VICKI LEVIS THOMPSON
Szalony weekend
It Happened One Weekend
Tłumaczyła: Maria Wanat
ROZDZIAŁ 1
Adrienne Burnham sączyła powoli wódkę z tonikiem, przygotowując się
do wejścia do salonu. Beverly, jej przyjaciółka i gospodyni przyjęcia, była zajęta
w kuchni. Adrienne musiała samotnie stawić czoło grupie nie znanych sobie
gości. Właściwie nawet jej to odpowiadało. Być moŜe dzięki temu nikt nie
zorientuje się, Ŝe Beverly zorganizowała to towarzyskie spotkanie właśnie dla
niej.
Dotknęła jednego z guzików przy czarnej sukience. Wybrała modną, ale
spokojną kreację, idealną dla młodej kobiety pracującej jako makler giełdowy w
Tucson, w Arizonie, w znanej firmie C. D. Girard and Sons. Adrienne miała
nadzieję, Ŝe Beverly nie myliła się, sądząc, Ŝe poznanie odpowiednich ludzi
ułatwi jej karierę zawodową.
Adrienne przyglądała się gościom zebranym w salonie. W pewnej chwili
zatrzymała wzrok na barczystej sylwetce męŜczyzny, odwróconego do niej tyłem.
Spojrzała jeszcze raz, jakby nie wierząc własnym oczom. Stwierdziła
zaskoczona, Ŝe szare spodnie męŜczyzny były rozprute i, o zgrozo, przez
pęknięcie prześwitywały czerwone majtki.
Adrienne zastanawiała się, jak powinna postąpić. Miała nadzieję, Ŝe ktoś
inny teŜ to zauwaŜy i dyskretnie zwróci nieznajomemu uwagę. MęŜczyzna
roześmiał się i przeniósł cięŜar ciała z nogi na nogę, co sprawiło, Ŝe pęknięcie
stało się jeszcze bardziej widoczne. Adrienne wciąŜ jeszcze czekała, ale nic się
nie wydarzyło. W końcu odstawiła szklankę na półkę, przeszła przez salon i
dotknęła ramienia męŜczyzny.
– Przepraszam – powiedziała cicho. MęŜczyzna odwrócił się do niej z
uśmiechem, przerywając rozmowę w pól słowa. – Beverly prosi o pomoc, coś się
stało w kuchni – poinformowała Adrienne. Przyjrzała się z bliska nieznajomemu i
stwierdziła, Ŝe ma do czynienia z bardzo atrakcyjnym męŜczyzną.
– JuŜ idę – odparł zaskoczony.
– Znasz drogę. Idź przodem – poleciła Adrienne.
– Dobrze – nie oponował i ruszył w stronę kuchni. Adrienne szła tuŜ za
nim. OdwaŜyła się interweniować i postanowiła działać konsekwentnie do
szczęśliwego finału.
Kiedy znaleźli się w holu, Adrienne rzuciła cicho:
– Idziemy prosto do sypialni Beverly.
– Posłuchaj... – Nieznajomy stanął jak wryty. – To bardzo interesująca
propozycja, ale...
– Idź szybko. Wcale nie chodzi o to, co masz na myśli – wpadła mu w
słowo Adrienne.
– A o co?
– Nie mam zamiaru cię uwodzić – rzuciła gniewnie dziewczyna. – Pękły ci
spodnie w pewnym miejscu.
MęŜczyzna odwrócił się gwałtownie, oblewając siebie i Adrienne
zawartością trzymanej w ręku szklanki. Zaczerwienił się, nerwowym ruchem
zakrył spodnie z tyłu i oparł się o ścianę.
– Masz rację.
– Inaczej nie zawracałabym ci głowy. – Adrienne otarła ręką przód
sukienki.
– Przepraszam. – MęŜczyzna zerknął na swoją koszulę i mokrą sukienkę
kobiety. – Na szczęście to głównie woda.
– Czy ty przypadkiem nie masz w Ŝyciu pecha?
– Na to wygląda – westchnął. – Gdzie jest ta sypialnia?
– Tu obok. – Adrienne wskazała na otwarte drzwi.
– Czy mogłabyś mi pomóc? Nie mam pojęcia, co robić.
– Spodziewałam się tego. – Rzuciła okiem w kierunku salonu. Nikt chyba
nie zwrócił uwagi, Ŝe wyszli. – Zostawiłam na łóŜku w sypialni torebkę, mam w
niej igłę i nici.
– Ratujesz mi Ŝycie. – MęŜczyzna wszedł tyłem do pokoju. Adrienne
natychmiast starannie zamknęła drzwi.
– Jesteś bezpieczny.
– Myślisz, Ŝe ktoś to zauwaŜył? – westchnął zaŜenowany.
– Miałam nadzieję, Ŝe ktoś się zorientuje – przyznała Adrienne. – Nie
musiałabym się tobą zajmować. Pęknięcie było jednak coraz bardziej widoczne, a
te czerwone... – zawahała się czując, Ŝe się rumieni.
– Cholera! Zapomniałem je zmienić. To naprawdę okropne. To chyba –
spojrzał na nią i zaczął się uśmiechać – najzabawniejsza rzecz, jaka mi się
kiedykolwiek w Ŝyciu przytrafiła. – Roześmiał się. – Stary Matt Kirkland świeci
majtkami na eleganckim przyjęciu!
Adrienne rozpogodziła się. Nieczęsto zdarzało jej się spotykać męŜczyzn,
którzy potrafili śmiać się z samych siebie.
– Zapomniałeś dodać, Ŝe te majtki są czerwone.
– Właśnie. A na dokładkę nie mógł tego zauwaŜyć Ŝaden facet, tylko ładna
blondynka, na której chciałbym zrobić jak najlepsze wraŜenie. – Zachichotał
potrząsając głową. – Typowe.
– Aha! A więc jednak jesteś pechowcem – stwierdziła. W duchu ucieszyła
się z komplementu. Podobały jej się orzechowe, duŜe oczy męŜczyzny i
mimiczne zmarszczki, które się wokół nich pojawiały, kiedy się śmiał. Wyglądał
na jakieś trzydzieści lat.
– Muszę przyznać, Ŝe jestem znany z tego, Ŝe przytrafiają się mi róŜne
przygody, ale jak do tej pory kończyły się dobrze.
Niezły tupet, pomyślała Adrienne, uzupełniając w myśli ocenę nowego
znajomego.
– A jakie korzyści wyniosłeś z tej przygody?
– Poznałem ciebie. To znaczy prawie poznałem. Nie powiedziałaś mi, jak
masz na imię.
– Adrienne Burnham.
– A więc to ty jesteś Adrienne!
– Co to znaczy?
– AleŜ nic szczególnego.
– Czy coś juŜ o mnie słyszałeś?
– Beverly mówiła mi, Ŝe jesteś bardzo miła i sympatyczna – odparł Matt,
siadając na łóŜku.
– Kiedy? – spytała nagle zaniepokojona Adrienne.
– Wspomniała, Ŝe zawsze jesteś miła.
– Nie, chodzi mi o to, kiedy ci to powiedziała? – Adrienne wyobraziła sobie
Beverly, namawiającą wszystkich gości, Ŝeby byli uprzejmi dla jej przyjaciółki,
która rozpaczliwie potrzebuje nowych klientów.
– W zeszłym tygodniu, kiedy mnie tu zapraszała.
– I pewnie zaproponowała ci, Ŝebyś kupił ode mnie trochę akcji i innych
papierów wartościowych. Koniecznie muszę się wybić jako makler, a chwilowo
mam z tym problemy, tak? – Adrienne się zaczerwieniła.
– Nie. – Nie?
– Do tej chwili nie wiedziałem, czym się zajmujesz.
– Hmm – odchrząknęła. – Chyba przesadziłam. Bardzo byłabym ci
wdzięczna, gdybyś zachował to, co powiedziałam, tylko do własnej wiadomości.
Beverly zorganizowała tę imprezę, abym mogła poznać nowych ludzi,
potencjalnych klientów. Naprawdę jest mi trudno, ale miałam nadzieję, Ŝe uda mi
się postępować bardziej taktownie.
– Nie przejmuj się. Uratowałaś mnie z opresji, więc chętnie ci się
zrewanŜuję, dotrzymując tajemnicy. Ale co ja mam właściwie zrobić z tymi
portkami?
Zawahała się przez chwilę. Dopiero teraz zdała sobie w pełni sprawę z
kłopotliwej sytuacji.
– Musisz je zdjąć.
– Oczywiście. Nie mam juŜ przed tobą Ŝadnych sekretów, skoro wiesz
wszystko o czerwonych majtkach.
– To prawda. – Adrienne starała się zachowywać równie swobodnie jak
Matt. Zdarzało się jej przecieŜ widywać męŜczyzn w samej bieliźnie. Mimo to,
kiedy zrzucił buty i wstał, by rozpiąć pasek, usiadła po drugiej stronie łóŜka i
udawała, Ŝe jest niezwykle zajęta szukaniem igły i nitki. – Mam nadzieję, Ŝe nikt
nie zauwaŜył, gdy razem opuściliśmy salon.
– W razie czego będę szczęśliwy, mogąc bronić twego honoru. – Adrienne
usłyszała zgrzyt rozsuwanego rozporka. Serce waliło jej jak młotem, a w ustach
nagle poczuła suchość. Tłumaczyła sobie w duchu, Ŝe nie jest bardziej rozebrany,
niŜ gdyby, na przykład, wypoczywali na plaŜy. Ale teraz znajdowali się w
sypialni za zamkniętymi drzwiami. Nareszcie odszukała igłę.
Matt podszedł do Adrienne i podał jej spodnie. Na moment podniosła
głowę. Ta króciutka chwila wystarczyła, by dostrzec muskularne uda męŜczyzny
i nieszczęsne czerwone majtki, wystające spod koszuli. Zmieszana zastanawiała
się, czy w ogóle uda się jej nawlec igłę.
– Igła z nitką w damskiej torebce. – Matt usiadł obok Adrienne na łóŜku. –
To robi na mnie wraŜenie. Wyglądasz na bardzo dobrze zorganizowaną młodą
kobietę.
– Właściwie... tak, ja... – Adrienne próbowała nawlec igłę drŜącymi
rękoma. – Mój zawód wymaga... dobrej organizacji.
– Jestem gotów załoŜyć się, Ŝe jesteś świetnym maklerem. Szkoda, Ŝe nie
mogę zostać twoim klientem, ale właśnie wydałem wszystkie pieniądze na zakup
samolotu. Jestem spłukany.
– To niedobrze. – Adrienne pośliniła nitkę, zdecydowana tym razem
zapanować nad drŜeniem rąk.
– Nie, to dobrze. Kupiłem małą cessnę. Otwieram własną szkołę pilotaŜu. –
Przyjrzał się jej uwaŜnie. – Czy to od nadmiaru kawy tak ci się trzęsą ręce?
– Chyba tak – skłamała.
– MoŜe ci pomóc?
– Nie, poradzę sobie. – Wreszcie udało się jej trafić nitką w ucho igły.
Wzięła spodnie do ręki. – Jesteś pilotem? – spytała, wbijając igłę w materiał.
– Tak, jestem instruktorem. Latam na małych samolotach. Do tej pory
pracowałem na wypoŜyczonych maszynach. Teraz mam swoją cessnę i to za
nieduŜe pieniądze. Doskonały samolot, ale pozbyłem się wszystkich
oszczędności.
Adrienne próbowała skupić się na tym, co przed chwilą usłyszała. Matt
wydał ostatnie pieniądze, Ŝeby kupić samolot. Nie była to najrozsądniejsza
decyzja finansowa. Ten człowiek z łatwością zburzył jej opanowanie i wywołał
ukryte emocje, ale z całą pewnością nie potrafił mądrze obracać pieniędzmi.
Aleks... Adrienne naprawdę podziwiała jego umiejętności lokowania
oszczędności tak, by były bezpieczne i przynosiły zyski. Ale zapach wody po
goleniu, której uŜywał Aleks, nigdy nie wywołał u Adrienne gęsiej skórki.
Doprawdy, świeŜo poznany męŜczyzna wywierał na niej niezwykłe wraŜenie.
– Adrienne?
– Co? – Drgnęła i wbiła sobie igłę w palec.
– Zamyśliłaś się troszeczkę.
– Wcale nie – zaprotestowała, ssąc bolący palec.
– To dlaczego nie odpowiedziałaś na moje pytanie?
– Jakie pytanie?
– Pytałem, czy latałaś juŜ kiedyś małym samolotem.
Odwróciła się w jego stronę. W głowie czuła kompletną pustkę. Zamiast
wymyślić jakąś odpowiedź, wyobraziła sobie jedwabiste włosy koloru ciemnej,
mocnej kawy w swoich dłoniach. Usta męŜczyzny były bardzo piękne i
zmysłowe. Kiedy tak przyglądała się im w milczeniu, rozciągnęły się w
ujmującym uśmiechu.
– Wiesz co, coś się tu chyba dzieje. – W głosie Matta zabrzmiało czułe
rozbawienie, jakby Matt zauwaŜył jej oczarowanie i dawał do zrozumienia, Ŝe
sam teŜ uległ podobnemu wraŜeniu.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi – wyjąkała. – Ja... Nagle ktoś zastukał do
drzwi sypialni.
– Adrienne? Jesteś tu?
Adrienne zamarła, słysząc głos Beverly.
– Adrienne? – Beverly otworzyła drzwi i stanęła jak wryta.
– Spodnie Matta... rozdarły się... – wyjąkała Adrienne, niezdarnie próbując
wyjaśnić sytuację. – Obiecałam, Ŝe mu...
– Uratowała mnie – powiedział Matt. – Miałaś rację, Beverly. Ona jest
fantastyczna.
– Adrienne jest fantastyczna, to prawda – przyznała Beverly, powoli
otrząsając się z zaskoczenia. – Cieszę się, Ŝe się poznaliście. Przepraszam, Ŝe
przeszkadzam, ale właśnie dzwoni współlokatorka Adrienne. Mówi, Ŝe to bardzo
pilne. – Beverly wskazała głową na telefon stojący przy łóŜku. – MoŜesz
rozmawiać stąd – dodała i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
– Beverly chciała nas wyswatać, prawda? A więc o to chodziło! To dlatego
mówiła, Ŝe jestem miła i sympatyczna. – Adrienne zwróciła się do Matta.
– Lepiej odbierz telefon. – Uśmiechnął się.
– Nawet mnie nie uprzedziła! I to ma być przyjaciółka!
– Uprzedziła, Ŝe to pilny telefon – przypomniał Matt.
– Masz rację. Później o tym pomówimy. – Adrienne odłoŜyła spodnie i
wzięła do ręki słuchawkę telefonu. – Margaret?
– Strasznie mi przykro, Adrienne, twoja mama właśnie dzwoniła ze smutną
nowiną.
– Czy coś się stało ojcu? – Adrienne chwyciła słuchawkę w obie dłonie.
– Nie, nie ojciec. Chodzi o twoją klacz, Granny*
[*Granny – z ang. pieszczotliwie:
babunia]
. Jest bardzo chora. Nie są pewni, czy doŜyje do rana. Chcieli, Ŝebyś o tym
wiedziała.
– O BoŜe. – Adrienne poczuła łzy pod powiekami. –Muszę tam jechać,
muszę ją zobaczyć, zanim... – Przed oczami stanął jej obraz ukochanej klaczy,
która zawsze z radością czekała przy bramie na jej powrót ze szkoły, gotowa do
codziennej przejaŜdŜki. Adrienne o mały włos nie rozpłakała się w głos.
– Twoja mama powiedziała, Ŝe pewnie będziesz chciała przyjechać, ale
wiadomo, jak trudno jest teraz o miejsce w samolocie. Prosiła, Ŝebyś do niej
zadzwoniła i powiadomiła ją, co zamierzasz zrobić. Czy mogę ci w czymś
pomóc?
– Nie, chyba nie. – Adrienne z trudem wydobyła głos. – Poradzę sobie.
Jeśli są jeszcze wolne miejsca, to pojadę prosto na lotnisko. Powinnam wrócić do
Tucson w niedzielę wieczorem.
– Rozumiem. Przykro mi, kochanie.
– Nie powinnam tak się rozklejać, ale ona tyle dla mnie znaczy.
Myślałam... myślałam, Ŝe będzie Ŝyła wiecznie.
– Wiem. Bądź dzielna.
– Postaram się, Margaret. Na razie. – Adrienne odłoŜyła słuchawkę,
starając się opanować.
– Co się stało? – spytał cicho Matt. Głos męŜczyzny zaskoczył ją. Z
przejęcia niemal zapomniała o jego obecności.
– Granny jest umierająca.
– Tak mi przykro. Gdzie ona jest?
– U moich rodziców, w Utah. To małe miasteczko na północ od Salt Lake
City. Muszę się tam dostać jak najszybciej. Jeśli uda mi się złapać samolot do Salt
Lake City, to tam wynajmę samochód i...
– Czy jest tam w pobliŜu lotnisko?
– W pobliŜu miasteczka? – Adrienne odwróciła się do Matta, wycierając
łzy.
– Tak. Cokolwiek, na przykład małe lądowisko dla samolotów rolniczych
albo sportowych.
– Poleciałbyś?
– Oczywiście.
– To bardzo ładnie z twojej strony. – Adrienne uśmiechnęła się. – Ale ja
naprawdę nie mogę tak cię wykorzystywać.
– Ze mną dostaniesz się szybciej niŜ zwykłym samolotem. No i nie
musiałabyś wynajmować samochodu.
– Ale ty jesteś... – zawahała się. – Sam mówiłeś, Ŝe jesteś pechowcem. Nie
sądzę, Ŝeby...
– Hej, nie martw się – powiedział, biorąc jej rękę w swoje dłonie. – Jestem
cholernie dobrym pilotem. Zresztą spytaj Beverly.
Dłoń ją paliła. W uszach dzwoniło. Dlaczego tak racjonalne rozwiązanie
wydało jej się aŜ tak bezsensowne? Adrienne pomyślała o Granny. Liczyła się
kaŜda chwila, a Matt proponował jej podróŜ najszybszą z moŜliwych. – Słuchaj,
nie miej mi tego za złe, ale rzeczywiście chciałabym najpierw pomówić z
Beverly.
– Jasne.
– Zaraz wrócę. – Adrienne podniosła się i ruszyła do drzwi.
– Ale...
– Zszyję te spodnie, obiecuję. – Zanim zdąŜył zaprotestować, jej juŜ nie
było w pokoju. Nie chciała, Ŝeby słyszał jej rozmowę z Beverly. Bez spodni nie
odwaŜy się wyjść z sypialni.
– Czy coś się stało? – Beverly podniosła głowę znad tacy z ciasteczkami.
– Granny, moja ukochana klacz, na której startowałam w wyścigach, jest
umierająca.
– Tak mi przykro. – Beverly Ŝywo zwróciła się w jej stronę.
– Ona jest dla mnie jak członek rodziny. Muszę jechać.
– Teraz?
– Tak, a Matt zaproponował, Ŝe zabierze mnie swoim samolotem.
– To świetnie. – W oczach Beverly pojawiły się figlarne iskierki. – Miałam
nadzieję, Ŝe...
– Jak wrócę, porozmawiamy o twoich planach matrymonialnych w
stosunku do mnie, droga Beverly, ale w tej chwili chcę tylko wiedzieć, czy on jest
dobrym pilotem.
– To instruktor, Adrienne. Ma pilotaŜ w małym palcu.
– Chciałabym tylko wiedzieć, czy ty byś z nim poleciała.
– Oczywiście – odparła Beverly. – W szkole wszystkie dziewczęta szalały
za nim. Jest nie tylko przystojny, ale i opiekuńczy. Na pewno w jego
towarzystwie będziesz bezpieczna. Właściwie to dlatego myślałam...
– Zostawmy to na razie, Beverly. Chciałam się tylko upewnić, czy nie
polecę z jakimś wariatem. W końcu odkąd się znamy, zdąŜył podrzeć sobie
spodnie i oblać mnie martini. Nie chciałabym, Ŝeby to był początek pechowej
serii.
– Matt często pakuje się w tarapaty, ale unika powaŜnych kłopotów. MoŜna
na niego liczyć. Zawsze.
– W porządku, więc skorzystam z jego propozycji. I przestań się tak
głupkowato uśmiechać, Beverly. Robię to tylko dla Granny. Matt nie jest w moim
typie.
Adrienne odwróciła się i wyszła z kuchni. Chciała uniknąć dalszej
rozmowy. W sypialni zastała Matta pochłoniętego zszywaniem spodni. Kiedy
pojawiła się w progu, podniósł głowę i wbił sobie niechcący igłę w palec.
– Do diabła! – zawołał, wyciągając igłę.
– Przypuszczałeś, Ŝe nie wrócę?
– Po prostu nie miałem ochoty bezczynnie siedzieć i czekać. Jestem
człowiekiem czynu.
– A więc, człowieku czynu, przyjmuję twoją propozycję. No i dziękuję.
– Czy Beverly udzieliła mi dobrych rekomendacji?
– Doskonałych.
– Dobra, stara Beverly. – Podniósł spodnie z łóŜka. – W takim razie musisz
je zszyć bardzo dokładnie. Nigdy nie wiadomo, na czym się wyląduje.
– Czy mógłbyś nie robić sobie na ten temat Ŝartów?
– Dobrze. – Podał jej spodnie. – Nigdy nie leciałaś jednosilnikowym
samolotem, prawda?
– Nie.
– Boisz się?
– Oczywiście, Ŝe nie – odparła Adrienne, myśląc o Granny, o jej ciepłym,
wiernym spojrzeniu. – Nie – powtórzyła, kończąc zszywanie i podając spodnie
Mattowi. – Ty się ubieraj, a ja zadzwonię do rodziców.
– Świetnie. I nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze.
– Nie wątpię. – Adrienne podniosła słuchawkę, odwracając się, by nie
widzieć jego męskiej i atrakcyjnej sylwetki.
Matt zaparkował starą corvettę na płycie małego, prywatnego lotniska.
Adrienne wysiadła z samochodu i podeszła do cessny, pomalowanej na
pomarańczowo i biało. Spojrzała w górę, ale na wygwieŜdŜonym niebie nie było
ani jednej chmurki.
– Jaka jest prognoza?
– Sprawdzałem. Powinno być w porządku. Adrienne przyglądała się
uwaŜnie jednosilnikowemu samolotowi, który za chwilę miał ją unieść w ciemne
niebo.
– Nie jest bardzo duŜy, prawda?
– Przeznaczony dla czwórki pasaŜerów. Nie było mnie stać na większy –
powiedział Matt, odczepiając zabezpieczające cumy z prawego skrzydła. – Czy
moŜesz zająć się drugą stroną?
– Jasne. – Adrienne obeszła samolot dookoła i odczepiła linę z drugiego
haka, łamiąc sobie przy okazji paznokieć. Matt podszedł do niej i otworzył drzwi
kabiny.
– Wsiadaj, lecimy – stwierdził krótko.
Adrienne z trudem wspięła się na wysoki stopień. Matt pomógł jej wsiąść,
potem zamknął drzwi i wdrapał się do samolotu z drugiej strony.
– MoŜesz połoŜyć torebkę na tylnym siedzeniu – doradził, widząc, Ŝe
ś
ciska ją w ręku jak koło ratunkowe.
– Dlaczego?
– śebyś miała wolne ręce na wypadek... – Sięgnął do kieszeni kurtki i
wyjął z niej papierową torbę. – Wziąłem to od Beverly. Skoro to twój pierwszy
raz...
– Och. – Adrienne rzuciła torebkę na tylne siedzenie.
– Sam teŜ tam zwykle kładę swoje rzeczy – powiedział, unosząc się na
siedzeniu i wyjmując portfel z tylnej kieszeni spodni. – Kiedy prowadzę
samochód albo samolot, nie lubię, Ŝeby mnie coś uwierało.
– WraŜliwa pupa? – zaŜartowała Adrienne i natychmiast poŜałowała
swoich słów.
– Tak jest – przytaknął Matt, patrząc na nią z rozbawieniem. Przekręcił
wyłącznik zapłonu i silnik cessny zaczął pracować. Potem dodał gazu i spojrzał
na tablicę przyrządów.
– Czy coś się stało? – spytała, przekrzykując huk.
– Nie.
– Dlaczego nie ruszamy z miejsca?
– Rozgrzewam silnik.
W końcu samolot potoczył się w kierunku pasa startowego. Matt załoŜył
słuchawki i rozmawiał z wieŜą kontrolną. Samolot zatoczył pół koła, ustawił się
pod wiatr i znieruchomiał.
Adrienne spojrzała na Matta z niemym pytaniem w oczach.
– Wszystko w porządku – uspokoił ją łagodnym tonem. – Dostaliśmy
pozwolenie na start. Nie miej takiej przeraŜonej miny.
Miał zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale zamiast tego potrząsnął głową,
pochylił się nad Adrienne i pocałował ją w usta.
– A to po co? – spytała zaskoczona.
– śebyś miała czym zająć myśli. Trzymaj się, Adrienne!
ROZDZIAŁ 2
Mały samolocik toczył się wzdłuŜ pasa startowego, trzęsąc się i hałasując
niemiłosiernie. Adrienne trzymała się co prawda kurczowo siedzenia, ale
zapomniała o strachu. Pocałował ją! Jedynym męŜczyzną, który kiedykolwiek się
ośmielił to zrobić, był Kenny Christopherson. Dla ścisłości trzeba by powiedzieć
– jedynym chłopcem. Był bowiem uczniem drugiej klasy liceum. Zrzuciła go
wtedy ze schodów, aby ukarać go za bezczelność. MęŜczyźni, z Aleksem
włącznie, zawsze mówili, Ŝe czują się przy niej onieśmieleni. Najwyraźniej Matt
Kirkland nie naleŜał do nieśmiałych. ZwilŜyła usta. To był ich pierwszy i z całą
pewnością ostatni pocałunek. Ten bezczelny, pewny siebie pilot zdecydowanie
nie jest w jej typie.
Nagle zdała sobie sprawę z tego, Ŝe Matt przygląda się jej z uśmiechem.
Dopiero teraz zorientowała się, Ŝe samolot wzniósł się w powietrze. Płyta lotniska
stawała się z kaŜdą chwilą mniejsza i bardziej odległa, a na horyzoncie migotało
miasto.
– To nie było takie straszne, prawda? – spytał, przekrzykując hałas silnika.
– Czy w ten sposób uspokajasz wszystkie swoje pasaŜerki? – zapytała w
odpowiedzi niepewna, czy ją usłyszy.
– Powiedz mi najpierw, czy mój sposób okazał się skuteczny – roześmiał
się.
Spojrzała na niego wzrokiem, który ciskał gromy.
– Rozumiem, Ŝe odpowiedź jest twierdząca – powiedział i z zadowoloną
miną zajął się studiowaniem wskazań zegarów.
Adrienne ogarnął niepokój. Matt miał na nią zadziwiający wpływ.
Odpowiedzialny, powaŜny i stateczny Aleks nie wywoływał w jej duszy takiego
zamieszania i swoją obecnością nie przyprawiał Adrienne o przyspieszone bicie
serca. To dziwne, Ŝe nawet nie przyszło jej do głowy powiadomić go o wyjeździe.
Zupełnie o nim zapomniała. MoŜe zrobi to Beverly albo Margaret Prawdę
mówiąc, nie ma jednak na co liczyć, poniewaŜ nie przepadały za Aleksem.
Beverly wyraźnie zastrzegła, Ŝeby nie zabierała go ze sobą na przyjęcie. UwaŜała,
Ŝ
e skoro ma ono słuŜyć pozyskaniu nowych klientów, nie naleŜy zapraszać
konkurencji. Adrienne podejrzewała, Ŝe Beverly kierowały takŜe inne motywy.
Adrienne pomyślała, Ŝe niepotrzebnie czuje się winna. MoŜe przecieŜ
zadzwonić do Aleksa z Utah. Miejmy nadzieję, Ŝe będzie pamiętać. Jedno
spojrzenie Matta wywoływało taki popłoch w jej sercu! W towarzystwie Aleksa
nigdy to się jej nie przydarzyło. Oczywiście, jest wolną kobietą. Nie jest z
Aleksem zaręczona, nigdy się z nim nawet nie przespała. Ale on wciąŜ cierpliwie
czeka. Wprawdzie wspomniał ostatnio, Ŝe po trzech miesiącach znajomości jej
opory wydają mu się nieuzasadnione, lecz Adrienne miała swoją receptę na udane
małŜeństwo: długi okres narzeczeństwa. Jej dwie starsze siostry zbyt szybko
podjęły decyzję i obie były juŜ rozwiedzione. Adrienne postanowiła nie powielać
ich błędów.
– Widzisz? – Dźwięk głosu Matta wyrwał ją gwałtownie z rozmyślań. – To
wcale nie takie straszne – dodał, zsuwając słuchawki z uszu.
Daleko na horyzoncie pokazała się błyskawica, a w kilka sekund później
rozległ się grzmot.
– Burza! – zawołała Adrienne, pochylając się do przodu, Ŝeby lepiej
widzieć. – Tam jest burza!
– Na to wygląda – stwierdził spokojnie Matt, zakładając ponownie
słuchawki. – Czasami zmiany pogody nadchodzą całkiem nieoczekiwanie –
dodał, zamieniwszy kilka słów z wieŜą kontrolną.
Adrienne ujrzała następną błyskawicę i policzyła sekundy do grzmotu.
Burza najwyraźniej się do nich zbliŜała.
– Co teraz zrobimy?
– Będziemy obserwować. Jeśli okaŜe się to konieczne, zmienimy kurs.
– Zmienimy kurs?
– Pewnie. To łatwe.
– Czy ty mi na pewno mówisz całą prawdę?
– Co jeszcze chciałabyś wiedzieć? – spytał z uśmiechem.
– Chcę wiedzieć, czy zaraz rozbijemy się i zginiemy – odparła, nieudolnie
naśladując jego spokojny, opanowany ton głosu.
– Dziękuję ci bardzo za zaufanie. Odpowiedź brzmi: nie.
– Przepraszam – szepnęła zawstydzona Adrienne.
W końcu Matt zaproponował jej pomoc i nie zasługuje na takie
traktowanie.
– Boisz się, prawda?
– To jest... takie groźne. – Adrienne zadrŜała, widząc jak błyskawica
rozświetliła ciemne chmury.
– MoŜe podać ci trochę danych statystycznych? – zaproponował Matt. – Co
roku więcej ludzi ginie w wypadkach samochodowych niŜ w katastrofach
lotniczych. Jesteś tu bezpieczniejsza niŜ na autostradzie.
– JuŜ gdzieś o tym słyszałam.
– Nie wierzysz mi?
– Werzę. Ale teraz, kiedy niebo jest całe naładowane elektrycznością,
ziemia daleko, a my nie mamy nawet spadochronów, dane statystyczne nie są
Ŝ
adną pociechą.
– Chyba nadszedł czas, Ŝebyś się trochę zrelaksowała – powiedział Matt,
spoglądając na nią z ukosa.
– Ani mi się waŜ puszczać stery!
– Spokojnie – odparł Matt – Nie takie rozrywki miałem na myśli. Masz
chłopaka?
Adrienne zawahała się.
– No, powiedz. Nie mogę z tobą dyskutować o akcjach i obligacjach, a ty
przecieŜ nie opowiesz mi Ŝadnej dykteryjki z Ŝycia pilotów, więc pozostały
sprawy osobiste.
– Tak ci się tylko wydaje.
– Czy dla ciebie chłopcy nie są ciekawym tematem? Jestem zaskoczony.
Myślałem, Ŝe musisz się od nich oganiać jak od natrętnych much. Czyje serce
złamałaś w ostatnim tygodniu? – zaśmiał się.
– Naprawdę uwaŜam, Ŝe to nie twoja sprawa.
– No, dobrze. Ja opowiem ci coś pierwszy. – Matt znów się roześmiał. –
Moją pierwszą miłością była Tina. Oboje mieliśmy po pięć lat i bawiliśmy się
przez cały czas w doktora, dopóki nie wkroczyła mama Tiny. Potem przeszedłem
przez ten okres w Ŝyciu kaŜdego chłopaka, kiedy nienawidzi się wszystkich
dziewcząt. Gdy miałem dwanaście łat, poznałem szesnastoletnią kobietę i ona
właśnie...
– Matt, ja naprawdę wcale nie chcę tego słuchać.
– Za mało ciekawe jak na twój gust? No, dobrze. NajdłuŜszą i najbardziej
podniecającą znajomość przeŜyłem z dziewczyną, którą poznałem w szkole
ś
redniej. To był prawdziwy dynamit. śadnych zahamowań. Była gotowa robić to
w dowolnym miejscu – w wannie, w gondoli balonu, na rowerze...
– Na rowerze?
– Tak. Oczywiście musiałem przez cały czas pedałować, no i było mi
trochę trudno utrzymać kierownicę, bo...
– Przestań. – Adrienne zaczerwieniła się i wyjrzała przez okno na
przetaczające się wokół zwały ciemnych chmur.
– Nie chcesz, Ŝebym ci o tym opowiedział?
– Nie. – Zacisnęła szczęki i starała się zapanować nad wyobraźnią, która
podsuwała zmysłowe obrazy. – Myślę, Ŝe opowiadanie szczegółów ze swojego
Ŝ
ycia seksualnego jest wysoce niewłaściwe.
– Chyba za duŜo sobie wyobraŜasz. – Spojrzał na nią z krzywym
uśmieszkiem.
– Jesteś aroganckim chwalipiętą, któremu sprawia przyjemność
odsłanianie najbardziej intymnych stron osobistego Ŝycia obcej w gruncie rzeczy
osobie.
– Zakładasz, Ŝe to, co ci opowiedziałem, to prawda. Potrafię doskonale
zmyślać.
– Ty... ty to wszystko zmyśliłeś? – Spojrzała na niego ostroŜnie.
– Nie wszystko. Opowiadanie o Tinie i o szesnastoletniej kobiecie było
prawdziwe. Ale myślę, Ŝe w kochanie się na rowerze nie powinnaś była uwierzyć.
– Skłamałeś? – Adrienne wciągnęła głęboko powietrze.
– Wymyśliłem na poczekaniu zabawną historyjkę. Sama przyznaj. Nawet
ty nadstawiłaś ucha.
To chyba za słabe określenie, pomyślała Adrienne. Nie chciała, by
spostrzegł, jak na nią działa. Taki człowiek jak Matt natychmiast by to
wykorzystał. Mogła sobie to z łatwością wyobrazić. Przystojny samotny
męŜczyzna, do tego nie pozbawiony uroku osobistego, z pewnością nie mógł
narzekać na brak miłosnych propozycji. Nie, lepiej wcale o tym nie myśleć.
Błyskawica znów rozdarła czerń nieba i Adrienne zadrŜała. Matt sprawił,
Ŝ
e przez chwilę zapomniała, gdzie się znajduje, i przestała się bać. Musiała
przyznać, Ŝe jego metody są rzeczywiście skuteczne.
– Teraz twoja kolej – odezwał się po chwili, bez wysiłku kierując
samolotem zagubionym w ciemnościach nocy. – Kto to jest Aleks?
– A więc i o nim opowiadała ci Beverly?
– Nie musisz tak się złościć. Wspomniała mi, Ŝe chodzisz z nudnym
facetem, który ma na imię Aleks, no i Ŝe mogłabyś znacznie lepiej spoŜytkować
swoje wdzięki.
– Kiedy wrócimy do Tucson, będę musiała z nią pomówić. Zupełnie
niepotrzebnie miesza się do mojego Ŝycia. – Adrienne zacisnęła mocno usta.
– PrzecieŜ znasz Beverly. Nie miała nic złego na myśli.
– A właśnie, od jak dawna znasz Beverly? Chodziłeś do szkoły w Tucson?
– Tak. Mój ojciec słuŜył w lotnictwie. Wyjechaliśmy, kiedy miałem
szesnaście lat, ale zawsze chciałem tu wrócić. Poza tym to świetne miejsce do
latania. Przyjechałem kilka miesięcy temu i któregoś dnia spotkałem Beverly w
sklepie.
– A ona zaprosiła cię na przyjęcie, Ŝebyś mnie poznał.
– Właśnie. Sądziła, Ŝe moŜemy przypaść sobie nawzajem do gustu. – Matt
spojrzał na nią pytająco.
– Gdzie jesteśmy? – spytała Adrienne, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Na północ od Phoenix. Lecimy właśnie nad płaskowyŜem. Niedługo... O,
do diabła!
– Słucham? – Spojrzała na niego pytająco, ale Matt nie odpowiedział, tylko
załoŜył słuchawki.
Po chwili Adrienne sama zrozumiała, co się stało. Nawet jej niewyszkolone
uszy zarejestrowały nagłą zmianę w dźwięku silnika, który teraz chrypiał i jęczał.
Z zachowania Matta Adrienne wywnioskowała, Ŝe dzieje się naprawdę coś złego.
Mówił, próbując porozumieć się z kontrolą lotów, ale nadaremnie. Silnik wciąŜ
się krztusił.
– Lądujemy – powiedział, rzucając jej krótkie spojrzenie.
– Lądujemy? – Serce Adrienne waliło jak młotem. – Gdzie? Czy tu jest
jakieś lotnisko?
– MoŜe uda mi się znaleźć miejsce na autostradzie.
– Na autostradzie? – Adrienne nieomal wpadła w panikę. – Matt, nie
moŜesz wylądować na autostradzie!
– Chyba masz rację. – Przechylił samolot na jedno skrzydło i wyjrzał przez
zasnute szronem okno. Zaklął pod nosem.
– Co? Co się stało?
– Nie starczy dla nas miejsca. Jest za duŜy ruch.
– Więc co zrobimy?
– Musimy znaleźć inne miejsce.
– W tych skałach?
– Słuchaj, nie mamy wyboru – rzucił zniecierpliwiony przez zaciśnięte
zęby. – A teraz zamknij się i rób, co ci kaŜę.
– Matt – wymamrotała, czując, Ŝe braknie jej tchu. – Czy my się
rozbijemy?
– MoŜe uda mi się temu zapobiec.
– O, BoŜe! – Adrienne zamknęła oczy. Miała ochotę się rozpłakać. Czemu
zgodziła się na ten głupi pomysł? Ale z niej idiotka! A teraz...
Silnik zakasłał raz jeszcze i zamilkł. Cisza była przeraŜająca. Zaczęli
stromo schodzić w dół. Adrienne zamarła.
– Pochyl się jak najbardziej do przodu i schowaj głowę między kolanami –
rzucił Matt rozkazującym tonem.
Adrienne posłuchała, przysięgając sobie w duchu, Ŝe jeśli ujdzie z Ŝyciem,
to nigdy więcej nie podejmie pochopnie decyzji. Nigdy.
– Trzymaj się. Teraz.
Siła uderzenia wbiła ją w fotel. Samolot podskoczył i znów uderzył w
ziemię. Adrienne poczuła w ustach smak krwi.
Samolot sunął wśród kamienistych pagórków. Matt na przemian krzyczał
niezrozumiale i przeklinał:
– Zatrzymaj się, stój, do jasnej cholery!
Nareszcie maszyna zaczęła zwalniać i Adrienne zaczęła mieć nadzieję, Ŝe
chyba jednak się nie zabiją. Przynajmniej nie w tej chwili. Przed nimi widać było
kamienistą ziemię, a dalej... dalej rozciągała się pustka.
– Co to jest? – spytała ochryple. – Jezioro?
– Nie. Rozepnij pas, moŜe będziemy musieli skakać. I módl się, Ŝeby ten
samolot zechciał się wreszcie zatrzymać.
Adrienne zaczęła się modlić. Brzeg przepaści był coraz bliŜej. Spadną. Na
pewno...
Samolot znieruchomiał. Przed nimi rozciągała się czarna otchłań.
– Chyba jesteśmy na samym brzegu – powiedział Matt cicho, jakby
najlŜejszy dźwięk mógł naruszyć równowagę samolotu i zepchnąć ich do
przepaści. – Otwórz drzwi, ale pamiętaj, musisz to zrobić bardzo ostroŜnie.
Będę tu siedział, aŜ znajdziesz się na zewnątrz.
– Ale...
– Teraz nie dyskutuj. Wychodź.
Zastanawiała się, czy jej się to uda. Ręka obsunęła się po klamce.
– Spokojnie, Adrienne. Spokojnie. Powoli. Dobrze. W kaŜdej chwili mogą
znaleźć się na dnie kanionu. Powoli. Krok po kroczku. Spokojnie.
Wreszcie drzwi ustąpiły. Pchnęła je delikatnie, wstrzymując oddech.
Samolot zakołysał się i zaskrzypiał przeraźliwie. Starała się nie myśleć o
znajdującej się pod nimi przepaści ani o tym, co się stanie, jeśli uda jej się wyjść z
tego cało, a Mattowi nie.
– Wyskakuj ze mną – wyszeptała.
– Dopiero kiedy będziesz na zewnątrz.
– MoŜemy wyskoczyć jednocześnie.
– Adrienne, wynoś się, do licha, z tego samolotu. JuŜ!
– Dobrze. – Adrienne przełknęła ślinę, zacisnęła zęby i wysunęła się z
fotela. Samolot zaskrzypiał, ale nie poruszył się. Kiedy postawiła stopę na
pierwszym metalowym stopniu, błyskawica rozdarła niebo, oświetlając leŜący
pod nimi kanion, który przypominał otwartą paszczę potwora.
– No, juŜ.
Wzięła głęboki oddech, stanęła na stopniu całym cięŜarem i zaczęła
zsuwać stopę po pokrywie podwozia. Samolot zatrząsł się.
– Właśnie tak – zachęcał ją Matt. – Po prostu zejdź w dół. Jak tylko
znajdziesz się na ziemi, będę skakał, więc na wszelki wypadek odejdź jak najdalej
od samolotu.
– Dobrze. – W uszach słyszała tylko tępy łomot swojego serca. Musi zejść i
musi wierzyć, Ŝe Mattowi teŜ się to uda. Popatrzyła pod nogi. Pokrywa koła
znajdowała się zaledwie o metr od przepaści, a przód samolotu wraz ze śmigłem
wystawały nad jej krawędzią.
– W porządku – zawołała. – Stawiam nogę na ziemi. Matt, wychodź.
– Postaw tam drugą nogę i uciekaj.
– Jestem na ziemi! – zawołała, gdy podmuch wiatru gwałtownie uderzył w
bok samolotu. Uciekała, potykając się o nierówności terenu. Wysoki obcas jej
wieczorowych pantofli zaklinował się miedzy kamieniami i Adrienne upadła,
kalecząc sobie boleśnie dłonie i kolana.
Za plecami usłyszała krzyk Matta. Podniosła głowę, w chwili gdy samolot
pikował w głąb kanionu. Wycie wiatru zagłuszyło huk rozbijającego się
samolotu. Adrienne chciała krzyczeć, ale z jej gardła nie wydobył się Ŝaden
dźwięk. Nagle zapadła cisza, w której słyszała tylko bicie własnego serca.
– Matt? – wyszeptała.
Następna błyskawica oświetliła płaskowyŜ. Adrienne wytęŜyła wzrok.
Tak, to był Matt! Bogu dzięki, leŜał o kilka metrów dalej. ZdąŜył wyskoczyć z
samolotu, zanim ten runął w przepaść. Podbiegła do męŜczyzny z okrzykiem ulgi.
Matt usiadł i ogłupiałym wzrokiem wpatrywał się w miejsce, w którym
jeszcze kilka sekund wcześniej stał jego samolot. Potem spojrzał na Adrienne,
jakby starał się przypomnieć sobie, kim ona jest.
– Nie ma go – powiedział nieprzytomnie.
– Ale ty jesteś. – Upadła na kolana i skrzywiła się z bólu. – Matt, ty Ŝyjesz.
Oboje Ŝyjemy. Udało się.
– Nie ma mojego samolotu – powtórzył tym samym, pełnym
niedowierzania tonem.
– Samolot moŜna odkupić – powiedziała, chwytając w dłonie jego twarz. –
A ludzi nie. Matt, ryzykowałeś Ŝycie, Ŝeby mnie ocalić. Byłeś... – Łzy potoczyły
się jej po policzku. – Byłeś wspaniały. Nie potrafię powiedzieć, jak...
– Nie płacz – poprosił, choć sam wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać.
– Ale o mało co nie zginęliśmy. A ty kazałeś mi pierwszej wyjść. Nawet
mnie nie znasz, a byłeś taki dzielny. – Rozszlochała się na dobre.
– Nie płacz – powtórzył, obejmując ją mocno. Szlochała, czując, jak
uchodzi z niej napięcie. Matt gładził włosy Adrienne i coś cicho do niej mówił,
Ŝ
eby ją uspokoić. W końcu ucichła, ale wciąŜ wtulała twarz w szeroką, męską
pierś.
– Muszę... muszę wytrzeć nos – wymamrotała w końcu. Odsunął się
odrobinę, wyjmując z kieszeni chusteczkę.
– Dzięki. – Wyprostowała się i wytarła nos. – Ale co teraz zrobimy?
Jak na zawołanie lunęło niczym z cebra. – Musiałaś się o to postarać,
prawda? – Matt uśmiechnął się do niej z trudem.
– Nie patrz tak na mnie. To nie mnie prześladuje pech.
– Adrienne, nie zaczynaj. – Matt natychmiast oprzytomniał.
– Przepraszam – powiedziała szybko zmieszana. Matt utracił przecieŜ
ukochany samolot – Czy... czy sądzisz, Ŝe juŜ po nim?
– Dobre pytanie. – Matt podniósł się z trudem. – MoŜe coś będzie widać.
– Proszę, nie podchodź za blisko – ostrzegła Adrienne, ale Matt nie zwrócił
na jej słowa najmniejszej uwagi.
– Nie przypominam sobie, Ŝebym słyszał wybuch – stwierdził, podchodząc
do krawędzi. Brzegi przepaści porośnięte były rzadkimi krzewami.
– Matt, proszę, uwaŜaj. – Adrienne zatrzymała się. Nie była w stanie
zmusić się, Ŝeby podejść do ziejącej otchłani. Sama myśl sprawiła, Ŝe poczuła
nieprzyjemne mrowienie w całym ciele. Nie miała pojęcia, jak udało jej się wyjść
z samolotu. Zazwyczaj wystarczało przecieŜ, Ŝe wyjrzała przez okno wieŜowca i
natychmiast kręciło jej się w głowie.
– Nie widzę go – powiedział Matt. – Po ciemku i w tym deszczu nic nie
moŜna dostrzec, ale nie było poŜaru. To dobry znak.
– Więc moŜe wróciłbyś tutaj, zamiast tam zaglądać?
– Masz lęk przestrzeni, prawda?
– Chyba tak – przyznała niechętnie. – Matt, proszę, wróć.
– Chyba nic mi innego nie pozostaje. Tam w dole nic nie widać. Ale skoro
nie było poŜaru, moŜe uda się uratować samolot. Jeśli nie cały, to moŜe jakieś
części. MoŜe nie wszystko stracone – powiedział Matt z nadzieją w głosie,
wracając do Adrienne.
– A ubezpieczenie?
– Jakie ubezpieczenie?
– Ubezpieczenie, które pozwoli ci odkupić samolot.
– Nie mam ubezpieczenia.
– Co? Czy nie wymagają tego przepisy?
– Nie, jeśli latam własnym samolotem. Muszę mieć ubezpieczenie od
odpowiedzialności cywilnej za pasaŜerów, ale nie było mnie na razie stać na nic
więcej.
– To niewiarygodne! Wydajesz na samolot wszystkie oszczędności i nie
płacisz ubezpieczenia? – Adrienne opuściła ręce.
– Miałem zamiar to zrobić, jak tylko zgromadzę trochę więcej pieniędzy.
– Matt, to bez sensu! Nie pozostawia się bez ochrony całego swojego
majątku! Naprawdę...
– Słuchaj – zwrócił się do Adrienne – moŜesz zachować ten wykład dla
swoich klientów. Wystarczająco źle się czuję. Nie chcę słuchać o
odpowiedzialności finansowej w środku nocy, w ulewnym deszczu, i to od
kobiety, której – na swój nieudolny sposób – próbowałem pomóc.
– Ja tylko...
– Zamknij się!
– Dobrze – nie dawała za wygraną – ale mam jeszcze jedno maleńkie
pytanie.
– Jakie?
– Co teraz zrobimy?
– Będziemy czekać.
– Jak to?
– Zostaniemy przy wraku.
– Chyba o czymś zapomniałeś. – Adrienne pomału traciła cierpliwość. –
Nie moŜemy się nawet do niego dostać. Być moŜe nikt nigdy go juŜ więcej nie
ujrzy.
– Nieprawda – skrzywił się Matt – Skąd wiesz?
– Ja to czuję.
– Och, zapomniałam o męskiej miłości do samochodów i wszelkich innych
tego typu pojazdów. Jak widać, takŜe do samolotów. Być moŜe ty uwaŜasz, Ŝe
musisz zostać ze swoim samolotem, ale ja jestem innego zdania. Idę poszukać
jakiejś drogi. – Adrienne wyrzuciła ręce do góry w geście desperacji.
– To czysta głupota. Wszystkie nasze pieniądze i karty kredytowe są w
samolocie. Masz na sobie tylko wieczorową sukienkę. Nawet jeśli uda ci się dojść
do szosy, nikt nie zechce zabrać ubłoconej nieznajomej kobiety z mokrymi
włosami, poobcieranymi kolanami, w rozdartej spódnicy...
– Jest rozdarta? – Adrienne spojrzała w dół i zorientowała się, Ŝe spódnica
odkrywa jej nogę aŜ do biodra. Chwyciła materiał i ściągnęła go, zasłaniając się.
– Myślę, ze nie musimy tracić czasu na fałszywą skromność. Jeśli sądzisz,
Ŝ
e na widok twojej gołej nogi rzucę się na ciebie w tym błocie i na kamieniach, to
przeceniasz siłę mojego popędu seksualnego.
– Jesteś okropny. – Spojrzała na niego gniewnie.
– No, no, a jeszcze parę minut temu mówiłaś mi, Ŝe jestem wspaniały. Co
się stało?
Adrienne stała i czuła, jak jej wysokie obcasy powoli grzęzną w gęstym
błocie. Sukienka i pończochy były zupełnie zniszczone, a rozmazany tusz do rzęs
szczypał ją w oczy. Za kilka godzin rodzice zaczną się powaŜnie niepokoić. Nie
uda się jej zdąŜyć na czas, Ŝeby zobaczyć Granny.
– Chyba nie jestem w najlepszej formie – powiedziała, odwracając się i
brnąc naprzód po kostki w błocie.
– Dokąd idziesz?
– Poszukać szosy.
– Adrienne, bądź rozsądna.
– Rozsądna, to znaczy jaka? Mam postąpić tak, jak ty sobie Ŝyczysz?
Zostać tu i pilnować tego twojego ukochanego samolotu? Ale ja muszę myśleć o
moich rodzicach, którzy za parę godzin zaczną szaleć z niepokoju. Jeśli
dostaniemy się do autostrady, moŜe ktoś podwiezie nas do telefonu.
– Właśnie, jeŜeli uda nam się dostać do autostrady.
– Chciałam powiedzieć, kiedy dojdziemy do autostrady. Idę, i wszystko mi
jedno, co ty zrobisz. – Odwróciła się i ruszyła naprzód, krzywiąc się z bólu. Przez
cienkie podeszwy pantofli czuła ostre kamienie, które zalegały powierzchnię
ziemi.
– Powinienem po prostu pozwolić ci iść! – zawołał. – Jeśli tak bardzo
chcesz być niezaleŜna, powinienem ci na tę niezaleŜność pozwolić!
Adrienne szła nie odwracając się. Wolałaby, Ŝeby Matt jej towarzyszył, ale
skoro on nie uwaŜał tego za słuszne, będzie musiała sama odnaleźć szosę. W
końcu niedawno przelatywali nad autostradą. Wystarczy iść w tamtym kierunku.
WytęŜała słuch w nadziei, Ŝe usłyszy za sobą kroki męŜczyzny. Nagle
pośliznęła się i Ŝeby nie upaść, chwyciła się gałęzi krzewu. Ostre kolce boleśnie
wbiły się w dłoń.
Ruszyła w dalszą drogę, starając się iść bardziej ostroŜnie. Znalezienie
drogi wśród gęstych zarośli nie było wcale łatwe. Podeszwy wieczorowych
pantofli ślizgały się po kamieniach, a błotniste kałuŜe wydawały się miejscami
nie do przebycia. Adrienne patrzyła pod nogi, starając się osłonić twarz przed
ostrym, zacinającym deszczem.
Nagle podniosła głowę i zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Na wprost niej z
ciemności wyłoniła się groźna postać.
ROZDZIAŁ 3
– Adrienne, idziesz w złym kierunku. – Groźna postać przemówiła głosem
Matta.
– Jak mogłeś tak mnie przestraszyć! – zawołała Adrienne.
– Gdybym szedł za tobą i wołał, czy byś się zatrzymała? Obawiam się, Ŝe
nie. – Matt podszedł o krok bliŜej. Jego kurtka była kompletnie przemoczona, a
kosmyki włosów opadały na czoło.
– Być moŜe nie natychmiast, ale nie powinieneś mnie straszyć tylko po to,
Ŝ
eby zwrócić na siebie uwagę.
– A co miałem zrobić? Złapać cię za rękę? Wtedy na pewno dostałbym w
głowę.
– Wcale nie! Ja...
– Wszystko jedno. – Matt z rezygnacją machnął ręką.
– JeŜeli chcesz znaleźć drogę, lepiej idź w tę stronę. – Wskazał na prawo.
– A więc wiedziałeś, gdzie jest szosa! Wiedziałeś i nie powiedziałeś mi –
wykrzyknęła coraz bardziej wściekła.
– Wiedziałem, z której strony naleŜy jej szukać – sprostował. – Ale nikt nie
wie, co znajduje się między nami a autostradą, ani jak długo trzeba będzie iść,
zanim dotrzemy do celu. Poza tym nawet jeśli tam się wreszcie znajdziemy, na
pewno nikt nie będzie nas chciał zabrać do samochodu.
– Powiedziałeś nas? Idziesz ze mną?
– Nie mam wyboru. Jeśli puszczę cię samą, boję się, Ŝe skończy się to
tragicznie.
– Szłam w stronę, z której przylecieliśmy – zwróciła mu uwagę, podnosząc
dumnie głowę.
– Obawiam się, Ŝe nie.
– Właśnie, Ŝe tak.
– Nie mogę pozwolić, Ŝebyś błąkała się sama. Nie masz zupełnie orientacji
w terenie.
– A co cię to obchodzi? – Adrienne poczuła, Ŝe po policzkach płyną jej łzy.
– Czasami sam się nad tym zastanawiam. – Popatrzył na nią badawczo. –
Ruszajmy wreszcie. – Odwrócił się na pięcie i zaczął iść we wskazanym
kierunku.
Adrienne powlokła się za Mattem. Była przemoczona i zziębnięta.
Poruszała się z trudem po wyboistej i śliskiej ziemi, ale duma nie pozwalała jej
poprosić go o pomoc. Myślałby kto, mądrala, doświadczony pilot, a nie zapłacił
nawet ubezpieczenia za samolot! Niewiarygodne! Dobrze mu tak, ten wypadek to
kara za bezmyślność.
– Przed nami jest strumień – zawołał Matt, spoglądając przez ramię.
– MoŜna go jakoś obejść? – Adrienne miała powaŜne wątpliwości, czy uda
jej się przejść przez rwący potok. Z trudem trzymała się na nogach.
– Trudno powiedzieć, w tych ciemnościach i deszczu nic nie widać!
Podeszli razem do brzegu. Woda pieniła się wokół ostrych kamieni, a przy
wystających gałęziach tworzyły się wiry. Pokonanie tej przeszkody będzie
wymagać wiele wysiłku, pomyślała Adrienne, ale innego wyjścia nie ma.
– Chodźmy – powiedziała i pomału zaczęła schodzić z brzegu.
– Zaczekaj. – Matt złapał ją za rękę. – Przeniosę cię.
– To nie jest konieczne – odparła najbardziej wyniosłym tonem, na jaki
było ją stać. Matt zaklął pod nosem.
– Wulgarne słowa nie... – zaczęła Adrienne, ale nie dane jej było skończyć.
Dłoń Matta zacisnęła się na jej ramieniu. Bez dalszej dyskusji przerzucił ją sobie
przez ramię, głową w dół. – Matt, przestań! Sama sobie poradzę!
– No pewnie! Ale ja muszę ci dowieść mojej dzielności.
– Właśnie! – Adrienne zaczęło szumieć w uszach i kręcić się w głowie. Ta
pozycja z pewnością nie naleŜała do jej ulubionych. – O to właśnie mi chodzi! To
męskie dąŜenie do rządzenia, do władzy. Ty... – z trudem przekrzykiwała szum
rwącej wody.
– Zamknij się wreszcie, Adrienne. – Matt dyszał cięŜko, ale udało mu się
roześmiać. – Naprawdę jesteś niezwykła. Nawet z tyłkiem w górze jesteś w stanie
dyskutować o równouprawnieniu kobiet.
– Panie Kirkland, byłabym panu wdzięczna, gdyby był pan uprzejmy nie
wyraŜać się w ten sposób o moim ciele.
MęŜczyzna znów się roześmiał.
– Z czego się śmiejesz?
– Nie mogę ci powiedzieć, bo musiałbym uŜyć określeń, które ci się nie
podobają. – Klepnął Adrienne po pośladku.
– Jak śmiesz! – zawołała oburzona Adrienne. Matt chwycił ją mocniej.
– Przestań się szarpać – rzucił ostro, zirytowany nie na Ŝarty. Przesunął ją
na ramieniu tak, Ŝe oparł policzek o jej biodro. – Zaraz oboje się skąpiemy.
– Wygląda na to, Ŝe świetnie się bawisz.
– Nie przypuszczałem, Ŝe to zauwaŜysz, ale niektóre rzeczy istotnie
sprawiają mi przyjemność.
– Matt, Ŝądam, abyś...
– Hopsa! – zawołał Matt, stawiając Adrienne na drugim brzegu.
Adrienne obciągnęła poszarpaną spódnicę, unikając jego spojrzenia. WciąŜ
czuła na skórze dotyk rąk Matta.
– Wydaje mi się, Ŝe deszcz ustaje.
– Chyba.
Ton głosu Matta sprawił, Ŝe popatrzyła na niego z niepokojem. Matt
przyglądał jej się z załoŜonymi ramionami.
– Powiedz mi, czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, Ŝeby pójść na
całość, przestać przejmować się drobiazgami?
– Nawet jeśli tak by się miało kiedyś stać, to na pewno nie z tobą. –
Adrienne rzuciła Mattowi gniewne spojrzenie.
– Nawet jeśli tak by się miało stać? Czy to znaczy, Ŝe nigdy ci się nic
takiego nie przydarzyło?
– To nie twoja sprawa.
– DuŜo tracisz, Adrienne. KaŜdy ma tylko jedno Ŝycie. MoŜe być nudne,
ale moŜe teŜ okazać się ciekawe i ekscytujące.
– Czy chodzi ci na przykład o wspaniały lot niesprawnym samolotem w
samym środku nocy, podczas burzy, bez ubezpieczenia, w wieczorowych
strojach?
– Musisz przyznać, Ŝe przynajmniej się nie nudzisz. – Matt zrobił ironiczną
minę.
– Jak moŜesz Ŝartować w tej sytuacji?
– Jak moŜesz być taka powaŜna? – MęŜczyzna roześmiał się i potrząsnął
głową. – Chodź no tu bliŜej.
– Coo... – Zanim się spostrzegła, znalazła się w jego ramionach. Matt
zamknął jej usta czułym pocałunkiem. Po dłuŜszej chwili uniósł głowę i
uśmiechnął się. – Ja tylko sprawdzam.
Adrienne nie zdobyła się na odpowiedź. Pocałunek był tak nieoczekiwany
i... tak namiętny! Wreszcie oprzytomniała i odepchnęła Matta.
– Niby co sprawdzasz? – spytała, starając się, by w jej głosie zabrzmiało
szczere oburzenie. Nie było to łatwe, gdyŜ pocałunek sprawił jej prawdziwą
przyjemność. Najwyraźniej Matt znał się na rzeczy.
– Sprawdzałem, czy mam rację – wyjaśnił. – I rzeczywiście, nie myliłem
się.
– Jak to?
– Twój pocałunek jest o niebo słodszy niŜ to, co słyszę z twoich ust.
Miała szczerą ochotę rzucić się na niego z pięściami.
– Byłabym wdzięczna, gdybyś był uprzejmy zachować te uwagi dla siebie
– rzuciła z wyniosłą miną. – Tak samo, jak i te twoje cholerne pocałunki.
– AleŜ z ciebie zgorzkniała młoda osoba! Czy chodzi tylko o mnie, czy
traktujesz w ten sposób wszystkich męŜczyzn?
– To nie jest miejsce ani pora, Ŝeby omawiać...
– Powiedz krótko. Tyle, Ŝeby zaspokoić moją ciekawość.
– No, dobrze, sam się o to prosiłeś. Nie traktuję tak wszystkich męŜczyzn,
tylko takich jak ty.
– To znaczy?
– Takich, którzy gdy chcą mieć własny samolot, nie przejmują się tak
przyziemnymi rzeczami jak ubezpieczenie. Takich, którzy jeŜdŜą sportowymi
samochodami i uwaŜają, Ŝe wszystko wiedzą najlepiej. Takich, którzy nie liczą
się z innymi, a szczególnie z kobietami, uwaŜając je za istoty gorsze i głupsze.
Takich, którzy uznają seks za najlepsze lekarstwo.
– Seks? Co ma do tego seks?
– Pocałowałeś mnie! Dwa razy!
– Moja miła, jeŜeli dwa pocałunki to dla ciebie seks, to znaczy, Ŝe Aleks
bardzo cię zaniedbuje. – Matt uśmiechnął się nie bez odrobiny złośliwości.
– O to mi właśnie chodziło – odparowała. – Nie dość, Ŝe jesteś porywczy i
nieodpowiedzialny, to do tego wszystkiego jesteś jeszcze bezczelny.
– Masz rację z tym ubezpieczeniem – przyznał nieoczekiwanie, patrząc jej
w oczy. – To była czysta głupota. Trzeba było się ubezpieczyć, nawet jeśli
musiałbym poŜyczyć od kogoś pieniądze.
– Tak... tak, masz rację – wyjąkała Adrienne, którą ostatnie słowa Matta
zupełnie zbiły z tropu. Zmiana w jego zachowaniu była całkowicie
niespodziewana. Teraz, gdy znalazła powaŜny argument przeciwko niemu, on
nagle się z nią zgadza!
– Jeśli chodzi o porywczy temperament, twoja ocena teŜ chyba jest słuszna.
A jeśli mowa o bezczelności – przerwał i obrzucił Adrienne spojrzeniem od stóp
do głów – Ŝeby móc to ocenić, musiałabyś mnie lepiej poznać. Być moŜe jestem
po prostu pewny siebie.
– Ha! – Adrienne poczuła mrowienie na całym ciele. – Nie potrzebuję cię
lepiej poznawać. I wcale nie chcę.
Matt uśmiechnął się z powątpiewaniem.
– Widzisz, sam widzisz, co mam na myśli – powiedziała. – Jesteś po prostu
bezczelny.
– Nieprawda – odparł łagodnym tonem.
Starała się popatrzyć na niego z naganą, ale poczuła, jak wbrew jej woli
krew zaczyna szybciej krąŜyć. Postanowiła przeciwstawić się aurze zmysłowości
i nigdy jej się nie poddać.
– Poszukajmy lepiej drogi – powiedziała w końcu. Matt wyciągnął rękę.
Adrienne zignorowała ten gest i ruszyła przed siebie. Szli w milczeniu. Ciągle
padał deszcz, ale zdecydowanie mniej ulewny. Adrienne pierwsza dostrzegła
błotniste koleiny pomiędzy drzewami.
– Udało się. – Adrienne spojrzała na Matta z tryumfem.
– To tylko polna droga. Miasteczko jest pewnie jakieś czterdzieści
kilometrów stąd.
Adrienne poczuła, Ŝe siły ją opuszczają. Czterdzieści kilometrów! Nie uda
się tam dojść! Droga nie wyglądała na uczęszczaną. MoŜe Matt miał rację, Ŝe nikt
juŜ dzisiaj nie będzie tędy jechał. Wyglądało na to, Ŝe znaleźli się w sytuacji bez
wyjścia.
– Idziemy czy czekamy? – spytał Matt, podnosząc kołnierz, aby osłonić się
przed przenikającym do szpiku kości wiatrem.
Adrienne zatrzęsła się z zimna. Dopóki znajdowała się w ruchu, było jej w
miarę ciepło.
– Nie wiem, co robić – westchnęła wyczerpana.
– Słaniasz się na nogach. – Matt uwaŜnie przyjrzał się Adrienne.
Dziewczyna z trudem dokuśtykała do pobocza i osunęła się na ziemię. Zasłoniła
twarz dłońmi, Ŝeby ukryć łzy, które płynęły teraz niepowstrzymanym
strumieniem. – Masz.
– Co? – spytała, nie odsłaniając oczu.
– Jest wilgotna, ale lepszy rydz niŜ nic. – Adrienne poczuła, Ŝe Matt wkłada
jej na ramiona swoją sportową kurtkę. Podniosła głowę i otarła oczy.
– Nie, Matt, ty jej potrzebujesz.
– Tobie jest bardziej potrzebna.
Adrienne popatrzyła na niego, gotowa przyznać, Ŝe głupotą było upieranie
się przy szukaniu drogi w taką pogodę.
– Matt, ja... – przerwała na widok dwu jasnych punkcików, które pojawiły
się w oddali. – Samochód! – zawołała. Zerwała się na równe nogi i natychmiast
zapomniała o zmęczeniu. – To samochód!
– Masz rację. Miejmy nadzieję, Ŝe zechce się zatrzymać.
– Oczywiście, Ŝe się zatrzyma. To pewnie sympatyczne, starsze
małŜeństwo, wracające do domu po miłej kolacji w mieście. Jestem pewna, Ŝe...
– Wracają do domu, to prawda. To musiał być niezły wieczór. Popatrz
tylko, ten samochód jedzie zygzakiem!
– Pijany?
– Prowadzący albo jest pijany, albo zasnął przy kierownicy.
– To niemoŜliwe!
– Ale cieszę się, Ŝe przynajmniej odzyskałaś siły i werwę – stwierdził Matt,
przyglądając się jej z uśmiechem. – Przez moment naprawdę się o ciebie
martwiłem. Wyglądało na to, Ŝe się poddasz.
– Ale teraz juŜ nie mam takiego zamiaru. – Adrienne wyszła na środek
drogi i zaczęła machać rękoma.
– Hej! – Matt odciągnął ją na pobocze. – Oni gotowi cię przejechać. W tej
ciemnej sukience mogą cię nawet nie zauwaŜyć.
– Ale musimy ich jakoś zatrzymać.
– Stój tutaj. Ja się tym zajmę.
– Ach, stary, dzielny Matt, wydający wszystkim rozkazy.
– Moja koszula jest przynajmniej biała. – Wyszedł na środek drogi, a
potem znów się do niej odwrócił. – Chyba Ŝe wolisz zdjąć sukienkę i nią
wymachiwać – dodał złośliwie. – To byłoby jeszcze skuteczniejsze.
– No pewnie – odburknęła Adrienne.
Ś
wiatła przybliŜyły się i Matt zamachał ramionami.
– To chyba cięŜarówka – powiedział. – Jedzie powoli, więc nawet gdyby
się nie zatrzymała, mamy szanse wskoczyć na tył skrzyni.
– Nie wiem, Matt, ja nigdy...
– Cicho – rozkazał Matt, podnosząc rękę do góry. – A to co za hałas?
– Ktoś śpiewa – zauwaŜyła Adrienne.
– Nie podoba mi się to. Ten facet jest zalany w pestkę. – Matt zamachał nad
głową kurtką i krzyknął głośno. Światła omiotły najpierw prawe, potem lewe
pobocze drogi.
– Matt, bądź ostroŜny.
– Boisz się o mnie? – spytał, spoglądając w jej kierunku.
– Nigdy w Ŝyciu.
– Tak teŜ myślałem. – Matt znów pomachał kurtką.
– Matt, uwaŜaj! – krzyknęła Adrienne widząc, Ŝe cięŜarówka jedzie prosto
na niego. Matt usunął się w ostatniej chwili. Zapiszczały hamulce i cięŜarówka
zatrzymała się tuŜ obok niego.
– Chcesz się zabić? – pytał ktoś chrapliwym, pijackim głosem.
– Potrzebujemy kogoś, kto by nas podwiózł – odparł Matt, powoli zbliŜając
się do kabiny kierowcy.
– Jacy my?
Adrienne przeszła przez szosę i stanęła obok Matta.
Kierowca cięŜarówki musiał niedawno przekroczyć sześćdziesiątkę. Twarz
pokrywał dwudniowy szary zarost. W ustach obracał kawałek tytoniu. Śmierdział
niczym cała gorzelnia.
– Ja i moja towarzyszka – odrzekł Matt, wskazując na Adrienne. Stary
męŜczyzna wpatrywał się w nich, z trudem usiłując skupić spojrzenie na jednym
punkcie.
– To was jest tylko dwoje? Ja widzę co najmniej sześcioro.
– No pewnie – wyszeptała Adrienne. – Matt, moŜe on pozwoli ci
prowadzić samochód.
– Mieliśmy wypadek – wyjaśnił Matt. Musimy dostać się do telefonu.
Wygląda pan na zmęczonego, panie...
– Mów mi po prostu Archie.
– W porządku, Archie. MoŜe pozwoliłbyś mi poprowadzić samochód.
Chcemy jechać do miasta, Ŝeby zadzwonić.
Adrienne ścisnęła mocno kciuki.
– Zadzwonić? Mam telefon w domu. BliŜej niŜ do miasta. MoŜecie jechać
ze mną. Gdzie wasz samochód?
– Samolot.
– Mieliście wypadek samolotowy? – zachrypiał męŜczyzna. – Ale nie
jesteście duchami, co?
– Nie, nie jesteśmy duchami – odparł z uśmiechem Matt – Słuchaj, moŜe ja
nas wszystkich zawiozę do twojego domu.
– Nawet lubię duchy, ale wolę wiedzieć, kiedy mam z nimi do czynienia –
wtrącił Archie. – Moja Ŝona jest teraz duchem.
– Nie podoba mi się to – wyszeptała Adrienne.
– Nie mamy wyboru – odpowiedział Matt półgłosem. Znowu zwrócił się do
męŜczyzny: – No więc, czy chciałbyś, Ŝeby dziś zawiózł cię do domu
pierwszorzędny kierowca?
– Nikt oprócz mnie nie kieruje Bessie. Wszyscy o tym wiedzą – odparł
Archie. – Wsiadajcie.
– Aleja chętnie...
– Wsiadacie czy nie? Ja jadę. – Archie dodał gazu, a silnik zaryczał jak
ranione zwierzę.
– Wsiadamy – powiedział Matt, gestem nakazując Adrienne, Ŝeby obeszła
z nim cięŜarówkę od tyłu. Kiedy podchodzili do kabiny, wyszeptał: – Ja usiądę
obok niego na wszelki wypadek. Jakby co, zdąŜę złapać za kierownicę.
– Dobrze. UwaŜaj tylko, Ŝebyś się nie zatruł oparami alkoholu. Ten facet
cuchnie na kilometr.
– Nie wybrzydzaj. I tak mieliśmy niesamowite szczęście.
Wsiedli do cięŜarówki. Wystające z oparcia spręŜyny wbijały się Adrienne
w bok za kaŜdym razem, gdy samochód podskakiwał na wybojach. Matt
obserwował drogę i Archiego, gotów w kaŜdej chwili chwycić za kierownicę.
– Śpiewacie? – spytał Archie.
– Nie – odparli zgodnie Matt i Adrienne.
– No pewnie, frajerzy z miasta. Więc ja zaśpiewam.
Archie zaczął wyśpiewywać na całe gardło jakąś pijacką piosenkę i
skierował cięŜarówkę w stronę skraju szosy. Matt był juŜ gotów uchwycić
kierownicę, gdy Archie skorygował kurs i ruszył po przekątnej ku
przeciwległemu skrajowi drogi.
Jechali zygzakiem pośród kompletnych ciemności. Adrienne trzymała przy
Ŝ
yciu myśl o telefonie, który czekał na nią na końcu tej szalonej podróŜy.
Zerknęła na zegarek. Była prawie druga nad ranem. Rodzice na pewno juŜ się
niepokoją, ale moŜe nie powiadomili jeszcze policji.
Wreszcie Archie skręcił gwałtownie w prawo, kierując cięŜarówkę w
stronę majaczącego w oddali, ciemnego budynku.
– Pewnie nie ma prądu – wyjaśnił Archie. – Ale mam świeczki. Znów będę
musiał nastawiać ten diabelny zegar.
– Potrzebujemy tylko telefonu – powiedziała Adrienne, z trudem gramoląc
się z szoferki. – Gdzie on jest?
– Tam, gdzie zawsze był, panieneczko. – Archie zatoczył się, potykając się
podszedł do drzwi i otworzył je kopnięciem. – Nigdy nie zamykam na klucz –
wyjaśnił, manipulując przy wyłączniku światła. – Nie ma prądu – powtórzył i
wtoczył się do pokoju, obijając się o meble.
Adrienne zajrzała do środka i czekała, aŜ jej oczy przyzwyczają się do
ciemności. W mroku majaczyły zarysy półek z ksiąŜkami, które zajmowały całą
ś
cianę.
– Widzisz telefon? – spytał Matt.
– Nie, a on nie chce mi powiedzieć, gdzie go szukać. Zaraz, zaraz... tam! –
zawołała, starając się znaleźć drogę wśród mebli. – Na ścianie.
Telefon wisiał na ścianie obok drzwi do kuchni, w której Archie z łoskotem
przeszukiwał szuflady kredensu.
– Nie mogę uwierzyć, Ŝe to juŜ wreszcie koniec tej koszmarnej eskapady –
stwierdziła Adrienne. – MoŜe znajdziemy kogoś, kto zabierze nas stąd do miasta.
– MoŜe. Jeśli uda nam się dowiedzieć, gdzie właściwie jesteśmy.
– Masz rację. – Adrienne podniosła słuchawkę. – Dzięki Bogu, Ŝe istnieją
takie wynalazki, jak telefon. – Na chwilę zamilkła, a potem nerwowym ruchem
Postukała w widełki. Aparat milczał jak zaklęty. Odwróciła się w stronę Matta,
czując, Ŝe siły znowu ją opuszczają. – To niemoŜliwe – powiedziała słabo. – Ten
telefon nie działa.
ROZDZIAŁ 4
– Daj, moŜe ja spróbuję. – Matt sięgnął po słuchawkę.
– Wiem, jak wygląda zepsuty telefon! – Adrienne wyrwała mu słuchawkę z
ręki i rzuciła na widełki.
– Jeśli nawet nie był zepsuty, teraz juŜ na pewno jest – powiedział Matt. – I
nie krzycz na mnie. To nie ja obiecywałem ci, Ŝe będziesz mogła stąd zadzwonić.
Spytaj naszego przyjaciela Archiego.
– Niech się stanie światłość! – zawołał Archie, wtaczając się do pokoju i
trzymając w ręku świeczkę wetkniętą w szyjkę butelki. Podniósł ją do góry, tak
by oświetliła twarze Matta i Adrienne, i popatrzył na nich przekrwionymi oczami.
– Chyba nie najlepiej się bawicie.
– Dlaczego nie powiedziałeś nam, Ŝe telefon nie działa? – westchnęła
Adrienne z rozpaczą.
– Nie działa? – Archie przechylił głowę na bok. – No pewnie, nigdy nie
działa, kiedy pada. Gdzieś coś przecieka. Ściana przemaka i telefon nie działa. –
Zamyślił się na moment, potem odsłonił w uśmiechu poŜółkłe zęby. – Ale będzie
działał, kiedy ściana wyschnie. Do rana powinna być sucha.
– To będzie odrobinę za późno – powiedziała słabym głosem Adrienne,
odwracając głowę, Ŝeby ani Matt, ani Archie nie dostrzegli łez. Zaczęła trząść się
z zimna. Granny na pewno umrze dziś w nocy. Rodzice będą szaleć z niepokoju,
jeśli nie porozumie się z nimi.
– Archie, to bardzo waŜne. Adrienne musi zawiadomić rodziców –
oznajmił Matt – Gdybyś poŜyczył nam swoją cięŜarówkę, pojechalibyśmy do
miasta...
– Nie ma benzyny – oświadczył Archie i głośno czknął.
– MoŜe jednak trochę zostało. – Adrienne odwróciła się znów w stronę
Archiego. – ChociaŜ tyle, Ŝebyśmy mogli dojechać do miasta. Zapłacimy ci... –
zamilkła, widząc ostrzegawcze spojrzenie Matta. Nie mieli przecieŜ ani grosza. –
Zapłacimy ci, kiedy uda nam się wydostać portfele z samolotu.
– Nie ma benzyny – powtórzył Archie, kręcąc głową. – Strzałka stoi
dokładnie na zerze.
– Gdzie masz kluczyki? – spytał Matt. – Mogę to jeszcze raz sprawdzić?
Archie dotknął kieszeni wytartych dŜinsów. Świeca przechyliła się i wosk
skapnął na dłoń.
– Do diabła – zaklął i potarł dłoń. – Pewnie zostawiłem je w Bessie. Idź
sprawdzić.
– Zaraz wrócę – zapowiedział Matt i zniknął za drzwiami.
– Nie śpiesz się – rzucił ze śmiechem Archie i mrugnął porozumiewawczo
do Adrienne. – Napijesz się?
– Nie, dzięki. – Zatarła dłonie. DrŜała z zimna i zmęczenia.
– Ale ja chętnie. – Archie wziął świecę i chwiejnym krokiem
pomaszerował w stronę szafki pod oknem. – Dorothy nazywała to barkiem –
powiedział, otwierając drzwiczki. – Była bardzo wyrafinowaną damą. Ja
nazywam to szafką na flaszki. – Wyjął ze środka dwulitrową butelkę whisky,
odkręcił ją i pociągnął spory łyk.
– Zawsze tyle pijesz? – spytała Adrienne, szczękając zębami z zimna.
– PrzewaŜnie – odparł, ocierając usta rękawem.
– Dlaczego?
Pytanie zaskoczyło Archiego. Po dłuŜszym namyśle odpowiedział
wreszcie:
– Bo lubię.
Adrienne zastanawiała się, czy to alkohol sprawia, Ŝe Archie nie czuje
wcale zimna. Zerknęła na drzwi, licząc na to, Ŝe Matt wróci z dobrymi nowinami.
Niestety, kiedy wszedł do środka i spojrzał na nią, wiedziała juŜ, Ŝe nadzieje były
płonne. Oparła się bezwładnie o framugę drzwi.
– Archie, czy masz tu moŜe centralne ogrzewanie? – spytał Matt,
rozglądając się dookoła.
– O, nie. – Archie wskazał ręką. – Ale mam kominek.
– A drewno?
– Na dworze – odparł Archie. – Pewnie zamokło.
– Raczej tak – przytaknął Matt, spoglądając przez okno. – Ale na wszelki
wypadek sprawdzę. MoŜe na dole stosu znajdzie się kilka suchych polan.
– W stajni są stare deski – oznajmił Archie, podchodząc ku nim niepewnym
krokiem. – Świetnie się palą.
– Doskonale. – Matt zatarł dłonie. – Masz latarkę?
– Jest świeczka.
– Dobrze. – Matt podszedł do stołu.
– Idę z tobą – odezwała się Adrienne. – Nie moŜesz trzymać na raz i
drewna, i świecy, a poza tym wiatr mógłby zdmuchnąć płomień.
– Na dworze jest naprawdę mnóstwo błota – zauwaŜył Matt, patrząc na nią
z namysłem.
– Nie Ŝartuj sobie – odparła Adrienne, spoglądając na swoje ubłocone
pantofle i ruszyła w stronę drzwi.
Natychmiast poŜałowała swojej decyzji, kiedy znaleźli się na dworze. W
domku było wprawdzie zimno, ale na zewnątrz chłód przenikał aŜ do szpiku
kości. Matt wcale nie przesadzał, mówiąc o błocie. Wydeptana ścieŜka
prowadząca z domu do stajni była pełna kałuŜ. Obcasy wieczorowych
pantofelków Adrienne zapadły się w brunatną maź z głośnym mlaśnięciem.
– To gorsze, niŜ przypuszczałam – oświadczyła zdyszanym głosem.
– Weź mnie za rękę.
Tym razem Adrienne nie protestowała. Uścisk dłoni Matta podziałał na nią
uspokajająco. Świeczka zachwiała się, ale na szczęście nie zgasła. Wreszcie
dotarli do budynku, który Archie nazywał stajnią. Adrienne wyglądało to raczej
na szopę.
– Wszystko w porządku? – odezwał się Matt.
– Czemu pytasz?
– Trzymasz mnie kurczowo – odparł, unosząc do góry ich splecione mocno
dłonie.
– Och, przepraszam. – Adrienne spróbowała zabrać rękę.
– Daj spokój. – Matt mocniej splótł palce z jej palcami.
Adrienne
przestała
się
wyrywać,
napawając
się
poczuciem
bezpieczeństwa. Kiedy dotarli do stajni, Matt oddał jej świecę, a sam otworzył
zamknięte na skobel drzwi. Uderzył ich zapach świeŜej słomy. Adrienne uniosła
ś
wiecę i razem weszli do środka. Zaskoczyła ich czystość i porządek. Na ścianach
nie było widać Ŝadnych zacieków, mimo Ŝe wciąŜ padał ulewny deszcz. Podłoga
była czysto wymieciona. Dostrzegli dwa puste boksy oraz półki uginające się pod
cięŜarem narzędzi i zapasów. Jeden z boksów był wyłoŜony świeŜą słomą.
Niektóre spróchniałe deski wymieniono ostatnio na nowe i w powietrzu unosił się
przyjemny zapach sosnowej Ŝywicy.
– Wygląda na to, Ŝe Archie spodziewa się czworonogiego gościa –
powiedziała Adrienne, wskazując dłonią na świeŜo przygotowaną zagrodę.
– PoniewaŜ, jak widać, Archie zgromadził łopaty i kilofy, zgaduję, Ŝe
będzie to osioł albo muł, zwierzę przydatne przy poszukiwaniu złota – dodał
Matt.
– To prawdziwy traper. – Adrienne uniosła świecę wyŜej. – Patrz, lampa
naftowa.
– Znając nasze parszywe szczęście, nie ma w niej na pewno ani kropli
nafty. – Matt potrząsnął skorodowaną lampą. Usłyszeli chlupot płynu. – A jednak
pech na chwilę nas opuścił. – Matt zdjął szklany klosz. – Jest nawet knot.
Adrienne podała mu świecę i po chwili wnętrze wypełniło łagodne, jasne
ś
wiatło.
– Tak jest o wiele lepiej – westchnęła Adrienne. – Wydaje się nawet, Ŝe nie
jest juŜ tak zimno.
– Bo tu jest cieplej.
Matt uniósł lampę tak, Ŝe oświetliła twarz Adrienne.
– Wiesz co, wyglądasz fatalnie – oznajmił szczerze.
– Jak miło z twojej strony, Ŝe mi to mówisz. Ty teŜ nie wyglądasz
szczególnie kwitnąco.
– Pewnie nie – odparł, śmiejąc się cicho – ale ja przynajmniej nie uŜywam
tuszu do rzęs, więc nie wyglądam, jakby mi ktoś podbił oczy.
– A więc sądzisz, Ŝe mój rozmazany makijaŜ wygląda śmiesznie, co? –
najeŜyła się Adrienne.
– Noo.
– I te uwagi słyszę od tego samego faceta, który świecił czerwonymi
majtkami w salonie pełnym ludzi?
– Bystra jesteś, panno Burnham. – Matt roześmiał się głośno. – Jednak
traktujesz Ŝycie zbyt serio. Lepiej poszukajmy tych desek, o których mówił
Archie.
Zanim wrócili do domu, Matt z naręczem desek, Adrienne z lampą w dłoni,
Archie zapalił juŜ drugą świeczkę, tym razem zatkniętą w butelkę po tanim winie.
PółleŜał rozparty w starym skórzanym fotelu, czule obejmując butelkę whisky.
– Widzę, Ŝe znaleźliście dechy. Oderwałem je, kiedy przygotowywałem
boks dla mojego nowego osła. Jutro mają mi go przyprowadzić. Będzie się
nazywał Dorothy Trzecia. Moja Ŝona miała na imię Dorothy, to była Dorothy
Pierwsza, mój stary osioł to Dorothy Druga, więc ten nowy będzie Dorothy
Trzecią.
– Aha – mruknęła Adrienne, zastanawiając się, co teŜ pomyślałaby Ŝona
Archiego, gdyby wiedziała, Ŝe jej imię otrzymują kolejne osły. – Znaleźliśmy
twoją lampę – dodała, odsuwając na bok stos starych gazet i stawiając lampę na
drewnianym stoliku.
– Lepiej nie marnować nafty. MoŜe mi być potrzebna do poszukiwań złota,
gdy wreszcie dostanę nowego osła.
– Odkupimy ci ją – zapewniła Adrienne w obawie, Ŝe Archie zabierze
lampę. – Jak tylko będziemy mogli – dodała, przypominając sobie, Ŝe wszystkie
ich pieniądze oraz karty kredytowe spoczywają gdzieś na dnie kanionu.
Matt połoŜył naręcze drewna obok duŜego, kamiennego kominka i
podszedł do stolika.
– Mogę uŜyć tych gazet, Ŝeby rozpalić ogień, Archie? – spytał.
– Pewnie, Ŝe nie.
– Nie? – spytał Matt zaskoczony.
– To gazety Dorothy, Dorothy Pierwszej.
– Ale czy Dorothy nie jest...
– Duchem? – dokończył Archie. – Oczywiście. Ale to są jej gazety, z
krzyŜówkami. Nie pozwolę, Ŝeby ktoś palił jej rzeczy.
– Dobrze. W takim razie czego mogę uŜyć?
– Ja rozpalę. Mam na to sposób.
Matt wzruszył ramionami i odwrócił się do paleniska. UłoŜył drewno i
otworzył szyber.
– Odejdź – rozkazał Archie i wstał z butelką w ręku. Podszedł do stołu,
odsunął szufladę, wysypał na dłoń trochę białego proszku z metalowego pudełka i
podszedł do paleniska.
– Czy mogę napić się twojej whisky? – spytał Matt, który obserwował
uwaŜnie wszystkie poczynania Archiego.
– Matt, moŜe poczekasz, aŜ... – zaczęła przeraŜona Adrienne, która
wyobraziła sobie, Ŝe teraz będzie miała do czynienia nie z jednym, ale z dwoma
pijanymi męŜczyznami.
– Masz, pij – powiedział Archie, podając Mattowi butelkę.
Matt chwycił whisky, potem złapał Adrienne za rękę i popchnął ją w kąt
pokoju, jak najdalej od kominka.
– Co ty, do cholery, wyprawiasz? – syknęła wściekła, usiłując mu się
wyrwać. – Jeśli masz zamiar zacząć pić i przystawiać się do mnie, to ostrzegam,
Ŝ
e tego poŜałujesz.
– Siedź spokojnie – rzucił stanowczym tonem Matt, trzymając mocno jej
ramię. – On będzie rozpalał ogień uŜywając prochu strzelniczego.
– Prochu? – wyjąkała, patrząc na Matta rozszerzonymi z przeraŜenia
oczami.
– Mhm. Chcesz moŜe sobie łyknąć? – spytał, podając jej butelkę.
W tej samej chwili Archie rzucił zapałkę na palenisko. Buchnął wysoki
płomień. Archie cofnął się o krok.
– Do diaska. Chyba przesadziłem – wymruczał, chwiejąc się na nogach.
Na szczęście ogień szybko przygasł i płonął teraz równo i spokojnie.
– To stara traperska sztuczka – wyjaśnił Matt. – Nie jest zbyt
niebezpieczna, oczywiście o ile masz pojęcie o tym, co robisz, no i nie trzymasz w
garści flaszki z wódką.
– A ja myślałam, Ŝe zamierzasz przyłączyć się do Archiego i zacząć
pijaństwo – powiedziała Adrienne wzdychając. – Znowu mnie uratowałeś, Matt.
Myślę, Ŝe nawet wybaczę ci te niewybredne Ŝarty o podbitych oczach.
– Ciągle wyglądają na podbite – stwierdził, delikatnie ściskając ją za ramię.
– Da się temu szybko zaradzić. – Adrienne wysunęła się z ramion Matta i
oglądając się na kominek podeszła do Archiego. – Chciałam spytać – zaczęła,
patrząc na niego z obawą – czy mogłabym skorzystać z łazienki. Chciałabym się
umyć.
Archie odwrócił się i przyjrzał jej się od stóp do głów.
– To chyba nie wystarczy – orzekł, Ŝując tytoń. – Wyglądasz jak strach na
wróble.
– Wszystkie moje rzeczy zostały w samolocie. – Adrienne skrzywiła się,
słysząc ten kolejny komplement. Od takiego nadmiaru męskiego podziwu
mogłoby jej się chyba przewrócić w głowie. – Mogę się więc co najwyŜej umyć.
Archie przyglądał jej się przez dłuŜszą chwilę.
– Zaraz, zaraz, moja panno – odezwał się w końcu. – Lepiej doprowadź się
naprawdę do porządku. Ale musisz mi obiecać, Ŝe będziesz uwaŜać.
– Tak, oczywiście... ja...
– I Ŝe niczego nie podrzesz.
– Ale czego?
– Rzeczy Dorothy. Pozwolę ci przebrać się w jej ciuchy, ale musisz
obiecać, Ŝe będziesz ostroŜna.
– Jak mogłabym poŜyczać od ciebie jej ubrania? – zaprotestowała
Adrienne, chociaŜ myśl o suchym ubraniu była niezwykle kusząca.
– Tak, zaraz ci je dam. – Archie odwrócił się w stronę Matta. – Ty teŜ nie
wyglądasz najlepiej – ocenił. – Kiedy z nią skończę – powiedział, wskazując
głową Adrienne – poszukam czegoś dla ciebie.
– Nie zawracaj sobie głowy – odparł Matt. – To nie jest konieczne.
– Cicho – rzucił krótko Archie, zaciskając dłoń na nadgarstku Adrienne. – I
popilnuj mojej whisky, kiedy będę szukał czegoś dla twojej narzeczonej. – Wziął
do ręki lampę i pomaszerował w stronę drzwi, ciągnąc Adrienne za sobą.
– Wcale nie jestem jego narzeczoną – zaprotestowała Adrienne.
ZauwaŜyła, Ŝe Matt się uśmiecha. – Matt, powiedz mu, Ŝe nie jestem.
Matt stał milcząc. Adrienne zaskoczył wyraz jego twarzy. Patrzył na nią z
czułością, a przecieŜ znali się zaledwie od kilku godzin.
– Zostawiłem rzeczy Dorothy tak, jak były – powiedział Archie, prowadząc
Adrienne do sypialni, gdzie stała duŜa, mahoniowa szafa. – Tutaj – wskazał,
puszczając jej nadgarstek. – Wszystko, czego moŜesz potrzebować.
Pokój napełnił się zapachem fiołków. Adrienne zajrzała do szafy, gdzie
wisiały trzy wyblakłe sukienki w kwiatki, kraciasty niebieski szlafrok, flanelowa
koszula nocna, dwie pary znoszonych dŜinsów, błękitna spódnica i trzy
koszulowe bluzki. Garderoba była więcej niŜ skromna, ale Archie pokazywał ją z
taką dumą, jakby była to ostatnia kolekcja Diora.
– To lubiła najbardziej – powiedział Archie, zdejmując z wieszaka szeroką,
błękitną spódnicę. – Widzisz?
– Bardzo ładna – przytaknęła Adrienne.
– Masz. – Archie rzucił spódnicę w jej stronę. – Ciekawe, gdzie jest ta
bluzeczka? – Pochylił się i odsunął jedną z szuflad u dołu szafy. – Tak, to jest
bluzeczka do tej spódnicy. – Wyjął z szuflady białą haftowaną bluzkę i przez
dłuŜszą chwilę wpatrywał się w nią w milczeniu. – Bardzo ją kochałeś, prawda? –
odwaŜyła się spytać Adrienne.
– Tę bezczelną, zarozumiałą kobietę? – Archie wzruszył ramionami. –
Zawsze mnie tylko pouczała i poprawiała. Z trudem ją znosiłem, to wszystko.
Adrienne milczała. Nie wierzyła w ani jedno słowo. Archie po prostu
wstydził się przyznać, jak bardzo kochał swoją Ŝonę i jak bardzo mu jej brak.
– Weź to – powiedział, podając jej bluzkę. – Pasuje do spódnicy.
– Nie wiem, czy powinnam... Widzę, Ŝe nikt nie ruszał rzeczy Dorothy,
odkąd...
– Na pewno chciałaby, Ŝebym ci dał to ubranie. – Archie przyglądał jej się
przekrwionymi oczami. – Wystarczająco trudno było mi wytrzymać z nią, póki
Ŝ
yła. Nie chcę, Ŝeby teraz zaczął mnie prześladować jej duch.
– Ja... ja dziękuję.
– Tu są róŜne damskie szmatki – stwierdził Archie, otwierając szufladę
pełną bielizny. – I zdejmij wreszcie te pantofle – dodał, sięgając w głąb szafy i
wyciągając parę miękkich mokasynów. – Łazienka jest tam. Prysznic,
umywalka... wszystko. Zostawiam ci lampę – dodał i wytoczył się z sypialni,
mamrocząc pod nosem, Ŝe stanowczo za długo pozostawił whisky bez właściwej
opieki.
Adrienne zajrzała do szuflady z bielizną. Wyglądało na to, Ŝe Dorothy była
naprawdę świetnie zaopatrzona. Dostosowała stroje do surowych warunków
Ŝ
ycia, ale pod skromnymi bluzkami i dŜinsami kryły się jedwabne koszulki i
majteczki w pastelowych kolorach. W rogu szuflady tkwił katalog domu
wysyłkowego, zajmującego się sprzedaŜą bielizny. Adrienne zastanawiała się, ile
teŜ lat mogła mieć Dorothy. Archie wyglądał staro, ale mogło to wynikać z
cięŜkiej pracy i naduŜywania whisky.
Adrienne wybrała koszulkę i majtki koloru kości słoniowej i wyruszyła na
poszukiwanie łazienki. Zaskoczyła ją panująca tam czystość. Archie nie wyglądał
na kogoś, kto traci czas na szorowanie umywalki. Adrienne zdjęła sukienkę i
rzuciła ją na podłogę. Po dzisiejszym dniu nadawała się co najwyŜej na szmaty.
Westchnęła z rozkoszy, gdy weszła pod gorący prysznic. Na wiszącej obok
plastykowej półeczce znalazła mydło i szampon. Nie tracąc czasu namydliła się i
szybko spłukała, starając się zuŜyć jak najmniej wody. W domu stojącym w
samym środku pustkowia zapasy wody były zapewne ograniczone. Chciała, aby i
Matt skorzystał z kąpieli. Adrienne zakręciła kran i wytarła się dość zuŜytym, ale
czyściutkim, róŜowym ręcznikiem. Dopiero wtedy spojrzała na swoje odbicie w
lusterku.
Oczy nie wyglądały juŜ jak podbite. Zniknęła resztka makijaŜu. Z lustra
patrzyła na nią blondynka z jasnymi rzęsami i kremową skórą. Adrienne uwaŜała
mocny makijaŜ za niezbędny, szczególnie w pracy. Teraz jednak w niczym nie
przypominała tej kobiety, która zjawiła się na przyjęciu u Beverly.
Wróciła do sypialni. Spódnica była odrobinę za szeroka, ale całość
prezentowała się nieźle. ZałoŜyła mokasyny i podeszła do stojącej w kącie pokoju
toaletki, na której leŜał oprawny w srebro grzebień i szczotka.
ZauwaŜyła oprawione w srebrną ramkę duŜe zdjęcie. Adrienne wzięła je w
rękę i przyjrzała mu się uwaŜnie. Pośrodku stał Archie, trzymając za uzdę
brązowego osła. Obejmował za ramiona kobietę, która wyglądała na co najmniej
dwadzieścia lat młodszą od niego. Miała jasnobrązowe krótkie włosy i pełną
słodyczy, uśmiechniętą twarz. Była ubrana w tę samą niebieską spódnicę i białą,
koronkową bluzkę. A więc to była Dorothy. Z całą pewnością nie wyglądała na
osobę zarozumiałą.
Adrienne trudno było wyobrazić sobie wspólne Ŝycie Dorothy i Archiego,
a jednak najwyraźniej łączył ich jakiś szczególny rodzaj miłości.
Zawahała się przed sięgnięciem po szczotkę, ale w końcu uczesała włosy.
Na toaletce stał teŜ flakonik fiołkowych perfum. Tak, Dorothy z całą pewnością
była w duchu niepoprawną romantyczką.
Adrienne zwinęła w kłębek przemoczone, podarte ubranie i otworzyła
drzwi. Z salonu dobiegał ochrypły głos Archiego, który opowiadał Mattowi o
poszukiwaniu złota. Adrienne cichutko podeszła bliŜej. Obaj męŜczyźni siedzieli
wygodnie rozparci w fotelach przed kominkiem. Wyglądali jak starzy, dobrzy
przyjaciele. Matt upił duŜy łyk z butelki, którą podał mu Archie. Adrienne zaczęła
Ŝ
ałować, Ŝe tak bardzo śpieszyła się. Najwyraźniej Matt czuje się świetnie,
popijając whisky w towarzystwie Archiego. Za godzinę obaj z Archiem będą
prawdopodobnie spali kamiennym snem, a ona zostanie sama ze swoimi
kłopotami i obawami.
– Łazienka wolna – powiedziała głośniej, niŜ zamierzała.
Matt odwrócił się w jej stronę. Adrienne spodziewała się, Ŝe orzeknie, iŜ
bez makijaŜu wygląda na dwanaście lat. Jednak Matt milczał, a na ustach pojawił
mu się uśmiech. Adrienne stwierdziła, Ŝe musi być pijany.
– Całkiem nieźle – ocenił Archie, wyciągając z kieszeni puszkę z tytoniem.
– Nie tak jak Dorothy, ale nieźle.
– Dziękuję za ubranie – odezwała się zmieszana Adrienne. Podniosła do
góry zawiniątko ze zniszczonymi rzeczami. – JuŜ po nich – powiedziała i patrząc
na Matta dodała: – Myślę, Ŝe tobie teŜ przyda się kąpiel.
– Co? – spytał, nagle wyrwany z zadumy. – Aha, no tak. Masz rację. –
Podniósł się szybko, wcale nie jak pijany.
Adrienne zupełnie nie rozumiała, co się z nim dzieje. W kaŜdym razie Matt
zachowywał się, jakby stracił do reszty rozum.
– Znajdę ci jakieś ubranie – powiedział Archie, wstając z fotela. – Mam
trochę rzeczy, z których wyrosłem – dodał, klepiąc się po brzuchu.
– Usiądź tutaj. – Matt wskazał Adrienne miejsce. – Ogrzejesz się trochę.
– Dziękuję. – Przechodząc obok niego przyjrzała się wyrazowi jego
twarzy. Znów ten dziwny półuśmiech... Nie było wątpliwości, Matt zwariował.
Archie i Matt przeszli do sypialni, a Adrienne rozparła się wygodnie w
skórzanym fotelu i zastanawiała się, czemu czuje się taka szczęśliwa i,
przynajmniej w tej chwili, bezpieczna w tym małym domku razem z Mattem.
Przeciągnęła się leniwie.
Skarciła się za to w duchu. Powinna przecieŜ intensywnie myśleć, jak się
stąd wydostać. Jednak ciepło bijące z kominka sprawiło, Ŝe ułoŜyła się wygodnie,
oparła głowę o poduszkę, zamknęła oczy...
Obudził ją niezwykły odgłos. Poderwała się przeraŜona na równe nogi.
– Wszystko w porządku – powiedział Matt uspokajającym tonem. – To
tylko Archie chrapie. Śpij.
Adrienne rzuciła okiem na drugi fotel. Archie spał z otwartymi ustami i
odchyloną do tyłu głową. Dźwięki, jakie wydawał z siebie, przypominały turkot
wagonów przetaczanych na bocznicy.
– Mój ojciec teŜ tak chrapie – roześmiał się cicho Matt. – Cały dom się
trzęsie. Mama mówi, Ŝe spać z nim to gorsze niŜ mieszkać na pasie startowym.
Sypia z zatyczkami w uszach.
– Nie sądzę, Ŝeby zatyczki cokolwiek tu pomogły – powiedziała Adrienne,
odwracając się w stronę Matta. Ubranie, z którego „wyrósł” Archie leŜało na nim
jak ulał. Matt miał na sobie czarną kowbojską koszulę, której krój podkreślał jego
szerokie ramiona. Dopasowane dŜinsy zaznaczały smukłość wąskich bioder.
– Czemu się uśmiechasz? – spytał. – Nigdy nie widziałaś kowboja?
– Pewnie, Ŝe tak. Ale nie wyobraŜałam sobie ciebie jako jednego z nich –
odparła Adrienne, zastanawiając się, czy jej uśmiech jest podobny do tego, który
niedawno widziała na twarzy Matta.
– Ja teŜ nie wyobraŜałem sobie ciebie jako wiejskiej dziewczyny –
oznajmił Matt – a jednak...
Adrienne spojrzała mu w oczy. Nie miała juŜ Ŝadnych wątpliwości.
Powróciły te same uczucia, które ogarnęły ją, kiedy Matt pocałował ją nad
strumieniem. Z tą tylko róŜnicą, Ŝe teraz nie zagraŜało im Ŝadne
niebezpieczeństwo. Matt podszedł o krok bliŜej, ale zatrzymał się na dźwięk
kolejnego chrapnięcia.
– A oto i cały Archie – powiedziała Adrienne, uświadamiając sobie znowu,
gdzie się znajdują. – Która godzina?
– Parę minut po trzeciej – odparł Matt, spoglądając na zegarek.
– Moi rodzice na pewno zawiadomili juŜ policję – stwierdziła z
przeraŜeniem. – To straszne, Ŝe nie mogę się z nimi skontaktować. Masz moŜe
jakiś pomysł?
– Niestety nie. Kiedy spałaś, próbowałem coś wymyślić. Ale bez telefonu i
bez benzyny nic się nie da zrobić. Utknęliśmy tu na dobre.
– Czemu Archie wraca do domu z pustym bakiem? – spytała Adrienne,
spoglądając na sąsiedni fotel.
– Pytałem go o to. Jedzie do miasta, upija się do nieprzytomności, a kiedy
w końcu decyduje się wracać, jedyna stacja benzynowa w Saddlehorn jest juŜ
zamknięta. To jedna z przyczyn, dla których kupuje osła.
– Saddlehorn? Czy tak nazywa się to miasteczko?
– Tak, to jakaś dziura.
– Ale pewnie jest telefon. Gdyby udało nam się tam dostać...
– Gdyby, gdyby... – Popatrzył na nią uwaŜnie. – Przykro mi, Adrienne.
Powinienem był pozwolić ci lecieć zwykłym samolotem rejsowym. W tej chwili
byłabyś juŜ na miejscu.
– To nie twoja wina, więc nie miej do siebie pretensji. Nie pozwolę na to,
szczególnie teraz, kiedy twój samolot leŜy na dnie kanionu. Nie mieliśmy
szczęścia, to wszystko. Ale czuję się taka bezradna.
– Ja teŜ. Próbowałem coś poradzić, ale nic nie mogę wymyślić. MoŜe
powinniśmy wziąć przykład z Archiego i trochę się przespać.
Donośne chrapanie stało się jeszcze głośniejsze.
– Musiałabym chyba wypić całą butelkę whisky, Ŝeby zasnąć w
towarzystwie Archiego – stwierdziła Adrienne.
– MoŜe przenieś się do sypialni – zaproponował Matt.
– Proszę cię bardzo, jeśli chcesz, moŜesz sam spróbować – oświadczyła
Adrienne. – Ja idę do stajni. ŚwieŜo wyłoŜony słomą boks i jakiś koc w
zupełności mi wystarczą.
– Myślałem o tym samym. – Matt uśmiechnął się krzywo.
– Ale ty jesteś przyzwyczajony do chrapania. Sam mówiłeś.
– Wcale nie. To moją matka do tego przywykła. Kiedy miałem jedenaście
lat, wyłoŜyłem ściany swojego pokoju dźwiękoszczelnymi płytkami.
– Rzućmy monetę – podsunęła Adrienne.
– A moŜe – powiedział Matt, opierając się o półeczkę nad kominkiem, tak
Ŝ
e światło wydobyło z półmroku zarys szczupłego ciała – oboje moglibyśmy spać
w stajni.
ROZDZIAŁ 5
– Sądzę, Ŝe to nie jest najlepszy pomysł, Matt. – Adrienne poruszyła się
niepewnie w fotelu i odwróciła wzrok.
– Nie spodziewałem się innej odpowiedzi.
– Poznaliśmy się zaledwie kilka godzin temu. Nie wydaje mi się właściwe
spędzenie z tobą nocy pod jednym dachem.
– Tak, to wysoce niewłaściwe – przyznał Matt, wpatrując się w nią
wyzywającym wzrokiem. – A więc zostaniesz tutaj?
– To ty mógłbyś zostać, a ja pójdę do stajni.
– Obawiam się, Ŝe to niemoŜliwe. Ja nie mam nic przeciwko dzieleniu z
tobą koca, to ty nie chcesz spać razem ze mną.
– To nie jest tak. Ja teŜ nie mam nic przeciwko temu, ale uwaŜam, Ŝe
byłoby to nierozsądne. PrzecieŜ ledwie się poznaliśmy – odparła Adrienne. –
Och, Matt, przez ciebie to, co mówię, brzmi tak okropnie pruderyjnie. A przecieŜ
ja wcale taka nie jestem!
– Poszukam koca – rzucił Matt i zniknął za drzwiami. Adrienne podniosła
się z fotela. Nie uśmiechało się jej słuchać przez całą noc chrapania Archiego.
Prawdę mówiąc, wolałaby być blisko Matta. W jego towarzystwie czuła się
zdecydowanie bezpieczniej. Tylko jeden powód powstrzymywał ją od wyraŜenia
zgody na spędzenie nocy wspólnie w stajni.
Była przekonana, Ŝe Matt nie będzie jej się narzucać. Nie, to nie byłoby w
jego stylu. Za to z całą pewnością potrafi być bardzo przekonujący. Adrienne nie
była pewna, czy potrafi mu się oprzeć. Zwłaszcza po tym, czego razem ostatnio
doświadczyli. Na domiar złego Matt w dŜinsach i kowbojskiej koszuli wyglądał
niezwykle pociągająco.
Adrienne nie naleŜała jednak do typu kobiet, które ulegałyby męŜczyźnie
poznanemu zaledwie kilka godzin wcześniej. To byłoby wbrew jej mniemaniu o
sobie samej, wbrew jej zasadom. Nie było w tym jednak nic z pruderii. Właśnie to
bezskutecznie próbowała wytłumaczyć Mattowi, kiedy uśmiechał się do niej w
irytujący, wyzywający sposób.
Matt wrócił niosąc dwa koce. Wziął ze stołu lampę i podszedł do drzwi.
– Do jutra – powiedział.
– Matt...
Odwrócił się. Archie nagle zachrapał tak głośno, Ŝe nieomal ściany się
zatrzęsły. Adrienne wstała i podeszła do Matta. Światło lampy naftowej
wydobywało z mroku zarys jego ust, ale oczy pozostawały wciąŜ w cieniu.
Wyglądał tajemniczo i zdecydowanie zbyt kusząco.
– Mam nadzieję, Ŝe jest to jasne, iŜ jeśli pójdę z tobą, to tylko dlatego, aby
uciec od tego hałasu.
– Oczywiście – przytaknął, ale na jego ustach znowu pojawił się lekki
uśmieszek.
– To dobrze – powiedziała Adrienne. – NajwaŜniejsze, Ŝebyśmy się
rozumieli.
– Rozumiemy się.
– Świetnie.
– Lepiej załóŜ kratę na palenisko, szkoda byłoby puścić dom Archiego z
dymem – stwierdził Matt.
Adrienne musiała w duchu przyznać, Ŝe Matt nie traci głowy w trudnych
sytuacjach i pamięta o istotnych szczegółach. Zapomniała, Ŝe trzeba zabezpieczyć
palenisko. Postępowanie Matta budziło jej zaufanie i podziw. Ufała mu we
wszystkim... prócz jednego.
– Owiń się tym kocem – poradził, kiedy podeszła do drzwi, gotowa do
wyjścia. – Nie warto marznąć bardziej, niŜ to konieczne.
Adrienne otuliła się szczelnie wełnianym kocem i wyszła na ganek. Deszcz
ustał, a wśród chmur widać było gwiazdy.
– JuŜ po burzy. – Matt zszedł po drewnianych schodkach. – Do diabła,
zapomniałem o błocie! Trzymaj – rozkazał, podając Adrienne lampę.
– Dlaczego?
– Nie moŜesz taplać się w kałuŜach, mając na nogach mokasyny Dorothy.
– Ale... – Zanim zdąŜyła zaprotestować, Matt podniósł ją do góry. – To
zaczyna się robić irytujące – powiedziała, obejmując go za szyję. Powoli ruszyli
przez podwórze.
– Nie robię tego dla ciebie – zapewnił ją Matt. – Archie okazał ci zaufanie,
poŜyczając ubrania Dorothy. Nie mogę pozwolić, Ŝebyś je zniszczyła.
Adrienne musiała przyznać, Ŝe Matt znowu ma rację. Jednak bliskość
męŜczyzny uniemoŜliwiała zachowanie dystansu. Jego włosy pachniały
szamponem, policzki płynem po goleniu. Starała się nie zastanawiać, dlaczego
Matt zadbał o toaletę. To były niebezpieczne myśli.
– Tu jest juŜ prawie sucho – powiedział Matt, delikatnie stawiając ją na
ziemi. – Pani pozwoli. – Ukłonił się, wskazując dłonią drzwi stajni.
Adrienne nie mogła pozbyć się wraŜenia, Ŝe przyszła na potajemną
schadzkę. Serce zabiło jej Ŝywiej z niepokoju i słodkiego oczekiwania, kiedy
Matt zamknął drzwi.
– Ten koc jest bardzo cięŜki, więc połoŜymy go na spód. Przykryjemy się
tym drugim, jest bardziej miękki.
– A lampa? Mam ją zgasić?
– Tu nie ma okien, więc jeśli ją zgasisz, nic nie będziemy widzieć. – Matt
przykucnął, wygładził koc, a potem rozejrzał się dookoła. – Lepiej postaw ją na
ś
rodku cementowej podłogi i przykręć płomień. To bardzo nieprzyjemne obudzić
się w obcym miejscu bez odrobiny światła.
– Nie sądziłam, Ŝe ty się czegokolwiek boisz.
– Naprawdę myślisz, Ŝe ze mnie taki chojrak? – spytał, podchodząc bliŜej.
– A nie jesteś? – odpowiedziała pytaniem, spoglądając mu w oczy.
– Nie aŜ tak bardzo, jak sobie wyobraŜasz. Ale uwaŜam, Ŝe nie naleŜy
przegapiać okazji, gdy moŜna przeŜyć coś naprawdę ciekawego. śycie byłoby
okropnie nudne, gdybyśmy zawsze postępowali zgodnie z normami i zasadami.
– Ich łamanie moŜe zniweczyć spokój i zrujnować Ŝycie – odparła
Adrienne, starając się nie poddawać urokowi chwili. Silne ramiona męŜczyzny
czekają, aby ją przytulić, usta pragną scałować z jej twarzy obawy i lęk.
Wszystko to Adrienne czytała w błyszczących brązowych oczach Matta.
– Jak myślisz, dlaczego Beverly sądziła, Ŝe moŜemy się ze sobą dogadać? –
spytał, przyglądając się jej uwaŜnie.
– Beverly? – Adrienne zupełnie zapomniała o przyjaciółce, która niechcący
przyczyniła się do jej kłopotów. To Beverly zaprosiła Matta na przyjęcie i z
czystym sumieniem poleciła go jako doskonałego pilota.
– Nie mam pojęcia. Ona wie, Ŝe ja jestem ostroŜna, a ty uwielbiasz ryzyko.
Trudno byłoby znaleźć dwie osoby tak bardzo się róŜniące.
– śałujesz?
Zastanowiła się przez chwilę. Gdyby zdecydowała się wtedy polecieć do
Utah zwykłym, rejsowym samolotem, teraz zapewne byłaby juŜ na miejscu. Ale
nie uczestniczyłaby w tych niezwykłych wydarzeniach. ChociaŜ czuła się bardzo
zagubiona i nieszczęśliwa, sprostanie przeciwnościom sprawiało jej nie znaną
dotąd satysfakcję.
– Wiem, czego moŜesz Ŝałować – domyślił się Matt. – Nie udało ci się
dotrzeć do domu, a na tym ci szczególnie zaleŜało.
– Chyba rzeczywiście się nie udało. – Adrienne zawstydziła się, widząc
smutek w jego oczach. – Ale nie Ŝałuję, Ŝe cię poznałam. PrzeŜyliśmy razem kilka
trudnych chwil, ale udało nam się je przetrwać. Czuję się teraz silniejsza, bardziej
pewna siebie. MoŜe właśnie dlatego ludzie robią róŜne niecodzienne rzeczy, na
przykład skaczą ze spadochronem...
– No, to mi się podoba! – zawołał Matt z entuzjazmem.
– Oczywiście ja sama bym się nie odwaŜyła – dodała szybko.
– Dobrze. Na razie z tym poczekamy – roześmiał się Matt. – Podobasz mi
się w tym stroju. To naprawdę wielka odmiana w porównaniu z wyrafinowaną,
elegancką damą, którą spotkałem na przyjęciu. Wyglądasz bardziej naturalnie.
– Nie da się juŜ wyglądać bardziej naturalnie – stwierdziła. – Bez makijaŜu,
bez biŜuterii, bez...
– Bezpretensjonalnie – dokończył za nią Matt. – I chyba o to właśnie
chodzi. Wróciliśmy do rzeczy podstawowych, z dala od gierek, które podejmują
męŜczyźni i kobiety, strojąc się w świecidełka i robiąc wszystko, Ŝeby wywrzeć
na sobie nawzajem jak największe wraŜenie. Musieliśmy przetrwać. Nie było
czasu na kłamstwa i intrygi.
– Te kłamstewka i intrygi słuŜą czasami jako ochrona przed kimś takim
jak...
– To całkiem niepotrzebne – zwrócił się do niej łagodnie, wyciągając ręce.
– Zaraz, zaraz. – Serce zabiło jej mocno, gdy Matt przyciągnął ją do siebie
i wziął w ramiona. – Jeszcze przed chwilą powiedziałeś, Ŝe się rozumiemy.
– To prawda. Rozumiemy się. – Wplótł palce w jej włosy i przyjrzał się
uwaŜnie.
– Więc powinieneś rozumieć, Ŝe ja tego nie chcę. Uśmiechnął się i pochylił
głowę ku jej twarzy.
– Matt, nie chcę, Ŝebyś mnie całował.
– Pamiętaj, tylko ryzyko pozwala ci poczuć, Ŝe Ŝyjesz. A to jest
bezpieczniejsze niŜ skoki ze spadochronem – powiedział, patrząc jej w oczy.
– Przez te kilka godzin ryzykowałam tyle razy, Ŝe wystarczy mi to na wiele
lat.
– Więc powiedz nie – szepnął, zbliŜając usta do jej warg.
Spróbowała. Otworzyła usta, ale z gardła nie wydobył się Ŝaden dźwięk.
– Niech Ŝyje ryzyko – powiedział Matt i ujął jej głowę w dłonie.
Gdy wargi Matta dotknęły jej ust, Adrienne westchnęła głęboko.
Wiedziała, Ŝe to nieuchronnie nastąpi, od momentu gdy Matt zamknął za nimi
drzwi.
Przytulił ją do siebie mocno, tak Ŝe czuła kaŜdy mięsień jego ciała. Uczył
ją, jak poruszać się zgodnie z jego ruchami. Adrienne objęła fala gorąca. Matt
pieścił jej plecy i pośladki, przytulał coraz gwałtowniej.
– PołóŜ się ze mną – wyszeptał.
Nie umiała mu się oprzeć, gdy delikatnie poprowadził ją i ułoŜył na kocu.
Namiętność męŜczyzny rozbudziła jej poŜądanie. Patrzył jej w oczy, powoli
rozpinając guziki haftowanej bluzki. Adrienne zauwaŜyła, Ŝe spojrzenie Matta
zsunęło się niŜej, na jej piersi sterczące pod materiałem jedwabnej koszulki.
Zaczerwieniła się, wiedząc, Ŝe jej podniecenie jest wyraźnie widoczne.
Matt popatrzył jej w oczy i dotknął policzka.
– Nie ma się czego wstydzić – zamruczał.
– Ale to... to takie do mnie niepodobne.
– Skąd wiesz? – Przesunął dłonią po koniuszkach jej piersi, wciąŜ patrząc
głęboko w oczy. – Czy wiesz o sobie wszystko?
– JuŜ nie – przyznała.
– To dobrze. – Matt pocałował ją tak, Ŝe zaparło jej dech w piersiach.
Adrienne wygięła ciało w łuk, rozkoszując się dotykiem męskiej dłoni
obejmującej jej pierś i rozchyliła wargi. Nie umiała juŜ powstrzymać ruchów
ciała, które świadczyły o tym, jak bardzo go pragnie. Nie potrafiła teŜ
powstrzymać miłosnego okrzyku, który bezwiednie wyrwał się jej z ust.
Zapomniała o początkowym zawstydzeniu. Zawładnęło nią poŜądanie. Szarpnęła
kowbojską koszulę Matta, obnaŜając jego pierś. Matt uniósł głowę i roześmiał się
ochryple.
– Spokojnie – rzucił zdyszany. – Nie zamierzasz chyba podrzeć koszuli
Archiego.
– Co się ze mną dzieje? – Adrienne opuściła ręce. – Nigdy nie byłam tak
agresywna wobec męŜczyzny.
– To dlatego, Ŝe znaleźliśmy się w niebezpieczeństwie. – Matt pieścił jej
pierś, aŜ zamknęła oczy z rozkoszy. – ZagroŜenie wyostrza zmysły.
– Ale ja nie lubię niebezpieczeństwa.
– A to lubisz? – Matt uniósł jej koszulkę i pocałował nagą skórę.
Gdy usta dotknęły koniuszka piersi, z gardła Adrienne wyrwał się znowu
miłosny okrzyk. Poczuła, Ŝe ogarnia ją namiętność, której do tej pory nie
doświadczyła.
– O to mi właśnie chodziło, Adrienne. Rozluźnij się, poddaj się magii
zmysłów – szepnął, unosząc głowę. Popatrzył jej głęboko w oczy.
– Nie mogę nic na to poradzić – wyszeptała.
– Po co? Jesteśmy sami. MoŜemy robić to, co nam się podoba, co sprawia
przyjemność. – Matt zsunął Adrienne spódnicę i zaczął pieścić uda. Adrienne
przeszył dreszcz oczekiwania.
– Pragnę cię – powiedziała zduszonym głosem.
– Wiem – odparł. Dobiegł ją dźwięk rozsuwanego suwaka i szelest
rozrywanego opakowania.
– Będziemy się przepięknie kochać – wyszeptał z ustami tuŜ przy jej
wargach i zaczął delikatnie całować jej twarz.
– Tak. – Oszołomiona odwzajemniła jego namiętny pocałunek. Matt zsunął
Adrienne majteczki, które dziewczyna odrzuciła jednym ruchem. – Kochaj mnie,
Matt – wyszeptała, rozchylając uda i unosząc biodra.
Miłosne okrzyki wypełniły powietrze. Ciała poruszały się w coraz bardziej
szalonym rytmie. Matt umiejętnie dozował pieszczoty, niespiesznie prowadząc
Adrienne do ekstazy. Oboje dali się ponieść namiętności. Niemal zapomnieli o
otaczającej ich rzeczywistości. Nagle do uszu Adrienne dotarł dziwny dźwięk.
Powoli uświadomiła sobie, Ŝe ten dźwięk nie zrodził się w jej wyobraźni.
Matt wciąŜ był na wpółubrany i nie zdjął butów. Poruszając się kopnął nogą w coś
metalowego.
– Co to było? – zamruczała.
– Nie wiem, niewaŜne. – Pocałował zagłębienie u nasady jej szyi. – Nie
myśl o niczym. Chcę, Ŝebyś czuła to, co ja.
– Proszę, sprawdź.
– Na miłość boską... no, dobrze. – Matt spojrzał za siebie. – To tylko
kanister na benzynę – powiedział, wodząc językiem po jej wargach. – Pocałuj
mnie. Nigdy nie dotykałem ust tak wspaniałych jak twoje.
– Kanister na benzynę – szepnęła. – Tylko... zaraz, czy powiedziałeś na
benzynę?
– Wiem, Ŝe Archie nie powinien był go zostawiać w stajni pełnej słomy, ale
lampa stoi wystarczająco daleko. – Matt pogładził jej biodro. – Zresztą na pewno
i tak jest pusty. Adrienne, rozluźnij się. Tak nam razem dobrze. Zostań ze mną.
Pozwól mi smakować...
– Matt, kanister na benzynę – powtórzyła z naciskiem Adrienne. – MoŜe
coś w nim jest! Musimy to sprawdzić.
– Za chwilę, Adrienne. Jesteś tak rozpalona, tak...
– Czy ty nie rozumiesz? – Odepchnęła go od siebie. – JeŜeli tam jest
benzyna, moŜemy pojechać do miasteczka!
– Kanister! – Matt wcisnął twarz w koc.
– Tak. – Adrienne przesunęła się do miejsca, gdzie but Matta natrafił na
zardzewiały pojemnik. Podniosła go do góry i potrząsnęła. W środku
zachlupotało. – Jest! – oznajmiła głośno, podnosząc z posłania majtki i zakładając
je w pośpiechu. – Chodźmy. – Spojrzała na Matta, który wciąŜ leŜał z twarzą
wciśniętą w posłanie. – Chodźmy! – powtórzyła, zapinając bluzkę.
– Daj mi trochę czasu – zabrzmiał stłumiony głos Matta.
– Matt, liczy się kaŜda minuta!
– Myślisz, Ŝe o tym nie wiem? – Podniósł się odwrócony do niej plecami.
Westchnął i zaczął zapinać kolejno zatrzaski koszuli. Potem powoli włoŜył
koszulę w spodnie.
– Matt, proszę, czy mógłbyś się pośpieszyć?
– Jak na człowieka w moim stanie, śpieszę się jak mogę. – Dźwięk
podciąganego suwaka zagłuszył wymamrotane pod nosem przekleństwo. Potem
Matt odwrócił się w jej stronę.
– Musiałem zająć się paroma rzeczami – powiedział, a poŜądanie wciąŜ
płonęło w jego oczach.
– Och, oczywiście. – Policzki zaczęły ją piec ze wstydu. – Przepraszam, Ŝe
tak cię popędzałam. Czy...
– Wszystko w porządku. Teraz zawiń się w koc i weź ten kanister. Zaniosę
cię do cięŜarówki.
– Dobrze.
– Potem wrócę, odniosę lampę do domu i napiszę kartkę do Archiego. Nie
chcę, Ŝeby pomyślał, iŜ przywłaszczyliśmy sobie cięŜarówkę.
– Oczywiście. Masz rację. – Adrienne owinęła się kocem. Było jej wstyd.
Jak mogła być tak nietaktowna?
Matt złoŜył drugi koc, podszedł do drzwi, otworzył je i wciągnął głęboko
powietrze.
– Gotowa? – spytał, odwracając się do Adrienne.
– Pewnie – odparła, podchodząc bliŜej. Bez dalszych ceregieli podniósł ją
do góry. Bliskość Matta na nowo ją oszołomiła.
– Matt, przepraszam – powtórzyła.
– Mhm.
– A właściwie skąd wziąłeś prezerwatywę?
– Archie mi dał.
– Archie? – Adrienne otwarła usta ze zdumienia.
– Pamiętaj, Ŝe uwaŜa nas za kochanków.
– No, dobrze, ale wciąŜ nie rozumiem, po co Archie miałby... to znaczy, po
co zaopatrzył się w nie teraz, zaraz po śmierci Ŝony?
– Nie. To nie tak. UŜywał ich, kiedy był z Dorothy. Była od niego duŜo
młodsza i mogła zajść w ciąŜę. Nie mogli pozwolić sobie na dziecko, bo miała
wrodzoną wadę serca. UwaŜali, Ŝe mogłaby nie wytrzymać ciąŜy i porodu.
– Ale nie to ją zabiło, prawda?
– Nie. Mimo całej ostroŜności i tak umarła na zawał.
Miała zaledwie czterdzieści dwa lata.
– JakieŜ to smutne.
– Koniec był smutny, ale małŜeństwo musiało być wspaniałe. ChociaŜ
Archie bez przerwy na nią narzeka, wygląda na to, Ŝe świata poza nią nie widział.
– Tak, to naprawdę cudowne, Ŝe tak bardzo się kocha – li. – Adrienne
dopiero teraz zauwaŜyła, Ŝe Matt stoi juŜ przy cięŜarówce. Trzymał ją wciąŜ
mocno w ramionach, jak gdyby nie miał zamiaru wypuścić z objęć. Spojrzała mu
w oczy. Nawet w mroku nocy dostrzegła w nich poŜądanie. – Otworzę drzwi, ale
postaw mnie juŜ na ziemi.
– Wcale nie chcę cię stawiać. Chcę...
– Wiem – powiedziała, przykładając palec do jego ust. – Ale musimy
jechać. Naprawdę – dodała, walcząc z własnymi emocjami. Starała się przywołać
obraz rodziców i Granny.
– No, tak. – Jeszcze przez chwilę patrzył jej głęboko w oczy. – Dobrze.
Otwórz drzwi.
Sięgnęła ręką i pociągnęła za zimną klamkę. Drzwi otwarły się głośno
skrzypiąc. Matt posadził ją na siedzeniu obok kierowcy.
– Daj mi kanister – polecił. – Poszukam lejka. Zatrzasnął drzwi cięŜarówki.
Adrienne owinęła się ciasno kocem i dopiero teraz poczuła, jak jest zimno.
Patrzyła, jak Matt brnie w błocie do stajni, bierze lampę i zamyka drzwi.
Zapragnęła znaleźć się z powrotem w zacisznym wnętrzu, w objęciach
Matta, poczuć na sobie dotyk jego dłoni. Ale o czym teŜ ona myśli! PrzecieŜ
prawie wcale nie zna tego męŜczyzny. To zachowanie przypomina... przypomina
postępowanie jej sióstr!
Adrienne zadrŜała, ale tym razem nie z powodu chłodu. Uświadomiła
sobie, Ŝe jej postępowaniem kierowała teraz ta sama siła, która skłoniła siostry do
pochopnej decyzji. Miała wprawdzie na swoje usprawiedliwienie niezwykłe
wypadki tego wieczoru, ale prawdą było, Ŝe dała się ponieść uczuciom.
– Wszystko gotowe – powiedział Matt, wsiadając do kabiny cięŜarówki od
strony kierowcy.
– JuŜ wlałeś benzynę?
– A nie słyszałaś?
– Nie... zamyśliłam się.
– To brzmi niepokojąco – stwierdził, przekręcając kluczyk w stacyjce.
Silnik zaskoczył powoli. – Czy mogę spytać, o czym tak myślałaś?
– O moich siostrach.
– Słucham?
– Obie są rozwiedzione.
– To bardzo przykre, ale wciąŜ nie wiem, jaki to ma związek z nami. – Matt
wyprowadził cięŜarówkę na wyboistą drogę.
– Rozwiodły się, bo dały się ponieść emocjom i związały z ludźmi,
którzy... – zawahała się, nie chcąc niepotrzebnie obraŜać męŜczyzny, który wiózł
ją teraz do miasteczka, dokąd tak bardzo chciała się dostać – ...których nigdy nie
powinny były poślubić – zakończyła desperacko. CięŜarówka podskoczyła na
wybojach i Adrienne poczuła ukłucie wystającej z siedzenia spręŜyny.
– Zaczynam rozumieć. Czujesz, Ŝe straciłaś nad sobą kontrolę. W dodatku
w towarzystwie człowieka, który nie nadaje się na twojego męŜa.
– No, oczywiście to nie to samo...
– Tylko Ŝe tu nie było nawet mowy o ślubie – rzucił Matt przez zaciśnięte
zęby. – Poza tym nie znasz mnie na tyle dobrze, aby mnie ocenić.
– To prawda, masz rację. Ale nie wiem o tobie wystarczająco duŜo, Ŝeby
się z tobą kochać, chociaŜ właśnie przed chwilą to robiłam.
– Nie kochasz się z facetem, jeŜeli uwaŜasz, Ŝe nie mogłabyś wyjść za
niego za mąŜ?
– To brzmi trochę staroświecko, prawda?
– Powiedzmy, Ŝe po tym, co się stało w stajni, czuję się odrobinę
zaskoczony – powiedział po chwili milczenia.
– Właśnie o to mi chodzi. To nie było w moim stylu. Nie wiem, co
sprawiło, Ŝe tak się zachowałam. MoŜe, jak mówiłeś, była to reakcja po
przeŜyciach związanych z wypadkiem. Ale sytuacja wraca do normy i uznajmy
sprawę za zakończoną.
– Bo nie jestem dobrym materiałem na męŜa?
– Nie określiłabym tego w taki sposób, ale to prawda – skrzywiła się
Adrienne.
– Nie zamierzam prosić o rękę kogoś tak nadętego jak ty, ale ciekaw
jestem, co budzi w tobie aŜ takie obiekcje?
– Na przykład ta uwaga. – Adrienne pociągnęła nosem. – Nie jestem wcale
nadęta. Jestem ostroŜna i uwaŜająca, a tobie tych cech brakuje.
– Naprawdę? A kto miał prezerwatywy?
– Ty powinieneś był je mieć – odparła, podnosząc głos. – Wszystko
ukartowałeś tylko po to, Ŝeby mnie uwieść!
– Jeśli chcesz wiedzieć, nie napracowałem się za bardzo. Szkoda, Ŝe nie
mogłaś widzieć wyrazu swojej twarzy, kiedy się obudziłaś. Czy nie moŜesz
przyznać się do tego, Ŝe chciałaś pójść ze mną do stajni? Czy nie masz odwagi
powiedzieć, Ŝe pragnęłaś mnie tak samo mocno, jak ja ciebie?
– Tak, pragnęłam ciebie! – Adrienne chwyciła się oparcia fotela, kiedy
cięŜarówka podskoczyła na wybojach. – Ale nie stałoby się tak, gdybyś nie rozbił
samolotu na pustkowiu, i nie wytrącił mnie zupełnie z równowagi!
– No, tak, uprzejmie jaśnie panią za to przepraszam!
– I, do jasnej cholery, przestań celowo wjeŜdŜać w te dziury!
W odpowiedzi na te słowa Matt wjechał na pełnym gazie prosto w głęboką
kałuŜę. Jedyną pociechą dla Adrienne była myśl, Ŝe fotel Matta ma z pewnością
równie duŜo połamanych spręŜyn, co jej.
– Wypuść mnie – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Nie muszę tego
znosić.
– Z przyjemnością. – Matt zahamował z piskiem opon, wyciągnął rękę i
otworzył drzwi po jej stronie.
ROZDZIAŁ 6
Zimne powietrze zaparło Adrienne oddech. Nie zauwaŜyła, Ŝe Matt
włączył ogrzewanie i Ŝe w kabinie cięŜarówki było o wiele cieplej niŜ na dworze.
– No i? – spytał, patrząc na nią gniewnie.
Owinęła się szczelniej kocem i spojrzała w zimną ciemność. Gdyby
próbowała dojść do miasteczka pieszo, ubrana w tę bluzeczkę i mokasyny, ani
chybi zamarzłaby na śmierć. Jej wybuch gniewu był po prostu dziecinny, chociaŜ
myślała, Ŝe jest osobą rozsądną. Matt budził w niej tak sprzeczne uczucia, Ŝe nie
mogła przy nim spokojnie zebrać myśli.
Pochylił się nad nią i zamknął drzwi.
– Nie wierzyłem, Ŝe to zrobisz – powiedział. Nacisnął pedał gazu, ale
Adrienne zauwaŜyła, Ŝe tym razem ominął najbliŜszą dziurę na drodze.
– Wypuściłbyś mnie, gdybym się na to zdecydowała?
I zostawiłbyś mnie tam samą? – spytała po długiej chwili milczenia.
– Sama sobie odpowiedz na te pytania. Znasz przecieŜ mój charakter lepiej
niŜ ja sam – powiedział Matt, spoglądając na nią z ukosa.
– Myślę, Ŝe nie zrobiłbyś tego. Do końca dbasz o moje bezpieczeństwo.
Tak jak mówiła Beverly.
– Beverly powiedziała ci, Ŝe taki jestem?
– Tak, i miała rację. Bardzo doceniam twoją troskę o mnie, Matt.
– Akurat.
– Właśnie, Ŝe tak. – powtórzyła z uporem. – Tyle tylko Ŝe patrzymy na
ś
wiat w róŜny sposób. Sam to powiedziałeś dziś wieczorem, kiedy wędrowaliśmy
w ulewnym deszczu, a ty wyśmiewałeś się, Ŝe nie umiem cieszyć się grzesznymi
rozkoszami. Masz rację. To, co stało się z Ŝyciem moich sióstr, świadczy, jak
wysoką cenę płaci się za takie przyjemności.
– A ja myślę, Ŝe za duŜo się nad tym zastanawiasz – powiedział Matt. –
Zmieńmy temat, co? Nie pasujemy do siebie. Dobrze, Ŝe kopnąłem ten kanister,
bo dało nam to okazję oprzytomnieć.
– Słusznie – zgodziła się Adrienne. Spojrzała na niego i zobaczyła twarde
linie gniewu, rysujące się wokół jego ust. Oczywiście, ma rację. Ale czemu ona,
Adrienne, czuje w tej chwili taki smutek i nagłą pustkę? Matt w końcu powiedział
tylko to, co sama próbowała wyrazić.
Teraz, kiedy oboje zrozumieli, jak wyglądają ich wzajemne stosunki, mogą
zapomnieć o tym incydencie i rozstać się chłodno i kulturalnie. Przerywając te
zaloty zachowała się dorośle i dojrzale. Powinna być z siebie dumna. Jednak
przez całą resztę długiej drogi do miasteczka na próŜno usiłowała rozbudzić w
sobie uczucie dumy z tego powodu.
W końcu w oddali pojawiły się światła.
– Myślisz, Ŝe to jest właśnie Saddlehorn? – spytała.
– Mhm.
– Nie jest zbyt duŜe.
– Nie.
– Ale chyba mają tu telefon, jak sądzisz?
– Mhm.
– Matt, naprawdę, przestań. Przykro mi, Ŝe nie układa nam się razem, ale
moŜemy chyba ze sobą normalnie rozmawiać?
– Nie.
– Tylko dlatego, Ŝe nie chcę z tobą więcej pójść do łóŜka, ty... – Adrienne
westchnęła.
– To nie tak. Nie chodzi o to, czy pójdziemy razem do łóŜka. Chodzi o
przedwczesne i nieuzasadnione wydawanie sądów o moim charakterze.
Pozwoliłaś, Ŝeby doświadczenia twoich sióstr zmieniły cię w wyrachowaną
kobietę z gotową listą wymagań co do potencjalnego partnera. Mam gdzieś takie
przykładanie gotowej miarki do mojej osoby po to tylko, Ŝeby stwierdzić, Ŝe się
nie nadaję.
Tym razem Matt nie podniósł głosu, ale jego słowa zraniły ją do Ŝywego.
Wyrachowana. CóŜ za okropne określenie! MoŜliwe, Ŝe jej ocena była nieco
pochopna, ale wypadki tej nocy potoczyły się tak szybko, Ŝe nie było czasu do
namysłu. Przed chwilą wcale go nie znała, a zaraz potem musiała zdecydować,
czy zostaną kochankami.
– Chyba powinnam cię zapytać... dlaczego chciałeś się ze mną kochać? –
powiedziała Adrienne, przełykając ślinę.
– Bo myślałem, Ŝe masz w sobie odwagę. Podziwiam odwaŜnych ludzi.
Wygląda na to, Ŝe się myliłem.
– Odwagę? Ja? Bałam się nawet wsiąść do samolotu, mam lęk wysokości,
ja...
– Ale jednak poleciałaś tym samolotem, a potem pomimo ulewy samotnie
wyruszyłaś szukać drogi, byłaś gotowa przejść przez wezbrany strumień na
wysokich obcasach, byle tylko dostać się na drugą stronę – spojrzał na nią. – No i
miałaś odwagę, Ŝeby powiedzieć całkiem obcemu facetowi, Ŝe rozpruły mu się
spodnie na tyłku.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Opisał kobietę, której zupełnie nie
poznawała, ale jednak rzeczywiście to ona zrobiła te wszystkie rzeczy. Poczuła
się speszona. To, co mówił, sprawiło, Ŝe zaczynała wątpić we własne sądy o
sobie.
– Obok tego baru jest automat. JeŜeli nie działa, moŜemy spróbować
zadzwonić ze środka – powiedział Matt, kiedy wjechali do słabo oświetlonego
miasteczka.
Adrienne zauwaŜyła, Ŝe droga stała się równiejsza. Jechali główną,
brukowaną ulicą Saddlehorn. Po lewej stronie minęli zamkniętą stację
benzynową i trzy budynki, mieszczące salon fryzjerski, aptekę i pocztę.
Po prawej stronie ulicy był sklep spoŜywczy i bar. Nad obdrapanymi
drzwiami migał czerwony neon. Ze środka dobiegały dźwięki bardzo głośnej
muzyki country. Przed barem stały dwie poobijane cięŜarówki.
W oknach niektórych domów świeciły się jeszcze światła. JeŜeli będzie to
konieczne, Adrienne jest gotowa tak długo chodzić od domu do domu, aŜ znajdzie
wreszcie czynny telefon. Nagle uświadomiła sobie, Ŝe takie zachowanie
niezupełnie odpowiada charakterowi ostroŜnej i powściągliwej pracowniczki
biura maklerskiego. Nic dziwnego, Ŝe Matt widzi ją w nieco innym świetle niŜ
ona sama, ale ten weekend jest po prostu szalony. Nie znając jej wcześniej,
wyobraził sobie, Ŝe Adrienne postępuje tak zawsze.
Matt zaparkował cięŜarówkę obok budki telefonicznej, która wyglądała na
jedyny czysty i nowoczesny obiekt w Saddlehorn. Adrienne otworzyła drzwi i
zaczęła wysiadać.
– Chcesz drobne? – spytał. Adrienne uświadomiła sobie, Ŝe nie ma przy
sobie ani grosza. Raz jeszcze Matt pomyślał za nią. Gdyby nie on, nie mogłaby
skorzystać z automatu.
– Tak, proszę, jeśli coś masz.
Matt uniósł się na siedzeniu i sięgnął do kieszeni spodni.
– Nie ma tego wiele – powiedział, przyglądając się monetom. Lepiej
zadzwoń przez centralę i poproś, Ŝeby rodzice zgodzili się zapłacić za rozmowę.
– Masz rację – wzięła pieniądze z jego ręki. – Dziękuję.
– Podziękujesz mi, jak juŜ sprawdzisz, czy ten telefon działa. Jeśli nie,
będziemy musieli wejść do środka – dodał, wskazując głową w kierunku baru. –
A wygląda na to, Ŝe w środku bawi się banda ochlapusów.
Adrienne zeskoczyła na ziemię, owijając się kocem. Miała nadzieję, Ŝe nie
będą zmuszeni wchodzić do hałaśliwego baru. Przez muzykę przedzierały się co
jakiś czas głosy pijanych męŜczyzn. Bez wątpienia wszyscy mieli zdrowo w
czubie. Adrienne pomyślała, Ŝe mieli szczęście. Archie zdecydował się zostawić
swoich koleŜków i wcześniej jechać do domu. Dzięki temu spotkali go na drodze.
Zamknęła drzwi budki telefonicznej i podniosła słuchawkę. Miała ochotę
krzyczeć ze szczęścia, kiedy usłyszała sygnał. DrŜącymi palcami wykręciła
numer kierunkowy. Nareszcie będzie mogła porozmawiać z rodzicami, spytać,
jak się czuje Granny, nareszcie...
Nagle rozległ się krzyk Matta. Adrienne odwróciła się w stronę cięŜarówki.
Dwóch krzepkich, przysadzistych męŜczyzn w kowbojskich kapeluszach
wyciągało Matta z kabiny cięŜarówki. Rzuciła słuchawkę i otworzyła drzwi.
Biegła tak szybko, Ŝe koc spadł jej z ramion.
– Co wy wyrabiacie? – zawołała, chwytając jednego z męŜczyzn za ramię.
Poczuła od niego ostry zapach alkoholu. – Zostawcie go w spokoju!
– Spadaj, panienko. – MęŜczyzna odepchnął ją bez trudu, nie przestając
szarpać się z Mattem, który wyrywał się z całych sił. – To przestępca!
– Puść go! – Adrienne rzuciła się znowu na męŜczyznę, rozdzierając mu
skórzaną kamizelkę i strącając kapelusz. – On nic złego nie zrobił!
– Ma wóz Archiego – wybełkotał męŜczyzna. – Ma ciuchy Archiego. –
Znowu ją odtrącił. – Jef, łap go z drugiej strony.
– Nic nie rozumiesz! – krzyknęła Adrienne, widząc, Ŝe jest za słaba, by
sprostać któremukolwiek z napastników. – Archie nam te rzeczy poŜyczył.
– Nam? – MęŜczyzna wykręcił Mattowi rękę do tyłu i odwrócił się w jej
stronę. – Do diabła, ona ma na sobie ciuchy Dorothy! Jef, trzymaj go sam. Ja się
zajmę tą ślicznotką.
– Nie ruszaj jej – ostrzegł Matt.
– Przestań się wyrywać, to nie zrobimy jej nic złego – krzyknął męŜczyzna
zwany Jefem. – Dobrze mówię, Curtis?
Curtis podniósł z ziemi kapelusz, otrzepał i włoŜył na głowę. Potem
poprawił kamizelkę i popatrzył ponuro na Matta i Adrienne.
– Nie podobają mi się – odezwał się.
– Słuchaj, ja się stąd nie ruszę – obiecał Matt – ale ją zostawcie w spokoju.
Adrienne poczuła wyrzuty sumienia. Nie była dla Matta szczególnie miła, a
on nadal się o nią troszczy.
– No, dobra, jak chcesz stać spokojnie, moŜesz zrobić to przy cięŜarówce
Curtisa – oświadczył Jef, wskazując ruchem głowy pordzewiały, zielony ford z
wgniecionym zderzakiem.
– Dobra myśl. – Curtis chwycił Adrienne za ramię. – Chodźmy,
panieneczko.
– Powiedziałem, Ŝebyś ją zostawił w spokoju! – warknął Matt.
– Tylko nie próbuj Ŝadnych sztuczek – wybełkotał Curtis, puszczając rękę
Adrienne.
– Nie będę – przyrzekła Adrienne. – Słuchajcie, nasz samolot rozbił się w
katastrofie. Udało nam się dojść do drogi. Trafiliśmy przypadkowo na Archiego,
ale jego telefon nie działa, więc przyjechaliśmy tu, do miasteczka, bo musimy
zadzwonić do moich rodziców. Jeśli pozwolicie mi do nich zatelefonować,
moŜecie sami z nimi porozmawiać. Oni potwierdzą, Ŝe to, co mówię, jest prawdą.
– A skąd niby mamy wiedzieć, do kogo ty zadzwonisz, panienko? – spytał
Curtis. – A jak to będzie ktoś z waszej szajki?
– Z szajki? – powtórzyła Adrienne. – Na miłość boską, nie jesteśmy z
Ŝ
adnej szajki, jesteśmy...
– Powiesz moŜe, Ŝe Archie pozwolił wam wziąć Bessie?
– Co?
– CięŜarówkę. Archie wam ją poŜyczył?
– No, tak jakby. Co prawda spał, kiedy znaleźliśmy kanister, ale jestem
pewna, Ŝe chciałby, Ŝebyśmy dostali się do telefonu.
– Bujda. Archie nigdy nikomu nie poŜycza wozu – warknął Curtis.
– Hej, Curtis – zawołał Jef, gdy dotarli do cięŜarówki. – Daj no tu ten
drobiazg, co jest w środku, dobra? Ja mam zajęte ręce.
– Robi się. Wiedziałem, Ŝe o to ci chodzi. – Curtis otworzył drzwi.
Ś
wiatło w kabinie cięŜarówki nie działało, więc Adrienne nie widziała, co
robi Curtis, aŜ do chwili gdy zobaczyła wycelowaną w nich dubeltówkę.
– Ty draniu. – Matt zaklął cicho. – OdłóŜ to, zanim kogoś niechcący
postrzelisz.
– Ja sobie myślę, Ŝe ktoś inny mógł juŜ wcześniej zostać postrzelony. – Jef
puścił Matta i podszedł do Curtisa. – Gadaj, co zrobiliście z Archiem?
– Archie czuje się świetnie – odparł Matt. – Trochę za duŜo wypił, ale
ogólnie miewa się doskonale. Próbowałem go obudzić, nim ruszyliśmy do miasta,
ale nie mogłem, bo był zupełnie pijany.
– No, pewnie – odezwał się drwiąco Jef. – Biłeś go do nieprzytomności, tak
było. Albo jeszcze co gorszego. Curtis ma rację. Archie nikomu nie poŜycza
wozu.
– Tak, zresztą popatrz, ona ma na sobie odświętne ciuchy Dorothy –
zauwaŜył Curtis, machając dubeltówką w stronę Adrienne.
– OdłóŜ wreszcie tę cholerną strzelbę! – krzyknął Matt – Jef, moŜesz sobie
wyobrazić, Ŝeby Archie poŜyczył komuś najlepsze ubranie Dorothy?
– Nigdy w Ŝyciu.
Adrienne zauwaŜyła, Ŝe obaj męŜczyźni chwieją się na nogach. Byli tak
samo pijani jak Archie, kiedy jechał cięŜarówką do domu. Nagle wpadła na
pomysł.
– Wszystko da się wyjaśnić, jeśli usiądziemy gdzieś i pogadamy w
spokoju. Tu jest strasznie zimno. Wejdźmy do środka i razem się napijmy. Ja
stawiam. Jestem pewna, Ŝe się dogadamy.
Matt spojrzał na nią, podnosząc w górę brew. Adrienne uśmiechnęła się,
jakby znakomicie panowała nad całą sytuacją.
– To prawda, tu jest zimno – potwierdził Curtis, spoglądając na Jefa.
– Zamknij się, Curtis. Ona próbuje nas wykiwać.
– Jak to?
– Nie wiem dokładnie jak, ale mam takie przeczucie. Jest niby ubrana jak
nasze dziewczyny, ale na moje oko wygląda na jedną z tych podstępnych
miejskich bab.
– Więc co mamy z nimi zrobić, Jef?
– Obszukamy ich – zdecydował Jef, drapiąc się po głowie. – Trzymaj ich
na muszce, a ja ich obszukam.
– To niesprawiedliwe – poskarŜył się Curtis, obserwując poczynania Jefa. –
Ja chcę obszukać dziewczynę.
– Chciałbyś, co? – zachichotał Jef. – Od kiedy Francine wyjechała z miasta,
brakuje ci kobiety, nie?
Adrienne zdrętwiała. Spojrzała na Matta i zdumiała się na widok wyrazu
jego twarzy.
– Jeśli ją który dotknie – rzucił Matt, nie spuszczając Curtisa z oka – to, jak
mi Bóg miły, zmienię mu głosik z basu na sopran.
– Zapomniałeś chyba, Ŝe mamy broń – odparł Curtis szyderczym tonem.
– Nic nie szkodzi – warknął Matt. Adrienne nie bardzo mogła sobie
wyobrazić, w jaki sposób Matt mógłby poradzić sobie z uzbrojonym męŜczyzną,
ale było w jego głosie coś bardzo przekonującego. Curtis chyba takŜe uwierzył w
tę pogróŜkę, bo wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.
– Ona i tak nie jest w moim typie – powiedział w końcu.
– To pewne jak dwa i dwa cztery – odrzekł Matt i puścił oko do zdumionej
Adrienne. Niespodziewanie odzyskała nadzieję, Ŝe uda im się jakoś wydostać z
tarapatów. WciąŜ byli w kiepskim połoŜeniu, ale porozumiewawcze mrugnięcie
Matta ją uspokoiło. JeŜeli Matt wierzy, Ŝe wyjdą szczęśliwie z opresji, to widać
ma po temu powody.
Jef podszedł do Adrienne. Zamarła w bezruchu. Spojrzał na nią,
zaczerwienił się i odszedł.
– Ona nic nie ma.
– Nie sprawdziłeś! – zaprotestował Curtis.
– To jakoś nie w porządku obmacywać kobietę.
– Tchórz cię obleciał i tyle.
– UwaŜaj, co mówisz – powiedział Jef, patrząc gniewnie na męŜczyznę
trzymającego broń.
– Nie miałem nic złego na myśli – wymamrotał Curtis. Potem znów
zamachał bronią. – No i co z nimi zrobimy?
– Zabierzemy ich do Archiego. Na miejscu przekonamy się, co z nim
zrobili – zdecydował Jef, drapiąc się w brodę.
– Pozwólcie mi zadzwonić do rodziców – poprosiła Adrienne. – MoŜecie
stać obok i słuchać całej rozmowy. Bardzo proszę, powiem im tylko, Ŝe u mnie
wszystko w porządku.
– Nie będziemy tracić czasu – warknął Jef.
– Pięć minut nie zrobi aŜ takiej róŜnicy – powiedział Matt – Pozwól jej
zadzwonić.
– Nie – odparł Jef. – Jedziemy. JuŜ.
– W baku cięŜarówki Archiego nie ma paliwa, a stacja benzynowa jest
zamknięta.
– Nie szkodzi. Curtis, pilnuj ich, a ja przeleję benzynę z twojego baku –
orzekł Jef i poszedł w kierunku drugiej cięŜarówki.
– Czy nie mogłabym teraz zadzwonić do rodziców? – spytała Adrienne.
– Nie – odparł Curtis, przecząco kręcąc głową. – Jeśli Jef powiedział, Ŝe
nie, to znaczy, Ŝe nie.
– Aleja...
– Zamknij gębę, bo inaczej ja ci ją przymknę.
– Licz się ze słowami – zagroził Matt, postępując krok do przodu.
– Szukasz zaczepki? – Curtis wymierzył lufę dubeltówki prosto w jego
pierś.
– Daj spokój – wymamrotała Adrienne. – Nie warto dać się postrzelić z
powodu złych manier.
– Powiedziałaś to tak, jakby ci na mnie troszeczkę zaleŜało – odrzekł Matt,
obrzucając ją spojrzeniem.
– Oczywiście, Ŝe mi zaleŜy – odparła szybko Adrienne. – Ja tylko...
– Tylko co? – spytał łagodnym głosem, patrząc jej w oczy.
Powrót Jefa przerwał rozmowę.
– No, to benzyna juŜ jest – oznajmił, wycierając ręce o spodnie. – Curtis,
daj mi strzelbę i zabierz dziewczynę do swojego wozu. On będzie prowadził
Bessie. Będę go trzymał na muszce, Ŝeby nie próbował Ŝadnych sztuczek.
– Zaraz, zaraz – zaprotestował Matt. – Pojadę z Curtisem. Ty zabierz ją –
zaŜądał, wskazując palcem na Adrienne.
– Nikt prócz mnie nie będzie prowadził mojej cięŜarówki – oświadczył
Curtis. – A nie mogę jednocześnie prowadzić i trzymać broni.
– Właśnie – przytaknął Jef, trąc zarost na brodzie. – Nie, musi być tak, jak
powiedziałem.
– Akurat. – Matt zgiął ręce i zrobił krok naprzód. Jef błyskawicznie wyrwał
dubeltówkę z rąk Curtisa i wymierzył ją w Matta.
– Chcesz podyskutować? Zawsze moŜemy cię zastrzelić i przysięgać, Ŝe
próbowałeś uciec skradzioną cięŜarówką. Nie masz nawet dokumentów. No i nie
podobasz mi się. Gdybym cię zastrzelił, wszystko byłoby znacznie prostsze.
Adrienne ogarnął paraliŜujący strach. Nie wiedziała, do czego naprawdę są
zdolni ci pijani męŜczyźni. Zdrętwiała na myśl o tym, Ŝe Mattowi mogłoby
przytrafić się coś złego.
– On ma rację, Matt. Nie mamy Ŝadnego dowodu na to, Ŝe Archie pozwolił
nam wziąć cięŜarówkę. Proszę cię, bądź ostroŜny.
– Najlepiej posłuchaj się kobiety – poradził Jef. – Nie masz zresztą
wielkiego wyboru. A teraz wsiadaj do cięŜarówki Archiego.
– Czas na nas, panienko – stwierdził Curtis, patrząc na nią przeciągłym
spojrzeniem.
– My pojedziemy przodem – powiedział Jef, wsiadając do samochodu.
Odbezpieczoną dubeltówkę połoŜył sobie na kolanach, tak Ŝe wylot lufy
znajdował się o kilka centymetrów od rozporka Matta.
– Droga jest wyboista – powiedział Matt, przekręcając kluczyk w stacyjce.
– Dubeltówka moŜe wystrzelić.
– To by było całkiem niezłe – zarechotał Jef. – Taki z ciebie ognisty ogier.
– Czy mógłbyś uwierzyć mi na słowo, Ŝe nie będę próbował nic zrobić, i
skierować lufę w inną stronę?
– Nie ma mowy.
– Tak myślałem. – Matt zawrócił powoli, przez cały czas nerwowo
zerkając na oparty na spuście palec Jefa. Jedna dziura i będzie po nim. A wszystko
to dlatego, Ŝe pochopnie zaoferował Adrienne pomoc. Pan pilot-dŜentelmen
zawsze gotów wybawić damę z opresji. W rezultacie rozbił samolot, wpadł w
tarapaty, pokłócił się z Adrienne, a teraz, na dokładkę, ten podpity świrus moŜe
go postrzelić.
– Muszę zwilŜyć gardło – powiedział Jef, wyciągając z kieszeni butelkę.
– Wolałbym, Ŝebyś nie robił tego z palcem na spuście.
– Denerwujesz się? – roześmiał się złośliwie Jef.
– Chciałbym zobaczyć twoją minę, gdybyś to ty jechał z jakimś
sukinkotem ze spluwą – wymamrotał Matt.
– Trzeba było o tym pomyśleć, zanim ukradłeś cięŜarówkę – powiedział Jef
i pociągnął z butelki.
– Nie ukradłem jej – odparł Matt Niepokoiła go myśl o tym, Ŝe Archie był
bardzo pijany. MoŜe juŜ wcale nie pamięta o tym, Ŝe zabrał z szosy do domu
dwójkę przemoczonych ludzi i dał im własne ubranie. W dodatku Adrienne miała
w gruncie rzeczy rację. Archie wcale nie poŜyczył im cięŜarówki. Nawet jeśli
znalazł kartkę, to i tak moŜe być wściekły, Ŝe pojechali bez pytania.
– Zawsze uŜywacie samolotu, kiedy chcecie kogoś obrobić? – spytał Jef.
– Nie zawsze.
– Chodziły pogłoski, Ŝe Archie i Dorothy mają kupę złota. Słyszałeś coś o
tym?
– Nie – odpowiedział Matt i spojrzał w lusterko. Wolał mieć Curtisa na
oku, w razie gdyby ten zaczaj na swój prostacki sposób zalecać się do Adrienne.
– Nie chcesz mówić, co? – nagabywał Jef i znowu pociągnął z butelki. –
Nie szkodzi. Jak tylko dowiemy się, co zrobiłeś z Archiem, zmusimy cię do
gadania. Nie będziemy tak od razu niepokoić szeryfa.
Pot zrosił czoło Matta. Przyśpieszył odrobinę, znalazł kawałek równej
drogi i jeszcze raz spojrzał w lusterko.
Na szczęście Curtis zostawił Adrienne w spokoju. Starał się jechać jak
najwolniej i omijać wszystkie wertepy.
Zaczynało juŜ świtać, gdy dotarli do domu Archiego. Mattowi zdawało się,
Ŝ
e w ciągu tych kilku godzin postarzał się o dwadzieścia lat MoŜe teraz wreszcie
skończy się ten koszmar. JeŜeli Archie potwierdzi prawdziwość ich opowieści, to
ci dwaj szaleni faceci wreszcie się od nich odczepią. Kiedy słońce wzejdzie, kable
telefoniczne wyschną i Adrienne będzie mogła zadzwonić do rodziców.
Zaparkował cięŜarówkę dokładnie w tym samym miejscu, w którym
zostawił ją Archie. Curtis zatrzymał się tuŜ za nim.
– Wysiadaj, ale powoli – rozkazał Jef z lufą wymierzoną w Matta. – I nawet
nie próbuj uciekać. Mogę nie trafić w ciebie, ale nie spudłuję do twojej
dziewczyny.
– Nie będę uciekał, nie ma po co. Archie wszystko wam wytłumaczy i
nigdy więcej nie będę juŜ musiał oglądać waszych obrzydliwych facjat. – Matt z
trudnością utrzymywał się na nogach. Po pełnej napięcia jeździe był sztywny i
obolały.
Adrienne wysiadła z cięŜarówki i podbiegła do niego, nie zwaŜając na
Curtisa, który krzyczał, Ŝeby się natychmiast zatrzymała.
– Wszystko w porządku? – spytała.
– W pewnym sensie tak. WciąŜ jestem kompletny. – Matt uśmiechnął się
krzywo.
– Tak się bałam, Ŝe on niechcący pociągnie za spust – powiedziała
Adrienne, patrząc na Jefa.
– TeŜ się tego obawiałem – odparł Matt – Chodźmy do środka, ty się
przecieŜ cała trzęsiesz.
Matt kazał Adrienne iść przodem, w razie gdyby Jef potknął się i niechcący
wystrzelił z dubeltówki. Drzwi do domu Archiego nie były zamknięte na klucz.
Weszli do środka. Curtis rozejrzał się i zaczął wołać Archiego.
– Pewnie dalej śpi w fotelu przy kominku, gdzie go zostawiliśmy –
zauwaŜył Matt.
– Nie, tam go nie ma – odparł Curtis.
– MoŜe poszedł do łóŜka – podsunęła Adrienne, idąc w kierunku sypialni.
– Ty zostaniesz tutaj – zdecydował Jef. – Curtis, sprawdź sypialnię i
łazienkę.
Po chwili Curtis wrócił z informacją, Ŝe tam równieŜ nie ma Archiego.
– W takim razie pewnie w stajni – zasugerował Matt, czując coraz większy
niepokój. GdzieŜ ten Archie, do licha, się podziewa?
– Sprawdź w stajni – polecił Jef Curtisowi.
– ZałoŜę się, Ŝe tam właśnie jest – stwierdziła Adrienne, kiedy Curtis
wyszedł. – Matt, pamiętasz? Dzisiaj mieli mu przyprowadzić osła, więc na pewno
poszedł sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
– Tak, Archie na pewno jest w stajni i porządkuje boks dla osła. – Matt
spojrzał na nią, zastanawiając się, czy myśli o tym samym, co on. O tym, co robili
w stajni zaledwie kilka godzin wcześniej. Policzki Adrienne zaróŜowiły się
leciutko. Odwróciła głowę.
Dla Matta chwile, kiedy trzymał ją w ramionach i całował jej delikatną
skórę, były jedynymi jasnymi momentami w ciągu całej tej koszmarnej nocy,
chyba najgorszej w jego dotychczasowym Ŝyciu.
Curtis wrócił do domu, bardzo przejęty i zaaferowany.
– Sprawdziłem wszystko, Jef. Nie ma go nigdzie. – Stanął w rozkroku i
popatrzył na Matta i Adrienne. – Moim zdaniem jest tak, jak myśleliśmy. Te dwa
ptaszki zrobiły Archiemu coś złego.
ROZDZIAŁ 7
Adrienne przełknęła ślinę i popatrzyła na Matta.
– Musi być na to jakieś wytłumaczenie – powiedziała. – MoŜe ktoś do
niego przyszedł i...
– Nie ma co zmyślać – powiedział Jef. – Curtis ma rację. Teraz musimy
znaleźć zwłoki.
– Jakie zwłoki?! – zaprotestował gwałtownie Matt. – Dajcie spokój,
chłopaki, naoglądaliście się za duŜo gangsterskich filmów.
– Kiedy stąd wyjeŜdŜaliśmy, spał w fotelu – zapewniła Adrienne.
– To dlaczego teraz go tu nie ma?
– Nie wiem. – Adrienne rozejrzała się po pokoju, jak gdyby liczyła na to, Ŝe
Archie schował się gdzieś w kącie i Ŝe go po prostu dotąd nie zauwaŜyli.
– Słyszałem, Ŝe niektórzy tną zwłoki na kawałki, zanim się ich pozbędą –
odezwał się Jef. – MoŜe oni teŜ tak zrobili. Sprawdź, czy w wannie nie ma krwi.
Curtis ponownie wyszedł z kuchni.
– To przecieŜ głupota – stwierdził Matt. – Czy my naprawdę wyglądamy na
ludzi, którzy byliby w stanie zabić i poćwiartować człowieka?
– Jasne, Ŝe tak – rzucił ponuro Jef, patrząc na niego spode łba.
– No, dobrze, więc wyglądamy na okrutnych morderców. Ale co z tego? Po
co mielibyśmy zabijać Archiego?
– Bo ma złoto.
– Nic nie wiemy o Ŝadnym złocie. Zresztą przecieŜ mielibyśmy je przy
sobie, kiedy rewidowaliście nas w miasteczku – zaprotestowała Adrienne.
– Gdzieś je schowaliście.
– Och, na miłość Boską...
– Archie nie ma wanny – powiedział Curtis wracając.
– To co zabrało ci tyle czasu?
– Rozglądałem się. Nie ma krwi ani pod prysznicem, ani w umywalce, ani
w koszu na śmieci.
– No, dobra! – Jef zbliŜył się do Adrienne i wycelował w nią broń. –
Powiesz nam, co z nim zrobiliście?
Adrienne miała dosyć tych dwóch ponurych facetów z dubeltówką.
Poczuła, Ŝe ogarnia ją znuŜenie. Nie była w stanie dłuŜej znosić ich
nonsensownych podejrzeń.
– Nie wiemy, gdzie on jest – odparła, odpychając od siebie zimną lufę.
– Adrienne – powiedział ostrzegawczo Matt – uwaŜaj, oni...
– Jestem zmęczona – przerwała mu w pół słowa. – A ci idioci zadają w
kółko te same głupie pytania. Mam tego dosyć. Nie wiemy, gdzie on jest! –
krzyknęła, odwracając się w stronę Jefa. – Czy to nie dociera do waszych tępych
łbów? Nie wiemy!
– Przynieś ze stajni kawałek sznura – zwrócił się Jef do Curtisa, odsuwając
się od niej o krok.
– Sznur? – Zmęczenie Adrienne zniknęło jak ręką odjął. Prawie poczuła,
jak lina zaciska się wokół jej szyi. – Słuchajcie, nie macie Ŝadnych dowodów.
Jeśli nas tu powiesicie, pójdziecie do więzienia, a moŜe nawet na krzesło
elektryczne!
– Mam zamiar cię związać, a nie powiesić – oznajmił Jef, nie patrząc na
nią. – śeby Curtis mógł was oboje upilnować, kiedy ja pójdę rozejrzeć się po
okolicy.
Ulga, którą poczuła Adrienne, rozpłynęła się natychmiast, gdy tylko
zrozumiała, Ŝe zostaną w domku sami z Curtisem, który nienawidzi Matta i ma na
nią ochotę.
– Na twoim miejscu nie ufałbym zanadto Curtisowi – wtrącił się Matt.
– Świetnie was dopilnuje. Nie jestem pewien, czy równie świetnie szuka
dowodów rzeczowych, więc sam to zrobię.
– Pilnowanie wymaga więcej inteligencji niŜ szukanie – powiedział Matt –
a na pierwszy rzut oka widać, Ŝe jesteś bystrzejszy od Curtisa. Na twoim miejscu
pozwoliłbym Curtisowi zdrowo się zmachać przy szukaniu Archiego, a sam
zatrzymałbym dla siebie odpowiedzialne zadanie pilnowania więźniów.
Moglibyśmy namówić Curtisa, Ŝeby nas wypuścił, ale ciebie nigdy nie udałoby
nam się do tego skłonić.
– Racja. – Jefowi ta ocena bardzo pochlebiła. – Mnie nie da się oszukać.
– To wyślij Curtisa na poszukiwania – poradził Matt, a Adrienne
wstrzymała oddech.
– Nie. Dam mu tylko wskazówki, jak was pilnować. Curtis się mnie słucha.
– Nie mam pojęcia, gdzie się podział ten Archie – szepnęła Adrienne,
spoglądając na Matta. W jej głosie zabrzmiała nutka desperacji.
– Znajdzie się – pocieszył ją cicho Matt. – Nie martw się.
Adrienne patrzyła na niego przez długą chwilę. Ostre słowa, które
powiedziała podczas jazdy cięŜarówką wróciły teraz do niej jak szyderstwo. „Nie
do przyjęcia jako partner.” Nie do przyjęcia? Przez całą tę długą noc bez przerwy
stara się ochronić ją od niebezpieczeństw i podtrzymać na duchu. Aleks w
podobnej sytuacji dawno by się juŜ załamał.
Przyszła jej do głowy jeszcze jedna myśl: być moŜe ta noc, a szczególnie
utrata samolotu nauczyły Matta paru rzeczy. MoŜe teraz trochę się zmieni, po
tych przeŜyciach nie moŜe przecieŜ zostać taki, jaki był – bezczelny i
impulsywny. Zaczęła powaŜnie zastanawiać się, czy nie dać mu jeszcze jednej
szansy, oczywiście, o ile on sam będzie jeszcze chciał mieć z nią cokolwiek do
czynienia.
– Znalazłem – oznajmił tryumfalnie Curtis, wtaczając się do pokoju ze
zwojem liny.
– Dobra – powiedział Jef. – Przynieś z kuchni dwa krzesła.
Curtis rzucił linę na podłogę i poszedł do kuchni. Po chwili wrócił, niosąc
dwa masywne krzesła.
– Jedno tu – rozkazał Jef, wskazując w jeden kąt pokoju – a drugie tam.
Twarzą do siebie.
– Czy nie łatwiej byłoby nas pilnować, gdybyśmy siedzieli obok siebie? –
spytał niewinnie Matt.
– Zamknij się wreszcie, dobrze? – wrzasnął Jef, machając dubeltówką w
jego stronę. – Mam juŜ dosyć twoich rad. Siadaj.
Widząc, Ŝe Matt się waha, przystawił mu lufę do piersi.
– Dobrze, jeśli aŜ tak ci na tym zaleŜy – zgodził się Matt i usiadł.
– ZwiąŜ go najpierw – rozkazał Jef i Curtis zbliŜył się do Matta niosąc w
ręku linę.
– A ty siadaj tam – powiedział Jef do Adrienne, wskazując na krzesło
stojące koło półki z ksiąŜkami.
Adrienne usiadła, obserwując Curtisa, który wiązał ręce Matta z tyłu
krzesła. Potem owinął sznur wokół nóg swojego więźnia. Widać było, Ŝe lina
wpija się mocno w ciało, ale Matt nawet się nie skrzywił. Patrzył na nią tak
spokojnie, jak gdyby siedział sobie na ławce w parku.
Potem Curtis podszedł do niej i wyraz twarzy Matta nagle się zmienił.
Zacisnął szczęki i zmruŜył oczy, widząc, jak Curtis związuje jej ręce z tyłu
krzesła. W tej pozycji piersi Adrienne zarysowały się wyraźnie pod haftowaną
bluzką. LubieŜny uśmieszek Curtisa, który schylił się, Ŝeby związać jej nogi,
mówił jasno, Ŝe on równieŜ to zauwaŜył.
Curtis dotykał jej łydek znacznie częściej, niŜ było to konieczne, Ŝeby je
skrępować. Adrienne zauwaŜyła, Ŝe Matt zaczyna się wyrywać. Nareszcie Curtis
skończył i odszedł na bok.
– Wychodzę na poszukiwania – oświadczył Jef i wyszedł z domu nie
oglądając się za siebie.
– Teraz ja tu rządzę – oznajmił Curtis, patrząc na przemian na Matta i na
Adrienne.
– Jak to miło – powiedział Matt.
– Tak. Miło. – Curtis odwrócił się ku Adrienne. – Bardzo miło – dodał
innym juŜ tonem.
– Nawet o tym nie myśl – ostrzegł go Matt.
– W twoim połoŜeniu nie będziesz mówił mi, co mam robić – stwierdził
lekcewaŜąco Curtis i zbliŜył się do Adrienne.
Odwróciła głowę, gdy wpatrywał się w jej piersi. Z kuchni dobiegł ją szum.
Spojrzała w tamtą stronę z nadzieją, Ŝe ktoś stamtąd wyjdzie i ją uratuje.
Uświadomiła sobie nagle, Ŝe to tylko szum pracującej lodówki. Prąd został
włączony. Telefon najprawdopodobniej równieŜ juŜ działa, tyle tylko Ŝe ona nie
moŜe się do niego dostać. Curtis pochylił się nad nią. Doleciał ją kwaśny smród
potu i brudu. Dotknął palcem guziczka u bluzki.
– Ładna z ciebie laleczka.
Nim zdąŜył powiedzieć coś więcej, drzwi otwarły się z hukiem i do środka
wpadł Archie, z dzikim wyrazem twarzy i zmierzwionymi włosami.
– Co tu się dzieje, do jasnej cholery! – zawołał.
– Dzięki Bogu, Ŝe jesteś, Archie. – Adrienne opadła na oparcie. – Ci
wariaci myśleli, Ŝe cię zabiliśmy.
– Widzę tylko jednego wariata, który związał moich przyjaciół –
wykrzyknął Archie. – Curtis, zamknij gębę, odłóŜ dubeltówkę i natychmiast ich
uwolnij. Ale juŜ!
– Jef i ja myśleliśmy, Ŝe nie Ŝyjesz – wyjaśnił Curtis z głupkowatym
wyrazem twarzy. Posłusznie odłoŜył broń i zabrał się do rozplątywania liny. –
Spotkaliśmy ich w miasteczku, przyjechali twoją cięŜarówką, ubrani w twoje
ciuchy. Przywieźliśmy ich tu z powrotem, ale ciebie nie było. Myśleliśmy, Ŝe cię
poćwiartowali i schowali w wannie.
– Nie mam Ŝadnej wanny – wymamrotał Archie, mocując się z węzłami
wokół dłoni Adrienne.
– Wiem – powiedział Curtis.
– Gdzie jest Jef?
– Poszedł szukać twoich zwłok.
Archie wymamrotał kilka słów, z których Adrienne wyłowiła tylko:
„cholerni głupcy” i „zwariowani idioci”. Kiedy rozplątał linkę, potrząsnęła
dłońmi, Ŝeby przywrócić im czucie, a potem przyjrzała się nadgarstkom, z
których sznur zdarł skórę do Ŝywego.
– Dam ci na to maść – oświadczył Archie, schylając się, Ŝeby rozwiązać
sznur z jej nóg – jak tylko wtłukę Curtisowi trochę rozumu do głowy.
– Wszystko w porządku, Archie. Powiedz mu tylko, Ŝe nie ukradliśmy
twojej cięŜarówki ani twoich rzeczy, niech sobie wreszcie pójdzie. Nie chcę,
Ŝ
ebyś się z nim bil.
Archie odwinął sznur z jej nóg i znów spojrzał na jej nadgarstki. Zaklął pod
nosem, potem przeprosił i dodał:
– Nie mogę znieść, jak ktoś znęca się nad kobietą – stwierdził, stając przed
Curtisem. – Jesteś durniem, Curtis, tak samo jak Jef. Tym miłym ludziom rozbił
się w pobliŜu samolot i potrzebowali gościny, której im udzieliłem, a wy
związaliście ich jak jakichś zbrodniarzy.
– Samolot? To oni mówili prawdę? – Curtisowi zaświeciły się oczy. –
Gdzie on jest? MoŜe moglibyśmy pomóc go naprawić?
– Nie wiem gdzie, ale nie potrzeba, Ŝebyście się przy nim kręcili – orzekł
Archie.
– MoŜe mogliby nam pomóc – powiedział spokojnie Matt, spoglądając na
Adrienne.
Adrienne popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Nie zamierza chyba
zatrudniać Jefa i Curtisa przy wyciąganiu samolotu z przepaści. Poza tym jej
torebka i jego portfel wciąŜ są w samolocie. Jeśli Curtis i Jef tam się dostaną, z
całą pewnością ukradną, co się tylko da. Spojrzenie Matta nakazywało jej jednak
milczenie. Nie odezwała się. Po tym wszystkim, co dla niej zrobił, musi mu
zaufać.
Podał przybliŜone połoŜenie samolotu, choć stojący obok niego Archie
potrząsał z dezaprobatą głową. Curtis szybko ich opuścił, mówiąc, Ŝe odnajdzie
Jefa i natychmiast wyruszą na poszukiwania.
– Na twoim miejscu nie mówiłbym im, gdzie to jest – powiedział Archie,
kiedy za Curtisem zamknęły się drzwi.
– Nie wiem, dlaczego to zrobiłeś – dodała Adrienne.
– Wcale tego nie zrobiłem. – Matt odwrócił się w jej stronę. – Podałem im
fałszywe dane. W przeciwnym wypadku gotowi byli trafić na wrak całkiem
przypadkowo, a tak będą bezskutecznie przeszukiwać miejsce, w którym na
pewno go nie znajdą.
– Dobrze zrobiłeś – pochwalił Archie, a oczy mu zabłysły. – ZasłuŜyli
sobie na to. – Skinął ręką w stronę Adrienne i dodał: – Obtarli jej, dranie, skórę.
JuŜ idę po tę maść.
– Najpierw chciałabym zadzwonić – stwierdziła Adrienne, podchodząc do
telefonu. – MoŜe kable zdąŜyły juŜ wyschnąć.
– Oczywiście, dzwoń – powiedział Archie. – A ja muszę nastawić ten
szkaradny zegar.
Adrienne spojrzała na elektryczny zegar, wiszący nad półką z ksiąŜkami.
Archie miał całkowitą rację: był przeraźliwie brzydki. Tarczę otaczała
wytłoczona w tandetnym plastyku martwa natura: butelka wina w koszyku, grono
winogron i kawałki sera w tak jaskrawym odcieniu Ŝółtego, jakiego nigdy w Ŝyciu
nie widziała w naturze. Adrienne podniosła słuchawkę. Archie przystawił do
ś
ciany jedno z krzeseł i wspiął się na nie, by nastawić zegar. Nagle Adrienne
uświadomiła sobie, Ŝe w słuchawce rozbrzmiewa sygnał i straciła z oczu
wszystko, co się wokół niej działo.
Zadzwoniła do centrali. Wykręcanie numeru zdawało się trwać wieczność,
ale w końcu odezwał się głos telefonistki. Adrienne podała numer swoich
rodziców.
– Halo? – odezwał się niski głos ojca. Podniósł słuchawkę natychmiast i
Adrienne pomyślała, Ŝe prawdopodobnie czekał na jej telefon, nie oddalając się
na krok od aparatu.
– Tato, to...
– Czy zgadza się pan pokryć koszty połączenia z Adrienne Burnham? –
przerwała im telefonistka.
– Oczywiście, tak! – wykrzyknął ojciec. – Adrienne?
– Wszystko w porządku, tatusiu, naprawdę w porządku.
– Dzięki Bogu – powiedział z ulgą, wypuszczając powoli powietrze. –
Zaczekaj chwilę, zawołam mamę.
Adrienne poczuła, Ŝe za chwilę się rozpłacze. Przygryzła wargę i przetarła
dłonią oczy. Po chwili usłyszała głos matki.
– Dobrze się czujesz?
– Tak, mamo – zapewniła Adrienne, z trudem walcząc z napływającymi do
oczu łzami. Nie chciała, Ŝeby rodzice zorientowali się, jak bardzo jest
zdenerwowana. Kiedyś opowie im całą historię, ale w tej chwili nie czuła się na
siłach. – Mieliśmy trochę kłopotów z samolotem i nie mogłam dostać się do
telefonu.
– Gdzie jesteś? – spytał ojciec, włączając się do rozmowy.
– W Saddlehorn, w Arizonie.
– Nigdy w Ŝyciu nie słyszałem o takiej miejscowości. Mam po ciebie
przyjechać?
– Nie, to za daleko i juŜ za późno. Muszę wracać do Tucson, do pracy.
– Kochanie – powiedziała matka, której głos łamał się ze wzruszenia. – Tak
się o ciebie baliśmy. Na policji oświadczyli nam, Ŝe nie mogą rozpocząć
poszukiwań, dopóki się nie rozwidni, więc całą noc siedzieliśmy i modliliśmy się
za ciebie. Tak się cieszę... – nagle zamilkła i Adrienne zrozumiała, Ŝe stara się
opanować łzy.
– Tak bardzo mi przykro, Ŝe się niepokoiliście. A tak bardzo chciałabym z
wami być – powiedziała, przełykając dławiącą ją w gardle kulę. – A Granny... czy
ona...?
– Około czwartej nad ranem – odparł cicho ojciec. – Zdechła spokojnie i
bez cierpień.
– Och. – Łzy popłynęły po policzkach Adrienne. – Powinnam była przy
niej być.
– Wiem, Ŝe chciałaś, kochanie, ale nie wszystko i nie zawsze układa się po
naszej myśli. Ale jesteś cała i zdrowa. To naprawdę najwaŜniejsze.
– Tak, ale bardzo chciałam ją zobaczyć po raz ostatni.
– Wiem.
– Byliśmy z nią, kochanie – zapewniła matka, wpadając ojcu w słowo. –
Zabraliśmy do stajni przenośny telefon, w razie gdybyś zadzwoniła, i zostaliśmy
przy niej do końca.
– Dziękuję, mamo. – Adrienne stłumiła szloch. – Muszę juŜ kończyć.
Mamy z Mattem parę spraw do załatwienia, zanim stąd będziemy mogli
wyjechać.
Poczuła, Ŝe szloch zaraz zmieni się w histeryczny śmiech. Pewnie, Ŝe mieli
do załatwienia parę spraw. Na przykład wydobycie pieniędzy i dokumentów z
dna kanionu. O tym jednak nie mogła opowiedzieć rodzicom. NajwaŜniejsze, Ŝe
nie będą się juŜ o nią niepokoić.
– Czy to znaczy, Ŝe samolot miał awarię i musieliście wylądować w
Saddlehorn? – zapytał ojciec.
– Właśnie tak było – przytaknęła bez wahania.
– Nie da się go naprawić?
– Nie jestem pewna – powiedziała, starając się za wszelką cenę
powstrzymać śmiech. – Ale jeśli nie, jeŜdŜą stąd autobusy.
– Zadzwoń, gdyby były jakieś kłopoty.
– Oczywiście.
– UwaŜaj na siebie, kochanie. Trzymaj się dzielnie.
– Oczywiście. Całuję was oboje bardzo mocno. Odezwę się. – Adrienne
powoli odłoŜyła słuchawkę na widełki. Potem schowała twarz w dłoniach, Ŝeby
stłumić łzy.
Poczuła, jak obejmuje ją silne ramię. Matt odwrócił ją ostroŜnie i troskliwie
wziął w objęcia. Szlochała juŜ bez zaŜenowania, zlewając strumieniami łez jego
czarną, kowbojską koszulę. W końcu płacz trochę ucichł, ale Adrienne wciąŜ nie
chciała jeszcze opuszczać bezpiecznego i pewnego zacisza ramion Matta.
Wreszcie odsunęła się, słysząc zbliŜające się kroki Archiego, który przyniósł jej
całą paczkę chusteczek do nosa.
– Granny umarła, prawda? – spytał cichym głosem Matt.
– O czwartej nad ranem – potwierdziła, sięgając po przyniesione przez
Archiego chusteczki i wycierając nos. Potem spojrzała w górę na Matta.
– Tak mi przykro.
– Mnie teŜ – zapewnił Archie.
– Musimy znaleźć ci jakiś autobus, Ŝebyś zdąŜyła na pogrzeb.
– Jaki pogrzeb? – spytała zaskoczona Adrienne.
– Och, moŜe w twojej rodzinie nie urządza się pogrzebów – powiedział
zmieszany Matt.
– Nie sądzę, Ŝeby wielu ludzi urządzało pogrzeby koniom – odparła
Adrienne, wciąŜ nic nie rozumiejąc. – ChociaŜ w przypadku Granny moŜe byłoby
to i słuszne. Ale nie mogę naraŜać rodziców na takie kłopoty i wydatki.
– Zaraz, czekaj. – Oczy Matta zwęziły się niepokojąco. – Czy ty
powiedziałaś koniom?
ROZDZIAŁ 8
Adrienne nie mogła zrozumieć, co tak bardzo poruszyło Matta.
– Tak, powiedziałam koniom. Dlaczego pytasz?
– Chcesz powiedzieć, Ŝe Granny była koniem?
– Oczywiście, Ŝe tak. PrzecieŜ ci mówiłam.
– Wcale nie.
– Na pewno mówiłam. MoŜe nie słuchałeś – warknęła Adrienne, której nie
spodobał się wyraz jego twarzy, zaciśnięte szczęki i zły błysk w oku.
– Teraz mi to dopiero mówisz! – Matt krzyczał na cały głos. – Kiedy
rozbiłem samolot, ryzykowałem Ŝycie i o mały włos nie straciłem istotnej części
mojego ciała, którą ten idiota chciał mi odstrzelić! A wszystko to dla jakiejś
głupiej chabety!
– To nie Ŝadna głupia chabeta! – Adrienne odsunęła jego wskazujący palec,
oskarŜycielsko wymierzony w jej twarz. – Ona jest, to znaczy była, moim
najbliŜszym przyjacielem!
– Ale dlaczego nie nazwałaś jej Ŝabcią albo kwiatuszkiem? Kto przy
zdrowych zmysłach nazywa konia babunią?
– Matt, posłuchaj – zaczął Archie. – Imiona zwierząt to osobista sprawa.
Nie ma o co się wściekać.
– Z całą pewnością jest się o co wściekać – wrzeszczał Matt, kierując swój
gniew na Archiego. – Ona nazywa konia Granny, a potem rozpowiada na prawo i
lewo, Ŝe Granny jest konająca i Ŝe musi przy niej być. Ciekaw jestem, jak ty byś to
zrozumiał?
– Tak, ale myślę, Ŝe...
– Wyjaśnię ci, dlaczego tak ją nazwałam – powiedziała Adrienne, opierając
ręce na biodrach. – Kiedy ją dostałam, miała juŜ dwanaście lat i była naprawdę
babcią. I co ty na to?
– Świetnie. Ale gdybyś była uprzejma wytłumaczyć mi to, kiedy jeszcze
byliśmy w domu Beverly, wszystkie te przygody mogłyby nas ominąć.
– Bo nie poleciałbyś ze mną, tylko dlatego Ŝe muszę zaopiekować się
konającym koniem, tak?
– Nie wiem, ale zasługiwałem chyba na to, Ŝeby wiedzieć, o co toczy się
gra!
– Ale dla mnie stawka była bardzo wysoka! Nie Ŝebym spodziewała się po
kimś, kto darzy naboŜną czcią zimne, martwe przedmioty, takie jak samoloty,
Ŝ
eby zrozumiał, jak kochana, wspaniała, śliczna... delikatna... – Znów rozpłakała
się, szlochając niepohamowanie.
– Do diabła.
– Mam pomysł – powiedział Archie, odkładając chusteczki na stół. – Przez
tę noc wiele przeszliście i dlatego zachowujecie się, jakbyście nie byli za bardzo
dorośli.
Zanim rozszarpiecie się nawzajem na kawałki, powinniście się chyba
trochę przespać.
– Nie... nie w tym samym pokoju, co on, nie chcę – wykrztusiła Adrienne
wśród szlochu. Złapała następną chusteczkę i głośno wytarła nos.
– To idź do sypialni, a on pójdzie do stajni – zdecydował Archie. – Dorothy
będzie tu dopiero za kilka godzin.
– Dorothy? Twoja Ŝona? – spytała zaskoczona Adrienne.
– Mój osioł. Dorothy Trzecia.
– Aha. No, tak.
– Więc teraz wynoście się stąd, oboje. Wszystko będzie wyglądało lepiej,
jak się trochę zdrzemniecie.
– Ale, ale – zaczął Matt – zapomniałem spytać, gdzie byłeś, kiedy
przyjechaliśmy tu z Jefem i Curtisem? Kiedy wyjeŜdŜaliśmy, chrapałeś w
najlepsze przy kominku.
– Poszedłem odwiedzić Dorothy.
– Twojego osła? – spytał Matt – Moją pyskatą Ŝonę.
– Ale mówiłeś, Ŝe ona nie Ŝyje.
– LeŜy pod ziemią, jeŜeli o to ci chodzi. Na pagórku, o kilometr drogi stąd.
Codziennie razem oglądamy wschód słońca, ja i Dorothy. Czasami rozmawiamy.
Czasami nie.
– To naprawdę piękne – odezwała się Adrienne, wzruszona tym
wyznaniem.
– MoŜe i piękne, ale o mały włos nie zapłaciliśmy za to Ŝyciem – orzekł
Matt.
– Nie spodziewam się, Ŝebyś potrafił zrozumieć związek Archiego i
Dorothy – powiedziała i odwróciwszy się na pięcie pomaszerowała do sypialni.
– Przynajmniej w tym przypadku idzie o dwoje ludzi – zawołał za nią Matt
– śadne z nich nie chodzi na czterech nogach i nie ma ogona!
– No juŜ, dosyć – powiedział Archie. – Idź do stajni, dam ci koc. MoŜesz
połoŜyć się na świeŜym sianie. Jesteś miejskim chłopakiem, załoŜę się, Ŝe nigdy
w Ŝyciu tego nie robiłeś.
Adrienne zatrzymała się, Ŝeby usłyszeć, co Matt odpowie.
– Raz – powiedział – ale nie bardzo mi się podobało.
– No pewnie! – zawołała i z trzaskiem zamknęła drzwi do sypialni.
Adrienne obudziła się przykryta wzorzystą kołdrą. Przez chwilę leŜała i
zastanawiała się, gdzie się właściwie znajduje. Powoli zaczęła sobie przypominać
wydarzenia ubiegłej nocy, ale wciąŜ nie miała pojęcia, jak długo spała. Pamiętała,
Ŝ
e zasnęła natychmiast, niczym się nie przykrywając. Archie na pewno narzucił
na nią kołdrę.
Usiadła na łóŜku i załoŜyła mokasyny. W całym domu panowała cisza.
Weszła do duŜego pokoju i spojrzała na brzydki, plastykowy zegar. Kwadrans po
trzeciej. Promienie słońca wpadały radośnie przez okno. Adrienne zauwaŜyła, Ŝe
pusta butelka po whisky zniknęła sprzed kominka, a palenisko zostało do czysta
wymiecione.
Stare gazety wciąŜ znajdowały się na stoliku, ale ktoś je poukładał, tak Ŝe
leŜały w równym stosiku. Adrienne dopiero teraz zrozumiała, o co chodziło
Archiemu. Sam wprawdzie nie czyta gazet ani ksiąŜek, ale robiła to Dorothy. W
tych gazetach były ostatnie krzyŜówki, które przed śmiercią rozwiązała.
Adrienne przyjrzała się swojemu ubraniu. WciąŜ nie mogła uwierzyć, Ŝe
Archie zdecydował się poŜyczyć jej rzeczy Dorothy. Z tak wielkim szacunkiem
odnosił się do wszystkiego, co wiązało się z jego zmarłą Ŝoną. Ubranie Matta we
własne spodnie to drobiazg, ale poŜyczenie ubrań Dorothy to coś całkiem innego.
Te rozmyślania przywiodły jej na myśl wczorajszą kłótnię z Mattem.
Próbowała sobie przypomnieć, czy rzeczywiście powiedziała mu w domu
Beverly, Ŝe Granny to koń. Była pewna, Ŝe tak. Z drugiej strony, jego pęknięte
spodnie, informacja, Ŝe Beverly celowo zaplanowała ich spotkanie, i ten
nieoczekiwany telefon od rodziców wytrąciły ją bardzo z równowagi. Być moŜe
zapomniała wytłumaczyć, kim, a raczej czym, była Granny.
Jeśli rzeczywiście tak było, czy Matt miał prawo tak się rozzłościć?
Adrienne pomyślała o jego wszystkich, niczym nie zasłuŜonych cierpieniach.
Jedynym niedopatrzeniem z jego strony było to, Ŝe nie ubezpieczył samolotu, ale
nawet najlepsze ubezpieczenie nie zmieniłoby biegu wypadków. Matt i tak
musiałby wędrować po deszczu i błocie, jechać samochodem z pijanym kierowcą,
stawić czoło dwójce pijanych zabijaków, którzy grozili mu bronią i przywiązali
do krzesła.
Zniósł to wszystko z niezwykłym wdziękiem, jeśli dodać do tego jeszcze,
Ŝ
e Adrienne odrzuciła go jako partnera w miłości i poinformowała, Ŝe jest zbyt
impulsywny i niezorganizowany, Ŝeby mogła o nim powaŜnie pomyśleć. A potem
na domiar złego dowiedział się, Ŝe pędzili na złamanie karku po to, Ŝeby zdąŜyła
poŜegnać konającego konia, a nie umierającą babcię.
Adrienne zawstydziła się. Wstydowi towarzyszyło jednak równieŜ inne
uczucie – uczucie ciepłej sympatii do Matta, które wzięło górę nad tym, co
przedtem sądziła o jego charakterze. Poza tym wypadek z pewnością nauczy go
zachowywania pewnych zasad bezpieczeństwa.
A więc, czegóŜ niby brakuje Mattowi Kirklandowi? Powinna cieszyć się,
Ŝ
e taki męŜczyzna zechciał się nią zainteresować, a nie ciągle od niego uciekać.
Wróciła do sypialni, Ŝeby się trochę odświeŜyć. Kilka pociągnięć szczotką,
odrobina pasty do zębów, zimna woda do opłukania twarzy i juŜ była gotowa
stanąć przed Mattem i przeprosić go. Przy odrobinie szczęścia Matt być moŜe
przyjmie przeprosiny i przestanie się na nią gniewać.
Błoto wyschło na tyle, Ŝe bez trudu doszła do stajni. CięŜarówka zniknęła z
podwórza i Adrienne ucieszyła się, Ŝe będzie mogła pomówić z Mattem sam na
sam. Drzwi stajni były uchylone, a z wnętrza dobiegał szelest siana. Dźwięk
obudził w niej wspomnienia poprzedniej nocy. Siano tak samo szeleściło, kiedy
Matt się z nią kochał. Poczuła, Ŝe rodzi się w niej poŜądanie. Otworzyła drzwi
szerzej i wsunęła się do środka.
– Matt – zaczęła, podchodząc do boksu. – Czy... – przerwała, widząc
Archiego, który rozkładał siano w boksie.
– No, proszę! Nareszcie się obudziłaś, co?
– Czy Matt pojechał cięŜarówką? – spytała Adrienne, starając się nie
okazać rozczarowania.
– No pewnie. Ale najpierw nakarmiłem go kanapkami z masłem
orzechowym. Nic lepiej nie stawia człowieka na nogi, niŜ masło z orzeszków.
– Dokąd pojechał? – Adrienne pomyślała, Ŝe ze złości na nią Matt mógł
zostawić ją tutaj, Ŝeby sama wróciła do domu.
– Do kanionu – powiedział Archie, przeŜuwając prymkę tytoniu. – Zabrał
ze sobą liny, będzie próbował dostać się do swojego samolotu.
– Sam? – Adrienne poczuła ukłucie strachu w sercu.
– Mhm. Niedługo przyprowadzą mi Dorothy Trzecią, więc nie mogłem z
nim pojechać. Ty spałaś jak zabita, zatem wyruszył sam.
– Muszę mu pomóc – stwierdziła Adrienne bez namysłu. – W jaki sposób
mogę się tam dostać?
– Prawdę mówiąc, to nie wiem jak – odparł Archie, zdejmując
zdefasonowany kapelusz i ocierając czoło rękawem. – Matt zabrał wóz, a
Dorothy Trzeciej jeszcze tu nie ma. Nie ma Ŝadnego innego środka transportu
oprócz... – przerwał i splunął do wiadra, stojącego w kącie stajni. – No, jest
jeszcze rower Dorothy.
– To wystarczy. Gdzie on jest?
Archie podniósł głowę do góry. Adrienne poszła za jego przykładem. Na
belce zawieszony był fioletowy, poobijany rower z mocnymi oponami, doskonały
dojazdy po nierównym terenie.
– Świetnie – powiedziała Adrienne. Spojrzała na swoją spódnicę. – Tylko
Ŝ
e w tym nie mogę jechać.
– Ściągnę rower na dół, a ty idź i weź sobie dŜinsy Dorothy i jakąś mniej
elegancką bluzkę – zdecydował Archie.
– Czy jesteś pewien, Ŝe mogę to zrobić? – Adrienne zawahała się. – Wiem,
jak bardzo kochałeś Dorothy i nie czuję się dobrze, grzebiąc w jej rzeczach.
– Jesteś do niej bardzo podobna – powiedział Archie, odwracając głowę. –
Jakoś pasuje, Ŝebyś nosiła jej rzeczy. A teraz idź juŜ, musisz złapać Matta, zanim
się tam zabije.
Wystarczyło, Ŝe wspomniał o niebezpieczeństwie, w jakim znalazł się
Matt, Ŝeby Adrienne popędziła do domu co sił w nogach. Ledwie zdąŜyła ubrać
się w dŜinsy i koszulę, kiedy do drzwi zastukał Archie.
– Jesteś gotowa? – spytał. – Zrobiłem ci kilka kanapek z masłem
orzechowym. MoŜesz je zabrać ze sobą.
– Świetnie! – zawołała i otworzyła drzwi.
– Naprawdę przypominasz mi Dorothy – oznajmił przyjrzawszy jej się
uwaŜnie i podał jej paczuszkę z kanapkami. – Szczególnie kiedy się kłócisz z
Mattem. Zawsze tak się kłóciliśmy z Dorothy, ale... zresztą to niewaŜne.
– Chciałeś powiedzieć, Ŝe się kochaliście – dokończyła Adrienne.
– Pewnie tak – przyznał, patrząc w bok.
– Nie ma się czego wstydzić, Archie. UwaŜam to za wspaniałe, Ŝe tak
bardzo ją kochałeś i dalej kochasz.
– Powinnaś złapać tego swojego Matta i zawsze powinniście trzymać się
razem. śycie jest krótkie – stwierdził Archie, wzdychając głęboko.
– Zaczynam wierzyć, Ŝe masz rację.
– Straciliśmy z Dorothy za duŜo czasu, walcząc ze sobą, tak jak ty i Matt Ja
narzekałem, Ŝe ona czyta za duŜo ksiąŜek, ona, Ŝe nie jestem ani trochę, jak to się
mówi, kulturalny. – Popatrzył na nią wilgotnymi oczami. – Dlaczego nie
potrafiliśmy przyjąć siebie takimi, jakimi jesteśmy?
– To chyba leŜy w ludzkiej naturze, Ŝeby próbować zmienić innych –
powiedziała Adrienne. – Jestem pewna, Ŝe Dorothy wiedziała, Ŝe ją kochasz,
Archie. I ona teŜ cię kochała pomimo narzekań, Ŝe brak ci ogłady.
– Ale ona miała rację! Nie mam za grosz kultury. Moim ulubionym
jedzeniem jest masło z orzeszków ziemnych. śuję tytoń i piję whisky. Mnóstwo
whisky. Poza tym popatrz na ten paskudny zegar. – Archie wskazał ręką na
ś
cianę, gdzie wisiała kompozycja plastykowych winogron, sera i butelki z winem.
– To był mój prezent ślubny dla Dorothy. Szybko się dowiedziałem, co o nim
myśli. Nie cierpiała go.
– JeŜeli tak, to czemu go nie zdjęła ze ściany?
– Niech mnie piorun strzeli, nie wiem. Tyle razy mówiłem jej, Ŝeby to
zrobiła.
– A dlaczego ty go teraz nie zdjąłeś?
– Nie wiem. Jakoś nie wypada.
– Dlatego Ŝe to był prezent ślubny od ciebie dla twojej Ŝony. Myślę, Ŝe go
uwielbiała tylko i wyłącznie dlatego, Ŝe to ty jej go podarowałeś.
– Nieee. Nienawidziła go.
– Lepiej pójdę juŜ, Archie – oświadczyła Adrienne, spoglądając na zegar.
Była za dwadzieścia czwarta. – Robi się późno – dodała, starając się nie urazić go
tym, Ŝe przerywa jego zwierzenia. śycie Matta mogło być w niebezpieczeństwie.
– Oczywiście. Jedź. – Archie stał bez ruchu, pogrąŜony we
wspomnieniach.
Adrienne podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę.
– Zaczekaj. Mam ci jeszcze coś do powiedzenia. Adrienne zatrzymała się,
próbując nie okazać zniecierpliwienia.
– Jesteś kobietą, i to podobną do Dorothy, więc moŜe uda ci się to
zrozumieć. Zaczekaj – powtórzył i wszedł do sypialni. Adrienne czuła, Ŝe z kaŜdą
chwilą jest coraz bardziej zdenerwowana. Winna była jednak Archiemu tę
odrobinę cierpliwości. Po kilku minutach wrócił do pokoju, niosąc w ręku
kawałek papieru, który podał jej w milczeniu.
– MoŜesz coś z tego zrozumieć? – spytał po chwili. Adrienne spojrzała na
kartkę, na której kobiecym pismem napisane były słowa:
Łabędziątko jest brzydkie w oczach wszystkich innych prócz matki. Ona
jedna widzi w nim to, co najpiękniejsze: wierne serce i miłość do ludzi.
– To chyba poezja – powiedziała Adrienne.
– To jest zagadka. Zagadka Dorothy.
– I o co w niej chodzi? – Adrienne ponownie przeczytała wiersz.
– Bardzo się wtedy pokłóciliśmy. Nie pamiętam juŜ, o co poszło, ale
Dorothy była naprawdę wściekła. Zabrała całe moje złoto i je schowała – wyjaśnił
Archie, szurając nogą.
Adrienne drgnęła. Jef i Curtis mówili coś o złocie, ale nie zwróciła wtedy
na to uwagi.
– Ta zagadka to ma być wskazówka – wyjaśnił Archie – ale nic z niej nie
rozumiem.
– A Dorothy nigdy ci nie powiedziała?
– Pewnie by powiedziała, wcześniej czy później, ale miała zawał. Była tu, a
w minutę później juŜ jej nie było. Umarła z Ŝalem do mnie w sercu. I to mnie
najbardziej gnębi.
– Tak mi przykro, Archie – powiedziała Adrienne, kładąc mu dłoń na
ramieniu.
– Tak – westchnął głęboko. – Co się stało, to się nie odstanie. Myślisz, Ŝe
uda ci się to rozwiązać?
– Spróbuję. – Adrienne przeczytała tekst raz jeszcze, starając się nauczyć
go na pamięć.
– Nigdy tego nikomu nie pokazywałem. Nie mam do nikogo tutaj zaufania.
Ale ty i Matt jesteście jak Dorothy i ja.
– Nic nikomu nie powiem – obiecała Adrienne.
– Wiem. Dlatego ci to pokazałem. Ale moŜesz porozmawiać z Mattem.
Jeśli uda wam się to rozwiązać, połowa jest wasza.
– Połowa złota? – Adrienne popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
– Tak. Połowa. I tak mi niepotrzebne.
– Nie moglibyśmy go przyjąć, Archie. To twoje złoto.
– Lepiej nie decyduj za innych. Czy to nie Matta samolot leŜy na dnie
kanionu?
Adrienne uświadomiła sobie, Ŝe propozycja Archiego to dla Matta szansa
odzyskania samolotu. Nie będzie więc mówiła w jego imieniu. JeŜeli ktokolwiek
zasługuje na to złoto, tym kimś jest z pewnością Matt.
– Lepiej juŜ pojadę – stwierdziła. – Po drodze o tym pomyślę.
– Trzymaj się kolein, a znajdziesz go bez trudu – doradził Archie. – Rower
ma bezdętkowe opony, więc nie powinnaś mieć kłopotów nawet na ostrych
kamieniach.
– Dziękuję, Archie. Jesteś hojny.
– Dorothy tak by sobie Ŝyczyła.
– Dorothy była wspaniałą osobą, prawda? – Adrienne zastanawiała się, czy
Archie znowu zacznie nazywać swoją Ŝonę zarozumiałą.
– Tak – przytaknął Archie. – Diabelnie wspaniałą.
– Wrócimy jak się da najszybciej – powiedziała, widząc, Ŝe Archie walczy
z emocjami silniejszymi od siebie. Archie oczyścił rower z kurzu i oparł go o
ś
cianę ganku. Z tyłu był mały bagaŜnik, do którego Adrienne przymocowała
torebkę z kanapkami. Potem wskoczyła na siodełko i ruszyła naprzód.
Główna droga była stosunkowo sucha i równa, więc szybko dotarła do
miejsca, w którym Matt skręcił z niej w stronę kanionu. Na szczęście koleiny były
dosyć wyraźne, więc nie bała się, Ŝe się zgubi pomiędzy skałami i kaktusami.
AŜ trudno było uwierzyć, Ŝe to ta sama droga, którą przemierzyli w nocy.
W wygodnym ubraniu, na rowerze, w promieniach popołudniowego słońca,
Adrienne rozkoszowała się kaŜdą chwilą przejaŜdŜki. Nawet rwący strumień,
który skłonił Matta do przerzucenia jej sobie przez ramię i przeniesienia wbrew
jej woli na drugą stronę, teraz zmienił się w mały potoczek, dający się przejechać
bez trudu.
ZbliŜając się do kanionu ujrzała cięŜarówkę Archiego, zaparkowaną tuŜ
nad krawędzią. Poznała pokrzywione drzewo, znaczące miejsce, z którego
samolot zanurkował w głąb przepaści. Matta nie było jednak nigdzie widać.
Adrienne uprzytomniła sobie, Ŝe gdyby chciała go znaleźć, będzie zmuszona
podejść do samej krawędzi przepaści. Poczuła nagły skurcz Ŝołądka. Wyruszając
na ratunek, nie wzięła pod uwagę swojego lęku przestrzeni. Troska o Ŝycie Matta
raz jeszcze wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Oparła rower o cięŜarówkę i
odczepiła z bagaŜnika torebkę. Powoli i ostroŜnie zbliŜyła się do skarłowaciałego
drzewa.
– Matt? – zawołała. Odpowiedzi nie było. Wokół pnia okręcona była lina,
której koniec zwisał swobodnie przez krawędź kanionu.
– Matt, jesteś tam? – zawołała ponownie. Jedyną odpowiedzią był szum
wiatru. Nad głową Adrienne zaczął krąŜyć jakiś ptak. Po krótkiej obserwacji
stwierdziła, Ŝe to chyba sęp. Przebiegł ją zimny dreszcz.
Ostatecznie pogodziła się z tym, Ŝe będzie musiała podejść do drzewa i
pociągnąć za linę. Być moŜe Matt właśnie teraz na niej wisi, a wiatr zagłusza jej
wołanie. Śmiało zaczęła iść w tamtą stronę, ale w połowie drogi skapitulowała,
wzięła torbę z kanapkami w zęby i opadła na czworaki.
Starała się nie patrzyć na nic prócz kamienistej ziemi pod rękami.
Podnosząc odrobinę spojrzenie, zobaczyła drzewo, którego powykręcane
korzenie, jak palce starej czarownicy, kurczowo trzymały się skraju kanionu.
Nim do niego dotarła, leŜała juŜ płasko na brzuchu. Nos i usta miała pełne
pyłu i modliła się, Ŝeby tylko nie natknąć się na jakiegoś węŜa. Zamknęła oczy,
wyciągnęła rękę i pociągnęła za linę. Nie stawiała najmniejszego oporu. Adrienne
połoŜyła torbę z kanapkami u swojego boku i ponownie zawołała Matta.
Odpowiedzi nie było. Zdawało się, Ŝe kanion pochłonął go tak samo, jak
przedtem połknął samolot. Starała się nie myśleć, Ŝe Matt moŜe teraz leŜeć na
dnie wąwozu z pogruchotanymi kośćmi. O, BoŜe, musi go odnaleźć! Nie będzie
go pewnie w stanie stamtąd wydostać, ale moŜe udzielić pierwszej pomocy i
wezwać Archiego. Zabierze ze sobą kanapki, Matt moŜe ich potrzebować.
Podczołgała się bliŜej drzewa i objęła jego pień, pokryty korą podobną do
skóry aligatora. Stąd na pewno widać juŜ dno kanionu. Z całych sił nie
dopuszczała do siebie myśli, co będzie, jeśli drzewo nie utrzyma jej cięŜaru. W
końcu rośnie tu juŜ od lat. Z pewnością wytrzyma jeszcze trochę i uchroni ją od
upadku w dół.
Wstrzymała oddech i wyjrzała zza kępy suchej trawy, która zasłaniała
widok.
ROZDZIAŁ 9
Adrienne spodziewała się ujrzeć samolot, leŜący jak rozbita zabawka na
dnie kanionu. Zamiast tego oczom jej ukazała się znajdująca się o jakieś trzy
piętra poniŜej krawędzi skalna półka, na której tkwił przechylony na bok samolot.
Jedno skrzydło oderwało się od kadłuba i leŜało obok. Ogon był nieco
pokiereszowany, ale poza tym samolot wyglądał na nie uszkodzony.
Najwyraźniej maszyna przekoziołkowała, nim wylądowała na najszerszej
części występu, nosem w stronę kanionu. JeŜeli uda się wyciągnąć samolot z
przepaści, Matt będzie mógł go naprawić. Adrienne nie mogła uwierzyć w
szczęście Matta. Ale gdzieŜ on się podziewa?
Zawołała jeszcze raz, bez skutku. Na skalnej półce, gdzie leŜał samolot, nie
pozostawało tyle wolnego miejsca, Ŝeby Matt mógł się ukryć przed jej wzrokiem.
Głos niósł się echem po kanionie. śeby jej nie usłyszeć, musiałby być głuchy.
Głuchy albo...
Adrienne odsunęła od siebie natrętną myśl. Spojrzała na zwisającą linę.
Będzie musiała się jakoś opuścić na dół. To jedyny sposób, by przekonać się, co
stało się z Mattem.
Uniosła się ostroŜnie, podniosła torebkę z kanapkami i schowała ją za
pazuchę. Pewnie się pogniotą, ale zawsze lepsze to niŜ nic.
Koncentrując wszystkie myśli na osobie Matta, wstała i chwyciła za linę.
Zawsze serdecznie nienawidziła wchodzenia po linie na zajęciach wychowania
fizycznego. Wtedy lina była jednak grubsza, a pod nią leŜał gruby, miękki
materac. Teraz Adrienne starała się wmówić sobie, Ŝe skalna półka teŜ jest
wyłoŜona takim materacem.
Przypomniała sobie filmy, na których widziała ludzi uprawiających
wspinaczkę. Trzymali linę mocno napiętą i odchylali się do tyłu. Tak, ta metoda
będzie najlepsza. Dzięki temu nie będzie musiała patrzyć w dół.
Pode mną leŜą grube, puszyste, miękkie materace, powtarzała w duchu,
szukając obutą w miękki mokasyn nogą występu, na którym mogłaby się oprzeć.
Serce jej łomotało. Znalazła pierwszy występ, potem drugi. Zaczęły ją boleć
palce, a przecieŜ posunęła się o kilka zaledwie centymetrów.
Jeszcze trochę. I jeszcze. Twarz Adrienne znalazła się juŜ poniŜej skraju
kanionu. Przed oczami miała tylko spękaną skałę. Strach zostawiał w ustach
metaliczny posmak.
Schodziła w dół, centymetr po centymetrze, trzymając linę ścierpniętymi z
wysiłku palcami. Bolały ją ramiona, czuła, jakby ktoś wyrywał jej ręce ze
stawów.
Przed nosem przebiegła jej duŜa brązowa ropucha i Adrienne krzyknęła
głośno, bardziej z zaskoczenia niŜ ze strachu. Nagły ruch sprawił, Ŝe straciła
oparcie i uderzyła o skałę, obcierając sobie policzek do krwi. Dysząc z
przeraŜenia, zaczęła nerwowo szukać oparcia dla nogi. Jeden z mokasynów z
głuchym klapnięciem wylądował na skalnej półce, przypominając jej o
odległości, jaka dzieliła ją od bezpiecznego podłoŜa.
Pode mną leŜą grube, puszyste, miękkie materace, powtórzyła znowu, ale
teraz nie umiała juŜ w to uwierzyć. PoniŜej znajdowała się skalista półka, w
dodatku całkiem wąska. Gdyby spadła, wątpliwe, czy udałoby jej się na niej
zatrzymać, mogłaby przecieŜ łatwo stoczyć się w dół kanionu. A gdyby nawet
udało jej się zejść cało w dół, nigdy w Ŝyciu nie będzie w stanie wdrapać się
znowu na górę. Matt moŜe potrzebować pomocy, a jej pomoc niewiele będzie
warta.
Dłonie piekły ją od szorstkiej liny, nogi trzęsły się coraz bardziej, ale
odległość od górnego skraju stawała się coraz większa. W końcu Adrienne
odwaŜyła się spojrzeć w dół i stwierdziła, Ŝe półka jest zaledwie trzy metry pod
nią. WciąŜ jednak nie mogła ryzykować, upadek nawet z tej wysokości byłby
bardzo niebezpieczny.
– Matt! – zawołała, zsuwając się w dół jak mogła najszybciej. – Matt! To
ja!
Odpowiedzi nie było. Adrienne poczuła, Ŝe Ŝołądek podchodzi jej do
gardła ze strachu. Mogło być tylko jedno wytłumaczenie milczenia Matta. O
BoŜe! PrzecieŜ nie moŜe go stracić. Byłoby to zbyt okrutne, teraz, kiedy zdała
sobie nareszcie sprawę, jak bardzo jest jej potrzebny. Znajdzie go i uratuje, o ile...
AleŜ oczywiście, Matt na pewno Ŝyje. Na pewno.
Bosą stopą dotknęła ziemi. Puściła linę i z rozmachem usiadła na
kamieniach. Przyglądała się obolałym, zaczerwienionym dłoniom, czując, Ŝe cała
się trzęsie.
– Udało się – wyszeptała, spoglądając w górę. Zmęczenie powoli
ustępowało uczuciu tryumfu. – Udało się! – zawołała i wstała na niepewnych
nogach, szukając zgubionego buta.
Potem odwróciła się w stronę samolotu. W kabinie siedział Matt, ze
słuchawkami na uszach, i najspokojniej w świecie manipulował przy gałkach
radia. Przebrał się wprawdzie w inną koszulę, ale był to z całą pewnością Matt
Widziała dokładnie jego ciemne kręcone włosy i wyrazisty profil.
ś
yje. Nic mu się nie stało. Nie słyszał jej, bo miał na uszach te cholerne
słuchawki.
Oczywiście gdyby przyszło mu do głowy od czasu do czasu je zdjąć, na
pewno usłyszałby jej wołanie. Nie musiałaby schodzić po linie. Adrienne
spojrzała na swoje piekące, krwawiące dłonie, potem na samolot. Ryzykowała
Ŝ
ycie bez Ŝadnego powodu. Matt wcale jej nie potrzebował.
Podeszła do samolotu, otworzyła drzwi kabiny i pociągnęła go za rękaw.
Kiedy ją zobaczył, podskoczył ze zdziwienia.
– Skąd ty się tu do diabła wzięłaś? – zawołał. Adrienne wskazała dłonią na
koniec liny. – Dlaczego?
– Bo się o ciebie bałam, ty durny głupku! Podeszłam do skraju i wołałam
cię, i wołałam, ale ty oczywiście nie odpowiadałeś, bo miałeś na głowie to –
Adrienne wskazała na słuchawki z obrzydzeniem. – Więc co miałam zrobić?
– No, właśnie – powiedział, wpatrując się w Adrienne. – Właśnie. A co
wystaje ci spod koszuli?
– Kanapki z masłem orzechowym! – krzyknęła, wyciągając je i ciskając mu
w twarz. Matt złapał torebkę, jak gdyby była to piłka do rugby.
– Panno Burnham, nie mogę w to uwierzyć. Boisz się wysokości jak ognia
i załoŜę się, Ŝe nigdy w Ŝyciu nie schodziłaś ze skały po linie.
– Dlatego powinnam była wrócić na rowerze Dorothy do domu i tam
szukać pomocy.
– Przyjechałaś na rowerze? – Matt rzucił kanapki na sąsiednie siedzenie i
wysiadł z kabiny.
– Tak, w tym mam przynajmniej jakie takie doświadczenie. Ale schodzenie
po tej linie to była najgłupsza i najbardziej zbędna rzecz, jaką w Ŝyciu zrobiłam.
Obtarłam sobie ręce i...
– I policzek – stwierdził Matt, podnosząc jej twarz do góry.
– Pośliznęłam się i straciłam oparcie. To cud, Ŝe nie spadłam do kanionu,
tak mało wiem o wspinaczce.
– A właściwie jak ty po tej linie schodziłaś?
– Trzymałam się i przesuwałam ręce w dół. A niby jak?
– Nie owinęłaś się nią w pasie?
– Nie. A powinnam?
– O BoŜe, kobieto – jęknął Matt, obejmując ją ramionami. – O, BoŜe –
wymruczał, przytulając jej głowę do swojej piersi.
– Następnym razem – powiedziała Adrienne – następnym razem
wolałabym, Ŝebyś reagował na odgłosy świata, kiedy jesteś w niebezpiecznej
sytuacji.
– Adrienne, czy ty naprawdę sądzisz, Ŝe będzie jakiś następny raz? – spytał,
przytulając policzek do jej włosów. – Masz zamiar popaść w nałóg ratowania
mnie z opresji?
– Oczywiście, Ŝe nie – powiedziała czując, Ŝe serce bije jej coraz szybciej.
– Mam nadzieję, Ŝe nigdy więcej nie będziesz potrzebował mojej pomocy. To się
robi po prostu śmieszne.
– Pewnie. Ale wiesz, zastanawiam się, czemu ryzykowałaś Ŝycie dla faceta,
który nie jest dla ciebie odpowiedni.
– Nigdy nie powinnam była tego powiedzieć – wyznała po chwili wahania.
Zastanawiała się, czy Matt jej wybaczy.
– Tak?
– Ja... ja nie miałam prawa osądzać cię w ten sposób po wszystkim, co dla
mnie zrobiłeś. A poza tym myślę, Ŝe się parę razy myliłam.
– MoŜe kilka tak – przyznał Matt, biorąc głęboki oddech. Pochylił się i
pocałował ją w policzek, tuŜ obok skaleczonego miejsca. – Ale teraz to niewaŜne.
Przyszłaś, Ŝeby mnie odnaleźć, szalona kobieto. – Odchylił jej głowę do tyłu, a
jego usta musnęły delikatnie jej policzek.
– Nie mogłam cię tu zostawić samego.
– Dobrze to wiedzieć. – Delikatnie pocałował kącik jej ust.
– Bałam się, Ŝe... Ŝe ci się stało coś złego.
– Nic mi się złego nie stało – powiedział, obwodząc czubkiem języka
kontur jej ust – ale jeśli uda ci się na chwilę zamilknąć, moŜe mi się przytrafić coś
bardzo dobrego.
– Och, Matt – westchnęła. – Tak się cieszę, Ŝe Ŝyjesz.
– Ja teŜ – zapewnił i zamknął jej usta swoimi.
Wtuliła się w niego z czułą uległością, a kiedy ją całował, wiedziała, Ŝe
wszystkie okropne rzeczy, które mu powiedziała, zostały wybaczone. Zaborcze
ruchy jego języka świadczyły o tym, Ŝe wciąŜ jej pragnie, tak jak poprzedniej
nocy w stajni. Radośnie odpowiedziała na jego pieszczoty, mocniej przyciskając
się do jego smukłego, silnego ciała. Dłonie Matta błądziły po jej plecach, pieściły
biodra i pośladki, potem prześlizgnęły się w górę, by dotknąć piersi.
– Naprawdę zmieniłaś o mnie zdanie? – spytał.
– Tak. – Wyraz jego orzechowych oczu zaparł jej dech w piersiach.
– Adrienne, moŜe nam być razem tak dobrze.
– Teraz juŜ wiem – odpowiedziała, patrząc mu w oczy.
– Pragnę ciebie. Teraz. Tutaj. – Matt potarł kciukiem koniuszek jej piersi. –
Ale nic nie mamy. Ani zacisznej stajni, ani koca, ani siana, zupełnie nic.
– No i są węŜe – dodała Adrienne.
– WęŜe? – Matt znieruchomiał. – Nie pomyślałem o tym.
– Boisz się węŜy? – roześmiała się Adrienne.
– Powiedzmy, Ŝe nie zachwyca mnie pomysł zdjęcia z siebie ubrania, co
jest niezbędne do tego, co mam na myśli, jeŜeli miałbym się obawiać ukąszenia
węŜa.
– Nie będziemy tu siedzieć wiecznie – stwierdziła Adrienne, tuląc się do
niego.
– Masz rację. Powinniśmy wracać na górę. Radio nie działa. Zabierzemy z
samolotu portfele i ruszymy do domu.
– Nie jestem pewna, czy mi się to uda, Matt Moje ręce...
– Wciągnę cię na górę. Wdrapię się pierwszy, a potem zrzucę ci pętlę z
liny. – Wziął w dłonie jej rękę i przyjrzał się jej uwaŜnie. – Nie mogę cię więcej
naraŜać na takie przeŜycia.
– Ale duŜo się nauczyłam i jestem teraz odwaŜniejsza.
– Nie, wcale nie bardziej – oznajmił Matt z uśmiechem. – Zawsze byłaś
odwaŜna. Jesteś najodwaŜniejszą kobietą, jaką znam.
– Matt, ja...
– Ciiicho. – Matt połoŜył jej palec na ustach. – Słyszałaś?
Adrienne wytęŜyła słuch i złowiła słaby warkot silnika. Stawał się coraz
głośniejszy, nagle umilkł. Drzwi otworzyły się i zatrzasnęły z hukiem. Spojrzała
na Matta. Zmarszczył czoło.
– Hej, miejski chłopaczku!
– No, ładnie – powiedział cicho Matt. – Jef i Curtis nas tu wytropili. Przytul
się do ściany kanionu, moŜe cię nie zauwaŜą.
– Jesteś pewien, Ŝe tu nie zejdą? – spytała szeptem, otwierając szeroko
przeraŜone oczy.
– Curtis jest w stanie to zrobić, Ŝeby ciebie dopaść – odparł Matt i dodał
szybko: – Ale pewnie się nie zdobędzie, jest na to za tłusty i zbyt leniwy.
– Muszą być wściekli za to, Ŝe ich wysłałeś na drugi koniec płaskowyŜu.
– Na pewno. Myślałem, Ŝe zdąŜę się stąd wydostać, nim się w tym połapią,
ale rano zaspałem. – Matt puścił do niej oko. – W stajni było mi naprawdę
wygodnie.
Adrienne uśmiechnęła się i zachichotała cicho.
– Hej, ty tam, w dole!
– Czego chcesz, Jef? – zawołał Matt, odsuwając się od Adrienne.
– Po pierwsze, lepszych wskazówek – odkrzyknął Jef.
– Przepraszam.
– No pewnie. Powiedz mi, co tu robi rower Dorothy? Adrienne wcisnęła się
w ścianę kanionu.
– Przywiozłem go ze sobą – krzyknął Matt – na wszelki wypadek. Nie
wiedziałem, czy uda mi się tu dojechać cięŜarówką.
– Myślę, Ŝe kłamiesz. Myślę, Ŝe masz tam ze sobą tę dziewuszkę.
– Chyba sobie Ŝartujesz, Jef. Ją? Masz mnie za mięczaka, ale ciekaw
jestem, co byś powiedział, gdybyś ją lepiej poznał. Ona ma lęk wysokości. Nigdy
w Ŝyciu nie zeszłaby po tej linie.
Adrienne wstrzymała oddech.
– Taak, chyba masz rację – przytaknął Jef. – Curtis myślał, Ŝe mogła tu za
tobą przyjechać, ale ja mówiłem, Ŝe tego nie zrobi. Miejskie dziewuchy nie
nadają się do tych rzeczy.
– To prawda. – Matt uśmiechnął się krzywo do Adrienne. – Nie ma z nich
wiele poŜytku.
Adrienne popatrzyła na niego gniewnie, a uśmiech Matta stał się jeszcze
szerszy.
– Są dobre tylko do jednego – ryknął Jef. – I o to właśnie chodzi Curtisowi.
Gdzie ona jest?
– Zmyka do Tucson, gdzie jej miejsce – odkrzyknął Matt. – Jak tylko kable
wyschły, zadzwoniła do kogoś, Ŝeby po nią przyjechał.
– Aha. No, więc jeśli jesteś tam sam, myślę, Ŝe moŜemy cię zostawić. Och,
byłbym zapomniał.
Adrienne zobaczyła, jak wyraz twarzy Matta gwałtownie się zmienia.
– Ty sukinsynu! Zostaw linę w spokoju! – zawołał.
– MoŜe następnym razem nie będziesz się bawił w kotka i myszkę z Jefem
i Curtisem – zabrzmiała odpowiedź i lina upadła u stóp Matta. Byli w pułapce.
Kiedy dźwięk silnika umilkł w oddali, Adrienne zauwaŜyła, Ŝe słońce
niemal całkiem schowało się za krawędzią kanionu. Powoli podeszła do Matta,
który wciąŜ wpatrywał się w leŜącą u stóp linę.
– I co teraz? – spytała.
– Źle dobierasz słowa – odparł, spoglądając na nią. – Ostatnio kiedy
zadałaś to pytanie, zaczęło padać.
– To nam chyba teraz nie grozi – odrzekła Adrienne, patrząc na niebo – ale
o zmierzchu węŜe wypełzają z kryjówek.
– MoŜe usiądziemy w samolocie.
– Czy to bezpieczne? On chyba moŜe się znów zsunąć w dół.
– Wiesz, nawet się nad tym nie zastanawiałem – przyznał Matt, patrząc na
nią z niepokojem. – Masz szczególny talent do przepowiadania nieszczęśliwych
wypadków.
– Chcesz mi powiedzieć, Ŝe siedziałeś sobie w kabinie Bóg wie jak długo,
bawiąc się radiem, i nawet nie przyszło ci na myśl, Ŝe nagły podmuch wiatru
moŜe cię strącić z tej półki?
– Chyba tak właśnie było.
– Nie mam ochoty siedzieć w samolocie – powiedziała Adrienne,
przyglądając mu się podejrzliwie.
– A ja nie chcę spędzić nocy w towarzystwie węŜy.
– Nocy? Nie będziemy tu aŜ tak długo. Archie przyjedzie po nas, jeśli nie
pokaŜemy się w domu przed zapadnięciem zmroku.
– A niby jak się tu dostanie? – spytał Matt. – Mamy jego cięŜarówkę. I
rower jego Ŝony. Chyba Ŝe dostał osła i...
– Nie – zaprzeczyła Adrienne ruchem głowy. – Powiedział mi, Ŝe osioł nie
jest przyuczony do jazdy.
– To moŜe pójdziemy do samolotu?
– Nie – odmówiła Adrienne, przyjrzawszy się uwaŜnie pozycji samolotu.
Podwozie znajdowało się zdecydowanie zbyt blisko skraju urwiska. – I
wolałabym, Ŝebyś ty teŜ tam nie siedział.
– Dobrze – zgodził się Matt wzdychając. – Jesteś głodna?
– Tak. Nie miałam nic w ustach od czasu przyjęcia u Beverly.
– Na szczęście mamy kanapki i butelkę wody, którą zabrałem ze sobą na
Ŝą
danie Archiego. Wezmę je z samolotu i moŜemy usiąść tutaj, plecami do skały.
Będziemy widzieć, skąd nadpełzają węŜe.
– Jest prawie jesień, moŜe juŜ wszystkie śpią – powiedziała Adrienne,
wzruszona, Ŝe Matt zgodził się siedzieć z nią tutaj, zamiast w samolocie, gdzie
czuł się bezpieczniej.
– Miejmy nadzieję – rzucił w jej stronę, wracając z wodą i kanapkami.
Znaleźli gładki kawałek skały i oparli się o wciąŜ ciepłe kamienie.
– Proszę. – Podał jej pajdę chleba z masłem orzechowym. – Prosto z magla.
– Nie obraŜaj kanapek, dla których przyniesienia ryzykowałam Ŝycie –
powiedziała i ugryzła kanapkę. Smakowała wyśmienicie.
– Nie przypominaj mi o tym – uśmiechnął się Matt. – Prawdę mówiąc, w
tym miejscu te kanapki to szczere złoto.
– Złoto! – Adrienne spojrzała na niego. – O mały włos zapomniałabym o
złocie Archiego!
– Słucham?
– Pamiętasz, Curtis i Jef oskarŜali nas, Ŝe szukamy złota Archiego. To złoto
istnieje, ale je Dorothy schowała, kiedy się pokłócili. I umarła, nim zdąŜyła mu
zdradzić, gdzie ono jest.
– śartujesz.
– Wcale nie. Archie mi to powiedział.
– Jesteś pewna, Ŝe nie był pijany?
– Wyglądał na całkiem trzeźwego. Poza tym obiecał, Ŝe jeŜeli pomoŜemy
mu je znaleźć, da nam połowę.
– Teraz juŜ całkiem nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego?
– Bo on... – ZauwaŜyła, Ŝe coś pełznie za plecami Matta. – Nie ruszaj się –
ostrzegła. – Po prostu się nie ruszaj.
– To wąŜ, prawda? Wiem, Ŝe to wąŜ – wyjąkał Matt zduszonym głosem.
– Tak, ale myślę, Ŝe sobie pójdzie, jeśli nie będziemy się ruszać.
– Czy jest blisko?
– Jakieś dwa metry od ciebie. Nie, nie odwracaj się.
– Proszę, powiedz mi, Ŝe to jest zwykły zaskroniec – błagał Matt, którego
czoło pokrył kroplisty pot. Adrienne przyjrzała się węŜowi. Był długi na półtora
metra, a jego ogon zakończony był kilkoma paskami i grzechotką.
– Nie, to nie jest zaskroniec.
– Takie juŜ moje zezowate szczęście. Czy on na mnie patrzy?
– Nie. Ale wysuwa język, to znaczy, Ŝe czuje ciepło twojego ciała.
– Cudownie. Jak moŜesz być taka spokojna? Jedno ukąszenie i moŜemy tu
umrzeć, bez Ŝadnej pomocy.
– Nie zaatakuje, jeśli będziemy ostroŜni. Idzie dalej. Nie rób Ŝadnych
gwałtownych ruchów, Ŝeby nie poczuł się zagroŜony.
– Świetnie. A co ze mną? To ja czuję się zagroŜony.
– No, juŜ – odetchnęła Adrienne. – Teraz moŜesz się odwrócić. Jest tam,
obok samolotu.
– PrzecieŜ to potwór! – wykrzyknął Matt na widok węŜa. – Co to za jeden?
– Grzechotnik. ZałoŜę się, Ŝe nigdy w Ŝyciu nie spotkałeś grzechotnika na
wolności.
– A ty za to widywałaś je na pęczki, co?
– Kiedy się jeździ konno, spotyka się węŜe. Oczywiście, nie zawsze są to
grzechotniki. Widzisz? Poszedł sobie – powiedziała, gdy wąŜ zsunął się w dół
zbocza poniŜej samolotu.
– Jesteś pewna, Ŝe nie wolałabyś usiąść w środku? – spytał Matt.
– Chyba wolę zostać tutaj. A teraz powiedz mi szczerze, czy to było aŜ tak
straszne?
– Tak.
– Nigdy nie przypuszczałam, Ŝe doŜyję dnia, kiedy woja pewność siebie
zniknie. – Adrienne uśmiechnęła się do Matta.
– Nigdy nie przypuszczałem, Ŝe doŜyję dnia, kiedy rozluźnisz się i
uspokoisz na tyle, Ŝeby pozwolić mi kochać się z sobą – odparował Matt,
wpatrując się w nią uwaŜnie. Adrienne spojrzała mu w oczy i juŜ nie mogła od
nich oderwać wzroku.
– To niemoŜliwe – oświadczył, podnosząc się na kolana i pociągnął ją za
sobą. – Być moŜe będziemy zmuszeni spędzić tu całą noc, a ja skłamałbym,
gdybym powiedział, Ŝe uda mi się doczekać poranka nie biorąc ciebie w ramiona.
Chcę wycałować z ciebie całą słodycz. Nie dotrwam do rana, nie kochając się z
tobą.
– A węŜe? – wyszeptała Adrienne.
– Do diabła z węŜami – odparł, uśmiechając się krzywo. Objął dłońmi jej
pośladki i przycisnął ją do swych bioder. – Cała naprzód.
ROZDZIAŁ 10
Pokusa pocałunków o smaku masła z orzeszków ziemnych Odegnała od
Matta wszystkie myśli o węŜach. Zamknął oczy i poddał się dotykowi jej
delikatnych ust, które rozchyliły się leciutko, ramion, które go oplotły, jej ciała,
wtapiającego się w jego ciało. Jej uległość podniecała go, ale to, co czuł, było o
wiele silniejsze niŜ samo tylko poŜądanie. Jest dla niej tak waŜny, Ŝe ryzykowała
Ŝ
ycie, Ŝeby ocalić go przed wyimaginowanym niebezpieczeństwem.
Jego palce drŜały, gdy próbował rozpiąć guziczki jej bluzki. Szczupła dłoń
Adrienne nakryła jego niezdarną rękę.
– Pozwól – wyszeptała z ustami przy jego ustach. Odchyliła się i, patrząc
mu głęboko w oczy, rozpięła guziki. Zdjęła bluzkę, potem koszulkę i rzuciła je na
ziemię.
Niemal przestał oddychać. Wtedy, w stajni, był zbyt przejęty, Ŝeby
dokładnie jej się przyjrzeć. Dotyk wiele mu powiedział, ale teraz na widok jej
dumnych, jędrnych piersi przysiągł sobie, Ŝe nigdy więcej nie będzie się tak
ś
pieszył. Jej wzrok zapraszał go do pieszczoty, ale Matt powstrzymał się jeszcze
przez chwilę.
– Jesteś przepiękna – wyznał.
Sięgnęła po jego dłonie i oparła je na swoich piersiach.
– Chcę, Ŝebyś się ze mną kochał – wymruczała cicho.
– Wiem. To jest właśnie najwspanialsze. Spojrzała mu w oczy i rozchyliła
usta. Matt czekał, zastanawiając się, czy Adrienne odwaŜy się powiedzieć na głos
to, co czyta w jej oczach. Zamiast tego zamknęła tylko powieki i odchyliła głowę
do tyłu, a Matt delikatnie objął dłońmi jej piersi i potarł sutki kciukiem. Powoli
stwardniały, jak mocno zamknięte pączki kwiatu poŜądania.
Pochylił się, by posmakować jej skóry, najpierw delikatnie badając
językiem. Oddech Adrienne stał się szybszy. Wtedy Matt powoli objął ustami
szczyt piersi i jęknął, rozkoszując się słodyczą ciepłej, pachnącej skóry. Adrienne
wplątała palce w jego włosy i przyciągnęła go bliŜej siebie. Matt pieścił
zachłannie piersi czując, jak bicie serca przyśpiesza nagle pod naciskiem jego
dłoni.
Podtrzymał ją ramieniem, a Adrienne wygięła się w łuk, gestem poddania,
który wzbudził poŜar w jego sercu. śarłocznie pieścił jej piersi, ssąc je i
pocierając, aŜ stały się róŜowe i gorące. Podniecał ją do utraty tchu, a jego własne
poŜądanie rosło mocniej i gwałtowniej, niŜ kiedykolwiek przedtem.
– Proszę – wyszeptała.
Sięgnął ręką do metalowego guzika przy jej dŜinsach. Potem zawahał się.
Nie, nie tutaj, nie na ziemi. Lepiej będzie, jeśli staną przy ścianie kanionu. Czuł,
Ŝ
e zaraz oszaleje, wyobraŜając sobie, jak w nią wchodzi, kryje się w jej miękkim
ciele, raduje się jej miłością, która popychała ich do tego szalonego zespolenia.
– Tam – powiedział Matt, unosząc ją za łokcie i z trudem stając na drŜących
nogach. – Tam – powtórzył, kierując ją w stronę skały. W półmroku znalazł
miejsce, o jakie mu chodziło: nagrzany słońcem, gładki fragment
ciemnobrązowej skały, która na pewno nie zrani delikatnej skóry Adrienne.
Całując jej usta, oczy, szyję, poprowadził ją w upatrzone miejsce. Drugą ręką
rozpiął jej spodnie i rozsunął suwak.
Dłoń, którą wsunął pod jej majteczki, napotkała słodką wilgoć, dowód
tego, jak bardzo Adrienne go pragnie. Pocałował ją mocno, głęboko, wzmagając
jej poŜądanie rytmiczną pieszczotą. Matt i Adrienne zdawali się stanowić jedno z
odgłosami nocy – świerszcze cykały w rytmie jego pieszczoty, szelest skrzydeł
nietoperzy był jak echo jej westchnień, ryk osła... Matt znieruchomiał i podniósł
głowę, Ŝeby lepiej słyszeć. Ryk osła?
– Co to za hałas? – spytała Adrienne.
– Nic waŜnego – szepnął Matt, pewny, Ŝe się przesłyszał. Nie mógł czekać
ani chwili dłuŜej, tak bardzo pragnął doznać rozkoszy. – Adrienne, potrzebuję cię.
Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. – Matt rozpiął guzik u swoich spodni.
Dziwny odgłos rozległ się ponownie.
– Matt, to był ryk jakiegoś zwierzęcia. Brzmi jak głos osła.
– To musi być złudzenie – powiedział Matt, szamocząc się rozpaczliwie z
rozporkiem. – Adrienne...
– Matt, ktoś tam śpiewa.
Matt zdobył się na nieludzki wysiłek i wsłuchał się w noc. Ciszę zakłócił
czyjś śpiew i ryk osła. Wzdychając poddał się i oparł czoło o głowę Adrienne.
– Tę melodię juŜ gdzieś słyszałem.
– W nieco odmiennych warunkach.
– MoŜna to i tak ująć.
– Przyjechał, Ŝeby nas zabrać do domu, Matt – powiedziała Adrienne. Po
chwili roześmiała się.
– Ma dobre serce, ale kiepskie wyczucie – westchnął Matt, któremu wcale
nie było do śmiechu.
Dorothy Trzecia protestowała głośno, a jej ryk brzmiał tak, jakby ktoś lał
wodę za pomocą zardzewiałej pompy.
– MoŜe... moŜe lepiej się ubierzmy – zaproponowała Adrienne łagodnie,
wyjmując jego rękę ze swoich majteczek. Matt odwrócił się do skały i cięŜko
westchnął. Archie właśnie zatrzasnął mu przed nosem drzwi do raju. Ryk osła
rozległ się znowu.
– Dobrze. – Matt niechętnie pochylił się i podniósł jej koszulkę. – Masz ten
swój jedwabny frymuśny fatałaszek.
– Wiesz, w końcu nie opowiedziałam ci do końca tej historii ze złotem –
przypomniała Adrienne ubierając się.
– Kogo obchodzą nudziarskie historie o złocie, skoro jest tyle znacznie
przyjemniejszych i ciekawszych rzeczy do roboty? Poza tym wcale nie wierzę, Ŝe
to złoto w ogóle istnieje.
– A ja wierzę – odparła Adrienne. – Archie pokazał mi, co napisała
Dorothy, Ŝeby dać mu wskazówkę, gdzie szukać kryjówki.
– Naprawdę?
– Tak. Brzmi to tak:
Łabędziątko jest brzydkie w oczach wszystkich, prócz matki. Ona jedna
widzi w nim to, co najpiękniejsze: wierne serce i miłość do ludzi.
– Łabędziątko? Tu w pobliŜu nie ma nawet kurcząt, a co dopiero łabędzi.
– Nie wiem, co to znaczy, ale Archie chce tę zagadkę rozwiązać, i to nie
tylko po to, Ŝeby znaleźć złoto.
– Bo nie chce, Ŝeby Dorothy miała ostatnie słowo?
– Pewnie chodzi mu równieŜ o to, ale zagadka to coś w rodzaju przesłania
zza grobu. Archie chce wiedzieć, co chciała mu przekazać Dorothy.
– Teraz mnie naprawdę zaintrygowałaś.
– To dobrze, moŜe po drodze do domu będziemy mogli...
– Hej sokole, co tam robisz w dole! – zawołał Archie, oświetlając lampą
naftową skraj kanionu. – Właśnie udało mi się ułoŜyć wierszyk. Sokole, co robisz
w tym dole. Niezłe, nie?
– No, świetnie, znów jest pijany – powiedział Matt cicho. – Hej, Archie –
zawołał. – Nie podchodź zbyt blisko krawędzi!
– To ty, Matt? – Nad skrajem przepaści zamajaczyła głowa Archiego,
podświetlona blaskiem lampy.
– To ja. I Adrienne. A teraz odsuń się stamtąd, zanim do nas tu dołączysz.
– Spokojnie, nie spadnę – krzyknął Archie, a osioł znów rozpaczliwie
zaryczał. – Zaniknij się, Dorothy – zaŜądał stanowczo Archie. – Słyszałeś, Matt?
Zupełnie jak moja przemądrzała Ŝona, zawsze ma coś do powiedzenia. Zrzuciła
mnie trzy razy. Na szczęście łyknąłem sobie trochę whisky i nie bolało za bardzo.
Matt, robi się strasznie ciemno. MoŜe byście stamtąd wyleźli?
– Jef i Curtis odcięli linę. Jesteśmy bez wyjścia.
– A to skunksy. Chcecie, spuszczę wam na linie butelkę, na pewno przyda
wam się łyk czegoś mocniejszego.
– A masz linę?
– Pewnie. ObwiąŜę nią szyjkę i...
– Nie potrzebujemy butelki, tylko liny. MoŜesz ją przywiązać do drzewa i
rzucić nam koniec?
– Jasne.
– A co będzie, jeśli ją źle przywiąŜe? PrzecieŜ jest na rauszu – spytała po
cichu Adrienne.
– Musimy zaryzykować. Archie teŜ jest w niebezpieczeństwie. To cud, Ŝe
w ogóle tu dotarł na tym nie ujeŜdŜonym ośle, ale nie sądzę, Ŝeby udało mu się
wrócić do domu cało i zdrowo.
– Pewnie masz rację – westchnęła zrezygnowana Adrienne.
– Ja pójdę pierwszy. – Matt podszedł do samolotu. – Potem wciągniemy cię
na górę. MoŜesz przy okazji zabrać mój portfel.
– Matt, nie podoba mi się to. Martwię się o Archiego, ale ponad wszystko
boję się o ciebie.
– Nic mi się nie stanie – zapewnił Matt, przyciągając ją do siebie i całując.
– Zostało mi parę waŜnych rzeczy do zrobienia na tym świecie, a najwaŜniejsza z
nich to wreszcie, bez Ŝadnych przeszkód, kochać się z tobą przez całą cudowną
noc.
– Rzucam linę! – zawołał Archie.
– Dobrze ją przywiązałeś? – spytał Matt, pociągając za wolny koniec.
– Jasne – brzmiała odpowiedź. Matt obwiązał się liną w pasie.
– To właśnie miałaś zrobić, zanim zaczęłaś schodzić. WciąŜ nie mogę
uwierzyć, Ŝe zeszłaś na dół bez Ŝadnej asekuracji.
– To było bardzo głupie.
– Bardzo odwaŜne. Kiedy dotrę na górę, zwiąŜę na tym końcu dwie pętle.
WłoŜysz w nie nogi i wyciągniemy cię na górę.
– To mi się wcale nie podoba, Matt – powtórzyła Adrienne, spoglądając w
górę, gdzie Archie przycupnął obok drzewa.
– Mówiłem ci juŜ, mam niezwykle silną motywację, Ŝeby przeŜyć –
powiedział Matt, jeszcze raz pociągając za linę. – A teraz się odsuń.
– Dlaczego mam się odsunąć, skoro nie zamierzasz spadać?
– Zadajesz za duŜo pytań, panno Burnham – zauwaŜył, patrząc na nią z
ukosa. – A teraz odejdź na bok, dobrze?
Adrienne odeszła kilka kroków czując, Ŝe serce wali jej w piersiach. Matt
nie był pewien, czy lina go utrzyma, ale pomimo to postanowił się po niej
wspinać.
Wstrzymała oddech i przyglądała się, jak Matt chwyta mocno linę i opiera
nogę na skale. Potem odepchnął się od ziemi i zaczął wspinać w górę, krok po
kroku, aŜ stał się ciemną, niknącą sylwetką. Adrienne niemal przestała oddychać
patrząc, jak Matt pnie się do góry.
Kocham go, pomyślała, wytęŜając wzrok. Kocham tego męŜczyznę.
Proszę, niech będzie bezpieczny. Kiedy ujrzała, Ŝe Matt chwyta za korzeń
drzewa, podciągając się na skraj przepaści, poczuła, Ŝe po policzkach spływają jej
łzy ulgi.
– Adrienne! – zawołał, odwracając się w stronę kanionu. – Jesteś gotowa?
– Pewnie, Ŝe tak – odparła, czując, Ŝe wzruszenie dławi ją w gardle. – Na
wszystko.
Usłyszała jego ciepły, głęboki śmiech, który rozległ się echem po całym
kanionie. Tak bardzo go kocha.
PodróŜ w górę była znacznie łatwiejsza niŜ zejście w dół. Mimo to
Adrienne czuła ściskanie w Ŝołądku na samą myśl o tym, Ŝe wisi w powietrzu.
Matt przywiązał linę do osi cięŜarówki i kazał Archiemu powoli oddalać się od
krawędzi, ale sam stanął na skraju i uwaŜnie obserwował linę, w razie gdyby
Archiemu przypadkiem pomyliły się pedały. Kiedy Adrienne dotarła w końcu na
górę, Matt chwycił ją w ramiona i bardzo mocno przytulił.
– Zdawało mi się, Ŝe mówiłeś, Ŝe się nie boisz? – wymruczała, przytulając
policzek do jego piersi, Ŝeby słyszeć mocne uderzenia serca.
– Myślisz, Ŝe bym się przyznał? – spytał, całując jej włosy.
– A więc bałeś się.
– Okropnie.
– Teraz mi to dopiero mówisz.
– Teraz powiem ci wiele, wiele róŜnych rzeczy, Adrienne...
– Nieźle poszło – przyznał Archie, podchodząc ku nim na niepewnych
nogach i spluwając z rozmachem. – Chcecie łyka?
– Nie, dzięki – powiedział Matt. – Lepiej... – nagle przerwał. – Archie, czy
zaciągnąłeś hamulec ręczny?
– Dlaczego?
– CięŜarówka stacza się w stronę kanionu! – zawołał Matt, pędząc ku niej
co sił w nogach.
Adrienne stała jak sparaliŜowana. Z rozpaczliwą jasnością zrozumiała, co
się stanie, jeŜeli Matt nie zdąŜy zatrzymać pojazdu. CięŜarówka spadnie do
przepaści, a ona, Adrienne, wciąŜ przywiązana liną do jej osi, teŜ poleci w dół.
CięŜarówka toczyła się powoli. Adrienne czekała w napięciu. Matt wskoczył do
szoferki. Samochód przejechał jeszcze kilka metrów i zatrzymał się gwałtownie,
kołysząc się na boki. Matt wysiadł i podszedł do niej powoli, jak w transie.
– Dzięki. Gdyby ci się nie udało, Ściągnęłaby mnie do przepaści.
– MoŜe zdjęłabyś juŜ tę linę – powiedział Matt, blady jak ściana.
– Dobry pomysł. – Adrienne zaczęła rozsupływać węzeł.
– Było groźnie – przyznał Archie, tak samo roztrzęsiony jak i oni oboje. –
Bardzo przepraszam.
– Lepiej jedźmy juŜ wreszcie do domu – uciął Matt, przeczesując dłonią
włosy. – PrzywiąŜemy Dorothy do zderzaka i wrzucimy rower na tył cięŜarówki –
powiedział i, spoglądając na Archiego, dodał: – Ja poprowadzę.
– Jasne. – Archie przytaknął.
– Naprawdę mi przykro, Ŝe zapomniałem o tym hamulcu – powiedział,
kiedy wyruszyli nareszcie w drogę do domu. – Nie mógłbym spojrzeć w oczy
Dorothy, gdybyś...
– Ale jesteśmy wszyscy cali i zdrowi – przerwał mu Matt. Z tyłu osioł
zaryczał głośno. – Nawet Dorothy Trzecia.
Adrienne połoŜyła dłoń na kolanie Matta. Musiała go dotknąć, upewnić się,
Ŝ
e jest obok niej. Sięgnął ręką i poprowadził jej dłoń na wysokość swojego
biodra. Zaczerwieniła się, ale nie cofnęła ręki.
– Co to za zagadka o łabędziach, Archie? – spytał Matt.
– Pojęcia nie mam, o co chodzi. Nie ma tu Ŝadnych łabędzi. Tu jest
pustkowie.
– Obrazki, zdjęcia łabędzi? – zasugerowała Adrienne.
– Nie ma, nawet w ksiąŜkach. Patrzyłem. – Archie potrząsnął głową. –
Zresztą Ŝeby schować złoto w ksiąŜkach, musiałaby wyciąć wszystkie kartki z
któregoś z tych grubych tomów. Nie zrobiłaby tego. Dorothy kochała ksiąŜki.
– To musi być masa złota! – Matt zagwizdał z podziwem.
– Daję wam połowę. To znaczy, jeśli uda wam się je znaleźć.
– Nie moglibyśmy tego przyjąć – odparł Matt, potrząsając głową. – CięŜko
pracowałeś, Ŝeby je zdobyć.
– To nie ma znaczenia – powiedział Archie. – Nie potrzebuję złota, chociaŜ
muszę go trochę zatrzymać, na wypadek gdybym zachorował. – Popatrzył przez
okno. – Oddałbym je całe, gdyby mogło uratować Ŝycie Dorothy. Ale ona po
prostu umarła, nagle, bez ostrzeŜenia. Nie było czasu. Nawet złoto nic by tu nie
pomogło.
– Miała chore serce – przypomniała Adrienne.
– Zawsze to mówiła. Nie chciała nawet poddać się operacji. W kaŜdym
razie chcę, Ŝebyście wzięli sobie to diabelne złoto – dodał. – Dorothy by sobie
tego Ŝyczyła.
– Zobaczymy – orzekł Matt, ściskając dłoń Adrienne. – Na razie jeszcze go
nie znaleźliśmy.
– Myślę, Ŝe zagadka moŜe mieć coś wspólnego z ksiąŜkami – powiedziała
Adrienne. – Kojarzy mi się z bajką Andersena. Czy Dorothy miała ksiąŜkę z
bajkami?
– MoŜliwe – przyznał Archie – ale przeszukałem całą biblioteczkę. Nie ma
tam złota.
– A moŜe to taka gra? MoŜe w ksiąŜkach jest wskazówka, którą trzeba
znaleźć, Ŝeby wiedzieć, gdzie jest kryjówka?
– To by było nawet podobne do mojej przemądrzałej Ŝony – powiedział
Archie. – Nigdy mi nie ułatwiała Ŝycia.
– Jak tylko wrócimy, poszukam ksiąŜki z bajkami – zdecydowała
Adrienne. – Znajdziemy to złoto, ani się obejrzysz.
– Miejmy nadzieję – powiedział cicho Matt, przyciskając jej dłoń do
swojego biodra. Adrienne w duchu przyznała mu rację. Poszukiwanie złota było
niewątpliwie bardzo ekscytujące, ale nie mniej ciekawa była perspektywa
spędzenia tej nocy razem.
Po powrocie do domu Archie zajął się Dorothy Trzecią, zapędził ją do
stajni i dał jej owsa.
– Chodź, pomoŜesz mi znaleźć ksiąŜkę z bajkami – powiedziała Adrienne,
biorąc Matta za rękę i prowadząc go do środka. Dziś wieczorem lampy
rozświetlały wnętrze, zmieniając dom w przytulne schronienie.
– Nie chciałbym spędzić całej nocy na poszukiwaniu czegoś, co być moŜe
nie istnieje – stwierdził Matt. – Wolałbym raczej poŜyczyć cięŜarówkę i poszukać
miejsca, w którym moglibyśmy przenocować.
– Powiedzmy, Ŝe poszukamy przez jakąś godzinkę.
– To bardzo długo – odparł Matt, uśmiechając się do niej. – MoŜesz aŜ tyle
czekać?
– Spójrz na to z innej strony: jeśli znajdziemy złoto, będziesz miał za co
wyciągnąć samolot z przepaści i go naprawić.
– A ty? Archie zamierzał dać złoto nam, a nie tylko mnie.
– To w pewnym sensie równieŜ moja wina, Ŝe samolot jest teraz tam, gdzie
jest.
– Gdybym miał ubezpieczenie, nie potrzebowałbym złota.
– Mimo wszystko jeŜeli je znajdziemy, zrzekam się swojej części na rzecz
kosztów naprawy samolotu. Tyle przynajmniej mogę zrobić – oświadczyła
Adrienne, zastanawiając się, co sprawiło, Ŝe Matt porzucił swoją beztroską pozę.
– Zobaczymy – orzekł Matt. – Ja zacznę z tego końca, a ty zajmij się drugą
stroną.
– Dobrze. – Adrienne przesunęła palcem po grzbietach ksiąŜek. Były
ustawione zgodnie z tematyką. Po swojej stronie znalazła głównie ksiąŜki
historyczne, przyrodnicze i kucharskie.
– To moŜe być to – powiedział Matt, podając jej otwartą ksiąŜkę, w której
tkwiła nagryzmolona na karteczce notatka.
– Brzydkie kaczątko – przeczytała Adrienne, spoglądając na okładkę. – No
pewnie, jest tu teŜ nowa zagadka. Posłuchaj – powiedziała, biorąc karteczkę do
ręki: – Wymowny posłaniec i zdolny mim, miłość aŜ po kraniec, na czas zdąŜysz
z nim.
– MoŜe chodzi o inną ksiąŜkę? KsiąŜki są posłańcami.
– Tak, ale nie sądzę, Ŝeby Dorothy aŜ tak się powtarzała.
– Zaczynasz ją całkiem nieźle poznawać, prawda? – uśmiechnął się Matt.
– Archie mówił, Ŝe jestem do niej bardzo podobna – przyznała. – Tak
naprawdę jedną z przyczyn, dla których chce się z nami podzielić złotem jest to,
Ŝ
e stosunki między nami dwojgiem układają się bardzo podobnie do jego Ŝycia z
Dorothy. W pewien sposób dzięki nam przeŜywa na nowo swoją miłość do
Dorothy.
– No, mój detektywie, moŜe rozwiąŜemy tę zagadkę do końca. Jeśli nie
ksiąŜka jest posłańcem, to co?
– Posłaniec coś nam mówi. A mim daje wskazówki... – Powoli rozejrzała
się po pokoju. – Na czas zdąŜysz z nim... Zaraz, zaraz! Chodzi o ten szkaradny
zegar! ZałoŜę się, Ŝe tak.
– Dlaczego akurat zegar?
– Bo jest zawsze na czas. Poza tym ten zegar to prezent ślubny Archiego
dla Dorothy, wymowny posłaniec jego miłości. Powiedział mi, Ŝe nie cierpiała
tego zegara, ale nigdy nie chciała go zdjąć ze ściany. To symbol ich wzajemnej
miłości. Wszystko się zgadza! – wykrzyknęła Adrienne tryumfalnie. – Pierwsza
zagadka mówiła o docenianiu brzydkiego kaczątka, którym na pewno jest Archie.
Druga mówi o tym, Ŝe pomimo całej swej brzydoty ten zegar wyraŜa jego miłość
do niej, – Rzeczywiście jest szpetny – przyznał Matt.
– Teraz rozumiesz? Dorothy nauczyła się go coraz bardziej kochać i nie
przeszkadzało jej, Ŝe prezent jest brzydki, bo w oczach Archiego był piękny i
dlatego go dla niej kupił. Tymi zagadkami starała się mu powiedzieć, jak bardzo
go kocha, i Ŝe wie, jak silne jest jego uczucie.
– JeŜeli twoje rozumowanie jest słuszne, w zegarze powinna być jeszcze
jedna karteczka.
– Daj krzesło – rozkazała Adrienne. – Sprawdzimy. Matt przyniósł z
kuchni krzesło i właśnie wyciągał rękę w stronę zegara, kiedy do domu wszedł
Archie.
– Złaź! – zawołał gniewnie. – Co tam majstrujesz przy zegarze Dorothy?!
Nikt oprócz mnie go nie dotyka.
– Znaleźliśmy następną wskazówkę – powiedział Matt, z trudem ratując się
przed upadkiem. – Adrienne uwaŜa, Ŝe trop prowadzi do zegara.
– Akurat. Dorothy nienawidziła tego szkaradzieństwa.
– To nieprawda – zaprzeczyła Adrienne, podchodząc do Archiego i kładąc
mu dłoń na ramieniu. – Posłuchaj tej nowej zagadki.
– I tak nic z tego nie rozumiem – odrzekł po chwili. – Dorothy wszystko
komplikowała, Ŝebym juŜ się w niczym nie mógł połapać.
– Była bardzo wykształcona – przyznała Adrienne. – No i lubiła się z tobą
draŜnić, prawda?
– Jasne, Ŝe tak! Przemądrzała baba.
– Ale ona kochała wszystko to, o co się z tobą kłóciła. Kochała ten zegar.
Nazywa go posłańcem twojej miłości.
– Skąd wyciągnęliście tę kartkę? – spytał Archie.
– Była w ksiąŜce z bajkami, w Brzydkim kaczątku.
– No pewnie! Widziałem ją, ale myślałem, Ŝe to znowu jakiś przepisany
wiersz.
– Dorothy napisała ją dla ciebie, Archie.
Archie przez chwilę wpatrywał się w kartkę papieru, potem odwrócił
głowę i otarł oczy rękawem. Wreszcie wszedł na krzesło, zdjął zegar ze ściany i
przyglądał mu się przez dłuŜszą chwilę.
– Myślisz, Ŝe ona go lubiła? – spytał z niedowierzaniem.
– Jestem tego pewna.
– Nie do wiary – powiedział. – Nie do wiary.
– Obejrzyj go dokładnie – zachęciła Adrienne.
– Nic tam nie ma – stwierdził Archie, odwracając zegar w rękach.
– Jesteś pewny? – Adrienne poczuła, Ŝe nadzieja ją opuszcza.
– Tak. Zaraz, zaraz... Tu wystaje roŜek jakiejś kartki. Tyle razy
nastawiałem ten diabelny zegar, a nigdy tego nie zauwaŜyłem. – Archie
wyciągnął kartkę, rozłoŜył ją i przeczytał po cichu. Potem ostroŜnie odwiesił
zegar na miejsce i zszedł z krzesła.
– No i? – spytał Matt.
– Teraz juŜ wiem – powiedział Archie przytłumionym głosem. – Miałaś
rację – dodał, zwracając się do Adrienne. – Teraz wiem juŜ, gdzie Dorothy
schowała to złoto.
ROZDZIAŁ 11
Archie podał Adrienne kartkę wyjętą z zegara i wyszedł bez słowa.
– Co tam jest napisane? – spytał Matt. Adrienne przeczytała głośno
zagadkę:
Imieniem niektórych kobiet nazywają statki, innych dzieci niosą chwałę
przez wieki. Z osła śmieją się, Ŝe to hołd zbyt mały, ale od ciebie, moja miłości,
był to największy dar świata.
Matt i Adrienne popatrzyli na siebie i bez słowa pobiegli do stajni. Drzwi
były otwarte, a ze środka dobiegały rozpaczliwe protesty Dorothy Trzeciej.
Archie wrzeszczał na nią, Ŝądając, Ŝeby zamknęła się raz na zawsze.
Osioł stał przywiązany do belki, z dala od korytka z owsem. W boksie
siano i słoma fruwały aŜ pod sufit.
– Powinienem był wiedzieć, Ŝe wsadzi je w takie właśnie miejsce –
mamrotał Archie pod nosem. – Powinienem był się tego spodziewać.
Przemądrzała baba. Adrienne podeszła do osiołka i poklepała go po szyi.
– Cicho, spokojnie – powiedziała miękkim tonem. – Będziesz miał
mnóstwo owsa, jak tylko Archie z tym skończy. Nie ma się co tak awanturować.
– To zadziwiające – oświadczył Matt, opierając się o ścianę boksu. – Do tej
pory nie mogłem sobie tego wyobrazić, jak wyglądałaś, kiedy byłaś zwykłą,
wychowaną na wsi dziewczyną i zapalonym dŜokejem. Ten obrazek pomaga
mojej wyobraźni.
– I jak?
– Wyglądasz pięknie. No i odwołuję wszystkie paskudne rzeczy, które
powiedziałem o twojej Granny. Jestem pewien, Ŝe kochałaś ją nie mniej niŜ
innych członków rodziny.
– Dziękuję – powiedziała Adrienne, głaszcząc uszy Dorothy Trzeciej. –
Nie pomoŜesz Archiemu w demolowaniu stajni?
– Wolę przyglądać się tobie.
Adrienne poczuła niepokój w sercu. JeŜeli Archie dokopie się do złota,
będą mogli wkrótce wyjechać. Rzucą się wreszcie sobie w objęcia. Niedługo...
– Matt, podaj mi, proszę, dłuto – zawołał Archie.
– Skąd wiesz, którą deskę wyłamać? – spytał Matt.
– Ta cholerna kobieta przynajmniej jedno zrobiła tak, jak trzeba. Postawiła
tu maleńki krzyŜyk.
– To prawdziwe poszukiwanie skarbów! – roześmiał się Matt.
– Tak – zgodził się Archie, podwaŜając deskę. – To zupełnie w stylu
Dorothy. Ona uwielbiała zagadki.
I krzyŜówki. Cała ona.
– Pomóc ci?
– Uprzejmie dziękuję, skoro wy odwaliliście pracę umysłową, ja mogę
chociaŜ sam to odkopać. W tym przynajmniej jestem dobry.
– Jesteś dobry w wielu rzeczach, Archie – powiedziała Adrienne,
podchodząc bliŜej. – Utrzymujesz cały dom we wspaniałym stanie od kiedy... od
kiedy Dorothy odeszła.
– Wcale nie odeszła. Wiem, gdzie jest – odparł Archie, napierając na dłuto.
Nacisnął jeszcze raz i deska ustąpiła z głośnym trzaskiem. Zajrzał do środka. –
Taaak – powiedział i roześmiał się. – To na pewno tu. Co za przemądrzała baba. –
Wyjął spod podłogi kawałek papieru, przeczytał go i podał Adrienne.
Adrienne trzymała karteczkę tak, by Matt mógł takŜe odczytać słowa
Dorothy:
Twoje ziemskie skarby są schowane tu, pod podłogą, ale my nigdy więcej
nie powinniśmy ukrywać przed sobą naszej miłości. Jesteś moim światem. Nie
kłóćmy się więcej. Całuję Dorothy.
Archie pochylił głowę, wpatrując się tępo w podłogę.
– Ona naprawdę cię kochała – stwierdziła Adrienne.
– Te zagadki o tym właśnie świadczą. Dorothy myślała, Ŝe kiedy je
rozwiąŜesz, przekonasz się, jak bardzo jej na tobie zaleŜy.
Archie powoli pokiwał głową.
Adrienne zrozumiała, Ŝe zagadki Dorothy znaczyły dla Archiego więcej
niŜ całe złoto. Przypomniała sobie jednak o ukrytym skarbie i wiedziona nagłym
zaciekawieniem zajrzała do otworu w podłodze. Światło lampy oświetlało
pokrywki trzech niewielkich słoików po maśle orzechowym. Adrienne
spodziewała się raczej zobaczyć skórzany worek.
– I tam jest złoto? – spytała.
– Tak. Trzeba je wyjąć – odrzekł Archie, wycierając rękawem czoło. – Ten
słoik moŜe być wasz, twój i Matta, ten będzie mój, a trzecim się podzielimy.
Adrienne wzięła słój z rąk Archiego, ale kiedy przyjrzała się bliŜej jego
zawartości, poczuła ogromny zawód. Słój zawierał czarniawą mieszaninę piasku i
jakiś drobnych kamyczków. Wyglądało to raczej na śmieci, a nie na poszukiwany
skarb. Archie musiał się pomylić. Z całą pewnością nie było to złoto.
– Tak mi przykro – zwróciła się do Matta. – Miałam nadzieję, Ŝe uda ci się
wydostać samolot.
– Na pewno mi się uda – oświadczył, wpatrując się w zawartość słoja.
– Ale to przecieŜ nie moŜe być złoto – wyszeptała.
– Jak sądzisz, ile te słoje są warte? – roześmiał się Matt – Nic, chyba Ŝe je
sprzedasz po dwa centy w skupie szkła.
– A moŜe pięćdziesiąt albo sześćdziesiąt tysięcy?
– Dolarów? – zdumiała się Adrienne i spojrzała na Archiego, który
przyglądał jej się z kpiącym uśmieszkiem.
– Ona nie wierzy, Ŝe to jest złoto, prawda? – spytał.
– Ale to niemoŜliwe! – zawołała Adrienne. – To tylko piasek i kawałki
kamienia, no i nawet się nie błyszczy.
– Gdyby się błyszczało, nie byłoby warte zachodu i rozwiązywania tych
zagadek – orzekł Archie, spluwając zamaszyście na bok. – W naturze to, co się
ś
wieci, rzadko jest prawdziwym skarbem.
– Więc to jest naprawdę złoto? Gdybyś mi tego nie powiedział,
wyrzuciłabym te słoje do śmieci.
– Całe szczęście, Ŝe nie robiłaś tu porządków – roześmiał się Matt.
– W kaŜdym razie jest twoje – oznajmiła Adrienne, podając mu słój.
– Nie, to naleŜy do Archiego – uciął Matt, biorąc słój z jej rąk. – To bardzo
hojny gest, Archie, ale nie moŜemy tak po prostu zabrać oszczędności całego
twojego Ŝycia.
– MoŜe wyraziłem się niejasno – powiedział Archie. – KaŜda młoda para
potrzebuje czegoś na początku wspólnego Ŝycia. Dorothy na pewno chciałaby
wam pomóc. Jestem przekonany.
– To bardzo piękny uczynek, Archie – zawahał się Matt, spoglądając na
Adrienne – ale Adrienne i ja... no więc, my niezupełnie...
– Nie ustaliliście jeszcze daty? Nie szkodzi, to nie potrwa długo. Po
cielęcym spojrzeniu, jakim się w siebie wpatrujecie, widać, Ŝe nie moŜecie się juŜ
doczekać chwili, kiedy wreszcie będziecie naprawdę razem.
Adrienne zaczerwieniła się, tak trafna była ocena, którą przedstawił
Archie. Oczywiście, jest trochę staroświecki i uwaŜa, Ŝe „bycie razem” oznacza
małŜeństwo, Ŝe planowali ślub i potrzebują pieniędzy na start. Chciała, Ŝeby Matt
dostał pieniądze na swój samolot, ale skoro on sam nie chciał ich przyjąć,
rozumiała to doskonale. Musi się w końcu znaleźć inna metoda wydostania
samolotu z przepaści.
– Matt ma rację, Archie – potwierdziła. – Nie czulibyśmy się w porządku,
biorąc twoje złoto.
– Do diabła – rzucił Archie z ponurą i rozczarowaną miną – Dorothy
zawsze mówiła mi, Ŝe nie mam pojęcia o prezentach. Powiedziała, Ŝe nie umiem
ich dawać.
– AleŜ wcale nie – zawołała Adrienne, kładąc dłoń na jego ramieniu. – Tyle
tylko Ŝe... – Nie wiedziała, co powiedzieć. Matt czuł się równie zmieszany.
Odmawiając przyjęcia złota, urazili uczucia Archiego.
– Nie mam wiele powodów do radości – powiedział Archie. – Od kiedy tu
jesteście, sprawia mi duŜą frajdę obserwowanie was, jak się kłócicie i jak się ze
sobą godzicie. Tak bardzo przypomina mi to Dorothy, Ŝe czuję się, jak gdyby ona
sama do mnie wróciła. Ja po prostu...
– odwrócił głowę na bok – ja po prostu chcę zatrzymać tę radość na dłuŜej.
JeŜeli weźmiecie to złoto, w jakiś sposób będę dalej z wami, stanę się częścią
waszej przyszłości, nawet gdybym nigdy więcej was nie zobaczył.
– Dobrze, Archie, weźmiemy połowę – zgodził się Matt, podchodząc bliŜej
i obejmując ich oboje ramionami. Głos łamał mu się ze wzruszenia. – I mówię ci,
jeszcze się zobaczymy. Po tym wszystkim, co przeszliśmy, jesteśmy niemal jak
rodzina, prawda?
– Coś w tym guście – przyznał Archie, patrząc na niego wilgotnymi
oczami. – No to napijmy się za to, co?
Matt spojrzał pytająco na Adrienne, a kiedy skinęła przyzwalająco głową,
powiedział:
– Świetnie.
– Kiedy Dorothy jeszcze Ŝyła, nie piłem aŜ tak duŜo – wyznał Archie.
Popatrzył na dwa słoje, które trzymał rękach. – MoŜe teraz teŜ będę mniej pił.
Wiem juŜ, co czuła Dorothy, co czuła do mnie, i tak w ogóle...
– Rozumiemy cię – powiedziała Adrienne.
– Poza tym jeŜeli będziecie mnie odwiedzać, pewnego dnia przywieziecie
ze sobą dzieciaki, a przecieŜ nie moŜecie im pokazać takiego starego pijaka.
– Ale... – Ŝachnęła się Adrienne, odsuwając o krok.
– Wszystko w swoim czasie – powiedział z uśmiechem. – Na razie nie
mieliście nawet czasu wszystkiego spokojnie omówić. Zawsze ktoś wam
przeszkadzał: albo ja, albo Curtis i Jef. Ale, ale... Mam pewien pomysł –
zastanowił się Archie, patrząc na Matta. – Pani Potter, moja dobra znajoma,
prowadzi hotelik w Saddlehorn. O tej porze roku na pewno jest zupełnie pusty. –
Archie splunął i chytrze spojrzał na Matta. – Chciałbyś moŜe wiedzieć, gdzie go
znaleźć?
– WskaŜ mi tylko właściwy kierunek – odrzekł Matt.
W przeciągu pół godziny Adrienne zdąŜyła się poŜegnać z Archiem i
jechała z Mattem cięŜarówką w stronę Saddlehorn. Uzgodnili, Ŝe następnego dnia
rano Matt wsadzi ją do autobusu, jadącego do Tucson. Potem sam wróci do
Archiego i spróbuje uratować to, co pozostało z samolotu.
Adrienne pociągnęła nosem, wspominając łzawe rozstanie z Archiem.
– Naprawdę go polubiłam – powiedziała.
– Ja teŜ – przyznał Matt, obejmując ją ramieniem i przyciągając bliŜej
siebie.
– Skoro zamierzasz u niego zostać przez kilka dni, moŜe mógłbyś mu
wyjaśnić, na czym polega nasz związek, a raczej na czym on nie polega. Archie
juŜ teraz czeka na nasze dzieci!
– Dobrze, wyjaśnię mu wszystko – obiecał Matt z dziwnym wyrazem
twarzy. Cofnął ramię i mocno oparł obie dłonie na kierownicy.
– Co się stało? Czy znów powiedziałam coś nie tak?
– Powtórzyłaś to samo, co mówisz przez cały czas: Ŝe nie chcesz się ze mną
trwale związać.
– Wcale nie o to mi chodziło! Właśnie, Ŝe chcę się z tobą związać!
– Taak? W jaki sposób?
– No więc, ja... – przerwała, nie wiedząc, co chce powiedzieć. – Myślę, Ŝe
są szanse na to, Ŝe będziemy razem, ale w końcu znamy się tak krótko,
potrzebujemy jeszcze duŜo czasu, Ŝeby się nawzajem poznać, Ŝeby...
– Bzdura.
– Słucham?
– O, BoŜe. Teraz wróciliśmy do uprzejmego, chłodnego zachowania i
dobrych manier. Po tym, co zdarzyło się przez ostatnią dobę, wszystko, czego o
mnie nie wiesz, jest mało istotne. To samo odnosi się do ciebie.
Porozumiewaliśmy się na podstawowym poziomie Ŝycia, na poziomie
przetrwania. Nauczyliśmy się razem pracować, kłócić, godzić i kochać. Do
diaska! – Zahamował ostro. – Kocham cię! Co jeszcze oprócz tego się liczy?
– Nigdy mi tego nie mówiłeś – zauwaŜyła Adrienne, wpatrując się w niego,
jakby go widziała po raz pierwszy w Ŝyciu.
– Byłem trochę zajęty. – Wyłączył silnik i odwrócił się w jej stronę. –
Byłem trochę zajęty rozbijaniem samolotu, rozpalaniem ognia przy uŜyciu
prochu, zadawaniem się z facetami z dubeltówką, węŜami i linami, które mogą w
kaŜdej chwili puścić, no i szukaniem złota i ratowaniem twojego drogocennego
tyłka!
– AleŜ ja to doceniam!
– No więc dlaczego to ja mam przełamywać między nami lody? Dlaczego
to ja mam ci to powiedzieć pierwszy? śebyś się potem głowiła, czemu nie
powiedziałem tego wcześniej?
– No, dobrze! Ja cię teŜ kocham!
– No i świetnie! – Matt odwrócił się na siedzeniu i przekręcił kluczyk. –
Więc jedźmy.
Jechali w milczeniu. Adrienne wpatrywała się w opustoszałą drogę i
zastanawiała, czy to prawda, Ŝe właśnie przed chwilą wyznali sobie miłość. Z
lewej strony dobiegł ją stłumiony odgłos. Adrienne uświadomiła sobie, Ŝe Matt
się śmieje.
– Mówię ci, wciąŜ nie wiem dokładnie, co się między nami wydarzy, ale
wiem jedno: nie będzie nudno. A teraz chodź tu bliŜej mnie.
– Jesteś pewien, Ŝe do prowadzenia samochodu wystarczy ci jedna ręka?
– Powinienem się był spodziewać tej uwagi – powiedział wzdychając Matt
– Posłuchaj, prowadziłem ten samochód, kiedy Jef celował z dubeltówki w części
mojego ciała niezbędne do przetrwania gatunku.
– Och, Matt, nie miałam o tym pojęcia!
– Zamierzasz mi to wynagrodzić?
– JeŜeli tylko będę umiała. – Adrienne przesunęła dłonią po opinających
mu biodra dŜinsach.
– Jestem w pełni przekonany, Ŝe ci się to uda. Jechali teraz główną ulicą
Saddlehorn.
– Pensjonat powinien być na końcu tej uliczki – orzekł Matt, skręcając w
ciemny zaułek.
– Trudno uwierzyć, Ŝe takie miejsce w ogóle tu istnieje i Ŝe moŜemy...
– AleŜ tak, Adrienne, nie tylko moŜemy, ale nawet z całą pewnością to
zrobimy.
Adrienne poczuła słodki dreszcz oczekiwania. Przed nimi światło paliło się
na jednym tylko ganku. Pani Potter zostawiała zapaloną lampę, Ŝeby jej gościom
łatwiej było trafić. Drzwi otworzyła im sympatyczna starsza pani.
– Czy pani Potter? – spytał Matt – Tak.
– Chcielibyśmy tu przenocować, o ile to moŜliwe.
– Tak, mam wolny pokój – powiedziała kobieta, przyglądając się im
uwaŜnie.
– Skąd jesteście? – spytała. – Wydaje mi się, Ŝe skądś znam tę cięŜarówkę.
– Przysłał nas Archie.
– Aha! – To stwierdzenie przełamało wszelkie opory. – Wejdźcie, proszę,
chodźcie. Macie jakiś bagaŜ?
– Nie – powiedziała Adrienne. – Nie zamierzaliśmy tu nocować, ale... ale
mieliśmy trochę kłopotów.
– Nic nie szkodzi – orzekła pani Potter. – Czy mogę wam w czymś jeszcze
pomóc? Przyjaciele Archiego są moimi przyjaciółmi.
– Chyba nic nam szczególnego nie trzeba – odparła Adrienne. – Czy to
prawda, Ŝe rano jeździ tędy autobus?
– Tak, kwadrans po dziesiątej. – Pani Potter popatrzyła na Adrienne. – Jak
się miewa Archie? Bardzo się o niego martwię od czasu, gdy umarła Dorothy.
– Myślę, Ŝe teraz czuje się lepiej. Kiedy u niego byliśmy, znalazł list, który
Dorothy napisała do niego tuŜ przed śmiercią.
– To wspaniale. Wyobraźcie sobie, Ŝe poznali się z Ŝoną przypadkiem. Ona
zatrzymała się na kawę w barze, a Archie właśnie tam siedział. Stracił dla niej
głowę od pierwszego wejrzenia, a i ona bardzo go polubiła. Chyba odpowiadało
jej, Ŝe Archie jest starszy. Kiedyś powiedziała mi, Ŝe z jej słabym zdrowiem
wiązanie się z młodym męŜczyzną uwaŜałaby za oszustwo.
– Bardzo się kochali, prawda? – spytała Adrienne.
– Tak, chociaŜ na pierwszy rzut oka nie było tego widać. Bez przerwy się
kłócili.
– Słyszeliśmy o tym – wtrącił Matt.
– Archie musi was bardzo lubić – ciągnęła pani Potter – skoro poŜyczył
wam cięŜarówkę. Nieczęsto to robi. Prawdę mówiąc, chyba nigdy nikomu jeszcze
jej nie poŜyczył. Ale ja tu gadam, a wy na pewno chcielibyście odpocząć.
– Tak – odparł Matt, nie patrząc na Adrienne.
– Zaraz pokaŜę wam pokój. Jak będziecie płacić?
– Ja zapłacę – powiedzieli chórem Adrienne i Matt i popatrzyli na siebie
zaskoczeni.
– Słuchaj – zaczął Matt – pozwól mi zapłacić. JuŜ i tak oddałaś mi całe...
całą zawartość słoja.
– Matt, właśnie w ten sposób wpakowałeś się w całą tę kabałę: nie
oszczędzając własnych zasobów finansowych. KaŜdy grosz moŜe ci być
potrzebny, Ŝeby wyciągnąć ten samolot.
– To jest równie waŜne, jak uratowanie mojego samolotu – rzucił
podniesionym tonem Matt, patrząc na nią gniewnie.
– Chcecie moŜe zapłacić kaŜde osobno? – spytała pani Potter, która do tej
pory w milczeniu przysłuchiwała się ich kłótni.
– Nie! – zawtórowali Adrienne i Matt.
– Proszę nam wybaczyć – powiedział Matt z uśmiechem. – Musimy się
szybko naradzić – dodał, odciągając Adrienne na bok. – O to teŜ musimy się
kłócić? – spytał cicho.
– ChociaŜ nie chodzi o duŜą kwotę pieniędzy, uwaŜam, Ŝe powinieneś
nauczyć się finansowej odpowiedzialności, która... – Matt przerwał wykład,
przyciągając ją do siebie i mocno całując.
– Czy pozwolisz mi zapłacić za tę noc grzesznych uciech – wymruczał,
patrząc jej głęboko w oczy – czy zamierzasz zmarnować cały czas na wykład z
ekonomii?
– Matt, ale... – wyszeptała, czując, Ŝe jej ciało pragnie go, a puls
przyśpiesza w rekordowym tempie.
– Przestaniesz się kłócić czy nie? – spytał, przyciskając ją mocniej.
– Tak, ale to nie jest metoda rozwiązywania sporów.
– Doprawdy? – Pocałował ją jeszcze raz, wypuścił z objęć i podszedł do
pani Potter. – Proszę zapisać rachunek na moją kartę – powiedział. –
Przepraszamy za zajmowanie pani czasu.
– Zaczynam rozumieć, co Archie w was widzi – stwierdziła kobieta,
ś
miejąc się i podchodząc do biurka. – Kłócicie się zupełnie tak samo, jak on i
Dorothy.
Pani Potter zaprowadziła ich do pokoju i pozostawiła samych.
Pokój był najbardziej ukwieconym pomieszczeniem, jakie Adrienne
kiedykolwiek widziała. RóŜyczki wszystkich kolorów, kształtów i rozmiarów
pokrywały ściany, dywan i narzutę na duŜym łóŜku z kolumienkami oraz
ręczniki.
– Podejrzewam, Ŝe ci się tu nie podoba – rzuciła Adrienne, spoglądając
niepewnie na Matta.
– Tak sobie tu stoję i myślę o wszystkich rzeczach, o które moglibyśmy się
pokłócić, panno Burnham – zaczął Matt, opierając się o framugę. – Na przykład o
te wzorki albo kto będzie spał z której strony łóŜka, albo czy okno ma być
zamknięte czy uchylone, albo w jaki sposób naleŜy wyciskać pastę do zębów z
tubki? Mam mówić dalej?
Adrienne zachwycił wygląd Matta. WciąŜ był ubrany w kowbojską
koszulę, dŜinsy i wysokie buty, poŜyczone od Archiego. Podziwiała jego szerokie
ramiona i silne dłonie, które przez ostatnie kilka godzin tak często chroniły ją od
niebezpieczeństw. Matt, w otoczeniu koronek i róŜyczek, wyglądał jak
przeniesiony Ŝywcem z innej bajki.
– Mogę niby powiedzieć, Ŝe wszystko to nic mnie nie obchodzi, ale ty z
pewnością i tak wynajdziesz nowe rzeczy, o które będziemy się spierać –
uzupełnił, podchodząc bliŜej.
Poczuła teraz delikatny zapach płynu po goleniu, zmieszany z bardziej
pierwotną, męską wonią.
– Mówisz, jakbym była taka strasznie kłótliwa i uparta.
– Ty? AleŜ skąd! – Matt jednym szarpnięciem rozpiął koszulę. – Jestem
pewien, Ŝe kiedy się urodziłaś, od razu powiedziałaś lekarzowi, Ŝe powinien
podnieść swoje lekarskie kwalifikacje. Pewnie nawet poinstruowałaś go, w jaki
sposób ma poklepać twój prześliczny nagi tyłeczek.
Nigdy przedtem nie widziała go w pełnym świetle. PoŜądanie sprawiło, Ŝe
nie mogła wykrztusić ani jednego słowa. Patrzyła na jego muskularną pierś i
brodawki na wpół ukryte wśród gęstych, ciemnych włosów. Nigdy przedtem nie
poŜądała Ŝadnego męŜczyzny tak bardzo, jak właśnie teraz. Na myśl o
gwałtowności rządzących nią emocji ogarniało ją przeraŜenie.
– Podejrzewam, Ŝe wiesz równieŜ, w jaki sposób mam cię kochać – dodał,
rzucając koszulę na podłogę – jak mam cię rozbierać i w jakiej kolejności mam
całować róŜne części twojego ciała? – Stanął bardzo blisko Adrienne. – JeŜeli tak,
lepiej powiedz mi teraz.
Adrienne zadrŜała, gdy Matt zaczął rozpinać guziczki jej bluzki.
– No, słucham – ciągnął, powoli uwalniając guzik za guzikiem. – No,
powiedz mi, Ŝe robię to nie tak, jak trzeba, i jeśli chcesz, moŜemy się zaraz o to
pokłócić. MoŜemy kłócić się aŜ do końca, aŜ do szczytu rozkoszy, ale chcę, Ŝebyś
wiedziała o jednym: tym razem ten moment naprawdę nadejdzie.
Adrienne zwilŜyła spieczone usta językiem. Jej serce biło tak głośno, Ŝe
Matt z pewnością bez trudu je słyszał.
Powoli, na pozór obojętnie, wyciągnął jej bluzkę z dŜinsów.
– Nic mnie nie obchodzi, Ŝe nagle do drzwi zacznie dobijać się dwudziestu
zdesperowanych maniaków albo Ŝe nad Saddlehorn nadciągnie tornado, albo dom
stanie cały w płomieniach. Po tym, co razem przeszliśmy, wiem, Ŝe wszystko
moŜe się zdarzyć.
Adrienne spojrzała w orzechową głębię jego oczu. Nie drgnęłaby, nawet
gdyby zaleŜało od tego jej Ŝycie.
– Chcę, Ŝebyś wiedziała, czego się spodziewać – powiedział cicho
miękkim głosem. – Nic, absolutnie nic nie będzie dziś w stanie powstrzymać
mnie od kochania cię aŜ do ostatniego tchu.
ROZDZIAŁ 12
Adrienne wyciągnęła ręce i splotła je na szyi Matta.
– Zawsze wiedziałam, Ŝe jesteś bezczelnym typem – powiedziała głosem
ochrypłym z przejęcia.
– Pewnym siebie.
– Więc udowodnij mi to, dzielny pilocie.
– Pewnie, Ŝe ci to udowodnię – wymruczał, przyciskając ją mocno do
siebie.
Wyszła naprzeciw jego poŜądaniu, namiętnie się do niego przytulając się i
ocierając o jego ciało, rozchylając usta, by powitać jego język. Kiedy wsunął ręce
pod jej koszulkę, uniosła ramiona do góry, Ŝeby łatwiej było mu ją zdjąć. Wtedy
Matt napełnił dłonie bujnością jej ciała i pochylił się, by skosztować
przysmaków, które trzymał w rękach.
Adrienne odchyliła głowę i na moment straciła równowagę. Nie patrząc
uchwyciła się kolumienki łóŜka, starając się utrzymać na nogach. Matt objął ją w
talii ramieniem i delikatnie zdjął jej rękę ze słupka.
– Adrienne, zaufaj mi – wyszeptał. – Nie upadniesz. Jesteś ze mną
bezpieczna.
Adrienne zamknęła oczy i rozluźniła się w jego ramionach, wiedząc, Ŝe to
prawda, Ŝe moŜe pozwolić, by tryumfowało poŜądanie, bo Matt jest tu z nią.
Powoli poprowadził ją i ułoŜył na kwiecistych poduszkach. Klęcząc, zsunął jej ze
stóp mokasyny. Otwarła oczy i przyglądała się, jak się nad nią pochyla.
– Kocham cię – powiedział czysto i wyraźnie. To wyznanie najwyraźniej
miało zostać usłyszane.
– Wiem – szepnęła, dotykając jego policzka.
– Kocham cię bardziej, niŜ moŜesz to sobie wyobrazić.
– O tym teŜ wiem – przyznała. Nie mogła w to wątpić po wszystkim, co dla
niej zrobił i zaryzykował.
– Tak bardzo cię pragnę – wyznał, gładząc wierzchem dłoni dolinkę
pomiędzy jej piersiami. – Wydaje się, jakbym czekał na tę noc od wielu lat.
– To prawda. Oboje czekaliśmy na nią przez całe Ŝycie.
– Tak – odparł Matt, a oczy mu zabłysły.
– Ja teŜ cię kocham – powiedziała Adrienne, przyciskając jego dłoń do
swojego mocno bijącego serca.
– Wiem. Czytam to w twoich pięknych brązowych oczach.
– Kochaj się ze mną, Matt – wyszeptała. – Pragnę ciebie. Tak samo mocno,
jak ty mnie.
– Na ten temat moglibyśmy podyskutować – powiedział, uśmiechając się
lekko i sięgając do zamka u jej dŜinsów.
– Ale nie będziemy.
– Nie – wyszeptał, pochylając się do jej ust. Delikatnie rozsunął zamek.
Jego pocałunki, zaborcze i zarazem pieszczotliwe, tak bez reszty pochłonęły
zmysły Adrienne, Ŝe ledwie zauwaŜyła, Ŝe Matt zdjął z niej resztę ubrania. Kiedy
odnalazły ją jego palce, mocno chwyciła jego ramiona. Za to dotknięcie, tam, w
samym środku rozkoszy, oddałaby wszystko, co ma, i wciąŜ uwaŜałaby, Ŝe dała
za mało.
– Cieszę się, Ŝe przeszliśmy razem przez całe to piekło – powiedział Matt,
patrząc jej w oczy i pieszcząc, aŜ zaczęła wić się z rozkoszy. – Dzięki temu nasza
miłość ma w sobie więcej słodyczy.
– Tak – odparła Adrienne rwącym się głosem. – Och, Matt... – wygięła się
w łuk, ocierając się o jego dłoń.
– A to dopiero początek – wymruczał, klękając u stóp łóŜka i wsuwając się
między jej uda. Całował gładką skórę jej brzucha, w dół, aŜ po złociste kędziorki.
– Czekałem na to, tak bardzo czekałem na chwilę, w której zapragniesz mi się
oddać.
Tak jakby miała jakiś wybór! Jego ciepły oddech na nagiej skórze obudził
w niej taki zryw nieokiełznanej namiętności, Ŝe nie mogła się doczekać tego
cudownego, najintymniejszego pocałunku. Kiedy wreszcie nadszedł ten moment,
krzyknęła głośno ze szczęścia i wplotła palce w jego włosy.
Pieścił ją tak doskonale, Ŝe Adrienne była pewna, Ŝe zaraz umrze z
rozkoszy. Powiedziała mu to łamiącym się głosem, a świat wokół nich wirował
jak kalejdoskop z płatków róŜy. Potem, całując ją powoli i nieśpiesznie, Matt
odsunął się lekko i Adrienne zauwaŜyła jak przez mgłę, Ŝe zdejmuje z siebie
resztę ubrania. Usłyszała odgłos rozdzieranego pakiecika. Matt dbał o nią, o jej
dobro.
Poczuła na twarzy jego ciepły oddech, cięŜar jego ramion po obu stronach
głowy. Otwarła oczy.
– Nikt nie dobija się do drzwi – wyszeptała z uśmiechem.
– Nie nadeszło tornado.
– Nic nas nie powstrzyma.
– Nic na świecie. – Jego orzechowe oczy rozbłysły.
– Więc chodź do mnie – powiedziała, wyginając się w łuk, by go powitać.
Połączyli się, jak gdyby odnaleźli i włoŜyli na właściwe miejsce ostatni kawałek
układanki, jak gdyby odkryli jedyne doskonałe zespolenie na całym wielkim
ś
wiecie.
– Tak – szepnął Matt, zamykając oczy.
Tak, zawtórowało mu serce Adrienne. To jej męŜczyzna, towarzysz Ŝycia,
jedyny na całe Ŝycie. Nigdy nie wolno jej go utracić. Nigdy. Objęła go mocniej.
Otworzył oczy i popatrzył na nią, przyśpieszając rytm.
– Tak dobrze, tak wspaniale – szeptał zdyszany. – Wiedziałem, Ŝe tak
będzie. Wiedziałem... Adrienne, och, Adrienne, moje kochanie.
– Kocham cię – zawołała, czując jak napięcie narasta. Objęła go nogami, a
Matt mruczał z rozkoszy, wchodząc w nią głębiej.
Gdy rytm jej poruszeń stał się silniejszy, Matt dostosował się do jej tempa.
– Teraz – wykrzyknął. – Teraz! Teraz!
Adrienne naparła na niego, czując, jak fale rozkoszy spadają na nią
kaskadami, w rytm jego ruchów. Powoli Matt rozluźnił się i oparł policzek na jej
piersi. Przytuliła jego głowę i zamknęła oczy. Teraz, nareszcie, była juŜ pewna.
Pozycja, w której się znajdowali była na dłuŜszą metę dość niewygodna,
więc gdy ich oddechy trochę się uspokoiły, Matt poszedł do łazienki, a Adrienne
zrzuciła z łóŜka narzutę i ozdobne poduszeczki. ŁóŜko było niezwykle wygodne.
Adrienne westchnęła, z rozkoszą wyciągając się i przykrywając kołdrą. Matt
wrócił do pokoju i podniósł z podłogi spodnie.
– Ubierasz się? – spytała, napawając się widokiem jego pięknego nagiego
ciała.
– Nie. – Matt włoŜył rękę do kieszeni i wyciągnął z niej kilka małych
paczuszek. – Zaopatrzenie – wyjaśnił z uśmiechem.
– Myślisz, Ŝe moglibyśmy to powtórzyć? – spytała, czując, jak na myśl o
tym przebiega ją dreszcz oczekiwania.
– Myślę, Ŝe to całkiem moŜliwe – przyznał. – JeŜeli uda mi się cię znaleźć.
Cała jesteś róŜowiutka, moŜesz mi się zgubić w tym róŜanym ogródku, który pani
Potter nazywa sypialnią.
– Wiedziałam, Ŝe ci się nie spodoba – powiedziała Adrienne, opierając się
na łokciu.
– Mylisz się. Bardzo mi się podoba. Powinniśmy chyba w ten sposób
ozdobić naszą sypialnię, na pamiątkę tej nocy.
– Naszą sypialnię? Nie mamy sypialni, Matt.
– Jeszcze nie. – Przyciągnął ją bliŜej i pokrył jej twarz delikatnymi
pocałunkami. – Adrienne, wyjdź za mnie za mąŜ. Kochaj się ze mną do końca
Ŝ
ycia, w sypialni pełnej róŜyczek.
– Tak – westchnęła, przysuwając się bliŜej. – Oczywiście, wyjdę za ciebie
za mąŜ.
– Naprawdę? – Wpatrywał się w nią zaskoczony. – Byłem pewny, Ŝe
przynajmniej na początku się ze mną nie zgodzisz.
– A o czym tu niby dyskutować?
– Wcale nie chciałem dyskutować. Myślałem tylko, znając ciebie, Ŝe zanim
podejmiesz taką waŜną decyzję, będziesz chciała omówić mnóstwo kwestii.
– Nie, nie chcę. – Matt zajmuje w jej sercu niepodwaŜalne miejsce.
Adrienne chciała poślubić tego męŜczyznę. Była tego pewna, jak niczego dotąd w
swoim Ŝyciu.
– Ale znasz mnie przecieŜ od niedawna. – Matt wydawał się zagubiony. –
Zaraz, to ty powinnaś to powiedzieć, a nie ja!
– Chyba juŜ wiem o tobie prawie wszystko, co powinnam. Te kilka godzin
mogłoby z powodzeniem zastąpić całe Ŝycie.
– No... no, tak. – Matt zamyślił się na chwilę i zmruŜył oczy. – A więc
krótkie narzeczeństwo czy długie?
– Krótkie.
– Ślub wystawny czy kameralny?
– Kameralny.
– Naprawdę mnie zaskakujesz. Sam bym tak zadecydował.
– Czy jesteś rozczarowany, Ŝe nie mamy się o co pokłócić? – spytała
ś
miejąc się Adrienne.
– Powiedzmy, Ŝe jestem podejrzliwy. Przy tobie nic nie było do tej pory
proste. – Opadł na poduszki.
– MoŜe zaczynamy nowy rozdział w Ŝyciu i wszystko od tej pory będzie
proste? – powiedziała, pieszcząc go pod kołdrą.
– Dotykaj mnie dalej w ten sposób – westchnął Matt, zamykając oczy – a
uwierzę we wszystko, co tylko mi powiesz.
– Więc mi uwierz: kocham cię i zamierzam przeŜyć z tobą przepiękne
Ŝ
ycie. Wszystko się ułoŜy. Zobaczysz.
Matt przewrócił się na bok i wziął ją w ramiona.
– Panno Burnham, ma pani niezwykły dar przekonywania. Prawdę
mówiąc, jeŜeli tak dalej pójdzie, moŜemy nigdy więcej się nie pokłócić. –
Pocałował ją i znów zaczął ją kochać.
Lekkie pukanie do drzwi sypialni obudziło Adrienne. Matt spał obok,
wtulony w ciepło jej ciała. Promienie słońca przekradały się zza kwiecistych
firanek. Adrienne wygramoliła się z łóŜka, owinęła się ciasno duŜym ręcznikiem i
podeszła do drzwi.
– Tak? – spytała cicho.
– Przyniosłam śniadanie – oznajmiła pani Potter. – Myślę, Ŝe czas wstawać,
jeŜeli ma pani złapać ten autobus.
– Dziękuję bardzo. Która jest godzina?
– Wpół do dziewiątej. Stawiam tacę przed drzwiami.
– Dziękuję. Dziękuję bardzo. – Adrienne odczekała, aŜ kroki na schodach
ucichną, potem otworzyła drzwi i pochyliła się, Ŝeby przysunąć tacę.
– Ale piękny widok – usłyszała za plecami głos Matta. Odwróciła się
gwałtownie i ręcznik spadł na podłogę.
– A teraz jeszcze lepszy. – Matt obserwował ją, oparłszy głowę na stercie
poduszek.
– No, tak – powiedziała Adrienne, zamykając drzwi. – Robię co mogę,
Ŝ
eby ci podać śniadanie, a ty się ze mnie wyśmiewasz.
– Wcale się nie wyśmiewałem. To był wyraz najwyŜszego uznania. No,
proszę. Chcę zobaczyć, jak się schylasz po tę tacę.
– Doprawdy? – Adrienne wróciła do łóŜka i powoli podczołgała się w jego
stronę. ZauwaŜyła, Ŝe Matt wpatruje się w jej piersi. Uśmiechnęła się z
satysfakcją.
– Myślę, Ŝe to ja chciałabym dostać śniadanie do łóŜka – oświadczyła,
pochylając się nad nim i pozwalając koniuszkom piersi ocierać się o jego ramię. –
MoŜesz przynieść tacę?
– Nie w moim obecnym stanie.
– Ale moŜesz przecieŜ uŜyć ręcznika – wyszeptała, delikatnie skubiąc
ustami jego dolną wargę.
– Mam go powiesić na tym naturalnym wieszaku? – spytał, przewracając ją
na plecy. – Myślisz, Ŝe taka z ciebie mądrala?
– Tak – zaśmiała się Adrienne.
– Ale nie jesteś aŜ taka sprytna – powiedział Matt, odrzucając na bok
kołdrę – bo twoje śniadanie będzie, niestety, zimne.
W jakiś czas później Matt załoŜył dŜinsy i przyniósł tacę. ŚwieŜe bułeczki
wprawdzie ostygły, ale kawa w termosie była wciąŜ gorąca.
– Od dziś zostanę chyba zwolennikiem zimnych bułeczek na śniadanie –
powiedział Matt, oblizując z palców resztki. Siedzieli przy stoliku, na starych
krzesłach z wysokim oparciem: Matt miał na sobie tylko dŜinsy, a Adrienne
owinęła się kołdrą.
– MoŜe nawet zechcesz zamieszkać na stałe w Saddlehorn?
– Tylko pod warunkiem, Ŝe Jef i Curtis stąd się wyniosą. Adrienne wzięła
filiŜankę w obie dłonie i popijała kawę powoli, wpatrując się w Matta.
– Wyglądasz na szczęśliwą – powiedział Matt z uśmiechem.
– Jestem szczęśliwa.
– Wiem. Kochasz mnie dla mojego złota.
– Nie. – Adrienne roześmiała się. – Ale skoro o tym juŜ mowa, mam
pewien pomysł. Powiedzmy, Ŝe twoja część złota Archiego jest przy ostroŜnych
szacunkach warta dwadzieścia pięć tysięcy dolarów.
– A czemu nie trzydzieści pięć, szacując to z rozmachem?
Adrienne spojrzała na niego surowo.
– śartowałem – poddał się Matt, podnosząc ręce do góry. – Ale szkoda, Ŝe
nie widziałaś teraz wyrazu swojej twarzy. Kojarzył mi się z noŜycami do
przycinania krzewów.
– Próbuję tylko z tobą powaŜnie porozmawiać.
– To niełatwe, kiedy jesteś owinięta kwiecistą kołdrą.
– Wyobraź sobie, Ŝe jestem kompletnie ubrana i siedzę w biurze.
– Wolałbym wyobraŜać sobie ciebie całkiem nagą w łóŜku.
– Matt, przestań. Jestem z wykształcenia doradcą finansowym. Chcę ci
udzielić porady.
– W porządku – powiedział Matt, ale na jego twarzy pojawił się ostroŜny,
niepewny wyraz. Adrienne zignorowała to ostrzeŜenie. Matt na pewno zrozumie,
Ŝ
e jej rada jest słuszna.
– Ile pieniędzy potrzeba, Ŝeby wydobyć samolot z kanionu i go naprawić?
– Sporo, szczególnie z takiego miejsca. Kadłub jest w niezłym stanie, ale
silnik jest chyba powaŜnie uszkodzony.
– Tak z grubsza, ile? – nalegała Adrienne.
– Powiedzmy, Ŝe całe dwadzieścia pięć tysięcy.
– Matt, to oznacza powrót do punktu wyjścia – oceniła Adrienne, opierając
łokcie na stole.
– Tak. Niezły ze mnie szczęściarz, no nie? – Matt uśmiechnął się do niej. –
No, jestem niezupełnie w punkcie wyjścia – dodał, przesuwając palcem po jej
nagim ramieniu. – Jeśli chodzi o najwaŜniejsze kwestie, posunąłem się bardzo
daleko naprzód.
– Mógłbyś posunąć się daleko naprzód we wszystkich kwestiach –
stwierdziła Adrienne, splatając dłoń z jego dłonią.
– W jaki sposób? – spytał Matt.
– Sprzedaj samolot.
– Sprzedać samolot? Chyba Ŝartujesz.
– Znajdź najtańszy sposób wyciągnięcia części z kanionu, sprzedaj je i
zainwestuj pieniądze, które dostałeś od Archiego. W piątek otrzymałam
informacje o akcjach, które na pewno...
– Zaczekaj. – Matt cofnął dłoń. – Wtedy nie miałbym samolotu. Nie
mógłbym zacząć ze swoją firmą.
– I tak nie powinieneś był tego robić. Miałeś za mały kapitał. Nie było cię
stać na ubezpieczenie inwestycji. Ale teraz masz okazję to naprawić. Pozwól mi
popracować nad twoim majątkiem, powiększyć go. Kiedy będziesz kupował
następny samolot, twoje finanse zapewnią ci bezpieczeństwo.
– A ile to zajmie czasu? – Matt potrząsnął głową.
– Nie jestem pewna. Najpierw musimy zobaczyć, ile zarobisz na sprzedaŜy
samolotu, no i jaka jest sytuacja na rynku. Z inwestycjami nie moŜna się zanadto
spieszyć, ale z czasem...
– Tydzień? Miesiąc?
– Oczywiście, Ŝe dłuŜej. – Adrienne potrząsnęła głową. – Matt, jestem
pewna, Ŝe teraz juŜ rozumiesz, jak duŜe podjąłeś ryzyko. Myślałam, Ŝe wypadek
skłoni cię do ostroŜności.
– A ja myślałem, Ŝe ten weekend nauczy cię czegoś wręcz przeciwnego. –
Matt odstawił filiŜankę i wstał od stołu.
– A cóŜ to ma niby oznaczać? – odcięła się bez zastanowienia Adrienne.
Natychmiast zapragnęła odwołać te słowa, zmienić ton głosu. Zaczął ją boleć
Ŝ
ołądek. Przedtem ich kłótnie były wyzwaniem, niemal przyjemnością, ale teraz
wcale nie chciała walczyć z Mattem. Gra szła o zbyt wysoką stawkę.
– To znaczy, Ŝe Ŝycie trzeba łapać w locie – powiedział Matt, odwracając
się w jej stronę i zaciskając pięści. – Bo nigdy nie wiadomo, co czeka cię jutro, ani
jak długo będzie nam dane cieszyć się światłem dnia. Mój BoŜe, po tym
wszystkim, co przeszliśmy, jak moŜesz mówić mi o wybieraniu bezpiecznej
drogi?
– Nie rozumiem, jak moŜesz myśleć inaczej! O mały włos nie straciłeś
wszystkiego. I teraz nie chcesz zabezpieczyć się przed podobnym ryzykiem? –
Adrienne wstała, owijając się kołdrą.
– Wiem, Ŝe bezpieczeństwo to złuda. Wiem, Ŝe moŜna stać na krawędzi
katastrofy, i nagle nadchodzi cud, wszystko układa się pomyślnie. Tak było z tym
złotem. Tak było zawsze, w całym moim Ŝyciu! Mam talent do wychodzenia cało
z opresji. Mając połowę złota Archiego, byłbym kompletnym durniem, gdybym
nie naprawił samolotu i nie otworzył szkoły pilotaŜu. Jak mógłbym zaprzepaścić
taką szansę?!
Adrienne z trudem przełknęła ślinę. Matt nic się nie zmienił. Być moŜe,
gdyby Archie nie dał mu złota, Matt zrozumiałby nareszcie, Ŝe nie moŜna zawsze
liczyć na łut szczęścia. Ale złoto jest, a Matt uwaŜa je za dowód na to, Ŝe jego
osobiste szczęście nigdy go nie opuści. Adrienne nie wierzyła w cuda. Wierzyła
za to w staranne planowanie.
Zaczęła dygotać z zimna. Dwa razy rozpoczynała zdanie, które boleśnie
pulsowało w jej głowie. Wreszcie udało jej się wykrztusić:
– Nie mogę poślubić człowieka, który myśli w taki sposób.
ROZDZIAŁ 13
Orzechowe oczy Matta zabłysły bólem. Na jego twarzy pojawił się wyraz
rezygnacji.
– Przez cały czas oczekiwałem, Ŝe to właśnie powiesz. Bałem się, Ŝe cała ta
słodycz i uległość nie są szczere.
– Po wszystkim, co się zdarzyło, myślałam, Ŝe się choć trochę zmieniłeś!
– A ja myślałem, Ŝe to ty się zmieniłaś! – krzyknął Matt – Chyba oboje
spodziewaliśmy się cudu, tego, Ŝe jak w kinie kaŜde z nas nagle stanie się taką
osobą, jaką pragnie widzieć druga strona. Ale to jest Ŝycie, a nie film.
– Matt – błagała Adrienne. – Czy ty nie rozumiesz, Ŝe...
– Nie. Nie rozumiem – przerwał Matt ponurym głosem. – Nie wyobraŜam
sobie, Ŝe mógłbym Ŝyć, postępując zgodnie z twoimi głupimi zasadami. A ty nie
akceptujesz mojego sposobu Ŝycia, wiec jesteśmy kwita.
– Ale ja cię kocham.
– Doprawdy? Miłość nie kaŜe zmieniać ludzi na swój obraz i
podobieństwo.
– Miłość nie pozwala zachowywać się w nieodpowiedzialny sposób, jeŜeli
dotyczy to równieŜ innych!
– Mówisz, Ŝe jestem nieodpowiedzialny? – spytał Matt po chwili
milczenia. – Ty, osoba, która jeszcze kilka godzin temu zgodziła się zostać moją
Ŝ
oną, a teraz nagle zmieniła zdanie?
– Chyba zbyt długo z tobą przebywałam – powiedziała Adrienne, tłumiąc
szloch.
– No, temu da się łatwo zaradzić – stwierdził Matt, odwracając się do niej
tyłem. Jego rysy zastygły w wyrazie tępego bólu. – Saddlehorn nie jest zbyt
duŜym miejscem – oświadczył, zakładając koszulę i buty. – Na pewno ktoś
wskaŜe ci drogę na przystanek.
– WyjeŜdŜasz? – Łzy płynęły jej po policzkach.
– Czemu nie. – Matt załoŜył buty i wsunął portfel do tylnej kieszeni spodni.
– Najwyraźniej wcale ci nie jestem potrzebny – powiedział i wyszedł z pokoju nie
oglądając się za siebie.
Adrienne przebyła drogę autobusem do Tucson w stanie zupełnego
otępienia. Jeszcze z Saddlehorn zadzwoniła do swojej współlokatorki, Margaret,
która wyszła po nią na dworzec autobusowy, zawiozła do domu i zapakowała do
łóŜka.
Adrienne opowiedziała Margaret całą historię dopiero w poniedziałek.
Tego samego dnia zerwała z Aleksem.
Ten wieczór Adrienne i Margaret spędziły razem w domu. Siedziały w
kuchni i jadły pizzę.
– Coś mi się tu nie zgadza – oznajmiła Margaret. – JeŜeli Matt jest dla
ciebie zbyt nieodpowiedzialny, czemu w takim razie zerwałaś z Aleksem,
najbardziej odpowiedzialnym facetem na świecie?
– Musiałam – wyznała Adrienne – bo dzisiaj dopadł mnie na korytarzu w
pracy i próbował mnie pocałować.
– Pewnie za tobą tęsknił. Był bardzo smutny, kiedy wczoraj powiedziałam
mu, Ŝe nie moŜe się z tobą natychmiast zobaczyć. Ale masz rację, to nie jest
całkiem w porządku, jeśli facet łapie cię nagle i w pracy bierze się do całowania.
– To, Ŝe byliśmy w pracy, wcale mi aŜ tak nie przeszkadzało. Najgorsze, Ŝe
nie mogłam znieść myśli o pocałowaniu Aleksa. Nigdy w Ŝyciu.
– Aha – mruknęła Margaret, sięgając po następny kawałek pizzy.
– Czemu tak mi się dziwnie przyglądasz?
– Zazwyczaj kiedy nie mogę znieść, Ŝeby mnie ktoś całował, szczególnie
jeśli jest to ktoś przystojny i miły, tak jak Aleks, oznacza to, Ŝe jestem do
szaleństwa zakochana w kimś innym. To efekt naszej wrodzonej skłonności do
monogamii.
– Podejrzewam, Ŝe ze mną jest tak samo.
– Przyznajesz, Ŝe jesteś zakochana w facecie, z którym spędziłaś ten
szalony weekend? W tym nieodpowiednim, nieodpowiedzialnym pilocie?
– Chyba tak – pokiwała głową Adrienne.
– I co zamierzasz zrobić?
– Nic. To mi musi przejść. Proste!
Oczekiwanie na to, Ŝe miłość do Matta jakoś jej przejdzie, nie było wcale
takie proste. Adrienne zresztą nawet się tego nie spodziewała. Ale musi jej się to
udać. Nie postąpi przecieŜ tak jak jej siostry. Nie pozwoli sobie na luksus
poślubienia kogoś w imię nieobliczalnych emocji, takich jak miłość, która czyni
człowieka ślepym na realia Ŝycia.
Pierwszym trudnym zadaniem było odesłanie Archiemu ubrań Dorothy.
Adrienne nie czuła się na siłach rozmawiać bezpośrednio z Archiem, więc
zadzwoniła do pani Potter i zapytała, jak ma zaadresować paczkę. Pani Potter
opowiedziała jej ze szczegółami o operacji wyciągania samolotu z kanionu, która
przykuwała uwagę całego miasteczka. Adrienne skończyła rozmowę jak tylko
mogła najszybciej, zapakowała uprane rzeczy i skreśliła do Archiego krótki liścik
z podziękowaniami. Napisała, Ŝe jest bardzo zajęta pracą, ale za kilka miesięcy
postara się go odwiedzić.
Drugi problem zrodził się w tydzień później, kiedy dostała najeŜony
błędami ortograficznymi list od Archiego, który chciał się dowiedzieć, co się
dzieje z Mattem. „Matt jest ponury i zły jak zbity szczeniak” – pisał Archie.
Adrienne nie odpowiedziała na ten list, ale jakoś nie mogła się zdobyć na to, Ŝeby
go wyrzucić.
Potem nastąpiła dłuŜsza cisza. śycie Adrienne weszło w stare, znane
koleiny i potoczyło się naprzód. Jak zwykle pracowała przy jednym z sześciu
biurek, ustawionych pośrodku biura maklerskiego C. D. Girard and Sons. Od
kaŜdego z początkujących pracowników wymagano codziennie odbycia co
najmniej pięćdziesięciu rozmów telefonicznych z potencjalnymi klientami.
Oprócz tego co sześć tygodni kaŜdy z nich pracował jako szef biura, obsługując
przychodzących tam interesantów.
Poza Sharon, recepcjonistką, Adrienne była jedyną kobietą w całym
budynku. Plotka, Ŝe zerwała z Aleksem, rozniosła się po biurze lotem błyskawicy.
Większość męŜczyzn zwarła szeregi, tworząc nieprzebyty front. śarciki i
przycinki, do tej pory łagodne, nagle stały się ostre i niewybredne.
Pomimo napięcia Adrienne wciąŜ uwaŜała pracę za wspaniałe wyzwanie i
pogrąŜyła się w niej po uszy. Zamiast telefonować do pięćdziesięciu klientów,
starała się zadzwonić do stu. Przychodziła wcześnie i zostawała do późnego
wieczora. Zawsze była w biurze w momencie zamknięcia nowojorskiej giełdy, o
godzinie drugiej czasu lokalnego.
Ten tryb pracy zaczynał przynosić widoczne rezultaty, chociaŜ wiele osób
wciąŜ wolało, Ŝeby w kwestiach finansowych udzielał im porad męŜczyzna.
Adrienne była juŜ na to uodporniona i nauczyła się koncentrować na klientach,
którzy pomimo wszystko chcieli z nią współpracować.
W pracy pomagała jej nowo zdobyta wiara we własne siły. Po pokonaniu
tylu przeszkód, które spiętrzyły się przed nią w ciągu owych pamiętnych dwu dni,
zadzwonienie do setki obcych ludzi dziennie było doprawdy błahostką. Nawet
przewidywanie zachowania rynku stało się jakby zbyt proste. Adrienne wstyd
było przyznać się nawet przed sobą samą, Ŝe zaczyna to być wręcz nudne.
Stanowczo broniła się przed myślą, Ŝe jej Ŝycie jest zbyt przewidywalne,
zbyt spokojne i uporządkowane. Pewnego dnia jeden z klientów opowiedział jej o
wycieczkach kajakowych po rwących górskich strumieniach, a Adrienne
skwapliwie zapisała sobie nazwę firmy, która je organizowała.
Kiedy lepiej się nad tym zastanowiła, stwierdziła, Ŝe ryzyko jako takie
wcale jej nie pociąga, ale stanowi sposób, Ŝeby powróciły uczucia, których
doświadczyła u boku Matta: podniecenie, radość i... miłość. Adrienne podarła
informację o spływie kajakowym na drobne kawałeczki. Jej uczucia do Matta
kiedyś w końcu muszą osłabnąć, wyblaknąć i zniknąć jak letnia opalenizna.
Praca pozostawała jej głównym zajęciem i źródłem pociechy przez cały
deszczowy listopad. Adrienne obiecała sobie, Ŝe na Święto Dziękczynienia
pojedzie do Utah, do rodziców, zaraz po ogłoszeniu wyników osiągniętych przez
poszczególnych maklerów w tym miesiącu. Tym razem udało jej się prześcignąć
nie tylko wszystkich nowych pracowników, ale równieŜ kilku doświadczonych,
starszych kolegów. W poniedziałek i wtorek zdobyła dwu nowych klientów; jeśli
ś
roda będzie równie udana, z pewnością dopnie swego.
W środę, w przeddzień Święta Dziękczynienia, Adrienne pracowała
wytrwale, dzwoniąc do osób umieszczonych na jej liście. Tego dnia jednak
większość ludzi zajęta była przygotowaniami do świąt, sprzątaniem i
gotowaniem, i nikt nie miał głowy do rozmów o akcjach i kapitale.
W południe odsunęła dolną szufladę biurka i wyjęła z niej drugie śniadanie.
Nagle uświadomiła sobie, Ŝe nie jest w stanie zjeść jeszcze jednego takiego
samego posiłku. Miała juŜ dość tego zdrowego jedzenia, takiego samego,
niezmiennego od wielu, wielu dni. MoŜe po prostu potrzebne jej są krótkie
wakacje, pomyślała, chowając śniadanie do szuflady. Postanowiła, Ŝe wyjedzie z
miasta zaraz po zamknięciu giełdy. W ten sposób znajdzie się w Utah juŜ
następnego dnia rano.
Z radością pomyślała o czekającej ją podróŜy. W drodze powrotnej być
moŜe zatrzyma się w Saddlehorn. MoŜe pojedzie na rowerze Dorothy aŜ nad
kanion. MoŜe...
– Rozmarzyła się pani, panno Burnham? – Przy jej biurku stał zastępca
dyrektora, marszcząc groźnie brwi. – Spodziewałem się zastać panią przy pracy –
powiedział, poprawiając krawat. – Nie przypuszczałem, Ŝe pozwoli pani sobie na
zaniedbania teraz, kiedy ma pani tak dobre wyniki. A moŜe obmyślała pani
właśnie menu na jutrzejszy wystawny obiad?
– Niestety, nie jestem szczególnie dobrą kucharką, panie Dannenger –
odpowiedziała zaciskając zęby. – Jadę do Utah.
– Ach tak, jedzie pani do rodziców. Czy wiedzą juŜ, jaki z pani doskonały
pracownik?
– Zanim zacznę się przechwalać, wolę poczekać na końcowe wyniki.
– Słusznie – powiedział Dannenger. – Bardzo słusznie.
– A więc, jeśli pan pozwoli, wrócę do mojej pracy.
– Świetnie.
Adrienne podniosła słuchawkę i spojrzała na listę nazwisk. Wcale nie
chciało jej się dzwonić do tych ludzi. Co gorsza, przestało jej właściwie zaleŜeć
na pobiciu rekordu wyników. Dannenger zatrzymał się jeszcze na chwilę przy jej
biurku. Uśmiechnęła się do niego szeroko, ale gdy tylko wyszedł, ze złośliwą
satysfakcją pokazała mu język.
Jej gest został skwitowany znajomym, stłumionym śmiechem. Matt!
Adrienne odwróciła się błyskawicznie i zobaczyła go, jak stoi oparty o niskie
biurowe przepierzenie. Poderwała się, ogarnięta nagłą radością.
– Matt, jak ty... – Zawahała się nagle. Ostatnie słowa, jakie ze sobą
zamienili, nie były szczególnie przyjazne. Nie powinna cieszyć się, Ŝe go widzi.
Ale jednak cieszyła się tak bardzo, Ŝe cała aŜ drŜała z radosnego podniecenia. –
Co ty... to znaczy... Sharon nic mi nie mówiła... zaskoczyłeś mnie!
– Przekonałem Sharon, Ŝe jesteśmy starymi znajomymi i Ŝe nie ma
potrzeby uprzedzać cię o mojej obecności.
Adrienne stała w milczeniu, rozkoszując się widokiem Matta, ubranego w
brązową, skórzaną kurtkę i jasne spodnie. Wręcz emanował seksem.
– Rozumiem – powiedziała Adrienne, nie wiedząc, co teraz zrobić. Z
całego serca pragnęła, Ŝeby Matt został z nią, choćby tylko przez krótką chwilę.
Jego obecność, śmiech, który czaił się w orzechowych oczach, dodawały jej sił do
Ŝ
ycia.
– MoŜe usiądziesz? – zaproponowała w końcu.
– Nie, dziękuję. Myślałem, Ŝe moŜe zjemy razem lunch.
– Lunch? – Adrienne pomyślała o minie pana Dannengera. Ktoś musiałby
ją tu zastąpić. W firmie nie było to zbyt dobrze widziane. Poza tym wychodząc,
straci przynajmniej jedną godzinę pracy.
– Bardzo chętnie – odparła po chwili wahania, czując nagły przypływ
podniecenia, które zawsze wiązało się w jej myślach z osobą Matta.
Zdjęła płaszcz z wieszaka, podniosła torebkę i podeszła do kolegi,
siedzącego przy sąsiednim biurku.
– Thorndyke? – zawołała. Sąsiad podniósł się bez chwili zwłoki i Adrienne
uświadomiła sobie, Ŝe cały czas gorliwie podsłuchiwał ich rozmowę.
– Słucham? – spytał.
– Czy mógłbyś mnie zastąpić? Wychodzę na lunch.
– Na lunch, w ostatnim dniu miesiąca? – zdziwił się.
– Tak. Zrobisz to dla mnie? – spytała krótko Adrienne.
– Tylko pod warunkiem, Ŝe dasz mi zastępstwo do końca dnia.
– Dobrze. Powiem to Sharon.
– Taak, w porządku. – Potrząsnął z niedowierzaniem głową. – WciąŜ nie
mogę w to uwierzyć. PrzecieŜ ty nigdy nie wychodzisz na lunch.
– Coś się mogło zmienić – powiedziała Adrienne, podchodząc do Matta.
Wciągnęła głęboko powietrze, rozkoszując się silnym zapachem jego płynu po
goleniu.
– Nigdy nie wychodzisz z biura? – spytał Matt, spoglądając na nią.
– Nie zaczynaj, dobrze? – poprosiła Adrienne. – Spróbujmy być dla siebie
nawzajem mili. Chyba moŜemy zjeść lunch jak cywilizowani ludzie, nie kłócąc
się?
– A kto się niby kłóci?
– Wiem, do czego zmierzałeś. Miałeś zamiar znowu zrobić mi wykład na
temat tego, Ŝe niedobrze robię, unikając radości Ŝycia codziennego.
– MoŜe gdybyś wyszła czasem z biura, nie musiałabyś odreagowywać
stresu, przedrzeźniając swojego szefa – roześmiał się Matt.
– O czym ty w ogóle mówisz? – spytała, czerwieniąc się i modląc w duchu,
Ŝ
eby nikt nie usłyszał tej uwagi.
Sharon obserwowała ich z uśmieszkiem na ustach.
– Thorndyke zgodził się mnie zastąpić do końca dzisiejszego dnia –
powiedziała Adrienne.
– Naprawdę? – spytała Sharon, z trudem usiłując ukryć zaskoczenie. – JuŜ
nie wracasz?
– Oczywiście, Ŝe wrócę, ale zgodziliśmy się, Ŝe tak będzie uczciwiej.
Przysługa za przysługę.
– A jeśli Adrienne by juŜ dzisiaj nie wróciła? – spytał Matt, stając odrobinę
bliŜej recepcjonistki.
– Ja na pewno wrócę – powiedziała Adrienne, nim Sharon zdąŜyła
ochłonąć wystarczająco, by udzielić odpowiedzi. – Będę tu jak zwykle o drugiej,
na zamknięcie giełdy.
– O drugiej? Czy to konieczne? – spytał Matt, spoglądając na zegarek. –
Teraz jest wpół do pierwszej.
– Muszę wrócić przed drugą. Mamy godzinę.
– Dobrze – przystał Matt, najwyraźniej siłą powstrzymując się od dalszych
uwag. – Godzina to godzina.
Wyszli przed budynek i Adrienne rozejrzała się, szukając wzrokiem jego
czerwonej corvetty. Matt wziął ją pod ramię i poprowadził do małej,
czterodrzwiowej hondy.
– Co się stało z twoim starym samochodem? – spytała Adrienne, starając
się zachować spokój pomimo ciepłego dotyku jego dłoni na ramieniu.
– Teraz jeŜdŜę tym – odparł Matt – Och.
Otworzył drzwi z prawej strony i pomógł jej wsiąść. Samochód był
wyposaŜony mniej niŜ skromnie. Matt wsiadł i uśmiechnął się do Adrienne.
– Podoba ci się?
A co tu jest niby do podobania, pomyślała Adrienne. Samochód nie był zły,
ale zupełnie nie pasował do tego męŜczyzny.
– Na pewno jest bardzo oszczędny – powiedziała.
– Bardzo oszczędny – powtórzył Matt, kiwając głową.
– No i ma bardzo praktyczny kolor. – Adrienne zastanawiała się, czemu
właściwie czuje się tak bardzo rozczarowana. Sprzedając swoją corvettę, Matt
postąpił bardzo rozsądnie. Jako doradca finansowy, sama by mu to zaleciła. I z
taką radą Matt z całą pewnością by się nie zgodził.
Matt jechał ostroŜnie, respektując wszystkie ograniczenia prędkości. Nie
próbował nawet zaczynać rozmowy.
– Jak się miewa Archie? – spytała wreszcie Adrienne.
– Dobrze. Przesyła ci pozdrowienia.
– Wiedział, Ŝe zamierzasz się ze mną spotkać?
– Tak.
JeŜeli kiedykolwiek marzyła o tym, Ŝe Matt Kirkland moŜe kiedyś
powrócić do jej Ŝycia, z pewnością nie tak sobie to wyobraŜała. Oczekiwałaby
raczej, Ŝe wpadnie jak burza i porwie ją ze sobą. Prawdę mówiąc, tego właśnie się
spodziewała, kiedy go dziś ujrzała. Być moŜe zabiera ją na lunch w jakieś
szalenie ekscytujące, cudowne miejsce. MoŜe chce ją zaskoczyć.
Samochód zatrzymał się przed tanią restauracją.
– I jak, moŜe być? – spytał Matt, odwracając się w jej stronę.
– T... tak – wyjąkała. – Ceny tu są całkiem przystępne.
– Zgadza się – przytaknął Matt. – Sprawdzałem.
– Sprawdzałeś?
– Oczywiście. Nie mogę przekroczyć mojego budŜetu.
– BudŜetu?
Znów się do niej uśmiechnął, tym dziwnym, pozbawionym wyrazu
uśmiechem, który zupełnie do niego nie pasował.
– Tak, budŜetu – potwierdził. – Wejdziemy?
Skinęła głową, zupełnie nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Czy to
moŜliwe, Ŝeby czyjaś osobowość uległa tak drastycznym zmianom?
Kiedy usiedli, Adrienne zamówiła stek z mnóstwem dodatków, a Matt
sałatkę z tuńczyka. Zupełnie jakby zamienili się rolami. Adrienne miała nadzieję,
Ŝ
e Matt zaproponuje jej wino. PoniewaŜ jednak tego nie zrobił, zamówiła wodę
mineralną. Matt poprosił o kawę. Bez kofeiny.
– No, dobrze – odezwała się w końcu. – Dlaczego przyszedłeś dziś do
mojego biura?
– W interesach – odpowiedział, nie patrząc na nią.
Na dźwięk tego beznamiętnego stwierdzenia nadzieja, Ŝe Matt ma na myśli
coś niezwykle romantycznego, rozwiała się jak dym. Ale skoro on moŜe udawać,
Ŝ
e nigdy dla siebie nic nie znaczyli, ona, Adrienne, teŜ potrafi świetnie zagrać
swoją rolę.
– Jakie to interesy? – spytała.
– Skorzystałem z twojej rady i sprzedałem samolot komuś, kogo stać na
naprawę i ubezpieczenie.
– Rozumiem – potaknęła Adrienne. Teraz miała naprawdę ochotę zacząć
krzyczeć. A więc zrobił to. Teraz, kiedy było juŜ za późno, kiedy najwyraźniej
stracił do niej wszelkie uczucia. Zacisnęła dłonie na rogu serwetki, za wszelką
cenę starając się zachować spokój.
– No, więc mam trochę pieniędzy, które chciałbym zainwestować. To samo
zresztą dotyczy Archiego. Chcielibyśmy, Ŝebyś się tym zajęła.
– Dlaczego akurat ja?
– Obaj jesteśmy przekonani, Ŝe jesteś bardzo dobra w swoim zawodzie –
powiedział, patrząc na nią uwaŜnie. Adrienne poczuła nagle, Ŝe zaraz wybuchnie
histerycznym śmiechem. WyobraŜała sobie, Ŝe lunch z Mattem będzie czymś
nadzwyczajnym, odmianą w codziennej rutynie, ucieczką od monotonii pracy.
Teraz okazało się, Ŝe czy tego chce, czy nie, jest to spotkanie w interesach.
Najwyraźniej szalone sytuacje nie były jej juŜ pisane.
– O jaki rodzaj inwestycji chodzi? – spytała, zdecydowana robić to, co do
niej naleŜy, chociaŜ tak naprawdę miała ochotę natychmiast wstać i uciec.
– Coś, co nie podlega opodatkowaniu, no i z niezbyt wysokim ryzykiem.
Chcę mieć pewność, Ŝe moje pieniądze są bezpieczne.
– Cooo? – Adrienne wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
– Słyszałaś, co powiedziałem. Jestem pewien, Ŝe wiesz, o co mi chodzi.
Podejrzewam nawet, Ŝe specjalizujesz się w takim właśnie typie inwestycji.
Była to, niestety, prawda. Adrienne Ŝałowała z całego serca, Ŝe nie moŜe
temu zaprzeczyć, choć ten jeden, jedyny raz.
– Więc moŜesz znaleźć taką lokatę? – spytał Matt – Chyba tak –
potwierdziła bez entuzjazmu.
– Dobrze. Ale pamiętaj, nie chcemy ryzykować.
– Co się z tobą stało, Matt – wybuchnęła Adrienne, nie mogąc dłuŜej tego
wytrzymać. – MęŜczyzna, którego znałam, zaŜądałby ode mnie lokaty o
najwyŜszym stopniu ryzyka, która dawałaby szanse największych, szybkich
zysków, czegoś, co będzie ekscytujące, choć moŜna na tym stracić. Skąd nagle ta
troska o bezpieczeństwo?
– Być moŜe czas juŜ, Ŝebym spróbował zachowywać się bardziej ostroŜnie.
Myślałem teŜ o podwyŜszeniu stawki mojego ubezpieczenia i podjęciu
dodatkowej pracy. Słyszałem, Ŝe w jednym ze sklepów poszukują sprzedawcy do
działu z butami.
– Ty chyba zwariowałeś!
– O co ci chodzi?
– Ani mi się waŜ zaczynać pracę w jakimś głupim sklepie! Ani mi się waŜ!
Nie wiem, co cię opętało z tymi pomysłami co do inwestycji, małym
samochodem i pracą w sklepie, ale to, co mówisz, brzmi po prostu śmiesznie. Ty
sprzedający buty, to mniej więcej to samo, co tygrys zajmujący się haftem
artystycznym.
– Ja myślałem... myślałem, Ŝe to pochwalisz – powiedział Matt uraŜony.
Adrienne popatrzyła na talerz i zaczęła nerwowo bawić się widelcem.
Zaskoczyła ją własna reakcja na plany Matta. W końcu sama radziła mu, Ŝeby
trochę spowaŜniał. Wtedy jednak nie miała pojęcia, jak będzie się czuła, widząc,
jak odchodzi dawny Matt, wspaniały człowiek, którego poznała podczas
pamiętnego weekendu.
– Czy nie o takim zachowaniu kiedyś mi mówiłaś?
– Tak, moŜe niektóre z twoich decyzji są całkiem sensowne – powiedziała,
nie patrząc na niego. – SprzedaŜ samolotu i zainwestowanie pieniędzy jest
słuszne, ale wydaje się, Ŝe straciłeś cały swój...
– Samochód się pali! – zawołał męŜczyzna, wpadając do restauracji. – Na
parkingu pali się czerwona corvetta! Czy jest tu moŜe jej właściciel?
– Do diabła! – Matt zerwał się na równe nogi. – To na pewno mój
samochód – wymamrotał i wypadł na dwór co sił w nogach.
ROZDZIAŁ 14
– Twój samochód? – zawołała Adrienne, zrywając się od stołu. – Ale ty
masz przecieŜ białą hondę! – W drzwiach minął ją wysoki blondyn, który
wyskoczył na dwór, wołając Matta po imieniu.
Adrienne pobiegła za nim. W oddali rozległo się wycie syreny. Parking był
pełny gryzącego dymu.
Wybiegając zza rogu, Adrienne ujrzała starą corvettę Matta, której przód
zasłaniała chmura czarnego dymu. Spod pokrywy silnika wyskakiwały wesołe
płomyczki. Matt i blondyn, którego widziała w restauracji, stali o dwa metry
dalej, machając rękami i krzycząc. Na parking wjechała straŜ poŜarna. Adrienne
gorączkowo usiłowała się w tym wszystkim połapać. Matt ma dwa samochody?
Ale jeŜeli nawet tak jest, czemu zaparkował obydwa przed tą samą restauracją? I
kim jest ten blondyn, z którym Matt się teraz kłóci? Patrząc na płonący samochód,
Adrienne zdała sobie sprawę, Ŝe całe to zamieszanie wydaje jej się dziwnie
znajome. Czuła się teraz bardziej naturalnie i swobodnie, niŜ podczas nudnego
lunchu z Mattem.
Nareszcie ogień został ugaszony i wóz straŜacki opuścił parking. Gapie
wrócili do restauracji i wkrótce Adrienne, Matt i tajemniczy blondyn pozostali na
parkingu sami.
– Nic nie rozumiem – zdumiała się Adrienne, szczękając zębami z zimna.
– Ten samochód nie miał się zapalić – zawołał Matt, patrząc na poczerniałą
corvettę.
– To nie moja wina, Matt – usprawiedliwiał się blondyn.
– Tak – westchnął Matt.
– Słowo ci daję, wszystko było w porządku.
– Na pewno masz rację, Jack. – Matt połoŜył mu dłoń na ramieniu. –
Przepraszam, Ŝe się tak uniosłem. Ostatnio byłem trochę zdenerwowany.
Adrienne przyglądała się to jednemu, to drugiemu męŜczyźnie. Wreszcie
wyciągnęła rękę do Jacka.
– Dzień dobry, jestem Adrienne – przywitała się.
– Wiem – odparł blondyn.
– Cieszę się, Ŝe jest pan tak dobrze poinformowany – powiedziała czując,
Ŝ
e jej cierpliwość zaczyna się wyczerpywać. – Wszyscy, oprócz mnie,
najwyraźniej doskonale wiedzą, o co tu chodzi.
– Och, Adrienne, to jest Jack – przedstawił Matt – Kupiłeś samochód
Matta? – spytała Adrienne.
– Nie – odparł Jack. – Ale poŜyczyłem mu moją hondę. Ja przyjechałem
corvettę, Ŝeby mógł nią wrócić, ale teraz chyba mamy juŜ tylko jeden samochód
na spółkę. MoŜe was gdzieś podwieźć?
– Przestań! – przerwała mu Adrienne. – Nic z tego nie rozumiem. Czy ktoś
byłby uprzejmy mi wytłumaczyć, co tu się, do diabła, dzieje?
– Zostawiłem ciastko i kawę na stoliku – powiedział Jack, rzucając
Mattowi niespokojne spojrzenie. – MoŜe pójdę je dokończyć, a wy to sobie w tym
czasie sami wyjaśnicie.
– Jesteś tchórzem, Jack – roześmiał się Matt.
– To ty powiedziałeś mi, Ŝe ta kobieta to dynamit.
– Co niby powiedziałeś? – Adrienne odwróciła się do Matta.
– To do zobaczenia – rzucił Jack, szybko się wycofując.
– Dlaczego mówiłeś o mnie coś takiego swojemu przyjacielowi? –
zawołała Adrienne.
Matt skrzyŜował ramiona i przyglądał jej się z ukosa, tłumiąc z trudem
uśmiech.
– Doprawdy nie wiem, jak teŜ coś podobnego mogło mi w ogóle przyjść do
głowy – odezwał się w końcu.
– I przestań tak na mnie patrzyć, dobrze? Mam wszelkie prawo być
zdenerwowana, przywlokłeś mnie tutaj poŜyczonym samochodem, Bóg wie po
co, a teraz...
– Przywlokłeś? PrzecieŜ nie mogłaś juŜ doczekać się chwili, w której
wreszcie wydostaniesz się z tego biura. Patrzyłaś na mnie łakomie, jak kot na
talerzyk śmietanki.
– Wcale nie! Ja tylko...
– Chodź tu – powiedział, biorąc ją w ramiona. – Tak, teraz lepiej. Całkiem
jak za dawnych, dobrych czasów, znowu pięknie się kłócimy!
– Za złych dawnych czasów – poprawiła, próbując bez przekonania
wydostać się z jego ramion. Tak dobrze się czuła, stojąc blisko niego.
– Nie uwaŜam, Ŝeby były aŜ takie złe. – Przesunął dłonią po jej plecach i
popatrzył głęboko w oczy. – Ten weekend to były najpiękniejsze dni w całym
moim Ŝyciu.
– To było szaleństwo – powiedziała z bijącym mocno sercem.
– Tak. Wspaniałe szaleństwo. – Objął dłońmi jej pośladki i przytulił
mocniej do siebie. – Powiedziałaś, Ŝe tego nie lubisz.
– To prawda. Nie lubię.
– Kłamczucha. Jak tylko zacząłem mówić o bezpiecznej lokacie kapitału,
widziałem wyraźnie, jak światełko zainteresowania gaśnie w twoich pięknych
brązowych oczach. Ale teraz to światełko znów się pali, Adrienne. Wystarczy ci
jedna mała katastrofa, i juŜ Ŝyjesz pełnią Ŝycia, rozkoszując się kaŜdą chwilą.
– I ty myślisz, Ŝe ja to lubię? Samoloty, które się rozbijają, męŜczyzn
wymachujących dubeltówką, płonące samochody?
– Myślę, Ŝe to uwielbiasz. Cała ta bajeczka o lokatach kapitału śmiertelnie
cię znudziła. No, powiedz prawdę. Szczerze.
– Zaraz, zaraz. Bajeczka? – Odchyliła się, ale tak naprawdę wcale nie
starała się wyrwać z jego silnych ramion.
– Tak. Jak juŜ powiedział ci Jack, poŜyczyłem samochód, wybrałem tę
restaurację i obmyśliłem całe mnóstwo nudnych tematów do rozmowy, Ŝeby
sprawdzić, czy to ci naprawdę odpowiada. To było cudowne widzieć jak na dłoni,
Ŝ
e nie podoba ci się taki typ męŜczyzny. Właśnie mnie za to chciałaś surowo
skarcić, kiedy samochód się zapalił.
– Wszystko zmyśliłeś? – Adrienne poczuła panikę. JeŜeli Matt wciąŜ ma
stary samolot, jeŜeli nie zmienił się ani na jotę, będzie musiała trzymać się na
baczności.
– Nie wszystko.
– Więc co jest prawdą? – Adrienne odrobinę się rozluźniła.
– Sprzedałem samolot, jak tylko wyciągnęliśmy go z kanionu. Twoja rada
była słuszna. Razem z Archiem chcemy ulokować te pieniądze, ale zaleŜy nam na
jak najwyŜszym zysku w jak najkrótszym czasie. Budujemy lądowisko, będę tam
woził turystów, a Archie będzie ich zabierał na poszukiwanie złota.
W oczach Matta błyszczało znów to samo podniecenie, radość Ŝycia, którą
tak podziwiała i kochała. Coś się jednak zmieniło. Adrienne wzięła głęboki
oddech.
– Czy... Czy corvetta była ubezpieczona?
– Tak. Wstyd przyznać, ale twoje uwagi miały zbawienny wpływ.
– Ale ty mnie oszukałeś! – zaprotestowała Adrienne, starając się wzbudzić
w sobie szczere oburzenie. – Biorąc pod uwagę to, jak ukartowałeś nasze
dzisiejsze spotkanie, powinnam...
– Powinnaś pozwolić mi się pocałować. Wiem, Ŝe tego właśnie pragniesz.
– Głos Matta stał się miękki i czuły. – Adrienne, powiedz mi, szczerze. Czy
kiedykolwiek czułaś do kogoś to, co czuliśmy do siebie w tamten weekend?
– Taką złość? Nie, nigdy.
– I taką namiętność, i miłość?
Patrzyła na niego w milczeniu. Nie, nigdy przedtem nie czuła takiej
miłości. I wciąŜ ją czuje.
– Przez ten weekend nauczyliśmy się nawzajem, jak bardzo moŜna kochać
– powiedział. – Nie umiem tego zapomnieć. Potrzebuję ciebie i jestem na tyle
szalony, by sądzić, Ŝe ty teŜ mnie potrzebujesz.
– Matt, ja nie wiem. Tak bardzo się róŜnimy.
– Ale to jest właśnie najpiękniejsze. Jesteśmy do siebie podobni w
niektórych, najwaŜniejszych rzeczach. Oboje jesteśmy odwaŜni i lojalni. Oboje
lubimy, Ŝeby się wokół nas coś działo. Czy beze mnie nie było ci trochę nudno?
– Troszeczkę – przyznała Adrienne.
– A moŜe trochę bardziej niŜ troszeczkę?
– No, dobrze, ale...
– To tylko chciałem wiedzieć. Słuchaj, zarezerwowałem pokój w
Sheratonie. Zamówiłem pościel w róŜyczki. Jedziemy tam. Teraz.
– Dokąd?
– Mamy spore zaległości. Musi nam być przy tym wygodnie.
– Matt, to bardzo kosztowne. To szaleństwo – Adrienne poczuła, Ŝe rozpala
się w niej płomień poŜądania.
– Właśnie. Ale na pewno ci się spodoba.
– Ale ja muszę wrócić do biura – powiedziała, próbując po raz ostatni
zaprotestować. – Niedługo zamyka się giełda.
– Wcale cię nie obchodzi ani giełda, ani praca – oświadczył, patrząc jej
głęboko w oczy. – Na pewno nie w tej chwili. Pragniesz dokładnie tego samego,
co i ja.
– Wcale nie! – skłamała, wiedząc doskonale, Ŝe na pewno nie wróci dziś do
biura ani nie pojedzie do Utah.
– Wcale... nie – powiedziała ciszej, gdy Matt pochylił głowę i przesunął
wargami po jej ustach.
– Co powiedziałaś? – zamruczał.
– Tak – wyszeptała.
– Zapamiętaj to słowo – powiedział z ustami przy jej twarzy. – Będzie ci
znowu potrzebne naprawdę niedługo.
– Potem pocałował ją, a Adrienne z westchnieniem odwzajemniła
pocałunek, oddając mu się na całe Ŝycie, Ŝycie pełne zaufania, miłości... oraz
miliona grzesznych rozkoszy.