AGNIESZKA KORNIEJENKO
Sny o potędze
Wymyślanie własnej tradycji na Zachodzie i jego peryferiach
Narody - należało je stworzyć czy tylko przyjąć do wiadomości ich istnienie? W ciągu ostatnich 200 lat próbowano ignorować, kształtować bądź powstrzymywać procesy narodotwórcze, zagadnienie to zajmowało umysły polityków, artystów, uczonych... Agnieszka Korniejenko idzie tropem czterech głośnych literackich oszustw, których intencją było wzmocnienie procesów narodotwórczych. "Mistyfikacje literackie lepiej od innych utworów wpisują się w logikę zjawiska, które Edward Said, a na gruncie środkowo- i wschodnioeuropejskim Ewa Thompson nazwali kulturowym postkolonializmem. Utwory te stanowią z premedytacją skonstruowaną odpowiedź na poczucie narodowej niższości, kompleks mniejszej wartości własnej kultury czy zaistniałe w dziejach danego narodu wydarzenie uznane za narodową katastrofę". (...) Można powiedzieć, że mistyfikacje są chyba najwyrazistszą formą zbiorowej terapii, której efektem ma być poczucie narodowej wielkości i osobny mit z gatunku <<snów o potędze>>".
Dawno, dawno temu krainą druidów władał potężny król Fionn MacCumhail, o którym celtyccy kapłani mówią, że rządził ludem Fiannów i był ojcem sławnego barda Osjana - oślepłego wieszcza i piewcy wolności. Osjan w końcu III wieku n.e. wędrował po wsiach i grodach, opowiadając o bohaterskich walkach Celtów, zaczarowanych zamkach, olbrzymach i karłach, wróżkach i czarodziejach, skrzatach i elfach zaludniających wczesnośredniowieczny świat. Swe pieśni przy akompaniamencie harfy clairseach snuł po gaelicku, w języku buntowniczych górali, którym dziś posługuje się jedynie 65 tys. spośród 5 mln Szkotów.
14 wieków później w stolicy Szkocji ówczesny literacki autorytet i profesor retoryki na uniwersytecie edynburskim Hugh Blair zlecił młodemu nauczycielowi, synowi ubogiego farmera, by udał się w góry i zebrał rodzimy materiał folklorystyczny. Owocem tych poszukiwań był niewielki tomik wydany w 1760 roku "Fragments of Ancient Poetry Collected in the Highlands of Scotland and Translated from the Gallic or Erse Language" poprzedzony wstępem, w którym Blair przekonuje, że czytelnik trzyma w rękach jedynie niewielką część starodawnego eposu. Elity Edynburga stanęły na wysokości zadania i dobrowolnie się opodatkowały, by powtórnie wyprawić ubogiego folklorystę na uciążliwą wędrówkę w poszukiwaniu zaginionego arcydzieła. James Macpherson - z przyzwoitą pensją 40 funtów rocznie - zawędrował na Hebrydy, wyspę Benbeculę, aż po górzyste hrabstwo Argyll w zachodniej Szkocji. W ciągu następnych trzech lat ukazały się dwa kolejne poematy epickie: "Fingal" i "Temora", a w końcu w 1765 roku wydano całość Osjanowego dzieła w tłumaczeniu na angielski. Epickie pieśni zyskały natychmiast niebywałą popularność - wydawano je kilkakrotnie, tłumaczono i komentowano na salonach najpierw Edynburga, potem Londynu, Paryża i Petersburga, a Szkocja mogła się odtąd chwalić korpusem tekstów nie gorszych od Homerowej Grecji czy Wergiliuszowej Italii. Honoraria Macphersona wzrosły do 1200 funtów szterlingów, a w ślad za nimi przyszły zlecenia rządowe oraz zasłużona sława literata i historyka. Macpherson opuścił ziemski padół w 1796 roku jako człowiek bogaty - majątek 120 tys. funtów pozostawił czworgu nieślubnym dzieciom. Został - co prawda na własny koszt - pochowany w opactwie Westminster.
Nie wszyscy jednak uwierzyli w cudowne, literackie odkrycie, tym bardziej że najwcześniejsze z wydań Osjanowych pieśni nie eksponuje na stronie tytułowej nazwiska tłumacza ani nie przytacza gaelickich oryginałów. Sam David Hume alarmował, że wszyscy "uważają poematy Osjana za oczywiste oraz bezczelne fałszerstwo" i domagał się dowodów autentyczności pieśni, samego Macphersona nazywając "dziwnym i nienormalnym śmiertelnikiem oraz najbardziej przewrotnym i niemiłym" człowiekiem. Do najbardziej sceptycznych czytelników poematu należał "dyktator krytyki literackiej" doktor Samuel Johnson, który w 1773 roku postanowił udać się w podróż szlakiem odkrywcy i odnaleźć ustne źródła szkockiego eposu. Jak łatwo się domyślić, badacz nie tylko niczego nie znalazł, ale też nigdy nie zobaczył żadnych gaelickich oryginałów rzekomo spisanych i przetłumaczonych przez nauczyciela-wierszokletę. Ponieważ głos londyńskiego krytyka zignorować było niepodobna, Macpherson wyzwał go na pojedynek. Johnson odmówił z właściwą sobie irytacją: "Panie Macpherson! Otrzymałem Pańską głupią i impertynencką notę. Postaram się odparować wszelką obrazę, jaką zamierza mnie Pan częstować, a czego sam nie będę mógł zrobić, to zrobi za mnie prawo. Nie przestanę obnażać tego, co uważam za oszustwo, ze strachu przed pogróżkami chamstwa. Co Pan chce, abym odwołał? Uważałem Pańską książkę za falsyfikat i dalej ją za falsyfikat uważam" (cyt. za J. Strzetelski, Wstęp, w: J. Makpherson, "Pieśni Osjana", BN nr 220, seria II, 1980).
W 1805 roku zebrała się w końcu w Edynburgu uczona komisja pod przewodnictwem Henry'ego MacKenzie, która jednoznacznie orzekła, że Macpherson przerabiał w dowolny sposób znane sobie historie i podania, w rezultacie żadna z pieśni nie przypomina autentycznego eposu szkockiego. Orzeczenie komisji utonęło jednak w zgiełku nowego wydarzenia wydawniczego - oto bowiem Szkoci pracujący w dalekich Indiach w obronie swej prześladowanej literatury zebrali środki na pokrycie druku oryginalnych tekstów, dlatego w tym samym roku ukazały się nowe 3-tomowe "Pieśni Osjana"... tym razem po gaelicku. Niedługo potem rzekome rękopisy zaginęły bez śladu.
W przeciwieństwie do bezlitosnych filologów publiczność literacka przyjęła szkockie dzieło z gorącym sercem i romantycznym rozrzewnieniem. Izabela księżna Czartoryska udała się z pielgrzymką do Szkocji, gdzie odwiedzała jaskinię Osjana i grób Fingala, a powróciwszy do rodzimych Puław, zaprojektowała szkockie w duchu groty, strumyki i gaje, gdzie towarzystwo zajmowało się lekturą i rozmowami na temat Osjanowych pieśni. Prawie natychmiast ukazały się tłumaczenia na niemiecki, francuski i rosyjski, rozsiewając po Europie modną preromantyczną poetykę i wywołując falę naśladownictw.
Pierwszego marca 1185 roku wielki książę Kijowa Światosław zebrał wojska ruskich książąt i pod Płowcami stoczył zwycięską bitwę przeciw koczowniczym Połowcom nękającym najazdami ziemię ruską. Tymczasem czterej młodzi książęta siewierscy pozazdrościli sławy wielkiemu księciu - sami zebrali wojska i pod przewodem Igora wyruszyli przeciw wrogowi. Gdy 1 maja dotarli do Dońca - pisze latopis - "nastał ciemny mrok, tak że ludzie widzieli gwiazdy... Słońce stało się jak księżyc, a z rogów jego wychodziły jakby kąty promieni. Strasznie było człowiekowi widzieć to znamię boże...".
W 1797 roku w Petersburgu na łamach "Spectateur du Nord" Nikołaj Karamzin wspomina o znalezieniu starodawnego eposu "Słowo o wyprawie Igora". Aleksy hrabia Musin-Puszkin, znany kolekcjoner rękopisów i dzieł sztuki, odkupił dokument z monasteru Spaso-prieobrażeńskiego w Jarosławiu, gdzie odnalazł go emerytowany archimandryta "w niepozornym klocku bibliotecznym". Dzieło trafiło do naukowego opracowania wspomnianego Karamzina, który notabene właśnie przekładał w tym czasie... "Pieśni Osjana" (wydane ostatecznie w wersji rosyjskiej w 1798 roku). Ten z kolei zlecił pracę swym współpracownikom: archeologowi i archiwiście, którzy od razu w przekładzie na rosyjski (sic!) przygotowali pierwsze wydanie pod niepozostawiającym wątpliwości tytułem: "Heroiczna pieśń o pochodzie na Połowców udzielnego kniazia Nowogrodu Siewierskiego Igora Światosławicza napisana językiem staroruskim w końcu XII wieku". Autor kilkustronicowego wstępu do tego wydania informuje, że rękopis znajduje się w archiwum Musina-Puszkina pod nr 323. Niestety, jak się później okaże, podczas zdobycia przez Francuzów Moskwy w 1812 roku oryginalny dokument spłonąć miał wraz z domem i dużą częścią kolekcji hrabiego-kolekcjonera, a opisy osób mających styczność z rzekomym oryginałem pozostały sprzeczne i niewiarygodne. Zachowane świadectwo drukarza Seliwanowskiego datuje tekst na koniec XVII wieku, a analizy pisma przypisują autorstwo eposu metropolicie Dmytrowi Tupence.
Skąd więc badacze potrafią dokładnie określić czas powstania tekstu na jesień 1187 lub wczesną wiosnę roku następnego? Ponieważ autor pieśni wspomina jako żyjących książąt Włodzimierza i Jarosława, których daty śmierci są kronikarzom dokładnie znane, podobnie jak ich bohaterskie czyny. Kim był domniemany autor staroruskiego eposu? Nie dochowała się wprawdzie żadna historyczna wzmianka, ale od czego mamy tekst literacki... Sądząc z treści, był on człowiekiem świeckim, rycerzem drużyny księcia Światosława, uczonym o ogromnej wiedzy historycznej, geografem ziem ruskich, politykiem orientującym się w intrygach dynastycznych, psychologiem, który wnika w ludzkie dusze, sprawiedliwym patriotą, bratem i synem. Na podstawie zachowanych wersji uczeni nie tylko nie potrafią określić, czy mamy do czynienia w tekstem wierszowanym, czy prozatorskim, ale nawet ustalić jednoznacznej ortografii tekstu.
Dziś dysponujemy więc pierwszym drukowanym wydaniem odpisu "Słowa" z 1800 roku oraz cudownie odnalezioną w 1864 roku kopią sporządzoną przez "odkrywców" rękopisu jeszcze dla Katarzyny II. Na podstawie tych dwóch dokumentów, w których przepisywacze dopuszczali się "daleko idących uproszczeń pisowni", filologowie w kolejnych wydaniach w latach 60 i 70. XIX wieku usuwali pomyłki i miejsca niejasne. Wprawdzie już ówcześni badacze, jak W. Miller czy P. Wiazemski, podejrzewali utwór o wtórność i nieoryginalność, a O. Potiebnia dostrzegł, że napisany został wedle obcego szablonu, to "Słowo" miało szczęście do późniejszej legitymizacji przez takie autorytety slawistyki jak R. Jakobson czy mediewista D. Lichaczow, który uciekł się do cichej, korespondencyjnej batalii w imię obrony "Słowa", mającej niewiele wspólnego z merytoryczną dyskusją. Epos otrzymał wreszcie zupełnie nieoczekiwane wsparcie polityczne - pochwalną recenzję Marksa w liście do Engelsa, a tym samym wpisał się w "wiecznie aktualną problematykę ideową i siłę, mobilizującą naród do jedności i pobudzającą jego patriotyzm". Praca nad rekonstrukcją tekstu ostatecznie została ukoronowana fundamentalnym wydaniem Akademii URSR, które bazowało na kopii z archiwum Katarzyny II, archiwum filologa Malinowskiego i "pewnych notatach" odnalezionych w papierach archiwalnych historyka Karamzina. "W ostatecznym wyniku w rękach badaczy znalazł się tekst optymalny i prawdopodobnie najbardziej zbliżony do oryginału, z przypuszczalnym podziałem rękopisu na strony, z wyzyskaniem wszystkiego, co dotychczas napisano na temat tego arcydzieła" - podsumowuje prof. Marian Jakóbiec. Wszystkie poprzedzające to arcydzieło XII wieku wstępy - poczynając od pierwszego wydania w 1800 roku, kończąc na polskim wydaniu w tłumaczeniu Juliana Tuwima - powtarzają: "W tym oszczędzonym przez minione stulecia utworze widać ducha Osjana, a więc także nasi pradawni przodkowie mieli swoich bardów, którzy wyśpiewali im sławę".
"Słowo o pułku Igora" pozostało dla większej części badaczy arcydziełem literatury XII wieku i zajęło w dziejach literatury rosyjskiej, białoruskiej i ukraińskiej miejsce eposu narodowego. W tej roli występuje w kanonach szkół i uniwersytetów (również polskich). Najnowsze edycje utworu - choćby pochodzące z 1999 roku dwujęzyczne wydanie z Przemyśla, finansowane, o ironio, w ramach unijnego programu "Partnerstwo na przekór stereotypom" - z zaangażowaniem powtarzają we wstępach i przypisach wszystkie domniemania, które powoli układają się na kształt dziś już sporej interpretacyjnej piramidy. Wszystkie dzieła średniowiecza, które w tym kanonicznym ujęciu uznano za powstałe później, stały się literackimi zakładnikami "Słowa", bowiem badacze uznali, że powtarzają motywy użyte w eposie, jakby zapominając, że literacka zabawa petersburskich neoklasyków nie zyskałaby na wiarygodności bez użycia takich kryptocytatów i kryptomotywów. Co więcej, "Słowo o pułku Igora", jak wcześniej "Pieśni Osjana", zostało wpisane w mit szerszy - narodowo-patriotyczny, w którym tak za czasów sowieckich, jak i dzisiaj argumentów filologicznych i historycznych używa się jako broni w sprawie dawności, wielkości i oryginalności kultury narodów słowiańskich, jak powiedział w całkiem dobrej wierze w 1950 roku prof. Jakóbiec. Dodać trzeba, że od czasu, gdy zabrakło Związku Sowieckiego, na gruncie trzech "bratnich kultur" dochodzi do swoistych wyścigów filologicznych w udowadnianiu narodowej przynależności "Słowa" i starodawności własnego narodowego piśmiennictwa.
Kiedy te wszystkie ludy rozkoszują się w przecudnych utworach z owych wieków, które widzimisiem głów niby oświeconych, do wieków grubiaństwa i ciemnoty zaliczono; natenczas Czech niechaj wstydliwych nie spuszcza oczu, bo może je z dumną podnieść radością, bo <<Królodworski rękopis>> równa się z płodami najlepszych czasów" - pisał Lucyjan Siemieński w 1836 roku, wydając po polsku anonimowe rękopisy pochodzące z końca XIII wieku. Ich autorstwo przypisywano Zawiszy z Falkensteinu, kochankowi królowej matki Wacława II, który zresztą kazał magnata ukarać za wtrącanie się w sprawy państwa. Nim jednak nieszczęśnik stracił głowę, zdążył w więzieniu zapisać 12 kart lirycznymi i epickimi pieśniami. 16 września 1817 roku odnalazł je Kralovym Dworze młody poeta Vaclav Hanka, który być może z powodu tego odkrycia porzucił zamiar założenia sutanny i został filologiem. Profesja uczonego musiała w tych latach obiecywać iście "saperskie" doświadczenia, bowiem co roku ktoś natykał się na dokumenty starożytnej czeszczyzny: w 1816 roku Josef Linda odnajduje w oprawie starej księgi (lub - jak mówią inni - wyryte na blacie swego roboczego stołu) "Pieśń o Wyszehradzie"; w 1818 roku zostają odkryte w Muzeum Praskim miłosne pieśni króla Wacława, a jednocześnie na adres muzeum anonimowy darczyńca przesyła tzw. "Sąd Libuszy", nazwany później "Rękopisem Zielonogórskim"; potem odnajdują się glosy do słownika "Mater Verborum", staroczeski przekład Ewangelii wg św. Jana, modlitewniki, pieśni kościelne, żywoty świętych, a w końcu dojrzały Vaclav Hanka dokonuje nowego znaleziska - rękopisu "Proroctwa Libuszy".
W przypadku większości tych tekstów szybko udowodniono literackie fałszerstwa, podejrzewając, że musiały powstać w kręgu praskich patriotycznie nastrojonych amatorów, filologów i folklorystów: J. Lindy, V. Hanki, V. Svobody, J. Jungmanna, J. Zimmermanna, a ostrożność, jaką zachowywał w stosunku do tych rewelacji szanowany slawista Josef Dobrovsky?, powstrzymała chwilowo lawinę odkryć. Po jego śmierci jednak rozpoczęła się prawdziwa "wojna o rękopisy", w której - z jednej strony - głos zabierali uczeni filologowie, z drugiej - narodowi patrioci, dla których "Rękopisy" stanowiły ikonę czeskości przeciw dominującemu żywiołowi niemieckiemu. "Ojciec narodu" Frantis.ek Palacky? i Pavel S.afar.ik w 1840 roku opublikowali pracę "Die ältesten Denkmäler der Böhmischen Sprache", w której przytoczyli zestaw argumentów na rzecz autentyczności obu "Rękopisów", stając się niejako z urzędu sędziami wszystkich sceptyków, którzy automatycznie podpadali pod narodowy ostracyzm. Za życia Hanki ukazała się jednak jeszcze jedna kategoryczna polemika: na łamach dziennika "Tagesbote aus Böhmen" opublikowano anonimowy artykuł o "Rękopiśmiennych kłamstwach i paleograficznych prawdach", w którym twierdzono wprost, że Hanka wywabił stare pisma i w to miejsce wysmarował staroczeskie poematy, fałszując nie tylko rękopisy, ale także pieczęcie. Hanka podał redakcję do sądu i proces wygrał. Redaktor pisma, David Kuh został skazany na "dwa miesiące aresztu z postem", grzywnę i zniszczenie nakładu całego numeru, jednak do końca nie zdradził autora oskarżycielskiego tekstu. Antonín Zeidler sam przed śmiercią, w 1913 roku, wyjawił prawdę oraz fakt, że na dowód fałszerstw dostarczył praskiej policji materiałów o rękopisach. Hanka zmarł w 1861 roku i został uroczyście pochowany na cmentarzu na Wyszehradzie, gdzie obecnie znajdują się groby najbardziej zasłużonych dla czeskiej kultury i narodu.
W latach 80. XIX wieku nowe pokolenie slawistów, skupione wokół praskiego czasopisma "Athenaeum", ponownie rozpoczęło dyskusję wokół czeskich rękopisów. Jednak odbywała się ona w nieco mniej emocjonalnym nastroju: przeciwnicy autentyczności "Rękopisów" zaczęli używać argumentów, by tak rzec, pragmatyczno-aksjologicznych i przywoływać wartości do tej pory nieobecne - na ile spór o rękopisy przyczynia się do powstania zdrowego i moralnego społeczeństwa, jak wpływa na kondycję i morale naukowca i obywatela, czy Czesi mogą budować swą godność i tożsamość w oparciu o oczywiste mistyfikacje? Lider tego środowiska i późniejszy prezydent Czechosłowacji, Tomas. G. Masaryk, pytał: "Myślę, że obecne konfliktowe stanowisko nie służy ani naszej godności, ani prawdzie i że zarówno między swoimi, jak i między obcymi bardzo sobie szkodzimy. (...) Mogę wam pokazać ludzi o niewątpliwym patriotyzmie, jednak <<Rękopis królodworski>> odrzucają oni wprost lub przynajmniej wątpią, czy godny jest zaufania - i ci ludzie, którzy mają oczy, żeby patrzeć, a rozum, żeby myśleć, są właśnie dlatego zdrajcami narodu?". Jego kolega Jan Gebauer argumentował, odwołując się do poczucia społecznej moralności i na użytek szerokiej publiczności opisał problem metaforycznie: "Żadna społeczność nie chciałaby, aby jej wspólny majątek zawierał fałszywe papiery wartościowe, a też żadna uczciwa społeczność nie chciałaby, aby w jej publicznych rachunkach te podrobione papiery były pokazywane jako prawdziwe. Każda uczciwa społeczność oczekiwałaby, aby jej kasjer i księgowy usunęli podróbki i nie oszukiwali ludzi". Argumenty Masaryka i jego przyjaciół przeciw budowaniu świadomości narodowej w oparciu o mity i samooszustwa nie powstrzymały, rzecz jasna, dalszych wystąpień wielbicieli staroczeskich arcydzieł, ale przynajmniej dodały dyskusji odrobinę wymiaru moralnego.
Oba "Rękopisy" przechowywane są dziś w praskim Muzeum Narodowym i doczekały się ponad tysiąca opracowań oraz prac komentatorskich, w tym fundamentalnej powojennej analizy interdyscyplinarnego zespołu naukowców Czechosłowackiej Akademii Nauk (1969 rok). W każdej z dyscyplin - literaturoznawczej, historycznej, paleograficznej, językoznawczej - uczeni zaprzeczyli autentyczności rękopisów i ich datowaniu między IX a XIV wiekiem; jedynie analiza chemiczno-spektograficzna dała niejednoznaczne rezultaty, wskazując wprawdzie, że są to palimpsesty XVII-wieczne, ale nie orzekając o dokładnym datowaniu użytego papieru i farb. Paradoksalnie więc w przypadku literatury czeskiej, nie tajemnicze zaginięcie rękopisów, lecz ich zachowanie do dziś przeszkadza w ostatecznym obaleniu mitu starosłowiańskiego eposu.
To mówi Mać-Ptak nasza o nas i sławę rzecze nam"; "Macierz-Sława wybrała nas, byśmy śpiewali o zwycięstwie nad wrogami i wierzymy w to, bo to słowo o ptaku Wyżnim, co uleciało w niebo od nas"; "tak sława nasza przejdzie do Macierzy-Sławy i pozostanie w niej do końca wieków ziemskich i innych żywotów!" - te słowa, liczące 2 tys. lat, czytamy na tabliczkach "Księgi Wełesowej" (tłum. Haliny Łozko).
W 1992 roku w kijowskim wydawnictwie "Indoeuropa" i powtórnie w 1998 roku pod nazwą "Wełesowa knyha" ukazało się starożytne dzieło, uznane za księgę rodową wschodnich Słowian i opowiadające dzieje Orijów-Rusów, synów Dadźboga z przedchrześcijańskich czasów (od XII w p.n.e do IX w n.e). Nie warto w powyższym zdaniu szukać redakcyjnych pomyłek, bo ich nie ma, a książka jest rekomendowana jako lektura w ukraińskich szkołach przez Ministerstwo Edukacji i w licznych wydaniach poprzedzana wstępami profesorów. "Dla wyjaśnienia historii ukraińskiej państwowości znajdzie się tutaj także niemało faktów, a szczególnie o tworzeniu państwa w okresie przedkijowskim, niemało tu o samym Kijowie, o różnych epokach w życiu naszych przodków, o państwie Antów. Jest tu materiał nie tylko do historii religii, ale także życia społeczno-ekonomicznego. A ileż tutaj materiału źródłowego dla wiedzy o języku ukraińskim - za to koniecznie wziąć się powinien fachowy językoznawca-historyk. Nie mniej ciekawa książka jest dla etnografów i folklorystów, socjologów, historyków prawa, a przede wszystkim dla literaturoznawców, wszak przed nami najstarsza pamiątka literatury ukraińskiej, jeden z eposów, w którym realnie widać założenia eposów późniejszych, jednocześnie jest to przykład protolitopisu i do historii epistolografii ukraińskiej wpisze on niejedną ciekawą stronicę" (W. Szewczuk, "Chronika-2000", nr 3/4, 1994).
Kanonizowana wersja odnalezienia tego znakomitego zabytku mówi, że w 1919 roku niedaleko Charkowa w siedzibie książąt Zadońskich, a może Dońskich lub Dońcowych, pewien pułkownik białej armii, Ali Izenbek, odnalazł tabliczki z wyrytym tekstem. Zapobiegliwy Izenbek zabrał worek pełen tabliczek ze sobą na emigrację do Brukseli, gdzie znalezisko obejrzał rosyjski inżynier i kolekcjoner starożytności Jurij Miroliubow, który zabrał się do deszyfrowania i przepisywania na papier tekstu tabliczek, co zajęło mu 15 lat. Ali Izenbek umiera w 1941 roku, a jego majątek wraz tabliczkami zostaje skonfiskowany przez gestapo, po czym ślad po zabytku piśmiennictwa ukraińskiego ginie. Jednak - jak to z losami mistyfikacji bywa - następuje cudowne odnalezienie kopii dzieła, które na początku lat 50. trafia pod nazwą "Żar-Ptycia" do jednego z czasopism amerykańskich. Pięć lat później pojawia się fotografia jednej z tabliczek, a już w latach 60. Komitet Slawistów Związku Sowieckiego uznaje znalezisko, a w jednym z numerów "Woprosów jazykoznannia" ukazuje się artykuł o rękopisie epoki przedchrześcijańskiej. Tym sposobem "Wełesowa knyha" nabywa podwójnego obywatelstwa: zostaje zaaprobowana i na rosyjsko-ukraińskiej emigracji, i w Związku Sowieckim. Pełne ideologicznego patosu wstępy do kolejnych - głównie emigracyjnych wydań - piszą: doktor nauk biologicznych i wielbiciel "Słowa o pułku Igora" Siergiej Łesnoj czy znawca sanskrytu i założyciel Zakonu Rycerzy Boga Słońca Wołodymyr Szajan.
Wreszcie, w ostatnich latach, "Księga" doczekała się w Rosji, piórem Ołega Tworogowa, gruntownej filologicznej analizy, historii pojawienia się i opisu recepcji w "Trudach otdieła driewniorusskoj litieratury". Autor orzekł: "Księga Wełesa" jest oszustwem i to oszustwem dokonanym przez literackiego grafomana. Tworogow zestawił wszystkie drukowane dotąd wersje niby zabytku i stwierdził, że zarówno struktura tekstu, jak też sam język i zawartość treściowa świadczą o dość nieporadnej archaizacji dokonanej nawet nie przez lingwistę. Równolegle ukazują się kolejne wydania "Wełesowej knyhy", w których znaleźć można taką oto argumentację: "Głównego potwierdzenia jej autentyczności nie można wyrazić słowami. Pochodzi z osobistego, duchowego doświadczenia. O autentyczności mówi sam duch <<Wełesowej knyhy>>. Jej misterna tajemnica, wielka magia słowa".
W latach 90., podobnie jak w przypadkach "Słowa o pułku Igora", starożytne arcydzieło staje się kością niezgody między patriotycznie nastrojonymi badaczami Rosji i Ukrainy, próbującymi "Księgę" dopisać do własnych literatur i w ten sposób dodać sobie starożytnej powagi. Na przykład w niedawnym tłumaczeniu ukraińskim B. Jacenki (2003 rok) pojawiają się znienacka "Ukrowie" (czytaj: starożytni Ukraińcy) prześladowani w eposie przez "przeklętych Moskali", choć w słowie wstępnym tłumacza dostaje się też Waregom, Chazarom, Grekom i Polakom, bo "nasza ziemia, mlekiem i miodem płynąca, od dawna wabiła przeróżnych zaborców, którzy starali się pozbawić nas nie tylko życia, ale przede wszystkim uczynić z nas naród niehistoryczny, który nie ma przeszłości". W innych wydaniach z kolei okazuje się, że starożytni słowiańscy wnukowie Dadźboga hasali po polach od Karpat po... Amur. Wreszcie, co już nie jest wcale zabawne, "Wełesowa Księga" stała się głównym argumentem w odrodzeniu ruchów neopogańskich, ideologii narodowego szowinizmu przemieszanego z antysemityzmem, teorii rasowych i zwykłej ksenofobii, zarówno w wydaniu rosyjskim, jak i ukraińskim. W Kijowie, w sierpniu 1997 roku, odbywa się I Ogólnoukraiński Sobór Rodzimej Wiary, na którym zostają wygłoszone takie deklaracje: "Uważamy się za prawnych spadkobierców i kontynuatorów Pogańskiej Wiary Rusi-Ukrainy, która w 988 roku została zakazana przez międzynarodową religię chrześcijańską. (...) Nasza Rodzima Wiara głęboko osadzona jest w naszych tradycjach i stanowi trwały system wierzeń narodowych. (...) Wierzymy w Rodzimych Ukraińskich Bogów zjednoczonych w Swarogu".
Problem mistyfikacji opisywany był dotąd albo w kategoriach zabawy literackiej i swego rodzaju gry z czytelnikiem i konwencją literacką, albo w kategoriach swoistego pojedynku literaturoznawcy z tekstem, który wart uwagi był dotąd, dopóki uchodził za autentyk. Tymczasem większość opisanych tu literackich oszustw jest świadectwem przynajmniej dwóch zjawisk: po pierwsze utwory te pojawiają się jakby na społeczne zamówienie i prawie natychmiast wyzwalają się z literackiego kontekstu, wbudowując się w narodowe światy mityczne. Odtąd zaczynają stanowić składnik tożsamości narodowej Szkotów, Rosjan, Czechów czy Ukraińców i nawet po ich demistyfikacji funkcjonują w obiegowej świadomości jako arcydzieła. Dowodem choćby strony internetowe, na których można obejrzeć tabliczki "Wełesowej knyhy" czy czeskie rękopisy, nie wspominając już przypadku "Słowa o pułku Igora", którego autentyczności broni do dziś legion filologów - nie tylko Rosjan. Po drugie, mistyfikacje literackie lepiej od innych utworów wpisują się w logikę zjawiska, które Edward Said, a na gruncie środkowo- i wschodnioeuropejskim Ewa Thompson nazwali kulturowym postkolonializmem. Utwory te stanowią z premedytacją skonstruowaną odpowiedź na poczucie narodowej niższości, kompleks mniejszej wartości własnej kultury czy zaistniałe w dziejach danego narodu wydarzenie uznane za narodową katastrofę. Czesi w ten sposób załatali lukę powstałą w wyniku wybicia rycerstwa w bitwie pod Białą Górą, Szkoci - klęskę powstania 1745 roku, gdy ostatecznie uzależnili się od Anglii, Rosjanie dorobili dzięki literackim pamiątkom kawałek swojej historii, która stała się dużo starsza od Księstwa Moskiewskiego, a Ukraińcy uzyskali podwójne zwycięstwo: legitymizowali odrębną od rosyjskiej historię niepodległego państwa i zniwelowali poczucie prowincjonalizmu wobec "Starszego Brata". Można powiedzieć, że mistyfikacje są chyba najwyrazistszą formą zbiorowej terapii, której efektem ma być poczucie narodowej wielkości i osobny mit z gatunku "snów o potędze".
"Żadna społeczność nie chciałaby, by jej wspólny majątek zawierał fałszywe papiery wartościowe, a też żadna uczciwa społeczność nie chciałaby, by w jej publicznych rachunkach te podrobione papiery były pokazywane jako prawdziwe. Każda uczciwa społeczność oczekiwałaby, by jej kasjer i księgowy usunęli podróbki i nie oszukiwali ludzi" - apelował współpracownik Tomasa Masaryka, patriota i organizator narodowej czeskiej inteligencji, Jan Gebauer. Argumenty Masaryka i jego przyjaciół przeciw budowaniu świadomości narodowej w oparciu o mity i samooszustwa nie postawiły tamy bezkrytycznym piewcom "prastarych czeskich pism", jednak w dłuższym okresie odebrały im wiarygodność. Tak nie jest w przypadku mistyfikacji dokonanych z intencją umocnienia rosyjskiej i ukraińskiej tożsamości. Argumenty demistyfikatorów nie znajdują posłuchu. Ukazują się kolejne wydania "Wełesowej knyhy", w których znaleźć można taką oto argumentację: "Głównego potwierdzenia jej autentyczności nie można wyrazić słowami. Pochodzi z osobistego, duchowego doświadczenia. O autentyczności mówi sam duch <<Wełesowej knyhy>>. Jej misterna tajemnica, wielka magia słowa" - przytacza raczej ze smutkiem niż z rozbawieniem Korniejenko.
Agnieszka Korniejenko, ur. 1968, historyk i teoretyk literatury, pracownik Katedry Kultury Literackiej Pogranicza Instytutu Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autorka przekładów XX-wiecznej poezji ukraińskiej oraz książek: "Poezja Wasyla Stusa" (1996), "Ukraiński modernizm" (1998). Obecnie przygotowuje do druku pracę "Tożsamość narodów Europy Środkowo-Wschodniej: mity i mistyfikacje".
Artykuł pochodzi z magazynu „Europa” (73) 34/05 (24.08.2005) z działu LITERATURA (s. 13)
1