36. KŁAMSTWO
Siedziałam w salonie wpatrzona w okno. Gdy tylko weszliśmy do domu Edward wziął Jacba na zewnątrz. Już wtedy wiedziałam, że jest coś nie tak, lecz nie spodziewałam się TEGO. Słowa Carlise nie chciały dojść do mojej świadomości. Bolesne echo odbijało się w głowie. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieję się naprawdę, a co najgorsze nie chciałam uwierzyć, że mojej rodzinie grozi niebezpieczeństwo. Ciągle pytałam samą siebie - Dlaczego? Dlaczego to oni są skazani na takie nieszczęście?
- Nie bój się, nic ci się nie stanie, kochanie. - Bella przytuliła się do mnie. Jej twarz wskazywała zmęczenie i ból. Wzruszyłam ramionami. Było mi obojętne, co stanie się ze mną. Ważniejsze dla mnie było ich dobro. Czułam jak każdy mięsień mi drętwieje.
- Ile mamy czasu? - Zwróciłam się do Alice, która siedziała cicho w kącie.
- Wydaję mi się… To był poranek. Jutrzejszy poranek. - Odpowiedziała uśmiechając się przepraszająco. To, przecież nie była jej wina, że ma taki dar! Znów wyjrzałam przez okno, jednak nie było śladu po Indianinie. Chciałam mieć go teraz przy sobie.
Do głowy ciągle przychodził niechciany obraz - przyszłość, którą przewidziała Alice. Zobaczyła Alec'a, który pędził w stronę Forks, a tuż za nim Volturi. Najgorsze według mojej rodziny było to, że nagle ich przyszłość urwała się, została zakłócona. Co oczywiście jednoznacznie świadczy o tym, że idą do mnie. Zgaszona przeniosłam wzrok na własne stopy.
- Może oni tylko chcą… - Zaczęłam niepewnie, lecz przerwał mi Emmett:
- Napić się herbatki u nas?
Zmierzyłam go wzrokiem. On nigdy się nie zmieni, ciągle będzie chętny do bitwy. Wszyscy obecni w domu byli za tym by tak załatwić tę sprawę. Uważali zachowanie Alec'a za jeden wielki podstęp. Zaczęli wiercić mi dziurę w brzuchu wypytując o niego. Stwierdzili, że to wszystko uknuło Volturi, a jutro przyjdą zadać ostateczny cios. Alec ma być przynętą.
- Dobra, mamy plan. - Do domu wszedł Edward wraz z Jakiem. Indianin nie był już taki radosny jak przed południem, gdy to biegaliśmy beztrosko jak małe dzieci w lesie. Jego usta było złożone w cienką linię, każdy mięsień napięty. Nie wierzyłam, że to dzieję się naprawdę.
Siedziałam nadal w tym samym miejscu obserwując każdego po kolei. Jasper z Edwardem dopracowywali każdy szczegół. Carlise rozmawiał z Jacobem pochylając się w jego stronę. Chłopak, co chwilę kiwał głową i spoglądał w moją stronę. Miałam ochotę wrzeszczeć, tupać nogami. Chciałam jakoś ich przekonać, by nie wyciągali pochopnych wniosków, jednak brakowało mi kontrargumentów.
- Może zadzwońmy do innych? Zafrina? Nahuel? - Spytała Bella przerywając ciche szepty. Spojrzałam z nadzieją na resztę wampirów. Sama nie wiedziałam, kiedy będzie lepiej. Jeśli nas będzie więcej, Volturi wezwie posiłki. Gdy po stronie Cullens stanie mniej wampirów, przeciwnicy będą mieli przewagę. Tak czy siak, wszystko zmierzało ku bitwie, pomyślałam przerażona.
- Za mało czasu. - Mruknął Carlise. Próbował jakoś ukryć zdenerwowanie, jednak mu się to nie udawało.
- Warto jednak ich powiadomić, co się dzieję. - Esme wyszła z pokoju, a za nią Rosalie.
Poukładałam sobie wszystko po kolei. Alice na samym początku widziała samotnego Alec'a, gdzieś w lesie, blisko Forks, potem przerwała się jego przyszłość. Tak samo było z Volturi, jakby śledzili go… Jednego było pewna, to Alec jako pierwszy miał się ze mną spotkać. Może udałoby się dojść do porozumienia? Mógłby wszystko mi wyjaśnić, powiedzieć, co się dzieję. Gdy tak myślałam o przyjacielu, poczułam ukłucie w okolicy serca, - jeśli jego strona przegra, może mu się coś stać. Oczywiście chciałam zwycięstwa mojej rodziny, jednak, jakim kosztem?
- To wszystko nie trzyma się kupy… - Powiedziałam cicho dobrze wiedząc, że reszta i tak mnie słyszy. A gdy każdy zwrócił na mnie wzrok dokończyłam:
- Alec nie byłby zdolny do tego…
- Nie można ufać nikomu z Volturi. - Jasper spojrzał na mnie swoimi złotymi oczyma. Znałam tę minę, próbował mnie uspokoić swoim darem.
- Alec'owi można. - Mruknęłam przyciągając kolana pod brodę.
- Proszę pozwólcie mi iść do niego. Możecie być cały czas przy mnie. - Zabrzmiało to jakbym błagała ich o coś niezbędnego do dalszego życia.
- Nessie, to zwykły podstęp. - Jake, co chwilę zaczynał się trząś, jednak jakoś dawał radę nie przemieniać się w wilkołaka. Nigdy nie widziałam go tak zdenerwowanego w ludzkiej postaci.
- On jest w ich szeregach od bardzo dawna. Jest tak samo przebiegły i zrobi wszystko dla ich dobra. - Rzekł Edward. Jego twarz mówiła jedno - znał moje myśli i nie podobały mu się ani trochę.
- Nie! Nie znacie go! Poza tym on chce zobaczyć się ze mną, a nie z wami wszystkim! - Oznajmiłam czując, że to dobry argument. Niestety nie wzięli tego na poważnie.
- Mała, Voltui to nie żarty. Trzeba im raz na zawsze pokazać, gdzie jest ich miejsce. - Emmett posłał mi ciepły uśmiech jako jedyny dzisiaj z całej rodziny. Bawił się w najlepsze. Czy on naprawdę sądzi, że wyjdziemy z tego cali?
- Nie! Czy wy słyszycie samych siebie? - Spytałam wstając i nerwowa stąpając z nogi na nogę.
- Nie zaczynaj, Nessie. Mamy plan i trzymamy się jego. - Spiorunował mnie stanowczy ton Jacoba. Czułam jakbym właśnie oberwała solidny cios w policzek.
- Nic mi się nie stanie, jeśli…
- A jeśli jednak ci się coś stanie? Jeśli znowu dopadnie cię Jane? Jeśli tym razem nikt jej nie przerwie? - Kolejny kubeł zimnej wody wylany na mnie przez Jake. Przełknęłam ślinę słysząc jego słowa. Nie rozumiał, do czego dążę. Nie rozumiał, że jedyne, czego chce to uchronić go przed niebezpieczeństwem. Poszłam do kuchni i usiadłam na bladzie. Nie ruszę się stąd. Nie zostawię ich. Nie pozwolę im na to. Nie mogą…
- To jakiś horror… - Szepnęłam. Nie chciałam by cokolwiek stało się mojej rodzinie, lub też Alec'owi. A teraz to było nieuniknione…
- Nie wiń Jake za jego zachowanie. Po prostu się martwi. - Bella oparła się obok i uśmiechnęła blado.
- Tak, ale..
- Wiem jak się czujesz, lecz zaufaj nam, proszę cię.
Zamilkłam. Nawet nie protestowałam, gdy zaczęliśmy realizować ich plan. Pierwszy punkt - ja z Jacobem mieliśmy zostać w domu Black. Podczas, gdy reszta mojej rodziny szykowała się na spotkanie z Volturi. Grobowa cisza u Cullens była niczym w porównaniu z tą, która zapadła w samochodzie. Jake siedział cicho jak zaklęty.
A ja? Nadal miałam przed oczami Voluti, tych sprzed kilku lat, kiedy to uznali, że dziecko wampira i człowieka może zagrażać im jak i ludziom. Tym dzieckiem byłam ja. Kiedy tak migały mi obrazy z przeszłości czułam coraz większą wzbierającą się we mnie panikę. Nie potrafiłam opisać uczuć, które w tedy się we mnie kłębiły. Bella myśląc, że to koniec kazała Jacobowi uciekać, gdy tylko rodzina królewska zaatakuje. Postanowiłam, że nie dopuszczę drugi raz do takiej tragedii. Wróciłam do rzeczywistości i postanowiłam działać.
- To się nie uda! - Zaczęłam histeryzować wysiadając z auta zaparkowanego na podwórzu obok domu Black.
- Jeśli wróżbita się nie myli nie przyjdą w całości. Mamy szanse. - Jake podreptał ze mną aż do drzwi wejściowych jego domu. Nagle stanęłam, jakby się wahając.
To moja rodzina!
- Zawieź mnie do domu! - Zaczęłam się wycofywać. Natychmiast mnie złapał w tali i uniósł do góry.
- Jeśli nie wampiry, to my ich pokonamy. - Powiedział to tak jakby chodziło o jakiś durny wynik meczu koszykówki.
- Zwariowałeś? Jak możesz tak mówić?! To moja rodzina! - Próbowałam się wyrwać, jednak był zbyt silny.
- Postaw mnie, Jacob! - Poprosiłam.
- Tylko nie uciekaj, bo i tak cię dogonię. - Zagroził.
- Zawieź mnie proszę do nich. Nie zostawię ich. To, przecież Volturi! Na nic się zda ten wasz plan! - Czułam, że nie mogę powstrzymać słów. W końcu był czas na panikę.
- Uspokój się, nikomu nic się nie stanie. Nigdy nie było aż tak wielkiej watahy, a twoja rodzina jest już dość stara. Chyba będą umieli się obronić. - Delikatnie opuszkami palców próbował pozbyć się łez, które pojawiły się na moich policzkach..
- Chce być z nimi mimo wszystko. - Ruszyłam w stronę samochodu.
- Masz tu zostać, gdzie jesteś bezpieczna. Ze mną! - Poczułam jak każdy mięsień napina mu się do ostatniej granicy. Doskonale wiedziałam, że wystarczy tylko jeszcze jedno sprzeciwienie się, a wybuchnie. Nagle otoczyła mnie pustka. Nie wiedziałam, co robić… W milczeniu spojrzałam na Jacoba. Jemu chodziło o moje dobro. Vice Versa. Bałam się jak nigdy o niego. Ciągle myślałam, że plan się nie powiedzie. Tak wiele mu zagrażało, tak wiele mogło mu się stać…
- Przepraszam, ale nie wytrzymam, jeśli odejdziesz. Nie chce widzieć jak walczysz. - Oparł swoje czoło o moje. Jego oddech pieścił mój policzek.
- Dobrze, zostanę.
Uśmiechnął się blado, po czym powiedział:
- Chcę wiedzieć, że jesteś bezpieczna. Chcę żebyś była obok.
I zostałam obok.
Minęło pół godziny. Siedziałam na werandzie jego małego domku na starym drewnianym fotelu. Wsłuchana w równomierny oddech Billy'iego, który spał w środku budynku. Tata Jacoba przytaknął na plan i zgodził się wywieź Charliego na ryby jak najdalej Forks. Cieszyłam się, że chociaż jedna osoba z rodziny będzie bezpieczna. Jake siedział w swoim pokoju i rozmawiał z Samem przez telefon, przekazując mu każdy milimetr planu. Nie mogłam słuchać ich rozmowy, więc wyszłam odetchnąć świeżym powietrzem. Jednak nie pomogło.
Bella miała walczyć.
Edward miał walczyć.
Cała moja rodzina miała samotnie, beze mnie walczyć z Volturi.
A Alec był przeciwko nam.
A Alec miał walczyć z nimi.
Schowałam twarz w dłoniach. Próbowałam odgonić złe wizję, w których to moja rodzina przegrywała… Nie mogłam znieść tej myśli. Wstałam. To wszystko zaczęło mnie przerastać. Postanowiłam od nowa spróbować namówić Jacoba byśmy wrócili do rodzinnego domu.
Z głębokim westchnieniem zwróciłam się w kierunku drzwi i stanęłam jak wryta na widok lekkiego poruszenia w otaczającym mnie mroku. Zdławiłam okrzyk, gdy cień przybrał znajomą mi postać.
- O Boże! Jake! - Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi.
- Nessie. - Znajomy głos, zabarwiony kojącym tonem dobiegł z ciemności. - Przepraszam. Nie chciałem cię przestraszyć.
- To musisz zmienić obyczaje! - Powiedziałam roztrzęsionym głosem, opierając się o barierkę werandy. - Co ty tu robisz?
- Długo cię nie było. Chciałem się upewnić, czy wszystko w porządku.
Obrócił się w stronę lasu. Zapadła cisza.
Przysunęłam się bliżej.
- Wszystko w porządku. Martwię się tylko o resztę, to moja rodzina. Nie mogę pojąc, dlaczego… - Przerwałam, gdyż obrócił się do mnie.
- Nie myśl teraz o tym.
Wyczuwałam to samo napięcie, które nas łączyło od pierwszej chwili. Jacob wyglądał na zmęczonego i pokonanego, jakby wracał z przegranej bitwy.
Dostrzegł pytanie w moich oczach i zacisnął zęby. Delikatnie dotknął mojego policzka. Spoglądał szczerze w moje oczy. Lekko tylko marszcząc brwi, gdy jego palce pieściły moją skórę. Patrzył cały czas uważnie na moją twarz do chwili, aż jego wargi odnalazły moje usta.
Przesunęła dłońmi po napiętej skórze jego szczęki. Odnalazłam ustami pulsujący wolno wzgórek na jego szyi i dotknęłam go końcem języka.
Po długiej wydającej się niemal wiecznością, chwili Jake odchylił głowę do tyłu. Porozumiewaliśmy się w milczeniu. Nasze ręce niemal jednocześnie sięgnęły w górę. Jego dłonie spoczęły na mojej bluzce, podczas gdy jego koszulka już dawno leżała gdzieś na ziemi. Wydawał mi się rzeczywiście tak piękny, że nie potrafiłam znaleźć słów. Gorąca, delikatna skóra brzucha. I jego twarz, ukochana twarz.
- Jesteś taka piękna… - Westchnął urwanym głosem, dociskając policzek do mojego ciała.
- Czuję się piękna, gdy tak na mnie patrzysz.
Chciałam odpłacić mu również pieszczotami. Rozpoczęłam od ramion, jakby mierząc ich szerokość i siłę i napięcie mięśni. Nie było w nim ani cienia słabości. Nic z uległości lub strachu, a jednak jego dotyk był miękki i delikatny.
Niepostrzeżenie mijały minuty. Czułam, że nie wytrzymam już dłużej.
- Jacob… - Szepnęłam patrząc przez wpółprzymknięte powieki.
- Chcę, żeby to było najlepsze, co mogę ci dać… Chcę… Chcę tak wiele… - Jego oczy błyszczały w mroku.
- To daj mi siebie.
Uniósł mnie na ręce. Nawet nie zapamiętałam krótkiej wędrówki do jego pokoju.
Cały świat skurczył się do wymiarów Jacoba.
Obudził mnie strach. Do pokoju wtargnęły pierwsze promyki słońca. Obróciłam się plecami do okna. Jake jeszcze spał. Na twarzy miał błogi uśmiech. Na chwilę zapomniałam o wszystkim. Wstyd mi było, że wczoraj, w nocy kompletnie straciłam głowę. Nagle przypomniałam sobie, dlaczego się obudziłam. Spróbowałam wyswobodzić się z uścisku Jake, jednak przygarnął mnie do siebie jeszcze mocniej. Nie chciałam go budzić. Zamknęłam oczy. Powrócił strach…
Volturi przeciwko mojej rodzinie.. Moja Bella… Nie, nie mogę dopuścić do tego! Spojrzałam na zegarek zbliżała się 9:00. Po domu kręciła się już sfora, doskonale to wyczułam. Billy'iego nie było od czterech bitych godzin w domu. Do zdarzenia, które przewidziała Alice dzieliło nas 40 minut.
Mój zwrok znów spoczął na jego twarzy. Wahałam się sekundę lub dwie, lecz za chwilę przypomniałam sobie jedno - robię to dla niego.
- Przepraszam. - Szepnęła delikatnie całując go w nos. Nawet się nie zbudził, gdy wstałam. Pośpiesznie ubrałam rzeczy i wyszłam cicho z jego pokoju.
- O, nasza śpiąca królewna! - Usłyszałam, gdy tylko przekroczyłam próg kuchni.
- Cicho, niech jeszcze śpi. - Szepnęłam błagając Boga, by ten okrzyk nie zbudził Jake.
- Bo w nocy nie spaliście. - Paul rzucił w moim kierunku bluzkę Jacoba. Zawstydzona spuściłam głowę.
- Zapomniałem ci powiedzieć, że jestem twoim sługą do końca życia. - Seth przytulił się do mnie. Dopiero teraz mi się przypomniało, o co mu chodzi.
- Jak ma na imię? - Spytałam zerkając na zegarek. 9:10
- Monica. Polubisz ją. Jest wspaniała! - I zaczął opowiadać mi, jaka jest wybranka jego wpojenia.
- Chętnie bym cię dalej słuchała, ale… - Zacięłam się.
Musiałam pod jakimś pretekstem wyjść z domu. I to zanim Jacob się obudzi.. Więc będzie trzeba, kłamać, pomyślałam. Sfora patrzyła na mnie wyczekująco.
- Zmienił się plan. Musze natychmiast iść do Edwarda, dzwonił wczoraj. - Powiedziałam pośpiesznie. Teraz tylko modliłam się, by uwierzyli.
- Czemu nas nie poinformowano? - Embry zmarszczył brwi.
Muszę kłamać lepiej, pomyślałam.
- Alice sądzi, że Alec szedł w tę stronę. Nie wiem, dlaczego tak nagle wczoraj sobie o tym przypomniała. - Wzruszyłam niby obojętnie ramionami.
- I masz iść do nic, tak? - Embry podszedł bliżej i wpatrywał się w moją twarz. Czy wiedział, że kłamie? Kiwnęłam twierdząco głową.
- A Jake? - Spytał Seth siadając na fotelu. Odetchnęłam z ulgą, prawdopodobnie połknęli haczyk!
- Ma zostać z wami. - Odpowiedziałam ubierając już buty.
- Może go obudźmy? Lepiej jak pójdzie z tobą niż ma nam tutaj zrzędzić. - Paul poderwał się i ruszył w wyznaczonym kierunku.
- Nie! - Szepnęłam powciągawszy go za rękę do tyłu. Po chwili dodałam:
- Jak mówili, że ma zostać z wami to trzymamy się planu.
Ubrałam na siebie kurtkę i pożegnawszy się wyszłam z domu. Nie wierzyłam, że tak łatwo mi pójdzie… Obracałam się, co chwilę w tył, lecz nikt za mną nie szedł.
Przepraszam, ale robię to dla waszego dobra - pomyślałam i ruszyłam ku ścianie lasu. Szłam na spotkanie z Alec'em no i… Volturi.
***************