Jeśli Jesteś Gotowy (If You Are Prepared)


ROZDZIAŁ PIERWSZY : PLAN DUMBLEDORE`A

~o~o~

"Jeżeli jesteś gotowy", powiedział.

Gotowy? Nigdy! Przerażony. Zszokowany. Rozjuszony widokiem głupiego chłopaka siedzącego na łóżku i wpatrującego się tępo w przestrzeń. Obwiniam go za wszystko, co się stało. Gotowy? Zdecydowanie nie. Mimo to kiwam głową i szybko opuszczam pokój. Wychodząc, jestem tylko po części świadom obecności parszywego, szczerzącego na mnie kły kundla. Bezmyślnie głaszczę go po głowie, kierując się w stronę lochów, bezgłośnie przygotowując moją ostatnią wolę i testament, który z jakiejś przyczyny staje się katalogiem rzadkich i śmiertelnych eliksirów, kiedy nagle moje nazwisko zostaje wyszczekane. Odwracam się, by zobaczyć mojego śmiertelnego wroga, choć okazało się, że jesteśmy po tej samej stronie, stojącego w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą siedział wyliniały pies. Uświadamiam sobie, że zupełnie przeoczyłem bestię, która dla wielu jest zwiastunem śmierci, i wybucham śmiechem. Syriusz Black patrzy na mnie wzrokiem błądzącym za rozumem, jak zawsze zresztą.

- Może i Dumbledore ci ufa, ale ja nie. Westchnij tylko w stronę Harry'ego, a zabiję cię.

W mojej głowie natychmiast zaczynają kłębić się zjadliwe riposty, które jednak giną w suchym, gąbczastym materiale, który kiedyś zapewne był moim językiem. Macham lekceważąco ręką i odchodzę w poszukiwaniu swojego sanktuarium w ciemnym, zimnym, mimo to pokrzepiającym lochu. To właśnie tu mój mózg ożywa raz jeszcze i jakiś mechanizm zaskakuje, pozwalając mi myśleć logicznie.

"Westchnij tylko w stronę Harry'ego..."

Cóż, widocznie Dumbledore nie powiedział chrzestnemu chłopca o swoim jakże fantastycznym planie uchronienia mnie i naszej Małej Znakomitości przed niebezpieczeństwem. Zastanawiam się z ironią nad sytuacją, w której zupełnie przypadkowo truję gówniarza, a Black przypadkowo rozdziera moje ciało na strzępy. Szybko jednak odsuwam tę myśl. Jeżeli musiałbym wybrać pomiędzy śmiercią z ręki Voldemorta a Blacka, wybrałbym Blacka. Nie jest wystarczająco inteligentny, by być okrutnym. Podnoszę zwój pergaminu i zaczynam karać trzeci rok Gryfonów za to, że istnieją. Od razu odczuwam uspokajającą falę goryczy rozchodzącą się po moim ciele i zastanawiam się mimochodem, jakim potworem musiałem być w poprzednim wcieleniu, żeby zasłużyć na zesłanie mnie teraz tak blisko piekła.

~o~o~

W chwili, kiedy pierwszy raz widzę Mugolskie sąsiedztwo, przypominają mi się powody, dla którym zostałem swego czasu Śmierciożercą. Robi mi się niedobrze i z trudnością powstrzymuję się od wyciągnięcia różdżki i rzucenia zaklęcia, które pobudziłoby wzrost tej perfekcyjnie ostrzyżonej trawy. Przyspieszam kroku wchodząc na chodnik, rozbawiony wizją wyrazu twarzy Mugoli, gdyby zobaczyli mój ogród. Pukam trzy razy w dębowe drzwi.

Ohydztwo. Mój żołądek kurczy się na widok tłustego idioty stojącego przede mną i (Merlinie, dopomóż) prawie zaczynam się śmiać, widząc, jak jego twarz blednie z przerażenia, a usta otwierają się w niemym krzyku. Prostuję się i obrzucam chłopaka najgroźniejszym spojrzeniem na jakie mnie stać, które normalnie zarezerwowane jest dla Neville'a Longbottoma. Odwraca się i chwiejnym krokiem podąża korytarzem, aby po chwili zniknąć za drzwiami. Słyszę jak skrzeczy coś o wampirach i zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno trafiłem do dobrego domu. Nawet rodzina Pottera nie może być aż tak tępa.

Starsza wersja chłopaka wyłania się zza drzwi, krocząc dumnie w moim kierunku, sprawiając zarazem, że cały dom trzęsie się w posadach. Ale nie ja. Zastanawiam się nad zamienieniem jego ogromnych wąsów w kaganiec i z chwilą, kiedy słyszę jego jąkanie, zaczynam żałować, że tego nie zrobiłem.

- C-co, kto...

Zbieram w sobie tyle uprzejmości, by powiedzieć:

- Przyszedłem po Harry'ego Pottera.

Jestem pod wrażeniem, że zdołałem ukryć niechęć, jaką czuję za każdym razem, kiedy wymawiam to nazwisko. Fala przerażenia opada na twarz Mugola, która zmienia barwę z czerwieni w biel, po czym, przechodząc przez wszystkie kolory tęczy, kończy z cudnym odcieniem niebieskawego fioletu. Bąka coś, co brzmi jak "ojciec chrzestny", a ja unoszę brew z obrzydzeniem. W normalnej sytuacji zamieniłbym go w oślizgłego ślimaka za pomylenie mnie z Syriuszem Blackiem. W rzeczy samej. Staram się pamiętać, że Mugol nie jest zapewne świadom tego, jaką gafę właśnie popełnił.

Zaciskam zęby i mówię:

- Jestem jego nauczycielem - a nie prostakiem i do tego psychopatą. - Zapewne otrzymał pan sowę od dyrektora Dumbledore'a, uprzedzającą o moim przybyciu.

Dumbledore wspomniał, że ta rodzina może czuć się "trochę niezręcznie" z powodu mojej obecności. Ale szczerze, kto się tak nie czuje? Wyczuwam dyskomfort, gdziekolwiek się nie pojawię. Normalnie czułbym się niezwykle usatysfakcjonowany, że zrobiłem na nim takie wrażenie. Twarz mężczyzny blednie, żeby za chwilę stać się karmazynowa ze wściekłości. Trochę niezręcznie? Doprawdy.

- Nie życzę sobie tych głupot w moim domu! Tu nie mieszka żaden Potter! Niech się pan wynosi albo wezwę policję!

Przez chwilę stoję zupełnie oniemiały z wrażenia. Patrzę na niego z podziwem, zastanawiając się niejasno jakim cudem przetrwał z taką huśtawką nastrojów. Jestem prawie pewien, że nigdy wcześniej nie spotkałem tak obraźliwego typa. Mężczyzna robi niepewny krok w moim kierunku, a ja instynktownie sięgam po różdżkę. Zastyga w bezruchu, a jego twarz na nowo przybiera kolor brudnego popiołu, a może bzu. Tak, przypominam sobie, że to już najwyższy czas, żeby wykopać korzonki bzu. Słyszę jak dudni jego przeciążone cholesterolem serce... a może nie. Nagle zdaję sobie sprawę z tego, że dudnienie dochodzi ze schowka pod schodami. Stłumione "Jestem tutaj" daje się słyszeć w przedpokoju i chwilę zajmuje mi uświadomienie sobie, do kogo należy ten głos.

Wymijam przerażonego Mugola, który wygląda, jakby chciał coś wytłumaczyć, podchodzę do drzwi i otwieram je. Chłopak zawzięcie mruga oczami kiedy słońce wdziera się do schowka. Jego twarz jest spuchnięta i mokra od krzyku. Widzę dokładny moment, gdy jego oczy przystosowują się do światła i lądują na mnie. Mruga w niedowierzaniu.

- Profesor? Co tu...?

Zapomina się, jednakże postanawiam tego nie komentować, będąc pochłonięty całą sytuacją. Zauważam, że chłopak zrzucił jakieś 2 kilo odkąd wyjechał z Hogwartu. Utyskiwanie dobiegające zza moich pleców pozwala mi wziąć się w garść.

- Weź swoje rzeczy, Harry.

Zaraz. To nie miało być tak. Mogę prawie wyczuć to słowo unoszące się gdzieś w powietrzu. On też to zauważył i wygląda na całkowicie... ogłupiałego - to chyba odpowiednie określenie.

- Natychmiast, Potter! - poprawiam się, wkładając w to całą gorycz. Dzięki bogom to skutkuje, ponieważ chłopak odchodzi w pośpiechu. Czekam, dopóki nie słyszę jego kroków na drugim piętrze i odwracam się w stronę Mugola.

- Co zrobił tym razem? - Z jego reakcji można by wywnioskować, że poważnie go wystraszyłem. Jest w stanie sklecić dwa logiczne wyrazy: zasady i bzdura. Lekceważąco kiwam głową. Nieraz już przekonałem się, jak ten chłopak potrafi być bezczelny i, mimo że nigdy nie zamknąłem go w schowku, nie twierdzę, że bym tego nie zrobił, gdybym miał do tego sposobność.

- Potter nie wróci już tego lata. Dumbledore będzie w kontakcie. - Staram się mówić normalnym głosem, ale mężczyzna trzęsie się ze strachu. Przy nim Longbottom to prawdziwy bohater. Widzę, że zerka kątem oka na moją różdżkę. Zaczynam umyślnie się nią bawić, żeby podrażnić go jeszcze trochę. Zielone, nieszkodliwe iskierki, które z niej wystrzeliwują, mogłyby równie dobrze być jedynym z Zaklęć Niewybaczalnych, sądząc po jego reakcji. Wkrótce przybywa Potter z naręczem książek i sową, wyciąga swój kufer i wpycha wszystko do środka. Spogląda na mnie, a ja odkrywam strach w jego oczach. To mnie przeraża. Widziałem różne emocje na jego twarzy - od zdenerwowania, samozachwytu, oburzenia, na pogardzie kończąc - ale nigdy nie było tam strachu. Moje płuca przestają na chwilę pracować. Kładę to na karb Mugolskiego powietrza.

Patrzę na zegarek i zauważam, że zostały nam trzy minuty zanim Świstoklik będzie gotowy do zabrania nas w "bliżej nieokreślone miejsce". Wyciągam dziwny przedmiot z kieszeni, mój wzrok opada na Pottera, by zobaczyć, że jego twarz stała się o odcień bledsza.

- Po co panu ta słuchawka? - pyta podejrzliwie.

- To Świstoklik. Mamy dwie minuty i 33 sekundy, więc jeśli jest jeszcze coś, co chciałbyś zabrać, weź to teraz.

- Świstoklik? Dokąd? - pyta. Jego oczy zwężają się i błądzą gdzieś pomiędzy mną a jego walizką. Zastanawiam się przez chwilę nad jego zachowaniem, dopóki nie przypominam sobie dokąd zabrał go ostatni Świstoklik. Staram się usunąć zniecierpliwienie z mojego głosu i odpowiadam:

- Nie wiem. Nie otrzymałeś listu od Dyrektora?

Chłopak rzuca powłóczyste spojrzenie w kierunku swojego bagażu i z powrotem spogląda na mnie. Przecząco potrząsa głową. Co on sobie wyobraża? Moja cierpliwość jest u kresu wytrzymałości.

- Nie mam czasu, żeby zaskarbić sobie pańskie zaufanie, Potter. Niech pan złapie tę śmieszną rzecz, resztę wyjaśnię, jak dotrzemy na miejsce.

Niechętnie bierze swój kufer i wręcza mi klatkę z ptakiem. Drżącą ręką chwyta drugi koniec Świstoklika. Całe zdarzenie obserwuje jego wuj, który gapi się na nas jakbyśmy byli numerem popisowym objazdowego cyrku. Chłopak wydaje się być tym rozbawiony, choć ciągle drży z niepewności.

- Do zobaczenia - mówi prawie niesłyszalnie.

I Świstoklik niesie nas w kierunku pustki.

~o~o~

Lądujemy, jeden na drugim, na zimniej, kamienistej podłodze. Świstoklik i klatka z sową wypadają z mojej dłoni; ptak nie wydaje się być z tego powodu zadowolony. Dotkliwie zdaję sobie sprawę z walizki Pottera boleśnie wbijającej się w moje ramię i staję się przyjemnie świadom ciepłego uda przygniatającego moje...

- Potter, wstawaj natychmiast! - rozkazuję ze zbyt dużym naciskiem.

Wydaje się, że powrócił do siebie. Świadomość absurdu sytuacji pojawia się na jego twarzy, zmieniając się w grymas upokorzenia i z powrotem w strach. Jestem pod wrażeniem mnogości emocji w tak krótkim czasie i bólu, kiedy chłopak pośpiesznie wstaje. Wyszarpuję się spod jego walizki i pochylam nad nią, próbując zmniejszyć ból pleców.

- Co? - pytam, zerkając na niego, i wtedy uświadamiam sobie, że on nie patrzy na mnie, tylko na swój kufer. Aaa. Jego różdżka. Oczywiście nie miał jej przy sobie, skoro nie mógł używać jej w czasie wakacji. Jestem zafascynowany jego instynktem obronnym - instynktem, którego chłopiec w jego wieku mieć nie powinien. Instynktem, który ja wyrobiłem w sobie dużo później. - Nie martw się, Potter, nie mam zamiaru cię zabić.

Nie wygląda na przekonanego.

- Gdzie jesteśmy?

- Na wygnaniu - odpowiadam, rozglądając się po dużym, kamiennym pokoju. Loch, dzięki bogom. Zapalam ogień w kominku, żeby dodać trochę światła skromnie rozjaśnionemu przez dwie pochodnie pomieszczeniu. Pokój jest ogromny i prawie pusty, oprócz dwóch łóżek stojących po jednej stronie, biurka po drugiej i pary sfatygowanych krzeseł stojących naprzeciwko kominka. Są tu jedne drzwi na przeciwległej ścianie, które, mam nadzieję, prowadzą do wyjścia, ale nie jestem pewien.

- Dumbledore wysłał ci list. Czemu go nie dostałeś?

- Byłem zamknięty w schowku, prawda? - warknął. Prawie mi ulżyło, kiedy znowu zobaczyłem bezczelność na jego twarzy.

- Bzdura, chłopcze. Wysłał list dzień po zakończeniu roku.

- W takim razie musiał mnie minąć, bo siedziałem tam od kiedy tylko przyjechałem do domu. - Zażenowanie pojawia się na jego twarzy. Gapię się na niego, zastanawiając się, czy powinienem mu uwierzyć. Starając się nie myśleć o wszystkich meandrach, które musiałbym przemyśleć chcąc sprawdzić czy mówi prawdę, decyduję się na ciętą ripostę.

- Kto by pomyślał, że będąc karanym tak srogo masz jeszcze ochotę na łamanie zasad.

- Świetnie. Zechce pan pamiętać, że nie byłem w stanie odrabiać lekcji podczas wakacji.

- Daj spokój Potter. Naprawdę oczekujesz, że uwierzę, że byłeś zamknięty za odrabianie lekcji? - szydzę, ale po jego minie widzę, że mówi prawdę.

- Powiedziałbym, że nie oczekuje, aby uwierzył pan w cokolwiek mówię. - Słyszę jad w jego głosie i mam ochotę go uderzyć. Ręką. Jestem wstrząśnięty. Idioci, jak ojciec chrzestny chłopaka, uciekają się do przemocy fizycznej, nie czarodzieje, jak ja. My mścimy się w bardziej wyrafinowany sposób.

- Pilnuj się, Potter - ostrzegam. Mam niezły ubaw patrząc, jak próbuje utrzymać język za zębami, ale zapamiętuję, aby nauczyć go, jak nie okazywać emocji. Jednej z najbardziej przydatnych technik obrony.

- Jak długo muszę tu zostać?

- Do rozpoczęcia roku - Odpowiedź na to pytanie sprawia mi niezwykłą przyjemność, gdy wiem, jaką tortura będzie dla chłopaka. Ale wtedy przypominam sobie, że ja też będę musiał wytrzymać tę mękę i moja przyjemność zostaje zastąpiona ukłuciem żalu.

- Z panem? - Właściwie to nie powinienem być urażony tym wybuchem gniewu, prawda? Nie byłem przygotowany na jawną pogardę. - Po prostu myślałem, - zaczyna się jąkać, - że... hm... po tym, co się stało... wie pan... - Zaczynam tracić cierpliwość, czekając, aż skleci jakieś logiczne zdanie. - Wywnioskowałem, że będzie pan pracował dla Dumbledore'a... jak wcześniej.

Chwilę zajmuje mi zrozumienie, o co mu właściwie chodzi. Szpieg. Znowu? Nie ma mowy. Prawie zaczynam się śmiać, ale opanowuję się w ostatnim momencie.

- Przykro mi, Potter. Dyrektor zdecydowanie woli mnie żywego. Niestety, ciebie także. - Obrzucam go gniewnym spojrzeniem, zachęcając go do odpowiedzi. I wtedy przypomina mi się: on nie powinien o tym wiedzieć.

- Jak się dowiedziałeś? - patrzę na niego ze złością, a rumieniec pojawiający się na jego twarzy zdradza, że zdobył tę informację w trakcie robienia czegoś, czego robić nie powinien.

- Er... po prostu... tak jakby wpadłem do Myślodsiewni Dumbledore'a.

Jasne. Po prostu. O mały włos nie wybucham śmiechem. Cholera. To już drugi raz. Zazdrość zaczyna ściskać mój żołądek. Sam bym chciał wpaść do jego Myślodsiewni. Chociaż z drugiej strony... może lepiej nie.

- Jutro zaczynamy zaawansowany trening obrony. Wygląda na to, że zostaniesz nagrodzony za swoje ciągłe popadanie w kłopoty. - Jestem zaskoczony wyrazem jego twarzy. Jak śmie być mniej niż podekscytowany tą perspektywą?

- Ale ja mam wakacje! - protestuje.

- Może powinieneś był pomyśleć o tym wcześniej, zanim... - Co? Urodziłeś się? Do jasnej cholery, przecież nie mogę go za to winić. Poszukuję jakiegoś odpowiedniego słowa i przeklinam chłopaka. Straciłem nad sobą panowanie trzy razy w ciągu dziesięciu minut. Żeby tego było mało, mówiłem do niego po imieniu, co w sumie czyni z tego dnia całkowitą porażkę. Biorę głęboki oddech i powtarzam, że trening rozpocznie się jutro. Odchodzę, by zwiedzić moje więzienie.

~o~o~

Potworny, znajomy ból budzi mnie, chwytam się za ramię, chcąc zapobiec rozerwaniu go na strzępy. Powietrze więźnie mi w gardle. Zaciskam usta, aby powstrzymać krzyk. Mroczny Znak pobłyskuje przez zaciśnięte powieki - pamiątka po mojej życiowej porażce. Ból zmniejsza się, jednakże nieprzyjemne mrowienie zostaje. Z trudem łapię oddech, a natłok myśli wiruje w mojej głowie.

Zasłużyłeś sobie na to, prawda? Głupi kretyn. Mógłbyś pomyśleć, że już sam ból, kiedy Czarny Pan zwołuje swoich poddanych, był wystarczającym powodem, żeby się do niego nie przyłączać. Teraz nie jesteś zbyt ambitny, prawda, Severusie?

Przestaję szydzić, kiedy dochodzi mnie równy, cichy rytm oddechu z łóżka obok. Po raz pierwszy w życiu jestem wdzięczny, że Harry Potter istnieje. Koncentruję się na kojącym odgłosie i odpływam. Nie wiem, jak długo spałem, kiedy nagle wzdrygam się na odgłos stłumionego płaczu.

Najpierw zastanawiam się, czy mi się to nie przyśniło. Ale zaraz słyszę ciężki oddech i kolejny spazmatyczny krzyk. Zapalam lampę i odwracam się w kierunku Pottera, skulonego w pozycji embrionalnej, trzymającego się kurczowo za głowę. Nie reaguję, ale obserwuję twarz chłopaka wykrzywioną w bólu. Jestem zbyt zdumiony, by czuć jakiekolwiek współczucie. Oczywiście słyszałem o jego bliźnie (kto nie słyszał?), ale do teraz nigdy nie widziałem, jak działa. Zaczyna krzyczeć, kiedy zaskakuje go kolejna fala bólu. Przekręca się na brzuch, skulony wciska głowę w materac. Podchodzę do niego bez zastanowienia.

- Potter? - mój głos jest ochrypły i zdradza troskę. Część mojej świadomości przeklina mnie za ukazanie swoich uczuć.

- On...ja....aaaugh.

Nie przypominam sobie, kiedy rozwinąłem instynkt opiekuńczy, ale moje ręce zaczynają gładzić plecy chłopca w geście uspokojenia. Słyszę siebie mówiącego "Cśsiii", ignorując znajomy głos w mojej głowie krzyczący: "Co ty robisz, do jasnej cholery?". Jego koszula nocna jest przemoczona i przyklejona do wygiętego kręgosłupa. Jego oddech jest urywany, a mięśnie drżą próbując się zrelaksować. Moja ręka, która teraz jest swoim własnym panem, zaczyna gładzić tył jego głowy. Po kilku chwilach jego tętno powraca do normalnego. Czuję, jak znowu się spina, zapewne uświadamiając sobie, że dotyka go jego najbardziej znienawidzony nauczyciel. Wycofuję rękę, za szybko, zeskakując z łóżka. Jestem zażenowany, ale udaje mi się to ukryć zanim spogląda na mnie.

- Przeszło? - pytam, odczuwając ulgę, że oziębłość mojego głosu jest nienaruszona.

Milcząco kiwa głową. Coś zamigało w jego spojrzeniu, ale nie mogę tego dokładnie określić. W przyćmionym świetle lampy widzę różowy rumieniec pokrywający jego policzki. Chłopak kuca na łóżku i patrzy na mnie.

- To był Karkarow, tak sądzę. To znaczy... Miałem sen...

Chwilę zajmuje mi zanim uprzytomniłem sobie, o czym on mówi. Więc starzec nie żyje. Kiwam głową ze zrozumieniem, próbując stłumić mój własny strach. Jestem następny.

- Profesorze, ja... - urywa, nie mogąc sprostać emocjom, potrząsa głową, próbując rozwiać uporczywy obraz sprzed swoich oczu. - On pana szuka - mówi przepraszająco.

Żadna nowina. Kiwam głową jeszcze raz, zdając sobie sprawę, że, jak głupiec, kiwałem nią cały czas.

- Idź spać, Potter - mówię, a mój głos łamie się jak czternastolatkowi. Wygląda na wściekłego, ale nie dbam o to. Gaszę światło, zaczynając się martwić o tak trywialne rzeczy jak moja śmiertelność.

~o~o~

- Potter, wstawaj.

Zwalczam ochotę wyciagnięcia ręki i dotknięcia bladej, gładkiej skóry jego ramienia. Jest wychudzony, ale delikatna linia jego mięśni i apetyczny widok sutka czyni z niego lepszy kąsek niż śniadanie, które wyczarowałem. Przeklinam chłopaka za to, że miał czelność zdjąć koszulę nocną i mówię z całą goryczą na jaką mnie stać:

- Wstawaj natychmiast. Mamy robotę do zrobienia.

Spogląda na mnie z ociąganiem, machinalnie szukając okularów. Czerwone obwódki wokół jego zielonych oczu zdradzają nieprzespaną noc. Na pewno nie wyglądam lepiej, skoro całą noc spędziłem na słuchaniu jego cichego pochlipywania. Kilka razy musiałem zwalczyć nagłą ochotę pocieszenia go. Zastanawiam się, co, do jasnej cholery, mnie napadło. Chyba wczuwam się w jego sytuację. Jest za młody, żeby być dręczonym przez takie koszmary. Za młody, by być celem gniewu Voldemorta.

Za młody dla mnie, bym mógł gapić się na niego w ten sposób.

Cholera. Odwracam się i podchodzę do biurka, na którym stoi herbata i owsianka, którą przyzwałem z Hogwartu. Dzięki bogom to zadziałało, bo tu, gdzie jesteśmy, nie ma kuchni. Nic poza tym pokojem i łazienką. Oczywiście rozkoszuję się ciemnościami. Ale zastanawiam się, jak długo zniesie to Potter. Jest stanowczo za blady. Przychodzi mi na myśl, żeby zaczarować sufit, by odzwierciedlał niebo. Siadając do śniadania zapamiętuję, żeby poszukać odpowiedniego zaklęcia.

- Skąd to się wzięło? - ziewa, przeciągając się. Przynajmniej miał na tyle przyzwoitości, by się ubrać. Nie odpowiadam, pijąc herbatę. Chłopak siada naprzeciwko mnie i zaczyna jeść łapczywie. Nienawidzę oglądać dzieci, gdy jedzą. Krzywię się z niesmakiem i odwracam wzrok, czekając aż skończy. W głowie zaczynam analizować plan zajęć.

- Profesorze Snape? Zastanawiałem się... - Obrzucam go niecierpliwym spojrzeniem, ale on i tak kontynuuje. - Czy wie pan, jak mogę... cóż... moje sny. Myśli pan, że Vol-er, Sam-Wiesz-Kto też o mnie śni?

Nie myślałem o tym wcześniej. Uderza mnie to, że powinienem pomyśleć o tym teraz. Nie sądzę, żeby Voldemort śnił. W ogóle nie mogę sobie wyobrazić, żeby spał. Spanie jest takie ludzkie. Ale czy to możliwe, żeby miał wizje związane z Potterem? Że wykorzystuje nas teraz? Razem? Dumbledore dawno temu zdołał zerwać zaklęcie tropiące Czarnego Pana z mojego ramienia. A co z blizną Pottera? Potrzebna by była dobra kryjówka, jeżeli blizna chłopaka jest połączona z Voldemortem. Z pewnością Dumbledore pomyślał o tym wszystkim. Prawda?

Nie przychodzi mi na myśl żadna odpowiedź na pytanie chłopaka, więc odchrząkuję i piję herbatę, mając nadzieję, że nie będzie więcej pytał. Jest zły, czuję to. Spoglądam na niego i widzę, że jego oczy płoną z wściekłości.

- Nie wierzy mi pan?

- Skończ jedzenie, Potter - mówię, wstając. Idę wziąć prysznic, żeby uniknąć jego pytań.

Kiedy zakręcam wodę i wychodzę z wanny, słyszę stłumione głosy dochodzące z pokoju obok. Przez chwilę jestem sparaliżowany strachem. Szybko jednak ubieram szlafrok i ruszam w kierunku pokoju. Rozluźniam się na widok dyrektora, który uśmiecha się w ten swój denerwujący sposób. Wykonuję zaklęcie wysuszające moje włosy i podchodzę.

- Dzień dobry, Severusie.

Odwal się, Albusie.

- Dobry.

- Harry właśnie opowiadał mi o swoim śnie.

Spoglądam na Pottera, którego oczy są wlepione w podłogę, szczęki zaciśnięte.

- Znalazłeś go? - pytam. Odpowiada mi skinieniem głowy.

- Niedaleko Hogsmead. Rozrabiał. - Odpowiada i zniża wzrok. Zauważam, że Potter mi się przygląda, więc odwracam się do niego plecami. Jego spojrzenie mnie krępuje. Mój żołądek pali mnie wewnętrzną... nienawiścią - tak mi się wydaje.

- Blizna chłopaka, Albusie. Czy Voldemort może go przez nią wyśledzić? - Mój głos jest niski i żałuję, że nie mogę porozmawiać z dyrektorem sam na sam. Dumbledore nie patrzy mi w oczy. Wie coś, czego nie powie. A ja nie dowiem się, dopóki sam nie zechce mi o tym powiedzieć.

- Harry jest bezpieczny. Ty także. Jak długo żadne z was nie wie, gdzie jesteście, Voldemort was nie znajdzie. - Widzę, że kłamie albo ukrywa coś przede mną. Mam ochotę rozwalić go na tysiąc kawałków, ale zamiast to kiwam głową. Wiem przynajmniej, że jesteśmy bezpieczni. Jestem pewien, że stary tego dopilnował.

- Albusie, możemy porozmawiać w cztery oczy? - staram się kierować w stronę łazienki. Czuję przenikliwe spojrzenie chłopaka na sobie. Dumbledore patrzy na mnie i potrząsa głową.

- Myślę, że lepiej będzie, jak będziemy rozmawiali otwarcie.

Zaciskam zęby, żeby nie przekląć na głos. Rozmawiać otwarcie. Jaassne. Mogę się założyć, że nie znam nikogo, kto by miał więcej sekretów niż ten mężczyzna. Hipokryta. Do diabła z nim.

- Chłopak nie może być zamknięty przez cały czas w lochu, Albusie. Dzieci potrzebują słońca i świeżego powietrza. - Mówię przez zaciśnięte zęby. Mimo woli patrzę na chłopaka, który gapi się na mnie. Zapewne jest zszokowany, że dbam o jego dobro. Pomimo wielu okazji, kiedy uratowałem tyłek tego małego smarkacza. Dumbledore uśmiecha się z rozbawieniem. Ręka zaczyna mi drgać.

- Oczywiście masz rację, Severusie. Jakże wspaniałomyślnie z twojej strony. Zobaczę, co da się zrobić, ale na razie musicie zostać tutaj. Przykro mi, Harry. Severusie, pozwoliłem sobie zabrać kilka twoich rzeczy. Wpadnę od czasu do czasu, żeby sprawdzić, jak wam idzie.

Zamienia jeszcze kilka zdań z chłopcem i wchodzi. Potter idzie wziąć prysznic, a ja zaczynam zastanawiać się, jak, do jasnej cholery, przetrwam te lato.

ROZDZIAŁ DRUGI : Pierwsze koty za płoty

- Jesteś zły, spróbuj jeszcze raz.

- To głupie.

- Mimo wszystko konieczne, Potter.

- Dlaczego?

- Już ci tłumaczyłem. Uczucia nas zdradzają. Musisz się nauczyć, jak je ukryć, jeżeli to konieczne.

Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek bawił się tak dobrze. Uczenie chłopaka, jak zachować powagę, jest trudniejsze niż myślałem. Ale za to mogę sobie pofolgować w prowokowaniu go pod przykrywką nauczania. A on jest zmuszony przemilczeć upokorzenie.

Wewnątrz uśmiecham się demonicznie. Na zewnątrz... no cóż... uśmiecham się demonicznie. To odbiera mu wszelką odwagę.

- Świetnie - mówi. Ściąga usta w wąską linię, obserwuję go, kiedy próbuje odprężyć mięśnie twarzy. Gapiłem się na tę twarz przez trzy tygodnie. Zapamiętałem każdy szczegół. Wiem, co dokładnie czuje, w momencie kiedy zaczyna to odczuwać. Uwielbiam władzę, jaką mi to daje. Uwielbiam prowokować każdą z tych emocji. Jest mi prawie głupio, że tak bardzo to lubię.

- Nadal jesteś prawiczkiem?

Jego oczy rozszerzają się, a normalna bladość jego twarzy zmienia się w jasną czerwień. Prawie wybucham śmiechem. Ale powstrzymuję się. Oczywiście nawet nie muszę zgadywać odpowiedzi. Jest wypisana na jego twarzy. W końcu ma tylko 14 lat. Czy 15? Pamiętam, że wspominał coś o swoich urodzinach. Zresztą, nie obchodzi mnie to. Oczywiście, jak miałem 14 lat moja niewinność była tylko odległym wspomnieniem... nie, lepiej nie myśleć o tym teraz.

- Jesteś zakłopotany, spróbuj jeszcze raz. - Jego zażenowanie zmienia się w gniew. Najwyraźniej, podczas tych lekcji nie bawi się nawet w połowie tak dobrze, jak ja. Nie mam nic przeciwko temu. Mruży oczy i rozluźnia twarz.

- Wiedziałeś, że twój chrzestny jest gejem?

Zażenowanie. Szok. Chciałem sprowokować jego oburzenie, ale co tam. I tak mu się nie udało.

- Spróbuj jeszcze raz.

- Czekaj. Czy to prawda?

Posyłam mu surowe spojrzenie, ale on nie wycofuje się z pytania. Jest ciekawy. Ciekawość. Kolejna z jego irytujących cech. Później wymyśle jakiś sposób, żeby to z niego wykorzenić.

- Potter, skoncentruj się - niechętnie usłuchał.

Coraz trudniej jest mi wymyślać nowe zaczepki. Nauka tego zajmuje mu bardzo dużo czasu. Tym lepiej dla mnie. Uciekałem się do mówienia mu rzeczy, których nie powinien wiedzieć, a później przyglądałem się trybom jego umysłu, kiedy próbował odgadnąć, czy mówiłem prawdę. Wydaje się, że opanował umiejętność opanowania śmiechu. Albo nie rozumie moich dowcipów, co jest bardziej prawdopodobne. Gniew i zażenowanie są jego słabymi stronami... i, oczywiście, najzabawniejszymi do sprowokowania.

- Ty pewnie też jesteś pedziem. - Nic. Bardzo dobrze. Kontynuuję. - Jesteś raczej blisko z Weasleyem. Obserwujesz go, kiedy się ubiera? - Nic. Jestem pod wrażeniem. - Myślisz o nim, kiedy jesteś w łóżku? Powiedz mi, Potter, o kim myślisz? Czyją twarz widzisz wieczorem, kiedy zamykasz oczy? Jakie obrazy przechodzą przez ten twój móżdżek, zainfekowany dojrzewaniem? - Jakoś nie chcę tego ciągnąć dalej. Zdecydowanie nie powinienem tak do niego mówić. Oczekiwałem jego reakcji wcześniej. Jeszcze raz i przestanę. - Twój prysznic wydawał się być dzisiaj nadzwyczaj długi.

Rumieni się. Ja prawie też. Cholera. Zapamiętuję, żeby spłukać prysznic, zanim go użyję.

- Jesteś zakłopotany.

- Uwielbiasz to, prawda?

- Jesteś zły.

- A ty sadystyczny - oczywiście ma rację.

- To twój trening, Potter. Jeżeli nie czujesz się na siłach, powiem Dumbledore'owi, że Słynny Harry Potter nie potrzebuje jego pomocy.

Jego twarz znowu staje się pusta.

- Może nie chcę zmienić się w ciebie - odpowiada. Jego głos jest lodowaty. Ma rację. Zabolało. Ale właściwie niby dlaczego? - Jesteś zły - mówi, uśmiechając się. Ma prawie rację, myślę, krzywiąc się na niego. Zauważam, że świetnie by sobie poradził na zajęciach z wyciągania informacji z innych. Oczywiście, tę lekcję zostawię dla innego nauczyciela.

- Sprytne - szydzę. - Ale zastanawiałem się, o kim myślałeś pod prysznicem.

Znowu się czerwieni. Uśmiecham się mimo woli.

~o~o~

Jeżeli bym musiał, przyznałbym, że żałuję, iż lato się kończy. Uwielbiam Eliksiry, uczenie jednakże rzadko daje mi tyle satysfakcji, co pobyt tutaj. Pusta twarz Pottera prawie mnie teraz denerwuje. Ale przynajmniej wiem, że umie.

- Na co patrzysz, Potter?

- Na nic.

Cholerny chłopak. Stworzyłem potwora. Muszę przyznać, że stał się w tym całkiem niezły. Mimo, że nauka tego zajęła mu więcej czasu, niż innych rzeczy, których uczyłem go tego lata, do niczego nie był równie zapalony. Robi to, żeby mnie zdenerwować. Nie wkurzy mnie tak szybko. Chcę zrobić coś, co przełamie się przez tę maskę. Gówniarz. Chcę zobaczyć coś w jego twarzy. Cokolwiek.

Odwracam uwagę od mojej żałosnej potrzeby i wracam do planu zajęć z Eliksirów dla szóstoroczniaków. Wracamy do Hogwartu, gdzie będę uczył beznadziejnych uczniów pięknej i delikatnej sztuki. Teraz moje zadanie wydaje się jeszcze bardziej przerażające. Jakoś nie sądzę, żeby stanowisko profesora Obrony Przed Czarną Magią podniosło mnie na duchu. Nie uczą tam prawdziwej obrony. Obezwładnianie boginów nie pomoże tym bachorom w walce z Voldemortem. Dumbledore miał rację, zlecając Harry'emu ten trening.

Cholera. Znowu to zrobiłem. Nie wiem, jak przestanę nazywać go Harrym w mojej głowie, ale to naprawdę musi się skończyć. Wmawiam sobie, że to naprawdę nie jest moja wina. Wcale nie jest łatwo żyć z kimś tak długo i nie nabrać do niego poufałego stosunku. To normalne. Jestem przy nim za każdym razem, kiedy się budzi. Słucham jego koszmarów. Widzę go w tym podatnym stanie pomiędzy snem a świadomością każdego ranka, kiedy go budzę - ociężałe powieki mrugające na mnie, rozchylone wargi unoszące się w leniwym uśmiechu, długie, smukłe palce poszukujące okularów. O, bogowie.

Otrząsam się z moich marzeń. To wszystko przez to zamknięcie w lochach. Prawda, spędzam dużo czasu zamknięty w lochach, ale normalnie jestem wtedy sam. Uświadamiam sobie, że znowu się na mnie gapi. Czuję jego spojrzenie drążące dziurę w moim czole. Stał się ostatnio bardzo zuchwały, ale co mogę na to poradzić? Dać mu szlaban? Jego bezczelność się potroiła. I choć powinno mnie to martwić, to bardziej zaniepokojony jestem tym, że on mnie bawi. Jeżeli nie miałby 14 lat (czy może ma teraz 15?) i nie był Harrym "cholernym wybawicielem" Potterem, mógłbym pomylić naszą wymianę zdań z flirtem.

- Przestań się gapić, Potter.

- Nie gapię się.

- Widzę cię.

- Nawet na mnie nie patrzysz.

Teraz na niego patrzę. Jest rozbawiony. Nienawidzę go.

- Uważaj Potter, bo pomyślę, że ci się podobam. - Rumieni się, a ja odczuwam euforię zwycięstwa. Coś mignęło w jego oczach. Czy to... wstyd? Już zniknęło. Jego twarz znowu jest bez wyrazu, a on sam powrócił do czytania książki. Wprawia mnie w zakłopotanie. Oczekiwałem większego oddźwięku z jego strony. A może chciałem? Nie kłócimy się już od tygodni. Powiedziałbym, że stał się odporny na wszelkie próby prowokacji. Ale przecież o to chodziło, prawda?

- Uważaj, Snape, bo pomyślę, że ci się podobam.

Bardzo śmieszne. Gapiłem się na niego. Uśmiecha się do mnie, a ja oddałbym wszystko, żebym mógł dać mu po tyłku. Kiedy to niby pozwoliłem temu głupkowi, żeby się do mnie dobrał?

- Nie sądzę Potter. - Tylko na tyle cię stać? Cholera.

- Niech pan da spokój, profesorze. Przecież pan mnie pragnie.

Z całą pewnością nie!

- Może będzie ci w to trudno uwierzyć, ale nie każdy jest oczarowany twoją sławą. - A niech ma za swoje. To powinno go zamknąć. Zazwyczaj zamyka. Zgryźliwość, uszczypliwość, zjadliwość.

- O kim pan myśli pod prysznicem?

Nie. Spodziewałem. Się. Tego. Mały gówniarz. Od kiedy dowcip mu się tak wyostrzył? Chłopak spędził ze mną stanowczo za dużo czasu. Udzieliło mu się. Przestań gapić się jak idiota i odpowiedz!

- Zapewniam cię, mały chłopczyku, że jeżeli myślałbym o kimś pod prysznicem, byłby to ktoś bardziej rozwinięty. - Jest zszokowany. Teraz zły. Świetnie. Uśmiecham się do niego drwiąco, zadowolony z siebie, i wracam do pracy.

~o~o~

- Potter, nikt nie może wiedzieć, co tu robiliśmy. Jeżeli ktokolwiek cię zapyta, gdzie byłeś, masz mu powiedzieć, że w Hogwarcie. Czy to jasne?

- Ale dlaczego?

Przeklęta ciekawość. Choć raz chciałbym mieć ten luksus powiedzenia mu o czymś bez żadnych dodatkowych pytań. Posyłam mu groźne spojrzenie, ale nie jest pod wrażeniem. Przywykł do niego, można by powiedzieć.

- Ponieważ nauczyłeś się rzeczy, których nie powinieneś znać. Dyrektor może iść za to do więzienia.

Gapi się na mnie. Poczucie winy pojawia się na jego twarzy. Jeden z tych rzadkich momentów, kiedy zapomina się całkowicie. Widzę, jak szuka słów. Marszczy brwi, ukazując tę ohydną bliznę.

- Pan też - mówi ze zbyt dużym smutkiem w głosie. Nie przerabialiśmy smutku, przypomina mi się, ale odsuwam te myśl. To prawda. Ale więzienie jest moim ostatnim zmartwieniem. Powinienem był pójść do więzienia wiele razy, ale zdołałem uciec. Co przypomina mi powód, dla którego zgodziłem się to robić.

- Wreszcie na to wpadłeś? - Dalej potrafię być zgryźliwy, jeśli muszę. Jego twarz znów staję się pusta i wiem, że go wkurzyłem. Często zastanawiałem się, czego używa jako swojego punktu koncentracji. Nigdy go o to nie spytałem.

- Dlaczego pan to zrobił?

- Dumbledore mnie poprosił. - Poprosił, doprawdy. Prośby Dumbledore'a nigdy nie pozostawiają wyboru. To rozkazy ukryte pod płaszczykiem uprzejmości, abyś miał wrażenie, że masz wybór. Widzę, jak kombinuje w tej swojej główce, spogląda na mnie oczami błyszczącymi rozbawieniem.

- Myślę, że chciał pan. Zapewne zgłosił się pan na ochotnika. - Coraz bardziej niepokoi mnie bezczelność tego chłopaka. Zapomniał o swojej pozycji jako mój uczeń, a to nie będzie tolerowane. Jeżeli bylibyśmy z powrotem w Hogwarcie, mógłbym zabrać 20 punktów za ten błysk w jego oczach. Mógłbym.

- Tak, skakałem z radości na myśl o spędzeniu moich wakacji robiąc za niańkę. - Nie lubi, jak mu się przypomina, że jest dzieckiem. I ma rację. Wypędzam te myśl z mojej głowy. Lepiej traktować go jak dziecko, niż myśleć o nim, jak o młodym mężczyźnie rosnącym... rozwijającym się... Stop.

Wyciągam Świstoklik, a on wręcza mi tę irytującą sowę. Stoi blisko mnie i czuję lawendowy zapach jego włosów. Spogląda na mnie, jakby chciał wyczytać coś z mojej twarzy. Cicho życzę mu powodzenia, ale drętwieję pod jego spojrzeniem. Nie żebym się obawiał, że wyczyta coś z mojej twarzy. Nie obawiam się. Ale pod jego spojrzeniem czuję się nieswojo. To nie tak miało być. I gdy tylko Świstoklik wciąga nas w podróż do Hogwartu, nasza mała gra kończy się. Zastanawiam się, czy zdaje sobie z tego sprawę.

- Panie profesorze? - pyta. Jego głos jest dziwny, spoglądam na niego. Odchrząkuję w odpowiedzi, ponieważ nie mogę ufać własnemu głosowi. Przeklinam się za to i modlę cicho, żeby odzyskać zjadliwość, gdy tylko postawię stopę na tym wypełnionym jełopami terenie.

- Chciałem panu podziękować... wie pan... za pomoc. Dobrze się bawiłem.

Powinienem coś po tym powiedzieć. Coś, co by mu przypomniało, że to, co robiliśmy, nie miało nic wspólnego z zabawą. Powinienem być wściekły. Profesjonalna strona mojej osobowości zaczyna tworzyć jedną ripostę za drugą... a potem zgniata wszystkie myśli wyciskając je z mojej świadomości, nie trafiając w śmietnik i sprawiając, że lądują obok mojej dumy. Decyduję się na ciszę, jako najlepszą odpowiedź, i staram się nie zwracać uwagi, że chłopak znów się uśmiecha.

ROZDZIAŁ TRZECI : Docieranie

Świstoklik zabiera nas z ogromną szybkością i lądujemy niespodziewanie. Mój kufer spada ciężko na podłogę a ja zataczam się w kierunku Snape'a. Pomaga mi złapać równowagę i zajmuje mi kilka chwil zanim dochodzę do siebie. Kiedy mój mózg powraca na swoje miejsce, uświadamiam sobie, że moja głowa spoczywa na klatce piersiowej Snape'a. Nie mogę się powstrzymać od wąchania go. Pachnie zniewalająco. Świeżo, czysto, a mimo wszystko przyziemnie.

Mój żołądek ściska się, kiedy uświadamiam sobie, że próbuję opisać woń ciała profesora Snape'a. Nie mogę uwierzyć, że jestem wystarczająco blisko by ją poczuć. Jego ręka odpycha mnie od siebie, a ja o mało się nie czerwienię. Modlę się do bogów, żeby zdążyć na powrót znienawidzić mężczyznę, zanim spotkam się z Ron'em. To prawda, Ron jest moim przyjacielem. Stanąłby ze mną ramię w ramię i walczył przeciwko Voldemortowi. Ale nie jestem pewien, czy wybaczyłby mi wąchanie Snape'a i określanie zapachu jako "niesamowity".

Odwracając wzrok od mężczyzny stojącego przede mną, zdaję sobie sprawę, że nie mam pojęcia, gdzie się znajdujemy. To jakiś pokój gościnny z półkami na książki wzdłuż ścian i kominkiem, który wydaje się być zapalony tylko dla dekoracji, ponieważ w pomieszczeniu jest lodowato. Jest tam twarde antyczne krzesło stojące przed kominkiem i mały stolik zaraz obok. Przyćmione światło dochodzi z lampy stojącej na biurku w odległym kącie. Zdaję sobie sprawę, że to muszą być jego kwatery. Mimo wszystko pytam.

- Gdzie jesteśmy?

- W moich komnatach - odpowiada, nie wyglądając na szczególnie zadowolonego z tego faktu. Nie żeby kiedykolwiek wyglądał na zadowolonego z czegokolwiek, ale wygląda na to, że istnieją poziomy jego zgorzknienia. Zgaduję, że teraz jest gdzieś pomiędzy irytacją a przemożną potrzebą zwymiotowania. Podaje mi klatkę z Hedwigą. Nie mam pojęcia, co mu powiedzieć. Czuję się niezręcznie. Powinienem cos powiedzieć... albo zrobić.

- Może pan iść, panie Potter. Pozostali uczniowie powinni się wkrótce pojawić. Wierzę, że nawet pan potrafi znaleźć drogę wyjścia z lochów przed rozpoczęciem Uczty.

Skup się na czymś neutralnym. Uśmiecham się skrycie na tę ironię. Byłby cholernie wkurzony, gdyby wiedział, że moim punktem koncentracji są eliksiry. Coś, na czym mi w ogóle nie zależy, tak czy siak. Chciałbym powiedzieć mu, co to konkretnie jest, ale nie zrobię tego. Za każdym razem, gdy próbuje mnie wkurzyć, wyobrażam sobie jakąś śmierdzącą ciecz, bulgocącą w moim kociołku. Zastanawiam się, o czym myśli. Może on już nie musi się na niczym koncentrować. Przyzwyczajenie, najprawdopodobniej. Czy potrafi pokazać jakieś inne emocje poza obrzydzeniem? Jestem ciekaw, jak wyglądała jego twarz, zanim doprowadził tę umiejętność do perfekcji.

- Będziesz za mną tęsknił? - pytam, uśmiechając się krzywo. Gramy dalej. Właściwie to nawet to polubiłem. Podpuszczanie go, dopóki się nie odgryzie. A zawsze się odgryza. Dotkliwie. Ale teraz chyba pamięta, gdzie jesteśmy. Albo powrót do Hogwartu przypomniał mi, kim on jest. Czuję się zdecydowanie mniej pewnie. Znacznie mniej... odważnie. Mój uśmieszek blednie pod jego spojrzeniem. To było zabawne, póki trwało.

- Minus 10 punktów dla Gryffindoru, Potter. Możesz już odejść.

Zaciskam zęby, ale nic nie mówię. Maska neutralności, którą opanowałem do perfekcji przez lato, rezygnuje z pokazania się teraz na mojej twarzy. Spoglądam na krótko w jego oczy i widzę w nich rozbawienie. Wychodzę, po czym skręciwszy kilka razy w złą stronę, odnajduję w końcu właściwą drogę.

~o~o~

- Harry! Zamartwialiśmy się o ciebie!

Uśmiecham się szeroko na widok Hermiony, biegnącej w moim kierunku, i prawie wybucham śmiechem, widząc jej uradowaną minę, zmieniającą się błyskawicznie w wyraz twarzy charakterystyczny dla McGonagall. Ron podąża za nią i wygląda na wściekłego. Jestem zdenerwowany. Pod ostrzałem ich pytań nie mam nawet czasu, by wymyślić jakieś dobre kłamstwo.

- Gdzie ty się, do cholery, podziewałeś? Dlaczego nie odpowiadałeś na moje sowy?

- Ja... - Nie mogę kłamać przyjaciołom. Nie bezpośrednio. - Nie dostałem ich?

Hermiona ściągnęła usta w wąską kreskę; Ron przyglądał mi się podejrzliwie.

- Mama powiedziała, że byłeś tutaj przez całe lato!

- Byłem... w pewnym sensie. Dumbledore, ym... - tak jakby zamknął mnie w lochu ze Snape'em, który uczył mnie nielegalnych tajników czarnej magii, kiedy ja tak jakby bezwstydnie z nim flirtowałem. - Byłem w ukryciu. Nie dostałem żadnych listów. Przepraszam. - Nagle uświadamiam sobie, że moja twarz była bez wyrazu przez cały ten czas. Próbuję wyglądać przepraszająco, ale jestem przerażony faktem, że nie pamiętam, jak się to robi. Połączenie ruchów mięśni twarzy: marszczenia brwi, krzywienia ust, łagodnienie konturów oczu... zbyt skomplikowane, by zrobić to wszystko naraz. Dochodzę do wniosku, że muszę wyglądać głupio próbując, więc przestaję i na powrót przybieram pusty wyraz twarzy. Ron i Hermiona wyglądają na... przerażonych.

- Harry? Wszystko w porządku? - Hermiona w każdym razie nie ma problemu z przybraniem zatroskanej miny. Ron wygląda na oniemiałego. Wzdycham i uśmiecham się... a przynajmniej mam taką nadzieję. Zapamiętuję, aby poćwiczyć przed lustrem, gdy tylko będę miał łazienkę dla siebie.

- Oczywiście. Umieram z głodu. Za chwilę zacznie się Ceremonia Przydziału. - Dzięki bogom odpuszczają sobie i udajemy się do Wielkiej Sali. Siadamy, a ja spoglądam na miejsce, w którym zazwyczaj siedzi Snape. Nie ma go tam. Nie powinienem być rozczarowany, czyż nie? Przecież spędziłem w zamknięciu z nim tylko dwa miesiące. I to nie było nic przyjemnego. Przynajmniej nie powinno być. Znów czuję na sobie spojrzenia Rona i Hermiony i odwracam się w ich stronę. Pochylają się w moim kierunku.

- Byłeś w ukryciu? - szepce Hermiona. - Gdzie?

Wzruszam ramionami.

- Dumbledore nie chciał mi powiedzieć.

- Więc co robiłeś? Byłeś sam?

- Uczyłem się całe lato. - To nie do końca kłamstwo, a Hermiona wydaje się być zadowolona z mojej odpowiedzi. Ron wygląda na przerażonego, a ja mam nadzieję, że nie zauważył, iż zignorowałem jego drugie pytanie. A nawet jeśli, to jest już za późno. McGonagall prowadzi szereg zdenerwowanych pierwszoroczniaków w kierunku podestu. Nagle włoski na moim karku stają dęba i odwracam się.

Widzę go. Mam ochotę się uśmiechnąć.

Ale tego nie robię.

~o~o~

- Potter, jak to się nazywa?

- Eliksir na trawienie, proszę pana. A co? Coś nie w porządku?

Mrugam i spoglądam na niego. Kącik jego ust drga i mogę powiedzieć, że jest wściekły. Ron i Hermiona obserwują nas przeczuwając coś złego. Hermiona znowu przygryza dolną wargę. Ron wodzi wzrokiem pomiędzy mną a profesorem. Te wymiany zdań zdarzają się zbyt często - Snape patrzący na mnie groźnie, podważający moją inteligencję, straszący mnie szlabanem; i ja spoglądający na niego, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie. Cała klasa nas obserwuje i nawet Malfoy czuje się niezręcznie.

Dzwonek zaczyna dzwonić a Snape zaciska szczęki.

- Klasa, rozejść się. Potter, zostań, gdzie jesteś.

Spokojnie zaczynam sprzątać moje rzeczy. On nie rusza się z miejsca. Czuję, że na mnie patrzy i robię się nerwowy. Zapewne powinienem chociaż spróbować wyglądać na przestraszonego, ale wyraz twarzy przychodzi automatycznie. Z chwilą, kiedy wchodzę do klasy, kiedy go widzę, moja twarz staje się pusta. Już nawet nie muszę się koncentrować. To prawie zatrważające.

Gdy tylko uczniowie opuścili klasę, macha dłonią i drzwi zamykają się z trzaskiem. Przygląda mi się przez dłuższą chwilę, a ja spinam się pod tym spojrzeniem.

- W co ty pogrywasz, Potter? Nigdy nie byłeś idealnym studentem, ale zazwyczaj udawało ci się przechodzić przez moje zajęcia nie okazując się całkowitą porażką.

Auć. Sam się o to prosiłem, prawda? - Zrobiłem, jak pan kazał. Z eliksirem jest wszystko w porządku. - Mój głos jest spokojny i opanowany. To go bardzo denerwuje, niemal zaczynam się z tego śmiać. Próbuje mnie rozwścieczyć. Stara się przebić przez moja maskę. Uświadamiam sobie, że jestem naprawdę szczęśliwy, kiedy tak ze sobą rozmawiamy. To niepokojące.

- Minus 20 punktów dla Gryfindoru za twoją bezczelność, chłopcze. Nie będę częścią twojej gierki, Potter. Jeśli nie przestaniesz, będę zmuszony iść do dyrektora i poinformować go, że nadużywasz umiejętności, które zdobyłeś. Być może te zajęcia nie powinny trwać dłużej.

Mój żołądek zapada się, moje usta też. Mamy zacząć na nowo w ciągu przerwy zimowej, tylko to trzymało mnie przy życiu przez cały semestr. Nie wiedziałem, jak bardzo będę na to czekał, aż do teraz. Nie na same zajęcia, ale na ucieczkę. Próbuję go przeprosić, ale słowa nie chcą wyjść z moich ust. Uśmiecha się krzywo. Jest zadowolony. Palant.

- O co chodzi , Potter? Czy to możliwe, żebyś nie mógł się doczekać, kiedy będziesz zamknięty ze mną?

- Dziwne, prawda? - Ups. Nie miałem tego powiedzieć. Wygląda na tak samo zszokowanego, jak ja się czuję. Moja twarz na powrót staje się pusta i czekam, aż powie coś złośliwego.

- Możesz odejść. - Mówi i odchodzi w kierunku biurka.

- To wszystko? - Słyszę swój głos i zaczynam się zastanawiać, kto przejął kontrolę nad moimi ustami. Mówię sobie, żeby się zamknąć, wziąć moje rzeczy i odejść, zanim zrobię z siebie kompletnego idiotę. Za późno. Odwraca się. Jego spojrzenie jest zabójcze. Nieświadomie zaczynam się cofać.

- Minus kolejne 10 punktów dla Gryfindoru. Jeszcze jedno słowo, a zrobię z tego 50. Jeżeli jeszcze raz będziemy mięli taką wymianę zdań, spędzisz resztę semestru z panem Filchem. A teraz wynoś się z mojej klasy.

Zabieram swoje rzeczy i wybiegam z klasy. Ron i Hermiona czekają na zewnątrz. Wyglądają na zmartwionych. Ron odchrząkuje ostrożnie.

- Wiesz, Harry. Może pomogłoby, jakbyś wyglądał na chociaż trochę zawstydzonego, kiedy na ciebie patrzy. Twoja mina wtedy jest straszna.

-Dajcie sobie spokój. - Stąpam ciężko wracając do Pokoju Wspólnego. Dwójka podąża za mną.

~o~o~

Budzę się zlany potem. Znowu. Koszmary wróciły. Nie te prorocze, związane z Voldemortem, te właściwie nigdy się nie skończyły. Te z twarzą Cedrika Diggory'ego patrzącą na mnie w przerażeniu. Przestraszoną na śmierć. Białą z przerażenia.

Nie zawsze są takie same. Tym razem jesteśmy na boisku. Widzę znicz unoszący się nad jego głową. Szarpię Błyskawicę i odlatuję w przeciwnym kierunku, mając nadzieję, że podąży za mną. Przelatuję przez stadion i odwracam się. Nie ruszył się; znicz także. Wisi na miotle centymetry od ziemi, od zwycięstwa. Nie zauważył. Podlatuję do niego sięgając po znicz i wtedy spostrzegam jego twarz. Zastygłą w przerażeniu. Jego oczy są puste. Złoto pobłyskujące nad jego głową to nie znicz, ale galeon. Sięgam po niego i spadam z miotły. Budzę się, zanim zdążam uderzyć o ziemię.

Za każdym razem, kiedy budzę się z koszmaru, drżący i przestraszony, mój umysł sięga po niego. Przez chwilę wytężam słuch, żeby usłyszeć miękki, uspokajający głos mówiący: "Potter?" To wszystko, co mówi. Ale jakimś cudem to pomaga. To, że słuchał. To, że wie.

Świetnie. Kompletnie zwariowałem. Zapewne jest w lochach, dziękując losowi, że już nie musi wysłuchiwać moich pochlipywań. Prawdopodobnie w ogóle o tym nie myśli. Nawet na tyle, żeby zauważyć, że to już się skończyło. Przeklinam samego siebie. Naprawdę muszę przestać o nim myśleć.

Zawijam poduszkę dookoła głowy i przekręcam się na bok. To ósma noc z rzędu, kiedy nie mogę zmrużyć oka. Ostatnim razem ta gehenna trwała szesnaście dni. Więc może powinienem mieć nadzieję, że jestem w połowie i dostanę zasłużoną, trzydniową przerwę przed następną serią. Problem w tym, że ludzie zaczynają coś podejrzewać. McGonagall ciągle się dopytuje, czy nie chciałbym porozmawiać z panią Pomfery. Hagrid rzucał mi podejrzliwe spojrzenia. I, mimo że nie powinno mnie to denerwować, zaniepokojone półuśmieszki Hermiony i Rona sprawiają, że mam ochotę rzucić na kogoś zaklęcie. Ludzie chodzą koło mnie na palcach, jakbym mógł się wściec w każdym momencie. Oprócz niego. On się nie zmienił. Nadal jest sukinsynem.

To nie pomaga.

Odsłaniam zasłony mojego łóżka i wślizguję stopy w kapcie. Przestałem wkładać do kufra pelerynę-niewidkę mojego ojca, używam jej teraz zbyt często. Wyciągam ją spod materaca i nakładam. Za każdym razem, kiedy próbuję wykraść się z pokoju, przychodzi mi na myśl, że posiadając całą tę magię, czarodzieje powinni przynajmniej naprawić skrzypiącą podłogę. Ale to bez znaczenia. Zdążyłem już zapamiętać drogę z dormitorium tak, żeby nie powodować zbyt wielkiego hałasu. Gruba Dama nie jest już nawet zaskoczona, kiedy jej portret otwiera się samoistnie przez niewidzialną siłę. Nieobecnie macha dłonią przewracając się na bok i zasypia.

Zaczynam być zazdrosny o portret.

Lubię moje ciche, wieczorne spacery. Czy raczej spacery po północy. Myślę, że nawet Filch przestaje patrolować korytarze po pewnej godzinie. Odkąd zaczęła się szkoła nie wpadłem na niego ani razu. Miałem kilka nieoczekiwanych spotkań z panią Norris, ale nawet ona przestała syczeć na moją niewidoczną postać. Nie żebym wychodził co noc. Ale lepsze to niż wsłuchiwanie się w równomierne oddechy moich współlokatorów. Miałem nadzieję, że kiedy w październiku znów zaczną się treningi Quidditcha, będę tak wyczerpany, że zasnę bez problemu. Jednak to tylko pogorszyło sprawę. Nie żeby Angelina nie próbowała wyciskać z nas siódmych potów. W zasadzie to myślę, że jest nawet gorsza niż Wood. Jednak wyczerpanie fizyczne to nie wszystko. Zamiast zasnąć, leżę w łóżku rozmyślając o jednej grze - tej, którą przegrałem.

Mimo wszystko jestem zadowolony, że ten problem nie pogorszył moich występów na boisku. Właściwie to są to jedyne chwile, kiedy czuję się normalnie. Poza lekcjami eliksirów (przestań! ). Nasze zwycięstwo nad Krukonami mogłoby mi poprawić humor, gdyby nie to, że Cho nawet na mnie nie patrzy. Co wcale nie poprawia jej możliwości na boisku. Niedługo będziemy grali z Puchonami. Ale nie chcę o tym myśleć, nie teraz.

Rozglądam się naokoło i uświadamiam sobie, że jeszcze nigdy nie byłem w tej części szkoły. Portrety chrapią ciężko, kiedy przechodzę obok nich. Moje serce bije głośno z podekscytowania i obawy. Odkrycie nowego korytarza jest ożywiające, ale nie mogę powstrzymać uczucia zdenerwowania, że przejście zniknie, zabierając mnie ze sobą. Może pojawia się raz na sto lat. Albo kiedy dziedzic założyciela tego przejścia przychodzi na świat...

Dobra, jestem śmieszny. Ale niczego nie można być pewnym w świecie magii.

Widzę drzwi wejściowe do pokoju na końcu korytarza. Zbliżam się ostrożnie. Wyciągam rękę sięgając po klamkę i czuję, jak coś odbija się od mojego ramienia.

Wrzeszczę.

Odwracam się i spostrzegam Snape'a. Patrzy przeze mnie. Trzyma moją mapę w rękach.

- Ściągnij z siebie tę śmieszną rzecz i chodź za mną.

ROZDZIAŁ CZWARTY : Kontratak

Znowu wyszedł.

Kiedy o tym myślę, nie wiem, czemu pozwalałem mu na to tak długo. Powinienem był to zakończyć na samym początku. Muszę przyznać, że byłem dość niechętny do pocieszania chłopaka po przedstawieniu, które dał w mojej klasie. Odsuwam tę myśl od siebie, drżąc w przerażeniu.

Wyrwałem stronę z książki Blacka i zrobiłem swoją własną mapę. Pogardzam sobą, że nie wpadłem na to wcześniej. Mapa stworzona niegdyś przez Gryfona. Historia mojego życia. Analizując mapę, obserwuję kropkę podpisaną Harry Potter, czyli zmorę mojej nauczycielskiej egzystencji, błądzącą bez celu. Kręci mi się w głowie od samego patrzenia na nią i wtedy zauważam pojawienie się nowego korytarza. Wchodzi do niego, idzie przez chwilę, po czym staje. Postanawiam wykorzystać tę szansę, żeby go złapać - jak powinienem był zrobić dawno temu.

Wykorzystując sieć Fiuu, przenoszę się do najbliższego nieużywanego gabinetu i ruszam za kropką. Spostrzegam, że chłopak kieruje się w stronę sali oznaczonej "Nie w tym życiu", wzdrygam się na myśl, co to może znaczyć. Chciałbym wziąć go z zaskoczenia, ale jeśli kropka zbliży się jeszcze bardziej do drzwi, będę zmuszony zawołać go po imieniu ratując jego żałosny tyłek jeszcze raz. Gdy pojawia się kropka "Król Slytherinu", wyciągam rękę, która zderza się z twardym, niewidzialnym... czymś.

Krzyczy, a ja czuję zadowolenie, że udało mi się go podejść.

Moja radość zostaje zmiażdżona przez fakt, że nie widzę przerażenia na twarzy małego gnojka, które na pewno zdąży zniknąć, zanim odwróci się w moją stronę. Ten "napad" nie dał mi nawet w połowie tyle przyjemności, ile powinien był. Prostuję się i rzucam wściekłe spojrzenie w miejsce, gdzie, jak myślę, stoi. Cholerna peleryna. Rozerwałbym ją na strzępy, gdybym nie był pewien, że Dumbledore zrobiłby to samo ze mną.

- Ściągnij z siebie tę śmieszną rzecz i chodź za mną.

Trzeba było nie mówić tego "Chodź ze mną", dopóki nie wymyślę, dokąd właściwie mam go zabrać. Dumbledore nie zrobiłby nic, poza obowiązkowym klapsem w rękę, a później pouczyłby mnie, że jestem dla niego zbyt ostry. Jak zwykle. Biedny mały Harry Potter. Ostatnio nawet McGonagall nie ma na tyle odwagi, żeby go zganić. Przestałem już próbować wyrzucić go ze szkoły, bo z pewnością wyleciałbym wcześniej, niż ktokolwiek zdążyłby ukarać go tak, jak na to zasługuje. Poza tym, nie mogę zapomnieć tego marnotrawstwa materiału ludzkiego, które nazywa swoimi krewnymi. Takich ludzi nie życzyłbym nawet Blackowi.

No, może Blackowi.

Zdejmuje kaptur od peleryny-niewidki, zaskakując mnie widokiem. Radzę sobie z bezgłowymi duchami. Ale beztułowiowy Gryfon - to naprawdę dziwne. Prawie wzdycham z ulgą, gdy zrzuca resztę peleryny. Gapi się na mnie i zauważam coś na kształt wdzięczności w jego oczach. Nie dokładnie o to mi chodziło.

Dobra. To gdzie idziemy?

Zaczynam iść wzdłuż korytarza, mając nadzieję, że wpadnę na jakiś pomysł, zanim będę musiał skręcić. Chłopak się nie odzywa. Czuję się przez to zakłopotany. Oczekiwałem, że usłyszę potok wymówek z jego ust. Złapię go, gdy będzie próbował mnie okłamać.

- Nadal masz za nic to, co reszta społeczeństwa nazywa zasadami, Potter? A, może zapomniałeś, że uczniowie nie mogą wałęsać się po korytarzach o tej porze?

- Może mi pan dać szlaban.- Staję jak wryty i odwracam się w jego kierunku. Obrzucam go lodowatym spojrzeniem za jego bezczelność. Łaskawie pozwolił mi się ukarać. Doprawdy. Jego twarz wyraża rezygnację. Nie dba o karę, która wisi w powietrzu, czyniąc bezsensowną samą ideę stosowania jej. Nie wspominając nawet, że pozbawił mnie całej przyjemności, którą daje mi ta cholerna robota.

- Żądam wyjaśnień - Mówię, pozwalając złości zabrzmieć w moim głosie.

- Śnił mi się koszmar. - Napotykam jego spojrzenie. Wspominam z rozrzewnieniem czasy, kiedy nigdy nie patrzył na mnie, jeśli mógł tego uniknąć. Jestem zaskoczony szczerością jego odpowiedzi. A zaraz potem zohydzony, kiedy to wstrętne zwierzę, które stworzyłem w wakacje, budzi się wewnątrz mnie. Pieprzone współczucie. Pieprzony Dumbledore.

I pieprzony Harry Potter

- Nie przypominam sobie luki w regulaminie, która pozwala wałęsać się po korytarzach w czasie ciszy nocnej. Powinieneś być w łóżku. - Powinienem zabrać go do łóżka.

Jego łóżka.

Mruga i krzywi usta w zamyśleniu.

- A pan czemu jeszcze nie śpi?

Gdybym mógł się rozdwoić, zabiłbym nieprzytomną część samego siebie, która omal nie odpowiada na to pytanie. Jak gdybym potrzebował wymówki, dlaczego nie śpię. Jestem dorosły. Jestem jego profesorem. Jestem...

- "Król Slytherinu?"

... jedynym, który powinien zobaczyć tę mapę.

Obrzucam taksującym spojrzeniem. Jego. Samego siebie. Uśmiecha się do mnie i jest to wystarczający powód, by użyć pewnych Zaklęć Niewybaczalnych. Wpycham mapę do kieszeni, powracając do meritum naszej rozmowy.

- W tym tygodniu pałętał się pan po korytarzach każdego dnia, panie Potter. Jeżeli miewa pan te koszmary tak często, sugeruję skorzystanie z profesjonalnej pomocy.

Jego oczy rozszerzają się, a kąciki ust drgają.

- Jeżeli wiedział pan o tym, dlaczego wcześniej mnie pan nie złapał?

Cholera.

Świetnie. Jeśli wyglądam tak głupio, jak się czuję, równie dobrze mogę przypominać Longbottoma podczas egzaminu.

- Właściwie w tym semestrze szwendałem się praktycznie każdej nocy.

Nie żebym nie wiedział, ale po jaką cholerę się do tego przyznaje? I nawet nie mrugnie. Mały, pogardliwy bachor. Jak śmie mówić mi prawdę? Nie mogę znaleźć słów, żeby odpowiedzieć, więc znów zaczynam iść. W przerażeniu zdaję sobie sprawę, że kieruję się w stronę moich komnat. Chłopak podąża za mną.

~o~o~

Wchodzę do moich komnat, nakazując mu usiąść. Po raz pierwszy prostota, z jaką jest umeblowany mój pokój, jest problemem. Zdaje się, że to zauważył, ponieważ siada na podłodze. Bezczelny mały głupek. Nastawia się na rozmowę od serca. Powinienem zawisnąć nad nim w oskarżycielskiej pozie, ale zamiast tego siadam na jedynym krześle, przywołując dla niego krzesło z gabinetu. Mamroce: "Dziękuję". Kulę się - w sobie oczywiście.

- Mów.

Spogląda na mnie niepewnie, a później na pelerynę, która leży zgnieciona pomiędzy nami. Zegar wskazuje czwartą, i po raz kolejny jestem wdzięczny, że istnieją te błogosławione dni nazywane sobotami.

- Nie mogłem spać, odkąd wróciliśmy. - Mówi, i po raz pierwszy od wieków czerwieni się. Jestem przerażony, kiedy odkrywam, że mnie to cieszy. Swoją głupotę przypisuję bezsenności, której nie chcę jednak połączyć z brakiem uspokajającego oddechu kołyszącego mnie do snu. Przecież to było irytujące, a nie przyjemne. Więc po jaką cholerę znowu zacząłem o tym myśleć? Mam ochotę uderzyć samego siebie.

- Dlaczego? - Jak długo będę się trzymał tylko krótkich wyrazów, zdołam przekonać siebie, że jestem wściekły, iż muszę to robić. Jestem. Wściekły.

- Nie wiem. - Wzrusza ramionami podnosząc wzrok na mnie. Wygląda... żałośnie. Jego oczy wyglądają, jakby o coś prosiły, tylko nie jestem zupełnie pewien, o co.

- Diggory? - Jego oczy stają się zupełnie bez wyrazu. Więc jednak. Kiwam głową. - Chciałbyś się napić eliksiru?

Próbuję znaleźć sposób, żeby cofnąć te słowa. Pomfrey obdarłaby mnie ze skóry, gdyby to słyszała. Straciłbym pracę, za podawanie eliksirów studentom. Co ja wyprawiam, do jasnej cholery? Zastanawiam się pokrótce czy zauważył moją ulgę, kiedy odrzucił moją propozycję.

- Wolałbym nie spać.

Staram się znaleźć odpowiednie słowa, żeby go zganić, ale mi nie wychodzi. Jest coś w jego oczach, przez co wydaje się kruchy i delikatny. Próbując uchronić siebie przed kolejnym publicznym okazaniem uczuć, nie wrzucam mu. Wolałbym, żeby pozostał nietknięty, choć przez chwilę.

Oczywiście chłopak nie może kontynuować tego, co robił. Z tego, co wiem, tylko ja zauważyłem jego nocne przechadzki. Inni, jednakże, spostrzegli, że się zmienił. Znowu stał się tematem przewodnim spotkań tematycznych. " Problem z panem Potterem". Wycofanie się z życia publicznego. Brak apetytu. Brak koncentracji. Chorowitość. Cała szkoła załamuje ręce. Poza cieniami pod oczami, nie zauważyłem jakiejś większej zmiany na moich zajęciach. Od naszej konfrontacji, jego wyczyny na zajęciach powróciły do swojej poprzedniej mierności.

- Więc nie śpij. Ale zostaniesz ukarany, jeżeli dalej będziesz łamał zasady.

Jego twarz spina się, a oczy błyszczą gniewnie.

- Więc powinienem leżeć w łożku czekając, aż twarz Cedrika zacznie mnie prześladować. Żadna kara nie jest gorsza niż to, profesorze - cedzi przez zęby.

Minus 10 punktów dla Gryffindoru za bezczelność!

- Uważaj na język. - Przepadłeś.

- Przykro mi - mamroce.

Wcale nie.

- Rozmawiałeś z dyrektorem?

Kolejny błysk gniewu, a potem poczucia winy. Zaciska szczęki.

- Traktuje mnie, jakbym zwariował. Wszyscy tak robią. - Opuszcza wzrok, a ja czuję się nieswojo. Jeżeli zacznie płakać, przysięgam, że coś mu zrobię. Zaczerpuje powietrza, spoglądając na mnie znowu. - Poza panem, profesorze. Pan się nie zmienił.

Czy to oskarżenie? Nie, to wdzięczność. Nie wiem, jak mam się zachować. Mimo tych wszystkich okazji, gdy przeklinałem go za bycie niewdzięcznym bachorem, teraz akurat wolałbym, aby takim pozostał.

- Nikt nie uważa, że zwariowałeś.

- Ron i Hermoina owszem.

- Pan Weasley i pani Granger nie potrafią zrozumieć, przez co przeszedłeś. Gdy tylko przestaniesz tego po nich oczekiwać, przestaniesz pławić się w swoim nieszczęściu.

- Jezu! Nie jest mi siebie żal! Chcę tylko, żeby wszyscy zostawili mnie w spokoju. Chcę chodzić niezauważonym. To chyba niewiele.

- Ach, więc zasady powinny się zmienić dla wspaniałego Harry'ego Pottera, ponieważ jest wyjątkowy?

- TAK, JESTEM! Dla nikogo innego walczenie z Voldemortem nie stało się codziennością!

- Nie jesteś zbyt spostrzegawczy, nieprawdaż?

- Jego gniew zmienia się w zakłopotanie. Mój gniew normuje się i kontynuuję.

- Powinien się pan cieszyć, panie Potter, że jest pan po dobrej stronie w tej wojnie. Przestań na chwilę być ofiarą losu. Spróbuj sobie wyobrazić, jak czują się uczniowie, którzy goszczą Voldemorta przy stole. Wiesz, co przytrafia się dzieciom Śmierciożerców, kiedy Czarny Pan postanawia sprawdzić lojalność swoich popleczników? Możesz spytać pana Malfoya, jak spędził swoje wakacje. Powinieneś być cholernie wdzięczny, że nie znalazłeś się wśród tych nieszczęśników, którzy mogą nazwać samych siebie następnym pokoleniem sługusów.

Jest wstrząśnięty, a ja obserwuję go, jak stara się przemyśleć moje słowa. Jestem prawie dumny z siebie, że wprawiłem w ruch tryby w jego głowie, dopóki nie odzywa się ponownie.

- Jasne. Malfoy praktycznie przechwala się, że jest w pełni wytrenowanym Śmierciożercą.

- Pan Malfoy jest dumnym i aroganckim chłopcem. Nie tak, jak pan, panie Potter. Byłoby wskazane, ażeby nie oskarżał pan ludzi, o których sytuacji niczego pan nie wie.

- Jakże wspaniałomyślnie z pana strony - szydzi, a ja zaczynam być wściekły. Żyła na mojej skroni pulsuje boleśnie, kiedy zdaję sobie sprawę, że to musi się skończyć, zanim go uderzę.

- Może pan już iść, panie Potter.

Mruży oczy, ściągając usta w wąską kreskę i podnosząc pelerynę. Odchodzi w kierunku drzwi.

- Sprawdzę czy nie będziesz robił żadnych wycieczek.

Bierze głęboki oddech, a ja chcę, żeby już sobie poszedł. Postanawiam nie sprawdzać czy rzeczywiście wróci do Gryffindoru. Odwraca się w moją stronę z wyrazem twarzy, na którym gniew został zastąpiony przez poczucie winy. Mój żołądek kurczy się z niewytłumaczalną obawą i wstrzymuję oddech.

- Profesorze, ja... - Ucina i jestem mu za to wdzięczny. Wykorzystuję moment ciszy, żeby pozbierać myśli.

- Dobranoc, panie Potter.

- Czy trening będzie się odbywał w czasie ferii? - Sztywno kiwam głową. Uraza powraca i zaczynam się zastanawiać czy będę miał wystarczająco dużo siły, żeby przeżyć te wakacje z nietkniętą psychiką. Chłopak posyła mi uśmieszek, a ja unoszę brew poznając jego grę. Czuję ulgę, znowu widząc ten wyraz twarzy, pomijając fakt, że zabroniłem mu go używać.

- Widzę, że nie może się pan doczekać.

- Skaczę z radości - mówię sarkastycznie. Relaksuję się, wdzięczny za powrót do normalności. Tylko kiedy zacząłem myśleć o naszej małej grze, jako o czymś normalnym? Cholera. Szczery uśmiech rozlewa się na jego twarzy i muszę się powstrzymywać, żeby też się nie uśmiechnąć. To wstrętne, ale wolę go właśnie takim.

W chwili, kiedy sobie to uświadamiam, jego uśmiech staje się grymasem i chłopak opada na podłogę chowając twarz w rękach. Czuję zawrót głowy, spowodowany taką szybką zmianą nastroju.

- Potter?

- Nie mogę tam wrócić profesorze. - szepce do swoich kolan.

Jestem wściekły, mam dość tego przedstawienia. Nikt nie bywa przede mną otwarty. I ma dobry powód. Jestem złośliwy i zawstydzający. Jak śmiał o tym zapomnieć?!

- Rozumiem. - Mówię ze sztucznym spokojem. Ale wcale nie rozumiem. Jestem całkowicie oszołomiony i rozwścieczony przez jego pokazy. Robi z siebie jątrzącą się ranę, którą ja z największą ochotą chciałbym posypać solą. I jestem wstrząśnięty tym, że nie potrafię. Na miłość boską, co się ze mną dzieje? Biorę głęboki oddech i daję radę powiedzieć - Więc zamierzasz spędzić tu resztę nocy?

- Mogę? - Czyżby to była nadzieja w jego głosie?

- Nie możesz. - Mój głos brzmi bardziej histerycznie, niż bym sobie życzył. Podnosi głowę, przybierając minę zgłodniałego szczeniaka. Przypomina mi się jego ojciec chrzestny. Krzywię się z obrzydzeniem.

- Tylko kilka godzin, dopóki cisza nocna się nie skończy. Proszę.

- Czy przyszło ci na myśl, że chciałbym jednak kiedyś iść spać? - Po jego wyrazie twarzy widzę, że nie. Szczerze mówiąc, mi też nie.

- Nie mam nic przeciwko.

Nie ma nic przeciwko. Jakże wspaniałomyślnie z jego strony. Jakim cudem nie zrozumiał mojej aluzji? Nie mam nic przeciwko. Jego problem. Ja mam coś przeciwko.

- W porządku. - Co? - Możesz zostać. - Co do cholery? Co z twoją pracą? Reputacją? - Pod warunkiem, ze spróbujesz się przespać. - Gdzie? - Możesz zająć łóżko, a ja sofę.

Wydaje mi się, że ostatnią część dodałem za szybko. Uśmiecha się.

- Dziękuję, profesorze. - Wdzięczność. Znowu.

Lubiłem go bardziej, kiedy go nienawidziłem... kiedy on mnie nienawidził.

Cholera.

ROZDZIAŁ PIĄTY : Rewelacje

~o~o~

- Potter, obudź się.

Otwiera oczy, mruga kilkakrotnie i ziewa.

- Która godzina? - Maca dookoła w poszukiwaniu swoich okularów. Podaję mu je.

- Południe - odpowiadam przełykając kluchę, która zalega mi w gardle. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spałem dłużej niż do siódmej rano. Moje ciało nie mogło sobie wybrać mniej korzystnego momentu na złamanie swoich zasad. Czekam, aż zacznie być świadomy tego, co powiedziałem. W końcu to do niego dociera i wyskakuje z łóżka prawie mnie przewracając.

- Jasna cholera! - wykrzykuje, po chwili jednak przypomina sobie, gdzie się znajduje. - Przepraszam. Ja ? trening Quuidditcha. Angelina.

Quidditch. Zanim przypominam mu, że w ten weekend odbywa się tylko wycieczka do Hogsmeade, jestem gotowy go zabić za przejmowanie się jakąś głupią grą zamiast tym, że ja mogę stracić pracę.

- Zaczekaj. Dzisiaj nie ma Quidditcha.

Wzdycha ciężko opadając na łóżko.

Moje łóżko. Mój pokój. Moja praca.

Tłumię w sobie wszelkie mordercze instynkty i mamrocę

- Za mną Potter. Musimy porozmawiać z dyrektorem. - Czuję suchość w gardle, a moja głowa wydaje się być zupełnie nie przymocowana do reszty ciała. Wmawiam sobie, że nie potrzebuję tej pracy i byłbym szczęśliwszy bez niej. Próbuję się przekonać, że przecież jestem w pełni wykwalifikowanym czarodziejem i najprawdopodobniej przeżyję bez opieki Dumbledore'a. Staram się załagodzić bezimienną bestię wydrapującą swoją ścieżkę w moim wnętrzu przypominając jej, że to, co zrobiłem było miłe i troskliwe. Pomogłem zagubionemu chłopcu.

Ostatnia część wcale nie pomogła. Niedobrze mi.

- Czemu musimy zobaczyć się z dyrektorem? - Jest przerażony a ja prawie pewien, że martwi się o moje dobro.

- Twoja nieobecność na pewno została zauważona. Grupa poszukiwawcza jest już zapewne w drodze. - A jeżeli usłyszą tę historię od ciebie zostanę tylko wylany, a nie wysłany do Azkabanu pod zarzutem gwałtu na nieletnim.

Przez chwilę gapi się na mnie z przejęciem, po czym nieestetycznie rozdziawia buzię.

- Profesorze, czy pan... to znaczy może pan mieć kłopoty... przez...er... przeze mnie?

- Nie skądże, przecież to całkowicie normalne dla kadry nauczycielskiej w Hogwarcie, żeby zabawiać nieletnich uczniów w swoich prywatnych komnatach. Z pewnością zauważyłeś ogonek studentów wychodzących z alkowy profesor McGonagall co rano. - Ucinam, by nacieszyć się nerwowym rumieńcem na jego twarzy i odwracam się. Ruszam w kierunku drzwi, desperacko zastanawiając się, co zamierzam powiedzieć Dumbledore'owi, kiedy tam dotrzemy.

Albusie, chłopak ubzdurał sobie, że jestem dobrym słuchaczem i to całkowicie twoja wina, ponieważ zmusiłeś nas do pracy razem, ogołacając mnie z mojej przewagi w zastraszaniu go. Aż przy dwóch okazjach pozwolił sobie na bycie sentymentalnym w mojej obecności, dlatego też żądam, aby został ukarany.

Jakoś nie sądzę, żeby to poskutkowało. Modlę się skrycie, abym zdążył coś wymyślić zanim dojdziemy o komnat Dumbledore'a. To kawałek drogi. Może mi się poszczęści. Staram się nie zauważać zadowolonego z siebie głosu w mojej głowie śpiewającego: A nie mówiłem? Otwieram drzwi.

I mało nie umieram na zawał serca. Pieprzona ironia losu.

- Dzień dobry Severusie. Dobrze się spało?

Krzywię się w panice i poczuciu winy, instynktownie zaczynając układać testament. Odruchowo moja mina powraca do normalnego, poważnego wyrazu. Staram się nie wzdychać z ulgą.

- Witaj, Harry. - Dumbledore wymija mnie a ja odwracam się, by zobaczyć, że Potterowi nie powiodło się tak dobrze, jak mnie. Na miejscu Dumbledore'a, zamknąłbym siebie bez procesu widząc minę chłopaka. Widzę, jak szuka słów, i przeklinam go. Z goryczą dochodzę do wniosku, że nie nauczył się niczego tego lata. Nie ma najmniejszego znaczenia, że potrafi zachować powagę przede mną, jeżeli nie potrafi tego zrobić w chwili, kiedy jest to niezbędne.

- Profesorze Dumbledore, to była moja wina. Wczoraj w nocy profesor Snape nakrył mnie wałęsającego się po korytarzach i przyprowadził mnie tutaj, żeby mnie ukarać.

Ja, Severus Snape, będący w pełni władz umysłowych...

- Powiedział, że mogę tutaj zostać, jeśli spróbuję zasnąć. Nie myślałem, że naprawdę zasnę...

JA, SEVERUS SNAPE, BĘDĄC W PEŁNI WŁADZ UMYSŁOWYCH...

- Ale zasnąłem. Przepraszam. Nie powinniśmy byli spać tak długo. Nie że...razem, wie pan, er..

Kurwa mać. Zabijcie mnie teraz.

Zamykam oczy w oczekiwaniu na pocałunek Dementora. Wolałbym raczej tego nie widzieć. Ogólnie mówiąc, moje życie było pasjonujące. Zrobiłem wszystko, żeby ukształtować te młode umysły - jakże demoralizujące zajęcie. Tysiące bezmózgich idiotów bało się mnie i szanowało - niektórzy z nich stali się zepsutymi do szpiku kości poszukiwaczami dobrych posadek. Zrobiłem błąd, ale odkupiłem swoje winy przez lata samopoświęcenia i męki dla Dobra Ogółu. Nie mogę się doczekać odpoczynku, który, jak zakładam, nadejdzie wraz z bezpardonowym wyssaniem mojej duszy. Staram się przekonać samego siebie, że życie bez duszy nie może być dużo gorsze od życia z jedną.

Słyszę jak Dumbledore odchrząkuje. A później zaczyna się śmiać. Głośno. Natychmiast otwieram oczy. Widzę Pottera z twarzą ukryta w dłoniach, Dumbledore'a u jego boku z trudem łapiącego powietrze. Całkowicie zaskoczony oczekuję najgorszego. Mężczyzna jest zdecydowanie za stary, żeby śmiać się w taki sposób. Potter podnosi swoja zaczerwienioną twarz, marszcząc brwi.

- Wybaczcie mi - mówi w końcu dyrektor. Wzdycha, a jego twarz przybiera niepokojąco łagodny wyraz. - Harry, pozwól mi cię zapewnić, że ani ty, ani profesor Snape nie zrobiliście nic złego. - Ulga wstępuje na oblicze chłopaka. Mój żołądek wywraca się podejrzliwie. - Powiedziałem panu Weasleyowi i pannie Granger, że źle się poczułeś zeszłej nocy i zostałeś na noc w skrzydle szpitalnym. Zostańmy przy tej wersji.

Potter głupkowato kiwa głową. Dumbledore wygląda na zadowolonego z siebie. Zazwyczaj jest.

- Podejrzewałem, że znajdę was razem, kiedy Severus nie pojawił się na śniadaniu. Moje podejrzenia zostały potwierdzone przez pewną mapę, którą w zeszłym roku skonfiskowałem panu Crouchowi. Ulżyło mi, gdy zobaczyłem was pogrążonych w głębokim śnie. Mogę zaryzykować stwierdzenie, że żadne z was nie spało tak dobrze w tym semestrze. - Chłopak spogląda na mnie, a ja próbuję czytać w myślach Dumbledore'a. Coś kombinuje. Mogę to powiedzieć po tonie i tym piekielnym błysku w jego oczach. Zaczynam się zastanawiać, jakim pionkiem w jego grze nieświadomie się stałem. Próbuję opanować gniew.

- Harry, myślę, że powinieneś już iść do swojego dormitorium. Jeśli chcesz, profesor McGonagall odprowadzi cię do Hogsmeade, żebyś mógł dołączyć do przyjaciół.

Potter uśmiecha się i dziękuje dyrektorowi. Jego uśmiech znika z twarzy, gdy odwraca się do mnie. Rumieni się.

- Dziękuję, profesorze. - Spuszcza wzrok i w pośpiechu idzie w kierunku drzwi. Nie ogląda się za siebie. Czekam, aż zamyka za sobą drzwi i staję twarzą w twarz ze starszym mężczyzną.

- Przepraszam Albusie. Nie powinienem był pozwolić mu zostać. To się więcej nie powtórzy.

- Bzdura Severusie. Cieszy mnie to, że zwrócił się o pomoc do ciebie.

Stary dureń..

- Nie jestem wystarczająco wykwalifikowany, żeby być psychologiem, Albusie. I po przedstawieniu, na jakie mnie naraził podczas tego lata, powątpiewam czy powinienem zachęcać go jeszcze bardziej, traktując go, bądź co bądź, wyjątkowo. Jednakże, jeżeli nalegasz, aby trening był kontynuowany, uważam, że powinien się odbywać w czasie zajęć. Jestem jego nauczycielem, nie przyjacielem. Wydaje mi się, że nie rozumie różnicy. -Mówię to wszystko oczywiście na próżno. On nigdy mnie nie słucha. Koniec końców zrobię, co mi każe, bo jest Albusem Dumbledorem, najbardziej czczonym czarodziejem w całym Magicznym Świecie. A ja jestem Severus Snape, jego lizus. Uderza mnie ironia całego zdarzenia. Zamieniałem jeden reżim na drugi. Jestem niewolnikiem w niebie i piekle zarazem.

Nie odzywa się przez dłuższą chwilę. Nienawidzę tej wszechogarniającej ciszy, kiedy się nad czymś zastanawia. Pozwala mi się gotować z gniewu, podczas gdy on układa sobie uprzejmą odmowę do mojego błagania.

Po prostu powiedz mi, żebym się odwalił i skończmy z tym.

- Severusie, zastanawiam się czy nie wpadłbyś do mnie na herbatę dziś po południu.

Zauważalnie kulę się w sobie, a on udaje, że tego nie widzi. Jeżeli otworzę teraz usta, z pewnością skończę w Azkabanie i posiedzę tam bardzo długo. Zaciskam ręce za plecami, powstrzymując się przed sięgnięciem po różdżkę. Staram się nie utrzymywać kontaktu wzrokowego, bo czuję, że samym spojrzeniem mógłbym rozwalić go na tysiąc migocących kawałków.

- Około czwartej byłoby idealnie, Severusie. - Uśmiecha się i życzy mi miłego dnia.

~o~o~

Wychodzę z przejścia prowadzącego do gabinetu Dumbledore'a i opieram się ciężko o ścianę, żeby złapać równowagę. Zapraszał mnie na herbatę wiele razy. Przez te wszystkie lata zdążyłem się już przyzwyczaić do opuszczania jego biura z uczuciem mdłości i ogólnym wkurwieniem. Jednakże nie przywykłem do opuszczania tego gabinetu z uczuciem, jakby cały świat nagle oszalał. Przypuszczam, że powinienem docenić tę nowość.

Nadszedł czas, abyś poznał całą prawdę o Harrym.

Zapewne roześmiałbym się z tego, co powiedział, gdyby nie poważny wyraz jego oczu. Cała prawda o Harrym. Przychodzi mi na myśl, że mógłby to być tytuł jakiegoś beznadziejnego Mugolskiego musicalu. Już sobie wyobrażam chór Gryfonów śpiewający numer początkowy: "Chłopiec, który przeżył". Grupka Weasley'ów, ubranych w błyszczące żółte portki, tańczy kankana. Wzdrygam się i powstrzymuję natłok myśli zanim Voldemort wchodzi na scenę z numerem głównym: "Potter musi umrzeć".

Hosanna! Superstar!

Och, bogowie. Zwariowałem.

Nabieram uspokajający oddech i zaczynam iść w kierunku lochów. Słyszę uczniów wracających z wyprawy do Hogsmeade, wypełniających Wejście Główne. Przybieram najbardziej odstraszające spojrzenie i przechodzę przez tłum. Zazwyczaj bawi mnie oglądanie małych bachorów uciekających przede mną, schodzących mi z drogi i wypychających się w najodleglejszy róg sali, żeby tylko nie mieć ze mną do czynienia. Ale teraz z ledwością to zauważam. Kątem oka dostrzegam smugę rudych włosów i przyspieszam kroku. Gdzie jest Weasley, tam z pewnością będzie Potter. Nie jestem całkowicie pewien, jak zniósłbym konfrontację z nim właśnie teraz.

Dochodzę do moich komnat w rekordowym czasie i od razu kieruję się w stronę sypialni, gdzie zamierzam spędzić resztę nocy na gapieniu się w sufit. W chwili, kiedy chcę się położyć, zauważam pelerynę chłopaka leżącą obok mojej poduszki. Zdaję sobie sprawę z tego, że na pewno po nią wróci i nie mogę powstrzymać złego przeczucia rosnącego we mnie. Przeklinam się za obawianie się tego małego gnojka. Niegdyś zdołałem ogłupić jednego z najpotężniejszych czarodziejów wszechczasów. Z pewnością zachowam powagę przed nastolatkiem.

"Chłopak nie może się dowiedzieć, o czym ci teraz powiem, Severusie."

Jak gdyby musiał mi to mówić. Prędzej poderżnąłbym sobie gardło niż mu powiedział. Wydaje mi się, że byłoby to przyjemniejsze doświadczenie. Co prawda uwielbiam prowokować chłopaka, ale staram się unikać emocji silniejszych niż zwykła furia młodocianego niedorostka - co przypomina mi, dlaczego ta przeklęta peleryna znalazła się w moim łóżku. Nagła ochota, żeby się położyć, zostaje zastąpiona przez pragnienie zachlania się na śmierć.

Siadam na kanapie w sypialni z książką i butelką w ręku. Właściwie to nie mam zamiaru czytać, ale książka przyda się jako punkt skupienia uwagi, kiedy będę przypominał sobie tę odmieniającą życie rozmowę z Dumbledorem. Brandy pozwoli mi śmiać się gorzko z beznadziejności sytuacji: jeżeli Potter umrze, Voldemort osiągnie nieśmiertelność; jeżeli Voldemort umrze, Potter umrze tak czy siak. Ha!

Za mało brandy. To nie jest śmieszne, jeszcze.

"Zamierzam chronić chłopaka tak długo, jak żyję, Severusie. Kiedy nadejdzie chwila, Harry będzie musiał podjąć bardzo ważną decyzję. Chciałbym, żebyś był tam dla niego, kiedy ten czas nastąpi."

Bardzo dawno temu przestałem pytać: Czemu ja? Skutecznie powstrzymuję się przed zadawaniem tego pytania w gabinecie Dumbledore'a. Ale teraz ono wraca, prześladując mnie. I chciałbym usłyszeć pieprzoną odpowiedź. Macie wiele wspólnego, powiedział. Wiele wspólnego, doprawdy.

Jak bym mu zdzielił w tą jego przyprószoną siwizną głowę, to bym mu pokazał, ile mamy wspólnego. Powinienem był się kapnąć, że nie przydzielił mi tego zadania tylko ze względu na moją rozległą wiedzę w Czarnej Magii. Przychodzi mi na myśl, że cały ten trening nie był niczym więcej jak tylko: zajmijmy czymś Pottera, żeby mu się nie nudziło i żeby nam nie zwiał, narażając się na niechybną śmierć, sprawiając przez to, że Czarny Pan stałby się problemem na zawsze.

Nalewam drugą szklankę brandy i wypijam ją jednym haustem, po czym napełniam na nowo. W trakcie picia trzeciej dochodzę do następującego wniosku: żeby ochronić życie Pottera Świat Czarodziejów będzie zmuszony trzymać Voldemorta z dala od chłopaka. Czyniąc go swoim najgorszym wrogiem.

Zaczynam śmiać się gorzko, odstawiając szklankę na stół.

Przynajmniej to się nie zmieniło.

~o~o~

Nie wiem jak długo tu siedziałem, nim usłyszałem pukanie. Wystarczająco długo, żeby przeanalizować moją rozmowę z Dumbledorem przynajmniej z tysiąc razy; patrząc na nią z każdej strony, obracając w każdym kierunku w poszukiwaniu jakiegoś połączenia. Nie znalazłem go, ale na pewno spróbuję jeszcze raz - proszę jakim się zrobiłem optymistą. Pukanie staje się coraz bardziej natarczywe, więc podchodzę do drzwi. Nawet się nie zastanawiam kto to jest.

Wita mnie zdenerwowanym "Hej". Schodzę mu z drogi, wpuszczając go. Zamykając drzwi przypominam sobie, że mam się zachowywać, jakby nic się nie stało. Zachowywać jak dawniej, pomimo całego ciężaru, który mam teraz na swoim sumieniu. Biorę głęboki oddech i odwracam się w jego stronę.

- Kolejny koszmar, panie Potter? - mój głos ocieka jadem. Ale to przecież normalne.

- Potrząsa głową.

- Chciałem jeszcze raz panu podziękować, że pozwolił mi pan zostać zeszłej nocy. Nie widziałem pana na Uczcie. Chyba pan nie spał?

Wybieram jedną z moich najbardziej wymijających odpowiedzi: odchrząkuję, mając nadzieję, że to go powstrzyma przed zadawaniem innych pytań, dopóki nie wymyślę, co mam mu powiedzieć. Gdybym nie przeżył szoku dziś po południu, niszcząc przez to całą nienawiść do chłopaka, zapewne obrzuciłbym go teraz takim spojrzeniem, że nogi by się pod nim ugięły. Powinienem powiedzieć coś o jego ignorancji względem zasad. Powinienem powiedzieć mu, żeby się nie przyzwyczajał do przychodzenia do moich komnat w nocy.

Powinienem dalej starać się zalać i zapomnieć, że ten chłopak kiedykolwiek istniał.

- Profesorze, wszystko w porządku? - Patrzy na mnie z zakłopotaniem, a ja bez słowa zaczynam doprowadzać się do porządku. Zmuszam się, żeby wyglądać na lekko obrzydzonego, wiedząc, że nie wspiąłem się na wyżyny moich możliwości. Brak samokontroli przypisuję brandy

- Powinieneś być w łóżku.

Mały smarkacz uśmiecha się do mnie, zaskakując mnie.

- Wiedziałem, że pan to powie. Poprosiłem dyrektora o pozwolenie na odwiedzanie pana. Więc nie łamię żadnych zasad. Dostałem nawet przepustkę. - Z dumą pokazuje mi kawałek pergaminu i dodaje: - Oczywiście, jeżeli nie ma pan nic przeciwko.

Patrzę na pergamin ze złym przeczuciem. Albus przegiął tym razem. Zgodziłem się, że zatrzymam jego mały sekret dla siebie. Będę kontynuował tę farsę z uczeniem chłopaka, żeby utrzymać go przy życiu tak długo, jak to konieczne. Jednakże nikt nie będzie właził z buciorami w moje prywatne życie tylko dlatego, że Dumbledore uważa, że jestem idealnym kompanem dla chłopaka.

To szaleństwo. Odrywam oczy od papieru i wlepiam wzrok w Pottera. Widzę, że zaczyna czuć się niepewnie. Otwieram usta, żeby mu powiedzieć, że z całym szacunkiem, ale nie mam wiele przeciwko. Mam ochotę mu powiedzieć, żeby się odwalił i zostawił mnie w mojej cichej izolacji.

- Potter - zaczynam i kończę, kiedy spostrzegam, że jego niepewność zmieniła się w strach. Głos więźnie mi w gardle. Przeklinam chłopaka za bycie tak cholernie delikatnym i siebie za to, że mnie to obchodzi. Wzdycham z rezygnacją.

- Niech będzie. Siadaj.

Przywołuje krzesło dla siebie, a ja idę po więcej brandy. Jeżeli mam przestać być profesjonalistą, to równie dobrze mogę iść na całego. Wręczam małemu szklankę, ignorując jego przerażone spojrzenie.

Unoszę szklankę ku wspomnieniu człowieka, którym niegdyś byłem.

ROZDZIAŁ PIERWSZY : PREZENTY

- Zabezpieczenia są ustawione, Severusie. Wszystko jest w porządku.

Jak miło. W czasie, gdy Dumbledore będzie się świetnie bawił podczas Karnawałowych uroczystości, ja będę rozczłonkowywał Harry'ego Pottera. To oczywiście znaczy, że nie będę musiał znosić niewyparzonej gęby tej Tiary Przydziału, która nigdy nie kończy rozśmieszać Dumbledore'a moim kosztem. W duszy, kolejny raz, przeklinam Lupina i Longbottoma. Obydwaj mogą zgnić w piekle.

- Nie martw się. Poradzisz sobie.

Poradzę sobie. Oczywiście, że sobie poradzę. To o Pottera się martwię. Chłopak nie może się skoncentrować na przygotowaniu eliksiru na trawienie, a co dopiero mówić o teleportacji. Będzie gubił członki po całych lochach. Przychodzą mi na myśl tysiące innych rzeczy, które wolałbym robić, niż chodzić i zbierać zagubione części Pottera. Zapewne powinienem się cieszyć, że to tylko jeden pokój. Z niechęcią muszę jednak przyznać, iż ten trening jest konieczny. Jeżeli ten głupi chłopak wpadnie w łapy Voldemorta jeszcze raz, przynajmniej będzie w stanie uciec. Miejmy tylko nadzieję, że Voldemort także.

Przestań. Mój żołądek skręca się na samą myśl o tym, więc odsuwam ją od siebie. Przeraża mnie fakt, że zaakceptowanie wiadomości, które przekazał mi Dumbledore zajęło mi tak wiele czasu. Wyszedłem z wprawy, można by rzec. Nie bawiłem się w Śmierciożercę od 14 lat. Moja wybiórcza zdolność zapamiętywania była wówczas niezbędna. Byłem w tym najlepszy, zdolny oszukać nawet najlepsze metody wyciągania prawdy. Byłem swoim własnym Strażnikiem Sekretu.

Pozostanę sobą w ciągu wakacji.

- Będę się zbierał. Wpadnę za kilka dni, żeby sprawdzić, jak sobie radzicie. Jeżeli coś pójdzie nie tak, wiesz, gdzie mnie szukać. Dobranoc, Severusie. Pozdrów Harry'ego ode mnie, dobrze?

Wykrzywiam się, a on chichoce, zamykając za sobą drzwi. Mam oczywiste wrażenie, że ten człowiek uwielbia mnie torturować. Przychodzi mi na myśl, że Dumbledore jest sadystą. Przelewa na ludzi przyjaźń w sposób, w jaki Voldemort przelewa nienawiść. Jego sadystyczne skłonności są akceptowane tylko dlatego, że nie pozostawiają żadnych widocznych śladów. Dumbledore prawie że dostarczył chłopaka na moje kolana, zapakowanego jak prezent - szkoda tylko, że zapomniał dołączyć pieprzonego rachunku, żebym mógł go sobie wymienić na coś, co bardziej by mi się podobało.

Harry Potter, zepsuty kawałek ciasta w mojej Gwiazdkowej skarpecie.

Podchodzę do biurka i podnoszę butelkę czerwonego wina, które zostawiłem, żeby nabrało aromatu. Mała nagroda za przeżycie kolejnego semestru bez zabicia żadnego studenta. Nalewam sobie kieliszek wina i ruszam, żeby usiąść w najnowszym nabytku w moim pokoju: wypasionym, skórzanym fotelu w ślizgońsko-zielonym odcieniu. Prezent od Albusa Dumbledore'a, Króla Wyrafinowania - mimo że się do tego nie przyznał. Spytałem go o to, ale jego oczy tylko zamigotały w swój figlarny sposób. Moja uraza na tak bezczelny podarunek, z zawstydzeniem muszę przyznać, odpływa w chwili, gdy siadam na fotelu. Podejrzewam, że ktoś rzucił na niego czar relaksujący, ponieważ kiedy zatapiam się w nim, mój umysł wypełnia się niskim, miłym szumem, a ciało odpręża.

Kiedy po raz pierwszy słyszę pukanie, jestem za bardzo pochłonięty relaksowaniem, żeby się wkurzyć. Żałuję, że nie dałem chłopakowi hasła, nie musiałbym teraz wstawać, aby mu otworzyć. Jakaś niewyraźna część mojej uśpionej świadomości każe mi wstać. W chwili, gdy znajduję się w pozycji pionowej, przywracam się do porządku za bawienie się samą myślą dania chłopakowi dostępu do moich komnat. Postanawiam nie siadać w tym krześle, kiedy on tu jest. Nie mógłbym później odpowiadać za dobroć, jaką okazałem, będąc w tak podatnym stanie.

Wzdrygam się na samą myśl i otwieram drzwi.

~0~0~

Minął tydzień odkąd Dumbledore dał mu przepustkę do mojego prywatnego życia. Przestał udawać onieśmielonego po trzeciej nocy. Teraz ma czelność uśmiechać się do mnie, kiedy otwieram drzwi. Pomimo mojego odpychającego, szyderczego uśmiechu. Odsuwam się, robiąc mu przejście. Zawsze tak samo. Moja świadomość uodporniła się już na przeklinanie mnie za słabość, jaką okazuje, biorąc pod uwagę mnogość okazji, kiedy miała ku temu sposobność. Zamiast tego, cały żal wzbiera we mnie do momentu, kiedy wybucha jako przypadkowy atak samo nienawiści. Co zazwyczaj się zdarza, gdy widzę chłopaka wracającego do siebie.

Ociera się mijając mnie, a ja zauważam, że przyniósł ze sobą spory plecak.

- Wprowadzasz się Potter? Pozwól, że zgadnę. Poprosiłeś o zgodę dyrektora, prawda? A może masz kolejne pozwolenie?

Posyła mi spojrzenie. I wywraca oczami. Na mnie.

To się zdarza zbyt często. Jego lekceważenie moich prób sprowokowania go nie przestaje mnie zaskakiwać. Każdy inny uczeń tchórzy przede mną i wolałby pocałować mandragorę niż wywołać mój gniew. Ale Potter nic sobie z tego nie robi. Rzucam mu jakąś kąśliwą uwagę, a on wywraca oczami. Jestem oszołomiony jego bezczelnością. Chłopak zasługuje na śmierć.

Przestań.

- Pomyślałem sobie, że skoro wszyscy opuścili wieżę Gryfindoru z samego rana, może mógłbym zostać tutaj. Jeżeli to nie kłopot. Tym razem ja wezmę sofę. - Chłopak jest na tyle opanowany, żeby udawać, iż mam wybór. Wie doskonale, że i tak pozwolę mu zostać. Ale, do jasnej cholery, nie wiem właściwie dlaczego na to pozwalam.

Dobrze się bawisz w jego towarzystwie. Z pewnością nie!

Wybieram najbardziej godną odpowiedź na jaką mnie stać: nie odzywam się w ogóle. Nie wyrzucę go, ale zdecydowanie odmawiam otwartego zaproszenia. Zamykam drzwi i wracam do kominka. Siadam w krześle, które przywiozłem z mojej posiadłości. Słyszę jak chłopak kładzie swoje rzeczy i zaczyna iść w moją stronę.

Gapi się na fotel, uśmiechając się krzywo. Myśli, że kupiłem go, żeby mógł się zadomowić. Szybko wyprowadzam go z błędu.

- To prezent - wyjaśniam.

- Od kogo?

- Twojego największego fana.

- Hagrida?

Unoszę brew, szydząc. Uśmiecha się do mnie. Przeklęty chłopak.

- Nie podoba ci się?

- Jest w nim coś dziwnego. Myślę, że jest zaczarowane. Możesz tam usiąść.

Prycha, ale przyjmuje moje zaproszenie. Widzę, jak te samo uczucie ulgi rozlewa się po jego ciele. Jego oczy zamykają się powoli; próbuję nie myśleć, co mi to przypomina. Jego usta unoszą się w błogim uśmiechu i wzdycha. Wychylam kieliszek wina.

- Och, mój boże... jak dobrze... - dodaje nieprzyzwoicie. Tylko częściowo zdaję sobie sprawę, że moje oczy powiększyły się dwukrotnie. Wiercę się na krześle starając się nie zauważyć sposobu, w jaki jego usta są rozchylone. Mruczy z zadowoleniem i szeroko otwiera oczy. Patrzy na mnie spod półprzymkniętych powiek.

- Boże. Ktokolwiek ci to dał, musi cię bardzo lubić. Jesteś pewien, że nie chcesz spróbować?

Parsknąłbym śmiechem na ten komentarz, gdyby nie jego urywany oddech i słowa: boże, to jakby palce... - miotające się wściekle po mojej głowie. Odrywam przerażone spojrzenie od szczytującego chłopaka i wbijam wzrok w butelkę wina, stojącą obok fotela, który molestuje mojego ucznia. Pochylam się, żeby ją dosięgnąć. Zastygam, czując rękę na moim ramieniu.

- Snape, musisz tego spróbować - szepce półprzytomny.

Dylemat. Mogę zaryzykować zrobienie z siebie widowiska będąc pod działaniem krzesła, w którym, najwidoczniej, nie spędziłem wystarczająco dużo czasu albo dokończyć patrzeć na dochodzącego chłopaka. Żadna z opcji do mnie nie przemawia. Ani nie jest przyzwoita.

Chłopak wstaje, a ja cicho podziwiam go za samokontrolę. Siada w drugim krześle; wstaję, żeby rzucić mu piorunujące spojrzenie.

- No dalej.

Nie ruszam się, więc on wstaje, żeby fizycznie zachęcić mnie, abym usiadł w fotelu. Jestem zbyt oszołomiony całym zdarzeniem i nie zauważam kiedy opadam do tyłu. Zostaję złapany przez grzesznie miękkie siedzenie; zagłębiam się. Przyjemny szum znowu zaczyna wibrować w mojej głowie, a mięśnie się rozluźniać. Słyszę, że wzdycham, ale nie potrafię tego kontrolować. Nie wiem, ile czasu tak siedziałem, póki "palce", o których mówił Potter, nie weszły do akcji. Moje oczy, które nie wiedziałem, że trzymałem zaciśnięte, otwierają się szeroko. Widzę Pottera szczerzącego się do mnie, ale nie potrafię go za to zbesztać, ponieważ palce sparaliżowały moją wolę, i teraz zaczynają rozpracowywać moje ciało, zakłócając bystrość umysłu. Ktoś zaczyna jęczeć; zdaję sobie sprawę, że to ja, mimo wszystko nie czuję się tym przerażony.

Cichutki głosik mówi:

- Wesołych Świąt, profesorze.

~0~0~

Jakimś cudem odrywam się od fotela. Nagłe poczucie świadomości prawie wgniata mnie w niego z powrotem. Czuję się jak dobrze ugniecione ciasto pączkowe; mój mózg wydaje się być zrobionym z tego samego. Chłopak rozłożył się na dywanie przed kominkiem i chyba śpi. Uderza mnie piękno jego twarzy oświetlonej ciepłymi płomieniami ognia. Cienie tańczą, tworząc fascynującą grę iluzji. Klękam przed nim i kładę rękę na jego piersi, żeby go obudzić, tak mi się wydaje.

- Harry?

Nagle otwiera oczy. Uśmiecha się.

- Wszystko w porządku? - Jego głos przywraca mnie do rzeczywistości, moje mięśnie napinają się pod wpływem jego słów. - Powiedziałeś do mnie Harry. Przez to krzesło ci się pomieszało. - Zaczyna się śmiać.

- Dumbledore - mamrocę, patrząc na krzesło z odrazą. Uświadamiam sobie, że chciałem powiedzieć więcej niż tylko "Dumbledore".

Chłopak ziewa i przeciąga się.

- Myślę, że dzisiaj sobie pośpię. Masz jakiś dodatkowy koc?

Tempo mojego rozumowania pozostawia wiele do życzenia; patrzę się na niego głupkowato. Fotel, dochodzę do wniosku, jest niebezpiecznym Artefaktem Czarnej Magii, który spowalnia myślenie używającego do tego stopnia, że nawet najpotężniejsi czarodzieje nie są w stanie się bronić. Decyduję, że poszukam producenta tego cacka i napiszę skargę do Ministerstwa. Czemu Dumbledore dał mi cos takiego? Mój żołądek instynktownie się kurczy. A może to nie był on; może ktoś to tu podrzucił. Lucjusz mógł to zrobić, wiedząc, że w nim usiądę, planował wykorzystać mój podatny stan. Draco mógł mu w tym pomóc. Czy on wie, że pomagałem Harry'emu? Potterowi, poprawiam się.

- Profesorze? Czy na pewno wszystko jest w porządku?

- Potter, dormitorium. - Chłopak unosi brew. Zaczynam się zastanawiać, co u licha stało się z resztą zdania.

- Dlaczego?

- Nie. Już. Idź. - Warczę, analizując zdanie. Brakuje wyrazów. Powinno być: "Nie kłóć się już ze mną, ty mały durniu, nie ma na to czasu. Idź." Nieważne. Moje przesłanie najwyraźniej dotarło. Zdaję sobie sprawę, że powinienem go odprowadzić. Będę musiał iść z nim.

- No dobrze, w porządku. Ale nadal nie rozumiem czemu. Co jest nie tak? - Jest zatroskany, ale nie zły, odnotowuję. Schyla się, podnosząc tenisówki, a później podchodzi do fotela, żeby je nałożyć. Mamroce coś, ale nie zwracam uwagi. Jestem zbyt zajęty przekonywaniem swoich ust, aby powiedziały: "Nie siadaj tam!".

- Nie. - Tyle jestem w stanie wydukać w chwili, kiedy mały siada. Spogląda na mnie, jak gdybym zwariował.

- Co "nie"? - Mówi w końcu.

- Krzesło. To. Ja. - Jakaś część mojego mózgu buduje spójne wypowiedzi, ale zdaje się być rozłączona z częścią odpowiedzialną za ich wypowiadanie. Czuję, że moje usta się ruszają, ale nie wychodzi z nich żaden dźwięk.

- Och, przepraszam. Musiałem się zdrzemnąć, kiedy siedziałeś w fotelu. Kobieta, od której to kupiłem, nie powiedziała, że krzesło zamienia mózg w sieczkę.

Jego słowa od razu do mnie docierają. Każdy dźwięk ma osobne znaczenie. Próbuje zlepić je w całość i, w końcu, po kilku minutach udaje mi się. Oczywiście, moje poczucie czasu wsiąknęło w ten przeklęty wytwór, więc nie wiem dokładnie, ile czasu mi to zajęło.

- Ty? Ja. Ale. Dlaczego?

Poprzysięgam sobie nie odzywać się dopóki mój mózg się nie zrośnie i czuję panikę rozlewającą się po moim ciele, kiedy uświadamiam sobie, że mogę już nigdy nie być w stanie mówić normalnie. Moje pokłady nienawiści zostają skierowane na cholernego chłopaka. Jestem na niego wściekły, może nawet bardziej przez to, że nie mogę mu tego powiedzieć.

- To twój prezent gwiazdkowy. Pomyślałem, że będzie dla ciebie idealny. Znaczy, przydałoby ci się trochę relaksu. Następnym razem nie siedź w nim tak długo. Naprawdę powinni dawać jakieś ostrzeżenia albo coś.

Mój umysł krzyczy: "Wynoś się stąd zanim cię uśmiercę jakimś zaklęciem, ty mały, pieprznięty idioto. Idę spać. Miłej nocy!"

Zamiast tego słyszę siebie: "Zanim. Ty. Idioto. Spać. Miłej." Jeżeli nadal umiałbym się rumienić, zrobiłbym to właśnie teraz. Odnawiam moje postanowienie ciszy i zastanawiam się czy byłbym w stanie unieść różdżkę i powiedzieć "Obliviate", zanim on zdążyłby je zablokować. Po chwili gapienia się na mnie, jego rozbawienie sięga zenitu. Ściągam usta, żeby powstrzymać się od mówienia i pospiesznie ruszam w kierunku sypialni. Słyszę, jak próbuje się uspokoić, zataczając się ze śmiechu. Zatrzaskuję za sobą drzwi.

~0~0~

Szeroko otwieram oczy, a światło lampy przegania wspomnienia nieprzyjemnego snu. Nie pamiętam, o czym był, ale duch smutku czai się koło mnie. Podnoszę się z łóżka i sprawdzam godzinę - piąta trzydzieści. Patrzę w kierunku sofy i zauważam, że chłopaka tam nie ma. Musiał wrócić do dormitorium. Najwyraźniej, bez strachu o swoje życie.

Nie bez obaw wypróbowuję zdolność mowy. Biorę głęboki oddech i mówię:

- Nazywam się Severus Snape.

Poszło całkiem nieźle. Teraz może coś bardziej skomplikowanego:

- Nazywam się Severus Snape, Mistrz Eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa i zobligowany sługa Albusa Dumbledore'a.

Wszystko wydaje się być logicznie ze sobą połączone. Moje ciało jest naprężone, a twarz nosi ten sam gniewny wyraz. Wydycham powietrze z ulgą i ruszam do salonu, gdzie planuję spędzić resztę ranka pracując nad poprawą moich wybiórczych zdolności zapamiętywania. Mam mglistą nadzieję, że zdołam tego dokonać, zanim znów zostanę zamknięty w jednym pokoju z chłopakiem. Wystarczająco trudne jest pozostanie skoncentrowanym w jego towarzystwie wiedząc, że może umrzeć lada moment. Słowa Dumbledore'a prześladują mnie raz jeszcze: "Jeżeli ktoś zabije Voldemorta, Harry umrze razem z nim."

Parskam na myśl, że jestem wdzięczny za to, iż tak trudno jest zabić Lorda Voldemorta.

Czarny Pan, Który Przeżył. Naprawdę, jego osiągnięcia są warte większego uznania niż przypadkowe ocalenie Pottera. Odniósł sukces w wykonaniu rytuału, który zabił dwie osoby próbujące przez niego przebrnąć. Nie, nie dokończył przecież tej ceremonii, przypominam sobie. Zakończył tylko część pierwszą - najtrudniejszą, bądź co bądź. Większość czarodziejów - nawet tych zajmujących się czarną magią - nie jest wystarczająco złowrogich, aby nawet spróbować tego dokonać. Ze wszystkich sposobów, żeby zyskać nieśmiertelność musiał wybrać akurat ten najbardziej złowieszczy. Najwyraźniej dąży do doskonałości. Jakaś cząstka mnie jest pod wrażeniem jego mocy. To chore, ale jestem pod wrażeniem.

Odpycham tę myśl od siebie, idąc usiąść w moim krześle. Rzucam wściekłe spojrzenie w kierunku dodatkowego mebla, stojącego w salonie, kiedy go mijam. Moje spojrzenie blednie, gdy spostrzegam ciało zwinięte na siedzeniu. Wzdycham. To by było na tyle, jeżeli chodzi o mój spokój. Siadam na krześle naprzeciwko i przypatruję się śpiącemu chłopakowi, przeklinając go za to, że nie uciekł wystraszony zeszłej nocy.

Moje oczy błądzą po jego rozluźnionej, bladej twarzy, a we mnie zaczyna wzbierać niezrozumiałe uczucie. Próbuję odsunąć od siebie myśl, że ta twarz nigdy nie zazna oznak starości. Linie doświadczenia i mądrości, które znaczą większość z nas, nie pokryją go. Nigdy nie będzie piękny. Nigdy nie przestanie być pięknym.

Śni. Przyglądam się drganiom jego twarzy, oczom wywracającym się pod powiekami. Jego spierzchnięte usta wymawiają niesłyszalne słowa. Pojękuje lekko, marszcząc brwi i mamroce bez sensu. Zaskakuję siebie rosnącą we mnie nadzieją, że jego sen jest dobrym snem, a później próbuje przekonać się, że pragnę tego tylko dlatego, aby uniknąć kolejnego przedstawienia emocjonalnego. Mój oddech staje się urywany, kiedy twarz chłopaka zaczyna się krzywić; przegryzam wargę z obawą, gdy jego oddech staje się nierówny.

Zanim uświadamiam sobie, co robię znajduję się już pomiędzy krzesłami, które nas dzielą. - Potter? - szepcę, a moja ręka wędruje do jego ramienia, by nim potrząsnąć. Pod wpływem dotyku chłopak zaczyna krzyczeć i wymachuje ramieniem z taką energią, że obrywam w nos w raczej bezlitosny sposób. Upadam na podłogę.

Zasłużyłeś sobie na to, ty żałosny głupcze. Łapię się za ranę, zaczynając się zastanawiać, gdzie się podział grzbiet mojego nosa. Zdaje się, że się przemieścił.

- Och, boże. Profesorze, ja... - chłopak zsuwa się z krzesła i klęka przed mną. Odciąga moją rękę od twarzy. - Przepraszam. Myślałem, że jest pan... kiedy... yyy. Przepraszam. - Na początku obawiam się, że krzesło pozbawiło go zdolności do logicznego wypowiadania się, ale później przypominam sobie, że on nigdy nie mówił pełnymi zdaniami.

Dotyk był bardziej zaskakujący niż ból. Szybko dochodzę do siebie i wstaję.

- Co ty tu, do diabła, robisz? Myślałem, że powiedziałem ci dość wyraźnie, żebyś wrócił do siebie.

- Och... ja byłem... znaczy, poczułem się źle... wie pan. Ta cała afera z tym fotelem. Martwiłem się. O pana. Więc zostałem. - Martwił się. Powinien był się martwić o to, co mu zrobię, jak już dojdę do siebie. Głupi chłopak. - Ale wydaje się, że już wszystko z panem w porządku.

Tak, już w porządku. Ale jakim cudem on spędził całą noc w fotelu, nie zamieniając się w rozdygotaną, jęczącą galaretkę?

- Co zrobiłeś z krzesłem? - Pytam. Jego niezręczny uśmiech staje się przebiegłym uśmieszkiem, za co go nienawidzę.

- Użyłem hasła.

Czekam. Nie spytam go o to hasło. Chce, żebym to zrobił, czeka na to. Nasze oczy spotykają się, a on wytrzymuje moje zabójcze spojrzenie, rzucając mi wyzwanie. Och, do jasnej cholery, to jest żałosne.

- Ok, więc powiesz mi czy nie?

Uśmiecha się bezczelnie, wyglądając na zbyt zadowolonego z siebie.

- Harry.

Oczywiście.

ROZDZIAŁ DRUGI : TRENING

- Więc, nad czym teraz będziemy pracować?

- Teleportacją.

Jego usta otwierają się i widzę zaniepokojenie w jego oczach. Przynajmniej chłopak wie tyle, aby czuć się poważnie przerażonym. Jestem prawie pod wrażeniem.

- Ale ja jestem za młody.

- Czyżbyś nagle zaczął przestrzegać zasad Potter?

Oczywiście, to nie ma nic wspólnego z łamaniem prawa. On chciałby, żebym tak myślał. Cieszy mnie oglądanie jak jego sławna Gryfońska odwaga słabnie. Z każdą chwilą coraz bardziej bawi mnie perspektywa uczenia go.

- Chodzi o to, że co jeśli... wiesz... stracę. Coś.

Pozwalam sobie na złowieszczy uśmiech. W migocącym świetle łuczyw oświetlających pokój muszę wyglądać naprawdę diabelsko. Nerwowo przełyka ślinę i zaczyna niespokojnie się wiercić. Zastanawiam się czy nie powinienem mu powiedzieć, że właściwie jest bezpieczny z zabezpieczeniami na miejscach, części jego ciała pozostaną przynajmniej w jednym pomieszczeniu. Nie. Niech się jeszcze trochę pomęczy.

- Proponuję więc, żebyś zrobił to dobrze.

Jego oczy rozszerzają się, ale ponuro kiwa głową. Bierze głęboki oddech i widzę jak uspokaja się przed pierwszym zadaniem.

- Zaczniemy po południu. Możesz się przespać przed treningiem. Nie chcę szukać twojej głowy tylko dlatego, że ty nie skoncentrowałeś się należycie.

Chłopak mruga. Potem kiwa głową. Następnie mruga jeszcze kilka razy. Kiwając kolejny raz, odchodzi w stronę łóżka i rzuca się na nie, wzdychając. Podążam za nim i kładę się na sąsiednie łóżko, jednakże bez intencji by w nim spać. Jeżeli chłopak będzie cicho, ja mogę popracować nad swoim własnym treningiem. Słyszę, jak zrzuca buty i wślizguje się pod koce.

Biorę głęboki oddech i koncentruje się nad skierowaniem całej energii z mojego ciała do umysłu. Szkolenie siebie w tłumieniu informacji na zawołanie jest bardzo trudne do opanowania. Nauczyłem się tego będąc Śmierciożercą, a później używałem jako szpieg Dumbledore'a w czasie dni, które zwykłem nazywać Rundą Pierwszą. Kruczek polega na tym, żeby wtłoczyć wszystkie informacje i sentyment, który się z nimi łączy do przypadkowego i pozornie nie związanego z tematem słowa klucza. Zdecydowałem, że użyję słowa Moksha , które połączę nierozerwalnie z Harrym Potterem, żeby informacje nie zostały stracone aż do odwołania. Ani tortury, ani nawet Veritaserum nie będą w stanie rozplątać zasupłanych informacji, gdy proces zostanie zakończony. Słowo będzie czymś na kształt czerwonej flagi, jeżeli wszystko pójdzie, jak zaplanowałem, będę świadom, że znajduje się w nim informacja, ale, żeby ją wydobyć będę musiał wykonać proces wypakowujący, będąc w stanie hipnozy.

Mogę tylko zgadnąć powód, dlaczego to jeszcze nie zadziałało. Ostatnim razem, kiedy używałem tej zdolności, była to sprawa życia lub śmierci. Teraz to zaledwie kwestia zachowania zdrowego rozsądku. Wewnętrzna samoobrona. Współczucie, jakie wiedza o losie chłopaka wzbudza we mnie, osłabia moje postanowienia; a czucie czegoś więcej do chłopaka, niż nieznaczne poczucie obowiązku, jest po prostu niedopuszczalne. Nie wspominając, jakie niebezpieczne.

Zaczynam się koncentrować na wyrazie, mając jego wyraźny obraz w moim umyśle dopóki każdy oddech, każde uderzenie mojego serca nie jednoczą się z nim. Z chwilą, gdy nie myślę już o niczym innym, odtwarzam rozmowę z Dumbledore'em.

- Myślę, że nadszedł już czas, abyś poznał prawdę o Harrym. Tego, o czym zaraz ci powiem, chłopak nie może się dowiedzieć. Ale myślę, że to odpowiedni moment, żebyś się dowiedział, jak ważne jest twoje zadanie.. .

Te słowa stają się nićmi, z których upleciony jest wyraz Moksha. Złe przeczucie i zaniepokojenie, które wtedy odczuwałem nadaje im kolor.

- Jestem pewien, że wiesz o tym, że Voldemort poszukuje sposobu, aby stać się nieśmiertelnym. Próbował wielu zaklęć, zanim zatrzymał się na jednym- zapewne najbardziej mrocznym i złowieszczym ze wszystkich. Rytuał ma dwie części. Pierwsza wymaga lat przygotowań i jest straszliwie bolesna. Wymaga wypędzenia duszy z ciała. Większość ludzi umiera zanim udaje im się to osiągnąć. Voldemort zakończył pierwszą część.

Nudności. Złość. Mgliste poczucie zaskoczenia zabarwione ukłuciem zazdrości. Emocje przelewają się przeze mnie raz jeszcze. Płyną żyłami i zostają wpompowane do tego słowa.

- Żeby przeżyć te rytuał...

- Profesorze?

Ściszony głos sprowadza mnie na ziemię, ale przez chwilę jestem zdezorientowany. Otwieram oczy i zaczynam być świadomy własnego ciała, chłodu panującego w pokoju, chłopaka leżącego na łóżku obok. Słowo rozmywa w mojej świadomości i zostaje wymiecione jak niepotrzebny kurz. Cholera.

~0~0~

-Śpisz?

Zanim mogę to powstrzymać zirytowane mruknięcie wymyka się z moim ust.

- Co znowu? - warczę.

- Mogę umrzeć? - pyta, a ja zaczynam panikować.

- Co?

- Miałem na myśli przez rozczłonkowanie.

Zastanawiam się czy westchnięcie ulgi jest słyszalne. - Nie bądź śmieszny Potter. Czy ty naprawdę myślisz, że dyrektor pozwoliłby ci umrzeć? - Zdanie wisi przez chwilę nad moim łóżkiem zanim spada z impetem i uderza mnie w brzuch. Nabieram głęboki, uspokajający oddech. - Nie, nie możesz umrzeć. Najgorsze co może się zdarzyć to to, że zostaniesz nieodwracalnie zniekształcony. - Zapewniam go i uśmiecham się złośliwe, wyobrażając sobie wyraz jego twarzy.

- Ale jak to możliwe? Znaczy, jak mogę się całkowicie rozlecieć, a mimo wszystko pozostać przy życiu?

Chłopak myśli jak Mugol. Do tego jeszcze głupi Mugol. Czy on kiedyś pomyślał, jak ktoś może wziąć kawałek śmiecia i zostać dzięki niemu przetransportowanym do zupełnie innego miejsca? Nie. Czy kiedyś przyszło mu na myśl, żeby spytać jak jego psychopatyczny ojciec chrzestny może zmienić się w psa, nie zmniejszając swoich zdolności intelektualnych? Nie. Albo, jak Voldemort zdołał wypędzić dusze ze swojego ciała, a mimo to przeżyć?

Oczywiście, o tym nie wie.

- Odpowiedź na twoje pytanie, panie Potter, wymagałaby czasu, którego nie mamy. W skrócie. Jesteś w stanie przeżyć, ponieważ części twojego ciała nie zostały od niego odcięte. Są zaledwie odseparowane. Jeżeli jesteś bardziej zainteresowany fizyczną stroną magii, proponuję przejść się do biblioteki. Albo spytaj się swojej przyjaciółki, pani Granger. Jestem pewien, że zdarzyła już pochłonąć kilka setek książek na ten temat. A, teraz zamknij się i idź spać.

- Czy ty nigdy nie jesteś zmęczony byciem wrednym? - W jego głosie nie ma ani śladu gniewu. Pyta, bo jest po prostu ciekawy. Przez to sprawia, że wściekam się jeszcze bardziej. Jak śmiał się spytać?

- Że co proszę?!

- Bo tak naprawdę nie jesteś wredny. - Oczywiście, że jestem! Moja świadomość krzyczy w dziecinnym wzburzeniu. - Mam na myśli w środku.

- Jakkolwiek fascynujące nie byłoby wysłuchanie twojej oceny mojego wnętrza, Potter, nalegam, abyś pamiętał do kogo mówisz. Może o tym zapomniałeś, ale jestem twoim profesorem. Domagam się, abyś okazał mi szacunek, na jaki zasługuję. Zrozumiałeś? - Mój głos drży stłumionym gniewem i zaskoczeniem, że chłopak znowu przekroczył wyraźną linię, która oddziela nasze położenie. Zamyka się na chwile, a ja odczuwam triumf. Szybko się to jednak kończy, ponieważ chłopak kontynuuje.

- Nie chciałem cię obrazić. Tylko myślałem... - przestaje, a mój mózg zaczyna pogoń za formowaniem najostrzejszej riposty, żeby go zamknąć. Zaczynam się zastanawiać czy to w ogóle jest możliwe. - Wczorajszej nocy, kiedy siedziałeś w tym fotelu, wyglądałeś tak...inaczej. Mam na myśli twoją twarz. Wyglądałeś, sam nie wiem, na zadowolonego. To było miłe. Chciałbym, żeby inni ludzie wiedzieli, jaki jesteś naprawdę.

Jaki naprawdę jestem. Merlinie pomóż, bo jestem ciekawy. Postanawiam pozwolić mu zaplątać się w zeznaniach i pójść na dno swojej głupoty.

- Rozumiem. Więc, jaki naprawdę jestem, panie Potter? Proszę oświeć mnie swoją głęboką i jakże wnikliwą oceną mojego jestestwa.

Słyszę jak siada i czuję jego spojrzenie na sobie. Nie mogę się zmusić, żeby na niego spojrzeć.

- Więc, jesteś niemożliwy dla początkujących. Sarkastyczny i drwiący. Ale wewnątrz jesteś naprawdę miłym człowiekiem. - Mały gnojek. Jak śmiał? Zgrzytam zębami, a on kontynuuje.- Znaczy, denerwuję cię samym byciem w pobliżu, a ty mimo to robisz wszystko, żeby mi pomóc. Nie możesz powiedzieć, że to wszystko przez Dumbledore'a. Mogłeś stracić pracę tej nocy, kiedy pozwoliłeś mi zostać, a jednak to zrobiłeś. A, Dumbledore nie zmusił cię, żebyś pozwolił mi przychodzić do ciebie w nocy. On tylko dał mi zezwolenie. Mogłeś powiedzieć nie, ale tego nie zrobiłeś. Wiem, że mnie nie lubisz, więc to nie jest powodem. Jedynym wytłumaczeniem jest to, że w głębi serca jesteś dobrym człowiekiem. Myślę, że zrobiłbyś to samo dla każdego.

Pozwalam mu skończyć, a każde słowo, które mówi, dodaje następny węgielek do już skrajnie rozpalonej wściekłości, czającej się wewnątrz mnie. Jestem oniemiały. Nie wiem, na który zarzut odpowiedzieć najpierw. Chłopak wpędził mnie w kozi róg. Jeśli powiem, że nie zrobiłbym tego dla każdego, mógłby dojść do absurdalnego wniosku, że dbam o niego. Jeżeli nie zaprzeczę, że pomagam ludziom, znów dojdzie do jakiegoś głupiego wniosku, że jestem miłym człowiekiem. Doprawdy.

- Czy przyszło ci na myśl, panie Potter, że znosiłem twoja obecność tylko z powodu tych żałosnych przedstawień sentymentalnych zachowań, do których przyzwyczaiłeś mnie w zeszłym semestrze? To napawało mnie takim wstrętem, że już wolę tolerować cię nawiedzającego moje komnaty, niż po raz kolejny być świadkiem tych melodramatycznych scen. - Spoglądam na niego i widzę twarz, zupełnie bez wyrazu, raz jeszcze. Oddycham z ulgą.

- Czy to prawda? - Jego głos załamuje się; odchrząkuje i mówi - Czy naprawdę tak czujesz? - Przechodzi mnie dreszcz i wmawiam sobie, że to przez chłód panujący w pokoju, a nie ten w jego głosie. Uspokajam się i odpowiadam.

-Nie, Potter. Naprawdę, to moja ukryta ambicja, aby zostać duchowym przywódcą zagubionych dusz.

-Ach, więc uważasz, że jestem nienormalny. Bardzo przepraszam profesorze, od teraz nie będziesz musiał mieć do czynienia ze mną albo moimi sentymentami.

- Och, bogowie. Potter, przestań zachowywać się jak dziecko. Nie pozwolę, żebyś robił z siebie męczennika przede mną.

Kładzie się na łóżko i odwraca do mnie tyłem. Wstaję z posłania, zastanawiając się czy jestem szczęśliwy, że udało mi się obudzić na nowo nienawiść chłopaka do mnie. Moja świadomość to pochwala; ale jakaś mroczna strona przeklina mnie za bycie nieczułym sukinsynem.

Na szczęście, zdrowy rozsądek zgniata te drugą część, podporządkowując ją swojej woli.

~0~0~

- Skup się Potter. - Nasze pierwsze dwie próby poszły całkiem nieźle. W każdym razie lepiej niż przypuszczałem. Strach jest jedną z najlepszych metod nauczania. Używam tego sposobu na moich lekcjach od lat. Kiedy uczniowie są przestraszeni, zwracają większą uwagę na to, co robią. Oczywiście, istnieją wyjątki. Neville Longbottom nie jest w stanie wykonać niczego poprawnie, nawet pod groźbą bolesnej śmierci.

Oczywiście, jestem zszokowany i zniesmaczony, kiedy muszę przytwierdzać części, które zostawia za sobą. To naprawdę denerwujące, zobaczyć chłopaka bez jego ust. Z ledwością potrafi ukryć swoje zażenowanie, a i upokorzenie wcale nie poprawia jego koncentracji.

- Pamiętaj, musisz stać się świadom każdej części twojego ciała, od cebulek włosów do paznokci. Wyobraź sobie siebie całkowicie. Widzisz? - Oddycha głęboko i zamyka oczy. Po chwili kiwa głową. - Dobrze. Teraz wyświetl ten obraz na drugą część pokoju. Spróbuj jeszcze raz. - Marszczy brwi w koncentracji i nagle znika z małym pyknięciem.

W pewnym sensie... znika.

Przypominam sobie, że zapomniałem mu powiedzieć, że powinien być świadomy także swojego ubrania. Słyszę, jak pojawia się w końcu pokoju w momencie, kiedy widzę jego ciuchy upadające na podłogę. Wydaje z siebie krótki okrzyk i kątem oka widzę błysk nagiej skóry rzucającej się na podłogę. Nie mogąc się powstrzymać, wybucham śmiechem.

Śmieszność całej sytuacji zaciera napięcie, które gromadziło się między nami od porannej sprzeczki. Chłopak zachowywał się profesjonalnie i posłusznie, i jestem mu za to wdzięczny. Przynajmniej powinienem. Nie będąc niezadowolonym z tego powodu, mimo wszystko nie jestem nawet w połowie tak rozbawiony, jak myślałem, że będę. Pustka w jego wyrazie twarzy nie jest kolejną gierką. Nie robi tego, żeby mnie zdenerwować. Chroni siebie. Albo mnie. Najpewniej nas obydwu.

Dokładnie zbieram ciuchy, żeby sprawdzić czy nie zostawił niczego za sobą. Nie zostawił. Znaczy, że mu się udało. To nie lada wyczyn po tylko trzech próbach. Jedyne co nam pozostało, to wyćwiczyć to tak, żeby robił to bez zastanawiania. Zadowolony z naszego postępu podchodzę do niego i wręczam odzież. Wyrywa mi ją, a ja odwracam się do niego plecami.

- Jestem pod wrażeniem Potter. Udało ci się lepiej, niż przypuszczałem.

- Tak. Znakomicie. - mamroce - Przepraszam, wiem. Język.

- To zdarza się wszystkim Potter. Teleportacja to sztuka bardzo trudna do opanowania. Powinieneś się cieszyć, że zgubiłeś tylko spodnie. Mogło być o wiele gorzej.

- Ok. Możesz się już odwrócić.

Odwracam się w chwili, gdy zakłada koszulkę. Moje spojrzenie opada na delikatną linię czarnych włosów poniżej pępka, prowadzących do jeansów i nie jestem w stanie oderwać oczu, dopóki koszulka ich nie przykrywa. Podnoszę wzrok, żeby napotkać jego spojrzenie i widzę, że zauważył, jak się na niego gapiłem. Szukam strachu w jego oczach, ale nie znajduje go tam. Spogląda na mnie z przygaszoną iskierką zmieszania, przerwaną czymś...innym. Odwracam wzrok z poczuciem winy.

- Powinniśmy zrobić sobie przerwę - mówię, przeklinając swój brak tchu. Wyciągam różdżkę i przyzywam herbatę i kanapki z Hogwartu. Siadając przy biurku, staram się odrzucić obraz, który zdaje się wrósł w moją świadomość. Chłopak po chwili podąża za mną i siada.

Je w ciszy. Dławię się wstrętem do samego siebie.

~0~0~

- Dobry.

Siedzi po turecku na swoim łóżku i wygląda na to, że mi się przyglądał. Mrugam, żeby się przebudzić.

- Która godzina? - Spoglądam na zegarek stojący na stoliku nocnym i muszę zamrugać jeszcze raz, żeby się przekonać, że widzę właściwie. - Czemu nie śpisz o tej godzinie Potter? - Głupie pytanie.

- Nie byłem zmęczony. - kłamie. Spał smacznie, kiedy ja w końcu zdołałem zasnąć. Siadam i włączam lampkę. Widzę go teraz wyraźnie i zauważam, przez jego okulary, czerwone obwódki wokół oczu, które świadczą o niewyspaniu. Uśmiecha się lekko - Przepraszam, jeśli cię obudziłem.

- Nie obudziłeś. Ja... - miałem sen. Bardzo niepokojący i nie do końca niemiły, który z zakłopotaniem muszę przyznać, powstał w mojej głowie. Co do jasnej cholery się ze mną dzieje? Chłopak ma 15 lat. Mój żołądek kurczy się, kiedy przed moimi oczami przebiega obraz. Kręcę głową, żeby odsunąć go od siebie. - Nie obudziłeś mnie.

- Uśmiechałeś się. Szkoda, że się obudziłeś. - mówi wolno i po chwili zauważa tę dodatkową nutkę w swoim głosie. - Nie żebym...yyy. Nic nie robiłem. Nieważne. Przepraszam. - Opada na poduszkę, ale jego oczy nadal pozostają otwarte.

- Potter...

- Obserwowałem cię tylko dlatego, że to mnie uspokaja. Przepraszam. Nie zrobię tego więcej.

Wyczuwam w jego głosie niechęć i urazę. Chcę go za to zbesztać, ale nie mogę wystarczająco zebrać się w sobie. Jeśli chodzi o niego, ukrywał przede mną wszystkie swoje emocje przez dwa tygodnie, kiedy tu jesteśmy. Nalegał na dotrzymaniu obietnicy, jaka złożył pierwszego dnia, gdy tu przybyliśmy. Nie mogę go winić za to, że przyglądał mi się, kiedy spałem. Sam patrzyłem się na niego wiele razy. To całkiem uspokajające. A , skoro potrzebował uspokojenia, więc...

- Co ci się śniło? - pytam, tym samym pozbawiając się tytułu "Wredny, Bezduszny Sukinsyn", który tak bardzo chciałem zachować.

- Nic mi się.. - zaczyna i zaraz wzdycha - nie chcę o tym mówić.

- Świetnie. Tylko powiedz mi jeśli to miało cos wspólnego z Voldemortem. - zniecierpliwienie dzwoni w moim głosie i nienawidzę się za to. Zaraz potem zastanawiam się czemu niby miałbym się za to potępiać. Można się było tego spodziewać. Chłopak znowu jest bezczelny.

- Nie. Zrozum. To nie było nic wielkiego.

Zaciskam usta, żeby powstrzymać się od nakrzyczenia na niego. W chwili, gdy jestem już wystarczająco spokojny, mówię.

- Nie, żeby mnie to interesowało, ale pomyśl, jeśli nie porozmawiasz o tym, co cię dręczy nigdy nie będziesz w stanie o tym zapomnieć. - No i mam za swoje. Oficjalnie stałem się terapeutą chłopaka. Pożałujesz tego. Już tego żałuję.

- Mówię ci, to nie było nic ważnego. Boże, jesteś najbardziej skomplikowaną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem - przewraca się w moja stronę, jego oczy są zwężone i pobłyskuje w nich gniew. Oddech więźnie mi w gardle. - Raz nazywasz mnie mazgajem, a zaraz potem wymagasz ode mnie, żebym ci się wyżalił. A może ty masz coś, o czym chciałbyś zapomnieć! - Rzuca się na plecy i nakrywa rękoma swoją twarz. Patrzę na niego z pogardą, zarazem starając się nie zauważyć, że właściwe ma rację.

- Potter

- Tak, wiem. Uważaj na język.

Bezczelny, mały gówniarz.

- Jako twój profesor jestem zobligowany do dbania o twoje dobro.

Ze wzburzeniem parska śmiechem.

- Nie kłopocz się. Jest aż za dużo ludzi, którzy martwią się o moje dobro. - W duchu zgadzam się z nim i chcę powiedzieć to na głos, kiedy chłopak wzdycha ciężko i mówi - Możemy zakończyć tę rozmowę, proszę. Nie chcę się z tobą kłócić. Przepraszam za to, co powiedziałem. - Jego głos łamie się pod ciężarem jego własnej prośby, a mój gniew znika.

Zamykam oczy, przypominając sobie całą sprzeczkę. Uświadamiam sobie, że minęliśmy się gdzieś z sednem sprawy i to ja jestem temu winien. Czuję się śmiesznie, że obydwaj, on i ja, będziemy zadręczać się myślami dopóki nie zwariujemy. Jedynym sposobem, żeby załagodzić sytuację...

Nie.

- Potter..

Nie rób tego.

- Przepraszam.

Ty żałosny ośle.

- Musisz wiedzieć, że moja propozycja rozmowy była szczera i jest nadal aktualna. Niewiele osób docenia to, przez co przeszedłeś. Myślę, że się do nich zaliczam.

Cisza, która następuje po złożeniu propozycji, jest na tyle długa, że głupia bestia, która ją stworzyła, otrzymuje mentalne biczowanie od mojej świadomości, dumy, i co dziwniejsze, serca. W końcu, cisza zostaje przerwana przez smutny śmiech. - Dziękuję profesorze, ale ty naprawdę nie rozumiesz. - Mały gnojek. Jak śmiał odrzucić moją wspaniałomyślność? Czego więcej oczekuje? Że podejdę do niego i zacznę gładzić go po głowie jak jego matka?

- Do jasnej cholery Potter. Jeśli nie powiesz mi, co tak cię dręczy, rzucę na ciebie jakieś zaklęcie, za zrobienie ze mnie durnia.

- Ale, profesorze, ja nie mogę..

- Wyduś to z siebie!

- Jestem gejem - wyrzuca z siebie - przynajmniej tak mi się wydaje.

Ma rację. Nie rozumiem. Kolejna rzecz, która sprawia, że mój mózg zaczyna pracować na zwolnionych obrotach, kiedy już zdążył dojść do siebie. Niespodziewanie, słyszę odległe wołanie whisky leżącej w moim kufrze. Podnoszę się, żeby ją przynieść, postanawiając kolejny raz, że zacznę słuchać zdrowego rozsądku. Jak tylko otrząśnie się z szoku.

ROZDZIAŁ TRZECI : PRZEŁOM

- Przepraszam, nie powinienem był ci powiedzieć.

- Masz, kurwa, rację, że nie powinieneś był mi powiedzieć! Czemu to zrobiłeś? - warczę i pociągam dużego łyka ze szklanki. - Naprawdę, Potter. Ze wszystkich zmartwień, którymi mogłeś się ze mną podzielić, musiałeś wybrać właśnie to?

Siedząc w fotelu naprzeciwko mnie wzrusza ramionami; jego oczy koncentrują się na podłodze między nami. - Mówiłem ci, że nie będziesz chciał wiedzieć, ale nalegałeś. Poza tym, kapnąłeś się już wcześniej.

- Co? - O czym on, do cholery, mówi?

- Ostatnim razem, kiedy tu byliśmy.

Mój umysł przeszukuje pamięć i w końcu znajduje. Ty pewnie też jesteś pedziem. Mój żołądek kurczy się. Idiota!

- Potter próbowałem cię wtedy tylko sprowokować. Pozwól, że cię zapewnię, że ta informacja to dla mnie całkowita nowość. - Co właściwie nie ma znaczenia. - A propozycja rozmowy dotyczyła twoich snów.

Rzucam mu wściekłe spojrzenie. Spogląda na mnie, po czym szybko odwraca wzrok. Wydaje mi się, że widzę rumieniec na jego policzkach. Dociera do mnie, że przecież rozmawiamy o jego śnie. Niedobrze mi. Czuję się trochę urażony faktem, że próbował się uspokoić po wspomnianym śnie, patrząc na mnie. Nie zwracając uwagi na swoją próżność staram przekonać siebie, że lepiej tak, niż gdyby miało być odwrotnie. Wychylam zawartość szklanki i nalewam następną.

- Mogę trochę?

Gapię się na niego i słucham głosu ostrego sprzeciwu, krzyczącego w mojej głowie. Wydaje się, że moja świadomość jeszcze do siebie nie wróciła. Przywołuję kolejną szklankę i wzdychając podaję mu ją.

- Dzięki.

- Zdrówko - mamrocę i wypijam. Siedzimy w ciszy przez dłuższą chwilę, a ja próbuję odzyskać spokój. Są profesjonalne sposoby poradzenia sobie z tym. Jestem pewien, że zapierające dech w piersi zdziwienie nie jest jednym z nich. Jestem nauczycielem. A to odpowiedzialność nauczyciela, żeby prowadzić... Do jasnej cholery, nie jestem żadnym pieprzonym wzorem do naśladowania. Chłopak powinien był to zauważyć, kiedy zrzucił na mnie ciężar tej wiadomości. Do diabła z profesjonalizmem. Kiedy znowu podnoszę wzrok, on patrzy na mnie. Uśmiecha się.

- Myślę, że czujesz się bardziej skrępowany w tym temacie, niż ja. - Pociąga ze szklanki, a później krzywi się.

- Hm. Może powiem ci, dlaczego. Są pewne rzeczy, których wolałbym o ludziach nie wiedzieć. Orientacja seksualna widnieje na liście. Czy powtórzyłbym się, gdybym powiedział, że mnie to nie interesuje?

Wypija jednym łykiem, zawartość szklanki, a następnie wystawia ją wymownie. Nalewam mu następną. - Nie przeholuj z tym. Nie chcę cię zanosić do łóżka. - Mówię to i zaczynam się rumienić, po raz pierwszy od dwudziestu lat. Potter, pomimo własnego rumieńca, zaczyna się śmiać. Zbereźny mały gówniarz. Pijąc, posyłam mu drwiący uśmiech i staram się zignorować zdanie, które postanowiło krążyć po mojej głowie.

- Lepiej mi -mówi. Unoszę brew. - Odkąd tu przybyliśmy sprawy dziwnie się układały.

- Interesujące. Powiedziałbym, że rzeczy dopiero zaczęły się dziwnie układać.

- Naprawdę tak ci to przeszkadza?

- Tak.

- Przepraszam. Z jakiegoś powodu myślałem, że... nieważne. - Przygląda mi się przez chwilę, a później zwraca oczy w kierunku ognia.

- Co takiego myślałeś?

- Myślałem , że... zrozumiesz.

Kurwa. Pieprzona. Mać. Moja świadomość budzi się nagle z marazmu i kręci gorączkowo głową. Biorę głęboki oddech. - Aha.

- Więc, nie jesteś. Gejem. - Jego spojrzenie napotyka moje, ale tym razem to ja odwracam wzrok.

Nie odpowiadaj na to.

- Nie jestem tu po to, aby rozmawiać o mojej orientacji.

Och, to było genialne. Mogłeś równie dobrze przykleić sobie różowy trójkąt na klatkę piersiową i tańcząc po pokoju zacząć śpiewać "We are family". Cholera.

Uśmiech mówiący: "Wiedziałem!", rozlewa się na jego twarzy. Podnosi do ust szklankę, by go ukryć.

- Czymkolwiek jest to, co wydaje ci się, że się o mnie dowiedziałeś, twoi mali wspólnicy nie muszą o tym wiedzieć.

- Och, profesorze. Nawet gdybym chciał im powiedzieć, a nie chce, nie wiedziałbym, jak wytłumaczyć, skąd się dowiedziałem. Poza tym, jeżeli ktoś się powinien martwić, to tylko ja. Jesteś "Królem Slytherinu", pamiętasz?

Uśmiecham się drwiąco na wspomnienie mojej mapy. Chłopak nie poznałby się na żarcie, nawet gdyby ten ugryzł go w tyłek. - Nie martw się, twój mroczny sekret jest u mnie bezpieczny. - Sarkazm sączy się z moich słów, ale patrząc na chłopaka stwierdzam, że nie załapał subtelnej wrzuty.

- Wiem. Ufam ci.

Tak, zdecydowanie nie załapał. I znowu sprawił, że czuję się niezręcznie.

- Powiedziałeś "wydaje mi się".Mam rozumieć, że nie jesteś pewien?

Wzrusza ramionami.

- Chyba jestem pewien? - Znów pytanie. Nie jest nawet pewien czy mu się wydaje, że jest pewien. Prycham ze wzburzeniem.

- Więc co sprawia, że myślisz, iż jesteś gejem?

Bierze dużego łyka i opuszcza wzrok.

Wzdycham. To on wyszedł z tym tematem. Czemu to ja mam z niego wyciągać resztę?

- Rozumiem, że nie pociągają cię dziewczyny? Myślałem, że ty i Granger...

- Nie, na boga!! - krztusi się, a następnie krzywi się. - Jest moja przyjaciółką. Chyba nie uwierzyłeś w to, co napisała Skeeter?

Uśmiecham się szyderczo na samą myśl. Jeden z moich najgorszych momentów. Odpycham od siebie wspomnienie dni, kiedy jeszcze mogłem sprawić, że chłopak był niczym więcej jak sponiewieranym kłębkiem nerwów. Oczywiście, że nie myślałem o artykule. I z pewnością nie jestem na tyle głupi, aby wierzyć w bzdury powypisywane w magazynach dla czarownic.

- Więc nie pociągają cię dziewczyny.

- Znaczy, była pewna Krukonka. Ale to się zdarzyło pewnie tylko dlatego, że jest ładna i gra w Quidditcha.

Powstrzymuję wybuch śmiechu. Więc podobała mu się miotła, a nie dziewczyna. Ale banał.

- No tak, Quidditch i miłość są... nierozerwalnie związane.

Posyła mi pełne wyrzutu spojrzenie, następnie uśmiecha się.

- Bardzo śmieszne.

- Więc pociągają cię chłopcy czy nie? - Prawie powiedziałem mężczyźni, ale powstrzymałem się w ostatnim momencie. Uważaj, czego pragniesz... Przestań.

- Nie wiem.

- Och, na miłość boską Potter. Skoro nie wiesz czy pociągają cię chłopcy, czy dziewczyny, jakim cudem doszedłeś do wniosku, że jesteś gejem? - Jakim cudem uwikłałem się w tą rozmowę?

- Próbowałem się w tym połapać, kiedy ty zażądałeś, żebym ci powiedział, co jest nie w porządku! - wydziera się, przepraszając natychmiast. Siedzimy przez chwilę w ciszy, zanim chłopak znowu zaczyna. - Kiedy ty wiedziałeś? Znaczy, jak...?

Ucina. Doszliśmy do momentu w naszej rozmowie, kiedy przeklinam swoje spowolnione zdolności intelektualne spowodowane spożyciem alkoholu. Są pewne rzeczy, których chłopak nie powinien wiedzieć o swoim ojcu. Tak bardzo uderza mnie ironia całej sprawy, że prawie zapominam o pytaniu.

- Profesorze? Przepraszam, jeśli nie chcesz mi powiedzieć...

- Byłem młody. Zapałałem pewnymi uczuciami do przyjaciela z dzieciństwa. - Stara, dawno zapomniana gorycz wkrada się do mojej wypowiedzi. Połykam ją razem z resztką płynu z mojej szklanki. Nie mogę się zmusić, żeby spojrzeć na chłopaka, który, jak sobie przypominam, jest rażąco podobny do swojego ojca. Poza oczami - jedyna odznaczająca się cecha, jaką posiadała ta nudna kobieta.

- Więc co się stało?

Och, popieprzyliśmy się trochę ze sobą, po czym on stwierdził, że jest normalny, rozgadał wszystkim swoim przyjaciołom, że jestem zboczeńcem, który się za nim uganiał, a następnie ożenił się z najnudniejszą kobietą na świecie. Później znalazł się po niewłaściwej stronie uśmiercającego zaklęcia, aby dziesięć lat później jego syn-gej powrócił, żeby mnie prześladować.

Może jednak nie.

- Nic. On z tego wyrósł, a ja nie.

- Och, to smutne. Przykro mi.

Powinno ci być.

- Już o nim zapomniałem. - Kłamca.

~0~0~

Decyduję się na szybką zmianę tematu, zanim zniszczę piedestał, na którym chłopak postawił swojego ojca. Nie żeby nie sprawiło mi przyjemności oglądanie, jak jego urojenia roztrzaskują się z hukiem, ale coś podpowiada mi, że nie wyszłoby mi to na dobre. Zakopuję ten temat z dala od świadomej części mojego ja i zmieniam obiekt zainteresowania.

- Skoro już mamy tę małą rozmowę od serca, będę nalegał, abyś powiedział mi to, co chcę wiedzieć. Chcę usłyszeć o twoich snach. - Jego usta otwierają się szeroko i czerwieni się. - Nie tych snach, ty głupi chłopaku, koszmarach. Co ci się śniło tej nocy, której o mało nie złamałeś mi nosa?

Jego zażenowanie blednie, a twarz staje się pusta raz jeszcze. Moja cierpliwość jest na wyczerpaniu.

- Potter po prostu mi powiedz!

Tępo potrząsa głową.

-To głupie.

Z tęsknotą wspominam gabinet z eliksirami w Hogwarcie, gdzie znajduje się kryształowa fiolka, która sprawiałaby, że chłopak uwywnętrzniałby mi się godzinami. Cholera, wiedziałem, że zapomniałem czegoś spakować. Patrzę na niego spode łba, a on wzdycha ciężko.

- Czasami śni mi się noc trzeciego zadania. Po prostu... Tamtego razu znowu mi się to śniło, a ty dotknąłeś mojego ramienia w miejscu, skąd Glizdo...Pettigrew wziął moją krew. - Ucieka wzrokiem, potrząsając głową. - Profesorze, naprawdę nie chcę o tym mówić.

Dochodzę do wniosku, że jednak nie chcę tego słuchać. Znałem historię ze strzępów, które opowiadał Dumbledore. To, co wtedy usłyszałem, wystarczyło, żaby zmrozić mi krew w żyłach. Sama myśl o wysłuchaniu jej z pierwszej ręki, z całym bagażem emocjonalnym, przeraża mnie ponad wszelką miarę. Chłopak gapi się w szklankę, a ja prawię słyszę, jak bardzo chce, żebym odpuścił. Zrozumienie napływa do mnie znikąd, ale dzwoni wyraźnie wśród oparów brandy.

- Obwiniasz się, prawda? - Pytanie wymyka mi się, ale kiedy już jest w eterze, nie żałuję, że je zadałem. Potrząsa głową, mrugając powiekami.

- Wiem, że to nie moja wina. - Odchrząkuje.

- Jedno wiedzieć, a drugie wierzyć w to. Wiem, na czym to polega, Potter. Odgrywasz tę samą scenę w swojej głowie tysiące razy, koncentrując się na błędach, jakie popełniłeś, starając się wymyślić sposób, aby uratować Diggory'ego od śmierci, uchronić się od związania, zapobiec odzyskaniu ciała przez Czarnego Pana. Mam rację? - Wiem, że mam. Grałem w tę samą grę tak często, że wydrążyłem dziury z mózgu do żołądka. Jestem porażony świadomością tego, jak wiele mamy ze sobą wspólnego. Nagle nadchodzi zrozumienie, dlaczego to ja zostałem wybrany, żeby mu pomóc.

W końcu to załapałeś. Oj, zamknij się.

- Proszę, przestań - szepce.

Desperacja w jego głosie odbiera mi chęć kontynuowania. Postanawiam, że już nie będę.

- Przestanę. Ale, Potter, nie możesz więcej tego robić. Albo skończysz jak ja.

Podnosi wzrok, a ja uśmiecham się złośliwie. W odpowiedzi robi to samo, a ja cieszę się, że to widzę. Uświadamiam sobie, że właściwie nie powinienem być taki zadowolony. Biorę głęboki łyk, starając się odepchnąć głos w mojej głowie mówiący: Nie będzie miał wystarczająco dużo czasu, żeby skończyć jak ty, prawda?

- Więc, co ci się śniło dzisiejszej nocy, profesorze?

Po raz kolejny w ciągu dwudziestu lat moja twarz odzyskuje zdolność do czerwienienia się i po raz bilionowy, odkąd poznałem chłopaka, przeklinam go. Moje oczy uciekają przed konfrontacją i je też przeklinam.

- To cię nie dotyczy Potter. - To dotyczy cię aż za bardzo, Potter. Staram się, aby ton mojego głosu był najbardziej odpychający, jak to tylko możliwe.

- Hipokryta.

Touche.

~0~0~

Opuszczamy to miejsce po południu, a ja nagle uświadomiłem sobie, że Dumbledore nie pojawił się jeszcze, żeby sprawdzić, jak nam idzie. Mój żołądek staje się nieprzyjemnie ciężki, kiedy nachodzi mnie myśl, co to może oznaczać. Przyjąłem za rzecz oczywistą, że stary pryk przeżyje nas wszystkich. Teraz jednakże stawiam czoła faktowi, iż mężczyzna jest przecież śmiertelny. Że może umrzeć. Zastanawiam się przez chwilę, co jego śmierć oznaczałaby dla reszty z nas. Dla chłopaka.

"Zamierzam chronić chłopca tak długo, jak żyję, Severusie."

A potem? Co się stanie później? Wybór. A to dopiero będzie wybór. Poświęcić siebie w imię dobra ogółu albo żyć i pozwolić Voldemortowi na wzmocnienie jego panowania opartego na terrorze, aby w końcu dać się zabić. Całkiem duży kamień usadawia się w moim brzuchu, a ja z trudem opanowuję drżenie. Słowa "to niesprawiedliwe" wpełzają na moje usta, ale odganiam je szybko, przypominając sobie, że na świecie nie ma sprawiedliwości.

- Wszystko w porządku?

Spoglądam na chłopaka po przeciwnej stronie biurka, sprawdzając zarazem wyraz mojej twarzy. Wygląda na normalny. Unoszę brew, ale nic nie mówię. Nie mogę zaufać własnemu głosowi teraz, kiedy w gardle zagościła na dobre klucha sporych rozmiarów.

- Co się dzieje? - Jego oczy szukają moich, a ja zaczynam się zastanawiać, skąd przyszło mu do głowy, że w ogóle coś jest nie w porządku. Pomimo ostatniego ataku czerwienienia się nadal jestem w stanie zachować twarz bez wyrazu.

Odchrząkuję.

- Nic. Dlaczego?

- Nie wiem. Ty... er... - Wzrusza ramionami. - Nieważne. - Mówi, powracając do czytania "Historii Magii". Albo udaje, że czyta. Tak czy siak dobrze mu idzie.

Dochodzi do mnie, że jeżeli Voldemort dorwał Dumbledore'a, chłopak mógłby to wyczuć. Voldemort na pewno chciałby zabić starca własnoręcznie, tego jestem pewien. Z drugiej strony, chłopak z pewnością powiedziałby coś.

- Potter, miałeś ostatnio jakieś sny dotyczące aktywności Czarnego Pana? Czy twoja blizna dawała ci się we znaki? - Próbuję zachować neutralność w głosie, ale on spogląda na mnie z obawą w oczach.

- Nie, ostatnio nie. Czemu?

Wcale mi nie ulżyło. Dzięki bliźnie chłopaka możemy być pewni, że coś się stało, z drugiej strony jednak, jeżeli nie wykazuje żadnej aktywności, nie możemy być pewni, że nic się nie stało.

- Zwykła ciekawość - mamrocę, starając się nie dostrzegać zaniepokojonego wzroku chłopaka.

- Coś jest nie w porządku. Po prostu powiedz mi, co. Proszę.

- Wszystko w porządku. Ucz się. - Po jego minie widzę, że nie ma zamiaru mnie słuchać. Uparcie zaciska usta.

- Posłuchaj, jestem tak samo zaangażowany w sprawę Voldemorta, jak ty - nalega.

Bardziej, powiedziałbym. Przestań.

- Jeżeli coś się stało powinieneś mi powiedzieć. I tak się dowiem.

- Nie wiem czy coś się stało, Potter. A ty nie będziesz mi się zamartwiał głupotami. - podnoszę głos, rzucając mu wściekłe spojrzenie. Nie robi to na nim najmniejszego wrażenia.

- Jeżeli nic by się nie działo, nie martwiłbyś się - nalega. - Na litość boską, przestań mnie ochraniać! Mam prawo wiedzieć. Prawda?

- Jestem tylko troszkę zaniepokojony, że Dumbledore nas nie odwiedził, to wszystko. - Oczywiście, to nie całkiem prawda. Jeżeli Dumbledore do tej pory nie pokazał się w pobliżu, musiał mieć jakiś powód. Chłopak gapi się na mnie z szeroko otwartymi ustami, a następnie milcząco spogląda w książkę. Jest niezdrowo blady.

- Chyba nie myślisz, że... - ucina.

- Jest bardzo potężnym czarodziejem - mówię, żeby pocieszyć jego, jak i siebie samego. Widziałem Dumbledore'a w akcji kilka razy. Każdy taki spektakl przypominał mi, dlaczego właściwie dołączyłem do niego.

- A jeśli on... jeżeli coś się stanie profesorowi Dumbledore'owi... kto będzie cię chronił?

Jestem świadom tego, że moje usta są nieestetycznie otwarte. Mnie? To powinno być ostatnie z jego zmartwień. Jest ostatnim z moich. Nagle zdaję sobie sprawę, nie bez obezwładniającego zmieszania, że moja ręka przemierzyła długość biurka i zaczęła głaskać dłoń chłopaka, aby go pocieszyć. Za cholerę nie mogę sobie przypomnieć, jak się tam znalazła. Jego palce splatają się z moimi i nie mogę się zmusić, żeby się wycofać. Moje serce panicznie przyspiesza bicie. Jego dłoń ściska moją.

~0~0~

- Dwie minuty. Na pewno wszystko zabrałeś?

Kiwa głową; wyraz jego twarzy jest nieodgadniony. Jestem ciekawy czy myśli o Dumbledorze, ale nie spytam go o to. Nie chcę zdradzić swojego niepokoju. Podnosi wzrok, żeby napotkać mój, a moje ciało napina się.

- Czy naprawdę myślisz to, co powiedziałeś o mnie nawiedzającym twoje komnaty? - odwraca wzrok, uspokajając się w oczekiwaniu na odpowiedź. Cholera. Znowu to zrobił. Mój umysł gorączkowo poszukuje sposobu, aby powiedzieć mu, że nadal może przychodzić, bez sprawiania wrażenia, że tego chcę. Nie powiedziałbym, że jego wizyty sprawiają mi przyjemność. Ale przyzwyczaiłem się do nich, jako do mojej codzienności, a nie lubię, kiedy mój porządek zostaje zakłócony.

- A co, Potter. Jeszcze ci się nie znudziłem? - Przychodzi mi na myśl, że chyba nie chcę szczerej odpowiedzi na to pytanie. Jednakże jedno spojrzenie na chłopaka mówi mi, że mimo to mi jej udzieli. Wstrzymuję oddech.

- Pomimo tego, jak bardzo wkurzy cię to, co usłyszysz, lubię cię... przebywanie blisko ciebie. Nie żebym...Ok. Popapraniec ze mnie. - Zakrywa twarz rękoma, a ja śmieję się z jego zażenowania. Później przypomina mi się, że właściwie powinienem być poirytowany. Pieprzyć to. - Och, nie wiem. Uspokajasz mnie.

Uspokajam go. Znowu to samo. Szkoda, że on działa na mnie dokładnie odwrotnie. Moja irytacja przejmuje nade mną kontrolę.

- Jakim cudem cię uspokajam? Naprawdę, Potter. Robię wszystko, co mogę, żeby być wrednym dla ciebie, a ty mówisz, że cię uspokajam? Jesteś masochistą czy jesteś zwyczajnie za głupi, aby to zauważyć? - Patrzę na niego spode łba, a on uśmiecha się ironicznie. Nie wiedziałem, że powiedziałem coś śmiesznego.

- Może "uspokajasz" nie jest odpowiednim słowem. Ty po prostu... czuję się... normalnie w twoim towarzystwie. I nie jesteś wredny cały czas. A nawet kiedy jesteś... to jest raczej do przewidzenia. To cały ty.

- Zapewne masz wiele pomysłów na temat tego, kim jestem.

- Nie spanie w nocy daje człowiekowi dużo czasu na myślenie.

Moja kolej na bycie ironicznym.

- Myślisz o mnie po nocach?

Rumieni się. Ja pewnie też bym to zrobił, gdyby nie start Świstoklika.

~0~0~

Lądujemy i zaczynam się niejasno zastanawiać, jakim cudem chłopak utrzymuje równowagę na boisku Quidditcha. Wpada na mnie, a ja spadam na te przeklęte krzesło, które, dzięki bogom, tym razem jest wyłączone. Gdyby było inaczej pewnie nie zauważyłbym Dumbledore'a siedzącego w fotelu naprzeciwko, ani nie miałbym na tyle zdrowego rozsądku, aby zepchnąć niezdarnego chłopaka z kolan.

- Witam z powrotem. Mam nadzieję, że wszystko się udało.

- Albus. - Chcę zrobić mu wyrzuty, że przez niego się martwiłem, ale powstrzymuję się, gdy spostrzegam ten wyraz jego oczu. Coś się stało. I ktoś nie żyje. Moje ciało staje się zimne, a oddech więźnie w gardle.

- Profesorze, martwiliśmy się, że coś się panu stało.

Albus przerzuca wzrok ze mnie na chłopaka, uśmiechając się smutno.

- Myślę, że powinieneś usiąść, Harry. - Przyglądam mu się wystarczająco długo, żeby zauważyć, że pobladł. Opada na podłogę. Przechodzą mnie dreszcze. Jeżeli chłopak może zostać, to musiał być ktoś, kogo znał. Staram się nie przebiegać myślami listy możliwych ofiar.

- Co się stało? -mówię. Kto zginął,myślę.

- Podczas gdy byliście w ukryciu, coś się wydarzyło... - bierze głęboki oddech, a ja spostrzegam furię w jego oczach. Jestem pełen szacunku dla siły, jaką emanuje starzec. Spokój powraca na jego twarz i zaczyna znowu, patrząc na Pottera. - Harry, Hagrid nie żyje.

Mój żołądek kurczy się i nie mogę się zmusić, żeby spojrzeć na chłopaka albo na Dumbledore'a. Zamykam oczy, uspokajając wściekłość, która budzi się we mnie. Opanowanie napływa do ciała powoli, automatycznie. Mięśnie twarzy naprężają się. Ten odruch nigdy się nie zatrze.

- Jak? - głos chłopaka jest równie spokojny jak mój. Zaskakuje mnie to. Otwieram oczy, aby zobaczyć tę cholerną pustkę na jego twarzy i przeklinam go. Siebie też, za umieszczenie jej tam. To nie jest normalne. On nie jest normalny.

- Zgodził się być wysłannikiem do olbrzymów. Ktoś się dowiedział. Przechodził przez Ulicę Pokątną kiedy to się stało. - Chłopak kiwa głową, jakby się tego spodziewał. Teraz na poważnie zaczynam się o niego martwić. Tłumaczę sobie, że jest na pewno zszokowany wiadomością i zareaguje, gdy to do niego dotrze. Uświadamiam sobie, że chcę zobaczyć wybuch emocji w jego wykonaniu. Jestem zaniepokojony tym, jak bardzo tego chcę. Chcę, żeby płakał i był wściekły jak normalny chłopiec. Z jakiejś przyczyny to zapewniło by mnie, że się po tym pozbiera.

Spoglądam na Dumbledore'a i widzę, że mnie obserwował. Jest bardzo zamyślony i to mnie przeraża. Po chwili jednak zamyślenie znika.

- Harry, pozwolisz, że zostaniemy na chwilę sami? - Chłopak wstaje, ale Dumbledore zatrzymuje go. - Będziemy z profesorem Snape'em w pokoju obok.

ROZDZIAŁ CZWARTY: Z WŁASNEJ WOLI

Siadam przy Stole Głównym i staram się nie zauważać, że gapi się na mnie; jego oczy, zazwyczaj puste, przepełnia teraz zdrada. Zaczynam obawiać się lekcji eliksirów z piątoroczniakami z dobrze znaną mi intensywnością. Minął miesiąc odkąd całkowicie zerwałem kontakt z chłopakiem i wygląda na to, że jeszcze się z tego nie otrząsnął. Dwie pierwsze lekcje były zdecydowanie najgorsze i miałem problem w udowodnieniu mu, kto właściwie tutaj rządzi. Jednakże cztery pełne atrakcji noce z Filchem utemperowały jego charakter. Zmiana, która w nim zaszła nie była aż tak ciężka do strawienia jak impuls, by zetrzeć zmartwienie z twarzy Granger i Weasley'a. Jak gdyby chłopak potrzebował ich współczucia. Czy oni sobie nie zdają spawy, że tylko pogarszają sytuację?

Przestań. Cholera. Ochronny instynkt, który narodził się we mnie względem chłopaka, jest naprawdę irytujący. Zostawiłem moją mapę w biurze, żebym nie przyglądał się noc po nocy jak szwęda się pomiędzy półkami w bibliotece, gdzie Dumbledore zamyka go, by był bezpieczny. To i tak nie powstrzyma chłopaka przed wpędzeniem się w załamanie nerwowe, myślę gorzko, natychmiast zaczynając się denerwować, że kolejny raz wpadłem w ten ciąg myślowy.

To nie jest twój problem.

On nie jest twoim problemem.

Z zamyślenia wyrywa mnie dzwonek, sygnalizujący południową przerwę, więc wstaję z niechęcią od kolejnego nie zjedzonego posiłku. Idąc do lochów, przygotowuje się po raz kolejny na czekającą mnie konfrontację z chłopakiem. Pociesza mnie tylko fakt, że powiew sentymentalizmu obecny po śmierci Hagrida zdecydowanie się zmniejszył. Publiczne pokazywanie emocji powinno być zabronione. A ci, którzy mają czelność szlochać na moich zajęciach, powinni mieć zaszyte kanaliki łzowe raz na zawsze. Musiałem się mocno powstrzymywać, żeby nie kazać im rozbić eliksiru, który miałby dokładnie takie skutki.

Ludzie powinni wiedzieć, że okazywanie uczuć nie ma racji bytu poza ich prywatnymi czterema ścianami. Ja opłakiwałem tego wielkiego gamonia tak, jak na to przystało - szklaneczką portera i szczerymi życzeniami wszystkiego dobrego w następnym życiu w ogromnym zoo zwanym rajem. Za Hagrida! Niech od czasu do czasu ugryzie go smok, tuląc do snu.

Zatrzymuję się na chwilę w gabinecie, żeby pozbierać potrzebne mi rzeczy, po czym wpadam jak burza do klasy. Uczniowie wciąż wchodzą, więc odwracam się do tablicy i zapisuję składniki potrzebne do zrobienia eliksiru na porost włosów. Zastanawiam się, kogo wybrać jako królika doświadczalnego. Jeden Gryfon i jeden Ślizgon, żeby było sprawiedliwie. Już dłużej nie zniosę wysłuchiwania McGonagall, że uczepiłem się jej uczniów.

Ale kogo wybrać tym razem? Nie mogę napoić jakąś bogu ducha winną osobę eliksirem Longbottoma. Obiecałem, że nie będę zabijał uczniów, jeśli można temu zapobiec. Co do mojego własnego domu: Malfoy nie grzeszy doświadczeniem w tej kwestii, ale mój mały biedny Śmierciożerca, pobiegłby zaraz do swojego ojca, który z pewnością starałby się mnie wywalić, aby mógł mnie własnoręcznie dostarczyć przed oblicze Czarnego Pana z czerwoną kokardką zawiązaną na moim tyłku. Crabbe i Goyle już bez doświadczeń wyglądają wystarczająco żałośnie. Parkinson - biedna dziewczyna, nawet ja nie jestem aż tak okrutny. Wzdycham i decyduję się na Thomasa i Notta.

Właśnie skończyłem zapisywanie ostatniego składnika na tablicy, kiedy zdaję sobie sprawę z jego obecności. Wzdrygam się, wyczuwając rozgoryczenie bijące od niego, które stało się nieodzowną częścią czego osoby. Zanim zdążam się jednak odwrócić, on już na mnie nie patrzy. Podąża wzrokiem za Finniganem. Zauważam, że gapi się na tyłek chłopaka i, co więcej nawet, nie sili się na dyskrecję. Wykrzywiam się, odchrząkując. Oczy wszystkich skupiają się na mnie. Wszystkich oprócz jego.

- Dzisiaj sporządzicie eliksir na porost włosów. Parkinson, ty będziesz testowała swoją na panu Nottcie. Panie Potter - jego wzrok pada na mnie, a moje oczy zwężają się. Uśmiecham się złowieszczo, a on nie spuszcza wzroku. - W związku z tym, że miał pan prawdziwy kłopot z oderwaniem spojrzenia od pana Finnigana, pozwolę panu na pokazanie obiektowi pana uczuć tego, co jest pan w stanie zaoferować.

Otwiera szeroko usta, by natychmiast je zamknąć. Ślizgoni chichocą, a Gryfoni odwracają się, by spostrzec, z jaką nienawiścią się we mnie wpatruje. Kątem oka widzę Finnigana, który czerwieni się wściekle. Weasley szarpie Pottera za szaty, żeby odciągnąć jego uwagę, a ten po chwili odwraca wzrok. Klasa uspokaja się, przygotowując eliksir, a ja staram się zwalczyć dziwną, nieznaną falę żalu.

Zdradziłem tego chłopaka - odzyskując tytuł Zgryźliwego, Gnoja Bez Serca. Zdradziłem go, zaprzepaszczając noc, kiedy wyznał mi swój sekret.

~0~0~

Siedzę w gabinecie, pochylając się nad górą testów, które zrobiłem zaskoczonym uczniom podczas popołudniowych zajęć, pod wpływem mojej konfrontacji z Potterem. Mojego ataku na Pottera, poprawiam się. Staram się sobie wmówić, że postąpiłbym tak samo z każdym uczniem, wodzącym wzrokiem za innym w tak oczywisty sposób. Ale to nieprawda. Już jakiś czas temu podjąłem świadomą decyzję, żeby nie zwracać uwagi na deklaracje miłosne uczniów. Wolę zużyć czas i energię krytykując nie wiadomej treści mikstury, które te niedołęgi starają się mi wcisnąć.

Na moja ofiarę wybrałem Pottera. Niesprawiedliwie. Jak zawsze zresztą. Przepełnia mnie kolejna fala poczucia winy. Wbrew rozsądkowi zaczynam grzebać w swojej przeszłości, szukając powodu, dla którego tak chętnie wyżywam się na chłopaku. Nie muszę szukać zbyt długo.

James. Tak, zgadza się. Nienawidziłem chłopaka z powodu Jamesa - był punktem kulminacyjnym w zdradzie jego ojca. Ale to nie ma nic wspólnego z tym, co stało się dzisiaj. Już dawno temu nauczyłem się gardzić Harry'ego Pottera za jego własne przewinienia. Jak na przykład za jego zadziwiające podobieństwo do mężczyzny, który zamienił twoje życie w piekło na ziemi. Przestań!

Fakt faktem nie jestem święty, ale czuć się winnym z powodu jakiejś uszczypliwej uwagi to już przesada. I na pewno nie będę się w to zagłębiał. To było całkowicie normalne. Chłopak powinien był mi dziękować. Jeśli chce zachować swoją seksualność w sekrecie, nie powinien gapić się na cudze tyłki. Inni uczniowie z pewnością przypisali mój komentarz do etykietki wrednego, zgryźliwego pajaca, za jakiego mnie uważają. Nie zrobiłem nic złego.

Z całych sił staram się skupić na zwojach pergaminu porozwalanych na stoliku. Mój umysł ogarnia błogi spokój, kiedy maczam pióro w czerwonym atramencie. Dziką satysfakcję sprawia mi ocenianie wypocin drugiego roku Hufflepuff/ Ravenclaw za ich brak przygotowania. W połowie sprawdzania słyszę pukanie do drzwi. Spoglądam na zegarek, zastanawiając się, komu dałem szlaban tym razem.

- Wejść - nie podnoszę wzroku znad pergaminów. Ta technika jest niezawodna w pozbawianiu rezonu studentów, którzy zebrali w sobie wystarczająco odwagi, by w ogóle zapukać. Zazwyczaj po niezręcznej chwili ciszy(niezręcznej dla nich, zabawnej dla mnie) decydują się na ciche: „ Profesorze Snape?”. Poznaję ich po głosie i nie zaszczycam spojrzeniem.

Po chwili ciszy dłuższej niż zazwyczaj warczę zniecierpliwiony. - O co chodzi? - W momencie, kiedy wypowiadam te słowa wiem, kto stoi u drzwi. Moje serce zaczyna bić wściekle i czuję płynącą w mych żyłach adrenalinę. Walka albo ucieczka.

Walka. - Jest coś, co chciałbyś mi powiedzieć, czy zamierzasz gapić się na mnie przez całą noc Potter?

- Już nawet nie możesz na mnie spojrzeć, prawda?

Mechanicznie przybieram obojętną pozę i spoglądam na niego. Jego wyraz twarzy przypomina mój, ale w zielonych oczach płonie złość. Staram się, by moje też zapłonęły z taką intensywnością, ale jedyne na co mnie stać, to odrobina poczucia winy. Poddaję się. - Więc? Nie przypominam sobie, żebym dawał ci szlaban. Po co tu przyszedłeś?

Jego szczęki zaciskają się mocno, ale nic nie wychodzi z jego ust. Pod spojrzeniem chłopaka czuję się nieswojo. - Jeśli nie ma pan nic do powiedzenia panie Potter, proszę mi wybaczyć.

Ucieczka. Wstaję i zaczynam zbierać przypadkowe zwoje pergaminu z biurka. Przychodzi mi na myśl, że powinienem być zamknięty w swoich komnatach, spędzając noc na pogrążaniu się w alkoholowym zapomnieniu. Czemu wcześniej na to nie wpadłem? Mijam go i otwieram drzwi, dając mu do zrozumienia, że musi już iść - nie żebym był na tyle głupi wierząc, że to zrobi.

- Nie. - Jego głos jest niebezpiecznie niski i zimny jak lód. Mogłoby to zrobić na mnie wrażenie, gdybym nie był tak strasznie zajęty błaganiem w duchu, żeby w końcu sobie poszedł.

- Co „nie”?

- Nie profesorze, nigdzie nie idę. - Jego samokontrola pęka i zaczyna wrzeszczeć. - Jak do cholery mogłeś mi to zrobić? Zaufałem ci!

Nawet nie przyszło mi na myśl, żeby zbesztać go za język. Staram się zwalczyć poczucie winy, z którym tak dobrze poradziłem sobie wcześniej. Uspokajam oddech i mówię:

- Być może od teraz pomyślisz dwa razy, zanim poślesz lubieżne spojrzenie kolejnemu koledze.

- Zazdrosny? - wysyczał. Słowo wślizguje się pod skórę, zaczynam drżeć rozwścieczony.

Brzmi zadziwiająco znajomo, prawda? - Minus dwadzieścia punktów dla Gryffindoru. A teraz wynoś się Potter!

- Tylko dwadzieścia? Czemu nie pięćdziesiąt? Albo lepiej, niech pan weźmie wszystkie punkty. Gówno mnie to interesuje!

- Idź - mówię albo chcę powiedzieć, bo słowa więzną mi w gardle, uciekając z niego jako urywany charkot umierającego człowieka. Chłopak siada w krześle naprzeciw biurka i ukrywa głowę w dłoniach. Zamykam drzwi na wypadek, gdyby zaczął znowu krzyczeć. Tylko tego brakuje, żeby reszta uczniów dowiedziała się, że pozwalam mu na takie zachowanie. Mój żołądek kurczy się ze wstrętem.

- Czego chcesz, do cholery, Potter? Przyszedłeś po przeprosiny? Naprawdę jesteś aż taki naiwny, żeby wierzyć, że ci ich udzielę?

- Chcę wiedzieć, dlaczego się zmieniłeś? - mówi głosem pełnym urazy.

- Powiedz mi, jak się zmieniłem? Czy w ciągu czterech i pół roku, odkąd tutaj jesteś, traktowałem cię dużo inaczej od tego, jak potraktowałem cię dzisiaj? Z pewnością nie jesteś na tyle głupi, żeby sądzić, że kilka chwil w cztery oczy zmieni mój stosunek do ciebie?

Przez moment mi się przygląda i widzę, że się zastanawia. Rozpoczyna spokojnie.

- Masz rację. Nigdy nie byłeś dla mnie miły na lekcjach. - Ha! Już prawie uwierzyłem, że zdołałem zakończyć ten nonsens, kiedy mówi dalej: - Ale ja nie jestem moim ojcem profesorze. - Cała krew odpływa mi z twarzy w jednej sekundzie. Uświadamiam sobie, że chłopak niczego nie wie i robi z siebie błazna, próbując być spostrzegawczym. Tak czy siak dobrze mu idzie, dochodzę do wniosku urażony. - Zawsze mnie nienawidziłeś z powodu jakiś porachunków z moim ojcem. Ale czasami zapominasz mnie nienawidzić, a co wkurza cię jeszcze bardziej to to, że ja... nie jestem nim, i nie masz za co mną pogardzać.

Mój język przylepił się jakimś cudem do podniebienia i uniemożliwił natychmiastową odpowiedź. Jak na osobę, która nie ma zielonego pojęcia, o czym mówi, doszedł całkiem blisko sedna. Oczywiście, o tym się nie dowie. Odklejam język i mówię: - Bzdura Potter. Mam miliony powodów, żeby cię nienawidzić. Pozwól się zapewnić, że moje uczucia do ciebie są spowodowane wyłącznie przez ciebie. - Drwię triumfująco.

Śmieje się. To nie śmiech osoby, która właśnie przegrała bitwę - suchy i smutny. Coś, co powiedziałem widocznie go rozśmieszyło. Zastanawiam się nad jego poczytalnością. - Właściwie to dzięki - mówi rozbawionym tonem. - Pamiętasz, jak powiedziałem, że mnie uspokajasz? To była bzdura. Doprowadzasz mnie do szaleństwa. - Nie zdążam zatrzymać pogardliwego prychnięcia. I przeklinam gnojka, że jest taki wyczulony na moje inwektywy. Chłopak kontynuuje dalej. - Ale kiedy nie jesteś zajęty udawaniem, jaki to ty nie jesteś niedostępny....

- Potter...

- Daj mi skończyć, dobrze? Zaraz sobie pójdę. - Zaciskam usta, a on zbiera przez chwilę myśli. - Może i jesteś straszny. Ale to nie jesteś cały ty. I teraz, kiedy już o tym wiem, nie chcę cię więcej nienawidzić. Możesz mi próbować wmówić, że mnie nienawidzisz i upokarzać mnie na forum klasy, ale w głębi duszy wiem, że wcale tak nie czujesz. Ja... nie chcę dłużej z tobą walczyć. Proszę. Ja... już nie potrafię.

Jego przemowa zaczyna się, jakby ją dobrze przećwiczył, ale mogę się założyć, że kiedy ją układał nie przewidywał, że zakończy ją tak desperacko. Amator. - Skończyłeś? - kiwa głową, wstając. - Pozwolisz mi odpowiedzieć? - Spogląda na mnie ostrożnie, wzdychając ciężko i siada. Moja mowa jest gotowa zanim jego tyłek dotyka poduszki i, na pewno, nie zakończy się takim żałosnym akcentem.

- Jest mi całkowicie obojętnie, czy mnie nienawidzisz, czy też nie. To nie moje zmartwienie. Jednakże moim problemem jest to, że jest pan, panie Potter, moim uczniem. I wymagam, żebyś zachowywał się tak, jak na ucznia przystało. Nie jest w moim stylu zaprzyjaźnianie się z osobami, które uczę. Jeśli nie zstąpisz na ziemię i nie przestaniesz sobie wmawiać, że coś takiego jak przyjaźń jest możliwe, że w głębi duszy jestem ciepłym i współczującym człowiekiem, uprzedzam cię, że srodze się zawiedziesz. Innymi słowy, chłopcze, doradzałbym ci, żebyś dalej mnie nienawidził, dla swojego własnego dobra. - Wyprostowuję się, patrząc na niego wilkiem. Jestem pod wrażeniem swojego czarującego występu.

- A jeżeli tego nie zrobię? - Ty mały, irytujący, nietaktowny gówniarzu. Po prostu spuść głowę i idź!

- W takim razie jesteś głupcem, który powinien się nauczyć, żeby słuchać rad mądrzejszych.

- A niby dlaczego? Kogo ty się starasz uchronić Snape? - Nas obydwu, ty głupi szczylu! - Ja nie chcę, żebyś mnie chronił. Nie ty. Jeżeli nie chcesz mnie widzieć, po prostu mi to powiedz. Tym razem miej odwagę, żeby mi to powiedzieć twarzą w twarz, a nie wysyłając Dumbledore'a, żeby odwalił za ciebie brudną robotę. To było żałosne, nawet jak na ciebie. I nie udawaj, że zrobiłeś to dla mojego dobra. To gówno prawda. Czuję się normalnie, tylko kiedy jestem przy tobie! - Stoję całkowicie zszokowany intensywnością emocji w głosie chłopaka. Bierze głęboki oddech, pocierając dłońmi twarz. - Przepraszam. Nie chciałem. Chyba już pójdę.

Wstaje i idzie w kierunku drzwi, które, nie zdając sobie sprawy, blokuję. Patrzy na mnie, a ja uciekam wzrokiem. W głowie mam całkowita pustkę. Powinienem coś powiedzieć, wyjaśnić mu, że jedynym wyjściem było pozbycie się go z moich komnat. Że to nie w porządku, iż tak się ode mnie uzależnił. Od nikogo nie można się tak uzależniać, to niebezpieczne. Sięga po klamkę, a ja zatrzymuję jego dłoń swoją.

- Masz rację. Sam powinienem był cię uprzedzić o zmianach. -Nie! Wyjaśnij, a nie usprawiedliwiaj się ty gamoniu!

- Wiesz, podejrzewam, że rozmawianie z nastolatkiem niestabilnym emocjonalnie nie jest niczym łatwym. - Przekomarza się.

Jakaś część umysłu dochodzi do siebie i podsuwa odpowiedź. - Poradzisz sobie? - Cholera! Nie ta część!

- Przeboleję - przygląda się tenisówkom. - A co z tobą?

Pytanie wprawia mnie w osłupienie. To nie ja pogrążałem się w rozpaczy w jego gabinecie. Ze mną jest wszystko w porządku. - Napiłbym się czegoś.

Zaraz. Naprawdę to powiedziałem? Cholera jasna!

Uśmiecha się szelmowsko. - Ja też. - Odsuwam się, przywracając mu dostęp do drzwi. Otwiera je, uśmiechając się delikatnie. - Dobranoc profesorze. Przepraszam.

- Potter - po prostu pozwól mu odejść - możesz się przyłączyć, jeśli chcesz. - Mogę się założyć, że do moich uszu dochodzi jakieś jęknięcie.

- Profesor Dumbledore na mnie czeka.

- Jestem pewien, że będzie wiedział, gdzie cię znaleźć. - Z twojej własnej woli. Jasne. Mam dziwne wrażenie, że zagrałem dokładnie tak, jak dyrektor tego oczekiwał. Pieprzyć go jeszcze raz za jego wiarę w moją dobrą stronę.

Chłopak wygląda na zmartwionego. Marszczy brwi i oddycha głęboko. - Chciałbym. Naprawdę. Ale... czy ty? Bo powiedziałeś...

- Doskonale wiem, co powiedziałem, panie Potter.

Zamykając drzwi do gabinetu, zerkam na chłopaka, zanim skręcam w głąb pokoju. Słyszę, jak podąża za mną z wahaniem i przypominam sobie słowa Amerykańskiego Mugolskiego poety.

Czyż sam sobie zaprzeczam? I cóż z tego? Po prostu sobie zaprzeczam( jestem wielki, składam się z mnogości).

~0~0~

Wychylam resztkę zawartości karafki, kończąc sprawdzanie prac. Zegar wybija kwadrans po pełnej godzinie i jestem zupełnie zaskoczony, kiedy odkrywam, że jest już po trzeciej. Chłopak wkrótce powinien się zbierać do siebie. Wstaję od biurka i ruszam w kierunku zawiniątka leżącego na fotelu. Tuli do siebie na wpół wypitą szklankę szkockiej. Zabieram ją, a on przekręca się, wzdychając. Stawiając szkło na stole obok butelki, zauważam, że jest ona znacznie bardziej pusta niż kiedy ją zostawiałem. Ale z pewnością chłopak nie...

- Potter - staram się go nie dotykać. Kiedy nie odpowiada, przybliżam się. -Potter obudź się.- Otwiera sennie oczy, obdarzając mnie głupkowatym uśmiechem.

- Właśnie mi się śniłeś - szepce. Cuchnie od niego szkocką i mówi jak pijak. W jednej chwili jestem zatrwożony, zły i rozbawiony. Wyciąga rękę i odgarnia pukiel włosów z mojej twarzy. Odsuwam się szybko. Za szybko.

- Już czas na ciebie. - Moje zdenerwowanie znajduje swoje ujście.

Odpowiada przeciągłym jękiem, zakrywając twarzy ramionami. - A było tak przyjemnie - narzeka w kierunku swoich łokci.

Odciągam jego ramiona i nakazuję.- Potter wstawaj natychmiast!- Patrzy na mnie, próbując wyostrzyć wizję. Po chwili daje sobie spokój i zamyka oczy.

- Proszę profesorze, nie mogę tutaj z panem spać? - błaga sennie. - Znaczy nie z.....och, pieprzyć to. - Parska śmiechem, a ja kręcę głową, oceniając jego szanse na dojście do dormitorium. Prawdopodobieństwo jest nikłe. Powinienem potępić siebie samego za danie mu alkoholu, ale tego nie robię. Zasłużył sobie, żeby się zalać.

- Jak chcesz Potter.

- Chciałbym, żebyś mówił do mnie Harry - odpowiada, pojękując głośno. Obserwuję jego język wędrujący po zaróżowionej dolnej wardze. - Och, boże....to jest...och. - Otwiera szeroko oczy, które niemal natychmiast uciekają w tył głowy. Patrzę na niego zaskoczony i rozbawiony jak rozchyla usta w ekstazie. Na początku przychodzi mi na myśl, że to skutki upojenia alkoholowego, dopóki nie słyszę - Mmmmm...palce.

Jasne. Przeklęte krzesło. - Potter wyłącz to! - warczę zniecierpliwiony.

- Co? - Znowu otwiera oczy. - A tak...ale...mhm.. Harry. - Przyglądam się mu, jak odzyskuje resztki świadomości, a następnie wysyła mi czarujący uśmiech. Żenujący chłopak. - Chyba za dużo wypiłem - bełkoce. Staram się wyglądać groźnie, pomimo uśmiechu wpełzającego na moje usta.

- Idź do łóżka.

Wykorzystując ostatnie pokłady skoncentrowania, podpiera się o oparcie fotela i wstaje z trudnością. Kolebiąc się na boki, wysuwa ręce w przód, szukając równowagi. W końcu decyduje się na krok i...łapię go w ostatnim momencie. Spogląda na mnie zaniepokojony, po chwili jednak jego rysy łagodnieją, a on prostuje się. Uświadamiam sobie, że chłopak urósł całkiem sporo, ale nie jestem pewien od kiedy. Przechyla głowę i przygląda mi się, a mój oddech staję się nierówny. Robię krok w tył, podtrzymując go za ramię. Marszczy brwi zdziwiony.

- Chodź Potter - mówię łamiącym się głosem, prowadząc go przez salon, zbyt szybko, żeby nadążył za mną, nie potykając się przy tym. Powinienem zwolnić, ale mam dziwne przeczucie, że czym prędzej odprowadzę go do łóżka, tym lepiej. Kiedy wchodzimy do sypialni, chłopak siada na materacu, szarpiąc się z guzikami szaty, zanim opada na plecy zrezygnowany. Wychodzę do łazienki, żeby przebrać się w piżamę.

Wchodząc do sypialni, obserwuję jak gramoli się z kałuży ciuchów, które najwyraźniej rozpiął tylko połowicznie. Uśmiecha się do mnie pełen dumy, a ja wykrzywiam się drwiąco, rzucając mu koszulę, która spada na kupkę ciuchów, zaraz koło jego stóp. Zaczyna rozpinać jeansy. Nagle czuję ogromny kamień osiadający w moim brzuchu i decyduję się wycofać do salonu w celu przygotowania kanapy na kolejną bezsenną noc. Mam wystarczające problemy z zaśnięciem bez obrazu młodego, nagiego, pijanego chłopaka wyświetlającego się przed oczami. Wyciągam dodatkowy koc z szafki, kiedy słyszę „Whoooa!”, a potem głośne dudnięcie. Odwracam się i widzę Pottera siedzącego na podłodze, zataczającego się ze śmiechu. Zapomniał zdjąć butów, zanim próbował usunąć spodnie. Przyrzekam sobie, że nigdy więcej nie dam mu alkoholu.

Rozścielając koc na sofie, przygotowuję się na kolejne zadanie: wydobycie chłopaka z jego ciuchów. Próbuje usiąść na podłodze, a ja klękam naprzeciw, posyłając mu wściekłe spojrzenie. Po kilku próbach opada na plecy i rozciąga się na podłodze.

- To żenujące - warczę, mocując się z tenisówkiem.

- Przykro mi - szepce, ale jego uśmiech go zdradza. Wcale nie jest mu przykro. Ale z pewnością będzie. Ciskam butem ze złością i zabieram się za kolejnego.

- O czym ty do cholery myślałeś, kiedy zdecydowałeś się wypić pół butelki szkockiej?! - pytam, rzucając kolejnym trampkiem. Wzdycham i, przeklinając się w duchu za pozostawienie alkoholu przy podatnym nastolatku, zabieram się za zdejmowanie spodni.

- Chciałem się upić - wyjaśnia wesoło.

- Świetnie ci poszło!

Wstaję i zawieszam jeansy na poręczy łóżka. Gdy odwracam się z powrotem staję jak wryty, będąc pod wrażeniem obrazu przed oczami. Leży na podłodze z koszulą w połowie podwiniętą ku górze, odsłaniającą szczupły, twardy brzuch i ścieżkę włosów prowadzących do czerwonych, krótkich spodenek, gdzie...[bluzg] mać!

Moje oczy wystrzeliwują ku jego twarzy, wargi zaciśniętej między zębami, i widzę, że mnie obserwował. Dopiero po chwili wpadam na to, żeby zamknąć usta. Zaciskając oczy, biorę głęboki, uspokajający oddech i wyciągam rękę, żeby pomóc mu wstać z podłogi. Radziłem sobie z różnego rodzaju pożądaniem, kiedy na przykład uczniowie wpadali na pomysł, że jedyne, czego potrzebuje ich wredny, zrzędliwy profesor, to drobina miłości. Nigdy jednak, nie byłem postawiony w tak intymnej sytuacji ani nie byłem z tego powodu tak silnie pobudzony.

Pieprzyć to.

Podciąga się ku górze i staje niebezpiecznie blisko mnie. Staram zmusić się, żeby się odsunąć, ale za bardzo przeszkadza mi fakt, że cienki materiał koszuli nie zakrywa mojego stwardniałego członka. Modlę się, żeby był zbyt pijany, aby zauważyć. Zaciskając zęby, odsuwam się. Przybliża się, wyglądając nadzwyczaj trzeźwo. Mój penis ociera się o jego brzuch i nie mogę powstrzymać jęku. Dochodzi mnie echo drugiego stęknięcia.

Uświadamiam sobie, że nadal trzymam jego ręce, kiedy unosi je do góry i delikatnie muska wargami. Otwieram usta w proteście, ale nie wypływa z nich żaden dźwięk. Całe moje ciało sztywnieje w jednym momencie. Spogląda na mnie, uśmiechając się, a później puszcza moje dłonie, splatając swoje ręce na moich ramionach. Czuję jak drży... ale zaraz...to ja. Cholera! Staje na palcach, przylegając do mnie. Szepce tak blisko moich ust, że prawie mogę go posmakować. - Znowu o panu dzisiaj śniłem profesorze.

Jego usta ocierają się o moje, a słowo „Profesor” dzwoni mi w uszach, rozbudzając resztki skostniałej moralności. Zdyszany odrywam się od niego, a on mało się nie przewraca.

- Potter. Idź do łóżka.

Zabiera mu chwilę, żeby na nowo zorientować się w zaistniałej sytuacji. Mruga oczami i kręci głową. - Ale ja nie chcę. Nie sam.

Gdybym nie był całkowicie zszokowany brakiem wstydu w jego głosie, na pewno bym się wściekł. Teraz jednak, stoję zupełnie zbity z tropu, zapominając się oddalić, kiedy on przybliża się do mnie po raz kolejny. Ujmuje moją dłoń i prowadzi w mnie w kierunku łóżka. Z każdym krokiem coraz bardziej zdaję sobie sprawę z tego, gdzie mnie zabiera. Siada na materacu, a ja wyłamuję się z jego uścisku.

- Jesteś zalany. Idź spać.

- To dlatego nie...Bo jestem pijany?

- Jest wiele powodów, panie Potter. Powodów, które zapewne staną się dla ciebie oczywiste za kila godzin, więc daruję sobie ich wyliczanie. Dobranoc.

Obracam się i ruszam w kierunku sofy, przeklinając swoje priorytety i to, że prawie o nich zapomniałem. O czym ja, do jasnej cholery, myślałem? Nie myślałeś. A niby czemu, do jasnej cholery, nie?

Słyszę, jak bezwładnie opada na łóżko. - Profesorze? - Czuję ulgę, rozpoznając niepewność w jego głosie.

- Co?

- Znowu zamierzasz się mnie pozbyć?

- Potter idźże spać! - mówię, z trudnością łapiąc oddech. Mija dłuższa chwila, zanim słyszę jego spokojny oddech. Obawiam się, że mój oddech nigdy nie wróci do normy. Przeklinam chłopaka z głębi mojego szaleńczo bijącego serca.

To by było na tyle jeśli chodzi o szczerość, myślę gorzko, wstając. Hipokryta. Odchodzę szybko w kierunku sypialni i czekam, aż dołączy do mnie starzec. Wchodzi i zamyka drzwi za sobą. Uśmiecha się, a ja przełykam ostre słowa.

- Wszystko się udało? - pyta. Kiwam głową. - Dobrze. - Urywa, jakby chciał dokładnie przemyśleć to, co ma mi powiedzieć. Ostatnia nić cierpliwości pęka z trzaskiem.

- No wyduś to z siebie!

- Byłem dość niewrażliwy w stosunku do ciebie Severusie. Przepraszam

Powinienem był się do tej pory przyzwyczaić, że mężczyzna ma dar do wprawiania mnie w kompletne oniemienie. Ale on nigdy nie kończy... wprawiać mnie w oniemienie. Później wścieknę się z tego powodu. Teraz jestem za bardzo zajęty gapieniem się na niego.

- Moja troska o Harry'ego często sprawia, że nie dostrzegam potrzeb innych. Pobłażałeś mojemu zachowaniu.

Następną osobę, która oskarży mnie o bycie miłym człowiekiem pozbawię kilku kluczowych części. Zaciskam usta, nie pozwalając zaklęciom, które znalazły się na końcu mojego języka, znaleźć drogę na zewnątrz.

- Zastanawiam się, jak bardzo dało ci się to we znaki. Wielkodusznie poświęcałeś swój czas i prywatność. Obarczyłem cię brzemieniem sekretu. Wywiązałeś się ze wszystkiego, czego mogłem od ciebie oczekiwać. Przepraszam.

- Do czego zmierzasz, Albusie? - Pytanie pada zanim mam czas, aby je powstrzymać. Moja irytacja spowodowana byciem traktowanym protekcjonalnie przez niego wygrywa ze mną. Zawsze tak się dzieje w jego towarzystwie. Wiem doskonale, co poświęciłem, dziękuję bardzo. Mówże szybciej.

- Zwalniam cię z tego obowiązku.

Czuję w żołądku ogromną bryłę lodu i nie wiem dokładnie czemu. Czuję się jak dziecko, któremu wyrwano prezent gwiazdkowy, który właśnie zaczęło rozpakowywać. Karcę się za poddawanie rzewnemu sentymentalizmowi. Powinienem być podekscytowany, prawda? W końcu tego chciałem.

- Trening, który odbyłeś z chłopakiem, wystarczy, aby zapewnić mu bezpieczeństwo. Nie potrzebuje twojej asysty w czasie przerw.

- A co z jego wieczornymi wizytami? - Mój głos stał się chrapliwy, a jama, która powstała w brzuchu, wsysa zdolność do pozostania spokojnym. Biorę głęboki oddech.

- Oczywiście, to zależy od ciebie. Zawsze tak było. Ale jeśli wolałbyś, żeby się zakończyły, znajdę coś, co zajmie go w nocy, żeby powstrzymać go przed wędrowaniem po znikających korytarzach. - Mężczyzna uśmiecha się łagodnie, a ja cały drżę.

- Co się stało z potrzebą zrobienia ze mnie powiernika jego problemów? - Gorycz i sarkazm są na swoich miejscach i jestem im za to wdzięczny. Przygląda mi się uważnie. Prostuję się i napotykam jego spojrzenie.

- Byłoby nie w porządku względem Harry'ego, gdyby osoba, do której zwrócił się ze swoimi problemami, była tam dla niego tylko z poczucia obowiązku. To było niemądre z mojej strony, że cię o to poprosiłem. Jeżeli zdecydujesz kontynuować waszą znajomość, zrób to z własnej woli.

Doprowadzam się do porządku, lekceważąc niemiłe kłucie w żołądku. Nawet nie muszę się nad tym zastanawiać. Decyzja została podjęta. Czuję chłód przepływający przez moje ciało, odchrząkuję.

- Bardzo dobrze, Albusie. Spróbuj powstrzymać chłopaka przed zrobieniem czegoś głupiego.

Starzec patrzy na mnie przez chwilę, po czym wzdycha ciężko i życzy mi miłego dnia. Słyszę, jak mówi Potterowi, żeby poszedł za nim, a następnie drzwi do moich komnat zamykają się cicho. Gdzieś wewnątrz mnie inne drzwi zatrzaskują się z hukiem.

Budzi mnie odgłos lecšcej wody, która natychmiast przypomina mi, że mój pęcherz zaraz wybuchnie z przepełnienia. Próbuję przypomnieć sobie wczorajszš noc: pamiętam, że przyszedłem tutaj, piłem, kiedy on oceniał prace, zasnšłem na fotelu....

Przewracam się na bok i opieram głowę na łokciu, rozglšdajšc się po pokoju. Kiedy moje oczy lšdujš na jeansach zawieszonych na poręczy łóżka, wydarzenia ubiegłej nocy uderzajš we mnie z siłš tłuczka. Opadam bezwładnie na poduszkę.

Do kurwy nędzy!!

Moje usta zaczynajš mrowić na wspomnienie jego warg, a żołšdek zawišzuje się na ogromny supeł. Może to był tylko sen. Proszę boże, pozwól, żeby to był tylko sen.

Nie. W moich snach on się nie wycofuje.

Słyszę, jak woda ucicha i zamykam oczy. Może, jeœli będę udawał, że œpię, już nigdy nie będę musiał stawić mu czoła. Całym sobš staram się zniknšć, ale wtedy w głowie zaczyna mi dudnić głos Hermiony: „Nie możesz się teleportować w Hogwarcie. Jezu, czy jestem jedynš osobš, która czyta?” Modlę się, żeby Voldemort zajšł szturmem zamek i zabił mnie, zanim Snape zdšży wyjœć z łazienki. Nawet bym z nim nie walczył. Pokornie wręczyłbym mu różdżkę, czekajšc aż wypowie zaklęcie. Podziękowałbym mu za jego litoœć.

- Potter. - Za póŸno.

Zachowam się jak dziecko, jeœli przykryję głowę poduszkš? Powoli otwieram jedno oko. Wręcza mi fiolkę z jakimœ płynem. Zapewne trucizna. Ja bym otruł siebie samego jak byłbym nim. Biorę fiolkę, podnoszšc głowę.

- To na kaca - mówi zimno. Prawdopodobnie chce, żebym był przy zdrowych zmysłach, zanim mnie wykończy. Będzie miał większš satysfakcję.

- Nie mam kaca - odpowiadam, ale i tak przyjmuję wywar. Właœciwie to chciałbym mieć. Może by się nade mnš nie pastwił, jak by mnie coœ bolało. Ale zaraz. To przecież Snape. Im więcej mnie boli, tym szczęœliwszy jest z tego powodu. Piję zrezygnowany. Eliksir pali mnie w gardło. Uczucie ciepła rozlewa się po ciele, przeganiajšc mgłę nieœwiadomoœci, która osiadła się w mojej pamięci. Nagle wszystko staje się bardzo, bardzo jasne.

Wydarzenie wczorajszej nocy przebiegajš mi przed oczami jak film - wszystko, co zrobiłem, wszystko, co powiedziałem. „ Właœnie mi się œniłeœ.” Głupi kretyn, głupi kretyn, głupi... Opadam na materac, zamykajšc mocno powieki i próbuję znaleŸć jakieœ wyjœcie z sytuacji. Słyszę, jak oddala się od łóżka i wychodzi z pokoju. Po kilku minutach goršcego pragnienia bycia martwym, wstaję i wkładam jeansy, prawie wymiotujšc, kiedy zdaję sobie sprawę, co musiał zobaczyć, gdy je zdejmował.

A co tam, już się przyzwyczaiłem do bycia upokarzanym w jego obecnoœci.

Wybieram się do łazienki, zanim zbieram porozrzucane ciuchy z podłogi i kieruję się w stronę salonu, w którym on już na pewno siedzi i czeka, żeby mnie zwymyœlać i raz jeszcze wyrzucić ze swojego życia. Jeżeli dopisze mi szczęœcie, to będzie jedyne co zrobi. Bioršc głęboki oddech, przekraczam próg i postanawiam, że rzucę mu się do stóp, jeżeli nic innego nie poskutkuje.

- Profesorze....

- Œniadanie przejdzie ci koło nosa, jeœli się nie pospieszysz. Masz zajęcia za 45 minut. - Grzebie wœród zwojów pergaminu, nie patrzšc na mnie.

- Jeœli chodzi o wczoraj profesorze...

Spoglšda na mnie, wydymajšc usta. Spotykam jego spojrzenie i zaczynam drżeć, kiedy pewne wspomnienie przelatuje mi przez głowę. On też był twardy. Przypominam sobie, jak napierał na mój brzuch. Wszystkie słowa ulatujš mi z głowy, a moja twarz zaczyna piec. Inne częœci ciała też sš całkiem ciepłe.

- Dobrze zrobisz, jeœli zapomnisz, że wczorajsza noc w ogóle się zdarzyła.

Och. Nie jest Ÿle, prawda? Chyba, że to znaczy...

- Wszystko z ubiegłej nocy? Czy tylko...wiesz co. - Zdaję sobie sprawę z tego, jak głupkowato to zabrzmiało. Spuszczam wzrok, starajšc się nie rumienić. Kiedy nie dopowiada, kontynuuję. Wiem, że nie powinienem, ale moje usta poruszajš się niekontrolowane. - Przepraszam profesorze. Naprawdę. Nie powinienem był tyle wypić. Naprawdę mi przykro z powodu... kiedy... er ..próbowałem.. cholera. Przepraszam. - Chowam się za dłońmi. Tak, naprawdę powinienem się zamknšć. Ktoœ musi wynaleŸć jakiœ implant, który wkładałoby się do ust i paraliżowałby język, kiedy ktoœ miałby powiedzieć jakieœ głupoty. Ja w takim wypadku, nie mógłbym mówić.

- Potter idŸ już. Porozmawiamy o tym póŸniej.

Nie powinienem się cieszyć, ale przynajmniej to oznacza, że odezwie się jeszcze do mnie kiedyœ. Nawet, jeœli będzie na mnie wrzeszczał za to, że się na niego rzuciłem, a zasługuję na opieprz, to się mnie nie pozbywa. Na razie, przynajmniej.

O, boże! O czym ja wtedy myœlałem?

Jęczę w duchu; zapinam szatę, szykujšc się do wyjœcia, zanim przestanie wierzyć w szczeroœć moich przeprosin. Nie wiedziałem, że można być podnieconym i przerażonym w tym samym czasie. To by jednak tłumaczyło jego podejœcie do wczorajszej historii. Ja, niestety, nie mam takiego komfortu.

Podchodzę do drzwi i odwracam się, żeby rzucić krótko: - Do zobaczenia? - To nie miało zabrzmieć jak pytanie. Idiota.

- Miłego dnia, panie Potter.

~0~0~

Grzebišc widelcem w talerzu staram się nie zauważyć, że profesora Snape'a nie ma w Wielkiej Sali. Chyba mnie unika. Ja też bym siebie unikał. Robišc wzorki na tłuczonych ziemniakach, wspominam jego ofertę o porozmawianiu póŸniej i wyobrażam sobie, jak ta rozmowa mogłaby się potoczyć.

Panie Pottter jak pan mógł w ogóle pomyœleć, że będę zainteresowany dotykaniem pana? Sprawiasz, że chce mi się wymiotować. Wynoœ się.

Może jednak nie. BšdŸ co bšdŸ, jego zainteresowanie było widoczne. Mój żołšdek zaczyna ruszać się niespokojnie na wspomnienie erekcji Snape'a ocierajšcej się o mój brzuch. Jasne. IdŸmy dalej.

Potter, mimo iż byłem zaintrygowany twojš propozycjš seksu, jestem oburzony, że byłbyœ w stanie popełnić czyn tak wulgarny. Nigdy więcej nie chcę cię widzieć poza lekcjami; w zasadzie, nie chcę cię widzieć także podczas zajęć, ale niestety, na to nic nie poradzę. Powinieneœ się cieszyć, że twoje przyrodzenie jest na miejscu. A teraz zejdŸ mi z oczu.

To już bardziej do niego pasuje. Albo jeszcze:

Potter nie chciałem wykorzystać stanu, w którym byłeœ. Ale teraz, kiedy obydwoje jesteœmy trzeŸwi, proponuje zrzucić te łachy i udowodnić raz na zawszę, że marzenia się spełniajš.

Nie masz szans. Ale pomarzyć dobra rzecz.

- Harry? - podnoszę wzrok znad talerza.

- Hm? - Hermiona znowu patrzy się na mnie w ten sposób. Jakby chciała powiedzieć: „Coœ jest nie w porzšdku, do jasnej cholery, i mam zamiar się tego dowiedzieć, nawet jeœli będę musiała rozerwać ci czaszkę i zrobić sekcję.”

- Na pewno dobrze się czujesz? Prawie się nie odzywasz. A wyglšdasz...

- Jakby coœ po tobie przejechało - dodaje Ron. - Gdzie byłeœ dzisiaj rano? - Staram się nie wyglšdać na winnego, ale nie mogę powstrzymać wrażenie, że patrzš się na mnie z większš troskš niż zazwyczaj. Mój mózg cišgle wyœpiewuje melodię, swojš ulubionš od pewnego czasu, która wcale nie pomaga mi w zmyœleniu jakiegoœ wytłumaczenia.

Głupi kretyn, głupi kretyn, głupi kretyn...

- Yyyy..

- Halo, Harry, jesteœ tu?

Moje serce zamiera. Odwracam się i widzę uœmiechajšcego się do mnie dyrektora. Snape mu nic nie powiedział, prawda? Nowy scenariusz rodzi się w mojej głowie.

„Porozmawiamy o tym póŸniej.” Na przykład w gabinecie dyrektora, kiedy wyjaœniajš mi, dlaczego muszš mnie wyrzucić.

- Dzie..eń dobry profesorze Dumbledore. - Œwietnie Potter. Dlaczego Snape nie nauczył cię, jak się nie jškać zamiast jak przybierać neutralny wyraz twarzy? Bardzie by ci się to przydało.

- Przepraszam, że przeszkadzam ci w lunchu, ale chciałbym zamienić z tobš słówko.

Słówko: „wylatujesz”, „wyrzucony”.

Kiwam potulnie głowš i spoglšdam na Hermionę i Rona. - Do zobaczenia. - Wykrztuszam z siebie i podšżam za dyrektorem do jego gabinetu.

~0~0~

Wchodzę do pokoju, rzucajšc Fawkesowi krótkie spojrzenie i zastanawiajšc się, czy łzy feniksa mogš stopić czyjšœ godnoœć. Nie pomyœlałem, że Snape może pójœć do Dumbledore'a. Może dlatego, że byłem wtedy pijany i to Snape dał mi szkockš. Właœciwie, to nie byłby pierwszy raz, kiedy pomyliłem się w ocenie jego osoby. Dumbledore mówi mi, żebym usiadł. Okršża swoje biurko i także siada. Całš wiecznoœć zabiera mu, zanim spoglšda na mnie znad swoich okularów- połówek i mówi: - Otrzymałem list od profesora Snape'a dotyczšcy ciebie Harry. Czy wiesz, czego dotyczy?

O, boże. Może o zapitym, napalonym Gryfonie? - Nie, proszę pana. - Kłamię, starajšc się wyglšdać najbardziej niewinnie jak potrafię.

- W takim razie przeczytaj. - Odpowiada, wręczajšc mi kawałek pergaminu, na którym Snape wykaligrafował czerwone linie. Kolor mojej porażki. Pasuje.

Bioršc głęboki oddech, koncentruję się na liœcie, starajšc się nie słyszeć głosu, krzyczšcego: „Uciekaj!”

Drogi Albusie,

Tematem tego listu miała być proœba o urlop naukowy, potrzebny mi na odnalezienie zdrowia psychicznego, jednakże nie łudzę się, że zrobiłbyœ cokolwiek, żeby mi pomóc. W takim razie pozwól mi udowodnić, że wspomniany urlop jest mi niezbędny, pod płaszczykiem innego życzenia.

Zdecydowałem, że pozwolę przychodzić chłopakowi do moich komnat, jeżeli spędzi ten czas na uczeniu. Być może można by, w porozumieniu z jego innymi nauczycielami, zorganizować jakieœ dodatkowe prace, dajšc mu możliwoœć podwyższenia stopni. Zdaję sobie sprawę, że uczenie Pottera to jak rzucanie grochem o œcianę, ale nauczanie z zasady jest stratš czasu, a ja nie zamierzam tłoczyć wiedzy w głowę ignoranta. Proszę przyœlij dodatkowe biurko do moich komnat, żeby miał gdzie odrabiać lekcje.

Jeœli potrzebujesz dalszych dowodów na to, że straciłem rozum, proszę, żebyœ przygotował jakšœ wymówkę, na wypadek, gdyby Potter zasnšł nad lekturš Historii Magii. Staje się bardzo waleczny, kiedy się go obudzi, a mój nos jest i tak wystarczajšco duży. Nie wspominajšc o tym, że chłopak cierpi na bezsennoœć i musi zaakceptować spanie, gdzie mu je oferujš.

Oczywiœcie, nalegam na poufnoœć. Jeżeli pójdzie fama, że mu pomagam, będziesz miał na swoim sumieniu więcej niż jednš œmierć. Jeœli zdecydujesz się odrzucić moje proœby i zarezerwujesz mi cichy pokój w szpitalu St. Mugo, będę ci bardzo wdzięczny.

S. Snape

Rozdziawiam usta ze zdziwienia i czytam wiadomoœć trzy razy, zanim decyduję się spojrzeć na dyrektora. Jestem całkowicie oszołomiony i zbity z pantałyku. Snape ma rację; pokój w St. Mugo z pewnoœciš by mu się przydał. Dumbledore przyglšda mi się uważnie wyraŸnie z siebie zadowolony.

- Nie martwiłbym się zbytnio tonem tego listu Harry. Profesor Snape zawsze potrafił być szczodrym człowiekiem.

Oczywiœcie, ton nie ma nic wspólnego z moim oszołomieniem. „ Uczenie Pottera to jak rzucanie grochem o œcianę” też jakoœ szczególnie Ÿle nie wpływa na moje ego, w zasadzie można było się tego spodziewać. - Proszę pana, kiedy profesor to napisał?

- Otrzymałem to koło południa, więc podejrzewam, że niedługo przed. Czemu pytasz?

A tam, wczoraj wieczorem chciałam go przelecieć, więc jestem trochę zszokowany, że zamiast zakazać mi się do niego zbliżać, przyjmuje mnie z otwartymi ramionami.

- Yyy, po prostu nic nie wspominał.

Dumbledore uœmiecha się lekko i, gdybym nie był pewien, powiedziałbym, że wie o wszystkim. - Nie, nie wydaje mi się, że by o tym napomknšł. Nie chciałby dać ci do zrozumienia, że dobrze się czuje w twoim towarzystwie. - Oczy dyrektora migocš, a ja staram się zwalczyć wœciekło czerwony rumieniec, który podstępem wpełza na moje policzki. - Zakładam, że zgadzasz się na jego warunki? Jesteœ gotowy, żeby spędzać noce na nauce, by dogonić resztę klasy?

Kiwam potakujšco, odganiajšc od siebie natrętne myœli o innych sposobach, w jakie wolałbym spędzić noce ze Snapem. Staram się odpędzić serię nowych fantazji z profesorem w roli głównej, które nagle wpadły mi do głowy. Rodzi się we mnie kropla nadziei, ale nawet ona jest w stanie pobudzić pewnš częœć mojego ciała. Poruszam się niespokojnie na krzeœle.

- Doskonale. Zorganizuję dla ciebie specjalny program z resztš profesorów. Oczekuję, że twoje wyniki na zajęciach się poprawiš Harry. Profesor Snape wykazał się wyrozumiałoœciš oferujšc swój wolny czas i prywatnoœć, żeby ci pomóc. Było by bardzo niewdzięcznie z twojej strony marnować ten czas na coœ innego.

- Oczywiœcie, proszę pana. - Odpowiadam skromnym tonem. To nie tak, że nie czuję się winny, że jestem nogš na zajęciach. Naprawdę mi z tym Ÿle. Ale czuję się winny już tak długo i za tak wiele rzeczy, że muszę sobie przypominać, żeby wyglšdać na jeszcze bardziej winnego, kiedy tego ode mnie oczekujš. Niezwykle irytujšce jest to, że przypomina mi się, iż powinienem czuć się winny, kiedy zazwyczaj i tak się tak czuję.

Dumbledore zabiera pergamin i przelatuje po nim wzrokiem raz jeszcze. - A... tak dodatkowe biurko. To nie będzie problem. Twoja nieobecnoœć w pokoju. Już rozmawialiœmy na temat poufnoœci. Z drugiej strony jednak, nie możemy tłumaczyć za każdym razem, że byłeœ chory, bez zasiania ziarna niepewnoœci w twoich kolegach. Przypomina mi się jeden uczeń, którego notoryczna nieobecnoœć zaciekawiła pozostałych Gryfonów. Tym razem musimy być ostrożniejsi. - Wzmianka o profesorze Lupinie przynosi mi na myœl Syriusza, który, jestem tego pewny, zabiłby mnie, gdyby wiedział, co zrobiłem. Kolejna fala poczucia winy. Znacznie głębsza niż ta, w której zazwyczaj się babrzę.

Dumbledore siedzi przez chwilę w ciszy, brwi œcišgnięte w zamyœleniu. W końcu jego rysy łagodniejš i spoglšda na mnie. - Myœlę, że znalazłem rozwišzanie Harry. Nie miałem serca wygonić Kła z chatki Hagrida. Chodziłem tam wieczorami, żeby dotrzymać psu towarzystwa. Naszemu nowemu gajowemu, panu Riggerowi, nie przypadł do gustu wiejski charakter chatki ani bliskoœć lasu. Stoi więc pusta. Może potowarzyszyłbyœ Kłowi kilka godzin, zanim rozpoczniesz naukę z profesorem?

Dyrektor przyglšda się uważnie mojej reakcji. Zastanawiam się, czy wyglšdam na tak spanikowanego, jak się czuję. Nie myœlałem za często o Hagridzie - celowo. Starałem się odepchnšć tę myœl jak najdalej, żeby naprawdę nie zwariować. Wracajšc do jego chatki, spotykanie się z Kłem oznacza, że już nie będę mógł dłużej udawać, że to się nie stało.

- Harry zrozumiem, jeżeli nie czujesz się na siłach.

- Nie! Znaczy tak. To dobry pomysł. Ja tylko... nie wiedziałem, że Kieł nadal tam jest. To wszystko. - Uœmiecham się przekonujšco, wmawiajšc sobie, że jestem to winien Hagridowi. To ostatnia rzecz, jakš mogę zrobić dla mężczyzny, który wyrwał mnie z łap Dursley'ów. Uporczywy strach kłębi się we mnie.

- Mogę połšczyć chatkę Hagrida z pokojem wspólnym Gryfindoru i komnatami profesora Snape'a, żebyœ nie musiał przechodzić przez błonia póŸno w nocy. Zabezpieczenia na drzwi skutecznie odstraszš co ciekawszych uczniów. Możesz powiedzieć swoim przyjaciołom o nowych obowišzkach, a kiedy dodatkowe lekcje wydłużš się aż do rana, powiedz im, że zasnšłeœ w chatce.

Słuchajšc go czuję, że w moim żołšdku otwiera się ogromna dziura gotowa pochłonšć mnie w całoœci. Widzę siebie jak wchodzę do chatki Hagrida i zastaje miejsce kompletnie puste, oprócz samotnego Kła. Wyobrażam sobie ogromnego psa, wpatrujšcego się we mnie oskarżycielskim spojrzeniem. Do tej pory trzymałem się od tego miejsca z daleka, udajšc, że Hagrid wcišż tam jest, i że odwiedzę go jutro, jak tylko znajdę czas. Ale jeœli tam pójdę, będę musiał przyznać przed samym sobš, że on nie żyje. Że to mimo wszystko prawda. I w jakiœ sposób czuję się za to winny. Moja krew, moja wina. Zaczynam drżeć i nie mogę przestać. Dumbledore zauważył i wyglšda na zmartwionego.

- Trochę mi zimno - mamrocę, oplštujšc się ramionami. Nie wyglšda na przekonanego. W zasadzie to była naprawdę płytka wymówka.

- Może spróbuj przekonać paniš Granger i pana Weasley'a, żeby wybrali się tam dzisiaj z tobš. Byłoby ci łatwiej, gdybyœ nie musiał stawić temu czoła w pojedynkę. Wiem, że jest ci ciężko, ale uwierz mi, lżej jest walczyć z naszymi strachami, kiedy sš jeszcze wystarczajšco małe, by im sprostać.

- Tak, proszę pana. - Przysišgłbym, że już kiedyœ z nim o tym rozmawiałem, myœlę z goryczš. Zaraz potem kolejna fala poczucia winy rozlewa się we mnie. Mężczyzna siedzšcy przede mnš zrobiła dla mnie bardzo wiele - naginał i łamał wszelkiego rodzaju zasady, żebym dobrze się tu czuł. Czasami chciałbym, żeby tego nie robił. Czasami wolałbym, żeby pozwolił mi pogodzić się z samym sobš i zaczšć żyć normalnie. Jego troska sprawia tylko, że czuję się jeszcze bardziej jak odmieniec. Chciałbym wiedzieć, dlaczego on to w ogóle robi. Czy zrobiłby to samo dla kogoœ innego? A może robi to, ponieważ jestem „Cwaniaczkiem Potterem, który przeżył”?

Och, boże. Zaczynam mówić jak Snape.

Próbuję pozbyć się natrętnych pytań, ale nie dajš się łatwo spławić. Dlaczego? Dlaczego przymyka oczy na tyle moich wykroczeń szkolnych? - Proszę pana, mogę o coœ spytać?

Uœmiecha się i mówi - Obawiam się, że właœnie to zrobiłeœ. Ale możesz spytać jeszcze raz, jeœli chcesz.

- Więc.. - Œwietnie. Teraz to nie wiesz, co powiedzieć. Spróbujmy może tak. - Czemu mi pan na tyle pozwala? - Nie, zdecydowanie nie tak to chciałem wyrazić. To jednak nie zmienia faktu, że chcę znać odpowiedŸ. - Czemu robi pan to wszystko dla mnie? Znaczy.. doceniam to, ale...wie pan. - Jakże byłem elokwentny, jak zawsze zresztš.

Urywam i spoglšdam na niego. Zdołał wyłapać sens mojej zagmatwanej wypowiedzi, a teraz komponuje swojš, która zręcznie ominie moje pytanie. Za każdym razem, kiedy go o coœ pytam odchodzę z większš iloœciš pytań niż przyszedłem. Po co ja to właœciwie robię?

- Harry nie jesteœ pierwszym uczniem w Hogwarcie, dla którego zostały stworzone specjalne warunki. Zaryzykuję twierdzenie, że nie ostatnim. Zasady tylko wtedy skutkujš, kiedy można je zmieniać według potrzeb. Pewne ustępstwa muszš być zrobione, jeżeli okolicznoœci tego wymagajš.

Mógłbym z nim polemizować na temat koniecznoœci zmiany czegokolwiek w moim życiu. Nagle przypominam sobie, co powiedział Snape o Malfoy'u pierwszej nocy w jego komnatach. Widzę po wyrazie twarzy dyrektora, że niczego więcej się od niego na ten temat nie dowiem. Może stworzył specjalne warunki dla Malfoy'a i reszty dzieci Œmierciożerców? Na pewno nie dowiedziałbym się niczego w tej kwestii, prawda? A Dumbledore z pewnoœciš nic mi nie powie.

- W takim razie Harry, podłšczę kominek Hagrida do sieci Fiu. Możesz zabrać ze sobš Hermionę i Rona, jeœli wrócš do zamku na ósmš wieczorem. Myœlę, że Kieł ucieszyłby się z długiego spaceru po polanie, ale muszę cię prosić, żebyœ ty także znalazł się w chatce o ósmej. Prosty œrodek ostrożnoœci. Powiedzieć profesorowi Snape'owi, żeby oczekiwał cię około 8.15?

- Tak. Dziękuje panu. - Wydukuję z siebie, zanim moje usta stajš się suche jak wiór. Jestem szczerze ciekaw, o czym myœli teraz Snape, aczkolwiek mam jakieœ dziwne przeczucie, że nie o tym, o czym ja bym chciał, żeby myœlał. Pomimo ziarenka nadziei, góra realizmu spada na moje barki.

Moje serce wali jak szalone, kiedy dochodzę do drzwi. Słyszę Kła wyjšcego wœciekle w œrodku i spodziewam się, że za chwilę Hagrid otworzy drzwi i poklepie mnie po plecach, że o mało nie wyzionę ducha. Przywita mnie wesołym „ W porzšsiu Harry?”, zaproponuje herbatę i niejadalne biszkopty. Kieł szoruje pazurami po drzwiach, a ja sięgam do nich dłoniš, w ostatniej chwili powstrzymujšc chęć zapukania. Bioršc głęboki oddech, otwieram.

Wita nas zwaliste bydle, brykajšce jak szczeniaczek, które o mały włos nie przewraca nas ciężarem ciała. Nie mogę powstrzymać uœmiechu. Minęło mnóstwo czasu. Rozglšdam się po pokoju; wszystko wyglšda jak dawniej. Jest może trochę czyœciej - nigdzie nie leży na wpół nadszarpnięte mięso dziwnych zwierzšt, czekajšce by stać się pożywkš dla nowych zwierzaczków Hagrida. Nie ma już sterty ciasteczek na stole. Nie ma Hagrida, który by je zjadł.

Staram się odepchnšć od siebie œwiadomoœć braku Hagrida. Wyszedł tylko na chwilę, nakarmić zwierzęta. Poprosił mnie, żebym zajrzał na moment do Kła. On niedługo wróci. Zaciskajšc zęby napełniam miski psa jedzeniem i œwieżš wodš po czym wracam do przyjaciół.

- Dumbledore powiedział, że powinniœmy wzišć go na spacer - proponuję, zdecydowanie zbyt ochoczo.

- Hmh....- mruczy Ron; widać, że nie czuje się dobrze w tej sytuacji.

- Właœciwie to napiłabym się herbaty - proponuje Hermiona i odchodzi pospiesznie, żeby zajšć się czajnikiem.

- Tak, bardzo dobry pomysł. Herbata. - Potakuje Ron, zapadajšc się w fotelu.

Spoglšdam na nich podejrzliwie. Coœ się œwięci. Wpędzili mnie w kozi róg. Niechętnie siadam naprzeciw Rona. Po chwili nadchodzi Hermiona z dymišcš herbatš na tacy i przysiada się. Nikt nie siada na miejscu, które kiedyœ zajmował Hagrid. Kieł kładzie ciężki łeb na moich nogach, więc zaczynam go głaskać nieœwiadomie, zbyt zajęty wpatrywaniem się w zawartoœć kubka.

Po chwili czuję na sobie ich wwiercajšce się spojrzenia. Podnoszę wzrok i napotykam dwie pełne troski wyrazy twarzy. To nawet mogłoby być œmieszne, gdyby te spojrzenia nie były wymierzone we mnie.

- Co? - Spoglšdajš na siebie nawzajem, a Hermiona skubie dolnš wargę.

- Harry - zaczyna Ron. Widzę, że stara się wymyœlić, jak ma to wszystko ujšć w słowa. - Hermiona i ja.. - rzuca Hermionie pełne desperacji spojrzenie, a ona natychmiast staje się czerwona jak burak.

- Aaa - mówię, czujšc jak fala zaniepokojenia rozlewa się we mnie. Uœmiecham się. - Już kapuję. Oczekiwałem, że w końcu się zejdziecie. - Miny im rzędnš, a ja wybucham gromkim œmiechem. - No wiecie, zachowujecie się jak stare, dobre, małżeństwo.

- Nie, Harry!!!.. to nie.. - Cała krew Rona odpłynęła na jego twarz, którš ukrywa w rękach. - Hermiona, ty mu powiedz.

Zamyka oczy i bierze głęboki wdech. - Użyliœmy twojej peleryny niewidki i œledziliœmy cię wczoraj w nocy. - Chwilę mi zajmuje, zanim zaczynam rozumieć. Peleryna. Œledzili mnie... o, cholera...

Moje gardło odmawia posłuszeństwa, więc wyduszam z siebie. - Gdzie mnie œledziliœcie?

Ron wzdycha i spoglšda na mnie. - Do komnat Snape'a. Harry co się dzieje?

- Jak mogliœcie to zrobić? - wrzeszczę. Spojrzenie Rona staje się twarde jak głaz.

- Przecież nie dowiedzielibyœmy się od ciebie, co się dzieje. Już nic nam nie mówisz!!

- Nie wiedziałem, że to wasz zasrany interes!

- Właœciwie to masz rację. Nie wiem, po co się w ogóle martwiłem. Pewnie dlatego, że jesteœ moim najlepszym przyjacielem. A przynajmniej tak mi się wydawało. Ale teraz masz Snape'a, więc już mnie chyba nie potrzebujesz. ChodŸ Hermiona, idziemy. - Wstaje z rozmachem, o mało nie przewracajšc krzesła.

Przez moment naprawdę chcę, żeby sobie poszli. Po chwili jednak, jakaœ logiczna częœć mnie zaczyna się martwić, co mogš powiedzieć innym. Już sam fakt, że Snape i ja znamy się poza zajęciami jest przecież tajemnicš. Nawet jeżeli nie usłyszeli wszystkiego z naszej wczorajszej kłótni, to, co wiedzš i tak wystarczy, żeby podnieœć wrzawę w całej szkole. Zakrywam twarz dłońmi, rozdarty pomiędzy obawš a gniewem, i oczywiœcie poczuciem winy.

- Harry - szepce Hermiona. Wzdrygam się, kiedy czuję, że dotyka mojego ramienia. - Naprawdę nam przykro. - Wzburzone prychnięcie Rona. - Po prostu... nie spałeœ całymi nocami. Wiem, że mówiłeœ nam, że siedziałeœ w bibliotece, ale Harry twoje notatki sš tragiczne. - Patrzę na niš za złoœciš. Wydyma usta i obrzuca mnie spojrzeniem typu: tylko nie próbuj temu zaprzeczać. - To prawda! A wczoraj.. wyglšdałeœ na tak strasznie zdołowanego. Chcieliœmy mieć pewnoœć, że wszystko z tobš w porzšdku.

Nie wiem, co mam im powiedzieć. Nie wiem, czy mam się œmiać, czy rozpłakać się jak dziecko. Wzdycham ciężko i wyraz „przepraszam” wypada z moich ust. Słyszę, że Ron opada na swoje miejsce. - Co słyszeliœcie?

- Wszystko. Hermiona rzuciła zaklęcie podsłuchujšce. - Patrzę na niego, a on uœmiecha się lekko. - Myœlałem, że Hermiona padnie na zawał, kiedy usłyszała, jak do niego mówisz. - Uœmiecham się, starajšc sobie wyobrazić jej wyraz twarzy. Niespodziewanie Ron marszczy brwi i pyta - Czy ty? Znaczy.. chyba nie spędziłeœ z nim nocy, prawda?

Posępnie kiwam głowš, starajšc się odepchnšć od siebie wspomnienie zeszłej nocy. Wystarczy mi ta mordęga, przez którš teraz przechodzę. Rona gapi się na mnie z otwarta buziš i nagle zdaję sobie sprawę, o co mu chodziło. - Nie! To nie tak! To znaczy... on nigdy...my nie... Matko Ron! - Zaczynam się czuć, jakbym miał goršczkę.

Ron wyglšda jak by mu bardzo ulżyło. Uœmiecha się. Hermiona jednak nie. Sprawia wrażenie osoby rozwišzujšcej trudnš zagadkę. Łapię się ostatniej deski ratunku, że to ma coœ wspólnego z jej pracš domowš z Numerologii. Otwiera usta, żeby coœ powiedzieć, ale przerywam jej w pół słowa. - Słuchajcie, nikt nie może się o tym dowiedzieć. Nie możecie nikomu powiedzieć o ty, czego się dowiedzieliœcie.

Ron wywraca oczami. Hermiona jednakże marszczy brwi. Spoglšda na mnie ostro i pyta - W porzšdku, ale zaraz zwariuję, jeżeli się nie dowiem, dlaczego sypiasz w komnatach Snape'a. Dlaczego byłeœ na niego wczoraj taki zły? Spoił cię alkoholem? Jak długo...

- Hermiona! - przerywa jej Ron. W duszy dziękuję mu za to. - Pozwól mu odpowiedzieć. - Cofam moje podziękowania.

Staje się jasne, że Hermiona nie pozwoli mi żyć w spokoju, dopóki nie zaspokoi swojej ciekawoœci. A jeœli chodzi o Rona, po prostu pozwala jej być głosem swojego własnego zainteresowania. Tak długo ukrywałem ten sekret, że już nie jestem pewien, czy nie stał się on czasem powodem mojej depresji. Zaczynam im opowiadać wszystko poczšwszy od treningu. Albo prawie wszystko. Zostawiam dla siebie częœć, gdzie próbuję przelecieć mojego profesora. Nie jestem pewny, czy Ron by to przeżył. Za to wiem, że nie dał bym rady wyrzucić tego z siebie. Umarłbym za wstydu. Żadne z nich się nie odzywa, ale widzę, jak Hermiona gryzie się w język, żeby nie zadawać więcej pytań. Kiedy kończę, czuję się sto kilo lżejszy.

- Cholibka Harry, nie wiem, czy ma mi być ciebie żal za to, że musisz spędzać ze Snapem tyle czasu, czy mam być pod wrażeniem. Wiedziałem, że Dumbledore jest stuknięty, ale nie wiedziałem, że aż tak. - Ron kiwa smętnie głowš.

- Nie było tak Ÿle. Znaczy, na poczštku byłem przerażony, ale póŸniej go rozgryzłem. - Bzdura, niczego o nim nie wiem. Ale jak inaczej mam im wyjaœnić, dlaczego potrzebuję towarzystwa takiego sukinsyna. Że w zasadzie lubię go tak bardzo, że aż się na niego rzuciłem. Kurczšc się w sobie spycham tę myœl jak najdalej. Ron gapi się na mnie oczami pełnymi niedowierzania. Œmieję się głoœno.

- Tak wiem, to kompletny cham, ale już się chyba do tego przyzwyczaiłem. Właœciwie to jest całkiem zabawny... na swój wredny sposób.

Ron spoglšda na Hermionę z udawanš powagš. - On totalnie zwariował. - Hermiona się uœmiecha. - No nie wiem Harry. Wczoraj to raczej się nie œmiałeœ. - Przewracam oczami na wspomnienie zdrady Snape'a. Przypuszczam, że przesadziłem. Przecież nie biegał po Hogwarcie wykrzykujšc, że jestem gejem. Ale wtedy tak właœnie myœlałem. Wzruszam ramionami, nie wiedzšc, co jeszcze mam powiedzieć.

Hermiona znowu wyglšda, jakby się nad czymœ zastanawiała. Naprawdę wolałbym, żeby przestała. Patrzy się na Rona i mam wrażenie, jakby prowadzili między sobš jakšœ bezsłownš rozmowę. Ron gapi się, a ona odwraca wzrok.

- Co znowu? - pytam głupkowato. Jestem pewien, że nie chcę wiedzieć, o czym myœlš.

Hermiona znowu spoglšda na Rona, który wpatruje się usilnie w stół. Bierze głęboki oddech. - To, co wczoraj powiedział profesor Snape, wiesz.. o tobie gapišcym się na Seamusa. Chcę, żebyœ wiedział, że jeœli...yyy... jeżeli byłeœ.. znaczy... -urywa, czerwienišc się wœciekle.

Ron wzdycha zniecierpliwiony. - Jeżeli jesteœ gejem, możesz nam powiedzieć - mamroce cicho.

Nie wiem, czy mam czuć ulgę, czy być przerażonym. - Czy ktokolwiek wie? - wyrzucam z siebie. Już widzę nagłówki gazet: Chłopak-ciota, który przeżył - napisała Rita Skeeter.

- Nie! - zapewnia mnie szybko Hermiona. - Wiesz... wszyscy po prostu pomyœleli, że Snape jest po prostu...no sobš. W zasadzie to nie zastanawialiœmy się na ten temat aż do twojej rozmowy za Snapem. Byłeœ taki wœciekły. - Kiwam głowš. Nie mogę się zmusić, żeby spojrzeć na Rona. Prawie mam ochotę go przeprosić, tylko nie jestem do końca pewny za co.

- Harry, to naprawdę nic wielkiego. - Patrzę z niedowierzaniem na Rona, który uœmiecha się szeroko. - Ale wiesz...Seamus nie jest...yy... on jest z Lewander.

Wywracam oczami ze zniecierpliwieniem. - Na boga Ron! Ja go nie lubię. Po prostu na niego patrzyłem. - Ukrywam głowę w dłoniach i dodaję. - I nie myœl sobie, że widziałem cokolwiek przez jego szaty. - Ron dławi się, spoglšdajšc na mnie przerażony, a ja wybucham œmiechem.

Hermiona mruży oczy - Chcę, żebyœ mi przyrzekł Harry, że już nigdy niczego przed nami nie zataisz. Mogę się dowiedzieć, jak zrobić serum prawdy, więc uważaj. - Œmieje się perliœcie, a mi mina rzędnie. Obiecuję jej, ale mentalnie krzyżuję palce - sš rzeczy, których lepiej będzie, żeby nie wiedzieli.

Zabieramy Kła na spacer po błoniach. Rozmawiam i œmieję się z nimi jak gdybym nie widział ich od miesięcy. W pewnym sensie nie widziałem. Niechętnie żegnam się z nimi, kiedy przychodzi pora, żeby wracali do zamku. Dochodzšc do drzwi chatki Hagrida staram się zwalczyć narastajšcš we mnie panikę spowodowanš myœlš, że będę musiał zostać tam całkiem sam - nawet, jeżeli ma to być tylko kwadrans. Niestety, na końcu tych 15 minut wcale nie czeka na mnie ulga. Obawa jakš czuję na myœl o zbliżajšcej się rozmowie ze Snapem łšczy siły z panikš ogarniajšcš mnie z powodu siedzenia samemu w tym miejscu i skutecznie zwalcza szczęœcie, jakie rozpierało mnie z Ronem i Hermionš.

Mija cała wiecznoœć pomiędzy zerkaniem na zegarek. Jestem skłonny uwierzyć, że jest zepsuty, kiedy uœwiadamiam sobie, że ta wiecznoœć to minuta albo dwie. Głaszczę Kła, żeby zajšc się czymœ. Każdy odgłos domu przeraża mnie tak, że prawie wyskakuję ze skóry. Ktoœ by pomyœlał, że podczas tych pięciu lat życia z duchami, wyleczyłem się już z lęku. Czego ja się tak właœciwie boję?

Kwadrans po ósmej wystrzeliwuje z fotela w kierunku kominka, prawie zapominajšc użyć proszku Fiuu. W ostatniej chwili powstrzymuję się przed wskoczeniem do œrodka. Dochodzę do wniosku, że zdecydowanie bardziej wolałbym stawić czoła Snape'owi z całym poniżeniem wliczonym w te spotkanie, niż być w domu byłego przyjaciela. Wstyd mi za to.

Wycišgam z torby puszkę z proszkiem Fiuu, którš Dumbledore dał mi po południu. Wrzucam pełnš garœć w ogień i obserwuję jak płomienie stajš się zielone. Rozstaję się z chatkš, szepcšc ciche przeprosiny.

- Komnaty profesora Snape'a.

Zostaje porwany w tej samej sekundzie, wir przenosi mnie do jego komnat, gdzie potykajšc się wychodzę z kominka i lšduję u jego stóp. Podnoszę wzrok i widzę jak uœmiecha się złoœliwie znad ksišżki.

- Gratuluje kolejnego udanego lšdowania Potter.

~0~0~

Podnoszę się, prostujšc okulary - Przepraszam - mamrocę. Zastanawiam się ile jeszcze razy będę musiał powtórzyć to słowo zanim dzisiejszy dzień się skończy. Jeżeli kiedykolwiek zdołam zrobić przy tym facecie coœ, co nie jest dobijajšco upokarzajšce to będzie cud! Stoję w miejscu, jakbym przyrósł do podłogi. Nie sšdzę, żebym kiedykolwiek w swoim życiu czuł się bardziej niezręcznie. Nie mogę się zmusić, żeby spojrzeć na niego, więc zamiast tego gapię się na wzorki na podłodze, zbierajšc się w sobie na kolejny żenujšcy moment.

- Jakie materiały do pracy przyniosłeœ ze sobš? - Niechcšcy spoglšdam na niego. Mój mózg buzuje przetwarzajšc pytanie.

- Yyy.. mam czytanie z tarota na poniedziałek i rozdział do przygotowania na twoje zajęcia. To wszystko. Profesor Dumbledore nie przygotował jeszcze rozkładu zajęć.

- Twoje biurko jest tam - wskazuje miejsce za swoimi plecami. Zauważam małe biureczko połšczone z jego. - Lepiej zrób porzšdne notatki z rozdziału zadanego na moje zajęcia. Z pewnoœciš nie możesz spaœć już niżej, ale mógłbyœ choć raz zabłysnšć. Co do wróżbiarstwa.. nie wiem dlaczego uczysz się tych bredni, ale mogę sobie wyobrazić, że nie będzie zbyt trudno wymyœlić jakieœ bzdury, które zadowolš tego starego insekta.

Zupełnie niespodziewanie zaczynam się œmiać. - To jest to, co zazwyczaj robię. Jak długo umieram raz w tygodniu wydaje się być całkowicie zadowolona. - Mój uœmiech blednie, kiedy widzę jego kamiennš twarz. Myœlę, że w jego oczach przebłyskuje gniew. Chyba nie jest w nastroju na pogawędki. Przełykam gulę, która wyrosła mi w gardle i przygotowuję się na atak.

- Zabieraj się do pracy Potter - mówi cicho. Podnoszę torbę i odchodzę od razu, próbujšc zapomnieć o tym, że jest pištek wieczór i mam cały weekend na zrobienie prac. Cieszę się tylko, że pomyœlałem na tyle, żeby zabrać ze sobš cały ten majdan na wszelki wypadek. Siedzšc za nowym biurkiem zaczynam od eliksirów, ponieważ wydajš się najbardziej palšce. Jest mi się trudno skoncentrować przez zaniepokojenia narastajšce we mnie. Zaczynam przepisywać praktycznie każde zdanie z ksišżki, żeby tylko na czymœ się skoncentrować. Nie wiem, ile czasu minęło, kiedy stawia przede mnš kubek z goršcš herbatš. Wzdrygam się na nagłš œwiadomoœć tego, że za mnš stoi. Odchodzi.

- Co? Nie szkocka? - mówię lekko rozbawiony, majšc nadzieję, że przełamię tę grobowš atmosferę między nami. Nie wyglšda na rozbawionego. Podnoszę kubek i ukrywam kolejnš falę zażenowania. Kulę się w sobie, kiedy goršcy płyn parzy mnie w język. Siada naprzeciw, zamrażajšc mnie lodowatym spojrzeniem.

<p> - Czy muszę mówić, że to się więcej nie powtórzy?</p>

Kręcę przeczšco głowš, starajšc się zmusić gardło, żeby coœ z siebie wydusiło. -Przepraszam - wyduszam z siebie.

- Za co mnie przepraszasz Potter?

- Jak to? - O, nie. Nie każ mi tego mówić.

- Chciałbym wiedzieć, za co mnie właœciwie przepraszasz.

Jasne. Torturuje mnie. Mogłem się tego spodziewać. Zasłużyłem sobie. - Yyy..- jakże dobry poczštek- za... - zrobienie z siebie kompletnego dupka. - to, że poczułeœ się niezręcznie. - Spoglšdam na niego i widzę, że chyba jednak nie odpowiedziałem na pytanie poprawnie. - I... za wypicie całej twojej szkockiej? - to nie miało być pytanie, prawda? Cholera. Co on właœciwie chce usłyszeć?

Po doœć długiej chwili wpatrywania się we mnie tym swoim nieodgadnionym spojrzeniem, prycha drwišco. Podnoszę głowę, żeby na niego spojrzeć i widzę, że ukrył głowę w dłoniach. Zwalczam ochotę, żeby go pocieszyć. Boże, naprawdę jestem idiotš. Bioršc z niego przykład decyduję, że dłonie sš bardzo dobrym zastępstwem stołu. - Posłuchaj - mówię w kierunku moich dłoni; mšdrzejsza częœć mnie mówi mi, żebym się zamknšł. - Przepraszam.. za wszystko. Głupio się zachowałem myœlšc, że... znaczy... wiedziałem, że ty nie... nie wiem dlaczego....

- Potter zamknij się. - Prawie mu dziękuję - Czy muszę mówić, że jeżeli ktokolwiek się dowie, co się stało to stracę pracę?

Gapię się na niego. - Ale przecież nic nie zrobiłeœ. - W życiu o tym nie pomyœlałem, a on wcale nie jest z tego powodu zadowolony.

- Przypomnijmy sobie całe zajœcie, co ty na to? Stwarzam możliwoœci i zachęcam ucznia do picia w moich komnatach. Zamiast nalegać, żeby wrócił do swojego dormitorium , pozwalam mu zostać. Rozbieram piętnastoletniego chłopaka, a póŸniej prawie pozwalam mu się pocałować.

- Wcale tak nie było. Zakończyłeœ to. -Robi mi się goršco na twarzy.

- Nie zbyt szybko.

- Za szybko! - wykrzykuję, a jego twarz staje się nieodgadniona. Przypominam sobie, co powiedziałem. Jakimœ cudem to nie zabrzmiało tak, jak miało. - Nie! Znaczy.. to nie tak...- moja głowa znajduje drogę do stołu i opada na niš z głuchym dudnięciem. Postanawiam, że już nigdy jej nie podniosę... albo nie odezwę. Nigdy. Więcej.

- Potter, nie ma znaczenia, co naprawdę się wydarzyło. To jest wersjš, jakš zobaczy Rada Szkoły. Jestem dorosłym, twoim profesorem. Ty jesteœ piętnastoletnim chłopakiem. Wina jest po mojej stronie.

- Przepraszam - mamrocę, łamišc przysięgę zaraz po jej złożeniu. Z drugiej strony, nie ma zbyt wielkiej szansy, żeby ominšć te słowo, przychodzš tak naturalnie jak oddychanie.

- Ja także - mówi łamišcym się głosem. Podnoszę głowę.

- Boże, nie musisz... proszę nie rób tego. - Wolałbym, żeby mnie znienawidził, wyrzucił ze swojego życia. Nagle uœwiadamiam sobie, że wersja wydarzeń, którš przedstawił była jego. Mój żołšdek skręca się boleœnie, a ja odczuwam nagłš ochotę, żeby sprawić by poczuł się lepiej. - Może i mam piętnaœcie lat, ale wiedziałem, co robiłem.. znaczy co zrobiłem. Wszystko. A nie zrobiłem niczego.. niczego... - wykrzywia się, więc przestaję. Wcale nie sprawiam, że jest mu lepiej, a tylko robię z siebie jeszcze gorszego barana. Œwietnie Potter.

Nie odzywamy się do siebie doœć długo. Podpiera głowę rękš, a ja wpatruję się durnie w tekst z eliksirów, który równie dobrze mógłby być napisany po japońsku, tyle ma dla mnie sensu. Zastanawiam się, co mam powiedzieć, żeby sytuacja przestała być tak deprymujšca. Coœ, co zmyłoby z niego poczucie winy. Boże, co ze mnie za idiota. Nie powinienem był tyle wypić. Nie powinienem był zostawać. Sam powinienem był zdjšć te cholerne buty.

Ale nie zrobiłem tego. I nie mogę tego zmienić. Nagle czuję, że muza zsyła na mnie wenę. Mam tylko nadzieję, że tym razem tego nie schrzanię.

- Wiem jak to działa profesorze. Cišgle przypominasz sobie tę scenę w swojej głowie i rozmyœlasz o wszystkich błędach, które popełniłeœ... - rozpoznaje swoje słowa i gapi się na mnie. Uœmiecham się szelmowsko. - ... że mogłeœ zabrać ze sobš butelkę, że powinieneœ był mnie wysłać do swojego pokoju, że..

- Potter, wracaj do pracy. -Stara się wyglšdać na wkurzonego, ale mogę się założyć, że nie jest. Widzę, jak drga mu kšcik ust. Nagle powietrze w pokoju staje się lekkie, a ja oddycham głęboko.

Marszczę brwi, starajšc się wyglšdać poważnie. - Dobrze, wrócę. Ale musisz to skończyć Snape albo skończysz jak ja. - Moje serce prawie przestaje bić, kiedy widzę, jak się uœmiecha. Prawdziwym uśmiechem. Z zębami. Prawie się rumienię, ale szczerzę się w zamian.

Obrzuca mnie twardym spojrzeniem - Wracaj do pracy. - Zgniatam w sobie impuls wytknięcia języka.

Wracam do pracy nad tekstem z eliksirów. Na końcu języka mam pytanie, dlaczego właściwie zorganizował te zajęcia wyrównawcze, ale zmieniam zdanie, w razie, gdyby zmienił zdanie.

- Minus dziesięć punktów dla Gryfindoru za to, że jesteś bezczelnym, małym gówniarzem

- Minus dziesięć punktów dla Slytherinu za to, że każesz mi robić pracę domowš w pištek. - Spoglšdam na niego, a on uśmiecha się złowieszczo. Dreszcz przebiega mi po plecach.

- Jeżeli eliksiry cię nie obchodzš, możemy przedyskutować twoje sny.

Moja głowa na nowo odnajduje swoje miejsce w świecie. Słyszę jak Snape śmieje się głośno.

Znowu mi się œniłeœ.

Jego głos wędruje za mnš w dół korytarza, kiedy idę do pokoju nauczycielskiego na radę pedagogicznš. To było tylko zwierzenie pijanego chłopaka i powinno zostać zignorowane właœnie z tego powodu. Znowu - klej, który przytwierdza jego wyznanie do mojej œwiadomoœci. Wyraz pulsuje, rozrasta się, łšczšc z innymi rozmowami na temat jego snów, wyjaœniajšc całš serię ukrywanych rumieńców i zamyœlonych spojrzeń. „Znowu” krzyczy, żeby zwrócić na nie uwagę. Nadal czuję, gdzie napiętnował mojš skórę tym słowem w przypływie zapomnienia. „ Znowu” zmienia względnie wytłumaczalnš kwestię - smarkacz upija się, ma erotyczne sny, zaciera mu się różnica pomiędzy rzeczywistoœciš a snem - w prawdziwy problem.

„Znowu” niesie z sobš obietnicę.

Odkšd Potter zamilkł, zaczšłem analizować całš sprawę, patrzšc na niš pod każdym kštem, desperacko starajšc się zrzucić winę na chłopaka. Bez względu, jak na to spojrzę, całkowitš winę ponoszę tylko ja. Ja, dorosły człowiek, pozwoliłem smarkaczowi pić w moich komnatach. Ja, mšdrzejsza częœć, pozwoliłem odurzonemu alkoholem chłopakowi zostać w moich komnatach. Ja, profesor, stałem, głupkowato wpatrujšc się w chłopaka, zaprzštnięty swoim wzwodem, kiedy on napierał na mnie ciałem. Ja, Severus Snape, jestem winien zachowania się jak napalony nastolatek przez jeden moment słaboœci.

Moje usta krzywiš się w pogardzie; przystaję na chwilę poklepujšc zwitek pergaminu, znajdujšcy się w mojej kieszeni, zanim otwieram drzwi do pokoju nauczycielskiego. Wszystkie głowy zwracajš się w moim kierunku, każda twarz nosi wyraz lekkiego zaskoczenia. W cišgu czternastoletniej kariery nauczycielskiej ani razu nie spóŸniłem się na spotkanie. Czternaœcie lat. Potter przypadkowo pokrzyżował plany Czarnego Pana, wyzwalajšc mnie z obowišzków podwójnego agenta, skazujšc na przyjęcie wakatu mistrza eliksirów. Nie pozostaje nic innego, jak tylko drwić z ironii. Moja kariera rozpoczęła się i zakończy przez Harry'ego Pottera.

- Dzień dobry Severusie. Zaczęliœmy bez ciebie. - Dumbledore uœmiecha się pobłażliwie, wskazujšc wolne krzesło obok tej francuskiej wywłoki, którš zatrudnił jako nauczyciela obrony przed czarnš magiš. Dziewczyna przegrała w turnieju przeciwko czternastoletniemu chłopakowi, a mimo to zaoferowano jej pracę. To tylko potwierdza, że moja rezygnacja to dobry pomysł. Kolejny raz dotykam zwitka spoczywajšcego w mojej szacie.

- Właœnie rozmawialiœmy o `Arrym, le pauvre.

Tak, le pauvre. Biedny Harry Potter. Muszę się skoncentrować, żeby kolejna fala żalu wróciła tam, skšd przyszła. Lepiej nie obnosić się z niš w tym towarzystwie. Kurczowo trzymam się nadziei, że Dumbledore zachowa w sekrecie powód mojej rezygnacji. BšdŸ co bšdŸ, nie tknšłem chłopaka. Jego cnota jest nienaruszona - mogę być z tego dumny.

Rozeœmiane twarze przypominajš o następnej żywej dyskusji na temat tego, co dla chłopaka jest najlepsze. Wszyscy wydajš się pieprzonymi ekspertami w tej kwestii. Spoglšdam na McGonagall, która wyglšda jak lwica bronišca swoje młode.

- Albusie, z pewnoœciš nie wierzysz, że odwołanie Pottera z drużyny Quidditcha jest jakimkolwiek wyjœciem. - Fala gniewu przebiega przeze mnie, patrzę na Dumbledore'a, który kręci głowš wyraŸnie rozbawiony. Oczywiœcie, że by mu tego nie zrobił. Jakkolwiek idiotyczna jest ta gra, wyraŸnie trzyma go przy zdrowych zmysłach. Normalnie czuję się tylko przy tobie! Przechodzi mnie dreszcz, kiedy jego głos rozbrzmiewa w mojej głowie. On już nie jest moim problemem.

On nie jest ze mnš bezpieczny.

- Być może powinniœmy sprowadzić specjalistę ze Œwiętego Mugo? Potrzebuje kogoœ, z kim mógłby porozmawiać. Wypytałam paniš Granger i pana Weasley'a, ale żadne z nich nie było wstanie wycišgnšć z niego żadnych informacji. Ktoœ z poradni byłby w stanie mu pomóc albo chociaż naprowadzić nas na właœciwš drogę postępowania z nim. - McGonagall kończy cierpko, zaciskajšc usta. Urywane pomruki zgody powodujš, że zaczyna się we mnie gotować. Ostatniš rzeczš, którš potrzebuje ten chłopak jest potwierdzenie, że jest z nim coœ nie w porzšdku. Oprócz pana, profesorze. Pan się nie zmienił. Przełykam z trudnoœciš.

- A może jakieœ skróty w zajęciach? Może byłoby mu lżej, jak by miał mniej lekcji. - Flitwick rozglšda się w poszukiwaniu poparcia. Wybijam mu tę myœl z głowy moim zabójczym spojrzeniem. Odwraca wzrok skruszony. Spoglšdam w stronę Dumbledore'a, który siedzi zamyœlony. Zaczynam się zastanawiać, czy on w ogóle słucha, o czym oni rozmawiajš. Jak może tak siedzieć i patrzeć jak ci głupcy bawiš się życiem chłopaka?

- Słyszałam o kilku nowoœciach w leczeniu depresji. Severusie, może wiesz coœ więcej na ten temat? - Sprout obrzuca mnie spojrzeniem. O nie, ja już przez to przechodziłem. To nie moja brocha.

- Czy kiedykolwiek pomyœleliœcie o tym, że jedyne czego on teraz potrzebuje to, żebyœcie w końcu przestali się nad nim litować?

- Tak, Severusie. Wszyscy dokładnie wiemy, jak bardzo przepadasz za Potterem. - Mamroce McGonagall. Fala złoœci rozlewa się szkarłatem na jej policzkach.

- Zrobilibyœcie dobrze, gdybyœcie w końcu mnie posłuchali. Nie przez przypadek poziom jego nauki na moich zajęciach się nie pogorszył. Po prostu moje wymagania względem niego się nie zmniejszyły. Ostatniš rzeczš jakš potrzebuje jest wasza litoœć. - Wykrzykuję; czerwone twarze naokoło mnie obiecujš, że rada pedagogiczna może się skończyć pospolitym ruszeniem. Dumbledore odchrzškuje.

- Nie ma powodu do zdenerwowania.

- Ktoœ powinien w końcu skończyć z tš błazenadš - próbuję postawić na swoim. Starzec patrzy na mnie przeszywajšco, a ja staram się wytrzymać jego spojrzenie. Uœwiadamiam sobie, że położyłem kres możliwoœci zakończenia tej błazenady zaraz po przerwie. Z mojej własnej woli.

- Nie zapowiada się na to, ażeby ta sprawa znalazła rozwišzanie dzisiaj. Zapewniam was jednakże, iż przemyœlę dokładnie wasze sugestie. Jeżeli nie macie innych pytań....zajęcia rozpoczynajš się za chwilę. Miłego dnia. - Szuranie krzesłami i gwar podniesionych głosów. McGonagall wstaje, zwracajšc się do Dumbledore'a.

- Jego spanie w opuszczonej sali nie może być dłużej tolerowane Albusie. Musimy coœ zrobić zanim go stracimy. - Jej oczy wędrujš w moja stronę na chwile przed tym, jak odchodzi ciężkim krokiem, zostawiajšc mnie z dyrektorem sam na sam.

Wreszcie nadszedł ten moment. Œciskam list w ręku, powoli otwierajšc usta, żeby mu powiedzieć. Przerywa mi natychmiast.

- Co z nim Severusie? - Patrzy się na mnie w sposób, którego nie potrafię odczytać, jego oczy przestajš migotać, marszczy brwi. Wstrzymuję oddech. Mimo że cholernie irytuje mnie jego naturalny, psotny wyraz twarzy, bardziej wolę to, niż momenty, w których wyglšda, jakby nie załapał puenty dobrego dowcipu. Momenty, kiedy ciężar jego mšdroœci nakreœla zmarszczki wokół jego oczu, œcišgajšc je w dół i sprawiajšc, że widoczny jest jego prawdziwy wiek. Nagle czuję się bardzo młodo.

Staram się oczyœcić głos z winy i skupić na wewnętrznym gniewie. - Jeœli spytasz tych zaniepokojonych jego dobrem, powiedzš ci, że nadaje się do Œwiętego Mugo. Jeœli pytasz mnie to powiem ci, że będzie z nim wszystko w porzšdku jak tylko ludzie pozwolš mu zapomnieć, że jest Harrym Potterem, biednym chłopcem, który przeszedł przez tak wiele, i pozwolš mu być zwykłym uczniem i do tego wrzodem na tyłku.

Prycha zasmucony. Jedna z rzadkich chwil, kiedy zapomina zganić mnie za mój język. - Czy mam rozumieć, że ty i Harry doszliœcie do jakiegoœ zrozumienia względem natury waszej przyjaŸni?

Oj tam, po prostu zatarliœmy kilka kolejnych granic. Odchrzškuję wymijajšco. Moment niezdecydowania. Teraz byłaby dobra chwila, żeby rozpoczšć przemowę, którš komponowałem całš noc. Jednakże nie ma jej nigdzie pod rękš. Jest niedysponowana z racji nagłego ataku tchórzostwa.

Wciska mnie w fotel kolejnym długim spojrzeniem. Jego oczy badajš mnie przenikliwie, jakby chciał poznać tajemnice mojej duszy. Kręcę się niespokojnie.

- Harry wycierpiał bardzo wiele Severusie. Jeżeli zdecydujesz się go przyjšć z powrotem w swoim życiu, muszę nalegać, żebyœ przemyœlał wszystko dokładnie - że tak powiem całym swoim sercem. - Uœmiecha się lekko, a ja spoglšdam na niego ze złoœciš. To wszystko nie działa tak, jak powinno. Z ukłuciem paniki dochodzi do mnie, że moje rozgoryczenie zmieniło się w bezgraniczne poczucie winy.

- Albusie, jako jego profesor...

- Zdaję sobie sprawę, że sš pewne konwencje, które muszš być przestrzegane przez uczniów i nauczycieli. Mam nadzieję, że wyraziłem jasno mojš chęć zrobienia pewnych ustępstw w tym przypadku. Jeœli jest możliwoœć, żeby mu pomóc, nie mogę mu tej pomocy odmówić.

Prycham, wiedzšc, że mężczyzna nie byłby wcale taki skłonny do pomocy, gdyby wiedział jak jego cudowny chłopak był blisko od utracenia tej niewielkiej iloœci niewinnoœci, która mu pozostała.

- Nie proszę cię, żebyœ się zaprzyjaŸniał z Harrym. Proszę jedynie, żebyœ, cokolwiek wybierzesz, był konsekwentny w swojej decyzji. Nie wiem, jak chłopak poradziłby sobie z kolejnš stratš. Przemyœl to dokładnie.

Obdarza mnie słabym uœmiechem, zanim podnosi się z krzesła, pozwalajšc mi się pławić w nienawiœci do samego siebie.

~o~o~

- Nie było go dzisiaj rano w łóżku.

- Słyszałem, że znaleŸli go wałęsajšcego się po Zakazanym Lesie.

- Ale chyba nie zwariował, co?

- Neville powiedział, że rzadko kiedy sypia.

- Jakieœ to wszystko dziwne. W końcu to Harry Potter.

Rozwœcieczony, wpadam na grupę Gryfonów z czwartego roku. W zasadzie lekcja się jeszcze nie zaczęła, ale ich bezustanne plotkowanie wydršżyło dziurę pomiędzy kontrolowanym gniewem a niepohamowanš furiš. Zamierzam wprawić ich w stan permanentnego strachu, jednakże uprzedza mnie w tym dziewczyna Weasley'ów, czerwona na twarzy jak burak. Grożšc różdżkš swoim kolegš, wycedza przez zęby: Jeszcze jedno słowo, a któreœ z was będzie pluło œlimakami przez cały weekend.

Z trudnoœciš zwalczam uœmiech zdumienia. Grupka zdaje sobie sprawę z mojej obecnoœci, rzucajšc mi spojrzenia przepełnione przerażeniem. Weasley zmienia kolor z czerwonego na biały, by zakończyć na zażenowaniu w kolorze różowym. Opuszcza różdżkę. Uparcie zaciska szczęki, przygotowujšc się na nieuchronnie nadcišgajšcš karę z Gryfońskš odwagš. Albo Weasley'owskš bezmyœlnoœciš. Ale czy to nie to samo?

- Creevey, Muldoon, Harvey i Brandon - minus 10 punktów dla Gryfindoru od każdego. To klasa, a nie jarmark. Weasley, idŸ na swoje miejsce. - Mruga zdziwiona, bezzwłocznie odchodzšc, noszšc wyraz bezgranicznej ulgi. Ostatni raz spoglšdam na czterech ukaranych, następnie wracam do pisania zadania na tablicy.

Pokręceni smarkacze. Będšc w Slytherinie można przynajmniej liczyć na pewnš dozę zrozumienia i lojalnoœci między członkami. Honorowi i dumni Gryfoni wypięliby się na własnego założyciela, gdyby mięli gorszy dzień. Kiedy rozbrzmiewa dzwonek, szybko mówię im, co majš zrobić i przyglšdam się, jak się przygotowujš. Kršżę po klasie, siejšc ogólny postrach, który jednak dzisiaj nie robi na mnie najmniejszego wrażenia. Mój gorzej niż dobry nastrój zdaje się bić rekordy, kiedy podsłuchuje kolejne bzdurne plotki rozsiewane przez moich uczniów.

- Słyszałem, że ponoć rzucili na niego Imperiusa.

- Z kolei ja słyszałem, że Czarny Pan rzucił na niego zaklęcie, które doprowadzi go do obłędu.

- Draco mówił, że zabierali go do Œwiętego Mugo każdej nocy.

Słyszę trzask ostatniej nici mojej cierpliwoœci. Zapłacš za swojš bezmyœlnoœć. - W zwišzku z tym, że ostatnio jesteœcie dogłębnie zainteresowani zdrowiem psychicznym, dam wam możliwoœć, by posišœć szerszš wiedzę na ten temat. Napiszecie esej długi na 5 stóp traktujšcy o chorobie psychicznej oraz podacie eliksiry, które leczš ten stan; wybór choroby pozostawiam w waszej gestii. Co więcej, skoro zmarnowaliœcie 30 minut lekcji dyskutujšc na ten właœnie temat, z pewnoœciš nie będziecie mieli nic przeciwko, jeżeli zostaniemy w czasie obiadu, żeby to odpracować. Zabierajcie się do pracy.

Ciche marudzenie i podirytowane głosy rozbrzmiewajš w klasie, zanim nie rozmywajš się w głuchš ciszę. Siadam przy moim biurku i wyjmuję nowy kawałek pergaminu. Szczerze wštpišc w swojš poczytalnoœć, komponuje list do dyrektora wysuwajšc propozycję, która mam nadzieję, zakończy całš tę paplaninę dotyczšcš Pottera. Mimo iż sam balansuję na płynnej granicy mocnego zachwiania nerwowego, wydaje się, że jestem jedynš osobš, która zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje z chłopakiem. Rozwišżę Problem z Potterem, pozwalajšc mu nie mieć żadnych problemów.

Podpisuję list z lekkš nutkš strachu. Myœli wracajš na chwilę do rezygnacji spoczywajšcej w kieszeni. Wyjmuję jš i łamię pieczęć.

Drogi Albusie

Znajdziesz tu załšczonš rezygnację, która jako powód mojego odejœcia podaje chęć podróżowania. Ponieważ jednak obdarzony jesteœ niepokojšcš zdolnoœciš widzenia przeze mnie, podam ci prawdziwy powód mojego odejœcia.

Zapewne już wiesz, że zeszłej nocy pozwoliłem chłopakowi na przyjœcie do moich komnat. Całkowicie zdajšc sobie sprawę z regulaminu zabraniajšcego nieletnim spożywanie alkoholu, zaproponowałem mu go. Wyglšdał, jakby naprawdę tego potrzebował. Ponieważ było to całkowicie zamierzone, nie będę za to przepraszał. Przepraszam jednakże, za zostawienie butelki w jego zasięgu, kiedy ja oceniałem prace. Było to zupełnie nieprzemyœlane. Sam pozwolił sobie podjšć decyzję, i wypił stanowczo za wiele. Kiedy poprosił mnie, czy może zostać, mimo rozsšdku podpowiadajšcego mi inaczej, pozwoliłem mu.

Już samo to wystarczy, by przedstawić sprawę Zarzšdowi Szkoły. Aczkolwiek, nie jest to powód dla którego chcę zrezygnować. Potter, w stanie upojenia alkoholowego, próbował mnie pocałować. Powstrzymałem go, lecz zdecydowanie za póŸno. Chciałbym wierzyć, że już nigdy nie pozwolę, by stało się coœ podobnego, jednakże nie mogę ryzykować.

Szczere przepraszam Albusie. Jeżeli zadecydujesz, żeby wysłać ten list do Zarzšdu Szkoły zamiast mojej rezygnacji, zrozumiem. Proszę cię jedynie, żeby trzymać chłopaka z dala od całej sprawy. Proszę cię także, ażebym to ja mógł poinformować go o tym, że odchodzę- w twojej obecnoœci, oczywiœcie.

Szczerze oddany,

Severus Snape

Czytajšc list kolejny raz dochodzę do wniosku, że przesadziłem. Pisałem go we wczesnych godzinach rannych, wcišż roztrzęsiony całš sytuacjš. Wmawiam sobie, że poniżajšce przeprosiny chłopaka sš wystarczajšcym poœwiadczeniem, że nie spróbuje już nigdy więcej. Muszę tylko pamiętać, żeby nie pozwolić mu się już więcej upić i stracić kontroli nad sobš.

Muszę tylko sam nie stracić kontroli.

Absurd. Jestem w końcu dorosłym człowiekiem, całkowicie zdolnym do panowania nad sobš. Byłem zszokowany jego zachowaniem. Byłeœ podniecony. Byłem przerażony. Znowu mi się œniłeœ Profesorze. Jest tylko piętnastolatkiem, który zagubił się na moment. A ja jestem trzydziesto siedmiolatkiem, który wie lepiej.

Z twardym postanowieniem odpycham od siebie złe przeczucie unoszšce się nade mnš. Jeœli odejdę, zniszczš ostatniš szansę chłopaka na przeżycie reszty jego życia w utopijnie szczęœliwym stanie. Zniszczš jego. O nie, nie będę miał samobójstwa Pottera na swoim sumieniu; nie wspominajšc nawet o nieœmiertelnoœci Voldemorta, kiedy chłopak dostanie się w szpony tych, którzy dbajš o niego za bardzo.

Rozbrzmiewa dzwonek, sygnalizujšc południe. Spojrzenie uczniów wędrujš ku mnie, nie noszšc w sobie zbyt wiele nadziei na to, że wypuszczę ich wczeœniej.

- Następne 30 minut spędzicie na pisaniu wypracowania na temat eliksiru zmniejszajšcego, który właœnie przygotowaliœcie. Do roboty. Panno Weasley, proszę do siebie.

Pożałujesz tego. Na pewno nie więcej, niż żałowałbym w przeciwnym razie.

- Tak profesorze?

- Zabierz ten list do dyrektora. WeŸ swoje rzeczy ze sobš. - Przez chwilę wpatruje się we mnie zdumiona, ale szybko zbiera się do kupy i chwyta pergamin.

To tylko go zachęci. Ratuję go.

A kto uratuje ciebie?

Wypycham tę myœl z mojej głowy i wyjmuję różdżkę. Kładšc mojš rezygnacje w pobliskim kociołku, spalam jš. Wpatruję się w płomienie wypalajšce list nieustannie. Mój etyczny rozsšdek zmienia się w nic więcej jak niebieskawy obłoczek, który natychmiast rozpływa się w powietrzu. Oddycham głęboko majšc nadzieję, że uratuję chociaż ostatnie opary.

Severusie,

Chłopak przybędzie do ciebie o 8.15 sieciš Fiuu. Zmyœliliœmy historyjkę tłumaczšcš jego nieobecnoœć w razie potrzeby. Dodatkowe biurko już jest w twoich komnatach. Plan dodatkowych zajęć będzie gotowy po weekendzie. Na koniec semestru sprawdzimy postęp, jakiego dokonał. Jeżeli kiedykolwiek będziesz chciał zmienić jakieœ ustalenia, jestem otwarty na propozycje.

W imieniu Harry'ego i swoim jestem ci dozgonnie wdzięczny.

Szczerze oddany,

D

Patrzę wilkiem na kawałek pergaminu, jakbym czytał wyrok œmierci. Zdaje się, że słyszę mrożšcy krew w żyłach krzyk mojej odpływajšcej w dal izolacji. Nagle przypomina mi się nauczka, którš otrzymałem decydujšc się na odmieniajšce życie decyzje pod wpływam uczuć. Oczywiœcie, prędzej bym się oddał w ręce Œmierciożerców niż przyznał Dumbledorowi, że zmieniłam zdanie. Chyba nawet bym miał większe szanse na przeżycie. Zegar œcienny w moich komnatach wskazuje pięć po ósmej. Wpatruję się w niego z niedowierzaniem, przeklinajšc w duchu, że przecież jeszcze chwilę temu była dopiero siódma.

Czas nigdy nie był moim przyjacielem.

Zbieram górę karnych prac domowych czwartoroczniaków i ruszam w stronę komnat, nieœwiadomie zastanawiajšc się, ile szklanek likieru jestem w stanie pochłonšć w cišgu 10 minut. Myœl rozpływa się. Będę potrzebował każdej krztyny trzeŸwoœci podczas pierwszych kilku minut spotkania z chłopakiem. Cenne sekundy posłużš, żeby zgnieœć w nim jakiekolwiek marzenie jeszcze w sobie nosi.

Wchodzšc, rozglšdam się z przerażeniem na gwałtownie kurczšcy się teren mojej prywatnoœci. Nowe biurko stoi naprzeciw mojego. Sonduję pokój w poszukiwaniu miejsca, gdzie można by je było przenieœć. Zdecydowanie stoi w najlepszym miejscu. Pokonany, rzucam prace na swoje biurko i wygrzebuję ksišżę, w której, jeżeli będę szczęœciarzem, zatracę się. Opadam na okrutny przyrzšd, który zwykłem nazywać „tym krzesłem” i do którego zdšżyłem się już przywišzać. Otwierajšc ksišżkę, czekam z wzrastajšcym uczuciem niepokoju, na przybycie chłopaka, który moment póŸniej wypada z mojego kominka, lšdujšc u moich stóp. Kolejny raz zastanawiam się nad sprawnoœciš, jakš wykazuje na miotle. To prawdziwy cud, że jeszcze nie został inwalidš.

- Gratuluję kolejnego udanego lšdowania Potter.

~0~0~

Gramoli się, poprawiajšc okulary. Nie patrzšc mi w oczy, staje naprzeciw jak skazaniec przed sędziš, oczekujšc na wyrok. Nie mogę nic na to poradzić, że czuję się podobnie. Wina wyryta na jego twarzy unieruchamia mój język i czuję, jak wypełnia mnie potrzeba, żeby go przeprosić. Tłumię jš.

- Jakie materiały do pracy przyniosłeœ ze sobš? - mój oddech staje się urywany, kiedy spoglšda na mnie. Dzięki Merlinowi odwraca wzrok, a ja obserwuję jak walczy, żeby przestać myœleć o tym, co bez wštpienia dręczyło go cały dzień i odpowiedzieć na pytanie.

- Yyy.. mam czytanie z tarota na poniedziałek i rozdział do przygotowania na twoje zajęcia. To wszystko. Profesor Dumbledore nie przygotował jeszcze rozkładu zajęć.

- Twoje biurko jest tam. Lepiej zrób porzšdne notatki z rozdziału zadanego na moje zajęcia. Z pewnoœciš nie możesz spaœć już niżej, ale mógłbyœ choć raz zabłysnšć. Co do wróżbiarstwa.. nie wiem dlaczego uczysz się tych bredni, ale mogę sobie wyobrazić, że nie będzie zbyt trudno wymyœlić jakieœ bzdury, które zadowolš tego starego insekta.

Œmieje się, spoglšdajšc na mnie z wyrazem stałej pewnoœci siebie na twarzy. Przez krótki moment prawie zaczynam się uspokajać. - To jest to, co zazwyczaj robię. Jak długo umieram raz w tygodniu wydaje się być całkowicie zadowolona. - Jego słowa uderzajš mnie jak pięœć w brzuch i spinam się w sobie. Odsuwam od siebie nagłš chęć, żeby wybrać się do wieży i rzucić jakieœ niewybaczalne zaklęcie na tę głupiš kobietę. Mój żołšdek kurczy się, a ja staram się zapanować nad zupełnie nielogicznym impulsem, żeby ochronić chłopaka. To nie pomogłoby żadnemu z nas. Przypominam sobie, że robię to wszystko tylko dlatego, że staram się go ochronić przed ludŸmi, którzy majš dokładnie takie same impulsy.

A kto ochroni go przed tobš?

- Zabieraj się do pracy Potter - mamrocę cicho. Obserwuję, jak zabiera torbę i odchodzi do biurka. Jestem lekko zdziwiony, że nie marudził, iż musi robić pracę domowš w pištkowy wieczór. Z drugiej strony jednak mi ulżyło; jestem prawie pewny, że nie miałbym wystarczajšco siły, żeby go za to zganić.

Może odnalazłbym jakiœ cień humoru w tej sytuacji, gdybym mógł się upić. Mój umysł odpływa do barku, gdzie pół butelki szkockiej czeka, żebym jš wypił. Oczywiœcie ta sama butelka doprowadziła do takiego stanu rzeczy i powinna była zostać wyrzucona w imię zasad. Nie, lepiej wzišć winę na siebie niż zniszczyć tyle dobrego chlania. Zamiast tego przyzywam czajnik z herbatš. To na pewno nie zmniejszy mojego poczucia ironii, ale na bank nawodni kawał kredy, która niegdyœ była moim językiem.

Dobra. Wzišłem na siebie ten obowišzek. Sam się o niego prosiłeœ. Krzywię się z niedowierzaniem na tę myœl i postanawiam szukać nadziei we wstydzie wyrytym na twarzy chłopaka. To już nigdy więcej się nie zdarzy. Już nigdy więcej nie spróbuje i wtedy ja nie zawiodę go w jego postanowieniu. Bioršc głęboki oddech, przygotowuję się na nieuniknione. Podnoszę się z krzesła, przechodzę koło chłopaka ukradkiem spoglšdajšc przez jego ramię. Wglšda na to, że przepisuje całš ksišżkę. Stawiam przed nim kubek z herbatš, zamierzajšc skomentować jego poczynania, kiedy wzdryga się. Przełykam kolejne przeprosiny. Z jednej strony jestem przerażony, że ucieknie ode mnie, a z drugiej zadowolony, że nadal czuje do mnie odrazę, kiedy nie jest pod wpływem alkoholu. Nagle dochodzi do mnie, jak dziwne jest, że właœnie w tym znajduje pocieszenie. Wypełnienie mojego postanowienia będzie tym łatwiejsze. Oddychajšc z ulgš podchodzę do mojego biurka i siadam.

- Co? Nie szkocka? - uœmiecha się lekko, a ja zwężam oczy niebezpiecznie. Przerażony łapie aluzje w lot.

- Czy muszę mówić, że to się więcej nie powtórzy?

Spuszcza wzrok, kręcšc przeczšco głowš. - Przepraszam.

Widzę, jak poczucie winy wpełza na jego twarz i zwalczam współczucie. Poczucie winy jest dobre. Poczucie winy i poniżenie. Jeœli mam odzyskać kontrolę nad sytuacjš musi to być dla niego tak bolesne, jak to tylko możliwe.

- Za co mnie przepraszasz Potter?

- Jak to?

- Chciałbym wiedzieć, za co mnie właœciwie przepraszasz.

NiewyraŸny kolor wstępuje na jego policzki. - Yyy...za.. - Naprawdę staram się nie œmiać, gdy widzę, jak stara zebrać się na odwagę, żeby powiedzieć za to, że chciałem cię pocałować. To œmieszne, że chciał zrobić coœ, o czym nawet nie może powiedzieć na głos bez zmieszania. Poniżenie, jakie widzę na jego twarzy budzi we mnie długo uœpionš żyłkę sadysty. Znowu zaczynam się czuć, ja stary ja. - to, że poczułeœ się niezręcznie. Trawię odpowiedŸ, zaciskajšc szczęki. Nie to chciałem usłyszeć. Nie to chciałem usłyszeć! Jak te piekielne chłopaczysko œmie martwić się o to, jak się wtedy czułem? Posyłam mu wœciekłe spojrzenie, a on wierci się - I... za wypicie całej twojej szkockiej?

Ktoœ powinien go nauczyć, że przeprosin nie wypowiada się w formie pytania. Wtedy tracš na szczeroœci. To, jakkolwiek, jest ostatnim z moich zmartwień. Nagle mam ochotę zwinšć się w kłębek i skomleć jak dziecko. Wcale nie jest mu przykro z powodu tego, co zrobił. Jest mu przykro, ponieważ sprawił, że czułem się niezręcznie - to otwiera nowš możliwoœć, że spróbuje jeszcze raz, gdy tylko będzie miał wrażenie, że jestem chętny. To wszystko się nie uda.

Musi się udać. Nie masz już wyjœcia.

Drwię gorzko, ukrywajšc głowę w dłoniach. Poddaję się. Zabijcie mnie.

- Posłuchaj - zaczyna, a ja wstrzymuję oddech - przepraszam za...wszystko.. - Wypuszczam powietrze, przyjmujšc jego przeprosiny za rzecz najbliższš temu, co chciałbym usłyszeć. Mówi dalej: - Głupio się zachowałem myœlšc, że...- mentalnie dokańczam zdanie. Każde słowo zarzyna mojš nadzieję, że jego wczorajsze zachowanie było spowodowane alkoholem. Każde zdanie, którego nie kończy potwierdza mój strach, że ja mu się naprawdę podobam. W ogóle nie jest załamany tym, że nawet przez myœl mu przeszło, żeby mnie pocałować; jedynš rzeczš, jakiej żałuje jest to, że powiedziałem nie.

I kto cię teraz uratuje?

- Potter zamknij się - proszę, zamknij się. Nigdy więcej się nie odzywaj. Zdesperowany, zmieniam temat. - Czy muszę mówić, że jeżeli ktokolwiek się dowie, co się stało to stracę pracę? - Z tego punktu widzenia to wcale nie takie złe wyjœcie. W zasadzie to jedyne, jeœli chcę przetrwać.

Po jego wyrazie twarzy widzę, że nie przyszło mu to do głowy. - Ale przecież nic nie zrobiłeœ. Œcišgam usta, żeby nie wyklšć tego głupiego gówniarza. Ma całkowitš rację. Nic nie zrobiłem - i w tym cały problem. Oczywiœcie, uczenie pištoroczniaka etyki zawodowej ma tyle sensu, co uczenie węża ogrodowego chodzenia, mimo to spróbuję.

- Przypomnijmy sobie całe zajœcie, co ty na to? Stwarzam możliwoœci i zachęcam ucznia do picia w moich komnatach. Zamiast nalegać, żeby wrócił do swojego dormitorium , pozwalam mu zostać. Rozbieram piętnastoletniego chłopaka, a póŸniej prawie pozwalam mu się pocałować.

- Wcale tak nie było. Zakończyłeœ to. -Robi mi się goršco na twarzy.

- Nie zbyt szybko.- Warczę zniecierpliwiony.

- Za szybko! - Riposta, którš miałem na końcu języka, zniknęła nagle. Mało się nie zadławiłem. - Nie! Znaczy.. to nie tak... - Jego głowa opada na biurko, a ja staram się sobie przypomnieć, czy upokarzałem się tak często w wieku piętnastu lat. Po raz pierwszy jestem wdzięczny za to, że dobiegam czterdziestki.

Kolejny raz staram się mu przetłumaczyć. BšdŸ co bšdŸ jestem nauczycielem; masochista z zawodu. - Potter, nie ma znaczenia, co naprawdę się wydarzyło. To jest wersjš, jakš zobaczy Rada Szkoły. Jestem dorosłym, twoim profesorem. Ty jesteœ piętnastoletnim chłopakiem. Wina jest po mojej stronie.

- Przepraszam - szczeroœć jego przeprosin przyprawia mnie o mdłoœci. Jego głos jest obcišżony poczuciem winy. Winy, która doprowadziła mnie do takich tarapatów. Udowodnił, że nie zrozumiał ani jednego słowa z tego, co powiedziałem. Nie chce przyjšć do wiadomoœci, że tego, co zrobił, można się było spodziewać. To, co ja zrobiłem( a właœciwie nie zrobiłem) jest niewybaczalne. Poddaję się.

- Ja także - mówię głucho.

Podnosi wzrok i dostrzegam w jego oczach przerażenie. - Boże, nie musisz... proszę nie rób tego. Może i mam piętnaœcie lat, ale wiedziałem, co robiłem.. znaczy co zrobiłem. - Bezgłoœnie modlę się, żeby się zamknšł - Wszystko. A nie zrobiłem niczego.. niczego... - Kurczę się w sobie oczekujšc końca zdania. Przestaje mówić.

Tępy ból zapowiadajšcy migrenę zaczyna dudnić w mojej głowie, która opada w dłonie. Łaskawie nie odzywa się, kiedy ja rozmyœlam o winie i strachu. Winie z powodu tego, że się zapomniałem, pozwalajšc dziecku na obdarcie mnie z siły woli. Strachu, że zrobię to jeszcze raz.

- Wiem jak to działa profesorze. Cišgle przypominasz sobie tę scenę w swojej głowie i rozmyœlasz o wszystkich błędach, które popełniłeœ... - Posyłam chłopakowi wœciekłe spojrzenie, zastanawiajšc się od razu czy czasem nie myœlałem na głos. I wtedy rozpoznaję słowa. Wyglšda na całkiem zadowolonego z siebie. - ... że mogłeœ zabrać ze sobš butelkę, że powinieneœ był mnie wysłać do swojego pokoju, że..

- Potter, wracaj do pracy. - Przyznaję, dałem się złapać smarkaczowi. Próbuje wyglšdać na wkurzonego, ale mój gniew rozmywa się, zastšpiony lekkim rozbawieniem.

- Dobrze, wrócę. Ale musisz to skończyć Snape albo skończysz jak ja. - Niechcšcy uœmiecham się, ale zaraz potem przeklinam chłopaka za bycie tak strasznie dowcipnym. I za to, że ma rację. Oczywiœcie, rada była moja, więc nie mogę przypisać mu zbyt wielkiej błyskotliwoœci.

- Wracaj do pracy. - Atmosfera między nami znowu staje się znoœna, a ja staram się nie odetchnšć za głoœno z ulgš. Jakimœ cudem Potterowi udało zatrzymać się potok nienawiœci, jakš do siebie czułem. Jestem mu prawie niepokojšco wdzięczny.

Jego oczy zwrócone sš ku ksišżce, ale nadal uœmiecha się drwišco. - Minus dziesięć punktów dla Gryfindoru za to, że jesteœ bezczelnym, małym gówniarzem.

- Minus dziesięć punktów dla Slytherinu za to, że każesz mi robić pracę domowš w pištek.

- Jeżeli eliksiry cię nie obchodzš, możemy przedyskutować twoje sny.

Mruczy coœ pod nosem, schylajšc głowę. Jeżeli na koniec tego wszystkiego mam być potępiony, to przynajmniej umilę sobie czas poniżaniem chłopaka.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
If you are are against?ortion then you should? a vegitari
bhp kobiety Jesli jestes w ciaz id 636054 (2)
Jeśli jesteś jabłkiem, ćwiczenia, dieta
Accept Your Abundance Why you are Supposed to be Wealthy
zioła, Jeśli jesteś ciągle zmęczony,
SHSBC337 WHAT YOU ARE AUDITING0963
Smoke If you think you know how to love me
come as you are, piosenki chwyty teksty
jeśli jesteś kretynem nie otwieraj, Politologia UMCS - materiały, III Semestr zimowy, Partie polityc
Zmierzch - jeśli jesteś fanką, ►Dokumenty, Jeśli jesteś fanem Sagi to nie czytaj tego
I am me and you are you
You are my love, teksty piosenek z tłumaczeniem na polski, Tsubasa Chronicle
Just the way you are
Volturi(1), ►Dokumenty, Jeśli jesteś fanem Sagi to nie czytaj tego
Tu chodzi o Ciebie You are the One (1)
YOU ARE MY LIFE, Michael Jackson, Teksty z tłumaczeniami
badanie wzroku1, IF You See Sheep

więcej podobnych podstron