Ustęp
z powieści syberyjskiej
- Fragment -
„Siedziałem w Permie rok jeden i drugi, A powiem
tobie, czas mi nie był długi, B o w ciemną otchłań za mna
, za wygnańcem Pobozna zona poszła z dobrej woli I
przed cierpieniem stanęła mi szańcem, I weseliła jak na
własnej roli. A żony takie li w Polsce się
rodzą! Piękne , a więdnąć przeznaczone
młodo, Niejedne w Sybir za mężami chodza, A nieraz z
soba i dziateczki wiodą By w obcej ziemii być ojczyzny
echem Swoją miłością i dzieci uśmiechem. Ulica
długą, szeroką ,samotną, Stały mieszkania więźniów,
chaty niskie; A były okna ich tak ziemii bliskie, Że
całe światło zabierał przechodzeń, Jeśli szedł scieżką
mniej od drogi błotną, W takich to chatach , zwykle w innej
co dzień, Bywało, wszyscy schodzim się z wieczora I
jak bociany gwarzym na obłogu. A gdy nadejdzie rozejścia się
pora, To długo jeszcze stoimy na progu, Patrzący w
niebo szklane, wyiskrzone, I pochyleni nad głowami
dziatek Wołamy głucho:Polsko, nasza Polsko! I z tym
imieniem usypiają one, Ochrzczone wiarą ojców, łzami
matek. Wygnanie nasze było apostolska Misja; tam ludzie
stawali się lepsi I sercem czulsi, i na duchu
krzepsi, Kędy my przeszli.
633 Raz
siedząc przy oknie, Puszczałem myśli po tym czarnym
włóknie, Które prząść umie więzień i wygnaniec, A
wtem idacy jakis obszarpaniec, Sołdat moskiewski, ten Job bez
narodu, Co na wystawie lub na carskiej musztrze W
niezwykłym musi okazać się lustrze. A wiedzie życie nędzy
, wzgardy, głodu - Popatrzył na mnie, nagle się
obrócił I wkoło okiem niespokojnie rzucił, I
wbiegł do chaty; we drzwiach stanął prosty, Pozdrowił
bogiem i wpycha w zanadrze Rękę skośniałą; na ten ruch ja
zadrzę, Po mojej żonie uderzyły osty, Sądzimy ,ze
to posłannik z ukazem; A on ze szmaty rozwinąwszy
pakiet, Cicho przemawia: „ Wot pismo i grosze Z
Polszczy od waszej matuszki przynoszę”. Więc głośnym
krzykiem odetchniemy razem Do Moskala biegniem pędem
rakiet. A gdy ze łzami porwę go w ramiona, Na czoło
złoże bratni pocałunek To biedny sałdat drży u mego
łona Chwieje się jakby rozmarzył go trunek, Jakby go
olśnił jakis swit nieznany, Jak na obrazie , piękny
,malowany; Aż mu wypadnie z zamglonego oka Łza dawna,
ciężka , wyrwana z głęboka, Wtedy to oko tak świetnie się
żarzy, Że on widomie pięknieje na twarzy. Biedny !
Mil tysiąc niósł cudze pieniądze. Głodny, a zwalczał
kuszące go żądze, Przecież o takim nie marzył
przyjeciu. Toz wyszlachetniał tak w polskim objęciu, Że
wszedł jak zwierzę, a wyszedł jak człowiek, Poważny ,
śmiały, z pełną w sobie duszą. Zdybując ludzi już nie
spuszczał powiek, Lecz wznosił głowę jakby mówiąc
chrobrze: ‘Wbrew carskiej woli – uczyniłem
dobrze!” Wiesz jakie skutki dla niego paść muszą? Oto
ten sałdat wnet uczuje wzgardę, Dla swego stanu i za
pierwsze harde Słowo wnet pójdzie wleczony pod
pałki; A gdy mu ciało rozszarpią w kawałki, Do
dawnych karłów wróci z dzikim czołem… Lecz nie zapomni
,ze raz był aniołem!” * *
* „S traszna to władza gdy sumieniem
włada, I choć nie zniszczy człowieczego ducha,
634 Takim go ślepym
postrachem obsiada, Że na jej rozkaz wzdryga się – a
słucha. Car taka władzą ugniata lud mnogi. Oni jak
pogański bóg, zachmurzy , srogi, Na swą cześć jękiem
napełnia pustynię, Toż mimowolnie kędy okiem
spocznie, Tam jakies serce krwawi się widocznie, A
kiedy ręką wskaże – człowiek ginie! A nawet jeśli kogoś
umiłuje, Temu na przyszłość upadek gotuje. Więc
nieszczęśliwi ci, co z dala żyją Od jego oka i łask, i
pokuszeń. Toż ludzie w ziemię jak krety się
kryją, A ziemia pełna niespodzianych wzruszeń Z
każdym dniem dalsze rozciąga podkopy, Aż się zachwieją
nieraz carskie stopy. Car wie ,ze wiele duchów mu
uciekło Spod władzy – one w ukryciu się
plemią! Lecz jak ich szukać, jak znaleźć? Pod
ziemią! I car z powagą nosi w sobie piekło. Wszak
nieraz nocą straże pałacowe Truchlejąc, słyszą jego
krzyki: „ Tron mój1 gdzie tron mój?Już są
podkopniki!? Już sa! Wam młodym to słowo wróżbowe Ziści
się, ujrzysz, jak w duchy zmierzchu Wyrzuca ziemię – i
staną na
wierzchu!”.
635