background image

Sandra Field 

 

Czekałem na ciebie 

(After hours) 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Wszystko przepadło. Ja chyba oszaleję.  
Marcia  Barnes  spoglądała  na  Rideau  Canal  z  okna  saloniku  swego  mieszkania.  Kilku 

przynaglanych  deszczem  rowerzystów  jechało  ścieżką  rowerową  biegnącą  wzdłuż  krętego 
brzegu kanału. Drzewa okryły się świeżymi liśćmi, tulipany stały w równych grządkach przed 
schludnymi domami. Wszystko było w idealnym porządku.  

Nie tak, jak u niej.  
Przycisnęła twarz do szyby. Jednak próba opanowania przerażenia, które ogarnęło ją po 

zebraniu  w  instytucie  medycznym,  gdzie  pracowała  jako  immunolog,  nie  udawała  się. 
Dyrektor  aksamitnym  głosem  oznajmił  zgromadzonym,  że  cięcia  budżetowe  mogą 
spowodować redukcję personelu nawet o połowę. Mimo siedmioletniego stażu w instytucie, 
Marcia nie zaliczała się do starej kadry.  

A praca była dla niej wszystkim, nie wyobrażała sobie bez niej życia.  
Usiłując się uspokoić, odetchnęła głębiej parę razy. Bogu dzięki, że odrzuciła zaproszenie 

Lucy  i  Troya  na  obiad.  Niestety,  zgodziła  się  pójść  z  nimi  do  galerii  na  wernisaż  ich 

przyjaciela Quentina.  

Quentin.  To  imię  kojarzyło  się  jej  z  tweedowymi  marynarkami  i  fajką,  wyniosłym 

brytyjskim  akcentem  i  sielankowymi  krajobrazami  w  stylu  Constable'a,  pełnymi  kłębiastych 
chmur i poczciwych brązowych krów. Choć szczyciła się swoim opanowaniem, dziś nie miała 
nastroju do oglądania sielanek. Jej starannie ułożone życie rozsypywało się w gruzy.  

Weszła do kuchni i spojrzała na leżące na stole zaproszenie do najbardziej ekskluzywnej 

galerii w mieście. Nie dbała o to. Problem polegał na tym, że trzeba się przebrać i ponownie 
wyjść  z  domu.  Nie  chciała  poznać  Quentina  Ramseya,  którego  prace  nazwano  szumnie 
„Wielokrotne osobowości”. Nie miała również ochoty na spotkanie ze swoją siostrą Lucy ani 
ze szwagrem Troyem, którzy przyjechali wczoraj do Ottawy na wernisaż.  

Pragnęła jedynie wypełnić wannę gorącą wodą, włączyć kojącą muzykę i zanurzyć się w 

pianie, zapominając o całym świecie. Potem położyć się do łóżka. Jak inaczej zakończyć ten 
piekielny dzień? 

Westchnęła. Lucy była wystarczająco zaniepokojona faktem, że nie zjedzą razem obiadu. 

Chociaż  siostra  z  mężem  mieszkali  w  Vancouver,  dwa  najbliższe  miesiące  mieli  spędzić  w 
Ottawie, gdzie Troy pracował na oddziale pediatrii w dwóch szpitalach miejskich. Wzięli ze 
sobą dziecko. Jeśli Marcia nie pojawi się na wernisażu, Lucy zacznie podejrzewać, że stało 
się coś strasznego.  

W końcu to nic wielkiego, pomyślała ponuro, rozcierając czoło. Możliwe, że stracę pracę, 

nie jestem już tą kobietą, co przedtem i nie wiem, kim się stanę, a w dodatku nie chcę znać 
własnej siostry. Co się ze mną dzieje? 

Wysoka,  piękna  Lucy  o  pełnej  figurze,  perlistym  śmiechu  i  masą  niesfornych 

mahoniowych  loków  na  głowie,  stanowiła  przeciwieństwo  swojej  starszej  siostry  Marcii, 
młodszej Catherine, a nawet ich matki Evelyn.  

background image

Czy jej czegoś zazdroszczę? O to chodzi? Czy zazdrość jest jednym z siedmiu grzechów 

głównych? Jeśli nie, to powinna być.  

Staroświecki  zegar,  niegdyś  należący  do  jej  dziadka,  znanego  neurochirurga,  wybił 

kolejne pół godziny.  

Jestem już spóźniona, pomyślała zrezygnowana. Ominą mnie oficjalne przemówienia, a z 

rodziną spotkam się w tłumie ludzi. Doskonale.  

Marcia  weszła  do  sypialni  rozjaśnionej  światłem  gasnącego  dnia.  Krople  deszczu 

malowały  na  szybach  miniaturowe  wzorki.  Rezygnując  z  gorącej  kąpieli,  przystąpiła  do 
przeszukiwania szafy. Lucy przywiązywała dużą wagę do właściwego stroju, więc Marcia nie 
może jej zawieść. Chłodna i  opanowana siostra,  umiejąca ułożyć sobie życie. Beznamiętna, 
trzymająca się na uboczu Marcia, która nigdy niczego nie potrzebowała.  

Zdjęła codzienne ubranie i wskoczyła pod prysznic. Wybrała granatową, lnianą sukienkę, 

której  elegancki  krój  wart  był  wydanych  na  nią  pieniędzy.  Do  tego  granatowe  jedwabne 
pończochy,  włoskie  lakierki  i  dyskretna,  złota  biżuteria.  Potem  przyszła  kolej  na  makijaż. 
Wyszczotkowała czarne, sięgające karku włosy i przejrzała się w dużym lustrze w sypialni.  

Nie wyglądała na trzydzieści trzy lata, co i tak nie miało znaczenia.  
Pospiesznie  sięgnęła  po  okulary  w  rogowej  oprawce.  Mogła  użyć  szkieł  kontaktowych, 

lecz  trudno  było  się  za  nimi  ukryć,  a  przed  spotkaniem  z  Lucy  potrzebowała  dodatkowej 
osłony. W przedpokoju włożyła jasnozielony płaszcz przeciwdeszczowy i zabrała parasolkę. 
Wyszła z mieszkania i zjechała windą do podziemia.  

Powinna  udać  się  wprost  do  galerii,  poznać  Quentina  Ramseya,  zachwycić  się  jego 

„Wielokrotnymi  osobowościami”,  następnie  zaprosić  Lucy  i  Troya  na  niedzielny  obiad  w 
rodzinnym gronie. Dopełniwszy w ten sposób obowiązku, będzie mogła wrócić do domu.  

„Wielokrotne osobowości”, zastanawiała się, ruszając z parkingu. Co to za pretensjonalna 

nazwa dla kilku obrazów? Świadczy to  również o nadmiernym  egocentryzmie. Quentin jest 
przyjacielem Lucy i Troya, ale to nie znaczy, że muszę go polubić.  

Z pochmurną miną nacisnęła pilota. Otworzyły się drzwi garażu i wyjechała w deszczowy 

zmierzch.  

 
Przed wyjściem do galerii Quentin sprawdził w lustrze swój wygląd i znowu się zadumał 

nad sumą wydaną na garnitur. Włoży go przecież zaledwie parę razy w roku. Przypominam 
reklamę  z  ilustrowanego  magazynu  dla  mężczyzn,  pomyślał  z  irytacją,  poprawiając  krawat. 
Oto  odnoszący  sukcesy  artysta  lat  dziewięćdziesiątych.  Ulubieniec  publiczności,  Quentin 
Ramsey,  przed  udaniem  się  na  wernisaż  swoich  najwspanialszych  prac,  wystawianych  pod 
wspólnym tytułem „Wielokrotne osobowości”.  

Co go opętało, żeby dać taki tytuł swoim pracom? 
Przeczesał grzebieniem czarne, gęste, kręcone włosy, które natychmiast rozsypały się w 

nieładzie.  Uśmiechnął  się.  Przynajmniej  włosy  nie  dały  się  okiełznać.  Z  całego  serca 
nienawidził wernisaży.  

Malował, by wyrazić siebie. Nie chciał, żeby jego prace zalegały pod ścianami pracowni. 

Nie  mógł  jednak  ścierpieć  ludzi  omawiających  jego  malarstwo.  Analizowali  bezdusznie 

background image

obrazy,  szufladkując  je  jako  „dekonstrukcjonizm”  i  „postmodernistyczny  abstrakcjonizm”. 
Przynajmniej krytycy będą musieli użyć nowych etykietek. Czas nimi wstrząsnąć, pomyślał i 
znowu lekko uśmiechnął się. . 

;

, Ktoś poczuje się w obowiązku stwierdzić, że jego nowy styl 

cechuje wyjątkowy komercjalizm. Ktoś inny pochwali go za bezkompromisową szczerość. Z 
pewnych względów tak właśnie nazywano jego szczerość.  

Przez to wszystko zapomniał zjeść coś przed wyjściem.  
Opróżnił barek z orzeszków i precelków. Pogryzając je machinalnie, uświadomił sobie, że 

tęskni do spotkania z  Lucy i  Troyem. Nie mógł  pójść z nimi  na obiad, bo musiał  wcześnie 
stawić  się  w  galerii.  Jeśli  jednak  wszystko  ułoży  się  pomyślnie,  zakończy  wieczór  w 
wynajętym przez nich mieszkaniu. Ściągnie wreszcie krawat, niewygodne lakierki i napije się 
piwa.  Na  pewno  będzie  podziwiał  ich  dziecko.  Quentin  wiedział,  ile  ono  znaczyło  dla 
przyjaciół.  

Z Ottawy wyrwie się jak najszybciej. To miasto, jak na jego gust, było zbyt układne, zbyt 

ugrzecznione. Pragnął sosen, szmeru strumienia i widoku gór.  

Żaden hotel, nawet elegancki, nie wchodził w grę.  
Otworzył drugą torebkę precelków. Tak naprawdę, to powinien odpocząć od malarstwa i 

zbudować kolejny dom. Piła, wgryzająca się w drewno, zapach świeżych wiórów, satysfakcja 
z  widoku  odcinającej  się  od  nieba  linii  dachu  –  to  wszystko  pozwoli  mu  uczestniczyć  w 
rzeczywistości o wiele silniej niż podczas malowania.  

W  czasie  swoich  podróży  po  świecie  Quentin  przeplatał  okresy  wzmożonej  twórczości 

bardziej  przyziemnymi  zajęciami,  takimi  jak  choćby  budowanie  domów.  Teraz  jednak 
pragnął postawić dom dla siebie. Mieć własne ściany, własny dach nad głową.  

Zerknął na zegarek i aż krzyknął z przerażenia. Chwycił płaszcz, pobiegł do windy. Przed 

hotelem  złapał  taksówkę.  Gdy  jechał  lśniącymi  od  deszczu  ulicami,  gryząc  precelki,  wciąż 
myślał o tym samym. Odczuwał potrzebę osiedlenia się. Włóczęgą został w wieku trzech lat, 
gdy  wybiegł  z  rodzinnego  podwórka  za  cysterną  z  mlekiem.  Teraz  jednak  zatęsknił  do 
miejsca, które mógłby nazwać domem.  

Minęło wiele czasu od chwili, gdy jako mały chłopiec potykał się na zakurzonej drodze, 

pomstując,  że  mleczarz  nie  poczekał  na  niego.  Miał  już  trzydzieści  sześć  lat.  W  nagłym 
pragnieniu domu kryło się również coś więcej. Chciał znaleźć kobietę, która zamieszka tam 
razem z nim, będzie dzieliła z nim życie. Musiałaby to być jednak właściwa kobieta.  

Zerknął na grządki tulipanów rosnących wzdłuż ulicy, na schludne budynki, które wcale 

go  nie  pociągały.  Miał  chyba  jedenaście  lat,  kiedy  doszedł  do  wniosku,  że  taką  kobietę 
rozpozna  na  pierwszy  rzut  oka.  Wiedział  dobrze,  skąd  ta  pewność.  Jego  rodzice  tworzyli 
wyjątkową  parę.  Dopiero  w  wieku  dojrzałym  pojął,  że  było  to  naprawdę  niezwykłe 
małżeństwo, pełne miłości, namiętności i radości.  

Choć  jako  jedenastolatek  nie  potrafił  wyrazić  tego  słowami,  czuł,  że  między  rodzicami 

istniało  coś  wyjątkowo  pięknego.  W  dzieciństwie  często  słuchał  opowieści,  jak  rodzice 
pokochali się od pierwszego wejrzenia.  

Jednak  mając  dwadzieścia  pięć  lat,  zniecierpliwiony  Quentin  zlekceważył  przeczucia  i 

poślubił Helen. Już po sześciu tygodniach zorientował się, że popełnił omyłkę. Gdy wreszcie 

background image

Helen rzuciła go dla dwa razy starszego od niej prezesa banku, odetchnął z ulgą i poprzysiągł 
sobie, że nie powtórzy tego błędu.  

Quentin nie był próżny, nigdy nie przestało go zdumiewać, że kobiety lgną do niego jak 

pszczoły  do  miodu.  Wysokie  i  niskie,  piękne  i  namiętne.  Jednak  żadna  z  nich  nie  zdołała 
podbić jego serca.  

A  jeśli  nie  znajdzie  tej  wyśnionej?  Czy  można  wierzyć  w  romantyczne  marzenia 

jedenastolatka? 

Może kiedy zbuduje dom, ta kobieta pojawi się sama? 
A  jeśli  to  dążenie  do  stabilizacji  było  błędem?  Zawsze  szczycił  się  tym,  że  jest 

niezależny, jedzie dokąd chce, kiedy tylko chce i pozostaje tam tak długo, jak mu się podoba. 
Kiedy się ożeni, nie będzie już mógł żyć w ten sposób.  

A czy ta kobieta gdzieś istnieje? 
Spróbował odpędzić te bezsensowne pytania. Taksówka ominęła kałużę i zatrzymała się 

przed  galerią.  Czerwone  tulipany,  zdobiące  chodnik,  stały  w  deszczu,  niczym  wyprężeni 
żołnierze  na  warcie.  Jestem  samotny,  pomyślał  nagle  Quentin.  Pomimo  sukcesów,  pomimo 
całej wolności, jestem samotny.  

–  Dziesięć,  siedemdziesiąt  pięć  –  powiedział  taksówkarz,  raptownie  przywracając 

Quentina do rzeczywistości.  

Poszukał drobnych, dodał napiwek i pobiegł do galerii. Jednak nie był całkiem wolnym 

człowiekiem. Zamiast włóczyć się po ulicach, musiał iść na wernisaż.  

Właścicielka galerii, kobieta po pięćdziesiątce, żona wyższego urzędnika państwowego, 

była  osobą  niezwykle  przedsiębiorczą.  Quentin  miał  ochotę  nazywać  ją  panią 
HarringtonSmythe.  Imię  Emily  do  niej  nie  pasowało.  Kiedy  zdejmował  płaszcz 

przeciwdeszczowy, Emily zmierzyła go krytycznym spojrzeniem i z aprobatą skinęła głową.  

Quentin  przez  chwilę  żałował,  że  oderwał  metkę  z  ceną.  Pozwolił  się  oprowadzić  po 

galerii. Emily podała mu katalog wystawy i wyrecytowała całą listę zaproszonych ministrów, 

wiceministrów i dyplomatów.  

Nieźle,  jak  na  chłopaka  z  małej  mieściny  w  Nowym  Brunszwiku,  pomyślał,  usiłując 

zapamiętać  nazwiska.  Postanowił  w  ciągu  następnych  godzin  trzymać  się  wpojonych  mu 
przez matkę dobrych manier.  

Po trzech kwadransach w salach kłębił się tłum. Sprzedano jedenaście płócien. Barmani 

padali  ze  zmęczenia,  a  Quentin  starał  się  być  niezwykle  uprzejmy  dla  premiera,  który  nie 
uznawał niczego namalowanego po 1900 roku i nie krył się ze swymi opiniami na temat prac 
gospodarza.  

Z tyłu ktoś zawołał go po imieniu. Odwrócił się i mocno uściskał Lucy.  
– Tak się cieszę, że cię widzę.  
–  Jesteś  wręcz  nieprawdopodobnie  grzeczny  –  powiedziała  cicho.  –  Czy  to  ten  sam 

Quentin, którego znam? 

– Staram się, jak mogę, Lucy. Wyglądasz przepięknie w tej sukni! 
Purpurowy  materiał  podkreślał  mahoniowy  kolor  jej  lśniących  włosów,  a  dekolt  był 

wręcz prowokujący.  

background image

– Przypuszczałam, że ci się spodoba – odparła zadowolona. – Troy wybrał ją dla mnie.  
Troy klepnął Quentina w ramię.  
– Wpadnij do nas na pogawędkę, kiedy to wszystko się skończy.  
– Załatwione, ale pod warunkiem, że macie trochę piwa.  
– Po południu kupiłem dwanaście puszek.  
Troy  był  o  siedem  centymetrów  wyższy  od  mierzącego  metr  osiemdziesiąt  Quentina. 

Miał  jasne  włosy.  Co  prawda  zajmował  się  medycyną,  nie  sztuką,  jednak  obaj  mężczyźni 
zaprzyjaźnili się od chwili, kiedy spotkali się na Shag Island, w pobliżu Nowej Szkocji. Gdy 
Quentin  szkicował  dom,  który  zamierzał  wznieść  dla  siebie,  zawsze  lokował  go  na 
Zachodnim Wybrzeżu w pobliżu Vancouver.  

Nadciągnęła Emily, prowadząc jakiegoś mężczyznę, który wyglądał na ważnego ministra. 

Quentin spojrzał na Lucy, znacząco unosząc brew.  

– Obowiązek mnie wzywa. Pogadamy później.  
– Przed wyjściem podamy ci adres.  
Lucy wzięła męża pod rękę i poszli oglądać obrazy malowane akrylami. Przypominały im 

abstrakcje tworzone przez Quentina na wyspie.  

Minister  zadał  kilka  wnikliwych  pytań  i  z  zainteresowaniem  słuchał  wyjaśnień  artysty. 

Potem przyszła kolej na bogatą wdowę. Miała sztuczne rzęsy i śmiały makijaż, ale zupełnie 
nie  znała  się  na  malarstwie.  Importer  zagranicznych  samochodów  był  z  kolei  biegły  w  tej 
materii,  ale  usiłował  wygłaszać  własne  teorie  o  artystach.  Quentin  pozbył  się  go  wreszcie  i 
poszedł do baru. Po precelkach chciało mu się pić.  

Ledwo zdążył umoczyć usta w winie Cabernet, mając nadzieję, że podniesie go na duchu 

i pomoże przetrzymać dalsze dysputy, kiedy otwarły się drzwi galerii. Odruchowo spojrzał na 
kobietę  wchodzącą  do  holu.  Złożyła  parasolkę,  otrząsnęła  ją  z  deszczu  i  wyprostowała  się. 
Światło padło na jej twarz i włosy, ciemne, połyskujące niczym wypolerowane drewno.  

O, Boże, pomyślał Quentin. To ona, kobieta, na którą czekałem przez całe życie.  
Odstawił kieliszek i zaczął się przepychać przez otaczających go ludzi, nie zważając na 

to,  że  chcieli  z  nim  porozmawiać.  Nieznajoma  powiesiła  płaszcz  przeciwdeszczowy  na 

wieszaku przy drzwiach. Ruchy miała precyzyjne i oszczędne. Chyba nie jest w moim typie, 
przemknęło mu przez głowę. Wystarczy spojrzeć na sukienkę i te okropne okulary. Co się, u 
licha, dzieje? 

Dzieliły  ich  trzy  metry.  Odwróciła  się,  zdjęła  okulary  i  przetarła  je  wyjętą  z  kieszeni 

chusteczką. Ze skupieniem na twarzy wypatrywała kogoś w tłumie. Może i nie jest w moim 
typie, lecz i tak jest niezwykle piękna, pomyślał.  

Serce waliło mu w piersiach. Poczuł się bardzo niezręcznie, ale podszedł do niej.  
– Chyba się nie znamy.  
Była drobna, mierzyła nie więcej niż metr sześćdziesiąt pięć i Quentin górował nad nią. 

Oczy  nieco  zaczerwienione,  gęste  ciemne  rzęsy,  lekko  wystające  kości  policzkowe  i 
nienaganny  makijaż.  Quentin  zwrócił  uwagę  na  miękkie,  stworzone  do  pocałunku  usta,  co 
wzmogło jego niepokój.  

– Jest pan właścicielem galerii? – spytała ze zdziwieniem. – Sądziłam, że...  

background image

– Jestem artystą.  
Zmierzyła go nieprzychylnym spojrzeniem.  
– Quentin Ramsey?  
Skinął głową.  
– A pani? 
– Chyba nie wita pan osobiście wszystkich gości? 
– Pani jest pierwsza.  
– A czemuż to – zapytała słodkim głosem – zawdzięczam ten zaszczyt? 
– Nie pasuje do pani ten styl z dziewiętnastowiecznych książek.  
Ani śladu arystokratycznego brytyjskiego akcentu, pomyślała Marcia. Nie wspominając o 

manierach.  

– A skąd pan może wiedzieć, co do mnie pasuje? Mogłabym  być profesorem  literatury 

wiktoriańskiej. Czy jest pan zawsze taki nieuprzejmy wobec swoich gości? 

Tymczasem Quentin nachmurzył się, gorączkowo szukając czegoś w pamięci.  
– Jestem pewien, że gdzieś już panią widziałem.  
– To takie banalne.  
– Ta uwaga uwłacza nam obojgu.  
– Najmocniej przepraszam. Mężczyźni...  
– Musiałem już gdzieś panią spotkać.  
–  To  pomyłka.  Ja  pana  nigdy  nie  spotkałam.  Musiałabym  cię  zapamiętać,  pomyślała 

Marcia,  usiłując  nad  sobą  zapanować.  Choćby  z  powodu  tych  twoich  błękitnych  oczu,  w 
których można się całkiem zatracić.  

– Jak się pani nazywa? 
Marcia  wciągnęła  powietrze.  Jej  wyobrażenie  o  Quentinie  Ramseyu  było  błędne.  Z 

pewnością nie był to odziany w tweedy Anglik, malujący sielskie krajobrazy pod wpływem 
wielkich mistrzów. To nieokrzesany indywidualista. Kojarzył się raczej z piłą łańcuchową niż 
z pędzlem.  

– Doktor Marcia Barnes – rzekła chłodno.  
– Co? Jesteś siostrą Lucy? 
Był tak zaszokowany, jakby chlusnęła mu w twarz kieliszkiem wina.  
–  Bardzo  się  od  siebie  różnimy  –  powiedziała,  zastanawiając  się,  skąd  w  niej  tyle 

niechęci.  

– Żartujesz. To dlatego  wydawało  mi się, że skądś cię znam. Lucy ma twoje zdjęcie w 

salonie. Jesteś immunologiem.  

– Tak.  
Popatrzył na nią uważnie.  
– To dlaczego nie odwiedziłaś ich po urodzeniu się dziecka? 
– Odwiedziłam! W listopadzie ubiegłego roku.  
– Jasne, urwałaś się na dwie godziny z konferencji. Mówię o odwiedzinach.  
– To nie jest pańska...  
–  Źle  się  dzieje,  kiedy  konferencja  staje  się  ważniejsza  od  własnej  rodziny.  Lucy 

background image

opowiadała mi o tobie. Twierdzi, że jesteś pracoholiczką.  

– Quentin, czy mogę przeprosić cię na momencik? – zapytała Emily Harrington-Smythe. 

– Pani Brace ma parę uwag, zanim kupi największy obraz. – Uśmiechnęła się uprzejmie do 
Marcii. – Wybaczy nam pani? 

– Oczywiście – odparła cierpko Marcia.  
Patrzyła,  jak  Quentin  przechodzi  przez  hol  i  znika  w  tłumie.  Czarne,  zawinięte  na 

końcach  włosy  wydawały  się  trochę  za  długie.  Na  szczęście  nie  przeszywał  jej  już 
przenikliwym spojrzeniem błękitnych oczu. Za kogo on się uważa? Jak śmie ją krytykować? 

Zręcznie  przecisnęła  się  do  baru  po  kieliszek  wina.  Lucy  musiała  mu  się  poskarżyć. 

Rzeczywiście,  była  u  nich  bardzo  krótko.  Brała  udział  w  konferencji  na  temat  AIDS  i  nie 
udało jej się wygospodarować więcej niż tylko jedno popołudnie.  

Coraz mniejszą ochotę miała na spotkanie z siostrą. Zaczęła obchodzić salę, przyglądając 

się obrazom. Przeważały monochromatyczne abstrakcje, ale uderzały też intensywne kolory. 
Zawarty  w  obrazach  ładunek  emocjonalny  wyzwolił  długo  skrywane  w  jej  duszy  poczucie 
pustki, pogłębiane obawą, że utraci pracę.  

Wreszcie stanęła przed pracą zatytułowaną „Kompozycja numer 8”. Rozedrgane, barwne 

spirale  poruszyły  ją  do  żywego.  Sama  nigdy  nie  przeżyła  tego,  co  symbolizowały:  radości, 
namiętności, gorączkowego chwytania się życia. A teraz może być już za późno. Nie mogę 
się rozpłakać, pomyślała z przerażeniem. Nie tu, w sali pełnej ludzi.  

– Czy dobrze się czujesz? 
Ten głos poznałaby na końcu świata.  
– Odejdź – mruknęła, usiłując przezwyciężyć skurcz gardła i ukryć łzy, które zalśniły w 

jej oczach.  

– Przepraszam, że byłem wobec ciebie nieuprzejmy – powiedział Quentin. – Masz rację, 

że to, co dzieje się między tobą a Lucy, nie powinno mnie obchodzić.  

Pomarańcz,  żółć  i  ognista  purpura  zlały  się  w  załzawionych  oczach  Marcii  w  płomień, 

który spopieli ją, gdy tylko on podejdzie bliżej. Quentin, mamrocząc coś nieskładnie, ujął ją 
za ramię i wepchnął do sąsiedniego pokoju. Zatrzasnął drzwi.  

– Teraz możesz płakać – rzekł. – Nikt cię nie widzi. Ty widzisz, pomyślała, wyszarpując 

ramię.  

– Ja nigdy nie płaczę! 
– Więc jesteś uczulona na malarstwo. Łzy ci lecą... i cieknie z nosa. Proszę. – Podał jej 

śnieżnobiałą chusteczkę.  

– Nie wyglądasz na mężczyznę, który nosi białe chusteczki.  
– To na kogo, twoim zdaniem, wyglądam? 
– Kiedy byłam małą dziewczynką – odparła, połykając łzy, do których wciąż nie chciała 

się przyznać – bawiłam się papierowymi lalkami. Wiesz, takie tekturowe wycinanki, na które 
nakładało się papierowe stroje. Tak właśnie wyglądasz w garniturze. Powinieneś nosić sweter 
i dżinsy, a nie garnitur z czystej wełny i krawat od Gucciego.  

– Muszę wyznać, że kosztował mnie fortunę.  
– Zmarnowane pieniądze – wypaliła bez zastanowienia Quentin odchylił głowę do tyłu i 

background image

roześmiał się.  

– To prawda.  
Marcia  oniemiała  na  widok  muskularnej  szyi  i  lśniących  zębów.  Quentin  emanował 

energią. Tylko on mógł stworzyć taki obraz – tryskające życiem kolory znów stanęły jej przed 
oczami.  Cofnęła  się,  przestraszona  bardziej,  niż  wtedy  gdy  dyrektor  zapowiedział  redukcję 

etatów. Coś takiego spotkało ją po raz pierwszy w życiu.  

– Garnitur leży na tobie jak ulał – próbowała zatuszować poprzednią niezręczność. – Nie 

chciałam być nieuprzejma.  

To  prawda,  jednak  wciąż  była  pod  wrażeniem  mięśni,  które  zdawały  się  rozsadzać 

materiał.  

– Inaczej sobie ciebie wyobrażałam.  
– Moje obrazy również – zauważył Quentin.  
Nie chciała rozmawiać o obrazach. Wyjęła z torebki chusteczkę i lusterko, wytarła nos i 

sprawdziła makijaż.  

– Powinniśmy wracać, pewnie cię szukają.  
Nie zamierzał pozwolić jej tak łatwo odejść.  
– Dlaczego się rozpłakałaś, patrząc na ten właśnie obraz? 
Ponieważ przedstawia wszystko,  co ominęło  mnie w życiu. Bo napełnił  mnie goryczą i 

żalem. Dlatego, że wydaje się, że wiesz o mnie więcej niż ja sama.  

– Skoro rozmawiałeś o mnie z Lucy – odparła sucho – to wiesz chyba, że jestem bardzo 

skrytą osobą. Moje reakcje są wyłącznie moją sprawą.  

Lucy  opowiadała  mu  o  Marcii.  Nie  za  wiele,  ale  jednak  wystarczająco,  by  Quentin 

zorientował się, że kocha siostrę, lecz nie są sobie bliskie. Odmalowała mu obraz kobiety bez 
reszty pochłoniętej pracą. Chłodnej istoty, kierującej się wyłącznie zasadami, a nie porywem 
serca, starannie unikającej radości i trosk codziennego życia.  

Czy  na  taką  właśnie  kobietę  czekał  przez  ostatnie  dziesięć  –  a  dokładnie  przez 

dwadzieścia pięć – lat? Intuicja podpowiedziała mu to jasno, ale może jednak się myli? 

Popełnił błąd, lekceważąc intuicję, gdy brał ślub z Helen. Czy tym razem miał popełnić 

następny? Może to tylko wynik jego samotności? 

– Dlaczego tak mi się przyglądasz? – zdenerwowała się Marcia.  
Quentin z trudem się opanował.  
–  Kobieta,  którą  opisała  mi  Lucy,  nie  pasuje  do  osoby,  która  płacze,  bo  jakiś  facet 

rozmazał na płótnie trochę farby.  

Marcia  nie  wiedziała,  co  rozzłościło  ją  bardziej  –  to,  że  Lucy  rozmawiała  o  niej  z 

Quentinem, czy trafność jego słów.  

– Doprawdy? I co... ? 
Rozległo się głośne pukanie do drzwi.  
– Publiczność zaczyna się niecierpliwić – powiedziała z ulgą. – Powinien pan iść, panie 

Ramsey.  

– Quentin. Czy wybierasz się do Lucy i Troya, kiedy ta heca się skończy? 
– Nie.  

background image

Emily Harrington-Smythe wsunęła głowę przez drzwi.  
– Quentin? Naprawdę jesteś mi potrzebny.  
– Już idę – rzucił w stronę drzwi, podszedł do Marcii i zdjął okulary. – Masz przepiękne 

oczy. Dlaczego je chowasz? 

– Przed ludźmi takimi jak ty.  
Sięgnęła po okulary, a on odsunął się z rozbawieniem w oczach.  
– Oddam ci, ale musisz mi obiecać, że jutro zjesz ze mną lunch.  
–  Wiele  obecnych  na  wernisażu  kobiet  byłoby  zachwyconych  perspektywą  zjedzenia  z 

tobą lunchu, ja jednak nie zaliczam się do nich.  

– Włożę dżinsy.  
Miał uśmiech, któremu trudno było się oprzeć. Marcia starała się ze wszystkich sił.  
– Proszę o zwrot okularów.  
– Wezmę od Lucy numer twojego telefonu.  
–  Mój  aparat  wyświetla  numer  dzwoniącej  do  mnie  osoby.  Jeśli  zobaczę,  że  to  ty,  nie 

podniosę słuchawki.  

–  Nie  zniechęci  mnie  nawet  najnowsza  technologia,  pani  doktor  Marcio  Barnes,  bo  nie 

powiedziała  mi  pani,  dlaczego  płakała  na  widok  mojego  obrazu.  –  Włożył  jej  okulary  i 
pocałował w czubek nosa. – Do zobaczenia.  

Wyszedł z pokoju. Przynajmniej przez pięć minut nie czuł się samotny. Ujął Emily pod 

rękę.  

– Chciałbym, żebyś „Kompozycję numer 8” opatrzyła naklejką „Nie na sprzedaż”.  
– To niemożliwe, przecież figuruje w katalogu.  
– Więc oznacz ją jako sprzedaną.  
– Ale nie jest – zauważyła z niepodważalną logiką pani Harrington-Smythe.  
– Owszem. Jaja kupuję.  
– Quentin, co się z tobą dzieje? 
–  Kupuję  „Kompozycję  numer  8”  –  powtórzył  cierpliwie.  –  Nie  ma  w  tym  nic 

niestosownego.  

– Nie możesz kupować własnych obrazów! Zresztą, ten wpadł w oko panu Sorensen, to 

bardzo wpływowy człowiek.  

– Fatalnie. Pan Sorensen nie dostanie tego obrazu. Ja go biorę.  
– Ale...  
– Zrób to, Emily – powiedział z uśmiechem – jeśli za rok chcesz mieć kolejny wernisaż 

Quentina Ramseya.  

Jego wystawy cieszyły się dużym zainteresowaniem, zwykle sprzedawał swoje obrazy.  
– Dobrze – odburknęła Emily. – Ale zapłacisz tak jak wszyscy... bez żadnej ulgi.  
– Myślę, że stać mnie na to. Ten gość wygląda na następnego ministra. Pójdę wypełniać 

obowiązki.  

Usiłując  wyrzucić  z  pamięci  obraz  kobiety  o  zapłakanych,  fiołkowych  oczach, 

zastanawiając  się,  jak  zareaguje,  gdy  podaruje  jej  jeden  że  swoich  cenniejszych  obrazów, 
Quentin podszedł do mężczyzny w szarym, prążkowanym garniturze.  

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Kiedy Marcia została sama w pomieszczeniu, które uznała za biuro właścicielki galerii, 

wściekłość wywołana zachowaniem Quentina mieszała się z rozbawieniem. Była pewna, że 
Quentin Ramsey nie przywykł do kobiet, które mówią „nie”. Marcia nie bawiła się z nim w 
żadne  gierki.  Miała  wystarczająco  dużo  kłopotów  w  pracy,  by  zawracać  sobie  głowę 
zadającym  wścibskie  pytania  mężczyzną,  który  miał  w  dodatku  niebieskie  oczy  o  palącym 
spojrzeniu, i – co sama przyznała – był bardzo atrakcyjny.  

Nie chodziło wyłącznie o muskularne ciało, czego nie zdołał ukryć nawet szyty na miarę 

garnitur. Miał szczupłe, zmysłowe palce, mocne dłonie, a wydatne kości twarzy nadawały mu 
wygląd bardziej męski. Pomyślała, że jest to twarz człowieka, który czerpał z życia pełnymi 
garściami, zarówno z ciemnej, jak i jasnej jego strony.  

W  ciągu  paru  minut  zauważyła  mnóstwo  rzeczy.  Zbyt  wiele,  zważywszy  na  stan  jej 

ducha. Instynkt podpowiadał jej, że powinna włożyć płaszcz i uciekać. Jednak sprawiłaby tym 
przykrość Lucy i Troyowi. Skuliła się i wróciła na salę, nie patrząc w kierunku „Kompozycji 
numer 8”.  

Niemal natychmiast dostrzegła Quentina. Sprawiał wrażenie zagłębionego w rozmowie z 

mężczyzną  w  prążkowanym  garniturze.  Po  chwili,  jakby  wyczuwając  obecność  Marcii, 
pochwycił jej spojrzenie. Zrobił do niej oko. Marcia zadarła głowę, odwróciła się i poszła w 
głąb galerii.  

W kącie Lucy i Troy podziwiali mały obrazek. Troy objął ramieniem Lucy, a reakcja jej 

ciała  dobitniej  niż  słowa  świadczyła,  że  kocha  męża.  Marcia  znów  poczuła  cisnące  się  do 
oczu łzy. Muszę z tym  skończyć, myślała  gorączkowo. Natychmiast. Unikałam małżeństwa 
czy  jakiegokolwiek  zaangażowania  się,  jak  zarazy.  Dlaczego  więc  przygnębia  mnie  widok 
szczęścia siostry? Weź się w garść, Marcio! 

Z dużym wysiłkiem zebrała się w sobie. W końcu słynęła z opanowania. Uśmiechnęła się, 

wysoko uniosła głowę...  

– Cześć, Lucy... Troy.  
Lucy odwróciła się, wymykając z objęć męża.  
– Marcia, tak się cieszę, że jesteś.  
Marcia  nigdy  nie  rzucała  się  jej  w  objęcia,  Lucy  zadowoliła  się  więc  pocałowaniem 

siostry w policzek.  Troy musnął  ją ustami w drugi.  Potem  Lucy  cofnęła się o krok, mierząc 
Marcie uważnym spojrzeniem.  

– Wyglądasz na zmęczoną. Wszystko w porządku? Quentin pytał ją o to samo.  
– Tak, byłam po prostu bardzo zajęta w pracy. Co sądzicie o wystawie? 
–  Chciałabym  mieć  te  cztery  grafiki  na  jedwabiu.  Prace  w  akrylu  również  uważam  za 

wspaniałe. – Lucy spojrzała w bok. – Ta, na przykład, to istna perełka.  

Quentin w najdrobniejszych szczegółach namalował trzy małe dziewczynki biegnące po 

łące pełnej kwiatów. Brak taniego sentymentalizmu świadczył o talencie.  

– Wyglądają jak my – bąknęła Marcia.  

background image

–  Och...  nie  pomyślałam  o  tym.  Ty,  ja  i  Cat.  Masz  rację  –  roześmiała  się  Lucy  –  dwie 

brunetki i ruda. Pewnie widział fotografię naszej trójki. Stoi u mnie na pianinie.  

– Chciałabyś go mieć? – spytał Troy.  
Wpatrywał się w żonę rozkochanym wzrokiem.  
– Owszem – odparła machinalnie Marcia.  
Lucy spojrzała na nią badawczo, Troy znacząco uniósł brew.  
– Nie, nie mówiłam tego poważnie. Ty powinnaś go mieć, Lucy.  
– Widziałaś się z Quentinem? – zapytała Lucy.  
– Tak. Przelotnie. Lucy, proszę cię, zapomnij, że wspominałam o tym obrazie. Kup go jej, 

Troy.  

– Kupię go dla ciebie, szwagierko – powiedział Troy. – Nie dostałaś ode mnie prezentu 

na zeszłe urodziny.  

– Ależ nigdy nie dawaliśmy sobie takich kosztownych prezentów! 
– To będzie wyjątek potwierdzający regułę. Zaraz wracam.  
Po raz trzeci tego wieczora oczy Marcii napełniły się łzami.  Lucy zaciągnęła siostrę do 

kąta, zasłaniając ją przed ludźmi.  

– Jesteś dziś nieswoja. Co się stało? 
– Nic... Nie wiem.  
– Zjedz ze mną jutro lunch.  
– Nie mogę. Muszę pracować.  
– Do diabła z pracą, Marcie! 
Lucy używała imienia z dzieciństwa tylko wtedy, gdy Marcia była przygnębiona.  
–  Rano  zadzwonię  do  mamy.  Może  wpadlibyście  w  niedzielę  na  obiad.  Catherine  ma 

wolne...  

– Z rozkoszą zapewniła ją Lucy.  
– Przejdźmy się po sali. Wolałabym, żeby Troy nie kupował mi tego obrazu.  
– Szkoda, że nie możemy od razu zawieźć go do ciebie. Pięknie będzie wyglądał w twojej 

sypialni.  

Obraz Quentina Ramseya w mojej sypialni? Nie ma mowy, pomyślała Marcia. Kątem oka 

dostrzegła Emily Harrington-Smythe, przeciskającą się z Troyem w ich stronę.  

–  Doskonały  wybór  –  powiedziała  Emily,  przyklejając  obok  obrazu  mały,  czerwony 

krążek. – Moje gratulacje, panie Donovan.  

– Spóźnione życzenia urodzinowe. – Troy uśmiechnął się do Marcii.  
Obraz należał do niej. Wspięła się na palce i pocałowała Troya w policzek.  
– Dziękuję, Troy. To pięknie z twojej strony – rzekła zawstydzona.  
– Poszukajmy Quentina i opowiedzmy mu o tym – zaproponował.  
–  Naprawdę  muszę  już  iść  –  rzuciła  szybko  przerażona  Marcia.  –  Spotkamy  się  w 

niedzielę.  

Uśmiechnęła się i wybiegła z sali.  
W  drugim  końcu  galerii  oblegały  Quentina  dwie  piękne  blondynki  i  ognista  brunetka. 

Śmiał się. Marcia włożyła płaszcz, chwyciła parasolkę i wyszła na deszcz.  

background image

Matka Marcii, doktor Evelyn Barnes, była patologiem sądowym, doskonałą gospodynią i 

zapalonym  graczem  w  golfa.  Córka  najwyraźniej  wprawiła  ją  w  zakłopotanie  swoim 

telefonem.  

–  Rodzinny  obiad?  W  niedzielę?  Sprawdzę  w  kalendarzyku...  Marcio,  czy  mogłabym 

przyprowadzić kogoś ze sobą? 

– Oczywiście. Czy Lilian jest w mieście? 
Lilian, najlepsza przyjaciółka matki, raz w miesiącu zjawiała się w Ottawie.  
– Nie... to nie Lilian. To mężczyzna.  
Evelyn  zawsze  zabierała  ze  sobą  osobę  towarzyszącą  na  koncerty  lub  obiady  proszone, 

lecz nigdy na spotkania rodzinne nie przyprowadzała ze sobą mężczyzn.  

– Jesteś niezwykle tajemnicza, mamo. Jak mu na imię? 
– Henry Woods. Jest maklerem. Chciałabym go wam przedstawić.  
Zaciekawiona Marcia, usiłując zachować taktowną dyskrecję, wydusiła jedynie: 
– Świetnie. Zatem o szóstej? 
–  Doskonale.  Do  zobaczenia.  –  Evelyn,  spragniona  zazwyczaj  rodzinnych  plotek, 

odłożyła słuchawkę.  

Marcia  zawahała  się.  Gdyby  nie  znała  swojej  matki,  pomyślałaby,  że  jej  chłodna, 

beznamiętna matka, zakochała się. Czy to możliwe? 

Obiad zapowiadał się ciekawie.  
 
W  niedzielę,  za  pięć  szósta,  Marcia  kończyła  makijaż.  Włożyła  czarne  prążkowane 

spodnie,  długi  czarny  sweter  ze  złotym  łbem  lwa  na  piersi  i  czarne  lakierki  ze  złotymi 

ozdóbkami.  Mimo  obecności  pana  Woodsa,  miał  to  być  obiad  w  gronie  rodzinnym, 
pomyślała, malując usta czerwoną szminką. Sięgnęła też po złote kolczyki.  

Zabrzęczał  domofon.  W  słuchawce  rozległ  się  głos  Lucy,  a  później  pukanie  do  drzwi. 

Zanim  Marcia  zdołała  coś  powiedzieć,  Lucy  dała  jej  do  potrzymania  niemowlę  i  zaczęła 
zdejmować płaszcz.  

–  Wzięliśmy  ze  sobą  Quentina.  Mam  nadzieję,  że  nie  masz  nic  przeciwko  temu. 

Przyjęcie, na które się wybierał, zostało odwołane z powodu grypy gospodyni.  

Christopher  Stephen  Donovan  pociągnął  ją  za  kolczyk  i  zaślinił  sweter.  Quentin  miał 

oczy bardziej niebieskie, niż sądziła. Cofnęła się, by wpuścić gości.  

– Nie ma sprawy – mruknęła nieszczerze.  
Lucy oddała płaszcz mężowi i wytarła chusteczką sweter Marcii.  
–  Znów  ząbkuje.  Mówiłam  Troyowi,  że  powinien  wynaleźć  jakąś  lepszą  metodę  na 

ząbkowanie. Daj, wezmę go od ciebie.  

Ale  Christopher  mocno  objął  Marcie  za  szyję  i  przytulił  się  do  niej.  Pachniał  zasypką. 

Uwiesił  się  na  niej  całym  ciężarem.  Przytrzymała  go  mocniej,  dotykając  policzkiem 
delikatnych włosków dziecka. O, Boże, pomyślała z rozpaczą. Znów się zaczyna. Mam łzy w 
oczach. Przecież nigdy nie chciałam mieć dzieci.  

Tymczasem  Quentin  zdjął  płaszcz  i  zaczął  przeczesywać  mokre  włosy,  bardziej  by  je 

wysuszyć,  niż  uładzić.  Widok  Marcii  ubranej  na  czarno  i  złoto  poraził  go  niczym  prąd. 

background image

Pragnął  zarazem  patrzeć  na  nią,  jak  i  rzucić  ją  na  dywan,  całując  do  utraty  tchu.  Wówczas 
Lucy podała jej dziecko, a Quentin poczuł, że wykładzina zadrżała mu pod stopami. Oczami 
wyobraźni zobaczył Marcie tulącą ich dziecko, dziecko miłości.  

Co ci chodzi po głowie, upomniał się surowo. Nie chciała nawet pójść z tobą na lunch, a 

ty już chcesz mieć z nią dzieci.  

– Marcio – odezwał się – przyniosłem to dla ciebie. Ściskał bukiet bezładnie dobranych 

kwiatów,  w  którym  czerwień  sąsiadowała  z  różem,  pomarańcz  z  fioletem.  Ich  spojrzenia 
spotkały się. Marcia nie była w stanie odwrócić wzroku.  

– Dziękuję – powiedziała szybko. – Daj je Lucy, a ona włoży je do wazonu.  
– Garnitur zostawiłem w hotelu – dodał.  
Świetnie wyglądał w szarych sztruksach i granatowym swetrze.  
– Widzę – przyznała Marcia.  
Quentin wręczył bukiet Lucy i podszedł do Marcii.  
– Powyrywa ci wszystkie włosy... Chodź do mnie, Chris.  
Poczuła  ciepło  jego  palców,  oddech  Quentina  poruszył  jej  włosy.  Zadrżała.  Naprężyła 

ramiona,  bo  zabrakło  jej  tchu.  Christopher  cichutko  zaprotestował,  ciągnąc  ją  za  włosy  aż 
jęknęła.  

– Spokojnie, Chris...  
Quentin  delikatnie  odgiął  zaciśnięte  paluszki.  Kiedy  brał  od  niej  dziecko,  musnął 

przedramieniem  jej  piersi.  Dreszcz  przeszył  ciało  Marcii.  Musiał  to  poczuć.  Rozejrzała  się 
przerażona  i  zobaczyła,  że  Troy  i  Lucy  przyglądają  się  jej  uważnie.  Nie  zaczerwienię  się, 
postanowiła. Nie ma mowy.  

– Muszę przypilnować obiadu – odezwała się zduszonym głosem. – Zaraz wracam.  
Troy włączył muzykę, Quentin kołysał rozbawionego Chrisa wysoko nad głową, a Lucy 

pospieszyła za Marcia do kuchni.  

– Mama przyjdzie? Mniam, smakowicie pachnie.  
–  Przyprowadzi  jakiegoś  mężczyznę  –  odparła  Marcia,  ciesząc  się,  że  Lucy  nie  pyta  o 

Quentina.  

Zaczęła relacjonować rozmowę telefoniczną, lecz zanim skończyła, przyszła Catherine i 

trzeba było zaczynać od początku.  

Doktor  Catherine  Barhes  była  drobna  jak  Marcia,  elegancka  jak  matka,  a  prowadziła 

badania nad rakiem trzustki.  

–  Mam  teraz  wolne  trzy  tygodnie  –  oznajmiła.  –  Od  poniedziałku  będę  się  opiekowała 

psami  Lydii,  więc  zażyję  ruchu  i  świeżego  powietrza.  Tobie,  Marcio,  przydałoby  się  trochę 
słońca. Jesteś upiornie blada.  

Cat miała fioła na punkcie ćwiczeń fizycznych i zawsze wygłaszała takie uwagi.  
– Dziękuję – odparła sucho Marcia. – Nie wiem, czy zauważyłaś, że od czterech dni pada 

deszcz. Może przestałabyś mi wiercić dziurę w brzuchu? Poproszę Troya, żeby zrobił drinki.  

Lucy włożyła bukiet do największego wazonu.  
– Gdzie mam go postawić? W progu kuchni stał Quentin.  
– Najlepiej na środku stołu.  

background image

Stała tam kwiatowa kompozycja z jedwabiu, pasująca do porcelany. Marcia patrzyła, jak 

Quentin odstawia ją na  bok, na to  miejsce stawiając swoją okropną wiązankę. Nie pytał jej 
wcale o zgodę i szarogęsił się jak u siebie. Nie znosiła u mężczyzn tej cechy. Kiedy wrócił do 
kuchni, odezwała się lodowatym tonem: 

– W tym bukiecie brakuje tylko chwastów.  
– Następnym razem się poprawię.  
–  Następnym  razem?  Nie  wygląda  pan  na  człowieka  lubiącego  miejski  tryb  życia.  Nie 

wyobrażam sobie, żeby wytrzymał pan długo w Ottawie.  

–  Nie  miałem  takiego  zamiaru,  ale  zmieniłem  plany.  Mój  przyjaciel  ma  domek  w 

Gatineau  Hills,  zabawię  u  niego  przez  jakiś  czas.  Nie  zapomniałaś  chyba,  że  czeka  nas 

wspólny lunch.  

– Jest pan bardzo pewny siebie, panie Ramsey.  
– Pewność siebie daje rezultaty, doktor Barnes.  
– Odtąd zadufanie może przynosić wręcz odwrotne efekty – rzekła słodkim głosem.  
– Czy sugeruje mi pani zmianę taktyki? 
– Raczej polecam zmianę planów.  
– Nie sądzę. Jest pani wyraźnie zainteresowana wyzwaniem.  
– Zaczyna pan być niegrzeczny – ucięła krótko. Quentin podszedł bliżej.  
– Ale lubisz, gdy cię dotykam.  
Marcia,  zaciskając zęby,  pomyślała o  górach lodowych, lodowcach i  szkockiej z lodem. 

Lekko się zaróżowiła.  

–  Zaskoczył  mnie  pan,  to  wszystko.  Mężczyzna  z  pańskim  doświadczeniem  powinien 

umieć odróżniać kobiety nie zainteresowane ód tych, które są gotowe paść panu do stóp.  

Quentin był szczerze ubawiony.  
– Moja droga... kobiety nigdy nie padały mi do nóg. Czy to umniejsza moją wartość jako 

mężczyzny? Chociaż, z drugiej strony... dzięki Troy, wolę piwo.  

Marcia zaniepokoiła się. Czy Troy wszystko słyszał? 
– Dzwoni domofon... przepraszam, to na pewno mama.  
Evelyn Barnes w różowym kostiumie i krótko obciętymi, siwymi włosami prezentowała 

się  bardzo  atrakcyjnie.  Na  ogół  towarzyszyli  jej  wysocy,  szczupli  mężczyźni  o 
patrycjuszowskim wyglądzie. Henry Woods był niski, krępy, łysy i miał niezwykle łagodne, 

orzechowe oczy. Marcia polubiła go od razu. Przedstawiła go wszystkim. Troy podał drinki, a 
Marcia usadziła gości przy stole, zasłaniając się przed Quentinem bukietem.  

Dwie  i  pół  godziny  później  Marcia  włączyła  ekspres  do  kawy.  Obiad  smakował 

wszystkim.  Quentin  i  Henry  tryskali  humorem.  Cat  porzuciła  zwykłą  rezerwę,  a  dziecko 
wnosiło  ożywienie  do  rozmowy.  Ze  swej  strony  Marcia  ograniczyła  do  minimum  wszelkie 
kontakty z Quentinem. Nie mogła się wprost doczekać, kiedy on wyjedzie do Gatineau Hills.  

Sięgnęła  do  lodówki  po  śmietankę  do  kawy.  Niestety,  pojemnik  był  pusty.  Wróciła  do 

salonu. Troy i Quentin grali w szachy, Lucy butelką karmiła dziecko.  

–  Muszę  wyskoczyć  na  róg  do  sklepiku  –  powiedziała.  –  Skończyła  mi  się  śmietanka. 

Zaraz wracam.  

background image

– Pójdę z tobą – poderwał się Quentin. – Po sutym obiedzie przyda mi się spacerek.  
Nie mogła powiedzieć, żeby się odczepił, Evelyn skarciłaby ją. Wzięła torebkę, włożyła 

płaszcz  przeciwdeszczowy  i  kalosze.  Quentin  w  trenczu  z  paskiem  wyglądał  jak  szpieg  z 
komiksów.  

– Zejdźmy schodami – zaproponował. – Nie powinienem był dokładać sobie deseru.  
– To tylko bita śmietana z masłem zauważyła Marcia. – Och, i sześć jajek.  
– Tak smacznie podany cholesterol kłóci się z etyką lekarską.  
– To ulubiony deser Catherine. Artykuł, który nam streściła był bardzo ciekawy, prawda? 
Ale Quentin nie po to  wyszedł  na deszcz, żeby rozmawiać o  Cat. Otworzył  parasolkę i 

wziął Marcie pod rękę.  

– Nareszcie sami.  
– To wielkie miasto. Jesteśmy przerażająco sami – odparła chłodno.  
– Nie wykręcaj się, raz wreszcie powiedz prawdę.  
– Dobrze, jesteśmy sam na sam. I co z tego? 
– Dlaczego płakałaś na widok mojego obrazu? 
– Quentin, goście czekają! 
–  Jesteś  piękna,  inteligentna,  robisz  wspaniałe  desery,  a  śmiertelnie  boisz  się  własnych 

uczuć. Ciekawa mieszanka.  

Marcia  wypiła  do  obiadu  dwa  kieliszki  wina.  Wyszarpnęła  rękę  i  stanęła  przed  nim 

twarzą w twarz, żałując, że parasolka zmusza ich do bliskości.  

– Chcesz prawdy? Dobrze. Tracisz czas, Quentin. Nie mam piętnastu lat, tylko trzydzieści 

trzy.  Jeśli  boję  się  swoich  uczuć,  to  mam  po  temu  powody.  Jestem  również  za  stara,  by 
opowiadać moje życie każdemu napotkanemu mężczyźnie.  

Quentin  nie  chciał  być  „każdym”,  lecz  kimś  wyjątkowym.  Pragnął  nią  wstrząsnąć. 

Odsunął jej mokre włosy z czoła.  

– W tym ubraniu wyglądasz jak egipska bogini – rzekł zduszonym głosem.  
Marcia zaczerwieniła się.  
– Nie włożyłabym tego, gdybym wiedziała, że przyjdziesz – wypaliła, zanim ugryzła się 

w język.  

– Czemu nie chcesz pokazać, jaka jesteś naprawdę? 
– Bo nie wiem, jaka jestem! – zawołała, wznosząc oczy do nieba. – Wiem tylko, że leje 

jak z cebra. Chodźmy.  

– Może to zdoła obudzić w tobie prawdziwą Marcie – powiedział cicho i pocałował ją.  
Usta Marcii były ciepłe i miękkie, tak spragnione, że Quentin zapomniał o całym świecie. 

Gdy nagle wyrwała się, odczuł to niemal jak szok.  

– Nie wolno ci było tego robić – zaprotestowała. – Prawie mnie nie znasz. Usta masz całe 

w szmince.  

Wyjął z kieszeni chusteczkę.  
– Więc lepiej ją zetrzyj.  
–  To  dlatego  nosisz  chusteczki,  mogłam  się  domyślić  –  rzekła  ze  złością,  energicznie 

wycierając mu usta.  

background image

Quentin nagle się rozzłościł. Cofnął głowę.  
–  Teraz  ja  ci  coś  powiem.  Mój  ojciec  był  drwalem  w  małym  miasteczku  w  Nowym 

Brunszwiku.  Holton,  w  dolinie  Kennebecasis,  pewnie  nigdy  o  nim  nie  słyszałaś.  Matka 
sprzątała domy bogatych ludzi. Biała chusteczka kojarzyła się jej z dżentelmenem. Kiedy w 
wieku dwunastu lat zająłem pierwsze miejsce w lokalnym konkursie, kupiła mi sześć pudełek 

chusteczek.  Może  nie  nadaję  się  na  dżentelmena,  ale  kocham  swóją  matkę  i  dlatego  zawsze 
noszę białą chusteczkę.  

Marcia stała bez ruchu, chociaż deszcz skąpy wał na nią z parasolki.  
– Przepraszam, nie powinnam była tego mówić. Patrzyła mu prosto w oczy. Przeprosiny 

były szczere.  

– W porządku. Ale nieźle zalazłaś mi za skórę, Marcio Barnes.  
– Wzajemnie – parsknęła, ścierając mu resztki szminki z kącików ust.  
Nos miał lekko zakrzywiony, brwi i rzęsy czarne jak włosy, a usta... Zadrżała. Nie miało 

to  nic  wspólnego  z  chłodem.  Nikt  dotąd  mnie  tak  nie  pocałował  –  krótko,  delikatnie  i 
uwodzicielsko, pomyślała, biorąc go znów pod rękę. Przez kilka minut szli w milczeniu.  

– Zjedz ze mną jutro kolację – zaproponował nagle.  
– Nie mogę.  
– To we wtorek.  
– Będziesz w Gatineau Hills.  
– Mam samochód. To niecała godzina jazdy.  
– Sklep jest w tym domu na parterze. Zaraz wracam – wykrztusiła i pobiegła.  
Ostre  światło  neonówek  przywróciło  ją  do  rzeczywistości.  Jeden  pocałunek  i  omal  nie 

padłam mu  do nóg,  pomyślała ponuro, biorąc z lodówki  śmietankę. Ruszyła w stronę kasy. 
Nie powinnam iść z nim na kolację tylko dlatego, że hormony trzęsą się we mnie jak osika na 
wietrze. Powinnam go raczej unikać. Mam wystarczająco dużo kłopotów, by dodawać do nich 

Quentina Ramseya.  

Zapłaciła i wyszła. Quentin czekał na nią, wysoki, niebieskooki i obcy w świetle latarni 

ulicznej.  Obudził  we  mnie  moje  prawdziwe  ja,  pomyślała  smutno.  Jeśli  dodać  do  tego 

uczucia,  jest  to  zgubna  mieszanka  dla  kobiety,  która  usiłowała  odgrodzić  się  od  świata.  Jak 
ma  go  przekonać,  że  nie  chce  się  z  nim  umówić?  Zazwyczaj  pozbywała  się  natrętów  bez 
kłopotów.  

– Skoro jesteś zbyt zajęta w przyszłym tygodniu – powiedział, jakby czytał w jej myślach 

– poczekam do następnego weekendu.  

Marcia przygryzła wargę i skierowała się do domu.  
–  Quentin,  nie  chcę  się  z  tobą  spotkać.  Przepraszam,  że  mówię to  bez  ogródek,  ale  tak 

jest.  

– Ale dlaczego? 
– Dlatego – upierała się jak dziecko. – Dlatego i już, dobrze? 
– Wcale nie dobrze! Podobasz mi się i założę się, że przy nikim przede mną nie straciłaś 

panowania  nad  sobą.  Mój  obraz  wywołał  u  ciebie  łzy,  a  twoje  ciało  zadrżało,  gdy  cię 
dotknąłem. Im dłużej cię obserwuję, tym lepiej pojmuję, dlaczego Lucy cię nie rozumie. A w 

background image

dodatku powiedziała mi, że bardzo chciałaś mieć obraz z trzema dziewczynkami. Ten, który 
kupił ci Troy.  

– Mogę chcieć mieć obraz – wycedziła – ale to wcale nie znaczy, że muszę iść na kolację 

z malarzem. Nie jesteś głupi, a wyrażam się jasno. Więc dlaczego się z tym nie pogodzisz? 

– Bo nie chcę. – Quentin, mimo pozornego spokoju, przeraził się, że wymarzona kobieta 

nie widzi w nim partnera.  

Gdyby Marcia zastanowiła się, zmieniłaby temat.  
– Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo mnie naciskasz? 
– Gdybym ci powiedział, roześmiałabyś mi się w twarz.  
– To daj sobie z tym spokój.  
– Nie mogę! – odetchnął głębiej, usiłując pozbierać myśli. – Zamierzam w wakacje często 

odwiedzać  Lucy  i  Troya,  więc  mam  nadzieję  znów  cię  ujrzeć.  No,  chyba  że  będziesz  ich 
unikała przez dwa miesiące.  

– Najpierw upewnię się, że ciebie tam nie ma.  
– Więc nie jestem ci obojętny.  
– Nie lubię być napastowana.  
– To ostre słowa.  
– Więc przestań.  
Zacisnęła zęby, aż zbielały jej kości policzkowe. Na ten widok Quentina coś ścisnęło w 

środku.  

– Marcio – rzekł w rozpaczy. – Nie przywykłem błagać kobiet, by spędziły ze mną trochę 

czasu. Może dlatego niezbyt mi to wychodzi, ale błagam cię. Nie do końca rozumiem, czemu 
jesteś dla mnie taka ważna, ale to fakt. Daj mi choć cień szansy.  

Marcia  z  ulgą  stwierdziła,  że  doszli  do  jej  domu.  Zebrała  się  w  sobie,  by  spojrzeć  mu 

prosto  w  oczy,  a  cierpienie  i  malujące  się  na  twarzy  Quentina  omal  nie  zmieniło  jej  ! 

postanowienia.  

– Wierz mi, to nie ma sensu – próbowała się uśmiechnąć. – Przykro mi.  
Wiedziała,  że  ma  rację.  Nigdy  nie  uważała  się  za  zdolną  do  osądzania  męskich 

charakterów,  lecz  była  przekonana,  że  jakikolwiek  związek  z  Quentinem  zakończy  się 
porażką. Lepiej przerwać to od razu.  

Idąc po schodach, zdobyła się na wymuszony uśmiech.  
Następne dwie godziny były istną męką. Wreszcie Evelyn i Henry wstali. Pozostali goście 

poszli w ich ślady.  

Quentin  odsunął  krzesło,  próbując  rozprostować  napięte  ramiona.  Nie  mógł 

skoncentrować się na grze i  Troy pokonał  go  w szachach. Myślami błądził gdzieś daleko. 
Powinien za – [ chować się spokojnie, utrzymać wszystko na dystans. Tymczasem pocałował 

Marcie,  gdy  nie  była  jeszcze  na  to  przygotowana.  Jak  na  niegłupiego  –  jej  zdaniem  – 
człowieka, popsuł wszystko. Nie wiedział, co robić dalej. Zgodnie z tym, co mówiła Marcia, 
żadnego „dalej” nie będzie.  

Wychodził ostatni. Marcia odsunęła się od niego. Na jej twarzy zauważył bladoniebieskie 

cienie. Poczuł współczucie i coś, czego wolał nie nazywać strachem.  

background image

– Daj mi znać, jeśli zmienisz zdanie. Jestem w kontakcie z Lucy i Troyem.  
–  Tak...  oczywiście  –  odparła,  zamykając  drzwi.  Dała  w  ten  sposób  jednoznacznie  do 

zrozumienia, że chce się go jak najprędzej pozbyć. Quentin po drodze rozmawiał z Troyem o 

niczym. W hotelu ruszył w stronę baru. Są chwile, kiedy pomóc może jedynie podwójny rum.  

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

W następną niedzielę Marcia poszła na lunch z Lucy. Kiedy zasiadły przy stoliku w barze 

sałatkowym i przejrzały menu, Lucy pociągnęła łyk wina i powiedziała: 

– Nie wyglądasz najlepiej, Marcio.  
Marcia  wiedziała  o  tym,  ale  nie  chcąc  rozmawiać  o  Quentinie,  postanowiła  powiedzieć 

siostrze o sytuacji w instytucie.  

–  W  zeszły  wtorek  dyrektor  wezwał  mnie  i  powiedział,  że  w  związku  z  cięciami 

budżetowymi młodsi pracownicy muszą pójść na tygodniowy urlop bezpłatny. Tak więc od 
piątku jestem na wakacjach.  

– Jak się to ma do twoich badań? – spytała rzeczowo Lucy.  
–  Szczególny  rodzaj  specyfiku,  nad  którym  pracuję,  okazał  się  nagle  zbyt  kosztowny. 

Prawie  trzy  miesiące  badań  poszły  na  marne  –  wyznała  Marcia.  –  To  doprowadza  mnie  do 
szału.  

– A twój etat? 
Marcia bawiła się kieliszkiem, nie patrząc na siostrę.  
– Mogę stracić pracę – wydusiła drżącym głosem.  
– Och, Marcie... – Lucy wzięła ją za rękę. Marcia przygryzła wargę.  
– To śmieszne, pracuje tam mnóstwo ludzi o wiele gorszych ode mnie. Naprawdę kocham 

moją pracę. – Napiła się wina. – Oznajmią to nam za jakieś dwa, trzy tygodnie.  

– Zaangażowałaś się w te badania bez reszty.  
– Przestań, Lucy, bo zwymiotuję. Daj mi, proszę, kawałek chleba.  
– To mogłoby być idealne rozwiązanie.  
– Ale nie w zatłoczonej restauracji.  
– Chyba masz rację. – Lucy posmarowała masłem kawałek bułki. – Co zamierzasz robić 

przez ten tydzień? 

– Jeszcze nie wiem.  
Za nic nie przyznałaby, że przerażają perspektywa siedmiu samotnych dni.  
– Mam pomysł! Możesz pojechać do domku Quentina w Gatineau Hills.  
– Nie bądź śmieszna – ucięła Marcia. Spłoszyła ją sama wzmianka o Quentinie.  
– Jego tam nie będzie. Wyjechał dziś do Nowego Jorku. Ktoś zniszczył jedną z jego prac 

w galerii w Soho i postanowił sam ocenić szkody. Wróci w piątek lub sobotę.  

Marcia poczuła, że ten pomysł podoba się jej. Będzie mogła wyrwać się z miasta.  
– Nigdy nie przepadałam za wyjazdami w teren.  
–  Troy,  Chris  i  ja  spędziliśmy  w  Gatineau  Hills  cały  wczorajszy  dzień.  Jest  tam 

fantastyczny  widok  na  jezioro,  piękne  drzewa  i  kwiaty.  A  Quentin  ma  naprawdę  luksusowy 

domek, nie taki, jak myślisz.  

– Nie mogę tego zrobić bez porozumienia z nim. A skoro wyjechał, jest już za późno.  
– Biorę wszystko na siebie. Widzisz, Quentin miał nadzieję, że tam zostaniemy. Troy ma 

wolne tylko  popołudnia, a ja chcę przebywać z nim, więc jeśli  tam pojedziesz, Quentin nie 

background image

będzie miał nic przeciwko temu.  

Marcia wyczuła to,  czego  Lucy nie powiedziała.  Lucy i  Troy stracili  pierwsze dziecko, 

gdy  ukończyło  siedem  miesięcy.  Tragedia  zaciążyła  na  ich  małżeństwie  i  żyli  w  separacji 
przez rok. Teraz Lucy nie chciała się rozstawać z Troyem nawet na chwilę. Wyznała Marcii, 
że w jego pobliżu czuje się spokojniejsza o Christophera.  

– Chris jest bardzo kochany – powiedziała odruchowo. Oczy Lucy zaszły łzami.  
– Tak, mamy wielkie szczęście. Odkąd ukończył siedem miesięcy, jestem o niego nieco 

spokojniejsza. Głupie, co? – Sięgnęła po kolejną kromkę. – Czy nie chciałabyś mieć dzieci? 

– Ja? A cóż to za pytanie? – żachnęła się Marcia.  
– Wyglądałaś tak słodko z Chrisem na ręku.  
–  Nie  byłam  matką,  ale  z  pewnością  polega  to  na  czymś  więcej,  niż  tylko  na  słodkim 

wyglądzie. Jak tam wykłady Troya? 

– Świetnie, ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie.  
– Nie, bo nie znam odpowiedzi. Lucy uważnie popatrzyła na siostrę.  
– Nie posprzeczałaś się chyba z Quentinem? Marcia nachmurzyła się.  
– Czy zaprosiłaś mnie na lunch po to, żeby zadręczać pytaniami? 
– Tak – odparła Lucy z tajemniczym uśmiechem. Kelnerka podała Marcii grecką sałatkę, 

a Lucy sałatkę z owoców morza.  

– Czy podać coś jeszcze? 
– To wszystko, dziękuję. – Marcia wzięła widelec.  
Obawiała  się  o  pracę,  to  prawda,  ale  była  też  inna  przyczyna  jej  marnego  wyglądu.  To 

Quentin. Widziała go . zaledwie dwa razy, a jednak zdołał wtargnąć w jej życie. Wydawało 
się jej, że widzi jego twarz, gdy wpatrywała się w ekran komputera. Słyszała jego kroki, gdy 
szła  korytarzami  instytutu...  Dyscyplina  w  pracy  pozwalała  jej  przywołać  się  do  porządku, 
natomiast w domu zupełnie nie mogła sobie z tym poradzić.  

Przez  cały  tydzień  nie  dosypiała.  Kiedy  udawało  się  jej  wreszcie  zasnąć,  śnił  się  jej 

Quentin.  Niekiedy  sny  miały  tak  erotyczny  podtekst,  że  budziła  się  rozpalona.  Całe  ciało 
Marcii skręcało się z pożądania, do którego nie chciała się przyznać nawet w mroku sypialni. 
Czasami  dla  odmiany  dręczyły  ją  tak  straszne  koszmary,  że  budziła  się spocona,  z  bijącym 
sercem.  

Za każdym razem wyglądało to tak samo. Pogrążała się w ogromnym oceanie. Nagle nad 

nią pojawiała się twarz Quentina. Chciała dać mu jakiś znak, lecz był za daleko. Uśmiechał 
się złośliwie, a czarne włosy falowały mu niczym wodorosty.  

– Nie mam ochoty rozmawiać o Quentinie.  
Lucy zajęła się jedzeniem i nic nie mówiła. Marcia spróbowała czarnej oliwki i doszła do 

wniosku, że w sałatce jest za dużo oliwy. Postanowiła przełamać milczenie.  

– Co sądzisz o Henrym? 
– Uważam, że jest bardzo sympatyczny. Myślisz, że za niego wyjdzie? 
– Mama? Nie! 
– Chwilami musi czuć się bardzo samotna. Troy i ja mieszkamy w Vancouver, a ty i Cat 

jesteście wiecznie zajęte.  

background image

– Pracoholiczki – rzekła sucho Marcia. Tak właśnie powiedział Quentin.  
– Chciałam być uprzejma – zachichotała Lucy. – Och, Marcio, jak to dobrze, że Troy i ja 

spędzimy  kilka  miesięcy  w  Ottawie.  Kocham  Vancouver  i  nie  muszę  ci  mówić,  jak  bardzo 
kocham Troya i Chrisa, ale tęsknię za rodziną.  

Teraz Marcia powinna powiedzieć, że jej także brakuje Lucy. Tylko czy była to prawda? 
– Związki rodzinne bywają skomplikowane.  
–  To  prawda.  Wiesz,  może  to  zabawne,  ale  naprawdę  wydaje  mi  się,  że  lubicie  się  z 

Quentinem.  

– Daj spokój, Lucy.  
– Kiedy go wczoraj widziałam, wyglądał tak samo okropnie jak ty. I również nie chciał o 

tobie mówić.  

– Więc może powinnaś dać mu spokój.  
–  Na  Shag  Island  był  moim  prawdziwym  przyjacielem.  Poznałam  go,  jak  wiesz,  kiedy 

zerwałam z Troyem. – Lucy wzięła krewetkę. – Uważałam go za brata.  

Marcia nie mogła sobie wyobrazić Quentina jako swego brata.  
– Jest dla mnie zbyt żywiołowy, taki silny i drapieżny. Przykro mi, że rozwiewam twoje 

iluzje. Czy teraz możemy pomówić o czymś innym? 

– Troy zawsze powtarza, że jestem niepoprawną romantyczką – westchnęła Lucy. – No 

dobrze, zmieńmy temat. Dam ci jednak klucz do domku i opis drogi. Musisz zabrać jedzenie 

na cztery dni. Quentin nie jest zbyt gospodarny. Aha, wyjedź koniecznie w piątek rano, jeśli 
nie chcesz się z nim spotkać. A szkoda.  

Marcia spojrzała na siostrę ze złością.  
–  Może  wybrałabyś  się  do  nas  w  sobotę?  –  spytała  pospiesznie  Lucy.  –  Zjemy  coś  i 

pójdziemy  do  kina.  Catherine  obiecała  zająć  się  dzieckiem.  Wciąż  czuję  się  niepewnie, 
zostawiając Chrisa z kimś, kto nie ma dyplomu lekarza – uśmiechnęła się z zażenowaniem. – 
Głupie, co? 

–  Uważam  to  za  całkiem  zrozumiałe  –  powiedziała  Marcia,  rozlewając  resztę  wina  do 

kieliszków. – Jaki film chcecie zobaczyć? 

Kiedy  Lucy  zaczęła  opowiadać  o  nowościach  filmowych,  Marcia  wspominała  ten  rok, 

gdy Lucy mieszkała najpierw w Ottawie, potem na Shag Island, a Troy został w Vancouver. 
Nieszczęście,  które  ich  dotknęło,  było  próbą  dla  ich  miłości.  Nie  była  aż  tak zajęta  swoimi 
sprawami,  by  tego  nie  zauważyć.  Nie  mogła  im  w  niczym  pomóc,  a  to  stanowiło  dla  niej 
nowe doświadczenie. Lubiła czuć, że panuje nad wszystkim.  

Być może ten rok sprawił, że zaczęła cenić swój ułożony tryb życia. Nagle Quentin zaczął 

ją jeszcze bardziej przerażać.  

–  Grają  również  nowy  film  o  tematyce  historycznej  –  powiedziała.  –  Jeden  z  naszych 

techników widział go i bardzo mu się podobał.  

Do końca lunchu nie poruszały spraw rodzinnych.  
Marcia idąc do samochodu, ściskała w dłoni klucz i narysowany przez Lucy plan dojazdu. 

Właściwie  dlaczego  nie?  Jeżeli  spędzi  resztę  tygodnia  w  domu,  zacznie  rozmawiać  z 
kwiatami.  Kilka  dni  nad  jeziorem,  z  książką  w  ręku  i  z  dala  od  ludzi  na  pewno  dobrze  jej 

background image

zrobi. Musi tylko wyjechać stamtąd w czwartek wieczorem, by mieć pewność, że nie spotka 
się z Quentinem.  

 
Marcia  wyruszyła  w  poniedziałek  rano  swoim  małym,  szarym  samochodem, 

wyładowanym  jedzeniem,  ubraniami  i  książkami.  Wzięła  również  przenośny  telewizor. 
Jechała wzdłuż wschodniego brzegu rzeki Gatineau. Kiedy po raz ostatni zdobyła się na coś 
takiego?  Wakacje  planowała  starannie,  włącznie  z  doborem  przyjaciół.  Nie  ryzykowała 
samotnych eskapad.  

Postanowiła odrobić zaległości i przeczytać książki, które kupiła sobie w ciągu ostatnich 

dwóch  lat.  Nie  miała  czasu  do  nich  zajrzeć.  Wypróbuje  nowy  przepis  na  makaron.  Obejrzy 

ulubione  programy  telewizyjne,  na  które  nigdy  nie  mogła  zdążyć.  Będzie  się  doskonale 
bawić.  

Dwukrotnie  zgubiła  drogę.  Lucy  nie  miała  zmysłu  orientacji,  a  jej  szkic  daleki  był  od 

doskonałości. Wreszcie  wąską boczną dróżką dojechała do rozwidlenia.  Skręciła w prawo i 
po  trzystu  metrach  zobaczyła  drewnianą  bramę  z  napisem  „Richardson”.  Tak  nazywał  się 
zaprzyjaźniony z Quentinem właściciel domku.  

Marcia  wysiadła  z  auta,  otworzyła  bramę,  wjechała  do  środka  i  zamknęła  ją  za  sobą. 

Samochód podskakiwał na ścieżce, przy której rosły pokrywające się świeżymi liśćmi buki i 
czerwieniejące klony. Zatrzymała się na podjeździe.  

Pomiędzy drzewami połyskiwało jezioro. Ziemię zaścielał dywan białych dzwoneczków. 

Domek był prześliczny.  

Był  to  raczej  dom  niż  domek.  Wzniesiony  z  bali  cedrowych,  z  drewnianą  dachówką  i 

kominem z polnych kamieni, idealnie komponował się z otoczeniem. Marcia, uśmiechając się 

odruchowo, podjechała do wysypanego żwirem podjazdu przed domkiem.  

W głębokiej ciszy słyszała plusk jeziora o brzeg i chór ptaków. Wychodzący na jezioro 

front domu tworzyła sięgająca aż po dach ściana z tafli szklanych. Odbijało się w niej niebo i 
wierzchołki drzew.  

Jak w transie podeszła wyłożoną kamieniami ścieżką do ganku. Klucz gładko przekręcił 

się w zamku. Otworzyła drzwi i jęknęła z przerażenia.  

Jak to określiła Lucy? Że Quentin nie jest zbyt gospodarny? 
To, pomyślała Marcia, było nieporozumienie roku.  

Ubrania  porozrzucane  na  meblach.  Stoły  i  podłogę  zaścielały  książki,  gazety  i  brudne 

naczynia. Jaśniejszą część pokoju zawalały przybory malarskie. Marcia skrzywiła się. Mimo 
woni terpentyny i oleju lnianego czuła jakiś okropny zapach od strony kuchni. Zebrawszy się 
na odwagę, przedarła się przez stosy czasopism artystycznych. Na kuchennym blacie odkryła 
resztki kolacji Quentina. To anchois wydzielały tę okropną woń.  

Może był wielkim artystą, ale i okropnym niechlujem. Lektury trzeba będzie odłożyć na 

później. Marcia nie umiała żyć w takim chlewie.  

Wyszła na zewnątrz, włożyła szorty i podkoszulek, i zabrała się do pracy.  
Z zawartości lodówki wywnioskowała, że Quentin gustuje w importowanym piwie, serze 

gruyere  i  stekach.  Książki  kupował  bez  ładu  i  składu.  Ubrania  miał  w  opłakanym  stanie  – 

background image

daleko im było do eleganckiego garnituru, w którym wystąpił na wernisażu.  

Na werandzie z tyłu domku znalazła dżinsy i podkoszulek, lepiące się od brudu. Wrzuciła 

je  do  stojącej  w  piwnicy  pralki.  Minęło  południe,  więc  przygotowała  sobie  kanapkę  i 
zaparzyła herbatę.  

Potem wyczyściła odkurzaczem podłogę, a dywaniki wytrzepała przed domem. Parter był 

jako tako wysprzątany.  

Usiadła  i  rozejrzała  się  po  wnętrzu.  Dom  był  przestronny,  wysoki  sufit  wspierał  się  na 

grubych belkach. Słońce odbijało się w wypolerowanych deskach podłogi, a z każdego okna 
widać było niebo, drzewa i jezioro. Teraz dopiero mogła docenić styl, zamaszysty i przyjazny.  

Nad  kamiennym  kominkiem  wisiał  jeden  z  obrazów  Quentina.  Zieleń  i  błękit 

harmonizowały  z  widokiem  z  okien.  Gryząc  surową  marchewkę,  doszła  do  wniosku,  że 
sprzątała  głównie  po  to,  by  zatrzeć  ślady  obecności  Quentina.  Układanie  jego  ubrań, 
zmywanie naczyń, których używał, przeszukiwanie kieszeni  dżinsów przed wrzuceniem  ich 
do  pralki,  miało  bardzo  intymny  charakter.  W  ciągu  trzech  godzin  dowiedziała  się  o  nim 
więcej, niż sobie życzyła.  

Jedno było pewne. Quentin nie odziedziczył po swojej matce zamiłowania do czystości i 

porządku.  

Nie  tknęła  jedynie  przyborów  malarskich.  Nie  wpatrywała  się  również  zbyt  długo  w 

stojący  na  sztalugach  obraz.  Przedstawiał  mnóstwo  splątanych  zielonych  witek.  Mógł 
wyrażać uczucia Quentina do niej, a tego nie chciała zgłębiać.  

Kiedy  wreszcie  skończyła,  rozejrzała  się  z  satysfakcją.  Książki  i  czasopisma  stały  na 

półkach, swoje położyła na stoliku do kawy. Odważnie poszła na górę. Kiedy jednak stanęła 
przed drzwiami sypialni, zawahała się, nim weszła do środka.  

Łóżko  było  nie  posłane.  Na  ten  widok  zaschło  jej  w  ustach.  Ogarnęła  wzrokiem  cały 

pokój. Był przestronny, dodatkowo rozjaśniały go świetliki w dachu.  

Obrazek nad łóżkiem przypomniał jej ten, który dostała od Troya. Mały chłopiec łowiący 

ryby  w  rzece.  Scenka  tchnęła  spokojem,  który  jej  się  udzielił.  Kiedy  jednak  podeszła  do 
łóżka,  by  je  zaścielić,  zaskoczył  ją  inny  obraz,  abstrakcyjny.  Wydawał  się  krzyczeć  z  bólu. 
Cofnęła się, przypominając sobie udrękę malującą się na twarzy Quentina.  

Zabrała się, by pościelić łóżko. Ani śladu piżamy. Może sypia nago? 
Przestań, Marcio! Odkąd tu przyjechałaś, bez przerwy myślisz o Quentinie. To, jak śpi i z 

kim, nie powinno cię obchodzić. Odtrąciłaś go, prawda? 

Jak  Lucy  mogła  namawiać  ją  do  wyjazdu,  wiedząc,  że  Marcia  nie  zdoła  uciec  przed 

obecnością mężczyzny, którego magnetyzm i talent emanowały z każdego zakątka domu? 

Powinnam wrócić do Ottawy, pomyślała, wyjmując z szafy czyste prześcieradło. Ale nie 

chcę. Byłoby to przyznanie się do porażki.  

Gdy skończyła, niemal o nim zapomniała.  
Intuicja  podpowiadała  jej,  że  potrzebuje  paru  dni  z  dala  od  domu  i  codziennych  trosk. 

Może  wówczas  zdoła  wszystko  przemyśleć  i  zrozumieć?  Dlaczego  nikogo  nie  kocha  i 
zazdrości Lucy? Dlaczego bez przerwy pracuje? 

Dlaczego błękitnooki mężczyzna prześladuje ją w snach? 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

W  czasie  przechadzki  przed  kolacją  Marcia  odkryła  nad  brzegiem  jeziora  malownicze 

miejsce  z  rozpiętym  między  drzewami  hamakiem.  Przeleżała  w  nim  godzinę,  trzymając  na 
piersi  otwartą  książkę.  Fale  jeziora  ukołysały  ją,  napełniając  nieznanym  spokojem.  Wróciła 
do  domu,  włączyła  muzykę  i  przygotowała  sobie  szpinak  oraz  sałatkę  owocową.  Po  tym 
posiłku pozwoliła sobie na marcepanowy batonik w czekoladzie. Zmieniła kasetę.  

Słońce  chyliło  się  za  drzewami,  kładąc  w  trawie  długie  cienie.  Ptaki  ucichły.  Kiedy 

włączyła magnetofon, muzyka zabrzmiała zbyt głośno.  

Wzdrygnęła  się.  W  pobliżu  nie  widać  było  żadnego  domu,  a  ona  nie  wiedziała,  gdzie 

mieszkają  najbliżsi  sąsiedzi.  Poszła  do  kuchni  sprawdzić,  czy  zaryglowała  tylne  drzwi. 
Pozamykała  okna  na  parterze.  Zmyła  i  wytarła  naczynia.  Włączyła  muzykę  i  sięgnęła  po 
książkę.  Mimo  zręcznej,  wartkiej  fabuły  książka  zupełnie  jej  nie  wciągała.  Zrobiła  sobie 
czekoladową  leguminę  i  znów  miała  co  zmywać.  Żałowała,  że  nie  wysprzątała  domu 
dokładniej  za  dnia  i  że  nie  zabrała  z  laboratorium  swoich  notatek.  Na  zewnątrz  panowała 
kompletna ciemność. Żeby dowieść sobie, że jej to nie przeraża, Marcia wyszła na kamienne 
schodki.  Niebo  usiane  było  gwiazdami,  które  zimno  połyskiwały  w  oddali,  podkreślając 
jeszcze jej samotność.  

Wszyscy jesteśmy samotni, pomyślała z irytacją i weszła do środka. Przy kolejnej książce 

wytrwała do dziewiątej trzydzieści. Potem wzięła prysznic, wyjęła jedwabną piżamę i poszła 
do sypialni.  

Nie zastanawiając się, zdjęła abstrakcyjny obraz, zawinęła go w drugą piżamę i wetknęła 

pomiędzy biurko a ścianę. Stojąc na łóżku, otworzyła świetlik, bo pokój nagrzał się od słońca, 
a nie zanosiło się na deszcz. Wreszcie zgasiła lampę i położyła się.  

Quentin  spał  tu  zaledwie  dwie  noce  temu,  pomyślała,  ale  zaraz  się  skarciła.  Nie 

powinnam myśleć o Quentinie, tylko spać.  

Zasnęła niemal natychmiast.  
 
Obudziła  się  w  ciemności.  Przetarła  oczy  i  naciągnęła  koc  pod  brodę,  bo  zrobiło  się 

zimno.  Spojrzała  na  świecący  na  czerwono  zegarek  elektroniczny.  Za  dziesięć  pierwsza. 
Usłyszała odgłos, który ją obudził i gwałtownie usiadła na łóżku.  

Przed domem trzasnęły drzwiczki samochodu.  
Karygodnym  błędem  było  niesprawdzenie,  gdzie  mieszkają  sąsiedzi.  Kto  to? 

Włamywacz? Jedno było pewne, że nie zamierzała się o tym przekonać.  

Cicho  otworzyła  szerzej  świetlik.  Odbiła  się  od  materaca  i  skoczyła  jak  najwyżej, 

przytrzymując się krawędzi okna. Uderzyła boleśnie żebrami o futrynę. Strach dodał jej sił i 
wywindowała się wreszcie na dach. Leżała bez ruchu, uważnie nasłuchując.  

Na parterze zapaliło się światło, odbijając się złotymi prostokątami od trawy. Chroniła ją 

ciemność. Marcia zamknęła oczy, rozumiejąc doskonale, dlaczego strusie chowają głowy w 
piasek.  Nagle  drgnęła  i  otworzyła  oczy,  ponieważ  usłyszała,  że  ktoś  wchodzi  do  sypialni. 

background image

Światło wydostające się na dach odsłoniło ją. Wstrzymała oddech. Odetchnęła z ulgą, kiedy 
usłyszała kroki na schodach. Cisza.  

Marcia  zapierała  się  stopami  o  dachówki,  zastanawiając  się,  jak  długo  wytrzyma  w  tej 

pozycji. Z rozbawieniem pomyślała, że grawitacja może przeważyć. Nie powinna była jeść tej 

leguminy.  

Z dołu jakiś męski głos zawołał jej imię.  
– Marcio! Gdzie, na miłość boską, jesteś? To ja, Quentin. Nie ma się czego bać. Marcia! 
Quentin.  A  więc  nie  włamywacz.  Odetchnęła  z  ulgą  i  odprężyła  się.  Z  przerażeniem 

stwierdziła, że zsuwa się z dachu. Złapała się szczytu.  

Na schodach zadudniły kroki.  
– Marcio, gdzie... ? 
Ze świetlika wychyliła się głowa. Spojrzały na nią błękitne oczy.  
– Boże wszechmogący, kobieto – powiedział Quentin. – Ale mnie wystraszyłaś.  
– Ja? – wydusiła z trudem Marcia. – Kto kogo bardziej wystraszył? 
– Co, u licha, robisz na dachu? 
Obecność Quentina podziałała na nią uspokajająco.  
–  Spoglądam  na  gwiazdy,  a  może  obserwuję  sowy?  Jak  myślisz,  co  robię  na  dachu? 

Chowam  się  przed  włamywaczem,  gwałcicielem  i  mordercą,  który  wtargnął  do  mojej 
sypialni.  

– To nie twoja sypialnia, tylko moja.  
– Nie bądź taki drobiazgowy.  
Niepokój  Quentina  ustąpił  miejsca  radości.  Marcia  jest  tutaj.  W  jego  domku.  Nie  miał 

pojęcia, skąd się wzięła i nie dbał o to. Najważniejsze, że jest. Fiołkowe oczy ściemniały jak 
nocne niebo, a usta wręcz prosiły się o pocałunek.  

– Wyglądasz tak pięknie, że powinienem zaśpiewać ci serenadę.  
Marcie bolały ręce. Musiała chyba postradać rozum, żeby wchodzić na dach.  
– Nikt nie śpiewał mi serenady, kiedy siedziałam na dachu.  
Quentin poczuł przypływ zazdrości.  
– Czy ktoś śpiewał ci serenadę? 
– Było to nad brudnym kanałem w Wenecji, a gondolier został sowicie opłacony za ten 

przywilej. Niezbyt romantyczne, prawda? 

–  Z  pewnością  byłbym  lepszy  –  powiedział  Quentin.  –  Czy  wszyscy  mężczyźni  w 

Ottawie padają przed tobą plackiem? 

– Mężczyźni to dranie.  
– Hu z nich skłoniło cię do wyciągnięcia takich wniosków? – spytał, widząc w wyobraźni 

ciągnącą się przez całe miasto kolejkę.  

–  Quentin,  nie  jestem  w  nastroju  do  omawiania  mojego  życia  uczuciowego  w  sytuacji, 

kiedy zwisam nad pięciometrową przepaścią.  

– Masz rację. Chwyć mnie za rękę, wciągnę cię do pokoju.  
Złapała  go  za  nadgarstek,  próbując  wcisnąć  się  przez  świetlik  do  pokoju.  Dachówki 

drapały  jej  kostki.  Lewym  łokciem  boleśnie  otarła  się  o  futrynę.  Wreszcie  udało  się  jej  i 

background image

przywarła twarzą do piersi Quentina. Zachwiał się. Oboje wylądowali na łóżku.  

Marcia  była  prawie  naga.  Quentin  miał  na  sobie  bawełnianą  koszulę.  Przez  cienki 

materiał  czuła  ciepło  jego  ciała.  Przygniótł  ją.  do  materaca.  Był  ciężki,  lecz  nie  na  tyle,  by 
sprawiało jej to przykrość.  

Uniósł się na jednej ręce.  
– Nic ci nie jest? – spytał.  
Włosy w nieładzie opadły mu na czoło. To dobrze, że mam przyciśnięte ręce, pomyślała z 

przerażeniem  Marcia.  W  przeciwnym  razie  przyciągnęłabym  cię  do  siebie  i  całowała,  nie 
zważając na konsekwencje. Być może wyczytał to z jej twarzy.  

– Gdyby ktoś powiedział mi rano, że w nocy wyląduję z tobą w jednym łóżku, uznałbym 

go za wariata – powiedział Quentin.  

– Nie jesteśmy w...  
–  Owszem,  jesteśmy  –  stwierdził  i  przybrał  wygodniejszą  pozycję,  by  przyjrzeć  się  jej 

zarumienionej twarzy oraz piersiom, rysującym się pod szarym jedwabiem piżamy. – Myślę, 
że poczyniliśmy znaczne postępy, prawda? 

Pochylił  się,  by  ją  pocałować.  Słowa  protestu  uwięzły  jej  w  gardle.  Jak  w  transie 

zamknęła oczy, przyjmując pierwsze dotknięcie  warg. Ciepłe, delikatne i leniwie zmysłowe 
usta  Quentina  oszołomiły  ją.  Leciutko  przesuwał  nimi  po  wargach  Marcii,  potem  wzdłuż 
policzka  aż  do  ucha.  Ciężar  spoczywającego  na  niej  mężczyzny  sprawiał  jej  dziwną 
przyjemność.  

Z  lekkim  zawstydzeniem  oswobodziła  ręce  i  dotknęła  jego  twarzy.  Kiedy  wplotła  mu 

palce  we  włosy,  Quentin  jęknął  cicho.  Potem  poczuła  pod  palcami  twarde  mięśnie  jego 
pleców. Okrywająca je koszula stanowiła niemiłą barierę i być może to przywołało Marcie do 
rzeczywistości.  Poruszyła  się  niespokojnie  i  z  przerażeniem  poczuła  twardniejącą  męskość 
Quentina.  

– Marcio – szepnął, zbliżając ponownie wargi do jej ust i całując coraz mocniej.  
To jest mój sen, pomyślała zmieszana. Tonę w błękicie jego oczu, oczu mężczyzny, który 

jest mi zupełnie obcy. Odsunęła głowę na bok i wyszeptała: 

– Quentin, proszę... nie możemy.  
Pochłonęło  go  pożądanie,  konieczność  połączenia  się  z  kobietą  stanowiącą  jego 

dopełnienie. Znów próbował ją pocałować. Tym razem Marcia odepchnęła go, patrząc mu w 
oczy błagalnym wzrokiem.  

–  Czy  cię  boli?  Nie  chciałem...  –  powiedział  zduszonym  głosem,  niczym  człowiek 

wyrwany z głębokiego transu.  

– Nie, nie, ale musimy przestać. Delikatnie odsunął włosy z jej twarzy.  
– Dlaczego? – spytał. – Nic w moim życiu nie było ważniejsze od ciebie.  
– Jak możesz tak mówić? – zdziwiła się. – Przecież prawie się nie znamy.  
– Mam wrażenie, że znam cię od dawna.  
Gdyby powiedział jej to ktoś inny, roześmiałaby się mu w twarz. Rozumiała jednak, że 

Quentin wcale nie żartuje.  

– Muszę ci przyznać, że masz niezwykłe metody.  

background image

– Czy uważasz, że zwabiłem cię tu, by zaciągnąć do łóżka? – parsknął. – To nie metoda, 

to tylko próba.  

– Skoro to tylko próba kostiumowa, przedstawienia muszą być niezwykłe – odparła bez 

zastanowienia.  

– Wierz mi, będą niezwykłe – odparł, przesuwając dłonie pod piżamą, aż spoczęły na jej 

piersiach.  Przeszył  ją  dreszcz  rozkoszy,  sutki  stwardniały.  –  Kochajmy  się,  Marcio.  Teraz. 
Może  w  ten  sposób  oboje  zdołamy  się  porozumieć.  Zostawmy  te  wszystkie  towarzyskie 
rozmówki. Wiemy, ile są warte.  

Drażnił palcami jej sutki, obserwując, jak z pożądania ciemnieją jej oczy.  
– Razem w łóżku. O to właśnie chodzi – mówił dalej z narastającą namiętnością w głosie. 

–  Będziemy  się  pieścić,  kochać.  Resztę  zostawmy  na  potem,  mamy  na  to  mnóstwo  czasu. 
Teraz pragnę cię tak mocno, że nie potrafię jasno myśleć.  

Czuła,  jak  niespokojnie  bije  mu  serce,  niczym  echo  jej  własnego  gorącego  pulsu. 

Odpłacając szczerością za szczerość, powiedziała: 

– Jestem zbyt przerażona.  
– Przysięgam, nie zrobię ci krzywdy.  
– Boję się siebie, nie ciebie. Nigdy dotąd tak się nie zachowywałam.  
Podniósł jej dłoń do ust, całując kolejno wszystkie palce.  
– Jak się nie zachowywałaś? Pokaż mi.  
Dotknięcie  ciepłych,  wilgotnych  warg  sprawiło,  że  zapomniała  o  nieśmiałości  i  oporze. 

Dając się ponieść impulsowi, zrobiła dokładnie to, na co miała ochotę.  

Rozsunęła  uda  i  zaczęła  sugestywnie  ocierać  się  o  jego  męskość.  Potem  objęła  go  i 

zaczęła całować z namiętnością, o jaką nigdy się nie posądzała. Quentin wyszeptał jej imię i 
przekręcił się na plecy. Uderzył przy tym golenią o jej kostkę. Jęknęła z bólu.  

–  Co  się  stało?  –  zaniepokoił  się.  Usiadł,  trzymając  ją  w  objęciach.  –  Twoja  kostka 

krwawi.  

– Musiałam skaleczyć się na dachu – mruknęła. – Krawędzie dachówek są ostre.  
Nie chciała mówić o dachu i zadrapaniach. Pragnęła być w centrum wszechogarniającego 

pożądania, zapomnieć o samokontroli i ostrożności. Objęła go.  

Quentin ani drgnął. Wstał z łóżka.  
– Poczekaj, zaraz wracam.  
Marcia  została  w  łóżku,  bo  nie  miała  siły  wstać.  Od  zimnego  powietrza,  wpadającego 

przez otwarty świetlik, dostała gęsiej skórki. Czuła, że ogarnia ją smutek.  

Quentin wrócił z ręcznikiem, garnuszkiem z wodą i apteczką pierwszej pomocy.  
– Mam nadzieję, że nie zostały ci tam żadne drzazgi.  
Obejrzała kostkę.  
– Chyba nie. Nie rób sobie kłopotu, to drobiazg.  
– Wiem, że jesteś lekarzem, ale pozwól mi się tym zająć, dobrze? 
– Dobrze – zgodziła się potulnie Marcia.  
Gdyby Lucy to usłyszała, na pewno by osłupiała. Poplamiła krwią prześcieradło. Trzeba 

będzie je uprać.  

background image

Quentin  podłożył  jej  ręcznik  pod  nogę  i  starannie  zmył  krew  z  niewielkiej  ranki.  Mógł 

bez  trudu  objąć  jej  kostkę  palcami.  Marcia  miała  gładką  skórę,  przez  którą  prześwitywały 
niebieskie  żyłki.  Zmywał  brud,  usiłując  skoncentrować  się  na  zadaniu.  Potem  posmarował 
skaleczenie maścią dezynfekującą, przyłożył gazę i zabandażował.  

Odruchowo  przeciągnął  dłonią  po  nodze.  Choć  piżama  miała  stójkę,  długie  rękawy  i 

nogawki do pół łydki, cienki materiał napinał się, pokazując prawie wszystko, co zakrywał. 
Quentin przypomniał sobie miękkość piersi Marcii i rzekł nienaturalnie głośno: 

–  Rokowania  są  pomyślne.  Pacjent  przeżyje.  Marcia  nie  roześmiała  się.  W  oczach 

zakręciły się jej łzy. Quentin oparł dłoń o jej kolano. – Bolało? 

Pokręciła głową.  
– Chyba... chyba nie przywykłam, żeby ktoś się mną opiekował.  
– Nikomu na to nie pozwalasz. Uniosła podbródek w znajomy sposób.  
– Lubię być niezależna.  
– To prawda? 
– A co w tym złego? Lubię sama podejmować decyzje, mieć własne pieniądze i...  
–  Marcio,  nie  będziemy  dyskutować  o  niezależności  o  drugiej  nad  ranem.  Połóż  się, 

przyniosę ci dodatkowy koc. Wyglądasz na zziębniętą. Czuła, że jest jej zimno.  

– Ale to jest twój pokój.  
– Położę się w drugim – oświadczył.  
Siedziała  na  łóżku  z  podkurczonymi  nogami,  opatulona  po  samą  brodę.  To  idiotyczne, 

myślał,  wyciągając  dodatkowy  pled.  Jest  przecież  o  wiele  przyjemniejszy  sposób  na  jej 
rozgrzanie.  Choć  pocałunki  Marcii  omal  nie  przyprawiły  go  o  szaleństwo,  instynkt  ostrzegł 

jednak,  że  nie  powinien  przeciągać  struny.  Samo  to,  że  zastał  ją  w  domku,  graniczyło  z 

cudem.  Nie  popędzaj  jej,  Quentin.  Przecież  czekałeś  na  nią  przez  całe  życie.  Rano  też  tu 
będzie. Warto poczekać.  

– Połóż się, wyglądasz, na zmęczoną.  
Czy już mnie nie chce, pomyślała Marcia. Dlaczego każe mi spać? 
Posłusznie położyła się. Quentin poprawił koce.  
– Dobranoc – szepnęła. Musnął ustami jej policzek.  
– Śpij dobrze.  
Zgasił światło i wyszedł z pokoju.  
Nie  poznaję  siebie.  Kochałabym  Się  z  nim,  choć  go  prawie  nie  znam.  Z  człowiekiem, 

który  mnie  przeraża.  Ja,  Marcia  Barnes,  chciałam  zedrzeć  z  niego  ubranie.  Co  się  ze  mną 
dzieje? Muszę stąd wyjechać, zanim zrobię coś, czego będę później żałowała.  

Zamknęła oczy i leżąc pod ciepłymi kocami, zaczęła zastanawiać się, co zje na śniadanie. 

Usnęła, odtwarzając w pamięci zawartość lodówki.  

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Obudził ją śpiew drozda na gałęzi. Niebo było błękitne. Zegarek obok łóżka pokazywał 

dziesiątą trzydzieści.  

Zamierzała wstać wcześnie i wymknąć się, zanim Quentin wstanie.  
Przeciągnęła się. Ból w nodze przypomniał jej o tym, jak uciekała na dach, i jak z niego 

zeszła.  Zasnęła,  czując  się  bezpiecznie,  mimo  iż  Quentin  znajdował  się  z  nią  pod  jednym 
dachem.  Wieczorem  przekonała  się,  te  nie  lubi  mieszkać  sama  w  lesie.  Rano  również  czuła 
się bezpieczna. Jak ten sam mężczyzna mógł wywoływać w niej zarazem uczucie spokoju i 
niepokoju?  Tego  nie  umiała  sobie  wytłumaczyć,  Trele  wśród  drzew  brzmiały  przepięknie. 
Chętnie poleżałaby w hamaku przez godzinkę. Coś nowego, pomyślała niechętnie. Widocznie 
jakaś część mnie nie chce stąd wyjeżdżać. W końcu mogłam się nie obudzić, kiedy Quentin 
przyjechał  tu  w  środku  nocy.  Mogłabym  tu  zostać,  czując  się  nawet  trochę  niepewnie.  Nie 
chcę przesiedzieć w domu reszty tygodnia.  

Do diabła z nim. Dlaczego wrócił z Nowego Jorku? Gdyby tam pozostał, nie wiedziałaby 

nic  o  nowej  Marcii,  która  narodziła  się  wczoraj  w  tym  łóżku.  Gdy  przypomniała  sobie,  jak 
zachłannie całowała go wczoraj, zarumieniła się ze wstydu: Jak mogła się tak zachować? Im 
prędzej stąd wyjedzie i zapomni o nowej Marcii, tym lepiej.  

Wstała z łóżka. Lekko kulejąc, włożyła koszulę z długim rękawem i spodnie, zakrywające 

bandaż na kostce. Wzięła okulary, spakowała rzeczy i poszła do łazienki. W dziesięć minut 
później, uczesana i umalowana, znosiła bagaż po schodach.  

Quentina nigdzie nie było widać. Szybko przełożyła prowiant z lodówki do plastikowej 

torby.  Zabierała  książki,  kiedy  przez  wielkie  okno  zobaczyła,  że  coś  się  porusza  między 

drzewami. Zamarła, w gardle czuła suchość.  

Quentin  szedł  w  stronę  domu  w  kąpielówkach,  z  ręcznikiem  zarzuconym  na  ramiona. 

Widocznie pływał w jeziorze. Słońce podkreślało jego muskularną budowę. Ma piękne ciało, 
pomyślała. Wyglądał na beztroskiego i szczęśliwego chłopca. Pasował do krajobrazu.  

Stanął w progu i uśmiechnął się do niej.  
– Nalej mi filiżankę kawy. Woda jest lodowata i... – Zauważył bagaże Marcii. – Co ty, u 

licha, wyprawiasz? 

Kropelki wody skapywały mu na owłosiony tors. Marcia odwróciła głowę i siląc się na 

spokój, mruknęła: 

– Wyjeżdżam.  
– Wyjeżdżasz? Dlaczego? 
– Powód jest bardzo prosty – wróciłeś z Nowego Jorku. Quentin zaczął wycierać tors.  
–  Nie  mogłem  tam  wytrzymać.  Gorąco,  brudno,  tłumy  ludzi.  Załatwiłem,  co  trzeba  w 

galerii i zdążyłem na nocny lot do domu. Podaj mi prawdziwą przyczynę, dla której chcesz 
wyjechać.  

– Bo ty tu jesteś.  
– A cóż we mnie jest takiego okropnego? 

background image

To, że przy tobie dziwnie się zachowuję, pomyślała.  
–  Przyjechałam  tu  w  przekonaniu,  że  wrócisz  w  piątek.  Wróciłeś,  więc  wyjeżdżam  – 

wyjaśniła powoli, jakby tłumaczyła mało rozgarniętemu dziecku.  

– Mamy wtorek. Dlaczego nie jesteś w pracy? 
– Cięcia budżetowe – wypaliła. – Bezpłatny urlop.  
– Niech żyje rząd! To najlepsza rzecz, jaką dla mnie zrobił od lat. Nie podoba ci się ten 

dom? 

– Jest cudowny.  
– A może las i jezioro nie są w twoim guście? 
– Quentin, przestań. Oboje wiemy, do czego mogło dojść ubiegłej nocy. I...  
– I co z tego? Stałoby się coś strasznego? 
– Tak. Nie uznaję przypadkowych kontaktów seksualnych.  
– Ja również nie. Marcia zaczerwieniła się.  
– Inne twoje kobiety byłyby niepocieszone.  
– Na miłość boską! Mówisz tak, jakbym miał harem.  
– Widziałam cię z paniami w galerii. Z pewnością ich nie zniechęcałeś.  
– Zazdrosna? 
– Skądże.  
– Nie wierzę.  
– Zarzucasz mi kłamstwo? – zaperzyła się.  
– Coś ci wyjaśnię. Po pierwsze, nie jestem Don Juanem. Po drugie, mówiłem ci, że jesteś 

dla mnie ważna. Po trzecie, gdybyśmy kochali się ubiegłej nocy, zrobiłbym wszystko, by dać 
ci rozkosz i spełnienie, bo tylko w ten sposób...  

Marcia dramatycznym gestem zatkała uszy.  
– Przestań! – wykrztusiła. – Prawie cię nie znam. Jak mogłabym pójść z tobą do łóżka? 
– Może dlatego, że chcesz? 
Opuściła  ręce.  Przypomniała  sobie,  jak  go  całowała,  i  ku  swemu  przerażeniu  zalała  się 

łzami. Szlochając rozdzierająco, osunęła się na tapczan i schowała twarz w dłoniach.  

Wzruszony Quentin upuścił  ręcznik, przykląkł koło  niej, zdjął jej okulary  i  przytulił do 

piersi.  

– Ja... ja nigdy nie płaczę. Nigdy. Nienawidzę płakać. Nigdy było widocznie ulubionym 

słowem  Marcii.  Quentin  szeptał  jej  do  ucha  słowa  pocieszenia,  zastanawiając  się,  czy 
kiedykolwiek  przedtem  czuł  coś  podobnego  do  innej  kobiety.  Na  pewno  nie,  boby  to 
zapamiętał.  Czułość,  rozgoryczenie,  chęć  ukojenia  mieszały  się  z  pożądaniem.  Jej  włosy 
pięknie  pachniały.  Szczupłe  ramiona  pociągały  i  wzruszały  go  zarazem,  budząc  instynkty 
opiekuńcze. Znał pożądanie, ale czułość i opiekuńczość? Może to miłość? 

Podświadomie unikał tego słowa. Miłość zmieniłaby jego życie, zwłaszcza jeśli obdarzy 

nią kobietę, która go nie kocha. Czy Marcia była tą wymarzoną? 

– Nie mam chusteczki – powiedział.  
– Mam papierową w torebce – wydusiła z trudem Marcia.  
Ramię Quentina było teraz mokre od łez. Marcia usiadła i nie patrząc mu w oczy, wytarła 

background image

nos.  

– Nie cierpię płaczliwych kobiet. To taki podstępny sposób na pokonanie mężczyzny.  
– A kto mówi, że wygrałaś? 
Zerknęła na niego. Oczy i nos miała zaczerwienione. Widok wilgotnych rzęs rozczulił go 

jeszcze bardziej.  

– Wyjeżdżam – oświadczyła.  
– Po moim trupie.  
– Może kobieta, którą do tej pory byłam, zmieniła się, ale na pewno nie w morderczynię – 

odparła z humorem.  

– Świetnie. – Usiadł obok niej na kanapie. – Więc zostaniesz tu, gdzie twoje miejsce.  
– Naprawdę? To ty tak uważasz. – Z rozbawieniem zauważyła, że nie jest to odpowiedź 

godna wykształconej kobiety.  

– Richardsonowie wyjechali na miesiąc i pilnuję im domu. Mogę więc zaprosić każdego, 

kogo zechcę.  

– Pilnujesz domu? To miejsce przypominało raczej chlew. – Marcia otarła policzki dłonią 

i włożyła okulary. – Nie obrażając świń.  

– Kiedy wszedłem tu wczorajszej nocy, zdawało mi się, że pomyliłem domy – pokornie 

przyznał  Quentin.  –  Tak  czyściutko.  To  dlatego,  że  kiedy  maluję,  zawsze  potwornie 
bałaganię. Poza tym jestem kulturalnym człowiekiem.  

Przymiotnik  „kulturalny”  nie  znalazłby  się  na  pierwszym  miejscu  listy  słów,  którymi 

określiłaby Quentina.  

– Nie rozumiem, dlaczego chcesz, żebym została.  
– Powiem ci, jeśli mi najpierw wyjaśnisz, dlaczego płakałaś.  
– To moja prywatna sprawa.  
– Przez całe życie byłaś skryta, ale to przestało odnosić pożądany skutek, prawda? 
– Nie chcę, żebyś opowiadał o mnie Lucy.  
–  Wszystko,  co  mi  powiesz,  zostanie  między  nami.  Tym  razem  uwierzyła  mu  bez 

zastrzeżeń. W końcu przyjechała tu po to, by wszystko sobie przemyśleć.  

– Zgoda – odparła niechętnie.  
Quentin nie spodziewał się, że Marcia tak łatwo skapituluje.  
– Kiedy wróciłem wczoraj w nocy – zaczął, starannie dobierając słowa – zastałem obcy 

samochód na podjeździe, a salon wyglądał jak na zdjęciu w magazynie. Nie wiedziałem, co 
się dzieje. Wziąłem do ręki książkę i zobaczyłem twój podpis. Poczułem, że przepełnia mnie 
ogromna  radość.  Spróbuj  mi  to  wyjaśnić.  –  Przeciągnął  ręką  po  mokrych  włosach.  – 
Rozejrzałem  się  po  domu  i  stwierdziłem,  że  jest  pusty.  Gdzie  się  podziałaś?  Przez  dwie 
sekundy  bałem  się,  że  nie  żyjesz,  że  zostałaś  zgwałcona,  porwana,  zamordowana...  Kiedy 
znalazłem  cię  na  dachu,  chciałem  objąć  cię  mocno  i  nie  wypuścić.  –  Wstał  i  zaczął 
przechadzać się po pokoju. – Już ci to mówiłem, że wiele dla mnie znaczysz. Wiesz chyba, co 
czułem,  kiedy  po  obiedzie  powiedziałaś  mi,  że  nie  chcesz  mnie  więcej  widzieć.  Zostań, 
proszę cię.  

A więc ten obraz miał związek z nią.  

background image

– Chyba wiem, co chcesz powiedzieć.  
–  Nie  cierpię  tych  wszystkich  ludzi.  Popatrz  na  kwiaty,  na  jezioro  w  słońcu.  Ani  krzty 

fałszu.  

Marcia  przypomniała  sobie  poranne  ptasie  trele.  W  milczeniu  spoglądała  na  ręce 

zaciśnięte na podołku.  

Quentin wytarł mokry od ściekającej z włosów wody kark. Pocałunek mógł potwierdzić 

szczerość jego słów, lecz czul, że spłoszyłby Marcie.  

– Chciałbym, żebyś została przez wzgląd na siebie i na mnie.  
Marcia wstała ociężale, odgradzając się tapczanem od krążącego po drugiej części pokoju 

mężczyzny. Teraz kolej na nią. Tylko, co ma powiedzieć? 

– Zawsze panowałam nad sobą i swoimi emocjami. Jednak ostatnio... Nie wiem, co się ze 

mną  stało.  Nie  chodzi  o  ciebie.  Nigdy  nie  płakałam.  W  tej  cholernej  galerii  trzy  razy  nie 
potrafiłam powstrzymać łez. – Wbiła paznokcie w obicie tapczanu. – Naprawdę nie lubię o 
sobie mówić.  

– Nieźle ci idzie – rzekł Quentin, powstrzymując się, by nie chwycić jej w ramiona.  
– Seks. To dlatego płakałam.  
– Jak to? 
– Wstydziłam się mojego zachowania wczorajszej nocy.  
– Marcio...  
– Chyba potrafię to sobie wytłumaczyć. Przestraszyłam się, kiedy usłyszałam, że ktoś jest 

w domu. Potem spędziłam kilka okropnych chwil na dachu, a wreszcie po prostu zwaliłeś się 

na mnie. Zastanawiam się tylko, dlaczego zachowywałam się tak nienaturalnie.  

– Naprawdę w to wierzysz? – spytał ostro.  
– Nie jestem taka zmysłowa jak Lucy.  
– Oczywiście, że nie. Jesteś zmysłowa jak Marcia.  
– Ale wolałbyś, żebym była taka jak ona.  
Quentin  zawahał  się,  przypominając  sobie  chwilę,  gdy  po  raz  pierwszy  ujrzał  Marcie  – 

elegancką,  odgradzającą  się  od  świata  okularami.  Teraz  też  je  miała.  Przypomniał  sobie 
również uczucie rozczarowania.  

Marcia zbladła.  
– Kochasz się w Lucy.  
– Na miłość boską.  
–  Wiem,  że  tak!  Spędzałeś  z  nią  czas  na  wyspie,  gdy  rozstała  się  z  Troyem.  Jest  taka 

piękna, że musiałeś się w niej zakochać.  

– Marcio – rzekł z naciskiem Quentin. – Nie zakochałem się w Lucy.  
– Ma taką wspaniałą figurę – ciągnęła Marcia. – Co powiedziałeś? 
–  Że  nigdy  nie  kochałem  się  w  Lucy.  Kiedy  przyjechała  na  wyspę,  przypominała 

zagubionego  kotka.  Traktowałem  ją  jak  siostrę.  Byłem  szczęśliwy,  kiedy  pogodziła  się  z 
mężem.  Są  moimi  najlepszymi  przyjaciółmi.  Lucy  jest  piękna.  Jednak  nigdy  nie  pragnąłem 
mieć jej w łóżku. Ciebie tak.  

– Ale...  

background image

Quentin usiadł na poręczy krzesła i uśmiechnął się do niej.  
– Pożądałbym cię, nawet gdybyś miała na sobie piżamę, która pasowałaby najzacniejszej 

matronie. Nie mówiąc o tym, co by było, gdybym zobaczył cię w szortach.  

–  Zazdrościłam  Lucy  od  lat  –  powiedziała  cicho.  –  Dopiero  teraz  zdałam  sobie  z  tego 

sprawę.  Zawsze  była  w  kimś  zakochana.  Zawsze  robiła  to,  co  chciała,  nawet  wbrew  woli 
rodziny...  

–  Lucy  miała  to  szczęście,  że  zawsze  wiedziała,  czego  chce  i  nie  wahała  się  do  tego 

dążyć. Tobie zajęło to trochę więcej czasu. Nie musisz się wstydzić ubiegłej nocy. Obudziła 
się w tobie kobieta.  

– Nie kocham cię – odparła, choć nie chciała tego powiedzieć.  
– Za wcześnie jeszcze mówić o miłości.  
– Ale chcesz się ze mną kochać. Tak przynajmniej powiedziałeś.  
Zbielały jej knykcie dłoni zaciśniętych na tapczanie. Jest jak dzikie zwierzę schwytane w 

pułapkę, gotowe kąsać każdego, kto się zbliży, pomyślał Quentin.  

– Jeśli zostaniesz tu przez parę dni, przysięgam, że cię nie tknę.  
Tylko jak długo to wytrzymam? 
– Nawet jeśli włożę szorty? – spytała z uśmiechem.  
– Tak. Zostaniesz? 
– Tak, chyba tak.  
Trzy słowa, które znaczyły dla niego tak wiele.  
– W takim razie rozpakuj się, a ja przygotuję śniadanie.  
– Powinniśmy zamienić sypialnie. Quentin uniósł brew.  
– Na razie lepiej tu zostań. Pójdę się ubrać. Zaraz wracam.  
Następne  dziesięć  minut  Marcia  spędziła  na  układaniu  prowiantu  w  lodówce. 

Zastanawiała się, czy nie jest kompletną idiotką, zostając pod jednym dachem z Quentinem.  

Dwa  dni  później  była  o  tym  niemal  przekonana.  Quentin  tak  skrupulatnie  przestrzegał 

danej obietnicy, że zastanawiała się, czy nie przesłyszała się, że jej pragnie. Wczoraj włożyła 

szorty,  a  on  ledwie  zerknął  na  jej  zgrabne  nogi.  Nie  narzucał  się  jej.  Co  najmniej  dwa  razy 
dziennie  kąpał  się  w  lodowatym  jeziorze  i  znikał  na  długie  godziny  w  lesie.  Zarzucił 
malowanie.  

Smażył  steki  i  kurczaki,  a  Marcia  gotowała  makaron  i  przyrządzała  sałatki.  Drażniły  ją 

rozmowy o niczym. Dowiedziała się jedynie, że choruje po zjedzeniu krewetek. To niewiele 

jak na dwa dni, zwłaszcza jeśli ten ktoś twierdzi, że mu na niej zależy.  

Usiłowała  wypocząć.  Kładła  się  na  leżaku  z  książką  w  ręku,  lecz  przez  cały  czas 

zastanawiała  się,  co  porabia  Quentin.  Kiedy  siedział  w  domu  nad  książką,  zdenerwowana 
włóczyła  się  nad  jeziorem.  Próbowała  zająć  się  pracą,  więc  sprzątała,  piekła  ciasteczka, 
strzygła trawnik i wyrywała chwasty. Kładła się wcześnie i późno wstawała.  

Nic  nie  pomagało.  Przez  cały  czas  odczuwała  obecność  Quentina.  Dotrzymywał  słowa, 

więc dlaczego była na niego zła? 

W środę po południu ślęczał nad jakimiś szkicami w salonie i coś podpowiedziało Marcii, 

że nie należy mu przeszkadzać. Wyszła na dwór i opędzając się od much, ruszyła nad jezioro. 

background image

Usiadła na kamieniu, jakieś dziesięć minut drogi od domku, gapiąc się ponuro na wodę. Jedno 
musiała przyznać. Nie tęskniła za laboratorium. Bez przerwy brakowało jej Quentina.  

Jak mogło jej brakować kogoś, z kim mieszkała? 
Piżmoszczur wyjrzał  ostrożnie przez szczelinę miedzy  głazami.  Zanurzył się w wodzie. 

Marcia  siedziała  nieruchomo,  zafascynowana  zwierzątkiem.  Za  chwilę  pojawił  się  drugi. 
Pierwszy zapiszczał z dezaprobatą, nerwowo wymachując ogonkiem. Potem oba uciekły.  

Marcia uśmiechnęła się do siebie i wróciła do domku. Quentin wciąż przeglądał szkice.  
– Widziałam dwa piżmoszczury – oznajmiła.  
– Tak? – spytał, nie odrywając wzroku. Przeszła przez salon i usiadła naprzeciwko niego.  
– Quentin, mówię do ciebie.  
– Chwileczkę.  
Marcia straciła cierpliwość.  
– Nie bardzo rozumiem, dlaczego tak ci zależało, żebym została. Nie zwracasz na mnie 

uwagi, a ja nie znoszę być ignorowana.  

– Co cię opętało? 
– Nie cierpię, gdy ktoś traktuje mnie jak przedmiot! Dziś włożyła krótsze szorty, fiołkowe 

oczy lśniły jej niczym ametysty.  

– Tak się umawialiśmy – warknął Quentin. – Że cię nie tknę.  
– Umowa nie obejmowała lekceważenia mojej obecności.  
– Trudno cię nie zauważyć, skoro bez przerwy sprzątasz.  
– Bo jesteś bałaganiarzem! 
– Wiesz, na czym polega twój problem? Nie rozumiesz znaczenia słowa „wakacje”.  
Wiedział dobrze, gdzie wsadzić szpilkę.  
– Żałuję, że przyjechałeś z Nowego Jorku! – rzekła mściwie.  
– Nie tak bardzo jak ja.  
Złość minęła Marcii równie szybko, jak się pojawiła. Poczuła niepokój.  
– To prawda? 
Quentin wsadził ręce do kieszeni.  
– Nie.  
Szybko zmieniła temat, starając się ukryć uczucie ulgi.  
–  Mówisz  o  wakacjach,  a  sam  przez  cały  czas  malujesz  albo  kreślisz.  –  Zerknęła  na 

szkice. – To wygląda jak plan domu. – Przyjrzała się bliżej. – Taki sam jak ten.  

– Dokładnie taki – zniecierpliwił się.  
– Skoro chcesz mieć taki sam, poproś architekta o plany.  
– Marcio, to ja go zaprojektowałem. Popatrzyła na niego zdumiona.  
– Zbudowałeś ten dom? 
– Lucy ci o tym nie wspominała? 
– Nie. – Rozejrzała się wkoło uważnie. – Jest piękny. Gdzie się tego nauczyłeś? 
–  Od  ojca.  –  Quentin  wciąż  trzymał  ręce  w  kieszeniach.  –  Rysowałem  od  chwili,  gdy 

mogłem  utrzymać  ołówek.  Wiedział,  że  zostanę  artystą,  zwłaszcza  gdy  mając  pięć  lat,  na 
tapetach w kuchni narysowałem nasze siedem kurcząt. Nie zniechęcał mnie. Lubił chwalić się 

background image

moimi  rysunkami  przed  kolegami.  Wątpił  jednak,  czy  zarobię  na  życie  jako  artysta,  więc 
nauczył mnie wszystkiego o ciesielce.  

Uśmiechał  się  lekko,  wzrok  miał  rozmarzony.  Widać  było,  że  bardzo  kochał  ojca.  Ona 

straciła swego, gdy miała pięć lat. Przeżywała to boleśnie.  

– Czy ojciec również budował domy? 
– Głównie zajmował się drobnymi naprawami. To krewni ze strony mojej matki wznosili 

drewniane  domy  dla  kontrahentów  w  całych  Stanach.  Wtedy  właśnie  pokochałem  takie 
konstrukcje.  

– Quentin, rozmawiamy ze sobą po raz pierwszy od trzech dni.  
– Cóż – uśmiechnął się kwaśno – przeceniłem moją zdolność do trzymania rąk z dala od 

ciebie.  

– Myślałam, że już mnie nie chcesz.  
– No pewnie – roześmiał się, wcale tym nie ubawiony.  
– Powiedziałam ci – zaczęła szybko, bojąc się, że nie starczy jej odwagi – że mężczyźni 

to  dranie,  bo  ci,  z  którymi  spałam,  oszukali  mnie.  A  potem  zjawiłeś  się  ty.  Najpierw 
opowiadałeś  mi,  jaka  jestem  dla  ciebie  ważna,  jaka  ponętna  i  pełna  seksapilu.  Potem 
uzgodniliśmy, że mnie nie tkniesz i przestałeś o tym mówić. Doszłam do wniosku, że chciałeś 
po prostu zwabić mnie do łóżka. Nie poskutkowało, więc zrezygnowałeś. – Zrobiła głęboki 
wdech. – Innymi słowy, okłamałeś mnie.  

– Naprawdę tak uważasz? 
– Wiesz, że nie znoszę mówić o sobie. Oczywiście, że tak uważam.  
Quentin  znał  tylko  jeden  sposób  na  wyprowadzenie  jej  z  błędu.  Szybko  podszedł  do 

Marcii, objął ją i pocałował, usiłując udowodnić, jak bardzo jej pożąda. Gładkość jej nagich 

ramion,  dotknięcie  bioder  i  gorąco  odwzajemniony  pocałunek  sprawiły,  że  omal  nie  stracił 
panowania nad sobą.  

W chwilę później odskoczyli od siebie, przyglądając się sobie nawzajem, jakby widzieli 

się po raz pierwszy w życiu. Quentin dyszał, jakby wbiegł na górę. Pod Marcia uginały się 
nogi.  

–  Lepiej  pojedźmy  po  lody  do  najbliższego  sklepu.  W  przeciwnym  razie  przerzucę  cię 

przez ramię i zaniosę do najbliższego łóżka – wysapał Quentin.  

– Lubię tylko waniliowe – szepnęła.  
– Wymagająca.  
– Bardzo – uśmiechnęła się do niego.  
Serce mocniej zabiło mu w piersi, bo po raz pierwszy zrobiła to szczerze.  
–  Marcio  –  rzekł  zduszonym  głosem.  –  Nie  wiem,  jak  mam  to  wyrazić...  Obiecuję,  że 

nigdy cię nie okłamię.  

Przypomniała sobie obrazek z trzema dziewczynkami biegnącymi po łące i rozejrzała się 

po salonie. Przełknęła ślinę, bo wiedziała, że brnie coraz głębiej.  

– Wierzę ci – powiedziała głucho.  
– Zaufanie jest bardzo ważne.  
– Najważniejsze.  

background image

–  Jeśli  w  miejscowym  sklepiku  nie  będzie  lodów  waniliowych  –  uśmiechnął  się 

promiennie Quentin – będziemy jeździli tak długo, aż je znajdziemy.  

Wyciągnął do niej rękę. Marcia dotknęła jej, czując, że robi coś ważnego.  

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

– Możemy wziąć mój samochód.  
Quentin spojrzał z dezaprobatą na jej poobijane, szare auto.  
–  Myślałem,  że  lekarze  zarabiają  mnóstwo  pieniędzy.  W  porównaniu  z  jego  żółtym, 

sportowym wozem, samochód Marcii wyglądał żałośniej niż zwykle.  

A Samochody nic dla mnie nie znaczą. Jeżdżę nimi aż się rozsypią i kupuję następny.  
– Więc na co wydajesz pieniądze? 
Wsiadła do samochodu Quentina. Wdychając zapach skóry, podziwiała wskaźniki i różne 

urządzenia.  

– Zupełnie zwyczajnie: ciuchy, jedzenie, kredyty.  
– I to wszystko? Żadnych akcji, obligacji czy nieruchomości? 
– Jesteś okropnie wścibski.  
– Pieniądze odgrywają wielką rolę w naszym społeczeństwie i zawsze ciekawiło mnie, na 

co też ludzie je wydają.  

–  Pięć  lat  temu  pojechałam  do  Indii  –  mruknęła  Marcia,  sięgając  do  torebki  po  ciemne 

okulary. – Wspieram wiejski szpital niedaleko Delhi.  

Ręka Quentina zamarła na dźwigni biegów.  
–  Odkąd  wróciłem  przed  czterema  laty  z  Peru,  wspomagam  tamtejszy  sierociniec.  Im 

lepiej cię poznaję, tym bardziej przekonuję się, że kamienna twarz, którą pokazujesz światu, 
jest tylko maską. Opowiedz mi o tym szpitalu.  

Nie  wspomniała  o  tym  nawet  Lucy  i  Troyowi.  Najpierw  niechętnie,  potem  z  coraz 

większym  entuzjazmem  opisała  mu  klinikę  okulistyczną  i  oddział  profilaktyczny.  Kiedy 
skończyła, Quentin powiedział krótko: 

– Jesteś bardzo dobrym człowiekiem, Marcio.  
– Mierząc tą samą miarką, ty również – odparła i poczuła się tak zażenowana, jakby się 

przed nim rozebrała.  

–  Wzajemny  podziw?  –  Uśmiechnął  się  do  niej,  zawracając  na  podjeździe.  –  Z  mniej 

wzniosłych moralnie spraw, opowiedz mi o tych dwóch mężczyznach. Już ich nie lubię.  

– Muszę? – skrzywiła się.  
– Tak. I nie spiesz się. Chcę jak najwięcej pikantnych szczegółów. Zacznij od pana numer 

jeden. Imię, wiek, zawód.  

– To będzie cię kosztowało potrójną porcję lodów. Z orzechami. Dobrze, zaczynam. Paul 

Epson.  Trzeci  rok  medycyny.  Dwadzieścia  jeden  lat.  Miałam  zaledwie  osiemnaście  lat  i  po 
raz  pierwszy  znalazłam  się  poza  domem.  Zakochaliśmy  się  i  przez  pół  roku  wierzyłam  we 
wszystkie  książki  o  miłości.  Potem  Paul  miał  coraz  mniej  czasu  dla  mnie,  ale  niczego  nie 
podejrzewałam.  Mówił,  że  zbliża  się  sesja  i  ma  mnóstwo  pracy.  Ja  również  byłam  bardzo 
zajęta. Wszystko wydało się, kiedy w innym akademiku zobaczyłam go z pewną dziewczyną 
w...  bardzo  intymnej  sytuacji.  Zakochał  się  w  nas  obu,  tylko  zapomniał  mnie  o  tym 
poinformować.  

background image

Quentin najpierw wyraził się bardzo niecenzuralnie, a potem dodał: 
–  Łajdak.  Drań.  Bydlak.  Mam  mówić  dalej?  Marcia  była  usatysfakcjonowana  jego 

komentarzem.  

– Załamałam  się. Pracę  pisałam  jak w malignie, potem zachorowałam na grypę i  długo 

nie mogłam dojść do siebie. W lecie pracowałam w laboratorium biochemicznym.  

Nie chciałam wracać do domu, sypiałam po cztery godziny na dobę.  
– A co na to twoja matka i Lucy? 
– Nic nie wiedziały! Matce na pewno nie podobałoby się, że sypiam z Paulem, a  Lucy 

była  jak  zwykle  zajęta.  –  Z  przyjemnością  odetchnęła  wpadającym  przez  okno  świeżym 
powietrzem.  –  Historia  z  Paulem  zniechęciła  mnie  do  dalszych  prób,  zresztą  postanowiłam 
zdobyć  dobre  stopnie  i  zrobić  specjalizację.  Numer  dwa  pojawił  się,  kiedy  miałam 
dwadzieścia  pięć  lat.  Lester,  lat  trzydzieści  jeden,  neurolog,  mieszkał  w  Toronto.  Był 
przystojny,  lecz  cichy  i  nieśmiały  –  tak  mi  się  przynajmniej  zdawało.  Polubiliśmy  się  i 
spędzaliśmy  razem  wiele  czasu.  Wreszcie  wyznał  mi,  że  jest  żonaty,  ale  nie  może  się 
rozwieść, bo żona przebywa  w szpitalu  psychiatrycznym. Podziwiałam  go za to. W tydzień 
\później zostaliśmy kochankami.  

Ożywiła się nagłe.  
– To mi odpowiadało, Quentin. Dyskrecja, żadnych zobowiązań. W pracy trzymałam się 

od  mężczyzn  na  dystans.  Trwało  to  cztery  lata.  Wreszcie  pojechałam  przypadkowo  na 
konferencję, w której on uczestniczył. Zgadnij, kogo spotkałam? Jego żonę, równie zdrową na 
umyśle, jak ja. Była bardzo bogata, więc nie mógł się z nią rozwieść.  

Quentin znów wyraził się niecenzuralnie.  
– Wiesz, to mi posłużyło. Lester był żonaty i nie powinnam była się z nim wiązać. Ale 

dlaczego oszukiwał mnie tak długo? – Westchnęła. – Doszłam do wniosku, że chociaż jestem 
bardzo mądrą kobietą w laboratorium, to w świecie mężczyzn nie mam za grosz instynktu.  

Quentin zaczął rozumieć nieufność Marcii.  
– Obaj zranili cię głęboko.  
– Tak. Nie jestem łatwa, ale kiedy się angażuję, to bezgranicznie.  
– Nie wiem, jak mam cię przekonać, że jestem inny niż tamci dwaj – powiedział, zwolnił 

i włączył kierunkowskaz. – Oto i sklep. Może lody czekoladowe rozjaśnią mi umysł... Ale, co 
się tu dzieje? 

Jakaś  kobieta  przykucnęła  obok  schodków  przy  małym  chłopcu,  który  krzyczał  z  bólu. 

Kiedy tylko Quentin zatrzymał samochód, Marcia wyskoczyła i podbiegła do dziecka.  

– Jestem lekarzem – powiedziała, klękając na gołej ziemi. – Co się stało? 
– Spadł ze schodków – wyjaśniła zdenerwowana kobieta.  
Marcia uśmiechnęła się do chłopca i ostrożnie zbadała mu kostkę.  
– Skręcona – orzekła i obejrzała się. – Quentin, sprawdź, czy w sklepie nie mają lodu. Nie 

martw się, mały, zimny okład trochę uśmierzy ból. Jak masz na imię? 

– Jason – powiedziała jego matka. – Wybiegł ze sklepu, zanim zdążyłam go złapać.  
Wrócił  Quentin  z  zawiniętymi  w  chusteczkę  kostkami  lodu.  Marcia  okręciła  nią 

zwichniętą kostkę.  

background image

– To ci pomoże, Jason. Obawiam się jednak, że przez parę dni będziesz musiał siedzieć w 

domu.  

Uśmiechnęła się do matki.  
– Powinna pani pojechać do lekarza. Zapisze małemu środki znieczulające. Na szczęście, 

chyba noga nie jest złamana. Macie samochód? 

– Tak, stoi obok.  
– Zaniosę go – zaoferował się Quentin.  
Jason, który wyglądał na cztery lata, przestał płakać.  
– Pobrudził mi się lizak.  
Czerwona kulka na patyku była całą zakurzona.  
–  Przyniosę  ci  inny,  a  mój  przyjaciel  Quentin  zaniesie  cię  tymczasem  do  samochodu  – 

powiedziała Marcia.  

Szła do sklepu, mając przed oczami Quentina delikatnie podnoszącego chłopca. Jedynym 

powodem, dla którego zazdroszczę Lucy, jest Chris. Bardzo niechętnie uzmysłowiła sobie tę 
prawdę.  Nic dziwnego,  że jej unikałam. Przez cały  czas oszukiwałam się, że nie chcę mieć 
dziecka.  

Czy Quentin chce mieć dzieci? 
Pospieszyła w stronę lodówki. Zagalopowałaś się, Marcio Barnes. Boisz się pójść z nim 

do łóżka, a już myślisz o dzieciach? 

Kiedy  wróciła,  Jason  siedział  w  samochodzie.  Przyjął  z  uśmiechem  lizaka.  Jego  matka 

podziękowała wylewnie Marcii i odjechała.  

– Dobrze sobie radzisz z dziećmi – rzekł z uśmiechem Quentin.  
– Lody, Quentin. Zasłużyliśmy na nie.  
– Chciałbym mieć kiedyś własne dzieci. A ty? – spytał.  
–  Jesteś  urocza,  kiedy  się  rumienisz,  a  jeszcze  cudowniejsza,  gdy  trzymasz  język  na 

wodzy.  

–  Dziwi  mnie,  że  żadna  kobieta  jeszcze  cię  nie  udusiła  –  odcięła  się  Marcia, 

podświadomie prowokując Quentina do zwierzeń.  

–  Nie  było  ich  znów  tak  wiele.  Ożeniłem  się,  mając  dwadzieścia  pięć  lat,  a  Helen 

rozwiodła się ze mną dwa lata później. Wybrała dwa razy starszego od niej prezesa banku o 
dochodach  trzykrotnie  większych  od  moich.  Powiedziała  mi,  że  życie  z  artystą  jest  tylko  z 
pozoru romantyczne.  

Marcia nigdy nie lubiła imienia Helen, ale chyba głupio być zazdrosną o kogoś, kogo się 

nie zna.  

– Skrzywdziła cię.  
– Skrzywdziliśmy się nawzajem. Powinienem  był  słuchać mojej  intuicji. Kiedy szliśmy 

do ołtarza, podpowiadała mi, że ze zwykłej niecierpliwości żenię się z niewłaściwą kobietą. – 
Przeczesał dłonią włosy. – Kupmy wreszcie te lody.  

Gotowa  była  przysiąc,  że  chciał  coś  jeszcze  dodać.  Weszli  do  chłodnego  wnętrza 

sklepiku,  gdzie  sprzedawano  wszystko,  od  zup  w  puszkach  poczynając,  na  narzędziach 
ogrodniczych  kończąc.  Gdy  stanęła  przed  lodówką,  czuła  na  plecach  oddech  Quentina. 

background image

Przysunął się do niej, obejmując ją w talii.  

– Są waniliowe i czekoladowe – powiedział. – Mamy szczęście.  
Przytuliła  się  do  niego.  Dłońmi  objęła  jego  ręce.  Quentin  przesunął  policzkiem  po 

włosach Marcii.  

–  Czy  mówiłem  ci  już  dzisiaj,  że  jesteś  wspaniała?  Czuła,  jak  w  gardle  narasta  mu 

śmiech. Wsparła się o niego, zamknęła oczy.  

– W tej chwili jestem nieprawdopodobnie szczęśliwa.  
– Och, Marcio! – Przycisnął ją mocniej do siebie. – Aż mnie zatkało. Przysięgam, że nie 

jestem taki jak Paul i Lester. – Pochylił się, przywierając twarzą do jej karku. Odurzyła go jej 
miękka  skóra  i  zapach  włosów.  Słyszał,  jak  mocniej  zabiło  jej  serce.  –  Jestem  też  prawie 
gotów kochać się z tobą na tej lodówce.  

– To akurat wiem – odparła złośliwie.  
Szybko rozejrzała się, czy nikt ich nie widzi i zaczęła zmysłowo poruszać biodrami.  
– Przestań! – syknął.  
– Ty pierwszy zacząłeś – stwierdziła z nieodpartą logiką.  
–  Będziemy  musieli  kupić  kilka  pojemników  lodów.  Odwróciła  się  i  spojrzała  mu  w 

twarz. Oczy miała rozbiegane.  

– Wolę cię takiego, niż kiedy jesteś okropnie układny.  
– Myślisz, że kąpałem się w zimnym jeziorze dla przyjemności – odparł, obserwując, jak 

Marcia się rumieni.  

Podszedł do nich właściciel sklepu.  
– Czym mogę służyć? 
– Dwie podwójne porcje – powiedziała Marcia. – Jedna waniliowa, druga czekoladowa.  
Quentin zapłacił i usiedli przy stoliku przed sklepem. Lody nigdy mi tak nie smakowały, 

pomyślała  zachwycona  świeżą  zielenią  olch  i  refleksami  przebijającymi  od  strony  jeziora. 
Wszystko  wydawało  się  takie  niewinne,  jakby  świeżo  narodzone.  Czy  Quentin  przez  cały 
czas w ten sposób odbierał świat? Czy ona też się tego nauczy z czasem? 

Kiedy skończyli, Quentin poszedł znów do sklepu i wrócił stamtąd z wielkim melonem 

pod pachą.  

– Uwielbiam je – usprawiedliwiał się. – Urządzimy zawody: kto dalej wypluje pestkę.  
– Jaka jest nagroda główna? 
– Premia dla przegranego.  
– Nie będę pływała w jeziorze. Pochylił się i wytarł resztki lodów z jej ust.  
– Nie to miałem na myśli. – Schylił się jeszcze bardziej i pocałował ją w otwarte usta.  
– Takie zawody mogą być niebezpieczne – powiedziała cicho.  
– Jedźmy do domu – rzekł nagle. Dom – słowo, które ujęło ją za serce.  
– Gdzie jest twój dom, Quentinie? A może wciąż mieszkasz w Nowym Brunszwiku? 
Jest tam, gdzie i ty, pomyślał.  
–  Od  lat  nie  mam  własnego  domu.  Włóczyłem  się  po  całym  świecie:  Azja,  Afryka, 

Ameryka Południowa. Jednak każdego lata przyjeżdżam na Shag Island. Dzierżawię tam małą 
chatkę.  Chciałbym,  żeby  następny  dom,  który  zbuduję,  należał  do  mnie.  Gdzieś  na 

background image

Zachodnim Wybrzeżu.  

Marcia pracowała w Ottawie.  
– Jestem pewna, że będzie prześliczny. Idziemy? Dziesięć minut później otwierała drzwi 

w domku nad jeziorem. Weszła do środka i odniosła wrażenie, jakby ściany i belki stropowe 
obdarzyły ją serdecznym uśmiechem.  

–  Wszystko,  co  robisz  –  powiedziała,  sama  nie  wiedząc  dlaczego  –  jest  takie  realne. 

Obrazy, domy. Możesz widzieć efekt swojej pracy, nawet w nim zamieszkać. Nie to, co ja.  

– Matka Jasona nie zgodziłaby się z tym.  
–  Quentin,  całe  dnie  spędzam  przed  ekranem  komputera  czy  chromatografu  gazowego. 

Piszę bardzo skomplikowane prace, które zrozumieć może tylko immunolog. Tak, wiem, że w 
końcu wyniki badań trafiają w postaci leków do społeczeństwa, ale to wszystko jest takie... 
bezosobowe. Kocham moją pracę, zawsze ją kochałam...  

Przerwał jej telefon w kuchni. Quentin uniósł brwi ze zdziwienia i poszedł odebrać.  
–  Halo...  Cześć,  Lucy,  jak  się  masz?...  Nie,  wróciłem  wcześniej...  Tak,  jest  tu  jeszcze, 

chcesz z nią porozmawiać? 

Marcia  nie  chciała,  żeby  jej  siostra  dowiedziała  się,  że  mieszkała  przez  trzy  dni  z 

Quentinem.  

– Cześć, Lucy – powiedziała chłodno.  
– Nie będę ci zawracać głowy. Po prostu chciałam sprawdzić, czy u ciebie wszystko w 

porządku. Nie miałam pojęcia, że Quentin wcześniej wróci. Jest bardzo fajny, prawda? 

– Nie, tu wcale nie padało – odparła Marcia. – A jak tam u was, w mieście? 
– Zrozumiałam aluzję – burknęła Lucy. – Tylko nie zapominaj, że był moim najlepszym 

przyjacielem na Shag Island. A swoją drogą, Cat zostawiła mi wiadomość, że szuka twojego 

numeru  w  Gatineau  Hills.  Nagrałam  go  jej  na  sekretarkę.  Jak  dawniej  radziłyśmy  sobie  bez 
tych urządzeń?. Pewnie zaraz do ciebie zadzwoni. Kiedy wracasz do Ottawy? 

– Jeszcze nie wiem.  
– Zostań do końca tygodnia. Troy i ja możemy sami wybrać się do kina. Cieszę się, że się 

dobrze bawisz. Pa.  

Marcia  odłożyła  słuchawkę.  Lucy,  gdyby  tylko  mogła,  wyswatałaby  ich  natychmiast.  Z 

ponurą  miną  wpatrywała  się  w  telefon.  Zadzwonił  znowu.  Odebrała  go  z  dziwnym 
przeczuciem.  

–  Marcia,  tu  Cat.  Jestem  w  kropce,  a  Lucy  powiedziała  mi,  że  masz  wolne  aż  do 

poniedziałku. Czy mogłabyś wrócić do miasta i do soboty przypilnować psów Lydii? 

Catherine  rzadko  marnowała  czas  na  przyjemności,  ale  równie  rzadko  prosiła  o  jakąś 

przysługę.  

– Co się stało? 
– Dostałam bilet powrotny na lot do Nowego Jorku, opłacony pokój w hotelu i bilety na 

trzy spektakle. Miała lecieć moja przyjaciółka, Lois, ale skończyła się jej ważność paszportu. 

Tym  gorzej  dla niej. Mogę polecieć jedynie pod  warunkiem, że znajdę kogoś do opieki nad 

psami.  

– Kiedy mam przyjechać? 

background image

– Dziś wieczorem.  
To znaczy, że musi zaraz wyruszyć. Zostawić Quentina. To nawet miałoby sens. Z każdą 

chwilą  zbliżała  się  do  niego  i  chwila  oddechu  nie  zaszkodzi.  Usiłując  zapanować  nad 
mieszanymi  emocjami,  które  wywoływała  perspektywa  rozstania  się  z  Quentinem, 
powiedziała: 

– Dobrze.  
– Jesteś aniołem – ucieszyła się Cat. – Mama ma zapasowe klucze. Zostawię ci dokładne 

informacje odnośnie psów. Duża przekarmiona suka wabi się Tansy i przysięgam, że urodziła 
się bez większej części mózgu. Za to Artie jest uroczy. Dziękuję, Marcio. Wracam w sobotę 
koło piątej.  

– Baw się dobrze – powiedziała Marcia, ale Cat już się wyłączyła.  
Odłożyła słuchawkę na widełki i spojrzała na Quentina. Przyglądał się jej bacznie.  
– Co się stało? 
– Cat chce, żebym do soboty opiekowała się w jej zastępstwie psami przyjaciółki. Muszę 

natychmiast wyjechać.  

Domyślał się tego.  
– Nie mogła kogoś wynająć? – rzekł, tłumiąc wściekłość.  
–  Ta  sprawa  wynikła  w  ostatniej  chwili.  W  dodatku  Cat  bardzo  rzadko  prosi  mnie  o 

przysługę.  

– Nie chcę, żebyś wyjeżdżała.  
–  Wydaje  mi  się,  że  to  nie  najgorszy  pomysł  –  powiedziała  ostrożnie.  –  Powinniśmy 

nieco ochłonąć...  

– Mów za siebie.  
–  A  więc  dobrze.  Chcę  od  ciebie  odpocząć.  Wszystko  dzieje  się  zbyt  szybko.  Muszę 

usiąść spokojnie i przemyśleć to.  

– Przez całe życie analizowałaś, zamiast przeżywać. Myślenie jest ostatnią rzeczą, jakiej 

ci teraz potrzeba.  

– A więc ja nie mam prawa mówić ci, co masz robić, a ty masz? Wielkie dzięki.  
Miała  minę,  jakby  chciała  cisnąć  w  niego  telefonem.  Quentin  odchrząknął  i  zaczął 

bardziej pojednawczym tonem: 

– Spróbujmy od początku. Może pojechałbym razem z tobą do Catherine? Pomógłbym ci 

przy psach.  

Mogła mieszkać z nim pod jednym dachem na wsi, ale nie w mieście, z rodziną na karku.  
– Dziękuję. Naprawdę potrzebuję trochę czasu.  
– Tak mówi dawna Marcia, a nie kobieta z krwi i kości.  
– Nie stawiaj mi diagnozy! 
– Chcesz uciec od wszystkiego, co się tu stało. Zapracowujesz się, żeby nie stanąć ze sobą 

twarzą w twarz.  

–  Różnimy  się  od  siebie!  –  krzyknęła.  –  Ty  jesteś  bałaganiarzem,  ja  lubię  porządek.  Ja 

jestem z miasta, ty z prowincji. Ja lubię makaron, ty steki. Nie widzisz, ile nas dzieli? 

– A może przyjmiesz inną wersję? Ty wspierasz szpital, ja sierociniec. Ty kochasz swoją 

background image

pracę,  ja  swoją.  Ja  chcę  pójść  z  tobą  do  łóżka  i  ty  też  tego  chcesz.  Nie  różnimy  się  aż  tak 
bardzo.  

– Wcale nie chcę iść u tobą.  
– Nie podobało ci się, że Lester i Paul cię okłamywali. Więc mnie nie okłamuj.  
Miał na wszystko gotową odpowiedź.  
– Kiedy się tylko spakuję, wracam do miasta – powiedziała rozwścieczona, jak nigdy w 

życiu. – Nie chcę się z tobą kłócić.  

–  Mieszkamy  samotnie  i  przyzwyczailiśmy  się  samodzielnie  podejmować  decyzje.  To 

dlatego się kłócimy i jest to kolejna rzecz, która nas łączy – uśmiechnął się ponuro.  

– To kolejny dowód na to, że powinniśmy przestać się widywać.  
–  Coś  ci  powiem!  Możesz  chować  moje  obrazy  –  zauważyłem,  że  jeden  zniknął  z 

sypialni.  Kryje  w  sobie  zbyt  wiele  emocji,  prawda?  Nie  myśl  jednak,  że  tak  łatwo  się  mnie 
pozbędziesz. Walczę nie tylko o siebie, lecz również o ciebie.  

– Nikt cię o to nie prosi.  
– Zaczynam się zastanawiać, czy nie powinienem współczuć Lesterowi i Paulowi. Rób, 

co chcesz. Idę narąbać drewna.  

Jedyną  dobrą  stroną  jest  to,  że  jestem  tak  wściekła,  że  się  nie  rozpłaczę,  pomyślała 

Marcia.  Poszła na górę i spakowała się w rekordowym  tempie.  Powiesiła obraz z powrotem 
na  ścianie  i  w  dziecinnym  geście  pokazała  mu  język.  Książki  włożyła  do  pojemnika  na 
jedzenie.  Postanowiła  zostawić  mu  zapasy.  Będzie  miał  jakąś  odmianę  od  steków.  Zniosła 
wszystko na dół. Zapchała bagażnik i tylne siedzenie.  

Zza domu dobiegły ją odgłosy rąbanego drewna. Powinna się pożegnać, ale nie chciała. 

Wsiadła do samochodu i przekręciła kluczyk w stacyjce.  

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Rozrusznik  zawarczał  cichutko  i  natychmiast  umilkł.  Marcia  spróbowała  ponownie. 

Motor  nie  zaskoczył.  Z  zaciśniętymi  zębami  odczekała  dwie  minuty.  Miała  nadzieję,  że  to 
tylko zalane świece. Niby jak, skoro nawet nie drgnął? Parę razy nacisnęła energicznie pedał 
gazu, wcisnęła sprzęgło i spróbowała ponownie. Niestety, bez rezultatu.  

–  Czy  musisz  zawieść  mnie  akurat  teraz?  –  westchnęła.  –  Nie  mogłeś  poczekać,  aż 

znajdziemy się w mieście, blisko dobrego warsztatu? No i co mam teraz zrobić? 

– Jakieś kłopoty, Marcio? – spytał Quentin.  
– Nie mogę uruchomić samochodu – odparła, nie podnosząc wzroku.  
– A gdybyś wysiadła i kopnęła go mocno? 
– Pewnie rozleciałby się na kawałki. Mnie by jednak na pewno ulżyło.  
– Wygląda na to, że będę musiał odwieźć cię do miasta. Popełniła błąd, spoglądając na 

niego.  Podkoszulek  miał  upstrzony  drzazgami,  ręce  i  dżinsy  brudne.  Patrzył  na  nią  z 

rozbawieniem. Za nic w świecie nie chciała się do niego uśmiechnąć.  

– Masz wióry we włosach – zauważyła zgryźliwie.  
– Bo nie mam kobiety, która by o mnie zadbała.  
– Miałaby cerować ci skarpetki i prasować koszule? Żyjesz w niewłaściwym stuleciu.  
– Raczej kogoś, kto ogrzeje mnie w chłodne zimowe noce. Otwórz bagażnik, przeniosę 

rzeczy do mojego samochodu.  

Marcia wysiadła, podkręciła szyby i wzięła z tylnego siedzenia pojemnik na żywność. Po 

kilku  minutach  Quentin,  w  czystych  dżinsach  i  koszuli  z  wykładanym  kołnierzykiem, 
wyjeżdżał  na  główną  drogę.  W  milczeniu  jechali  przez  parę  kilometrów.  Wreszcie  Marcia 
odezwała się oficjalnym tonem: 

– Dziękuję, że mnie odwozisz. Doceniam to.  
– Rzeczywiście powinnaś to docenić, bo postępuję wbrew własnym interesom.  
Marcia zdążyła już ochłonąć. Musnęła dłonią kolano Quentina.  
–  Przepraszam,  że  byłam  taka  nieuprzejma.  Czasami  nie  potrafię  się  powstrzymać. 

Mówiąc szczerze, wszystko potoczyło się zbyt szybko. Potrzebuję trochę czasu.  

– Mogę zadzwonić do ciebie w czasie weekendu? 
– Chyba... tak.  
– Tylko mnie nie odtrącaj.  
– Wolałabym, żebyś nie był taki natarczywy.  
–  Jestem,  jaki  jestem.  Założyłbym  się  o  ostatniego  dolara,  że  tak  naprawdę  boisz  się 

własnych uczuć, a jeśli się mylę, możesz śmiać się ze mnie przez całą drogę.  

Marcia nie znalazła na to odpowiedzi. Złożyła dłonie na podołku i wyglądała przez okno. 

Odezwała się tylko, by podać adres matki. Zatrzymali się za czarnym mercedesem.  

– Poczekaj tu.  
Bała się, że będzie chciał pójść z nią. Podbiegła do drzwi i zadzwoniła. Nikt nie otwierał, 

więc zadzwoniła ponownie. Zamierzała zrobić to po raz trzeci, gdy w drzwiach pojawiła się 

background image

Evelyn Barnes.  

– Marcio! – zawołała. – Co... ? Och, mój Boże! Klucze! Zupełnie o nich zapomniałam. – 

Obejrzała się. – Wejdź.  

Evelyn  miała  na  sobie  długi  jedwabny  szlafrok,  zaróżowione  policzki,  a  zaproszenie 

brzmiało dość chłodno.  

– Przepraszam, mamo. Powinnam była zadzwonić przed przyjazdem. Wychodzisz? 
Evelyn zaczerwieniła się jeszcze bardziej.  
– Nie, wcale nie. Niezupełnie – odparła, nerwowo rozglądając się wkoło.  
– Czy coś się stało? – Marcia próbowała wziąć matkę za rękę.  
Evelyn cofnęła się gwałtownie.  
– Nie! Po prostu jestem... Gdzie ja zapodziałam te klucze? – wykrzyknęła i pospieszyła w 

głąb mieszkania.  

Evelyn zawsze była samolubna. Mocno zaintrygowana i nieco urażona Marcia czekała w 

przedpokoju. Z miejsca, w którym stała, widziała fragment salonu. Lekkim wstrząsem był dla 
niej  widok  wiszącej  na  krześle  marynarki  i  wielki  bukiet  tulipanów  w  ulubionym 
kryształowym  wazonie  mamy,  stojącym  na  stoliku  do  kawy.  Jest  u  niej  Henry,  pomyślała. 
Ten mercedes przed domem należy do niego.  

Jest  na  górze.  W  łóżku  matki.  To  dlatego  nie  otwierała  mi  tak  długo  i  ma  na  sobie 

szlafrok.  

Wreszcie wróciła Evelyn.  
–  Zostawiłam  je  w  kuchni  –  powiedziała,  wciskając  klucze  do  ręki  córki.  –  Nie 

zatrzymuję cię, pewnie spieszysz się do Cat.  

Nie  było  to  zbyt  subtelne  postępowanie,  jak  na  kobietę  słynącą  z  gościnności.  Jednak 

Marcia nie chciała tego komentować.  

– Dziękuję – mruknęła i zbiegła po schodkach.  
Quentin o przenikliwym wzroku artysty, który na pewno niczego nie przeoczy, czekał na 

nią. Opanowała się i spokojnie podeszła do samochodu.  

– Prosto – wyjaśniła wsiadając – i w lewo na drugich światłach.  
– Czy coś się stało? Nie było cię bardzo długo.  
– Mama przygotowywała się do wyjścia.  
Marcia nie znosiła kłamstwa, ale nie mogła powiedzieć prawdy. „Zastałam matkę w łóżku 

z kochankiem”. Jak by to zabrzmiało? W dodatku w biały dzień.  

Gdyby  Quentin  znał  prawdę,  powiedziałby  pewnie,  że  nie  tyle  wstydzi  się  matki,  co 

siebie. Jednak myliłby się bardzo. Jakże pragnęła wrócić do domu. Dotąd nie zdawała sobie 

sprawy,  że  uczucia  mogą  być  takie  męczące.  Strach,  namiętność,  szczęście,  wściekłość, 
zazdrość.  Doświadczyła  tego  wszystkiego  w  ciągu  kilku  dni  i  potrzebowała  wytchnienia. 
Najchętniej  wypożyczyłaby  kasetę  z  jakimś  głupim  filmem  i  zapomniała  o  wszystkich.  O 
matce, Henrym, Lucy, Troyu i o Quentinie. Zwłaszcza o nim.  

– Na skrzyżowaniu w lewo – dodała pospiesznie. Dom Cat stał przy cichej, wysadzanej 

drzewami ulicy i był w doskonałym stanie. Gdy zbliżała się do wejścia, usłyszała szczekanie. 

Bas i sopran. Była ciekawa, czy sąsiedzi zaczęli się już skarżyć na zakłócające spokój hałasy. 

background image

Otworzyła drzwi i weszła, trzymając przed sobą walizkę. Wielki pies w białe i brązowe łaty 
podbiegł  do  niej  radośnie  i  oparł  się  o  nią  przednimi  łapami,  usiłując  polizać  ją  w  nos. 
Zachwiała się.  

– Siad! – rzuciła ostrym tonem. Pies wylizał jej policzki.  
– Ty – powiedziała Marcia – musisz być Tansy.  
Odstawiła walizkę i odepchnęła psa. Tansy złapała rączkę walizki i radośnie powarkując, 

próbowała zaciągnąć ją do kuchni.  

– Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym został? – spytał Quentin.  
Obejrzała się. Przyniósł z samochodu pojemnik na żywność i jej kurtkę. Będzie mi ciebie 

brakowało, pomyślała ze smutkiem.  

–  Mam  lepszy  pomysł.  Mógłbyś  zabrać  Tansy  i...  Walizka  uderzyła  o  stojący  w 

przedpokoju mały stolik.  

Marcia  w  ostatniej  chwili  złapała  spadający  z  niego  wazon.  Stolik  z  hałasem  runął  na 

podłogę. Tansy zapiszczała z przerażenia i dała nurka pod kuchenny stół. Artie, stary szkocki 
owczarek,  zaszczekał  z  oburzeniem.  To  on  miał  głęboki  bas.  Marcia  postawiła  wazon  na 
podłodze.  

– Jestem tego samego zdania, Artie.  
Artie  pomachał  ogonem  i  podszedł,  by  powąchać  wyciągniętą  rękę.  Quentin  położył 

rzeczy Marcii na granatowym dywanie i wszedł do kuchni. Tansy rzuciła się na niego.  

– Stój! – rozkazał Quentin.  
Ku  zdumieniu  Marcii,  Tansy  zamarła  w  miejscu,  z  uwielbieniem  wpatrując  się  w 

Quentina.  

– Potrafisz poradzić sobie z kobietami.  
– Tak, ale dlaczego nie sprawdza się to w twoim przypadku? – Wyjął z kieszeni skrawek 

papieru i zanotował sobie numer telefonu Cat.  

Nic nie ujdzie jego uwagi, pomyślała. Ciekawe, kiedy zacznie mnie nękać telefonami.  
Zegar w holu wydzwonił godzinę. Marcia przysiadła na najbliższym krześle, dziwiąc się, 

że jest już tak późno.  

– Chyba powinnam zaprosić cię na kolację – powiedziała. – Zwłaszcza, że wyświadczyłeś 

mi przysługę i mnie tu przywiozłeś. Wiem, że powinnam.  

–  Ale  nie  masz  zamiaru.  –  Ku  swemu  zdumieniu  Quentin  walnął  pięścią  w  stół.  Artie 

zaczął szczekać, a Tansy znowu dała nura pod stół. – Za mocno cię naciskam, wiem, ale nic 
na to nie mogę poradzić. Tak naprawdę to boję się, że jeśli cię teraz opuszczę, to już więcej 
cię nie zobaczę. Pójdź ze mną w sobotę na obiad.  

Marcia przytrzymała się krawędzi krzesła.  
–  Quentin,  nie  chcę  cię  widzieć  do  końca  tygodnia.  Potrzebuję  czasu,  przerwy, 

wytchnienia, nazwij to jak ci wygodnie.  

– W poniedziałek wracasz do pracy. Oboje wiemy, co to oznacza.  
– To może w przyszły weekend.  
– Czy potrafisz się zdobyć jedynie na „może”? W niej również wezbrała złość.  
– Tak.  

background image

– Świetnie, będę w pobliżu. Zadzwonię. Jeśli nie, przyślę ci kartkę. Z Peru, Australii lub z 

bieguna północnego. – Podniósł się, gniewnie ją pocałował i wyszedł z kuchni.  

Trzasnęły  frontowe  drzwi.  Marcia  usiadła.  Tansy  uniosła  swój  arystokratyczny  nos  do 

góry i zawyła jak kojot.  

–  Nie  rozpłaczę  się  –  powiedziała  Marcia.  –  Nie  wolno  mi.  Z  ogromnym  wysiłkiem 

powstrzymała łzy. Quentin chyba nie zamierza wyjechać do Peru? 

 
Wieczorem Marcia napiła się ziołowej herbaty i pogrążyła w rozmyślaniach. Po dłuższej 

kontemplacji  doszła  do  wniosku,  że  matka  obawiała  się  wyznać  najstarszej  córce  prawdę  o 
Henrym.  Boi  się  mnie  i  nie  chce  szczerze  ze  mną  porozmawiać,  pomyślała  rozgoryczona. 

Wszystko  dlatego,  że  od  lat  daję  wszystkim  do  zrozumienia,  żeby  mi  nie  przeszkadzali,  bo 
zajmuję się ważniejszymi sprawami niż rodzina... Nie byłam dobrą córką.  

Szybko sięgnęła po telefon i wykręciła numer matki.  
– Evelyn Barnes – odezwała się energicznie matka.  
– Mamo, tu Marcia. – Oblizała nerwowo wargi. – Jak się masz? Nie, nie dzwonię po to, 

by cię pytać o zdrowie – dodała pospiesznie. – Chciałam ci powiedzieć, że zdawało mi się, że 
Henry jest u ciebie i...  

– Powinnam ci o tym powiedzieć, ale jakoś nie potrafiłam.  
–  Mamo,  wszystko  w  porządku,  naprawdę.  Chciałabym,  żebyś  była  szczęśliwa.  To 

wszystko.  

Zapadła chwila ciszy. Marcia z niepokojem ściskała słuchawkę, czując, jak serce bije jej 

coraz prędzej.  

– Cóż, Marcio – powiedziała powoli Evelyn. – To bardzo miło z twojej strony.  
–  Henry  wydaje  mi  się  uroczy,  więc  bardzo  się  cieszę.  Przykro  mi  tylko,  że  przez  te 

wszystkie lata tak odsunęłam się od ciebie, że trudno było ci o tym mówić.  

Evelyn niespodziewanie zachichotała.  
– To dla mnie również coś nowego. Zakochać się w moim wieku! Chwilami czuję się jak 

szesnastolatka.  To  cudowne...  –  Zawahała  się.  –  Nie  będziesz  miała  nic przeciwko  temu,  że 
ogłosimy nasze zaręczyny? 

– Ja? Będę wprost zachwycona – ucieszyła się Marcia.  
– Och, Marcie, tak się cieszę, że zatelefonowałaś – załkała Evelyn. – Płaczę ze szczęścia. 

Tak  się  bałam,  źe  nie  zaaprobujesz  naszego  związku,  powiesz,  że  jestem  za  stara.  .. 
Zamierzamy  się  pobrać,  zanim  Troy  i  Lucy  wrócą  do  Vancouver.  Co  ty  na  to?  Początkowo 
planowałam cichy ślub, ale Henry jest taki dumny ze mnie, że chce, aby byli obecni wszyscy 
jego krewni i przyjaciele.  

– Henry ma rację. Pomogę ci w przygotowaniach. Uwielbiam to – dodała, sama się sobie 

dziwiąc.  

– Dam ci znać, gdy tylko ustalimy datę ślubu.  
– Kocham cię, mamo, pozdrowienia dla Henry’ego.  
– Dziękuję, kochanie. Na razie. Pa.  
Zaraz  znowu  się  popłaczę,  pomyślała  Marcia.  Niełatwo  się  zmienić.  Ale  zdecydowanie 

background image

warto.  

 
W piątek Marcia wybrała się z psami na spacer. Tansy nie miała za grosz orientacji, a w 

dodatku  usiłowała  przywitać  się  serdecznie  z  każdym  napotkanym  mężczyzną,  kobietą, 
dzieckiem, psem czy kotem. Okazała się przy tym wyjątkowo silna.  

Wyprowadzała  psy  cztery  razy  dziennie  z  nadzieją,  że  je  zmęczy,  ale  energia  Tansy 

wydawała się niewyczerpana. Za to Artie nie nadążał za nimi na swoich krótkich łapkach.  

Rano  załatwiła  odholowanie  samochodu  do  warsztatu.  Po  południu  wybrała  się  po 

zakupy.  Doszła  do  wniosku,  że  konserwatywny  sposób  ubierania  się  wpływa  na  jej 

zachowanie. W sklepie na Sparks Street znalazła solejkę i wspaniałą poziomkową sukienkę z 

kapturem.  W  modnym  butiku  kupiła  białą  jedwabną  bluzkę,  sprane  dżinsy,  meksykański 
srebrny pas i trochę biżuterii z turkusami.  

Potem doszła do wniosku, że powinna także kupić coś nowego pod spód i trzy kwadranse 

spędziła w sklepie z bielizną, gdzie również wydała mnóstwo pieniędzy. Nie miała pojęcia, że 
figi  i  biustonosze  mogą  być  takie  śliczne,  koronkowe,  kwieciste,  we  wszystkich  kolorach 
tęczy. Dużo czasu minęło, odkąd tak buszowała po sklepach. Stanowczo za dużo.  

Obładowana paczkami wróciła do domu i zadzwoniła do Lucy, żeby powiedzieć jej, że w 

sobotę może przypilnować im dziecka.  

–  Przyjdź  na  kolację  –  odparła  Lucy.  –  W  sobotę  na  ogół  zamawiamy  coś  do  domu, 

obędzie się więc bez kłopotów. Jak tam Quentin? 

– Mam nadzieję, że dobrze.  
–  Masz  nadzieję!  –  parsknęła  Lucy.  –  Gdybym  wiedziała,  że  Cat  chce  cię  ściągnąć  do 

miasta, nie dałabym jej tego telefonu. Wiesz, co? A może mama i Henry popilnują małego? 
Wtedy mogłabyś dołączyć do nas z Quentinem.  

– Nie.  
– Marcie, pewnego dnia obudzisz się i stwierdzisz, że życie ci uciekło. Żal nie ogrzeje cię 

w łóżku. Odkryłam to, kiedy rozstałam się z Troyem. Do jutra – powiedziała szybko i rzuciła 
słuchawkę.  

Quentin trzasnął drzwiami, a Lucy słuchawką. Byłoby o wiele milej, pomyślała Marcia, 

gdyby niektórzy ludzie nie sądzili, że wiedzą lepiej, co jest dla mnie dobre.  

Jeśli  jednak  Lucy  chce  zaprosić  Quentina,  to  chyba  nie  wyjechał  jeszcze  do  Peru. 

Przynajmniej na razie.  

Zaparzyła  sobie  herbatę  ziołową  i  usiadła  w  wąskiej  smudze  światła  słonecznego  na 

tarasie za domem Cat. Artie położył się u jej stóp, a Tansy biegała wkoło, szukając dziury w 
płocie, aż wreszcie również się położyła.  

Nie chcąc myśleć o czym innym, Marcia skupiła się na Jasonie i jego matce, wspominała 

piżmoszczura,  spacery  po  łące  pełnej  kwiatów.  Rozmyślała  o  szpitalu  w  Indiach,  o  matce  i 
Henrym, który wkrótce zostanie jej ojczymem. Nie chciała myśleć o Quentinie.  

Ubiegłej nocy znów śnił się jej ten sam koszmar. Obudziła się z bijącym sercem. Boję się 

Quentina, pomyślała z przerażeniem. To dlatego nie chciała o nim myśleć. Jeśli pozwolę mu 
wkroczyć w moje życie, obawiam się, że się zatracę, zniknę.  

background image

Zgodnie z tym,  co twierdzili  Quentin i  Lucy,  odnalazła się wreszcie.  Czy  to  prawda? A 

jeśli pójdę z nim do łóżka, co wtedy? Czy będę po tym taka jak dawniej? 

Gdybym  się  z  nim  znalazła  w  łóżku  teraz,  do  czego  by  mnie  to  doprowadziło?  Ciało 

Marcii ożywiło się,  a wyobraźnia podsuwała jej śmiałe obrazy. Westchnęła, zeszła na dół  i 
zrobiła sobie kanapkę z masłem orzechowym, potem zaczęła oglądać głupi film w telewizji.  

Obudziła się rano w fotelu, ze sztywnym karkiem. Telewizor wciąż grał. Wyłączyła go. 

Mężczyźni,  pomyślała  niechętnie.  Właściwie  to  jeden  szczególny  mężczyzna.  Ten,  który 
buduje domy i wnosi do nich mnóstwo światła. Ten, który maluje obrazy wyrażające ludzkie 
uczucia,  który  pocałował  ją,  jakby  jutro  miało  nigdy  nie  nastąpić.  Quentin  wiedział,  czego 

chce.  

Chciał jej, Marcii. Nie krył się z tym. A jednak nie zadzwonił, odkąd zamieszkała u Cat.  
Ostrożnie przeciągnęła się, kręcąc obolałą szyją.  
Dziś wybierała się, by kupić sobie nowy samochód.  
 
Jej  stary  samochód  wyglądał  żałośnie  obok  wystawionych  na  sprzedaż  błyszczących 

modeli. Marcia była w bojowym nastroju i negocjacje ze sprzedawcą przeciągnęły się aż do 
południa.  Wyjechała  dumnie  swym  nowym,  czerwonym  pojazdem,  który  może  nie  był 
większy od poprzedniego, lecz na pewno bardziej rzucał się w oczy. Kiedy zaparkowała na 
podjeździe  domu  Cat,  przeszła  się  parę  razy  wokół  samochodu,  podziwiając  błyszczące 
chromy. Potem zabrała psy na spacer.  

Późnym  popołudniem  pojechała  do  Lucy  i  Troya.  Kolor  samochodu  skłonił  ją  do 

włożenia poziomkowej sukienki. Nie była zbyt odpowiednia do zajmowania się dzieckiem, za 
to stanowiła pewien symbol, którego znaczenia nie potrafiła jeszcze wyrazić słowami.  

– Auu! – krzyknęła Lucy, otwierając drzwi. – Odjazdowy ciuch! Jesteś najlepiej ubraną 

opiekunką do dziecka w całej Ottawie. Właśnie zamówiliśmy pizzę. Mam nadzieję, że jesteś 
głodna.  

Kiedy zjedli pizzę, Lucy nakarmiła Christophera. Mały marudził i bez przerwy wkładał 

palce do ust.  

–  Znowu  ząbkuje  –  poskarżyła  się  Lucy,  gdy  Troy  zdejmował  malca  z  dziecięcego 

wysokiego stołka. – Jesteś pewien, że możemy wyjść? Boję się zostawiać go w takim stanie.  

– Oczywiście, że możecie – zapewniła ich Marcia. – W końcu jestem lekarzem.  
–  Zapominam  o  tym  czasami  –  roześmiała  się  Lucy.  –  Twoja  praca  ma  tak  mało 

wspólnego z ząbkującymi dziećmi i nadopiekuńczymi matkami...  

– To zapiszcie mi numer telefonu do kina. Gdyby mały źle się poczuł, dam wam znać.  
Lucy wciąż się wahała.  
– Włóż płaszcz, kochanie, bo się spóźnimy – powiedział Troy, oddając dziecko Marcii. – 

W łazience znajdziesz maść na dziąsła. Dzięki, siostrzyczko.  

W  trzy  minuty  później  zamknęli  za  sobą  drzwi.  Chris  zaczął  rozpaczliwie  płakać. 

Nastawiła  lekką  muzykę  w  radiu  i  poszła  z  dzieckiem  do  łazienki  posmarować  mu  dziąsła. 
Potem, czule przemawiając do Chrisa, zaczęła krążyć po pokoju w takt muzyki.  

Po półgodzinie usnął. Był ciężki. Właśnie miała zamiar położyć go do łóżeczka, gdy ktoś 

background image

donośnie zapukał do drzwi. Marcia podskoczyła. Mały rozpłakał się natychmiast. Zła, poszła 
zobaczyć, kto to.  

Przez wizjer w drzwiach ujrzała Quentina.  

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Serce  jej  zamarło.  Zasłaniając  się  Chrisem  niczym  tarczą,  otworzyła  drzwi.  Quentin  w 

pierwszej chwili zbladł ze zdumienia, potem uśmiechnął się radośnie.  

– Marcia! Ciebie też zaprosili? To cudownie.  
Pod  pachą  trzymał  butelkę  wina.  W  brązowej,  skórzanej  lotniczej  kurtce  i  spranych 

dżinsach wyglądał niezwykle przystojnie. Marcia cofnęła się, by go wpuścić.  

– Nie wiedziałaś, że przyjdę? Gdzie jest Lucy? 
–  Lucy  i  Troy  poszli  do  kina.  Ja  opiekuję  się  dzieckiem.  Zamorduję  moją  słodką 

siostrzyczkę, gdy tylko wróci do domu... Cicho, maleństwo, już w porządku.  

Quentin zamknął drzwi wejściowe.  
– A co z kolacją we troje o siódmej trzydzieści? 
–  Nie  było  żadnej  kolacji.  Zamówiliśmy  pizzę  i  zjedliśmy  wszystko  do  ostatniego 

okruszka.  

–  Cóż  –  odparł  pogodnie.  –  Przynajmniej  mamy  butelkę  niezłego  wina.  Możemy  ją 

napocząć.  

– Opiekunkom do dzieci nie wolno się upijać.  
–  Wyglądasz  przepięknie.  –  Uniósł  brew.  –  Lubię  kolor  poziomkowy,  a  tobie  w  nim 

bardzo do twarzy. Co się dzieje z Chrisem? 

– Ząbkuje. Już zasypiał, kiedy zastukałeś.  
–  Szczęściem  nie  całkiem  się  rozbudził  –  zauważył  Quentin,  zdejmując  kurtkę.  Pod 

spodem miał rozpiętą dżinsową koszulę. – Daj mi go na chwilę, bo zaślini ci całą sukienkę. 
Nowa? 

– Przedwczoraj wydałam mnóstwo pieniędzy – wyznała.  
Wziął dziecko i przyjrzał się jej bacznie.  
– Mały ma mokro. Śmiało, doktor Barnes, to pani zadanie.  
– Nie zauważyłam – zarumieniła się. – Trzeba go przewinąć.  
Pokój  Chrisa  oświetlała  delikatnie  nocna  lampka.  Kiedy  Marcia  myła  go  i  przewijała, 

malec  rozpłakał  się  na  dobre.  Quentin  przyglądał  się,  jak  Marcia  miota  się  z  olejkiem, 
zasypką i pieluszkami.  

– Założę się, że nie robiłaś tego od czasu studiów.  
– Nalej mi kieliszek wina. To będzie bardzo długi wieczór.  
Quentin przygasił światła w salonie, a na stoliku postawił dwa kieliszki i okazałe kanapki 

z  tuńczykiem.  Zdaniem  Marcii  nie  pasowały  do  zalotów,  podobnie  jak  i  rozwrzeszczane 
dziecko. Quentin nie zamierzał jej uwodzić.  

– Zjedz, ja potrzymam Chrisa.  
Mały zaczął ssać kciuk i przycichł. Marcia pokołysała go w takt muzyki, aż się zmęczyła. 

Usiadła na fotelu, w bezpiecznej odległości od Quentina. On zaś zjadł kanapkę i wziął od niej 
dziecko.  

–  Napij  się  teraz  wina  i  opowiedz  mi  o  zakupach.  Marcia  spróbowała  wina  i  odstawiła 

background image

kieliszek.  

–  Kupiłam  trochę  ciuchów  i  czerwony  samochód,  nie  jakiś  tam  szary,  brązowy  czy 

granatowy.  

– Niczego nie załatwiasz połowicznie – roześmiał się Quentin.  
Pod spodem miała nową bieliznę w kolorze poziomkowym.  
– Nie – przyznała niechętnie.  
– To zachęcające. Cicho, Chris, już dobrze.  
Malec znów zajął się kciukiem. Quentin przysiadł wygodnie na poręczy fotela.  
– Przysuń się bliżej – powiedział zachęcająco.  
Marcia zerknęła na niego podejrzliwie i pociągnęła drugi łyk wina, przyznając w duchu, 

że jest dobre. Wyglądała przepięknie w swojej nowej sukience.  

– Pożądam cię jak marynarz, który zszedł na brzeg po półrocznym rejsie, lub jak artysta, 

który  od  dłuższego  czasu  nie  zbliżył  się  do  żadnej  kobiety.  Jednak  dziesięciomiesięczny 
ząbkujący  bobas  jest  doskonałą  przyzwoitką.  Lucy  nie  wzięła  tego  pod  uwagę.  Jesteś  więc 
całkiem bezpieczna. A szkoda.  

– Kiedy jesteś w pobliżu, wcale nie czuję się bezpieczna, – To mi się podoba. Powiedz 

coś więcej na ten temat.  

– Bardzo się cieszę, że nie pojechałeś do Peru.  
– Ja również.  
Czuła się jakoś dziwnie. Nie miało to nic wspólnego z ostrą pizzą i czerwonym winem, a 

raczej  z  widokiem  Quentina  trzymającego  jej  siostrzeńca.  Silne  ręce  tworzyły  bezpieczne 
schronienie  dla  malca.  Wtulił  główkę  pod  brodę  Quentina.  Jakże  łatwo  mogła  sobie 
wyobrazić,  że  niczym  zwyczajne  małżeństwo  siedzą  w  domu  z  dzieckiem  w  cichy,  sobotni 
wieczór...  

– Matka ponownie wychodzi za mąż – wypaliła. – Za Henry’ego.  
– Skąd to skojarzenie? – zapytał cicho.  
– Masz wyjątkową zdolność do zadawania trudnych pytań. Lubisz Henry’ego? 
– Bardzo. Moja lewa ręka potrzebuje przeciwwagi. Przysuń się bliżej.  
Marcia wypiła kolejny łyk wina.  
– To niezbyt romantyczne brać kobietę w ramiona, nazywając ją przeciwwagą.  
– Chodzi o jedno ramię. – Objął ją wolną ręką. Palcami zaczął delikatnie pieścić jej skórę. 

– Odpręż się. Chciałbym ci coś opowiedzieć.  

Akurat, pomyślała Marcia, i podwinąwszy nogi, oparła mu głowę na ramieniu. Zamknęła 

oczy, koncentrując się na dotyku muskularnego ciała Quentina.  

– Nie jestem pewna, czy potrafię się skupić – mruknęła.  
– Marcio...  
Ton  jego  głosu  sprawił,  że  podniosła  wzrok.  Oczy  miał  nieprawdopodobnie  błękitne  i 

przez  chwilę  ogarnął  ją  lęk.  Jednak,  gdy  ich  usta  zetknęły  się,  lęk  gdzieś  się  rozpłynął. 
Uczucie cudownego niepokoju przeszyło jej ciało. Usta Quentina niosły w sobie żar letniego 

dnia.  

Mały  zasnął,  pomyślał  Quentin,  pragnąc,  by  Christopher  Stephen  Donovan  znalazł  się 

background image

gdzieś daleko, a przynajmniej w swoim łóżeczku. Wchłaniał drażniący zmysły słodki zapach 
Marcii.  Czuł,  jak  jej  palce  przesuwają  się  wzdłuż  ramienia  i  wplatają  we  włosy.  Miał 
nadzieję,  że  Lucy  dobrze  się  bawi  w  kinie,  bo  jemu  zafundowała  w  ten  sposób  cudowny 
wieczór.  

Chris załkał i znów zajął się kciukiem. Marcia, nie przerywając pocałunku, wyszeptała: 
–  Chyba  opiekunowie  do  dziecka  nie  powinni  zabawiać  się  ze  sobą.  Miałeś  mi  coś 

opowiedzieć.  

– Owszem.  
Odsunął  jej  włosy  z  twarzy.  Marcia  zauważyła,  że  drżą  mu  palce.  To  przeze  mnie, 

pomyślała.  

– Dlaczego ja? – wybuchnęła. – Tego właśnie nie pojmuję.  
Czy była to właściwa chwila, by wyjaśnić jej, dlaczego nie może bez niej żyć? A może po 

prostu boi się ją utracić? 

– O tym właśnie jest moja opowieść – zaczął. – Dawno temu w miasteczku Holton żył 

sobie chłopiec, który miał na imię Quentin. Nie miał sióstr ani braci, lecz nie tęsknił do nich, 
bo  biegał  po  lasach  i  polach,  obserwował  jelenie  i  ptaki  i  od  zawsze  wiedział,  że  zostanie 
malarzem.  Drugim  powodem,  dla  którego  nie  brakowało  mu  rodzeństwa,  byli  jego  rodzice. 

Solidni i niewzruszeni niczym opoka, kochali się jak para dzikich gęsi, które zostają ze sobą 

na zawsze.  

Marcia poczuła nagle ból. Straciła ojca, mając pięć lat.  
– I co dalej? 
– Zawsze wiedziałem – Quentin niepostrzeżenie zaczął  mówić w pierwszej  osobie  – że 

moich rodziców łączyło coś niezwykłego. Kochali się bardzo mocno. Im byłem starszy, tym 
bardziej  wierzyłem,  że  ludzi  przede  wszystkim  powinna  łączyć  prawdziwa  miłość.  Lucy  i 
Troy potrafili to osiągnąć, choć niemałym kosztem. Chyba dlatego zaprzyjaźniłem się z nimi.  

Popatrzył na przytuloną do niego Marcie.  
–  Kiedy  miałem  dziesięć  czy  jedenaście  lat,  byłem  pewien,  że  spotkam  kobietę,  która 

będzie zarazem moim przyjacielem. Błąd polegał na tym, że zlekceważyłem to, żeniąc się z 
Helen. Kiedy stanęłaś w drzwiach galerii, wiedziałem, że to ty, że to na ciebie czekałem przez 
całe życie. To już koniec całej historii. A może dopiero początek? 

Marcia wyprostowała się.  
– Zakochałeś się we mnie. Czy to właśnie chciałeś mi powiedzieć? 
– Chyba tak, choć te słowa są tak wyświechtane, że ledwo przechodzą mi przez gardło. 

Coś nas jeszcze łączy, Marcio, coś ciągnie ku sobie. Niech to licho, nie umiem tego wyrazić. 
Zajmuję  się  obrazami,  nie  słowami...  –  Zastanawiał  się  przez  chwilę.  –  Twój  obraz 
wymalowany jest w moim sercu...  

– A więc naprawdę ci na mnie zależy – powiedziała wstrząśnięta.  
–  Tak.  –  Pogładził  policzek.  Oczy  miała  niespokojne,  niczym  jelonek,  który  wyczuł 

zagrożenie. – Starałem się to zwalczyć. Nie byłaś w moim typie. Opanowanie i ostrożność nie 
należały do najbardziej cenionych przeze mnie zalet.  

Quentin  miał  już  dość  słów.  Delikatnie  przesunął  dłoń  z  karku  Marcii  na  kołnierzyk  i 

background image

dalej, ku stromiźnie piersi, aż wreszcie położył ją na udzie, gniotąc miękki materiał sukienki.  

Słyszał,  jak  przyspiesza  jej  oddech,  widział,  jak rozszerzają  się  jej źrenice,  lecz  Marcia 

nie powiedziała ani słowa.  

– Czerwień jest kolorem namiętności – odezwał się cicho. – Wiesz o tym, Marcio? 
– Po prostu żadne z nas od dawna z nikim się nie kochało. To wszystko.  
– Chodzi o coś więcej. Wiedziała.  
–  Czy  chcesz  przez  to  powiedzieć,  że  jestem  kobietą,  z  którą  chciałbyś  spędzić  resztę 

życia? 

– Tak. Właśnie to miałem na myśli.  
– Spotkaliśmy się zaledwie dwa tygodnie temu.  
– Spędzaj ze mną więcej czasu, to poznamy się lepiej. Popatrzyła na rękę spoczywającą 

na jej nodze. Zdążyła już poznać kryjącą się w niej siłę i zmysłowość. Sięgnęła po kieliszek 

wina.  

– Dlaczego nie powiedziałeś mi tego przedtem? 
– Bo nie byłaś na to przygotowana.  
– Okłamałeś mnie! 
– Nie! Po prostu nie powiedziałem całej prawdy.  
– Usiłujesz odwrócić kota ogonem.  
– Przestań na mnie napadać! – krzyknął. – Jesteś najbardziej irytującą kobietą, jaką znam, 

i nie pytaj mnie, dlaczego zakochałem się w tobie, bo sam tego nie pojmuję. Oskarżasz mnie 
o kłamstwo, a tego nie zniosę.  

Chris podniósł główkę. Otworzył buzię i przypatrywał się im ze zdumieniem.  
–  Cześć,  koleś  –  powiedział  nieco  spokojniej  Quentin.  Chris  uśmiechnął  się  do  niego 

promiennie.  

– Znów mi się to przytrafiło – powiedziała bezradnie Marcia. – Straciłam panowanie nad 

sobą.  

– Abstynencja seksualna, w tym tkwi problem. Roześmiała się.  
– Punkt dla ciebie. W tym jesteśmy zgodni, Quentinie Ramseyu. Ogłaszam publicznie, że 

podstawowym efektem twojego oddziaływania jest nerwica seksualna.  

– I co jeszcze? – zainteresował się Quentin.  
–  Wściekłość,  strach,  pożądanie,  szczęście,  zazdrość  –  wyliczała  na  palcach.  –  Jak  mi 

idzie? 

– Wyszłaś wreszcie z ukrycia.  
Chris wyciągnął do niej rączki, odsłaniając w uśmiechu różowe dziąsła z trzema ząbkami. 

Marcia wzięła go na ręce, a malec czknął.  

– Gdy tak na ciebie patrzę, wydaje mi się, że Chris jest naszym dzieckiem. Czy widzisz 

się w roli matki mojego dziecka? 

–  Kiedy  z  tobą  przebywam  –  wyznała  szczerze  –  myślę  głównie  o  tym,  co  poprzedza 

poczęcie  dziecka.  Gdy  jednak  widzę,  jak  trzymasz  Chrisa,  nie  kryję,  że  chciałabym,  aby  to 
było  nasze  dziecko.  –  Skrzywiła  się.  –  To  jest  najbardziej  zwariowana  rozmowa,  jaką 
kiedykolwiek prowadziłam. Nigdy nie mieszkałam z mężczyzną. Przerażają mnie codzienne 

background image

obowiązki. Kto pozmywa po obiedzie? Kto umyje wannę? Jestem pewna, że w ciągu miesiąca 
doprowadzilibyśmy się nawzajem do szału.  

– Łatwo się przekonać. Przeprowadź się do domku.  
– Żartujesz! 
– W. cale nie. – Zaschło mu w gardle. Popatrzyła na niego zdumiona.  
– Wiesz, co jest tu najbardziej szalone? Że w ogóle się nad tym zastanawiam.  
– Wystarczy powiedzieć „tak”. To proste słowo. Chris zaczął ssać włosy Marcii.  
–  Chyba  powinniśmy  nakarmić  go  i  położyć  do  łóżeczka  –  powiedziała  niepewnie.  – 

Lucy nie pochwali nas za to, że siedział z nami przez pół nocy.  

– Nie zmieniaj tematu. Powiedz „tak”.  
– Potrzymaj go, a ja podgrzeję butelkę. Obiecuję, że odpowiem ci pod koniec tygodnia. 

Nie popędzaj mnie, proszę.  

Wiedział, że ją pogania, ale nic nie mógł na to poradzić. Wstał i jednym haustem opróżnił 

kieliszek wina. Potem wziął dziecko, uważając, by przy tym nie dotknąć Marcii.  

Marcia dotknęła ręki Quentina.  
–  Jest  mi  przykro,  kiedy  masz  taką  smutną  minę.  Wiem,  że  to  bez  sensu,  żebyś  czekał 

cały tydzień, ale muszę się upewnić, że postępuję właściwie. To poważna decyzja i przeraża 
mnie. Postaraj się mnie zrozumieć.  

– Wiesz, co najbardziej mnie w tym  drażni? – spytał. – To,  że nie mam  wyboru.  Będę 

czekał, bo muszę, ponieważ jesteś jedyną kobietą, której  pragnę.  – Roześmiał  się gorzko. – 
Kiedy miałem jedenaście lat, nie przypuszczałem, że miłość może być taką pułapką.  

Chris,  przerażony  tonem  ich  głosów,  zaczął  znowu  szlochać.  Quentin  wzruszył 

ramionami.  

–  Chyba  lepiej  sobie  pójdę.  Nie  powinniśmy  straszyć  Chrisa.  I  tak  do  niczego  nie 

dojdziemy.  

– Nie chcę, żebyś wyszedł.  
– Zatem oboje zostaliśmy schwytani – oświadczył grobowym głosem.  
– Może miłość jest piękna i łatwa tylko wtedy, gdy się nie jest zakochanym – stwierdziła 

bez sensu Marcia.  

– Nie ma nic za darmo, wiem o tym. Zawsze byłem włóczęgą podążającym, gdzie mnie 

oczy poniosą. Kochać cię, to znaczy wyrzec się tej wolności, choć nie jestem pewien, czy nie 
zyskam w ten sposób innej.  

– Ja również stracę swą niezależność – powiedziała cicho. – Przez wiele lat robiłam, co 

chciałam, nie pytając nikogo o zdanie. Przez ciebie to się zmieni.  

– Zyskamy więcej, niż stracimy – rzekł z naciskiem.  
Marcia  zaczęła  się  przechadzać  po  salonie.  Sukienka  wirowała  wokół  jej  nóg,  rajstopy 

szeleściły po wykładzinie.  

– Wiesz, kiedy mój bezpieczny świat zaczął się zawalać? Kiedy umarł Michael, pierwsze 

dziecko  Lucy  i  Troya.  Zazdrościłam  im  szczęścia  i  tego  dziecka.  Ale  Michael  umarł,  a  ich 
małżeństwo  się  rozpadło.  Oboje  byli  wówczas  tacy  nieszczęśliwi,  Chyba  wtedy  zaczęłam 
dorastać.  

background image

Pochyliła  się,  ręce  włożyła  w  kieszenie  sukienki.  Quentin  stał  nieruchomo.  Każde 

wypowiedziane przez nią słowo utwierdzało go w przekonaniu, że w jej sercu płonie wielka 
namiętność. Kolor sukienki nie był przypadkowy.  

– Kocham cię, Marcio. Zatrzymała się.  
– Jeszcze za wcześnie, Quentin. Staram się ze wszystkich sił, ale jeszcze za wcześnie.  
Niecierpliwość walczyła w nim z rozsądkiem i ten ostatni zwyciężył o włos.  
– Połóżmy Chrisa spać i pójdę już. Może za parę dni umówimy się. Normalna randka – 

uśmiechnął się – pizza i kino.  

Marcia uśmiechnęła się niewyraźnie.  
– Niezły pomysł – powiedziała.  
Wkrótce  Chris  leżał  już  w  łóżeczku.  Quentin  wkładał  kurtkę.  W  ostrym  świetle 

przedpokoju na jej twarzy mógł dostrzec całą gamę uczuć.  

–  Myślę...  –  zaczęła  i  nagle  podbiegła  do  niego,  przytulając  się  tak  mocno,  jakby 

wyjeżdżał na drugi koniec świata.  

Serce  zabiło  mu  gwałtownie.  Uniósł  ją  i  pocałował  czule,  a  zarazem  namiętnie.  Gdy 

zanurzyła mu palce we włosach, przywierając doń z całej siły, wiedział już, że odnalazł ten 
nowy wymiar wolności, o którym jej opowiadał.  

W zamku zazgrzytał klucz. Quentin natychmiast postawił Marcie na podłodze, lecz Lucy 

zdążyła jeszcze dostrzec, że się obejmowali.  

– Quentin, jak to miło, że wpadłeś – powiedziała z udanym zdziwieniem.  
Zaczerwieniona Marcia cofnęła się o krok.  
– Właśnie wychodził.  
– Film był beznadziejny, więc nie wysiedzieliśmy do końca – oznajmiła Lucy.  
Troy popatrywał na nich z rozbawieniem.  
– Ściągaj kurtkę i posiedź jeszcze z nami. Jak tam Chris? 
– Położyliśmy go przed paroma minutami – wybąkała Marcia. – Dałam mu jeszcze jedną 

butelkę. Był chyba głodny. Mam nadzieję, że postąpiłam właściwie.  

– Najważniejsze, że pomogło – odparł Troy.  
Quentin  nie  miał  zamiaru  rozmawiać  o  filmie,  ząbkowaniu  Chrisa  ani  zaspokajać 

ciekawości Lucy na temat tego, co zaszło pomiędzy nim a jej siostrą.  

– Chyba wrócę na wieś – powiedział. – Zadzwonię jutro do Cat. Trzymaj się, Marcia.  
Bez pośpiechu pocałował ją w usta, uśmiechnął się do całej trójki i wyszedł. Zbiegał po 

schodach,  wesoło  pogwizdując.  Kochał  Marcie.  Nie  wiedział  tylko,  czy  ona  odwzajemnia 

jego uczucie. Miał jednak więcej pewności i nadziei niż dwadzieścia cztery godziny temu.  

Dobre i to.  

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Kiedy  w  niedzielę  rano  Marcia  wróciła  ze  spaceru  z  psami,  automatyczna  sekretarka 

sygnalizowała jakieś zgłoszenie. Wcisnęła guzik i w kuchni rozległ się głos Quentina: 

– Marcia, nie znoszę tych cholernych urządzeń. Zawsze boję się, że przerwą mi, zanim 

skończę.  Idę  popływać  kajakiem.  Miałem  takie  sny,  że  potrzebuję  dużo  zimnej  wody. 
Zadzwonię później. Może wybierzemy się razem na obiad? Kocham cię.  

Maszyna zapiszczała. Marcia podniosła Artiego i przytuliła go mocno.  
–  Czy  się  w  nim  zakochałam?  Niczego  takiego  nie  czułam  w  stosunku  do  Lestera  ani 

Paula.  

Artie zaszczekał. Tansy zawyła. Marcia nastawiła płytę kompaktową z ariami operowymi 

i  wyśpiewywała,  sprzątając  mieszkanie  i  pakując  się.  Włożyła  nowe  dżinsy  i  jedwabną 
bluzkę,  meksykański  pas  i  srebrne  kolczyki  z  turkusami.  Do  tego  zrobiła  ostrzejszy  niż 
zazwyczaj  makijaż.  Nieźle,  pomyślała,  przeglądając  się  w  lustrze.  W  sam  raz  na  obiad  z 
Quentinem.  

Lucy  zaproponowała,  żeby  wyszli  gdzieś  razem  w  czwartek,  bo  Evelyn  obiecała,  że 

zostanie z wnukiem, żeby Henry mógł go poznać.  

Quentin nie dzwonił, widocznie popłynął gdzieś daleko.  
Zniecierpliwiona  czekaniem  postanowiła  jeszcze  wyjść  z  psami.  Nie  przebierając  się, 

zdjęła smycze z wieszaka.  

Tansy  jak  zwykle  wpadła  w  szał  radości.  Po  krótkich  zmaganiach  Marcia  zwyciężyła  i 

poszli na spacer.  

Świeciło słońce i Marcia czuła się niezwykle szczęśliwa. Co chwila musiała przystawać, 

by  wyplątać  smycz  Tansy  z  różnych  przeszkód.  Artie  dreptał  flegmatycznie  u  jej  boku. 
Będzie go jej brakowało.  

Po półgodzinie zawróciła w stronę domu. Myślała znów o Quentinie, więc nie zauważyła 

wielkiego psa, stojącego obok swej eleganckiej pani po drugiej stronie ulicy. Tansy jednak nie 
przegapiła okazji.  

Jednym  susem  wyskoczyła  na  jezdnię.  Marcia,  gwałtownie  wyrwana  z  marzeń,  straciła 

równowagę. Smycz wysunęła się jej z ręki.  

– Tansy! – krzyknęła. – Tansy, wróć! 
Z piskiem opon czarne auto zahamowało gwałtownie przed pasami. Za późno. Niczym w 

upiornym  śnie Marcia zobaczyła, jak  Tansy zatacza łuk  w powietrzu i  z głuchym łoskotem 
uderza o krawężnik. Rozejrzawszy się na wszystkie strony, Marcia przebiegła na drugą stronę 
ulicy, ciągnąc za sobą Artiego.  

Tansy leżała z zamkniętymi ślepiami. Z rozciętego boku sączyła się krew. Marcia złapała 

ją na ręce.  

– Najmocniej przepraszam, ale naprawdę nie mogłem wyhamować – usprawiedliwiał się 

kierowca.  

Z fajką, w tweedowej marynarce i z brytyjskim akcentem wyglądał tak, jak wyobrażała 

background image

sobie niegdyś Quentina.  

– Proszę mi pozwolić zawieźć się do weterynarza. Klinika jest o dwie przecznice stąd.  
Wsiadła do czarnego jaguara.  
– Dziękuję – wykrztusiła. – Postaram się nie pobrudzić samochodu.  
Dziesięć  minut  później  dyżurny  weterynarz  otwierał  przed  nią  drzwi.  Mężczyzna  w 

tweedowej marynarce odjechał. Marcia siedziała więc w poczekalni sama, tuląc Artiego. Po 
kolejnych dziesięciu minutach z sali zabiegowej wyłoniła się młoda, ładna pani doktor.  

–  Z  psem  wszystko  w  porządku  –  oznajmiła.  –  Wstrząs  mózgu,  więc  zatrzymam  ją  do 

jutra na obserwacji. Oprócz tego dziesięć szwów. Miała szczęście, nie ma żadnych złamań ani 
wewnętrznych obrażeń.  

Marcia,  z  trudem  panując  nad  sobą,  zapłaciła,  zostawiła  adres  i  telefon  Cat,  a  potem 

wróciła do domu taksówką.  

Przed  domem  stał  charakterystyczny,  żółty  samochód.  Na  schodkach  siedział  Quentin. 

Widząc Marcie, wstał i ruszył ku niej. Nagle zatrzymał się i spytał zmienionym głosem: 

– Co się stało? Całą bluzkę masz we krwi.  
– To Tansy, wybiegła na jezdnię – wyjaśniła wciąż zdenerwowana Marcia.  
– Kochanie – powiedział dziwnym głosem. – Daj mi klucze i Artiego.  
Obejmując  ją,  otworzył  drzwi  i  wpuścił  psa  do  środka.  Wewnątrz  wisiało  wielkie, 

zabytkowe lustro.  

– Kupiłam tę bluzkę tego samego dnia, co poziomkową sukienkę. Jest do wyrzucenia – 

jęknęła Marcia.  

– Przecież to tylko  bluzka! Przez chwilę myślałem, że to twoja krew – odparł pobladły 

Quentin.  

– Co ja powiem Cat? – Załamała ręce. – To moja wina. Zamyśliłam się i Tansy wypadła 

na jezdnię wprost pod koła.  

– Jest ciężko ranną? 
– Nie, nic wielkiego. Ale to ja byłam za nią odpowiedzialna, rozumiesz.  
– Tansy to kompletna idiotka, a ty musiałabyś mieć nadzwyczajną siłę, żeby ją utrzymać.  
– Nie dopilnowałam jej.  
Quentin położył dłoń na jej ramieniu. Cofnęła się.  
– Marcia, o co ci chodzi? Wypadki się zdarzają, wszyscy popełniamy błędy, więc ty też, 

bo  jesteś  tylko  człowiekiem.  A  co  z  odpowiedzialnością  właścicielki  Tansy,  która  nie 
wyszkoliła jej jak należy? A Cat, czy uprzedziła cię, w co się pakujesz? 

Marcia oparła się o ścianę, patrząc na Quentina jak na wroga.  
– To ja jestem odpowiedzialna – powtórzyła i rozpłakała się.  
Cuientin nie mógł na to patrzeć. Wziął ją na ręce i poszedł w stronę schodów.  
– Co robisz? – zapytała zdziwiona.  
– Zabieram cię na górę. Przygotuję ci kąpiel, a potem wypiorę bluzkę w kuchni.  
Zaczęła okładać go pięściami.  
–  Nie  chcę,  żebyś  wtrącał  się  w  moje  życie  i  bez  przerwy  mówił  mi,  co  mam  robić. 

Postaw mnie w tej chwili.  

background image

– Nie. Przestań mnie bić.  
– To mnie postaw.  
–  Raz  przynajmniej  zrobisz  to,  co  ja  chcę.  Dobrze  ci  zrobi  kolejne  doświadczenie.  To 

boli! – powiedział zniecierpliwiony, gdy uderzyła go w mostek.  

– Bardzo dobrze – syknęła, gdy stawiał ją na podłodze w łazience. – Idź do domu. Nie 

chcę cię tutaj.  

– Wcale tak nie myślisz – odparł lodowatym tonem.  
– Owszem. Umiałam troszczyć się o siebie przez ponad trzydzieści lat. Nic od ciebie nie 

potrzebuję.  

–  Jeśli  naprawdę  tego  chcesz  –  powiedział  przez  zaciśnięte  zęby  –  to  sobie  pójdę.  Na 

zawsze.  

Marcia osłupiała. Quentin zabrnął jednak za daleko, żeby się wycofać.  
–  Miłość  to  nie  tylko  szczęśliwe  chwile,  opieka  nad  dzieckiem,  rodzinne  obiadki  i 

wypady do kina. To również kryzysy, wypadki i straty. Jeśli znosimy to wspólnie, stajemy się 

silniejsi. Ja pomagam tobie, ty mnie. Ale jeżeli nie pozwalasz mi na to, wszystko traci sens.  

– Szantażujesz mnie.  
– Jeśli tak to widzisz, odejdę.  
Marcia przysiadła ciężko na krawędzi wanny.  
– Nic nie rozumiesz. Byłam za nią odpowiedzialna, a ona omal nie zginęła. Nie mogę się 

z tym pogodzić.  

Quentin uklęknął obok niej. Marcia zalała się łzami i był przekonany, że chodzi tu o coś 

więcej niż Tansy.  

– Z czym nie możesz się pogodzić? 
Z rezygnacją wsparła głowę na jego ramieniu.  
– Mój ojciec zmarł, kiedy miałam pięć lat – wyszeptała ledwo dosłyszalnie. – W mojej 

klasie był rudzielec, Kevin Meade. Nie znosiłam go. Ciągnął mnie za włosy, a w deszczowe 
dni  wrzucał  mi  książki  do  kałuży.  Powiedział  mi,  że  ojciec  umarł  dlatego,  że  wracając  do 
domu, ukradłam kilka jabłek z drzewa pana Batesa. Wiedziałam, że kradzież to grzech, więc 
mu uwierzyłam. Mój ojciec umarł, bo byłam złą dziewczynką.  

Oczami  wyobraźni  ujrzał  małą  dziewczynkę  z  warkoczykiem,  jak  wspina  się  na  płot  i 

zrywa jabłka z drzewa.  

– Dlaczego nie powiedziałaś o tym mamie? 
–  Oddaliła  się  od  nas  po  śmierci  ojca.  Była  załamana,  jakby  nieobecna  duchem.  Też 

myślałam, że to moja wina. – Podniosła zapłakane oczy. – Wiem, że to  głupie,  ale miałam 
tylko pięć lat.  

– W ten sposób straciłaś oboje rodziców. Zastanowiła się.  
–  W  pewnym  sensie  masz  rację.  Nie  mogłam  porozmawiać  z  Lucy,  miała  dopiero  trzy 

latka,  a  Cat  była  jeszcze  niemowlakiem.  Z  całej  siły  starałam  się  być  dobra,  żeby  znów  nie 
przydarzyło się jakieś nieszczęście. Zawsze byłam najlepsza w klasie i nie złamałam żadnej 
zasady.  

Quentin poczuł wdzięczność dla głupiej Tansy, bo dzięki niej znalazł wreszcie klucz do 

background image

psychiki Marcii.  

–  Oczywiście,  skończyłam  medycynę.  Wszyscy  w  naszej  rodzinie  są  lekarzami,  z 

wyjątkiem Lucy, ale ona wyszła za mąż za doktora. Wszystko robiłam najlepiej. Dostawałam 
pochwały i wyróżnienia, moje badania wzbudzały zainteresowanie, brałam udział w ważnych 
konferencjach.  Trwało  to  do  chwili,  gdy  umarł  Michael.  Potem  spotkałam  ciebie  i 
zrozumiałam, jaka byłam nieszczęśliwa. Pusta wewnętrznie. Ten obraz był wszystkim, czego 
sobie w życiu odmawiałam.  

– Nic dziwnego, że wtedy płakałaś.  
–  Wyglądałam  jak  deszczowy  dzień.  –  Przeciągnęła  policzkiem  po  jego  torsie.  –  To 

śmieszne, ale kiedy ci wszystko opowiedziałam, zrobiło mi się jakoś lżej.  

– To dobrze – rzekł Quentin, dotykając ramieniem miękkiej piersi Marcii.  
– Potrzebuję cię, ale nie wiem, co zrobię, gdy znów będę cię potrzebowała, a ciebie przy 

mnie nie będzie? 

– Marcio – powiedział uroczystym tonem. – Przyrzekam ci, że zawsze będę obok ciebie.  
– Chyba znów się rozpłaczę – mruknęła i uśmiechnęła się do niego przez łzy. – Cat wróci 

za jakąś godzinę. A swoją drogą, co tu robisz? Miałeś pływać kajakiem po jeziorze.  

–  Kiedy  odezwała  się  ta  cholerna  automatyczna  sekretarka,  postanowiłem  pojechać  do 

miasta. Wolę rozmawiać z żywymi ludźmi.  

Quentin wstał, włożył korek do wanny i odkręcił kurki. Potem przejrzał kolekcję butelek 

stojących na półeczce nad umywalką. Wybrał jedną, otworzył i hojnie nalał bladoniebieskiego 
płynu do wanny.  

Marcia jęknęła z przerażenia.  
– To ulubiony płyn do kąpieli Cat. Jest niesamowicie drogi.  
– Zasłużyłaś sobie – oświadczył i dolał jeszcze trochę.  
– Nie znajdziesz mnie wśród piany – zachichotała Marcia.  
– To się okaże – odparł Quentin i sięgnął do guzika jej bluzki.  
Po  raz  pierwszy,  od  chwili  gdy  spotkał  ją  przed  domem,  wróciły  jej  kolory.  Siedziała 

nieruchomo, a on rozpinał kolejne guziki. Palce miał jakieś niezdarne, serce waliło mu, jakby 
przepłynął rzekę. Wyciągnął bluzkę z dżinsów, potem zsunął jej z ramion. Na tle białej piany, 
skóra Marcii wyglądała jak kość słoniowa. Biustonosz skrywał jej piersi, lecz przez koronki 
prześwitywały ciemne brodawki.  

–  Chciałbym  cię  namalować  taką,  jaka  jesteś  w  tej  chwili,  bo  inaczej  nie  potrafiłbym 

wyrazić, jaka jesteś piękna.  

Marcia  instynktownie  uniosła  twarz  do  pocałunku.  Quentin  objął  ją,  potem  pochylił 

głowę ku jej piersiom. Przytuliła ją do siebie, bawiąc się jego ciemnymi włosami. Ogarnęło ją 
zupełnie nieznane uczucie. Prawdziwe, pomyślała, niekłamane.  

Coś chłodnego i mokrego dotknęło jej pleców. Obejrzała się i zaśmiała.  
– Jeszcze chwila, a zalejemy mieszkanie.  
Piana wylewała się przez brzeg wanny. Quentin zaklął i zakręcił kurki. Marcia wstała. Jej 

widok w biustonoszu i w dżinsach wzbudził w nim falę pożądania i czułości.  

– Lepiej stąd wyjdę, bo za chwilę będę się z tobą kochał na dywaniku przed wanną.  

background image

Kiedy stał już w drzwiach łazienki dobiegł go jej głos: 
– Dziękuję, Quentin.  
W kłębach pary stała drobna, szczupła kobieta, która była dla niego najważniejszą istotą 

na świecie. Skinął głową i przeszedł do kuchni. Zakrwawioną bluzkę włożył pod zimną wodę. 
Mnie też by się to przydało, pomyślał, spoglądając na schludny ogródek przed domem Cat.  

Był  zadowolony,  że  Troy  kupił  Marcii  obrazek  przedstawiający  trzy  dziewczynki  na 

trawie. Zbyt wcześnie utraciła tę naturalną swobodę i potrzeba było wielu lat, by to wreszcie 
pojęła. A może sam się oszukiwał, sądząc, że Marcia odnajdzie samą siebie, gdy znajdą się 
razem w łóżku? 

 
Cat  przyjechała  w  pół  godziny  później.  Artie  zaszczekał  na  przywitanie.  Cat  uściskała 

siostrę i spytała: 

– Czyżbyś oduczyła Tansy tratowania gości na powitanie? 
– Tansy jest u weterynarza – odparła Marcia i opowiedziała, co się stało.  
Quentin słyszał drżenie w jej głosie.  
– Wcale nie jestem zdziwiona – stwierdziła spokojnie Cat. – Tansy brak piątej klepki. Nie 

rozumiem, jak Lydia sobie z nią radzi.  

– Nie uprzedziłaś mnie, że jest taka nieznośna.  
– Nie rób z tego afery, Marcio. Cieszę się, że nic się jej nie stało, ale nie obwiniaj się za 

to. Daj mi rachunek od weterynarza. Nie mogę cię tym obciążać.  

Nie miała zielonego pojęcia, ile nerwów ten incydent kosztował jej siostrę. Wyraźnie jej 

to nie obchodziło.  

– Jak było w Nowym Jorku? 
Cat z entuzjazmem opowiedziała im o sztukach, które widziała i o wystawie w Met.  
– Muszę już iść, Cat – powiedziała w końcu Marcia. – Jestem zmęczona. Cieszę się, że 

się dobrze bawiłaś.  

– Dziękuję za wszystko. Zapraszam cię na obiad do nowego lokalu, o którym głośno w 

mieście. Cześć, Quentin.  

Quentin niósł walizkę Marcii. Drażniła go niefrasobliwość Cat i bawiło odkrycie, że trzy 

siostry są tak różne.  

Włożył walizkę do czerwonego samochodu. Wyprostował się i popatrzył jej w oczy. Były 

lekko podkrążone. Rozsądek podpowiadał mu, że powinien teraz się pożegnać, lecz z drugiej 
strony  chciał  z  nią  zostać,  właśnie  teraz,  gdy  była  wyczerpana  i  słaba.  Pora  zrobić  kolejny 
krok.  

– Dasz sobie radę? – spytał. – Ja chyba wrócę nad jezioro.  
Wzruszyła ramionami. Czy kiedykolwiek nadejdzie dzień, w którym powie mu, że chce 

zostać z nim na zawsze? Może jest po prostu głupi, że na to liczy? 

– Lucy i Troy zapraszają nas we wtorek na obiad. Przyjdziesz? 
Zobaczy ją dopiero za dwa dni.  
– Jeśli to wszystko, co masz mi do zaoferowania...  
–  Obiecuję,  że  w  piątek  powiem  ci,  czy  przeniosę  się  do  ciebie  na  wieś  –  powiedziała, 

background image

siląc się na odwagę. – Słowo.  

Nagle dotknęła jego twarzy. Przesuwała po niej palcami, jakby chciała nauczyć się go na 

pamięć.  

To tak, pomyślał, jakby dopiero teraz zobaczyła mnie po raz pierwszy.  
–  Nigdzie  nie  wyjeżdżam  –  wyszeptał.  Przytrzymała  go  i  musnęła  ustami  jego  wargi. 

Potem cofnęła się zmieszana.  

– Do zobaczenia we wtorek. Spotykamy się u Troya o siódmej.  
– Przyjadę po ciebie za dziesięć siódma.  
Mały czerwony samochód ruszył od krawężnika. Quentin patrzył w ślad za nim, póki nie 

zniknął.  Potem  wrócił  na  wieś  do  domku,  który  wydał  mu  się  naraz  bardzo  pusty.  Nie 
smakował mu nawet ulubiony stek.  

Nie chciał już pływać kajakiem, wybrał się na długi spacer. Po powrocie nie mógł skupić 

się nad książką, rozłożył więc szkicownik i zabrał się do pracy.  

Następnego  ranka  umieścił  na  sztalugach  nowe  płótno  i  gorączkowo  starał  się 

przypomnieć sobie zdjęcie z salonu Lucy w Vancouver. We wtorek po południu słaniał się na 
nogach,  był  nie ogolony, ale wiedział, że obraz jest  skończony.  Zabrał  go ze sobą,  jadąc do 

miasta. Trzymał go ostrożnie, dzwoniąc do drzwi Marcii. Obraz był jeszcze mokry.  

Miała na sobie poziomkową sukienkę i złote kolczyki. Quentin przełknął ślinę.  
– Namalowałem go dla ciebie. Marcia rozpromieniła się jak dziecko.  
– Namalowałeś dla mnie obraz? 
–  Jest  jeszcze  wilgotny.  Gdzie  mogę  go  powiesić?  Zaprowadziła  go  do  salonu.  Zdjęła 

jakąś ozdóbkę ze ściany. Quentin powiesił obraz i cofnął się. Marcia w milczeniu spoglądała 
na dzieło.  

Kobieca  postać  w  czerwonej  sukience  –  to  ona.  Z  ciemnego  tła  wyłaniały  się  twarze 

matki i ojca, a gdzieś w mroku krył się rudy chłopiec. Marcia otworzyła szerzej oczy, widząc 
w  samym  kącie  wizerunek  małej  dziewczynki.  To  również  była  ona.  Z  postaci  kobiety 
tryskała energia, Quentin podkreślił jej piękno i wdzięk.  

– Czy kiedykolwiek stanę się tą kobietą? – zadumała się Marcia.  
– Chyba już nią jesteś. Nieświadomie wyprostowała się.  
– To najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. Ofiarowałeś mi nie tylko mnie, 

lecz również siebie.  

Natychmiast  zauważyła,  że  malarz  kochał  się  w  swojej  modelce.  Odwróciła  się  w  jego 

stronę. Promienny uśmiech Marcii zaparł mu dech w piersiach.  

– Wiesz co? Kiedy jestem z dala od ciebie, nie mogę wprost uwierzyć, że można mieć tak 

niebieskie oczy. Bardzo namiętne...  

– Marcio – spytał Quentin – chyba nie masz zamiaru mnie uwodzić, co? 
– Wyszłam z wprawy – spłoniła się. – Zresztą, po co się oszukiwać? Nigdy nie miałam w 

tym wprawy, ale może cię uwodzę...  

– Uwielbiam twoją technikę, ale czas cię ogranicza. Mamy być u Lucy za pięć minut.  
Popatrzyła jeszcze raz na obraz.  
– Chyba jednak kochasz mnie naprawdę.  

background image

– Usiłuję cię o tym przekonać od chwili, gdy po raz pierwszy cię spotkałem.  
– Nie czuję się godna takiego daru. Brak mi słów i nie rozpłaczę się, bo mi się makijaż 

rozmaże – powiedziała cicho.  

–  Spójrz  sama,  jak  bardzo  zmieniłaś  się  w  ciągu  tych  trzech  tygodni.  Odwaga, 

namiętność,  radość  –  zyskałaś  to  wszystko.  Po  prostu  zepchnęłaś  to  w  głąb  siebie.  Tak, 
kocham cię i będę kochał nawet wtedy, gdy ze starości nie zdołam już utrzymać pędzla.  

– Kiedy tak na mnie spoglądasz, mam ochotę zerwać z ciebie ten wytworny garnitur, o 

koszuli i krawacie nie wspominając, i zaciągnąć cię do najbliższego łóżka.  

–  Nie  krępuj  się  –  odparł,  ujmując  ją  pod  ręce.  Podniósł  ją  wysoko  i  roześmiał  się.  – 

Zaczyna mi się to podobać, doktor Marcio Barnes.  

– Spóźnimy się.  
– Pocałuj mnie – rozkazał, stawiając ją z powrotem na podłodze.  
Posłuchała go skwapliwie.  
– Zadzwoń do Lucy i powiedz jej, że nie interesuje nas jedzenie.  
– Może zabrzmi to mało romantycznie – zatrzepotała rzęsami. – ale od rana nie miałam 

nic w ustach. Może najpierw coś zjemy? 

– Zmieniłaś się. Co zaszło od niedzieli? 
–  Zrobiło  mi  się  niedobrze  od  tej  całej  przezorności  –  powiedziała  z  pełnym 

przekonaniem.  –  Zima  się  skończyła,  a  ja  mam  dość  zamykania  się  w  sobie.  Chcę,  jak  te 
tulipany nad kanałem, wystawiać twarz do słońca i wydaje mi się, że ma to związek z tym, że 
opowiedziałam ci o moim ojcu. Naprawdę musimy już wychodzić. Znasz Lucy... zaraz będzie 
spodziewała się najgorszego.  

 

Kiedy  dojechali  na  miejsce,  Evelyn  niańczyła  Chrisa,  Henry  podgrzewał  butelkę  z 

mlekiem,  a  Lucy  i  Troy  czekali  na  nich.  Lucy  włożyła  swoją  czerwoną  suknię,  Troy 
prezentował się niezwykle elegancko w ciemnym garniturze.  

– Weźmiemy jeden samochód? – spytał.  
– Dwa. Odwiozę Marcie do domu – odparł Quentin. Lucy popatrzyła znacząco na siostrę. 

Marcia zaczerwieniła się.  

– Chodźmy. – rzekł Troy.  
Restauracja była nieduża, a menu wprawiło Marcie w zakłopotanie.  
–  Najchętniej  spróbowałabym  wszystkiego  po  trochu.  Do  wędzonego  brie  mogłabym 

zamówić pieczonego łososia, a do wędzonego łososia cielęcinę. Co wybrałeś, Quentin? 

– Sałatkę rybną, pod warunkiem, że bez krewetek. Muszę uzgodnić to z kelnerem. Potem 

wieprzowina z mango.  

Zamówili koktajle. Marcia doczekała się wreszcie brie i łososia. Potem Quentin poprosił 

ją  do  tańca.  Objął  ją  zachłannie  w  talii.  Nie  potrafiłaby  określić,  jakim  jest  tancerzem,  bo 
rozpraszała  ją  bliskość  jego  ciała  i  prowokujące  muśnięcia  kryjących  się  pod  ubraniem 
mięśni.  Pragnęła  zakończyć  ten  wieczór  w  łóżku  z  mężczyzną,  którego  niebieskie  oczy 
mówiły jej o miłości i pożądaniu. Jednak chwilami ogarniał ją niewytłumaczalny lęk.  

Muzyka  skończyła  się,  wrócili  więc  do  stolika.  Po  chwili  Troy  poprosił  szwagierkę  do 

background image

tańca.  

–  Powiedz  mi  –  odezwała  się  Marcia,  gdy  wirowali  w  walcu  –  czy  kiedy  zobaczyłeś 

Lucy, wiedziałeś, że jest to kobieta, której pragniesz? 

– Tak. Chociaż bardzo mi się opierała. Prawie tak samo jak ty Quentinowi.  
– Zamierzam skapitulować.  
– I to cię przeraża, co? 
– Jesteś bardzo miły. Cieszę się, że jesteś moim szwagrem. Masz rację.  
– Quentin jest uczciwy, Marcio. Jest naszym serdecznym przyjacielem, czemu nie możesz 

zaprzeczyć.  Jeśli  pytasz  mnie  o  zdanie,  powiem  krótko:  nie  wahaj  się.  –  Zakręcił  nią  w 
skomplikowanej figurze tanecznej. – Miłość ożywia świat. Lucy i Chris nadają sens mojemu 
życiu. Śmiało, siostrzyczko. A tak nawiasem mówiąc, dobrze ci w czerwonym.  

Marcia jednak jeszcze nie skończyła.  
– Ty i Lucy znacie się od sześciu lat i kochacie się coraz bardziej. Czy tak już zostanie, 

Troy? Czy można kochać jedną osobę przez całe życie? 

– Zadajesz trudne pytania – roześmiał się Troy. – Quentin najwyraźniej cię rozruszał.  
Nadepnęła mu na palec.  
– Quentin i hormony.  
Troy zastanawiał się przez chwilę, przesuwając się pomiędzy innymi parami tancerzy.  
– Gdybyśmy z Lucy nie kochali się miłością, która ma w sobie sporo wytrwałości, chęci 

pozostania  ze  sobą  na  dobre  i  złe,  to  rozwiedlibyśmy  się  –  rzekł  wreszcie.  –  Niewiele 
brakowało. Jednak łączyło nas coś, co z braku lepszego określenia można nazwać miłością. 
Wiem, że będę kochał Lucy aż do śmierci, ale nie potrafię wyjaśnić tego w sensowny sposób.  

–  Być  może  wcale  nie  potrzebujesz.  –  Marcia  przygryzła  dolną  wargę.  –  Kiedy 

rozstaliście się po śmierci Michaela, zrozumiałam, jak puste jest moje życie. Lepiej, żeby to 
się nie stało, ale w pewien sposób wyszło wam to na dobre.  

Troy,  wytrawny  tancerz,  zmylił  krok.  Przez  chwilę  Marcia  dostrzegła  na  jego  twarzy 

grymas cierpienia.  

– Przepraszam, nie powinnam była wspominać... Troy złapał rytm i powiedział spokojnie: 
–  Jeśli  ze  zła  nie  rodzi  się  dobro,  to  świat  nie  miałby  sensu.  Nie  chciałbym  się 

zachowywać, jakby Michael nigdy nie istniał. Dziękuję, że mi to uświadomiłaś.  

Zatem uzyskałam odpowiedź, pomyślała. Troy i Lucy wierzyli w trwałą miłość. Gotowa 

była uznać, że i Quentin w nią wierzył. A ona sama? Czy była zdolna do takiej miłości? 

Wale  skończył  się  i  Troy  odprowadził  ją  do  stolika.  Zanim  jednak  dołączyli  do  reszty, 

dodał: 

– Powodzenia, siostrzyczko, życzę ci wszystkiego najlepszego.  
Jedli, pili i rozmawiali o wszystkim, śmiejąc się wesoło. Marcia bawiła się wspaniale. Jej 

obawy  znikły,  wyparte  przez  erotyczną  atmosferę  wymienianych  z  Quentinem  spojrzeń  i 
przelotnych  dotknięć.  Kiedy  pochylał  się,  by  podnieść  „upuszczoną  przez  nią  serwetkę, 
powiedział tak, by inni nie słyszeli: 

– Wyglądasz jak kobieta, którą namalowałem.  
Bo też w istocie tak się czuła: pełna wdzięku, energii i życia.  

background image

Kiedy  czekali  na  deser,  Marcia  przeprosiła  towarzystwo  i  poszła  do  toalety.  Lucy 

pospieszyła za nią. Łazienka była bardzo elegancka. Marcia, widząc w lustrze lśniące oczy i 
zaróżowione policzki, z trudem poznawała samą siebie.  

– Wyglądasz fantastycznie – zauważyła Lucy, sięgając po szminkę. – Powinnaś częściej 

nosić jaskrawe kolory.  

– Może tak zrobię. – Marcia sprawdziła, czy są same w łazience i zebrała się na odwagę. 

– Lucy, czy mogę zadać ci intymne pytanie? 

Lucy kończyła poprawiać dolną wargę.  
– Śmiało.  
–  Sama  nie  wiem...  Chciałam  spytać...  To  znaczy,  czy  wciąż  lubisz  seks?  Jesteście  ze 

sobą ponad sześć lat i... ? 

– Zbyt zawstydzona, by spojrzeć siostrze w oczy, zaczęła szukać szminki w torebce.  
Lucy  przysiadła  na  marmurowym  blacie,  w  jednej  ręce  trzymając  szminkę,  w  drugiej 

oprawkę.  

–  Niecodziennie  jest  to  szał  uniesień,  o  jakim  czytałaś  w  książkach.  Ale  nie  zawsze 

chciałabyś  słuchać  koncertu  symfonicznego  na  cały  regulator.  Czasem  może  to  być  miłe  i 
zabawne,  tak  czułe,  że  umierasz  ze  szczęścia.  Kiedy  indziej  to  stara,  dzika  żądza  – 
zachichotała.  –  W  zeszłym  tygodniu  kochaliśmy  się  w  kuchni.  Gotowałam  kolację. 
Przypaliłam marchewkę i tak przesoliłam brokuły, że musieliśmy zamówić chińskie jedzenie 
przez telefon. Czasami – ciągnęła rozmarzona – kiedy Troy jest bardzo zajęty, umawiamy się 
jak  na  randkę  i  przez  cały  dzień  cieszymy  się  na  to,  co  będziemy  robić  wieczorem.  To 
cudowne chwile. – Schowała szminkę. – Rozgadałam się. Czy to ci pomogło? 

– Chyba... tak.  
–  Czasem  trzeba  rzucić  się  na  głęboką  wodę,  zaryzykować.  Nauczyłam  się  tego,  kiedy 

rozstaliśmy się z Troyem. Nie odpychaj Quentina tylko dlatego, że się go boisz. To najgorsze, 
co  mogłabyś  zrobić.  Już  nie  powiem  ani  słowa.  Troy  wciąż  powtarza  mi,  że  za  bardzo  się 
wtrącam. Mam okropne włosy. Będę musiała je przyciąć. Wracamy.  

Przy stoliku siedział tylko Troy.  
–  Nieoczekiwanie  zmienił  się  szef  kuchni,  więc  kelner  nie  wiedział,  że  w  sałatce  są 

krewetki  –  wyjaśnił.  –  Quentin  właśnie  wyszedł.  Źle  się  poczuł.  Bardzo  przeprasza  i  prosi, 
żebym odwiózł Marcie do domu.  

– Czy pojechał na wieś? – zapytała Marcia.  
– Tak. Usiłowałem go przekonać, żeby został u nas, ale bez skutku.  
– Jak dawno wyszedł? 
– Kilka minut temu. Powiedział, że krewetki zawsze zwalają go z nóg. Co robisz? 
Marcia chwyciła torebkę i zerwała się na równe nogi.  
– Może jeszcze złapię go na parkingu. Powinien pojechać do mnie, a nie taki kawał nad 

jezioro. Jeśli się spóźniłam, zaraz wrócę.  

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Quentin  zostawił  samochód  w  podziemnym  parkingu  po  drugiej  stronie  ulicy.  Marcia 

rozejrzała się i przebiegła przez jezdnię. W budce parkingowego siedział młodzieniec z kozią 
bródką.  

–  Przepraszam  –  wysapała  –  czy  przed  chwilą  wyjeżdżał  tędy  mężczyzna  w  żółtym, 

sportowym samochodzie? 

– Nie, proszę pani. Nikt nie wyjeżdżał w ciągu ostatnich piętnastu minut.  
– Czy to jedyny wyjazd? 
– Tak, proszę pani.  
Stanęła obok budki, nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenia młodzieńca. Wkrótce 

usłyszała odgłos silnika. Po chwili poznała wóz Quentina. Kiedy zatrzymał się przed barierką 
i opuścił szybę, wzięła od niego bilet parkingowy i wręczyła młodzieńcowi pięć dolarów.  

–  Przesiądź  się,  Quentin,  jedziemy  do  mnie.  Wyglądał  upiornie,  był  blady,  twarz  miał 

zlaną potem.  

– Nie zamierzam...  
– W takim razie pojadę z tobą do domku. Parkingowy oddał jej resztę.  
– Więc jak będzie? – spytała niecierpliwie.  
Quentin zacisnął palce na kierownicy. Twarz wykrzywił mu skurcz bólu.  
– Wolałbym zostać sam.  
– Potrzebujesz mnie.  
– Nie pozwalam nikomu...  
–  Jeśli  wszystko  między  nami  ma  się  zmienić  –  krzyknęła,  sama  nie  wiedząc,  skąd 

przyszło jej to do głowy – to ty też musisz się zmienić! Oboje musimy nad tym popracować – 
uśmiechnęła się. – Nie zapominaj, że jestem lekarzem.  

Quentin z ponurą miną otarł pot z czoła.  
– Nie ustąpisz? 
– Nie.  
– To wsiadaj, na miłość boską – jęknął, przesuwając się na siedzenie pasażera.  
Marcia  uśmiechnęła  się  do  parkingowego,  otworzyła  drzwi,  wsiadła  i  szybko  zapięła 

pasy.  

– Wygrałaś, jak się czujesz? – zapytał posępnie Quentin.  
– Jeśli nie możesz tego znieść, oboje przegraliśmy.  
– Bardzo sprytnie – parsknął.  
Marcia uruchomiła samochód i gładko ruszyła.  
– Jesteś tak samo uparty jak ja. Nikomu nie pozwalasz zbliżyć się do siebie.  
– To co innego. Jestem mężczyzną.  
– No tak. Ciekawe, jakie ty z kolei kryjesz tajemnice? Quentin gwałtownie złapał się za 

brzuch i skulił na fotelu.  

– Zawieź mnie po prostu do siebie, dobrze? 

background image

Marcia wybrała najkrótszą drogę. Prowadziła szybko, dwukrotnie przemknęła przez żółte 

światła. Mimo iż zdawała sobie sprawę, że Quentin wolałby być u siebie, czuła, że postępuje 
właściwie. Koniec z brakiem zaangażowania, pomyślała.  

Zamknął oczy i osunął się na fotel. Jedną ręką przytrzymywał się pasów, drugą kurczowo 

zaciskał.  

–  Jeszcze  tylko  dwie  przecznice  –  powiedziała  spokojnym  tonem.  –  Powiedz,  co  ci 

dolega? 

–  Zjadłem  te  cholerne  krewetki  –  mruknął.  –  Większą  część  nocy  spędzę,  zwracając 

wszystko, co zjadłem w ciągu ostatnich czterech dni. Nic wesołego.  

Zaparkowała przed budynkiem. Wysiadła, zamknęła drzwi i obeszła samochód, by pomoc 

Quentinowi wyjść i wyprostować się. Wzięła go pod rękę, wiedząc, że jeśli się przewróci, nie 
będzie miała dość sił, by go podnieść.  

– Przepraszam, pani doktor – rzekł. – Zapomniałem wspomnieć o zawrotach głowy.  
– Idziemy.  
Na szczęście mieli do pokonania tylko trzy stopnie i znaleźli się na wprost windy. Zanim 

dotarli  do  drzwi  mieszkania  Marcii,  Quentin  opierał  się  na  niej  całym  ciężarem.  Otworzyła 
drzwi  i  wepchnęła  go  do  środka.  Poszedł  wprost  do  łazienki,  zamykając  za  sobą  drzwi. 
Marcia przebrała się w sypialni w legginsy i podkoszulek. Szybko zmieniła pościel na czystą i 
poszła w stronę łazienki.  

Przez  drzwi  słyszała  wymiotującego  Quentina.  Oparła  się  o  futrynę,  ponieważ  czuła  się 

tak nieszczęśliwa i bezradna, jakby to ona była chora. Przez piętnaście minut przechadzała się 
po  przedpokoju,  potem  zrobiła  kawę,  którą  wylała  do  zlewu,  bo  nie  była  w  stanie  nic 
przełknąć. Wróciła pod drzwi łazienki, zza których nie dobiegał żaden dźwięk. Przerażająca 
martwa cisza. , Zawołała Quentina.  

–  Nie  martw  się  –  odezwał  się  głosem,  który  zdawał  się  dobiegać  z  sąsiedniego 

mieszkania. – Nic mi nie jest.  

Marcia złapała za klamkę.  
– Wpuść mnie, Quentin.  
– Przesiedzę tu parę godzin i w niczym nie możesz mi pomóc. Równie dobrze mogłabyś 

wrócić do restauracji.  

– I zostawić cię samego? 
– Potrafię o siebie zadbać.  
Zabrzmiało  to  jak  echo  jej  własnych  słów  sprzed  dwóch  dni.  Wtedy  powiedziała 

Quentinowi, że sama troszczy się o siebie od trzydziestu paru lat, a on zagroził jej, że odejdzie 

na zawsze. To działa w obie strony, stwierdziła niechętnie.  

– Zdejmij maskę supermana i otwórz. – Potrząsnęła klamką.  
Ku jej zdumieniu drzwi ustąpiły. Blady jak śmierć Quentin wspierał się o ścianę.  
–  Odejdź,  Marcio,  nie  mam  siły  kłócić  się  z  tobą.  Wyglądał  tak  okropnie,  że  złość  jej 

minęła.  

– Jestem lekarzem – stwierdziła krótko. – Nie zamierzam się wycofać tylko dlatego, że 

nie  wyglądasz  najlepiej.  Oprócz  tego  jestem  kobietą,  z  którą  podobno  zamierzasz  spędzić 

background image

resztę życia. Czy tylko same pogodne dni? Życie składa się też i z takich, kiedy czujesz się 
jak zbity pies.  

– W niczym nie możesz mi pomóc.  
Mimo że przeraziła ją wściekłość w jego głosie, nie ustąpiła.  
– Mogę posiedzieć przy tobie.  
Paliło  go  gardło,  bolał  brzuch,  było  mu  niedobrze.  Zauważył  jednak,  że  Marcia  ma 

zaciętą minę.  

– Nie wiesz, kiedy się wycofać, co? Rozumiała, że to nie jest komplement.  
– A chciałbyś tego? 
– To bardzo trudne pytanie – odparł z wysiłkiem. Nagle zmienił się na twarzy. – Wyjdź.  
Usłuchała. Kiedy ustały charakterystyczne odgłosy, wróciła do łazienki. Quentin siedział 

na  brzegu  wanny,  kryjąc  twarz  w  dłoniach.  Włosy  miał  mokre  od  potu.  Drżał.  Pobiegła  do 

sypialni po gruby, moherowy sweter, który zrobiła kilka lat temu i zarzuciła mu na ramiona.  

Wtulił twarz w miękką wełnę.  
–  Pachnie  twoimi  perfumami.  Zrobiłaś  taki  sam  dla  Lucy,  prawda?  Miała  go  na  Shag 

Island.  

Skinęła  głową  i  usiadła  obok.  Objęła  go,  próbując  rozgrzać  własnym  ciałem.  Nie 

odepchnął jej, lecz i nie przytulił.  

– Trafił się nam wyjątkowo romantyczny wieczór – mruknął z ironią.  
–  Quentin  –  powiedziała  z  naciskiem.  –  Jeśli  nadal  masz  ochotę,  możemy  się  kochać. 

Oczywiście, nie dzisiaj, ale wkrótce. Przykro mi, że się tak źle czujesz. Wiedz jednak, że nie 
ma to na nic wpływu.  

Podniósł głowę.  
–  Czy  wciąż  mam  ochotę?  Nawet  nie  wyobrażasz  sobie,  jak  wielką.  Nie  mogłoby  być 

inaczej, skoro tak bardzo cię kocham.  

Wiedziała, że w takim stanie nie może skłamać. A więc obdarza ją taką miłością, o jakiej 

mówił Troy.  

– Dlaczego nasze najbardziej intymne chwile zdarzają się w łazience? 
– Niech no tylko odzyskam siły, coś z tym zrobię.  
–  Sypialnia  wydawałaby  się  o  wiele  bardziej  stosowna  –  kusiła.  –  Teraz  chciałabym, 

żebyś się czegoś napił, bo się całkiem odwodnisz. Zaraz wracam.  

Noc mijała, ustępowały też objawy zatrucia. Wreszcie usłyszała, jak Quentin myje twarz i 

przepłukuje usta. Wyszedł z łazienki, przytrzymując się ściany.  

– Ryzykuję, że stracę w twoich oczach, ale nie jestem w stanie pojechać do domu. Czy 

mogę przespać się na kanapie? 

– Nie – uśmiechnęła się, szczęśliwa, że choroba ustąpiła. – Położysz się w moim łóżku. Ja 

prześpię się na kanapie.  

–  Marcio...  –  Wyglądał  na  wykończonego,  dochodziła  trzecia  nad  ranem  i  wiedział,  że 

ona również nie zmrużyła oka. – Dziękuję. To wspaniale z twojej strony, że tak się o mnie 
troszczysz.  

– Wypełniam po prostu przysięgę Hipokratesa.  

background image

Cień przemknął po twarzy Quentina i Marcia zrozumiała, co miał zamiar odpowiedzieć.  
–  Przepraszam,  to  mówiła  stara  Marcia,  ta,  która  wszystkich  trzymała  na  dystans. 

Hipokrates  zganiłby  mnie  dzisiejszej  nocy.  Nie  zachowałam  dystansu  emocjonalnego  w 
stosunku do pacjenta. Połóż się, zanim się rozwidni.  

W  sypialni  stało  mahoniowe  łóżko,  spadek  po  pradziadku  chirurgu.  Ściany  były 

pomalowane  na  kolor  kości  słoniowej,  a  zasłony  i  kapa  miały  delikatne  kwiatowe  wzory. 
Przytulny pokój oświetlała nocna lampka. Quentin rozejrzał się po sypialni. Spodziewał się, 
że  będzie  bardziej  surowa.  Ku  swemu  zadowoleniu,  ujrzał  nad  biurkiem  portret  kobiety  w 
czerwieni.  

–  Jesteś  pierwszym  mężczyzną,  którego  goszczę  w  swojej  sypialni  –  powiedziała 

nerwowo Marcia.  

Quentin opadł na łóżko.  
– Mam nadzieję, że ostatnim. – Popatrzył, jak skromnie spuszcza oczy. – Śpij ze mną – 

dodał bez ceregieli.  

– Nie chciałabym ci przeszkadzać, kiedy wstanę rano – spłoszyła się.  
– Po takiej sesji nie obudzą mnie nawet strzały z armat – uśmiechnął się lekko. – To nie 

żadna propozycja erotyczna. Będę spał jak dziecko.  

–  Chyba  tak  –  zaczerwieniła  się.  –  Skoro  tego  pragniesz.  Uwielbiał,  kiedy  traciła 

panowanie nad sobą.  

– To, czego pragnę, jest chwilowo niemożliwe. Złapały go dreszcze, było mu zimno.  
–  Och,  Quentin,  marny  ze  mnie  lekarz  –  zawołała  i  pospiesznie  zaczęła  rozpinać  mu 

koszulę.  

– Nie tak wyobrażałem sobie wizytę w twojej sypialni. Zamarła. Z uroczym uśmiechem, 

który poruszał go do głębi, powiedziała: 

– Ja też nie. Ale nie chciałabym, żebyś był teraz gdzie indziej.  
Kiedy ściągnęła mu skarpetki i rozpięła pasek, Quentin wstał. Marcia, przygryzając język, 

szamotała się z zamkiem błyskawicznym.  

– Jesteś pierwszą kobietą, której pozwoliłem się sobą zajmować.  
– Nietrudno w to uwierzyć – odparła z uśmieszkiem.  
– Inaczej to sobie zaplanowałem.  
– Czy dlatego byłeś zły, kiedy zobaczyłeś mnie na parkingu? 
– Przepraszam. Wcześnie zacząłem się sam o siebie troszczyć.  
Spodnie wreszcie opadły na podłogę.  
–  Chociaż  masz  podstawy,  by  zdyskwalifikować  mnie  jako  lekarza,  to  chyba  nie 

zrezygnujesz ze mnie jako kobiety? 

– Gwarantuję zatrudnienie w pełnym wymiarze – Z wyraźną ulgą opadł na łóżko i otulił 

się kocem. – Z której strony śpisz? 

Popatrzyła tęsknym wzrokiem na jego wąskie biodra i długie, muskularne nogi.  
– Prawdę mówiąc, to pośrodku. Przetoczył się na środek łóżka.  
– Pospiesz się, bo pościel jest zimna.  
Pomyślała, że powiedział to  jak mąż po paru latach małżeństwa. Tymczasem  ona czuła 

background image

się  jak  bojaźliwa  dziewica.  Wyciągnęła  spod  poduszki  koszulę  nocną  i  uciekła  do  łazienki. 
Kiedy wróciła po paru minutach, Quentin jeszcze nie spał.  

Niedawno kupiona koszula była z kwiecistego jedwabiu, miała wąskie ramiączka, a luźno 

zebrana góra odsłaniała zagłębienie między piersiami. Materiał owijał się wokół bioder i ud. 
Marcia  przez  chwilę  zawahała  się,  stojąc  w  progu,  bo  miała  nadzieję,  że  już  usnął. Jednak, 
gdy zobaczyła, z jakim zachwytem się w nią wpatruje, ucieszyła się nagle, że jeszcze nie śpi.  

Odwiesiła czerwoną sukienkę do szafy, potem usiadła przy toaletce, żeby zdjąć kolczyki i 

bransoletkę. Niespiesznie zmyła makijaż i wyszczotkowała włosy.  

Quentin leżał bez ruchu. Był tak wyczerpany, że nie miał siły się podnieść. Czuł się nagi i 

bezbronny.  Kiedy  Marcia  pochyliła  się,  by  zgasić  nocną  lampkę,  a  prześwitująca  koszula 
nocna odsłoniła zarys jej ciała, wiedział, że jest z nią związany na zawsze.  

Przyciągnął ją do siebie.  
– Jesteś lodowaty – syknęła.  
– Kocham cię – powiedział, szczękając zębami. Marcia położyła głowę na jego ramieniu i 

objęła go jedną ręką.  

–  Jeszcze  nie  dojrzałam  do  tego  słowa  –  szepnęła  –  ale  do  nikogo  nie  czułam  tego,  co 

czuję do ciebie.  

Przytuliła się do niego, usiłując go rozgrzać.  
– To dziwne – zachichotała. – Jakbyśmy byli starym małżeństwem.  
– To po prostu cudowne – odparł Quentin i zamknął oczy.  
Po paru sekundach zaczął  głęboko oddychać i  zasnął. Marcia, pragnąc rozkoszować się 

bliskością jego ciała, zamknęła oczy...  

Kiedy je otworzyła i zerknęła na zegarek stwierdziła, że spóźniła się do pracy pięćdziesiąt 

minut.  

Quentin  spał  przytulony  do  niej.  Nie  chciało  jej  się  wstawać.  Pragnęła  zostać  z 

Quentinem  w  łóżku  i  zobaczyć,  co  się  stanie,  gdy  się  zbudzi.  Delikatnie  odsunęła  się  od 
niego. Ułożył się na wznak, zajmując prawie całe łóżko. Przyda się nam większe, pomyślała i 
ze zdumieniem stwierdziła, że już podjęła decyzję.  

Pół  godziny  później,  umyta  i  ubrana,  kończąc  kanapkę,  zmierzała  w  kierunku  drzwi. 

Niechętnie opuszczała Quentina, choć to określenie słabo oddawało jej zdenerwowanie, gdy 
zamykała drzwi za sobą. Równie niechętnie jechała do laboratorium. Do tej pory swoją pracę 
uważała za najważniejszą, jednak od dwóch dni po instytucie krążyły raz po raz dementowane 
plotki  o  zwolnieniach.  Wszyscy  chodzili  podminowani,  a  dyrekcja  unikała  kontaktów  z 

pracownikami.  Wychodząc  z  domu,  postanowiła,  że  zamknie  się  w  §woim  pokoju  i 

przygotuje referat, który miała wygłosić we wrześniu w Brukseli.  

Niestety,  nie  mogła  odciąć  się  od  świata.  Jej  sekretarka  słyszała,  że  szykuje  się 

pięćdziesięcioprocentowa  redukcja  młodszego  personelu.  Atmosfera  nie  była  dobra,  ale 
Marcia zabrała się do pracy.  

O  trzeciej  po  południu  wpatrywała  się  w  okno.  Przygotowała  dopiero  połowę  tekstu. 

Pięćdziesiąt procent młodszego personelu mogło również dotyczyć jej.  

Praca była dla niej wszystkim, nie mogła jej stracić.  

background image

Quentin. Wrócę do domu, do Quentina. Nie powiem mu, co się święci. Kiedy będę z nim, 

przestanę o tym myśleć.  

Kiedy  podjęła  decyzję,  uspokoiła  się  nagle.  Włożyła  papiery  do  szuflady,  zdjęła  biały 

fartuch,  otuliła  się  swetrem  i  udając,  że  ma  coś  niesłychanie  ważnego  do  załatwienia  na 
mieście, pobiegła do samochodu. Po piętnastu minutach stała przed drzwiami.  

Quentin wyśpiewywał coś w łazience, niemiłosiernie fałszując. Marcia zamknęła drzwi i 

zawołała go. Nie usłyszał. Otworzyła drzwi do łazienki. Zobaczył jej odbicie w lustrze i urwał 
w pół taktu. Był nagi, owinięty w pasie różowym ręcznikiem. Właśnie kończył się golić.  

– Chyba śnię – odparł z taką radością w oczach, że serce zabiło jej mocniej. – Wróciłaś 

wcześniej do domu.  

– Jesteś zupełnie przytomny i znów spotykamy się w łazience.  
– Owszem. – Dotknął skaleczonego policzka. – Twoja maszynka do golenia zupełnie się 

dla mnie nie nadaje. Nie mam też świeżej bielizny.  

– Może powinieneś wrócić do łóżka? 
– Tylko pod warunkiem, że się do mnie przyłączysz. W końcu też zarwałaś noc.  
Wydęła wargi.  
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że wyglądam mało pociągająco? 
– Wyglądasz prześlicznie, chociaż spódniczkę i bluzkę powinnaś schować do szafy.  
Spódniczka była brązowa, bluzka kremowa.  
– Wydałam wystarczająco dużo pieniędzy na odnowienie garderoby, Quentinie Ramseyu. 

Musisz czuć się o wiele lepiej, skoro zacząłeś grymasić.  

Quentin opłukał różową maszynkę do golenia Marcii i odłożył na półeczkę.  
–  Przespałem  pół  dnia  i  czuję  się  wspaniale.  Spodziewałem  się  ciebie  dopiero  za  trzy 

godziny.  

– Nie mogłam się skupić na pracy.  
– Ze zmęczenia? 
– Z innych powodów.  
– Bo nadeszła wiosna i słońce mocniej przygrzewa? Lucy radziła jej zaryzykować, więc...  
– Ponieważ chciałam być z tobą.  
Podszedł  do  niej,  objął  ją  i  pocałował.  Zetknięcie  się  z  jego  nagim  ciałem  poruszyło  w 

niej  wszystkie  zmysły.  Odwzajemniła  pocałunek,  zamykając  w  nim  huśtawkę  emocjonalną 

ostatniej doby: strach, namiętność, czułość i tęsknotę.  

– Ładnie pachniesz – powiedziała, gdy pokrywał jej twarz delikatnymi pocałunkami.  
–  Twoje  mydło  było  zbyt  damskie  dla  mnie  –  roześmiał  się  –  dlatego  skorzystałem  z 

szamponu ziołowego.  

Otarła się delikatnie o jego skórę.  
– Efekty są oszałamiające.  
– Potrafisz cudownie dobierać słowa – rzekł zduszonym głosem. – Jednak wciąż masz na 

sobie za dużo ubrania.  

Zsunął  jej  sweter  z  ramion,  a  potem  ściągnął  bluzkę  przez  głowę.  Gdy  rozpięta 

spódniczka  opadła  na  podłogę,  Marcia  szybko  zdjęła  rajstopy.  Pod  codziennym  ubraniem 

background image

miała poziomkową bieliznę.  

– Jesteś pełna niespodzianek. – Uniósł brew.  
Gdy przez cienką koronkę zaczął pieścić jej piersi, oczy pociemniały mu z zachwytu.  
Przywarła  do  niego,  nadstawiając  usta  do  pocałunku.  Przyciągnął  ją  bliżej  i  poczuła 

nabrzmiewającą  męskość.  Ręcznik  osunął  się  na  podłogę.  Marcia  przesunęła  dłońmi  po 
tężejących  mięśniach  na  plecach  Quentina.  Namiętność  ogarnęła  ją  jak  płomień.  Odrzuciła 
głowę  w  tył,  pragnąc  się  z  nim  połączyć.  Rozpiął  jej  stanik.  Delikatny  materiał  sfrunął  na 
podłogę jak motyl. Usta Quentina na jej sutkach przyprawiły ją o dreszcze.  

Nagle Quentin uniósł głowę i przez chwilę studiował rozpłomienioną twarz Marcii.  
– Nie sądzisz, że czas najwyższy przenieść nasze działania z łazienki do sypialni? 
Marcia zmysłowo przesunęła dłonie wyżej, do ramion Quentina i odparła z rozbrajającą 

szczerością: 

– Nie wiem, czy zdołam zajść tak daleko.  
– Łatwo temu zaradzić – zauważył, biorąc ją na ręce. Otoczyła mu ramionami szyję.  
–  Musimy  ci  kupić  lepszą  maszynkę  do  golenia  –  powiedziała,  dotykając  palcem 

skaleczenia na policzku.  

–  Dwie.  Chyba  zniszczyłem  twoją.  Ale  to  potem,  teraz  mam  ważniejsze  rzeczy  na 

uwadze.  

Marcia przesunęła palcami po nosie Quentina.  
– Masz nos z charakterem.  
– Przetrącili  mi  go  w bójce,  gdy miałem trzynaście lat. Nie dał  się już wyprostować. – 

Popatrzył  na  nią  takim  wzrokiem,  że  zapomniała  o  nosie.  –  Chyba  nie  zamierzasz  znowu 
odwracać mojej uwagi? 

– Ależ skąd – zapewniła go pospiesznie.  
Śmiejąc się, położył ją na łóżku i przykrył swym gorącym ciałem. Jedną ręką sięgnął do 

ostatniej części garderoby Marcii. Uniosła się, by mu w tym pomóc. Twarz mu stężała, gdy 
wolnym, zmysłowym ruchem zaczęła rozsuwać uda.  

– Doprowadzasz mnie do szaleństwa – mruknął.  
–  To  dobrze  –  odparła,  wspierając  się  na  łokciu.  Pochylił  głowę  i  zaczął  całować  jej 

miękkie,  pachnące  ciało.  Marcia  wyprężyła  się  z  rozkoszy.  Ciemne  włosy  rozsypały  się  po 
poduszce.  Spoglądała  na  czarną  czuprynę  Quentina,  przesuwającą  się  po  jej  białej  skórze. 
Czas jakby stanął w miejscu. Nigdy nie zapomni tej chwili ani tego mężczyzny, który obudził 
w niej tak niespodziewanie silną namiętność.  

Quentin  delikatnie  drażnił  wewnętrzną  stronę  jej  ud.  Marcia  zaczęły  wstrząsać  kolejne 

fale  dreszczy,  aż  wreszcie  wyszeptała  jego  imię.  Natychmiast  przestał,  co  wywołało  jęk 

protestu. Zdusił go płomiennym pocałunkiem i przesunął się pod nią.  

Marcia powoli uniosła głowę. Błękit oczu Quentina, którego tak się obawiała, nie był już 

straszny.  Ten  czuły  i  namiętny  mężczyzna  wyzwolił  w  niej  głęboko  skrywane  pokłady 

uniesienia.  

Uklękła obok niego, dotykiem poznając jego ciało.  
– Quentin, chcę, żebyś mnie wziął, natychmiast! Pocałował ją czule, dźwignął i przesunął 

background image

pod siebie.  

Zaczęli  się  kochać  w  gorączkowym  rytmie.  Gdy  wreszcie  doszli  do  zenitu,  Quentin 

wykrzyczał  jej  imię  i  opadł  na  nią.  Przytuliła  go  mocno,  przepełniona  niewypowiedzianym 
szczęściem.  

Quentin  stracił  poczucie  czasu.  Podniósł  wreszcie  głowę,  nie  wiedząc,  czy  minęły 

godziny, czy sekundy. Odgarnął jej włosy z twarzy.  

– Kiedy spotkałem cię po raz pierwszy – powiedział drżącym  głosem – wiedziałem, że 

jesteś bardzo namiętną kobietą. Dowiodłaś tego, pragnęłaś mnie równie gorąco, jak ja ciebie. 
Czy masz pojęcie, jakie to cudowne uczucie? 

– Nawet w połowie nie czujesz się tak cudownie jak ja – mruknęła Marcia, przeciągając 

się lubieżnie.  

– Uważaj, napytasz sobie biedy.  
– Czyżbym nie spełniła twoich oczekiwań? – zapytała, szeroko otwierając oczy.  
– Wiesz dobrze, że tak, co wcale nie znaczy, że nie chciałbym spróbować od początku.  
Policzki miała zaróżowione, oczy błyszczące, lecz w głębi serca Quentin nie był do końca 

przekonany,  że  ją  zdobył.  Brakowało  mu  czegoś  w  tym  burzliwym  akcie  miłosnym.  Miał 
nadzieję,  że  w  uniesieniu  Marcia  powie  mu,  że  go  kocha.  Owszem,  kochała  się  z  nim  z 
namiętnością,  która  przeszła  jego  najśmielsze  oczekiwania,  lecz  zabrakło  dwóch  słów: 
kocham cię. Więc on również ich nie wypowiedział.  

Odsunął się na bok, pochłaniając łapczywie wzrokiem, linie ciała, którym tak szczodrze 

został obdarowany. Kobiece ciało potrafiło kryć w sobie tyle uniesienia i obietnicy...  

– Chciałbym cię taką namalować... Zaczerwieniła się.  
– Kolejny obraz! Chyba nie dla żadnej galerii.  
–  Nie,  dla  nas.  Powiesilibyśmy  go  w  naszej  sypialni.  Mogła  odpowiedzieć:  W  jakiej 

sypialni? Nie rób sobie nadziei. Mogła odpowiedzieć: Nie jestem pewna, czy kocham cię tak 

jak Lucy Troya. Zamiast tego powiedziała: 

– Wiesz, co bym chciała? Rogalika z migdałami z małej cukierni na rogu ulicy.  
Nie masz się czego obawiać, powiedział sobie Quentin. Trzy tygodnie temu wcale jej nie 

znałeś, a nie każdy zakochuje się od pierwszego wejrzenia.  

– Rogalik mi nie wystarczy. Nic nie jadłem przez cały dzień.  
Poderwała się z zatroskaną miną.  
– Och, Quentin, musisz umierać z głodu. Zobaczę, co mam w lodówce.  
– Zabieram cię na obiad.  
– Pod warunkiem, że zamówisz stek.  
– A ty, że włożysz czerwoną sukienkę.  
– Będę znów musiała coś sobie kupić, bo ta w końcu ci się opatrzy.  
–  Mało  prawdopodobne  –  powiedział  i  pocałował  ją.  Trzymając  się  za  ręce;  poszli  do 

cukierni,  gdzie  zjedli  rogaliki,  popijając  gorącą  czekoladą.  Następnie  przeszli  do  drogerii, 
gdzie  Quentin  kupił  sobie  mydło  i  maszynkę  do  golenia,  a  w  innym  sklepie  zwyczajne 
ubranie.  

Wrócili  do  domu,  żeby  przebrać  się  przed  obiadem,  lecz  nagle  zaczęli  się  gorączkowo 

background image

kochać  w  całkowitym  milczeniu.  Potem  Marcia  usnęła.  Gdy  się  obudziła,  usłyszała,  że 
Quentin krząta się w kuchni, skąd dobiegał smakowity zapach curry.  

Leżała nieruchomo. Była sama i mogła zastanawiać się nad szczęściem, którego tak się 

obawiała.  To  dziwne,  lecz  miała  wrażenie,  że  dopiero  dzisiaj  utraciła  dziewictwo.  Nic,  co 
przeżyła  do  tej  pory,  nie  przygotowało  jej  na  spotkanie  tak  silnej  namiętności.  Nie  ma 
odwrotu, pomyślała, nigdy nie będę już taka jak przedtem.  

Quentin zmienił mnie, niezależnie od tego, czy byłam na taką zmianę przygotowana.  

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 

Następnego  dnia  Marcia  spóźniła  się  do  pracy  tylko  pół  godziny.  Wślizgnęła  się  do 

budynku bocznym wejściem, bojąc się, że współpracownicy na pierwszy rzut oka z wyrazu 
jej twarzy zorientują się, co robiła od wczoraj.  

Jednak  personel  interesował  się  zupełnie  czym  innym.  Zarząd  odbył  wczoraj 

czterogodzinne  posiedzenie,  więc  wszędzie  krążyły  plotki.  Marcia  zamknęła  się  w  swoim 

pokoju,  tak  że  nikt  nie  widział  jej  głupich  min  i  nie  słyszał  chichotu,  kiedy  przypominała 
sobie różne pikantne szczegóły.  

O czwartej wprowadziła ostatnie poprawki do komputera, a pół godziny później wspinała 

się  po  schodach  prowadzących  do  mieszkania.  Zostawiła  Quentinowi  klucz,  więc  mógł 
swobodnie poruszać się po mieście. Otworzyła drzwi, mając nadzieję, że go zastanie. Kiedy 
weszła do przedpokoju, oniemiała.  

Przedpokój  był  wytapetowany  arkuszami  papieru,  na  których  Quentin  węglem 

naszkicował kochającą się parę. Ją i siebie.  

Marcia, uważnie się rozglądając, przeszła w stronę kuchni. Zaczerwieniła się, bo Quentin, 

swobodnie operując kreską, nie szczędził żadnych szczegółów. Kiedy weszła do salonu, nie 
mogła powstrzymać śmiechu.  

–  A  gdybym  przyprowadziła  ze  sobą  komendanta  policji?  –  chichotała.  –  Całą  noc 

przesiedzielibyśmy w areszcie.  

– Byłem na tyle zarozumiały, że pomyślałem, że chcesz mnie tylko dla siebie – roześmiał 

się Quentin.  

– Bo chcę. Jednak mogła przyjść Lucy albo matka ż Henrym.  
– Nie otworzyłbym drzwi.  
Marcia  rozglądała  się  wokół.  Kolejny  szkic  przedstawiał  ją  leżącą  na  łóżku.  Linie 

podkreślały wdzięk kobiecego ciała.  

– Nie jestem aż taka ładna.  
– Od dawna nie spoglądałaś w lustro.  
Odwróciła się. Na przeciwległej ścianie widniała W śmiałej erotycznej pozycji.  
– O, mój Boże, czy naprawdę to robiłam? – zawołała, łapiąc się za głowę. – Owszem, tak 

–  odpowiedziała  samej  sobie  –  i  było  mi  cudownie.  Jeśli  kiedykolwiek  znudzi  ci  się 
malarstwo, powinieneś  zająć się projektowaniem tapet.  Podbijesz rynek.  I  co ja mam z tobą 
zrobić? 

– Wyjdź za mnie.  
– Co? 
– To, co słyszałaś. Wyjdź za mnie.  
– Ostatnim razem proponowałeś mi, żebym przeprowadziła się do ciebie. Nad jezioro.  
–  Jeśli  tak,  oszukiwałem  nas  oboje.  Pragnę  byśmy  byli  razem.  Tu,  nad  jeziorem  czy  w 

Vancouver, obojętnie gdzie, byle z tobą jako moją żoną.  

Uśmiech zniknął jej z twarzy.  

background image

– Powiedziałam, że odpowiem ci w piątek. Quentin usiłował zapanować nad sobą.  
– Mamy czwartek. Co to za różnica? 
–  Skąd  mogę  wiedzieć?  Przy  tobie  wszystko  wciąż  się  zmienia.  Nie  wiadomo,  co 

wydarzy się jutro.  

– Kochasz mnie. Wiem o tym.  
Jego pewność siebie rozwścieczyła ją.  
– Więc wiesz więcej ode mnie – rzekła chłodno i natychmiast pożałowała swych słów. – 

Nie chcę się z tobą kłócić, tylko pójść do łóżka.  

– Kocham cię – powiedział Quentin. – I nie zamierzam udawać, że jest inaczej.  
Niespodziewanie Marcia uśmiechnęła się. Rozejrzała się wokół i zachichotała: 
– Dobrze, że mi o tym powiedziałeś, bo inaczej nigdy bym się nie domyśliła.  
Jej śmiech rozbroił go. Quentin pocałował Marcie i poprowadził w stronę łazienki.  
– Kupiłem ci taki sam płyn do kąpieli, jaki miała Cat. Chcesz spróbować? 
– Dziękuję, to bardzo miłe z twojej strony.  
Quentin  umieścił  w  rogu  łazienki  wielki  odświeżacz  powietrza  o  zapachu  ostróżek  i 

nasturcji,  a  obok  wanny  ułożył  stos  czerwonych  ręczników.  Odkręcił  wodę  i  zaczął  ją 
rozbierać.  

–  Jak  ci  dziś  poszło  w  pracy?  Znowu  wcześnie  wróciłaś.  Jak  tak  dalej  pójdzie,  stracisz 

opinię pracoholiczki.  

Nie chcąc zdradzać mu napiętej sytuacji w instytucie, wybrała półprawdę.  
– Skończyłam referat na konferencję w Brukseli. Mogłabym co prawda zacząć robić coś 

innego, ale pomyślałam, że odłożę to do jutra. Przez cały czas chciałam być z tobą, lecz nie 

jestem pewna, czy zmieścimy siew wannie.  

– Jakoś sobie poradzimy – powiedział głosem, od którego serce zabiło jej mocniej.  
Rozebrał  się  i  wszedł  pierwszy  do  wanny.  Gdy  Marcia  zanurzyła  się  w  ślad  za  nim, 

poziom wody podniósł się niebezpiecznie.  

– Spokojnie, tu jest syfon przelewowy – zapewnił ją i zaczął gładzić jej mokre piersi.  
Czuł, jak gorączkowo bije jej serce i przyspiesza oddech. Całował ją za uchem, szepcząc 

miłosne słówka.  

– Za każdym razem, kiedy jestem z tobą, wydaje mi się, że kocham się po raz pierwszy w 

życiu – wyszeptała.  

Woda zaczęła powoli stygnąć.  
– Lepiej wyjdźmy stąd, zanim się przeziębimy – powiedział.  
Wyskoczyła z wanny i podała mu rękę. Gdy się już wytarli, poszli do sypialni, trzymając 

się za ręce. W progu Marcia stanęła jak wryta. Cały pokój tonął w kwiatach. Chryzantemy, 
róże, stokrotki, lilie i tulipany zapełniały wszystkie wazony, a nawet plastikowe wiaderka po 
lodach.  

Popatrzyła na niego uszczęśliwiona.  
– Jesteś cudownie szalony.  
–  Jako  dziecko  mieszkałem  w  Nowym  Brunszwiku.  W  czerwcu  i  wrześniu  mieliśmy 

przymrozki. Dlatego, kiedy widzę kwiaty, chcę ich kupić jak najwięcej.  

background image

Rozejrzała się po sypialni.  
– Mógłbyś oprócz tapet zajmować się dekoracją wnętrz. – Objęła go ramionami w talii. – 

Dajesz  mi  tyle  radości.  Jesteś  taki  przystojny,  muskularny,  uwielbiam  zapach  twego  ciała. 
Weź mnie. Teraz.  

Jej drżące ciało rozbudziło go.  
– Nagość, jak odkryłem, nie ma nic wspólnego z brakiem ubrania – stwierdził, kładąc ją 

na łóżku.  

Marcia przytuliła się do niego.  
– Jak to się dzieje, że zespolenie ciał może poruszyć duszę? 
– Ponieważ łączy nas duchowe pokrewieństwo.  
– Moje życie nie będzie już takie jak przedtem.  
– Moje również.  
Spuściła oczy, bojąc się zabrnąć za daleko. Pogładziła palcami włoski na jego piersi.  
– Kocham twoje ciało.  
Kocham cię, chciał powiedzieć Quentin, ale się rozmyślił.  
– Ciało i dusza są nierozłączne. Rozdęła nozdrza.  
– Nie dasz mi spokoju, prawda? 
– Nie potrafię przestać cię kochać, Marcio. Nie mam siły z tobą walczyć. – Popatrzył na 

ramię,  gdzie  widniały  lekkie  ślady  paznokci  Marcii.  Przywołał  w  pamięci  chwilę,  kiedy  to 
zrobiła. – Wyglądam, jakbym kochał się z tygrysem.  

Zaczerwieniła się.  
– Nie chciałam sprawić ci bólu.  
– Nie skarżę się.  
– Mam nadzieję – odparła zawstydzona. Quentin roześmiał się.  
W  godzinę  później  elegancko  ubrani  poszli  na  obiad  do  drogiej  francuskiej  restauracji. 

Szef osobiście zapewnił Quentina, że w jego zamówieniu nie ma nawet śladu krewetki. Do 
domu wrócili piechotą i kochali się do samego rana. Marcia znów spóźniła się do pracy.  

– Dyrektor oczekuje cię o drugiej – oznajmiła jej sekretarka Rosemary ze źle skrywanym 

zaciekawieniem.  

Marcia poczuła chłód strachu.  
– Dziękuję, Rosemary. Są dla mnie jakieś listy? Poszła do pokoju i włączyła komputer. 

Czego może chcieć od niej dyrektor w piątkowe popołudnie? 

W porze lunchu zorientowała się, że po niej mają spotkania trzej inni młodsi pracownicy. 

Nie poprawiło to jej nastroju. Powinna była zadzwonić do Quentina, ale tego nie zrobiła.  

Dokładnie  o  drugiej  stanęła  przed  drzwiami  gabinetu  dyrektora  –  doktora  Wayne'a 

Martella. Marcia szanowała go za wiedzę, chociaż nie darzyła szczególną sympatią.  

– Marcio – powiedział, zamykając za nią drzwi. – Siadaj, proszę.  
Usiadła sztywno, trzymając ręce na kolanach. Dyrektor ciężko opadł na obrotowy fotel.  
– Zapewne słyszałaś już plotki  o cięciach  finansowych – zaczął. – Niestety, to  prawda. 

Nasz budżet został drastycznie okrojony i  wraz z radą nadzorczą doszliśmy do wniosku, że 
musimy  zwolnić  pewną  liczbę  pracowników.  Zdajesz  sobie  sprawę,  że  dołączyłaś  do  nas 

background image

przed  siedmiu  laty,  co  stawia  cię  w  rzędzie  młodszych  pracowników,  a  ta  właśnie  grupa 

zostaje  zredukowana.  Brakować  nam  będzie  twojego  cennego  wkładu  w  prowadzone  przez 

instytut badania.  

Przyjrzał  się jej, jakby oczekiwał  poklasku. Świetna robota,  doktorze Martell. Powinien 

pan częściej zwalniać ludzi.  

– Czy to znaczy, że już tu dłużej nie pracuję? – zapytała ze sztuczną obojętnością.  
– Od połowy miesiąca. Otrzymasz oczywiście pełną odprawę.  
Wielkie dzięki, pomyślała, usiłując zachować resztki godności.  
– Nie masz pojęcia, jak mi przykro, Marcio – dodał.  
– Tak. Czy to już wszystko? 
Dyrektor  wstał  i  wyciągnął  na  pożegnanie  rękę.  W  porównaniu  z  Quentinem  dłoń  miał 

tłustą i wiotką. Marcia nie miała nic do dodania. Ukłoniła się i z kamienną twarzą wyszła na 
korytarz.  Rosemary  na  szczęście  poszła  na  kawę.  Nie  fatygując  się,  by  zostawić  jej 
jakąkolwiek wiadomość, Marcia wyszła z gmachu.  

Wsiadając do samochodu, stwierdziła, że uginają się pod nią kolana. Dopiero za drugim 

razem  zdołała  trafić  kluczykiem  do  stacyjki.  Jak  zahipnotyzowana  pojechała  w  kierunku 
Queensway.  Tam  skręciła  w  drogę  numer  17.  Słońce  przygrzewało,  więc  opuściła  szybę, 
wiatr  rozwiewał  jej  włosy.  Ruch  był  spory,  bo  wielu  kierowców  w  pogodne  piątkowe 
popołudnie udawało się za miasto.  

Domek... Quentin.  
Wyrzuciła  z  pamięci  te  dwa  słowa,  podobnie  jak  wszystko,  co  powiedział  jej  doktor 

Martell. Jechała prosto przez dwie godziny, aż dotarła do granicy Quebecu. Kończyła się jej 

benzyna,  więc zatrzymała się na najbliższej stacji. Zatankowała do pełna i odświeżyła się w 

toalecie. Kupiła butelkę bezalkoholowego piwa i torebkę chipsów. Ruszyła dalej.  

Słońce zaczęło się chylić ku zachodowi. Poczuła głód, chipsy tylko wzmogły jej apetyt. 

Za  piętnaście  szósta  pojechała  do  przydrożnej  restauracji,  obok  której  stało  kilka  wielkich 
ciężarówek. Ich kierowcy zawsze wiedzieli, gdzie można dobrze zjeść.  

Wewnątrz pełno było dymu papierosowego i hałaśliwej muzyki. Różni się to od miejsca, 

gdzie jedliśmy wczoraj, pomyślała. Spojrzała na zegarek. Quentin pewnie już na nią czeka.  

Nie mogę do niego zadzwonić. Wyrzucono mnie z pracy. Jestem bezrobotna.  
Wiedziona instynktem, podeszła do telefonu i wybrała numer do Lucy. Odebrał Troy.  
– Troy, tu Marcia. Coś się wydarzyło i muszę przez pewien czas pobyć sama. Zadzwoń 

do Quentina i powiedz mu, żeby się nie martwił.  

– Co się stało? 
– Przekaż mu po prostu, że wszystko w porządku. Nie wiem dokładnie, kiedy wrócę i...  
– Marcio, masz zmieniony głos! Co się stało? – Troy, zrób to dla mnie, proszę cię. Pa! – 

Odłożyła słuchawkę i wróciła do restauracji.  

Muzyka  grała  jeszcze  głośniej.  Zamówiła  pieczone  udko  indyka  i  popiła  dwiema 

filiżankami wyśmienitej kawy. Potem wsiadła do samochodu i ruszyła dalej na wschód.  

 

Tymczasem  Quentin,  zajęty  szkicowaniem  dziwnych,  surrealistycznych  figur,  zatracił 

background image

poczucie czasu. Kiedy zegar dziadka Marcii wybił piątą, ocknął się i pozbierał porozrzucane 

szkice. Marcia powinna lada chwila wrócić.  

Przeszedł do kuchni i doprowadził ją do porządku. Potem posłał łóżko i pozbierał płatki, 

które opadły z kwiatów. Poprzednie szkice zostawił na razie na miejscu.  

Wyszorował łazienkę, wrócił do kuchni i otworzył butelkę czerwonego wina.  
Dziś jest piątek. Marcia obiecała dać mu odpowiedź, czy za niego wyjdzie. Machinalnie 

upił łyk wina i przeglądając rysunki, nasłuchiwał zgrzytu klucza w zamku.  

Chciał, żeby już była w domu.  
O szóstej dwadzieścia pięć zadzwonił telefon.  
– Wino otwarte, łóżko gotowe i tylko ciebie tu brak – powiedział Quentin.  
Cisza.  
– Mówi Troy. Zadzwoniła do mnie Marcia, prosząc, żebym się z tobą, skontaktował.  
Quentin poczuł się jak uderzony obuchem.  
– Tak? 
– Powiedziała, że coś się stało i musi trochę pobyć sama. Wszystko jest w porządku, więc 

nie masz się o co martwić.  

– Jak to? Co się stało? Gdzie ona jest? 
– Tego nie powiedziała. Wiem tylko, że dzwoniła z jakiejś restauracji. Słyszałem głośną 

muzykę i przejeżdżające samochody.  

– Cholera, to  może być  dowolna restauracja w całym  wielkim  kraju – zdenerwował  się 

Quentin.  

– Powiedziała, żebyś się nie martwił – podkreślił Troy.  
– Przepraszam, nie wini się posłańca, ale co się, do cholery, mogło stać? 
– Od trzech tygodni łączy was płomienny romans. Może potrzebuje chwili wytchnienia? 
Odpowiedź, pomyślał Quentin. Nie chce dać konkretnej odpowiedzi, bo wie, że to mi się 

nie spodoba. Więc uciekła.  

– Gdyby się odezwała, daj mi znać.  
– Jasne. – Troy rozłączył się.  
Quentin  popatrzył  nagle  na  swoje  rysunki  i  wydały  mu  się  wytworem  czystej  fantazji. 

Napił się wina i przez godzinę warował przy telefonie. Potem podszedł do okna, otworzył je i 
spojrzał w niebo.  

Nie mógł wyjść, bo czekał na telefon od Marcii. Został uwięziony w środku miasta, bo 

pragnął kobiety o hebanowych włosach. Pragnął jej goręcej niż czegokolwiek na świecie.  

Utracił dla niej swoją wolność.  
Czy stracił również Marcie? 

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY 

 

O  wpół  do  dziewiątej  Marcia  przystanęła  przed  małym  sklepikiem,  gdzie  kupiła  sobie 

trochę  kosmetyków,  koszulę  nocną  i  bieliznę.  W  godzinę  później,  poczuła  się  zmęczona, 
wynajęła  więc  pokój  w  motelu.  Włączyła  telewizor  i  obejrzała  wiadomości.  Pewien  wielki 
koncern naftowy przeprowadził redukcję pracowników.  

Ją  też  zwolniono.  Straciła  pracę,  która  od  siedmiu  lat  stanowiła  sens  jej  życia.  Nie 

przytrafiło się to nikomu z jej rodziny, od pradziadka chirurga poczynając.  

Wstydzę  się  samej  siebie,  pomyślała.  Zawiodłam.  Łzy  potoczyły  się  jej  po  policzkach. 

Płakała długo, potem rzuciła się na łóżko i natychmiast zasnęła.  

Kiedy się obudziła, sięgnęła ręką, szukając Quentina. Spędziła z nim zaledwie dwie noce, 

a  już  przyzwyczaiła  się  do  jego  obecności.  Quentin  chciał  się  z  nią  ożenić.  Czy  poślubi 
bezrobotną? Będzie zmuszona do wsparcia się na nim, korzystania z jego pieniędzy. Nigdy do 
tego nie dopuści. Zawsze była niezależna.  

Wczoraj, przypomniała sobie z bolesnym skurczem żołądka, miała dać mu odpowiedź. W 

czwartek, leżąc z nim w łóżku, zastanawiała się, czy jeden dzień może coś zmienić. Teraz już 
wiedziała. Nie może za niego wyjść. Byłoby to nieuczciwe.  

Żal,  który  czuła  wczorajszego  wieczoru,  był  niczym  w  porównaniu  z  obecnym 

cierpieniem. Zmusiła się, by wstać, umyć się i zjeść śniadanie. Potem wsiadła do samochodu. 
W  nocy  pojęła  wreszcie  cel  swej  podróży.  Pojedzie  do  Holton,  tam,  gdzie  wychował  się 
Quentin.  

Nie wiedziała, dlaczego  to  robi, i  nie znajdowała żadnego racjonalnego  wytłumaczenia, 

ale coś pchało ją w tym kierunku.  

Czerwony  samochód  połykał  kilometr  za  kilometrem.  Wjechała  na  teren  Nowego 

Brunszwiku, zjadła lunch w przydrożnej restauracji i pod wieczór skręciła z głównej szosy w 
dolinę.  

Wioska  Holton  to  zaledwie  parę  domków,  kilka  okolicznych  farm,  poczta,  stacja 

benzynowa i sklep. Marcia nie wiedziała, co począć, weszła więc do sklepu, kupiła tabliczkę 
czekolady i spytała młodą ekspedientkę, czy wie, gdzie mieszkał Quentin Ramsey.  

– Nie mam pojęcia – odparła, malując paznokcie.  
– Przejechałam kawał drogi. Czy jest ktoś, kto potrafiłby mi coś powiedzieć? 
–  Zadzwonię  do  Margie  –  powiedziała  niechętnie  dziewczyna.  –  Margie  zna  tu 

wszystkich.  

Po dłuższej rozmowie ekspedientka odłożyła słuchawkę.  
– Proszę pojechać w prawo, aż zobaczy pani żółty dom. Ed i Kaye Millerowie powiedzą 

pani wszystko.  

–  Dziękuję!  –  Marcia  pospiesznie  wybiegła  ze  sklepu.  Kiedy  była  już  blisko  celu, 

ogarnęła ją niecierpliwość. Wkrótce znalazła się obok żółtego domu. Zapukała do frontowych 
drzwi.  

Otworzył jej starszy siwy pan o nieprawdopodobnie krzaczastych brwiach.  

background image

– Chciałabym się dowiedzieć, gdzie mieszkał Quentin Ramsey, panie Miller – odezwała 

się niepewnym głosem. – Ekspedientka ze sklepu zadzwoniła do Margie, a ta skierowała mnie 
tu.  

t

 – Nie wierzyłbym w ani jedno jej słowo – warknął. – To największa plotkarka w okolicy.  

– Więc pan mi nie pomoże? – Cofnęła się o krok.  
–  Tego  nie  powiedziałem.  Wchodź  szybko,  bo  nawpuszczasz  mi  komarów  do  chałupy. 

Mów  mi  Ed.  Kaye!  –  zawołał.  –  Mamy  gościa.  Kaye  źle  się  czuje.  Skaleczyła  się  w  palec, 
który nie chce się jej zagoić. Przez cały tydzień wyganiam ją do lekarza, i co, poszła? Figę.  

Marcia  podążyła  za  nim  do  kuchni,  która  stanowiła  centralne  miejsce  domu.  Po  chwili 

dały  się  słyszeć  kroki  i  weszła  Kaye  Miller,  siwa  pani  o  niebieskich  oczach  i  ciepłym 
uśmiechu.  

–  Nazywam  się  Marcia  Barnes,  pani  Miller.  Przyjechałam  z  Ottawy.  Przepraszam,  że 

panią  niepokoję,  zwłaszcza  że  nie  najlepiej  się  pani  czuje,  ale  chciałam  odnaleźć  dom,  w 
którym wychował się Quentin Ramsey i skierowano mnie do państwa.  

Kaye usiadła na bujanym fotelu, przytrzymując prawą rękę. Twarz rozjaśnił jej uśmiech.  
– No proszę, skąd znasz Quentina? 
– Jesteśmy, e... przyjaciółmi.  
– To był taki kochany chłopiec.  
– Tyle że miał diabła za skórą – warknął Ed.  
– Wszyscy chłopcy są psotnikami. Ale on się wybił, maluje obrazy.  
– Nie powiesiłbym ich nawet w stodole.  
– Edward – syknęła Kaye. – Czego byś się chciała dowiedzieć, kochanie? Edward, wstaw 

herbatę.  

Marcia z rozbawieniem zauważyła, że Edward posłusznie podreptał do kuchenki.  
– Ciekawa jestem, czy jego rodzice nadal żyją i gdzie mieszkają – powiedziała Marcia.  
– Niestety, nie. Wypadli z drogi podczas zadymki śnieżnej, gdy Quentin miał dwanaście 

łat.  To  ja  powiedziałam  mu  o  tym.  Jedyni  krewni  mieszkali  w  St.  John,  więc  musiał 
przeprowadzić się do miasta. Okropne miejsce dla chłopca kochającego przestrzeń.  

– Biegał po okolicy, odkąd nauczył się chodzić – dodał Ed, stawiając na stole trzy kubki.  
– Nie było pieniędzy na pogrzeb, więc krewni sprzedali dom. Spłonął doszczętnie w jakiś 

rok później i Quentin nie miał już do czego wracać.  

– Jego wujek był draniem – warknął Ed.  
– Wystarczy – uciszyła męża Kaye. – Słyszeliśmy, że Quentin ciągle wdawał się w bójki. 

Chłopcy z miasta zawsze dokuczają tym ze wsi. Złamali mu nos i nadgarstek. Odwiedza nas 
raz do roku. Jest przemiły, prawda? – Uśmiechnęła się, widząc, jak Ed nalewa herbatę.  

– Tak, owszem – wybełkotała Marcia i Zaczerwieniła się.  
Wstyd jej było,  że nigdy nie spytała Quentina o rodziców, o złamany nos, o wioskę, w 

której  się  wychował.  Zbyt  pochłaniała  ją  własna  praca.  Jak  mogła  zachować  się  tak 
samolubnie, tak bezdusznie? 

– Odbyłaś długą drogę, by o to spytać – rzekł Ed. – Zamierzasz wyjść za niego? 
Wprawił ją tym w zakłopotanie. Jednak nie była w stanie okłamać starszego pana.  
– Poprosił mnie o rękę.  

background image

– Mogłaś trafić gorzej.  
–  Ed,  nie  wtrącaj  się.  Przynieś  stare  albumy.  Może  panna  Barnes  chciałaby  obejrzeć 

zdjęcia z dzieciństwa Quentina.  

Kiedy Ed wręczył żonie gruby, oprawny w skórę album, ten wysunął się jej z ręki i upadł 

na ziemię. Kaye skrzywiła się z bólu.  

– Co się stało? Jestem lekarzem, proszę pokazać mi palec.  
Był opuchnięty i zaczerwieniony.  
–  Trzeba  go  natychmiast  zoperować.  Niestety,  nie  prowadzę  praktyki.  Gdzie  jest 

najbliższy lekarz? 

– Stary Meade mieszka po drugiej stronie doliny.  
– Zawiozę was tam.  
– Nie chcemy sprawiać kłopotu.  
– Przyjaciele Quentina są również moimi przyjaciółmi – oświadczyła Marcia, czując że 

ten wyświechtany zwrot nabrał nagle nowego znaczenia.  

Musiała przyjechać aż do Holton, żeby to zrozumieć.  
 

Od  telefonu  Troya,  Quentin  przeżył  najdłuższe  dwadzieścia  cztery  godziny  w  swoim 

życiu.  Zegar  dziadka  Marcii  bardzo  wolno  odmierzał  każdą  minutę.  Quentin  krążył 
niespokojnie po mieszkaniu. Od czasu do czasu robił sobie kanapkę z tuńczykiem i usiłował 
nie zwariować ze zdenerwowania.  

Umysł podsuwał mu straszne wizje. Co, na miłość boską, opętało Marcie? Kochała się z 

nim, a potem zniknęła bez słowa wyjaśnienia. Czyżby ją przerażał? 

O  drugiej  nad  ranem  przysnął  w  fotelu,  bo  bał  się  położyć  do  łóżka.  Śniły  mu  się 

koszmary,  które  budziły  go  co  chwila.  Nastał  dzień,  wlokący  się  w  ślimaczym  tempie.  O 
czwartej po południu nie mógł już dłużej wytrzymać napięcia i samotności.  

Postawił całe swoje szczęście na jedną kartę, wybrał kobietę, która zdawała się być mu 

bratnią duszą, i przegrał. Kochał Marcie, lecz ona go nie kochała i zabrakło jej odwagi, by mu 
o tym powiedzieć.  

Powoli  pozbierał  swoje  rzeczy.  W  sypialni  ze  smętnym  uśmiechem  spojrzał  na  łóżko. 

Pomyślał,  że  tym  razem  zawiodła  go  intuicja,  a  był  przecież  pewien,  że  spotkał  kobietę 
swojego życia. Wiedział dobrze, co musi zrobić.  

Przeszedł do kuchni, podniósł słuchawkę i zaczął wykręcać numer.  
 
Do lekarza pojechali we trójkę. Ed siedział z tyłu.  
– Jak to się stało, że jesteś lekarzem bez praktyki? 
– Po ukończeniu medycyny zajęłam się pracami badawczymi.  
– No, no – rzekł Ed. – Zwyczajni ludzie to za mało? 
Marcia  przypomniała  sobie,  jak  Jason  spadł  ze  schodków,  jak  Quentin  zatruł  się 

krewetkami, wreszcie opuchnięty palec Kaye. Za każdym razem mówiła, że jest lekarzem, ale 
nie  potrafiła  pomóc.  Znowu  coś  się  we  mnie  zmienia,  pomyślała  z  dreszczykiem  emocji. 
Tylko co? 

background image

– Wczoraj wyrzucono mnie z pracy – oznajmiła i sama się zdziwiła, że poszło jej to tak 

gładko.  

– Takie prowincjonalne dziury jak Holton potrzebują lekarzy. Kiedy stary Meade umrze, 

będziemy musieli jeździć do miasta.  

– Nie powiedziałam Quentinowi, że straciłam pracę. Ed roześmiał się donośnie.  
– Wyrzucano go z każdej roboty. Pierwszego cieplejszego dnia wyjeżdżał do lasu. Żaden 

szef nie mógł tego tolerować.  

– Więc to nie ma dla niego znaczenia? 
– Najmniejszego.  
– Wstydziłam się mu przyznać. Dlatego wyjechałam z miasta – wyznała i zrozumiała, że 

pułapka, w której się znalazła, przestała istnieć. – A więc niepotrzebnie uciekłam – jęknęła.  

– Słusznie – zauważył Ed.  
– Myślicie, że mi wybaczy? 
– Oczywiście, kochanie – zapewniła ją Kaye.  
– Coś ci powiem – wtrącił Ed. – Założę się, że Quentin byłby bardzo szczęśliwy, gdybyś 

została prawdziwym lekarzem. Zawsze opiekował się rannymi zwierzętami, jak na przykład 
tą sową, którą postrzelił jeden z jego kuzynów. Te całe badania są dobre dla ludzi, którzy nie 
mają odwagi żyć naprawdę.  

Doktor Martell byłby przeciwnego zdania, ale Marcia już u niego nie pracowała. Po raz 

pierwszy od piątkowej rozmowy z dyrektorem pomyślała, że być może otwierają się przed nią 
nowe perspektywy.  

– Już dojeżdżamy – oznajmił Ed. – Następny podjazd. Doktor Meade miał swój gabinet w 

piwnicy.  Marcia  została  w  poczekalni.  Zrozumiała  wreszcie,  dlaczego  uciekła.  To  tamta 
Marcia  na  chwilę  wzięła  górę,  Marcia,  która  nikomu  nie  chciała  okazywać  swych  uczuć, 
zwłaszcza słabości.  

Kiedy poprzednio tak się stało, Quentin zagroził, że odejdzie na zawsze.  
Rozejrzała  się  wokół,  ale  nie  dostrzegła  telefonu.  Muszę  się  z  nim  skontaktować, 

powiedzieć mu, że zaszło straszne nieporozumienie i bardzo go przepraszam.  

Kocham go, tak jak Lucy kocha Troya, na dobre i złe, do końca życia.  
Twarz jej się rozjaśniła w uśmiechu. Jak mogła być taka ślepa, tak nieświadoma własnych 

uczuć? Oczywiście, że go kocha.  

Quentin nie dbał ani o jej zarobki, ani o pozycję społeczną. Pokochał ją dla niej samej. 

Równie  dobrze  mogła  być  wiejską  lekarką.  A  jeśli  jej  przodkowie  przewrócą  się  z  tego 
powodu w grobie, tym gorzej dla nich. Lucy to zaakceptuje, Troy również. Przede wszystkim 
ucieszy się z tego Quentin.  

Zapragnęła  śmiać  się  i  tańczyć  w  tej  maleńkiej  poczekalni.  Przede  wszystkim  jednak 

chciała powiedzieć Quentinowi, że go kocha, usłyszeć jego głos, rzucić mu się w ramiona, ale 
od Ottawy dzieliły ją dwadzieścia cztery godziny jazdy.  

Nie  mogła  się  doczekać  Eda  i  Kaye.  Razem  z  nimi  wyszedł  z  gabinetu  doktor  Meade, 

który  nie  podzielał  pogardliwej  opinii  Eda  na  temat  immunologów  i  chciał  usłyszeć  o 
ostatnich osiągnięciach naukowych w tej dziedzinie. Marcia rozmawiała z nim tak krótko, jak 

background image

pozwalały na to zasady dobrego wychowania.  

– Muszę odwieźć Kaye do domu. Miała bardzo męczący dzień. Miło było pana poznać, 

doktorze Meade. Do widzenia – powiedziała wreszcie.  

Gdy  tylko  znaleźli  się  w  domu,  Kaye  usiadła  w  bujanym  fotelu,  a  Ed  znów  nastawił 

czajnik. Marcia nie wiedziała, czy zdoła wypić kolejną herbatę.  

– Mogę skorzystać z telefonu? Muszę porozmawiać z Quentinem.  
– Też chętnie zamienimy z nim słówko – odparła Kaye. – Powiemy mu, jaka byłaś dla 

nas miła.  

Telefon  wsiał  na  kuchennej  ścianie.  Najpierw  Marcia  zadzwoniła  do  siebie.  Odczekała 

pięć sygnałów, potem włączyła się sekretarka. Nie ma go, pomyślała z rozpaczą.  

–  Quentin,  jestem  u  Eda  i  Kaye.  Wrócę  w  niedzielę.  Kocham  cię.  Przepraszam,  że 

uciekłam.  

Potem  spróbowała  połączyć  się  z  domkiem  na  wsi.  Telefon  dzwonił,  ale  nikt  się  nie 

zgłaszał.  

Zagryzła  wargi.  Kątem  oka  spostrzegła,  że  Ed  zmywa  kubki,  hałasując  przy  tym 

ostentacyjnie. Zadzwoniła do Lucy. Zgłosił się Troy.  

– Jest tam Quentin? Mówi Marcia.  
– Nie – odparł dziwnym tonem Troy. – Gdzie jesteś? 
–  W  Nowym  Brunszwiku,  w  rodzinnej  wiosce  Quentina.  Gdzie  on  teraz  jest?  Muszę  z 

nim pomówić.  

– Spóźniłaś się. Przeszył ją chłód.  
– Spóźniłam się? – wyszeptała.  
– Przykro mi, siostrzyczko. Wyjechał dwie, trzy godziny temu. Wrócił na wieś po swoje 

rzeczy, a potem miał odlecieć na wyspę Baffina.  

– Wyspa Baffina? – powtórzyła bezmyślnie.  
– Tak, ma przyjaciela w Clyde River i postanowił go odwiedzić.  
– Nie poczekał na mnie – jęknęła.  
–  Nie  był  w  nastroju  do  przyjmowania  dobrych  rad.  Ubzdurał  sobie,  że  nie  chcesz  za 

niego wyjść i postanowił wyjechać gdzieś na koniec świata. Od czekania na twoją odpowiedź 
omal nie zwariował. Był wściekły na ciebie.  

– Założę się, że bardzo.  
–  Próbowaliśmy  przemówić  mu  do  rozumu...  Znasz  Lucy,  straciła  w  końcu  panowanie 

nad  sobą  i  zwymyślała  go,  ale  odniosło  to  wręcz  przeciwny  skutek.  W  każdym  razie, 
wyjechał.  

–  O,  Boże  –  powiedziała  Marcia.  –  Kocham  go,  chociaż  nie  zdawałam  sobie  z  tego 

sprawy aż do dziś. Nie pytaj mnie, dlaczego. Wiesz, jak nazywa się jego przyjaciel? 

– Nie, ale spróbuj złapać go na lotnisku. Podam ci numer lotu. Samolot do Iqaluit może 

jeszcze nie wystartował.  

– Dziękuję, Troy.  
Wybrała  szybko  numery.  Kiedy  usłyszała  męski  głos,  poprosiła  o  wywołanie  Quentina 

Ramseya.  

background image

– To bardzo ważne, proszę się pospieszyć.  
Minuty płynęły, a Quentin się nie zgłaszał. Marcia podziękowała urzędnikowi i odwiesiła 

słuchawkę.  

Odszedł, bo nie starczyło jej odwagi, by powiedzieć mu, że zwolniono ją z pracy.  
Pewnie myśli, że ona go nie kocha. Jest przekonany, że odpowie mu „nie”.  
– Dobrze się czujesz, Marcio? – spytała troskliwie Kaye.  
Marcia uprzytomniła sobie nagle, gdzie się znajduje. Kaye przypatrywała się jej z uwagą. 

Ed tym razem milczał.  

– Quentin wyjechał – powiedziała łamiącym się głosem. – Na wyspę Baffina...  
– Albo mu się wszystko pokręciło, albo jesteś doskonałą aktorką – parsknął Ed. – Lepiej 

jedź za nim.  

– To wielka wyspa – wykrztusiła.  
–  Znajdziesz  go  –  uśmiechnął  się  Ed.  –  Nie  musisz  nawet  brać  urlopu,  przecież  cię 

wyrzucili.  

Marcia nagle również się uśmiechnęła.  
– Quentin ma przyjaciela w Clyde River.  
– To już coś, jak na początek. Tylko nie kręć i od razu powiedz mu, że go kochasz.  
–  Masz  rację.  Skoro  go  naprawdę  pragnę,  muszę  go  odnaleźć.  Arktyka  nie  jest  zbyt 

zaludniona.  

– Przenocujesz dziś u nas – wtrąciła rzeczowo Kaye. – Nierozsądnie byłoby wyruszać po 

nocy. Ed wstaje z kurami, więc cię obudzi.  

Tak  więc  resztę  wieczoru  Marcia  spędziła  na  przeglądaniu  fotografii  Quentina  z 

dzieciństwa. Serce jej się ściskało na widok ciemnowłosego chłopca o roześmianych oczach, 
który stracił rodziców i wbrew swej naturze został przeniesiony do miasta. Nic dziwnego, że 
pędził żywot włóczęgi.  

Spała doskonale, a o wpół do siódmej była już gotowa do drogi.  
– Nie zapomnij przysłać nam zaproszenia na ślub – powiedział Ed.  
– Jeśli się odbędzie.  
– Przestań ciągle mówić Jeśli” – zdenerwował się.  
– Dobrze, Ed – uśmiechnęła się. – Skontaktuję się z wami, na pewno! 
Przez resztę dnia nie była tak optymistycznie nastrojona, jak życzyłby sobie tego Ed. Im 

bliżej  znajdowała  się  domu,  tym  bardziej  obawiała  się,  że  teraz  Quentin  już  jej  nie  zechce. 
Nie płakała tylko dlatego, że musiała prowadzić samochód. Kiedy dojeżdżała do przedmieść 
Ottawy, była półżywa ze strachu.  

Zobaczyła znaki  wskazujące zjazd na lotnisko. Bez wahania skręciła z  drogi  numer 17. 

Tam kupi sobie jakąś książkę i bilet na pierwszy lot na wyspę Baffina. Nie chciała ani chwili 
spędzić w pustym mieszkaniu.  

Co jednak będzie, gdy dotrze do Clyde River, a Quentin powie, że już jej nie chce? Co 

wtedy pocznie? 

Na  lotnisku  zaparkowała  auto  i  sięgnęła  po  grzebień.  Wyglądam  okropnie,  pomyślała. 

Miała na sobie kurtkę, w której poszła w piątek do pracy oraz dżinsy i bluzę, którą kupiła po 

background image

drodze do Holton. Bluza była czerwona, podobnie jak jej zapłakane oczy.  

Zamknęła samochód i poszła w kierunku dworca lotniczego. Po długiej jeździe bolało ją 

całe ciało, umysł miała mętny.  

Idąc w kierunku kas biletowych, zerknęła na tablicę informującą o przylotach i odlotach. 

Samolot  Iqaluit  wylądował  przed  dwudziestoma  minutami.  Podbiegła  pod  karuzelę  z 
bagażami i zaczęła przyglądać się twarzom podróżnych. Po chwili tłum przerzedził się. Nie 
dostrzegła w nim Quentina.  

Jaka  ja  jestem  głupia,  przecież  on  dopiero  co  tam  poleciał.  Po  co  miałby  natychmiast 

wracać? 

Zwłaszcza że już pewnie mnie nie kocha.  
Dobrze, że nie ma tu Eda. Zwymyślałby mnie za takie nastawienie.  
Zawróciła do kas, gdy nagle ujrzała przed sobą mężczyznę stojącego przy telefonie. Był 

odwrócony do niej plecami, ale poznała go natychmiast. Właśnie wystukał numer i czekał na 
połączenie. Miał na sobie ciemnogranatowy sweter, dżinsy i wysokie buty. Serce jej zamarło i 
stanęła jak wryta.  

Odwiesił  słuchawkę  i  dłonią  przeczesał  włosy.  Przerzucił  torbę  przez  ramię  i  ruszył  w 

stronę wyjścia. Wyglądał na bardziej wymizerowanego od niej.  

Nie widział jej.  
– Quentin! – krzyknęła przez ściśnięte gardło. – Quentin! Powoli odwrócił głowę. Marcia, 

miotana  sprzecznymi  uczuciami,  nie  była  w  stanie  zrobić  jednego  kroku.  Ich  spojrzenia 
spotkały się. Quentin również na chwilę zamarł, potem z kamienną twarzą zaczął iść ku niej.  

Zbliżył się, postawił torbę na podłodze i zmęczonym głosem powiedział: 
– Właśnie do ciebie dzwoniłem.  
– Nie ma mnie w domu.  
Przez twarz Quentina przemknął cień uśmiechu.  
– Właśnie widzę. Co tu robisz? 
– Przyjechałam kupić bilet do Clyde River, chociaż nie mam pojęcia, gdzie to jest.  
– Na wschodnim wybrzeżu wyspy Baffina – wyjaśnił. – Po co się tam wybierasz? 
– Nie za bardzo chcesz mi pomóc. Wyglądasz jeszcze gorzej niż ja.  
– Przeżyłem dwa najgorsze dni w swoim życiu. Ty też nie wyglądasz kwitnąco. Tę bluzę 

powinnaś natychmiast wyrzucić.  

– Chyba ją zatrzymam, zważywszy, że wyrzucono mnie z pracy.  
– Za trzy kolejne spóźnienia? 
– Nie, Quentin. Redukcja etatów.  
– Więc dlatego ukrywałaś się w instytucie przez cały weekend? Telefony też oczywiście 

nie działały.  

Wiedziała, że będzie zły, ale nie przypuszczała, że aż tak.  
– Nocowałam wczoraj u Eda i Kaye.  
– O, a to czemu? – spytał z podejrzanym spokojem. Marcia zaczerwieniła się.  
– Czy mnie jeszcze kochasz? 
–  Sądzisz,  że  przeleciałem  się  do  Iqaluit  i  z  powrotem  dla  zabawy?  Oczywiście,  że  cię 

background image

kocham i będę cię kochał do końca moich dni.  

– To dobrze – powiedziała cicho. – Bo ja też cię kocham.  
– Słuchaj  no, Marcio  Barnes. Jestem zmęczony,  zły i nie ogolony, więc  nie baw się ze 

mną w żadne sztuczki.  

–  W  nic  się  nie  bawię.  Po  prostu  cię  kocham.  Wreszcie  to  zrozumiałam.  –  Ze 

zdenerwowania zaczęła mówić coraz głośniej, przekrzykując skrzypiącą karuzelę z bagażami. 
– Kocham cię, Quentinie Ramseyu! Kocham cię, będę kochała jutro, za tydzień i zawsze! 

Któryś z przechodzących obok pasażerów roześmiał się.  
– Zobaczymy – rzekł Quentin. – Wyjdziesz za mnie? 
– A poślubisz mnie w tej bluzie? 
– Z boską pomocą, tak.  
– Świetnie.  
Napięcie zniknęło z twarzy Quentina.  
–  To  wszystko  jest  bardzo  zabawne,  ale  nie  cierpię  dworców  lotniczych.  Jedźmy  do 

domu.  

– Tylko, gdzie jest nasz dom? 
– Chyba nie damy rady pojechać nad jezioro. Może do ciebie? 
– Mój samochód stoi przed lotniskiem.  
– Mój również.  
– Quentin, pocałuj mnie.  
Objął ją mocno i wycisnął na jej ustach pocałunek, w którym namiętność mieszała się z 

wściekłością.  Potem  wziął  torbę  i  poszedł  w  stronę  wyjścia.  Marcia  podreptała  za  nim, 
niczym posłuszna żona.  

Po dwudziestu minutach znaleźli się w windzie.  
– Kto pierwszy idzie pod prysznic? – zapytał Quentin.  
– Ja. Ty się będziesz golił.  
Potem zadzwonili do Lucy, Evelyn, Cat oraz do Kaye i Eda, by zawiadomić ich o swoich 

zaręczynach i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku... zajęli się sobą.  

W  dwa  miesiące  później,  gdy  wrócili  z  podróży  poślubnej  do  Nowego  Brunszwiku, 

zapakowali  swoje  rzeczy  do  furgonetki  i  pojechali  na  północ.  Marcia  przyjęła  posadę 
wiejskiej lekarki, a Quentin postanowił zbudować dla nich dom. Nie zapomnieli też zabrać ze 
sobą  trzech  obrazów:  kobiety  w  czerwonej  sukni,  trzech  małych  dziewczynek  biegnących 
przez łąkę, oraz wielkiego płótna z barwnymi spiralami, dzięki którym Marcia poznała siebie 
i mężczyznę swojego życia.