Karol Stern Willy Brandt Warszawa 1996

Rozdział V

Minister spraw zagranicznych (1066-1969)

Rzadko dokonuje się czegoś bez udziału poprzedników. Należy umieć być za to wdzięczny. Zdanie to wypowiedział Brandt przemówieniu w grudniu 1971 roku na uniwersy­tecie w Oslo, po otrzymaniu pokojowej nagrody Nobla. Brandt uważał za swój wzór przewodniczącego partii Bebla. Ale kto mógłby być wzorem dla niego jako minister spraw zagranicznych? Od jego poprzedników; Adenauera. Brentano i Schrödera* dzieliły go pochodzenie społeczne, kariera życiowa i przekonania polityczne. Brandt nie odwoływał się nigdy do przedwojennych, socjaldemokratycznych szefów MSZ. Hermanna Müllera** i Adolfa Köstera***. W prze­mówieniu w Oslo odwołał się do postaci Gustawa Stresemanna****, który w 1926 roku również otrzymał pokojowa, nagród? Nobla za politykę, pojednania niemiecko-francuskiego. To Stresemann był człowiekiem, który w pięć lat po ogło­szeniu zawieszenia broni (1918), prezentował — mimo wewnę­trznych i zewnętrznych oporów — pogląd, że trwanie na dawno

* Gerhard Schröder (1910-1989). prawnik, polityk niemiecki. Minister spraw zagranicznych (1961), minister obrony w latach 1966-1969 — przyp. tł.

** Hermann Müller (1876-1931), polityk socjaldemokratyczny. Członek Reichstagu w latach 1916-1918 i 1920-1931. Minister spraw zagranicznych (1919-1920) oraz kanclerz (1928-1930) — przyp. tł.

*** Adolf Köster (1883-1930), polityk socjaldemokratyczny. Minister spraw zagranicznych (1920) i minister spraw wewnę­trznych (1921-1922) — przyp. tł.

**** Gustaw Stresemann (1878-1929). polityk niemiecki. Czło­nek Reichstagu w latach 1914-1918 (narodowi liberałowie). Za­łożyciel Niemieckiej Partii Ludowej (Deutsche Volksparrei). Kanclerz Rzeszy (1923), minister spraw zagranicznych w hitach 1923-1929. Laureat pokojowj nagrody Nobla (1926). Zwolennik pojednania niemiecko-francuskiego — przyp. tł.)

72

podkopanych pozycjach musi okazać się bezowocne. Był zdania, że najpierw trzeba zbudować zaufanie, zanim sprawy wrócą na właściwe tory.

Gustaw Stresemann i przed nim Walter Rathenau* prowadzili politykę zagraniczną w całkiem innych niż Willy Brandt warunkach. Pod wieloma względami Brandt w ni­czym nie przypominał tych dwóch polityków. Ale ich zaan­gażowanie w proces porozumienia i pokoju sprawiło, że można ich uważać za poprzedników Bramka, z którymi no­wy minister spraw zagranicznych czuł się związany. Przemówienia o Stresemannie i Rathenau należą do najlepszych w okresie jego urzędowania.

Gdy 6 grudnia 1966 roku Brandt przejmował sprawy zagraniczne od Gerharda Schrödera, zapewniał żartobliwie nowych współpracowników: Moje — jak nazwałbym je na­piętnowane rewolucyjną niecierpliwością lata mam już poza sobą. Za sobą miał również życiowy punkt zwrotny. Kryzys życiowy wywołany polityczną porażką i procesem starzenia mijał. To, co do tego momentu, przynajmniej w pewnych okresach życia, było odbierane jako przeciwieństwo lub coś trudnego do pogodzenia, teraz układało się razem: pragma­tyzm i przekonania, wieloletnie doświadczenie polityczne­go outsidera, zrozumienie dla poglądów większości, patrio­tyzm i myślenie w kategoriach ponadnarodowych. Przejecie urzędu ministra spraw zagranicznych nastąpiło w okresie, w którym osiągnięty okrężnymi drogami status męża stanu mógł zostać potwierdzony.

Znaczna liczba członków SPD uważała, że obwarowa­nie warunkami objęcia spraw zagranicznych sojuszem z par­tiami prawicowymi prowadziło na polityczne manowce.

* Walter Rathenau (1867-L922). polityk i przemysłowiec. Mi­nister odbudowy (1921). minister spraw zagranicznych (1922). Niemiecki przedstawiciel na konferencji w Genui. Prowadził politykę wypełniania postanowień traktatu wersalskiego (Erfüllungspolitik}, za co zwalczały go ugrupowania prawicowe i an­tysemickie. Zamordowany w Berlinie 24 czerwca 1922 roku — przyp. tł.

73

»Wie pan, że tego faceta zobaczymy jeszcze bez spodni« — w ten drastyczny sposób Herbert Wehner przepo­wiadał Erhardowi, zimą 1965 roku, porażkę. W pół roku później, latem 1966 roku Brandt konstatował: Inni już nie potrafią, my jeszcze nie umiemy — tak wygląda sytuacja na dzi­siaj. Sześć miesięcy później Erhard nie był już kancle­rzem, a Brandt zajął fotel wicepremiera; rozpoczął się okres wielkiej koalicji.

Socjaldemokratyczne przywództwo zmierzało do tego sojuszu już od początku lat sześćdziesiątych, przede wszy­stkim czynił to Herbert Wehner. Jednak dopiero wymu­szone ustąpienie Erharda, w listopadzie 1966 roku, w

74

następstwie recesji gospodarczej, niepowodzeń w polityce zagranicznej i wewnętrznej, wyjście z koalicji czterech ministrów FDP - to wszystko otworzyło SPD drogę do władzy.

10 listopada 1966 roku frakcja CDU/CSU nominowała premiera Badenii-Wirtembergii, Kurta Jerzego Kiesingera kandydatem na urząd kanclerza, 15 listopada zebrali się członkowie komisji porozumiewawczej CDU/CSU i SPD. Głównymi twórcami wielkiej koalicji byli Wehner i Helmut Schmidt. Obaj byli zgodni, że ewentualny sojusz z wolnymi demokratami nie dawał szans na sprawowanie władzy, tak ze względu na liczbę posłów, jak i opory wewnętrzne. Poza tym postawa liderów FDP nie pozwalała na daleko idącą zgodność w kwestiach polityki gospodarczej i finansowej państwa. Objecie władzy było możliwe tylko w sojuszu z partiami obu Unii. Brandt, który jako szef wcześniejszej koalicji SPD/CDU w Berlinie miał największe doświadcze­nie we współpracy z politykami prawicy, początkowo nie uczestniczył, co dziwne, w rozmowach koalicyjnych. »Pierwsze kwestie nie były wprawdzie rozstrzygane wbrew nie­mu, ale wszystko toczyło się obok niego. Był sceptycznie nastawiony wobec wielkiej koalicji« (Egon Bahr). »Przystąpił do rozmów z wielkimi oporami i początkowo z jasnym zamiarem nie uczestniczenia w rządzie- (Henryk Kiihn). »Willy Brandt właściwie nie chciał wielkiej koalicji. Raczej został w nią wciągnięty* (Helmut Schmidt). Od marca 1963 roku Brandt rządził w Berlinie wespół z wolnymi de­mokratami i miał o wiele więcej swobody niż we wcześniej­szym sojuszu z CDU. Głównie na podstawie tych doświad­czeń wolałby wejść w sojusz z liberałami, przekonał się jednak, że nie było to możliwe. Do tego dochodziło je­szcze to, że przewidywał trudności z własną partią, która

* Kurt Jerzy Kiesinger (1904-1990), polityk niemiecki, prawnik. W latach 1949-1958 członek Bundestagu; 1966-1969 kanclerz — przyp. tl.

** Helmut Schmidt (ur. 1918), polityk niemiecki (SPD). Mini­ster finansów (1969), minister obrony (1969), kanclerz (1974--1982) — przyp. tł.

75

buntowała się na myśl o sojuszu z partiami prawicy. Na do­datek myśl, że wszedłby do gabinetu kierowanego przez byłego członka NSDAP, nie była mu miła.

Dlatego Willy Brandt postawił najpierw pytanie, czy jako przewodniczący partii musi uczestniczyć w rządzie. Wehner wraz z. innymi twierdzili, że właśnie przewodniczący partii musi zostać członkiem rządu i wicekanclerzem. Gdy Brandt po raz pierwszy rozmawiał w tej sprawie z przyszłym kanclerzem Kiesingerem, a ten pytał go o plany na przy­szłość, odpowiedział, że interesuje go Ministerstwo Badań Naukowych. U podstaw tego zamiaru leżały przemyśle­nia Brandta jeszcze sprzed wyborów 1965 roku. Jeśli wynik wyborów doprowadzi do wielkiej koalicji — myśleli wów­czas Brandt i jego polityczni przyjaciele — wówczas

76

powinien on objąć takie ministerstwo, które pozwoliłoby mu za­prezentować społeczeństwu socjaldemokratyczni) politykę reform, a przy okazji umożliwiałoby zachowanie przywódz­twa w partii. Myślano o Ministerstwie zdrowia lub Badań Naukowych, Później Brandt zastanawiał się nad teką mini­stra Spraw Ogólnoniemieckich, ostatecznie zdecydował się — za radą członków komisji d/s rokowań koalicyjnych — na Ministerstwo Spraw Zagranicznych.

Ci ze zwolenników partii nowego koalicjanta, którzy mogli oczekiwać gabinetu pojednania, rządu szczególnie wyrozumiałego dla sojusznika, składającego się z raczej bez­barwnych, wyrównujących sprzeczności polityków, przeli­czyli się. Nowy rząd prezentował się jako gabinet wielkich wymagań, w każdym razie dla stojących za nim partii. Mimo starań o zachowanie jednością jednym punkcie SPD za­chowała opozycyjny stosunek aż do dnia wyborów w 1965 roku, w kwestii stosunku do szefa CSU Straussa*. W lis­topadzie 1964 roku Brandt powiedział: Współpraca z panem Straussem nie jest przedmiotem rozmówi. Teraz musiał jednak współpracować z ministrem finansów Straussem oraz z mi­nistrem d/s wypędzonych Hasselem, który już wcześniej atakował Brandta w haniebny sposób. Natomiast członko­wie CDU z trudem akceptowali współdziałanie z byłym komunistą Wehnerem i byłym chrześcijańskim demokratą Gustawem Heinemannem**. W trakcie sprawowania wła­dzy okazało się, że »skrzydłowi« lepiej rozumieli się ze sobą niż dwaj ludzie, których różne drogi życiowe stanowiły sze­roką podstawę sojuszu i »symbolizowały pojednanie Niem­ców samych ze sobą«121: kanclerz i wicekanclerz. Pierwszy należał dawniej do NSDAP, a drugi był uchodźcą politycz­nym. Każdy z nich miał ręczyć za honor drugiego.

* Franciszek Józef Strauss (1915-1988), polityk niemiecki. W latach 1956-1962. minister obrony; 1966-1969 minister fi­nansów — przyp. cł.

** Gustaw Heinemann (1899-1976) polityk niemiecki, prawnik. W latach 1966-1969 minister sprawiedliwości. Prezydent Repu­bliki w latach 1969-1974 — przyp. tł..

77

U byłego nazisty i obecnego kanclerza należało się być może spodziewać odrobiny politycznego zmieszania. Kiesinger wystąpił wobec Brandta w przekonaniu, że posiada nad nim polityczną przewagę. Na zewnątrz był wobec niego przyja­cielski i życzliwy, w rozmowie w cztery oczy wpadał w mo­nologi, nie brał partnera zbyt poważnie i uważał, że jak każ­dy kanclerz lepiej zna się na polityce zagranicznej niż jego minister. Gdy Kiesinger został kanclerzem, powiedział, że naj­chętniej - zostałby ministrem spraw zagranicznych. Obaj polity­cy nigdy nie znaleźli wspólnego języka.

Początkowo ta koalicja nie była popularna wśród in­telektualistów i dziennikarzy. Obawiano się rozpadu demo­kratycznej kontroli, krytyki i obniżenia znaczenia parlamen­tu. Brandt bronił wielkiej koalicji: W Konstytucji nigdzie... nie jest zapisane, że opozycja parlamentarna ma składać się tylko

z 200 posłów SPD. Wielu socjaldemokratów obawiało się, że ich partia była wprawdzie zdolna, aby ponownie wprawić w ruch zmęczoną przez Erharda gospodarkę, ale po wykonaniu zadania zostanie odepchnięta od władzy. W odpowiedzi Brandt argumentował odpowiedzialnością za państwo. Sytuacja była taka: miliony ludzi w naszym kraju obawiały się utraty miejsca prący... od lata do jesieni 1966 roku nastąpiła radykalizacja nastrojów. NPD weszła do parlamentów krajowych w Hesji i Bawarii... 700 tysięcy bezrobotnych... Gdybyśmy nic nie zrobili wtedy konsekwencje byłyby przygnębiające nie tylko w gospodarce, ale i polityczne. Pokonanie kryzysu ekonomicznego, gwarancje zachowania miejsc pracy, prowadzenie aktywnej i nowoczesnej polityki gospodarczej Brandt uważał za największe osiągniecie rządu koalicyjnego.1-''

Także w polityce zagranicznej było wiele do napra­wienia. Sojusznicy Republiki Federalnej oddalili się od Bonn. Wobec argumentu socjaldemokratycznych zwolenni­ków koalicji, że konieczna korekta kursu polityki zagranicz­nej wymaga wsparcia ze strony CDU (już choćby w celu obrony przed możliwymi protestami organizowanymi przez SPD), musieli ustąpić także sceptycy.

Ten, kto ma zmysł historyka, nie przejdzie obojętnie obok sposobu tworzenia rządu oraz faktu, że człowiek o takich poglą­dach jak ja został ministrem spraw zagranicznych — myśląc o czymś innym Brandt, raczej mimochodem, wyraził przy przyjmowaniu urzędu to, co w tym wydarzeniu było historyczne. Nie trzeba było wielkich słów, Brandt nie musiał pokazywać świadectwa zdolności do wypełnienia tej funk­cji. Znał zagranice, mentalność i sposób działania mieszkań­ców innych państw. Znał jeżyk hiszpański, włoski, mówił płynnie po angielsku, całkiem nieźle po francusku, a nor­weski był bez mała jego jeżykiem ojczystym. Do tego do­chodziło jeszcze polityczne doświadczenie w kontaktach międzynarodowych i zainteresowanie historią. Brandt wno­sił wyczucie i talent do polityki międzynarodowej i własną »brygadę«: Bahra i Schütza, stanowiących jego >>idealistycz­ne i praktyczne<< alter ego.

79

powojennej, z czasów, gdy cala europejska lewica była nad­zwyczaj sceptycznie nastawiona do USA. Wtedy, w 1949 roku, Brandt oświadczył w trakcie krajowego zjazdu partii w Berlinie, że odbudowa Europy w dużej mierze jest zależna od amerykańskiego wsparcia:... polityka europejska straci jednak swój sens. jeśli nie będzie zmierzać do politycznej i gos­podarczej niezależności od USA... Tylko w ten sposób Europa może stać się trzecią silą polityki międzynarodowej... Do tego potrzebna jest poza planem Marschalla i paktem NATO koncep­cja europejskiej społecznej demokracji.

W Berlinie ten pogląd — wobec rozpoczynającej się zimnej wojny — ustąpił niebawem woli ściślejszego sojuszu z Ameryką, od której wsparcia zależał los miasta. Brandt za­chował jednak innego rodzaju sceptycyzm wobec trzech aliantów w Berlinie, w czym upodabniał się do de Gaulle'a i jego myślenia w kategoriach narodowych. Nasze zaufanie do mocarstw zachodnich nie powinno iść tak daleko, abyśmy są­dzili, że w każdej sytuacji będziemy prowadzić w następnych la­tach politykę, która będzie odpowiadać dokładnie naszym intere­som. Brandt skarżył się z powodu zaniedbań i pasywnej polityki w decydujących momentach, jak na przykład po śmierci Stalina. Aż do 13 sierpnia 1961 roku Brandt nie przestąpił progów budynku w którym mieściła się Komen­dantura Miasta — była to iście gaulleistowska poza.

Willy Brandt sam opisał, jaki wpływ na jego sposób myślenia miały zmiany w amerykańskiej polityce zagranicz­nej lat sześćdziesiątych: przejście od zimnej wojny do ko­egzystencji. Jeśli wówczas skarżył się na brak inicjatywy w bońskiej polityce zagranicznej, to zgadzał się w tym z ali­antami. W sprawach niemieckich nie możemy, bez obrazy alian­tów, oczekiwać od naszych przyjaciół, że pójdą przodem i nie tyl­ko będą mówić w naszym imieniu, ale będą także za nas myśleć... Pełny wkład Republiki Federalnej może przynieść korzyści dla Zachodu dopiero wówczas, gdy nie będziemy unikać podejmowa­nia inicjatywy. Tak mówił Brandt w 1960 roku. W pięć lat później, w trakcie kampanii wyborczej, żądanie podjęcia inicjatywy brzmiało wręcz gaullistowsko. Gospodarczo [jeste-

82

śmy] niemalże olbrzymem, w polityce zachowujemy się jednak jak karzeł. Nie poradzimy sobie zajmując stale pozycję wzorowego ucznia, który kiwa głową, gdy prezydent amerykański chrząknie albo generał zakaszle w Paryżu. Nasz naród jest dojrzały i ma własny udział w zachowaniu pokoju —jako partner, pewny so­jusznik, jako naród pewny siebie i dumny.

Niezbędnym warunkiem brandtowskiej polityki od­prężenia ze Wschodem był od samego początku sojusz at­lantycki, bezpieczeństwo w sojuszu oraz gospodarcza i poli­tyczna solidarność we Wspólnocie. Do jej perspektywy należało, jako jeden z narodowych składników, umożliwie­nie Republice Federalnej pełnego członkostwa w sojuszu, zwiększenia jej wpływu oraz pola działania z jednej, zaś zmniejszenie zależności od mocarstw zachodnich z drugiej strony.

Ani Brandt, ani inni socjaldemokratyczni ministrowie nie mieli przy obejmowaniu władzy gotowej koncepcji po­lityki wobec Europy Wschodniej i komunistycznych Nie­miec. Oczywiste było to, że nadeszła pora zmian, że w ostat­nich dwudziestu latach w Europie dokonały się przemiany, których nie uda się łatwo cofnąć, że należało wykazać odwagę i mówić prawdy, nawet te niewygodne. Do takiego przekona­nia doszli socjaldemokraci w trakcie dortmundzkiego zjazdu partii w czerwcu 1966 roku. Silne zaangażowanie w sprawę jedności niemieckiej oraz odwoływanie się do niemieckich uchodźców powstrzymywało do tej pory SPD od rozwijania alternatywnej polityki wschodniej. Już wcześniej, gdy był burmistrzem Berlina, bońscy liderzy SPD wstrzemięźliwie i nieufnie przypatrywali się jak Brandt chodził własnymi ścieżkami w polityce zagranicznej. Z podobną ostrożnością jak w latach pięćdziesiątych w kwestii polityki zachodniej, Brandt prowadził politykę wschodnią i wobec NRD. Za­pewniał, że nie zmierza do nakreślenia nowej polityki, w przemówieniach raczej kamuflował niż przedstawiał no­we idee, a aplauz i propozycje wsparcia ze strony lewego skrzydła SPD uważał raczej za szkodliwe niż korzystne dla sprawy. Podobnie jak w latach pięćdziesiątych, tak i teraz

83

inni wypowiadali to, czego Brandt nie chciał głośno powie­dzieć, a co myślał. Egon Bahr, Henryk Albertz* i Mikołaj Schütz byli tymi, którzy, aby zbytecznie nie narażać pozycji Brandt, przyjmowali na siebie wszelką krytykę.

W koncepcji polityki wschodniej wielkiej koalicji, któ­ra później była zarysowana w expose rządowym i wielu wy­stąpieniach Brandta, interesy narodowe i ogólnoeuropejskie były przedstawiane jako identyczne. Stworzenie trwałego po­rządku pokojowego w Europie oznacza także rozwiązanie kwe­stii niemieckiej . Logiczną konsekwencją było odejście od

* Henryk Albertz (ur. 1915) pastor, polityk niemiecki. \V latach 1966-1967 burmistrz Berlina (SPD) —- przyp. tł.

84

status quo i szukanie zgody ze wszystkimi stronami, oczy­wiście także z ZSRR, ale też z państwami ludowych demo­kracji Wschodniej Europy i z NRD. Uwieńczeniem tej da­lekosiężnej polityki miał być nowy ład europejski, który zakładał wzmocnienie od samego początku gospodarczej, naukowej, kulturalnej — i jeśli możliwe — także politycz­nej współpracy z państwami i narodami wschodniej Europy. Bonn — zapewniał niemiecki minister spraw zagranicznych — nic zamierza obciążać polityki odprężenia warunkami wstępnymi. Nawiązując do deklaracji pokojowej rządu Erharda z marca 1966 roku rząd Kiessingera i Brandta zapro­ponował państwom wschodnioeuropejskim wymianę dekla­racji rezygnacji z przemocy w rozwiązywaniu konfliktów. Ponadto uznał układ monachijski za nieważny, ponieważ jego ustalenia zostały przyjęte pod groźbą oraz wyraził zro­zumienie dla polskich żądań ostatecznego uznania granic. Mamy jednak nadzieję, że nasi pakty sąsiedzi wykażą zrozumie­nie, że granice Niemiec mogą zostać określone tylko w drodze suwerennych ustaleń z rządem niemieckim, jako część traktatu po­kojowego. Innymi słowy rząd niemiecki nie wyraził go­towości uznania granicy na Odrze i Nysie.

Bońskie roszczenie do pozycji jedynego reprezentan­ta Niemiec, wykoncypowane w doktrynie Hallsteina z 1955 roku148, zostało zmodyfikowane w celu umożliwienia nawią­zania stosunków dyplomatycznych z państwami Europy Wschodniej. Według wynalezionej formuły owe państwa nie miały innej możliwości — z powodu zależności od Zwią­zku Sowieckiego — niż tylko uznanie NRD jako państwa. Takie stanowisko umożliwiło w 1967 roku nawiązanie sto­sunków z Rumunią, ale nie dawało się zastosować w prze­konywujący sposób wobec państw niezaangażowanych, na przykład wobec Jugosławii. Nawiązanie stosunków dyplo­matycznych z Jugosławią poprzedzały zagorzałe spory w ło­nie koalicji. Brandtowi udało się. przeforsować własny punkt widzenia, że nowy kurs polityczny nie może ponieść kieski z powodu trwania przy dogmatach. Nowy kierunek w po­lityce wobec Niemiec Wschodnich wskazywał już od same-

85

go początku, że minister spraw zagranicznych oraz .jego współpracownicy nawiązywali do doświadczeń zdobytych w Berlinie. To oni reprezentowali pogląd, że muru berliń­skiego nie da się usunąć, ale można uczynić go mniej szczel­nym. W związku z tym ich wniosek brzmiał: skoro podziału Niemiec nie da się zlikwidować w przewidywalnej przy­szłości, trzeba zrobić wszystko, aby przynajmniej życie dla wszystkich Niemców było znośne. Ten. komu zbrzydły wielkie słowa, powinien przynajmniej czynić »małe kroki« w kierunku polepszenia kontaktów i ułatwień dla ludzi. Polityka małych kroków, po raz pierwszy wypróbowana w trakcie rokowań w sprawie ruchu miedzy obiema częścia­mi Berlina (grudzień 1963), nakazywała podjecie rozmów z NRD. Władzom w Berlinie Wschodnim zaproponowano współpracę w różnych dziedzinach, jednak Bonn obstawało przy tym, że uznanie drugiego państwa niemieckiego nie jest możliwe. Jedność Niemiec pozostaje naszym celem. Tak dłu­go, jak ten cel nie jest osiągnięty należy rozważyć możliwość uregulowanej i czasowo ograniczonej współegzystencjt obu państw. Brandt nie potrafił nazwać wtedy rzeczy po imieniu. Mówił o porządku politycznym w drugiej części Niemiec, o nie­mieckim obszarze po drugiej strony Łaby; imienia NRD jeszcze nie wymawiał.

Reformatorzy polityki wschodniej zdawali sobie spra­wę z tego, że najpierw należy stworzyć klimat zaufania mie­dzy stronami, że potrzebna jest dłuższa pauza. Niebawem okazało się, że Moskwa z nieufnością i obawą zareagowała na nową politykę wschodnią Niemiec Zachodnich, zwła­szcza że to Rumunia i Jugosławia jako pierwsze nawiązały stosunki z Bonn. Kolejnym jej posunięciem było wysłanie ostrzeżeń pod adresem innych państw bloku zainteresowa­nych normalizacją stosunków z Niemcami Zachodnimi: Czechosłowacji, Węgier i Bułgarii. Władzom w Berlinie Wschodnim udało się przeforsować doktrynę Ulbrichta, według której państwa wschodnioeuropejskie miały uzależ­nić nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Niemcami Zachodnimi od uznania przez nie NRD. Zabiegające o

86

odprężenie Bonn zostało uznane za szczególnie niebezpiecz­ne, próbowało bowiem — jak nazywała to komunistyczna propaganda — osiągnąć stare cele i "rozmiękczyć" sojusz państw socjalistycznych. Pakt Warszawski nie otworzył się dla innych państw, lecz zamknął się szczelnie. Gdy 21 sierpnia 1968 roku wojska państw układu warszawskiego zajęły Czechosłowacje i próbowały usprawiedliwić inwazje rzekomym zamiarem araku »zachodnich imperialistów, wszystko wskazywało na to, że bońska polityka wschodnia poniosła porażkę.

Pod wrażeniem wydarzeń w Czechosłowacji koalicjanci z CDU/CSU wycofali się, zimą 1968 roku, na stare pozy­cje. Brandt zalecał jednak kontynuowanie rozpoczętej poli­tyki; kryzys czechosłowacki oznaczał wprawdzie przerwanie procesu odprężenia, ale należało nadal prowadzić politykę usuwania napięć międzynarodowych. Nie ma alternatywy dla polityki pokojowego współistnienia w Europie.

Odmienne wnioski, jakie koalicjanci wyciągnęli z ag­resji państw układu warszawskiego na Czechosłowacje, po­gorszyły na przełomie roku 1968/1969 klimat w łonie rzą­du, a zwłaszcza między Kurtem Kiesingerem i Brandtem. Publicznie Brandt zachowywał wprawdzie wstrzemięźli­wość, prywatnie wśród przyjaciół dawał upust swemu obu­rzeniu z powodu ocenzurowania i przeredagowania przez urząd kanclerski tekstu jego autorstwa. Im dłużej trwała ta koalicja, tym trudniej udawało się kanclerzowi utrzymywać par­tyjnych przyjaciół po stronie polityki rządu. CDU i CSU nie chciały, mimo opinii wielu ich członków, pochować własnej Świę­tej krowy. Zaś kanclerz nie był w stanie wymusić tego pochów­ku. Na początku 1969 roku, gdy Kambodża uznała NRD, w szeregach wielkiej koalicji doszło do poważnych różnic w kwestii reakcji Bonn na to wydarzenie. Kurt Kiesinger próbował wmanewrować Brandta w sytuacje nie do zaak­ceptowania i zmusić go do ustąpienia, co wobec zbliżają­cych się wyborów było bardzo na rękę obu Uniom. Osta­tecznie doszło jednak do zawarcia kompromisu, nie zerwano stosunków z Kambodżą — co rozważał kanclerz — lecz po-

87

stanowiono je »zamrozić«. Jednak Brandt podjął w tym cza­sie decyzje wyjścia jesienią z koalicji i stworzenia rządu z liberałami —- nawet mając większość tylko jednym głosem. Polityka zagraniczna, która wcześniej była >>akuszerką<< wielkiej koalicji, teraz stała się powodem jej zerwania. Widoczne sukcesy nowa polityka odnosiła początkowo tylko w Niemieckiej Republice Federalnej i w zachodniej Europie. Minister spraw zagranicznych Willy Brandt zrewi­dował sąd wielu Niemców, którzy uważali, że domeny soc­jaldemokratów jest polityka komunalna, a sprawy zagranicz­ne należy pozostawić konserwatystom. Ministrowie obrony koalicji socjaldemokratów i liberałów: Schmidt i Jerzy Leber udowodnili w następnym roku, że kolejny przesad wo­bec polityków SPD jest nieuzasadniony, pogląd według którego sprawy bezpieczeństwa państwa były również do­meną chrześcijańskich demokratów. W stosunku do zacho­dnich sojuszników polityka zagraniczna Brandta zlikwido­wała niebezpieczeństwo izolacji Republiki Federalnej Niemiec i gwarantowała utrzymanie dobrych kontaktów z nimi. Jednak w stosunku do potrzeb polityka wschodnia wielkiej koalicji nic szła dostatecznie daleko — utknęła w zastrzeżeniach, niekonsekwencji i połowiczności działań. W porównaniu do dokonań poprzednich rządów ocena po­lityki zagranicznej Brandta wypada mniej negatywnie. On sam określił ją punktem wyjścia do prowadzenia z powo­dzeniem dalszej polityki.

88

Rozdział VI

Kanclerz (1969-1974)

28 września 1969 roku w Bonn wieczorem. Pierwsze, nieoficjalne wyniki wyborów do Bundestagu VI kadencji zostały już ogłoszone. W sztabie wyborczym CDU strzelają korki od szampana. Od dwudziestu lat CDU z powodze­niem wystawiała kandydatów na urząd kanclerza Niemiec. Wszystko wskazywało no to. że i tym razem wyjdzie ona zwycięsko ze zmagań z SPD. »Cieszę się« — powiedział Kiesinger — >>Unia osiągnęła wspaniałe zwycięstwo<<. Franciszek Józef Strauss był przekonany, że »bez nas albo przeciw nam- nic powstanie żadna koalicja. Jeden z dzien­nikarzy zapytał Waltera Scheela*, szefa partii wolnych de­mokratów: »Czy to prawda panie Scheel, że nie uważa pan za możliwe powstanie koalicji SPD/FDP?« »Tak,« — odpo­wiedział — >>wyniki wyborów wskazują, że jest ona mało prawdopodobna<<.

W kilka godzin później wyniki uległy zmianie. Rów­nież koalicja między SPD i FDP okazała się możliwa — przynajmniej matematycznie. »Nie sądzę, aby ta koalicja była możliwa« — skomentował wyniki Kiesinger.

Krótko przed północą Willy Brandt wystąpił na kon­ferencji prasowej. Należy trzeźwo zauważyć: SPD i FDP mają więcej [miejsc] niż CDU i CSU. Taki jest wynik... Poinformo­wałem wolnych demokratów, że jesteśmy gotowi podjąć z nimi rozmowy. To jest kolejny krok z naszej strony. O wszystkim innym będziemy rozmawiać jutro.

Około godziny 1.20 Brandt po raz trzeci rozmawiał przez telefon z Walterem Scheelem. Następnie chciał iść do domu. Raz jeszcze zapytany o kruchość koalicji, odpowie­dział ze spokojem, jakby był już kanclerzem: Robimy koali­cję. Wszyscy, którzy przy tym byli, wiedzieli: Willy Brandt

* Walter Scheel (ur. 1919) polityk niemiecki. W latach 1969— 1974 minister spraw zagranicznych i wicekanclerz — przyp. tł.

89