki. Judith
wyglądała duŜo lepiej, ajej twarz rozpromieniła się na
widok dzieci.
-
Nie wiem, jak mam ci dziękować! - powiedziała
Emmie tuląc je do siebie.
-
Nie ma za co - odparła Emma.
-
Ross wychwalał cię pod niebiosa - ciągnęła pełna
wdzięczności Judith. - Doprawdy nie mam pojęcia, co
by było bez ciebie.
-
CzyŜbyś zapomniała, kto był sprawcą wszystkich
twoich nieszczęść?
-
Ten pies! - mrugnęła do niej Judith.
-
Ale to mnie zabrakło refleksu!
-
Mimo wszystko jestem ci bardzo wdzięczna.
Dzieci wyglądają wspaniale.
-
Emma smacznie gotuje - wtrącił Robin spokoj-
nym, rzeczowym tonem. - Nawet wujek Ross tak
powiedział.
Judith spojrzała porozumiewawczo na Emmę.
84
CICHA PRZYSTAŃ
- Nawet wujek Ross. To dopiero pochwała.
Ubawiło to Emmę.
-
A jak on znosi cięŜar goszczenia takiej gromadki
dzieci? - zapytała Judith.
-
Bardzo dzielnie - zapewniła Emma.
-
Czy to prawda, Ŝe mamy dziadka? - zapytał
niespodziewanie Robin.
Zapadła niezręczna cisza. Judith pytająco spojrzała
na niego, potem na Emmę. Twarz jej pobladła nagle.
Emma zastanawiała się, co powiedzieć, gdy Robin
odezwał się znowu.
- Tracy mówi, Ŝe mamy. Widzieliśmy go w takim
ogromnym samochodzie, patrzył na nas, ale nic nie
mówił. Jest taki stary i mały...
W oczach Judith pojawiły się łzy, które starała się
ukryć, odwracając twarz. Emma zaniepokoiła się.
SpojrzaYa ~w ofcna szcteajac TUrtcYrmema i zo'oaezyYa
wózek z lodami przy szpitalnej bramie.
- O, zobaczcie! Wózek z lodami. Po wyjściu ze
szpitala kupimy sobie. Mój BoŜe, juŜ nadchodzi
pielęgniarka, musimy wychodzić. Ucałujcie wszyscy
mamę. JuŜ niedługo wróci do was.
Judith znowu przytuliła dzieci, a Emma uśmiechnęła
się do niej przepraszająco. Oczy Judith były nadal
wilgotne, a twarz mizerna.
- Dziękuję - wyszeptała tylko na poŜegnanie.
Wieczorem, kiedy dzieci były juŜ w łóŜkach, Emma
spoglądała wahająco na Rossa, który usypiał nad
jakimś kryminałem. Mimo ostatnich przyjacielskich
stosunków czuła pewien opór przed poruszeniem
draŜliwego tematu. Nie znała dokładnie okoliczności
tego rodzinnego sporu, ale doszła do przekonania, Ŝe
naleŜy podjąć pewne kroki.
- Podczas naszego pobytu w szpitalu... - zaczęła
niepewnie.
CICHA PRZYSTAŃ
85
Ross podniósł na nią oczy.
-
Aha. I co...?
-
Robin zapytał Judith o Leona Daumaury i ona
rozpłakała się. Czy nic się nie da zrobić? To takie
przykre, gdy w rodzinie brak zgody.
-
Więc jednak słuchasz plotek - rzucił z potępieniem
i zerwał się z miejsca.
-
AleŜ nie - zaprzeczyła gorąco. - Tylko Ŝe...
-
Tylko Ŝe jak większość kobiet nie moŜesz po-
wstrzymać się od wsadzania nosa w nie swoje sprawy.
Będę ci bardzo wdzięczny, jeŜeli będziesz trzymała się
z dala od mojego prywatnego Ŝycia, a to dotyczy takŜe
mojej siostry. Masz zajmować się tylko dziećmi,
niepotrzebny mi psycholog do analizy i rozwiązywania
problemów Ŝycia rodzinnego. Nie masz pojęcia, jakie
jest tło tego wszystkiego, nie znasz ludzi z tym
związanych. Pilnuj zatem swego nosa, panno Leigh.
Wypadł z pokoju, porwał marynarkę i opuścił dom
trzaskając drzwiami.
Emma wpatrywała się w ogień na kominku, cała w
pąsach i nieprzytomnie wściekła. A jednak nie moŜna
z nim wytrzymać! Jak on śmiał tak na nią napaść!
PrzecieŜ chodziło jej tylko... Westchnęła z rezygnacją.
Jasne, droga do piekła jest wybrukowana dobrymi
chęciami. Chyba raczej przeceniła swoje moŜliwości
wyobraŜając sobie, Ŝe w ciągu jednego wieczoru
przywróci miłość i zgodę w rodzinie, która była
skłócona od lat.
Mimo wszystko Ross nie miał prawa tak na nią
wrzeszczeć. Jest wstrętny. Nie cierpię go, powtarzała
sobie, nie znoszę.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
KaŜdego ranka rodzeństwo maszerowało na poga
wędkę z dwoma osiołkami, Barnabą i Jessie, ora:
częstowało je kostkami cukru. Jessie delikatnie ob
wąchiwał dzieci i węszył za cukrem, Barnaba by
łakomczuchem i bezczelnie domagał się więcej.
- Zupełnie nie rozumiem, po co je jeszcze trzyman
- powtarzała często pani Pat. - Te dwa Ŝarłoki... al
nie mam serca ich sprzedać. Wygrałam je na loteri
dobroczynnej kilka lat temu, tu w wiosce, na dorocz
nym festynie. Proboszcz dostał parę osiołków jak<
fant na loterię z oślej farmy hodowlanej. Kupiłan
los, nigdy w Ŝyciu niczego nie wygrałam na loterii
a tym razem... proszę. Kiedyś moŜna było wygra
ś
winkę, świnie to takie poŜyteczne zwierzęta. Wszystk<
w nich nadaje się do jedzenia.
- AleŜ pani Pat! - powiedziała Tracy z wyrzutem
- To okropne, co pani mówi!
-
Naprawdę takie okropne? A kto przepada zi
kanapkami z boczkiem? - Ŝartowała pani Pat.
-
Ale tu nie chodzi o świnie - tłumaczyła Trać; z
przejęciem. - Ja mówię o znajomej śwince, takiej
którą wygrałabym na loterii. Tych ze sklepu w ogoli
nie znam.
Wywołało to pełen pobłaŜliwości śmiech dorosłych
- Wiem, o co ci chodzi - poparła ją Emma
- Kiedy miałam pięć lat, wygrałam kurczaka ni
jarmarku, w objazdowym wesołym miasteczku. Za
miast złotej rybki. Wsadziłam go do szufladki wyciąg
CICHA PRZYSTAŃ
87
niętej z szafki kuchennej. WyłoŜyłam ją trawą i po-
stawiłam przy piecu, Ŝeby miał ciepło. Ojciec mnie
ostrzegał, Ŝe zdechnie, ale jakoś przeŜył. Wyrosła z
niego kurka i wypuściłam ją na podwórko z innymi
kurami. Nazwałam ją Clara Cluck. Kiedy ojciec
sprzedał wszystkie kury rzeźnikowi, przepłakałam całą
noc. Rozumiałam, Ŝe kury nie moŜna trzymać tak jak
kota albo psa, ale Clara Cluck była dla mnie bliską
przyjaciółką... Później przez kilka miesięcy nie
mogłam wziąć kurczaka do ust.
Na twarzy Rossa malowały się sprzeczne uczucia,
gdy się jej przyglądał, jak opowiadała.
-
A wracając do jarmarku i wesołego miasteczka -
podjęła pani Pat, obserwując ich oboje z zaintere-
sowaniem. - W tym tygodniu jest w Moscombe Down.
-
MoŜemy pojechać? - Tracy aŜ pokraśniała z
podniecenia. - Wujku Ross, Emmo, proszę! Ubóst-
wiam wesołe miasteczka! MoŜna tam jeździć na
karuzeli, na konikach. Strasznie lubię na nich jeździć.
-
Ja teŜ lubię kaluzele! - powtarzała Donna,
klaszcząc w rączki i podskakując.
Robin wpatrywał się w Rossa z milczącym napięciem
i błaganiem w oczach.
Ten w końcu uległ śmiejąc się.
-
Czemu nie? Sam świetnie bawię się w wesołych
miasteczkach.
-
Kiedy? Dzisiaj po południu? - wypytywał dociek-
liwie Robin.
-
MoŜe być dzisiaj - zgodził się Ross.
Jarmark był nieduŜy, ale hałaśliwy, rozłoŜony na
placu niedaleko wioski. ZbliŜając się do niego, coraz
wyraźniej widzieli rozświetlające niebo reflektory,
kolorowe Ŝaróweczki ozdabiające budy, jaskrawe
kolory koni i strusi na karuzelach, dobiegała ich
ogłuszająca muzyka.
88
CICHA PRZYSTAŃ
Panował juŜ niezły tłok. Pełno było furgonetek z
lodami, słodyczami, hot dogami i napojami. Wszędzie
stały budy z rozmaitymi atrakcjami, takimi jak rzucanie
strzałek, strzelanie do celu, tunel duchów i nawiedzony
dom, i mnóstwo innych. W centrum znajdowały się
główne atrakcje: namiot z elektrycznymi samochodzi-
kami, diabelski młyn, podniebny pociąg i karuzele.
Jedna dla małych dzieci, z samochodzikami, auto-
busami i karetami, druga większa, z błękitnymi i
srebrnymi konikami i Ŝółtymi strusiami. Na ostatniej
obracały się zwisające na łańcuchach rakiety kosmiczne.
Dzieci ruszyły w tłum, oŜywione i podniecone. Emma
i Ross wzięli je stanowczo za ręce.
- Bardzo łatwo się tu zgubić, więc musicie się nas
pilnować. JeŜeli przypadkiem się rozdzielimy, macie
natychmiast przyjść i czekać na nas przy samo
chodzikach. Zrozumiano?
Cała trójka pokiwała potakująco, ledwo słuchając i
nieustannie rozglądając się roziskrzonymi oczami.
- No to gdzie idziemy najpierw? - Ross uśmiechnął
się pytająco.
KaŜde chciało gdzie indziej, więc Emma orzekła:
- Wezmę Donnę na karuzelę dla maluchów, a wy
idźcie na koniki.
Donna zasiadła dumnie w duŜym, czerwonym
autobusie i złapała za kierownicę, karuzela wolno
ruszyła. Emma stała i machała jej ręką. Rozejrzała się
za pozostałą trójką na drugiej karuzeli. Ross dosiadał
jaskrawoŜółtego strusia trzymając przed sobą Robina,
Tracy siedziała z wniebowziętą miną na błyszczącym,
srebrzystobłękitnym koniu. Ross zobaczył ją i mrugnął
porozumiewawczo. Zazdrościła dzieciom, Ŝe potrafiły
tak bez reszty, tak bezkrytycznie pogrąŜyć się w tym
zaczarowanym świecie. Przypominały jej się dawne
wzruszenia, ale nie była juŜ w stanie poddać się
CICHA PRZYSTAŃ
89
podobnemu oczarowaniu. Dostrzegała wyraźnie tan-
detę i kicz. Niestety, dorosłość przynosi równieŜ
nadmierny krytycyzm.
Kiedy pomogła Donnie wysiąść z autobusu, Ross
dołączył do nich trzymając Robina za rękę.
- Macie ochotę na watę cukrową?
Dzieci ochoczo poparły propozycję i wkrótce wszyscy
zajadali wielkie róŜowe kule. Emma czuła nieprzepartą
ochotę do radosnego, beztroskiego śmiechu. Jestem
szczęśliwa, pomyślała. Jestem szaleńczo szczęśliwa!
Nigdy nie czułam się taka szczęśliwa będąc z Guyem!
Wtem otrząsnęła się ze zgrozą. BoŜe, co ja wygaduję?
Co mi przychodzi do głowy?
Spojrzała na Ross
a
, który pochłonął juŜ połowę swej
waty. RóŜowa kulka przywarła mu do nosa. Patrzył na
Emmę i uśmiechał się.
-
Masz róŜowy cukier na nosie - powiedziała.
-
I jak wyglądam, pasuje? - spytał wesoło.
-
Wydaje mi się, Ŝe tak. - Zastanowiła się. - Wy-
glądasz mniej ponuro jak na olbrzyma ludoŜercę.
-
Olbrzym ludoŜerca? - ściągnął ironicznie brwi. -
CzyŜbym z nim się kojarzył?
-
Od pierwszej chwili - potwierdziła stanowczo.
-
Hm, a kogo ty przypominasz? - Z udawaną
powagą studiował twarz Emmy, szare oczy w zamyś-
leniu przyglądały się jej zaróŜowionym policzkom,
cieplym brązowym oczom i potarganym przez wfatr
włosom. - MoŜe dobrą wróŜkę? Nie, przypominasz
raczej sówkę.
-
Huu, huu... - dodała Donna i wszyscy wybuchnęli
ś
miechem.
Nie obyło się bez jazdy na elektrycznych samo-
chodzikach, jednak Emma wkrótce zabrała Donnę, bo
mała zaczęła się denerwować. Stały więc i przyglądały
się szaleństwom Robina, Tracy i Rossa.
90
CICHA PRZYSTAŃ
Potem trzeba było dokładnie obejrzeć wszystkii
kramy i budy, spróbować innych atrakcji i w końcw
zmęczeni, ale pełni wraŜeń, ruszyli do domu.
Było juŜ zupełnie ciemno, gdy wracali. Donna
natychmiast usnęła na kolanach Emmy, Robin przy-
tulony do jej boku. Tylko Tracy, siedząc obok Rossa,
z oŜywieniem paplała o wydarzeniach wieczoru.
Po połoŜeniu dzieci do łóŜek Emma przygotowała
kolację. Edie nie było, pomagała siostrze i miała
wrócić dopiero koło dziesiątej. Na kolację były jajka
na boczku, grzyby, pomidory i chleb. Ross zaparzył
herbatę i nakrył do stołu w kuchni.
- Tu jest znacznie przytulniej dla nas dwojga
- oznajmił.
Zasiedli do stołu naprzeciw siebie, głodni jak wilki.
Zapach jedzenia wydał się im boski.
- AleŜ jestem głodny. Masz wrodzony talent do
tworzenia takiej ciepłej, domowej atmosfery, Emmo
- wyznał Ross.
Policzki jej pokraśniały z zadowolenia.
Właśnie skończyli jeść, gdy w drzwiach ukazała się
Amanda. Jej szafirowe oczy omiotły spojrzeniem
kuchnię, zastawiony stół i ich dwoje, rozmawiających
przyjaźnie.
-
Czy nie przeszkadzam? - spytała lodowatym
tonem.
-
Właśnie ominęła cię kolacja stulecia - oświadczył
Ross, spoglądając na nią leniwie. - Skromna, ale
cudownie przyrządzona.
-
To miło. - Na widok jedzenia skrzywiła się z
obrzydzeniem. - SmaŜone? Strasznie tuczące! Nic
znoszę tego!
-
Polubiłabyś, gdybyś musiała cięŜej pracować
- stwierdził spokojnie Ross. - Po całym dniu cięŜkiej
CICHA PRZYSTAŃ
91
harówy, jak juŜ dotrę do domu, muszę zjeść solidny
posiłek.
-
Ja pracuję! - rzuciła wściekle Amanda. - Wcale
nie siedzę z załoŜonymi rękami.
-
Układasz kwiaty w wazonie, sprawdzasz jadłospis,
prowadzisz rozmowy telefoniczne - ciągnął Ross
lekcewaŜąco. - CzyŜbyś to nazywała pracą?
Zacisnęła usta ze złości, na jej policzki wystąpiły
czerwone plamy.
-
Nie tylko to robię! A poza tym uwaŜarn za
niewłaściwe pracować zawodowo, jeŜeli się nie rnusi.
W ten sposób zabiera się innym chleb. CóŜ za sens
miałaby jakaś moja nudna praca od dziewiątej do
piątej za kilka funtów tygodniowo? Ja nie potrzebuję
zarabiać pieniędzy, ale inni tak. - Przyjrzała się
Rossowi uwaŜnie. - Nie mogę pojąć, jak moŜesz trwać
przy swoim zajęciu.
-
Wykonuję poŜyteczny zawód i jestem odpowied-
nio opłacany. To mi pozwala zachować niezaleŜność i
dumę.
-
Och, ta twoja duma. - Rzuciła mu spojrzenie spod
długich rzęs.
Zarumienił się i poderwał z krzesła. Emma ob-
serwowała ich zakłopotana. Wyczuwała jakąś dwu-
znaczność w tej krótkiej wymianie zdań, coś, <pzego
nie potrafiła zrozumieć. Pomimo niepochlebnych
opinii Rossa o Amandzie, pomimo jego braku zaufania
i unikania jej, kiedykolwiek widziała ich razem,
uderzała ją ich poufałość, milczące porozumienie,
które nieomylnie wyczuwało się W ich zachowaniu.
-
Pomogę ci pozmywać, Emmo - zwrócił się dc> niej.
-
Chwileczkę, Ross - wtrąciła szybko Amanda. -
Lepiej ja ci pomogę, a Emma pójdzie się połoŜyć.
Zasługuje na to, wygląda na bardzo zmęczoną.
92
CICHA PRZYSTAŃ
-
Rzeczywiście - potwierdził Ross przyjrzawszy się
badawczo Emmie. - Wyraźnie zmizerniałaś. Amanda
ma rację.
-
Dziękuję wam - uśmiechnęła się z przymusem
Emma. - Wobec tego pójdę do swego pokoju, jeŜeli
tak uwaŜacie...
-
Oczywiście. - Patrzył w ślad za nią z niepokojeni
- Coś takiego! Nie tak dawno wyglądała kwitnąco.
- Naprawdę? - Amanda uśmiechnęła się słodko
- Praca daje się jej we znaki. Zajmowanie się trojgiem
dzieci jest bardzo wyczerpujące.
- Tak. - Ross wydawał się czymś zatroskany.
Emma opadła na łóŜko i spojrzała ponuro w lustro
wiszące naprzeciwko. Wyglądasz jak śmierć na choni
gwi, powiedziała do siebie. Masz twarz dziewczyny,
która nagle odkryła, Ŝe znowu się zakochała i znowu
w nieodpowiednim męŜczyźnie. Szczerze, Emmo Leigh,
jesteś niepoprawną idiotką! Jak moŜna być tak;i
kretynką, Ŝeby zakochać się w Rossie?
Z lustra patrzyły na nią znuŜone brązowe oczy, z
zaskoczeniem, ale i z dziwną rezygnacją. Zakochan;i w
Rossie? Czy się nie myli? Przywołała wspomnienia o
Guyu, ale wydały się mgliste, nieuchwytne, nic nic
znaczące. Wcale nie była w nim zakochana. To byl<>
tylko przelotne oczarowanie, lekki zawrót głow\
spowodowany letnim słońcem, beztroską, wspólnymi
przyjemnymi chwilami. Nie było porównania z tym co
czuła teraz do Rossa.
Wykrzywiła się do swego odbicia. A moŜe !<>
złudzenie? Być moŜe za kilka tygodni będzie p<>
wszystkim... przywoła wspomnienia o Rossie i stwiti
dzi, Ŝe jest jej obojętny.
A moŜe jestem jak ten elektryczny samochodzik?
- zastanawiała się. Odbijam się od jednego męŜczyzny,
by zaraz wpaść na drugiego?
CICHA PRZYSTAŃ
93
Usłyszała głos Rossa na podwórku - głęboki,
powaŜny, wyraźnie czymś przejęty. Emma zamrugała.
Z brązowych oczu w lustrze biła powaga.
O nie, tym razem to prawdziwa miłość, pomyślała
przygnębiona. To nie czar nocy letniej... to jest zbyt
bolesne i dlatego prawdziwe.
Tylko jedno było wspólne - znowu zakochała się w
męŜczyźnie, który był zapatrzony w inną dziewczynę.
Cokolwiek wydarzyło się między Rossem i Amandą,
jedno wydawało się jasne - Ross nie był w stanie z nią
zerwać. Mógł szydzić i potępiać jej zachowanie,
bogactwo, snobizm, nieróbstwo - ale wpadł w jej sieci
i zdawał sobie z tego sprawę. Wystarczyło, Ŝeby
Amanda kiwnęła palcem, a przybiegał na kaŜde jej
zawołanie.
A więc, jeŜeli to nie jest miłość, to cóŜ nią jest?
- westchnęła Emma i zaczęła szykować się do spania.
-
Dzisiaj jest wspaniały, rześki poranek. Mam
ochotę na konną przejaŜdŜkę - oznajmił Ross po
ś
niadaniu. Spojrzał na Emmę z wyzwaniem w oczach i
leciutkim, złośliwym uśmieszkiem. - A ty jak? Boisz
się krótkiego galopu?
-
Są tu w pobliŜu jakieś konie do wynajęcia?
-
Spojrzała na trójkę dzieci pochłoniętą jedzeniem.
-
A co z nimi? Czy któreś umie jeździć?
- Edie mogłaby je zabrać do pani Pat na dłuŜej
- rzucił.
-
Ale moŜe jej to dziś przeszkadzać. - Emma miała
wątpliwości. - Nie chciałabym jej za bardzo
wykorzystywać. Jest taka serdeczna, byłoby okropne,
gdyby się do mnie zraziła.
-
JuŜ z nią wszystko omówiłem - uciął jej wąt-
pliwości Ross. - Powinnaś od czasu do czasu odpocząć
od dzieci. To normalne, kaŜdy potrzebuje chwili
94
CICHA PRZYSTAŃ
wytchnienia. Pani Pat zgodziła się bardzo chętnie,
zapewniam cię. W zasadzie to ona zwróciła mi uwagę,
Ŝ
e potrzebujesz odpoczynku. Konna przejaŜdŜka - to
juŜ mój pomysł.
-
Oboje jesteście bardzo mili - wzruszyła się Emma.
- W takim wypadku chętnie skorzystam.
-
Będziemy się mogli przejechać na Barnabie i Jessie,
jak będziemy bardzo grzeczni - oświadczył Robin i po
zastanowieniu dodał: - JeŜeli będziemy chcieli. I jeŜeli
nie spadniemy.
-
Jesteś bardzo ostroŜnym młodym człowiekiem,
prawda? - zaŜartował Ross, a Robin pokazał dołeczki
w uśmiechu.
-
Jechać na Jessie... - powiedziała marząco Donna.
Pomysł bardzo się jej spodobał, mimo zastrzeŜeń
brata.
-
Donna jest za mala - stwierdziła stanowczo Tracy,
odrywając się od kanapki. - Tylko ja i Robin będziemy
jeździć. Ja na Barnabie, on moŜe wziąć Jessie.
Donna rozryczała się na cały głos. Emma rzuciła
Tracy potępiające spojrzenie i, tuląc małą, uspokajała
ja-
-
Donna moŜe jeździć na Jessie... Ross ją będzie
trzymał.
-
Dzięki za pracę. - Ross zniósł to pogodnie i
spojrzał w zapłakane oczka Donny. - W porządku,
kluseczko! Wujek Ross pomoŜe ci jutro pojeździć na
Jessie.
Donna spojrzała z tryumfem na Tracy, która
kończyła w milczeniu jeść.
ś
eby ją rozchmurzyć, Emma poprosiła o pomoc
przy zmywaniu. Ross zabrał pozostałą dwójkę. Nadęta
Tracy wytrzymała w milczeniu tylko kilka minut. Parę
pochwał i serdecznych uśmiechów Emmy i w zupełnej
zgodzie zakończyły porządki.
CICHA PRZYSTAŃ
95
Pani Pat powitała dzieci z zadowoleniem. Jej
podwórko tętniło Ŝyciem, tu kury, tu kotek, tam pies.
-
U pani Pat zawsze coś się dzieje - oznajmiła
uradowana Tracy, biegnąc za maluchami.
-
Wyruszacie na konie? - Pani Pat spojrzała z
aprobatą na znoszone dŜinsy Emmy. - To znakomicie,
baw się dobrze. Świetnie daje sobie radę z dziećmi,
prawda? - rzuciła prowokujące spojrzenie Rossowi,
ociągającemu się z odpowiedzią.
-
A co mam odpowiedzieć? - Uśmiechnął się. -
Oczywiście, Ŝe wspaniale się nimi zajmuje. Jest
prawdziwą podporą, jak juŜ pani mówiła. Judith jest
bardzo wdzięczna, jestem tego pewien.
Emma roześmiała się, a pani Pat pokręciła głową z
dezaprobatą, poŜegnała się i zniknęła w kuchni,
dołączając do Edie.
- Pani Pat pewme chciałaby, Ŝebym wygłosił mowę
pochwalną na twoją cześć. Powinienem? - zaŜartował
złośliwie Ross.
Emma ruszyła. Spojrzała na niego przez ramię, gdy
za nią podąŜył.
-
Nie musisz się wysilać - powiedziała chłodno.
-
A jednak obraziłaś się - zauwaŜył.
-
Wszystko, co robię, robię tylko przez wzgląd na
dzieci - oznajmiła spokojnie - i twoją siostrę. Nic mi
nie jesteś winien, Ross.
-
Zrozumiałem. - Jego głos zabrzmiał dziwnie.
-
Naprawdę? Mam nadzieję, Ŝe tak. - Mówiąc to
zastanawiała się, dlaczego tak bardzo jej zaleŜy na
wyjaśnieniu mu... właściwie czego?
Spojrzał na nią. Podniosła na niego swe brązowe,
pełne ciepła oczy. Patrzyli na siebie w milczeniu przez
długą chwilę. Oczy Rossa szukały w jej oczach
odpowiedzi na pytania, z którymi nie chciał się
zdradzić.
96
CICHA PRZYSTAŃ
- Wszystkich podejrzewasz o ukryte motywy, Ross
- powiedziała ze smutkiem, odwracając wzrok.
-
CzyŜby? MoŜe masz rację - odparł.
-
Oczywiście, przyznaję, Ŝe twoje doświadczenia
usprawiedliwiają cię w jakimś stopniu, ale nie moŜna
wszędzie węszyć podstępu. Trudno byłoby mi Ŝyć,
gdybym nikomu nie dowierzała. Nie mogłabym znieść
Ŝ
ycia wypełnionego podejrzeniami, nieufnością, od-
trącaniem innych. Musisz z tym skończyć, dać ludziom
szansę.
-
A ty sama jak chcesz postąpić? - zwrócił się do
niej powaŜnie, pytająco. - Czy zaryzykujesz jeszcze
raz złamanie serca, Emmo? Jeszcze jedno bolesne
rozczarowanie. CzyŜby ta lekcja miała pójść na marne?
-
Właśnie na tym polega Ŝycie. Na nieustannym
ryzykowaniu - odpowiedziała, dumnie wysuwając
brodę.
-
Pamiętam, co mi kiedyś powiedziałaś, Ŝe będziesz
w przyszłości znacznie ostroŜniejsza. Nie dasz się
złapać w pułapkę, tak powiedziałaś!
-
Myliłam się - wyznała bez emocji.
Ross stał bez ruchu, patrząc na jej pochyloną głowę,
dopóki nie uniosła jej i nie spojrzała na niego.
-
Jesteś zadziwiającą dziewczyną - rzekł. - Wyznałaś
to tak zwyczajnie.
-
No to co? - zdziwiła się.
-
Wyznałaś, Ŝe się myliłaś... bez Ŝadnych zastrzeŜeń,
usprawiedliwień... po prostu zwykłe stwierdzenie faktu.
- Jego uśmiech był promienny, chwytający za serce.
- To mi się podoba. To tak rzadko spotykane.
Większość ludzi stara się znaleźć jakieś tłumaczenie,
nawet jeŜeli wiedzą, Ŝe to samooszukiwanie się. Nie
chcą spojrzeć prawdzie w oczy... Ty zaś nie starasz się
mydlić oczu sobie i innym i postępujesz uczciwie.
Ś
wiadczy o tym choćby to, Ŝe usunęłaś się natychmiast
CICHA PRZYSTAŃ
97
w cień, gdy uświadomiłaś sobie, co łączy twoją
przyjaciółkę z twoim przyjacielem. To wymaga
charakteru, Emmo. Inne dziewczęta rzuciłyby się do
walki o niego, a w końcu cierpieliby wszyscy w to
wplątani.
Emma poczuła się zawstydzona. Te pochwały
wzbudzały w niej chęć do ucieczki.
-
To gdzie jest ta stajnia? - zmieniła temat. - Daleko
jeszcze?
-
Nie, zaraz w Bundle Lane - roześmiał się.
-
Aleja Tobołka - co za śmieszna nazwa!
-
Około pięćdziesięciu lat temu na szczycie stał
dom, w którym mieszkał stary biedak. Handlował
starymi ubraniami, kupowanymi na tobołki, i róŜnymi
innymi rupieciami - tłumaczył Ross. - Kiedy zmarł,
jego dom był zapchany wszelkiego rodzaju śmieciami,
ale znalazło się wśród nich kilka bezcennych sztuk
porcelany i innych drobiazgów. Nie miał Ŝadnej
rodziny, więc po sprzedaŜy domu i jego zawartości
pieniądze, zgodnie z testamentem, przekazano koś-
ciołowi.
-
I co kościół zrobił z tymi pieniędzmi? - Emma
desperacko starała się prowadzić rozmowę na obojętne
tematy.
-
Zbudowano nowy mur wokół cmentarza... pewnie
z myślą o zatrzymaniu staruszka w środku na wieki -
oświadczył z powagą Ross.
-
To niezbyt ładnie - zachichotała Emma i roze-
jrzała się. - Gdzie jest kościół? Jakoś go nie zauwa-
Ŝ
yłam.
-
W zasadzie naleŜy do innej wsi. Budynek pochodzi
z dwunastego wieku, jest w bardzo złym stanie. Parafia
liczy niewiele osób i ma wspólnego wikarego z
sąsiednią. Tylko w ten sposób te malutkie parafie mogą
się jeszcze utrzymać.
98
CICHA PRZYSTAŃ
- Chciałabym go obejrzeć - zainteresowała się
Emma. - Z dwunastego wieku? To bardzo stary.
-r Normanowie znali się na budownictwie. Podstawy
są bardzo solidne, ale wymaga gruntownego remontu,
a pieniędzy brak. Komitet odnowy kościoła nieustannie
organizuje jakieś imprezy i ściąga fundusze, skąd się
da, ale to ciągle mało. Wszystkie te stare budowle
poŜerają pieniądze. Weź Queen's... - przerwał nagle.
- Queen's Daumaury? - dokończyła pytająco. - Ale
przecieŜ jego właściciela stać na utrzymanie tej
posiadłości, prawda?
- Tak przypuszczam - stwierdził obojętnie.
Maszerowali dziarsko do Bundle Lane. Wśród
kępy drzew Emma dostrzegła kwadratową szarą wieŜę.
Niechybnie naleŜała do kościoła, który „poŜerał"
pieniądze.
Stajnie znajdowały się z dala od drogi, obejmowały
zniszczony budynek i podwórko, na którym silna
jasnowłosa kobieta energicznie machała widłami.
Dostrzegła ich i uśmiechnęła się szeroko.
- Witam, Ross! Piękny ranek wybrałeś. Ted!
- zawołała w stronę stajni. - Osiodłaj Junipera
i Marcy.
Niski, sękaty męŜczyzna wyłonił się z ostatniego
boksu, spojrzał na nich krzywo, po czym zabrał się do
roboty.
-
Ted nadal zadowolony z pracy? - spytał Ross.
-
Lubi konie - odparła kobieta z rozbawieniem.
- Ale nie cierpi klientów. Nie znosi siodłania... Gdyby
to od niego zaleŜało, wpychałby w konie jadło i nigdy
nie pozwoliłby im ruszyć się poza podwórko. Niena
widzi, gdy pracują. Przez cały czas przypominam mu,
Ŝ
e robocze konie muszą pracować. Zna się na robocie,
inaczej nie trzymałabym go.
- Dlatego ci go poleciłem - powiedział Ross. - Był
CICHA PRZYSTAŃ
99
doskonałym chłopcem stajennym, pracował w najlep-
szych stajniach, dopóki nie zaczął pić.
-
Teraz popija tylko wieczorami - wyznała. - Przy-
sięgłam, Ŝe wyrzucę go natychmiast, jeŜeli przyłapię
na piciu przed szóstą wieczorem. Wie, Ŝe nie Ŝartuję.
-
Bardzo dobrze - przytaknął Ross.
Ted przyprowadził dwa konie, jednego szarego,
bardzo spokojnego i drugiego - niecierpliwego,
nerwowego gniadosza. Ross wziął wodze gniadosza.
-
Juniper, oczywiście, dla mnie, a Marcy będzie
doskonała dla ciebie.
-
Jeździłaś juŜ? - spytała kobieta. - Tak przy okazji,
jestem Lucy Todd, nie zauwaŜyłam, by Ross zamierzał
mnie przedstawić.
-
A ja Emma Leigh i juŜ jeździłam - przedstawiła
się Emma.
-
I z nią nigdy nic nie wiadomo - rzucił Ross ze
ś
miechem. - MoŜe się nagle okazać mistrzynią w
skokach. Wiem juŜ, Ŝe jest utalentowaną plastyczką,
znakomitą kucharką, wspaniale zajmuje się dziećmi i
na dodatek jest bohaterką...
-
Zamknij się! - Emma rzuciła mu wściekłe spoj-
rzenie. Zręcznie wskoczyła na siodło, ujęła cugle w
dłonie i ruszyła.
-
Bohaterką? - zainteresowała się Lucy Todd.
-
Uratowała moją najmłodszą siostrzenicę przed
szarŜującym bykiem - wyjaśnił Ross, uśmiechając się
szeroko.
-
To dopiero zuch-dziewczyna - skomentowała
Lucy. - Ma dobry dosiad, trzyma się prosto... sądzę, Ŝe
poradziłaby sobie z Juniperem.
-
Nie ma mowy - uciął stanowczo Ross. - Nawet ja
nie ufam Juniperowi. To szatan, nie koń.
-
W takim razie, dlaczego go zawsze bierzesz? -
Lucy uśmiechnęła się domyślnie.
loo
CICHA PRZYSTAŃ
- Bo nikt, nawet koń, nie moŜe mieć nade miw
przewagi - odrzekł dumnie.
Dogonił Emmę i puścili się razem dróŜką. Po
pewnym czasie droga poszerzyła się na tyle, Ŝe moŜna
było przyśpieszyć.
Juniper wkrótce pokazał klasę i Emma, odstając na
swej powolnej klaczy, mierzyła wzrokiem plecy Rpssa
z pogłębiającą się niechęcią. Sposób, w jaki prostował
ramiona, w jaki trzymał głowę, świadczył o głębokim
samozadowoleniu, był dla niej wyzwaniem.
Zaczekał przy końcu drogi, obserwując jej jazdę
z
uśmieszkiem na tych swoich pięknie wykrojonych
ustach. Nawet z tej odległości mogła dostrzec błysk
samozadowolenia w jego oczach. Ściągnęła cugle i
obrzuciła go nieprzychylnym spojrzeniem.
-
Wolno, lecz wytrwale, dotrzesz wszędzie!
-
No, no, ile złości... - Jego oczy zabłysły śmiechem.
-
Czuję się jak... jak... - nie znalazła określenia - tak
się za tobą wlokąc!
-
Jak indiańska Ŝona? - Otwarcie z niej zaŜartował i
to doprowadziło ją do szału. - Ale przecieŜ w Ŝadnym
wypadku nie moŜesz dosiadać mojego konia! Taka
drobna osóbka jak ty? Nie utrzymałabyś go!
-
Nie utrzymałabym? A moŜe spróbuję! - Ogarnęła
ją furia.
-
Lekkomyślna dziewczyna - wyśmiewał się. - Oczy-
wiście, Ŝe nie. Masz po prostu za słabe ręce.
-
Złaź i daj mi spróbować - nastawała.
-
Nie! - oznajmił stanowczo, powaŜniejąc. - Nie
wygłupiaj się! - Zawrócił Junipera i ruszył z powrotem
w kierunku stajni. Emma jechała za nim w milczeniu,
nieprzytomna z wściekłości. Na podwórku Ross zsiadł
i podszedł do Lucy, która, lekko zaskoczona, wyszła
int na spotkanie.
CICHA PRZYSTAŃ
101
-
JuŜ wróciliście... - zaczęła, po czym przerwała rś§
widok Emmy, która, po zejściu z konia, wyrwała
wodze nic nie przeczuwającemu Rossowi, wskoczyła
na Junipera i tyle ją widzieli.
-
Mój BoŜe! - jęknął Ross przeraŜony. - Zupełnie
zwariowała! Ten diabelski koń ją zabije! - Nie
oglądając się na Marcy wpadł do stajni i wyprowadził
karego konia, którego dosiadł na oklep. Ted wybiegł
za nim klnąc zawzięcie.
-
Ross wie, co robi - powstrzymała go Lucy.
-
Spodziewam się, Ŝe wie - mruknął Ted. - W prze-
ciwnym razie marny jego koniec. Dancer nie uznaje
obcych jeźdźców. - Pokiwał złowieszczo głową. - Ross
nie zna wszystkich piekielnych sztuczek tego konia.
ROZDZrAŁ SIÓDMY
Emma natychmiast poŜałowała swego wyczynu.
Zdrowy rozsądek mówił jej, Ŝe Junipera zdenerwowała
nagła zmiana jeźdźca. Szeroki grzbiet gniadosza
przebiegało nerwowe drŜenie, strzygł uszami i kierował
się wprost do lasu. Kiedy Emma zdecydowała się
zawrócić i upokorzyć przed Rossem, koń zignorował
jej próby, nie reagował ani na szarpanie wodzami, ani
ucisk kolan, ani głos.
Spróbowała powtórnie, z całą determinacją, ale
Juniper nie zwracał na nią uwagi. Był juŜ wśród
drzew, przyśpieszył i zagłębił się w gęstwinę leśną
wąską, krętą ścieŜyną. Prychał i potrząsał łbem, jego
mięśnie falowały pod spoconą skórą.
Usiłowała go uspokoić, pochyliła się, by go pogłas-
kać, szepcząc łagodnie:
- Dobry konik, Juniper... kochany konik...
Ale ten parł w głąb lasu i podrzucał grzbietem,
starając się ją zrzucić. Znaleźli się w gęstwinie wysokich,
ciernistych krzaków, których kolce raniły jej łydki.
Skrzywiła się z bólu i znowu usiłowała pokierować
Juniperem, ten jednak był zdecydowany pozbyć się
jeźdźca.
Wtem dobiegł ją odgłos końskich kopyt, dudniących
rytmicznie na piaszczystej ścieŜce, gdzieś w pobliŜu.
Zawołała najgłośniej, jak mogła. Wiedziała, kto jedzie,
kto musiał nadjeŜdŜać i jej serce napełniła ogromna
ulga.
- Ross, Ross, tutaj...
CICHA PRZYSTAŃ
103
Usłyszał szamotaninę Junipera, jeszcze zanim
zawołała, i podąŜał ich śladem. Przed Emmą pojawił
się wielki czarny koń, którego z trudem powstrzy-
mywał Ross, jadący na oklep. Jego uda ściskały boki
konia z całych sił, ten prychał i zwijał się pod
jeźdźcem, ale nie mógł wyrwać się spod kontroli
męŜczyzny.
Ross wyglądał jak uosobienie ślepej furii. Jego
oczy, płonące jak dwa węgle w pobladłej z wściekłości
twarzy, zwęziły się z gniewu, gdy dostrzegły Emmę.
-
Ty cholerna idiotko! Masz piekielne szczęście, Ŝe
uszłaś z Ŝyciem! Kiedy pomyślę, co się mogło z tobą
stać... - Zacisnął zęby, jakby obawiał się dokończyć.
-
Przykro mi, Ross - szepnęła zawstydzona, ale
przyjęła jego potępiające spojrzenie z podniesioną
głową. Czuła do siebie pogardę. Ryzykowała własnym
Ŝ
yciem i utratą konia, kiedy uraŜona duma pchnęła ją
do wskoczenia na Junipera, Ŝeby pokazać Rossowi,
jakim jest świetnym jeźdźcem, nie gorszym od niego...
Zrobiła z siebie pośmiewisko. To było niewybaczalne.
-
Powinno ci być przykro - warknął.
Złapał cugle Junipera, który natychmiast się uspo-
koił, wyczuwając stanowczość zmuszającą do kapitu-
lacji.
- Zsiadaj - rzucił Ross szorstko.
Emma usłuchała, miło było stanąć znowu na
pewnym gruncie. Ross tymczasem zawrócił Junipera i,
trzymając go, ruszył z powrotem.
-
Hej, gdzie jedziesz?! - zawołała, nie wierząc
własnym oczom. CzyŜby rzeczywiście miał zamiar ją
tu zostawić?
-
MoŜesz wrócić pieszo - uciął. - To będzie twoja,
dobrze zasłuŜona, kara.
-
Ross!
Nawet się nie obejrzał. Jego wyprostowana, zgrabna
104
CICHA PRZYSTAŃ
sylwetka na karym koniu z gniadoszem obok zniknęła
w dali piaszczystej ścieŜki.
- Ross! - wrzasnęła ze złością i niepokojem. - Ross,
zaczekaj!
Powlokła się za nim. Kiedy dotarła do głównej drogi
Rossa nie było w zasięgu wzroku. Słyszała tylko daleki
odgłos kopyt dwóch koni biegnących kłusem.
- A niech go licho! - mruknęła, na poły ubawiona,
na poły wściekła. - Mógł zaczekać!
Przyśpieszyła kroku, ale skrzywiła się z bólu. W
nogawkach dŜinsów nadal tkwiło kilka ostrych kolców
z krzaków, w które zapędził się Juniper. Wyciągnęła
ciernie i podwinęła nogawki, skóra na łydkach była
podrapana, z wielu głębokich rozcięć ciekła krew.
- JuŜ nigdy nie wsiądę na Junipera - przysięgła
sobie. - Ross mówił prawdę, to diabeł! - Skrzywiła
się z niechęcią. Nic bardziej nie doprowadza do szału
niŜ męŜczyzna, który ma zawsze rację!
Otarła chusteczką krew, spuściła nogawki dŜinsów i
pomaszerowała wolno.
Ross czekał na nią na skraju lasu. Stał z rękami w
kieszeniach i przyglądał się, jak nadchodzi.
-
Czeka nas długi spacer do domu - zauwaŜył
złośliwie. - Dasz radę?
-
Dam - stwierdziła obojętnie.
-
Chyba kulejesz? - Przyjrzał się jej podejrzliwie.
- Nie - skłamała, unikając jego spojrzenia.
Złapał ją za ramię i zmusił do zatrzymania się,
potem ukląkł i podwinął nogawki dŜinsów, odsłaniając
czerwone, świeŜe zadrapania. Niektóre zaczęły znowu
krwawić. Ross zaklął pod nosem.
-
Skąd się to wzięło? Wygląda, jakby ktoś pociął ci
nogi Ŝyletką.
-
To ciernie - burknęła.
CICHA PRZYSTAŃ
105
-
A więc Juniper cię zrzucił? - Mechanicznie własną
chusteczką ocierał jej krew z nogi. - Dlaczego mi nie
powiedziałaś?
-
Wcale mnie nie zrzucił - wyjaśniła. - Tylko
próbował, krąŜył wokół wielkiego kolczastego krzaka,
wpychając mnie na niego i moje nogi na tym ucierpiały.
-
Musi cię strasznie boleć - oświadczył stanowczo.
- I bardzo dobrze. Masz nauczkę. Mam ochotę ci
przylać! - Obciągnął nogawki dŜinsów, podniósł się
i przyglądał jej w skupieniu. - I jak teraz dostaniemy
się do domu? PrzecieŜ nie jesteś w stanie iść taki kawał.
-
To niedaleko - powiedziała lekcewaŜąco. - Dam
sobie radę.
-
Nie - pokręcił głową. - Zaczekaj chwilę... Mam
pomysł. - Pobiegł drogą pod górę. Za chwilę był z
powrotem, prowadząc dosyć wiekowy rower. Uśmie-
chnął się do niej. - Siadaj z przodu.
-
Nie wygląda zbyt solidnie - wysunęła wątpliwości.
- Jesteś pewny, Ŝe moŜna na nim jechać?
- To ratunek dla twoich nóg - oznajmił. - No,
wskakuj, zaryzykujemy!
Umieściła się ostroŜnie na ramie przed nim i za-
mknęła oczy, gdy pędzili z góry Bundle Lane, a stary
rower skrzypiał przeraźliwie pod podwójnym cięŜarem.
Słońce kładło ciepłe promienie na jej twarzy, wiatr
zwiewał włosy do tyłu, na policzek Rossa. Jednym
ramieniem przyciskał ją mocno do piersi.
-
PoŜyczyłem go od Lucy Todd - powiedział jej
prosto do ucha,
-
Mam nadzieję, Ŝe jej nie przestraszyłeś. To był
mój błąd, nie Junipera. Rozumiesz, zdenerwowałam go.
-
Powiedziałem jej prawdę. Biorąc pod uwagę, na
jakie ryzyko się wystawiłaś, kilka cierni jest doprawdy
bardzo łagodną karą - ciągnął uparcie. - Sama to na
siebie ściągnęłaś.
106
CICHA PRZYSTAŃ
-
Wcale się tego nie wypieram. - Zacięła się.
-
Zatem co było, to było. Puścimy to w niepamięć?
- spytał zjadliwie.
-
Nigdy więcej nie będę taka głupia - odparła, po
czym dodała, czując znowu przypływ gwałtownej niechęci
do niego: - A ty mógłbyś postarać się nie być taki
nieznośny i denerwujący! Zachowujesz się tak zarozu-
nliale, Ŝe wzbudziłbyś bunt w najłagodniejszej kobiecie!
-
A ty najwyraźniej nie naleŜysz do najłagodniej-
szych kobiet. - Nie ukrywał swego rozbawienia.
-
Doskonale wiesz, Ŝe sam wyprowadziłeś mnie z
równowagi tym swoim zarozumialstwem!
Roześmiał się cicho w odpowiedzi i mocno objął j;|
W talii obiema rękami. Emma spojrzała na te silne,
opalone, budzące zaufanie ręce i wrzasnęła z przera-
Ŝ
aniem:
- Pościteś Ifdenowrricę
1
:
Zabrał leniwie jedną rękę i wyprostował kierownicę
rpweru pędzącego szaleńczo w dół. Wkrótce ujrzeli
dom.
-
Marzę o kąpieli - jęknęła Emma. - Boli mnie
kaŜdy mięsień.
-
I bardzo dobrze! - bezlitośnie skomentował
ubawiony Ross.
Wziął ostatni zakręt i przed ich oczami pojawiła sie
dostojna sylwetka limuzyny przed bramą domu Rossa
Emma rozpoznała ją od razu.
Zatrzymał rower, zanim dojechali do samochodu,
powiedział spokojnie, Ŝeby poszła do pani Pat po
dzieci.
- Tak - zgodziła się natychmiast, zapominając
o ochocie na kąpiel, o bólu podrapanych nóg. CzyŜby
iriiało to być tak długo oczekiwane rodzinne pojed
nanie? CzyŜby stary bogacz przyjechał nareszcie poznać
wnuki?
CICHA PRZYSTA
Ń
107
Zostawiła Rossa i, mijając samochód, starała się nie
przyglądać mu zbytnio. Wcale nie była ciekawa, czy
Leon Daumaury przyjechał sam, czy towarzyszy mu
tryumfująca Amanda. Ross dał jej jasno do
zrozumienia, Ŝe ona, Emma, jest tu zupełnie zbędna.
Była tu tolerowana tylko jako opiekunka dzieci,
Amanda miała główną rolę do odegrania.
Emma szła dumnie wyprostowana, starając się nie
okazywać Ŝadnych uczuć. Zastała dzieci skupione przy
kominku wokół pani Pat, która czytała im ksiąŜkę.
-
Wcześnie wróciliście - uśmiechnęła się gospodyni.
-
Mamy gości - wyjaśniła Emma.
Starała się powiedzieć to bardzo zwyczajnie, ale
pani Pat rzuciła jej badawcze spojrzenie, unosząc w
górę brwi.
- Aha, gości? No tak. - Przyjrzała się dzieciom.
- Powinniście się trochę umyć i uczesać, kochani. Edie...
Edie zabrała protestujące głośno dzieci. Pani Pat
nadal obserwowała spod oka Emmę. Dostrzegła
wyraźne wzburzenie na jej twarzy i podejrzanie
błyszczące oczy.
-
Powiedziałaś, gości? - powtórzyła jeszcze raz.
-
Zdaje się, Ŝe to Leon Daumaury - odpowiedziała
drętwo.
-
Ooo - zdumiała się pani Pat. Wstała i nalała
Emmie filiŜankę herbaty. - Zdaje się, Ŝe tego po-
trzebujesz.
-
Dziękuję, bardzo potrzebuję. - Emma była
spragniona. - Wie pani, mam wraŜenie, Ŝe Ŝycie jest
nieustanną huśtawką, jak pani sądzi? Człowiek jest
ciągle miotany to w jedną, to w drugą stronę.
-
MoŜe stajemy się zbyt gnuśni, jeŜeli wszystko
idzie gładko - zauwaŜyła filozoficznie pani Pat. - Ludzi
ogarnia wtedy nieznośne samozadowolenie.
-
Wątpię, czy kiedykolwiek będę miała szansę na
108
CICHA PRZYSTAŃ
samozadowolenie - roześmiała się Emma. - śycie
nieustannie przynosi mi niespodzianki.
-
To bardzo podniecające - zaŜartowała pani Pat.
-
Kpi sobie pani ze mnie. - Emma próbowała udać
obraŜoną.
-
Ja? Nic podobnego. - Nie zabrzmiało to jednak
przekonująco. Rozmowę przerwało powtórne poja-
wienie się dzieci, z buziami zaróŜowionymi po myciu.
-
Wymyci? Świetnie. To ruszajcie z Emmą. Całe
szczęście, Ŝe wcześniej zjedliśmy lunch.
-
TeŜ bym zjadła - westchnęła Emma, czując przy-
pływ głodu. Przygoda z Juniperem wpłynęła znakomicie
na jej apetyt, którego nie osłabił nawet ból na myśl o
spotkaniu Rossa z Amandą. - Jestem taką nudną,
przyziemną babą - zwróciła się do pani Pat. - Nic nie
jest w stanie pozbawić mnie na długo apetytu. To
pewnie dlatego, Ŝe jestem tak obrzydliwie zdrowa.
-
I tak ma być - stwierdziła tamta. - Edie
zaprowadzi dzieci. Zostań i zjedz coś.
Emma zawahała się. To było jakieś wyjście z sytuacji.
Nie musiałaby oglądać Rossa i Amandy razem,
uczestniczyć w rodzinnym spotkaniu, z którego czułaby
się wyłączona. Poza tym Leon Daumaury miał prawo
do spotkania ze swymi wnukami bez niepoŜądanych
ś
wiadków.
-
To bardzo miło z pani strony - zgodziła się W
końcu. - Dziękuję za zaproszenie.
-
No to siadaj, proszę - wskazała jej miejsce pani
Pat, dając znak Edie, aby odprowadziła dzieci. Tracy
spojrzała na Emmę niespokojnie, jakby coś przeczu-
wała.
-
Mamy gości? Jakich gości?
Ale Edie delikatnie, lecz stanowczo, pociągnęła ją
za sobą.
Emma zjadła smakowity omlet, wypiła kawę
CICHA PRZYSTAŃ
109
i w końcu, podziękowawszy pani Pat, z wielką
niechęcią, wolno wróciła do domu. Samochód juŜ
zniknął, ku jej wielkiej uldze, a w kuchni zastała tylko
Edie z dziećmi, zajętych robieniem ciasteczek.
-
Rossa wezwano na farmę Duckettów - poinfor-
mowała ją Tracy.
-
Ach, tak? - Emma usiłowała zachować rezerwę.
-
I wcale nie było Ŝadnych gości - dodał Robin,
patrząc na nią z ciekawością.
On i Tracy wpatrywali się w nią, czekając na
odpowiedź. Emma była niemile zaskoczona. Czy coś
się popsuło? CzyŜby Leon Daumaury zmienił zdanie?
A moŜe go wcale nie było w tej limuzynie? MoŜe
tylko sama Amanda?
-
Pewnie coś pokręciłam - przyznała się niepewnie.
-
To musiała być Amanda - skrzywiła się z nie-
smakiem Tracy. - Z bardzo się cfeszę, Ŝe sobie posz/a,
zanim tu doszliśmy.
-
I ja teŜ - poparł ją Robin z całego serca.
-
Mhm - dodała Donna z taką pasją, Ŝe wszyscy
wybuchnęli śmiechem.
-
Dzieci, nie wypada tak mówić o Amandzie.
-
Dlaczego nie? - zapytał rzeczowo Robin.
-
Nie wolno wam wyraŜać się niegrzecznie o doros-
łych - tłumaczyła oględnie Emma. Właściwie powinna
im jaśniej dać do zrozumienia, Ŝe Amanda moŜe
zostać ich ciotką i powinny się na to przygotować.
-
Przestaliście pracować - wtrąciła się \y tym
momencie Edie i cała trójka wzięła się znowu do
roboty.
Emma zabrała się do pisania pierwszego listu do
Fanny. Opisała w nim dokładnie swoje przygody od
czasu opuszczenia Londynu, po czym wysłała go.
Ross wrócił późno wieczorem. Dzieci juŜ spały,
Edie robiła sweter dla Robina, a Emma szkice. Kiedy
no
CICHA PRZYSTAŃ
podniosła oczy, wyczuwając jego obecność, zobaczyła,
Ŝ
e bacznie obserwuje wyraz jej twarzy, starając się
wyczytać odpowiedź na jemu tylko znane pytanie. ^-
Stało się coś złego? Wyglądasz tak ponuro
- zaczęła ostroŜnie.
Jego twarz wypogodziła się, jakby znalazł odpowiedź
na nurtujące go pytanie. Uśmiechnął się niedbale.
^- Nic złego. Naprawdę wyglądam ponuro? Ty za to
wyglądasz jak mała dziewczynka gotowa do snu.
Właśnie skończyła swoją wymarzoną kąpiel i była
w piŜamie, szlafroku, z mokrymi włosami wijącymi
się wokół zaróŜowionej twarzy.
- MoŜe zjesz? - spytała, przerywając pracę. - Znowu
zachorowała krowa Duckettów?
-- Tym razem me - roześmiał się. - To spaniel
wsadził łapę między kraty. Zanim dotarłem, juŜ zrobili
to, co powinni zrobić natychmiast. Posmarowali łapę
mydłem i po kłopocie.
-
No jasne! - odpowiedziała śmiechem. Po czym
przyjrzała mu się podejrzliwie. - Ale zabrało ci to
strasznie duŜo czasu... - Ugryzła się w język, prze-
klinając siebie za tę uwagę. Nie mogła pozwolić, aby
zaczął podejrzewać, jakie Ŝywi do niego uczucia i Ŝe
zaleŜy jej na jego obecności.
-
Wpadłem do Dorchester, do Edwarda - od-
powiedział gładko. - Musieliśmy przejrzeć rachunki.
Niidna i pochłaniająca czas robota.
-
Jak się czuje Chloe? Bardzo mi się spodobała
- oŜywiła się Emma. - Jest taka bezpośrednia
i sympatyczna, jej towarzystwo to przyjemność.
- Chloe ma się świetnie. TeŜ jej się spodobałaś,
pytała o ciebie. Obie jesteście podobne - potraficie
stworzyć taką domową, ciepłą atmosferę. - Uśmiechnął
się lekko.
CICHA PRZYSTAŃ
111
Emma oblała się rumieńcem. Komplement był tak
słodki, tak nieoczekiwany, Ŝe wytrąciło ją to z równo-
wagi. Odwróciła wzrok, zmieszana.
Zapadła cisza. Emma zerknęła na Rossa,"'który
obserwował ją uwaŜnie, stojąc niedbale oparty o drzwi,
z rękami w kieszeniach i kwaśną miną. Oczywiście
wyskoczyła z tą idiotyczną uwagą. To jasne, Ŝe jej
obecność sprawiała mu kłopot i była cięŜarem. Tysiąc
razy dawał jej do zrozumienia, Ŝe nie chce wiązać się z
Ŝ
adną kobietą. śe unika kobiet jak zarazy.
-
Zrobię ci kawy - zaproponowała, ruszając do
kuchni.
-
Zdaje się, Ŝe wspominałaś o jedzeniu? - PodąŜył
za nią.
-
Jestem pewna, Ŝe Chloe nie pozwoliła ci odejść,
nie nakarmiwszy cię do oporu - rzekła stanowczo.
-
Masz rację! - przyznał ze śmiechem. - Uwielbia
karmić ludzi, a szczególnie męŜczyzn. To chyba jakiś
plemienny obyczaj.
-
Jest po prostu bardzo gościnna. - ZmiaŜdŜyła go
spojrzeniem. - Nie pozwalam z niej kpić!
-
GdzieŜbym śmiał! - Ross wzdrygnął się z udanym
przeraŜeniem. - Za bardzo boję się tego spojrzenia
twych ślicznych, wielkich brązowych oczu.
Zrobiła mu kawę nie odzywając się juŜ ani słowem.
PoniewaŜ porównał ją do Chloe, bardzo nie spodobał
się jej złośliwy ton, z jakim o niej opowiadał. JeŜeli
kpił z Chloe, to kpił takŜe z niej...
Usiadł z kawą w fotelu przed kominkiem. Emma
usiłowała skoncentrować się na swojej pracy, ale jej
umysł zajęty był pytaniami, których nie ośmieliła się
mu zadać. Znowu wyszłoby na to, Ŝe jest. wści-bska.
Nigdy jej tego nie wybaczy, znała go juŜ na tyle
dobrze.
112
CICHA PRZYSTAŃ
Ale nie mogła oderwać myśli od tej wizyty. PoŜa-
łowała, Ŝe nie przyjrzała się dokładniej, kto był w
samochodzie. Stchórzyła obawiając się, Ŝe mogłaby
tam ujrzeć Amandę ze swym złośliwym, zwycięskim
uśmiechem.
Cała ta wzajemna rodzinna wojna była taka głupia,
taka niepotrzebna, trudno było uwierzyć, iŜ Leon
Daumaury nie zechce przebaczyć swemu synowi i jego
Ŝ
onie, Ŝe odrzuca wnuki. Czy ktokolwiek, a co dopiero
własny dziadek, mógłby odrzucić takie maluchy jak
Donna i Robin czy pełna godności Tracy? Nie mogła
tego przeboleć.
A jeŜeli to nie był dziadek, to po co Ross wysłał ją
po dzieci? Czy chciał się jej pozbyć, bo wolał rozmawiać
z Amandą bez świadków?
No tak, to prawdopodobne, to miało sens - dla niej
bardzo bolesny. Trudno, spojrzy prawdzie w oczy, nic
innego jej nie pozostaje.
Zaczyna mi wchodzić w krew - poczuła do siebie
pogardę - to przyjmowanie do wiadomości przykrych
faktów. Dlaczego zawsze muszę zakochiwać się w
nieodpowiednim męŜczyźnie? Czy nigdy nie zmąd4
rzeję?
Poszła wcześnie spać, ale trapiły ją przykre, ponure
sny.
Ranek wstał chłodny i chmurny. W nocy wiatr
zmienił kierunek. Zanosiło się na deszcz.
Rossa juŜ nie było, Edie poszła pomóc siostrze,
więc Emma, po domowych porządkach, zdecydowała
się wziąć dzieci na spacer.
Powietrze było wilgotne. Szli wolno, zatrzymując
się od czasu do czasu, by dokładnie obejrzeć skarby
znalezione przez myszkujące dzieci. Emma wzięła
papier i kredki, aby maluchy mogły porysować. Przy
CICHA PRZYSTAŃ
113
rysowaniu wybuchła oczywiście sprzeczka i Emma,
chcąc ją przerwać, zaproponowała wyścig do końca
ś
cieŜki, która kończyła się przy gospodzie.
- Zawsze tędy chodzimy - skrzywiła się Tracy.
- Chodźmy inną drogą.
Poparła ją pozostała dwójka i Emma, dla świętego
spokoju, skierowała się w stronę nie znanej jeszcze
ś
cieŜki. Dzieci są niesłychanie męczące, westchnęła.
Wymagają nieustannej uwagi. Właściwie niewiele
udało się jej zrobić szkiców przez cały czas pobytu
tutaj. To zaczynało być niepokojące. Zamierzała
pracować wieczorami, ale z reguły była zbyt zmę-
czona.
Ś
cieŜka skończyła się nagle przed dziwną bramą w
kształcie podkowy. Była drewniana, pomalowana na
zielono i osadzona w czerwonym ceglanym murze.
- Nigdy tu nie byłam - stwierdziła niepewnie Tracy.
- Gdzie jesteśmy?
- Trochę zbłądziliśmy - wyznała Emma z nagłym
podejrzeniem, Ŝe ten mur otacza Queen's Daumaury.
- Wracajmy lepiej.
- To jest pewnie furtka do zaczarowanej krainy
- rozmarzył się Robin, wpatrując się w błyszczącą
miedzianą gałkę uchwytu. - Emmo, wejdźmy!
-
NiemoŜliwe. To prywatna posiadłość - ucięła
zaniepokojona.
-
Chodźmy juŜ - nalegała Tracy, rzuciwszy Emmie
krótkie spojrzenie, jakby ona teŜ zgadywała, co kryje
się za furtką.
Robin stał uparcie, nieporuszony. Tracy chwyciła
go za ramię, ale zamarła, gdyŜ rozległo się skrzypienie
i furtka zaczęła się uchylać. Cała trójka wpatrywała się
w nią, jakby spodziewając się ujrzeć wróŜkę lub
czarodzieja.
Emma z przeraŜającą pewnością wiedziała, kogo
114
CICHA PRZYSTAŃ
ujrzą. Przywiodło ich tu nieubłagane przeznaczenie, to
samo, które w tej chwili kazało starszemu panu
otworzyć furtkę i stanąć w niej, opierając się cięŜko na
lasce ze złotą rączką. Patrzyli na siebie z niedowie-
rzaniem.
ROZDZIAŁ ÓSMY
-
Co to ma znaczyć? - spytał starszy pan słabym
głosem, po długim milczeniu. Wpatrywał się w Emmę
z gniewem w oczach, jakby oczekując od niej od-
powiedzi. Był taki wątły i kruchy, a jednak emanowała
z niego duma i władczośc. Jego niespodziewane
pojawienie się oszołomiło Emmę. Zanim jednak zdolna
była wykrztusić słowo, przemówiła Tracy spokojnym,
pogardliwym tonem.
-
Właśnie odchodziliśmy. Trafiliśmy tu przypad-
kiem. Nie wiedzieliśmy, Ŝe pan tu mieszka, ani Ŝe pan
wyjdzie.
-
Tracy! - upomniała ją ostro Emma, niemile
zaskoczona jej otwartością. Spojrzała na pana Dau-
maury. - Bardzo przepraszam za jej niegrzeczne
zachowanie.
-
Masz ostry języczek, panienko. - Popatrzył na
Tracy marszcząc brwi.
Tracy oddała mu spojrzenie w ponurym milczeniu.
- Czy pan jest moim dziadkiem? - zadał pytanie
Robin w swój rzeczowy, dociekliwy sposób.
Leon Daumaury przyjrzał mu się i jego stara twarz
drgnęła dziwnie. Po chwili odpowiedział obojętnie.
-
Tak, jestem.
-
Czy tutaj mieszkasz? - Robin zajrzał przez furtkę
do parku. - Gdzie jest twój dom?
-
Chciałbyś go zobaczyć? - Leon Daumaury nie
spuszczał wzroku z twarzyczki chłopca.
116
CICHA PRZYSTAŃ
-
O tak, bardzo. Pewnie jest malutki i okrągły jak
domek elfów. - Oczy Robina płonęły z ciekawości.
-
Domek elfów? Malutki i... - Zaskoczony Leon
Daumaury stracił oddech. Patrzył badawczo na Emmę
swymi przenikliwymi jastrzębimi oczami. - Co to
dziecko wygaduje? PrzecieŜ wie na pewno...?
-
Sądzę, Ŝe nie wie o niczym - cicho powiedziała
Emma.
-
O niczym? - Starszy pan skrzywił się. - Nie wie
nic o Queen's Daumaury?
Emma skinęła potakująco głową. Leon Daumaury
wyciągnął kruchą, zdeformowaną dłoń do Robina,
który ufnie włoŜył w nią swą malutką rączkę.
-
Pójdziemy i obejrzymy go, dobrze? - Zwrócił się
do Emmy. - Czy mogłaby pani przyprowadzić
pozostałą dwójkę, panno...?
-
Nazywam się Emma Leigh - przedstawiła się.
-
Ich opiekunka, prawda? - Przeszywał ją wzrokiem.
-
Tak - potwierdziła.
-
Myślę, Ŝe nie wolno nam tam iść - odezwała się
nagle Tracy. - Mamusi to się nie spodoba.
Emma wahała się, wprawiło ją to w zakłopotanie.
Tracy pewnie miała rację. Nie wiedziała, co ma zrobić.
To Ross powinien tu zadecydować. Ale jak to
powiedzieć temu staremu człowiekowi, trzymającemu
tak pewnie rączkę Robina.
- Sadzę, Ŝe Tracy ma rację. Bardzo mi przykro...
- Zatrzymała się.
- Tracy wcale nie wie, co się mamusi podoba
-
oznajmił Robin swoim dorosłym, rozwaŜnym tonem.
-
Ona tylko zgaduje i prawie zawsze się myli. Tak jak
z tą owsianką i Donną. Ona strasznie lubi się rządzić.
Okropnie. - Patrzył z powagą na Emmę.
- Tam coś jest... co to? - jąkała się z przejęcia
CICHA PRZYSTAŃ
117
Donna, wpatrując się w głąb parku z zachwyconą
buzią. Emma dostrzegła przedmiot jej zachwytu.
Kilkadziesiąt metrów dalej, wśród krzaków, prze-
chadzała się sarna.
-
To sarna - burknął Leon Daumaury.
-
Salna? - Donna zmarszczyła czółko w skupieniu.
-
Sarna, tu jest do niej droga. - Chrząknął dziwnie. -
Jesteś bardzo podobna do swojej mamy, moja droga.
Zachichotała Donna, potem Robin. Dziadek rzucił
im na pół obraŜone spojrzenie.
-
CóŜ w tym śmiesznego? - dopytywał się.
-
Powiedziałeś Donnie moja droga - tłumaczył
Robin. - Tu jest droga i Donna jest droga... - Razem z
Donną wy buchnęli śmiechem. Tracy patrzyła na nich
z kamienną twarzą i cichym potępieniem.
Pan Daumaury uśmiechnął się i nagle jego twarz
przeobraziła się w cudowny sposób, przybierając Ŝywy,
serdeczny wyraz. Stracił całą swą rezerwę i sztywność.
- Ten angielski jest bardzo dziwny, prawda, moja
droga i mój drogi - powiedział z przesadą. Rozczuliła
go ich natychmiastowa reakcja.
Maluchy aŜ pokładały się ze śmiechu. Robin ruszył
truchtem, pociągając za sobą starszego pana, Donna
ochoczo pobiegła za nimi. Emma spojrzała bezradnie
na Tracy, która obserwowała całą scenę z lodowatą
niechęcią.
-
Coś mi się zdaje, Ŝe nie mamy wyjścia, musimy
dołączyć - zauwaŜyła łagodnie Emma.
-
Ja wracam do domu! - Tracy trwała w ponurym
uporze.
-
Nie ma mowy! - Emma chwyciła ją za ramię. -
Nie sama, Tracy. Trudno, musisz iść ze wszystkimi.
Nigdy w Ŝyciu nie pozwolę ci spacerować samej,
wiesz o tym doskonale.
118
CICHA PRZYSTAŃ
-
Mamusia nie lubi naszego dziadka - powtórzyła
Tracy.
-
Chyba jesteś jeszcze za mała, Ŝeby naprawdę
wiedzieć, kogo twoja mama lubi, a kogo nie - zaczęła
ostroŜnie Emma. - MoŜe ci się wydawać, Ŝe wszystko
rozumiesz, ale wiesz, sami dorośli nie zawsze są pewni
swych
uczuć.
Rzeczy
są
o
wiele
bardziej
skomplikowane, niŜ to wygląda na pierwszy rzut oka.
Myślę, Ŝe powinnyśmy pozwolić Robinowi i Donnie
porozmawiać z panem Daumaury, jeśli tak chcą. Ja to
później wyjaśnię twojej mamie.
-
AleŜ będzie na ciebie wściekła! - Tracy nie
ukrywała swego zadowolenia.
-
Tracy, Tracy - westchnęła Emma - dlaczego tak
trudno dojść z tobą do porozumienia?
Spojrzała na bladą, zaciętą buzię i nagle wypełniło
ją Ogromne współczucie i ćfcfiwość do (ego dziecka.
Uklękła i przytuliła ją do siebie mocno, całując
delikatnie chłodny policzek.
- Nie bądź taka - szepnęła.
Tracy pozwoliła przez chwilę przytulić się Emmie,
po czym wyrwała się i pobiegła za Robinem wołając,
by na nią poczekał. W pierwszej chwili Emmie zrobiło
się przykro, ale zaraz uśmiechnęła się wstając. A jednak
Tracy zmieniła zdanie i dołączyła do innych, zamiast
dąsać się z boku. Jednak jakieś porozumienie zostało
zawarte.
Idąc wolno z tyłu, Emma rozmyślała z pewnym
rozbawieniem, jak wiele nauczyły te dzieci ją, dorosłą
osobę, która miała zająć się ich wychowaniem i opieko-
wać się nimi. A to te maluchy otworzyły jej oczy na
zachowanie innych ludzi, na drobne fakty, których nie
dostrzegała. Dzięki nim była teraz znacznie mądrzejsza.
Bliska, codzienna obserwacja dzieci odkryła jej więcej
prawdy o naturze ludzkiej, niŜ znała do tej pory.
CICHA PRZYSTAŃ
119
Wędrowali przez park, a Leon Daumaury pokazywał
i opowiadał im o wszystkich parkowych cudach.
Ujrzeli wspaniałe srebrzyste baŜanty, przechadzające
się po trawniku. Na Robinie nie zrobiły wraŜenia.
- Wolę te dzikie, polne baŜanty - wyznał szczerze.
- Są takie przyjemnie brązowe i tłuste - jak imbryk
pani Pat albo jak Emma - dodał po namyśle.
Emma roześmiała się. Po chwili zaskoczenia za-
wtórował jej Leon Daumaury.
-
W Ŝaden sposób nie mogę uznać waszej Emmy za
tłustą - zaprotestował. - Ale rzeczywiście, ma coś z
kolorów baŜanta, bystre spostrzeŜenie. A kto to jest
pani Pat?
-
Nie znasz pani Pat? Ona ciebie zna - zdziwił się
Robin.
-
I Edie - przypomniała Donna.
-
Kim one są? Opowiedz mi o nich - zachęcił
Donnę dziadek.
-
Ja je kocham - wyznała Donna z uczuciem. Leon
Daumaury wydawał się uświadamiać sobie coś, czego
istnienia nie podejrzewał.
-
Prowadzą gospodę we wsi - wytłumaczyła Emma.
-
Och, to one. - Był zaskoczony. - Oczywiście,
widziałem je z daleka.
-
Dlaczego je kochasz? - spytał szorstko Donnę,
wpatrując się w jej buzię.
-
Bo kocham. - Podniosła na niego szeroko otwarte
oczka. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, stropiła się i
buzia się jej wykrzywiła.
-
Donna je kocha, bo one takŜe ją kochają. Obie są
bardzo dobre i miłe - wyjaśniła Emma spokojnie,
ujmując małą rączkę, która mocno ścisnęła jej dłoń.
-
A zatem - stwierdził kostycznie starszy pan
- moje srebrne baŜanty są dla was za wytworne.
120
CICHA PRZYSTAŃ
Wolicie te pospolite, czy ogrodowe, które oglądacie
codziennie?
- Pospolite albo polne - poprawił Robin.
Dziadek znowu roześmiał się głośno. Spojrzał
z szacunkiem na chłopca, a potem na Emmę.
- Jest bardzo bystry, prawda? - szepnął.
Ruszyli dalej szeroką drogą przez znakomicie
zaprojektowany i troskliwie pielęgnowany park. Droga
skręciła nagle i nieoczekiwanie blisko ujrzeli wśród
drzew dom.
Zasługiwał na swoją sławę. O cudownych propor-
cjach, zbudowany z jasnego kamienia, przynosił chwałę
swym osiemnastowiecznym budowniczym.
Robin przystanął i wpatrywał się w budynek, gdy
dziadek z ogromnym napięciem obserwował jego
twarzyczkę.
- No i co? - zapytał niecierpliwie.
- Chciałbym mieszkać w takim domu - wypalił
chłopiec zwracając na niego swe zadziwiająco dorosłe
spojrzenie.
Na twarz Leona Daumaury z wolna wypłynął
rumieniec, dolna warga mu zadrŜała, po czym zaciął
usta, by opanować widoczne wzruszenie. Dopiero po
chwili powiedział ochrypłym głosem:
- Cieszę się, Ŝe ci się podoba.
Podeszli bliŜej na tyły domu. Cały taras otaczały
masy róŜanych krzewów w pełnej krasie.
-
Te róŜe są tematem rozmów w całym hrabstwie.
Są dumą Queen's Daumaury - rzekł, patrząc na
oczarowaną Emmę.
-
A to co? - przestraszyła się Donna nagłego,
przeszywającego krzyku.
-
Pawie - burknęła Tracy.
-
Podobają ci się? - spytał dziadek, przyglądając się
jej uwaŜnie.
CICHA PRZYSTAŃ
121
-
Tak się pysznią tymi swoimi piórami... - zlek-
cewaŜyła je Tracy.
-
Powinniście zobaczyć ogród wiosną - powiedział
Leon Daumaury. - Mamy tu ogród błękitny, kwiaty we
wszystkich odcieniach błękitu... niezwykłe.
-
Kocham niebieskie kwiaty - mimowolnie zawołała
zachwycona Tracy.
-
Cy moŜemy wejść? - zapytała Donna dziadka,
stojąc przed wielkimi oszklonymi drzwiami i przycis-
kając nosek do szyby. Zanim zdąŜył odpowiedzieć,
nagle na górze otworzyło się okno i rozległ się ostry,
gniewny głos Amandy:
-
A ty co tutaj robisz? Wynoś się natychmiast,
nieznośny dzieciaku! - W pierwszej chwili nie spo-
strzegła Leona Daumaury; kiedy się poruszył, zbladła.
- Och, nie wiedziałam... nie miałam pojęcia...
-
Nie powinnaś tak krzyczeć na dzieci. Prze-
straszyłaś ją - skarcił dziewczynę.
Donna wcale się nie przestraszyła. Emma ujrzała w
jej niebieskich oczach widoczne zadowolenie. Donna
nie lubiła Amandy i cieszyło ją, Ŝe tamta wzbudziła
gniew dziadka.
-
Nie poznałam jej. Myślałam, Ŝe to jakieś obce
dziecko na tarasie, zaglądające przez okno i... - starała
się załagodzić zmieszana Amanda.
-
JuŜ choćby przez wzgląd na wiek tego dziecka nie
powinnaś była tak krzyczeć, obojętne co robiło.
PrzecieŜ to maluszek - przerwał zimno.
Amanda rzuciła Emmie nienawistne spojrzenie.
Jasne, Ŝe ją obwiniała za ten incydent. Słodkim głosem
zwróciła się do dzieci.
-
AleŜ my się doskonale znamy. Jesteśmy starymi
przyjaciółmi i świetnie się rozumiemy.
-
AleŜ oczywiście. - Robin genialnie naśladował
ton głosu Rossa.
122
CICHA PRZYSTAŃ
Dziadek znowu spojrzał na niego przenikliwie.
Emma zastanawiała się, czy zna on Rossa na tyle, by
docenić to naśladownictwo. Ross musiał bywać w tym
domu, spotykał się przecieŜ z Amandą. Zatem Leon
Daumaury poznał go, chociaŜ pewnie nie znosił -
przecieŜ to siostra Rossa jest Ŝoną jego syna.
Amanda otworzyła oszklone drzwi i wszyscy weszli
do środka. Był to jeden z najczęściej fotografowanych
i pokazywanych w eleganckich czasopismach pokoi.
Mienił się wszelkimi odcieniami lekkiego błękitu i
delikatnego beŜu - od pokrytych jedwabiem ścian,
poprzez dywan, meble, porcelanę, do starannie
ułoŜonych kwiatów.
ś
ywe, psotne dzieci zupełnie nie pasowały do tego
miejsca. Robin i Tracy wymienili wymowne spojrzenia,
Doima przysunęła się do Emmy, łapiąc ją za rękę.
Leon Daumaury dostrzegł szczery, wymowny wyraz
ich twarzy i uśmiechnął się kwaśno.
- Chodźcie, obejrzymy dom.
Dalej było tak samo. Nieskazitelna elegancja, dbałość
o drobiazgi, wszystko lśniło, połyskiwało - dzieci bały
się przypadkiem ruszyć cokolwiek.
-
Nie podoba się wam tutaj - stwierdził zrezyg-
nowany dziadek.
-
Czy jest tutaj miejsce dla dzieci? - Robin silił się
na uprzejmość.
-
Pokoje dziecinne? - Starszy pan znowu uśmiechnął
się kwaśno. - Są na najwyŜszym piętrze, teraz to
strych. Nie były uŜywane od czasu... - urwał.
Od dzieciństwa jego syna, domyśliła się Emma.
Ciekawe, czy to dlatego ojciec tych dzieci został
archeologiem, Ŝe dorastanie w tym luksusowym
pudełku uczyniło go człowiekiem zdolnym do cierp-
liwego grzebania w Ŝyciu staroŜytnych.
Wspięli się na strych. Tu nie było dywanów. Boazerie
CICHA PRZYSTAŃ
123
i drzwi były polakierowane na ciemno. Światło sączyło
się z okienka w dachu.
Otworzyli drzwi i znaleźli się w długim, wąskim
pokoju z łamanym sufitem.
-- Och - jęknął Robin z zachwytu na widok starego,
wysłuŜonego konia na biegunach, stojącego pośrodku
pokoju. Błyskawicznie znalazł się na jego grzbiecie.
Donna z płaczem domagała się tego samego.
Emma posadziła ją za Robinem i oboje kołysali się
wniebowzięci. Tracy oglądała pokój, pełen zakamar-
ków, z półkami wypełnionymi zaczytanymi ksiąŜkami,
zniszczonymi zabawkami, starymi meblami. Podeszła
do okna i wyjrzała.
- Jaki ładny pokój. Najładniejszy w całym domu
- westchnęła.
Leon Daumaury obserwował ich w milczeniu.
Wydawał się poruszony.
-
Będzie padać! - odezwała się nagle Tracy. - Czy
to burza?
-
Na to wygląda. Musimy szybko wracać na lunch
- zaniepokoiła się Emma.
-
MoŜecie zjeść tutaj - rzucił dziadek szorstko.
-
Bardzo dziękuję, ale nie. Czeka juŜ gotowy w
domu. - Emma pokręciła głową odmownie. Zapie-
kanka siedziała w piekarniku, zmarnowałaby się.
-
KaŜę was odwieźć samochodem - obiecał starszy
pan, kiedy, po bardzo niechętnym rozstaniu się z
koniem, wszyscy schodzili po marmurowych, lśnią-
cych schodach. Potem Leon Daumaury pomachał im
dłonią na poŜegnanie. Dzieci teŜ mu machały, dopóki
nie zniknął im z oczu. Rozsiadły się z zadowoleniem
w limuzynie.
-
Wspaniały samochód, prawda? - zwrócił się Robin
do Emmy.
124
CICHA PRZYSTA
Ń
-
A mnie się ten dom wcale nie podoba - oznajmiła
Tracy niechętnym, krytycznym tonem.
-
Mówisz tak, bo myślisz, Ŝe mamusia będzie na
nas wściekła, Ŝe tam poszliśmy. - Robin, jak zwykle,
okazał przenikliwość.
-
Wcale nie, ty mądralo - odcięła się Tracy.
-
Ja tez chcę konia. - Donna przytuliła się do
Emmy.
-
I ja teŜ - ochoczo poparł ją Robin.
-
Wujek Ross teŜ się wścieknie - nie ustępowała
Tracy.
-
A dlaczego? - dopytywał się Robin.
-
Gdyby mamusia chciała, Ŝebyśmy widzieli się z
dziadkiem, to kazałaby wujkowi Rossowi zabrać nas
do niego - mądrzyła się starsza siostra.
Emma zaniepokoiła się, słysząc to. Tracy miała
słuszność. Ross tak by postąpił, gdyby był do tego
upowaŜniony.
Ross był w domu, kiedy przyjechali. Podszedł
wolno do bramy. Jego twarz była nieprzenikniona,
oczy nie zdradzały niczego. Serce Emmy zadrŜało w
niedobrym przeczuciu i szybko zaczęła w myślach
układać usprawiedliwiającą przemowę. Robin wyszedł
na spotkanie wujkowi ze spokojem pierwszych chrześ-
cijan idących na spotkanie lwom.
- Cześć, wujku. Odwiedziliśmy naszego dziadka
- wyznał otwarcie. - Lubię go.
- Ach tak? Naprawdę? - Ross zmierzył siostrzeńca
zamyślonym spojrzeniem i przeniósł je na Emmę.
- Ciekaw jestem, jak do tego doszło?
-
Poszliśmy na spacer - zaczęła pośpiesznie tłuma-
czyć drŜącym głosem. - Znaleźliśmy się na ścieŜce,
której nie znaliśmy i tam była...
-
Mala zacałowana fultka - podjęła radośnie Donna,
z wyrazem szczęścia na buzi, wkładając swą
CICHA PRZYSTAŃ
125
małą rączkę w dłoń wujka. - I wysedł nas dziadek i
posliśmy zobacyć jego dom, ale był za duŜy. A potem
odwiedziliśmy konia na bunach i spodobał się nam...
-
Konia na biegunach - poprawiła Tracy.
-
Wielki koń na biegunach - wtrącił się Robin z
zachwytem. - I Donna i ja galopowaliśmy na nim.
Ross znowu spojrzał na Emmę z nieprzeniknioną
twarzą.
- Mieliście bardzo męczący dzień, prawda? - mruk
nął do dzieci.
Lunch uspokoił atmosferę. Maluchy były bardzo
zmęczone i gotowe do drzemki. Tracy trochę protes-
towała, Ŝe jest za duŜa, by się zmęczyć byle czym, ale
pomaszerowała do swego pokoju.
Ross pomagał Emmie zmywać milcząc, ale wiedziała,
Ŝ
e prędzej czy później jej wygarnie. Wyczuwała jego
napięcie. W końcu zaczął spokojnym pytaniem:
-
Nie uwaŜasz, Ŝe naleŜało postąpić bardziej
taktownie w tej, jak wiesz, bardzo delikatnej sytuacji?
-
Nic nie wiem - odparła zwięźle. - Nic mi nie
wyjaśniono. Musiałam zdać się na własne wyczucie.
-
I cóŜ ono ci podpowiedziało? - zapytał pogard-
liwie.
-
To, Ŝe naleŜy natychmiast zabrać dzieci do domu
i tak bym postąpiła, gdyby Donna nie wyrwała mi się i
nie uciekła. Sytuacja wymknęła mi się z rąk, zanim
zdąŜyłam wymyślić, jak się taktownie wycofać. - Wez-
brał w niej nagły gniew. Z całym rozmysłem niczego
jej nie wyjaśniono, a teraz on oskarŜa ją o coś, czemu
nie była w stanie zapobiec. - Poza tym znalazłam się w
bardzo niezręcznej dla mnie sytuacji. Nie mogłam być
niegrzeczna dla pana Daumaury. Nie miałam pojęcia,
jak się zachować, co powiedzieć.
-
Amanda mi powiedziała... - zaczął, a wtedy ona
nie wytrzymała i wybuchnęła.
126
CICHA PRZYSTAŃ
-
Amanda! Pewnie zadzwoniła do ciebie, Ŝeby cię
ostrzec? Była wściekła, gdy zobaczyła tam dzieci. Nie
cierpi ich.
-
Cicho bądź! - rozkazał Ross tak zdławionym z
gniewu głosem, Ŝe zatkało ją natychmiast i zadrŜała.
-
UwaŜam, Ŝe jesteś bardzo niesprawiedliwa dla
Amandy - zaczął po chwili spokojniej. - Nie ma mowy
o niechęci do dzieci, odwrotnie, włoŜyła wiele wysiłku
w nawiązanie kontaktu między nimi a dziadkiem. Na
niczym jej bardziej nie zaleŜy, niŜ na szczęśliwym
zjednoczeniu rodziny.
Emma zacięła usta i milczała. CóŜ mogła powiedzieć?
Doświadczenia z jej znajomości z Amandą mówiły co
innego. śe ta dziewczyna zawsze była złośliwa i
przewrotna w stosunku do niej, no i Ŝe nigdy nie
okazywała sympatii do całej trójki dzieci. Przyszło jej
do głowy, Ŝe Ross nie zna prawdziwego oblicza
Amandy. Spojrzała na niego spod oka. Wyglądał na
zaniepokojonego i zmartwionego. MoŜe zastanawia
się, co powiedzieć siostrze?
-
Oczywiście - oznajmiła - Ŝe biorę na siebie całą
odpowiedzialność. Powiem Judith, Ŝe to była wyłącznie
moja wina.
-
Niemądra dziewczyna! - roześmiał się dziwnie. -
Siedź cicho, Emmo. Siedź cicho. - Powiesił ścierkę i
wyszedł. Patrzyła za nim, płonąc z urazy zmieszanej z
bólem, miłością i znuŜeniem.
Zabolało, gdy odezwał się do niej tak lekcewaŜąco.
Niemądra dziewczyna - tym dla niego była. I tym
rzeczywiście jestem, przyznała. Idiotką, zakochaną w
tym surowym, nieczułym męŜczyźnie, który jest ślepy
na wszystkie gierki dziewczyny takiej jak Amanda.
Zarzekał się, Ŝe nie zrobi juŜ Ŝadnego błędu w miłości,
Ŝ
e przejrzał Amandę - ale, sądząc z jego słów,
zupełnie zgłupiał na jej punkcie.
CICHA PRZYSTAŃ
127
Patrzyła w okno zamazane deszczem, którym wiatr
walił w szyby. A moŜe to łzy zamazywały jej wzrok,
gdy łkała bezgłośnie, ściskając rozpaczliwie dłońmi
zlew kuchenny?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Emma pracowała właśnie z dziećmi w ogrodzie,
kiedy, dwa dni później, usłyszała warkot samochodu
zatrzymującego się przy bramie. Pomyślała, Ŝe Ross
skończył wcześniej pracę. Przez ostatnie dwa dni był
bardzo zajęty i właściwie nie widzieli się.
Skrzypnęła brama i Emmę zamurowało. Oto szła ku
niej, nieśmiało, ale z całą determinacją, Fanny. Po
chwili wybuchnęły radosnym śmiechem i porwały się
w objęcia ze łzami wzruszenia.
-
A cóŜ ty tu robisz? - dopytywała się Emma,
mierząc przyjaciółkę spojrzeniem. - Wspaniały strój.
Nowy?
-
Tak. Pierwszy raz mam go na sobie. To dobrze,
Ŝ
e ci się podoba. - Fanny z zadowoleniem spojrzała na
swój bladoniebieski klasyczny kostium, w którym było
jej bardzo do twarzy. Cała promieniała, miłość
najwidoczniej jej słuŜyła, zauwaŜyła Emma z przyjem-
nością.
-
Jak się miewa Guy? - zapytała. Miłość do Rossa
pozwoliła jej mówić o Guyu bez drgnienia w sercu.
-
Sam ci to moŜe powiedzieć - Fanny wskazała
ręką i Emma, odwracając się, stanęła oko w oko z
Guyem.
Ucałował Emmę w policzek bardzo gorąco, uśmie-
chając się radośnie na jej widok. Emma z zaskoczeniem
przypomniała sobie, Ŝe był czas, gdy uznała, Ŝe jest w
niej zakochany. Teraz spadła jej z oczu zasłona -
zachowywał się w stosunku do niej z całkowitą
CICHA PRZYSTAŃ
129
obojętnością. Pozostał nadal sympatycznym, wdzięcz-
nym kompanem, takim, jakim był zawsze. To ona była
w błędzie, wyobraŜając sobie coś więcej.
-
Oboje wyglądacie wspaniale! - I była to szczera
prawda.
-
Przyjechaliśmy zaprosić cię na nasz ślub w Lon-
dynie - oznajmiła Fanny, cała zapłoniona.
-
Wasz ślub? - Emma wpadła w zachwyt. - Kiedy?
Oczywiście, przyjadę. I mam nadzieję, Ŝe zostanę
druhną. Czy ma to być wielkie, wspaniałe wydarzenie,
czy cichy ślub?
-
Jest wyznaczony na ostatni dzień października -
wyjaśnił Guy. - Dostałem pracę w Kanadzie. Muszę
tam wyjechać przed piętnastym listopada, więc czasu
zostało bardzo mało. Nie wyobraŜam sobie wyjazdu
bez Fanny, a ona przystała na ślub bez fajerwerków.
Zaplanowaliśmy ciche, skromne wesele, tylko rodzina
i najbliŜsi przyjaciele, tacy jak ty.
-
Ś
lub w bieli - dodała stanowczo Fanny. - I ty
koniecznie musisz być moją druhną, Em!
-
Oczywiście - nalegał Guy. - Uda ci się przyjechać?
Twoja nieobecność zepsuje Fanny całą uroczystość.
Jego oczy patrzyły prosząco z taką serdecznością i
ciepłem, Ŝe wzruszyło ją to. Nie tylko nie traci
przyjaźni Fanny, ale zyskuje jeszcze jednego oddanego
przyjaciela, nawet jeŜeli będzie ich dzieliła ogromna
przestrzeń. Odległość nie wpłynie na osłabienie ich
przyjacielskich więzów, była tego pewna.
-
Postaram się - przyrzekła solennie. - Sama uszyję
sobie suknię, coś prostego. Jaki kolor będzie pasował,
Fanny?
-
Dla ciebie tylko delikatna Ŝółć - zadecydowała od
razu Fanny. - Najładniej ci w kolorze pierwiosnka.
Dzieci przypatrywały się im, całe zamienione w słuch.
130
CICHA PRZYSTAŃ
Emma zauwaŜyła ich obecność i ze śmiechem dokonaia
prezentacji.
Fanny ucałowała kaŜde z osobna. Tracy nie mogła
oderwać zachwyconych oczu od jej złotych loków i
delikatnych rysów.
- Pani wygląda jak anioł z naszej choinki! - wyznała
nieoczekiwanie.
Emma zdusiła śmiech, Fanny wydawała się speszona,
ale Guy oznajmił powaŜnie:
- Wiem, Tracy, co masz na myśli. Ja teŜ tak
uwaŜam.
To musi być cudownie, pomyślała Emma tęsknie,
gdy męŜczyzna patrzy w ciebie jak w obrazek. Ona za
kaŜdym razem, kiedy niespodziewanie zjawiał się
Ross, miała uczucie, jakby jej serce ściskała jakaś
Ŝ
elazna obręcz.
-
Proszę wejść do naszego domu. - Tracy złapała
Fanny za rękę i z gorliwą uprzejmością ciągnęła do
drzwi.
-
Tak, tak, wejdźcie - poparła ją Emma. - Zaraz
przyjdę, tylko połoŜę na miejsce te narzędzia ogrod-
nicze. Wypijemy herbatę. Mamy mnóstwo pysznych
rzeczy do jedzenia.
-
Edie piekła cały ranek - wtajemniczyła ich Tracy.
-
Ach, tak. Znam Edie, Emma mi wszystko opisała
w liście - zapewniła Fanny.
-
Naprawdę? - zdziwiła się Tracy. - A co napisała o
mnie? Napisała, Ŝe teŜ umiem dobrze gotować?
Fanny taktownie zapewniła, Ŝe w liście Emma
wychwalała jej talenty kulinarne pod niebiosa. Emma
przypomniała sobie, jak opisała ów poranek, gdy
Tracy gotowała, i poczuła wielką ulgę oraz ogromną
wdzięczność dla przyjaciółki. Robin i Donna porzucili
bez Ŝalu grzebanie się w ziemi w ogrodzie i ochoczo
pomaszerowali za nimi. Fanny ich takŜe oczarowała.
CICHA PRZYSTAŃ
131
Guy odprowadził całą gromadkę ciepłym spoj-
rzeniem. Emma przyjrzała się mu i z niedowierzaniem
pytała siebie, co teŜ takiego widziała w nim, aby się
tak zadurzyć. Oczywiście był miły i na swój sposób
pociągający, ale brakowało mu pewności siebie Rossa,
jego siły charakteru, której nikt nie mógł się oprzeć.
- Ty teŜ wyglądasz bardzo dobrze - zwrócił się do
niej Guy, obrzucając ją spojrzeniem.
Ubawiło ją to. Miała na sobie stare, ubłocone
dŜinsy, gumowe buty i gruby sweter, który słuŜył tylko
do pracy w ogrodzie, bo zbiegł się w praniu i zupełnie
stracił fason.
-
Wyglądam okropnie! Gdybym spodziewała się
waszego przyjazdu...
-
Chcieliśmy ci zrobić niespodziankę. Fanny dostała
kilka dni wolnego, więc postanowiliśmy wybrać się na
małą wycieczkę w te strony, zobaczyć ciebie i przy
okazji odetchnąć świeŜym powietrzem.
-
Gdzie się zatrzymaliście?
-
W Dorchester. Śliczne miasteczko, prawda?
-
Bardzo. Poza tym masz ogromne szczęście, Ŝe
zdobyłeś taką dziewczynę jak Fanny - zapewniła go
Emma. - Jest wspaniała. Jest mi bardzo droga i mam
nadzieję, Ŝe zawsze będziecie razem szczęśliwi.
-
Nie martw się o Fanny. - Guy ujął ją za ramiona z
rozjaśnioną radością twarzą. - Zrobię wszystko, by
było jej dobrze. Wiem, Ŝe mi się poszczęściło. Mój
ojciec ciągle to powtarza. Nie moŜe zrozumieć, dlaczego
wybrała akurat mnie. - Z uśmiechem pocałował Emmę
w policzek. - Prawdę mówiąc, teŜ tego nie rozumiem.
-
To jasne, Ŝe jest w tobie nieprzytomnie zakochana.
- Emma uścisnęła go serdecznie. - UwaŜam, Ŝe
ś
wietnie do siebie pasujecie.
-
Emmo, jesteś wspaniałą dziewczyną - wyrzucił
132
CICHA PRZYSTAŃ
z siebie uradowany Guy. Jeszcze raz ją ucałował, tym
razem w usta.
-
Jestem ci taki wdzięczny, Ŝe nie chowasz do mnie
urazy! Rozdzielam was, a ty nie masz mi tego za złe...
nie intrygujesz... jesteś taka miła i wyrozumiała...
-
PrzecieŜ to musiało kiedyś przyjść... - wytknęła
mu. - Nic w tym nadzwyczajnego. Bardzo się cieszę...
mówię zupełnie szczerze. Czeka was cudowna przy-
szłość.
-
MoŜesz to powtórzyć jeszcze raz? - poprosił z
przejęciem. - Odtąd zaczynam nowe, fantastyczne
Ŝ
ycie!
Oboje roześmieli się, po czym Emma wysłała Guya
do Fanny, obiecując, Ŝe wkrótce do nich dołączy.
Zgodził się posłusznie, a Emma zabrała się do
porządkowania narzędzi ogrodniczych.
Pozbierała je i, niosąc do szopy, niespodziewanie
natknęła się na Rossa. Stał oparty o furtkę do ogrodu i
wyglądał jak chmura gradowa. CzyŜby stało się coś
złego, zaniepokoiła się.
-
Witaj! Wcześniej wróciłeś - powitała go z uśmie-
chem, mając nadzieję, Ŝe go rozchmurzy.
-
Wyraźnie widać, Ŝe za wcześnie - odburknął.
-
O co ci chodzi? - zmarszczyła czoło.
-
Jak długo sterczał tu ten Romeo? - Wszedł do
ogrodu, zatrzaskując za sobą z wściekłością furtkę.
-
Romeo? - zgłupiała na moment, a potem roze-
ś
miała się. - Chyba myślisz o Guyu?
-
Guy! - powtórzył imię z kłującym sarkazmem.
- KtóŜby inny?
- Zdarzyła się najcudowniejsza rzecz na świecie
- zaczęła z oŜywieniem, pragnąc go ułagodzić. - Nawet
byś nie przypuszczał!
- Daj mi zgadnąć - ciągnął nieprzyjemnym tonem.
- To nagłe czulenie się do siebie! Jak on powiedział...
CICHA PRZYSTAŃ
133
jesteś taką wspaniałą dziewczyną, Emmo, taką słodką i
wyrozumiałą... - naśladował głos Guya ze wstrętną
przesadą. Jego twarz wyraŜała ogromny niesmak.
- O BoŜe! Na mdłości mi się zbiera. Jak zdrowa na
umyśle, inteligentna istota moŜe słuchać takich bzdur,
wierzyć w takie głupoty...
- Guy mówił to szczerze. - Rozzłościła się. - Nie
wszyscy męŜczyźni są tacy szorstcy, nieczuli, zimni
jak ty...
Był bardzo blady, jego wzrok przeszywał ją na
wylot, a szczęki zaciskały się z wściekłości.
-
No, dalej. Wykrztuś z siebie to, co zamierzałaś
powiedzieć od dawna. Myślisz, Ŝe nie zdaję sobie
sprawy, co czujesz?
-
Co takiego? - Emmie zaparło dech w piersi.
-
Doskonale pojmuję twoje uczucia do mnie
- oznajmił lodowato.
Teraz ona zbladła i zadrŜała. A więc domyślił się?
Ze zgrozy nie mogła uwierzyć. Nie mogła znieść
ś
wiadomości, Ŝe Ross domyślił się jej miłości do
niego, Ŝe to go draŜniło i odtrącało od niej. ' - Nie
odwracaj się ode mnie z taką miną! Spójrz na mnie! -
Złapał ją za ramiona i potrząsnął gwałtownie.
-
Puść mnie! To boli... - Starała się uwolnić z tego
uścisku i od przeraŜająco przenikliwego spojrzenia
szarych oczu.
-
Nie kuś mnie - ostrzegł złośliwie. - Nie wyob-
raŜasz sobie, ile wysiłku mnie kosztuje, aby się
opanować. Jeden porządny klaps pomógłby odzyskać
ci zdrowy rozum. Wiedziałem, Ŝe jesteś głupia, ale do
tej pory nie podejrzewałem cię o aŜ taką głupotę.
-
CzyŜbyś znowu pokłócił się z Amandą? - Jego
gniew był jakiś zagadkowy. Chyba nie ona mogła go
wzbudzić. Ktoś inny go wywołał, a na niej się skrupiło.
Tego kogoś nie miał odwagi zaatakować.
134
CICHA PRZYSTA
Ń
-
Amanda! - prychnął wściekle. - Nie usiłuj się
wykręcać i odwrócić uwagę.
-
Staram się odgadnąć, co cię tak wyprowadziło z
równowagi - podjęła cierpliwie.
-
Rzeczywiście, jakbyś nie wiedziała - ironizował
krzywiąc się.
-
Jestem pewna, Ŝe na mnie wyładowujesz swoją
złość na Amandę. Nie wiem, co ona takiego zrobiła,
ale oświadczam ci, Ŝe nie pozwolę na traktowanie
mnie w ten sposób. Nie będziesz się na mnie wyŜywał
i wyładowywał swoje humory.
-
Naprawdę? - Jego głos nagle niebezpiecznie złago-
dniał. Zacisnął dłonie na jej ramionach. Przez moment
poczuła przypływ niepewności, niepokoju i słabości,
gdy jego twarz zaczęła się przybliŜać, a oczy zwęziły się.
Wtem jego usta spadły na jej wargi z siłą i poŜądaniem,
zmuszając ją do niechętnej początkowo, a później coraz
Ŝ
arliwszej reakcji. Odczuwała rozkosz aŜ do bólu.
Tylko Ŝe to nie ona miała być tak całowana - to było
przeznaczone dla Amandy. Ross nadal starał się ją
ukarać, traktując jako zastępczynię Amandy, i ten
pocałunek, który w innych okolicznościach mógłby
przynieść jej radość, teraz przyniósł jej tylko upoko-
rzenie i Ŝal. Ale nawet nie próbowała wmawiać sobie,
Ŝ
e nie czuje cudownej przyjemności. Jej zdradzieckie
ciało oŜywało pod jego dotykiem. Usta drŜały jak w
gorączce.
Ogromnym wysiłkiem woli wzięła się w garść i
czując, Ŝe za chwilę całkiem ulegnie, wyrwała się i z
całej siły wymierzyła Rossowi tęgi policzek.
- śebyś nigdy więcej tego nie próbował! - wy
krztusiła.
Uwolnił ją z uścisku i cofnął się o krok, dotykając
palcem czerwonych śladów po jej uderzeniu. Na jego
ustach pojawił się zastanawiający uśmieszek.
CICHA PRZYSTAŃ
135
- Nie chciałbym się z tobą spotkać w ciemnej
uliczce - mruknął. - Nie podejrzewałem cię o tyle siły.
Nic nie odpowiedziała, jej serce ciągle jeszcze biło
nierównym rytmem.
-
No dobrze - wycedził Ross spokojnie i wsadził
ręce głęboko do kieszeni. - Chyba powinniśmy podjąć
obowiązki uprzejmych gospodarzy i ugościć twego
przyjaciela? Gdzie chcesz go umieścić na noc? MoŜe
w moim pokoju?
-
To bardzo miłe z twojej strony, ale on i Fanny
wracają do Dorchester - odparła z uprzejmym
uśmiechem.
-
Fanny? - Ross wlepił w nią oczy.
-
Tak, moja przyjaciółka, z którą mieszkam.
Opowiadałam ci o niej i Guyu. CzyŜbyś zapomniał?
No więc przyjechali tu, Ŝeby mi obwieścić, Ŝe się
pobierają i Ŝyczą sobie, abym była druhną. - Roz-
promieniła się w uśmiechu. - CzyŜ to nie cudowne?
-
Cudowne! - odezwał się cicho.
-
Muszę uszyć suknię, a nie dają mi wiele czasu.
Rozumiesz, zaraz po ślubie wyjeŜdŜają do Kanady,
spędzą juŜ tylko kilka tygodni w kraju. Guy dostał
pracę w Kanadzie.
-
I oni cię poprosili, abyś była druhną na ich
ś
lubie? - nie dowierzał Ross. - Powinnaś chyba płakać,
a nie rozprawiać z takim entuzjazmem. Taka
propozycja dowodzi okrutnej niewraŜliwości uczuć!
-
Zapominasz, Ŝe oni o niczym nie mają pojęcia...
- Zarumieniła się. - śe nawet nie podejrzewają... Ŝe
kiedyś wmówiłam sobie uczucie do Guy a.
-
Wmówiłaś sobie? - Skrzywił się. - Przypominam
ci, Ŝe przed chwilą widziałem twoje zachowanie podczas
rozmowy z nim.
-
Poczułam się taka szczęśliwa widząc jego i Fanny
- broniła się. - I z zadowoleniem upewniłam się, Ŝe
136
CICHA PRZYSTAŃ
wszystko minęło bezpowrotnie. śe jestem zupełnie
wyleczona z uczucia do Guya. To było tylko krótkie
zauroczenie... nic prawdziwego, nic trwałego.
-
Ach tak? - ironizował. - A to całowanie? Z jakiej
okazji?
-
Całowanie? - stropiła się.
-
Widziałem, jak cię całował - potwierdził krótko.
-
Ooo... - Przypomniała sobie. - To nie ma Ŝadnego
znaczenia... taki tam braterski całus.
-
Naprawdę nie ma? - Oczy Rossa błysnęły
niebezpiecznie. - A zatem nie pomyl mnie z nim
przypadkiem. Braterskie całusy nie są w moim stylu.
Na policzki Emmy wypłynął rumieniec zakłopotania.
Co miał na myśli? Serce w niej załomotało.
- Wujku Ross, Emmo... nie macie zamiaru przyjść?
- usłyszeli podniecone wołanie Robina. - Czekamy
na herbatę!
Emma pośpieszyła do domu, niechętnie, ale jedno-
cześnie z dziwną ulgą przerywając draŜniącą i niepo-
kojącą rozmowę z Rossem. Postanowiła później
zastanowić się nad nią i przemyśleć. Teraz pragnęła
chwili wytchnienia przy domowych zajęciach.
W kuchni Fanny i Guy pomagali Tracy smarować
chleb i przygotowywać herbatę, gawędząc przyjaźnie.
Przedstawiła im Rossa. Wymienił z Guyem krótki
uścisk dłoni, witając go z tak lodowatą uprzejmością,
Ŝ
e nie sposób było tego nie zauwaŜyć. Ze znacznie
cieplejszym uśmiechem powitał Fanny. Jego oczy
wyraŜały podziw i aprobatę.
-
Emma wspomniała o twojej urodzie... ale nie
doceniła cię. Jesteś jak pączek róŜy.
-
Dzięki. - Fanny ukazała dołeczki w uśmiechu.
- Emma nie wspomniała, Ŝe jesteś mistrzem w pra
wieniu komplementów.
- Nic nie wspomniała? - Spojrzał kpiąco na Emmę.
CICHA PRZYSTAŃ
137
-
Nic. - Głos Emmy to była sama słodycz. - Jak
mogłam im wspomnieć o twoich talentach w prawieniu
komplementów, jeŜeli do tej pory w ogóle się nimi nie
wykazałeś? Wydobyłaś na jaw jego głęboko ukryte
zdolności. - Uśmiechnęła się do Fanny.
-
Pełne kobiecości dziewczęta zawsze tak na mnie
wpływają - odparował Ross.
-
Ach, tak! - parsknęła Emma. - Piękne dzięki.
-
Emma jest pełna kobiecości - ogłosił Guy, który
poczuł się uraŜony w jej imieniu i zjeŜył się cały
słysząc komplementy Rossa dla Fanny.
-
Widocznie nie miałeś nigdy okazji poczuć jej
lewego sierpowego - zauwaŜył Ross. - Mogłaby
spokojnie odbyć trzyrundową walkę z mistrzem wagi
cięŜkiej!
-
O mój BoŜe! - Fanny szeroko otwartymi błękit-
nymi oczami wodziła z niedowierzaniem od niego do
Emmy.
-
Woda się zagotowała - wymamrotała Emma, cała
w pąsach. - Wybaczcie... Ross, bądź łaskaw zabrać
gości do pokoju, ja zaraz skończę robić herbatę.
-
Pomogę ci. - Fanny nie zamierzała wyjść.
-
Lepiej zmykajmy. - Ross gestem wskazał Guyowi
drzwi. - Niedobrze jest zawadzać kobietom w kuchni.
Guy usłuchał, ale wyraz jego twarzy nie wróŜył nic
dobrego dla ich przyszłych wzajemnych stosunków.
Był z natury dobroduszny, jednak doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, Ŝe kilka razy w ciągu paru chwil
został z rozmysłem obraŜony.
- Co tu się dzieje? - napadła Fanny na Emmę.
- śebyś mi chociaŜ dała jakiś znak!
-
Jaki znak? - Emma postanowiła udawać głupią.
-
Wiesz doskonale. - Fanny nie dawała się zbyć.
- Atmosfera między wami jest tak napięta, Ŝe boję
się, iŜ trzaśnie lada moment.
138
CICHA PRZYSTAŃ
-
Mylisz się. - Głos Emmy załamał się. - To chodzi
o inną dziewczynę. - Miała nadzieję, Ŝe Fanny nie
dostrzeŜe bólu ukrytego w jej głosie, jednak za długo
się znały, by umknęło to uwagi Fanny.
-
Och, Emmo - szepnęła współczująco. - Moja
kochana biedo! Co za paskudne szczęście.
-
No cóŜ, zdarza się...
-
Jest bardzo atrakcyjny - westchnęła Fanny.
-
Bardzo - przyznała Emma.
-
W jakiś taki szorstki sposób - dodała Fanny w
zamyśleniu. - Nie jestem przekonana, czy tacy
szorstcy męŜczyźni są w moim typie. - Spojrzała
badawczo na Emmę. - Jesteś zupełnie pewna, Ŝe
chodzi tu o inną dziewczynę? PoniewaŜ mnie wyraźnie
uderzyło teraz coś... coś między wami...
-
O, tak! - zgodziła się Emma z goryczą. - Roz-
draŜnienie! Właśnie przed chwilą poŜarliśmy się.
Kiedykolwiek nie wyjdzie mu coś z ukochaną,
wyładowuje swe humory na mnie, jako na najbliŜszej
dostępnej osobie płci Ŝeńskiej.
-
A jaka ona jest, ta druga?
-
Zabójcza blondyna - cierpko przyznała Emma. -
Jest olśniewająca i ma język jak Ŝmija. Mam nadzieję,
Ŝ
e będą szczęśliwi.
-
Skarbie! - roześmiała się Fanny. - AleŜ masz
nastrój!
-
Ross przecieŜ powiedział, Ŝe nie jestem kobieca!
-
Plótł, co mu ślina na język przyniosła. Masz w
sobie więcej kobiecości niŜ inne kobiety, które znam.
Tylko spójrz, jak macierzyńsko zaopiekowałaś się tą
trójką dzieci! Wszystko mi opowiedziały. Poza tym,
zaleŜy, co się rozumie przez kobiecość. JeŜeli masz na
myśli mdlenie na widok krwi, uwodzicielskie
trzepotanie rzęsami do kaŜdego męŜczyzny i udawanie
za słabej, by unieść coś więcej niŜ torebkę... to
CICHA PRZYSTAŃ
139
rzeczywiście ty nie wchodzisz w grę. Ale kobiecość
nie tylko na tym polega i większość współczesnych
męŜczyzn doskonale to wyczuwa.
- Wdzięczna ci jestem za twoją przychylność
- podziękowała Emma. - I za pokładane we mnie
zaufanie.
Zaniosły herbatę do pokoju, gdzie dwaj panowie
przebywali w ponurym milczeniu. Guy przeglądał
nieuwaŜnie jakieś czasopismo, Ross tkwił przy oknie z
kamiennym wyrazem twarzy.
Fanny rzuciła Emmie alarmujące spojrzenie. Zabrały
się do nalewania herbaty.
-
MoŜe kanapkę? - zwróciła się Emma do Rossa,
zalotnie trzepocząc rzęsami.
-
Próbujesz gierek? - uśmiechnął się z obraźliwą
kpiną, aŜ się w niej zagotowało ze złości, i usiadł w
fotelu.
-
Wydawało mi się, Ŝe bardzo je lubisz - odcięła
się. - Takie słodkie, kobiece gierki...
Guy z uznaniem spróbował jednego z placuszków
Emmy.
-
Fanny, czy umiesz robić takie placuszki? - zapytał.
-
AleŜ oczywiście! - odparła natychmiast.
-
Chciałbym dostawać takie do herbaty, gdy
będziemy juŜ małŜeństwem - zapowiedział Guy.
-
JeŜeli tak sobie Ŝyczysz - zgodziła się posłusznie
Fanny.
Ross obserwował Emmę z ironią w oczach.
-
Wzruszająca scena - wymruczał do niej, gdy
sięgała po ciasto. - Twoja przyjaciółka ma nie tylko
urodę, prawda? Uległość Ŝony gwarantuje szczęście
małŜeńskie.
-
Brednie - wysyczała Emma. - Ciągle tkwisz w
dawnych czasach, moŜe byś jednak zaczął Ŝyć w
dwudziestym wieku, Ross?
140
CICHA PRZYSTAŃ
Dzieci bawiły się hałaśliwie na górze w chowanego.
Nieoczekiwanie wtargnęły z wrzaskiem do pokoju.
-
Umieramy z głodu - obwieściła Tracy. - Pyszno-
ś
ci... ile ciasta!
-
Czy moŜemy dzisiaj dostać herbatę tutaj? - Robin
przysiadł na dywanie koło Emmy.
-
Nie - zaprzeczyła stanowczo. - Za bardzo
kruszycie. Herbata dla całej waszej trójki jest w kuchni.
Chodźcie, zaprowadzę was.
-
Cekoladowe ciasto... - jęknęła Donna, kiedy
Emma zabrała jej ciasto z rączki.
- Najpierw chleb z masłem - twardo orzekła Emma.
Wyprowadziła dzieci do kuchni, a one przylgnęły
do niej z ufnością. Fanny odprowadziła ją wzruszonym
spojrzeniem, a przed jej oczami pojawił się obraz jej
samej z dziećmi tulącymi się do rąk w niedalekiej,
szczęśliwej przyszłości.
Pięć minut później w kuchennych drzwiach pojawiła
się Amanda, elegancka i smukła, cała połyskująca
srebrzyście, z fryzurą tak nienaganną, jakby wiatr i
pogoda nie miały do niej dostępu. Stanęła, przy-
glądając się z niesmakiem dzieciom pałaszującym
kanapki.
-
Czy jest Ross? - spytała chłodno.
-
Tak, tam w pokoju - skinęła głową Emma.
Amanda przeszła obok, a Emma podąŜyła za nią
zamierzając zaproponować jej herbatę. Fanny, śmiejąc
się, rozmawiała z Rossem i na widok Amandy szeroko
otworzyła oczy. Natychmiast rozpoznała ją po opisie
Emmy i bystro spojrzała na Rossa, który właśnie
podniósł się na powitanie nowego gościa.
- Czy moŜesz zaraz przyjść do Queen's Daumaury?
- zwróciła się do niego bez wstępów Amanda, ignorując
pozostałych. - Próbowałam telefonować, ale telefon
jest zepsuty.
CICHA PRZYSTAŃ
141
-
Rzeczywiście? Nie zauwaŜyłem. - Ross nie
wydawał się zbyt przejęty. - Słuchaj, czy koniecznie
muszę... Zupełnie nie mam dziś ochoty na jeszcze
jedną podobną scenę.
-
Twój ojciec miał wylew - powiedziała zwięźle
Amanda.
-
Czy to powaŜne? Jest juŜ doktor? - Emma
zauwaŜyła, jak twarz Rossa blednie i zaciskają się
szczęki.
-
Doktor przybył po dziesięciu minutach. PołoŜyliś-
my twego ojca z powrotem do łóŜka. - Spojrzała na
Rossa z powagą. - Ross, tym razem to wygląda bardzo
groźnie. Judith teŜ powinna być przy nim. MoŜe juŜ
opuścić szpital? Wysłać po nią samochód?
I nagle Emma pojęła wszystko. W jednej bolesnej
sekundzie rozjaśniło się jej w głowie. Leon Daumaury
nie był ojcem męŜa Judith - był ojcem Judith i Rossa.
Ross zostanie po nim właścicielem Queen's Daumaury.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Tyle zagadek, które były dla niej nie do rozwiązania,
znalazło prostą odpowiedź. Ross, jako dziedzic Queen's
Daumaury, musiał być nie lada partią dla ambitnych,
młodych panien i jego opowieść o dziewczynie, która
usiłowała szantaŜem zmusić go do małŜeństwa, nabrała
głębszego znaczenia. Nic dziwnego, Ŝe panienka
zdecydowała się nawet na tak desperacki krok, chociaŜ
bez wątpienia wstrętny i niegodziwy, jeŜeli uciekała jej
niepowtarzalna szansa Ŝyciowa.
Emma mogła wyobrazić sobie, jak Ross, zraniony
do Ŝywego i wściekły po kłótni z nie dającym mu
wiary ojcem, opuszcza dom, by zamieszkać samotnie.
Musiał jednak być niezwykle związany uczuciowo z
ojcem, jeŜeli osiedlił się tutaj, w pobliŜu. PrzecieŜ
mógł wynieść się na drugi koniec świata, jego wolny
zawód pozwalał mu na to. Praca czekała na niego
wszędzie. Jednak wolał zostać w pobliskiej wsi, a to
mówiło bardzo duŜo o jego niewątpliwej trosce o ojca
i o Queen's Daumaury.
No i sam Leon Daumaury wcale nie był taki
nieczuły w stosunku do Rossa, jak się wydawało na
pierwszy rzut oka. Odwiedzał Rossa lub posyłał po
niego od czasu do czasu i chociaŜ zawsze rozstawali
się z awanturą, to niezaprzeczalnie zaleŜało im na
sobie i darzyli się wzajemnym uczuciem.
Zachowanie Amandy takŜe stało się zrozumiałe, to
jej nieustępliwe nachodzenie Rossa, jej dwuznaczne
uwagi...
CICHA PRZYSTAŃ
143
Nic dziwnego, Ŝe Ross się wahał, pomimo oczywis-
tego pociągu do Amandy. Prawdopodobnie pode-
jrzewał ją o bardziej przyziemne motywy, nie tylko o
bezinteresowną sympatię. Jego przykre doświadczenia z
młodymi kobietami bez skrupułów wyczuliły go na
takie zachowanie i nauczyły starannie unikać wszelkich
podobnych pułapek.
Ross z Amandą opuścili dom w pośpiechu, bez
Ŝ
adnych wyjaśnień, pozostawiając Emmę spoglądającą
w najbliŜszą przyszłość z przygnębiającym uczuciem
pustki.
Fanny poszła za nią do kuchni aŜ kipiąc z ciekawo-
ś
ci, ale Emma nie miała najmniejszej ochoty do
zwierzeń.
- Powinniśmy juŜ ruszać - taktownie zauwaŜył Guy.
Fanny zamierzała gorąco zaprotestować, ale nie
wyrzekła słowa pod jego stanowczym spojrzeniem.
-
MoŜemy cię jutro odwiedzić? - zapytała tylko
Emmę. - Moglibyśmy tu przyjechać.
-
SłuŜymy pomocą, jeŜeli wynikną jakieś rodzinne
kłopoty - delikatnie zaproponował Guy. - Wielka
szkoda, ale będziemy musieli wkrótce wracać do
Londynu.
-
AleŜ proszę, przyjedźcie koniecznie. - Głos Emmy
był schrypnięty, z wysiłkiem starała się powrócić do
rzeczywistości.
Fanny ucałowała ją i dzieci. Tracy była bledziutka i
niezwykle milcząca. Pomachała razem z innymi
odjeŜdŜającym gościom, ale Emma zauwaŜyła, Ŝe jest
nieszczęśliwa. Przyklękła przed nią i objęła czole.
-
O co chodzi?
-
Słyszałam, co powiedziała Amanda. - W oczach
Tracy widniał niepokój. - Czy nasz dziadek umrze?
-
Ufam, Ŝe nie - odparła cicho Emma.
-
Ale on jest taki stary.
144
CICHA PRZYSTAŃ
- No tak, ale teŜ bardzo dzielny - przypomniała
Emma. - I ma bardzo dobrego lekarza. - Była
przekonana, Ŝe ktoś tak bogaty jak Leon Daumaury
moŜe sobie pozwolić na najlepszą opiekę lekarską.
Wiadomości o jego chorobie znalazły się juŜ w
wieczornym
dzienniku
telewizyjnym.
Fortuna
Daumaurych była ogromna i giełda natychmiast
zareagowała spadkiem cen akcji. Jakakolwiek zmiana
na stanowisku zarządzającego jego licznymi przed-
siębiorstwami od razu przyprawiała właścicieli papie-
rów wartościowych o ból głowy.
Ross nie zjawił się wieczorem. Zjawiła się za to
ekipa naprawiająca telefony, która znalazła jakieś
uszkodzenie na zewnątrz. Naprawili je błyskawicznie i
telefon się rozdzwonił. Przyjaciele Rossa bombar-
dowali ją pytaniami o stan zdrowia starszego pana i
Emmę zmęczyło do cna tłumaczenie się ze swej
niewiedzy.
Wieczorem wpadła teŜ pani Pat, zostawiając zajazd
na głowie Edie, by ostrzec Emmę przed dziennikarzami,
którzy zrobili sobie w zajeździe kwaterę główną.
-
To tylko kwestia czasu, by któryś z nich nie
próbował do ciebie dotrzeć - uświadomiła jej. - Są jak
sfora psów gończych, rzucają się na kaŜdy ślad. Unikaj
ich i nic nie mów.
-
Jasne, Ŝe nie powiem - oświadczyła ponuro
Emma. - Co im mogę powiedzieć? Nie miałam o
niczym zielonego pojęcia.
-
Nie moją sprawą było wyjaśniać to, czego sam
Ross nie zechciał ci wyjaśnić. - Pani Pat doskonale
pojęła aluzję.
-
Wyszłam na idiotkę - westchnęła Emma.
-
Co ty wygadujesz? Byłaś prawdziwą podporą dla
Judith.
-
Byłam głucha i ślepa na wszystko od momentu
CICHA PRZYSTAŃ
145
znalezienia się tutaj - gorąco zaprzeczyła Emma.
- Wzięłam Rossa za takiego tam poczciwego wiejskiego
weterynarza. A on okazał się synem multimilionera,
który lada moment moŜe odziedziczyć całą tę niewyob
raŜalną fortunę. Ross jest takim samym poczciwcem,
jak król angielski.
- Nawet król angielski moŜe się okazać poczciwcem,
gdy poznasz go wystarczająco dobrze - zaŜartowała
pani Pat. Obrzuciła Emmę bystrym spojrzeniem.
- Wygląda na to, Ŝe jesteś zawiedziona wieścią o jego
moŜliwym rychłym dziedzictwie.
-
Nic mnie to nie obchodzi - odpowiedziała Emma
niepewnie, rumieniąc się.
-
Doprawdy? - uśmiechnęła się pani Pat.
Kiedy wreszcie sobie poszła, Emma zabrała się do
sprzątania domu z obsesyjną starannością, charak-
terystyczną dla osób, które chcą pracą zabić nurtujący
je niepokój. Kiedy w końcu miała zamiar iść do łóŜka,
zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę niechętnie,
przypominając sobie ostrzeŜenie pani Pat, ale był to
Ross.
-
Jak tam u was? - zapytał zwięźle.
-
W porządku - odparła. - Jak się czuje twój ojciec?
-
Jakoś się trzyma - oświadczył dosyć radosnym
głosem. - Judith teŜ tu jest i chce zaraz wybrać się do
was na noc. Wydaje się, Ŝe nie ma juŜ powodów do
obaw, sytuacja się unormowała. Czy nie masz nic
przeciwko jej obecności?
-
Jasne, Ŝe nie. PrzecieŜ to twój dom, nie mój.
-
Judith moŜe spać w moim pokoju - dodał Ross.
Po chwili ciszy odezwał się znów. - Czy rzeczywiście
wszystko w porządku? Po twoim głosie wnoszę, Ŝe
jesteś wytrącona z równowagi.
-
To dlatego, Ŝe się denerwuję - wyjaśniła. - Mar-
twię się o twego ojca.
146
CICHA PRZYSTAŃ
Znowu zapadła cisza.
-
Wściekasz się, Ŝe nic nie powiedziałem? - zapytał
domyślnie.
-
To mnie zupełnie nie dotyczyło - odparła.
-
Coś mi się zdaje, Ŝe jednak jesteś wściekła
- zauwaŜył. - Bardzo cię przepraszam, ale miałem
swoje powody.
-
Doskonale je pojmuję. Od początku dałeś mi to
do zrozumienia, a gdybym dowiedziała się, kim jesteś,
mogłabym natychmiast próbować narzucać się tobie,
jak inne dziewczęta, które znałeś dotąd. - Czuła się
bardzo zraniona i dlatego włoŜyła tyle jadu w swoją
przemowę. Miała nadzieję rozzłościć go, jakby spo-
dziewając się, Ŝe jego gniew chociaŜ trochę ułagodzi
jej ból.
-
To wcale nie o to chodziło - zaprzeczył.
-
O, czyŜby? - zwątpiła z odpychającą, lodowatą
uprzejmością.
-
Nie w taki sposób. - Zaczynał się naprawdę
złościć. - Przedstawiłaś to w fałszywym świetle.
-
To i tak nie ma znaczenia. - Chciała zakończyć tę
rozmowę jak najszybciej. - Wierz mi, nie mam
najmniejszych pretensji o to, Ŝe niczego mi nie
powiedziałeś.
-
Rozumiem. No, to dobranoc. - Ross odwiesił
słuchawkę.
Pół godziny później elegancka limuzyna Daumau-
rych przywiozła Judith. Emma usłyszała samochód i
wybiegła na spotkanie.
-
Jak to dobrze znowu cię zobaczyć, znowu znaleźć
się tutaj! - Judith ucałowała ją w policzek z siostrzaną
wręcz czułością.
-
Wyglądasz na wyczerpaną - zatroskała się Emma.
- Jadłaś coś?
- Więcej niŜ mogłam! - roześmiała się Judith.
CICHA PRZYSTAŃ
147
- Nie masz pojęcia, co się działo w domu... słuŜba nie
miała nic innego do roboty oprócz szykowania mnóst
wa potraw i nieustannego krąŜenia z nimi, tak jakby
karmienie nas dawało ulgę i zapobiegało pogrąŜeniu się
w rozpaczy. Bo widzisz, oni są bardzo do staruszka
przywiązani.
Emma z uśmiechem pomyślała, jak łatwo Leon
Daumaury wzbudza sympatię. Czasami wyglądał na
tak zmęczonego i zagubionego. Cały jego majątek nie
mógł uchronić go od przejmującej samotności.
Judith padła na fotel przed kominkiem i wyciągnęła
stopy w stronę ognia, zrzuciwszy uprzednio pantofle.
-
Jestem totalnie rozbita! Wyobraź sobie - wyciągają
mnie ze szpitala z taką straszną wieścią, przez całą
drogę umieram z przeraŜenia szykując się na najgorsze,
a kiedy w końcu tam docieram, okazuje się, Ŝe tatuś
wcale nie zamierza się poddawać. Potrzeba więcej, niŜ
niewielki wylew, Ŝeby go zmóc. - Jej twarz wyraŜała
cichy zachwyt. - Nie masz pojęcia, co to za twardy
staruszek.
-
Twardość wydaje się być rodzinną cechą charak-
teru - zauwaŜyła Emma myśląc o Rossie.
-
Och, masz na myśli mojego ukochanego bracisz-
ka? - domyśliła się Judith po chwili.
-
Jest nieczuły jak kamień, a język ma jak brzytwa
- stwierdziła Emma z goryczą.
- Co...? - Judith z zastanowieniem wpatrywała się
w nią szeroko otwartymi oczami. Na jej ustach pojawił
się z wolna serdeczny uśmiech. - Podobasz mi się,
Emmo. A przy okazji, tatusiowi teŜ bardzo się
spodobałaś, sam mi to dzisiaj powiedział. Zapowiedział
teŜ Rossowi, Ŝe jeŜeli się z tobą oŜeni, to mu nie
zostawi złamanego grosza.
Emma oblała się szkarłatem, później zbladła, tracąc
zupełnie dech. W końcu jęknęła słabo.
148
CICHA PRZYSTAŃ
-
Dlaczego, na miłość boską, przyszło mu do
głowy, Ŝe ja i Ross... co mu ten Ross powiedział?
-
Oznajmił, Ŝe odkąd grosze wyszły z obiegu,
gwiŜdŜe na nie. JeŜeli zechce się z tobą oŜenić, to się
oŜeni, a tatuś moŜe wszystkie te swoje grosze wrzucić
do skarbonki na biednych.
-
Ale przecieŜ mowy nie było... - Zmieszana Emma
wyłamywała palce ze zdenerwowania. - Chyba Ross
Ŝ
artował. - PrzecieŜ my... między mną i Rossem nic
nie zaszło.
-
Nic? Nie odniosłam takiego wraŜenia. - Judith
spojrzała spod rzęs. - Najbardziej przejęła się pielęg-
niarka, ale tatuś wyglądał na radośnie podnieconego.
Zawsze ubóstwiał słowne potyczki z Rossem. Przy-
wracają mu chęć do Ŝycia. ChociaŜ Amanda...
- zachichotała Judith. - Amandy to nie zachwyciło.
-
Amanda to wszystko słyszała? - przeraziła się
Emma. - AleŜ Judith, przecieŜ Ross kocha Amandę i z
Amandą ma się oŜenić...
-
Moja droga Emmo - ziewnęła szeroko Judith
- chyba będę musiała kupić ci białą laskę i psa
przewodnika. Jesteś zupełnie ślepa. Idę do łóŜka.
Dobranoc. - Wstała i ruszyła na górę.
Emma patrzyła w ślad za nią pełna niewiary i
zakłopotania. Na litość boską, co ona miała na myśli?
Poprawiła ogień na kominku, przykrywając go
popiołem, aby jak najdłuŜej przetrwał i ogrzewał
pokój. Ranki bywały juŜ dosyć chłodne i przyjemnie
było wejść do ciepłego pokoju. Jesień stała za
progiem.
Potem weszła na górę, aby się w końcu połoŜyć.
Czuła się przygnębiona i bardzo znuŜona. Kiedy juŜ
ułoŜyła się wygodnie, do jej uszu dobiegł jakiś hałas z
dołu. Niewątpliwie ktoś chodził po mieszkaniu.
CICHA PRZYSTAŃ
149
Wyślizgnęła się z pokoju i bezszelestnie, na palcach
pokonała schody. Pod kuchennymi drzwiami widniała
smuga światła. Schwyciła pogrzebacz leŜący obok
kominka, ostroŜnie zbliŜyła się do drzwi kuchennych,
zatrzymała się, biorąc głęboki oddech, po czym
gwałtownie otworzyła szeroko drzwi i wpadła do
kuchni, dzierŜąc pogrzebacz wysoko, gotowa do
zadania ciosu.
Ross stał przy kuchence, smaŜąc jajka. Odwrócił się
błyskawicznie, spojrzał i wybuchnął śmiechem.
-
A to co? Atak brygady antyterrorystycznej?
-
Myślałam, Ŝe to włamywacz! - wyrzuciła z siebie,
wściekła. - Masz szczęście, Ŝe nie rozwaliłam ci tym
głowy.
-
No, myślę - zauwaŜył złośliwie. - PrzecieŜ wiesz,
Ŝ
e juŜ doświadczyłem na własnej skórze twojej
waleczności. O BoŜe, ale groźna z ciebie dziewczyna!
Raz
rzucasz
się
z
pięściami,
drugi
raz
z
pogrzebaczem... aŜ mnie pot oblewa na myśl, jak
będzie wyglądać Ŝycie małŜeńskie z megierą taką jak
ty!
-
PoniewaŜ nigdy go nie zaznasz, nie musisz się
tym tak bardzo przejmować - odcięła się, oblewając
rumieńcem.
-
A właśnie, Ŝe muszę - stwierdził, odwracając się
by przypilnować smaŜenia jajek. Stał plecami do niej i
nie mogła dostrzec wyrazu jego twarzy.
-
Musisz? - zapytała niepewnie drŜącym głosem i
przygryzła wargę.
-
Mam zamiar się z tobą oŜenić. - Powiedział to tak
niedbale, Ŝe przez chwilę była pewna, iŜ się
przesłyszała.
Ogarnęła ją niewysłowiona wściekłość na tę do-
prowadzającą ją do szału pewność siebie, która
pozwalała mu na takie niedbałe stwierdzenia.
150
CICHA PRZYSTAŃ
- Doprawdy? - Jej głos trząsł się z oburzenia.
-
Widzę, Ŝe moje zdanie i moje Ŝyczenia zupełnie się
tu nie liczą. Ty zdecydowałeś, Ŝe się ze mną oŜenisz i
to kończy sprawę? A więc, niech i ja coś ci powiem
-
nie wyszłabym za ciebie, nawet gdybyś był jedynym
męŜczyzną na świecie! I doskonale wiem, dlaczego
postanowiłeś się ze mną oŜenić, myślisz, Ŝe nie?
Skończył smaŜenie, wyłoŜył jedzenie na talerz i
wsadził do piekarnika, Ŝeby utrzymać w cieple. Potem
odwrócił się i zmierzył ją kpiącym spojrzeniem.
-
No, to dlaczego chcę się z tobą oŜenić?
-
ś
eby zdenerwować twego ojca!
Roześmiał się głośno.
- Judith wszystko mi opowiedziała o twojej sprzecz
ce z ojcem! - natarła na niego z impetem. - Nigdy by
ci nie przyszło do głowy oŜenić się ze mną, dopóki nie
zapowiedział, Ŝe nie wyrazi na to zgody. I wtedy
natychmiast, z typowym dla ciebie uporem, powziąłeś
postanowienie i upierałeś się przy nim po to tylko, by
go rozdraŜnić.
Ross chwycił ją za ramiona i przyciągnął bliŜej,
jego oczy uśmiechały się do niej.
-
Niemądry głuptasie! AleŜ ty masz fantazję! JakiŜ
człowiek przy zdrowych zmysłach mógłby się tak
zachowywać? Mój ojciec mnie nie oszuka. Jasne, Ŝe
pragnie tego małŜeństwa i dlatego z góry ostrzegł
mnie, Ŝe go nie zaaprobuje... Od razu pojąłem, do
czego pije, w swój przewrotny sposób dał mi do
zrozumienia, Ŝe to bardzo by go ucieszyło. Ale,
oczywiście, za Ŝadne skarby świata nie przyznałby się
do tego przede mną, więc udawał zaniepokojonego.
Doskonale wie, Ŝe zawsze postawię na swoim. No i
spodobałaś mu się - wywnioskowałem to ze sposobu, w
jaki o tobie mówił.
-
Chyba tracę zmysły. - Zakręciło się jej w głowie.
CICHA PRZYSTAŃ
151
- Rozprawiasz o tym małŜeństwie, jakby to był
niepodwaŜalny fakt, a chyba jednocześnie zdajesz
sobie sprawę, Ŝe ty i ja nie mamy ze sobą wiele
wspólnego. Nigdy nie byliśmy w sytuacji, która
ewentualnie usprawiedliwiałaby myśl o małŜeństwie.
-
No przecieŜ całowaliśmy się, prawda? - W jego
oczach było wyzwanie. - A poza tym jechaliśmy razem
na rowerze! JuŜ bardziej intymnej sytuacji nie mogę
sobie wyobrazić.
-
Nie wygłupiaj się! - ucięła. - Pocałowałeś mnie,
Ŝ
eby dać upust swej irytacji.
-
Pocałowałem cię, poniewaŜ pragnąłem tego od
dawna - oznajmił zwięźle. - I mam straszną ochotę
powtórzyć to znowu. Właśnie teraz.
Instynktownie cofnęła się o krok, ale jego ręce były
zbyt silne, przytrzymały ją mocno, gdy schylił głowę.
Tym razem jego pocałunek był delikatniejszy, ale
równie podniecający. Nie mogła mu się długo opierać i
odpowiedziała z pasją, zarzucając mu ramiona na szyję
i zatapiając palce we włosach.
Kiedy w końcu oderwał się od niej, oboje lekko
drŜeli.
-
Wyjdziesz za mnie, Emmo? - zapytał Ross z
uśmiechem.
-
Ross - wyszeptała, kryjąc twarz na jego piersi.
- A co będzie z Amandą?
Wybuchnął śmiechem, poczuła, jak ten śmiech
wstrząsa jego klatką piersiową.
- Och, Amanda... - mruknął. - Chyba nie myślałaś
powaŜnie, Ŝe dam się nabrać na te jej wzruszająco
stare numery? Pamiętaj, Ŝe znam ją od lat. Jest
daleką, ubogą krewną, która zamieszkała z nami, gdy
jej rodzinę spotkało nieszczęście. Znam ją aŜ za
dobrze! Zawsze wykorzystywała kaŜdą sytuację, aby
się dobrze ustawić. Jest złośliwa, bez skrupułów,
152
CICHA PRZYSTAŃ
ambitna oraz ma mnóstwo innych wad. Mój ojciec
trzymał ją przy sobie, by pełniła rolę dekoracyjnej pani
domu. Drogo opłacał jej usługi. Musiał płacić rachunki
za wszystko - stroje, biŜuterię, kaŜdą zachciankę.
-
Wydawałeś się tak nią oczarowany...
-
Bo była rzeczywiście czarującą towarzyszką
- potwierdził. - Przyjemnie było na nią patrzeć.
-
I naprawdę nigdy jej nie uległeś? - nie wytrzymała.
-
Zazdrosna? - Ross uśmiechnął się kpiąco.
-■ Jednak musiałeś być do niej kiedyś przywiązany
- wyznała z bólem. - Wyczuwałam to, tę więź, która
was łączyła.
-* Znam ją od lat. - Wzruszył ramionami. - Zawsze
była pięknym wampirem, gotowa wykorzystać kaŜdą
nadarzającą się okazję. Byłem niezwykle ostroŜny
wobec niej, afe jednocześnie podziwiałem jej urodę.
-
Z pewnością była przekonana, Ŝe oŜenisz się z nią!
-
Nigdy nie dałem jej najmniejszej nadziei, wprost
przeciwnie! - oświadczył Ross z całą powagą, marsz-
cząc brwi. - Nie rozczulaj się nad nią, Emmo. Nie Ŝywi
do mnie Ŝadnych cieplejszych uczuć. Zawsze
zdawałem sobie sprawę, Ŝe to same pozory. Wątpię,
czy w ogóle jest zdolna do jakichkolwiek prawdziwych
uczuć.
-
A ja się zastanawiam, czy ty takŜe jesteś do nich
zdolny. - Emmie wymknęły się te pełne goryczy
słowa, świadczące o jej niepewności i bolesnych
rozterkach. Pocałował ją, nawet się oświadczył. Ale
jego usta nigdy nie wymówiły tych czarodziejskich słów.
-
Co takiego? - Wpatrywał się w nią, blednąc
gwałtownie. - O co chodzi? Emmo, myślałem...
-
Myślałeś, Ŝe ten wspaniały Ross Daumaury,
któremu nikt nie moŜe się oprzeć, tylko kiwnie palcem
CICHA PRZYSTAŃ
153
i juŜ kaŜda dziewczyna leŜy mu u stóp? - Patrzyła na
niego odpychająco. - No to pomyliłeś się.
- O czym ty gadasz, u licha?! Co cię opętało?
- Przyciągnął ją bliŜej i zamknął w ramionach jak
w klatce, kiedy próbowała się uwolnić.
-
Jesteś strasznie pewny siebie. - Zrezygnowała z
prób uwolnienia się. - A to dlatego, Ŝe sądzisz, Ŝe juŜ
mnie zdobyłeś... powiedziałeś przecieŜ, Ŝe znasz moje
uczucia! - prychnęła pogardliwie. - Nic z tych rzeczy!
-
Mówisz o tym, co wygadywałem dziś rano?
- Jego twarz rozjaśniła się. - Ale ja wtedy myślałem,
Ŝ
e wracasz do Guya. Szalałem. Miałem ochotę
udusić cię gołymi rękami. Kiedy oznajmiłem, Ŝe
znam twoje uczucia do mnie, byłem przekonany,
Ŝ
e mnie nienawidzisz. Sądziłem, Ŝe juŜ nie mam
Ŝ
adnych szans...
-
A teraz? - zapytała.
-
Po tym rannym pocałunku wróciła mi słaba
nadzieja - przyznał się. - Potem dowiedziałem się, Ŝe z
Guyem wszystko skończone, a twoja reakcja była
bardzo obiecująca. Moje nadzieje wzrosły. No, a w
końcu Amanda powiedziała coś...
-
WyobraŜam sobie - skrzywiła się Emma.
-
No, tak, zrobiła to z wrodzonym sobie wdziękiem
- powiedziała, Ŝe straciłaś dla mnie głowę jak
pensjonarka, tylko tyle! Chciała zakpić szyderczo, ale
to właśnie dodało mi skrzydeł!
-
Właśnie to? - powtórzyła z ironią Emma.
-
Przyznaję, Ŝe tak! - Uśmiechnął się i uniósł jej
brodę jednym palcem, patrząc głęboko w oczy.
- Przyznaj się szczerze, Emmo. Kochasz mnie?
- Ja jeszcze nie usłyszałam z twoich ust tych słów
- wytknęła mu.
- Co takiego? - Zmieszał się. - Ale przecieŜ wiesz,
154
CICHA PRZYSTAŃ
Ŝ
e cię kocham... Wyznałem ci to juŜ na dwadzieścia
róŜnych sposobów.
- Powiedz to jeszcze raz, tak po prostu - szepnęła,
serce jej biło jak dzwon. - Jestem zwykłą, prostą
dziewczyną. Lubię staromodne wyznania wypowie
dziane w staromodny sposób. Ot, tak... Kocham
cię...
Powiedział to głębokim, drŜącym głosem, a ona
powtórzyła po nim i zarzuciła mu ramiona na szyję.
- Ross, tak bardzo cię kocham.
Na jakiś czas zapanowała wymowna cisza, po czym
Ross niechętnie oderwał usta od jej warg.
-
Muszę zjeść kolację. Umieram z głodu - rzekł z
roztargnieniem.
-
No wiesz, Ross! - zachichotała Emma. - To takie
nieromantyczne!
-
Ostatni raz jadłem wczesnym popołudniem - bro-
nił się. - Nie mogłem nic przełknąć, tak się martwiłem
o ojca. - Spojrzał na nią zaniepokojony. - Czy będziesz
w stanie mieszkać w Queen's Daumaury? Doskonale
wiem, jak odpowiada ci zwykłe, skromne Ŝycie.
-
Czy musimy się tam zaraz wprowadzać? - zapytała
wzdychając. - Twój ojciec moŜe powrócić w zupełności
do zdrowia. Moglibyśmy dalej mieszkać w tym domu.
-
Ostatecznie i tak będziemy musieli się tam
wprowadzić - stwierdził. - To bardzo piękna rezyden-
cja i lubię ją. Amanda świetnie to rozumiała i potrafiła
wykorzystać tę moją słabość. Jej samej ten dom zalazł
głęboko za skórę.
-
Ja teŜ uwaŜam, Ŝe jest wspaniały - przyznała
Emma. - Ale jakiś zimny.
-
MoŜesz go oŜywić - rzucił. - Queen's Daumaury
straciło duszę wraz ze śmiercią mojej matki. Potrzebuje
ciebie. Tak jak i mój ojciec. Teraz, kiedy ojciec uznał
CICHA PRZYSTAŃ
155
małŜeństwo Judith, w tym domu zawsze będzie pełno
dzieci... najpierw jej, a potem naszych...
-
Wstrzymaj się trochę. - Zarumieniła się. - Jeszcze
nie wzięliśmy ślubu.
-
Ale niedługo weźmiemy - stwierdził stanowczo.
- Nie naleŜę do zbyt cierpliwych męŜczyzn. Pragnę
cię tak bardzo, Ŝe nie mogę się doczekać. I tak
czekałem juŜ piekielnie długo. Straciłem właściwie
nadzieję na znalezienie takiej dziewczyny jak ty -v takiej,
której nie zaleŜałoby na moich pieniądzach, która
pokochałaby mnie dla mnie samego. Dlatego tak
bardzo starałem się przeszkodzić ci w odkryciu, kim
jestem. Sądzę, Ŝe pokochałem cię od pierwszego
wejrzenia. Bałbym się spojrzeć ci w twarz, gdybyś
dowiedziała się, kto jest moim ojcem. Bałem się, Ŝe ta
wiadomość zmieniłaby wszystko między nami. Ale to
tylko z początku. Bardzo szybko przekonafem się, Ŝe
moje pieniądze wcale nie będą dla ciebie najwaŜniejsze.
ś
e raczej odepchną cię ode mnie niŜ przyciągną, jak
te inne łowczynie majątku.
-
To taki wielki cięŜar i odpowiedzialność - wyznała
powaŜnie. - Tak naprawdę wolałabym, Ŝebyś ich nie
miał. Nie jestem przyzwyczajona do Ŝycia w zbytku.
Mogę nie sprostać obowiązkom gospodyni Queen's
Daumaury. Nie mam kwalifikacji Amandy, >dajesz
sobie z tego sprawę.
-
Jasne, Ŝe tak, mój śmieszny, mały skarbie ■- roze-
ś
miał się Ross. - I za to cię kocham... za twoją
szczerość, prawość, uczciwość, bezpośredniość.
-
To za to! A ja myślałam, Ŝe za moją urodę.
- Udawała rozczarowaną i uraŜoną.
- Nie bądź bezczelna! Masz mnóstwo zalet...
- Uszczypnął ją w policzek.
.- Mmmm, to cudownie - szepnęła. - Opowiadaj
dalej...
156
CICHA PRZYSTAŃ
I Emma uniosła twarz, gotowa na nowe pocałunki,
tuląc się do niego namiętnie.
- Mamy przed sobą całe Ŝycie na rozmowy - od-
powiedział. - A teraz jedyne, czego pragnę, to całować
cię.