Czechow Antoni Odkrycie

ODKRYCIE

Rozgrzebując kiedyś nawóz,

Kogut znalazł w śmieciach perłę.

Kryłow

Radca stanu, inżynier Bachromkin, siedział przy biurku w swoim gabinecie i z nudów nastrajał się na melancholijną nutę. Nie dalej jak dziś wieczorem spotkał przypadkiem na balu u znajomych damę, w której kochał się przed dwudziestu, dwudziestu pięciu laty. W swoim czasie uchodziła za nadzwyczajną piękność i zakochać się w niej było równie łatwo, jak nadepnąć sąsiadowi na odcisk. Bachromkinowi zwłaszcza utkwiły w pamięci jej duże, głębokie oczy, których dno zdawało się być wysłane delikatnym niebieskim aksamitem, oraz długie złocistokasztanowate włosy przypominające łan dojrzałego żyta, falującego na wietrze przed burzą... Piękność była nieprzystępna, spoglądała surowo, rzadko się uśmiechała, ale za to kiedy się wreszcie uśmiechnęła, to rozjaśniała uśmiechem płomień gasnącej świecy... Teraz natomiast była to wysuszona, gadatliwa starowina o skwaszonym spojrzeniu i żółtych zębach... Fe!

Oburzające! — myślał Bachromkin machinalnie posuwając ołówkiem po papierze. — Żadna zła wola nie zdoła zrobić tyle świństwa człowiekowi, co natura. Gdyby ta piękność wiedziała wtedy, że z czasem przekształci się w taką maszkarę, toby umarła z przerażenia..."

Bachromkin długo tak medytował i nagle zerwał się, jakby go pszczoła ucięła...

Chryste Panie! — przeraził się. — A to co nowego? To ja umiem rysować?!"

Na arkuszu papieru, po którym machinalnie wodził ołówkiem, spoza niezdarnych kresek i kulfonów, wyjrzała prześliczna kobieca główka, ta sama, w której ongiś się kochał. Rysunek był nieświetny, ale powłóczyste wyniosłe spojrzenie, łagodność konturów i niesforna fala gęstych włosów były oddane doskonale.

Co za dziwo? — zdumiewał się wciąż Bachromkin. — Umiem rysować! Pięćdziesiąt dwa lata żyję na tym świecie i nigdy nie podejrzewałem siebie o żaden talent, aż tu na starość — masz! — zjawił się. Niepodobna!"

Nie wierząc własnym oczom, Bachromkin złapał ołówek i obok ładnej główki narysował głowę staruchy... Udała mu się tak samo dobrze, jak młoda...

,,Dziwne! — wzruszył ramionami. — Całkiem nieźle, do licha! Patrzcie no! A więc jestem artystą! Mam iskrę Bożą! Jak mogłem o tym wcześniej nie wiedzieć? To ci heca!"

Gdyby Bachromkin znalazł w starej kamizelce pieniądze albo otrzymał wiadomość o awansie na rzeczywistego radcę stanu — mniej przyjemnie byłby zdziwiony niż teraz, odkrywając w sobie zdolności twórcze. Całą godzinę przemarudził przy biurku, rysując głowy, drzewa, pożar, konie...

Znakomicie! Brawo! — zachwycał się. — Gdybym się trochę poduczył techniki rysunku, byłoby wspaniale".

W dalszym rysowaniu i zachwytach nad sobą przeszkodził mu lokaj wnosząc do gabinetu stolik z kolacją. Po zjedzeniu jarząbka i wypiciu dwóch szklanek burgunda Bachromkin roztkliwił się, rozmarzył... Przypomniał sobie, że w ciągu 52 lat ani razu nie pomyślał że ma jakiś talent. Co prawda, zawsze pociągała go sztuka. W młodości popisywał się w teatrze amatorskim, grał, śpiewał, malował dekoracje... Potem, do samej starości, nie przestawał czytać, lubił teatr, przepisywał na pamiątkę ładne wiersze... Zdarzały mu się udane dowcipy, dobrze przemawiał, celnie krytykował. A więc był w nim płomyczek, zagłuszały go jednak bez reszty sprawy dnia powszedniego.

,,Licho wie — rozmyślał Bachromkin — a może również potrafiłbym pisać wiersze i powieści? Doprawdy, jakby się ułożyło moje życie, gdybym odkrył w sobie talent w młodości, kiedy jeszcze nie było za późno, i został malarzem lub poetą? Hę?"

I przed oczyma wyobraźni stanęło mu życie odmienne od milionów innych istnień. Nie podobna porównywać tego z życiem zwykłych śmiertelników. „Mają rację ludzie, że nie dają im rang ani orderów... — myślał. — Oni stoją poza wszelkimi rangami i kapitułami. Zresztą, nawet sądzić o ich działalności mogą tylko wybrani..."

Przy tej okazji Bachromkin przypomniał sobie pewne wydarzenie z dalekiej przeszłości... Matka, nerwowa, ekscentryczna kobieta, idąc z nim spotkała kiedyś na schodach jakieś pijane straszydło i pocałowała go w rękę. — „Po coś to zrobiła, mamo?" — zdziwił się. „To poeta!" — odrzekła matka. Jego zdaniem, miała rację... Gdyby pocałowała w rękę generała lub senatora, byłby to gest lokajski, poniżający; trudno sobie wprost wyobrazić coś bardziej niestosownego dla kobiety światłej; natomiast pocałować w rękę poetę, malarza, kompozytora — to rzecz naturalna...

Wolne życie, niepowszednie... — myślał Bachromkin zbliżając się do łóżka. — A sława, rozgłos? Niezależnie od tego, jak wysoko awansuję, jaki stopień osiągnę, nazwisko moje nie przekroczy granic mrowiska... u tamtych zaś całkiem co innego... Poeta czy malarz śpi lub pije sobie beztrosko, a przez ten czas, bez jego wiedzy, w miastach i wsiach uczą się jego wierszy albo oglądają obrazki. Nie znać ich nazwisk — to brak wychowania, obskurantyzm... mauvis ton..."

Całkiem roztkliwiony Bachromkin opadł na łóżko i kiwnięciem przywołał lokaja... Lokaj zbliżył się i zaczął ostrożnie zdejmować z niego różne części ubrania.

Ta-ak... niezwykłe życie... Zapomną kiedyś o kolejach, ale o Fidiaszu i Homerze zawsze będą pamiętać... Nawet o takim marnym Tretiakowskim się pamięta... Brr... zimno! A gdybym teraz był malarzem, co? Jakbym się czuł?"

Podczas gdy lokaj zdejmował z niego dzienną koszulę i wkładał nocną, przed oczyma jego przesunął się obraz... Oto jest malarzem czy poetą, wlecze się do domu w ciemną noc... „Talenty" nie mają koni; chcąc nie chcąc, muszą iść pieszo... Idzie bidulka w zrudziałym paletku, może nawet bez kaloszy. Przy wejściu do pokojów umeblowanych drzemie portier; to brutalne bydlę otwiera drzwi i nawet nie patrzy... Tam gdzieś w tłumie nazwisko poety czy malarza cieszy się szacunkiem, ale szacunek ten ani go grzeje, ani ziębi; portier nie jest przez to grzeczniejszy, służąca nie staje się życzliwsza, domownicy nie są pobłażliwsi. Nazwisko otoczone szacunkiem, ale sama osoba — zaniedbana... Oto zmęczony i głodny wchodzi wreszcie do swego ciemnego i dusznego numeru. Chce mu się jeść i pić, ale — niestety! — nie ma jarząbków ani burgunda. Jest ogromnie senny, tak bardzo, że kleją mu się powieki, a głowa opada na pierś; posłanie twarde, zimne, czuć je hotelem... Wody sam musi sobie nalać, sam się rozebrać... chodzi boso po zimnej podłodze... Wreszcie, drżąc na całym ciele, zasypia i wie, że nie ma cygar ani koni.. że w środkowej szufladzie biurka nie leżą ordery Anny i Stanisława, a w dolnej — książeczka czekowa...

Bachromkin pokręcił głową, zwalił się na sprężynowy materac i co rychlej naciągnął puchową kołdrę.

,,Et, do diabła! —pomyślał przeciągając się rozkosznie i zasypiając. — Niech go... licho... Dobrze, żem za młodu... nie tego... nie odkrył..."

Lokaj zgasił lampę i wyszedł na palcach.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czechow Antoni Największe miasto
Czechow Antoni Na gwoździu
Czechow Antoni Zabłąkani
Czechow Antoni Odpowiednie kroki
Czechow Antoni W salonie
Czechow Antoni Kapitański mundur
Czechow Antoni Łyki
Czechow Antoni Do Paryża
Czechow Antoni U pani marszałkowej
Czechow Antoni Mróz
Czechow Antoni Wdzięczność
Czechow Antoni Niedorajda
Czechow Antoni Impresario pod kanapą
Czechow Antoni Filantrop
Czechow Antoni Noc na cmentarzu
Czechow Antoni Debiut
Czechow Antoni Świąteczne
Czechow Antoni Edukowane drewno
Czechow Antoni Porfel

więcej podobnych podstron