BONES The Man In The River


BONES

The Man In The River

fanfiction

I

W ocienionym wnętrzu lokalu mimo radosnego gwaru było przytulnie. Brennan cieszyła się, że właśnie tę restaurację wybrała na spotkanie po latach. Jej starzy kumple z czasów wspólnej asystentury z pewnością będą sobie z niej kpić i ostrzyć na niej dowcip.

Minęło dziesięć lat odkąd przeniosła się do D.C. Teraz każde z nich ma przynajmniej dwa doktoraty, a mimo to jej koledzy wciąż zachowują się jak chłopcy. Pamiętała doskonale ich dawne wygłupy i przyjacielskie docinki, ale dekadę temu odbierała je raczej jako przejaw rywalizacji, a nie koleżeństwa.

Właściwie Temperance nie wiedziała, dlaczego zgodziła się na to spotkanie. Odejście Zacka zagęściło w Jeffersonian atmosferę, a ona kolejny raz zamknęła się w Instytucie i konsekwentnie odmawiała wyjazdu w teren z Boothem. Brak Zacka znów był tylko wymówką Brennan. Tym razem przesiadywanie w laboratorium miało być remedium na emocje związane ze sfingowanym pogrzebem Bootha. Gniew niestety nie rozwiązywał sytuacji... Początkowo jej partner udawał, że nie zauważa jej ucieczki. Najwidoczniej dał jej czas na uporanie się ze stratą Zacka, ale ostatnio Booth stał się bardziej natarczywy. Dlatego też Brennan szczelnie zapełniała swój czas, nawet wieczorami. Za kilkadziesiąt godzin wyjedzie na serię wykładów do Wielkiej Brytanii i będzie miała trochę czasu na przemyślenia.
Odetchnąwszy głęboko Temperance podeszła do stolika przyjmując uprzejmy wyraz twarzy. Chris i Sean przywitali się z nią bacznie ją lustrując. Zastanawiała się, co o niej myślą. Czy uważają, że wygląda staro jak na swój wiek, czy też sądzą iż wypiękniała? Gdy zamawiali deser byli już w doskonałych nastrojach. To zapewne dzięki milczącemu porozumieniu co do nie poruszania w rozmowie tematów drażliwych. Mężczyźni trochę świntuszyli, chichotali bez sensu i doskonale czuli się we własnym towarzystwie. Teraz oczekiwali na kelnera, by zamówić kolejną kolejkę.

- Jak tam twoje życie osobiste Temperance? - zagaił Chris.

- Badania i pisanie powieści to nie wszystko - kontynuował obserwując jej reakcję.

- Ja i Dana mamy dwóch synów, a ostatnio nawet tabun szczeniąt.

- Daj spokój Chris - uciął jego przemowę Sean. - Nasza Tempe nie lubi zobowiązań, dlatego spotykała się z profesorkiem. Zawsze niewzruszona i niezaangażowana. Kiedyś mówiłem, że to o nią rozbił się Titanic i nie cofam tego - zakończył Sean chichocząc.

- Kiedyś i ona zmięknie - zauważył sentencjonalnie Chris. - Da się ponieść uczuciu. - ciągnął melancholijnie.

Tymczasem przy stoliku stanął wysoki mężczyzna i z dezaprobatą spoglądał na Temperance i jej towarzyszy.

- Nie sądziłem, że z zapracowanej tak szybko przedzierzgniesz się w osobę popularną. - powiedział w końcu cedząc uważnie słowa. Mówiąc to nachylił się nad stolikiem i taksująco mierzył uczestników spotkania po latach. Brennan zaś żałowała, że siedzi tak blisko swego prześladowcy, zastanawiała się też, jak zdematerializować natręta i uniknąć ciekawskich pytań kolegów.

- Chris, Sean to jest Booth, agent hm... specjalny i mój partner... z pracy, który najwyraźniej już wychodzi - mężczyzna przeczył jednak jej słowom swoim bezruchem, a jedyną oznaką, iż słyszał co powiedziała, było lekkie, pytające uniesienie brwi.

- Dwóch facetów i alkohol... - mówił nieznajomy zwany Boothem jakby do siebie - ciekawe. - dodał po chwili. - Cam i Angela wychodzą ze skóry by mi pomóc, bo ty... jesteś ciągle „zajęta”, a ty?!? - A swoją drogą, zastanawiam się, dlaczego znowu mnie unikasz i dlaczego do cholery zostawiłaś takiego wspaniałego faceta jak Sully by znów się spotykać z zezowatymi!?!

Temperance była coraz bardziej zirytowana sytuacją sprowokowaną przez Bootha. Jej rozmówcy nie nawiązywali z nowoprzybyłym rozmowy, ale przyglądali mu się - Chris z zaciekawieniem, Sean ze zdziwieniem i nutką złośliwej ironii. Brennan, mimo podszeptów zdrowego rozsądku, że nie wygra z przeciwnikiem mającym przewagę z powodu zaskoczenia, postanowiła wyładować na nim swoją frustrację. Najlepszą formą obrony jest wszak atak.

- W tej chwili stosujesz wobec mnie mechanizm zwany w psychologii przeniesieniem. Podejrzewasz mnie o kontakty intymne z moimi znajomymi dlatego, że pewnie sam przeleciałeś już wszystkie prawniczki z palestry - tu by zilustrować swoją przemowę, zatoczyła dłonią łuk w kierunku sali, skąd dochodziły damskie głosy i śmiech.

- Och przepraszam - dodała po chwili udając speszenie - że nie wszystkie kobiety robią to, co im każesz i padają ci plackiem u stóp - ja jestem wyjątkiem i... nie zamierzam tego zmieniać.

- Jej wypowiedzi towarzyszył złośliwy uśmieszek. „Ma czego chciał”, pomyślała z satysfakcją. Niech się dowie, że nie może bezkarnie narażać ją na niemiłe niespodzianki. Niech teraz leczy swoje ego po małej kompromitacji w obecności innych zadufanych w sobie samców.
- Bądź tak miły i zamknij za sobą drzwi. - dodała po chwili. Trzeba go przepędzić póki jest skonsternowany. Pytające spojrzenia kumpli nie napawały Brennan otuchą. Cholera, nie zamierzają mi niczego ułatwiać - zaklęła w myślach. Booth zaś tylko wyprostował się złowieszczo i czekał na jej kolejny ruch. Zupełnie nie przejmował się obecnością postronnych widzów ich scysji.

- Mamy robotę, z Potomaku wyłowili zwłoki. Wyjdziesz ze mną po dobroci, czy mam ci pomóc? - zapytał w końcu spokojnie, jego ton przeczył przekazowi, co jeszcze bardziej zdenerwowało Temperance. Uznała, że nie będzie bezpiecznie wychodzić z nim gdziekolwiek, zwłaszcza po tym, jak się go uprzednio rozdrażniło.

- Nigdzie z tobą nie wyjdę i nie mam ci nic do powiedzenia. Nie zacznę z tobą badać nowej sprawy, bo pojutrze wyjeżdżam do Europy. Przestań mnie też nachodzić po pracy. - zakończyła z przekonaniem.

- Musimy sobie wyjaśnić parę spraw - to mówiąc uniósł ją jak piórko i przewiesił sobie przez ramię jak lalkę. Zaskoczona Brennan zapomniała o wszystkich znanych chwytach obezwładniających i zaczęła wymachiwać rękoma, lecz widząc jak Booth niewiele robi sobie z jej prób wyswobodzenia zaczęła okładać pięściami jego plecy.

- Puść mnie natychmiast! Masz mnie w tej chwili puścić!!!

- Chwileczkę uparta zołzo, dopiero jak porozmawiamy. Wybaczcie panowie, zaraz przyniósłbym ją wam z powrotem, ale szczątki nie mogą czekać. - Zaśmiał się też najwyraźniej ubawiony minami kolegów Temperance.

- A tak przy okazji. - ciągnął Booth... - Ja też jadę do Londynu, tyle że z polecenia FBI, więc tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.

- Troglodyta! Wypraszam to sobie... - protestowała Brennan niesiona przez zatłoczoną salę.

Chciała się zapaść pod ziemię ze wstydu. Tak się dać podejść!?

Zdumiony Sean ocknął się z osłupienia i próbował gorączkowo zwerbalizować swoje zaniepokojenie.

- Kto to u licha był!? Co ona miała na myśli mówiąc, że to jej „partner”? Gość miał ze dwa metry i zwyczajnie przyszedł i wyniósł ją... a ona...?

- zmiękła i dała się ponieść - skończył rozbawiony Chris.

- To co stary, wypijmy zdrowie Temperance i jej „partnera”.

- Ok. - zgodził się uspokojony tonem Chrisa Sean.

Spotkanie po latach w okrojonym składzie też ma swoje plusy.

II
Rano następnego dnia dr Brennan zajęła się badaniem czaszki mężczyzny wyłowionego z rzeki. Kończyła właśnie nakładać markery określające głębokość tkanek, gdy do jej gabinetu wpadła jak tajfun Angela.

- Sweety, powiesz mi wreszcie, dokąd zaniósł cię wczoraj Booth, czy nadal pozostawisz tę kwestię moim stronniczym domysłom? - Mimo ewidentnego pytania Angela kontynuowała swój wywód - Bo widzisz jeśli stało się to, co myślę, to Hodge zamówi mi perfumy skomponowane specjalnie dla mnie, a jeśli wydarzyło się to, co obstawiał Hodgins i Booth ma hm... no wiesz... te wszystkie siniaki, to podczas twojego pobytu w Europie będę asystować panu H w laboratorium jako „przynieś - podaj”... no więc...?

- O co ty mnie pytasz Ange i skąd u licha wiesz, że Booth zabrał mnie wczoraj wieczorem na miejsce zbrodni w sposób NIECO bardziej niekonwencjonalny niż zwykle? - zirytowała się

Temperance. W tym momencie w jej głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka. Skoro wie o tym Angela, to pewnie kolejnym jej gościem będzie dr Sweets. Przyjdzie „przypadkiem” zapytać, o cokolwiek i na jednym pytaniu się nie skończy. Piekło i szatani!

- D.C. to może nie małe, ale rozplotkowane miasteczko - zaśmiała się sprawczyni porannego wtargnięcia i nadal mierzyła przyjaciółkę pytającym spojrzeniem.

- To co, było finałem wieczornej sceny w Bradleys? Pakt kochanków, czy też awantura z użyciem przemocy? - tu Angela coraz mniej pewna siebie ściszyła głos - Wiesz, jeśli to jednak była bójka, może nie mów tego Hodginsowi perfumy nazwane moim imieniem bardzo by mnie uszczęśliwiły. - Wypowiadając ostatnie słowa przyjaciółka Tempe wyraźnie rozmarzyła się, ale i posmutniała.

- Nie rozumiem jak możesz zakładać się z Jackiem o coś takiego! - Temperance pokręciła głową. Była bardziej rozbawiona niż zgorszona. - Wiesz przecież, że hazard szkodzi... Booth jest tego najlepszym przykładem. A co do wczoraj - w tym miejscu Brennan zaczęła konspiracyjnie szeptać, przez co Angela przysunęła się do jej biurka - To żadne z was nie wygrało tego zakładu. - Brennan z uśmiechem kontemplowała zaskoczenie przyjaciółki.

- Jak to? To jest jeszcze trzecia możliwość? - zdziwienie Angeli wyglądało autentycznie.

- Ange znasz przecież K Street, nigdy nie można tam znaleźć miejsca do parkowania, nawet jak masz rządowe nalepki na wozie to i tak parkujesz daleko od miejsca, do którego zmierzasz i sama rozumiesz - ciągnęła coraz bardziej zażenowana antropolog sądowa. Mina Angeli wskazywała jednak na brak zrozumienia problemu, więc Brennan dodała po chwili - Nim Booth doniósł mnie w końcu do wozu był porządnie zmęczony i bolały go też mięśnie na wysokości... krzyżowo-grzbietowej i zapewne... prawy biceps i triceps - to mówiąc Temperance uśmiechnęła się do siebie, gdy przypomniała, że ów ból miał coś wspólnego z jej pięściami.
- A ja... hm... - dodała już zupełnie cichutko - odczuwałam dyskomfort z powodu napływu krwi do mózgu i bolało mnie śródręcze, wiesz, - dodała tonem usprawiedliwienia - to, które uszkodziłam sobie w Nowym Orleanie. - Mówiąc to pocierała bezwiednie zagojony lecz nadwyrężony nadgarstek.

- Przeszła nam przez to prawie cała złość.

- I tak zwyczajnie pojechaliście do pracy? - Dopytywała się zaskoczona obrotem sprawy Angela.

- Tak. Zdaliśmy sobie sprawę z absurdalności... irracjonalności naszego zachowania i założyłam, że Boothowi było trochę wstyd, iż przy moich kolegach okazał swą skłonną do dominacji naturę - Powiedziała Temperance, a tajemniczy uśmiech błądził na jej twarzy.

- Ostatecznie, to nie ja zachowałam się jak Neandertalczyk. - Dodała z nutką satysfakcji.

- Chciałabym przed wyjazdem zidentyfikować naszego topielca Ange. Na szczęście stażyści wyczyścili już czaszkę i zdążyłam nałożyć markery tkanek. Spróbuj zrobić szkic i wrzucić go do bazy osób zaginionych w ciągu ostatnich 2 miesięcy.

Angela wzięła ze sobą czaszkę i ruszyła w kierunku drzwi.

- Nie martw się Tempe, nawet jak nie zidentyfikujemy pana Johna Doe do jutra, sama mogę przekazać wiadomość Boothowi. - Powiedziała Ange pogodnie, choć przez chwilą straciła kolejną szansę na swoje wymarzone perfumy. - Ty zaś powinnaś już iść do domu i spakować się.

- Nie, pan Doe nie może czekać. Booth oddaje tę sprawę dziś wieczorem. Ponoć nie będzie go jakiś czas w Waszyngtonie. - Ostatnie zdanie Brennan wypowiedziała unikając wzroku Angeli, co tylko podsyciło w tej ostatniej płomyczek zainteresowania.

- Czy nie leci przypadkiem za ocean, na herbatkę do królowej? - zagadnęła pozornie mimochodem, coraz bardziej zaintrygowana Angela.

- Może. - Odparła niechętnie Temperance udając, że szuka czegoś w papierach. - A jeśli już, to tylko i wyłącznie w sprawach służbowych Ange.

- Jasne. - szepnęła ironicznie do niesionej w rękach czaszki wychodząca z gabinetu młoda kobieta - Nawet Pan Doe nie dał się nabrać, nawet on... - dodała do siebie, co wyraźnie poprawiło jej humor. Może jednak sprawa perfum nie jest do końca przesądzona?

Jack Hodgins był dziś z siebie bardzo zadowolony. Odkąd Zack odszedł z laboratorium, z jego posiadłości i życia dr Hodgins snuł się po Instytucie jak struty. Ciągła rywalizacja z Zackiem o miano Króla Laboratorium była jego motywacją do pracy, do wczesnego zerwania się z łóżka... do działania na kanwie zawodowej. Miał jeszcze Angelę, ale strata przyjaciela okazała się dlań dotkliwa. „Zdradził mnie, rozczarował nas wszystkich” - myślał czasem Jack i ciskał gromy na przydzielonych mu stażystów. Ten słuszny skądinąd gniew miał zamaskować poczucie winy, jakie trawiło trzewia Hodginsa. Jack czuł się odpowiedzialny za upadek moralny Zacka. To on, a nie Booth czy dr Brennan bombardowali młodego doktora opowieściami o tajnych stowarzyszeniach, wolnomularstwie, piramidalnych spiskach i sprzysiężeniach. To on zaszczepił w Zacku ziarenko buntu, teraz zaś zbierał owoce własnoręcznie wyhodowanego nonkonformizmu przyjaciela. KAC MORALNY. To on toczył duszę Hodginsa aż do dziś. Dzisiaj zaś, Jack był nad wyraz radosny. Po pierwsze dlatego, że z mułu rzecznego znalezionego przy topielcu szybko wyodrębnił drobiny rzadkich odmian drewna i cząsteczki ni mniej, ni więcej jak drogich lakierów i politur używanych do produkcji mebli. Po drugie, Hodgins był pewien, że wygrał zakład, w jaki udało mu się wczoraj wciągnąć Angelę. Miał więc wygraną w garści. Zadowolony z siebie zastanawiał się, jakie to „karne” zadanie przydzieli Ange we własnym laboratoryjnym królestwie. Ileż ciekawych rzeczy;) można robić we dwoje w laboratorium, gdyby tylko udało się włamać do komputera ochrony i wyłączyć na jakiś czas kamery. Cam drugi raz nie przymknie oka na niecenzuralne nagrania. „Główkuj Hodgins!” - zganił się w myślach. Nie wyłączyć, to zbyt niebezpieczne i ryzykowne. Może oszukać kamery? Tak. To brzmi zdecydowanie lepiej. Radosną twórczość rozentuzjazmowanego mózgu Hodginsa przerwało nadejście Angeli. Dzisiaj ona również była z siebie podejrzanie zadowolona.

- Cześć nadziany przystojniaczku! Odkurz swoją złotą kartę i przyznaj się do błędu. - powiedziała kobieta na przywitanie i pocałowała Jacka w policzek mrucząc: - Kiedy zamawiamy bukiet moich perfum?

- Whoa! Nie tak szybko kotku! - przystopował jej zapał mężczyzna.

- Booth jak tu przyszedł, jakieś dwa kwadranse temu, wyglądał, jakby Kojot Wiluś przejechał po nim walcem - kontynuował pewny wygranej Hodgins. - Szykuj się raczej maleńka, na to, co może cię spotkać w laboratorium. - mówił zalotnie lecz pewnie. To jednak nie zburzyło pewności siebie Angeli.

- Bolą go plecy?! I co z tego! Może je sobie nadwerężył w ciekawszy sposób niż podczas walki na pięści. - Powiedziała roześmiana Ange dźgając palcem wskazującym ramię narzeczonego.
- Pamiętasz jak wyglądała jego twarz na naszym ślubie lub choćby po jego pogrzebie? - dziewczyna bezlitośnie niszczyła iluzję konieczności psucia instytutowych kamer i dobry nastrój Hodginsa.

- Jak Brennanowie biją, to od razu widać to na twarzy "ofiary" - dodała nieubłagana Nemezis.
- Ale... - zaczął Jack, ale Ange była szybsza.

- Poza tym Booth jedzie z Temperance do Londynu. To nie jest przypadek!

- Nie możliwe! - zaperzył się Hodgins. - Pytałem go, jak się czuje, zaraz jak powiedziałem mu o tych odnalezionych przy ofierze mikrocząsteczkach komponentów drogich mebli. -

Angela słuchała tego i pobłażliwie kiwała głową.

- Nie wciągałby dr B, w sprawę, którą musi oddać, gdyby oczywiście naprawdę wyjeżdżał. Nie odpowiedział mi, na pytanie o samopoczucie, tylko się zdenerwował. To jasne, że musiał się kiepsko czuć, gdy dostał lanie od kobiety. Inaczej by się nie wkurzył!

- Hodge, przyjmij tę przegraną z godnością. - powiedziała uroczyście Angela ujmując swą prawą dłonią prawą dłoń narzeczonego. - Zidentyfikowałam ofiarę. To Dylan Kelly - wytwórca snobistycznych mebli do alkowy i właściciel najbardziej ekskluzywnego salonu łóżek na Zachodnim Wybrzeżu. Booth zabrał dr Brennan do magazynów Kellyego. - To ostatnie powaliło dumę Hodginsa, więc przyznał wciąż jednak z pewnym ociąganiem.

- Salon ekskluzywnych łóżek? Wiesz co, te perfumy Ci się należą. Bez dwóch zdań kotku.
Na to Angela już nic nie odpowiedziała, tylko się zamyśliła. Zastanawiała się, jak powinien wyglądać flakon jej własnych perfum.

III

Doktor Brennan coraz większą atencją obdarzała samoloty, a nawet pilotów i stewardesy. Nie zarobiła co prawda na akcjach Airbusa (tak przynajmniej twierdził jej księgowy), ani nie znała też osobiście pracowników linii lotniczych, ale to właśnie taki jeden stalowy kolos, jego wysokooktanowe paliwo i terminal na Dulles International Airport miały stać się dla niej jutro wybawieniem. Wybawieniem od gęstniejącej sytuacji w pracy. Paradoksalnie, Temperance nie przepadała za lataniem, nie znosiła też ucieczki przed problemami. Była kobietą czynu. Każdy jednak człowiek czynu bywa czasami pokonany przez... no właśnie, przez co? Własną psychikę? Brennan nie znosiła się bać, a w takich sytuacjach bezradności bała się i to piekielnie. Jak walczyć z niewidocznym, ukrytym w niej samej, wrogiem? Środowisko zewnętrzne też nie było zbyt pomocne w rozwiązaniu palącej kwestii. Wręcz przeciwnie. Booth nie zostawił jej w spokoju, a jego ostatnie wystąpienie było wręcz skandaliczne. Teraz odmawiał złożenia akt Kellyego, Cullenowi i ciągnął ją z niezrozumiałych powodów w okolice portu przeładunkowego. Angela, jak to ona, podejrzewała ją o romans z Boothem. Sweets cały ranek próbował zagadnąć Temperance o, jak to ujął, „behawioralne przypisanie ról społecznych”, a Hodgins domniemywał, iż uczestniczyła w nieistniejącej awanturze, no może niezupełnie fikcyjnej. W tej chwili antropolog uśmiechnęła się do swoich myśli, co przyciągnęło uwagę siedzącego obok, prowadzącego czarnego SUV-a jej partnera.

- Co cię tak rozbawiło Bones? - Zapytał Booth, wyprzedzając jednocześnie jadącego przed nimi pickupa.

- Bawi mnie rywalizacja Angeli i Hodginsa. - szybko jednak Temperance zmieniła temat, by agent nie dociekał, na czym ta rywalizacja polega.

- Booth, nasz denat nie ma żadnych widocznych obrażeń w obrębie szkieletu. Cam obiecała zrobić badania toksykologiczne na popołudnie. Wszystko wskazuje na to, że ten mężczyzna nie umarł gwałtowną śmiercią. - Perorowała dr Brennan w nadziei, że choć część jej wywodu dotrze do jej partnera. Jego zacięta mina i nieprzenikniona twarz nie wróżyły niczego dobrego.

- To co on robił na dnie Potomaku? To twoim zdaniem nowoczesna forma pochówku?

- Nie musisz być uszczypliwy Booth. - Zganiła jego cyniczną postawę Brennan - Dlaczego nie oddałeś tej sprawy innemu agentowi po identyfikacji ciała? I dlaczego najpierw jedziemy do miejsca pracy ofiary, a nie do domu by porozmawiać z rodziną? Z akt Kelly'ego wynika, że mieszkał w Baltimore wraz z zamężną córką.

- Mam powody, by podejrzewać, że to było morderstwo. Chwilowo nie chcę jeszcze o tym mówić. Pragnę się tylko upewnić. Ok? - Tu przerwał, uznając, że wyczerpał temat. Po chwili jednak zapytał o kwestię będącą przyczyną jego dzisiejszej irytacji.

- Bones, może wyjaśnisz mi, dlaczego dzisiaj wszyscy w Instytucie badawczo mi się przyglądali i pytali o zdrowie, a nawet jeden zez, którego pierwszy raz widziałem na oczy poklepał mnie, oczywiście znienacka, po plecach?

Prowadząc ożywioną dyskusję wysiedli z wozu i ruszyli w kierunku magazynów. Gdyby Brennan nie była sobą zapewne w odpowiedzi na ostatnie pytanie wysupłałaby jakieś zgrabne kłamstewko, ale ponieważ... nadal była sobą powiedziała:

- Okazywali ci męską solidarność, a ci, którzy pytali o zdrowie zapewne założyli się o pieniądze, w jakim stanie przetrwasz atak mojej furii - wyrecytowała beznamiętnie Temperance kompletnie osłupiałemu partnerowi. - Całe miasto mówi o TWOIM WCZORAJSZYM WYCZYNIE. - Po tej ostatniej rewelacji Booth zamrugał nerwowo oczyma.

- Momencik - powiedział pozornie spokojnie - Nauczyłaś się plotkować i rozpowszechniasz w Jeffersonian niestworzone historie!?! - spokój Bootha uleciał wraz z niepokojącym kierunkiem, jaki objął tok jego rozumowania.

- Nie musiałam się niczego uczyć - tłumaczyła niewzruszona antropolog - bo pogłoski krążyły bez mojego udziału. - W głowie Brennan przeskoczyły jakieś niewidzialne trybiki i lawina żalu potoczyła się z jej ust.

- Wiem, że nie lubisz plotek, ale mogłeś to łaskawie wziąć pod uwagę zanim wyśledziłeś mnie w Bradleys, wdarłeś się tam, oskarżyłeś mnie przy kolegach że romansuję z nimi, czyli z ojcem dwojga dzieci oraz gejem...

Sprzeczając się zbadali pobieżnie teren i dotarli do Hali nr 1. Przy rampie stał nie oznakowany van, a drzwi hali były otwarte. Jednak zapalczywi w swym gniewie, agent i pani doktor, nadal głośno wyrażali swoje wzajemne żale.

- Gdybyś nie zamknęła się przede mną w laboratorium, nie musiałbym sięgać po... ostateczne rozwiązania. - Kontrował adwersarz rozsierdzonej antropolog. Ona zaś nie zwracała na niego uwagi i kontynuowała:

- a następnie wyciągnąłeś mnie stamtąd za włosy i wyniosłeś na oczach jednej setnej Waszyngtonu... no może jednej setnej tysięcznej Waszyngtonu... - liczyła w myślach.

- Za włosy? - Booth był początkowo rozgniewany, a potem coraz bardziej zadowolony z siebie. Udało mu się nią wstrząsnąć i zburzyć mur, jaki wokół siebie postawiła, a teraz trzeba ją już tylko odpowiednio zaprogramować by „wróciła do niego” i udobruchać. Tylko jak?

- To metafora Booth, chodziło mi o to zawsze mówisz, że jestem zbyt dosłowna -

Temperance nie przestawała mówić, a Booth próbował ją uspokoić.

Gdyby skupili się choć trochę bardziej na otoczeniu wyczuliby zbliżające się niebezpieczeństwo. To było pierwszą myślą budzącej się z niespokojnego, wywołanego farmakologicznie snu Temperance. Jaka była pierwsza myśl, jaka pojawiła się w umyśle Bootha? Zapewne zagłuszył ją ból głowy wywołany uderzeniem, które odebrało mu wcześniej przytomność. Drugą rzeczą, o jakiej pomyślała Brennan była konstatacja, że jest związana i że jest jej niewygodnie. Potem zaś zdała sobie sprawę, że leży na ciepłej, nierównej powierzchni, która zdawała się lekko i miarowo poruszać. Zdenerwowana poruszyła się niespokojnie... i wtedy... zaniepokoiła się jeszcze bardziej, bo spod jej głowy dało się słyszeć głuche jęknięcie.

Angela czytała w laboratorium Hodginsowi akta Kellyego i zastanawiała się głośno:

- Skoro największe salony Alkowy Marzeń Kellyego znajdują się na zachodnim wybrzeżu, to dlaczego fabrykę mebli utrzymywał na wschodzie w Baltimore?

- Żartujesz Ange?!? - Tu zaskoczony Hodgins aż poczerwieniał z emocji.

- To dlatego, by ukryć przed podatnikami, że największy popyt na fikuśne łóżka jest tutaj... w Waszyngtonie! - zadowolony z demaskacji kolejnego spisku Jack czuł się jak ryba w wodzie.

- Chyba trochę przesadzasz... a ja nie rozumiem, po co wozić gotowe wyroby przez całe Stany. - podekscytowany Hodgins nie zauważył jednak jej wątpliwości.

- Ange! Polityka to władza i kasa, a obydwie razem stanowią najlepszy afrodyzjak!... powstaje więc zapotrzebowanie na wyrafinowane umeblowanie do sypialni... zwłaszcza za czasów administracji Billa.

Tu Angela przerwała mu.

- Kochanie Bill i jego cygara nie potrzebował sypialni. Świetnie radził sobie nawet w Gabinecie Owalnym - zaśmiała się ubawiona przywołaną wizją kobieta. Hodgins jednak ciągnął dalej:

- jak w D.C. zawitali purytańscy i republikanie... Kelly zapewne stracił swych najlepszych klientów. - Rozbawiony Hodgins przytulił Angelę.

W tym momencie do laboratorium przyszła Cam.

- Czy ja przypadkiem w czymś nie przeszkadzam? - zagaiła.

- Nie! Skąd. Rozmawiamy o... polityce. - Odparł szybko Jack i odsunął się od narzeczonej.

- Mam wyniki toksykologii - zaczęła nowoprzybyła. - Pan Kelly zanim zaczął zwiedzać nurt rzeki i sprawdzać jej żeglowność z całą pewnością był martwy. - Mówiąc to pokazała wydruk Hodginsowi.
Jack czytał i zamyślił się.

- Bardzo wysokie stężenie alkaloidów i glikozydów nasercowych pochodzenia roślinnego.

One z pewnością załatwiły jego serce. - Zastanawiał się Hodgins.

- Treść żołądka niestety pozostaje dla nas zagadką ryby zrobiły swoje. - Cam była zawiedziona - nie wiemy więc jak podano mu truciznę. - Dokończyła dr Saroyan.

- Skład trucizny sugeruje Nerium oleander. - Wyjaśniał dr Hodgins. - Klasyczny, doniczkowy lub ogrodowy „pożeracz serc”. Zwykle nie jest wykrywany, bo śmierć nie następuje nagle i przypomina anginę pectoris lub zawał serca. Przy tym to typowa „kobieca” trucizna - Jack był najwyraźniej ekspertem w tym zakresie - pewnie widziałyście „Biały oleander” Michelle Pfeiffer? - Zapytał retorycznie, a następnie dorzucił - W ten czasochłonny sposób trują zwykle najbliżsi członkowie rodziny, bo mają ciągły i długotrwały dostęp do jedzenia ofiary.

- podsumował narzeczony Angeli.

- W takim razie - skonstatowała Cam - to dobrze, że doktor Brannan i Booth nie znając jeszcze najnowszych wiadomości nie pojechali domu ofiary.

Angela i Hodgins nie wiedzieli, iż niestety Cam jest w błędzie i że niebezpieczeństwo czyhało na śledczy tandem, nie tylko w okazałej rezydencji Kellyego w Baltimore.

- Zadzwonię do Temperance i powiem, że mamy tutaj do czynienia z morderstwem - zaproponowała Angela - Powinna być już teraz w drodze powrotnej do Instytutu.

- Może nie powinniśmy im przeszkadzać w zwiedzaniu magazynów? - Zaproponował z nutką rozbawienia Jack. - Ja spróbuję rozpoznać odmianę trującej rośliny... do ich powrotu. Może uda mi się też powiedzieć coś o glebie, na której rósł kwiat truciciel.

- Dobrze - odparła Cam. Ja zaś przyjrzę się jeszcze tkankom ofiary... choć nie ma ich wiele. - To ostatnie mówiła jakby do siebie.

- Jak przyjedzie Booth, powiedzcie mu, by wystąpił o nakaz przeszukania rezydencji Kellych. Hodgins, wydrukuj też kilkanaście kopii zdjęć poszukiwanej rośliny, jak ustalisz jej dokładną odmianę. Agenci rządowi nie znają się zwykle na botanice i ogrodnictwie.

Po wydaniu poleceń Cam wyszła z laboratorium, a pozostawiona w nim para powróciła do przerwanych przez szefową rozważań.

- Boothowi i Brennan chyba naprawdę spodobały się egzemplarze demonstracyjne Kellyego - eufemizował Jack - ja sam nie mógłbym się chyba szybko zdecydować, który podoba mi się najbardziej.

- Ja chyba też, ale zawsze moglibyśmy go wypróbować - zaśmiała się uwodzicielsko Angela.

Para, która była przedmiotem tej rozmowy, istotnie wypróbowywała funkcjonalność wyrobów Kellyego, ale... w dość hm, nieszablonowy sposób.

IV

Brennan skamieniała i powoli analizowała sytuację. Była wewnątrz pogrążonego w półmroku pomieszczenia. Oceniła, że leży tu co najmniej parę kwadransów. Podejrzewała, że jest w jednym z magazynów Kellyego. W nozdrzach wciąż czuła słodkawą woń chloroformu. Wytężyła słuch i stwierdziła, że nie słyszy żadnych podejrzanych odgłosów - obecności innych ludzi, ani urządzeń mechanicznych. Dzięki Bogu, nie ma w pobliżu bomby, ani napastników, ale niestety w tej dość odludnej okolicy nie słychać też było też ruchu ulicznego. Zatem wołanie o pomoc nie ma sensu. Nie wyczuła też niebezpiecznego zapachu dymu, ani środków chemicznych. Leżała twarzą do ziemi, związana. Próbowała poruszyć zdrętwiałymi nogami, ale były one skrępowane na wysokości kostek. Jej ręce ułożono wzdłuż tułowia i od linii obojczyka aż po uda mocno związano pół calową syntetyczną liną żeglarską. Usiłowała ruszyć palcami, by przywrócić w dłoniach krążenie. Uniosła ostrożnie głowę, wytężyła wzrok i wtedy zrozumiała skąd pochodził usłyszany przed chwilą zduszony jęk. Nie do wiary!!! Napastnicy przywiązali ją do Bootha!

Agenta zaś ułożono na plecach na materacu. Temperance uśmiechnęła się do siebie. „Co za ironia losu” pomyślała i zaśmiała się w duchu. Drugi raz w ciągu dwóch dni dała się obezwładnić. Mało tego, Booth też stracił czujność. Nie będzie jednak płakać nad rozlanym mlekiem. Powinna działać. Jej partnerowi musiało być jeszcze bardziej niewygodnie, ale chwilowo był tego nieświadomy, bo podostawał nieprzytomny. Był tak jak ona skrępowany, lecz dodatkowo miał jeszcze wykręcone do tyłu i związane w nadgarstkach ręce oraz usta zaklejone taśmą. Co do nóg nie miała pewności. Widocznie dopiekł napastnikom bardziej niż ona i zemścili się za to pozbawiając go świadomości i kneblując. Jej, poza związaniem i uśpieniem, nie zrobili krzywdy. Temperance miała nadzieję, że mężczyzna też nie jest ranny. Musi go ocucić i spróbować zdjąć knebel. Zaczęła milimetr po milimetrze przesuwać się w górę. Liny i poprzedzający jej wysiłek bezruch utrudniały zabiegi kobiety. Zasapała się, ale stwierdziła, że czołem dotyka już jego warg. Zatem praca przynosiła rezultaty. Booth nadal leżał na plecach nie dając znaku życia, wciąż oddychał miarowo i jakby szybciej. Może odzyskuje przytomność? Po krótkim odpoczynku, Tempe sunęła dalej i po chwili dosięgła ustami, będącej kneblem, srebrnoszarej taśmy klejącej. Znowu chwilę odpoczęła przytulając się do Bootha policzkiem i zaczęła ponownie walkę z upartą taśmą. W końcu taśma ustąpiła. Temperance odkleiła ją i odrzuciła na bok. W tej samej chwili agent otworzył oczy i ze zniecierpliwieniem wysyczał przez zaciśnięte zęby:

- Nareszcie kobieto! Myślałem, że nigdy nie skończysz!

- A ja, myślałam, że jesteś nieprzytomny - odcięła się Temperance z wyrzutem. Nie mało, że nie był wdzięczny za jej wysiłek, to jeszcze grymasił. Gbur.

- Umarłego byś zbudziła tym wierceniem się! - uskarżał się oswobodzony.

- Z twojego zachowania wnioskuję, że nie jesteś ranny. - W jej głosie brzmiała troska, ale i cień pretensji. - A mnie nie spytasz o stan zdrowia? - zapytała z przekąsem kobieta.

- Kręciłaś się jak osoba zupełnie zdrowa Bones. - zakpił mężczyzna - A skoro pytasz, boli mnie głowa. Jeden z napastników zaszedł mnie od tyłu i sama wiesz.

- Mnie od razu uśpili... - wtrąciła Brannan.

- Dlaczego, skoro oboje pokpiliśmy sprawę czujności, mnie też z miejsca nie ululali, tylko musieli jeszcze bić w głowę? - zastanawiał się Booth, na co jego partnerka miała gotową replikę:

- Widocznie nie doceniali moich umiejętności i uznali, że to ty stanowisz większe zagrożenie.

- Zostawmy to już, musimy się stąd wydostać przed zapadnięciem zmroku.

- W każdym wozie należącym do FBI zainstalowano GPS i... będą przecież nas szukać, bo masz jutro być w Londynie. - głośno myślała kobieta - Czyż nie? Booth!? - jej nadzieje jednak szybko okazały się płonne.

- Nie będą szukać, a przynajmniej nie tak szybko. - odparł agent - Odwołałem wyjazd. Chcę rozwiązać tę sprawę a Cullen się zgodził. Po śmierci córki zrobił się bardziej ugodowy. Do wieczora jesteśmy zdani wyłącznie na siebie. - chwilę zamyślił się i dodał - wolałbym by nikt nas nie musiał ratować. Pokpiłem sprawę.

Nastąpiła niezręczna cisza. Brannan zastanawiała się, dlaczego jej partnerowi bardziej zależało na możliwości kontynuowania śledztwa niż na prestiżowym wyjeździe za ocean. Jej rozmyślania wkrótce przerwał Booth.

- Dobra Bones. Nie masz związanych do tyłu rąk, to może zdołasz je przesunąć tak, by wyciągnąć z mojej tylnej kieszeni spodni scyzoryk McGyvera. - zakomenderował mężczyzna.

- Postaram się, ale to trochę potrwa Booth. - na te słowa agent zareagował westchnieniem.

- Dobrze, byle szybciej niż uwalnianie mnie od knebla.

- Działałabym prędzej, gdybym wiedziała, że jesteś przytomny, a ten McGyver, to jakiś twój krewny? - zagadnęła antropolog, by zmienić temat.

- To facet z serialu, zresztą nie ważne Bones. Do roboty! - zarządził zniecierpliwiony Booth.

Dotarcie do zawartości kieszeni agenta trwało wieki. Choć Temperance robiła, co mogła, jej partner był coraz bardziej zirytowany. Najpierw zsunęła się na powrót niżej, potem próbowała przesunąć ręce by sięgnąć do kieszeni. Diabelnie krępująca sytuacja. Nawet hiperracjonalna Brennan miała kłopoty z racjonalizacją swoich poczynań. Mężczyzna zaś wciąż ponaglał ją. W końcu bliska płaczu stwierdziła, że nie dosięgnie do noża, chyba że ten złośliwy przedmiot przesunie się choć o centymetr.

- Spróbujmy, zatem okręcić się razem na moment i zaraz wrócić do obecnego ułożenia. - zaproponował zrezygnowany Booth, wiedząc, iż to jest ich ostatnia szansa na wolność.

Tak też zrobili i zasapanej Brannan udało się pochwycić scyzoryk. Gdy przetoczyli się w końcu do pozycji, w której Bones znów spoczywała na swym partnerze, Booth z troską zapytał głębokim szeptem tuż przy jej uchu:

- Kości, jak tam twoje kości?

Temperance walczyła przez jakiś czas o oddech i w końcu udało jej się wysapać do jego szyi:

- Boże, Seeley jakiś ty ciężki.

- Żadna się dotąd nie skarżyła - odparł mężczyzna.

- Twoje gabaryty są więcej niż odpowiednie Booth. - powiedziała po chwili Brennan wciąż uspokajając oddech - i to w każdej z możliwych sytuacji, poza tą, w której grożą one integralności struktury moich żeber.

- Ciiiii.... Oszczędzaj siły Bones, przed przecinaniem liny. Ja nie mogę ci pomóc - wyciszał ją partner.
- Booth? - pisnęła cichutko kobieta.

- Co znowu! - wysapał rozdrażniony mężczyzna

- Masz w kieszeni coś hm sporego, czy lubisz jak na tobie leżę? - szepnęła najwyraźniej nie speszona sytuacją Tempe.

- Co? - warknął nagabywany mężczyzna, a zaraz dodał ciszej, robiąc przy tym komiczną minę - To latarka.

- Po co nosisz ją w kieszeni w środku dnia? - dopytywała z niedowierzaniem się Temperance.

- Jak ją ze sobą zabierałem, nie pomyślałem, że będzie ci hm, przeszkadzać. Koniec tematu, Bones! - uciął agent.

- To na pewno latarka? - parsknęła, rozbawiona nieśmiałością Bootha, Brannan.

- Dosyć Bones! Skup się!

- Dobrze, już dobrze Dlaczego nie związali nas inaczej? To jest dlaczego w ogóle nas związali??? - Złorzeczyła Tempe walcząc z oporną liną.

Jakieś dwa kwadranse później mogli wreszcie rozprostować nogi i rozejrzeć się po feralnym magazynie. Była to raczej świecąca pustkami hala.

- Złodzieje, których nakryliśmy na gorącym uczynku wywieźli stąd wszystkie meble, ale zostawili materace, na których nas ułożyli. - podsumowała oględziny antropolog pakując do woreczka na dowody kawałki liny.

- Dlaczego tu jesteśmy Booth? - dopytywała się kobieta - Łapanie złodziei nie należy do naszych zadań i dlaczego tak ci zależy na tej sprawie?

- Dobrze, po kolei. Odnoście włamywaczy, mieliśmy kilka anonimowych doniesień, że magazyny Kellyego są sukcesywnie czyszczone z zawartości. - Wyjaśniał śledczy. - Pomyślałem, że może mieć to związek ze śmiercią właściciela tego cyrku.

- Rozumiem. - Ucięła Temperance - A co z priorytetem tego śledztwa?
Booth zrobił się nagle poważny i zaczął przechadzać się nerwowo, jakby rozważał skomplikowaną kwestię. W końcu zatrzymał się i powiedział z rezygnacją.

- Już dobrze. Masz prawo wiedzieć Bones, dlaczego ciągnę cię ze sobą na prywatną krucjatę. Chciałem cię poprosić o pomoc, bo - tu zawahał się - z tą sprawą wiąże się osoba mojego przyjaciela z dzieciństwa.

Zaintrygowana Temperance ani przez chwilę nie miała wątpliwości, że nie może Boothowi odmówić tej przysługi. Dowiedzenie się czegoś o jego przeszłości było dla niej ważniejsze niż wykłady na Oxfordzie. Agent zaś kontynuował swe wyznanie:

- Ja, mój brat Jarod i Marc dorastaliśmy razem w Pittsburghu. Marc wychowywał się bez ojca i był dla mnie jak brat. Chodziliśmy razem do liceum, graliśmy w tej samej drużynie koszykówki. Potem nasze drogi się rozeszły. Ja wstąpiłem do wojska, Marc skończył prawo. On jest jakby dodatkowym członkiem mojej rodziny, a teraz należy do niej nawet bardziej niż ja. - Tu przerwał swój wywód, gdyż temat swej separacji z rodziną był dlań wyjątkowo czuły. Brannan przezornie nie wypytywała o tę sprawę, lecz skupiła swą uwagę na osobie tajemniczego Marca.

- Zaczynam rozumieć, jednak wciąż nie wiem, jaki jest związek Marca ze śledztwem?

- Marc od kilku lat pracował dla Kellych, jest ich adwokatem rodzinnym. Szczegóły poznasz jutro, jeśli zechcesz. Nie będę cię naciskał, byś odkładała wyjazd. Nie wiem nawet, czy możesz go odwołać. - Booth mówił coraz szybciej, jakby chciał to mieć jak najszybciej za sobą - Nie będę ci miał za złe, że mi odmówisz, zwłaszcza... po wczorajszym.
A więc to go tak męczyło! - Pomyślała Brennan - Gdy skończył wyraźnie się wyciszył i przyjął postawę wyczekującą. Wyszli z magazynu i zmierzali do samochodu. Gdy już ruszyli w stronę centrum Temperance powiedziała partnerowi o swej decyzji.

- Nie zostawię cię samego ze sprawą Kellyego Booth. Wyjazd mogę bez żadnych konsekwencji opóźnić o trzy, cztery dni. Pojadę tylko na wykłady, a zwiedzanie i bankiety nie są dla mnie ważne. Jeśli i to nie wystarczy, zastanowimy się nad tym później. - Zakomunikowała.
Booth poweselał i rozluźnił się. Temperance zaś nie byłaby sobą gdyby nie dodała:

- Więc zawieramy rozejm, ale jeśli jeszcze raz zachowasz się tak jak wczoraj, to... skopię ci tyłek nie patrząc na naszą przyjaźń. - Booth zaśmiał się i popatrzył na nią ciepło.

- Umowa stoi partnerze.

Gdy dojeżdżali do Instytutu Jeffersona Booth był w znakomitym humorze.
- Wiesz Bones, jak po moim fałszywym pogrzebie miałem do ciebie pretensje, że nie okazywałaś mi „przywiązania”, to po dzisiejszym incydencie cofam te słowa. - Mówił śmiejąc się mężczyzna. Brennan udzielił się jego nastrój. Inną przyczyną jej zadowolenia był rozejm, jaki przed momentem zawarli.

- Cieszę się, że odnalazłeś w tym zdarzeniu humorystyczny akcent Booth.

- Byłbym ci wdzięczny, abyś nie wspominała nikomu o tej zasupłanej przygodzie Bones. - zaproponował mężczyzna - Muszę dbać o nasz wizerunek.

- Dobrze, skoro ci na tym zależy Booth. - Odparła zgodnie Brennan i pomyślała, że warto było przeżyć ostatnie stresujące wydarzenia, by osiągnąć nowe, obiecujące porozumienie.


V

Temperance całą noc śniła, że jest nadal związana liną. Nad ranem czuła się przez to bardziej zmęczona niż poprzedniego wieczora. Rankiem, dr Brennan miała się spotkać z Boothem w jego biurze. Zabrała więc ze sobą wyniki, dotychczas zakończonych w Instytucie, analiz i udała się wprost do J.E. Hoovers Building na Pennsylvania Avenue. Pogrążona w myślach wsiadła do windy. Była sama, ale tuż przed zamknięciem drzwi wpadł do kabiny elewatora dopijający poranną kawę Booth. Winda ruszyła.

- Hej Bones! - przywitał się jowialnie, po czym jak to zwykle w takiej sytuacji zaczął nucić jakiś rockowy kawałek.

Nagle dźwig zatrzymał się pomiędzy piętrami. Temperance zrobiło się gorąco.

- Co teraz zrobimy? - zapytał figlarnie agent i chwycił Brennan w objęcia - Jesteśmy tu sami i w zamknięciu. - zawiesił głos i pocałował ją. Zaskoczona kobieta oddała niespodziewany pocałunek i pchnęła mężczyznę, tak że oparli się razem o ścianę.

- Dotąd nie doceniałem tej windy - zamruczał Booth całując jej szyję.

„To szaleństwo” - pomyślała antropolog na wpół senna i zaczęła odpychać mężczyznę. Walczyła ze sobą i próbowała coś powiedzieć, w końcu cała zlana potem obudziła się. Uff, to był tylko sen. Nie! To, na szczęście był tylko sen - myślała biorąc prysznic i ubierając się.

W gmachu na Pennsylvania Avenue wsiadła do windy i ze zgrozą stwierdziła, że tuż przed zasunięciem drzwi wszedł do niej, nie kto inny jak Booth.

- Hej Bones! Przywitał się agent i pijąc kawę nucił. W Brannan zakiełkowało złowieszcze przeczucie, że zaraz...

I w tym samym momencie elewator zatrzymał się między piętrami. Zadziwiające zjawisko - pomyślała kobieta tłumiąc w sobie atak paniki.

- Co teraz zrobimy? - zapytał Booth psotnie, lecz nim zdążył cokolwiek zaproponować Temperance krzyknęła:

- NAWET O TYM NIE MYŚL!

- Co jest Bones? - zagadnął zaskoczony jej ostrą reakcją - Nie wyspałaś się, czy co?

Na szczęście pechowa winda ruszyła w górę.

- Przepraszam Booth, ale miałam dziwne uczucie deja vu. - Zmieszała się antropolog.

- Ok. Poczekaj na mnie w gabinecie, idę pogadać z sędzią. - Po chwili dodał z roztargnieniem

- Uważaj na Sweetsa. Wczoraj polował na nas w Instytucie, dziś będzie nas pewnie nękał tutaj. Nic mu nie mów. - Przypomniał konspiracyjnym tonem i wyszedł zostawiając Brennan samą.

Uff, mało brakowało - pomyślała kobieta i ruszyła do gabinetu Bootha pozdrawiając po drodze agenta Charliego. Szybko weszła do biura i stanęła twarzą w twarz z niezwykle przystojnym nieznajomym. Niebieskooki brunet na pierwszy rzut oka przypominał Bootha. Obaj byli bowiem jednakowo wysocy, dobrze zbudowani, co zawsze jest pozytywem z ewolucyjnego punktu widzenia. Mężczyzna, podobnie jak jej partner, miał na sobie garnitur, ale w przeciwieństwie do Bootha nie posiadał „dzikiego” krawatu i czerwonej sprzączki od paska. Po drugie, o ile przyjaciel Temperance chętnie zamieniał strój urzędowy na ubranie sportowe i traktował krawat jak szubieniczną pętlę, to jego tajemniczy gość nosił się z niedbałą, niewymuszoną elegancją i swobodą. Brannan na chwilę zaniemówiła, bo nieznajomy wpatrywał się w nią intensywnie milcząc. W końcu kobieta przerwała ciszę podając mu dłoń.

- Witam, jestem Temperance Brannan. Współpracuję z agentem Boothem. - Ku jej zdziwieniu nieznajomy nie uścisnął zwyczajowo jej dłoni, ale uniósł ją szarmancko do ust, co ponownie wprawiło Brennan w osłupienie.

- Jestem przyjacielem pani współpracownika, nazywam się Marc Hamilton, a dla pani Marc.

- Mówił powoli, starannie modulując głos. Mimo że zakończyli powitanie, wciąż stał przy niej i nadal nie wypuszczał z rąk jej dłoni. Ona zaś oszołomiona jego zachowaniem nawet tego nie zauważyła.

- Od dawna znasz Bootha? - Zagaił pozornie bez zainteresowania.

- Pracujemy ze sobą od ponad trzech lat - odparła Brannan.

- Hm, widzisz Temperance, ja lubię jasne sytuacje - zaczął Marc - Booth zawsze romansuje z pięknymi kobietami ze swojego otoczenia i zwykle można je podzielić na jego „byłe”, „przyszłe” i „obecne”, więc spytam wprost: do jakiej grupy ty się zaliczasz? - Obcesowe pytanie Hamiltona jakby wyrwało kobietę z półsnu i szybko odzyskała rezon.

- Nie wiem czy powinnam, ale skoro jesteście przyjaciółmi, odpowiem. - Rzekła antropolog sądowa - Ja również cenię szczerość. Jesteśmy z Boothem przyjaciółmi, partnerami w pracy i nie jestem jego „byłą”, ani „obecną”, jak to uroczo określiłeś. - Dokończyła z uśmiechem.
Mężczyzna najwyraźniej nie dowierzał tym wyjaśnieniom i drążył nadal temat.

- Zaskakująca sytuacja. - Zobrazował swe wątpliwości - Pewnie wcześniej Boothowi się to nie przytrafiło - mówiąc to uśmiechnął się do niej tajemniczo.

- Nigdy wcześniej nie miał partnera - kobiety. - Objaśniła indagowana.

- Ciekawa odmiana - mówił jakby do siebie Marc - mój przyszywany „braciszek” przyjaźni się z kobietą i to jaką. - Tu przerwał i zwrócił się do niej wprost - Znam twoje powieści Temperance i podziwiam twój styl. Sam również piszę, ale mojemu warsztatowi wciąż brak oszlifowania. Z przyjemnością poznałbym tajniki sukcesu twojej twórczości...
Brennan nie zdążyła zareagować, gdy w drzwiach gabinetu pojawił się dr Sweets.

- O doktor Brennan, nie spodziewałem się tu pani zastać. - Skłamał Lance i niezrażony towarzystwem Hamiltona ciągnął dalej. - Chciałem spytać, dlaczego pani i agent Booth wczoraj znowu opuściliście naszą sesję, choć jak zdążyłem się przekonać macie... pewne problemy z wyrażaniem emocji... zwłaszcza gniewu.

W ten oto elegancki sposób psycholog poinformował Tempe, że już słyszał plotki o przedwczorajszym zachowaniu Bootha i chętnie poznałby od nich wersję „z pierwszej ręki”.

- Doktorze, jesteśmy z partnerem ostatnio bardzo zajęci, a co do wczoraj to mieliśmy dodatkowo pewny problem. - Zaczęła się usprawiedliwiać antropolog sądowa. Jednak ciekawski Sweets przerwał jej wpół zdania.

- z czym związany?

W tym momencie do biura wpadł podenerwowany Booth i uprzedzając odpowiedź Temperance już w drzwiach powiedział:

- Sweets posłuchaj, bo nie będę tego powtarzał. Nikt z nikim nie był absolutnie niczym „związany”! Jasne?

- Poza tym - kontynuował nie zważając na zaskoczenie psychologa i partnerki oraz nawet na obecność zaciekawionego Marca - Wczorajszego spotkania miało nie być przez wyjazd Bones. Teraz zaś wybacz, ale „krępują” nas obowiązki - i mówiąc to ciągnął psychologa za ramię w stronę drzwi, a następnie wypychał go za nie.

Holowany Sweets nie rozumiał tych dziwnych aluzji i nie dawał za wygraną.

- Zawsze macie w pracy urwanie głowy! - Oponował słabo w drzwiach.

- Tym razem mamy więcej niż urwanie głowy, mamy istne „zasupłanie”. - Mówił agent zamykając za natrętem drzwi. - No Bones, pozbyliśmy się go.

Brannan obserwowała tę scenę ze spokojem, jednak w końcu stwierdziła.

- Znowu go wyrzuciłeś i wierz mi, on w końcu się zemści za to, jak go traktujesz... a po drugie Booth - dodała z mniejszym już spokojem - jeśli, tak zamierzasz NIE MÓWIĆ, o wczorajszej kompromitacji, to może od razu lepiej napisz ogłoszenie do Washington Times. Zaoszczędzisz czas, jaki zmarnujesz na wymyślanie wymówek i jaki spędzisz w konfesjonale. W zeszłym roku mówiłeś, że jesteś „dyskretnym” dżentelmenem, ale chyba miałeś wtedy na myśli tylko swoje romanse.

Słuchając Brennan agent dopiero zauważył obecność Marca. Zlustrował sytuację i stwierdził kilka niepokojących rzeczy. Po pierwsze Hamilton stał zdecydowanie zbyt blisko Bones, po drugie, nowoprzybyły trzymał jej dłoń, a więc gość nie tracił czasu. Po trzecie zaś, patrzył na nią, jak na upragniony gwiazdkowy prezent, którego jedynym felerem jest to, że wciąż ma on na sobie opakowanie.

- Cześć stary, nie spodziewałem się ciebie tak szybko - zagadnął właściciel biura, po czym bezceremonialnie odsunął od prawnika kobietę i ustawił ją za sobą.

Przez to ostatnie Marc posłał mu pełne wyrzutu spojrzenie, ale już w następnej chwili mężczyźni uścisnęli sobie prawice i z uśmiechem poklepywali się po plecach.

- Nie czekałem aż wezwiesz mnie na przesłuchanie, przyszedłem by zapewnić cię, iż zależy mi na wyjaśnieniu okoliczności śmierci Dylana. Wiele mu zawdzięczam i chcę ci pomóc - wyjaśnił Hamilton.
- Cieszę się, że przy okazji mogłem poznać twoją piękną koleżankę. - Powiedział i posłał kobiecie przeciągłe spojrzenie. - Jestem zafascynowany jej... twórczością i...

- Niestety - przerwał mu Booth - całe przedpołudnie spędzimy w Baltimore Marc.

Przyjrzymy się rodzinie Kellyego i jego rezydencji.

Mówiąc to Booth objął Temperance ramieniem i powoli odprowadzał ją w kierunku drzwi. Marc przyglądał się im z rosnącą ciekawością.

- Przykro mi Bones, sędzia nie zgodził się na przeszukanie domu ofiary przy użyciu ekipy. - Powiedział ze smutkiem. - Kazał nam najpierw dyskretnie się rozejrzeć. Możemy jednak zabrać Hodginsa.

- Dlaczego sędziemu zależy na tym byśmy nie drażnili rodziny Kellyego? - zapytała retorycznie Brennan.

- Może zbadał zalety jego wyrobów...? - Zaproponował Booth z uśmiechem.

Wiedział doskonale, że rzeczony sędzia przez swój wiek i tuszę mógł najwyżej docenić leczniczy wpływ łóżka na swój schorowany kręgosłup.

- On nie ma łóżka Kellyego w swojej sypialni, a przynajmniej nie miał trzy lata temu - stwierdziła racjonalnie Temperance.

- Chyba nie wiesz tego z autopsji Bones!?! - Jeszcze przed chwilą Booth był pewny, że partnerka nie jest go w stanie niczym zadziwić.

- Wiem Booth. Sam kilka razy kazałeś mi go budzić w środku nocy, gdy obiecałeś długonogiej Amy Morton, że odroczymy egzekucję Eppsa...

- Dobra Bones, porozmawiamy w drodze do Instytutu. - Obiecał agent.

- Zaczekaj na mnie w samochodzie. - Mówiąc to wypychał Brannan z gabinetu, tak jak to wcześniej zrobił z psychologiem.

- Booth, nie jestem doktorem Sweetsem i nie dam się wyrzucić. Mam ci przypomnieć, co zrobię, gdy mnie będziesz wynosił? - Zagroziła zirytowana kobieta. - Chcę się jeszcze pożegnać z panem Hamiltonem. - Po czym Brennan wyminęła agenta, podeszła do prawnika i podała mu rękę na pożegnanie.

- Do widzenia Marcu, miło mi było cię poznać. - Powiedziała uroczyście.

Gość agenta tym razem również pocałował jej dłoń i uśmiechnął się do niej szarmancko.

Booth ze zniecierpliwieniem spojrzał w sufit i westchnął komicznie.

- Cała przyjemność po mojej stronie Temperance. Mam nadzieję, że imię nie odzwierciedla twojego charakteru - powiedział zalotnie.

- Tak naprawdę mam na imię Joy* - odpowiedziała z uśmiechem kobieta i znikła za drzwiami nim Booth zdążył zareagować.

- Nic się nie zmieniłeś Marc, tak jak kiedyś, podrywasz wszystkie hurtowo. - Zauważył z rezerwą agent.

- A ty się zmieniłeś „bracie”, pierwszy raz widzę jak odgrywasz rolę psa ogrodnika, a do tego rozmawiasz o swych emocjach z nastoletnim psychologiem. - Zaśmiał się Marc i ruszył do wyjścia. - Zobaczymy się szybciej niż myślisz. - Mówiąc to wyszedł zadowolony niewyraźną miną agenta.

Booth w tej chwili żałował, że prosił Bones, by odroczyła swój wyjazd i mu pomogła. Piekło i szatani - pomyślał - może nie jest zbyt późno by ją jeszcze zawieźć na lotnisko Dulles?

VI

W drodze do Jeffersonian Brannan poinformowała Bootha o ustaleniach Hodginsa na temat trucizny, która zabiła ofiarę oraz przypuszczalnego okresu jej odkładania się w tkankach organizmu, co określiła Cam na bazie analiz histologicznych. Zgodnie z opinią patologa, Kellyego podtruwano sukcesywnie od co najmniej czterech miesięcy. Pewne też było, iż ofiara znalazła się w wodzie tuż po śmierci. Niestety nie wszystkie testy zakończono i Brennan szybko wyczerpała temat. Booth milczał jak zaklęty i założył przyciemniane okulary, przez co kobieta nie mogła niczego wyczytać z jego oczu. Temperance zadzwoniła do Hodginsa. Poinformowała go o wyjeździe w teren i poleciła, by przygotował i spakował niezbędny sprzęt.

- Szkoda, że nie mieliśmy więcej czasu na rozmowę z Marcem - zagadnęła w końcu kobieta.

- Niby dlaczego? - rzucił niemal opryskliwie kierowca.

- Jak to Booth? - podchwyciła Temperance. - Moglibyśmy się dzięki niemu lepiej przygotować do rozmowy z domownikami ofiary, a poza tym - ciągnęła z przekonaniem - przecież to prawie twój „brat”. Powinieneś przyjąć go hm... cieplej. Sam zawsze mówisz, że w kontaktach rodzinnych kluczowa jest serdeczność. - Przekonywała Brennan.

- Cieszę się, że go znów widzę - odparł nadąsany mężczyzna, a ton jego głosu przeczył treści przekazu. - Ale wierz mi Bones, dorastanie z nim nie było łatwe - dodał agent, a w jego głosie pobrzmiała nutka goryczy.

- Booth, nikt nie twierdzi, że dzieciństwo musi być bezstresowe. - Zagadnęła kobieta w nadziei, że dowie się czegoś więcej na temat relacji na linii Booth - Marc, ale mężczyzna milczał, a w końcu uciął jej domysły lakonicznym stwierdzeniem:

- Łączy nas „szorstka męska przyjaźń” Bones i to jest wszystko, co usłyszysz na ten temat.

W Instytucie Jeffersona Brannan poprosiła Bootha by pomógł Hodginsowi w przeniesieniu sprzętu do auta, a sama udała się do gabinetu Angeli. Jej przyjaciółka wyszukiwała i drukowała informacje na temat rodziny Kellych z internetowych archiwów periodyków lokalnych i ogólnokrajowych.

- Cześć Ange, wpadłam dosłownie na momencik... - zaczęła Temperance konspiracyjnym tonem.
- Witaj Sweety, widzę że coś cię gryzie. - powiedziała właścicielka biura zadowolona, że może się na chwilę oderwać od monitora.

- Wiesz może coś o tak zwanej „szorstkiej męskiej przyjaźni”? - Zapytał gość z nadzieją - Booth dziwnie się zachowuje przy swoim przyjacielu z dzieciństwa, a gdy go o to pytam, zasłania się takim oto sloganem - wyjaśniła antropolog.

- Rozumiem - rzekła Angela i uśmiechnęła się lekko. - Powiedz mi jeszcze, jak wygląda ten jego przybrany „brat”.

- Hm... - zamyśliła się Temperance - Elegancki prawnik, sylwetka Bootha, a do tego ma rzadki u brunetów gen niebieskich oczu - powiedziała po chwili zastanowienia. Jej rozmówczyni zaś w miarę przyswajania nowych informacji uśmiechała się coraz bardziej promiennie.

- No, to teraz wszystko jasne. - Zawyrokowała słuchaczka - Ta ich „męska przyjaźń” oznacza: „gramy w tej samej lidze”, „trzymamy sztamę przeciw wspólnym wrogom”...

- To tak jak w wojsku? - Dopytywała się Brennan.

- Powiedzmy moja droga, ale dodatkowo w takiej zażyłości obowiązuje też całkiem cywilna zasada: „polujemy na tych samych terenach łowieckich”.

- Booth nie poluje, nie ma licencji... - zaprzeczył gość.

- Poluje, wierz mi, jak każdy facet - to powiedziawszy Angela uśmiechnęła się znacząco, co ostatecznie rozwiało wątpliwości Temperance.

- Co ja bym bez ciebie zrobiła? - powiedziała uspokojona Brennan - Sama nigdy bym nie wpadła na to, że chodziło o eufemizm określający rywalizację o partnerki...

- Uważaj słodziutka - ostrzegła właścicielka gabinetu - bo jak mawia wieszcz William „biada podrzędnym istotom, gdy wchodzą pomiędzy ostrza potężnych szermierzy”*.

- Nie martw się Ange, w przypadku naszej trójki nie wiadomo, kto jest szermierzem, a kto się okaże „istotą podrzędną” - powiedziała Tempe zadowolona, że ostatnio coraz szybciej udaje jej się wychwycić sens frazeologizmów.

Ich dalsze rozważania przerwało pojawienie się w drzwiach rozentuzjazmowanego Jacka. Hodgins rzadko jeździł z nimi w teren, stąd każdą godzinę pracy poza laboratorium traktował jak niespodziewany grant od losu. Tym razem, niestety nie zanosiło się na to, by podczas tego wyjazdu miał nurkować czy rozgrzebywać sterty śmieci, kompostu lub innego rodzaju „brudu”, ale i tak wyglądał jak uosobienie szczęścia. Jack ucałował Angelę, a Brennan zabrała wydrukowane przez pannę Montenegro dossier i wyruszyli razem do Baltimore.

Czekała ich dość spora przejażdżka, ponieważ położone nad Zatoką Chesapeake Baltimore oddzielają od Dystryktu Kolumbia trzy hrabstwa. Skierowali się na południowy wschód, zmierzali od granicy Wirginii wgłęb przemysłowego stanu Maryland. W czasie drogi Hodgins opowiadał o zwariowanej prawniczce, którą zaangażował do poszukiwań Graysona, „niemal byłego”, jak go nazywał, męża Angeli. Booth, którego zwykle irytowała każda chwila ciszy, milczał, a cały trud prowadzenia konwersacji spoczął na Temperance. Najpierw opowiedziała o swoim wcześniejszym pobycie w Baltimore w 2003 roku, kiedy to pomagała w ustaleniu tożsamości niezidentyfikowanych ofiar huraganu Isabel, ale Hodginsa zainteresowały tylko muły naniesione do miasta przez ówczesną falę powodziową, o czym z kolei Brennan nie miała bladego pojęcia, a Booth nadal milczał. Następnie, ponownie podjęła temat Hamiltona, na co Booth wreszcie zareagował, ale nie był skłonny do zwierzeń, tylko napiął mięśnie mimiczne i rzucał partnerce ukradkowe spojrzenia zza swych ciemnych okularów.

- Ty, Marc i Jarod razem stanowiliście pewnie nie lada wyzwanie triumwirat złotych chłopców? - Zastanawiała się głośno Brennan. Miała nadzieję, że jej monolog stanie się dialogiem, niestety płonną. Agent nadal milczał.

Hodgins wyczuł wiszące w powietrzu negatywne emocje i udawał, że podziwia widoki. Po gęstej od milczenia chwili Temperance próbowała dalej skłonić partnera do rozmowy.

- Tacy idealni: ty ze swoim kodeksem honorowym, a Marc ze swym hipnotycznym spojrzeniem.- kontynuowała nieco rozmarzona, przez co nie zauważyła zaciętego wyrazu twarzy Bootha.

- Jasne Bones, on minął się z powołaniem. Ma tak zniewalające spojrzenie, że mógłby z powodzeniem zostać następcą Davida Copperfielda lub przynajmniej zaklinaczem węży!!! - wysyczał gniewnie - Przestań mnie ciągnąć za język!

- Ange mówiła, że w aucie ciągle się kłócicie, ale myślałam, że przesadza. - Zaintonował Jack próbując załagodzić konflikt - Kolego, gdybyś nie trzymał kierownicy, to pewnie doszłoby teraz do rękoczynów. Patrz proszę na drogę, bo zaczynam robić przedśmiertny rachunek sumienia...

Booth był wściekły na siebie. Nie mało, że popsuł Brennan spotkanie po latach (a mimo to dla niego odwołała swój wyjazd) i dodatkowo wczoraj naraził ją w magazynie na niebezpieczeństwo, to teraz jeszcze wyładowuje na niej swoje frustracje. Egoista i idiota! Złorzeczył sobie w myślach. Uspokój się, bo stracisz, co dotąd uzyskałeś - wyciągnąłeś ją znów z laboratorium i zawarłeś z nią zawieszenie broni.

- Już dobrze. Jack, Temperance - powiedział podejrzanie spokojnie Booth - przepraszam za moje zachowanie. Odkąd zajmuję się tą sprawą nic mi się nie udaje. - Usprawiedliwiał się mężczyzna.

- Bones, chciałbym by nic nas nie rozpraszało, skupmy się na śledztwie.
Brennan miała niejasne przeczucie, że tym czynnikiem rozpraszającym był według Bootha dla niej Marc, a dla agenta tajona antypatia do prawnika, ale przemilczała to. Nastąpił błogosławiony spokój. Przez pozostałą drogę kobieta odczytywała informacje prasowe na temat Kellych, a pikantniejsze szczegóły cytowała na głos.

Rezydencja Kellych w dzielnicy Catonsville mimo prestiżowej lokalizacji nie przedstawiała się okazale. Przypominała raczej wiejski domek zasiedziałej arystokracji niż wytwór wyobraźni snobistycznych nowobogackich. Mało tego, zarówno córka Kellyego jak i jej mąż byli przeciwieństwem stereotypu „spadkobierców milionera”. Amanda - dwudziestokilkulatka, drobna niebieskooka blondynka wyglądała jakby obce jej były wszelkie żurnale, a tym bardziej porady Cosmo. Zaś jej mąż Peter Milton wyglądał jak rówieśnik Sweetsa, poważny i rozsądny szatyn zerkający ciekawie na gości zza okularów. Nawet Booth, ze swoją alergią na bogactwo i bogatych, nie reagował na domowników i ich otoczenie wrogością.

Młoda gospodyni zdziwiła się zainteresowaniem Hodginsa roślinami doniczkowymi, ale nie miała obiekcji by pobrać ewentualne próbki z domu i ogrodu. Zawołała nawet pokojówkę, małomówną latynoskę Cyntię, by pomogła Jackowi i oprowadziła go po domu i jego otoczeniu. Agent i dr Brannan siedzieli z Miltonami w salonie i pili herbatę.

- Pani Milton - zaczął indagację Booth - jest nam niezwykle przykro z powodu państwa straty, ale musimy zadać kilka pytań.

- Rozumiem. - Powiedziała słabo Amanda - proszę pytać.

- Kiedy widzieliście państwo pana Kellyego ostatni raz? - Spytał Booth. Amanda zastanowiła się moment i odpowiedziała.

- Dziewięć tygodni temu, czyli piętnastego maja rano. Gdy ojciec nie wrócił do domu na noc nie niepokoiłam się. - Młoda kobieta była coraz bardziej zasmucona - On często zostawał w Waszyngtonie nawet na kilka dni by dopilnować fabryki. Ma, to znaczy miał, w stolicy mieszkanie.

- Wieczorem następnego dnia zaczęłam go szukać. Zadzwoniłam do męża i na policję. - Kontynuowała pogrążona w żałobie.

- A pan, panie Milton? - Zwrócił się, do milczącego dotąd Petera, Booth.
- Ostatni raz widziałem teścia na początku maja, przed wyjazdem do Libanu. - Odrzekł poważnie młody człowiek. - Mandy zadzwoniła do mnie zaraz po tym, jak zdała sobie sprawę, iż Dylan zaginął.

- Co pan robił w Libanie? - Zainteresowała się Brennan.

- Dokonywałem pomiarów tamtejszej populację cedrów. - Jestem dendrologiem, badam... zagrożone wymarciem gatunki drzew. - Wyjaśnił, gdy napotkał na pytające spojrzenie agenta.

- Czy pan Kelly uskarżał się na jakieś dolegliwości? - spytała Temperance.

- Ojciec niechętnie przyznawał się do jakichkolwiek przejawów starzenia. - Zaintonowała Amanda. - Próbował prowadzić taki tryb życia, jakby czas się dla niego zatrzymał. Gdy po śmierci mamy wyjechałam na studia, ojciec był okazem zdrowia. - Kontynuowała swój wywód gospodyni. - Po skończeniu studiów pobraliśmy się z Robertem i zamieszkaliśmy z ojcem... - tu zawiesiła głos - On zupełnie o siebie nie dbał, zamieniał się we wrak człowieka. Miał kłopoty z sercem, a przez nieregularne posiłki i alkohol miewał kłopoty z żołądkiem. Zajęłam się domem i próbowałam ojca odciążyć w firmie, ale był uparty - ciągnęła swą opowieść córka, a jej mąż jedynie przytakiwał milcząco.

- Pomagała pani prowadzić ojcu interesy...- Podchwycił Booth.

- Owszem. - Potwierdziła indagowana - Skończyłam historię sztuki, ale od dzieciństwa pasjonowała mnie ebenistyka.

Mina partnera Temperance świadczyła o tym, że nie miał pojęcia, o czym kobieta mówi, ale nie śmiał przyznać tego na głos. Wówczas Brennan pochyliła się w jego stronę dyskretnie i szepnęła udając jednocześnie, że poprawia włosy;

- Wyrabia artystyczne meble. - gest ten wywołał w oczach agenta błysk zrozumienia.
Antropolog sprawdziła, czy jej dywersja nie została zauważona przez gospodarzy, a gdy się przekonała, że niczego nie dostrzegli, uśmiechnęła się do nich z sympatią.

- A więc robi pani meble? - Zagadnął pewnie Booth - Ma pani własny warsztat, czy bywa w rodzinnej fabryce w D.C.?

- Mam w Waszyngtonie warsztat, właściwie niewielką manufakturę, nieopodal East Potomac Park - przyznała gospodyni - Bywam tam dwa do trzech razy w tygodniu. Projekty tworzę w domowej pracowni.

- Kto ma dostęp państwa do kuchni i spiżarni i kto przygotowuje państwu posiłki? - Spytała Brennan.

- Utrzymujemy niewiele osób do pomocy - wyjaśniła Amanda - ojciec nie przyjmował gości i nie obnosił się swym statusem majątkowym. Domem zajmuje się od wielu lat Dolores, a jej mąż Jose prowadzi ogród, w wakacje przyjeżdża do nich syn - Diego. - Po chwili młoda kobieta dodała - pół roku temu, jak się tu sprowadziliśmy z mężem, zatrudniłam do pomocy Dolores Cyntię.

- Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy pani ojciec miał wrogów, a może ktoś mu groził? - Spytał Booth.

Nim kobieta odpowiedziała małżonkowie wymienili spojrzenia.

- Ojciec miał trudny charakter i był skryty, jeśli chodziło o sprawy biznesowe. - powiedziała Amanda, a z tonu głosu można było wywnioskować, że mówienie na ten temat jest dla niej trudne.

- Ostatnio miał jakieś problemy z dostawcą hebanu, Peter pomógł ojcu w ekspertyzach jakości surowca. Podejrzewaliśmy z mężem, że firma przechodzi stagnację, ale ojciec nie chciał nas w to wtajemniczać - dodawała sukcesywnie córka.

- Uparty i dogmatyczny, ale godny szacunku - podsumował Peter.

- Prasa bulwarowa - mówiła coraz ciszej Amanda, a jej oczy zalśniły - pisała o licznych romansach ojca i o mitycznej liczbie nieślubnych dzieci, ale ja w to nigdy nie wierzyłam. Był kłótliwy, ale kochał rodzinę. Nie odrzuciłby dzieci, gdyby były naprawdę. - Po tych słowach kobieta ukryła twarz w dłoniach i próbowała powstrzymać łzy.

Peter przytulił żonę i usiłował dodać jej otuchy klepiąc lekko po plecach, ale ona przerwała właśnie tamę żalu i nie potrafiła się uspokoić. Dalsze przesłuchanie nie miało sensu. Booth i Brannan patrzyli na tę intymną sceną z pewnym zawstydzeniem. Zrobiło im się jakoś markotno. Byli intruzami.

- Ojciec kochał moją mamę. - Łkała Amanda - Kochał mnie... - Szeptała pomiędzy kolejnymi spazmami goryczy. Wyglądała w tym momencie jak mała, skrzywdzona dziewczynka.

- Porozmawiajcie państwo z naszym prawnikiem - Marcem Hamiltonem - Powiedział Peter nadal obejmując żonę - on wie najlepiej, czy teść otrzymywał jakieś pogróżki.
Agent pomówił jeszcze przed wyjazdem z kucharką i jej mężem, a doktor Brennan pomogła Hodginsowi pobieżnie skatalogować zebrane próbki.

Nastrój, jaki udzielił się partnerom, gdy Amanda Hamilton płakała utrzymywał się przez całą drogę powrotną do stolicy. Po drodze zatrzymali się jedynie by zatankować i zjeść szybki posiłek. Booth podwiózł naukowców do Instytutu i odjechał tłumacząc się papierkową robotą, a doktorzy Brennan i Hodgins wrócili do laboratorium. Temperance zmierzała do swojego gabinetu, gdy Angela, najwyraźniej czekająca na nią od jakiegoś czasu chwyciła ją za ramię i wciągnęła do pokoju wizualizacyjnego, w którym stał holograficzna wynalazek Ange.

- Brannan muszę ci coś powiedzieć zanim pójdziesz do siebie - zaczęła narzeczona Hodginsa.

- Nie wiem skąd ten pośpiech. - Oponowała zaskoczona Tempe.

- Pośpiech jest uzasadniony, sama się przekonasz. - Zagadkowo zaczęła Ange. - Widzisz, przemyślałam naszą poranną rozmowę i pod wpływem „decydującego argumentu” zmieniłam zdanie.

- Chodziło o to, bym nie plątała się Boothowi i Marcowi pod nogami, jak będą ze sobą walczyć? - Przypomniała antropolog sądowa - Masz rację Angela. Mogliby mnie w swojej zapalczywości nieumyślnie zranić - przyznała po chwili smutno.

- Nie, Brennan, doszłam do wniosku, że powinnaś ich obserwować i przyłączyć się do ich rozgrywki - wyjaśniała córka rockmana.

- Wyobraź sobie, że patrzysz jak posypują swoje rany solą, poznajesz ich reakcje podczas takiej próby. Albo - kontynuowała - grają w rugby, a ty jesteś piłką. Zawodnicy walczą, a zwycięzca ucieka przytulając piłkę do piersi. - Tu sugestywnie zniżyła głos. Temperance zaś w skupieniu spoglądała na przyjaciółkę i nerwowo mrugała.

- Rozumiesz, co mam na myśli? - Dopytywała się plastyczka.

- Twoje przenośnie przekraczają czasem moje normy percepcyjne. - Odparła Brannan, ale po chwili zapytała - Mam przyjąć rolę trofeum Ange? Pasywność nie leży w mojej naturze - Broniła się antropolog - a załóżmy, że nie fechtują, ani nie grają w rugby tylko dajmy na to w tenisa? - Testowała swe rozumowanie Temperance.

- Masz rację - przyznała Angela - rola piłki tenisowej nie jest do pozazdroszczenia, ale wszystko można znieść biorąc pod uwagę „decydujący argument”. - tu zawiesiła głos, a jej rozanielona mina przypominała poranny zachwyt opuszczającego laboratorium Hodginsa.

- Nie wiem, co masz na myśli. - zaczęła Tempe, ale przyjaciółka już jej nie słuchała, tylko mówiła spoglądając w stronę gabinetu antropolog:

- On jest słodki, co ja mówię? On jest gorący aż parzy.

Doktor Brennan opuściła pokój wizualizacyjny zostawiając w nim rozmarzoną Angelę. Sama zaś udała się do swojego biura. Za drzwiami czekała ją niespodzianka w postaci Marca Hamiltona. Gdy antropolog weszła, prawnik uśmiechnął się do niej ciepło i zagaił.

- Twoja przyjaciółka powiedział mi, że niedługo kończysz pracę. Pomyślałem więc, że możemy razem wyskoczyć na drinka.

- To miło z twojej strony. - Zaintonowała kobieta wyganiając z pamięci wizje wszystkich gier zespołowych.

Potyczka się rozpoczęła, a więc: „En Garde!”. Nie będzie obserwatorem ani nagrodą dla zwycięzcy, bynajmniej, ona ma zamiar wziąć w niej poczesny udział.

VII

Marc Hamilton okazał się elokwentnym i czarującym towarzyszem. Niestety, podobnie jak partner Brennan unikał rozmowy o rodzinie Bootha i ich wzajemnych animozjach, jednak w przeciwieństwie do agenta FBI, robił to niezwykle subtelnie. Siedzieli przy stoliku w niewielkim lokalu przy L Street i kosztowali włoskiego Est! Est!! Est!!! Zamiast na krzesłach usadowili się na wygodnej, obitej aksamitem kanapie.

- Co według ciebie, Temperance, odróżnia tych, którym się udało zdobyć sukces od reszty? - Zapytał mężczyzna patrząc jej w oczy.

- Wyczucie czasu i indywidualne zdolności. - Odparła kobieta pewnie.

- Mówisz jak osoba, która osiągnęła wszystko samodzielnie - skomentował jej twierdzenie prawnik - ale w obecnych czasach mało komu udaje się urzeczywistnić American Dream bez niczyjej pomocy. - Kontynuował zamyślony mężczyzna.

- Spójrz choćby na Amandę. Była i jest przeciętna, ale dzięki pieniądzom Dylana może projektować i zaistnieć na rynku. - W jego głosie słuchaczka wyczuła subtelną nutkę goryczy.
Brennan mimo swego zaangażowania w śledztwo wolała posłuchać raczej wspomnień swego rozmówcy, anegdot z czasów szkoły czegokolwiek, co rzuciłoby światło na dzisiejsze zachowanie Bootha.

- Tobie się udało Marc. - Brannan spróbowała taktyki „zarzucania przynęty” z pochlebstwa. - Masz apartament w D.C., sportowy wóz, ekskluzywną garderobę. To, że twoje powieści nie odniosły jeszcze sukcesu nie jest dla ciebie sprawą życia i śmierci.

Przynęta zadziałała. Mężczyzna wyciszył się i rozpogodził. Rozparty na wygodnej obitej aksamitem kanapie bawił się kieliszkiem burgundowego płynu, a przyciemnione światło rzeźbiło jego profil nadając mu tajemniczy i niepokojący wyraz.

- Temperance - zaczął poważnie, z pewnym oporem - ja wychowywałem się z Boothem i jego bratem... Byliśmy nierozłączni. Nie wszystko, nie zawsze układało się dobrze czuję, że jestem Seeleyowi coś winien.

Kobieta nie przerywała mu bojąc się zburzyć ten nastrój, by w końcu usłyszeć, jaki jest prawdziwy cel pojawienie się Marca:

- Chcę, by Booth pogodził się z ojcem i odnowił kontakty z rodziną - wyznał prawnik i zamknął na chwilę oczy, a gdy je ponownie otworzył spoglądał na nią już nie jak poszukiwacz marnotrawnego brata, ale jak mężczyzna.

Zadziwiająca fluktuacja poruszyła kobietę i ponownie - drugi już dzisiaj raz - nie zauważyła jak Marc przytrzymał jej dłoń.

- Powiedz mi teraz Temperance, dlaczego twoja powieściowa heroina nie może oderwać się od książkowego śledczego z FBI, a ty przysięgasz, że jesteś ze „swoim agentem” jedynie zaprzyjaźniona? - Zapytał leniwie prawnik gładząc kciukiem wnętrze jej dłoni.

„Touche!” - Znowu zaskoczył ją swoją bezpośredniością i przenikliwością. Przychodząc tu była gotowa na potyczkę słowną prowadzoną rzeczowo, „na zimno”, ale nie spodziewała się, że dotyk Marca, nastrojowa muzyka i sączone wino wprawią ją w słodkie odrętwienie i pozbawią kontredansu.

- Tak jest lepiej - wyznała - romanse w pracy wcześniej czy później źle się kończą. Taka jest prawda... - Kontynuowała nieskładnie, ale jej cichy wywód przerwał nowoprzybyły mężczyzna.
Drugi już raz w tym tygodniu Temperance doznawała fascynującego uczucia déjà vu. Za pierwszym razem był to jedynie sen, teraz nie miała tyle szczęścia. Pozornie spokojny Booth, wieczór w nastrojowym lokalu, ona w towarzystwie - tak, już to przerabiała i zdecydowanie nie chciała do tego wracać. Postanowiła zatem za wszelką cenę zachować spokój, nie dać mu się kolejny raz sprowokować. Trudne zadanie, ale nie niewykonalne. Nie wiedziała też, jak zachowa się drugi mężczyzna. Usiadła więc prosto i wyrwała Marcowi dłoń, która nie wiadomo kiedy zaplątała się w jego ręce.

- Jaką to prawdę znaleźliście w winie*? - zapytał agent niby mimochodem i siadając z drugiej strony Brannan przyjrzał się butelce Est! Est!! Est!!! Zwłaszcza zaś w tak niebezpiecznym trunku*.
Rozparty na kanapie prawnik położył rękę za siedzącą obok kobietą i niedbale bawił się jej włosami, w drugiej zaś dłoni nadal trzymał w połowie opróżniony kieliszek. Wyglądał teraz jak uosobienie pewności siebie i hedonistycznej dekadencji.

- Prawda wyzwala. - zaczął zaczepnie zadowolony z siebie Marc.

- Mawiali inkwizytorzy oczekujący autodafe - odparował szybko śledczy.

Prawnik nadal był spokojny. Wpatrując się w swój kielich czerwonego płynu uśmiechnął się do Bootha bezczelnie i powiedział:

- Nie ważne jest, czego dowiedziałem się ja i Temperance, ale istotna jest prawda, jaką ty przed chwilą odkryłeś. - Tu zawiesił głos i przesunął po kobiecie leniwie wzrok. Booth patrzył na tę scenę podrażniony, o czym świadczyły m.in. ściągnięte brwi i uniesiony podbródek.

- A mianowicie - kontynuował Marc - dowiedziałeś się, że między ustami a brzegiem pucharu wiele się może przydarzyć* - po ostatnich słowach ostentacyjnie wypił jednym haustem zawartość swego kieliszka.

- Do rzeczy Marc. Mieliśmy tu zjeść razem kolację i porozmawiać. A co ona tu robi!?! - Rzucił agent nawet nie spoglądając na Brannan.

- „Ona” się zasiedziała i może was opuścić - zabrała głos Temperance, co najwyraźniej zdziwiło adwersarzy - może także zostać, jeśli będziecie się zachowywać w sposób cywilizowany i... - tu przerwała, gorączkowo myśląc jak ich uspokoić - będziemy rozmawiać wyłącznie o śledztwie.

Ostatni warunek najwyraźniej podziałał na mężczyzn łagodząco. Otwieranie starych ran przy niej mogło być nie do przyjęcia, ale uwagi na temat dochodzenia zdawały się być akceptowalne. Dzięki jej propozycji „bracia” mogli na jakiś czas zakopać wojenny topór. Tak przy pomocy małego zaklęcia Brennan jej towarzysze z agresywnych samców przeistoczyli się w profesjonalistów - prawnika rodzinnego i agenta FBI. Zaś feralna kolacja stała się spotkaniem biznesowym.

Posiłek upłynął im w zadziwiająco spokojnej atmosferze. Prawnik wciąż taksował ją wzrokiem, ale już nie tak ostentacyjnie, ona patrzyła, czy Booth przypadkiem nie jest na skraju wybuchu, a agent spoglądał spod półprzymkniętych powiek na Marca jak kot obserwujący zabawę małej, nieświadomej niebezpieczeństwa myszki.

- Jak długo znałeś Dylana Marc? - Zapytał Booth pijąc kawę.

- Pracuję dla Kellych prawie pięć lat. - Zaczął prawnik - Gdy po studiach wróciłem na aplikację do Philadelphii, moja matka zachorowała. A gdy skończyłem aplikację mama nie żyła i nic mnie już nie trzymało w mieście, jak o nim mawiają „braterskiej miłości”- Uśmiechnął się z przekąsem dostrzegając pewne paralele między swym losem, a mianem nadanym jego rodzinnemu miastu.

- Jaki był Dylan? - Zainteresowała się Brannan łamiąc zasadę nie nazywania ofiar po imieniu. Tym razem nie potrafiła jednak inaczej...

- Dylan miał za sobą burzliwą młodość - kobiety za nim szalały. - Indagowany uśmiechnął się do siebie i ciągnął dalej - Kelly został wdowcem mniej więcej w tym samym czasie, jak ja utraciłem matkę. Wrócił do kawalerskiego życia i uważał się za playboya, jakim był choćby Monty Gold, tyle że bez Internetu - mówiąc to ostatnie zniżył głos do konspiracyjnego szeptu.

Przekaz kierował do Bootha. Tymczasem Booth nie rozumiał, w czym rzecz, a Brannan pokiwała głową i powiedziała z uśmiechem:

- Monty był niepoprawny!

- Znałaś tego człowieka? - Zdziwił się Booth

- Pewnie, prowadziłam z Sullym śledztwo w sprawie morderstwa i poszarpałam trochę Montyego, bo przezywał mnie od feministek - wtrąciła niewinnie antropolog.
- Kim był Sully? - Tym razem zapytał Marc.

- To jej były federalny - odpowiedział Booth, a zaraz po tym zreflektował się - Odbiegamy od tematu stary, czy Kelly miał kogoś na stałe?

- Przeważnie nie - rzekł po chwili namysłu Marc - ostatnio jednak dość poważnie myślał o Evie Monroe, właścicielce sieci butików w D.C. Dylan by ratować swój biznes przed niekorzystną koniunkturą i stagnacją na rynku planował dzięki Evie zdywersyfikować ofertę.

- Wyjaśniał prawnik.

Booth najwyraźniej nie zrozumiał tych sprostowań i tradycyjnie spoglądał na Temperance, jak na prywatne koło ratunkowa. Ta zaś, jak zwykle w takich sytuacjach pochyliła się ku niemu konspiracyjnie i szepnęła ukradkiem:

- Rozszerzyć ofertę. - a następnie jakby nic się nie stało nadal piła kawę.

Marc zaś zauważył to i uśmiechnął się krzywo, ale nie poruszył tego tematu.

- Co na to wszystko Amanda? - Pytał dalej Booth.

- Mandy początkowo szantażowała ojca płaczem, a następnie razem z mężem zaproponowała mu konkurencyjny plan ratowania firmy. - Tu na chwilę zawiesił głos - Zamiast sprzedawać dodatkowo bieliznę mieli się zająć jeszcze innymi meblami, które ona zaprojektuje. Robert zaś sprowadzał dla Dylana rzadkie gatunki drewna. - W tej chwili Marc uśmiechnął się do siebie - Spodobała mi się ta nowa Amanda - mówił to jakby prowadził monolog. - Kiedyś była płaczliwą eteryczną istotką, a po ślubie walczyła o rodzinę jak lwica. Mnie pasjonują kobiety kształtujące swój los chwytające byka za rogi, a nie lamentujące i modlące się o piorun, który go uśmierci - wyjaśniał, a mówiąc to posłał Temperance powłóczyste spojrzenie.

Kobieta zaś zauważyła, że Booth zacisnął dłonie w pięści, aż zbielały mu kostki. Szybko znalazła, więc nowy temat i zapytała prawnika o:

- Dzieci. - rzuciła bez sensu.

- Słucham? - Zdziwił się Marc.

- Amanda mówiła coś o nieślubnych dzieciach Kellyego. Czy miał takowe?

Błękitnooki brunet zastanawiając się na moment zamknął oczy i potarł dłonią czoło, a następnie odpowiedział.

- Dylan nie miał nieślubnych dzieci, ale wciąż zgłaszali się do niego ci, którzy twierdzili, że są z nim spokrewnieni i wówczas wywiązywała się karczemna awantura. Właściwie, dlatego mnie zatrudnił bym zajął się tym problemem i nie wtajemniczał w jego szczegóły rodziny. -Po chwili dodał - Przyślę wam rano akta z moimi ustaleniami.

- Czy twój klient otrzymywał listy z pogróżkami? - Pytała Brannan, ale kończyły się jej już pomysły na odwrócenie uwagi mężczyzn od wzajemnej wrogości.

- Nie - uciął lakonicznie Marc, ale po chwili doprecyzował - Żadnego szantażu, gróźb. W biznesie Dylan był niezwykle ostrożny w doborze kontrahentów. Ostatnio miał niewielki spór z dostawcą mahoniu, ale razem z Robertem rozwiązaliśmy go koncyliacyjnie. - Akta przyślę jutro.
Temperance nerwowo szukała tematu do rozmowy i w końcu znalazła niezawodną broń - „pochlebstwo”. Marca ta taktyka uspokoiła, więc może i Booth?

- Wiesz Marc, Booth jest bardzo skromny, ale w wojsku był strzelcem wyborowym, a w FBI jest jednym z najlepszych śledczych. - Perorowała wprawiając swego partnera w konsternację

- Przydzielają mu najbardziej skomplikowane śledztwa. Ma nieskazitelny przebieg służby, jeśli nie liczyć incydentu z clownem. - Dodała ciszej.

Marc milczał, tylko lustrował swego „brata” i jego „partnerkę” uważnie.

- Booth zna senatora Bathlehema - kontynuowała kobieta.

- To się nie liczy Bones - przerwał jej śledczy - senator mnie nie lubi po tym jak bez jego zgody pobrałaś mu próbkę DNA. No i postrzeliłaś jego asystenta, a ja go aresztowałem. - Wyjaśnił chwalony.

- Racja, ale go znasz - oponowała jego stronniczka.

- Bones i jej zezowaci bardzo mi pomagają - dodał Booth.

- Mój ojciec go lubi - powiedziała Temperance, jakby poziom sympatii jej ojca był ważnym miernikiem statusu społecznego - nawet, a może właśnie dlatego, że się pobili.

- Pobiłeś jej ojca dlaczego? - zdziwił się Marc, a na jego twarzy zawitał uśmiech..

- To nie miało związku ze mną - wyjaśniła kobieta nim Booth zareagował.

- Mieliśmy rozbieżne zdania na temat celowości przebywania w zamkniętych pomieszczeniach - powiedział wymijająco agent.

W tym momencie zadzwonił telefon. Brannan przeprosiła swych towarzyszy na chwilę i wyszła do holu by spokojnie porozmawiać z Hodginsem. Gdy skończyła połączenie zdała sobie sprawę, że obok niej stoi wzburzony Booth.

- Jack stwierdził, obecność suszonych liści oleandra w ziołowych mieszankach herbat na żołądek Kellyego - zaczęła kobieta, ale jej partner najwyraźniej nie o tym chciał rozmawiać.

- Co ty właściwie robisz Bones!?! - Wysyczał tuż przy jej twarzy.

- Nie rozumiem. - Broniła się, ale Booth chwycił ją za ramiona i mówił dobitnie.

- To zrozum, Marc bywa bezwzględny wobec kobiet - mówił z naciskiem - zwłaszcza, gdy wie, że są one dla mnie ważne.

- Nie dawaj mu okazji, by się tobą posłużył Bones. - Mówił coraz ciszej, a po chwili dodał jakby do siebie. - Zawsze ją ostrzegam, a ona i tak zadaje się z nieodpowiednimi facetami, jak na przykład ten strażak morderca.

- Strażak morderca? - Nie ma o czym mówić Booth - Tylko go pocałowałam! - Oponowała kobieta, w jej opinii przekonująco.

- Tylko? - Nie dawał spokoju mężczyzna i kiwał głową, jakby jej nie dowierzał.

Tego Brennan nie mogła już znieść. Dwa dni temu też zarzucał jej romanse. Musi mu wytłumaczyć, że chciała poznać przyczyny jego zerwania kontaktu z rodziną i niechęci do Marca.

- Purytanin i w dodatku hipokryta! Ja robię to dla dobra sprawy, dla ciebie, dla nas! - Próbowała wyłożyć swe racje antropolog.

- Bardzo się poświęcasz. Co jeszcze zrobisz dla dobra sprawy? Może pomożesz mi się zrelaksować? - Ironizował agent i aż prosił się o solidny cios, ale ona wciąż nie dawała się ponieść emocjom.

- Masz do Marca jakieś pretensje, które nie pozwalają ci spokojnie z nim porozmawiać. -Testowała swe zdolności psychoanalityczne Brannan.

- Wszelkie pretensje usunąłem sobie operacyjnie - kpił mężczyzna - pokazać blizny?

- Powiedz Booth, czy uczucia, jakie żywisz dla mnie są dla ciebie ważniejsze niż wrogość do Marca? - Nalegała patrząc mu w oczy - muszę to wiedzieć.

- NIE! - krzyknął mężczyzna, a Brennan nie czekając na dalsze jego słowa wyrwała mu się i wybiegła z lokalu nie oglądając się za siebie.

- Nie - powtórzył ciszej osamotniony nagle śledczy - nie musisz wiedzieć, nie teraz, jeszcze nie. - Mówił smutno do siebie, gdy dołączył do niego spiritus movens tego zamieszania w osobie prawnika.

- Co jest stary? - Spytał nowoprzybyły - Gdzie Temperance?

- Mojemu ego dała z pysk i poszła*. - Powiedział ze smutkiem Booth, ale zaraz na jego twarzy pojawiło się zacięcie, dłonie zwarł w pięści i chwycił Marca za poły włoskiej marynarki - Słuchaj Marc, nie powtórzę tego więcej - Bones jest nietykalna - to ostatnie niemal wyskandował złowieszczym szeptem.

- A co ona na takie zaszufladkowanie? - Spytał Marc, który wobec ogromu determinacji „brata” tracił pewność siebie.

- Ona nie musi wiedzieć, że ją chronię. Niech myśli jak bardzo jest niezależna. - Po chwili puścił prawnika i machnął niedbale ręką - To nie jest twoja sprawa. Ty musisz tylko wiedzieć, że masz trzymać ręce przy sobie. I ja to wyegzekwuję od ciebie. - Dokończył złowieszczo.

VIII

Doktor Brannan kolejny raz w tym tygodniu miała kłopoty z zaśnięciem. Na szczęście był już piątek i feralny tydzień kończył się. Kobieta wciąż zastanawiała się nad tym, co wstąpiło w jej partnera, że stał się nagle tak zaborczy. Zawsze twierdził, że nie wtyka nosa do jej sypialni, a teraz średnio raz na dwa dni urządzał jej scenę z powodu urojonych romansów. Antropolog nie była też dumna z własnego zachowania. Wcześniej nie miała problemów z utrzymaniem zimnej krwi i nawet jak Booth szalał, ona pozostawała chłodna i racjonalna. A tymczasem we wtorek łatwo dała się partnerowi wyprowadzić z równowagi, wczoraj też była bliska wybuchu. Na domiar złego Temperance miała pechowy ranek. Najpierw okazało się, że znów zapomniała zrobić zakupy i w jej domu zabrakło kawy, potem stwierdziła, że również jej samochód obrócił się przeciwko niej i była zmuszona przespacerować się do pracy. Na szczęście nie mieszkała daleko od Instytutu. W Jeffersonian miała kłopoty z archiwizacją akt z zakończonych śledztw, a nawet i nie mogła znaleźć zdjęcia z obecnego dochodzenia w sprawie Dylana Kellyego, choć przysięgłaby, że zagubioną fotkę jeszcze wczoraj gdzieś widziała. Badania Jacka na oleandrach były kolejną przesłanką nie napawającą optymizmem. Po pierwsze susz roślinny z mieszanek ziołowych ofiary nie został zrobiony z oleandrów rosnących w rezydencji Kellych, po drugie ofiarę otruto przy pomocy znalezionego suszu, co z kolei wydawało się niemożliwe. Stężenie trucizny we krwi, nawet kumulatywne przekraczało możliwości działania znalezionych w domu ziół. Wnioski były następujące: zioła w domu denata pochodziły z innych niż domowe roślin i po drugie, osoba, która dosypała truciznę do mieszanki herbat podała ofierze tuż przed śmiercią śmiertelną dawkę skoncentrowanego ekstraktu z Nerium oleander. Zatem dowody nie wskazywały chwilowo bezpośrednio na żadnego podejrzanego. Jednym tropem w sprawie były potencjalne warunki hodowli trującej rośliny. Jeśli sprawca korzystał z własnego krzewu i podlewał go regularnie wodą z dużą zawartością metali ciężkich, co wykazały testy Hodginsa, to istniała możliwość zidentyfikowania go dzięki badaniom instalacji wodnej w jego domu, oczywiście jedynie w drodze eliminacji. Jeżeli zaś rzeczony kwiat nie należał do sprawcy, to zawartość ołowiu nie prowadziła bezpośrednio do mordercy i nie mieli absolutnie nic. Pewne było jedynie to, że oleander truciciel nie był wyhodowany w Baltimore w rezydencji Kellych, o czym świadczyły pobrane przez Jacka próbki wody.

Booth przyjechał po Temperance tuż przed południem. Wysłuchał w skupieniu jej wyjaśnień odnośnie ustaleń testów i rzeczowo streścił jej treść akt Marca na temat osób, które twierdziły, że są potomkami Kellyego. Prawnik zlecił badania DNA, które rozwiały wątpliwości i zatamowały ewentualne żądania. Zarówno niedoszli spadkobiercy, jak i nieuczciwy dostawca mahoniu nie wydawali się być groźni, poza tym nie mieli stałego dostępu do posiłków ofiary. Znowu nic. Kolejna, frustrująca próżnia. Podążyli dalej tropem kochanki Dylana - przedsiębiorczej Evy Monroe. Agent ustalił, w którym z sieci swoich sklepów kobieta przebywa i udał się tam z partnerką.

Słowa, jakie wypowiedzieli wczoraj w holu lokalu na L Street wisiały między nimi złowróżbnie zmieniając zwykły dzień pracy w krępującą i dla nich wręcz nienaturalną, ciszę. Mężczyzna pomyślał z przekąsem, że gdyby byli parą, to dziś mieliby tzw. „cichy dzień”, nie byli jednak ze sobą i wiedząc to trudno było wyjaśnić ich ostatnie zachowanie. Gdy dojechali na miejsce okazało się, że sklep Evy jest sporych rozmiarów butikiem z damską bielizną na każdą okazję. Booth czuł się w salonie jak w laboratorium, czyli nie na swym miejscu. Rozglądał się wokół z mieszaniną zakłopotania i niepewności. Na Temperance spoglądał dziś wyjątkowo rzadko, a po przekroczeniu progu sklepu zachowywał się jakby stojącej obok kobiety nie było. Właścicielka okazała się niską blondynką o rubensowskich kształtach. Panna Monroe była ubrana w turkusowy komplecik składający się z miniaturowych - odsłaniającej stanik bluzeczki i spódniczki, która przez niedopatrzenie właścicielki nie informowała o kolorze majteczek. Całości dopełniał mocny makijaż bardziej pasujący na wieczorną maskaradę lub uzupełniający aparycję drug queen. Słowem, Eva wyglądała tandetnie i wyzywająco. Jej zachowanie jednak było w pełni profesjonalne. Gdy dowiedziała się, w jakiej sprawie przybyli niespodziewani goście, natychmiast zamknęła sklep i wysłała większość personelu na wcześniejszy lunch. Współpraca z władzą jest ważna, ale dobro interesu przede wszystkim. Panna Monroe na pytanie o stosunki łączące ją z ofiarą przyznała, że od dawna byli kochankami i wspólnikami w interesach. Zamierzali się pobrać.

- Poznaliśmy się, tuż przed śmiercią Frances, jego żony. - Rzekła kobieta. Booth wydawał się być zgorszony tą wiadomością. Skrzywił się, lecz starał się nie okazywać dezaprobaty.

- Był wtedy pogrążonym w bólu małżonkiem. - Zaczął, lecz Eva przerwała mu.

- Ale i mężczyzną - rzekła z uśmiechem najwyraźniej zadowolona z siebie.

- Nasza zażyłość pogłębiała się również na płaszczyźnie zawodowej - kontynuowała właścicielka sklepu - Dylan planował zainwestować w moją firmę i zająć się dystrybucją Monroe Collection w swoich salonach na zachodzie.

- Czy tuż przed śmiercią pan Kelly wspominał o jakiś sporach? - zapytała Brennan.

- Owszem - powiedziała z satysfakcją pytana. - Amanda nie lubiła mnie, bała się, nie bezzasadnie, że zostanę jej kopciuszkową macochą - dodała z sarkazmem. - Córka nie chciała też by Dylan dystrybuował moje cudeńka - to mówiąc wskazała na pełne damskiej bielizny półki. - Wolała, aby tatuś sprzedawał jej „autorskie graty”, na które nie było realnego popytu.

Wypowiedź Evy według Temperance miała sens. Mandy miała powody by nie przepadać za potencjalna macochą, a plany małżeńskie i biznesowe Dylana mogły być motywem zabójstwa ojca. Panna Monroe nie miała powodu by życzyć Kelly'emu śmierci, a już na pewno nie przed ślubem i przed podpisaniem umów handlowych. Ekscentryczna bizneswoman wydała się nagle Brennan, jeśli pominąć wygląd Evy, całkiem sympatyczna. Dalsze pytania padały niejako pro forma.

- A kłopoty zdrowotne zmarłego? - Indagowała antropolog - Wie pani coś na ten temat?

- Nie, Dylan był ciągle nienasycony i władczy - zachichotała kobieta najwyraźniej nieskrępowana tematem rozmowy, ani tym, że mówiła o zmarłym.

- Lubi pani władczych mężczyzn? - Dopytywała się Brannan na własne potrzeby, a nie w interesie śledztwa. - Władczy mężczyźni bywają zwykle zaborczy i demoniczni - kontynuowała pani doktor nie zwracając uwagi na ostrzegawcze spojrzenia, jakie posyłał jej partner.

- Lubię despotycznych facetów - zwierzyła się Eva - zwłaszcza jak są zaborczy i demoniczni.
- Nie przeszkadzało pani, że Dylan był playboyem... to jest nie był jej wierny - plątała się w wyjaśnieniach antropolog.

- Dylan był mi wierny złociutka - powiedziała kategorycznie Eva - a jego rzekome podboje to wynik wizerunku starannie kreowanego przeze mnie, moje hostessy w roli domniemanych podbojów Dylana i oczywiście jego samego...

- Panno Monroe, czy przygotowywała pani narzeczonemu posiłki? - spytał Booth przerywając rozmowę na temat wad i zalet macho.

- Nie przypominam sobie..., złociutki rzadko jadaliśmy razem, byliśmy raczej zajęci czym innym. - Eva zaśmiała się widząc speszony wyraz twarzy agenta.
- Zna się pani na botanice... na roślinach? - Spytała z poczucia obowiązku Brannan i ruszyła wgłęb sklepu.

- Kochaniutka, jedyne zielone, na jakich się znam, noszę w portfelu - zaśmiała się pewna siebie właścicielka butiku.

Brannan nie lubiła robić zakupów, nie przepadała za sklepami, zwłaszcza, gdy panował w nich tłok i zaduch. Tutaj było inaczej, spokojnie, nastrój tworzyła cicha, pulsująca muzyka Mobyego - „The Sky Is Broken”. Eva odprawiła wszystkie sprzedawczynie i hostessy, przez co w salonie panowała atmosfera intymności. Antropolożka zainteresowała się rzędami półek i ogromnych obrotowych wieszaków. Na nich mieniły się we wszystkich kolorach tęczy, rozmiarach i fasonach szlafroczki, koszulki, koszule nocne, narzutki, staniki, majteczki, gorsety, pasy do pończoch, pończochy, fikuśne podwiązki i zapewne jeszcze setki innych rzeczy, o których zastosowaniu nie miała pojęcia. Jedna część pomieszczenia przeznaczona była na wygodną, bezszwową bieliznę sportową, inna zawierała hipoalergiczną, praktyczną bawełnę, było też miejsce dla strojów z futerka, skóry, lateksu i piór w krzykliwych odcieniach różu i czerwieni, ale wzrok Temperance przyciągnął obszerny dział Monroe Collection. Pod wpływem impulsu kobieta podeszła do pierwszej z brzegu półki, na której pyszniły się miłe dla oka, przyjemne w dotyku koronki i jedwabie. Śmiały krój, zalotny fason, ciekawa kolorystyka. Brannan poczuła się jak Alicja w Krainie Czarów. Dotknęła dłonią chłodnego jedwabiu koszuli i zrozumiała, że nie wyjdzie stąd dopóki nie zrobi zakupów. Spodobała jej się zwłaszcza filigranowa niemal przezroczysta lawendowa koszulka na ramiączkach. Ostrożnie wzięła ją w dłonie i przyłożyła do piersi zastanawiając się jakby w niej wyglądała. Uśmiechnęła się do siebie i okręciła wkoło. W tym momencie zdała sobie sprawę ze swojego niestosownego zachowania i spojrzała na stojących przy kontuarze Evę i Bootha. Właścicielka salonu uśmiechała się domyślnie, a agent przestał robić notatki. Mężczyzna wreszcie zauważył jej obecność i spoglądał na nią, jakby wyrosła jej nagle druga głowa.

- Bones, co ty wyprawiasz? - Wysyczał zaalarmowany śledczy.

- Oglądam - powiedziała buntowniczo Temperance.

- Daj spokój, nie mamy czasu, a poza tym - mężczyzna zawiesił głos i gorączkowo szukał wygodnej wymówki by zniechęcić partnerkę do pozostania tu dłużej niż to konieczne - nie będzie ci do twarzy w tym kolorze - wymyślił na poczekaniu,

- Nigdy się o ty mnie przekonasz... jak będziesz się zachowywał jak ostatnio - Powiedziała Tempe, która nagle odkryła w sobie niezbadane dotąd pokłady mściwości.

- Nie wypuszczę was z mojego królestwa z pustymi rękami. Ścigacie mordercę Dylana i ugoszczę was jak należy. - Roztaczała swoje czary Eva - No kochanieńka, moja dewiza brzmi „nowy facet, nowa bielizna” - mówiąc to wskazywała na Bootha i uśmiechała się.

- My nie jesteśmy. - Zaczął dementować mężczyzna - nie jestem jej nowym ani nawet starym. - jąkał się śledczy.

- Widocznie nie dla ciebie to kupuje. - nie dawała za wygraną panna Monroe.

- Mój współpracownik może zechce jeszcze panią o coś spytać, a ja tymczasem pójdę do przymierzalni - powiedziała chłodno Temperance kładąc akcent na słowie „współpracownik”.

- Pierwsze drzwi na lewo kochanieńka, jak się przebierzesz przejdź do przylegającej sali luster, będziesz mogła przekonać się, czy dokonałaś trafnego wyboru.

W czasie, gdy Brannan zastanawiała się, co powinna przymierzyć Eva namawiała agenta do kupienia czegoś dla swojej dziewczyny.

- Pańska koleżanka poradzi sobie sama, ale pan może nie znać się na rozmiarach - zawołam z magazynu hostessy. Przyjrzy im się pan i powie, która ma sylwetkę najbardziej zbliżoną. -Ale Booth nie słuchał już Evy. Chciał uciec z tego piekielnego sklepu. Właścicielka zaś popychała go w stronę przymierzalni i dalej mówiła puszczając do niego perskie oko - ...i moje dziewczyny przymierzą dla pana wybraną bieliznę.

Już chciał wyrwać się z tego błędnego koła i powiedzieć Evie, że nie obchodzą go jej hostessy, ani ich wymiary, gdy drzwi przymierzalni uchyliły się i ukazała się w nich kształtna dłoń Brannan trzymająca pasmo lawendowej materii. Zza drzwi padło pytanie:

- Czy mogłabyś Evo podać mi o rozmiar mniejszą? - Booth chwycił podawaną koszulkę i znowu skamieniał. Wpatrywał się w nią bezradnie. Ten ciuszek przed chwilą miała na sobie Temperance, wciąż wyczuwał jej ciepło.

- Mężczyźni! - Obserwująca tę scenę panna Monroe przewróciła oczyma i zabrała z jego rąk ubranie. - Skoro tak się sprawy mają, to mam dla pana niespodziankę - szepnęła tajemniczo i otworzyła drzwi pomieszczenia sąsiadującego z przymierzalnią.

Booth, zadowolony z utrącenia tematu hostess, wszedł bez protestów do pogrążonego w półmroku pokoju. To nietypowe wnętrze nie miało okien, a jedna jego ściana była oszklona. Agent odetchnął z ulgą, zapalił lampę i usiadł na zwróconej w stronę szklanej ściany sofie. Jego opanowanie trwało bardzo krótko. Za szklaną ścianą ujrzał niebywałe zjawisko. Temperance miała na sobie jedynie lawendową koszulkę na cienkich ramiączkach i filigranowe figi w tym samym kolorze. Była bosa. Jej strój więcej odkrywał niż okrywał i nie pozostawiał pola wyobraźni. Kobieta rozejrzała się po pokoju i wówczas agent przestraszył się, że zauważy jego obecność, nazwie podglądaczem i wypróbuje swoje umiejętności walki wręcz. Cóż, siłowanie się z Bones w takim negliżu mogło mieć swoje niezaprzeczalne zalety, ale ceniący sobie samokontrolę Booth wolał nie ryzykować narażania się na takie pokusy. Gdy lawendowe zjawisko spojrzało przez szybę wprost na niego, zacisnął powieki, znieruchomiał i przysiągł sobie, że jak jakimś cudem ona go nie dostrzeże, to zapali w najbliższą niedzielę dziesięć dziękczynnych świec. Gdy otworzył oczy, Bones nie uciekła, ani nie pukała w szklaną taflę wygrażając mu, ale stała nadal na środku. Spoglądając w szybę okręciła się eksponując zgrabne łydki, smukłe uda i kształtny tyłeczek. Idiota! Zganił się w myślach śledczy. Bones jest w pokoju luster i nie ma pojęcia, że największa tafla zwierciadła jest lustrem weneckim*. Uspokoił się, zatem ostatecznie i patrzył jak dzięki ubiorowi, lub raczej jego brakowi, przeobraziła się od dawna znana mu osoba. Kobieta uniosła włosy i wpatrywał się jak urzeczony w zgrabny kark i długą szyję, dłońmi przesunęła przez zewnętrzną stronę ud, położyła je na biodrach i przybrała prowokacyjną pozę. Uśmiechnęła się do lustra drapieżnie i uniosła ręce układając włosy w kok. Boothowi zrobiło się gorąco. W tej pozie widział doskonale zarys jej piersi. Kobieta za szybą zaśmiała się do siebie i niskim zmysłowym szeptem zapytała retorycznie.

- Nie jest mi do twarzy?

Booth znowu przymknął oczy i zastanawiał się nad tym, czy los doświadcza go takimi przejściami za jakichś wyjątkowo paskudny grzech, czy raczej za całokształt dokonań na tej niwie. Nie znalazłszy odpowiedzi i uspokoiwszy odrobinę rozszalały puls agent spojrzał ponownie w lustro i ku swemu zdziwieniu stwierdził, że pokój za ściana jest pusty. Może tam nikogo nie było? Zastanawiał się mężczyzna. Może to wyobraźnia płata mi figla? Jego dywagacje przerwało kolejne wkroczenie Brannan do „pokoju luster”. Tym razem miała na sobie bordowy jedwabny szlafroczek. Nie jest tak źle - pomyślał agent. To przyzwoite okrycie, subordynował swe myśli, starając się odwrócić własną uwagę od rozwianych włosów i bosych stóp kobiety. Jednak i tym razem jego spokój nagle uleciał, gdy Temperance zaczęła nucić pierwsze takty „You Can Leave Your Hat On” Joego Cockera. Piosenka ta, jak powszechnie wiadomo, kojarzy się przede wszystkim ze striptizem, i taką rolę przyjęła w tym przypadku. Zjawisko za szybą podrygiwało wdzięcznie w takt nuconej melodii i rozwiązało poły swego okrycia.

W tym momencie zadzwonił telefon i mężczyzna oderwał myśli od niepokojącego spektaklu, a dzięki krótkiej rozmowie dostał niezawodny pretekst do zakończenia striptizu nim zupełnie straci panowanie nad zmysłami. Wybiegł zatem z sekretnego pokoju, jakby go gonił sam Lucyfer, i załomotał niecierpliwie w drzwi przebieralni.

- Bones, kończ... cokolwiek tam robisz i wychodź natychmiast, jeśli chcesz bym cię odwiózł do Instytutu. Muszę się zaraz stawić w kwaterze FBI.

Nim Brannan upuściła przebieralnię Eva z psotnym uśmieszkiem zapytała Bootha, czy podobała mu się niespodzianka. Na szczęście nie oczekiwała odpowiedzi słownej i starczyła jej mina pytanego. Zadowolona z siebie kobieta interesu szybko zapakowała zakupy Brannan i na obchodne rzekła z uśmiechem spoglądając konspiracyjnie na mężczyznę.

- Złociutka, twoja nowa bielizna mówi, że jesteś otwarta na propozycje.

- Mówi? Raczej krzyczy i sama składa niestosowne oferty! - Powiedział agent opuszczając sklep - niespodziewane siedlisko pokus. Jego wyraz twarzy był nieodgadniony.

- Ona jest wulgarna, nie wiem co mężczyźni w niej widzą - wzdrygnęła się antropolożka wspominając Evę.

- Jest na tyle mądra, by udawać głupią - rzekł agent - utrzymała się na rynku mimo konkurencji i o mały włos nie podpisała korzystnej umowy z Kellym.

- Ale bielizna, którą sprzedaje jest wspaniała - dodała zadowolona z zakupów kobieta.

- Wiem rewelacyjna. - Szepnął cicho mężczyzna odgradzając się od otoczenia za pomocą przyciemnionych okularów. Mówiąc to uśmiechnął się do siebie pod nosem.

IX

Agent specjalny Seeley Booth zbudził się w sobotę skoro świt z poczuciem osobistego tryumfu. Rzadko kiedy o tej porze dnia towarzyszyła mu kobieta. Zwykle sypiał sam, nawet jeśli miewał romanse. To pewnie domena samców alfa - pomyślał z rozrzewnieniem o autorce tej i podobnych do niej maksym. Jeszcze piętnaście godzin temu nic nie wróżyło, iż obudzi się tego ranka w mieszkaniu frapującej przedstawicielki płci pięknej. Jeszcze piętnaście godzin wcześniej nie miał podejrzanego w sprawie zabójstwa Dylana Kellyego, nic też nie zapowiadało przełomu w śledztwie. Zwyczajnie kręcili się z Bones wkoło. No właśnie, Bones - pomyślał zadowolony z siebie mężczyzna. Jeszcze piętnaście godzin temu, gdy odwoził swoją partnerkę do Instytutu z tego piekielnego sklepu Evy Monroe byli na siebie wściekli. Ona nie rozumiała przyczyn jego zachowania, on zaś przeżywał katusze wyobrażając sobie, że nowa lawendowa koszulka Temperance została przez nią zakupiona z powodu wzrastającej sympatii do Marca. Uśmiechnięty do siebie Booth ubierał się w drodze do łazienki. Szybko przemył twarz i zastanawiał się, czy powinien pożegnać się przed wyjściem, czy raczej zostawić wiadomość. Ostatecznie wybrał drugą możliwość i skreślił w kuchni kilka słów na kartce, którą następnie zostawił przypiętą do lodówki. Pozostawiony przekaz nie był może najbardziej romantycznym listem, jaki napisał, ale nie widział potrzeby bawić się w zbędne słowa, zwłaszcza, że rozumiał się z tą kobietą bez ich użycia. Zdecydowanie, porozumienie osiągnięte ze śpiącą spokojnie towarzyszką było wczoraj największym osiągnięciem Bootha. Mężczyzna nalał sobie soku i pijąc go pospiesznie myślał o najbliższej przyszłości. Jutro po południu sprawa Kelly'ego będzie zamknięta, sprawca zbrodni trafi do aresztu, a on sam z poczuciem wykonanego zadania pożegna się z Marcem i ruszy z Bones do Londynu. Życie uśmiecha się do nas czasami, myślał szczęśliwy agent otwierając drzwi sypialni, by ostatni raz spojrzeć na śpiącą spokojnie Temperance. Patrząc tak na nią z daleka zastanawiał się, co założyła na siebie do łóżka, gdy on już smacznie zasnął. Miał nadzieję, że był to jeden z jej najnowszych nabytków. Szkoda, że musi już wyjść i nie może się o tym przekonać - jakby to ujęła śpiąca - empirycznie.

Piętnaście godzin wcześniej

W Instytucie Jeffersona Angela wyraziła zdumienie roztargnieniem przyjaciółki i jej zakupami. Nowa bielizna według panny Montenegro niezawodnie świadczy o tym, że kobieta ma zmartwienie i chce sobie poprawić humor lub o wiszącym w powietrzu romansie. Najwidoczniej na podświadomość Ange zadziałało hasło marketingowe Evy Monroe - „Nowy facet - nowa bielizna”.

- Więc Brannan, nie wyjdę stąd dopóki nie wyjaśnisz mi, co się dzieje. - Zagaiła artystka - Wczoraj z biura porywa cię Marc, dzisiaj Booth ledwie zauważa twoją obecność to nie może być przypadek.

- Twoja spostrzegawczość nie ma sobie równych Ange. - Powiedziała smutno antropolożka i usiadły razem na kanapie w gabinecie Temperance.

- To nie tylko koincydencja, ale niestety korelacja. - próbowała wyjaśnić Brannan, ale tylko zamieszała przyjaciółce w głowie.

Opowiedziała jej zatem o wczorajszej kłótni z Boothem i o trudnej do zniesienia obojętności, jaką jej dziś rano okazywał.

- Daj sobie czas Sweety - podsumowała sentencjonalnie jej rozważania narzeczona Hodginsa.

- Wkrótce sama dojdziesz do wniosku, co myśleć o relacjach twojego partnera z Marcem i odnajdziesz swoje miejsce między nimi.

- Wracam do papierkowej roboty Ange, przyjdę do ciebie przed wyjściem - obiecała Temperance.

Kilka kwadransów później Brennan zadzwoniła do Bootha, by poinformować go o najnowszych ustaleniach Cam i Hodginsa oraz by zapytać, czy w jego komplecie akt Kellyego nie ma przypadkiem podwójnego zdjęcia ofiary. Agent nie odbierał telefonu, wobec czego nagrała mu na pocztę głosową zawiadomienie, iż wychodzi dziś wcześniej do domu. Prosiła też Bootha by skontaktował się z nią, bo ma mu do przekazania ważną wiadomość. Antropolożka opuszczała Instytut na polecenie Cam, a po części z własnej inicjatywy. Doktor Saroyan prosiła by Temperance popracowała nad tezami do przyszłych londyńskich wykładów, poza tym ucieczka z miejsca pracy stanowiła niezawodną gwarancję, że nie spotka już dziś „przypadkiem” doktora Sweetsa, który znowu polował na nią i jej partnera w Jeffersonian. Kobieta zamknęła swój gabinet i wstąpiła na moment do Angeli. Brannan poprosiła przyjaciółkę o narysowanie wiernego portretu Kellyego. Może w FBI nie będą narzekać na jej roztrzepanie, gdy zamiast zagubionej fotki znajdą w aktach podobiznę autorstwa Angeli? Pewnie to płonne nadzieje, ale tylko to mogła teraz zrobić.

W domu po zjedzeniu lekkiego posiłku antropolożka zasiadła do laptopa i zajęła się dopracowywaniem rozprawy, jaką przedstawi w poniedziałek na Oxfordzie. Zajęta pracą nie zdawała sobie sprawy z upływu czasu, gdy do jej drzwi ktoś nagle zapukał. To zapewne Booth - pomyślała gospodyni. Zainteresował się wynikami najnowszych testów - mówiła do siebie w myślach otwierając drzwi. Za drzwiami stał rosły mężczyzna i trzymał w ramionach ogromny bukiet bordowych róż tak, że zakrywały jego klatkę piersiową i twarz. Wreszcie mój partner zrozumiał, że za męskie fanaberie trzeba kobietę przepraszać przy pomocy kwiatów - myślała antropolożka, gdy wielki bukiet odsłonił twarz dostawcy.

- Marc! - pisnęła zaskoczona Temperance - Co ty tu robisz?

- Witaj piękna pani. - Rzekł skłaniając się z galanterią i podając jej kwiaty. - Pomyślałem, że powinienem cię przeprosić za nasze wczorajsze zachowanie.

- Wasze? - swoje myśli kobieta wyraziła głośno.

- Moje i Seeleya - wyjaśnił ze skruchą gość - Jak jesteśmy razem zwykle zachowujemy się jak mali chłopcy.

- Wejdź proszę i rozgość się - powiedziała gospodyni i zaczęła szukać wazonu.

Nie często otrzymywała kwiaty, może więc nawet nie ma w domu wazonu? Sama nie była tego pewna, ale krzątając się pragnęła zyskać na czasie. Skąd Marc wiedział, gdzie można ją znaleźć? Jaki był prawdziwy powód odwiedzin prawnika? - Myślała niespokojna kobieta. W końcu umieściła bukiet w naczyniu, które od biedy mogło udawać wazon. Marc w tym czasie rozglądał się ciekawie po mieszkaniu. Brennan zaproponowała prawnikowi coś do picia i wkrótce siedzieli na kanapie sącząc wino.

- Czy Booth opowiadał ci o naszym dzieciństwie, lub o przyczynach swej izolacji z rodziną?

- spytał w końcu nieoczekiwany gość.

- Niewiele - zaryzykowała kłamstwo kobieta. Partner wspominał jej tylko o tym, że poza D.C. ma rodzinę, a o istnieniu Marca dowiedziała się dwa, czy trzy dni temu.

- Pewnie w tych opowieściach byłem kimś w stylu piątego jeźdźca apokalipsy lub nieznanego dotąd komponentu osi zła - powiedział z goryczą mężczyzna.

- Niezupełnie - odparła ostrożnie gospodyni.

- Starasz się być taktowna, ale Seeley oczerniając mnie, ma wiele racji. Przyczyniłem się do poróżnienia go z ojcem, ale boleję nad tym i pragnę to naprawić. - Mówił spokojnie i dodał ciszej - Wierzysz mi?

- Wierzę, że można żałować swych czynów, ale nie czuję się kompetentna do pełnienia między wami roli mediatora... - powiedziała niepewnie Temperance - jeszcze wczoraj udała się z Marcem na drinka tylko po to, aby wyciągnąć od niego informacje, które dziś on zdecydował się jej powierzyć bez zachęty z jej strony. Dzisiaj jednak zrozumiała, że przez swoją ingerencję naraża przyszywanych braci na dodatkowy ból. Może gdy usunie się w cień i pozwoli im spokojnie porozmawiać, pogodzą się szybciej niż w jej obecności, a może ich porozumienie z jej wpływem jest zupełnie niewykonalne?

- Widzę, że przemyślałaś to - odrzekł Marc smutno, ale i z ulgą.

Przez jakiś czas rozmawiali na temat procesu powstawania powieści oraz o wygórowanych wymaganiach edytorskich wydawców. Potem prawnik uraczył kobietę kilkoma anegdotami z czasów szkolnych. Gdy je opowiadał gospodyni udawała, że nie wychwytuje najmniejszych choćby informacji na temat swego partnera. Następnie kobieta streściła pokrótce historię swej współpracy z FBI, a prawnik zapytał ją o prowadzone obecnie śledztwo. Gospodyni odpowiedziała zgodnie z prawdą, że nie powinna podawać informacji na ten temat nawet jemu.

- Na tym etapie dochodzenia, jego wynik nie jest jeszcze ostatecznie przesądzony - zaserwowała mężczyźnie okrągłe, nic nieznaczące zdanie. Dlatego zdziwiła ją reakcja gościa, który miast wykazać irytację, spojrzał na nią z podziwem i rzekł niskim elektryzującym głosem.

- Jesteś wspaniała, taka lojalna i oddana. Booth ma szczęście posiadając taką przyjaciółkę. - Mówiąc to pochylił się w jej stronę i wpatrywał się w nią z natężeniem.

Brannan pomyślała najpierw bez związku, że cecha niebieskich oczu jest wynikiem dojścia do głosu kilku genów recesywnych. Zaś jego niesamowite niebiesko-chabrowe oczy z ciemniejszymi plamkami na tęczówkach są zapewne spadkiem po szwedzkich lub szkockich przodkach. Gdy Marc odgarnął jej włosy i ujął w dłonie jej twarz naszła ją myśl, iż zaczyna rozumieć, jak czuje się wąż ujarzmiany przez potężnego zaklinacza i poznała na własnej skórze, co oznacza powiedzenie „być uwięzionym przez spojrzenie”. Gdy zaś prawnik ostrożnie dosiągł wargami jej ust przymknęła oczy i doznała niepokojącej wizji. Zobaczyła uśmiechającego się do niej Marca. Spoglądał ku niej z uwielbieniem i atencją, a po chwili jego twarz wykrzywiła się w obłudnym wyrazie chełpliwej, narcystycznej megalomanii. Ten pierwszy w jej życiu podszept kobiecej intuicji oszołomił ją. W tej chwili Temperance przerwała pocałunek nim zdążył się on poważnie zacząć i w tym też momencie usłyszała pukanie do drzwi.

- Bones, jesteś tam! Ile mam pukać? - tym razem nie było wątpliwości, kto stał po tamtej stronie drzwi. Kobieta zerwała się wraz i pobiegła otworzyć. Na progu stał jej partner trzymając tradycyjny pakiet z chińskiej restauracji zza rogu. Gospodyni uśmiechnęła się do niego ciepło.

- Widziałem palące się światło i pomyślałem, że wstąpię. - Ten zwyczajowy zwrot był już wcześniej używany przez agenta, ale ona wciąż dziwiła się temu przekazowi; mężczyzna zaś kontynuował - zwłaszcza, iż mamy oboje do wymiany wiele nowych informacji.

- Prawdę mówiąc nie zapalałam jeszcze światła. - zaczęła kobieta.

- To była metafora Bones, ile razy mam to jeszcze powtórzyć, byś zauważyła - zagadnął nowoprzybyły z humorem i wszedł do mieszkania przyjaciółki.

Gdy przestąpił jej próg zobaczył leżącego na stoliku włączonego laptopa i siedzącego na kanapie Marca. Komputer działał bez zarzutu mimo nagłej zmiany atmosfery w pomieszczeniu, zaś prawnik, gdy odczuł ochłodzenie nastroju „brata” był wyraźnie skrępowany.

- Marc przyniósł kwiaty - wyjaśniała nad wyraz spokojnie kobieta wskazując bukiet - a teraz musi już iść. - Dokończyła rozsądnie.

- Co racja, to racja - podsumował wypraszany i ruszył w stronę wyjścia.

- Mam nadzieję „bracie” - mówił złowróżbnym szeptem agent - że nie zrobiłeś niczego, co by podkopało nasz wczorajszy rozejm??? - artykułując to ostatnie pracownik FBI wpatrywał się z natężeniem w wycofującego się konkurenta.

- Jestem niewinny - powiedział Marc wychodząc i teatralnie podniósł w górę ręce w geście wyimaginowanego poddania. Wyraz jego twarzy świadczył jednak o tym, że mężczyzna był daleki rozbawienia, a jego gesty maskowały tylko prawdziwe uczucia.

- Czego chciał?!? - zapytał bezceremonialnie śledczy, gdy tylko za jego poprzednikiem zamknęły się drzwi.

- Sama nie wiem. - Zaczęła Brennan niepewnie, a agent przyglądał się jej dopóki nie zyskał pewności, że mówi prawdę.

- Poczułam się przy nim jakoś dziwnie. - Wyjaśniała zaaferowana gospodyni, a jej towarzysz z troską dotknął wnętrzem dłoni jej czoła jakby sprawdzał, czy jego współpracowniczka nie ma przypadkiem gorączki.

- Booth, to było takie silne przeczucie, jakby wizja. Sądzę, że miałam napad damskiej intuicji!

- Mówiła rozradowana Temperance.

- Kobiecej intuicji, Bones - przerwał jej na chwilę mężczyzna, ale ona nie zwróciła na to uwagi, tylko dodała pospiesznie:

- Nie wierzyłam w jej istnienie! Dobrze, że jesteś. To takie ekscytujące! - gospodyni chodziła bezładnie po aneksie kuchennym zadowolona, a jej towarzysz cieszył się, że przyczyną jej ekscytacji jest pierwsze w życiu przeczucie, a nie osoba, która chwilę temu opuściła ten dom. O tej jednak osobie Bones wydawała się już zupełnie nie pamiętać, co zupełnie „nie przeszkadzało” pozostałemu przy niej mężczyźnie.

Podczas jedzenia agent opowiedział, nadal zadowolonej z siebie Tempe, że został wezwany do gmachu J.E. Hoovera z powodu nieoczekiwanej wizyty Andrew Simsa, wieloletniego przyjaciela Kellyego, a zarazem brygadzisty w jego fabryce. Sims był zdziwiony, że rozmawiamy z prawnikiem, którego zmarły znał kilka lat, a nie wzywamy jego, być może jedynego stronnika Dylana. Sims potwierdza słowa Evy na temat trudnych relacji ojca z Amandą. Ponoć kłócili się często i zażarcie. Kelly miał trudny charakter i nie zgadzał się na jakąkolwiek ingerencję w swe życie uczuciowe i zawodowe. Córka po ślubie zamieszkała w jego domu i próbowała mu matkować, odgradzać od Evy, również ona i jej mąż Peter byli przeciwni współpracy Kellyego z firmą panny Monroe. Najciekawszy okazał się fakt, iż Kelly po każdej większej awanturze z córką zmieniał treść testamentu. Wedle wiedzy Simsa Dylan tuż przed śmiercią pokłócił się z córką o zbyt totalitarny wpływ na swe życie. Powiedział jej, by urodziła dzieci i to im matkowała, a w ostatniej wersji testamentu sporządzonej w połowie maja ekscentryczny milioner wydziedzicza Amandę. Fabrykę w zapisie powierzył pracownikom, a cały zgromadzony majątek przepisał swym prawowitym wnuczętom, chcąc w ten sposób wymusić na córce macierzyństwo. Do pełnoletniości wnuków pieniędzmi mieli zarządzać prawnicy poprzez fundusz powierniczy. W razie bezpotomnej śmierci Amandy majątek Dylana przejmowała fundacja jego imienia. Sims ufał Evie i słabemu duchem Peterowi, ale niepokoił się tym, że Hamilton zgadza się wciąż na nowo modelować zapisy testamentowe. Stary przyjaciel Dylana był najwyraźniej zazdrosny o nowego zausznika Kellyego w osobie Marca i dopatrywał się w ich cotygodniowych lunchach diabelskich praktyk.
- Gdyby to Amanda była trucicielką, to na wieść o wydziedziczeniu mogła się jej, nad szklanką ojca zatrząść ręka z fiolką trucizny. - Dywagowała kobieta. - Dziewczyna podała dawkę większą niż zwykle i przepis na śmierć gotowy - jutro musimy sprawdzić dokładnie terminarz córki zabitego, ale bez porządnego alibi już nam się nie wywinie - cieszyła się antropolog.
Sama zrelacjonowała partnerowi ustalenia Cam i Hodginsa. W próbkach tkanek, ale przede wszystkim na pozostałościach obrania ofiary znaleziono związki chemiczne używane do fornirowania i intarsjowania mebli wyrabianych przez specjalistów tapicerów czy ebonistów, co również wskazywało na Amandę. Wciąż nie wiedzieli tylko, gdzie trzymała feralne rośliny oraz ekstrakt trucizny i jak go podawała.

- Więc mamy tu Bones klasyczną żyletkę - podsumowywał agent.

- Brzytwę Booth, brzytwę Ockhama; najprostsze wyjście okazało się najlepsze - podzielała radość partnera Temperance.

- Wiesz Bones, powiedział niepewnie agent - naprawdę to przyszedłem do ciebie by opowiedzieć o Marcu i moim ojcu.

- Posłucham tego z uwagą - zapewniła gościa gospodyni.

Mężczyzna siedział chwilę w ciszy, po czym rozpoczął swój monolog przerywając czasem, gdy silne emocje odbierały mu mowę. Oddychał wówczas ciężko, jakby miał za sobą maraton. Po chwili wznawiał swe wyznanie niekoniecznie w momencie, w którym ostatnio przerwał. Słuchająca go kobieta usadowiła się na kanapie, a on siadał obok niej, czasem wstawał wzburzony i spacerował bezładnie po salonie, a następnie znów siadał przy niej. W końcu zmęczony wyrzucaniem z siebie palących słów mężczyzna, położył się na kanapie nieświadomy, że trzyma głowę na kolanach partnerki.

- Mój ojciec - mówił Booth - to człowiek podobny do Kellyego - uparty, dogmatyczny i dodatkowo fanatycznie religijny. Spłodził mnie i Jaroda, opiekował się Marcem, bo chłopiec nie znał swego biologicznego ojca, a jego matka pracowała na trzy zmiany niejednokrotnie od świtu do zmierzchu. Ojciec był dla nas wzorem, naszym mentorem, ale też surowym nauczycielem. Jarod szybko wyswobodził się spod wpływu ojca, zawsze chodził własnymi drogami i obrał karierę ekonomiczną nie pytając taty o zdanie. Ja i Marc byliśmy nierozłączni, rywalizowaliśmy o każdą pochwałę ojca, o jego akceptację i miłość. Tato mawiał, że mężczyzna musi umieć: „maszerować i dziewczynę pocałować”, dlatego przydział do armii i względy kobiet były dla mnie i dla Marca teatrem wojny. Odbijaliśmy sobie dziewczyny, nie dlatego, że nam na nich zależało, ale dlatego, że prowadziliśmy naszą chorą grę. Największym ciosem był dla mnie epizod sprzed balu maturalnego, gdy Marc zdołał namówić moją dziewczynę, by poszła z nim na bal. Zerwałem z nią po tym... obaj ją zdradziliśmy... Potem próbowałem znaleźć w sporcie remedium na kazuizm ojca. Niestety kontuzja barku wykluczyła mnie z możliwości starania się zawodowstwo. Ojciec chciał by kochani chłopcy poszli w jego ślady. Sam, jak wiesz, był pilotem w Wietnamie. Marc tak naprawdę nie chciał iść do wojska, ja zaś nie mogłem się spełnić w sporcie i jedyne co mogłem zrobić, to zaciągnąć się. Wcześniej zaniedbywałem naukę, zwłaszcza matematykę i fizykę... Byłbym dobrym pilotem w Wietnamie latając starymi Thudami i Fantomami. Moja niewiedza w zakresie termodynamiki, a nawet algebry deprecjonowała mnie we współczesnych myśliwcach, czy samolotach wielozadaniowych jak najnowsze Falcony czy myśliwskie Lockheedy. Mogłem tylko pomarzyć o srebrnych skrzydłach na mundurze... Gdy zaciągnąłem się do Rangers ojciec był zawiedziony... załamany. Nie powiedziałem mu, dlaczego nie zostałem pilotem. Nie miałem serca mu powiedzieć, że nie byłem dość dobry... on zaś rzekł, że jest dumny z Marca. Marc dostał się na studia jako stypendysta... ja się nie liczyłem. Powiedzieliśmy sobie wiele prawdziwych i sporo przykrych słów. Zaraz potem Saddam zaczął straszyć swoimi Scudami i zagarnął Kuwejt. Wyjechałem więc do Zatoki Perskiej „Pustynna Burza”, potem wiele, wiele innych, aż w końcu „Sojusznicza Siła” w Kosowie. Po Kosowie odszedłem z armii i wstąpiłem w szeregi federalnych. Resztę już znasz. - Booth skończył swą spowiedź zmęczony nadmiarem emocji i koniecznością przeżywania ich na nowo. Było to jednak dobre, oczyszczające zmęczenie, niczym teatralna katharsis lub jak mawiają Francuzi petite mort po nocy miłości. Po dłuższej chwili mężczyzna szepnął sennie:
- Wciąż też nie wiadomo, kto stoi za kradzieżami zapasów magazynowych Kellyego, o czym zdążyliśmy się przekonać na własnej skórze - zamyślił się ponownie i ziewnął szeroko.

- W kradzieżach zastanawia mnie - podchwyciła temat Bones - to, że każdorazowo ktoś anonimowy zgłasza włamanie na policji, lecz złodziejom udaje się zbiec. Po drugie, jaki włamywacz nosi ze sobą chloroform? - Pytała najwyraźniej retorycznie, bo jej rozmówca smacznie spał na jej kanapie, trzymając głowę na jej kolanach.

Wysunęła się lekko i poszła po koc i poduszkę dla niespodziewanego gościa. Dała mu poduszkę i okryła kocem, a gdy nie mogąc się powstrzymać odgarnęła śpiącemu z czoła zbuntowany kosmyk, mężczyzna chwycił ją niespodziewanie za rękę i zaintonował przez sen:

- Będziemy dalej Scully i Mulderem?

- Tak Booth - powiedziała spokojnie jak do dziecka i pogładziła go po głowie - Tak, cokolwiek to znaczy. - Dodała już bardziej do siebie kobieta.

Odchodząc do sypialni gasiła światła, stojąc w drzwiach spojrzała jeszcze raz na swoją kanapę. I pomyśleć, że ledwie kilka kwadransów temu o mały włos nie popełniła na niej największego w życiu błędu. Nowoodkryta kobieca intuicja szeptała jej do ucha, że woli jak na tej kanapie śpi Booth, nawet bez niej, niż gdyby miała tam całować Marca. Boothowi zaś śniło się, że po wielu latach rozłąki zobaczył matkę. Kobieta przemawiała doń spokojnie, głaskała go po włosach, jak wtedy, gdy miał kilka lat. Potem zaś matka odeszła i przyszła Temperance w tej swojej nowej lawendowej koszulce. Życie jest pełne niespodzianek - pomyślał mężczyzna z radością i zasnął snem sprawiedliwego, osoby mającej czyste intencje i niemal nieskazitelne (bo sporo używane) sumienie.

X.

W sobotni ranek doktor Brennan wolno szykowała się do wyjścia. Obiecała pomóc partnerowi w śledztwie i dlatego musiała dziś iść do pracy. Cam udało się odroczyć jej wyjazd do Wielkiej Brytanii jedynie do jutra, zatem każda chwila była cenna. Temperance przeczytała kartkę, którą Booth zostawił dla niej przypiętą do lodówki i uśmiechnęła się. Partner opowiedział jej wczorajszego wieczoru o swojej rodzinie więcej, niż dowiedziała się od niego na ten temat przez ponad trzy lata. Agent obiecał przyjechać po nią i zabrać do FBI na przesłuchanie Amandy Milton, córki Kellyego. „Nowa” intuicja Brennan podpowiadała jej, że sukcesywne podtruwanie ojca kłóci się ze schematem zbrodni w afekcie. Porywczy charakter pani Milton i liczne kłótnie z Dylanem, nie pasują do starannych przygotowań oraz długiego planowania morderstwa. Pozostaje też pytanie o testament zmarłego oraz kwestia opustoszałych magazynów. O tym wszystkim myślała pani doktor podczas śniadania i w czasie drogi do J.E. Hoovers Building na Pennsylvania Avenue.

W pokoju przesłuchań, na czwartym piętrze, czekała na nich blada Amanda wraz ze swoim prawnikiem w osobie Marca Hamiltona. Młoda kobieta przez stres i brak snu wydawała się być jeszcze drobniejszą i bardziej eteryczną istotą, niż była w istocie. Marc tradycyjnie elegancki i pewny siebie siedział obok skołatanej klientki niczym oaza spokoju i chłodnego profesjonalizmu. Po wymianie powitalnych uprzejmości Booth zapytał przesłuchiwaną o to, co robiła piętnastego maja, czyli w dzień zaginięcia Kellyego.

- Cały dzień byłam w domu, w Baltimore - odpowiedziała słabo kobieta.

- Ciekawe zapewne nikt nie może tego potwierdzić - powiedział dobitnie śledczy - Andrew

Sims zeznał, że spotkała się pani z ojcem tego dnia - blefował Booth.

Przesłuchiwana nerwowo poprawiła włosy i spoglądała wyczekująco w stronę prawnika. Ten jednak sprawiał wrażenie, jakby ta rozmowa zupełnie go nie obchodziła, zerkał jedynie w stronę Temperance, gdy miał pewność, że jego zainteresowanie będzie odnotowane przez jej towarzysza. Antropolożka z kolei skupiała całą swoją uwagę na przesłuchaniu i starała się ignorować Marca.

- Zechce mi pani pokazać swój terminarz? - Ciągnął pewny siebie Booth. Dziś nawet spojrzenia „braciszka” posyłane ostentacyjnie Bones nie mogły go wyprowadzić z równowagi. Czuł, że pani Milton za chwilę „pęknie” i wyzna swoją winę. Potem aresztuje ją i przeszuka jej warsztat. Wieczorem zaś zaprosi Brennan na kawę. Żyć, nie umierać - myślał sobie agent i miał nawet ochotę zaintonować „Perfect Day” Lou Reeda.

- Nie prowadzę notatek w kalendarzu - powiedziała cichutko Amanda i nerwowo wpatrywała się w swoje paznokcie.

- Powiem pani, co się wydarzyło w tamten majowy wtorek. - Zaczął nieubłaganie swój monolog pracownik FBI - Ojciec przyszedł do pani manufaktury wieczorem. O tym, że tam był świadczą znalezione na jego ubraniu związki chemiczne. Powiedział pani, że zmienił testament pozbawiając swe jedyne dziecko dziedzictwa. Kłócicie się, serce pana Kelly'ego osłabione podawaną przez miesiące trucizną nie wytrzymało obciążenia i przestało bić. Pani w odruchu paniki zaciągnęła jego ciało przez East Potomac Park do rzeki. Nie wiem tylko, kiedy podała mu pani śmiertelną dawkę trucizny - rano przy śniadanku, czy podczas popołudniowej wizyty tuż przed ostatnią w jego życiu awanturą...?

Słuchające tego wywodu Amanda z każdą chwilą zdawała się być coraz bardziej znużona, jakby stawiane jej zarzuty przygniatały ją swym potwornym jarzmem. Gdy Booth wspomniał o truciźnie nerwowo podniosła pytający wzrok na agenta, a następnie na doktor Brennan, jakby szukała w ich oczach potwierdzenia, że to wszystko dzieje się naprawdę, że nie jest tylko makabrycznym snem. Oglądająca to wszystko Temperance uległa swojej heglowskiej chęci poznania i pozostawała biernym obserwatorem. Wiedziała, że jej partner nie potrzebuje pomocy, aby przekonać panią Milton do zeznań. Przesłuchiwana może i darła koty z ojcem, ale przy obcych była łagodna jak owieczka.

- Trucizna!?! - krzyknęła obudzona z marazmu Amanda - Co pan wygaduje? Dbałam o niego, a on sypiał z tą karłowatą wywłoką i ciągle zmieniał testament! Miałam gdzieś jego pieniądze, chciałam się nim zając przez wzgląd na pamięć mamy.

- Mandy, uspokój się - uaktywnił się nagle Marc.

Kobieta nie wytrzymała napięcia i zdawała się wybuchać tłumioną dotąd niechęcią do stylu życia zmarłego. Siedzący obok prawnik wydawał się być bezradny.

- Jego kochanki - sarkała Amanda nie zwracając uwagi na zaniepokojonego Hamiltona - ludzie podający się za jego dzieci, spekulacje brukowców, wiecznie zszargana reputacja i kochanka-wspólniczka niczym tania callgirl. Mama wstydziła się, że ojciec dorobił się na ludzkiej słabości do rozpusty, chciała go nawrócić a ja i Peter chcieliśmy dokończyć jej dzieła - kontynuowała wzburzona kobieta. W miarę upływu czasu jej złość zamierała i zmieniała się w żal wylewany za pomocą łez.

- Pani go nie nawróciła, tylko zabiła. Ofiara przyjmowała truciznę od czasu, gdy pani i jej mąż zamieszkaliście w Baltimore - podsumowała racjonalnie Brennan.

- Nie otrułam go - chlipała młoda mężatka, której furia wyparowała już zupełnie. - Moja firma jest niezależna finansowo od fabryki ojca. Gdyby się ożenił z Evą wyprowadzilibyśmy się z Peterem do D.C., chciałam tatę jedynie naprostować, nigdy nie życzyłam mu źle...- W tym momencie kobieta rozpłakała się na dobre i powtarzała niczym buddyjską mantrę - nie chciałam go zabić, nie chciałam.

- Co stało się tamtego wieczora? - Zapytał Booth uspokojony wcześniejszym przyznaniem się do winy.

- Zostałam do późna w warsztacie. - Amanda również złagodniała, gdy wyrzuciła z siebie wstydliwe fakty - ojciec przyszedł niespodziewanie, zachowywał się dziwnie... jakby był pijany. Zaczął obrażać mnie i moją pracę. Zaczęliśmy się kłócić i wtedy powiedział mi o testamencie. Rzekłam mu, aby szedł do diabła ze swoimi brudnymi pieniędzmi i dziwkami.... - tu przerwała, lecz tylko na moment, jakby złe wspomnienia z tamtego wieczora domagały się szybkiego zwerbalizowania - i wtedy on padł martwy... nic nie mogłam zrobić. Wpadłam w panikę i wrzuciłam go do rzeki. - powiedziała ze smutkiem kobieta. A po chwili dodała uroczyście:

- Nie jestem z siebie dumna... ale wierzcie mi, nie mam pojęcia o truciźnie.

- Wcześniej nie miała pani pojęcia o tym, co robił Dylan feralnego dnia. - Zauważył chłodno Booth. - Zatrute zioła znaleźliśmy w pani domu, przeszukamy też warsztat i przekonamy się, czy istotnie nie ma pani pojęcia o truciźnie zostanie pani w areszcie.

- Nie uważasz Booth, że to dziwne, iż ona tak wypiera się otrucia... - szepnęła Brannan do agenta. - Te kradzieże mogą nie mieć związku ze sprawą, ale trucizna owszem. - Szeptała nadal pani doktor, ale jej partner zdawał się tego nie zauważać.

- Coś słabo dbasz o interes swojej klientki Marc - skomentował zadowolony z siebie Booth ignorując wątpliwości antropolog.

Po tych słowach agent przytoczył pani Milton prawa Mirandy* i wyprowadził ją z pokoju przesłuchań. Hamilton najwyraźniej źle przyjął swą porażkę, ale robił dobrą minę do złej gry. Pożegnał się z Brennan i podążył za Boothem i Amandą. W ostateczności był jej obrońcą.

Przesłuchanie pani Milton pozostawiło w Temperance pewien rodzaj niedosytu. Indagowana przyznała, że miała motyw, by czuć do ojca nienawiść, ale na wieść o otruciu wydawała się być zdziwiona. To dziwne i niepokojące - pomyślała pani doktor i udała się do Instytutu. Musi wszystko jeszcze raz przemyśleć. Może coś przeoczyła? W Jeffersonian Temperance przejrzała jeszcze raz wyniki badań, akta z wizji lokalnej, ale jej uwagę przykuło coś innego, a mianowicie szkic Angeli. Wczoraj przyjaciółka obiecała zrobić dla niej studium portretowe ofiary i solidnie wywiązała się ze zobowiązań.

- Mój Boże! - Krzyknęła z emfazą do siebie Brannan zapominając, że nie wierzy w istnienie Istoty Wyższej. Pierwszy raz spoglądała w oczy Dylana i nie wierzyła własnym zmysłom. Wcześniej widziała jedynie czarno-białe wydruki na jego temat, gdzie kontury postaci rozmywały się. Podniecona szybko połączyła się z Internetem i przeszukała bazę danych „The Washington Post”. W dziale grafik wybrała zdjęcie Kellyego o największej możliwej rozdzielczości i upewniła się, że nie uległa iluzji. Zdeterminowana zabrała szybko torebkę, wrzuciła do niej w biegu swojego wielkiego colta i chwyciła komórkę. Booth tradycyjnie nie odbierał. Zapewne był u sędziego i załatwiał nakaz przeszukania manufaktury Amandy. Pobiegła, więc do gabinetu Angeli, a nie zastawszy jej u siebie pognała do laboratorium Jacka. Hodgins i Ange udawali, że pracują przeglądając próbki autorskich perfum, jakie tworzono na ich zamówienie. Gdy Brennan wpadła do laboratorium schowali szybko flakoniki z minami winowajców.

- Ange! - Krzyknęła antropolożka w drzwiach. - Rozwiązałam zagadkę zabójstwa Kellyego i pędzę schwytać sprawcę na gorącym uczynku, jak podkłada dowody obciążające Amandę! - Angela i Hodgins wpatrywali się w nią bez słowa.

- Powiedzcie Boothowi dokąd jadę, bo ja nie mogłam się z nim porozumieć! - I z tymi słowami wybiegła z laboratorium pozostawiając narzeczonych samych.

- Popraw mnie, jeśli się mylę Ange - powiedział wolno Jack - Ona nie powiedziała nam, dokąd jedzie i kazała tam wysłać Bootha?

- Boże Jack! - Przestraszyła się Angela - Ostatni raz, gdy tak zrobiła, to postrzeliła po pijanemu nieuzbrojonego człowieka i to w domu senatora... - Biadoliła przyjaciółka Brennan przywołując wizję wydarzeń sprzed trzech lat.

- Lepiej znajdźmy szybko Bootha - zaproponował zaaferowany Hodgins. Jack przepadał za pościgami i całym związanym z tym hałasem, dlatego tak chętnie przyłączał się do zamieszania wywołanego przez doktor B.

W drodze do warsztatu Amandy Temperance ciągle próbowała dodzwonić się do partnera. Jak mogli tak dać się zwieść? Nie zauważyli, że manipulowano nimi. Pani doktor była zła na sprytnego zabójcę, ale również na siebie samą. Na miejscu, przed manufakturą stał zaparkowany sportowy samochód. Nie mogła czekać, musiała działać. Powoli i najciszej jak potrafiła weszła do wnętrza budynku. To tutaj dokonał swego życia „łóżkowy potentat”. Wewnątrz panował półmrok. Kobieta metodycznie przesuwała się w stronę pomieszczeń biurowych. Drzwi do gabinetu pani Milton były uchylone. Wyciągnęła broń i wolno podeszła do wejścia. Nie spodziewała się, że podwoje prawdy uchylą się nagle szerzej i nim zdążyła zareagować ktoś wciągnął ją do wnętrza.

- Witaj Temperance - powiedział Mac rzucając ją na kanapę w rogu pokoju. Wcześniej odebrał jej colta, a następnie wycelował broń w jej stronę.

- Co tu robisz? - Zapytała rozbrojona udając zdziwienie.

- Wracam do korzeni. - Zakpił mężczyzna, a gdy zdał sobie sprawę, że nie pojęła aluzji, wyjaśnił - Tak się przecież poznaliśmy. - Zaśmiał się widząc jej konsternację.

- Pozwól, że odświeżę ci pamięć. - Przemawiał do niej tym swoim uwodzicielskim półgłosem. Tym razem jednak nie wydawał się jej czarujący, a jego słowa raniły jej samoocenę jak ostra brzytwa, tnąc też ostatnie złudzenia na temat „braciszka” jej partnera. - Pierwszy raz spotkaliśmy się w podobnych okolicznościach. Puste przyciemnione pomieszczenie, ty, ja i pan chloroform... - Tu zawiesił głos i czekał na jej reakcję. Gdy dostrzegł cień zrozumienia i strachu uśmiechnął się.

- Więc jesteś również rozwiązaniem zagadki pustoszejących magazynów Kellyego. -Stwierdziła Brennan próbując odzyskać spokój lub choćby przekonująco udawać spokojną.

- Brawo! Co jeszcze wiesz? - Spytał rozbawiony jej usiłowaniami.

- Wszystko Marc, gra skończona. - Powiedziała z satysfakcją kobieta.

- Marnujesz się z moim braciszkiem, tą chodzącą uczciwością. - Jego twarz wyrażała niesmak.

- Zdradziły cię oczy, to dlatego zabrałeś z mojego gabinetu i biura Bootha zdjęcia ofiary. Takie tęczówki są niezwykle rzadkie i jest niemal wykluczone by osoby posiadające tak niespotykaną kombinację alleli* nie były ze sobą spokrewnione - Brennan postanowiła grać na czas. Mówiąc to rozglądała się po pokoju gorączkowo poszukując czegoś, co mogło stanowić broń. Jednakże zagracone biurko Amandy znajdowało się poza zasięgiem jej rąk. Na jego blacie piętrzyły się kartony z aktami, tam też Marc postawił donicę z oleandrem.

- A więc to jest narzędzie zbrodni? - Zagadnęła kobieta wskazując kwiat skinięciem głowy.
Marc nie dawał się wciągnąć w rozmowę, obserwował tylko ofiarę spod półprzymkniętych powiek. W końcu jednak stał się rozmowniejszy, jak każdy dumny z siebie twórca. Malarze opowiadają o swych obrazach, poeci o własnych frazach, a twórcy zła mówią o dokonanych zbrodniach.

- Tak, to moje kwiaty zła*, lub raczej nasiona zemsty - rzekł w końcu z dumą.

- Jak poznałeś prawdę o swym pochodzeniu, od matki? - Ciągnęła swą grę na czas Brannan i pierwszy raz w życiu modliła się żarliwie. Błagała ducha nauki i wszystkich wyimaginowanych demiurgów tej planety, by telepatia istniała naprawdę. Chciała tą drogą wysłać sygnał swojemu jedynemu, jakiego kiedykolwiek miała, „aniołowi stróżowi”.

- Tak, powiedziała mi przed śmiercią, kim był mój ojciec. Zawdzięczałem mu swoje nietypowe oczy i musiałem mu za nie „podziękować”. - Mówił uśmiechając się sardonicznie. - Chciałem wyznać mu prawdę o naszym pokrewieństwie, wykrzyczeć ją prosto w twarz, ale na szczęście pozostałem incognito. Jako nowy prawnik Kellych byłem świadkiem traktowania przez Dylana człowieka, który twierdził, że jest jego latoroślą i zrozumiałem, że muszę być mądrzejszy niż tamten głupiec. - Powiedział z dumą, ale i goryczą Marc.

- Wtedy uknułeś plan zemsty na ojcu i swojej przyrodniej siostrze. Gdy Amanda wróciła zamężna do Baltimore przestraszyłeś się, że szybko urodzi Dylanowi wnuki i popsuje ci zamysły. - Odtwarzała sytuację antropolożka - Zacząłeś podtruwać Kellyego pod pretekstem spraw zawodowych i zaprzyjaźniania się z rodziną pracodawcy. Podczas wspólnych posiłków dolewałeś mu ekstrakt z oleandra do napojów wolno wykańczając jego serce i podsycałeś w nim awersję do córki. Chciałeś z ojcem skończyć w odpowiednim momencie. - Ciągnęła swą opowieść Temperance, a Hamilton zadowolony kiwał głową. Ktoś wreszcie zrozumiał jego geniusz. - Gdy Dylan posłuchał twoich podszeptów i przepisał swój majątek na prawowite wnuki mogłeś dokończyć dzieło, ale i musiałeś się pozbyć Amandy. Nie ma na to lepszego sposobu, poza śmiercią oczywiście, ale ta była zbyt ryzykowna, niż wsadzenie siostry do więzienia za morderstwo. Dlatego podrzucałeś jej oleandrowy susz i dziś przywiozłeś tu roślinę. Szansa, że w takich więziennych okolicznościach kobieta zajdzie w ciążę, jest znikoma. Ty zaś jako prawnik Kellych zarządzałbyś aktywami funduszu powierniczego rodziny, a następnie przekazałbyś te fundusze swoim dzieciom, które byłyby wnukami Dylana. Plan dość skomplikowany - podsumowała Brannan. - Ale coś nie wypaliło. - Zastanawiała się głośno.

- Tak. - Przyznał z niechęcią Marc - Ta idiotka, Amanda wrzuciła ciało ojca do rzeki, która podlega jurysdykcji władz federalnych. Gdyby dajmy na to porzuciła go na terenie jakiejś posesji głupkowaty miejscowy szeryf zająłby się sprawą i dałby sobą łatwo manipulować, ale FBI to już wyższa klasa. - Tu prawnik zamilkł i zaczął się przechadzać po pokoju. Kobieta rozluźniła się i powoli, niby od niechcenia zaczęła przesuwać się w kierunku biurka. - Tak na marginesie - zaśmiał się Marc - gdy cię zobaczyłem uznałem, że nadawałabyś się na matkę wnucząt Dylana. Inteligentna, wojownicza piękna i odebrana sprzed nosa Boothowi. - Wizja ta niezwykle bawiła Hamiltona.

- Muszę cię rozczarować moje dzieci nie chcą mieć za ojca mordercę - wysyczała Temperance akcentując ostatnie słowo.

- Moje serce krwawi - mówiąc to teatralnym gestem chwycił się za pierś jakby otrzymał wyimaginowany postrzał. - Mój „braciszek” nie lubi resztek po mnie, więc może zamiast odnowienia związku z panem chloroformem zaproponuję ci znajomość z GHB lub Rhohypnolem?* I się jeszcze zabawimy przed moim odlotem do Rio? - Przestraszona Temperance wstała wolno cofając się jednocześnie w stronę biurka i nadal próbowała wciągnąć Marca w rozmowę by zająć jego uwagę.

- Wypróżniłeś magazyny Kellych, bo czułeś, że ja i Booth nie damy się wyprowadzić w pole. Zostaniesz z niczym, więc kradłeś - zaintonowała kobieta.

- Życie ponad stan kosztuje cherie. - Mówił miękko - Wbrew pozorom, nie było wami trudno manipulować - stwierdził zadowolony z siebie mężczyzna - Booth szalał z zazdrości, ty czułaś się zagubiona. Adorowanie ciebie było niezwykl. satysfakcjonujące. - Mężczyzna zbliżał się do niej nieubłaganie, ale Brannan dotarła w końcu do biurka i chwyciła pierwszy z brzegu karton.

- Potrzymaj - powiedziała i podała go zdziwionemu Marcowi. Gdy kierowany odruchem chwycił pudło pełne dokumentów i upuścił colta, Temperance wymierzyła mu solidny cios.
Zaczęła się zacięta walka. Po stronie Brannan walczyły jej umiejętności z zakresie sztuk walki, po stronie Marca stały jego gabaryty. Siły były zatem wyrównane.

- Wykorzystałeś mnie - wysyczała kobieta z furią

- Tylko troszkę - podsumował mężczyzna. W tym właśnie momencie w biurze pojawił się ktoś jeszcze.

- Puść ją Marc!!! - Krzyknął Booth mierzący w stronę prawnika bronią. Ale Hamilton wcale nie zamierzał się poddać, osłonił tylko siebie ciałem zakładniczki. Oboje ciężko oddychali, ale nie odnieśli większych obrażeń. Do takiego wniosku doszedł również nowoprzybyły.

- Witaj „braciszku” - wysapał Marc.

- Nie jesteśmy rodziną, nigdy nią nie byliśmy. Nie wiarygodne, że mogłem ci czegokolwiek zazdrościć - Booth był najwyraźniej wściekły nie tylko na swego byłego krewnego, denerwowała go też własna naiwność.

- Ta dzika kotka nieźle się bije, jak na dziewczynę - zaśmiał się fałszywie Marc ocierając krew, jaka sączyła mu się z nosa. Najwyraźniej teraz on starał się zyskać na czasie.

- Nie uciekniesz Hamilton, wszystkie drogi ze stolicy są zablokowane, zaraz przyjedzie moje wsparcie - i w tej samej chwili dało się słyszeć na korytarzu ilustrujące wypowiedź śledczego głosy nadchodzących ludzi. Wpatrującą się w twarz partnera Temperance zaalarmowało malujące się na niej zdziwienie. Najwyraźniej opowieść o wsparciu była jego kolejnym dzisiaj blefem. W tejże chwili do gabinetu wpadło czterech uzbrojonych mężczyzn.

- Przyszli moi pretorianie - powitał ich z radością Marc. - Zbieramy się chłopcy. Transport czeka.

- Uciekasz - powiedziała z wyrzutem rozczarowana obrotem sprawy kobieta.

- Ależ kochanie, ja tylko opuszczam kraj w zorganizowanym pośpiechu. - Zaśmiał się prawnik i zwrócił się do swojej gwardii rozbrajającej Bootha - Zajmijcie się nimi chłopcy, tak jak ostatnio.

- Szkoda, że nie mogą spędzić więcej czasu z rodziną. - Mówił ironicznie Marc, podczas gdy jego goryle wyciągnęli z przyniesionej ze sobą torby spory pakiet dziwnie znajomej pół calowej liny żeglarskiej - Było miło, podobała mi się ta nasza szarada z poczciwym, starym Boothem, szkoda tylko, że ona była taka oporna. - Mówił prawnik wskazując na Temperance.

- Jesteście obaj zbyt pewni siebie. - Powiedziała sfrustrowana pani doktor - Kobiety trzeba zdobywać, a nie czekać na powalające skutki waszego uroku osobistego. - Ale nikt już jej nie słuchał.

Epilog

Trzeci raz w tym tygodniu doktor Brannan dopadło dziwne uczucie deja vu, ale jak mawia przysłowie - do trzech razy sztuka. Tym razem zjawisko deja vu dotyczyło obojga partnerów, bo zarówno jemu, jak i jej ciemne pomieszczenie, niewygoda i lina były tak samo, niepokojąco znane. Tym jednak razem nie mieli pod sobą miękkiej sterty materaców, a poza tym cała ta sytuacja była niemal identyczna.

- Może przestaniemy się szarpać z tymi więzami i przyjmiemy je jak coś nieuniknionego? - Powiedział tajemniczo leżący pod kobietą agent.

- Gdyby nie twoje ego, zadzwoniłbyś po wsparcie i nie leżelibyśmy tu teraz! - Syknęła ona żałując, że dała się wciągnąć w męską rozgrywkę mimo, że Ange ją ostrzegała. Booth jęknął jakby próbując odgonić natrętne wizje.

- Dlaczego znowu tak nas związał? - Myślisz, że chciał abyśmy zapadli na syndrom Sztokholmski* i poczuli sympatię dla napastnika? - Spytała Temperance cichutko.
- Cholerny sadysta, wiedział, że to dla mnie najgorsze piekło. - Warknął Booth jakby do siebie.
- Nie rozumiem. - Zagadnęła Brennan, ale Booth zrobił się wyjątkowo milczący.

- Rozumiesz, rozumiesz, a jeśli nie, to jeszcze lepiej - mówił usiłując stłumić złość.

- Wypchaj się z takim wyjaśnieniem! - Sarknęła Brennan, której udzielił się nerwowy nastrój partnera.
- Hm maleńka, wolałbym raczej wypchać ciebie. - tym bezczelnym słowom towarzyszyło gorące spojrzenie mężczyzny na jej usta i dawało pewne wyobrażenie, co między innymi miał na myśli. - ale - ciągnął Booth - wiemy, że są pewne granice. - mówiąc to westchnął z rezygnacją i Temperance zrobiło się nagle smutno, bardzo smutno. A Seeley pomyślał, że może to i dobrze, że jest związany. Bo teraz najchętniej jedną dłonią gładziłby jej kark, a drugą dłonią dotknął jej policzka, aby choć na chwilę zapomnieli, że ona skałą jest, on głazem i jak ich wiele dzieli.

Po dłuższej chwili nienaturalnej ciszy Booth zaklął, co sugerowało, iż jego myśli zaprzątało już coś innego.

- Niech to cholera, zabrał mi scyzoryk McGyvera! - Stwierdził ze złością agent - Tym razem na prawdę musimy czekać, aż nas rozwiążą.

- Mógł ci również odebrać latarkę Booth... - Dodała z przyganą kobieta - Nie wiem, po co znowu ją ze sobą zabrałeś z wozu?!?

- Nie zabrałem Bones! To nie latarka! I nie mówmy już o tym! - Wysapał sfrustrowany mężczyzna.
- Wtedy też nie miałeś latarki? No dobrze, ani słowa. - Obiecała wreszcie Brannan.

Po jakimś kwadransie znudzony ciszą Booth zakasłał, a kobieta zaczęła zastanawiać się na głos:

- Jak nie znajdą nas do rana, to znowu się spóźnimy na samolot. - Powiedziała Temperance, nad wyraz pogodnie, bo tak naprawdę, gdy kolejny raz doszli z Boothem do porozumienia, nie czuła już potrzeby uciekać do Londynu.

- Po tej kompromitacji pewnie Cullen nie pozwoli mi tam z tobą jechać, służbowo oczywiście. - Do jej głośnych rozmyślań dołączył Booth, ucieszony zmianą tematu. - Jak agent Cherlie znajdzie nas tak związanych, cały gmach Hoovera będzie się ze mnie śmiał. - Dodał z przekąsem - Ten wyjazd do U.K. byłby pewnym... wyjściem awaryjnym...

- Z nas Booth, całe FBI będzie się śmiało z nas. Myślisz, że powinnam trochę postraszyć Charliego? On mnie nie lubi, nie wierzył też, że się nadaję ma matkę zastępczą - powiedziała z wyrzutem Bones.

- Możesz go postraszyć, ale i tak będzie plotkował. - Zaczął apatycznie agent.

- Mam tylko nadzieję, że znajdą nas nim tu umrzemy z wycieńczenia słownymi potyczkami. - Dokończył wyraźnie zrezygnowany.

- Nadamy nowe znaczenie słowom: „I nie opuszczę cię, aż do śmierci.” - Zaśmiała się Tempe.
- Zdecydowanie wolę ich tradycyjne znaczenie Bones. - Powiedział cicho mężczyzna, a w jego oczach zabłysł ciepły blask.

Po chwili

- Może zmienimy pozycję Booth, jest ci wygodnie? - Powiedziała swym racjonalnym tonem antropolog.
- Nie Bones, nie wierć się po prostu, tak mi pasuje, jak cholera. - Warknął rozdrażniony mężczyzna.
- Twój sarkazm w niczym nam nie pomoże Booth - kontynuowała spokojnie Temperance.

- Niestety, mmmm, właśnie rozpoznałaś sarkazm. Robisz postępy Bones. - Powiedział ciepło agent.

- Oboje je robimy Booth. - Przyznała przywiązana do niego kobieta.

Następnego dnia około południa

W biurze doktor Brannan w Instytucie Jeffersona wszędzie piętrzyły się nie zapakowane bagaże. Dwie sporych wielkości walizy stały nieopodal biurka, torba podręczna leżała obok kanapy i przez niedomknięcie wciąż eksponowała swą zawartość, kuferek na kosmetyki znajdował się na środku pokoju, a neseser na laptopa leżał na biurku wraz z laptopem i całą stertą papierów. Na kanapie siedział skrzywiony Booth. Od czasu do czasu zerkał na zegarek, a gdy wskazówki nie poruszały się w jego mniemaniu wystarczająco szybko potrząsał zegarkiem, by upewnić się, że nadal działa. Siedząca obok agenta Brannan starała się podzielić swą uwagę pomiędzy słuchanie młodego mężczyzny siedzącego przy jej biurku, upominającym szturchaniem łokciem partnera, by ból żeber zwracał mu uwagę na niestosowność tak jawnego okazywania zniecierpliwienia oraz lustrowanie spłoszonym wzrokiem swego rozrzuconego bagażu. Wszystko wskazywało na to, że doktor Sweets dostał ich wreszcie w swoje ręce. Najwidoczniej jego nowa technika polowania przynosiła rezultaty. Ściganie nie było wystarczająco skuteczne, ale zaczajanie się spełniło swoją rolę. Gdzie dokładnie w Jeffersonian Lance zaczaił się swoich pacjentów pozostawało jego tajemnicą.
Sweets siedział przy biurku Temperance i ignorował zniecierpliwienie badanych. Chciał porozmawiać z nimi od środy, ale dostał ich w swoje ręce dopiero w niedzielę, tuż przed odlotem do Europy.

- Dziś - perorował zadowolony psycholog - wyjątkowo odbywamy naszą sesję nie w gmachu FBI, ale tu, w gabinecie doktor Brannan.

- To spotkanie jest nam wyjątkowo nie na rękę. Zmiłuj się człowieku i odpuść nam. - Proponował Booth, widząc jednak, że Sweets jest wyjątkowo zdeterminowany śledczy doszedł do wniosku, że te zabiegi należało przetrwać i zagadać dzieciaka. Zniechęcenie go raczej nie wchodziło w grę.

- Ta sesja jest wyjątkowa, bo nie odbywa się w FBI? - spytał nagle ożywiony Booth. Agent najwyraźniej miał jakiś pomysł.

- Tak. - zaczął psycholog, ale zaciekawiony pacjent ciągnął dalej.

- To znaczy Słodko, że regulamin Federalnego Biura Śledczego tu nie działa, czyż nie?

- Jasne. - Potwierdził psycholog kolokwialnie, jak zwykle, gdy był tylko w towarzystwie dobrych znajomych.

- Więc nie może tu zajść nic niezgodnego z regulaminem?

- Oczywiście. - Odparł Sweets nieco poważniej, bo zaczął wyczuwać podstęp. Po chwili dodał prawdopodobnie by uspokoić nerwy - Cieszę się że wreszcie znaleźliście czas na odrobienia zaległego spotkania.

Dobre sobie, myślał Booth, czekał aż przyjdę po bagaże Bones i wziął nas z zaskoczenia.

- Może powiecie mi wreszcie, co wydarzyło się we wtorek wieczorem? - spytał Lance nie tyle dla dobra nauki, co dla zaspokojenia prywatnej ciekawości. Pytani milczeli chwilę, po czym zdali sobie sprawę, że Słodko nie odpuści i muszą z nim porozmawiać na odczepnego. Zaczął więc Booth uruchamiając nie prawą półkulę i zasoby pamięci, ale lewą część mózgu z jej pokładami „kreatywności”.

- Poszedłem na K Street, gdzie Bones spotkała się z jej starymi znajomymi. - mówiąc to śledczy spoglądał na swą partnerkę. Ona zaś w tej chwili starała się unikać wzroku przyglądającego się jej psychologa. - W restauracji było nudno i poważnie, towarzystwo wydawało się drętwe, a ja spieszyłem się na miejsce zbrodni, więc chcąc zaoszczędzić Bones tłumaczenia się kolegom wyniosłem ją z lokalu.

- Tak było? Wcale się nie kłóciliście??? - Spytał niedowierzając psycholog. Brannan najpierw milczała, potem kiwała z przekonaniem głową, a gdy śledczy szturchnął ją lekko dodała.

- Tak, Booth ostatnio mniej chodzi na siłownię, więc częściej rekompensuje sobie te braki dźwiganiem mnie.

- Ale kurczę, pani doktor krzyczała. - Mówił młody człowiek wskazując na byłego żołnierza, który z niewinną miną wyobrażał sobie Temperance w roli ciężarka. - i okładała go pani pięściami!
- Czepiasz się Słodko - dementował Booth - naciągnąłem sobie mięsień, a Bones starała się w ramach pierwszej pomocy zrobić mi masaż.

- Chodziło zdaje się o te partie mięśni - powiedziała kobieta i energicznie klepnęła siedzącego obok mężczyznę w plecy, przez co on przesłał jej pełne wyrzutu spojrzenie.
- We środę nie robiliśmy nic ciekawego - prześcignęła pytanie psychologa doktor Brannan, pamiętając, że obiecała swemu towarzyszowi milczenie we wstydliwej kwestii zastosowania pewnej pół calowej liny żeglarskiej.

- A we czwartek trochę się posprzeczaliśmy i w piątek byłeś rano trochę milczący - streściła szybko kobieta. Pacjenci próbowali przyspieszyć zakończenie sesji przez lakoniczne uwagi, co wyprowadzało Sweetsa z równowagi.

- Za to Bones polepszył się humor, jak zrobiła zakupy - rzekł mężczyzna, a kobieta przytaknęła i dodała.

- Łatwo mnie zadowolić, za to twój dobry nastrój kosztował mnie striptiz w garderobie i wyproszenie z domu Marca.

Booth z miną winowajcy omijał temat striptizu i oponował:

- Jakbyś nie chciała go wyrzucić, to ja bym to zrobił i nie wiem, o co ci chodzi z tą przymierzalnią - bronił się słabo agent, a psycholog ucichł, bo nie nadążał za ich tokiem myślenia. Docierały do niego jedynie pojedyncze słowa takie jak: „zakupy”, „striptiz” czy „Marc”.

- Poza tym - mówił coraz głośniej pacjent - nie powinnaś była wczoraj sama jechać do manufaktury i drażnić mojego braciszka.

- Tylko raz go uderzyłam Booth, ty byś na tym nie poprzestał! - Oponowała pacjentka mówiąc z prędkością starego dobrego UZI - Poza tym mogłeś przybyć mi na ratunek ze wsparciem, a nie sam! Nie powinieneś też, tym razem dać sobie zabrać nóż, który nosisz zwykle w tylnej kieszeni spodni.... zakończyła swój wywód zdyszana Temperance.

- Skąd pani wie o nożu? I co znaczy tym razem? - Obudził się nagle Lance.

- Zwykle noszę go ze sobą i pewnie kiedyś o tym wspomniałem - mijał się z prawdą agent, ale doktor Sweets dobrnął wreszcie do tematu, który zaraz po wtorkowej awanturze interesował go najbardziej.

- Jak poradziliście sobie gdy was związano, w tej sytuacji bezradności? Opiszcie swoje uczucia. - zaproponował nieubłaganie młody człowiek. - Doktor Brennan? - pytanie zawisło w powietrzu, ale Temperance i Seeley nie mieli już zamiaru na nie odpowiadać. Wystarczająco upokarzające było czekanie na agenta Charliego, a następnie słuchanie jego monotematycznych - „sznurkowych dowcipów”. Wtedy Brannan wpadła na pomysł i zapytała Lanca z prawdziwym zainteresowaniem:

- Doktorze, czy oprócz kwestionariuszy, ankiet oraz obserwacji zwykłej i uczestniczącej korzysta pan również w swych badaniach z eksperymentu? - Booth początkowo nie rozumiał, o co Bones chodzi, ale w mig zrozumiał, że kobieta właśnie zarzuciła przynętę.

- Tak, sporadycznie biorę udział w eksperymentach. - Przyznał Sweets, co niezwykle ucieszyło parę siedzącą naprzeciw niego i wzbudziło w nim pewne podejrzenie... ale nim zdążył zwerbalizować swe wątpliwości, już w następnej chwili pacjenci bez słowa przywiązywali go do fotela Brannan za pomocą szpagatu, jakiego antropolożka używała do związywania akt w sterty.

- Hej, co robicie! - protestował wiązany - Przestańcie!

- Sweets „przywiązany do pracy” - ironizował Booth.

- Dajemy panu niepowtarzalną możliwość przeżycia eksperymentu i doznania bezsilności równej naszej wczorajszej... - tłumaczyła racjonalnie Temperance.

- Hej! - Nie przestawał zgłaszać oporu psycholog.

- Zaknebluję go Bones - zaproponował agent ze śmiechem - zawsze miałem na to ochotę.
- Sweets to dla dobra nauki - dokuczał Lancowi Booth - bezsilność trudno opisać, może ty tego dokonasz.

- Zadzwonię z lotniska do Angeli i przyjdzie pana uwolnić - obiecała uroczyście Brannan posmutniałemu psychologowi. - Będzie mi ciebie brakowało - dodała, co polepszyło odrobinę nastrój doktorowi.

To mówiąc zebrali bagaże Brennan i ruszyli w stronę drzwi. Temperance uśmiechnęła się jeszcze do Lanca, a Booth zasalutował mu żartobliwie i krzyknął:

- Bez uraz Sweets!

Idąc na parking Brannan stwierdziła:

- On nie uwierzy, że tego nie zaplanowaliśmy wcześniej, a przecież to było.

- Spontaniczne? - dokończył za nią Booth.

- Nie musiałeś go kneblować. Kiedyś to się na tobie zemści, a ja powiem: „a nie mówiłam?” - sarkała kobieta.

- Daj spokój Bones, nie mówmy o tym więcej. Odpoczniemy od D.C. i Sweetsa, a jak doktorka znajdą przed interwencją Angeli, to i tak wszyscy pomyślą, że dzieciak bawił się z kolegami w Indian. Jak to trzynastolatki... - Tłumaczył cierpliwie zadowolony z siebie śledczy. - Bones, chciałem ci podziękować za pomoc w ujęciu Marca... - Zaczął niezręcznie mężczyzna.

- Złapali go nim dotarł do heliportu - stwierdziła równie dumna z własnych osiągnięć Temperance.

- Skąd wiedziałaś, że to on jest sprawcą? - Spytał Booth.

- Pomogła mi w tym moja nowa intuicja.

- Działa dobrze, bo jest jeszcze na gwarancji - odparował szczęśliwy mężczyzna.
Tak rozmawiając wsiedli do samochodu i pojechali na Dulles International Airport, a stamtąd wprost za Atlantyk, do Wielkiej Brytanii. *

Temperance [ang. wstrzemięźliwość, umiar, abstynencja].

* Joy [ang. radość, przyjemność].

* William Szekspir, Hamlet (5, 2).

* Starożytni Rzymianie mawiali, że prawdę można znaleźć w winie (opcjonalnie wino rozwiązuje język, pijany zdradza sekrety) - łac. in vino veritas.

* starożytna maksyma (łac. inter os atque offam) zapisana m.in. w „Antologii Palatyńskiej”, a przypisywana Katonowi Starszemu; nad Wisłą spopularyzowana dzięki twórczości Marii Rodziewiczówny.

* Według legendy wino wytwarzane w okolicach Montefiascone (Toskania) było w XII wieku przyczyną śmierci pewnego biskupa podążającego do Rzymu na konklawe czy też pielgrzymkę. Jego służący znalazł dla kapłana gospodę i oznaczył ją napisem Est! Est!! Est!!! Gdy biskup skosztował w zajeździe wybornego miejscowego wina, pił je dopóki nie umarł. Wino to produkowane jest niemal wyłącznie jako białe, ale uznałam, że warto jest zmienić kolor dla dodania sytuacji dramatyzmu;))) Sama nazwa i legenda były zaś warte przypomnienia.

* To z kolei mała przeróbka mojego ulubionego cytatu z „Fantazego” (1, 15) naszego Wieszcza Juliusza.

* Lustro weneckie tak naprawdę zostało wynalezione przez Fenicjan i powinno być raczej nazywane fenickim. Niestety nazwa prawdziwa nie jest tak powszechnie znana, jak ta mylna.

* Prawa Mirandy - to formuła stosowana w amerykańskim wymiarze sprawiedliwości od połowy lat 60' XX wieku, gdy Sąd Najwyższy nałożył na policjantów obowiązek odczytywania ich aresztowanym osobom. `Miranda Rights' znane doskonale z filmów brzmią mniej więcej tak: „Masz prawo zachować milczenie, wszystko, co powiesz, może być użyte przeciwko tobie w sądzie. Masz prawo do obrońcy.”

* Różne formy, warianty tego samego genu zajmujące to samo miejsce w chromosomach homologicznych np. geny odpowiadające za kolor oczu. Geny oczu brązowych (piwnych) czy ogólnie ciemnych dominują - przejawiają się częściej; zaś geny oczu niebieskich są rzadsze i dlatego są zwane recesywnymi. Na genetyce nie znam się zbytnio, ale zapewne nie mijam się z prawdą twierdząc, że istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, by osoby posiadające chabrowo-niebieskie tęczówki z ciemnymi plamkami nie były ze sobą spokrewnione. To zapewne rzadka kombinacja, rzadsza niż np. dominujące we wszystkich rasach oczy piwne bez cech szczególnych.

* Nawiązanie do tytułu słynnego skandalizującego tomiku wierszy Charlesa Baudelairea z roku 1857.

* Środki odurzające, które czynią ofiarę bezwładną i uszkadzają jej pamięć krótkotrwałą. Są one znane jako komponenty „pigułek gwałtu”. Po ich zażyciu ofiara nie może się skutecznie obronić przed napaścią czy gwałtem i po ustaniu ich działania nie pamięta tego zajścia.

* Syndrom Sztokholmski to stan psychiczny spotykany u zakładników, osób porwanych i przetrzymywanych. Ofiary często odczuwają sympatię i solidaryzują się z osobami je przetrzymującymi, a nawet pomagają swoim prześladowcom w osiągnięciu ich zamierzeń lub w ucieczce przed organami ścigania.

* Nazwiska osób są fikcyjne, nazwy miejscowe są oczywiście autentyczne. Huragan Isabel spustoszył Baltimore w 2003 roku, czemu towarzyszyła fala powodziowa.

* - Monty Gold to internetowy porno potentat z 2x15.

* - wspominany senator pojawił się w pilocie.

* - a strażak morderca to postać epizodyczna z 2x10.

43



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dick The Man in the High?stle
MAN IN THE MIRROR
Język angielski, The richest man in the world, The richest man in the world
The Last Man in the World
Dumas A The Man in the Iron Mask
The Man in the Black Suit Stephen King
The Luckiest Man in Denv C M Kornbluth
Agatha Christie The Man In Lower Ten
Man in the mirror
the man in the moon
(New 08 01) Annette Broadrick Man in the Mist (Harlequin, SSE 1576)
The Man In Lower Ten
Evangeline Anderson The Man in the Black Leather Mask (pdf)(1)
CullensTwiMistress The Man in the Moon
Stephen King The Man in the Black Suit txt
The River and the Dream Raymond F Jones
Paul McAuley The Book of Confluence 01 Child of the River

więcej podobnych podstron