bajki terapeutyczne i relaksacyjne


BAJKI TERAPEUTYCZNE I RELAKSACYJNE DLA DZIECI

Dla maluszków

Monika Szuber

ROGOŹNO 2009

Bajka o porzuconych bucikach

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami żyły dwa piękne, kolorowe buciki. Jeden miał na imię Lewy, a drugi Prawy. Tworzyły parę i jeden bez drugiego nie mogłyby istnieć. Siedziały na półce w pewnym ogromnym, wspaniałym sklepie i czekały, aż ktoś je kupi. Obok przechodziło wiele dzieci ze swoimi rodzicami, ale nikt nie chciał kupić Lewego i Prawego, bo były za drogie. Nasze buciki stawały się coraz bardziej smutne. Ocierały się o siebie noskami i ukrywały łzy płynące z oczu - dziurek na sznurówki. Pewnego dnia przyszła do sklepu bogata pani ze swym rozkapryszonym i rozpuszczonym synkiem. Chłopiec chciał, aby mama kupiła mu najdroższe buty, jakie są. Tak też się stało. Lewy i Prawy powędrowały do pudełka. Godzinę później znalazły się w nowym domu. Ich mały właściciel wcale nie był zadowolony. Teraz żałował, że nie poszedł z mamą do innego sklepu. Może tam były droższe buty.. Nie namyślając się wiele wyrzucił przez otwarte okno najpierw Lewego, a potem Prawego. Biedne buciki nie wiedziały co się dzieje, dlaczego lecą w powietrzu?! - Ajajaj! - wkrótce wpadły w krzaki. Bardzo poobijały się i poobdzierały. Wyglądały okropnie. Teraz na pewno nikt ich nie zechce... zgniją tu, w krzakach... Płakały długo, przytulone do siebie. W końcu usnęły. Rankiem jakieś dziwne zwierzę szarpnęło Lewego. Był to chomik Bolek. Ucieszony ze swego znaleziska chwycił bucik w pyszczek i pobiegł gdzieś daleko. Prawy długo nawoływał Lewego. Nie umiał, niestety chodzić, więc został tam, gdzie był, pod krzakiem. Tym razem rozpaczał samotnie. Tymczasem chomik Bolek zaniósł Lewego w zarośla, nad rzekę. Tam oczekiwała go żona Bolesia z licznym potomstwem. Biedne dzieci - nie miały gdzie się schronić. Jakiś łobuz zniszczył ich dom. Bolek i Bolesia szybko urządzili w środku bucika wygodne mieszkanko. Niestety, było za małe dla tak licznej rodziny. Nie namyślając się wiele, Bolek pobiegł po Prawego. Wkrótce nad brzegiem rzeki zamieszkała RADOŚĆ. Lewy miał Prawego, a chomicza rodzina miała wspaniałe mieszkanie - dwupokojowe!

"Bajka o pajączku" - odrzucenie dziecka przez grupę

Mały pajączek ciężko zachorował. Wiele dni przeleżał w szpitalu. Często myślał o swoich kolegach, tęsknił za nimi. Marzył o wspólnych zabawach, rozmowach, nie mógł się doczekać, kiedy wróci do domu i wreszcie pójdzie do szkoły. No, jesteś prawie wyleczony - powiedział pewnego dnia doktor. - Musisz się tylko jak najszybciej nauczyć chodzić o kulach, bo twoje nóżki jeszcze są bardzo, ale to bardzo słabe. E - pomyślał sobie pajączek. - To nic wielkiego, nauczę się tego, a potem wrócę do domu, do szkoły i będę już zawsze z moimi kolegami. Wszystkie ćwiczenia wykonywał z wielką chęcią i energią, nieraz ścierał pot z czoła, przezwyciężał ból, ale się nie poddawał. Marzył o dniu, kiedy koledzy przyjmą go z powrotem do grupy. Opanował doskonale sztukę chodzenia o kulach, potrafił nawet chodzić sam, podpierając się jedną kulą. To był wielki sukces, cieszył się i lekarz, i pielęgniarki, i rodzice, a pajączek byt wprost szczęśliwy, nie mógł się tylko doczekać, kiedy pójdzie do szkoły. Nareszcie nastąpił ten długo oczekiwany dzień. Rodzice podwieźli go pod budynek, a dalej szedł sam, podpierając się kulą. Serce rozpierała mu radość, że już za chwilę będzie razem z kolegami. Wszedł do klasy i... Najpierw zaległa cisza, a potem posypały się wyzwiska: kulas, kuternoga, niezgrabek - i śmiech, wytykanie palcami. Pajączek zagryzł zęby z bólu, płakał w środku, ale na twarzy nie pojawiła się żadna łza. Doszedł do ławki, usiadł. Jeszcze nigdy nie czul się taki smutny, bez sit, zmęczony. Od tej pory w szkole stał zawsze na uboczu, nie bawił się z innymi. Po szkole spędzał czas w mieszkaniu, nie wychodził na podwórko. Minęło kilka tygodni. Nauczycielka - pani Pajęczyca - poinformowała uczniów, że odbędzie się w szkole wielki konkurs, rywalizacja między klasami na najpiękniejszą pracę, jaką tylko potrafią wykonać pajączki. Co to za konkurs, co to za zadanie? - pytały bardzo zaciekawione. A co pajączki potrafią robić najlepiej? - spytała pani. Oczywiście pajęczynę! - chórem odkrzyknęła klasa. Tak, zgadłyście - potwierdziła nauczycielka. - Jest to bardzo ważny konkurs dla pajączków, bardzo - powtórzyła. - Brać się do pracy, bo za tydzień rozstrzygnięcie - dodała. Przez cały tydzień pajączki zbierały się w grupki, dyskutowały, chwytały się za główki, bo każdy chciał zwyciężyć. Ostatniego dnia przyniosły swe prace i trwało niekończące się porównywanie. Tylko pracy naszego pajączka nikt nie oglądał. Miał ją zawiniętą w papier i tak ją oddał pani. Po godzinie pani Pajęczyca wpadła do klasy jak bomba i z radością obwieściła: Praca ucznia z naszej klasy zwyciężyła! Kto, kto jest tym szczęśliwcem - poruszeni pytają jedni przez drugich. Pani rozwinęła rulon i przed ich oczyma ukazała się cała utkana z promieni słońca sieć, mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy. Jaka piękna, cudowna - szepcą. Ale, ale, proszę pani, to nie jest praca żadnego z nas - powiedzieli uczniowie, zawiedzeni. To jest pajęczynowa sieć naszego pajączka - powiedziała pani i podeszła do niego, całując go serdecznie. On, ten kuter... to niemożliwe - kiwały główkami. Tak pięknie tkać nie potrafi nikt - powiedziała pani. - Dzięki niemu nasza klasa wygrała konkurs i w nagrodę pojedziemy do grot zobaczyć najstarsze sieci pajęcze. Hurra, hurra! - rozległy się gromkie krzyki. Rzucili się wszyscy na pajączka, gratulując mu i ściskając go. Od tej pory już nikt go nie przezywał, przeciwnie - wszyscy chcieli się z nim bawić i uczyć, byli dumni z jego umiejętności.

"Bajka o mróweczce" - niepowodzenia w nauce

Mała mróweczka rozpoczęła naukę w klasie pierwszej. Od samego początku nie mogła sobie poradzić z zadaniami, jakie mają mrówki w szkole. Uczą się podnosić, a potem transportować różne rzeczy. Nauka jest ciężka, codziennie noszą na swych grzbietach patyki, listeczki, gałązki, poziomki, jagody, a także uczą się, jak je pakować, by się nie zniszczyły. Mrówka była bardzo pracowita, bardzo chciała otrzymywać dobre oceny, ale co z tego - była bardzo malutka, taka tyciu, tyciusieńka i nie mogła udźwignąć tych wszystkich ciężarów. Inne silniejsze i większe dobrze sobie radziły, tylko ona zawsze zostawała w tyle. Mrówki przezywały ją, wyśmiewały się z niej. Bardzo się tym martwiła, chodziła zasmucona. Bała się lekcji i tego, że nie udźwignie zadanego ciężaru i dostanie znowu jedynkę. Najchętniej by w ogóle nie chodziła do szkoły. Wstydziła się złych stopni i tego, że jest taka słaba. Koleżanki mrówki niechętnie się z nią bawiły, nawet nie chciały z nią siedzieć w jednej ławce. Mijały dni. Pewnego razu przyjechała do szkoły komisja, każda mrówka została zmierzona, zważona. Najdłużej badano małą mrówkę; członkowie komisji oglądali ją, kręcili głowami, potem długo się naradzali, aż w końcu orzekli, że niektóre mrówki są za małe i muszą chodzić do szkół dla liliputów. One przecież już niedużo urosną, a w starszych klasach dojdą nowe przedmioty i ciężary będą jeszcze większe. Mrówki te przecież będą robotnicami. Postanowiono, że mała przejdzie do specjalnej szkoły, gdzie też jest nauka, tylko ciężary troszkę mniejsze, takie, które bez trudności udźwignie. Ona idzie do szkoły specjalnej dla liliputów! - wyśmiewały się inne mrówki. No to co z tego? - spytała pani Mrówa, nauczycielka. Nie umiały odpowiedzieć, ale dalej się wyśmiewały, zwracając uwagę, czy pani nie słyszy. Pójdę do innej szkoły - zadecydowała mróweczka - bo tutaj, jak widzę, mnie nie lubią. Jak pomyślała, tak zrobiła. Nowa szkoła od razu jej się spodobała, była taka sama jak poprzednia, a jednak inna, ciężary do ćwiczeń były mniejsze, a i koledzy milsi. Już po kilku dniach mróweczka miała szóstki i piątki w dzienniczku. Znalazła tam przyjaciółki, takie same jak ona - małe mróweczki. Bardzo lubiła chodzić do tej szkoły, było jej tylko przykro, gdy spotykała kolegów z poprzedniej, którzy dalej się z niej śmiali, pokazywali palcami i przezywali.

Pewnego dnia przez las szedł groźny wielkolud, wymachiwał kijem na wszystkie strony i niszczył wszystko, co było na jego drodze. Natknął się na mrowisko i kijem zaczął wiercić w nim dziury. Ziemia zadrżała, zaczęty walić się w mrowisku domy, szkoły, wszystkie mrówki z przerażeniem patrzyły, jak ich praca jest niszczona. Trzeba się było bronić, więc solidarnie wszystkie razem zaatakowały intruza. Pogryziony, jak niepyszny uciekł, gdzie pieprz rośnie. Ucieszone mrówki wróciły do mrowiska. Okazało się po chwili, że wiele domów i ulic zostało zniszczonych, a także cenne przedmioty, między innymi malutka złota korona królowej. Lament wielki zapanował w mrowisku. Przecież królowa nie może rządzić bez korony! Rozpoczęły się poszukiwania. Korony jednak jak nie było, tak nie było. Wszystkie tunele, poza jednym, zostały sprawdzone. Do tego ostatniego nikt nie mógł wejść. Tunel wił się głęboko w ziemi, był bardzo wąski, ciemny, niebezpieczny. Mógł w każdej chwili się zawalić i pogrzebać na zawsze śmiałka. Nikt więc nie próbował tam wejść. Tylko mata mróweczka zdecydowała się na ten odważny krok. I po chwili już wąskim korytarzem schodziła niżej i niżej. Dookoła byt mrok, czuła wilgotną ziemię. Wolno sprawdzała każdy odcinek drogi. Niczego poza ciemnością tam nie było. Jednak się nie zniechęcała, schodziła coraz głębiej. Zatrzymała się na chwilę, by otrzeć pot z czoła, i wtedy zobaczyła, że coś połyskuje. Pochyliła się. Znalazła koronę. Ucieszona wracała jak na skrzydłach. Wszyscy ją podziwiali. To przecież dzięki jej odwadze królowa mogła z powrotem rządzić mrowiskiem, mrówki chodzić do szkoły, a robotnice pracować. Jesteś niezwykle dzielna - powiedziała królowa, wręczając jej order odwagi. Gratulacjom, uściskom nie było końca. A ci, którzy kiedyś się z niej wyśmiewali, teraz wstydzili się tego okropnie. Bo nie jest ważne, czy się jest dużym, czy małym; czy nosi się duże, czy małe ciężary. A co jest ważne?

"Bajka o wróbelku" - lęk przed szkołą

Mama prowadziła małego wróbelka do szkoły. Szedł tam dzisiaj pierwszy raz. Czego ja się będę uczył? - zastanawiał się. Wszystkie- co przyda ci się w życiu - odpowiedziała tajemniczo mama, ale on tylko pokręcił łebkiem, bo w dalszym ciągu nic nie rozumiał. O, już jesteśmy - powiedziała mama, gdy stanęli pod wielkim dębem, naokoło którego było już wiele mam ze swoimi pociechami. Panował gwar nie do opisania. Nagle pojawiła się wielka pani Wróbel, nauczycielka w okularach na dziobie, i powiedziała donośnym głosem: Witam wszystkich nowych uczniów na pierwszej lekcji nauki fruwania! Zwracając się do mam, dodała: Dzisiaj wasze pociechy już samodzielnie przylecą do domu, nie potrzebujecie po nie przychodzić. A teraz proszę mnie zostawić z dziećmi, bo chcę rozpocząć lekcję. Rozległo się ciche klap, klap, klap. To dźwięk, jaki wydają dzioby, gdy dotykają się przy pożegnaniu. Po chwili mamy wróbelków odleciały. Nauczycielka podchodziła do każdego z uczniów i pomagała mu się dostać na gałązkę dębu. Kiedy ostatni już był na drzewie, pani powiedziała: - Proszę położyć się na brzuszku wygodnie, o tak, jak najwygodniej. Rozkładamy szeroko skrzydełka, oddychamy wolno, spokojnie. Przywieramy całym ciałem co drzewa. Czujemy zapach kory, miły powiew wiatru, odpoczywamy. Oddychamy miarowo i spokojnie. Wyobraźcie sobie, małe wróbelki, że powiew wiatru mógłby was unieść w powietrze tak, jak unosi liście. Czujecie się wspaniale. Proszę lekko poruszać skrzydełkami, raz, dwa, wolniutko, a teraz troszkę szybciej, raz, dwa... Skrzydełka małego wróbelka jak skrzydła latawca lekko poruszały się. Odpychamy się nóżkami od gałązki i płyniemy w powietrzu, płyniemy razem. - Nasz wróbelek poczuł, że skrzydła same go unoszą. Obok niego, z boku i z tyłu, i nad nim fruwały inne wróbelki. Poruszał lekko skrzydłami i wzbijał się w górę, w błękit nieba. Czuł się tak lekko i swobodnie, było mu tak przyjemnie! Popatrzył w dół, wznosił się nad zielonymi koronami drzew. Dookoła rozciągał się piękny park. Nie spiesząc się, w ślad za nauczycielką leciał w górę, do słońca. Ciepłe słoneczko wychyliło się zza chmurki i ciekawie spoglądało na wróbelki. Posłało promyczek, który ciepłym dotykiem przyjemnie go pogłaskał. Wróbelek wznosił się w górę, wyżej i wyżej. Czuł się lekko i swobodnie. Teraz przelatywał nad łączką, zatoczył koło, jedno, drugie i wolniutko sfruwał w dół. Był nad małym strumyczkiem, przy brzegu, którego wygrzewał się na słoneczku zajączek. Sfrunął jeszcze niżej, nad samą taflę wody, zobaczył kolorowe rybki, jak wolno płynęły z nurtem, usłyszał, jak kumkają żabki: kum, kum, rozmawiając między sobą. Poczuł zapach łąki, kwiatów. Wciągał głęboko ten zapach w siebie. Sfrunął nad brzeg strumyka, usiadł na małym kamyczku, nachylił się i napił wody. Była zimna i orzeźwiająca. Posłuchał szemrzącego strumyka. Odpoczywał. Wiatr lekko muskał mu piórka. Postanowił zamoczyć łapki, wszedł do wody, popryskał się nią troszeczkę, jak to wróbelki mają w zwyczaju. Otrząsnął się i tysiące kropelek spadło na spragnione wody roślinki. Zrobił to raz i drugi, pokropił wszystkie kwiatki dookoła. Poczuł się rześko, czuł, że wstępuje w niego razem z tą zimną wodą energia. Nagle usłyszał głos nauczycielki: - Pora wracać! - Znowu rozpostarł skrzydła i z niezwykłą siłą wzniósł się wysoko, wysoko. Wzbijał się szybko, wznosił się jak samolot i krążył w powietrzu pełen sił i radości, że potrafi fruwać. Tak skończyła się pierwsza lekcja nauki fruwania w szkole dla wróbelków. Jeśli będziecie chcieli tam wrócić, to możemy to zrobić jutro i zobaczyć, czego jeszcze uczą się ptaszki w swojej szkole.

"Bajka o kotku" - lęk przed nieznanym otoczeniem

Mały kotek samotnie wracał ze szkoły. Ciągnął łapkę za łapką wolno, jakby ospale. Był smutny, nic go nie cieszyło, czuł się bardzo nieswojo. Niechętnie prychał na inne przechodzące obok zwierzątka. Nagle nadleciał malutki motylek i nad samym nosem kotka zrobił okrążenia, jedno, drugie, trzecie. Chyba mi się przygląda - pomyślał kotek i łapką próbował odgonić motylka. Ale ten wcale nie odlatywał, tylko krążył, krążył i jak samolot kreślił znaki w powietrzu. Kotek patrzył i patrzył, jak zaczarowany, w piękny lot motyla. A ten wzbił się wyżej, jakby chciał dolecieć do słońca, i nagle znikł mu z oczu za wysokim ogrodzeniem. Zaciekawiony kotek zbliżył się do płotu, wdrapał się po deskach i znalazł się w ogrodzie. Rozejrzał się dookoła. Było tam tak pięknie, rosły wysokie owocowe drzewa sięgające koronami do nieba, a małe krzaczki, jakby przy nich przycupnięte, trzymały się ich jak maminej spódnicy. Rosły też kolorowe kwiaty, które jak dywan pokrywały cały ogród. Kotek poczuł zapach ziemi, kwiatów, krzewów i drzew. Pociągnął mocno noskiem i zapach jak fala, jakby ramionami, objął go. Kotek położył się na trawie i oddychał miarowo, równo i spokojnie. Przetarł oczy, podłożył łapki pod głowę, wyciągnął całe ciałko, było mu bardzo wygodne. Leżał teraz i odpoczywał. Poczuł senność. Słonko wysyłało swe promyczki na ziemię, by pogłaskały każdy kwiatek, każdy listek i każdą roślinkę. Kotek poczuł przyjemny dotyk ciepłych promieni. Zamknął oczy. A promyczki jeden po drugim głaskały go, przyjemnie ogrzewając. Po chwili pojawił się delikatny wiaterek, który kołysał listki i gałęzie, jakby do snu. Pochylił się nad kotkiem i też go kołysał, trzymając w swoich ramionach. Kotek poczuł, jak wiaterek przesuwając się teraz po nim od głowy do łap, do pazurków samych, z wolna uwalnia go od smutków, i jeszcze raz, i jeszcze delikatnie przesuwając się od głowy w dół ciałka, zabiera z sobą całe niezadowolenie. Kotek poczuł się tak dobrze, poczuł się spokojny, jakby obmyty ze wszystkich swoich dużych i małych zmartwień. Otworzył wolno oczka i popatrzył na chmurki, które płynęły po niebie, nie spiesząc się, leniwie, nie przeganiając się, zgodnie. Płynęły i płynęły, a wiatr wolno je popychał. Kotkowi było tak dobrze. Nagle jedna mała kropelka spadła mu na nos. Co to? - zdziwił się. Rozejrzał się dookoła i zobaczył, jak kwiatki wyciągają swoje małe główki do kropli deszczu, zupełnie jak on pyszczek do miseczki z mlekiem. Usiadł na trawie. Przeciągnął się. Kropelki deszczu wolno, lecz miarowo spadały na spragnione roślinki. Wraz z tym delikatnym deszczem wróciła mu sita. Wstał, otrząsnął futerko, uśmiechnął się do siebie zadowolony. Pora iść do domu - pomyślał. Ale dziwną przeżyłem przygodę w tym ogrodzie, gdzie przyprowadził mnie motylek. Wrócę tu jeszcze - obiecał sobie - tu jest tak pięknie i spokojnie. Wyprężył się do skoku i jednym zamachem przeskoczył płot. Radośnie machając ogonem, wracał do domu.

"Bajka o pszczółce" - odkrywanie własnych talentów i możliwości


Daleko stąd, daleko, w królestwie zwierząt, żyła pośród innych mała pszczółka. Tym się jednak różniła od innych pszczółek, które latały po łąkach i spijały słodki nektar z kwiatów, że zapragnęła zrobić wielką karierę, występować w telewizji, być na pierwszych stronach gazet. Marzyła o wielkiej sławie. Pewnego dnia powiedziała do mamy: Zostanę modelką. Mama najpierw się zdziwiła, a potem zaczęła tłumaczyć córeczce: Ależ kochanie, modelki mają takie długie nogi, są bardzo wysokie, a ty jesteś malutką pszczółką. Pszczółka nie chciała tego słuchać i nie czekając, aż mama skończy, odleciała czym prędzej do szkoły dla modelek. Właśnie zaczynały się zajęcia. Sarenki i łanie biegały po wybiegu, przytupywały kopytkami, kręciły ogonkami, a nal biedna pszczółeczka musiała uważać, by jej ktoś niechcący nie nadepnął. Na szczęście miała żądło i to ją uchroniło przed zadeptaniem. Nikt jednak nie zwracał na nią uwagi. Po kilku lekcjach sama stwierdziła, że to zajęcie nie dla niej. Zostanę piosenkarką, pomyślała, potrafię tak doskonale brzęczeć. Mamo - powiedziała - zmieniłam decyzję, zostanę piosenkarką. - Ależ ty nie potrafisz śpiewać! Nie znasz nut - mówiła bardzo zmartwiona mama. - Umiem za to pięknie brzęczeć - odparła pszczółka, wzruszyła lekceważąco ramionami i nie słuchając dłużej mamy, odleciała do radia. Pięknie brzęczę - powiedziała, wchodząc do studia. - Doskonale - odparł redaktor słowik. - Właśnie dzisiaj mamy konkurs młodych talentów, stań w kolejce i tutaj, na tej kartce napisz swój repertuar. - Repertuar... a co to takiego? - zdziwiła się. - Zapisz tutaj, o tu - pokazał pazurkiem - piosenki, jakie zaśpiewasz. - Mmmhhhhmmm - zamruczała niezadowolona pszczółka. I po chwili uzmysłowiła sobie, że nie zna żadnej piosenki, potrafi tylko brzęczeć. Słowiki wyśpiewywały trele morele, skowronki nuciły smętne pieśni, nawet wróbelki dzióbkiem wystukiwały rytm i zawzięcie powtarzały słowa piosenek. Tutaj nie cenią prawdziwych talentów, pomyślała. Tylko się skompromituję, nie docenią mnie. Czym prędzej odleciała do ula. A może zostać aktorką, najlepiej filmową? - zastanawiała się. - Tak, nadaję się do tego. Ale i tutaj okazało się, że liski, kreciki, a nawet niedźwiadki lepiej znają sztukę aktorską. Nasza pszczółeczka nie potrafiła zadeklamować wiersza czy zatańczyć. Może zostać stawnym sportowcem? Zajączki biegają szybciej, koniki wyżej skaczą. Nie, do tego też się nie nadaje. Co ja nieszczęśliwa mam robić, jaki zawód wybrać? - głośno lamentowała. Przyleciały inne pszczółeczki, usiadły dookoła i spytały: - Dlaczego nie chcesz zbierać miodu? Masz taki piękny ryjek, na pewno będziesz w tym znakomita. Chodź z nami. Poleciały na piękną łączkę i po pracowitym dniu mała pszczółeczka zebrała garnek słodkiego nektaru. - Jesteś w tym naprawdę wspaniała - pochwaliła mama. - Bardzo się cieszę, że moja córeczka jest takim dobrym zbieraczem. Pszczółeczka spojrzała z dumą na garnek pełen po brzegi i też się ucieszyła. Potem pomyślała: Do tego się właśnie nadaję, to potrafię robić dobrze. Zadarta łebek do góry bardzo z siebie dumna i razem z innymi poleciała do ula.

Jeżyk Cyprian i pierwszy dzień jesieni

Jeżyk Cyprian był tego dnia w nastroju do żartów. Poprzedniego dnia razem z liskiem Kryspianem wymyślili kawał, który chcieli zrobić borsukowi Emilowi. Zaczęli go przygotowywać w ciągu dnia i jeżyk nie mógł się już doczekać kiedy go dokończą. Pomysł był następujący…jeż Borsuk Emil bardzo lubił spać i potrafił spać strasznie długo. Zwykle budził się i wychodził z nory dopiero pod wieczór. Jego przyjaciele śmiali się nawet z niego czasami, że jak się kiedyś położy tak na dobre, to obudzi się dopiero po roku. Oczywiście - niektóre zwierzęta rzeczywiście tak robią - przynajmniej częściowo. Na przykład jeże przesypiają zimę… Ale teraz to było co innego. To był koniec lata i jesień nawet na dobre się jeszcze nie zaczęła. To zdecydowanie nie była dobra pora by zapaść w sen zimowy, a już na pewno żadne zwierze nie chciało zasnąć i obudzić się w zimie. Właśnie z tego brał się pomysł żartu. Razem z Kryspianem nazrywali białych płatków kwiatków i porozrzucali wokół wyjścia z nory Emila. Jak się już obudzi i wyjdzie to na pewno pomyśli, że spadł śnieg i przyszła zima. A wtedy jeżyk i lisek przyjdą i jakby nigdy nic w rozmowie wspomną, że to prawda. Zaproponują nawet żeby pójść razem na sanki. Cyprian był bardzo ciekaw jaką minę będzie miał jego przyjaciel jak już się da nabrać i pomyśli, że rzeczywiście przespał tak długo. Dopiero wtedy mu powiedzą, że to żart. Śmiechu będzie co nie miara. Do zimy to oczywiście jeszcze trochę czasu brakowało. Dopiero co skończyło się lato i właśnie miała się zacząć jesień. Wiele zwierząt nie przepadało za tą porą roku, ale akurat jeżyk bardzo ją lubił. Szczególnie taką wczesną, kiedy słońce jeszcze grzało pyszczek, a deszcze nie padały tak często. Dnie są wtedy jeszcze długie i jest czas na wygrzewanie się na słoneczku. Dla zwierzątek - dużych i małych to jest też czas kiedy jest mnóstwo jedzenia. Nikt nie chodzi głodny, a to wcale nie jest takie oczywiste w lesie. Drzewa i rośliny wydają wtedy owoce, nasiona i jest mnóstwo wspaniałych i smakowitych rzeczy dla każdego. O tym wszystkim jeżyk myślał sobie siedząc teraz niedaleko norki Emila. Ustawił się i znieruchomiał tak by promienie słońca przyjemnie go całego ogrzewały. Rozglądał się leniwie po okolicy. I dalej wypatrywał różnych śladom rozpoczynającej się właśnie jesieni. Drzewa nie były już takie zielone jak podczas lata, a pojedyncze żółte liście zaczynały już z nich spadać. Falując szybowały spokojnym ruchem w dół i w dół. Kołysząc się na leniwym wietrze opadały powoli niżej i niżej tak by w końcu znieruchomieć na ziemi.

Leżało ich coraz więcej i pokrywały całą okolicę. Gdzieniegdzie wystawała wśród nich czapka grzyba. Brązowa i lekko błyszcząca. Cyprian pociągnął noskiem. Uwielbiał taki zapach grzybów. Szczególnie bardzo wyrazisty tam gdzie rosły borowiki i podgrzybki. Wciągając go czuł, że przenosi się w świat opowieści i legend. Zastanowił się skąd się to brało i nie był do końca pewien. Może dlatego, że w okolicy gdzie mieszkał Cyprian z rodziną jak był mały było właśnie dużo takich grzybów. I jeżyk czuł ich zapach gdy tata opowiadał mu bajki wieczorem do snu. Jesień to czas najwspanialszych kolorów i kształtów. Właściwie w dowolnym miejscu Cyprian mógł usiąść lub położyć się i z zachwytem chłonąć barwy lasu. Kolory liści - złote, rude, zielone, pomarańczowe, żółte… Migocące i kołyszące delikatnie na wietrze. O cudownych i magicznych kształtach i wielkościach. Szerokie i wąskie, proste i powykrzywiane, długie i krótkie, podłużne i rozszerzające się. Wspaniale wyglądające na drzewie i jeszcze wspanialej gdy zaczynały i można było zobaczyć je na ziemi. Jesień można było poznać też po zachowaniu ptaków. Te, które na zimę odlatują do ciepłych krajów zaczynały się już zbierać w coraz większe grupy. Za dnia ćwiczyły wspólne latanie przygotowując się do nadchodzących podróży. Przelatywały z miejsca na miejsce ustawione w różne formacje - linie, kolumny i inne, czasami przedziwne kształty. Ustalały w ten sposób które z nich i w jakim miejscu szyku będzie leciało. Mimo, że było ich coraz więcej robiły to nadzwyczaj spokojnie i sprawnie. Teraz, gdy było już bliżej wieczora zbijały się w duże zgromadzenia i z nastroszonymi piórami siedziały na gałęziach. Przytulały się do siebie tak, by utrzymać ciepło na teraz i na całą noc. O tej porze w większości siedziały już bez ruchu, a wiele z nich przysypiała włożywszy dzioby pod pióra skrzydeł. Tylko co jakiś czas gdy coś się któremuś przyśniło, poruszało się mocnej lub podskakiwało, żeby zaraz potem znieruchomieć znowu. Przyglądając się usypiającym ptakom jeżyk poczuł, że i jemu też zaczynają ciążyć powieki. Gdy spoglądał tak na nie do góry to oczy same przymykały mu się bardziej i bardziej. Słońce już praktycznie schowało się za drzewami i cała okolica była już zacieniona. Niebo było pełne gwiazd, które migotały leciutko. Tarcza księżyca wystawała tuż nad konarami drzew i widać ją było bardzo dobrze. Płatki kwiatów, które pracowicie rozrzucili wokół norki borsuka Emila przypominały teraz nawet bardziej niż przedtem śnieg w zimie. Cyprian uśmiechnął się na myśl, że Emil w dalszym ciągu nie wyszedł jeszcze ze swojej norki. Jak on może tak długo spać? - pomyślał Leżąc sobie w tym miejscu od jakiegoś czasu jeżyk zdążył wymościć sobie wygodny dołek z liści, w którym było mu bardzo przyjemnie i ciepło. To mogło być dobre miejsce by w nim spędzić noc. Ziewnął szeroko i zwinął się w wygodny kłębek. Czuł się coraz bardziej śpiący. Przymknął oczka i wsłuchał się w ciszę wieczornego lasu. Z daleka słychać było delikatny szelest liści i szum wody w pobliskim stawie. Chłonąc jesień dookoła Cyprian oddychał spokojnie i miarowo. Westchnął głęboko czując, że sen już jest coraz bliżej. A może borsuk Emil rzeczywiście zasnął na tak długo i obudzi się dopiero jutro. Albo może jeszcze za kilka dni. Jeżyk był tak śpiący, że wcale go to już nie dziwiło. Może razem obudzą się dopiero gdy śnieg już spadnie i cały świat zrobi się biały. Ale te myśli to już chyba były częścią snu, który się właśnie zaczynał. Na pewno będzie to sen, w którym okaże się jak w końcu jak się ich żart udał. I na pewno wszyscy będą się śmiać i cieszyć razem. To będzie bardzo dobry sen. I z tą myślą Cyprian odetchnął jeszcze raz… i zasnął…

Dobranocka jeżyka Cypriana

Ten dzień jeżyk Cyprian spędził z przyjaciółmi na przygotowaniach. Razem z borsukiem Emilem wyszukiwali w lesie proste i jak najdłuższe gałęzie. Następnie łączyli je wiążąc za pomocą łodyg bluszczu tak by tworzyły szerokie, proste ale przy tym mocne zasłony. Z nich z kolei zrobili obramowanie, które ustawili między dwoma drzewami. W tym czasie lisek Kryspian wyrównał pobliski teren. Uprzątnął szyszki i liście oraz przyniósł igliwia, które rozsypał po całym terenie. W ten sposób miała powstać pięknie pachnąca i miękka podłoga w tym miejscu. A wszystko zaczęło się od kruka Bazylego i jego opowieści tego ranka…

Kruk Bazyli lubił podróżować do niesamowitych miejsc. Zdarzało mu się nawet latać w okolice gdzie mieszkali ludzie. Cyprian mu tego trochę zazdrościł. Zawsze był ciekaw ludzi - byli tak bardzo różni od wszystkiego, co znał tutaj. Ci których widywał chodzili zwykle spokojnie po lesie rozglądając się i głęboko wciągając czyste leśne powietrze. Rzadko kiedy się czegoś bali i potrafili zachwycać się miejscami, zapachami i roślinami, których nikt zwykle nie dostrzegał. No chyba z wyjątkiem jeżyka. Kiedyś nawet specjalnie pomógł trafić dwóm z nich na polankę z konwaliami. Widział jak się wtedy cieszyli, oglądali je i wąchali. W sumie nie znał wielu ludzi, więc nie był pewien jak się wszyscy zachowują. Z tego jednak co widział do tej pory - podobali mu się.

No więc podczas niedawnej wyprawy kruk Bazyli zobaczył coś bardzo ciekawego. Obserwował wieczorem przez okno dzieci w domu, w którym ludzie mieszkali. Przed pójściem spać usiadły przed dużym pudłem, w którym widać było obrazy z lasu. Bazyli przyglądał się temu długo i nie mógł się nadziwić - te obrazy się poruszały! Widział w tym pudełku wiewiórkę tańczącą z zajączkiem i liska, z którym potem o czymś rozmawiali. Nie słyszał dobrze o czym bo mimo, że okno było otwarte siedział dość daleko. Kruki mają dobry wzrok, ale niezbyt dobry słuch. Dzieci oglądając śmiały się i cieszyły i mówiły, że to jest ich ulubiona dobranocka. Jak się już skończyła to poszły do łóżeczek, a najmniejszego z chłopców trzeba było zanieść bo usnął jeszcze w czasie oglądania.

Po wysłuchaniu opowieści kruka Cyprian stał przez chwilę zastanawiając się. Trwało to krótko bo szybko zdecydował. Przygotujemy takie same pudełko u nas. I żeby w nim też była dobranocka dla wszystkich zwierząt z lasu. I tak to się wszystko zaczęło. Do południa trwała budowa tego pudła. Właściwie to zrobili głównie obramowanie dookoła i równy, szeroki teren za nim. Taką scenę na której dobranocka miała być pokazana. Po drugiej stronie było dużo miejsca dla zwierząt z lasu. Żeby wszyscy mogli sobie usiąść lub się wygodnie położyć oglądając.

Po obiadku wzięli się z kolei za przygotowanie samego przedstawienia. Lisek zaoferował się, że on może dać pokaz tańca razem z borsukiem Emilem. Jeżyk nie był pewien, czy to dobry pomysł. Kryspian rzeczywiście potrafił się bardzo ładnie poruszać - tak płynnie i kołysząco. Co do niego nie było wątpliwości. Emil za to - nie za bardzo. Postanowili jednak zrobić próbę i zobaczyć jak to im będzie szło. Tylko skąd wziąć muzykę do tego tańca?

Kruk Bazyli na pewno nie był dobrym śpiewakiem. Krakać tylko potrafił, a to się nie nadawało. Poleciał więc poprosić znajome ptaki o pomoc. Żeby nie czekać Cyprian zaczął w tym czasie wystukiwać rytm kijkami. Nie była to jeszcze muzyka, ale przynajmniej zwierzaki mogły zacząć już próbę. Początek wyglądał tak komicznie, że jeżyk nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Słysząc to borsuk już się chciał za to obrazić. Jednak po kilku próbach zaczęło to już jako tako wyglądać. Kiedy wrócił Bazyli razem ze znajomym kosem to aż zatrzymał się jak wryty - tak im to już zgrabnie wychodziło.

Słońce zaczęło się już obniżać nad horyzontem. Kruk poleciał zawiadomić zwierzęta w całym lesie o wieczornym przedstawieniu. W tym czasie zrobili kolejną próbę, teraz już razem z kosem. Ptaszek śpiewał przepięknie i jak połączyło się to z rytmem wystukiwanym przez Cypriana - efekt był znakomity. Byli z siebie bardzo zadowoleni, ale chcieli jeszcze kilka razy przećwiczyć tak by wszystko na pewno świetnie wypadło.

Zbliżał się już wieczór i słońce miało niedługo zachodzić. Ciszę i spokój wieczora czuło się już w całym lesie. Ostatnie promienie słońca zaglądały między drzewa. Dzięki nim było jeszcze wystarczająco widno dla wszystkich. Zwierzęta z lasu zaczęły zbierać się przed sceną i rozsiadać wygodnie. Niektóre nawet się poukładały wykorzystując zagłębienia terenu. Z zaciekawieniem przyglądały się konstrukcji, którą jeżyk wybudował razem z przyjaciółmi.

Cyprian był zaskoczony tym jak wiele z nich przyszło. Nie myślał, że zainteresowanie będzie aż tak duże. Cała polana była pozajmowana. Słychać było śpiew ptaków z oddali, ale mniej niż zwykle bo wiele ptaków siedziało teraz na gałęziach czekając na rozpoczęcie dobranocki. Przekrzywiały główki, żeby lepiej widzieć całą scenę. Widać było nawet rodzinę bobrów, która mieszkała nad rzeką i prawie nigdy się stamtąd nie ruszała. Wieczór był tak przyjemny, że nikt się nigdzie nie spieszył. Czuło się jeszcze ciepło wieczornego słońca. Las pachniał igliwiem i żywicą drzew. Wszyscy spokojnie i cierpliwie siedzieli na swoich miejscach. Jeżyk poczuł, że to dobry moment żeby zacząć. Pomachał więc do Bazylego.

Kruk wyszedł na scenę przed obramowanie i wszyscy znieruchomieli przyglądając się mu i czekając co powie. Odchrząknął i zaczął:

- Witamy Was na pierwszym przedstawieniu naszej leśnej dobranocki. Zatańczą w niej dzisiaj borsuk Emil i lisek Kryspian, a przygrywać im będą jeżyk Cyprian i kos Bartłomiej. Serdecznie zapraszamy!

Bazyli ukłonił się i usiadł z boku. Jedna wiewiórka, która uważała się za najbardziej światową zaczęła klapać jedną łapką o drugą rozglądając się czy inni się nie przyłączą. Reszta zwierząt nie wiedziała jednak do czego to miało służyć więc po prostu czekała na rozpoczęcie przedstawienia.

Cyprian zaczął stukać patykami, a kos po chwili przyłączył się ze swoim śpiewem. Na scenę weszli Emil i Kryspian. Ukłonili się i zaczęli zaraz wirować w rytmie muzyki. Na początku byli bardzo przejęci tym, że cały las im się przygląda. Ponieważ jednak wszystko szło dobrze zaczęli się rozkręcać. Lisek obracał się z gracją i szeroko zamiatał swoim pięknym rudym ogonkiem. Borsuk podskakiwał i bardzo przy tym uważał, żeby się przynajmniej nie potknąć.

Widać było, że się to wszystkim zaczyna coraz bardziej podobać. Niektórzy wystukiwali rytm łapkami, inni podnosili się i dołączali do tańca. Ptaki siedzące na gałęziach przyłączyły się do kosa i cały las po chwili rozbrzmiewał melodyjnymi trelami. Ponieważ każdy śpiewał zupełnie inaczej trudno było do tego tańczyć, ale wyraźnie nikomu to nie przeszkadzało.

Zmierzch nadszedł gdy dobranocka i zabawa wokół niej trwała jeszcze w najlepsze. W lesie było już mniej widno i wszystkim już zaczynało chcieć się już spać.Tańce stały się bardziej wolne i kołyszące. Muzyka cichła gdy kolejne ptaki zaczynały wtulać się w swoje piórka i nieruchomieć na gałęziach.

Cyprian obserwując ten zwalniający i coraz bardziej senny taniec czuł się bardzo z siebie dumny. Wszystko udało się tak wspaniale zorganizować. Widział Kryspiana i Emila jak zmęczeni tańcem ułożyli się obok sceny. Noc zapowiadała się bardzo ciepła więc nie musieli się nawet niczym przykrywać. Jeżyk odetchnął głęboko i ziewnął. Taaak! Dobranocka przed snem to był świetny pomysł.

Następnym razem też coś wymyślą. Scena przecież zostaje i przyda się jeszcze na pewno. Ale nad tym zastanowi się już jutro rano. Bo teraz to już mu się bardzo chciało spać. Z przymkniętymi oczami rozejrzał się jeszcze po okolicy. Wszyscy znieruchomieli ułożeni wygodnie. Oddychali spokojnie i powoli, jak to we śnie. Jeżyk jeszcze raz odetchnął, obrócił się na drugi bok i zamknął już całkiem oczy.

Lekki wietrzyk poruszał liściami na drzewach, a z daleka słychać było spokojne i ciche dźwięki nocy. Zasypiając Cyprian pomyślał jeszcze o dzieciach w domu. One też już na pewno smacznie spały po dobranocce. Uśmiechnął się jeszcze do siebie i zasnął…

A Ty podczas następnego spaceru do lasu rozglądaj się bardzo dokładnie. Może zobaczysz gdzieś scenę ustawioną z patyków przez Cypriana i jego przyjaciół. A jak po wrócisz tam wieczorem to może nawet trafisz na leśną dobranockę. Ale wtedy podchodź bardzo powoli i cichutko. Tak, żeby Cię zwierzątka w ogóle nie usłyszały. Śpij!

Jeżyka Cypriana wyprawa na księżyc

Tego dnia jeżyk Cyprian był bardzo zajęty. Rano na brzegu lasu widział jakąś Panią spacerującą z dzieckiem. Z ich rozmowy, którą usłyszał dowiedział się, że to Ciocia Jasia z małym Wikusiem. Szukali w lesie konwalii - pięknych białych kwiatuszków, które wyglądają jak małe dzwoneczki.

konwalieJak się cichutko przy nich usiądzie i spokojnie przyłoży do nich ucho to można usłyszeć delikatne dzwonienie. A gdy przyjdzie się raniutko, to dodatkowo jeszcze kropelki rosy błyszczą na łodyżkach i dodają blasku bielutkim kwiatuszkom. Jakby tego było mało to jeszcze pięknie pachną. Konwalie to ulubione kwiatki jeżyka wczesną wiosną. Kwitną bardzo krótko, ale warto ich wtedy poszukać.

Ponieważ nie znali dobrze lasu, w którym mieszkał Cyprian, nie wiedzieli dokąd pójść. Chodzili głównie na jego skraju i nie mogli ich znaleźć. A przecież jeżyk znał świetne miejsce gdzie właśnie teraz rosło całe mnóstwo pięknych konwalii. Jak się przeszło przez brzozowy gaik i skręciło w lewo za starym dębem dochodziło się do dolinki, która cała była ukwiecona na biało.

Cyprian obserwował ich z ukrycia i widział, że po jakimś czasie w końcu znaleźli tylko kilka zeszłorocznych szyszek i zawrócili do domu. Zanim poszli słyszał wyraźnie, że następnego dnia mieli jeszcze raz przyjść poszukać.

Gdy tylko to jeżyk usłyszał postanowił im pomóc. Bardzo chciał, żeby mały Wikuś mógł te piękne kwiatki zobaczyć. Postanowił zostawić specjalne tajne znaki, które pokażą jak do konwalii dojść. No i właśnie w ten sposób spędził dużą część dnia. Wybierał bardzo ładne szyszki, do których chłopczyk na pewno przybiegnie i układał je w widocznych miejscach. A specjalnie dla Pani Jasi zebrał trochę białych płatków i rozsypał tak, żeby poprowadziły ją do doliny.

Przy tym wszystkim chciał sam pozostać w ukryciu. Miał taką zasadę, że się nigdy ludziom nie pokazywał. Był jednak ciekaw, czy jego plan się powiedzie. Czy jutro chodząc po lesie zobaczą piękne szyszki i białe płatki, które na nich czekają? Czy zajdą konwalie? I czy domyślą się, że ktoś im w ich znalezieniu pomagał.

Teraz wieczorem był z siebie bardzo zadowolony, ale też bardzo zmęczony i śpiący. Wrócił już w okolice swojej norki i przygotowywał się do spania. Jako że noc zapowiadała się ciepła i jasna, chciał przespać się na przed norką. Położył się na posłaniu z igliwia i rozejrzał dookoła. Cały las wieczorem stał w ciszy i spokoju. Zachodzące słońce już się prawie chowało, ale jeszcze grzało pyszczek jeżyka.

Leżał sobie nieruchomo i spokojnie wdychał zapach lasu. Oddychał głęboko i czuł zapach żywicy sosen i igliwia. Przymknął oczy i wsłuchiwał się w dźwięki nadchodzącego wieczora. Szum i szelest liści odprężał go i rozluźniał. Do snu ptaki układały się już w swoich gniazdach, a zwierzęta w swoich norkach. Jeżyk rozłożył się wygodnie i spojrzał na księżyc. Jego tarcza była duża i błyszcząca. Na czystym wieczornym niebie wydawała się być tak bardzo blisko. Cyprian wpatrywał się w kształty, które na niej widział. Ciemne plamy wyglądały jak jeziora lub wyspy. Niektóre miały kształt zwierząt, które jeżyk znał - wilków i niedźwiedzi. Inne były trochę jak smoki, o których słyszał od kruka Bazylego

Cyprian lubił patrzeć na księżyc i zawsze w marzeniach chciał tam się znaleźć. Prosił nawet kiedyś o pomoc Bazylego, który czasami go gdzieś nosił, ale ten tylko śmiał się. Mówił, że to stanowczo zbyt daleko i że jeszcze żadnemu krukowi nie udało się tam dolecieć. Gdyby jednak tak bardzo mocno machać skrzydłami… Może wtedy?

Jeże nie mają skrzydeł, ale też nie są takie ciężkie jak niedźwiedzie, wilki czy nawet borsuki… Przecież dmuchawce też nie mają skrzydeł, a potrafią polecieć bardzo daleko. Tak rozmyślając leżał sobie bez ruchu w cieple i odprężeniu. Oddychał głęboko i spokojnie. Jego brzuszek unosił się i opadał. Do góry… Na dół… Wdech… Wydech… Z zamkniętymi oczami i coraz bardziej senny. Trwało to dobrą chwilę w ciszy…

Blisko Cypriana rosłą kępa mleczy, na których było całe mnóstwo dmuchawców. I te dmuchawce zaczęły w końcu powiększać się i przylatywać do jeżyka. Kilka z nich przyczepiło się do jego igieł i zaczęło go pociągać w górę. Najpierw powoli, ale po chwili już całkiem wyraźnie poczuł, że zaczyna się unosić. Był tak zaspany, że nawet się tym specjalnie nie zdziwił. Ruch był bardzo kołyszący i spokojny. Dzięki temu mógł dalej być rozluźniony i wygodnie rozciągnięty.

Cyprian widział wokół siebie przesuwające się gałęzie krzaków, a później też drzew. W dole zobaczył oddalające się wejście do norki, w której co noc sypiał. Na wyższych piętrach drzew widział gniazda, w których spały już smacznie ptaki, a on poruszał się wyżej i wyżej. Ruch był tak wolny, że nie czuł powiewu wiatru. Po chwili miał już wokół siebie same wierzchołki drzew. Widział nawet jedną wiewiórkę, która przez chwilę przyglądała mu się z lekkim zdziwieniem, a później ułożyła się znowu do snu.

Jeżyk unosił się coraz wyżej. W dole widział swój las, w którym drzewa robiły się coraz mniejsze i mniejsze. Niedługo później zaczęły mijać go pojedyncze chmurki. Przymknął oczka i drzemał przez jakiś czas nie zastanawiając się nawet nad swoim lotem. Czuł się lekko i beztrosko. Gdy wdychał powietrze czuł, że jest rześkie i czyste - trochę jak po porannym deszczu.

Nie otwierając oczu Cyprian poczuł, że ruch zwalnia. Tak jakby do czegoś się zbliżał. Uchylił lekko powieki i zobaczył, że jest teraz z kolei bardzo blisko księżyca. Jego tarcza była teraz ogromna i emanowała ciepłym blaskiem. Te plamy, które wydawały się kształtami zwierząt to były ogromne wyspy wśród oceanu szarego piasku, który przykrywał całą powierzchnię.

Po delikatnym wylądowaniu pierwsze co jeżyk poczuł to wielka lekkość. Gdyby chciał mógłby wyskoczyć bez wysiłku na wielką wysokość. Przeskoczyłby najwyższe drzewa… Gdyby były tutaj drzewa… Właściwie można powiedzieć, że były… Pył, który przykrywał całą powierzchnię tworzył fantastyczne kształty - pagórki i wzgórza… skały… strumienie i wodospady… I właśnie też drzewa - jodły, świerki, brzozy i dęby.

Pobyt na księżycu to było zawsze marzenie jeżyka. Więc chciał się porządnie rozejrzeć po całej okolicy. Był jednak już bardzo śpiący. Spokojny i powolny przelot jeszcze bardziej go ukołysał. Teraz więc ułożył się zaraz w pobliżu księżycowego drzewka. Obiecał sobie, że już jutro od rana obejdzie całą okolicę i pozna to wszystko co go otaczało i co każdej nocy oglądał z daleka leżąc w łóżeczku w swojej norce.

Spojrzał więc tylko jeszcze w stronę, z której przyleciał - w stronę Ziemi. Wyglądała przepięknie - niebieska, z zielonymi paskami i przykryta gdzieniegdzie smugami chmur. Widział jej tylko część bo przecież na ziemi była teraz noc. Taka dobra noc na dobry i spokojny sen.

Leżąc na księżycu i smacznie zasypiając Cyprian przypomniał sobie jeszcze o Wikusiu. Gdzieś tam na dole, na ziemi leży teraz w łóżeczku zasypiając… I na pewno przyśni mu się coś wspaniałego… A jak następnym razem pójdzie na spacer do lasu z rodzicami i Ciocią Jasią to może znajdzie ślady pozostawione przez Cypriana. I jak będzie już dochodził do dolinki z konwaliami to on - jeżyk Cyprian będzie niedaleko. I może nawet na chwilę się Wikusiowi pokaże i pomacha… Ale tylko jemu - bo tylko dzieci mogą go zobaczyć…

Jeżyk Cyprian i muzyka lasu

Jeżyk Cyprian był bardzo zadowolony z tego dnia. Udało mu się znaleźć świetne miejsce do spania na lato. W trakcie zimy miał swoją norkę pod dębem. Tam każdej nocy wtulał się w ciepłe i miękkie łóżeczko z listków i gałązek. Na lato wolał znaleźć coś nie tak ciepłego, ale za to bliżej stawu i z lepszym widokiem na cały las.

I właśnie dzisiaj tą norkę znalazł… Szedł właśnie rozmawiając z borsukiem Emilem gdy ją zobaczył. Była idealna. Osłonięta przed wiatrem, ale jednocześnie na lekkim wzniesieniu. Tak, że cała okolica była dobrze widoczna. W słońcu południa igły z pobliskiej sosny i liście pozostałe jeszcze po zimie leżące przy niej wyglądały przepięknie. Kolory - żółty, złoty i jasnobrązowy otaczały ją ze wszystkich stron dając kształt pięknego zamku.

Teraz po pełnym słońca dniu Cyprian wrócił w to miejsce. Wiatr w tym momencie ucichł i wszystko - listki, gałązki, igły były całkiem bez ruchu. Wyglądały jak gdyby na coś spokojnie czekały. Słońce było nisko nad horyzontem i złociło okolice norki. Gdy jeżyk wysunął ryjek w jego stronę czuł tak miłe ciepło, że na chwilę przymknął oczki i znieruchomiał. To ciepło przypomniało mu lato zeszłego roku. Tak samo się czuł gdy z przyjaciółmi wygrzewał się na brzegu stawu. Uśmiechnął się do siebie szeroko na samo wspomnienie.

Tak! To było świetne miejsce by do niego co noc latem wracać. By tutaj właśnie ułożyć się wygodnie i zasnąć. Trzeba je jeszcze tylko trochę przygotować. Jeżyk zabrał się za odgarnianie liści i suchych patyków, które jeszcze z zeszłej jesieni zalegały okolicę. Ułożył je w stosik z jednej strony - tam gdzie zwykle mógł wiać wiatr. Zostawił sobie widok na staw i część lasu, gdzie rosły jego ulubione brzozy. Lubił ich białą korę i listki, które w słońcu na wietrze mieniły się i cicho, spokojnie szeleściły. Jego przyjaciel - kruk Bazyli narzekał na nie, że się wszędzie rozsiewają i że jest ich za dużo. Ale Cyprian i tak je lubił.

Po całym dniu zaczynał czuć się już śpiący. Rozejrzał się zadowolony po okolicy. Przygotowania były już prawie zakończone i był to dobry czas na odpoczynek. Słońce zaszło już całkiem i na niebie widać było już wyraźny księżyc. Las stał nieruchomo, a wiatr wiał słabiutko.

Jeżyk położył się i wsłuchał się w dźwięki wieczornego lasu. Bardzo lubił jego muzykę wieczorem i w nocy. Słuchało się jej najlepiej z przymkniętymi oczami. Gdy Cyprian chciał coś usłyszeć z oddali - szczególnie coś bardzo cichego - zawsze przymykał powieki. Wtedy wszystko było bardziej wyraziste i bliższe. Tak było też teraz.

Najpierw usłyszał rechot żab. Pobliski staw był ich pełen. A one uwielbiają koncertować.
rech-rech-rech   rech-rech-rech

Ten monotonny głos działał bardzo usypiająco. Ciekawe co żaby sobie w ten sposób opowiadają. Jeżyk nie rozumiał języka żab, ale był pewien, że kruk Bazyli, jeżeli by go spytać, to na pewno by wiedział. Bazyli był bardzo mądry i Cyprian wiele razy przekonał się, że zna się na wszystkich sprawach lasu.

Leżąc z zamkniętymi oczami jeżyk wsłuchał się w głosy z drugiej strony jego norki. Usłyszał pohukiwanie sowy
hu-huuuu hu-huuuuu
Sowa to był ptak nocy. Za dnia widywał ją bardzo rzadko. Dopiero późnym wieczorem zaczynała latać po lesie. Słyszał czasami szum jej skrzydeł i pohukiwanie. Cyprian nie otwierając oczu śledził teraz jej lot. Przeleciała na drzewo bliżej stawu i tam usiadła. Miała niesamowite oczy, które nawet teraz w nocy pozwalały jej widzieć wszystko dookoła.

Niedaleko jeżyka obudził się jakiś owad i brzęcząc basowo poleciał poszukać sobie innego miejsca na nocny odpoczynek. Chciał pewnie znaleźć jakiś wygodny liść, na którym mógłby sobie przysiąść i usnąć.

Żaby umilkły i lepiej słychać było teraz inne dźwięki od strony stawu. Poruszane lekkim wietrzykiem pałki trzcin bujały się szeleszcząc lekko. Co jakiś czas słychać było głośniejszy plusk gdy jakaś nie do końca uśpiona jeszcze ryba podskoczyła w wodzie. Potem zapadała cisza i tylko szum lekkich fal na wodzie świadczył, że tam właśnie jest leśny staw.

Jeżyk był już bardzo śpiący i leżąc wygodnie nie otwierał już wcale oczek. Starał się oddychać cicho by usłyszeć też tą najbardziej cichą muzykę lasu. Słyszał wyraźnie szum skrzydełek świetlików. Te małe owady były niesamowite - potrafiły w nocy świecić. Bardzo delikatnie i słabiutko, ale jednak świecić. Takie małe punkciki - malutkie jak gwiazdy na niebie i podobnie jak one migotliwe. Były to jedyne zwierzątka jakie znał Cyprian, które świeciły.

Podmuch silniejszego wiatru poruszył gałęzią pobliskiego drzewa. Zaskrzypiało cicho, ale wyraźnie. Ten dźwięk już nie trafił do Cypriana, który ułożony w kłębek zasypiał już całkiem.

Leżał w lekkiej poświacie księżycowej i oddychał spokojnie i miarowo. Zasypiał już więc nie słyszał dalszego ciągu nocnej muzyki. A w nocy słychać bardzo wiele. Przy takiej muzyce świetnie się zasypia. Jest cicha, spokojna, kołysząca, ale też potrafi być ciekawa i inspirująca.

Jak następnym razem będziesz w lesie wieczorem. Przytul twarz do kory starego leśnego drzewa, przymknij oczy i oddychając spokojnie wsłuchaj się w muzykę lasu wieczorem. A teraz już sobie spokojnie zaśnij.

Wielki bal zabawek Amelki

Amelka leżała już w łóżeczku i wspominała wydarzenia dzisiejszego dnia. Nie była z niego zadowolona. Tego dnia posprzeczała się ze swoją najlepszą przyjaciółką - Karolinką. Zaczęło się od tego, że Mama dała Amelce rano spinkę do włosów. Czerwoną, taką jaką zawsze chciała mieć. Dziewczynka zaraz po śniadaniu poszła pokazać ją Karolince. Myślała, że też jej się spodoba i że ona się ucieszy. Karolince rzeczywiście się spinka bardzo spodobała. Tak bardzo, że zaraz zaczęła prosić żeby Amelka jej ją dała.

Amelka nie chciała się na to zgodzić. Przecież spinkę dostała od Mamy i była tylko jej. Nawet teraz kiedy leżała już spokojnie w łóżeczku miała ją ze sobą. Włożyła ją specjalnie pod poduszkę tak, żeby mogła ją wyjąć i jeszcze na nią popatrzeć jak tylko będzie chciała. Karolinka jak usłyszała od Amelki, że spinki nie dostanie bardzo się zdenerwowała i powiedziała, że się na nią obrazi i nie będą się bawić razem. W końcu rozstały się obydwie w płaczu i w złości.

Teraz leżąc pod ciepłą kołderką myślała już o tym spokojnie. W pokoiku było prawie całkiem ciemno, ale oczy Amelki już się przyzwyczaiły do ciemności. Wpadało trochę światła przez zasuniętą zasłonkę bo dzisiaj niebo było bardzo rozgwieżdżone. Lalki i zabawki leżały nieruchomo na półkach i na podłodze. Wydawały się spać - głęboko i cichutko.

Amelka dalej myślała o wydarzeniach tego poranka. Jak się jest przyjaciółkami to nie można się tak kłócić o spinkę. Nawet taką ładną jak ta. I nie można się obrażać jak się jej nie dostanie. Przyjaciółki tak nie robią. Po chwili pomyślała jednak, że przyjaciółki za to różne rzeczy sobie pożyczają. Od tego są przyjaciółkami, żeby się dzielić. Więc już nie była taka pewna czy dobrze zrobiła i czy potrzebnie się tak pokłóciły.

Leżała tak z zamkniętymi oczami i bez ruchu już dłuższy czas. W pewnym momencie usłyszała lekki szelest. Otworzyła leciutko oczy i spojrzała przed siebie. Ze zdziwieniem zobaczyła, że gwiazdki na zasłonce zaczynają bardzo powoli opadać w dół. Bo zasłonka w pokoiku Amelki była granatowa i cała obszyta złocistymi gwiazdkami. I one teraz sunęły - w dół i w dół. Z lekkim i cichym szelestem. Nie ubywało ich, bo z góry sunęły nowe - bardzo powoli. Trzeba było bardzo spokojnie przyglądać się, żeby zobaczyć jak spadają - w dół i w dół.

Amelka była już śpiąca i nie była w sumie pewna, czy te sunące w dół gwiazdki to nie początek jakiegoś snu. Było jej miło i wygodnie leżeć na ulubionej poduszeczce i pod ciepłą kołderką. Przez półprzymknięte oczy rozejrzała się po pokoju. A w pokoju sporo się działo.

Lalki, które były już pewne że Amelka śpi wstały cichutko i zebrały się w rogu pokoju. Cichutko szeptały między sobą i słychać było delikatny szelest ich sukienek. W domku dla lalek, który stał pod ścianą widać było światełka. To wszystko wyglądało tak, jakby zaczynały się przygotowania do jakiegoś wielkiego balu.

Amelka na półce miała zebrane wszystkie swoje pluszowe zwierzaki. Widziała jak teraz spuszczają się w dół po sznurowadle od bucika. Dziewczynka starała się je policzyć gdy tak schodziły powoli z szafki.

Jeden… Dwa… Teraz po sznurówce do dołu zsuwał się szmaciany króliczek. Był brązowy i miał poprzyszywane guziki, z których jeden gdzieś się zgubił. Amelka dostała go od Taty na urodziny i przez bardzo długi czas brała do łóżeczka na noc. Późno wieczorem, gdy już zasypiała przytulała go do siebie i oddychając równo i spokojnie zasypiali razem.

Trzy… Cztery… Ten pluszowy piesek był kiedyś jej ulubionym. Miał taką wesołą mordkę i jak się go wzięło dwoma rączkami to można było ruszać nim tak, jakby biegał i merdał ogonkiem. Wyglądało to bardzo śmiesznie i przypominając sobie to dziewczynka się lekko uśmiechnęła. Amelka lubiła się nim bawić, ale od jakiegoś czasu leżał tylko na półce trochę zapomniany. Pewnie nudziło się mu już tam i dlatego chciał zejść z innymi na bal.

Pięć… Sześć… Ta małpka, która teraz zręcznie zsuwała się do dołu była prezentem od babci. Dziewczynka nazwała ją Koko i czasami brała do zabawy. Sadzała ją razem z lalkami przy stoliku gdy organizowała swoje przyjęcia. Piła herbatkę razem z innymi i kłaniała się nisko gdy się witała lub żegnała. Była bardzo dobrze wychowana, jak na małpkę.

Siedem… Osiem… Z półki na dół schodziła teraz szara, pluszowa myszka. Miała krótkie łapki więc pomagała sobie ogonkiem. Zaplotła go wokół sznurówki i tak się trzymając spuszczała się na dół, na podłogę. Amelka próbowała przypomnieć sobie skąd wzięła się ta myszka, ale chciało się jej tak bardzo spać, że nie była już całkiem pewna.

Dziewięć… Dziesięć… Ostatnie pluszaki schodziły i na półce było już całkiem pusto. Amelka była już bardzo śpiąca, ale leżąc bez ruchu i oddychając spokojnie oglądała jeszcze wszystko co się działo w jej pokoiku w nocy. A na podłodze działo się jeszcze bardzo wiele.

Lalki kołysały się i krążyły wokół postawionej na środku pokoju karuzeli. Karuzeli wymalowanej w czerwone i białe pasy, z konikami które jak się ją nakręciło krążyły dookoła. Tą karuzelę Amelka dostała pod choinkę i bardzo lubiła leżąc na podłodze oglądać te kręcące się w kółko koniki. Podnosiły się i opadały w dół w rytm muzyki, płynącej z głośniczka na jej szczycie. Teraz karuzela stała sobie spokojnie i nieruchomo, a wokół niej wirował ten cały nocny taniec.

Amelka leżała w łóżeczku nieruchomo i bardzo cichutko. Chciała usłyszeć muzyką do której tańczyły jej lalki. Gdy na chwilę wstrzymała oddech i wsłuchiwała się w dźwięki pokoju wydawało się, że ją słyszy - taką do tańca. Ale nie była zbyt pewna bo była ona całkiem cichutka…

Wśród tańczących lalek widziała swoją ulubioną - Różę. Na bucikach baletkach i w swej różowej sukience wyglądała prześlicznie. Obracała się w tańcu raz w jedną, a raz w drugą stronę. Zwierzątka przyglądały się temu z podziwem. Niektóre kołysały się do taktu tej niesłyszalnej melodii, inne ułożyły się jak do snu i tylko spoglądały na tańczące lalki i Różę.

Amelce spać się już tak bardzo chciało, że zamknęła już całkiem oczy. Tam bal jeszcze trwał - lalki, misie i inne pluszowe zwierzątka tańczyły sobie cichutko i powoli… A dziewczynka usypiała… Czuła się ciepło, spokojnie i bardzo miło. A sen już do niej przychodził…

Pomyślała jeszcze o Karolince i czerwonej spince. Wiedziała już co zrobi. Porozmawia z nią jutro i powie, że może jej spinkę pożyczać… Przecież nie będzie jej cały czas sama nosiła. Przyjaciółce też w niej będzie bardzo ładnie. Mogą się wymienić spinkami i dobierać je do swoich strojów. Od tego są przyjaciółki, żeby tak robić… Uśmiechnęła się przez sen do siebie.

Jak się już spotkają i pogodzą to Amelka opowie jej też o balu, który w nocy zobaczyła. To się Kamilka zdziwi… Ale to będzie dopiero jutro… Bo teraz… Amelka… już całkiem… zasnęła…

Jeżyk Cyprian i magiczny kamień

Była już późna noc pełna migocących gwiazd na całym niebie. Gdy jeżyk Cyprian już miał ułożyć się do snu zobaczył coś co spowodowało, że znieruchomiał. Z wysokiej góry u dołu której leżał turlał się wielki kamień. Turlał się cały czas w dół i w dół. Najpierw Cyprian zaczął liczyć ile czasu on się tak toczy. Jeden… Dwa… Trzy… Ale wtedy zobaczył, że teraz kamień turla się wolniej i wolniej. Z jednej strony chciało mu się już spać, ale z drugiej był bardzo ciekaw kto ten kamień w dół spuścił.

Mógł to być bursuk Emil, ale on o tej porze już na pewno spał. Emil zawsze wcześnie szedł spać. Mówił, że to dlatego, że jest śpiący, ale Cyprian miał o tym swoje zdanie. Jak kiedyś był u Emila w norce zobaczył jego pokój do spania. Był to najfajnieszy pokój do spania jaki Cyprian kiedykolwiek widział. Najbardziej podobało się Cyprianowi łóżko. Nie było ono nawet specjalnie duże - wielkością pasowało akurat na Emila. Właściwie dla Cypriana byłoby też w sam raz. Jeże są mniejsze od borsuków. Jak Cyprian się zastanowił to uświadomił sobie, że większość łóżek jest dla niego akurat lub nawet często trochę za duża. Więc tu nie chodziło o wielkość. Chodziło raczej o ciepło kołderki - najcieplejszej kołderki jaką Cyprian spotkał i pod którą zdarzyło mu się wyciągnąć. Chodziło też o miękką poduszeczkę, która była w falujące wzory, która jak się na niej położyło wydawała się szeptać cichutko do zasypiającego Emila. Cyprian też lubił takie szepty podczas zasypiania. Czasami nawet sam sobie szeptał żeby mu się milej zasypiało.

W czasie kiedy Cyprian się tak zastanawiał kamień toczył się dalej. Cały czas w dół i w dół. Cztery… Pięć… Sześć… Mimo, że się turlał wolniej i wolniej Cyprian widział go całkiem nieźle. Obserwował go chwilę po czym dalej wrócił do swojego śpiącego zastanawiania się nad osobą, która kamień spuściła.

Mógł też to być lisek Kryspian. On - jak nie było jeszcze późno w nocy to potrafił wpaść na takie pomysły. Kryspian miał też najbardziej miękkie futerko, wśród zwierzątek, które Cyprian znał. Cyprian nigdy mu tego nie mówił, ale zazdrościł Kryspianowi puszystego ogona. Takiego ogona, którym można się świetnie otulić gdy jest chłodno. Tak, żeby było ciepło nawet wtedy gdy się chce zasnąć na dworze pod drzewem.

A kamień toczył się cały czas w dół. Wolniej i wolniej. Siedem… Osiem… Cyprian zaczął mu się dokładniej przyglądać gdy on się tak staczał w dół i w dół. Żeby go lepiej zobaczyć musiałby się podnieść, ale znalazł sobie tak miłe miejsce do leżenia. Było mu tak ciepło i wygodnie, że nie ruszył się już z miejsca.

Cyprian zamknął już oczy i słuchał tylko z odległości jak kamień stacza się w dół i w dół. Turlanie kamienia słychać było cały czas jeszcze dość wyraźnie. Cyprian wsłuchiwał się w nie bardzo uważnie. Oddychał spokojnie i po cichutku… Wdech… Wydech… Wdech… Wydech… Dzięki temu turlający się kamień cały czas było słychać.

I wtedy uświadomił sobie, że taki turlający się kamień w nocy, który tak dobrze widać i słychać to nie może być zwyczajny kamień. Nawet wtedy gdy już się całkiem zasypia. To na pewno musi być magiczny kamień. Taki kamień, który warto będzie obejrzeć sobie dokładnie. Ale to dopiero będzie jutro rano.

Oddychając spokojnie z zamkniętymi oczami Cyprian policzył jeszcze troszeczkę. Dziewięć… Dziesięć… I wreszcie zasnął…

„Kotek”

Mały kotek samotnie wracał ze szkoły. Ciągnął łapkę za łapką wolno, jakby ospale. Był smutny, nic go nie cieszyło, czuł się bardzo nieswojo. Niechętnie prychał na inne przechodzące obok zwierzęta. Nagle nadleciał malutki motylek i nad samym nosem kotka zrobił okrążenia, jedno, drugie, trzecie. Chyba mi się przygląda - pomyślał kotek i łapką próbował odgonić motylka. Ale ten wcale nie odlatywał, tylko krążył, krążył i jak samolot kreślił znaki w powietrzu. Kotek patrzył i patrzył, jak zaczarowany, w piękny lot motyla. A ten wzbił się wyżej, jakby chciał dolecieć do słońca, i nagle znikł mu z oczu za wysokim ogrodzeniem. Zaciekawiony kotek zbliżył się do płotu, wdrapał się po deskach i znalazł się w ogrodzie. Rozejrzał się dookoła. Było tam tak pięknie, rosły wysokie owocowe drzewa sięgające koronami do nieba,
a małe krzaczki, jakby przy nich przycupnięte, trzymały się ich jak maminej spódnicy. Rosły też kolorowe kwiaty, które jak dywan pokrywały cały ogród. Kotek poczuł zapach ziemi, kwiatów, krzewów i drzew. Pociągnął mocno noskiem i zapach jak fala, jakby ramionami, objął go. Kotek położył się na trawie i oddychał miarowo, równo
i spokojnie. Przetarł oczy, podłożył łapki pod głowę, wyciągnął całe ciałko, było mu bardzo wygodnie. Leżał teraz i odpoczywał. Poczuł senność. Słonko wysyłało swe promyki na ziemię, by pogłaskały każdy kwiatek, każdy listek i każdą roślinkę. Kotek poczuł przyjemny dotyk ciepłych promieni. Zamknął oczy. A promyczki jeden po drugim głaskały go, przyjemnie ogrzewając. Po chwili pojawił się delikatny wiaterek, który kołysał listki i gałęzie, jakby do snu. Pochylił się nad kotkiem i też go kołysał, trzymając w swoich ramionach. Kotek poczuł, jak wiaterek przesuwając się teraz po nim od głowy do łap, do pazurków samych, z wolna uwalnia go od smutków,
i jeszcze raz, i jeszcze delikatnie przesuwając się od głowy w dół ciałka, zabiera
z sobą całe niezadowolenie. Kotek poczuł się tak dobrze, poczuł się spokojny, jakby obmyty ze wszystkich swoich dużych i małych zmartwień. Otworzył wolno oczka
i popatrzył na chmurki, które płynęły po niebie, nie spiesząc się, leniwie, nie przeganiając się, zgodnie. Płynęły i płynęły, a wiatr wolno je popychał. Kotkowi było tak dobrze. Nagle jedna mała kropelka spadła mu na nos. Co to ? - zdziwił się. Rozejrzał się dookoła i zobaczył, jak kwiatki wyciągają swoje małe główki do kropli deszczu, zupełnie jak on pyszczek do miseczki z mlekiem. Usiadł na trawie. Przeciągnął się. Kropelki deszczu wolno, lecz miarowo spadały na spragnione roślinki. Wraz z tym delikatnym deszczem wróciła mu siła. Wstał, otrząsnął futerko, uśmiechnął się do siebie zadowolony. Pora iść do domu - pomyślał. Ale dziwną przeżyłem przygodę w tym ogrodzie, gdzie przyprowadził mnie motylek. Wrócę tu jeszcze - obiecał sobie - tu jest tak pięknie i spokojnie. Wyprężył się do skoku
i jednym zamachem przeskoczył płot. Radośnie machając ogonem, wracał do domu.

Nauka fruwania wróbelków

Mama prowadziła małego wróbelka do szkoły. Szedł tam dzisiaj pierwszy raz. Czego ja się będę uczył ? - zastanawiał się. Wszystkiego, co przyda ci się w życiu - odpowiedziała tajemniczo mama, ale on tylko pokręcił łebkiem, bo w dalszym ciągu nic nie rozumiał. O, już jesteśmy - powiedziała mama., gdy stanęli pod wielkim dębem, naokoło którego było już wiele mam ze swoimi pociechami. Panował gwar nie do opisania. Nagle pojawiła się wielka pani Wróbel, nauczycielka w okularach na dziobie, i powiedziała donośnym głosem: Witam wszystkich nowych uczniów na pierwszej lekcji nauki fruwania ! Zwracając się do mam, dodała: Dzisiaj wasze pociechy już samodzielnie przylecą do domu, nie potrzebujecie po nie przychodzić.
A teraz proszę mnie zostawić z dziećmi, bo chcę rozpocząć lekcję. Rozległo się ciche klap, klap, klap. To dźwięk, jaki wydają dzioby, gdy dotykają się przy pożegnaniu. Po chwili mamy wróbelków odleciały. Nauczycielka podchodziła do każdego z uczniów
i pomagała mu się dostać na gałązkę dębu. Kiedy ostatni już był na drzewie, pani powiedziała: - Proszę położyć się na brzuszku wygodnie, o tak, jak najwygodniej. Rozkładamy szeroko skrzydełka, oddychamy wolno, spokojnie. Przywieramy całym ciałem do drzewa. Czujemy zapach kory, miły powiew wiatru, odpoczywamy. Oddychamy miarowo i spokojnie. Wyobraźcie sobie, małe wróbelki, że powiew mógłby was unieść w powietrze tak, jak unosi liście. Czujecie się wspaniale. Proszę lekko poruszać skrzydełkami, raz, dwa, wolniutko, a teraz troszkę szybciej, raz, dwa. - Skrzydełka małego wróbelka jak skrzydełka latawca lekko poruszały się. - Odpychamy się nóżkami od gałązki i płyniemy w powietrzu, płyniemy razem. - Nasz wróbelek poczuł, że skrzydełka same go unoszą. Obok niego, z boku i z tyłu, i nad nim fruwały inne wróbelki. Poruszał lekko skrzydełkami i wzbijał się w górę, w błękit nieba. Czuł się tak lekko i swobodnie, było mu tak przyjemnie ! Popatrzył w dół, wznosił się nad zielonymi koronami drzew. Dookoła rozciągał się piękny park. Nie spiesząc się, w ślad za nauczycielką leciał w górę, do słońca. Ciepłe słoneczko wychyliło się zza chmurki i ciekawie spoglądało na wróbelki. Posłało promyczek, który ciepłym dotykiem przyjemnie go pogłaskał. Wróbelek wznosił się w górę, wyżej i wyżej. Czuł się lekko i swobodnie. Teraz przelatywał nad łączką, zatoczył koło, jedno, drugie i wolniutko sfruwał w dół. Był nad małym strumyczkiem, przy brzegu którego wygrzewał się na słoneczku zajączek. Sfrunął jeszcze niżej, nad samą taflą wody, zobaczył kolorowe rybki, jak wolno płynęły z nurtem, usłyszał, jak kumkają żabki: kum, kum, rozmawiając między sobą. Poczuł zapach łąki, kwiatów. Wciągał głęboko ten zapach w siebie. Sfrunął nad brzegiem strumyka, usiadł na małym kamyczku, nachylił się i napił wody. Była zimna i orzeźwiająca. Posłuchał szemrzącego strumyka. Odpoczywał. Wiatr lekko muskał mu piórka. Postanowił zamoczyć łapki, wszedł do wody, popryskał się nią troszeczkę, jak to wróbelki mają w zwyczaju. Otrząsnął się i tysiące kropelek spadło na spragnione wody roślinki. Zrobił to raz i drugi, pokropił wszystkie kwiatki dookoła. Poczuł się rześko, czuł, że wstępuje w niego razem z tą zimna woda energia. Nagle usłyszał głos nauczycielki: - Pora wracać ! - Znowu rozpostarł skrzydła i z niezwykłą siłą wzniósł się wysoko, wysoko. Wzbijał się szybko, wznosił się jak samolot i krążył w powietrzu pełen sił
i radości, że potrafi fruwać. Tak skończyła się pierwsza lekcja nauki fruwania
w szkole dla wróbelków. Jeśli będziecie chcieli wrócić, to możemy to zrobić jutro
i zobaczyć, czego jeszcze uczą się ptaszki w swojej szkole.

W efekcie stosowania bajek relaksacyjnych, gdzie położony jest nacisk na wizualizację, można osiągnąć trwałe pozytywne rezultaty, jeśli zajęcia te są prowadzone systematycznie. Przeznaczone są głównie dla dzieci w wieku od 3 do 9 lat. Starsze mogą uczyć się i relaksacji, i wizualizacji jak samodzielnych sposobów obniżania niepokoju. Koniecznym warunkiem relaksowania dzieci w ten sposób jest akceptacja przez niego tej formy zajęć. Dzieci bardzo pobudzone mogą na początku protestować i dlatego dla nich można, indywidualnie dostosowując technikę, włączać nowe elementy fabuły, które jednak nie mogą dramatyzować sytuacji. Można wspomagać się muzyką lub zajęciami rytmicznymi, przygotowując dzieci do tego rodzaju bajek. Malowanie obrazów słowami daje uspokojenie, a później i umiejętność posługiwania się takimi obrazami w celu samouspokojenia, znalezienia wewnętrznej harmonii.

Niedźwiadek

Mały niedźwiadek szedł wolno przez las. Czuł ogarniające go zmęczenie, nóżki zrobiły się jakieś ciężkie i nie chciały odrywać się od ziemi. Rozglądał się dookoła, szukając miejsca do odpoczynku. Drzewa rosły tutaj rzadziej, słońce coraz swobodniej przeciskało się przez konary drzew, oświetlając wszystko dookoła.

Chyba niedaleko jest jakaś polanka, tam sobie odpocznę - pomyślał miś.
I rzeczywiście, po chwili jego oczom ukazała się mała łączka otoczona ze wszystkich stron drzewami. Stanął na jej skraju i znieruchomiał z zachwytu: niskie krzewy, trawa, kwiaty jak kolorowy dywan rozkładały się u jego stóp. Na środku łączki zajączki, króliczki, ba, nawet myszki wygrzewały się w promieniach słońca. Spojrzał na niebo. Było bezchmurne, słońce jakby wiedziało, że zwierzęta oczekują na jego promienie, bo świeciło bardzo mocno. Miś wystawił pyszczek do słońca i poczuł, jak przyjemne ciepło obejmuje najpierw jego głowę, a potem całe ciało. Usłyszał lekki szum wiatru
i brzęczenie owadów, które unosiły się nad kwiatami. Głęboko odetchnął. W nos wkręcał się delikatny zapach trawy i kwiatów.

Tutaj jest wspaniałe miejsce do odpoczynku - pomyślał, po czym położył się wygodnie na trawie, jak na kocyku, łapki podłożył sobie pod głowę. Zamknął oczy. Odpoczywał. Oddychał miarowo i spokojnie. Zrobił głęboki wdech, wciągnął powietrze przez nos, a po chwili wypuścił je. Powtórzył to jeszcze raz. Czuł, jak z każdym wydechem pozbywa się zmęczenia. Był teraz przyjemnie rozluźniony, poczuł się ciężki i bezwładny. Jego głowa, brzuszek i nóżki były jak z ołowiu. Wtulił się w trawkę jak w kołderkę. Było mu bardzo wygodnie. Oddychał równo i miarowo, jego klatka piersiowa spokojnie w rytm wdechu i wydechu unosiła się i opadała, tak jak fale morskie, kiedy wolno i leniwie przybijają do brzegu. Poczuł się teraz tak dobrze ! Delikatny wiaterek przesuwał się po całym jego ciele, rozpoczynając od czubka głowy aż po koniuszki łapek, zabierając z niego zmęczenie i napięcie. Robił to raz i drugi, powtarzał wiele razy. Promienie słońca przyjemnie ogrzewały. Miś odpoczywał. Po chwili zasnął, a razem z nim zajączki, króliczki i nawet małe myszki. Zrobiło się tak cicho, że nie słychać było nawet brzęczenia pszczół. Słońce wolno szło po niebie.

Nagle, nie wiadomo skąd, pojawiły się małe chmurki, rozpoczęły zabawę
w chowanego, biegały po całym niebie, zagradzały drogę promyczkom, które płynęły na ziemię. Wiatr zaczął silniej dmuchać, łączka budziła się ze snu. Zabrzęczały pszczółki, które znowu zabrały się do zbierania miodu z kwiatów, ptaszki rozpoczęły swe trele, a motyle rozpościerając skrzydełka, unosiły się nad roślinkami. Wtem jeden z nich, taki najmniejszy motylek usiadł na nosku niedźwiadka i w rezultacie niechcący go przebudził. Miś leniwie otworzył oczy. Przetarł je łapkami. Ziewnął raz i drugi, przeciągnął się. Wiaterek tymczasem nagle zawirował, zatańczył i chłodnym powietrzem orzeźwił go. Najpierw dotknął jego łap. Wniknęła w nie ożywcza siła, miś poczuł, jakby zanurzył je w chłodnym strumyku. Ten przyjemny, orzeźwiający dotyk przenikał coraz wyżej i wyżej, jak prysznic ogarnął ciało, dając energię, przepełniając siłą. Miś łapkami, główką, nóżkami.

Wstał, otrzepał futerko, poczuł się odprężony i wypoczęty. Wiaterek wzmagał się, coraz silniej, tańcząc po łące i zachęcając wszystkich do zabawy. W jego rytm pochylały się trawy, kwiatki, a nawet krzewy ruszały swymi gałązkami jak ramionami.

Cudownie wypocząłem - pomyślał miś. - Jutro na pewno tutaj powrócę, ale teraz już pora wracać do domu. Czeka tam przecież na mnie mama i przepyszny podwieczorek. W tym momencie pogłaskał się po brzuszku i ruszył energicznie, podskakując w rytm podmuchów, w kierunku swego domu.

Bajka terapeutyczna - "Przygoda ołówka" Kiedy dziecko nie wierzy w siebie i jest nieśmiałe.

A było to tak: W sklepie papierniczym wśród różnych przedmiotów leżał sobie kolorowy piórnik, który nie mógł się doczekać, aż ktoś go kupi. Pewnego dnia do sklepu razem z mamą przyszła mała Zuzia, która kupiła piórnik i powiedziała, że razem z nim będzie chodzić do przedszkola. W piórniku mieszkałem ja, szary ołówek, obok kolorowe kredki, pisaki, gumka do mazania, nożyczki, linijka, temperówka, długopis i pędzelek. Nasze mieszkanie było bardzo kolorowe, wprost bajecznie kolorowe, każdy miał swoje miejsce, równo poukładane kredki pyszniły się swoimi barwnymi łebkami. Pachnąca gumka roztaczała zapach i wykrzykiwała, że mają być grzeczne, bo inaczej to ją popamiętają! Pisaki wystrojone w śliczne czapeczki już szykowały się do rysowania, nożyczki do cięcia, linijka do podkreślania, temperówka do strugania, długopis do pisania, a pędzel do malowania. Naszego domku strzegł suwak, który zamykał i otwierał piórnik. Nocą często wyobrażaliśmy sobie, jak to będzie i kto z nas pierwszy zobaczy przedszkole, kto pierwszy będzie rysował, malował, wycinał? Kolorowe kredki przechwalały się, która z nich jest najpiękniejsza, pisaki chichotały i zaczęły wyśmiewać się ze mnie. Zrobiło mi się smutno, że takiego szaraka nikt nie będzie brał do rysowania. Aż wreszcie nadszedł ten dzień. Suwak często otwierał swe drzwi, co rusz wychodziły kredki i inne przybory. Przez uchyloną szparę słychać było gwar, śmiechy, muzykę, tylko ja jeszcze nie widziałem przedszkolnej Sali. Zacząłem zastanawiać się, dlaczego Zuzia mnie nie wybiera, było mi smutno i z boku przyglądałem się wesołym przyborom. Kolejnego dnia Zuzia wyciągnęła mnie nareszcie z piórnika, zrobiłem kreseczkę, laseczkę i już chciałem narysować pieska, wtem z piórnika wypadła pachnąca gumka i zniszczyła wszystko to, co narysowałem. Było mi bardzo smutno, poczułem się źle, chciało mi się płakać, przecież wydawało mi się, że umiem rysować. Mijały kolejne dni w przedszkolu, a ja wciąż siedziałem uwięziony w swojej przegródce. Nocą wszystkie przybory zmęczone po całodziennej pracy smacznie spały, a ja kręciłem się z boku na bok i nie mogłem zasnąć. Tylko poczciwy suwak otwierał swe drzwi i mówił do mnie: „Nie martw się, będzie dobrze, przyjdzie czas, że będziesz najważniejszy dla Zuzi, na pewno…” I tak się stało. Nazajutrz w przedszkolu pani powiedziała do dzieci: „Dzisiaj potrzebne wam będą tylko ołówki, będziemy rysować szlaczki.” Gdy Zuzia wzięła mnie do ręki, byłem tak roztrzęsiony, że aż się złamałem. Wtedy to suwak szybko się rozsunął i wypchnął temperówkę, która w mig mnie zaostrzyła. I już roztańczyłem się na kartce - kółeczka, kreseczki, laseczki to moja specjalność. I nie tylko, bo odtąd Zuzia nie mogła się obejść bez mojej pomocy. Rysowaliśmy portrety wszystkich członków rodziny Zuzi, szarugi jesiennego deszczu, a nawet kopalnię. Było wspaniale. Teraz już wiem, że jestem ważny, a nawet niezbędny. Jestem po prostu szczęściarzem!

Zawartość

20



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Różne bajki relaksacyjne i psychoedukacyjne (1), BAJKI TERAPEUTYCZNE I RELAKSACYJNE
relaksacyjne, BAJKI TERAPEUTYCZNE I RELAKSACYJNE
Bajki relaksacyjne(6), Bajki terapeutyczne, ! Bajkoterapia
Bajka relaksacyjna, Bajki terapeutyczne, ! Bajkoterapia
Bajka o wróbelku - bajka relaksacyjna, PRZEDSZKOLE, PRZEDSZKOLE, bajki terapeutyczne
Bajki relaksacyjne, Bajki terapeutyczne, ! Bajkoterapia
Nauka fruwania wróbelków - bajka relaksacyjna, PRZEDSZKOLE, PRZEDSZKOLE, bajki terapeutyczne
BAJKi RELAKSACYJNe(5), Bajki terapeutyczne, ! Bajkoterapia
Bajka relaksacyjna(1), Bajki terapeutyczne, ! Bajkoterapia
Bajka o niedźwiadku - bajka relaksacyjna, PRZEDSZKOLE, PRZEDSZKOLE, bajki terapeutyczne
Bajka o kotku - bajka relaksacyjna, PRZEDSZKOLE, PRZEDSZKOLE, bajki terapeutyczne
bajki relaksacyjne, Bajki terapeutyczne, ! Bajkoterapia
bajki relaksacyjne(2), Bajki terapeutyczne, ! Bajkoterapia
SERCE WILKA, Psychologia, Bajki terapeutyczne

więcej podobnych podstron