background image

 

 

Wendy Rosnau 

 

Długie Upalne Lato 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Angola,  więzienie  stanowe  Propozycja  zwolnienia  warunkowego  była  podejrzana.  Gdyby 

jednak Johnny na nią przystał, juŜ za godzinę mógłby odetchnąć świeŜym powietrzem. Gdyby 

nie  dziwaczne  warunki  zwolnienia,  ani  przez  chwilę  nie  zastanawiałby  się  nad  moŜliwością 

opuszczenia pół roku wcześniej więzienia o zaostrzonym rygorze. - Wyłaź, Bernard - warknął 

straŜnik. - Masz iść do naczelnika. Johnny podniósł się z pryczy i powolnym krokiem opuścił 

celę.  Chwilę  później  stanął  przed  Pete'em  Laskym,  siedzącym  za  biurkiem.  -  No  to  co, 

Bernard,  chcesz  się  dzisiaj  stąd  zmyć?  -  bezbarwnym  głosem  zapytał  naczelnik  więzienia.  - 

Mam  szansę  na  intratną  państwową  robotę?  -  Chciałbyś,  co?  -  Pete  Lasky  obdarzył  więźnia 

krzywym  uśmiechem.  -  Nic  z  tego,  Bernard.  Ciebie  moŜe  uratować  tylko  spokój.  Oducz  się 

dawać ludziom 

w zęby. Gadałem przez telefon z szeryfem Tuckerem z twojej mieściny - ciągnął naczelnik. - 

Facet  chyba  nie  jest  uszczęśliwiony,  Ŝe  wychodzisz  przed  terminem.  Podobno  jesteś  tam 

potrzebny  jak  dziura  w  moście.  -  Pete  Lasky  wręczył  więźniowi  decyzję  o  zwolnieniu 

warunkowym. - Nie wolno ci zbliŜać się do faceta, którego chciałeś uśmiercić. KaŜde twoje 

przewinienie  spowoduje  natychmiastowy  powrót  za  kratki.  Nie  wolno  ci  nosić  broni.  Jeśli 

pogwałcisz  choć  jeden  z  wypisanych  w  tym  dokumencie  warunków,  zarobisz  na  dodatkowe 

sześć  miesięcy  odsiadki.  Więc  jak?  Johnny  wepchnął  ręce  do  tylnych  kieszeni  dŜinsów  i 

zacisnął  pięści.  Z  mroków  niepamięci  przed  jego  oczami  wynurzył  się  obraz  zalewiska  o 

wschodzie  słońca  i  postać  ojca,  który  uczył  go  tam  wędkowania.  Jeśli  byłby  na  zwolnieniu 

warunkowym,  to  juŜ  przez  najbliŜsze  cztery  miesiące  właśnie  ten  widok  mógłby  budzić  go 

kaŜdego  ranka.  Znał  zalewisko  z  dzieciństwa.  Wiedział,  gdzie  są  najlepsze  miejsca  do 

wędkowania,  gdzie  mają  gniazda  czaple  i  gdzie  kończą  się  na  moczarach  wszystkie  ukryte 

przesmyki.  Wiedział  takŜe,  jakie  poruszenie  wywoła  w  mieście  jego  powrót.  -  No  i  jak?  - 

Zgoda  -  mruknął  Johnny,  spoglądając  w  okno.  Niebo  było  błękitne  i  tak  idealnie  czyste,  Ŝe 

być moŜe to właśnie jego widok przesądził o ostatecznej decyzji. - Cztery miesiące pracy w 

Oakhaven, posiadłości Mae Chapman, na pewno mnie nie zabije, czego nie mogę powiedzieć 

o następnym pół roku spędzonym tutaj. Godzinę później przeszedł przez bramę więzienia 

i  znalazł  się  w  przedsionku  piekła.  Tak  jego  matka  zwykła  nazywać  luizjański  sierpień. 

Minęła  dopiero  dziesiąta,  a  juŜ  powietrze  było  gorące  i  parne.  Johnny  ruszył  szosą  w  stronę 

Tunica. Przeszedłszy około dwóch kilometrów, ściągnął bawełnianą koszulkę i przewiązał się 

nią w pasie. Opuściwszy Common przed piętnastu laty, nigdy nie zamierzał tam wracać. Jego 

rodzice nie Ŝyli i nie miał Ŝadnych krewnych. Ale po otrzymaniu dziwacznego listu, w którym 

oferowano  mu  duŜe  pieniądze  za  naleŜącą  do  niego  ziemię,  ciekawość  wzięła  górę  nad 

zdrowym rozsądkiem i pojechał do Common, aby dowiedzieć się, o co chodzi. Jego ziemia? 

background image

Co  prawda  ojciec  miał  niegdyś  w  Common  własne  gospodarstwo,  ale  poniewaŜ  od  lat  nie 

płacił podatku gruntowego, dom i ziemia powinny juŜ dawno przejść w inne ręce. Tydzień po 

przyjeździe  do  miasta  Johnny  poszedł  do  ratusza,  gdzie  usłyszał,  Ŝe  nadal  jest  właścicielem 

ojcowskiego  domostwa.  Dlaczego?  Nie  potrafił  odpowiedzieć  na  to  pytanie.  Prawdę 

powiedziawszy,  w  Common  mieszkały  tylko  dwie  Ŝyczliwe  mu  osoby.  Stary  Virgil  Diehl 

moŜe i chciałby mu pomóc, ale przecieŜ nie dysponował Ŝadnymi wolnymi środkami. Drugą 

osobą  była  Mae  Chapman,  właścicielka  Oakhaven.  Ale  dlaczego  miałaby  mu  pomagać? 

Johnny opuścił ratusz z postanowieniem udania się natychmiast do starszej pani i wyjaśnienia 

sprawy. Jednak tego dnia panował tak nieznośny upał, Ŝe po drodze 

wstąpił  do  Peppera  na  kufelek  zimnego  piwa.  Gdy  tylko  otworzył  drzwi  baru,  uprzytomnił 

sobie,  Ŝe  popełnia  błąd.  Zobaczył  bowiem  przed  sobą  zaciekłego  wroga  jeszcze  ze 

szczenięcych  lat.  Nie  zamierzał  zabić  Farrela  Craiga,  o  co  go  potem  oskarŜano.  To  prawda, 

wyciągnął  nóŜ,  ale  tylko  dlatego,  Ŝe  przeciwnik  zamierzył  się  na  niego  butelką  z  odłamaną 

szyjką. W oczach Clifftona Tuckera, który niezwłocznie pojawił się w barze, wyglądało to źle 

i Johnny nie mógł temu zaprzeczyć. Działał w obronie własnej, ale miejscowy szeryf miał na 

ten temat odmienne zdanie. Tak więc Johnny został aresztowany i skazany na  rok pobytu  w 

więzieniu  o  zaostrzonym  rygorze.  I  tu  właśnie  przebywał,  gdy  pół  roku  później 

zaproponowano  mu  wcześniejsze  zwolnienie  pod  warunkiem  odpracowania  czterech  letnich 

miesięcy  w  rodzinnym  mieście.  Zrobi  to,  a  potem  sprzeda  odziedziczone  gospodarstwo  i 

wyjedzie  na  zawsze.  O  zachodzie  słońca  dojechał  autobusem  do  Common.  Wysiadł  w 

centrum.  Miał  przed  sobą  miasto,  w  którym  spędził  pierwsze  piętnaście  lat  Ŝycia.  Gdyby 

babcia  wiedziała,  z  kim  ma  mieć  do  czynienia,  nigdy  w  Ŝyciu  nie  zgodziłaby  się  zatrudnić 

takiego kryminalisty. Zdegustowana Nicole cisnęła pismo na biurko. Wyłączyła stary, stojący 

obok  telefonu  wentylator,  wzięła  do  ręki  słuchawkę  i  wystukała  numer  motelu.  Po  trzecim 

dzwonku odezwał się Virgil Diehl i oznajmił z miejsca: 

- Mamy wolne pokoje i czarną kawę.  

- Dzień dobry, panie Diehl. Mówi Nicole Chapman. - A, mała Nicki! Słyszałem, Ŝe wróciłaś 

do  nas  z  duŜego  miasta.  ZałoŜę  się,  Ŝe  Mae  szaleje  z  radości.  Ja  teŜ,  ma  petite.  Jesteś 

najładniejszą  dziewczyną  w  naszej  parafii.  -  Merci,  panie  Diehl.  Miło,  Ŝe  pan  tak  mówi.  - 

Człowiek prowadzący interesy musi być grzeczny. - Virgil zaśmiał się. - Ale tobie, ma petite, 

nie jest potrzebny pokój w motelu, więc po co dzwonisz? - Zamilkł na chwilę. - Zdaje się, Ŝe 

wiem. Wiedział, oczywiście. Wiadomość o powrocie Johnny'ego Bernarda do Common i jego 

zatrudnieniu  w  Oakhaven  zdąŜyła  juŜ  obiec  supermarket,  piekarnię,  drogerię  na  rogu  i  oba 

bary.  -  Wiem  od  szeryfa  Tuckera,  Ŝe  w  motelu  zatrzymał  się  pan  Bernard  -  powiedziała 

background image

Nicole.  -  Wynajął  pokój?  -  Chodzi  ci  o  Johnny'ego?  Tak,  jest  tutaj.  O,  właśnie  stanął  w 

drzwiach.  -  Czy  mogę  z  nim  porozmawiać?  -  MoŜesz,  oczywiście,  ma  petite.  Czekając  przy 

telefonie, Nicole włączyła ponownie wentylator. Urodzona w Kalifornii, była przyzwyczajona 

do upalnej pogody, ale Ŝar lejący się z nieba w Luizjanie i duŜa wilgotność powietrza były dla 

niej nie do zniesienia. Przez całe dwadzieścia pięć lat dotychczasowego Ŝycia nigdy nie była 

tak  spocona  jak  teraz.  Jeszcze  raz  rzuciła  okiem  na  leŜące  na  biurku  pismo,  które  godzinę 

temu  dostarczył  do  Oakhaven  szeryf  Tucker.  Nie  musiała  czytać  słowa  po  słowie. 

Wystarczyła jej jedynie informacja, Ŝe niejaki Jonathan Bernard 

zostaje  zwolniony  warunkowo  z  więzienia  zarówno  dlatego,  Ŝe  chce  zatrudnić  go  u  siebie 

Mae  Chapman,  jak  i  ze  względu  na  jego  dobre  sprawowanie.  Dobre  sprawowanie.  Nicole 

prychnęła z dezaprobatą, spoglądając na długą listę wykroczeń, których ten człowiek dopuścił 

się  przez  trzydzieści  lat.  Najwcześniejsze  przewinienia  popełnił  jeszcze  jako  małolat,  lecz 

potem  przez  całe  siedem  lat  zachowywał  się  nienagannie,  co  wyglądało  na  to,  Ŝe  wszedł  na 

dobrą  drogę.  Kiedy  jednak  Nicole  zwróciła  szeryfowi  Tuckerowi  uwagę  na  ten  fakt,  w 

odpowiedzi  usłyszała,  Ŝe  ten  miejscowy  zabijaka,  zakała  Common,  nie  wie,  co  to  dobra 

droga.  To  prawda,  w  Oakhaven  potrzebowali  jakiegoś  solidnego  rzemieślnika,  który  jeszcze 

tego lata jakimś cudem wyremontowałby rozpadający się dom. Ale w Ŝadnym razie nie wolno 

im  było  zatrudnić  Jonathana  Bernarda.  Nicole  musiała  więc  interweniować.  W  słuchawce 

odezwał  się  nagle  męski  głos:  -  To  ja.  Jestem  juŜ  zajęty,  nie  wezmę  tej  roboty.  Kiepskie 

maniery  tego  człowieka  mówiły  o  nim  wiele.  Ale  głęboki  głos  z  południowym  akcentem, 

przeciągający sylaby, robił wraŜenie. Nicole na chwilę straciła wątek. Z trudem wzięła się w 

garść. - Czy ,,ja'' oznacza Jonathan Bernard? - spytała cierpkim tonem. - Aha. Ludzie mówią 

mi  Johnny.  Czym  handlujesz,  chérie?  Sprzedam  ci  zaraz  bilet  autobusowy  w  jedną  stronę, 

miała ochotę odpowiedzieć Nicole. - Niczym nie handluję, panie Bernard. Dzwonię 

z  Oakhaven  w  sprawie  pańskiego  zatrudnienia.  Jest  juŜ  nieaktualne.  Na  drugim  końcu  linii 

zapanowało  milczenie.  -  Panie  Bernard...?  -  Chcę  porozmawiać  ze  starszą  panią.  Zaskoczył 

Nicole.  -  Ja...  ona  drzemie  w  ogrodzie.  -  Była  to  zresztą  prawda.  -  Prosiła  panią  o 

powiadomienie  mnie,  Ŝe  zmieniła  zdanie?  Nicole  miała  nadzieję  rozwiązać  sprawę  bez 

włączania do niej siedemdziesięciosześcioletniej babki. - To wcale nie jest... - Ta robota jest 

warunkiem  mojego  przedterminowego  zwolnienia  -  wyjaśnił  Bernard.  -  Starsza  pani 

podpisała oświadczenie, Ŝe zatrudni mnie w pełnym wymiarze godzin na całe lato. To zostało 

juŜ  postanowione.  Ten  człowiek  mijał  się  z  prawdą.  Babcia  była  zbyt  mądra  na  to,  by 

podpisywać  cokolwiek  bez  porady  prawnika.  -  Wiem,  co  mówię,  chérie.  Klamka  zapadła. 

Klamka  zapadła.  Nicole  wydawało  się,  Ŝe  w  głosie  Bernarda  przebija  wesołość.  Wyłączyła 

background image

wentylator  i  zaczęła  szybko  przerzucać  papiery,  które  zostawił  szeryf.  Znalazła  odpis 

formalnego  oświadczenia,  z  podpisem  babki.  A  niech  to  licho!  -  Jest  pani  tam  jeszcze?  - 

Sądzę,  Ŝe  nastąpiło  nieporozumienie.  -  Nicole  siliła  się  na  spokój.  -  CzyŜbym  miał  zaraz 

usłyszeć przez telefon gorące przeprosiny? 

NajeŜyła się. Zamilkła, z trudem powstrzymując się 

od ciętej odpowiedzi. - Chyba się nie doczekam - stwierdził Bernard. - A więc przenoszę się 

na przystań. Zjawię się tam gdzieś około czwartej. Dla Nicole była to wiadomość alarmująca. 

-  Zamierza  pan  wprowadzić  się  do  domku  na  przystani?  -  Niemal  zadławiła  się  własnymi 

słowami. - Nie sądzę, Ŝeby to było moŜliwe! Ja... Nie była w stanie ani wymyślić nic więcej, 

ani cokolwiek powiedzieć, zresztą Jonathan Bernard zdąŜył juŜ odłoŜyć słuchawkę. 

Ogród  babci  Mae  Chapman  był  przepiękny.  Zasługiwał  na  największe  uznanie.  Nicole 

znalazła  babkę  śpiącą  na  wózku  pod  stuletnim  dębem.  Uklękła  obok  na  trawie  i  spytała 

szeptem:  -  Zamierzasz  przespać  całe  popołudnie?  Starsza  pani  zamrugała  oczami,  tak 

błękitnymi jak oczy wnuczki. - O, wreszcie wynurzyłaś się z domu - oznajmiła zdumiewająco 

mocnym  głosem,  kontrastującym  z  drobną  postacią.  -  Prawie  wcale  nie  wysuwasz  nosa  na 

dwór, bo ci za gorąco. Co sprawiło, Ŝe tym razem rozstałaś się z ukochanym wentylatorem? 

Kłopoty, miała ochotę odpowiedzieć Nicole. Spojrzała na nogę babki. Tydzień temu złamała 

się  drewniana  balustrada  i  Mae  spadła  z  werandy  na  rosnące  poniŜej  kwiaty.  Wypadek 

skończył  się  przeciętym  policzkiem,  kilkoma  stłuczeniami  i  urazem  lewego  kolana.  -  Jak 

noga? - spytała Nicole. - Chyba dzisiaj jest mniej spuchnięta. 

- Tak. I, dzięki Bogu, nie jest złamana, bo wówczas 

musiałabym  spędzić  ponad  miesiąc  na  tym  okropnym  wózku.  -  Mae  obrzuciła  uwaŜnym 

wzrokiem  wnuczkę.  -  A  więc  co  sprowadziło  cię  tutaj?  -  spytała.  -  Spalił  się  bezpiecznik  i 

przestał  działać  wentylator?  -  zakpiła  lekko.  -  Masz  rację,  babciu,  trochę  przesadzam  - 

wymamrotała. - Obie z Clair wymyślamy sposób przymocowania ci wentylatora na plecach. - 

Nie  wiedziałam,  Ŝe  jesteście  takie  pomysłowe.  -  Och,  nie  wiesz  jeszcze  o  wielu  sprawach  - 

przekomarzała  się  Mae.  -  Jak  na  przykład  zatrudnienie  więźnia?  -  A  więc  juŜ  słyszałaś  o 

Johnnym?  Od  kogoś  wiarygodnego?  -  Sądzę,  Ŝe  moŜna  tak  określić  szeryfa  Tuckera.  -  W 

Ŝ

adnym razie. On nigdy nie znosił tego chłopca. - Babciu, dlaczego nic nie powiedziałaś mi o 

Johnnym  Bernardzie?  -  Och,  moja  droga,  przepraszam.  Byłam  tak  przejęta  twoim 

przyjazdem,  Ŝe  zapomniałam  wspomnieć,  Ŝe  zamierzam  go  zatrudnić.  Mogło  to  być 

wiarygodne wyjaśnienie, gdyby nie chodziło o jej babcię. W miarę upływu lat stawała się ona 

nieco mniej ruchliwa, ale nadal nic nie było w stanie umknąć jej pamięci. - Dzisiaj bym sobie 

background image

przypomniała, jako Ŝe jest to dzień jego... - Przyjazdu - dokończyła Nicole, obrzucając babkę 

rozŜalonym spojrzeniem. - A więc wynajęłaś więźnia na 

całe  lato  i  zamierzałaś  oznajmić  mi  to  dopiero  w  dniu  jego  przyjazdu?  -  Nicki,  przestań  się 

tym  dręczyć.  Starzy  ludzie  słabną  na  umyśle.  -  Jesteś  tak  słaba  na  umyśle  jak  ja  -  warknęła 

Nicole. - I nie opowiadaj mi czegoś podobnego. Wykaz wykroczeń Johnny'ego Bernarda jest 

dłuŜszy,  niŜ  lista  miesięcznych  zakupów  u  sklepikarza.  Szeryf  Tucker  twierdzi,  Ŝe  facet  jest 

groźny dla otoczenia. - Groźny? To bzdura! Jest całkowicie nieszkodliwy. - Wiem od szeryfa, 

Ŝ

e  sześć  miesięcy  temu  w  barze  Peppera  o  mały  włos,  a  zabiłby  Farrela  Craiga. 

Powiedziałabym,  Ŝe  jest  tak  nieszkodliwy  jak  aligator  z  bolącym  zębem.  -  Nicki,  świetne 

powiedzenie. - Mae parsknęła śmiechem.  - Muszę je sobie zapamiętać. Powtórz jeszcze raz, 

proszę,  abym  mogła...  -  Babciu,  to  nie  jest  śmieszne.  -  Przyznaję,  Johnny  zachował  się 

nieostroŜnie. Jak mógł dać się tak głupio przyłapać? Ale, moja droga,... - Przyłapać? Chronisz 

tego  zabijakę?  -  Farrel  i  Johnny  nie  znosili  się  od  dziecka.  A  poza  tym  nikt  z  nas  nie  jest 

ideałem.  Tak,  nikt,  przyznała  w  duchu  Nicole.  Ona  teŜ  miała  na  swoim  koncie  popełnione 

błędy.  Chciała  jednak  zrozumieć  pobudki  babki.  -  Przekonaj  mnie,  Ŝe  jest  nam  potrzebny 

akurat  on  -  zaŜądała.  -  Johnny  jest  moim  przyjacielem.  Trzeba  było  wyciągnąć  go  z  tego 

koszmarnego  więzienia.  Dzięki  zawartej  umowie  zdobyłyśmy  świetnego  fachowca,  który 

doprowadzi do porządku Oakhaven. 

spiesza. - Tak. Zasługującym na to, by mu pomóc. Musi wreszcie przestać uciekać i wrócić na 

stałe do domu. - Czy on jest tego samego zdania? - Pewnie nie. - Mea wzruszyła ramionami. - 

Nicki,  będę  z  tobą  szczera.  Na  temat  Johnny'ego  usłyszysz  w  mieście  wiele  kłamliwych 

plotek, krzywdzących go oskarŜeń. Ale nie uprzedzaj się do niego. Szczerze powiedziawszy, 

ty i Johnny macie ze sobą więcej wspólnego, niŜ mogłabyś to sobie wyobrazić. Nie tylko on 

jest  ostatnio  tematem  plotek.  Mae  obrzuciła  wzrokiem  kuse,  wystrzępione  dŜinsowe  szorty 

wnuczki i jej potargane,  jasne włosy. -  Babciu, przyjechałam z Kalifornii. Jestem... - Wiem. 

Wolnym duchem. Usłyszawszy to określenie, Nicole uśmiechnęła się słabo. Ostatnio zupełnie 

do niej nie pasowało. Mimo Ŝe od poronienia upłynęły juŜ trzy miesiące, nadal nie sypiała po 

nocach  i  odczuwała  skutki  depresji.  Stanu,  który,  jak  twierdził  lekarz,  powinien  ustąpić  po 

jakimś  czasie.  Ale  nic  nie  wymaŜe  poczucia  winy  dręczącego  kobietę  po  stracie  dziecka.  - 

Johnny  jest  wykwalifikowanym  stolarzem  -  oznajmiła  babka.  -  A  dla  nas  ostatnią  deską 

ratunku, bo dom jest w fatalnym stanie i wymaga natychmiastowego remontu. - Babciu, jesteś 

pewna, Ŝe ten człowiek nie obawia się cięŜkiej roboty? - Nicki, Johnny wyrastał w Common 

w niezwykle trudnych warunkach. Przez ostatnie dwa lata pracował na 

background image

budowie w  Lafayette,  gdzie niezwykle ceniono jego pracowitość i kwalifikacje. A poza tym 

to  wojskowy.  Były  komandos.  Sądzę,  Ŝe  ma  jeszcze  inne  ukryte  zalety.  -  W  jaki  to  sposób 

miałybyśmy  wykorzystać  umiejętności  komandosa,  które  z  pewnością  posiadł  w  wojsku?  - 

zjadliwym  tonem  spytała  Nicole  i  zaraz  dodała:  -  Do  tej  pory  sądziłam,  Ŝe  zaleŜy  nam  na 

odrestaurowaniu Oakhaven, a nie na wysadzeniu go w powietrze. - Widzę, Ŝe zebrało ci się na 

Ŝ

arty. - Mae potrząsnęła głową. - Wydaje mi się, moja droga, Ŝe czeka cię duŜe zaskoczenie. I 

miłe.  Nicole  nie  lubiła  być  zaskakiwana.  Zwłaszcza  gdy  w  grę  wchodzili  męŜczyźni.  Z 

ponurą  miną  oznajmiła  babce:  -  Przyjedzie  koło  czwartej.  -  Rozmawiałaś  z  Johnnym?  To 

wspaniale! - Okrzyk Mae wypłoszył z gniazda parkę ptaszków, które poszybowały w niebo. - 

Zadzwoniłam do motelu - przyznała się Nicole. - Szeryf Tucker powiedział mi, Ŝe tam znajdę 

tego  człowieka.  -  Z  rozmysłem  zataiła  przed  babką  informację  o  tym,  Ŝe  chciała  się  pozbyć 

niepoŜądanego pracownika. - Johnny Bernard ma podobno mieszkać w domku na przystani. - 

Taka była nasza umowa - potwierdziła babka. - Nicki, czy mogłabyś posłać tam Bicka, Ŝeby 

pootwierał okna i wywietrzył domek? Napiszę do Johnny'ego parę słów. Niech Bick zostawi 

mu  kartkę  na  stole,  bo  sama  nie  dam  rady  tam  się  z  nim  spotkać.  -  Wzrok  Mae  podąŜył  w 

stronę  podjazdu,  z  którego  wiodła  ścieŜka  ku  przystani.  Długa  na  kilometr  i  biegnąca  w 

gęstym lesie, była 

najkrótszą  drogą  prowadzącą  nad  zalewisko.  -  Nie  widziałam  Johnny'ego  od  piętnastu  lat  - 

dodała  zamyślona.  -  Chciałam  odwiedzić  go  w  więzieniu,  ale  adwokat  mi  to  odradził.  Po 

wyrazie  twarzy  Mae  moŜna  było  poznać,  Ŝe  jest  jej  przykro,  iŜ  tego  nie  zrobiła.  Dziwna 

reakcja babki wzmogła ciekawość Nicole. - Czy mogę ci w czymś pomóc? - spytała. Starsza 

pani  poklepała  wnuczkę  po  ramieniu.  -  JuŜ  mi  pomogłaś,  wróciwszy  do  domu.  Jest  teŜ 

Johnny.  To  wspaniale.  Kiedy  opuszczał  miasto,  nie  miałam  pojęcia,  Ŝe  upłyną  lata,  zanim 

ponownie  tutaj  go  zobaczę.  Ciekawa  jestem,  jak  teraz  wygląda.  Jeśli  wrodził  się  w  ojca  lub 

dziadka,  to  miej  się  na  baczności.  Wszyscy  męŜczyźni  w  ich  rodzinie  byli  zawsze  szalenie 

przystojni. Nicole nie musiała oglądać Johnny'ego, Ŝeby wiedzieć, co z niego wyrosło. Raport 

szeryfa  Tuckera  stanowił  potwierdzenie,  Ŝe  młody  Bernard  w  pełni  zasługiwał  na  swoją 

reputację.  A  to,  czy  wyrósł  na  przystojnego  męŜczyznę,  czy  na  pokrakę,  nie  miało  Ŝadnego 

znaczenia.  Byleby  tylko  pracował  przyzwoicie.  Nachyliła  się  i  ucałowała  policzek  babki.  - 

Kiedy  napiszesz  kartkę,  dopilnuję,  Ŝeby  Bick  zaniósł  ją  na  przystań.  Co  powiesz  na  trochę 

lemoniady? Umieram z pragnienia. - Zawsze umierasz - stwierdziła rozbawiona Mae. - Gdzie 

wypijemy?  Na  frontowej  werandzie?  Nicole  stanęła  za  wózkiem  babki.  -  Mam  oryginalny 

pomysł. MoŜe zrelaksujemy się w saloniku przy wentylatorze? 

background image

Godzinę później Nicole dowiedziała się, Ŝe Bick wyjechał do miasta. Chcąc nie chcąc, sama 

musiała spełnić polecenie babki. Szybkim krokiem ruszyła leśnym traktem w stronę przystani. 

Miała  jeszcze  duŜo  czasu,  bo  Johnny  Bernard  powinien  zjawić  się  tam  dopiero  za  godzinę. 

Nie  miała  pojęcia,  jak  po  nieprzyjemnej  rozmowie  telefonicznej  spojrzy  mu  w  oczy. 

Pomyślała, Ŝe później się nad tym zastanowi, a na razie, na szczęście, nie będzie musiała go 

oglądać.  Pootwiera  w  domku  okna,  zostawi  kartkę  od  babci  i  zanim  Johnny  Bernard  zdoła 

postawić  stopę  na  ziemi  naleŜącej  do  Oakhaven,  juŜ  jej  tam  nie  będzie.  Po  dziesięciu 

minutach  wynurzyła  się  z  lasu  i  przystanęła  na  skraju  wąskiej  przecinki  dochodzącej  do 

brzegu  zalewiska.  Ponure  moczary  bardziej  pociągały  ją  niŜ  przeraŜały.  Ich  niepowtarzalny 

urok usiłowała wielokrotnie oddać na płótnie. Zalewisko stwarzało malarzowi niewyczerpane 

moŜliwości. Ciemne i tajemnicze, jakby wyjęte z powieści grozy, wabiło oko twórcy. Ale jak 

oddać niesamowity klimat tego miejsca? - zastanawiała się Nicole. Ruszyła dalej i po chwili 

doszła  do  niewielkiego  domku.  Sięgnęła  do  zardzewiałej  klamki.  Zaskrzypiały  dawno  nie 

otwierane drzwi. Wsunęła rękę do środka, odszukała kontakt i zapaliła światło. Zadowolona, 

Ŝ

e nie zaskoczy jej Ŝadne pełzające stworzenie,  weszła po schodach na piętro. Ujrzała przed 

sobą  nie  skład  przeróŜnych  narzędzi  i  wędkarskich  przyborów,  jak  się  spodziewała,  lecz 

całkiem przyzwoicie wyposaŜony, przestronny  pokój mieszkalny z kilkoma podniszczonymi 

sprzętami. Stał tu 

fotel  na  biegunach,  biurko,  kwadratowy  stół  i  dwa  krzesła,  a  takŜe  stara  kanapa.  śelazne 

łóŜko  ustawiono  tak,  Ŝe  leŜąc  moŜna  było  podziwiać  zalewisko.  To  duŜe  pomieszczenie 

dzieliła  ścianka.  Za  nią  znajdowały  się  niewielka  kuchnia  i  jeszcze  mniejsza  łazienka. 

Zdziwiona  Nicole  zastała  otwarte  okna.  Zarówno  wychodzące  na  las,  jak  i  to,  przez  które 

moŜna  było  spoglądać  na  moczary.  Widocznie  Bick  uprzedził  Ŝyczenie  babki  i  od  rana 

wietrzył  mieszkanie.  Niewiele  myśląc,  połoŜyła  na  stole  przyniesioną  kartkę  i  podeszła  do 

najbliŜszego  okna,  Ŝeby  wyjrzeć  na  zewnątrz.  Przy  brzegu,  do  zapadającego  się  mola  była 

przywiązana łódź, na której leŜała trzcinowa wędka. Skąd tutaj się wzięła? - zastanawiała się 

Nicole.  Bick  nigdy  nie  łowił  ryb  na  takie  wędki.  Rozmyślania  Nicole  przerwał  jakiś  hałas 

dochodzący  z  parteru.  Po  chwili  usłyszała  zbliŜające  się  kroki.  Ktoś  szedł  po  schodach  na 

górę. Rzuciła okiem na zegarek. Dopiero minęła trzecia. Ten człowiek mówił, Ŝe będzie tu o 

czwartej.  Odruchowo  przygładziła  niesforne  włosy,  zaklęła  pod  nosem  ze  złości,  a  potem  z 

niechęcią  odwróciła  się  od  okna.  Ujrzała  przed  sobą  nieznajomego.  Spojrzenie  Nicole 

przesunęło  się  wzdłuŜ  sylwetki  człowieka  będącego  -  jak  powiedział  szeryf  Tucker  -  juŜ  od 

wczesnej  młodości  zakałą  Common.  Był  wysoki,  bez  koszuli,  odziany  w  obcisłe,  znoszone 

dŜinsy. Szerokie ramiona i barki wyglądały jak uformowane z Ŝelaza. Tors i brzuch okrywały 

background image

mięśnie  świadczące  o  doskonałej  formie  fizycznej.  Nic  dziwnego,  bo  co  ma  do  roboty 

kryminalista oprócz ćwiczenia w więziennej siłowni po 

to, aby stać się  człowiekiem jeszcze silniejszym i bardziej niebezpiecznym? Tak więc miała 

przed  sobą  byłego  komandosa,  doszkolonego  w  stanowym  więzieniu.  Sprawiał  wraŜenie 

zwycięzcy  i  z  pewnością  nim  był.  Spoglądając  w  głębokie,  przenikliwe  oczy  Johnny'ego 

Bernarda,  Nicole  nie  miała  co  do  tego  Ŝadnych  wątpliwości.  Zamknął  za  sobą  drzwi.  Snop 

ś

wiatła  wpadający  przez  okno  do  pokoju  oświetlił  jego  proste,  czarne  włosy.  Długie, 

dotykałyby mu ramion, gdyby nie to, Ŝe - zapewne ze względu na upał - ściągnął je i związał 

na karku. Miał prosty kształtny nos i pełne zmysłowe wargi. Oba te elementy twarzy, wraz z 

cienką  blizną  biegnącą  od  prawego  oka  do  skroni,  nadawały  temu  niebezpiecznie 

przystojnemu męŜczyźnie zaskakująco łagodny wygląd. Nicole odchrząknęła. - Wydawało mi 

się, Ŝe ma pan się tutaj zjawić dopiero o czwartej - oznajmiła zimnym tonem. - Tak mówiłem? 

- Johnny Bernard oparł się o drzwi. SkrzyŜował ręce na piersiach, a na jego wargach pojawił 

się  lekki  uśmiech.  Rzucił  okiem  na  zegarek,  a  potem  spojrzał  na  stojącą  przed  nim  młodą 

kobietę.  -  Jak  widać,  pani  teŜ  jest  tu  wcześniej.  Tak  bardzo  zaleŜało  pani,  Nicki,  aby  mnie 

zobaczyć?  Znał  imię  młodej  kobiety,  wiedzał  teŜ  o  niej  co  nieco,  gdyŜ  przed  opuszczeniem 

motelu  wypytał  o  nią  Virgila.  Stary  człowiek  oświadczył,  Ŝe  Nicki  Chapman  jest 

najładniejszą femme, jaką kiedykolwiek oglądał. 

Johnny musiał przyznać, Ŝe Virgil miał rację. Wy- 

glądała  na  dwadzieścia  kilka  lat,  była  średniego  wzrostu.  Miała  kształtne  ciało.  Delikatne  i 

kruche. Te ostatnie dwie cechy sprawiły, Ŝe Johnny zaczął mieć się na baczności. Do tej pory 

unikał  takich  kobiet.  Kojarzyły  mu  się  z  porcelanowymi  figurkami  i  wprawiały  w  stan 

rozdraŜnienia.  Musiał  jednak  przyznać,  Ŝe  patrzenie  na  Nicole  Chapman  było  zajęciem 

całkiem sympatycznym. Podobały mu się długie do ramion, połyskliwe włosy barwy jasnego 

miodu i zgrabne nogi, które szczególnie rzucały się w oczy, poniewaŜ Nicole miała na sobie 

dość kuse szorty. Krótka bawełniana niebieska koszulka pasowała idealnie do barwy jej oczu. 

Od  Virgila  dowiedział  się,  Ŝe  urodziła  się  w  Los  Angeles,  Ŝe  przed  dwoma  laty  jej  rodzice 

zginęli w katastrofie samolotowej i Ŝe była jedynaczką. Virgil nie pamiętał jednak, czym się 

zajmowała. Kilka tygodni temu sprowadziła się do Mae Chapman, z zamiarem zamieszkania 

na  stałe  w  Oakhaven.  -  Przyszłam,  Ŝeby  zostawić  wiadomość  od  babci.  -  Wskazała  kartkę 

połoŜoną  na  stole.  -  Zamierzałam  pootwierać  okna,  ale  jak  widzę,  juŜ  pan  to  zrobił.  - 

Wyciągnęła  przed  siebie  rękę.  -  Jestem  Nicole  Chapman.  Wnuczka  Mae.  Rozmawialiśmy 

przez telefon. To, Ŝe podała mu rękę, zdziwiło Johnny'ego. W stosunku do niego mało kogo 

było  stać  na  ten  sympatyczny  gest.  Szkoda,  Ŝe  nie  będzie  mógł  go  odwzajemnić.  RozłoŜył 

background image

ramiona  i  pokazał  Nicole  brudne  dłonie.  -  Robiłem  róŜne  rzeczy.  Między  innymi  łapałem 

sobie kolację - wyjaśnił. - Zębacza. Spojrzała na ubrudzone ręce Johnny'ego i cofnęła dłoń. 

- Skoro pan juŜ tu jest... i będzie zatrudniony w  Oakhaven, to ja... - A będę, chérie? A więc 

nie zamierza pani pozbyć się mnie, zanim przystąpię do pracy? - Wyjaśnił pan przez telefon, 

Ŝ

e decyzja nie zaleŜy ode mnie. Porozumiałam się z babcią i wygląda na to, Ŝe miał pan rację. 

- Odwróciła wzrok od Johnny'ego i rozejrzała się po pokoju. - Zadała sobie sporo trudu, Ŝeby 

przygotować dla pana to miejsce. - Nicole ponownie spojrzała na swego rozmówcę. - Jeśli się 

nie  mylę,  jest  pan  stolarzem,  panie  Bernard.  -  Johnny.  Proszę  mówić  mi  po  imieniu.  Tak, 

zajmuję  się  stolarką.  -  Nasz  dom  wymaga  wielu  napraw.  A  więc  wszystko  wskazuje  na  to, 

Johnny,  Ŝe  będzie  miał  pan  duŜo  roboty.  -  ZdąŜyłem  zauwaŜyć.  -  Uśmiechnął  się  krzywo. 

Nicole  uniosła  lekko  brwi,  lecz  więcej  nie  wdawała  się  w  dyskusję.  Johnny  wskazał  jej 

gestem  fotel  na  biegunach.  Gdy  usiadła,  zajął  miejsce  na  kanapie  i  wyciągnął  przed  siebie 

nogi.  Musiało  dokuczać  jej  gorąco,  bo  miała  zaczerwienioną  twarz,  nieszczęśliwą  minę  i 

wyglądała  na  spoconą.  W  przeciwieństwie  do  Johnny'ego,  który  jako  rdzenny  mieszkaniec 

tych okolic uwielbiał tutejsze upały. Z Common wyjechał przed laty, ale nie opuścił Luizjany. 

Między  innymi  przez  dwa  lata  mieszkał  w  Lafayette.  -  Czy  ta  robota  zajmie  ci  całe  lato?  - 

spytała  Nicole.  -  ZaleŜy  od  tego,  czego  będzie  sobie  Ŝyczyła  starsza  pani.  Na  lewej  skroni 

Nicole ukazała się kropla potu. Spłynęła po policzku. 

- Czy znajdzie się tutaj szklanka wody z lodem? 

-  spytała  nieoczekiwanie.  -  Oczywiście.  -  Johnny  wstał  i  przeszedł  do  kuchenki.  Umył 

starannie ręce, a potem wyciągnął z szafki szklankę, napełnił wodą i wrzucił dwie kostki lodu 

wyjęte z miniaturowej lodówki. Wrócił i stanął przed Nicole. - Proszę. Zajrzała do szklanki i 

rzuciła  okiem  na  czyste  ręce  Johnny'ego.  -  Dziękuję.  Jeszcze  nie  przyzwyczaiłam  się  do 

tutejszej wilgotności powietrza - wyjaśniła spokojnie. - Ale kiedyś przywyknę. Wcale nie był 

o tym przekonany. Wyglądała bowiem jak kupka nieszczęścia. Zasiadł ponownie na kanapie i 

patrzył, jak Nicole przykłada do twarzy szklankę z lodem, Ŝeby ochłodzić policzki. - Stolarze 

są w cenie - oświadczył. Nicole przesunęła szklankę w dół i dotknęła nią nasady szyi, a potem 

karku.  Szyję  miała  ładną.  Długą  i  kremową.  -  Fakt  -  przyznała.  -  Ale  sądzę,  Ŝe  ci  na 

zwolnieniu  warunkowym  są  szczęśliwi,  Ŝe  w  ogóle  mają  jakąś  robotę.  Johnny  roześmiał  się 

głośno.  -  A  więc  powinienem  nisko  się  cenić?  A  moŜe  pracować  za  darmo?  PrzyłoŜyła 

szklankę  do  drugiego  policzka.  - Jest  coś,  co  powinien  pan  wiedzieć,  Johnny.  Tydzień  temu 

babcia stłukła sobie kolano i porusza się na wózku. Myślę, Ŝe materiały potrzebne do remontu 

domu dostaniemy u Craiga. 

background image

-  Jeśli  nie  będą  mieli  na  składzie,  to  na  pewno  sprowadzą.  -  Zadzwonię  tam  jutro  z  samego 

rana.  Sprawdzę,  czy  z  rachunkiem  babci  wszystko  jest  w  porządku.  -  Czy  Jasper  Craig  jest 

nadal właścicielem sklepu? - Słyszałam, Ŝe przeszedł na emeryturę. Interes prowadzi Farrel... 

to  znaczy  jego  syn.  Johnny  poznał  po  minie  Nicole,  Ŝe  wie  o  sławetnej  bójce.  -  Zostałem 

zwolniony  przedterminowo  między  innymi  pod  warunkiem,  Ŝe  nie  doprowadzę  do  Ŝadnej 

siłowej  konfrontacji.  Oznacza  to,  chérie,  Ŝe  nie  wolno  mi  uprawiać  rękoczynów.  -  Czy  to 

oświadczenie  powinno  podnieść  mnie  na  duchu?  -  spytała.  Johnny  wzruszył  ramionami.  - 

Nawiasem  powiedziawszy,  to  nie  ja  wywołałem  bójkę  u  Peppera,  mimo  Ŝe  słyszała  pani  z 

pewnością inną wersję tego wydarzenia. Gdybym chciał zabić Farrela Craiga, uczyniłbym to 

wiele  lat  temu.  Teraz,  moŜe  dlatego,  Ŝe  pobyłem  juŜ  trochę  w  Common,  mógłbym  zmienić 

zdanie.  Ten  człowiek  jest  największym  łajdakiem  w  mieście.  -  Więc  twierdzi  pan,  Ŝe  to,  co 

stało  się  w  barze,  nie  było  pańską  winą?  -  Twierdzę,  Ŝe  być  moŜe  broniłem  się  zbyt 

skutecznie.  -  Johnny  zamilkł  na  chwilę.  -  Ale  wróćmy  do  sprawy  remontu  Oakhaven.  Dom 

jest  w  podłym  stanie.  Od  czego  rozpoczniemy  robotę?  Przez  następne  pół  godziny 

dyskutowali na temat tego, co trzeba wykonać i w jakiej kolejności. Najpilniejsze były 

naprawy  zniszczonego  dachu  i  werandy.  Potem,  w  deszczowe  dni,  naleŜało  podreperować 

wnętrze  domu,  a  takŜe  wyciąć  uschnięte  drzewo  sterczące  na  frontowym  dziedzińcu, 

odmalować  ściany  i  ponaprawiać  okna.  Po  jakimś  czasie  Nicole  podniosła  się  z  fotela, 

ostroŜnie odrywając od drewnianej podłogi spocone nogi. - Będę wdzięczna za sporządzenie 

wykazu potrzebnych materiałów, bo ja się na tym zupełnie nie znam. Ale jeśli pan nie moŜe... 

-  Mogę  -  oznajmił  krótko,  wstając  z  kanapy.  Wyglądała  na  zdenerwowaną.  Potknęła  się, 

chcąc szybko obejść fotel. Przed upadkiem uchronił ją Johnny. Podbiegł, złapał ją za ramię i 

postawił  na  nogi.  ZauwaŜył,  Ŝe  była  lekka  jak  piórko.  Wzięła  się  w  garść.  Ponownie 

zaimponowała  Johnny'emu,  stając  się  w  jednej  chwili  chłodną  i  opanowaną  młodą  damą. 

Podchodząc  do  drzwi,  odwróciła  się  nagle.  -  Babcia  nazwała  pana  swoim  przyjacielem  - 

oznajmiła  spokojnym  tonem.  -  Jestem  ciekawa,  czy  pan,  panie  Bernard,  teŜ  uwaŜa  Mae  za 

swoją  przyjaciółkę?  Johnny  nawet  się  nie  poruszył.  Stał  nadal  z  rękoma  w  kieszeniach.  - 

Chyba chciałabyś, chérie, usłyszeć coś innego - powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy. - 

Chcesz wiedzieć, czy twoja babka będzie przy mnie bezpieczna. Mam rację? Moja odpowiedź 

brzmi: tak. Nigdy nie zrobiłbym najmniejszej krzywdy ani Mae, ani Ŝadnej osobie, na której 

jej  zaleŜy.  Wystarczy?  -  Musi  -  mruknęła  Nicole  i  opuściła  pokój.  Johnny  słuchał  przez 

chwilę jej lekkich kroków na 

schodach. Potem podszedł do okna i obserwował, jak idzie w stronę lasu. Uznał, Ŝe porusza 

się  stanowczo  za  szybko.  W  Luizjanie  naleŜało  robić  wszystko  w  zwolnionym  tempie.  Jeśli 

background image

Nicole  Chapman  miała  w  tropikalnym  upale  poczuć  się  dobrze,  musiała  się  tego  nauczyć. 

Mógł o tym jej wspomnieć, lecz w tej chwili jego słowa nie odniosłyby poŜądanego skutku. 

Za  bardzo  absorbowała  ją  ciemna  strona  jego  charakteru,  Ŝeby  wzięła  sobie  do  serca  dobrą 

radę. Popołudnie minęło szybko. Johnny spędził cztery godziny na reperowaniu na przystani 

rozpadającego się pomostu, w obawie, Ŝe zerwie go i zabierze najbliŜszy sztorm. JuŜ dawno 

słońce skryło się w moczarach i nastał późny wieczór. Idąc po ciemku leśną ścieŜką, Johnny 

wrócił  myślami  do  starszej  pani.  Szedł  ją  odwiedzić,  mimo  Ŝe  wcale  się  do  tego  nie  palił. 

Przypuszczał,  Ŝe  Mae  Chapman  zaraz  zmierzy  go  surowo  wszystkowidzącymi,  niebieskimi 

oczami i wywoła w nim poczucie winy, Ŝe przed piętnastu laty bez słowa poŜegnania opuścił 

rodzinne miasto. Gdy tylko wynurzył się z lasu i rzucił okiem na podjazd, zorientował się, Ŝe 

zbyt długo odkładał wizytę. W domu panowały ciemności. Tylko w lewym skrzydle paliła się 

jakaś  mała  lampa.  Johnny  przemierzył  podjazd  i  skierował  kroki  ku  głównemu  wejściu.  Od 

razu  dostrzegł  zmiany  wprowadzone  w  ciągu  tych  lat  przez  Henry'ego,  męŜa  Mae. 

Powiększono  dziedziniec  przed  domem,  a  na  podwórzu  zawisła  huśtawka.  Po  zachodniej 

stronie wielkiego pola postawiono ponadto dwie szopy 

i  poszerzono  miejsce  przeznaczone  na  parkowanie  samochodów.  Obok  starego  buicka, 

naleŜącego do Mae, stał zgrabny, biały skylark. Przed pięciu laty Henry zmarł na atak serca. 

Johnny dowiedział się o tym z listu Virgila. SłuŜył wtedy w wojsku i Virgil był jedyną osobą 

w  Common,  z  którą  utrzymywał  kontakt,  i  to  tylko  dlatego,  Ŝe  ten  wyśledził  przed  laty 

miejsce jego pobytu i pisał niestrudzenie przez całe lata. Johnny odpowiadał na listy raz lub 

dwa razy na rok. Chodziło mu czasami po głowie, Ŝeby napisać do Mae. Nie wiedział jednak, 

o czym mógłby jej donieść, więc tylko prosił Virgila, Ŝeby poinformował ją, Ŝe jest zdrowy i 

cały.  Kiedy  otrzymał  zawiadomienie  o  śmierci  Henry'ego,  zapragnął  wziąć  udział  w 

pogrzebie.  Ale  zaraz  przypomniał  sobie,  jak  cięŜkim  przeŜyciem  było  dla  niego  chowanie 

własnego ojca, a kilka lat później matki, więc stchórzył i nie przyjechał do Common. Zajrzał 

do  szop.  W  pierwszej  znalazł  starą  graciarnię  Henry'ego,  warsztat  stolarski  i  narzędzia.  W 

drugiej  stał  dodge,  wiekowa  półcięŜarówka.  Jej  widok  przywołał  falę  wspomnień.  śeby  się 

ich  pozbyć,  Johnny  obszedł  dwukrotnie  stary  wóz,  a  potem  wrócił  na  dziedziniec.  Oparł  się 

plecami o pień potęŜnego dębu i zapalił papierosa. W drzwiach balkonowych lewego skrzydła 

domu dostrzegł poruszającą się postać. Dziewczynę o kształtnych nogach i długich włosach. 

Zamyślony,  usiadł  pod  drzewem  na  trawie.  Nie  zwracał  uwagi  na  jednostajne  brzęczenie 

komarów  krąŜących  nad  głową  i  nie  słyszał  dalekich  odgłosów  burzy.  Minęła  godzina,  a  on 

nadal patrzył na Nicole krąŜącą niespokojnie po 

background image

pokoju. CzyŜby to jego przyjazd stał się powodem jej bezsenności? Było to prawdopodobne. 

ZdąŜyła  nasłuchać  się  paskudnych  plotek,  które  z  pewnością  wywarły  na  niej  wraŜenie. 

Dopiero po północy zgasiła światło i poszła do łóŜka. Do tego czasu Johnny zdąŜył wypalić 

pół paczki papierosów. Podniósł się z ziemi, przeszedł przez dziedziniec i podjazd. Od chwili 

opuszczenia  więzienia  ciągle  nie  było  mu  dość  świeŜego  powietrza.  Mimo  późnej  pory  i 

nadchodzącej  burzy,  postanowił  jeszcze  pójść  na  starą  farmę  rodziców.  Doszedł  do  drogi 

prowadzącej do zalewiska i skierował się na wschód. Znów naszły go wspomnienia. W ciągu 

paru sekund przeistoczył się ponownie w dziecko uciekające przed Farrelem, który gonił je z 

kijem  w  ręku.  Nadal  miał  w  uszach  krzyk  Clete'a  Gilmore'a,  wymyślającego  mu  od 

najgorszych  i  zachęcającego  Farrela  do  bicia.  Idąc  pod  górę,  Johnny  przystanął.  Oddychał 

szybko  i  nierówno,  tak  jakby  biegł  naprawdę.  Potrząsnął  głową,  usiłując  odpędzić  przykre 

wspomnienia.  Ponownie  ruszył  przed  siebie,  tym  razem  dostrzegając  zmiany.  Dziury  w 

drodze  stały  się  jeszcze  głębsze,  a  nadal  podmokłe  rowy  bardziej  cuchnące.  Zardzewiała 

skrzynka na listy wskazywała na bliskość starego domostwa. Johnny przeskoczył stos gruzu, 

który  swego  czasu  był  solidną  bramą,  i  wszedł  głębiej.  Serce  zaczęło  mu  szybciej  bić. 

Postanowił nie ulegać Ŝadnym sentymentom. Nie czuć Ŝalu i strachu. Wraz z ogarniającym go 

uczuciem samotności były to doznania dominujące, bardzo bolesne. 

Wszedł na ganek i zatrzymał się z ręką na klamce. 

O  dziwo,  drzwi  były  otwarte.  Przygotowując  się  na  to,  co  zaraz  zobaczy  w  zrujnowanym 

domu, nabrał głęboko powietrza. Po raz pierwszy od piętnastu lat wszedł do środka. Powitało 

go  znajome  trzeszczenie  podłogi,  uderzył  w  nozdrza  przykry  zapach  gnijącego  drewna. 

Johnny  zapalił  zapałkę  i  zaczął  rozglądać  się  po  pustym  pomieszczeniu,  będącym  niegdyś 

pokojem  dziennym.  Dom  był  splądrowany.  Przedstawiał  obraz  nędzy  i  rozpaczy.  Odwrócił 

się  w  prawo  i  kiedy  oświetlił  zapałką  wejście  do  kuchni,  coś  przemknęło  po  drewnianej 

podłodze. Podniósł wzrok na wiszącą w oknie podartą zasłonę, a potem popatrzył na nędzne, 

pootwierane  szafki.  Z  kuchni  wszedł  do  pokoiku,  który  rodzice  przeznaczyli  dla  niego.  Tak 

małego,  Ŝe  mieścił  się  w  nim  tylko  materac  na  podłodze.  Ze  zdumieniem  dostrzegł  w  kącie 

jego gnijące szczątki. Johnny poczuł bolesny skurcz Ŝołądka. Ani na chwilę nie przyszło mu 

na myśl, Ŝe powrót do rodzinnego domu wywrze na nim aŜ tak ponure wraŜenie. Sądząc, Ŝe 

będzie  inaczej,  okazał  się  ostatnim  głupcem.  Nędza,  w  jakiej  Ŝyła  jego  rodzina,  przygnębiła 

go na dobre. 

Po  powrocie  do  domku  na  przystani  stanął  przy  oknie,  z  którego  rozciągał  się  widok  na 

zalewisko.  Zły  na  ogarniającą  go  melancholię,  z  trudem  oderwał  myśli  od  przykrych 

wspomnień. 

background image

Oczami  duszy  ujrzał  jedwabiste  jasne  włosy  i  błękitne  oczy.  Był  to  widok  zbyt  piękny,  aby 

mógł być prawdziwy. Johnny uznał jednak, Ŝe kaŜdy ma prawo sobie pomarzyć. Poszybował 

więc w świat fantazji. 

Nicole  otworzyła  oczy.  Była  dopiero  szósta.  Od  kilku  miesięcy  sypiała  najwyŜej  po  pięć 

godzin, nękana koszmarem, który przeŜyła w Los Angeles. Tej nocy jednak śnił się jej Johnny 

Bernard. Podniosła się z łóŜka. Od razu poczuła wokół siebie wilgotne, wręcz lepkie i ciepłe 

powietrze. Zapragnęła włączyć wentylator, lecz się powstrzymała. Jeśli ma przyzwyczaić się 

do  paskudnego  luizjańskiego  upału,  musi  wreszcie  uniezaleŜnić  się  od  tego  urządzenia.  W 

jedwabnym  szlafroku  podeszła  do  balkonowych  drzwi  i  otworzyła  je  szeroko.  Liczyła  na 

poranny  śpiew  ptaków,  ale  zamiast  tego  usłyszała  wiązankę  soczystych  przekleństw. 

Wiedziała,  do  kogo  naleŜy  charakterystyczny  głos.  Zerknęła  ostroŜnie  z  balkonu.  Johnny 

Bernard  stał  oparty  o  ścianę  domu.  Jedną  dłonią  tarł  biodro,  a  drugą  zaciskał  nos,  Ŝeby 

zatamować płynącą krew. O BoŜe! Nicole cofnęła się błyskawicznie w głąb 

pokoju, złapała garść papierowych chusteczek i wybiegła przed dom. - Proszę - powiedziała, 

podsuwając  Johnny'emu  chusteczki.  Wziął  je  bez  słowa  i  przyłoŜył  do  nosa.  Po  kilku 

chwilach  przestał  krwawić.  Dopiero  teraz  spojrzał  na  Nicole.  -  Wykupiłaś,  chérie, 

ubezpieczenie od nieszczęśliwych wypadków? - zapytał. - Wygląda na to, Ŝe ta praca nie jest 

bezpieczna.  Zamiast  złości,  w  ciemnych  oczach  Johnny'ego  dojrzała  błysk  rozbawienia. 

Rzucił  Nicole  krzywy  uśmiech,  na  który  zareagowała  chłodnym  spojrzeniem  i  hardym 

uniesieniem głowy. - Jeśli szuka pan łatwego zysku, to tutaj pan go nie znajdzie - oznajmiła 

wyniosłym  tonem.  Na  twarzy  Johnny'ego  ukazał  się  drwiący  uśmiech.  -  Och,  nie  wiem. 

Odszkodowanie  to  nie  wszystko.  Nie  zareagowała  na  tę  zagrywkę.  Odwracając  się,  Ŝeby 

wejść do domu, spytała: - Czym pan się teraz zajmował? - Sprawdzałem stan werandy. Jeśli 

dobrze  pamiętam,  mówiła  pani,  Ŝe  trzeba  szybko  naprawić  balustradę.  -  Mówiłam.  Ale 

dlaczego zajął się pan tym juŜ o szóstej rano? - Nie mogłem spać. - Błyskawicznie znalazł się 

tuŜ  przed  Nicole,  ręką  tarasując  drzwi.  Miała  przed  sobą  zarośnięty  męski  tors,  pokryty 

warstewką potu. - Napiłbym się wody - oświadczył. - Dostanę szklankę? Nie mogła odmówić 

mu tej przysługi, jako Ŝe wczoraj na przystani sama korzystała z identycznej. 

- Niech pan tu poczeka. - Z lodem. - Opuścił rękę blokującą Nicole wejście 

do  pokoju.  Wyszedłszy  po  chwili  z  łazienki  ze  szklanką  wody,  ze  zdumieniem  ujrzała,  Ŝe 

Johnny  stoi  w  pobliŜu  jej  łóŜka.  Dostrzegł  jej  zaskoczoną  minę  i  wyjaśnił:  -  Na  dziedzińcu 

czeka Red Smote. Uznałem, Ŝe będzie lepiej wejść do środka, niŜ sterczeć na widoku. Mam 

teraz  wyjść?  -  Chyba  nie.  -  Nicole  zerknęła  na  zegarek.  -  Jeśli  Red  zobaczy  pana 

wychodzącego ode mnie o szóstej rano... - Nie dodała nic więcej. - To największy plotkarz w 

background image

mieście  -  przyznał  Johnny.  -  A  my  przecieŜ  nie  chcielibyśmy,  Ŝeby  ludzie  gadali  o  czymś, 

czego  nie  było.  Jeśli  facet  ma  być  o  coś  takiego  oskarŜony,  to  przynajmniej  powinien  to 

przedtem  zrobić.  Rozbawiony  Johnny  najwyraźniej  draŜnił  się  z  nią.  Postanowiła  połoŜyć 

kres  głupim  Ŝartom.  -  Wiem,  gdzie  cię  kopnąć,  tak  aby  zabolało  najbardziej,  więc  lepiej  daj 

sobie spokój z idiotycznymi pomysłami. Dobrze ci radzę. - Gdybyś mnie uszkodziła, chérie, i 

nie mógłbym chodzić, straciłabyś pracownika. - Parsknął śmiechem. Miał rację. Podeszła do 

Johnny'ego i podała mu szklankę z wodą. A potem, aby się upewnić, czy Red naprawdę jest 

na  dziedzińcu,  zerknęła  szybko  w  stronę  drzwi.  Był.  Oparty  o  maskę  małej  czerwonej 

półcięŜarówki,  rozmawiał  z  pomocnikiem  babki,  Bickfordem  Ardenem,  męŜem  gospodyni. 

Kilka razy w tygodniu obaj męŜczyźni wybierali się przed śniadaniem na ryby. 

Mając nadzieję, Ŝe zaraz sobie pójdą, Nicole odwróciła się do Johnny'ego, aby zapewnić go, 

iŜ  za  chwilę  będzie  mógł  wyjść.  Stał  tuŜ  przy  łóŜku  i  z  ciekawością  oglądał  pościel  zmiętą 

przez nią podczas bezsennej nocy. Poczerwieniała na twarzy. - Kiepska  noc? - zapytał. -  Za 

gorąca - odrzekła. Podniósł wzrok i zaczął rozglądać się po pokoju. - Słyszałem, Ŝe zamierza 

pani tu zostać - powiedział. - Zamierzam - przyznała. - A co z upałem? - Polubię go. - Zbyt 

szybko pani się porusza. Proszę zwolnić tempo. To pomoŜe. Wypił wodę, odstawił szklankę 

na toaletkę i zainteresował się stojącą obok szkatułką na biŜuterię. Bezceremonialnie zajrzał 

do  środka,  a  potem  zaczął  wyciągać  jeden  po  drugim  schowane  tam  przedmioty. 

Przedstawiały niewielką wartość. - Nie masz błyszczących kamyków, chérie - stwierdził. - A 

więc, Nicki Chapman, co się dla ciebie naprawdę liczy? - zapytał. - Bo, jak widzę, nie srebro i 

złoto.  Miał  rację,  przyznała  w  duchu.  Nie  miała  dla  niej  znaczenia  kosztowna  biŜuteria. 

Oczywiście,  ceniła  ładne  przedmioty,  ale  najczęściej  cieszyło  ją  zupełnie  co  innego.  Lubiła 

oddawać na płótnie urok wschodzącego słońca. Spacerować w ciepłym letnim deszczu. Śmiać 

się  z  drobnostek.  Były  to  jednak  sprawy  osobiste,  o  których  nie  zamierzała  rozmawiać  z 

obcym człowiekiem. - Dla mnie liczą się interesy. A pan powinien zająć 

się  robotą,  a  nie  zadawaniem  pytań  -  wyniośle  pouczyła  Johnny'ego.  -  MoŜemy  dokonać 

małej  wymiany  informacji,  bo  pani  z  pewnością  chce  dowiedzieć  się  czegoś  o  mnie.  -  Tak, 

chcę, ale ja nie jestem na zwolnieniu warunkowym. I nie zasłuŜyłam sobie w tym mieście na 

opinię  rozrabiaki.  Johnny  popatrzył  łagodnym  wzrokiem  na  rozmówczynię  i  pogroził  jej 

palcem.  -  Oj,  chérie,  nieładnie  słuchać  plotek.  Co  najmniej  połowa  tych  plotek  nie  ma  nic 

wspólnego  z  prawdą.  -  A  reszta?  -  Czasami  jedynym  sposobem  na  przetrwanie  jest  oddanie 

ciosu.  CzyŜby  starał  się  powiedzieć,  Ŝe  jego  wojownicze  nastawienie  do  Ŝycia  to  wyłącznie 

samoobrona?  Tylko  odparowywał  ataki?  -  zastanawiała  się  Nicole.  Jeśli  tak,  to  ona  sama 

postępowała  podobnie,  choć  w  nieco  innym  stylu.  Kryła  ból  pod  maską  obojętności. 

background image

Zastanawiała  się  mimo  woli,  czemu  Johnny  zawdzięczał  tak  fatalną  reputację.  Była 

przekonana, Ŝe w grę wchodził nie tylko konflikt z Farrelem Craigiem. Musiało wydarzyć się 

coś  znacznie  gorszego.  -  Dlaczego  nie  zjawił  się  pan  wieczorem  u  babci?  -  Przyszedłem.  - 

Nieprawda.  -  Zabrałem  się  na  przystani  za  naprawę  starego  pomostu  i  straciłem  poczucie 

czasu. Dotarłem tu dopiero późnym wieczorem. Było ciemno w oknach. Świeciło się tylko w 

tym  pokoju.  Nie  zapukałem  do  frontowych  drzwi,  bo  sądziłem,  Ŝe  starsza  pani  poszła  juŜ 

spać. 

-  Babcia  czekała  na  pana  całe  popołudnie  i  cały  wieczór.  Miejmy  nadzieję,  Ŝe  dziś  znajdzie 

pan  czas.  Bądź  co  bądź,  to  jej  zawdzięcza  pan  wcześniejsze  opuszczenie  więzienia,  panie 

Bernard.  -  Johnny.  Tak  zwracają  się  do  mnie  przyjaciele.  -  Przyjaciele?  -  Nicole  uniosła 

drwiąco brwi. - O ile mi wiadomo, jedynym pańskim przyjacielem w tym mieście jest moja 

babka.  I,  szczerze  powiedziawszy,  nie  rozumiem  dlaczego,  skoro  pan  nawet  nie  docenia  jej 

wspaniałomyślności.  -  W  tym  mieście  mam  obecnie  dwoje  przyjaciół  -  wyjaśnił  z  lekkim 

rozbawieniem  w  głosie.  -  MoŜe  za  jakiś  czas  będę  mógł  wpisać  panią  na  listę  moich 

przyjaciół i  wtedy będzie ich juŜ troje. -  Na  razie niech pan się zajmie robotą zleconą przez 

moją  babkę.  Osiem  godzin  dziennie,  mieszkanie  i  jedzenie.  Oraz  poczucie  wolności.  -  Taka 

była  umowa  -  przyznał  Johnny.  -  Ale  co  z  naszą?  -  Nie  rozumiem.  Johnny  zlustrował 

wzrokiem sylwetkę Nicole. - Chérie, jesteś całkiem ładną kobitką. Spróbuję nie zdradzać się z 

moimi  brzydkimi  myślami  i  trzymać  ręce  przy  sobie,  jeśli  potrafisz  nie  wierzyć  plotkom  i 

traktować  mnie  przyzwoicie.  Umowa  stoi?  Prymitywny  facet.  Zachowuje  się  obcesowo, 

oceniła  Nicole.  -  Nasza  umowa  będzie  polegała  na  tym,  Ŝe  nie  będzie  pan  w  ogóle  miał 

brzydkich  myśli  -  oznajmiła.  Roześmiał  się  na  cały  głos.  -  Przez  sześć  miesięcy  byłem  w 

więzieniu, chérie. To 

moje brzydkie myśli sprawiły, Ŝe pozostałem zdrowy na ciele i umyśle. Dla Nicole nie był to 

temat bezpieczny. Postanowiła milczeć. Johnny przeniósł wzrok na obraz wiszący na ścianie. 

Trzy  lata  temu,  kiedy  Nicole  przyjechała  do  Oakhaven  z  rodzicami  na  dwa  tygodnie, 

namalowała  tutejszy  staw.  -  Ładny.  Pędzla  jakiegoś  miejscowego  malarza?  -  Nie.  W  Los 

Angeles  Nicole  była  wschodzącą  gwiazdą,  której  obrazami  interesowały  się  znane  galerie. 

Skończyło się to kilka miesięcy temu, kiedy malowanie okazało się dla niej równie trudne, jak 

podejmowana  co  noc  próba  zasypiania.  -  Zacząłem  spisywać  to,  co  będzie  nam  potrzebne  - 

oznajmił  Johnny,  wręczając  Nicole  wyjętą  z  kieszeni  kartkę.  -  MoŜe  niektóre  z  tych  rzeczy 

będą musieli sprowadzić, więc warto od razu je zamówić. - Dziś to załatwię. - Gonty róŜnią 

się  barwą  i  kształtami.  W  składzie  Craiga  będą  mieli  próbki.  -  Johnny  wyjrzał  przed  dom.  - 

Droga  wolna.  -  Ma  pan  przyjść  dzisiaj  do  babci  -  poleciła  Nicole.  -  Naprawdę  była  wczoraj 

background image

zła, Ŝe wystawił ją pan do wiatru. Odwrócił się twarzą do Nicole, jakby czekał na coś jeszcze. 

-  Proszę...  -  dodała  po  dłuŜszej  chwili  z  westchnieniem  rezygnacji.  Na  jego  wargach  ukazał 

się leniwy uśmiech. - Tak, zajdę do starszej pani, gdy tylko zdąŜy się 

uczesać i załoŜyć sztuczną szczękę. Widzisz, chérie, co moŜe zdziałać jedno małe ,,proszę''? 

Wystarczy,  Ŝe  je  wymówiłaś,  a  juŜ  jem  ci  z  ręki.  Przed  południem  Johnny  wyciął  uschnięte 

drzewo  stojące  na  dziedzińcu.  Miał  jeszcze  dwa  wolne  dni  przed  formalnym  rozpoczęciem 

pracy,  ale  irytował  go  sterczący  kikut.  I  odczuwał  potrzebę  fizycznego  wysiłku.  Zmęczony, 

oblany potem schował w szopie piłę łańcuchową i siekierę, i zawrócił do domu. Starszą panią 

znalazł  w  ogrodzie.  Na  widok  drobnej  staruszki  śpiącej  pod  dębem  w  inwalidzkim  wózku 

ś

cisnęło go w gardle. Mae Chapman zawsze budziła w nim dobre uczucia. Ciągnął do niej juŜ 

jako mały chłopiec, bo traktowała  go przyzwoicie. Nadal nie miał pojęcia, dlaczego się nim 

wówczas  przejmowała.  Obdartym,  nieznośnym  dzikusem.  Zamrugała  oczami,  jakby  czując, 

Ŝ

e ktoś się jej przygląda. Po chwili skupiła na Johnnym zamglone spojrzenie. Jej drobne ciało 

ginęło  w  prostej  bawełnianej  sukience.  -  Myślałam,  Ŝe  przyjdziesz  wczoraj,  najpóźniej  dziś 

rano  -  stwierdziła  mocnym  głosem.  -  Masz  powód,  Ŝeby  mnie  unikać?  Mówiła  prosto  z 

mostu, ale bez urazy. Johnny otworzył bramę i ruszył ku starej damie, której głos przywołał 

falę  wspomnień.  Dostrzegł  zabandaŜowane  kolano.  -  Słyszałem,  Ŝe  ma  pani  kłopoty  ze 

zdrowiem - powiedział, wskazując chorą nogę Mae Chapman. - Nie widziałem więc powodu, 

aby niepokoić panią z samego rana. 

- Moje kolano nie ma nic wspólnego ze wstawaniem 

z  łóŜka.  Ani  nie  odebrało  mi  zdolności  mowy.  -  Na  to  wygląda.  -  Johnny  uśmiechnął  się 

krzywo.  -  Jeśli  dobrze  pamiętam,  nigdy  nie  brakowało  pani  języka  w  gębie.  Uwaga  ta 

wywołała uśmiech na twarzy starszej pani. Zlustrowała Johnny'ego od stóp do głów. - Twoje 

oczy są nadal takie jak Delmara. Masz teŜ po nim lśniące włosy. Byłby z tego zadowolony - 

oznajmiła.  Wspomnienie  ojca  przywołało  w  pamięci  Johnny'ego  wydarzenia,  które  sześć 

miesięcy  temu  zmusiły  go  do  opuszczenia  miasta,  i  tego,  co  stało  się  później.  -  Czy  to  pani 

płaciła  podatki  za  nasze  rodzinne  gospodarstwo?  Z  nieprzeniknioną  miną  Mae  Chapman 

uniosła  lekko  brwi.  -  A  dlaczego  miałabym  to  robić?  -  A  Ŝebym  to  ja  wiedział  -  mruknął 

Johnny, nadal bardziej wzruszony spotkaniem ze starszą panią, niŜ tego sobie Ŝyczył. - Nigdy 

nie  inwestuję  w  niepewne  interesy  -  oznajmiła  chłodno.  -  CzyŜby?  Wobec  tego  dlaczego 

przez  te  wszystkie  lata  traciła  pani  czas  na  interesowanie  się  moim  losem?  I  dlaczego  pani 

adwokat  załatwił  mi  przedterminowe  zwolnienie?  Jeśli  jest  jakiś  powód,  Ŝeby  tutaj  mnie 

ś

ciągać,  chciałbym  go  poznać.  -  Nadal,  chłopcze,  masz  paskudne  maniery.  -  Niech  pani 

background image

odpowie  na  moje  pytanie!  -  zaŜądał.  -  Sześć  miesięcy  temu  dostałem  list,  w  którym  Griffin 

Black oświadczył, Ŝe kupi to, co do mnie naleŜy. Sądzi- 

łem,  Ŝe  facet  jest  zdrowo  stuknięty,  dopóki  nie  dowiedziałem  się  w  Common,  Ŝe  nadal 

posiadam ziemię. Niech pani nie udaje, Ŝe nie wie, o czym mówię. - Nie miałam pojęcia, Ŝe 

będą  z  tym  takie  kłopoty.  Jest  mi  bardzo  przykro.  Johnny  zobaczył  przed  sobą  nagle  starą  i 

słabą  kobietę.  Zawstydzony,  powiedział:  -  Szedłem  do  pani  zaraz  po  tym,  gdy 

poinformowano  mnie  w  ratuszu,  jak  stoją moje  sprawy.  Wstąpiłem  po  drodze  na  małe  piwo 

i... Sama pani wie, co stało się potem. - Co dzieje się zawsze, gdy tylko ty i Farrel staniecie 

sobie  na  drodze  -  dodała  Mae  Chapman.  -  Tym  razem  to  moja  wina.  Gdybym  powiadomiła 

cię  o  tym,  Ŝe  gospodarstwo  rodziców  nadal  jest  twoje,  nie  doszłoby  do  tego  przykrego 

wydarzenia. - ZmruŜyła oczy. - Dałabym ci znać, gdybyś pofatygował się i napisał do mnie. 

Johnny zaklął pod nosem. - Trzymanie dla mnie tej ziemi było idiotyzmem. - Czy uwaŜasz, Ŝe 

idiotyzmem było takŜe troszczenie się o ciebie? Johnny zignorował pytanie. - Virgil twierdzi, 

Ŝ

e jeśli nie sprzeda pani części swych pól lub nie zacznie ciągnąć z nich dochodów, wpadnie 

pani  w  finansowe  tarapaty.  Powinna  pani  lepiej  spoŜytkować  swoją  forsę,  niŜ  pchać  ją  w  tę 

bezwartościową  posiadłość  na  wzgórzu.  -  Virgil  za  duŜo  gada.  A  moŜe  wyjaśnisz  mi 

łaskawie, dlaczego pisałeś do niego, a nie do mnie? Spadłaby ci korona z głowy, gdybyś choć 

raz na rok dał o sobie znać? Dobrze wiesz, Ŝe nie musiałeś opuszczać miasta. Po 

ś

mierci twojej matki Henry i ja chcieliśmy wziąć cię do siebie. Mieszkałbyś sobie spokojnie 

w Oakhaven, zamiast się tułać. Tak, wiedział, Ŝe Mae Chapman zabrałaby go do siebie.  I to 

przeraŜało  go  najbardziej.  Ludzie,  którym  na  nim  zaleŜało,  szybko  znikali  z  jego  Ŝycia.  Nie 

było  to  logiczne  rozumowanie,  ale  po  śmierci  matki  obawiał  się  dostać  pod  opiekę 

Chapmanów.  JuŜ  łatwiej  było  uciekać  tam,  gdzie  nikt  nie  ogląda  się  za  nim,  dlatego  Ŝe 

nazywa się Bernard. - Co odpowiedziałeś Griffinowi? - spytała Mae. - Oferuje dobrą cenę. A 

poza tym po co mi kawałek ziemi, skoro wkrótce juŜ mnie tu nie będzie? - OdłóŜ decyzję do 

końca  lata.  -  Co  za  róŜnica?  Za  cztery  miesiące  wracam  do  Lafayette.  Mae  Chapman 

zamilkła.  Johnny  oparł  się  o  pień  dębu  i  zaczął  lustrować  fasadę  domu.  Był  gotowy  do 

dyskusji na temat remontu werandy, ale rozproszył go widok Nicole idącej przez dziedziniec 

w  kusej  czarnej  bluzeczce.  Przesunął  wzrokiem  po  jej  szortach  i  ponownie  zauwaŜył,  Ŝe 

obciskają  zgrabny  tyłeczek.  -  Jak  to  się  stało,  Ŝe  nigdy  nic  o  niej  nie  słyszałem?  - 

wypowiedział na głos swoje myśli. - Chodzi ci o Nicki? To wina mojej synowej, Alice. Była 

to  zazdrosna  kobieta.  Nie  chciała  z  nikim  dzielić  się  moim  synem  Nicholasem  ani  moją 

wnuczką.  Odwiedzali  nas  od  czasu  do  czasu,  a  myśmy  brali  Nicki  do  siebie  na  tydzień 

kaŜdego lata. Było to niewiele. Ale lepsze niŜ nic. W głosie starszej pani przebijała gorycz. 

background image

-  Twierdzi,  Ŝe  tu  zostaje  -  mruknął  Johnny.  -  To  pomysł  pani  czy  jej?  -  zapytał  i  zaraz 

dostrzegł  uniesione  w  górę  siwe  brwi.  -  Moja  propozycja,  lecz  decyzja  Nicki.  Johnny  nie 

spuszczał  wzroku  z  Nicole,  która  przecinała  teraz  drogę.  -  A  co  było  z  nią?  -  Jeśli  uzna,  Ŝe 

powinieneś wiedzieć, jestem pewna, Ŝe sama ci wyjaśni. Nie zanosiło się na to, Ŝe starsza pani 

powie  coś  więcej  na  ten  temat.  Zaczęli  rozmawiać  o  koniecznych  naprawach  domu  i  o  tym, 

kto  umarł,  gdy  Johnny'ego  nie  było  w  Common.  JuŜ  więcej  nie  wspomniał  o  Nicole.  Po 

jakimś  czasie  rozmowa  ucichła.  Johnny  oderwał  plecy  od  pnia  dębu.  -  Do  zobaczenia  - 

powiedział,  zamierzając  opuścić  ogród.  -  Nie  tak  szybko.  Odpowiada  ci  mieszkanie  na 

przystani?  Swego  czasu  nigdy  nie  było  ci  dość  widoku  zalewiska.  -  Nadal  mi  nie  dość  - 

przyznał.  -  Wczoraj  naprawiłem  zapadający  się  pomost.  Dlatego  nie  zdąŜyłem  tu  przyjść. 

Kiedy  to  wreszcie  zrobiłem,  pani  była  juŜ  w  łóŜku.  Zapomniałem,  Ŝe  starzy  ludzie  chodzą 

spać  z  kurami  -  dodał  Ŝartobliwym  tonem.  Spojrzał  na  Mae  Chapman  i  zobaczył,  Ŝe  się 

roześmiała.  -  Zawsze  byłeś  pyskaty  -  stwierdziła.  -  Ale  takŜe  przystojny.  Zjesz  ze  mną 

kolację?  Johnny'emu  niespecjalnie  przypadła  do  gustu  rola  przybłąkanego,  głodnego  psa. 

Pokręcił głową. 

- Chyba nie. - Bądź o siódmej. Wejdź frontowymi drzwiami i za- 

łóŜ jakąś koszulę. Postanowił się wykąpać. Opuścił przystań i ruszył w las. Bez trudu odnalazł 

drogę. Zszedł ze ścieŜki i skręcił w lewo, przecisnął się pod gałęziami orzecha i zaraz ujrzał 

staw.  Mały  i  obrośnięty  krzewami,  ukryty  idealnie  przed  ludzkim  spojrzeniem.  Właśnie 

zamierzał zdjąć dŜinsy, kiedy usłyszał głośny plusk. Szybko podciągnął suwak i podszedł do 

brzegu stawu. A więc i ona tutaj przyszła. Patrzył, jak Nicole wynurza się z wody, przewraca 

na  plecy  i  przebierając  szybko  nogami,  wypływa  na  środek  stawu.  Wśród  liści  dojrzał  na 

brzegu  jej  ręcznik,  a  na  niskiej  gałęzi  wiszące  szorty.  Pod  drzewem,  oparte  o  pień,  stały 

czarne tekstylne pantofle. Nie miała pojęcia, Ŝe jest obserwowana, więc Johnny mógł usiąść i 

gapić  się  na  nią  przez  całe  popołudnie.  Byłoby  to  całkiem  zabawne,  gdyby  nie  niepokojący 

fakt,  Ŝe  dziewczyna  była  tak  mało  spostrzegawcza.  Na  brzegu  stawu  wyszukał  dwa  płaskie 

kamienie.  Przyklęknął  na  kolanie  i  puścił  kaczkę.  Kamień  przeleciał  tuŜ  obok  nosa  Nicole. 

Zanim  cisnął  na  wodę  drugi  kamień,  odnalazła  stopami  grunt  i  z  wystraszoną  miną  zaczęła 

przeszukiwać  wzrokiem  brzeg  stawu.  Kiedy  dostrzegła  Johnny'ego,  jej  niepokój  przemienił 

się  w  gniew.  -  Zwariowałeś?  -  wykrzyknęła  donośnie.  -  Mogłeś  mnie  trafić!  Kamień 

przeleciał o centymetr ode mnie. 

- Raczej o cztery - skorygował ze śmiechem.  

Zaczęła iść przez wodę w jego kierunku, przy kaŜdym ruchu wdzięcznie poruszając biodrami 

okrytymi kostiumem kąpielowym. Po chwili znalazła się na brzegu. - Co to za róŜnica, panie 

background image

Bernard, jeden centymetr czy cztery? Kamień przeleciał tak blisko... - Johnny. - Co takiego? - 

Zapomniała  pani,  jak  mam  na  imię?  -  JuŜ  to  przerabialiśmy  -  warknęła.  -  Fakt  -  przyznał 

pogodnie  i  zaczął  rozglądać  się  wokoło,  tak  jakby  czegoś  szukał.  -  Nie  widziała  pani 

przypadkiem Jednookiego? - A kto to jest? Johnny podniósł się. Zwiesił ręce wzdłuŜ ciała. - 

Jednooki  to  aligator.  Swego  czasu  miał  zwyczaj  odbywać  nad  stawem  popołudniową 

drzemkę.  Nicole  znieruchomiała.  -  Aligator?  Tutaj?  Nie  była  to  prawda.  Johnny  gładko 

skłamał. Jednooki wolał zawsze miejsca bardziej ustronne, w głębi moczarów. Kto wie, moŜe 

staruszek  został  juŜ  przerobiony  na  torebki  lub  wysokie  botki?  Johnny  ogarnął  spojrzeniem 

drobne  kształty  Nicole  ubranej  w  skąpy  kostium.  Przesunąłby  z  rozkoszą  rękoma  po  jej 

aksamitnej skórze, z odsłoniętych ramion zlizał kropelki wody, połoŜył Nicole na trawie i... - 

Biega  pani  zawsze  półnago,  czy  to  ja  mam  takie  szczęście?  -  zapytał.  -  Drugi  raz  jednego 

dnia. Powiedziałbym, Ŝe jest to... 

- Ma pan jakiś konkretny interes, czy przyszedł pan 

tu  tylko  po  to,  Ŝeby  mnie  zdenerwować?  Było  to  interesujące  pytanie.  Podniecony,  zmienił 

pozycję ciała, a potem sięgnął po ręcznik leŜący na trawie i rzucił go Nicole. Wytarła ciało i 

wciągnęła  szorty.  -  Następnym  razem,  kiedy  będzie  się  pani  wybierała  nad  staw,  niech  pani 

komuś  powie,  dokąd  idzie  -  pouczył  ją  Johnny  i  spojrzał  ponad  ramieniem  Nicole,  gdzie 

wśród liści dostrzegł węŜa. Na szczęście nie był  groźny, ale równie łatwo mogli natknąć się 

na jadowitego gada. Nicole nie miała pojęcia o czyhających tu niebezpieczeństwach. Myśl ta 

rozzłościła  Johnny'ego.  -  Chérie,  to  nie  Los  Angeles  -  przypomniał.  -  W  Luizjanie  moŜesz 

mieć  więcej  zmartwień,  niŜ  uliczne  korki  w  godzinach  szczytu  i  policyjne  mandaty.  Tutaj 

nigdy  nie  wiadomo,  co  spadnie  ci  na  głowę.  Spojrzała  na  niego  z  niepokojem.  -  Jeśli 

przyszedł  pan,  Ŝeby  mi  to  powiedzieć,  zwracam  uwagę  na  fakt,  Ŝe  zrobiło  się  juŜ  późno. 

Babcia będzie... - ...zadowolona, Ŝe zjawiłem się, Ŝeby sprawdzić, czy pani przypadkiem się 

nie utopiła lub czy nie stało się coś równie złego. - Dobrze pływam. Błyskawicznym ruchem 

Johnny sięgnął obok głowy Nicole i zerwał z drzewa węŜa. Trzymając zwijającego się gada w 

wyciągniętej  dłoni,  zapytał  z  południowym  akcentem:  -  A  jak  dobrze  radzi  sobie  pani  z 

ciekawskimi  węŜami?  Ku  zdumieniu  Johnny'ego  nie  zaczęła  histeryzować  i  krzyczeć  ze 

strachu. Zrobiła tylko kilka kroków w tył. 

- Nie zauwaŜyłam go - przyznała.  

-  Wiem.  -  Rzucił  węŜa  w  odległe  gałęzie.  -  To  gatunek  nieszkodliwy,  ale  skąd  moŜna 

wiedzieć, jeśli się tego nie sprawdzi naocznie. Wtedy moŜe juŜ być za późno. - Skończywszy 

lekcję poglądową, zmienił temat. - Dzwoniła pani do Craiga w sprawie naszego zamówienia? 

Poleciła  pani  sprowadzić  gonty?  -  Dzwoniłam  rano,  ale  Farrela  Craiga  nie  było  w  składzie. 

background image

Muszę poczekać do poniedziałku. Postanowiłam jechać do miasta, więc przy okazji załatwię 

tę  sprawę.  Odeszła.  Johnny  patrzył,  jak  powoli  kołysze  biodrami.  Robiła  to  nieświadomie  i 

moŜe  właśnie  dlatego  było  to  takie  podniecające.  To,  Ŝe  miał  na  nią  chrapkę,  było 

niezaprzeczalnym faktem. Na rozmyślaniu o Nicole Chapman spędził pół nocy i niemal całe 

przedpołudnie.  Został  nad  stawem  sam.  Zaczął  zdejmować  spodnie.  Kiedy  znalazły  się  na 

wysokości  jego  kolan,  zobaczył  oparte  o  pień  damskie  obuwie.  Stanęła,  Ŝeby  obejrzeć 

skaleczenie.  Przecięcie  na  stopie  nie  było  głębokie,  ale  bolało  jak  diabli.  Zła  na  siebie,  Ŝe 

zostawiła  w  lesie  pantofle,  kuśtykając  zawróciła  w  stronę  stawu.  Pamiętałaby  o  nich,  gdyby 

nie wąŜ. Wiele kosztowało ją zachowanie spokoju. Gdyby wróciła nad wodę minutę później, 

Johnny  byłby  juŜ  nagi.  Jej  widok  zaskoczył  go  całkowicie.  Szybko  podciągnął  dŜinsy. 

Wskazała ręką pień, przy którym stały pantofle. - Zapomniałam zabrać. Zrobiła krok i syknęła 

z bólu. - Co się stało? 

- Nic, to tylko drobne zadrapanie - zbagatelizowała 

skaleczenie,  Ŝeby  Johnny  Barnard  zaraz  jej  nie  powiedział,  co  myśli  o  dziewczynach  z 

wielkiego  miasta,  chodzących  boso  po  lesie.  -  Nadepnęła  pani  na  coś  ostrego? Wie  pani,  na 

co?  -  zapytał.  Nicole  nagle  się  zaniepokoiła.  Pokuśtykała  pod  najbliŜsze  drzewo.  Oparta  o 

pień,  podniosła  nogę,  Ŝeby  dokładniej  obejrzeć  skaleczenie.  Nie  udało  się,  bo  stopa  była  w 

tym  miejscu  zakrwawiona.  -  Niech  pani  to  pokaŜe  -  powiedział,  podchodząc  do  niej.  -  Nie, 

dziękuję,  nic  mi  się  nie  stało.  -  Wolałbym  się  upewnić.  Kiedy  usiadła  pod  drzewem,  ukląkł 

przed nią i ujął w ręce zranioną stopę. Dłonie miał duŜe i ciepłe, szorstkie od pracy fizycznej. 

Otarł krew, a potem przez dłuŜszą chwilę uwaŜnie oglądał skaleczenie. Wreszcie oświadczył: 

-  Będziesz  Ŝyła,  chérie,  ale  potrzebna  operacja.  -  Co  takiego?  Nicole  usiłowała  wyrwać 

Johnny'emu stopę,  ale jej nie puścił. - Uspokój się, chérie. Masz drzazgę  w nodze i jeśli nie 

będziesz  uwaŜała,  wepchniesz  ją  głębiej.  -  To  drzazga?  Nicole  odetchnęła  z  ulgą,  rozluźniła 

się  i  oparła  wygodnie  o  pień  drzewa.  -  I  to  solidna  -  uściślił.  -  NaleŜy  ją  wyciągnąć.  -  W 

porządku. Babcia będzie mogła... - Nie. Trzeba zrobić to teraz. Jeśli staniesz na tej 

nodze, drzazga wbije się jeszcze głębiej. Oczywiście mogę zanieść cię do domu... - Zanieść? 

To  nie  wchodzi  w  rachubę.  Ja  sama...  -  Tak  właśnie  myślałem.  -  Wsunął  rękę  do  kieszeni 

dŜinsów  i  wyciągnął  długi  składany  nóŜ.  JuŜ  sam  fakt,  Ŝe  ten  człowiek  nosi  przy  sobie  tak 

niebezpieczne  narzędzie,  był  dostatecznie  niepokojący,  ale  jeszcze  gorsza  dla  Nicole  była 

myśl,  Ŝe  zaraz  go  uŜyje.  -  Poczekaj!  -  CzyŜbyś  zmieniła  zdanie,  chérie?  -  Johnny  podniósł 

głowę. - Wolisz jechać do domu na barana? Chyba go to bawi, uznała Nicole. Wygląda tak, 

jakby za chwilę miał się roześmiać. Johnny usadowił się wygodniej na trawie i ponownie ujął 

w dłonie skaleczoną nogę. Nicole zaparła się plecami, nastawiona na ból, ale Johnny, jak na 

background image

razie, obchodził się z jej stopą tak delikatnie, jak z jajkiem. Dopiero po chwili poczuła ukłucie 

i  zamknęła  oczy.  -  Rozmawiaj  ze  mną  -  zaŜądała.  -  O  byle  czym.  Babcia  mówiła,  Ŝe  byłeś 

komandosem. - Z bólu wstrzymała oddech. - Przez pięć lat. - Auuu! - Nicole zagryzła wargi. - 

Spokojnie. To paskudztwo jest piekielnie długie. Oddychaj równo. Nicole wzięła się w garść. 

Postanowiła  posłuchać  dobrej  rady.  -  Dlaczego  rzuciłeś  wojsko?  -  Nie  rzuciłem.  Zostałem 

zwolniony na podstawie orzeczenia lekarskiego. - Podniósł głowę, uśmiechnął się 

do  Nicole  i  ponownie  zabrał  się  do  roboty.  -  Nie  bój  się,  chérie.  Nie  odetnę  ci  paluszków. 

Obiecuję.  -  Nie  miałam  na  myśli...  -  Trochę  czasu  spędziłem  w  Kuwejcie.  -  Wyprostował 

plecy i odłoŜył nóŜ na trawę. - W ten sposób nic nie zdziałam, ale juŜ wiem, co naleŜy zrobić 

- oświadczył. Zanim Nicole zdołała zapytać, co ma na myśli, uniósł jej nogę. Odciągnięta od 

pnia,  Ŝeby  nie  stracić  równowagi,  wygięła  się  w  łuk  i  oparła  na  łokciach.  Popatrzył  na  jej 

zmienioną pozycję. - A teraz nie wolno ci się poruszyć - oznajmił. Nachylił się tak nisko nad 

wyciągniętą nogą, Ŝe Nicole poczuła na skórze ciepły oddech. Nie miała  pojęcia,  co Johnny 

zamierza  zrobić  dopóty,  dopóki  nie  poczuła,  Ŝe  wsuwa  język  w  rozcięcie  na  stopie.  Wbiła 

palce w trawę po obu stronach ciała i wyciągnęła szyję, Ŝeby zobaczyć, co się dzieje. Zabronił 

jej się poruszać. Ale dlaczego lizał stopę? Usiłowała cofnąć nogę. Odsunął wargi. - Miałaś się 

nie  ruszać  -  przypomniał.  -  Wiem,  co  robię.  Johnny  ponownie  opuścił  głowę.  Nicole 

postanowiła  dać  mu  minutę,  a  jeśli...  -  Auuu!  Wyrwała  nogę  z  taką  siłą,  Ŝe  straciła 

równowagę  i  przewróciła  się  na  plecy.  Poczuła  silny  ból.  Zamknęła  oczy.  -  W  porządku? 

Powoli  uniosła  powieki.  Ujrzała  klęczącego  nad  sobą  Johnny'ego.  Jego  oczy  uśmiechały  się 

do niej. Rozchylił wargi i wysunął czubek języka, na którym leŜała drzazga. 

Odwrócił  głowę  i  wypluł  w  trawę  ostry  kawałek  drewienka,  a  potem  przysiadł  na  piętach.  - 

Gdy  byłem  dzieckiem,  właśnie  w  taki  sposób  mama  wyjmowała  mi  drzazgi  -  wyjaśnił.  - 

Nigdy nie mieliśmy w domu Ŝadnej pęsety. Sięgnął po nóŜ, złoŜył go i wepchnął do kieszeni, 

a  potem  wstał  i  wyciągnął  rękę  do  Nicole,  Ŝeby  pomóc  jej  podnieść  się  z  ziemi.  Podała  mu 

dłoń.  Stanęła.  Sprawdziła  ostroŜnie,  co  ze  skaleczoną  stopą.  Ból  był  niewielki.  -  Dziękuję  - 

powiedziała miękkim głosem. - Nie ma za co. Teraz, gdy ból minął, na Nicole znów zaczęła 

działać bliska obecność Johnny'ego. Stali obok siebie, on z połyskującym od potu torsem i z 

do połowy rozpiętymi spodniami, odsłaniającymi ciemną strzałkę owłosienia na brzuchu. JuŜ 

wczoraj dostrzegła, jak bardzo jest atrakcyjny fizycznie, ale nie oznaczało to niczego więcej. - 

Muszę wracać - oznajmiła szybko. - Na mnie teŜ czas. Jestem zaproszony na kolację. - Chyba 

mówiłeś, Ŝe nie masz tu wielu przyjaciół. - To prawda, chérie. Zaprosiła mnie starsza pani. A 

więc do zobaczenia o siódmej. 

background image

- Powinnaś była mnie uprzedzić - powiedziała z wyrzutem Nicole. - Dlaczego? - spytała Mae. 

-  Gotowaniem,  jak  zwykle,  zajmie  się  Clair.  Nie  musisz  nawet  się  przebierać.  Wyglądasz 

ładnie.  PrzecieŜ  nie  miała  na  myśli  ciuchów  ani  kolacyjnego  menu.  Po  prostu  nie  widziała 

powodu, dla którego Johnny Bernard miałby zasiadać z nimi do stołu. Mógł z powodzeniem 

gotować  sobie  sam.  -  Nadal  nie  mogę  uwierzyć  w  to,  jak  bardzo  się  zmienił  -  powiedziała 

Mae.  -  Mówię  ci,  Nicki,  gdy  zjawił  się  dzisiaj  w  ogrodzie,  nie  mogłam  uwierzyć,  Ŝe  to  ten 

wyrostek  sprzed  piętnastu  laty.  Oczywiście  rozpoznałam  go  od  razu,  bo  ma  oczy  po  ojcu,  a 

usta  po  dziadku.  -  Mae  oberwała  następny  uschnięty  listek  azalii  rosnącej  w  donicy,  która 

stała w kącie werandy. - Przy kolacji powinnyśmy przedyskutować z Johnnym nasze pomysły 

dotyczące  remontu.  Na  pierwszy  ogień  pójdzie  poddasze.  Chciałabym,  Nicki,  abyś  mogła 

mieć tam swoją pracownię. 

Pomysł był wspaniały, uznała Nicole. Oczywiście pod warunkiem, Ŝe znowu poczuje twórczą 

wenę.  Pragnęła  wrócić  do  malowania,  ale  nie  potrafiła.  Podniosła  się  z  fotela  i  podeszła  do 

balustrady.  -  Myślałam  o  tym,  aby  zrobić  sobie  przerwę  na  lato  -  powiedziała,  z  trudem 

zachowując  spokój.  -  Od  czterech  lat  nie  miałam  urlopu.  -  Chcesz  odpoczywać  przez  całe 

lato?  PrzecieŜ  kochasz  swoją  pracę  i  te  wszystkie  wystawy.  Najbardziej  ze  wszystkiego 

Nicole pragnęła obudzić się rano i poczuć potrzebę tworzenia. Ale co będzie, jeśli juŜ nigdy 

nie  odzyska  chęci  do  pracy?  Na  tę  myśl  ogarniał  ją  paniczny  strach.  Zamknęła  oczy.  Do  jej 

uszu  dotarło  pytanie  babki:  -  ZauwaŜyłaś,  Ŝe  Johnny  wyciął  to  uschnięte  drzewo?  Nicole 

poczuła, Ŝe zaczyna ją boleć głowa. MoŜe dzięki temu nie będzie musiała zostać na kolacji. - 

Słyszałaś,  co  powiedziałam?  Tego  uschniętego  drzewa  juŜ  nie  ma.  Nicole  otworzyła  oczy  i 

rzuciła  okiem  na  dziedziniec.  -  Tak,  zauwaŜyłam  -  odparła  bezbarwnym  tonem.  -  Pochwal 

Johnny'ego  za  dobrą  robotę.  Przyda  mu  się  dobre  słowo.  Poprawi  samopoczucie  i  zwiększy 

wiarę  w  siebie.  -  Zaczyna  boleć  mnie  głowa  -  oświadczyła  Nicole.  -  Weź  od  razu  jakiś 

proszek - poradziła babka. - PrzecieŜ nie chcesz, Ŝeby migrena popsuła ci kolację. - Nie chcę - 

przyznała  Nicole.  -  A  więc,  moja  droga,  jakie  wybieramy  gonty?  Zielone  czy  szare?  Chyba 

wspominałaś, Ŝe wolisz zielone. Mam rację? 

Nicole poczuła, Ŝe babka pociąga ją za skraj kusego 

topu.  -  Nicki,  chodzi  o  gonty.  Jakiego  mają  być  koloru?  -  Chyba  nie  ustaliłyśmy  niczego.  - 

Nie  słuchasz.  -  Mae  uniosła  brwi.  -  Błądzisz  myślami  daleko  stąd.  W  jednej  chwili 

rozmawiamy normalnie, a w następnej zaczynasz bujać gdzieś w obłokach. - Zastanawiałam 

się,  jak  przerobić  strych  -  skłamała  Nicole.  Mae  wskazała  palcem  kusy  pomarańczowy  top, 

który miała na sobie wnuczka. - To teraz modne? Jak nazywacie takie nic? Szmatką miesiąca? 

Nicole  nie  miała  ochoty  na  Ŝarty,  ale  uwagi  babki  były  zawsze  dowcipne.  W  Common 

background image

obowiązywały  inne  kanony  mody  niŜ  w  Los  Angeles.  Nie  były  liberalne.  -  CzyŜby  było  to 

przedmiotem  rozmów  pań  w  klubie  ogrodniczym?  -  cierpkim  tonem  spytała  babkę.  -  Tak  - 

przyznała Mae. - KaŜdy jest oceniany. Pearl Lavel mówiła mi, Ŝe jej syn, Woodrow, widział 

cię w zeszłym tygodniu i od tej pory ciągle o tobie mówi. Nie jest Ŝonaty. Nie wiem jednak, 

czy, jak dla ciebie, ma wystarczająco silną osobowość. Tak samo zresztą sądzi Clair. Odbyły 

juŜ  wcześniej  podobną  rozmowę,  z  tym  Ŝe  dotyczyła  Normana,  syna  Gordona  Tisdale'a,  ale 

babcia i Clair oświadczyły zgodnie, Ŝe ten człowiek nie ma za grosz poczucia humoru, które 

jest  jednym  z  waŜnych  czynników  przesądzających  o  trwałości  małŜeństwa.  -  JuŜ  prawie 

siódma - stwierdziła Mae. - Zaraz powinien zjawić się Johnny. 

Po  słowach  babki  Nicole  spojrzała  odruchowo  w  stronę  ściany  lasu.  Zachodzące  słońce 

wydłuŜało  cienie  drzew.  -  Dobrze  znałaś  jego  rodziców?  -  Tak.  Delmar  i  Madie  byli 

sympatycznymi  i  uczciwymi  ludźmi.  UwaŜałam  Madie  za  najpiękniejszą  dziewczynę  w 

mieście.  Wielu  męŜczyzn  uganiało  się  za  nią.  -  Mae  odwróciła  się  w  stronę  azalii  i  zaczęła 

zrywać uschnięte listki. - To stare gospodarstwo na wzgórzu stało się ich przekleństwem. Na 

nieurodzajnej ziemi nic nie chciało rosnąć,  a nikt w Common nie chciał zatrudnić Bernarda. 

Wszyscy dziwili się Jasperowi Craigowi, Ŝe dał mu robotę u siebie. Wkrótce wydarzył się ten 

straszny  wypadek.  Delmara  przejechał  samochód.  -  Zginął?  -  Tak.  Na  drodze,  jakieś  dwa 

kilometry od miasta. Nigdy nie wykryto, kto siedział za kierownicą. Nad ranem Henry znalazł 

zmasakrowane  ciało.  Od  tamtej  pory  Ŝycie  Johnny'ego  toczyło  się  coraz  gorzej.  Kilka  lat 

później  Madie  zmarła  na  raka.  W  dniu,  w  którym  ją  pogrzebano,  Johnny  uciekł  z  miasta.  - 

Chciałaś,  Ŝeby  został  -  powiedziała  cicho  Nicole.  -  Od  samego  początku  czułam  do  niego 

sympatię. Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, był bosy i tak chudy, Ŝe dawało się policzyć 

wszystkie Ŝebra. Poza tym był pyskaty i piekielnie wulgarny. W ten sposób maskował strach. 

Znęcały  się  nad  nim  dzieciaki  z  całego  miasta.  Przeganiały,  biły  i  poniŜały.  Dlatego  mam 

pewność, Ŝe bójka w barze Peppera to nie była robota Johnny'ego. Nie on ją rozpoczął. - Skąd 

to przekonanie? 

- Jego wrogiem był Farrel Craig. Ilekroć ten chło- 

pak  zbliŜał  się  do  Johnny'ego,  tylekroć  pakował  go  w  kłopoty.  To  Farrel  i  jego  dwaj 

nieodłączni kolesie, Clete Gilmore i Jack Oden, gonili i bili Johnny'ego, gdy wracał ze szkoły. 

Zaczęło się to juŜ w szkole podstawowej. - Koło głowy Mae zabzyczała pszczoła, ale starsza 

pani  ciągnęła  dalej:  -  Nigdy  nie  mówiłam  o  tym  nikomu,  ale  Henry  i  ja  zamierzaliśmy 

zaadoptować chłopca. I zrobilibyśmy to, gdyby nie uciekł. Tak, Nicki, chciałam, Ŝeby Johnny 

pozostał  w  Common.  I  skłamałabym,  gdybym  powiedziała  teraz,  Ŝe  nie  chcę,  aby  tu  był. 

Uciekanie  przed  własnymi  problemami  nie  likwiduje  Ŝadnej  trudnej  sprawy.  Jeśli  nie 

background image

podejmie się walki z demonami, będą do końca Ŝycia goniły człowieka. Nicole nie wiedziała, 

co powiedzieć. Wyjrzała z werandy w chwili, gdy zza drzew wynurzyła się ciemna postać. Z 

kaŜdego kroku Johnny'ego Bernarda emanowała siła. W sposobie poruszania się, spokojnym i 

niespiesznym, było coś hipnotyzującego. Pierwotnego. Świadoma, Ŝe jej serce zaczyna bić jak 

szalone,  Nicole  odskoczyła  gwałtownie  od  balustrady.  -  Co  się  dzieje?  -  spytała  zdziwiona 

babka. - JuŜ idzie. - Nicole ruszyła w stronę otwartych balkonowych drzwi. - Powiem Clair, 

Ŝ

e  moŜe  punktualnie  podawać  kolację.  -  Johnny,  pomoŜesz  starszej  pani?  -  spytała  Mae.  - 

Nicki  poszła zawiadomić  Clair,  Ŝe  jesteśmy  gotowi  siadać  do  kolacji.  - Ma  pani  do  mnie  aŜ 

takie zaufanie? Nie boi się 

pani, Ŝe przekroczę dopuszczalną prędkość? - zapytał Ŝartobliwym tonem, stając za wózkiem. 

-  Zawsze  ci  ufałam,  drogi  chłopcze.  -  Mae  poklepała  go  po  ręku.  Jako  młody  chłopak  nie 

znosił, gdy ktoś go dotykał. Ale Mae Chapman nigdy się tym nie przejmowała. Początkowo 

nie  ufał  jej  przyjacielskim  gestom.  Nie  znał  ich  przyczyny.  Wreszcie  przestał  się  nad  tym 

zastanawiać i uznał, Ŝe właścicielka Oakhaven po prostu go polubiła. Ale i tak jej zachowanie 

uwaŜał  za  dziwne.  PrzecieŜ  w  Common  nikt  nie  znosił  Bernardów.  Mimo  Ŝe  wiele  lat 

mieszkał w pobliŜu Oakhaven, nigdy nie był w środku starego, dwunastopokojowego domu, 

choć starsza pani niegdyś często zachęcała go, by ją odwiedzał. Zapraszała na jabłka i ciastka. 

Nie lubił takich gestów. Kiedy mu na czymś bardzo zaleŜało, proponował starszej pani handel 

wymienny. Dotyczyło to najczęściej jedzenia, a raz pary butów, z których juŜ wyrósł jej syn. 

Od Virgila Johnny dowiedział się, Ŝe Nicholas został prawnikiem. Jego śmierć w katastrofie 

samolotowej zaledwie trzy lata po utracie Henry'ego musiała być dla Mae ogromną tragedią. 

Pewnie tak samo wielką jak dla Nicole, która straciła wówczas oboje rodziców. Kto wie, czy 

nie większą? Po chwili znaleźli się w jadalni. Na końcu długiego stołu Johnny zauwaŜył brak 

jednego krzesła, więc w tamtą stronę skierował wózek z Mae. Sam usiadł po jej lewej stronie. 

- Cieszę się, Ŝe rozprawiłeś się z tym uschniętym dębem - oświadczyła. W drzwiach ukazała 

się Nicole. Miała na sobie Ŝółtą, obcisłą sukienkę bez rękawów, odsłaniającą kolana. 

Johnny stwierdził ponownie, Ŝe nie jest w jego typie. 

Zazwyczaj  wybierał  duŜe  i  silne  szatynki.  Ale  drobna  blondynka,  lekko  zaokrąglona  tam 

gdzie trzeba, musiała na męŜczyznach robić spore wraŜenie. Nagle wyobraził sobie, Ŝe kocha 

się  z  nią  powoli  i  na  luzie.  Ocknął  się  szybko.  Wiedział,  Ŝe  nie  powinien  myśleć  o  tej 

kobiecie, a mimo to od rana do nocy zaprzątała jego myśli. A od spotkania nad stawem miał 

ochotę całować ją wszędzie, a nie tylko przesuwać językiem po jej stopie. - Komu przynieść 

wody? - Ja poproszę - powiedziała Mae. Do jadalni weszła Clair Arden i postawiła pośrodku 

stołu półmisek z pieczonymi kurczakami i kluskami. Gospodyni była niską kobietą, dobrze po 

background image

pięćdziesiątce,  o  okrągłych  policzkach  i  ciepłych,  brązowych  oczach.  Obdarzyła  Johnny'ego 

zagadkowym uśmiechem. Zastanawiał się, dlaczego, kiedy dwukrotnie wędrowała do kuchni. 

Raz  po  koszyk  z  białym  chlebem,  a  drugi  po  kawę  i  maque  choux,  kukurydzę  podawaną  z 

pomidorami,  cebulą  i  zieloną  papryką.  Uwagę  Johnny'ego  zwróciło  głośne  westchnienie. 

Spojrzał  na  starszą  panią  i  zobaczył,  Ŝe  słania  się  w  wózku.  Wyraźnie  przechylała  się  na 

prawą  stronę.  -  Mae,  co  z  tobą?  -  spytała  Clair.  -  Nagle  zakręciło  mi  się  w  głowie.  Nicole 

zapomniała  o  wodzie  i  podbiegła  do  stołu.  -  Babciu,  co  z  tobą?  -  Jestem  pewna,  Ŝe  to  nic 

powaŜnego - uspokoiła ją Mae. - Och! - śeby zachować równowagę, oparła dłonie na stole. - 

To na pewno wina upału! - uznała Nicole. 

- MoŜe powinna pani się połoŜyć - zaproponował Johnny. Starsza pani machnęła lekcewaŜąco 

ręką. - Zaraz mi przejdzie. Ale nie przechodziło ani po minucie, ani po dwóch. - Dzwonię po 

doktora  Jefferiesa  -  oznajmiła  Nicole.  -  Nonsens  -  zaprotestowała  babka.  -  Nie  zamierzam 

niepokoić  takim  drobiazgiem  zapracowanego  człowieka.  Zmartwiona  Nicole  spojrzała  na 

Johnny'ego. Podniósł się z miejsca i odciągnął wózek od stołu. JuŜ otwierał usta, Ŝeby nalegać 

na  wezwanie  lekarza,  gdy  nagle  dostrzegł  wzrok  Mae.  Jak  zawsze  przenikliwy  i  wyrazisty. 

Nie  były  to  oczy  kobiety,  która  czuła  się  źle.  Jej  skóra  miała  normalny  odcień.  Symulowała 

złe samopoczucie? Jeśli tak, to dlaczego? Po chwili namysłu Johnny nachylił się nad starszą 

panią  i  udał,  Ŝe  bada  wzrokiem  jej  twarz.  -  Rzeczywiście,  nie  wygląda  pani  za  dobrze  - 

oznajmił z powagą. - JuŜ w ogrodzie zauwaŜyłem, Ŝe coś z panią nie tak. Ale teraz jest gorzej. 

Przypomina  mi  pani  zębacza  miotającego  się  na  końcu  wędki,  zanim  nie  przewróci  się  do 

góry brzuchem. Za plecami Johnny usłyszał syknięcie Nicole. Wiedział, Ŝe jest oburzona jego 

porównaniem.  Mae  rzuciła  mu  podejrzliwe  spojrzenie,  które  odwzajemnił  identycznym. 

Rozumieli  się  doskonale  bez  słów.  Nagle  poczuł  na  ramieniu  dłoń  Nicole.  Odsunęła  go  od 

wózka.  -  Nie  słuchaj,  babciu,  tego,  co  mówi.  Zawiozę  cię  do  twojego  pokoju.  Po  zimnym 

kompresie na czoło od razu poczujesz się lepiej - zapewniła starszą panią. Odwróciła 

się  w  stronę  Johnny'ego  i  rzuciła  mu  lodowate  spojrzenie.  -  Niech  pan  w  przyszłości  nawet 

nie próbuje pomagać. Jak widać, nie ma pan o tym pojęcia. - Co innego uwaŜała pani dziś po 

południu.  Jeśli  dobrze  pamiętam,  w  rozmowie  ze  mną  uŜyła  pani  nawet  słowa  ,,dziękuję''.  - 

Ale  to  teraz  jest  bez znaczenia  -  mruknęła  Nicole,  mierząc  Johnny'ego  zimnym  wzrokiem.  - 

Dzieci, dajcie spokój - wtrąciła się Mae. Obdarzyła wnuczkę bladym uśmiechem i westchnęła 

przeciągle. - Nicki, wygrałaś. Zostanę u siebie, jeśli obiecasz, Ŝe zjesz kolację w towarzystwie 

Johnny'ego.  Clair,  idź  po  Bicka.  Teraz  niech  on  się  mną  zajmie,  tak  aby  dzieciaki  mogły 

posilić  się  spokojnie,  w  miłej  atmosferze.  -  Babciu,  ja  zawiozę  cię  do  pokoju  -  upierała  się 

Nicole.  -  Nie  jestem  głodna.  -  Bzdura  -  do  rozmowy  włączyła  się  Clair.  -  Nie  wolno  ci 

background image

opuszczać  posiłków,  musisz  jeść  przyzwoicie,  bo  w  przeciwnym  razie  przegram  zakład  z 

Mae.  ZałoŜyłam  się  z  nią,  Ŝe  do  końca  miesiąca  przytyjesz  co  najmniej  dwa  kilo.  Jesteś, 

słonko,  okropnie  chuda.  Johnny  dostrzegł  porozumiewawcze  spojrzenie,  jakie  między  sobą 

wymieniły Clair i Mae. Wiedziały, jak zareaguje Nicole, i obmyśliły taktykę. Clair wybiegła z 

pokoju  i  po  chwili  przyprowadziła  Bicka.  W  przeciwieństwie  do  Ŝony,  był  bardzo  wysoki. 

Miał  na  sobie  znoszone,  workowate  spodnie,  bawełnianą  koszulę  i  baseballową  czapkę. 

Uśmiechnął się do Nicole i kiwnął głową Johnny'emu. Podszedł do wózka Mae i zaczął pchać 

go ku drzwiom. 

-  Mae,  zaraz  przyniosę  ci  do  pokoju  zimnej  lemoniady  -  obiecała  Clair  i  poszła  do  kuchni. 

Zaraz  za  Clair  wyszła  Nicole.  Jadalnia  opustoszała.  Johnny  wrócił  na  swoje  miejsce  przy 

stole. Zastanawiał się, czy jeszcze zobaczy Nicole, ale juŜ po kilku minutach pojawiła się ze 

szklankami  pełnymi  wody.  Bez  słowa  postawiła  jedną  przed  Johnnym.  Tak  energicznie,  Ŝe 

wychlapała  na  talerz  połowę  zawartości.  Usiadła,  kiedy  sięgał  po  serwetkę.  -  Zębacz 

miotający się na końcu wędki i przewracający do góry brzuchem? - wymamrotała ze złością. - 

Dlaczego nie weźmie pan od razu łopaty i nie zacznie za domem kopać grobu? - Mówiąc tak, 

miałem  swoje  powody.  Chce  pani  je  usłyszeć?  Zamiast  pozwolić  mu  na  wyjaśnienia, 

oznajmiła: - Babcia to przecieŜ stara kobieta. Słodka, czuła... - ...I podstępna. - Podstępna? - 

ze  zgrozą  powtórzyła  Nicole.  Zmierzyła  Johnny'ego  ostrym  wzrokiem.  -  To  najbardziej 

dobroduszna  istota,  jaką  znam.  Dobroduszność  nie  ma  tu  nic  do  rzeczy,  uznał  Johnny. 

Kobietę, która potrafiła ściągnąć go z powrotem do Common, choć on obiecał sobie, Ŝe nigdy 

tu  nie  wróci,  było  z  pewnością  stać  na  odegranie  małej  scenki  i  symulowanie  złego 

samopoczucia.  Zastanawiał  się,  jaki  będzie  następny  ruch  Mae  Chapman.  Co  wymyśli 

nowego? Johnny machnął ręką na dobre maniery. Sięgnął po kurczaka i kluski. NałoŜył sobie 

solidną porcję i podał półmisek Nicole. 

Kiedy Nicole kroiła kurczaka na małe kawałki, wziął 

swojego  w  palce  i  odgryzł  pierwszy  kęs.  Zabierał  się  za  następny,  gdy  poczuł  na  sobie  jej 

badawczy wzrok. Fakt, nie jadł jak przystało na dŜentelmena, ale przecieŜ nie umazał twarzy. 

- Coś nie tak? - zapytał. - Nie - zaprzeczyła. Złapał mokrą serwetkę i wytarł wargi, po czym 

nadział  na  widelec  solidną  porcję  klusek.  Zanim  wepchnął  widelec  z  kluskami  do  ust, 

zauwaŜył,  Ŝe  Nicole  ponownie  zajęła  się  jedzeniem.  Sięgnęła  po  kawałek  chleba.  Johnny 

uwielbiał  pieczywo,  i  to  w  duŜych  ilościach,  ale  tym  razem  poskromił  apetyt.  Postanowił 

spróbować konwersacji. - Czy stary dodge Henry'ego jest na chodzie? - zapytał i znów sięgnął 

po kluski. Podniosła głowę. - Dlaczego chce pan to wiedzieć? - Sprzedałem swój samochód, 

będąc  w  więzieniu.  Ale  teraz  przydałaby  mi  się  jakaś  półcięŜarówka.  W  poniedziałek  rano 

background image

mógłbym  zawieźć  panią  do  miasta  i  zabrać  stamtąd  kupione  materiały.  -  Chce  pan,  abyśmy 

pojechali  oboje?  Do  składu  budowlanego  Craiga?  -  CzyŜbyś  obawiała  się,  chérie,  Ŝe  ludzie 

zobaczą  nas  razem?  -  pytaniem  na  pytanie  odpowiedział  Johnny,  sięgając  po  następny 

kawałek  kurczaka.  -  Oczywiście,  Ŝe  nie.  -  Boi  się  pani,  Ŝe  narobię  kłopotów,  czy  czegoś  w 

tym rodzaju? - Czegoś w tym rodzaju. 

Johnny odchylił się w krześle i oparł ręce po obu stronach talerza. - Nie zamierzam naraŜać 

pani na Ŝadne przykrości. - Brzmi to tak, Ŝe jeśli nie będzie pan zmuszony, to nie narozrabia. - 

Nadziała na widelec kawałek mięsa i uniosła do ust, ale po chwili wahania odłoŜyła widelec i 

westchnęła.  -  Mogę  obiecać,  Ŝe  nie  wysiądę  z  samochodu.  Czy  to  pani  odpowiada?  Nie 

zdąŜyła  odpowiedzieć,  bo  do  jadalni  weszła  Clair,  niosąc  dwa  kawałki  orzechowego  ciasta. 

Na  widok  niedokończonego  posiłku  Nicole  gospodyni  zmarszczyła  czoło,  ale  bez  słowa 

zabrała  ze  stołu  jej  talerz  i  postawiła  deser.  -  MąŜ  chciałby  wiedzieć,  czy  gra  pan  w  karty  - 

zapytała  Johnny'ego.  Wzięcie  do  ręki  kart  w  taki  gorący,  letni  wieczór  miało  swój  urok.  - 

Owszem,  jakoś  daję  sobie  z  nimi  radę  -  odparł.  -  Około  wpół  do  dziesiątej  Bick  wpada 

zazwyczaj  do  kuchni  na  kawę  -  oznajmiła  Clair.  -  Jeśli  ma  pan  ochotę,  proszę  teŜ  przyjść, 

będzie pan mile widziany. Zawsze czeka pełny dzbanek. - Spojrzała na Nicole. - Słonko, Mae 

czuje się lepiej. Bądź dobrą dziewczynką i zjedz teraz to ciasto. Do wygrania zakładu zostały 

mi tylko dwa tygodnie. W milczeniu zjedli deser. Johnny jeszcze dopijał kawę, kiedy Nicole 

odłoŜyła  serwetkę  i  podniosła  się  z  miejsca.  -  Jeśli  jutro  pana  nie  zobaczę,  spotkamy  się  w 

poniedziałek. O dziesiątej rano przed frontową werandą. 

Zawiezie  mnie  pan  do  miasta,  ale  u  Craiga  sama  załatwię  sprawę  -  oznajmiła.  -  Zgoda? 

Johnny nie przypuszczał, Ŝe Nicole tak łatwo się podda. - Zgoda. - Wstał od stołu. Gdy była w 

połowie  drogi  do  drzwi,  oświadczył:  -  Starsza  pani  to  wszystko  zainscenizowała.  Nicole 

zatrzymała się z ręką na klamce. - Co pan powiedział? - Symulowała zasłabnięcie, moŜesz mi 

wierzyć, chérie. Ze strony twojej babki była to gra, a Clair w tym jej pomogła. - To śmieszne. 

Dlaczego miałyby  robić coś takiego? Johnny oparł się o framugę drzwi. Znajdował się teraz 

tak  blisko  Nicole,  Ŝe  poczuł  zapach  jej  perfum.  -  Mam  na  ten  temat  własną  teorię,  ale  być 

moŜe, chérie, powinnaś sama zapytać o to babkę. - A jaka jest pańska teoria? - Wolałbym nie 

mówić, dopóki nie będzie pani miała okazji pogadać o tym ze starszą panią. Nicole popatrzyła 

na Johnny'ego z wyraźną niechęcią. - Czy twoja nienawiść odnosi się tylko do mnie, chérie, 

czy  teŜ  do  wszystkich  męŜczyzn?  -  zapytał.  -  Proszę  zejść  mi  z  drogi  -  zaŜądała  ostrym 

tonem. - Zrobię to, gdy tylko usłyszę odpowiedź na swoje pytanie. Czy zawsze przez pół nocy 

chodzi pani po pokoju, czy od chwili, gdy się tu zjawiłem? Dlatego, Ŝe nazywam się Bernard? 

background image

-  Podglądał  mnie  pan?  - spytała  oskarŜycielskim  tonem.  -  To  czysty  przypadek.  Wyszedłem 

się przejść i zauwaŜyłem palące się światło. 

Oczy  Nicole  ciskały  błyskawice.  Była  naprawdę  zła.  -  Nie  usłyszałem  odpowiedzi  na  swoje 

pytanie - przypomniał. - Dlaczego nie sypia pani po nocach? - Nie pański interes. - Obmyślała 

pani  jakiś  nowy  sposób,  Ŝeby  się  mnie  pozbyć?  Odeszła  od  drzwi  i  zbliŜyła  się  do  stołu. 

Stojąc  plecami  do  Johnny'ego,  powiedziała:  -  Wczoraj  dzwoniłam  do  pana  do  motelu,  bo 

chciałam chronić babcię. Nie miałam pojęcia, Ŝe się znacie. Popełniłam błąd. - Odwróciła się 

i spojrzała Johnny'emu prosto w twarz. - A czy pan nie popełnił nigdy Ŝadnego błędu? - Och, 

wiele.  Chérie,  przyznałaś  się  starszej  pani,  Ŝe  chciałaś  wyrzucić  mnie  z  pracy?  Nicole 

zmierzyła Johnny'ego ostrym spojrzeniem. - Jeśli uwaŜa pan, Ŝe coś na tym zyska, proszę iść 

do mojej babki i wszystko jej powiedzieć. - Nie chcę nic zyskiwać. - Johnny uśmiechnął się 

lekko. - Chyba Ŝe u pani. Co ty na to, chérie? Co powiesz na zawieszenie broni? - Odszedł od 

drzwi  i  ruszył  w  kierunku  Nicole.  -  Czy  wyjęcie  drzazgi  ze  stopy  nie  zdało  się  na  nic? 

Zawróciła  do  wyjścia.  -  Jeśli,  pańskim  zdaniem,  babcia  tylko  udawała,  Ŝe  czuje  się  źle,  to 

dlaczego  nie  ujawnił  pan  przy  niej  tego  fortelu?  -  Bo,  podobnie  jak  pani,  uwaŜam  Mae 

Chapman za przyzwoitego człowieka. Jestem gotów się załoŜyć, Ŝe zapytana przyznałaby się 

do podstępu. - Mógł pan powiedzieć mi o tym przy kolacji. 

- Próbowałem, ale dostałem po nosie. A potem... 

- Johnny wzruszył ramionami - uświadomiłem sobie, Ŝe właśnie nadarza się okazja zjedzenia 

dobrego  posiłku  w  towarzystwie  ładnej  kobiety,  więc  postanowiłem  siedzieć  cicho.  Jak 

dobrze  wiesz,  chérie,  nie  miałem  od  dawna  Ŝadnych  rozrywek.  -  Nie  wierzę  w  to,  co  pan 

opowiada.  Bez  potrzeby  babcia  nie  naraziłaby  mnie  na  niepokój.  -  ZłoŜywszy  to 

oświadczenie,  Nicole  odwróciła  się  i  z  godnością  wymaszerowała  z  jadalni.  Postanowiła 

powiedzieć  babce  o  absurdalnym  posądzeniu  Johnny'ego.  Po  godzinie,  gdy  zdołała  wreszcie 

uspokoić się i dojść do siebie, wsunęła się po cichu do sypialni Mae. Na  stoliku obok łóŜka 

paliła  się  lampa.  Babka  siedziała  w  pościeli  oparta  o  pękatą  poduszkę.  Nicole  starała  się 

doszukać  na  jej  twarzy  śladów  złego  samopoczucia,  które  mogłyby  potwierdzić  jej 

przekonanie o prawdomówności starszej pani, lecz ich nie znalazła. Mae wyglądała kwitnąco. 

- Czekałam na ciebie - oznajmiła, gestem wskazując wnuczce miejsce na brzegu łóŜka. - Chcę 

cię o coś zapytać - powiedziała Nicole. - Czy ty... - Tak. - Tak? - Nicole zmarszczyła czoło. - 

Jak  moŜesz  odpowiadać  na  jeszcze  nie  zadane  pytanie?  -  Bo  wiem,  o  co  chodzi.  Johnny 

odkrył mój podstęp i powiedział ci o tym, mam rację? Sądziłam, Ŝe tak właśnie zrobi. 

Zdumiona Nicole zapytała: - Babciu, dlaczego udawałaś, Ŝe się źle czujesz?  

background image

-  Od  dwóch  dni  zdawałam  sobie  sprawę  z  tego,  Ŝe  nie  popierasz  mojej  decyzji  ściągnięcia 

tutaj  Johnny'ego  i  jesteś  o  to  na  mnie  zła.  Pomyślałam  sobie,  Ŝe  jeśli  poznasz  go  bliŜej, 

zmienisz zdanie. Wierz mi, to dobry chłopak. Aby ujawnił, jaki naprawdę jest, trzeba okazać 

mu sporo serca, a to wymaga czasu. Więc ci go dałam. - Babciu, nie znasz tego człowieka. To 

kameleon.  -  To,  jacy  jesteśmy,  zaleŜy  od  miejsca,  czasu  i  tego,  z  kim  przestajemy.  Wierzę 

jednak,  Ŝe  kaŜdy  z  nas  bezustannie  się  zmienia.  Ten  chłopak,  Nicki,  przeŜył  wiele.  Jestem 

zdziwiona,  Ŝe  jeszcze  się  trzyma.  -  To  nie  chłopak  -  skorygowała  Nicole  -  lecz  męŜczyzna. 

Człowiek, którego nie widziałaś przez piętnaście lat i niewiele o nim wiesz. - Nicki, to nie ma 

Ŝ

adnego znaczenia. Ja się nie mylę co do Johnny'ego. Gdy tylko dasz mu szansę, uznasz, Ŝe 

miałam  rację.  Nicole  wyrzuciła  w  górę  obie  ręce.  -  Mówisz  zupełnie  jak  on!  Ale  ja  mu  nie 

ufam. Podobnie zresztą jak innym męŜczyznom. - Dlaczego, moja droga? - Mae wyciągnęła 

rękę  i  czułym  gestem  odgarnęła  włosy  opadające  wnuczce  na  twarz.  -  Co  sprawiło,  Ŝe  tak 

bardzo  zgorzkniałaś?  Nicole  nie  zamierzała  rozmawiać  o  powodach,  ale  skoro  powiedziała 

babce  aŜ  tyle,  nie  sposób  było  uniknąć  dalszych  wyjaśnień.  Wstała  i  podeszła  do  okna 

wychodzącego  na  dziedziniec  za  domem.  -  W  Los  Angeles  był  w  moim  Ŝyciu  pewien 

męŜczyzna. Nazywał się Chad Taylor. Zakochałam się w nim, 

byliśmy razem, a potem on... mnie rzucił. - Nicole odwróciła się twarzą do babki. - Wiem, Ŝe 

jestem  zgorzkniała,  ale  było  to  bolesne  przeŜycie.  Mae  milczała,  czując,  Ŝe  wnuczka  ma  do 

powiedzenia  wiele  więcej.  I  nie  pomyliła  się,  gdyŜ  po  chwili  Nicole  zaczęła  mówić  dalej:  - 

Powinnaś  jeszcze  wiedzieć  o  jednym.  Wczoraj  dzwoniłam  do  motelu  nie  po  to,  aby 

dowiedzieć  się,  kiedy  zjawi  się  Johnny,  ale  dlatego,  aby  z  miejsca  go  zwolnić.  -  Zanim 

zdumiona babka zdołała się odezwać, Nicole dodała szybko: - Nie miałam pojęcia, Ŝe to twój 

przyjaciel. Sądziłam, Ŝe to tylko więzień zwolniony warunkowo. Człowiek, którego nazywają 

zakałą  tego  miasta.  Wszyscy  wyraŜają  się  o  nim  bardzo  niepochlebnie.  Nazywają  go  ,,tym 

zabijaką  Bernardem''.  MoŜesz  chyba  zrozumieć,  Ŝe  w  moich  oczach  to  jeszcze  bardziej  go 

pogrąŜyło.  W  kaŜdym  razie  przeprosiłam  go  za  swój  telefon,  ale  nadal  uwaŜam,  Ŝe  nie 

powinien tutaj być. Oczywiście, babciu, jeśli taka jest twoja wola, to się do niej zastosuję. Ale 

nie  licz  na  to,  Ŝe  go  polubię,  i  nie  namawiaj  mnie  do  tego.  I  daruj  sobie  następne 

niespodzianki  i  przedstawienia  w  rodzaju  zasłabnięcia  przy  kolacji,  dobrze?  Na  twarzy  Mae 

pojawił  się  blady  uśmiech.  -  Usiłowałaś  wygonić  stąd  Johnny'ego?  Jak  on  to  przyjął?  - 

Oświadczył,  Ŝe  nic  z  tego,  bo  umowa  to  umowa.  Jest  niepodwaŜalna.  Starsza  pani 

wybuchnęła śmiechem. - Mogłam się tego po nim spodziewać. - Zrobiło się późno. - Nicole 

podeszła do łóŜka. - Do 

background image

zobaczenia  rano.  I  pamiętaj,  babciu,  Ŝadnych  podstępów  ani  niedozwolonych  chwytów.  W 

niedzielę Johnny obudził się wcześnie. Wziął wędkę i z ćwiartką whisky, którą poprzedniego 

wieczoru wygrał od Bicka, poszedł nad zalewisko. KrąŜąc łodzią bez celu na wodzie, drzemał 

aŜ  do  południa,  a  potem  zaczął  rozglądać  się  za  miejscem  najlepszym  do  popołudniowego 

wędkowania.  Nie jadł przez cały dzień. Nic więc dziwnego, Ŝe kiedy wypił whisky w porze 

kolacji,  mocniej  niŜ  zwykle  uderzyła  mu  do  głowy.  Ale  się  tym  nie  przejmował.  Alkohol 

sprawi, Ŝe przestanie myśleć o Nicole, a wtedy moŜe uda mu się wreszcie pospać w nocy. Po 

zachodzie słońca, jeszcze nie zmęczony i nie pijany, zamiast zawrócić do przystani, popłynął 

w  głąb  zalewiska.  Kierując  się  światłem  księŜyca,  wprowadził  łódź  w  wąski  przesmyk  i 

popłynął wśród dębów i wysokich cyprysów, pokrytych grubą warstwą mchu. Dokuczały mu 

insekty.  Zapalił  papierosa.  Odgłos  dalekiego  grzmotu  oznaczał,  Ŝe  przed  świtem  nadejdzie 

burza.  Johnny  odepchnął  bosakiem  łódź  i  skierował  ją  na  północ.  Chwilę  później  ujrzał 

ś

wiatło i od razu pomyślał, Ŝe znajduje się w niewłaściwym miejscu, szybko jednak uznał, Ŝe 

nie pomylił drogi, bo przed nim, na wzgórzu, stał jego rodzinny, od lat opustoszały dom. I ten 

niezamieszkały  dom  był  teraz  oświetlony  od  wewnątrz.  Zaskoczony  tym  widokiem,  Johnny 

cisnął do wody niedopalonego papierosa i podpłynął do brzegu. Wysiadł na ląd i znalazł się 

pod osłoną gęstych liści nisko 

zwisających  konarów  dębu.  Skąd  w  domu  wzięło  się  światło?  PrzecieŜ  nie  mieli 

elektryczności. CzyŜby buszował tam ktoś z latarką? A jeśli tak, to w jakim celu? Stojąc bez 

ruchu, Johnny przez minutę lub dwie obserwował dom, po czym ruszył pod górę. Znajdował 

się blisko szczytu wzgórza, gdy  w domu nagle zgasło światło. Szybko połoŜył się w trawie. 

Nic  nie  widział,  bo  wokół  panowały  egipskie  ciemności.  Wsłuchiwał  się  w  odgłosy 

zapadającej nocy. Czas mu się dłuŜył. Zaczął się irytować. Zastanawiał się, czy nie powinien 

zerwać  się,  wpaść  do  domu  i  zobaczyć,  kto  tam  jest.  Chwilę  później  usłyszał  warkot 

uruchamianego  silnika  samochodu.  Gdy  na  końcu  podjazdu  zapaliły  się  reflektory,  ruszył  w 

ich stronę. Samochód wycofał się w stronę drogi. Johnny znajdował się zbyt daleko, Ŝeby go 

zatrzymać,  mimo  to  jednak  postanowił  dopaść  kierowcę.  Przebiegł  dziedziniec,  wpadł  na 

porośnięte  trzciną  pole  i  jak  sprinter  pognał  na  skróty,  mając  nadzieję  doścignąć  intruza, 

zanim  zjedzie  ze  wzgórza  i  zdoła  wykonać  ostry  zakręt,  by  dostać  się  na  główną  drogę.  Na 

krawędzi pola wpadł do rowu z wodą. Usłyszał, jak przed zakrętem kierowca redukuje bieg. 

Odetchnąwszy  z  ulgą,  Ŝe  zdąŜył  na  czas,  wydostał  się  z  rowu  i  wszedł  na  środek  drogi.  Po 

chwili  znalazł  się  w  oślepiającym  świetle  reflektorów,  przekonany,  Ŝe  na  jego  widok 

samochód  zahamuje  i  zjedzie  na  pobocze.  Stało  się  jednak  coś  nieoczekiwanego.  Kierowca 

wcisnął pedał gazu do deski i wrzucił najwyŜszy bieg. 

background image

W ostatniej chwili Johnny zdołał odskoczyć w bok, ale zrobił to zbyt powoli. Uderzony silnie 

w  prawą  nogę  przez  rozpędzony  wóz,  przez  chwilę  leciał  w  powietrzu,  a  potem  wpadł  do 

rowu wypełnionego wodą. Stracił przytomność. 

Po  burzy,  która  rozpętała  się  wczoraj  wieczorem,  w  poniedziałkowy  ranek  pozostała  tylko 

mŜawka.  Na  widok  półcięŜarówki  wjeŜdŜającej  na  dziedziniec  Nicole  zbiegła  z  werandy. 

Wskoczyła na miejsce pasaŜera. - Dziękuję... Och, BoŜe! - Nie musiała pytać Johnny'ego, co 

się stało. Było dla niej jasne, Ŝe pupil Mae znów wdał się w jakąś bójkę. - Trudno uwierzyć, 

Ŝ

e w stosunku do pana babcia potrafi być aŜ tak naiwna... Miał przeciętą brodę i purpurową 

pręgę  na  prawym  policzku.  A  takŜe  duŜą  i  głęboką  ranę  na  ramieniu,  która  paskudnie 

wyglądała. Johnny pozwolił Nicole ponarzekać jeszcze przez minutę, po czym skierował wóz 

w  stronę  drogi.  -  Pytała  pani  starszą  panią  o  to  symulowane  zasłabnięcie?  Wiedziała,  Ŝe 

wcześniej czy później Johnny poruszy ten temat. - Miał pan rację - odparła Nicole, siląc się na 

obojętny ton. 

-  Sądziła,  Ŝe  jeśli  trochę  pogadamy  sam  na  sam,  to  zmienię  zdanie  o  panu.  Oczywiście,  na 

lepsze  -  dodała  drwiącym  tonem.  -  Ale  pani  zdania  nie  zmieniła,  mam  rację?  Spojrzała 

wymownie  na  Johnny'ego  i  skinęła  głową.  Bladym  uśmiechem  dał  do  zrozumienia,  Ŝe 

spodziewał się takiej odpowiedzi. - Jeśli babcia jest zaślepiona, to jej sprawa. Ale proszę nie 

oczekiwać tego samego ode mnie. Jesteśmy inne. Zlustrował Nicole, a potem znów skierował 

wzrok  na  drogę.  -  To  fakt  -  przyznał.  -  Jesteście  zupełnie  inne.  W  słowach  Johnny'ego 

wyczuła seksualny podtekst. Była zadowolona, Ŝe zamiast szortów i topu załoŜyła dziś dŜinsy 

i  koszulę.  -  Muszę  wpaść  na  chwilę  do  biura  Tuckera.  Ma  pani  coś  przeciwko  temu,  abym 

zrobił to teraz? - zapytał Johnny. - Idzie pan do szeryfa? CzyŜby był pan aŜ tak głupi i dał się 

złapać? Mam na myśli bójkę. Bo jeśli jest jakiś świadek tego zajścia, to moŜe pan poŜegnać 

się z warunkowym zwolnieniem. - Tak, to by mnie załatwiło - spokojnie potwierdził Johnny. - 

Czy  szeryf  wie,  co  się  stało? Wezwał  pana  do  siebie?  -  Nie.  -  No  to  po  co,  na  litość  boską, 

chce pan do niego iść? Jak wyjaśni mu pan swój opłakany wygląd? Czy pan się zastanawiał? 

Johnny leniwie wzruszył ramionami. 

- Chyba będę musiał wreszcie powiedzieć Tuckero- 

wi  prawdę.  -  To  najgłupsze,  co  kiedykolwiek  słyszałam.  Szeryf  ma  o  panu  takie  samo  złe 

zdanie, jak całe miasto. Gdy docierali do granic Common, szare niebo przecięła błyskawica i 

po  chwili  rozległ  się  grzmot.  Johnny  zjechał  na  pobocze  i  zatrzymał  samochód  na  wprost 

stacji  benzynowej  Gilmore'a.  Odwrócił  się  powoli  w  stronę  Nicole.  -  A  co,  twoim  zdaniem, 

chérie, powinienem powiedzieć Tuckerowi? - zapytał, swoim zwyczajem przeciągając słowa. 

Bez skrępowania wpatrywał się w jej twarz. ZwilŜyła nerwowo językiem zaschnięte wargi. - 

background image

Nie  jestem  pewna  -  odparła.  -  MoŜe  po  prostu  naleŜy  unikać  go  przez  kilka  dni?  Albo 

oznajmić, Ŝe wpadł pan na drzwi czy coś w tym sensie. Jednym słowem, Ŝe był to po prostu 

wypadek. - Wypadek? - No, to niech pan mówi, co chce. śe na zalewisku odgryzał pan głowy 

jadowitym węŜom i mocował się z aligatorami, aby policzyć, ile mają zębów. Sądzi pan, Ŝe 

ma  to  dla  mnie  jakieś  znaczenie?  -  spytała  rozzłoszczona  Nicole.  Nie  mogąc  dłuŜej  znieść 

badawczego  wzroku  Johnny'ego,  odwróciła  głowę.  Po  chwili,  opanowawszy  się  trochę, 

dodała:  -  Babcia  właśnie  sporządza  wykaz  następnych  niezbędnych  napraw.  Niech  pan 

pomyśli o tej starej kobiecie. Jeśli odeślą pana z powrotem do więzienia, będzie załamana. W 

szoferce na dłuŜszą chwilę zapanowało milczenie. Przenikliwy wzrok Johnny'ego sprawił, Ŝe 

Nicole poczuła dreszcze. 

-  Sądziłem,  Ŝe  pani  zaleŜy  na  tym,  abym  spakował  manatki  i  wyniósł  się  stąd  na  zawsze  - 

powiedział  spokojnym  tonem.  -  Interesują  mnie  tylko  uczucia  babci  i  fakt,  Ŝe  w  Oakhaven 

potrzebujemy  stolarza.  -  Są  inni  rzemieślnicy.  -  Niech  pan  sam  powie  to  babci,  bo  ja 

obiecałam, Ŝe przestanę się wtrącać. Teraz widać, Ŝe nie naleŜało tego obiecywać. - Co to ma 

znaczyć? - Czy jedna bijatyka jest warta pół roku odsiadki? Tak mało ceni pan sobie własną 

wolność?  I  moją  babcię?  -  Jest  pani  pewna,  Ŝe  to  moja  wina?  -  Johnny  zmruŜył  oczy.  - 

NiewaŜne,  co  ja  sobie  myślę.  To  szeryf  Tucker  jest  człowiekiem,  którego  powinien  pan 

przekonać do własnych racji. - Nicole wzruszyła ramionami. - W mieście wszyscy mają pana 

za człowieka konfliktowego. - Naprawdę nie chce pani poznać prawdy? - Johnny westchnął. - 

To,  Ŝe  trzymasz,  chérie,  stronę  ogółu,  jest  zrozumiałe,  lecz  równocześnie  świadczy  o 

tchórzostwie.  -  Nie  jestem  tchórzem  -  zaprotestowała  Nicole.  -  Ja  po  prostu  nie  podejmuję 

zbędnego ryzyka i nie inwestuję w nieudane przedsięwzięcia. Johnny ponownie zatopił wzrok 

w twarzy Nicole. Poczuła się niewyraźnie. - A co powiedziałabyś, chérie, gdybym oznajmił, 

Ŝ

e miałem wypadek? śe to samochód... - Niech pan przekona szeryfa. - Nicole nie pozwoliła 

Johnny'emu dokończyć zdania. - Niech pan dla niego zostawi tę bajeczkę. 

Johnny włączył bieg, lecz zanim wyjechał na drogę, 

powiedział: - W twoich oczach, chérie, jestem winny jak diabli. Myśl sobie, co ci się Ŝywnie 

podoba.  Wchodząc  do  urzędu  szeryfa,  Johnny  usiłował  nie  myśleć  o  celi  na  końcu  holu. 

Trzeszczące  podłogi  i  brudne  ściany  uświadomiły  mu,  Ŝe  nic  się  tutaj  nie  zmieniło.  No, 

prawie  nic.  Przez  całe  lata  sekretarką  Tuckera  była  Millie  Tisdale.  Teraz  za  jej  biurkiem 

siedziała rudowłosa Daisi Lavel. Była kilka lat młodsza od Johnny 'ego. Zapamiętał ją jeszcze 

ze szkoły, bo ukradkiem, gdy nikt nie widział, usiłowała z nim flirtować. Nie zwróciła uwagi 

na  jego  przybycie,  mimo  Ŝe  musiała  słyszeć,  jak  otwierał  wejściowe  drzwi.  Podszedł  do 

biurka.  -  Cześć,  Daisi.  Dopiero  teraz  podniosła  głowę.  -  Johnny  Bernard!  BoŜe,  wyglądasz 

background image

zupełnie  jak...  jak  twój  ojciec.  -  JuŜ  to  słyszałem.  -  Uśmiechnął  się  blado.  -  A  co  u  ciebie, 

Daisi? - Wszystko w porządku. -  Z uznaniem obrzuciła wzrokiem sylwetkę Johnny'ego. - O 

co chodzi? Masz jakiś problem? - Nie mam Ŝadnego, panno Lavel. - Buillard - skorygowała 

Daisi.  Pogładziła  wypukły  brzuch.  -  Wyszłam  za  Melvina.  Za  trzy  miesiące  urodzi  nam  się 

drugi potomek. A ty masz dzieci? - Nie. - Naprawdę? Taki przystojniak? 

- Nie mam. Przyszedłem do Tuckera. - Johnny rzucił okiem w głąb holu. - Jest u siebie? - O, 

tak. Ale w piekielnie ponurym nastroju, odkąd dowiedział się, Ŝe wracasz tu na lato. On cię 

nie  znosi.  Ja  teŜ  byłabym  wściekła,  gdybyś  powybijał  mi  w  domu  wszystkie  szyby  i  ukradł 

psa. - Chyba przed opuszczeniem miasta trochę  mnie poniosło. - Trochę? - Daisi wywróciła 

oczami.  -  UwaŜasz  za  drobiazg  pomalowanie  czerwoną  farbą  połowy  sklepów  na  głównej 

ulicy  i  podłoŜenie  ognia  pod  uschnięty  dąb  w  środku  miasta?  Słysząc  o  swoich 

przewinieniach,  Johnny  poczerwieniał.  -  Powiesz  szefowi,  Ŝe  przyszedłem?  Daisi  wskazała 

interkom,  na  którym  leŜała  jakaś  korespondencja.  -  Wysiadł  dwa  miesiące  temu.  -  W  jej 

oczach  ukazały  się  figlarne  błyski.  -  Zrób  Tuckerowi  niespodziankę.  NaleŜy  mu  się  taki 

wstrząs  po  tym,  jak  nawymyślał  mi  rano,  Ŝe  dostał  za  słabą  kawę.  Zadzwonił  telefon.  Daisi 

wskazała ręką na drzwi szeryfa. - Idź, Johnny, powodzenia. A jeśli usłyszę strzały, schowam 

się pod biurko. Przed drzwiami gabinetu szeryfa Johnny zatrzymał się z ręką na klamce. Od 

zeszłego wieczoru ciągle wracał myślami do tego, co się stało. Podejrzewał, Ŝe za kierownicą 

siedział Farrel. Nie widział go, nie rozpoznał wozu, ale przeczucie mu mówiło, Ŝe zaatakował 

go stary wróg. Johnny był przekonany, Ŝe w jego sprawie Tucker 

nawet  nie  kiwnie  palcem.  Uznał  jednak,  Ŝe  nie  zaszkodzi  mu  odnotowanie  incydentu  w 

policyjnych  kartotekach.  Gdy  znajdzie  się  ponownie  w  tarapatach,  co  było  prawdopodobne, 

będzie miał jakiś dowód. Być moŜe zdoła go to uchronić przed powrotem do więzienia, jeŜeli 

sprawy  przyjmą  najgorszy  obrót.  SłuŜba  wojskowa,  a  potem  pobyt  w  więzieniu,  nauczyły 

Johnny'ego,  Ŝe  siedzenie  cicho  nie  zawsze  jest  najlepsze.  Czasami  zdarzało  się  i  tak,  Ŝe  im 

więcej  osób  znało  problemy  jakiegoś  człowieka,  tym  bardziej  był  bezpieczny.  Postanowił 

skorzystać z rady Daisi i zaskoczyć szeryfa. Otworzywszy szeroko drzwi, wszedł bez pukania 

do  gabinetu.  Tucker  podniósł  głowę  znad  biurka.  Na  widok  pokiereszowanej  twarzy 

Johnny'ego wybuchnął gromkim śmiechem. - Jak widzę, Bernard, zdąŜyłeś juŜ napytać sobie 

biedy. Coś mi się zdaje, Ŝe twój pobyt w mieście będzie krótki. Znacznie krótszy, niŜ to sobie 

wyobraŜałem.  Johnny  usiadł  na  krześle  przed  biurkiem  Tuckera.  Podobnie  jak  cały  urząd, 

gabinet szeryfa był w opłakanym stanie. Pod sufitem skrzypiał stary wentylator, wyglądający 

tak, jakby za chwilę miał się rozlecieć. Na tablicy ogłoszeń za biurkiem wisiało sporo róŜnych 

kartek  i  prasowych  wycinków.  Niektóre  zdąŜyły  juŜ  poŜółknąć  ze  starości.  -  Mam 

background image

skontaktować  się  z  twoim  kuratorem,  czy  zrobisz  to  sam?  -  zapytał  szeryf.  -  JuŜ  do  niego 

dzwoniłem - odparł Johnny. - Dlatego tutaj jestem. 

Cliffton  Tucker  odchylił  się  w  fotelu  i  skrzyŜował  ręce  na  potęŜnym  torsie.  Od  chwili,  gdy 

sześć  miesięcy  temu  Johnny  widział  go  po  raz  ostatni,  temu  pięćdziesięcioczteroletniemu 

męŜczyźnie przybyło ponad dziesięć kilogramów. Przypominał teraz spasionego buldoga. - A 

więc, Bernard, jakie tym razem masz wytłumaczenie? Nie licz na to, Ŝe ci uwierzę, ale chcę je 

znać.  Dla  porządku.  Wiesz,  wszystko  musi  być  załatwione  zgodnie  z  prawem.  -  Wczoraj 

wieczorem na drodze do zalewiska ktoś usiłował przejechać mnie samochodem - oświadczył 

krótko  Johnny.  -  Masz  świadków?  -  Nie.  -  Tak  teŜ  myślałem  -  burknął  szeryf.  Johnny  z 

trudem się opanował. Nie powinien zadzierać z Tuckerem, który z łatwością mógłby uczynić 

jego  pobyt  w  mieście  jedną  wielką  udręką.  -  Powiedziałem  kuratorowi,  co  się  stało. 

Sporządził słuŜbową notatkę. Teraz liczę na to, Ŝe pan zrobi to samo. To jedyny powód, dla 

którego tu przyszedłem. Szeryf wyciagnął z szuflady kartkę papieru i z niechęcią zabrał się do 

spisywania zeznania Johnny'ego. - Mówisz, Ŝe kiedy to się stało? - Wczoraj wieczorem, około 

dziesiątej. - Wcale mnie nie dziwi, Ŝe ktoś chciał wyrównać rachunki. - Ktoś taki jak Farrel. - 

To nie jedyny facet w mieście, który pragnie zobaczyć cię w trumnie. - Szeryf zmruŜył oczy. - 

Rozpoznałeś samochód? 

 

- Nie - odparł Johnny. Mógł dodać, Ŝe silnik chodził jak marzenie. Idealnie 

wyregulowany, tak jak to tylko potrafił zrobić Clete Gilmore, wspaniały  mechanik. JuŜ jako 

chłopak  rozkładał  samochody  na  części  i  potem  składał  je  w  warsztacie  przy  stacji 

benzynowej  ojca.  Cliffton  Tucker  spojrzał  na  kilka  zapisanych  przez  siebie  wierszy.  -  Coś 

jeszcze? Johnny nie zamierzał wspominać o świetle, które widział w oknie starego domu na 

wzgórzu. Poszedł tam po odzyskaniu przytomności, ale nie znalazł śladu niczyjej bytności. - 

To mniej więcej wszystko. Tucker otarł pot z czoła. Jego mokra koszula świadczyła o tym, Ŝe 

wentylator nie spełnia swojego zadania. - Rozejrzę się i pogadam z Farrelem - oświadczył. - 

Ustalę,  gdzie  był  wczoraj  wieczorem.  Jeśli  nie  będzie  miał  alibi,  a  ty  w  najbliŜszym  czasie 

kopniesz w kalendarz, uznam, Ŝe chyba gadałeś prawdę. No i jak? Wszystko jest po staremu, 

pomyślał  z  westchnieniem  Johnny,  podnosząc  się  z  krzesła.  Powinien  był  wiedzieć,  Ŝe  w 

Common  nie  przyjmą  go  z  otwartymi  ramionami.  Szykował  się  do  wyjścia,  gdy  nagle 

otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł kościsty stary człowiek. - Cliff, muszę z tobą pogadać 

-  oświadczył  szeryfowi,  nie  zwracając  uwagi  na  Johnny'ego.  Johnny  zobaczył  przed  sobą 

bladą  twarz  Jaspera  Craiga.  Ten  człowiek,  który  kojarzył  mu  się  zawsze  z  szykownymi, 

kosztownymi ubraniami, był teraz wy- 

background image

chudły,  obdarty  i  oblepiony  błotem.  Cuchnął  whisky.  Co  się  z  nim  stało?  -  zastanawiał  się 

zaskoczony  Johnny.  Słyszał,  Ŝe  to  Farrel  prowadzi  teraz  rodzinną  firmę.  Sądził  jednak,  Ŝe 

tylko  dlatego,  iŜ  jego  ojciec  przeszedł  na  wcześniejszą  emeryturę.  Jasper  Craig  spojrzał  na 

Johnny'ego.  Uśmiechnął  się  krzywo.  -  Cześć,  chłopcze.  Urosłeś.  Zatrzymałeś  się  w  starym 

domu? - Nie. Na przystani w Oakhaven. - Aha. - Jasper skinął głową. - Ze strony Mae to miły 

gest, bo wasza chałupa jest w fatalnym stanie. Nie nadaje się do zamieszkania. - Spojrzał na 

szeryfa.  -  Cliff,  nie  będę  wam  przeszkadzać.  -  Masz  mi  coś  do  powiedzenia  -  przypomniał 

Tucker,  widząc  Ŝe  stary  Craig  wycofuje  się  z  pokoju.  -  Johnny  właśnie  wychodzi.  -  Przyjdę 

potem. Przypomniałem sobie, Ŝe muszę coś załatwić. Podjechał pod piekarnię, gdzie umówił 

się z Nicole. Czekała, stojąc na chodniku, tuŜ przy jezdni. W zębach trzymała małą torbę, pod 

pachą  bagietkę,  a  w  rękach  dwa  kubki  z  kawą.  Johnny  nie  był  w  stanie  oderwać  wzroku  od 

zmoczonej  deszczem  bluzki,  opinającej  kształtne  piersi,  i  od  obcisłych  dŜinsów.  Nie  było 

sensu  zaprzeczać.  Ta  kobieta  była  piekielnie  pociągająca...  Podała  Johnny'emu  kubki  i 

postawiła  torbę  na  siedzeniu.  Zanim  wsiadła  do  szoferki,  wepchnęła  bagietkę  nad  deskę 

rozdzielczą. 

- Dory nalegała, Ŝebym wzięła kawę i pączki. Jest 

taka  sama  jak  Clair.  Ona  teŜ  koniecznie  chce  mnie  utuczyć.  Johnny  popatrzył  na  drobną 

sylwetkę Nicole. Naprawdę była bardzo szczupła. - Długo pani czekała? - zapytał i podał jej 

jeden z kubków. - Jakieś dziesięć minut. Widział się pan z szeryfem? - Aha. - I co? - I nadal 

tu jestem. Otworzyła torbę i poczęstowała Johnny'ego pączkiem. Nie jadł śniadania. Rano był 

tak strasznie obolały, Ŝe ledwie zwlókł się z łóŜka. Prawa noga i biodro były jednym wielkim 

sińcem.  Sięgnął  po  pączka  i  z  lubością  wpił  weń  zęby.  Zjadł  z  apetytem  dwa  następne. 

OpróŜnili torbę i wypili kawę. - Dokąd teraz? - zapytał Johnny. - Jeszcze w dwa miejsca. Na 

pocztę  i  do  Craiga.  Chwilę  później  Johnny  wjechał  na  parking  przed  składem  materiałów 

budowlanych  i  wyłączył  silnik.  Nadal  padało,  niebo  było  zaciągnięte  chmurami,  a  z  oddali 

dochodziły odgłosy grzmotów. - Wskoczę na pocztę, Ŝeby wysłać list - oświadczyła Nicole - 

a potem pójdę zamówić  gonty i to, czego nie mają w stałej sprzedaŜy. -  Podała Johnny'emu 

listę,  którą  wręczył  jej  dwa  dni  wcześniej.  -  Proszę  przejrzeć  ją  jeszcze  raz  i  sprawdzić,  czy 

nie powinniśmy czegoś dodać. 

Patrzył  na  odchodzącą  szybko  Nicole,  podziwiając  jej  zgrabną  figurę.  Widok  długich  nóg  i 

zgrabnego  tyłeczka  spowodował  szybsze  bicie  męskiego  serca.  Johnny  wysiadł  z  wozu, 

wsunął  listę  do  kieszeni  i  niespiesznym  krokiem  wszedł  do  składu  Craiga.  Na  ostry  dźwięk 

dzwonka  nad  drzwiami  poderwał  się  Willis  Lavel,  drzemiący  za  ladą.  Pobladł  na  widok 

Johnny'ego.  -  Och,  cholera.  -  TeŜ  cieszę  się,  Ŝe  cię  widzę  -  powiedział  Johnny.  Zapalił 

background image

papierosa  i  zbliŜył  się  do  lady.  -  Mam  nóŜ  -  warknął  Willis.  -  Spróbuj  coś  mi  zrobić,  to 

poŜałujesz.  Johnny  dopiero  teraz  zwrócił  uwagę  na  szeroko  otwarte  drzwi  biura,  które 

znajdowało się w głębi za ladą. Na tyle głośno, aby mógł dosłyszeć go ktoś, 

kto być oznajmił: moŜe znajdował się na zapleczu sklepu, 

-  Przyjechałem  z  Oakhaven  po  materiały.  Willis,  potrafisz  spisać  zamówienie  i  go  nie 

schrzanić?  -  O  tym  musisz  pogadać  z  Farrelem  -  odparł  stary  sprzedawca,  pocąc  się  z 

wraŜenia. - Ale nie sądzę, abyś dostał coś na rachunek... - Daj spokój - przerwał mu Johnny. - 

Zawołaj szefa, a ja sam powiem, o co mi chodzi. - Farrel nie zechce z tobą gadać - oświadczył 

Willis.  -  Nie  znam  człowieka,  który  by  tak  kogoś  nienawidził,  jak  on  ciebie.  -  Przyszedłem 

załatwić interes dla Oakhaven. Donośny głos Johnny'ego dotarł na zaplecze i ściągnął Farrela. 

Młody Craig był prawie tak wysoki jak Johnny, 

lecz jasnowłosy. Miał zgrabną, wysportowaną sylwetkę i zielone, zuchwałe oczy. Był ubrany 

w  dŜinsy,  długie  buty  z  węŜowej  skóry,  ze  srebrnymi  okuciami  na  czubkach,  i 

jaskrawoczerwoną  koszulę.  Oprócz  długiej  blizny  na  szczęce  i  przetrąconego  nosa,  które  to 

uszkodzenia  zawdzięczał  Johnny'emu,  miał  idealnie  gładką  twarz.  -  Masz  czelność 

przychodzić tutaj? - warknął. A kiedy Johnny się nie odezwał, dorzucił z wściekłością: - Co z 

tobą, Ŝebraczy synu? CzyŜby w więzieniu obcięli ci język? - Język mam nadal - po dłuŜszej 

chwili  milczenia  odparł  Johnny.  -  A  ty,  jak  widzę,  masz  nadal  krzywy  nos.  Zamiast  się 

zezłościć,  Farrel  uśmiechnął  się  drwiąco.  -  A  dziś  rano  patrzyłeś  w  lustro?  Wyglądasz 

fatalnie.  Witaj  w  domu.  Dzwonek  nad  drzwiami  rozległ  się  ponownie  i  w  drzwiach  ukazała 

się Nicole. Przemoczona i zadyszana. Przekonawszy się, Ŝe Johnny nie czeka na nią grzecznie 

w  półcięŜarówce,  rzuciła  się  biegiem  w  stronę  sklepu.  Zanim  zdołała  otworzyć  usta  i 

wydobyć  głos,  Johnny  zapytał:  -  Załatwiłaś,  chérie,  sprawy  na  poczcie?  Obdarzył  Nicole 

leniwym  uśmiechem,  a  ona  odwzajemniła  mu  się  spojrzeniem,  które  potrafiłoby  rozbić 

kamień w pył. - CzyŜ nie ustaliliśmy, panie Bernard, Ŝe poczeka pan na mnie przed sklepem? 

- spytała cierpkim tonem. Kiedy podeszła bliŜej, Johnny nachylił się i wyszeptał jej do ucha: - 

Jeśli zamierza pani traktować człowieka jak psa, to 

powinna  pani  pamiętać  o  tym,  Ŝeby  załoŜyć  mu  obroŜę  i  przywiązać  go  na  smyczy.  Wtedy 

będzie pani zawsze wiedziała, gdzie się znajduje. - UŜyteczna wskazówka - wysyczała cicho. 

-  Kiedy  będzie  pani  próbowała  wziąć  mnie  na  smycz,  moŜe  być  całkiem  wesoło...  Ani 

Ŝ

artobliwy ton Johnny'ego, ani jego uśmiech nie wywarły na Nicole poŜądanego wraŜenia. - 

Porozmawiamy  o  tym  później  -  oznajmiła.  -  Gdzie  moja  lista?  -  W  bezpiecznym  miejscu  - 

zapewnił.  -  Sam  się  nią  zajmę.  Do  pani  naleŜy  tylko  wybór  barwy  gontów.  -  Ja  wszystko 

załatwię - oznajmiła kategorycznym tonem. - Jakieś kłopoty, pani Chapman? MoŜe mógłbym 

background image

pomóc?  Głos  Farrela  brzmiał  przyjaźnie.  Zdaniem  Johnny'ego,  stanowczo  zbyt  przyjaźnie. 

Nie  podobało  mu  się  poŜądliwe  spojrzenie,  którym  jego  odwieczny  wróg  obrzucił  Nicole.  - 

MoŜesz mówić mi po imieniu - powiedziała do Farrela. - Ale nie potrzebuję twojej pomocy. I 

przepraszam,  jeśli  mój  pracownik  zachował  się  niewłaściwie.  -  Obrzuciła  Johnny'ego 

wzrokiem  pełnym  nagany.  -  Poleciłam  mu  czekać  w  samochodzie.  -  Dziś  trudno  o  dobrych 

pracowników  -  oświadczył  Farrel,  spoglądając  z  niechęcią  na  własnego  sprzedawcę. 

Przeczesał palcami bujną czuprynę, nachylił się i oparł łokieć na ladzie. - A więc czym mogę 

ci słuŜyć, Nicole? 

Potrzebne mi materiały do remontu domu babki 

i  muszę  zamówić  nowe  gonty.  Nagle  Johnny  poczuł,  jak  Nicole  wsuwa  mu  palce  do  tylnej 

kieszeni i wyciąga kartkę z listą zakupów. Uśmiechnąwszy się z satysfakcją, podeszła do lady 

wystudiowanym,  prowokującym  krokiem.  -  Dzień  dobry,  panie  Lavel  -  słodkim  głosem 

powitała  starego  Willisa,  który  natychmiast  się  oŜywił.  -  Pamięta  mnie  pan?  W  zeszłym 

tygodniu spotkaliśmy się w banku. - Jasne, Ŝe pamiętam. Ładnie dziś pani wygląda. To miło, 

Ŝ

e  zamieszkała  pani  z  babką.  Mój  syn,  Woodrow,  jest  tego  samego  zdania.  Johnny  był 

przekonany,  Ŝe  w  mieście  jest  wielu  męŜczyzn  podatnych  na  wdzięki  Nicole.  Była 

apetycznym  jabłuszkiem  i  mieli  ochotę  je  zerwać,  a  kto  pierwszy,  ten  lepszy.  Była  dla  nich 

owocem  nowym  i  dojrzałym.  PołoŜyła  na  kontuarze  zabraną  Johnny'emu  listę  i zwróciła  się 

ponownie  do  Farrela:  -  Czy  babcia  ma  u  was  nadal  otwarty  rachunek?  -  Oczywiście  - 

potwierdził  i  bez  większego  zainteresowania  spojrzał  na  listę  potrzebnych  materiałów.  -  Jak 

widzę, robicie solidny remont. To długi spis. - Podsunął kartkę Willisowi. - Zajmij się tym - 

polecił.  -  I  niech  chłopcy  nakryją  ładunek  brezentową  plandeką,  Ŝeby  drewno  nie  zmokło. 

Sam odbiorę plandekę, kiedy będę przejeŜdŜał w pobliŜu Oakhaven. - Farrel, ale ty przecieŜ 

nigdy nie poŜy... - Słyszałeś, co poleciłem? Macie nakryć drewno. 

-  Właściciel  sklepu  zwrócił  się  do  Nicole:  -  Wzory  gontów  mam  w  biurze.  Wybierzemy 

wspólnie kolor i przy okazji napijemy się kawy? - Świetnie. Poprowadził Nicole na zaplecze 

sklepu. Zanim jednak zamknął drzwi, z wyŜszością uśmiechnął się do Johnny'ego. 

Gdy tylko znalazła się wśród drzew, znikło światło księŜyca wskazujące drogę. Ruszyła przed 

siebie  ciemną  ścieŜką,  pochylając  od  czasu  do  czasu  głowę,  Ŝeby  uniknąć  czegoś,  co  mogło 

czyhać w plątaninie nisko wiszących  gałęzi, pokrytych  gęstym listowiem. Nie chciała nawet 

myśleć  o  tysiącach  oczu  z  pewnością  obserwujących  ją  z  ukrycia.  Gdyby  to zrobiła,  jeszcze 

raz  uzmysłowiłaby  sobie,  jaką  głupotą  było  wyprawianie  się  po  zmroku  do  przystani.  Nagle 

potknęła  się  i  ledwie  utrzymała  równowagę.  Zaklęła  pod  nosem  i  stanęła,  Ŝeby  odgarnąć 

włosy  opadające  na  twarz.  -  NaleŜało  zabrać  ze  sobą  latarkę.  Wówczas  moŜna  by  się 

background image

przekonać, jakiego rodzaju węŜa kopnęło się w głowę. Usłyszawszy nagle za sobą męski głos, 

Nicole  z  wraŜenia  głośno  wciągnęła  powietrze.  Odwróciła  się  szybko  i  ujrzała  w 

ciemnościach  płomyk  zapałki,  który  przez  moment  oświetlił  przystojną  twarz  Johnny'ego 

Bernarda. Stał oparty o pień drzewa i palił papierosa. 

- Co pan tu robi? - spytała mało sensownie.  

- A co sprowadza tu ciebie, chérie? Zbyt późno na spacer. - Ale nie dla pana? - Ja znam ten 

las. Mieszkałem w pobliŜu wiele lat. Johnny zaciągnął się papierosem i wypuścił kłąb dymu. - 

Przyszłam  pana  przeprosić  -  oznajmiła  Nicole.  -  Dlaczego  nie  powiedział  mi  pan,  co  się 

naprawdę  stało  poprzedniego  wieczoru?  Dlaczego  dopuścił  pan  do  tego,  Ŝe  podejrzewałam 

pana  o  najgorsze?  -  CzyŜbym  tak  zrobił?  Zabawne,  bo  wydawało  mi  się,  Ŝe  próbowałem 

wyjaśnić, co się stało. Ale nie chciała pani słuchać. - Chyba naleŜy mi się reprymenda. - Tak. 

I to solidna. Bez przerwy  posądza mnie pani o najgorsze. - Johnny zgasił niedopałek. - Pani 

mnie nie zna i nie chce poznać. - To nieprawda. - Nicole zaczęła opędzać się od komarów. - 

Chodzi o to, Ŝe... - śe plotka, która dotarła do pani dziś po południu, zupełnie nie pasuje do 

pani  wyobraŜeń  o  mnie?  CzyŜby  była  pani  gotowa  wysłuchać  tego,  co  ja  mam  do 

powiedzenia?  I  mi  zaufać?  Wysłuchać,  owszem,  ale  nie  zaufać.  Szczerze  powiedziawszy, 

Nicole  nie  wiedziała,  czy  jest  jeszcze  zdolna  dowierzać  jakiemukolwiek  męŜczyźnie.  - 

Dobrze  pan  wiedział,  Ŝe  wizyta  u  szeryfa  nie  pozostanie  bez  echa  i  Ŝe  w  mieście  wszyscy 

będą wkrótce mówić o tym, co się stało. - Tak tutaj jest. Przewidziałem to. 

- UwaŜa pan, Ŝe jedynie pan wszystko wie? - Nicole 

rozzłościła  się  nagle.  -  Czy  liczył  pan  takŜe  na  moje  przeprosiny?  O  tym  teŜ  pan  z  góry 

wiedział?  Johnny  nie  odpowiadał.  Kiedy  odwróciła  się,  aby  odejść,  połoŜył  rękę  na  jej 

ramieniu. - Niech się pani uspokoi. I nie ucieka jak szalona. - Przez pana wyszłam na idiotkę. 

- Cofnęła ramię. - Zawdzięcza to pani wyłącznie sobie. Znów zaatakowały ją komary. Johnny 

podniósł kaptur jej dresu i nasunął go na głowę Nicole. - Chodźmy stąd, zanim zjedzą panią 

Ŝ

ywcem.  Wziął  ją  za  rękę  i  pociągnął  za  sobą.  Weszli  głębiej  w  las.  Po  chwili  w  bladym 

ś

wietle  księŜyca  ujrzała  zalewisko.  Od  razu  zorientowała  się,  gdzie  się  znajdują.  Zaczęła 

zastanawiać  się,  dlaczego  pozwoliła  Johnny'emu  przyprowadzić  się  do  domku,  w  którym 

teraz  mieszkał.  -  Chérie,  idziesz  na  górę?  -  zapytał,  gdy  znaleźli  się  w  środku.  Nie 

odpowiadając,  ściągnęła  kaptur.  Zawahała  się  na  chwilę.  -  Nie  gryzę.  Chyba,  Ŝe  będziesz 

miała na to ochotę - dorzucił Ŝartobliwym tonem. Mimo otwartych okien, w mieszkaniu było 

duszno i parno. Nicole zdjęła bluzę od dresu. Rozejrzała się wokoło i zauwaŜyła, Ŝe Johnny 

wprowadził kilka ulepszeń. Między innymi wynalazł gdzieś stary kufer i postawił go między 

background image

kanapą  a  fotelem,  uŜywając  zamiast  stolika.  Wnętrze  pokoju,  przytulne  i  czyste,  robiło  miłe 

wraŜenie. 

- Chce pani czegoś się napić? - zapytał, ruszając w stronę kuchenki. Nicole zapatrzyła się w 

jego  powolny  chód.  -  Wody  sodowej?  -  Nie,  dziękuję.  Nalał  sobie  szklankę  wody  i  wypił. 

Nicole  przysiadła  na  rogu  kanapy.  Podniosła  wzrok  i  ujrzała  jeden  ze  swoich  starych 

obrazów,  wiszący  nad  łóŜkiem.  Przedstawiał  zalewisko.  Godzinami  tkwiła  wówczas  w 

pobliŜu ukrytej małej zatoczki, gdzie miały gniazda nocne czaple. Zabrał ją tam Bick i kiedy 

Nicole,  zachwycona  urokiem  tego  miejsca,  szkicowała  z  zapałem,  on  złapał  na  wędkę 

pokaźną liczbę zębaczy. Udało się jej oddać na płótnie tajemniczą atmosferę zalewiska i jego 

niezwykły urok. Zrobiła reprodukcję tego obrazu i nawet sporo odbitek sprzedała, a oryginał 

podarowała babci na urodziny. Była ciekawa, co robił w domku na przystani. Johnny usiadł w 

fotelu  na  biegunach.  -  Jeśli  jutro  nie  będzie  padać,  zacznę  zrywać  pokrycie  dachu.  Przez 

tydzień lub dwa dziedziniec będzie wyglądał okropnie. - Nic nie szkodzi - zapewniła Nicole i 

dodała po dłuŜszej chwili milczenia: - Proszę opowiedzieć mi o wydarzeniach poprzedniego 

wieczoru.  -  Tak  jak  mówiłem  Tuckerowi,  na  drodze  nad  zalewiskiem  usiłował  przejechać 

mnie  jakiś  samochód.  -  Jest  pan  pewny?  MoŜe  po  prostu  kierowca  nie  zauwaŜył  pana.  - 

Widział  mnie  doskonale.  Szedłem  do  mojego  starego  domu,  który  dzięki  starszej  pani  nadal 

do mnie naleŜy i... 

- Chwileczkę. Dzięki starszej pani? Co ma pan na 

myśli?  -  Wróciłem  tu  tylko  ze  względu  na  pani  babkę  -  wyjaśnił.  -  Płaciła  za  mnie  podatek 

gruntowy.  Tylko  niech  mnie  pani  nie  pyta,  dlaczego  to  robiła,  bo  sam  nie  wiem.  Zresztą  ta 

ziemia podobno nie ma duŜej wartości, gospodarstwo i dom są w ruinie. - Jak dowiedział się 

pan,  Ŝe  jest  nadal  właścicielem  tego  kawałka  ziemi?  Z  listu  babki?  -  Nie.  Napisał  do  mnie 

Griffin Black, bo chciał odkupić moją ziemię. Jego list dostałem sześć miesięcy temu, kiedy 

jeszcze  mieszkałem  w  Lafayette.  Sądziłem,  Ŝe  zaszło  jakieś  nieporozumienie,  więc 

przyjechałem do Common, aby to wyjaśnić. Wyszedłem z gmachu ratusza z zamiarem udania 

się  wprost  do  Oakhaven,  ale  Ŝe  było  gorąco,  wstąpiłem  do  baru  Peppera,  aby  się  ochłodzić. 

No i właśnie wtedy zaczęło się moje piekło... - Sądzi pan, Ŝe to Farrel chciał pana przejechać? 

- MoŜliwe. Zadzwoniłem z samego rana do mojego kuratora, a on poradził, Ŝebym o tym, co 

się  stało,  poinformował  szeryfa.  Uznał,  Ŝe  złoŜony  w  biurze  szeryfa  meldunek  moŜe  mieć 

działanie  zapobiegawcze,  a  gdyby  mimo  to  znów  przydarzyło  mi  się  coś  podobnego...  - 

UwaŜa  pan,  Ŝe  to  moŜliwe?  -  W  tym  mieście  mam  wielu  wrogów.  -  Dlaczego?  -  To  trudne 

pytanie. Większość powodów, które znam, nie ma Ŝadnego sensu. - Co będzie, jeśli ten ktoś, 

być moŜe Farrel, spróbuje jeszcze raz? - Teraz juŜ mnie nie zaskoczy. 

background image

-  Nie  zamierzam  napytać  sobie  biedy.  Nie  szukam  kłopotów.  -  MoŜe  ktoś  chce  pana 

sprowokować? I liczy na to, Ŝe zareaguje pan tak, jak poprzednim razem. Podobno bywa pan 

bardzo  porywczy...  -  Nicole  zacisnęła  wargi.  Znów  dała  posłuch  miejscowym  plotkom  i 

spodziewała  się  po  Johnnym  najgorszego.  -  Przepraszam.  -  To  informacja  od  Farrela?  - 

zapytał.  -  Ostrzegał  mnie  przed  panem  -  odparła,  czerwieniejąc  na  twarzy.  -  Mówił  coś  o 

wybijanych oknach i zabitym psie. - Mam na swoim koncie kilka szyb, z czasów gdy byłem 

małym  chłopcem.  A  historia  o  zabitym  psie  to  wierutne  kłamstwo.  Czy  teraz  ja  z  kolei 

powinienem  ostrzec  panią  przed  Farrelem?  Nicole  oparła  się  wygodniej  na  kanapie  i  trochę 

rozluźniła. - Nie widzę potrzeby. Chciałabym tylko, Ŝeby nie brał mnie pan za idiotkę. Wiem, 

jak  postępować  z  takimi  męŜczyznami  jak  on.  Nie  odchodźmy  jednak  od  tematu.  Jeśli  nie 

dotrzyma  pan  warunków  zwolnienia,  odeślą  pana  do  więzienia.  Proszę  więc  mieć  się  na 

baczności. Jeśli nie zaleŜy panu na sobie, niech pan przynajmniej pomyśli o mojej babci. Od 

chwili  pańskiego  przyjazdu  jest  tak  szczęśliwa,  jak  jeszcze  nigdy  dotąd.  Nie  rozumiem 

powodów  jej  radości,  ale  wiem,  Ŝe  pańska  obecność  jest  dla  niej  bardzo  waŜna.  Kocham 

babcię i uwaŜam, Ŝe panu nie wolno rujnować jej Ŝycia. Nie wolno! - Niech pani przestanie 

się denerwować. Nie dojdzie do tego. 

Nicole podniosła się z miejsca i wzięła pod boki. - Nie dojdzie, bo będzie pan unikał jak ognia 

Farrela 

Craiga  i  kaŜdego  innego  faceta,  który  będzie  prowokował  pana  do  bójki!  Słyszy  pan,  co 

mówię?  A  poza  tym  nie  ma  pan  Ŝadnego  powodu,  Ŝeby  jeździć  do  miasta.  Czy  to  jasne?  - 

Jestem wolnym człowiekiem. Będę robił, co mi się podoba. - Byłoby dobrze, gdyby kierował 

się pan wyłącznie zdrowym rozsądkiem. Wobec mojej babci ma pan wielki dług. Gdyby nie 

ona, nadal gniłby pan w więzieniu. - MoŜna spojrzeć na to z innej strony - gniewnie mruknął 

Johnny.  -  Gdyby  przez  te  wszystkie  lata  nie  utrzymywała  mojego  nazwiska  na  akcie 

własności bezwartościowej ziemi, do niczego by nie doszło. Nie wróciłbym tu nigdy, gdybym 

nie dostał listu od Griffina Blacka. Riposta Johnny'ego sprawiła, Ŝe Nicole zamilkła. Podeszła 

do okna wychodzącego na zalewisko. Zza chmur wyglądał księŜyc. Widok był tak piękny, Ŝe 

zapierał  dech.  -  Ma  pan  Ŝal?  Bo  jeśli  tak,  to...  -  Nie  mam  Ŝalu.  Starsza  pani  nie  kazała  mi 

łamać Farrelowi nosa ani wyciągać noŜa w barze Peppera. Skrzypienie biegunów na podłodze 

ostrzegło  Nicole,  Ŝe  Johnny  podniósł  się  z  fotela.  Podszedł  do  niej  bez  słowa  i  stanął  tak 

blisko, Ŝe poczuła zapach jego skóry i oddech. - Cieszę się, chérie, Ŝe od razu poznałaś się na 

Farrelu  -  powiedział.  -  Nie  moŜna  mu  dowierzać.  -  A  panu  moŜna?  -  Nicole  nie  odrywała 

wzroku od 

background image

zalewiska skąpanego w księŜycowej poświacie. - MoŜe tylko wykorzystuje pan sytuację? - Co 

mógłbym na tym zyskać? - zapytał. Nicole odwróciła się i zaraz tego poŜałowała, bo znalazła 

się  tak  blisko  Johnny'ego,  jakby  była  w  jego  objęciach.  -  Nic.  JuŜ  mówiłam,  nie  jestem 

idiotką.  -  Był  tak  blisko,  Ŝe  nie  mogła  oddychać.  -  Muszę  juŜ  iść.  -  Wyminęła  go  szybko  i 

porwała  bluzę  od  dresu.  Kiedy  odwróciła  się  do  wyjścia,  stał  w  drzwiach.  -  Proszę  od  razu 

załoŜyć  dres  -  powiedział.  -  Ma  pani  za  delikatną  skórę  na  chodzenie  wieczorem  po  lesie. 

Zaraz  panią  odprowadzę.  -  Znam  drogę.  -  Wiem,  ale  jak  była  pani  uprzejma  wytknąć  mi  to 

wcześniej, powinienem myśleć nie tylko o sobie. - Miałam na myśli nie siebie, lecz babcię. - 

Mimo  to  jednak  pójdziemy  razem.  Dwa  dni  później  Nicole,  ubrana  w  bladoniebieską 

sukienkę,  weszła  do  baru  Peppera.  Był  pełen  gości,  bo  miała  tu  dziś  grać  orkiestra.  Nicole 

omijała zazwyczaj z daleka wszelkie bary, ale tym razem dała się namówić koleŜance, która 

twierdziła,  Ŝe  będzie  to  wspaniały  wieczór.  Przeszukując  wzrokiem  tłum,  Ŝeby  ją  odnaleźć, 

Nicole odkryła wolny stolik i usiadła. Wszystkie inne miejsca były zajęte. - Cześć. Odwróciła 

się i ujrzała przed sobą rudowłosą młodą kobietę w zaawansowanej ciąŜy. Nie powinna gapić 

się na wydatny brzuch, ale nie mogła oderwać od niego wzroku. Uśmiechnęła się sztucznie. 

-  Cześć.  Jestem  Nicole  Chapman.  A  ty  jesteś...?  -  Daisi  Buillard.  Mogę  się  przysiąść?  - 

Oczywiście. Proszę. Daisi odsunęła od stolika jedyne wolne krzesło i usia- 

dła.  Miała  na  sobie  spodnie  i  koszulkę  z  napisem  ,,Dziecko  na  pokładzie''.  -  JuŜ  wcześniej 

zamierzałam  wpaść  do  Oakhaven,  Ŝeby  cię  poznać,  ale  wiesz,  jak  to  bywa,  kiedy  kobieta 

pracuje zawodowo i jednocześnie stara się w jakim takim stanie utrzymać dom. Nie ma czasu 

na  nic  innego.  Nicole  uśmiechnęła  się.  Nie  mogła  oderwać  wzroku  od  wypukłego  brzucha 

Daisi,  która  mówiła  dalej,  nieświadoma,  Ŝe  jej  towarzyszka  popada  w  coraz  większą 

melancholię. - Czekasz na kogoś - uznała. - Na faceta? - Nie. - Nicole załoŜyła nogę na nogę. 

- Umówiłam się tutaj z Dory, ale się spóźnia. Powinnaś znać ją z piekarni. Jest... - Znam Dory 

-  potwierdziła  Daisi.  -  Chodziłyśmy  razem  do  szkoły.  Jest  zazwyczaj  bardzo  punktualna. 

Widocznie  wypadło  jej  coś  waŜnego.  Masz  babo  placek,  jęknęła  w  duchu  Nicole.  Siedząc 

samotnie  przy  stoliku,  będzie  się  czuła  jak  idiotka.  Zamówiła  białe  wino.  -  Proszę  o 

dietetyczną  colę  -  powiedziała  Daisi  do  kelnerki.  Upłynął  jeszcze  kwadrans,  a  Dory  jak  nie 

było, tak nie było. Zjawił się mąŜ Daisi. Niespecjalnie przystojny, ale miał ciepłe, szare oczy i 

było widać, Ŝe bardzo kocha Ŝonę. - Oboje cieszymy się, Ŝe zjawił się tutaj ktoś w na- 

szym  wieku  -  oświadczył  z  miejsca.  -  Ostatnio  niewielu  młodych  ludzi  decyduje  się 

zamieszkać  na  stałe  w  Common.  WyjeŜdŜają,  gdy  tylko  skończą  szkołę.  -  Moja  mama 

mówiła,  Ŝe  jesteś  artystką  -  powiedziała  Daisi.  -  To  musi  być  wspaniałe.  -  Tak  -  przyznała 

Nicole.  Wolałaby  jednak,  Ŝeby  babka  nie  opowiadała  o  jej  karierze.  -  Co  z  Johnnym?  - 

background image

zapytał  Melvin.  -  Znów  ma  kłopoty?  -  JuŜ  ci  mówiłam  -  Daisi  trąciła  męŜa  łokciem  -  Ŝe  to 

skutek  wypadku.  Dlaczego  robisz  z  igły  widły?  Po  kilku  minutach  Daisi  i  Melvin 

zdecydowali się zatańczyć i poszli na parkiet. Mel trzymał Ŝonę blisko siebie i wyglądało to 

tak, jakby oboje kołysali między sobą jeszcze nie narodzone dziecko. Dla Nicole był to widok 

bardzo  bolesny.  Wróciła  tragiczna  przeszłość.  Zamówiła  ponownie  wino,  z  nadzieją,  Ŝe 

alkohol stępi ból. Ze zdumieniem zobaczyła, Ŝe zamiast kelnerki przyniósł je Farrel Craig. - 

Witaj,  piękna  pani.  Mogę  się  przysiąść?  Nicole  uśmiechnęła  się  sztucznie.  -  Chyba  nie 

zostanę tu długo, ale jeśli chcesz, to siadaj. - Zabawa zaczyna się dopiero rozkręcać. - Farrel 

usiadł przy stoliku. - Obserwuję cię przez cały wieczór i widzę, Ŝe podobasz się facetom, ale 

się  ciebie  boją.  Jesteś  wykształcona,  z  Kalifornii  i  w  ogóle,  więc  nie  wiedzą,  jak  do  ciebie 

zagadać.  Siedzą  speszeni  i  czekają,  aŜ  znajdzie  się  ktoś,  kto  zrobi  pierwszy  ruch.  Chcą 

zobaczyć, jak to będzie. - A więc masz odegrać rolę lodołamacza? - spytała 

Nicole,  wyczuwając,  Ŝe  Farrel  ma  zamiar  poprosić  ją  do  tańca.  Potrafił  prawić  kobietom 

słodkie słówka, ale nie tak dobrze, jak robił to Chad Taylor. - Coś w tym sensie. Przyszedłem 

tutaj,  Ŝeby  sobie  potańczyć.  Orkiestra  zaczęła  znów  grać  coś  szybkiego.  Wokół  parkietu 

rozbłyskiwały dwa rzędy neonowych, róŜowych świateł. MoŜe to widok cięŜarnej Daisi, tak 

szczęśliwej,  Ŝe  Nicole  ledwie  mogła  to  znieść,  a  moŜe  uwodzicielski  uśmiech  na  twarzy 

Farrela Craiga i nadmiar wypitego wina sprawiły, Ŝe po chwili znalazła się wśród szalejących 

na parkiecie par, i to w ramionach męŜczyzny, którego przecieŜ nie lubiła. Objął ją w talii i 

wdarł się w sam środek tańczących. - Zaraz oczyścimy sobie parkiet - oznajmił. - Trzymaj się 

mnie.  Mówiąc  to,  Farrel  nie  Ŝartował.  Porozganiał  inne  pary,  tak  Ŝe  wróciły  do  stolików. 

Nicole pomyślała, Ŝe robi z siebie przedstawienie. Szybko jednak przestała się tym martwić, 

gdyŜ  musiała  dbać  o  zachowanie  równowagi  i  utrzymanie  się  na  nogach.  Byli  sami  na 

parkiecie. Z minuty na minutę muzyka stawała się szybsza i coraz bardziej szalona. W miarę 

jak sukienka Nicole podciągała się wyŜej, rozlegały się coraz głośniejsze gwizdy. Rozpalona, 

z zaczerwienioną twarzą, Nicole chciała się zatrzymać, bo brakowało jej powietrza. Ale tłum 

zgromadzony  wokół  parkietu  nie  przestawał  klaskać  do  rytmu,  coraz  szybciej  i  szybciej.  Ze 

wszystkich stron sali rozlegały się okrzyki zachęcające do jeszcze większych szaleństw. 

Wreszcie  orkiestra  zwolniła  tempo.  Kiedy  zagrała  bluesa,  kilka  par  odwaŜyło  się  wrócić  na 

parkiet  i  walczyć  z  Farrelem  o  miejsce  do  tańca.  Przygasły  neonowe  światła  i  Nicole 

przypomniała  sobie  ostrzeŜenia  Johnny'ego  dotyczące  jej  partnera.  Farrel  stawał  się  coraz 

bardziej  zaborczy.  Przyciągnął  ją  mocno  do  siebie  i  zaczął  szeptać  do  ucha  czułe  słówka. 

Było  juŜ  dobrze  po  północy,  kiedy  wreszcie  odprowadził  Nicole  na  parking  przed  barem. 

Przetańczyli kilka godzin i wypili sporo drinków. Farrel przyciągnął ją do siebie i pocałował 

background image

w  usta.  Wargi  miał  gorące.  Natarczywe.  -  Proponuję  przedłuŜenie  wieczoru  -  powiedział 

szeptem.  -  Znam  miejsce,  gdzie  będziemy  sami.  Nicole  zręcznie  wysunęła  się  z  jego  objęć. 

Spojrzała na zegarek. - Nie miałam pojęcia, Ŝe juŜ tak późno. Babcia z pewnością zamartwia 

się o mnie. - Wygląda mi to na kosza - uznał Farrel. - Przykro mi. - Nicole odetchnęła z ulgą. 

-  Na  razie  nie  zamierzam  nawiązywać  z  nikim  bliŜszej  znajomości.  Nawet  na  jedną  noc. 

Przyjechałam tu tylko po to, aby posłuchać muzyki i spotkać się z przyjaciółką. A poniewaŜ 

ona nie przyszła, więc... - Nicole poczuła, Ŝe kręci się jej w głowie i Ŝe za chwilę będzie zbyt 

słaba,  aby  o  własnych  siłach  dotrzeć  do  samochodu.  -  Muszę  iść  -  powiedziała  szybko.  - 

Dziękuję za dobrą zabawę. - Nie ma za co. Daj znać, gdy tylko zechcesz potańczyć. - Dobrze. 

Będę o tym pamiętała. Nicole powoli ruszyła przed siebie. Starała się iść 

spokojnym, równym krokiem, tak aby Farrel nie podejrzewał, Ŝe ledwie trzyma się na nogach. 

Doszła  do  swojego  wozu  i  wyciągnęła  z  torebki  kluczyki.  Wsiadła  i  uruchomiła  silnik. 

Zobaczyła,  Ŝe  Farrel  wraca  do  baru  i  odetchnęła  z  ulgą.  Zamknęła  oczy.  Kręciło  się  jej  w 

głowie.  Wypiła  o  kilka  kieliszków  za  duŜo.  Nagle  usłyszała  stukanie  w  szybę.  Uniosła 

powieki  i  aŜ  krzyknęła  cicho  ze  zdziwienia.  Widok  wpatrującego  się  w  nią  Johnny'ego 

sprawił, Ŝe poczuła się jeszcze gorzej. Nie zamierzała wysłuchiwać cierpkich komentarzy na 

temat  swojego  stanu.  Pragnęła  być  teraz  sama.  Poprosił  gestem,  Ŝeby  opuściła  szybę.  Przez 

kilka  sekund  tępo  wpatrywała  się  w  tablicę  rozdzielczą.  Wyłączyła  najpierw  klimatyzację,  a 

dopiero  potem  wcisnęła  górny  przycisk  z  lewej  strony  i  patrzyła,  jak  szyba  opuszcza  się  i 

znika  w  obudowie  drzwi.  -  Dobrze  się  pani  czuje?  -  Tak  -  skłamała.  -  A  co  pan  tutaj  robi? 

Johnny  zaciągnął  się  papierosem.  -  Jest  późno  -  oznajmił.  -  Starsza  pani  się  niepokoi. 

Zwłaszcza  Ŝe  dzwoniła  Dory  i  powiedziała,  Ŝe  nie  mogła  przyjść  na  spotkanie.  A  więc  co 

robiłaś,  chérie,  przez  ten  czas?  MoŜe  nie  powinienem  pytać?  -  Dzwoniła  Dory?  -  Nicole 

zmarszczyła czoło. - Mówiła, dlaczego nie mogła przyjść? - Mieli mały poŜar w piekarni. Nic 

powaŜnego.  Ile  tego  było?  -  Ile  czego  było?  -  Alkoholu.  Ile  pani  wypiła?  -  Słucham?  W  tej 

chwili Ŝołądek podszedł Nicole do gardła, ale 

nie  zamierzała  dać  po  sobie  poznać,  jak  okropnie  się  czuje.  Marzyła  o  tym,  aby  jak 

najszybciej znaleźć się w domu, połknąć dwie tabletki od bólu głowy i paść na łóŜko. - Picie i 

prowadzenie  wozu  to  kiepska  kombinacja.  UwaŜał,  Ŝe  ona  o  tym  nie  wie?  Sięgnęła  do 

przycisku,  aby  zamknąć  okno,  ale  Johnny  odczytał  jej  zamiary  i  błyskawicznie  otworzył 

drzwi  wozu.  -  Niech  pani  przesunie  się  na  drugie  siedzenie.  Popatrzyła  na  niego,  po  czym 

zmruŜyła  oczy  i  znów  spojrzała.  Widziała  zamazane  kontury  twarzy  Johnny'ego,  jakby 

podwójnie. Jęknęła cicho i zamrugała oczami, Ŝeby pozbyć się tego podwójnego widzenia. - 

Przesuń trochę, chérie, ten swój śliczny tyłeczek. - Dał jej lekkiego kuksańca. - Nie jesteś w 

background image

stanie prowadzić. - Kiedy ja czuję się dobrze. - Jak diabli. Johnny wsunął się do samochodu i 

objął  Nicole.  -  Proszę  natychmiast  mnie  puścić!  -  zaŜądała.  Przesunął  ją  na  miejsce  dla 

pasaŜera,  a  sam  usiadł  za  kierownicą.  -  Powinna  spotkać  panią  kara  za  niepotrzebne 

martwienie  starszej  pani  -  skarcił  Nicole.  -  Wino  to  zdradliwy  trunek.  -  A  skąd  pan  wie,  co 

piłam?  -  spytała  zaskoczona.  -  Byłam  szpiegowana?  -  Kiedy  nie  zaprzeczył,  chwyciła  go 

mocno  za  koszulkę,  tak  aby  móc  zajrzeć  mu  prosto  w  twarz.  -  Czy  to  prawda?  -  Dobrze 

bawiła  się  pani  z  Farrelem,  przylepiając  się  do  niego  w  tańcu?  -  zapytał,  nie  odrywając 

wzroku od Nicole. 

-  Wcale  się  nie  przylepiałam  -  zaprzeczyła.  -  Farrel  bez  przerwy  się  uśmiechał.  CzyŜby  na 

myśl  o  tym,  co  się  wydarzy  później,  kiedy  uda  mu  się  panią  jeszcze  bardziej  spić?  Nicole 

miała dość tej kłopotliwej rozmowy. Zmieniła temat. - Przyjechał pan półcięŜarówką? Johnny 

wskazał  ręką  środek  parkingu.  -  Tak.  Tam  stoi.  Przyjadę  po  nią  jutro  z  samego  rana.  Gdy 

tylko ruszyli, Nicole odchyliła się w tył i zamknęła oczy. W tej chwili gotowa była przyznać, 

Ŝ

e Johnny,  wioząc ją do domu, spełnia naprawdę  dobry uczynek. Doszła teŜ do wniosku, Ŝe 

topienie  smutku  w  winie  było  chyba  najbardziej  bezsensownym  pomysłem,  jaki  ostatnio 

przyszedł  jej  do  głowy.  Ale  patrzenie  na  cięŜarną  Daisi  Buillard  spowodowało,  Ŝe  wróciły 

wspomnienia o koszmarnych przeŜyciach.  Znów poczuła ból i pustkę. Bezradność. PołoŜyła 

dłonie  na  Ŝołądku  i  usiłowała  powstrzymać  wymioty.  Do  diabła  z  tą  kobietą!  Co  ona  sobie 

wyobraŜała, pokazując się w takiej kusej i obcisłej kiecce, Ŝe oblepiała całe jej ciało? Co ona 

sobie  wyobraŜała,  tańcząc  z  Farrelem  tak  zaŜyle,  jakby  znali  się  od  lat?  Johnny  ponownie 

ujrzał przed oczami tego drania, całującego przed barem Nicole, i aŜ go zemdliło. Nie naleŜał 

do  ludzi  zazdrosnych,  ale  w  tej  chwili,  nie  zwaŜając  na  konsekwencje,  z  rozkoszą  wybiłby 

głową Farrela szybę samochodową. Wbrew własnej woli poŜądał Nicole, i to do szaleństwa. 

Nie mógł nic na to 

poradzić, Ŝe pragnął kochać się z nią i słyszeć, jak wypowiada jego imię. Był podniecony jak 

diabli. Kiedy ujrzał ją po raz pierwszy, miał ochotę tylko na seks. Teraz zaleŜało mu na czymś 

więcej.  Widok  Nicole  w  objęciach  Farrela  dotknął  go  boleśnie...  Usłyszał  jej  cichy  jęk.  - 

Spokojnie,  chérie.  Za  kilka  minut  będziemy  juŜ  w  domu.  Ujrzawszy  Oakhaven,  Johnny 

powoli  skręcił  na  podjazd,  zatrzymał  samochód  i  wyłączył  silnik.  Popatrzył  na  Nicole.  Była 

ś

liczna.  Nie  powinien  mieć  pretensji  do  Farrela  o  to,  Ŝe  ją  podrywał.  Tak  samo  postąpiłby 

kaŜdy  inny  normalny  męŜczyzna.  Zastanawiał  się,  ile  wypiła,  zanim  zjawił  się  w  barze 

Peppera. - Chérie, obudź się - wyszeptał. - Jesteśmy juŜ w domu. Zajęczała cicho, otworzyła 

szeroko  oczy  i  właśnie  wtedy  dostrzegł  połyskującą  łzę.  Zaniepokojony,  otarł  ją,  a  potem 

spytał: - Chérie, co się dzieje z tobą? Boli cię brzuch? A moŜe głowa? Usiadła prosto i, jakby 

background image

zawstydzona,  odwróciła  wzrok.  -  Nic  mi  nie  jest.  Wysiadł.  Kiedy  obszedł  samochód  i 

otworzył  drzwi,  zobaczył,  jak  Nicole  zsuwa  się  z  siedzenia  i  przechyla  w  jego  stronę. 

Przytrzymał ją w talii. Wyprostowała się, ale znów się lekko zachwiała. - MoŜesz juŜ stanąć, 

chérie.  Szła  wsparta  o  jego  ramię,  z  trudem  trzymając  się  na  nogach.  Na  werandzie  stanęli 

przed balkonowymi 

drzwiami  do  jej  sypialni.  Johnny  zobaczył,  Ŝe  Nicole  przygląda  mu  się  z  zaciekawieniem.  - 

Czy rzeczywiście jesteś porządnym facetem, jak twierdzi moja babcia? - Oparła rękę na piersi 

Johnny'ego. - Mam nadzieję, Ŝe nie. Bo nie chcę cię polubić. Ani trochę. Powinieneś być taki 

jak  Chad.  Nieuczciwy  i  egoistyczny...  Twarz  Nicole  odzwierciedlała  miotające  nią  uczucia. 

Wyglądała  tak,  jakby  za  chwilę  miała  się  rozpłakać.  Wspomniała  o  jakimś  Chadzie.  Johnny 

domyślił się, Ŝe to pewnie facet, który ją skrzywdził. Nie wątpił, Ŝe na trzeźwo nie zdobyłaby 

się  na  tak  osobiste  wyznanie.  Chętnie  usłyszałby  coś  więcej,  ale  nie  teraz,  gdy  czuła  się  tak 

okropnie. - Chérie, wchodź do środka - powiedział. - Czas pójść do łóŜka. - Odsunął od siebie 

Nicole. - Rano poczujesz się lepiej. Popchnął ją  lekko w stronę drzwi balkonowych i zaczął 

wycofywać się ku schodkom werandy. Był jeszcze blisko, gdy nagle oznajmiła: - Nawet nie 

zapytał, czy moŜe to zrobić. - Kto? - Farrel. Nie zapytał, czy moŜe mnie pocałować. Johnny 

nie  chciał,  Ŝeby  przypominała  mu  o  tym  obrzydliwym  pocałunku.  I  bez  tego  będzie 

prześladował  go  przez  całą  noc.  -  Chérie,  idź  do  łóŜka.  -  Dobrze,  zaraz.  Ale  nie  potrafię 

przestać o tym myśleć. Ja... - Nie chcę o tym słuchać! - Odwrócił się z zamiarem odejścia. 

- Jesteś zły. Przepraszam. Ciągle jeszcze czuję gorzki smak w ustach... Johnny miał juŜ tego 

serdecznie dość. - Niby jak mam ci pomóc? - zapytał. - Akurat zabrakło mi miętówek. W tej 

chwili dałby wiele, aby  wreszcie weszła do swojego pokoju. Wtedy mógłby juŜ sobie pójść. 

Bał  się,  Ŝe  zaraz  zrobi  coś  głupiego.  A  im  dłuŜej  przebywał  w  pobliŜu  Nicole...  -  Nie  chcę 

miętówek  -  oświadczyła  łagodnym  tonem.  Zrobiła  w  stronę  Johnny'ego  niepewny  krok,  a 

potem drugi i trzeci, tak Ŝe znalazła się tuŜ przed nim. Powoli oparła się o jego pierś. Nozdrza 

Johnny'ego  wypełnił  podniecający  zapach,  gwarantujący  jeszcze  jedną  bezsenną  noc.  - 

Johnny,  daj  mi  coś  innego.  UŜyj  wyobraźni  i...  Myśl  o  usunięciu  z  ust  Nicole  smaku  warg 

Farrela  i  naznaczeniu  ich  własnym  sprawiła,  Ŝe  Johnny'ego  ogarnęło  poŜądanie.  Czuł,  jak 

Nicole  coraz  mocniej  przywiera  do  jego  piersi.  Mimo  Ŝe  nie  powinien  w  ogóle  tego  robić, 

postanowił pocałować ją tylko raz. Jeden jedyny raz... Usta miała miękkie i gorące. W jednej 

chwili obietnica szybkiego całusa wywietrzała Johnny'emu z głowy. Wziął Nicole w objęcia i 

przyciągnął  mocno  do  siebie.  Długim  pocałunkiem  zmiaŜdŜył  jej  wargi.  Całował  do  utraty 

tchu.  Chciał  przestać.  Obiecał  sobie,  Ŝe  zaraz  to  zrobi.  Nicole  poczuła,  jak  bardzo  jest 

background image

podniecony.  Jęknęła  cicho,  czym  doprowadziła  go  do  szaleństwa.  Uzmysłowiwszy  sobie,  Ŝe 

odpowiadała na pieszczoty, stracił nad sobą kontrolę. 

Przesunął  dłonie  wzdłuŜ  jej  bioder,  a  potem  wzdłuŜ  aksamitnych  ud.  Tracił  oddech. 

Zatrzymał  się,  aby  nabrać  powietrza,  i  właściwie  dopiero  wtedy  uzmysłowił  sobie,  co  się 

dzieje. Miał przed sobą pijaną kobietę, którą chciał wziąć do łóŜka. A więc zachować się nie 

lepiej  niŜ  Farrel  Craig  czy  teŜ  ten  inny,  wspomniany  przez  nią  facet.  Na  tę  myśl  Johnny 

natychmiast  oprzytomniał  i  cofnął  się  o  krok.  Zaklął  i  zanim  półprzytomna  Nicole  zdołała 

pojąć, co się dzieje, zniknął w ciemnościach nocy. 

Do Nowego Orleanu wyjechała przed śniadaniem, Ŝeby nie wpaść przypadkiem na babcię ani 

na  Clair  lub  Bicka,  ani  tym  bardziej  na  Johnny'ego.  Nadal  czuła  smak  jego  pocałunku.  Jej 

ciałem wstrząsnął dreszcz podniecenia. Jak mogła wczoraj upaść  aŜ tak nisko? Nie powinna 

zostawać u Peppera. Ale największym błędem było wypite wino, które sprawiło, Ŝe pozwoliła 

Farrelowi  zapanować  nad  sytuacją.  Uratowało  ją  pojawienie  się  Johnny'ego.  Jednak  to,  Ŝe 

oglądał  ją  w  tak  opłakanym  stanie,  było  poniŜające.  A  na  werandzie  zachowała  się  wprost 

okropnie... Starając się o tym zapomnieć, zaczęła myśleć o celu podróŜy. O Nowym Orleanie 

i  o  galerii  sztuki.  Od  dziecka  marzyła  o  malowaniu  i  publicznym  uznaniu  dla  jej  talentu. 

CięŜko  pracowała,  aby  urzeczywistnić  te  marzenia.  Po  pierwszym  sprzedanym  obrazie 

wpadła  w  euforię...  Musiała  przerwać  wspomnienia,  bo  nagle  zobaczyła  Johnny'ego.  Szedł 

szybkim krokiem w stronę miasta. 

Uznała,  Ŝe  powinna  go  podwieźć,  zjechała  więc  na  pobocze.  Wsiadł  i  od  razu  zaczął  się  jej 

przyglądać.  Była  ubrana  w  prostą  pomarańczową  spódnicę  i  biały  jedwabny  top.  Niesforne 

włosy związała w stylowy węzeł. Udało się jej nawet zrobić makijaŜ, mimo Ŝe drŜały jej ręce. 

- Sądziłem, Ŝe dzisiaj będziesz spała dłuŜej - powiedział. - Jadę do Nowego Orleanu. A ty po 

co  szedłeś  do  miasta?  -  Przyprowadzić  półcięŜarówkę.  Zacisnęła  palce  na  kierownicy  i 

usiłowała  uspokoić  nierówny  oddech.  Nie  odrywając  oczu  od  drogi,  oznajmiła:  -  Chcę 

przeprosić  cię  za  to,  co  stało  się  wieczorem.  Nie  byłam  sobą.  Byłam...  -  Pijana  -  dokończył 

brutalnie,  gdy  zawiódł  ją  głos.  -  To  niezupełnie  tak.  Ja...  Próbowałam  tylko...  -  Zetrzeć  w 

warg smak ust  Farrela Craiga. Tak,  pamiętam. -  Oschły ton Johnny'ego świadczył o tym, Ŝe 

uwaŜa  temat  za  wyczerpany.  -  Dobrze  spałaś?  -  zapytał.  -  Tak  -  skłamała.  Po  rejteradzie 

Johnny'ego zrobiło się jej niedobrze. Spędziła dwie godziny w toalecie. Wjechała na pusty o 

tej porze parking przed barem. Johnny wyciągnął rękę i zdjął jej z nosa ciemne okulary. - Jeśli 

ma się ochotę zdrowo popić, to nie naleŜy, chérie, robić tego, pijąc wino - pouczył. - Jak się 

teraz czujesz? - Trochę boli mnie głowa - odparła niezgodnie z prawdą,  bo ból rozsadzał jej 

czaszkę. - Wkrótce minie. 

background image

Johnny,  a  co  do  ostatniej  nocy...  -  zaczęła  niepewnym  głosem.  -  Jeśli  szukasz  winnego,  to 

masz  go  obok  -  stwierdził  szybko.  -  Byłem  trzeźwy.  I  to  ja  powinienem  przepraszać,  ale  - 

uśmiechnął  się  blado  -  wcale  nie  było  mi  przykro.  Było  wspaniale  wziąć  cię  w  objęcia. 

Skłamałbym  twierdząc,  Ŝe  nie  pragnąłem,  aby  tak  właśnie  się  stało.  -  PrzecieŜ...  - 

Wałkowanie tego w rozmowie nic nie zmieni. Jeśli chcesz zapomnieć o tym, co się stało, to 

twoja  sprawa,  chérie.  Masz  do  tego  pełne  prawo.  Ale  ja  nie  potrafię  zapomnieć,  gdybym 

nawet  chciał.  Jedź  ostroŜnie.  Wskaźnik  zuŜycia  paliwa  stał  na  zerze.  W  pierwszej  chwili 

Johnny pomyślał, Ŝe ktoś wypompował mu w nocy całą benzynę, ale gdy podjeŜdŜał do stacji 

Gilmore'a, juŜ wiedział, co się dzieje. Czekali na niego. Jak za dawnych czasów. Mimo to bez 

wahania  wyskoczył  z  półcięŜarówki.  Tak  jak  kiedyś  było  ich  trzech.  Mieli  na  twarzach 

zjadliwy uśmiech. Po lewej stronie Farrela stał Clete, a po prawej Jack Oden. Johnny nie był 

zaskoczony ich widokiem. Zdawał sobie sprawę z tego, Ŝe wcześniej czy później Farrel zmusi 

go do walki. Sądził jednak, Ŝe odbędzie się ona w bardziej normalnych okolicznościach. I to 

był  błąd.  Farrel  nie  zmienił  taktyki.  Zasłaniając  się  dwoma  zabijakami,  nadal  nie  zamierzał 

walczyć  czysto.  Dziś,  przy  trzech  na  jednego,  sprawa  polegała  tylko  na  tym,  jak  szybko 

załatwi przeciwnika. Johnny zgasił obcasem papierosa i odszedł od 

półcięŜarówki.  Nie  miał  ochoty  naprawiać  potem  zniszczonej  karoserii.  Od  ściany  stacji 

oderwał się Farrel, ubrany w czarne dŜinsy i czarną koszulkę. - No to co, Johnny, będzie jak 

za dawnych czasów? Zapędziłem cię w kozi róg. Nie dasz rady uciec. Pamiętasz, jaką swego 

czasu  miewaliśmy  frajdę?  Ty,  ja,  Clete  i  Jack?  -  roześmiał  się  chrapliwie.  Tak,  było  jak 

dawniej.  Z  drobną  róŜnicą,  Ŝe  Clete  zdąŜył  zamienić  się  w  górę  sadła.  A  Jack  posiwiał  i 

wyłysiał.  Jego  twarz  pokrywały  dziury  po  ospie,  miał  paskudne  blizny  na  czole  i  obu 

policzkach.  Wyglądał  znacznie  groźniej  niŜ  przed  laty.  -  Zaraz  zacznie  uciekać  -  uprzedził 

kolesiów Jack. - Nigdzie nie pryśnie - zapewnił Clete. - Jest załatwiony i dobrze o tym wie. - 

Spojrzał z pogardą na Johnny'ego. - Masz pojęcie, co z tobą zrobimy? - Ale zrobiły się z was 

baby  -  odciął  się  Johnny.  -  Zamierzacie  tak  stać  i  gadać  cały  dzień?  Uwaga  Johnny'ego 

rozzłościła  Clete'a  i  Jacka,  ale  Farrel  skwitował  ją  tylko  krzywym  uśmiechem.  -  A  więc 

zabierajmy się do roboty - polecił kumplom. Johnny patrzył, jak jeden zachodzi go z lewej, a 

drugi  z  prawej.  Jak  zawsze,  Farrel  pozostał  w  tyle.  Gotowy  do  boju  dopiero  po  opadnięciu 

pyłu  i  kurzu.  Po  zmierzchu  Nicole  skręciła  na  podjazd.  Padał  deszcz,  więc  obładowana 

zakupami przebiegła szybko dziedziniec i wpadła do domu. Dzień okazał się znacznie lepszy 

niŜ  przewidywała.  Odbyła  rozmowę  z  Frankiem  Medoro,  właścicielem  nowo  otwartej 

nowoorleańskiej 

background image

galerii sztuki. Miał trzydzieści kilka lat, był przystojny i mówił z francuskim akcentem. Oraz, 

co  było  najsympatyczniejsze,  znał  nazwisko  Nicole,  a  takŜe  widział  kilka  jej  prac. 

Podekscytowana,  poszła  z  nim  na  lunch  i  zanim  opuściła  Palace  Café  przy  Canal  Street, 

została zaproszona do wzięcia udziału w letniej wystawie obrazów, mającej odbyć się za kilka 

tygodni.  Frank  Medoro  chciał  na  próbę  pokazać  kilka  jej  prac.  -  Och,  jak  się  cieszę,  Ŝe  juŜ 

jesteś! - stając w drzwiach, wykrzyknęła Clair. Nicole wręczyła jej przywiezione prezenty. - 

Chyba  znalazłaś  dziś  rano  moją  kartkę?  Wiedziałaś,  gdzie  jadę?  -  Tak.  Dory  było  bardzo 

przykro, Ŝe nie mogła spotkać się z tobą wczoraj w barze. W piekarni wybuchł poŜar. Dobrze 

wiesz,  jak  to  jest,  kiedy  pracuje  się  na  własny  rachunek.  Dory  dziękuje,  Ŝe  zadzwoniłaś  do 

niej  dziś  rano  i  zostawiłaś  wiadomość  na  automatycznej  sekretarce.  -  Jutro  zatelefonuję 

ponownie. - Widząc, Ŝe Clair jest nadal bardzo przygnębiona, Nicole spytała z niepokojem: - 

Jak babcia? - W porządku. Ale stało się coś złego, kochanie. Z Johnnym. - Co z nim? - Idź do 

Mae.  Ona  wszystko  ci  opowie.  Nicole  ogarnęło  przeraŜenie.  Wpadła  do  pokoju  babki.  -  Co 

stało się Johnny'emu? Po policzkach Mae spływały łzy. - Johnny zniknął. Nigdzie go nie ma. 

Bardzo się niepokoję. 

- Niepotrzebnie. - Nicole odetchnęła u ulgą. - Widziałam go rano. - Naprawdę? Jak się czuł? - 

Doskonale. - Rozmawiałaś z nim? Mówił, co zamierza dzisiaj robić? - dopytywała się starsza 

pani. - Nie. Sądziłam, Ŝe to, co zwykle. - Nicole podeszła do wózka i wzięła babkę za rękę. - 

Nie martw się. Johnny potrafi o siebie zadbać. - Wiem. Ale pamiętam, co stało się kilka dni 

temu  na  drodze.  Jeśli  ktoś  skrzywdzi  tego  chłopca,  nigdy  sobie  tego  nie  wybaczę.  To  moja 

wina,  Ŝe  wrócił.  Od  początku  jestem  wszystkiemu  winna.  -  Wiem  od  Johnny'ego  o  tym 

starym gospodarstwie i płaconych przez ciebie podatkach. Ale to nie ty kazałaś mu wyciągać 

nóŜ w barze Peppera. Przestań się zamartwiać. Nic mu nie będzie. - Wobec tego, gdzie teraz 

jest? - Pewnie wziął sobie wolny dzień i poszedł na ryby. - Nigdy by tego nie zrobił. Nicole 

podeszła  do  drzwi  wychodzących  na  werandę.  Znad  odległego  zalewiska  docierały  odgłosy 

zapadającej  nocy.  Przeszukała  wzrokiem  ciemną  linię  drzew  rosnących  za  drogą.  Przestało 

padać. Powietrze było przesycone odurzającym zapachem magnolii. - Johnny, gdzie jesteś? - 

wyszeptała. - PokaŜ się, proszę. Nie miała pojęcia, w jaki sposób rozproszyć niepokój babki. 

Dopiero  na  widok  Johnny'ego  starsza  pani  odetchnie  z  ulgą.  To  zdumiewające,  jak  ten 

człowiek wkradł się do ich 

Ŝ

ycia,  pomyślała  Nicole.  Przyjechał  zaledwie  przed  tygodniem  i  od  razu  wszystko  zaczęło 

koncentrować się wokół niego. Dobre samopoczucie babci zaleŜało od tego, czy przyjdzie na 

ś

niadanie i czy pojawi się na kolacji. Clair zaczęła przyrządzać ulubione przez niego potrawy. 

Nawet Bick szukał towarzystwa Johnny'ego i podziwiał efekty jego pracy. Co było takiego w 

background image

tym człowieku, Ŝe tak łatwo zjednał sobie wszystkich mieszkańców Oakhaven? I Ŝe ją samą 

aŜ tak bardzo pociągał fizycznie? Spędziła dziś w Nowym Orleanie wspaniały dzień, a mimo 

to ciągle błądziła myślami wokół jego osoby, a spojrzenie, jakim obdarzył ją rano, wysiadając 

z samochodu, pamiętała przez cały dzień. Nie mówiąc o wczorajszym pocałunku... Zabawne, 

ale nawet specyficzny sposób poruszania się Johnny'ego, powolny i leniwy, a takŜe cedzenie 

słów,  były  dla  niej  dziwnie  podniecające.  -  Jak  było  w  Nowym  Orleanie?  -  spytała  Mae.  - 

Tłoczno i gorąco. Rozmawiałam z właścicielem nowo otwartej galerii, ale o tym opowiem ci 

jutro.  -  Nicole  podniosła  wzrok  i  spojrzała  babce  prosto  w  twarz.  -  Zawiadomiłaś  szeryfa  o 

zniknięciu  Johnny'ego?  -  Nie.  Nie  chcę,  aby  pomyślał,  Ŝe  Johnny  uciekł  z  miasta.  -  A 

mógłby?  -  Nie.  To  dobry  chłopak.  W  głosie  Mae,  z  którego  przebijał  niepokój,  Nicole 

dosłyszała takŜe miłość i dumę. Zrobiło się jej Ŝal zgnębionej starej kobiety. - Wróci, babciu, 

wróci na pewno. 

- Bick go szuka. JuŜ raz Johnny zniknął z mego Ŝycia na całe lata i teraz nie chciałabym znów 

go  stracić.  Więcej  się  na  mnie  nie  zawiedzie.  -  Babciu,  o  czym  ty  mówisz?  -  Powinnam 

sprawić, Ŝeby u nas poczuł się lepiej. Powinnam nalegać... - Johnny wie, Ŝe ci na nim zaleŜy. 

Dawniej  teŜ  o  tym  wiedział.  -  Wcale  nie  jestem  tego  pewna.  -  Mae  westchnęła  głęboko.  - 

Dręczy  mnie  to  od  piętnastu  lat.  Drzwi  otworzyły  się  z  hukiem  i  do  pokoju  wpadła  Clair.  - 

Bick  go znalazł! - wykrzyknęła. Spojrzała na Nicole, a potem na Mae. - W starym domu na 

wzgórzu. Skatowanego. - Pobity? - jęknęła Nicole. - Dlaczego? Jak to się stało? - Nie znam 

Ŝ

adnych  szczegółów  -  odparła  Clair.  -  Bick  tylko  prosił,  abym  zawiadomiła  cię,  Mae,  Ŝe 

Johnny jest na przystani. Powiedział, Ŝe masz się nie martwić, ale znasz Bicka. Jąka się tylko 

wtedy, kiedy jest bardzo zdenerwowany. Dziś ledwie rozumiałam, co do mnie mówi. - Nicki! 

Dokąd idziesz? Nicki! - Na przystań! Gdy tylko dowiem się, co z nim jest, natychmiast dam 

wam znać! - odkrzyknęła, zbiegając z werandy. Rzuciła się pędem w kierunku drzew. Dysząc, 

z  rozwianym  włosem  dopadła  do  skraju  zalewiska  i  po  chwili  znalazła  się  w  domku  na 

przystani. Ujrzała Bicka schodzącego z piętra. 

- Co z nim? - spytała zaniepokojona. - Po...pobili go. Ba...bardzo. - Pobili? To znaczy kto?  

-  Nie...nie  chce  po...powiedzieć.  Ale  je...jest  tak  skatowany,  Ŝe  mu...  musiało  to  zrobić 

na...naraz kil...kilku ludzi. - Bick naciągnął głębiej na głowę baseballową czapkę. - Ale niech 

pa...panienka się nie martwi. O...opatrzyłem go na...najlepiej jak po...potrafię. - Sam? Czy nie 

powinniśmy zawieźć Johnny'ego do szpitala? - Nie chce. - Co znaczy nie chce? Nie moŜe być 

tak uparty. -  To n...niech pa...panienka z nim po...pogada. M...mnie mó...mówił, Ŝe nie chce 

do...doktora. - Ja się nim zajmę - oznajmiła Nicole. - A ty wracaj do domu i uspokój babcię i 

Clair.  Powiedz  im,  Ŝe  Johnny  wydobrzeje.  -  Zamilkła  na  chwilę.  -  Rzeczywiście?  - 

background image

Wy...wygrzebie się z tego - zapewnił Bick. - Mu...musi tylko do...dojść do siebie. - Mówił ci, 

co  się  stało?  -  Po...pobili  go  -  powtórzył  Bick.  Nicole  westchnęła  cięŜko.  -  Proszę,  idź  juŜ  i 

uspokój  babcię.  Powiedz  jej,  Ŝe  zamierzam  zabrać  Johnny'ego  do  lekarza  tak  szybko,  jak 

tylko to będzie moŜliwe. - Niech ci się po...powiedzie, pa...panienko. Czy  mam tutaj wrócić 

po  ro...rozmowie  z  Mae?  -  Nie.  Jeśli  Johnny  nie  zgodzi  się  pójść  do  lekarza,  będzie  musiał 

zadowolić się moją pomocą. - Wie panienka, co ro...robić z po...połamanymi Ŝebrami? 

Nicole pobladła. - Ma złamane Ŝebra? - Tak. Dwa, a mo...moŜe trzy. Wbiegła po schodach na 

górę i po chwili znalazła się w pokoju Johnny'ego. Było ciemno. śeby przystosować wzrok, 

odczekała  minutę.  -  To  ty,  Bick?  -  szepnął  z  wysiłkiem.  Przeraził  ją  głos  Johnny'ego. 

Odetchnęła  głęboko,  Ŝeby  uspokoić  nerwy,  i  ruszyła  w  głąb  pokoju.  -  Nie,  Johnny.  To  ja, 

Nicole. Odpowiedziało jej głuche milczenie. - Johnny...  - Do licha, chérie, wynoś się stąd.  - 

Nie  zamierzam.  -  Ujrzała  na  łóŜku  zarys  jego  postaci.  Zatrzymała  się  przy  bujanym  fotelu  i 

zapaliła  lampę.  -  Och,  BoŜe!  LeŜał  na  plecach.  W  samych  dŜinsach,  bez  koszuli.  Miał 

pokaleczoną twarz. Jedno oko było otoczone wielką czarną obwódką i tak zapuchnięte, Ŝe nie 

mógł przez nie nic widzieć. Miał rozciętą dolną wargę, a w kącikach ust zaschniętą krew. Na 

czole  widniała  duŜa,  cięta  rana,  a  na  obnaŜonym  torsie  i  brzuchu  znajdowało  się  mnóstwo 

ciemnych  śladów  cięŜkiego  pobicia.  Po  lewej  stronie  ciała,  od  pępka  w  dół,  biegło  długie 

krwawe cięcie, niknące pod paskiem dŜinsów. Obok Johnny'ego leŜały na łóŜku dwie butelki 

po  whisky.  Był  straszliwie  pobity.  Zmasakrowany.  Na  myśl  o  tym,  co  mu  zrobiono,  Nicole 

ogarnęła wściekłość. Jeszcze raz spojrzała na opróŜnione butelki. UŜył alkoholu jako środka 

przeciwbólowego. 

Podeszła jeszcze bliŜej i przysiadła na łóŜku.  

-  Johnny,  potrzebujesz  lekarza  -  powiedziała  spokojnym  tonem.  -  Bick  sądzi,  Ŝe  masz 

złamane  Ŝebra.  -  Nie  jest  tak  źle,  jak  wygląda  -  wymamrotał.  -  Potrzebny  mi  tylko  jeden 

wolny dzień. - Zdobył się na nikły uśmiech. - Sądzisz, Ŝe szefowa zechce go dać? Był lekko 

zamroczony,  ale  nie  pijany.  -  Pozwól  mi  wezwać  doktora  Jefferiesa.  Proszę...  -  Jak  było  w 

Nowym Orleanie? - Jestem tu po to, aby zawieźć cię do szpitala. Niewiele wiedziała na temat 

opieki nad chorymi, ale jeśli Johnny nie zechce z nią jechać, sama będzie musiała mu pomóc. 

- Podnieś się, proszę. Nie moŜesz przecieŜ... - Ciii... Rozsadza mi głowę. Zachowujesz się jak 

zrzędliwa  Ŝona.  Nicole  zacisnęła  wargi  i  popatrzyła  na  jego  poranioną  twarz.  -  Nie 

musiałabym  zrzędzić,  gdybyś  okazał  choć  trochę  rozsądku.  -  Ładna  z  ciebie  kobieta  - 

oznajmił  powoli,  po  swojemu  przeciągając  sylaby.  -  Kiedy  wreszcie  zaczniesz  opatrywać 

moje  rany,  Ŝebym,  czując  na  ciele  dotyk  twoich  rąk,  mógł  pomyśleć  sobie  o  czymś  miłym, 

zamiast  o  bólu?  Nicole  zignorowała  uwagę  Johnny'ego,  która  miała  wyprowadzić  ją  z 

background image

równowagi.  Poszła  do  łazienki  po  jakieś  środki  do  zdezynfekowania  poranionych  miejsc. 

Znalazła  małą  miskę,  napełniła  ją  gorącą  wodą  i  wyciągnęła  kilka  czystych  ręczników.  Z 

apteczki wyjęła jakiś środek antyseptyczny i buteleczkę z tabletkami przeciwbólowymi. 

- Być moŜe masz obraŜenia wewnętrzne - powiedziała, stając ponownie  przy łóŜku. - Nadal 

jednak  uwaŜam...  -  Wiedziałbym,  gdyby  tak  było.  Musiała  pogodzić  się  ze  stwierdzeniem 

Johnny'ego.  I  tak  nie  byłaby  w  stanie  sama  przenieść  go  przez  las  i  wsadzić  do  samochodu. 

Chcąc nie chcąc, zabrała się za oczyszczanie rany  na czole i zmywanie z twarzy zaschniętej 

krwi.  Rzuciła  okiem  na  rozoraną  skórę  na  brzuchu.  Zobaczyła  jedno  otwarte  oko.  Johnny 

bacznie się jej przyglądał. - Jeśli nie chcesz, moŜesz tego nie ruszać - powiedział wolno. - A 

ty  chcesz,  Ŝeby  wdała  się  infekcja?  -  Rozpięła  mu  dŜinsy  w  pasie  i  zaczęła  powoli  zsuwać 

zamek w dół. Na szczęście, cięcie było dość płytkie i krótkie. Nicole zmoczyła ręcznik. - Jak 

to się stało? - spytała. - Nie pamiętam. - Nieprawda. Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? - Bo 

to  nic  waŜnego.  Zabrała  się  do  opatrywania  rany.  Kiedy  dotknęła  jej  mokrym  ręcznikiem, 

Johnny  syknął  z  bólu.  -  Przepraszam.  Nigdy  nie  potrafiłam  robić  takich  rzeczy.  -  Świetnie 

sobie radzisz. - Traktuj to jak rewanŜ. Wyciągnąłeś mi drzazgę z nogi. A wczoraj uratowałeś 

przed  prowadzeniem  auta  po  pijanemu.  -  Zostałem  juŜ  za  to  wynagrodzony.  -  Johnny 

wyciągnął  rękę  i  odgarnął  włosy  z  jej  czoła,  aby  móc  dojrzeć  wyraz  oczu.  -  Chérie,  czyŜby 

Ŝ

enowało cię wspomnienie naszego pocałunku? 

-  Tak  -  przyznała  się.  -  Zwłaszcza  wtedy,  kiedy  patrzysz  na  mnie  tak  jak  teraz.  -  Opuściła 

głowę. Szybko załoŜyła opatrunek na poraniony brzuch i sięgnęła po dwa elastyczne bandaŜe, 

które  przyniosła  z  łazienki.  -  Pomogę  ci  usiąść,  a  potem  obandaŜuję  Ŝebra.  Sądzę,  Ŝe  tak 

postąpiliby  w  szpitalu.  No,  i  wykonaliby  prześwietlenie.  Czy  naprawdę  nie  chcesz  tam 

jechać?  -  Nie  chcę.  Usiadł  z  jękiem.  Kiedy  opuścił  na  ziemię  bose  stopy,  Nicole  szybko 

przytrzymała  go  za  ramiona.  Zły  na  własną  bezsilność,  zaklął  szpetnie.  -  Musisz  od  razu 

protestować,  jeśli  będę  bandaŜowała  zbyt  ciasno.  Bliska  obecność  Johnny'ego  przypominała 

Nicole poprzednią noc.  Na tę myśl jej ciałem wstrząsnął lekki dreszcz. - Ładnie pachniesz - 

stwierdził.  Otarł  powoli  policzkiem  o  jej  twarz.  -  Przestań,  Johnny.  Nie  reagując  na  prośbę 

Nicole, objął ją i zakleszczył między udami. - Co robiłaś w Nowym Orleanie? Bick mówił, Ŝe 

pojechałaś  tam  na  cały  dzień.  Miałaś  jakieś  spotkanie?  -  Tak.  Z  bardzo  sympatycznym 

męŜczyzną. Johnny musnął wargami ucho Nicole. Wciągnęła nerwowo powietrze i zamknęła 

oczy.  -  Chcesz,  abym  zatarł  smak  jego  ust?  -  To  nie  było  takie  spotkanie.  Znalazła  się 

ponownie na grząskim gruncie. Kiedy to sobie uzmysłowiła, szarpnęła bandaŜem. 

-  Auuu!  Za  co,  do  licha,  tak  mnie  karzesz?  -  śeby  przypomnieć,  Ŝe  usiłuję  być  miła,  a  ty 

starasz  się  wykorzystać  sytuację.  -  Dokończyła  szybko  bandaŜowanie  i  poszła  do  kuchni. 

background image

Wróciła ze szklanką wody i czterema tabletkami przeciwbólowymi. - ZaŜyj je. Rano będziesz 

czuł  się  okropnie,  ale  przynamniej  jakoś  przetrwasz  noc.  Jutro  przeniesiemy  cię  do  domu. 

Tam  będzie  łatwiej  zajmować  się  tobą.  -  Nie  ma  mowy.  Tutaj  jest  mi  dobrze.  -  Pogadamy 

rano. A teraz kładź się do łóŜka. Tylko Ŝe... - Nicole zawiesiła głos. - śe co? Spuściła oczy. 

Johnny chwycił w lot, co miała na myśli. - Wstydzisz się zdjąć mi spodnie? Jeśli tak, to zrób 

to z zamkniętymi oczami. Nicole nie potrafiła pojąć, jak człowiek w tak cięŜkim stanie moŜe 

być zdolny do Ŝartów. Sama nie miała na nie ochoty. - Jeśli chce ci się Ŝartować, to nie jest z 

tobą  aŜ  tak  źle  -  oświadczyła.  -  Zdjęcie  spodni  to  twój  problem.  Poszła  do  kuchni,  a  kiedy 

wróciła,  nieznośny  pacjent  zdołał  jakimś  cudem  pozbyć  się  spodni  i  ponownie  połoŜyć. 

Podniosła  dŜinsy  z  podłogi  i  powiesiła  na  oparciu  łóŜka.  Johnny  miał  zamknięte  oczy,  więc 

przestała się odzywać, bo być moŜe udało mu się zasnąć. Po chwili na górze zjawił się Bick z 

zapytaniem,  czy  jest  potrzebna  jego  pomoc.  Nicole  odrzekła,  Ŝe  da  sobie  radę  i  Ŝe  rano 

przetransportują Johnny'ego do domu. 

Postanowiła oddać choremu swój pokój na parterze, Ŝeby nie musiał chodzić po schodach ze 

złamanymi  Ŝebrami.  -  Niech  Clair  zaniesie  na  górę  trochę  moich  rzeczy  -  powiedziała  do 

Bicka. - I uspokój babcię. Powiedz, Ŝe jej ukochany Johnny nie stracił poczucia humoru. I z 

pewnością będzie Ŝył. 

Johnny  powoli  podniósł  się  z  łóŜka  i  naciągnął  dŜinsy.  Od  spotkania  z  Farrelem  i  jego 

kumplami upłynęły trzy dni. JuŜ zaczął widzieć na drugie oko i oddychać bez bólu. Mieszkał 

teraz  w  sypialni  Nicole  i  był  zaŜenowany  szumem,  jaki  robiono  w  Oakhaven  wokół  jego 

osoby.  Wolałby  zostać  na  przystani.  Jakoś  wylizałby  się  sam.  Do  pokoju  weszła  Nicole, 

niosąc  tacę  ze  śniadaniem.  Na  jej  widok  Johnny  wykrzywił  twarz.  Nie  reagując  na  jego 

niesympatyczne  grymasy,  postawiła  jedzenie  przy  łóŜku.  -  Clair  zrobiła  orzechowe  wafle  - 

stwierdziła.  -  Podobno  lubisz.  -  Dzisiaj  stąd  wychodzę  -  oznajmił  Johnny.  Stał  blisko  okna, 

grzejąc  się  w  porannym  słońcu.  -  Świetny  pomysł  -  uznała  Nicole.  -  MoŜe  poprawi  ci  to 

nastrój. Poproszę Bicka, aby zabrał cię na spacer. - Nie jestem psem, którego się wyprowadza 

- warknął rozeźlony. - Nogi mam juŜ sprawne. Nie jest mi 

dłuŜej  potrzebna  niańka,  więc  poczuj  się  zwolniona  z  tej  roboty.  -  Tak  bardzo  źle 

szanownemu  panu  z  damską  obsługą?  -  spytała  z  ironią.  -  MoŜe  pościel  nie  dość  świeŜa? 

Niesmaczne wafle? Drwiła sobie z niego i miała rację. Był pod doskonałą opieką i mógłby w 

mig  do  tego  przywyknąć,  ale  nie  zamierzał.  Gdy  tylko  upłynie  termin  przymusowej  pracy, 

opuści  Common  na  zawsze.  -  To  ja  jestem  tu  najemną  siłą  roboczą,  nie  ty  -  przypomniał. 

Nicole wzruszyła ramionami i ruszyła do wyjścia. - Potrzebujesz czegoś z miasta? - spytała, 

stając  w  drzwiach.  -  Chcesz  kupić  mi  ksiąŜeczkę  do  kolorowania  obrazków?  -  Miałam  na 

background image

myśli  raczej  jakieś  czasopismo  lub  ksiąŜkę,  ale  jeśli  masz  ochotę  pobawić  się  kredkami... 

Aha, ubrała się tak starannie, bo jechała do miasta. Johnny zlustrował Nicole od stóp do głów. 

Lubił  patrzeć  na  jej  nogi.  Najbardziej  jednak  podobały  mu  się  długie  włosy,  opadające  na 

ramiona. - Co zamierzasz robić w Common? - zapytał jakby od niechcenia. - Babcia wybiera 

się  na  spotkanie  klubu  ogrodniczek.  Obiecałam,  Ŝe  ją  zawiozę.  -  Podejdź  do  mnie.  -  Nie 

zamierzam.  Od  chwili  gdy  przekroczyłam  próg  tego  pokoju,  patrzysz  na  mnie  wilkiem. 

Zresztą przez cały czas byłeś nieznośny. Wolę trzymać się z daleka. 

Johnny ruszył w stronę Nicole. - No to dlaczego koło mnie skaczesz, skoro taki ze mnie drań? 

- Bo w ten sposób uszczęśliwiam babcię. - Nicole zerknęła na zegarek. - Na mnie juŜ czas, a 

tobie  stygnie  śniadanie.  Odwróciła  się,  Ŝeby  wyjść,  lecz  Johnny  przytrzymał  ją  za  rękę.  - 

Wiem  od  Mae,  Ŝe  kiepsko  sypiasz,  chérie.  Masz  podbite  oczy.  -  Od  kiedy  mówisz  tak 

bezceremonialnie  o  babci?  -  Od  wczoraj  -  wyjaśnił  Johnny.  -  Najpierw  musiałem  przyrzec 

starszej  pani,  Ŝe  się  zgadzam,  a  dopiero  potem  wyjawiła  mi,  o  co  chodzi.  Zanim  się 

zorientowałem, zrobiła ze mną to, co chciała. Ale powiedz, dlaczego nie sypiasz - nie dawał 

za wygraną. - Zmieńmy temat. Jak sądzisz, czy napadanie na ciebie wejdzie komuś w krew? 

Pozwolisz  bić  się  raz  na  tydzień  czy  raz  na  miesiąc?  -  To  zaleŜy.  -  Od  Farrela?  Johnny  ani 

razu nie wymienił niczyjego nazwiska.  - Przyznał się do czegoś? - zapytał. - O ile wiem, to 

nie.  A  jest  do  czego?  W  odpowiedzi  wzruszył  ramionami.  Nicole  usiłowała  wyciągnąć  z 

niego  prawdę.  -  Miałeś  wiele  okazji,  Ŝeby  wyjaśnić  mi,  co  się  stało.  Pewnie  bliŜsze  prawdy 

jest to, co twierdzi Bick. - To znaczy...? - UwaŜa, Ŝe albo pobiło cię kilku ludzi, albo zostałeś 

napadnięty z zaskoczenia. 

- Ten stary gaduła nie powinien straszyć małych dziewczynek takimi opowiadaniami. - Mówił 

to  babci  -  oznajmiła  Nicole.  -  Ja  tylko  podsłuchiwałam.  Czy  ma  rację?  Na  to  pytanie, 

podobnie  zresztą  jak  i  na  Ŝadne  inne,  Johnny  odpowiadać  nie  zamierzał.  Wplątywanie 

mieszkańców  Oakhaven  w  jego  konflikty  mogłoby  okazać  się  niebezpieczne,  zwłaszcza  dla 

Nicole.  -  Nie  powinieneś  ukrywać  nazwisk  tych  ludzi  -  ciągnęła.  -  Staną  się  bezkarni. 

Następnym  razem...  -  Urwała,  usłyszawszy  pukanie  do  drzwi.  -  Nicki!  -  zawołała  Clair.  - 

Jadąc do kościoła, mamy wstąpić po Pearl Lavel. Pospiesz się, bo jeśli się spóźnimy, będzie 

wyrzekała  przez  całą  drogę.  -  Idź  -  poprosił  Johnny.  Nicole  rzuciła  okiem  na  tacę  ze 

ś

niadaniem.  -  Mam  nadzieję,  Ŝe  jest  jeszcze  ciepłe.  A  jeśli  poczujesz  się  lepiej,  przejdź  do 

biura i spróbuj oszacować całkowite koszty remontu. Babcia męczy mnie o to wyliczenie, ale 

ja  się  na  tym  nie  znam.  -  Johnny  milczał,  więc  ciągnęła  dalej:  -  Nie  zamierzamy  cię 

wykorzystywać. Za tę pracę zapłacimy jak za godziny nadliczbowe. - Nie chodzi o pieniądze. 

Zobaczę,  co  da  się  zrobić  -  mruknął  i  dodał:  -  Kup  papierosy.  Skończyły  mi  się  wczoraj  w 

background image

nocy  i...  -  MoŜe  to  dobra  pora  na  rzucenie  palenia?  Johnny  oparł  się  o  ścianę  i  popatrzył  w 

znuŜone oczy Nicole. - Przestanę palić wtedy, kiedy prześpisz całą noc. Umowa stoi? 

- PrzecieŜ wiesz, Ŝe nie  potrafię jej dotrzymać.  - Sprawi  ci satysfakcję patrzenie, jak  cierpię 

męki,  powstrzymując  się  od  palenia?  -  Uśmiechnął  się  leniwie.  -  Trochę.  Zwłaszcza  Ŝe 

okazałeś  się  najkoszmarniejszym  pacjentem  pod  słońcem.  Nicole  juŜ  otworzyła  drzwi,  gdy 

usłyszała głos Johnny'ego. - Chérie, o tym, co się stało, nie mów nikomu w mieście. W takich 

małych  społecznościach  ludzie  są  dziwni.  Jeśli  któregoś  z  nich  zaczyna  oskarŜać  ktoś  obcy, 

jednoczą się jak stado wilków. Obie z Mae nie moŜecie zostać wplątane w tę walkę ze mną. 

Daisi spojrzała z uznaniem na szczupłą postać Nicole. - Chciałabym  być  tak zgrabna jak ty. 

Chyba nic nie jesz. - Taką mam sylwetkę - przyznała Nicole. Jej spojrzenie zatrzymało się na 

wydatnym  brzuchu  Daisi.  Usiłowała  nie  myśleć  o  tym,  Ŝe  rośnie  tam  dziecko.  Zdrowe 

dziecko.  Ciągle  powracał  uporczywy  ból.  -  To  miło,  Ŝe  podwiozłyście  mamę  do  kościoła  - 

powiedziała  Daisi.  Nicole  uśmiechnęła  się  blado.  Pearl  Lavel  nie  naleŜała  do  osób 

sympatycznych. AŜ dziw, Ŝe miała taką wspaniałą córkę. - Skąd wiesz, Ŝe jechała z nami? - 

spytała  Nicole.  -  Tutaj  kaŜdy  wie  o  wszystkim.  O  tym,  co  przydarzyło  się  Johnny'emu 

usłyszeliśmy juŜ następnego dnia przy śniadaniu. - Co ci mówiono? - chciała dowiedzieć się 

Nicole.  Wprawdzie  Johnny  prosił,  Ŝeby  nie  rozmawiała  na  ten  temat,  ale  być  moŜe  Daisi 

poznała jakieś istotne fakty. 

-  Johnny  milczy  jak  grób.  MoŜe  ty  znasz  jakieś  nazwiska?  -  Jasne.  Trzy.  Woody  mówił,  Ŝe 

Clete Gilmore utyka na nogę i brak mu dwóch zębów. Wiem teŜ, Ŝe Jack Oden ma złamaną 

szczękę,  bo  spotkałam  go  w  klinice.  Nie  widziałam  wprawdzie  przetrąconego  nosa  Farrela, 

ale  słyszałam,  Ŝe  wygląda  jeszcze  gorzej  niŜ  przed  sześciu  miesiącami,  kiedy  to  Johnny 

złamał mu go po raz pierwszy. A więc Bick miał rację, uznała Nicole. We trzech zastawili na 

Johnny'ego  pułapkę.  I  ze  sposobu,  w  jaki  o  wydarzeniu  opowiadała  Daisi,  moŜna  było 

wnioskować,  Ŝe  nie  było  to  niczym  nowym.  -  Podobno  Johnny  oberwał  tak  bardzo,  Ŝe  nie 

mógł  się  poruszać  -  ciągnęła  Daisi.  -  JuŜ  z  nim  lepiej?  -  Tak.  Wstaje  z  łóŜka  -  oznajmiła 

Nicole.  -  Wiesz,  dlaczego  tak  go  pobili?  -  Dlaczego?  Po  prostu  chcieli  zaatakować 

Johnny'ego.  Farrel  nie  musi  mieć  Ŝadnego  powodu  -  powiedziała  Daisi,  zniŜając  głos.  - 

Nienawidzą  się  od  lat.  -  Dobrze  znałaś  Johnny'ego?  -  Chodziliśmy  razem  do  szkoły. 

Podkochiwałam  się  w  nim  w  szóstej  klasie.  Podobnie  zresztą  jak  większość  dziewczyn  w 

mieście, ale Ŝadna z nich otwarcie nie chciała się do tego przyznać. Nie wypadało interesować 

się  chłopakiem  z  najbiedniejszej  rodziny  w  całej  okolicy.  -  Daisi  spojrzała  w  stronę  holu.  - 

MoŜesz  iść  do  szefa.  Jest  teraz  sam.  Nicole  zapukała  i  po  chwili  stanęła  w  otwartych 

drzwiach. 

background image

-  Dzień  dobry.  Czy  rozmawiam  z  szeryfem  Tuckerem?  -  spytała  siedzącego  za  biurkiem 

męŜczyznę. - Tak. Witam, pani Chapman. Co za niespodzianka! - Naprawdę? Nicole usiadła i 

zaczęła  rozglądać  się  po  pokoju.  Omiotła  wzrokiem  brudne  pomieszczenie.  Clifford  Tucker 

wyprostował  się  w  krześle.  -  Czym  mogę  pani  słuŜyć?  -  zapytał.  -  Jak  panu  zapewne 

wiadomo,  trzy  dni  temu  dotkliwie  pobito  Johnny'ego  Bernarda.  Chciałabym  wiedzieć,  co 

zamierza  pan  zrobić  w  tej  sprawie.  -  Moja  rola  zaczyna  się  wtedy,  kiedy  zostaje  popełnione 

jakieś przestępstwo. Jeśli nie ma dowodu, nie ma sprawy. Do tej pory nie wpłynęła do mnie 

Ŝ

adna  skarga.  Wiem,  Ŝe  Johnny  i  Farrel  pobili  się  na  stacji  benzynowej  Gilmore'a.  Nie 

pierwszy  raz  i,  śmiem  twierdzić,  nie  ostatni.  Dlatego  uwaŜam,  Ŝe  zwolnienie  warunkowe 

Johnny'ego to bezsensowne posunięcie. Tym razem w sytuacji wątpliwej przechylam szalę na 

jego korzyść, ignorując ostatnie wydarzenie. - Jak mam to rozumieć? - Bójka to pogwałcenie 

warunków  zwolnienia.  -  Szeryf  ściągnął  brwi.  -  Gdybym  tylko  zechciał,  mógłbym 

natychmiast  odesłać  Bernarda  z  powrotem  do  więzienia.  -  Ale  on  był  ofiarą!  -  krzyknęła 

Nicole.  -  Johnny  Bernard  ofiarą?  O,  byłby  to  prawdziwy  ewenement  -  wycedził  szeryf.  - 

Widywałem  go  w  akcji.  -  Tylko  się  bronił.  -  Nie  oglądała  pani  Clete'a  ani  Jacka.  Farrel  teŜ 

przez jakiś czas nie wygra konkursu piękności. 

- Twierdzi pan, Ŝe Johnny bronił się zbyt dobrze? - spytała Nicole, zdumiona postawą szeryfa. 

-  śaden  sędzia  znający  dotychczasową  kartotekę  wykroczeń  Johnny'ego  nie  uzna  tego,  co 

zrobił, wyłącznie za obronę. - Johnny działał tylko w obronie własnej. Człowiek, który wdaje 

się w bójkę równocześnie z trzema silnymi męŜczyznami, musiałby być skończonym idiotą. 

O ile wiem, Johnny Bernard nie jest głupi. - Nikt nie twierdzi, Ŝe to tępak. Ale tłumaczę pani, 

Ŝ

e jeśli nadam temu incydentowi słuŜbowy bieg, dla Johnny'ego skończy się to źle. Taka jest 

prawda.  Zostawienie  sprawy  w  spokoju  wyjdzie  mu  na  dobre.  -  A  więc  nie  zamierza  pan 

niczego  zrobić?  -  Nie  zamierzam.  -  A  jeśli  to  się  powtórzy?  -  JuŜ  mówiłem,  Johnny  jest  na 

zwolnieniu przedterminowym i musi zachowywać się bez zarzutu. Pani Chapman, on rozrabia 

niemal  od  urodzenia.  Po  raz  pierwszy  spał  u  mnie  w  celi,  gdy  miał  dziewięć  lat.  -  Szeryf 

spojrzał na Nicole tak, jakby dopiero teraz ją zobaczył. - Mieszkańcy tego miasta mają go po 

dziurki  w  nosie.  Nie  okazują  mu  litości  i  takie  jest  ich  prawo.  Sam  będę  szczęśliwy,  kiedy 

minie lato i ten facet wyniesie się stąd. - Dzwoniłam do kuratora Johnny'ego i wyjaśniłam mu, 

co  się  stało  -  oznajmiła  Nicole.  -  Powiedział,  Ŝe  się  z  panem  skontaktuje.  W  jednej  chwili 

Tucker zmruŜył oczy. Po raz pierwszy odkąd przestąpiła próg gabinetu szeryfa, Nicole ujrzała 

poruszenie na jego kamiennej twarzy. 

-  Jak  widzę,  tak  bardzo  interesują  panią  sprawy  Johnny'ego  Bernarda,  Ŝe  wtyka  pani  w  nie 

swój  ładny  nos  -  wycedził  przez  zaciśnięte  zęby.  -  Czy  on  wie,  Ŝe  pani  do  mnie  przyszła?  - 

background image

Nie.  Jeszcze  nie  -  odparła  Nicole.  -  Ale  sądzę,  Ŝe  w  tym  plotkarskim  mieście  szybko  o  tym 

usłyszy.  -  MoŜe  być  pani  tego  pewna.  Radzę  nie  wtrącać  się  więcej  do  tej  sprawy.  My, 

przedstawiciele prawa i obrońcy publicznego porządku, nie jesteśmy ignorantami. Nie trzeba 

nam mówić, co powinniśmy myśleć i robić, ani wykonywać za nas roboty. - Nie zamierzam, 

szeryfie,  wykonywać  za  pana  Ŝadnej  roboty.  Ale  stan  zdrowia  Johnny'ego  Bernarda  i  jego 

zdolność do pracy w Oakhaven są dla mnie bardzo istotne. - Nicole wstała i uniosła głowę. - 

Przykro  mi,  Ŝe  poczuł  się  pan  uraŜony.  Chciałam  tylko,  aby  pan  pojął,  Ŝe  jako  pracodawca 

Johnny'ego  nie  mogę,  w  przeciwieństwie  do  pana,  ignorować  tego,  co  się  stało.  Musi  pan 

zdawać  sobie  z  tego  sprawę.  Jeśli  Johnny  Bernard  będzie  dłuŜej  leŜał  chory  niŜ  pracował, 

naprawdę  się  rozzłoszczę.  Ojciec  mój  był  prawnikiem  i  jeśli  będę  potrzebowała  fachowej 

porady,  jestem  przekonana,  Ŝe  kaŜdy  z  jego  kolegów  z  radością  mi  pomoŜe.  śegnam  pana, 

szeryfie.  śyczę  miłego  dnia.  -  Czy  o  to  chodziło,  chérie?  -  zapytał  wieczorem  Johnny, 

zjawiając  się  w  biurze  i  widząc,  jak  Nicole  wertuje  zestawienia  liczbowe,  które  zrobił  i 

pozostawił tu wcześniej. Zaskoczona podniosła głowę, bo nie słyszała, jak wchodził. 

-  Zrobiłeś  to  wszystko  w  jedno  popołudnie?  Nie  do  wiary!  Stanął  obok  Nicole  siedzącej  za 

biurkiem  i  zaczął  wskazywać  dopisane  pozycje  i  przewidywane  koszty  remontu.  -  Siada 

podłoga  w  kuchni  -  oznajmił.  -  Musisz  powziąć  decyzję,  czy  ponownie  kłaść  deski,  czy 

linoleum.  -  Powinna  być  z  drewna.  -  Wtedy  będzie  droŜsza.  -  Ale  ładniejsza.  Wobec  tego 

decyzję  uzaleŜnimy  od  babci.  Johnny  stał  tak  blisko,  Ŝe  Nicole  czuła  na  szyi  jego  ciepły 

oddech.  -  Czy  zadowala  cię  praca  rzemieślnika?  -  spytała.  -  W  Oakhaven  był  potrzebny 

stolarz,  więc  zajmuję  się  tą  robotą.  -  A  jeśli  będziemy  potrzebowali  hydraulika?  -  Wtedy 

pojadę kupić klucze  - odparł, jak zwykle powoli. A jeśli będzie potrzebny  mi kochanek? Za 

skarby  świata  Nicole  nie  zadałaby  Johnny'emu  tego  pytania,  ale  od  pocałunku  na  werandzie 

coraz częściej chodziło jej to po głowie. - Chérie, nad czym się zastanawiasz? - Nad tym, czy 

dziś  za  bardzo  się  nie  przemęczyłeś  -  skłamała  gładko.  -  Clair  mówiła,  Ŝe  wybrałeś  się  na 

spacer,  i  do  tego  sam.  Nie  po  raz  pierwszy  uznała,  Ŝe  Johnny  wygląda  świetnie.  To,  co  się 

stało, nic a nic nie umniejszyło jego atrakcyjności. Nadal pociągał ją fizycznie. Na jego widok 

traciła  oddech.  Sprawiał,  Ŝe  tęskniła  do  rzeczy,  co  do  których  byłoby  lepiej,  Ŝeby  raz  na 

zawsze  wybiła  je  sobie  z  głowy.  Wstała  i  podeszła  do  drzwi  balkonowych.  Tego  wieczoru 

powietrze  teŜ  było  cięŜkie,  przesycone  zapachem  magnolii.  Zaraz  po  powrocie  z  miasta 

przebrała  się  w  szorty  i  Ŝółtą  koszulkę.  Była  boso.  -  Martwią  mnie  wysokie  koszty  remontu 

budynku.  -  Westchnęła.  -  Byłoby  dobrze,  gdyby  znalazł  się  jakiś  sposób zrekompensowania 

babci chociaŜ części wydatków. - ZaleŜy ci na tym? - zapytał Johnny. - Oczywiście. CzyŜbyś 

miał  jakiś  pomysł?  -  MoŜna  załoŜyć  plantację  trzciny  tam,  gdzie  niegdyś  była.  Dzięki  temu 

background image

oszczędności  Mae  pozostałyby  nietknięte  i  Oakhaven  stanęłoby  znów  mocno  na  nogi. 

Plantacja  to  zyskowne  przedsięwzięcie.  -  Masz  na  myśli  taką  plantację,  jaka  była  za  Ŝycia 

dziadka  Henry'ego?  -  Tak.  Griffin  Black  dzięki  swojej  plantacji  zarabia  duŜo  pieniądzy. 

Dlaczego my mielibyśmy być gorsi? My. Powiedział: my. Serce Nicole przyspieszyło rytm. - 

Kłopot polega na tym, Ŝe nie mam pojęcia o prowadzeniu Ŝadnych upraw. Nie wiem nawet, 

czy  w  ogóle  chciałabym  je  mieć.  -  To  tylko  luźny  pomysł.  Jeśli  chcesz,  mogę  się  nad  tym 

zastanowić.  ZałoŜenie  plantacji  wymagałoby  od  nas  wiele  pracy,  ale  w  pierwszym  roku 

musielibyśmy  tylko  odpowiednio  przygotować  ziemię,  tak  aby  wszystko  było  gotowe  na 

wiosnę.  Jeśli  chcesz,  to  zanim  stąd  wyjadę,  zorientuję  się,  kto  miałby  ochotę  podjąć  u  was 

pracę. 

Zanim  stąd  wyjadę...  śeby  ukryć  rozczarowanie,  Nicole  szybko  odwróciła  wzrok.  To 

zdumiewające,  pomyślała,  jak  szybko  wszystko  moŜe  się  zmienić.  Zaledwie  tydzień  temu 

marzyła,  aby  Johnny  Bernard  zniknął  jak  najszybciej  z  ich  Ŝycia.  A  teraz...?  Teraz  nie 

potrafiła wyobrazić sobie jego odjazdu. Na myśl o tym, Ŝe pozwoliła mu wkroczyć w swoje 

Ŝ

ycie, ogarnęła ją złość. Spojrzała Johnny'emu w twarz. - Bez sprawnego zarządcy nie mamy 

Ŝ

adnych szans - oświadczyła. - Zapomnijmy o tym pomyśle. Postaram się w jakiś inny sposób 

zdobyć  potrzebne  środki.  -  Pozwól  mi  przynajmniej  zastanowić  się  nad...  -  Powiedziałam: 

nie!  -  O  co  ci  chodzi,  chérie?  Przed  minutą  uwaŜałaś  projekt  załoŜenia  plantacji  za  wart 

rozwaŜenia.  -  Starałam  się  zachować  grzecznie.  Johnny  zaczął  zbliŜać  się  do  Nicole. 

Wyglądał  na  trochę  rozgniewanego  lub  rozczarowanego.  Cofnęła  się  o  krok.  -  Dajmy  temu 

spokój  -  dodała,  chcąc  zamknąć  dyskusję.  Odwróciła  głowę,  Ŝeby  uniknąć  wzroku 

Johnny'ego,  ale on przytrzymał jej brodę, więc  musiała spojrzeć mu w oczy. - Pozwól sobie 

pomóc  -  powiedział  łagodnie.  -  Jak  moŜesz  mi  pomóc,  skoro  nie  potrafisz  pomóc  nawet 

samemu sobie? Nie znosi cię połowa ludzi w tym mieście, a szeryf nawet nie kiwnie palcem, 

Ŝ

eby  ukarać  tych,  którzy...  -  Nicole  zamilkła  nagle,  bo  zorientowała  się,  Ŝe  powiedziała  za 

duŜo. - Rozmawiałaś dzisiaj z Tuckerem? - zapytał. 

-  Poszłaś  zobaczyć  się  z  szeryfem,  mimo  Ŝe  prosiłem,  abyś  trzymała  się  z  daleka  od  tej 

sprawy?  Dlaczego?  -  Babci  i  mnie  zaleŜy  na  tym,  Ŝebyś  był  zdrowy  i  cały.  Musimy  się 

troszczyć  o  ciebie.  Bo  jeśli  nie  będziesz  mógł  dla  nas  pracować...  Urwała  na  widok  furii 

malującej  się  na  twarzy  Johnny'ego.  -  Nie  martw  się,  wykonam  swoją  robotę.  Zrobię,  co  do 

mnie  naleŜy  -  wycedził  przez  zaciśnięte  zęby.  -  Miałam  na  myśli  zupełnie  coś  innego.  Ja 

tylko...  Johnny  odwrócił  się  i  ruszył  do  wyjścia.  Przystanął  w  drzwiach  i  powiedział  przez 

ramię:  -  Prosiłem,  abyś  własne  spostrzeŜenia  zachowała  wyłącznie  dla  siebie.  Jeśli  w  tym 

mieście  narobisz  sobie  wrogów,  chérie,  moŜesz  być  pewna,  Ŝe  nie  pozbędziesz  się  ich  do 

background image

końca  Ŝycia.  Uwierz  człowiekowi,  który  to  wie  z  własnego  doświadczenia.  -  Nie  boję  się 

tutejszych mieszkańców  - warknęła Nicole,  gdyŜ nagle poczuła się dotknięta. - A powinnaś. 

To dziwni ludzie, jedni gorsi od drugich. Jeśli uznają, Ŝe cię nie lubią, to juŜ nigdy nie uda ci 

się  zmienić  ich  stosunku  do  ciebie.  -  Mieliby  nie  polubić  mnie  za  to,  Ŝe  oświadczyłam 

szeryfowi,  Ŝe  uwaŜam  Farrela  i  jego  kumpli  za  łajdaków  i  Ŝe  powinien  ich  wsadzić?  - 

Cholera, chérie, czy ty naprawdę nie rozumiesz, co zrobiłaś? - Nie musisz mi mówić. - Nicole 

poczuła  tak  silny  ucisk  w  gardle,  jakby  za  chwilę  miała  się  udusić.  -  Czy  oni  pobiją  takŜe  i 

mnie? 

Odpowiedź  Johnny'ego  na  jej  dramatyczne  pytanie  zabrzmiała  śmiertelnie  powaŜnie.  -  Jeśli 

ktokolwiek cię dotknie, to go zabiję. 

Dwa dni później, po powrocie na przystań, Johnny znalazł węŜa przybitego do drzwi domku. 

Zdjął  go i wrzucił do zalewiska na przynętę dla ryb, a potem poszedł do siebie na górę.  Był 

juŜ  zmęczony  ciągłym  nękaniem.  Nadal  jednak  miał  co  najmniej  jeden  powód,  Ŝeby  je 

wytrzymywać.  Wszyscy  mieszkańcy  Oakhaven  pokładali  w  nim  zaufanie.  Rozejrzał  się  po 

małym  pomieszczeniu.  Nie  zauwaŜywszy  nic  podejrzanego,  wyszedł  z  domu.  Odcumował 

łódź i odbił od brzegu z zamiarem spędzenia samotnie niedzielnego popołudnia. Miał juŜ dość 

nadskakiwania  i  zrzędzenia  Mae,  a  takŜe  zbyt  obfitych  posiłków  Clair.  Przede  wszystkim 

jednak  miał  dość  milczenia  Nicole.  Od  ich  ostatniej  kłótni  nie  odezwała  się  ani  słowem. 

Nadal  był  zły,  Ŝe  go  nie  posłuchała.  Kiedy  juŜ  znalazł  się  daleko  od  brzegu,  zamknął  oczy. 

Będąc  chłopcem,  poznał  labirynt  przesmyków  i  zakamarki  zalewiska.  Wpływał  nawet 

głęboko  w  grzęzawisko,  zanim  się  nie  przekonał,  Ŝe  to  miejsca  lęgowe  gigantycznych 

aligatorów. 

Manewrując  zręcznie  łodzią  wśród  cyprysowych  pni, Johnny  odszukał  znany  przesmyk  i  po 

chwili  zniknął  pod  osłoną  gęstej  zieleni.  Dopłynął  do  brzegu  u  stóp  wzgórza,  na  którym 

znajdowało się stare domostwo. Podtrzymując ręką bolące Ŝebra, ruszył pod górę. Opadły go 

wspomnienia  niedzielnych  popołudni  spędzanych  z  rodzicami  na  zboczu.  LeŜeli  we  trójkę 

obok siebie, wpatrywali się w niebo i opowiadali róŜne wymyślone historie. Potem zapadali w 

drzemkę.  Byli  bardzo  ubodzy,  Johnny  musiał  to  przyznać,  ale  łącząca  ich  miłość  była 

cenniejsza niŜ złoto. Wyciągnął się w wysokiej trawie i po dniach pełnych napięcia wreszcie 

się  rozluźnił.  Po  chwili  zapadł  w  drzemkę.  Godzinę  później  obudziło  go  wołanie.  Spod 

przymkniętych  powiek  patrzył,  jak  Nicole  klęka  w  trawie.  Przypomniał  sobie,  Ŝe  są  na 

wojennej  ścieŜce.  -  Johnny,  obudź  się.  -  Nie  śpię.  Słyszałem  warkot  twojego  samochodu  - 

skłamał,  obracając  się  powoli  na  bok  i  podpierając  głowę  łokciem.  -  A  więc  znów  ze  sobą 

rozmawiamy?  -  To  ty  wtedy  odszedłeś,  nie  ja.  -  Miałem  powód.  Nicole  usiadła  na  trawie  i 

background image

podciągnęła  nogi.  -  Nie  zamierzam  cię  przepraszać,  bo  nie  czuję  się  winna.  -  Spojrzała  w 

stronę  pobliskiego  domu.  -  Zamierzasz  go  odbudować?  -  Jasne,  Ŝe  nie.  Nadaje  się  tylko  do 

zrównania  z  ziemią.  Skierowała  wzrok  ku  rozciągającemu  się  w  dole  zalewisku.  -  Jest 

przepiękne. 

Było przepiękne, to fakt. Ale nie tak pociągające, jak siedząca obok kobieta. Z kaŜdym dniem 

coraz bardziej jej poŜądał. Nie potrafił pojąć, jak taka mała istota moŜe uczynić w męŜczyźnie 

tak gigantyczne spustoszenie, i to w tak krótkim czasie. Nie panując nad odruchami, chwycił 

Nicole  za  kolano,  tak  Ŝe  straciła  równowagę  i  padła  na  plecy.  Rozpostarł  dłonie  po  obu 

stronach jej ciała, tak Ŝe nie mogła się wyrwać. - Lubisz mnie, mam rację? - Zwariowałeś? - 

Bo jaki inny miałabyś powód, Ŝeby chodzić do szeryfa? - Uśmiechnął się krzywo. - Nie masz 

co  się  wstydzić.  Przyznaj  się,  chérie,  nikomu  nie  powiem.  Będzie  to  nasz  sekret.  Niebieskie 

oczy  Nicole w jednej chwili stały się lodowate. - Miałabym cię lubić? Aroganckiego byłego 

komandosa,  byłego  przestępcę,  byłego...  kto  wie,  kogo  jeszcze.  Odpowiedź  brzmi:  nie.  A 

teraz złaź ze mnie i pozwól mi wstać. - Przyłapałem cię, jak gapisz się na mnie - powiedział 

prowokacyjnie.  -  Nic  dziwnego.  W  Kalifornii  neandertalczycy  są  prawdziwą  rzadkością  - 

odcięła się z miejsca. Johnny zagwizdał przez zęby. - Nie masz być z czego dumny. - Skarciła 

go  wzrokiem.  -  Chyba  Ŝe  nie  wiesz,  o  kim  mówię.  -  Masz  ochotę  jeszcze  raz  pocałować 

neandertalczyka? Nicole na chwilę odebrało dech. Poczerwieniały jej policzki. 

 - Nie - oznajmiła wyzywająco. 

- Nie mówisz prawdy. Sądzę, Ŝe po to tu przyszłaś. - Padło ci na mózg popołudniowe słońce. - 

Zaczęła  się  wiercić  i  odpychać  od  jego  torsu.  -  Daj  mi  wstać.  -  Dobrze,  ale  pod  jednym 

warunkiem. - Nie będzie Ŝadnych warunków. Pchnęła go mocniej. - Auuu! - Przetoczył się na 

bok  i  jęcząc  złapał  za  Ŝebra.  -  BoŜe!  -  Przypadła  do  niego.  -  Nie  chciałam...  Przepraszam.  - 

Dama  przeprasza  za  to,  Ŝe  wbiła  mi  w  płuca  połamane  Ŝebra.  -  Połamane?  Naprawdę?  - 

Nicole  nerwowo  wciągnęła  powietrze.  Johnny  otworzył  jedno  oko  i  zobaczył,  Ŝe  naprawdę 

jest  zmartwiona.  -  śartowałem.  -  Nie.  Od  początku  wiedziałeś,  Ŝe  są  złamane,  mam  rację? 

Johnny  podniósł  się  powoli  do  pozycji  siedzącej.  -  Goją  się  całkiem  nieźle.  Lubisz 

wędkować?  -  Nie  bardzo.  -  A  pływać  łodzią?  -  Czasami  -  odparła  ostroŜnie.  -  Znakomity 

dzień  na  małą  wyprawę  -  uznał,  popatrzywszy  na  błękitne  niebo.  -  Prosisz,  Ŝebym  z  tobą 

popłynęła?  -  Zabawnie  przekrzywiła  głowę.  -  Coś  w  tym  sensie  -  mruknął.  -  PokaŜę  ci 

zalewisko  od  nie  znanej  strony.  Rosną  tam  gigantyczne  stare  cyprysy.  Mają  pnie  o  prawie 

dwumetrowej średnicy. 

-  Nie  ma  takich  grubych  drzew.  Johnny  podniósł  się  z  ziemi  i  ruszył  w  dół.  -  Jeśli  bujam  - 

krzyknął  przez  ramię  -  to  cały  następny  tydzień  będę  pracował  za  darmo!  Odpłynęli  od 

background image

brzegu.  Johnny  wprowadził  łódź  w  ciemny,  wąski  przesmyk  i  wkrótce  znaleźli  się  w 

otoczeniu  ogromnych  cyprysów  o  dziwacznie  powyginanych  konarach.  Miały  bardzo  grube 

pnie.  Johnny  nie  przesadzał.  Minęła  godzina,  a  oni  płynęli  dalej.  Krajobraz  robił  się  coraz 

bardziej  niesamowity  i  dziki.  W  pewnej  chwili  Johnny  pokazał  Nicole  aligatora  tkwiącego 

przy  błotnistym  brzegu.  -  Bądź  tak  dobra,  chérie,  i  nie  wysuwaj  rąk  poza  łódź.  Przecięli 

kobierzec wodnych lilii tak gruby, Ŝe moŜna by z powodzeniem wziąć go za stały ląd. - Czym 

zajmowałaś się w Los Angeles? - spytał Johnny, manewrując łodzią tak, aby ominęła korzenie 

cyprysa. - Virgil nie potrafił przypomnieć sobie, co to była za robota. Pytałem go, co o tobie 

wie,  zaraz  po  naszej  pierwszej  telefonicznej  rozmowie.  Chciałem  dowiedzieć  się  czegoś 

więcej o kobiecie, która  chciała wywalić mnie z  pracy, zanim jeszcze ją rozpocząłem. - Nie 

musiałam  cię  oglądać,  Ŝeby  wiedzieć,  jaki  z  ciebie  gagatek.  -  Nadal  tak  sądzisz?  -  Tak.  - 

Zamilkła  na  chwilę  i  zaraz  dodała  łagodnym  tonem:  -  Nie.  -  Kto to  jest Nik  Kelly?  -  Co to, 

gramy  w  dwadzieścia  pytań?  -  spytała,  zaskoczona.  -  Coś  w  tym  sensie  -  z  krzywym 

uśmiechem przyznał 

Johnny.  -  Kim  jest  stary  Nik?  Wszędzie  w  Oakhaven  są  porozwieszane  jego  malunki.  W 

kaŜdym pokoju. Mae nalegała nawet na mnie, Ŝebym powiesił jeden u siebie na przystani.  - 

Naprawdę? - zdziwiła się Nicole. - Podobał ci się ten obraz? - Jest w porządku - odparł sucho 

Johnny, tak na wszelki wypadek. Obraz bardzo mu się podobał, ale jeśli okaŜe się, Ŝe malarz 

to  bliski  znajomy  Nicole,  pewnie  zmieni  zdanie.  -  W  porządku?  Tylko  tyle  masz  do 

powiedzenia o tym obrazie? - Mało się na tym znam - mruknął Johnny. - Jak większość ludzi. 

Ale to nie wiedza o sztuce jest najwaŜniejsza, lecz to, czy jakieś dzieło podoba ci się, czy nie. 

Jeśli  obraz  sprawi,  Ŝe  się  przed  nim  na  chwilę  zatrzymasz  lub  zechcesz  obejrzeć  go  po  raz 

drugi,  to  znaczy,  Ŝe  spełnia  swoją  funkcję.  -  Nicole  przeciągnęła  dłońmi  po  włosach,  chcąc 

odgarnąć je z czoła. - Ten stary Nik, jak o nim mówisz, przebywa w Common. Chcesz, Ŝebym 

któregoś  dnia  poznała  was  ze  sobą?  Ta  informacja  zdziwiła  Johnny'ego.  Pokręcił  głową.  - 

Dziękuję, ale nie sądzę, byśmy mieli wspólne tematy do rozmowy. - Wielka szkoda. Sądzę, Ŝe 

pokazałaby ci z przyjemnością kolekcję swoich obrazów. - Pokazałaby? - Zdziwiony Johnny 

uniósł brwi. - To kobieta? - Poznaj starego Nika - oznajmiła Nicole, wyciągając rękę. - Jesteś 

malarką? - z niedowierzaniem spytał Johnny. 

Roześmiała się jak dziecko, któremu udał się dobry Ŝart. - Powinieneś zobaczyć swoją minę. 

Johnny  pokręcił  głową  i  w  końcu  zdobył  się  na  krzywy  uśmiech.  -  Dlaczego  Kelly?  -  To 

nazwisko  panieńskie  mojej  matki.  Ojciec  miał  na  imię  Nicholas,  ale  nazywano  go  Nikiem. 

Stąd  wzięło  się  Nik  Kelly  -  wyjaśniła.  -  śeby  oddać  na  płótnie  farbą  i  pędzlem  nastrój  tego 

miejsca, trzeba mieć niezwykły talent. - Chyba masz rację - powiedziała Nicole. - Jestem pod 

background image

wraŜeniem.  -  Johnny  popatrzył  na  nią  z  uznaniem.  -  To  mi  pochlebia.  Od  mniej  więcej 

czterech  lat  wystawiam  swoje  obrazy  w  galeriach  w  Los  Angeles.  I,  jeśli  mi  się  uda,  będę 

mogła  robić  to  samo  w  Nowym  Orleanie.  Zamierzam  przekształcić  poddasze  na  pracownię. 

To  zresztą  pomysł  babci...  -  Nicole  urwała.  Johnny  spostrzegł,  Ŝe  z  jej  twarzy  znikło 

oŜywienie.  -  Przeróbka  strychu  to  Ŝaden  problem  -  oświadczył.  Uśmiechnęła  się  blado.  - 

Oakhaven wymaga pilnych napraw, a poza tym chcę w lecie zrobić sobie urlop od pracy, więc 

na  razie  pracownia  nie  jest  mi  potrzebna.  Moim  rodzicom  nie  podobało  się,  Ŝe  chcę  zostać 

malarką. Chcieli, abym skończyła prawo i została wspólniczką w kancelarii ojca. - Udało  ci 

się  przekonać  ich  do  swoich  racji?  -  Nie  bardzo.  Niestety,  zawsze  zaleŜało  mi  na  ich 

akceptacji.  Na  szczęście  zmądrzałam  i  uwaŜam,  Ŝe  najbardziej  liczy  się  to,  jak  człowiek 

postrzega sam 

siebie.  Gdybym  miała  dzieci,  chciałabym...  usiłowałabym  wpoić  im  właśnie  to  przekonanie. 

Niech zostaną, kim chcą. - Wygląda na to, Ŝe twoje dzieciaki będą szczęśliwe, mając ciebie za 

matkę.  Ta  skądinąd  miła  uwaga  Johnny'ego  sprawiła,  Ŝe  Nicole  odwróciła  głowę  i  spojrzała 

na  niego  z  powaŜną  miną.  Jeszcze  nigdy  nie  miała  tak  powaŜnej  miny.  -  Powiedziałem  coś 

niewłaściwego?  -  zapytał.  -  Jeśli  tak,  to  przepraszam.  -  Nie  -  odparła.  -  Nigdy  nie 

przebywałam  wśród  dzieci.  Straciła  humor  i  Johnny  zastanawiał  się,  dlaczego.  Dziś  po  raz 

pierwszy  zaczęła  mówić  o  sobie.  Uznał, Ŝe  nie  powinien  pchać  nosa  w  jej  sprawy,  mimo  to 

jednak  bardzo  chciał  wiedzieć,  kim  był  dla  niej  niejaki  Chad  i  dlaczego  cierpiała  na 

bezsenność.  -  Nudzę  cię  -  oświadczyła  nagle.  -  W  twoich  uszach  wszystko  to  musi  brzmieć 

dziwacznie. Zaczynam filozofować. Wychodzę na idiotkę. - Nic z tych rzeczy - zaprotestował 

Johnny. - Nie krępuj się niczym, chérie. Przy mnie nie musisz się niczym krepować. Nigdy... 

Słowa Johnny'ego zawisły  w powietrzu. Przez dłuŜszy czas patrzyli na siebie w  całkowitym 

milczeniu,  przy  akompaniamencie  chóru  świerszczy.  Po  chwili  usłyszeli  głos  aligatora, 

niosący się po moczarach. Poderwał stado ptaków do lotu. - Zwykle nie jestem taka gadatliwa 

- stwierdziła Nicole. - Teraz ty opowiedz o sobie. - TeŜ nigdy nie mówię wiele - wymamrotał. 

-  Czekam  na  rewanŜ.  -  Nie  dawała  za  wygraną.  -  Johnny,  zdradź  mi  choć  jedną  z  twoich 

tajemnic. - Nie mam Ŝadnych - oświadczył. - Jestem jak otwarta księga. Nicole roześmiała się 

wesoło.  -  Kłamczuch.  Powiedz  coś,  koniecznie.  Wyjaw  sekret,  o  którym  nie  wie  nikt  - 

nalegała uwodzicielskim głosem. - Coś, o czym nie wie nikt, hmm... - Johnny zamyślił się na 

dłuŜej.  -  JuŜ  wiem.  Zamiast  mówić,  zademonstruję  ci  moją  tajemnicę.  -  Wiedziałam!  - 

wykrzyknęła Nicole. Jej oczy rozbłysły radośnie jak u dziecka. - CzyŜbyś na bagnach zakopał 

skarb? - zgadywała. - Zrobiłeś to wiele lat temu i teraz wróciłeś, Ŝeby go wydobyć? Połączył 

ich wesoły śmiech. Johnny nie potrafił przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni śmiał się tak 

background image

szczerze  i  czuł  się  tak  piekielnie  dobrze.  Popłynęli  w  głąb  czarnego  trzęsawiska  wodnym 

labiryntem,  gęsto  zarośniętym,  niedostępnym  i  dzikim.  Swego  czasu  Johnny  uciekał  tędy 

łodzią przed szeryfem, ale mu się nie udało. Został złapany i zatrzymany za powybijanie szyb 

w  kościele.  Mimo  Ŝe  był  niewinny,  musiał  odpokutować  ten  czyjś  paskudny  czyn.  Łódź 

niemal bezszelestnie przecinała taflę wody. Płynących obserwowały z gniazd Ŝurawie i białe 

czaple, a takŜe ibisy i inne ptaki. Johnny znał nazwy wszystkich stworzeń, które znajdowały 

się  w  zasięgu  ich  wzroku  na  wodzie  i  w  konarach  drzew.  Nicole,  będąc  pod  urokiem  tego 

zachwycającego miejsca, co chwila wyraŜała swój podziw. 

Znacznie wcześniej niŜ ona Johnny dostrzegł nad wodą wielkiego węŜa zwisającego z konara. 

-  Nieszkodliwy  -  uspokoił  Nicole.  Obdarzyła  go  łobuzerskim  uśmiechem.  -  Nieszkodliwy? 

Jak  ty?  -  Jak  ja.  Johnny  uśmiechnął  się  krzywo  i  skierował  łódź  ku  wąskiemu  kawałkowi 

stałego  lądu.  Wyskoczył  na  gąbczasty,  zielony  kobierzec.  Na  widok  gruntu  uginającego  się 

pod jego stopami oczy Nicole rozszerzyły się ze zdumienia. Patrzyła z przeraŜeniem, jak pod 

Johnnym  zapada  się  ziemia,  wypuszczając  bąble  powietrza.  -  UwaŜaj,  to  nie  jest  ląd!  - 

krzyknęła ostrzegawczo. - Wracaj! - Nie denerwuj się, chérie. To pływający  grunt. - Johnny 

wyciągnął ku niej rękę. - Chodź do mnie. - Zwariowałeś? Za duŜo naczytałam się opowiadań 

o  ludziach,  którzy  na  zawsze  zniknęli  w  tutejszych  bagnach,  aby...  Proszę,  natychmiast 

wracaj! - To historyjki wyssane z palca. - Johnny wyciągnął rękę. - Chodź. - Nic z tego. Nie 

opuszczę  łodzi  -  oznajmiła,  unosząc  hardo  głowę.  -  Zaufaj  mi,  chérie.  No,  chodź  wreszcie. 

Przekonasz  się,  Ŝe  nie  poŜałujesz.  Zawierz  mi...  ten  jeden  raz.  Potem  pójdzie  ci  łatwiej. 

Rozglądając  się  dokoła,  Nicole  zagryzła  wargi.  -  Jeśli  do  ciebie  przyjdę,  obiecasz...  - 

Obiecuję. - PrzecieŜ nie wiesz, o co chodzi. 

-  NiewaŜne.  -  Wzruszył  ramionami.  -  Zrobię,  co  zechcesz.  Podniosła  się  powoli  i  mocno 

chwyciła go za rękę. - Chyba zwariowałam! - jęknęła. Gdy tylko jej tenisówki zagłębiły się w 

nasyconej  wodą  warstwie zieleni, krzyknęła ze strachu,  płosząc ptaki z  gniazd.  Ich jazgot w 

gęstwinie przeraził ją tak bardzo, Ŝe rzuciła się Johnny'emu w objęcia. Aby nie jęknąć, musiał 

zagryźć zęby, bo zabolały go połamane Ŝebra. Ale ciepło bijące z ponętnego kobiecego ciała 

szybko ukoiło ból. Poprowadził Nicole w głąb lasu. Przez cały czas pod ich stopami kołysał 

się  gąbczasty  grunt.  -  Za  chwilę  będziemy  na  miejscu  -  obiecał.  Las  stawał  się  coraz 

gęściejszy.  W  pewnej  chwili  Johnny  zatrzymał  się  przed  wielkim  cyprysem.  Tak 

niesamowitym  i  potęŜnym,  Ŝe  Nicole  z  wraŜenia  niemal  przestała  oddychać.  -  Oto  moja 

tajemnica  -  oznajmił  Johnny.  -  Ten  domek  na  drzewie  zbudowałem  mając  jedenaście  lat.  - 

Domek? - spytała, zadzierając głowę. Na jej twarzy odmalowało się zdumienie. Zaraz jednak 

uśmiechnęła się radośnie. - Czy ktoś jeszcze o nim wie? - Chyba nie. - A więc to tylko nasza 

background image

wspólna tajemnica? Och! - Była wyraźnie zachwycona. Po chwili znaleźli się pod potęŜnymi 

konarami. Johnny ściągnął w dół ukrytą sznurową drabinkę. Uznawszy, Ŝe jest jeszcze na tyle 

mocna, by utrzymać jego cięŜar, zaczął się po niej wspinać. - Pójdę wypłoszyć niepoŜądanych 

gości - oznajmił, oglądając się przez ramię. 

Wspiął się z łatwością i po chwili zniknął w drzwiach pokrytego mchem domku, osadzonego 

na  kilku  grubych  konarach  drzewa.  Chwilę  później  wynurzył  się,  trzymając  w  kaŜdym  ręku 

po jednym wijącym się węŜu. Były brązowe. Od swych śmiertelnie niebezpiecznych kuzynów 

odróŜniał  je  tylko  brak  czarnych  pasów  i  Ŝółtego  podbrzusza.  -  BoŜe!  -  jęknęła  przeraŜona 

Nicole.  -  Nie  bój  się,  chérie.  To  przyjacielskie  stworzenia.  Kiedy  zdarzy  ci  się  natknąć  na 

węŜa, pamiętaj, Ŝeby nie robić gwałtownych ruchów ani teŜ nie stawać nieruchomo. - Johnny 

wyrzucił węŜe daleko w powietrze. - Wchodź. Przytrzymam drabinkę, Ŝeby się nie rozbujała. 

Po  krótkim  wahaniu  Nicole  zaczęła  powoli  wspinać  się  w  górę.  Patrząc  na  nią  ze  sporej 

wysokości,  Johnny  uprzytomnił  sobie,  jak  bardzo  jest  delikatna,  i  nagle  ogarnął  go  dziwny 

niepokój.  Gdy  tylko  znalazła  się  w  zasięgu  jego  rąk,  objął  ją  i  jednym  szybkim  ruchem 

wciągnął do ciemnego wnętrza domku. Przywarłszy do Johnny'ego, oznajmiła z przejęciem w 

głosie:  -  Wspaniała  jest  ta  twoja  tajemnica.  Dziękuję,  Ŝe  mi  pokazałeś  ten  domek.  Bliska 

obecność  Nicole  wzburzyła  mu  krew.  -  Podziękuj  inaczej,  chérie  -  wyszeptał  jej  do  ucha.  - 

Pocałuj.  W  domku  na  drzewie  zapadło  milczenie.  Po  chwili  Nicole  wspięła  się  na  palce  i 

lekko  musnęła  wargami  usta  Johnny'ego.  Nawet  nie  drgnął.  I  nie  oddychał.  Dopóty,  dopóki 

nie 

poczuł,  Ŝe  zadrŜała.  Przyciągnął  ją  do  siebie  i  pocałował.  Rozchyliła  zapraszająco  ciepłe 

wargi,  podniecając  go  do  ostateczności.  Potem  zwiedzali  jeszcze  inne  malownicze  zakątki 

zalewiska,  jednak  Johnny  nie  odwaŜył  się  juŜ  więcej  pocałować  Nicole.  Kiedy  wrócili  z 

wyprawy  łodzią,  odprowadził  ją  do  samochodu,  który  zostawiła  na  podjeździe  starego 

domostwa. Nicole nie była rozmowna. Patrzył, jak odjeŜdŜa, a potem wrócił do łodzi. Przez 

cały  czas  odnosił  przykre  wraŜenie,  Ŝe  ktoś  obserwuje  kaŜdy  jego  krok.  Nicole  zamknęła 

ksiąŜkę  i  jeszcze  raz  rzuciła  okiem  na  zegarek.  Dziewiąta  trzydzieści.  Westchnąwszy, 

podniosła  się  z  łóŜka.  Dzisiaj  postanowiła  połoŜyć  się  spać  o  dość  wczesnej  porze,  nie 

wiadomo dlaczego licząc na to, Ŝe tym razem zmorzy ją sen. Niestety, codzienny, a właściwie 

conocny  rytuał  od  miesięcy  nie  uległ  zmianie.  Co  wieczór  potrzebowała  co  najmniej  dwóch 

godzin chodzenia po pokoju, Ŝeby pozbyć się nękającego ją napięcia i móc liczyć na sen. Dziś 

pewnie  będzie  jeszcze  gorzej.  Padał  deszcz.  Nicole  wyjrzała  na  zewnątrz.  Okna  sypialni  na 

piętrze  wychodziły  na  frontowy  dziedziniec  domu  i  dawały  niczym  nie  zmącony  widok  na 

drogę. Dawno temu Johnny pojechał do miasta. Babcia mówiła, Ŝe zamierzał spędzić wieczór 

background image

w towarzystwie Virgila.  Po tym, co stało się przed tygodniem, Nicole nie mogła zrozumieć, 

dlaczego Johnny nie trzyma się z dala od Common. Przynajmniej dopóty, dopóki nie wydob- 

rzeje. Co będzie, jeśli Farrel wymyśli tym razem jeszcze coś gorszego i nie ograniczy się do 

połamania  wrogowi  kilku  Ŝeber?  Na  myśl,  Ŝe  moŜe  spotkać  Johnny'ego  następna  brutalna 

napaść, Nicole poczuła, jak coś ściska ją w gardle. Nie chciała o tym myśleć, ale nie była w 

stanie  skupić  się  na  niczym  innym.  Dzisiejszy  dzień  zaliczała  do  najwspanialszych,  jakie 

przydarzyły  się  jej  od  miesięcy.  Całe  popołudnie  było  jak  spełnienie  marzenia  malarza. 

Johnny  zabrał  ją  w  takie  miejsca,  jakich  sama  nigdy  by  nie  zobaczyła.  Poprawił  jej 

samopoczucie,  dzieląc  się  swoją  tajemnicą.  Wyprawa  na  zalewisko  okazała  się  cudowną 

przygodą.  Na  własne  oczy  oglądała  olbrzymie  cyprysy.  Zalewisko  uwielbiała  zawsze.  Dziś 

jednak  poczuła,  Ŝe  z  tym  urokliwym  miejscem  zaczęła  łączyć  ją,  dzięki  Johnny'emu,  silna, 

niepojęta  więź.  Powinna  mu  za  to  podziękować.  Babcia  była  przekonana,  Ŝe  to  człowiek 

wyjątkowy.  Dzisiaj  odkrył  przed  Nicole  nie  tylko  uroki  zalewiska,  ale  takŜe  część  swojej 

interesującej  osobowości.  Zaufaj  mi,  chérie,  powiedział.  Uczyniła,  o  co  prosił.  Po  raz 

pierwszy  od  wielu  miesięcy  zaufała  męŜczyźnie.  Prawdę  powiedziawszy,  parokrotnie 

powierzała dziś Johnny'emu swoje Ŝycie, a on nie zawiódł jej ani razu. Wypatrywała w oknie 

ś

wiateł  samochodu  skręcającego  na  podjazd.  Wiedziałaby  wówczas,  Ŝe  Johnny  wrócił 

bezpiecznie  do  domu.  Minuty  mijały  jedna  za  drugą,  a  na  drodze  nie  działo  się  nic.  Zła  na 

siebie,  Ŝe  nie  potrafi  ani  na  chwilę  przestać  o  nim  myśleć,  Nicole  ściągnęła  nocną  koszulę, 

załoŜyła 

luźne, bawełniane wdzianko i z latarką w ręku wybiegła przed dom. Poczuła na karku krople 

ciepłego  deszczu.  Zamierzała  najpierw  usiąść  na  ławeczce  od  strony  podwórza,  ale 

odruchowo skierowała kroki ku ogrodowi. Po półgodzinie zrezygnowała z czekania i weszła 

w  las.  Zapaliła  latarkę  i  skręciła  w  stronę  stawu.  Gdyby  ktoś  wiedział,  co  zamierza  zrobić, 

uznałby  ją  za  osobę  niespełna  rozumu.  Jednak  w  ciągu  ostatnich  kilku  tygodni  nabrała 

wprawy  w  chodzeniu  leśnymi  ścieŜkami.  Z  latarką  w  ręku  szybko  dotarła  nad  staw.  Zgasiła 

ś

wiatło  i  usiadła  na  trawie,  czekając,  aŜ  wzrok  przyzwyczai  się  do  panujących  wokół 

ciemności.  Po  paru  sekundach  dojrzała  ciemny  zarys  wody  uderzającej  o  trawiasty  brzeg. 

Zrzuciła przemoczone tekstylne pantofle i ściągnęła przez głowę mokre wdzianko. Weszła do 

wody w samych majtkach. Godzinę później, juŜ rozluźniona na tyle, by móc wracać do domu, 

połoŜyć się do łóŜka i zasnąć zdrowym snem, wynurzyła się z wody i zaczęła rozglądać się za 

zostawionym  na  brzegu  ubraniem.  Omiotła  wzrokiem  pobliskie  gęste  krzewy.  -  Szukasz 

czegoś?  -  Długo  tu  jesteś?  -  wyjąkała  zaskoczona,  poznawszy  Johnny'ego  po  głosie.  - 

Wystarczająco. - Spod czarnej osłony rosłego dębu wynurzył się wysoki cień. - Trochę późno 

background image

na  kąpiel.  No  i  nie  najlepsza  po  temu  pogoda.  Serce  Nicole  zaczęło  bić  jak  szalone. 

Ujrzawszy  swoje  ubranie  w  ręku  Johnny'ego,  zaczęła  drŜeć  na  całym  ciele.  -  OdłóŜ  - 

powiedziała z naleganiem w głosie. 

Spojrzał na jej przemoczone odzienie tak, jakby zupełnie o nim zapomniał. Kiedy zaczął się 

zbliŜać, Nicole wstrzymała oddech. Zrobiła krok w tył i poczuła, jak woda omywa jej stopy. - 

Johnny,  co  robisz?  -  To,  na  co  oboje  mamy  ochotę.  To,  o  co  proszą  mnie  twoje  oczy.  Ujął 

Nicole  mocno  za  łokcie  i  przyciągnął  ją  do  siebie.  Wpatrywała  się  w  niego  szeroko 

rozszerzonymi oczami. Bez wahania nakrył ustami jej drŜące wargi. Pocałunek był namiętny. 

Desperacki i władczy. Wargi Johnny'ego wpiły się w usta Nicole. Nie przerywając pocałunku, 

wziął ją w ramiona. Po chwili oderwali się od siebie, odwrócili i ruszyli ku przystani. Nicole 

objęła Johnny'ego za szyję i w zagłębieniu jego ramienia ukryła twarz. - Ale twoje Ŝebra... - 

wyszeptała.  -  Ciii...  -  uciszył  ją.  Pachniał  ziemią  i  deszczem.  Nagle  w  pewnej  chwili 

zatrzymał się w połowie drogi do domku. - Chyba dziś tego nie zrobimy, chérie. To znaczy ja 

tego nie mogę zrobić - poprawił się z miejsca, odsuwając od siebie Nicole. Wciągnął ją pod 

baldachim gęstych liści, osłaniający przed mŜawką, przyparł do pnia i, nie dając jej czasu na 

myślenie  ani  na  pytania,  odszukał  jej  usta.  śarliwie  oddała  mu  pocałunek.  Poczuła,  Ŝe  się 

podniecił. Zrobiło się jej gorąco i nie panując nad sobą, gwałtownie westchnęła, a po chwili 

jęknęła, bo Johnny ujął w dłonie jej piersi. Z wraŜenia zagryzła wargi. 

Przeciągnął  palcami  po  nabrzmiałych  sutkach,  nie  spuszczając  oka  z  jej  twarzy.  Chciał 

dostrzec  jej  reakcję.  Nicole  zamknęła  oczy.  -  Jesteś  śliczna  -  wyszeptał  i  pochylił  się,  aby 

wziąć do ust jeden z sutków. Podniecona, wygięła ciało w łuk. Całował ją teraz coraz niŜej, aŜ 

do brzucha. Potem ukląkł, oparł dłonie na jej talii, i czubkiem języka dotknął pępka. Jęknęła i 

poczuła,  Ŝe  uginają  się  pod  nią  kolana.  Ręce  Johnny'ego  powędrowały  niŜej  i  wsunęły  się 

między  jej  gładkie  uda.  -  Chérie,  powiedz,  Ŝe  tego  chcesz  -  wyszeptał.  -  Powiedz,  Ŝe 

pragniesz mnie tak bardzo, jak ja pragnę ciebie. Nicole uprzytomniła sobie, Ŝe Johnny stwarza 

jej  moŜliwość  odwrotu.  Wycofania  się  w  ostatniej  minucie,  gdyby  tego  chciała.  Przestał  ją 

pieścić i czekał na odpowiedź. - PoŜądam cię - powiedział miękkim głosem. - Jeśli jednak źle 

odczytałem dzisiaj twoje pragnienia... PołoŜyła  mu dłoń na ustach. - Niczego nie odczytałeś 

ź

le.  Patrzył  na  nią  uwaŜnie  jeszcze  przez  chwilę,  a  potem,  nie  odrywając  wzroku  od  oczu 

Nicole,  zaczął  pieścić  jej  podbrzusze.  ZadrŜała.  Brakowało  jej  powietrza.  Pocałował  płaski 

brzuch Nicole i, wsunąwszy palce między uda, odszukał najczulsze miejsce na ciele. Było w 

pełni  gotowe  na  jego  przyjęcie.  Jęknął  cicho  i  delikatnym  ruchem  rozsunął  jej  nogi.  Pod 

wpływem pieszczot ciałem Nicole wstrząsnęły 

background image

dreszcze poŜądania. Nie była w stanie dłuŜej czekać na ostateczne spełnienie. - Och, Johnny! 

Och...  -  PomóŜ  mi  zdjąć...  -  poprosił,  zdzierając  z  siebie  przemoczoną  koszulkę.  Przesunęła 

dłońmi  po  umięśnionym  męskim  brzuchu.  DrŜącymi  rękoma  rozpięła  Johnny'emu  spodnie. 

Jej  dłoń  napotkała...  -  Nie  dotykaj,  chérie  -  jęknął,  chwytając  Nicole  za  rękę.  -  Bo  zaraz 

będzie po wszystkim. Błyskawicznie zdjął spodnie, uniósł biodra Nicole i natychmiast znalazł 

się  w  niej.  Ogarnęło  ich  istne  szaleństwo.  Takie,  jakiego  jeszcze  nigdy  nie  przeŜywali. 

Wstrząśnięta Nicole wiedziała, Ŝe chwilę tę zapamięta do końca Ŝycia. I Ŝe do końca Ŝycia nie 

zapomni  o  Johnnym  Bernardzie.  Odsunął  ją  delikatnie  i  w  milczeniu  sięgnął  po  dŜinsy. 

Jeszcze  rozdygotany,  podniósł  koszulkę,  Ŝeby  wyciągnąć  papierosy.  Szybko  jednak 

przypomniał  sobie,  Ŝe  zostawił  je  w  gęstwinie  krzaków.  Zaklął  i  cisnął  koszulkę  na  ziemię. 

Nie  potrafił  wytłumaczyć  sobie,  dlaczego  w  ogóle  poszedł  nad  staw.  Widocznie  zwabiła  go 

woda.  Kiedy  jednak  dostrzegł  w  ciemnościach  sylwetkę  pływającej  Nicole,  uznał,  Ŝe 

przywiodły  go  tutaj  jakieś  dziwne  moce.  MŜyło  nadal.  W  powietrzu  wisiała  prawie 

niewidzialna  mgiełka.  Wysuwając  się  spod  baldachimu  gęstych  dębowych  gałęzi,  Nicole 

nawet nie spojrzała na Johnny'ego. Czekał na jej reakcję, by móc się przekonać, 

w  jakim  jest  stanie.  Po  minucie  milczenia  odwróciła  się  i  skierowała  ku  ścieŜce.  -  Dokąd 

idziesz, chérie? - zapytał zdziwiony. - Muszę znaleźć pantofle i wdzianko. - Jak się czujesz? 

Odwróciła  się  i  spojrzała  na  Johnny'ego.  -  Dobrze.  Czy  naprawdę?  Zamierzał  pieścić  ją 

delikatnie i powoli, ale juŜ po pierwszym pocałunku stwierdził, Ŝe to niemoŜliwe. Gdy tylko 

znalazła się w jego objęciach, ogarnęło go szaleństwo. Pragnął posiąść ją jak najszybciej i tak 

się stało. - Posłuchaj, sądziłem, Ŝe było to wspólne... - zaczął niepewnie. - Było. - No to co, do 

diabła,  poszło  nie  tak? Wybuch  był  niezamierzony,  ale  Johnny'ego  ogarnęła  niepojęta  złość. 

Nie  rozumiał  zachowania  tej  kobiety.  W  jednej  chwili  jęczała  i  zachęcała  do  pieszczot, 

szepcząc jego imię, a w drugiej zachowywała się tak, jakby byli obcymi ludźmi. - Wszystko 

było  dobrze  -  zapewniła  Johnny'ego.  -  Nie  będę  analizować  tego,  co  się  stało.  Jak  widać, 

poprawienie  sobie  samopoczucia  było  nam  dzisiaj  bardzo  potrzebne.  Nie  mówmy  więcej  na 

ten temat. Oświadczenie Nicole podziałało na niego jak kubeł lodowatej  wody. Cofnął się o 

krok.  Na  temat  seksualnych  zbliŜeń  zdarzało  mu  się  słyszeć  z  ust  kobiet  róŜne  komentarze, 

ale  nigdy  nie  słyszał  czegoś  podobnego.  To  prawda,  poczuł  się  dobrze,  wręcz  doskonale,  a 

więc poprawił sobie samopoczucie. Od chwili 

opuszczenia  więzienia  po  raz  pierwszy  ogarnęło  go  tak  silne  poŜądanie.  Nie  planował 

zbliŜenia, a mimo to nastąpiło. Zły, Ŝe Nicole zmusiła go, aby usprawiedliwiał się przed sobą, 

oznajmił: - Jeśli jeszcze kiedyś będziesz w potrzebie, daj mi znać. Sesja, jak ty to nazywasz, 

,,poprawiania  sobie  samopoczucia''  to  o  niebo  lepsza  rozrywka  niŜ  skądinąd  sympatyczne 

background image

partyjki  pokera  z  Bickiem.  MoŜe  warto  ustalić  jakiś  harmonogram  naszych  spotkań? 

Odpowiada ci dwa razy w tygodniu? A moŜe potrzebujesz codziennych sesji? - Idź do diabła - 

warknęła  ze  złością  i  odwróciła  się,  spuściwszy  głowę.  W  jednej  chwili  Johnny  znalazł  się 

przy  niej,  chwycił  ją  za  łokieć  i  odwrócił  twarzą  ku  sobie,  równocześnie  obejmując  w  pół. 

Usiłowała bezskutecznie wywinąć się z jego rąk. - Nie wyrywaj się - syknął. - Chyba Ŝe znów 

naszła  cię  ochota...  -  Tym  razem  byłby  to  gwałt  -  wysyczała  rozeźlona.  Johnny  poczuł,  Ŝe 

ciałem  Nicole  wstrząsa  dreszcz.  Przeciągnął  dłonią  po  jej  obnaŜonym  pośladku.  ZadrŜała 

jeszcze  mocniej.  -  Sądzę,  chérie,  Ŝe  nie  będę  musiał  uŜywać  przemocy.  Pasujemy  do  siebie 

idealnie. A jeśli człowiekowi bardzo się coś spodoba, to nie chce potem poprzestać na czymś 

gorszym, prawda? - Ty arogancki łaj... Nachylił się i pocałował ją w usta. Mocno i szybko, po 

czym wypuścił z objęć i pozostawił, okrytą tylko 

deszczową  mgiełką,  a  sam  zawrócił  i  zszedł  ścieŜką  w  dół,  Ŝeby  pozbierać  ubranie  Nicole. 

Oddalając  się,  powiedział  przez  ramię:  -  Nie  odchodź,  idę  po  twoje  ubranie.  Jeśli  zaczniesz 

uciekać, będę musiał cię gonić. Oboje wiemy, kto wygra. 

Znała  Johnny'ego  niespełna  trzy  tygodnie,  a  juŜ  pozwoliła  mu  na  pieszczoty  tak  intymne, 

jakby  od  dawna  był  jej  kochankiem.  Na  samo  wspomnienie  tego,  co  robił,  i  jak  na  to 

reagowała, Nicole zapiekły policzki. Pragnęła oskarŜyć go o to, Ŝe ją wykorzystał, lecz wcale 

nie  była  pewna,  czy  to  nie  ona  posłuŜyła  się  Johnnym.  Nigdy  nie  zdoła  zapomnieć  o 

utraconym dziecku, ale odkąd w jej Ŝycie wkroczył Johnny, ból wywołany porzuceniem przez 

Chada znacznie się zmniejszył. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, Ŝe nigdy nie kochała Chada. 

Tak,  w  pewnym  sensie  posłuŜyła  się  Johnnym  i  nie  była  z  tego  powodu  dumna.  Ale 

zakochanie się w tym prymitywnym męŜczyźnie byłoby chyba jeszcze gorsze. Nie dopuści do 

tego,  aby  Johnny  zdobył  szturmem  jej  serce,  aczkolwiek  w  tym  kierunku  udało  mu  się  juŜ 

wiele  zrobić...  Nicole  usiadła  na  łóŜku  z  postanowieniem  wzięcia  się  w  garść.  Przetarła 

zmęczone, piekące oczy, gdyŜ znów 

nie mogła spać. Na myśl o tym, Ŝe za kilka godzin ujrzy Johnny'ego przy śniadaniu, poczuła 

ucisk  w  Ŝołądku.  Mogła  wprawdzie  uciec  do  Nowego  Orleanu,  lecz  nic  by  to  nie  dało, 

poniewaŜ po powrocie musiałaby nadal go oglądać. Nie lubiła męŜczyzn narzucających swoją 

wolę, ale ostatniej nocy  bez protestu podporządkowała się Johnny'emu. Panował niemal nad 

kaŜdym  jej  ruchem  i  sprawił,  Ŝe  była  najszczęśliwszą  kobietą  pod  słońcem.  Dzięki  niemu 

osiągnęła  rozkosz,  o  jakiej  przedtem  nawet  nie  marzyła.  Owszem,  pragnęła  Johnny'ego,  ale 

Ŝ

adne  inne  uczucie  nie  wchodziło  w  grę.  Na  wpół  ubrana  usłyszała  nagle  głośny  hałas 

dochodzący  zza  okna.  Odciągnęła  zasłony  i  ze  zdumieniem  ujrzała,  jak  z  długich  przyczep 

jacyś  obcy  męŜczyźni  wyładowują  cztery  ogromne,  zielone  traktory,  które  wkrótce  potem 

background image

ruszyły  w  stronę  leŜących  odłogiem  pól.  Nicole  uzmysłowiła  sobie,  co  się  stało,  i  kto  za  to 

odpowiada.  Wściekła  na  Johnny'ego,  ubrała  się  błyskawicznie.  Wypadła  z  domu  i  po  chwili 

znikła  w  gęstwinie  drzew.  Jej  oczy  miotały  błyskawice.  Machając  rękami,  rugała  na  głos 

nieobecnego  winowajcę.  O  tym,  czy  i  kiedy  załoŜy  się  ponownie  w  Oakhaven  plantację 

trzciny  cukrowej,  zadecyduje  babcia,  a  nie  jakiś  tam  były  więzień.  Johnny  usłyszał  trzask 

otwieranych drzwi. Nie  zdołał nawet załoŜyć spodni i się podnieść, kiedy  do pokoju wpadła 

wzburzona  Nicole.  Usiadł  i  spuścił  nogi  z  łóŜka.  Podeszła  blisko  i  nagle  się  zorientował,  Ŝe 

zamierza  trzepnąć  go  w  twarz.  -  Jak  śmiałeś...?  -  wrzasnęła  z  furią.  -  O  co  chodzi?  -  Zrobił 

unik i w jednej chwili 

oprzytomniał.  -  Co  takiego  zrobiłem?  Dziś  jeszcze  nie  mogłem  ci  się  narazić,  bo  jest 

dopiero...  -  spojrzał  na  ścienny  zegar.  -  Do  licha,  nie  ma  jeszcze  szóstej.  -  Wiem,  która 

godzina  -  warknęła  Nicole.  Oczy  jej  błyszczały.  W  obcisłych,  kusych  szortach  i  Ŝółtej 

koszulce,  upstrzonej  róŜowymi  nadrukami  warg,  wyglądała  prześlicznie.  -  A  więc  mów, 

chérie,  co  tak  cię  wkurzyło?  -  zapytał.  -  Twoje  zielone  traktory!  -  wrzasnęła.  Johnny  zrobił 

gwałtowny  ruch,  Ŝeby  się  podnieść.  Jęknął,  bo  zaprotestowały  połamane  Ŝebra.  Owinął  się 

prześcieradłem  i  stanął  obok  łóŜka.  -  Dlaczego?  Mieli  trzymać  się  z  daleka  od  frontowego 

dziedzińca.  Czy  coś  zniszczyli?  -  Jeśli  tak,  to  twój  kłopot.  Ale  chodzi  o  coś  innego.  Nie 

miałeś  prawa  ściągać  tutaj  tych  ludzi.  -  Miałem  -  zaprotestował  Johnny.  -  Dwa  dni  temu 

uzgodniłem  to  z  Mae.  Dlatego  jeździłem  do  Virgila  prosić  go  o  pomoc  w  znalezieniu 

odpowiednich  ludzi.  To  trudna  sprawa,  bo  w  porze  zbiorów  niemal  wszyscy  pracują  na 

własny  uŜytek.  Liczyłem,  Ŝe  Virgil  wstawi  się  za  nami  u  swego  brata,  Martina.  -  Uzyskałeś 

zgodę babci? - Jasne. A co, myślisz, Ŝe rządziłbym się sam? - Dlaczego  wczoraj wieczorem 

nie powiedziałeś mi o tym? Johnny zlustrował z uznaniem zgrabną postać Nicole. - Wczoraj 

nie  rozmawialiśmy  o  interesach.  W  ogóle  gadaliśmy  niewiele.  Wiesz,  co  mam  na  myśli... 

Jadowite spojrzenie, jakie rzuciła mu Nicole, mogłoby zabić nawet węŜa. 

-  Mogłam  się  spodziewać,  Ŝe  będziesz  chełpił  się  tym,  co  było.  W  porządku,  zabawiłeś  się 

moim  kosztem.  Mam  nadzieję,  Ŝe  dobrze,  bo  to  ostatni  raz.  Johnny  przyjrzał  się  uwaŜnie 

twarzy  Nicole.  Od  rana  wyglądała  na  zmęczoną.  On  teŜ  nie  mógł  zasnąć  przez  pół  nocy.  - 

Niczym  się  nie  chełpię.  -  Daj  spokój,  nie  warto  o  tym  mówić.  Odwróciła  się  i  wypadła  z 

pokoju  jeszcze  szybciej,  niŜ  się  zjawiła.  Johnny  zaklął,  puścił  prześcieradło  i  sięgnął  po 

dŜinsy. Tak energicznie szarpnął za suwak, Ŝe uraził najwraŜliwszy fragment ciała. Boso, trąc 

obolałe miejsce, zbiegł jak szalony po schodach. Dopadł Nicole, gdy zamierzała opuścić dom. 

Przyparł  ją  do  drzwi  i  wyszeptał  do  ucha:  -  Nie  odchodź  w  złości.  Obróciła  się  twarzą  do 

Johnny'ego.  -  Zgoda.  Po  prostu  wyjdę.  -  Zapomniałaś  o  czymś.  -  Niby  o  czym? Czy  oprócz 

background image

tych  zielonych  potworów,  które  pojechały  na  pole,  jest  jeszcze  coś,  o  czym  powinnam 

pamiętać? - Tak. O tym. - Johnny nachylił się i pocałował Nicole tak szybko, Ŝe nie zdąŜyła 

zaprotestować. Potem cofnął się i wierzchem dłoni przeciągnął po jej policzku. - Dzień dobry, 

chérie.  Odwrócił  się  i  zaczął  powoli  wchodzić  na  schody,  zostawiwszy  zdumioną  Nicole  z 

rozchylonymi wargami. 

-  Naprawdę  nie  rozumiem,  dlaczego  mi  o  tym  nie  powiedziałaś  -  zgłosiła  pretensję  pod 

adresem babki. Siedziały obie na werandzie. Nicole wolałaby znajdować się teraz we wnętrzu 

domu,  na  wprost  wentylatora,  ale  postanowiła  się  przemóc  i  przyzwyczajać  do  piekielnego 

Ŝ

aru lejącego się z nieba, choćby nawet miał ją zabić. I pewnie zabije. - JuŜ mówiłam, Nicki, 

musiałam  zapomnieć  -  tłumaczyła  się  Mae.  -  Babciu,  ty  o  niczym  nigdy  nie  zapominasz, 

chyba  Ŝe  ci  na  tym  zaleŜy  -  uŜalała  się  Nicole.  -  Sądziłam,  Ŝe  tak  waŜną  sprawę,  jaką  jest 

zakładanie plantacji trzciny, przedyskutujesz ze mną. - Chyba masz rację. Powinnam najpierw 

omówić ją z tobą i wyjaśnić, na czym stoimy. Daleko mi jeszcze do bankructwa, ale sprzedaŜ 

pola  albo  sprawienie,  Ŝe  będzie  ponownie  przynosiło  zyski,  z  pewnością  poprawi  naszą 

sytuację finansową. - JuŜ mówiłam, Ŝe pomogę. PrzecieŜ wiesz, Ŝe mam pieniądze w spadku 

po tacie... A kiedy sprzedałam dom po rodzicach... - Nicki, to nonsens - przerwała jej Mae. - 

Do  Oakhaven  nie  będziesz  dokładała  swoich  pieniędzy.  Są  przeznaczone  dla  ciebie  i  twojej 

przyszłej  rodziny.  Dla  twoich  dzieci.  -  Nie  zamierzam  mieć  Ŝadnego  potomstwa  -  wypaliła 

Nicole  i  zaraz  poŜałowała,  Ŝe  tą  informacją  tak  nagle  zaskoczyła  babkę.  -  Nie  chcesz  mieć 

dzieci? Tych cudownych, małych stworzeń? Nicki, one są naszą przyszłością. Takie poglądy 

zupełnie do ciebie nie pasują. Co sprawiło, Ŝe zmieniłaś zdanie na temat zakładania rodziny? 

-  Nic,  babciu.  Masz  rację,  dzieci  to  nasza  przyszłość.  I  być  moŜe  pewnego  dnia  zechcę 

załoŜyć rodzinę. Sądzę jednak, Ŝe w tej chwili nie byłabym dobrą matką. Za bardzo absorbuje 

mnie  malarstwo.  Mae  chyba  trochę  się  uspokoiła.  Nicole  ogarnęły  wyrzuty  sumienia,  Ŝe 

okłamuje  babkę.  PrzecieŜ  nigdy  więcej  nie  zamierzała  dopuścić  do  ponownego  zajścia  w 

ciąŜę. Za bardzo się bała. - Przy śniadaniu nie odezwałaś się ani słowem do Johnny'ego. Jesteś 

o  coś  na  niego  zła?  Chyba  juŜ  się  nie  kłócicie,  mam  rację?  -  Powinien  uprzedzić  mnie  o 

pomyśle rekultywacji pola - oświadczyła Nicole. - Podobnie jak ty. - Wybacz, Nicki, ale w tej 

sprawie  sama  powzięłam  decyzję.  Wiem,  wiem,  zrobiłam  źle.  -  Babciu,  nie  o  to  chodzi. 

Decyzja  naleŜała  do  ciebie.  Tylko  Ŝe...  -  Nicole  westchnęła  -  chyba  po  prostu  nie  chciałam 

dowiedzieć się o niej jako ostatnia. - Masz rację. Kiedy Johnny poruszył ten temat, byłam tak 

podniecona,  Ŝe  poleciłam  mu,  aby  natychmiast  skontaktował  się  z  Virgilem  Diehlem.  Jego 

brat,  Martin,  ma  na  wschód  od  Oakhaven  piękną  plantację  trzciny,  przynoszącą  duŜe  zyski. 

Wiedziałam, Ŝe jest jedynym człowiekiem, który byłby w stanie nam pomóc, i to szybko. - Na 

background image

twarzy  Mae  odmalowało  się  zadowolenie.  -  Tak  się  cieszę,  Ŝe  Johnny  wrócił  do  Common. 

Wszystko  układa  się  jak  naleŜy,  wręcz  doskonale.  Lepiej,  niŜ  to  sobie  zaplanowałam.  - 

Zaplanowałaś?  -  Nicole  zesztywniała.  -  Jak  mam  to  rozumieć?  -  Znam  dobrze  to  twoje 

spojrzenie. Obiecałam, Ni- 

cki,  Ŝe  juŜ  więcej  niczego  nie  zrobię  ukradkiem  i  dotrzymam  słowa.  Mówiąc  o  planowaniu, 

miałam  na  myśli  nasze  pola.  Sądzę,  Ŝe  ich  uprawa  okaŜe  się  znakomitym  posunięciem, 

rozwiązującym wszelkie nasze problemy. Jestem tylko zdziwiona, Ŝe sama nie pomyślałam o 

tym wcześniej. Nicole wjechała na parking i szybko opuściła wóz. Spóźniona na spotkanie z 

Daisi,  prawie  wbiegła  do  ciemnego  wnętrza  baru.  O  tej  porze,  czyli  wieczorem,  przyszła  tu 

dopiero drugi raz. Przedtem wpadała czasami w południe, gdyŜ babcia uwielbiała lunch, który 

Pepper  serwował  w  środy.  Kiełbaski  ze  strąkami  piŜmaka  i  placek  zrobiony  z  dodatkiem 

laskowych orzechów. Do tego starsza pani piła najlepszą whisky, jaką dysponował właściciel 

baru.  Clair  próbowała  zrobić  w  domu  placek  podobny  do  wspaniałego  placka  Peppera,  ale 

nigdy  się  nie  udawał.  Właściciel  baru  poprzysiągł,  Ŝe  zdradzi  jej  swą  tajemnicę,  gdy  tylko 

rzuci  Bicka  i  zostanie  jego  Ŝoną.  Nicole  zatrzymała  się  w  drzwiach.  Wypatrzywszy  Daisi 

siedzącą  na  stołku  przy  półkolistym  barze  i  rozmawiającą  ze  swoim  bratem,  ruszyła  w  ich 

stronę. Słyszała, Ŝe mu się podoba. Usadowiła się obok nich na wysokim stołku. - Jesteś! To 

fantastycznie  -  oświadczyła  Daisi.  Rzuciła  okiem  na  Woody'ego.  -  Mówiłam,  Ŝe  się  zjawi. 

Prawda,  Ŝe  mój  braciszek  to  śliczny  chłopak?  -  Och,  Daisi,  daj  spokój!  -  Czerwieniąc  się, 

wymamrotał speszony młody człowiek. Rzeczywiście był ładny. Miał długie, jasne, kręcone 

włosy i opaloną twarz. DuŜo pracował na słońcu. Jego 

ciało, pracującego fizycznie męŜczyzny, było umięśnione i zgrabne. Mimo to jednak... Nicole 

otrząsnęła się, Ŝeby wymazać sprzed oczu twarz Johnny'ego. Nie powinien ukrywać przed nią 

sprawy plantacji. Od rana była w fatalnym nastroju. - Przepraszam za spóźnienie. - Nic się nie 

stało.  -  Straciłam  poczucie  czasu  -  tłumaczyła  się  Nicole.  -  Zabrałam  się  za  porządki  na 

strychu. Zamierzam przerobić go na pracownię malarską. - Będę musiała to zobaczyć. - Daisi 

spojrzała na brata. - Któregoś dnia Woody podrzuci mnie do ciebie. Dobrze? - Oczywiście - 

zgodziła  się  Nicole.  W  tej  chwili  do  baru  wszedł  Toby  Potter.  Wysoki,  dobrze  zbudowany, 

rudobrody kierowca cięŜarówki, miejscowy pyskacz. Obrzucił Nicole uwaŜnym spojrzeniem, 

a  potem  mrugnął  do  niej  okiem.  -  UwaŜaj,  dziewczyno.  Ostatnim  razem  tylko  Farrel  miał 

frajdę, ale dzisiaj inni mogą nie chcieć okazać się gorsi. - Spojrzał na towarzysza Nicole. - Jak 

widzę,  Woodrow  pomyślał  to  samo  co  my.  Będzie  mała  przepychanka.  Zobaczymy,  komu 

uda  się  zatańczyć  z  tobą  pierwszy  taniec.  Woody  rzucił  rudobrodemu  złe  spojrzenie.  - 

Spływaj,  Toby.  Karnet  Nicki  jest  juŜ  zapełniony  -  powiedział  i  zaraz  potem  spojrzał  na 

background image

Nicole, chcąc się przekonać, czy nie posunął się zbyt daleko. Obdarzyła go uśmiechem. W tej 

chwili  przystałaby  na  wszystko,  co  zaproponowałby  brat  Daisi.  Toby  Potter  wyglądał 

okropnie. Tak, jakby od tygodni się nie kąpał. 

- Zawalczę z tobą o pierwszy taniec - oświadczył Woody'emu. - Na pięści, czy masz ochotę 

na coś solidniejszego? Przestraszył Nicole. Był potęŜnym drągalem, cięŜszym od brata Daisi 

co  najmniej  o  dwadzieścia  kilogramów.  I  co  oznaczało  to  ,,coś  solidniejszego''?  -  Na  ten 

temat, chłopcy, moŜecie pogadać sobie bez nas - oświadczyła Daisi. - Boli mnie kręgosłup i 

muszę  usiąść  na  przyzwoitym  krześle.  -  Wzięła  Nicole  za  ramię.  -  Znajdźmy  sobie  jakiś 

stolik. Pepper, podaj nam coś dobrego. Słodkiego i dla mnie bez alkoholu. Nicki, masz ochotę 

na wino? - Dziś napiję się tego samego, co ty. - Wobec tego daj nam dwie róŜowe lemoniady! 

-  krzyknęła  Daisi.  Pepper  przesuwał  ścierką  po  ladzie  w  rytm  muzyki  płynącej  z  grającej 

szafy. W kąciku mięsistych warg miał przylepione grube, czarne cygaro. Polerując bar, nigdy 

nie podnosił głowy, ale odkrzyknął: - Zaraz dostaniesz, kochana! Chwilę później przed Nicole 

i Daisi postawił dwie szklanki róŜowej lemoniady. - Moja specjalność - oznajmił. - Nazwałem 

ją ,,Wschód słońca nad zalewiskiem''. Wygląda zbyt ładnie, aby ją wypijać, pomyślała Nicole, 

spoglądając  na  wysoką  i  smukłą  szklankę  przyozdobioną  plasterkami  cytryny  i  pomarańczy 

nadzianymi  na  plastykowy  patyczek  zakończony  wisienką.  -  Będzie  grała  kapela  Lucasa 

Pelota - oznajmiła Daisi. - Czy kiedyś ją słyszałaś? - Nie - odrzekła Nicole, biorąc do ust łyk 

lemoniady. 

-  Jest  naprawdę  dobra.  Lucas  gra  świetnie  na  akordeonie  -  wychwalała  Daisi  miejscowych 

grajków. Usiadły przy stoliku tuŜ przy parkiecie, na którym dwa tygodnie temu Nicole szalała 

w objęciach Farrela. W pewnym momencie ujrzała go z drinkiem w ręku, stojącego na końcu 

baru.  Na  jej  widok  uśmiechnął  się  i  uniósł  szklankę.  Nicole  nie  odwzajemniła  gestu.  Nie 

miała  ochoty  utrzymywać  znajomości  z  tym  łajdakiem.  Clair  mówiła,  Ŝe  telefonował 

dwukrotnie,  za  kaŜdym  razem  prosząc  Nicole  o  oddzwonienie.  Zignorowała  prośby.  -  Co  u 

ciebie?  -  spytała  Daisi.  -  Długo  się  nie  widziałyśmy.  -  JuŜ  mówiłam,  robiłam  porządki  na 

strychu.  Trochę  teŜ  szkicowałam.  Moimi  obrazami  zainteresował  się  właściciel  jednej  z 

nowoorleańskich galerii. - Jestem pewna, Ŝe są cudowne. Nicole postanowiła zmienić temat. - 

Jak  się  czujesz?  -  spytała.  -  Czy  ona  się  porusza?  Jest  w  porządku?  -  Ona?  -  zdziwiła  się 

Daisi. - Nie mówiłam, Ŝe to dziewczynka. - Roześmiała się. - Oświadczyłam lekarzowi, Ŝe nie 

chcę  znać  zawczasu  płci  dziecka.  -  SpowaŜniała  i  pogłaskała  wydatny  brzuch.  -  Poznałaś  to 

po  jego  połoŜeniu  i  kształcie?  Słyszałaś  coś,  o  czym  powinnam  wiedzieć?  -  Nie.  -  Nicole 

poczuła się głupio. - Przepraszam, przejęzyczyłam się. O wszystkich niemowlakach myślę jak 

o dziewczynkach. Daisi rozluźniła się. - Nie mów tego przy Melu, bo on marzy o synu. 

background image

 Zjawił się Woody.  

-  Lucas  kończy  się  rozgrzewać  -  poinformował  siostrę  i  Nicole.  Postawił  na  stoliku  butelkę 

zamówionego  dla  siebie  piwa.  -  Zaraz  zaczną  grać.  Czy  masz  ochotę  ze  mną  zatańczyć?  - 

spytał  Nicole.  Kapela  zagrała  tradycyjną  melodię.  Nocole,  za  namową  Daisi,  ujęła 

wyciągniętą dłoń Woody'ego i pozwoliła mu zaprowadzić się na parkiet. Uznała, Ŝe dobrze jej 

zrobi przetańczony wieczór. Tym razem jednak będzie trzymała się z daleka od wina. A takŜe 

od Farrela Craiga.  Z boksu w odległym końcu sali Johnny patrzył, jak Woody po raz szósty 

prowadzi Nicole na parkiet. Był wściekły na siebie za to, Ŝe nie zostawił Virgila i wcześniej 

nie  wyszedł  z  baru.  Teraz  juŜ  było  na  to  za  późno.  Musiał zostać,  bo  widział,  jak z  kaŜdym 

następnym tańcem Woody staje się coraz bardziej pewny siebie. Co gorsza, w przeciwległym 

krańcu  baru  czyhał  na  Nicole  Farrel.  -  JuŜ  po  niej  -  mruknął  Virgil,  popatrując  na  parkiet.  - 

Dlaczego nie poprosisz jej do tańca? PrzecieŜ chcesz. Widzę to, chłopcze, po twojej minie. - 

Ja nie tańczę - oświadczył Johnny. - MoŜe pora się nauczyć - mruknął Virgil. - Dziś Woody 

spija  śmietankę.  Czy  to  cię  nie  draŜni?  Johnny  spojrzał  na  przyjaciela.  -  Zamknij  się, 

staruszku. - Nie wyŜywaj się na mnie, dlatego Ŝe nie umiesz tańczyć. To nie moja wina. Na 

oczach Johnny'ego Wooddy objął Nicole w talii i przyciągnął do siebie. 

-  Jak  myślisz,  czy  Nicole  jest  zadowolona?  -  Virgil  dolewał  oliwy  do  ognia.  -  Mae  coś 

wspominała, Ŝe wy oboje... - Zamknij się wreszcie. Kapela Lucasa Pelota mocnym akordem 

zakończyła szybką melodię i niemal natychmiast zaczęła grać wolną, sentymentalną balladę. 

Kątem oka Johnny spostrzegł, Ŝe Farrel zsuwa się z barowego stołka. Dojrzał to takŜe Virgil. 

- Ale teraz, głupku, nie napytaj sobie biedy - ostrzegł przyjaciela. - Jeśli narozrabiasz, Tucker 

z przyjemnością wsadzi cię za kratki. Ze smętną miną Johnny patrzył, jak Farrel podchodzi do 

Woody'ego  i  klepie  go  w  plecy.  Młody  człowiek  spochmurniał.  Zawahał  się,  jakby  chcąc 

zaprotestować, ale dość szybko się poddał i Farrel zajął jego miejsce. Mimo sporej odległości 

Johnny jednak dostrzegł, jak Nicole zesztywniała. Gdyby jej dobrze nie poznał, pospieszyłby 

wnet  z  odsieczą.  Wyglądała  na  drobną  i  piekielnie  słabą  istotkę,  ale  w  rzeczywistości  była 

silna  jak  mało  kto.  Gdyby  nie  chciała  tańczyć  z  Farrelem,  to  by  mu  to  oświadczyła.  Johnny 

miał  juŜ  dość.  -  Virgil,  idę  do  domu  -  oznajmił,  podnosząc  się  z  miejsca.  -  Jeszcze  raz 

dziękuję za to, Ŝe namówiłeś Martina, aby pomógł Mae. -  Zostaniesz w Common i będziesz 

zarządzał  jej  plantacją?  Ludzie  sądzą,  Ŝe  tak  się  stanie.  Robią  zakłady,  Ŝe  wkrótce 

przeniesiesz się na swoje stare śmieci. - Nie zakładaj się o to, bo stracisz pieniądze. - Johnny 

ruszył w stronę wyjścia. 

Był juŜ prawie przy drzwiach, gdy nagle, mimo hałasu panującego na sali, do jego uszu dotarł 

donośny  głos  Nicole:  -  Powiedziałam,  Ŝe  nie  chcę  z  tobą  tańczyć!  Natychmiast  mnie  puść! 

background image

Zobaczywszy,  Ŝe  Nicole  wyrywa  się  z  objęć  Farrela,  Johnny  odruchowo  zmienił  kierunek 

marszu.  Na  jego  widok  kilka  tańczących  par  wycofało  się  z  parkietu.  Zamilkła  muzyka. 

Dobrze wiedział, jak wygląda Nicole szykująca się do ataku. Szybko objął ją w pasie i zdąŜył 

obrócić,  zanim  jej  ręka  trafiła  Farrela  w  twarz.  -  Spokojnie,  chérie  -  szepnął  jej  do  ucha.  - 

Facet jest znany z tego, Ŝe oddaje ciosy. Nawet kobietom. Nicole wcale nie była zachwycona 

pojawieniem się obrońcy. - Idź stąd! - zaŜądała. - Farrel zasługuje na to, by podbić mu oko, a 

jeśli mi odda, rąbnę go w drugie. Johnny mocniej przytrzymał Nicole. - Wyjdźmy przed dom, 

abyś  mogła  ochłonąć.  Strząsnęła  z  pleców  jego  rękę.  -  Nigdzie  nie  pójdę.  To  on  powinien 

wyjść i ochłonąć. Nie traktuj mnie tak, jakbym była głupią blondynką. - Nicole odwróciła się 

i  gniewnym  wzrokiem  zmierzyła  zebranych  w  pobliŜu  męŜczyzn,  obserwujących  z 

zainteresowaniem  wydarzenie  na  parkiecie.  -  Słyszeliście,  co  powiedziałam?  Idźcie  stąd. 

Znajdźcie sobie inną rozrywkę. - Ale ta bardzo się nam podoba - zadrwił Farrel. Znajdujący 

się w barze męŜczyźni wybuchnęli gromkim śmiechem. 

Nastrój  Johnny'ego  pogorszył  się  jeszcze  bardziej.  -  Koniec  frajdy  -  obwieścił  zebranym.  - 

Chodź, chérie. - I tu się mylisz, Ŝebraczy synu - wycedził rozzłoszczony Farrel. - To dopiero 

początek.  Wyciągnął  rękę,  Ŝeby  wziąć  Nicole  ponownie  w  objęcia,  ale  Johnny  złapał  go  za 

nadgarstek.  -  Dama  nie  Ŝyczy  sobie  z  tobą  tańczyć  -  oświadczył.  -  Dała  ci  to  jasno  do 

zrozumienia. - Puścił Farrela i dodał: - Tylko spróbuj dotknąć jej jeszcze raz, a juŜ nigdy nie 

będziesz w stanie posłuŜyć się tą ręką. Na sali zamilkły głosy. MęŜczyźni przestali się śmiać. 

-  Słyszeliście?  -  wykrzyknął  Farrel.  -  On  mi  grozi!  Głupio  robisz,  Bernard,  oświadczając  to 

przy  tylu  świadkach!  Johnny  wzruszył  ramionami  i  odwrócił  Nicole  twarzą  do  siebie.  - 

Chodź. Chyba Ŝe chcesz, bym skończył to, co zaczęłaś. - Uśmiechając się, dorzucił kpiącym 

tonem:  -  Masz  fajny  wybór,  co?  Obserwowanie  barowej  bijatyki,  z  której  pewnie  wyniosą 

mnie  w  trumnie,  albo  wyjście  frontowymi  drzwiami  w  towarzystwie  najbardziej 

niepopularnego  faceta  w  mieście.  Tak  czy  inaczej,  jutro  ludzie  będą  mieli  o  czym  gadać.  Z 

hardo  uniesioną  głową  Nicole  ruszyła  szybko  ku  drzwiom.  Jej  wyjściu  towarzyszyły 

obraźliwe,  prowokujące  słowa  Farrela.  Johnny  uznał  jednak,  Ŝe  dołoŜenie  facetowi  nie  jest 

warte powrotu za kratki. Dogonił Nicole przed barem. Ze złości niemal ziała ogniem. 

- Mylisz się, jeśli sądzisz, Ŝe podziękuję ci za wtrącanie się w moje sprawy - wycedziła przez 

zęby. - Twoja pomoc nie była mi potrzebna. Johnny popatrzył na gromadzących się gapiów. - 

Idziemy?  A  moŜe  przed  barem  teŜ  chcesz  zrobić  przedstawienie?  -  zapytał.  -  Nie  wracam  z 

tobą do domu - warknęła gniewnie. - Dlaczego? CzyŜbyś nagle zaczęła się mnie bać? A moŜe 

obawiasz  się  tego,  co  moŜe  się  wydarzyć,  kiedy  zostaniemy  sami?  -  Nie  wydarzy  się  nic, 

moŜesz  być  tego  pewien.  Johnny  odwrócił  się  i  Ŝwawym  krokiem  ruszył  w  stronę 

background image

zaparkowanego  samochodu.  -  To  dobrze.  Wobec  tego  chodźmy.  -  Ale  ja  prowadzę  - 

oznajmiła,  dogoniwszy  Johnny'ego.  -  Słyszysz?  To  mój  wóz  i...  -  W  porządku.  Będę  miał 

wolne  ręce  -  ze  znaczącym  uśmiechem  rzucił  przez  ramię.  Rozzłoszczona  Nicole  zajęła 

siedzenie dla pasaŜera. Roześmiany Johnny zajął miejsce za kierownicą. 

Skręcając  w  kierunku  domu,  kierowca  wrzucił  niŜszy  bieg.  Johnny,  pracujący  na  dachu, 

rozpoznał  dostawczą  cieŜarówkę  Farrela  Craiga,  wyładowaną  po  brzegi.  Był  to  widok 

niespodziewany,  gdyŜ  po  incydencie  w  barze  Johnny  spodziewał  się,  Ŝe  jego  wróg  numer 

jeden zerwie z Oakhaven wszelkie kontakty handlowe. - Przywiozłem gonty, które zamówiła 

pani Chapman! - krzyknął kierowca, wysiadając z szoferki. Johnny otarł dłonią spocone czoło 

i po drabinie zszedł z dachu. Odpiął pas z narzędziami i połoŜył go na ławce, a potem wylał 

sobie  na  głowę  wiadro  stojącej  w  pobliŜu  wody.  Osuszył  twarz  bawełnianą  koszulką, 

zrzuconą  parę  godzin  wcześniej,  i  naciągnął  ją  na  siebie.  -  Sam  mogłem  po  nie  pojechać  - 

oznajmił kierowcy cięŜarówki. - Po co płacić za przywóz, skoro mamy własny samochód? - 

To zaległa dostawa - poinformował go pracownik Farrela Craiga. - Dlatego szef nie doliczył 

pani Chapman 

kosztów  transportu.  A  nawet  sprzedał  gonty  z  duŜym  rabatem.  Johnny  obejrzał  rachunek. 

Skrzywił  się  na  widok  rzeczywiście  solidnego  upustu  i  wetknął  kwit  do  kieszeni, 

zastanawiając się, co tym razem kombinuje Farrel. Wraz z kierowcą rozładował cięŜarówkę. 

Po jej odjeździe, ledwie Ŝywy, padł na jeden z wiklinowych foteli na werandzie. Otarłszy pot 

z  twarzy,  spojrzał  odruchowo  w  stronę  otwartych  balkonowych  drzwi,  prowadzących  do 

biura. Zastanawiał się, czy jest tam jeszcze Nicole. Wcześniej widział, Ŝe siedzi przy biurku. 

Od  pamiętnego  wieczoru,  kiedy  to  odwiózł  ją  z  baru  do  domu,  to  znaczy  od  tygodnia, 

zamienili  ze  sobą  zaledwie  kilka  słów.  Johnny  wstał,  przeciągnął  się  i  podszedł  do  drzwi. 

Oparłszy się o futrynę, zobaczył, Ŝe Nicole jeszcze siedzi w biurze. Nadal wystukiwała coś na 

małym  kalkulatorze.  Zaklęła,  a  potem  wprowadziła  ponownie  kilka  liczb.  Zadowolona, 

zapisała w notesie policzoną sumę. - Od kiedy prowadzisz rachunkowość? - zapytał Johnny. - 

Odkąd  postanowiłam  nie  prosić  cię  o  tę  przysługę.  Jej  słuŜbowy  ton  z  miejsca  pogorszył 

Johnny'emu samopoczucie. Wszedł do pokoju, stanął przy biurku i wyłączył wentylator. - Nie 

przeszkadzała  mi  ta  robota  -  powiedział.  Z  palcami  jeszcze  na  klawiszach  Nicole  podniosła 

powoli wzrok. - Ale być moŜe przeszkadzało to mnie. Wokół jej twarzy, poczerwieniałej od 

gorąca, zwisały wilgotne kosmyki włosów. Jasnoniebieska letnia sukienka 

pogłębiła  błękit  oczu.  DuŜy  dekolt  odkrywał  zarys  ponętnych  piersi.  Johnny  poczuł,  jak 

ogarnia  go  podniecenie.  Ganiąc  się  za  to,  spostrzegł,  Ŝe  Nicole  przygląda  się  jego 

przemoczonej  koszulce.  -  Wpadłeś  do  stawu  czy  zaczął  padać  deszcz?  -  spytała  drwiąco. 

background image

Cierpką  uwagę  skwitował  wzruszeniem  ramion.  Rozejrzał  się  po  pokoju  w  poszukiwaniu 

czegoś,  na  czym  mógłby  usiąść,  brudny  i  spocony.  Wybrał  twardy  fotel  na  biegunach.  -  Z 

firmy  Craiga  właśnie  przywieziono  gonty  -  oznajmił  chłodno.  Nicole  uniosła  brwi.  - 

Widocznie podziałała moja wizyta. Johnny rzucił na biurko wyciągnięty z kieszeni rachunek 

Farella. - Musiała to być nie lada wizyta, skoro dostałaś aŜ tak gigantyczną zniŜkę. Wzięła do 

ręki  rachunek.  Obejrzała  go  z  uśmiechem.  -  Tak,  musiała  zrobić  nie  lada  wraŜenie.  Johnny 

zesztywniał.  -  Błagałaś  Farrela  o  wybaczenie?  -  Coś  w  tym  sensie  -  przyznała  Nicole. 

Odchyliła  się  w  krześle  i  połoŜyła  ręce  na  kolanach.  -  Jazda  po  gonty  i  inne  materiały  do 

Nowego  Orleanu  kosztowałaby  nas  dwukrotnie  droŜej.  Łatwiej  mi  było  pójść  na  drobne 

ustępstwo.  Johnny  z  trudem  powstrzymał  gniew.  -  Jestem  ciekaw,  co  to  kosztuje  w 

dzisiejszych czasach - wycedził przez zaciśnięte zęby. 

-  Nie  udawaj,  chérie.  Co  obiecałaś  Farrelowi?  Wspólną  kolację,  a  potem  kino?  A  moŜe  coś 

bardziej  konkretnego?  -  zapytał  drwiącym  tonem.  -  Masz  brudne  myśli  -  warknęła  Nicole.  - 

Po prostu znam Farrela i wiem, na co go stać. - Myśl sobie, co chcesz. Johnny zagryzł wargi. 

Nie  lubił  zazdrości,  a  mimo  to  doznawał  tego  uczucia.  Na  Nicole  zaleŜało  mu  znacznie 

bardziej, niŜ na jakiejkolwiek innej kobiecie. Zanim się zorientował, weszła mu w krew i nic 

na  to  nie  mógł  poradzić.  Pozostawało  tylko  cierpienie.  -  Po  prostu  troszczę  się  o  ciebie  na 

Ŝ

yczenie Mae - wykręcił się sianem. - Jestem dorosła. Babcia wie, Ŝe sama potrafię o siebie 

zadbać.  -  Mnie  mówi  coś  innego.  Dziś  rano  pytała,  czy  pod  koniec  następnego  tygodnia 

mógłbym  pojechać  z  tobą  do  Nowego  Orleanu.  Obawia  się,  Ŝe  dasz  się  komuś  nabrać  lub 

zrobisz  coś  jeszcze  gorszego.  Na  twarzy  Nicole  odmalowało  się  zdumienie.  -  Powiedziałeś, 

oczywiście, Ŝe nie moŜesz. - Nie. Powiedziałem, Ŝe porozmawiam o tym z tobą. W kaŜdym 

razie wiedz, Ŝe jestem do dyspozycji. - Johnny popatrzył z uznaniem na ładnie wykrojone usta 

Nicole, a potem zajrzał jej w oczy. - MoŜe mały wyjazd obojgu nam dobrze zrobi? Zacisnęła 

wargi.  -  Dziękuję,  ale  nigdzie  z  tobą  nie  pojadę.  Mam  juŜ  własne  plany.  A  teraz,  wybacz, 

chciałabym zabrać się ponownie za robotę. Ty teŜ powinieneś uczynić to samo. 

-  Mam  przerwę  śniadaniową  -  oświadczył,  rozsiadając  się  wygodniej  w  fotelu.  Nicole 

odsunęła krzesło od biurka i podniosła się z miejsca. - W porządku. Ale wyjdź stąd i zjedz na 

dworze.  Wiedział,  Ŝe  powinien  posłuchać  szefowej,  ale  gdy  podniósł  się  z  fotela,  nogi 

poprowadziły  go  nie  ku  otwartym  drzwiom,  lecz  w  stronę  Nicole.  Kiedy  zaczęła  się  przed 

nim  cofać,  uśmiechnął  się  i  lekkim  pchnięciem  posunął  ją  aŜ  pod  samą  ścianę.  -  Masz  dziś 

ochotę  na...  to  i  owo?  -  Daj  spokój.  -  Od  poprzedniego  razu  minęło  sporo  czasu.  Na  pewno 

jesteś  w  potrzebie...  -  Wynoś  się!  -  Nie  mogę.  Tego  lata  naleŜę  wyłącznie  do  ciebie,  chérie. 

CzyŜbyś o tym zapomniała? Na twarzy Nicole ukazały się krwiste rumieńce. Zamknęła oczy, 

background image

zaciskając  mocno  powieki.  -  Przestań,  proszę.  Sama  myśl,  Ŝe  mógłby  jej  dotknąć, 

doprowadzała Johnny'ego do szału. Pracował jak wariat, usiłował udawać przed samym sobą, 

Ŝ

e  Nicole  wcale  go  nie  obchodzi,  ale  jak  zadra  tkwiła  w  jego  umyśle,  i  to  przez  pełne 

dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie bacząc na to, Ŝe jest spocony i brudny, nachylił się i 

przyparł  ją  do  ściany.  -  Spójrz  na  mnie  -  wyszeptał  do  ucha.  -  Johnny,  proszę...  CięŜko 

dysząc,  usiłowała  się  uwolnić.  Natarł  na  nią  ciałem,  tak  Ŝe  poczuła,  jak  bardzo  jest 

podniecony. Musnął wargami jej czoło. 

- Miło mieć cię tak blisko, chérie. Ładnie pachniesz. - Ale ty nie - odcięła się. - Pracowałem 

na  dachu  od  szóstej  rano.  Przesunął  dłonią  po  obnaŜonym  ramieniu  Nicole.  Poczuł,  jak  jej 

ciałem  wstrząsa  dreszcz.  PoŜądał  tej  kobiety.  Pragnął  mieć  ją.  Tutaj.  Teraz.  Zaczął 

gorączkowo  całować  Nicole.  Coraz  mocniej  i  mocniej.  Nie  protestowała  i  nawet  nie 

próbowała się wyrywać. Kiedy zdał sobie z tego sprawę, porwał ją w objęcia i podciągnął w 

górę.  Poczuł  na  szyi  drobne  dłonie.  Całując  szaleńczo,  słyszał,  jak  wali  jej  serce.  Upływały 

minuty,  jedna  za  drugą.  Zajęci  sobą,  Johnny  i  Nicole  nie  zauwaŜyli,  Ŝe  są  obserwowani.  Ze 

swojego  wózka  stojącego  na  werandzie  Mae  Chapman  przyglądała  się  w  milczeniu 

obejmującej się parze. Na jej twarzy malowało się zadowolenie. Oparta o balustradę, Nicole z 

bijącym  sercem  patrzyła  na  zbliŜającego  się  Johnny'ego.  Unikała  go  od  dłuŜszego  czasu, 

przekonana,  Ŝe  w  ten  sposób  potrafi  zapomnieć  o  tym,  co  się  wydarzyło.  Była  na  granicy 

zakochania się w męŜczyźnie, który za niespełna trzy miesiące zniknie z jej Ŝycia. Wszedł po 

schodkach na werandę. Nicole odsunęła się od balustrady. Ubrana w białą bawełnianą luźną 

bluzkę  i  szeroką  powiewną  spódnicę,  usiadła  szybko  na  jednym  z  wiklinowych  foteli. 

Wskazała Johnny'emu drugi fotel. Nie skorzystał z zaproszenia. - Ranny ptaszek juŜ gotowy 

do  drogi?  -  zapytał.  -  Tak.  Wstałam  wcześnie.  Zaopiekujesz  się  babcią?  -  Jasne.  -  Johnny 

wsunął ręce do kieszeni. - Roz- 

mawiałem  z  kuratorem.  Zgodził  się,  Ŝebym  na  weekend  wyjechał  z  miasta.  -  Nie.  -  Nicole 

potrząsnęła  głową.  -  Jadę  sama.  Nie  wyglądał  na  zdziwionego  jej  decyzją.  -  Pilnuj  się.  W 

Mieście  Grzechu  grasuje  wielu  szaleńców.  Nicole  za  chwilę  przymknęła  oczy.  Uwielbiała 

głos  Johnny'ego  i  sposób,  w  jaki  mówił.  Zaczynała  powoli  rozumieć  tego  człowieka.  Był 

ciepły,  czuły  i  serdeczny.  Początkowo  negowała  istnienie  tych  zalet,  mimo  Ŝe  babcia,  która 

znała Johnny'ego od dziecka, miała go za dobrego, uczciwego i szlachetnego człowieka. - Jak 

sądzisz, czy nasze roboty  posuwają się we właściwym tempie? - spytała.  - Na to wygląda. - 

Pracujesz jak wół. Jestem ci bardzo wdzięczna za pomoc okazywaną babci. Nie widziałam jej 

tak szczęśliwej od lat. - Cieszy się, bo ty tutaj jesteś. - MoŜe dlatego, Ŝe jesteśmy tu oboje. - A 

co  do  tego  przyjęcia,  na  które  się  wybierasz...  -  To  nie  przyjęcie,  lecz  otwarcie  wystawy  - 

background image

lekkim  tonem  sprostowała  Nicole,  Ŝeby  rozluźnić  atmosferę.  Kiedy  jednak  zobaczyła 

powaŜną  minę  Johnny'ego,  zaczęła  się  zastanawiać,  o  co  moŜe  mu  chodzić.  Sprawiał 

wraŜenie  podenerwowanego.  -  A  więc  nie  jesteś  tam  z  nikim  umówiona?  -  zapytał.  -  Nie 

jestem. Jadę, bo na wystawie właściciel galerii wystawia na próbę takŜe kilka moich obrazów. 

Chce się przekonać, czy będą miały wzięcie. - Gdzie zamierzasz się zatrzymać? 

-  We  Francuskiej  Dzielnicy,  w  hotelu  Place  d'Armes.  Staroświeckim  i  małym.  Mieszkałam 

tam raz z rodzicami. - Nicole podniosła się z fotela. - Chciałabym, Ŝebyś przejął prowadzenie 

rachunkowości. Zrobisz to? Wiem, co mówiłam przedtem. Byłam... - Uparta - podpowiedział 

Johnny. - Tak, coś w tym sensie. Zrobił krok w stronę Nicole. Cofnęła się. Nie chciała kochać 

tego  męŜczyzny.  Była  przekonana,  Ŝe  złamie  jej  serce,  które  tym  razem  juŜ  nie  da  się 

posklejać.  -  Muszę  wracać  do  pokoju  -  oświadczyła  spokojnie.  -  Dziękuję  za  to,  co  zrobiłeś 

dziś  rano.  -  Wskazała  azalię  w  rogu  werandy.  -  Sama  bałam  się  przesadzić  ją  do  większej 

donicy.  Babcia  będzie  ci  bardzo  wdzięczna.  Johnny  postąpił  jeszcze  jeden  krok  do  przodu. 

Przez dłuŜszą chwilę patrzyli sobie w oczy. Gdy Nicole usłyszała zmieniony, głośny oddech 

Johnny'ego, serce zabiło jej szybciej. - Podziękuj mi inaczej, chérie - powiedział po dłuŜszej 

chwili. - Pocałuj. - Nie. - Energicznie potrząsnęła głową. - Nie chcę. Nie poruszył się ani nie 

poprosił  raz  jeszcze.  Nadal  stał  obok  niej.  Nicole  postanowiła,  Ŝe  począwszy  od  następnego 

dnia, zacznie odsuwać się od Johnny'ego. Na odległość uda się jej myśleć jaśniej. Jedząc jutro 

ś

niadanie, nie będzie musiała spoglądać w jego oczy, sięgające głębi jej duszy, i poddawać się 

ich  hipnotyzującemu  działaniu.  Jutro  spojrzy  prawdzie  w  oczy.  Ale  dziś  jeszcze...  Powoli 

przesunęła dłońmi po torsie Johnny'ego. Uniosła usta na spotkanie jego warg. 

Pocałunek był gorący. Nicole chciała, Ŝeby był krótki i całkiem zwykły, nie groŜący Ŝadnymi 

konsekwencjami. Johnny miał jednak w tym względzie zupełnie inne plany. Została więc na 

werandzie dłuŜej niŜ zamierzała. Znacznie dłuŜej. 

Stając  w  drzwiach  galerii,  od  razu  go  zobaczyła  i  natychmiast  serce  podeszło  jej  do  gardła. 

Przyglądał  się  obrazowi  nagiej  kobiety.  Miał  na  sobie  dŜinsy  i  chyba  nową,  granatową 

koszulę,  w  której  wyglądał  doskonale.  Postawny,  z  kruczoczarnymi  włosami,  opadającymi 

luźno na ramiona, wybijał się na tle pozostałych gości. Nicole nie potrafiła oderwać od niego 

wzroku.  -  Jak  miło,  Ŝe  zdecydowałaś  się  przyjechać  -  przywitał  ją  właściciel  galerii.  -  Jutro 

pogadamy  o  interesach,  a  dziś  popatrzmy  na  obrazy.  Pan  Medoro  przedstawił  Nicole  innym 

artystom,  którzy  po  chwili  otoczyli  ją  kołem.  Odpowiadała  na  pytania,  uśmiechała  się  i 

potakiwała  ruchem  głowy,  starając  się  równocześnie  odszukać  wzrokiem  Johnny'ego. 

Najpierw dostrzegła go w otoczeniu trzech nadskakujących mu kobiet, a potem zobaczyła, jak 

background image

wraz  z  właścicielem  galerii  ogląda  jakąś  dziwaczną  rzeźbę  w  drewnie.  Dopiero  po  godzinie 

udało się Nicole wyrwać z kręgu gości zaabsorbowanych salonową konwersacją. 

-  Twoje  obrazy  są  najlepsze.  Czując  za  plecami  obecność  Johnny'ego,  zamknęła  oczy.  Jej 

ciałem  wstrząsnął  dreszcz.  Zapytała  przez  ramię:  -  CzyŜbyś  był  ekspertem?  -  Mam  własny, 

ale za to dobry gust - odparł powoli, zbliŜając się do niej jeszcze bardziej. Nicole odwróciła 

się. Stali tak blisko siebie, Ŝe koszula Johnny'ego ocierała się o jej odkryte ramię. - Co tutaj 

robisz?  -  spytała.  -  Miałeś  zostać  w  Oakhaven  i  opiekować  się  babcią.  -  Prawdę 

powiedziawszy, to Mae sprawiła, Ŝe tutaj jestem. Zamartwiała się przez cały dzień. Bała się, 

Ŝ

e  ktoś  obrabuje  cię  lub  napadnie.  Nalegała,  abym  pojechał  i  wystąpił  w  roli  twojego 

ochroniarza. Nicole nie mogła oderwać od niego wzroku. Stał obok, ubrany tak jak naleŜało 

na  taką  okazję,  niezwykle  atrakcyjny  fizycznie  i  zachowujący  się  całkowicie  swobodnie. 

Mimo Ŝe pewnie po raz pierwszy w Ŝyciu przestąpił próg jakiegokolwiek przybytku sztuki. Z 

uśmiechem na twarzy nachylił się ku Nicole i wyszeptał: - MoŜesz juŜ stąd wyjść? Nie wiem, 

jak  ty,  ale  ja  umieram  z  głodu.  -  Smakuje  ci  ten  zębacz?  -  Tak.  Jedzenie  mają  tu  zawsze 

doskonałe. - Bywałeś tutaj przedtem? ,,Mulates'' była jedną z najbardziej znanych restauracji 

rdzennych mieszkańców Nowego Orleanu. Johnny'emu podobała się miła, intymna atmosfera 

tego 

miejsca.  Dlatego  zaproponował  Nicole  zjedzenie  tutaj  kolacji.  -  Kilka  lat  mieszkałem  w 

Nowym Orleanie - przyznał się, nie wspominając o tym, Ŝe mając szesnaście lat właśnie w tej 

restauracji  zmywał  talerze.  Nicole  nieznacznie  uniosła  brwi.  -  Po  tym,  jak  opuściłeś  dom?  - 

Dla małych uciekinierów duŜe miasto to dobre miejsce. Ginęli w tłumie. I było łatwo o pracę. 

Johnny  usiłował  nie  wpatrywać  się  zbyt  długo  w  śliczne  usta  Nicole.  Nie  zamierzał  jej 

peszyć. Ale obcisła mała czarna sukienka, uwypuklająca ponętne kształty, przyprawiała go o 

mocniejsze  bicie  serca.  Nicole  zawsze  była  atrakcyjna,  ale  dziś  wyglądała  wyjątkowo 

zachwycająco. Zarówno w galerii, jak i w restauracji przyciągała wzrok wielu męŜczyzn. - Co 

sądzisz  o  panu  Medoro  i  jego  galerii?  Czy  pasuję  do  tego  miejsca?  -  spytała  z  uśmiechem, 

sącząc  powoli  wino.  -  UwaŜam,  Ŝe  pasujesz  wszędzie.  Nawiasem  mówiąc,  poddałem  mu 

pomysł zrobienia ci indywidualnej wystawy. Oczy Nicole rozszerzyły się ze zdumienia. - Co 

takiego?  -  Mając  taki  talent,  jesteś  stanowczo  zbyt  skromna  -  łagodnie  skarcił  ją  Johnny.  - 

Powinnaś chwalić się, Ŝeby ludzie wiedzieli, jaka jesteś dobra. - PrzecieŜ się chwalę. Odchylił 

się  w  krześle  i  popatrzył  uwaŜnie  na  Nicole.  -  Lubisz  ubierać  się  elegancko  i  chodzić  na 

wystawne przyjęcia? 

-  Czasami.  Ale  nie  przepadam  za  zaskakującymi  mnie  zdarzeniami.  -  Coś  mi  się  zdaje,  Ŝe 

mówimy  teraz  o  mnie.  Mam  rację?  -  Masz  -  potwierdziła  Nicole  i  zachichotała.  -  W  galerii 

background image

sprawiałeś  wraŜenie  całkowicie  rozluźnionego.  Sądzę  jednak,  Ŝe  udawałeś.  -  Dlaczego  tak 

myślisz?  CzyŜby  moje  cierpienie  było  aŜ  tak  wyraźne?  -  Nie  dla  szatynki,  która  usiłowała 

poić cię winem. Na twarzy Johnny'ego pojawił się szeroki uśmiech. - Chciała dowiedzieć się, 

jak długo zostanę w tym mieście. - Umówiłeś się z nią na randkę? Nie był pewny, czy Nicole 

Ŝ

artuje i stara się trochę mu podokuczać, czy teŜ przemawia przez nią zazdrość. Liczył na to 

drugie.  -  Ładna  koszula  -  oświadczyła,  zmieniając  temat.  -  Do  tej  pory  widywałam  cię 

wyłącznie w bawełnianych podkoszulkach. - Do ciuchów nie przywiązuję większej wagi, ale 

przecieŜ nie mogłem, chérie, przynieść ci wstydu. - Dopiero teraz Johnny spostrzegł, Ŝe stoją 

przed  nimi  juŜ  opróŜnione  talerze.  -  Masz  ochotę  wrócić  juŜ  do  hotelu?  -  Tak.  Jutro  z  rana 

mam  porozmawiać  z  panem  Medoro  o  kilku  moich  szkicach.  Dlatego  chciałabym  wcześnie 

połoŜyć  się  spać.  Gdy  tylko  wyszli  na  ulicę,  zobaczyli  mijający  ich  biały  staroświecki 

powozik konny. Johnny  zatrzymał woźnicę i wsadził Nicole do środka. Lubił mieć ją blisko 

siebie. Pojechali do hotelu okręŜną drogą. 

Podziwiali  staroświeckie  uliczne  latarnie,  słynną  nowoorleańską  muzykę  dochodzącą  od 

strony Bourbon Street i charakterystyczne dla tego miasta zapachy słodyczy. Trzy kwadranse 

później  znaleźli  się  w  hotelu  Place  d'Armes,  w  samym  sercu  Francuskiej  Dzielnicy.  Ten 

dwupiętrowy  budynek  miał  niepowtarzalny  urok  dawnych  lat.  Staroświecki  dziedziniec 

zarośnięty był kwitnącymi krzewami. - A ty gdzie się zatrzymałeś? - spytała Nicole. - Tak się 

składa, Ŝe mam pokój w tym hotelu - odparł Johnny. - Tutaj? śartujesz. Gdy znaleźli się na 

piętrze,  wyjął  klucz  z  ręki  Nicole.  Otworzył  drzwi  do  jej  pokoju,  wetknął  głowę  do  środka, 

zapalił  światło  i  rozejrzał  się  wokoło.  -  Czy  przed  wyjściem  zamknęłaś  drzwi  balkonowe?  - 

Tak.  Tak  mi  się  wydaje...  Usłyszawszy  wahanie  w  głosie  Nicole,  zmarszczył  czoło.  Wszedł 

do środka. Klnąc pod nosem, szybko przeszukał pokój, po czym wyszedł na stojący otworem 

balkon.  Wąski,  ze  staroświecką  aŜurową  balustradą  z  giętego  Ŝelaza.  Sąsiedni  balkon 

zasłaniała  rozrośnięta  doniczkowa  azalia.  Pod  murem  ustawione  były  stolik  i  dwa  krzesła. 

Johnny  rzucił  okiem  na  oświetlony  dziedziniec.  Pozostałe  balkony  były  puste.  PoniŜej  dwie 

pary  zaŜywały  kąpieli  w  basenie,  ukrytym  wśród  kwitnących  pnączy  i  małych  palm.  Wrócił 

do pokoju i ruszył w stronę wyjścia. - Gdybyś czegoś potrzebowała, znajdziesz mnie... 

-  Nie  będę.  Ale  dziękuję  za  troskę.  Chyba  chciała  jak  najszybciej  się  go  pozbyć. 

Rozczarowany, wyszedł na korytarz i kluczem wyjętym z kieszeni otworzył sąsiednie drzwi. 

W zdobyciu tego pokoju sprzyjał mu los, bo odwołano kilka rezerwacji. Wyszedł po ciemku 

na  balkon  i  usiadł  na  giętym  krześle.  Wypaliwszy  dwa  papierosy,  zamknął  oczy  i  zaczął 

głęboko  oddychać  nocnym  powietrzem,  przesyconym  słodkim  zapachem  azalii.  Starał  się 

choć  przez  chwilę  nie  myśleć  o  Nicole.  O  tym,  jak  się  rozbiera  i  przygotowuje  do  snu... 

background image

Zapalając  trzeciego  papierosa,  usłyszał,  Ŝe  w  sąsiednim  pokoju  otwierają  się  drzwi 

balkonowe.  Siedział  bez  ruchu,  oddzielony  od  sąsiadki  skrywającą  go  wielką  azalią.  Na 

balkonie pojawiła się Nicole. Wyglądała zachwycająco. Przez cały wieczór Johnny pilnował 

się, by nawet jej nie dotknąć, ale było to trudne. Stanowczo zbyt trudne. Postanowił wrócić do 

pokoju.  Podniósłszy  się  z  krzesła,  nagle  usłyszał  znajomy  głos.  -  CzyŜbym  wygoniła  cię  z 

balkonu?  Upuścił  papierosa  i  zgasił  go  butem.  -  Skąd  wiedziałaś,  Ŝe  tu  jestem?  -  zapytał 

zaskoczony. - Poczułaś dym? - Tak. Znajomy. Johnny odwrócił się i podszedł do balustrady. - 

Doprowadzasz  mnie  do białej  gorączki  -  wymamrotał.  -  Naprawdę?  - PrzecieŜ  o  tym  wiesz. 

Chodź do mnie. 

-  Nie.  Jeśli  cierpisz,  to...  to  dobrze.  Świadomość,  Ŝe  ma  się  towarzysza  niedoli,  poprawia 

samopoczucie.  -  Chérie,  wcale  nie  musisz  cierpieć.  śadne  z  nas  nie  musi.  ZbliŜyła  się  do 

balustrady. Znaleźli się na wyciągnięcie ręki. - A nie będziesz potem triumfował i się chełpił? 

- Nie będę. - Zostanę u ciebie na całą noc? - Jeśli zechcesz. - Zjemy śniadanie razem w łóŜku? 

- pytała niezmordowanie. - Jeśli zdołamy obudzić się przed południem - odparł ze śmiechem. 

Johnny  nachylił  się  i  pocałował  Nicole  w  usta.  A  potem  objął  w  talii  i  ponad  balustradą 

przeniósł  na  swój  balkon.  Kiedy  zarzuciła  mu  ręce  na  szyję,  znowu  się  pocałowali.  Tym 

razem namiętnie. - Lubię mieć cię tak blisko - wyszeptał, przygarniając ją do piersi. Opuściła 

niŜej ręce i wsunęła je pod rozpiętą koszulę Johnna. Delikatnie pieściła jego napręŜone sutki. 

- Ja teŜ. Zamknął oczy i szybko wciągnął powietrze. - Przez ciebie oszaleję.  I  chyba umrę - 

szepnął. Śmiechem dała mu do zrozumienia, Ŝe nie ma nic przeciwko temu, Ŝeby pocierpiał. 

Lekkimi pocałunkami obsypała jego obnaŜony tors. - Mam nadzieję, Ŝe nie umrzesz i jeszcze 

trochę  poŜyjesz.  Obiecałeś  mi  przecieŜ  śniadanie  w  łóŜku.  Musnął  wargami  usta  Nicole,  ale 

zaraz pogłębił 

pocałunek. Nicole drobnymi ruchami języka prowokowała go do dalszych pieszczot i ocierała 

się  o  niego  swoim  ciałem.  -  Zawsze  przy  tobie  tracę  dech  -  poŜaliła  się. -  Jeszcze  nigdy  nie 

czułam  się  tak,  jak  w  tej  chwili.  A  więc  weź  mnie  sobie,  jeśli  tego  chcesz.  Słowa  te  niemal 

rzuciły Johnny'ego na kolana. Pocałował Nicole jeszcze raz, wziął na ręce i zaniósł do pokoju, 

po czym złoŜył ją na łóŜku, a sam wyciągnął się obok. Pełen poŜądania obrócił się na plecy, 

wciągnął  Nicole  na  siebie  i  poprosił  o  pieszczoty.  Podciągnęła  sukienkę  do  pasa  i  nachyliła 

się  nad  leŜącym.  Chwilę  później  usłyszała  jego  cichy,  błagalny  jęk.  -  Jeszcze...  jeszcze... 

więcej... więcej... - Dobrze. Ale obiecaj, Ŝe będziesz kochał się ze mną przez całą noc. - Całą 

noc - wydyszał. - A teraz rozbierz się. - PomóŜ mi - poprosiła. Gdy znów przywarli ciałami, 

Nicole uprzytomniła sobie, jak bardzo Johnny jej poŜąda. Jak Ŝaden inny męŜczyzna dotąd... 

Johnny ostatnim wysiłkiem woli odsunął się i podniósł z łóŜka. - Tym razem nie będziemy się 

background image

spieszyć  -  oznajmił.  -  Mamy  przed  sobą  całą  noc.  Skwitowała  te  słowa  uśmiechem.  -  Nie 

zgłaszam Ŝadnych zastrzeŜeń co do pierwszego razu. - Ładnie to tak? Lubisz, jak zachowuję 

się jak dzikie zwierzę? 

- Tak. Ściągnął buty, spodnie i resztę ubrania. Błyskawicznie znalazł się w łóŜku. Tym razem 

to on leŜał na Nicole. - Zmieniłeś zdanie? - spytała, gdy gwałtownie wziął ją w posiadanie. - 

Co takiego? - Mieliśmy się nie spieszyć - rozbawiona przypomniała Johnny'emu jego własne 

słowa. -  Następnym  razem albo jeszcze póŜniej - obiecał. Obudziła się. Przez otwarte drzwi 

balkonowe  wpadały  do  pokoju  promienie  słońca.  Johnny  spał  na  brzuchu,  z  jedną  ręką  nad 

głową, a drugą zwisającą z łóŜka. Nicole przysunęła się bliŜej. Ciało Johnny'ego przyciągało 

ją jak magnes. Przypomniała sobie, jak cudownie pieścił ją w nocy. Było jej niewiarygodnie 

dobrze. Nie potrafiła dłuŜej zwalczać w sobie rozbudzonego uczucia. Chyba pokochała tego 

człowieka...  Poruszył  się  i  obrócił  w  jej  stronę.  -  Lubisz  podglądać  śpiących  męŜczyzn, 

chérie?  -  Ma  to  swój  urok  -  przyznała  Nicole.  -  Od  kiedy  nie  śpisz?  -  Od  dość  dawna.  - 

Przeciągnął się i z roześmianym wzrokiem skradł jej całusa. - Dzień dobry. Wygięła ciało w 

łuk  i  poczuła,  Ŝe  jest  podniecony.  -  Johnny...  -  Ciii...  Nic  nie  mów.  Na  razie...  Chodź...  no, 

chodź... Czujesz? - Chcesz zjeść śniadanie w łóŜku? Mówiłaś serio? 

Drzwi  między  dwoma  hotelowymi  pokojami  stały  otworem.  Nicole,  umyta  i  ubrana  w  kusy 

lawendowy szlafroczek, przyjęła pozę modelki. - Oczywiście. Nie Ŝartowałam. - Kiedy? - Jak 

to kiedy? - Kiedy powinni przynieść nam jedzenie? - Za pół godziny. - Chodź do mnie. - Nie. 

- Dlaczego nie  chcesz? - Za dwie  godziny jestem umówiona z panem Medoro. Muszę zaraz 

się ubrać. Johnny postanowił nie puścić Nicole na spotkanie z właścicielem galerii. Miał inne 

plany.  Kochał  tę  niezwykłą  kobietę.  Lubił  ją  pieścić  i  uwielbiał  w  niej  wszystko.  Oczy, 

słodkie usta i delikatną skórę, której dotknięcie przyprawiało go o szaleństwo. - Chodź tutaj... 

Nicki...  No,  chodź...  -  Johnny...  -  Wobec  tego  sam  przyjdę.  Zerwał  się  z  łóŜka  i  pognał  w 

stronę  otwartych  drzwi.  Nicole  wycofała  się  błyskawicznie  do  swojego  pokoju,  ale  Johnny 

odciął  jej  drogę  do  łazienki.  Padli  razem  na  dotychczas  nieuŜywane,  szerokie  posłanie. 

Patrzyli  na  siebie  roześmiani,  zaraz  potem  jednak  spowaŜnieli.  -  Znowu  cię  pragnę...  - 

Johnny...  no,  cóŜ...  ja  teŜ...  Johnny...  och!  Godzinę  później  Nicole  wniosła  do  pokoju 

ś

niadanie, 

które zostawiono im pod drzwiami. Postawiła tacę pośrodku łóŜka i usiadła obok po turecku. - 

Wystygło - stwierdziła, podniósłszy pokrywę osłaniającą omlet z owocami morza. - Wygląda 

nieźle - uznał Johnny, wpychając do ust kawałek banana wziętego z patery z owocami. Zjedli 

ś

niadanie,  karmiąc  się  nawzajem.  Spojrzenie  Nicole  zatrzymało  się  na  długiej  bliźnie 

przecinającej  jego  udo.  -  Gdzie  się  tego  dorobiłeś?  -  spytała.  -  W  więzieniu.  -  W  walce  na 

background image

noŜe? - Nie. - Johnny chwycił za widelec i podniósł go do góry. - Ludzie walczą tam, czym 

popadnie. Tym, co uda się ukraść i uŜyć jako broni. Widelcami, łyŜkami, kawałkami metalu... 

-  To  straszne.  Musiało  bardzo  cię  boleć.  Czy  kogoś  sprowokowałeś  do  ataku?  Johnny 

uśmiechnął  się  krzywo.  -  Nie.  -  Ale  walczyłeś,  prawda?  -  Nicole  spojrzała  wymownie  na 

widelec. - Czymś takim? OdłoŜył widelec na tacę. - Bez broni. Jako były komandos wiem, jak 

posługiwać  się  rękoma.  Mogą  stanowić  tak  samo  śmiertelne  narzędzie  jak  nóŜ.  Nicole 

ponownie  wskazała  bliznę.  -  Co  stało  się  potem?  -  Walczyliśmy  jeszcze  przez  jakiś  czas,  a 

potem mój przeciwnik spędził dwa dni, pielęgnując poranione 

części ciała, a ja zarobiłem tydzień odosobnienia za to, Ŝe broniłem się trochę za dobrze. - Nie 

była  to  sprawiedliwa  kara.  Johnny  roześmiał  się  głucho.  -  Sprawiedliwa?  Mało  jest  w  Ŝyciu 

sprawiedliwości, chérie. Gdy byłem dzieckiem, zawsze znajdował się ktoś, kto walił mnie tak, 

Ŝ

e padałem twarzą w błoto. - Farrel cię bił? - Systematycznie. Po jednej takiej bójce poznałem 

Mae.  Na  ogół  uciekałem  przed  nim  i  innymi  chłopakami  w  pole  trzciny,  lecz  czasami 

musiałem  szukać  innej  kryjówki.  Chowałem  się  wtedy  w  półcięŜarówce  Henry'ego  i  kiedyś 

Mae  znalazła  mnie  tam.  Potem  zostawiała  mi  w  szoferce  pomarańcze  i  jabłka,  a  czasami 

nawet róŜne zabawne ksiąŜki. Kładłem się wtedy w półcięŜarówce, gryzłem jabłko i czytałem 

dopóty,  dopóki  Farrel  nie  zmęczył  się  szukaniem  mnie  i  nie  wrócił  do  domu.  Wtedy 

wpychałem ksiąŜki pod siedzenie kierowcy i szedłem do domu. Nicole spuściła oczy. Johnny 

ujął jej brodę. - Tylko nie myśl, chérie, Ŝe opowiadam ci o tym po to, abyś mnie Ŝałowała. - 

Jest mi tylko przykro. Czy rodzice próbowali bronić cię przed prześladowcami? - Mój ojciec 

sam  był  w  podobnej  sytuacji.  Czasami  wracał  wieczorami  z  pracy  tak  pobity,  Ŝe 

zastanawiałem  się,  skąd  wziął  siły,  Ŝeby  dowlec  się  do  domu.  -  Johnny  rozejrzał  się  w 

poszukiwaniu  papierosów.  -  Muszę  zapalić.  -  Ostatniej  nocy  twierdziłeś,  Ŝe  palenie  to 

paskudny nałóg. Więc bądź konsekwentny i coś z tym zrób. - Dobrze, ale coś za coś. 

-  Nie  rozumiem.  -  Wczoraj,  o  ile  dobrze  pamiętam,  spałaś  jak  suseł.  -  Johnny  spowaŜniał. 

Przyciągnął  Nicole  do  siebie  i  pocałował.  -  Kto  to  jest  Chad?  -  Skąd  znasz  jego  imię?  - 

spytała zaskoczona. - Wspomniałaś po alkoholu o tym człowieku. Odniosłem wraŜenie, Ŝe to 

on cię skrzywdził. Kto to jest? W pierwszej chwili Nicole odwróciła wzrok, lecz zaraz potem 

spojrzała Johnny'emu w oczy. - Chad był jednym z moich profesorów w college'u. Po śmierci 

rodziców  wiele  dla  mnie  znaczył.  Był  mi  wówczas  potrzebny  ktoś  starszy  i  mądrzejszy. 

Właśnie taki jak on. Zaczęła podnosić się z łóŜka, lecz Johnny przytrzymał ją przy sobie. - I 

co  było  potem?  -  Pewnie  mu  się  znudziłam.  Przyczyna  nie  ma  znaczenia.  -  Nicole  spuściła 

wzrok i zagryzła wargi. - Nie postępował ze mną uczciwie. Mówił o wspólnej przyszłości, a 

nawet o małŜeństwie. Przestałam uwaŜać. - Co masz na myśli? - Zaszłam w ciąŜę. - I co było 

background image

dalej? - Powinieneś zobaczyć teraz swoją minę. Dlaczego słowo ,,ciąŜa'' tak bardzo przeraŜa 

męŜczyzn?  -  Nie  jestem  przeraŜony,  tylko  zdziwiony.  Nie  sprawiasz  wraŜenia  osoby 

beztroskiej. - Nie martw się. Seks ze mną nie oznacza, Ŝe od razu zostaniesz tatusiem. Johnny 

zmarszczył czoło. - Nie złość się na mnie. Nie jestem Chadem. Co było potem? 

- Och, wszystko odbyło się normalnie. Według znanego scenariusza. Dziewczyna zakochuje 

się  w  swoim  profesorze,  zachodzi  w  ciąŜę,  a  on  ją  rzuca.  To  wszystko.  -  Nicole  odwróciła 

wzrok. Johnny usiadł i wziął ją za ramiona. - To nie jest wszystko. Co stało się z dzieckiem? - 

zapytał.  Nicole  usiłowała  bezskutecznie  wyrwać  się  z  jego  objęć.  -  Uspokój  się,  chérie.  - 

Straciłam ją! Straciłam moją córeczkę w piątym miesiącu... - Nicole zaczęła gwałtownie łkać. 

Johnny  łagodnie  kołysał  ją  w  ramionach.  Nie  wiedział,  jak  ją  pocieszyć,  więc  postanowił 

milczeć. Zasnęli objęci. Jakiś czas później rozbudzona Nicole uzmysłowiła sobie, Ŝe upłynęła 

pora  rozmowy  z  panem  Medoro.  -  Moje  spotkanie.  -  Westchnęła.  -  Zupełnie  o  nim 

zapomniałam.  Johnny  nie  przestawał  tulić  jej  w  objęciach.  -  Pan  Medoro  na  pewno  ci 

wybaczy.  Potem  zadzwonimy  do  niego.  Nicole  usiadła  na  łóŜku.  -  PrzecieŜ  wiedziałeś,  Ŝe 

jestem  umówiona.  Dlaczego  mnie  nie  obudziłeś?  -  Miałem  nadzieję,  Ŝe  namówię  cię  na 

spędzenie dnia w łóŜku. - Całego dnia? - Tak. Rozsunął szlafroczek Nicole, Ŝeby odsłonić jej 

idealnie ukształtowane piersi. 

-  Johnny...  -  Gdy  tylko  ujrzałem  cię  po  raz  pierwszy  w  domku  na  przystani  -  powiedział 

chrapliwym głosem - zapragnąłem rzucić cię na podłogę i zedrzeć z ciebie ubranie. Zdawałaś 

sobie  z  tego  sprawę?  -  Naprawdę  chciałeś  tak  zrobić?  -  Widok  twoich  pięknych  nóg 

doprowadził  mnie  do  szaleństwa.  Chérie,  dopiero  co  wyszedłem  z  wiezienia.  Co,  do  diabła, 

myślałaś sobie, pokazując się wygłodniałemu męŜczyźnie ubrana tak prowokująco? - PrzecieŜ 

mówiłeś,  Ŝe  na  przystani  zjawisz  się  najwcześniej  o  czwartej.  Miałam  więc  wiele  czasu  na 

zostawienie kartki od babci, otworzenie okien i opuszczenie domku przed twoim przyjazdem. 

-  A  więc  zadziałał  los...  -  Nie  wierzę  w  takie  rzeczy...  -  CzyŜby?  Chcąc  rozweselić  Nicole, 

Ŝ

artobliwie  rzucił  się  na  nią,  gdy  tylko  przestała  zachowywać  czujność.  Krzycząc,  bo  ją 

łaskotał,  walczyła  bezskutecznie  i  po  chwili  oboje,  rozbawieni,  znaleźli  się  z  powrotem  w 

łóŜku. Johnny przycisnął Nicole do materaca i kiedy ich śmiech ustał, pochylił się nad leŜącą. 

-  Chérie,  czy  spędzisz  ze  mną  w  łóŜku  ten  dzień?  -  Cały  dzień?  -  Począwszy  od  tej  chwili. 

Johnny spojrzał na pręŜące się sutki Nicole i ponownie zatopił wzrok w jej błękitnych oczach. 

- Jak widzę, Nicole, twoja odpowiedź brzmi: tak. 

Nicole zrobiła sporo zdjęć zalewiska i starego gospodarstwa na wzgórzu, po czym weszła do 

opuszczonego  domu,  naleŜącego  do  Johnny'ego.  Zamierzał  go  zburzyć,  chciała  więc 

przedtem utrwalić to miejsce na płótnie, a przynajmniej zrobić kilka fotografii. Po powrocie z 

background image

Nowego Orleanu odzyskała twórczą wenę. Malowała w dzień, smacznie spała w nocy i czuła 

się świetnie. Wiedziała, Ŝe wszystko to zawdzięcza Johnny'emu. Wypełnił lukę zarówno w jej 

Ŝ

yciu,  jak  i  w  sercu.  W  opuszczonym  domu  panował  mrok.  Nicole  z  trudem  wypatrzyła 

obskurną kuchenkę, przylegający do niej pokój z kilkoma rozpadającymi się meblami i dwie 

niewielkie  izby,  jedną  z  leŜącym  w  rogu  gnijącym  materacem.  Dopiero  teraz  uzmysłowiła 

sobie,  jak  trudne  było  dzieciństwo  Johnny'ego.  Od  powrotu  z  Nowego  Orleanu  pracował 

jeszcze  cięŜej  niŜ  przedtem,  od  rana  do  nocy.  A  po  kolacji,  zamiast  odetchnąć  świeŜym 

powietrzem lub pograć 

z  Bickiem  w  karty,  godzinami  przesiadywał  w  biurze,  ślęcząc  nad  rachunkami  i  kosztami 

renowacji  Oakhaven.  Od  dłuŜszego  czasu  przestał  wspominać  o  opuszczeniu  tego  miejsca. 

Nicole była jednak przekonana, Ŝe gdy tylko będzie mógł, wróci do Lafayette. Na samą myśl 

o  tym  chciało  się  jej  płakać.  Johnny  nigdy  nie  obiecywał  jej  niczego.  Gdyby  pewnego  dnia 

oznajmił, Ŝe zostaje, byłaby zachwycona. MoŜe nawet zdobyłaby się na odwagę i wyznała mu 

swoje  uczucie.  Zawracała  właśnie  do  dziennego  pokoju,  gdy  nagle  zaskrzypiały  drzwi 

wejściowe. Ujrzała przed sobą Johnny'ego. - Chérie, co tutaj robisz? - zapytał zaskoczony. - 

Wła... właśnie fotografowałam okolicę i... - spłonęła rumieńcem - z ciekawości zajrzałam do 

ś

rodka.  Był  brudny.  Jego  obnaŜony  tors  pokrywał  pot.  Dla  Nicole  nie  miało  to  Ŝadnego 

znaczenia.  Gdyby  tylko  wyczuła  ze  strony  Johnny'ego  choć  odrobinę  zachęty,  rzuciłaby  mu 

się  w  objęcia  i  zapomniała  o  boŜym  świecie.  Zamknął  za  sobą  drzwi  i  zaczął  rozglądać  się 

wokół siebie. - Wygląda paskudnie, ale właściwie nigdy nie było tu duŜo lepiej. - Uśmiechnął 

się  blado.  -  Tak  mi  przykro...  -  JuŜ  mówiłem,  nie  chcę  twojej  litości.  -  To  nie  litość.  śałuję 

tylko,  Ŝe  Ŝycie  nie  ułoŜyło  ci  się  inaczej.  Nicole  podeszła  do  małego  kuchennego  pieca. 

Chwilę później poczuła za plecami bliską obecność Johnny'ego. 

- Dojrzałem cię z dachu - powiedział miękkim głosem. - Nie wiedziałem, co zamierzasz robić, 

więc poszedłem za tobą. Chętnie wziąłbym cię w objęcia, ale jestem spocony i brudny. Nicole 

odwróciła  się  twarzą  do  niego.  -  Do  tej  pory  to  ci  nie  przeszkadzało.  Mnie  podobasz  się 

zawsze. Ale od powrotu z Nowego Orleanu nie mieliśmy właściwie okazji, Ŝeby zostać tylko 

we  dwoje.  Pracujesz  od  świtu  do  nocy.  -  CzyŜby  piękna  pani  poczuła  dziś  potrzebę?  - 

Przestań się ze mną draŜnić. Johnny nachylił się i, nie dotykając rękami Nicole, pocałował ją. 

-  MoŜemy  iść  nad  staw.  Ja  się  wykąpię,  a  ty  zrobisz  dla  mnie  striptiz.  -  Uśmiechnął  się 

łobuzersko. - To na pewno mi się spodoba. - Mnie teŜ. JuŜ zamierzał ukraść drugiego całusa, 

ale  się  zawahał.  Pociągnął  nosem.  -  Czujesz  dym?  -  zapytał.  -  Dym?  Nicole  zobaczyła,  jak 

Johnny  szybko  zawraca  do  wyjściowych  drzwi  i  usiłuje  je  otworzyć.  Bezskutecznie.  - 

Cholera!  Uderzył  ramieniem.  Raz,  drugi  i  trzeci.  Drzwi  nie  puściły.  -  Johnny,  czy  dom  się 

background image

pali?  -  Nicole  juŜ  wyraźnie  czuła  swąd.  Podbiegła  do  jednego  z  okien,  Ŝeby  wyjrzeć  na 

zewnątrz,  ale  nic  nie  było  widać.  Zobaczyła,  Ŝe  są  od  zewnątrz  zasłonięte  deskami.  -  Po  co 

pozabijałeś okna? - zapytała. 

Odwrócił się. Zaskoczyło go to, co zobaczył wokoło. - Do diabła, kiedy to zrobiono? - To nie 

ty? - Nie ja. - Johnny, o mój BoŜe! Jesteśmy w pułapce! Jeszcze raz bezskutecznie uderzył w 

drzwi,  a  potem  podbiegł  do  jednego  z  okien.  Nie  mógł  pojąć,  dlaczego  wcześniej  nie 

zauwaŜył,  iŜ  zabito  je  deskami.  Miał  głowę  zaprzątniętą  Nicole.  Myślał  tylko  o  tym,  Ŝeby 

spędzić  z  nią  trochę  czasu  na  osobności.  Obejrzał  okna.  Od  wewnątrz  nie  dawały  się 

otworzyć. Trzaski nad  głową uprzytomniły Johnny'emu, Ŝe płonie dach.  W powietrzu unosił 

się  zapach  benzyny,  co  oznaczało,  Ŝe  w  ciągu  paru  sekund  cały  dom  moŜe  stanąć  w 

płomieniach.  JuŜ  zaczynały  pełzać  po  ścianach  języki  ognia.  Pomieszczenie  wypełniało  się 

dymem.  Johnny  pociągnął  Nicole  w  dół.  -  Zostań  tuŜ  przy  ziemi  -  nakazał.  Gdy  zaczęły 

otaczać ich płomienie, nakrył ją własnym ciałem. Coś cięŜkiego uderzyło go w plecy, ale nie 

zareagował, mimo Ŝe ból był przeszywający. Zdawał sobie sprawę z beznadziejności sytuacji. 

Ciągnąc  Nicole,  poczołgał  się  do  swojej  dawnej,  dziecięcej  izby.  Piekło  go  gardło.  Czuł, 

jakby  zamiast  oczu  miał  rozŜarzone  węgle.  Wiedział,  Ŝe  Nicole  jest  w  podobnym  stanie  i 

obawiał się o jej Ŝycie. Oby udało im się przedostać do piwnicy! Odszukał po omacku klamkę 

u drzwi. Odetchnął z ulgą. - Johnny... - jęknęła Nicole. 

Miała słaby głos. Zresztą ledwie ją słyszał w trzaskającym ogniu. TuŜ obok nich załamał się 

sufit. Jak ślepiec macając ręką, natrafił na stary materac, odnalazł ukryte pod nim zejście do 

piwnicy  i  z  trudem  otworzył  cięŜką  klapę.  -  Szybciej,  chérie.  Musimy  się  pospieszyć.  Objął 

mocno  Nicole  i,  trzymając  ją  przy  sobie,  opuścił  się  w  dół.  Spadając  z  duŜej  wysokości  na 

glinianą  podłogę,  uderzył  się  tak  dotkliwie,  Ŝe  zamroczyło  go  z  bólu.  Gdy  usiłował  usiąść, 

domem  wstrząsnął  wybuch.  Z  hukiem  zapadł  się  dach.  -  Johnny,  gdzie  jesteśmy?  -  Nicole 

dusiła  się  od  kaszlu.  -  W  piwnicy.  Wstrzymaj  oddech.  Nie  moŜemy  tutaj  długo  pozostać. 

Zaciągnął  Nicole  w  najbezpieczniejszy  kąt  piwnicy,  po  czym  wspiął  się  po  przerdzewiałej 

drabince  i  zamknął  od  dołu  klapę,  przez  którą  przed  chwilą  wydostali  się  z  mieszkania.  Od 

podłogi  nad  ich  głowami  bił  Ŝar.  Groziła  zapadnięciem.  Johnny  zaczął  nerwowo  szukać 

wejścia do wąskiego tunelu, który wykopał jeszcze jako dziecko. Tajemne przejście ułatwiało 

mu  ucieczkę  przed  młodocianymi  napastnikami.  Po  paru  chwilach  poszukiwania  odnalazł 

wejście do wykopu. Wydawało mu się znacznie szersze, niŜ przed laty. Zawrócił po kaszlącą i 

słaniającą się Nicole. - Tędy, chérie. Idziemy tunelem. Nie mamy innego wyjścia. DrŜała na 

całym ciele, ale przynajmniej Ŝyła. I radziła sobie nawet lepiej, niŜ się spodziewał. 

background image

-  Pójdę  pierwszy.  Na  wszelki  wypadek,  bo  moŜe  zadomowiło  się  tutaj  jakieś  zwierzę.  Gdy 

wczołgali się do wykopu, ujrzał za zakrętem jakieś dziwne, nienaturalne światło. Kilka minut 

później dotarli do niewielkiej jaskini. Ujrzeli palącą się latarnię. Na ziemi, ściskając w rękach 

butelkę whisky, siedział oparty plecami o ścianę Jasper Craig. 

- Do licha, co ty tutaj robisz? - zapytał go Johnny. - Nic - warknął Jasper Craig. - Słyszałem 

jakiś  wybuch.  Coś  się  stało?  -  Ktoś  oblał  benzyną  i  podpalił mój  dom,  a wcześniej  zamknął 

nas w środku. MoŜe wiesz, komu zaleŜy na tym, aby nas się pozbyć? A moŜe to twoja robota? 

- Nigdy nie podpaliłbym domu Madie. Nigdy. - Stary człowiek zwilŜył językiem zaschnięte, 

sine wargi. - I jej synowi teŜ nie zrobiłbym krzywdy. Słysząc imię matki, Johnny zmarszczył 

czoło. - Dlaczego? - zapytał. Zdumiał go błogi uśmiech na twarzy pijaczyny. Jasper odstawił 

butelkę,  sięgnął  do  drewnianej  skrzynki  i  zaczął  czegoś  w  niej  szukać.  -  Syna  Madie  nie 

skrzywdziłbym  nigdy  w  Ŝyciu  -  powtórzył,  wyciągając  jakiś  niewielki  przedmiot.  Johnny 

rozpoznał złoty medalion. NaleŜał do jego matki i powinien znajdować się teraz w komodzie 

w  domku  na  przystani,  wraz  z  tanim  zegarkiem  ojca.  Wyrwał  medalion  z  rąk  Jaspera.  - 

Dlaczego go ukradłeś? - zapytał. - Zabrałem - odparł Jasper. - Nie jest twój. Kupiłem go przed 

laty  i  kazałem  wygrawerować.  Twoja  matka  na  pewno  chciałaby,  Ŝeby  wrócił  do  mnie.  To 

moja  pamiątka.  Johnny  obejrzał  medalion.  Nie  zauwaŜył  Ŝadnego  napisu.  -  Zajrzyj  za 

fotografię - podpowiedział Jasper. Johnny otworzył medalion i ostroŜnie wyjął małe zdjęcie, 

pod którym widniał napis: ,,Mojej ukochanej Madie od J.C.'' Jasper Craig otarł rękawem nos. 

- Byliśmy w sobie zakochani. Tu masz dowód. - Ponownie sięgnął do drewnianej skrzynki i 

wręczył  Johnny'emu  jakąś  starą  fotografię.  -  Tę  lubię  najbardziej,  ale  mam  jeszcze  inne. 

Chcesz  je  obejrzeć?  Zaskoczony  Johnny  ujrzał  oprawione  zdjęcie  dwojga  młodych  ludzi.  Z 

łatwością rozpoznał matkę. CzyŜby matka i Jasper byli w sobie zakochani? Wydawało mu się 

to  mało  prawdopodobne,  ale  kto  wie?  Fotografia  była  bardzo  stara.  Oddał  medalion,  ale 

zatrzymał zdjęcie. Jasper schował medalion do skrzynki. Był ruiną człowieka. Cuchnął wódką 

i  uryną.  JuŜ  w  biurze  szeryfa  Johnny  dostrzegł,  jak  bardzo  jest  brudny.  Teraz  wiedział, 

dlaczego.  Pewnie  całe  dnie  spędzał  w  tej  podziemnej  kryjówce  z  butelczyną  whisky  i 

pamiątkami. Johnny dostrzegł w głębi jaskini wygaszone palenisko i stary garnek. Obok stał 

jakiś pękaty worek. 

- Co tam masz? - zapytał. - Kolację - odparł Jasper. - Głównie Ŝaby. Nicole drgnęła nerwowo. 

Johnny  uspokajająco  uścisnął  jej  rękę.  -  Czy  Farrel  wie  o  istnieniu  tego  podkopu?  -  Nie  - 

zapewnił stary człowiek. - Czasami szuka mnie w pobliŜu i woła, ale mu nie odpowiadam. - 

Kto  jeszcze  tutaj  się  kręci?  Jasper  Craig  zawahał  się  i  odwrócił  wzrok.  -  Nikt  -  mruknął. 

Torba poruszyła się. Nicole drgnęła ze strachu. - Nie ma co się bać - uspokoił ją Jasper. - To 

background image

tylko Ŝaby. - Opowiedz o sobie i mojej matce - powiedział Johnny, oddając mu fotografię. - 

Chowaliśmy  się  razem.  Pewnie  nie  wiesz,  Ŝe  Madie  była  adoptowana.  Wzięła  ją  do  siebie 

stara Glady Keen. Głównie po to, Ŝeby mieć pomoc w domu. - Wiem o pani Keen. - Chciałem 

oŜenić  się  z  Madie,  ale  moi  starzy  uznali,  Ŝe  się  dla  mnie  nie  nadaje.  Widywaliśmy  się 

ukradkiem. - Jasper pociągnął nosem. - Mieliśmy uciec i się pobrać. Ale wcześniej musiałem 

jechać z rodzicami do Baton Rouge. I tam poznałem matkę Farrela. - Zrezygnowany wzruszył 

ramionami. - Skończyło się na tym, Ŝe Nora zaszła w ciąŜę. Miałem pecha. Dałem się złapać i 

zaciagnąć do ołtarza. Johnny ledwie pamiętał matkę Farrela. Chudą elegantkę, blondynkę ze 

sztucznym  uśmiechem  na  twarzy  i  zimnymi  oczami.  Rzuciła  Jaspera,  zanim  Farrel  zdołał 

ukończyć dziesięć lat. 

- Jedyną miłością mego Ŝycia była Madie - wyznał Jasper - ale sam zniszczyłem to uczucie. 

Kiedy wróciłem z Baton Rouge i rozeszło się, Ŝe się zaręczyłem, przestała ze mną rozmawiać. 

Potem zaczęła się spotykać z Delmarem Bernardem. Był przystojnym chłopakiem, ale synem 

Carla Bernarda. Powiedziałem jej wtedy, Ŝe nie powinna się zadawać z męŜczyzną noszącym 

to nazwisko. Oświadczyła, Ŝe Delmar jest dobry i uczciwy, a wszystko złe, co ludzie gadają o 

Bernardach, to plotki wyssane z palca. - Jasper spojrzał na Johnny'ego. - Ale to, co mówiono 

o twoim dziadku, było prawdą. - Co takiego mówiono? - Twój dziadek Carl był łajdakiem i 

dziwkarzem. Na prawo i lewo sypiał z męŜatkami. Z kaŜdą, z jaką się tylko dało.  Zniszczył 

wiele  związków  i  unieszczęśliwił  wielu  ludzi.  Ci  ludzie  nigdy  o  tym  nie  zapomnieli,  ale  nic 

nie  mówią,  bo  łączy  ich  zmowa  milczenia.  A  Carl  wziął  ze  sobą  do  grobu  całą  prawdę  o 

swoim paskudnym Ŝyciu. - Ale ty nie dopuściłeś do tego, Ŝeby zła sława mego dziadka zmarła 

ś

miercią naturalną - wycedził Johnny oskarŜycielskim tonem. - Płacił ojciec, płacę do dzisiaj i 

ja  za  grzechy  przodka.  -  To  prawda.  Pamięć  o  krzywdzie,  chłopcze,  potrafi  niekiedy  sięgać 

bardzo daleko, a ból bywa głęboki. - Stary człowiek podniósł głowę. - Delmar był niezwykle 

podobny do swego ojca. Jego wygląd bez przerwy przypominał o haniebnych czynach Carla. 

- Mój ojciec był przyzwoitym człowiekiem - oznajmił Johnny. - Kochał moją matkę i był jej 

wierny. - MoŜliwe. Ale ja mściłem się na nim i zatruwałem 

mu  Ŝycie.  Nigdy  nie  wybaczyłem  Delmarowi  tego,  Ŝe  to  jemu  dostała  się  moja  Madie.  -  A 

więc  znęcałeś  się  nad  moim  ojcem  za  własne  błędy?  -  Rozeźlony  Johnny  miał  juŜ  dość  tej 

rozmowy. Gdyby siedzący przed nim starzec nie był wrakiem człowieka, chyba udusiłby  go 

własnymi rękoma. Na twarzy Jaspera odmalowało się cierpienie. - Nie zasługuję na to, Ŝeby 

Ŝ

yć.  Sam  siebie  nie  znoszę.  -  Zacisnął  mocno  powieki.  -  Ona  była  moja.  Tylko  moja  - 

wymamrotał. - Kto podłoŜył ogień? - ostrym tonem zapytał go Johnny. - Farrel? - Nie. Gdyby 

zamierzał  pozbawić  cię  Ŝycia,  zrobiłby  to  dawno  temu.  Było  to  sensowne  wyjaśnienie.  - 

background image

Wobec tego kto? - pytał dalej. - Nie wiem. Nie... nie mogę powiedzieć. - Nie moŜesz czy nie 

chcesz?  - Johnny  przypierał  go  do  muru.  -  Carl  miał  wielu  wrogów.  Niektórzy  z  nich  nigdy 

nie  wybaczyli  zdrady  swoim  Ŝonom.  Nie  wiem,  nie  wiem  -  powtórzył  Jasper.  -  Przychodzę 

tutaj,  Ŝeby  być  blisko  Madie.  Nikomu  nie  robię  krzywdy.  -  Farrel  wiedział  o  mojej  matce? 

Jasper  skinął  głową.  -  Jako  dzieciak  podsłuchał  kiedyś  moją  kłótnię  z  Norą  na  jej  temat... 

Johnny  zamilkł  i  dopiero  po  chwili  zapytał,  czy  Jasper  chce  teraz  wyjść  razem  z  nimi,  czy 

zostaje  w  jaskini.  Stary  człowiek  jednak  nie  zamierzał  opuszczać  swojej  kryjówki,  więc 

zostawili go i przeczołgali się pod ziemią 

jeszcze  około  pół  kilometra.  Wynurzyli  się  na  powierzchnię  przy  brzegu  zalewiska.  Na 

wzgórzu,  które  pozostawili  daleko  za  sobą,  zamiast  domu  widzieli  tylko  dymiące 

pogorzelisko.  Dawne  wydarzenia,  pozornie  nie  mające  ze  sobą  nic  wspólnego,  zaczęły 

układać  się  w  głowie  Johnny'ego  w  spójną  całość.  Wreszcie  dowiedział  się,  dlaczego  ludzie 

tak bardzo nie znoszą Bernardów. Odwrócił się i popatrzył z czułością i ze współczuciem na 

Nicole.  Miała  oparzoną  rękę.  -  Jak  się  czujesz?  -  zapytał.  -  Jutro  będzie  bolało  jak  diabli. 

Odwzajemniła  się  spojrzeniem  równie  czułym  i  serdecznym.  -  Wyglądasz  gorzej  niŜ  ja. 

Otworzyła  ci  się  rana  na  ramieniu.  Na  plecach  masz  drugą,  trzeba  je  opatrzyć.  -  Nic  mi  nie 

będzie. Naprawdę nie stało ci się nic więcej? - Chyba nie. - MoŜe powinienem sprawdzić? - 

spytał,  chcąc  choć  trochę  rozładować  napięcie.  -  Wracajmy.  Mae  z  pewnością  dostrzegła 

dym.  Martwi  się  o  nas.  Ruszyli  w  stronę  domu.  -  Czy  o  tym,  co  się  stało,  zamierzasz 

zawiadomić szeryfa Tuckera? - spytała Nicole. - Powinienem, choć to nic nie da. Nie mamy 

podejrzanego.  -  A  czy  skontaktujesz  się  z  kuratorem?  -  Tak.  To  nie  zaszkodzi.  -  Johnny 

obrzucił Nicole uwaŜnym spojrzeniem. - Naprawdę nic ci nie jest? - Ubrudzona, w podartym 

ubraniu, z mnóstwem 

zadrapań  na  nogach  i  rękach,  wyglądała  jak  obraz  nędzy  i  rozpaczy.  -  Od  dziś  masz  się 

trzymać  blisko  Oakhaven  -  zarządził.  -  Zanim  nie  uda  mi  się  wyjaśnić  paru  rzeczy,  musimy 

zachować  największą  ostroŜność.  -  Jeśli,  tak  jak  poprzednio,  szeryf  nie  podejmie  Ŝadnego 

ś

ledztwa,  to  kto  nam  pomoŜe?  Na  to  pytanie  Johnny  nie  znał  odpowiedzi,  ale  nie  zamierzał 

jeszcze bardziej niepokoić Nicole. O mały włos, a dziś by ją stracił. Nie mógł pozwolić sobie 

na  Ŝadną  nieostroŜność.  Kochał  tę  kobietę.  Od  tygodni,  a  moŜe  nawet  od  pierwszego 

wejrzenia.  Dziś  jednak  jego  uczucie  wielokrotnie  się  pogłębiło,  a  obawa  o  utratę  Nicole 

wstrząsnęła  nim  i  uzmysłowiła  mu  nową  prawdę.  Zrozumiał,  Ŝe  sam  moŜe  raz  na  zawsze 

odmienić  swoje  Ŝycie,  jeśli  tylko  zdobędzie  się  na  odwagę  i  z  własnymi  demonami  zmierzy 

się  twarzą  w  twarz.  -  Babciu,  przedstawiam  ci  detektywa  Rylanda  Archarda  z 

nowoorleańskiej  policji  -  oznajmiła  Nicole.  -  To  dobry  znajomy  kuratora  Johnny'ego. 

background image

Przyjechał zbadać sprawę podpalenia domu. - Ma pani piękną posiadłość - stwierdził wysoki, 

jasnowłosy  męŜczyzna,  uścisnąwszy  dłoń  Mae.  Stojąc  na  frontowej  werandzie,  popatrzył  na 

ś

wieŜo zorane pola. - Ziemia wygląda na urodzajną. - Skąd nowoorleański detektyw moŜe się 

na  tym  znać?  Ryland  Archard  obdarzył  uśmiechem  właścicielkę  Oakhaven.  -  Pochodzę  z 

Teksasu,  pani  Chapman.  Uprawialiśmy  niewiele,  ale  za  to  mieliśmy  sporo  bydła.  -  Czy  pan 

nam pomoŜe? - spytała Nicole. 

-  JuŜ  mówiłem  Johnny'emu,  zrobię,  co  w  mojej  mocy  -  oświadczył  detektyw.  Pięć  minut 

później w towarzystwie Johnny'ego pojechał do szeryfa Tuckera. Mae i Nicole zostały same 

na  werandzie.  -  Nie  mogę  wprost  uwierzyć  w  to,  co  się  stało.  -  Mae  westchnęła.  -  Dzięki 

Bogu, uniknęliście śmierci. - Babciu, wiedziałaś, Ŝe Carl Bernard był uwodzicielem? - spytała 

Nicole. - Czy to prawda, Ŝe wiele kobiet w mieście miało z nim romans? - Nie usłyszawszy 

odpowiedzi,  spojrzała  na  babkę.  -  Słyszałaś,  o  co  pytałam?  Co  się  dzieje?  Jesteś  blada  jak 

płótno.  Mae  odwróciła  głowę.  Zachodzące  słońce  opromieniło  niebo  róŜowym  blaskiem.  - 

Carl  był  bardzo  przystojnym  męŜczyzną  -  powiedziała  po  chwili.  -  Tak  jak  Johnny.  Jego 

jedyną  zbrodnią  był  pociąg  do  płci  przeciwnej.  Był  donŜuanem.  Miał  mnóstwo  osobistego 

uroku.  Romansował  z  kaŜdą  kobietą,  jaka  nawinęła  mu  się  pod  rękę.  Mae  mówiła  dobrze  o 

człowieku,  którego  wszyscy  nienawidzili.  Nicole  mocniej  zabiło  serce.  -  Babciu,  czy  ty...? - 

Ja teŜ mu się nie oparłam. Zdradzałam Henry'ego z Carlem. Z wraŜenia Nicole odebrało głos. 

Dopiero  po  dłuŜszej  chwili  powiedziała  cicho:  -  Babciu,  nie  musisz  mówić  nic  więcej.  To 

stare czasy. Zostałaś oszukana przez tego człowieka. Był przecieŜ... - Nie, Nicki, nie zostałam 

oszukana. Przyznaję, byłam zauroczona, ale wiedziałam, co robię. Carl naleŜał do męŜczyzn, 

którym nie sposób było się oprzeć. - Mae 

spojrzała na wnuczkę. - Przykro mi, jeśli cię zaszokowałam, ale taka jest prawda. - Kocham 

cię,  babciu,  i  uwaŜam  za  wspaniałego  człowieka.  Mogłaś  przecieŜ  przemilczeć  ten  fakt  lub 

zrzucić  winę  na  Carla,  ale  tego  nie  zrobiłaś.  -  Uznałam,  Ŝe  nadeszła  pora,  aby  ci  wreszcie  o 

tym  powiedzieć.  -  Ja  teŜ  mam  coś  do  wyznania  -  szepnęła  Nicole.  -  Pamiętasz,  babciu,  co 

mówiłam ci o Chadzie? Opuściłam wtedy najwaŜniejsze fakty. - Nabrała głęboko powietrza. - 

Zaszłam w ciąŜę i dlatego mnie porzucił. Nie chciał zostać ojcem, a ja... teŜ nie byłam pewna, 

czy pragnę być matką. Ale stało się. W okamgnieniu zostałam sama. - Och, Nicki, powinnaś 

mi  o  tym  od  razu  powiedzieć.  Nie  jesteś  sama.  Masz  przecieŜ  mnie.  I  dom.  Tworzymy 

rodzinę. - Wiem, ale wstydziłam się przyznać do tego, co się stało. - Nicole otarła łzy. - Przez 

pierwsze  tygodnie  wypłakiwałam  oczy,  lecz  później  wstąpiła  we  mnie  złość.  Miałam 

pretensję do Chada, a potem do samej siebie. Byłam nawet zła na to dziecko, które miało się 

urodzić... Kilka miesięcy później stał się prawdziwy cud. Poczułam, jak się we mnie porusza. 

background image

Od tamtej pory moje Ŝycie zaczęło mieć sens. Ale pewnego dnia - Nicole odwróciła wzrok - 

obudziłam się w nocy z silnymi bólami... i wtedy straciłam moją małą córeczkę. - Kochanie, 

tak mi przykro. Podejdź, proszę, bliŜej. Nicole otarła mokre policzki i uklękła przed wózkiem 

babki. - Powinnam wyznać ci to wcześniej, ale nie wiedziałam, jak. Kiedy jednak usłyszałam 

o Carlu... 

-  Wtedy  uznałaś,  Ŝe  nie  jesteś  jedyną  niedoskonałą  osobą  w  naszej  rodzinie  -  dokończyła 

Mae. - Och, nie, babciu. Nigdy bym cię nie osądzała. - Kochanie, dajmy temu spokój. śycie 

nie  jest  łatwe.  -  Dziadek  przebaczył  ci  zdradę?  -  spytała  Nicole.  -  Tak.  Henry  zachował  się 

inaczej  niŜ  większość  tutejszych  męŜczyzn,  którzy  znaleźli  się  w  podobnej  sytuacji.  Griffin 

Black wydziedziczył Ŝonę. Najstarsza siostra Pearl Lovel, okryta hańbą, wyjechała ukradkiem 

w  nieznanym  kierunku.  MałŜonka  Franka  Gilmore'a  opuściła  Common  i  czworo  małych 

dzieci.  Sporo  osób  posprzedawało  domy  i  przeniosło  się  w  inne  strony.  Były  to  okropne 

chwile dla naszego miasta, 

ale Henry i ja razem. jakoś szczęśliwie przetrwaliśmy je 

-  Czy  Carl  był  wówczas  Ŝonaty?  -  Tak.  śona  opuściła  go  później,  kiedy  Delmar  poszedł  do 

szkoły  średniej.  Podobnie  jak  sporo  innych  kobiet  uciekła  w  środku  nocy  i  nigdy  nie  dała 

Carlowi  o  sobie  znać.  Delmar  wyrósł  na  przystojnego  młodzieńca,  z  wyglądu  niezwykle 

podobnego do ojca.  I to był, moim zdaniem, główny powód, dla którego stał się solą w oku 

mieszkańców miasta. Nikt go nie znosił, a on po prostu dopasował się do wizerunku własnej 

osoby.  Carl  w  wieku  pięćdziesięciu  pięciu  lat  zmarł  na  zawał  serca.  Po  jego  śmierci 

gospodarstwem  zajął  się  Delmar  i  wkrótce  po  ukończeniu  szkoły  średniej  oŜenił  z  Madie. 

Resztę juŜ znasz. Nicole podeszła do wiklinowego fotela i usiadła obok babki. - Kto, twoim 

zdaniem, mógł podpalić dom Johnny'ego? 

Griffin  Black  czy  jakiś  inny  męŜczyzna  nienawidzący  Bernardów?  -  To  bardzo 

prawdopodobne.  Ale  Griffin  oŜenił  się  ponownie  i  teraz  myśli  tylko  o  tym,  jakby  tu 

powiększyć dochody, tak aby młoda Ŝona mogła kupować sobie coraz to nowe stroje. Chyba 

przestał Ŝyć przeszłością. - Wobec tego kto? Pomyśl, babciu. MoŜe o kimś zapomniałaś? Mae 

zastanawiała się przez dłuŜszą chwilę. - Nie mam pojęcia. Wielu ludzi opuściło miasto. Inni 

postarzeli  się  i  są  teraz  w  moim  wieku.  -  MoŜe  wobec  tego  osoba,  której  szukamy,  jest 

młodsza - uznała Nicole. - Pewnie Jasper Craig okłamał nas, chcąc chronić syna. Zapragnęła 

nagle  przytulić  się  do  Johnny'ego  i  zobaczyć,  jak  on  się  czuje.  Radził  jej  nie  oddalać  się  od 

Oakhaven,  ale  sam  teŜ  powinien  zastosować  się  do  tej  rady.  Popatrzyła  na  drogę  i  zaczęła 

modlić się, Ŝeby jak najszybciej wrócił do domu. Nerwowym krokiem przemierzała pokój. Od 

wyjazdu  Johnny'ego  i  nowoorleańskiego  detektywa  upłynęły  juŜ  trzy  pełne  godziny. 

background image

Dlaczego tak długo nie wracali? Nicole zatrzymała się przy oknie. Niebo pociemniało i zaczął 

padać deszcz. Z minuty na minutę ogarniał ją coraz większy niepokój. Czy Johnny'emu stało 

się  coś  złego?  Nie,  nie  mogło.  Był  przecieŜ  z  detektywem  Archardem.  Ale  dlaczego  nie 

wracał? Ponownie przeszukała wzrokiem długi, tonący w mro- 

ku  podjazd.  Miała  nadzieję,  Ŝe  zaraz  ujrzy  samochodowe  światła.  -  Johnny,  gdzie  jesteś?  - 

szepnęła  zbielałymi  wargami.  -  Co  się  z  tobą  dzieje?  Dwadzieścia  minut  później  złapała 

kluczyki  wozu  i  wypadła  z  domu.  Po  niespełna  dziesięciu  minutach  dotarła  do  miasta.  W 

urzędzie  szeryfa  panowały  ciemności.  Nigdzie  nie  było  widać  zielonego  samochodu 

nowoorleańskiego  detektywa.  Nicole  postanowiła  objechać  całe  miasto.  Najpierw  ruszyła 

ulicami  biegnącymi  ku  północy  i  południu,  potem  zjechała  na  drogę  łączącą  wschód  z 

zachodem.  JuŜ  miała  zrezygnować  z  dalszych  poszukiwań,  gdy  nagle  ujrzała  samochód 

Rylanda Archarda, stojący na tyłach motelu. Odetchnąwszy z ulgą, zatrzymała obok swój wóz 

i wysiadła. Wokół panowały ciemności. Jedynym oświetlonym pomieszczeniem motelu było 

biuro  Virgila.  Nicole  ruszyła  ku  wejściu  i  nagle  do  jej  uszu  dobiegł  jakiś  hałas.  Pod 

wraŜeniem  ostatnich  przeŜyć,  błyskawicznie  przywarła  plecami  do  ściany  budynku  i 

znieruchomiała. Po chwili zaklęła w duchu i niezbyt świadoma, Ŝe mówi głośno do siebie, ze 

złością wyszeptała: - Do licha z tobą, Johnny. I z tym wszystkim, co dla ciebie robię. I nagle 

tuŜ  obok  jej  ucha  rozległ  się  znajomy  głos:  -  Prowadzisz  rejestr  dobrych  uczynków,  chérie, 

Ŝ

eby  móc  potem  ściągnąć  naleŜność?  AŜ  podskoczyła  z  wraŜenia.  Stał  przed  nią  Johnny  z 

rękoma opartymi na biodrach. 

-  Miałaś  trzymać  się  z  daleka  -  przypomniał  surowym  tonem.  -  Trzy  godziny  czekałam  na 

ciebie w domu. Sądziłam, Ŝe leŜysz w jakimś rowie. Nie mogłeś przynajmniej zadzwonić? - I 

co  miałbym  ci  powiedzieć?  Nicole  nie  była  w  stanie  spokojnie  słuchać  Johnny'ego.  Coraz 

bardziej  zezłoszczona,  powiedziała:  -  Przepraszam,  Ŝe  pozwalam  sobie  krytykować  twój 

sposób  bycia.  Rozejrzała  się  wokoło,  aby  sprawdzić,  czy  nie  ma  gdzieś  w  pobliŜu  Rylanda 

Archarda. Chyba byli sami. - Spodziewasz się kogoś? - spytał Johnny. - Nie. A ty? - Co to za 

pytanie?  Od  wyjazdu  z  Oakhaven  byłem  z  Rylandem.  Fajny  z  niego  gliniarz.  Co 

najwaŜniejsze,  jest  po  mojej  stronie.  -  A  byłby,  gdyby  znał  całą  historię?  -  To  znaczy...? 

Nicole  uprzytomniła  sobie,  Ŝe  nie  powinna  wyciągać  teraz  sprawy  Carla  Bernarda.  Była 

jednak nadal zła na człowieka, który tak wielu ludziom zrujnował Ŝycie  i zniszczył  rodziny, 

nie wyłączając jej własnej... Choć, prawdę mówiąc, akurat małŜeństwa Mae nie udało mu się 

rozbić. - Chérie, zadałem ci pytanie. - Chodziło mi tylko o to, Ŝe twój dziadek w opinii całego 

miasteczka był... - Łajdackim uwodzicielem - dokończył za nią Johnny. - I nagle przyszło ci 

do głowy, Ŝe jestem takim samym draniem jak on? 

background image

-  Grasz  nie  fair.  -  Nicole  ujęła  się  pod  boki  i  zmierzyła  go  ostrym  spojrzeniem.  -  Wcale  tak 

nie myślę. I nie porównuję cię z tym człowiekiem, tylko uwaŜam, Ŝe wszystkie twoje kłopoty 

mają  związek  z...  -  urwała,  bo  Johnny  podszedł  bliŜej.  Tak  blisko,  Ŝe  cofnęła  się  pod  samą 

ś

cianę. - Powiedz mi, chérie, czy w twoich oczach naleŜę do społecznych mętów? Czujesz się 

przeze mnie zbrukana? - Przestań. Jestem tylko zmartwiona i zdenerwowana. - I dlatego chcę, 

Ŝ

ebyś wróciła do Oakhaven. Ryland wypytuje Virgila o dawne czasy, usiłując znaleźć kogoś, 

kto  byłby  zdolny  popełnić  aŜ  takie  przestępstwo.  A  teraz  bądź  grzeczna  i  zrób,  o  co  proszę. 

Nicole nie była zachwycona tym, Ŝe Johnny traktuje ją jak małą, krnąbrną dziewczynkę, ale 

ustąpiła.  -  Dobrze  -  mruknęła  i  ruszyła  w  stronę  samochodu.  -  Nie  bądź  zła.  -  Złapał  ją  za 

ramię. - Puść mnie. Nie musisz mi mówić, co powinnam robić. Sama wiem. I trzymaj ręce z 

dala ode mnie! Puścił jej ramię, ale poszedł za nią do samochodu. Gdy zamierzała otworzyć 

drzwi,  porwał  ją  w  objęcia  i  zaczął  szeptać  do  ucha:  -  Nie  chcę,  Ŝeby  coś  ci  się  stało, 

rozumiesz? Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie teraz najwaŜniejsze. - Pocałował ją w szyję. - 

A jeśli zachowuję się czasami jak wariat, to tylko dlatego, Ŝe bardzo zaleŜy mi na tobie. Ale 

masz  rację.  Nie  mam  prawa  mówić,  chérie,  co  masz  robić,  a  czego  nie.  Przepraszam.  - 

Pochylił  się  i  pocałował  Nicole  w  usta.  Nie  chciała  sprawiać  wraŜenia  słabej  kobietki,  ale 

poddała się emocjom i objęła go za szyję. Pocałunek był 

namiętny  i  długi,  a  kiedy  wreszcie  odsunęli  się  od  siebie,  Johnny  powiedział:  -  MoŜe 

będziemy  poza  domem  nawet  przez  pół  nocy.  Jeśli  dowiem  się  czegoś,  to  zadzwonię. 

Przyrzekam. - Tylko nie nadstawiaj głowy i nie rób z siebie bohatera - poprosiła. - Nie chcę 

utrudniać ci teraz Ŝycia, ale powinieneś wiedzieć, Ŝe cię kocham. - Widząc, Ŝe Johnny otwiera 

usta, szybko zamknęła mu je dłonią. - Nie mów nic. Nie przyjechałam tu po to, Ŝeby robić ci 

wyznania  ani  słuchać  tego,  co  ty  masz  mi  do  powiedzenia.  Chciałam  cię  odnaleźć,  Ŝeby  się 

uspokoić.  Dlatego  proszę  cię  tylko  o  jedno.  Bądź  ostroŜny.  Wkrótce  potem  Nicole  spotkała 

się z Daisi Buillard na  Mill Street. - Nie wierzę, Ŝe to robię - oświadczyła, wsuwając się na 

chwilę  do  wozu  Nicole  i  wręczając  jej  klucz.  -  Jeśli  cię  przyłapią,  oberwiemy  obie.  - 

Dziękuję,  Ŝe  mi  go  poŜyczasz  -  Nicole  spojrzała  na  klucz.  -  Bez  niego  nie  dałabym  rady 

włamać się do biura szeryfa. - Musisz robić to teraz? Nie moŜesz odłoŜyć do jutra? - Tucker 

mnie  nie  znosi,  podobnie  jak  Johnny'ego.  Od  tego  człowieka  nigdy  nie  uzyskam  Ŝadnej 

pomocy.  Muszę  dostać  się  tam  jeszcze  dziś.  Nicole  poczuła  wyrzuty  sumienia,  Ŝe  wciąga 

przyjaciółkę  w  działanie  niezgodne  z  prawem,  i  na  domiar  złego  zamierza  włamać  się  do 

biura, w którym Daisi pracuje. 

- Naprawdę masz - stwierdziła Daisi. kota na punkcie Johnny'ego 

Nicole uśmiechnęła się smutno.  

background image

-  Kocham  go.  Ale  nie  jestem  aŜ  tak  naiwna,  by  sądzić,  Ŝe  ta  miłość  mnie  uszczęśliwi.  JuŜ 

pogodziłam  się  z  faktem,  Ŝe  Johnny  wkrótce  nas  opuści.  To  boli.  Bolałoby  jednak  o  wiele 

bardziej, gdybym nie poznała go bliŜej. To dobry człowiek. Wspaniały męŜczyzna. - Woody 

będzie  nieszczęśliwy.  Ale  ja  pozostanę  twoją  przyjaciółką,  mimo  Ŝe  miałam  nadzieję,  iŜ 

pewnego  dnia  staniemy  się  rodziną  -  powiedziała  z  uśmiechem  Daisi.  Nicole  uścisnęła  ją 

serdecznie. - Oddam ci ten klucz. Obiecuję. Zostawiła Daisi i ruszyła przed siebie. Unikając 

jazdy  główną  ulicą  miasta,  dotarła  na  tyły  biura  szeryfa,  wyłączywszy  uprzednio  reflektory. 

Zaparkowała pod rozłoŜystą wierzbą płaczącą, wysiadła z wozu i zaczęła przemykać się pod 

murem  budynku.  Gdyby  ujrzała  jakiegoś  przechodnia,  minęłaby  wejście  do  biura  szeryfa, 

udając,  Ŝe  idzie  na  spacer.  Na  szczęście  dotarła  bez  przeszkód  do  drzwi  wejściowych. 

Zamknęła  je  za  sobą  na  klucz  i  wsunęła  go  do  kieszeni.  Nicole  była  gotowa  posłuchać 

Johnny'ego i wracać do domu, gdy nagle przyszło jej do głowy, Ŝe w kartotece szeryfa mogą 

znajdować  się  dokumenty,  które,  być  moŜe,  pozwolą  ustalić,  kto  tak  bardzo  mści  się  na 

Johnnym. Zapaliła małą latarkę, którą wzięła z samochodu i ruszyła przez hol. Minęła szybko 

biurko  Daisi  i  skierowała  kroki  do  gabinetu  Tuckera.  Nacisnęła  klamkę  i  odetchnęła  z  ulgą, 

bo drzwi otworzyły się cicho. 

Strumień  nikłego  światła  skierowała  na  rząd  metalowych  szaf  z  kartotekami,  stojących 

wzdłuŜ  ściany,  a  potem  na  biurko  szeryfa,  zawalone  papierami.  Zrobiła  kilka  kroków,  gdy 

nagle  za  jej  plecami  rozległ  się  jakiś  hałas.  Zmartwiała.  Błyskawicznie  zgasiła  latarkę.  Z 

bijącym  sercem  wsłuchiwała  się  w  odgłos  zbliŜających  się  kroków.  Człowiek,  który  szedł 

teraz przez hol, miał własny klucz. Nie musiała zgadywać, kto to jest. Podeszła na palcach do 

ś

ciany,  gdzie  stały  metalowe  szafy,  aby  ukryć  się  za  ostatnią  z  nich.  Kiedy  znalazła  się  w 

kącie,  kucnęła  i  wstrzymała  oddech.  Zaskrzypiały  drzwi  i  zaraz  wnętrze  pokoju  obiegł 

strumień  światła  z  silnej  latarki.  Zatrzymał  się  na  skulonej  postaci  Nicole.  -  Zaczyna  mnie 

pani  irytować,  pani  Chapman  -  oświadczył  szeryf.  -  Proszę  stamtąd  wyjść.  Podszedł  bliŜej, 

chwycił  Nicole  za  ramię  i  wyciągnął  z  ukrycia.  -  Przepraszam  -  wyjąkała,  usiłując  znaleźć 

jakieś wytłumaczenie. - Ale ja właśnie... - W tym mieście nic nie dzieje się bez mojej wiedzy 

- sucho oznajmił szeryf. - Absolutnie nic. Nicole zmroził śmiertelnie powaŜny ton jego głosu. 

Zobaczyła,  Ŝe  Tucker  ma  dziwnie  szklane  oczy.  I  nagle  pojęła  całą  prawdę.  -  To  pan,  mam 

rację?  To  pan  jest  tym  człowiekiem,  który...  -  gwałtownie  urwała  i  bez  namysłu  uderzyła 

szeryfa latarką w głowę, najsilniej jak potrafiła. Jęknął z bólu i kiedy zachwiał się na nogach, 

Nicole rzuciła się w stronę drzwi. JuŜ wydawało się jej, Ŝe jest 

background image

bliska ocalenia, gdy nagle poczuła, jak złapał ją w pasie. Bez trudu uniósł ją w górę i cisnął na 

jedną  z  metalowych  szaf.  Ujrzała  przed  oczami  wszystkie  gwiazdy,  po  czym  na  moment 

zrobiło się jej niedobrze i straciła przytomność. 

Na  to  popołudnie,  kiedy  podpalono  dom  na  wzgórzu,  Farrel  miał  niepodwaŜalne  alibi, 

podobnie  zresztą  jak  Clete  Gilmore  i  Jack  Oden.  Na  końcu  listy  podejrzanych  znalazł  się 

niejaki  Tweed  Bowden,  mieszkający  w  Assumption  Parish,  oddalonym  o  jakieś  czterdzieści 

kilometrów  od  Common.  On  jednak  nawet  nie  pamiętał,  kim  był  Carl  Bernard.  Miał  wylew 

przed  kilku  laty  i  od  tamtej  pory  był  przywiązany  do  łóŜka.  Tak  więc  Johnny  wraz  z 

detektywem  zabrnęli  w  ślepy  zaułek.  -  Zrobiło  się  późno  i  zaraz  zacznie  padać  -  stwierdził 

Johnny, gdy z Assumption Parish wracali do miasta. - Chyba na dziś damy juŜ sobie spokój. - 

Zgoda,  ale  jutro  zaczniemy  działać  z  samego  rana.  -  Detektyw  uśmiechnął  się  i  poklepał 

Johnny'ego po plecach.  Rylan Archard naleŜał do najlepszych nowoorleańskich policjantów. 

Nieprzejednany i dociekliwy, dostawał zawsze najtrudniejszą robotę. 

-  Na  pobyt  tutaj  zostały  mi  jeszcze  dwa  dni.  To  sporo  czasu.  Nie  trać  wiary,  Bernard.  O 

gliniarzach,  jak  dotąd,  Johnny  miał  raczej  złe  zdanie.  Jednak  nigdy  przedtem  nie  miał  do 

czynienia  z  kimś  takim  jak  Ryland  Archard.  Człowiek  kompetentny,  uczciwy,  a  przy  tym 

skromny. Minęła jedenasta. Johnny wrócił myślami do problemu, który nękał go od samego 

rana. Wreszcie zapytał detektywa: - Jeśli nie uda się nam rozwiązać tej sprawy, czy w ramach 

zwolnienia warunkowego mam szansę na przeniesienie mnie gdzie indziej? - Masz - zapewnił 

Ryland. - Załatwię ci to, gdy tylko postanowisz, co chcesz dalej robić. - Wiem, Ŝe muszę stąd 

wyjechać.  Odkąd  przyjechałem  do  miasta,  Nicole  i  Mae  znalazły  się  w  piekielnie  trudnej 

sytuacji.  Nie  chcę,  Ŝeby  którejś  z  nich  przydarzyło  się  coś  złego.  Jechali  nadal  autostradą  w 

stronę miasta, gdy nagle detektyw nacisnął nieoczekiwanie na hamulec i zjechał na pobocze. - 

Johnny, właśnie minął nas samochód twojej pani. - NiemoŜliwe. Parę godzin temu odesłałem 

ją do domu. - To był jej wóz - powtórzył Archard. - Przemknęła jak wicher obok nas. - Goń ją 

- zaŜądał Johnny. - Ruszaj! Archard zawrócił, wcisnął gaz do deski i mimo Ŝe padał deszcz, w 

ciągu kilku sekund jego szybki samochód osiągnął maksymalną prędkość. Kiedy zbliŜyli się 

do  skylarka,  który  akurat  musiał  zwolnić,  aby  zjechać  z  autostrady  w  boczną  drogę,  Johnny 

przyznał: 

-  Masz  rację,  to  jej  wóz.  Detektyw  wykorzystał  powstałą  na  drodze  sytuację  i  wyprzedził 

samochód Nicole. Gdy tylko to uczynił, zahamował ostro i zajechał skylarkowi drogę. Johnny 

wyskoczył na jezdnię i w strugach deszczu pobiegł do samochodu Nicole. Zaskoczony ujrzał 

za kierownicą nie Nicole, lecz Jaspera Craiga. Stary człowiek otworzył przed Johnnym drzwi. 

-  Dobrze,  Ŝe  cię  widzę, chłopcze  -  wysapał.  -  Myślałem,  Ŝe  będę  musiał  radzić  sobie  sam.  - 

background image

Co się dzieje?! - ryknął Johnny, starając się przekrzyczeć odgłosy burzy. - Ma ją. Cliff porwał 

twoją panią. - Co takiego?! - Powinienem juŜ wcześniej ci powiedzieć, Ŝe to on podpalił dom 

Madie  i  robił  róŜne  inne  bardzo  złe  rzeczy,  ale  się  bałem.  Johnny  zmartwiał.  -  Kiedy  ją 

porwał?  I  jak  to  się  stało?!  -  krzyknął.  -  Mów!  -  Zaraz  wszystko  ci  opowiem,  tylko  nie 

wrzeszcz  tak...  Widziałem  was  oboje  na  motelowym  parkingu.  Słyszałem,  jak  kazałeś  jej 

wracać  do  domu,  ale  ona  pojechała  wprost  do  domu  Daisi  Buillard,  a  potem  do  urzędu 

szeryfa.  Otworzyła  kluczem  drzwi  jego  biura  i  weszła  do  środka,  a  potem  zjawił  się  tam 

Clifford. Kiedy odjeŜdŜał, miał ze sobą twoją panią. Boję się, chłopcze, Ŝe zrobił jej krzywdę, 

bo  widziałem,  jak  ładował  ją  do  bagaŜnika  swojego  wozu,  a  ona  w  ogóle  się  nie  ruszała. 

Chyba była nieprzytomna... - Jasper Craig zamilkł na 

chwilę,  Ŝeby  zaczerpnąć  powietrza.  Jego  oddech  był  przesycony  zapachem  whisky.  -  Nie 

wiedziałem,  co  robić.  Odczekałem  trochę,  a  potem  wziąłem  jej  samochód  i  ruszyłem  za 

Clifftonem. Dobrze, Ŝe zostawiła kluczyk w stacyjce. Johnny'ego ogarnęło przeraŜenie. Jeśli 

coś  stało  się  Nicole,  nigdy  sobie  tego  nie  wybaczy.  Nie  będzie  miał  po  co  dłuŜej  Ŝyć.  Jak 

szaleni  pognali  z  Archardem  drogą  prowadzącą  do  starego  gospodarstwa.  Za  nimi  podąŜył 

Jasper Craig. Na podjeździe ujrzeli samochód szeryfa Tuckera. - Miałem rację - wymamrotał 

Jasper  Craig.  Johnny,  przyświecając  sobie  latarką  detektywa,  szybko  odnalazł  na  błotnistej 

drodze ślady Clifftona Tuckera. Prowadziły w stronę zalewiska. W trójkę dotarli do przystani 

i odcumowali dwie łodzie. - Płyńcie za mną - polecił Johnny, bosakiem odpychając łódź. Po 

chwili znalazł się na czarnych wodach zalewiska. Zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo tu 

niebezpiecznie, zwłaszcza nocą. śałował, Ŝe wieczorem nie wyznał miłości Nicole. Ale zrobi 

to. Powie wszystko, co taił przed nią od chwili, gdy kochali się po raz pierwszy. Ocknęła się 

ze strasznym bólem głowy. Jej twarz omywały strugi deszczu. Zajęczała cicho. Dość szybko 

uprzytomniła sobie, co się stało, i Ŝe znajduje się nie w biurze szeryfa Tuckera, lecz na łodzi. 

Z trudem podniosła się i usiadła na ławce. - No, nareszcie oprzytomniałaś - warknął. - Nie 

chciałem, Ŝeby do tego  doszło. Od lat miałem z  Bernardem na pieńku i zaleŜało mi na tym, 

Ŝ

eby  wyniósł  się  stąd  na  zawsze.  -  Dlaczego?  -  Nicole  skrzywiła  się,  bo  ból  rozsadzał  jej 

czaszkę.  -  Johnny  to  dobry  człowiek.  -  Bernardowie  zawsze  podobali  się  kobietom  i 

wyczyniali  z  nimi,  co  tylko  chcieli.  -  Tucker  zaklął  szpetnie  i  dodał:  - Jak  widać,  z  tobą  teŜ 

zrobił,  co  chciał...  -  Ale  pan,  szeryfie,  pan  przecieŜ  nie  chce  zrobić  mi  krzywdy,  prawda? 

Proszę odwieźć mnie na brzeg... - Nie mogę. Oni juŜ idą moim śladem. Ten przeklęty idiota 

Jasper pewnie zdąŜył im powiedzieć, jak naprawdę zginął Delmar Bernard. - PrzecieŜ ojciec 

Johnny'ego  wpadł pod samochód. Kierowca zbiegł z miejsca wypadku,  a Delmara nie udało 

się  uratować.  Wiem  to  od  babci.  UwaŜa  pan,  Ŝe  było  inaczej?  -  Przejechał  go  samochód  - 

background image

odparł  Tucker  -  ale  nie  był  to  wypadek.  Serce  Nicole  podeszło  do  gardła.  Co  ten  człowiek 

wygaduje? CzyŜby przyznawał się do zabicia ojca Johnny'ego? Gdy Tucker skierował łódź w 

głąb  zalewiska,  niebo  przecięła  jeszcze  jedna  błyskawica.  W  strugach  ulewnego  deszczu 

Nicole trzęsła się z zimna. Wiedziała, Ŝe nie moŜe poddać się woli szaleńca i musi działać. W 

wodzie  czekała  ją  jednak  rychła  śmierć,  bo  moczary  roiły  się  od  aligatorów  i  jadowitych 

węŜy.  Przypomniała  sobie  ostrzeŜenie  Johnny'ego,  Ŝeby  nie  wystawiała  z  łodzi  rąk. 

Wyobraziła sobie aligatora z otwartą paszczą i jadowi- 

tego  węŜa,  i  zrobiło  się  jej  słabo  z  przeraŜenia.  Usiłowała  przebić  wzrokiem  otaczające  ich 

ciemności  i  uzmysłowić  sobie,  gdzie  są.  Ale  wokół  była  tylko  czarna  odchłań  wody  i 

czyhająca zewsząd śmierć. Pod powiekami poczuła łzy. Nie chciała umierać. Musi być jakaś 

droga ucieczki. Musi... ZauwaŜyła, Ŝe łódź przepływa obok jakiegoś cyprysa. ZbliŜali się do 

brzegu?  Ale  trzęsawisko  było  tak  zwodnicze,  Ŝe  nie  mogła  być  niczego  pewna.  W  pewnej 

chwili  łódź  uderzyła  o  coś  twardego.  Nie  mając  czasu  na  zastanawianie  się,  Nicole  zerwała 

się z ławki, złapała za grube pnącze zwisające nad wodą i zawisła w powietrzu. - Opuść się 

natychmiast  na  łódź!  -  krzyknął  Tucker.  Rozwścieczony  głos  szeryfa  jeszcze  bardziej 

zmobilizował  Nicole  do  ucieczki.  Puściła  pnącze  i  po  chwili  dotknęła  nogami  gąbczastego 

podłoŜa. Ugięło się pod nią raz i drugi, lecz nie ugrzęzła. Uprzytomniwszy sobie, Ŝe natrafiła 

na  pływający  grunt,  Nicole  odetchnęła  z  ulgą.  Rzuciła  się  przed  siebie,  w  gęstwinę  drzew. 

Chyba  sprawiła  to  BoŜa  Opatrzność,  Ŝe  niemal  wpadła  na  pień  wielkiego  cyprysa. 

Odruchowo  podniosła  głowę.  Ujrzawszy  wysoko  wśród  gałęzi  znajomy  zarys  domku 

Johnny'ego, zaczęła płakać. Oparta o pień, z trudem łapała oddech. - Słyszysz mnie? Z mojej 

ręki zginiesz szybko i bezboleśnie. A na moczarach długo będziesz umierać w mękach! Głos 

Tuckera  pobudził  Nicole  do  działania.  Odnalazła  nad  głową  sznurową  drabinkę  i  zaczęła 

wspinać się w górę. Do domku wsunęła się akurat w chwili, gdy 

jeszcze  jedna  błyskawica  oświetliła  niebo.  Na  sekundę  Nicole  ujrzała  zwiniętego  w  kłębek 

węŜa. Zamarła. Przypomniała sobie uspokajające słowa Johnny'ego, Ŝe wąŜ nie jest jadowity i 

nie powinna się go bać. Było jednak zbyt ciemno, Ŝeby dojrzeć podbrzusze gada. Co jeszcze 

Johnny  mówił  o  węŜach?  Aha,  Ŝe  nie  naleŜy  poruszać  się  szybko  ani  tkwić  nieruchomo. 

Odetchnąwszy głęboko, zmusiła się, Ŝeby wejść głębiej. Zrobiła to powoli, równym krokiem. 

- Zostań tam, gdzie jesteś - powiedziała do węŜa. - Nie będę ci przeszkadzać. Zajmę inny kąt. 

Nie była w stanie nawet dojrzeć, czy gad poruszył się, czy nie. Musiała zawierzyć szczęśliwej 

gwieździe. - Johnny, przyjdź tu po mnie - szepnęła cicho. - Czekam. Zaczęła się modlić o to, 

by zjawił się, zanim będzie za późno. Mimo odgłosów burzy, donośny głos Clifftona Tuckera 

dotarł do uszu Johnny'ego. Pięć minut później, płynąc śladem szeryfa, dosłyszał jego okrutną 

background image

groźbę  skierowaną  do  Nicole.  Na  szczęście,  znał  tu  kaŜdy  zakamarek.  Dorwie  Tuckera  i 

odnajdzie Nicole. Jakieś dziesięć minut później dostrzegł łódź wyciągniętą na ruchomy grunt. 

Wszyscy  trzej  dobili  do  grząskiego  brzegu  i  rzucili  się  w  gęstwinę  drzew.  Johnny  pierwszy 

dostrzegł  sylwetkę  szeryfa  i  odruchowo  krzyknął.  Wyciągając  błyskawicznie  broń,  Tucker 

odwrócił się i latarką zaświecił mu w oczy. 

- To ty, chłoptasiu? - Co ty robisz, Tucker! Gdzie jest Nicole?  

-  Umrze  wyłącznie  z  twojej  winy  -  warknął  szeryf.  -  Bo  nie  z  mojej.  Gdybyś  nie  wracał  do 

miasta, nic by się nie wydarzyło. A teraz wszystko skończone. Musiałem wyrównać rachunki. 

Nagle  przed  Johnny'ego  wysunął  się  Jasper  i  krzyknął  do  szeryfa:  -  Powiedz  mu  prawdę! 

Niech dowie się, jak zginął jego ojciec! - Jasper, przecieŜ pragnąłeś mieć Madie! - wrzasnął 

Tucker.  -  Nie  moja  wina,  Ŝe  zachorowała  i  zmarła,  zanim  zdołałeś  się  z  nią  oŜenić!  Gdyby 

Ŝ

yła, byłbym teraz dla ciebie nie mordercą, lecz bohaterem! Trzeba było załatwić Delmara... - 

Ja  nie  zrobiłem  nic  złego  -  zaprotestował  Jasper.  -  O  tym,  co  zrobiłeś,  dowiedziałem  się 

dopiero  po  fakcie.  Nigdy  bym  ci  nie  pozwolił  zamordować  Delmara.  -  Ale  dochowałeś 

tajemnicy. - Jakiej tajemnicy? - zapytał Ryland Archard. - Carl Bernard uwiódł moją matkę, a 

mój  ojciec,  kiedy  zastał  ich  razem  w  łóŜku,  strzelił  sobie  w  głowę.  Musiałem  się  zemścić. 

Dlatego  przejechałem  Delmara.  Usłyszawszy  te  słowa,  Johnny  zdrętwiał.  -  Zabiłeś  mojego 

ojca? - A teraz załatwię ciebie - oznajmił Tucker. Uniósł rewolwer i wycelował w Johnny'ego. 

W  tym  momencie  rozległ  się  donośny  głos  detektywa:  -  JuŜ  przyznał  się  pan,  szeryfie,  do 

popełnienia morderstwa. Wszystko skończone. Proszę rzucić broń. 

-  Cliffton,  nie  zabijaj  go!  -  Jasper  zasłonił  sobą  Johnny'ego.  -  To  syn  Madie...  Rozległ  się 

ogłuszający  huk  wystrzału.  Johnny  rzucił  się  na  Tuckera  i  wytrącił  mu  rewolwer.  Zobaczył, 

Ŝ

e  Jasper  osuwa  się  na  ziemię.  Z  kulą  w  piersi.  Gdy  Archard  obezwładniał  szeryfa,  Johnny 

pochylił się nad rannym. Jasper ledwie oddychał. - Słuchaj, bo mam mało czasu - wyszeptał 

zdławionym  głosem.  -  Powiedz  Farrelowi,  Ŝe  wasze  rachunki  zostały  wyrównane...  Idź  do 

wykopu  i  weź  stamtąd  moje  rzeczy...  Chcę  mieć  je  przy  sobie.  -  Zacisnął  palce  na  ręku 

Johnny'ego.  -  Przyrzeknij.  -  Przyrzekam.  -  Przyzwoity  z  ciebie  chłopak.  Twoja  mama  była 

wspaniałą  kobietą  i  pamiętaj  o  tym...  Miałeś  teŜ  dobrego  ojca...  Obaj  pragnęliśmy  tego 

samego  i  ja  przegrałem...  -  Dlaczego  mnie  zasłoniłeś?  -  Wreszcie  zrobiłem  coś  dobrego. 

Teraz, kiedy spotkam się z Madie, po raz pierwszy będzie zadowolona ze mnie. MoŜe nawet 

mi  wybaczy.  Pamiętaj,  chłopcze,  o  mojej  skrzynce...  Były  to  ostatnie  słowa  Jaspera  Craiga. 

Johnny  spojrzał  na  Clifftona  Tuckera.  -  Bydlaku,  zapłacisz  mi  za  wszystko!  -  krzyknął, 

zrywając  się  z  ziemi  i  rzucając  z  pięściami  na  szeryfa.  -  Daj  spokój!  -  przywołał  go  do 

background image

porządku detektyw.  - Niech zajmie się nim prokurator. Teraz musimy znaleźć twoją  Nicole. 

Ruszaj! Johnny oprzytomniał i natychmiast pobiegł przed siebie. 

- Chérie! - wołał. - Chérie! - Z oczu pociekły mu łzy. Ostatni raz płakał na pogrzebie matki. - 

Johnny!  -  Chérie!  -  Jestem  tutaj.  Na  drzewie.  W  domku!  Johnny  stanął  u  stóp  ogromnego 

cyprysa.  Zadarł  głowę.  Na  widok  Nicole  o  mały  włos,  a  byłby  zemdlał  z  wraŜenia.  Chwilę 

później zniósł  ją  po  sznurowej  drabince  i  wziął  w  objęcia.  Przytuliła  głowę  do  jego  piersi.  - 

Słyszałam strzały - powiedziała. - Nic ci się nie stało? - Nic. - Jeszcze przez chwilę trzymał ją 

tak  przytuloną,  po  czym  lekko  odsunął  od  siebie  i  zaczął  opowiadać,  co  się  stało.  -  Johnny, 

tak  mi  przykro  -  szepnęła.  -  Ten  łajdak  zastrzelił  Jaspera.  Biedak...  starał  się  mi  pomóc.  - 

Johnny  jeszcze  raz  przytulił  do  siebie  Nicole.  Przez  kilka  minut  trwali  w  milczeniu.  -  Na 

szczęście,  ty  Ŝyjesz.  Nic  ci  się  nie  stało?  -  Mam  tylko  guza  na  głowie.  NajwaŜniejsze,  Ŝe 

jesteś  tu.  Cały  czas  liczyłam  na  twoją  pomoc.  Przyszedłeś.  Dziękuję.  -  Podziękuj,  chérie,  w 

inny  sposób.  Pocałuj.  Mieszkańcy  Common  byli  zaszokowani.  Mimo  to  jednak  nadal 

obiegały  miasto  przeróŜne  plotki.  Od  rana  do  nocy  dzwonił  telefon  w  Okhaven.  Nicole 

zdumiało  to,  Ŝe  ludzie  starali  się  wynagrodzić  Johnny'emu  swoje  dotychczasowe 

postępowanie.  Dopiero  teraz  uzmysłowili  sobie,  iŜ  Tucker  od  lat  manipulował  nimi.  W 

gruncie 

rzeczy  nie  byli  złymi  ludźmi.  Teraz  odzyskali  wreszcie  własną  godność.  Za  to,  jak  sądziła 

Nicole,  powinni  być  wdzięczni  Johnny'emu.  Kiedy  wrócili  do  domu  tej  ostatniej 

dramatycznej  nocy,  przez  godzinę  opowiadali  Mae  o  tym,  co  się  stało.  Rano  nowoorleański 

detektyw wezwał Farrela i wraz z Johnnym spędzili kilka godzin zamknięci w gabinecie Mae. 

Nicole nie pytała Johnny'ego o przebieg tej rozmowy ani o to, co wydarzyło się między nim a 

Farrelem. Wiedziała jednak, Ŝe skończyła się wreszcie ich wieloletnia nienawiść. Tucker bez 

przeszkód  został  aresztowany,  bo  Ryland  Archard  skrupulatnie  wyjaśnił  zwierzchnikom 

wszystkie  szczegóły  wydarzeń  ostatniej  nocy.  Ponadto  obiecał  Johnny'emu  zbadać 

moŜliwości  wcześniejszego  zwolnienia  warunkowego  za  dobre  sprawowanie,  bez 

konieczności  odpracowywania  na  wolności  ostatnich  miesięcy  odsiadywania  w  więzieniu 

kary. Zdumiewające, jak szybko i skutecznie moŜna pozałatwiać nawet najtrudniejsze sprawy, 

kiedy  ma  się  odpowiednie  kontakty.  Nowoorleański  detektyw  znał  właściwych  ludzi. 

Uczciwych  i  sprawiedliwych,  jak  on.  Wreszcie  nastał  kres  wrogości  mieszkańców  Common 

do  rodziny  Bernardów.  Wyjaśniły  się  przyczyny  rozpaczliwego  alkoholizmu  i  psychicznego 

załamania Jaspera Craiga, a takŜe nienawiści Farrela do Johnny'ego. 

Nicole  zostawiła  samochód  na  podjeździe  i  ruszyła  ku  pogorzelisku.  Na  zboczu  wzgórza 

ujrzała siedzącego Johnny'ego. Wpatrywał się w rozlewisko. Wczoraj nie mogli oderwać się 

background image

od  siebie.  Nikt  jednak  ani  słowem  nie  skomentował  ich  zachowania.  Nad  ranem  Johnny 

przyszedł do pokoju Nicole. Kochali się z takim zapamiętaniem, jak jeszcze nigdy. Podeszła i 

bez  słowa  usiadła  obok  Johnny'ego.  Sama  bliska  obecność  ukochanego  dawała  jej  juŜ 

poczucie szczęścia. - Masz do mnie, chérie, jakąś pilną sprawę? - zapytał. - Mówiłem Mae, Ŝe 

wrócę w porze lunchu. - Wiem. Dzwonił z Nowego Orleanu nasz detektyw, Ryland Archard. 

Powiedział,  Ŝe  sprawa  twojego  zwolnienia  zostanie  ponownie  rozwaŜona.  I  Ŝe  gdyby  to 

zaleŜało od niego, lada dzień stałbyś się wolnym człowiekiem. Przyszłam tutaj, bo sądziłam, 

Ŝ

e  chcesz  to  wiedzieć.  Johnny  skwitował  słowa  Nicole  jedynie  kiwnięciem  głowy.  -  Masz 

ochotę  pogadać?  -  zapytał.  -  Jeśli  tego  sobie  Ŝyczysz...  Odwrócił  się  i  spojrzał  jej  prosto  w 

oczy. - Chciałem powiedzieć ci to wczoraj wieczorem, ale płakałaś i nie mogłaś przestać... - 

Uśmiechnął  się  krzywo.  -  Było  to  dla  mnie  coś  nowego.  Najpierw  sądziłem,  Ŝe  beczysz 

przeze  mnie,  a  potem...  -  Wiem,  wiem,  głupio  się  zachowywałam  -  przyznała  Nicole.  -  O 

czym chcesz pogadać? - Wczoraj wieczorem, zanim zaczęło się to całe piekło, powiedziałaś, 

Ŝ

e mnie kochasz. Pamiętasz? - Tak. - Nicole zapragnęła przytulić się do Johnny'ego, 

ale  się  powstrzymała.  Miał  dziwną  minę.  Niepokojąco  powaŜną.  Co  chciał  oświadczyć? 

CzyŜby to, Ŝe w jej towarzystwie było mu miło, i na tym koniec, bo wyjeŜdŜa z Oakhaven? - 

Nadal mnie kochasz? - Chciał się upewnić. - Bardziej niŜ kiedykolwiek przedtem - wyznała. - 

Ale juŜ ci mówiłam... - Ciii... - Johnny połoŜył jej palec na ustach. - Teraz moja kolej. Siedzę 

tu sobie i kombinuję, jak najlepiej ci to wyłoŜyć. Nicole nie wytrzymała nerwowo. - Wiem, Ŝe 

zamierzasz  opuścić  Oakhaven.  Od  początku  zdawałam  sobie  z  tego  sprawę.  Jestem  na  to 

przygotowana.  -  Uśmiechnęła  się  słabo,  aby  Johnny  nie  wyczuł,  iŜ  mija  się  z  prawdą.  - 

Naprawdę wolałabyś mnie się pozbyć? - Nie! - wyrwało się Nicole. - Nie chcę jednak, Ŝebyś 

odczuł...  -  Co  miałbym  odczuć?  Johnny  wyciągnął  rękę  i  odgarnął  jej  włosy  opadające  na 

oczy. - Pragnę, Ŝebyś robił to, co chcesz - powiedziała. - To wszystko. - Wszystko, co chcę? - 

Tak. - A więc mogę cię kochać? Gdy z wraŜenia zaparło jej dech, mówił dalej: - Kocham cię, 

chérie. Musisz to wiedzieć. Zapragnęła rzucić się Johnny'emu w objęcia, ale nie była w stanie 

nawet drgnąć. - I...? 

- I jeśli zostanę, nie będę mieszkał na przystani ani sypiał sam... - A więc...? - Wyjdziesz za 

mnie,  Ŝeby  Mae  przestała  wreszcie  nas  swatać?  Nicole  z  wraŜenia  zaniemówiła.  Nie  mogła 

uwierzyć  w  to,  co  słyszy.  Johnny  jednym  zręcznym  ruchem  przewrócił  ją  na  plecy. 

PrzymruŜywszy  oczy, przyglądał się jej z  góry.  Nadal milczała. -  A jeśli chodzi o dzieci... - 

ciągnął  łagodnym  tonem.  -  Zajmiemy  się  tym  dopiero  wtedy,  kiedy  będziesz  miała  na  nie 

ochotę.  Nicole  wreszcie  odzyskała  głos.  -  W  porządku.  -  Wzruszona  z  trudem 

powstrzymywała łzy. - Umowa stoi? - Aha - potwierdził Johnny. - Zamierzasz się rozpłakać? 

background image

-  Chyba  tak.  Uśmiechnął  się  łobuzersko.  -  Dlatego,  Ŝe  znów  pozbawiłem  cię  tchu?  -  Coś  w 

tym sensie. Ale czy nie powinniśmy przypieczętować pocałunkiem naszej umowy? - spytała 

zalotnie. - A czy to nam wystarczy? - W oczach Johnny'ego zapłonął ogień poŜądania. Objęła 

go za szyję, przyciągając do siebie. Tym razem postanowił kochać Nicole delikatnie i powoli. 

Ale  gdy  tylko  rozpalił  ich  pierwszy  pocałunek,  przestali  panować  nad  sobą  i  poddali  się 

uczuciom nieziemskiej rozkoszy. 

Gdy  oprzytomnieli,  na  południowy  posiłek  było  juŜ  za  późno.  Mimo  to  poszli  od  razu  do 

Mae, aby podzielić się z nią dobrą nowiną. Johnny odwaŜył się wyznać miłość Nicole, a ona 

przyjęła  jego  oświadczyny.  Oboje  byli  pewni,  Ŝe  Mae  będzie  z  tego  powodu  bardzo 

szczęśliwa. 

Koniec ksiąŜki.