To, czego dopuścił się MAK, to skandal
Nasz Dziennik, 2011-01-24
Z
Ewą Błasik, żoną gen. Andrzeja Błasika, dowódcy Sił
Powietrznych RP, który zginął na pokładzie rządowego Tu-154M
nieopodal Katynia, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Jak
odebrała Pani publikację raportu Międzypaństwowego Komitetu
Lotniczego (MAK), który orzekł, że winni katastrofy rządowego
Tu-154M byli piloci działający pod presją pijanego gen. Andrzeja
Błasika?
-
To pokazuje, do czego są zdolni Rosjanie. To są ludzie Wschodu, ale
myślałam, że są bardziej cywilizowanym krajem. Trudno użyć mi
tutaj innego słowa niż skandal. Bo to, czego dopuścił się MAK z
jego przewodniczącą panią Tatianą Anodiną, jest skandalem. Nigdy
w to nie uwierzę, że mój mąż pił alkohol na pokładzie Tu-154M.
Zresztą żadna z żon generałów poległych pod Smoleńskiem nawet
nie dopuszcza myśli, aby w salonce, w której byli wszyscy dowódcy
Sił Zbrojnych, w tak wczesnych godzinach, w podróży tak
wyjątkowej, do śniadania mogła być wypita jakakolwiek kropla
alkoholu. Rosjanie drwią z nas w żywe oczy, wszystko po to, żeby
zniszczyć honor mojego męża i podeptać dobry wizerunek polskiego
lotnika na świecie. To kompromitacja Polski, polskiego munduru i
oficerów, którzy z takim oddaniem i wiarą, że reprezentują nasz
cały Naród, uczestniczyli w tym locie. Oni byli wielkimi
patriotami. Słowa: Bóg, Honor, Ojczyzna, oznaczały dla nich
najwyższe wartości.
Prezentacja
rozmów z wieży na Siewiernym pokazała gigantyczne zaniedbania
rosyjskich kontrolerów.
-
To dowód i potwierdzenie, że komisja MAK pracowała w skandaliczny
sposób. Widać tu coraz wyraźniej matactwa Rosjan. To, co ogłosił
MAK, tym bardziej jest nieludzkie. Myślę, że dziś wszyscy ludzie
jasno myślący wiedzą, że przedstawiona przez nich wersja
katastrofy była niemożliwa. Ja nie muszę się tłumaczyć, bo
tylko winni się tłumaczą, ale powtórzę to, co powiedziałam
ostatnio w Telewizji Trwam, że nigdy nie pogodzę się z zarzutami
MAK skierowanymi pod adresem mojego męża, bo są kłamstwem i
haniebnym oszczerstwem. Mojego męża chcą niemalże rozczłonkować,
haniebnie go obnażyć i do końca zrównać z ziemią. Od samego
początku rzucono go na pożarcie żądnym sensacji mediom, by w
świat poszedł podły przekaz o pijanym generale szaleńcu.
Poświęcono go, by Rosjanie mogli obronić swoje absurdalne tezy i
wydrwić polski mundur, tak szanowany na świecie, szczególnie przez
oficerów NATO.
Czy
Pani mąż pił alkohol dzień wcześniej, jak spekulowali niektórzy
dziennikarze?
-
Absolutnie nie! Jak mówiłam, ten wylot był dla niego wyjątkowy.
Nigdy nie był w Katyniu, chciał z szacunkiem pokłonić się nad
grobami pomordowanych polskich oficerów, miał również przyjąć
Komunię Świętą w tym dniu w intencji członka naszej rodziny.
Atmosfera związana z tym lotem była podniosła, a zarazem pogodna i
radosna. Skład samej delegacji był szczególny. Dwóch generałów
specjalnie wróciło z urlopów, by udać się u boku zwierzchnika
Sił Zbrojnych na uroczystości do Katynia. Była to dla nich
wszystkich wyjątkowa misja. Na lotnisko stawili się w galowych
mundurach, dopiętych na ostatni guzik z orzełkiem w koronie. Oni
wszyscy niezmiernie nawzajem się szanowali i w wielkiej zadumie,
lecz jednocześnie z radością, wsiadali do tego tupolewa. Wiem, że
mój mąż nie tylko w tym dniu przed wylotem, razem z panem mjr.
Arkadiuszem Protasiukiem meldował prezydentowi, ale wcześniej
składał również meldunek przed portem lotniczym szefowi Sztabu
Generalnego. Tam nie było żadnych sprzeczek, jak niektórzy chcą
dziś dowodzić, lecz panowała pogodna atmosfera. Niestety, jak się
okazało, opuszczali nasz kraj po raz ostatni.
Ze
stenogramów rozmów rosyjskich kontrolerów na Siewiernym
zaprezentowanych przez polskich ekspertów wynika, że kontrolerzy
podawali fałszywe dane meteo załodze i nie korygowali kursu
maszyny.
-
To jest szokujące. Od początku wiedziałam, że to wszystko jest
grubymi nićmi szyte, od razu wiele rzeczy mi się nie podobało. To
straszne, że nasza załoga była w powietrzu zdana tylko na siebie.
W lotnictwie niesłychanie ważne jest zaufanie, oni musieli zaufać
rosyjskim kontrolerom, a ci ich zostawili samym sobie. To skandal, że
tak zachowywała się wieża kontrolna i że dziś MAK wybiela jej
pracowników. Nie wiem, czy Rosjanie w ogóle mają honor. Zachowanie
MAK przypomina mi totalitarny reżim. Oni manipulują do tego
stopnia, że to, co ogłaszają, absolutnie przestało mnie już
interesować, papier wszystko przyjmie...
Jestem szczęśliwa,
że żyjemy w wolnej Polsce i że w 1999 roku weszliśmy do NATO.
Jako żona lotnika, z którym przeżyłam 25 lat, widzę zdecydowane
różnice między strukturami NATO a Układem Warszawskim. Andrzej
oddał serce polskiemu lotnictwu, dzięki niemu wprowadzono szereg
konstruktywnych zmian zgodnych ze standardami NATO. Z tym większą
satysfakcją Rosjanie ogłaszali całemu światu brednie na temat
mojego męża, bo był generałem NATO, szanowanym przez Amerykanów,
odznaczonym przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Legią Zasługi, a
więc najwyższym odznaczeniem, jakie może uzyskać oficer innego
państwa. Może inaczej byłoby, gdyby kończył szkoły moskiewskie,
jak nasi starsi piloci, lecz on studiował na Zachodzie, a - jak
widać - takich Rosjanie nie szanują.
Wspominała
Pani, że mąż w pewien sposób przygotowywał Panią, że w każdej
chwili nić jego życia może zostać przerwana. Ale chyba nie na to,
że będzie deptany jego honor.
-
Nie. Wiedziałam jedynie, bo mam kontakt z innymi wdowami po
pilotach, że we wcześniejszych katastrofach często obwiniano na
początku ich mężów. Mimo że dowody nie były przekonujące. Tak
jest najłatwiej i najwygodniej dla wszystkich. Nie żyją, nie mogą
się bronić, a to z kolei oznacza, że nie trzeba wyciągać żadnych
konsekwencji wobec kogokolwiek.
Rosjanie
do raportu MAK dołączyli ekspertyzy sądowo-lekarskie dotyczące
obrażeń, jakich doznał gen. Błasik.
-
Brak mi słów, czegoś tak haniebnego nie da się opisać. Uważam,
że to było nieludzkie. To przede wszystkim pogwałcenie wszelkich
norm prawnych, a także norm etycznych, moralnych. To tylko pokazuje,
jacy ludzie badali tę katastrofę. Skoro pani Anodina tak wychwalała
zarówno MAK, że to międzynarodowa komisja, jak i samą siebie,
wypunktowując swoje tytuły i osiągnięcia, to chyba ich praca
powinna być na jakimś wyższym poziomie, zgodnie z prawem. To, co
zrobili, stanowi dla mnie zupełną kompromitację MAK. Dlatego do
końca będę broniła męża, bo wiem, że on na nikogo nie
naciskał, lecz był tarczą ochronną dla załogi. Być może szedł
meldować prezydentowi albo szefowi Sztabu Generalnego - bo może on
go wysłał do kokpitu - że ze względu na złe warunki
atmosferyczne wylądowanie na Siewiernym nie będzie możliwe. Mam
wiele dowodów na to, że mój mąż zachowywał się w sytuacjach
trudnych niezwykle rozsądnie. On wręcz chwalił dowódców statków
powietrznych, którzy w trudnych warunkach atmosferycznych nie
lądowali na docelowych lotniskach, lecz lecieli na lotnisko zapasowe
lub wracali na macierzyste. Przykładem jest lot do Świdwina z panem
por. Arturem Wosztylem.
Jak
ocenia Pani zarzuty pod adresem polskiej załogi?
-
Dla mnie to była załoga najlepsza z najlepszych. Wiem, że nie
zrobiliby nic, co by zagrażało życiu ich i pasażerów, gdyby nie
zostali wprowadzeni w błąd. Oni musieli zawierzyć tym na ziemi, im
bowiem łatwiej było przeciwdziałać jakiejś katastrofie niż
załodze. Nigdy nie wątpiłam w umiejętności polskich lotników.
Zresztą bardzo wiele dobrego słyszałam o panu majorze Protasiuku,
że był mądrym, inteligentnym, oczytanym i bardzo błyskotliwym
człowiekiem, jak również niezwykle doświadczonym pilotem. Wiem,
że mąż zamierzał awansować go w najbliższym czasie wraz z dwoma
innymi dowódcami załóg. Wszyscy z załogi Tu-154M byli wspaniali,
włącznie ze stewardesami. To był wyjątkowy lot. Lot, który miał
być bardzo bezpieczny.
Tym
bardziej że był to lot państwowy z prezydentem na pokładzie...
-
Dokładnie. Może ci z MAK myśleli, że wszystko zwalą na mojego
męża. Nikt mi nie wmówi, że na kogokolwiek naciskał, nie ma na
to żadnych dowodów. Zresztą na łamach "Naszego Dziennika"
wypowiada się wielu pilotów, którzy nie są tendencyjni, mówią
prawdę. Nie czytałam, by któryś z nich powiedział coś złego o
Andrzeju. Ci piloci w przeciwieństwie do tzw. ekspertów, wiedzą,
co mówią. Ci drudzy najczęściej nigdy nie byli dowódcami, może
jedynie dowodzili swoimi laptopami lub żonami, a tak często się
wypowiadają, głównie w stacjach komercyjnych.
Wśród
ekspertów, którzy najgłośniej podnoszą winę załogi i Pani
męża, są m.in. autorzy książki "Ostatni lot", panowie:
Białoszewski, Latkowski i Osiecki.
-
O tak, to wyjątkowi "znawcy", wielcy "eksperci",
ale mam nadzieję, że historia ich oceni. Tylko się ośmieszają,
broniąc wciąż racji rosyjskich. W swej książce piszą:
"Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, przecierali oczy ze
zdumienia, widząc wyniki naszych analiz". Wcale im się nie
dziwię, ja też, czytając ich książkę, przecierałam oczy ze
zdumienia, śmiać mi się chce z ich tez. Autorzy tej publikacji,
oglądając polską symulację katastrofy, powinni czuć wstyd, że
głoszą niezgodne z prawdą, absurdalne tezy, które bezpodstawnie
obciążają załogę Tu-154M i mojego męża. Niech płk Latkowski
sam na siebie spojrzy, a nie ocenia innych. Zanim tę książkę
napisali, mogli udać się do wróżki, może by im przepowiedziała
więcej "prawdy".
Dlaczego
zdecydowała się Pani wystąpić publicznie w Sejmie w obronie
męża?
-
Uważam, że w żadnym cywilizowanym kraju nie zostałabym sama z
bezpodstawnymi oskarżeniami. Na wpół przytomna pojechałam do
Sejmu, bo z braku obrony męża przez rządzących cały ciężar
musiałam wziąć na swoje barki. Wiem, że gdyby żyli śp.
prezydent pan Lech Kaczyński, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego
pan Aleksander Szczygło i wybitny szef Sztabu Generalnego pan gen.
Franciszek Gągor, już w pierwszej godzinie po katastrofie stanęliby
w obronie honoru mojego męża. Oni nigdy nie pozwoliliby na obrazę
polskiego munduru. Nie dopuściliby, żeby w świat poszła tak
haniebna informacja o tak zasłużonym, tak dobrym, pierwszym
niepodległościowym - jak nazwał męża pan poseł Antoni
Macierewicz - generale. Czy jest mi dziś przykro? To chyba za mało
powiedziane. To nie był prywatny lot mojego męża, on tam
reprezentował cały Naród. Osoby piastujące w tej chwili wysokie
stanowiska powinny chyba poczuwać się do jego obrony. Nie do
pomyślenia jest dla mnie ta sytuacja, że honoru gen. Andrzeja
Błasika musi bronić jego rodzina, bo w naszym państwie panuje
jakaś dziwna zmowa milczenia na jego temat.
Ale
widzowie TVN 24 mogli usłyszeć ostatnio, że "w obronie
polskiego generała stanęli niemal wszyscy polscy politycy". A
wśród nich minister obrony pan Bogdan Klich, który w Sejmie
autorytatywnie stwierdził, że od samego początku, już od mowy
pogrzebowej, bronił honoru Pani męża.
-
Ja nigdzie nie słyszałam, żeby pan Bogdan Klich stanął w mojej i
męża obronie. Faktycznie, zapewniał mnie zaraz po pogrzebie męża,
że tak będzie czynił, lecz niestety mogę podejrzewać, że na
samych zapewnieniach się skończyło. Ja przynajmniej nie słyszałam,
żeby publicznie zajął w tej sprawie stanowisko. Mam wrażenie, że
w Polsce jest zmowa milczenia, bo jeżeli nie pan minister Klich, to
głos w obronie mojego męża dawno powinien zabrać nowy dowódca
Sił Powietrznych. Jak może dziś milczeć, co sobie myślą młodzi
żołnierze? Czy on naprawdę nie zdaje sobie z tego sprawy, jak to
wpływa na morale wojska? Dziś na arenie międzynarodowej szargany
jest nie tylko honor mojego męża, ale całych polskich Sił
Powietrznych, na które pada zarzut pijaństwa, a pan generał
milczy... To oburzające, bo przecież wojsko i lotnictwo nie pije, a
ciężko pracuje. Przynajmniej za dowodzenia mojego męża tak było.
TVN
24 sugerowała dodatkowo, że gen. Błasik był odpowiedzialny za
katastrofę CASY i powinien być po niej zdymisjonowany.
-
Katastrofa CASY wydarzyła się w ósmym miesiącu dowodzenia Siłami
Powietrznymi przez mojego męża. W żadnym wypadku nie można
obwiniać go za tę katastrofę. Mój mąż bardzo przeżył śmierć
tylu wspaniałych swoich przyjaciół i kolegów. Osobiście nie
słyszałam, aby w krajach NATO-wskich dymisjonowano bezpodstawnie za
katastrofę dowódców Sił Powietrznych.
Czego
oczekuje dziś Pani od rządu?
-
Czy ja mogę od tego rządu czegoś oczekiwać? Wyraźnie dał mi
odczuć, że nie liczy się dla niego honor mojego męża. Chciałabym
bardzo, żeby nasze władze ocknęły się i zaczęły tego honoru
bronić. Nie wyobrażam sobie, żeby prawda o tym, jak wspaniałym
człowiekiem i ważnym dla Polski dowódcą był generał Andrzej
Błasik, była nadal w jakichś celach politycznych przemilczana. Mam
nadzieję, że rząd w jakiś sposób go zrehabilituje po ostatecznym
ogłoszeniu raportu strony polskiej. Niedopuszczalna dla mnie jest
myśl, że zostanie tak, jak jest w tej chwili, bo to by oznaczało,
że nasze władze przyjmują rosyjską wykładnię, że na pokładzie
Tu-154M wszyscy pili, że był to tzw. wesoły autobus do Katynia, co
byłoby hańbą!
Dziękuję
za rozmowę.