http://forum.mirriel.net/viewtopic.php?t=3236
Witam!
To opowiadanie zaczęłam
tłumaczyć na własne potrzeby, żeby podszkolić się w angielskim.
Nie miałam zamiaru tego pokazywać na forum publicznym, ale jakiś
diabełek mnie kusi, żeby jednak spróbować.
Tu miała to
tłumaczyć Jabba, ale, jak mi napisała, czasu brakło. Zaryzykuję
więc i wkleję owoce swojej pracy.
Zdaję sobie sprawę, że
nie jest do dzieło sztuki translatorskiej, ale bardzo się starałam,
aby było po polsku i z sensem. Może komuś się spodoba. Będę
wdzięczna za dwa zdania komentarza na temat jakości tego "tworu".
Zapraszam do lektury
.
Z
prądem II: Widzieć znaczy Wierzyć
Autor: Tantz
Oryginal Title: Go with the Tide II: Seeing Is
Believing
Korekta: midnight_90 (chwała jej za to
)
oryginał tutaj:
http://diagonally.org/Fiction/op=show/kid=527.html
Rozdział
1
Święta Bożego Narodzenia minęły w spokoju. Po
głośnym ataku na Hogwart działania Voldemorta zupełnie ustały.
Według powszechnej opinii mógł on być nawet martwy. Pogłoski
mówiły, że klęska oznaczała dla niego śmierć; miał tylko tyle
siły, by deportować się gdzieś i umrzeć.
Knot nie mógł
być bardziej zadowolony. Cieszył się, że te wydarzenia miały
miejsce w czasie trwania jego kadencji. Dzięki temu mógł zaznaczyć
w swojej mowie, że utrzymywał aurorów w ciągłej gotowości, co
dawało Zakonowi możliwość wezwania ich w każdej chwili.
Nie
mogło być lepiej. Knot zatarł ręce, usiadł za biurkiem i zabrał
się za czytanie dokumentów czekających na jego podpis. Przejrzał
pierwszy i skrzywił się.
Ostateczny akt uniewinnienia
Syriusza Blacka i przyznanie mu Orderu Merlina Drugiej Klasy.
Ministra nieszczególnie interesowały losy tego człowieka, ale
wolałby nadal widzieć byłego skazańca w więzieniu. Black,
znikając w cudowny sposób z Azkabanu, zrobił z niego głupca. A
czegoś takiego Knot nigdy nie zapominał i nie wybaczał.
Odkąd
udowodniono, że tamten jest bohaterem, nikt zdawał się nie
pamiętać tej szczególnej pomyłki. Wszyscy widzieli w nim
zasłużonego członka Zakonu.
Minister podpisał dwa dokumenty
ozdobnym, pełnym zawijasów pismem i dotknął je różdżką.
Rozjarzyły się srebrzystym światłem. Po chwili poświata
zniknęła, a obok jego podpisu wykwitła pieczęć.
Treść
następnego dokumentu na stosie jeszcze mniej mu się podobała.
Przyznanie Orderu Merlina Drugiej Klasy Severusowi Snape’owi.
Dumbledore dawał do zrozumienia, że chciałby, aby ten odrażający,
mroczny człowiek został uhonorowany odznaczeniem pierwszej klasy,
lecz to było poza dyskusją. Gdyby Knot nie musiał się martwić o
polityczne skutki zerwania przyjaźni z Dumbledore’em, nie dałby
Snape’owi nawet tego. Doznawał skurczów żołądka na myśl, że
musi dać coś komuś naznaczonemu symbolem zła.
Knot
zmarszczył nos – było coś gorszego niż Mroczny Znak. Snape nie
szanował Ministra Magii i demonstrował to przy każdym spotkaniu.
Gdyby nie Dumbledore, Knot zarządziłby dla niego pocałunek lata
temu.
Krzywiąc usta w grymasie obrzydzenia, podpisał dokument
i potwierdził go przy pomocy różdżki tak, jak to zrobił z
poprzednimi.
„Przyjdzie czas, że Dumbledore nie będzie
mógł cię chronić, gadzie. A ja będę czekał.”
Ostatnią
rzeczą w pliku dokumentów był osobliwie wyglądający list w
ozdobnej kopercie w kolorze opali. Knot wziął go i uśmiechnął
się, papier był bardzo miły w dotyku. Zawsze lubił, gdy ludzie
dokładali starań, robiąc z nim interesy. Czerpał korzyści ze
statusu, jaki dawało mu jego stanowisko. Prawdę mówiąc, lubił
Lucjusza Malfoya, zanim wyszło na jaw, że ten jest śmierciożercą,
ponieważ cechował się ogromną klasą w kontaktach z ministrem.
Knot nie miał nic przeciwko pozwoleniu, by niektóre rzeczy przeszły
mu płazem, bo Lucjusz nigdy nie zapomniał go wynagrodzić. Szkoda,
że teraz znajdował się w więzieniu.
Oczywiście nie był to
powód, by minister przestał sypiać.
Odwrócił kopertę, by
sprawdzić, czy jest na niej nazwisko nadawcy. Był tam tylko
stylizowany, celtycki symbol przedstawiający węża prześlizgującego
się z wdziękiem wokół pieczęci. Ktokolwiek to przysłał, sporo
zapłacił za tak wyrafinowany wyrób. Znów się uśmiechnął,
wyobrażając sobie podziw i szacunek, jaki wzbudziłby w jego
asystentach ów list i fakt, że to on, Knot, jest jego adresatem.
Wystarczyło lekko pociągnąć, a koperta otworzyła się z
przyjemnym szelestem. Sięgnął do środka po pergamin, ale nic tam
nie było...
Knot zaczął krzyczeć. Jego dłoń płonęła.
Czuł, jakby topił się we wrzątku. Srebrny list oblepił jego
rękę, dopasowując się do niej jak rękawiczka. Dostał konwulsji
i zsunął się z krzesła.
Do biura wpadł Percy z różdżką
w pogotowiu, ale zanim okrążył biurko Ministra Magii, mężczyzna
już nie żył. Z ciała wydobywał się zielonkawy dym, unosząc się
coraz wyżej i wyżej, ponad ministerstwo.
Z dymu uformowała
się czaszka z wężem wysuwającym się spomiędzy szczęk i łypiąc
chytrze, zawisła nad budynkiem.
***
Uczniowie
wrócili do szkoły w piątek. Poranek tego dnia był dla piątych
klas Gryffindoru i Slytherinu zarezerwowany na podwójną lekcję
Eliksirów. Snape wpadł do klasy wyglądając, jakby miał zamiar
przekląć każdego ucznia, który odważy się choćby kichnąć.
Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że wiele się
zmieniło, ale nikt jeszcze do końca się z tym nie pogodził.
Gryfoni nie byli pewni, co mają myśleć o swoim
nieprzystępnym, aspołecznym profesorze i spoglądali na niego,
jakby był tykającą bombą.
Snape był mniej więcej w tej
samej sytuacji – także nie wiedział, czego ma się spodziewać po
swoich uczniach.
Ślizgoni natomiast obawiali się, że
stracili przywileje, którymi dotychczas cieszyli się na tych
zajęciach. A ci pochodzący z rodzin śmierciożerców znienawidzili
profesora bardziej niż mugoli.
Draco Malfoy odczuwał dziwną
więź z tym człowiekiem. Byli w podobnej sytuacji. Obaj byli
Ślizgonami, obaj opowiedzieli się po mniej oczywistej stronie.
Wybrali drogę, z której nie można zawrócić.
Draco trzymał
w tajemnicy swoją wizytę u Dumbledore’a na kilka godzin przed
atakiem na Hogwart, a dyrektor nie uznał za stosowne powiedzieć o
tym komukolwiek. Jednak był świadomy czającego się
niebezpieczeństwa. Jego koledzy w końcu dowiedzą się, że
przyczynił się do klęski Voldemorta i śmierciożerców i sprawił,
że zostali uwięzieni lub są poszukiwani.
Czuł ponurą
sympatię do Mistrza Eliksirów, który przestał być chroniony w
jakikolwiek sposób.
Bez słowa wstępu Snape zaczął
zapisywać składniki eliksiru, który mieli tego dnia sporządzić.
Jego ruchy były tak szybkie i gwałtowne, że dźwięk kredy
uderzającej o tablicę przypominał wybuchy petard. Draco
zastanawiał się nad powodem pośpiechu profesora. Miał wrażenie,
że nauczyciel nie chce stać tyłem do klasy dłużej, niż to
konieczne.
Natomiast siedzący w ostatniej ławce Ron Weasley
czuł się zupełnie rozluźniony. Zdawał sobie sprawę, że nadal
musi uważać na Mistrza Eliksirów, ale mroczny profesor nie był
już uosobieniem jego dziecięcych lęków. Opowiedział się po
jasnej stronie i to było najważniejsze. On i Hermiona bardzo się
do siebie zbliżyli. Zaczął nawet uczyć się razem z nią, ona
częściej się uśmiechała i nie było żadnego powodu, by nie miał
chodzić z głową w chmurach.
Harry wymacał korzeń i zaczął
go kroić, palce ostrożnie prowadziły ostrze noża. Sasha owinęła
się wokół jego nadgarstka. Była teraz zupełnie widzialna, dzięki
czemu czuł się lepiej. Hedwiga był bezpieczna, a on nie musiał
już udawać.
Święta sprawiły mu dużo radości. Spędził
je ze swoim ojcem chrzestnym, który kochał go i cenił za to, kim
był – synem Lily i Jamesa, nikim więcej. Syriusza nie obchodziło,
że Harry był postrzegany jako zbawca czarodziejskiego świata. Nie
zwracał uwagi na to, że chłopak jest niewidomy, że jego ramię
pokrywają blizny, ani że sypia z jadowitym wężem koralowym,
leżącym w nogach łóżka. Sam czuł się w towarzystwie twego węża
dość niepewnie, ale ogólnie rzecz biorąc wszystko zaczynało się
układać.
Harry przygryzł wargę, dodając do kociołka
pokrojony korzeń i odmierzając przy pomocy palca odpowiednią ilość
oleju z salamandry. Zamieszał wywar. Skoro wszystko było w
porządku, to dlaczego ciągle towarzyszyło mu przeczucie, że coś
jest nie tak?
***
Snape, zaciskając zęby,
obserwował uczniów przygotowujących mikstury. Miał różne
wyobrażenia o tym, jak będzie wyglądało jego życie, kiedy stanie
się jasne, po której stronie naprawdę stoi, ale żadne nie
pasowało do jego obecnej sytuacji. Po pierwsze, Voldemort wciąż
żył. Po drugie, ON również żył. Severus nigdy nie spodziewał
się, że przeżyje zdemaskowanie. A po trzecie, musiał być dwa
razy bardziej czujny, niż dotychczas. Zdradził Voldemorta i
śmierciożerców, a jednocześnie wciąż był opiekunem domu
pełnego dzieci popleczników Czarnego Pana.
Niektórzy
Ślizgoni łypali na niego z morderczym błyskiem w oczach, w
odpowiedzi spiorunował ich spojrzeniem. Jasne było, że nie mógłby
nawet myśleć o spaniu bez uprzedniego obwarowania swojej kwatery
zaklęciami podobnymi do tych chroniących dom Dursleyów przed
Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.
Myśli Mistrza
Eliksirów powróciły do wypadków z września. Na wspomnienie, co
ci prymitywni mugole zrobili młodemu Gyfonowi, nadal wzbierała w
nim wściekłość. Obserwował, jak Harry wyuczonym ruchem miesza
swój eliksir, podczas gdy spojrzenie zielonych oczu utkwione jest
gdzieś daleko. Jednak nie mógł się litować nad Potterem, nie po
tym, czego chłopak dokonał.
Rozchmurzył się nieco, kiedy
pomyślał o tamtej krótkiej, prywatnej rozmowie, którą odbyli
jeszcze w szpitalu św. Munga. Pozwolił sobie nawet na blady
uśmiech. Ostatnimi czasy wiele przeszedł, ale był przekonany, że
było warto.
Nagle jego rozmyślania przerwał głośny wrzask,
sprowadzając go z powrotem na ziemię.
To Granger krzyczała
wzywając pomocy, podczas gdy Weasley próbował odciągnąć ją od
leżącego na podłodze Harry’ego. Niewidomy chłopak zsunął się
ze swojego taboretu i zwijał się z bólu, potwornie wrzeszcząc.
Jego ręce i nogi młóciły powietrze. Mało brakowało, a zrzuciłby
z najbliższego biurka kociołki z wrzącymi miksturami.
-
Odsuń się od Pottera! – Warknął Snape, wyjmując różdżkę.
Jednym machnięciem odsunął wszystkie ławki spoza zasięgu kończyn
Harry’ego.
Uczniowie otoczyli ich, przypatrując się tej
scenie.
- Weasley, idź po dyrektora. – Polecił i Ron
niechętnie wyszedł.
- On się nagle przewrócił. Niech mu
pan pomoże. – Oczy Hermiony rozszerzyły się ze strachu.
-
Właśnie próbuję, Granger. Bądź cicho! – Syknął i przyłożył
rękę do czoła Harry’ego. Blizna w kształcie błyskawicy parzyła
chłodną dłoń. Spojrzał na Hermionę. - Prawa górna szuflada
mojego biurka, Granger. Znajdziesz tam fiolkę z jasnoniebieskim
płynem. Przynieś mi ją. Natychmiast! – Rozkazał.
Kiedy
Hermiona spełniła polecenie, Snape wyrwał jej buteleczkę z ręki
i wlał zawartość Potterowi do gardła, podczas gdy chłopak ciągle
rzucał się i krzyczał. Po chwili Harry zakrztusił i jęknął.
Krzyki ustały. Gryfoni odetchnęli, ale większość Ślizgonów
wyglądała na niepocieszonych. Po raz pierwszy nie było wśród
nich Dracona Malfoya. Harry uspokoił się i rozluźnił, drżąc
nieznacznie.
- Potter, słyszysz mnie? – Mistrz Eliksirów
potrząsnął nim delikatnie.
- Severusie, myślę, że
uczniowie już dość zobaczyli. - Od strony drzwi dobiegł głos
Dumbledore’a.
Snape kiwnął głową i zwolnił uczniów. Po
chwili wszyscy, oprócz Rona i Hermiony, opuścili pracownię.
-
Potter, mów! – Polecenie Snape’a odbiło się od ścian pustej
teraz klasy.
Chłopak odetchnął. Otworzył oczy, ale
spojrzenie miał nieprzytomne. Jego wargi drgnęły.
- Min...
Minister nie żyje... – wyszeptał prawie bezgłośnie, ale
zgromadzeni usłyszeli go wyraźnie. Przerażona Hermiona zakryła
usta dłonią, a Ron natychmiast pomyślał o Percym.
-
Widziałeś to? Mów, do cholery! – Snape mocniej potrząsnął
Gryfonem, ale Dumbledore powstrzymał go, kładąc dłoń na ramieniu
Mistrza Eliksirów.
- Może powinniśmy zaczekać, aż Poppy...
– zaczął w chwili, gdy Harry znów przemówił słabym, odległym
głosem.
- Voldemort dopiero zaczął... – Nie dokończył,
głowa mu opadła i stracił przytomność. Snape, zgrzytając
zębami, podniósł go i zabrał do pielęgniarki.
Frustracja
Mistrza Eliksirów był niewyobrażalna. Nie potrafił sobie
wyobrazić niczego bardziej niebezpiecznego niż odgrażający się,
ranny wąż. Zwłaszcza jeśli tym wężem był Czarny Pan.
Wszystko
wskazywało na to, że kłopoty dopiero się zaczęły.
CDN.
Kochani moi,
wiedziałam, że sporo osób czeka na przekład tego opowiadania, ale
nie spodziewałam się aż takiego odzewu. Czuję się podbudowana i
urosłam chyba z dziesięć centymetrów
.
Na te wszystkie wyznania, propozycje pomników, zbudowania miasta,
ozłocenia i czego tam jeszcze odpowiem tak; cieszę się, że Wy się
cieszycie.
Postaram się zamieszczać kolejne rozdziały w
rozsądnych odstępach czasu. Chociaż z tym czasem, to różnie może
być, jako że zbliża się październik. Postaram się jednak, żeby
tłumaczenie szło w miarę sprawnie.
Dziękuję midnight_90
za betowanie i życzę miłej lektury
.
Rozdział 2
MINISTER MAGII
ZAMORDOWANY!
Jak donosi nasz specjalny
reporter, Rita Skeeter, czarodziejskie społeczeństwo jest oburzone
niespodziewanym i okrutnym morderstwem ministra magii, Korneliusza
Knota. Okoliczności tej zbrodni nadal pozostają niewyjaśnione. Nie
wiadomo w jaki sposób dokonano zabójstwa, ani kto był sprawcą.
Jednakże utajnienie działań ministerstwa w tej sprawie i
niespotykana dokładność, z jaką prowadzone jest śledztwo,
pozwala nam podejrzewać, że za wszystko odpowiedzialność ponosi
Sami-Wiecie-Kto.
W związku z tym słuszne będzie
przypuszczenie, że Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać żyje,
jak również jest dostatecznie silny, by przeniknąć do najbardziej
chronionego magicznego obiektu bez udziału śmierciożerców. Jak
wiemy większość jego popleczników została schwytana lub zabita w
czasie ataku na Hogwart przed Świętami Bożego Narodzenia.
Niektórzy obecnie przebywają w Azkabanie. Mówi się, że
odpowiedzialność za straż w więzieniu przejęli obecnie eksperci,
zajmujący się do tej pory ochroną Banku Gringotta. Takie
rozwiązanie zasugerował dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore, kiedy
stało się jasne, że dalsze wykorzystywanie dementorów jest zbyt
niebezpieczne.
Intrygującym jest fakt, iż tak wiele ataków
na prominentnych członków społeczeństwa zostało udaremnione
przez Zakon Feniksa, a w przypadku morderstwa Korneliusza Knota
zapobiegliwość Zakonu zawiodła. Równie niepokojące jest to, że
Sami-Wiecie-Kto prawdopodobnie znalazł sposób, by nie zostać
wykrytym przez naszych obrońców. Czy to oznacza, że w niektórych
wypadkach jesteśmy bezbronni? Na to i inne pytania dotyczące
śmierci ministra odpowiedź jest zagadką, gdyż prasie nie
udzielono więcej informacji.
Artykuł w „Proroku
Codziennym” był umiejętnie wyważony pomiędzy upodobaniem Rity
Skeeter do wynajdywania afer i przeinaczania faktów, a warunkami
umowy jaką zawarła z Hermioną. Reporterka miała nie oczerniać
ludzi znajdujących się na liście, którą dostała od dziewczyny,
zawierającą nazwiska wszystkich mieszkańców Hogwartu za wyjątkiem
Sybilli Trelawney.
Hermiona skończyła czytać i przygryzła
wargę. Harry słuchał jej, delikatnie głaszcząc głowę Sashy.
Jego oczy były poważne i smutne, wręcz wypełnione emocjami.
-
Czy wy też zauważyliście, że ta kobieta podała w wątpliwość
skuteczność działań Zakonu?! Co za tupet! – Ron parsknął i
skrzyżował ramiona.
- Na szczęście nie zrobiła tego
otwarcie, ale na wszelki wypadek wyślę jej sowę z ostrzeżeniem.
Nie możemy ryzykować, że takich publikacji ukaże się więcej –
zgodziła się Hermiona.
Zapadła cisza. Oboje spojrzeli
pytająco na Harry’ego, który do tej pory nie przyłączył się
do rozmowy. W ogóle prawie się nie odzywał, odkąd pomogli mu
dojść do siebie po zajściu w klasie eliksirów.
- Co się
stało, Harry? – Łagodnie spytała Hermiona.
- Wszystko...
wszystko się sypie. Teraz, kiedy wydawało się, że wreszcie będzie
dobrze - chłopak zacisnął zęby.
- Nie wydaje mi się, żeby
śmierć Knota była taką wielką stratą – zakpił Ron.
-
Ale nie wiemy, kto teraz zostanie ministrem! A wątpię, żeby to był
twój tata! – Harry prawie krzyknął, zaciskając nerwowo dłoń
na rączce swojej laski. Przełknął ślinę i ciszej dodał: - Tam,
w klasie, miałem wizję. Rozumiecie, co to znaczy?
Hermiona
zastanowiła się przez chwilę i kiwnęła głową. Ron zamrugał.
- Więc?! Rozumiecie czy nie?! Czemu milczycie?! – Harry znów
przemówił, coraz bardziej zdenerwowany.
Hermiona zganiła się
w myślach. Znów zapomniała, że Harry nie widzi i porozumiewanie
się z nim za pomocą komunikacji niewerbalnej jest prawie
niemożliwe.
- Przepraszam, Harry. Rozumiemy. Nie pomyślałam
o tym wcześniej, ale masz rację – odpowiedziała szybko.
-
W czym ma rację? Nic nie rozumiem! – zawołał Ron.
- Ron, w
klasie miałem wizję. W obecności wszystkich. Nie uważasz, że to
zrobiło wrażenie?
- To nie znaczy, że oni się dowiedzą, że
miewasz wizje.
- Wystarczy, że jeden Ślizgon doniesie
Voldemortowi o tym, co się stało, a jestem pewien, że on się
domyśli i to wykorzysta – Harry spochmurniał.
- Teraz nie
możemy nic zrobić. Cokolwiek się stanie, w Hogwarcie jesteśmy
bezpieczni – odezwała się Hermiona.
- Ja nie martwię się
o swoje bezpieczeństwo - burknął chłopak. – Jeżeli Voldemort
wie, że mogę zobaczyć, co on robi lub planuje, będzie ostrożny.
Snape już nie go szpieguje, więc nie będzie żadnego sposobu, by
dowiedzieć się o jego poczynaniach.
Hermiona i Ron spojrzeli
po sobie. Nie wiedzieli, co odpowiedzieć, ale Harry zdawał się nie
oczekiwać tego od nich. Wiedział, że nie mogą nic zrobić. Miał
tylko nadzieję, że to wszystko nie zapowiada jakiejś katastrofy.
***
Snape dołączył do Lupina i Blacka w
gabinecie dyrektora. We trzech byli najbliższymi współpracownikami
Dumbledore’a, kimś w rodzaju doradców. Łączyli w sobie
wszystkie potrzebne cechy; spontaniczność Syriusza, logiczne
myślenie Severusa, nieco mroczną interpretację wydarzeń i
umiejętność dedukcji Remusa i oczywiście niezwykłą inteligencję
całej trójki.
Często kłócili się ze sobą, posuwając się
nawet do gróźb. Dumbledore ich obserwował i dzięki temu mógł
zdecydować, który pomysł, decyzja czy sposób działania będzie
najlepszy. Był zadowolony, że może ich mieć przy sobie.
-
Nowy minister magii zostanie przedstawiony prasie jutro rano –
oznajmił przybyłym.
Snape zmarszczył brwi. W głosie
dyrektora było zbyt wiele niepokoju. Lupin wydawał się również
to zauważyć, bo ostrożnie zapytał:
- Czy ten ktoś może
stanowić dla nas zagrożenie?
- Nie jestem pewien –
westchnął Dumbledore.
- Więc może, zamiast trzymać nas w
niepewności, powiedz kto jest tym szczęśliwcem – Snape
uśmiechnął się kpiąco i usiadł.
Dumbledore kiwnął głową
i pozostała dwójka także zajęła krzesła.
- Nowym
ministrem zostanie Ludo Bagman – powiedział.
- Ten kretyn?!
– Syriusz był niemiło zaskoczony.
- Może jednak będzie
lepszy niż Knot – Remus starał się być optymistą.
Snape
prychnął, strzepując nieistniejące okruszki ze swoich kolan.
-
Ten... człowiek nie ma dość rozumu, by zrobić cokolwiek, nie
popadając przy tym w kłopoty. Nie może być lepszy niż Knot.
-
Dlaczego nie? Ty robiłeś RÓŻNE rzeczy, a teraz jesteś członkiem
Zakonu z Orderem Merlina w kieszeni – Syriusz zażartował, ale w
jego głosie dało się wyczuć sarkazm.
- Proszę was. Nie
mamy czasu na słowne przepychanki - spokojnie, ale stanowczo
powiedział Dumbledore. Snape i Black zamilkli, ale nadal łypali na
siebie nieprzychylnie.
- Harry wspominał, że Bagman miał
jakieś problemy z goblinami. Wątpię, czy zostałby mianowany
ministrem, gdyby nadal go ścigały – odezwał się jak zwykle
spokojny Remus.
- Och, on już nie ma żadnych problemów. Jest
zupełnie czysty.
- Gobliny przestaną upominać się o swoja
własność tylko, jeśli dostaną pieniądze lub głowę dłużnika
– stwierdził Snape z wyraźną satysfakcją w głosie.
-
Najwyraźniej oddał im pieniądze i zachował głowę – Dumbledore
sprawiał wrażenie zmęczonego. – Tak, czy inaczej nowy minister
jutro zostanie zaprzysiężony i rozpocznie urzędowanie. A to
oznacza, że Zakon powinien się z nim spotkać.
- Ale chyba
nie cały? – skrzywił się Syriusz.
- Nie, tylko my czterej
– odpowiedział dyrektor z uśmiechem i usiadł, rozkoszując się
wrażeniem, jakie zrobiły jego ostatnie słowa.
***
Blaise Zabini nie była typową Ślizgonką. Powodem była
jej rodzina, a raczej jej matka, która, na swoje nieszczęście,
wyszła za śmierciożercę z Wewnętrznego Kręgu. Blaise nie lubiła
przebywać w domu, gdyż była zmuszona udawać przed obojgiem
rodziców. Ojcu musiała udowadniać, że nienawidzi mugoli, chociaż
i bez tego nie dałaby żadnemu nawet złamanego knuta. Matce
natomiast pokazywała, że nie przejawia krwiożerczych instynktów.
Powstrzymywała się od zabijania robaków pełzających po stole,
kopania ogrodowych gnomów i okazywania frustracji. Robienie tego
typu rzeczy było normalne u każdego nastolatka, ale matka Blaise
miałaby powody do obaw.
Dziewczyna jej nie winiła. Po prostu
czuła, że przez to ciągłe udawanie nie wie, jaka jest naprawdę.
Drażniło ją to. Zwłaszcza teraz, kiedy jej ojciec zaginął.
Pocieszała się, że przynajmniej nie siedzi w Azkabanie.
Zmarszczyła brwi, bawiąc się śniadaniem. Zastanawiała się,
czy cokolwiek w jej życiu będzie pewne. W zamyśleniu prawie nie
zauważyła sowy, która upuściła list wprost do jej owsianki.
***
Harry, pomagając sobie laską, szedł na
boisko quidditcha, gdzie umówił się z przyjaciółmi. Właśnie
zakończył codzienne ćwiczenia z profesorem Snape’em. Mistrz
Eliksirów był wyjątkowo, nawet jak na jego standardy,
zdenerwowany. Chłopak postanowił o nic nie pytać. Wolał
porozmawiać z Syriuszem.
Oczywiście pod warunkiem, że zdoła
go znaleźć. Ostatnimi czasy jego ojciec chrzestny znikał zawsze,
kiedy Harry starał się czegoś od niego dowiedzieć.
Nagle
jego laska napotkała przeszkodę, której tu nie powinno być.
-
To było celowe, Potter? – Ten głos był zbyt charakterystyczny,
by Harry mógł go nie poznać.
- Nie, Draco – odpowiedział
po prostu. On i Draco niewiele ze sobą rozmawiali, ale nie walczyli
już za każdym razem, kiedy ich drogi przypadkowo się spotkały.
-
Boisko jest puste – oznajmił Ślizgon, nie bardzo wiedząc, co
jeszcze mógłby powiedzieć. Ciągle było mu trudno rozmawiać z
Chłopcem Który Przeżył.
- Wiem – Harry stał
wyprostowany, słuchając, jak młody Malfoy nerwowo podryguje.
Dźwięk był ledwo słyszalny, ale Gryfon łowił go bez problemu.
Zastanawiał się, czy Draco zdaje sobie sprawę, że się wierci.
-
W takim razie zejdę ci z drogi – bąknął Ślizgon i minął
Harry’ego, kierując się w stronę zamku.
- Jak się
trzymasz? – zapytał Gryfon, wciąż stojąc w tej samej pozycji.
Draco zamrugał z niedowierzaniem. Czy Potter właśnie zapytał
go, jak się trzyma? Harry uśmiechnął się smutno.
- Masz
zamiar odpowiedzieć, czy tylko tam stać? – zapytał swoim
zwykłym, cichym głosem. Malfoy potrząsnął głową.
-
Wszystko w porządku, mniej więcej... – odpowiedział.
-
Gdyby… coś było nie tak... idź do Dumbledore’a.
-
Dlaczego? Coś się stało? – spytał zaniepokojony Draco.
-
Ja... nie jestem pewny. Może... Później – powiedział Harry,
sprawiając wrażenie, że chce stąd jak najszybciej odejść.
Draco stał i patrzył za oddalającym się Gryfonem.
Zastanawiał się, czy tą pozornie nic nieznaczącą rozmową Potter
chciał podtrzymać go na duchu. Nawet jeżeli tak było to młody
Malfoy nie zamierzał zwracać na to uwagi.
***
O
trzeciej w nocy zamek zdawał się być pogrążony we śnie. Tylko
duchy snuły się korytarzami.
Jednak nie wszyscy spali. Snape
przewracał się w łóżku. Mroczny Znak palił żywym ogniem.
Mężczyzna zgrzytał zębami, mamrocząc przekleństwa w kilku
językach z Sanskrytem włącznie. Żaden eliksir nie mógł
uśmierzyć bólu, jaki powodował znak. Nie było nawet sensu
próbować. Mistrz Eliksirów miał tylko nadzieję, że ten ból
szybko minie.
Harry krzyczał w swoim dźwiękoszczelnym pokoju
prefekta. Przewracał oczami, widząc poczynania Voldemorta. Całym
sobą odczuwał każdy, najmniejszy nawet szczegół tej wizji;
mieszaniny tego, za czym tęsknił i czego nienawidził. Ból
eksplodował w jego umyśle, kiedy ofiara krzyczała i krzyczała, aż
przestał słyszeć cokolwiek. Jej dusza łkała w agonii, błagając
o śmierć.
Draco zamrugał przebudzony. Zmarszczył brwi.
Zastanawiał się, dlaczego nie śpi. Był pewny, że coś go
obudziło. Nie wiedział tylko co.
Przez chwilę leżał
zwinięty pod kołdrą i wsłuchiwał się w dźwięki z dormitorium,
które dzielił z dwoma innymi Ślizgonami z piątej klasy. Jeszcze
raz zamrugał w ciemności, próbując uświadomić sobie, co wyrwało
go ze snu. Nie miał koszmarów, wokół panowała cisza, wszyscy
spali...
Nagle z pokoju wspólnego dobiegł słaby dźwięk,
jakby pociąganie nosem. Draco ostrożnie wstał i zbliżył się do
kominka, skąd dobiegał zduszony szloch. Przystanął zaskoczony
tym, kogo tam zobaczył.
- Blaise?!
CDN.
Uprzedzajac
wszystkie pytania, powiem, że to nie moja wina, że rozdział kończy
się akurat w tym momencie.
Midnight dziękuję za betę i za
to, że przejęła także rolę mojego rzecznika
.
Miłej lektury.
Rozdział 3
Pierwszy
raz Severus Snape i Syriusz Black zgadzali się ze sobą. Mieli taki
sam stosunek do nowego ministra magii. Identyczny grymas malował się
na ich twarzach, kiedy zaciskali pięści, starając się panować
nad sobą w obecności urzędnika. Dumbledore wyglądał na
niepocieszonego, a Lupin był jak zwykle spokojny.
Ludo Bagman
szczerzył zęby, jakby właśnie został laureatem Nagrody
Najbardziej Czarującego Uśmiechu tygodnika „Czarownica”. Zdawał
się niemal ociekać radością.
- Jestem taki szczęśliwy, że
mogę spotkać się z najsławniejszymi członkami Zakonu Feniksa. To
prawie taki sam zaszczyt, jak być mianowanym na stanowisko ministra
magii! Ufam, że sprawdziłem się dostatecznie, skoro całe
społeczeństwo zdecydowało się złożyć swój los w moje ręce.
Sposób w jaki te słowa zostały wypowiedziane spowodował
dreszcze u obrońców magicznego świata. Snape nie mógł
powstrzymać parsknięcia. Black przewrócił oczami, ale Bagman
ostentacyjnie zdawał się tego nie zauważać.
- Mam nadzieję,
że jeszcze raz spotkam Harry’ego Pottera. Nie mieliśmy zbyt wielu
sposobności do rozmowy w czasie Turnieju Trójmagicznego. Poza tym
musiał się zmienić, odkąd stracił wzrok. Jak to się właściwie
stało? – zapytał, a jego oczy rozbłysły dziwnym blaskiem.
Syriusz zgrzytnął zębami i już otwierał usta, by
odpowiedzieć, gdy zimne palce Severusa zacisnęły się na jego
nadgarstku. Mistrz Eliksirów przemówił tym nienagannie poprawnym i
jednocześnie poniżającym tonem, zarezerwowanym dla urzędników i
innych kreatur, które zmuszony był tolerować.
- Pan Potter
życzy sobie, aby ta informacja pozostała tajemnicą, panie
ministrze – w głosie Mistrza Eliksirów był chłód. Bagman
spojrzał na niego surowo.
- Oczywiście – powiedział i
zwrócił się do Dumbledore’a z wymuszonym uśmiechem. –
Przypuszczam, że nie przybył pan tu tylko na formalne spotkanie,
dyrektorze. Ani nie po to by uzyskać potwierdzenie mojej wierności
Zakonowi.
- W rzeczy samej, Ludo. Potrzebuję informacji. Chcę
wiedzieć, w jakich okolicznościach zginął Knot. Słyszałem, że
nad ministerstwem pojawił się Mroczny Znak.
- Cóż, to
prawda. Wielu ludzi go widziało. Ciągle prowadzimy śledztwo.
Minister został przeklęty, oczywiście... Przesłuchujemy
wszystkich pracowników. Staramy się dowiedzieć, czy ktoś widział
tego śmierciożercę... Bo któż inny mógłby to zrobić?
Palce
Snape’a zadrgały, jakby chciał je zacisnąć na szyi Bagmana.
Było aż nazbyt oczywiste, że ministra nie obchodzi jak jego
poprzednik został usunięty ze stanowiska. Dumbledore chyba również
to zauważył, gdyż nie zadawał już więcej pytań. Zamiast tego
uśmiechnął się uprzejmie i wraz z trzema towarzyszami opuścił
biuro.
- Myślenie, że jakikolwiek śmierciożerca w biały
dzień wszedłby do ministerstwa, żeby zabić Knota, jest przejawem
skrajnej głupoty, Albusie – powiedział Snape, kiedy znaleźli się
na korytarzu. – Oni napadają, kiedy ofiara jest w domu, z rodziną.
Taki mają sposób działania...
- Nie twierdzę, że poglądy
Ludona są słuszne, Severusie. Nie musisz mi tego tłumaczyć.
-
Idziemy zobaczyć się z Percym? – zapytał Remus, kiedy
spostrzegł, że nie zmierzają do wyjścia.
- Myślę, że pan
Weasley udzieli nam więcej informacji niż jego pracodawca –
odpowiedział Albus z błyskiem w oku, wchodząc do ciasnego biura.
Rudowłosy młodzieniec zamrugał i wstał. Ciągle był blady i
roztrzęsiony. Syriusz mógł niemal wyczuć woń strachu.
Percy
patrzył na nich szeroko otwartymi oczami, na jego twarzy malowały
się jednocześnie ulga i obawa.
- Dyrektorze, myślałem, że
minister przyjmie pana od razu – powiedział, prostując się za
biurkiem.
- Tak zrobił, Percy. Zakończyliśmy już spotkanie
i pomyślałem, że przyjdziemy się przywitać – oznajmił
Dumbledore swoim zwykłym, spokojnym głosem. Spojrzenie Weasleya
wędrowało od twarzy do twarzy. Westchnął, przypominając sobie
ostatnie wydarzenia: atak na Hogwart, ujawnienie faktu, że jego
ojciec był członkiem Zakonu, jego własne rozmyślania o
przystąpieniu, poczucie, że nikt nie jest już bezpieczny. To
wszystko drastycznie zmieniło jego nastawienie do świata.
-
Przyszliście po list, prawda?
- List? – zdziwił się
Syriusz. Snape uniósł brew.
- List, który zabił ministra
Knota... – Percy zamilkł. Zrozumiał, że jego obecny szef nie
poinformował Zakonu o szczegółach zabójstwa poprzedniego
ministra. Pobladł, kiedy zdał sobie sprawę, że właśnie ujawnił
informacje, które najprawdopodobniej miały pozostać tajne.
-
Mów dalej! – Snape warknął na chłopaka, jakby ten wciąż był
uczniem. Lupin spojrzał na niego karcąco, na co Mistrz Eliksirów
odpowiedział drwiącym uśmieszkiem.
- W porządku, Percy.
Wszystko pod kontrolą – zapewnił Remus, ciągle ostrzegawczo
spoglądając na Severusa. – Jednak musimy usłyszeć twoją wersję
wydarzeń. Opowiedz nam o tym. Ważny jest każdy szczegół.
-
To rozkaz Zakonu – oznajmił Syriusz.
Percy poczuł presję,
jeszcze raz spojrzał na dyrektora. Wierzył w hierarchię i ład
obecnego systemu, dlatego tak bardzo przestrzegał przepisów i tak
dokładnie wypełniał swoje obowiązki. Nie wiedział, co powinien
zrobić w tym wypadku. Mógł poprosić Dumbledore’a, by zaczekał,
a samemu udać się do zwierzchników po instrukcje. Czuł jednak, że
niepisane prawa Zakonu są ponad ministerstwem, zwłaszcza w takich
czasach.
Niepisane prawa zawsze był ważniejsze...
- O
jakim liście mówisz, Percy? – Dumbledore zapytał łagodnie.
Chłopak odetchnął, już wiedział, komu powinien być wierny.
-
O tym, który zabił ministra... – powtórzył, zdecydowany
opowiedzieć o wszystkim, co widział.
***
-
Potter, jesteś tu?! – Natarczywość w głosie Dracona sprawiła,
że Harry wyszedł z kąta biblioteki, gdzie zwykle siedział,
czytając książki za pomocą zaklęcia dotyku, którego nauczyła
go profesor McGonagall.
- Co się dzieje? – spytał
przyciszonym głosem.
- Wiesz, gdzie jest Dumbledore? To ważne.
Nie mogę go znaleźć.
- Jeśli masz na myśli hasło do jego
gabinetu, to go nie znam. Możesz próbować z nazwami wszystkich
słodyczy, jakie przyjdą ci do głowy, może...
- Nie ma go w
gabinecie, Potter! Myślisz, że przyszedłbym do ciebie, gdybym miał
inne wyjście?! – wysyczał Draco.
- Jeżeli nie ma go tam,
to pewnie pojechał na zaprzysiężenie nowego ministra. Członkowie
Zakonu biorą udział w takich uroczystościach – stwierdził
Harry, rozkładając swoją laskę.
Draco zaklął cicho, ale
doskonale wiedział, że jego „nemezis” słyszała to głośno i
wyraźnie.
- Zabini jest w niebezpieczeństwie, czeka w
łazience Jęczącej Marty. Chodź ze mną.
Gryfon uśmiechnął
się i ruszył za Malfoyem. Zdał sobie sprawę, że on i jego
przyjaciele nie byli jedynymi osobami świadomymi zalet nawiedzonej
łazienki.
- Zostajesz w Hogwarcie na Wielkanoc? – zapytał
łagodnie, przystając na chwilę.
- Tak, ale co to ma do
rzeczy?
- Zastanawiam się co zrobisz, kiedy nadejdzie lato.
Draco zamrugał. Zrobiło mu się słabo. Nie myślał jeszcze
o tak odległej przyszłości. Po ataku na szkołę dostał od matki
tylko jedną sowę. W liście poleciła mu zostać na Boże
Narodzenie w Hogwarcie. Jego ojciec był w więzieniu, ale chłopak
nie wiedział, czy inny śmierciożerca nie widział go, kiedy
pomagał Weasleyowi walczyć z golemami. Jeżeli tak, to nie dziwił
się, że nie chcą go w domu.
Będzie mu trudno przetrwać
lato... Być może nie przetrwa...
- Dam sobie radę –
odpowiedział z drwiącym uśmiechem, ale w jego głosie było
słychać, że wcale nie jest tego pewny.
- Może powinieneś
porozmawiać o tym ze Snape’em. On coś poradzi – zapewnił
Harry.
Draco spojrzał na profil Gryfona.
- Bardzo ci
pomógł, kiedy straciłeś wzrok, prawda? – powiedział, nie
myśląc, że może nie jest to odpowiednia chwila na poruszanie tej
kwestii. Harry kiwnął głową, ale nie zdążył odpowiedzieć,
gdyż w tym momencie usłyszeli głośne zawodzenie. Widocznie Marta
postanowiła dotrzymać Blaise towarzystwa.
Draco wszedł
pierwszy, a Harry za nim. Szloch ucichł, ale dziewczyna nie mogła
do końca powstrzymać łez. Gryfon dobrze znał to uczucie.
-
Zabini, sprowadziłem pomoc.
- Nie chcę jego pomocy, ani
twojej też! – warknęła Blaise, ocierając oczy pasiastym
krawatem.
- Och, wybacz, księżniczko, że cię nie
zostawiłem, żebyś mogła dalej beczeć nad otwartym listem, który
każdy mógł przeczytać! Nawet szlama by to bardziej doceniła! –
parsknął Draco, urażony niewdzięcznością koleżanki.
Harry
słyszał, że dziewczyna nadal płacze. Podszedł bliżej, mijając
Ślizgona i wyciągnął rękę tam, gdzie spodziewał się znaleźć
ramię Blaise. Udało mu się dopiero za drugim razem.
Dziewczyna
napięła mięśnie, czując na ramieniu dłoń Gryfona. Nie
zareagowała tak dlatego, że dotykał ją chłopak – w tym miała
już pewne, nie zawsze przyjemne, doświadczenia – ale dlatego, że
dotyk Harry’ego był taki... inny. Tak łagodny, że prawie
niewyczuwalny, a jednocześnie dodający odwagi i otuchy, jakby
chłopak znał ból, jaki czuła, rozumiał go... i miał na niego
lekarstwo.
- Co było w tym liście? – zapytał cicho.
Chciała odepchnąć Gryfona, warknąć, że nie potrzebuje
litości, ale ten delikatny dotyk i brzmienie jego głosu
powstrzymały ją.
- Moja matka nie żyje. Voldemort dopadł ją
wczoraj rano. Wiedziała, że po nią przyjdą.
Harry
zmarszczył brwi. Przed oczami stanęła mu wizja z poprzedniego
dnia. Krzycząca kobieta... Ból i łkająca dusza... To była matka
Blaise. Odwet Voldemorta. Chłopak wzdrygnął się i westchnął.
-
Przykro mi – powiedział i poczuł gorącą łzę, upadającą na
wierzch jego dłoni. Sam też bliski był płaczu.
- Voldemort
zabił jej matkę, bo odmówiła ukrycia rannych śmierciożerców po
śmierci jej męża w czasie ataku na szkołę – wtrącił Draco
wypranym z emocji głosem. Wcześniej Ślizgon miał cichą nadzieję,
że jego matka zachowa się tak, jak matka Blaise, to znaczy da mu
jakikolwiek znak, że ciągle może jej ufać, ale nic takiego się
nie stało. Teraz cieszył się z tego. Nie zniósłby, gdyby została
zadręczona dla kaprysu szaleńca.
Blaise zgrzytnęła zębami.
- Gdybym chciała mu o tym powiedzieć, Malfoy, zrobiłabym to
sama.
- Rozryczałabyś się po dwóch pierwszych słowach,
Zabini. Ja musiałem przeczytać list, żeby zrozumieć, czemu cały
czas się mażesz – zadrwił Draco.
Dziewczyna rzuciła się
na niego, ale Harry zdążył ją złapać, zanim jej paznokcie
dosięgły twarzy Malfoya.
- Draco próbuje ci pomóc. Tylko
niezbyt mądrze się do tego zabiera.
Blaise znów ogarnęło
to dziwne, obezwładniające uczucie. Draco skrzyżował ramiona i
uniósł wyzywająco brew, ale Ślizgonka już się uspokoiła i znów
usiadła na klapie od sedesu.
Przez dłuższy czas nikt nic nie
mówił i nie poruszał się. Jednak ta cisza była wypełniona
dyskusjami i decyzjami. Najważniejsza rozmowa w życiu Blaise
odbywała się bez słów. Nie wiedziała, jak długo tak siedziała
z ręką Harry’ego na ramieniu. Nagle poczuła, jakby w jej duszy
wybuchł pożar, rozżarzając ją i chłodząc jednocześnie.
Już
wiedziała kim jest. Wstała. Harry cofnął się i stanął po jej
lewej stronie. Popatrzyła na niego i na Dracona. Wszystko stało się
jasne. Przypomniała sobie spokój Harry’ego, kiedy szedł na
eliksiry, dziwne zachowanie Dracona przez ostatnie kilka miesięcy, a
przede wszystkim zupełny brak wrogości pomiędzy dwoma odwiecznymi
przeciwnikami. Podjęła decyzję.
- Muszę zobaczyć się z
Dumbledore’em... i ze Snape’em.
***
Remus,
Syriusz i Severus zgromadzili się wokół szklanej skrzynki,
zabezpieczonej nietłukącym zaklęciem, zawierającej szczątki
srebrnego listu, który Knot bezmyślnie otworzył gołymi rękami.
Był pokryty plamkami krwi i kawałkami ciała, które przylgnęły
do przeklętej koperty. Na skrawku, który pozostał z tyłu, ciągle
tkwiła głowa węża. Z nienawiścią w papierowych oczach
przyglądała się trzem mężczyznom.
- Widziałeś kiedyś
coś podobnego? – spytał Severusa Syriusz. Snape zdawał się nie
zauważyć sugestii w jego głosie.
- Nigdy nie zajmowałem się
korespondencją Voldemorta, zakuty łbie.
- Taa, jasne. Ty
zajmowałeś się tylko sporządzaniem środków czyszczących do
kibli.
- Syriuszu, Severusie, przestańcie! – zawołał
Remus. Przyglądał się im badawczo, aż nie przestali łypać na
siebie i skupili uwagę z powrotem na kopercie.
- Myślę, że
zdołam ustalić, jakim eliksirem został spryskany ten list –
oznajmił Snape. – Wtedy, przy ogromnym szczęściu, dowiem się,
kto go sporządził.
- Niby jak?
- Eliksir o takiej mocy,
który aktywuje się w tak specyficzny sposób, powodując śmierć i
pojawienie się Mrocznego Znaku, może sporządzić tylko mistrz.
Mistrzowie Eliksirów są zwykle na tyle próżni, że oznaczają
swoje mikstury. Dodają do nich jakiś niemagiczny, nie reagujący z
innymi składnik, który jest ich swoistym podpisem.
- A ty
masz swój podpis, Sev? – zapytał Syriusz z udawanym przejęciem,
pochylając się w stronę Snape’a. Severus posłał mu zimne
spojrzenie.
- Nie jeden. Są to oczywiście mugolskie
składniki.
- Dodajesz swoich tłustych włosów? – Syriusz
nie odpuszczał.
Snape spojrzał na niego z wyższością.
-
Wiesz, Black, wydaje mi się, że ktoś kiedyś zrobi z ciebie
niewymownego.*
Syriusz poczerwieniał z gniewu, a Remus
wybuchnął śmiechem. Śmiech Lupina zawsze rozładowywał sytuację.
Severus prychnął i ostrożnie otworzył pudełko. Za pomocą
różdżki przeniósł dwa skrawki koperty do szklanej fiolki, po
czym szczelnie ją zamknął. Odsunął się, dając pozostałym do
zrozumienia, że mogą się zająć pozostałymi resztkami.
Remus
i Syriusz spojrzeli na siebie i jednocześnie rzucili zaklęcia.
Próbowali dowiedzieć się czegoś o nadawcy listu.
Snape
przyglądał się przez chwilę ich współpracy. Na jedną, krótką
chwilę ogarnął go smutek. Huncwoci prezentowali się marnie bez
pozostałych członków.
Szybko jednak opanował się, zabrał
fiolkę i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Nie chciał
rozpraszać uwagi Blacka. W szkole był na to bardzo podatny.
Udał
się do klasy eliksirów. Znów poczuł pragnienie, by być częścią
grupy, do której nigdy nie pasował. A zdążył już zapomnieć, że
jego serce też czasem czegoś pragnie. W pewnym sensie cieszył się,
że tam, w gabinecie nie było Lily i Jamesa.
- Panie
profesorze!
Skrzywił się i odwrócił z zamiarem ukarania
bezczelnego durnia, który śmiał mu przerwać rozmyślania. Tym
durniem okazał się być Draco Malfoy. Mistrz Eliksirów powstrzymał
się od jakichkolwiek uwag. Ciągle nie był pewny, jak powinien
zachowywać się w stosunku do Dracona.
- Słucham, panie
Malfoy.
- Dyrektor chce pana widzieć w swoim gabinecie. Chodzi
o Zabini.
* Gra słów. Nie umiałam tego lepiej
przetłumaczyć. Chodzi mniej więcej o to, że Snape ma nadzieję,
że ktoś w końcu uciszy Syriusza. A ‘unspeakable’ to także
niewymowny - zawód w magicznym świecie.
[Ponowna
aktualizacja]
Jak już mówiłam, dziękuję za wszystkie
komentarze i przepraszam za poślizg w czasie, nie zależał on ode
mnie. Dziękuję midnight za betę i życzę miłej lektury
.
Rozdział 4
Nic, co powiedział
profesor Snape, nie pomogło Blaise opanować panicznego strachu,
jaki czuła udając się na spotkanie z Voldemortem. Dygotała jak
ryba wyjęta z wody. A Crabbe i Goyle, którzy jej towarzyszyli,
wcale nie wyglądali lepiej.
To było dość szczególne
zebranie – mieli na nim spotkać innych nowoprzyjętych członków
kręgu śmierciożerców. Blaise w kółko powtarzała w myślach
wszystko co usłyszała od Snape’a. Znała odpowiedzi na ewentualne
pytania, wiedziała jak unikać pułapek i jak przypodobać się
czerwonookiej zmorze czarodziejskiego świata.
Jej żołądek
wywracał się z powodu eliksirów, których kazano jej zażyć, a
serce tłukło się w piersi. Czuła strach i nienawiść. Jej zmysły
były wyostrzone do granic możliwości. Nie mogłaby być bardziej
czujna nawet, gdyby wrzucono ją do dziury pełnej węży, w której,
prawdę mówiąc, właśnie się znalazła.
W słabo
oświetlonym kamiennym pokoju ciemne postacie utworzyły krąg. Za
każdym nowicjuszem stał śmierciożerca, który miał go
przedstawić Czarnemu Panu. Nikt nic nie mówił, tylko białe maski
połyskiwały złowrogo.
W co ja się pakuję, na Merlina?
Nie mogę tego zrobić! – pomyślała Blaise.
- Moi
wierni śśśmierciożercy... – rozległ się syczący głos i
dziewczyna przestała czuć cokolwiek. Strach i nienawiść ją
opuściły. Nie było jej już zimno. Miała wrażenie, jakby
znalazła się pod wpływem Imperiusa. Mogło to być spowodowane
skomplikowanym połączeniem umysłu profesora Snape’a i jej,
dzięki czemu miała możliwość wykorzystywania jego doświadczenie
w oklumencji. Jednak równie dobrze w ten sposób mógłby się
objawiać jej instynkt samozachowawczy.
Pochyliła głowę i
skupiła wzrok na butach, wpatrując się w plamkę błota na jednej
z tenisówek.
- Przyprowadziliście dziś ze sobą nowych
członków, którzy pragną oczyścić świat z plugastwa. Czy
sprawdziliście ich lojalność?
Rozległo się zgodne „tak”.
Voldemort niespiesznie obszedł krąg nieruchomych postaci. Jego
szaty szeleściły cicho. Nagini zwinęła się na środku, kołysząc
przednią część ciała jak hipnotyzująca ofiarę kobra. Czarny
Pan od czasu do czasu przystawał, spoglądając na dygoczących
nastolatków, którzy nie mieli odwagi nawet na niego spojrzeć,
kiedy był tak blisko. Niektórych dotykał długimi, kościstymi,
białymi palcami, innych nie raczył zaszczycić nawet spojrzeniem.
Jednak kiedy podszedł do Blaise, zatrzymał się.
- To
córka Zabiniego – przedstawił ją Nott, kolega jej ojca,
prawdopodobnie w odpowiedzi na pytające spojrzenie Voldemorta.
-
Ach, tak – powiedział i ruszył dalej. Blaise nie łudziła się,
że na tym się skończy. Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać
zakończył obchód i stanął obok Nagini, wciąż gnącej się w
cichym tańcu.
- Przyprowadźcie pierwszego – mruknął.
Jeden ze śmierciożerców wyprowadził na środek chłopca o
włosach koloru piasku. Blaise go nie znała. Była prawie pewna, że
nie widziała go w Hogwarcie.
- Spójrz mi w oczy – polecił
mu Voldemort łagodnym, aksamitnym głosem. – Powiedz, chcesz mi
służyć?
- T… tak, panie. – Akcent wskazywał na to, że
chłopak jest z Durmstrangu.
- Jak bardzo? Co możesz dla mnie
poświęcić?
- Wsz… wszystko, panie.
- Wszystko? –
Voldemort uśmiechnął się, a kiedy młody kandydat na
śmierciożercę przytaknął, powiedział cicho: – Crucio.
Blaise zadrżała. Miała wrażenie, że krzyk chłopaka będzie
ją już zawsze prześladował. Zastanawiała się jak długo będzie
zdolna znosić tortury, i to nie tylko w stosunku do innych osób.
Pamiętaj o zemście. Pamiętaj o matce – powtarzała
w myślach.
Chłopak pochlipywał, skulony na podłodze.
Voldemort pochylił się i dwoma długimi palcami chwycił go pod
brodę, by jeszcze raz spojrzeć mu w oczy. Przez chwilę zdawał się
czegoś w nich szukać, następnie wyprostował się i wyjął
różdżkę.
- Avada Kedavra – powiedział, celując
we wstrząsaną dreszczami postać. – Mam nadzieję, że następny
będzie więcej wart – dodał, odpychając ciało na bok.
Skinął
na Notta, by przyprowadził Blaise.
Pamiętaj o zemście.
Pamiętaj o matce.
- Spójrz mi w oczy – polecił Czarny
Pan.
A teraz zapomnij o wszystkim.
***
Snape krążył po swojej kwaterze, zgrzytając zębami i
trzymając się kurczowo za lewe przedramię, jakby to mogło
złagodzić ból. Kolejny raz w swoim życiu czuł się bezużyteczny.
Nie potrafił odwieść Zabini od pomysłu kontynuowania misji,
której on sam nie mógł już wykonywać. Nie zdołał również
przekonać Dumbledore’a, by wyperswadował to dziewczynie. Widział
iskierki szaleństwa w jej oczach. Wiedział, że zrobi to nawet bez
czyjejkolwiek pomocy, i że nie ma szans na przetrwanie inicjacji.
Teraz przez połączenie umysłów czuł jej strach, tak bardzo
przypominający jego własny z czasów, kiedy był na jej miejscu.
Dlaczego to wszystko nie skończyło się tamtego dnia,
przed Świętami? Dlaczego od razu zniszczyłem golemy, zamiast użyć
ich, by go unicestwić?
Kolejna fala bólu płynąca od
znaku przerwała rozmyślania Snape’a. Mistrz Eliksirów był
wściekły. Chwycił pierwszą z brzegu fiolkę i zgniótł ją w
dłoni. Wtedy poczuł obecność Zabini w swoim umyśle, jej uczucia
i strzępy jej myśli.
Zamknął oczy i delikatnie zepchnął
je poza jej podświadomość, poza zasięg legilimencji Voldemorta.
Ból i konieczność ochrony umysłu Zabini wyczerpywały go.
Oddzielał jej myśli od uczuć, szepcząc nakazy.
A
teraz zapomnij o wszystkim.
***
- Czy
chcesz mi służyć, Blaise Zabini?
- Całym sercem, duszą i
ciałem, panie – odpowiedziała. Jej myśli i ton głosu wyrażały
szczerość i oddanie.
- Będziesz to robić tak, jak twój
ojciec?
- Lepiej, panie – zapewniła gorliwie.
- A co z
twoją matką?
- Nie miałam szansy, by zabić ją osobiście –
odparła. Czuła, że w tej chwili naprawdę mogłaby to zrobić.
-
Teraz oddaj mi swoje życie, Blaise Zabini! – zawołał Voldemort.
- Z radością, panie. – Wyjęła różdżkę, z jednej
strony mając nadzieję, że nie będzie musiała jej użyć, z
drugiej jednak w stanie, w jakim się znajdowała, było jej wszystko
jedno.
Sapnęła, kiedy zimne palce
Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać zacisnęły się na jej
ręce i odebrały różdżkę.
Teraz przystąpisz do
ostatecznego testu. Przygotuj się.
Spodziewała się, że
Voldemort rzuci na nią niewybaczalne, ale zamiast tego chwycił ją
za drugą – lewą rękę i podsunął Nagini. Olbrzymi wąż
zatopił kły w ramieniu Blaise.
Ból był oślepiający. Nie
słyszała też złowrogiego zaklęcia recytowanego przez Toma
Riddle’a. Wydawało jej się, że osuwa się w pustkę, gdzie nie
ma nic poza wszechogarniającym bólem.
Nagle poczuła, jakby
jej ramię zostało oderwane i wtedy wszystko ustało, tylko słabe
echo odbijało się od ścian, jak swoiste memento.
Otworzyła
oczy i poprzez łzy zobaczyła obrzydliwy znak, wyraźnie widoczny na
skórze.
Dokonała tego...
***
Draco
siedział nadąsany w pokoju wspólnym Slytherinu. Zabini, Crabbe,
Goyle i Parkinson rozprawiali o inicjacji do kręgu śmierciożerców.
- Było trochę strasznie, nie?
- Ale zobacz, jaki jest
cool...
Draco nigdy nawet nie przypuszczał, że jego goryle
potrafią układać takie długie zdania.
Zabini prawie się
nie odzywała. Siedziała zamyślona, patrząc gdzieś przed siebie i
unikając spojrzeń młodego Malfoya.
- Żałujesz, że nie
mogłeś tam być prawda, Draco? – zagruchała Pansy, ale w jej
głosie było znacznie mniej uwielbienia niż zwykle. Wizerunek
Ślizgona ucierpiał od kiedy Lucjusz Malfoy znalazł się w
więzieniu.
- Dumbledore mnie obserwuje. Nauczyciele pewnie
też. Nie mogę teraz zostać naznaczony, to zbyt ryzykowne.
-
Ale mówiłeś, że dla Czarnego Pana zrobisz wszystko!
-
Zrobię, ale jestem mu bardziej potrzebny nienaznaczony i wolny, niż
naznaczony i w więzieniu. W Azkabanie jest już jeden Malfoy –
wycedził. – Nie spodziewam się, że to zrozumiesz, Parkinson.
Więc pław się w chwale nowo przyjętej i próbuj nie wyglądać
zbyt triumfująco. Nie chcielibyśmy patrzeć, jak taka ładna
dziewczyna jest odrzucona i prześladowana – Draco uśmiechnął
się pokazując lśniące, białe zęby, a jego oczy rozbłysły.
Pansy aż odskoczyła i poszła popisywać się gdzie indziej.
Draco
rozparł się w fotelu, obserwując Blaise. Była jedyną osobą,
którą szanował za posiadanie obrzydliwego piętna na
przedramieniu. Zastanawiał się, czy byłby zdolny do zrobienia
czegoś wymagającego takiej odwagi. Bardzo w to wątpił.
Wtedy
do pokoju wspólnego wszedł opiekun Slytherinu. Wszystkie rozmowy
zamarły, a zwykle chłodna atmosfera stała się lodowata. Świeżo
upieczeni śmierciożercy i ci, którzy chcieli nimi być, łypali na
niego, jakby próbowali zamordować go wzrokiem. Profesor Snape tylko
prychnął, przeszedł przez pokój majestatycznym krokiem i wyszedł,
powiewając peleryną i zamykając z trzaskiem drzwi. Parkinson z
tajemniczym, jadowitym uśmiechem zaciągnęła w kąt Crabbe’a,
Goyle’a i Blaise. Podeszła też do Dracona, ale ten tylko
przewrócił oczami i wcisnął się w fotel. Nie chciał kolejnego
przedstawienia z pokazywaniem Mrocznych Znaków i dyskusjami, jakim
to zdrajcą jest Snape. Nie, kiedy on również nim był.
***
Był wczesny, zimowy ranek. Harry’ego jak zwykle
obudziło ćwierkanie ptaków. Poruszył się w łóżku i
natychmiast poczuł ciężar Sashy, która prześliznęła mu się po
nodze, dalej po ciele i na koniec owinęła się wokół nadgarstka.
- Dzień dobry, Sasho – Harry uśmiechnął się, czując
chłodną obręcz usadawiającą się na swoim zwykłym miejscu.
Sasha stała mu się tak bliska jak Hedwiga. Może nawet bardziej,
ponieważ dzięki niej Harry mógł w razie potrzeby widzieć.
Pogładził trójkątną głowę i poczuł, jak rozwidlony język
delikatnie dotyka jego palców.
- Dzień dobry, Harry –
odpowiedziała wężyca. Harry nie chciał, by nazywała go panem.
Przeciągnął się, siadając na łóżku. Następnie wstał i
założył dżinsy i ciepły sweter, wreszcie w odpowiednim
rozmiarze. Syriusz zaopatrzył jego szafę we wszystkie ubrania,
jakich mógł potrzebować – zarówno mugolskie, jak i
czarodziejskie. Chłopak uśmiechnął się na wspomnienie o swoim
ojcu chrzestnym. Był ciekawy, czy nadal usiłuje wysprzątać swój
rodzinny dom, który był niezamieszkały od blisko dziesięciu lat.
Harry narzucił jeszcze szkolną szatę i chwycił swoją
laskę. Był gotowy do wyjścia. Chciał poćwiczyć przez godzinę
lub dwie, zanim obudzi się reszta uczniów. Wtedy usłyszał lekki
trzepot skrzydeł, a następnie stukanie w okno. Podszedł do niego
marszcząc brwi. Kiedy tylko je otworzył do środka wleciała sowa.
- Hedwiga? – zapytał, ale pohukiwanie w niczym nie
przypominało głosu Hedwigi.
Harry wyciągnął rękę. Po
chwili poczuł, jak szpony sowy zaciskają mu się na przedramieniu.
Pogłaskał ją delikatnie i odebrał przywiązany do nóżki list.
Jak tylko go odwiązał, sowa odleciała. Wyjął różdżkę i
wycelował w pergamin, szepcząc odpowiednie zaklęcie, po czym
przesunął palcami po powierzchni, by odczytać wiadomość.
Spotkaj się ze mną w Łazience Jęczącej Marty.
Proszę.
Nie było podpisu. Powąchał papier. List
był napisany zwykłym, używanym przez uczniów atramentem. Nie było
w nim nic niezwykłego.
- Sasha, czy to była szkolna sowa? –
zapytał.
- Prawdopodobnie. Była kremowo-brązowa –
odpowiedział wąż koralowy.
Harry zdecydował się iść na
to spotkanie, ale nie sam. Stukając przed sobą laską, wyszedł z
pokoju i skierował się do kwatery drugiego prefekta – Hermiony
Granger. Wymruczał hasło i wszedł do środka. Podszedł do łóżka
i ostrożnie wymacał poduszkę. Następnie ujął dziewczynę za
ramiona i delikatnie potrząsnął.
- Miona… Obudź się.
Uśmiechnął się, słysząc krótkie sapnięcie.
-
Harry, jestem nieubrana – fuknęła zaspana i lekko zszokowana
Hermiona, odsuwając się.
- Doprawdy? – zapytał i
zachichotał, kiedy Hermiona zamilkła zawstydzona. Wyprostował się
i odwrócił. Bawiło go to, że jego przyjaciółka zapomina, że
jest niewidomy. Dzięki temu czuł się bardziej pewny siebie,
ponieważ kiedy ona zapominała, sam także zdawał się o tym nie
pamiętać.
- Więc o co chodzi? – odezwała się wreszcie.
Harry słyszał, jak krąży po pokoju, prawdopodobnie ubierając
się.
- Dostałem to i myślę, że nie powinienem iść sam –
powiedział, pokazując jej liścik.
- To może być pułapka.
Może powinniśmy obudzić Rona?
- Wtedy Seamus i Neville też
mogą się obudzić. Wiesz, jak zachowuje się Ron, kiedy ktoś go
wyrywa ze snu. Myślę, że ktokolwiek mi to przysłał, nie chciał,
żeby wszyscy się dowiedzieli.
- Dobrze. Pójdziemy we dwójkę.
Mam tylko nadzieję, że zdążę jeszcze na mój poranny obchód –
oznajmiła nieco apodyktycznie Hermiona. – Jestem gotowa.
***
Kiedy weszli do łazienki, w środku była tylko Blaise.
To nie była żadna pułapka.
- Chciałam, żebyś przyszedł
sam. Bez obstawy – syknęła, patrząc na Hermionę.
- Można
jej zaufać, Blaise. Poza tym nie wiedziałem, że to ty.
Harry
słyszał, jak ze świstem wciąga powietrze. Hermiona milczała,
prawdopodobnie wpatrując się w Ślizgonkę.
- Pewnie masz
rację. Nie musisz odpowiadać na niepodpisane listy – stwierdziła
spokojniej.
- Jak możemy ci pomóc? – spytała Hermiona,
podejrzliwie zerkając na zabandażowane przedramię Blaise.
-
Twojej pomocy nie potrzebuję. Możesz wracać do łóżka –
odpowiedziała Ślizgonka. Gryfonka sapnęła z irytacją, ale zanim
zdążyła coś powiedzieć, Harry przemówił swoim spokojnym,
poważnym głosem.
- Hermiona tu jest, ponieważ ją o to
prosiłem. I myślę, że ja potrzebuję jej pomocy. Powiedz,
wszystko poszło dobrze?
- Skoro tak mówisz – burknęła.
-
Co poszło dobrze? – zapytała Hermiona.
- Powiedz jej,
Blaise. Dochowa tajemnicy. Wiedziała o Snape’ie, a wcześniej o
likantropii profesora Lupina, ale nikomu nie powiedziała.
-
Jestem śmierciożercą – oznajmiła po prostu. Widząc reakcję
Gryfonki, opowiedziała, jak została szpiegiem Zakonu w szeregach
Voldemorta, zajmując miejsce Snape’a i co ją do tego skłoniło.
– Ale teraz potrzebuję pomocy. Muszę się nauczyć rzeczy,
których nie uczą w szkole, a przynajmniej nie przez pierwsze pięć
lat.
- Co masz na myśli? – spytała Hermiona, ale Blaise
zwróciła się do Harry’ego.
- Jesteś najlepszy w Obronie
Przed Czarną Magią. Widziałam cię na Turnieju Trójmagicznym.
Stanąłeś twarzą w twarz z Voldemortem więcej razy niż
ktokolwiek inny i ciągle żyjesz. Chcę, żebyś mnie uczył.
-
Ja? – zapytał zaskoczony. – A profesor Lupin nie byłby lepszy,
albo profesor Snape? On mnie uczył…
- Myślałam o tym, ale
nie mogę prosić Snape’a o więcej. Uczy mnie Oklumencji i
utrzymuje połączenie umysłów. Ja ciągle się tego uczę. A ty
walczyłeś z Voldemortem. Chcę wiedzieć, jak to jest…
-
Nie możesz wiedzieć, jak to jest. To nie jest coś, czego można
się nauczyć. Nie możesz wiedzieć, co się czuje, kiedy twoje
życie zależy od tego, co zrobisz za chwilę, ile będziesz miała
szczęścia i czy dobrze wycelujesz. Tego nie można upozorować. –
Harry z trudem panował nad emocjami. Był w pełni przygotowany, by
odrzucić prośbę Blaise. To dorośli powinni zajmować się takim
rzeczami.
- Miałam dobry pomysł, Potter – stwierdziła
sucho, a Harry poczuł się odrobinę winny. Nie był jedyną osobą,
która miała dużo do czynienia z Voldemortem. Spróbował innej
taktyki.
- W czasie Turnieju Trójmagicznego widziałem, teraz
jestem ślepy – rzucił kąśliwie. Został zmuszony, by wyrazić
słowami bolesny fakt. Wciąż raniło go to, że nie może się
nigdzie ruszyć bez laski, musi używać oczu węża, by widzieć, a
do czytania i pisania potrzebne mu są zaklęcia. W dodatku
podejrzewał, że już zawsze tak będzie.
Blaise zamilkła,
ale niespodziewanie odezwała się Hermiona.
- Ona ma rację,
Harry. To nie ważne, że nie widzisz. Udowodniłeś to wiele razy. W
czasie ataku na Hogwart walczyłeś z Voldemortem bez niczyjej
pomocy. To, co stało się w Święta znów się wydarzy i będzie
jeszcze gorzej. Wszyscy to wiemy. Tym razem uczniowie też będą
musieli walczyć, a ja chcę być przygotowana. Pomogę ci, jeśli
też będziesz mnie uczył… i Rona. Voldemort się tego nie
spodziewa. Możesz i powinieneś nam pomóc. Nie widzisz tego?
-
Nie, właśnie o to chodzi, że nie widzę – odparł jadowicie
Harry. – Hermiono, mam już dostatecznie dużo na głowie! Nie
dokładaj mi więcej! – Pierwszy raz od września podniósł głos.
- Przemyśl to, Harry – powiedziała Blaise. – Możesz
odpowiedzieć przez sowę, ale tylko tak wcześnie rano. Jeżeli nie
odezwiesz się przez tydzień będę wiedziała, że się nie
zgadzasz, ale pomyśl o tym, proszę.
Harry milczał,
przygryzając wargę. Nie mógł teraz podjąć decyzji, nie mógł
odmówić Blaise. Nie, kiedy podjęła takie ryzyko.
- Pomyślę
– zapewnił niechętnie.
Ślizgonka ruszyła do wyjścia, ale
zatrzymała się przy drzwiach.
- Hogwart nie jest już
bezpieczny, Potter. Jesteś celem. Wszyscy jesteśmy. A ja nie będę
mogła ostrzegać wszystkich, tak jak profesor Snape. Więc myśl
szybko – rzuciła groźnie i wyszła.
Ten rozdział
miał być wklejony dawno temu. Miał, ale zbieg mało przyjemnych
okoliczności sprawił, że jest dopiero teraz. Wybaczcie...
Potraktujcie go drodzy czytelnicy, jako spóźniony prezent
świąteczny
.
Szczęśliwego Nowego Roku!!!
Rozdział 5
Minął już prawie tydzień od czasu, gdy Harry
rozmawiał z Blaise i Hermioną, a nadal nie podjął żadnej
decyzji. Kiedy powiedział o wszystkim Syriuszowi, ten tylko poklepał
go po ramieniu i radził mu zgodzić się, a zaraz potem poszedł
zająć się swoimi sprawami.
Chłopiec jednak wciąż nie był
pewny.
Co ja niby mam takiego, czego nie ma Remus? On jest
cholernym nauczycielem cholernego OPCM-u, pozwólmy mu zapracować na
swoją cholerną pensję!
Syriusz aż nazbyt gorąco
zachęcał Harry’ego do udzielania lekcji poza planem zajęć i
dawał do zrozumienia, że każdy nauczyciel należący do Zakonu
również by to poparł.
Harry nie powiedział Remusowi o
prośbie Blaise. Czuł, że nie potrafiłby tego odpowiednio wyrazić.
Lekcje właśnie się skończyły. Harry wszedł do Wielkiej
Sali, stukając przed sobą laską. Mimo, że w perspektywie miał
zdawanie SUM-ów, w ogóle nie uważał na zajęciach. Zamiast tego
rozmyślał intensywnie.
Ale jeżeli Blaise pójdzie i
zginie, bo nie będzie wiedziała czegoś, co mógłbym jej
powiedzieć? Będzie gorzej niż z Cedrikiem. Wtedy nie wiedziałem,
że to pułapka.
Znów ogarnęło go to samo uczucie, które
towarzyszyło mu zawsze, kiedy musiał uczyć się obywać bez
wzroku. Niezdecydowanie i strach przed tym, co czeka za progiem.
O
to chodzi... O strach przed nieznanym. Wtedy mi się udało, ale co
będzie, jeśli tym razem mi się nie uda i ktoś ucierpi?
Pomyślał,
że być może Snape lub Dumbledore będzie w stanie pomóc mu
bardziej niż jego ojciec chrzestny. Zdecydował się porozmawiać z
którymś z nich przy pierwszej możliwej okazji.
- Tutaj,
Harry! – Kierując się głosem Hermiony podszedł do ławki.
Złożył laskę i usiadł.
- Cześć, Hermiono. Jest tu Ron?
- Tu jestem – rozległ się głos po prawej, a Harry poczuł
lekkie szturchnięcie w ramię.
- Powinienem się domyślić po
zapachu. Trening quidditcha? – uśmiechnął się smutno.
-
Wiesz, że mógłbyś tam być i trenować razem z nami –
przypomniał Ron. Nie był zadowolony, kiedy Harry zdecydował, że
nie będzie już grał.
- Ron, już to przerabialiśmy –
westchnął. – Zagrałem w tym jednym meczu, bo chciałem sobie
udowodnić, że potrafię. Poza tym Ginny jest świetnym szukającym.
- Ron! Mógłbyś wreszcie dać temu spokój?! – W głosie
Hermiony brzmiała irytacja. Harry uśmiechnął się, kiedy usłyszał
dzwon obwieszczający, że obiad jest już podany, a nauczyciele
zajmują swoje miejsca przy stole.
***
Blaise
Zabini siedziała pomiędzy Pansy i Goyle’em, nie zwracając
większej uwagi na ich bezsensowną paplaninę. Albo raczej na
paplanie Pansy i chrząknięcia wydawane od czasu do czasu przez
Goyle’a. Siedziała wyprostowana, z ponurym wyrazem twarzy i
ognikami gniewu w oczach. Gniewu, który napędzał jej wolę. Mówiła
niewiele, a jadła jeszcze mniej. TO miało się za chwile wydarzyć.
Przy stole Slytherinu panowała atmosfera nerwowego
oczekiwania. Spojrzenie Blaise napotkało wzrok Dracona, skinęli do
siebie porozumiewawczo. Takie gesty przyczyniały się do powstawania
różnych plotek dotyczących ich rzekomego związku.
Prawdą
było, że dziewczyna go lubiła i ufała mu. Minął już tydzień,
a jej tajemnica nie została odkryta i, co ważniejsze, nic w jego
postawie nie zdradzało prawdziwego nastawienia. Zachowywał się
zupełnie jak profesor Snape dopóki nie został zdemaskowany. Jej
myśli ponownie wróciły do powodu ogólnego poruszenia. Miała
nadzieję, że poważnie potraktował to, co mu powiedziała, i
powziął jakieś środki ostrożności. Jednak ta myśl również ją
przerażała, bo jeśli Mistrz Eliksirów jest przygotowany, to
reszta świeżo upieczonych śmierciożerców może podejrzewać ją
o zdradę.
- Już czas, już czas! – wyszeptała Pansy i aż
zapiszczała z uciechy, zupełnie jak dziecko, które za chwilę ma
rozpakować od dawna wyczekiwany prezent. Blaise przytaknęła.
-
Przestań się gapić, jakbyś na coś czekała! Powiedziałam, że
teraz to zrobię i zrobię, więc spróbuj się kontrolować –
syknęła do Pansy. Draco uśmiechnął się drwiąco.
-
Doprawdy, Pansy – wycedził. – Chociaż raz pomyśl. Chyba, że
V... Czarny Pan przyjął cię w swoje szeregi, bo potrzebował
błazna.
Pansy rzuciła mu gniewne spojrzenie, ale nic nie
odpowiedziała.
Blaise zdawała sobie sprawę, że nie może
dłużej zwlekać. Musi to zrobić teraz. Wyciągnęła różdżkę z
torby tak, aby wszyscy Ślizgoni mogli to widzieć, ale jednocześnie
żeby nie przyłapał jej żaden z profesorów. Popatrzyła na stół
nauczycielski, a dokładnie na spożywającego posiłek Severusa
Snape’a.
Ich spojrzenia spotkały się. Wiedział, co zaraz
nastąpi, i był na to gotowy. Mrugnął raz, jakby dając jej
pozwolenie, a następnie odwrócił wzrok, by zapytać o coś panią
Hooch. Blaise przełknęła ślinę i wymruczała zaklęcie, które,
przypominając jedynie lekki podmuch powietrza, pomknęło w kierunku
Snape’a. Mistrz Eliksirów zmarszczył brwi i rozejrzał się
podejrzliwie. Blaise natychmiast schowała różdżkę do rękawa, a
Pansy znów pisnęła z radości.
Cała Wielka Sala wstrzymała
oddech, gdy Snape nagle zerwał się z krzesła, przewracając je i
szarpiąc na sobie ubranie, jakby go parzyło. I faktycznie,
wystarczyła chwila, by jego ciało pokryły pęcherze, z których
natychmiast popłynęła krew. Pani Pomfrey ruszyła w jego stronę,
ale ubiegł ją Dumbledore, który wycelował w niego różdżkę i
Mistrz Eliksirów stracił przytomność. Remus wraz ze szkolną
pielęgniarką zabrali go z Wielkiej Sali, nim którykolwiek uczeń
zdążył choćby krzyknąć.
Blaise zignorowała wyrazy
uznania, jakie okazywali jej inni Ślizgoni. Była przerażona, jej
zaklęcie, nadające przedmiotom właściwości kwasu, zadziałało z
całą mocą. A Snape siedział tam bez jakiejkolwiek ochrony,
pozwalając się przekląć. Nie miała pojęcia co o tym myśleć.
Wstała i wybiegła z sali.
***
Ron i
Hermiona mieli sporo trudności z powstrzymaniem Harry’ego przed
pobiegnięciem do skrzydła szpitalnego. Hermiona tłumaczyła
chłopakowi, że to nie jest odpowiedni moment na odwiedziny.
Pielęgniarka potrzebowała teraz dużo miejsca i wolnej ręki, by
móc leczyć Snape’a szybko i efektywnie, i na pewno nie życzyła
sobie żadnych świadków. Natomiast Ron, jąkając się, próbował
podtrzymać go na duchu, ale w końcu poddał się i ograniczył do
klepania po plecach, aż w końcu Harry uspokoił się i odetchnął
głęboko.
- Zastanawiam się, kto mu to zrobił – odezwał
się Ron.
- Bez wątpienia któryś ze Ślizgonów. –
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Nie oszukuj się. Blaise to
zrobiła. Mówiła coś o ostrzeżeniu go jakiś czas temu, no nie? –
stwierdził ponuro Harry. Jego ton głosu wywołał dreszcze u
pozostałej dwójki Gryfonów. Po raz kolejny uświadomili sobie, że
wojny niekoniecznie toczą się na polach bitewnych.
- Ale
dlaczego?! On ją uczy i ochrania, są drużyną! – Głos Hermiony
zdradzał przerażenie.
- Tak, i oboje są Ślizgonami, więc
grają ostro. Blaise musiała udowodnić swoją lojalność, a Snape
jej w tym pomógł.
- Cieszę się, że nie jestem Ślizgonem –
pisnął Ron.
- Potrzebuję świeżego powietrza – oznajmił
niespodziewanie Harry i wyszedł do ogrodu.
Szedł stukając
przed sobą laską. Był poirytowany. Nagle poczuł, jak przez jego
ciało przenika duch.
- Nie no, błagam – wymruczał. Po
chwili okazało się, że zjawą był Krwawy Baron. Harry potraktował
ten fakt jak zrządzenie losu i momentalnie zdecydował, co powinien
zrobić.
- Znajdź, proszę Blaise Zabini, ale tak, żeby była
sama i powiedz jej, że czekam obok cieplarni.
***
Oddech Harry’ego zaczął się wyrównywać, kiedy
zbliżał się do stalowego szkieletu cieplarni. Sasha, owinięta
wokół jego nadgarstka, syczała uspokajająco.
- On wie, co
robi, Harry – próbowała go pocieszyć. Zawsze była taka dumna,
kiedy chłopak używał jej oczu, mimo że zwykle widział same
nieprzyjemne rzeczy. Chociaż raz chciałaby pokazać mu coś
ładnego.
- On prosił się o problemy! Znowu! Nie mam pojęcia,
co próbuje udowodnić! – wysyczał chłopak w języku węży.
-
Nie złośśść sssię na niego – odparła Sasha, gładząc dłoń
Harry’ego, by po chwili zacisnąć się wokół niej.
- Nie
złoszczę się na niego... nie bardziej niż zwykle – mruknął.
Szelest trawy za nim sprawił, że odchrząknął i zawołał: - Ron,
Hermiona, chodźcie tu wreszcie, wasze skradanie doprowadza mnie do
szału!
- Mówiłem ci, że nas usłyszy – sapnął
rudzielec, ale Hermiona nic sobie z tego nie robiła. Była
zadowolona, że humor Harry’ego się poprawił i przestał przed
nimi uciekać.
- Czemu za mną idziecie?
- Pomyśleliśmy,
że możesz nas potrzebować – odpowiedziała ostrożnie Hermiona.
- Więc nie obawialiście się, że ruszę w pojedynkę na cały
Slytherin? – Harry uśmiechnął się ironicznie.
- Baliśmy
się, że mógłbyś ich wysłać na drugą stronę – odparł Ron.
Hermiona szturchnęła go mocno w żebra.
Harry zachichotał,
słuchając ich.
- Sasha i to, co zrobił Snape... i dlaczego
to zrobił... na razie odsunęło ode mnie mordercze myśli.
-
Dobrze wiedzieć – rozległ się zachrypnięty z emocji głos, z
pewnością należący do Blaise. – Co takiego chciałeś mi
powiedzieć?
***
- Severusie, wiem, że mnie
słyszysz – powiedział łagodnie Dumbledore do nieruchomej
sylwetki Mistrza Eliksirów. Skóra Snape’a ciągle była pokryta
pęcherzami, które zdążyły już nieco zblednąć. Jednak
zaczerwienienie miało pozostać jeszcze przez jakiś czas. Serce
dyrektora zamarło na widok tego, co wojna i spaczone ideologie mogą
zrobić przyzwoitemu człowiekowi.
- Jeśli tak... Dlaczego
chce pan to koniecznie sprawdzić? – rozległ się zmęczony głos
byłego śmierciożercy.
- Ponieważ starzy ludzie lubią mieć
pewność – odpowiedział Dumbledore z ciepłym uśmiechem. –
Naprawdę nie zabezpieczyłeś się przed tym zaklęciem? W żaden
sposób?
- Gdyby tak było pewnie obudziłbym się na
Wielkanoc. – Snape poruszył się na łóżku. – Mówiąc w
skrócie, zażyłem eliksir chroniący organizm przed czarną magią.
Nie wiedziałem... czego jeszcze mógłbym użyć – westchnął i
zamknął oczy.
- Nie wyglądało na to – stwierdził
Dumbledore, machinalnie wygładzając prześcieradło.
- Proszę
podejść, dyrektorze. Wyglądam gorzej niż wyrostek po bójce –
zadrwił Snape.
- Wiem, Severusie. Wiem, ale zastanawiam się,
czy nie poświęcasz się bardziej, niż to konieczne.
- Nikt
nie wie, co tak naprawdę jest konieczne, czyż nie? Najważniejsze,
że Zabini została doceniona w kręgu – odparł Mistrz Eliksirów
i odwrócił się na drugi bok, ucinając rozmowę. Dumbledore
westchnął i wyszedł bez słowa.
***
Blaise
patrzyła na Harry’ego z lekkim lekceważeniem, ponieważ był po
stronie, do której ona przynależała, ale nie mogła tego otwarcie
zaświadczyć. Z Harry’ego niemal promieniowała prawość,
natomiast jej droga okazała się mroczniejsza niż się spodziewała.
To sprawiało, że była... nieco zazdrosna.
- Prosiłaś mnie
o coś jakiś czas temu – odezwał się Harry.
- Owszem –
odpowiedziała ostrożnie.
- Zgadzam się. Oczywiście musimy
przeprowadzać te lekcje tak, by twoi nowi... przyjaciele nie
zorientowali się.
- Zostawcie to mnie. Znajdę odpowiednie
miejsce – wtrąciła Hermiona i odeszła.
- Powiedz, Harry...
Czy te lekcje są tylko dla Blaise? – zapytał Ron.
- Możesz
przyjść, jeśli chcesz – odpowiedział z westchnieniem, jakby się
poddawał.
Jeszcze raz owładnęło nim tamto uczucie. Miał
tylko nadzieję, że rezultat będzie tak samo dobry, jak wtedy, gdy
będąc niewidomym wychodził z pokoju pierwszy raz.
Rozdział
wklejam, ze względu na sprzątanie forum, w wersji niebetowanej,
niesetety. W swoim czasie zostanie oczywiście zastąpiona wersją
poprawioną, z tym że nie mam pojęcia, kiedy ten czas
nastąpi.
Dziękuję serdecznie za wszystkie pozytywne i bardzo
budujące komentarze. Zbliżają się wakacje, więc postaram się,
aby kolejne rozdziały pojawiały się częściej. A na razie w Wasze
ręce...
Rozdział 6
Harry był zajęty
pracą domową z Transmutacji. Zagadnienia stawały się coraz
trudniejsze i trudniejsze w miarę, jak zbliżały się „straszliwe”
SUM-y. Jednak chłopak się ich nie bał. Zdał już trudniejsze
testy niż SUM-y, czy jakiekolwiek inne, które system oświaty mógł
mu narzucić. Jedyną rzeczą, której się obawiał była Historia
Magii. Był całkowicie niezdolny do zapamiętania kolejności
wydarzeń.
Harry westchnął i zaczął machać różdżką nad
leżącym przed nim żółwiem. Po dwóch próbach poczuł, że
żółwia już nie ma. Zmarszczył brwi i począł macać dookoła w
poszukiwaniu kubka, który miał się pojawić na miejscu zwierzaka.
- Hej Harry! – Głos Hermiony zdekoncentrował chłopaka i
mimowolnie potrącony porcelanowy kubek roztrzaskał się u jego
stóp.
- Oh... Miona, właśnie zgładziłaś mojego żółwia
– powiedział i lekko westchnął.
Usłyszał, jak
przyjaciółka cicho mlasnęła i mruknęła Reparo. Kubek w
jednym kawałku wylądował w jego dłoniach.
- Masz.
Wskrzesiłam go. A przy okazji, to bardzo ładny kubek, bez wzorków,
czy kawałków żółwiej skorupy – pochwaliła.
- Dziękuję,
pani profesor – wyszczerzył się złośliwie, odkładając kubek
na biurko i notując w pamięci, gdzie dokładnie go postawił.
-
To nie tak. Cieszę się, że się uczysz i robisz postępy.
-
Dzięki... Ale chyba nie przyszłaś, żeby mi pogratulować, nie?
-
Nie... Znalazłam miejsce do prowadzenia naszych lekcji.
-
Serio?
- Właściwie to poprosiłam profesora Dumbledore’a i
to był jego pomysł – powiedziała Hermiona i przysunęła się do
Harry’ego ściszając głos.
- Więc?
- To pokój z
rodzaju tych zmieniających swoje położenie. Pojawia się tylko
wtedy, kiedy bardzo tego potrzebujesz. Niewielu o nim wie, nawet
dyrektor dowiedział się o jego istnieniu dopiero niedawno. Mówi
się o nim Pokój Życzeń.
- Brzmi całkiem bezpiecznie –
stwierdził zamyślony Harry.
- Ten pokój jest nie tylko
bezpieczny, on także dostarczy wszystkiego, czego będziesz
potrzebował, żeby nauczyć nas wojować. – Hermiona uśmiechnęła
się triumfalnie.
- Wojować? – Harry zachichotał, ale jego
śmiech pozbawiony był wesołości. – To zabrzmiało tak...
średniowiecznie.
- Nieważne. Powiedziałam już wszystkim,
gdzie będą lekcje. Spotkamy się wieczorem, dobrze?
-
Wieczorem planowałem odwiedzić Snape’a – mruknął Harry.
-
Odwiedź go po obiedzie. To jest ważne – naciskała Hermiona.
-
Wiem, że to jest ważne, dużo lepiej niż ty! – odwarknął.
Usłyszał, jak Hermiona ze świstem wciąga powietrze i zagryzł
wargi, starając się oddychać regularnie. Wiedział, że dziewczyna
nie chciała być arogancka, ale tak to zabrzmiało. Przełknął
ślinę, próbując jej coś powiedzieć. Coś, co by go
usprawiedliwiło, ale nie potrafił nic wymyślić. Zamiast tego
wstał, wziął swój transmutowany kubek i wyszedł. Z miejsca,
gdzie siedziała Hermiona, nie słyszał żadnego dźwięku, to nie
wróżyło dobrze.
Dlaczego jej po prostu nie przeprosiłem?
***
Remus wszedł do skrzydła szpitalnego w
chwili, kiedy Snape był prawie gotowy do wyjścia. Mistrz Eliksirów
przystanął i spojrzał na wilkołaka.
- Dzisiaj zacznę
warzyć wywar tojadowy, Lupin – powiedział i ostrożnie założył
koszulę. Jego głos był zjadliwy i brzmiało w nim oskarżenie.
Dlaczego ten cholerny szkodnik musiał wejść akurat w chwili, kiedy
był nieubrany, kiedy widoczne były wszystkie blizny, które jeszcze
nie zniknęły? Dobrze, że chociaż pęcherze zdążyły się już
zagoić.
- Nie przyszedłem tu po wywar, Severusie –
powiedział łagodnie Remus - ale by zobaczyć, co u ciebie.
-
Tak, jak to robisz za każdym razem, kiedy kończę w szpitalu, mimo
że nie proszę się o kłopoty?
Remus westchnął.
- Nie
mogę uwierzyć, że ciągle cię to tak bardzo boli. Wiesz przecież,
że żaden z nas nie był dumny z tego, co robiliśmy będąc
nastolatkami. Poza tym już się zemściłeś.
- A ja nie
jestem dumny z pozbawienia cię pracy parę lat temu. Czy to, że to
zrobiłem, sprawia, że czujesz się lepiej?
Oczy Remusa
rozbłysły na chwilę, a Snape uśmiechnął się drwiąco,
rozpoznając emocje, które wywołał.
- Widzisz? To prawie nie
robi różnicy – powiedział i ostrożnie wstał.
Remus
popatrzył na niego odrobinę wytrącony z równowagi. Snape miał
rację – ciągle jeszcze był wściekły na byłego śmierciożercę,
że zdradził jego sekret, co kosztowało go najlepszą posadę, jaką
kiedykolwiek dostał. Jednak teraz znów miał tę pracę, czyż nie?
- W sumie, tak - powiedział łagodnie Remus w chwili, kiedy
Severus wziął różdżkę i przywołał swój płaszcz. Nie zadał
sobie trudu, by cokolwiek odpowiedzieć. Zdawało się, że znów
zamknął się w stalowej skorupie, którą stworzył sobie w
młodości. Remus odetchnął.
- Nadal jestem zły na tamtego
człowieka, ale ty już nim nie jesteś.
Snape odwrócił się
i spojrzał na niego, unosząc brew.
- Tak, jak James nie był,
po tym jak... jak Lily... a Syriusz...
- Black zawsze
pozostanie Blackiem, Lupin. – Snape się uśmiechnął i strzepnął
płaszcz. Remus westchnął i spojrzał na niego z nikłym uśmiechem.
Snape przeszedł obok niego powiewając peleryną i przybierając
swój zwykły, groźny wyraz twarzy.
Remus zamrugał
zaskoczony.
Czy on właśnie puścił do mnie oko?
***
Harry, zmierzając w kierunku skrzydła szpitalnego, usłyszał
lekkie kroki. Zamrugał zaskoczony. Nie dalej jak dwa dni temu
przyszedł do szpitala (bycie prefektem ma swoje dobre strony) i
oczyma Sashy widział cierpiącego, straszliwie poranionego człowieka
bliskiego śmierci. A teraz był pewien, że słyszy kroki mężczyzny,
którego planował odwiedzić.
- Profesorze, to pan?
-
Zgadza się, Potter. Potrzebujesz czegoś? – rozległ się
jedwabisty głos, a twarz Harry’ego rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Powinien pan być w szpitalu!
- Wybacz, że cię
rozczarowałem. A ty, nie powinieneś być na obiedzie?
- Już
jadłem. Właśnie szedłem pana odwiedzić – powiedział Harry i
podszedł bliżej. Sasha zasyczała owinięta na jego nadgarstku, a
chłopak zachichotał, usłyszawszy, co powiedziała.
Nagle
sapnął zaskoczony, gdyż Snape również uśmiechnął się nieco
krzywo.
- Niech pan się nie dziwi, panie Potter, bo to
podkreśla brak zdolności abstrakcyjnego myślenia. – Głos
Snape’a ociekał sarkazmem.
- Ale profesorze... – wydusił
Harry.
- Jesteśmy na korytarzu, Potter – upomniał go Snape
i odwrócił się, by odejść, ale Harry nie zamierzał tego tak
zostawić. Podejrzliwość zakiełkowała w jego umyśle. Nigdy nie
wyjawił Snape’owi imienia Sashy, a jednak profesor je znał.
Wydawało mu się teraz, że Mistrz Eliksirów zawsze reagował tak,
jak mógł reagować tylko wężousty. Czy to było możliwe,
żeby...?
Harry zamrugał, zdając sobie sprawę, że nie
słyszy już kroków Snape’a. Wydawało się, że
nauczyciel
odszedł.
Jak mógł przejść koło mnie tak, żebym tego
nie poczuł?
Nie potrafił tego zrozumieć, ani wyjaśnić.
Zwykle potrafił wyczuć każdy ruch, nawet jeśli był pogrążony w
myślach. Jakkolwiek faktem było, że Snape sobie poszedł, a Harry
nie słyszał żadnego dźwięku.
Skierował się do lochów,
wiedząc, że Mistrz Eliksirów ma teraz lekcje z drugim rokiem
Gryffindoru i Hufflepuffu, które planowo odbywały się po obiedzie,
a ten miał się skończyć za dwadzieścia minut. Śpieszył się
tak bardzo, że nie użył swojej laski i prawie uderzył czołem w
drzwi klasy eliksirów. Pchnął je i ostrożnie wszedł do środka.
Do jego uszu doszedł dźwięk pękającej probówki lub butelki.
-
Jakiekolwiek maniery posiadałeś, Potter, właśnie wyparowały,
czyż nie? Zanim wtargnie się na czyjeś terytorium, należ zapukać.
- Czy chce pan, żebym wyszedł i zapukał?
- Na twoim
miejscu nie ryzykowałbym. Mógłbym cię nie wpuścić. – W głosie
Snape’a brzmiała ironia, ale spojrzenie miał rozbawione. Harry
zastanawiał się, czy mógłby być jego przyjacielem, gdyby był
nastolatkiem oczywiście. Nawet takim niewiarygodnie denerwującym.
Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo Mistrz Eliksirów
niespodziewanie zapytał:
- Kiedy Knot został zamordowany,
miałeś wizję, prawda?
- Tak... – odpowiedział chłopak
ostrożnie.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć, co dokładnie
wtedy zobaczyłeś? To bardzo ważne.
Harry zadrżał.
Przypomniał sobie, jak ten ponury człowiek pytał o to ostatnim
razem.
Po prostu nie zapomnij go potem zapytać.
Wszędzie wokół były zielone płomienie... i widziałem oczy
Voldemorta... i rękę obdartą z ciała... Czułem się, jakby był
pod działaniem Cruciatusa. I słyszałem chichot, głośny.
-
To wszystko? – Snape wyczuł wahanie w głosie chłopaka.
-
To było tak, jakby on był w moim umyśle, a jego ręka zacisnęła
się na moim sercu, by je zmiażdżyć...
W tym momencie Snape
był zadowolony, że Harry nie widzi. Nie mógł więc zobaczyć
niezwykłej bladości na twarzy Mistrza Eliksirów.
- Mówił
do ciebie?
- Słucham?
- Zanim zemdlałeś wyszeptałeś:
„On tylko zaczął”. Dlaczego?
Harry przełknął ślinę i
bawiąc się swoją laską, odpowiedział:
- Nie jestem pewny.
Mógł coś powiedzieć. Nie pamiętam wszystkiego. To było trochę
zamazane.
- Nie próbuj mnie okłamywać, Potter, nie masz aż
takich umiejętności.
- Ja nie mam takiego przywileju jak
Zabini, nie uczy mnie pan Oklumancji – Harry uśmiechnął się
sardonicznie, opierając się na lasce.
- Kontakt wzrokowy jest
w Oklumencji bardzo ważny, a ty jesteś niewidomy – stwierdził
Snape.
- Dziękuję za przypomnienie, profesorze – zakpił
chłopak, kłaniając się lekko.
- Więc, co jeszcze
widziałeś, słyszałeś lub czułeś, a czego jeszcze mi nie
powiedziałeś?
Harry drgnął, znów przełykając ślinę.
-
On powiedział, że cieszy się, że mnie widzi.
- Wie o
połączeniu między waszymi umysłami?
- Nie jestem pewny.
Było więcej myśli. Uważam, że mówił do siebie, nie do mnie. –
Harry oblizał wargi, nagle poczuł się mały i winny. Snape
przeszedł kilka kroków, obawiał się, że to może oznaczać
opętanie.
Harry odetchnął i zapragnął przerwać
nieprzyjemną rozmowę.
- Kiedy zamierzał mi pan powiedzieć,
że jest pan wężousty? – zasyczał, a Snape przystanął. Chłopak
czuł, że nauczyciel się w niego wpatruje. Serce waliło mu w
piersi, przemówił w wężomowie.
Snape mierzył wzrokiem
młodego Gryfona, któryś już raz od momentu, kiedy los zmusił go,
by poznał chłopaka lepiej. Harry urósł odrobinę, ale nadal był
średniego wzrostu. W jego oczach była iskra wojownika. Ten wzrok
mógł spalić, nawet jeśli nie mógł się skupić. Stał prosto,
niemal dygocąc w oczekiwaniu na odpowiedź Mistrza Eliksirów. Snape
prawie się uśmiechnął. Miał przewagę na chłopakiem, odkąd
pierwszy raz na niego spojrzał. Wiedział więcej o Potterze, niż
Potter wiedział o nim. To było coś, czym się delektował. Jak
dużo byłby zdolny poświęcić dla tej przewagi? I czy chciałby
cokolwiek poświęcać?
- Nigdy nie marzyłem, by powiedzieć
ci coś takiego – odparł spokojnie, - ponieważ po prostu nie
mówię językiem węży.
- Więc w jaki sposób zrozumiał
pan, co powiedziałem? – zapytał triumfująco Harry.
-
Wydawało ci się, Potter. Powiedziałem; nie mówię w tym języku.
A teraz wyjdź z mojej klasy, muszę poprowadzić lekcje.
Harry
wyszedł oszołomiony.
Hermiona będzie mieć używanie.
***
Syriusz i Remus z niegasnącą frustracją
spoglądali na szklane pudełko ze szczątkami morderczego listu.
-
Nie wierzę! Skąd to się wzięło?! Spadło z Księżyca?
-
Myślę, że już najwyższy czas, żebyśmy przyznali się do
porażki i powiedzieli Dumbledore’owi, że żadne znane nam
zaklęcie nie działa. To samo w sobie jest informacją –
powiedział spokojnie Remus, patrząc na fragment papierowego węża,
łypiącego na nich z nienawiścią.
- Co ty nie powiesz?!
Cudowna informacja! Wiemy, że jest to jedno z najmroczniejszych
zaklęć, jakie kiedykolwiek stworzono. Jakie? To wie tylko stary,
dobry Lord. My go nie znamy, jupi! – Syriusz kopnął w krzesło.
- Uspokój się, Łapo. Nie wiemy jeszcze, czego dokonał
Severus. Poza tym nie jest beznadziejnie, mamy wskazówkę, jak to
działa.
- Cóż, jeśli ktoś spróbuje narzucić swoją wolę
względem pozostałości listu, nie będziemy mieć na tyle
szczęścia, żeby zrzucić to na niego, czyż nie?
- Widzę,
że ktoś znowu gada zamiast robić. – Od strony drzwi dobiegł
głos Mistrza Eliksirów. Syriusz odwrócił się do uśmiechającego
się z wyższością profesora, którego najwyraźniej bawiło
doprowadzanie go do szału.
- O, czyżby?!
- Syriuszu!
Daj spokój – uciął poirytowany Remus. Snape wsunął się do
biura nauczyciela OPCM-u i usiadł.
- Przypuszczam, że od
czasu naszego ostatniego spotkania nie posunęliście się do przodu
w sprawie zabezpieczeń listu?
- Nie zupełnie, wydaje się, że
za każdym razem zostają złamane, ale zamiast zniknąć, odnawiają
się dwa razy silniejsze.
- Powinienem się spodziewać –
stwierdził Snape.
- Więc może nam to wyjaśnisz? –
poprosił Syriusz ze zjadliwą uprzejmością.
Snape splótł
palce obu dłoni i zmarszczył brwi.
- Powodem dla którego nie
możecie złamać zabezpieczeń, co pozwoliłoby wam dowiedzieć się,
gdzie eliksir został sporządzony lub zdobyć jakieś informacje o
osobie, która go zrobiła jest to, że warzyciel rzucił na wywar
Zaklęcie Fideliusa. Nie dowiecie się niczego, dopóki w inny sposób
nie zdobędziemy nazwiska wytwórcy eliksiru.
Przez dłuższą
chwilę Syriusz i Remus wpatrywali się w milczeniu w Snape’a.
-
I? – Syriusz przerwał ciszę.
- Ciągle próbuję znaleźć
podpis. To nie jest tak proste, jak wykopanie kości – prychnął
Severus.
- Więc jesteś w tym samym punkcie co my –
uśmiechnął się triumfalnie.
- Tak, ale ja wiem, dlaczego
mam problem z osiągnięciem celu – odparł Snape i wstał.
***
Harry stanął przed drzwiami Pokoju Życzeń i usiłował się
skoncentrować.
Potrzebuję się ukryć. Potrzebujemy
miejsca, gdzie moglibyśmy w sekrecie odbywać nasze lekcje.
Poczekał chwilę, po czym ruszył naprzód, wyciągając
rękę. Jego palce natrafiły na drzwi. Uśmiechnął się lekko,
otworzył je i wszedł do środka.
Po plecach przebiegł mu
dreszcz. W pokoju było więcej niż tylko dwie, trzy osoby.
-
Kto tu jest? – zapytał, zaciskając dłoń na lasce.
-
Cześć, Harry! Wszystko w porządku, pozwól, że ci to wyjaśnię.
– Do jego uszu doszedł drżący ze zdenerwowania głos Hermiony. W
tle natomiast słyszał urywane oddechy innych osób.
- Jest tu
Blaise, oczywiście – zaczęła Hermiona, a Zabini rzuciła krótkie
„cześć”, by potwierdzić swoją obecność. – I Ron...
-
I to powinni być wszyscy! Harmiono, coś ty sobie myślała?!
Przecież nie możemy się reklamować!
- Przecież jest
bezpiecznie. To tylko ja – wtrącił Draco zadowolony.
- I
ja, Harry. Umiem dochować tajemnicy – odezwała się Ginny.
-
A ty nie możesz trzymać intryg...
- ...w tajemnicy przed
nami. – Rozległy się głosy Freda i Georga.
Harry przełknął
ślinę. Nie był przygotowany do nauczania całej klasy. Wtedy
usłyszał jeszcze jeden, całkiem znajomy odgłos.
- Neville?
- Cóż, ja... no... podsłuchałem, jak Hermoina mówiła... i
ja chciałbym walczyć... Ci ludzie... śmierciożercy... Ty wiesz,
ja mam... Mam powód – wyjąkał Neville i Harry nie mógł się
nie zgodzić. Znał jego powody.
- Pomożesz nam wszystkim,
Harry? – zapytała Hermiona, wydelegowana najwyraźniej do
prowadzenia negocjacji.
- Dobra. Przypuszczam, że skoro
wszyscy tu przyszliście, nie mogę was wywalić, no nie? Wyjmijcie
różdżki i powiedzcie, kiedy będziecie gotowi. Zaczniemy od kilku
prostych zaklęć ochronnych – odpowiedział i słysząc śmiech
swoich uczniów, nie mógł się powstrzymać, by też się nie
uśmiechnąć.
Tradycyjnie
już dziękuję za wszystkie komentarze, one naprawdę bardzo dużo
dają. Ukłon ślę także w stronę mojej niezastąpionej bety -
midnight.
Przy okazji chciałam też poruszyć kwestię
Blaise(a) Zabini(ego), bo pytania na ten temat pojawiały się w
kilku postach. Otóż, sprawa wygląda tak, że fakt, iż Blaise jest
chłopakiem wyszedł dopiero przy piątym, czy też szóstym tomie.
Wcześniej nie było do końca wiadomo, czy ta postać jest
dziewczyną czy chłopakiem. Możliwe nawet, choć pewna nie jestem,
że gdzieś została określona jako 'she'. Stąd w opowiadaniech
wcześniejszych niż tom 5 czy 6, Blaise często występuje jako
dziewczyna, czyli nie jest to ani widzimisię autorki tekstu, ani
moje niedopatrzenie, ale znów brak konsekwencji u JKR (nie pierwszy
raz zresztą). I przez to ta postać chyba już na zawsze pozostanie
hermafrodytą
.
Mnie to nie przeszkadza, myślę, że to kwestia
przyzwyczajenia.
Poza tym proszę, szczególnie przy tym
konkretnym rozdziale, pamiętać, że ja tu tylko tłumaczę
,
ale i nie zrażać się.
I na koniec pozdrawiam wszystkich
czytelników i życzę miłej lektury mimo wszystko.
Rozdział
7
Voldemort siedział na krześle ze splecionymi
palcami. Obserwował grupę nowo zwerbowanych śmierciożerców i nie
był do końca usatysfakcjonowany tym, co widział. Większość
stanowiły dzieci, najwyżej osiemnastoletnie, łatwy łup nawet dla
początkujących aurorów. Czarny Pan zacisnął zęby. Wszyscy jego
najlepsi śmierciożercy byli uwięzieni albo martwi. Większość z
nich otrzymała już Pocałunek Dementora. Ten idiota Knot nie tracił
czasu, kiedy trafili za kratki. Jednak sprawa z Knotem została już
załatwiona, wpływy w Ministerstwie utrzymane, a Zakon być może
wyświadczył mu nawet przysługę.
Voldemort wstał i zaczął
przechadzać się w środku okręgu, który tworzyli śmierciożercy.
- Zostaliście wybrani, by pokazać swoją wartość i
udowodnić lojalność. Wszyscy zdrajcy czystej krwi magicznej muszą
umrzeć.
Śmierciożercy zadygotali, przytakując zgodnie.
Voldemort uśmiechnął się złowieszczo. Odzyska swoją moc. Musi
tylko pozbyć się Dumbledore’a. Są sprawy ważniejsze od
pozostałych.
- Podobno niektórzy z was mają dla mnie wieści.
Jeden ze śmierciożerców wystąpił, przyklęknął i zdjął
maskę.
- Pansssy Parkinssson… mów.
- W akcie zemsty
zaatakowaliśmy profesora Severusa Snape’a, mój Panie –
oznajmiła z dumą.
- Zaatakowaliście… Severusa Snape’a?
- T-tak, mój Panie. – Pansy zająknęła się niepewna,
gdzie popełniła błąd.
- Crucio!
Krzyk
dziewczyny sprawił, że Blaise przeszedł dreszcz. Nienawidziła
Pansy, ale nie mogła znieść jej wrzasku. Jej palce drgnęły,
jakby w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby jej pomóc.
Pamiętaj
– przeszkodzisz Voldemortowi w wymierzaniu kary, a podpiszesz swój
wyrok śmierci.
Blaise mocno przygryzła wewnętrzną
stronę policzka i skoncentrowała się na bólu. Klątwa została
szybko zdjęta.
- Głupia dziewczyno! Nie zaatakowaliście,
zmasssakrowaliście! Nie możesz być moim sssługą, jeśli
zawodzisz! – wysyczał ze wściekłością. Pansy jęknęła i
skuliła się.
Blaise wystąpiła i ukłoniła się, zdejmując
maskę.
- Mów.
- Mój Panie, Parkinson się pospieszyła.
To ja zaaranżowałam ten atak na Snape’a. Chciałam go osłabić,
nie ściągając na siebie podejrzeń Dumbledore’a. Cała jego
uwaga była skupiona na Malfoyu i nie zauważył mnie. A Snape jest
teraz słaby i na twoje rozkazy, Panie – powiedziała i
przyklęknęła na jedno kolano. Próbując kontrolować oddech,
dodała: - Nigdy nawet nie marzyłam o zabiciu któregoś z twych
wrogów czy szlamy, która ośmieliłaby ci się przeciwstawić, bez
twojego rozkazu, Panie.
Voldemort uśmiechnął się. Ta
dziewczyna rzeczywiście miała instynkt swojego ojca, mógł wyczuć
od niej szczerą zjadliwość i nienawiść. Była jedną z tych
osób, którym był skłonny szybko zaufać, jeśli tylko odpowiednio
się wykażą. Jednak tę samą nienawiść i odrazę czuł u swojego
najlepszego Mistrza Eliksirów, aż do dnia, w którym tenże Mistrz
Eliksirów odebrał mu zwycięstwo. Skinął głową.
- Dobrze
myślisz i lepiej przemawiasz, Blaise Zabini… - mruknął,
zbliżając się do niej i pieszczotliwie gładząc swoją różdżkę.
– To sprawia, że zastanawiam się, czy ktoś przypadkiem nie
nauczył cię, co powinnaś mówić… Crucio!
***
- Nie… Nie idź… - Blaise powtarzała w gorączce.
Dumbledore zmarszczył brwi i skierował wzrok na wchodzącego
Snape’a. Mistrz Eliksirów niósł dwie czarki z parującym
eliksirem.
- Jedna dla Zabini, druga dla Parkinson. Malfoy
usprawiedliwił jej nieobecność i okoliczności powrotu jakąś
historyjką – oświadczył szeptem, tak ledwo słyszalnym, że
Albus musiał łowić każde słowo.
- Wszystko będzie z nią
w porządku. Pierwszy raz doświadczyła Cruciatusa. – Dyrektor
próbował go uspokoić, patrząc jak Poppy Pomfrey podaje pacjentkom
leki.
- Nigdy już nie będzie taka, jak wcześniej. Nikt, kto
doświadczył tej klątwy, nie będzie - wysyczał Snape, ściągając
brwi. – Na Merlina, nie możesz sprawić, by odzyskała
przytomność?
- Znasz odpowiedź, Severusie. Ona musi ocknąć
się sama. Musi wyjść z szoku.
Pani Pomfrey wyprostowała się
i podeszła do rozmawiających.
- Zrobiłam wszystko, co w
mojej mocy. Dałam Blaise nieco więcej środka uspokajającego, więc
na pewno obudzi się później niż Pansy i będzie szansa, by z nią
porozmawiać. Teraz jednak powinniście wyjść. Śniadanie zaraz
zostanie podane.
Snape wyszedł bez słowa, ale Dumbledore
został, wsłuchując się w powtarzane przez Blaise dwa słowa.
Poczuł dreszcz przebiegający mu wzdłuż kręgosłupa.
Przed
czym próbujesz ostrzec? Kto i gdzie nie powinien iść?
Wychodząc ze skrzydła szpitalnego spotkał Remusa.
-
Upewnij się, kto jutro idzie z tobą do Hogsmeade. Podejrzewam, że
do wyprawy dołączy… kilka osób – powiedział dyrektor i ruszył
do Wielkiej Sali.
***
Harry przełknął
ślinę, wchodząc do Pokoju Życzeń.
- Są wszyscy oprócz
Blaise?
Usłyszał szuranie stóp.
- Wszyscy tu jesteśmy,
Harry – odpowiedziała ledwie słyszalnie Ginny. Nikt inny się nie
odezwał. Fakt, że Blaise jest nieobecna był zbyt przerażający.
- Wszyscy wiemy, co się stało z Zabini, ale przecież ona
żyje, na brodę Merlina! – krzyknął zaniepokojony Draco.
-
Mogliśmy się spodziewać, że to powiesz, Malfoy!
- Ron,
przestań!
Harry stuknął laską w podłogę, żeby ich
uciszyć. Zmarszczył brwi.
- Draco ma rację. A Blaise już
się pewnie obudziła, jak sądzę. Słyszałem, jak dyrektor szeptał
coś do profesora Snape’a. Ona chyba ma się z nim jeszcze spotkać.
Przestańcie już się kłócić.
- To co dla nas na dzisiaj
przygotowałeś, Harry? – zapytał Fred.
- Ta, właśnie,
kolejne sposoby samoobrony? – wtrącił George, zanim chłopak miał
szansę odpowiedzieć.
- Podziękujesz mi następnym razem,
kiedy nie będziesz musiał zastanawiać się, jak obronić się
przed klątwami śmierciożerców, ośla głowo. – Uśmiechnął
się Harry. – Ale nie, pomyślałem, że dzisiaj powinniśmy
spróbować prawdziwej walki. Zastanawiałem się nad tym i
stwierdziłem, że profesor Lupin mógłby nauczyć was, jak się
pojedynkować. Rozmawiałem już z nim o tym.
Zapadła cisza.
- Więc to tak? Chcesz z tym skończyć? Z nami? – Zirytował
się Draco.
- Oczywiście, że nie. A profesor Lupin pomyślał,
że mógłbyś być zainteresowany. Widzisz, w tego rodzaju
pojedynkach jest tylko jedna zasada, że nie ma żadnych zasad. On
nie może TEGO nauczać – powiedział Harry i uśmiechnął się
chytrze. Hermiona wyjątkowo nie wyraziła sprzeciwu, a ze strony
bliźniaków usłyszał okrzyki radości.
- Myślałam… To
było typowo ślizgońskie, Potter.
Wszyscy odwrócili się, by
spojrzeć, kto to powiedział. W drzwiach stała Blaise, trzymając w
prawej ręce różdżkę. Nie wyglądała zbyt dobrze, w jej oczach
widać było niezwykłą powagę, jakby cała radość ją opuściła,
zastąpiona przez ironię.
- W porządku, Zabini? – zapytał
Draco, podchodząc do niej i lustrując od stóp do głów.
-
Teraz już tak, Malfoy. Parkinson poszła poszukać kogoś, kto by ją
pogłaskał.
- Tym gorzej dla niej – prychnął chłopak.
-
Hej, hej, hej, czy nie moglibyście dyskutować o tych wszystkich
ślizgońskich sprawach…
- …gdzieś indziej? –
zachichotali wspólnie Fred i George.
Harry uśmiechnął się
słysząc, że Blaise idzie w jego stronę.
- Cieszę się, że
ci się udało.
- Ja też. Więc czego uczymy się dzisiaj?
Kolejny przebiegły uśmiech przemknął przez twarz Harry’ego.
- Wyjmijcie różdżki i załóżcie opaski na oczy. Nie
podglądać.
***
- Sądzę, że powinniśmy
to zrobić – stwierdził z przekonaniem Snape, spoglądając na
pozostałych magów obecnych w gabinecie dyrektora.
- Tyle, że
przynęta może zostać zjedzona, a łup stracony – wtrącił
Remus.
- Niestety nie możemy wykorzystać naszego
szczeniaczka, robi wokół siebie za dużo szumu - oznajmił
zjadliwie Severus.
- Powiedziałem, że to zrobimy. Nieważne,
kto będzie przynętą – warknął Syriusz, zerkając groźnie na
Mistrza Eliksirów.
- Syriuszu, Severusie, to nie jest
konieczne – powiedział spokojnie Dumbledore.
- Zdajesz sobie
sprawę, że nikt nie może się o tym dowiedzieć, aż do ostatniej
chwili. – Remus spojrzał na Snape’a, kiedy ten zajął z
powrotem swoje miejsce.
- Wiem.
- Nawet Zabini.
-
Wiem.
- Nawet Harry.
- Powiedziałem, że WIEM! –
warknął Snape, po czym już ciszej i spokojniej dodał: – Jeżeli
dyrektor nie widzi innego skutecznego sposobu, by wcielić nasz plan
w życie, to nie uniknę tego. Zabini podała nam czas i miejsce.
Pozostaje stworzyć odpowiednie okoliczności.
Wszyscy
spojrzeli na Dumbledore’a, którego brwi zmarszczyły się, a oczy
pociemniały.
- Severusie, muszę ci przypomnieć, że jest
szansa… że to może nie zadziałać. Ryzyko jest zbyt wielkie…
śmiertelne.
- To nie byłby pierwszy raz, dyrektorze. Poza tym
czy Zakon ma jakiś lepszy pomysł?
Cisza.
Snape wstał i
rzekł, uśmiechając się przy tym drwiąco:
- Przyjmijcie
więc do wiadomości, Gryfoni, że czasem trzeba ponieść straty.
***
- Więc jak się nazwiemy? – zapytała
zdyszana Hermiona, opadając na podłogę w Pokoju Życzeń i
próbując uspokoić oddech po treningu.
- Co masz na myśli? –
zainteresował się Harry, który również leżał na podłodze.
Sasha opuściła swoje zwykłe miejsce na jego nadgarstku i ułożyła
się na piersi chłopaka.
- Potrzebujemy nazwy, która nie
zwracałaby niczyjej uwagi. Wtedy o wiele łatwiej byłoby umawiać
się na spotkania. Szczerze mówiąc niektórzy prefekci zaczęli się
już zastanawiać, dlaczego krążę po korytarzach o dziwnych
porach. A przecież kiedy Harry ma coś do zakomunikowania, to muszę
pogadać z każdym z was z osobna.
- Ona chce powiedzieć, że
ma już dość Goyle’a gwiżdżącego za nią za każdym razem,
kiedy zjawi się w lochach – dodał Draco, powodując wybuch
śmiechu.
- Masz już jakiś pomysł? – spytał Ron wiedząc,
że Hermiona prawdopodobnie wymyśliła już całą listę.
-
Owszem. Jesteśmy po stronie Dumbledore’a, więc czemu nie
moglibyśmy się nazywać Armią Dumbledore’a? – odparła z dumą.
- To jest najgłupsza nazwa, jaką kiedykolwiek słyszałem –
prychnął Draco.
- Odwołaj to, Malfoy! Już! – Ron aż się
zjeżył.
- Zmuś mnie, Wiewiór – zakpił Malfoy.
-
Hej, hej, hej, odpuść, Draco. Wiesz przecież, że on teraz
naprawdę może cię zmusić – uśmiechnął się Harry, a Ron
sapnął z irytacją i delikatnie poklepał dłoń Hermiony.
-
Ja wcale nie uważam, żeby była głupia – powiedział z cielęcym
uśmiechem. Dziewczyna przewróciła teatralnie oczami, ale
uśmiechnęła się wyraźnie ugłaskana.
- Tak szczerze to nie
wydaje mi się, żeby osiem osób mogło nazwać siebie armią –
odezwała się Blaise.
- A może „Snajperzy”? Brzmi
tajemniczo i mrocznie – podsunął George.
- Nie dość
tajemniczo jak na nielegalną organizację – pokręcił głową
Harry. – Wydaje mi się, że ta nazwa powinna brzmieć na tyle
nudno, by nie przyciągać uwagi i być związana ze szkołą.
-
Mam pomysł – nieśmiało wtrącił Neville. Draco prychnął, ale
chłopak wiedząc, co potrafi zrobić z pomocą Harry’ego, był już
na tyle pewny siebie, że ciągnął dalej: – Moglibyśmy nazwać
się po prostu „Koło Naukowe”. No bo kto by koniecznie chciał
do czegoś takiego należeć?
- Granger – powiedziała Blaise
i wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Okej, w takim razie zostaje
Koło Naukowe. A teraz, zanim uśniemy na Historii Magii, poćwiczmy
jeszcze te zaklęcia samonaprowadzające – zaproponował Harry.
***
Historia Magii jak zwykle ciągnęła się
w nieskończoność, a uczniowie woleli spać w najlepsze zamiast
zdobywać wiedzę. Wyjątek stanowili ci, którzy udoskonalali metodę
komunikacji za pomocą zaczarowanego pergaminu. Pomysł był
Hermiony, a polegał na tym, że cokolwiek zostało napisane na
jednym kawałku tego pergaminu, było widoczne na pozostałych. To
miał być sposób na porozumiewanie się członków Koła Naukowego
w nagłych wypadkach.
Blaise wyjęła swój fragment i
przełknęła ślinę. Wiedziała, że żaden z członków Koła
świadomie by jej nie wydał, ale nie mogła pozwolić sobie na to,
by ostrzec ich wszystkich. Potem mogliby się okazać nie dość
wystraszeni czy zaskoczeni. A gdyby któreś z jej kolegów nabrało
podejrzeń, że jest wśród nich zdrajca, to wcześniej czy później
ona zostałby posądzona. Jej pióro zawisło nad pergaminem.
Odetchnęła i napisała nazwiska osób, do których miała być
skierowana wiadomość.
Harry Potter, Hermiona Granger
Kiedy papier wchłonął atrament, pozostawiając czystą
kremową powierzchnię, napisała:
Muszę was ostrzec, ale
nie mówcie nikomu, bo zaczną mnie podejrzewać.
Poczekała
aż słowa znikną. Po chwili na papierze pojawiły się dwie litery.
OK.
Jeszcze raz odetchnęła głęboko, przełknęła
ślinę i napisała z wahaniem:
Jutro w Hogsmeade
zostaniecie zaatakowani. Voldemort rozkazał nam zabić Harry’ego.
Atrament wsiąkł w pergamin, nie pozostawiając śladu.
***
- Nadal uważam, że nie powinieneś iść, Harry. Swoją
obecnością przyciągasz kłopoty, a w Hogsmeade może się zdarzyć
mnóstwo rzeczy! – sapnęła z irytacją Hermiona, próbując
przekonać przyjaciela.
- Nie zmienię zdania, Hermiono. Idę.
Jeżeli nie pójdę, podejrzenie padnie na Blaise, a Voldemort będzie
ją torturował i zabije. On teraz zabija za każdy, nawet
najmniejszy przejaw zdrady – powiedział Harry, obracając laskę w
dłoniach. Usłyszał, jak dziewczyna westchnęła i próbował
wyobrazić sobie wyraz jej twarzy. Jednak ostatnio miał problemy z
przypomnieniem sobie jej twarzy w ogóle. Wiele wspomnień z
widzialnego świata pozacierało się, nabierając barw tylko wtedy,
gdy patrzył oczami Voldemorta.
- Powiem Syriuszowi, zabroni ci
iść! – odgrażała się Hermiona.
- Właściwie to już
próbował. Powiedziałem mu, że pójdę tak czy inaczej i bardziej
by mi pomógł pozwalając. Nie musiałbym wtedy używać niezbyt
bezpiecznych przejść i dostawać się do Hogsmeade w tajemnicy.
-
Jesteś niereformowalny!
- Wszyscy mi to mówią. A ty? Czemu
nie jesteś z Ronem? Założę się, że lepiej mu idzie na
treningach, kiedy ty patrzysz – uśmiechnął się Harry.
Usłyszał, jak Hermiona wstrzymuje oddech.
-
Zaczerwieniłaś się? – spytał ze śmiechem.
- Jesteś
niepoważny – odpowiedziała i wstała, dotykając zarumienionych
policzków.
- Zaczerwieniłaś się! – zachichotał, kiedy
dziewczyna przeszła obok, szturchając go w ramię. Jej twarz
płonęła.
- Mogę być ślepy, ale niektóre rzeczy widzę
lepiej niż ty! – krzyknął za nią ostro i piskliwie, jak ta
wróżka-staruszka z bajek. Roześmiał się, słysząc dźwięk
zamykanego portretu.
***
Następnego dnia
piątoklasiści burzliwie komentowali fakt, że w drodze do magicznej
wioski miał im towarzyszyć więcej niż jeden nauczyciel.
Eskortowali ich profesor McGonagall, profesor Snape i profesor Lupin.
Wiadomość, że Mistrz Eliksirów będzie obecny, zadziałała na
wszystkich (nie wyłączając Ślizgonów, którzy utracili większość
przywilejów, jakie posiadali przed ujawnieniem Snape’a) jak wiadro
zimnej wody. Zewsząd dobiegały strzępy rozmów. Czy ten
tłustowłosy nietoperz naprawdę musi tu być? Teraz to na bank nie
będę mógł kupić łajnobomb, że o ich użyciu już w ogóle nie
wspomnę…
Harry’emu serce tłukło w piersi. Laskę
ściskał tak mocno, że aż pobielały mu kostki. Hermiona ze
wszystkich sił starała się udawać, że wszystko jest w porządku.
Chłopak pragnął zobaczyć twarze nauczycieli, by przekonać się,
czy spodziewają się i czy są przygotowani na to, co nastąpi.
Ponadto była to jego pierwsza wyprawa do Hogsmeade od ataku na
Hogwart.
- Widzisz któregoś z nauczycieli? – zasyczał do
Sashy, przełykając ślinę.
- Widzę opiekunkę twojego domu.
- Pozwól mi zobaczyć – poprosił i poczuł jak jego umysł
przenika do umysłu wężycy. Obraz widziany oczami węża był
bardzo podobny do widzianego przez człowieka, choć nieco wypaczony,
jakby oglądany przez soczewkę. Harry jednak nie potrafił do końca
powiedzieć, co było z nim nie w porządku. Widział McGonagall w
nieco zbyt jaskrawych kolorach (świat w oczach Sashy zawsze był
zbyt barwny), idącą obok uczniów. Jej czujne spojrzenie bez
przerwy wędrowało to tu, to tam. Było więc jasne, że ona też
się czegoś spodziewa.
Harry nie próbował zawiadomić
Dumbledore’a o tym, co powiedziała mu Blaise. Wiedział, że
cokolwiek usłyszała w kręgu śmierciożerców, dyrektor dowiedział
się o tym pierwszy. Zerwał połączenie z Sashą i poszedł dalej,
stukając laską i słuchając rozmowy Rona i Hermiony.
Blaise
nie było z nimi. Tak jak kilku innych Ślizgonów. Niektórzy
wymówili się chorobą, inni stwierdzili, że muszą się uczyć lub
trenować. Jednak Harry wiedział, że niedługo ich tu spotka,
ukrytych za białymi maskami.
- Każdy, kto chce odwiedzić
jakiś sklep, niech idzie teraz. Macie być z powrotem dokładnie za
sześćdziesiąt minut. Spóźnieni poniosą konsekwencje. Nie będzie
żadnych wyjątków – rozległ się głos Snape’a. Wszyscy
rozbiegli się, by zdążyć do sklepów ze słodyczami i zabawkami.
Nikt nie miał zamiaru mu się narażać. Harry wstrzymał oddech.
On oczyszcza teren.
- To dotyczy także ciebie,
Potter – warknął Mistrz Eliksirów.
- Tak, panie
profesorze. – Ociągając się, ruszył przed siebie.
Ron
zerkał to na Harry’ego, to na Hermionę.
- No dobra, co się
dzieje? Czemu wleczecie się jak ślimaki, kiedy mamy tylko
sześćdziesiąt…
- Wkrótce zostaniemy zaatakowani –
przerwała mu dziewczyna.
- Za… zaatakowani? – wyjąkał.
- Voldemort przyjdzie po Harry’ego. Leć i zwołaj resztę
Koła Naukowego. Musimy być gotowi – rozkazała.
Harry stał
niedaleko, pilnie nasłuchując. Jednak niczego nadzwyczajnego nie
usłyszał. Jeszcze nie.
- Harry? – wyszeptała Hermiona.
Szeptała zawsze, kiedy widziała, że chłopak stara się wyłowić
najcichszy nawet dźwięk.
- Czekam – odpowiedział.
***
Palce Snape’a zacisnęły się, jednak dalej szedł
spokojnie obok Remusa, cały czas mając Chłopca, Który Przeżył w
zasięgu wzroku. Czekał na odpowiedni moment, by zrobić to, co
zamierzał.
- Ciągle można jeszcze zmienić plany, Severusie
– powiedział Remus, patrząc jak Ron odbiega, zostawiając za sobą
Harry’ego i Hermionę. Nie wydawali się zainteresowani zwiedzaniem
Hogsmeade.
- To twoje jęczenie mnie irytuje, Lupin. – Górna
warga Mistrza Eliksirów zwinęła się nieznacznie. Remus westchnął.
Wtedy zaczęło się piekło.
***
Zaklęcia
nadlatywały ze wszystkich stron, z każdej bocznej drogi, każdego
kąta i zakamarka. Wszyscy uczniowie znajdujący się w sklepach
zaczęli krzyczeć, niektórzy w panice wypadli na zewnątrz. Wtedy
ubrane na czarno postaci w białych, błyszczących maskach ruszyły
w kierunku każdego, kto nosił szkolne szaty. Snape zacisnął zęby,
patrząc jak Harry, Hermiona i Ron ruszają do ataku.
Merlinie,
to wygląda jak mecz play-off ligi juniorów.
On też
rzucił się w wir walki, mając nadzieję wbrew nadziei, że żadna
zabłąkana klątwa go nie trafi.
Śmierciożercy z łatwością
położyli większość najbliżej stojących (niektórzy pierwszy
raz rzucali klątwę Avada Kedavra), usiłując zrobić to, po co tu
przyszli. Nagrodą miała być pochwała Voldemorta. Blaise oddychała
z trudem z maską na twarzy. Z przerażeniem obserwowała, jak Harry
rzuca zaklęcia z typową dla niego błyskawiczną szybkością. Tak
jak Hermiona i Ron… Teraz także Longbottom włączył się do
walki, wciąż przeżuwając cukierka. Jeden ze śmierciożerców,
próbujący się do nich dobrać, padł. Nauczyciele ochraniali
znajdujących się najbliżej uczniów, ale Harry i członkowie Koła
Naukowego byli poza zasięgiem McGonagall, a Lupin musiał bronić
innych. Blaise widziała, jak większość śmierciożerców zbliża
się do Chłopca, Który Przeżył. Profesor Snape już biegł z
wyciągniętą różdżką w jego kierunku, chcąc go osłonić.
-
Zabij zdrajcę! – rozkazał jej dorosły śmierciożerca.
Jeśli
rzuci jakieś niegroźne zaklęcie, podpisze na siebie wyrok. Nie
mogła też sprzeciwić się starszemu. I czy Snape nie mówił jej,
że jeśli stanie się coś takiego, ma strzelać bez względu na
konsekwencje? Czy nie to powtarzał jej na każdej lekcji Oklumencji?
Jeśli tego nie zrobisz zaprzepaścisz wszystko… siebie,
Snape’a i matkę!
- Zabij zdrajcę, do cholery! –
wrzasnął śmierciożerca, próbując trafić Harry’ego. Blaise
zamknęła oczy, wyciągnęła przed siebie różdżkę i krzyknęła
pierwsze zaklęcie, jakie przyszło jej do głowy. Klątwa minęła
cel o milimetr, robiąc dziurę w płaszczu Mistrza Eliksirów. Wtedy
inny śmierciożerca skierował różdżkę prosto w Harry’ego,
krzycząc:
- Avada Kedavra!
***
Harry
usłyszał formułę klątwy i znajomy szelest peleryny.
-
Snape, nie! – krzyknął wyciągając przed siebie ręce w
momencie, kiedy Mistrz Eliksirów osłonił go przed zielonym
promieniem. Za sobą słyszał Remusa, który zaczął coś
monotonnie mruczeć, ale upadając nie zwrócił na to uwagi.
Przygniotło go ciężkie i bezwładne ciało Snape’a.
-
Profesorze, cholera, nie! Nie, nie, nie! – Harry szamotał się,
dopóki nie zdołał z trudem usiąść, ciągle połowicznie
unieruchomiony. Jego palce odnalazły tętnicę szyjną szukając
pulsu, ale nic nie wyczuł.
- NIE RÓB MI TEGO!!! Ty… ty… -
krzyknął, próbując usłyszeć najlżejszy oddech, uderzenie
serca, cokolwiek. Ujął mężczyznę za ramiona i potrząsnął.
Chlasnął go nawet po twarzy. Znów zbadał puls. Bezskutecznie.
Severus Snape był martwy.
Odcinek
chcę zadedykować jabłuszku. Żebyś przestała
się chować i zaczęła działać aktywniej.
Korekta rozdziału: midnight_90
Rozdział
8
- Harry, wyjdź. Nie możesz tam zostać na zawsze.
Harry! – Chłopak słyszał zza drzwi stłumiony głos Hermiony,
ale nie odpowiedział i nie ruszył się, by ją wpuścić. Zacisnął
powieki, gorące łzy spłynęły mu po policzkach.
Jak
mogłem na to pozwolić? Powinienem to przewidzieć.
Wziął
urywany wdech i pogłaskał trójkątny łebek zwiniętej na łóżku
Sashy. Od śmierci Severusa Snape’a minęły już dwa dni.
Wszyscy
umierają, żebym ja mógł żyć. Nie prosiłem ich o to, do
cholery!
Harry nie wiedział, czy był smutny z powodu
śmierci Mistrza Eliksirów, czy też wściekły na niego. Jak on
mógł być tak bezmyślny? Jak mógł obarczyć tym Harry’ego po
wszystkim, co razem przeszli? Dlaczego nie dał mu szansy? Dlaczego,
dlaczego, dlaczego? Westchnął i odwrócił się plecami do Sashy.
Dlaczego nikt nie pofatygował się, żeby mu na czas wszystko
wytłumaczyć?
- Harry, ja nie odejdę, dopóki nie otworzysz
tych drzwi! Rozwalę je, zobaczysz! – Znów rozległ się głos
Hermiony. Chłopak uśmiechnął się smutno.
Chciałbym to
zobaczyć.
Poza tym nie był pewny, czy jego gniew nie
dotyczy także jego przyjaciół. Dlaczego chcieli, żeby ich uczył?
Byli tak beznadziejni, że nie potrafili ochronić jego i siebie,
Snape musiał im pomóc. I na jakiej podstawie on, Harry, sądził,
że jest lepszy w walce niż reszta?
- Harry, musisz coś
zjeść. Wchodzę! – zawołała Hermiona, ale on nie zwrócił na
to uwagi. Chciał zniknąć. Tak byłoby lepiej dla wszystkich. Nikt
nie musiałby ginąć przez niego. Jego wargi wykrzywił niepodobny
do uśmiechu grymas. Tyle razy życzył Mistrzowi Eliksirów śmierci,
ale nigdy nie spodziewał się, że kiedy ona wreszcie nadejdzie
będzie czuł, jakby część jego samego także umarła.
Może
stanie się duchem i będzie mnie nawiedzał?
Wiedział, że
to zły pomysł, ale przynajmniej miałby kontakt z jedyną osobą,
która podała mu rękę, kiedy błądził w ciemności.
Może
Vernon powinien skończyć wtedy ze mną? Wszystko byłoby dużo
prostsze.
***
Syriusz Black spoglądał
zakłopotany na swoje odbicie w lustrze. Na jego policzkach widać
było ślady łez. Nie płakał już od dawna. Wydawało mu się, że
wszystkie łzy wylał w dniu, kiedy zginęli Lily i James. Od tamtej
pory tylko się śmiał, nawet kiedy targały nim rozpacz i ból.
Skąd wzięły się teraz? Oderwał wzrok od lustra i wyszedł z
łazienki.
- Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że będę po
tobie płakał, ty tłustowłosy draniu, zdzieliłbym go w łeb –
wymruczał, zapadając się w fotel stojący w gabinecie Remusa i
zamykając oczy. Czuł się winny i nie dawało mu to spokoju. Nic
już nie mógł naprawić. Nigdy też nie będzie już okazji, by
przeprosić i zapewnić, że cokolwiek złośliwego powiedział,
wcale nie miał tego na myśli.
Właśnie, kiedy na
podstawie próbki listu odkrył tożsamość tego warzyciela, nawet
mu nie pogratulowałem.
Drzwi się otworzyły i stanął w
nich Remus. Był spokojny, choć wyglądał na zmartwionego.
-
Popatrz, drań poszedł i zginął śmiercią bohatera. Nigdy nie
przypuszczaliśmy, że z własnej woli stanie na drodze Avadzie. A
teraz naprawdę nie żyje. Co mam robić? – zapytał cicho Syriusz.
Remus westchnął.
- Zaczniesz tam, gdzie on skończył. Harry
nadal nie wyszedł ze swojego pokoju. Niedługo się zagłodzi –
odpowiedział Remus zmęczonym głosem, masując skronie.
- Nie
dziwię mu się. Snape uczył go przez ostatni rok… i wspierał
dużo bardziej niż ja. – Syriusz znów zamknął oczy. – Ale
chciałbym przejąć rolę Snape’a w naszym planie. Mamy szansę.
Na świecie jest dużo czarnych psów, nie tylko Syriusz Black.
-
Nie, Łapo! – przerwał mu Remus tak ostro, że Syriusz podskoczył.
– Rezygnujemy z tego. To jest zbyt niebezpieczne, nie możemy
pozwolić, by zginął przez to ktoś jeszcze. Harry nie zniesie
kolejnej straty. Jesteś jego ojcem chrzestnym, na Boga! Idź tam i
pomóż mu! – nauczyciel OPCM-u wypchnął byłego skazańca za
drzwi i zatrzasnął je. Dopiero wtedy odetchnął głęboko i
zamknął oczy, opierając czoło o framugę.
Po chwili ogień
zapłonął w kominku, w którym pokazała się głowa Dumbledore’a.
- Jesteś sam, Remusie?
- Tak, dyrektorze. – przytaknął
Remus, odwracając się.
- To dobrze. Twój nowy pupil jest już
u mnie. – Dumbledore mrugnął, ale w jego oczach nie było zwykłej
wesołości.
***
Wszyscy w klasie OPCM-u byli
cisi i przygaszeni. Mimo że trwały zajęcia piątego roku
Gryffindoru i Slytherinu, nie słychać było najlżejszego dźwięku.
Podwójne eliksiry zostały odwołane, bo nie miał kto prowadzić
lekcji. Większość Gryfonów była smutna, jedni ocierali oczy,
inni po prostu siedzieli otępiali. Po stronie Slytherinu natomiast
nastroje były tak zróżnicowane, że mogłoby się wydawać, że
każdy uczeń reaguje na inne wydarzenie. Niektórzy płakali, inni
natomiast ledwie powstrzymywali się przed okazywaniem dzikiej
radości po śmierci opiekuna ich domu. Blaise była nienaturalnie
blada, Draco wyglądał na chorego, Pansy sprawiała wrażenie, jakby
przez ostatnie dni non stop imprezowała, a Crabbe i Goyle byli jak
zwykle głodni.
Nagle drzwi się otworzyły i atmosfera
momentalnie zgęstniała. Do klasy wszedł Harry Potter. Wyglądał
koszmarnie, ubranie miał wymięte, włosy rozczochrane (nawet jak na
jego standardy), a jego oczy były puste i martwe. Teraz naprawdę
wyglądał jak niewidomy, nie tylko fizycznie.
Przystanął na
chwilę w przejściu, przechylając głowę. Wyglądał jak ktoś,
kto właśnie spadł z dużej wysokości na ziemię i ciągle nie
wie, co się mu stało. Stał wyprostowany, z zaciśniętymi ustami i
twarzą bez wyrazu, wyglądającą jak kamienna maska założona
tylko po to, by mógł stanąć twarzą w twarz ze światem.
Draco
przełknął ślinę i westchnął.
Wygląda i porusza się
normalnie. Jak poradził sobie ze śmiercią Snape’a?
Pansy
zachichotała. Reakcja Harry’ego była tak szybka, że większość
uczniów zdołała zobaczyć tylko smugę, kiedy wyciągnął różdżkę
i wycelował, a zaklęcie uciszające pomknęło w kierunku
Parkinson.
- Jeszcze ktoś chce zamanifestować radość po
odejściu Severusa Snape’a? Jestem trochę za daleko, żeby słyszeć
– powiedział nieswoim, metalicznym głosem, po czym spokojnie
skierował się w stronę swojego miejsca między Ronem i Hermiony.
Dziewczyna objęła go mocno, ale on nie miał siły, aby odwzajemnić
uścisk.
- W porządku, Miona – zapewnił ją, ale gdy tylko
usiadł, poczuł łzy zbierające się pod powiekami. Nic nie było w
porządku, choć starał się tego nie okazywać. Był to winny
Snape’owi i nie chciał dawać nikomu satysfakcji z widzenia go
pokonanego. Syriusz miał rację – Snape drwiłby z niego gdyby
zobaczył, jak histeryzuje. Dlatego musiał zachowywać się tak, by
Mistrz Eliksirów mógł być z niego zadowolony.
Wtedy do
klasy wszedł Remus Lupin. Zdziwiło go, że Ślizgoni siedzą
spokojnie na swoich miejscach. Młodociani śmierciożercy nie
chcieli ściągać na siebie gniewu Dumbledore’a. Remus westchnął
i spojrzał na nich.
- Cieszę się, że wszyscy jesteście
obecni – zaczął łagodnie. Harry drgnął, ale Remus ciągnął
dalej: – Dla wiadomości zainteresowanych, profesor Snape został
pochowany wczoraj na prywatnym cmentarzu jego rodziny w Snape Manor
tak, jak sobie życzył w testamencie. Nie było żadnej ceremonii
ani procesji pogrzebowej, bo… - uśmiechnął się smutno. –
Mistrz Eliksirów nie chciał tego rodzaju niepotrzebnych rytuałów.
Dlatego też przez ostatnie dwa dni nie było na ten temat żadnych
wiadomości.
Kilkoro uczniów także się uśmiechnęło.
Blaise pokiwała głową.
Rozumiem. Z jego punktu widzenia to
byłaby hipokryzja.
- Nie chciałby także, żebyście
opuszczali lekcje, kiedy zbliżają się SUM-y, więc otwórzcie
podręczniki na stronie trzysta osiemdziesiątej ósmej. - Remus nie
miał zamiaru zwlekać z rozpoczęciem lekcji.
***
-
Wszystkie wycieczki do Hogsmeade zostały odwołane do końca roku.
Żaden uczeń nie może wychodzić z zamku bez eskorty w osobie
nauczyciela lub rodzica. Ministerstwo będzie monitorować wysyłaną
i przysyłaną pocztę. Pamiętajcie więc, że wasza korespondencja
będzie otwierana i czytana, zanim dotrze do odbiorcy. Profesor
Dumbledore będzie nauczał Eliksirów w klasie OWTM-ów, dopóki nie
przybędzie nowy nauczyciel wybrany przez niego lub przez
Ministerstwo. W czwartek o ósmej odbędzie się apel dla uczczenia
pamięci profesora Snape’a. To wszystko. – Profesor McGonagall
skończyła czytać, zwinęła pergamin i spojrzała na uczniów
zgromadzonych w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. Do ust przycisnęła
chustkę w szkocką kratę i szybko wyszła.
- Kto by uwierzył,
że stary Snape kiedykolwiek kopnie w kalendarz? Myślałem, że
będzie straszył w tym zamku do końca świata – odezwał się
przygnębiony Seamus. Kilku uczniów pokiwało głowami.
- Ja
nie wierzyłem. I właściwie to brakuje mi go. Gryffindor traci
dziesięć punktów! – Lee Jordan naśladował głos Mistrza
Eliksirów całkiem dobrze. Kilka osób zadrżało, by po chwili
wydać z siebie całkowicie pozbawiony radości chichot.
- Mam
tylko nadzieję, że nie dadzą Lockharta do nauczania Eliksrów.
Jeszcze przed Wielkanocą z zamku zostałaby ruina – powiedział
Fred, nie bez odrobiny nadziei w głowie.
W momencie, kiedy do
pokoju wszedł Harry, zapadła cisza.
- Nie musicie wstrzymywać
oddechu za każdym razem, kiedy mnie widzicie – warknął
zirytowany. Po chwili odetchnął i kontynuował łagodniejszym
tonem: - Nie mogę znieść, że Snape’a już nie ma. Ale nie
musicie przestawać o nim rozmawiać, kiedy się zbliżam, OK? Lubię
o nim słuchać. Aha, i profesor McGonagall powiedziała mi, że
uczniowie klas od pierwszej do trzeciej nie mogą wychodzić z
pokojów po godzinie szóstej. Przepraszam, ale tym razem doniosę na
każdego, kto złamie zakaz – powiedział i poszedł do swojego
pokoju.
Jego oddech stał się urywany. Nie wiedział, jak
udało mu się opanować w Pokoju Wspólnym, ale teraz był u siebie.
Chłopiec, Który Przeżył osunął się na podłogę i
zapłakał.
***
Musiały minąć całe dwa
tygodnie, zanim Hermiona zebrała się na odwagę, by wspomnieć
komukolwiek o Kole Naukowym. Nie chciała iść z tym do Harry’ego,
więc pierwszą osobą, z którą zdecydowała się porozmawiać,
była Blaise. Hermiona natknęła się przez przypadek na Ślizgonkę
siedzącą samotnie w sowiarni, kiedy chciała wysłać listy do
rodziców. Przełknęła ślinę, patrząc na nieruchomą postać
dziewczyny siedzącej na najniższej krokwi i patrzącej przez okno.
- Blaise…
Blaise odwróciła się, by spojrzeć na
Hermionę. Jej oczy były wypełnione smutkiem. Hermiona znów
przełknęła ślinę i odwróciła wzrok.
- Nie sądzę, żeby
Potter chciał to kontynuować, Hermiono – stwierdziła sucho
Ślizgonka. Hermiona przygryzła wargę.
- Będzie chciał,
jeśli będzie widział w tym cel.
- CEL? Spójrz prawdzie w
oczy, to był ZŁY pomysł! Nie osiągnęliśmy niczego poza śmiercią
Snape’a! – Blaise zeskoczyła na ziemię i podeszła do Hermiony.
- To nie jest nasza wina, że on nie żyje – zaprotestowała
Gryfonka. – To straszne, że Voldemort go zabił. Tylko jeśli
teraz się poddamy, wyświadczymy mu przysługę. Tak chcesz uczcić
pamięć profesora Snape’a?
- On nie żyje, Granger! Niech to
wreszcie dotrze to twojego zakutego łba! On jest martwy, pogrzebany,
odszedł i nie wróci. – Blaise popukała palcem w czoło Hermiony,
ale Gryfonka już zdążyła sobie wszystko przemyśleć i nie miała
zamiaru pozwolić nikomu się złamać, jeśli mogła coś na to
poradzić. Chwyciła rękę Blaise i oznajmiła twardo:
- On
odejdzie tylko wtedy, gdy na to pozwolisz. Czy człowiek, który tyle
lat oszukiwał Voldemorta, może zostać zapomniany? Czy nie
powinniśmy podążać tą samą drogą, co on i robić to, czemu on
się tak poświęcił? Niech Voldemort myśli, że Snape zjednał
sobie wszystkich swoich uczniów. To jak będzie? Pogrzebiemy jego
ducha razem z ciałem, bo czujemy smutek? To za to zginął? Za bandę
dzieciaków ze słomianym zapałem?
Ostatnie słowa zawisły w
powietrzu. Dziewczyny przez dłuższy czas stały naprzeciw siebie,
patrząc sobie w oczy. W końcu Blaise uśmiechnęła się smutno.
-
Ćwiczyłaś tą przemowę, Granger?
Hermiona sapnęła i
zarumieniła się.
- Tylko to o grzebaniu ducha –
wymamrotała. Blaise uśmiechnęła się szerzej i poklepała prefekt
Gryffindoru po ramieniu.
- Jeśli błyśniesz tym przemówieniem
przy Potterze zrobi wszystko, co będziesz chciała. Szacunek –
powiedziała i obie wyszły z sowiarni.
***
Harry
bez pukania wszedł do gabinetu Remusa. Miał do niego sprawę.
Hermiona poruszyła właściwe struny, tak jak Syriusz. Chłopak był
wdzięczny im obojgu i jednocześnie wściekły, że nim manipulują,
ale wreszcie znalazł sposób, by udowodnić, że poświęcenie
Snape’a nie poszło na marne. Nagle usłyszał ciche miauknięcie.
Remus ma kota?
- Remus? – zawołał Harry, ale
nauczyciela OPCM-u nie było w pokoju. Stanął więc i zaczął
nasłuchiwać. Nie usłyszał żadnego dźwięku, ale był pewny, że
niczego sobie nie wyobraził. Trącił delikatnie Sashę na znak, że
chciałby spojrzeć jej oczami, i już po chwili mógł rozejrzeć
się po pokoju.
Był tam. Mały czarny kot przypominający
miniaturową panterę siedział na biurku Remusa, unosząc wysoko
głowę i majtając z irytacją ogonem. Miał błyszczącą sierść
i wyglądał na zwierzę rodowodowe.
- Skąd się tu wziąłeś?
Pani Norris wie o tobie? – zapytał Harry podchodząc bliżej.
Wyciągnął rękę, kot się nie poruszył. Ledwie jednak go
dotknął, zwierzę zasyczało tak, że chłopak instynktownie cofnął
dłoń.
- OK, OK, skoro nie lubisz głaskania. – Uśmiechnął
się i zerwał połączenie z Sashą. – Ciekawe, jak masz na imię?
- Chciałem go nazwać Hemoroid, ale on reaguje tylko na
Sombre. – Głos Remusa sprawił, że Harry się odwrócił.
-
Nie wiedziałem, że masz zwierzaka – powiedział Harry. – To
piękny kot.
- Jestem pewny, że docenia komplement, –
uśmiechnął się Remus - ale nie jest mój. Zostanie ze mną tylko
przez kilka dni.
- Kto jest jego właścicielem?
- Nie
znasz go. Jak mogę ci pomóc, Harry? – zapytał i usiadł. Chłopak
usłyszał, jak kot zeskoczył lekko z biurka i poczuł ogon
ocierający się o jego kostkę, kiedy Sombre przechodził obok.
-
Chcę dalej działać w Kole Naukowym, Remusie, ale chcę nauczyć
ich prawdziwej walki. Mógłbyś mi pomóc.
- Harry, gdyby
ministerstwo dowiedziało się, że uczę takich rzeczy… rzeczy
leżących między czarną a białą magią, wyrzuciliby mnie.
-
Nikt nie ma zamiaru na ciebie donosić. Koło Naukowe jest dyskretne.
Potrzebujemy czegoś więcej niż zwykłe pojedynki, Blaise
potrzebuje. Chcemy umieć walczyć tak, żeby nikt nie musiał nas
bronić – powiedział Harry. Remus skulił się przy ostatnim
słowie. Spojrzał na kota, jakby szukając u niego pomocy, i
przygryzł wargę. Zwierzak potrząsnął głową, a w jego czarnych
jak węgiel oczach widoczne było wyraźne polecenie. Remus
westchnął.
- Harry, Severus jest… był bardzo dumny ze
wszystkiego, co osiągnąłeś. Nie musisz robić nic więcej –
powiedział łagodnie.
- To nie jest kwestia powinności,
Remusie – odparł Harry zjadliwie. – Tylko decyzji. Czułbym się
o wiele bezpieczniej ucząc się od ciebie niż próbując na własną
rękę. – W głosie Chłopca, Który Przeżył drgnęła groźba.
Remus westchnął.
- No dobrze. Będę na następnym spotkaniu
i przyprowadzę ze sobą Łapę.
- To więcej niż się
spodziewałem. - Uśmiechnął się Harry.
***
W
Zakazanym Lesie Sombre torował sobie drogę przez kolczaste krzaki.
Szukał specyficznego składnika eliksirów, który podczas nowiu
zbierała śmietanka warzycieli, zwłaszcza tych działających po
mrocznej stronie.
Roślina, której poszukiwał, wyglądała
jak oślizgła podróbka kaktusa i właściwie do niczego nie była
przydatna, chyba że jako pułapka na muchy. Nie była magiczna,
nawet jeśli rosła w sąsiedztwie czarodziejskich roślin na
magicznym terenie.
Uszy Sombre drgnęły, kiedy wspinał się
po pniu drzewa, by usadowić się w końcu na gałęzi tuż nad
kaktusopodobną rośliną.
Przyjdziesz po to. Śluz z tego
zielska może być przechowywany tylko przez dwa tygodnie. Jeżeli w
służbie Voldemorta jesteś tak bardzo zajęty jak ja, będziesz
potrzebował swojego podpisu już wkrótce.
Ogon Sombre
wyginał się w oczekiwaniu.
Martwy może czekać w
nieskończoność.
Korekta
rozdziału: midnight_90
Rozdział 9
Nowy
Minister Magii odebrał pocztę (bez kopert) od swojego asystenta i
przejrzał ją pobieżnie. Bagman westchnął i rozsiadł się w
fotelu, zarzucając nogi na biurko. Zdążył się już znudzić
swoim nowym stanowiskiem, nawet biorąc pod uwagę przywileje, jakie
mu dawało. Uwielbiał adrenalinę, dlatego uzależnił się od
hazardu. A teraz musiał dbać o reputację i nie wolno mu było
nawet zwyczajnie zagrać w karty. Nie do końca pogodził się z
faktem, że jego wolność została ograniczona, jednak nie była to
wygórowana cena za jego życie i karierę. Poza tym jego długi
zostały spłacone i miał władzę. Przynajmniej tak mu się
wydawało.
Pogrążony w myślach zaczął segregować
dokumenty. Wyrzucił pergaminy, które go nie interesowały,
pozostawiając na biurku stos innych. Wmawiał sobie, że kiedyś
wystarczy mu cierpliwości, by przejrzeć te wszystkie odwołania i
petycje.
Kolejny list sprawił, że zerwał się z miejsca,
jakby nadawca osobiście pojawił się w jego gabinecie. Przełknął
ślinę i kilka razy zerknął w stronę drzwi, zanim wyciągnął
różdżkę i wypowiedział hasło. Nudny raport z badań nad
wykorzystaniem tresowanych gnomów w ogrodnictwie zniknął, a na
jego miejscu pojawiły się słowa prawdziwej wiadomości. Bagman
przeczytał uważnie instrukcje i zaniepokojony przygryzł wargę.
Nie chciał nikogo skrzywdzić, a już na pewno nie dzieci.
Zwłaszcza
teraz, kiedy jeden z ich nauczycieli nie żyje, a oni nadal są w
szoku. Cholera.
Ludo Bagman musiał jednak wypełniać
rozkazy, albo gobliny mogłyby sobie przypomnieć, że to nie on
spłacił długi. Nienawidził przemocy, szczególnie tej skierowanej
przeciw niemu.
Wziął czysty zwój pergaminu i napisał
polecenia, całość potwierdził podpisem i zapieczętował.
W
końcu nie ja jestem za to odpowiedzialny. Ja jestem tylko pionkiem w
grze.
***
Sombre zaczął marznąć. Jego
futro nie zapewniało mu wystarczającej ochrony przed
wczesnowiosennym chłodem i nocną bryzą. Zdążył też już
zgłodnieć. Pechowa jaszczurka, którą udało mu się złapać,
kiedy przyczaiła się na pobliskiej gałęzi, zaspokoiła tylko
pierwszy głód. Gdyby Sombre posiadał poczucie humoru, uśmiechnąłby
się.
Taki jest sens mojego żywota… Przekraczam bramę
śmierci tylko po to, by opowiedzieć, jak było… Tym razem to
będzie śmierć z głodu.
Na gałęzi spędził już prawie
czterdzieści osiem godzin. Zastanawiał się, czy Dumbledore albo
Lupin martwią się o to, co się z nim dzieje. Nie powinni, nie za
bardzo, bo przecież wiedzieli, co zamierza zrobić. Jednak byłoby
mu miło.
Kot przeciągnął się, spoglądając najpierw w dół
na oślizgłą pułapkę na muchy, potem na las dookoła, po czym z
powrotem usiadł. Owinął ogon wokół łap i pomyślał, że
wolałby być kotem długowłosym.
Ale nie! Muszę być
małym burmańczykiem. Lupin dostał ataku śmiechu, kiedy dowiedział
się, jaka jest moja postać animagiczna. Spodziewał się chyba węża
albo sępa. Albus jednak stwierdził, że to nie spełniałoby mojego
pragnienia. Według niego chcę być okrutny i przyzwoity
jednocześnie. Cóż, widocznie ciepła też tak naprawdę nie
pragnę.
Rozmyślania Sombre przerwał ledwie słyszalny
odgłos korków. Otworzył oczy i wbił wzrok w ciemność. Właściwa
część jego misji miała się za chwilę rozpocząć. Postać
skryta pod peleryną z kapturem zbliżała coraz bardziej, co jakiś
czas przystając i rozglądając się ukradkiem. Jednak w mroku nocy
trudno jest wypatrzeć czarnego kota z czarnymi oczami, dlatego
Sombre pozostał niezauważony.
Nawet nie podejrzewasz, kim
naprawdę jestem.
Kiedy postać podeszła bliżej zobaczył,
że to kobieta. Prawie żadna kobieta nie posiadała dostatecznej
wiedzy w dziedzinie eliksirów, by móc stworzyć coś, co warte
byłoby podpisu. Prawie.
Przeklęty Black i jego rodzina.
Zawsze stwarzają kłopoty.
Sombre zaczekał, aż kobieta
zabierze to, po co przyszła (śluz z kaktusopodobnej rośliny), po
czym cicho zeskoczył z gałęzi i podążył za Bellatrix
Lestrange.
***
Harry wszedł do Pokoju Życzeń
i westchnął. To co robił nie sprawiało mu ani radości, ani
satysfakcji. Stracił osobę, której najbardziej ufał. Snape był
niesamowicie wytrwały w robieniu tego, co obiecał. Jedynie
Dumbledore mógł mu w tym dorównać. Czy dwaj Huncwoci będą
potrafili zapełnić pustkę po nim? To nie było takie proste jak
się wydawało. Chłopak znów poczuł gulę w gardle.
- Harry?
Już jesteśmy. – Usłyszał niski i zlękniony głos Ginny. Drgnął
i odchrząknął:
- Przepraszam, ja… zamyśliłem się –
powiedział cicho, wychodząc na środek pokoju. – OK. Chcę wam
powiedzieć, że zgodziłem się to ciągnąć tylko dlatego,
ponieważ uważam, że jesteśmy to winni Snape’owi. Wierzył w
nas. Poświęcił swoje życie, żebyśmy… żebym mógł żyć.
Więc mamy wobec niego dług jako czarodzieje i jako ludzie.
Usłyszał jak Blaise gwałtownie wciąga powietrze, a Draco
wstrzymuje oddech. Bliźniacy byli nienaturalnie cisi. Hermiona
pociągnęła nosem, a Ron pogładził ją po plecach.
-
Zgadzam się z tobą, Harry. Teraz muszę pomścić jeszcze jedną
osobę – odezwała się Blaise tym wypranym z emocji głosem,
jakiego ostatnio używała.
- To co mówisz brzmi obrzydliwie
słodko, ale generalnie masz rację, Potter – powiedział Draco
swoim zwykłym chłodnym tonem.
- Nie bylibyśmy Weasleyami,
gdybyśmy nie chcieli odpłacić Śmierciojadom. Z nawiązką –
zapewnił George, a Harry się uśmiechnął.
- Myślę więc,
że powinniśmy trenować ciężej. Czuję, że już niedługo
będziemy musieli udowodnić, że ofiara Snape’a nie poszła na
marne.
- Czarny Pan jest bardzo zadowolony ze śmierci Snape’a.
Tej radości nie zakłóca mu nawet to, że ty przeżyłeś. On i
śmierciożercy nabrali więcej pewności siebie. Lada dzień
oczekuję kolejnego masowego wezwania – oznajmiła Blaise.
-
Co dla nas przygotowałeś, Harry? – zapytała z zapałem
Hermiona.
- Nauczę was o pojedynkach tego, czego nauczył mnie
Snape; jak być szybkim, sprawnym, no i jak nie przegrać. Ale
doszedłem do wniosku, że będziemy potrzebować pomocy.
Drzwi
otworzyły się i wszyscy zamarli, wstrzymując oddech. Takiego
widoku nie spodziewał się nikt z Koła Naukowego. Do Pokoju Życzeń
weszło dwóch dorosłych czarodziejów.
- Profesor Lupin! Pan
Black!
Syriusz wyszczerzył się radośnie, podczas gdy Lupin
tylko łagodnie się uśmiechnął.
- Czołem klaso! Witajcie na
kursie: Jak używać brzydkich klątw!
Członkowie Koła
Naukowego roześmiali się, rozluźnieni. Po trzech tygodniach żałoby
wszyscy bardzo potrzebowali śmiechu. Remus uśmiechnął się
jeszcze raz, po czym wyjął różdżkę i zaczął mówić:
-
Zwykle czarodzieje i czarnoksiężnicy są bardzo przywiązani do
stron, po których stoją. I jedni i drudzy są lojalni i ta
lojalność jest sama w sobie dobra. Tak samo jest z zaklęciami,
tylko że one nie są już takie… dobre.
- Widzicie, chodzi o
to, żeby zrozumieć, że zaklęcie nie jest ani dobre ani złe.
Jedynie sposób, w jaki jest użyte, może być właściwy lub nie.
Nawet Wingardium Leviosa może zostać uznane za
czarnomagiczne, jeżeli użyje się go do wylewitowania człowieka
trzy tysiące stóp nad ziemię, a potem pozwoli mu się spaść z
tej wysokości – powiedział Syriusz, uderzając pięścią w
otwartą dłoń.
- W tym możecie mieć przewagę. Jeżeli
będziecie używać kombinacji zaklęć zwykłych i tak zwanych
czarno magicznych, będziecie nieprzewidywalni – zakończył Remus
i spojrzał na Syriusza z błyskiem w oku, zupełnie nie jak Huncwot.
Harry uśmiechnął się, czując dziwne ciepło. Nie był sam, już
nie, i nie zawiedzie Snape’a.
***
Sombre
podążał za Bellatrix Lestrange, kiedy ta przedzierała się przez
Zakazany Las. Wiedział, że kobieta zaprowadzi go do swojego
laboratorium, gdzie przygotowuje eliksiry dla Czarnego Pana. Śluz
musiał być przetworzony i zabutelkowany w najwyżej godzinę po
zebraniu.
Powinienem był się domyślić, że to Bella.
Nudne zadania zawsze wolała zwalać na mnie.
Snape prawie
zapomniał o ostatnich piętnastu latach i o tym, że Bellatrix była
prawie tak dobrym warzycielem jak on. Studiowali razem bardzo długo,
także po skończeniu Hogwartu. Przez pewien czas myślał nawet, że
mogliby być razem. Wtedy jednak spotkała Lestrange’a o twórczym,
ale pokręconym umyśle i szczególnym upodobaniem do sadyzmu.
Wydawało się, że porzuciła sztukę warzenia eliksirów dla
specjalizowania się w zadawaniu bólu, aż do granicy szaleństwa –
umiejętności, której on nigdy nie opanował.
Przyznaję
się do błędu. Nigdy nie zapomniałaś o eliksirach. Interesujący
podpis.
Bellatrix dotarła do punktu aportacyjnego. Sombre
mrugnął. Jeżeli teraz się aportuje, wszystko stracone. Musiałby
czekać piętnaście dni na kolejną szansę, a nie miał tyle czasu.
Sprężył się i wyskoczył prosto na nią z dzikim sykiem. Obroniła
się przy pomocy różdżki, machając nią tak, że kot zawisł w
powietrzu naprzeciw niej. Przyjrzała się bacznie miauczącemu i
syczącemu zwierzęciu.
- Proszę, proszę, co my tu mamy? –
uśmiechnęła się zimno. Sombre pokazał ostre zęby. Wiedział, że
pupile Bellatrix nigdy nie żyją długo. Ona ciągle szuka nowych
kotów lub węży do zabawy, a zadziorny czarny kot jest warty uwagi.
Zwłaszcza taki, który pochodzi z Zakazanego Lasu.
-
Wiedziałeś, kiedy przyjść, kochaniutki. Każda czarownica
potrzebuje pięknego, czarnego kota – zachichotała, wkładając
Sombre do torby. Chwilę potem zdeportowała się.
***
Zmartwiony
Dumbledore spojrzał na nauczyciela OPCM-u.
- Nie było żadnej
wiadomości? Nawet słowa?
- Nie, dyrektorze. Ale Severus
ostrzegał, że nie będzie się odzywał aż do końca misji.
-
Tak, wiem… Wiem… - Dumbledore zmarszczył brwi.
Rozmowa
musiała zostać przerwana, bo drzwi się otworzyły i wszedł
Syriusz, niosąc pomięty pergamin.
- Mam naprawdę, NAPRAWDĘ
złe wieści – oznajmił. Był odrobinę bledszy niż zwykle.
-
O co chodzi? – zapytał dyrektor i rozłożył pergamin. Przejrzał
tekst, po czym zszokowany oderwał wzrok i podał dokument
Remusowi.
- Jesteś tego pewny?
- Obawiam się, że tak.
Nie wiem, co ten Bagman sobie myśli – warknął Syriusz.
- On
nie myśli, Syriuszu. On wykonuje rozkazy.
- Asygnowani
Inkwizytorzy, z pozwoleniem na użycie wszystkich zaklęć, prócz
Niewybaczalnych, według własnego uznania, w Hogwarcie?! To jest
szkoła! – Remus nie dowierzał.
- I zgadnij co? Inkwizytorzy
będą magicznie zakamuflowani. Nie będziemy wiedzieć, kim są
naprawdę. – Syriusz spochmurniał jeszcze bardziej.
- Każdy
będzie mógł przebrać się jak chce i włóczyć po szkole bez
ograniczeń! Voldemort będzie miał wolną rękę! – Wilkołaka
przerażał nawet sam pomysł.
- Myślę, że masz całkowitą
rację, Remusie – powiedział Dumbledore, a jego oczy groźnie
rozbłysły. W umyśle dyrektora pojawiły się zalążki planu.
-
A ja myślę, że już czas złożyć wizytę panu Ministrowi –
syknął jadowicie Syriusz.
- Nie, jeszcze nie. Najpierw musimy
dowiedzieć się paru rzeczy – odparł Dumbledore. Pozostali
czarodzieje zamrugali zaskoczeni.
- Wpuści pan Inkwizytorów
do szkoły? – spytał Remus.
- Większość uczniów będzie
bezpieczna. A tych, którzy mogliby stać się celem, wy odpowiednio
wytrenujecie – odpowiedział spokojnie dyrektor, uśmiechając się
groźnie i zaciskając dłonie. – Pozwólmy Tomowi myśleć, że
jest górą w tej grze… na razie.
***
Bellatrix
aportowała się w małym domku niedaleko Stonehenge. Był
nienanoszalny i Sombre mógłby się założyć, że wszystkie
nałożone na niego zaklęcia czyniły go zupełnie niewidzialnym.
Na pewno ma tu swoją pracownię.
Zapach był nie
do pomylenia.
Bellatrix wyszła do przyległego pokoju. Kobieta
zostawiła kota w torbie na przynajmniej dwie godziny. Tyle czasu
potrzebowała na przygotowanie śluzu do przechowania.
Mała
ladacznica zadowolona ze swoich priorytetów.
Kiedy
wynurzyła się wreszcie ze swojej pracowni podeszła do rzuconego
byle jak futrzanego tobołka i usiadła obok. Pogłaskała Sombre i
uśmiechnęła się.
- Miły kotek. Czuję, że jesteś
wyjątkowy. Od teraz jesteś mój. Nazwę cię Death.
Sombre
przewróciłby oczami, gdyby tylko mógł i śmiał.
Każdy z
twoich czarnych zwierzaków miał tak na imię. Na Merlina, kobieto,
gdzie twoja oryginalność?
Bellatrix chwyciła kota za
skórę na karku i wyciągnęła z torby. Oswobodzony Sombre usiłował
się wyrwać, drapiąc wściekle. Kobieta potrząsnęła nim, prawie
łamiąc mu kark. Wtedy, ogłuszony, przestał się rzucać.
-
Tak lepiej, kotku. Nauczę cię posłuszeństwa. Jestem w tym dobra –
zarechotała.
***
Remus skakał to tu, to tam,
próbując schwytać kilka chochlików na zajęcia z piątą klasą,
kiedy go zobaczył. Momentalnie zapomniał o chochlikach i podbiegł
do leżącego Sombre. Wyglądał, jakby był martwy.
- Cholera,
musisz znowu to robić? – zapytał Remus, ostrożnie biorąc
czarnego kota na ręce. Słabe miauknięcie oznajmiło, że Sombre
jednak żyje i jest przytomny, ale zbyt słaby, żeby powrócić do
prawdziwej postaci. Wilkołak biegł całą drogę do gabinetu
Dumbledore’a. Albus podniósł wzrok i zamrugał.
- Wrócił!
– zawołał, wyczarowując dla kota łóżko. Remus położył go,
a dyrektor wypowiedział odpowiednie zaklęcie. Na miejscu czarnego
burmańczyka z głośnym jękiem pojawił się Severus Snape,
poobijany, krwawiący i nie do końca przytomny.
- Severusie!
Severusie! – zawołał do niego Remus.
- Przestań wrzeszczeć
mi do ucha… Lupin – powiedział chrapliwie Snape i
zakaszlał.
Dyrektor i nauczyciel OPCM-u wymienili szczęśliwe
spojrzenia. Albus uśmiechnął się, wyciągnął różdżkę i
zaczął opatrywać Severusa. Kilka złamanych żeber, parę
paskudnych stłuczeń, lekkie wstrząśnienie mózgu i mnóstwo
zadrapań i otarć nie stanowiło dla niego żadnej trudności.
Mistrz Eliksirów głęboko westchnął z ulgą i zamknął oczy.
-
Co się stało, Severusie?
- Przez jeden dzień byłem
zwierzakiem pani Lestrange. Musiałem mieć wystarczający pretekst,
by udawać trupa.
- Ona jest tym warzycielem! Teraz, kiedy
Severus wrócił, możemy złamać Zaklęcie Fideliusa i znaleźć
kryjówkę Voldemorta… - ogłosił triumfalnie Remus, po czym
potrząsnął głową, uśmiechając się krzywo. – Bellatrix…
powinniśmy o niej pomyśleć. Syriusz powinien.
- Black nie ma
pamięci do takich szczegółów, Lupin – powiedział Snape,
siadając z trudem.
- Leż, Severusie. Potrzebujesz snu, żeby
odzyskać siły. Poza tym nie możesz stąd wyjść jako Severus
Snape.
Snape uniósł brew.
- Dlaczego nie? Już nie ma
potrzeby udawać, że nie żyję. Możemy powiedzieć, że przez cały
ten czas w największej tajemnicy wracałem do zdrowia.
-
Obawiam się, że kiedy cię nie było zaszły pewne zmiany - zaczął
ostrożnie Remus. Dumbledore przytaknął i opowiedział Snape’owi
o ostatnim dekrecie ministra.
- Myślę, że w tej grze ciągle
jeszcze będziesz dziką kartą, Severusie. Nie możemy pozwolić,
żeby Voldemort dowiedział się, że ciągle żyjesz, ani żeby
nabrał podejrzeń co do twojego… alter ego.
Snape się
skrzywił, więc dyrektor dodał:
- Nie martw się. Niedługo
wszystko stanie się jasne. A mały czarny kot rzadko jest uważany
za groźnego przeciwnika.
Myśl, że jako Sombre będzie mógł
skuteczniej chronić Harry’ego, Blaise i innych uczniów,
powstrzymała wybuch gniewu Severusa. Późnym wieczorem mały
Birmańczyk wyszedł z gabinetu dyrektora i skierował się do
lochów. Wyglądał tak groźnie, że nawet Pani Norris trzymała się
z daleka.
***
Był późny piątkowy ranek.
Harry nie czuł się gotowy, by uczestniczyć w Eliksirach, jednak z
powodu zbliżających się wielkimi krokami SUM-ów nie mógł
opuścić więcej lekcji. Przełknął ślinę i stukając przed sobą
laską udał się do lochów. Dotarł tam dużo wcześniej niż
reszta klasy. Miał swoje powody.
Jeżeli spędzę tam trochę
czasu, zanim wszyscy przyjdą, może nie rozkleję się w środku
lekcji.
Wszedł do klasy i przystanął, oddychając
głęboko. Wszystko było tak, jakby profesor ciągle tu był.
Powietrze było przesycone zapachem składników eliksirów. Para
znad gotującego się wywaru tojadowego zdawała się napływać z
gabinetu.
Moment.
Zapach eliksiru tojadowego
naprawdę napływał z gabinetu. Ktoś go tam przygotowywał. To było
ostatnie stadium, był prawie gotowy. Harry wiedział jak zmieniał
się zapach w każdym etapie warzenia, zbyt wiele wieczorów spędził
w tej klasie ze Snape’em, ćwicząc węch. To nie był stary
zapach, który wsiąknął w meble. To była woń świeżo
przygotowywanego wywaru.
Idąc w kierunku gabinetu robił w
pamięci szybkie obliczenia. Do pełni pozostał tydzień, więc
Remus pierwszą dawkę powinien zażyć dzisiaj. Bez pukania otworzył
drzwi. Nie usłyszał niczego poza cichym bulgotaniem eliksiru w
kociołku.
- Profesorze? – odezwał się. Głos mu drżał, a
serce waliło.
Żadnej odpowiedzi. Trącił Sashę i rozejrzał
się po pokoju. W środku nie było nikogo oprócz małego, czarnego
kota Lupina. Harry poczuł, jakby znowu pękło mu serce, łzy
popłynęły po policzkach i zerwał połączenie z Sashą. Wężyca
dotknęła językiem jego skóry.
- Przykro mi, Harry –
zasyczała.
Harry oparł się o framugę, próbując opanować.
Nadzieja była tak niespodziewana i jednocześnie pożądana, a
rozczarowanie tak miażdżące, że chłopak nie mógł tego znieść.
Wstrząsnął nim bezgłośny szloch. W końcu odetchnął głęboko
i cicho odpowiedział:
- Nie, Sasho. Jestem głupi. Ja po
prostu… Miałem nadzieję…
Sombre patrzył na to zdumiony.
Nigdy nie wierzył, że Harry będzie po nim płakać, że będzie
tak bardzo cierpiał po śmierci kogoś, kto nigdy nie powiedział mu
miłego słowa, nie uścisnął i nie pocieszył.
Nie
zdawałem sobie sprawy, że tyle cię to będzie kosztować,
Harry.
Był gotowy zmienić postać i wyjaśnić sytuację,
ale w tym momencie do klasy weszli pozostali uczniowie wraz z
Dumbledore’em i szansa przepadła.
Poprawiłam
Birmańczyka na burmańczyka. Lubię koty, ale na rasach po prostu
się nie znam. Dziękuję za czujność i zwrócenie uwagi.
Rozdział 10
Był wczesny
poniedziałkowy ranek. Harry przewracał się w łóżku, nie mogąc
spać. Jednak kiedy wydawało się, że z wypoczynku już nic nie
będzie, przyszedł sen…
Był niewidomy. Spacerował
w miejscu, które, jak wiedział, było piękne i kolorowe, ale on
nie mógł tego zobaczyć. Nie miał różdżki ani laski, a Sasha
popełzła gdzieś.
- Sasho, bez ciebie nic nie widzę! -
zawołał za nią, ale nie wróciła.
Harry z całego serca
pragnął zobaczyć cuda, które go otaczały, ale nie było żadnego
sposobu, by tego dokonać.
- Co jesteś skłonny zrobić, by
odzyskać wzrok? – chłopak usłyszał głos, a raczej ledwie
słyszalny szept.
- Wszystko. Zrobiłbym wszystko! –
odpowiedział, oddychając coraz szybciej.
- To właśnie
chciałem usłyszeć – powiedział głos, poczym rozległ się
śmiech, a Harry’ego nagle ogarnęło uczucie, jakby stracił coś
cennego.
Usiadł na łóżku, dysząc. Dotknął
czoła, zimny pot skleił kosmyki włosów. Zamrugał kilka razy,
żeby upewnić się, że to był tylko sen i nic się nie zmieniło.
Wokół panowała cisza i ciemność.
- Accio różdżka!
– zawołał, a kiedy poczuł ją w dłoni, mruknął: - Lumos.
Zaklęcie na pewno zadziałało, ale Harry tego nie widział.
Jak zwykle otaczał go mrok. Upuścił różdżkę na podołek i
schował twarz w dłoniach w połowie rozczarowany w połowie
uspokojony, że sen nie okazał się prawdą. Nie lubił się
targować, kiedy nie znał ceny, ale jednocześnie miał okazję, by
odzyskać coś, czego normalnie już nigdy nie będzie miał. Nie
mógł się uspokoić, krew szumiała mu w żyłach, a serce waliło,
jakby właśnie stoczył bitwę. W końcu podpełzła do niego Sasha.
Wyciągnął do niej rękę, a ona owinęła się wokół nadgarstka
i położyła głowę na jego dłoni.
- Dlaczego jesssteś taki
niessspokojny? – zasyczała.
- Śniło mi się, że mnie
zostawiłaś – odpowiedział.
- Nonsssensss… - syknęła
oburzona i Harry zachichotał. Pogłaskał wężycę, a ona otarła
się pieszczotliwie o jego palce. Sasha zawsze przypominała mu
surowego profesora, w końcu to on mu ją dał. Chłopak przełknął
ślinę.
- Brakuje mi go, Sasho – powiedział cicho,
opierając się o poduszki.
- Dlaczego? – zapytała, z
przyjemnością poddając się pieszczotom swojego pana.
-
Kiedy był obok nie czułem się taki… ślepy. A teraz kiedy
odszedł, czuję się słaby.
- Bzdura… Jesssteśśś
sssilniejszy, niż wtedy, kiedy cię poznałam – powiedziała, a
Harry uśmiechnął się lekko.
- Naprawdę tak uważasz?
-
Jasssne, Harry – odparła spokojnie, nie zdając sobie sprawy, jak
to, co powiedziała, podniosło go na duchu.
Harry wstał,
ubrał się i wziął laskę. Na śniadanie było jeszcze za
wcześnie, ale mógł pójść do biblioteki, pouczyć się do
SUM-ów. Stukając laską, wyszedł ze swojego pokoju i udał się do
sali wejściowej.
Już po chwili zdał sobie sprawę, że coś
było zdecydowanie nie tak. Słyszał kroki dorosłych podczas, gdy o
tej porze nikogo nie powinno tutaj być. Słyszał, brzmiące dość
agresywnie, szepty i głos Dumbledore’a. Zatrzymał się i zaczął
nasłuchiwać.
Nie musisz… …za kilka godzin będziemy…
…to nie poprawczak!
Harry zgrzytnął zębami i zamiast
do biblioteki skierował się do kwater gości we wschodnim skrzydle.
Chciał zadać Syriuszowi parę pytań.
- Stój! Przedstaw się
i powiedz dokąd idziesz. Pytam w imieniu Inkwizytorów ministerstwa.
– Ostry, donośny głos zmroził Harry’ego. Chłopak nieznacznie
obrócił się w prawo, twarzą do jego źródła.
- Czego
ministerstwa? – zapytał.
Zamiast odpowiedzi usłyszał
pomruk i nie zwlekając wyciągnął różdżkę.
- Protego!
– krzyknął i poczuł drżenie, kiedy tarcza odbiła rzuconą na
niego klątwę. Był w połowie wypowiadania formuły zaklęcia,
które miało dorobić przeciwnikowi trąbę słonia, kiedy głos
Dumbledore’a przerwał potyczkę, zanim zamieniła się w
pojedynek.
- Stop! Czy mogę zapytać Inkwizytora, czemu
atakuje ucznia?
- Odmówił podania danych z własnej woli.
-
Ja tylko zapytałem, kim on jest – zaprotestował wzburzony Harry.
- W porządku, wydaje się, że to tylko nieporozumienie.
Pozwólcie, że was sobie przedstawię. Inkwizytorze, to jest Harry
Potter, piąty rok Gryffindoru, zagorzały przeciwnik mrocznej magii.
Harry, to jest jeden z Inkwizytorów ministerstwa. Będą oni
patrolować teren szkoły, chroniąc nas przed czarnoksiężnikami.
- W Hogwarcie!
- Czarnoksiężnicy są wszędzie, młody
człowieku – oznajmił patetycznie Inkwizytor.
- Znaczy
między wami?!
- Straciliście Mistrza Eliksirów w starciu z
ciemnymi mocami i śmiesz mnie o to pytać! – Gdyby nie obecność
Dumbledore’a pojedynek rozpocząłby się na nowo.
- Nawet
nie próbujcie używać Severusa Snape’a jako usprawiedliwienia
waszej obecności! Nie obchodzi mnie, kim jesteście i dla kogo
pracujecie, ale…
- Wystarczy, Harry. Dziękuję – odezwał
się dyrektor i Harry’emu wydało się, że Dumbledore jest
niezwykle zadowolony z jego wybuchu. – Szukasz kogoś konkretnego?
- Nie, profesorze – odpowiedział i stukając laską
przeszedł obok dyrektora. Kiedy mijał Inkwizytora wyraźnie
wyszeptał:
- Ja tylko knułem coś niedobrego.
***
Syriusz wpadł do gabinetu Remusa. Był zdenerwowany. Widział
starcie Harry’ego z Inkwizytorem, ale Dumbledore gestem nakazał mu
się nie wtrącać.
- Mówię ci, Lunatyku, nie będziemy w
dobrych stosunkach z… - urwał, patrząc na małego, czarnego kota.
Zbladł, a jego spojrzenie powędrowało do kubka eliksiru
tojadowego, który Remus miał właśnie wypić. Nauczyciel OPCM-u
spojrzał na niego niemile zaskoczony. Syriusz jeszcze przez chwilę
spoglądał to na kota, to na kubek i na jego twarzy odmalowała się
wściekłość. Prawdziwa wściekłość.
Zatrzasnął drzwi i
złapał Sombre za ogon, kiedy ten chciał prześliznąć się obok
niego.
- Ty żałosny dupku!
- Syriuszu, nie! – Lupin
wstał, ale Syriusz zdążył już chwycić kota za skórę na karku,
z zamiarem powtórzenia tego, co niedawno zrobiła Bellatrix. Wtedy
usłyszał ciche pyknięcie i nagle znalazł się na podłodze,
trzymając Severusa Snape’a za nogę.
- Puść mnie, Black,
albo…
- Ty sukinsynu, zdajesz sobie w ogóle sprawę, przez
co wszyscy przechodzili, myśląc, że nie żyjesz?! Przez co
przechodził… ciągle przechodzi Harry?! Już ja cię oduczę
takich głupich żartów! – Syriusz wrzeszczał tak głośno, że
Remus musiał rzucić na pokój zaklęcie wyciszające. Snape
próbował coś powiedzieć, ale Syriusz mu nie pozwolił i ciągnął
dalej swoją tyradę.
- Wiesz, że najwyżej półgodziny temu
Harry był gotowy walczyć w obronie twojego dobrego imienia, ty
głupi sukinsynu? Jak śmiałeś mu to zrobić?!
Snape machnął
różdżką i Syriusz został przywiązany do krzesła.
- O ile
dobrze pamiętam, Black, wszyscy byliśmy zgodni, że Harry musi
uwierzyć w moją śmierć, żeby nie budzić podejrzeń. Więc
przestać udawać święte oburzenie ojca chrzestnego. Co cię tak
naprawdę złości? To, że nie zostałeś wtajemniczony? – zapytał
Mistrz Eliksirów, powoli podnosząc się z podłogi.
-
Severusie, uwolnij go. Syriuszu, uspokój się, błagam cię. Nie
możemy pozwolić, żeby ktoś nas usłyszał.
Prawie minuta
minęła zanim Syriusz przestał dyszeć żądzą mordu. Wtedy Snape
zdjął z niego więzy. Łapa zgrzytnął zębami.
- Do twojej
wiadomości, Black. Wczoraj próbowałem wyjawić Potterowi prawdę,
ale przeszkodzono mi – oznajmił Severus, siadając za biurkiem.
Ciągle jeszcze nie wyglądał najlepiej.
- A co przeszkodziło
ci później mu powiedzieć? Powiedzieć mi?
- Tobie? Dlaczego
miałbym mówić ci o czymkolwiek? W gruncie rzeczy odniosłem
wrażenie, że byłeś niebiańsko szczęśliwy, kiedy wyniosłem się
z tego świata – powiedział Snape, cytując słowa, które
powiedział w gniewie Black, kiedy przed laty zaprowadził go do
Wrzeszczącej Chaty. Syriusz zmarszczył brwi.
- To było dawno
temu. Jezu, Snape, żyj i daj żyć innym.
- Miło z twojej
strony, że mnie tak ponaglasz, Black, ale wygląda na to, że jestem
jeszcze potrzebny, by odwalać brudną robotę za wszystkich - odparł
Mistrz Eliksirów, spoglądając groźnie na Syriusza.
Na
dłuższy czas zapadła cisza.
- Wypij eliksir, Lupin, zanim
wystygnie – odezwał się w końcu Snape zmęczonym głosem.
-
Cieszę się, że żyjesz – powiedział szybko Syriusz. Snape
uniósł brew i spojrzał na niego. Syriusz lekko się zarumienił. –
Mam na myśli Harry’ego. On cię bardzo potrzebuje.
- Nic mu
o mnie nie powiesz, Black.
- Pozwolisz mu dalej myśleć, że
nie żyjesz? Wiesz, że on i jego grupa intensywnie trenują
pojedynki, bo chcą cię pomścić?
- Gdybym wiedział, że
moja śmierć będzie takim bodźcem do nauki, zrobiłbym to już
lata temu – wycedził Snape, patrząc, jak Remus podnosi kubek do
ust.
- Mówię poważnie, draniu!
- Jestem tego
całkowicie świadomy – odparł Mistrz Eliksirów, wstając. –
Powiem Potterowi, że Sombre to ja, kiedy będę miał szansę. I nie
życzę sobie, żeby dowiedział się tego wcześniej od któregoś z
was. Nie, kiedy Inkwizytorzy włóczą się po zamku. Pamiętaj,
Black, jesteś Niewymownym Zakonu, a ta informacja jest tajna.
Zrozumiano?
- Wynoś się stąd, zanim wykopię twój koci
tyłek przez okno – warknął Syriusz. Wydawało się jednak, że
rozumie. Snape zamienił się w Sombre i wyszedł z pokoju, wysoko
unosząc ogon.
***
- Ktoś wie, kim są ci ludzie
bez twarzy? Wyglądają jak dementorzy w negatywie – spytała
Blaise przy śniadaniu.
- To nie wiesz? Zresztą skąd? Skoro
cały czas uczysz się do SUM-ów. Zastanawiam się, skąd bierzesz
siłę, żeby kuć tyle, co ta szlama, co kręci się koło Pottera?
– zaczęła paplać Pansy.
- Nie byłoby bardziej
ekonomicznie, gdybyś mówiła o niej po imieniu, Parkinson? –
przerwał jej Draco, elegancko rozkładając serwetkę.
- To
Inkwizytorzy z ministerstwa. Będą patrolować teren szkoły –
odpowiedział inny Ślizgon.
- Po co? – zapytał Draco.
-
Wydaje się, że po tym jak załatwiliśmy Snape’a, Dumbledore
narobił w spodnie – zachichotała Pansy. Blaise przewróciła
oczami.
- Naprawdę, Pansy, czasem zastanawiam się, czy ty
celowo jesteś taka irytująca? Dumbledore przestraszy się wtedy i
tylko wtedy, gdy zobaczy Czarnego Pana na własne oczy –
stwierdziła Blaise wyniośle, umacniając swój status
śmierciożercy. Pansy wzruszyła ramionami i wyszczerzyła zęby w
uśmiechu.
- Jeden z nich próbował załatwić Pottera, ale
Dumbledore go uratował – powiedziała.
- O, serio? Więc są
po naszej stronie? – zapytała Blaise, udając zadowolenie.
-
Na to wygląda! Twarze maskują zaklęciami. Niektórzy mówią, że
to nawet mogą być śmierciożercy, którzy brali udział w ataku na
Hogwart!
- Brzmi świetnie! – uśmiechnęła się od ucha do
ucha, czując jednocześnie, jak serce zsuwa się jej do żołądka.
Merlinie, nie. Czy to musi dziać się tak szybko?
Dyrektor wraz z resztą personelu zajął miejsce przy stole.
Krzesło profesora Snape’a nie zostało usunięte, ale nikt na nim
nie siedział.
- Proszę o uwagę – powiedział Dumbledore,
a, gdy wszyscy zamilkli, ciągnął – Zapewne już zauważyliście
ludzi, przechadzających się po szkole, a nie należących do
personelu.
Harry prychnął, głaszcząc głowę Sashy.
-
To Inkwizytorzy przysłani przez ministerstwo. Ich zadaniem jest
zapewnienie nam bezpieczeństwa i tropienie czarnoksiężników.
Kiedy zapytają was, kim jesteście, odpowiedzcie, proszę. Wiedzcie,
że jeżeli dacie im powód, mogą potraktować was jak wrogów. Mimo
to nie ma powodów do obaw, – dyrektor podniósł nieco głos, by
uciszyć szmery rozmów, jakie wywołało jego oświadczenie, -
jeżeli zatrzymacie się i przedstawicie za każdym razem, kiedy
zostaniecie o to poproszeni. A teraz jedzmy, smacznego.
Ron
parsknął i chwycił tosta.
- Jesteśmy bezpieczni, jasne.
Jakoś nie widzę, żeby Ślizgoni byli niezadowoleni. Patrz na
Parkinson. Zaraz się udusi ze śmiechu.
- Masz rację, Ron. –
Pokiwała głową Hermiona, odkładając widelec.
- Jedzcie –
powiedział Harry, nie przerywając posiłku, - bo nasz czas się
zbliża, a oni inaczej będą śpiewać, kiedy z nimi skończymy.
***
- Stój! Dokąd idziesz?!
- Ty tam, gdzie
idziesz? Udowodnij!
- Jeżeli nie odpowiesz, zaatakuję! I
przestań się jąkać!
Wykrzykiwane na każdym kroku mało
uprzejme polecenia przyprawiały Harry’ego o ból głowy. A jakby
wszystkiego było mało, dyrektor podczas lunchu ogłosił, że dla
ułatwienia Inkwizytorom pracy uczniowie na lekcje będą eskortowani
przez nauczycieli albo panią Pomfrey. Wysłannicy ministerstwa
zdawali się jednak tego nie doceniać. Harry słyszał, jak
chrząkali i mamrotali, jakby spotkało ich rozczarowanie. Nie
pozwolili sobie na głośniejsze okazywanie niezadowolenia, ale
wyglądało na to, że w Hogwarcie został wprowadzony stan wojenny.
Harry wszedł do pokoju wspólnego Gryffindoru i przysiadł się
do Hermiony.
- Miona, chodź na chwilę. Potrzebuję pomocy
przy pracy domowej z OPCM-u – powiedział i mrugnął do Rona.
Używał tej wymówki, kiedy chciał porozmawiać z nimi o Kole
Naukowym. We trójkę poszli do pokoju Harry’ego.
- Co się
dzieje, Harry?
- Chodzi o nasze spotkania. Musimy być dużo,
dużo bardziej ostrożni. I jednocześnie musimy spotykać się
częściej. Mamy mnóstwo do nauczenia, a jeszcze więcej do
przećwiczenia…
- W porządku…
- Będę ustalał
godziny spotkań i zmieniał je co tydzień. Obawiam się, że to
oznacza mniej snu, bo będziemy spotykać się po północy.
-
Będziemy jedynymi, którzy się włóczą po korytarzach w środku
nocy. To będzie zbyt oczywiste… - zaczął Ron.
- Poprosiłem
mojego ojca chrzestnego, żeby kupił dla mnie parę rzeczy –
przerwał mu Harry i uśmiechnął się szeroko. Podszedł do szafy,
namacał uchwyt i otworzył ją. Ze środka wyjął średniej
wielkości paczkę.
- Co to? – zapytała Hermiona. Chłopak
rzucił ją Ronowi. Ten złapał i otworzył. Na widok zawartości on
i Hermiona wstrzymali oddech. W pudle były trzy peleryny niewidki.
- Harry, to musiało kosztować fortunę!
- Mam fortunę,
Miona i jesteśmy na wojnie. Jedna peleryna na parę. Daj jedną
Nevillowi, ty i Ron bierzecie drugą i upewnij się, że Blaise i
Draco dostaną trzecią.
- A co z tobą?
- Nie
potrzebuję. Kiedy chcę, potrafię być niewidoczny – odpowiedział
Harry, a jego nieruchome, szmaragdowe oczy zalśniły determinacją.
***
Zbliżał się koniec marca, a Snape ciągle
jeszcze nie znalazł okazji, by powiedzieć Harry’emu prawdę. Na
każdym kroku spotykał Inkwizytorów. Nawet w gabinecie Dumbledore’a
byli obecni przez cały czas. Zaczynało go to męczyć. Poza tym
żywił do nich głęboką odrazę od chwili, kiedy jeden z
wysłanników ministerstwa poczęstował go potężnym kopniakiem.
Potem musiał zakraść się do swojego gabinetu, by zażyć eliksir
tamujący wewnętrzny krwotok.
Żebym musiał po kryjomu
zakradać się do własnego gabinetu! To się w głowie nie mieści!
Zakon nie miał szans, by spotykać się na terenie Hogwartu.
Jego działalność w szkole zamarła. Nauczyciele niemal cały swój
czas poświęcali na eskortowanie i ochronę uczniów. Dobrze się
stało, że Snape wrócił od Bellatrix, zanim Inkwizytorzy zjawili
się w zamku.
Zastanawiam się, czy Dumbledore to
przewidział. A może popełnił błąd wpuszczając ich do szkoły?
Sombre przemierzył korytarz i usiadł tuż obok zbroi, którą
rozwalił Harry, kiedy uczył radzić sobie ze swoją ślepotą.
Nigdy bym nie pomyślał, że będę uważał tamte dni za
szczęśliwe.
Patrzył, jak chłopak przechodzi obok tak
cicho, że odgłosu jego kroków nie potrafił wyłowić nawet kocim
uchem i tak szybko, że prawie nie można go było dostrzec w
oświetlonym tylko kilkoma świecami korytarzu. Sombre był z niego
tak dumny, że cicho zamruczał. Harry przystanął nasłuchując,
ale kiedy zdał sobie sprawę, że to tylko koci pomruk, ruszył
dalej, przyspieszając jeszcze kroku.
Może powinienem go
zatrzymać i powiedzieć prawdę? Zanim przyjdą tu ci szmaciarze. A
może to zbyt niebezpieczne? Harry może zacząć krzyczeć jak
Black…
Harry przemknął niczym cień, prawie nie
używając laski. Jego lewa ręka sunęła po ścianie. Sombre był
gotowy, by się zmienić, kiedy usłyszał kroki. Nikogo nie powinno
tutaj być. Harry usłyszał je również i spróbował uciec.
-
Drętwota!
- Protego! – Reakcja chłopaka była
błyskawiczna i zaklęcie zostało odbite, ale Inkwizytor zaplanował
atak. Wyciągnął drugą różdżkę, gotowy, by uderzyć. Sombre
zobaczył, jak napastnik wykonuje znajomy ruch, ale nie usłyszał
inkantacji. Harry tego nie widział, więc nie podejrzewał nawet,
jakie niebezpieczeństwo mu grozi.
Zabije go zaklęciem
tnącym!
To nie miało prawa się stać. Sombre zamiauczał
dziko i skoczył.
Trochę to
trwało, ale wreszcie jest. Komentarze dodają mi skrzydeł :). Więc
dziękuję za wszystkie.
Rozdział 11
Harry
usłyszał dzikie miauczenie. Zdał sobie sprawę, że kot atakuje.
Nie wiedział tylko czy jego, czy Inkwizytora. Odskoczył na bok,
czując, jak strumień wrogiej magicznej energii muska mu policzek.
Sapnął, dotykając rany po klątwie, przypominającej nacięcie
nożem, i nie wahał się dłużej. Wycelował i rzucił zaklęcie,
które ukochał sobie najbardziej.
- Lapidae!
Klątwa
dosięgła celu, mijając Sombre o centymetry. Szarpany bólem
Inkwizytor złapał kota, a potem skierował różdżkę na siebie i
wyszeptał przeciwzaklęcie. Tymczasem Chłopiec-Który-Przeżył
zdążył się już oddalić. Element zaskoczenia został stracony.
- Już prawie go miałem. To twoja wina. Obedrę cię za to ze
skóry - Inkwizytor mocniej chwycił Sombre za szyję.
Sombre
zrobiło się gorąco – znał ten głos, a jego właściciel nie
należał do osób, które byłyby zadowolone z faktu, że ktoś
odkrył jej tajemnicę. Gdyby się zmienił, musiałby zabić
Inkwizytora, a to ściągnęłoby kłopoty na Dumbledore’a. Zakon
szczególnie teraz bardzo potrzebował swojego przywódcy.
Więc
walcz, kocie…
Coraz mniej tlenu dopływało do mózgu
Sombre. Zasyczał i wysunął pazury, drapiąc z całej siły dłoń,
która go trzymała. Jednak Inkwizytor nie zwolnił uścisku.
Wycelował różdżką w kota i wypowiedział zaklęcie. Mały
burmańczyk wzleciał w powietrze i zderzył się ze zbroją, stojącą
w korytarzu.
- Drętwota!
- Pedalis Nix!
-
Corpus Avaris!
- Cicatricas Manos!
-
Pantaichis!
Pięć różnych klątw (niektóre całkiem
pomysłowe) z pięciu różnych różdżek ugodziło Inkwizytora. To
członkowie Koła Naukowego, zmierzając do Pokoju Życzeń, spotkali
Harry’ego i udzielili mu wsparcia. Draco i Blaise uśmiechnęli się
do siebie z satysfakcją tym typowym ślizgońskim uśmieszkiem. Ron
rzucał dookoła gniewne spojrzenia.
- Jesteście pewni, że
to, co zrobiliśmy, wystarczy?
- Cóż, mogliśmy zawiesić go
za nogi pod sufitem, a na ścianie krwawymi literami napisać
„Strzeżcie się Koła Naukowego”, ale ktoś już to kiedyś
zrobił, no nie? – odezwała się Blaise, a Draco zachichotał.
-
Sombre musi być gdzieś tutaj! Widzicie go? – zapytał z
niepokojem Harry. Hermiona usłyszała drapanie z wnętrza zbroi.
-
Harry, myślę, że jest uwięziony pomiędzy częściami zbroi. Nie
wygląda na zadowolonego – mruknęła, kiedy chłopak podszedł
bliżej.
- Krwawi? On uratował mi życie!
- Zobaczymy.
Najpierw go uwolnię – powiedziała, machając różdżką.
Fragmenty zbroi skurczyły się i odsunęły na bok, odsłaniając
małego kota, leżącego na boku i pomiaukującego z irytacją.
-
Zabierzmy go do Pomfrey – zasugerował Ron.
- Wtedy będziemy
musieli opowiedzieć o Inkwizytorze – ostrzegła Blaise.
- I
tak już nas widział. – Hermiona wzruszyła ramionami.
-
Nie. Był zbyt zajęty kotem. Widział tylko Harry’ego. – Draco
zerknął z pogardą na Inkwizytora. Mężczyzna unosił się kilka
stóp nad podłogą, wijąc się i drapiąc. Jego dłonie były tak
straszliwie pokaleczone, że nie mógł użyć różdżki. Stopy
również odmówiły mu posłuszeństwa. Kombinacja klątw Koła
Naukowego zadziałała doskonale.
- Co się tutaj dzieje!? –
Rozległ się głos Lupina, a po chwili w korytarzu ukazał się
nauczyciel OPCM-u, biegnący w ich kierunku.
- Szedłem na
nasze spotkanie i napadł mnie Inkwizytor. Sombre powstrzymał go
przed zabiciem mnie. On użył jakiegoś zaklęcia. Nie słyszałem
formuły – opowiedział szybko Harry. Remus spojrzał na ciągle
krwawiący policzek chłopaka. Ukośne nacięcie zaczynało się od
linii szczęki, a kończyło tuż przy nosie. Wyglądało paskudnie,
ale mogło poczekać.
- Nie stójmy tu. Wejdźmy do pokoju –
powiedział, biorąc Sombre z rąk Hermiony. Kot wyglądał na
rannego, ale nie krwawił.
Większość Koła Naukowego
podążyła za nim. Remus delikatnie ucisnął w kilku miejscach
ciało Sombre. Kot zasyczał i rzucił mu nieprzyjazne spojrzenie.
-
Wiesz, jak mu pomóc?
- Wiem tylko, że nie możemy go zabrać
do Poppy. Dyrektor wyjechał razem z panem Blackiem. Nie jestem
pewny, co powinniśmy zrobić – mruknął Remus, intensywnie nad
czymś rozmyślając.
- Nie możemy pozwolić, żeby cierpiał.
Może umrzeć, zanim oni wrócą. Nie ma nikogo zaufanego, kto mógłby
pomóc? – zawołał Harry. Remus westchnął i spojrzał na kota.
- Muszę to zrobić. Wygląda, że to jest twoja szansa –
powiedział do Sombre. Kot zamknął oczy, przygotowując się na,
mający nastąpić, spazm bólu.
- Jaka szansa? – zapytał
Draco, a Harry zmarszczył brwi.
Remus skoncentrował się,
oznajmiając Pokojowi Życzeń, że bardzo potrzebuje łóżka. Po
chwili mebel zmaterializował się obok. Członkowie Koła zamrugali
z niedowierzaniem.
- Po co łóżko jak dla człowieka? –
spytała Hermiona, a Harry poczuł, jak jego serce przyspiesza. Po
głowie tłukły się myśli.
Jeśli Sombre jest animagiem…
siedział przy kociołku… Czy to możliwe?
Wczepił się
w ramię Rona tak mocno, że chłopak jęknął.
Remus położył
Sombre na łóżku i wycelował w niego różdżkę, wypowiadając
zaklęcie mające zmienić kota z powrotem w człowieka. Po chwili na
miejscu Sombre z głośnym jękiem pojawił się Severus Snape we
własnej sarkastycznej osobie.
Pokój wypełniła cisza.
Wszyscy patrzyli i nie wierzyli własnym oczom. Harry podbiegł do
łóżka i położył dłonie na twarzy profesora, macając
zapamiętale. Właśnie dotknął palcami haczykowatego nosa, kiedy
dobiegło go zjadliwe:
- Łapy… przy sobie, Potter!
Harry
nigdy by nie pomyślał, że może być tak szczęśliwy, słysząc
ten głos.
- Pan żyje! Pan ŻYJE! PAN żyje! – wołał
Harry. Intonacja zmieniała się tak, jak zmieniały się targające
nim emocje. Nie zastanawiając się, walnął Snape’a tam, gdzie
sądził, że znajduje się jego żołądek.
- Ty dupku! Zabiję
cię teraz! Dlaczego mi to zrobiłeś!? – Draco i Ron musieli
odciągnął Harry’ego. Snape syknął i zwinął się z bólu.
-
Harry, to nie jest odpowiedni moment, żeby go bić. Poczekaj, aż go
wyleczymy – powiedział Remus, podchodząc do łóżka.
- Już
ja go wyleczę! Zupełnie! To miał być kawał!? Nie mogłem spać w
nocy, bo myślałem, że zginąłeś przeze mnie! – Harry walczył
w uścisku Draco i Rona, próbując się wyrwać.
- Wygląda na
to, że on jeszcze może umrzeć, Potter – powiedział Draco,
niepokój w głosie maskując złośliwością.
- Jak możemy
panu pomóc, profesorze? – zapytała Blaise pierwszy raz od
dłuższego czasu naprawdę szczęśliwa. Rozumiała, dlaczego Snape
ukrywał fakt, że ciągle żyje. W końcu była Ślizgonką tak jak
on. Cieszyła się, że jej mentor jest znów z nimi.
-
Najpierw… zakneblujcie… Pottera – nakazał Snape.
-
Mówiłem ci, że on ma temperament swojego ojca. – Remus nie mógł
powstrzymać chichotu. – Próbuję cię zdiagnozować, ale nie
widzę żadnych ran ani złamań.
- Nie… musisz… To
zaklęcie… to… było… Sang Frigidae…
Harry
zbladł. Ta klątwa powoli zamrażała krew w żyłach ofiary,
powodując udar i atak serca jednocześnie.
- Eliksir. Jest na
to jakiś eliksir? – zapytał szybko.
Snape nie odpowiedział
od razu, sprawiając, że Harry zdenerwował się jeszcze bardziej.
Chłopak nie chciał, żeby Mistrz Eliksirów umarł teraz, kiedy do
nich wrócił. Remus pochylił się nad Severusem i uważnie
wysłuchał wyszeptanych mu do ucha instrukcji.
- Harry,
Severus mówi, że potrafisz poruszać się szybko i cicho. Weź
Hermionę i Draco i idźcie do lochów. W jego szafie są trzy
fiolki, każda opatrzona runem. Uwarzycie eliksir według przepisu na
pieprzowy, a na końcu dodacie zawartość tych fiolek w dokładnie
takiej kolejności, jak wskazują znaki runiczne. Hermiono ufam, że
pomożesz kolegom.
Hermiona przytaknęła szybko. Remus skinął
głową.
- Dobrze. Draco, przygotujesz eliksir, ponieważ
widzisz. Harry, Severus mówi, że miksturę trzeba podać w
momencie, kiedy zmieni się zapach. Ufa, że potrafisz to zrobić.
-
Damy radę. Tylko utrzymajcie go przy życiu przez ten czas –
zapewnił Harry. Draco przywołał jedną z peleryn niewidek i
mrugnął do Blaise. Hermiona uścisnęła Rona, by podtrzymać go na
duchu. Gryfonka i Ślizgon stanęli obok Harry’ego, zarzucając
pelerynę na niego i na siebie.
- Jesteśmy odpowiednio
zamaskowani? – spytał Harry.
- Cali jesteśmy zakryci,
Potter – odparł Draco i troje uczniów wyszło na korytarz.
***
Dumbledore wrócił do Hogwartu zaraz po tym, jak Remus
zawiadomił go, co się wydarzyło. Nauczyciel OPCM-u czekał na
dyrektora w swoim gabinecie.
- Jak wygląda sytuacja? –
zapytał Albus, podchodząc do krzesła.
Niebezpiecznie było
rozmawiać w biurze dyrektora, gdzie zawsze obecny był Inkwizytor.
- Severus jest w pokoju Harry’ego. Jest jeszcze słaby, ale
czuje się coraz lepiej. Do jutra będzie jak nowonarodzony. A poza
tym jest tak, jak przypuszczaliśmy. Inkwizytorzy dybią na życie
Harry’ego.
- Co z tym, który zaatakował Harry’ego?
-
Ciągle jest pod opieką Poppy. Uczniowie byli bardzo pomysłowi,
jeśli chodzi o dobór zaklęć. Podejrzewam też, że Poppy nie robi
wszystkiego, żeby ten człowiek szybko doszedł do siebie –
odpowiedział Remus z nikłym uśmieszkiem.
- Profesor Flitwick
zrobił, co miał zrobić?
- Tak. Pamięć Inkwizytora została
częściowo wymazana. Pamięta, że się pojedynkował, ale nie wie z
kim.
- To dobrze. Kiedy Severus wyzdrowieje, będziemy
kontynuować nasz plan. Syriusz przygotowuje wszystko w Black Manor.
Oczywiście będziemy musieli poinformować Harry’ego, że plan
może się powieść.
- Panna Zabini poinformowała mnie, że
wśród śmierciożerców panuje poruszenie. Oczekują spotkania już
wkrótce. Może ono obejmować także ludzi spoza wewnętrznego
kręgu.
- Dobrze, dobrze. Jak Harry przyjął wiadomość o
powrocie Severusa?
- Nie odzywa się do mnie w tej chwili, ale
myślę, że wybaczył mu po tym, jak go uderzył – odparł Remus z
uśmiechem.
Albus również się uśmiechnął i wstał.
-
Myślę, że udowodniliśmy, że nie mamy zamiaru stawać
Inkwizytorom na drodze. Sądzę też, że po niemal miesiącu
bezczynności wydajemy się wystarczająco słabi.
- Co pan
chce przez to powiedzieć, dyrektorze? – zapytał Remus. Jego serce
zaczęło bić szybciej. Czyżby skończyło się bezproduktywne
czekanie, a nadszedł czas działań?
- Chcę powiedzieć, że
już pora, by złożyć panu ministrowi Bagmanowi wizytę –
odpowiedział wesoło Dumbledore, podchodząc do drzwi. – I wierzę,
że custard* będzie dziś wyjątkowo smaczny.
*custard -
tradycyjny angielski sos do ciast
***
Harry oczyma
Sashy obserwował odpoczywającego Snape’a. Cieszył się, widząc,
że srogi nauczyciel zdrowieje i czuje się coraz lepiej. Wydawało
mu się, jakby Mistrz Eliksirów wrócił zza światów, a fakt, że
może oglądać go żywego, traktował jak dar, w którego otrzymanie
przestał już wierzyć. Zdał sobie sprawę, że się uśmiecha.
Całkowicie zapomniał o upływie czasu.
- Sasha zaraz straci
przytomność, Potter – powiedział Snape, otwierając oczy. Harry
wstał zaskoczony. Zapomniał, że połączenie umysłów może
męczyć wężycę, jeśli nieprzerwanie trwa dłużej niż godzinę.
Natychmiast zerwał połączenie.
- Przepraszam, Sasho –
wysyczał i pogłaskał ją.
- Nie szkodzi, Harry… Cieszę
się, że podobało ci się to, co zobaczyłaś – syknęła w
odpowiedzi i wsunęła mu się do rękawa, by odpocząć.
Kiedy
nie widział, przewaga była znów po stronie Snape’a, który nie
bez satysfakcji obserwował wyraz zadowolenia, malujący się na
twarzy chłopaka.
To miłe widzieć, że cieszy się z
faktu, że żyję. Założę się, że geny Lily przeważają nad
genami Pottera.
- Więc, jak? – zapytał Harry,
przerywając ciszę.
- Jak co? – Snape odpowiedział
pytaniem.
- Jak pan przeżył Avadę? – powtórzył chłopak.
Jego spojrzenie utkwione było w przeciwległej ścianie. Nieruchome
oczy nie reagowały na światło, więc Harry nie odwracał wzroku od
słonecznego promienia. Światło czyniło zieleń oczu Lily głębszą
i bardziej lśniącą. Na policzku ciągle widoczna była, szybko
niknąca, cienka blizna - ślad po klątwie Inkwizytora.
-
Odpowiem ci, jeśli ty odpowiesz mi na to pytanie pierwszy –
powiedział Snape z rozbawieniem w głosie, układając się
wygodniej w łóżku.
- Nie no, profesorze, nie uwierzę, że
taki Ślizgon jak pan ryzykował przy czymś tak ogromnie ważnym. A
może powinienem zapytać kogoś innego? Ale wtedy ten ktoś mógłby
zacząć się zastanawiać, po co chcę to wiedzieć – niemal
wymruczał Harry, lubił te nagłe zwroty, zawsze obecne w rozmowach
z Mistrzem Eliksirów. Słuchał, jak Snape powoli oddycha. Czekał.
- Przeżyłem klątwę zabijającą, dzięki profesorowi
Lupinowi, Potter – odpowiedział w końcu Severus.
- Ale
nadal nie wiem, w jaki sposób – naciskał Harry.
- Jest
takie zaklęcie lecznicze, nazywane Effectio Stasis. Powoduje
ustanie metabolizmu i całej aktywności życiowej. W rezultacie
ktoś, kto jest pod działaniem tego zaklęcia, wydaje się martwy.
Klątwa zabijająca działa tylko wtedy, gdy trafi na coś, co daje
oznaki życia. Pod zaklęciem zastoju* nie ma żadnych objawów
życia. Profesor Lupin rzucił na mnie to zaklęcie na sekundy przed
tym, jak dosięgła mnie Avada. Byłem wtedy, technicznie rzecz
biorąc, martwy, więc klątwa rozproszyła się w powietrzu. Czy
taka odpowiedź cię zadowala?
Harry powoli pokiwał głową,
przyswajając informacje. Przypomniał sobie inkantacje szeptane
przez Remusa, ale nigdy dotąd nie przyszło mu na myśl, że to
mogło być coś, co miało ocalić Snape’a przed śmiercią.
Zdecydował, że, ponieważ Remus okazał się taki skuteczny,
wybaczy mu, że ten pozwolił mu żyć w niewiedzy.
- Cieszę
się, że pan żyje, ale i ciągle pana nienawidzę za to, że mi pan
nie powiedział. Domyślam się, że to było celowe… Kurczę,
zazdroszczę Blaise. Przyjęła to tak spokojnie.
- Zabini jest
Ślizgonką, a nie Gryfonką, Potter.
- Tiara przydziału
chciała umieścić mnie w Slytherinie – oznajmił Harry. Jeśli
Snape był tą wiadomością zaskoczony, to nie było tego słychać
w jego głosie.
- Ale w końcu nie umieściła. Więc to nie
jest żaden argument, prawda?
- Raczej nie… - Harry wstał i
wziął laskę. – Muszę iść na lekcje, profesorze.
- Sporo
osiągnąłem – stwierdził Snape, obserwując, jak Harry bierze
swoją torbę i zmierza do wyjścia. Kiedy miał otworzyć drzwi,
Mistrz Eliksirów odezwał się ponownie z nikłym uśmiechem,
którego, jak wiedział, Harry nie będzie zdolny usłyszeć w jego
głosie.
- Ym… Potter?
Chłopak przystanął, ale nie
odwrócił się.
- Gryffindor traci dwadzieścia punktów za
to, że mnie uderzyłeś i pięćdziesiąt za to, że nazwałeś mnie
dupkiem.
Harry uśmiechnął się, potrząsając głową. Po
czym wyszedł na zewnątrz i zabezpieczył drzwi.
Ten
człowiek powinien od nowa poukładać swoje priorytety…
*
stasis – (ang.) zastój
***
Blaise była tego
dnia wyjątkowo szczęśliwa. Snape żył, znała zaklęcia, o jakich
Pansy nie mogła nawet marzyć, jej pozycja śmierciożercy-szpiega
była ustabilizowana, a ponadto dostała kilka dobrych ocen. Szła do
pracowni Zaklęć razem z Draco. Chłopak zawsze miał czas, by
towarzyszyć jej w drodze na lekcje, które mieli wspólnie.
Natomiast nie miał ani chwili, by porozmawiać z Pansy. Ich
sprzeczki o to ogromnie Blaise bawiły.
- Są takie dni, kiedy
świat wydaje się idealny – powiedziała do Draco, kiedy szli
razem korytarzem. Malfoy uśmiechnął się i spojrzał na nią.
-
No, to tylko patrzeć, a zjawi się najmłodszy Weasley –
powiedział, a Blaise szturchnęła go łokciem. Powrót Snape’a
pomógł przywrócić jej charakter właściwy młodej dziewczynie i
odsunąć na bok kamienne milczenie i żądzę zemsty, która zwykle
tliła się w jej oczach.
Wydaje się taka beztroska. –
pomyślał Draco z zadowoleniem. Zaskoczony odkrył po chwili, że
nie tylko z zadowoleniem, ale i z czułością. Nie tylko szanował
Blaise Zabini i podziwiał ją, że podjęła się czegoś, o czym on
nigdy by nawet nie pomyślał, ale i po prostu… lubił tę cholerną
dziewczynę.
- Nie rozumiem, czemu nie mogłabym chociaż raz
uznać świata za miejsce idealne. Zwykle jest szary i obłąkany,
ale dzisiaj naprawdę jestem szczęśliwa, mimo obecności
Inkwizytorów.
- Cieszę się. Wyglądasz lepiej, kiedy jesteś
szczęśliwa – stwierdził Draco.
- Och… Więc, kiedy
jestem nieszczęśliwa wyglądam źle. To chcesz powiedzieć? –
Blaise udała obrażoną. Draco uśmiechnął się.
- Nie
drażnij się ze mną, Zabini – wycedził. – Bo ja znam każdy
trik w składni i gramatyce. I nie odwracaj kota ogonem.
Powiedziałem, że wyglądasz lepiej, a nie, że zwykle nie wyglądasz
dobrze.
- Tak pan mówi, panie Malfoy? Więc, innymi słowy,
prawi mi pan komplementy?
Draco uniósł brew i znów się
uśmiechnął.
- Być może – powiedział.
Rozmowa
trwałaby dalej, gdyby nie głośny skrzek nieznanej sowy. Podleciała
do Draco i oddała mu list. Chłopak zmarszczył brwi, a jego serce
zaczęło bić szybciej.
- To od mojej matki – oznajmił
niepewnie, rozkładając pergamin.
Drogi Draco,
Twój
ojciec uciekł z Azkabanu. Uważaj na siebie, bo nie jesteś
bezpieczny.
Mama
Dłoń, w której trzymał
list zaczęła drżeć.
Rozdział
12
Voldemort jeszcze raz przyjrzał się uważnie
grupie śmierciożerców. Byli tam prawie wszyscy. Ci, którzy
pozostali i ci, których pozyskał. Był zadowolony. Śmierć
zdrajcy, Severusa Snape’a, i fakt, że Inkwizytorzy Bagmana
przebywają w Hogwarcie, powstrzymując wszelkie działania Zakonu,
sprawiały, że znów czuł się potężny. Znowu był górą.
Wiedział, że Dumbledore będzie miał problemy ze znalezieniem tak
dobrego i lojalnego wytwórcy eliksirów – nawet nie mistrza –
jak Snape. Podczas gdy on miał najlepszą mistrzynię. Mistrzynię,
która udowodniła, że jest dużo bardziej lojalna niż Snape. To
tylko polepszało sytuację. A Harry Potter stracił kolejnego
obrońcę, jednego z najważniejszych, jak doniosły Zabini i
Parkinson.
Gdybym wiedział, że ten tłustowłosy
mieszaniec nauczy ślepego chłopaka pojedynkować się, zabiłbym go
już pół roku temu. Teraz i tak nie żyje, więc to nie robi żadnej
różnicy.
- Moi wierni śśśmierciożercy… - powiedział
Voldemort. Wszystkie czarno odziane postaci pokłoniły się na
dźwięk jego głosu. – Wezwałem was dzisiaj, by świętować.
Wezwałem, by oddać cześć wytrwałości, którą daje prawdziwa
lojalność i by przyjąć z powrotem w nasze szeregi Lucjusza
Malfoya, który uciekł z Azkabanu.
Wysoki mężczyzna wyszedł
na środek i tak jak pozostali skłonił się przed Czarnym Panem.
Serce Blaise zaczęło bić szybciej.
O, nie… Draco…
– powtarzała w myślach, patrząc na Lucjusza. Czuła pod maską
swój gorący oddech. – Jest zgubiony. Co mam robić?
Lucjusz był dużo chudszy niż przed atakiem na Hogwart, co
było widać również na jego twarzy. Kości policzkowe były
bardziej wystające, a oczy zapadły się, przez co wydawały się
większe i bardziej przerażające. Wrażenie to potęgowały
błyszczące w nich nienawiść i triumf. Po fali oklasków i
okrzyków Lucjusz zajął miejsce i znowu zapadła cisza.
-
Blaise Zabini, Pansy Parkinson, zbliżcie się – rozkazał
Voldemort. Obie dziewczyny podeszły, pochylając głowy. Pansy
dygotała z podniecenia. – Zdejmijcie maski. – Usłyszały.
Blaise ściągnęła swoją, nie podnosząc głowy.
- Jak
możemy ci służyć, mój panie? – spytała cicho, utrzymując
emocje i niespokojny umysł na wodzy tak, jak uczył ją profesor
Snape. Odpowiedzią była klątwa, którą Voldemort tak lubił.
Pansy i Blaise krzyknęły. W kręgu za nimi Crabbe i Goyle zadrżeli
ze strachu, że mogą podzielić los klasowych koleżanek. Wtedy
zaklęcie zostało zdjęte, ale nawet kiedy klątwa już nie
działała, Pansy nie przestała jęczeć.
- Zostałyście
ukarane, ponieważ dałyście się oszukać, a żaden z moich
śmierciożerców nie może pozwalać, by wrogowie go oszukiwali.
Blaise wiedziała, o co chodzi, ale nic nie powiedziała.
-
Kto nas miał oszukać, mój panie? – zapytała Pansy przez łzy.
Voldemort nie odpowiedział, zdawało się, że zezwala na to komuś
innemu.
- Mój syn was oszukał. – Głos Lucjusza był tak
samo jedwabisty jak przed chwilą, ale teraz drgała w nim
wściekłość. – Draco Malfoy nie zasługuje już na miano mojego
syna. Zdradził mnie i naszego pana. Musi zapłacić za swoją
zuchwałość!
- Lucjuszu… Rozumiem twoje rozczarowanie…
ale tylko ja mogę decydować o tym, co ma zostać zrobione. Mam
nadzieję, że o tym pamiętasz – powiedział Voldemort. Zaklęcie
odrzuciło Lucjusza w przeciwległy kąt pokoju. Został on jednak
potraktowany łaskawie gdyż, nie był to Cruciatus. Lucjusz
wstał i skłonił się, przepraszając.
- Wy obie jesteście
blisko z młodym Malfoyem, prawda? - Voldemort zwrócił się do
Blaise i Pansy.
- Tak, mój panie – odpowiedziały
jednocześnie.
- Przyprowadźcie go do mnie – rozkazał.
-
A jeżeli będzie się opierał, mój panie? – spytała Blaise
ostrożnie.
- Nie obchodzi mnie w jakim stanie go sprowadzicie,
byle był zdolny spojrzeć w oczy swojemu ojcu… i swojemu panu –
odparł Voldemort, uśmiechając się zimno.
***
Harry,
stukając przed sobą laską, zmierzał na śniadanie wraz z grupą
uczniów i eskortującą ich Minerwą McGonagall. Obok dumnie kroczył
Sombre, był wyraźnie rozdrażniony.
- Ginny? – zawołał
Harry, próbując rozróżnić odgłosy kroków. Słyszał szuranie
nóg przechodzących obok niego osób i poirytowany głos McGonagall,
proszącej uczniów, by się pospieszyli.
- Tu jestem, Harry.
Co chciałeś? – Z prawej strony rozległ się głos Ginny. Harry
uśmiechnął się.
- Sombre chce, żeby jeden znajomy uczeń
przyjął go do siebie… Zastanawiałem się, czy nie mogłabyś
zrobić czegoś, żeby wszyscy zobaczyli, że jest jego?
-
Załóż się, Harry – powiedziała, biorąc czarnego burmańczyka
na ręce. Uśmiechnęła się radośnie, nie często zdarza się
okazja, by wziąć na ręce Severusa Snape’a, nieistotne czy w
kociej postaci czy nie.
Draco usiłował znaleźć Blaise w
tłumie Ślizgonów, by razem z nią usiąść i zjeść śniadanie,
kiedy usłyszał typowo Weasleyowski wrzask. Wysoki, ostry głos
wołał go po imieniu.
- Draconie Malfoy!
Odwrócił się
i zobaczył Ginny tak czerwoną, jak jej włosy, idącą w jego
kierunku. W wyciągniętych rękach trzymała wyraźnie
niezadowolonego Sombre, próbując utrzymać go jak najdalej od
siebie.
O, rany. Profesorowi zebrało się na żarty, czy
co?
Draco spojrzał z pogardą na Gryfonkę i prychnął.
- Czy to nie jedna z wiewiórek? O co chodzi, dziewczynko?
-
Wiesz, kto to jest!? – spytała ze złością, podtykając mu kota
pod sam nos. Draco spojrzał w czarne oczy, patrzące na niego z
wściekłością.
- Tak. I?
- Aha. Więc przyznajesz się!
Przyznajesz, że wytresowałeś swojego kota, by zakradł się do
wieży Gryffindoru i narobił bałaganu!
- A co? Czyżby
schował ci gdzieś twoje pantalony? – Wzruszył ramionami Draco,
pokazując, że też umie grać. Sombre zasyczał i machnął ze
złością ogonem. Ginny wcisnęła chłopakowi kota do rąk i
odwróciła się, by odejść.
- Jeśli kiedykolwiek złapię
to coś w moim dormitorium, oskóruję na żywca! – wrzasnęła,
ile miała siły w płucach, powodując wybuch śmiechu u Ślizgonów
i uśmieszki u swoich przyjaciół.
- Cóż, Sombre, więc
wygląda na to, że twój następny przystanek to kufer Pottera –
powiedział Draco na tyle głośno, by wywołać u Ślizgonów
kolejną falę wesołości. Kot syczał i prychał dopóki Draco nie
położył go obok swojego talerza. W ten sposób Sombre stał się
oficjalnie jego kotem.
***
Blaise krążyła po
pokoju wspólnym, nie wiedząc, co robić. Uśpiła Pansy zaklęciem,
żeby ta nie podniosła alarmu. Nie obawiała się Crabbe’a i
Goyle’a. Oni nie otrzymali żadnych rozkazów i bardziej niż osoba
Dracona interesowało ich jedzenie.
Co mam robić? Nie mogę
pozwolić, żeby Voldemort go zabił? Ale co mogę zrobić?
Poszła do Dumbledore’a, jak tylko wróciła, koło czwartej
nad ranem. Dyrektor wysłuchał jej uważnie, a potem odesłał z
przykazaniem, żeby poszła spać. Nie była pewna, czy czarodziej
podejmie jakieś kroki, czy nie.
Była tak pochłonięta
własnymi myślami, że nie zauważyła wejścia czarnego kota.
Zorientowała się dopiero, kiedy usłyszała pyknięcie i obok niej
stanął Mistrz Eliksirów.
- Wypełnisz rozkaz, który dzisiaj
dostałaś – powiedział.
- Nie zamierzam oddać Draco
Voldemortowi!
- Nie wykrzykuj jego imienia. Myślałem, że
lepiej cię wyszkoliłem – warknął na nią Snape. Blaise drgnęła
i przełknęła ślinę.
- Dla dobra pana Malfoya to ty
powinnaś wypełnić ten rozkaz, a nie Parkinson – ciągnął
pozbawionym emocji głosem.
- Co muszę zrobić? – spytała z
determinacją w głosie, spoglądając na Mistrza Eliksirów.
***
Syriusz Black czytał list. Był w paskudnym nastroju. Nie
znalazł żadnego sposobu, żeby zdjąć ze ściany portret swojej
matki. Kobieta wyła jak banshee za każdym razem, kiedy go
zobaczyła. Przywiedziony do ostateczności zakrył obraz płótnem
przedstawiającym Lily i Jamesa, mocując je za pomocą zaklęcia
klejącego. Jednak kobieta ciągle krzyczała oburzona, tyle że jej
wrzaski były nieco przytłumione. A James nie robił nic, poza
skupianiem uwagi portretu na sobie, żeby Syriusz miał chwilę dla
siebie.
- Co!? Cholera, Dumbledore! Snape zostaje! W tym
tempie, to zajmie jeszcze z rok! – zawołał Syriusz, kiedy
skończył czytać. Jego odpowiedź była krótka i lakoniczna.
Dobrze, przyślij go.
***
Tej samej
nocy w Pokoju Życzeń zamiast treningu odbyło się spotkanie.
Severus Snape i Remus Lupin musieli odbyć poważną rozmowę z
Harry’m, Draco, Fredem, George'em, Nevillem, Ronem, Hermioną i
Ginny.
- Panna Zabini musi poinformować was o czymś ważnym.
Opóźniliśmy wszystko o jeden dzień, ale panna Parkinson jutro
rano się obudzi – oznajmił poważnie Remus.
- Jestem na
czarnej liście Voldemorta, prawda? – oznajmił gorzko Draco.
-
On chce, żebyśmy - ja i Pansy – przyprowadziły cię do niego –
powiedział Blaise i spuściła wzrok. Harry’ego przeszedł
dreszcz. Przypomniał sobie, co widział, kiedy schwytano Karkarowa.
- Oczywiście nie możemy zrobić czegoś takiego, bez
narażania zdrowia pana Malfoya – stwierdził obłudnie Snape.
-
Nie może upozorować swojej śmierci tak jak pan? – spytał Harry.
- Każdy z pana przyjaciół, panie Potter, panu powie, że nie
może pan stosować tej samej sztuczki więcej niż raz i oczekiwać,
że za każdym razem się uda – uciął Mistrz Eliksirów.
-
Obawiam się, że on ma rację, Harry. – George lekko westchnął.
- Musimy bez przerwy wynajdywać nowe sposoby, żeby trzymać
mamę z daleka od naszych wynalazków – dodał Fred.
- Nie
obwiniam jej – mruknął Remus z nikłym uśmiechem.
- Więc
jak możemy pomóc Draco? – spytała Hermiona.
- Pozwolimy
dziewczynom SPRÓBOWAĆ zabrać go do Voldemorta.
- Ale jeśli
zawiodą, on je ukarze! – zaprotestował Draco. Blaise wzruszyła
ramionami.
- A nawet jeśli, to co? Nie zabije nikogo. Jest nas
za mało, żeby mógł sobie na to pozwolić.
- Nie chcę, żeby
was torturował przez mnie! – zawołał Draco, rumieniąc się.
-
A ja nie chcę, żeby cię zabił – odparła Blaise.
- Nie
potteruj mi tu, Zabini! – wycedził Ślizgon przez zaciśnięte
zęby.
- Ty zacząłeś – stwierdziła, lekko się
uśmiechając.
- Hej! O co chodzi z tym potterowaniem? Chcecie
powiedzieć, że ja…
- Daj spokój, Harry – uśmiechnął
się Remus. Snape prychnął i zaklaskał w dłonie, by uciszyć
towarzystwo.
- Martw się lepiej o nauczycieli, nie o ucznia,
Malfoy – upomniał go. – Jej nic nie będzie. Bądź jutro w
pokoju wspólnym Slytherinu. Ja też tam będę, nic nie może pójść
źle.
- A co z nami, profesorze? – zapytał Harry.
- Wy
zajmiecie się Inkwizytorami. Bądźcie pewni, że nie spotka was nic
gorszego niż szlaban z dyrektorem – oznajmił Remus, a Koło
Naukowe wybuchnęło śmiechem.
***
Dwie godziny
przed śniadaniem Inkwizytorzy wylegli na hogwarckie korytarze.
Podzielili się na pary i zaczęli zajmować pozycje. Świst różdżki,
przecinającej powietrze, zlał się z wyszeptanym zaklęciem.
-
Dessinato Florae!
Wielobarwne kwiaty pojawiły się na
szatach Inkwizytorów. Wśród wysłanników ministerstwa zapanowało
poruszenie, we wszystkich kierunkach poleciały zaklęcia
wykrywające, ale bez rezultatów.
- Te przeklęte kwiatki nie
chcą zejść! – zawołał jeden z Inkwizytorów.
-
Próbowałeś maskującym?
- Odbija!
- Chrzanić to!
Musimy zająć pozycje! – warknął inny i oddalił się szybkim
krokiem.
Fred i George ukryci pod Zaklęciem Kameleona (obaj
wyglądali jak fragment ściany) zagryźli usta, siłą powstrzymując
się od śmiechu. Skinęli do siebie i wycelowali różdżki kilka
metrów dalej w miejsce, gdzie teraz znajdowali się Inkwizytorzy.
Mężczyźni nagle spostrzegli, że stoją w głębokim i
cuchnącym bajorku, pełnym moskitów i małych, śmiesznych stworków
wspinających się po ich szatach. Bliźniacy zdjęli z siebie
zaklęcie i uciekli, chichocząc, podczas gdy Inkwizytorzy usiłowali
wydostać się z bagna.
***
- Stójcie! Dokąd
idziecie?! – spytał Inkwizytor Harry’ego i Neville’a. Obaj
chłopcy uśmiechnęli się w odpowiedzi.
- Do nikąd - odparł
Harry, nawet nie odwracając głowy w kierunku, z którego dochodził
głos.
- Jesteśmy tutaj tylko po to, żeby narobić kłopotów
– powiedział Neville. Wyciągnął różdżkę i wymruczał
zaklęcie. Nie trafiło ono Inkwizytora, ale gargulca za nim.
-
Ty mały bandyto! Masz szczęście, że spudłowałeś, bo bym…
Aaaa!!! – wrzasnął mężczyzna, kiedy gargulec nagle ożył i
chwycił go, unieruchamiając.
- Neville, musisz opisać mi
jego wyraz twarzy – zachichotał Harry.
- Cóż – zaczął
Neville wesoło, kiedy oddalali się od szamoczącego się w uścisku
kamiennego gargulca Inkwizytora. – Oczy prawie mu wyszły i zbladł…
- Nie zostawiajcie mnie! – zawołał za nimi, ale żaden z
chłopców nawet nie odwrócił głowy. Mężczyzna został sam,
wystawiony na widok publiczny.
***
Hermiona
wyszczerzyła się do Rona z satysfakcją. Przed chwilą śmiejąc
się głośno, dołączyli do nich Harry i Neville.
- Wszyscy
są unieruchomieni, teraz wasza kolej. Musicie załatwić tych od
bagna i tego od gargulca. Trzech jest zamkniętych w cieplarni,
pięciu zaklinowało się między ścianami w lochach i cała grupa
siedzi w bańce – Ginny zawiesiła na prawo od gabinetu dyrektora.
- Chodźmy, Ron – zawołała Hermiona z takim zapałem, z
jakim zwykle pochłaniała wiedzę. Chłopak pobiegł za nią.
Uśmiechał się radośnie, kiedy jednocześnie rzucali zaklęcia na
każdego uwięzionego Inkwizytora tak, jak polecił im Harry.
-
To będzie pamiętne śniadanie!
***
Dumbledore
pogłaskał Fawkes’a, mrugając do niego tak jak za dawnych czasów.
- Dzisiaj powracamy do gry, przyjacielu – powiedział
łagodnie do feniksa. Fawkes ćwierknął radośnie, ciesząc się z
pieszczoty. Albus uśmiechnął się i podsunął mu jego ulubioną
muffinkę, po czy założył ulubioną tiarę (błękitną w srebrne
gwiazdy) i wyszedł.
Przed gabinetem przywitało go sześciu
Inkwizytorów uwięzionych w magicznej bańce mydlanej. Uśmiechnął
się do nich zadowolony.
- Dzień dobry, panowie –
powiedział, przyglądając się ich twarzom. Koło Naukowe spisało
się na medal.
Zaklęcie maskujące zostało zdjęte i twarz
każdego z Inkwizytorów była widoczna. Dumbledore zauważył, że
kilku z nich w ogóle nie powinno być na wolności.
Już
czas by złożyć ministrowi Bagmanowi wizytę.
Następny
rozdział cały dla Was :).
Rozdział 13
Ludo
Bagman czuł, jakby się znalazł pomiędzy młotem i kowadłem. Bez
względu na to, jakiego wyboru dokona i co zrobi, skończy jako
przegrany. Hazard nie mógł mu już pomóc. Ludo Bagman był, krótko
mówiąc, skończony.
Z trudem przełknął ślinę i spojrzał
na wysoką, surową postać dyrektora. Dumbledore przyszedł do jego
biura z innym urzędnikiem ministerstwa – Arturem Weasleyem. Nie
było sposobu, by Bagman mógł odeprzeć ich zarzuty, nawet gdyby
nie byli obaj członkami Zakonu Feniksa.
- Cóż, Ludo.
Oczekuję, że mi wyjaśnisz, jak to możliwe, że zbiegli z Azkabanu
skazańcy patrolowali moją szkołę w twoim imieniu.
- To
oczywiste, że przeniknęli do oddziału Inkwizytorów. Nie może
mnie pan za to obwiniać! - odparł szybko Ludo.
- Ciekawi mnie,
co powie rada nadzorcza Hogwartu, kiedy dowie się, że minister
naraził szkołę na niebezpieczeństwo – powiedział Albus. Jego
oczy zwęziły się i niebezpiecznie rozbłysły. Kiedy patrzył w
ten sposób, nawet Severus Snape odwracał wzrok.
- Jeśli pan
sprawi, że ministerstwo utraci zaufanie społeczeństwa teraz, kiedy
Voldemort jest na wolności, narazi pan na niebezpieczeństwo cały
czarodziejski świat! – Ludo próbował bronić swojej pozycji.
-
Nikt nie powiedział, że Mnisterstwo utraci zaufanie – stwierdził
poważnie Artur. – Nie wiem tylko, co się stanie z panem, panie
Bagman.
Ludo poczuł na czole krople potu i zaczął się trząść
w swoim wielkim, ministerialnym fotelu. Czy w ogóle jest możliwe,
by wyszedł z tego w jednym kawałku? Jakby czytając w jego myślach,
Dumbledore powiedział:
- Myślę, że w twoim interesie leży,
żebyś powiedział nam całą prawdę, Ludo. Udowodnij, że działasz
w dobrej wierze i służysz Zakonowi. Ślubowałeś to, obejmując
swoje stanowisko, pamiętasz?
- Pamiętam – odparł Bagman,
pocierając skronie. Robił się coraz bardziej i bardziej
zdenerwowany.
- Jeżeli dowiem się, dlaczego pozwoliłeś na
to, co się stało, mogę ci pomóc. – powiedział Dumbledore,
dając ministrowi cień nadziei.
- Chociaż ty prawdopodobnie
tego nie doceniasz. Narażać DZIECI na niebezpieczeństwo! –
krzyknął z wściekłością Artur, ale jedno spojrzenie dyrektora
go uspokoiło.
- Czas mnie goni, panie ministrze – ponaglił
Dumbledore. Jego głos ciął jak nóż. Bagman wzdrygnął się i
podniósł wzrok, jego oczy błyszczały jak oczy dzikiego zwierzęcia
schwytanego w śmiertelną pułapkę.
Nagle wyciągnął
różdżkę i trzęsącą się dłonią wycelował w stojących
naprzeciw czarodziejów.
- Nie pozwolę wam mnie zniszczyć!
Będę walczyć o moje życie! – zaskrzeczał. Jego oczy nerwowo
wędrowały od przywódcy Zakonu do jego towarzysza. Dumbledore
uśmiechnął się uprzejmie.
- Mój dobry człowieku. Wydaje mi
się, że ten sposób osiągniesz efekt całkowicie przeciwny.
Rozejrzyj się. Wszystko, czego od ciebie chcemy to informacje.
-
I lepiej dla ciebie, żebyś zaczął mówić po dobroci – wycedził
Artur przez zaciśnięte zęby, gotowy w każdej chwili dobyć
różdżki.
Ludo stał nieruchomo, patrząc na dwóch
pozostałych czarodziejów. Jego ręka opadła bezwładnie, a on
ukrył twarz w dłoniach i zaszlochał.
- Jeśli wam powiem,
zginę – powiedział.
- Jeśli nam powiesz, jest szansa, że
pożyjesz dłużej - poprawił go Albus. Bagman kiwnął głową,
pokonany.
- Dobrze – oznajmił drżącym głosem.
***
Sombre
rozłożył się na kanapie w pokoju wspólnym Slytherinu. Tu czuł
się dużo bardziej komfortowo niż w gryfońskim pokoju
Harry’ego.
Zbyt dużo złota i czerwieni, jak na mój
gust.
Draco siedział na brzeżku fotela, z palcami
przyciśniętymi do ust. Raz po raz przygryzał wargi. Sombre
wskoczył na poręcz fotela. Jego ogon przesunął się po kłykciach
chłopaka. Ten obrócił się i spojrzał w czarne oczy
burmańczyka.
- Wiem, ale się boję – wyszeptał, zerkając
na zajmujących się swoimi sprawami Śligonów. Wieść, że
Inkwizytorzy zostali zdemaskowani przez jakąś nieznaną siłę,
ciągle krążyła wśród uczniów w wielu ciekawych wersjach.
Niektórzy gotowi byli się założyć, że w szkole ukrywają się
aurorzy. Wszyscy jednak byli zgodni, że stał za tym Dumbledore.
Draco uśmiechnął się smutno.
W sumie macie rację. Nie
chcielibyście stanąć z Potterem do pojedynku.
Wtedy
nadszedł czas na trzecią lekcję i pokój wspólny opustoszał.
Draco udał, że pakuje się na zajęcia. Usłyszał kroki. Ćwiczenia
z zawiązanymi oczyma, które odbywał na spotkaniach Koła
Naukowego, sprawiały, że słuch bardzo mu się wyostrzył.
-
Wybierasz się gdzieś? – Rozległ się głos i Draco
znieruchomiał.
Pansy!
Powoli się odwrócił i
spojrzał na nią. Skupił się na utrzymaniu kamiennej twarzy i
udawaniu, że nie wie, po co przyszła, uśmiechając się
złowrogo.
- Interesuje cię to, Pansy? – zapytał. Sombre
zeskoczył z fotela i stanął za nim.
- Bardzo mnie to
interesuje. Zresztą nie tylko mnie. Blaise także – uśmiechnęła
się szeroko, wiedząc, że to go uspokoi. Wydawał się
zainteresowany Blaise. Prawdopodobnie chciał wyciągać informacje
od śmierciożerczyni. Pansy ciągle była wściekła, że Draco nie
chciał „wyciągać informacji” od niej.
Blaise weszła i
spojrzała na chłopaka z niesmakiem, jak przystało na prawdziwego
śmierciożercę. Draco przeszedł dreszcz. To wydawało się takie
prawdziwe, jakby Blaise wcale nie chciała chronić go przed
Voldemortem.
- No, ja nie wiem, ale nie boicie się, że Lupin
będzie chciał wiedzieć, gdzie jesteśmy, skoro nie ma nas na
zajęciach? – Przechylił głowę.
- Draco, przychodzimy do
ciebie w imieniu Czarnego Pana – oświadczyła Blaise. Pansy nie
odezwała się tak, jak obiecała.
- A czego on mógłby ode
mnie chcieć? – zapytał Draco. Serce dziko waliło mu w piersi.
-
Jesteś nienaznaczony. Czarny Pan chce z tobą pomówić o misji,
której może się podjąć tylko ktoś taki jak ty – odparła
Blaise. – Odmawiasz?
- Proszę, Draco, nie odmawiaj. Nie
chciałabym musieć cię zabić – powiedziała Pansy z fałszywą
troską.
- Nie odmówię, oczywiście. Jestem oddany Czarnemu
Panu. Już teraz?
- Tak. Chodź z nami – powiedziała Pansy i
obie dziewczyny wyszły z pokoju wspólnego. Draco wziął Sombre i
podążył za nimi. Jednak w korytarzu kot zeskoczył na ziemię i
odszedł.
- Wydaje się, że twój pupil nie chce nigdzie iść
– wycedziła Pansy.
- Prawdopodobnie zadławił się oparami
ciężkich perfum, które ciągną się za wami – odciął się
Draco. Parkinson zgrzytnęła zębami. Blaise spojrzała na nią
ostrzegawczo, by powstrzymać ją od atakowania już
teraz.
Dziewczyny sprowadziły Draco do lochów. Sombre zdał
sobie sprawę, gdzie idą.
Zamierzają skorzystać z
używanego przeze mnie punktu aportacji.
Lochy były puste.
Żadna z pracowni Eliksirów nie była zajęta, kiedy Dumbledore był
nieobecny. Wszyscy znajdowali się na zewnątrz z Hagridem, który
niedawno wrócił, gdziekolwiek by nie był.
Właśnie weszli do
pracowni, kiedy Draco usłyszał ciche miauknięcie z tyłu - sygnał
od Sombre.
- Wiesz, Pansy, naprawdę nie powinnaś wstępować
do służby Voldemorta – wycedził Ślizgon. Pansy obróciła się
z wściekłym spojrzeniem.
- Nie wymawiaj jego imienia, ty
kłamliwy zdrajco! – ryknęła, zapominając się.
-
Parkinson, ty idiotko! – warknęła Blaise, zadowolona, że Pansy
się zdradziła.
Draco wyciągnął przed siebie rękę, a jego
różdżka wylądowała mu w dłoni – kolejny trik, którego
nauczył ich Potter – i rzucił na obie Ślizgonki Drętwotę
zanim Pansy zdążyła zareagować.
Z cichym pyknięciem Snape
wrócił do ludzkiej postaci i chwycił pióro i kawałek pergaminu i
coś na nim nabazgrał.
- Przeczytaj to, szybko! – nakazał.
Draco spojrzał na to, co napisał Snape.
Siedziba Zakonu
Feniksa znajduje się pod numerem dwunastym, Grimmauld Place,
Londyn.
Pergamin zapalił się i rozsypał w popiół w
palcach Dracona. Chłopak zamrugał.
- Tylko Strażnik Tajemnicy
może powiedzieć ci gdzie to jest. I tam teraz się udajemy. Trzymaj
mnie za rękę – powiedział Snape i pociągnął Draco do swojego
gabinetu. Tam, w prywatnym punkcie teleportacyjnym Mistrza Eliksirów,
aportowali się do Londynu.
- Pan jest Strażnikiem Tajemnicy
Zakonu?! – spytał Draco, jak tylko miał sposobność znów się
odezwać.
- Umarli nie zdradzają tajemnic – odparł Snape,
krzywiąc się. Przycisnął dzwonek i po chwili drzwi otworzył
Syriusz Black.
***
Kiedy Dumbledore wrócił do
szkoły towarzyszyli mu Bill i Charlie Weasleyowie. Zabrali oni
Inkwizytorów, którzy okazali się zbiegłymi skazańcami a nawet
śmierciożercami. Żaden z uczniów nie wiedział, co się stało z
wysłannikami ministerstwa, ani gdzie skończyli. W Azkabanie? Być
może. Jednak tak naprawdę nikogo to nie interesowało. Pozostali
Inkwizytorzy zostali odwołani z polecenia ministra. Hogwart był
znów wolny i nauczyciele nie musieli wszędzie towarzyszyć
uczniom.
- To cudowne, że możemy znowu chodzić, gdzie nam się
podoba – powiedział Ron z szerokim uśmiechem na twarzy. Ciągle
jeszcze otrzymywał gratulacje od każdego, kto wiedział, co
naprawdę stało się z Inkwizytorami. Takich osób nie było wiele,
tylko ci z Koła Naukowego, jednak w pojedynkach nie mieli sobie
równych i Ron był zadowolony. Hermiona także uśmiechała się
szczęśliwa.
- Tak! Wreszcie nie trzeba będzie pozwolenia, by
pójść do biblioteki. Uczenie się do SUM-ów będzie dużo
prostsze.
- Przecież już opanowałaś cały materiał,
Hermiono – stwierdził Harry z lekkim uśmiechem, słysząc rozmowę
przyjaciół.
- No tak. Ale mam na myśli podsumowanie całości
– odparła poważnie. Ron nie mógł powstrzymać się od chichotu.
Hermiona uśmiechnęła się.
- Proszę bardzo, śmiej się. Ale
będziesz mi dziękować, kiedy przyjdą wyniki SUM-ów!
-
Dziękuję ci już teraz, Hermiono – powiedział Ron i mrugnął.
-
Cóż, to świetnie, że wszystko wraca do normy. Jakoś… -
mruknęła, rumieniąc się lekko. Ron się roześmiał, ale Harry
pozostał poważny.
- Nie do końca. Nie wiemy, gdzie jest
Draco. Na pewno jest bezpieczny, ale Voldemort nie będzie
zadowolony.
- Blaise twierdziła, że wszystko będzie w
porządku. Sam-Wiesz-Kto nie pozbędzie się żadnego ze
śmierciożerców – powiedział Hermiona, ale raczej bez
przekonania.
Wtedy Harry przycisnął dłoń do czoła w
miejscu, gdzie znajdowała się blizna i wrzasnął, po czym upadł
na podłogę.
***
Narcyza Malfoy nie była szczęśliwą
żoną ani dobrą matką. Nie była nikim więcej, niż tylko piękną
kukłą towarzyszącą wszędzie Lucjuszowi. Przynajmniej do momentu,
kiedy poszedł do więzienia.
Teraz patrzyła, jak pije brandy.
W jego oczach płonęła furia. Do tej pory Narcyza naprawdę nie
zastanawiała się, co robi jej mąż, jak zdobył majątek, ani komu
zawdzięcza to, kim jest. Nie interesowała się nawet, na jakiego
człowieka wyrósł jej syn. Aż do ostatniego Bożego Narodzenia.
Jeszcze raz zerknęła na Lucjusza opartego o gzyms kominka niczym
złowieszcze widmo, czekające aż jego pan go wezwie. Gotowe, by iść
i zabić jedyną rzecz, stworzoną przez Narcyzę – jej syna.
Teraz
Narcyza bała się swojego męża. Przerażał ją i budził wstręt.
Cokolwiek zrobił Draco – nawet jeśli zhańbił rodzinę – nie
zasłużył na śmierć, a na pewno nie na taką.
To
straszne. Nie jest lepszy niż tresowany do zabijania pies –
pomyślała i cicho wyszła.
Z synem nie kontaktowała się od
Wielkanocy, obawiając się o jego życie. Nie wysłała mu żadnej
wiadomości, bojąc się, że jej odpisze. Jednak ten jeden raz,
kiedy widziała go w Św. Mungu, gdzie udała się, by dowiedzieć
się czegoś o ofiarach ataku, pozwolił jej zrozumieć, że się
zmienił. Teraz zrozumiała, w jaki sposób.
To samo stało
się nie tak dawno u Blacków. Syriusz także się ich
wyparł.
Narcyza z jakiegoś niewiadomego powodu była
zadowolona z tego powodu. A jej umysł na gwałt szukał jakiegoś
sposobu, by pomóc Draco.
Jednak nie widziała żadnego, a jej
mąż syknął zachwycony, kiedy znak zaprosił go na egzekucję jego
syna. Ledwo Lucjusz wyszedł, Narcyza podbiegła da kominka i
wrzuciła w płomienie szczyptę Proszku Fiuu.
-
Dumbledore!
***
Voldemort był wściekły. Blaise i
Pansy za swoją porażkę cierpiały pod Cruciatusem. Lucjusz
szalał z wściekłości. Nie rozumiał, jak ta niekompetentna
podróbka syna mogła wymknąć się śmierciożercom. Draco nigdy
nie był tak dobry, kiedy Lucjusz kazał mu coś zrobić. Zawsze
musiał coś zepsuć. Więc jak to możliwe, że teraz odkrył spisek
i uciekł? Lucjusz miał wrażenie, że zaraz zwariuje.
- Gdzie
jest teraz Draco Malfoy? – zapytał Voldemort.
- Nie wiemy,
mój panie – odpowiedziała Blaise i wygięła się do tyłu,
krzycząc.
- Więc do czego mi jesteście potrzebne!? – ryknął
Czarny Pan, zdejmując klątwę. Pansy jęczała, a Blaise odetchnęła
głęboko i powiedziała to, co kazał jej Snape.
- My… My
możemy zaprowadzić cię… do siedziby Zakonu… Feniksa, mój
panie. To tam… musiał schronić się… Draco…
Voldemort
opuścił różdżkę, a wściekłość zniknęła z jego twarzy.
-
Słucham – powiedział cichym, beztroskim głosem.
***
Harry
jęknął, powoli odzyskując przytomność. Przez jego umysł
przemykały obrazy, a ciało odczuwało efekt każdego Cruciatusa
rzuconego tej nocy przez Voldemorta. Jednak ból nie przeminął. Nie
zmniejszył się tak, jak zwykle wraz z odzyskaniem świadomości.
Chłopak zwinął się i jęknął.
- Co się dzieje? –
Usłyszał zatroskany głos Remusa.
- Nie jestem pewna –
mruknęła Poppy.
- Harry? Słyszysz mnie? Co się stało? –
Znów głos Remusa. Tym razem bliżej jego ucha.
Harry syknął
z bólu.
- Nie… przestało… Nie mogę… przestać… go
czuć… NIENAWIDZĘ… To tak boli…
- Podniosę cię teraz,
Harry – powiedział Remus i chłopak poczuł, że unosi się w
powietrze. Był zadowolony, potrzebował bliskości, a jednocześnie
brzydził się jej.
- Puść mnie, wilkołaku – warknął
Harry, po czym znów jęknął. – Nie! Remusie, co się ze mną
dzieje?
Remus przełknął ślinę, serce tłukło mu się w
piersi.
- Dowiemy się, Harry. Trzymaj się – powiedział,
patrząc na twarz młodego Gryfona. Zmarszczył brwi. Blizna chłopaka
była jasnoczerwona , nie krwawiła, ale zdawała się świecić.
Wtedy Harry wymruczał coś złowrogim głosem, który po prostu NIE
MÓGŁ należeć do niego, a jego oczy wydawały się być skupione.
To było coś, czego Remus nie widział od lata. Zaczął biec.
***
- Narcyza? Co mogę dla ciebie zrobić? – zapytał
Dumbledore, chcąc szybko zakończyć połączenie. Zamierzał
skontaktować się ze wszystkimi członkami Zakonu, włączając
Snape’a, by powiedzieć im, co usłyszał od Bagmana.
- On
chce zabić mojego syna! Zabrał Draco, by go zamordować. Znów się
spotkali. Zrób coś, Dumbledore! Dam ci wszystko, zrobię wszystko!
Wszystko, co będziesz chciał w zamian!
Dumbledore przełknął
ślinę, patrząc uważnie na twarz Narcyzy. Nigdy nie okazała tylu
emocji, tyle troski o kogoś, nawet o Draco. Czy teraz mógł jej
ufać?
- Bądź pewna, że twój syn jest bezpieczny. Nie musisz
się obawiać – powiedział.
- Został zabrany z Hogwartu! Nie
zauważyłeś? Masz szpiegów w swojej szkole! – pisnęła
desperacko.
- Naprawdę, Narcyzo. Zaufaj mi. Twój syn żyje i
jest dobrze chroniony – zapewnił ją łagodnie. – Powinnaś
przerwać połączenie, zanim ktoś zobaczy, że ze mną rozmawiasz.
A ciebie trudno będzie chronić skutecznie.
Narcyza
odetchnęła.
- Mówisz prawdę?
- Jak zawsze.
-
Dziękuję… Dziękuję, dyrektorze. Ma pan kolejnego sprzymierzeńca
– powiedziała i zniknęła. Dumbledore uśmiechnął się lekko,
ale uśmiech spełzł z jego twarzy, kiedy do gabinetu wpadł Remus z
Harry’m na rękach.
- Stało się coś złego! – wydyszał,
ostrożnie kładąc Harry’ego na fotelu. Dumbledore przyjrzał się
bacznie twarzy chłopaka. Gryfon wzdrygnął się i wydawało się,
że zaraz zacznie krzyczeć, jakby spojrzenie dyrektora wywoływało
ból. Nagle wyraz twarzy Harry’ego zmienił się zupełnie, chłopak
łypnął chytrze na Dumbledore’a. To spojrzenie Albus znał aż
nazbyt dobrze.
- Dostanę was – zarechotał Harry. Jego śmiech
sprawił, że serce dyrektora załomotało dziko.
Rozdział
14
Syriusz i Draco spojrzeli po sobie, nie bardzo
wiedząc, co robić. Syriusz oblizał usta.
- Cóż, witaj w
moim domu. Już prawie pozbyłem się wszystkich dziwadeł.
-
Dziwadeł? – Draco przechylił głowę.
- Taa… Ale czasem
zdarzy się jeszcze jakiś bogin, więc bądź gotowy rzucić
Riddikulus zawsze, kiedy zobaczysz coś dziwnego –
powiedział Syriusz i zaprowadził Ślizgona do jego pokoju.
-
Więc to jest siedziba Zakonu?
- Z braku czegoś innego. Muszę
powiedzieć, że jestem zaskoczony, że coś dobrego wyszło od
Lucjusza - stwierdził Łapa z typowym dla siebie wyczuciem. Draco
przygryzł wargę i spojrzał w bok.
- Technicznie rzecz biorąc,
jestem także częścią twojej rodziny, prawda?
- Moja rodzina
nie jest wcale lepsza.
- Jeżeli myślisz tak także o mojej
matce, to mogę zaraz zacząć bardziej przypominać ojca – zjeżył
się Draco. Syriusz obrócił się, spojrzał na niego i roześmiał
się tym swoim, przypominającym szczekanie, śmiechem.
- Nie
martw się, wiem, że to prawdopodobnie dzięki Narcyzie jesteś
taki, jaki jesteś. O, a to twój pokój. Baw się dobrze.
Draco
rozejrzał się po pomieszczeniu. Była to sypialnia typowa dla
starych dworów, z wielkim bogato zdobionym łóżkiem, ogromnym
oknem i dywanem na podłodze. Skinął głową.
- Dzięki…
Eee… Jak mam do ciebie mówić? Pan Black?
- Syriusz wystarczy
– powiedział mężczyzna i odwrócił się, by odejść. Draco
przełknął ślinę i jeszcze raz na niego spojrzał.
-
Syriuszu?
Były skazaniec spojrzał mu w oczy.
- Myślisz,
że Potter znowu da sobie radę? Że wszystko skończy się dobrze?
-
Wiem tylko tyle, że zamartwianie się o to nic nie da – odparł
Syriusz po krótkim zastanowieniu i oddalił się korytarzem w stronę
pokoju Hardodzioba.
***
Po tym, co powiedział Harry,
oczy Dumbledore’a pociemniały. Chłopak wygiął się z bolesnym
jękiem. Wyciągnął rękę, jakby chciał czegoś lub kogoś
dotknąć. Remus zrobił ruch, jakby chciał ją chwycić, ale
Dumbledore go powstrzymał.
- Pomóż mi – wyszeptał Harry.
Wtedy dyrektor pozwolił Remusowi go dotknąć. Lupin objął
Harry’ego tak, by ten mógł się o niego oprzeć.
- Co
widzisz? – spytał Albus. Remus spojrzał na niego nieufnie.
-
Dom… pokój pełny… pełny moich sług… Zapoluję na nich i
zabiję wszystkich… AAARGH! – Ciało Harry’ego znów wygięło
się w łuk.
- Nie dotykaj mnie, ty brudny, plugawy… -
powiedział złowieszczym, metalicznym głosem, który nie należał
do niego, a z jego dłoni wytrysnęło jasne światło. Remus
przeleciał przez całą długość dyrektorskiego gabinetu i uderzył
w ścianę. Harry zachichotał.
- Walcz z tym, Harry. Jesteś od
niego silniejszy – nakazał mu Albus. Oczy Harry’ego obróciły
się, by SPOJRZEĆ na Dumbledore’a. W rozszerzonych w ciemności
źrenicach chłopaka pojawił się szkarłatny błysk.
- Chłopak
sam mi się poddaje, Dumbledore. Myślałeś, że pozwoliłbym mu
dalej bezkarnie zaglądać do moich myśli? – Harry zerknął
chytrze na dyrektora i roześmiał się, cały czas desperacko
próbując uwolnić się z uścisku. Jednak Albus trzymał go mocno i
nie puszczał.
- Mylisz się, Tom.
- To ty się mylisz,
starcze! Puść mnie! Eeek! – Głos Harry’ego znów stał się
jego własnym, przerażonym i pełnym bólu. Przez ciało chłopca
przeszedł dreszcz. Pojedyncza kropla krwi spłynęła z jego
blizny.
- Nie mogę go odepchnąć. Pomóż mi! On mi nie
pozwala. Pomóż! – wyszeptał szybko. Jego oczy znów
znieruchomiały i patrzyły w nicość.
Wolną ręką Albus
chwycił opadającą dłoń Harry’ego i spojrzał na Remusa.
-
Znajdź Sombre. Tak szybko, jak zdołasz. Nie mamy zbyt wiele czasu –
nakazał i Remus wybiegł z gabinetu. Dyrektor zwrócił się do
Harry’ego.
- Harry, teraz musisz być silny. Wybierz jedno
wspomnienie, które jest ci drogie, a którego nie dzielisz z Tomem.
Zanurz się w nim, a ja pomogę ci go wyrzucić.
- Niech pan nie
pozwoli mu nade mną znowu zapanować… To boli… Niech pan coś…
zrobi… - wydyszał Harry.
- Harry, to bardzo ważne… Ty
musisz pomóc mi najpierw – powiedział Dumbledore, obawiając się
prosić chłopca o tak wiele. - Nie walcz z nim i pozwól mu mówić.
Kiedy to będzie dla ciebie za wiele, będę wiedział i ochronię
cię. Możesz to dla mnie zrobić, Harry? Zrobię to tylko, jeśli
się zgodzisz – zapewnił łagodnie. Harry odetchnął i szybko
kiwnął głową.
- Trzymaj się wspomnienia, które jest twoje
i tylko twoje – nakazał Albus. Harry znów wygiął się do tyłu
z głębokim westchnieniem, a kiedy się uspokoił, jego twarz
straciła zwykły wyraz dobroci, a przybrała złowrogi wygląd
seryjnego mordercy.
- Uciąłeś sobie pogawędkę ze
szczeniakiem, starcze? – zaskrzeczał.
- Tom, powtarzam ci,
poddaj się, nic tym nie osiągniesz, możesz tylko sam siebie
skrzywdzić – oświadczył spokojnie Albus, w pełni świadomy, że
Voldemort zrobi coś dokładnie odwrotnego.
***
Remus
biegł do lochów jak lunatyk, odprowadzany przez pytające
spojrzenia uczniów.
- Sombre! Sombre, gdzie jesteś!?
-
Profesorze, myślę, że Sombre poszedł gdzieś z Draco –
poinformowała go jedna ze Ślizgonek. Remus przygryzł wargę i
wszedł do pracowni Eliksirów. Rozejrzał się po gabinecie
Snape’a.
- Cholera! Dlaczego go nie ma, kiedy jest
potrzebny!?
W tym momencie płomienie w kominku strzeliły w
górę i do pokoju wszedł kot, wysoko unosząc ogon. Remus chwycił
niczego nie spodziewającego się burmańczyka i wybiegł z gabinetu,
nie zwracając uwagi na posykiwania i protesty kociego
animaga.
***
Albus podtrzymywał głowę Harry’ego,
ale dłoń chłopaka wysunęła się z jego własnej. Gryfon nie
sprawiał już wrażenia niewidomego, jego oczy utkwione były w
dyrektorze.
- Chłopak jest mój. Poddaj się – nakazał.
-
Nie mogę tego zrobić, Tom. Opanowywanie ciał innych ludzi jest
bezprawne – powiedział Albus uprzejmym tonem. Jego spojrzenie
jednak było surowe i nieustępliwe, jak u wojownika. Harry znów
zaskrzeczał i wskazał ręką na czarodzieja.
- Ten chłopak
jest interesującym prezentem – uśmiechnął się jadowicie.
-
To prawda, Tom. Ma wiele talentów – zgodził się Albus, opierając
stopy na ziemi.
- Większość z nich ma ode mnie. Ukradł i
zostanie ukarany!
- Już został wystarczająco ukarany. Nie
sądzisz, Tom?
Drzwi się otworzyły i do gabinetu wpadł Remus
z kotem pod pachą. Sombre zeskoczył na ziemię i podszedł do
Harry’ego.
- Powiedz, tej brudnej bestii, żeby się wynosił,
zanim potnę go na kawałki – rozkazał Harry.
- Nie ma
potrzeby, by być takim wulgarnym, Tom – stwierdził Albus tonem,
który, jak wiedział, doprowadzał Voldemorta do szału. W rzeczy
samej, wyraz twarzy Harry’ego zmienił się. Chłopak wygiął się
do tyłu, krzycząc przeraźliwie. To był krzyk Harry’ego i to
jego głos można było usłyszeć, zanim Voldemort znów przejął
kontrolę.
- On kończy!
Sombre zjeżył się, kładąc
uszy po sobie, ale nie zmienił się. Wiedział, że nie powinien.
Harry zwisł bezwładnie z fotela. Jednak Dumbledore ciągle go
podtrzymywał. Spojrzenie chłopaka w błyskawicznym tempie wędrowało
z punktu do punktu, a jego twarz przypominała straszliwą maskę.
Albus zamknął oczy. Wydawało się, że rzuca zaklęcia. Po chwili
Harry zaczął się wyrywać, desperacko próbując uwolnić się od
dotyku starszego czarodzieja. Kiedy Dumbledore się z nim szamotał,
Remus chwycił go z tyłu i przytrzymał w fotelu.
- Nie
obrócisz tego przeciw mnie! Jeśli się nie poddacie, zabiorę go ze
sobą – wyrzęził, przeciągając „s” tak, że jego głos
niemal przeszedł w syk. – Nieee!!! – wrzasnął, a czerwony
błysk w jego źrenicach zmienił się w płomień. Zaczął
syczeć.
Sombre podszedł bliżej, słysząc wężomowę, od
której Remusa przechodził dreszcz. Cokolwiek robił wcześniej
Albus, nie przestał i ciągle siedział z zamkniętymi oczami.
Nagle
rozbłysło jasne światło. Wszystkich odrzuciło do tyłu i Harry
został sam, zwisający z fotela z półotwartymi, nieruchomymi
oczami, oddychając płytko. Remus pierwszy do niego dopadł.
-
Harry? – zapytał ze strachem.
- To… ja – odpowiedział
słabo Harry i zaniósł się kaszlem. Snape natychmiast zmienił się
w człowieka, a Albus zawołał Fawkes’a. Strużka krwi pociekła z
kącika ust Harry’ego.
- Potter, zostań z nami przez moment –
nakazał Snape.
- …myślę… nie mogę… on… mnie zabił…
- wyszeptał Harry, zanim całkiem znieruchomiał.
***
Pansy
i Blaise wróciły do Hogwartu w porze obiadu. Pansy była
niespokojna.
- Jak znajdziemy Malfoya, skoro nie wiemy, gdzie
się ukrył? Jeśli zawiedziemy, Czarny Pan na pewno nas zabije. I to
będzie twoja wina! – wyjęczała płaczliwie. Blaise nie miała
nastroju na sprzeczki z Pansy.
- To, że uciekł, to przede
wszystkim twoja wina, Parkinson. Więc nie zawracaj mi głowy swoimi
obawami. Zajmę się tym. Upewnij się tylko, że Crabbe i Goyle nie
paplają o spotkaniu. Przypilnuj, żeby nie otwierali ust bez
potrzeby – powiedziała sucho i odeszła, zanim Pansy miała szansę
zaprotestować. Ślizgonka zgrzytnęła zębami. Zastanawiało ją i
drażniło, jak Blaise w tak krótkim czasie z szarej myszy zmieniła
się w lidera. Żeby dać upust emocjom, przeklęła pierwszego
pierwszorocznego Puchona, który jej się napatoczył, ale nie dało
jej to satysfakcji.
***
Ron i Hermiona po obiedzie
wśliznęli się do skrzydła szpitalnego. Podeszli do łóżka
Harry’ego i spojrzeli na uśpionego eliksirem przyjaciela. Mieli
nadzieję, że bijący od niego chłodny spokój i słaby, płytki
oddech jest tylko efektem podanego wywaru.
- Myślisz, że
wszystko będzie z nim w porządku? – wyszeptał Ron, przygryzając
wargę. Spojrzał na bladą skórę Harry’ego, zamknięte oczy i
zwinne dłonie, teraz wiotkie i nieruchome.
- Harry wyzdrowieje,
tak jak zawsze. Musi… - odparła Hermiona, ale nie wyglądała na
przekonaną. Harry wiele razy lądował w szpitalu, także z powodu
swoich wizji, ale ten przypadek wydawał się być inny. Profesor
Lupin nie zabrał Harry’ego do skrzydła szpitalnego, zabrał go do
gabinetu dyrektora, gdzie pozostali przez niemal całą godzinę.
Profesor McGonagall złapała Hermionę i Rona przyczajonych przy
chimerze i nakazała im odejść. Im i każdemu innemu uczniowi,
który był w pobliżu. Odeszli, ale niemal natychmiast wrócili pod
jedną z peleryn niewidek, które Harry dostarczył Kołu
Naukowemu.
Ani Ron ani Hermiona nigdy nie widzieli Harry’ego
tak bezwładnego, ani profesora Dumbledore’a tak zatroskanego i
rozgorączkowanego.
- Jak myślisz, co się stało?
- Chyba
miał wizję – wyszeptała Hermiona, gładząc dłoń Harry’ego,
spoczywającą na kocu. Była zimna i wilgotna. Dziewczyna
zadrżała.
- Przecież zwykle potrzebował tylko eliksiru albo
dwóch, by dojść do siebie po wizji. Boję się, Hermiono.
-
Ja też – powiedziała cicho. Nagle usłyszeli pyknięcie.
-
Będzie żył. – Z kąta dobiegł niski głos, a Gryfoni
podskoczyli spłoszeni. Z cienia wyłonił się Snape oparty o
krzesło. Wyglądał na zmęczonego. Ron i Hermiona spojrzeli na
siebie, nie wiedząc, co powiedzieć. Snape mlasnął
zniecierpliwiony.
- Idźcie do dormitoriów. Pani Pomfrey
wkrótce wróci. Ona dość dobrze zna dźwięk towarzyszący
przemianie animagicznej. A pan Potter prawdopodobnie jutro do was
dołączy.
Z braku pomysłu na lepszą reakcję Gryfoni wyszli
ze skrzydła szpitalnego, nakrywając się peleryną niewidką. Snape
obrócił się, by spojrzeć na cierpiącego nastolatka, leżącego
przed nim.
- Lepiej żebyś mi nie kłamał, Potter – mruknął
cicho i zmienił się z powrotem w Sombre, by kontynuować czuwanie,
tak jak wiele razy robił to Harry, kiedy role były
zamienione.
***
Dwie godziny przed śniadaniem Albus
spotkał się z profesorem Lupinem i profesorem Snape’em w swoim
gabinecie. Syriusz już tam był. Wyglądał dość mizernie, właśnie
dowiedział się o Harry’m.
- Co z nim? – zapytał Snape’a,
gdy tylko ten wszedł.
Mistrz Eliksirów zamiast jak zwykle
odpowiedzieć zjadliwą uwagą, powiedział po prostu:
-
Niedługo się obudzi. Sądzę, że wstanie przed południem, ale
jest bardzo słaby.
A Syriusz, zamiast jak zwykle się
zezłościć, kiwnął tylko głową i wbił wzrok w swoje dłonie.
Albus wstał, by zwrócić uwagę zgromadzonych.
- Fawkes da nam
tyle łez, ile będzie potrzebne. Wkrótce Harry wróci do pełni
sił.
- Jeszcze jedna taka wizja i on może umrzeć! – Remus
wyraził na głos obawy wszystkich.
- Cóż, zebraliśmy się tu
właśnie po to, by przeciwdziałać pojawieniu się kolejnej wizji.
Żeby mieć tego gwarancję, chciałbym, żeby Harry uczył się, jak
zamykać umysł przed ingerencją z zewnątrz. Ośmielę się
stwierdzić, że nauczyłbyś go tego równie dobrze jak pannę
Zabini, Severusie.
Snape tylko kiwnął głową.
- Teraz
inny powód dla którego chciałem się z wami spotkać. Mam wieści
z ministerstwa.
Wszyscy spochmurnieli.
- Minister Bagman
powiedział mi, co się stało i chce nam pomóc w zamian za
zwrócenie mu fizycznego i psychicznego bezpieczeństwa.
- O, na
pewno. – Syriusz uśmiechnął się kpiąco.
- Pan McNair
spłacił długi, które pan Bagman miał u goblinów za obietnicę,
że Lucjusz Malfoy nie otrzyma Pocałunku Dementora. Zamienili
ministra w marionetkę, strasząc go goblinami. Teraz Lucjusz uciekł
z Azkabanu, a Bagman otrzymał rozkazy dotyczące Hogwartu i nas.
-
Oślizgły drań! – ponownie odezwał się Syriusz.
- Możesz
darować sobie to komentowanie, Black?! – warknął Snape,
poirytowany.
- To tylko uzupełnienie – odwarknął
Syriusz.
- Jakkolwiek, minister doniesie swoim… mocodawcom to,
co chcemy. Teraz, kiedy Inkwizytorzy przepadli, Tom gotowy jest
działać szybko. Panna Zabini powiedziała mu, że odnajdzie Kwaterę
Główną Zakonu. Myślę więc, że będzie dobrze, jeśli minister
potwierdzi wersję panny Zabini – powiedział Dumbledore, a wszyscy
przytaknęli.
- Severusie, znów będziemy potrzebować twoich
umiejętności. Jestem pewien, że teraz Zaklęcie Fideliusa na
liście, który zabił ministra Knota, może zostać złamane –
Albus zwrócił się do Snape’a.
- Tak, dyrektorze. Jednak
musimy być ostrożni, bo Strażnik Tajemnicy może to wyczuć, a
Bellatrix Lestrange nie daje się łatwo oszukiwać.
- Zgadzam
się – powiedział Syruisz, lekko zdegustowany.
- Wątpię,
jeżeli będzie zajęta czymś innych – odezwał się zamyślony
Remus.
- Czym na przykład? – spytał Syriusz.
- Walką i
usuwaniem skutków działania innego eliksiru kierowanego za pomocą
woli. Zrobię taki i zapewniam, że ona go dostanie – odparł
Snape. Jego oczy błysnęły na myśl o powrocie do roli pupila
Belli.
***
Harry obudził się. Wreszcie był w pełni
przytomny i otaczające go dźwięki wyostrzyły się. Pomacał
dookoła i wyczuł pościel.
Skrzydło szpitalne. Jak długo
tu jestem?
Usiadł, opierając się na łokciu, ale ogarnęły
go zawroty głowy i musiał z powrotem się położyć.
- Nie,
nie, nie wstawaj. Najpierw to wypij. – Usłyszał pospieszne
szuranie stóp Poppy i poczuł jej delikatny dotyk, kiedy uniosła mu
głowę i napoiła eliksirem, który smakował jak mięta z dodatkiem
dwutlenku węgla. Energia musującego eliksiru rozeszła się po jego
ciele, jak tylko go przełknął.
- Jak się czujesz, Harry? –
spytała pani Pomfrey.
- Lepiej – odpowiedział. – Mogę
wyjść?
- Nie, nie możesz. Jesteś jeszcze zbyt słaby, ale
możesz mieć gości. Mam nadzieję, że nie będą cię niepokoić
dłużej niż pięć minut. Pierwsza lekcja właśnie się skończyła
– powiedział pani Pomfrey i wpakowała Harry’ego z powrotem pod
kołdrę. Chłopak odetchnął, rozkoszując się faktem, że jego
umysł znów jest wolny. Może bezpiecznie rozluźnić się, a mrok
przed oczami chroni go przed niebezpieczeństwem, rozpaczą i grozą.
Nagle poczuł lekki nacisk kocich łap i uśmiechnął się.
-
Witam, profesorze – wyszeptał tak, by Poppy nie mogła go słyszeć.
Ogon Sombre przesunął się po jego palcach, a ciałko kota otarło
się o jego, jakby dla okazania zadowolenia, że młody Gryfon
odzyskał przytomność. Harry mógłby przysiąc, że usłyszał
ciche mruczenie, ale wątpił, by profesor naprawdę zamruczał
teraz, kiedy Harry wiedział, kim jest Sombre. Chłopak uśmiechnął
się jeszcze raz. Jego dłoń spoczywała na grzbiecie Sambre, jakby
to miało dodać mu otuchy.
- Wróciłem – szepnął z ulgą,
mając nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie musiał walczyć
z Voldemortem w swoim umyśle.
Rozdział
15
Voldemort przechadzał się nerwowo po wielkim
pokoju o kamiennych ścianach. Był sam, bez swoich śmierciożerców.
Oprócz niego w komnacie znajdowała się tylko, drzemiąca w kącie,
Nagini. Nie było żadnego powodu, by miał dalej trzymać fason, ani
by udawał, że się nie niepokoi. A niepokoił się bardzo.
Czuł,
jak Harry Potter wtargnął do jego umysłu w chwili, kiedy miał się
dowiedzieć, gdzie znajduje się Kwatera Główna. Odprawił wtedy
wszystkich, bo wydawało mu się, że dostał szansę, by zacząć
wreszcie kontrolować powód swoich powtarzających się porażek.
Czy to było korzystne?
Voldemort nie był do końca pewny. Po
pierwsze Dumbledore nie pozwolił mu przejąć całkowitej kontroli.
Po drugie przeklęty chłopak miał zbyt silną wolę. Czarny Pan był
przekonany, że rzucone na Gryfona Imperio nie byłoby
efektywne, nie na długo w każdym razie. Po trzecie nie pamiętał
ostatnich trzech czy czterech sekund, kiedy walczył, by całkowicie
opanować chłopaka lub go zabić. Nie wiedział, czy Harry Potter
ciągle żył, czy też był wreszcie i nieodwołalnie martwy. Miał
się jednak o tym już wkrótce przekonać. Zabini zobowiązała się
dostarczyć tę informację wraz ze wszystkimi szczegółami
dotyczącymi Kwatery Głównej Zakonu Feniksa.
Voldemort
niczego bardziej nie pragnął, niż zniszczyć wszystko, co stworzył
Albus Dumbledore, jednocześnie patrząc temu staruchowi w oczy.
Jakże on nienawidził tego jego obrzydliwego mrugania! Jak nie mógł
znieść faktu, że stary dyrektor był jedyną osobą, której nigdy
nie zdołał oszukać, nawet stosując najlepszą taktykę! Voldemort
zgrzytnął zębami, a w jego szkarłatnych oczach błysnęło
szaleństwo. Jeżeli okaże się, że ten cholerny chłopak nadal
żyje, następnym razem skończy z nim raz na zawsze.
***
-
Harry, obudziłeś się! Nareszcie! – zawołała uszczęśliwiona
Hermiona i prawie rzuciła się na łóżko Harry’ego, przyduszając
prefekta Gryffindoru. Nie przeszkadzało mu to. Po drugiej stronie
łóżka usiadł Ron. Harry usłyszał dźwięk otwieranego pudełka
i poczuł lekki aromat czekolady.
- Stwierdziliśmy, że
przyniesiemy ci trochę słodyczy, żebyś miał co jeść, jak się
obudzisz. Wybrałeś dobrą chwilę, bo jeszcze trochę i nic by po
nich nie zostało. – Głos Rona był pełny ulgi i radości. Harry
zachichotał i sięgnął przed siebie. Pod palcami poczuł chłodną,
gładką skórę czekoladowej żaby. Jednak zamiast wziąć ją do
ust, wyciągnął też drugą rękę i zamknął dwójkę przyjaciół
w grupowym uścisku.
- Tak się cieszę, że mam was z powrotem,
że mogę być z wami! – zawołał z tak wielką ulgą, że aż
zaskoczyło to Rona i Hermionę. Zapadła cisza. Harry konsumował
żabę, a Hermiona i Ron spoglądali na siebie nerwowo. Wreszcie
chłopak kiwnął zachęcająco głową.
- Harry… - zaczęła
Hermiona i urwała. Zobaczyła, jak chłopak kieruje na nią
spojrzenie swoich pustych, nieruchomych oczu. Wyglądał na takiego
szczęśliwego. Czy powinna o to pytać?
- O co chodzi Hermiono?
Wstydzisz się? – zapytał. Dziewczyna przełknęła ślinę i
przygryzła wargę. Ron pośpieszył jej z pomocą.
- Ona się
martwi, stary. Oboje się martwimy. Wiesz, ile byłeś
nieprzytomny?
- Ile? – spytał, a uśmiech zniknął z jego
twarzy. Nie miał wątpliwości, czego przyjaciele starają się
dowiedzieć i o co boją się zapytać. Nie był pewny, czy może
odpowiedzieć.
- Całe dwa dni, Harry. A profesor, to znaczy
Sombre przez cały czas był przy tobie! – powiedziała Hermiona,
jakby to wszystko wyjaśniało. Harry był pod wrażeniem, bo w
istocie tak było. Jeżeli Snape go pilnował, to musiał być bardzo
chory.
- Harry… - zaczęła łagodnie Hermiona. Chłopak
zmarszczył brwi, oczekując pytania.
- Czym ta wizja różniła
się od innych? – wyszeptała, a Harry przełknął ślinę.
Naprawdę nie chciał o tym rozmawiać. Co właściwie miałby
powiedzieć? Że Voldemort opanował jego umysł? Że nie ma żadnych
wspomnień z ostatnich kilku sekund, oprócz bolesnej świadomości,
że znajduje się poza ciałem?
Jak bardzo dziwny się
stanę? – pomyślał, zaciskając usta.
- Nie musisz
odpowiadać, jeśli nie chcesz – powiedziała szybko Hermiona,
widząc, że twarz przyjaciela pochmurnieje.
- Ale musisz
wiedzieć, że nic nie powstrzyma nas od bycia przy tobie –
zapewnił go Ron, kładąc mu dłoń na ramieniu. Harry wzdrygnął
się i odetchnął płytko. To był gest pełen przyjaźni i chłopak
drżał na samą myśl, że może ją stracić.
- Jeśli wam
powiem, będziecie się mnie bali – wyszeptał. Zapadła cisza.
Harry nie mógł wiedzieć, co myślą jego przyjaciele, bo nie mógł
zobaczyć ich twarzy. Wtedy rozległ się głos Rona; cichy, prawie
niesłyszalny, tak że tylko Harry mógł wiedzieć, co chłopak
mówi.
- Wiemy… że Sam-Wiesz-Kto ci coś zrobił… Hermiona
sądzi, że chodzi o twój umysł. Ciągle tu jesteśmy, nie boimy
się ciebie.
- On mnie opętał – wyrzucił z siebie Harry,
był zadowolony, że nie może widzieć wyrazu twarzy przyjaciół.
Usłyszał, jak przerażeni wciągają ze świstem powietrze, po czym
znów zrobiło się cicho. Hermiona kilka razy odetchnęła powoli i
systematycznie.
Próbuje się uspokoić, zanim się odezwie
– pomyślał i nagle poczuł się bardzo niepewnie.
- Gdzie
Sasha? – zapytał, by przerwać ciszę.
- Tu jestem,
missstrzu. – Dobiegł go syczący głos jego pupilki. Wyciągnął
do niej rękę i poczuł, jak chłodne ciało wężycy owija się
wokół jego nadgarstka.
- Tęskniłem za tobą – wysyczał do
niej, ignorując Rona i Hermionę, uciekając od nich na krótką
chwilę. – Gdzie byłaś?
- Polowałam na szczury cały
weekend, missstrzu… Nie pamiętasz?
Harry nie przypominał
sobie, żeby pozwalał Sashy na weekendowy wypad, ale cieszył się,
że wężyca wróciła. Pogłaskał trójkątny łebek.
-
Harry?
Chłopak przełknął ślinę, słysząc głos Hermiony.
Nadszedł czas, by stawić czoło przyjaciołom.
- Możecie to
powiedzieć. Możecie powiedzieć, że stanowię zagrożenie, że
jestem niebezpieczny i że powinno się wymazać mi pamięć ze
wszystkich ważnych informacji, które Voldemort mógłby wydobyć z
mojego umysłu. Możecie powiedzieć, że jestem szalonym dzi…
-
Nie to chcę powiedzieć! – zaprotestowała Hermiona, a Ron
powiedział:
- Nigdy byśmy ci nie powiedzieli czegoś takiego,
człowieku!
Harry odetchnął i wsłuchał się w przyspieszone
oddechy przyjaciół. Wtedy znów odezwał się Ron, drżącym i
zachrypniętym z emocji głosem:
- Harry, kiedy Czara Ognia cię
wybrała, byłem na tyle głupi, by cię obwiniać. Ale dorosłem
bardziej, niż jesteś skłonny uwierzyć i wiem, że prędzej byś
umarł niż pozwolił, żeby ten Sam-Wiesz-Jaki-Dupek został w twoim
ciele.
Głos Rona się załamał, a Harry poczuł łzy, cisnące
mu się do oczu. Hermiona dotknęła lekko jego dłoni.
-
Zapytaliśmy, bo… chcemy być z tobą tak, jak ty byłeś z nami.
Jesteś częścią nas, Harry… Chcę… Chcę, żebyś w to
wierzył… - powiedziała stłumionym przez emocje głosem.
Chłopak
przygryzł wargę, wyciągając rękę w stronę, z której dochodził
głos. Dotknął gorącego, wilgotnego policzka i zamknął oczy,
pozwalając łzom stoczyć się po policzkach.
- Nie płacz po
mnie – wyszeptał. – Ciągle jeszcze tu jestem.
***
Syriusz
zmarszczył podejrzliwie brwi, czując słodki zapach mikstury
przygotowywanej przez Snape’a w pracowni Kwatery Głównej
Zakonu.
- Ładnie pachnie – powiedział do Mistrza Eliksirów,
jakby go o coś oskarżał.
- Doprawdy? – mruknął Severus,
dodając nieco sproszkowanego mirtu.
- Nigdy jeszcze nie
warzyłeś niczego, co w końcu nie śmierdziałoby jak rynsztok.
-
To mój pierwszy raz – wymruczał obojętnie, nie chwytając, tak
jak zwykle robił, syriuszowej przynęty.
- A jaka to
nieszczęsna istota ma dostać ten eliksir? Mam nadzieję, że to nie
eliksir miłosny.
- Nie jestem aż tak brutalny. A to dla
Belli.
- Bellatrix Lestrange! – W oczach Syriusza pojawił się
niebezpieczny błysk, który sprawiał, że James uśmiechał się
szeroko podekscytowany, a Remusa przechodził dreszcz grozy.
-
Pamiętasz imiona. Lepiej dla ciebie. Ale teraz przestań pochylać
się nad moim eliksirem, chyba że chcesz, żeby opary uczyniły
twój, i tak zdegenerowany, umysł jeszcze bardziej niebezpiecznym
dla otoczenia – warknął na niego Snape. Syriusz odsunął się,
wiedząc, że nie powinien ignorować ostrzeżeń Snape’a, nawet
przekazanych w tak zjadliwy sposób.
- Więc, co to może robić?
– spytał po chwili, obserwując, jak Mistrz Eliksirów odmierza
jakąś kleistą substancję.
- Może pomóc ci się zamknąć –
warknął Severus z oczyma utkwionymi w zlewce.
- Och, Sevi,
łamiesz mi serce – zakpił Syriusz. A kiedy nie doczekał się
odpowiedzi, odezwał się ponownie: - Jak masz zamiar dostarczyć to
Belli pod nos tak, by nie zwietrzyła niebezpieczeństwa?
- Nie
mam. Oddam eliksir Dumbledore’owi. Powiedział, że ma pewien
plan.
***
Narcyza wyszła z kominka w gabinecie
Dombledore’a. Zadrżała, tak bardzo przypominał jej
dzieciństwo.
- Co z Draco, dyrektorze? – spytała, jak tylko
wynurzyła się z płomieni.
- Usiądź, Narcyzo.
Herbaty?
Skinęła głową, a przed nią pojawiła się
filiżanka i spodek.
- Draco?
- Nie martw się. Jest
bezpieczny poza terenem Hogwartu. Jest w najbezpieczniejszym miejscu,
w jakim mógłby być. Twój mąż go nie znajdzie.
- Mam
nadzieję – powiedziała i upiła łyk z filiżanki. Gorąca
herbata parzyła jej język. Dumbledore odszedł na bok, dając jej
trochę czasu.
Odchrząknął, by zwrócić uwagę kobiety.
-
Narcyzo, wezwałem cię, ponieważ potrzebuję twojej pomocy.
Chciałbym, byś coś dla mnie zrobiła. To nie narazi cię na
niebezpieczeństwo…
- Nieważne, czy to ryzykowne, czy nie.
Czego pan ode mnie oczekuje? – przerwała. Dumbledore uśmiechnął
się życzliwie, a jego oczy zamigotały.
- Chcę byś
dopilnowała, by Bellatrix Lestrange zażyła sporą dawkę tego –
powiedział, wręczając jej fiolkę z purpurowym, słodko pachnącym
płynem w środku. Narcyza przełknęła ślinę i skinęła szybko
głową. Zrobiłaby wszystko dla tego, kto chronił jej syna.
-
Dobrze by też było, gdyby Bellatrix otrzymała resztkę eliksiru do
dokładnej analizy. – Dumbledore uśmiechnął się radośnie,
jakby planował prezent niespodziankę dla bliskich.
***
Harry
nie mógł zrozumieć, dlaczego nie pozwalają mu wyjść ze skrzydła
szpitalnego. Przecież czuł się dobrze. Snape nie pokazał się
przez cały dzień, a pani Pomfrey za nic nie chciała go wypuścić.
Zagroziła nawet, że przywiąże go do łóżka zaklęciem klejącym
w razie, gdyby nie podporządkował się jej nakazom. Jednak Harry
był skłonny zaryzykować, jeśli miałoby to oznaczać wydostanie
się ze szpitala. Pogłaskał Sashę i zapytał ją w wężomowie:
-
Jest ktoś w pobliżu, Sasho?
- Nie, Harry – odpowiedziała
wężyca chwilę po tym, jak uważnie zlustrowała otoczenie. O tej
porze skrzydło szpitalne było puste. Harry przywołał swoją laskę
i różdżkę. Nagle poczuł zawroty głowy, a jego oddech
przyspieszył, jakby właśnie wbiegł pod górę. Przełknął ślinę
i zdecydował nie przywoływać już niczego, by nie igrać z losem.
Spuścił stopy na podłogę i stanął chwiejnie. Miał wrażenie,
że na barkach dźwiga ciężar ważący tonę. Jego nogi drżały z
wysiłku, zakaszlał. Na dłoni poczuł coś lepkiego i wilgotnego, o
cierpkim smaku.
Chyba jednak nie jestem tak silny, jak
myślałem.
To była jego ostatnia myśl, zanim osunął się
na podłogę.
***
Harry był boleśnie świadomy, że
ktoś otwiera mu usta i wlewa do środka jakąś parzącą
substancję. Zadławił się, ale nie pozwolono mu jej wypluć.
Przełknął eliksir, ale był pewny, że jego część nie trafiła
tam, gdzie trzeba. Nagle, zupełnie jakby ktoś przekręcił
włącznik, zaatakowały go dźwięki, głosy i hałas.
-
Reaguje!
- Oczywiście, że reaguje - jęczy i krztusi się.
Użyj uszu, wilku!
- Nie czas na słowne utarczki, Severusie.
-
Myślę, że nas słucha.
- Potter, dosyć podsłuchiwania.
Musimy porozmawiać – powiedział Snape tonem nieznoszącym
sprzeciwu.
- Ugh… - spróbował się odezwać Harry.
-
Może mówić. Jest prawie tak elokwentny jak na lekcjach. Może już
go puścisz?
Harry dopiero teraz poczuł, że znajduje się w
czyichś objęciach, mimo że miał już piętnaści i pół roku i
nie był już tak drobny jak jeszcze rok wcześniej. Zapach
powiedział mu, że to Remus trzyma go tak delikatnie. A teraz miał
go puścić, co się wcale chłopcu nie podobało.
- Proszę…
nie odchodź – wychrypiał Harry i po chwili znów był bezpieczny
w ramionach nauczyciela OPCM-u.
- Harry, wiem, że Poppy bywa
nadopiekuńcza, ale kiedy zaczyna straszyć zaklęciami klejącymi,
lepiej jej słuchać – głos Dumbledore’a brzmiał, jakby to był
jeden wielki żart, ale ciało Harry’ego potwierdzało słowa
dyrektora w całej rozciągłości.
Jak mogłem nie czuć, że
jestem taki słaby? – zastanawiał się, uśmiechając się
lekko.
- Teraz już to wiem, profesorze.
- Nie mamy zbyt
wiele czasu, Potter, zanim Pomfrey nie zacznie się zastanawiać,
dlaczego na drzwi skrzydła szpitalnego zostało nałożone zaklęcie.
Jesteśmy tu wszyscy, ponieważ uznano, że musisz usłyszeć to, co
mam do powiedzenia – powiedział Snape swoim zwykłym, niemiłym
tonem, jednak bez złośliwości. Harry był pewny, że, choć
nauczyciel pewnie by zaprzeczył, on również chciał, by chłopak o
czymś wiedział. Dumbledore odchrząknął i zapadła cisza.
-
Harry, jestem przekonany, że pamiętasz większość z tego, co
wydarzyło się w czasie twojej ostatniej wizji – zaczął.
-
Myślałem, że mam słuchać profesora Snape’a, a nie mówić –
odparł Harry, zanim pomyślał, co mówi.
- To prawda, Harry.
Jednak myślę, że lepiej zrozumiesz sytuację, jeśli poznasz
okoliczności. Na końcu wizji jest mały fragment, którego nie
możesz sobie przypomnieć. Mam rację?
Harry z trudem
zaczerpnął powietrza. Dostał gęsiej skórki. Bał się tych kilku
sekund, bo nie wiedział, co wtedy zaszło i nie miał sposobu, by
się dowiedzieć. Mogło zdarzyć się wszystko. W kilka sekund można
rzucić każde zaklęcie. Czy Voldemort użył go w jakimś celu?
-
Nie bój się, Harry. Wszystko w porządku - wyszeptał mu do ucha
Remus i przytulił go mocniej. Chłopak spróbował rozluźnić ucisk
w klatce piersiowej.
- Potter, na łaskę Merlina, panuj nad
tymi atakami paniki. Dopiero co skończyliśmy cię reanimować –
upomniał go Snape. Następnie znów odezwał się Dumbledore, a jego
słowa uspokoiły Harry’ego na tyle, by znów mógł oddychać
normalnie.
- Nie pamiętasz tych kilku sekund, gdyż rzuciłem
potężne zaklęcie na twój umysł w chwili, gdy Tom był z nim
połączony. Chciałem odkryć, co planuje, rozpatrzeć się na
terytorium wroga. Umysł Voldemorta broni się przed wpływami z
zewnątrz, tak jak twój, więc kiedy został zmuszony do wyjawienia
części swoich myśli, wypowiedział je w języku węży. Jest, jak
sądzę świadomy, że ja go nie znam.
- Ale profesorze, ja w
ogóle nie pamiętam, co się wtedy stało. Sasha mogłaby pamiętać,
ale nie było jej wtedy ze mną – powiedział Harry, zmieszany.
-
Na szczęście nie musimy polegać na twoich wspomnieniach, Potter.
Byłem tam i wszystko słyszałem. A jak wiesz, mimo że nie mówię
w wężomowie, rozumiem ją – odezwał się Snape.
- Więc
poprosiłem Severusa, by zaczekał z przekazaniem nam, co od ciebie
usłyszał. Myślę, że twoja zasługa jest zbyt wielka, byś został
pozbawiony tej wiedzy – powiedział Albus, a Harry wyobraził sobie
jego uśmiech.
- Severusie, myślę, że teraz twoja kolej –
przemówił z uśmiechem Remus, po chwili ciszy. Nadal obejmował
Harry’ego, dając mu możliwość kontaktu z drugim człowiekiem,
którego chłopak tak bardzo potrzebował, by zrelaksować się i
odpocząć.
***
Narcyza Malfoy wróciła z fiolką do
domu. Myślała intensywnie nad sposobem podania Bellatrix eliksiru.
Nie potrafiła sobie wyobrazić, by Bella z własnej woli wypiła
podejrzanie wyglądający płyn, nawet gdyby pochodził od niej –
żony śmierciożercy. Szczególnie teraz, kiedy Draco zniknął.
Wtedy wpadła na pewien pomysł. Mogła przecież zrobić dokładnie
to samo, co zrobił kilka lat wcześniej jej mąż w stosunku do
Harry’ego Pottera. Wezwała skrzata domowego.
- Brudku, weź
to do Bellatrix Lestrange. Upewnij się, że wypije trochę, a fiolkę
z resztką zostaw. Tylko, żeby nikt cię nie widział.
- Brudek
zrobi, co pani sobie życzy – powiedział i zniknął z
trzaskiem.
Narcyza uśmiechnęła się. Brudek nie będzie miał
kłopotów z wejściem do domu Lestrange’ów. Bywał tam
codziennie, jako posłaniec Lucjusza, który ukrywał się w tej
posiadłości. Kobieta wiedziała, że skrzat nikomu nie jest
posłuszny tak bardzo jak jej i była przekonana, że wykona
powierzone mu zadanie i zrobi to dobrze.
***
Bellatrix
Lestrange uśmiechnęła się, obserwując ciemny, prawie czarny płyn
powoli spływający do sporej kolby, którą za chwilę miała
zakorkować. To był jej ostatni wynalazek, miała go dostarczyć
Czarnemu Panu. To była prawdziwa nowość, aurorzy na pewno się z
czymś takim jeszcze nie spotkali. A jej pan będzie tego potrzebował
do zniszczenia Zakonu Feniksa. Fiolka z eliksirem wybuchała z siłą
dziesięciu mogolskich granatów, natychmiast po trafieniu w cel.
Każdy, kto znajdzie się pobliżu, zostanie zabity lub ranny. Bella
była z siebie dumna, mimo że zasada działania eliksiru nie była
jej pomysłem.
Oh, Severusie gdybyś tylko tak nie
zgorzkniał, byłbyś wielki, ale tym lepiej dla mnie. Teraz użyję
twojej gnijącego ciała, jako składnika moich eliksirów. Założę
się, że spodobałoby ci się to.
Nie zauważyła fiolki,
która unosiła się w powietrzu za nią, jakby czekała na właściwy
moment. Ostrożnie zakorkowała kolejne trzy kolby, upewniając się,
że dodała swój podpis do prototypu. Wyobraziła sobie wyraz twarzy
aurorów, kiedy spadnie na nich deszcz eksplodujących butelek.
Odrzuciła głowę do tyłu i zaniosła się śmiechem szalonej
wiedźmy.
Mimo woli przełknęła słodkawą substancję.
Bellatrix jęknęła i upadła na podłogę. W jej uszach zabrzmiały
nieistniejące głosy. Pokój zaczął zmieniać kolory. Fiolka sama
się zamknęła i spadła jej na podołek. Kobieta chwyciła ją
trzęsącymi się rękami. Przyjrzała się jej, ale zawroty głowy i
barwne, zmieniające się jak w kalejdoskopie wizje przed oczami,
uniemożliwiły nawet rozpoznanie koloru płynu w środku.
-
Iluzje, moja droga Bello… Jak ci się podoba eliksir kontrolujący
umysł? Ciekawe jak sobie z nim poradzisz, Bello?!
Głos w
jej uszach był głosem umarłego. Jęknęła i chwyciła się obiema
rękami za głowę. Jej oczy rozbłysły gniewem, kiedy chwiejnie
podnosiła się z podłogi, mimo że pokój dookoła niej zdawał się
rozpływać.
- Nie pozwolę się pokonać przez głupi wywar! –
wrzasnęła, ale zamiast własnego głosu usłyszała serię pisków,
jakie zwykle wydają laboratoryjne świnki morskie.
Zapowiadała
się długa walka o wyjście z tego stanu.
Następny
rozdział będzie przed samymi Świętami, bo musi się odrobinkę
odleżeć :).
Obiecałam
kolejny rozdział przed świętami, a ponieważ nie wiem, czy potem
będę miała czas wklejam już teraz.
Wesołych Świąt i
Szczęśliwego Nowego Roku, drodzy forumowicze :).
Rozdział
16
- Powiedział, cytuję; zaatakować, wykorzystać
chłopaka. Potem wybełkotał jego imię. Resztę wypowiedzi ucięła
ta klątwa, która prawie zabiła Pottera – wyrecytował Snape
głosem tak płaskim, jakby dyktował przepis na eliksir. Remus
westchnął.
- To niezbyt wiele. Wszyscy wiemy, do czego dąży
Voldemort.
- Nie. Uważam, że mamy powód do zadowolenia –
powiedział Dumbledore z uśmiechem.
- On chce mnie wykorzystać,
opętać mnie znowu, prawda? – wyszeptał Harry, bawiąc się
brzegiem rękawiczki. Sasha pieściła jego palce, kiedy głaskał ją
po głowie.
- Nie pozwolimy na to. Profesor Snape pomoże ci
chronić umysł przed wpływem z zewnątrz, tak jak to zrobił z
panną Zabini. Nie mamy czasu na szczegółowe wyjaśnienia, ale
ośmielę się stwierdzić, że w twoim wypadku będzie to dużo
prostsze do opanowania – stwierdził Dumbledore i wstał.
- Bo
jestem ślepy. – Harry nieco ironicznie potrząsnął głową,
przypominając sobie rozmowę z Mistrzem Eliksirów.
- Nie muszę
mówić, że jedynym miejscem, gdzie mogę cię trenować jest Pokój
Życzeń i to muszą być wczesne ranki, Potter – powiedział
szybko Snape, a Harry przytaknął.
- Poppy może wrócić w
każdej chwili – przypomniał Remus. Snape natychmiast zmienił się
w Sombre, zaklęcie z drzwi do szpitala zostało zdjęte i
nauczyciele wyszli. Było dużo do zrobienia, a czas uciekał.
Harry
usłyszał kroki Remusa i zbliżające się kroki szkolnej
pielęgniarki. Kiedy ucichły, rozległ się pełen irytacji szept
tej ostatniej. Potem zapadła cisza, a pani Pomfrey podeszła do jego
łóżka.
- Jak widzę, nie potrafi pan uleżeć w łóżku
dostatecznie długo, panie Potter, nawet jeżeli pan już nie gra w
quidditcha. Proszę, wypij to - stwierdziła zgryźliwie i wetknęła
mu w dłoń czarkę. Harry wypił eliksir – był chłodny i
pozbawiony smaku jak woda. Następnie pani Pomfrey zabrała czarkę i
podała mu ubranie i laskę. – Możesz wyjść. ALE, nie ciesz się
tak. Będziesz przychodził tutaj codziennie wypić eliksiry, a jeśli
nie, to wylądujesz z powrotem w łóżku i żadna siła, nawet sam
Merlin, ci nie pomoże. Czy to jasne?
- Jak słońce, pani
Pomfrey. – Uśmiechnął się Harry, znów przemawiając swoim
niskim, spokojnym głosem.
Niedługo potem, stukając przed sobą
laską, zmierzał do klasy Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami.
Hermiona powiedziała, że dzisiejsza lekcja będzie wyjątkowo
interesująca.
***
Bellatrix była zdesperowana.
Działanie eliksiru nie słabło. Wywar zaćmiewał jej umysł,
jednak ciągle była świadoma, co się stało. Wydawało jej się,
że powoli traci zmysły. Nie mogła wierzyć temu, co widzi.
Przedmioty dookoła miały dziwne kolory i pojawiały się tam, gdzie
nie mogło ich być, a oświetlenie pokoju zmieniało się od
oślepiającej jasności do całkowitej ciemności. Wrażenia
słuchowe także nie były prawdziwe. Bella nie mogła się pozbyć
przeklętego głosu, śmiejącego się w jej głowie. Głosu martwego
człowieka, który powodował u niej jednocześnie gniew i dreszcze
niepokoju.
- Co jest, Severusie?! Powróciłeś zza grobu tylko
po to, by stroić sobie ze mnie żarty?! – wrzasnęła, obijając
się o meble. Krążyła po pokoju, szukając pośród ingrediencji i
gotowych eliksirów czegoś, co powstrzymałoby działanie wywaru.
Chichot rozsadzał jej uszy.
- Bella, Bella, Bella… zawsze
tak powierzchownie myśląca. Powinienem się tego spodziewać,
biorąc pod uwagę, jakiego męża sobie wybrałaś. – ofuknął
ją głos i znów rozległ się śmiech, który spowodował u niej
zawroty głowy. Zamrugała kilka razy.
- Tak, jasne. Zamiast
tego powinnam wybrać kogoś społecznie nieprzystosowanego i
ugrzęznąć w pracowni eliksirów na resztę życia? Tu cię boli
Sevi? To naprawdę było tak traumatyczne przeżycie? –
odpowiedziała jadowicie zupełnie tak, jak szaleniec odpowiada
głosom w swojej głowie.
- Bello, gdybym naprawdę przeżył
traumę, użyłbym tego ogłupiającego eliksiru już wtedy, a nie po
szesnastu latach. Twoje wnioski są nadzwyczaj błędne. – Głos
Snape’a huczał w jej umyśle, nie pozwalając od razu zrozumieć
sensu wszystkich zdań. Bellatrix była bardzo bliska rzucenia na
siebie jakiejś klątwy, byle by to się skończyło. Z trudem
skupiła wzrok i poprzez kalejdoskopowe wizje dostrzegła fiolkę z
eliksirem, który pomógłby jej oczyścić umysł. Sięgnęła po
nią, ale widząc podwójnie trąciła buteleczkę, która spadła na
podłogę i roztrzaskała się w drobny mak. Miała jeszcze jedną
probówkę z tym eliksirem, ale znajdowała się ona w szafie po
drugiej stronie pokoju.
Spróbowała tam dojść, ale nogi jej
się plątały, a obraz przed oczami falował. W końcu potknęła
się o własne stopy i upadła na podłogę. Resztę drogi
postanowiła pokonać na czworakach. To miało zająć trochę
czasu.
***
Snape siedział w fotelu w gabinecie
Dumbledore’a. Oczy miał zamknięte dla lepszej koncentracji, a
jego ręce spoczywały nieruchomo na podłokietnikach. Remus i
Syriusz właśnie przynieśli szklane pudełko ze szczątkami listu,
który zabił Knota. Dumbledore skinął do nich głową.
-
Strażniczka jest zajęta. Severus utrzymuje połączenie z jej
umysłem, ale doradzałbym pośpiech. Nie wiemy, jak ona zareaguje.
-
Oczywiście, dyrektorze – powiedział Syriusz i, uśmiechając się,
otworzył pudełko. Remus wyjął różdżkę, a w oczach Łapy
błysnęły niebezpieczne ogniki.
- Dowiedzmy się więc, gdzie
zamelinował się wąż – powiedział w chwili, kiedy potężna
klątwa zdolna złamać Zaklęcie Fideliusa trafiła w
kopertę.
***
Bella dopełzła wreszcie do szafy i
już miała wziąć do ręki fiolkę, kiedy jasny strumień energii,
powodując ból, przemknął przez jej umysł, brutalnie i szybko
szukając informacji, którą tylko ona mogła posiadać.
-
Nie! Nie możesz z tym odejść!
- Doprawdy, nie powinnaś
tak krzyczeć, Bello. Rictusempra! – powiedział głos Snape’a
w jej głowie. A po chwili odczuła efekt zaklęcia łaskoczącego,
mimo że nikt go nie rzucił. Śmiech w połączeniu z eliksirem
uczynił jej umysł całkowicie niezdolnym do jakiejkolwiek obrony.
W
tym momencie do laboratorium wszedł mąż Bellatrix, nie do końca
rozumiejąc, co się dzieje. Pomiędzy atakami chichotu kobieta
powiedziała mu, żeby pomógł jej wypić.
- Co wypić? –
zapytał. Bella tarzała się po podłodze, niepokojąco
przypominając pacjenta oddziału zamkniętego św. Munga, nie mogła
skupić wzroku i jak mantrę powtarzała:
- Muszę wypić! Muszę
wypić! Muszę, muszę pić pić pić!
Lestrange zauważył, że
trzyma ona w dłoni fiolkę, którą próbuje przetknąć do ust, ale
jakaś niewidzialna siła jej w tym przeszkadza. Natychmiast rozwarł
jej palce, wziął fiolkę i wlał jej zawartość żonie do gardła.
Bellatrix jęknęła i przestała się ruszać. Wyglądała jak
pijana, ale wydawało się, że bardziej się kontroluje.
-
Eliksir… zaczyna… Aaaa!!! – wrzasnęła, wyginając się w tył.
W tym momencie Snape całkowicie przejął kontrolę i przez kilka,
ciągnących się niczym godziny, sekund umysł Belli był otwarty i
bezbronny. To wystarczyło, by Huncwoci zdobyli informację, której
potrzebowali.
Okazałaś się nieprawdopodobnie pomocna,
Bello. Miłej zabawy przy przyrządzaniu antidotum pod działaniem
eliksiru.
***
Remus i Syriusz przybili sobie
piątkę i spojrzeli na gładką powierzchnię zaczarowanego,
ozdobnego pergaminu, na której widniała nazwa miejsca.
Czarny
Pan przebywa w Hastings. Tam, gdzie smoka można wezwać i skąd
magia wiecznie tryska.
Syriusz zerknął jeszcze raz na
pergamin i podał go Dumbledore’owi.
- Pokręcona wiedźma
zawsze miała talent do poezji – powiedział z krzywym uśmieszkiem.
Remus uśmiechnął się z zadowoleniem, a potem spojrzał na
Snape’a, który wciąż siedział w fotelu tak samo bezwładny, jak
wcześniej.
- Czy to normalne? – Lupin zapytał dyrektora.
Albus przytaknął.
- Zadanie, którego się podjął pochłania
bardzo dużo energii, ale wierzę, że kubek gorącej czekolady
postawi go na nogi. Kiedy już sprawimy, że odzyska przytomność
oczywiście.
- Naprawdę musimy? - spytał Syriusz, lekko się
uśmiechając. Po czym wycelował różdżkę w Snape’a i
powiedział: - Enervate!
Snape sapnął, odzyskując
przytomność, jego ciało wychyliło się do przodu, jakby chciał
wstać. Remus przytrzymał go, by nie spadł z fotela.
-
Severusie, wszystko w porządku?
- Oczywiście, że nic nie jest
w porządku, Lupin!
- Nic mu nie jest, warczy jak zwykle. –
Syriusz wyszczerzył się w uśmiechu. – Znaleźliśmy kryjówkę
wielkiego, złego Voldzia – powiedział, kiedy Snape powoli się
wyprostował, wyglądając, jakby za długo siedział w roller
coasterze.
- Dzięki Merlinowi, że nie jesteś tak
niekompetentny, jak się obawiałem. Umysł Bellatrix nie jest zbyt
gościnny – stwierdził. Albus podał mu kubek gorącej czekolady.
To był jeden z tych rzadkich momentów, kiedy Severus nie odmówił.
-
Więc gdzie to jest? – zapytał.
- Tam, gdzie smoka można
wezwać i skąd magia wiecznie tryska… - odpowiedział Albus, a w
oczach zabłysły wesołe iskierki. Oczy Snape’a rozszerzyły się
zrozumieniem, a dyrektor kiwnął głową.
- Tak, uważam, że
Tom Riddle jest w Stonehenge.
Trzech młodszych czarodziejów
zamarło z grozą wypisaną na twarzach. Po chwili ciszy Albus
powiedział z uśmiechem:
- Myślę, że teraz powinniśmy
zawiadomić i zmobilizować aurorów, Syriuszu.
***
Blaise
Zabini klęczała przed Voldemortem. W pokoju oprócz niej był tylko
Lucjusz Malfoy. Serce Blaise tłukło się w piersi. Takie prywatne
audiencje, z dala od tłumu innych śmierciożerców, zawsze wiązały
się z niebezpieczeństwem. Profesor Snape wyjaśnił jej to całkiem
jasno. Pierwszy raz od czasu inicjacji została z Voldemortem niemal
zupełnie sama. Nie, żeby nie wiedziała, dlaczego się tu znalazła.
Miała tylko nadzieję, że dobrze wykonała powierzone jej
zadanie.
- Więc, Blaise – powiedział Voldemort, przeciągając
„s”, - opowiedz mi o Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa.
-
Panie mój, to jedyne miejsce, gdzie Dumbledore mógł ukryć
Malfoya, ponieważ wierzy, że nie ma żadnego sposobu, by obejść
Zaklęcie Fideliusa, które je chroni.
- Wiesz, kto jest
Strażnikiem Tajemnicy? – spytał Lucjusz.
- Nie, nie wiem –
odpowiedziała. Kiedy tylko to przyznała, dosięgnął ją
Cruciatus, jednak niezbyt silny.
- Mam nadzieję, Blaise
Zabini, że nie zabierasz mojego czasu, przekazując mi bezużyteczne
informacje. – Oczy Voldemorta rozbłysły groźnie. Blaise
dźwignęła się na czworaki i potrząsnęła głową.
- Nie,
mój panie. Ja… Ja mam sposób, by… dostać Malfoya. A dopóki on
tam jest, znajdując jego, znajdziemy i Kwaterę Główną.
-
Skąd pewność, że Draco tam jest? – odezwał się ponownie
Lucjusz. W jego oczach zabłysła nienawiść, wyobrażał sobie, co
zrobi, kiedy już odnajdzie syna.
- W pracowni eliksirów
podsłuchałam, jak Weasley mówił to Potterowi, proszę pana.
Teraz, kiedy nie ma Snape’a, można bez problemu rozmawiać w
klasie. Słyszałam ich rozmowę bardzo wyraźnie – powiedziała
Blaise i odetchnęła lekko, żeby lepiej kontrolować umysł.
Po
chwili nieznośniej ciszy, usłyszała głos Voldemorta – pełen
zadowolenia pomruk.
- Więc, co to za sposób?
***
Draco
nie mógł już znieść zamknięcia i nicnierobienia. Kiedy był w
Hogwarcie, jako członek Koła Naukowego był potrzebny, był częścią
armii, walczącej o spokój czarodziejskiego społeczeństwa. A
teraz, w domu Blacków czuł się ubezwłasnowolniony, zbędny i
bezużyteczny. I nie były to pożądane emocje.
Pobiegł do
salonu, jak tylko usłyszał dźwięk, towarzyszący opuszczaniu
Sieci Fiuu. Zobaczył Syriusza, wychodzącego z kominka, z uśmiechem
zadowolenia na twarzy.
- Więc? – zapytał. Syriusz spojrzał
na niego pytająco.
- Więc, co?
- Kiedy wracam do
Hogwartu?
- Nie prędko. Twój tatuś ciągle jest na ciebie
trochę wkurzony. – Uśmiechnął się Syriusz. Draco mlasnął
zniecierpliwiony.
- Nie mogę tu siedzieć i nic nie robić! Nie
mogę po tych wszystkich treningach z grupą Pottera, skończyć w
tym domu, karmiąc Hardodzioba!
- Nie martw się, dzieciaku. Nie
długo będziesz miał swoją szansę. Na razie najważniejsze jest,
żebyś nigdzie się stąd nie ruszał. Łapiesz?
Darco spojrzał
na byłego skazańca spod przymrużonych powiek i przechylił lekko
głowę.
- Jest w tym jakiś plan? Nie jestem tu tylko dla
mojego bezpieczeństwa, prawda? – zapytał, obserwując jaką jego
pytanie wywoła reakcję.
Syriusz obrócił się i spojrzał na
niego z uśmiechem.
- Cóż, niedługo sam zobaczysz. Mam
jeszcze parę rzeczy do zrobienia, dzieciaku.
Draco oblizał
wargi i patrzył, jak Syriusz idzie do swojego pokoju. Odetchnął i
zawołał:
- Syriuszu!
Mężczyzna spojrzał na niego przez
ramię.
- Czy… czy z Zabini wszystko w porządku? – zapytał
Draco niepewnie. Syriusz uśmiechnął się i mrugnął, po czym
odszedł korytarzem.
***
Całe Koło Naukowe z
wyjątkiem Blaise i Draco zebrało się w Pokoju Życzeń. Severus
Snape wycelował różdżką w Harry’ego i wymruczał zaklęcie,
które miało stworzyć połączenie między ich umysłami tak, by
chłopak mógł opanować Oklumencję. Harry przez chwilę czuł
tajemniczą obecność Mistrza Eliksirów, przyjemnie opływającą
jego myśli, zanim wycofała się na granicę jego świadomości.
-
W porządku, Potter. Jeśli zajdzie potrzeba, zrobisz wszystko, co ci
powiem. Żadnej niesubordynacji, czy to jasne?
- Tak, proszę
pana – odpowiedział zaintrygowany Harry, - ale dlaczego jesteśmy
tu wszyscy? To wygląda, jakbyśmy się do czegoś przygotowywali.
-
To prawda - potwierdził Snape.
- Czy to będzie dotyczyło
pojedynków? – spytał Fred pełnym nadziei głosem.
- Albo
żartów, wreszcie? – dodał George.
- Przestańcie –
rzuciła poirytowana Ginny. Neville zadrżał, próbując pozostać
poza polem widzenia Mistrza Eliksirów.
- Cieszę się, że
wszyscy są obecni i pełni zapału. – Od strony wejścia dobiegł
radosny głos Dumbledore’a. Wszyscy obrócili się, by spojrzeć na
jedynego czarodzieja, którego bał się Voldemort. Dyrektor podszedł
do miejsca, w którym stał Harry i zatrzymał się obok Snape’a. Z
uśmiechem położył dłoń na ramieniu młodego Gryfona.
-
Harry, znów jesteśmy w przededniu konfrontacji. Potrzebuję twojej
pomocy. Cały Zakon polega na tobie.
- Może pan na mnie liczyć,
dyrektorze – odpowiedział Harry cicho. Patrzył prosto przed
siebie, ale jego spojrzenie było pełne determinacji. Dumbledore
uśmiechnął się i podał mu fiolkę z eliksirem.
- Weź to,
gdybyś poczuł się słabo. Rozkaz pani Pomfrey – powiedział, a
chłopak zachichotał.
Dumbledore zwrócił się do reszty
uczniów:
- Do tej pory udowodniliście, że jesteście
najważniejsi, wszyscy, i Zakon wiele wam zawdzięcza. Wezwałem was
tutaj, ponieważ ufam wam tak samo jak zaprawionym w boju aurorom.
Potrzebuję was tej nocy, nocy, od której może zależeć życie
wielu czarodziejskich istnień.
Po tych słowach zapadła ciążka
i pełna podekscytowania cisza. Do umysłów wszystkich docierała
powaga chwili. Nawet bliźniacy Weasley byli poważni i opanowani.
Pierwszy wyjątkowo odezwał się Neville Longbottom.
- Proszę
nam powiedzieć, co mamy robić, dyrektorze.
***
Było
bardzo wcześnie. Zimna i nieruchoma ciemność zaczęła formować
się w kształty, które zdawały się zbliżać do opuszczonego
budynku. Nocne stworzenia od kotów po szczury umykały przed obcymi.
Kamuflaż budynku zaczął falować i zanikać aż do momentu, kiedy
opustoszałe Ministerstwo Magii pojawiło się w całej okazałości.
Ciemne postacie cicho weszły do najwyraźniej niestrzeżonego
budynku. Księżyc oświetlił białe maski śmierciożerców.
Lawina
ruszyła.
Zbliża się
sprzątanie, a ja nie mam weny.
Zbliża się sprzątanie, a ja
nie mam internetu.
Zbliża się sprzątanie, a ja nie chcę, by
opowiadanie zostało zamiecione wraz z innymi.
Więc wklejam,
co mam i od razu przepraszam za ten haniebny kwit za węgiel.
Obiecuję niedługo dokleić resztę rozdziału, jak tylko warunki
zmienią się na bardziej sprzyjające.
Rozdział 17
Lestrange czołgał się u stóp Voldemorta, któremu
z wściekłości trzęsły się dłonie.
- Wy nic niewarte,
bezużyteczne pasożyty! – wysyczał, a jego szkarłatne oczy
rozbłysły ledwo hamowanym gniewem. – Crucio!
Lestrange
zawył w agonii, lecz jego głos był słaby i coraz cichszy.
Voldemort niechętnie zdjął klątwę.
- Jak to możliwe? –
zapytał, tłumiąc wściekłość.
- Panie mój, nie potrafię
powiedzieć… co się stało… i jaki eliksir zażyła, ale…
wprowadził ją w stan… katatonii.
- Masz fiolkę? – spytał
Voldemort, ledwie powstrzymując się od wydobycia informacji siłą.
Ciało Lestrange’a było zbyt słabe, by mógł zareagować, więc
Lucjusz chwycił go za włosy i podciągnął tak, by mógł spojrzeć
na Czarnego Pana i odpowiedzieć.
- T… tak, mój panie –
odpowiedział. Lucjusz przeszukał szaty półprzytomnego
śmierciożercy i znalazł małą fiolkę w połowie wypełnioną
purpurowym płynem. Pokazał ją Voldemortowi, który skinął głową
z aprobatą.
- Znajdź podpis. Użyj najlepszego warzyciela,
jakiego zdołasz znaleźć, choćbyś musiał użyć Imperio.
A potem znajdź twórcę tego eliksiru i przyprowadź go do mnie –
rozkazał. Lucjusz deportował się.
***
Draco
westchnął, patrząc, jak Syriusz krząta się po domu, czyniąc
przygotowania. Zadrżał.
- Dumbledore naprawdę ufa mi w tej
sprawie?
- Też nie mogę w to uwierzyć, ale tak. Jesteś
pewny, że tego nie spaprzesz? – wymruczał Syriusz, ostrożnie
prowadząc Hardodzioba do kuchni, z której wyniesiono niemal
wszystkie meble. Draco przełknął ślinę.
- Nie wiem. Ja go
pamiętam i wygląda na to, że on pamięta mnie.
- Cóż, masz
więc szansę poprawić wasze stosunki – uśmiechnął się Syriusz
i odsunął od Hardodzioba. Hipogryf z zainteresowaniem zlustrował
swoją nową zagrodę, zanim jego wzrok spoczął na srebrnowłosym
Ślizgonie. Draco odetchnął i zbliżył się do niego z dużo
większym szacunkiem niż tamtego dnia na lekcji Opieki Nad
Magicznymi Stworzeniami. Hardodziob spojrzał na chłopaka
niezadowolony i wyprostował długą szyję. Draco skulił się ze
strachu.
- Myślę, że mnie pamięta – powiedział z lekkim
drżeniem w głosie. Syriusz z uśmiechem na ustach oparł się o
framugę i z wyraźną przyjemnością obserwował zajście.
-
Cóż, jeśli ktoś sprawia, że musisz uciekać, zapamiętujesz jego
wygląd – powiedział, pewnie podchodząc do hipogryfa. Draco
ciągle nie śmiał się zbliżyć.
- Nie wiem, jak to działa –
powiedział i nachmurzył się. – Chyba, że to wasz sposób, by
przerobić mnie na paski – oddać hipogryfowi. Co za wstyd! –
Żart ociekał ironią.
Syriusz przechylił głowę w bardzo psi
sposób.
- Cóż, Draco, jeśli naprawdę zrozumiałeś swój
błąd i naprawdę chcesz się poprawić, Hardodziob to zobaczy i cię
zaakceptuje. Czas się dowiedzieć. Nie będziesz miał kolejnej
okazji – powiedział były skazaniec i z szacunkiem pogłaskał
hipogryfa. Kiedy gładził głowę mitycznego zwierzęcia, wydawał
się coś do niego szeptać. Hardodziob oburzony nastroszył pióra.
Draco przełknął ślinę. Tak miał skończyć? Przez hipogryfa? Na
tę myśl skulił się jeszcze bardziej. Do tej pory miał dwa
spotkania z hipogryfem i żadne nie było przyjemne.
Od kiedy
w niebezpieczeństwie myślę o głupotach? To działka Pottera…
-
Myślę, że teraz jest odpowiednia chwila, by spróbować, Draco.
Wszystko, czego on chce to odrobina szacunku – powiedział Syriusz
z lekkim uśmiechem, jakby opowiadał dowcip, ale Draco tego nie
zauważył.
Odetchnął, przełknął ślinę i ostrożnie
podszedł do hipogryfa. Hardodziob utkwił w nim spojrzenie. Draco
jeszcze raz odetchnął i ukłonił się nisko, mając nadzieję, że
bestia nie dziobnie go w tył głowy, albo że Syriusz zdąży
ochronić go zaklęciem.
Jest mi naprawdę przykro z powodu
tego, co ci zrobiłem, Hardodziobie. Proszę, zaakceptuj mnie tym
razem, żeby plan mógł się udać – pomyślał, ale nie
ośmielił się tego powiedzieć na głos.
Widział
przesuwające się kopyta i słyszał szelest piór. Zacisnął
powieki, ale nie spadł na niego żaden cios. Ostrożnie spojrzał
przed siebie. Stał oko w oko z hipogryfem, który odwzajemnił jego
ukłon.
***
Kierownik ministerialnych warzycieli
Martin Brazenshire był kawalerem. Nigdy w swoim
czterdziestokilkuletnim życiu nie pomyślał nawet o założeniu
rodziny. Kochał swoją pracę i swoje laboratorium, nie miał czasu
dla żony i dzieci, i nie potępiał żadnego z tych wiecznie
nieobecnych mężów i ojców. Bardzo rzadko wracał do swojego
maleńkiego mieszkanka w Londynie, kilka ulic od Pokątnej. Wolał
sypiać na polówce w kantorku, obok laboratorium, w sąsiedztwie
zapachów warzących się mikstur i bulgoczących kociołków.
Właśnie zasypiał, kiedy, potraktowane zaklęciem odblokowującym,
drzwi stanęły otworem.
Martin otworzył oczy, kiedy padł na
niego cień nieznajomej sylwetki. Sapnął i usiadł na łóżku.
-
Mam dla pana zadanie, panie Brazenshire. – Dobiegł go jedwabisty
głos. – Imperio.
***
Harry Potter złożył
swoją laskę i schował do kieszeni. Pogłaskał owiniętą wokół
jego prawego nadgarstka Sashę, czując na palcach dotyk rozwidlonego
języka. Usłyszał Rona, biegnącego w jego kierunku i znajomy
dźwięk kroków Hermiony. Uśmiechnął się lekko.
-
Przyniosłem ją, Harry – powiedział podekscytowany Ron. Serce
Harry’ego przyspieszyło, kiedy wyciągnął rękę i poczuł w
dłoni znajomy kształt. Uśmiechnął się, przesuwając palce
wzdłuż rączki.
- Dobrze się nią zająłeś, Ron –
wymruczał czule, jakby właśnie spotkał starego przyjaciela.
-
Jasne, przecież pomogła nam pognębić Slytherin – zachichotał
Ron, a Harry uśmiechnął się nieco szerzej.
- Fakt, że nie
było Malfoya, też nam nieco pomógł.
- Ron codziennie spędzał
prawie godzinę na konserwacji miotły, Harry – powiedziała
Hermiona z dumą w głosie. Harry roześmiał się, rozkoszując
znajomym dotykiem miotły, która kiedyś była taką samą częścią
niego, jak teraz laska.
- Wiedziałem, że pewnego dnia wróci
do swojego właściciela. Chciałem tego, odkąd ją dostałem –
powiedział zawstydzony Ron, wiercąc się niespokojnie, jakby
Hermiona dała mu do zrozumienia coś, co go zasmuciło. Harry
uśmiechnął się i położył rękę na ramieniu przyjaciela.
-
Ron, to ciągle jest twoja miotła. Nie odbieram prezentów –
powiedział i wcisnął mu miotłę do ręki. Usłyszał jak oddech
Rona zmienia się, jakby się mocno zdziwił.
- Ale… ale…
ale to jest świetna, niezawodna miotła i będziesz jej
potrzebował!
- Tak, jak ty. Poza tym ja sobie pożyczę,
niedługo powinienem ją dostać. A przy okazji, gdzie pozostali?
Jak
na zawołanie Neville, Fred i George dołączyli do nich na tyłach
boiska do quidditcha. Ginny niosła dwie miotły (jedna z nich była
jednolicie czarna), a obok niej dreptał mały burmańczyk.
Uśmiechnęła się, podchodząc do zgromadzonych.
- Sekundkę,
tylko rzucę na nas zaklęcie maskujące – powiedziała Hermiona,
widząc, że Sombre chce się przemienić. Kiedy tylko połyskująca
bańka skryła ich w swoim wnętrzu, Sombre zmienił się w Severusa
Snape’a i wziął od Ginny czarną miotłę.
- To twój
transport, Potter, dar od pana Dracona Malfoya – mruknął Mistrz
Eliksirów i wręczył mu miotłę. Harry usłyszał, jak Ron się
dławi.
- Malfoy dał ci Nimbusa 2001?!
- Oddychaj, wielki
bracie, bo wyglądasz, jakbyś miał dostać zawału – zaśmiała
się Ginny, a Fred i George zachichotali.
- Więc jesteśmy
gotowi…
- …siać spustoszenie…
- …w Londynie…
-
…Szkocji…
- …i Irlandii?
- Dość! To poważna
sprawa, a wy nie macie żadnego doświadczenia! – warknął Snape i
bliźniacy zamilkli, ale Harry z ich oddechów mógł wywnioskować,
że są dalecy od powagi. Westchnął i przemówił niskim, łagodnym
głosem, nie próbując nawet przekrzyczeć hałasu.
- OK…
Powtarzam, że jeśli któreś z was chce się wycofać, w porządku,
jest jeszcze na to czas. Od momentu, kiedy wyruszymy, nie będzie
powrotu. Będziemy zdani tylko na siebie. Całkowicie – powiedział,
akcentując ostatnie słowo. Członków Koła Naukowego przeszły
dreszcze. Spojrzeli po sobie, ale nikt się nie wycofał.
-
Miejmy nadzieję, że wasze bohaterstwo nie skończy się, jak tylko
przekroczycie granice terenów Hogwartu. Potter, pij.
Harry
wziął jedną z fiolek od Poppy i wypił zawartość, czując, jak
eliksir pali mu przełyk niczym płynny ogień. Snape podał mu
kolejną i nachylił się do jego ucha. Chłopak poczuł ciepły
oddech na skórze i przeszedł go mimowolny dreszcz.
- Pamiętaj,
Potter, że nie jesteś całkowicie zdrowy i jeśli wydam ci
polecenie, nie masz prawa go nie wykonać. Masz dostatecznie pojemną
pamięć, by przyswoić ten fakt?
- Tak, panie profesorze –
odparł Harry z krzywym uśmiechem, mając nadzieję, że do tego nie
dojdzie.
Snape cofnął się i wręczył każdemu buteleczkę
przezroczystego, lekko opalizującego eliksiru. Zaskoczyło to
wszystkich poza Hermioną.
- Panna Granger wyjaśni wam, co wam
dałem, bo widzę, że jest jedyną osobą, która przynajmniej w
minimalnym stopniu uważała na zajęciach – oświadczył
jadowicie. Hermiona natychmiast przemówiła:
- To standardowy
aurorski eliksir leczniczy. Aurorzy używają go do leczenia ran, by
móc kontynuować walkę.
- W rzeczy samej, pamiętajcie, że w
przypadku cięższych obrażeń on nie wyleczy was do końca, więc
nie traktujcie go jak drugiej szansy, bo nią nie jest. Da wam tylko
dość siły, żebyście mogli wydostać się z pola bitwy i nic
ponadto – dokończył Snape głosem poważnym i surowym, i lekko
zmartwionym z powodu, wyglądających na rozluźnionych, bliźniaków.
Neville nie był tak spokojny, stał z boku i zerkał z niepokojem na
Mistrza Eliksirów, który widząc to uśmiechnął się
sardonicznie.
- Niech się pan nie martwi, panie Longbottom,
eliksir zadziała, nawet w pana beznadziejnym przypadku.
Neville
wzdrygnął się, ale wtedy odezwał się Harry, zajmując pozycję
lidera.
- Już czas. Dosiądźcie mioteł – polecił. Snape
zamienił się w Sombre, zaklęcie maskujące prysło i poziom
adrenaliny zaczął się podnosić. – Hermiona, będziesz moim
przewodnikiem, więc bądź blisko, ok?
- Jasne, Harry –
odpowiedziała zamiast kiwnąć głową. Nie chciała, by reszta
pamiętała, że ich przywódca nie widzi, wiedząc, że to nie ma
znaczenia.
- W porządku, lećmy – powiedział i Hermiona
wystartowała pierwsza. Harry wyjął różdżkę, wymruczał
zaklęcie naprowadzające i poleciał za nią. Za nimi wzbiła się w
powietrze reszta Koła Naukowego.
Sombre przez chwilę
obserwował, jak uczniowie unoszą się coraz wyżej, po czym machnął
ogonem i pobiegł. On również miał zadanie do wykonania.
c.d.n
Rozdział
17 c.d.
***
- Nikt nie zrobił tego eliksiru –
powiedział Martin pozbawionym emocji głosem. Lucjusz, który
przyglądał się, jak mężczyzna po raz kolejny analizuje eliksir,
łypnął na niego groźnie, ledwie powstrzymując się od
zaciśnięcia palców na szyi warzyciela.
- Ktoś go musiał
zrobić! Znajdź podpis, ty nic niewarty robaku!
- Nie ma
żadnego podpisu – powtórzył Martin, stojąc nieruchomo i
czekając na następny rozkaz.
- Musi być! To nie jest zwykły,
standardowy eliksir! Dowiedz się, jak działa! – warknął
Lucjusz. Martin skinął głową i wrócił do pracy. Malfoy zaczął
krążyć po pokoju. Wolał nie myśleć, co się może stać, jeśli
wróci do Voldemorta z pustymi rękami.
***
Ludo
Bagman przełknął nerwowo ślinę. Jego dłonie były lodowate.
Czekał. Czekanie było najgorszą częścią każdego
przedsięwzięcia i chociaż będąc hazardzistą tęsknił za
adrenaliną, to pogardzał tą dziwną, osobliwą grą, w jaką
zmuszony był grać. Większość pracowników Ministerstwa Magii
wróciło już na noc do domów. Tymi, którzy zostali, byli w
większości sekretarki i urzędnicy. Napięcie w całym budynku było
namacalne i Ludo czuł, że się dusi.
Drzwi się otworzyły.
-
Śmierciożercy przedarli się przez ochronę. Wszystko idzie zgodnie
z planem. Pamiętaj o swojej roli, Bagman – powiedział Niewymowny,
który przyszedł go ostrzec, a Ludo szybko skinął głową.
Usłyszał formułę zaklęcia, które miało chronić jego drzwi od
zewnątrz i natychmiast poczuł się bezpieczniejszy, ale i bardziej
podatny na atak. Jeżeli przegrają bitwę, nie będzie na niebie i
ziemi zaklęcia, które uchroni go przed Czarnym Panem i jego
sługami. Wyjął różdżkę i rzucił jeszcze jedno zaklęcie w
chwili, gdy z niższych pięter ministerstwa zaczęły dobiegać
pierwsze odgłosy walki.
***
Remus Lupin, Syriusz
Black, Severus Snape i Arthur Weasley zgromadzili się w głównym
salonie domu Blacków. Spojrzeli po sobie poważnie. Byli doskonale
świadomi powagi sytuacji, ale i pełni nadziei na zwycięstwo. Do
pokoju wszedł Draco Malfoy ubrany w jeansy i dopasowany, czarny
sweter. Syriusz twierdził, że taki ubiór będzie dla niego lepszy.
Chłopak czuł się nieco skrępowany, mając na sobie typowo
mugolskie ciuchy. Jednak dzięki temu pierwszy raz pokazał, którą
stronę wybrał, więc dyskomfort nie był zbyt dokuczliwy. Młody
Ślizgon był tak podobny do swojego ojca i jednocześnie tak od
niego różny.
- Dużo czasu upłynęło od tamtego dnia w
księgarni, prawda Draco? – powiedział łagodnie Arthur. Draco
przytaknął, a jego naturalna bladość jeszcze się pogłębiła.
- Tak, proszę pana, dużo – powiedział nieco zmienionym
głosem. Syriusz skinął głową do zgromadzonych.
- Wszystko
gotowe. Mam nadzieję, że boss wpadnie na nasze przyjęcie w
Stonehenge.
- Nigdy nie zakładaj najkorzystniejszego
scenariusza, Black. Voldemort może równie dobrze przybyć tutaj, by
popatrzeć na upadek Kwatery Głównej Zakonu Feniksa, szczególnie
jeśli czuje się na tyle zuchwały – rzucił Snape. Remus zdawał
się pogrążony w myślach.
- Stał się dużo bardziej
ostrożny po porażce Inkwizytorów – powiedział.
- Ja tylko
ostrzegam, Lupin – syknął Snape. Arthur pokiwał głową.
-
A więc przygotujmy się. Oni mogą zjawić się w każdej chwili i
zastaną nas zajętych pogawędką – powiedział, klepiąc
pocieszająco Draco po ramieniu. Chłopak zadrżał i usiadł,
zaciskając dłoń na różdżce. Światło, słabe i przyćmione,
czyniło cienie dłuższymi i cieńszymi. Z nich wyłonili się
czarodzieje i choć Draco ich nie widział, ani nawet nie mógł
odróżnić ich sylwetek, wiedział, że tam są.
Więc się
zaczęło. Mam tylko nadzieję, że cię w porę rozpoznam,
Blaise.
***
Harry znów, po wielu miesiącach,
poczuł radosne podniecenie, towarzyszące lataniu. Już prawie
zapomniał, jakie to uczucie unosić się w przestworzach, czując
wiatr we włosach i zaprzeczając grawitacji. Krew wrzała mu w
żyłach, a serce biło szybko. Czuł czystą radość, że żyje, że
może czuć to wszystko. Zimne powietrze nie przeszkadzało,
przeciwnie – tęsknił za nim. Wykonywał ostre skręty miotłą za
każdym razem, kiedy jego różdżka pokazywała, że Hermiona
zmienia kierunek lotu. Poczuł, jak Sasha ciasno owija się wokół
jego nadgarstka i rzucił lekkie zaklęcie ogrzewające.
-
Dziękuję, Harry – wysyczała z wdzięcznością.
- Nie. To
ja dziękuję, że jesteś ze mną. Wiem, że nie lubisz latać –
odsyknął Harry.
- Jesteś szczęśliwy, Harry? – spytała
Sasha, jakby to był przeddzień zupełnie innej bitwy.
- Teraz
tak, Sasho. Jestem szczęśliwy, że mogę przeżywać tą chwilę.
To mnie podtrzymuje na duchu.
- Cieszę się, Harry –
powiedziała. Wtedy chłopak usłyszał świst bardzo blisko
przelatującej miotły.
- Stary, mógłbyś nie gadać z Sashą,
kiedy lecisz? Ciarki mnie przechodzą, jak słyszę, jak tak syczysz!
– zawołał Ron, a Harry zachichotał.
- OK, Ron. Dziwnie
brzmisz. Gdzie dokładnie teraz jesteśmy?
- Prawie na miejscu,
dolatujemy do Hastings. Hermiona wzięła sobie słowa Snape’a do
serca i lecimy dłuższą drogą, żeby mieć pewność, że nikt nas
nie zobaczy.
- Dobrze. – Harry skinął głową. Usłyszał,
jak podlatuje do nich Neville.
- Będziemy lądować, więc
koniec gadania – powiedział, a jakakolwiek nieśmiałość
zniknęła z jego głosu. To dodało Harry’emu odwagi. Jeśli
Neville mógł być tak silny, nic nie było im straszne. Powinien
ufać Dumbledore’owi. Nie wysyłałby ich, gdyby nie miał
pewności, że mimo wszystko sobie poradzą. Tak. Powinien ufać
Dumbledore’owi.
Powinienem też spróbować zaufać
sobie.
***
Blaise Zabini zjawiła się przed
Voldemortem wraz ze świstoklikiem.
- Malfoy nie wie o istnieniu
tego świstoklika, mój panie. W przeddzień jego ucieczki, w czasie
kolacji, zaczarowałam go tak, by zaprowadził nas do niego,
gdziekolwiek by nie przebywał. Kiedy go aktywujemy, zabierze nas do
Malfoya i do Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. Nieistotne, czy jest
chroniona Zaklęciem Fideliusa, czy nie, bo technicznie rzecz biorąc,
nie chcemy znaleźć budynku, a konkretną osobę.
Śmierciożercy,
którzy nie wyruszyli do ministerstwa – najbardziej zaufani z
wewnętrznego kręgu i kilku wybranych rekrutów – spoglądali na
Voldemorta ciekawi, czy się zgodzi. W rzeczy samej plan młodej
Ślizgonki miał duże szanse powodzenia. Po krótkiej chwili
Voldemort skinął głową.
- Dobrze mi służysz, Blaise
Zabini. Jesteś jedną z najlepszych, dlatego mogę włączyć cię
do wewnętrznego kręgu.
Śmierciożercy w ciszy unieśli
różdżki, tym samym uznając nową pozycję Blaise. W tym momencie
przed Czarnym Panem zmaterializował się pergamin i zawisł w
powietrzu. Blaise wycofała się na swoje miejsce w kręgu
śmierciożerców. Voldemort wziął pergamin i rozwinął.
Przeczytał tekst, a w jego szkarłatnych oczach błysnął triumf.
-
Moi wierni śmierciożercy, zbliża się nasze zwycięstwo! Nasi
bracia przejęli kontrolę nad Ministerstwem Magii i wszystkimi jego
departamentami! – ogłosił, ukazując im pergamin z lśniącym
srebrem podpisem ministra Bagmana. Śmierciożercy wznieśli
triumfalny okrzyk.
Wtedy pojawił się Lucjusz z zaciętą miną,
ale i z nadzieją. Voldemort gestem nakazał mu mówić, zdecydowany
nie rozmawiać z przybyłym prywatnie.
- Eliksir, który
spowodował śpiączkę u Bellatrix Lestrange, został
przeanalizowany, mój panie. Został stworzony, by spowodować udar i
ją zabić. Najwidoczniej Dumbledore teraz, kiedy ten zdrajca Snape
nie żyje, przestraszył się naszej Mistrzyni Eliksirów.
- A
podpisss? – spytał Voldemort.
- Nie było żadnego podpisu,
mój panie. Widocznie warzyciel, który stworzył miksturę, nie był
mistrzem.
- Lista zwolenników Dumbldore’a się kurczy –
zarechotał Voldemort. - Już czas. Zabini!
Blaise znów
wystąpiła na środek i pochyliła głowę, wyciągając przed
siebie świstoklik. Było to zwykłe niebieskie pióro.
-
Aktywuj go! Zmieciemy Zakon Feniksa z powierzchni ziemi, nim skończy
się dzień!
I tak tego jasnego, wiosennego ranka Blaise Zabini
uaktywniła świstoklik, który miał przenieść śmierciożreców
wprost do serca ruchu oporu. Jej własne serce nie mogło już bić
szybciej. Uniosła aktywowany świstoklik, by wszyscy mogli go
dotknąć. Poczuła szarpnięcie w okolicach pępka i otoczenie się
rozmyło.
Proszę, niech wszystko pójdzie dobrze.
Obiecałam
aktualizację, jest aktualizacja :). Miałam trochę weny i czasu,
więc wklejam, żeby opowiadanie nie zostało wymiecione przy
porządkach. Na razie tyle, potem będzie więcej.
Aha, uprasza
się nie mordować tłumaczki, a przynajmniej nie przed zakończeniem
tłumaczenia XD.
Rozdział 18
Draco
siedział w niemal całkowitych ciemnościach, słuchając bicia
swojego serca. Zacisnął dłoń na różdżce tak mocno, że wątpił,
czy mógłby ją wypuścić, nawet gdyby chciał. Zimny pot spływał
mu po plecach.
To może być najważniejsza chwila w całym
moim życiu. Tak bym chciał powiedzieć mamie, że mi
przykro…
Westchnął i zadrżał. Słyszał stukot kopyt
Hardodzioba na kuchennej podłodze. To podtrzymywało go odrobinę na
duchu, niedostatecznie jednak.
Uśmiechnął się do siebie.
Ostatnio czuł taki strach, kiedy on i Potter musieli iść z psem
Hagrida do Zakazanego Lasu. Jaka spokojna i bezpieczna to była
wyprawa, w porównaniu do tego, co działo się teraz! Wydawało się,
że każdy kolejny rok był bardziej niebezpieczny, bardziej
złowieszczy, bardziej śmiercionośny. Draco uważał to wszystko za
jakąś dziwną grę, dopóki nie zginął Diggory. Nie uronił nad
Puchonem nawet jednej łzy - Merlinie wybacz, - ale jego śmierć
sprawiła, że Malfoy zrozumiał, że uczniowie mogą ginąć, mogą
być w niebezpieczeństwie nawet w doskonale chronionym Hogwarcie. A
potem nadeszła kolejna szokująca wiadomość – Potter został
oślepiony.
Draco cieszył się na myśl, że jego
najgroźniejszy rywal w quidditchu przestał się liczyć, ale
jednocześnie czuł ucisk strachu, bo jeśli Chłopiec-Który-Przeżył,
najpilniej strzeżony uczeń w całym Hogwarcie został okaleczony,
to co mogło stać się z nim, najbardziej znienawidzonym Ślizgonem
z szemranymi koneksjami?
Jak mi się udało zmienić z
zepsutego bachora w tajnego sprzymierzeńca Dumbledore’a?
Draco
zachichotał do siebie. To Potter i sprawa z jego ślepotą
zapoczątkowali reakcję łańcuchową, która doprowadziła do tego,
że w przeddzień ataku na Hogwart zmienił strony, dołączył do
grupy Pottera, trenował z nim i był zdolny walczyć ramię w ramię
ze swoją niegdysiejszą nemezis. Teraz był prawdziwym Huncwotem.
Łamał reguły, dotrzymywał tajemnic, był częścią drużyny i
położył swoje życie na szali, zupełnie jak opiekun jego domu.
Snape był w niezłym szoku, kiedy się o tym dowiedział
– pomyślał.
To było zdumiewające, jak bardzo Draco
szanował i podziwiał tego człowieka, bardziej nawet niż
Dumbledore’a. Snape dowiódł, jak dużo ma w sobie z dżokera.
Sfingował własną śmierć, żeby Voldemort uwierzył, że wygrywa
w tej grze.
Nawet zza grobu wykiwał Voldemorta. –
Draco znów zachichotał, tym razem odrobinę głośniej.
-
Chichoczesz, ty niewdzięczniku? Crucio!
***
Jak
tylko wylądowali, Harry zaczął przymilać się do Sashy, głaskając
ją po trójkątnej główce.
- Będę na jakiś czas
potrzebował twoich oczu, Sasho – powiedział łagodnie.
- Nie
musisz prosić, Harry, wiesz o tym – syknęła Sasha, rozwidlonym
językiem dotykając palców Harry’ego.
- Chcę, żebyś mi
obiecała, że schowasz się, jak tylko przerwę połączenie między
umysłami – zasyczał Harry. Sasha nie odpowiedziała od razu. –
Obiecaj mi, Sasho!
Oczy Sashy błysnęły, jak u
najprawdziwszego Ślizgona i wężyca odsyknęła cicho:
-
Obiecuję, Harry.
Harry skinął głową i, używając oczu
węża, rozejrzał się. Całe Koło Naukowe zgromadziło się wokół
niego, jak żołnierze wokół dowódcy, czekając, aż powie im,
gdzie iść i co robić. Harry potrząsnął głową, by odgonić
myśli. Nie chciał myśleć o ogromnej odpowiedzialności, jaką na
siebie wziął. Strach nieuchronnie by go sparaliżował.
- OK.
Nie używajcie zaklęć, chyba że będziecie do tego zmuszeni.
Stonehenge jest tam i, zgodnie z tym, co powiedział profesor
Dumbledore, będzie się roił od śmierciożerców. Nie mogą nas
widzieć, więc już teraz rzućcie zaklęcia niewidzialności.
-
Dlaczego nie na miejscu? Jesteśmy oddaleni o milę, nikt nas nie
zobaczy – spytał Neville.
- Dlatego, że wokół Stonehenge
mogą być wykrywacze zaklęć, które mogłyby ich zaalarmować.
-
Stracilibyśmy element zaskoczenia – stwierdził George.
-
Dobra, już czas – powiedział Harry, a pozostali wyszczerzyli się
wesoło. Fred wyciągnął z kieszeni mały sześcian i wymruczał
zaklęcie. Sześcian rozrósł się w wielkie pudło.
- Co to? –
zapytała Hermiona, ale jej ton zdradzał, że już wie.
-
Magiczne Dowcipy! Myślę, że to doskonała pora, by wypróbować
parę zabawek, które planowaliśmy włączyć do oferty –
odpowiedział Fred, a George przytaknął.
Harry uroczyście
otworzył pudło i niczym mugolska hostessa zaczął:
- Panie i
panowie, mamy tu produkty, o których wam się nawet nie
śniło…
***
Draco krzyczał i wił się pod
zaklęciem torturującym, które rzucił na niego jego ojciec. Oczy
Lucjusza płonęły nienawiścią, jednak zdjął klątwę, zanim
Draco całkiem stracił oddech. Chciał chłopaka żywego i
dostatecznie przytomnego, by zadać mu więcej bólu. Nierówny
oddech Draco był doskonale słyszalny w cichym pokoju, gdzie
znajdowali się Voldemort, Blaise, Lucjusz i około dwudziestu innych
zamaskowanych śmierciożerców, których młody Malfoy nie mógł
rozpoznać. Miał nadzieję, że nie spostrzegli ukrytych w
strategicznych miejscach salonu czarodziejów.
- Śmiałeś
przeciwstawić się naszemu panu i dołączyć do Dumbledore’a!
Karą za to nie będzie śmierć. Śmierć będzie twoim wybawieniem,
kiedy nasz mistrz sobie tego zażyczy, śmieciu! - wrzasnął Lucjusz
i rzucił na Draco kolejnego Cruciatusa.
Draco nigdy
wcześniej nie doświadczył tego zaklęcia na własnej skórze.
Wydawało mu się nie do zniesienia, czuł, jakby jego ciało zostało
wrzucone w ogień i kłute igłami, jego umysł krzyczał. Upuścił
różdżkę, ale widział, gdzie się potoczyła – pod fotel, na
którym wcześniej siedział.
Klątwa ponownie została zdjęta
i Draco mógł zaczerpnąć powietrza. Jednak jego ciałem nadal
wstrząsały drgawki, których nie mógł opanować.
-
Przeszukajcie dom, zabijcie wszystko, co się rusza. Złapcie
Dumbledore’a, jeżeli tu jest – nakazał leniwie Voldemort, jakby
był zupełnie przekonany, że wygrał tę bitwę.
- Wygląda na
to, że dom jest opuszczony, mój panie – powiedział któryś ze
śmierciożerców.
- Szczury uciekły! – warknął Lucjusz i
kolejny raz skierował różdżkę na syna. – Crucio!
Klątwa
chybiła.
Draco zwinnie, tak jak uczył go Harry, przetoczył
się na bok i chwycił swoją różdżkę. Z ust sączyła mu się
krew i czuł słabość w mięśniach, ale starał się nie zwracać
na to uwagi i ruszył do bitwy.
Czy tak to robi Potter? –
Zdążyło przemknąć mu przez myśl.
- TERAZ! – krzyknął i
nagle śmierciożercy znaleźli się w krzyżowym ogniu czterech
czarodziejów.
Zanim zdążyli zareagować, ośmiu z nich
padło. Wtedy wszystko zlało się w jeden wielki wir zadawanych ran
i kolorowych świateł klątw, lecących ze wszystkich kierunków.
Voldemort zasyczał niezbyt poruszony sytuacją, ciągle był
przekonany, że ma ogromną przewagę.
- Zabijcie ich
wszystkich, a głowy weźcie jako trofea! –
rozkazał.
***
Dumbledore siedział sam w swoim
gabinecie, spoglądając w zamyśleniu przez okno. Ubrany był w
ciemne szaty bez peleryny, która mogłaby przeszkadzać w pojedynku.
Obrócił się do Fawkesa, który spoglądał na niego z niepasującą
do sytuacji wesołością.
- Zaczęło się, Fawkes. Cała moja
strategia przeciw strategii Toma.
Fawkes ćwierknął
optymistycznie. Dumbledore uśmiechnął się i pogłaskał ognistego
ptaka.
- Ciągle we mnie wierzysz, stary przyjacielu, mimo moich
pomyłek w tak niedalekiej przeszłości – westchnął, myśląc o
Harry’m Potterze i o jego rodzicach. Fawkes jeszcze raz ćwierknął
pocieszająco i niczym jasny płomień wyleciał przez okno.
Dumbledore skinął głową i chwycił różdżkę.
Nie pora
teraz na żale. Teraz jest czas na walkę za tych, którzy poświęcili
już swoją krew i życie.
***
Artur Weasley
pobiegł do jednego z sąsiadujących z salonem pokoi, a pięciu,
pewnych, że nadchodzi jego koniec, śmierciożerców pobiegło za
nim. Zahamował z poślizgiem, uchylił się przed klątwą i stanął
z nimi twarzą w twarz.
Zbliżyli się, ciągle schowani za
białymi maskami, i zaśmiali złowrogo.
- Poddaj się, Weasley.
Nie masz szans sam na sam z Czarnym Panem – powiedział jeden z
nich.
Artur oddychał ciężko, rozglądając się dookoła,
jakby wiedział o czymś, o czym oni nie mieli pojęcia. Uśmiechnął
się, cały czas trzymając różdżkę gotową do obrony. To nie był
jego zwyczajny, serdeczny uśmiech, uśmiech ojca wielkiej rodziny.
Ten był naprawdę ponury.
- A co, jeżeli nie jestem sam? Co,
jeżeli jest nas więcej? – powiedział, a z mrocznych korytarzy
wypadli aurorzy, otaczając śmierciożerców.
***
Draco
dołączył do Hardodzioba i właśnie miał go dosiąść. Musiał
być szybki. Miał do wykonania specjalne zadanie, które wymagało
zgrania w czasie.
- Wracaj tu, SYNU. – Dobiegł go zimny głos.
Draco podskoczył, obracając się i wyjmując różdżkę. Twarz
Lucjusza przypominała szczerzącą się czaszkę, jego jasne włosy
były w nieładzie, a oczy błyszczały szaleństwem i nienawiścią.
-
Jedyny syn… Jedyny syn, jakiego miałem stał się takim sukinsynem
– wymruczał, obchodząc Draco dookoła. Poirytowany Hardodziob
nastroszył pióra.
- To ty jesteś sukinsynem! – odparował
Draco. Ukrywany przez lata gniew i żal wreszcie mogły wypłynąć.
– I wiesz co? Obawiałem się, że nie będę potrafił zwrócić
różdżki przeciw tobie. Bałem się ciebie, bo nigdy cię nie
kochałem. Ale już się nie boję. I jak widzisz nie mam z tym
żadnego PROBLEMU! – Ostatnie słowa wykrzyczał, ciskając w
Lucjusza klątwą. Malfoy uniknął jej, padając na ziemię.
-
Czyżbyś wreszcie zaczął zachowywać się jak mężczyzna,
chłopcze? – wycedził Lucjusz, rzucając zaklęcie oszałamiające.
- Protego! Już dawno. Tylko ty zawsze wolałeś myśleć
o mnie jak o dzieciaku bez własnego zdania! – warknął Draco i
odbił zaklęcie.
- Stałeś się godnym przeciwnikiem w
pojedynku. Ciągle jeszcze masz czas, by dokonać właściwego
wyboru. Dołącz do Czarnego Pana, on cię potrzebuje! – powiedział
Lucjusz, wyciągając rękę, w jego tonie było żądanie.
Draco
zadrżał. Oto spełniło się jego marzenie. Ojciec dostrzegł jego
wartość, traktował go jak równego sobie, a nie jak nienadający
się do niczego balast. Zamrugał, różdżka przez chwilę drżała
mu w dłoni, a odgłosy bitwy, rozgrywającej się w innych
pomieszczeniach Kwatery Głównej Zakonu Feniksa, przestały do niego
docierać. Lucjusz podszedł krok bliżej. Hardodziob rozpoznał go i
w połowie rozłożył skrzydła.
- Dołącz do mnie, synu. Służ
Czarnemu Panu wraz ze mną!
Jak na przyspieszonym filmie,
wydarzenia z przeszłości przesunęły się przed oczami
Draco.
Deszczowy dzień, kiedy bez strachu krzyczał imię
Voldemorta prosto w niebo…
Dzień, kiedy stojąc między
aurorami i wszystkimi reprezentantami jasnej strony, z pełnym
przekonaniem obiecywał im lojalność…
Moment, kiedy
zobaczył ciało Severusa Snape’a zabitego przez śmierciożercę i
ogromny smutek, jaki przyszedł potem…
Chwila, kiedy Sombre
zmienił się w profesora, o którym tak długo myśleli, że jest
martwy i ta radość, jakby oddano mu jego świat…
Blaise
Zabini i jej przysięga, że pomści matkę.
- Nie –
odpowiedział Draco i zacisnął zęby. Lucjusz zamrugał, jakby nie
usłyszał dobrze.
- Nie?
- Nie, do diabła! Nie będę
sługusem mutanta, który nawet nie potrafi wypowiedzieć „s” bez
jego przeciągania! – wrzasnął Draco nienaturalnie wysokim
głosem.
Przez chwilę na twarzy Lucjusza malowało się tylko
ogromne zdziwienie, jakby nie patrzył na swojego syna, ale na kogoś
zupełnie obcego, kogo nigdy jeszcze nie spotkał i nie spodziewał
się spotkać. Potem jego twarz stężała i uczynił różdżką
ruch, który natychmiast zaalarmował Draco.
- Avada
Kedavra!
c.d.n.
Wiem, że zakończenie poprzedniego
fragmentu było szczytem sadyzmu. Dlatego już wklejam ciąg dalszy
(wcale nie lepszy hłehłe...).
Ciąg dalszy rozdziału
osiemnastego. Na zdrowie :).
Rozdział 18 c.d.
***
Voldemort był wściekły. Nie było tu
Dumbledore’a i nie tylko nikogo nie zaskoczyli, ale dodatkowo
wpadli w pułapkę, bo wszyscy na nich czekali. Kiedy walczył,
ochraniając tylko siebie i rzucając klątwę zabijającą wszędzie,
gdzie tylko skierował różdżkę, rozejrzał się dookoła, by
zobaczyć, jak przebiega bitwa.
Nic nie szło dobrze.
Aurorzy,
wcześniej ukryci w mrocznych lub zamaskowanych pokojach, stopniowo
zyskiwali przewagę nad jego sługami. Wtedy oczy Voldemorta spoczęły
na jego najwierniejszym słudze i jego nienawiści wzrosła do
poziomu, jakiego nie osiągała od czasu śmierci Severusa
Snape’a.
Blaise Zabini zrzuciła maskę i szaty, i w szkolnym
mundurku walczyła przeciw niemu.
Zdradziła mnie!
Wycelował
w nią różdżką z zamiarem rzucenia Avady.
- Expelliarmus!
– Rozległ się głos, którego już nigdy nie spodziewał się
usłyszeć. Zaskoczenie Czarnego Pana było tak ogromne, że o mało
nie wypuścił różdżki. Schwycił ją końcami palców, opierając
się zaklęciu. Zamrugał ze zdziwienia, widząc trupa, który…
Żyje.
- Ssseverusie! Ty jesteś martwy!
- Nabierz mnie raz
– zaczął Snape z ponurym uśmiechem, kiedy jednocześnie smagnął
i poderwał, a stopy Vodemorta wyślizgnęły się spod niego. –
Wstyd. Nabierz drugi…
Voldemort bez słowa uniósł różdżkę
i zaklęcie tnące pomknęło w kierunku Snape, który padł na
podłogę i zmienił się w małego, czarnego kota, zanim klątwa
obcięła mu głowę.
- Nigdy nie odczuwam wstydu,
bezwartościowy robaku! – Voldemort miał ostatecznie rozprawić
się z przeklętym Mistrzm Eliksirów, który jakoś nie chciał
umrzeć, kiedy spostrzegł zbliżających się trzech aurorów i
Blaise Zabini. Nie mógł dopuścić, by go teraz schwytali lub
zabili. Ciągle miał asy w rękawie. Opanował ministerstwo i nikt
nie wiedział, gdzie znajduje się jego siedziba. Mógł się tam
wycofać i, za dzień lub dwa, po tym jak, na wieść o zdobyciu
ministerstwa, morale społeczeństwa zostanie złamane, podjąć
dalszą ofensywę.
Zdeportował się.
- Voldemort uciekł!
Zwycięstwo jest nasze! – krzyknęła Blaise na Sonorusie,
co sprawiło, że resztka walczących śmierciożerców uciekła w
panice.
***
Draco uniknął zaklęcia ze zręcznością,
jakiej Lucjusz się po nim nie spodziewał. Rozpoznał ruchy, jakie
widywał tylko u aurorów starszej daty – Pottera, Blacka… I jego
syn się nie poddawał, zupełnie jak młodszy Potter. Lucjusz
zacisnął zęby, bo coś sobie uświadomił - poniósł klęskę.
Jego marzeniem było zmienić Draco, ukształtować go, ale przez
ponad sześć lat nie zdołał dokonać zmian, które zaszły w jego
synu w przeciągu ostatnich sześciu miesięcy. Wszystko, czego teraz
chciał to zmieść go z powierzchni ziemi.
Jednak Draco jak
zwykle nie chciał współpracować. Lucjusz zamachnął się, by
rzucić klątwę zabijającą. Zaklęcie pomknęło w kierunku jego
syna w chwili, kiedy ten znajdował się między hipogryfem i ścianą.
Nie miał szans uniknąć klątwy, tak by zwierzę nie ucierpiało,
ale oczywistym było, że Draco, osłaniając siebie, ochroni również
i jego.
- Protego Vitalis! – krzyknął. Jego oczy
rozszerzyły się ze zdziwienia, kiedy różdżka zapłonęła jasnym
światłem. Nie mógł uwierzyć, że to robi – próbował odbić
klątwę, która mogła go zabić tylko po to, by nie trafiła w
Hardodzioba!
On jest ważny dla planu. To jedyny powód, dla
którego to robię. – Przemknęło mu przez umysł, kiedy
pochłonęło go czerwone światło.
Użył rzadko stosowanej
sztuczki obronnej, której Remus Lupin nauczył Koło Naukowe.
Zamiast osłaniać całe ciało, chroni się tylko to, co jest
potrzebne do funkcjonowania i utrzymania przytomności.
Klątwa
skwierczała pod skórą, a rozdzierający ból był potęgowany
postcruciatusem. Draco wrzasnął. Po ciele spływał mu pot, małe
żyły i naczynka włosowate popękały, ale tętnice i główne
naczynia był bezpieczne. Jego serce załomotało raz i drugi, jednak
po chwili powróciło do normalnego rytmu. Ból sprawił, że stracił
ostrość widzenia, ale słyszał, jak jego ojciec rzuca kolejne
zaklęcie.
Jestem już martwy – pomyślał. Obraz
przed oczami ciągle był zamazany, a ciało próbowało przetrwać
szok pozaklęciowy.
- Impedimenta! – Rozległ się głos
kogoś, kogo Draco teraz bardzo potrzebował. Wzrok wyostrzył się i
chłopak zobaczył uśmiechniętą Blaise, stojącą w wejściu do
kuchni.
- Pomyślałam, że go trochę dla ciebie spowolnię –
powiedziała z ledwo wyczuwalną czułością w głosie. Draco skinął
głową i spojrzał na szamoczącą się postać ojca. Lucjusz
zacisnął zęby, widząc, że jego syn, mimo że zakrwawiony
bardziej niż przedtem, ciągle żyje i co więcej ma zamiar rzucić
klątwę na niego.
- Effectio Stasis! Idź do diabła! I
trzymaj się ode mnie z daleka! – krzyknął, kiedy Lucjusz osunął
się ciężko na podłogę, najwyraźniej martwy. Draco jeszcze raz
machnął różdżką i na czole Lucjusza pojawił się napisany
czerwonym atramentem wyraz: „Żyję”. Uśmiechnął się lekko do
Blaise i skinął głową w stronę Hardodzioba.
- Chodź.
Musimy się załapać na bardzo szybki lot – powiedział, a Blaise
uśmiechnęła się szeroko, podbiegając do niego. Hardodziob
pozwolił oboju się dosiąść i wyleciał przez tylne drzwi kuchni,
by dołączyć do reszty Koła Naukowego.
***
Voldemort
aportował się pośrodku Stonehenge, gdzie pozostali śmierciożercy
czekali na dobre wieści o zwycięstwie swojego pana.
- Witaj,
mój panie – powiedział Lestrange na swoje nieszczęście, bo po
chwili oberwał zaklęciem, które z ogromną siłą posłało go na
jeden z olbrzymich głazów, tworzących magiczny krąg.
-
Głupcy! Nie potraficie odkryć zdrajcy w naszych szeregach! Jak mam
was teraz ukarać? Odpokutujecie to, czy mam wassss zabić?! –
wymyślał swoim sługom, mamrocząc słowa na granicy słyszalności.
Wszyscy zdjęli maski i pochylili głowy, mając nadzieję, że,
jeżeli pozostaną dostatecznie cicho, zostaną oszczędzeni.
-
Macie szczęście, że ministerstwo jest nasze, bo nie dotrwalibyście
do nocy! Czy wykryliście jakiegoś intruza?
- Nie, mój panie.
Oczywiście magia tego miejsca może zakłócać odbiór słabych
sygnałów… - Zaczął wyjaśniać McNair.
- Sanguiflus!
– Voldemort uciszył go zaklęciem, którego zwykle używał, gdy
go ktoś rozgniewał. McNair jęczał i wycierał krew cieknącą mu
z oczu, nosa i uszu. – Idioci! Ssspodziewacie się, że Dumbledore
przybędzie tu bez ochrony?! To niewielkie zakłócenie magicznego
pola, które musssicie wykryć! – zasyczał.
Nagini podpełzła
do niego i zwinęła się jak sprężyna, gotowa do ataku. Voldemort
wiedział, że to postawa obronna, kiedy zbliża się
niebezpieczeństwo. Wskazał długim palcem na śmierciożerców, by
zajęli pozycje. Jak Dumbledore go znalazł? Jego umysł natychmiast
podsunął odpowiedź - Severus Snape. On sporządził eliksir, który
doprowadził Bellatrix Lestrange do śpiączki, a ona była
strażnikiem tajemnicy. Wydobyli sekret z jej umysłu poprzez wpływ
eliksiru.
Snape. To znów ty jesteś osobą, która próbuje
mnie zniszczyć.
Nie. Nie pozwoli się zniszczyć. To on
jest górą, silniejszą stroną w tej szczególnej grze, siłą,
którą, od tamtej pamiętnej halloweenowej nocy, przez piętnaście
lat próbował odzyskać. Tym razem nie przegra.
Jasnożółte
kanarki wleciały do Stonehenge ze wszystkich stron. Były jaskrawo
ubarwione i ćwierkały przeraźliwie, jakby przeprowadzały
samobójczy atak. Voldemort patrzył na groteskowe pociski o sekundę
za długo. Zasłonił się w ostatniej chwili, kiedy kanarki uderzyły
w ziemię i eksplodowały, wyrzucając w powietrze ziemię i odłamki
skał, i zasnuwając Stonehenge dymem. Śmierciożercy rozproszyli
się.
Voldemort wyjął różdżkę, by pozbyć się skutków
kanarkowego nalotu, kiedy głos, niski i podświadomy, by nie mógł
zagłuszyć go hałas, powiedział:
- Naprawdę powinienem
strzelić ci w plecy, ale to nie w moim stylu.
Odwrócił się i
zobaczył Harry’ego Pottera o jasnozielonych, nieruchomych oczach,
stojącego spokojnie naprzeciwko niego. Otaczająca go wywołana
przez kanarki mgła, sposób, w jaki jego niesforne włosy falowały,
poruszane łagodną bryzą, i twarde, nieugięte spojrzenie
niewidzących oczu, sprawiły, że Voldemort miał wrażenie, że ma
do czynienia z męską wersją Ślepej Sprawiedliwości.
Rozdział
19
Twoje Gryfoństwo jest twoją słabością –
pomyślał Voldemort, celując różdżką w niewidomego nastolatka i
rzucając niewerbalną klątwę.
- Crucio!
-
Diverto! – Harry wypowiedział przeciwzaklęcie cichym,
spokojnym głosem, zupełnie jak na zajęciach OPCM-u. Niewybaczalne
zmieniło trajektorię o czterdzieści pięć stopni i roztrzaskało
jeden z głazów tworzących Stonehenge. Voldemort nie mógł
uwierzyć własnym oczom. Nikt wcześniej nie miał tyle magicznej
mocy, by odbić Cruciatusa. To spowodowało u Czarnego Pana
reakcję, jakiej się zupełnie nie spodziewał; w jego serce zaczął
wkradać się strach przed Harrym Potterem.
***
Mgła
wywołana nalotem kanarków rozwiała się, by ukazać triumf
bliźniaków Weasley. Stonehenge nagle zamieniło się w prawdziwy
cyrk.
- George! Tykofretki*! – krzyknął zadowolony Fred,
obrzucając trzech śmierciożerców czymś, co wyglądało jak
niewinne lizaki. Jednak po ich dotknięciu rosło futro, uszy
kurczyły się i zaokrąglały, zęby wydłużały i pojawiał się
ogon. Nieszczęsne ofiary zamieniały się we fretki i nie miały
możliwości wypowiadania zaklęć, czy choćby utrzymania różdżki.
-
Musimy to koniecznie włączyć do oferty! – zawołał George ponad
ramieniem i, unikając złowrogich klątw, zabrał się za
uruchomienie innego wynalazku przygotowanego specjalnie, by zająć
się agresywnymi dorosłymi. Wsunął różdżkę do butelki
wypełnionej eliksirem i dmuchnął na jej koniec, produkując setki
mydlanych bąbelków. Bąble, okrążając monolity, rosły i rosły,
by następnie popłynąć w kierunku celów. Nie pękały i
skutecznie zamykały czarnoksiężników w swoim wnętrzu, niczym
ulepszone Zaklęcie Bańki. Żaden śmierciożerca nie mógł wyjść
poza Stonehenge tak, by nie utknąć w mydlanym bąblu.
Hermiona
i Ron walczyli odwróceni do siebie plecami. Ich styl walki nie był
tak fantazyjny jak styl bliźniaków, ale równie efektywny.
Spowodowali mniejsze szkody i zapobiegli dostaniu się śmierciożerców
w pobliże najważniejszej pojedynkującej się pary – Harry’ego
i Lorda Voldemorta.
Neville Longbottom pierwszy raz w życiu
czuł, że wymierza sprawiedliwość w imieniu swojego ojca.
Jednocześnie we wnętrzu Stonehenge strzegł „prywatności”
Chłopca-Który-Przeżył i jego przeciwnika. To, czego doświadczał
przez wszystkie te lata na lekcjach Eliksirów, działało teraz na
jego korzyść. Potrafił bronić się na tyle dobrze, by być
liczącym się przeciwnikiem dla każdego śmierciożercy. Fakt, że
nie potrafią poradzić sobie z bandą piętnastolatków, napełniał
czarnoksiężników wstydem. Niektórzy nawet zaczęli się
zastanawiać, czy Dumbledore nie nakarmił czymś swoich
podopiecznych.
Kiedy osobników w czarnych szatach znacznie
ubyło i Neville’a zaczęła ogarniać właściwa wszystkim
Gryfonom próżność, stało się coś niespodziewanego. Wielki wąż
o bladej skórze owinął się wokół jego nóg, szybko posuwając
się coraz wyżej. Chłopak sapnął ze strachu i niedowierzania. To
Nagini, pupilka Voldemorta zaatakowała, włączając się do walki.
Zasyczała złowrogo, rozwarte szczęki ukazały lśniące kły.
Neville zbladł. Kiedy wpatrywał się w te ohydne, złowieszcze,
pozbawione wyrazu oczy z jego umysłu odpłynęły wszystkie myśli.
Rozpaczliwie usiłował poruszyć ręką i unieść różdżkę, ale
wężowe sploty zacisnęły się tak mocno, że z trudem oddychał.
-
Petrificus Totalus! – krzyknął znajomy głos i wąż
znieruchomiał.
- Ginny! – pisnął Neville z
ulgą.
Zaniepokojona Ginny podbiegła do niego i przyłożyła
koniec różdżki do głowy nieruchomego węża, który ciągle
więził Neville’a. Jej oczy błysnęły gniewem, kiedy wypluwała
następne zaklęcie.
- Tetum Dissolva!
Głowa Nagini
eksplodowała deszczem zamrożonych zaklęciem cząstek. Śmierć
zwierzęcia przerwała zaklęcie petryfikujące i grube zwoje
rozluźniły się. Neville błyskawicznie się z nich uwolnił.
-
Wielkie dzięki, Ginny – wysapał, serce nadal łomotało mu w
piersi.
- Och, od pierwszej klasy marzyłam, żeby załatwić
wielkiego węża – odpowiedziała z ponurym, skrzywionym
uśmiechem.
***
Harry stał naprzeciw Voldemorta;
spokojny, opanowany z różdżką w pogotowiu. Jego oczy były
nieruchome i ślepe, jednak wydawało się, że widzą, co niepokoiło
Czarnego Pana. Nie mógł tego znieść.
- Próżne sssą twoje
wysssiłki, chłopcze - zasyczał Voldemort, krążąc wokół
Harry’ego. Głowa chłopaka nie podążyła za nim, zrobiła to
jego różdżka. Harry uśmiechnął się.
- Czuję kłamstwo w
twoim głosie. Jesteś otoczony, Voldemorcie. Już nie ma dokąd
uciekać.
- Minisssterssstwo jest moje. Do jutra śśświat
magiczny będzie ruiną, prośśś więc o litośśść – syknął
Voldemort leniwie. Jednak Złoty Chłopiec pozostał dziwnie
spokojny.
- Ministerstwo jest wolne. Śmierciożercy, których
tam posłałeś, zostali postawieni w stan oskarżenia, a minister
Bagman nie jest już pod twoją kontrolą – odpowiedział Harry.
Wiedział, że ta wiadomość może wywołać burzę, jednak miał
nadzieję, że zagrał mądrze.
W rzeczy samej, Voldemort niemal
eksplodował z wściekłości na myśl, że jego ostatni atut obrócił
się w popiół. Dumbledore znowu wygrał. Tak dobrze rozstawił
pionki, że mógłby właściwie wygrać całą grę, nie tylko tę
rundę.
Ale nie wszystko stracone. Niektóre pionki można
zamienić.
Voldemort uśmiechnął się jadowicie do
prowokującego go nastolatka i wskazał na niego różdżką.
-
Jak mądrze ze strony Dumbledore’a… Dobrze używa swoich pionków.
Ale ja cię znam, Harry Potterze. Znam cię dobrze.
- Nic o mnie
nie wiesz – odparł Harry, lekko marszcząc brwi, zaalarmowany
brakiem jakichkolwiek dźwięków ze strony przeciwnika.
- Nic?
Cerebra Overto! – warknął Voldemort. Jednocześnie Harry
rzucił to samo zaklęcie, którego użył w pierwszym pojedynku z
Czarnym Panem.
- Ento Expelliarmus!
***
Draco
Malfoy i Blaise Zabini lecieli na Hardodziobie w stronę Stonehenge.
Blaise zauważyła, że Draco drży. Ciągle krwawił z wielu ran i
na pewno czuł piętno walki w Kwaterze Głównej, a teraz, kiedy
adrenalina opadła chyba nawet bardziej. Dziewczyna wyciągnęła
różdżkę i rzuciła zaklęcie ogrzewające. Draco zaczął
oddychać lżej i uśmiechnął lekko.
- Dzięki, Zabini.
-
Nie ma za co. Mnie też było zimno – odpowiedziała, mocniej
obejmując Draco. Nie tylko dlatego, że nie chciała spaść.
-
Więc, Zabini… Myślisz, że to ostatnia noc Voldemorta na ziemi?
- Nie wiem – odparła Blaise szczerze. – Mam nadzieję.
-
Co zamierzasz później?... Jeżeli… Jeżeli będzie jakieś
później? – zapytał Draco i przygryzł wargę. Nie był pewny,
czy chce rozmawiać o przyszłości. Nie spotkał się jeszcze z
matką i nie miał pojęcia, jakie jest jej stanowisko w tym
wszystkim.
- Nie wiem… Nie myślałam za wiele o… o tym, co
będzie później.
- Prawdopodobnie masz rację. Ciągle możemy
zginąć – stwierdził Draco, a Blaise wzruszyła
ramionami.
Zapadła cisza przerywana jedynie odgłosem bijących
powietrze skrzydeł Hardodzioba. Draco przełknął ślinę i znów
przemówił tak obojętnie, jak tylko zdołał.
- Ale Zabini…
Gdyby jednak było jakieś później… Było by miło, gdybyś
chciała być ze mną. Mam pieniądze, które ustawią nas do
następnego pokolenia.
- Ale twój ojciec cię nienawidzi –
również stwierdziła Blaise. Draco roześmiał się, ale w jego
śmiechu nie było radości.
- Tak, nienawidzi, ale nie miał
czasu, żeby mnie wydziedziczyć. Zaraz po ataku na Hogwart wysłałem
list do Gringotta. Pan Malfoy życzy sobie, by jego syn otrzymał
klucz do skrytki Malfoyów.
Blaise uniosła brwi.
-
Podrobiłeś podpis swojego ojca?!
Draco prawie zachichotał.
-
Jak to mówią, Ślizgon zawsze pozostanie Ślizgonem – wycedził i
wzruszył ramionami. Blaise parsknęła.
- Draco, jesteś moim
osobistym bohaterem – powiedziała. W tym momencie Hardodziob
zniżył lot. Zbliżali się do Hastings.
***
Kiedy
dwa zaklęcia wystrzeliły z bliźniaczych różdżek Harry’ego i
Voldemorta, ich rdzenie zareagowały tak samo jak wtedy, gdy po raz
pierwszy zostały zwrócone przeciw sobie. Złota klatka energii
zaczęła formować się wokół walczących, ale nie wszystko było
tak samo, jak w noc śmierci Cedrica. To nie był cmentarz. To było
Stonehenge, gdzie można wezwać smoka i skąd wiecznie tryska magia.
Dlatego reakcja, która nastąpiła, oszołomiła przeciwników.
Blade
niebieskawe światło rozświetliło monolity, tworzące magiczne
ruiny. Rozprzestrzeniało się, aż jak jedwabne zasłony odcięło
Harry’ego i Voldemorta od świata zewnętrznego, zamykając ich w
olbrzymim polu siłowym, które nagle oderwało się od ziemi.
Walczący znaleźli się wysoko ponad Stonehenhe, niczym na szczycie
katedralnej kopuły. Niebo wokół nich pojaśniało i stało się
różowoliliowe. Nierzeczywiste purpurowe chmury – wcielona
magiczna energia - wirowały dookoła, ciągle zmieniając
kształty.
Oba zaklęcia trafiły w cele. Różdżka Voldmorta
wysunęła mu się z dłoni i poszybowała w stronę Harry’ego,
który zręcznie ją złapał. Druga klątwa otoczyła głowę
chłopaka i wchłonęła się. Harry krzyknął w agonii, trzymając
się za skronie. Voldemort zignorował to, co działo się dookoła i
skupił się na swoim młodym przeciwniku. Umysł Pottera stał dla
niego otworem i wreszcie miał szansę przeciągnąć
Chłopca-Który-Przeżył na swoją stronę.
- Oddałeś
Dumbledore’owi wszystko, mimo że odebrał ci rodziców. Ale on nie
dał ci rzeczy, której najbardziej pragniesz. – Głos Voldemorta
brzmiał łagodnie i zwodniczo.
- Przestań! – wrzasnął
Harry. Ten głos zadawał mu ból, dezorientował.
- Wiesz, o
czym mówię. - Głos ciągnął bezlitośnie. – Przyznałeś się
do tego. We śnie. Zgodziłeś się.
- Nie zgodziłem się! Nie
zgodziłem! – Harry zaprotestował ostatkiem sił, ale serce
ścisnęło mu się ze strachu. Voldemort mówił prawdę.
-
Och, zgodziłeś. Powiedziałeś mi to we śnie. Zrobiłbyś
wszystko, pamiętasz? Wszystko, by odzyskać wzrok. Zawarłeś
umowę.
- Nie! – krzyknął znów Harry.
- Och, tak,
młody Harry Potterze… I wiesz o tym tak dobrze jak ja… Więc
oddam ci wzrok, a twoja dusza połączy się z moją. – Voldemort
zarechotał i wyciągnął dłoń do Harry’ego. – Oddaj mi moją
różdżkę, a wzrok będzie twój. Na zawsze.
- Nie… -
odpowiedział Harry, ale bez stanowczości. Znów widzieć? Patrzeć
na kolory, na światło, na jedzenie, bez pomocy węża, ale
własnymi, ludzkimi oczami?
- Dlaczego nie? Co jesteś winny
Dumbledore’owi? Wykorzystał cię, zostawił u mugoli, którzy nie
potrafili zobaczyć twojej wartości. Manipulował tobą, ukrywał
przed tobą rzeczy, o których powinieneś wiedzieć. Jest zaklęcie,
które może przywrócić ci wzrok, Harry Potterze. Nauczył cię
tego zaklęcia? Wiedziałeś w ogóle o jego istnieniu?
Słowa
Voldemorta wstrząsnęły Harrym do głębi. Czarny Pan poruszył
bardzo delikatną strunę, wydarł wszystko, co powodowało u chłopca
gniew, co ten w sobie tłumił i co mógł przeciw niemu
wykorzystać.
Harry nie mógł się powstrzymać. Łzy spłynęły
mu po policzkach, wypełniły go gniew, nienawiść i smutek.
Voldemort uśmiechnął się, widząc jego reakcję.
- Tak
myślałem, że nie wiedziałeś. Oddaj mi różdżkę, Harry, a ja
oddam ci oczy. We śnie powiedziałeś, że zrobiłbyś i oddałbyś
wszystko. Wszystko, czego chcę to moja różdżka – powiedział
przyjemnym dla ucha głosem.
- Jesteś zły – powiedział
Harry smutno, ale opuścił ręce. Był teraz odsłonięty na ciosy i
zranienia.
- Czy to, że chcę ci dać coś, czego cię
pozbawiono, jest złe? To tylko różdżka, a świat widzialny znów
stanie przed tobą otworem, Harry Potterze – ciągnął
Voldemort.
Dłoń Harry’ego, w której ściskał różdżkę
Voldemorta, przesunęła się w stronę czarnoksiężnika. Chłopak
zaciskał na niej palce, jednocześnie chcąc i nie chcąc jej oddać.
To tylko różdżka, czyż nie?
Nie Harry,
proszę…
…weź Harry’ego i uciekaj!...
…odsuń
się, dziewczyno…
…zabierz moje ciało do rodziców,
Harry…
Voldemort widział, jak smutek w nieruchomych
oczach przechodzi we wściekłość. Chciał tego, liczył na to.
Chłopiec był prawie gotowy, by oddać mu jego różdżkę. Podszedł
bliżej i wyciągnął rękę, by wziąć to, co Harry chciał mu
ofiarować. Nagle Harry cofnął rękę i wycelował w Voldemorta
jego własną różdżkę. Szloch wyrwał się z piersi Gryfona, a
twarz wykrzywiał mu grymas bólu, jakby po stracie czegoś
drogiego.
- Cofnij się. Cofnij się, ty gadzie – powiedział
Harry głosem, w którym brzmiały stalowe nuty. Jego oczy
rozbłysły.
- Harry… - Voldemort próbował jeszcze namówić
chłopaka.
- Nic od ciebie nie chcę, morderco! Nie mógłbym
wziąć czegokolwiek od kogoś, kto zabił moją rodzinę. Cofnij się
i nie dotykaj mnie, Tomie Riddle!
Twarz Voldemort skrzywiła się
w straszliwym grymasie, który pozbawił ją resztek ludzkich cech.
Skąd tyle siły w tak małym ciele, skąd chłopak wziął moc, by
go pokonać? Zawył z nienawiścią i rzucił się na Harry’ego,
zaciskając swe długie, pajęcze palce na swojej różdżce. Obaj
wpadli w wir magicznej energii, która utrzymywała ich pod niebem.
-
Zabiję cię, choćbym miał to zrobić po mugolsku. Zabiję cię, ty
toksyczny bachorze! – wysyczał Voldemort w języku węży, jedną
ręką przytrzymując różdżkę, a drugą próbując udusić
chłopaka.
***
Albus Dumbledore zmierzał do
Stonehenge, nie spiesząc się. Wiedział, jakie jest jego zadanie,
bez względu na wynik bitwy toczącej się na miejscu. Spojrzał na
lecącego nad nim Fawkesa. Wkrótce miał spotkać się z
najbliższymi, najbardziej zaufanymi członkami Zakonu, by zakończyć
rozdział historii czarodziejskiego świata po tytułem „Voldemort”.
W rzeczy samej, Severus Snape, Remus Lupin i Syriusz Black
aportowali się nieopodal i zgromadzili wokół dyrektora.
-
Wciąż uważam, że ta część planu nie jest konieczna – odezwał
się zaniepokojony Syriusz.
- Pierwszy raz się z nim zgadzam.
Nie moglibyśmy dostać się tam nieco szybciej? – spytał
poirytowany Severus.
- Zobaczycie poświatę, zanim dostrzeżecie
kamienny krąg – mruknął Remus, przygryzając wargę. Albus
westchnął.
- Musicie mi zaufać, mimo że nie posłuchałem
waszych rad w tej szczególnej sprawie. Nie zaryzykuję życia
Harry’ego, wcale nie zaryzykuję, póki nie będę zupełnie pewny,
że mogę pokonać Toma – powiedział zmęczonym głosem, patrząc
na błyskające światła.
- Zupełnie pewny? – warknęli
jednocześnie Snape, Remus i Syriusz.
Zanim dyrektor zdążył
odpowiedzieć, bardzo jasny rozbłysk światła zamienił na sekundę
noc w dzień, po czym zapadły ciemności. Czarodzieje bez słowa
podążyli przed siebie.
***
Harry krztusił się,
szamocząc z Voldemortem. To niezwykłe, jak wiele siły było w tych
kościstych, chudych palcach, zaciśniętych na jego szyi jak lodowe
imadło. Czuł, jak przeciwnik wyszarpuje różdżkę z jego ręki i
ściskał ją rozpaczliwie.
Nie powinienem siadać, żeby go
posłuchać. Powinienem przekląć go, kiedy mówił. Głupi, głupi,
głupi, czemu nigdy nie robisz tego, co mówi Snape?!
Jeszcze
tylko kilka sekund, a różdżka wysunęłaby mu się z palców i
Voldemort zabiłby go. Musiał coś zrobić, musiał użyć całej
swojej wiedzy, póki jeszcze istniał choć cień szansy na wykonanie
zadania. Voldemort zignorował jego drugą rękę, w której trzymał
własną różdżkę, bo ściskał mu gardło tak, że Harry nie mógł
wydusić nawet słowa. Wtedy chłopak wpadł na pewien pomysł. Przez
oczami stanęła mu nadmuchana jak balon ciotka, unosząca się pod
sufitem domu na Privet Drive…
Ruch był tak szybki, że
Voldemort dostrzegł tylko rozmazaną smugę i usłyszał dźwięk,
jak wydaje drewno uderzające o drewno. Harry zacisnął powieki i
przestał się wyrywać, ściskając swoją różdżkę obiema
dłońmi. Różdżka zaczęła świecić, mimo że
Chłopiec-Który-Przeżył nic nie powiedział. Voldemort zamrugał
niepewny, co powinien zrobić. A kiedy zrozumiał, co się dzieje
było już za późno.
Różdżka świeciła coraz jaśniej i
jaśniej, aż niebieskawa, skręcająca się magiczna energia,
emanująca ze Stonehenge, zmieniła kierunek i popłynęła przez
rdzenie obu różdżek. Drewno rozbłysło na czerwono i różdżki
połączyły się w jedno. Harry otworzył oczy. Nadal były
nieruchome i rozszerzone, ale teraz błyszczały magiczną siłą.
Voldemort odskoczył spanikowany, rozpaczliwie próbując wydostać
się z plątaniny, której nie umiał rozwiązać.
- Twój czas
się skończył – powiedział Harry miękko, jakby przemawiał do
dziecka.
- Nie! – wrzasnął Voldemort, jego szkarłatne oczy
rozszerzyły się ze strachu. Jednak było już za późno. Potężna
magia, którą wezwał Harry nagle wybuchła między nimi światłem
tak jasnym, że przez sekundę było widno jak w dzień.
Tak
szybko, jak wszystko się zaczęło, strumień energii zatrzymał się
i dwa ciała, wcześniej zawieszone pod niebem, spadły swobodnie w
dół. Ci z Koła Naukowego, którzy nie byli oślepieni błyskiem
byli zbyt oszołomieni, by zrobić cokolwiek, kiedy Harry bezwładnie
spadał.
- Łap go! – wrzasnęła Blaise, wskazując przed
siebie. Hardodziob dał z siebie wszystko, kiedy Draco pochylił się,
jakby chciał rozpaczliwie złapać znicz. Po zapierającym dech
manewrze, zwanym Zwodem Wrońskiego, Draco i Blaise złapali
Harry’ego, na chwilę zanim roztrzaskałby się o głazy.
Kiedy
hipogryf wylądował zewsząd brzmiały okrzyki radości. Nikt nie
zwrócił najmniejszej uwagi na głuchy odgłos, jaki wydało ciało
Czarnego Pana, uderzając o ziemię. Zabrzmiał on złowieszczo na
tle zamierających odgłosów radości. Ciało młodego Gryfona,
które Draco delikatnie ułożył na ziemi, było nieruchome, a oczy
szkliste i otwarte, martwe.
*Tykofretki zostały
wymyślone i użyczone do wykorzystania przez jabłuszko, za
co jej serdecznie dziękuję, bo sama nie byłam w stanie nic
sensownego wymyśleć, nawet po "długim tentegowaniu w głowie".
Rozdział
20
- Nie, Harry! – szepnęła Hermiona, podnosząc
dłonie do ust i patrząc przed siebie rozszerzonymi oczami. Różdżka
wysunęła się Ronowi z palców i stuknęła o ziemię. Neville
wstrzymał oddech, oczy Ginny napełniły się łzami, a Fred i
George spoglądali na siebie z niedowierzaniem. Draco przełknął
ślinę, krzyżując ręce. Spoglądał na lidera Koła Naukowego,
który był jego sercem i duszą, a teraz leżał tam, martwy. Jak do
tego doszło? Czy życie Chłopca-Który-Przeżył było jakoś
połączone z życiem Czarnego Pana?
- Na co się gapicie?
Powinniśmy wreszcie zamknąć mu oczy – powiedziała Blaise, jej
głos drżał. Wydawało się, że jako jedyna z członków Koła
Naukowego była zdolna do jakiegokolwiek ruchu, więc uklękła i
wyciągnęła rękę w stronę szeroko otwartych, szklistych i
nieruchomych oczu dumy Gryffindoru.
- Nie dotykaj go! – Mocny
głos dyrektora rozproszył mroczną atmosferę. Uczniowie sapnęli
ze zdziwienia, widząc nie tylko Dumbledore’a, ale również
Syriusza Blacka, Remusa Lupina i Severusa Snape’a zmierzających w
pośpiechu w ich kierunku. Widząc leżącego Harry’ego, Syriusz
zaczął biec. Ukląkł przy nim i drżącymi rękami ujął dłonie
Harry’ego w swoje. Jego oddech stał się krótki i świszczący,
kiedy spojrzał na twarz chłopaka. Wydawało mu się, że cofnął
się w czasie i znów trzyma dłonie swoich przyjaciół. Jego
chrześniak był taki podobny do Jamesa, a jego oczy były tak
zielone jak te Lily.
Syriusz usłyszał za sobą ciężki oddech
Remusa, a kątem oka zobaczył czarne szaty Snape’a, do których po
sekundzie dołączyły barwne, należące do dyrektora. Zacisnął
zęby i spojrzał w górę. W jego wilgotnych oczach błyszczały żal
i nienawiść.
- Ty to zrobiłeś! To twoja wina, że on nie
żyje! – warknął na Dumbledore’a, trzymając w ramionach
jedynego chłopca, dla którego starał się być choćby namiastką
ojca.
- Syriuszu, proszę, połóż Harry’ego na ziemi.
-
Nienawidzę cię! Jak mogłeś na to pozwolić?! On ci tak cholernie
wierzył! Nie jesteś lepszy od Voldemorta! – Syriusz kontynuował
tyradę, nie zwracając uwagi na to, co mówi dyrektor. Poczuł na
ramieniu dłoń Remusa, ale ją odepchnął. Pierwszy raz, odkąd
uciekł z Azkabanu, poczuł się całkowicie samotny i bezradny.
-
Rozumiem twój smutek, Syriuszu, ale proszę, posłuchaj mnie,
tracimy czas – powiedział łagodnie Dumbledore. Syriusz go nie
słuchał, kołysząc Harry’ego.
- Tracimy czas? – zapytał
Ron z nadzieją. Co jeśli…? Czy ciągle była szansa…? Ron nie
odważył się wypowiedzieć na głos swoich myśli. Dumbledore
zdawał się nie zwracać uwagi na żadnego z uczniów.
-
Posłuchaj mnie! Harry nie jest martwy! – oznajmił głośno.
Snape
opuścił rękę, którą zakrywał twarz i zamrugał. Jego oczy były
zdecydowanie zbyt błyszczące. Remus odetchnął z nadzieją, a
Syriusz spojrzał na dyrektora, jakby nagle przestał rozumieć po
angielsku. Nagle wszystkim wydało się, że nadchodzący świt
przyniósł nie tylko światło.
- Nie jest martwy…? –
odważył się powiedzieć Syriusz, ciągle obejmując Harry’ego.
-
Jeszcze nie, ale nie mamy wiele czasu. Połóż go na ziemi,
Syriuszu. Zaufaj mi, proszę – odpowiedział cierpliwie Dumbledore
i wyjął różdżkę.
- Co pan zamierza? – spytał szybko
Snape, bo nie rozumiał, jak Harry Potter mógł ciągle żyć, skoro
wyglądał na całkowicie martwego. Nie oddychał, nie miał pulsu.
Dumbledore westchnął zmartwiony.
- Severusie, myślałem, że
ty albo Blaise zauważyliście. Czarny Pan wydaje się być martwy.
- Tak, ale nie rozumiem…
- Gdyby naprawdę nie żył,
czy Mroczny Znak ciągle by istniał, ciągle był widzialny?
Blaise
i Snape równocześnie podwinęli rękawy i zobaczyli, że Znak
ciągle jest na swoim miejscu, tak czarny jak zwykle.
Severus
wiedział, że kiedy Czarny Pan został pokonany po raz pierwszy,
Znak stał się niemal niewidoczny. Czy teraz nie powinien całkowicie
zniknąć?
- Co się dzieje? I co możemy z tym zrobić? –
zapytał Remus. – Jeśli Znak nie znika, to znaczy, że Voldemort
nadal żyje!
- Racja, Remusie. Wydaje się, że Tom rzucił
jakieś zaklęcie, które połączyło jego umysł z umysłem
Harry’ego mocniej niż wcześniej. To połączenie musi ciągle
istnieć.
- Może pan sprowadzić go z powrotem? – wydusił z
siebie Syriusz. Dumbledore spojrzał na niego ponuro. Jego wyraz
twarzy przeraził wszystkich obecnych.
- Może pan go sprowadzić
z powrotem, prawda? – nalegał Syriusz, w jego głosie brzmiało
błaganie.
- Mogę… Ale jeśli to połączenie istnieje,
istnieje też możliwość, że tym, którego sprowadzę, będzie
Tom, a nie Harry.
- Co?! Sprowadzi pan go! Wyciągnie pan go z
tego całego i zdrowego! – zażądał Syriusz.
Bez słowa
odpowiedzi Dumbledore zwrócił się do Snape’a.
- Severusie,
rozumiem, że ty również jesteś połączony z Harrym. Dla celów
Oklumencji…
Oczy Snape rozszerzyły się, kiedy pojął plan
dyrektora. Syriusz natychmiast położył Harry’ego na ziemi, a
Remus pospieszył, by odsunąć Koło Naukowe na bezpieczną
odległość od trzech czarodziei, którzy będą próbować
przywrócić Harry’ego Pottera światu.
***
Obracał
się coraz szybciej i szybciej. Prędkość powodowała zawroty głowy
i uniemożliwiała zrozumienie, gdzie jest i co się stało. A razem
z nim, wokół niego wirował ktoś jeszcze - pasożyt, który go
napawał wstrętem i sprawiał, że czuł się brudny.
-
Puść mnie!
- Jesteś moją przepustką do lepszego,
silniejszego ciała, chłopcze.
- Nigdy!
- Nie
masz wyboru. Nie czujesz tego? Wyciągają nas. Jesteś zbyt słaby,
by przeforsować swoją wolę. Byłem duchem o wiele dłużej niż
ty.
- Jesteśmy martwi!
- Już niedługo.
-
Nienawidzę cię!
- I dzięki temu, to wszystko jest
takie wspaniałe, chłopcze…
Dusza Harry’ego
walczyła, ale ten drugi duch owinął się mocniej wokół niego,
nie pozwalając uciec, ani umrzeć i odejść, by ciało nie mogło
zaakceptować obcej duszy. Tom Riddle trzymał go, więził, by użyć
go jako przepustki do ciała, które nie należało do niego. Harry
mógł jedynie odczuwać ból.
- Zaczynam. Syriusz rzuci
zaklęcie zaraz po mnie. Jesteś gotowy, Severusie?
- Tak –
odpowiedział Snape. Usiadł obok Harry’ego i kiedy Dumbledore
wycelowała różdżkę w chłopca, przyłożył dłoń do blizny w
kształcie błyskawicy.
***
Poczuł szarpnięcie jak
przy podróży świstoklikiem i został pociągnięty bez możliwości
protestu. Pędził przed siebie, ciągnąc za sobą Voldemorta.
-
Nieee! Nie będziesz żył w moim ciele!
- To
nieuniknione. Dumbledore jest takim potężnym czarodziejem, ale
jeśli będziesz się opierał, wykończysz go. Wiesz o tym,
chłopcze.
- Nie będziesz znów żył!
-
Potter.
- Nie będziesz znów żył!
- Przestań
jęczeć i odpowiedz mi, Potter!
- …
- Nie jesteś tu
potrzebny!
- Nie mamy całego dnia, Harry.
-
Profesor?
- Zgiń! Przepadnij, zdradziecki wężu!
-
To jest rozkaz, Potter. Nie skupiaj się na nim. Skup się na
wspomnieniu, którego nie może z tobą dzielić.
- Jak?
-
Po prostu to zrób!
- …
- Zabiję go zanim przerwie
połączenie! Zabijesz swojego ucznia, Snape!
***
Hermiona
usiadła obok Rona. Chłopak trzymał się blisko niej, otrzymując i
dając wsparcie. Nikt się nie rozglądał, wszyscy patrzyli na
czarodziei próbujących ożywić Harry’ego. Przy głowie chłopaka
stał Dumbledore. Ciągły strumień energii spływał z jego różdżki
na bezwładne ciało. Syriusz stał przy stopach Harry’ego,
dopełniając magiczny strumień. Magia była tak silna, że filary
Stonehenge promieniowały, sprawiając, że Harry zdawał się być
okryty oczyszczającą aureolą.
A obok niego, niczym cień w
nieskończonej światłości, siedział Snape. Jego oczy były
otwarte i błyszczące. Prawą dłoń trzymał na czole Harry’ego,
lewa zaciśnięta spoczywała na podołku. Napiął się, wydając
jeden słaby jęk, świadczący o zmęczeniu.
- Nie zrobi tego –
powiedział Neville. Jego wystraszony szept wywołał u wszystkich
dreszcze.
- Nie bądź idiotą. Zrobi – warknął Draco i
mocniej ścisnął dłoń Blaise. – Profesorze, wierzę w pana.
Potrafi pan to zrobić.
***
- To szybko męczy,
Potter.
- Myślę o moich rodzicach, zanim ich zabił! –
zaprotestowała świadomość Harry’ego.
- Nie ma sposobu,
by mnie powstrzymać. A Zaklęcie Odrodzenia jest prawie gotowe! Wasz
czas minął! – głos Voldemorta zabrzmiał w uszach Snape’a
i duszy Harry’ego.
- Czy muszę ci wszystko mówić, chłopcze?
Jeśli to trudne, nie myśl o nich! Przywołaj jakieś inne
wspomnienie!
- …
- Za późno!
Wydawało
się, że naprawdę jest za późno. Dusze Harry’ego i
czarnoksiężnika dotarły do ciała i obie się z nim związały,
podporządkowując się zaklęciu.
Ciało Harry’ego
zaczerpnęło jeden, głęboki, ciężki oddech i zamrugało kilka
razy. Jednak jego przyjaciele i Remus nie zdążyli się ucieszyć,
bo nagle tęczówki zmieniły kolor z naturalnej zieleni na znajomy,
znienawidzony szkarłat.
- Nie! Zostaw Harry’ego! – zaczął
krzyczeć Ron, ale Remus go uciszył. Utrata koncentracji w tym
momencie, znaczyłaby, że Voldemort posiadłby ciało Harry’ego na
zawsze. Ciągle była nadzieja. Zaklęcie nadal działało, a trzej
czarodzieje nie poddawali się.
***
Harry krzyczał z
bólu. Voldemort rechotał. Wiedział, że zaczynają wchodzić do
ciała. Pozostawił chłopcu bolesne przejście. A kiedy przyjdzie
czas zapanowania nad ciałem, z łatwością przejmie kontrolę.
Wtedy ciało odrzuci jakąkolwiek inną obecność i Harry umrze, a
on będzie mógł żyć dalej.
- Więc? Nie mogę zrobić tego
za ciebie. Mogę tylko powiedzieć ci, co robić. Nie zwracaj na
niego uwagi, skup się na moim głosie.
Nagle w umyśle Snape’a
i świadomości Harry’ego pojawiła się scena. Siedzący na
krześle chłopak poprzez oczy węża patrzył na mężczyznę o
bladej cerze i czarnych, tłustych włosach… Mężczyzna uśmiechał
się, nieświadomy.
Voldemort poczuł, że jego władza nad
umysłem Harry’ego słabnie. Nie więził go już. Nie mógł
wiedzieć co myśli, ani czuć tego, co on czuł.
- Nie!
Nie możesz mi tego zrobić!
- Już zrobiłem. To moje
ciało i nikt go nie będzie zajmował prócz mnie, Tomie Riddle.
-
Kto ci kazał z nim rozmawiać? Skup się na przejściu! Muszę ci
wszystko tłumaczyć?!
- Nie wejdziesz beze mnie!
-
…
- Mów do mnie! Nie zostawiaj mnie tu!
Nie zostawiaj
mnie tu!... Nie mogę umrzeć! Jestem Voldemortem, nie mogę umrzeć!
Nie zostawiaj mnie w pustce!
Dusza Voldemorta
usiłowała podążyć za duszą Harry’ego, ale bez skutku. Ciało
zostało zajęte i dla drugiej duszy nie było już miejsca. A może
było? Voldemort poczuł szarpnięcie i zarechotał zachwycony. Nie
był jeszcze skończony! Dumbledore pragnąc uratować Harry’ego,
nieświadomie przywrócił go do życia!...
…ale nie znalazł
się nigdzie w pobliżu Harry’ego Pottera, ani Stonehenge… ani
Ziemi. Gdzie był? Dokąd został pociągnięty? Nie mógł się
opierać tak, jak wcześniej nie mógłby się opierać Harry. Czuł,
jak zbliża się coś bez litości i żadne błagania ani groźby nie
mogą go ochronić. Zanim zdążył pomyśleć ostatni raz, dołączył
do wszystkich innych potępionych dusz, przeklętych, by nigdy nie
zaznać pokoju. Wreszcie znalazł się w piekle.
***
Draco
został wypuszczony ze św. Munga dzień po wydarzeniach w
Stonehenge. Blaise chciała być przy nim, ale nalegał, żeby
zaczekała na niego w kawiarni niedaleko szpitala w mugolskiej części
Londynu. Nie spodziewał się więc, że ktoś będzie na niego
czekał. Wszyscy przyjaciele z Koła Naukowego albo byli u niego
wczoraj, albo sami jeszcze przebywali w szpitalu.
A jednak ktoś
czekał. Była tak piękna jak zawsze. Złote włosy okalały twarz,
z której zniknął grymas obrzydzenia, jakby dręczył ją jakiś
przykry zapach.
- Matko – wyszeptał Draco jednocześnie
szczęśliwy i przerażony. Nie śmiał zapytać Dumbledore’a,
jakie było jej stanowisko w tym wszystkim. Nie był pewny, czy w
ogóle wiedziała, co robił Draco w ostatnim czasie. Jednak była tu
i wyglądała na szczęśliwą, widząc go.
- Moje dziecko –
załkała i podbiegła do niego, po czym mocno go objęła. Draco
zamknął oczy i stał w uścisku. To było dla niego bardzo rzadkie
zjawisko.
- Och, matko – wyszeptał jeszcze raz, nie wiedząc,
co powiedzieć, ani o co zapytać.
- Nie… Nie dziecko. Już
nie – powiedziała, wypuszczając Draco z objęć i kładąc mu
dłonie na ramionach. Ciągle jeszcze nosił kilka blednących śladów
swojej potyczki z ojcem, jak cieniutka blizna biegnąca skośnie
przez lewy policzek, która wcale nie chciała zniknąć. Była w
końcu spowodowana przez klątwę, która miała go zabić.
Spojrzał
matce w oczy, wstrzymując oddech. Bał się tego, co mu powie, ale
ona uśmiechnęła się ciepło i odezwała się tonem pełnym dumy,
jakiego jeszcze nigdy u niej nie słyszał.
- Mój syn… Dorósł
bez mojej pomocy.
***
Harry jeszcze się nie obudził,
ale wydawało się, że wszystko jest z nim w porządku, a każda
pielęgniarka, wchodząca do pokoju, zapewniała dwóch, siedzących
tam czarodziejów, że chłopiec z pewnością obudzi się jeszcze
dzisiaj.
- Wczoraj mówili to samo – wymruczał Syriusz,
zerkając w bok na Snape’a. Severus stał przy oknie, wyglądając
na zewnątrz, więc były więzień mógł widzieć tylko jego plecy
proste i sztywne, jak zawsze.
- Wolałbyś, żeby mówili co
innego, Black?
- …a co jeżeli obudzi się i nazwie nas
zdradzieckimi wężami?
- Czy ja zawsze muszę się powtarzać?
Mówiłem ci, Black, że nie ma takiej możliwości. Byłem tam.
-
To mnie nie pociesza.
- Black, irytujesz mnie. – Ton głosu
Snape’a stał się ostrzejszy, chociaż Mistrz Eliksirów nie
zmienił pozycji.
- Ale… To nie przeze mnie… Prawda?
Cichy
głos sprawił, że Syriusz poderwał się i ruszył w stronę łóżka
Harry’ego, a Snape odwrócił się od okna i podszedł z drugiej
strony. Powieki Harry’ego rozchyliły się nieznacznie, ukazując
oczy tak zielone, jak oczy jego matki.
- Bardzo bystre to było,
Potter – burknął Snape. Syriusz wydał okrzyk zwycięstwa i
przycisnął Harry’ego do siebie, chciał czuć jego ciało ciepłe
i żywe, a nie zimne i bezwładne, jak ostatnio.
- Sy…
Syriuszu – wyrzucił z siebie Harry, przybierając dziwny wyraz
twarzy. Syriusz próbował wyczytać, o co chodzi, patrząc w
nieruchome oczy chrześniaka.
- Co? Powiedz tylko słowo,
Harry. O co chodzi?
- Myślę, że on cię zaraz obrzyga, Black
– powiedział Snape nie bez zadowolenia z takiej perspektywy w
głosie. Syriusz ustawił Harry’ego w odpowiedniej pozycji i jednym
płynnym ruchem podstawił mu miskę. Kiedy Harry wyrzucał z siebie
to, co mu leżało na wątrobie, Snape spojrzał na Syriusza i uniósł
brew. Łapa tylko wzruszył ramionami i wyszczerzył się radośnie.
-
Nabrałem praktyki przy Remusie jeszcze w szkole.
- Uroczy
obrazek – wymruczał Snape, biorąc fiolkę z eliksirem ze stolika
przy łóżku. Pomógł mu go wypić, nie bacząc na ostrzeżenia
pielęgniarek, że nie powinien tego robić, bo nie należy do
personelu szpitala. Harry natychmiast odprężył się i westchnął.
Uśmiechnął się nieco smutno i cicho powiedział:
- Więc…
Wróciłem.
- Nie wydajesz się zbyt szczęśliwy z tego powodu
– zauważył Snape, biorąc to do siebie.
- Jestem szczęśliwy,
profesorze – zapewnił chłopak, ale Syriusz też to zauważył.
Przesunął dłonią po nastroszonych włosach Harry’ego, kiedy
pomagał mu się usadowić na łóżku.
- Co cię niepokoi,
Harry? Voldemort odszedł tym razem na dobre. Ty tego dokonałeś.
Jesteś bohaterem czarodziejskiego świata!
- Tak – powiedział
Harry takim tonem, jakby to było nieważne. W pokoju zapadła cisza
i przez chwilę nikt nic nie mówił. W końcu Harry przełknął
ślinę i spytał:
- Czy wszystko, co powiedział Voldemort było
kłamstwem?
- Masz coś konkretnego na myśli? – zapytał
Snape, znając już odpowiedź. Harry kiwnął głową i wyszeptał:
-
Powiedział mi… Powiedział, że jest zaklęcie… żeby przywrócić
mi wzrok… że je zna. Syriuszu… Uczyłeś nas, że nie ma czarnej
magii, tylko czarnoksiężnicy… Więc… Czy jest takie? I… Czy
moglibyśmy go użyć?
Snape i Syriusz spojrzeli na siebie.
Teraz widzieli, jak dużo siły musiał mieć Harry, by pokonać
Voldemorta, zamiast do niego dołączyć. Szacunek jakim Snape darzył
Harry’ego wzrósł. Severus był pewny, że na miejscu chłopaka
poddałby się. Oddech Syriusza stał się cięższy, ale głos był
pewny.
- Harry… - zaczął ostrożnie.
- Och… Cóż…
To nieważne. – Harry chciał, żeby jego głos brzmiał obojętnie,
ale chciało mu się płakać. Dlaczego Voldemort miał kłamać?
-
Męczy mnie już to, że próbujesz udawać, że wszystko po tobie
spływa, bo tak nie jest! Przyznaj, że boli cię to i nie dajesz
rady już tego znosić! – Severus podniósł głos, wyraźnie
rozdrażniony. Zwykle, kiedy Snape wybuchał, Harry robił to samo.
Tym razem jednak schował twarz w dłoniach i rozpłakał się w
obecności dwóch dorosłych.
- Sprawiasz, że znów zaczynam
cię nienawidzić – warknął Syriusz, obejmując Harry’ego.
-
Moje serce krwawi – odciął się Snape i zwrócił się znów do
Harry’ego. – Potter… Słuchaj mnie, Potter.
Chłopak
nieznacznie odwrócił się w jego stronę, żeby pokazać, że
słucha. Severus westchnął i ciągnął:
- Harry… Nie ma
zaklęcia, które przywróciłoby ci wzrok i jednocześnie nie
utrzymywałoby twojego umysłu pod całkowitą kontrolą. Voldemort
zwróciłby ci wzrok, bo posiadłby twój umysł, więc widziałbyś
jego oczami. Rozumiesz, co oznaczałby taki układ?
Harry
przytaknął, ale wydawał się tak samo, zrozpaczony jak wtedy, gdy
Snape miał mu pomóc pierwszy raz. Severus z wahaniem położył
dłoń na ramieniu Harry’ego i przemówił głosem, w którym
brzmiała obietnica:
- Tak, jak powiedziałem, nie ma zaklęcia
ani eliksiru, który mógłby przywrócić ci wzrok, teraz… ale nie
ma powodu, żeby nie pojawił się taki w przyszłości.
Twarz
Harry’ego pojaśniała dzięki tej zawoalowanej obietnicy. Chłopak
wyprostował się i zaczął szybciej oddychać.
- Mówi pan
poważnie?
- Oczywiście, że mówi poważnie. Ten człowiek nie
potrafi żartować – powiedział Syriusz z ulgą w głosie,
zdeterminowany, by zrobić wszystko, by wynaleźć czar, zaklęcie,
coś, co przywróci chrześniakowi wzrok. Harry uśmiechnął się i
objął Syriusza. To samo chciał zrobić ze Snape’m, ale Mistrz
Eliksirów zwinnie się uchylił. Severus był zadowolony z efektu,
jaki uzyskał. Dał Chłopcu-Który-Przeżył nadzieję na normalne
życie.
~~Koniec~~
Don't worry be happy -
przed nami jeszcze z-dawna-oczekiwany-epilog :).
Z-dawna-oczekiwany-epilog
zbetowała nieoceniona Inti. Intuś, dziękuję jeszcze
raz za betunek i za konstruktywne dyskusje na gg :).
Nie ze
wszystkimi uwagami mojej bety się zgadzałam, więc jeśli coś jest
nie tak to moja wina.
Epilog
Była
wiosna. Wszystko pięknie pachniało, ptaki śpiewały i radosny
nastrój wkradał się w dusze nawet największych ponuraków. Była
sobota - dzień, w którym uczniowie Szkoły Magii i Czarodziejstwa
Hogwart mogli iść do Hogsmeade.
Poszli, ale mimo że
odwiedzili każdy sklep ze słodyczami i upominkami, nie
przesiadywali w pubach i kawiarniach, chcąc jak najszybciej wrócić
do Hogwartu. W powietrzu czuło się dziwne napięcie, widoczne także
na twarzach wszystkich uczniów. I nie tylko uczniów. Nauczyciele
również byli czymś zaniepokojeni. Tak podenerwowani i niespokojni
nie byli od czasu upadku Voldemorta.
Wszystko wskazywało, że
ten tydzień będzie niezwykle ważny i nikt nie potrafił udawać,
że nic się nie zmieniło. W środę rano Severus Snape wszedł do
klasy Eliksirów, powiewając peleryną i ucinając spojrzeniem
wszelkie rozmowy. Drugoroczni Gryfoni i Ślizgoni (tradycję trudno
zmienić) byli gotowi do rozpoczęcia zajęć.
Snape spojrzał
na klasę i jego frustracja wzrosła. Uczniowie nawet w najmniejszym
stopniu nie byli skupieni na tym, co robią. Nawet najlepsi kaleczyli
korzonki, zamiast je kroić. Cztery rozpuszczone kociołki i jedną
eksplozję później miał ochotę wrzeszczeć.
- Chciałbym
winić wiosnę za obumarcie waszych mózgów, ale nie mogę obarczać
natury winą za waszą niekompetencję. Co, na Merlina, się dzisiaj
z wami dzieje? – warknął. Na dźwięk jego głosu uczniowie
odłożyli to, co akurat trzymali i gapili się na niego niczym małe
mrugające sowy. Tylko jedna osoba odważyła się podnieść rękę
– Emma Weasley, córka Rona i Hermiony, koszmarna kombinacja
rodzicielskich genów.
- Tak, panno Weasley? – spytał Snape,
dla większego efektu krzyżując ręce na piersi. Przez dziesięć
lat jego zdolność do przerażania uczniów nieco osłabła,
niemniej uważał, że odrobina dyscypliny jeszcze nikomu nie
zaszkodziła.
- Profesorze Snape, dzisiaj profesor Potter
przestał nauczać OPCM-u, prawda? Mój młodszy brat powiedział, że
zastąpił go profesor Lupin – powiedziała rudowłosa dziewczyna
ze śmiałością swojej matki.
- To bardzo uspokajające,
widzieć, jak kwitną plotki rozsiewane przez pani brata, panno
Weasley. Nie, profesor Potter nie przestaje uczyć. Nie opuszcza
nawet zamku – odparł Snape, spoglądając zmrużonymi oczami na
uczniów. - Dlaczego profesor Potter tak was rozprasza?
- Czy
będzie w końcu widział? – zapytał piskliwym głosem inny
uczeń.
- To jest główny cel tego co robimy, czyż nie? –
odpowiedział pytaniem Mistrz Eliksirów, uśmiechając się
sardonicznie. W klasie zapadła cisza. Snape westchnął. On również
nie czuł się dziś zdolny do prowadzenia lekcji i nie widział
sensu kontynuowania zajęć. Teraz nie pozostało mu nic innego, jak
iść do Harry’ego, podać mu kolejną dziwną miksturę i razem z
nim przeżyć nadzieję, a później rozczarowanie rezultatem.
-
Myślę, że dla wszystkich będzie lepiej, jeśli przełożymy
praktyczną część tej lekcji na później. Oczekuję wypracowania
na temat użycia eliksiru, którego nikt z was nie potrafił dzisiaj
uwarzyć, wraz z opisem prawidłowego jego wykonania. Sześć stóp
pergaminu, na poniedziałek. Odmaszerować.
Szczęśliwi
uczniowie wypadli z klasy, a Severus zaczął się zastanawiać, czy
ich troska o Harry’ego Pottera - nauczyciela Obrony Przed Czarną
Magią od sześciu czy siedmiu lat - nie była tylko sposobem na
manipulowanie nim, by zwolnił ich z zajęć. Dzieci ostatnio
przejawiały dużo więcej ślizgońskich cech i Snape’a zaczynało
już męczyć bycie srogim i przerażającym przez dwadzieścia
cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. W ciągu minionych
lat, przebywając z Harrym Potterem i jego przyjaciółmi, stał się
bardziej zrelaksowany i zdolny do pokazywania ludzkiej strony swojej
natury. Ostatnio pozwalał sobie nawet na śmiech w miejscach
publicznych.
Szedł do skrzydła szpitalnego z sercem łomoczącym
w piersi. Droga do przywrócenia Potterowi wzroku była długa i
żmudna, a aż do teraz wszystko zawiodło. Wiele razy dochodziło do
straszliwych awantur z Blackiem o to, czyja to wina, że znów się
nie udało. Tak poważnych, że Hermiona musiała ich rozdzielać. Ta
dziewczyna… Nie, nie dziewczyna – kobieta - była z nimi cały
czas, pomagając, lub częściej doprowadzając wszystkich do obłędu
mnóstwem zadawanych pytań. Harry raz rzucił na nią Silencio
by choć na chwilę móc zebrać myśli.
Syriusz Black czekał
na niego przy wejściu do skrzydła szpitalnego.
- Lepiej, żeby
tym razem zadziałało, Snape – powiedział zjadliwie.
-
Tysiąc dwieście trzy – powiedział ironicznie Snape,
prześlizgując się obok animaga. Syriusz zmarszczył brwi.
- O
czym ty, do diabła, mówisz?
- O niczym, Black. Prowadzę
rachunek gróźb, które od ciebie słyszę przed każdą próbą.
Straciły trochę na oryginalności. Co się stało z: „Zrób to,
albo zginiesz marnie”? – odparł Snape sarkastycznie, a Syriusz
zagotował się ze złości. Chwycił Severusa za ramię i zmusił do
zatrzymania się.
- Mówię poważnie, Severusie. On jest już
zmęczony. Obawiam się, że… Jeśli tym razem się nie uda, straci
nadzieję na odzyskanie wzroku i nie będzie chciał słyszeć o
dalszych eksperymentach. Nawet do tego bardzo trudno było go
przekonać – wyszeptał zaniepokojony. Snape skrzywił się i
syknął:
- Merlin wie, że robię co mogę! Jeśli myślisz, że
patrzenie na to, jak przeżywa każdy kolejny raz, gdy mikstura nie
działa, sprawia mi przyjemność, to powinieneś natychmiast zejść
mi z oczu!
Syriusz przełknął ślinę i przeciągnął ręką
po włosach. Odetchnął, drżąc, i już miał odpowiedzieć, kiedy
przerwał mu inny głos, aksamitny i łagodny.
- Hej, nie
obgadujcie mnie po korytarzach, bo kusi mnie, żeby podejść i
podsłuchać. A wiecie, że z podsłuchiwania uczyniłem
sztukę!
Snape podziękował opatrzności za ten niemal jowialny
komentarz Pottera, i nie zwlekając wszedł do skrzydła szpitalnego.
Za szkolnych czasów Harry’ego nie był to szpital, ale z
inicjatywy Dumbledore’a Hogwart się rozrósł i oferował teraz
naukę zawodu między innymi w takich dziedzinach jak: magiczna
medycyna, czarna magia czy eliksiry. Tak więc skrzydło szpitalne
zajmowało teraz całe piętro i wyglądało jak miniaturowa wersja
św. Munga. Dumbledore złożył rezygnację, a jego miejsce zajęła
Minerwa McGonagall. Były dyrektor jednak często odwiedzał szkołę
i zjawiał się zawsze, kiedy był potrzebny.
- Wszelkiego
rodzaju wybryki masz we krwi, Potter. I daleko nam, żeby je
zapomnieć. Nawet twój zawód tego nie zmienił – wycedził Snape
dla dobra młodego człowieka.
W ciągu minionych lat Harry
Potter stał się jednym z najbardziej popularnych i kochanych
kawalerów czarodziejskiego świata. Był niewidomy, ale jednocześnie
prowadził bardzo aktywne życie, przez co był przykładem dla
innych niepełnosprawnych. Niedawno skończył trzydzieści lat. Był
szczupłym, wysportowanym mężczyzną o czarnych jak pióro kruka
włosach, które nigdy nie dały się poskromić i oszałamiających,
zielonych oczach, w których odbijała się charakterystyczna
mieszanka smutku i optymizmu. Harry lubił się śmiać i bawić, ale
jednocześnie toczył nieustanną walkę z własnymi demonami.
Miał
dług u Dumbledore’a i Remusa za to, że zmusili go do przyjęcia
posady nauczyciela pod pozorem odciążenia Lupina. W prowadzeniu
zajęć znalazł pociechę. Nauczanie i wiedza, że uczniowie go
potrzebują i jest dla nich kimś ważnym, dawała mu niezwykłą
satysfakcję. Chętnie dzielił się swoją wiedzą i doświadczeniem.
Praca nie pozostawiała mu czasu na związki. Nie był w żadnym i
nie czuł potrzeby by być, z wyjątkiem jednego krótkiego ukłucia
tęsknoty, kiedy Ron i Hermiona brali ślub, jakieś trzynaście lat
temu.
Wszystko się zmieniło, kiedy ona pojawiła się w jego
życiu i zmusiła, by zwrócił na nią uwagę.
Była kimś
więcej niż obiektem sympatii. Była kimś, kto dawał mu wsparcie i
powstrzymywał przed popadnięciem w depresję, co nie zawsze udawało
się Snape’owi. Najpierw był przekonany, że będzie jego
przyjaciółką, w najlepszym przypadku równie dobrą jak Hermiona.
Potem okazała się lepszą. A jeszcze później musiał przyznać,
że stała się jego bratnią duszą. Wiedziała o nim wszystko,
nawet to, w jakich okolicznościach stracił wzrok. Ta opowieść
była jak deklaracja największej miłości i zaufania. Ona szybko
udowodniła, że dobrze postąpił, ufając jej. Rozmawiała z nim i
przekonywała dotąd, aż Harry poczuł się na siłach, by
zaryzykować wyprawę do Surrey, miejsca gdzie nie postawił stopy od
ponad dekady.
Dowiedział się, że Vernon zmarł, a Petunia
zestarzała się i osłabła. Tak przynajmniej brzmiał jej głos.
Nie dotknął jej twarzy, zbyt wielkim wstrętem go to napełniało.
Ona ciągle się go bała, teraz nawet bardziej – był dorosły, a
ona stara i słaba. Dudley opuścił dom dawno temu i wyjechał do
Ameryki. Harry nie chciał wiedzieć jak mu się tam wiedzie.
Z
tą dziewczyną u boku czuł się silny, ważny i na tyle pewny
siebie, by rozproszyć koszmary, które trapiły go, odkąd skończył
piętnaście lat. Tego samego dnia zostali parą i to z jej powodu
Harry siedział teraz w skrzydle szpitalnym, zgadzając się
wypróbować kolejną miksturę, która miała przywrócić mu to, co
lata temu zostało mu odebrane.
- Potter, zadałem ci pytanie.
Raczysz na nie odpowiedzieć? – Głos Snape’a wyrwał Harry’ego
z zamyślenia.
- Przepraszam, Severusie. Nie słuchałem.
-
Co za niespodzianka – zakpił Snape, a Syriusz zachichotał.
-
Nie martw się, stary. Przyjdzie.
- Prosiłem, żeby nie
przychodziła. Nie tym razem… - powiedział cicho Harry.
Jego
niezwykłe ożywienie świadczyło, że spodziewa się kolejnej
porażki. Niezręczną ciszę przerwał Snape:
- Nie jadłeś
śniadania, prawda?
- Tak. Jestem wygłodzony i gotowy zostać
twoim królikiem doświadczalnym – odpowiedział Harry z nieco
smutnym uśmiechem.
- Odwagi, Potter. Do tej pory się nie
zatruwałeś… zbyt często – zażartował Snape we właściwy dla
siebie, paskudny sposób.
- OK, Harry, idzie Poppy. Połóż się
wygodnie.
- Nie rozbiorę się przed wami – stwierdził
Harry.
- Co za szkoda, ale ufam, że twój ojciec chrzestny
powiedział ci, że musisz się położyć. Ten eliksir pozbawi cię
przytomności dla twojego dobra, a my wtedy rzucimy potrzebne
zaklęcia.
- Czuję, że tym razem się uda, Harry! –
powiedziała Poppy, dołączając do nich.
- Mam nadzieję, że
masz rację, Poppy – odpowiedział Harry drżącym głosem,
siadając na łóżku.
- Zawsze ufaj przeczuciom kobiety. To
moje motto – powiedział Syriusz, kiedy Poppy podała Harry’emu
eliksir, którego uwarzenie zajęło trzy miesiące, a dojrzewanie –
osiemnaście. Severus miał nadzieję, że praca i energia włożone
w przygotowanie mikstury wreszcie zaprocentują.
Eliksir był
przejrzysty i bez zapachu, ale kiedy Harry go wypił, poczuł, jakby
jego głowę obejmowały płomienie. Jęknął i chwycił się za
skronie. Poczuł, jak czyjeś ręce układają go na łóżku, po
czym stracił przytomność.
***
- Odzyskuje
przytomność. Zgaś światło, Syriuszu. – Usłyszał szept
Snape’a.
- Nox – powiedział Syriusz. Zapadła cisza.
Harry czuł, jak serce łomocze mu w piersi. Nie chciał wstać. Nie
chciał sprawdzać, czy mikstura zadziałała, czy nadal tkwi w
ciemności, którą tylko Sasha może rozjaśnić. Nagle wszystkie
próby odzyskania wzroku wydały mu się bezsensowne. Po co usiłował
go odzyskać? Przecież świetnie radził sobie bez niego. Niczego mu
nie brakowało. Po co zawracał tym głowę sobie i innym? Już
zapomniał, jak wyglądają kolory. Przypominał je sobie tylko,
kiedy patrzył oczami Sashy. Wschód i zachód słońca ostatni raz
widział jeszcze jako chłopiec. No i co z tego?
- Wiem, że już
nie śpisz, Harry. – Rozległ się głos Snape’a. Chłopak
przypomniał sobie inną sytuację, kiedy słyszał te słowa. Wtedy
oczywiście zostały wypowiedziane znacznie ostrzej. Jego serce
zaczęło bić jeszcze szybciej. Być może, tak jak wtedy, te słowa
oznaczały ogromną zmianę w jego życiu?
- Otwórz oczy, Harry
– powiedział Syriusz błagalnym głosem. Harry przełknął ślinę,
ale nie poruszył się. Był zaniepokojony, poruszony i czuł się,
jakby znów miał piętnaście lat.
- To… To znaczy… Jesteś
pewny? Być może nie musimy tego robić, wiesz… - zaczął
nieudolnie, czując, jak jego ciało lekko drży. Teraz, kiedy miał
otworzyć oczy, był bardziej przerażony, niż stając twarzą w
twarz z Voldemortem w Stonehenge.
Wtedy na jego dłoni spoczęła
inna dłoń, gładząc ją uspokajająco, tak jak tylko ona
potrafiła.
- Przyszłaś!… Mimo że… - zaczął i urwał.
Jej ciepły śmiech był muzyką dla jego uszu.
- Za nic nie
przepuściłabym możliwości popatrzenia, jak Wielki Harry Potter
próbuje się wywinąć jak dawniej – szepnęła mu do ucha.
-
Ja po prostu… Po prostu nie wiem… co się stanie, kiedy je
otworzę.
- A co takiego strasznego mogłoby się stać? –
spytała, głaszcząc go po głowie. Harry westchnął, jego oczy
zwilgotniały, ale ciągle trzymał je zamknięte.
- Ja…
-
Nie masz nic do stracenia, Harry. Będzie, co ma być. Ja ciągle tu
będę… Syriusz tu będzie…
- Nie maż się, Potter. Jesteś
dorosły! Wszyscy cię kochają – burknął Snape. Harry zadrżał,
ale zmusił się do uśmiechu.
- Ty też, Severusie?
-
Jesteś miłością jego życia, Harry. On się denerwuje bardziej
niż ty, więc zrób facetowi przysługę, zanim dostanie zawału –
roześmiał się Syriusz, a Snape obdarzył go jednym z najbardziej
morderczych, śmierciożerczych spojrzeń.
- Jesteśmy tu
wszyscy, Harry. Gdyby nie to, że dziś pełnia, Remus też by był.
Osobiście. Jest z tobą myślami – dodała Poppy.
Nagle Harry
poczuł się głupio, ale jednocześnie był szczęśliwy, że ma ich
wszystkich przy sobie, że troszczą się o niego.
Na
pierwszym roku miałem rację, mówiąc, że mój dom jest w
Hogwarcie… I w Hogwarcie jest moja rodzina.
Wstrzymując
oddech, otworzył oczy. Zobaczył niewyraźne, rozmazane kształty i
światło. Pierwszy raz od prawie dwudziestu lat zobaczył je na
własne oczy.
- I co? – Pytanie padło ze wszystkich stron.
Harry załkał i zacisnął mocniej dłoń na jej dłoni.
-
Harry?
- Ja… - zaczął, ale głos mu się załamał. Oczy
łzawiły i piekły.
- W porządku, Harry – powiedział
łagodnie zaniepokojony Syriusz. Harry śmiał się i płakał
jednocześnie. Wcześniej obawiał się, że jego umysł przez te
wszystkie lata mógł zapomnieć, jak się widzi, ale Snape miał
rację, mówiąc, że dzięki Sashy to niemożliwe.
- Nie, nie –
przerwał Harry, ciągle ściskając jej dłoń, jakby była jedyną
wysepką na przytłaczającym morzu radości. – Ja… Potrzebuję
tylko okularów – powiedział i wybuchnął śmiechem, a z nim
wszyscy obecni.
- Jutro zdobędziemy nowe – zapewnił Syriusz
pomiędzy okrzykami radości i triumfu, ściskając chrześniaka i
patrząc, jak przewraca oczami.
- Masz, te posłużą ci do
jutra. – Rozległ się zimny, po mistrzowsku wyprany z uczuć głos
Severusa. Snape pochylił się nad Harrym, sprawiając, że wszyscy
umilkli zaskoczeni. Mistrz Eliksirów trzymał w ręce stare, okrągłe
okulary Harry’ego, te same, które schował tamtego letniego dnia,
gdy został wysłany by sprowadzić Chłopca-Który-Przeżył.
-
Ciągle wierzę, że one nie stają się tobą – powiedział, żeby
przerwać ciszę. Harry uśmiechnął się lekko i nieco drżącymi
rękami wziął okulary od Mistrza Eliksirów.
- Przechowywałeś
je przez te wszystkie lata? – wyszeptał, a jego oczy znów
napełniły się łzami.
- Wiedziałem, że któregoś dnia znów
będziesz ich potrzebował. Ale Merlinie dopomóż, jeśli je
zatrzymasz. Wyglądasz w nich jak jakaś cholerna sowa – powiedział
drwiąco Snape, a Harry się roześmiał. Pierwszy raz w życiu czuł
się spełniony. Objął dziewczynę, a ona przytuliła się do niego
jak zadowolona kotka. Odetchnął głęboko otoczony przez tych,
których mógł nazwać rodziną.
Teraz wreszcie mógł zacząć
żyć.
Koniec
Tym razem definitywny.
A na
zakończenie chciałam też jeszcze raz podziękować tym, którzy
komentowali moje wypociny. Wasze komentarze motywowały mnie do
dalszej pracy. To tłumaczenie zostało zakończone dla Was i dzięki
Wam :).