background image
background image
background image

Pewnie

 nie wiecie, co chce wam powiedzieć stumilowy las.

Żadnej zagrody, żadnego

 domku

 na przestrzeni kilometrów, tylko las.

Wyrośnięty

 sosnowy

 bór z twardą korą i grubymi konarami,

nie

 młodniak z miękką korą i gałązkami,

które mogą obgryzać zwierzęta.

Gdyby

 nie spadł śnieg, wędrowałyby po lesie przez kilka dni,

a

 teraz nie mogą nawet przez niego przejść.

Zostały

 tam

 wszystkie sarny i ludzie też tam giną.

Selma

 Lagerlöf Opowieść

 o

 dworze

background image

ŚRODA 10 PAŹDZIERNIKA

1

G

dyby

  Bodil  Sanner  wiedziała

,  że

  to

  ich  ostatni  wspólny  kwadrans,  może  powiedziałaby  coś

więcej. Tymczasem stała przy zlewie w szlafroku i grubych skarpetach, pakując kiełbaski, zupy
w proszku i gotowane jajka i błądząc myślami gdzie indziej.

Nie

 słyszała stukania chodaków Pära w piwnicy ani trzaśnięcia, gdy zamykał szafkę na broń.

Ani Alvy skrobiącej łyżką o dno talerza z płatkami.

Całą swoją uwagę skierowała

 na

 drogę.

W

 ostatnich dniach widziała kilka razy, jak przejeżdżał samochodem. Myśląc o tym, poczuła

gęsią skórkę na plecach i udach, i owinęła się mocniej szlafrokiem. Patrzył w stronę domu, ale
nie zwolnił, nie pomachał jej ręką – dokładnie tak, jak uzgodnili. Poczuła przepływające przez
nią  ciepło,  gdy  pomyślała  o  przyczepie  kempingowej  przy  domku  rybackim,  tylko  o  kilkaset
metrów stąd.

We

 wsi było jeszcze ciemno i samochody nie zaczęły zjeżdżać na miejsce zbiórki.

Bodil

  sądziła,  że  pomysł  Alvy,  by  wziąć  z  ojcem  udział  w  polowaniu,  ulotni  się,  gdy

zadzwoni  budzik,  ale  teraz  siedziała  przy  stole  w  łagodnym  blasku  lampy  na  oknie  i  jadła
kanapkę.  Na  długie  rzęsy  nałożyła  maskarę,  a  kredka  do  oczu  unosiła  je  lekko  w  górę  w
kącikach.  Pryszcze  na  podbródku  pod  grubą  warstwą  pudru  wyglądały  jak  niewielkie
bezbarwne wypukłości.

Wlała

  machinalnie

  gorącą  czekoladę  do  termosu,  tego  czerwonego,  obtłuczonego,  który

towarzyszył jej od czasów przedszkolnych, i zakręciła go.

– Może coś źle zrozumiałaś,

 ale

 to nie będzie zabawa – rzekł Pär, kiedy wrócił z piwnicy ze

sztucerem w jednej ręce i butami w drugiej.

Alva

  oderwała  wzrok  od  komórki  leżącej  koło  niej  na  stole,  dotykając  jej  tylko  od

niechcenia palcem wskazującym, ale nie odpowiedziała. Zdradziły ją zaczerwienione uszy.

Pär  spojrzał

  na

  żonę,  szukając  rodzicielskiego  porozumienia,  lecz  ona  pochyliła  się  nad

plecakami,  wciąż  przesiąkniętymi  zapachem  dymu  z  ogniska,  mchu  i  starych  kanapek  z  serem,
chroniąc się w gorączce pakowania.

Że  też

  on

  zawsze  musi  się  jej  czepiać  i  krytykować.  Miał  dziwną  potrzebę,  by  wszystko

komentować.

 Mam

 nadzieję, że coś dzisiaj ustrzelicie – powiedziała.

W

 jej głosie zabrzmiał przesadny entuzjazm.

Po

 dwóch dniach polowania jedynym łupem była łosza i dwa byki. Jeżeli dalej pójdzie w

background image

tym tempie, będą musieli polować aż do pierwszego śniegu, by odstrzelić przewidzianą liczbę.
Wcześniej naprawdę by się tym przejęła. Teraz była tylko zdziwiona, że udało jej się zdobyć na
taki serdeczny ton.

  No

  tak  –  odrzekł  Pär.  –  Ale  może  lepiej  nie  robić  sobie  wielkich  nadziei.  Kiedy  wilk

weźmie swoje, dla nas nie zostaje dużo.

Bodil

 zapięła plecaki i wymamrotała cicho: „Tak, tak, oczywiście”.

Kątem

 oka

 zobaczyła, jak Alva zbiera talerz i filiżankę i przeczesuje palcami jasną grzywkę.

Na

 dworze wciąż panował spokój. Niemal słychać było tę ciszę.

– Komórkę możesz zostawić

 w

 domu – rzucił Pär. – I tak nie będziesz mieć zasięgu w lesie.

Alva

  wstawiła  naczynia  do  zmywarki  i  jeszcze  raz  przygładziła  grzywkę.  Trudno  było

zgadnąć, o czym myśli.

Pär  stał

  nieruchomo

  przed  termometrem  przy  kuchennym  oknie.  Nie  wyglądał  na

szczęśliwego.

 Co

 się dzieje? – zapytała Bodil, kiedy Alva wyszła z kuchni.

Nadal

  obserwował  termometr  za  oknem.  Od  kilku  miesięcy  słyszała,  jak  przewraca  się  w

łóżku w nocy i wzdycha wieczorami przed telewizorem, myśląc, że ona tego nie słyszy.

 Jestem

 tylko trochę zmęczony – powiedział w końcu.

Jasne. Bądź

 sobie

 prawdziwym twardzielem. Nie mam już siły tym się przejmować.

Straciła rachubę,

 ile

 razy próbowała go skłonić do opowiedzenia, co go tak niepokoi.

Odgłos dobiegający

 z

 drogi sprawił, że schyliła się nad stołem i wyjrzała. Kiedy zobaczyła

przejeżdżające srebrne santa fe, jej ciało przebiegł dreszcz.

 Co

 się stało? – zapytał Pär.

Bodil

 odwróciła twarz. Skłonność do czerwienienia się Alva odziedziczyła po niej.

  Co

  się  stało?  –  powtórzyła  tonem  ostrzejszym,  niż  zamierzała.  –  Od  dawna  jesteś  taki

zmęczony. Jeśli to się wkrótce nie zmieni, będziesz musiał iść do lekarza, zrobić badania.

 Ty

 wiesz najlepiej, co myślę o lekarzach.

No

  tak.  Że  musi  być  jakiś  bardzo  widoczny  powód,  by  do  nich  iść:  rana,  złamana  noga.

Inaczej odeślą cię do domu z opakowaniem alvedonu. Tak, wiedziała o tym.

Bodil

 oparła się o zlew i niecierpliwym ruchem poprawiła pasek od szlafroka. Rumieniec

wreszcie znikł z jej twarzy.

– Chrzań

 to

 – powiedziała. – Chrzań lekarzy, snuj się dalej po domu i narzekaj.

Pär zacisnął zęby, wziął

 sztucer

 i buty i wyszedł do przedpokoju. Mięśnie szczęk pracowały.

Bodil szła za nim w milczeniu z plecakami. Nie miała mu już nic do powiedzenia.

Alva

 czekała, ubrana w czarną kurtkę Fjällräven, dżinsy i kalosze. Cyklistówka z logo New

York  Yankees  była  odpowiedzią  na  polecenie  Pära,  by  włożyła  na  głowę  coś  czerwonego.
Czapka zimowa nie wchodziła w rachubę.

  Dobrze

  się  ubrałaś,  mała,  żeby  nie  zmarznąć?  –  zatroszczyła  się  Bodil.  –  Legginsy  i

skarpetki?

Alva

 podniosła wzrok znad komórki i kiwnęła głową.

– Tak.

Nie

  potrafiła  ukryć  pod  obojętnym  wyrazem  twarzy,  jak  bardzo  chciałaby  już  wyjść.

background image

Poprawiła czapkę i znów przygładziła włosy, by równo opadały na ramiona.

 Tak

 jak mówiłem, komórkę możesz zostawić w domu – powtórzył Pär i wyjął z kieszeni

lampę błyskową.

 Ale

 ja chcę robić zdjęcia. Przy tym zasięg nie ma znaczenia.

– Dobrze, rób,

 jak

 chcesz – poddał się Pär. – Ale nie miej do nikogo pretensji, jeśli zgubisz

ją w lesie.

Czemu

  miałaby  to  zrobić?,  pomyślała  Bodil.  Ona  nigdy  niczego  nie  gubi,  a  zwłaszcza

telefonu.

 No, to

 jedziemy – zarządził Pär.

 Powodzenia. Mam

 nadzieję, że będziecie się dobrze bawić.

Pär otworzył

 drzwi

 i rzucił jej szybkie spojrzenie. Potem wyszli.

2

C

ztery

 stopnie mrozu

. Niech

 to diabli. Petra Wilander otworzyła bagażnik swojego subaru i

pozwoliła  Royowi  wskoczyć  do  środka.  Postawiła  plecak  na  tylnym  siedzeniu  i  odszukała
skrobaczkę do lodu, która leżała od wiosny w schowku na drzwiach od strony kierowcy.

Czuła  się

  nieco

  ociężała  i  sztywna  po  dwóch  długich  dniach  w  lesie,  ale  wiedziała,  że

będzie lepiej, kiedy wejdzie w rytm.

Przynajmniej

 lód trochę puścił. Białe płatki leciały na wszystkie strony.

Petra

  nigdy  nie  miała  problemów  z  porannym  wstawaniem  w  czasie  polowania  na  łosie.

Myśl o dniu spędzonym w lesie, z dala od wszystkich obowiązków, sprawiała, że rano nie czuła
się taka senna jak w zwykłe dni.

W

  tym  roku  było  jednak  inaczej.  Odkąd  została  szefową  policji,  straciła  swój  bezpieczny

azyl.

Strzepnęła

  resztki

  śniegu  ze  skrobaczki,  nim  odłożyła  ją  do  schowka,  i  usiadła  za

kierownicą.

Była

  jeszcze

  ciemna  noc,  gdy  wyjeżdżała  tyłem  z  garażu.  Lasse  siedział  w  piżamie  przy

kuchennym stole.

Jadąc  Dalavägen  usłyszała,

  jak

  Roy  układa  się  wygodnie  z  tyłu.  Przez  te  wszystkie  lata

nauczył się, że podróż na północ zajmuje trochę czasu.

Hagfors

 spało jeszcze, kiedy omijała spowalniacze przed komisariatem. W pokoju Folkego

paliło  się  światło,  jego  okno  wyglądało  w  ciemności  jak  ciepły,  żółty  prostokąt.  W  ciągu
sklepów przy Köpmangatan było pusto, nie licząc nowo otwartej kafejki. Żaluzje zasłaniały oba
okna  wystawowe  w  zlikwidowanym  sklepie  z  ubraniami.  Do  okna  salonu  fryzjerskiego
przyklejony był od wewnątrz duży kawał tektury z napisem „Do wynajęcia”.

background image

Fasada

  szkoły  Asplund  zaczynała  się  łuszczyć,  a  rynny  odchodziły  miejscami  od  ścian.

Gmina  na  próżno  starała  się  sprzedać  stary  budynek  gimnazjalny.  Obraz  nędzy  i  rozpaczy,
pomyślała Petra. Kto by chciał coś takiego?

W

  samochodzie  zaczynało  się  wreszcie  robić  ciepło.  Petra  zdjęła  rękawice  i  włączyła

radio.  Po  chwili  zobaczyła  Hagfors  znikające  w  tylnym  lusterku.  Niedługo  zostanie  tylko  las  i
lśniący czarny asfalt. Na poboczu szosy migotała cienka warstewka szronu.

Kiedy

 zaczęły się lokalne wiadomości, podkręciła głośność.

„Policja

  nie

  zdradza  wiele  na  temat  śledztwa  w  sprawie  zabitej  przez  kłusowników

wilczycy, którą znaleziono w weekend na południe od jeziora Nain, a jednocześnie apeluje do
społeczności  o  pomoc.  Christer  Berglund,  pełniący  obowiązki  szefa  policji  w  Hagfors,  prosi
wszystkich,  którzy  w  połowie  zeszłego  tygodnia  przebywali  w  okolicy  Narsdammen  i
Majanpäsmossen i zauważyli coś niepokojącego, o zgłoszenie się na komisariat…”

Zawsze

 można mieć nadzieję. Pytanie, czy ktoś się odważy.

W

  sobotę  policja  otrzymała  z  anonimowego  adresu  hotmail  informację  o  martwym  wilku

ukrytym  pół  kilometra  na  zachód  od  Narsdammen.  Christer  i  Folke  pojechali  tam  i  znaleźli  go
niemal od razu. Wyglądało na to, że został zastrzelony z bliskiej odległości kilka dni wcześniej.

„W  północnym  Värmlandzie

  zapowiada

  się  słoneczne  przedpołudnie  z  temperaturą  około

trzech  stopni  poniżej  zera.  Po  południu  zachmurzenie.  Możliwe  opady  deszczu  z  dodatkiem
śniegu”.

Kiedy

  Petra  skręciła  na  miejsce  zbiórki,  niebo  różowiło  się  po  drugiej  stronie  jeziora.  Na

placu przed budynkiem ciemne sylwetki poruszały się jak cienie w blasku ogniska.

Roy

 wstał, ledwo wyłączyła silnik. Dreptał teraz w miejscu i niecierpliwie skomlał.

– Już niedługo – uspokoiła go. –

 Odpocznij

 jeszcze trochę.

Zimno

  kąsało  ją  w  nos,  prawie  żartobliwie,  kiedy  wysiadła  na  zmarzniętą  ścieżkę.

Zostawiła plecak na tylnym siedzeniu, wzięła tylko rękawiczki i zamknęła drzwi.

Jan-Åke

  Qvist

  i  Oliver  Långström  stali  za  toyotą  Olivera  i  rozmawiali.  Jan-Åke

gestykulował żywiołowo, a Oliver wyjmował coś z bagażnika. Kiedy Petra podeszła, rozmowa
ucichła.

– Dzień

 dobry

 – przywitała się.

– Cześć, cześć – odpowiedział

 Oliver

 i zatrzasnął bagażnik.

Jan-Åke

 tylko

 krótko skinął głową.

Prawie

 wszyscy uczestnicy polowania zebrali się przy ognisku w małych grupkach. Widziała

ich  skulone  ramiona  i  białe  obłoczki  oddechów.  Janet  Antonsson  siedziała  z  szeroko
rozstawionymi nogami razem z Klasem Sannerem i Peo Hanssonem. Ernst Losjö miał na sobie
płaszcz i kapelusz z opaską odblaskową.

Petra

 się zdziwiła, kiedy zapytał o miejsce w grupie. Pierwszego dnia przywitał się z nią jak

z dawną znajomą, ale potem trzymał się na uboczu. Prawdopodobnie obudziła wspomnienia, do
których  nie  chciał  wracać.  Ona  też  nie  zapomni  tamtych  dni  po  Nowym  Roku,  kiedy  zaginęła
jego córka.

Teraz

  stał  i  gawędził  z  drugim  nowym  w  zespole.  Henrik?  Åhman?  Czy  tak  się  nazywał?

Przybył z południa i mieszkał w przyczepie kempingowej stojącej koło domku rybackiego.

background image

Przez

 okno przybudówki zobaczyła Waldemara Hallinga, pochylonego nad papierami razem

z  Fransem  Mogårdem,  który  miał  go  zastąpić  w  funkcji  prowadzącego.  Petra  myślała,  że
Waldemar zrezygnuje z prowadzenia polowań po wypadku, ale on się nie poddawał.

Zapięła

 pod

 szyję zamek błyskawiczny swetra, wciskając podbródek w ciepłą wełnę.

Brat

  Klasa,  Pär  Sanner,  wysiadł  z  samochodu.  Towarzyszyła  mu  córka.  Spod  czerwonej

czapki z daszkiem wystawały długie jasne włosy. Alva. Jeśli Petra dobrze pamiętała, była parę
razy na ich spotkaniach jako mała dziewczynka.

Pär  wyglądał

  na

  skrępowanego  obecnością  córki,  jakby  nie  całkiem  wiedział,  jak  ma  się

zachować. Stanęli nieco z boku i Petra do nich podeszła.

– Więc

 dzisiaj

 będziesz z tatą w lesie? – zapytała.

Alva

 kiwnęła głową, przestępując z nogi na nogę.

– Podejdź trochę bliżej ogniska, jeśli

 ci

 zimno – zaproponował Pär.

Ona

  jednak  wolała  zostać  przy  nim.  Wcisnęła  głowę  w  podniesione  ramiona,  kiedy

przyczłapał do nich Peo Hansson w watowanych nausznikach powiewających koło twarzy.

 Oho, ale

 mamy dziś miłego gościa.

Alva

 uśmiechnęła się, próbując ukryć wstrząsający nią dreszcz zimna.

– Cieszę się, że jesteś

 z

 nami tutaj – ciągnął Peo. – Muszę ci jednak coś powiedzieć: jeśli

zobaczysz, że ktoś strzela do łosia, trzymaj się z daleka.

Zrobił

 ruch

 głową w stronę Pära i mrugnął okiem, mając pewnie na myśli spudłowany strzał

do byka w poniedziałek.

Pär, który

 sam

 uwielbiał mówić o niepowodzeniach innych, nie zmienił wyrazu twarzy. Petra

słyszała przynajmniej dziesięć razy historię o nagance, która przeszła kilkanaście kilometrów w
niewłaściwym  kierunku,  wchodząc  w  cudzy  rewir.  Tyle  samo  tę  o  Holendrze,  który  wpadł  do
jeziorka Rommamäck i wstał, mając w kapeluszu pełno wodorostów. Teraz jednak Pär się nie
odgryzł.

Na

  chwilę  zapadła  cisza.  Alva  włożyła  ręce  do  kieszeni  kurtki,  nie  przestając  dreptać  w

miejscu.

 Czy

 słyszałaś opowieść o zaczarowanym łosiu? – zapytał Peo.

Alva

 pokręciła głową.

Pär  szukał

  spojrzenia

  Petry.  Znów

  zaczyna

  swoje,  mówiły

  jego

  oczy.  To  męczące. 

Ale

  nie

będziemy mu przeszkadzać.

 No

 to teraz usłyszysz. Był chłodny świt, zupełnie jak dzisiaj. Mgła leżała nad oszronionym

trzęsawiskiem na początku południowej części Stumilowego Lasu.

Peo

  pochylił  się  i  z  przebiegłym  wyrazem  twarzy  zaczął  opowiadać  o  młodym  myśliwym,

który wybrał się na polowanie.

–  Przechwalał  się  swoją  piękną  bronią

  i

  powszechnie  znaną  zręcznością.  Opowiadał,  że

umie  trafić  łosia  w  ucho  z  odległości  pół  kilometra.  Jego  narzeczona  spojrzała  na  niego
surowym  wzrokiem  i  powiedziała,  że  tego  dnia  nie  wolno  mu  zastrzelić  żadnego  łosia.  Ze
względu na nią.

–  Jeśli

  mnie

  kochasz  –  rzekła,  obracając  na  palcu  pierścionek,  który  dostała  od  niego

poprzedniego wieczoru – jeśli mnie kochasz, musisz obiecać, że zrobisz tak, jak powiedziałam.

background image

Myśliwy

 niecierpliwie

 kiwnął głową i ruszył w drogę. Dzień okazał się bardzo szczęśliwy

dla całej drużyny. Prawie wszyscy ustrzelili przynajmniej po jednym łosiu i teraz cieszyli się i
śmiali. W drodze do domu myśliwy zobaczył nagle łosia stojącego samotnie na wzgórzu na tle
zachodzącego słońca. Była to śnieżnobiała łosza, największa, jaką w życiu widział. Zdawała się
niemal  lśnić  w  mroku.  Przypomniał  sobie  słowa  narzeczonej,  ale  machnął  na  nie  ręką.  Tego
łosia nie mógł odpuścić.

Peo

 przerwał na chwilę opowieść.

–  Myśliwy  ubił  białą  łoszę

  jednym

  strzałem.  W  tej  samej  chwili  poczuł,  jakby  jego  też

trafiła  kula  prosto  w  serce  i  ogarnął  go  wielki  żal.  Kiedy  koledzy  znaleźli  go  przy  martwej
łoszy, w jednej ręce trzymał chustę swojej narzeczonej, a w drugiej małą złotą obrączkę.

Peo

  znów  umilkł,  przyglądając  się  uważnie  twarzy  Alvy.  Potem  podniósł  lewą  rękę,  zdjął

rękawiczkę i pokazał swoją ślubną obrączkę.

 A

 to jest właśnie ona.

Alva

 parsknęła śmiechem. Spod makijażu wyjrzało dziecko, którym jeszcze niedawno była.

Petra

  spojrzała  na  wierzchołki  drzew.  Kiedy  Peo  opowiadał  swoją  historię,  niebo  się

przejaśniło, stało się białe jak papier.

Waldemar

  Halling  stanął  na  drewnianej  ławce  biegnącej  w  kwadracie  wokół  ogniska,  by

odczytać listę obecności. Po każdym nazwisku dobiegało z grupy stłumione „jest”. Odpowiedź
Alvy ledwo było słychać, kiedy jej imię zostało wyczytane na końcu.

 Dobrze

 – powiedział. – Teraz wiecie, kto ma wrócić z lasu pod koniec dnia.

Waldemar

  zszedł  z  ławki  i  skierował  się  w  stronę  flipcharta  stojącego  przed  otwartym

domkiem, zwanym przez nich ubojnią, w którym oprawiali upolowaną zwierzynę.

 Tak, jak

 widać, zaczynamy dzisiaj w Rensberg – powiedział, patrząc na mapę.

Stanowiska

 układały się na niej w literę J i Waldemar wytłumaczył, jak przewodnicy psów

mają  podejść  z  północnego  zachodu,  a  potem  skręcić  na  południe  i,  jak  dobrze  pójdzie,
przegonić ewentualne łosie w stronę myśliwych.

 Mamy

 dzisiaj trzy psy. Petra przyszła z Royem, Oliver z Rambo i Jan-Åke z Lissie.

Petra

  zdążyła  już  poznać  tamto  miejsce.  Pagórkowaty  teren  był  jednym  z  najtrudniejszych

rewirów łowieckich.

– Muszę

 jeszcze

 powiedzieć o dwóch rzeczach – ciągnął Waldemar. – A właściwie o trzech.

Spojrzał

 na

 Alvę i rzekł:

 Na

 polowaniu ważne jest, by trzymać się wyznaczonego miejsca, swojego stanowiska. Nie

wolno biegać po lesie, bo można zostać przez przypadek zastrzelonym.

Tak

 jakby o tym nie wiedziała, pomyślała Petra.

Waldemar

 znów zwrócił się do całej grupy.

 Wieczorem

 po polowaniu wszyscy tu zostaną. Nie chcę słyszeć, że ktoś musi iść do domu

zająć się dziećmi lub czymś innym. Wszyscy będą pomagać.

Kiedy

 nikt nie zaprotestował, mówił dalej:

 A

  kiedy  strzelamy,  musimy  trafić  prosto  w  serce,  nigdzie  indziej.  Na  każdym  kilogramie

uszkodzonego mięsa tracimy od czterdziestu do pięćdziesięciu koron, w zależności od miejsca
trafienia. W ciągu roku wychodzi dużo pieniędzy.

background image

Klas

 Sanner skierował wzrok gdzieś przed siebie i jeszcze głębiej wcisnął ręce w kieszenie.

Zrozumiał  aluzję  i  wiedział,  że  ma  się  czego  wstydzić.  Postrzelona  łosza  leżała  i  rzęziła  na
skraju Dodlimyren z dwiema brzydkimi ranami szyi, nim w końcu znalazł ją Roy.

–  Więc

  celujcie

  dokładnie  –  zakończył  Waldemar.  W  międzyczasie  wyjął  plik

ponumerowanych kart, które zaczął tasować.

Kiedy

  przemieszał  je  kilka  razy,  rozłożył  je  jak  wachlarz  i  kazał  każdemu  z  myśliwych

wybrać jedną

Petra

  zobaczyła,  jak  Peo  bierze  kartę  i  odwraca  jednym  ruchem.  208.  Stanowisko  przy

drodze po stronie północno-wschodniej. Od dobrych paru lat nie zabito tam żadnego łosia.

 Tja

 – mruknął i wzruszył ramionami. – Przynajmniej nie będę musiał daleko chodzić.

Kiedy

 przyszła kolej na Pära, pozwolił Alvie wyciągnąć kartę. Wylosowała stanowisko na

samej górze.

 224. Zobaczymy. Nie

 jest najgorsze – rzekł Pär miękkim głosem.

Ostrożnie  przeprowadził  Alvę  koło

  Petry

  i  dalej  przez  grupę  myśliwych  do  flipcharta  i

pokazał  jej  na  mapie,  gdzie  będą  siedzieli  i  jak  się  tam  dostać,  lecz  Alva  nie  sprawiała
wrażenia szczególnie zainteresowanej. Wyjęła z kieszeni kurtki komórkę i niezdarnymi ruchami
zdjęła jedną rękawicę. Przez chwilę wydawało się, że upuści komórkę, lecz to rękawica upadła
na  ziemię.  Alva  zostawiła  ją  tam,  podniosła  telefon  wysoko  nad  głowę  i  drżącą  ręką  zrobiła
uczestnikom kilka zdjęć.

Czyżby  zdążyła  już

  tak

  zmarznąć?  Jak  w  takim  razie  wytrzyma  na  stanowisku  na  cienistym

stoku?

Alva

  sprawdzała  rezultaty  fotografowania  na  wyświetlaczu  i  zdawała  się  zupełnie  nie

słuchać tego, co mówi ojciec.

 Czy

 wszyscy wiedzą, gdzie mają być i jak tam dojść? – zapytał Waldemar, spoglądając na

zegarek.

Zewsząd dały się słyszeć potakujące pomruki.

 Jest

 za piętnaście ósma. Zaczynamy o wpół do dziewiątej. Życzę wszystkim powodzenia.

Mam  nadzieję,  że  będzie  nam  dzisiaj  sprzyjać  szczęście.  I,  jak  powiedziałem,  celujcie
dokładnie.

3

K

iedy

 Christer wyszedł z łazienki

, Torun

 właśnie kończyła jeść. Popatrzył na nią, zatopioną w

lekturze  porannej  gazety  i  obejmującą  jedną  dłonią  kubek  z  kawą.  Przed  jej  twarzą,  tuż  nad
gazetą, dyndało pasemko włosów.

–  Myślałem  trochę

  o

  tej  wyspie  kuchennej  –  zaczął.  –  Możemy  przynajmniej  popatrzeć  na

background image

ceny.

 Mhm

 – mruknęła, nie podnosząc wzroku.

– Może

 to

 wcale nie jest takie drogie.

Christer

 leżał bezsennie przez parę godzin i rozważał na wszystkie strony wieczorną kłótnię.

Choć właściwie nie chciał nazywać tego kłótnią, tylko czymś w tym rodzaju.

Kobieta

  w  banku  zaakceptowała  ich  wyliczenia,  lecz  nie  mogła  dać  im  kredytu

przewyższającego wartość domu. On sam nie miał wielkich oszczędności, Torun też nie.

– Jeśli

 zrobimy

 większość sami, może się uda – ciągnął.

 Mhm

 – powtórzyła Torun.

Nie

  wiedział,  czego  się  spodziewać,  lecz  miał  nadzieję,  że  ona  choć  trochę  się  ucieszy.

Przynajmniej na niego spojrzy.

 Nie

 uważasz, że tak będzie dobrze? – zapytał.

– Tak, oczywiście.

Nareszcie

 podniosła wzrok.

– Ale?
– Nie, nic.

 Nie

 wyglądasz na zadowoloną.

 Jestem

 tylko trochę zmęczona.

–  Mogę  zapytać  tatę,

  czy

  to  ściana  nośna.  Może  się  pomyliłem,  może  nie  jest,  a  wtedy

wszystko byłoby prostsze.

Christer

  próbował  wyobrazić  sobie  kuchnię  w  domu  rodziców,  wyburzoną  i  połączoną  z

salonem.  Było  to  trudne,  prawie  niemożliwe,  ale  ufał  Torun.  Pytanie  tylko,  jak  to  zrobić.  I  ile
będzie kosztowało.

–  Może

  wystarczy

  wziąć  piłę  łańcuchową  i  przepiłować?  –  próbował  zażartować,  lecz

nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem.

Gdyby

 tylko znów mógł zobaczyć ten błysk w oczach, jaki miała wieczorem, kiedy zaczęła

opowiadać o swoim pomyśle. I dołek w policzku. Mały, wesoły księżyc.

– Zrób

 to

 – skwitowała. – Tak będzie dobrze.

Złożyła gazetę

 i

 wstawiła kubek do zlewu. Gdy wychodziła do przedpokoju, Christer wziął

ją w objęcia. Trochę sztywno objęła go ramionami.

 Chyba

 się nie kłócimy? – zapytał.

– Nie, skąd.

 Co

 jest nie tak? Nie chcę, żeby było tak dziwnie między nami, kiedy jedziesz.

Torun

  spojrzała  w  sufit,  jak  zawsze,  gdy  starannie  ważyła  słowa.  Kiedy  odpowiednie  ich

sformułowanie było ważne. Aby nie zranić.

– Myślę tylko, że

 przykre

 jest to twoje negatywne nastawienie.

–  Ależ,

  kochanie.  Jestem

  tylko  realistą.  Remont  zawsze  okazuje  się  droższy,  niż  się

wydawało.

Torun

 chciała się wyswobodzić z jego ramion, czuł to, lecz nie mógł jej wypuścić, nim jej

nie wytłumaczy, co ma na myśli. Że wcale nie jest nastawiony negatywnie. I uważa oczywiście,
że jej pomysły są dobre. Nie o to chodziło.

background image

– Potrzebuję trochę

 czasu, by

 się oswoić z tą myślą. Chyba to rozumiesz? Mieszkałem tam

przez całe życie. Ale to się ułoży, zobaczysz.

 Tak

 myślisz?

Aż drgnął, słysząc powątpiewanie

 w

 jej głosie.

– Oczywiście, że

 tak

 – powiedział z takim przekonaniem, na jakie mógł się zdobyć. – Jeśli

dzisiaj  w  pracy  będzie  tak  spokojnie  jak  wczoraj,  zadzwonię  do  taty  i  dowiem  się,  co  z  tą
ścianą, jeszcze przed południem.

Torun

 pogłaskała go po piersi gestem, który wyrażał zarówno „tak, tak, będzie dobrze” jak i

„a teraz mnie przepuść, bo się spieszę”.

Christer

 odsunął się na bok i patrzył, jak wkłada płaszcz i poprawia szydełkowany beret, w

którym wyglądała jak przeniesiona z innej epoki. Była taka ładna. Ładniejsza, niż sądził.

Kiedy

 była gotowa, odwróciła się i postąpiła krok w jego stronę.

– Szkoda, że będziesz nocować

 w

 Lesjöfors – powiedział.

  I

  tak  muszę  wcześnie  wstać  –  odparła.  –  Ale  przecież  się  zobaczymy  w  niedzielę

wieczorem.

Cmoknęła

 go

 w usta. Miał wrażenie, że jej wargi też są sztywne i chłodne.

– Zadzwonię później – rzekł.

Rozpaczliwie

  pragnął  się  pozbyć  przed  jej  wyjazdem  uczucia,  że  coś  między  nimi  się

popsuło, ale stracił już na to nadzieję.

 Dobrze

 – powiedziała tylko, nim znikła za drzwiami.

Christer

 stal jeszcze przez dłuższą chwilę, nasłuchując cichnących na schodach kroków.

Magdalena

  podniosła  Liv  z  kuchennej  podłogi,  gdzie  leżała  na  brzuszku,  wierzgając  z

niezadowoleniem,  posadziła  ją  sobie  na  biodrze  i  wyszła  do  holu.  Petter  stał  już  ubrany  z
kluczykami w ręku.

–  Nils!  –  zawołała,  robiąc  parę  kroków

  w

  górę  po  schodach.  –  Kochanie,  musisz  już

schodzić, jeśli Petter ma cię odwieźć do szkoły.

– Już idę – dobiegło

 z

 piętra.

 Czy

  nie  możesz  w  końcu  zabrać  tej  skrzynki  z  narzędziami?  –  zwróciła  się  do  Pettera.  –

Stoi bez sensu na samym środku.

– Zabiorę ją

 po

 powrocie.

Tak, oczywiście.

 Na

 pewno.

Liv

 wciąż marudziła. Ślina ściekała jej po podbródku, ale wyglądało na to, że przynajmniej

nie ma już gorączki. Oby ten ząbek szybko się wyrżnął.

 Biedna

 malutka – powiedziała, przykładając wargi do delikatnego czółka.

Nils

 stanął u szczytu schodów z plecakiem przerzuconym przez jedno ramię.

 I

 worek na wuef – przypomniała Magdalena.

– Jasne.
Znów znikł

 w

 swoim pokoju.

Czekając, zmieniła kanał

 w

 telewizji z jednego z tych dziecięcych, które Nils włączał zaraz

po  przebudzeniu,  na  poranne  wiadomości.  Nastawiła  głośniej,  by  nie  słyszeć  nerwowego
mamrotania Pettera w holu.

background image

Zaswędziało ją

 u

 nasady włosów. Dziś musi znaleźć czas na prysznic.

– Cześć – zawołał

 Nils

 od drzwi.

– Cześć, mały.
Głos

 Pettera

 brzmiał znacznie ciszej:

– No, cześć.

Delikatnie

 zamknął drzwi.

W

 tej samej chwili marudzenie Liv przeszło w płacz. Ząbek dręczył ją prawie od tygodnia,

wywoływał gorączkę w nocy i łzy w dzień. Nie chciała jeść, nie chciała się bawić, tylko być
noszona i ssać własne palce. Skóra na podbródku była podrażniona od śliny. Magdalena wzięła
ją do łazienki, posadziła na przewijaku i wysmarowała jej podbródek i policzki idominem. Nim
biała maść się wchłonęła, Liv wyglądała przez chwilę jak mały klaun z załzawionymi oczami.

Magdalena

 zawsze uważała za mit przekonanie, że ojcowie nie słyszą płaczu swoich dzieci,

lecz najwyraźniej się myliła. Petter miał irytującą zdolność przesypiania każdej orgii wrzasku.

– Mogłaś

 mnie

 obudzić – mówił później rano. – Wziąłbym ją, gdybym coś słyszał.

Ale

  wtedy  było  już  za  późno.  Uważała  zresztą,  że  woli  zająć  się  nią  sama,  niż  słyszeć  jej

płacz w drugim pokoju. Wiedziała zatem, że może mieć pretensje tylko do siebie.

Wyszła

 z

 Liv do kuchni i nalała sobie filiżankę kawy. Próbowała bez większego przekonania

zabawić  małą  drewnianą  łyżką  na  podłodze,  a  sama  przeglądała  w  tym  czasie
„Värmlandsbladet”, lecz po niespełna minucie Liv zaczęła krzyczeć tak głośno, że znów musiała
ją wziąć na kolana.

 Wyjdziemy

 na chwilę – zdecydowała, dopijając kawę. – Będzie świetnie, prawda?

Wyjrzała

 przez

 okno. Nagie gałęzie żywopłotu były pokryte szronem.

W

  tygodniu  polowania  na  łosie  w  zeszłym  roku  zrobiła  reportaż  o  uczniach,  którym

pozwolono wziąć w nim udział w ramach dnia zajęć na świeżym powietrzu. Szczerze mówiąc,
nie  było  zbyt  wielu  chętnych.  Opcja  druga  –  wyjazd  do  Torsby  na  kebab  –  przyciągnęła  ich
znacznie bardziej. Spędziła jednak wspaniały dzień i wracając górską drogą, z Johnnym Cashem
w stereo i Klarälven wijącą się w dolinie jak błękitny wąż, po raz pierwszy od miesięcy czuła
głęboką wewnętrzną wiarę. Będzie dobrze. Małe życie w jej brzuchu zostanie z nimi i wszystko
się ułoży. Wtedy po prostu to wiedziała.

Zdawało się, że

 od

 tamtego czasu upłynęła wieczność.

Kiedy

  po  raz  ostatni  sformułowała  kompletną  myśl?  Kiedy  wypowiedziała  w  rozmowie

więcej  niż  trzy  zdania  pod  rząd?  Czterdzieści  minut  nieprzerwanego  snu  było  jej  rekordem  z
ostatniego tygodnia.

Zmęczenie sprawiało, że czuła się

 jak

 otulona watą, owinięta w warstwy miękkiego puchu.

Nie  docierało  do  niej  nic  ze  świata  zewnętrznego,  nic  jej  nie  obchodziło.  W  ostatnich  dniach
naprawdę zaczęła się obawiać, co może się stać, jeśli niedługo się nie wyśpi.

Pogłaskała

 Liv

 dwoma palcami po mokrym policzku, jakby przepraszając, że nie ma siły być

tak szczęśliwa, jak powinna. Jaka była, w głębi duszy.

background image

4

P

etra

  jechała  powoli  wąską  żwirówką

.  Po

  jednej  stronie  stał  gęsty  i  wysoki  las,  po  drugiej

rozciągał  się  panoramiczny  widok  –  najeżone  świerkami  grzbiety  górskie,  które  w  miarę
wzrastającej odległości stawały się coraz bardziej miękkie i niebieskie, aż na końcu pochłaniał
je horyzont.

Otworzyła

  drzwi

  najciszej,  jak  umiała,  i  zamknęła  niemal  równie  bezgłośnie,  przyciskając

rękę  do  szyby,  by  uniknąć  trzaśnięcia.  Potem  postała  przez  chwilę.  Niebo  było  zupełnie
bezchmurne,  a  przed  południem  miało  przybrać  piękny  ciemnoniebieski  odcień,  typowy  dla
jesieni.

Odetchnęła głęboko, napełniając płuca

 powietrzem. Nic

 tak jej nie uspokajało jak kontakt z

naturą.

Mam

 nadzieję, że szybko znajdziemy jakiś dom, pomyślała, wkładając radio do kieszonki na

piersi i słuchawkę do ucha.

Od

 roku szukała z Lassem domu na wsi w okolicach Hagfors. Początkowo z umiarkowanym

zaangażowaniem,  lecz  kiedy  przyszedł  sezon  na  grzyby,  zaczęły  dojrzewać  jagody  i
poczerwieniały  borówki,  tęsknota  za  samotnym  domem  w  lesie  zaczęła  jej  sprawiać  niemal
fizyczny ból.

Wzięła

  sztucer

  z  podłogi  przed  tylnym  siedzeniem,  zaciągnęła  zamek  błyskawiczny  w

futerale i przewiesiła broń przez ramię.

Roy

  zaskomlał,  gdy  uchyliła  bagażnik,  próbował  się  przecisnąć  przez  szczelinę,  lecz  Petra

mocno  trzymała  obrożę  i  szybko  przypięła  smycz,  nim  otworzyła  klapę  na  całą  szerokość  i
pozwoliła mu wyskoczyć na ziemię.

Wprawnym

  ruchem  umocowała  GPS  przy  obroży  i  włożyła  psu  przez  głowę  kamizelkę

odblaskową.

Roy

  zaszczekał,  słysząc  dobiegający  z  lasu  trzask,  i  szarpnął  smycz.  Cofnął  się  jednak  i

przywarł do jej nóg.

Czy

  to  był  wilk?  Petra  zamknęła  bagażnik,  nie  odrywając  wzroku  od  lasu.  A  może

niedźwiedź? Poczuła naglę jakąś obecność. Coś ją obserwowało.

– Obiecuję, że będę strzelać, jeśli coś się

 stanie

 – szepnęła do psa.

Jakby

 mógł zrozumieć jej słowa.

Roy

 spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczami. Było oczywiste, że rozumie.

– Naprawdę – dodała,

 teraz

  w  równej  mierze  do  lasu  i  trzasków  między  drzewami  jak  do

Roya.

Spojrzała

 na

 zegarek. Dwie minuty po wpół do dziewiątej. Czas zaczynać.

Zapach

 środków czyszczących unosił się w komisariacie, kiedy Christer przyszedł do pracy.

Na końcu korytarza lśniła jeszcze mokra podłoga.

 Musisz

 wstawić nową kawę – przywitał go asystent kryminalny Folke Natt och Dag, kiedy

Christer zajrzał do jego pokoju. – Ta stoi już trochę.

– Okej. Ćwiczyłeś?

background image

Folke

 wyglądał, jakby przed chwilą wyszedł spod prysznica.

 Tak

 – przyznał. – Zrobiłem dziś rano małą rundkę. Ostatnio trochę się leniłem, ale teraz to

się zmieni.

– Jakbyś

 tego

 potrzebował.

Christer

  nie  spotkał  dotąd  kogoś,  kto  byłby  tak  dobrze  zbudowany  jak  Folke  i  tak  mało

zainteresowany  demonstrowaniem  swoich  atutów.  Był  jak  byczek  Fernando.  Czuł  się  najlepiej
przy swoim komputerze.

Folke

 spojrzał na niego zmrużonymi oczami.

 Wszystko

 w porządku? – zapytał.

 Tak. Jasne. Wszystko

 w porządku. Dobra, wstawię tę kawę.

Christer

 wyszedł do pokoju socjalnego i wypłukał czarny osad zalegający na dnie ekspresu.

Zastanawiał się

 czasami, ile

  Folke  właściwie  przesypia  godzin  w  nocy.  Jeśli  w  ogóle  śpi.

Miał wrażenie, że pracuje na okrągło. Pod tym względem on i Jens dobrze do siebie pasowali.

Christer

  oswoił  się  już  z  tą  myślą,  choć  w  niektórych  sytuacjach  miał  wątpliwości,  czy

moralne jest, by policjant mieszkał razem z fotoreporterem. Ale to nie był jego problem. Nie on
był szefem Folkego.

Włączył

 ekspres. Ranek

 spędzony z Torun wciąż tkwił w nim jak zadra. Powinien w końcu

zadzwonić do Bengta i zapytać o tę ścianę, ale coś go powstrzymywało. Coś, czego nie chciał
dotykać.

Myśl

  o

  przejęciu  domu  zaczęła  w  nim  kiełkować  tamtego  wieczoru,  kiedy  Gunvor  i  Bengt

oznajmili, że postanowili go sprzedać. Chociaż Christer rozumiał, że tak musiało się stać, że nie
ma innego wyjścia, przyjął to z większym trudem, niż on i Torun się spodziewali. Dzieciństwo
się skończyło. Na zawsze.

Ale

  to  był  pomysł  Torun.  Mówiła,  że  podoba  się  jej  ten  dom,  tak  ładnie  położony  nad

jeziorem.

Teraz

 miał wrażenie, że tylko to się jej podobało.

Nie, powinienem

 zadzwonić, pomyślał. Zamiast tego pozostał jednak na miejscu, słuchając

kojącego pyrkania ekspresu.

Petra

  mocno  trzymała  smycz,  przechodząc  z  Royem  przez  rów.  Pośliznęła  się  kilka  razy,

próbując  przedostać  się  na  drugą  stronę  przez  oszronioną  drogę.  Musiała  trzymać  psa  jedną
ręką.

Suche

  gałęzie  świerków  kłuły  ją  i  szarpały  ubranie,  kiedy  przedzierała  się  między

drzewami, więc drugą ręką osłaniała twarz. Po jakichś dwudziestu metrach las wokół nich się
otworzył. Drzewa stały się rzadsze, a gęsty mech porastał zakopane w ziemi kamienie i pniaki.

Buty

 z goretexu klapały i kląskały, kiedy szła. Przez cały czas omiatała spojrzeniem wykroty

i krzaki, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że ktoś ją obserwuje.

Coś

 sobie

 wmawiam, pomyślała, odpinając smycz Roya.

 No

 – szepnęła. – Szukaj łosia.

On

 jednak, zamiast ruszyć z nosem przy ziemi, jak to miał w zwyczaju, zwrócił głowę w jej

stronę. Naprawdę?

– No, ruszaj.

background image

Roy

 pomknął przez kępy traw.

Petra

  poprawiła  pasek  sztucera  i  poszła  za  nim.  Wilgotny,  miękki  mech  lśnił  w

nasłonecznionych miejscach jasną zielenią. W cieniu leżał jeszcze szklisty biały szron. Szybko
zrobiło jej się ciepło.

 Peo

 do Femkego – rozległ się szept w radiu. – Łosza idzie w twoją stronę.

– Dziękuję, zrozumiałem.
Nasłuchując

  dalszego

  ciągu,  Petra  wyszła  na  wyrąb  porośnięty  ostrą  żółtą  trawą.  Trudno

było  coś  dostrzec  pod  jej  kępami,  więc  potknęła  się  parę  razy  o  resztki  pni  pozostałych  po
wycince. Kiedy weszła na wzniesienie, zobaczyła po drugiej stronie podskakujący ogon Roya.
Biegał tam i z powrotem, wyglądało na to, że dobrze pracuje, ale był cicho. Nie wydał z siebie
nawet jednego szczeknięcia.

Ciszę przerwał

 nagle

 strzał, który odbił się echem wśród gór i stopniowo ucichł.

Petra

 przystanęła, nasłuchując.

– Gratulacje! – usłyszała

 w

 radiu.

Dobrze

 znany głos Waldemara. Donośny, rzeczowy i pozbawiony sentymentów.

Upłynęło

 kilka

 sekund, nim Femke odpowiedział ze swoim holenderskim akcentem:

– Łosza

 na

 stanowisku dwieście piećdziesiąt pięć.

– Trafiłeś ją – stwierdził Peo. –

 To

 dobrze.

Petra

  zbiegła  w  dół  do  lasu  lżejszym  krokiem.  Na  GPS  zobaczyła  Roya  po  stronie

południowej,  w  odległości  czterystu  metrów,  która  szybko  wzrosła  do  pięciuset.  Wreszcie
odnalazł rytm.

Poprawiła parę

 razy

 czapkę. Gruby materiał przywierał do spoconego czoła, lecz specjalnie

jej to nie przeszkadzało.

Strzał

 Femkego

 i ożywione głosy w radiu odpędziły niemiłe uczucie. Wreszcie złapała rytm

i oddech – stan, który tak lubiła. Tylko ona i las. Nic więcej.

Łosza

 na

 sam początek dnia to był bardzo dobry znak. Może dopisze im teraz szczęście. W

zeszłym  roku  musieli  polować  w  każdy  weekend  do  końca  listopada,  by  uzyskać  planowany
wynik, i do tego czasu polowanie zupełnie straciło swój urok.

Petra

 szła przez blisko kwadrans, nie słysząc szczekania – ani Roya, ani innego psa. Radio

też milczało. Słyszała tylko szelest krzewinek jagód muskających nogawki jej spodni.

Kiedy

 rozległ się drugi strzał tego dnia, znów przystanęła. Tym razem zdawał się dobiegać

od strony zachodniej, z niewielkiej odległości.

Waldemar

  powtórzył  swoje  gratulacje  równie  szybko  jak  zwykle.  Petra  podjęła  marsz,

czekając na ciąg dalszy, który nie nastąpił. Ponownie usłyszała głos Waldemara:

 Kto

 strzelał?

Bez

 odpowiedzi.

A

 to co miało znaczyć? Ktoś nie usłyszał pytania?

Ponieważ  znajdowała  się  bliżej  myśliwych

  na

  zachodniej  flance  niż  Waldemar,  wyjęła  z

kieszeni radio i powtórzyła pytanie:

 Kto

 strzelał?

Zerwał się

 wiatr

 i korony świerków zaczęły się kołysać i szumieć. Z daleka brzmiało to jak

background image

szum autostrady. Petra wciąż trzymała radio blisko ust, czekając, aż ktoś się odezwie.

Kiedy

 tak się nie stało, próbowała sobie przypomnieć, komu przydzielono stanowiska po tej

stronie.

 Petra

 wzywa Pära – spróbowała.

Wiedziała

 przynajmniej

 tyle, że Pär i Alva powinni być gdzieś w pobliżu.

 Petra

 wzywa Pära.

Żadnej reakcji.

 Czy

 ktoś po zachodniej stronie wie, skąd padł strzał?

W

 końcu usłyszała głos Janet Antonsson:

 Wydaje

 mi się, że gdzieś tutaj blisko.

Miała nadzieję, że strzelał Pär,

 by

 dostarczyć córce trochę emocji.

 Okej

 – odpowiedziała, czekając, aż jeszcze ktoś się odezwie, lecz w eterze znów zapadła

cisza.

Tak, to

 na pewno się wyjaśni. Byle tylko nikogo przypadkiem nie postrzelili.

Petra

  spojrzała  jeszcze  raz  na  GPS  Roya,  brnąc  dalej  wśród  jagód.  Teraz  znajdował  się

tylko dwieście metrów od niej.

Po

 dziesięciu minutach stromego podejścia weszła na zupełnie nowy wyrąb. Nie było go tu

w zeszłym roku. Patrzyła ze zdziwieniem na szare bloki skalne i martwe pnie drzew, leżące w
nieładzie  jak  gigantyczne  bierki.  W  wypełnionych  wodą  koleinach  pozostawionych  przez
maszyny leśne lśniła cienka warstwa lodu.

Radio

 wciąż milczało.

Kiedy

 weszła na górę, dostrzegła Roya tuż przy stanowisku 223. Wzięła lornetkę i zobaczyła

Klasa  Sannera  siedzącego  ze  sztucerem  opartym  o  drewnianą  podpórkę.  W  pobliżu  nie  było
widać martwego łosia.

Znów wyjęła

 radio

 z kieszeni.

 Petra

 do Klasa.

Zobaczyła

 przez

 lornetkę, jak Klas sięga po radio.

– Tak, jestem.
– Stoję

 na

 samej górze. Widzisz mnie?

Klas

 odwrócił głowę i pomachał ręką w jej stronę.

– Tak, widzę.

 Mam

 tutaj Roya. Wziąć go na smycz?

 Nie, niech

 jeszcze trochę popracuje, jeśli nie jest zbyt zmęczony.

 Okej. Teraz

 biegnie do ciebie.

Petra

 zobaczyła Roya truchtającego w stronę wyrębu.

 To

 nie ty strzelałeś?

 Nie

 – odparł krótko. – Nie ja.

Petra

  zakończyła  rozmowę  z  dziwnym  uczuciem.  Chybiony  strzał  to  przecież  nie  koniec

świata. Komu to się nie zdarzyło? Nawet jeśli jedni mieli większego pecha niż inni.

background image

5

M

agdalena

  szła  Storgatan

,  pchając

  przed

  sobą  wózek.  Miała  wrażenie,  że  cały  chodnik  się

przechyla, a ona traci kontrolę nad nogami. Wspaniale było jednak wyjść na słońce i z każdym
oddechem czuła się coraz bardziej sobą.

Liv

 patrzyła na nią wielkimi oczami, gryząc w desperacji rękawiczkę, która była już mokra

od śliny.

  Tak

  mi  ciebie  żal  –  powiedziała  Magdalena.  –  Niedługo  wyjdzie  nowy  ząbek  i  będzie

lepiej, zobaczysz.

Dopadły  ją

  wyrzuty

  sumienia  po  porannym  wybuchu,  więc  kiedy  doszła  do  dworca

autobusowego, wyjęła komórkę z torebki wiszącej na rączce wózka i zadzwoniła do Petera.

– Przepraszam… – zaczęła,

 kiedy

 odebrał.

 Nie

 szkodzi.

– Oczywiście, że

 szkodzi. Trzeba

 myśleć, co się mówi. Ale jestem taka zmęczona.

Czuła

 w

 uszach szum, który pojawiał się zawsze wtedy, gdy miała się rozpłakać.

 Wiem, kochanie

 – odrzekł Petter. – Wiem.

Powiedz, że wrócisz dziś

 do

 domu wcześniej, powiedz, że zajmiesz się dzieckiem przez cały

wieczór, żebym mogła spać. Pomóż mi.

Petter

 jednak milczał.

 Jak

 myślisz, kiedy wrócisz do domu? – zapytała, czując, że szum w uszach się nasila.

  Trudno

  powiedzieć.  Musimy  skończyć  tę  wiatę  samochodową,  zanim  spadnie  śnieg.

Będzie nadal zimno, więc musimy się spieszyć.

– Proszę…
Dławiło ją

 w

 gardle tak, że z trudem mogła mówić.

– Robię,

 co

 mogę – odparł Petter. – Przecież wiesz.

Możliwe,

 ale

 w tej chwili to za mało. Rozumiesz?

Magdalena

 pociągnęła nosem, próbując stłumić płacz. Wstydziła się takiej utraty panowania

nad  sobą  –  jakby  na  powrót  stała  się  dzieckiem.  Dzieckiem,  które  przez  cały  czas  potrzebuje
pomocy i wsparcia. Chodzi po mieście i beczy.

 Magda?

 Słyszysz mnie?

 Jestem

 taka zmęczona – załkała. – Nigdy nie byłam taka zmęczona.

Starszy

 mężczyzna z wydatnym brzuchem i shih tzu na smyczy automatycznej przyjrzał się jej,

kiedy go mijała. Odwróciła głowę, lecz wiedziała, że to i tak nic nie da.

 Zaczynam

 się o ciebie martwić – rzekł Petter.

 Ja

 też.

Wyrzuty

 sumienia minęły, teraz czuła tylko złość.

– Mówię poważnie. Słyszy się przecież

 o

  depresji  poporodowej.  Nie  myślałaś,  że  możesz

mieć coś takiego?

Magdalena

 tak mocno chwyciła rączkę wózka, że poczuła kwas mlekowy aż w ramieniu.

–  Miałaś  przecież  kiedyś

  problem

  z  depresją  –  ciągnął.  –  Dlatego  możesz  być  bardziej

background image

podatna po urodzeniu dziecka i…

Naprawdę

 dobrze

 się przygotował. Jak długo już patrzył na nią jak na wariatkę?

–  Ja.  Jestem.  Zmęczona!  –  wrzasnęła.  –

  Zrozum

  to  wreszcie!  Znam,  do  cholery,  różnicę

między  zmęczeniem  i  depresją.  Chcę  żyć,  kocham  Liv,  ale  muszę  SPAĆ!  Ale  buduj  tę  swoją
pieprzoną wiatę.

Rozłączyła  rozmowę

  bez

  pożegnania,  choć  wiedziała,  że  on  tego  nienawidzi,  i  wrzuciła

komórkę do torebki.

Idiota!
Zwiększyła  tempo,  szła

  teraz

  tak  szybko,  że  zaczęły  ją  boleć  nogi.  Dopiero  gdy  weszła  na

most, zauważyła, że Liv usnęła z rękawiczką w buzi.

To

 minie, pomyślała. Przynajmniej tak mówią położne i eksperci. To tylko taka faza.

Lokalna

  redakcja  była  pusta  i  ciemna.  Informacja  na  drzwiach  odsyłała  z  ogłoszeniami  do

biura  w  Karlstad,  a  jeśli  ktoś  chciał  przekazać  redakcji  jakąś  wiadomość,  mógł  zadzwonić  na
podany numer.

Magdalena

  przekręciła  klucz  i  mocowała  się  przez  chwilę  z  ciężko  działającym  zamkiem.

Otworzyła drzwi plecami i weszła, ciągnąc za sobą wózek. W środku unosił się kwaśny zapach.
Kwaśny i stęchły.

Na

 początku roku redakcja lokalna została przeniesiona do mniejszego lokalu przy tej samej

ulicy,  tym  razem  bez  recepcji  i  miejsc  do  siedzenia  dla  gości.  Zostało  tylko  biurko  i
mikroskopijny  pokoik  socjalny  z  mikrofalówką,  ekspresem  do  kawy  i  małą  lodówką.  Zmywać
trzeba było w umywalce w toalecie.

Magdalena

  pracowała  tutaj  tylko  parę  miesięcy  przed  urodzeniem  Liv  i  nie  zdążyła  się

przyzwyczaić ani do nowego lokalu, ani do samotności. Bez recepcjonistki redakcja wydawała
się pusta. Często myślała o Barbro Holmgren. Zastanawiała się, co się z nią teraz dzieje.

Podniosła parę listów, leżących

 na

 podłodze mimo kartki z informacją na drzwiach. Potem

pochyliła  się  nad  Liv,  która  spała  głęboko  w  wózku,  zdjęła  jej  czapkę  i  rozpięła  zamek
błyskawiczny w kombinezonie.

Depresja

 poporodowa. Jakim trzeba być durniem?

Na

  biurku  przy  klawiaturze  stał  kubek  wypełniony  do  połowy  zimną  kawą.  Na  jej

powierzchni  unosiły  się  wysepki  pleśni.  Magdalena  wylała  zawartość  do  toalety  i  porządnie
umyła kubek.

Na

 pewno Björn, pomyślała, szorując ścianki szczotką do zmywania, by pozbyć się czarnej

obwódki.  Irma  nigdy  by  tego  tak  nie  zostawiła.  Nowy  reporter  z  Torsby  był  energicznym
dwudziestopięciolatkiem,  wesołym  i  dowcipnym,  lecz  obdarzonym  mizernym  poczuciem
porządku. Magdalena przejechała jeszcze parę razy szczotką, nim wróciła do biurka i usiadła.

Za

  oknem  ustawiała  się  kolejka  do  bankomatu.  W  środku  pola  widzenia  miała  kobietę  w

sportowej kurtce, z włosami związanymi w koński ogon. W ręku trzymała portfel, a samochód
zostawiła na jałowym biegu.

Magdalena

  przeciągnęła  palcem  wskazującym  po  biurku,  zostawiając  ślad  w  cienkiej

warstwie kurzu.

Księga

  z

  dokumentami  rady  gminy  z  połowy  września  leżała  na  samym  wierzchu  małego

background image

stosu  obok  komputera.  Magdalena  rozpoznała  rozstrzelone  pismo  Björna.  Poza  tym  biurko
wyglądało  prawie  tak  samo  jak  wtedy,  gdy  zostawiła  je  w  marcu.  Parę  skoroszytów,  kilka
starych gazet, zielone jabłko z gipsu, które Nils zrobił w świetlicy.

Kiedy

 poszła na urlop macierzyński, kierownictwo gazety postanowiło nie zatrudniać nikogo

na  zastępstwo,  tylko  w  razie  potrzeby  zwrócić  się  do  kolegów  z  sąsiednich  gmin.  Przeważnie
wracali  do  swoich  redakcji  i  tam  pisali  artykuły,  lecz  w  przypadku  dużego  pośpiechu  używali
sporadycznie jej komputera.

Wyciągnęła rękę

  po

  jabłko,  które  też  zdążyło  się  zakurzyć,  i  znów  oparła  się  wygodnie  na

krześle. Po kilku sekundach zasnęła.

Kiedy

 Petra wróciła pod ubojnię, przy ognisku było sporo ludzi. Największą lukę znalazła

między  Janet  i  Janem-Åke.  Przeszła  przez  ławkę,  trzymając  plecak  w  jednej  ręce,  i  usiadła.
Nogi bolały ją ze zmęczenia, szczególnie uda. Do butów przyczepiły się pożółkłe liście brzozy.

 Czy

 już wiemy, kto strzelał? – zapytała, otwierając plecak.

 Nie

  –  odparła  Janet.  –  Ale,  jak  mówiłam,  wydawało  mi  się,  że  strzał  dobiegł  od  naszej

strony.

– Dziwne.

 Tak, na

 pewno.

Petra

  wyjęła  termos  i  napełniła  kubek  wyjątkowo  mocną  kawą.  Pierwsze  łyki  paliły  ją  w

gardle.

 Czy

 Pär i Alva już wrócili? – zapytała, rozglądając się dookoła.

 Nie, z

 tego, co wiem.

 To

 zaczekajmy.

Petra

 zanurzyła się w spokojny gwar głosów, zapatrzyła w ogień.

Henrik

  Åhman  siedział  w  kucki  przy  samym  ognisku,  z  żeliwną  patelnią,  na  której

skwierczały kotlety. Przewrócił je parę razy i polał sosem z plastikowej butelki.

Petra

  wypiła  jeszcze  parę  łyków  kawy,  po  czym  ścisnęła  kubek  kolanami  i  wyszperała

opakowanie kiełbasek i patyk. Musi wystarczyć.

Dołączali

 do

 nich kolejni myśliwi. Ci, dla których nie starczyło miejsca na ławkach, siadali

dookoła na plecakach.

Od

  czasu  do  czasu  obracała  patyk  i  wypijała  parę  łyków  kawy,  nie  przestając  myśleć  o

strzale.

 Cztery

 lata więzienia za zabicie wilka – dobiegł ją czyjś głos i odwróciła głowę.

Jan-Åke napotkał

 jej

 spojrzenie i nie odwrócił wzroku.

 Czy

 ty też uważasz, że to trochę dziwne, Petra? Cztery lata. Więcej, niż można dostać za

pobicie.

Petra

 obróciła kiełbaskę, która była już prawie gotowa.

  Nawet

  szefowie  policji  mają  chyba  swoje  prywatne  zdanie  –  rzucił  Oliver  Långström  z

ławki obok.

– Oczywiście.

 Ale

 wolałabym teraz o tym nie dyskutować.

Rozmowy

 dookoła ucichły. Wszystkie oczy zwróciły się Petrę.

 I

 tak musimy robić swoje, prawda? – rzekła. – Niezależnie od wszystkiego.

background image

– Oczywiście – zgodził się

 Oliver

 i zamrugał w gryzącym dymie z ogniska. – Ale przecież

nic ci nie ubędzie, jeśli będziesz szczera.

Petra

  wiele  razy  była  wciągana  w  takie  dyskusje.  Jako  niedawno  przybyła  mieszkanka

Göteborga  nie  potrafiła  zrozumieć  oporu  przeciw  wilkom,  ale  z  biegiem  czasu  zaczęła,  choć
niechętnie, widzieć sprawę z innej perspektywy.

 Tym

 ze Sztokholmu łatwo jest tam siedzieć i decydować, ile ma być tutaj wilków – rzekł

Jan-Åke.

Oliver, który trzymał

 na

 patyku ociekającą tłuszczem kiełbaskę, odgryzł kawałek i pokiwał

głową.

–  Chciałbym  widzieć  reakcję  dyrektorów

  z

  Naturvårds-verket

[1]

,  gdyby

  na  własne  oczy

zobaczyli swoje psy rozszarpywane na strzępy.

Po

  tym,  jak  jego  karelczyk  Odyn  został  zagryziony  przed  dwoma  laty,  wielu  myśliwych

mających psy nie odważyło się już ich wypuszczać. Mówiło się nawet o zaprzestaniu polowań z
naganką. Petra nie potrafiła się jednak zmusić, by zabronić Royowi tego, co kochał najbardziej
na świecie, do czego został stworzony.

Samoobrona

 była jednak czymś innym niż kłusownictwo.

Poczuła  ulgę,  widząc,  że

  zainteresowanie

  grupy  przeniosło  się  z  niej  na  nissana  navarę

Waldemara Hallinga, który wjechał powoli na plac z upolowaną łoszą ma przyczepie.

 Czy

 nadal nikt nie wie, kto oddał drugi strzał? – zapytała.

Włożyła  kiełbaskę  między  kawałki

  chleba

  i  zaczęła  szukać  na  dnie  plecaka  tubki  z

musztardą.

 Jaki

 drugi strzał? – zdziwił się Ernst Losjö. – Słyszałem tylko jeden.

Wokół

  ogniska

  rozgorzała  dyskusja.  Jedni  słyszeli  strzał,  inni  nie.  Jedni  słyszeli  rozmowy

przez radio, inni tylko ich fragmenty. Niektórzy zupełnie nic.

W

 środku rozmowy Jan-Åke zaklął obok niej.

 Co

 się stało? – zapytała.

Siedział

 z

 telefonem w dłoni, wpatrując się w wyświetlacz.

– Muszę już iść – oznajmił. –

 Mama

 znowu gorzej się czuje. Powiedz Hallingowi, że znikam

na resztę dnia.

Wstał,  przeszedł

  przez

  ławkę  i  ruszył  lekkim  truchtem  w  stronę  samochodu,  trzymając

otwarty plecak. Nikt chyba nie zauważył jego odejścia.

 Ja

 słyszałem strzał – odezwał się Frans Mogård. – Wydawało mi się, że dziwnie brzmi.

 To

 znaczy jak? – zapytał Oliver.

 Nie

 umiem tego dokładnie opisać, ale to było coś innego.

Petra

 wstała i spojrzała na plac. Uczucie, że coś jest nie tak, przybierało na sile.

Klas

  Sanner  stał  koło  przyczepy  i  rozmawiał  z  Hallingiem,  lecz  teraz  ruszył  niespiesznym

krokiem  w  ich  stronę.  Choć  Petra  wiedziała,  że  bracia  ostatnio  starają  się  siebie  unikać,
zapytała, czy może widział Pära i Alvę.

Klas

 pokręcił głową i zajął miejsce zwolnione przez Jana-Åkego.

 Czy

 nikt nie widział od rana ani Pära, ani Alvy? – zapytała głośno.

 Nie

 widziałem od chwili, gdy rozeszliśmy się na stanowiska – odparł Henrik.

background image

 I

 nie wracaliście razem?

– Nie. Poszedłem

 prosto

 do samochodu i na nikogo nie czekałem.

Petra

  spojrzała  na  zegarek.  Minęła  ponad  godzina  od  ogłoszenia  przerwy  w  polowaniu.

Gdyby nawet szli najwolniejszym krokiem, powinni już dawno tu być.

– Spróbujemy

 do

 niego zadzwonić – rzekła, wyjmując komórkę z kieszeni kurtki.

Brak

 zasięgu.

 Czy

 ktoś ma zasięg?

Prawie

  wszyscy  siedzący  wokół  ogniska  zaczęli  wyciągać  telefony  z  kieszeni  i  plecaków,

ale większość kręciła głowami, patrząc na wyświetlacz. Jan-Åke z pewnością miał zasięg, lecz
już pojechał do domu.

 Mam

 dwie kreski – oznajmił Ernst Losjö. – Mogę spróbować. Jeśli dostanę numer, bo nie

mam.

Petra

 wydobyła numer komórki Pära ze swoich kontaktów i głośno go przeczytała.

 Od

 razu odezwała się poczta – zakomunikował Ernst po paru sekundach. – On pewnie też

nie ma zasięgu.

Przy

 ognisku zapadła cisza, nie licząc głośnych trzasków, jakie od czasu do czasu wydawał

ogień. Klas obracał swój patyk, nie zmieniając wyrazu twarzy, jakby nie do końca rozumiał, co
się dzieje.

Może któreś

 z

 nich upadło i zrobiło sobie krzywdę? Ale wtedy Pär użyłby radia.

 Czy

 ktoś słyszał dzisiaj Pära w radiu? – zapytała Petra. – Czy w ogóle coś mówił?

Kiedy

  nikt  nie  odpowiedział,  przeszła  przez  ławkę  i  poszła  do  ubojni  porozmawiać  z

Hallingiem.

– Pär

 i

 Alva nie wrócili – oznajmiła. – Musimy jechać i zobaczyć, czy coś się nie stało.

6

V

olvo

 XC 90 Pära Sannera

 stało

 samotnie

 na placu manewrowym w miejscu, gdzie zaczynała

się ścieżka prowadząca do sześciu stanowisk po zachodniej stronie. Petra zaparkowała obok.

 Dziwne

 – zauważył Waldemar.

Podszedł,

  lekko

  utykając,  do  samochodu  Pära,  szarpnął  za  klamkę,  lecz  drzwi  były

zamknięte.

Petra,  idąc

  za

  nim,  omiatała  wzrokiem  plac,  lecz  nie  widziała  nic  prócz  brzeziny  i

uschniętych krzewów dzikich malin. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszała, był szum świerków.

 Tu

 w każdym razie nie ma nikogo – stwierdził Waldemar z twarzą przyciśniętą do lekko

przyciemnionej przedniej szyby.

Spojrzał

 na

 nią pytającym wzrokiem i wyjął radio z kieszeni kurtki. Słuchawkę miał już w

background image

uchu.

 Halling

 wzywa Pära.

Brak

 odpowiedzi.

– Jesteś tam, Pär? Odpowiedz, jeśli

 mnie

 słyszysz.

Waldemar

 podjął jeszcze kilka prób i potrząsnął głową. Nie, nic.

  W

  takim  razie  musimy  podejść  do  stanowiska  i  poszukać  –  rzekła  Petra.  –  To  jedyna

możliwość.

Plastikowy

  znak  przymocowany  do  niewielkiego  krzaka  na  brzegu  rowu  wskazywał,  gdzie

zaczyna  się  ledwo  widoczna  ścieżka.  Petra  pozwoliła  Waldemarowi,  by  szedł  pierwszy  i
wyznaczał tempo.

Mokre

 krzewinki borówek błyszczały w miejscach, w których słońce prześwitywało między

drzewami, ale w cieniu powietrze było chłodne.

Po

 jakichś stu metrach minęli tabliczki oznaczające drogę do stanowisk 221 i 222, niczego

nie widząc i nie słysząc.

Waldemar

  szedł  tym  samym  tempem  co  wcześniej,  ale  zwolnił  przy  stanowisku  223.  Petra

widziała,  jak  się  kuli,  jakby  znów  się  odezwał  dawny  uraz  kręgosłupa.  Od  czasu  do  czasu
poprawiał czapkę i pocierał dłonią kark.

Był równie

 niespokojny

 jak ona.

Kiedy

  zbliżyli  się  do  tabliczki  z  numerem  224,  przystanął.  Las  był  gęsty,  a  chmury

przesłoniły słońce.

– Pär! Alva!

Waldemar

  wołał  głośno.  Odpowiedziało  mu  tylko  suche  skrzypienie  pni  drzew,  a  potem

cisza.

 To

 nie wygląda dobrze, Petra – powiedział. – Cholera, to wcale nie wygląda dobrze.

Petra

 czuła suchość w ustach i marzyła o czymś do picia.

–  Możemy

  chyba

  podejść  do  samego  stanowiska  –  odrzekła.  –  To  musi  być  gdzieś  tutaj,

prawda?

– Tak, oczywiście.

 Tylko

 dlaczego on nie odpowiada?

Waldemar

 szedł dalej do stanowiska 224. Pomiędzy drzewami było ciemno. Szare brodate

porosty zwisały z suchych gałęzi jak małe proporczyki. Waldemar zwolnił jeszcze bardziej.

Stanowisko

  znajdowało  się  na  stoku  schodzącym  do  trzęsawiska  i  było  usiane  białymi

kwiatami  wełnianki.  W  środku  mokradła  lśniło  jeziorko  tak  małe,  że  nie  miało  nazwy  i  nie
uwzględniały go żadne mapy. Przy jego południowym brzegu unosiły się nenufary.

Plecaki

 stały oparte o siebie i było je widać z daleka. Kiedy Waldemar je zobaczył, zaczął

biec truchtem, a Petra za nim.

Nagle

 zatrzymał się w pół kroku i zamachał rękami, by nie stracić równowagi.

Pär leżał

 na

 boku, nieruchomy jak na fotografii.

Petra

 zamrugała parę razy, by odzyskać ostrość widzenia i zrozumieć to, co zobaczyła.

Brakowało połowy

 twarzy

 ukrytej w lepkiej mazi mokrych włosów, substancji mózgowej i

białych  odłamków  kości.  W  jednym  uchu  wciąż  tkwiła  słuchawka.  Przewód  skręcał  się  w
kieszeni, jak gdyby nic się nie stało.

background image

 Wielkie

 nieba – wyszeptał Waldemar.

Petra

 przykucnęła i oparła się jedną ręką o ziemię, zmuszając się, by przez cały czas patrzeć.

Kraciasta

  kurtka  Pära  była  przesiąknięta  ciemną  krwią.  Jedna  ręka  podwinęła  się  pod

dziwnym kątem, rozcapierzone palce sterczały sztywno w górę. Czapka leżała jakiś metr dalej.

Kątem

 oka

 zobaczyła, jak Waldemar osuwa się na ziemię i zaczyna głośno szlochać.

7

W

aldemar

  nadal  klęczał  wśród  borówek  i  szlochał

,  z

  twarzą  pobladłą  i  mokrą  od  łez.  Petra

zostawiła  go  w  spokoju  i  przyglądała  się  teraz  leżącemu  Pärowi.  Zaledwie  parę  godzin  temu
rozmawiali. Teraz nie żył. Stał się tylko kawałkiem ciała na mchu.

Skąd  wzięły  się

  dziwne

  rany  na  policzku?  Czy  wydziobały  je  ptaki?  Petra  rozejrzała  się.

Może. Trochę dalej, nad drzewami, zobaczyła dwa kruki.

Dopiero

 wtedy po raz pierwszy pomyślała o Alvie. Na Boga! Gdzie ona jest?

– Alva! – krzyknęła najgłośniej,

 jak

 umiała.

Echo

 powróciło falami – jak pozdrowienie z wieczności.

– Alva! – zawołała

 ponownie

 w drugą stronę.

Tym

 razem też odpowiedziały jej góry.

Waldemar

 podniósł się powoli i wytarł twarz rękawem kurtki. Nadal był bardzo blady.

 Nie

 ma Alvy – powiedziała Petra. – Musimy jej poszukać.

Zaczął

  niezgrabnie

  schodzić  do  trzęsawiska.  Petra  poszła  w  drugą  stronę,  na  niewielkie

wzniesienie,  żeby  zwiększyć  pole  widzenia.  Nie  przestawała  przy  tym  przez  cały  czas
nawoływać.

Krążyły

 nad

 nimi kruki, ale poza tym w lesie było cicho i pusto.

 Nie

 mogę jej znaleźć – wysapał Waldemar, kiedy wrócił.

Usiadł

 na

 kamieniu, by wyrównać oddech. Chwycił się za serce.

 To

 oczywiście nieszczęśliwy wypadek, prawda?

Petra

 nie wiedziała, co odpowiedzieć. Znów popatrzyła na Pära, a raczej na to, co z niego

zostało. Sztucer stał oparty o drzewo kilka metrów od ciała.

 Masz

 zasięg? – zapytała.

Wiedziała, że

 sama

 nie ma. Jeśli nie mogła zadzwonić ze wsi, to tym bardziej stąd.

Waldemar

 usiadł wygodnie i długo szperał w kieszeniach, nim udało mu się wyjąć telefon z

jednej z nich.

  Tylko

  numery  alarmowe  –  powiedział,  podając  go  jej.  –  Ale  to  powinno  wystarczyć,

prawda?

Bodil

  Sanner  posuwała  się  slalomem  przez  szkolny  korytarz,  starając  się  zręcznie  przejść

background image

między  grupką  roztrzepanych  chłopaków  ze  starszych  klas  i  dziewczyną  z  pierwszej,  która
pochylała się nad komórką, całkowicie zatopiona we własnym świecie. Większość uczniów szła
do stołówki albo z niej wracała.

Też przecież mogę

 tam

 dziś zjeść, pomyślała, skoro zostawiłam lunch w domu. Pewnie stoi

na  blacie.  A  może  nawet  nie  wyjęła  go  z  lodówki.  Właściwie  nie  miała  pojęcia,  gdzie  może
teraz być pojemnik z jedzeniem.

Ostatniej

 nocy prawie wcale nie spała.

Pożądanie.

Nie

 używała nigdy tego słowa, nie brzmiało dobrze w jej ustach, ale ostatnio powracało do

niej coraz częściej. Wzbierało w podbrzuszu, schodziło niżej na uda, tak intensywne, że robiło
jej się słabo.

Zerknęła

 w

 ciemności na Pära po drugiej stronie łóżka, próbując stwierdzić, czy śpi, czy też

nie,  kiedy  w  końcu  musiała  włożyć  rękę  pod  kołdrę,  zsunąć  majtki  i  ostrożnie  wprowadzić
palce.

Ich

  dotyk  w  wilgotnej  miękkości  wprawił  ją  w  szok.  Kiedy  ostatni  raz  tak  się  czuła?  Z

Pärem  sprawiało  to  ostatnio  głównie  ból.  Teraz  jednak  w  jej  ciele  wrzało  i  pragnęła  tylko
naciskać  mocniej,  głębiej,  jeszcze,  jeszcze,  aż  spostrzegła,  że  materac  zaczyna  się  kołysać.
Próbowała stłumić jęk, kiedy przewróciła się na bok i uniosła kolano, żeby dojść.

Kiedy

 przyszedł orgazm, była zdyszana i mokra od potu.

Przepływał

  jeszcze

  przez  jej  ciało  małymi  falami,  kiedy  Pär  wstał  nagle  i  bez  słowa

wyszedł z pokoju. Po chwili usłyszała odgłos wody spuszczanej w toalecie.

Musiał ją słyszeć.

 Na

 pewno. Zdziwiło ją, że w ogóle się tym nie przejęła. Zanim wrócił do

łóżka, już spała.

Otworzyła

  drzwi

  do  pokoju  nauczycielskiego.  Panujący  w  nim  spokój  dawał  uczucie

wyzwolenia  po  doświadczeniu  zewnętrznego  chaosu.  Åse  siedziała  na  sofie,  schylona  nad
czasopismem, z plastikowym słoikiem w jednej ręce i widelcem w drugiej.

– Cześć – powiedziała, podnosząc

 wzrok

 znad lektury. – Jak leci?

 Jako

 tako.

Åse

  i

  ona  zostały  przyjęte  do  pracy  mniej  więcej  w  tym  samym  czasie.  Pierwszego  dnia

Bodil  pomyliła  sale  i  zaczęła  prowadzić  lekcję  szwedzkiego  w  klasie  Åse,  która  miała  mieć
angielski. Åse pękała ze śmiechu, kiedy zjawiła się w parę minut później i pokazała jej, dokąd
ma iść.

Kiedy

 ich córki były małe, spotykały się również czasem poza pracą, ale w ostatnich latach

zdarzało  się  to  coraz  rzadziej.  Bodil  nie  wiedziała,  czy  to  naprawdę  kwestia  braku  czasu,  jak
często mówiły, czy po prostu wyrosły z tej formy kontaktów.

Bodil

 rozsiadła się wygodnie w jednym z foteli. Ze słoika Åse dochodził przyjemny zapach

buraczków i ziela angielskiego, ale sama nie czuła się specjalnie głodna. Właściwie to wcale.

Podczas

  pierwszej  podwójnej  godziny  stanęła  przy  oknie  i  tak  głęboko  zatopiła  się  w

myślach, że prawie zapomniała, gdzie jest, kiedy Ludde poprosił ją, by podeszła i pomogła mu z
dolną nitką, która znów się zaplątała. Patrzył na nią długo, pytającym wzrokiem. Szczęście, że
nie widać, o czym człowiek myśli.

background image

– Uśmiechasz się – stwierdziła Åse

 i

 spojrzała na nią z rozbawieniem.

– Naprawdę?
– Mhm. Stało się coś szczególnego?

Bodil

 potrząsnęła głową.

 Nie, po

 prostu jestem w dobrym humorze.

– Okej.

Twarz

  Åse  wyrażała  uczucia  pomiędzy  wesołością  a  skrywanym  zawodem.  Jeśli  coś  się

zdarzyło, chciała o tym wiedzieć. Bodil jednak umilkła, więc wróciła do czasopisma.

Bodil

  wyjęła  komórkę  z  kieszeni.  Wprowadziła  tam  wcześniej  jego  numer.  Na  wszelki

wypadek.  Nikt  jednak  nie  dzwonił.  Połączyła  się  więc  z  Facebookiem,  ale  tam  też  nie  było
nowych wiadomości. Trudno się w sumie dziwić. Przez całe przedpołudnie siedział i marzł w
lesie.

Wyświetliła wczorajszą wiadomość

 i

 przeczytała jeszcze raz.

Kochanie!

Nie

 myślałem, że będzie tak nieznośnie trudno siedzieć tutaj, wiedząc, że jesteś tak blisko,

tylko kilkaset metrów stąd.

Wczoraj

  wieczorem  znów  przechodziłem  koło  waszego  domu  i  widziałem  przez  kuchenne

okno, jak siedzisz sama przy stole. Moja piękna, najmilsza. Odwróciłaś się nagle i wyjrzałaś,
miałem wrażenie, że nasze oczy się spotkały, ale chyba tylko tak mi się zdawało. Nie mogłaś
przecież wiedzieć, że tam jestem. A może to czułaś?

Muszę  spróbować  zasnąć.

  Powinienem

  być  zmęczony  i  właściwie  jestem,  ale  całe  ciało

mam pobudzone.

Pragnę Cię,

 Bodil. Czy

 nie moglibyśmy się zobaczyć?

Całuję, H.

Bodil

  była  tak  skoncentrowana  na  tekście,  że  nie  usłyszała  otwierających  się  drzwi  do

pokoju nauczycielskiego. Podniosła głowę dopiero wtedy, gdy głos, którego nie znała, zapytał o
Bodil Sanner.

Mężczyzna koło pięćdziesiątki wszedł

 do

 pokoju i rozejrzał się dookoła. Już w momencie,

kiedy Bodil zobaczyła koloratkę wystającą spod swetra z jagnięcej wełny, rzeczywistość wokół
niej zaczęła zwalniać i tracić barwy.

 Czy

 ty jesteś Bodil Sanner?

Chyba

 skinęła głową, bo mężczyzna wysunął fotel i usiadł obok niej.

  Nazywam

  się  Carl  Orehag  i  jestem  pastorem.  Chciałbym  porozmawiać  z  tobą  bez

świadków.

Mówił

 powoli, przez

 cały czas na nią patrząc.

Dostrzegła kątem oka, że Åse

 podnosi

 się z sofy i znika za drzwiami.

 Dzwonili

 do mnie z policji – powiedział, kiedy zostali sami.

Z

 policji?

–  Zdarzył  się

  tragiczny

  wypadek  –  ciągnął,  wyraźnie  artykułując  słowa.  –  Twój  mąż  Pär

został postrzelony podczas polowania.

Postrzelony.

background image

 Niestety

 nie żyje.

Słowa tłukły się

 po

 pokoju, nie mogła uchwycić ich sensu.

 Co?

 – zapytała. – Nie rozumiem.

 Znaleziono

 go martwego na jego stanowisku myśliwskim.

Martwy. MARTWY. Nie

 ma.

Pastor

  położył  dłoń  na  jej  ramieniu,  jak  gdyby  chciał  zatrzymać  ją  w  pokoju,  w

rzeczywistości, w tę nabrzmiałą deszczem środę, gdzie jeszcze przed chwilą wszystko było tak
jak zwykle. Tak, jak być powinno. A teraz zupełnie się zmieniło.

Martwy.

Bodil

 utkwiła wzrok w klatce piersiowej pastora, patrząc, jak się podnosi i opada w rytm

oddechu. Po jakiejś minucie, a może kilku godzinach, usłyszała z oddali swój własny monotonny
głos:

 Kto

 go zastrzelił?

 Nic

 więcej nie wiem. Policja przekazała mi tylko, że znaleźli go koledzy z grupy.

Język rósł

 w

 ustach Bodil, stawał się gruby i sztywny, jak po ciężkim wstrząsie alergicznym.

 Gdzie?

 – zdołała wykrztusić.

– Znaleźli

 go

 na jego stanowisku.

Pastor

 wyraźnie wymawiał każdą sylabę. Jakby to mogło pomóc.

 Gdzie

 jest Alva? – zapytała Bodil. – Kto się nią zajął?

Pastor

 dotknął jej ramienia, by skłonić ją podniesienia wzroku.

 Nikt

 nie wie, gdzie ona jest – powiedział równie wolno jak przedtem.

Bodil

 patrzyła na jego twarz, która wydała się jej dziwnie skrzywiona i czarno-biała.

 Jak

 to „nikt nie wie”? Przecież była z nim w lesie i ktoś musi wiedzieć, gdzie jest!

 Niestety

 – powiedział pastor. – Prawdopodobnie przestraszyła się i uciekła. Ale, jak już

mówiłem, nic więcej nie wiem.

Świetlówka

 w

 suficie mrugała. Jej migotanie doprowadzało ją do szaleństwa. Czy nikt nie

może wyłączyć tego okropnego światła?

– Więc mówisz, że

 jej

 nie ma? Zaginęła?

 Jak

 dotąd nikt jej nie widział, ale wciąż szukają. Robią, co mogą, żeby ją znaleźć.

Alva

 zaginęła. A Pär nie żyje, nie wróci. Już nigdy.

Nagle

  zrobiło  jej  się  niedobrze.  Wnętrzności  naciskały  na  przeponę.  Pochyliła  się,

podpierając  głowę  rękami.  Czuła  mrowienie  w  krzyżu  i  skroniach,  a  palce  wydawały  się
nienaturalnie zimne.

Mdłości nasiliły się,

 kiedy

 poczuła dłoń pastora na ramieniu, tak jakby to dotknięcie jeszcze

bardziej  wytrąciło  jej  ciało  z  równowagi.  Wzór  na  linoleum  podniósł  się  i  zaczął  wirować.
Coraz szybciej i szybciej.

 Jak

 się czujesz? – zapytał.

Bodil

  nie  miała  siły,  by  poprosić  go,  żeby  zabrał  rękę,  ani  sama  jej  strząsnąć.  Starała  się

tylko podtrzymywać głowę rękami. Zawroty powoli ustępowały i udało jej się podnieść wzrok.

 Czy

 masz krewnych, do których moglibyśmy zadzwonić? – zapytał. – Mogę pomóc, jeśli to

dla ciebie za trudne.

background image

Bodil

  zbierała  słowo  po  słowie.  Próbowała  wymyślić  jakąś  składną  odpowiedź.  Ułożyć

usta, żeby coś powiedzieć.

 Mama

 i tata – szepnęła.

 Twoi

 rodzice? Czy mieszkają w pobliżu?

Pastor

 wciąż trzymał dłoń na jej ramieniu.

 Nie, w

 Östersund.

– Może

 masz

 krewnych, którzy mogliby przyjść i pomóc już teraz?

Bodil

  pokręciła  głową.  Miała  tylko  mamę  i  tatę.  I  Caroline,  ale  ona  mieszkała  po  drugiej

stronie Atlantyku.

  Nie

  możesz  być  teraz  sama.  Czy  naprawdę  nie  ma  w  pobliżu  nikogo,  kto  mógłby  z  tobą

zostać? Rodzina Pära?

Klas?

  Nie,  nie  chciała  go  w  swoim  domu.  Dawita  wydawała  się  wprawdzie  miła  i

troskliwa, ale nie. Nie teraz, kiedy stało się to, co się stało.

–  Pär

  ma

  brata  tu  w  Hagfors  –  powiedziała.  –  Ale  od  pewnego  czasu  nie  utrzymujemy

kontaktu.

 Rozumiem

 – powiedział pastor. – Czasami jednak lepiej jest dzielić z kimś żal. Odwiozę

cię do domu, ale nie mogę cię zostawić samej.

Bodil

 skinęła głową.

– Może

 pojedzie

 z tobą któraś koleżanka? – nalegał.

Bodil

 znów skinęła głową. Właściwie było jej wszystko jedno.

8

C

hrister

 odłożył słuchawkę

 i

 przez chwilę siedział pochylony nad biurkiem, wciąż trzymając

na  niej  dłoń.  Dokładnie  w  chwili,  gdy  zamierzał  zadzwonić  do  Bengta  i  zapytać  o  ścianę  w
kuchni, uprzedziło go Centrum Radiokomunikacji.

Wyszedł

 na

 korytarz i bez pukania otworzył na oścież drzwi do pokoju Folkego.

 Co

 się dzieje? Mało nie umarłem ze strachu.

 Musimy

 jechać do Uvanå. W lesie leży zastrzelony myśliwy, a jego córka zaginęła. Byli w

grupie Petry.

Folke

 wkładał już kurtkę.

– Rozmawiałeś

 z

 nią?

Christer

 pokręcił głową i poszedł przodem przez budynek do garażu.

 Nie, Centrala

 przyjęła zgłoszenie. Radiowóz jest już w drodze, ale trzeba przesłuchać całą

grupę.

Wyjął

 kluczyki

 z szafki przy drzwiach garażu, otworzył samochód stojący na samym końcu i

background image

rzucił kluczyki Folkemu.

Kiedy

 usiadł na miejscu dla pasażera, wyjął z kieszeni kurtki komórkę i wybrał numer Petry.

„Wybrany

 numer

 jest niedostępny”.

  Trudno

  w  to  uwierzyć  –  powiedział,  opierając  się  wygodnie  o  zagłówek.  –  Żyjemy  w

dwudziestym pierwszym wieku, a nie można się dodzwonić do ludzi poza miastem.

Odwrócił  głowę,  spodziewając  się

  poparcia

  ze  strony  Folkego,  lecz  kolega  klęczał  na

podłodze garażu z jedną ręką wsuniętą pod siedzenie kierowcy.

 Co

 robisz? – zapytał.

 Nie

 mam miejsca. Kiedy prowadzę po Betty, nie mogę nawet usiąść za kierownicą, dopóki

nie obniżę fotela.

Betty

 Lisspers miała dwadzieścia dziewięć lat i była nowo zatrudnioną dziewczyną z Orsa

w  Dalarna.  Znacznie  bardziej  przebojową,  niż  na  to  wyglądała,  choć  nie  sięgała  Folkemu  do
ramienia. Nawet jeśli stanęła na palcach.

Christer

  patrzył,  jak  siedzenie  kierowcy  obniża  się  nieskończenie  powoli,  milimetr  po

milimetrze. Ile czasu to zajmie?

Kiedy

 fotel wreszcie znalazł się na dole, Folke wysunął go z trzaskiem jak najdalej do tyłu.

Głuchy łoskot wypełnił cały samochód, kiedy wreszcie się zatrzymał.

– No, już – powiedział

 Folke

 i usiadł. – Możemy jechać.

Kiedy

 wyjechali z parkingu przy komisariacie na Dalavägen, Christer wywołał przez radio

patrol  z  Uvanå.  Przynajmniej  ten  sposób  komunikacji  wciąż  funkcjonuje,  pomyślał,  kiedy
usłyszał głos Urbana. Niewiarygodne.

 Co

 się stało?

Urban

  streścił  krótko,  że  znaleziono  zastrzelonego  Pära  Sannera,  lat  pięćdziesiąt  cztery,  a

jego trzynastoletnia córka jest nadal zaginiona.

Brzmiał

 tak

 oficjalnie, że można było pomyśleć, iż go nie znał. Ale Pära znali wszyscy.

 Czy

 zachodzi podejrzenie popełnienia przestępstwa?

  To

  mógł  być  nieszczęśliwy  wypadek  –  odrzekł  Urban.  –  Nic  jednak  nie  wiemy.

Odgrodziliśmy  miejsce  koło  Rensberg.  Tyle  mniej  więcej  do  tej  pory  zdążyliśmy.  Techników
jeszcze nie ma, ale już jadą z Torsby. Petra posłała po psa, żeby szukał dziewczynki.

– Dokąd

 mamy

 jechać? – zapytał Christer.

 Petra

 wróciła do Uvanå. Grupa ma miejsce zbiórki przy ubojni i wszyscy mają tam być.

Kiedy  miniecie  starą  szkołę,  zobaczycie  na  ścianie  jednego  z  domów  kilka  skrzynek  na  listy  i
żółtą skrzynkę pocztową. Skręćcie w pierwszą w prawo i dojedziecie.

 Dobrze. Do

 zobaczenia później.

– Pär

 Sanner

 – powtórzył Folke, kiedy Christer odłożył słuchawkę. Przejechał prosto przez

rondo przy Preemie i dalej na północ, koło stadionu żużlowego Tallhult. – Znasz go?

 Nie, ale

 wiem, kto to jest.

Folke

 rzucił mu spojrzenie. Jasne.

Kiedy

 Folke przyjechał tu do pracy parę lat temu, wydało mu się bardzo dziwne, że wszyscy

w  jakiś  sposób  się  tu  znają.  Teraz  te  mniej  lub  bardziej  naciągane  powiązania  odbierał  jako
rzecz zupełnie naturalną.

background image

– Właściciel

 lasu

 – ciągnął Christer. – Myślę, że posiada też maszyny leśne. Mówią, że dość

zamożny. Mieszka tam z żoną i dzieckiem.

Sam

 nie wiedział, dlaczego nazwisko Sanner budzi w nim nieprzyjemne uczucie. Próbował

znaleźć  racjonalny  powód,  ale  żaden  nie  przychodził  mu  do  głowy.  Pär  nigdy  nie  był  za  nic
skazany,  przynajmniej  Christer  niczego  takiego  sobie  nie  przypominał.  Nie  mieli  też  żadnych
zatargów osobistych. Czasami po prostu tak jest. Czyjeś nazwisko budzi niemiłe skojarzenia w
środowisku.  W  przypadku  Sannera  mogło  chodzić  o  las  i  pieniądze.  Stara  zawiść,  sącząca  się
przez pokolenia i przynosząca radość z najmniejszego potknięcia, nawet na odległość.

Poranne

  słońce  znikło  za  grubą  warstwą  chmur.  Kiedy  na  przednią  szybę  zaczęły  spadać

grube krople deszczu, zdziwiony Folke włączył wycieraczki.

 Jeszcze

 przed chwilą świeciło słońce – powiedział. – Skąd to się wzięło?

Christer

 w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. Pogoda bywała kapryśna o tej porze roku.

Policja

  rzadko  miała  jakieś  sprawy  w  tej  mało  zaludnionej  okolicy  niedaleko  granicy  z

Dalarna.  Późnym  latem  mieli  problemy  ze  zbieraczami  jagód,  którzy  nie  znali  granic  terenów
prywatnych,  ale  na  ogół  było  tu  spokojnie.  Co  najwyżej  sporadyczne  włamania  do  letnich
domków. Czasem ukradziona motorówka.

Poza

 tamtym Sylwestrem, kiedy zaginęła Hedda Losjö.

Christer

 mimowolnie pomyślał o jej rodzicach, kiedy zbliżali się do Gustavsfors. O matce,

która potem trafiła do szpitala psychiatrycznego. Przynajmniej tak mówiono.

Kiedy

  przejechali  przez  Gustavsfors,  zaczęły  się  tereny  niezamieszkane.  Przez  następne

piętnaście kilometrów nie napotkali ani domu, ani ludzi, tylko las. Las, wyrąb i mokradła. Droga
była asfaltowana, ale pełna dziur.

– Długo

 jeszcze

 tak będzie? – zapytał Folke, wjeżdżając właśnie kołem w głęboki dół.

Christer

 poczuł jakby szturchnięcie w plecy. Podwozie samochodu zazgrzytało o asfalt.

 Ajajaj

 – skrzywił się Folke, jak gdyby sam się uderzył, po czym zahamował.

Kiedy

 mijali jezioro Nain i małą plażę, Christerowi udało się na moment zapomnieć, dokąd

jadą. Wypłynęło wspomnienie z lata. Torun w bikini w paski na ręczniku kąpielowym. Jego dłoń
strzepująca drobne, miękkie ziarnka piasku z jej opalonych ramion.

I

 znów nie zdążył zadzwonić do Bengta, żeby zapytać o ścianę.

Poranne

 spojrzenia Torun nadal piekły go w środku. Chyba czułby się lepiej, gdyby nadal się

z  nim  wykłócała,  walczyła  o  swoje  pomysły.  Zrezygnowane  westchnienia  wprawiały  go  w
znacznie gorszy nastrój.

  Nareszcie

  –  powiedział  Folke,  kiedy  przejechali  przez  mały  mostek  i  minęli  tablicę  z

napisem Uvanå.

Po

 prawej stronie pojawił się wkrótce rząd skrzynek na listy, o którym mówił Urban, i Folke

zwolnił.  Przy  małej  żwirowanej  ścieżce  wznosiły  się  wysłużone  metalowe  schody.  Ich  dolne
stopnie porastała wysoka trawa.

Folke

 minął powoli kilka domków i pusty plac zabaw. Na parkingu przed ubojnią tłoczyło

się  ponad  dwadzieścia  samochodów.  Urban  miał  rację.  Wyglądało  na  to,  że  zebrała  się  tutaj
cała grupa.

Petra

 podeszła do nich, przeskakując kałuże, zanim Folke zdążył zaparkować.

background image

Ledwo

 wjechał tyłem na wolne miejsce i stanął obok zardzewiałego dżipa, wśliznęła się na

tylne siedzenie.

 Totalny

 chaos – stwierdziła, zabijając ręce.

Miała zarumienioną

 twarz. W

 stroju myśliwskim wyglądała inaczej, niemal jak ktoś obcy. Z

daszka czapki kapały ciężkie krople deszczu.

 Co

 właściwie się stało? – zapytał Folke.

Petra

  bardzo  krótko  i  rzeczowo  powiedziała  o  strzale,  który  usłyszeli  podczas  pierwszej

naganki i do którego nikt nie chciał się przyznać, o tym, jak Pär i Alva nie wrócili z lasu i jak
ona i Waldemar znaleźli Pära martwego na jego stanowisku.

 Czy

 to przypadkowy postrzał? – zapytał znowu Folke.

Przez

 twarz Petry przemknął ledwo dostrzegalny grymas. Przez cały czas próbowała ogrzać

ręce.

–  Być  może,

  ale

  ja  w  to  nie  wierzę.  W  takim  razie  byłby  to  wyjątkowy  pech.  Strzał  trafił

prosto  w  głowę,  jedna  z  najgorszych  ran,  jakie  widziałam.  Poza  tym  przecież  zaginęła  córka.
Coś musiało się tam wydarzyć. Pewnie się wystraszyła i uciekła lub coś w tym rodzaju.

Mokre

  płatki  deszczu  ze  śniegiem  spadały  na  szybę,  topniały  i  spływały  powoli  cienkimi

strużkami w dół.

–  Więc  podejrzewasz,  że  któryś

  z

  myśliwych  zastrzelił  tego  Pära  z  premedytacją  –

podsumował Folke. – Strzałem prosto w głowę.

 Na

 to mniej więcej wygląda – zgodziła się Petra. – I nie mamy odwagi spekulować, co się

stało  z  Alvą,  jego  córką.  Miała  przy  sobie  komórkę,  ale  zaczniemy  poszukiwania  z  psami,  tak
będzie najszybciej.

Umilkła

 na

 parę sekund, nim podjęła wątek.

 Tak

 po prostu zaginąć, na tym terenie…

Ona

 też myśli o Heddzie Losjö.

 Ernst

 Losjö zaczął polować z nami – powiedziała. Tak jakby słyszała myśli Christera.

– Naprawdę?

Petra

 skinęła głową.

 Nie

 mówi wiele – rzekła. – I mam wrażenie, że inni też nie wiedzą, jak mają go traktować.

 Czy

 znał Pära Sannera? – zapytał Folke.

 Nie

 mam pojęcia.

  Na

  pewno  się  znali  –  wtrącił  Christer.  –  Czy  Ernst  Losjö  też  nie  jest  właścicielem

kawałka lasu w tej okolicy?

 Musimy

 to sprawdzić.

 Dobrze, a

 co mamy robić teraz? – zapytał Christer.

Choć  było

  dopiero

  piętnaście  po  trzeciej,  ciężkie  chmury  i  deszcz  ze  śniegiem  sprawiały

wrażenie, że jest już zmierzch.

–  Zebraliśmy  całą  grupę

  w

  świetlicy  przed  ubojnią.  Po  znalezieniu  Pära  nie  pozwoliliśmy

nikomu  opuszczać  tego  miejsca.  Musimy  ich  kolejno  przesłuchać  i  zebrać  wszystkie  sztucery.
Nie  zapomnijcie  o  amunicji.  Idźcie  z  nimi  do  samochodów  i  rozejrzyjcie  się  trochę.  Sami
zresztą wiecie.

background image

Sprawdźcie,

 czy

 w którymś bagażniku jest ślad dziewczynki, pomyślał Christer.

  Ja

  wrócę  na  stanowisko  –  powiedziała  Petra.  –  Muszę  porozmawiać  z  technikami  i

poczekać na patrol z psem.

Wilgoć unosząca się

 z

 ubrań Petry znów zaparowała samochód. Nie było już prawie widać

płatków śniegu.

 Ilu

 myśliwych jest w grupie? – zapytał Christer.

 Rano

 było dwadzieścioro dwoje. Zostaje dziewiętnaścioro, odliczając Pära, Alvę i mnie.

 To

 zajmie cały wieczór – zauważył Christer.

  Wiem

  –  odparła  Petra.  –  Poproszę  Betty  i  Urbana,  żeby  tu  przyjechali  i  trochę  was

odciążyli.

Kiedy

  patrzył  na  Petrę  na  tylnym  siedzeniu,  przemoczoną,  zziębniętą,  z  wielkimi,  czarnymi

źrenicami, musiał jeszcze raz przyznać sam przed sobą, że mianowanie jej szefową było w pełni
słuszną decyzją.

Christer

 przez dobrych kilka lat pracował na to, by przejąć kierownicze stanowisko Svena

Munthera  po  jego  odejściu  na  emeryturę.  Kiedy  tak  się  nie  stało,  z  początku  czuł  ogromne,
niemal  obezwładniające  rozczarowanie.  Przez  kilka  miesięcy  zmuszał  się,  by  przychodzić  do
pracy,  nawet  jeśli  bardzo  się  starał,  by  nie  było  tego  po  nim  widać.  W  końcu  jednak,  kiedy
zobaczył  Petrę  znikającą  za  stertami  papierów  i  planami  urlopowymi,  zrozumiał,  że  Munther
miał  rację,  uważając,  że  on  najlepiej  się  nadaje  na  zwykłego  policjanta.  I  że  istnieje  coś
ważniejszego niż prestiżowy tytuł. Prawdopodobnie miało to związek z Torun.

  Jak

  dotąd  nikt  nic  nie  słyszał  ani  nie  widział  –  powiedziała  Petra.  –  Przynajmniej  tak

mówią.  Poza  samym  strzałem,  który  słyszało  parę  osób,  ale  nie  wszyscy.  Miejmy  nadzieję,  że
coś wypłynie, kiedy będziemy z nimi rozmawiać pojedynczo.

Christer

 skinął głową.

 Jak

 sami rozumiecie, nie będę mogła odtąd prowadzić tego śledztwa – ciągnęła Petra.

Folke,  który  siedział

  i

  trącał  z  pewnym  roztargnieniem  odznakę  policyjną  dyndającą  przy

kluczykach  od  samochodu  w  stacyjce,  przestał  nagle  i  odwrócił  głowę.  Petra  napotkała  jego
spojrzenie.

 Tak

 się nie da – dodała. – Po pierwsze, nie mogę przesłuchiwać kolegów. I po drugie – ja

też jestem podejrzana.

 Daj

 spokój – mruknął Christer.

  To

  prawda.  Mogłam  bez  problemu  zakraść  się  do  stanowiska  Pära.  Przynajmniej  czysto

teoretycznie.

 Kto

 w takim razie poprowadzi śledztwo?

Christer

 przyznał się niechętnie sam przed sobą, że żywi pewną nadzieję. Nie dlatego, broń

Boże,  że  zależało  mu  jeszcze  na  stanowisku  Petry,  ale  takie  doświadczenie  zawsze  dobrze
wygląda, kiedy przychodzi pora na podsumowanie osiągnięć.

Byle

 tylko nie Urban, pomyślał. Byle nie Urban.

 To

 się okaże – ucięła Petra. – Teraz bierzmy się do roboty.

background image

9

M

agdalena

 posadziła Liv na krzesełku do karmienia

 i

  podłożyła  pod  jej  plecki  poduszkę.  Mała

nie  siedziała  jeszcze  pewnie  i  bez  podparcia  kiwała  się  w  przód  i  w  tył  jak  maszt  żaglówki
podczas wichury. Teraz jednak Magdalena nie miała już siły jej nosić.

Podniosła

 z

 podłogi szydełkowaną grzechotkę, modną ekologiczną zabawkę, którą przysłała

Ann-Sofie. Żłobiona powierzchnia zdawała się łagodzić ból dziąseł Liv – przynajmniej trochę.

Magdalena

  podparła  krzyż  rękami  i  wygięła  się  do  tyłu,  aż  zatrzeszczało.  Zrobiła  kilka

wymachów ramionami.

Po

  małej  drzemce  w  redakcji  czuła  się  trochę  bardziej  ożywiona.  Prawie  przez  godzinę

siedziała  w  kurtce  na  krześle  przy  biurku  i  spała,  zapewne  z  otwartymi  ustami.  Wolała  nie
myśleć, kto mógł w tym czasie stać w kolejce do bankomatu.

Podłoga

  w

  kuchni  była  usiana  przyborami,  które  przez  minutę  służyły  Liv  jako  zabawki.

Resztki  obiadu  jej  i  Nilsa  nadal  stały  na  stole.  Najpierw  opróżnić  zmywarkę,  a  potem  włożyć
brudne naczynia wydawało się zadaniem ponad siły.

Zamiast

  tego  wzięła  laptop,  który  leżał  z  pokrywą  uchyloną  w  stronę  kuchennego  okna,  i

otworzyła ją do końca. Monitor nosił ślady małych lepkich paluszków. Czasami pomagały tylko
Muffin Songs na Youtube.

Kątem

 oka

 dostrzegła, że Liv bierze grzechotkę i wkłada ją do buzi. Dobrze.

Jak

 zwykle w ostatnim czasie, zaczęła surfować po forum dla rodziców i przejrzała ostatnie

posty  „Kwietnia”,  jej  grupy  urodzeniowej.  Nie  wiedziała  dokładnie,  jak  do  tego  doszło,  ale
nicki  –  Fasolka,  Anki,  Trudde  i  inne  –  zaliczała  teraz  do  swoich  najlepszych  przyjaciół,  choć
nigdy  ich  nie  spotkała  w  realnym  życiu  i  nawet  nie  rozmawiała  z  nimi  przez  telefon.  Prawie
przez rok przechodziły razem przez USG, rozejście spojenia łonowego i bóle przepowiadające.

– Mamo?

Nils

 stanął w drzwiach, po czym wszedł do kuchni.

 Tak, co

 się stało, mały?

– Mogę iść

 na

 chwilę do Billa?

– Oczywiście – powiedziała. – Idź. Odrobiłeś już lekcje?

Nils

 zaczął się wiercić.

 Nie. Ale

 zdążę potem.

 Tak, tak, pewnie. Okej. Baw

 się dobrze.

Po

 ubiegłym roku szkolnym, kiedy Nils przez cały czas zdawał się balansować na cienkiej

linie w relacjach z kolegami – czasami mile widziany, najczęściej nie – odczuwała wewnętrzną
radość za każdym razem, gdy chciał się z kimś bawić.

 Ale

 wiesz co – dodała – możecie chyba robić coś innego, niż przez cały czas grać w gry

komputerowe.

 Na

 przykład co?

–  Cokolwiek.  Pobawić  się

  klockami

  lego,  zbudować  szałas,  zagrać  w  karty.  Skąd  mam

wiedzieć? Niedobrze jest siedzieć przez cały czas przed monitorem.

background image

Nils

 uśmiechnął się złośliwie i popatrzył na jej laptop.

 Tak

 mówisz?

Potem

  wyszedł  do  przedpokoju.  Liv  odprowadziła  go  wzrokiem  i  wydała  z  siebie  pełen

niezadowolenia pisk, kiedy znikł z pola jej widzenia.

Magdalena

 uśmiechnęła się. Jaka matka, taki syn. Oczywiście. Mimo wszystko powiedziała

głosem rodzica:

 Ale

 kiedy byłam w twoim wieku, nie siedziałam przez cały dzień przed komputerem.

Słyszała,

 jak

 Nils w przedpokoju zapina kurtkę.

 Bo

 wtedy ich nie było, prawda?

Magdalena

 parsknęła śmiechem. Prawda. Jak wyglądałoby jej dorastanie, gdyby w tamtych

czasach  był  Internet?  Pewnie  spędziłaby  znacznie  mniej  godzin  w  bibliotece  i  kafejce  na
pływalni, odbyła mniej długich spacerów niemających innego celu niż zabicie czasu. I pewnie
nie marnowałaby pieniędzy na płyty A-ha i Modern Talking tylko dlatego, że Jeanette uważała je
za dobre.

Kiedy

 jednak zdecydowała się na powrót do Hagfors, zrobiła to w dużej mierze ze względu

na  Nilsa,  żeby  miał  łatwiejsze  życie,  mógł  swobodnie  się  poruszać,  nie  wzbudzając  jej
niepokoju, bawić się na świeżym powietrzu. Jeździć na nartach i łyżwach, budować szałasy w
lesie. Być wolnym.

Niechętnie przyznawała

 sama

 przed sobą, że dość rzadko z tego korzystali – i ona, i on.

– Cześć! – krzyknął

 Nils, nim

 zatrzasnął drzwi.

Widziała

 przez

 okno, jak zbiega w podskokach ze schodów i znika za furtką. Jej mały synek.

Najważniejsze, żeby jemu było dobrze. Może uda im się wybrać w weekend na wycieczkę do
lasu. Zdążyć, zanim spadnie śnieg.

 Upieczemy

 kiełbaski, będzie wesoło – powiedziała do Liv.

Liv, która odwróciła grzechotkę

 i

 włożyła do buzi prawie cały uchwyt, wciąż wyglądała na

całkiem zadowoloną.

Jeszcze

 chwilkę.

Magdalena

  wróciła  do  komputera  i  weszła  na  strony  popołudniówek.  Drgnęła  na  widok

nagłówka.

„Z

 OSTATNIEJ

  CHWILI:  Mężczyzna  zastrzelony  podczas  polowania  na  łosie  w  okolicach

Hagfors – 13-letnia dziewczynka zaginęła”.

Magdalena

 szybko kliknęła w artykuł.

„Dziś  około  południa

  znaleziono

  54-letniego  myśliwego  na  jego  stanowisku  kilka

kilometrów na południowy wschód od Uvanå w gminie Hagfors. Według informacji mężczyzna
został śmiertelnie postrzelony. Jego 13-letnia córka, która była z nim na polowaniu, zaginęła.

  Nie

  mamy  jeszcze  zbyt  wielu  danych,  ale  na  miejscu  jest  kilka  patroli  prowadzących

poszukiwania z psem – mówi Bo Karlsson, rzecznik policji okręgu Värmland.

(Artykuł będzie

 aktualizowany

 na bieżąco).

Wiesz

 coś więcej? Wyślij maila albo esemesa na numer 777 777”.

O

 co chodzi? Magdalena przeczytała krótki tekst kilka razy.

Uvanå?

  To

  musi  być  grupa  myśliwska  taty.  Pięćdziesiąt  cztery  lata?  Kto  mógł  tyle  mieć?  I

background image

trzynastoletnią córkę?

Wchodząc

  na

  stronę  „Värmlandsbladet”,  sięgnęła  po  telefon,  wybrała  „Tata  komórka”  i

wcisnęła „połącz”.

Na

 stronie „Värmlandsbladet” nie było jeszcze żadnych informacji, podobnie jak na stronie

„Länstidningen”.

„Numer

 jest

 niedostępny. Spróbuj za chwilę ponownie”.

Magdalena

 ponowiła próbę z tym samym rezultatem.

Żeby

 tylko

 jemu nic się nie stało.

10

P

rzy

  ścianie  obok  wielkich  podwójnych  drzwi

  leżały

  w

  deszczu  dwie  odcięte  głowy  łosi  i

patrzyły  na  nich  pustymi  oczami.  Jedna  miała  okazałą  koronę,  Christer  doliczył  się  dwunastu
wyrostków. Drugi łoś miał znacznie mniejszą. Kierownica od roweru, jak powiedziałby ojciec.

Waldemar

  Halling  wyszedł  ze  świetlicy  za  ubojnią.  Skinął  im  głową  na  powitanie  i

wyciągnął zimną, kościstą dłoń, po czym poprowadził ich koło oprawionych tusz łosi wiszących
na nierdzewnych hakach u sufitu.

Chłodne,

 a

 zarazem ciężkie powietrze w środku wprawiło Christera w smutny nastrój. Bengt

już  nigdy  nie  będzie  polował.  Może  on  sam  powinien  był  się  trochę  tym  zainteresować,
pojechać z ojcem do lasu. Teraz już na to za późno.

W

 samym pomieszczeniu było znacznie cieplej. Niemal brakowało tlenu. Przy jednej ścianie

znajdował  się  zlew  i  płyta  kuchenna,  ekspres  do  kawy  i  mikrofalówka,  a  na  prawo  od  drzwi
pomalowany  na  biało  stół,  na  którym  piętrzyły  się  sterty  papierów  i  map.  Ci,  dla  których
zabrakło miejsca przy dużym stole konferencyjnym, rozłożyli na podłodze plecaki ze stelażami.
Wszędzie było widać głowy w czapkach.

Obóz wędrowny, pomyślał

 w

 pierwszej chwili Christer.

A

 potem:

Od

 czego mamy zacząć?

Kiedy

  Petra  dojechała  na  plac,  był  już  prawie  cały  zastawiony.  Obok  samochodu  Pära,

przykrytego brudnoszarą warstwą mokrego śniegu, stały jeszcze trzy. Oznaczało to, że technicy i
przewodnik psa już dotarli – szybciej, niż mogła się spodziewać.

Płatki śniegu przywierały

 do

 jej twarzy, kiedy jeszcze raz szła wąską leśną ścieżką. Deszcz i

ślady ciężkich butów zmieniły ziemię w błotnistą maź, wsysającą lśniące korzenie świerków.

Stanowisko

  224  było  starannie  odgrodzone  niebiesko-białą  taśmą.  Niżej  zobaczyła

techników przykucniętych nad ciałem Pära. Sztucer został już zabrany.

Urban

 Bratt podszedł do niej, prostując lekko plecy.

background image

 Jak

 leci? – zapytała. – Nie znaleźliście Alvy?

  Nie.  Kenny

  próbował  parę  razy  i  Zorro  bardzo  się  starał,  ale  tu  jest  pełno  śladów

prowadzących w różne strony. Nie wiedziałem, że las z łosiami to taka autostrada. Myślałem, że
siedzicie cicho i bez ruchu na waszych stanowiskach.

Petra

 milczała, poruszając palcami, by zatrzymać ciepło.

Urban

 chyba się zmitygował, twarz mu złagodniała.

 Z

 początku Zorro podjął ślad prowadzący do trzęsawiska – powiedział, wskazując ręką.

Waldemara, pomyślała Petra.

 A

 potem w tamtą stronę.

Jej

 własny.

  Teraz

  pobiegł  do  lasu  –  ciągnął  Urban,  pokazując  kierunek.  Popołudniowa  szarówka

zaczynała się już kłaść nad lasem. – Nie ma ich od paru minut, może pięciu. Betty poszła z nimi.

Urban

 przetarł czoło dłonią w rękawiczce i dodał niezwykle przyjaznym jak na niego tonem:

 Ta

 cholerna pogoda nam nie ułatwia.

 Nie, to

 prawda.

Minęła

 go

 i podeszła do techników za wewnętrzną barierą.

Kurtka

 ciążyła jej na ramionach, ale jeszcze całkiem nie przemokła. Przynajmniej od środka

była sucha.

 Jak

 wam idzie? – zadała pytanie ich pochylonym plecom.

Mårten

  Skans

  podniósł  głowę  i  powiódł  wzrokiem  od  Petry  do  Urbana,  a  potem  znów  do

Petry.

Co

 się stało? Dlaczego nie odpowiadał?

 Tak

 – usłyszała głos Urbana za plecami. – Może powinienem był powiedzieć to od razu,

ale rozmawiałem z komendantem okręgowym i ponieważ jesteś, że tak powiem, zamieszana w tę
sprawę, nie będziesz mogła prowadzić śledztwa.

Petra

 patrzyła na niego rozszerzonymi oczami. Ten facet nigdy nie przestanie jej zadziwiać

swoim intryganctwem.

 Mamy

 zabitego mężczyznę – rzekła, wskazując zamaszystym ruchem na ciało Pära leżące

wśród  borówek.  –  I  zaginięcie  dziewczynki.  Pada  śnieg  i  liczy  się  każda  minuta,  żebyśmy
zdążyli znaleźć ją przed zmrokiem. Miejmy nadzieję, że żywą.

Umilkła

 na

 chwilę.

 A

 ty uważasz, że możemy tracić czas na dzwonienie do komendanta okręgowego. Czasem

naprawdę cię nie rozumiem.

Urban

 wyprostował się i chciał coś powiedzieć na swoją obronę, ale Petra go ubiegła.

 To

 chyba oczywiste, że nie będę prowadzić tego śledztwa. Nie sądzisz chyba, że sama tego

nie wiem? Ale uważam, że tu i teraz pełnię ważną funkcję.

Była

 tak

 rozgniewana, że pulsowało jej w skroniach. Z tyłu głowy poczuła lekki ból. Proszę,

nie teraz.

Urban

 niespecjalnie się przejął jej reprymendą, na co może sobie pozwolić tylko człowiek,

który jest przekonany o słuszności tego, co robi.

 Komendant

 okręgowy powiedział, żebyś trzymała się z dala od tego śledztwa od samego

background image

początku,  by  później  nie  było  żadnych  wątpliwości,  ani  w  komisariacie,  ani  wśród  opinii
publicznej.

  Zgoda

  –  odrzekła  Petra  i  odwróciła  się.  –  Podpowiem  tylko,  że  Alva  miała  przy  sobie

telefon komórkowy. Jeśli Anakin jej nie znajdzie, będziemy potrzebowali helikoptera z GPS.

 Tyle

 wiem – odparł Urban. – Sytuacja jest pod kontrolą.

Przynajmniej

 jako tako.

Gdyby

  Urban  nie  był  takim  dobrym  policjantem,  już  dawno  by  zabiegała  o  jego

przeniesienie  z  uwagi  na  trudności  we  współpracy.  Ale  go  potrzebowali.  Niestety,  myślała
czasami.

Zawróciła

  do

  lasu  długimi  krokami.  Stać  tam  i  przeżyć  upokorzenie  na  oczach  kolegów…

Być podejrzaną…

Szkoda,  że

  nie

  powiedziała  pierwsza,  iż  nie  zamierza  prowadzić  tego  śledztwa.  Teraz

Mårten  i  Olov  na  pewno  myśleli,  że  została  z  niego  wyłączona  wbrew  swojej  woli.  A  jej
własne słowa zabrzmiały tylko jak nieudolnie dorobione wyjaśnienie.

Nie

 potrafiła jednak stłumić pragnienia, by usłyszeć, jak im poszło. Chciała wiedzieć więcej

o ranie; czy dało się określić, jak daleko mniej więcej stał strzelec. I z której strony.

Miała

  przed

  oczami  wahanie  Mårtena,  jego  nagle  niepewne  spojrzenie.  Nie  myśleli  chyba

poważnie, że jest w to zamieszana?

Na

 stanowisku było jeszcze jasno, ale w samym lesie z trudem dostrzegała ziemię. Spojrzała

na zegarek. Za pięć piąta. Czas uciekał in nieubłaganie.

Usłyszała

 nagle

 trzask suchej gałązki. Znieruchomiała, nasłuchując. Po chwili jeszcze jeden.

Tym razem głośniejszy. Bliżej.

Czy

 to jakieś zwierzę? Powinna była przynajmniej wziąć ze sobą strzelbę.

– Cholera! – dobiegło

 od

 strony ścieżki.

Z

  cienia  wychynął  Jens  Sundvall,  partner  Folkego,  który  pracował  wcześniej  z  Magdaleną

Hansson. W przemoczonych adidasach Pumy, cienkiej kurtce i ze śniegiem we włosach. A jakże.

 To

 ty? – zapytał, kiedy ją zobaczył. – Nie poznałbym ciebie w tym rynsztunku.

Przystanął,

 ale

 Petra nie miała ochoty na pogawędkę i szła dalej.

 Co

 się stało? – zapytał za jej plecami.

 Pogadaj

 z Brattem – rzuciła. – Jest tam na górze.

Kiedy

  zeszła  już  prawie  do  samochodu,  spotkała  jeszcze  jednego  reprezentanta  czwartej

władzy,  Linusa  Saxberga  z  „Länstidningen”,  który  właśnie  przechodził  przez  rów,  równie  źle
ubrany. Miał wprawdzie czapkę na głowie, ale nosił ją przez cały rok, niezależnie od pogody.

Wcale

 by się nie zdziwiła, gdyby wkrótce pojawiła się Magdalena z dzieckiem w nosidełku.

Urlop macierzyński nie był gwarancją, że będzie się trzymać z daleka od sprawy. Peo na pewno
do niej zadzwonił i powiedział, co się stało.

Najlepiej, gdyby

 ona sama stąd wyjechała.

background image

11

S

iedziała

  na

  kanapie  we  własnym  domu

,  tyle

  rozumiała.  Koc  ciążył  jej  na  ramionach,  a  pokój

ogarniała już popołudniowa szarówka.

Bodil

 patrzyła na swoje dłonie, próbowała poruszyć palcami, ale nie pamiętała dokładnie,

jak to się robi.

Już nigdy.

Za

 każdym razem, gdy powracała ta myśl, kręciło jej się w głowie.

Jeszcze

  dziś  rano  Pär  oddychał,  rozmawiał  i  chodził,  jakby  to  było  zupełnie  naturalne  i

miało trwać wiecznie.

Ale

 już nigdy.

Pastor

 Carl Orehag wszedł do salonu z komórką w ręce.

 Za

 chwilę będzie tu policja – rzekł.

– Znaleźli ją?

 Nie, jeszcze

 nie.

– Muszę wyjść

 i

 też jej szukać.

Bodil

 odrzuciła koc i wstała z kanapy.

 Uwierz

 mi, policja robi, co może – zapewnił Carl, przytrzymując ją za ramiona na środku

pokoju.

 Ale

 to moja córka. Nie mogę tylko siedzieć i czekać. Nie mogę.

Wyswobodziła się

 z

 jego uchwytu, minęła go i wyszła do przedpokoju. Kątem oka zobaczyła

Åse z telefonem komórkowym. Z kim rozmawiała?

Zarzuciła kurtkę

 na

 ramiona.

 Zaczekaj, Bodil

 – powiedział Carl za jej plecami.

  Nie

  rozumiem,  czemu  mnie  powstrzymujesz  od  szukania  własnej  córki?  –  zapytała.  –

Wiesz coś, czego ja nie wiem, czy o co chodzi?

Szukała

 w

 kieszeni kluczyków do samochodu, w końcu je znalazła. Włożyła buty i otworzyła

drzwi.  Ale  co  się  stało  z  samochodem?  Na  podwórzu  stał  tylko  ford  Åse  i  audi  Carla.  To,
którym  przyjechała.  Dopiero  po  chwili  przypomniała  sobie,  że  jej  własny  samochód  musiał
zostać na parkingu służbowym przed szkołą.

Była

 tu

 uwięziona, nie mogła się wydostać. Na tę myśl poczuła ucisk w piersi.

–  Rozumiem,  że

  czekanie

  jest  nie  do  wytrzymania  –  usłyszała  z  tyłu  głos  Carla.  –  Ale  oni

szukają jej teraz z psem i nikt inny nie może przebywać w lesie. Lepiej tu zostań. Uwierz mi.

Znów poczuła

 jego

 dłonie na swych ramionach.

Oparła  głowę

  na

  ramieniu  Carla,  poczuła  dotyk  miękkiej  wełny  na  czole  i  słaby  zapach

wody kolońskiej.

 Oddychaj

 spokojnie. To wystarczy.

Nie

  wiedziała  dokładnie,  jak  to  się  stało,  ale  po  chwili  znów  siedziała  na  kanapie  z

ramionami okrytymi kocem.

Już nigdy.

background image

Carl

 ostrożnie obszedł pokój i zapalił stojącą przy kanapie lampę oraz oba kinkiety. Cienie

wpełzły do kątów, lecz w pokoju nadal było zimno.

 Marzniesz

 – stwierdził Carl. – Może rozpalę w kominku?

Kiedy

 Bodil skinęła głową, podniósł osłonę i przykucnął na podłodze.

Ostatnio

 rzadko palili w kominku, ale leżał przy nim wysoki stos drewna, a w koszu kilka

pożółkłych gazet. Pär mówił o wmontowaniu piecyka, żeby lepiej wykorzystać ciepło, ale nic z
tego nie wyszło. Jak z wielu innych planów.

Carl

 wyrwał kilka stron z gazet i znalazł pudełko zapałek.

Przynajmniej

 się nie boi ubrudzić sadzą, pomyślała, ani palców, ani tego drogiego swetra.

Carl

  Orehag  na  pewno  chciał  dobrze,  ale  denerwowało  ją  to  jego  spokojne  i  poprawne

zachowanie.  Wszystko,  co  mówił  i  robił,  wydawało  się  takie  mądre  i  przemyślane.  Kiedy
jednak  zobaczyła,  jak  klęczy,  próbując  rozpalić  ogień,  trochę  tej  irytacji  się  ulotniło.
Szpakowate  włosy  nie  były  już  tak  starannie  uczesane,  nad  jednym  uchem  sterczał  potargany
kosmyk.

Już nigdy.
Słowa znów nadpłynęły

 bez

 ostrzeżenia jak lodowata fala.

Potem

 obraz Alvy.

Bodil

 szukała nadziei, wewnętrznego przeświadczenia, że ona żyje, ale niczego nie znalazła.

Jedynym,  co  czuła,  był  obezwładniający  chłód,  który  zmuszał  ją  do  szybkiego  i  ciężkiego
oddychania.

 Wypij

 trochę wody – powiedział Carl, podając jej szklankę, którą ktoś postawił na stoliku

przy kanapie.

Nie

 czuła wcale pragnienia, ale wzięła szklankę i wypiła posłusznie parę łyków.

– Myślisz, że znajdą ją żywą? – zapytała.

Sama

 się zdziwiła, że odważyła się powiedzieć to głośno.

Carl

 wstał i umieścił osłonę na miejscu.

 Musimy

 wierzyć – odparł.

Usiadł

 w

 fotelu Pära i spojrzał jej w oczy.

– Jeśli chcesz, możemy się

 razem

 pomodlić. To czasem przynosi ukojenie.

 Nie

 jestem na tyle religijna – powiedziała.

Czasami, kiedy

 była naprawdę smutna albo się czegoś bała, modliła się w sekrecie, składała

w  ciemności  ręce  i  prosiła  o  pomoc.  Kiedy  jednak  życie  układało  się  tak,  jak  powinno,  nie
poświęcała  temu  Bogu  ani  jednej  myśli.  Hipokrytka,  oto,  czym  była.  Czemu  on  miałby  chcieć
pomagać komuś takiemu jak ona?

  Nie

  szkodzi  –  odparł  Carl.  –  Ja  wierzę.  I  wierzę,  że  Bóg  jest  w  tej  chwili  tu  z  nami  i

widzi, jak cierpisz.

Bodil

 czuła, jak łzy wypełniają jej oczy i zaczynają spływać po policzkach.

Tak, pomyślała, naprawdę cierpię.

 Potem

 złożyła ręce.

„Kochany,

  dobry

  Boże.  Pomóż  mi.  Choć  grzeszyłam  i  miałam  czasem  straszne  myśli,  i  nie

zawsze wiedziałam, co powinnam zrobić.

Śmierć  Pära

  to

  kara,  na  jaką  zasłużyłam,  ale  proszę,  proszę,  kochany  Boże,  oszczędź

background image

przynajmniej Alvę. Nie pozwól, by stało jej się coś strasznego, nie zabieraj jej ode mnie. Nie
mogłabym wtedy żyć i myślę, że to rozumiesz. Niech ona”…

Wyrwał ją

 z

 modlitwy sygnał komórki. Carl patrzył na nią, kiedy wyplątywała się z koca i

sięgała po telefon do kieszeni wdzianka.

„Henrik”, pokazało się

 na

 wyświetlaczu.

Serce

 zaczęło jej walić jak szalone. Nie, nie teraz. Nie mogła. Właśnie coś przyrzekła temu

Bogu, w którego nie wierzyła.

  Nie

  mogę  –  powiedziała.  Włożyła  telefon  z  powrotem  do  kieszeni  i  poczekała,  aż

przebrzmią sygnały.

Carl

 patrzył na nią łagodnym wzrokiem.

Kilka

 sekund później znów rozległo się brzęczenie. Nowa wiadomość w poczcie głosowej.

Jednak zamiast ja odsłuchać, Bodil znów złożyła ręce do modlitwy.

„Sprawdzasz

 mnie. Ale

 widzisz, potrafiłam się oprzeć. Teraz to zrobiłam. I obiecuję ci, że

jeśli  Alva  wróci  do  domu,  już  nigdy  nie  będę  się  z  nim  kontaktować.  Zrobię  wszystko,  jeśli
tylko sprawisz, że Alva wróci do domu. Słyszysz? Wszystko”.

12

C

hrister

  napisał  „Peo  Hansson”

  rozstrzelonymi

  literami  na  kartce  samoprzylepnej,  nie

zdejmując przy tym rękawic, i przykleił ją do szóstego sztucera, który położył w bagażniku obok
pozostałych.

Peo

 czekał koło niego, zabijając ręce.

 Kto

 by pomyślał, że się spotkamy w takich okolicznościach. Kiedyś ty wpadałeś do nas –

rzekł.

 Tak

 bywa.

Poczuł się

 nagle

 znowu jak tamten nieporadny nastolatek.

–  Mogę  już  jechać

  do

  domu?  –  zapytał  Peo,  kiedy  Christer  nie  wykazał  zainteresowania

wspominaniem dawnych czasów.

– Możesz.

 Ale

 tak, jak zapowiedziałem innym, na pewno jeszcze porozmawiamy.

Peo

 dreptał w miejscu, wydawało się, że ma na końcu języka to samo pytanie, które mieli

przed  nim  inni:  Nie  jestem  chyba  podejrzany?  Zamiast  jednak  sformułować  je  głośno,
powiedział tylko:

– Oczywiście, rozumiem.

Christer

  odprowadzał  go  wzrokiem  do  samochodu.  Magdalena  musiała  być  podobna  do

mamy – i z wyglądu, i z zachowania. Nie zdążył jednak poznać Elisabeth Hansson.

Przesłuchali dotąd

 tylko

 połowę uczestników polowania, a już zaczynał czuć się zmęczony.

background image

Zmęczony i skołowany.

Przekartkował  notatnik,  starając  się  przypomnieć

  sobie,  co

  każdy  z  nich  powiedział,  ale

choć się starał, nie potrafił złożyć spójnego obrazu ani przebiegu zdarzeń, ani topografii terenu.

Były

  tu

  mokradła,  jeziorka,  wzniesienia,  numery  stanowisk  i  kolejne  godziny.  Ten  jechał  z

tamtym, a ktoś przeszedł z kimś innym kawałek lasu. Ten rozmawiał z kimś przez radio, a inny
dowiedział się o zabójstwie tylko z rozmowy.

Peo

 Hansson siedział w północno-wschodnim krańcu obszaru naganki, daleko od stanowiska

Pära, i nic nie widział ani nie słyszał. Teraz jednak mogli przynajmniej odhaczyć go na liście.

Christer

  zatrzasnął  bagażnik  i  zamknął  samochód.  Przeszedł  między  autami,  kierując  się

zapachem  dymu,  i  wrócił  do  ogniska,  przy  którym  zebrała  się  większość  myśliwych  w
oczekiwaniu  na  swoją  kolej.  Kilku  grillowało,  ale  reszta  siedziała  w  milczeniu,  kuląc  się  z
zimna. Rzucali tylko ukradkowe spojrzenia spod daszków czapek.

Ulf

 Seth, który siedział najbliżej, na widok Christera zapiął plecak, przerzucił zręcznie nogi

przez drewnianą ławkę i wstał. Jakby stworzyli jakiś system kolejkowy.

Christer

  w  milczeniu  pozwolił  Sethowi,  by  poprowadził  go  do  swojego  samochodu,

stojącego na lekkiej pochyłości za ubojnią, obok zardzewiałego traktora.

Tuż

 obok

 zobaczył Folkego z Klasem Sannerem. Uśmiechnął się w duchu, widząc, jak Klas

stara się prostować i wypinać pierś, a i tak sięga Folkemu najwyżej do nosa.

 To

  nienormalne  –  powiedział  Ulf,  otwierając  samochód  zamkiem  centralnym.  –  Siedzieć

tam z kolegami i myśleć, że któryś z nich dał plamę i teraz boi się przyznać.

– Rozumiem.

Christer

  zadrżał  z  zimna,  kiedy  otwierał  drzwi  od  strony  kierowcy,  by  zajrzeć  do  środka.

Wspomnienie ciepłego ogniska  sprawiło, że marzł  jeszcze bardziej. Miał  uczucie, że wilgotny
chłód przenika go aż do kości. Nie był odpowiednio ubrany na taką pogodę.

 Bo

 to oczywiście wypadek?

 Trudno

 powiedzieć – odrzekł Christer. – Ale wychodzimy z takiego założenia.

 Jednak

 ten ktoś powinien się przyznać. Choć spowodowanie czyjejś śmierci to oczywiście

poważna sprawa.

– Właśnie.

Christer

  sięgnął  ręką  za  fotelik  dziecięcy  przymocowany  do  siedzenia  pasażera,  zajrzał

dokładnie  pod  fotele.  W  schowku  w  drzwiach  od  strony  kierowcy  było  pełno  opakowań  po
batonikach, głównie firm Daim i Japp.

Spokojnie

 i metodycznie przeszukał cały samochód, nie znajdując niczego bardziej godnego

uwagi  niż  para  kaloszy  w  rozmiarze  trzydzieści  osiem,  stojących  na  podłodze  przy  tylnym
siedzeniu.

Kiedy

  skończył,  poprosił  jeszcze  o  to,  by  mógł  przejrzeć  plecak  Ulfa,  który  także  nie

zawierał niczego ponad to, czego można się było spodziewać.

Aby

  uniknąć  przez  chwilę  deszczu  ze  śniegiem  i  móc  robić  notatki,  nie  ryzykując

przemoczenia papieru, zaproponował Ulfowi, by usiadł razem z nim na tylnym siedzeniu. Kiedy
wcisnęli  się  w  wąską  przestrzeń,  Christer  wyjął  mapę  obszaru  polowania  i  poprosił  Ulfa,  by
pokazał mu, gdzie siedział.

background image

Ulf

 zdjął mokrą rękawiczkę i wskazał na stanowisko 225.

 Tu

 siedziałem. Tylko kilkaset metrów od Pära.

Christer

  wyjął  notatnik,  starając  się  znaleźć  sposób,  by  go  trzymać  na  kolanie  i  pisać,  a

jednocześnie wygospodarować miejsce na mapę, którą także musiał mieć rozłożoną przed sobą.

 Aha

 – powiedział. – Widziałeś coś albo słyszałeś?

Ulf

 chuchał na palce i zacierał ręce.

  Teren

  między  stanowiskami  na  górze  jest  dość  gęsto  zadrzewiony,  głównie  świerki  i

młodniak.  Na  kilka  minut  przed  strzałem  usłyszałem  jakiś  trzask  w  lesie,  ale  to  mogło  być
zwierzę.

 Nic

 nie widziałeś?

– Nie. –

 Ulf

 potrząsnął głową. – Myślałem, że to łoś, człowiek zawsze ma przecież nadzieję,

ale nic się nie pokazało.

 Ale

 słyszałeś strzał?

– Oczywiście.

 Z

 której strony?

– Poniżej

 stanowiska

 Pära. Byłem przekonany, że to on strzelał, że przechodził tamtędy łoś.

To

 się zgadzało z innymi informacjami. Według tego, co dotąd mieli, strzał został oddany z

małej odległości.

Ulf

 znowu chuchał na palce i sprawiał wrażenie, jakby się nad czymś zastanawiał. Christer

cierpliwie czekał.

 Nie

 wiem, czy czegoś nie dorabiam po fakcie, ale ten strzał wydał mi się trochę dziwny.

 To

 znaczy?

 Nie

 umiem tego dokładnie wytłumaczyć. Brzmiał inaczej, po prostu.

Ulf

 był już trzecim przesłuchiwanym, który powiedział, że strzał brzmiał dziwnie, ale żaden

z nich nie potrafił wytłumaczyć, czym się różnił od normalnego.

Christer

  poprosił  Ulfa,  by  się  jeszcze  przez  chwilę  zastanowił,  ale  gdy  nie  uzyskał

dokładniejszej odpowiedzi, zadał następne pytanie.

 Jak

 wyglądała twoja relacja z Pärem Sannerem?

Ulf

 znów chuchnął w palce, chrząknął.

–  Pracowaliśmy  trochę

  razem.  Jestem

  doradcą  leśnym  i  czasem  mu  pomagałem.  Cholera.

Nie rozumiem tego.

Ulf

  osłonił  oczy  dłonią  jak  daszkiem.  Christer  widział,  jak  zaciska  zęby  i  przełyka  ślinę.

Potem odchrząknął, przetarł szybko oczy i wyjrzał przez zalaną deszczem szybę.

– Byłem

 jednym

 z ostatnich, którzy widzieli go żywego – powiedział. – I oczywiście Janet.

Szliśmy tam w trójkę.

Christer

 przewrócił kartkę w notatniku.

 Czy

 rano zdarzyło się tutaj coś szczególnego? Albo wcześniej w tygodniu? Jakaś kłótnia,

różnica zdań?

 Nie. Przynajmniej

 ja niczego nie zauważyłem.

Kiedy

 wysiedli z samochodu, Christer wziął sztucer Ulfa, oznakował w taki sam sposób jak

resztę  broni  i  wrócił  do  radiowozu.  Kątem  oka  zobaczył,  jak  Ulf  siada  na  miejscu  kierowcy  i

background image

pochyla się nad kierownicą.

Co

  takiego  dziwnego  było  w  tym  strzale?  Musi  porozmawiać  o  tym  z  Folkem,  dowiedzieć

się,  czy  ktoś  jeszcze  to  zauważył.  Może  użyto  tłumika?  W  takim  razie  nie  powinni  byli  nic
usłyszeć.

Na

 zewnątrz było już ciemno. Christer wzdrygnął się z zimna, jeszcze raz otworzył bagażnik

i położył sztucer Ulfa obok pozostałych.

– Możesz

 teraz

 wziąć mnie?

Christer

 odwrócił się i zobaczył w półmroku szczerzącego w uśmiechu zęby młodzieńca ze

sztucerem w jednej ręce i plecakiem zarzuconym na ramię.

Oliver

 Långström.

W

 świetle reflektora lśniła jaskrawożółta czapka z napisem „100% przeciw wilkom!”

– Oczywiście – rzekł Christer, biorąc

 od

 niego broń. – Gdzie masz samochód?

Oliver

 poprowadził go szybkim krokiem do toyoty, która pachniała w środku mokrym psem.

I drzewkiem Wunderbaum o zapachu kokosowym. Na podłodze walały się puste puszki po red
bullu, a w transporterze stał i ujadał karelski pies na niedźwiedzie.

  On

  jest  łagodny  –  zapewnił  Oliver,  wypuszczając  psa  z  samochodu,  żeby  Christer  mógł

dokładnie przejrzeć go w środku.

Christer

 pochylił się na ciasnym tylnym siedzeniu i pomacał dłonią zapiaszczone plastikowe

chodniki,  oddychając  przez  usta.  Głęboko  pod  siedzeniem  znalazł  lepki  kabel  startowy,  który
musiał tam leżeć dość długo, ale poza tym nic, co odbiegałoby od normy.

Wstał, wytarł ręce

 o

 spodnie i wyjął notatki.

 Gdzie

 byłeś, kiedy zastrzelono Pära? – zapytał, rozkładając mapę.

Oliver

 znów wpuścił psa do samochodu i pochylił się nad rozłożonym arkuszem.

  No

  tak,  chodziłem  z  psem,  więc  trudno  dokładnie  określić,  ale  gdzieś  tutaj  –  rzekł,

wskazując punkt na północ od Grästjärn, około siedmiuset metrów od stanowiska Pära.

 Czy

 ktoś może potwierdzić, że tam byłeś?

  Nie

  wiem.  Ja  w  tamtym  momencie  nie  widziałem  nikogo,  lecz  bardzo  możliwe,  że  ktoś

widział mnie.

Christer

  zaznaczył  na  mapie  miejsce  wskazane  przez  Olivera.  Mógłby  z  łatwością

przemieścić się do stanowiska Pära, przynajmniej teoretycznie.

Potem

 zadał mu te same pytania co innym.

Oliver

 nikogo nie widział ani nie słyszał, ale zwrócił uwagę na strzał.

 Jak

 twoim zdaniem brzmiał? – zapytał Christer.

 Ten

 strzał? Normalnie.

 Nie

 było w nim niczego dziwnego?

– Nie, dlaczego?

Christer

 zanotował, nie odpowiadając na pytanie.

  O

  właśnie,  a  jak  wam  idzie  z  tym  zabitym  wilkiem?  –  zainteresował  się  Oliver,  kiedy

Christer zakończył przesłuchanie.

Wyglądał

  na

  szczerze  zaciekawionego,  prawie  rozbawionego.  Pod  górną  wargą  odznaczał

się snus.

background image

 Posuwa

 się. Powoli, ale skutecznie – skłamał Christer. – Chyba jednak rozumiesz, że nie

mogę tu stać i o tym rozmawiać.

– Nie, nie, oczywiście, że

 rozumiem, ale

 to brzmi obiecująco.

 Wcale

 tak nie myślisz.

Oliver

 roześmiał się.

 Kiedy

 dostanę z powrotem sztucer? Czy to długo potrwa?

 Raczej

 tak – odparł Christer. – Sądzę, że parę tygodni.

– Parę tygodni?

  Zbadanie

  tylu  sztuk  broni  zajmie  dużo  czasu.  Ale  to  w  sumie  bez  znaczenia,  i  tak  przez

pewien  czas  nie  będzie  tu  polowań,  prawda?  Możliwe,  że  potem  skorzystamy  z  okazji,  by
porównać  wyniki  z  innymi  przestępstwami  popełnionymi  podczas  polowania.  Kiedy  i  tak
będziemy się tym zajmować, że tak powiem.

  Aha

  –  mruknął  Oliver,  poprawiając  nerwowym  ruchem  czapkę.  –  Mogę  już  jechać  do

domu?

– Oczywiście – odparł Christer. –

 Ale

 niewykluczone, że się jeszcze odezwiemy.

Oliver, który był już

 przy

 drzwiach samochodu, zatrzymał się w pół kroku.

 Dlaczego?

 Czy nie powiedziałem wszystkiego?

  Nie

  o  to  chodzi  –  odrzekł  łagodnym  głosem  Christer.  –  Tylko,  jak  mówiłem,  w  toku

śledztwa mogą się pojawić nowe informacje wymagające sprawdzenia. Coś, co ludzie widzieli
albo słyszeli. Nigdy nie wiadomo.

Reszta

 uśmiechu Olivera znikła. Nareszcie.

Jaki

  ojciec,  taki  syn.  Christer  zawsze  miał  problem  z  Jimmym  Långströmem.  W  jego

aroganckiej postawie było coś, co działało mu na nerwy przez całe liceum. Dużo gadania, mało
konkretów.  Oliver  dokładnie  skopiował  ten  styl  macho.  Ekwipunek  myśliwego  jeszcze
wzmacniał jego poczucie męskości.

 Ale

 jedź do domu – dodał, widząc, że Oliver stoi bez ruchu. – W razie czego zadzwonimy.

Christer

  złożył  mapę  i  wyprostował  się.  Z  drugiej  strony  placu  nadchodził  Folke  z  Janet

Antonsson, trzymającą w ręku sztucer. Wyglądał na równie zmęczonego jak on sam.

Kiedy

  Oliver  wycofał  się  ze  swego  miejsca  na  parkingu  o  pół  metra  od  pięt  Christera  i

wyjechał z placu z demonstracyjną powolnością, wróciła Petra. Wjechała z fantazją na miejsce
zwolnione przez Olivera.

Christer, Folke

 i Janet przyglądali się jej, kiedy wysiadała. Za tylną szybą widać było głowę

Roya z postawionymi uszami.

– Chcę, żebyście wzięli mój

 sztucer

 i sprawdzili samochód – powiedziała. – Żeby nie było

żadnych niedomówień.

W

 wyciągniętej ręce trzymała kluczyki, czekając, aż Christer lub Folke je wezmą.

 A

 tak poważnie, Petra… co się właściwie zdarzyło? – zapytał Christer.

Ręka trzymająca

 kluczyki

 opadła. Może Petra zdała sobie sprawę z tego, że to zbędny gest.

Samochód był już przecież otwarty.

 Komendant

 okręgowy zabronił mi pracować przy tym śledztwie, więc chcę, żebyście wy

sprawdzili mój samochód i zabrali sztucer, zanim pojadę do domu.

background image

Christer

 poszedł za nią i kiedy otworzyła tylne drzwi i wyjęła broń, posłusznie ją odebrał.

– Sprawdźcie dokładnie,

 czy

 nie ma tu czegoś jeszcze.

Christer

 omiótł uważnie wzrokiem wnętrze, odsunął płaszcz przeciwdeszczowy zwinięty na

tylnym siedzeniu i zajrzał do plastikowej reklamówki pełnej śmieci.

 Nic

 nie ma… ani tu, ani tam.

To

 wszystko było takie głupie, że nie mógł tego traktować zupełnie serio.

 Prawo

 niech mimo wszystko znaczy prawo – odezwała się z tyłu Janet.

  A

  zresztą  –  dodała  Petra,  nie  reagując  na  ten  komentarz  –  musicie  pamiętać  o

przesłuchaniu Jana-Åkego. Pojechał do domu zaraz po pierwszym polowaniu.

 I

 dopiero teraz o tym mówisz?

 Wiem. Powinnam

 była pomyśleć o tym wcześniej, ale…

Nie

 usłyszeli reszty zdania. Terkot helikoptera, który nadleciał bliżej, tuż ponad wierzchołki

drzew, zagłuszył wszystko.

13

M

agdalena

  dzwoniła  na  przemian  do  ojca  i  Jensa

,  lecz

  z  żadnym  z  nich  nie  udało  jej  się

połączyć.  W  równych  odstępach  czasu  sprawdzała  aktualizacje  na  stronach  tygodników.  Co
właściwie się zdarzyło tam w lesie?

Pół

  godziny

  wcześniej  „Värmlandsbladet”  opublikowała  wreszcie  artykuł  napisany  przez

Björna.  Zawierał  trochę  więcej  niż  krótkie  zdania  wrzucane  przez  popołudniówki,  ale
informacje były wciąż zaskakująco skąpe.

Czy

 Björn po tym sobie odpuścił? A czym zajmowała się Iris? Oboje poszli już do domu?

Posadziła

  Liv

  w  krzesełku  do  jedzenia  i  zapięła  jej  śliniak.  Pogłaskała  czubkami  palców

drobny  karczek  i  spojrzała  na  zegar  kuchenny  nad  drzwiami.  Za  dwadzieścia  siódma.  Petter
jeszcze nie wrócił.

„Przyjadę,

 jak

 tylko będę mógł”. Tak, tak, na pewno.

Kiedy

  talerz  z  kaszką  wirował  w  mikrofalówce,  Magdalena  jeszcze  raz  wzięła  komórkę  i

wybrała numer Jensa Fotografa.

Teraz

 nareszcie usłyszała wolny sygnał.

– Aha, słyszałaś

 o

 tym śmiertelnym postrzale?

Jens

 prawdopodobnie prowadził samochód, w tle słychać było słabo muzykę.

– Tak, czytałam

 w

 sieci. Byłeś tam, prawda?

Właściwie

  niepotrzebnie

  zadała  to  pytanie.  Jens  zawsze  był  tam,  gdzie  coś  się  działo,

najczęściej pierwszy.

Wyjęła

  talerz

  z  mikrofalówki,  zamieszała  kaszkę  parę  razy  łyżką  i  spróbowała.  Tak,  miała

background image

dobrą temperaturę.

– Właśnie stamtąd jadę.

 Co

 się stało? – zapytała. – Kto zginął?

– Pär

 Sanner

 – odrzekł. – Mieszkał w Uvanå z żoną i dzieckiem.

Pär

  Sanner?

  Ten  sam?  Magdalena  wciąż  nie  mogła  zapomnieć  samochodu  z  wszystkimi

możliwymi  usterkami,  który  sprzedał  kiedyś  jej  ojcu.  Peo  kulił  się  potem  w  sobie,  całkiem
wystrychnięty  na  dudka.  Zbyt  dumny,  by  się  wykłócać.  Albo  zbyt  wystraszony.  W  tamtym  roku
nie pojechali na wakacje.

 Petra

  Wilander  i  prowadzący  polowanie  znaleźli  go  tam  z  odstrzeloną  połową  czaszki  –

ciągnął Jens. – I właśnie dzisiaj była z nim córka. Biedna dziewczynka, mogę tylko powiedzieć.
Wyjechałem stamtąd, kiedy zaczęło się ściemniać, ale wtedy jeszcze jej nie znaleziono.

Magdalena

  wzdrygnęła  się  i  usiadła  przy  stole.  Asfalt  na  drodze  lśnił  czarno  od  deszczu,

odbijał się w świetle ulicznych lamp. Niedługo znów będzie przymrozek.

Liv

 wyciągnęła rączkę po kolorowy talerzyk z kaszą. Kiedy go nie dosięgła, zaczęła uderzać

rączkami w blat stołu, bardziej rozbawiona niż sfrustrowana.

  To

  wprost  niewiarygodne.  Helikopter  niczego  nie  znalazł.  Jutro  będą  dalej  prowadzić

poszukiwania i sondować.

 W

 Nain?

 Nie, w

 leśnych jeziorkach. Jest ich kilka dość blisko miejsca, gdzie go znaleziono.

– Cholera. Otwórz buzię – poleciła

 Magdalena, sama

 szeroko otwierając usta.

 Co

 powiedziałaś?

  Nic,  tylko

  karmię  Liv  kaszką.  Rozmawiałeś  tam  z  kimś?  Jeśli  dotąd  nie  znaleźli

dziewczynki, można pomyśleć, że ktoś ją uprowadził. A co oni o tym sądzą?

Muzyka

  w  samochodzie  nagle  ucichła.  Pewnie  Jens  miał  już  dość  jazzu  granego  na

akordeonie.

 Na

 pewno to rozważają – odparł. – Nikt z policjantów nie powiedział jednak tego wprost.

Przynajmniej w rozmowie ze mną. Teren leży na uboczu. Można się tam dostać tylko drogą dla
samochodów, a myśliwi siedzieli na stanowiskach wzdłuż całej jej długości. I nikt jeszcze nie
powiedział, że to morderstwo.

Magdalena

 zdrapała łyżką trochę kaszy z podbródka Liv i próbowała trafić nią do jej buzi.

– Miałeś

 ze

 sobą jakiegoś reportera?

 Nie

 – odparł Jens. – Björn był gdzieś w terenie, a Irma odbiera nadgodziny. Mówili, że

Björn spróbuje dojechać później, ale się nie pojawił. Nie wiem, co się stało.

 Ale

 Saxberg tam był?

–  Żeby

  tylko

  był.  Nigdy  nie  widziałem  go  tak  nabuzowanego  adrenaliną.  Przedzierał  się

przez las jak naspeedowany łoś z dredami dyndającymi na wszystkie strony.

Magdalena

 parsknęła śmiechem. Doskonale umiała sobie wyobrazić ten widok.

Linus

 Saxberg z „Länstidningen” mimo wielu lat pracy nie zatracił instynktu myśliwskiego.

Magdalena myślała przez pewien czas, że przeniesie się do którejś z popołudniówek, to by do
niego pasowało, ale był już po trzydziestce, więc może jednak nie.

Sądziła  też,  że

  Jens

  wyjedzie  do  Sztokholmu,  ale  trzymała  go  tutaj  miłość.  Co  trzymało

background image

Linusa, nie wiedziała.

 O

 właśnie, masz pozdrowienia od taty – dodał Jens. – Podszedł do mnie i przedstawił się

jako twój ojciec. Trochę małomówny, ale miły. Myślę, że jest z ciebie bardzo dumny.

– Dumny?

Ta

  myśl  wydała  się  jej  dość  dziwna.  Tata  dumny?  Nigdy  nie  uważał,  że  dziennikarstwo  to

porządny zawód.

 Tak, przynajmniej

 odniosłem takie wrażenie, kiedy mówił o tobie. Policjanci właśnie go

przesłuchali i zabrali mu sztucer, ale nie wydawał się specjalnie zaniepokojony.

 No, trzeba

 mieć nadzieję, że nie ma podstaw do niepokoju.

Czy

 naprawdę był podejrzany? To przecież jakiś absurd.

Zobaczyła

 przez

 okno, jak Petter skręca na podjazd i parkuje.

–  Szkoda,  że

  nie

  pracujesz,  Magda  –  powiedział  Jens.  –  Byłabyś  teraz  potrzebna.

„Länstidningen” całkiem nas wykończy.

– Wiem, wiem.

Kilka

  dni  temu  Linus  Saxberg  w  świetnym  materiale  ujawnił  tajne  plany  dotyczące

ewentualnego  składowania  paliwa  jądrowego  w  gminie,  by  stworzyć  nowe  miejsca  pracy,  a
tydzień  wcześniej  miał  naprawdę  dobry  tekst  dotyczący  nepotyzmu  przy  remoncie  elektrowni
wodnej.  Zlecenie  dostał  bratanek  dyrektora  technicznego  bez  porządnie  przeprowadzonego
przetargu.  Magdalena  myślała,  ba,  nawet  miała  nadzieję,  że  Saxberg  straci  trochę  zapału  do
pracy, nie mając konkurencji, ale po urlopie był w naprawdę doskonałej formie.

Nie

 mogła tak po prostu siedzieć i patrzeć, jak lokalna redakcja umiera.

– Słuchaj – rzekł Jens. – Muszę już kończyć. Dojeżdżam

 do

 Hagfors i muszę się pospieszyć,

żeby  zdążyć  wywołać  zdjęcia.  Niezależnie  od  tego,  jaki  drętwy  tekst  napiszą  tam  w  Karlstad,
muszę  przynajmniej  spróbować  pokonać  Saxberga.  Mam  parę  ujęć,  które  powinny  wyjść
świetnie.

– Wierzę

 ci

 – odrzekła Magdalena i wytarła buzię Liv kawałkiem papierowego ręcznika.

Usłyszała,

 jak

 Petter wchodzi do kuchni, czuła jego obecność, ale nie podniosła wzroku.

 Powodzenia

 – rzuciła zamiast tego do słuchawki. – Zdzwonimy się.

Nie

 odkładając telefonu, wybrała numer do Viktora Lindha, redaktora nocnego.

Po

 wstępnych grzecznościach i obowiązkowych pytaniach z jego strony o to, jak jej płynie

czas  w  domu  wśród  pieluch,  oraz  spodziewanych  odpowiedziach  Magdaleny,  zapytała,  jak  im
idzie śledzenie tragedii na polowaniu, kto będzie o tym pisał, co mają.

Björn zostawił

 w

 miarę zaktualizowaną wersję swojego artykułu na stronie, zanim poszedł

do domu. To było wszystko.

– „Länstidningen” był

 tam

 na miejscu przez całe popołudnie i wieczór – rzekła Magdalena.

 Rozumiem

 – odparł Viktor.

 A

 my siedzimy tutaj i rozmawiamy z policją przez telefon. „Länstidningen” wyprzedzi nas

szybciej, niż nam się wydaje.

A

  kiedy  prenumeratorzy  się  przeniosą,  lokalna  redakcja  będzie  zlikwidowana,  a  ona

zostanie bez pracy.

Choć  wiedziała,  że

  redaktor

  nocny  nie  ma  nic  wspólnego  ze  sprawami  kadrowymi,  nie

background image

potrafiła ukryć frustracji.

 Przepraszam

 – zmitygowała się. – Właściwie chciałam powiedzieć, że mam dobre źródła

w sprawie tego śmiertelnego wypadku. Mogę napisać artykuł na jutro.

Zauważyła, że

 Petter

 zastygł w połowie ruchu i odwróciła się w jego stronę. Tak, wyobraź

sobie, że to zrobię.

Po

 drugiej stronie na chwilę zapadła cisza.

 Ale

 przecież jesteś na macierzyńskim i nie możesz tak nagle wrócić.

–  Będzie  trochę

  zachodu

  z  kasą  ubezpieczeń  i  księgowością,  ale  przecież  można  to  jakoś

rozwiązać. Załatwię to.

 Nie

 sądzę.

Magdalena

 wzięła głęboki wdech.

  Zrobimy

  tak.  Ja  napiszę  tekst  i  go  wyślę.  Wy  potem  wybierzecie,  który  chcecie

opublikować. Chcę jak najlepiej dla „Värmlandsbladet” i myślę, że ty też.

Choć

 czasami

 w to wątpię, pomyślała, odkładając słuchawkę.

 Trzeba

 wykąpać Liv – rzuciła, biorąc laptop i wychodząc do salonu.

Musi

 jeszcze raz spróbować zadzwonić do taty. Za oknem panowała już całkowita ciemność.

Nie było widać leżącego niżej jeziora. Usiadła na sofie, słuchając kolejnych wolnych sygnałów
i deszczu bębniącego o plastikowy dach werandy.

Tym

 razem odebrał.

Głos miał zmęczony

 i

 spięty. Jakby trochę zdyszany.

– Cześć – przywitała się. –

 To

 ja. Jak się czujesz? Wydzwaniałam przez całe popołudnie.

– Widziałem – odrzekł

 Peo

 i zakaszlał. – Ale policja mnie przesłuchiwała. To trochę trwało.

Magdalenie

  zakręciło  się  w  głowie.  Jens  co  prawda  o  tym  wspomniał,  ale  dopiero  teraz,

gdy  rozmawiała  z  ojcem,  dotarło  do  niej  w  pełni,  co  się  stało.  Przesłuchano  wszystkich
myśliwych. Każdy z nich mógł zastrzelić Pära Sannera.

– Mój

 sztucer

 też wzięli – ciągnął Peo. – Mówią, że potrwa parę tygodni, nim dostanę go z

powrotem.

Magdalena

  usiadła  na  brzegu  kanapy,  otworzyła  leżący  na  stoliku  blok  rysunkowy  Nilsa  i

zdjęła zębami nakrętkę z flamastra, który znalazła wciśnięty we frędzle dywanu.

 Czy

 daleko siedziałeś od stanowiska Pära? – zapytała, mając nadzieję, że w jej głosie nie

słychać niepokoju.

 Tak

 – odpowiedział. – Prawie dwa kilometry. Nawet nie słyszałem strzału.

Magdalena

  zamknęła  oczy.  Co  właściwie  sobie  wyobrażała?  Jaka  niedorzeczna  myśl

przyszła jej do głowy? Chyba zwariowała.

– Więc właściwie

 nie

 jesteś podejrzany?

Usłyszała,

 jak

 Peo otwiera bagażnik i zarzuca plecak na ramię. Jakby miała tę scenę przed

oczami.

 Nie, nie

 sądzę, żebym był. Policja po prostu musi robić swoje.

 Czy

 to był nieszczęśliwy wypadek? – zapytała.

 Nie

 mam pojęcia.

 Ale

 jak myślisz?

background image

 Nie

 chcę spekulować. Ale wszyscy wiedzą, jaki był Pär.

Magdalena

  nasłuchiwała  odgłosu  jego  kroków  na  bruku,  lecz  zamiast  tego  zapadła  cisza.

Pewnie  nadal  stał  przy  otwartym  bagażniku,  by  móc  swobodnie  rozmawiać.  Żeby  Kerstin  nie
słyszała.

– Napiszę

 o

 tym – powiedziała.

– Naprawdę?

 Jak

 to?

– Björn

 w

 Torsby nie może – skłamała. – Chcieli więc, żebym go zastąpiła dziś wieczorem.

Spojrzała

  na

  esy-floresy,  które  nabazgrała  na  bloku  podczas  rozmowy,  i  zastanawiała  się,

czemu nie powiedziała prawdy, że sama się wprosiła.

Ponieważ

 jestem

 złą matką, która chce pracować, choć nie musi.

 Najgorsza

 jest sprawa z dziewczynką – podjął Peo. – Nikt nie wie, co się z nią stało. Tak,

to z Pärem też jest okropne, ale rozumiesz, co mam na myśli.

Magda

 słyszała, jak deszcz się nasila i głośno bębni o dach.

 Pytanie, czy

 przetrwa noc w lesie.

Nagle

 usłyszała głos Kerstin:

 Co

 się stało, Peo?

–  Muszę  już  kończyć  –  powiedział.  –

  Ale

  zadzwoń  do  Waldemara  Hallinga.  On  ciągle

prowadzi polowania.

14

C

hriaster

  i  Folke  siedzieli  w  milczeniu

  w

  radiowozie  i  patrzyli  na  ostatnich  myśliwych

wyjeżdżających  z  parkingu,  na  tylne  światła,  które  rozmazywały  się  w  deszczu  i  znikały  za
zakrętem. Samochód chodził na jałowym biegu, wycieraczki pracowały przez cały czas.

Christer

  ogrzewał  dłonie  nad  nawiewem  na  desce  rozdzielczej,  starając  się  odegnać

zmęczenie i głód.

– Został

 tylko

 jeden – mruknął.

 Tak

 – potwierdził Folke. – Czy wiesz, gdzie mieszka?

 Niezbyt

 dokładnie, ale myślę, że go znajdziemy. Mam dość dobry opis drogi. Jakieś trzy

kilometry w głąb lasu.

Christer

 nadal nie mógł wyjść ze zdumienia, że Petra zapomniała im powiedzieć, że Jan-Åke

pojechał do domu zaraz po znalezieniu Pära. To było do niej niepodobne. Prawdopodobnie to,
co się stało, poruszyło ją bardziej, niż dawała po sobie poznać.

 Jak

 myślisz, kto to zrobił? – zapytał Folke. – Gdybyś miał po prostu zgadywać.

 Nie

 lubię zgadywać.

 Wiem. Ja

 też nie lubię, ale spróbuj. Tak między nami.

background image

Christer

 zastanawiał się, poruszając lekko dłońmi nad źródłem ciepła.

– Jeżeli ktoś zastrzelił

 go

 z premedytacją, stawiałbym na Klasa Sannera – rzekł Folke. – Wił

się jak piskorz, kiedy z nim rozmawiałem.

– Brat?

 Tak. Chyba

 nie kwitła między nimi wielka braterska miłość. Powinien być zdruzgotany po

tym, co się stało, a jakoś nie odniosłem takiego wrażenia.

– Może był

 w

 szoku – odparł Christer. – Ludzie różnie reagują.

– Może.

 Ale

 powinniśmy dokładnie go sprawdzić.

Christer

 przebiegł w myślach wszystkich, których sam przesłuchiwał, ale w żadnym z nich

nie potrafił dostrzec sprawcy.

–  Chciałbym,  żeby

  to

  był  Oliver  Långström  –  wyznał.  –  Ale  niestety,  nie  sądzę,  że  to  on.

Jedziemy?

Folke

 skinął głową i zapiął pas.

Christer

 pilotował kolegę zgodnie ze wskazówkami Waldemara Hallinga i wkrótce znaleźli

się  na  podwórzu  otoczonym  ze  wszystkich  stron  przez  wysoki  las.  Dom  wyglądał  na  prawie
świeżo  malowany,  lecz  stare  dachówki  zostały  zastąpione  blachą,  całą  i  błyszczącą  od  frontu,
sztukowaną  i  wyblakłą  od  słońca  z  drugiej  strony.  W  kojcu  koło  przybudówki  ujadał
przemoczony elkhund.

W

 kuchni paliło się światło. Za falbaniastą firanką dostrzegli łysawą głowę.

W

 każdym razie był w domu.

Folke

 zaparkował między dwoma zdezelowanymi samochodami i budynkiem gospodarczym,

ozdobionym co najmniej dwudziestoma porożami w różnych rozmiarach. Przy narożniku wisiały
na osobnych hakach dwie zajęcze skóry i wyschnięta lisia kita.

Kiedy

  wysiedli  z  samochodu,  pies  przestał  szczekać.  Zamiast  tego  usłyszeli  głuche

warczenie, niosące się przez podwórze jak groźny grzmot, kiedy przemykali szybko w mżącym
deszczu.

 Co

 się stało? – zapytał Jan-Åke, stając w otwartych drzwiach.

Podciągnął

 spodnie

 od dresu i poprawił sweter Helly Hansen.

 Czy

 możemy wejść? – zapytał Christer.

– Oczywiście.
Odsunął się

 na

 bok, robiąc im przejście. W jednej skarpetce miał dużą dziurę.

  Nie

  słyszałeś,  że  Pär  Sanner  został  dziś  znaleziony  martwy  na  swoim  stanowisku?

Zastrzelony.

– Nie. Naprawdę

 nie

 słyszałem.

Jan-Åke przeciągnął dłonią

 po

 łysinie.

– Pojechałeś

 do

 domu na krótko przed tym, nim go znaleziono – ciągnął Christer.

 Tak, mama

 zadzwoniła. Ale już czuje się lepiej.

W

 salonie siedziała starsza kobieta, lekko pochylona w fotelu przed telewizorem. Obok stał

balkonik. Odnieśli wrażenie, że w ogóle nie zarejestrowała ich obecności.

 Co

 jej jest? – zapytał Folke.

 Ma

 zawroty głowy i ostatnio bywa dość zagubiona. Właściwie nie powinna mieszkać tutaj

background image

w domu, ale nie mam serca oddawać jej do domu starców.

Kiedy

 Christer wszedł do pokoju, kobieta odwróciła wzrok od telewizora. Na jej błękitnym

kaftanie leżała warstwa łupieżu. Starał się też nie myśleć o cierpkim zapachu moczu.

 Kim

 jesteś? – zapytała.

Christer

  przykucnął  koło  niej  i  przedstawił  się,  ale  chyba  nie  zrozumiała  do  końca,  co

mówił. Kiedy to powtórzył, kiwnęła głową.

 Policjant

 – powiedziała. – A co ty tu robisz?

– Jesteśmy tu, żeby porozmawiać

 przez

 chwilę z Janem-Åke.

Próbowała przybrać

 bardziej

 wygodną pozycję w fotelu.

 Chyba

 znowu czegoś nie spsocił?

Christer

 nie odpowiedział, nie zainteresował się też, jaką psotę ma na myśli. Zamiast tego

zapytał:

– Dzwoniła

 pani

 dziś do niego?

 Nie

 wiem – odpowiedziała, ściskając poręcz wąskimi palcami.

– Tak, mamo, dzwoniłaś – dobiegł

 z

 tyłu głos Jana-Åkego.

Christer

 uciszył go ruchem ręki.

 Jak

 się pani czuje? Czy dobrze się pani czuła w ciągu dnia?

 Chyba

 tak. Miło, że pytasz.

 Mamo, nie

 pamiętasz, jak zadzwoniłaś do mnie wcześniej, bo miałaś zawroty głowy?

Kobieta

 popatrzyła na niego.

– Nie, Janie-Åke.

 Nie

 pamiętam.

Jan-Åke wyszedł

 do

 kuchni i wrócił z telefonem komórkowym. Po paru kliknięciach podał

go Folkemu.

 Mama

 ma kłopoty z pamięcią, ale widzicie, że dzwoniła do mnie przed południem.

Folke

 spojrzał na wyświetlacz, wyjął notes i zapisał numer.

Christer

 wstał i wyszedł z pokoju. Wolał dokończyć rozmowę w kuchni, gdzie mogli mówić

swobodnie. Folke i Jan-Åke wyszli za nim.

– Będziemy

 potrzebowali

 sztucera, który miałeś dziś w lesie.

 A

 po co?

– Ponieważ Pär

 Sanner

 został zastrzelony i zabraliśmy całą pozostałą broń do zbadania.

Jan-Åke znów pogładził łysinę.

 Aha

 – powiedział. – Dobrze.

Christer

  zszedł  za  nim  po  stromych  schodach  do  piwnicy.  Za  dużym  pomieszczeniem

zagraconym  starymi  rupieciami  znajdowała  się  kotłownia.  Patrzył,  jak  Jan-Åke  wyjmuje  klucz
schowany w starym pudełku i otwiera szafkę. Stało w niej rzędem pięć różnych sztuk broni.

 To

 ten – powiedział i podał Christerowi sztucer na łosie, pierwszy z prawej strony.

 Ale

 jest ich więcej?

 Tak, ale

 dzisiaj miałem ten.

 Musimy

 wziąć oba.

– Oczywiście – zgodził się Jan-Åke, wyjmując

 drugi

 sztucer. – Nie rozumiem tylko, co się

stało. Czy Pär został zamordowany?

background image

–  Znaleźli

  go

  martwego  na  jego  stanowisku,  jak  wspomniałem,  ale  nie  wiemy,  czy  został

zamordowany, czy był to wypadek.

Jan-Åke  znów  podciągnął

  spodnie,  nim

  poprowadził  Christera  przez  skład  dywanów  i

poobijanych mebli.

 Cholernie

 dziwne – stwierdził.

– Byłeś

 tam

 z psem? – zapytał Christer, kiedy wrócili do kuchni.

– Tak.
– Widziałeś

 lub

 słyszałeś coś nietypowego?

Jan-Åke pokręcił głową.
– Mówili, że

 kilka

 osób słyszało strzał, ale ja nie. Byłem za daleko.

Jan-Åke  usiadł

  na

  swoim  miejscu  przy  kuchennym  stole  i  odsunął  filiżankę  ze  spodkiem

malowaną w drobne kwiaty.

– Jaką relację miałeś

 z

 Pärem?

– Żadną, prócz tego, że

 obaj

  polowaliśmy.  Muszę  powiedzieć,  że  źle  o  nim  mówiono.  Nie

rozumiem tej szwedzkiej zawiści. Jak tylko komuś zaczyna się dobrze powodzić, zaraz chcą go
ściągnąć w dół.

Christer

  popatrzył  na  zegar  nad  drzwiami,  a  potem  na  Folkego.  Czas  ruszać  w  drogę.  Do

końca dnia pracy pozostało jeszcze dużo czasu, a najgorsze było dopiero przed nimi. Wizyta u
Bodil Sanner.

  Na

  pewno  jeszcze  się  odezwiemy  –  rzekł.  –  A  jeśli  przypomnisz  sobie  coś,  o  czym

powinniśmy wiedzieć, zadzwoń.

Pies

  wciąż  głucho  warczał,  kiedy  wracali  do  samochodu,  odprowadzając  ich  spojrzeniem

spode łba.

 Co

 za miejsce – skomentował Folke. – Po takiej wizycie można mieć nocne koszmary.

Dobiegło

 ich

  skądś  skrzypienie.  Christer  zatrzymał  się,  nasłuchując,  aż  w  końcu  zauważył,

że drzwi jednego z budynków gospodarczych są otwarte i poruszają się na wietrze.

 No

 tak – rzucił. – Jedziemy.

Światło

 w

 kuchni było zgaszone, ale Christer wyczuwał jakąś postać za oknem. Ktoś stał w

ciemności i odprowadzał ich wzrokiem.

15

K

iedy

 wrócili do Uvanå

, mieli

 wrażenie, że cała wieś wstrzymała oddech. Większość domów

była  zamknięta  o  tej  porze  roku,  ale  niemal  w  każdym  oknie,  w  którym  paliło  się  światło,
widzieli głowy patrzące za nimi, gdy przejeżdżali.

 To

 musi być tam – stwierdził Christer, wskazując ręką.

background image

Folke

  skręcił  z  głównego  przejazdu  w  dróżkę,  którą  wyznaczały  tylko  ślady  kół  w  trawie.

Światło reflektorów migotało na budynkach gospodarczych, garażu i samym domu, pomalowanej
na czerwono drewnianej willi z brudnobiałymi narożnikami.

Kiedy

  Folke  wyłączył  silnik,  siedzieli  jeszcze  przez  chwilę  w  samochodzie,  jakby  chcieli

zebrać się w sobie.

W

 takich chwilach najbardziej brakowało mu Petry. Ona zawsze radziła sobie z krewnymi i

ich  reakcjami  w  zupełnie  naturalny  sposób.  Przynajmniej  tak  to  wyglądało.  Ciepły,  a  przy  tym
profesjonalny. On sam czuł się zawsze, jakby odgrywał jakąś rolę, kiedy próbował się zbliżyć
do  ludzi  pogrążonych  w  rozpaczy  i  szoku.  Nigdy  nie  ukrywał  się  tak  głęboko  w  mundurze
policjanta jak w takich właśnie chwilach.

Żwir chrzęścił

 pod

 ich stopami, kiedy truchtali w stronę domu, kuląc się przed deszczem.

Helikopter

 krążący przez parę godzin nad lasem odleciał, zostawiając po sobie dzwoniącą

ciszę.

Christer

 był pewny, że Bodil Sanner zobaczyła, jak nadchodzą. Dlatego tylko lekko zapukał

do  drzwi  i  nacisnął  klamkę.  Zakładał  z  jakiegoś  powodu,  że  nie  będą  zamknięte  na  klucz,  ale
stawiły opór, kiedy je pociągnął.

Po

  chwili  usłyszeli  w  środku  czyjeś  kroki  i  szczęk  przekręcanego  zamka.  Kobieta  z

ufarbowanymi na czarno włosami i rozmazanym makijażem otworzyła im ostrożnie i cofnęła się
o parę kroków.

Wyciągnęła rękę

 i

 przedstawiła się jako „Åse, koleżanka z pracy”.

 Bodil

 siedzi w kuchni – poinformowała ich i wycofała się w głąb przedpokoju.

Christer

 zdjął buty i poszedł we wskazanym kierunku.

Bodil,  czerwona

  od  płaczu  i  opatulona  kocem,  siedziała  na  krześle  przy  kuchennym  stole.

Wargi  jej  drżały,  jakby  próbowała  coś  powiedzieć,  lecz  nie  wydobywał  się  z  nich  żaden
dźwięk. Udało jej się w końcu wyjąć spod koca prawą rękę, żeby się przywitać.

Christer

  wysunął  krzesło  naprzeciw  niej  i  usiadł.  Folke  poszedł  za  jego  przykładem.  Åse

stanęła przy zlewie.

Bodil

 znów schowała ręce pod kocem i owinęła się nim ciasno. Łzy kapały jej z podbródka

na  kolana,  lecz  nie  zwracała  na  to  uwagi,  tylko  się  w  niego  wpatrywała.  Wędrowała
spojrzeniem od jego oczu do ust. Czekała.

Christer

 chrząknął.

  Jak

  wiesz,  szukaliśmy  Alvy  przez  całe  popołudnie,  najpierw  z  psem,  a  teraz  z

helikopterem. Niestety, jeszcze jej nie znaleźliśmy, tylko telefon.

Bodil

 przymknęła oczy.

–  Był  włączony

  i

  leżał  jakieś  siedemdziesiąt  metrów  od  miejsca,  gdzie  znaleziono  Pära  –

ciągnął Christer.

Bodil

 niechętnie podniosła wzrok.

 Jest

 już późno i ciemno, więc musimy przerwać poszukiwania na noc.

– Przestaliście szukać?

 Teraz?

 Nie możecie tego zrobić.

Zmierzyła

 go

 ostrym spojrzeniem przez łzy, pociągnęła nosem i przejechała pod nim dłonią.

–  Zaczęliśmy  już  zwoływać

  ludzi

  i  rano,  jak  tylko  będzie  jasno,  przeszukamy  całą  okolicę

background image

wokół Rensberg.

– Myślicie, że

 ona

 też nie żyje – powiedziała cichym głosem Bodil. – Prawda? Wiecie, że

szukacie ciała i dlatego nie ma powodu do pośpiechu.

Christer

 pokręcił głową.

 Nie, nie, to

 nie tak. Naprawdę nie. Zakładamy oczywiście, że ona żyje.

  Nie

  wierzę  –  odparła  Bodil.  –  Jak  w  takim  razie  możecie  tak  po  prostu  przestać  jej

szukać?  Nie  macie  żadnych  uczuć,  serca?  Jak  zaśniecie  dzisiejszej  nocy,  wiedząc,  że
trzynastoletnia dziewczynka została sama w lesie?

 Trudno

 prowadzić poszukiwania w ciemnościach – odrzekł Christer. – Ludzie mogą zrobić

sobie krzywdę, zabłądzić.

To

 jednak nie pomogło. Bodil znów zaczęła płakać, nie zważając na płynące łzy i smarki.

Teraz

 chrząknął Folke.

 To, co

 się stało, jest straszne, i rozumiem, że czekanie musi być nie do zniesienia.

Bodil

 przez chwilę łapała oddech, po czym rzekła:

 Nie

 sądzę, żebyście potrafili sobie to wyobrazić.

Zakryła

 usta

 ręką i wyjrzała przez okno. Przynajmniej przestał padać śnieg.

 Alva

 jest ciepło ubrana – ciągnął Folke. – Na pewno znalazła jakieś drzewo i się pod nie

wczołgała.

 Drzewo?

 – powtórzyła Bodil i znów zaczęła płakać. – Ona boi się ciemności. Kiedy jest

sama w domu wieczorem, zapala wszystkie światła, Pär zawsze…

Umilkła

 w

 połowie zdania i spojrzała Christerowi prosto w oczy.

 Kto

 go zastrzelił? Taki nie powinien mieć pozwolenia na broń.

Christer

  zastanawiał  się  przez  moment,  co  powinien  zrobić.  Pozwolić,  by  Bodil  jak

najdłużej wierzyła w nieszczęśliwy wypadek, czy powiedzieć prawdę.

 To

 mógł być zwykły wypadek – powiedział w końcu. – Jednak nikt z uczestników nie chce

się przyznać do strzału. Nie wiemy tego, jak już wspomniałem, ale istnieje możliwość, że ktoś to
zaplanował.

Bodil

  zachwiała  się  na  krześle.  Christer  myślał  przez  chwilę,  że  zemdleje,  ale  szybko  się

wyprostowała.

 Czy

 to znaczy, że ktoś go zamordował? To chcecie mi powiedzieć?

 Nie

 możemy tego wykluczyć.

Bodil

  chwyciła  się  stołu  obiema  rękami.  Szlochanie  znów  przeszło  w  kwilący  płacz.  Koc

zsunął  się  jej  z  ramion,  kiedy  kołysała  się  w  przód  i  tył,  palce  zaciśnięte  na  krawędzi  stołu
zbielały.

Åse  odeszła

  od

  zlewu  i  usiadła  na  krześle  obok,  próbując  nawiązać  z  nią  kontakt  lub

przynajmniej pokazać, że tu jest, ale Bodil zamknęła się we własnym świecie.

Wygląda

 tak

 młodo, pomyślał Christer. Czy Pär nie miał pięćdziesięciu czterech lat? Bodil

wyglądała na trzydzieści pięć. W jej jasnych włosach nie było śladu siwizny, w kącikach oczu
miała tylko kilka cienkich kurzych łapek.

Kilka

  minut  upłynęło  w  ciszy.  Christer  unikał  wzroku  Folkego,  czuł  tylko  jego  milczącą

obecność  na  krześle  obok.  Rozejrzał  się  po  kuchni.  W  rogu  stał  kominek  na  drewno,  tuż  obok

background image

nowoczesna płyta indukcyjna. Talerze w stosach na odkrytych półkach. Próbował zgadnąć, czy
biała boazeria jest oryginalna, czy nowa. W końcu rozstrzygnął, że oryginalna.

Torun. Powinien

 zadzwonić do Torun.

Bodil

 puściła w końcu stół, objęła się ramionami i siedziała bez ruchu. Jej ciałem od czasu

do czasu wstrząsały dreszcze, jak wtórne wstrząsy po trzęsieniu ziemi.

 Jak

 wyglądał, kiedy go znaleźliście?

 Nie

 chcę wchodzić teraz w szczegóły, ale wszystko wskazuje na to, że umarł od razu.

 A

 gdzie trafiła go kula?

 Tego

 też nie mogę teraz powiedzieć.

Bodil

 wytarła twarz rogiem koca.

 Czy

 Alva też tam była i widziała, co się stało?

 Tego

 nie wiemy – odrzekł Christer. – Alva poszła z Pärem na stanowisko, jak mówiło parę

osób z grupy, ale nie da się stwierdzić, co wydarzyło się potem.

Zegar

 nad drzwiami tykał. Bodil powoli pokiwała głową. Przez jej ciało przebiegł jeszcze

jeden dreszcz.

 Czy

 znasz kogoś, kto życzyłby tak źle Pärowi? – zapytał Christer. – To znaczy, jeśli nie był

to  wypadek.  Czy  znasz  jakichś  jego  wrogów?  Kogoś,  kto  z  jakiegoś  powodu  chciałby  się  go
pozbyć?

 Nie

 – odparła bez namysłu. – Nikogo.

– Nikogo?
Odpowiedź padła

 tak

 szybko, że czuł się zmuszony powtórzyć pytanie.

Bodil

 jednak wydawała się pewna swego.

 Musimy

 wykluczyć wszystkie możliwości – ciągnął Christer. – Jak Pär się czuł w ostatnim

czasie? Czy jest możliwe, że zrobił to sam?

Ciekawe, że

 nad

 tym pytaniem zastanawiała się dłużej.

– Może – rzekła

 w

 końcu.

 Czemu

 tak sądzisz?

 Nie

 wiem, jak to wytłumaczyć, ale w ostatnich miesiącach nie był do końca sobą.

 To

 znaczy?

– Coś

 go

 trapiło, ale nie chciał nic powiedzieć, choć go pytałam.

Christer

 zrobił parę luźnych notatek. Muszą popracować nad tym wątkiem niepokoju Pära.

 Czy

 Alva często mu towarzyszyła na polowaniach? – zapytał Folke.

 Dlaczego

 pytasz?

 Z

 ciekawości.

–  Nie,  nigdy.  Naprawdę

  nie

  mam  pojęcia,  co  ją  podkusiło,  by  jechać  z  nim  właśnie  dziś.

Można powiedzieć, że nigdy nie wyrywa się z własnej woli do lasu. Chyba ma to po mnie. W
zeszłą niedzielę zaczęła mówić, że chciałaby pojechać. Ale i tak nie wiem, jakie to może mieć
znaczenie.

 Wszystko

 ma znaczenie – rzekł Folke. – Jak Pär odebrał to, że chce z nim jechać?

Bodil

 popatrzyła na niego ze zdziwieniem.

  Nie

  mam  pojęcia,  naprawdę.  Myślałam,  że  ucieszy  go  jej  zainteresowanie.  Ale,  jak

background image

wspomniałam, nie był ostatnio do końca sobą.

Zastanowiła się

 przez

 chwilę, nim podjęła wątek:

–  Cóż,  sprawiał  wrażenie  wręcz

  niezadowolonego

  z  tego,  że  chce  mu  towarzyszyć,  nawet

jeśli bardzo starał się to ukryć.

Czy

  Pär  po  prostu  przeczuwał,  że  coś  może  się  stać  tam  w  lesie?,  pomyślał  Christer.  Czy

naprawdę  miał  powody  do  obaw  i  bał  się,  że  Alvie  też  stanie  się  coś  złego,  jeśli  z  nim
pojedzie?

Christer

 widział, że Bodil znów zaczyna tracić panowanie nad sobą. Mrugała i mrugała. Jej

dłonie błądziły po kolanach.

  Jak

  sama  rozumiesz,  będziemy  musieli  jeszcze  z  tobą  porozmawiać  o  życiu  Pära  i  kręgu

jego znajomych – powiedział Christer. – Myślę jednak, że zaczekamy z tym do jutra. Jeśli coś
sobie przypomnisz, po prostu zadzwoń.

Wyjął  wizytówkę

  z

  numerem  służbowym  i  na  komórkę  i  położył  ją  na  stole.  Bodil  skinęła

głową i przełknęła ślinę. Zbliżał się nowy atak płaczu.

Christer

 wstał z krzesła.

 Teraz

 mamy nadzieję na szczęśliwe zakończenie sprawy Alvy – powiedział. – Postaraj się

nie wyobrażać sobie kolejnych nieszczęść.

Christer

 widział, jak oświetlone okno kuchni Sannerów maleje z każdą chwilą, kiedy Folke

skręcił w główną drogę.

  Co

  miałeś  na  myśli,  kiedy  spytałeś,  czy  Alva  często  jeździła  z  ojcem  na  polowania?  –

zapytał.

Folke

 podkręcił ogrzewanie i odpowiedział:

 Z

 początku myślałem, że to pechowy przypadek sprawił, że Alva była z nim w lesie akurat

dzisiaj. Ale po głębszym zastanowieniu nie mam pewności, czy to przypadek. Może chodziło o
to, by ona też tam była.

– Chodziło?

 Chcesz

 powiedzieć, że ona też była planowaną ofiarą?

 A

 czemu nie?

Przez

 chwilę jechali w milczeniu. Christer zapatrzył się w boczne okno, widział, jak mijają

rozłożyste świerki rosnące gęsto tuż przy rowie, z gałęziami poruszającymi się na wietrze.

– Myślisz, że

 ona

 żyje?

 Mam

 nadzieję – odparł Folke. – Ale, szczerzę mówiąc, wątpię.

16

P

etra

 otworzyła drzwi

, odpięła

 Royowi

 smycz i puściła go do kuchni. Nawet nie spojrzał na

Lassego, kiedy go mijał, tylko pobiegł prosto do miski z wodą i zaczął pić. Odgłos chłeptania

background image

słychać było w przedpokoju.

  Ale

  co  właściwie  się  stało?  –  zapytał  Lasse.  –  Słuchałem  radia  i  próbowałem  się

dodzwonić. Nellie też dzwoniła i się niepokoi.

Miło, że

 w

 końcu się odezwała, pomyślała Petra. Opadła na sofę i zaczęła rozsznurowywać

buty. Zadzwonię do niej później.

Kiedy

 podniosła głowę, zobaczyła stojącego nad nią Hannesa.

 Kogo

 zamordowali? – zapytał.

–  Nazywał  się  Pär  Sanner.  „Zamordowali”

  to

  niewłaściwe  słowo.  Znaleźliśmy  go

zastrzelonego, ale to mógł być wypadek. Jeszcze nie wiemy.

Petra

 zdjęła buty i postawiła je na półce.

 Ale

 nie żyje?

Petra

 skinęła głową i wstała, by zdjąć kurtkę.

 To

 chore – stwierdził Hannes.

– Tak, można

 tak

 powiedzieć.

A

  jeszcze  bardziej  chore  było  to,  że  znała  sprawcę.  Kogoś  z  jej  kolegów.  Przez  całe

popołudnie  pojawiali  się  kolejno  w  jej  głowie  jako  mniej  lub  bardziej  nieprawdopodobni
kandydaci.

Chociaż

 Urban

 Bratt odsunął ją i od lasu, i od śledztwa, pozostała przy ubojni tak długo, jak

większość pozostałych, chcąc zrozumieć niepojęte. Poszukać śladów na ich twarzach. Znaku.

Ulf

 Seth i Klas Sanner siedzieli najbliżej Pära, ale nie potrafiła sobie wyobrazić żadnego z

nich  w  roli  mordercy.  Bo  tak  teraz  o  tym  myślała.  Morderstwo.  Nawet  jeśli  nie  chciała
wymówić tego słowa głośno.

Klas

 potrafił być równie nadęty jak Pär, ale w głębi był raczej wycofany i nieśmiały. Nigdy

się nie awanturował. Zupełnie nieagresywny typ.

Ulfa

 polubiła Petra od pierwszego spotkania, i od tamtego długiego wieczoru w ubojni parę

lat  temu,  kiedy  Bertil  Öy,  ich  mistrz,  starał  się  ich  nauczyć  tajników  swojego  rzemiosła,
najchętniej  siadała  koło  niego  przy  ognisku.  Zawsze  był  w  dobrym  humorze,  niezależnie  od
pogody i przebiegu polowania.

Nawet

 Olivera Långströma nie potrafiła sobie wyobrazić jako zabójcy Pära. Ten chłopak był

irytującym pozerem, ale można było na niego liczyć. Petra pamiętała, jak jej samochód odmówił
posłuszeństwa na drodze z Uvanå do domu i Oliver spędził prawie dwie godziny, pochylony z
latarką nad maską, nim w końcu znalazł usterkę. Ona do teraz nie miała pojęcia, co tam się stało.
Jakiś wężyk się poluzował. A może kabel. Ważne, że dotarła do domu.

Nie,  on

  też  nie.  Powiesiła  mokrą  czapkę  na  kaloryferze  i  lekko  się  skrzywiła.  Ból  głowy

wciąż się czaił, pulsując lekko w skroniach w regularnych odstępach.

 Jak

 się czujesz? – zapytał Lasse. – Jesteś blada. Mam podgrzać coś do jedzenia?

– Chętnie – odrzekła, wdzięczna, że

 nawet

 nie musi mówić, jak się czuje.

Po

 dwudziestu latach razem wiedział i tak. Przynajmniej na ogół.

Telefon

 Petry na dnie kieszeni kurtki zbudził się do życia i zaczął histerycznie sygnalizować

nieodebrane połączenia i nowe wiadomości.

Wielkie

 nieba, pomyślała, wyjmując go. Znowu nie słyszałam męża.

background image

Siedem

 nowych esemesów i siedemnaście nieodebranych połączeń, z czego pięć z komórki

Lassego, trzy z ich telefonu stacjonarnego i dwa z policji okręgowej.

–  Muszę

  tylko

  to  sprawdzić  –  powiedziała,  wybierając  pocztę  głosową  i  przykładając

telefon do ucha.

Lasse

 znikł w kuchni. Hannes wszedł z pewnym ociąganiem do salonu.

„Masz

 trzy

 nowe wiadomości.

Dziś

 godzina

 15.01.

Myślę

 o

 tym, co się tam dzieje. Całuję!

Dziś

 godzina

 15.13.

Cześć,  Petra,  mówi

  Tord

  Lindner.  Jak  się  domyślasz,  wiem  już,  co  się  stało.  Zadzwoń  do

mnie, jak tylko będziesz mogła, żebyśmy się zastanowili, co z tym dalej zrobić.

Dziś

 godzina

 16.35.

Tu

 jeszcze raz Tord Lindner. Ponieważ zaistniała dziwna sytuacja i bardzo ważne jest, byś

nie brała udziału w śledztwie, aby nie było jakichkolwiek wątpliwości, postanowiliśmy, że Geir
Clausen przyjedzie poprowadzić sprawę śmierci myśliwego. Chciałbym natomiast, żebyś zajęła
się  jutro  poszukiwaniami  dziewczynki,  jeśli  to  nadal  aktualne.  Jak  się  domyślasz,  reszta  grupy
nie  powinna  brać  w  tym  udziału.  Zadzwoń,  kiedy  odsłuchasz  wiadomość,  żebyśmy  mogli
dokładniej to omówić.

To

 była ostatnia nowa wiadomość”.

Petra

 rozłączyła pocztę.

 Przynajmniej

 nie jestem podejrzana o zastrzelenie Pära – mruknęła. – To już coś.

Wyszła

 do

 kuchni i usiadła na kuchennej sofie z telefonem w ręku.

 A

 powinnaś? – zapytał Lasse.

Kiedy

  talerz  z  resztkami  obiadu  obracał  się  w  mikrofalówce,  sypnął  psią  karmę  do  miski

stojącej na blacie. Roy szturchał go mocno nosem, zniecierpliwiony długim czekaniem.

  Wszyscy

  w  grupie  są,  więc  czemu  nie  ja?  Postanowili  już,  że  nie  będę  prowadzić

śledztwa.

Lasse

 postawił przed nią talerz i usiadł z drugiej strony stołu.

 To

 dlatego jesteś w złym humorze? Nie tylko przez ból głowy, prawda?

Położył  dłoń

  na

  jej  dłoni,  musnął  ją  palcami  i  upił  łyk  kawy  ze  stojącego  przed  nim,

opróżnionego do połowy kubka.

Czy

 była w złym humorze? Tak. Chyba.

  Jestem

  zła  na  Bratta  –  przyznała.  –  Miał  dziś  okazję  pokazać,  co  potrafi,  i  jej  nie

zmarnował.  Atmosfera  tam  w  lesie  jest  okropna.  Wszyscy  patrzą  na  siebie  podejrzliwie,
zastanawiają się, kto to zrobił, ale nie mają odwagi ze sobą rozmawiać.

 Rozumiem

 – odrzekł Lasse. – Ale ten Pär też nie był święty. Wyobrażam sobie, że sporo

osób z grupy mogło chcieć go zabić.

Pewnie

  tak  właśnie  było.  Pär  był  pozornie  szanowany,  ale  nikt  tak  naprawdę  go  nie  lubił.

Wszyscy wiedzieli, że lepiej trzymać się od niego z daleka.

Petra

 odłożyła sztućce i delikatnie pomasowała skronie, poruszając lekko głową w przód i

w tył.

background image

 A

 kto poprowadzi śledztwo za ciebie? – zapytał Lasse. – Mam nadzieję, że nie Christer?

Zeszłego

  lata,  kiedy

  Christer  zastępował  szefa,  Petra  została  napadnięta  przez  mężczyznę,

którego  miała  przesłuchać.  Później  winiła  za  to  tylko  siebie  i  własną  głupotę,  lecz  Lasse  był
przekonany, że nie doszłoby do tego, gdyby Christer miał lepsze rozeznanie jako szef.

 Nie, nie

 Christer. Bratt też nie, dzięki Bogu. Przyślą Geira Clausena z Karlstad.

Lasse

 uniósł brwi.

  Tego

  Norrlandczyka,  o  którym  opowiadałaś  po  kursie  z  zarządzania?  Który  z  tobą

flirtował?

Petra

 skinęła głową.

Kiedy

  wróciła  do  domu  po  kursie,  który  odbył  się  na  początku  wiosny,  miała  mętlik  w

głowie, ale czuła się trochę dowartościowana. Nie była przyzwyczajona do tego, by ktoś patrzył
na nią tak, jak Geir. Ale do niczego właściwie nie doszło, więc postanowiła opowiedzieć o nim
Lassemu, obracając całą sprawę w żart.

Nikomu

  natomiast  nie  mówiła  o  mailu,  który  dostała  od  niego  w  tydzień  później,  ani  na

niego nie odpowiedziała.

 Jak

 się z tym czujesz?

 Sama

  nie  wiem.  Sprawia  wrażenie  dobrego  policjanta.  To  na  pewno  lepsze  rozwiązanie

niż walka kogutów między Urbanem i Christerem.

Masaż głowy

 chyba

 pomagał, przynajmniej doraźnie, i udało jej się przełknąć jeszcze parę

kęsów.

 Czy

 powinienem być zazdrosny?

Petra

 pokręciła głową z ustami pełnymi łososia i poczuła ulgę, słysząc zbliżające się kroki

Hannesa. W parę sekund później siedział obok niej na kuchennej sofie.

Jak

 zwykle musiała siłą woli powstrzymać impuls, by go dotknąć. Był już duży i nie życzył

sobie tego.

– Przeczytałem

 w

 sieci, że jeszcze zaginęła dziewczyna – powiedział. – To prawda?

– Tak. Córka

 tego

 zabitego.

 I

 co, myślicie, że ona też nie żyje?

W

 jego oczach  było więcej ekscytacji  niż niepokoju. Długie  palce gitarzysty  rozczesywały

frędzle bieżnika.

 Tego

 nikt nie wie – odrzekła Petra. – Wznowimy poszukiwania, jak tylko będzie jasno.

 Czy

 można teraz przeżyć noc na dworze? Jest zimno jak cholera.

Hannes

 spojrzał na Lassego, który odpowiedział:

– Zależy,

 jak

 jest ubrana. I czy znajdzie dobre schronienie przed deszczem.

Petra

 przechyliła się przez stół i spojrzała na termometr. Ciągle zero stopni.

Palce

 Hannesa wciąż bawiły się frędzlami.

 A

 jeśli ta dziewczyna zastrzeliła ojca i uciekła? Co o tym sądzisz?

Taka

  myśl  również  przebiegła  przez  głowę  Petry,  dokładnie  w  chwili,  kiedy  stała  z

Waldemarem przy zwłokach Pära i słyszała własne słowa, by zostawić jego strzelbę tam, gdzie
jest, opartą o drzewo.

A

 jeśli ktoś jej używał? Jeśli są na niej odciski palców? Jeśli Alva…

background image

Postanowiła, że

 daruje

 sobie rozważanie dalszego ciągu.

 Dlaczego

 miałaby zabić własnego ojca?

–  Może  coś

  jej

  zrobił  –  uznał  Hannes.  –  Bił  ją.  Skąd  mam  wiedzieć.  A  teraz  ona  próbuje

uciec. Nie chce być znaleziona, po prostu.

Czy

 mógł mieć rację? Ale nie, Alva miała zaledwie trzynaście lat. To byłoby szaleństwo.

  Tylko

  czemu  miałaby  to  robić  w  czasie  polowania,  kiedy  w  pobliżu  jest  tylu  ludzi?  –

zdziwił się Lasse. – Czy nie byłoby łatwiej zabić go przy innej okazji?

Hannes, który musiał

 sporo

 o tym myśleć tego popołudnia, odpowiedział od razu:

– Dlatego, że

 poza

 polowaniem broń jest zamknięta w szafce, a ona nie wie, gdzie jest klucz.

Dlatego jedzie z nim do lasu. A podczas polowania ludzie mogą pomyśleć, że to był wypadek.

Parę

  lat

  temu  Petra  zbyłaby  go,  mówiąc  coś  o  bujnej  fantazji,  ale  teraz  już  nie  mogła.

Pobłażliwy komentarz o oglądaniu zbyt wielu DVD z dziwnymi serialami też nie był na miejscu.
Miał  siedemnaście  lat  i  przewyższał  inteligencją  wielu,  których  znała.  Nie  chciała  po  prostu
uwierzyć w to, co mówi.

Odłożyła sztućce

 na

 talerz, kiedy zadzwonił telefon. „Magdalena H, Värmlandsbladet”.

 Tak

 myślałam – powiedziała i odebrała połączenie.

17

B

odil

  wstała  od  kuchennego  stołu

  i

  poszła  do  pracowni.  Nowe  firanki  do  sypialni,  które

zaczęła szyć, leżały przy maszynie jakby przeniesione z innego czasu.

Wzór był ładny,

 girlandy

 niebieskich kwiatów na białym tle, ale wiedziała, że nigdy się nie

zmusi, by je dokończyć.

Nie

  wiedziała,  jak  długo  tam  stała.  Czy  naprawdę  był  u  niej  pastor,  czy  tylko  jej  się  to

przyśniło? Policjantów w każdym razie pamiętała. Niższego widziała w telewizji w związku ze
sprawą  serii  podpaleń  zeszłego  lata,  ale  teraz  miał  inną  fryzurę.  Przypomniała  sobie,  jak  się
wzdrygała,  oglądając  wiadomości,  i  mówiła  do  Pära,  że  to  okropne,  a  zarazem  czuła
niewysłowioną  wdzięczność,  że  to  nie  ich  dom  spłonął  tamtej  nocy.  Że  nieszczęście  dotknęło
kogoś innego.

A

 teraz przyszła kolej na mnie.

Kara

 za nieposłuszeństwo.

Wyobrażała

  sobie,  jak

  sąsiedzi,  koledzy,  przyjaciele  i  znajomi  leżą  bezsennie  w  swych

bezpiecznych łóżkach i szepczą do siebie w ciemności: „Słyszałeś, to okropne”. „Czy wiesz, że
Pär nie żyje?” „A dziewczyna zaginęła”. „Tak, widziałem helikopter”.

Słyszała

 ich

 tak wyraźnie, te westchnienia, tłumione poruszenie w głosach, choć właściwie

nie robiło to na nich większego wrażenia. Nie „właściwie”. Ta katastrofa tylko dodawała barw

background image

ich życiu, które poza tym toczyło się jak zawsze.

Komputer

  na  narożnym  stoliku  znajdował  się  w  stanie  czuwania,  kolorowe  wiązki  na

monitorze rozchodziły się we wszystkie strony.

Zapaliła lampę

 na

 biurku i usiadła. Odruchowo położyła dłoń na myszce, ale się rozmyśliła.

Obiecała.

„Ubrania, które czynią myśliwych niewidzialnymi”.
Wpatrywała  się

  w

  czasopismo  leżące  na  górze  stosu  przy  komputerze,  ostatni  numer

„Polowania i Myśliwych”. Wyglądało na nieczytane. Pewnie nie zdążył. „Seterka Ida rewanżuje
się w lesie głuszców”. „Spełnienie marzeń o wielkim byku”.

Bodil

 odwróciła wzrok od magazynu i zaczęła przeglądać skoroszyty stojące na nadstawce

na biurko, bo właściwie po to tutaj przyszła. Grupa myśliwska w Uvanå. To było to.

W

  teczce  z  tyłu  znalazła  kserokopie  map  różnych  okręgów  łowieckich.  Hyttan,  Harberg,

południowy Nain, Lasseberg, Stenbokullen, Rommamäck, Utvägstjärn.

Rozpoznawała

 wszystkie

 nazwy z myśliwskich opowieści Pära, ale niewiele z tych miejsc

odwiedziła. W Harbergu zbierała czasem jagody i raz, dawno, dawno temu siedziała i marzła z
Pärem na stanowisku w Gillerbergu. Wtedy była gotowa robić wszystko, byle tylko być blisko
niego.  Jednak  tylko  przez  dwa  dni  potrafiła  udawać,  że  ją  to  interesuje.  Potem  się  poddała.
Miała wrażenie, że Pär się ucieszył.

Rensberg, czy

 nie tak mówili? Bodil otworzyła teczkę i wyjęła jeden arkusz.

Drgnęła,

 gdy

 zadzwonił telefon na ścianie. Na wyświetlaczu pokazał się numer zaczynający

się od 0563, którego nie znała. Alva. To Alvie udało się wyjść z lasu i dzwoni teraz do domu.
Albo ktoś ją znalazł.

– Bodil, słucham.
Bolało ją gardło

 i

 słyszała, jak zachrypnięty ma głos.

– Cześć, Bodil. Mówi

 Ernst

 Losjö z Gustavsfors.

Co

 takiego? Ten Ernst?

– Wiem, że dzwonię trochę

 nie

 w porę i że jest ci teraz bardzo ciężko.

 To

 prawda.

Czego

  on  chce?  Snob,  jak  nazywał  go  Pär.  Co  on  robi  w  grupie  myśliwskiej?,  dziwił  się.

Nie pasuje.

 Najpierw

 chciałbym wyrazić swój żal i najgłębsze współczucie.

Najgłębsze współczucie.

 To

 zabrzmiało jak kwestia z czarno-białego filmu.

  Jak

  pewnie  wiesz  –  ciągnął  –  sam  przeżywałem  podobną  sytuację  jak  ty  dzisiaj.  Takiej

niepewności nie życzyłbym nawet najgorszemu wrogowi.

Bodil

  nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć.  Jego  głos  brzmiał  przyjaźnie,  a  jednak  było  w  nim

coś  dziwnego,  co  sprawiało,  że  czuła  się  niekomfortowo.  Jakby  miała  na  sobie  sweter  z
gryzącej wełny.

– Jesteś

 tam?

 – zapytał w końcu.

 Tak, jestem

 – odpowiedziała.

Przecież była.

 Czasami

 trudno sobie poradzić z takim bólem i szokiem. Jak mówiłem, znam to z własnego

background image

doświadczenia.  Jestem  zresztą  lekarzem  i  jeśli  czegoś  potrzebujesz,  mogę  ci  pomóc.  Może
tabletki nasenne, byś zaznała chwili spokoju, albo coś innego.

 Sama

 nie wiem.

Bodil

  nigdy  nie  brała  takich  leków  i  nawet  nie  myślała  o  tym,  by  spróbować.  Nie  chciała

stać się lekomanką.

– Chcę

 tylko

 powiedzieć, że jestem tutaj, gdybyś czegoś potrzebowała. Po prostu zadzwoń.

Mówiłem już, że wiem, jakie to trudne. Noc bywa długa.

– Dziękuję,

 to

 bardzo miłe z twojej strony.

Na

 dworze wył wiatr. Czy zanosiło się na burzę?

Bodil

  odwiesiła  telefon  na  miejsce.  Jej  wzrok  znów  padł  na  czasopismo:  „Ubrania,  które

czynią myśliwych niewidzialnymi”.

Skoroszyt

  skrzypiał,  kiedy  przewracała  kartki,  aż  doszła  do  listy  członków  grupy.

Przeczytała powoli wszystkie nazwiska. Henrika znajdowało się prawie na końcu.

 Co

 robisz?

Åse stała

 w

 otwartych drzwiach.

 Musimy

 jechać i szukać Alvy – powiedziała. – Mam tutaj mapę.

 Nie

 wiem, czy to dobry pomysł, Bodil.

 Czemu

 to nie jest dobry pomysł? Myślisz, że mogłabym teraz iść spać?

Åse  przykucnęła

  obok

  krzesła,  patrząc  na  nią  z  niepokojem.  Jakby  chciała  pogłaskać  jej

dłoń.

Traktuje

 mnie, jakbym była niedorozwinięta, pomyślała Bodil. Jak wszyscy teraz.

– Znajdę Alvę,

 a

 jeśli nie chcesz jechać ze mną, pojadę sama – powiedziała. – Mogłabyś tak

po prostu siedzieć, gdyby Nora zaginęła? Nie wierzę.

Zostawiła skoroszyt, wzięła

 ze

 sobą brudnoszarą mapę Rensberg i wyszła do przedpokoju.

Åse poszła za nią.

  A

  w  ogóle  to  z  kim  rozmawiałaś  wcześniej  w  kuchni?  –  zapytała  Bodil.  –  Stałaś  i

szeptałaś coś przez telefon.

– Kiedy?
Åse wyglądała

 na

 zupełnie zbitą z tropu.

– Wcześniej,

 kiedy

 chciałam wyjść i szukać Alvy, ale pastor mnie powstrzymał.

–  A,  wtedy.  Rozmawiałam

  z

  Martinem.  Musiałam  mu  powiedzieć,  czemu  nie  wracam  do

domu jak zwykle. Dlaczego pytasz? Nie mogę dzwonić do ludzi czy o co ci chodzi?

Właśnie,

 o

 co mi chodzi? Wszędzie widzę cienie.

Bodil

 jeszcze raz wcisnęła stopy w buty i zdjęła czapkę z półki.

 Pojedziesz

 ze mną? – zapytała.

Åse zdjęła

 w

 końcu kurtkę z wieszaka.

 Przepraszam

 – powiedziała Bodil.

Wiedziała,  że

  powinna

  być  wdzięczna  Åse  za  to,  że  z  nią  tu  jest,  albo  przynajmniej  tak

powiedzieć, ale nie mogła. Otworzyła drzwi na oścież i głęboko wciągnęła zimne powietrze w
płuca, kierując automatycznie wzrok w stronę domku rybackiego.

Zadrżała, poczuła się

 nagle, jakby

 się dusiła. Nie mogła tutaj być. Nie mogła być nigdzie.

background image

18

M

agdalena

  otworzyła  laptop  na  stoliku

,  zalogowała  się

  na

  News  Pilot  po  raz  pierwszy  od

ośmiu miesięcy i kliknęła w formularz dla nowego artykułu. Właściwie dopiero w chwili, gdy
spojrzała na pustą stronę, uświadomiła sobie, jak bardzo brakowało jej pisania.

No

  tak,  pomyślała,  przewracając  parę  kartek  w  bloku  pożyczonym  od  Nilsa  i  starając  się

jednocześnie ignorować kwilenie Liv w sypialni. Jak to się robiło? Słyszała, jak Petter jeszcze
raz  nakręca  pozytywkę  i  wkrótce  z  piętra  dobiegło  po  raz  czwarty  „Świeć,  gwiazdeczko,
świeć”.

Waldemar

  Halling  był  w  szoku,  kiedy  się  do  niego  dodzwoniła,  i  w  kółko  powtarzał  to

samo.  Mówił,  że  „wciąż  chce  wierzyć,  że  to  był  nieszczęśliwy  wypadek,  ale  wcale  nie  ma
pewności”.

Kiedy

 zapytała, czy wszyscy w grupie są tak samo podejrzani, mamrotał coś przez chwilę,

po czym rzekł, że „policja powinna się na ten temat wypowiedzieć, nie on”.

Nie

 chciał też dużo mówić o tym, co zobaczyli, kiedy znaleźli Pära. „Ale długo będę miał

ten widok przed oczami”.

Dobry

 cytat, pomyślała Magdalena, zapisując go na bloku. Prawie nadawał się na tytuł.

Petra

 Wilander też nie chciała zdradzić szczegółów z miejsca zdarzenia, ale poza tym była

chętna do współpracy. Opowiedziała o bezskutecznych poszukiwaniach córki i przesłuchaniach
myśliwych, choć nie miała dalej prowadzić tego śledztwa. A może właśnie dlatego.

– Dobrze, że ktoś

 inny

 to przejmie – powiedziała.

Kiedy

  Magdalena  spytała,  jakie  to  uczucie  być  podejrzaną  o  przestępstwo,  Petra  tylko

prychnęła i powiedziała, że najgorsza jest śmierć kolegi z grupy i zaginięcie dziewczynki.

Na

  pytanie,  czy  był  to  wypadek,  czy  morderstwo,  dostała  po  krótkim  milczeniu

umiarkowanie satysfakcjonującą odpowiedź:

 To

 wykaże śledztwo.

Tak

  czy  inaczej,  „śmiertelnie  postrzelony”  było  poprawnym  sformułowaniem  w  każdym

przypadku.

Obecność

  policjantki

  w  gronie  podejrzanych,  przynajmniej  w  teorii,  była  materiałem  na

osobny artykuł.

Magdalena

 zamierzała też zadzwonić do Lovisy z grupy matek, której Ulf też tam polował,

ale na razie musiało jej wystarczyć to, co miała. Jeżeli jej artykuł w ogóle ma szansę ukazać się
w gazecie, musi napisać go teraz. Było już po wpół do dziewiątej.

Magdalena

  starała  się  przezwyciężyć  mruganiem  zmęczenie  oczu,  kiedy  czytała  notatki.

Zwykle  pamiętała  najważniejsze  rzeczy  z  każdego  wywiadu  i  pisząc  tekst,  musiała  tylko
sprawdzać cytaty, ale teraz czuła zamęt w głowie i nie miała pojęcia, z którego końca zacząć.

Że  też  można

  tak

  szybko  wyjść  z  wprawy.  Kiedyś  bez  większych  problemów  ogarniała

typowy  artykuł  informacyjny  w  kwadrans.  Wtedy  jednak  sypiała  więcej  niż  godzinę,  jak
ostatniej nocy.

Magdalena

 ułożyła palce na klawiaturze, ale straciła wątek, słysząc po raz kolejny „Świeć,

background image

gwiazdeczko” Zaczęła znów kartkować blok.

Wielkie

  nieba,  pomyślała,  rzucając  okiem  na  zegar  na  monitorze  –  21.07.  Tak  nie  można.

Muszę napisać to teraz.

Właśnie  skończyła  wstęp

  do

  głównego  artykułu  i  usłyszała  „Świeć,  gwiazdeczko”  po  raz

dziewiąty, kiedy na piętrze otworzyły się drzwi sypialni. Po chwili usłyszała kroki na schodach
i zbliżający się dziecięcy płacz.

Dalej

 wpatrywała się w monitor, próbując utrzymać koncentrację.

 Chyba

 jest głodna.

Magdalena

 dostrzegła kątem oka nogi Pettera, który stanął przy stole.

– Może ją trochę

 pokarmisz

 piersią?

– Przecież wiesz, że przestałam ją karmić

 ponad

 dwa tygodnie temu – rzuciła w odpowiedzi,

nie przerywając pisania.

 Wiem, tylko

 tak pomyślałem. Czasem jedynie to pomaga.

–  Bolą  ją  dziąsła  –  odrzekła  Magdalena.  –

  Teraz

  jest  tak  co  wieczór.  Ale  ja  muszę  to

skończyć.

 Biedactwo

 – rozczulił się Petter. – Nie jest łatwo być malutką, nie.

Zaczął  się  przechadzać

  po

  pokoju  kołyszącym  krokiem,  ale  Liv  nie  zadowoliła  się  jego

nuceniem i delikatnym głaskaniem plecków, tylko płakała dalej.

Magdalena

 próbowała się z tego wyłączyć, by nie zgubić wątku, ale w końcu się poddała i

opadła na oparcie sofy.

– Kochanie, proszę.

 Czy

 nie możesz jej gdzieś zabrać? Nie mogę pisać, kiedy tu jesteście.

Petter

 spojrzał na nią.

– Ależ

 ty

 jesteś nie w humorze. Musisz mówić do mnie takim tonem? Cokolwiek zrobię, jest

źle.

Magdalena

 zacisnęła zęby, po czym rzekła najbardziej przyjaznym tonem, na jaki mogła się

zdobyć:

 Nie

 chciałam, żeby tak to zabrzmiało, ale jeśli w ogóle mają przyjąć mój tekst, muszę go

skończyć. Teraz. Please.

Petter

 był już w połowie schodów, kiedy skończyła mówić.

Poużalaj się

 nad

 sobą, pomyślała i wróciła do pisania.

Wreszcie

 zaskoczyło. Palce biegały po klawiszach, adrenalina buzowała. Od czasu do czasu

zerkała  na  zegar.  Tak,  powinna  zdążyć.  Kiedy  była  gotowa,  przebiegła  szybko  wzrokiem
wszystkie trzy artykuły.

Jednak

 dopiero wtedy, gdy nacisnęła „drukuj” w nadziei, że artykuł drukuje się właśnie w

redakcji centralnej, dotarło do niej w pełni, co właściwie napisała.

Ojciec

 rodziny został zastrzelony przez kogoś spośród uczestników polowania, a jego córka

nadal  była  zaginiona.  Magdalena  pisała  już  o  zaginionych  dziewczynach  i  tamte  historie  nie
skończyły się szczęśliwie. Wiedziała, że Petra Wilander myśli o tym samym, opowiadając jej o
poszukiwaniach, ale żadna z nich nie powiedziała tego głośno.

Na

 górze było przez chwilę cicho, ale teraz Liv znów zaczęła płakać.

Magdalena

 wstała z sofy, zostawiła komputer i wbiegła na górę po dwa stopnie. W sypialni

background image

Petter nadal chodził tam i z powrotem, trzymając Liv w ramionach.

– Chcesz, żebym ją wzięła? – zapytała.

Petter

  wymamrotał  coś,  czego  nie  dosłyszała  i  podał  jej  Liv,  rozpaloną  i  z  oślinionym

podbródkiem.

– Myślę, że znów

 ma

 gorączkę – powiedział.

Christer

  opadł  na  fotel  przed  telewizorem,  odchylił  głowę  do  tyłu  i  zamknął  oczy.  Czy

kiedykolwiek przedtem przesłuchał tyle osób w tak krótkim czasie?

Wirowały

  mu

  w  głowie  urywki  zdań  i  migawkowe  obrazy  spiętych  twarzy  w  świetle

reflektorów.  Deszcz  ze  śniegiem  tnący  powietrze  jak  nożem.  Gdyby  Torun  była  w  domu  i  go
przyjęła…

Przez

 cały dzień starał się znaleźć moment, żeby do niej zadzwonić. Tęsknił, by usłyszeć jej

głos. Taki zwyczajny, jasny, miły.

Wyjął komórkę

 z

 kieszeni spodni i spojrzał na wyświetlacz.

Żadnych

 nieodebranych

 połączeń. Żadnych nowych wiadomości.

Była

  na

  niego  zła,  to  rozumiał.  Jeżeli  on  nie  mógł  zadzwonić  przez  cały  dzień,  czemu  ona

miałaby to robić?

Okej, pomyślał

 i

 wybrał numer.

Torun

 zawsze odpowiadała prawie od razu, nie rozstawała się z telefonem, ale teraz sygnały

płynęły jeden za drugim.

Kiedy

 chciał już się poddać, usłyszał po drugiej stronie jej głos, nieobecny i zmęczony.

– Cześć,

 kochanie

 – zaczął. – Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.

 Prawie

 – odrzekła ze znużeniem. – Właśnie zasypiałam.

 Przepraszam

 – powiedział, choć właściwie sam nie wiedział za co.

Nie

  mógł  przecież  wiedzieć,  że  położyła  się  już  o  dziesiątej.  Ale  i  tak  poczuł  się  jak

impertynent.

 Nie

 szkodzi – odparła z jeszcze większym znużeniem.

Czuł,  że

  nie

  zanosi  się  na  długą  rozmowę.  Nie  taką,  jakiej  potrzebował,  by  się  uspokoić  i

zasnąć.

–  Chciałem

  tylko

  powiedzieć,  że  próbowałem  dzwonić  wcześniej,  ale  tyle  się  działo.

Myśliwy w Uvanå został śmiertelnie postrzelony dziś rano, więc spędziliśmy tam prawie cały
dzień.

– Tak, słyszałam

 o

 tym w radiu.

Czyli

 wiedziała. A mimo to do niego nie zadzwoniła. Zawsze to robiła, kiedy uczestniczył w

jakichś  dramatycznych  wydarzeniach.  Nie  z  ciekawości,  wiedziała,  że  rzadko  mówi  o
szczegółach, w tym punkcie był dość zasadniczy, ale z troski o niego.

Dziś

 jednak

 nie.

Czekał

 na

 jakieś pytania. Czy znaleźli córkę? Czy kogoś zatrzymali?

Jak

 właściwie się czuł?

Cisza

 dzwoniła między nimi.

 Dobrze, wracaj

 do łóżka – rzekł. – Wyśpij się, to może porozmawiamy rano.

Sam

 nie wiedział, dlaczego użył słowa „może” w tak oczywistym stwierdzeniu, ale to małe

background image

słówko wtrąciło się jakby samo.

 Tak

 – odparła Torun. – Ty też się wyśpij.

Christer

 spojrzał na telefon, jakby mógł z niego odczytać zakończenie rozmowy.

„Ty też się wyśpij”.
Żadnego  „skarbie”.  Żadnego  „kochanie”.  Żadnego

  z

  tych  niezliczonych  pieszczotliwych

słówek, które zwykle wymyślała na poczekaniu.

Pewnie

 rewanż za jego „może”. Miał taką nadzieję – nadzieję, że to nie coś gorszego.

Wstał

 z

 fotela, powlókł się chwiejnym krokiem do sypialni i rzucił na łóżko w ubraniu.

19

D

eszcz

  uderzał  mocno  w  przednią  szybę

,  kiedy

  Åse  jechała  powoli  nierówną  żwirowaną

ścieżką. Trawa i kamienie ocierały się o podwozie.

Bodil

  siedziała  pochylona  na  miejscu  dla  pasażera,  starając  się  wypatrzyć  coś  między

drzewami.  Od  czasu  do  czasu  przecierała  rękawem  kurtki  zaparowaną  szybę,  żeby  lepiej
widzieć.  Wystraszony  zając  przebiegł  w  podskokach  przed  samochodem  dobre  dwadzieścia
metrów  w  świetle  reflektorów,  nim  w  końcu  skręcił  w  las.  Była  to  jedyna  oznaka  życia,  jaka
dostrzegły.

 Nie

 rozumiem tylko, jak policja mogła przerwać poszukiwania – rzekła Bodil.

  Ja

  też  nie  –  odparła  Åse,  nie  patrząc  na  nią.  –  Ale  pewnie  jest  tak,  jak  on  powiedział.

Trudno je prowadzić w ciemnościach.

Droga

 prowadziła teraz lekko pod górę i świerki nie rosły tu tak gęsto, ale rów wypełniony

ostrymi kamieniami i rosnący za nim młodniak nie ułatwiały obserwacji.

– Może znalazła

 schronienie, tak

 jak myśleli – ciągnęła Åse. – W głębi lasu.

– Tak, może.

Bodil

 otworzyła okno i zawołała najgłośniej, jak mogła, by przekrzyczeć wiatr i szum lasu:

– Alva!

Deszcz

 padał jej na twarz, mokra grzywka lepiła się do czoła, ale się tym nie przejmowała.

Nawoływała tylko raz za razem, aż rozbolało ją gardło.

Nie

 wiedziała, co było gorsze – jej przeraźliwy krzyk czy następująca po nim cisza, ale za

każdym razem, gdy wołała, nie dostając odpowiedzi, czuła narastającą w niej pustkę.

Zobaczymy

  ją  za  następnym  zakrętem,  starała  się  myśleć,  kiedy  droga  skręciła  w  prawo.

Będzie  szła  poboczem,  mokra  i  zmarznięta,  ale  cała  i  zdrowa.  Wszystko  skończy  się  dobrze.
Najlepiej, jak to tylko możliwe.

Ale

 za następnym zakrętem zobaczyła tylko kolejny odcinek pustej drogi.

Przy

 Örsjön droga się skończyła i znów musiały zawrócić.

background image

 Pojedziemy

 jeszcze do Grästjärnen – postanowiła i wskazała na mapę, która wybrzuszyła

się już od wilgoci.

Åse zapaliła lampkę

 nad

 wstecznym lusterkiem i pochyliła się do przodu, by lepiej widzieć.

– Dobrze.
Wracała  drogą  równie  ostrożnie,

  a

  Bodil  wciąż  wypatrywała  jakiegoś  ruchu  w  lesie  w

nadziei, że mignie jej czerwona cyklistówka.

Kiedy

 mijały po lewej stronie Kroktjärnarna, zza zakrętu błysnęły nagle światła samochodu i

oświetliły brzozy na poboczu.

 Teraz

 zobaczymy, jak się zmieści – powiedziała Åse, zjeżdżając maksymalnie na prawo.

Młodniak szorował

 po

 lakierze.

Światła  długie  zmieniły  się

  na

  krótkie  i  wielki  suv  przemknął  obok  nich,  ledwo  trzymając

się drogi. Santa fe. Minęli się lusterkami w odległości zaledwie paru centymetrów.

Bodil

 zdawało się przez sekundę, że widzi jego twarz pod cyklistówką, potem obraz znikł.

 Kto

 to był? – zapytała Åse, kiedy pojazd znów zaczął się toczyć.

 Nie

 mam pojęcia – odparła Bodil, odwracając wzrok.

Co

 on tu robił w środku nocy?

 Teraz

 na prawo – zarządziła, wskazując ręką.

Miała

 tak

 wysuszone usta, że wargi przywierały jej do zębów.

Åse posłuchała

 jej

 w milczeniu.

Dalej

 szukały i wołały w równie metodyczny sposób jak wcześniej.

– Wiem, że

 ona

 gdzieś tu jest – rzekła Bodil, prostując się na chwilę. – Czuję to.

Naprawdę

 jednak

 nic nie czuła. Tylko pustkę. Åse nie odpowiedziała.

Po

  niespełna  kilometrze  rozbłysły  kolejne  reflektory  i  wyrósł  przed  nimi  samochód

pogotowia technicznego.

Bodil

 odwróciła głowę od ostrego światła i spojrzała na Åse, która ostrożnie wycofywała

się do mijanki kilkaset metrów dalej.

– Właśnie

 tak

 – powiedziała, wciskając się w małą przestrzeń. – Teraz będzie dobrze.

Choć zjechały

 z

 drogi, miały wciąż poczucie, że wóz techniczny je rozjedzie, gdy się zbliży.

Kiedy

  je  wyminął  i  kierowca  pomachał  im  w  podziękowaniu  z  szoferki,  Bodil  zobaczyła

volvo Pära. Na lusterku powiewała mała koszulka drużyny z Färjestad.

Już nigdy.

Stuk, stuk, stuk. Bodil

 słyszała gałęzie brzóz uderzające w okno salonu. Wciąż miała przed

oczami samochód Pära, wleczony na holu jak ranne zwierzę.

Gdyby

  jeszcze  mogła,  to  by  płakała,  ale  nie  miała  już  sił.  Bolały  ją  wszystkie  mięśnie.

Gardło piekło przy przełykaniu.

Alva, córeczko.

 Gdzie

 jesteś? Powiedz mi, gdzie jesteś, a przyjadę po ciebie.

 Chcesz?

 – zapytała Åse, stawiając na stole dwa kubki z herbatą.

– Dziękuję.

Bodil

 wzięła kubek w obie ręce, poczuła ciepło rozchodzące się od dłoni do ramion. Marzła

w  sposób,  jakiego  nie  doświadczyła  nigdy  wcześniej.  Zimno  promieniowało  od  środka,  jakby
miała kości zrobione z lodu.

background image

Musiały

  w

  końcu  się  poddać,  wyjechać  z  szumiącego  lasu  i  mrocznych  cieni.  Może  Alva

gdzieś tam była, a może nie.

Åse  usiadła

  ze

  swoim  kubkiem  w  fotelu  Pära  i  podwinęła  nogi.  Regał  za  jej  plecami

zapełniały  książki  zbierane  przez  Bodil  i  Pära.  Gösta  Berling.  Opowieść  o  dworze.  Selma
Lagerlöf.  Gustaf  Fröding.  Göran  Tunström.  Kiedyś  głośno  je  czytali  sobie  nawzajem.  Zanim
pojawila się Alva. Zanim.

Obie

 milczały. Åse dmuchała na herbatę, jak robią ludzie, którzy nie wiedzą, co powiedzieć.

Bodil

  znów  miała  nagły  napad  duszności,  jakby  jej  się  zapadała  cała  klatka  piersiowa.

Kiedy próbowała wziąć wdech, płucom brakowało miejsca.

 Jak

 się czujesz? – zapytała Åse.

Bodil

  oddychała  krótko  i  urywanie,  mocno  ściskając  poduszkę.  Åse  odstawiła  kubek  i

usiadła obok niej na kanapie.

– Spróbuj się uspokoić – powiedziała. –

 Zaraz

 zemdlejesz.

Kiedy

 Bodil wciąż łapała oddech, dodała:

– Może

 jednak

 zadzwonimy do tego lekarza. Może powinnaś coś wziąć.

 Nie

 – zaprotestowała Bodil. – Nie, nie. Nie trzeba.

 Czy

 masz tu gdzieś alkohol?

Alkohol?

 Zaczęło jej się kręcić w głowie. Ostatnio rzadko piła coś mocniejszego od wina i

piwa, ale może to dobry pomysł.

 W

 spiżarni, w piwnicy. Za sokami.

Tam

 nigdy by nie znalazł.

Åse zeszła

 na

 dół po schodach i wróciła po chwili z butelką whisky i szklanką. Napełniła ją

do paru centymetrów i podała Bodil.

Bodil

  przytknęła  nos  do  szklanki  i  skrzywiła  się.  Pachniała  stajnią.  Nawozem.  Jak  ludzie

mogą to lubić?

– Wypij.

Bodil

 upiła łyk i wzdrygnęła się.

 Jeszcze

 jeden.

Bodil

  zrobiła,  co  jej  kazano.  Tym  razem  nie  smakowało  tak  źle.  Zamknęła  oczy,  poczuła

palące  ciepło  rozlewające  się  w  piersi.  Po  trzecim  łyku  zaczęła  się  rozluźniać.  Powróciła  jej
zdolność myślenia.

 Nie

 rozumiem tego – powiedziała. – Kto go zastrzelił?

 To

 mógł być każdy – odparła Åse.

 No

 tak. Ale to przecież sami starzy znajomi. Większość mieszka w sąsiedztwie. To ohydne.

Ohydne.

Gałęzie brzóz wciąż uderzały

 o

 szybę. Jakby las chciał wejść do domu.

 Ale

 masz rację, że to mógł być każdy – rzekła, mierząc Åse długim spojrzeniem.

 Co

 masz na myśli? Mówisz o Janet? Bracie? Nie, daj spokój. Są chyba jakieś granice?

Åse wróciła

 na

 fotel, patrząc na nią znad kubka herbaty.

 Kpisz

 sobie ze mnie?

Jeśli już ktoś miał powód,

 by

 zabić Pära, to chyba właśnie Janet, pomyślała Bodil, lecz nie

background image

powiedziała tego głośno. Zamiast tego odchyliła się do tyłu i zaczęła kręcić szklanką na stole,
patrząc na wirujący złotawy płyn.

– Myślisz, że

 Alva

 też nie żyje?

 Nie

 mów tak – zaoponowała Åse.

Bodil

 zamknęła oczy, próbując powstrzymać łzy. Nie, nawet tak nie myśl.

Oddychaj

 spokojnie.

Kiedy

  otworzyła  oczy  i  rozejrzała  się  wokoło,  zobaczyła  w  pokoju  inne,  łagodniejsze

światło. Nowy przypływ wiary zaczął powoli wypierać strach.

Tak,  Alva

  żyje.  Bodil  była  pewna,  że  znów  czuje  jej  obecność,  która  opuściła  ją  w  lesie.

Znajdą  ją  żywą.  Jutro.  Razem  dadzą  sobie  z  tym  radę.  Może  się  wyprowadzą,  zaczną  gdzie
indziej od nowa.

 Nie

 wiedziałam, że Pär był w takim złym nastroju, jak mówiłaś policji – podjęła Åse. –

Nigdy o tym nie wspomniałaś.

Głos Åse wydawał się daleki, stłumiony.

 Jakby

 dochodził zza szklanej ściany.

 Nie

 – odrzekła Bodil. – Wiem o tym. Nie mówi się wszystkiego.

Ciekawe,  jak

  często  kocha  się  z  Martinem.  Ta  myśl  przyszła  nagle  i  Bodil  nie  mogła  jej

odpędzić. Raz w miesiącu? Raz na pół roku?

Te

 dziwne rozważania przerwał głos Åse:

 Ale

 ty sama promieniałaś w ostatnim czasie.

Bodil

 spuściła wzrok. Miała teraz miękkie kończyny, kości zaczynały tajać.

– Stałaś się

 taka

 tajemnicza.

Kiedy

  właściwie  przestała  rozmawiać?  Nie  tylko  z  Åse,  lecz  w  ogóle.  Wprawdzie  nadal

dużo mówiła, ale nie opowiadała nikomu o sprawach ważnych.

Sama

  długo  wierzyła  w  namalowany  przez  siebie  obraz  rodzinnego  szczęścia,  więc

właściwie  nie  kłamała,  nie  na  początku.  Któregoś  dnia  stanęła  jednak  na  środku  kuchni  i
rozejrzała  się  dokoła,  naprawdę  rozejrzała:  kwiaty  w  oknie,  obrazy  i  ten  drogi  młynek  do
pieprzu. Tak jakby opadła zasłona i wszystko ukazało się takie, jakie było naprawdę.

Bezsensowne. Martwe.

Alva

  i  Pär,  którzy  siedzieli  przy  stole  i  jedli  spaghetti  z  sosem  mięsnym,  podczas  gdy  jej

świat rozpadał się na kawałki, niczego nie przeczuwali.

Kiedy

 Pär próbował ją potem pocałować w sobotni wieczór, usilnie starała się nie myśleć,

że jego usta na jej szyi przypominają dotknięcie oślizłego grzyba.

Takich

 rzeczy nie można jednak nikomu powiedzieć.

Pomyślała

  o

  santa  fe,  widziała,  jak  zbliża  się  na  leśnej  drodze.  Nie  mogła  też  opanować

mrowienia po wewnętrznej stronie ud.

Zaczęło się

 tak

 niewinnie. Dodanie znajomego na Facebooku i kilka krótkich zdań na czacie

o tym, jak dawno się nie widzieli, o minionych latach i o tym, co teraz robią i jak im się układa.
Nie  wiedziała,  czy  to  wspomnienie  tamtego  wysokiego,  chudego  nastolatka,  czy  dołeczki  w
policzkach  na  zdjęciu  profilowym,  czy  uczucie,  że  jest  blisko,  ale  w  bezpiecznej  odległości,
sprawiło, że się przed nim otworzyła.

Odpowiadał,

  czasami

  mądrze,  czasami  tak  zabawnie,  że  śmiała  się  głośno  i  odpowiadała

background image

równie otwarcie. Miała wrażenie, że gdzieś z tyłu głowy przemyka jej myśl o niewierności, ale
odpychała ją przez cały czas argumentem, że „przecież tylko piszemy”. Co prawda o wszystkim,
ale jednak. Nic się w rzeczy samej nie wydarzyło.

Dobrze

 wiedziała, w jakim kierunku to zmierza, kiedy stało się niebezpieczne.

Pewnego

  wieczoru  wyrzuciła  z  siebie  słowa,  że  „seks  jest  przereklamowany”  i  dostała  w

odpowiedzi duży uśmiech. Później pytała siebie samą, czy miała jakąś ukrytą myśl, kiedy pisała
te słowa i stwierdziła, że nie. Napisała tylko to, co naprawdę czuła, jak zawsze zresztą. Jednak
po tamtym wieczorze nic już nie było takie samo.

20

C

hoć

  Magdalena

  była  tak  zmęczona

,  że  łóżko  się  zakołysało,

  kiedy

  położyła  głowę  na

poduszce, od dawna nie czuła takiej satysfakcji. Możliwość powrotu do pisania, sformułowania
kilku myśli pod rząd i wyrażenia ich wprawiła ją w świetny nastrój.

Liv

 posapywała w łóżeczku obok, wreszcie spokojna po dawce alvedonu i zimnej wodzie z

butelki.

 Ciekawe, jak

 długo potrwa to ząbkowanie – szepnęła Magdalena. – Szkoda mi jej.

  Mnie

  też  –  odrzekł  Petter  z  twarzą  oświetloną  iPhonem.  –  O  właśnie,  jak  ci  się  udało  z

artykułami? Przyjmą je?

– Myślę, że tak.

Viktor

  Lindh  wydawał  się  bardzo  zadowolony,  kiedy  dostał  teksty.  Pytanie,  jak  zareaguje

Björn. Magdalena postanowiła, że nie będzie o tym myśleć. To i tak nic nie da.

– Że też

 akurat

 teraz jestem na urlopie macierzyńskim.

 Bo

 co?

Petter

 dalej przesuwał palcem po wyświetlaczu. Magdalena ze swojego miejsca zgadywała,

że loguje się na Facebooka.

– Jeżeli Björn

 ma

 pilotować sprawę tej śmierci telefonicznie z Torsby, nie mając kontaktów

tutaj w gminie, czytelnicy niczego się nie dowiedzą. Wkrótce się przyzwyczają, że w gazecie nie
ma żadnych wiadomości z Hagfors. A kiedy potem zamkną lokalną redakcję, nikt tego nawet nie
zauważy.

 Czemu

 tak mówisz? Nikt przecież niczego nie przesądza. Jesteś taką pesymistką.

Petter

 odłożył telefon na stolik nocny i zgasił lampę.

– Myślę, że

 to

 tylko kwestia czasu – odrzekła Magdalena. – Teraz, kiedy zamknięto redakcję

lokalną w Mukfors, wszyscy się zastanawiają, kto będzie następny. I raczej trudno przypuszczać,
że postawią na Hagfors, skoro nawet nie mam zastępcy.

Magdalena

 mówiła coraz głośniej.

background image

  Ten

  śmiertelny  postrzał  był  szansą,  by  wzmocnić  pozycję  nie  tylko  „Värmlandsbladet”,

lecz także moją własną.

– Tak, rozumiem.

Petter

 odwrócił się do niej pod kołdrą.

Kiedy

 ostatni raz tak leżeli i rozmawiali jak dwoje dorosłych ludzi?

Magdalena

  też  przewróciła  się  na  bok,  podłożyła  poduszkę  pod  ucho  i  uśmiechnęła  się  do

niego.

–  Myślisz,  że  mógłbyś  wziąć  parę

  dni

  urlopu  ojcowskiego,  żebym  mogła  trochę

popracować?

Czuła,

 jak

 Petter sztywnieje.

 Niestety, nie

 mogę. Mamy teraz mnóstwo roboty. Wiesz, ta wiata samochodowa.

Magdalena

  nie  spodziewała  się  właściwie  innej  odpowiedzi,  ale  i  tak  poczuła

rozczarowanie.

– Myślę, że

 praca

 by mi dobrze zrobiła – powiedziała. – Byłabym w lepszym nastroju.

 Tak, rozumiem, ale

 jest, jak jest. Nic nie wyczaruję.

Jest, jak

 jest. Nic nie wyczaruję.

Ile

 razy to słyszała przez ostatnie pół roku? Nie miał złych intencji, ale czasami działało jej

to na nerwy. A ona? Czy miała jakiś wybór? Zwykle musiała uciekać się do czarów, by poradzić
sobie z codziennością.

 Okej, rozumiem

 – odparła ostrzej, niż zamierzała.

 No

 wiesz… Chyba widzisz, że pomagam, ile mogę.

Petter

  wyjął  rękę  spod  kołdry  i  pogłaskał  ją  po  włosach  i  szyi.  Aha,  to  dlatego  tak  na  nią

patrzył.

 Pomagasz?

 Czemu tak mówisz? To chyba też twoje dziecko?

Dłoń

 Pettera

 zatrzymała się na jej ramieniu.

  Czy

  muszę  ciągle  ważyć  słowa?  Przecież  dobrze  wiesz,  co  mam  na  myśli.  Chętnie

zostałbym z nią w domu, gdyby tak się dało. Rozumiesz? Tęsknię do wiosny, kiedy będzie moja
kolej. Chodź tu bliżej, bo chcę cię objąć.

Przysunął się

 i

 objął ją ramieniem. Magdalena próbowała się odprężyć.

–  Mówiłam,  że

  nie

  chodzi  tylko  o  nas  i  o  Liv,  ale  i  o  moją  pracę.  Strasznie  się  boję

zwolnienia.  Pontus  z  Munkfors  nie  znalazł  nowej  pracy  i  chodzi  teraz  na  jakiś  kurs  rozwoju
osobowości w Karlstad. Pomyśl, że też mogłabym tak skończyć, co za koszmar.

– Zobaczysz, że

 to

 jakoś się rozwiąże – pocieszał ją Petter. – Jesteś taka mądra i zdolna.

Dotknął  dłonią

  jej

  policzka,  połaskotał  palcem  pod  grzywką,  przycisnął  lekko  nogę  do  jej

uda.

Nie.

 Kochanie, nie

 dam rady – powiedziała.

Ręka znikła.

 W

 pokoju zapadła cisza, słyszeli tylko oddech Liv w dziecięcym łóżeczku.

 Wcale

 już tego nie robimy – rzekł z wyrzutem. – Nigdy nie masz nastroju.

Nie

 złość się, nie podnoś głosu, nie zacznij płakać.

– Kochanie, proszę.

 Przez

 całą dobę zajmuję się dzieckiem, czuję się ciągle taka nieświeża i

background image

spocona.  Trzeba  jeszcze  pomóc  Nilsowi  w  lekcjach,  ugotować  i  posprzątać.  Kota  też  muszę
nakarmić. Teraz nie dam rady zaspokoić więcej potrzeb. Kocham cię, ale nie mam siły.

– Naprawdę

 mnie

 kochasz?

– Oczywiście. Przecież wiesz.

 Czasami

 tego nie czuję.

Petter

 odsunął się od niej i położył się na wznak.

 Teraz

 jest ciężko, ale będzie lepiej. Muszę tylko to odespać.

 Mam

 nadzieję. Ale już raz to przeżyłem. I kiedy przychodzi właściwy czas, jest za późno.

Oddalamy się od siebie. Nie czujesz tego?

Magdalena

 wyciągnęła rękę i pogłaskała go po policzku.

 Porozmawiamy

 jutro. Jestem taka zmęczona.

21

B

odil

 biegła między drzewami

 najszybciej, jak

 potrafiła. Oddech drapał ją w gardle, lecz to jej

nie powstrzymywało.

 Alva

 – dyszała. – Gdzie jesteś?

Iglaste

 gałęzie uderzały ją w twarz, kalecząc skórę. Nagle upadła do przodu i poczuła, jak

jej ręce zanurzają się w grząskiej ziemi. Próbowała znaleźć jakieś oparcie, lecz wszędzie było
równie grząsko i miękko.

Trzęsawisko wsysało ją

 coraz

 głębiej, otulając miękką wilgocią.

W

 ustach czuła smak krwi. Ziemi i żelaza.

Pośród

 drzew

 usłyszała dziwny śmiech, a potem głos:

 Ona

 jest u mnie. Alva jest u mnie i tu pozostanie.

Otworzyła oczy. Leżała

 skulona

 na kanapie z głową pod dziwnym kątem do oparcia. Kiedy

próbowała się poruszyć, zabolał ją kark. Za oknem było zupełnie ciemno.

Rozejrzała się

 za

 telefonem, lecz znalazła tylko pustą butelkę po whisky i szklankę z lepkimi

śladami  ust  na  brzegu.  Ucisk  na  biodro  uświadomił  jej,  że  komórka  jest  gdzieś  pod  nią  na
kanapie. Wydobycie jej spod koca zajęło chwilę.

Czwarta

 zero cztery.

Wszystkie

  światła  były  zapalone,  a  w  fotelu  siedziała  Åse  i  chrapała  z  otwartymi  ustami.

Oświetlony pokój wydawał się nienaturalny i złowieszczy.

Bodil

  znów  zamknęła  oczy,  jakby  mogła  zasnąć  i  o  wszystkim  zapomnieć.  Ale  tak  się  nie

dało.

Volvo

 Pära holowane przez samochód techniczny.

Alva.

background image

Już nigdy.

W

 kuchni też się świeciło, nad blatem i nad stołem. Z kranu jak zwykle kapała woda.

Bodil

 wyszła do holu i włożyła kalosze. Kurtka była jeszcze wilgotna, lecz nic nie mogła na

to poradzić. W koszu z kory brzozowej wiszącym na ścianie znalazła w końcu zakopaną wśród
rękawiczek latarkę.

Najciszej, jak

  mogła,  otworzyła  drzwi  i  przemknęła  przez  podwórze.  Zamiast  się  schować

pod kapturem kurtki, spojrzała w górę na niebo, wystawiając twarz na deszcz.

Obudź mnie.

Wysoka

  trawa  przywierała  do  kaloszy,  kiedy  szła  między  domami  w  stronę  jeziora.

Wyglądało  na  to,  że  śpią  wszyscy  oprócz  Johanssonów.  Ich  kuchenne  okno  lśniło  jak  świetlny
punkt po drugiej stronie drogi.

W

 przyczepie było ciemno, lecz obok stał samochód. Bodil poświeciła latarką i zobaczyła

wiązkę  światła  odbijającą  się  w  przedsionku.  W  końcu  znalazła  zamek  błyskawiczny.  Przy
wejściu stał plecak i kilka papierowych toreb z drewnem.

Kiedy

  zapukała  po  raz  pierwszy,  nikt  nie  odpowiedział,  lecz  za  drugim  razem  zapaliła  się

lampa za zaciągniętymi roletami.

 Kto

 tam? – dobiegł głos ze środka.

 To

 ja, Bodil.

Po

  chwili  Henrik  stanął  w  drzwiach.  W  podkoszulku  i  kalesonach,  z  rozczochranymi

włosami mrugał w blasku lampy.

Bodil

  prawie  żałowała,  że  tu  przyszła,  widząc  nieprzytomny  wyraz  jego  twarzy.  Po  kilku

sekundach jakby się przebudził i zrozumiał, co się stało.

– Wejdź – powiedział

 i

 wyciągnął do niej rękę. – Chodź.

Bodil

 weszła po małych schodkach prosto w jego ramiona. Nareszcie.

 Nie

 wiem, co powiedzieć – szepnął.

 Nie

 musisz nic mówić.

Cofnął  się

  o

  parę  kroków,  usiadł  na  niepościelonym  łóżku  i  wziął  ją  na  kolana.  Pościel

pachniała ciepłym ciałem i snem.

 Nie

 odbierałaś, kiedy dzwoniłem – rzekł. – Myślałem o tobie przez cały dzień.

Wciąż ją przytulał,

 a

 ona obejmowała mocno jego szyję.

 Nie

 mogłam.

 Tak

 się o ciebie martwiłem.

Odchylił się

 do

 tyłu, odsuwając ją lekko od siebie, i ujął jej twarz w dłonie.

 Kochanie

 moje – powiedział. – Tęskniłem za tobą jak wariat, żeby cię przytulić. Ale to nie

tak miało być. To…

Pocałowała

 go

 w środku zdania, zanurzając palce w jego włosy. Pożądanie przeszło przez

nią jak potężna ciepła fala.

– Weź

 mnie

 – zaszlochała. – Przywróć mi życie.

Wstała

  z

  jego  kolan  i  zaczęła  zrzucać  kalosze,  nie  przestając  go  obejmować.  Pomógł  jej

rozpiąć spodnie i zsunął do łydek, by ich też mogła się pozbyć.

Uderzyła głową

 w

 ścienną szafkę, gdy poprowadził ją do stołu i położył na brzuchu. Czuła

background image

na  skórze  chłód  blatu  i  krawędź  wrzynająca  się  w  pachwiny,  niecierpliwe  palce  zdejmujace
majtki,  dłonie  chwytające  ją  za  biodra  i  przyciskające  do  blatu.  Czuła  jego  mocne  pchnięcia,
promieniujące aż do ramion.

Kiedy

 było po wszystkim, wciąż miała na sobie wilgotną kurtkę.

– Byłeś

 przedtem

 w lesie – zauważyła, szukając w tym czasie majtek na podłodze.

Drżały

 jej

 nogi, całe ciało miała osłabione.

 Tak, nie

 mogłem spać, więc wyszedłem i próbowałem jej szukać.

Henrik

 znów usiadł na łóżku. Nie było zresztą wielu innych miejsc do siedzenia. Dwie sofy

wokół stołu ginęły pod stosami ubrań i papierowych toreb.

Kiedy

 Bodil włożyła spodnie, usiadła mu na kolanach.

 Wierzysz

 w Boga? – zapytała.

W

 swoich długich postach dyskutowali o wielu sprawach, ale o tej nie.

– Może – odpowiedział. – Uważam się

 za

 agnostyka. A ty?

  Ja

  podobnie.  Ale  dziś  przyrzekłam  Bogu,  że  z  tobą  zerwę,  jeżeli  sprawi,  że  Alva  wróci

cała i zdrowa.

Henrik

 pogłaskał ją po włosach i plecach.

–  Więc

  miejmy

  nadzieję,  że  ten  Bóg  nie  istnieje  –  odrzekł.  –  Albo  że  okaże  trochę

miłosierdzia.

Nadal

  głaskał  ją  po  plecach,  miękko  i  spokojnie,  jak  ojciec,  który  próbuje  pocieszyć

dziecko.

 Masz

 poczucie winy? – zapytał.

– Żeby

 tylko. Rozpadam

 się na kawałki.

 Ale

 nie mówiłaś nic policji? To znaczy o nas?

Dłoń

 na

 plecach znieruchomiała w połowie ruchu.

– Nie, oczywiście, że

 nie. To

 chyba się rozumie samo przez się.

 To

 dobrze – powiedział. – To dobrze.

background image

CZWARTEK 11 PAŹDZIERNIKA

22

K

iedy  Magdalena  zeszła  w  czwartkowy  poranek  do  kuchni

  z  Liv  na  rękach,  od  razu  włączyła

Radio  Värmland,  by  usłyszeć,  czy  dziewczynka  się  znalazła,  ale  dowiedziała  się  tylko,  że
poszukiwania będą kontynuowane.

Pochyliła się, by odczytać termometr. Plus trzy stopnie.
– Spójrz tutaj, gwiazdo reporterów – rzekł Petter, podając jej „Värmlandsbladet”.
„Koszmar  dla  nas  wszystkich  –  Myśliwi  przesłuchiwani  po  śmiertelnym  postrzale  w

Uvanå”.

Zdjęcie Jensa i jej tekst, dokładnie tak, jak być powinno.
Posadziła  Liv  na  krzesełku  i  zaczęła  niemal  z  namaszczeniem  przewracać  strony  gazety  z

wiadomościami.  Tak  dawno  nie  widziała  swoich  słów  w  druku,  że  czuła  się  jak  stremowana
praktykantka, przebiegając artykuły oczami.

No tak. Nie było to arcydzieło stylu, ale mogło ujść.
Wspaniałomyślnie  włożyła  rękę  pod  koszulkę  Pettera,  stojącego  z  czajnikiem  i

nalewającego wodę do kubka.

– A tobie co się stało? – zdziwił się.
– Przepraszam – rzekła. – Za wczoraj. Rozumiem, że to dla ciebie trudne, kiedy jestem taka

niezainteresowana. Będzie lepiej, zobaczysz.

– Jeśli tak mówisz.
Wolałaby,  żeby  w  jego  głosie  było  więcej  przekonania,  ale  przynajmniej  się  do  niej

uśmiechnął, zanim wyjął torebkę herbaty z puszki stojącej na blacie, rozwinął sznurek i włożył
ją do wody.

Kiedy znów się do niej odwrócił, wyglądał na trochę weselszego. Przycisnął ją dla żartu do

blatu  i  pogładził  po  włosach.  Ponieważ  nie  było  czasu  na  ciąg  dalszy,  odprężyła  się  i  objęła
nogą jego talię. To była tylko gra, nic innego. Jej ciało było równie zablokowane jak zwykle.

–  Muszę  obudzić  Nilsa  –  powiedziała  i  cmoknęła  go  w  usta.  –  Zajrzysz  przez  ten  czas  do

Liv?

Kiedy weszła na piętro, usłyszała komórkę dzwoniącą w sypialni.
– Dzień dobry, Jens – powiedziała, wchodząc do pokoju Nilsa i zapalając lampkę przy jego

łóżku.

– Nie wiedziałem, że nagle wróciłaś do pracy – rzekł. – Dobra robota!
Magdalena  pochyliła  się  nad  Nilsem  i  pogłaskała  go  po  włosach.  Spojrzał  na  nią

background image

półprzytomnym wzrokiem.

– Ja też nie – odparła. – Tak jakoś wyszło.
– Więc teraz pojedziesz do Uvanå? Wznowią poszukiwania o siódmej, kiedy będzie jasno.
– Wstawaj! – dała znak Nilsowi. – Nie, tak niestety się nie da.
Kiedy Nils, sapiąc i pojękując, wygramolił się z łóżka, podniosła rolety.
– Jaka szkoda – westchnął Jens. – Pięknie było znów dać prztyczka „Länstidningen”.
Magdalena popychała Nilsa przed sobą po schodach.
– Wiem. Ale ty możesz zadzwonić i powiedzieć mi, co się dzieje.
– To oczywiste.
Dokładnie w chwili, gdy się rozłączyła, telefon zadzwonił ponownie.
Kiedy pracowała, zawsze się denerwowała, widząc na wyświetlaczu nazwisko Bertilssona,

ale tym razem nie mógł mieć przynajmniej zastrzeżeń do jej pracy. Nie miał.

– Muszę pogratulować błyskotliwego tekstu – usłyszała z drugiego końca linii.
Magdalena podziękowała, prawie zawstydzona. Nieczęsto tak ją chwalił.
– Szkoda, że nie ma reportera na miejscu w Hagfors – ciągnął. – Zwłaszcza teraz.
– To prawda – przyznała.
W tle słychać było biurowy gwar redakcji centralnej. Odgłosy z innego świata.
–  Rozmawialiśmy  trochę  o  tym,  by  wysłać  tymczasowo  któregoś  z  reporterów  z  Karlstad.

Ale to też będzie za drogo, z hotelem, dojazdem i dietą.

Bertilsson  wydał  z  siebie  ledwo  słyszalne  westchnienie.  Zawsze  był  niemal  przesadnie

lojalny wobec kierownictwa gazety, ale teraz wyczuwało się wyraźnie jego frustrację.

– Czy Björn lub Iris nie mogliby tu trochę popracować? – podsunęła Magdalena.
–  Owszem.  Ale  ucierpią  na  tym  ich  redakcje.  To  tylko  przenoszenie  problemów  z  jednego

miejsca na drugie.

Magdalena  nie  wiedziała,  co  powiedzieć.  Mówiła  już,  co  myśli  o  tym,  że  jej  redakcja  od

miesięcy nie ma obsady.

–  Wiem,  że  masz  pełno  roboty  w  domu,  ale  może  byś  mogła  trzymać  rękę  na  pulsie?  –

zapytał. – Przynajmniej dzisiaj. Nie możemy przegrać walkowerem z „Länstidningen”, kiedy tak
dobrze zaczęliśmy. Nie stać nas na to.

Jest pod presją, pomyślała Magdalena. Naprawdę.
Spojrzała na Pettera i Liv, na śniadaniowy chaos na stole, usłyszała, jak Nils spuszcza wodę

w toalecie. Nad wszystkim kładła się mgła zmęczenia.

– Chętnie popracuję – odrzekła. – Ale trudno będzie to wszystko pogodzić.
Petter podniósł wzrok znad gazety.
–  Tylko  przez  parę  dni,  nim  znajdziemy  inne  rozwiązanie  –  zapewnił  Bertilsson.  –  I  nie

musisz być w redakcji, jeśli nie chcesz.

Musi to zrobić, nie ma już odwrotu.
– Okej – powiedziała. – Mogę spróbować przez parę dni i zobaczyć, jak to funkcjonuje.
– Jesteś opoką, Magdaleno.
Zakończyła rozmowę i położyła telefon na stole, poza zasięgiem rączek Liv.
– Jak to sobie wyobrażasz? – zapytał Petter.

background image

Siedział i obserwował ją, jakby samym spojrzeniem mógł ją nakłonić do odmowy.
– Musimy sobie poradzić – odrzekła.
–  Czasami  ciebie  nie  rozumiem.  Jesteś  taka  zmęczona,  że  prawie  zasypiasz  na  stojąco,  a

teraz nagle chcesz wrócić do pracy.

– Wiem. Ale to dla gazety. Może tata trochę by mi pomógł.
– Peo?
Petter  uniósł  brwi  z  miną,  jakby  właśnie  usłyszał  najdziwniejszą  rzecz  w  całym  swoim

życiu.

– Tak. Byłoby dobrze, gdyby spędzał trochę czasu z wnukami.
– To na pewno. Prawie nie zna Liv.
Magdalena wiedziała, że Petter ma rację. A jednak się zmartwiła. A może właśnie dlatego.
Kiedy  ojciec  przeszedł  latem  na  emeryturę,  miała  nadzieję,  że  wreszcie  znajdzie  dla  nich

czas.  Zamiast  tego  zaczął  reperować  starego  amerykańskiego  krążownika  szos,  który  stał  w
garażu od ponad dziesięciu lat. Za każdym razem, gdy przechodził koło pojazdu, szorował go i
polerował i zawsze miał zbyt brudne ręce, by choć potrzymać Liv.

Czasami  myślała,  że  jej  powrót  do  domu  wcale  go  nie  ucieszył.  Dla  niego  mogłaby  nadal

mieszkać  w  Sztokholmie.  W  każdym  razie  nie  widywałby  jej  i  dzieci  rzadziej  niż  teraz,  tego
była pewna.

– To się ułoży – powiedziała.
Kuchenne krzesło zazgrzytało o podłogę, kiedy Petter wstał.
– Jesteś gotowy, Nils? – zawołał. – Musimy już jechać.
Magdalena wciąż siedziała przy stole i wyglądała przez okno.
Zadzwonię do taty. Teraz musi mi chyba pomóc.
Grupa ochotników zebranych przed ubojnią była już dość duża, kiedy Petra tam przyjechała.

Na oko ponad dwadzieścia osób. Miała nadzieję, że to wystarczy.

Pozdrowiła  skinieniem  głowy  Götego  Gustafssona,  przewodniczącego  Gwardii  Krajowej,

nim podeszła do Waldemara Hallinga, który siedział na krześle, trzymając w dłoni rękawiczki.

– Spałeś w nocy? – zapytała.
Waldemar pokręcił głową.
– Może półtorej godziny. Najwyżej.
– Ja też.
– Myśli kotłują mi się w głowie – rzekł. – Nie wiadomo, co sądzić o tym wszystkim.
– Wiem.
Petra  przez  całą  noc  widziała  martwe  ciało  Alvy,  patrzącej  szeroko  otwartymi  oczami  w

ciemność. Czasami Alva leżała wyciągnięta i zakrwawiona wśród borówek, dokładnie tak, jak
Pär,  czasami  unosiła  się  na  brzuchu  na  powierzchni  jeziora  lub  siedziała  oparta  o  kamień,
zamarznięta, z sinymi wargami.

–  Może  powinniśmy  wysłać  Bodil  kwiaty?  –  zaproponował  Waldemar.  –  To  znaczy,  od

grupy.

– To byłoby miłe.
– Choć też trochę dziwne – rozważał dalej Waldemar.

background image

Przełożył rękawiczki do drugiej ręki i z powrotem. Petra spojrzała na jego dłonie z plamami

wątrobowymi i guzowatymi stawami. Wiedziała, że wciąż jest w nich siła, lecz niedługo mogła
się wyczerpać.

– Dobrze, że przyjechałeś tu otworzyć.
– To drobnostka.
Znów zapadła cisza. Przez okno słychać było kolejne samochody, które zatrzymywały się na

parkingu, i przytłumione głosy.

W tej samej chwili wszedł Göte Gustafsson i klasnął dłońmi w rękawiczkach, które wydały

głuchy odgłos.

– I jak? Nie czas się zbierać? Zaraz będzie jasno.
Już miał czerwony nos.
–  Tak,  ja  pojadę  do  domu  –  odrzekł  Waldemar.  –  Mam  nadzieję,  że  znajdziecie  dziś

dziewczynkę.

Utykając, minął Götego i wyszedł. Zobaczyła, jak przechodzi obok grupy ochotników, która

zdążyła się powiększyć.

To dopiero początek, pomyślała. Czy znajdziemy Alvę żywą, czy martwą, nic już nie będzie

takie samo.

– Więc? – zapytał Göte.
Petra podeszła do mapy na flipcharcie. Wieczorem siedziała w domu przy kuchennym stole i

rozważała na wszystkie strony, jak optymalnie ustawić ekipę poszukującą. Z początku myślała,
że najlepiej byłoby zacząć od stanowiska 224, rozdzielić się i rozejść się na wszystkie strony.
Potem zmieniła zdanie, bo doszła do wniosku, że byłoby lepiej, gdyby wszyscy zaczęli od tego
samego końca i posuwali się w jednym kierunku. Sieć miałaby wtedy drobniejsze oka.

– Będziemy się posuwać od Hallshöjden do Älvtjärnen – zdecydowała, wskazując kierunek

na mapie. – Alva prawdopodobnie szukała tutaj wyjścia na drogę, ale to zależy oczywiście od
tego, jaką ma orientację w przestrzeni. I parę samochodów powinno objechać boczne drogi koło
Kroktjärnar i Hästberget.

Göte rozważał jej słowa.
– Co o tym sądzisz? – zapytała, kiedy nadal milczał.
Niepewnym ruchem poprawił ocieplaną czapkę.
–  Jak  to  się  dzieje,  że  masz  prowadzić  poszukiwania,  kiedy  reszta  grupy  nawet  nie  może

brać w nich udziału?

Göte przestąpił z nogi na nogę, a Petra starała się ukryć poirytowanie. Jego tok rozumowania

był mimo wszystko zupełnie logiczny.

–  W  czasie  poszukiwań  dobrze  jest  mieć  w  ekipie  policjanta,  a  nawet  w  tej  niezręcznej

sytuacji  jestem  policjantką,  która  najlepiej  zna  teren.  A  twoim  zdaniem  jak  powinniśmy  to
rozplanować?

Wskazała ręką na mapę.
Göte  miał  długoletnie  doświadczenie  w  organizowaniu  poszukiwań.  Najważniejsze,  żeby

dobrze zacząć.

–  Myślę,  że  powinniśmy  wyruszyć  od  stanowiska,  na  którym  siedzieli  –  rzekł.  –  Najpierw

background image

pójdziemy  na  południe,  w  stronę  drogi,  a  jeśli  niczego  nie  znajdziemy,  zaczniemy  szybko  od
nowa.

– Oczywiście – zgodziła się Petra. – Tak zrobimy.
Wyjrzała  przez  okno.  Plac  był  już  prawie  pełen  ludzi.  Milczących,  skupionych.  Jakby

przygotowanych na to, co mogą znaleźć w lesie. Jedną z tych osób była Bodil Sanner.

23

C

hrister  usiadł  na  swoim  zwykłym  miejscu

  przy  stole  konferencyjnym,  które  zajmował,  odkąd

sięgał  pamięcią  –  ostatnim  z  lewej  strony.  Wcześniej  miał  po  prawej  stronie  Petrę,  ale  kiedy
została  szefową,  usiadła  tam  zamiast  niej  Betty  Lisspers.  Urban  siedział  ze  skrzyżowanymi
ramionami po drugiej stronie stołu, a Folke obok niego.

Szczęście w nieszczęściu, że Urban nie dostał tego śledztwa.
Geir  Clausen  położył  na  stole  wysłużony  notes  w  skórzanej  oprawie  i  stanął  przed  czystą

białą tablicą. Po raz pierwszy nie zostały na niej ślady poprzednich zapisów, była idealnie biała
i pusta.

– Jeśli ktoś mnie jeszcze nie zna, nazywam się Geir – przedstawił się z norweskim akcentem

i  spojrzał  na  Betty  i  Folkego.  Wyjął  z  kieszeni  dżinsów  porcję  snusu  i  otworzył  wieczko,
rzucając w międzyczasie Christerowi krótkie, porozumiewawcze spojrzenie, a Urbanowi nieco
dłuższe.  Potem  podszedł  w  paru  szybkich  krokach  do  kosza  na  śmieci  przy  drzwiach,  by
wyrzucić stary snus. Kawałek koszuli w kratę wyszedł mu zza paska spodni, ale nie przejął się
tym specjalnie.

Wracając na miejsce, włożył do ust nową porcję snusu.
–  I  wy,  i  ja  sądzimy,  że  znaleźliśmy  się  w  dziwnej  sytuacji  –  powiedział,  patrząc  na

siedzących przy stole. – Ale musimy się postarać jak najlepiej ją wykorzystać.

Wysunął krzesło, usiadł i otworzył notatnik.
–  Z  tego,  co  zrozumiałem,  wszyscy  byliście  wczoraj  w  Uvanå.  Ponieważ  jednak  chcemy

mieć całościowy obraz, zaczniemy od początku, spokojnie i metodycznie. Przerwijcie mi, jeśli
się pomylę albo coś opuszczę.

Christer wypił jeszcze jeden szybki łyk kawy, nim zdjął kubek ze swojego notatnika.
– Grupa z Uvanå zebrała się wczoraj o siódmej rano – zaczął Geir. – Ogółem w polowaniu

wzięły  udział  dwadzieścia  dwie  osoby,  wliczając  córkę  Pära  Sannera,  Alvę.  Wśród  nich  była
też Petra Wilander.

Przerwał  na  chwilę,  by  sprawdzić,  czy  wszyscy  się  z  nim  zgadzają,  czy  wcześniej  rano

otrzymał  od  Christera  prawdziwe  informacje.  Nie  słysząc  protestów  ani  dopowiedzeń,  mówił
dalej:

background image

–  Pierwsza  naganka  zaczęła  się  o  wpół  do  dziewiątej.  Rejon  nazywa  się  Rensberg  i  leży

około trzech kilometrów na północny zachód od Uvanå.

Znowu pauza.
– Parę minut po dziewiątej została zastrzelona łosza. Mniej więcej kwadrans później, około

dziewiątej  dwadzieścia,  usłyszano  jeszcze  jeden  strzał.  Prowadzący  polowanie  Waldemar
Halling próbuje dowiedzieć się przez radio, kto strzelał, lecz nikt nie chce się do tego przyznać.
Nie  mamy  tu  ściśle  określonego  czasu.  O  wpół  do  jedenastej  polowanie  zostaje  przerwane  i
wszyscy  zbierają  się  ponownie  przy  ubojni  w  Uvanå.  Kiedy  zbliża  się  wpół  do  dwunastej,
spostrzegają, że wciąż brakuje Pära Sannera i Alvy. Próba nawiązania kontaktu telefonicznego
kończy się niepowodzeniem.

Geir zrobił kolejną pauzę, ale tym razem też nikt nie miał pytań ani niczego do dodania.
– Mniej więcej za piętnaście dwunasta Petra i Waldemar udają się z powrotem do Rensberg,

by sprawdzić, co mogło się stać. Widzą volvo Pära nietknięte i zamknięte na placu, na którym
stało  wcześniej.  Potem  idą  razem  na  stanowisko  224,  gdzie  znajdują  Pära  martwego.  Leży  na
ziemi z raną postrzałową głowy. Nie mogą nigdzie znaleźć jego córki.

Geir popatrzył na Christera, który potwierdził skinieniem głowy, że wszystko się zgadza.
–  O  godzinie  12.21  wiadomość  dociera  do  Centrum  Radiokomunikacji.  Wieczorem  ktoś

znajduje  telefon  komórkowy  dziewczynki  w  lesie  niedaleko  stanowiska.  Ona  sama  wciąż  jest
zaginiona. W tej chwili prowadzi się tam poszukiwania.

Geir wyjął ze skórzanej okładki mapę, rozłożył i podniósł się z krzesła.
– Zebrano dwadzieścia dwa sztucery na łosie, włącznie z należącym Pära Sannera – rzekł,

przyczepiając  mapę  rejonu  myśliwskiego  Uvanå  magnesami  do  białej  tablicy.  –  Dziś  zostaną
przesłane do SKL razem z ciałem Pära. Sądzę jednak, że pełnego raportu z obdukcji możemy się
spodziewać dopiero za parę tygodni.

– A kiedy dostaniemy odpowiedź z badania broni? – zapytała Betty.
– Też za kilka tygodni, jeśli będziemy mieć pecha.
Wyjął  jeszcze  jedną  mapę,  tym  razem  rejonu  Rensberg  z  Dodlimyren  i  Klosstjärnen  na

południowym  wschodzie  i  Hedaberget  na  północy.  Stanowiska  myśliwskie  były  wyraźnie
oznaczone  i  ponumerowane,  a  czarne  strzałki  określaly  kierunek  polowania.  W  miejscu,  gdzie
znaleziono Pära, widniał duży czerwony krzyż.

Geir odsunął się na bok, by wszyscy mogli widzieć.
– Stanowisko Pära było tutaj – rzekł, wskazując na numer 224.
Wziął  notes  i  zerknął  ukradkiem  do  notatek,  które  Christer  dostał  wczoraj  wieczorem  od

Waldemara Hallinga; porównał je z własnymi i Folkego.

– Na stanowisku najbliższym od strony południowej, numer 223, siedział Klas Sanner.
– Młodszy brat Pära – uzupełnił Urban.
Geir uniósł brwi.
–  Tak.  Kolejne  sto  metrów  dalej,  na  stanowisku  numer  222,  siedział  Henrik  Åhman.  Od

północy najbliżej Pära był Ulf Seth, numer 225. Dalej mamy Janet Antonsson, 226.

Geir  zapisywał  nazwiska  na  białej  tablicy  obok  mapy  i  rysował  strzałki  między

stanowiskami.

background image

– Jak widzicie, te pięć miejsc znajduje się w części południowo-wschodniej. Reszta leży po

drugiej stronie Grästjärnen.

Folke i Betty wychylili się do przodu, by lepiej widzieć.
– Żeby tu się dostać, trzeba iść tą drogą – ciągnął Geir, wskazując na poziomą linię u dołu

mapy. – Wzdłuż drogi są dwa stanowiska, numer 221 i 220. Ernst Losjö siedział na 221, Bertil
Öy na 220.

Ernst Losjö. Christer miał go przed oczami, siedzącego na plecaku trochę na uboczu grupy

przed ubojnią. Z nikim nie rozmawiał. Trudno było rozstrzygnąć, czy nikt nie chciał rozmawiać z
nim, czy też odsunął się od nich dobrowolnie.

Kiedy Geir skończył pisać, znów wskazał na mapę i podjął wątek:
–  Tu  jest  plac,  na  którym  zaparkował  Pär  i  wszyscy,  którzy  mieli  stanowiska  po  stronie

wschodniej. Mamy też przewodników psów. Trzy osoby.

Jeszcze raz pochylił się nad notatkami i głośno odczytał:
– Petra Wilander, Oliver Långström i Jan-Åke Qvist.
Kiedy skończył, zapisał nazwiska nad mapą.
– Według techników Pär upadł do przodu, w stronę innych stanowisk. Wiele wskazuje na to,

że ten, kto go zabił, zakradł się od tyłu i strzelił z bliska.

Powiódł  wzrokiem  wokół  stołu,  jakby  chciał  się  upewnić,  że  wszyscy  nadążają  za  tokiem

jego rozumowania, i podjął wątek:

–  Sądzę,  że  wszyscy  myślimy  podobnie  –  rzekł,  mocno  dociskając  nasadkę  pisaka.  –  Że

pewnie zrobiła to któraś z tych osób.

Zakreślił w powietrzu koło wokół wymienionych stanowisk.
–  To  może  być  także  ktoś  z  przewodników  psów,  ale  wtedy  musiałby  się  przemknąć

niepostrzeżenie między stanowiskami. Nie wiem, na ile to prawdopodobne. A co wy sądzicie?

– Więc już nie zakładamy, że to był przypadkowy postrzał? – upewnił się Folke.
– Nie – odrzekł Geir. – Obawiam się, że musimy tę wersję odrzucić.
Wokół  stołu  zapadła  cisza.  Christer  spojrzał  na  mapy,  nazwiska,  krzyżyki  i  strzałki.

Przeczytał parę razy.

– To dziwne widzieć tam nazwisko Petry – zauważył.
– Rzeczywiście – zgodził się z nim Folke. – Nawet jeśli nie jest tak naprawdę podejrzana.
Geir nie odpowiedział.
Chyba nie myślał poważnie, że ona mogła to zrobić? Nawet teoretycznie.
– Powiedzcie, co o tym sądzicie – rzekł.
Betty  Lisspers  chrząknęła  i  założyła  za  ucho  pasmo  jasnych  włosów,  które  wysunęło  się  z

końskiego ogona.

– Jaki jest teren między stanowiskami wschodnimi i zachodnimi? – zapytała.
– Nieciekawy – mruknął Urban, nawet na nią nie patrząc.
– Jeśli spojrzeć na mapę, odnosi się wrażenie, że można się przedostać na miejsce zbrodni

także ze stanowisk po drugiej stronie, ale to oczywiście zależy od tego, jaka jest tam ziemia.

Urban przygładził swoje starannie wystylizowane wąsy.
– Więc się nie da? – zapytała, kiedy nie odpowiedział.

background image

–  Nie  sądzę.  To  spory  wyczyn,  by  najpierw  przejść  ze  stanowiska  po  zachodniej  stronie,

zabić Pära, a potem wrócić między tropiącymi psami, szybko i niepostrzeżenie. Widziałaś psy
myśliwskie w lesie? Niczego nie przepuszczą.

Urban na pewno ma rację, pomyślał Christer.
– I nie ma możliwości, by ktoś inny mógł się tam dostać i go zastrzelić? – nie ustępowała

Betty. – To znaczy, ktoś spoza grupy? Z innej strony?

–  Nie  –  odparł  Christer.  –  Nikt  spoza  grupy  nie  wiedział,  że  Pär  będzie  siedział  w  tym

miejscu. Przed polowaniem ciągnęli losy. To po prostu niemożliwe, by ktoś z zewnątrz mógł się
na niego zasadzić.

Zebrani przy stole pokiwali głowami. Ich spojrzenia powędrowały ku nazwiskom na białej

tablicy.

Ernst  Losjö,  Bertil  Öy,  Klas  Sanner,  Henrik  Åhman,  Janet  Antonsson  albo  Ulf  Seth.

Ewentualnie  Oliver  Långström  lub  Jan-Åke  Qvist.  Albo  Petra.  Christer  przeczytał  nazwiska
kilka razy.

Ktoś spośród nich to zrobił.
–  Czy  nie  można  jakoś  przyspieszyć  badania  broni  w  SKL?  –  zapytał  Urban.  –  Chyba

stamtąd dostaniemy odpowiedź?

Geir prychnął.
– Nigdy mi się nie udało poza kolejką, więc nie mam wielkich złudzeń, że uda się teraz. Tak

czy  inaczej,  musimy  najpierw  znaleźć  kulę.  Bez  niej  same  próbne  strzały  nie  mają  znaczenia.
Technicy będą dziś dalej przeczesywać teren wokół stanowiska, miejmy nadzieję, że coś znajdą.

Geir wyprostował się i odłożył flamaster.
–  Niestety,  czeka  nas  trochę  rzetelnej  policyjnej  roboty.  Zaczniemy  od  ponownego

przesłuchania  Bodil  Sanner.  Musimy  się  dowiedzieć,  jakie  relacje  ona  i  Pär  mieli  z  innymi
członkami grupy.

Geir popatrzył na Christera i Betty. Christer skinął głową i zanotował coś szybko w notesie,

dając w ten sposób znać, że wziął na siebie te zadania.

–  Musimy  też  sprawdzić  telefon  Alvy  –  ciągnął  Geir,  zwracając  się  do  Folkego.  –  Może

robiła  zdjęcia  wczoraj  na  polowaniu.  A  może  nawet  próbowała  do  kogoś  zadzwonić.  Musimy
też spojrzeć na komórkę Pära.

Talent Folkego do komputerów i telefonów stał się znany daleko poza granicami północnego

Värmlandu. Pewnie niedługo ściągną go do Karlstad, pomyślał Christer.

– Co zrobimy z jego komputerem? – zapytał Folke.
– Też oczywiście musimy go przejrzeć. Ale zaczniemy od telefonów i Bodil Sanner.
Geir zwrócił się do Urbana, który przestał gładzić wąsy i znów skrzyżował ręce na piersi.
–  Ty  przejrzysz  historię  myśliwych  i  ich  obecną  sytuację  życiową.  Sprawdź  rejestr  karny,

wcześniejsze wyroki, spróbuj znaleźć powiązania z Sannerem.

Urban krótko skinął głową.
– Dobrze – stwierdził Geir. – Bierzmy się więc do roboty.

background image

24

B

odil  przedzierała  się  przez  leśne  torfowisko

. Z każdym krokiem zapadała się coraz głębiej w

wilgotny mech.

Powrócił sen z poprzedniej nocy. Ziemia, która wsysała ją w wilgoć, udaremniając wszelki

opór. Smak krwi. Głos, który wołał.

Nogi ledwo jej słuchały ze zmęczenia, skarpety ześliznęły się i podwinęły, odsłaniając pięty.
Wyznaczyli  jej  miejsce  w  środku  grupy  poszukiwawczej.  Po  jednej  stronie  miała  Petrę

Wilander,  po  drugiej  Götego  Gustafssona,  więc  była  w  dobrych  rękach.  Na  pewno  mieli  taki
zamiar. Jakby to mogło ją ochronić.

Wszędzie  wokół  słyszała  echo  imienia  Alvy,  głosy  wysokie  i  niskie,  blisko  i  daleko.

Wołanie prosto w wieczność. Sama nie mogła już wydobyć z siebie głosu.

Patrzyła na korony sosen kołyszące się wysoko w górze, światło poranka przesączające się

między pniami. Czy tam gdzieś jest Bóg? Czy okazuje miłosierdzie? A może ona jest dla niego
równie mała i nieważna jak te robaki, które rozdeptuje kaloszami?

Jeśli znajdziemy ją żywą, już nigdy, nigdy, nigdy nie będę na nią krzyczała. Nigdy nie będę

zła czy niesprawiedliwa.

Rozmawiała głównie sama ze sobą. Boga już raz okłamała, więc pewnie by nie uwierzył w

to, co mówi.

Zawsze będę mieć czas, by spokojnie ją wysłuchać. Rozmawiać z nią o wszystkim. O tym,

jak jest. Naprawdę.

Grupa  poszukiwawcza  posuwała  się  metodycznie  przez  wrzosowisko,  zbliżając  do

Grästjärnen. Bodil starała się nadążać za innymi, zdyszana i ze spuszczonym wzrokiem.

Göte też zaczynał wyglądać na zmęczonego. Coraz rzadziej wydawał z siebie wcześniejsze

gromkie okrzyki.

Będę dobrym człowiekiem, naprawdę dobrym. Może zacznę działać w jakiejś organizacji

charytatywnej, na przykład w Czerwonym Krzyżu, zamiast żyć tylko dla siebie.

Coś na ziemi sprawiło, że Bodil zastygła w pół kroku.
Czapka Alvy? Nie. To tylko czerwony liść. Bodil znów zaczęła oddychać, lecz mięśnie jej

ramion drżały jeszcze przez dłuższą chwilę.

Bór zaczął gęstnieć i wkrótce wyrosły przed nimi wysokie świerki, stojące obok siebie jak

uzbrojeni strażnicy.

Znajdźcie ją, jeśli potraficie, szeptały. Zbliżcie się, jeśli macie odwagę.
Bodil  zobaczyła,  jak  grupa  rozprasza  się  między  drzewami,  jakby  jej  uczestników

pochłaniała  ciemność.  Ona  i  Göte  weszli  ostatni.  Może  wcale  nie  był  zmęczony,  tylko  na  nią
czekał.

Gdzieś od strony wschodniej usłyszeli donośny męski głos, który wołał:
– Jest tutaj!

background image

25

M

agdalena  obróciła  twarz  do  słońca

,  któremu  udało  się  znaleźć  małą  szczelinę  w  warstwie

chmur, i czekała, aż Lovisa będzie gotowa.

Ich spacery były niemal jedynym kontaktem z ludźmi, jaki w tej chwili miała. Z Jeanette nie

widywała się prawie wcale, choć tego chciała.

Kołysała wózek w przód i w tył, by uspokoić Liv, i myślała o ich pierwszym spotkaniu w

poradni dziecięcej, o tym, jaka stara się wtedy czuła pośród innych matek. Tylko Lovisa była w
jej wieku. Pozostałe wyglądały na znacznie mniej niż trzydzieści lat.

W  kilka  dni  później  spotkały  się  po  raz  pierwszy,  by  razem  karmić  dzieci  –  na  kanapie

Lovisy, każda ze swoim pięciotygodniowym maleństwem w objęciach.

Kiedy Lovisa zaczęła mówić o poronieniach i próbach in vitro, zupełnie naturalne wydało

się opowiedzenie o Ludvigu, beznadziejnych staraniach o dziecko, adopcji i rozwodzie. I o tym,
jak niespodziewanie zaszła w nieplanowaną ciążę, kiedy spotkała Pettera.

– Inne mamy w grupie myślą chyba, że dzieci po prostu się ma – stwierdziła Lovisa. – Jakby

to było jedno z praw człowieka. Wystarczy tylko złożyć zamówienie.

Magdalena się z nią zgadzała, sama często czuła dokładnie to samo.
Liv zapłakała w wózku.
–  Cichutko,  już  idą  –  uspokajała  ją  Magdalena,  mocniej  kołysząc  wózkiem  i  jednocześnie

wyjmując z kieszeni komórkę.

Tak, była naładowana. Jens obiecał, że da jej znać, jak tylko coś się wydarzy w Uvanå.
Lovisa  zrobiła  przepraszający  gest,  kiedy  wyszła  z  domu  ze  Svantem  na  ręku.  Sińce  pod

oczami, które miała w ostatnich miesiącach, stały się prawie czarne. Svante natomiast wyglądał
na  równie  zadowolonego  jak  zawsze.  Niebieskie  oczy  błyszczały,  a  wesołe  dołeczki  w
policzkach wskazywały, że się uśmiecha, choć buzię miał zasłoniętą smoczkiem.

– Przepraszam – rzekła Lovisa i szeroko ziewnęła, nie myśląc nawet o tym, by zakryć usta

dłonią.

– Jesteś zmęczona? – zapytała Magdalena.
– Tak. Svante spał wyjątkowo dobrze, ale ja leżałam bezsennie i myślałam o tym, co stało

się  w  lesie.  Nie  wiem,  czy  pozwolę  Ulfowi  na  następne  polowania,  jeśli  można  przy  tym  tak
zginąć.

Lovisa wzięła stojący na ganku wózek, zwolniła stopą hamulec i zjechała trochę lunatycznie

z trzech schodków. Bum, bum, bum.

– No i Pär nie żyje – ciągnęła. – To niepojęte.
– Znałaś go? – zapytała Magdalena, poprawiając przekrzywioną czapeczkę na głowie Liv. –

Nie wiedziałam.

– I tak, i nie. Ulf pracował z nim przez pewien czas i on czasem tu zaglądał.
Kiedy Lovisa zeszła ze schodów, posadziła Svantego w wózku i zapięła szelki.
–  Dzwoniłam  wczoraj  kilka  razy  do  Bodil,  ale  nie  odbierała  –  ciągnęła.  –  W  końcu

napisałam  wiadomość  na  Facebooku.  Trochę  głupio,  ale  co  miałam  zrobić?  Chciałam,  by

background image

przynajmniej wiedziała, że jestem tu i o niej myślę.

Jakby w milczącym porozumieniu skręciły w prawo, kiedy wyszły na chodnik, i zwiększyły

tempo marszu.

Magdalena  czuła,  jak  pracują  mięśnie  jej  ud  i  pośladków,  i  było  to  przyjemne.  Może

poczułaby  się  lepiej,  gdyby  wróciła  do  zwykłej  wagi  i  odzyskała  dawne  ciało.  Przynajmniej
trochę.

Rozstępy  na  brzuchu  zostaną  na  pamiątkę  i  piersi  też  już  nigdy  nie  będą  takie  same,  ale

reszta? Szczęście, że nigdy nie budowała swojej tożsamości na idealnie wyrzeźbionej sylwetce.
Przez całe życie miała kanciaste chłopięce kształty i nauczyła się je lubić. Ale chłopięce kształty
pokryte warstewką tłuszczu były trudniejsze do zaakceptowania.

Słońce znów przebiło się przez warstwę chmur. To była długa trasa przez most koło Sund i

las  ciągnący  się  do  Hagälven.  Chodziły  tam  z  Lovisą  bardzo  często  i  za  każdym  razem
przypominał  jej  się  pierwszy  spacer  z  Petterem  w  tamten  piękny,  mroźny  zimowy  dzień.  Jak
spotkali się na środku mostu i jak on wziął ostrożnie jej dłoń w swoją, kiedy zaczęli iść. I choć
w tej chwili nie najlepiej się między nimi układało, zawsze czuła przebłysk szczęścia w chwili,
gdy mijały miejsce, gdzie ją pocałował.

Dopóki to czuję, będzie dobrze, myślała w tym momencie.
Lovisa schodziła długimi krokami do mostu.
– Na profilu Bodil było dzisiaj mnóstwo wpisów – rzekła. – Ryczałam jak bóbr, czytając te

wszystkie serdeczne słowa, które ludzie jej napisali. Musi być teraz zupełnie załamana.

– Tak, mój Boże.
Kiedy  Magdalena  wyjechała  po  rozwodzie  ze  Sztokholmu  i  wróciła  do  Hagfors,

spodziewała się, że nie będzie musiała tyle pisać o morderstwach i tragediach, ale tak się nie
stało. Dziwne, ale nie.

Jako  reporterka  popołudniówki  informowała  o  wielu  nieszczęściach  i  przeprowadzała

wywiady, które głęboko ją poruszały, lecz potem zwykle umiała zostawić je za sobą. Konieczne,
by przetrwać w zawodzie, myślała.

Tu  znacznie  trudniej  było  zachować  dystans.  Kiedy  zdarzała  się  tragedia,  zdawała  się

dotykać całą społeczność.

–  Ulf  opowiadał,  że  wczoraj  panowała  u  nich  bardzo  dziwna  atmosfera.  Wszyscy  tylko

patrzyli na siebie z ukosa.

Na  chwilę  zapadła  cisza.  Obie  zatopiły  się  we  własnych  myślach.  Svante  już  spał,  ssąc

przez sen smoczek, który rytmicznie się poruszał.

Kiedy przeszły przez most, zadzwoniła komórka Magdaleny. Wyświetlacz pokazywał „Björn

Torsby”.

– Przepraszam, muszę odebrać.
To na pewno nie będzie miła rozmowa.
– Cześć, Björn – zaczęła, siląc się na pogodny ton.
– Cześć. Jak leci?
Miał sztywny głos, nie taki wyluzowany i koleżeński jak zwykle. Zawsze wyobrażała sobie,

że  siedzi  rozparty  z  nogami  na  biurku,  kiedy  z  nią  rozmawia.  Teraz  miała  wrażenie,  że  jest

background image

wyprostowany jak struna i czuje się pokrzywdzony.

– Dziękuję, wszystko w porządku. Jestem na spacerze z Lovisą, koleżanką z grupy mam. A

co u ciebie?

– Ach tak, więc wciąż jesteś na urlopie macierzyńskim? Bertilsson powiedział, że wracasz

do pracy.

– Tylko na trochę. Prosili mnie o to.
– Tak? I na zlecenie szefostwa napisałaś dzisiejszy artykuł? Nic o tym nie słyszałem.
Björn cedził słowa.
– Mam nadzieję, że nie przyjąłeś tego źle. Naprawdę nie chciałam. Trafiłam przypadkiem na

kilka informacji, które warto było podać w gazecie.

– Rozmowa z policjantem to raczej nie jest przypadkowe trafienie na informację. A może się

mylę? To chyba nie w porządku, że ja haruję, śledząc zdarzenia z połowy Värmlandu, ale kiedy
trafia się coś ciekawego, ty się wcinasz i kradniesz mi show.

To  może  ty  byś  kiedyś  spróbował  zrobić  coś  więcej,  pomyślała  Magdalena,  zamiast

codziennie iść do domu o piątej.

– Rozumiem, że to może być przykre, ale, jak mówiłam, miałam parę dobrych kontaktów.
–  Mogłaś  przecież  do  mnie  zadzwonić  i  przekazać  to,  co  wiesz.  Współpraca  zamiast

rywalizacji. Ale wy tak nie pracujecie w Sztokholmie, prawda? Tam liczą się tylko ostre łokcie.

Magdalena nie wiedziała, co powiedzieć.
–  Słyszałaś  o  planie  oszczędnościowym?  –  dodał  Björn.  –  Czy  dlatego  tak  rzucasz  się  na

pracę?

– Nie. Jaki plan oszczędnościowy?
– Gazeta musi w przyszłym roku oszczędzić trzy miliony.
Trzy miliony! To dlatego Bertilsson był taki spięty. Bał się o swoją pracę tak samo jak ona.
– Podobno szlag trafi przynajmniej jedną redakcję lokalną.
– Kto tak powiedział?
Lovisa patrzyła na nią pytającym wzrokiem.
– Jeszcze nikt. Ale można to sobie wyliczyć samemu. W Karlstad okroili już tyle, że nie ma z

czego ciąć. Trzy miliony to cholernie dużo pieniędzy.

Wiem, pomyślała. Teraz, kiedy zdecydowałam się zostać w Hagfors na dobre, za chwilę się

okaże,  że  jestem  bezrobotną  matką  mającą  na  utrzymaniu  dwoje  dzieci  dwóch  różnych  ojców.
Gratulacje.

– Powiedziałeś: trzy miliony? – upewniła się.
– Tak.
– A kiedy zamierzają nam powiedzieć, co będzie dalej?
– Tego nie wiem. Myślę, że lada moment.
Dokładnie w chwili, gdy Magdalena miała się rozłączyć, usłyszała dżingiel Radia Värmland

– z drugiej strony linii, w redakcji w Torsby. Björn zwiększył głośność.

–  Podejrzewa  się,  że  śmiertelne  postrzelenie  pięćdziesięcioczteroletniego  myśliwego

wczoraj w Uvanå było morderstwem, według pewnych źródeł w policji w Hagfors…

Björn jeszcze podkręcił głośność. Kiedy wiadomość przebrzmiała, powiedział:

background image

– Słyszałaś? Tego nie było w twoim artykule, co?
Nie dało się nie zauważyć, jaki był zadowolony.

26

P

etra  biegła,  ile  sił  w  nogach

, przez trawę i pieńki drzew w stronę, z której dochodził krzyk.

Parę osób z grupy zdążyło już tam przed nią i stały teraz wokół wielkiego kamienia.

Alva Sanner leżała na wpół ukryta i mrugała w oszołomieniu. Zgubiła gdzieś czapkę i jasne

włosy,  pełne  trawy  i  drobnych  gałązek,  opadały  jej  w  wilgotnych  strąkach  na  twarz.  Była
skulona w pozycji embrionalnej, najciaśniej, jak potrafiła, i oparta plecami o kamień. Szczękała
zębami.

– Och, kochanie.
Bodil rzuciła się na ziemię i wczołgała pod kamień. Objęła Alvę i zaczęła ją kołysać. Potem

zdjęła z siebie kurtkę.

Dłonie  Alvy  jakby  zastygły  w  skurczu  na  wysokości  piersi,  lecz  ramiona  trzęsły  się

spazmatycznie. Jedna stopa poruszała się poza jej kontrolą, kopiąc mech.

Bodil otuliła kurtką drobne ciało, nie przestając go tulić i kołysać.
–  Jestem  tu  –  powiedziała,  głaszcząc  Alvę  po  plecach  i  ramionach.  –  Jestem  tu.  Wszystko

będzie dobrze, zobaczysz.

Nad ramieniem Bodil widać było szeroko otwarte oczy dziewczynki. Przez dłuższą chwilę

tylko leżała, a jej ciało drgało w spazmach.

Potem usłyszeli słaby szept.
– Co powiedziałaś? – zapytała Bodil i nieco się odsunęła, by widzieć jej wargi.
Alva zmarszczyła czoło, próbując sformułować słowa.
– Tata – wykrztusiła w końcu.
Potem znów odpłynęła
– Musimy zadzwonić po karetkę – ocknęła się Petra. – Szybko!
Christer  zaczął  pisać  esemesa  do  Torun,  ale  potem  go  skasował  i  zdecydowanym  ruchem

odłożył komórkę na biurko.

Dlaczego to on ma przez cały czas przymilać się i nadskakiwać?
Słyszał, jak Geir opowiada w korytarzu Betty i Urbanowi to samo, co przed chwilą mówił

jemu. Znaleziono Alvę żywą. Wychłodzoną i w szoku. Została przewieziona karetką do szpitala
w Torsby.

Głosy oddalały się, aż w końcu całkiem ucichły.
Christer  przesunął  nieco  komórkę,  kładąc  ją  obok  podkładki  pod  mysz,  i  usiadł  przy

komputerze.

background image

W chwili, gdy kładł palce na klawiaturze, usłyszał stukanie obcasów Laili zbliżające się od

strony recepcji.

– Mamy gościa – oznajmiła. – Ulf Seth, jeden z myśliwych z tej grupy. Mówi, że chciałby

powiedzieć komuś z was parę ciekawych rzeczy. Zajmiesz się tym?

Nawet w dzień miała cień do powiek dopasowany do koloru lakieru do paznokci. Wcześniej

nie  używała  ani  jednego,  ani  drugiego.  Christer  zastanawiał  się,  czy  wiedziała,  co  mówią
koledzy na temat jej przemiany.

– Oczywiście. Przyślij go tutaj.
Po jakiejś minucie Ulf stanął w drzwiach. Miał na sobie tę samą kurtkę w kratkę co wczoraj,

lecz inną czapkę, z logo Zarządu Lasów na czole.

– Usiądź, proszę – rzekł Christer. – O czym chciałeś opowiedzieć?
Ulf rozejrzał się dokoła, nim rozsiadł się wygodnie na krześle dla gości.
–  Właściwie  nie  wiem,  czy  to  coś,  z  czym  warto  przychodzić,  ale  wiesz,  jak  jest,  kiedy

zdarza się coś takiego – zaczął. – Człowiek się nad tym zastanawia. Ja rozmyślałem przez całą
noc. A potem rano powiedzieli w radiu, że Pär został zamordowany.

Christer poruszył się na krześle. Jakim cudem wyciekło to tak szybko? Zdawało mu się, że w

początkach szefowania Petry przecieki do prasy znikły, ale teraz pojawiły się znowu.

– Rozumiem. Dobrze, że tu przyszedłeś. Lepiej o jeden raz za dużo niż za mało.
Ulf rozpiął kurtkę i rzucił spojrzenie na zamknięte drzwi, jakby się obawiał, że ktoś za nimi

stoi i podsłuchuje. Potem pochylił się do przodu.

– Chodzi o wilka – rzekł cicho. – Tego zabitego.
Wilka? Szkoda, że Petra jeszcze nie wróciła. Sprawa zastrzelonej wilczycy wciąż leżała na

jej stole, jeśli dobrze pamiętał. Chyba ona miała się tym zająć. Skinął głową w stronę Ulfa, by
mówił dalej.

– Znaleźliśmy tego wilka razem, Pär i ja.
– Pär i ty?
– Tak, dokładnie.
Ulf spojrzał na dłonie, które zdawały się żyć własnym życiem na jego kolanach.
Christer  przypomniał  sobie,  co  Ulf  mówił  wczoraj  o  tym,  że  on  i  Pär  pracowali  czasami

razem.

– Właśnie tamtego dnia miał mi pokazać jakiś zalesiony obszar, bo potrzebował rady, jak o

niego zadbać.

– Okej. Więc byliście razem w lesie.
–  Tak  –  potwierdził  Ulf.  –  I  na  moment  przed  znalezieniem  tego  wilka  zobaczyliśmy

samochód, który jechał bardzo szybko, przynajmniej jak na taką wąską żwirówkę. Nerwowo. Z
początku  o  tym  nie  pomyśleliśmy,  ale  potem  zaczęliśmy  się  zastanawiać,  czy  ten  samochód  i
wilk nie miały jakiegoś związku.

Ulf znów spojrzał na swoje ręce.
– Pär zrobił komórką mnóstwo zdjęć tego wilka i to on zgłosił wam to potem anonimowo.

Pomyślałem, że ci, których spotkaliśmy, rozpoznali samochód Pära i kiedy zaczęli pisać o tym w
gazetach, połączyli jedno z drugim.

background image

– Jaki samochód widzieliście?
Christer przewrócił stronę skoroszytu, który leżał obok podkładki.
–  Ani  Pär,  ani  ja  nie  staraliśmy  się  zapamiętać  numeru  rejestracyjnego  –  odparł  Ulf.  –  Po

pierwsze, jechał bardzo szybko. Po drugie, nie wiedzieliśmy, że to może mieć jakieś znaczenie.
Ale to była toyota, szara albo srebrna. Dość brudna.

– Model?
–  Starsze  kombi,  może  corolla?  Jak  już  mówiłem,  jechała  dość  szybko.  I  nie  mieliśmy

powodu, by starać się zapamiętać szczegóły.

Christer notował, a Ulf mówił dalej:
–  W  drodze  tutaj  myślałem  o  świadkach  i  szczegółach,  które  podają.  Niektórzy  są  bardzo

pewni siebie i wszystko zapamiętują. Ja taki nie jestem.

– Zakładam więc, że nie widziałeś też, kto prowadzi? – zapytał Christer.
–  Nie.  Ale  w  samochodzie  były  dwie  osoby,  tego  jestem  pewny.  Obie  dość  wysokie  i  w

czapkach, ale nie widziałem twarzy.

– Wiesz może, czy ktoś z waszej grupy jeździ podobnym samochodem?
Ulf spojrzał na sufit.
–  Samochód  Bertila  Öya  przypomina  dość  dobrze  ten,  który  widzieliśmy.  I  Olivera

Långströma.

– Bertila i Olivera?
Christer zanotował.
– A którego dnia to było?
– W czwartek. Czwartego. Około drugiej, może wpół do trzeciej.
– Jesteś pewny?
Ulf skinął głową.
–  Wiem,  bo  miałem  się  spotkać  z  Pärem  o  pierwszej.  Zapisałem  to  w  terminarzu.  On  na

pewno też. Albo w telefonie.

Kiedy Christer skończył pisać, położył długopis obok skoroszytu i zapytał:
– Czy Bodil wie o tym wilku?
–  Nie  mam  pojęcia  –  odparł  Ulf.  –  Pär  nie  zamierzał  jej  o  tym  mówić,  żeby  jej  nie

denerwować, ale może w końcu powiedział.

– A ty komuś mówiłeś?
– Lovisa, moja partnerka, wie. Ale tylko ona.
–  Okej  –  rzekł  Christer,  wstając.  –  To  były  cenne  informacje.  Oczywiście  przyjrzymy  się

temu bliżej.

Obszedł biurko i przepuścił Ulfa pierwszego do wyjścia.
– Odezwij się, jeśli jeszcze coś sobie przypomnisz – powiedział, kiedy wyszli do recepcji.
– Na pewno.
Ulf  zapiął  kurtkę  i  poprawił  czapkę,  nim  wyszedł.  Christer  długo  stał  i  patrzył,  jak  idzie

ciężkim krokiem przez parking.

Potem wrócił do sali konferencyjnej. Notatki z porannej odprawy nadal widniały na białej

tablicy. Ulf Seth i Janet Antonsson. Klas Sanner i Henrik Åhman. Bertil Öy i Ernst Losjö. Jan-

background image

Åke Qvist. Oliver Långström. Petra. Kto z nich?

Czy zabity wilk mógł być jakimś prawdopodobnym motywem? Może. Przynajmniej Petra ma

coś, nad czym może dalej pracować.

Zostawił tablicę i poszedł szukać Geira.

27

B

odil ostrożnie wygładziła ręką koc

, lecz Alva spała dalej i niczego nie poczuła. Nie zauważyła

też chyba, kiedy pielęgniarka włożyła jej do ucha termometr, nawet jego pikanie nie wywołało
żadnej reakcji.

–  Trzydzieści  pięć  i  pięć  –  odczytała  pielęgniarka  i  zanotowała  coś  na  kartce  leżącej  na

stoliku obok łóżka.

W karetce Alva rozglądała się niespokojnie dookoła, lecz umykała spojrzeniem, kiedy Bodil

próbowała  je  uchwycić.  Słabe,  ledwo  słyszalne  „tata”,  wyszeptane  w  lesie,  było  jedynym
słowem, które wypowiedziała od chwili, gdy ją odnaleziono.

– Tak w ogóle to mam na imię Ella – dodała pielęgniarka, chowając długopis do kieszonki

na piersi. – Będę pracować przez cały dzień. Jadłaś coś?

Bodil pokręciła głową.
– Dziś jest zupa i naleśniki. Przyniosę ci trochę.
Bodil położyła dłoń na czole Alvy, pogłaskała ją po policzku.
Nie  pamiętała,  kiedy  ostatnio  widziała  ją  zupełnie  bez  makijażu.  Alva  pokazywała  się  bez

warstwy  podkładu  i  pudru  tylko  w  drodze  od  prysznica  do  swojego  pokoju.  A  pryszczy,  które
starała  się  ukryć,  było  bardzo  mało.  Tylko  parę  na  podbródku.  Bez  maski  makijażu  wyglądała
tak dziecinnie. Jakby znów miała dziesięć lat.

Bodil  spojrzała  na  kroplówkę  wiszącą  na  metalowym  stojaku  nad  łóżkiem  i  przezroczysty

wężyk chowający się pod kołdrą.

Ella poprawiła regulację kroplówki i płyn zaczął ściekać szybciej.
– Teraz lepiej – powiedziała, nim wyszła w swoich ergonomicznych sandałach.
Bodil  głaskała  Alvę  po  włosach,  kiedy  na  stoliku  przy  łóżku  zaczął  wibrować  jej  telefon

komórkowy. Numer zastrzeżony. Telefon długo brzęczał, nim zdecydowała się odebrać.

– Sanner – przedstawiła się szeptem.
– Dzień dobry. Z tej strony Christer Berglund, policja w Hagfors.
– Aha, dzień dobry.
Alva wciąż głęboko spała i nie reagowała na dźwięk.
–  Widzieliśmy  się  wczoraj  wieczorem  u  ciebie  w  domu  –  przypomniał  jej  Christer.  –

Słyszałem, że Alva się znalazła. To wspaniale.

background image

Bodil przełknęła ślinę z takim trudem, że musiał to usłyszeć.
– Tak, to prawda.
– Jak się czuje?
– Mówią, że powinna z tego wyjść bez większego uszczerbku. Przynajmniej fizycznie. Poza

tym nie potrafią wiele powiedzieć. Nadal jest wychłodzona i śpi.

– Czy coś mówiła?
– Tylko jedno słowo.
– Nic o tym, co się zdarzyło? – dopytywał Christer. – Co widziała?
– Nie – odparła Bodil. – Nic takiego.
– Kiedy się obudzi, chcielibyśmy jednak jak najszybciej z nią porozmawiać.
Ella weszła z tacą, którą postawiła na stoliku. Bodil skinęła jej głową, zanim pielęgniarka

znów wyszła z pokoju.

– A w ogóle czy wiesz, że to Pär znalazł tego wilka zabitego przez kłusowników? – ciągnął

Christer.

– Co? Tego, o którym pisali w gazetach?
– Dokładnie.
– Nie – odrzekła Bodil. – Nie miałam o tym pojęcia. Ale to chyba dobrze, że go znalazł? I

powiadomił was, prawda?

– Można tak powiedzieć. Przynajmniej według informacji, jakie posiadamy.
Co to mogło znaczyć? I dlaczego Pär nic jej nie powiedział?
– Aha. Ale, tak czy inaczej, nic mi o tym nie mówił.
– Rozumiem – odparł Christer. – Zastanawiam się też, czy myślałaś trochę o ewentualnych

wrogach Pära.

Bodil  wzięła  z  tacy  łyżkę  i  pogmerała  nią  w  warzywach  w  zupie.  Kiedy  się  zastanawiała,

Christer mówił dalej.

–  Nie  wiem,  czy  słuchałaś  wiadomości,  ale  wygląda  to  na  planowane  zabójstwo,  nie

przypadkowy postrzał.

Bodil odłożyła łyżkę i pochyliła się. Podparła głowę dłońmi i próbowała przetrawić to, co

właśnie usłyszała.

– Jakie imię pierwsze przychodzi ci na myśl?
– Klas. Jego młodszy brat.
O, nie. To niemożliwe.
– Byli skłóceni? – zapytał Christer.
Usłyszała, jak po drugiej stronie skrzypi krzesło, kiedy się poruszył, czekając niecierpliwie

na ciąg dalszy. Nagle poczuła się głupio.

– Tak. Teraz widzę, że powinnam była pomyśleć o tym już wczoraj, ale nie byłam całkiem

sobą.

– To zupełnie zrozumiałe – uspokoił ją Christer. – Ale o co dokładnie chodzi?
Od  czego  powinna  zacząć?  Ich  relacje  zawsze  była  trudne,  ale  wszystko  stanęło  na  ostrzu

noża dopiero tego lata.

–  Ich  ojciec  umarł  na  wiosnę  –  rzekła.  –  Przy  podziale  spadku  poróżnili  się  o  dom  po

background image

rodzicach.  Klas  chciał  go  sprzedać  i  miał  latem  kupca,  Holendra,  który  był  gotów  naprawdę
dobrze zapłacić, ponad półtora miliona, ale Pär się nie zgodził.

– I o to się pokłócili?
Bodil usłyszała szelest kartek notatnika.
–  Tak,  można  chyba  tak  to  nazwać.  Nie  widzieliśmy  się  od  lata,  prócz  jednego  razu  parę

tygodni temu, kiedy spotkaliśmy go przypadkiem z żoną we Frendo.

– I co się wtedy stało?
– Pär wyszedł i wsiadł do samochodu, jak tylko ich zobaczył. Ja chociaż się przywitałam i

zamieniłam  z  nimi  parę  słów,  wysłuchałam,  co  u  nich  i  tak  dalej.  Klas  dziwnie  sztywno  się
zachowywał,  a  jego  żona  jak  zwykle  nie  powiedziała  ani  słowa.  Nadal  słabo  mówi  po
szwedzku.

– Więc Pär bał się Klasa po tym, co stało się z domem?
–  Może  nie  dosłownie  bał,  przynajmniej  z  tego,  co  wiem.  Ale  czuł  się  nieswojo,  to  chyba

najlepsze  słowo.  Pär  nie  przejmował  się  zbytnio  tym,  że  Klas  jest  na  niego  zły,  ja  chyba
bardziej. Nie lubię konfliktów.

– Myślisz, że Klas byłby zdolny zastrzelić brata?
Bodil zastanawiała się przez chwilę. Lubiła Klasa, choć z nim też trudno było się dogadać,

ale inaczej niż z Pärem.

– Właściwie nie wiem – odparła. – W przeciwieństwie do Pära ma spokojny temperament,

ale kto wie, jak człowiek się zachowa w konkretnej sytuacji.

– To prawda – zgodził się Christer. – Sugerujesz, że Pär ani nie był spokojny, ani nie bał się

konfliktów. Czy miał niezałatwione sprawy jeszcze z kimś z grupy?

– Niewykluczone.
Nie dało się ukryć, że Pär i Bodil nie interesowali się już sobą nawzajem. Christer był dość

spostrzegawczy, by to zauważyć.

–  Wczoraj,  kiedy  widzieliśmy  się  u  ciebie  w  domu,  powiedziałaś,  że  Pär  nie  czuł  się

dobrze.

–  Nie  pamiętam  dokładnie,  co  mówiłam,  ale  miałam  wrażenie,  jakby  ostatnio  żył  na  innej

planecie.

– Mniej więcej od kiedy?
Alva poruszyła się lekko na łóżku i cmoknęła ustami, ale spała dalej.
– Trudno powiedzieć. Jak wspomniałam, jego ojciec umarł na wiosnę. Wtedy myślałam, że

to  normalne.  Ale  teraz,  jesienią,  kiedy  sądziłam,  że  będzie  lepiej,  właściwie  było  jeszcze
gorzej.

– I nie powiedział, co się stało?
–  Nie.  Próbowałam  z  nim  rozmawiać,  ale  mnie  zbywał.  Coś  jednak  go  niepokoiło,  tego

jestem  pewna.  Wiesz,  jacy  są  faceci.  Uparci  jak  osły.  Jakby  było  wstydem  okazać  czasem
słabość.

– Poza tym jak wam się układało?
Bodil poczuła uwierający kant stołu, na którym położył ją Henrik. Pamiętała jego ciężar.
– Bardzo dobrze – odparła szybko.

background image

Paliła ją twarz.
–  To  świetnie  –  rzekł  Christer.  –  Chciałbym  cię  jeszcze  spytać  o  parę  nazwisk,  o  relacje,

jakie miał Pär z tymi osobami.

– Dobrze.
– Zaczniemy od Bertila Öya.
Bertil. Mały, szczupły człowieczek z miłym spojrzeniem i fajką w ustach.
– Prawie go nie znam – odparła – ale gdy go spotykałam, był bardzo sympatyczny.
– Nie macie z nim żadnych powiązań?
– Tylko razem polowali od wielu lat, o niczym innym nie wiem.
– To weźmy następną osobę. Janet Antonsson.
Bodil  wzięła  głęboki  wdech,  nie  wiedząc,  co  ma  powiedzieć.  Wciąż  miała  wyrzuty

sumienia, choć minęło już tyle czasu.

– Pär i ona rzeczywiście dawno temu byli w związku.
– W związku – powtórzył Christer. – Kiedy?
– Zanim my się zeszliśmy. Chyba osiemnaście lat temu.
Bodil  pomyślała  o  listach,  które  znalazła  w  kartonie  na  buty,  grubym  pliku  związanym

gumką, i o tym, jak Pär wyrwał go jej z ręki, kiedy zapytała, co to jest. Nie dlatego, żeby była
przesadnie  zainteresowana  szczegółami,  które  z  pewnością  by  ją  uwierały,  gdyby  je  poznała.
Zastanawiała się jednak, czemu je zachował przez te wszystkie lata.

– Jak wyglądała ich relacja w późniejszym czasie? – zapytał Christer.
– Właściwie wcale jej nie było. Ale mieszkamy blisko siebie, po dwóch stronach drogi.
Jednak, co właściwie wiedziała? Nic.
– Okej – rzekł Christer. – Henrik Åhman.
Henrik? Dlaczego właśnie on?
– Nie wiem, kto to jest – odpowiedziała, mając nadzieję, że jej głos brzmi pewnie.
– Nowy myśliwy w grupie – wyjaśnił Christer. – Nie wiesz, czy Pär go znał?
– Nie.
Dłonie miała lepkie od potu. Czemu o niego pytał?
– Następne nazwisko to Ulf Seth.
–  Trochę  razem  pracowali.  Widziałam  go  kiedyś  na  naszym  podwórzu.  Mówiliśmy  sobie

„dzień dobry”, kiedy przypadkiem spotykaliśmy się na mieście. Mniej więcej tyle.

Christer coś zanotował, nim podjął wątek.
– I ostatnie nazwisko na dziś – powiedział, spoglądając na nią. – Ernst Losjö.
Powróciły  wspomnienia  z  ostatniej  nocy,  chociaż  Bodil  bardzo  starała  się  rozumieć,  co

mówi do niej Christer.

–  Pär  miał  coś  do  niego,  ale,  szczerze  mówiąc,  nie  wiem  co.  Chyba  to  był  tylko  jego

kompleks niższości.

– Kompleks niższości?
–  Tak,  to  jedyne  wytłumaczenie,  przynajmniej  ja  innego  nie  widzę.  Chociaż  firma  Pära

dobrze prosperowała, nigdy nie był spokojny i zadowolony. Zawsze czuł się mniej wart. Ernst
Losjö szczególnie go uwierał. Wiesz, taki w czepku urodzony.

background image

Umilkła na chwilę, a Christer w tym czasie robił notatki.
–  Ale  mnie  wydaje  się  dość  miły.  Zadzwonił  wczoraj  wieczorem  i  zaproponował,  że

przyniesie lekarstwa.

– Aha – mruknął Christer. – I przyniósł?
– Tak, tabletki nasenne i tak dalej, ale odmówiłam.
Chciała  opowiedzieć  o  whisky,  lecz  się  rozmyśliła.  Nagle  przypomniała  sobie,  co  łączyło

Pära z Ernstem Losjö.

– A właśnie, Pär kupił kiedyś od Ernsta las. Nie pamiętam szczegółów, ale wiem, że Pär mi

o tym mówił.

– Okej – odparł Christer. – Możemy to sprawdzić.
Kiedy  Christer  pisał  po  drugiej  stronie  kartki,  jej  myśli  znów  powędrowały  do  Henrika.

Czemu o niego zapytał? Dlaczego wymienił właśnie te sześć osób?

– Na pewno jeszcze kilka razy zadzwonię – uprzedził Christer, kiedy skończył pisać. – A jak

tylko  to  będzie  możliwe,  musimy,  jak  wspomniałem,  przesłuchać  także  Alvę.  Jeśli  po
przebudzeniu powie coś, co może być dla nas ważne, chciałbym, żebyś od razu zadzwoniła.

Jego głos brzmiał rzeczowo i poważnie.
– Spróbuj zachować spokój – rzekł. – Ale to ważne, byśmy jak najszybciej się dowiedzieli,

co ona widziała.

Spróbuj zachować spokój.
Bodil rozłączyła rozmowę. Spojrzała na Alvę, starając się nie myśleć o tym, co przeszła tej

nocy. I jak bardzo musiała się bać.

Na  jej  rękach  pojawiła  się  gęsia  skórka.  Czuła  instynktownie,  że  nie  są  same  w  pokoju.

Odwróciła się powoli.

– Dzień dobry, Bodil – przywitał ją Ernst Losjö, wyciągając do niej rękę. – Jak się czujesz?
Pod  lekarskim  kitlem  widać  było  perfekcyjnie  zawiązany  węzeł  krawata,  a  głos  brzmiał

równie poprawnie jak wczorajszego wieczoru przez telefon.

– Nie wiem – odrzekła.
Czy on tu pracował?
– Masz silną córkę – powiedział. – Niewielu przetrwałoby noc w lesie w taką pogodę.
Bodil  nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć,  więc  tylko  skinęła  głową  i  przesunęła  spojrzeniem

po  niebieskim  kwiatku  na  kieszonce  kitla,  z  której  wystawały  długopisy.  Kiedy  Ernst  mówił,
poruszały się tylko usta, reszta twarzy pozostawała zupełnie nieruchoma.

Ma taką mimikę, a raczej jej brak, na jaką mogą sobie pozwolić tylko grube ryby, pomyślała.

Ludzie, którzy wiedzą, że nie muszą niczego udawać ani starać się przypodobać innym.

Nagle zrozumiała Pära.
– Czy jest z nią kontakt? – zapytał Ernst.
– Nie.
Ernst przejrzał dziennik choroby Alvy i pokiwał głową, czytając zapis jej temperatury.
– Tak zwykle bywa. Sen to sposób ciała na regenerację.
– Policja chce jak najszybciej z nią porozmawiać – rzekła Bodil.
– Rozumiem.

background image

Ernst włożył dziennik z powrotem do kieszeni w wezgłowiu łóżka.
–  Policja  jest  zwykle  delikatna  w  takich  przypadkach.  Ale  ja  muszę  najpierw  dać  zielone

światło, dopilnować, by wszystko było pod kontrolą z czysto medycznego punktu widzenia.

Więc  to  Ernst  miał  decydować,  czy  Alva  jest  gotowa  na  przesłuchanie,  czy  nie?  Ten,  o

którego pytała przed chwilą policja?

Ernst zbierał się do wyjścia, ale się zatrzymał.
–  Mam  nadzieję,  że  nie  odebrałaś  źle  mojego  wczorajszego  telefonu?  Nie  chciałem  się

wtrącać ani wprawić cię w zakłopotanie.

Bodil próbowała się uśmiechnąć.
– Nie, to było miłe z twojej strony.
Ernst nie zmienił wyrazu twarzy, tylko skinął głową.
– Jak myślisz, kiedy będziemy mogły pojechać do domu? – zapytała Bodil.
–  Trudno  przewidzieć.  Wydaje  mi  się,  że  ciało  ładnie  się  regeneruje,  ale  dobrze  będzie

jeszcze mieć ją pod kontrolą.

Ernst pogłaskał Bodil po ramieniu i wyszedł.

28

C

hrister spojrzał na komórkę

. Torun nie odzywała się od tamtej wysilonej rozmowy wczoraj

wieczorem.

Znów bawimy się w ciche dni, pomyślał, nie mając pojęcia, jak mogło do tego dojść.
Wiedział  natomiast  bardzo  dobrze,  jak  to  się  skończy.  Nim  upłynie  dzień,  on  odezwie  się

pierwszy.  Pytanie  tylko,  jak  długo  wytrzyma,  zanim  cisza  zacznie  go  dławić.  Na  razie  jednak
miał w sobie jeszcze dość gniewu, by z uczuciem irytacji włożyć telefon do kieszeni.

Poszedł do pokoju Betty, zapukał i wszedł do środka.
Podniosła wzrok znad pliku papierów, trzymając w dłoni zjedzone do połowy jabłko.
– Chcę, żebyś poszła ze mną do Klasa Sannera – powiedział. – On i Pär mieli jakiś spór o

spadek.

– Oczywiście. Już teraz?
Betty  zjadła  jeszcze  szybko  parę  kęsów  jabłka,  po  czym  schyliła  się  i  wyrzuciła  resztę  do

kosza.

Kiedy  czekał,  aż  włoży  kurtkę,  jego  wzrok  przyciągnął  jak  zwykle  oprawiony  plakat

Edwarda Hoppera, który wisiał na ścianie nad biurkiem. Kobieta w białej sukience i okularach
przeciwsłonecznych,  na  zalanych  słońcem  schodach,  z  dwiema  kolumnami  po  obu  stronach.
Summertime, 1943. Christer był oczarowany za każdym razem, gdy na to patrzył.

– Jestem gotowa – oznajmiła Betty.

background image

Klas Sanner mieszkał na najwyższym piętrze kamienicy przy Blinkenbergsvägen. Na drugim

piętrze spotkali sprzątaczkę, która pracowała, posuwając się z mopem w dół schodów. Kiedy ją
mijali,  chwyciła  spłoszonym  ruchem  wiadro  ze  spienioną  wodą  i  odsunęła  się  na  bok,  nie
mówiąc im dzień dobry.

– To tutaj – rzekł Christer, naciskając kciukiem dzwonek.
Drzwi zewnętrzne były sporo podniszczone, na drewnie widniało kilka rys. Nad otworem na

listy  tkwiła  podłużna  naklejka  klubu  żużlowego,  którą  ktoś  próbował  zdrapać  paznokciem.
Valsarna speedway. Miała nierówne brzegi po tej nieudanej próbie.

Klas Sanner wyglądał na zmęczonego. Nie witając się z nimi, otworzył drzwi i wpuścił ich

do  środka.  Przedpokój  był  pomalowany  na  rzadko  dziś  spotykany  odcień,  mieszankę  różu  i
pomarańczowego. Przez środek ściany biegła bordiura w kwiatowy wzór. Myśliwskie ubranie
na wieszaku było przesiąknięte zapachem dymu z ogniska.

Betty wsunęła głowę przez kuchenne drzwi po prawej stronie. Dobiegało stamtąd szczękanie

garnków,  specyficzny  dźwięk,  jaki  słychać  przy  wstawianiu  jednego  w  drugi.  Potem  pojawiła
się kobieta o azjatyckich rysach.

Spojrzała na Klasa, zanim wyciągnęła rękę, najpierw do Betty, potem do Christera. Włosy

miała związane w zwykły koński ogon. Pod swetrem rysował się lekko wystający brzuch.

– Dawita – przedstawiła się.
Nie potrafili rozstrzygnąć, czy miała taką gładką twarz dlatego, że była młoda, czy dlatego,

że rzadko się uśmiechała.

Klas  wszedł  przed  nimi  do  salonu  ze  skórzaną  sofą  w  jednym  rogu  i  nielakierowanym

biurkiem  pod  komputer  w  drugim.  Pośrodku  dłuższej  ściany  przymocowany  był  plazmowy
telewizor. Sofa zaskrzypiała, kiedy Klas na niej usiadł.

– Jesteś dzisiaj w domu? – zapytał Christer.
– Tak, a jak wam się wydaje? Nie powinienem?
Klas ściszył telewizor. Na ekranie rozgrywała się teraz niema popołudniowa opera mydlana.
– Brat nie żyje, do cholery.
Siedział  na  brzegu  sofy,  lekko  pochylony  do  przodu,  opierając  łokcie  o  kolana.  Na  stole

stała szklanka i duża butelka taniej coli.

– Wiedziałem, że przyjdziecie – rzekł.
– Naprawdę?
Klas podniósł wzrok. W kuchni zapadła cisza.
–  Zakładam,  że  przez  tę  kłótnię  jestem  najbardziej  podejrzany  z  wszystkich.  To  dlatego  tu

jesteście.

Klas pocierał dłonią o dłoń; wyglądało to prawie tak, jakby je mył, bez mydła i wody.
– Można zrozumieć, że się wściekłeś, kiedy brat nie chciał sprzedać domu – odparła Betty.
–  Jasne,  że  tak.  Chodziło  o  duże  pieniądze,  a  ja  i  Dawita  planowaliśmy  kupić  coś  w

Hagfors.  Chciałem,  by  nasze  dziecko  dorastało  we  własnym  domu.  Tamte  pieniądze  dużo  by
rozwiązały. W przeciwieństwie do niego nie jesteśmy bogaci.

Dłonie Klasa wciąż wykonywały ten sam ruch.
–  A  teraz  jesteś  jedynym  spadkobiercą  i  możesz  zrobić  z  domem,  co  zechcesz  –  zauważył

background image

Christer.

Klas  otworzył  usta,  ale  zamiast  coś  powiedzieć,  pochylił  głowę,  odwracając  lekko  twarz.

Trudno było wyczuć, czy naprawdę płacze, czy tak dobrze gra. Trzęsące się ramiona sprawiały
wrażenie teatralnego efektu, lecz łkania brzmiały prawdziwie.

W  Bogu  nadzieja,  że  nic  nie  stanie  się  Tinie,  pomyślał  Christer.  Gdyby  wbrew  wszelkim

oczekiwaniom  została  zamordowana  w  Göteborgu,  miałbym  przechlapane.  Nasze  dyskusje  i
wymiana maili tej wiosny wzbudziłyby podejrzenia każdego policjanta.

Wszystko  zaczęło  się  wtedy,  gdy  Christer  powiedział,  że  chce  dać  zachowek  za  jej  część

domu  Bengta  i  Gunvor.  Tina  uznała,  że  agent  wycenił  jego  wartość  o  wiele  za  nisko,  bo
wiedziała, że inne domy z własnym pomostem są sprzedawane znacznie drożej. W końcu zlecili
wycenę innej agencji nieruchomości, by ją zadowolić.

Christer na samą myśl o tym czuł się zupełnie wyczerpany.
A kiedy wreszcie doszli do porozumienia, Torun nagle wyskoczyła ze swoimi wnętrzarskimi

pomysłami.  Mieli  wyburzyć  ściany,  by  stworzyć  wyspę  kuchenną  i  otwartą  przestrzeń.
Wszystkie tapety okazały się okropne, a łazienka była do generalnego remontu.

– Chyba rozumiesz, że ja też chcę mieć w to swój wkład – powtarzała.
I  Christer  rozumiał.  Oczywiście,  że  tak.  Ale  to  był  dom  jego  dzieciństwa,  a  ona  mówiła  o

nim jak o jakiejś ruderze.

Jego  rodzice  umarliby  na  miejscu,  gdyby  zobaczyli  swój  dom  tak  zrujnowany,  tego  był

pewien. Powiedział to zresztą. I wtedy Torun krzyknęła, że jest maminsynkiem, że już czas, by
odciął  pępowinę  i  stał  się  dorosłym  facetem.  To  był  pierwszy  i  jedyny  raz,  kiedy  na  niego
krzyczała,  a  Christer  wciąż  pamiętał  każde  słowo  z  tamtej  kłótni,  choć  kilka  razy  go
przepraszała, a on powiedział, że jej wybaczył.

Nie  wiedział,  czy  najgorsze  było  uświadomienie  sobie,  że  ona  ma  rację,  czy  to,  że  do

tamtego dnia był przekonany, iż postrzega go inaczej. I czuł się szczęśliwy w tym złudzeniu.

Kiedy  wrócił  myślami  do  pokoju  Klasa  Sannera,  gospodarz  nadal  siedział  na  brzegu  sofy,

lecz ramiona już mu się nie trzęsły.

– Jeśli nie ty zabiłeś Pära, to kto?
Christer czuł, jak jego frustracja związana z Torun przenosi się na Klasa, który podniósł na

niego wzrok.

– Właśnie – powiedział. – Sam chciałbym to wiedzieć.
Naprawdę płakał. Całą twarz miał mokrą od łez.
– Przepraszam – dodał po chwili. – Zaraz wracam.
Zakołysał się parę razy, odepchnął rękami od siedzenia sofy, wstał i wyszedł do łazienki.
Christer  i  Betty  siedzieli  w  milczeniu.  Nad  sofą  wisiała  biała  półka  pełna  porcelanowych

figurek. W ich natłoku Christer zauważył rokokową damę z upiętymi włosami i zdobiony złotem
krucyfiks. Torun pewnie by zemdlała.

Kiedy Klas wrócił, Christer poprosił go, by opowiedział o wczorajszym polowaniu.
– Mówiłem wczoraj – odparł Klas.
Pod  wpływem  nalegań  opowiedział  mechanicznie,  jak  podjechał  samochodem  do  placu.

Widział,  jak  Pär,  jego  córka,  Henrik,  Janet  i  Ulf  odchodzą  stamtąd  zwartą  grupą.  On  sam

background image

odczekał, by nie iść razem z nimi. Siedział na swoim stanowisku, słyszał oba strzały, lecz „nie
zauważył niczego niezwykłego, czy jak to nazwać”.

Opowiedział  też  jeszcze  raz,  jak  Roy  podbiegł  do  ambony  i  jak  Petra  rozmawiała  z  nim

przez radio. Kiedy naganka się skończyła, zszedł szybko do samochodu, by zdążyć przed Pärem i
Alvą.

– Mówisz, że zszedłeś od razu do samochodu, ale byłeś wśród ostatnich, którzy wrócili do

ubojni – zauważył Christer.

– Jak mówiłem wczoraj, pomagałem przy zabitej łoszy. Możecie zapytać Hallinga.
– Według Waldemara Hallinga i Femkego van Veltzena dołączyłeś do stanowiska 212 jakieś

dwadzieścia minut po przerwaniu polowania. Co robiłeś w międzyczasie?

– Pisałem esemesa do kumpla.
– Gdzie wtedy byłeś?
– W samochodzie.
– A gdzie stał samochód?
– Na placu.
Betty zmieniła pozycję na krześle, które zaskrzypiało.
–  Powiedziałeś  właśnie,  że  szybko  wyszedłeś  z  lasu,  by  nie  natknąć  się  na  Pära,  ale  bez

oporów zostałeś na placu.

– To co innego. Tam czułem się chroniony.
– Chroniony? Bałeś się Pära?
Klas przeciągnął dłonią po włosach. Mieli wrażenie, że rozmowa przybrała obrót, jakiego

się nie spodziewał.

– Nie tyle bałem, co nie lubię konfliktów. Wolę ich unikać, jeśli mogę.
– A Pär taki nie był?
– Nie – przyznał Klas. – Ale o tym chyba wszyscy wiedzą, prawda?
– Czy ktoś cię widział, kiedy siedziałeś w samochodzie? – zapytał Christer.
– Nie wiem. Możliwe, że ktoś mnie zobaczył od strony lasu, ale ja nikogo nie zauważyłem.
– Co napisałeś w esemesie? – zapytała Betty.
– Słucham?
– Co napisałeś w esemesie, kiedy siedziałeś w samochodzie? I do kogo był?
Klas zamrugał parę razy.
– Do kolegi, jak już mówiłem. Hassego. Kiedyś rozmawialiśmy o Nile City i powiedziałem

mu, że mam jeszcze cały serial na starych taśmach VHS. Przedwczoraj wieczorem przysłał mi
esemesa  z  pytaniem,  czy  mógłby  je  pożyczyć.  A  ja  mu  wtedy  odpowiedziałem.  Jest  tutaj,  jeśli
was interesuje.

Klas kliknął na wiadomość i pokazał policjantom komórkę.
– Wysłana o 18.11 – odczytała Betty.
Klas ze zdziwieniem wpatrywał się w cyfry.
– Ale to niemożliwe.
Poruszył trochę komórką, lecz cyfry się nie zmieniły.
–  Może  wysłał  się  dopiero  wtedy,  gdy  wracałem  do  domu  –  powiedział.  –  Na  pewno  tak

background image

było. Wiecie, jak jest tam na górze. Wszędzie brak zasięgu.

Christer i Betty spojrzeli na siebie.
– Nie wierzycie mi?
Christer wstał i Betty zrobiła to samo.
– Na tym zakończymy – rzekł. – Ale może jeszcze tu wrócimy.
Klas nie ruszył się z sofy, kiedy wychodzili. Dawita zamknęła się w sypialni.
Na klatce schodowej wciąż unosił się ostry zapach środka czyszczącego.
– Co o tym sądzisz? – zapytał Christer.
– Trudno powiedzieć – odrzekła Betty. – Nigdy nie wiadomo. Tego esemesa mógł właściwie

napisać kiedykolwiek. Przez dwadzieścia minut można dużo zrobić.

Christer otworzył centralnym zamkiem samochód zaparkowany po drugiej stronie ulicy.
– Przepraszam, jeśli to brzmi protekcjonalnie – dodała. – Nie chcę tego, naprawdę. Ale jak

można w taki sposób importować sobie żonę? Naprawdę nie pojmuję.

– Dlaczego?
– To znaczy – co może ich łączyć? O czym rozmawiają? Człowiek chyba potrzebuje do życia

czegoś więcej niż jedzenie i seks.

– Może prowadzą głębokie rozmowy, skąd mamy to wiedzieć? – rzekł Christer. – Dyskutują

wieczorami o Kancie i Nietzschem.

– Tak myślisz?
Betty roześmiała się i usiadła na miejscu dla pasażera z niemal irytującą pewnością siebie.
Co ty wiesz o prawdziwej samotności, pomyślał Christer.

29

K

iedy Petra wróciła na komisariat

, poszła prosto do swojego pokoju, zdjęła kurtkę i powiesiła

na  haczyku  za  drzwiami.  Usiadła  przy  starym  biurku  Munthera,  które  starała  się  jakoś  ozdobić
kwiatami w doniczkach i oprawionymi fotografiami Hannesa i Nellie.

Nogi miała zupełnie bez czucia, a podkoszulek wilgotny od potu. Zdjęła czapkę i energicznie

przeciągnęła  parę  razy  palcami  przez  włosy.  Im  dłużej  drapała,  tym  bardziej  ją  swędziało.  W
końcu miała wrażenie, że zdarła sobie skórę z głowy.

– Jak było tam na górze? – zapytał Christer, wchodząc do pokoju z kartką w ręku.
–  Ciężko.  Nauczyłam  się  radzić  sobie  z  większością  rzeczy,  ale  najtrudniej  jest,  kiedy  coś

złego przytrafia się dzieciom.

Petra pamiętała, w jaką panikę wpadła, kiedy Nellie znikła tamtej zimy i nie można było się

z nią skontaktować, jak pulsowało jej w głowie tak mocno, że nie mogła logicznie myśleć, i jak
zupełnie straciła panowanie nad sobą przy kolegach.

background image

– A wam jak poszło?
– Właśnie wróciłem z Betty od Klasa Sannera. Trudno powiedzieć, jak poszło. Ale mam dla

ciebie wiadomość o wilku.

Gest,  jakim  Christer  podał  jej  kartkę,  wywołał  u  Petry  intensywne  déjà  vu  z  czasów,  gdy

miał  nadzieję,  że  zostanie  szefem.  Wrażenie  było  tak  silne,  że  niemal  słyszała  głos  Munthera  i
jego  ciężkie  kroki  na  korytarzu,  widziała,  jak  wkłada  na  nos  okulary.  Wydało  jej  się  to  takie
odległe w czasie.

Pamiętała swoje zaskoczenie, kiedy Munther jej zaproponował, by objęła jego stanowisko,

kiedy on przejdzie na emeryturę. Należało się przecież Christerowi, wszyscy w komisariacie tak
uważali, marzył o nim, odkąd sięgała pamięcią.

Powiedziała to zresztą, lecz Munther obstawał przy swoim. Twierdził, że jest stworzona do

tej  funkcji.  I  zgodziła  się  po  paru  tygodniach  namysłu,  mając  w  domu  zaskakujące  poparcie
Lassego.

– Okej, co to jest? – zapytała i spojrzała na kartkę wypisaną starannym charakterem pisma

Christera.

Streścił szybko to, co powiedział mu Ulf, jak to on i Pär znaleźli wilka, a chwilę wcześniej

widzieli samochód, który jechał żwirówką z dużą prędkością.

– Toyota. Kombi. Srebrna? Bertil Öy. Oliver Långström. Czwartek czwartego października,

koło czternastej – czytała. – Tak, muszę to sprawdzić.

– Myślisz, że to może być wystarczający motyw do odebrania człowiekowi życia? – zapytał

Christer, siadając na krześle dla gości.

–  Teoretycznie  tak.  Jeśli  kłusownik  jest  absolutnie  pewny,  że  Pär  widział  coś,  czego  nie

powinien.

Usłyszeli kroki w korytarzu i po paru sekundach Folke stanął w pokoju z telefonem w ręku.
– Nie – zwrócił się do Christera. – Nie znalazłem w telefonie Pära żadnych zdjęć wilka. Ani

jednego.

Przewijał zdjęcie za zdjęciem palcem wskazującym, po czym wzruszył ramionami.
– Może je skasował – odparł Christer.
– Całkiem możliwe, ale jeśli to wszystko prawda, powinniśmy sprawdzić komputer Pära. W

ogóle sporo powinniśmy w nim sprawdzić.

– Bodil jest w szpitalu z Alvą – przypomniał Christer. – Nikogo nie ma u nich w domu.
– Może gdzieś jest zapasowy klucz – podsunęła Petra. – U jakiegoś sąsiada?
Nie powinna się wtrącać. Na razie nie była szefem.
– Racja – przytaknął jej Christer. – Zaraz to sprawdzę.
Kiedy wyszedł z pokoju, Folke zajął jedno z miejsc dla gości.
– Jak leci? – zapytał, zakładając nogę na nogę.
Jego spojrzenie ze służbowego zmieniło się w prywatne. Krótka przerwa w pracy.
– Co mam powiedzieć? – odrzekła Petra. – Niezręczna sytuacja. A teraz jestem oficjalnie w

kręgu podejrzanych.

Chociaż  spodziewała  się  artykułu  po  wczorajszej  rozmowie  z  Magdaleną  Hansson,  była

zdziwiona, że tak wyeksponowali ten właśnie szczegół.

background image

– To dla ciebie trudne? – zapytał Folke. – To znaczy… czytać o sobie w gazecie.
– Nie takie straszne. Czujesz się współwinny, czy co? Niepotrzebnie.
Wyczuwała czasami, że to dla Folkego pewien dyskomfort mieć za partnera profesjonalnego

fotografa.

Odłożyła kilka kopert, które Laila położyła na jej biurku, i włączyła komputer.
– A właśnie, nie przyjął zastępstwa?
–  Tym  razem  nie  –  odrzekł  Folke.  –  Choć  nie  wiem,  szczerze  mówiąc,  jak  długo  zostanie.

Chce jechać do Sztokholmu.

–  Powinieneś  się  odważyć  i  pojechać  z  nim  –  powiedziała  Petra  półżartem,  ale  dość

poważnie.

Folke się uśmiechnął, lecz nie odpowiedział. Czy on też przymierzał się do wyjazdu?
– No, czas zrobić coś pożytecznego – oznajmił, wstając.
Petra  przeczytała  kartkę,  którą  podał  jej  Christer.  Bertil  czy  Oliver?  Od  którego  powinni

zacząć?  Weszła  na  hitta.se  i  znalazła  ich  adresy.  Oliver  mieszkał  w  Uvanå,  niedaleko  ubojni,
Bertil kilkaset metrów od komisariatu. Zacznie od niego, bo tak będzie wygodniej.

Odwróciła się, słysząc lekkie pukanie do drzwi.
– Mogę wejść? – zapytał Geir.
– Oczywiście.
Nie, pomyślała, widząc, jak Geir sięga do klamki. Nie rób tego. Zamknięte drzwi oznaczają

konflikt  albo  tajemnice,  a  nie  chciała,  by  ktoś  sobie  pomyślał  jedno  czy  drugie.  Geir  chyba  to
rozumiał,  bo  nie  zamknął  ich  całkiem,  tylko  zostawił  dziesięciocentymetrową  szczelinę,  nim
usiadł na krześle.

Wraz z nim pojawił się w pokoju wyraźny zapach szamponu.
Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, jakby żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć.
– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że tu jestem – zaczął.
– Nie, czemu miałabym mieć?
Co on właściwie sobie myślał? Przygładziła dłonią włosy, które pewnie dalej sterczały na

wszystkie strony, lecz pożałowała tego w tej samej chwili. Tak jakby jej zależało na jego opinii.

– To dobrze – odrzekł.
Znów zapadła cisza.
– Muszę przyznać, że trochę się zdziwiłem, kiedy się dowiedziałem, że polujesz.
– Aha. A dlaczego?
– Nie wyglądałaś mi na taką osobę.
Parsknęła śmiechem trochę głośniej, niż zamierzała.
– A jak wygląda taka osoba?
– Milcząca, introwertyczna, mało kobieca. Dokładne przeciwieństwo ciebie.
Przyglądał się jej intensywnie.
Niebieskie. Jego oczy były naprawdę niebieskie.
– Możliwe. Ale myślę, że dobrze jest czasem dać sobie spokój z gadaniem o niczym i tylko

robić,  co  trzeba,  bez  analizowania  i  dzielenia  włosa  na  czworo.  Jak  mamy  polować,  to
polować,  a  nie  gadać,  kropka.  Są  tam  ludzie,  z  którymi  poluję  od  dobrych  paru  lat  i  nie  mam

background image

pojęcia,  gdzie  pracują  ani  ile  mają  dzieci.  I  nie  interesuje  mnie  to.  Może  to  męska  cecha,  nie
wiem. Dla mnie to raczej odprężające.

Geir uśmiechnął się.
– A ja myślałem, że lubisz być szefem. Teraz już nie jestem taki pewny.
Petra odwzajemniła uśmiech.
– Skoro już mówimy o pracy, zastanawiam się trochę nad tą nową informacją o wilku, którą

dostał Christer – rzekła. – Czy mogę ją sprawdzić, nawet jeśli dotyczy myśliwych z tej grupy?

–  Myślę,  że  tak.  To  nie  ma  przecież  nic  wspólnego  z  tym,  co  wydarzyło  się  wczoraj.

Przynajmniej nic nam na ten temat nie wiadomo.

– Okej – odparła Petra. – Chciałam tylko wiedzieć.
Geir nie zamierzał wstawać z krzesła, przeciwnie, rozsiadł się wygodnie i wyjął z kieszeni

porcję snusu.

– Nie zostałem wprowadzony w tę sprawę z wilkiem – rzekł, obracając snus w palcach. –

Co wiecie na ten temat?

Porcja snusu wydawała się malutka w jego silnej dłoni. Petra starała się wyrównać puls.
–  Wiemy  tylko,  że  wilk  został  zastrzelony  ze  sztucera,  kaliber  30-06  –  odpowiedziała.  –

Informacje, jakie przekazał Ulf Seth, pozwalają nam umiejscowić to w czasie.

– I co teraz z tym zrobicie?
Właśnie, pomyślała. Znów utkwiła wzrok w jego oczach.
– Sprawdzić, czy Bertil Öy i Oliver Långström mają alibi na te godziny. Jeśli nie, myślę, że

powinniśmy przeszukać ich domy, zajrzeć do ich szafek na broń.

Geir pokiwał głową z lekkim roztargnieniem, jakby nie słuchał jej uważnie.
– Jak myślisz, kto zabił Pära Sannera? – zapytał.
Petra bębniła palcami po kartce, którą dostała od Christera.
– Rozumiem, że nie możesz nikogo wskazać – ciągnął Geir. – Ale dobrze byłoby usłyszeć,

co o tym sądzisz.

– W tej chwili nie potrafię niczego wymyślić. To wszystko jest takie niedorzeczne.
– Czy wiedziałaś, że Janet Antonsson była w związku z Pärem?
Petra skinęła głową.
– Obiło mi się o uszy.
– Jeżeli coś wymyślisz albo usłyszysz, albo tylko zechcesz porozmawiać, przyjdź do mnie.

Twoja znajomość środowiska i kontakty są ważne, mam nadzieję, że to rozumiesz.

Znów  zapadła  cisza.  Czy  on  nie  zamierza  stąd  iść?  Miała  wrażenie,  że  w  pokoju  zaczyna

brakować tlenu.

– Właściwie powinienem powiedzieć, że żałuję tego, co mówiłem wiosną – rzekł. – Ale nie

żałuję. Każde słowo było szczere.

Potem wstał i wyszedł.
Petra odwróciła się do komputera. Kiedy kliknęła w mapkę z domowym adresem Olivera,

zauważyła, że lekko drżą jej ręce.

background image

30

K

obieta między drzewami znów mówiła do Bodil

. Jej sylwetka przemykała za świerkami. Miała

ładną twarz, lecz skrzywiony kręgosłup.

– Myślisz, że odzyskałaś córkę – mówił głos. – Alva jednak jest wciąż u mnie. I pozostanie

na zawsze. Nigdy nie dostaniesz jej z powrotem.

Kiedy Bodil otworzyła oczy, jej serce waliło jak młotem. Długo rozglądała się po pokoju,

nie bardzo wiedząc, gdzie jest ani skąd dobiega ten dźwięk. Potem dotarło do niej, że zbudziło
ją dzwonienie komórki.

Kroplówka. Koc. Właśnie.
Serce nadal tłukło jej się w piersi, kiedy wzięła telefon ze stolika przy łóżku.
Numer zastrzeżony.
– Bodil, słucham? – szepnęła.
– Tu znów Christer Berglund. Przepraszam, że ciągle niepokoję telefonami.
Christer. Berglund. Policjant.
Powoli  oprzytomniała,  usiadła  na  krześle.  Szare  dzienne  światło  spowijało  pokój  jak

przezroczysta zasłona, a ona nie miała pojęcia, która jest godzina ani jak długo spała.

W ustach czuła smak podobny do orientalnej przyprawy i zapragnęła nagle umyć zęby.
– Obudziła się? – zapytał Christer.
Bodil spojrzała na Alvę, która leżała z zamkniętymi oczami i ciężko oddychała.
– Nie, jeszcze nie.
Czuła niejasny niepokój, wiedziała, że miała coś powiedzieć, coś ważnego, coś… Właśnie

miała to uchwycić, kiedy Christer dodał:

– Właściwie chciałem spytać o coś innego. Będziemy musieli zajrzeć do komputera Pära.
– A dlaczego?
Teraz Bodil była już całkiem rozbudzona.
–  Musimy  przejrzeć  maile  i  pliki,  bo  sądzimy,  że  rozwiązanie  może  kryć  się  tam.  Umowy

biznesowe,  porozumienia,  dokumenty,  których  może  nigdy  nie  sprawdzał  rewident.  Mamy  już
jego telefon, ale, jak wspomniałem, musimy też sprawdzić inne rzeczy.

– Dobrze – zgodziła się z wahaniem. – Chociaż nie znam hasła do jego poczty.
–  Poradzimy  sobie  –  zapewnił  ją  Christer.  –  Bez  problemu.  Mamy  tutaj  ludzi,  którzy  to

potrafią.  Ale  ty  jesteś  chyba  nadal  w  Torsby,  więc  pytam,  jak  możemy  się  tam  dostać  i  to
sprawdzić? Czy jest gdzieś zapasowy klucz?

Bodil zadrżała, jakby w pokoju był przeciąg. To nie mogła być prawda. Nie wystarczy, że

Pär  nie  żyje,  a  Alva  leży  nieprzytomna  pod  grubą  warstwą  koców  –  obcy  ludzie  zaczną  teraz
grzebać w ich życiu. Warstwa za warstwą, aż do samego wnętrza. Najbardziej sekretnego.

Znów zaczęła wątpić w miłosiernego Boga.
– Nie wiem, ale jakoś nie bardzo mi to odpowiada – powiedziała. – Wejdziecie do naszego

domu, kiedy nikogo tam nie ma? Taki macie zamiar?

–  Rozumiem,  że  to  trudne,  ale  bardzo  ważne.  Mamy  trop,  nad  którym  pracujemy,  i  nie

background image

możemy zwlekać. W komputerze może się kryć bardzo wiele.

To na pewno, pomyślała, a głośno rzekła:
–  Ale  to  również  mój  komputer.  Po  pierwsze,  mam  tam  mnóstwo  prywatnych  rzeczy,  a  po

drugie – nie mogę zostać na dłużej bez komputera.

– Obiecujemy, że będziemy dyskretni.
Co to znaczy? Bodil znów zadrżała. Jak mogło do tego dojść?
– Nie będziecie chyba czytać moich maili? – zapytała. – Gwarantuję, że nie ma w nich nic,

co by was mogło zainteresować.

– Nie ma powodu do obaw – zapewnił ją Christer. – Gdzie jest drugi klucz?
Zrozumiała, że się nie wykręci.
– Wisi w drewutni, na gwoździu po prawej stronie przy drzwiach.
– Dobrze. Odezwiemy się.
Teraz nie mam już życia. Wszystkie rodzinne tajemnice wyjdą na jaw.

31

C

hrister upił kolejny łyk kawy

, podczas gdy Folke obsługiwał projektor stojący na środku stołu

konferencyjnego.  Siedząca  obok  niego  Betty  rysowała  kwiatki  w  swoim  skoroszycie.  Drobne
czterolistne  koniczynki,  które  szybko  zapełniły  jeden  róg  kartki.  Urban  siedział  pochylony  do
przodu i przeglądał notatki.

– Chciałem wam pokazać kilka zdjęć z telefonu Alvy – zaczął Folke, podłączając projektor

do laptopa.

Geir zamrugał w ostrym świetle, wstał i obrócił białą tablicę tak, że widać było pustą drugą

stronę.

– To te, które zrobiła podczas polowania – wyjaśnił Folke.
Na  tablicy  pojawiło  się  siedem  zdjęć  wielkości  znaczka  pocztowego.  Pierwsze,  które

powiększył, była ciemną i dość nieostrą fotografią, przedstawiającą trzech mężczyzn w strojach
myśliwskich, wydychających białe obłoczki pary. Christer od razu rozpoznał Jana-Åkego Qvista
z  cienkimi  włosami  wystającymi  spod  czapki  i  moro  Olivera  Långströma,  z  czarnymi  pniami
drzew  jak  drukowany  brzozowy  zagajnik.  Trzecią  osobę,  która  stała  pochylona,  trudniej  było
rozpoznać.

– Wygląda jak Bertil Öy – orzekł Folke, zataczając kursorem kółko wokół ubranej w czapkę

głowy.

– Zgadza się – potwierdził Christer.
–  Dyskretna  czapka  –  Betty  wskazała  ruchem  głowy  fluoryzujący  napis  „100  %  przeciw

wilkom!”

background image

Następne  zdjęcie  przedstawiało  mniej  więcej  to  samo,  z  tą  różnicą,  że  było  jeszcze

ciemniejsze. Na trzecim dostrzegli jeszcze pół twarzy Petry stojącej za Bertilem.

Folke  położył  trzy  fotografie  obok  siebie,  odłożył  myszkę  i  sam  spojrzał  na  obraz  z

projektora, jakby w ten sposób łatwiej było mu zinterpretować ich treść.

Geir odsunął swoje krzesło na bok, by nie zasłaniać, i zapytał:
–  Dlaczego  zrobiła  zdjęcia  właśnie  tych  trzech  osób?  Czy  to  czysty  przypadek?  Co  o  tym

sądzicie?

Christer uważnie przyjrzał się zdjęciom. Oliver wyglądał na równie zadufanego w sobie jak

zawsze  i  patrzył  prosto  w  obiektyw.  Jan-Åke  spoglądał  w  bok,  jakby  skupiony  na  czymś,  co
znajdowało  się  poza  kadrem.  Bertil  zdawał  się  myśleć  tylko  o  białej  karcie  przydziału,  którą
trzymał w prawej dłoni.

– Czy Alva znała te osoby? – ciągnął Geir.
–  Nie  bardziej  niż  pozostałe  z  grupy  –  odparł  Christer.  –  Nikt  z  nich  nie  utrzymywał

bliższych kontaktów z Sannerami, przynajmniej nic nam dotąd o tym nie wiadomo.

– Ten w tej czapce z wilkiem jest nawet niezły – stwierdziła Betty. – Nie całkiem w moim

typie, ale jednak.

– Od kiedy zaczęliśmy tu komentować urodę ludzi? – wtrącił Urban. – Strach pomyśleć, co

by było, gdyby wszyscy to robili.

Betty  posłała  mu  zmęczone  spojrzenie,  po  czym  zwróciła  się  do  pozostałych  osób

siedzących przy stole.

– Nie miałam zamiaru komentować niczyjej urody, ale to mógł być powód, dla którego Alva

robiła mu zdjęcia. Jak widzicie, jest w centrum wszystkich trzech.

Geir skinął głową.
– Możesz mieć rację. Ile on ma lat?
– Dwadzieścia dwa – odpowiedział Christer.
Geir splótł ręce za głową, nie odrywając wzroku od zdjęć.
– A Alva trzynaście. Nieletnia.
–  Ale  ja  nie  sądzę,  że  oni  się  znają  –  odrzekła  Betty.  –  On  nawet  jej  nie  widzi,  ledwo

rejestruje jej obecność.

– Skąd wiesz? – zapytał Urban.
– Spójrz tylko na zdjęcia. Gdyby się znali, wiedziałby, gdzie ona stoi, i na pewno patrzyłby

w obiektyw i się uśmiechał, widząc, że robi mu zdjęcie. Nie sądzicie?

Geir skinął głową.
– Myślę, że tu też masz rację.
– Ale jakie to właściwie ma znaczenie? – nie ustępował Urban. – To znaczy, w kontekście

morderstwa.

– Jest więcej zdjęć, prawda, Folke? – przypomniał Geir, ignorując komentarz Urbana.
Folke znów usiadł przed komputerem.
– Są trzy zdjęcia ze stanowiska. Nakręciła też krótki film.
Pierwsze z nich przedstawiało małe leśne jeziorko, nad którym leżała jeszcze poranna mgła.
– Zrobione dwadzieścia cztery minuty po ósmej – powiedział Folke. – Czyli na sześć minut

background image

przed rozpoczęciem polowania.

Drugie zdjęcie zostało zrobione w kwadrans później i przedstawiało Alvę, która z poważną

mina zwracała do kamery prawy policzek.

– Sama to zrobiła? – zapytał Christer.
Folke skinął głową.
– Tak sądzę. Wnioskuję to z ramienia pochylonego do przodu.
Teraz  kliknął  w  film.  Trwał  dziewiętnaście  sekund  i  został  nagrany  trzy  minuty  po

dziewiątej.

– Mniej więcej na kwadrans przed zastrzeleniem Pära – zaznaczył Folke, nim włączył play.
Christer drgnął, kiedy zobaczył obiektyw komórki omiatający stok i jezioro. Las szumiał, a

nieco  dalej  trzepotały  skrzydłami  dwa  kruki.  Wyglądało  to,  jakby  się  bawiły,  ganiając  wokół
wierzchołka  świerka.  Powolne  panoramowanie  objęło  teraz  wywrócone  pniaki,  a  potem  Pära
siedzącego nieruchomo na plecaku, z parującym kubkiem kawy w dłoniach i sztucerem opartym
o pień pobliskiej sosny. Kiedy spostrzegł, że jest filmowany, spojrzał w aparat i uśmiechnął się
ze znużeniem. Ostatnie ujęcie było zbliżeniem stopy Pära w wysokim bucie.

– Czy na tym filmie da się dostrzec coś dziwnego? – zapytał Geir. – Puść go jeszcze raz.
Obejrzeli  film  cztery  razy,  lecz  nie  zobaczyli  nikogo  oprócz  Pära  i  nie  usłyszeli  niczego

prócz odgłosów lasu i lekkiego szelestu kurtki Alvy, kiedy się poruszała.

Ostatnie  zdjęcie  przedstawiało  Pära  i  zostało  zrobione  na  trzy  minuty  przed  jego  śmiercią.

Siedział  wciąż  w  tej  samej  pozycji  jak  na  filmie,  z  tą  różnicą,  że  odstawił  termos  z  kawą  i
spoglądał na jezioro, zamiast patrzeć prosto w aparat.

Aby  podkreślić,  że  pokaz  się  skończył,  przynajmniej  na  dziś,  Geir  uniósł  się  na  krześle  i

przysunął z nim do stołu. Folke wyłączył projektor i zdjęcia na białej tablicy znikły.

– Czy w telefonie znalazło się coś ciekawego? – zapytał Geir.
–  Nie  –  odparł  Folke.  –  Ani  nie  dzwoniła,  ani  nie  próbowała  się  do  nikogo  dodzwonić

wczoraj rano. Nie było też esemesów.

– A telefon Pära?
–  Żadnych  połączeń  rano,  ale  są  oczywiście  numery  i  kontakty  do  przejrzenia.  Jeszcze  nie

zdążyłem.

Geir  powoli  kiwał  głową,  jednocześnie  coś  notując.  Potem  wstał  i  odwrócił  tablicę  do

zwykłej  pozycji,  tak  że  strona  z  mapami  i  nazwiskami  znów  stała  się  widoczna.  Wcześniej
podczas  zebrania  napisał  pod  nazwiskiem  Klasa  Sannera  „spór  o  spadek”  oraz  „wilk?”  przy
Bertilu  Öyu  i  Oliverze  Långströmie.  Koło  Ulfa  Setha  widniały  słowa  „koledzy/przyjaciele”,  a
przy  Janet  Antonsson  „dawny  związek”.  Pod  nazwiskiem  Ernsta  Losjö  znalazła  się  uwaga
„sprawa o las”. Tylko Henrik Åhman nie miał z Pärem żadnych znanych im powiązań.

– Urban, jak ci poszło z rejestrem karnym? – zapytał.
– Miło, że pytasz.
Urban rozluźnił ręce skrzyżowane wcześniej na piersi i zaczął kartkować swój notatnik.
– Znalazłem trzy wpisy. Ulf Seth wpadł trzy lata temu na oszustwie podatkowym. Wywinął

się  grzywną.  Jan-Åke  Qvist  był  w  zeszłym  roku  sądzony  za  pędzenie  bimbru.  Też  dostał
grzywnę. I jeszcze Henrik Åhman, który osiem lat temu miał dozór elektroniczny za pobicie.

background image

– Jakie pobicie? – zainteresował się Geir.
– Nic więcej nie wiem, ale chyba niezbyt poważne, skoro skończyło się na dozorze. Mogę

sprawdzić dokładniej.

–  Kim  on  właściwie  jest?  –  zapytał  Christer,  zwracając  się  do  Folkego,  który  miał  go

wczoraj na swojej liście osób do przesłuchania.

–  Mieszka  w  Varbergu  –  odpowiedział  Folke.  –  Jeśli  dobrze  pamiętam,  to  jego  pierwsze

polowanie w tych stronach. Zeszłej jesieni zdał egzamin łowiecki.

–  Czy  podczas  polowań  wynajmuje  jakiś  dom  w  okolicy?  –  zapytał  Christer.  –  Betty  i  ja

chcemy przesłuchać go później, kiedy będziemy u Janet Antonsson.

– Ma przyczepę kempingową, stoi przed domkiem rybackim w Uvanå. Wiesz, gdzie to jest?
Christer skinął głową.
–  To  dobrze  –  odrzekł  Geir.  –  Pojedziecie  tam,  kiedy  skończymy  tutaj.  A  tobie,  Urban,

przypadnie zaszczyt przejrzenia ksiąg rachunkowych Pära.

– Pasjonujące – mruknął Urban.
–  Możliwe,  że  nie  jest  to  najbardziej  emocjonujące  zadanie,  ale  musi  być  zrobione

porządnie.  Po  pierwsze,  mamy  sprawę  o  las  z  Ernstem  Losjö.  Pär  prowadził  też  interesy  z
innymi  osobami  spośród  kręgu  podejrzanych.  Albo  z  ich  krewnymi.  Jak  nam  powiedzieli
Christer i Betty, jego żona i brat potwierdzili, że był dość bezwzględny w interesach.

– I myślisz, że to można znaleźć w jego księgach. – Urban parsknął śmiechem. – Gospodarka

leśna nie funkcjonuje teraz najlepiej. Ale okej, zrobię, co mogę.

Geir nie skomentował słów Urbana, tylko zwrócił się bezpośrednio do Folkego:
– Ty dalej pracuj nad telefonem i komputerem Pära. Życzę wam wszystkim powodzenia.

32

Z

aczynał już zapadać błękitnawy zmrok

, kiedy Petra po raz drugi tego dnia skręciła na parking

przed  ubojnią.  Po  porannym  tłoku  nie  pozostał  nawet  ślad.  Plac  był  pusty,  nie  licząc  dwóch
samochodów  stojących  obok  siebie  jak  dwaj  plotkujący  przyjaciele.  Bertila  Öya  i  Fransa
Mogårda.

Otworzyła  drzwi  i  wysiadła.  Nie  umiała  się  w  pełni  zaangażować  w  sprawę  wilka,  ale

przynajmniej miała jakieś zajęcie. Pretekst, by wyjść z komisariatu.

W oknie świeciło ciepłe światło, a kiedy podeszła bliżej, usłyszała włączone radio. Pchnęła

obiema rękami wielkie drzwi i przeszła slalomem między lśniącymi czerwienią tuszami łosi do
stołu na samym końcu pomieszczenia.

– Znowu? – zdziwił się Bertil, w fartuchu i rękawiczkach ochronnych. – Myślałem, że masz

teraz coś innego do roboty.

background image

– Bo mam – odrzekła.
– Dobrze, że przynajmniej znaleźliście dziewczynkę – dodał Bertil, po czym odwrócił się do

niej plecami i znów zabrał do porcjowania.

Frans  ściszył  radio.  Potem  wziął  od  Bertila  kawał  mięsa  wielkości  pięści,  a  ten  go

poinstruował:

– Tego możemy też użyć do gulaszu.
Bertil  każdego  roku  próbował  uczyć  młodszych  członków  grupy,  lecz  zainteresowanie

żmudną pracą przy rzeźnickim stole było niewielkie. Najczęściej tylko w przypadku przydziału
mięsa  dla  siebie  interesowali  się  na  poważnie,  czym  jest  filet,  a  czym  nerkówka.  Petra  miała
podobnie. Dopiero w tym roku poświęciła na to czas, mając poczucie, że nie musi się spieszyć
do  domu.  Została  w  poniedziałek  i  wtorek  wieczorem  i  pomagała  tyle,  ile  umiała.  Hannes  i
Lasse dobrze radzili sobie bez niej.

Frans  oderwał  od  rolki  kawałek  papieru  do  pieczenia,  napisał  ołówkiem  drukowanymi

literami „Na gulasz” i przymocował kartkę do mięsa. Potem włożył wszystko do plastikowego
woreczka.  Miska,  którą  wziął  ze  sobą,  by  zabrać  mięso  do  domu,  była  już  pełna  prawie  do
połowy.

Petra stanęła obok Bertila przy stole, opierając się o jego krawędź. Oddzielał nożem tłuszcz

od łopatki miękkim, niemal pieszczotliwym ruchem, nim robił głębokie nacięcie wokół mięśnia.
To było solidne rzemiosło. Przyjemnie się oglądało.

– Czy mogłabym porozmawiać z tobą przez chwilę na osobności? – zapytała.
Nóż znieruchomiał. Frans też zamarł w połowie ruchu.
– Ze mną? – upewnił się Bertil. – A o co chodzi?
Patrzył na Petrę ze zdziwieniem.
– Chyba nie sądzisz, że zabiłem Pära? Znałem go od takiego.
Pokazał ręką gdzieś na wysokości kolana.
–  Nie  zajmuję  się  sprawą  śmierci  Pära.  Chodzi  o  coś  innego.  Możemy  gdzieś  pójść  na

chwilę?

Petra starannie zamknęła za sobą drzwi do świetlicy.
Nie było sensu dłużej go dręczyć, więc zapytała krótko i bez ogródek:
– Co robiłeś w zeszły czwartek? Czwartego.
Bertil popatrzył na nią ze zdziwieniem.
– Co robiłem? A jakim cudem taki wolny strzelec jak ja ma pamiętać? Nie latam wszędzie z

organizerem czy jak to się tam nazywa.

– Rozumiem – odrzekła z uśmiechem.
– A mogę wiedzieć, czemu pytasz? Trochę się zaniepokoiłem.
– Prowadzę śledztwo w innej sprawie. Potraktuj to jako rutynowe pytanie. Ale jeśli masz na

tamten dzień alibi, chciałabym je znać.

– Alibi? – powtórzył Bertil. – Chyba nie potrzebuję alibi, skoro to tylko rutynowe pytanie.
Podniósł dłonie i poruszył palcami w rękawiczkach.
– Muszę zadzwonić do domu i zapytać Verę – powiedział.
Petra  patrzyła,  jak  zdejmuje  rękawiczki  i  wyrzuca  je  do  kosza.  Podniósł  słuchawkę

background image

wiszącego  na  ścianie  telefonu  i  zaczął  wybierać  numer.  Staromodna  tarcza  z  cyframi  terkotała
lekko przy obracaniu.

Kiedy Bertil rozmawiał, Petra zatopiła się w myślach, wspominając czasy, kiedy znało się

numery  telefonów  na  pamięć  i  nie  wpisywało  wszystkiego  do  komórki.  Nadal  nie  pamiętała
numeru Lassego, choć ostatni raz zmienił go ponad cztery lata temu.

–  Byłem  na  badaniach  kontrolnych  w  ośrodku  zdrowia  –  oznajmił  Bertil,  odkładając

słuchawkę. – Piętnaście po jedenastej.

Piętnaście po jedenastej. Miałby mało czasu, by zdążyć do Nain.
– U jakiego lekarza?
– U Johana Levéna. Nie wierzysz mi?
– Uspokój się, Bertil. To tylko rutyna.
Przyglądał się jej przez chwilę.
– Nie zabiłem żadnego wilka. Bo do tego zmierzasz, prawda?
–  Musimy  sprawdzać  informacje,  które  dostajemy  –  wyjaśniła  Petra.  –  Nie  bierz  tego  do

siebie.

– Chętnie bym się dowiedział, komu przyszło do głowy, że mógłbym zrobić coś takiego.
Bertil podszedł do niewielkiego blatu i wyjął z szuflady nową parę rękawiczek.
Kiedy  wrócili  do  ubojni,  Frans  stał  nad  miską,  rozmawiając  szeptem  z  Oliverem

Långströmem, lecz na widok Bertila i Petry od razu umilkli.

Czasem ma się szczęście, pomyślała Petra.
– Dobrze, że przyszedłeś – zwróciła się do Olivera. – Z tobą też chciałabym przez chwilę

porozmawiać.

– Ze mną?
Oliver  wyciągnął  jedną  rękę.  Reklamówka  Lidla,  którą  w  niej  trzymał,  zaszeleściła  w

powietrzu. W drugiej ręce miał siatkę ze sklepu monopolowego, która wydawała się cięższa.

– Idziesz na imprezę? – zapytała Petra.
– Nie całkiem. Będziemy się tylko kąpać. W balii.
Oliver  rzucał  Fransowi  i  Bertilowi  przez  ramię  przesadnie  niespokojne  spojrzenia,  kiedy

Petra prowadziła go do świetlicy Jakby zamierzała go porwać.

Gdy zamknęła za sobą drzwi, zadała mu to samo pytanie, co Bertilowi.
–  Niech  pomyślę  –  odparł  i  pociągnął  za  ucho,  w  którym  tkwił  plastikowy  kolczyk,

rozciągający otwór w płatku ucha tak, że można było przez niego patrzeć. W drugim tkwił kieł
jakiegoś drapieżnika.

Dzięki Bogu, Hennes nigdy nie miał takich pomysłów. Kolory włosów Nellie, od różowego

przez zielony do kruczej czerni, były w porównaniu z tym łatwiejsze do zaakceptowania.

– A właściwie czemu o to pytasz? – zainteresował się w końcu Oliver.
– Rutyna. Chodzi o śledztwo.
– Które ma coś wspólnego z Pärem Sannerem?
– Odpowiedz tylko na pytanie, a zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.
Wielkie nieba, czy to musi być takie trudne? Petra starała się ukryć narastającą irytację.
– Czy mogę dostać adwokata? – zapytał ze złośliwym uśmiechem.

background image

– Aby odpowiedzieć na moje pytanie – nie. Ale jeśli nie podoba ci się to miejsce, możemy

jechać na komisariat. Mnie tam wszystko jedno. I tak wracam do Hagfors.

Oliver obiema rękami nacisnął czapkę mocniej na głowę.
–  Jeśli  się  nie  mylę,  pracowałem  wtedy  po  południu.  Nie  mam  stu  procent  pewności,  ale

mogę sprawdzić w domu.

–  Zrób  to  –  powiedziała  Petra.  –  Muszę  mieć  nazwisko  osoby,  która  może  to  potwierdzić

także podczas rozprawy, więc daj znać, jak tylko będziesz wiedział. Mój numer telefonu jest na
liście członków.

– Rozprawy? – zdziwił się Oliver. – Jakiej rozprawy? Mam przecież alibi.
– Rób tylko, co ci mówię. Teraz możesz iść się kąpać, jeśli chcesz.

33

D

obrze,  że  mogłeś  przyjść

  –  powiedziała  Magdalena,  wsadzając  Liv  do  chodzika  i  patrząc,

jak pędzi przez hol do salonu.

W końcu coś pozwoliło jej zapomnieć na chwilę o ząbkowaniu.
– Nie ma sprawy – odparł Peo. – I tak nie miałem nic do roboty.
Magdalena zerknęła na niego ukradkiem i zobaczyła, jak przygląda się Liv. Czy to się uda?

Nie miała jednak wielkiego wyboru.

Liv była tak uciążliwa, że Magdalena przez całe popołudnie nie mogła wykonać ani jednej

rozmowy  służbowej.  Tak  jakby  mała  za  każdym  razem  wyczuwała,  że  matka  chce  podjąć  taką
próbę, i specjalnie darła się jeszcze głośniej.

– Jaka prędkość – zauważył Peo.
– Tak – zgodziła się Magdalena. – Uwielbia to.
Peo  poszedł  za  Liv  i  trochę  niezgrabnie  usiadł  na  kanapie.  Czy  siadał  na  niej  po  raz

pierwszy?  Była  niemal  skłonna  w  to  uwierzyć.  Liv  zareagowała  na  to,  biorąc  rozpęd  i
najeżdżając prosto na jego nogę.

– Ajaj – zażartował Peo. – Nie chcesz chyba przejechać swojego starego dziadka?
Liv najpierw obrzuciła go sceptycznym spojrzeniem, a potem roześmiała się po raz pierwszy

tego dnia.

– Ajajaj! – powtórzył Peo, zachęcony jej reakcją.
Magdalena  stała,  patrząc  na  nich.  Może  się  uda  choć  przez  chwilę.  Miała  nadzieję,  że

przynajmniej zdąży zadzwonić na policję.

Liv  znów  ruszyła,  tym  razem  w  stronę  regału,  gdzie  próbowała  sięgnąć  po  kolorowe

książeczki, ale poddała się i pojechała w stronę stolika przy kanapie.

– Żeby tak mieć połowę tej energii – powiedział Peo. – Starczyłoby na długo.

background image

– Pewnie tak – odrzekła Magdalena i ziewnęła.
Jak  to  sobie  właściwie  wyobrażała,  kiedy  zgodziła  się  wrócić  do  pracy?  Ledwo  do  niej

usiądzie, zaśnie po dziesięciu sekundach.

– Mówią, że takie chodziki nie są dobre dla rozwoju dziecka – zauważył Peo.
Magdalena westchnęła. Dobrze wiedziała, skąd pochodzi ta informacja.
– Kerstin tak powiedziała, tak?
Peo poruszył się niespokojnie w miejscu.
–  Ale  możesz  ją  uspokoić,  że  nie  ma  zagrożenia,  jeśli  dziecko  nie  siedzi  zbyt  długo.  Sam

widzisz, jaką Liv ma z tego frajdę.

Liv zaczęła naciskać guziki na pulpicie i pokój wypełniły mechaniczne głosy zwierząt.
– Nie musisz się tak złościć – odrzekł Peo.
– Tak? Mam wrażenie, że wszystko, co robię, jest złe albo szkodliwe. Ciągle tylko słyszę,

jak  postępowała  z  dziećmi  Kerstin  i  jak  to  robią  jej  koleżanki  z  pracy.  Bez  przerwy.  Nie  jest
łatwo być zawsze perfekcyjną.

Peo  nacisnął  przycisk  z  kotkiem  i  rozległo  się  głośne  miauczenie.  Liv  patrzyła  na  niego

szeroko  otwartymi  oczami,  a  potem  na  jego  dłoń,  ciekawa,  na  który  guzik  naciśnie  następnym
razem. Czy on w ogóle słuchał?

– Więc mogę teraz trochę popracować?
– Oczywiście.
– Jadła niedawno, więc tylko spróbuj przez chwilę ją zabawić.
– Damy sobie radę, prawda, Liv? – powiedział, naciskając następny guzik. Rozległ się ryk

krowy. – Ale nie rozumiem, dlaczego musisz pracować na urlopie macierzyńskim.

To  nie  zabrzmiało  jak  niezręcznie  ukryte  oskarżenie  ze  strony  Kerstin,  raczej  jak  pełne

zakłopotania pytanie, ale wzięła to do siebie.

Zła matka. Zła. Zła.
– Chwilowo muszę – odparła. – Nie mamy tu żadnego reportera.
Znów powróciła myśl o pakiecie oszczędnościowym. Kłuła ją i uwierała.
Co z nią będzie, jeśli zamkną lokalną redakcję? Zostanie wolnym strzelcem? Ann-Sofie była

teraz  redaktorem  niedzielnego  dodatku  popołudniówki  i  Magdalena  mogłaby  się  tam  wkręcić,
gdyby  chciała.  Może  też  pisać  do  paru  tygodników.  O  ludzkich  losach  z  mniej  lub  bardziej
szczęśliwym  zakończeniem.  Albo  się  przekwalifikować.  Zostać  nauczycielką.  Albo
pielęgniarką. Albo.

Czy powinna coś powiedzieć o tym pakiecie? Nie, nie chciała martwić ojca. Wiedziała, że

jej  plany  dotyczące  freelancingu  nie  wystarczą,  by  go  uspokoić.  Tylko  stała  praca  mogła  dać
prawdziwe poczucie bezpieczeństwa.

Najlepiej w hucie, pomyślała i uśmiechnęła się. Takie przynajmniej żywił przekonanie przez

cały  okres  jej  dorastania.  Zamknięcie  walcowni  na  początku  lat  dziewięćdziesiątych,  kiedy
pracę straciło prawie osiemset osób, naruszyło obraz jego świata, ale potem odzyskał spokój i
pracował w wytłaczalni aż do emerytury.

Dokładnie  w  chwili,  gdy  wybrała  w  komórce  bezpośredni  numer  do  Petry  Wilander,

usłyszała kroki Nilsa z kuchni.

background image

– Skończyłem – oznajmił. – Mogę teraz pograć na PlayStation?
– Pół godziny. Ale pod jednym warunkiem.
Nils przewrócił oczami.
– Że cię uściskam?
– Skąd wiedziałeś?
Magdalena przytuliła go do siebie, a Nils mocno ją objął.
– Co miałeś zadane? – zapytał Peo.
– Mieliśmy przeczytać rozdział z książki pod tytułem Mini – odrzekł Nils. – O małym trollu.
Liv  znudziła  się  już  głosami  zwierzątek  i  przypomniała  sobie  o  ząbkowaniu.  Wsadziła

rączkę do buzi i zaczęła cicho popłakiwać.

– Biedne maleństwo – ulitował się Peo i zaczął ją wyjmować z chodzika.
Wyplątał ostrożnie jej stópki, które uwięzły w materiale, jakby w obawie, że odpadną, jeśli

pociągnie za mocno.

Magdalena chciała już mu pomóc, ale pozwoliła, by zrobił to sam. A Liv niespodziewanie

ucichła w chwili, gdy znalazła się w jego ramionach. Peo się wyprostował, wyglądał niemal na
dumnego z siebie.

– Pamiętam, że ty też miałaś problemy z ząbkowaniem, Magda. Nawet jeszcze większe.
– Tak? To sporo wyjaśnia.
Pamiętał takie rzeczy z jej dzieciństwa? Jakoś nie mogła w to uwierzyć.
– Jesteście takie podobne – ciągnął. – To czasem aż okropne.
Patrzyła na niego, jak stał, trzymając Liv w mocnym uścisku. Wielką dłonią obejmował jej

drobne plecki.

Czy mnie kiedykolwiek tak trzymał?
– Naprawdę? – zapytała.
– No pewnie.
Peo uśmiechnął się do Liv, która złapała za kołnierzyk jego koszuli i lekko pociągnęła.
– Tak, oprócz koloru oczu – dodał.
Liv  odziedziczyła  zielone  oczy  Pettera  zamiast  jej  bladoniebieskich.  Czy  któregoś  dnia

kogoś nimi oczaruje, tak jak Petter oczarował ją?

Nils cofnął się nagle, wyswobodził z objęć Magdaleny i pobiegł na górę. W chwilę później

zatrzasnął głośno drzwi.

– Oj! – zmartwił się Peo. – Co się stało?
Magdalena wyczuwała, o co chodzi, lecz nic nie powiedziała. Peo na pewno by pomyślał,

że Nils zareagował przesadnie.

Poszła  na  piętro  i  zapukała  delikatnie  do  zamkniętych  drzwi.  Ze  środka  nie  dobiegł  żaden

głos.

Zapukała  jeszcze  raz,  nim  uchyliła  drzwi.  Nils  leżał  na  łóżku  na  brzuchu,  z  głową  pod

poduszką.

– Mogę wejść? – zapytała.
Spodziewała się protestu, lecz gdy go nie usłyszała, podeszła do łóżka i usiadła.
– Co się stało, kochanie? – zapytała. – Czemu tak posmutniałeś?

background image

Spod poduszki dobiegło niezrozumiale mamrotanie.
– Wiesz, nie słyszę ani słowa.
Nils  odłożył  poduszkę  i  usiadł  na  łóżku.  Magdalena  nie  znała  nikogo,  kto  płakał  w  taki

sposób – łzy naprawdę toczyły się po jego policzkach, duże i lśniące jak perły.

– Wszyscy lubią Liv bardziej niż mnie – powiedział.
Głos mu się załamał i przeszedł w falset.
– To nieprawda i dobrze o tym wiesz.
– To jest prawda!
– Ale czemu tak mówisz?
– Bo tak jest. Ty i Petter przez cały czas mówicie o niej i o tym, jaka jest do was podobna.

Dziadek też. Ja nie jestem do nikogo podobny. Nawet nie wiem, kiedy mam urodziny.

Popłynęło więcej łez.
Od  kursu  dla  rodziców  adopcyjnych,  który  zrobiła  razem  z  Ludvigiem  w  innym  czasie  i  w

innym  życiu,  była  przygotowana  na  takie  pytania  i  wątpliwości.  Teraz  jednak  poczuła  się
zupełnie bezradna.

– Dla mnie nie ma znaczenia, do kogo jesteś podobny, Nils. Kocham cię ponad wszystko na

świecie. I tata też.

Pogłaskała go po zgarbionych plecach.
– Nie – odparł. – Bo on woli Märtę.
– Zapewniam cię, że nie.
– Skąd możesz wiedzieć?
Niełatwo mieć dwoje młodszego rodzeństwa, niemal jednocześnie z obu stron. Ludvig i ona

już o tym rozmawiali.

Magdalena  nadal  głaskała  go  po  plecach,  jeszcze  raz  opowiadając  historię  o  tym,  jak

pewnego  razu  stał  się  ich  dzieckiem.  O  telefonie  z  ośrodka  adopcyjnego,  na  który  tak  długo
czekali,  o  liście  ze  zdjęciem,  długiej  podróży  do  Hanoi  i  ich  pierwszym  spotkaniu  w  domu
dziecka.

– Byłeś największym cudem, jaki w życiu widzieliśmy. Jestem pewna, że właśnie ty miałeś

do nas trafić. To o tobie marzyłam i za tobą tęskniłam przez całe swoje życie.

Magdalena  czuła,  jak  Nils  się  odpręża,  słuchając  dobrze  znanej  historii,  i  płacz  zaczyna

powoli ustawać.

Po chwili jednak niespodziewanie się wzmógł.
– Nie mam nawet żadnego zdjęcia z czasów, kiedy byłem mały. Liv ciągle robicie zdjęcia.

Ja nie mam nic.

To  była  prawda.  Nic  nie  zostało  po  pożarze.  Zupełnie  nic.  Magdalena  poczuła  ucisk  w

gardle  na  myśl  o  albumie  z  pierwszych  dni  Nilsa  z  nimi,  który  pochłonęły  płomienie.  Zamiast
odpowiedzieć, położyła się obok i zanurzyła nos w jego włosy.

– Wiesz, Nils, wszyscy rodzice, którzy spodziewają się drugiego dziecka, zastanawiają się,

czy  będą  umieli  kochać  je  równie  mocno  jak  to,  które  już  jest.  To  wydaje  się  niemożliwe.  A
jednak mogą. Wszystkie dzieci zajmują równie ważne miejsce. I zapewniam cię, że kocham cię
dokładnie tak samo jak Liv.

background image

Objęła go ramieniem i mocno przytuliła.
– Wierzysz mi? – zapytała.
Czuła, jak lekko drżą mu ramiona.
– Ale Petter bardziej kocha Liv – nie ustępował Nils. – O wiele bardziej.
– Nie o wiele. Może trochę. Ale ty też kochasz tatę trochę bardziej niż Pettera, prawda?
Magdalenie brakowało czasem tej prostej relacji w rodzinie biologicznej, gdzie nie trzeba

przez cały udowadniać miłości i na nią zasługiwać.

Wróciła  pamięcią  do  odległych  czasów,  kiedy  stała  z  Ludvigiem  przy  łóżeczku  Nilsa  i

patrzyli oboje w ciemności, jak zasypia.

– Pomyśl, że właśnie nam trafił się najładniejszy chłopczyk.
– Prawda? I to zupełnie obiektywnie – dodawało któreś z nich i wybuchali śmiechem.
– Oczywiście. Zupełnie obiektywnie.
Teraz  myślała  o  tym  sama  wieczorami.  Choć  Petter  bardzo  lubił  Nilsa,  nigdy  nie  poczuje

tego samego.

Tylko jeden człowiek naprawdę wie, jaki wspaniały jest Nils. Ludvig.
Z  własną  zazdrością  wobec  Vendeli  i  Vanessy  też  starała  się  jakoś  sobie  radzić.  Sama.

Petter na początku wspierał ją i pocieszał, kiedy czuła się wykluczona, ale teraz chyba sądził, że
wszystko się już unormowało.

I  właściwie  powinno.  A  jednak  czuła  ukłucie  w  środku,  kiedy  przy  dziewczynkach  Petter

śmiał  się  tak,  jak  teraz  przy  niej  prawie  nigdy  się  nie  śmiał.  I  nadal  była  zazdrosna  o  ich
wspomnienia i wspólne historie, choć zwykle nie dawała tego po sobie poznać.

Mimo  wszystko  była  dumna  z  tego,  jak  sobie  z  tym  wszystkim  radzili.  Kiedy  coś  nie

wychodziło  tak,  jak  z  początku  zakładali,  starali  się  przynajmniej  jak  najlepiej  odnaleźć  w
sytuacji, stworzyć coś pięknego z okruchów, nawet jeśli czasem uwierało i sprawiało ból.

– Już trochę lepiej? – zapytała.
– Trochę – przyznał Nils. – Ale tęsknię za tatą.
– On też za tobą tęskni, jestem pewna. Chcesz teraz do niego zadzwonić?
Nils skinął głową.
Magdalena wyłączyła numer Petry Wilander i podała mu telefon.

34

Z

nowu  byli  w  drodze  na  północ

.  Betty  siedziała  na  miejscu  dla  pasażera  zatopiona  we

własnych myślach, opierając łokieć o okienną listwę.

Christer  koncentrował  się  na  prowadzeniu  samochodu  i  na  drodze,  i  nawet  udało  mu  się

ominąć wielką dziurę.

background image

Janet  Antonsson  mieszkała  w  małym  parterowym  domku  niedaleko  ubojni,  niewiele

większym od domku letniego, kilkaset metrów od Sannerów.

Zobaczyli ją z daleka, stojącą na trawniku z grabiami w rękach. Wydawała się całkowicie

pochłonięta pracą, podniosła wzrok dopiero wtedy, gdy Christer skręcił na podwórze.

Podchodząc do nich, wyjęła z uszu słuchawki i wcisnęła je do kieszeni kurtki. Rude włosy

lśniły pod czapką.

Przeszła powoli ostatnie kroki dzielące ją od samochodu, ciągnąc po ziemi grabie jak kijek

do nordic walking.

– Możemy wejść na chwilę? – zapytał Christer. – Chcielibyśmy porozmawiać.
Janet rozejrzała się dookoła, jakby w obawie, że ktoś ich zobaczy, po czym odstawiła grabie

pod ścianę i weszła pierwsza po schodkach.

Zanim  zdjęła  kurtkę,  wyjęła  komórkę  i  słuchawki  i  położyła  wszystko  na  małej  komodzie.

Dwie  czarne  kocie  sylwetki  z  drewna  wspinały  się  po  kuchennych  drzwiach  –  jedna  w  górę,
druga w dół.

– Słucham audiobooków – wyjaśniła. – Odwracają myśli.
Christer chrząknął, zdejmując buty.
W  pomieszczeniu  unosiła  się  ciężka  woń  kadzidła,  zmieszana  z  zapachem  zimnych  i

wilgotnych ubrań.

– Muszę najpierw zapytać, jak czuje się Alva – zaczęła Janet, kiedy weszli do kuchni. – Nie

mogę myśleć o niczym innym.

Stała  na  środku,  trochę  niepewnie,  jakby  nie  wiedziała,  czego  od  niej  oczekują.  Czy

powinna usiąść, czy zaproponować im kawę?

– Wygląda na to, że całkiem nieźle, zważywszy na okoliczności – odparł Christer.
Tyle chyba mógł powiedzieć.
– Byłaś w związku z Pärem Sannerem, prawda? – przeszedł do rzeczy.
– Ale… na Boga, to było sto lat temu.
Christer i Betty usiedli obok siebie przy kuchennym stole.
– Szukamy prawdopodobnego motywu pośród wszystkich członków grupy – rzekła Betty. –

Złamane serce do takich należy.

– Złamane serce? – parsknęła Janet. – Ty to umiesz mówić.
Spojrzała na stojące najbliżej krzesło, ale chyba nie miała ochoty z nimi usiąść.
–  Możliwe,  że  wtedy  miałam  złamane  serce,  ale  to  przecież  było  tak  dawno.  Zupełnie  nie

rozumiem, skąd wam to przyszło do głowy.

– Nawet jeśli człowiek znów potrafi być szczęśliwy, zostaje blizna, która czasami boli.
Betty  spojrzała  na  Christera,  a  on  sam  słyszał,  że  brzmi  w  tej  chwili  jak  coś  pomiędzy

psychologiem i romansem w odcinkach. Ale to prawda. Mogło tak być.

–  Wystarczy  ich  nie  dotykać  –  odparła  Janet.  –  To  znaczy,  tych  blizn.  Nie  poświęciłam

Pärowi ani jednej myśli od dziesięciu lat. Nie w tym sensie.

– Nie masz dzieci? – zapytała Betty.
– Na pewno już wiecie, że nie. Ale co to ma do rzeczy?
– Czy możesz opowiedzieć o środowym poranku? – zapytał Christer. – I usiądź, proszę.

background image

Janet  niechętnie  wzięła  krzesło  i  wysunęła  je  daleko  od  stołu,  nim  usiadła.  Oświetlona

kuchnia wyraźnie odbijała się w oknie.

– Tak jak już wcześniej mówiłam, zaparkowaliśmy na placu i poszliśmy razem przez las.
– Jaki panował nastrój? – zapytała Betty.
– Mniej więcej taki jak zawsze. Dobry. Pełna koncentracja. Choć jest trochę inaczej, kiedy

ma się w grupie dziecko.

– To znaczy jak?
– Tak jakby wszyscy dbali o to, by się dobrze czuło. Wtedy jest inaczej.
Janet szukała właściwych słów.
– Wszyscy starają się być uprzejmi i jakby to powiedzieć… otwarci. Normalnie zagłębiają

się bardziej w swoim świecie.

Christer miał wrażenie, że rozumie, o co jej chodzi.
Janet mówiła dalej, prawie automatycznie, o strzale, który usłyszała, i pytaniach Waldemara,

kto strzelał. I jak nieprzyjemnie się poczuła, kiedy nikt się nie przyznał. Już wtedy miała obawy,
że coś jest nie tak.

Christer zastanawiał się, ile razy opowiadała od wczoraj tę historię.
– Wiem, że to zabrzmi głupio, ale czasami czuję takie rzeczy. Czuję je w całym ciele i widzę

przed sobą obrazy.

– To znaczy jak? – zaciekawiła się Betty. – Opowiedz nam o tym.
– Zdarzyło mi się to parę razy – zaczęła Janet. – Raz, kiedy mieliśmy pożegnać kolegę, który

odchodził  z  pracy,  Görana  Nilssona,  jeśli  pamiętacie.  Umówiliśmy  się  w  Pielgrzymie  w
Ekshärad, ale minęła godzina, a on nie przyszedł. Wtedy poczułam ucisk w piersi i zobaczyłam
zielony  samochód  znikający  pod  taflą  jeziora.  To  było  tak  niewiarygodnie  silne  i  rzeczywiste.
Więc powiedziałam innym, że on chyba nie przyjedzie, bo zdarzył się wypadek.

– I tak było? – zapytała Betty.
– Wpadł w poślizg i zjechał prosto do Klarälven.
– Przeżył?
– Nie – odparła Janet. – Nie przeżył.
Christer nie potrafił odgadnąć, co Betty sądzi o tej historii, lecz słuchała w skupieniu.
– Nie widziałaś przypadkiem, kto zastrzelił Pära?
Nie mógł się powstrzymać.
– Kpisz sobie ze mnie? – zapytała Janet.
Christer sam nie umiał na to odpowiedzieć.
–  Może  widziałam  rzeczy,  które  mogą  wam  pomóc  –  ciągnęła  Janet.  –  Ale  nie  interesuje

mnie rozmowa z ludźmi, którzy uważają, że zmyślam.

W  głosie  Janet  nie  było  gniewu,  po  prostu  stwierdziła  fakt.  Kiedy  na  jej  kolana  wskoczył

bury kot, zaczęła go głaskać, nie patrząc na niego, od głowy do końca ogona.

– Nie – zaprzeczył Christer z całym przekonaniem, na jakie mógł się zdobyć. – Nie uważam,

że zmyślasz.

Janet pokiwała głową.
– Nie widziałam całej osoby ani jej imienia. Myślę, że najlepiej odbieram kolory.

background image

Popatrzyła  przez  chwilę  na  kota,  pogłaskała  go  po  pyszczku,  a  on  ułożył  się  wygodnie  i

zmrużył oczy.

– Tuż przed usłyszeniem tego strzału miałam wewnętrzny obraz rękawicy.
– Rękawicy?
Z trudem stłumił śmiech. Na szczęście Janet chyba niczego nie zauważyła.
–  Była  czarna  albo  ciemnobrązowa,  z  dzianiny,  ze  skórą  po  wewnętrznej  stronie.  A  na

mankiecie było naszyte jakieś logo.

Zamknęła na chwilę oczy i dokończyła:
– Logo było w jaśniejszym odcieniu brązu niż cała rękawica i miało pomarańczowy napis.

Nie wiem dokładnie, jaki, ale zaczynał się na J.

35

M

agdalena zamknęła drzwi sypialni

 i znów wybrała numer Petry. Kiedy wybrzmiewały kolejne

sygnały,  siedziała  na  brzegu  łóżka  z  blokiem  rysunkowym  Nilsa  na  kolanach  i  nasłuchiwała  w
napięciu odgłosów z salonu.

Tak, na razie Liv dobrze się bawiła z dziadkiem.
– Wilander.
– Cześć, tutaj Magda.
– O, wróciłaś do pracy.
– Tak, jak mamy morderstwo, to trzeba pomóc.
Usłyszała, jak Liv na dole zaczyna płakać.
– Morderstwo? To przecież wcale nie jest pewne.
Petra potrafiła być czasami niewiarygodnie poprawna i trudna w kontakcie. Prawie tak, jak

Christer.

– Okej – zgodziła się, starając się, by jej głos nie był spięty ani poirytowany. – Ponieważ

jednak taka informacja wyciekła do radia, zakładam, że jakieś przesłanki wskazują na działanie
zaplanowane.

–  Nie  pracuję  nad  tym,  jak  wiesz.  O  wszystkim,  co  dotyczy  sprawy  Sannera,  musisz

rozmawiać z Geirem.

Płacz Liv przybierał na sile. Pewnie było go słychać aż w komisariacie.
– Nie masz łatwo, co? – zagadnęła Petra.
– Nie, naprawdę. Mój tata zajmuje się teraz małą. Rozwiązanie awaryjne.
Magdalena  usłyszała  odgłos  zamykanych  drzwi,  a  radio  zagrało  głośniej.  Potem  Petra

wróciła.

– Mogę podać ci jedną informację – rzekła ściszonym głosem. – Ale nie mów, że wiesz to

background image

ode mnie. Dowiedzieliśmy się, że to Pär Sanner znalazł wilka. Tego zabitego w Nain.

– Skąd wiecie?
– Kolega z grupy, który był z nim razem tamtego dnia, przyszedł o tym opowiedzieć, ale nie

mogę podać jego nazwiska.

Magdalena  próbowała  ignorować  płacz  Liv.  Odwróciła  kartkę  w  bloku  i  notowała  słowa

Petry.

–  Chcesz  powiedzieć,  że  może  istnieć  związek  między  zabójstwem  –  przepraszam,

podejrzeniem zabójstwa – a wilkiem?

– Trudno powiedzieć.
– Ale mogło tak być – ciągnęła Magdalena. – Informacja wypłynęła właśnie teraz.
–  Tak,  oczywiście.  Może  istnieć  związek.  Ale  ja  nie  chcę  widzieć  mojego  nazwiska  w

gazecie. Idź teraz do malej.

Magdalena podniosła się z łóżka i zbiegła ze schodów, zaskoczona rozmownością Petry.
Ona chce mi pomóc.
– Z początku szło bardzo dobrze – oznajmił Peo, kołysząc ryczącą Liv. – A potem już nie.
Magdalena wzięła małą, poczuła na twarzy jej mokre paluszki.
– I tak dziękuję – powiedziała. – Udało mi się coś załatwić.
– Chyba niewiele.
– Lepsze niż nic. Mógłbyś jeszcze przyjść na trochę jutro?
Peo uśmiechnął się lekko do Liv, która przestała płakać i oparła czółko o policzek mamy.
– Tak, chętnie.
– Możesz zabrać ją na spacer. Zwykle się jej podoba.
Peo wyszedł do holu i zaczął wkładać kurtkę. Magdalena poszła za nim.
– Wiedziałeś, że Pär znalazł wilka w Nain? – zapytała.
– Naprawdę? O, cholera.
Peo uporał się z zamkiem błyskawicznym i podniósł na nią wzrok.
– Informacja od policji. O tym mam napisać na jutro.
Kiedy Petter raczy wrócić do domu.
Przyczepa  Henrika  Åhmana  stała  koło  domku  rybackiego.  W  świetle  dziennym  Christer

widział  ją  wyraźnie,  ale  teraz  miał  kłopot  z  jej  odnalezieniem.  Po  dłuższym  błądzeniu  i
dwukrotnym zawracaniu udało im się w końcu znaleźć wąską ścieżkę.

– Ciekawe, czy sama Janet wierzy w to z rękawicą – zastanawiał się Christer. – To brzmi

jak zupełne wariactwo.

–  Tak,  ale  istnieją  ludzie,  którzy  mają  taki  dar  –  odrzekła  Betty.  –  Choć  pozostaje  pytanie,

czy ona do nich należy, czy tylko udaje. Zielony samochód w Klarälven to żaden dowód.

Tak,  w  tej  pracy  człowiek  styka  się  z  różnymi  dziwnymi  rzeczami,  pomyślał  Christer  i

wyłączył silnik.

Światło  paliło  się  i  w  domku  rybackim,  i  w  przyczepie  Åhmana,  a  od  strony  jeziora

dobiegało coś w rodzaju muzyki tanecznej.

– Kąpią się? – zapytała Betty.
– Na to wygląda.

background image

Wokół  balii  stojącej  przy  domku  płonęło  kilka  pochodni  w  metalowych  uchwytach

wkopanych  w  ziemię.  Z  parującej  wody  wystawały  cztery  głowy.  Christer  od  razu  rozpoznał
Olivera, Jana-Åkego i Ulfa. Czwarty był odwrócony do niego plecami.

Kiedy podeszli bliżej, usłyszeli przebijające się przez muzykę gniewne glosy.
– Może pojedziesz do domu i zajmiesz się mamusią, która jest taka chora?
–  Nie  zrobiłem  tego!  –  krzyknął  Jan-Åke  i  wstał,  trzymając  w  dłoni  puszkę  piwa.  –

Zrozumcie to wreszcie, do cholery!

Christer  przystanął  i  dał  znak  Betty,  by  zrobiła  to  samo.  Powinni  tego  posłuchać.  Myśliwi

byli tak wzburzeni, że nawet ich nie zauważyli.

–  Ale  zgodzisz  się,  że  tajming  był  niewiarygodny  –  odparł  Oliver.  –  Wystarczy,  że  się

przyznasz, a inni unikną tego pieprzonego terroru policji.

–  Daj  spokój  –  burknął  Jan-Åke  i  powiódł  wzrokiem  dookoła.  –  Naprawdę  wszyscy

myślicie, że to ja?

Woda ściekała z jego wypukłego, owłosionego brzucha.
– Naprawdę?
Kiedy  nikt  nie  odpowiedział,  wygramolił  się  ociężale  z  balii  i  zdjął  szarpnięciem  ręcznik

kąpielowy, leżący na krześle koło stopnia.

– A jak łatwo ci było dać policji inny sztucer niż ten, który miałeś ze sobą? – ciągnął Oliver.

– Choćby to.

– Uspokój się, Långström – rzucił Ulf, unosząc się do połowy.
– Chyba zwariowałeś. – Jan-Åke przerzucił ręcznik przez ramię i wszedł do domku.
Christer  skinął  na  Betty  i  przeszli  razem  parę  kroków  w  blasku  pochodni.  Głosy  w  balii

umilkły.

Oliver,  który  siedział  najbliżej,  wystawił  rękę  za  krawędź  i  uniósł  gestem,  który,  jak

domyślał  się  Christer,  miał  wyglądać  na  przyjazny  i  zapraszający.  Obrócił  parę  razy  puszkę
piwa, którą trzymał w dłoni.

– Mam nadzieję, że wybaczycie, ale co mamy robić – rzekł. – Biorę pod uwagę, że policja

może to źle zrozumieć, ale…

Przerwał w połowie zdania i zwrócił się do Ulfa, który siedział naprzeciw niego.
– Ścisz trochę. Nie słyszę własnych myśli.
Ulf  zaczął  majstrować  mokrymi  rękami  przy  małym  głośniku  stojącym  na  półce  za  jego

głową. Obok lśnił na podstawce telefon komórkowy.

– Siedzimy tu tylko i rozmawiamy – podjął Oliver, gdy muzyka ucichła. – Wspólna kąpiel to

taka miejscowa tradycja. Można się odprężyć. Rozgrzać i tak dalej.

Christer  dostrzegł  teraz,  że  czwartym  w  tym  towarzystwie  jest  Henrik  Åhman.  Bardzo

dobrze.

– Nie wyglądaliście na odprężonych – zauważył.
Ulf odstawił puszkę na półkę, jakby nagle zaczęła go parzyć.
–  Nie  ma  sprawy  –  stwierdził  Oliver,  rzucając  Betty  szybkie  spojrzenie.  –  Wystarczy

wskoczyć. Jest dość miejsca.

– Myślę, że podziękujemy – odparła Betty w chwili, gdy Jan-Åke wypadł z domku i wziął

background image

spod ściany swój rower.

– Qvist! – zawołał Oliver. – Pozdrów mamę i życz jej zdrowia,
Betty popatrzyła za nim, a Christer położył dłoń na jej ramieniu. Pozwól mu odjechać.
Henrik  Åhman  prawie  się  nie  poruszał  przez  cały  ten  czas,  tylko  siedział  zupełnie

nieruchomo, z linią wody falującą na wysokości piersi. Przypominał Christerowi dziecko, które
myśli, że stanie się niewidzialne, jeśli zasłoni oczy dłońmi.

– Rozumiem, że wszyscy jesteście w szoku – rzekł. – Ale nie będzie lepiej, jeśli będziecie

się tak zachowywać. I kłócić. Nie chcemy kolejnego wypadku.

Oliver  nie  odpowiedział,  tylko  opłukał  twarz  parującą  wodą  i  znów  zaczął  szukać

spojrzenia Betty.

–  Nie  miałem  na  myśli  nic  złego,  chyba  to  rozumiecie?  Chciałem  tylko  być  miły.  Ale  to

oczywiste, że jesteście tu w innym celu. W czym możemy pomóc?

Christer zwrócił się wprost do Henrika, który wciąż siedział tak samo bez ruchu.
– Najpierw chcielibyśmy porozmawiać z tobą.
– Ze mną?
Henrik zamrugał oczami, jakby chciał odczynić urok.
–  Tak  –  potwierdził  Christer.  –  Dokładnie.  Byłoby  dobrze,  gdybyśmy  mogli  gdzieś  pójść  i

usiąść.

Zwrócił się do pozostałych kąpiących.
– Z wami też będziemy musieli jeszcze porozmawiać.
Henrik  wstał  przy  akompaniamencie  głośnego  plusku.  Wyszedł  w  kąpielówkach

przyklejonych  do  ud  i  wsunął  stopy  w  kroksy.  Wytarł  powoli  tors,  po  czym  zawiązał  ręcznik
wokół bioder i włożył sweter.

Christer i Betty poszli za nim przez trawnik do przyczepy. Było tak ciemno, że nie widzieli,

gdzie stawiają stopy i mieli uczucie, jakby kroczyli w powietrzu.

– Dajcie mi tylko minutę na ubranie się – poprosił Henrik i znikł w drzwiach.
Chris i Betty czekali na niego w chłodnym przedsionku.
– Co za widok – skomentowała Betty. – Czterech myśliwych kąpiących się w balii.
Christer nie widział jej twarzy, ale wyczuwał w głosie rozbawienie.
– Całkiem przyjemny, no nie? – odpowiedział.
Betty parsknęła stłumionym śmiechem.
Widzieli przez okno przyczepy, jak Henrik krąży po wnętrzu, pochyla się nad stołem, jakby

chciał coś z niego zebrać. Potem usłyszeli trzaśnięcie drzwi szafy.

– Teraz chyba się wreszcie ubrał – skonstatowała Betty. – Wejdźmy.
Henrik,  który  stał  zwrócony  do  nich  plecami,  odwrócił  się  gwałtownie,  gdy  otworzyli

drzwi.

– Przestraszyliśmy cię? – zapytał Christer.
– Nie, skąd. Chciałem tylko trochę posprzątać. Wiecie, jak to jest, kiedy człowiek mieszka

sam w przyczepie i nie spodziewa się gości.

Łóżko, stojące na prawo od drzwi, było niepościelone, a na niewielkim blacie zalegał stos

kartonów,  resztki  gotowych  dań,  rolka  plastikowych  torebek  i  opakowanie  jednorazowych

background image

sztućców. Nie był to jednak totalny syf. Christer rozejrzał się dookoła. Henrik z pewnością nie
musiał ani się wstydzić, ani sprzątać w panice.

Na stole stał laptop, modem z małą antenką i miska cukierków.
– Częstujcie się, proszę – rzekł Henrik, siadając na kanapie.
Zanim  Christer  i  Betty  usiedli  naprzeciw  niego,  zamknął  pokrywę  laptopa  i  odsunął  go  na

bok.

– Masz internet? – zapytała Betty.
–  Tak,  oczywiście  –  odrzekł  Henrik.  –  Musiałem  mieć.  Siedzenie  tutaj  w  samotności  bez

komputera byłoby koszmarem. Działa nadspodziewanie dobrze.

Zielona lampka na modemie mrugała rytmicznie.
– Nie znasz tu nikogo? – indagował Christer.
Henrik pokręcił głową.
– Nie. Babcia i dziadek mieli domek letni w okolicy, koło Nain, więc często tu bywałem w

dzieciństwie. Zawsze lubiłem kontakt z przyrodą. Ten spokój głuszy.

Spokój głuszy. Całkiem niezłe określenie, pomyślał Christer.
– Z tego, co wiemy, polujesz tu od niedawna – powiedziała Betty.
–  To  prawda,  dopiero  pierwszy  rok.  I  akurat  to  się  zdarzyło  po  trzech  dniach.  Zupełnie

niepojęte.

Zebrał palcem wskazującym okruchy na stole, po czym zgarnął je na papierowy talerzyk.
– Muszę powiedzieć, że dziwnie się o tym czyta w sieci. Mała Uvanå stała się nagle znana

w całej Szwecji.

– Gdzie pracujesz?
–  Jestem  kucharzem  –  odparł  Henrik.  –  Ale  teraz  bezrobotnym.  Czyli  mam  przerwę  w

zatrudnieniu, jak to się mówi.

Kucharz. Tego Christer się nie spodziewał.
–  Ile  można  w  kółko  gotować  –  dodał  Henrik,  wskazując  ruchem  głowy  opakowania  po

gotowych daniach, jakby czytał w myślach Christera.

Przysunął im miskę z cukierkami.
– Mówiłem, żebyście się częstowali.
Christer wziął cukierek lukrecjowy i włożył do ust.
– A jak trafiłeś do grupy? – zapytała Betty. – Z tego, co wiem, nie jest to takie łatwe.
– Nie, trzeba mieć kontakty – odrzekł Henrik. – W przeciwieństwie do mnie moja młodsza

siostra nawiązała tu mnóstwo znajomości, kiedy przyjeżdżaliśmy na wakacje, i była dobra w ich
podtrzymywaniu przez lata. Jej najlepsza przyjaciółka z tamtego okresu ma na imię Lovisa i jest
żoną Ulfa. Tego w balii.

– Rozumiem – odparł Christer. – Czy miałeś jakieś kontakty z Pärem Sannerem?
Henrik wziął miskę z cukierkami i lekko nią potrząsnął.
– Niewielkie. – Mówiąc to, wyjął z miski nadziewany cukierek o smaku coli.
– A konkretnie?
Henrik zaczął odwijać papierek.
– Właściwie tylko się z nim przywitałem pierwszego dnia polowania. Nic więcej.

background image

– Jakie zrobił na tobie wrażenie? – drążyła Betty.
– Wydał się dość miły, z tego, co zdążyłem zauważyć. Tak sądzę.
Mięśnie szczęk Henrika napięły się, kiedy zaczął żuć cukierek.
– Nie był tu, nie kąpał się i nie pił piwa na początku tygodnia?
Henrik pokręcił głową.
– Nie. Nie był chyba zbyt towarzyski. Przynajmniej nie w taki sposób.
–  Siedziałeś  na  stanowisku  najbliżej  brata  Pära,  kiedy  doszło  do  morderstwa.  Czy  coś

widziałeś?

–  Jak  już  mówiłem  wczoraj,  usłyszałem  strzał,  bardzo  wyraźnie.  I  wydaje  mi  się,  że  Klas

prawie  wybiegł  ze  swojego  stanowiska,  kiedy  przerwano  polowanie,  ale  nie  sądzę,  by  mnie
widział.

– I nie widziałeś nikogo innego?
– Nie.
– O której zeszliście do samochodów?
– Nie mam pojęcia.
– Czy Klas Sanner siedział wtedy w swoim samochodzie?
– Ja go nie widziałem.
Za oknem przyczepy dostrzegli dwie przechodzące postacie. Oliver Långström wcisnął pod

czapkę z wilkiem małą czołową lampkę, a Ulf Seth trzymał w dłoni latarkę, której snop światła
omiatał trawę i samochody policyjne.

– Kilka lat temu zostałeś skazany za pobicie – odezwała się Betty. – Opowiedz nam o tym.
Henrik, który sięgał właśnie po nowy cukierek, zawahał się.
– Oczywiście, jeśli chcecie. Ale to było dawno temu. Wyszedłem na miasto, kilka miesięcy

po  rozwodzie  z  moją  ówczesną  żoną.  I  natknąłem  się  na  gościa,  z  którym  kręciła  za  moimi
plecami przez cały rok.

Henrik bardzo starannie składał papierek po cukierku.
– To było głupie, ale jakoś nie żałuję. Niewielu ludzi zasługuje na porządne manto, ale on na

pewno. I nigdy wcześniej ani później nikogo nie uderzyłem.

– Mieszkasz z kimś teraz? – zapytała Betty.
– Nie. Ale jakie to ma znaczenie?
–  Czy  podejrzewasz,  kto  mógł  to  zrobić  Pärowi?  –  włączył  się  Christer.  –  Czy  ktoś  się

dziwnie zachowywał w ostatnim tygodniu lub coś w tym rodzaju?

–  Trudno  powiedzieć,  bo  prawie  nie  znam  tych  ludzi.  To  wpłynęło  w  pewnym  sensie  na

wszystkich, ale tylko w pewnym sensie.

– Co masz na myśli?
Henrik wzruszył ramionami.
–  Ludzie  są  w  szoku,  ale  nie  za  bardzo  smutni,  jeśli  rozumiecie,  co  mam  na  myśli.  Mam

wrażenie, że nie był szczególnie lubiany.

– Jak długo tu zostaniesz? – zapytał Christer.
– To zależy. Czy jestem o coś podejrzany?
–  Nie  bardziej  niż  inni,  ale  byłoby  dobrze,  gdybyś  mógł  tu  zostać  przynajmniej  przez

background image

weekend. Na pewno będziemy mieć więcej pytań.

– Muszę przyznać, że siedzenie tu w lesie nie jest szczególnie zabawne, kiedy wiadomo, że

nie będzie więcej polowania, ale oczywiście zrobię, jak każecie.

36

M

agdalena spojrzała na zegar

. Viktor Lindh dzwonił już, by się dowiedzieć, jak jej poszło z

tekstami.

Dziękuję, nieźle.
Zaczęła  jeszcze  raz  czytać  powoli  artykuły.  Wypuszczenie  ich  w  świat  bez  najmniejszego

błędu wydało jej się nagle sprawą życia i śmierci. Od tej chwili zawsze będzie oddawać je na
czas. Wszystko ma być idealnie. Codziennie.

„Czy zabity wilk ma związek z podejrzeniem morderstwa w Uvanå?”
„13-letnią córkę znaleziono żywą”.
Artykuł  o  Alvie  Sanner  rano  nie  będzie  już  nowy,  przez  całe  popołudnie  podawali  tę

wiadomość w radiu. Tekst o wilku powinien jednak pokazać, że gazeta będzie jej potrzebować
także w przyszłości. Bez jej kontaktów nigdy by nie powstał.

Kiedy  wysłała  artykuły  po  trzeciej  korekcie,  zadzwoniła  do  Viktora,  by  sprawdzić,  czy

doszły.

–  Chodzą  plotki  o  dużych  cięciach  –  zaczęła,  kiedy  potwierdził,  że  wszystko  jest  w

najlepszym porządku.

– Też o tym słyszałem.
–  Myślisz,  że  powinnam  się  bać?  Jeśli  pójdą  według  długości  stażu,  to  nie  mam  szans.  Z

tego, co wiem, zatrudniono po mnie tylko jednego reportera.

– Nikt już chyba nie może być pewny – zauważył Viktor.
– Więc sądzisz, że będą wypowiedzenia? Albo wyślą ludzi na emeryturę?
– Niestety, nic nie wiem.
Magdalena  poczuła,  że  jest  żałosna.  Była  tylko  jedną  z  wielu  w  kolejce,  którzy  prosili  o

informacje, by uratować swój wewnętrzny spokój i sen. A jednak nie mogła nie zadać pytania,
czy  Viktor  wie,  kiedy  przedstawią  pakiet  oszczędnościowy.  O  tym  powinien  mieć  jakieś
pojęcie.

– Dalej zasiadasz w zarządzie klubu, prawda? – upewniła się.
– Mówią, że na początku przyszłego tygodnia.
– Na początku przyszłego tygodnia? Teraz? W poniedziałek?
– W poniedziałek albo we wtorek. Przynajmniej tak słyszałem. W obecnej sytuacji na pewno

będą chcieli to załatwić jak najszybciej, więc obstawiam poniedziałek.

background image

Poniedziałek, pomyślała, odkładając słuchawkę.
Trzy miliony koron.
Petter  siedział  rozparty  na  kanapie,  kiedy  zeszła  do  salonu.  Rzuciła  szybkie  spojrzenie  na

wiadomości  sportowe,  nim  podeszła  do  okna  i  wyjrzała  na  zewnątrz.  W  sąsiednim  domu
zobaczyła Gunvor stojącą przy zlewie, jak zwykle w fartuszku. Bengt od dłuższego czasu rzadko
się  pokazywał.  Ostatni  raz  widziała  go  parę  tygodni  temu,  kiedy  wsparty  na  balkoniku  szedł
niepewnym krokiem do samochodu przewożącego niepełnosprawnych.

Pomyślała, jak jej pomagał, kiedy wprowadziła się do tego domu i była jeszcze sama. Jak

tylko zaczynał padać śnieg, zjawiał się z szuflą do odśnieżania. Teraz ledwo chodził.

– To dziwne uczucie, że się wyprowadzają – powiedziała. – Przecież zawsze tu mieszkali.
– Tak, bez nich będzie inaczej.
Petter spojrzał na nią i wyciągnął rękę.
– Może usiądziesz?
– Jeśli to zrobię, zasnę po trzech sekundach.
Teraz,  gdy  po  napisaniu  artykułów  opadła  adrenalina,  poczuła  ogarniającą  ją  podstępnie

senność.

– Nie szkodzi – odrzekł. – Chodź.
Magdalena opadła na sofę. Kiedy Petter ją objął, oparła głowę na jego ramieniu i zamknęła

oczy.  Odgłosy  sportowych  wiadomości  zlewały  się  w  usypiające  tło.  Może  ona  też  wkrótce
popłynie… Trzy miliony koron.

Petter delikatnie potarł podbródkiem jej czoło i powiedział:
– Nie podoba mi się to.
– Ale co?
Magdalena podniosła głowę i spojrzała na niego.
– To nie to, że nie chcę, żebyś pracowała. Nie o to chodzi.
– A o co?
– Denerwuję się, kiedy piszesz o morderstwach, polowaniach na wilki i takich rzeczach.
Zerknęła na ślad po oparzeniu na ręce Pettera, wciąż jasnoróżowy i bliznowaty.
– Jeśli chodzi o wilki, ludzie tracą rozum – ciągnął. – Pamiętasz, jak pisałaś o tej debacie o

drapieżnikach?

Tak.  Pamiętała.  Jej  skrzynka  była  pełna  wzburzonych  maili  z  obu  stron  i  wszyscy  zgodnie

twierdzili,  że  artykuł  jest  stronniczy,  bo  sympatyzuje  z  ich  przeciwnikami.  Musieli  w  końcu
wyłączyć dodawanie komentarzy na stronie, bo ich wydźwięk był bardzo agresywny.

Sama Magdalena nie miała sprecyzowanego poglądu w sprawie wilków, lecz fascynowało

ją, że wzbudziła taką nienawiść.

– Obiecuję, że będę ostrożna – rzekła.
Chciała mu właśnie powiedzieć o cięciach, kiedy on przytulił ją mocniej i położył jej dłoń

na udzie gestem, który wydawał się lekki i niewymuszony, lecz w jej głowie włączył się alarm.

– Nie moglibyśmy tylko trochę posiedzieć?
– Ale co? Zrobiłem coś nie tak?
Ech, pomyślała. Tego się nie da wytłumaczyć.

background image

– Kocham cię – powiedziała, przeczesując palcami jego włosy. – Tak jak wcześniej. Przed

Liv. Żebyś wiedział.

Petter patrzył na nią z mieszaniną zdziwienia i wyczekiwania.
– Ale nie mam ochoty. Nie teraz. Przepraszam.
Kiedy Christer i Betty podjechali do domu Sannerów, w środku nie paliło się żadne światło.

Reflektory radiowozu odbijały się w czarnych szybach. Christer wyłączył silnik i ogarnęła ich
nieprzenikniona ciemność.

Wysiedli i zaczęli iść w stronę budynków gospodarczych. Gdy się do nich zbliżali, zapaliła

się reagująca na ruch zewnętrzna lampa.

– Jak myślisz, które drzwi prowadzą do drewutni? – zapytał Christer. – Może te?
Otworzył  drzwi  pośrodku,  lecz  znalazł  się  w  jakimś  magazynie.  Pośród  ogólnego  nieładu

dostrzegli zarysy odśnieżarki.

– To tutaj – oznajmiła Betty, stojąca parę metrów dalej.
Christer  dokładnie  zamknął  drzwi  i  podszedł  do  następnych  po  lewej  stronie.  Wewnątrz

unosił  się  intensywny  zapach  drewna,  odwieczny  i  dający  poczucie  bezpieczeństwa.  Było
rzucone na wysoką stertę, stromy pagórek sięgający aż do sufitu.

–  Czytałam  gdzieś,  że  dawniej  kobiety  sprawdzały  przed  ślubem  wartość  narzeczonego,

oglądając jego stos drewna.

– I co oznacza takie zagrożenie lawinowe? – zapytał Christer.
–  Niedokończone  lub  ułożone  byle  jak  stosy  wskazują  na  mężczyznę  niepraktycznego  i

niestabilnego, prawdopodobnie nadużywającego alkoholu.

– Aha – mruknął Christer. – To już wiadomo.
– Na ile cię znam, myślę, że twój stos miałby linie proste – stwierdziła Betty, szukając po

omacku klucza na ścianie. – A może się mylę?

– I co by to oznaczało?
Mężczyznę dokładnego i godnego zaufania, pomyślał z zadowoleniem.
– Introwertycznego perfekcjonistę – Betty uśmiechnęła się. – Tu masz klucz.
Christer zamknął za nimi drzwi i patrzył na Betty idącą przed nim przez podwórze w stronę

domu. Introwertyczny perfekcjonista?

– Tak mnie postrzegasz? – zapytał, zrównując się z nią.
– To przecież bzdury, chyba sam to czujesz. Nie warto się tym przejmować.
Betty podbiegła lekkim krokiem na schody, lecz stanęła jak wryta na progu sieni.
– Patrz – powiedziała. – Kwiaty.
Miała rację. Dwa zawinięte w papier bukiety stały oparte o drzwi wejściowe.
– Możemy wziąć je do środka i wstawić do wody – zaproponował Christer. – Tu nie mogą

zostać.

Podniósł ostrożnie kwiaty, a Betty w tym czasie włożyła klucz do zamka i otworzyła drzwi.

Kiedy zapaliła sufitową lampę, zimne światło zalało mały przedpokój i sprawiło paradoksalnie,
że pozostała część domu wydała się jeszcze ciemniejsza.

Christer  zdjął  buty  i  wszedł  do  kuchni  z  kwiatami  w  objęciach.  Gdzie  mogą  być  wazony?

Otworzył  kilka  szafek  na  chybił  trafił  i  znalazł  w  końcu  to,  czego  szukał,  w  pawlaczu  nad

background image

spiżarnią.

Ostrożnie odwinął papier  z pierwszego bukietu  i odsłonił naręcze  kwiatów we wszystkich

barwach  jesieni.  Niechętnie  przeczytał  tekst  na  kartce:  „Dużo  ciepłych  myśli  od  przyjaciół  z
grupy  myśliwskiej”.  Drugi  bukiet  składał  się  z  dziesięciu  żółtych  róż  „od  kolegów  z
Älvstranden”.

Christer  złożył  papier  w  dwa  płaskie  kwadraty  i  wrzucił  je  do  worka  na  śmieci.  Potem

postawił wazony na kuchennym stole.

Usłyszał powolne kroki Betty i kiedy wyszedł do przedpokoju, zobaczył ją taszczącą wielki

komputer.

– Nie wiedziałam, że ludzie mają jeszcze takie zabytki – stwierdziła.
– Zaczekaj, pomogę ci.
– Nie, jest dobrze. Dam radę.
–  Czemu  jesteś  taka  uparta?  Nie  staniesz  się  przecież  mniej  kompetentną  policjantką,  jeśli

trochę ci pomogę.

– Nigdy nie wiadomo – odrzekła z szelmowskim uśmiechem. – Przesuń się.
Odepchnęła go żartobliwie trzymanym w objęciach komputerem.
– Zamierzasz go nieść do samochodu? To może ja go wezmę?
– Okej – rzekła z udawanym znużeniem. – Weź.
Christer  wycofał  się  z  komputerem  na  podwórze  i  włożył  go  do  bagażnika.  Lampa  w

narożniku domu zgasła. Słyszał, jak Betty gasi światła i zamyka drzwi.

– Skoro już tu jesteśmy, powinniśmy szybko przesłuchać Ernsta Losjö – powiedział. – Jest

późno, ale on mieszka przy samej szosie w Gustavsfors, więc nie musimy nadkładać drogi.

– Oczywiście, mnie tam pasuje. Nikt na mnie nie czeka.
– Na mnie też nie.
– A Torun?
Siedzieli w samochodzie i zapinali pasy niemal perfekcyjnie zsynchronizowanymi ruchami.
– W tym tygodniu wcześnie zaczyna pracę, więc nocuje u siebie w Lesjöfors.
Christer nienawidził wracać wieczorami do pustego mieszkania; za bardzo przypominało mu

to  czasy,  zanim  poznał  Torun,  gotowe  dania  i  przeskakiwanie  pilotem  między  bzdurnymi
programami w telewizji.

Nie,  równie  dobrze  mogą  załatwić  to  z  Losjö  od  razu.  Jeżeli  Torun  zadzwoni,  kiedy  tam

będą,  usłyszy:  Abonent  czasowo  niedostępny,  co  jest  równie  irytujące,  jak  kolejne  wolne
sygnały,  kiedy  nikt  nie  odpowiada,  ale  nie  będzie  mogła  mieć  do  niego  o  to  pretensji.  Ciche,
małe zwycięstwo.

Christer wycofał samochód w stronę budynków gospodarczych, skręcił i wyjechał na drogę.
– Kiedy przyjeżdża firma transportowa? – zagadnęła Betty.
–  Byliśmy  w  banku  i  załatwiliśmy  kredyt  we  wtorek,  a  w  przyszłym  tygodniu  będziemy

podpisywać  umowę  kupna.  Ale  mama  i  tata  muszą  najpierw  przenieść  się  do  nowego
mieszkania,  więc  nie  wcześniej  niż  za  dwa,  trzy  miesiące.  O  Boże,  tylu  rzeczy  trzeba  będzie
dopilnować!

– A potem usłyszymy tupot małych stópek.

background image

– Zobaczymy – rzekł z nieco wymuszonym uśmiechem. – A ty?
– Miło, że pytasz, ale na razie nie zanosi się na dzieci.
– Rozumiem. Ale jak ci się układa z Eliasem?
– Do bani.
– Do bani?
Christer  pamiętał  ich  wspólne  zdjęcia  na  Facebooku  z  balu  przebierańców  w  Wyższej

Szkole Policyjnej. Oboje nosili siedemnastowieczne peruki i wyglądali na bardzo zakochanych.

– Związki na odległość są okropne i chyba dotarło do mnie, że to się nie uda.
– I jakie to uczucie?
Betty nie wyglądała na załamaną.
– Mogło być gorzej. Chce żyć prawdziwie, zamiast czekać całymi wieczorami, aż komórka

wyda jakiś dźwięk.

Christer  nie  bardzo  umiał  sobie  wyobrazić  Betty  jako  osobę,  która  na  cokolwiek  czeka.

Sama  myśl,  że  ona  mogłaby  siedzieć  i  tęsknić  przy  telefonie,  wydawała  się  zupełnie
niedorzeczna.

– Na pewno są jakieś fajne chłopaki w okolicy – ciągnęła. – A ty jak uważasz?
– Na pewno są.
Zmierzyła  go  spojrzeniem,  które  trwało  o  pół  sekundy  za  długo,  by  mógł  się  czuć

komfortowo, a potem wyjrzała przez okno. Zobaczył kątem oka, że się uśmiecha.

Dojechali  do  Gustavsfors,  nie  spotykając  po  drodze  żadnego  pojazdu.  Kiedy  minęli

zamknięty sklep, Christer zwolnił, skręcił w lewo i wjechał na duży plac i dalej na podwórze
państwa  Losjö.  W  kuchennym  oknie  świeciła  się  ozdobna  lampa,  ale  reszta  domu
przypominającego dwór była ciemna i cicha.

Betty  znała  sprawę  Heddy,  która  zaginęła  w  tamtego  Sylwestra  –  to  była  jedna  z  tych

historii, które opowiadano jej w przerwie na lunch w pierwszym tygodniu pracy.

– Myślisz, że już się położyli? – zapytała.
Christer spojrzał na zegar na tablicy rozdzielczej. Za kwadrans dziesiąta.
– Na to wygląda.
Christer zastanawiał się przez moment, czy powinni zadzwonić do drzwi, skoro już tu są, ale

dał sobie spokój, mając na uwadze kruchy stan psychiczny Gabrielli.

– Niech śpią – powiedział i wyjechał z podwórza.
Rozmowa z Ernstem nie była taka pilna, by nie mogła zaczekać do następnego dnia.

37

B

odil  jak  zwykle  siedziała  przy  szpitalnym  łóżku

.  Worek  z  kroplówką  był  już  prawie  pusty  i

background image

zwisał ze stojaka jak wiotka szmatka.

Alva jeszcze się nie obudziła, lecz od czasu do czasu poruszała się niespokojnie pod górą

koców, jakby śniła sen, z którego próbowała się ocknąć.

Co  widziała  w  tym  swoim  dziwnym  letargu?  Czemu  nie  chciała  się  obudzić?  A  może  nie

mogła?

Zmierzch przeszedł w wieczór. Niebo stało się prawie czarne. Bodil wstała i podeszła do

okna. Po wielu godzinach spędzonych na krześle miała zdrętwiałe nogi i bolał ją krzyż.

Widziała  własne  niewyraźne  odbicie,  zlewające  się  z  oświetlonym  głównym  wejściem  na

dole. Nie było już widać jeziora Fryken ani otaczających je gór, tylko ciemne Torsby, lśniące na
stoku wzniesienia schodzącego do jeziora.

Drzwi  na  korytarz  były  otwarte  i  wpuszczały  smugę  światła  prowadzącą  do  łóżka  Alvy.

Głosy na zewnątrz za dnia były donośne i energiczne, a wieczorem zniżały się do szeptów. Tylko
od czasu do czasu ktoś przebiegał, stukając sandałami.

Ernst w każdym razie więcej się nie pokazał.
Czy  powinna  była  powiedzieć  Christerowi,  że  on  tu  pracuje?  Policja  mogła  o  tym  nie

wiedzieć. Gdyby tylko nie była wybita ze snu i półprzytomna, kiedy zadzwonił.

Czy zabrali już komputer? Siedzieli teraz w komisariacie i śmiali się z ich korespondencji?

Na myśl o tym skrzywiła się z uczuciem zawstydzenia.

Zastanawiała się przez cały dzień, czy powinna zadzwonić do Henrika i go ostrzec. Ale było

już za późno. A jeśli policja sprawdzi połączenia, na pewno odkryją jej rozmowy i wyciągną z
nich mnóstwo wniosków.

Odeszła od okna, wzięła komórkę ze stolika przy łóżku i znów usiadła. Żeby wypełnić czas i

pustkę,  w  której  tkwiła,  weszła  jeszcze  raz  na  Facebooka.  W  jej  skrzynce  przybywało
wiadomości,  prawie  każdy  z  grupy  coś  napisał.  Przewijała  stronę,  widząc  te  wszystkie
serduszka i całusy; przebiegła wzrokiem „myślę o tobie”, „tak strasznie smutno”. Te wszystkie
„kochana”.

Ktoś kłamie. Ale kto?
Powinna chyba coś odpowiedzieć, ale ciało nie chciało jej słuchać, więc siedziała dalej na

krześle, sztywno i ciężko, starając się spokojnie oddychać.

Gdzie był teraz Pär? Czy leżał w kostnicy? Czy zaczęli już go kroić? Odcięli mu głowę? To

były  okropne  myśli,  lecz  musiała  ich  dotykać,  jak  palec  dotyka  gorącej  płyty  kuchennej.  Czy
potrafiłaby  go  rozpoznać?  Czy  widać  jeszcze  starą  bliznę,  która  została  po  tym,  jak  wjechał
rowerem w słup latarni pierwszego dnia po zdjęciu bocznych kółek?

Słyszała tę historię wiele razy i lubiła tę białą kreskę u nasady włosów. Dotykanie jej było

czynnością intymną, czuła się wtedy wybrana. Teraz mogło jej już nie być. Została odstrzelona.

Ktoś  zapukał  do  drzwi  i  zanim  Bodil  zdążyła  zareagować,  Ella  znów  stała  koło  niej  z

termometrem w dłoni.

– Jak się teraz czujesz?
Nie spuszczała oczu z Bodil, trzymając termometr w uchu Alvy.
– To trudne – wyznała Bodil. – Ludzie mi piszą takie miłe rzeczy.
Termometr zapikał. W tej samej chwili zatrzepotały powieki dziewczynki.

background image

– Chyba niedługo się obudzi – orzekła Ella, notując jeszcze coś na karcie.
Kiedy skończyła, przysunęła stołek stojący pod ścianą i usiadła.
–  Chcę,  żebyś  wiedziała,  że  słyszałam  o  tym,  co  stało  się  w  lesie  –  powiedziała.  –

Naprawdę bardzo mi przykro. Jeśli chcesz porozmawiać, jestem tutaj.

– Dobrze – odparła Bodil. – Dziękuję.
Próbowała się uśmiechnąć.
– Przyjdę jeszcze – zapewniła Ella, wstając. – Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała.
Nie odstawiła stołka pod ścianę.
Kiedy  Ella  wyszła  z  pokoju,  Bodil  wzięła  komórkę  i  znów  połączyła  się  z  Facebookiem.

Wyświetliła prywatne wiadomości i znalazła jego imię pośród kondolencji.

Pierwsze słowo brzmiało: „Kochanie”.
„Kochanie”?  Och,  nie.  Czy  nie  mógł  być  bardziej  dyskretny?  Naprawdę  powinna  była  go

ostrzec.

Tak  się  ucieszyłem,  gdy  się  dowiedziałem,  że  znaleźliście  Alvę  całą  i  zdrową.  Mam

nadzieję, że czujesz się teraz trochę lepiej. Myślę o tobie przez cały czas. Może to czujesz.

Byłem  taki  szczęśliwy,  kiedy  przyszłaś  do  mnie  w  nocy.  Nigdy  nie  czułem  się  tak  pełny

życia jak razem z tobą. Przy tobie odnalazłem swoje prawdziwe ja.

Wiem, że jesteś teraz w ciężkim szoku, ale mam nadzieję, że to nie zniszczy tego, co jest

między nami. Może czujesz się winna temu, co stało się Pärowi, ale nie powinnaś. To nie jest
twoja wina.

Wieczorem  była  tu  policja,  żeby  mnie  przesłuchać.  „Przesłuchać”  brzmi  groźnie,  ale

wszystko  poszło  dobrze.  Nie  powiedziałem  im  o  nas,  bo  obawiałem  się,  że  mogą  z  tego
wyciągnąć błędne wnioski. Ale teraz myślę, że może głupio było kłamać. Co ty o tym sądzisz?
Może powiemy im prawdę. Ja się niczego nie wstydzę.

Chce żyć z tobą, Bodil.
Kiedy  policjanci  odjechali,  poszedłem  do  waszego  domu.  Tak  bardzo  chciałem  z  tobą

porozmawiać i spytać, jak się czujesz. Albo choć zobaczyć cię przez okno. Ale było zupełnie
ciemno, więc domyślam się, że jesteś nadal w szpitalu.

Zostanę tu przez cały tydzień i mam nadzieję, że się zobaczymy, kiedy wrócisz.
Kocham cię
Twój H.
I ja chcę z tobą żyć, pomyślała Bodil. Czemu to wszystko tak źle wyszło? Czemu tu siedzi i

czuje się jak ścigany wspólnik zbrodni? Czy on miał rację? Czy nie lepiej było od razu iść na
policję  i  o  wszystkim  powiedzieć?  Ale…  siedzieć  tam  i  tłumaczyć  się  jak  para  idiotów?
Zwłaszcza jeśli policja wszystko przeczytała i widziała.

Próbowała skasować wiadomość, lecz wciąż jej się wyświetlała.
Niewyraźny, świszczący głos od strony łóżka sprawił, że się odwróciła.
– Mama?
Alva  uniosła  głowę  i  spojrzała  na  sufit,  lecz  po  chwili  znów  zamknęła  oczy  i  opadła  na

poduszkę.

– Jestem tu, kochanie.

background image

Bodil odłożyła komórkę, przysunęła krzesło jeszcze bliżej łóżka i zaczęła głaskać Alvę po

włosach  i  czole.  Spokojnymi,  łagodnymi  ruchami,  jakby  chciała  wymazać  wszystkie  straszne
obrazy, które pod nimi tkwiły.

Alva nie otwierała oczu, ale było widać, że nie śpi. Oddychała inaczej i jej ręce zaczęły się

poruszać pod przykryciem.

– Jesteś w szpitalu w Torsby – szepnęła Bodil i odchyliła koc od góry. Ręce poruszały się

teraz bardziej energicznie.

Alva  znów  otworzyła  oczy  i  zamrugała  do  matki  w  półmroku.  Była  wciąż  blada  i  miała

spierzchnięte wargi.

Bodil odchyliła pozostałe koce, żeby Alva mogła wydostać ręce. Dziewczynka skrzywiła się

na widok przewodu od kroplówki i wenflona na grzbiecie dłoni.

– Moja malutka! – Bodil znów pogłaskała ją po włosach. – Będzie dobrze, zobaczysz.
Alva rozglądała się przez chwilę dookoła, nic nie mówiąc. Potem znów znieruchomiała.
– Tata – szepnęła.
Bodil zobaczyła łzę spływającą po jej skroni i powoli znikającą w uchu.
Co widziała? W czym uczestniczyła?
Przez dłuższą chwilę Alva leżała spokojnie. Nagle zaczęła rzucać głową.
– Nie, nie, nie!
Jej głos brzmiał tak monotonnie, mechanicznie i nieludzko, że Bodil się przestraszyła.
– Ciii… – uspokajała córkę. – Już po wszystkim. Jest dobrze. Jest dobrze.
Alva znów próbowała usiąść, lecz opadła z powrotem na poduszkę.
Bodil zauważyła Ellę dopiero wtedy, gdy stanęła po drugiej stronie łóżka.
– I jak? – zapytała.
– Jest bardzo niespokojna – odrzekła Bodil. – Obudziła się kilka minut temu.
Ella  zwinęła  dwa  koce  i  powiesiła  w  nogach  łóżka,  patrząc  na  dziewczynkę  zatroskanym

wzrokiem.

Alva  trochę  się  odprężyła,  kiedy  zrobiło  jej  się  chłodniej,  ale  po  chwili  znów  zaczęła  się

rzucać. Grzywka kleiła się jej od potu.

– Zawołam doktora – powiedziała Ella i zaczęła iść w stronę drzwi.
– Ernsta Losjö?
– Tak.
– Nie chcę go tutaj – sprzeciwiła się Bodil. – Naprawdę.
Ella zatrzymała się.
– Ale o tej porze nie ma nikogo innego.
– Nie szkodzi. I tak nie chcę, żeby tu przychodził.
Alva  oblizała  suche  wargi  i  zacmokała.  Kiedy  poruszała  ustami,  w  kącikach  zbierały  się

nitki gęstej śliny.

Bodil sięgnęła po plastikowy kubek na stoliku i spróbowała pomóc jej usiąść.
– Proszę – powiedziała. – Wypij trochę soku.
Alva otworzyła usta, lecz nie była w stanie niczego przełknąć.
Kiedy Bodil znów podniosła wzrok, zobaczyła, że Ella wciąż stoi i patrzy na nią pytająco.

background image

Jej odmowa wyraźnie zakłóciła szpitalne procedury.

Bodil chciałaby jej wyjaśnić, o co chodzi, lecz nie mogła tego zrobić przy Alvie.
– Muszę przynajmniej to ocenić z medycznego punktu widzenia – rzekła Ella.
Potem wyszła.
Jeśli on tu wejdzie, zadzwonię na policję, pomyślała Bodil. Od razu.

38

C

hrister  snuł  się  po  mieszkaniu

.  Stanął  w  końcu  przy  oknie  w  pokoju  i  wyjrzał  przez  nie  na

Hagfors. Coop zamknięto dawno temu i parking był prawie pusty, nie licząc dwóch gruchotów,
które stały obok siebie przed rampą. Christer widział łokieć wystający przez opuszczoną szybę.

Z przyzwyczajenia sprawdził ziemię w doniczkach, ale Torun musiała podlać kwiaty przed

wyjazdem.

Dwadzieścia po jedenastej.
Przez cały dzień nie dała znaku życia. On też nie. Wiedział jednak, że nie zaśnie, jeśli z nią

nie  porozmawia.  Gniew,  który  udało  mu  się  podsycać  przez  cały  dzień,  wyparował.  Jego
miejsce zajął niepokój. Tęsknota.

Wybrał nową wiadomość.
„Nie śpisz?”, zapytał i wysłał esemes, mając nadzieję, że oddzwoni.
Po dziesięciu minutach bez odpowiedzi napisał drugi.
„Cześć, kochanie. Myślę o tobie i mam nadzieję, że będziesz dobrze spać tej nocy. Tęsknię

za tobą, skarbie. Całuję”.

Poczuł  nagle,  że  jest  bardzo  głodny.  Nie  jadł  nic  od  lunchu  oprócz  cukierków  u  Henrika

Åhmana. Może znajdzie w lodówce coś do podgrzania?

Dokładnie  w  chwili,  gdy  otworzył  lodówkę  i  zaczął  robić  przegląd  słoików  i  misek,

zadzwonił telefon zostawiony przez niego w pokoju.

Pokonał przedpokój w dwóch susach i dopadł stolika przy kanapie. To musi być ona.
Tak!
– Cześć, kochanie. Myślałem, że spałaś.
– Nie. Nie spałam.
Miała dziwny głos. Spięty.
– Jak się czujesz? – zapytał.
– Nie za dobrze.
– Dlaczego? Czy coś się stało?
O co jej chodzi? Christer czuł, że zaczyna się pocić.
– Nie wiem, jak to powiedzieć. Chciałabym zrobić przerwę. Choć na trochę.

background image

– Przerwę? Co to znaczy? Chcesz zerwać?
Dzwoniło mu w uszach.
–  Nie,  nie  zerwać.  To,  co  powiedziałam.  Zrobić  przerwę.  Przez  pewien  krótki  czas  nie

będziemy się widywać. Muszę to przemyśleć.

Christer usiadł na brzegu fotela. To niemożliwe. To nie mogła być prawda.
–  Co  jest  nie  tak?  –  zapytał.  –  Mamy  przecież  podpisać  umowę  w  przyszłym  tygodniu,

wszystko jest już przygotowane.

– Może właśnie dlatego.
– Co? Nie chcesz?
Cisza, która zapadła, trwała zbyt długo.
– Wiem, że według ciebie posuwam się za daleko z tymi planami remontu – rzekła w końcu

Torun.  –  Ale  nic  nie  poradzę,  że  interesuje  mnie  urządzanie  wnętrz.  I  nie  chcę  mieszkać  w
muzeum, w twoim dzieciństwie, gdzie wszystko jest święte. I niczego nie wolno ruszać.

– Ale ja…
– Chcę żyć teraz, Christer. I planować przyszłość. Nie oglądać się przez cały czas za siebie.
– Ale ja cię kocham. Powiedz, co mam robić, a to zrobię.
Torun westchnęła na drugim końcu linii.
–  Nie  wiem,  Christer.  Czasami  myślę,  że  twoja  rodzina…  że  wasze  wspomnienia  mnie

blokują, jakby brakowało mi powietrza.

Wasze  wspomnienia  mnie  blokują.  Odebrał  te  słowa  jak  szyderstwo,  jakby  stała  z

wycelowanym w niego palcem. Uwielbiała przecież leżeć z głową na jego ramieniu i słuchać,
jak  opowiada  o  swoim  dzieciństwie,  o  wyprawach  z  Bengtem  na  ryby  i  o  tym,  jak  pomagał
malować dom, kiedy rodzice go kupili. Chciała wiedzieć o nim wszystko i wszystko, co mówił,
było dla niej zabawne i urocze.

Teraz leżało to między nimi i nie pozwalało jej oddychać.
Kiedy  to  się  zaczęło?  Jak  długo  udawała,  że  ją  to  interesuje?  Czy  leżała  obok  niego  i  z

trudem łapała oddech parę dni temu, kiedy opowiadał jej o tym, jak…

Usłyszał, że Torun bierze głęboki wdech, niemal widział, jak unosi się i opada jej pierś.
– Nie potrafię być taka jak twoja mama, nie chcę robić wszystkiego sama w domu. Ale ty

jesteś wspaniały, Christer. Naprawdę.

Nie, to też nieprawda.
Nie mógł wydobyć z siebie słowa, miał w głowie zupełną pustkę.
– Zostanę tu na weekend, a potem się zdzwonimy.
– Rodzice zaprosili nas przecież na obiad w sobotę.
– Coś wymyślisz.
Kiedy Christer nie odpowiedział, zapytała, czy jeszcze tam jest.
– A to ma znaczenie?
– Oczywiście.
– Nie sądzę.
Christer  nie  mógł  sobie  potem  przypomnieć,  jak  zakończyli  tę  rozmowę.  Usiadł  przy

kuchennym stole z telefonem w ręku. Może to wszystko tylko mu się przyśniło.

background image

Bodil  patrzyła,  jak  Ella  wtacza  do  pokoju  dodatkowe  łóżko  i  ustawia  je  wezgłowiem  do

ściany.  Może  powinna  jej  pomóc,  zamiast  tylko  bezmyślnie  siedzieć,  lecz  nim  zdążyła
zareagować,  Ella  zmieniła  już  poszewkę  na  poduszce  i  wytrzepała  pogniecione  prześcieradło,
które wydęło się nad łóżkiem jak żagiel, nim znów opadło na materac.

– On mógł to zrobić, wiesz? – szepnęła Bodil.
Miała  wyrzuty  sumienia,  że  wcześniej  tak  ostro  zareagowała,  nie  wyjaśniając,  o  co  jej

chodzi.

– Co takiego? – zdziwiła się Ella, podwijając prześcieradło pod materac.
–  Zabić  mojego  męża.  Ojca  Alvy.  Należy  do  grupy  i  wypytywała  o  niego  policja.  Więc

chyba rozumiesz, że nie chcę go tu widzieć.

– Nigdy by czegoś takiego nie zrobił.
Ella patrzyła na nią sceptycznym wzrokiem.
– Nie wiemy o ludziach wielu rzeczy – zauważyła Bodil.
Otworzyła  słoiczek  wazeliny,  który  Ella  postawiła  na  stoliku  przy  łóżku  parę  godzin

wcześniej,  nabrała  trochę  na  palec  i  zaczęła  delikatnie  smarować  wysuszone  wargi  Alvy.
Wyjechała nieco poza ich wykrój i skóra wokół ust lśniła teraz w świetle nocnej lampki.

– Nie wierzę – odparła Ella. – To musiał być ktoś inny.
Bodil nie wiedziała, czy Alvę zbudził jej dotyk, czy głos Elli, lecz nagle otworzyła szeroko

oczy i spojrzała niewidzącym wzrokiem w przestrzeń.

– Alva!
Córka jednak jej nie słyszała.
– Nasu! – wyszeptała.
Jej głos brzmiał nisko, zupełnie niepodobny do normalnego.
– Nie. Nasu, nie.
Znów  próbowała  usiąść,  jej  nogi  kopały  pod  kocem,  jakby  chciała  się  odepchnąć  od

materaca  i  przesunąć  w  górę,  do  wezgłowia  łóżka.  Bodil  położyła  na  jej  piersi  rękę,  by  ją
uspokoić. lecz jej się nie udało. Nogi wciąż desperacko walczyły.

– Co to jest nasu? Czy możesz mi wyjaśnić?
Alva znów szeroko otworzyła oczy, jakby dojrzała coś za matką, ale gdy ta się odwróciła,

nie zobaczyła nic prócz drzwi otwartych na cichy i pusty korytarz.

– Czarny – szepnęła.
– Co jest czarne?
Oczy Alvy znów uciekły w głąb, a głowa opadła na poduszkę.
– Co jest czarne, Alva? – powtórzyła Bodil.
Dziewczynka pokręciła głową i zamknęła oczy. Po chwili znowu spała.
Ella skończyła ścielić dodatkowe łóżko i stała teraz z rękami w kieszeniach fartucha, patrząc

na Alvę.

– Zrozumiałaś coś? – zapytała Bodil. – Nasu? Co to jest?
– Nie mam pojęcia.
– A co jest czarne?
–  Nie  wiem.  Ale  ty  też  musisz  się  trochę  przespać.  Potrzebujesz  dużo  sił.  Mogę  przynieść

background image

tabletki nasenne, zanim zejdę ze zmiany.

– Schodzisz teraz?
– Tal. Ale wrócę jutro po południu. Połóż się teraz, a ja zrobię obchód przed wyjściem.
Nie, nie idź. Nie zostawiaj mnie tutaj samej.

39

M

agdalena  wpatrywała  się  w  sufit  sypialni

.  Wyliczenia  i  widoki  na  przyszłość  zmieniały  się  z

minuty na minutę, od paniki do nadziei i z powrotem.

W jednej chwili była pewna, że straci pracę. To przecież oczywiste, że kierownictwo gazety

uzna, iż bezpieczniej jest postawić na Björna, który nie ma żony ani dzieci i w przeciwieństwie
do niej nie będzie musiał w najbliższych latach prawie co tydzień brać zwolnienia.

Potem udało jej się niemal przekonać samą siebie o korzyściach płynących z pozostawienia

jej w redakcji. Lokalna redakcja w Munkfors została już zamknięta i dlatego zakładali, że ona
będzie się odtąd zajmować także sprawami gminy sąsiedniej.

Przynajmniej do tej pory tak było. Nie miała pojęcia, co myślą o tym teraz.
I znów wracała do punktu wyjścia.
Leżała  przewracając  się  z  boku  na  bok  przez  blisko  dwie  godziny,  a  potem  wstała  cicho  i

wzięła  laptop  leżący  wśród  góry  ubrań  na  krześle  przy  łóżku.  Petter  odwrócił  się,  kiedy
otworzyła  drzwi  sypialni,  ale  po  chwili  znowu  znieruchomiał.  Liv  spała  głębokim  snem  z
rączkami wyciągniętymi nad głową.

Magdalena zeszła do kuchni, zapaliła lampkę na parapecie i otworzyła laptop. Czytnik kart

do banku internetowego leżał pośród rachunków między dwiema doniczkami. Szybko weszła na
stronę banku i na swoje prywatne konta.

Na oszczędnościowym miała wcześniej pokaźną sumkę z tego, co ona i Ludvig zarobili na

sprzedaży  willi  w  Norra  Ängby,  lecz  kwota  topniała  szybko  podczas  jej  urlopu
macierzyńskiego. Prawie co miesiąc musiała trochę dobierać. Poza tym zainstalowała gruntową
pompę ciepła, kiedy stary piec olejowy zepsuł się na wiosnę.

Po  rozwodzie  postanowiła  jedno:  nigdy  z  nikim  nie  dzielić  finansów.  I  nigdy  nie  być  od

nikogo zależną.

Teraz jej zabezpieczenie powoli znikało.
Magdalena usłyszał Pettera dopiero w chwili, gdy stanął w drzwiach w samym podkoszulku

i spodenkach.

– Co robisz? – zapytał, mrugając półprzytomnie.
– Obudziłam cię? Nie chciałam. Myślałam, że wyszłam bardzo cicho.
– Nie szkodzi. Ale kiedy nie wróciłaś, zaniepokoiłem się, że coś się stało.

background image

Usiadł na kuchennej sofie, patrząc na nią pytającym wzrokiem.
– Płacisz rachunki w środku nocy? – zapytał, wskazując ruchem głowy czytnik.
– Nie. Tylko coś sprawdzałam.
– Co sprawdzałaś? Jesteś bardzo blada.
– Moje oszczędności się kończą.
– Przecież chciałaś z nich korzystać, by zostać dłużej w domu z Liv.
– Tak, wiem. Ale muszę z czegoś żyć później.
– Teraz jest nas dwoje – zauważył. – Chciałaś powiedzieć my.
Magdalena  nie  potrafiła  zliczyć,  ile  już  razy  o  tym  rozmawiali.  Ona  dalej  chciała  być

niezależna,  a  Petter  starał  się  ją  przekonać,  by  odważyła  się  postawić  na  ich  wspólne  życie.
Dzielić radość i smutek, ale też wszystko inne. Kupić większy dom, w którym wszystkie dzieci
będą miały dość miejsca.

Tak,  oczywiście,  pomyślała.  Ale  kiedy  ja  stracę  pracę,  a  ty  się  mną  znudzisz,  nie  chcę  się

stąd wyprowadzać. Nie chcę już nigdy wyrywać dzieci z bezpiecznego otoczenia, kiedy skończy
się związek. Nigdy.

Opamiętała się po chwili. Skąd przyszedł jej do głowy taki czarny scenariusz?
Jak gdyby Petter mógł czytać w jej myślach, wyciągnęła rękę i położyła na jego dłoni.
– Przepraszam – powiedziała. – Oczywiście, że my.
Petter ujął jej dłoń w swoje.
–  Obiecuję,  że  spróbuję  ci  pomóc,  kiedy  będziesz  musiała  pracować.  A  jutro  na  pewno

wrócę wcześniej do domu. Przecież jest piątek. Będzie dobrze, zobaczysz.

Magdalena skinęła głową. Wiedziała, że musi powiedzieć prawdę. Podzielić się obawami.
– Gazeta planuje oszczędności. Trzy miliony. To nie żart. Dlatego nie mogę spać.
Bodil zbudziła się z lekkiego snu, kiedy Alva znów zaczęła rzucać się na łóżku. Wcześniej

przysunęła bliżej swoje łóżko, by móc wyciągnąć rękę i głaskać ją za każdym razem, gdy będzie
niespokojna. Miała wrażenie, że jej dotyk trochę pomaga.

– Tak, tak, kochanie. Jestem tutaj. Mama jest przy tobie przez cały czas.
Światło  z  korytarza  sączyło  się  spod  drzwi.  Od  czasu  do  czasu  przemykał  tam  niemal

bezszelestnie jakiś cień.

Musiała  pożyczyć  do  spania  szpitalną  koszulę  nocną.  Była  rozciągnięta  po  niezliczonych

praniach i marszczyła się wszędzie, gdy przewracała się w łóżku.

Dalej głaskała wilgotne czoło Alvy, potem przeniosła dłoń na jej brzuch, czując, jak wznosi

się i opada.

Nasu? Co to mogło znaczyć?
Zamknęła  oczy,  trzymając  dłoń  na  brzuchu  córki.  Nie  zauważyła,  że  zasnęła,  ani  że  znów

rozmawiała  z  kobietą  z  krzywymi  plecami.  Zbudziła  się  nagle,  słysząc  odgłos  zamykanych
drzwi. Czy ktoś był w pokoju albo właśnie z niego wyszedł? Serce tłukło jej się w piersi, kiedy
próbowała wyplątać się z pościeli i znaleźć nocną lampkę.

Nie, nikogo nie było.
Pokój  wyglądał  tak  jak  przedtem,  a  w  łóżku  obok  wciąż  leżała  Alva,  zupełnie  bez  ruchu.

Nienaturalnie bez ruchu, z otwartymi ustami.

background image

Nie. Nie. Nie!
Bodil przypadła do córki, wzięła jej głowę w dłonie i na cały głos krzyknęła jej imię.
Alva spojrzała na nią i zaczęła się rzucać.
– Przepraszam, kochanie. Myślałam… Przepraszam.
Drzwi znów się otworzyły i do pokoju wpadła ubrana na niebiesko pielęgniarka.
– Co się stało?
– Myślałam, że nie żyje – tłumaczyła się Bodil.
– Czemu miałaby nie żyć?
–  Nie  wiem,  ale  leżała  zupełnie  nieruchomo  i  nie  było  widać,  że  oddycha,  więc  się

przestraszyłam. Musiało mi się coś przyśnić. Przepraszam.

Pielęgniarka pogłaskała ją po plecach.
– Usiądź i wypij trochę wody, lepiej się poczujesz.
– Chyba zaczynam wariować.
Miała wrażenie, że odpłynęła jej z głowy cała krew.
– Jesteś tylko trochę spięta– uspokajała ją siostra. – Nic dziwnego.
Bodil opadła na łóżko i wzięła podaną jej szklankę wody.
– Obudziłam się, bo ktoś tu był. Wiesz może, kto?
– Nie mam pojęcia. Ale czasem zaglądamy do pacjentów w nocy, więc nie ma powodu do

obaw.

– Aha. Nie wiedziałam.
– Mam na imię Marie – przedstawiła się pielęgniarka.
Bodil skinęła jej głową. Siedząc na łóżku, wypiła prawie całą szklankę.
– Jak się teraz czujesz?
– Trochę lepiej. Czy Ernst Losjö pracuje dziś w nocy?
– Tak, ma dyżur, ale teraz śpi. Czy coś się stało?
Bodil pokręciła głową.
Jest tutaj. To on tu zaglądał.
– Spróbuj jeszcze zasnąć. Jestem obok, więc tylko zadzwoń, jeśli będziesz się denerwować

albo czegoś potrzebować. Dobrze?

– Dobrze.
– Czy mam zostawić otwarte drzwi? – zapytała Marie.
– Nie, zamknij.
Bodil  wzięła  komórkę  ze  stolika,  wstała  i  podeszła  do  szafy,  w  której  powiesiła  ubrania.

Zaczęła szukać, aż znalazła kurtkę, kieszeń, a na samym dnie wizytówkę Christera Berglunda.

Wracając do łóżka, szybko napisała wiadomość.
Potem usiadła na łóżku. Wiedziała, że już nie zaśnie.

background image

PIĄTEK 12 PAŹDZIERNIKA

40

C

hristera obudził alarm w komórce

. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że ktoś do niego

dzwoni, ale się rozczarował, bo to tylko budzik wygrywał swoją melodię.

Dostał w nocy esemesa. Torun, pomyślał z nadzieją i kliknął, by go wyświetlić.
„Ernst  Losjö  tu  pracuje.  Alva  się  obudziła.  Chcę,  żebyś  jak  najszybciej  przyjechał.  /Bodil

Sanner”. Wysłane o 03.01.

Christer odchylił kołdrę i usiadł. Zadygotał z zimna.
Gdyby trochę pomyślał, powinien wziąć pod uwagę ryzyko, że Alva i Ernst spotkają się w

szpitalu. Wiedział przecież od dawna, że Ernst tam pracuje, ale jakoś podświadomie założył, że
będzie miał wolne przez cały tydzień polowania.

Wziął  leżący  na  krześle  T-shirt  i  wciągnął  przez  głowę.  Potem  zadzwonił.  Słuchając

wolnych sygnałów, wstał i wyszedł do przedpokoju.

– Słucham – odezwała się schrypniętym głosem Bodil.
– Właśnie przeczytałem twojego esemesa. Coś się stało?
–  Nie.  Jeszcze  nie.  Ale  jak  on  może  tu  pracować  i  zajmować  się  Alvą,  skoro  jest

podejrzany?

– W pewnym sensie podejrzany. Nie bardziej niż inni uczestnicy polowania.
Christer  schylił  się,  podniósł  z  podłogi  gazetę  i  rozwinął  tak,  by  widzieć  nagłówki.  „Czy

zabity wilk ma związek z podejrzeniem morderstwa w Uvanå?”

Skąd Magdalena o tym wiedziała? Czy nie wystarczy już tych przecieków?
–  Ale  to  nie  jest  rozsądne  –  ciągnęła  Bodil.  –  Jak  myślisz,  jakie  to  uczucie  mieć  go  tu  w

pobliżu?

– Domyślam się, że nieprzyjemne – zgodził się Christer. – Ale dopóki nie przedstawimy mu

zarzutów, nie możemy zabronić mu pracować.

– To nierozsądne.
– Może uda się załatwić to tak, by przenieść jego lub Alvę na inny oddział.
– Jakby to coś zmieniało. Przecież nadal tu będzie.
– Z pewnością.
Christer postanowił zmienić temat rozmowy. W tamtej kwestii doszli już do ściany.
– Pisałaś, że Alva się obudziła.
– Tak. Wczoraj wieczorem.
– Ale nie wskazała na Ernsta… a może tak?

background image

– Nie – odparła Bodil.
– Co powiedziała?
– Niewiele z tego rozumiem, jeśli mam być szczera, ale czegoś się boi. Mówiła bez związku

o czymś, co jest czarne i powtórzyła kilka razy jedno słowo. Nasu, jeśli dobrze zrozumiałam.

– Nasu?
–  Tak.  Nie  wiem,  o  co  jej  chodzi.  Przez  całą  noc  śniła  koszmary.  Chcę,  żebyście  jak

najszybciej przyjechali.

Christer  zakończył  rozmowę,  położył  gazetę  na  stole  i  przejrzał  artykuły.  Kiedy  jednak

próbował je przeczytać, nie mógł się skoncentrować.

Torun.
Podniósł  wzrok  znad  gazety.  Na  półce  stał  jeden  ze  skarbów  wypatrzonych  przez  nią  na

pchlim targu, stary młynek do kawy, ładnie zdobiony detalami z mosiądzu i z drewnianą gałką.
Na pewno go zabierze, jeśli się wyprowadzi. I tak będzie najlepiej. On już nigdy nie pojedzie na
targ kolekcjonerów w Ransäter.

Znowu  wziął  komórkę  i  wybrał  numer  Betty.  Właściwie  mogli  jechać  do  Torsby  od  razu.

Nie chciał być dłużej w domu.

Bylo  jeszcze  ciemno,  kiedy  Christer  zabrał  Betty  sprzed  jej  mieszkania  w  Gärdet

dwadzieścia  minut  później.  Siadając  na  miejscu  dla  pasażera,  ziewnęła  tak  szeroko,  że
zmarszczyła się jej cała twarz.

Christer zreferował jej rozmowę z Bodil, wyjeżdżając na Geijersholmsvägen, która wkrótce

miała  się  zapełnić  uczniami  zdążającymi  do  szkoły,  lecz  o  tej  porze  była  jeszcze  pusta,  usiana
plamami  światła  z  latarni.  Kiedy  skończył,  minęli  w  ciszy  aptekę,  Ica  i  sklep  monopolowy  i
wjechali  w  Storgatan.  Po  przejechaniu  Skålviken  był  prawie  pewny,  że  Betty  usnęła  z  głową
opartą o pas bezpieczeństwa.

Przerwa. Torun chce zrobić przerwę. Co to znaczy?
– Co się dzieje? – zapytała nagle Betty, kiedy zbliżyli się do podjazdu w stronę kościoła w

Ekshärad.

Christer  zawsze  się  zatrzymywał  dokładnie  w  tym  miejscu,  mając  przed  sobą  czerwony

most, dwa łuki wznoszące się po obu stronach drogi, i równie czerwony drewniany kościół na
wzniesieniu. Teraz nawet nie zauważył, że przejechał przez most, nie widział Klarälven, która
płynęła w dole, szeroka i majestatyczna.

– W porządku – zapewnił ją. – Wszystko w porządku.
Magdalena  poprawiła  kołnierz  kurtki  Nilsa,  cmoknęła  go  w  czoło  i  wypchnęła  lekko  za

drzwi.

– Cześć, mały. Powodzenia w szkole.
Petter siedział już w samochodzie i czekał.
– Kocham cię! – zawołała do jego pleców i przesłała mu dłonią całusa.
Nie mówiła tego często.
Wschodzące  słońce  przebiło  się  bladymi  promieniami  między  domami  po  drugiej  stronie

ulicy,  ale  powietrze  było  zimne.  Magdalena  stała  jednak  na  schodach  i  machała  ręką,  aż
samochód znikł za zakrętem.

background image

„Värmlandsbladet”  leżała  wciąż  rozłożona  na  jej  artykułach  pośrodku  kuchennego  stołu,

kiedy  drżąc  lekko  z  zimna,  wróciła  do  kuchni.  Liv  siedziała  na  swoim  krzesełku  i  gryzła
wafelek.

Magdalena  nalała  nową,  gorącą  kawę,  usiadła  przy  stole  obok  Liv  i  wróciła  do  lektury

gazety.

Z  jakiegoś  powodu  bardzo  ją  zdenerwowało  nazwisko  i  zdjęcie  Björna  pod  artykułem  o

zaniedbaniach i naruszeniach prawa w jednym z domów opieki w Torsby. Tekstowi poświęcono
dużo  miejsca,  znajdował  się  na  samej  górze  i  zajmował  prawie  cale  dwie  strony  na  drugiej
rozkładówce z wiadomościami.

– Teraz przynajmniej jest zadowolony – powiedziała głośno do siebie.
Liv odpowiedziała gaworzeniem i pomachała rozmiękłym wafelkiem.
Nawet Iris z redakcji w Sunne, której zostało tylko parę lat do emerytury i zwykle nie robiła

więcej,  niż  musiała,  ożywiła  się  i  dostarczyła  tekst  ujawniający  planowane  wyburzenia  kilku
zabytkowych drewnianych domów w centrum. Była nawet w terenie i znalazła paru oburzonych
mieszkańców oraz dwóch polityków, którzy sprzeciwiali się projektowi.

Tak bardzo się zawstydziła swojej irytacji, że usiadła do komputera i wysłała dwa maile z

gratulacjami, jeden do Björna i drugi do Iris.

Kiedy skończyła, do jej skrzynki odbiorczej wpadła nowa wiadomość od Bertilssona.
„Dobra robota. Tak trzymać”.
Kliknęła „odpowiedz”, ale  nie była pewna,  co napisać. Dziarskie:  „Oczywiście” jakoś jej

nie pasowało. W końcu zdecydowała się napisać: „Postaram się”.

Może Peo zabierze Liv na spacer. To w najlepszym wypadku dałoby jej godzinę na spokojną

pracę.

Trzeciego  dnia  po  dramatycznym  zdarzeniu  trzeba  było  jednak  czegoś  specjalnego,  by

ożywić zainteresowanie czytelników i zasłużyć na najbardziej eksponowane miejsce w gazecie.

Muszę coś takiego znaleźć, pomyślała. Muszę.

41

B

odil spojrzała przez ramię

, siedząc z telefonem w ręku. Tym razem jednak nikogo nie było.

Starała  się  odprężyć,  a  przynajmniej  sprawiać  takie  wrażenie,  kiedy  odłożyła  komórkę  i

zwróciła się do Alvy:

– Za chwilę przyjdzie tutaj dwoje policjantów, żeby z tobą porozmawiać. Myślisz, że dasz

radę?

Alva popatrzyła na nią i w końcu kiwnęła głową.
Przynajmniej była już bardziej sobą. Po raz pierwszy od przybycia do szpitala zdawało się,

background image

że nawiązują kontakt. Rumieńce na policzkach zbladły, a oczy nie były takie puste.

– Opowiesz im tylko tyle, ile dasz radę – dodała Bodil.
Alva oblizała wargi, przygryzła je lekko i znów skinęła głową.
Bodil  postanowiła,  że  nie  będzie  rozmawiać  na  temat  Pära,  by  nie  wytrącać  jej  z

równowagi. Na to przyjdzie czas później.

Oddychaj spokojnie.
Odwróciła się i znów spojrzała na drzwi, lecz kroki na korytarzu ucichły na jego końcu.
– Gdzie jest moja komórka? – zapytała Alva i uniosła głowę, by spojrzeć na stolik.
Spękanie na wardze zaczęło krwawić, kiedy poruszyła ustami.
Bodil  nie  potrafiła  powstrzymać  uśmiechu.  Jeżeli  Alva  pyta  o  telefon,  wszystko  idzie  w

dobrym kierunku. Potem spoważniała.

– Zgubiłaś ją w lesie – powiedziała. – Znalazła ją policja.
Spojrzenie  Alvy  zwróciło  się  do  wewnątrz  i  straciło  wyraz.  Czyżby  znowu  jej  się

wymykała?

Bodil wzięła ze stolika wazelinę, odkręciła wieczko i podała słoiczek córce.
Alva bez słowa nabrała trochę na palec i zaczęła smarować usta.
– Nie chcę tu być – rzekła cicho. – Chcę do domu.
– Niedługo pojedziemy, kochanie.
– Ale ja chcę teraz.
Skubała palcami górną wargę i spoglądała w stronę drzwi.
– Nie rób tego – ostrzegła ją Bodil. – Masz pełno takich ranek. Zaczynają krwawić.
– Chcę do domu.
Ja też, pomyślała Bodil. Nie wytrzymam tu jeszcze jednej nocy.
Poczuła,  że  chce  jej  się  siusiu.  Poza  tym  w  każdej  chwili  mogą  się  tu  zjawić  policjanci.

Powinna po prostu pójść do toalety, a potem spotkać ich przy windzie i przyprowadzić tutaj. Nie
może  ryzykować,  że  któraś  z  pielęgniarek  zacznie  zadawać  mnóstwo  pytań,  a  może  nawet  nie
zechce wpuścić ich na oddział.

– Wychodzę na chwilę, by spotkać policjantów – oznajmiła.
Będzie  dobrze,  przekonywała  samą  siebie.  Na  pewno  sobie  coś  wmawiała.  Jak  Ernst

mógłby zdążyć coś zrobić w tak krótkim czasie? A jeśli zostawię otwarte drzwi, usłyszę, gdyby
ktoś próbował je zamknąć.

– W porządku?
Alva  gwałtownie  pokręciła  głową,  tak  jak  w  dzieciństwie,  kiedy  nic  jej  się  nie  podobało.

Gdyby miała czyste włosy, potrząsnęłaby nimi w przód i w tył, ale teraz, spocone, kleiły się do
głowy.

– Będę tuż za drzwiami. Zostawię je otwarte, żebyś mnie widziała przez cały czas. Zawołaj,

gdyby coś się działo.

Krzycz. Wrzeszcz.
– Ale ja nie chcę zostać sama – szepnęła Alva. – Tu jest tak nieprzyjemnie.
Wiem. Też tak uważam.
– Ale policjanci tu nie trafią, jeśli nie wskażę im drogi.

background image

Alva  nie  odpowiedziała.  Całkiem  jakby  zakończyła  dyskusję.  Spuściła  wzrok  i  zaczęła

nerwowo skubać poranione wargi.

– Wrócę za chwilę. Za króciutką chwilę. Obiecuję. A drzwi zostaną otwarte.
Bodil znalazła w korytarzu wolną toaletę i wysiusiała się najszybciej, jak potrafiła. Myjąc

ręce,  spojrzała  na  siebie  w  lustrze.  Miała  worki  pod  czerwonymi  od  płaczu  oczami  i
naelektryzowane  włosy.  Przeczesała  je  parę  razy  mokrymi  palcami,  żeby  się  ułożyły,  ale  teraz
wyglądały jeszcze gorzej.

W drodze do windy przystanęła w otwartych drzwiach i pomachała Alvie.
– Wrócę za chwilę. Za króciutką chwilę.
Petra  przemknęła  się  przez  korytarz  do  swojego  pokoju.  A  przynajmniej  takie  miała

wrażenie. Jakby nie mogła widzieć ani słyszeć nic z tego, co się dzieje wokół niej. Jakby już tu
nie należała.

Czy  dlatego  przekazała  informacje  Magdalenie?  W  podświadomym  proteście?  Na  myśl  o

tym trochę się zawstydziła.

Patrzyła  na  stare  zdjęcia  wilka  rozłożone  na  stole,  zastanawiając  się,  czy  po  prostu  nie

powinna  wziąć  urlopu  do  czasu  rozwiązania  sprawy  morderstwa.  Nie  miała  ochoty  tu
przychodzić i przeszkadzać swoją obecnością.

Zanim jednak podejmie taką decyzję, potrzebuje porządnego kubka kawy.
Przecież tu pracuję, próbowała przekonać samą siebie, kiedy weszła do sali konferencyjnej i

skierowała się w stronę ekspresu z kawą, starając się być niewidzialna.

– Petra – powiedział do niej Geir. – Zostań, proszę, na naszym spotkaniu.
Na miejscu byli tylko Geir, Urban i Folke.
– Naprawdę mogę? – zapytała, a jej wzrok powędrował do zabazgranej białej tablicy.
–  Zgadzam  się  z  komendantem  okręgowym,  że  nie  powinnaś  kierować  śledztwem  ani

przesłuchiwać swoich kolegów, lecz nie sądziłem ani przez chwilę, że zabiłaś Pära Sannera. I
chyba wiesz, że nikt inny też tak nie myśli.

– Ale mimo wszystko… – Petra nie była przekonana. – Czy to naprawdę dobry pomysł?
– Znasz rejon i masz doświadczenie – odparł Geir. – A do tego jesteś niezwykle mądra.
Niezwykle mądra? Petra uniosła brwi, krzywiąc się w duchu. Powinien sobie darować ten

ton,  jeśli  coś  ma  z  tego  wyjść.  Pozorne  pochlebstwo,  a  zarazem  coś  protekcjonalnego  pod
powierzchnią. Oczywiście, że była mądra, inaczej nie zostałaby szefem.

Stała  dalej,  trzymając  kubek  w  dłoniach.  Znów  przebiegła  wzrokiem  notatki  Geira  na

tablicy. Nazwiska i kreski. Janet Antonsson, Ulf Seth, Klas Sanner i Henrik Åhman. Bertil Öy i
Ernst Losjö. A na samej górze ona, Jan-Åke Qvist i Oliver Långström.

– Siadaj – powiedział Folke, wyciągając krzesło obok siebie.
Klepnął w jego siedzenie, jakby była psem, którego próbował do siebie przywabić. Usiadła

posłusznie, pociągając kilka łyków gorącej kawy. Kątem oka rejestrowała spojrzenie Geira.

– W czym wam przerwałam? – zapytała, zwracając się do niego.
– Folke właśnie mówił o połączeniach przychodzących i wychodzących w telefonie Pära.
– Okej.
Wypiła jeszcze parę łyków, nie uciekając spojrzeniem usłyszała, jak Folke obok niej chrząka

background image

i kartkuje swoje papierowe wydruki.

–  Jeśli  się  skoncentrujemy  na  głównych  podejrzanych  –  zaczął  –  to  znaczy  nazwiskach  na

tablicy,  Pär  w  ostatnich  tygodniach  kontaktował  się  telefonicznie  z  trzema  osobami.  To  Klas
Sanner, Ulf Seth i Ernst Losjö.

Ernst Losjö? Klas to oczywiste, przecież byli braćmi mimo sporu. A Ulf pracował dla Pära.

Ale Ernst?

– Kiedy i jak często Ernst rozmawiał z Pärem? – zapytała. – Nie wiedziałam, że się znali,

choć widzę, że mieli jakieś wspólne sprawy.

Wskazała ruchem głowy na tablicę.
Folke przeczytał coś w notatkach i odpowiedział:
– Ernst dzwonił do Pära dwa razy w zeszłym tygodniu, w czwartek wieczorem i w niedzielę

po południu.

Kiedy  Folke  mówił,  Geir  wstał  i  narysował  trzy  długie  spiralne  linie  od  imienia  Pära  do

Klasa, Ulfa i Ernsta. Petra domyśliła się, że mają przedstawiać kable telefoniczne.

–  Poza  tym  większość  rozmów  prowadził  z  domem  i  żoną  –  ciągnął  Folke.  –  Kilka

telefonów  do  rewidenta  i  jeden  do  firmy  samochodowej.  Niewiele.  Ale  jeśli  chodzi  o
myśliwych, to tylko te trzy osoby.

Geir  usiadł  na  swoim  miejscu  i  zwrócił  się  do  Urbana,  który  miał  przed  sobą  trzy  grube

teczki.

–  Teraz  –  zaczął  Urban  –  spróbuję  przedstawić  interesy  Pära.  Jak  widzicie,  jest  to  sporo

pracy, ale oczywiście tak jak Folke skupię się na wyszukaniu powiązań z nazwiskami na tablicy.
Do tej pory nie znalazłem wielu ciekawych rzeczy, ale nie tracę nadziei.

Uniósł palec wskazujący, jakby na coś wpadł.
–  Może  to  nie  ma  znaczenia  dla  sprawy,  ale  dotarłem  do  faktury,  która  potwierdza,  że  Ulf

spotkał Pära w dniu, w którym, jak twierdzi, znaleźli wilka.

Z teczki na górze wystawała połówka samoprzylepnej kartki. Urban znalazł stronę i rzekł:
– Za tę małą konsultację miał dostać ponad cztery tysiące koron. Nic, tylko się przerzucić na

własną działalność.

– Nie jest tak łatwo prowadzić firmę – wtrąciła Petra. – Lasse czasem dałby wszystko, by

się  pozbyć  całej  tej  papierkowej  roboty  i  dostawać  co  miesiąc  pensję  na  konto.  Mój  mąż  –
zwróciła się z wyjaśnieniem do Geira.

Wiedziała,  że  mówi  o  tym  tylko  z  jednego  powodu  –  by  móc  wypowiedzieć  słowa  „mój

mąż”.

– Jaką działalność prowadzi? – zapytał uprzejmie Geir.
– Sklep z artykułami myśliwskimi i wędkarskimi.
Urban wodził zdziwionym wzrokiem od Geira do Petry. Mówienie o prywatnych sprawach

na  porannej  odprawie  normalnie  jej  się  nie  zdarzało,  zwłaszcza  odkąd  została  szefem.  Sven
Munther wplatał czasem drobne anegdoty, szczególnie wtedy, gdy nie mieli pilnych spraw, ale
ona nie robiła tego prawie nigdy.

Może  kobiety  szefowe  tak  mają,  pomyślała  Petra.  Zmuszają  się  do  jeszcze  większej

rzeczowości, by nie zyskać opinii gadatliwej mamuśki.

background image

– Jak idzie z obdukcją? – zapytał Urban.
– Zajmie jeszcze ponad tydzień, ale mam nadzieję, że już dziś po południu dostanę wstępny

raport przez telefon – odrzekł Geir.

Spojrzał na zegarek, nim zapytał, czy ktoś jeszcze ma jakąś ważną sprawę. Jeśli nie, mogą na

tym zakończyć spotkanie.

– Myślałem sporo o Alvie – odezwał się Folke. – I o jej relacji z ojcem. Coś w tym nie daje

mi spokoju.

– Co masz na myśli? – zapytał Geir.
– Nie wiem. Ale ona ukryła się w lesie, tak jakby nie chciała być znaleziona ani przez psy,

ani przez helikopter. Po prostu trochę się zastanawiam nad jej zdrowiem psychicznym.

Petra pokiwała głową. Pomyślała o Hannesie i jego makabrycznej teorii, że Alva zastrzeliła

Pära. Udało jej się jakoś odsunąć od siebie tę myśl.

– Może powinniście sprawdzić u pielęgniarki szkolnej? I w opiece społecznej – podsunęła.

– Zobaczyć, czy jest tam coś o Alvie albo o rodzinie.

Geir  sprawiał  wrażenie  wprost  nienaturalnie  ożywionego,  ale  na  szczęście  nie  powtórzył,

jaka jest niezwykle mądra.

Żeby tylko szybko to rozwiązali. Wtedy on stąd odjedzie.

42

P

rzywiędłe jesienne róże

  zwisały  na  okrągłych  klombach  pośrodku  placu  przed  szpitalem  w

Torsby. Kiedy Christer był tu poprzednio, białe zawilce leżały jak warstwa śniegu w zagajniku
koło parkingu. Po tamtym dniu wszystko się zmieniło.

Zapach środka dezynfekującego uderzył ich od samych drzwi wejściowych.
– Wiesz, jak tam trafić? – zapytała Betty, rozglądając się po wielkim foyer.
– Nie bardzo – przyznał Christer. – Tata leżał tu po udarze, na oddziale trzecim, więc tam

bym trafił. I do bufetu, ale to wszystko.

Podeszli do dużej tablicy informacyjnej i znaleźli na niej oddział siódmy, na którym według

słów Bodil leżała Alva.

– Poprawia mu się? – zapytała Betty.
–  Trudno  powiedzieć.  Wciąż  ma  problemy  z  poruszaniem  jedną  stroną,  ale  przynajmniej

może  trochę  chodzić.  To  więcej,  niż  się  spodziewaliśmy.  Lekarze  mówią,  że  nadal  będzie
powoli się poprawiać, ale teraz jakby się zatrzymało.

– Trzeba mieć nadzieję, że to tylko chwilowy kryzys.
– Tak – zgodził się Christer. – Klatka C. To tam.
Lekarz na hulajnodze przemknął koło nich, kiedy szli obok siebie w milczeniu.

background image

Winda  czekała  na  nich  z  otwartymi  drzwiami.  Christer  przepuścił  Betty  przodem,  po  czym

wszedł za nią i nacisnął guzik, starając się nie patrzeć w lustro.

Żadne z nich się nie odezwało.
Parę sekund później winda zatrzymała się i mechaniczny kobiecy głos oznajmił:
– Piąte piętro.
Na  klatce  schodowej  przed  automatem  ze  słodyczami  stała  Bodil  Sanner.  Miała  na  sobie

czarne  drelichowe  spodnie  i  szare  wdzianko  ze  ściegiem  warkoczowym  i  kieszeniami,  które
wyglądało na zrobione ręcznie na drutach.

Słysząc ich, odwróciła się – szybko, jakby się czegoś wystraszyła.
– Nareszcie jesteście – przywitała ich. – Chodźcie.
Poszli  za  nią  przez  wielkie  podwójne  drzwi  ze  szklanymi  szybami  i  dalej  przez  długi

korytarz.

– To tam. Leży w sali numer dziewięć.
Kiedy mijali salę numer pięć, pojawiła się pielęgniarka, tocząc przed sobą wózek.
– Masz odwiedziny? – zapytała, przenosząc spojrzenie z Bodil na Christera i Betty.
– Christer Berglund, policja w Hagfors.
Christer wyciągnął rękę, by się przywitać. Betty zrobiła to samo.
– Czy rozmawiałaś o tym z lekarzem? – zapytała siostra, patrząc na Bodil.
– Tak, oczywiście. Wszystko w porządku.
Christer poznał, że kłamie, lecz nie zareagował. Między brwiami pielęgniarki pojawiła się

na moment zmarszczka, która równie szybko znikła.

– To dobrze – powiedziała.
Poszła  dalej  ze  swoim  wózkiem,  a  Bodil  pospieszyła  w  drugą  stronę.  Christer  i  Betty

musieli  niemal  podbiec,  by  za  nią  nadążyć.  Nie  oglądając  się  za  siebie,  wpadła  do  pokoju,
którego drzwi były otwarte. W środku na łóżku leżała Alva pogrążona w głębokim śnie.

Bodil przypadła do łóżka, pochyliła się nad nią i zaczęła potrząsać za ramię.
– Alva, przyszła policja.
Potrząsnęła mocniej, lecz dziewczynka spała głęboko i nie dało się jej obudzić.
Salę wypełniało posępne światło poranka, a z oddali dochodził zapach smażonej cebuli.
– Przecież nie spała, kiedy wyszłam – zapewniła ich Bodil.
Jej głos przeszedł niemal w falset.
– Powiedziałam, że jedziecie, a ona chętnie się zgodziła z wami porozmawiać. Alva!
Dziewczynka otworzyła wreszcie oczy. Przewracała nimi przez dłuższą chwilę, nim zdołała

skupić wzrok w jednym punkcie.

– Policja przyszła – powtórzyła Bodil. – Możesz usiąść, kochanie?
Bodil próbowała podnieść Alvę, która leżała ciężko i bezwładnie na poduszce.
– Jeszcze przed chwilą była rozbudzona i zupełnie przytomna. Nie rozumiem, co się stało.
Christer spojrzał na Betty i uniósł brwi.
– Chyba mi wierzycie? – zaniepokoiła się Bodil. – Nigdy bym was nie ściągała tu na darmo.
– Oczywiście, że wierzymy – uspokoił ją Christer.
Przyglądał się dziewczynce na wielkim szpitalnym łóżku. Splątane jasne włosy opadały jej

background image

na  czoło  i  policzki.  Do  jednej  dłoni  miała  przyklejony  plastrem  opatrunek,  pod  którym
prawdopodobnie tkwił wenflon. Usta, posmarowane czymś błyszczącym, były popękane.

Tylko  na  filmach  ludzie  leżący  w  szpitalu  wyglądają  ładnie.  Rzeczywistość  jest  zupełnie

inna. Szpitalna bielizna, plastikowe kubki z rurką do picia i woreczki na wymioty.

Christer  pamiętał  okropny  przewód  z  tlenem  w  nosie  Bengta,  kiedy  go  odwiedził  po  raz

pierwszy, barierki po obu stronach łóżka i ciało ojca, które wydało mu się obce. Takie małe i
bezradne.

Betty  wzięła  spod  ściany  metalowy  stołek  i  usiadła  przy  łóżku  Alvy.  Christer  trzymał  się

trochę z tyłu, tak jak ustalili w samochodzie.

Widział, jak się pochyla i kuli. Tak jakby chciała sprawiać wrażenie małej i niegroźnej.
– Mam na imię Betty i pracuję w policji w Hagfors. Tam dalej siedzi mój kolega Christer.
Alva  przez  moment  spotkała  się  wzrokiem  z  Christerem,  zanim  jej  niespokojne  niebieskie

oczy znów zwróciły się do Betty.

–  Przeżyłaś  coś  bardzo  trudnego  –  ciągnęła  Betty.  –  Chyba  najgorszego,  co  może  się

przytrafić.

Betty czekała na reakcję Alvy, lecz dziewczynka tylko się jej przyglądała.
– Rozumiem, że może ci być trudno mówić o tym, co zdarzyło się w lesie, ale byłoby dla nas

lepiej, gdybyś spróbowała. Myślisz, że dasz radę?

Alva skinęła głową.
– To dobrze. Zrobisz to w swoim tempie i opowiesz tyle, ile będziesz mogła.
Palce  Alvy  zaczęły  się  poruszać  na  kocu.  Skubnęła  lekko  plaster  i  przycisnęła  opatrunek,

jakby chciała sprawdzić, czy to boli.

–  Spróbuj  opowiedzieć,  co  się  wydarzyło  tamtego  ranka  po  tym,  jak  zaparkowaliście  w

lesie samochód.

Alva oblizała wargi i skrzywiła się, gdy natrafiła językiem na krwawiącą rankę.
– Poszliśmy w górę przez las.
Miała wyschnięte usta i głos tak schrypnięty, że z trudem można było usłyszeć, co mówi.
– Tylko ty i tata?
– Nie… było nas więcej. Janet i Ulf, i jeszcze jeden, którego nie znam.
– Czy był z wami wujek Klas?
Alva pokręciła głową.
– On i tata się kłócą.
Alva  mówiła  cicho  i  z  wysiłkiem,  lecz  brzmiało  to  zaskakująco  składnie.  I  jak  dotąd

zgadzało się z tym, co już wiedzieli.

– Czy rozmawialiście po drodze o czymś szczególnym? – zapytała Betty.
– Nie rozmawia się przed polowaniem.
–  Ależ  jestem  głupia,  nie  pomyślałam  o  tym.  A  czy  zdarzyło  się  coś,  o  czym  byś  chciała

opowiedzieć? Co może być dla nas ważne?

Alva pokręciła głową.
– A kiedy przyszliście na stanowisko? Co się tam stało?
– Usiedliśmy na plecakach i…

background image

W  oczach  Alvy  stanęły  łzy,  ich  białka  poczerwieniały.  Znów  przycisnęła  plaster;  udało  jej

się opanować i odzyskać kontrolę nad głosem.

–  Usiedliśmy  na  plecakach  i  czekaliśmy.  Szybko  zmarzłam.  Tata  pił  kawę,  a  ja  gorącą

czekoladę.

Otarła policzek dłonią.
Betty  przeczuwała,  że  zbliżają  się  do  sedna.  Zmieniła  pozycję  na  krześle,  przesunęła  się

lekko w bok. Czekała w milczeniu.

Alva  przełknęła  z  trudem  ślinę.  Zmarszczyła  czoło,  potem  znów  przełknęła.  Palce  błądziły

wokół plastra.

Bodil  wstała,  przeszła  na  drugą  stronę  łóżka  i  przykucnęła.  Jedną  dłoń  położyła  na  ręce

Alvy, a drugą zaczęła głaskać ją po włosach.

– Spróbuj opowiedzieć, co widziałaś – szepnęła. – Nawet jeśli to trudne.
Alva przez cały czas przełykała. Potem wzięła głęboki wdech.
– Coś trzasnęło. Z początku pomyślałam…
Alva  mocno  zacisnęła  powieki  i  i  zaczęła  machać  rękami  przed  sobą,  jakby  chciała  się

pozbyć przyklejonego brudu, po czym wyciągnęła się na poduszce, unikając dotyku matki.

– Może to nie był dobry pomysł – rzekła Bodil.
Christer  nie  wiedział,  czy  powiedziała  to  do  nich,  czy  do  Alvy,  czy  po  prostu  do  samej

siebie. Stwierdzenie.

Alva głośno płakała, jęczała i kwiliła.
Wszyscy się odwrócili na głośne pukanie do drzwi. W sekundę później Ernst Losjö wszedł

do pokoju.

– Jesteście tu? – zapytał, patrząc ze zdziwieniem na Christera i Betty.
– Tak – odrzekł Christer. – A nie powinniśmy?
Ernst podszedł do łóżka Alvy i zaczął wertować dziennik choroby.
Alva patrzyła na niego rozszerzonymi oczami. Christer się zastanawiał, czy ze strachu, czy

tylko ze zdziwienia.

–  Rozumiem,  że  wam  się  spieszy  –  powiedział  Ernst.  –  Ale  widzicie,  że  dziewczynka  nie

jest jeszcze na to gotowa. Wolałbym, żebyście najpierw porozmawiali ze mną.

Posłał Bodil długie spojrzenie znad dziennika.
– Sądzę, że nie powinno cię tu być – rzekła Bodil.
– Ale ja tu pracuję.
Christer chrząknął. Czas się wtrącić.
– Przyjechaliśmy także po to, by przesłuchać ciebie, Ernst. Myślę, że zrobimy to od razu.

43

background image

M

agdalena założyła Liv śliniaczek

 i spróbowała świeżo ugotowanego purée. Było bez smaku.

Letnie i bez smaku.

Przez  okno  zobaczyła  czubek  czapki  Peo  i  po  paru  sekundach  usłyszała  jego  człapanie  na

schodach.

– Łyżka za dziadka – powiedziała.
Liv  radośnie  otworzyła  buzię,  ale  skrzywiła  się,  czując  nowy  smak.  Wysunęła  język  i

jedzenie  wylądowało  na  śliniaku.  Pogrzebała  trochę  rączką  w  papce,  a  potem  długo  oglądała
lepkie paluszki, jakby badając, co takiego u licha każą jej jeść.

– Niedobre? – zapytała Magdalena i parsknęła śmiechem.
Liv, nadal z bardzo sceptyczną miną, wtarła w odpowiedzi trochę papki we włosy.
–  Co  dzisiaj  masz?  –  zainteresował  się  Peo.  Odsunął  kosz  na  śmieci  i  usiadł  na  sofie,  nie

zdejmując ubrania.

Liv rozciągnęła usta w uśmiechu, nie przerywając paćkania włosów jedzeniem.
– Pasternak – odparła Magdalena. – Nic nadzwyczajnego.
–  Może  ja  bym  spróbował  trochę  ją  pokarmić  –  zaproponował,  rozpinając  zamek

błyskawiczny kurtki.

Magdalena  z  wdzięcznością  podała  mu  talerz  i  wstała,  by  napełnić  dwa  kubki  świeżo

zaparzoną  kawą.  Cały  czas  zerkała  ukradkiem  na  dziadka  i  wnuczkę.  Liv  śledziła  każdy  ruch,
jaki Peo robił łyżką.

Może to będzie przełom w ich relacji.
Trzeba  było  aż  pakietu  oszczędnościowego,  by  znów  odnaleźli  drogę  do  siebie.  I

morderstwa. I grupy myśliwskiej Peo.

–  Jak  myślisz,  kto  zabił  Pära?  –  zapytała,  kładąc  na  talerzyku  parę  kupnych  rogalików

cynamonowych.

Peo  szeroko  otworzył  usta,  by  skłonić  Liv  do  zrobienia  tego  samego,  i  wsunął  odrobinę

papki do jej prawie zamkniętej buzi.

– Uwierz mi, że też o tym myślałem – odrzekł. – Ale nie wiem. Nikt naprawdę go nie lubił.

Tak jakoś wyszło.

– Kto siedział najbliżej?
Peo ostrożnie zgarnął trochę purée z podbródka Liv i podjął nową próbę włożenia odrobiny

do jej buzi.

– Pracujesz teraz?
–  Ja  zawsze  pracuję  –  odparła  Magdalena.  –  Przecież  wiesz.  Ale  teraz  jestem  po  prostu

ciekawa.

–  Najbliżej  siedzieli  Klas,  jego  brat,  od  strony  południowej  i  Ulf  Seth  od  północnej.  Na

następnym stanowisku na południe Henrik Åhman, którego w ogóle nie znam, a na północ Janet
Antonsson.

– A dalej?
– Nikt, tylko te stanowiska znajdują się w pobliżu.
– Więc to musi być ktoś z nich?
Magdalena wzdrygnęła się na samą myśl.

background image

– Są jeszcze dwa przy samej drodze, która tam prowadzi.
– A kto na nich siedział?
– Bertil Öy i Ernst Losjö. Jeśli dobrze pamiętam.
Magdalena  zakładała,  że  w  ostatnich  dniach  poczta  pantoflowa  krąży  intensywnie  wśród

grupy, by każdy miał jasność, kto gdzie siedział.

– Czy to naprawdę nie mógł być ktoś inny, z zewnątrz?
– Nie. To wykluczone.
To na pewno też przeanalizowali na wszystkie strony. Warstwa po warstwie.
– Więc gdybyś miał wskazać na którąś z tych sześciu osób, to na kogo?
Peo włożył rogalik do ust.
– Janet – odparł, kiedy już go przeżuł.
– Dlaczego Janet?
–  Kazałaś  mi  kogoś  wskazać,  a  ja  nie  mam  bladego  pojęcia.  Uważam  tylko,  że  ona  jest

okropnie męcząca.

Magdalena wypiła trochę kawy z kubka stojącego na blacie i spojrzała na zegar. Jeżeli Liv

ma w ogóle zjeść jakiś lunch, muszą zmienić taktykę, pomyślała i wstawiła słoiczek z jedzeniem
do mikrofalówki.

– Słyszałem zresztą wcześniej w radiu twoją wiadomość o wilku – dodał Peo.
– I co o tym sądzisz? Czy może istnieć jakiś związek?
Peo wzruszył ramionami.
– Możliwe. Ale wydaje mi się trochę naciągany.
– No właśnie – zgodziła się z nim córka.
Wyjęła słoiczek z mikrofali, wzięła ze sobą do stołu i usiadła.
– Spróbuj tego – rzekła.
Liv  się  rozpromieniła,  nie  mogła  wprost  się  doczekać,  kiedy  Peo  skończy  mieszać

zawartość.

W  kuchni  zapadła  cisza.  Oboje  patrzyli,  jak  mała  otwiera  buzię  i  przełyka.  Magdalena

zerknęła  na  ojca  i  zobaczyła,  jak  odrywa  kawałek  papierowego  ręcznika  i  delikatnie  wyciera
buzię Liv.

Czas zatrzymał się na chwilę. Peo spojrzał na nią, jakby poczuł na sobie jej wzrok.
– Gdyby tak Elisabeth mogła być z nami – westchnął. – Na pewno bardzo by się cieszyła.
Magdalena  nie  wiedziała,  co  powiedzieć.  Nie  rozmawiali  prawie  nigdy  o  jej  mamie.  W

każdym razie od chwili, gdy Kerstin wtargnęła w życie Peo jak tornado i praktycznie wymazała
wszystko, co w jakiś sposób mogło się wiązać z matką.

Jakby to mogło pomóc.
– Tak – powiedziała, znów na niego zerkając. – Też tak myślę.
Ręka Peo drżała, kiedy wycierał Liv czoło nowym kawałkiem ręcznika.
– Kiedy patrzę na Nilsa, myślę o tym, jaka byłaś mała, kiedy umarła. Nie było łatwo.
– Nie.
Potem uszło z niej powietrze.
Kiedy  wyobrażała  sobie  tę  rozmowę,  której  sama  nigdy  nie  potrafiłaby  zacząć,  zawsze

background image

żądała  od  niego  wyjaśnień,  pytała,  jak  mógł  pozwolić  Kerstin  tak  szybko  się  wprowadzić  z
chłopcami i jeszcze myśleć, że robi im przysługę.

Teraz zupełnie straciła wątek.
– Wciąż kładziesz kwiaty na jej grobie – rzekła.
Peo skinął głową.
– Oczywiście.
– Czy Kerstin o tym wie?
– Nie. Tak jest lepiej.
Magdalena  spróbowała  powstrzymać  płacz;  zdjęła  Liv  śliniaczek,  by  mieć  jakieś  zajęcie.

Starała się ignorować szum w uszach.

– Powinnaś pójść i porządnie się zbadać – dodał Peo. – Znaczy… to może być dziedziczne.
– Niedługo dostanę pierwsze wezwanie.
– Obiecujesz, że wtedy pójdziesz? Za każdym razem?
Magdalena spojrzała na Liv i skinęła głową.
– Obiecuję.
Peo poprawił czapkę i zaczął szukać kurtki.
–  Wezmę  ją  na  spacer,  jak  się  umawialiśmy.  Za  parę  godzin  muszę  jechać  na  przegląd

samochodu. Najbliższy termin był w Sunne.

Oboje sprawiali wrażenie wyczerpanych niespodziewaną rozmową. Kiedy Magdalena była

stanie znów spojrzeć ojcu w oczy, zobaczyła wokół nich czerwone obwódki.

– Już czas – powiedział i zakaszlał.
– Tak. Ale potem musimy jeszcze porozmawiać o mamie.
– Też tak uważam.
Pogłaskał ją niezdarnie po ręce.
Jego dłoń na jej dłoni. Po raz pierwszy, odkąd sięgała pamięcią.
Potem na nią spojrzał, jakby jeszcze chciał coś powiedzieć, ale tego nie zrobił. Cofnął rękę i

zaczął się zmagać z zamkiem błyskawicznym.

44

P

etra wyjęła z mikrofalówki pojemnik z jedzeniem

 i właśnie miała siadać do stołu, kiedy wszedł

Geir z torebką z kanapkami w ręce.

– Będę miał towarzystwo – powiedział. – To miło.
Usiadł przy stole i zaczął otwierać torebkę.
Nie, tak się nie da. Stała z ręką na oparciu krzesła. Spojrzenie Geira i nieznaczny ruch głowy

mówiły: „Nie usiądziesz?”

background image

W tej samej chwili usłyszeli od drzwi głos Folkego:
– Petra, możesz przyjść i popatrzeć na coś ciekawego? Znalazłem zdjęcia.
Petra wsunęła krzesło, spojrzała przepraszającym wzrokiem na Geira i wzięła jedzenie do

pokoju Folkego.

– Zdjęcia? – powtórzyła. – Wilka?
– Właśnie.
Folke usiadł ciężko przy biurku, aż skrzypnęło pod nim krzesło, i obrócił się jednym ruchem

do  monitora.  Komputer  Pära  stał  obok  biurka  jak  wielki  kloc.  Petra  ledwo  się  zmieściła,  gdy
próbowała się wcisnąć, by coś zobaczyć.

–  Spójrz  tutaj.  Znalazłem  je  w  folderze  ze  zdjęciami,  który  Pär  nazwał  krótko  „W”  i

utworzył w piątek piątego października.

Następnego  dnia  po  znalezieniu  wilka,  pomyślała  Petra,  i  na  dzień  przed  anonimowym

mailem, który dostała policja.

Folke  wypakował  wszystkie  zdjęcia  na  pulpit  i  kolejno  na  nie  klikał.  Wilczyca  leżała  na

boku, z otwartymi oczami i zębami wyszczerzonymi w zastygłym grymasie.

– Widzisz, że brakuje jej dwóch zębów i krwawi z dziąsła? – Folke zrobił na powiększeniu

parę kolistych ruchów kursorem myszy.

Petra pochyliła się, by lepiej widzieć.
– Myślisz, że wzięli trofea? – zapytała.
– Na to wygląda.
Petra wyprostowała się.
– W takim razie Ulf Seth tego nie zmyślił.
Folke odwrócił wzrok od monitora i popatrzył na nią.
– A tak podejrzewałaś?
– Nie, właściwie nie. Ale i Öy, i Långström mieli alibi, więc kiedy nie znalazłeś zdjęć w

telefonie, zaczęłam się zastanawiać.

– Na świecie jest przecież więcej srebrnych toyot – zauważył Folke.
– Tak, właściwie masz rację – odrzekła.
Co ma robić dalej? Poszukać srebrnych toyot i sprawdzić ich właścicieli w rejestrze broni,

by znaleźć licencję na sztucer kalibru 30-06? Tak, to była jakaś opcja.

– Chcesz, żebym wydrukował zdjęcia? – zapytał Folke. – Czy już je wszystkie masz?
– Wydrukuj to z zębami. Może się przydać.
Christer  i  Betty  poszli  za  Ernstem  Losjö  długim  korytarzem,  mając  przed  sobą  jego

czerwone spodnie.

Na końcu korytarza Ernst otworzył mały pokoik, przeciągnął dłonią po zaczesanych do tyłu

włosach i wpuścił ich przodem.

– Usiądźcie – powiedział.
Na środku stołu stała taca ze stosem kubków, plastikowych łyżeczek i kartonów mleka.
W milczeniu zajęli miejsca. Ernst usiadł wygodnie, założył nogę na nogę i oparł łokcie na

poręczach fotela, bawiąc się obrączką.

–  A  więc…  –  przerwał  ciszę  Christer,  nie  wiedząc  właściwie,  od  czego  ma  zacząć.  –  Po

background image

pierwsze, uważamy, że nie powinieneś pracować na oddziale, na którym leży Alva Sanner.

Ernst  przechylił  głowę  ruchem  wyrażającym  zdziwienie.  Widząc  to,  Christer  pomyślal  o

królu. Dokładnie tak się zachowywał podczas wywiadów.

– Nie możecie mi w tym przeszkodzić.
–  Nie  –  zgodził  się  z  nim  Christer.  –  Masz  całkowitą  rację.  Jednak  ze  względu  na  Bodil  i

Alvę byłoby dobrze, gdybyś przynajmniej się przeniósł na inny oddział. Ten ciągły niepokój nie
jest chyba dobry dla zdrowia psychicznego Alvy.

– Obawiam się, że to będzie trudne.
–  Teraz  damy  sobie  z  tym  spokój  –  stwierdził  Christer.  –  Omówię  to  później  z

kierownictwem szpitala.

Ernst zostawił obrączkę w spokoju i opuścił ręce. Chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył.
–  Wróćmy  do  tego,  co  zdarzyło  się  w  środę  –  podjął  Christer,  przewracając  kartkę  w

notatniku.

Pozwolił  Ernstowi  jeszcze  raz  zreferować  wszystko,  co  widział  i  słyszał  na  swoim

stanowisku  –  głównie  po  to,  by  porównać  z  tym,  co  powiedział  w  dniu  morderstwa.  Ernst
mówił równie składnie jak wtedy i szczegóły się zgadzały – że słyszał strzał, lecz nie widział
nikogo z kolegów.

– Więc ciebie też nikt nie widział? – wywnioskowała Betty.
– Na to nie potrafię odpowiedzieć. To wasze zadanie dowiedzieć się, kto co widział.
– Jak dobrze znałeś Pära Sannera?
– Właściwie niespecjalnie.
– Ale mieliście wspólne interesy?
Ernst, który znów zaczął kręcić obrączką, zrobił jeszcze bardziej zdziwioną minę.
– To prawda. Jakiś rok temu chciał kupić ode mnie las, ładny kawałek na wschód od Knon,

więc mu sprzedałem. Ale nigdy nie spotykaliśmy się prywatnie.

Christer notował.
– Jak to możliwe? – zapytała Betty. – Łączyły was przecież wspólne interesy.
–  Jak  wiecie,  ja  i  moja  żona  przeżywamy  trudny  okres  i  nie  prowadzimy  ostatnio  bujnego

życia  towarzyskiego.  Wiecie  też  zapewne,  że  Gabriella  leczy  się  okresowo  w  klinice
psychiatrycznej.

Plotki były zatem prawdziwe. Christer zastanawiał się, jak rozegrać to dalej. Ernst w jednej

chwili zmienił się z wyniosłego lekarza w ojca Heddy.

– Rozumiem – rzekł Christer. – Jak to się stało, że zacząłeś polować?
–  Trzeba  przecież  coś  robić.  Gabriella  nadal  bardzo  źle  się  czuje  i  nie  wiem,  czy  jeszcze

kiedyś  będzie  znowu  sobą.  Ale  ja  nie  potrafię  przestać  żyć.  Wstąpiłem  do  grupy,  by  wypełnić
czymś czas i może poznać nowych znajomych.

– Myślałem, że chcecie wyjechać z Gustavsfors – zauważył Christer. – Wystawiliście dom

na sprzedaż.

– To prawda. Ale nie dostaliśmy tyle, ile chcieliśmy, i zrozumieliśmy, że nie uciekniemy od

naszego przeznaczenia. Nikt nie może uciec.

W chwili, gdy Petra nacisnęła dzwonek do drzwi Sethów, w środku zaczęło płakać dziecko.

background image

O, nie.
–  Obudziłam  go?  –  zapytała,  kiedy  kobieta  koło  czterdziestki  otworzyła  jej  z  małym

chłopczykiem na ręku.

–  Nie  szkodzi  –  odparła  kobieta  i  podniosła  rękę  do  ust,  by  ukryć  szerokie  ziewnięcie.  –

Niewiele trzeba, by go obudzić.

Miała na sobie spodnie od dresu i luźną tunikę. Prawdopodobnie też próbowała trochę się

zdrzemnąć.

– Domyślam się, że ty jesteś Lovisa – Petra wyciągnęła rękę i przedstawiła się. – Nigdy się

nie spotkałyśmy.

Chłopczyk umilkł i spoglądał teraz na nią wielkimi niebieskimi oczami.
– Czy Ulf jest w domu?
– Tak, naprawia coś w garażu, skoro w tym tygodniu nie będzie już polowania.
Lovisa poprawiła chwyt pod pupą chłopca.
– Muszę z nim jeszcze porozmawiać o samochodzie, który on i Pär widzieli w lesie.
–  Dobrze  –  zgodziła  się  Lovisa.  –  Trafisz  tam  sama,  prawda?  Ja  spróbuję  znów  położyć

Svantego.

Petra  wyszła  na  schody  i  ostrożnie  zamknęła  za  sobą  drzwi.  Jakby  poruszając  się  teraz

cicho, mogła wynagrodzić tamto niepotrzebne obudzenie.

Brama garażu była zamknięta, lecz gdy zapukała po raz trzeci, uniosła się w górę jak roleta i

wyjrzał Ulf, mrugając w silnym słońcu. Wyglądał na przerażonego.

– Mogę wejść na chwilę? – zapytała Petra, choć nie była pewna, czy ją poznał. – Chciałam

spytać, czy możesz mi podać więcej szczegółów o tej toyocie, którą widzieliście w lesie.

Ulf wyjrzał na ulicę, zamykając za nią bramę.
– Właściwie nie chcę o tym mówić – rzekł. – Bardzo się boję.
Petra  nigdy  nie  widziała  go  w  takim  stanie.  Jakby  drżał  wewnętrznie.  Czy  to  był  ten  sam

człowiek, z którym żartowała, kiedy Bertil uczył ich technik rozbioru mięsa?

Ulf podszedł w półmroku do półki, na której stał rząd puszek i butelek. Na podłodze leżał

czarny worek wypełniony do połowy śmieciami.

–  Właściwie  nie  chciałem  o  tym  mówić,  Lovisa  mnie  przekonała.  Cóż,  nie  mogliśmy

przypuszczać, że to się ukaże w gazecie. Mam uczucie, że jestem następny w kolejce.

Petra spojrzała w bok. Wolała nie napotkać jego niespokojnego spojrzenia, nie chciała, by

się domyślił, jaką odegrała w tym rolę.

– Myślisz, że ta historia z wilkiem ma jakiś związek z morderstwem?
Ulf potrząsnął lekko puszką farby, nim wrzucił ją do worka na śmieci.
– Nie wiem, ale jeśli tak, to mam marne szanse. Nie rozumiem, jak w policji mogą być takie

przecieki. Myślałem, że można coś zgłosić bez obaw.

Ulf brał kolejno puszki z półki i puste wyrzucał do śmieci. Pełne stawiał na ławie obok.
– Tym większy powód, by znaleźć ten samochód – odparła Petra. – Szukam go intensywnie,

ale to jak szukanie igły w stogu siana. Bardzo by mi pomogło, gdybyś przypomniał sobie jakieś
szczegóły. Literę w numerze rejestracyjnym, nalepkę. Cokolwiek.

Usiadła  na  poplamionym  farbą  starym  krześle  i  patrzyła,  jak  Ulf  wrzuca  do  worka  jeszcze

background image

jedną puszkę, nim się do niej odwrócił.

– Tak, masz rację. Ale człowiek głupieje ze strachu.
– Spróbuj cofnąć się pamięcią, zobaczyć wszystko przed sobą jeszcze raz.
Ulf przyciągnął sobie stojące w kącie krzesło i usiadł. Zamknął oczy.
Siedział tak ponad minutę, zupełnie nieruchomo. Drgały mu powieki, jakby śnił.
– Było słońce – powiedział. – Świeciło w szyby.
– Widziałeś numer rejestracyjny? – spróbowała Petra.
Ulf nie odpowiedział, jakby całkowicie pogrążony w swojej wizji.
–  Widzę  coś,  co  zwisa  z  wstecznego  lusterka  –  dodał  po  chwili.  –  Nie  wiem,  co  to  jest.

Może choinka.

– Widzisz kolor?
Ulf pokręcił głową.
–  Jest  czarne.  Tak  odbija  się  w  szybie.  Na  pewno  jakiś  ciemny  kolor.  Może  zielony  albo

fioletowy. Albo tylko wygląda na ciemny.

– Nie widzisz nic z tablicy rejestracyjnej?
– Nie – odparł Ulf i otworzył oczy.
Petra wstała z krzesła.
– Przykro mi, że to wyciekło do mediów – powiedziała. – To niestety czasem się zdarza, ale

spróbuj się nie denerwować. I daj znać, jeśli jeszcze coś sobie przypomnisz.

Choinka, pomyślała. Kto jej nie ma? Ale to zawsze lepsze niż nic.

45

K

iedy Christer i Betty wrócili z Torsby

, spotkali Geira przy drukarce w korytarzu.

– Czy dziewczynka coś powiedziała?
–  Niewiele  –  odparła  Betty.  –  Nie  jest  w  najlepszej  formie  psychicznej.  Musieliśmy

przerwać, kiedy wpadła w histerię.

– Rozumiem – odrzekł Geir. Drukarka zaszumiała i wypluła dwie kartki. – Więc niczego się

nie dowiedzieliście?

– Bodil mówiła nam, że Alva majaczyła w nocy o czymś, co brzmiało jak nasu – powiedział

Christer. – Ale nikt z nas nie ma pojęcia, co to może znaczyć. Ty wiesz?

– Nasu? Nie nazi?
– Nie, nasu.
Geir wziął wydruki i przez chwilę się zastanawiał, lecz wyglądało na to, że też niczego nie

wymyślił.

– Tak, to nie jest łatwe. Jak wam poszło z lekarzem? Tym Ernstem?

background image

Christer wzruszył ramionami.
– Przesłuchaliśmy go, ale nie mamy podstaw, by go zabrać ze szpitala. Alva jednak zostanie

przeniesiona na inny oddział.

– Zrobimy zebranie – zdecydował Geir. – Tak będzie lepiej.
Ruszył  w  stronę  sali  konferencyjnej,  a  Christer  i  Betty  poszli  za  nim.  Zatrzymał  się  koło

pokoju Folkego i wsunął głowę w drzwi.

– Mamy zebranie. Przyjdziesz?
Folke, który wyjątkowo nie siedział przy komputerze, lecz pochylał się nad jakimś papierem

na biurku, podniósł wzrok.

– Zdążycie na to spojrzeć przed zebraniem?
Podsunął im papier, by mogli go zobaczyć. Wokół arkusza było wpisanych około trzydziestu

nazwisk, połączonych we wszystkich kierunkach kreskami.

Christer pomyślał w pierwszej chwili, że przypomina mu to schematy relacji, które rysowali

czasem  w  szkole  policyjnej.  Wszyscy  w  grupie,  których  łączyła  jakaś  zażyłość,  byli  połączeni
podobnymi  kreskami.  Sieć  pajęcza,  jaka  powstawała  po  jednym  wspólnym  semestrze,  była
często  zaskakująco  gęsta.  On  sam  znalazł  się  tam  tylko  dwa  razy,  za  każdym  razem  z  jedną
kreską.

– Co to jest? – zapytał, odsuwając wspomnienia.
– Analogowy wariant Facebooka. Najbardziej zwraca uwagę to. – Folke wskazał nazwisko

Henrika Åhmana po prawej stronie arkusza.

– Co jest z nim? – zapytała Betty.
–  Jest  wprawdzie  w  grupie  myśliwskiej  na  Facebooku,  ale  poza  tym  nie  ma  tam  wielu

przyjaciół.

Christer patrzył na palec Folkego, wskazujący cztery kreski odchodzące od nazwiska.
–  Nie  przyjaźnił  się,  jak  widać,  z  Pärem  –  ciągnął  Folke.  –  Jest  natomiast  znajomym  jego

żony Bodil.

– Rzeczywiście! – zawołał Geir.
–  A  to  jeszcze  nie  wszystko.  Na  profilu  Bodil  prawie  wszyscy  złożyli  jej  w  jakiś  sposób

kondolencje, tylko Henrik nie. Aż się prosi, żeby zapytać, dlaczego.

– To bardzo dobre pytanie – zgodziła się Betty. – Od jak dawna są znajomymi?
– Od marca tego roku – odparł Folke. – Ale nie piszą do siebie nic, co mogliby przeczytać

inni. Nie dają też sobie żadnych polubień.

– Koniecznie musimy się dowiedzieć czegoś więcej o ich relacji.
– Zacznę od  przejrzenia prywatnych wiadomości.  Czuję, że znajdziemy  tam dość delikatny

materiał.

–  Czy  Janet  ma  wśród  znajomych  Pära?  –  zainteresował  się  Christer,  starając  się

jednocześnie znaleźć odpowiedź wśród plątaniny kresek na arkuszu.

– Tak – potwierdził Folke. – Bodil też.
Folke  podjechał  krzesłem  do  komputera  i  wyświetlił  stronę  Pära  na  Facebooku.  Przesunął

kursorem  w  dół  przez  nieliczne  stare  posty.  Pär  nie  był  aktywnym  użytkownikiem,  lecz  przy
prawie każdym wpisie znajdowało się polubienie lub komentarz Janet.

background image

– Tak, to nie wskazuje na specjalnie negatywne uczucia – powiedział Christer.
–  Choć  może  też  być  i  tak  –  wtrąciła  Betty  –  że  ona  okazuje  przesadny  entuzjazm,  by

pokazać, że zapomniała o przeszłości, chociaż to nieprawda.

Folke wszedł na stronę Bodil, na której było znacznie więcej wpisów.
Tu także Janet komentowała prawie wszystko, żywo i pogodnie.
– Ale Bodil powiedziała, że nie utrzymują prywatnych kontaktów.
– Tak bywa – odrzekła Betty. – Są ludzie, którzy komentują wszystko jak leci na profilach

innych,  a  kiedy  spotykają  te  same  osoby  w  sklepie,  są  onieśmieleni  i  ledwo  potrafią  się
przywitać.  Janet  nie  wygląda  na  taką  nieśmiałą,  chciałam  tylko  powiedzieć,  że  aktywność
użytkowników na Facebooku mówi raczej mało o ich zachowaniach w rzeczywistości.

– Coś w tym jest – zgodził się Christer.
Jedna  z  jego  pierwszych  kłótni  z  Torun  dotyczyła  właśnie  Facebooka.  Byli  w  kinie  w

Karlstad,  potem  w  restauracji  i  ledwo  stamtąd  wyszli,  Torun  napisała,  jak  miło  spędzili
wieczór. Następnego dnia robiła mu wymówki, że nie polubił jej wpisu. Christer nic z tego nie
rozumiał. Starał się jej wytłumaczyć, że dla niego to też był miły wieczór, chyba to zauważyła,
poza tym powtórzył to parę razy w samochodzie w drodze do domu. Ale to nie wystarczyło. Nie
polubił go tak, żeby inni widzieli.

Od tamtego czasu naciskał nerwowo na „Lubię to”, cokolwiek napisała.
– Najpierw musimy zbadać związek Henrika z Bodil – zdecydował Geir.
Bodil stała przy oknie, wyglądając na parking, ale samochodu Åse nie było jeszcze widać.

Powinna przyjechać lada moment, przynajmniej jeśli ruszy prosto ze szkoły, jak obiecała.

Wyjęła z szafy ubrania Alvy i położyła na stołku koło łóżka. Ktoś je wyprał, ale dżinsy nadal

miały ciemne plamy na kolanach. Pewnie już nigdy nie zejdą.

Åse była zdziwiona i trochę niepewna, kiedy Bodil zadzwoniła z prośbą, by zawiozła je do

domu.

A Bodil skłamała, mówiąc, że zostały wypisane, bo Alva dochodzi do siebie szybciej, niż

ktokolwiek przypuszczał. Teraz muszą tylko wrócić do domu.

Bodil pomogła córce się ubrać i znów podeszła do okna. Nareszcie. Samochód Åse wjechał

na  parking  i  atrzymał  się  przed  wejściem.  Bodil  wysłała  jej  szybkiego  esemesa:  „Widzę  cię.
Schodzimy” – i zapięła kurtkę, którą miała na sobie już od pół godziny.

– Jedziemy do domu – powiedziała do Alvy.
Alva wstała z łóżka, lecz zachwiała się i musiała oprzeć ręką o materac.
– Kręci ci się w głowie? – zapytała Bodil i wzięła ją pod ramię jak staruszkę.
Alva skinęła głową.
– Trochę.
Bodil  rozejrzała  się  na  wszystkie  strony,  zanim  wyszły  na  korytarz,  ale  nie  było  widać

nikogo  z  personelu,  tylko  kilku  pacjentów  schodziło  na  popołudniową  kawę.  Próbowała
ponaglić Alvę, lecz ta najwyraźniej nie mogła iść szybciej. Ostrożnie stawiała kroki, stąpała jak
po kruchym lodzie, niepewna, czy ją utrzyma.

Parę metrów przed dużymi drzwiami na oddział usłyszała głos Elli:
– Dokąd idziecie?

background image

Bodil obejrzała się, lecz nie zatrzymała.
– Jedziemy do domu.
–  To  nie  jest  dobry  pomysł  –  oceniła  Ella.  –  Alva  nie  jest  jeszcze  dość  silna.  Proszę  cię,

zostań. Dla Alvy. I dla ciebie.

– Nie, jedziemy teraz. Nie zostanę, dopóki on tu jest. Nie możesz nas zatrzymać.

46

C

hrister  siedział  przy  biurku

  i  znów  ważył  w  dłoni  komórkę.  Palce  chciały  wybrać  numer

Torun, lecz udało mu się opanować.

Nienawidził  czekania,  zwłaszcza  kiedy  nie  wiedział,  na  co  czeka.  Takie  siedzenie  ze

związanymi rękami wydawało mu się torturą. Gdyby przynajmniej umiał się jakoś sensownie do
tego  odnieść.  Próbował  myśleć,  że  się  ułoży,  że  nic  w  tym  dziwnego,  że  chciała  dokładnie
wszystko przemyśleć, zanim pójdzie do banku i stanie się właścicielką domu. Ale nie potrafił.
To była zbyt poważna sprawa.

Spojrzał na zegarek i wstał. Czas na popołudniowe zebranie.
Usiadł  na  swoim  zwykłym  miejscu  przy  stole  konferencyjnym  i  trochę  się  zdziwił,  ale  i

ucieszył, kiedy Petra usiadła obok niego.

– Mogę brać w tym udział – wyjaśniła. – Przynajmniej słuchać.
Geir stał przy białej tablicy, przestępując z nogi na nogę, i czekał, aż wszyscy się zejdą. Co

pewien czas podchodził do stołu i zaglądał w papiery w rozłożonej teczce.

Kiedy przy stole zapadła cisza, chrząknął i powiedział:
– Pär Sanner nie został zabity ze sztucera.
Christer odwrócił głowę i napotkał spojrzenie Petry. Wyglądała na równie zdziwioną jak on

sam.

Geir  starannie  włożył  porcję  snusu  pod  górną  wargę.  Kiedy  zawiesił  głos,  wszystkie

spojrzenia skierowały się w jego stronę.

– Więc z czego? – zapytał Christer.
– To jeszcze nie jest ustalone – odpowiedział Geir. – Wiadomo tylko, że to pistolet. Może

glock 17. Albo pistol 88. W każdym razie kula utkwiła w czaszce.

Geir przekartkował swoje notatki.
– Musimy zacząć od sprawdzenia pozwoleń.
Geir spojrzał na Urbana, który w tym śledztwie wyraźnie stawał się biurowym analitykiem.
– Oczywiście – odparł Urban. – Ale kto zabija własną bronią sportową?
– To się już zdarzało – powiedziała Petra. – Nawet nie jest takie rzadkie. W każdym razie

częstsze niż sztucer. Łatwiej się tego pozbyć.

background image

Christer wypił łyk kawy. Stała zbyt długo w ekspresie i miała gorzkawy posmak.
–  Musimy  wykluczyć  tę  możliwość,  zanim  pójdziemy  dalej,  prawda?  –  rzekł  Geir  do

Urbana.  –  Pozwolenie  może  mieć  jakiś  krewny  lub  przyjaciel.  Musimy  przyjrzeć  się  temu,  co
mamy, i sprawdzić związek z grupą. Oraz spojrzeć na kradzieże broni.

Folke odsunął swoja kawę, skrzywił się i powiedział:
– Jak myślicie, gdzie jest ta broń? Gdybym ja kogoś zastrzelił, próbowałbym się jej pozbyć

gdzieś w lesie. Wrzucić do wody czy coś w tym rodzaju.

Geir pokiwał głową.
– Musimy porządnie przeszukać cały teren – stwierdził. – Zajrzeć pod każdy kamień, jak to

się mówi.

Znów zerknął w swoje notatki i dodał:
–  Wiecie  już,  że  możemy  wykluczyć  nieumyślny  postrzał.  To  po  prostu  starannie

zaplanowane morderstwo.

–  A  tak  przy  okazji,  czy  sprawdziliście  Alvę?  –  zapytała  Petra.  –  Pielęgniarka  szkolna  i

opieka społeczna?

Geir spojrzał na Urbana.
– Tak – odrzekł Urban. – Ale nie znalazłem niczego szczególnego. Nic w opiece, a z tego, co

mówiła  pielęgniarka,  zrozumiałem,  że  Alva  bywała  u  niej  w  ostatnim  roku  z  powodu  różnych
drobnych dolegliwości, ale to normalne wśród uczniów. Ogólnie nic poważnego.

– To może wskazywać, że dręczy ją coś innego – zauważyła Petra.
– Możliwe – zgodził się Urban. – Ale tyle udało mi się ustalić.
– Petra, masz na myśli coś szczególnego? – zapytał Geir.
– Nie. Właściwie nie. To tylko wrażenie.
– Tak, to może być ważne, ale teraz musimy się skoncentrować na znalezieniu broni – rzekł

Geir. – I przede wszystkim tego, kto ją trzymał.

Magdalena  usiadła  koło  Liv  na  podłodze  w  pokoju  i  położyła  komórkę  przy  laptopie  na

nocnym  stoliku.  W  ciągu  ostatnich  godzin  próbowała  kilka  razy  dodzwonić  się  do  Geira
Clausena.  Inni  policjanci  stanowczo  odsyłali  ją  do  szefa,  jak  zawsze,  kiedy  zdarzyło  się  coś
bardzo ważnego. Pytanie tylko, co.

Chociaż wiedziała, że to właściwie nie ma sensu, zadzwoniła do Petry. Mimo wszystko to

ona  przekazała  jej  informację  o  wilku.  Słuchając  wolnych  sygnałów,  które  płynęły
nieskończenie powoli, rzuciła okiem na najnowszy mail od Bertilssona, wysłany jakąś godzinę
temu.

„Jak idzie? Odezwij się, żebyśmy wiedzieli, nad czym pracujesz”.
Miała  wrażenie,  że  wdzięczność  za  jej  powrót  do  pracy  i  zrozumienie  dla  jej  sytuacji

całkowicie znikły. Teraz ton był taki jak zawsze.

Petra wreszcie odebrała.
– Wiem, że nie pracujesz nad tym zabójstwem – zaczęła Magdalena – ale czy mogłabyś mi

powiedzieć, co stało się dzisiaj? Domyślam się, że coś ważnego.

–  Niestety.  Staram  się  trzymać  od  tego  jak  najdalej.  Musisz  porozmawiać  o  tym  z  Geirem,

ale teraz jest zajęty.

background image

Magdalena znów spojrzała na zegarek, starając się zapanować nad stresem.
– Okej – powiedziała. – Kiedy będzie dostępny?
– Nie mam pojęcia, ale spróbuj za pół godziny. Mogę ci dać jego numer na komórkę, jeśli

chcesz.

– Tak, dziękuję.
Magdalena położyła blok Nilsa na kolanach i zanotowała szybko cyfry, które wyrecytowała

jej Petra.

Kiedy  skończyły  rozmowę,  odłożyła  blok  na  biurko.  Starała  się  uspokoić.  Petra  naprawdę

chciała jej pomóc. Będzie dobrze. Byle tylko złapała Geira.

Liv  siedziała  niepewnie  na  pupie  i  sfrustrowana  próbowała  czegoś,  co  przypominało

raczkowanie, lecz utykała w połowie drogi z jedną nóżką z przodu, a drugą z tyłu.

– Tak, tak, kochanie. Jeszcze troszeczkę.
Pomogła Liv, lekko ją popychając, i malutka stała teraz chwiejnie na czworakach.
– Popatrz, co potrafisz!
Magdalena znów spojrzała na zegarek.
Za  parę  godzin  Nils  wróci  ze  szkoły.  Poza  tym  był  to  weekend  Pettera  z  dziećmi,  więc

Vanessa  i  Vendela  też  niedługo  się  pojawią.  Kuchnia  jak  zwykle  przypominała  krajobraz  po
bitwie, z purée Liv wtartym w wykładzinę.

– Przejdziesz kawałeczek? – zapytała, kładąc stary samochodzik Nilsa pół metra od Liv na

przynętę, a sama znów sięgnęła po telefon.

Szybko wystukała rozpaczliwy esemes do Pettera:
„Kiedy wrócisz? Zalegam z pracą. Buziaki”.
Gdy czekała na odpowiedź, zaczął dzwonić telefon. Lovisa.
Usiadła  po  turecku  na  podłodze  i  odebrała.  Lovisa  sprawiała  wrażenie  równie

zestresowanej jak ona sama. Albo raczej osoby pod presją.

– To Ulf zgłosił policji tego wilka – zaczęła bez grzecznościowych wstępów.
– Co ty mówisz? – zainteresowała się Magdalena.
Liv  upadła  na  brzuszek;  leżała  teraz  i  płakała  żałośnie  jakieś  dziesięć  centymetrów  od

zabawki.  Magdalena  podała  ją  jej,  słuchając  nerwowego  paplania  Lovisy  o  tym,  co  tamtego
dnia przytrafiło się w lesie Ulfowi i Pärowi.

– A teraz on się boi – dodała.
– Ale przecież jest anonimowy – zdziwiła się Magdalena. – Nikt nie wie, kim jest.
–  Tak,  ale  się  boi,  że  ludzie  w  toyocie  widzieli  go  wtedy  z  Pärem  i  połączą  fakty,  kiedy

przeczytają o tym w gazecie. Teraz wmawia sobie, że wiedzą, że to on zgłosił to na policję.

– Rozumiem. Ale postaraj się nie denerwować.
Liv  straciła  równowagę  podczas  kolejnej  próby  raczkowania  i  upadła  prosto  na  buzię.

Krzyczała tak głośno, że nie dało się już dłużej rozmawiać.

– Zdzwonimy się później – zakończyła Magdalena i rozłączyła się, nim Lovisa zdążyła się

pożegnać.

Z Liv na ręku przeczytała nowy esemes od Pettera: „Mogę być później, niż myślałem. Sorry.

Trochę się tu przeciągnęło. Buzibuzi”.

background image

– Cholera! – syknęła. – Niech to szlag. I tak nie ma mowy, żebym błagała Björna o pomoc.

47

C

hrister  siedział  sam  w  sali  konferencyjnej

,  grzebiąc  widelcem  w  jedzeniu.  Zapiekanka  rybna

Torun, która stała się jedną z jego ulubionych potraw. Wiedział, że jest staroświecki, ale lubił,
jak  żona  krząta  się  po  domu,  gotuje  mu  jedzenie,  piecze  ciasta  i  zamraża.  Wtedy  czuł  się
kochany. Naprawdę kochany.

Czasami  ubolewał  nad  swoją  nieudolnością  w  kuchni,  ale  wtedy  całowała  go  w  usta  i

mówiła, że lubi go rozpieszczać. I dodawała znacząco, że woli jego inne zalety.

Jednak  po  wczorajszej  rozmowie  telefonicznej  zaczął  wątpić,  czy  mówiła  prawdę.  Nie

wiedział, co właściwie czuła. Ta myśl go przerażała.

Przynajmniej  często  odkurzam,  próbował  się  pocieszać.  I  właściwie  tylko  ja  wynoszę

śmieci. I myję samochody, jej i mój.

Dalej gmerał widelcem w jedzeniu. Miał dziwne uczucie, że nie jest dla niego, choć Torun

napisała flamastrem jego imię na pokrywce pojemnika.

Oparł  się  na  krześle  i  wyjął  z  kieszeni  komórkę.  Żadnych  nieodebranych  połączeń.  Ani

nowych esemesów.

Jedyne,  co  mogło  uśmierzyć  ból  serca,  był  jej  głos,  więc  do  niej  zadzwonił.  Nie  mógł  się

powstrzymać,  choć  wiedział,  że  nie  powinien  tego  robić.  Rozłączył  się  dopiero  wtedy,  gdy
włączyła się poczta.

Serce waliło mu jak młotem jeszcze przez parę minut.
W chwili, gdy wstał, by wyrzucić resztę jedzenia, do pokoju wszedł Folke.
– Wiedziałem – rzekł. – Wiedziałem, że są razem.
– Ale kto?
Christer był mało przytomny po wysłuchaniu serii wolnych sygnałów i nie nadążał. Czemu

nie odbierała? Kiedyś zawsze to robiła, gdy do niej dzwonił, nawet jak była zajęta. Kiedyś.

Co zrobiłem źle?
–  Henrik  Åhman  i  Bodil  Sanner!  –  Potężne  ciało  Folkego  prawie  tańczyło  z  emocji.  –

Zdradzała go!

Christer otrząsnął się wreszcie z własnych myśli.
– Naprawdę?
– Tak, a przynajmniej nie umiem tego inaczej wytłumaczyć. Chodź, sam zobaczysz!
Christer szybko umył pojemnik i odstawił go na suszarkę, po czym poszedł za kolegą, który

zdążył już zniknąć w swoim pokoju. Kiedy Christer pojawił się za nim, jego wzrok padł od razu
na wyświetloną korespondencję między Bodil i Henrikiem.

background image

– Sam widzisz – rzekł Folke. – Z tego, co zdążyłem sprawdzić, spotkali się w realnym życiu

tylko raz, w sierpniu w hotelu w Uddevalli, ale nie ma wątpliwości, że łączy ich silne uczucie.

I pomyśleć, że dla Folkego wejście w prywatne wiadomości na Facebooku było takie łatwe.

Właściwie  powinni  byli  to  uzgodnić  z  prokuratorem,  ale  mieli  nadzieję,  że  załatwią  to  jakoś
później.

Folke  przesunął  kursorem  w  górę  i  otworzył  załączone  zdjęcia.  Z  początku  Christer  nie

wierzył  w  to,  co  widzi,  ale  kiedy  przysunął  się  bliżej  do  monitora,  zobaczył  nagą  kobietę  z
rękami związanymi na plecach. Czerwony sznur był starannie zamotany w węzły od nadgarstków
do  ramion  i  Christer  pomyślał  bezwiednie,  ile  czasu  musiało  to  zająć.  Nie  wyglądało  zbyt
komfortowo.

Bodil chyba podobało się to zdjęcie. Przynajmniej tak wynikało z jej odpowiedzi.
– Wyrafinowane – skomentował Folke.
– Cóż, można tak powiedzieć.
Christera takie rzeczy nigdy specjalnie nie pociągały. Nie miał pojęcia, jak zareagowałaby

Torun,  gdyby  jej  wysłał  takie  zdjęcia,  choć  podejrzewał,  że  jej  reakcja  nie  byłaby  równie
pozytywna jak Bodil.

– Łączy ich prawdziwa namiętność – stwierdził Folke, przewijając obraz dalej.
Zdjęcia  na  razie  się  skończyły  i  zastąpiły  je  długie  wpisy:  jak  bardzo  za  sobą  tęsknią  i  co

będą robić, kiedy się spotkają. Często pisali do siebie kilka razy dziennie.

– Henrik pewnie już dawno chciał widzieć Pära martwego – mruknął Folke.
–  Chyba  że  zadowalała  go  rola  kochanka;  tego  nie  wiemy.  Ale  musimy  go  jeszcze  raz

przesłuchać.

Magdalena  rozejrzała  się  po  zabałaganionej  kuchni.  Z  Liv  na  ręku  obdzwoniła  prawie

wszystkich  myśliwych,  mając  nadzieję  na  jakąś  sensowną  nową  wiadomość,  lecz  odniosła
wrażenie, że nikt nie chce z nią rozmawiać. Tak jakby cała grupa się przed nią zamknęła.

Coś się stało. Słyszała to w ich głosach, lecz niczego od nich nie wydobyła. Właściwie nie

było  to  takie  dziwne  przy  niemowlaku  płaczącym  do  słuchawki.  Geira  też  nie  udało  jej  się
złapać. Ile można siedzieć na zebraniu?

Za oknem zaczynało się ściemniać.
Zostawiła  chaos  za  sobą  i  weszła  do  salonu.  Nils  siedział  z  laptopem  na  kolanach  przy

włączonym telewizorze.

– Czy telewizor musi grać, nawet kiedy nie oglądasz?
– Przecież oglądam – odpowiedział, nie podnosząc wzroku znad monitora.
– Przecież widzę, że nie.
Wzięła pilota i wyłączyła kreskówkę. Teraz było słychać tylko stukanie Nilsa w klawiaturę i

jej własny puls dudniący w uszach.

– Chcesz zarobić parę groszy? – zapytała.
– Jasne – odparł Nils i dopiero teraz na nią spojrzał.
– Dostaniesz dziesięć koron, jeśli wyjmiesz naczynia ze zmywarki i wstawisz brudne.
– Dwadzieścia.
– Piętnaście.

background image

– Dwadzieścia.
Magdalena westchnęła.
–  Dobrze.  Niech  będzie  dwadzieścia.  Ale  w  takim  razie  musisz  jeszcze  wytrzeć  stół  w

kuchni.

Nils zmarszczył nos. Ścierka do naczyń była dla niego najgorszą rzeczą pod słońcem.
– Kiedy przyjadą Vendela i Vanessa? – zapytał, odstawiając laptop.
– Niedługo. Ale przedtem muszę trochę popracować.
Nils poczłapał do kuchni, wykazując umiarkowany entuzjazm wobec czekających go zadań.
Cóż, przynajmniej coś zarobi, pomyślała. Czego się nie robi dla pieniędzy?
Wcisnęła  laptop  na  półkę,  żeby  był  bezpieczny.  Potem  zadzwoniła  do  Peo,  próbując

jednocześnie wsadzić Liv do chodzika.

– Jak wypadł przegląd? – zapytała, kiedy odebrał.
– W porządku. Żadnych uwag.
– To świetnie.
Magdalena  przykucnęła  przed  chodzikiem  i  zaczęła  naciskać  przyciski  z  głosami  zwierząt,

nie przerywając przy tym rozmowy.

–  Chciałam  cię  tylko  spytać,  czy  wiesz  coś  nowego  w  związku  z  tym  zabójstwem,  co

mogłabym wykorzystać. Cokolwiek.

–  Nie  –  odrzekł  Peo  i  umilkł  na  chwilę.  –  Myślałem  o  czymś.  Czy  ludziom  może  się

wydawać, że to ja powiedziałem ci o tym wilku? Bo jesteśmy rodziną. Byłoby niedobrze.

– Chyba nie ma powodu do obaw.
– Jesteś pewna?
– Raczej tak.
Całkiem  pewna  być  nie  mogę,  pomyślała.  Ale  nie  mam  czasu  na  takie  paranoidalne  lęki.

Muszą być jakieś granice ludzkiego szaleństwa.

– Wiem tylko, że policja była dziś w szpitalu w Torsby i rozmawiała z Alvą – dodał Peo.
Magdalena poczuła, że budzi się do życia, i zaczęła z zapałem naciskać guzik z kotem.
Miau! Miau!
– Skąd wiesz?
– Chronię swoje źródła, czy jak to się nazywa – zażartował Peo. – Ty chyba tak mówisz?
– Hej, bądź poważny.
–  Przez  przypadek  nasza  nowa  sąsiadka,  wiesz,  Josefin,  odwiedziła  tam  swoją  siostrę  i

widziała Christera Berglunda z Bodil Sanner.

– O której godzinie to było?
– Jakoś przed południem.
– Bomba – podsumowała. – Dziękuję! Jedź ostrożnie. Ja muszę popracować.
W  tej  samej  chwili  otworzyły  się  drzwi  i  Vendela  z  Vanessą  wpadły  z  impetem  do  holu,

taszcząc wielkie torby.

– Czeeeść wszystkim! Jest ktoś w domu?
Christer postawił magnetofon na biurku i włączył nagrywanie.
–  Jest  piątek  dwunastego  października,  godzina  osiemnasta  dwadzieścia.  Przesłuchanie

background image

Henrika  Åhmana  w  sprawie  zabójstwa  Pära  Sannera.  Przesłuchanie  prowadzi  Christer
Berglund.

Oparł  się  o  krawędź  biurka,  splótł  dłonie  i  spojrzał  na  Henrika.  Przez  dłuższą  chwilę

obserwował  tylko  mężczyznę  siedzącego  pod  ścianą;  patrzył,  jak  mruga  i  przełyka  ślinę,
przygotowując się do konfrontacji.

Te  wszystkie  tiki.  Drobne  nerwowe  ruchy,  niespokojne  palce,  nogi  kiwające  się  tam  i  z

powrotem,  jakby  żyły  własnym  życiem.  Nerwowość  Henrika  zdawała  się  działać  na  jego  nos.
Marszczył go w równych odstępach czasu i lekko sapał.

Kiedy Christer zakończył obserwację, powiedział:
– Ja i mój kolega przesłuchiwaliśmy cię parę dni temu. Twierdziłeś wtedy, że nie znasz ani

Pära, ani Bodil.

– Tak – potwierdził cicho Henrik.
– Musisz mówić głośniej.
– Tak.
–  Wczoraj  też  powiedziałeś,  że  ich  nie  znasz.  Czy  chciałbyś  w  jakiś  sposób  zmienić

zeznanie?

Henrik ścisnął lekko nasadę nosa kciukiem i palcem wskazującym.
– Co mówisz? – zapytał Christer.
– Tak, chcę.
– Wiemy, że dobrze znasz Bodil, znacznie lepiej, niż to by się podobało Pärowi, gdyby żył.
Henrik spojrzał na niego i znów zamrugał, jakby spodziewał się policzka.
– Jak to się stało, że nam o tym nie powiedziałeś?
– A jak myślisz?
– To ja zadaję pytania. Mogę oczywiście mieć swoją teorię, ale to ty odpowiadasz.
– Bo wtedy od razu byłbym podejrzany.
–  A  sądzisz,  że  jak  jest  teraz?  Naprawdę  myślałeś,  że  nie  umiemy  sprawdzić  prywatnych

wiadomości, które wysyłają sobie ludzie? Z tego, co wyczytałem z rozmów na Facebooku, wasz
związek był bardzo namiętny.

Henrik spuścił wzrok. Pulsowała mu żyłka na szyi.
– Jak wpadłeś na pomysł, by zacząć polować w tej samej grupie, co mąż Bodil? – zapytał

Christer. – Sprytnie to wymyśliłeś.

– To wcale nie było tak.
– A jak? Opowiedz.
–  Kiedy  przyłączyłem  się  do  grupy  myśliwskiej  w  Uvanå,  zacząłem  szukać  starych

znajomych na Facebooku. I wtedy znalazłem Bodil.

– Skąd znaliście się wcześniej?
– Dawna wakacyjna przygoda. Mieliśmy wtedy po szesnaście, siedemnaście lat.
Christer dał Henrikowi znak głową, by mówil dalej.
– A potem tak jakoś wyszło.
– Chyba, można to tak ująć.
Henrik milczał przez chwilę.

background image

– Może powinienem mieć wyrzuty sumienia z powodu tego, co się zdarzyło między nami, ale

nie mam. To coś naprawdę pięknego.

– Pomijając drobiazg, że była mężatką – wtrącił Christer.
– Tak, ale…
Henrik umilkł z otwartymi ustami.
– Ale?
–  Nie,  nic.  To  Bodil  była  w  związku,  nie  ja.  To  jej  prywatna  sprawa,  czemu  do  mnie  się

zbliżyła, i nie zamierzam w to wnikać. Małżeństwo nie gwarantuje szczęścia.

–  To  na  pewno  –  zgodził  się  Christer.  –  Ale,  jak  powiedziałem,  polowanie  w  tej  samej

grupie, co Pär, było sprytnym posunięciem.

– Naprawdę myślisz, że było mi z tym dobrze? Poważnie? Tak się bałem, że Pär się o nas

dowie, że niechętnie tu przyjeżdżałem na polowania. Ale nie przestałem. Ze względu na Bodil.

Henrik już się nie czerwienił i mówił szybciej, jakby największy strach go opuścił.
– Chyba potrafisz sobie wyobrazić, jak niezręcznie się czułem, kiedy dostaliśmy stanowiska

prawie obok siebie. A jeśli się dowiedział? Przy każdym losowaniu miejsc denerwowałem się
tak samo.

Christer  zrozumiał,  że  nie  uzyska  przyznania  się  do  winy,  przynajmniej  nie  dziś,  więc

postanowił na razie zakończyć przesłuchanie.

– Dziś wieczorem przeszukamy twoją przyczepę – rzekł. – Na razie pozostaniesz w areszcie

jako podejrzany o zamordowanie Pära Sannera.

Henrikowi opadła szczęka. Nie wypowiedział nawet słowa.

48

B

odil patrzyła na Åse

, wchodzącą przez drzwi Lidla w Hagfors. Zmierzch zabarwił niebo na

liliowo i sprawił, że oświetlony sklep wyglądał ciepło i przytulnie. Zapraszająco.

Parking  był  prawie  pusty,  ale  Bodil  i  tak  odmówiła,  kiedy  Åse  zaproponowała,  by  weszły

wszystkie  razem.  Zamiast  tego  dała  jej  swoją  kartę  Visa  i  poprosiła  o  kupienie  najbardziej
potrzebnych rzeczy.

– Jak się czujesz, mała? – zapytała, kładąc dłoń na nodze Alvy.
Alva wyglądała przez okno po drugiej stronie, przygryzając suche płatki skóry na wargach.

Włosy na karku miała skołtunione.

– Dziwnie.
– Tak, to jest dziwne.
Bodil znów spojrzała w stronę wejścia, mając nadzieję, że Åse zdąży wrócić, nim zobaczy

je  tu  ktoś  znajomy.  Zamiast  niej  wyszedł  jednak  Oliver  Långström,  niosąc  dwie  reklamówki.

background image

Prawie truchtem pospieszył do zaparkowanego obok samochodu.

Alva  na  jego  widok  zaczęła  gwałtownie  oddychać  i  rzuciła  się  na  podłogę.  Leżała  tam  z

szeroko otwartymi oczami, ciągnąc Bodil za rękę, by zrobiła to samo.

– Uspokój się, kochanie! Uspokój!
Nie  chcąc  denerwować  Alvy  jeszcze  bardziej,  schyliła  się  i  patrzyła  trochę  z  dołu,  jak

Oliver otwiera samochód, rozglądając się dookoła. Choć policja nie wymieniła jego nazwiska,
Bodil zrobiło się słabo na jego widok. Próbowała sobie przypomnieć, co napisał na jej profilu,
ale wszystko wirowało jej przed oczami. Usiadła dopiero wtedy, gdy jego wóz wytoczył się z
parkingu. Nareszcie zobaczyła wychodzącą Åse.

–  Prawie  doszło  tam  do  bójki  –  powiedziała  Åse,  stawiając  torby  przed  siedzeniem

pasażera. – Między Oliverem Långströmem a…

Umilkła,  widząc  spojrzenie  Bodil  we  wstecznym  lusterku.  Odwróciła  się  i  popatrzyła

pytającym wzrokiem na Alvę, która wciąż leżała skulona na podłodze.

Bodil  próbowała  nakłonić  córkę,  by  usiadła,  uśmiechając  się  jednocześnie  przepraszająco

do Åse, jakby chciała ją przekonać, że kontroluje sytuację.

Kiedy  Åse  zawracała  na  parkingu,  Bodil  spostrzegła  Klasa  wychodzącego  ze  sklepu  z

Dawitą. Czy to nie z nim starł się w środku Oliver? Chciała zapytać Åse, co się tam wydarzyło,
lecz nie miała odwagi. Wolała nie wiedzieć.

Jechały więc w ciszy przez las w stronę Uvanå. Bodil trzymała lodowatą dłoń Alvy, która

wciąż drżała, i zerkała na nią z boku.

W  Dragsjöberg  zaczęło  mżyć.  Woda  kładła  się  cienką  warstwą  na  szybach,  rozmywając

rzeczywistość.

Kiedy  przybyły  do  Uvanå  i  Åse  zwolniła,  Alva  puściła  rekę  Bodil  i  zaczęła  przesuwać

dłonią po nogawce spodni. Åse starała się dyskretnie obserwować ją w lusterku.

– Chyba będę ci mogła pomóc ściągnąć jutro samochód – powiedziała.
–  Byłabym  wdzięczna  –  odrzekła  Bodil,  choć  słowo  „jutro”  wydało  się  jej  trudne  do

pojęcia.

Oddychaj spokojnie, powiedział pastor.
Bodil  wzięła  więc  głęboki  wdech,  otworzyła  drzwi  samochodu  i  odszukała  pęk  kluczy  w

kieszeni kurtki. Alva wstała sztywno i zaczęła iść w stronę schodów, nie rozglądając się dokoła.
Jakby postanowiła zrobić to sama.

Z  daleka  dobiegało  słabo  słyszalne  wycie,  nie  było  jednak  wątpliwości,  że  to  wilk.  Bodil

zobaczyła,  że  Åse  przystanęła  w  połowie  drogi  od  samochodu  do  domu  i  też  zaczęła  się
przysłuchiwać, lecz żadna specjalnie się nie przejęła tym żałosnym zewem. Nawet Alva.

Podwórze  po  deszczu  tonęło  w  błocie.  Powinni  byli  wypełnić  żwirem  największe  dziury,

wyrównać i zagrabić. Bodil miała czasem takie ambitne zrywy w kwestii porządku, ale szybko
rezygnowała.  Zwalczanie  chwastów  stało  się  przyszłościowym  projektem.  Trawnik  był
nierówny i rzadki. Lepiej było zostawić tę nieurodzajną leśną działkę taką, jaka była, ze śladami
kół i korzeniami drzew.

Alva stała na schodach i patrzyła prosto na drzwi, kiedy Bodil podeszła, włożyła klucz do

zamka i przekręciła. Zanim nacisnęła klamkę, objęła ramiona córki, która gwałtownie dygotała

background image

pod kurtką.

Oddychaj spokojnie.
Alva z wahaniem przeszła przez próg. Bodil spostrzegła, że utkwiła wzrok w półce na buty,

gdzie jak zwykle stały drewniaki Pära i jego obuwie robocze.

– Wezmę torby – powiedziała Bodil, kiedy Åse weszła do przedpokoju.
– Dacie sobie radę?
– Jasne.
Bodil marzyła tylko o tym, by zamknąć drzwi i nigdy więcej ich nie otwierać.
– Na pewno?
Åse schyliła się i postawiła siatki. Wyglądała niemal na urażoną.
Pewnie miała swoje pięć minut, kiedy mogła opowiedzieć koleżankom o tym, jak pomagała

mi w środę, pomyślała Bodil. Załamanie Alvy nie powinno jednak być tematem dnia w pokoju
nauczycielskim.

– Okej – uśmiechnęła się Åse. – Zadzwoń, jakby coś. Od razu przyjadę.
Bodil próbowała odwzajemnić uśmiech, lecz skórę na twarzy miała suchą i napiętą po tych

wszystkich łzach. Kątem oka zobaczyła Alvę wchodzącą do kuchni w kurtce.

– Dziękuję – powiedziała. – I dziękuję, że nas tu przywiozłaś.
Jedź już!
–  Przynajmniej  tyle  mogłam  zrobić.  Ale,  jak  mówiłam,  daj  znać,  jeśli  będziesz  czegoś

potrzebowała. Czegokolwiek.

Jestem niesprawiedliwa, pomyślała Bodil, widząc, jak Åse wychodzi, starannie zamykając

za sobą drzwi tym specjalnym szarpnięciem, które sprawiało, że dzwoniła w nich szyba.

Przekręciła  oba  zamki,  zwykły  i  antywłamaniowy.  Kilka  lat  wcześniej  Pär  mówił,  że  chce

wstawić bardziej bezpieczne drzwi, lecz nigdy do tego nie doszło.

Człowiek myśli, że zdąży jeszcze tyle zrobić, i nagle jest za późno.
Już nigdy.
Powiesiła swoją kurtkę obok kurtki Pära i postawiła buty obok jego butów na półce. Każda

rzecz po kolei. Każdy oddech.

W torbach pozostawionych przez Åse był chleb, jogurt i sporo gotowych dań. Bodil wzięła

je do kuchni, w której unosił się słodki i duszący zapach kwiatów.

Alva  stała  przy  komodzie  i  dotykała  leżących  tam  rzeczy  Pära.  Ładowarka  do  komórki,

futerał  na  okulary,  rozerwana  koperta  od  nadawcy  radiowego  z  jego  nazwiskiem  w  okienku.
Wciąż miała na sobie kurtkę zapiętą pod szyję.

Bodil  patrzyła,  jak  córka  podchodzi  do  wiązanek  kwiatów  na  kuchennym  stole,  szuka

karteczek i je czyta.

Nagle  wyszarpnęła  jeden  bukiet  z  wazonu  i  podbiegła  do  zlewu.  Brudna  woda  z  kwiatów

kapała na podłogę.

Otworzyła  szafkę  pod  zlewem  i  wcisnęła  kwiaty  do  worka  na  śmieci,  tak  mocno,  że

połamały  się  łodygi,  a  liście  rozsypały  na  wszystkie  strony.  Z  bukietu  wypadła  na  podłogę
kartka. Dużo ciepłych myśli od przyjaciół z grupy myśliwskiej. Zanim Bodil zdążyła podejść do
Alvy, by spróbować ją uspokoić, dziewczynka zatrzasnęła szafkę i rzuciła się na podłogę.

background image

– Tata! – szlochała. – Tata!

49

P

etra  położyła  na  biurku  wydruki

  z  rejestracji  pojazdów  i  zaczęła  je  przeglądać  jeszcze  raz.

Były wśród nich toyoty Olivera Långströma i Bertila Öya. Brat Jana-Åkego Qvista również miał
srebrną toyotę. Jakie to teraz mogło mieć znaczenie?

Pracowała metodycznie z rejestrem aut, porównując go z rejestrem pozwoleń na broń, lecz

nie znalazła wyraźnych punktów wspólnych. Oliver miał wprawdzie 30-06, ale miał także alibi.
Sprawdziła nawet wymianę samochodów w ostatnich tygodniach, jednak to też nic nie dało.

Powinna dać sobie spokój na dziś i jechać do domu. Przecież jest piątek.
Kiedy składała papiery w dwa pliki, usłyszała lekkie pukanie do drzwi.
– A, jesteś jeszcze – stwierdził Geir za jej plecami.
– Tak, ale właśnie wychodzę.
Odwróciła się do komputera, by się wylogować i go wyłączyć.
Odczuwała jego obecność jak gorące tchnienie na karku i plecach.
– Jak ci idzie, Petra? Prawie cię dziś nie widziałem. Rozumiem, że dalej pracujesz.
Petra.
Czy  musiał  przez  cały  czas  wymawiać  jej  imię  w  taki  sposób?  Za  każdym  razem,  gdy  to

robił, miała wrażenie, że za bardzo skraca dystans. Tak, jakby czuła jego oddech na szyi.

Nie mogła nic poradzić na gęsią skórkę na ramionach.
Geir  usiadł  na  poręczy  fotela  dla  gości,  kręcąc  porcję  snusu  między  kciukiem  i  palcem

wskazującym.

–  Tak,  ale  utknęłam.  Pytałam  Ulfa  Setha,  czy  pamięta  więcej  szczegółów  dotyczących

tamtego samochodu, ale nie potrafił wiele pomóc.

– To szkoda.
Petra wylogowywała się dłużej niż zwykle, by się nie odwracać.
– A jak poszło z narzędziem zbrodni?
–  Mamy  w  lesie  ludzi,  którzy  go  szukają  –  odparł  Geir.  –  Ale  na  razie  nic  z  tego.  Teraz

szybko się ściemnia.

– Może ja mogłabym pomóc jutro w szukaniu. Jeżeli oczywiście jestem wiarygodna.
Monitor zgasł i Petra musiała się w końcu od niego odwrócić. Geir siedział nieporuszony,

kręcąc  w  palcach  kulkę  ze  snusu.  Rozpięta  pod  szyją  koszula  jak  zwykle  wychodziła  mu  ze
spodni.

– Oczywiście – powiedział i rozpromienił się. – Jeśli tylko chcesz. Nie wolałabyś spędzić

weekendu z rodziną?

background image

Sprawdza mnie.
– Byłoby miło, ale przecież musimy wyjaśnić sprawę morderstwa.
Geir znów pokręcił snusem i powiedział:
– To prawda. Będę ci bardzo wdzięczny, jeśli tylko się zjawisz.
Petra  jeszcze  raz  zebrała  wydruki,  choć  właściwie  nie  było  to  potrzebne,  i  wyrównała  je,

stukając nimi o biurko.

– A mnie znów czeka hotelowa nuda. Są lepsze sposoby na spędzanie piątkowego wieczoru.
Gdyby  to  był  ktoś  inny,  Petra  bez  wahania  zaprosiłaby  go  na  kolację,  wybawiając  na  parę

godzin od tej nudy. Ale tu się nie dało. Lasse od razu by zauważył, co się dzieje.

– Rozumiem – odrzekła.
Utkwiła wzrok w jego oczach.
– Cóż – powiedziała w końcu. – Jadę do domu. Miłego wieczoru mimo wszystko.
Geir siedział bez ruchu na poręczy fotela i patrzył, jak wkłada kurtkę.
Magdalena  otworzyła  górny  karton  ze  stosu,  który  trzymał  w  objęciach  Petter,  oderwała

kawałek pizzy i złożyła na pół.

–  Dokąd  się  wybierasz?  –  zapytał,  widząc,  że  idzie  po  schodach  z  laptopem  w  rękach  i

blokiem rysunkowym Nilsa pod pachą.

– Muszę pracować – odrzekła. – Pisać.
– Wieczorem też? Myślałem, że spędzimy czas całą rodziną.
Możesz sobie spędzać czas z rodziną i w ogóle się wypchać, pomyślała, wkładając wielki

kawał pizzy do ust, jakby chciała się powstrzymać od powiedzenia czegoś, czego naprawdę nie
chciała mówić.

Petter nie był w najlepszym humorze, kiedy wreszcie się pojawił dwadzieścia po siódmej.

Zamiast  spytać,  co  się  stało,  kazała  mu  jechać  po  pizzę.  Dziewczynki  nie  jadły  niczego
porządnego od szkolnego lunchu i były głodne jak wilki.

Weszła  do  pokoju  Nilsa,  zamykając  za  sobą  drzwi.  Nareszcie.  Wolna  ręką  zdjęła  z  biurka

jego  plecak,  wepchnęła  w  siebie  ostatni  kawałek  pizzy  i  otworzyła  laptop.  Teraz  musi  pójść
szybko.

Geir  potwierdził,  że  Alva  się  obudziła  i  że  ją  przesłuchali.  Poza  tym  był  niezwykle

powściągliwy. Śledztwo jest w delikatnej fazie i w tej chwili nie może powiedzieć więcej.

Ponieważ  Liv  w  tej  samej  chwili  wzięła  słuchawki  Vanessy  i  włożyła  jedną  do  buzi,

Magdalena  musiała  zakończyć  rozmowę  z  niejasnym  uczuciem,  że  coś  jest  tuż  poza  jej
zasięgiem.

No cóż. Nie ma sensu teraz o tym myśleć. I tak jest bardzo późno.
Szybko  weszła  w  News  Pilot  i  ułożyła  palce  na  klawiaturze,  przez  chwilę  delektując  się

ciszą.

Mimo wszystko to kocham, pomyślała. Kocham swoją pracę.
Bodil podniosła w końcu Alvę z podłogi i rozpięła jej kurtkę. Mżawka na dworze przeszła

w uporczywy deszcz.

Alva  ani  nie  protestowała,  ani  nie  pomagała,  kiedy  Bodil  ściągała  z  niej  kurtkę.  Siedziała

tylko na kuchennym krześle i patrzyła w przestrzeń. Od czasu do czasu czkała i odrywała płatki

background image

skóry z wargi. Jakby ból sprawiał jej przyjemność.

– Może weźmiesz prysznic? – zaproponowała Bodil. – I umyjesz zęby.
Alva nie odpowiedziała, jakby nie rozumiała, co matka do niej mówi.
Mogły oczywiście trochę z tym zaczekać. Starała się nie myśleć o nieprzyjemnym zapachu z

ust Alvy. Chemikalia. Metal. Najpierw musi trochę odpocząć.

Bodil czuła, że sama też brzydko pachnie. Kiedy wsunęła nos pod pachę, uderzył ją kwaśny

odór potu. Chciała wziąć prysznic, ale jak?

Zaczęła więc wypakowywać jedzenie. Kiedy włożyła rzeczy do lodówki, zabrakło jej sił i

zostawiła resztę w reklamówkach na środku podłogi.

Było  tak  cicho,  że  słyszała  tykanie  zegara  i  deszcz  uderzający  o  szyby.  Alva  była  wciąż

zajęta skubaniem warg.

Co my teraz zrobimy? Co z nami będzie?
Poszła  do  pokoju  i  zapaliła  światło.  Potem  stanęła  przy  oknie  i  wyjrzała  na  podwórze,

nasłuchując  jednocześnie  odgłosów  z  kuchni.  Maska  traktora  wystawała  ze  starej  szopy,
brezentowa osłona piły tarczowej łopotała ciężko na wietrze. Ale nikogo tam nie było.

Bodil odwróciła się od okna i rozejrzała po pokoju.
Nasu? Co to znaczy?
Tylko popiół w kominku przypominał jej o wieczorze, kiedy nie było Alvy. Åse sprzątnęła

whisky, szklanki i filiżanki po herbacie z nocnego stolika, złożyła koc i powiesiła starannie na
oparciu fotela Pära.

Musi  spróbować  wydobyć  z  Alvy,  co  zdarzyło  się  w  lesie.  Tylko  to  mogło  je  uratować.

Sprawić, by Alva sobie wszystko przypomniała, a potem zadzwonić na policję.

Kiedy  ułożyła  sobie  plan,  poczuła  się  trochę  lepiej.  Uczucie  przebywania  w  próżni  na

moment ustąpiło.

Dzwonek  komórki  zabrzmiał  tak  głośno,  że  aż  się  wzdrygnęła.  Puls  przyspieszył,  kiedy

wzięła telefon i zaczęła go niezdarnie ściszać.

O Boże, jaki hałas!
Numer  zastrzeżony.  Na  pewno  znowu  Christer  Berglund.  Lepiej  odebrać  i  przyznać  się,  że

uciekły ze szpitala. Powinien zrozumieć.

– Bodil, słucham – powiedziała.
Po drugiej stronie nie słyszała nic prócz czyjegoś oddechu.
– Halo, kto tam?
Znowu oddech. I nic więcej.
– Halo?
Czuła, że dławi ją w gardle. Szybko rozłączyła rozmowę, próbując sobie wmówić, że ktoś

tylko  się  pomylił.  Albo  miał  słaby  zasięg.  Na  próżno.  Serce  tłukło  jej  się  w  piersi,  kiedy
odkładała komórkę na kanapę.

Ledwo zdążyła wyrównać oddech, usłyszała pukanie do drzwi.

background image

50

P

etra skuliła się na kanapie

, próbując nadążyć za akcją piątkowego filmu. Lasse siedział jak

zwykle z nogami na stole, zadowolony i pochłonięty filmową intrygą. W ogóle nie zwracał na
nią uwagi.

Czy będą teraz tak siedzieć w każdy piątek? Sami? Hannes był jak zwykle u kolegi, a Nellie

wróci  dopiero  na  Wszystkich  Świętych.  Petra  zaproponowała,  że  opłaci  jej  podróż,  gdyby
chciała  wrócić  wcześniej,  a  zabrakło  jej  pieniędzy  ze  stypendium,  lecz  Nellie  odmówiła.
Dostała  zresztą  dodatkową  pracę  w  kawiarni  niedaleko  Kungsportsplatsen,  więc  jakoś  sobie
poradzi. Petra nie wiedziała do końca, co myśleć o samodzielności córki.

Lasse roześmiał się z jakiejś sceny w filmie i położył rękę na jej udzie. Zwykły, oczywisty

gest. Tak, jak być powinno. Należeli do siebie, siedzieli razem. I zawsze tak będzie.

–  Nie  podoba  ci  się  film?  –  zapytał  i  pogłaskał  ją  lekko  po  nodze,  kiedy  znów  nie

zareagowała na coś zabawnego.

– Jestem zbyt zmęczona – przyznała. – Dawno straciłam wątek.
Ziewnęła szeroko, szerzej, niż trzeba.
– To idź się położyć – zaproponował. – Ja tylko obejrzę do końca i też przyjdę.
–  Chyba  naprawdę  tak  zrobię  –  powiedziała,  wstając.  –  Mam  zresztą  jutro  trochę  pracy.

Pomogę im szukać narzędzia zbrodni w lesie.

Lasse rzucił jej spojrzenie, zanim wrócił do filmu.
– Myślałem, że przy tym nie pracujesz.
– Nie, ale nie jest łatwo znaleźć pistolet w lesie. Potrzeba dużo ludzi.
– Pistolet?
Lasse spojrzał na nią przez oparcie kanapy.
– Tak, dowiedzieliśmy się, że Pär nie został zabity ze sztucera, więc muszę trochę im pomóc.

To chyba żaden problem? Normalnie bym przecież polowała.

– Nie, nie, oczywiście – zgodził się Lasse z wzrokiem utkwionym w ekran. – Zaraz idę spać.
Wszystko znów będzie dobrze. Byle tylko Geir stąd wyjechał.
Pukanie do drzwi było tak słabe, że Bodil ledwo je usłyszała. Dopiero gdy się powtórzyło

trochę mocniej, dotarło do niej, że ktoś naprawdę stoi za drzwiami i chce wejść.

Widziała za szybą jakiś cień, lecz sylwetka nie przypominała jej nikogo znajomego.
– Kto tam? – zapytała.
– Janet Antonsson.
Bodil niechętnie otworzyła drzwi.
Twarz Janet skrywał niemal w całości cień daszka mokrej czapki. Trzymała w jednej ręce

formę do zapiekanki, przykrytą skropioną deszczem aluminiową folią.

– Właściwie nie wiem, co powiedzieć, a nie chcę się narzucać.
Bodil  też  nie  wiedziała,  co  powiedzieć.  Chciała  tylko  znowu  zamknąć  drzwi  i  przekręcić

zamek.

– Czy to ty dzwoniłaś przed chwilą z komórki?

background image

– Przed chwilą? – powtórzyła niepewnie Janet. – Nie, nie dzwoniłam.
– W porządku.
Zatem ktoś się pomylił. Na pewno.
– Zrobiłam lasagne – rzekła Janet. – Pomyślałam, że chcecie pewnie coś zjeść, a to można

podgrzać.

Bodil wzięła od niej ciężką formę, która jeszcze była ciepła, i zmusiła się, by podziękować.
–  Jak  już  mówiłam,  nie  wiem,  co  powiedzieć.  To,  co  się  stało,  jest  niepojęte.  Wszyscy

jesteśmy w szoku.

Janet zrobiła ruch, jakby się spodziewała, że zostanie wpuszczona do środka, przynajmniej

do przedpokoju, lecz Bodil się nie poruszyła.

– Dostałaś kwiaty od nas?
– Tak, dziękuję.
– Baliśmy się, że źle to odbierzesz, ale mam nadzieję, że rozumiesz nasze dobre intencje.
– Tak. Oczywiście.
– Jak się czuje Alva?
Janet  przechyliła  głowę  i  Bodil  zdała  sobie  sprawę  z  tego,  że  tak  łatwo  się  jej  nie

pozbędzie. Lepiej coś odpowiedzieć.

–  Dosyć  dobrze.  Była  bardzo  wychłodzona,  gdy  trafiła  do  szpitala,  ale  lekarze  mówią,  że

szybko doszła do siebie.

– Przynajmniej jakaś dobra nowina – odparła Janet.
Dreptała w miejscu, przestępując z nogi na nogę.
– Mam nadzieję, że mnie o to nie podejrzewasz – rzekła w końcu.
Aha, Åse rozsiewa plotki.
– Nie, skąd. Niczego takiego nie myślę.
– Dobrze to słyszeć. Nigdy nie wiadomo, jakimi drogami krążą ludzkie myśli.
– No tak.
– Ale to było dawno, prawda?
Bodil  przełożyła  ciężką  formę  do  drugiej  ręki  i  przyglądała  się  Janet,  jej  pełnemu

zrozumienia spojrzeniu, które w każdej chwili mogło się zmienić.

Ty cholerna mała dziwko! Nie myśl sobie, że coś znaczysz!
Pamiętała wściekłość Janet, wykrzykującej wtedy te słowa.
– Dziękuję bardzo za lasagne – powiedziała, próbując zakończyć wizytę. – To miło z twojej

strony.

– Nie ma za co. To najmniejsze, co mogłam zrobić. Daj znać, gdybyś czegoś potrzebowała.

Będę za pół minuty.

Bodil  nie  usłyszała  nadchodzącej  Alvy,  która  nagle  stanęła  obok  niej  w  przedpokoju.

Krwawiła z ranki na górnej wardze, a w jej oczach było coś dziwnie obcego.

– Idź stąd – syknęła do Janet.
–  Spokojnie,  Alva  –  spróbowała  Bodil.  –  Wszystko  w  porządku.  Janet  przyniosła  nam

jedzenie.

– Nie ma prawa tu być! – krzyknęła Alva, wskazując na Janet.

background image

Nagle przyskoczyła, wypchnęła ją na schody i zatrzasnęła drzwi.
–  Nie  ma  prawa  tu  być  –  mamrotała,  zamykając  je  na  zamek.  –  Już  nigdy  tu  nie  przyjdzie,

nigdy, nigdy.

Wyrwała formę z rąk matki i pobiegła do kuchni. Kiedy Bodil poszła za nią, stała znów przy

worku na śmieci i kroiła lasagne szerokim nożem. Duże kawałki lądowały w bukiecie od grupy.

– Kochanie… – spróbowała Bodil, podchodząc do niej. – Uspokój się.
Alva jednak nie słuchała. Dopiero, gdy opróżniła całą formę i cisnęła daleko od siebie na

blat, pozwoliła matce wziąć się w ramiona i ukołysać.

– Dobrze, już dobrze.
Kiedy ciało Alvy się odprężyło, Bodil szepnęła w jej skołtunione włosy:
– Czy to Janet zrobiła?
– Nie ma prawa tu być. Nigdy, nigdy.

51

C

hrister włożył dres

, zawiązał buty i zbiegł ze schodów na ulicę. Jak zwykle, kiedy nic innego

nie pomagało, biegał tak długo, aż nie był już w stanie myśleć.

Chciał uniknąć ulic ze sklepami, po których krążyli młodzi ludzie w oczekiwaniu, że coś się

wydarzy, więc skręcił od razu w górę, w stronę parku Blinkenberg, ominął slalomem obiekty na
placu zabaw i pobiegł dalej drogą dla pieszych w stronę kamienic po drugiej stronie wzgórza.

Żałował, że nie ma z kim porozmawiać, ale nie przychodził mu do głowy nikt oprócz Petry.

Była  jedyną  osobą,  przed  którą  potrafił  się  otworzyć,  ale  to  już  się  skończyło.  Teraz  była
szefem, nie koleżanką.

Było chłodniej, niż myślał, i zimne powietrze drapało go w gardle. To w jakiś sposób mu się

podobało. Odwracało uwagę.

Betty? Nie. Ona nie.
Przeciął  na  ukos  parking  przed  lokalem  Jontego  i  jeszcze  bardziej  zwiększył  tempo,  kiedy

dobiegł do Abborrtorpsvägen.

Komórkę zostawił w domu. Mogła tam leżeć, a on nie musiał nasłuchiwać, czy dzwoni, czy

milczy.

Bodil położyła się obok córki w jej łóżku, w nadziei, że Alva się odpręży i może zaśnie. Na

podłodze obok leżał materac przyniesiony przez nią z garderoby. Zamierzała sama na nim spać
tej nocy. Powinna była oblec go pościelą, ale musiał wystarczyć koc i poduszka z kanapy. Nie
chciała iść na górę do sypialni. Jeszcze nie.

Próbowała  wydobyć  z  Alvy  coś  więcej  na  temat,  czy  to  Janet  ona  zabiła  Pära,  albo  czy

widziała coś innego w lesie, lecz Alva mówiła w odpowiedzi same niezrozumiałe rzeczy. Jeśli

background image

w ogóle odpowiadała.

Powinna chyba móc powiedzieć coś z sensem, pomyślała Bodil. Z upływem godzin zaczęła

w niej kiełkować przerażająca myśl.

Oddychała  przez  usta,  żeby  nie  czuć  zapachu  potu.  Przysunęła  się  do  Alvy,  by  córka

przynajmniej wiedziała, że ona tu jest. Po prostu.

Niezależnie od wszystkiego.
Przestało padać. Bodil opuściła rolety, by nie oglądać gęstej ciemności za oknem. W innych

pokojach na parterze zaciągnęła żaluzje.

Słuchała  oddechu  Alvy,  jak  wtedy,  gdy  była  noworodkiem.  Nagła  śmierć  łóżeczkowa

przerażała ją najbardziej i dopiero gdy Alva miała ponad rok, odważyła się głęboko zasnąć, nie
nasłuchując  przez  cały  czas  jednym  uchem  odgłosów  z  dziecięcego  łóżeczka.  Spanie  we
własnym pokoju było zupełnie wykluczone.

Bodil myślała o tamtym okresie, kiedy nic jeszcze się nie psuło. Nie popełniali błędów jako

rodzice, nie wypowiadali słów, których potem żałowali, nie tracili dobrego nastroju.

Pamiętała  pierwszy  raz,  gdy  zobaczyła  błysk  strachu  w  oczach  Alvy  w  obecności  Pära.

Córka miała wtedy pięć lat i musiało to już trwać od pewnego czasu.

Wmawiała  sobie,  że  zrobiła,  co  mogła.  Postawiła  ultimatum:  ma  przestać  pić,  bo  inaczej

zabierze Alvę i odejdzie. Przestał zupełnie na cztery, pięć lat. Potem zaczął od lekkiego piwa.
Na  to  mógł  sobie  pozwolić.  I  na  lampkę  wina  do  obiadu  jak  normalny  człowiek.  Ale  już  w
tamtym czasie powróciły napady złości.

Palce  Alvy  bawiły  się  brzegiem  tapety.  Od  czasu  do  czasu  brała  ciężki  oddech,  jakby

brakowało jej powietrza.

– Ty to zrobiłaś?
Pytanie  odbiło  się  echem  w  pokoju,  choć  Bodil  miała  wrażenie,  że  je  wyszeptała.  Ciało

Alvy obok niej zesztywniało.

– Zastrzeliłaś go?
– Co ty właściwie sobie myślisz?
Po raz pierwszy od powrotu do domu jej głos zabrzmiał prawie normalnie.
– Nie wiem, co myślę – odparła Bodil. – Można od tego stracić rozum. Ale to oczywiste, że

nie ty. Całkiem oczywiste.

Pogłaskała Alvę po włosach.
– Przepraszam za głupie pytanie. Oczywiście, że to nie byłaś ty.
Alva przestała się bawić tapetą i jej ręka opadła na kołdrę.
Usłyszały  nagle  słaby  odgłos  silnika  i  chrzęst  opon  na  podjeździe.  Światło  z  dwóch

reflektorów wcisnęło się między roletę i ścianę, nim zgasło.

– Ktoś przyjechał – stwierdziła Bodil i podniosła głowę, by lepiej słyszeć.
Trzasnęły drzwi samochodu i na podwórzu rozległy się kroki. A potem uporczywe pukanie

do drzwi.

– Nie otwieramy – szepnęła. – Nie o tej porze.
Przysunęła się do okna i uniosła roletę. Zobaczyła, jak Ernst Losjö wraca do stojącego przed

domem samochodu, otwiera drzwi i wsiada. Lampka w środku oświetliła na parę sekund jego

background image

twarz o zaciętym wyrazie.

Czego chciał?
Kiedy Bodil zobaczyła, jak Ernst cofa się, zakręca i wyjeżdża powoli na drogę, wymknęła

się do holu. Klamka do drzwi była opuszczona. Czy coś na niej powiesił?

Bodil  rozważała,  czy  powinna  to  sprawdzić,  czy  też  jest  to  jakaś  pułapka.  Ale  czemu

miałaby być? Stłumiła tę myśl, wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi.

Na klamce wisiała mała reklamówka. Zdejmując ją, Bodil rozejrzała się dokoła. Nie, to nie

wyglądało  na  pułapkę.  Ogród  był  cichy  i  pusty.  Ciężkie  krople  deszczu  spadały  z  rynny  w
narożniku  domu  do  drewnianej  beczki.  Plum,  plum.  To  było  wszystko.  Nie  ma  się  czego  bać,
pomyślała. Nie ma się czego bać.

Wzięła reklamówkę i starannie zamknęła drzwi. Torba była bardzo lekka.
Na jej dnie leżały cztery opakowania różnych lekarstw. I podwójnie złożona kartka papieru.
Bodil wyjęła kartkę i poszła do kuchni.
Bodil!
Przykro mi, jeśli Cię wystraszyłem w szpitalu. Potrafię to jakoś zrozumieć, więc nie będę

robił Ci wymówek.

Słyszałem  od  kolegów,  że  zabrałaś  dzisiaj  Alvę  ze  szpitala  wbrew  woli  personelu.  Też

potrafię to zrozumieć, nawet jeśli to wcale nie jest dobre. Alva jest w złej formie psychicznej i
oboje o tym wiemy.

Macie  tu  parę  lekarstw,  których  ona  (i  ewentualnie  ty  też)  może  potrzebować.  Zadzwoń,

gdyby coś się działo.

Serdecznie pozdrawiam
Ernst Losjö
Na odwrocie znajdowała się lista leków, ich zastosowanie i dawkowanie.
Bodil odłożyła kartkę i wysypała opakowania na stół. Nie znała właściwie żadnego z nich.

A jeśli ją oszukał?

Wszystkie  tabletki  były  jednak  zapakowane  w  aluminiowe  blistry,  a  z  takimi  trudno  coś

zrobić.

Rozwijała kolejno ulotki, czytała o działaniu i skutkach ubocznych. W końcu postanowiła, że

odważy się dać córce jedną z tych tabletek, by się uspokoiła.

Alva wzięła tabletkę, nie pytając, co to jest, i opadła z powrotem na poduszkę.
Bodil znów położyła się obok niej, nucąc „Śpij, mały kwiatuszku”, dopóki dziewczynka nie

zasnęła  –  także  po  to,  by  uspokoić  siebie.  Serce  jednak  wciąż  tłukło  jej  się  w  piersi,  aż
obawiała się, że wibracje zbudzą Alvę.

– Maleńka – szepnęła, kiedy była już pewna, że Alva głęboko śpi. – Kto nas prześladuje?

background image

SOBOTA 13 PAŹDZIERNIKA

52

A

lva wciąż spała ciężkim snem

, kiedy Bodil podniosła się z materaca na podłodze. Na dworze

zaczynało się przejaśniać.

Wymknęła się z pokoju, zostawiając otwarte drzwi. Czy zdąży wziąć gazetę, zanim Alva się

obudzi?

Włożyła  kalosze  i  narzuciła  na  siebie  kurtkę,  nie  zapinając  jej.  Owinęła  się  nią  tylko  jak

szlafrokiem, przytrzymując obiema dłońmi.

Kiedy wyszła na schody, poranne słońce zaświeciło jej prosto w twarz. Zawsze uważała, że

jesienne  poranki  mają  w  sobie  coś  szczególnego.  Zapach  zwiędłych  liści.  Czysty.  Jakby  samo
powietrze zostało w nocy oczyszczone. Teraz mrużyła tylko oczy od słońca, jakby się przed nim
broniła.

Rozejrzała  się  dookoła,  popatrzyła  na  drogę  i  las,  na  przybudówkę  z  wystającym  dachem,

pod którym stał traktor. Tego, co kryło się w cieniach, nie mogła zobaczyć.

Zachwiała  się  na  najniższym  stopniu,  potknęła  i  zatoczyła,  lecz  udało  jej  się  nie  upaść  w

błoto.

Ciało już mnie nie słucha.
Roztrzęsiona  zaczęła  iść  wzdłuż  wyżłobionych  śladów  kół,  koncentrując  się  na  tym,  gdzie

stawia  stopy.  Każdy  krok  po  kolei.  Żółte  liście  brzóz  były  tak  delikatne,  że  zdawały  się
fosforyzować w blasku słońca.

Bodil  obejrzała  się  przez  ramię,  wyjmując  ze  skrzynki  jedną  kopertę  za  drugą.  Reklamy.

Listy z odręcznie wypisanym adresem.

Przycisnęła  plik  papierów  do  piersi  i  pospieszyła  z  powrotem  do  domu.  Serce  biło  jej

mocno, kiedy wreszcie zamknęła za sobą drzwi.

Zrzuciła z nóg kalosze i zajrzała szybko do pokoju Alvy, nim wysypała cały stos poczty na

kuchenny stół.

Nagłówki gazet krzyczały do niej.
A więc to się zdarzyło. On nie żył. Naprawdę.
Już nigdy.
Magdalena  wcisnęła  się  na  kuchenną  sofę  obok  Nilsa  i  Vanessy  i  dała  Liv  wafelek  do

gryzienia.  Petter  siedział  po  drugiej  stronie  stołu,  pochylony  nad  jej  artykułem  w
„Värmlandsbladet”. Vendela w jednej ręce trzymała łyżkę do płatków, a w drugiej komórkę. Jak
zwykle.

background image

–  Może  powinniśmy  tu  wprowadzić  parę  zasad  –  odezwała  się  Magdalena.  –  Co  do

telefonów i komputerów przy jedzeniu.

– To niegłupi pomysł – zgodził się Petter. Wypił łyk kawy i wrócił do lektury.
–  A  ja  właściwie  nie  rozumiem  różnicy  między  czytaniem  papierowej  gazety  przy  stole  a

czytaniem gazety w komórce – powiedziała Vendela.

Magdalena starała się nie myśleć o tym, jak bardzo Vendela jest podobna do swojej matki,

kiedy zapala się w dyskusji. Tak samo porusza małym zadartym noskiem i przyciska do zębów
górną wargę.

– Uważam tylko, że miło byłoby porozmawiać, skoro siedzimy tutaj razem – spróbowała.
– Też tak uważam – poparł ją Nils.
–  Ale,  przecież  możemy  rozmawiać  –  odrzekła  Vendela.  –  No  i,  jak  mówiłam,  jaka  jest

różnica między tym, że tata siedzi i czyta, a ja trochę surfuję?

Pomóż mi, Petter. Stań po mojej stronie. Przecież myślisz tak samo jak ja.
Ale Petter, który już przeczytał jej tekst, wertował następne strony.
– Dalej czytasz gazetę? – podjęła.
– Dokładnie.
Vendela,  nie  odrywając  wzroku  od  komórki,  zanurzyła  łyżkę  w  misce  z  płatkami,  po  czym

włożyła jej zawartość do ust.

– Ciekawe, kim jest ten aresztowany – powiedziała, kiedy już przełknęła.
– Co takiego? – zapytała Magdalena.
–  Jestem  na  stronie  „Länstidningen”  i  piszą  tam,  że  jakiś  mężczyzna  został  aresztowany  za

morderstwo.

Magdalena poczuła chłód w całym ciele. Co przegapiła?
– Daj zobaczyć – powiedziała, wyciągając rękę nad stołem.
–  Tak?  –  Vendela  uśmiechnęła  się  łobuzersko.  –  Sama  nie  wiem.  Mamy  zakaz  używania

komórek przy stole.

– Daj spokój! – głos Magdaleny zabrzmiał ostrzej, niż chciała.
Wiedziała, że Vendela tylko próbuje żartować, lecz nie czuła się ani trochę usposobiona do

żartów.

– Przepraszam. Nie chciałam. Mogę przeczytać, co tam piszą? Proszę.
Vendela  podała  jej  telefon  z  nieprzeniknionym  wyrazem  twarzy  i  wróciła  do  płatków  z

maślanką.

„36-latek aresztowany za morderstwo w Uvanå”.
Odebrała  ten  nagłówek  jak  policzek.  Kim  był  ten  trzydziestosześciolatek?  Cholerny  Linus

Saxberg.

Niechętnie  czytała  dalej  o  mężczyźnie,  który  był  przyjacielem  rodziny  i  zamieszkiwał  w

okolicy w sezonie polowań. Miał już na koncie wyrok za pobicie, lecz z artykułu nie wynikało,
na jakiej podstawie został aresztowany. Linus jak zwykle zasłonił się formułą: „pewne źródło w
policji  w  Hagfors”.  Choć  Magdalena  uważała  to  za  niski  chwyt,  czytelnicy  nie  zwrócą  na  to
uwagi, dopóki będą mieli swoje newsy.

Według  anonimowego  źródła  w  policji  „pojawiły  się  dowody,  które  każą  nam  sądzić,  że

background image

morderstwo było starannie zaplanowane”.

Starannie zaplanowane.
Zupełnie ją zamurowało.
Kiedy  na  blacie  zaczęła  dzwonić  jej  komórka,  wstała  z  ulgą  i  po  drodze  oddała  Vendeli

telefon.

Nie znała numeru na wyświetlaczu, więc przedstawiła się pełnym imieniem i nazwiskiem.
– Cześć, tu Bodil Sanner – usłyszała.
Bodil? Sanner? Ta Bodil Sanner?
– Tak? – odpowiedziała. – Cześć.
Czego ona może chcieć? Magdalena wciąż rumieniła się ze wstydu po przeczytaniu artykułu

Saxberga. W Karlstad muszą być nią teraz bardzo rozczarowani.

–  Proszę  przyjąć  wyrazy  współczucia  –  dodała,  by  wypełnić  dziwną  ciszę,  jaka  powstała,

kiedy Bodil umilkła.

– Dziękuję. Dzwonię dlatego, że przeczytałam twój artykuł w dzisiejszej gazecie.
– Aha. – Magdalena podeszła do drzwi ganku i wyjrzała na nieruchome, lśniące jezioro.
Daj mi coś, o czym mogłabym napisać.
– Muszę powiedzieć, że mi się nie podobał. Napisałaś o tym, że policja rozmawiała z Alvą i

uzyskała cenne informacje. Teraz się boję, że ktoś będzie chciał zrobić jej krzywdę.

Tylko tego jeszcze brakowało. Nie napisała prawie nic, a nawet ta odrobina, którą udało jej

się zdobyć, okazała się szkodliwa. Oparła czoło o framugę drzwi.

– Myślę, że ktoś będzie chciał ją uciszyć.
Bodil prawie szeptała, jakby się bała, że ktoś ją podsłuchuje. Naprawdę nie czuła się chyba

dobrze.

–  Czy  coś  się  stało?  –  zapytała  Magdalena,  próbując  przekonać  samą  siebie,  że  to  nie  jej

wina.

To  nie  ona  zabiła  męża  Bodil,  a  jeśli  Alva  coś  wiedziała,  osoba,  która  chciała  ją  uciszyć,

próbowałaby to zrobić i bez jej artykułu.

Nie bardzo pomagało.
– Nie – odparła Bodil. – Ale siedzę tu teraz i czekam, nie wiedząc na co. Boję się spuścić

Alvę z oczu.

– Rozumiem – rzekła Magdalena.
– Ale tego nie wolno ci napisać w gazecie.
– Oczywiście, że nie. Nawet by mi to nie przyszło do głowy.
– Nigdy nie wiadomo.
Teraz głos Bodil przynajmniej brzmiał spokojniej.
–  Mnie  możesz  być  pewna  –  odparła  Magdalena.  –  Nie  napiszę  ani  słowa  z  tego,  co

powiedziałaś. Ale jeśli chcesz się czymś podzielić, przedstawić swój punkt widzenia, po prostu
zadzwoń  jeszcze  raz.  Mam  nadzieję,  że  policja  szybko  znajdzie  mordercę,  żebyście  mogły  z
Alvą zaznać trochę spokoju.

Bodil pociągnęła nosem.
– Nie dam rady.

background image

– Człowiek potrafi dać sobie radę lepiej, niż mu się wydaje.
Bodil chlipnęła trochę ciszej. Magdalena czekała.
– Pastor mówi, że trzeba spokojnie oddychać – załkała Bodil. – Ale jak, kiedy każdy oddech

boli?

– Spróbuj – powiedziała Magdalena. – Kiedy umarła moja mama, zdawało mi się, że zgasło

słońce i że już nigdy nie będę umiała się bawić i śmiać, ale się okazało, że jednak potrafię.

Gdyby Elisabeth mogła tutaj być.
– Żałoba nigdy nie mija całkowicie – dodała – ale można z nią żyć.
Bodil chrząknęła.
– Ile miałaś wtedy lat?
– Dziewięć.
– Biedactwo.
– Dałam radę. A teraz wam jest ciężko.
Bodil znów zaczęła płakać.
– Zanim się rozłączymy, muszę o coś zapytać – rzekła Magdalena.
– Tak?
– Kim jest ten trzydziestosześcioletni mężczyzna, o którym pisze dziś „Länstidningen”?
– Co? Nie mam „Länstidningen”. O czym tam piszą?
Bodil z trudem wydobywała z siebie słowa, jakby potykała się o nie.
Magdalena  próbowała  w  miarę  dokładnie  streścić  jej  to,  co  przeczytała,  myśląc,  że  nawet

jeśli  Bodil  o  tym  nie  wiedziała,  powinna  się  domyślić,  kto  to  jest.  Napisali  przecież,  że
przyjaciel  rodziny.  I  nie  powinno  być  w  Uvanå  zbyt  wielu  tymczasowych  mieszkańców  w  tym
wieku.

Ale gdy skończyła, Bodil rzuciła szybko:
– Nie, nic mi o tym nie wiadomo.
– Ale…
– Muszę już kończyć. Alva mnie woła.
Nim Magdalena zdążyła odpowiedzieć, Bodil się rozłączyła.

53

B

odil  nie  wiedziała,  co  zrobić  z  gazetami

. Miała wielką ochotę spalić je w piecu, ale może to

było głupie. Kiedy usłyszała, że Alva wychodzi z pokoju, otarła z twarzy łzy i położyła cały plik
na górnej półce szafki.

Trzydziestosześcioletni mężczyzna aresztowany? To chyba nie może…
Kiedy Alva weszła do kuchni, Bodil stała na samym jej środku. Ich spojrzenia się spotkały,

background image

zadając nieme pytania.

Co tu się dzieje? Co mamy robić?
Reklamówki  z  jedzeniem  wciąż  stały  na  podłodze.  Bodil  podeszła  do  zlewu  i  zaczęła

machinalnie przekładać brudne naczynia. W końcu stanęła, wpatrując się w wyschnięte torebki
herbaty,  które  zabarwiły  kieliszek  do  jajka  na  brunatny  kolor.  Kiedy  Alva  wysunęła  krzesło  i
usiadła, Bodil się odwróciła.

– Jak się czujesz? – zapytała.
Przynajmniej muszą spróbować.
– Boli mnie głowa – odrzekła Alva.
Zmarszczyła czoło i przełknęła ślinę. Wyglądała, jakby miała zaraz zwymiotować.
Bodil wyjęła komórkę z kieszeni i weszła na stronę „Länstidningen”. Zaczęła drżeć na całym

ciele, kiedy sobie uświadomiła, że to musi być Henrik.

Ile policja wyczytała z ich prywatnych wiadomości? Na jakie pytania musiał odpowiedzieć?
Czytała dalej, lecz nagle zamarła w środku tekstu.
„Mężczyzna był już wcześniej skazany za pobicie byłej żony”.
Pobicie?  O  co  chodzi?  Czemu  nigdy  jej  o  tym  nie  powiedział,  choć  mówił  o  tylu  innych

rzeczach?

– Co się stało? – zapytała Alva.
– Nic, nic.
Nie znam go. Nie wiem, kim jest. Ani do czego jest zdolny.
Kiedy  Petra  zwolniła  i  skręciła  w  wąską  żwirówkę  prowadzącą  do  Rensberg,  poczuła,  że

nareszcie zaczyna się trochę odprężać.

Twarz  nadal  ją  paliła  od  spojrzenia,  jakie  rzucił  jej  Geir,  kiedy  brała  z  szafki  kluczyki  do

samochodu. Na szczęście Betty chyba niczego nie zauważyła.

Włączyła wentylator i ustawiła go tak, by chłodne powietrze owiewało jej czoło.
– Myślisz, że znajdziemy pistolet? – zapytała Betty.
– Nie jest to całkiem wykluczone.
Ale prawie.
Patrzyła na ciągnący się kilometrami las. Widok, który tak ją zachwycał w środę rano, dziś

wzbudzał już zupełnie inne uczucia.

Stanęła  na  placu,  na  którym  parkował  Pär  Sanner  i  inni  myśliwi  ze  stanowisk  zachodnich.

Geir wysłał grupę ludzi pod ubojnię, podczas gdy Betty i ona miały szukać tutaj.

Las brzmiał dziś i pachniał inaczej. Słońce i cichy szum drzew przywodziły na myśl późne

lato,  ale  w  cieniu  było  równie  zimno  jak  w  poprzednich  dniach.  Petra  zadrżała,  kiedy
przekroczyła rów i weszła między świerki.

Bez słowa zaczęły iść w stronę stanowiska 224.
–  Aha  –  orzekła  Petra,  kiedy  doszły  na  miejsce.  –  Tu  stały  plecaki  Pära  i  Alvy.  Morderca

musiał zatem przyjść mniej więcej tą samą drogą co my. Gdzie wyrzuciłabyś broń?

Rozejrzały  się  dookoła.  Małe  jeziorko  u  stóp  wzniesienia  było  czarne  jak  noc  i  zupełnie

nieruchome.

– Czy zeszłabyś i wyrzuciła ją do wody?

background image

Betty zastanawiała się przez chwilę.
– Nie – odrzekła. – To nadkładanie drogi. I chyba biegały tam psy, jeśli się nie mylę.
– To prawda. Też bym tego nie zrobiła.
Dalej się rozglądały.
–  Ja  bym  poszła  w  tamte  chaszcze  –  Betty  wskazała  je  ręką.  –  Albo  wróciła  tam,  skąd

przyszłyśmy,  i  pozbyła  się  pistoletu  po  drugiej  stronie  ścieżki,  gdzie  nie  było  psów  ani
myśliwych z naganki.

Petra kiwnęła głową. To brzmiało logicznie. Sama też by tak zrobiła.
– Jeśli zaczniesz szukać w krzakach i tamtym zagajniku, ja zajmę się drugą stroną ścieżki.
– Jasne – zgodziła się Betty. – Tak będzie dobrze.
– Podnoś pniaki, odwracaj kamienie, zaglądaj we wszystkie dziury. Jeżeli broń tu jest, to ją

znajdziemy.

Aha,  pomyślał  Christer.  Znów  wrócili  do  punktu  pierwszego.  Niczego  nie  znaleźli  w

przyczepie Henrika Åhmana. Żadnego pistoletu, żadnych zakrwawionych ubrań. Nic.

Wypuszczenie  podejrzanego  z  aresztu  zawsze  jest  porażką,  ale  tym  razem  czuli  się  z  tym

gorzej niż zwykle. Nie mogli pozbyć się wrażenia, że Henrik coś ukrywa.

Mimo  sobotniego  przedpołudnia  komisariat  pracował  pełną  parą,  nawet  Urban  był  na

miejscu. Zewsząd dochodziło  stukanie w klawiatury,  urywki rozmów telefonicznych  i kroki na
korytarzu.

Christer  miał  wrażenie,  że  przeniósł  się  w  przeszłość  do  czasów,  gdy  prawie  mieszkał  w

pracy.  Kiedy  dodatkowe  weekendowe  dyżury  były  jak  dziecięca  pocieszanka,  zagłuszająca
poczucie bezsensu w miarę upływu godzin. Czy znów tak będzie? Wzdrygnął się na samą myśl.

Spojrzał na zegar. Za piętnaście dwunasta. Na wpół do czwartej był zaproszony na obiad do

Bengta  i  Gunvor.  Nawet  nie  powiedział  matce,  że  Torun  nie  przyjdzie.  Pewnie  podświadomie
miał nadzieję, że ona wcześniej się odezwie. Zmieni zdanie. Zakończy przerwę i wciśnie guzik
„play”.

– Ernst Losjö nie dostał pieniędzy za swój las.
Głos Urbana zabrzmiał gdzieś w korytarzu.
Kiedy Geir coś wymamrotał, Urban dodał:
– Czy to może mieć jakieś znaczenie?
Christer wyszedł na korytarz. Kiedy Urban go zobaczył, podjął wątek:
– Czy Losjö o tym mówił, kiedy go przesłuchiwaliśmy? Że nie dostał zapłaty?
– Nie, ani słowa. Czy chodzi o duże pieniądze?
– Czterysta sześćdziesiąt tysięcy koron. Prawie pół miliona.
Geir uniósł brwi.
– Pär Sanner miał jeszcze inne długi – ciągnął Urban. – Ale wobec ludzi spoza grupy. I na

mniejsze kwoty.

Ciekawe, czy Bodil o tym wie, pomyślał Christer. Znów spojrzał na zegar i ocenił, że zdąży

jeszcze obrócić do Gustavsfors przed obiadem.

– Sprawdziłeś Ernsta w rejestrze broni? – zapytał.
– Tak – odparł Urban. – Nie ma żadnego pistoletu, przynajmniej oficjalnie.

background image

–  Okej,  to  już  wiemy  –  rzekł  Geir.  –  Ale  to  nie  znaczy,  że  nie  mógł  jej  w  jakiś  sposób

zdobyć.

– Pojedziesz ze mną do Losjö? – zapytał Christer. – Betty szuka w lesie broni.
Dawno  nie  widział  Urbana  tak  rozpromienionego.  Od  wielu  dni  nie  pracował  poza

komisariatem.

– Jasne – odparł. – Jedziemy od razu?

54

A

lva siedziała na łóżku

 z plecami opartymi o ścianę i kolanami podciągniętymi pod brodę, jak

zwykle, kiedy była nie w humorze. Teraz jednak Bodil nie miała pojęcia, w jakim jest nastroju,
co myśli i czuje. Była zupełnie obca. Jak przerażone dzikie zwierzątko.

Bodil siedziała na brzegu łóżka i rozglądała się po pokoju. Nagrody myśliwskie na szafie,

plakat z kociakiem w hamaku, który przetrwał liczne czystki i generalne porządki.

Alva  skuliła  się  jeszcze  bardziej,  podciągając  wyżej  nogi  i  przywierając  do  ściany.

Paznokcie szukały na wargach czegoś, co mogłyby uchwycić, znalazły i szarpnęły. Machinalnie
zlizała krew, studiując uważnie skrawek skóry.

Te napady, pomyślała Bodil. To nerwowe samoudręczenie.
Nie wiedziała teraz, czy odważy się podać jej lekarstwo. Nie chodziło chyba o to, by spała

przez wiele godzin. Może jednak w tych tabletkach było coś dziwnego.

Krew sączyła się z nowej ranki na wardze. Alva zlizywała ją, lekko się przy tym krzywiąc.
Siedziały tak przez długą, długą chwilę, nie mówiąc ani słowa. Alva zwlokła się w końcu z

łóżka, podeszła do biurka i otworzyła pokrywę laptopa.

Bodil patrzyła niespokojnie, jak loguje się na Facebooku. Czy sobie z tym poradzi?
Jej  profil  był  pełen  wpisów,  dokładnie  tak,  jak  Bodil  przewidywała.  Nigdy  przedtem  nie

widziała tylu czerwonych serduszek w jednym miejscu.

Ręka  Alvy  lekko  drżała,  gdy  przewijała  stronę  w  dół.  Kiedy  jednak  zaczęły  jej  się  trząść

ramiona, Bodil wstała z łóżka i podeszła do niej. Twarz dziewczynki była mokra od łez. Bodil
pogłaskała ją po plecach, jednak Alva zesztywniała pod jej dotknięciem.

– Chcę zostać na chwilę sama. Czy mogę?
– Tak – odrzekła Bodil. – Tak, oczywiście.
Cofnęła rękę i wyszła z pokoju.
– Zostawię otwarte – powiedziała do pleców przy biurku.
Alva nie odpowiedziała.
Kiedy Bodil wyszła do kuchni, usłyszała trzaśnięcie zamykanych drzwi.
Popołudnie  było  ładne,  niebo  intensywnie  niebieskie,  jakby  pomalowane  gęstą,  prawie

background image

fluoryzującą  farbą.  Warstwa  po  warstwie.  Christer  odbierał  to  w  pewnym  sensie  jak  osobistą
obrazę. Opuścił osłony przeciwsłoneczne najniżej, jak się dało i prześlizgiwał się wzrokiem po
lesie. Rzadko się zdarzało, by pogoda tak źle współgrała z jego stanem ducha.

– Wspaniale wyjść na trochę – odezwał się Urban.
W tej samej chwili zatrzeszczało radio i podało informację o wypadku na drodze krajowej

62.  Jedna  osoba  w  samochodzie.  Lekkie  obrażenia  ciała.  Karetka  w  drodze.  Urban  podkręcił
głośność, ale Christer słuchał tylko jednym uchem.

Urban prowadził szybko, jak zwykle.
Kiedy  dojechali  do  rozwidlenia  na  Tyngsjö,  Christer  chciał  mu  już  przypomnieć  o  źle

wyprofilowanym zakręcie, jak to zawsze czyniła Petra, lecz powstrzymał się w obawie, że się o
to obrazi. Chwycił się więc mocno uchwytu nad drzwiami, mając nadzieję, że będzie dobrze.

Ernst  Losjö  wyjrzał  przez  kuchenne  okno,  kiedy  zobaczył,  że  wjeżdżają  na  podwórze.  Po

chwili otworzył drzwi.

– Znowu? – zapytał tylko.
– Tak – odparł Christer. – Znowu.
Ernst poprowadził ich do kuchni i usiadł, czekając na ich pytania. Na nogach miał filcowe

kapcie, a na koszuli granatową kamizelkę. Dziś był bez krawata.

–  Zapomniałeś  nam  powiedzieć,  że  nie  dostałeś  zapłaty  za  ten  sprzedany  las  –  zaczął

Christer.

– Nie sądziłem, że to ważne.
Ernst złożył „Svenska Dagbladet”, leżącą na stole obok kubka po herbacie z resztkami liści

na dnie.

– Czterysta sześćdziesiąt tysięcy koron to dla ciebie może niedużo – zauważył Urban. – Ale

dla  większości  z  nas  to  całkiem  sporo  pieniędzy.  W  niesprzyjających  okolicznościach  można
nawet za nie umrzeć.

Ernst zmarszczył czoło i popatrzył na nich, jakby naprawdę starał się zrozumieć, co mówią,

lecz nie wiedział, do czego naprawdę zmierzają.

– Poza tym zadzwoniłeś dwa razy do Pära w tygodniu przed jego śmiercią – podjął Christer.
– To możliwe – przyznał Ernst.
– Podczas naszej ostatniej rozmowy mówiłeś, że nie utrzymywaliście ze sobą kontaktu?
– Bo tak było.
– O czym rozmawialiście? – zapytał Urban.
Ernst popatrzył na swoje splecione dłonie, po czym znów podniósł wzrok.
–  Chciałem  wybadać,  co  z  tymi  pieniędzmi,  żeby  nic  nie  stało  między  nami  podczas

polowania. Tak jak mówicie, to naprawdę duża kwota i niedobrze jest mieć taką niezałatwioną
sprawę, kiedy idzie się razem do lasu.

– Chcesz powiedzieć, że się obawiałeś, że Pär skorzysta z okazji i cię zastrzeli? – zapytał

wprost Urban.

–  Tak  jak  sugerujecie,  pieniądze  mogły  mieć  dla  niego  większą  wartość  niż  dla  mnie.

Przynajmniej teraz.

–  Nic  z  tego  nie  rozumiem  –  rzekł  Christer.  –  Jeżeli  Pär  chciał  kupić  las,  a  nie  miał  dość

background image

gotówki, by zapłacić, czy nie prościej było wziąć pożyczkę z banku?

–  W  zasadzie  tak  –  zgodził  się  Ernst.  –  Ale  Pär  miał  jakieś  problemy  z  bankiem,

przynajmniej tak mówił. Więc się dogadaliśmy, że na początek dostanę część tej kwoty, a resztę
po wyrębie.

– Ale nie dostałeś? – domyślił się Urban.
– Nie, nie dostałem.
– I o czym konkretnie myślałeś, dzwoniąc do niego w zeszłym tygodniu?
– Chciałem ułożyć harmonogram spłat, który by zadowolił nas obu.
– I jak poszło?
– Trochę dobrze, a trochę źle. Obiecał mi sto pięćdziesiąt tysięcy na koniec miesiąca. Nie

wiedział jednak, kiedy będzie mógł spłacić resztę.

– Zrobiłeś to, by mu pomóc?
– Można tak na to spojrzeć.
–  Ale  jeśli  Pär  miał  tyle  zarobić  na  wyrębie,  czemu  nie  zatrzymałeś  lasu  dla  siebie?  –

zapytał znowu Urban.

Ernst popatrzył na niego z pobłażaniem.
–  Dlatego,  że  w  przeciwieństwie  do  Pära  nie  mam  maszyn  leśnych.  W  tej  sytuacji  mój

zarobek byłby mniejszy niż jego.

Umilkł, czekając na następne pytanie.
– Przy podziale majątku dostaniesz całą kwotę – zauważył Christer.
– Kto tak powiedział? Mógł mieć masę podobnych długów. Moje pieniądze mogą się okazać

kroplą  w  morzu,  jak  przyjdzie  co  do  czego.  Nie  wiem  nawet,  czy  dostanę  te  obiecane  sto
pięćdziesiąt tysięcy.

– Miał nowy, dobry samochód – rzucił Christer.
– Owszem – odparł Ernst. – Rozumiem, że tylko wykonujecie swoją pracę, ale gwarantuję,

że nic nie zrobiłem.

–  Na  pewno  jeszcze  się  odezwiemy  –  powiedział  Christer,  starając  się  ratować  resztki

godności.

– Zapraszam – odrzekł Ernst, odprowadzając ich do drzwi. – Postaram się wam pomóc w

miarę możliwości.

Kiedy Urban wyjeżdżał z podwórza, Ernst znów siedział przy stole schylony nad gazetą. Jak

gdyby nic się nie zdarzyło.

55

P

etra  marzła  w  ręce

.  Przemokły  jej  rękawiczki  od  grzebania  w  dziurach  i  wykrotach.

background image

Zaczynało się ściemniać i niedługo będą musieli przerwać.

Przeszukała około dwudziestu pięciu metrów lasu na zachód od ścieżki, metodycznie, metr

po  metrze.  Teraz  była  już  prawie  przy  placu.  Betty  robiła  to  samo  po  stronie  wschodniej.  Od
czasu  do  czasu  widziały  się  przez  moment  między  drzewami,  lecz  teraz  straciła  ją  z  oczu  na
dłużej.

Zrobiła parę wymachów ramion, by się pozbyć sztywności barków. Wysondowała patykiem

wgłębienie wypełnione wodą, zajrzała pod duży kamień, włożyła rękę pod korzenie świerka.

Zaczynało ją mdlić z głodu. Powinny były wziąć ze sobą coś do jedzenia, ale Petra myślała

tylko o tym, by jak najszybciej wyjść. Znaleźć się daleko od niebieskich oczu Geira.

Kiedy doszła do niewielkiej wyniosłości terenu, zobaczyła na uboczu stos kamieni. A raczej

ich  skupisko,  które  lądolód  usypał  w  dość  wysoką  stertę.  Skierowała  się  w  ich  stronę.
Przyklękła wśród borówek, zaglądając we wgłębienia i wkładając w nie kijek.

Nie, tu też nic.
Już miała wstać i pójść dalej, kiedy przypadkiem spojrzała w lewo.
Tam pod małym kamieniem leżało coś białego. Foliowa reklamówka.
Petra wygarnęła ją kijkiem i pomacała.
– Betty! – zawołała. – Chodź!
Reklamówka z ICA wyglądała na prawie nową. Nie mogła tu leżeć zbyt długo.
Petra czuła, jak mocno bije jej puls, kiedy ją rozwiązywała.
Ale zobaczyła tylko coś czarnego, też z folii. Ostrożnie rozłożyła zwinięty pakunek.
Z tyłu słyszała zbliżające się kroki Betty.
– Znalazłaś pistolet?
–  Nie  –  odrzekła  Petra.  –  Tylko  płaszcz  od  deszczu,  który  ktoś  dość  starannie  próbował

ukryć.

Magdalena wzięła wózek i przeszła przez bramkę Coopa. W sobotnie popołudnie w sklepie

było spokojnie.

Pięknie, pomyślała, wyjmując z kieszeni listę zakupów.
Szampon,  papierowe  ręczniki,  klamerki  do  bielizny.  Do  wózka  trafiły  też  rękawiczki  z

pięcioma palcami dla Nilsa.

Najbardziej  po  wyjeździe  ze  Sztokholmu  podobało  jej  się  to,  że  mogła  kupić  wszystkie

potrzebne  produkty  w  jednym  sklepie.  Może  nie  w  dziesięciu  różnych  rodzajach,  ale  to  nie
miało  znaczenia.  Najważniejsze,  że  nie  musiała  jechać  trzydziestu  kilometrów  do  olbrzymiego
centrum handlowego, by kupić kilka spinek do włosów czy zwykłe plastikowe wiadro.

Wkładała metodycznie do wózka jedną rzecz po drugiej, błądząc swobodnie myślami.
Kiedy usłyszała podniesione głosy, pomyślała w pierwszej chwili, że któryś z miejscowych

dziwaków nadmiernie się czymś emocjonuje, ale gdy podeszła bliżej, zobaczyła Klasa Sannera i
Jana-Åkego Qvista, stojących naprzeciw siebie w wojowniczej pozie.

–  Nie  wierzysz,  że  wszyscy  wiedzą,  że  to  ty  zabiłeś  brata.  –  Bas  Jana-Åkego  wibrował

między półkami. – Że też masz czelność się pokazywać! Wstydu nie masz?

Klas  wysunął  podbródek  i  popchnął  wózek  o  jakieś  dziesięć  centymetrów,  ale  się  nie

odezwał. Jego drobna żona stała tuż za nim i ciągnęła go za rękę, patrząc na Jana-Åkego, który

background image

nadal się awanturował.

– Chodź – szepnęła.
Wyglądała, jakby miała zaraz się rozpłakać.
Magdalena była pewna, że gdyby żona nie odciągnęła Klasa, Jan-Åke by się na niego rzucił.

Był purpurowy na twarzy z gniewu.

Kiedy Klas wyszedł, Jan-Åke zwrócił się do Magdaleny. Nad jego górną wargą perliły się

krople potu.

– Tak, ludzie myślą, że to ja, ale ja przecież wiem.
Zanim  Magdalena  zdążyła  coś  powiedzieć,  zrobił  nagły  zwrot  w  stronę  półki  z  chipsami.

Jakaś kobieta przyciągnęła do siebie chłopca w wieku Nilsa, kiedy ich mijał.

Bodil  pomogła  Alvie  usiąść  na  kanapie.  Potem  podeszła  do  półki  z  filmami  DVD  i

wyszukała  Małą  syrenkę,  ukochany  film  Alvy,  kiedy  miała  pięć,  sześć  lat.  Bodil  do  dziś
pamiętała prawie każdą kwestię.

The soundtrack of my life, pomyślała, wkładając płytę do odtwarzacza.
Wstrzymała  się  chwilę,  nim  włączyła  film.  Może  po  to,  by  dać  im  czas  na  oddech,  bez

rozmyślania o tym, co się dzieje wokół nich.

Potem  nacisnęła  „play”  i  usiadła  obok  Alvy.  Za  oknem  zaczynało  się  już  ściemniać.

Zauważyła  dwie  brązowe  skórki  od  banana  leżące  w  głębokim  talerzu  ze  śladami  sernika  na
stoliku przy kanapie. Arielka w tym czasie płynęła na powierzchnię. Do światła.

Obudziła  się  w  chwili,  gdy  mała  syrenka  dostawała  reprymendę  od  ojca,  króla  Trytona,

widziała jak przez mgłę jej zuchwałą ucieczkę z krabem.

Kidy znów podniosła wzrok, nie obudził jej film.
– Miał na sobie czarny płaszcz – powiedziała Alva.
Bodil natychmiast oprzytomniała.
– Czarny błyszczący płaszcz i kaptur na głowie – ciągnęła dziewczynka, patrząc w ekran.
Bodil wstrzymała oddech, nie śmiąc się nawet ruszyć.
– Jak upiór we Władcy Pierścieni. Nazgûl.
Nazgûl? Czy to o tym mówiła w szpitalu?
–  Stał  tam.  Nie  miał  twarzy,  tylko  pustkę.  I  wtedy  podniósł  rękę,  bardo  powoli,  a  potem

upadł…

Ścisnęła kolana dłońmi tak mocno, że zbielały jej kostki palców.
– Potem upadł…
– Potem upadł tata – spróbowała dokończyć Bodil.
Alva powoli pokiwała głową. Wczepiła palce we włosy i zaczęła je ciągnąć tak mocno, że

uderzała czołem o kolana.

– Nie, kochanie, nie rób tak – Bodil chwyciła ją za ręce.
Alva  jednak  nie  przestawała.  Kiedy  w  końcu  puściła  włosy,  zaczęła  się  bić  po  twarzy.

Mocno.

– Alva, przestań! – krzyknęła Bodil. – To nie była twoja wina. Nie możesz tak się karać. Nie

ty to zrobiłaś.

– Uciekłam, uciekłam!

background image

– Przestraszyłaś się, kochanie. Nie mogłaś zrobić nic innego.
Alva  dalej  biła  się  po  twarzy,  na  przemian  uderzając  w  głowę  pięściami  i  wymierzając

sobie policzki.

Bodil  próbowała  przytrzymać  jej  ręce,  lecz  Alva  rzuciła  się  w  róg  kanapy,  by  uniknąć  jej

dotyku, i dalej wymierzała sobie karę.

Nie powinnam była zabierać jej do domu. Jak sobie teraz poradzę?
Po chwili ciosy zelżały, aż w końcu ustały zupełnie.
Bodil  wybiegła  do  kuchni  po  tabletki  zostawione  przez  Ernsta  i  nalala  wody  do  szklanki.

Kiedy wróciła, Alva leżała na kanapie, obejmując się rękami. Bodil widziała, jak mocno wbija
paznokcie  w  przedramiona.  Kiedy  zmieniła  chwyt,  na  skórze  pozostały  głębokie  ślady  w
kształcie półksiężyca. Nie miało sensu prosić ją, by przestała.

Wycisnęła więc tabletkę na dłoń. Przeczytała, że działają uspokajająco i przeciwlękowo.
– Proszę – powiedziała, podając jej wodę. – Zobaczysz, że zaraz poczujesz się lepiej.
Alva rozluźniła chwyt i sztywno wyciągnęła rękę po szklankę.
Kiedy połknęła tabletkę, wróciła do poprzedniej pozycji.
Bodil podłożyła jej poduszkę pod głowę i przykryła nogi kocem. Usiadła obok, głaszcząc jej

kolana.

Alva trzęsła się z początku, jakby jej było zimno, ale po chwili się odprężyła.
Czarny  płaszcz,  myślała  Bodil.  Powinna  powiedzieć  to  policji.  Ale  może  lepiej,  by  Alva

spokojnie sobie wszystko przypomniała, nim poprosi ich jeszcze raz. W tym stanie nie nadawała
się do przesłuchania.

Nie miał twarzy? Dziwne. Może tylko fantazjowała, mieszała sen z rzeczywistością. Czy tak

może się stać po traumatycznym przeżyciu?

Przez otwarte żaluzje widziała, jak zapala się światło na przybudówce. Co tym razem?
Podniosła się z kanapy i podeszła ostrożnie do okna, lecz nic nie zobaczyła. Poruszała się

tylko brezentowa osłona i cień brzozy padający na podwórze.

– Na co patrzysz? – zapytała sennym głosem Alva.
– Nic, nic. Lampa się zapaliła, ale to musiało być jakieś zwierzę. Na pewno lis.
Kiedy  światło  zgasło,  Bodil  niechętnie  odwróciła  się  od  okna.  Co  się  poruszało  tam  na

zewnątrz? Kto czaił się w mroku? Zobaczyła przed sobą leśną zjawę ze snu. Przemykała między
drzewami, wyciągając ręce po Alvę.

Musi coś wymyślić. Nie mogą tylko siedzieć i czekać.
Kiedy  Alva  znów  odwróciła  się  do  telewizora,  by  zobaczyć  dobrze  znane  sceny  finałowe,

Bodil zeszła do piwnicy.

Wiedziała na szczęście, gdzie Pär trzyma klucz do szafki z bronią.
Nie  odważyła  się  dotknąć  strzelby,  ale  z  wiatrówki  już  wcześniej  strzelała.  Powinna

wystarczyć przynajmniej do odstraszenia. W razie potrzeby mogłaby nawet posłużyć do czegoś
więcej.

Włożyła  do  środka  nabój  i  pociągnęła  rygiel.  Potem  wsunęła  jeszcze  do  kieszeni  kilka

dodatkowych naboi i wróciła z bronią na górę. Kiedy zobaczyła, że Alva nadal jest skupiona na
filmie,  przemknęła  do  holu  i  schowała  wiatrówkę  za  ubraniami  na  wieszaku.  Żeby  zasłonić  ją

background image

całkowicie, postawiła przed nią kalosze Pära. Naboje wysypała do drewniaka. Potem wróciła
do Alvy i usiadła obok niej na kanapie.

W porządku. Teraz poczuła się trochę lepiej.
Patrzyła na usypiającą Alvę. Wyglądało na to, że tabletki działają.
– Zaczekasz, aż wezmę prysznic? – zapytała. – Zostawię otwarte drzwi, żebyś w razie czego

mogła mnie zawołać.

– Mhm.
– Na pewno?
– Mhm.
Bodil  wróciła  do  piwnicy,  chwyciła  szybko  czyste  ubranie  i  pościel  z  ławy  w  pralni  i

pobiegła z powrotem na górę.

– Wołaj, jakby co, kochanie.
Alva nie odpowiedziała. Spała.
Bodil  zdarła  z  siebie  brudne  ciuchy  i  podniosła  pokrywę  kosza  na  pranie.  Na  samym

wierzchu leżał jeden z podkoszulków Pära i jego spodenki. Bodil zapatrzyła się w ubrania, po
czym przykryła je swoimi.

Już nigdy.
Kiedy stanęła pod prysznicem, odprężyła się nareszcie i pozwoliła popłynąć łzom. Płakała

niemal  do  całkowitego  wyczerpania.  Płakała  nad  śmiercią  Pära,  płakała,  że  nie  umiała  go  już
kochać tak, jak przyrzekała. Płakała nad człowiekiem, którym Pär się stał. Płakała z ulgi.

Stała tam, aż skończyła się ciepła woda.
W chwili, gdy zakręciła kran i wyszła spod prysznica, ktoś zapukał do drzwi.

56

M

agdalena była wciąż wystraszona

 po awanturze w sklepie, gdy postawiła torby z zakupami na

podłodze w kuchni i zaczęła wkładać mleko do lodówki.

W krótkim czasie, jaki spędziła w sklepie, kuchnia znów zmieniła się w pobojowisko. Zlew

był  pełen  brudnych  naczyń  po  pieczeniu,  duże  plamy  roztopionego  masła  zastygały  na  płycie
indukcyjnej, a na uchwycie do otwierania szafki leżała warstwa kakao w proszku.

Wszystko od nowa. Nieważne, ile pracowała – i tak nigdy nie mogła nadążyć.
Zapach ciasta z piekarnika nie wprawił jej w dobry nastrój, raczej w sentymentalny.
Przełykała ślinę, by się pozbyć wzbierającego w gardle płaczu.
Kiedy usłyszała, że Petter wchodzi do kuchni, zupełnie go zignorowała, dalej rozpakowując

zakupy.

– Jak właściwie się czujesz? – zapytał.

background image

– Mógłbyś przynajmniej dopilnować, żeby sprzątnęły po pieczeniu. Chyba nie wymagam za

wiele?

– Aż tak źle?
Położył  jej  dłoń  na  ramieniu,  by  ją  uspokoić,  lecz  się  uwolniła  i  odwróciła  od  niego

plecami.

–  Może  się  na  chwilę  położysz  i  odpoczniesz?  –  spróbował.  –  Jesteś  trochę  wytrącona  z

równowagi.

– I co mi z tego przyjdzie, że się położę? Kiedy tu wrócę, będzie dwa razy tyle roboty, więc

na jedno wychodzi.

Magdalena  trzasnęła  drzwiami  od  lodówki;  usłyszała,  że  w  środku  coś  się  przewraca,  ale

się tym nie przejęła.

– Nils! – krzyknęła. – Ścisz to!
– Kochanie, chodź tu – powiedział Petter.
Wysunął krzesło i posadził ją na nim. Potem przykucnął przed nią, zmuszając ją, by na niego

spojrzała.

– To ten pakiet oszczędnościowy? Boisz się, co będzie w poniedziałek?
Magdalena skinęła głową. To i wszystko inne, chciała powiedzieć.
– Powiedz, co mogę zrobić. Wiesz, że zrobię wszystko, żeby było ci dobrze.
Nie  mogła  znaleźć  słów.  Zamiast  nich  popłynęły  łzy.  Kiedy  się  pochyliła,  pogłaskał  ją  po

włosach.

– Przejmę wszystko dziś wieczorem – obiecał. – Zrobię kolację, zajmę się dziećmi, położę

je. A ty będziesz mogła robić, co chcesz. Wziąć kąpiel, może trochę poczytać. Co o tym sądzisz?

W tej samej chwili zadzwonił minutnik i Vanessa wpadła do kuchni, by wyjąć z piekarnika

blachę z mufinkami.

Na widok Magdaleny stanęła jak wryta.
– Co się stało? – zapytała.
– Nic takiego – odpowiedziała Magdalena. – Jestem tylko trochę zmęczona.
– Okeeej.
Podeszła do kuchenki i zdjęła z haczyka rekawicę.
– Zgoda? – zapytał Petter.
Magdalena skinęła głową, czując jednocześnie wibracje komórki w kieszeni spodni.
Esemes od Lovisy.
„Ulf wypadł dziś z drogi. Był w szpitalu, ale jest raczej ok. Pozdrawiam”.
Christer  widział  przez  okno  w  kuchni,  że  Gunvor  stoi  przed  kuchenką,  a  Bengt  siada  na

swoim miejscu przy stole nakrytym na cztery osoby.

Wziął wdech, nim wszedł – bez dzwonienia i pukania.
– Halo! – zawołał, zdejmując buty.
Usłyszał zbliżające się ciche kroki Gunvor.
– Torun nie przyszła? – zapytała i wytarła ręce w fartuch, rozglądając się jednocześnie po

holu, jakby Torun mogła się ukryć gdzieś za nim.

– Nie – odrzekł Christer. – Niestety, trochę źle się czuje.

background image

Gunvor zrobiła zmartwioną minę.
– Mam nadzieję, że to nic poważnego.
– Jasne – odparł przesadnie ożywionym tonem. – Nic poważnego.
Nie  wiedział,  jak  to  się  stało,  że  jego  słowa  zabrzmiały  dwuznacznie.  Zmartwiona  twarz

Gunvor rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.

– To dobrze.
Stała  jeszcze  przez  chwilę,  jakby  rozważając,  czy  zapytać  wprost,  czy  byłoby  to  jednak

nadmierne wścibstwo. Ku uldze Christera dała mu spokój.

– Trafiłeś idealnie – powiedziała zamiast tego. – Jedzenie będzie zaraz gotowe.
Rzuciła mu jeszcze jedno wesołe spojrzenie i wróciła do kuchni.
Christer  powoli  powiesił  kurtkę.  Właściwie  wolałby  jechać  do  domu  i  się  położyć.

Wiedział jednak, że bez Torun nie zazna spokoju, więc równie dobrze może spędzić parę godzin
tutaj.

Popatrzył  na  trofea  myśliwskie  Bengta,  wiszące  nad  schodami,  jakby  je  widział  po  raz

pierwszy  w  życiu.  W  nowym  mieszkaniu  na  pewno  zabraknie  dla  nich  miejsca.  Będzie  chyba
musiał powiesić je w garażu.

Bengt  rozpromienił  się  na  widok  syna  wchodzącego  do  kuchni  i  uśmiechnął  kącikiem  ust.

Kasetkę  na  lekarstwa  i  etui  z  okularami,  które  zwykle  leżały  przed  nim,  Gunvor  przeniosła  na
parapet.

– Jak idzie z… z… morderstwem w lesie? – zapytał.
–  Eee,  nie  ma  o  czym  mówić  –  odrzekł  Christer,  siadając  na  swoim  miejscu.  –  Większość

przeczytaliście już w gazecie.

– Pär potrafił być prawdziwym… draniem, kiedy się pokazał od tej strony.
– Tak, na pewno. Miałeś na myśli coś szczególnego?
– N-n-ie. Ale był krętaczem.
Christer  patrzył  na  Bengta,  na  jego  zdrową  rękę,  która  przesunęła  nieco  nóż.  Na  pewno

chciał dłużej opowiadać o tym, jakim draniem był Pär, ale wiedział, że nie da rady formułować
zdań na tyle szybko, by nie zgubić wątku i utrzymać uwagę syna.

Gunvor  krążyła  między  blatem  a  stołem,  stawiając  na  nim  mięso,  marchewki,  galaretkę  z

porzeczek i ogórki konserwowe. Zabrała też niepostrzeżenie talerz i sztućce Torun.

Ile jeszcze razy będę jadł tu obiad?, pomyślał, patrząc na tę krzątaninę. U nich.
– Wiesz może, czy ta ściana jest nośna? – zagadnął, wskazując na ścianę dzielącą kuchnię od

salonu.

– Nie wiem – odparł Bengt. – Czemu… czemu… pytasz?
–  Myśleliśmy  o  tym,  by  ją  wyburzyć  i  zrobić  jeden  wielki  pokój.  Z  wyspą  kuchenną  w

środku.

– I mieć zapach jedzenia w salonie? – wtrąciła Gunvor, odcedzając w zlewie ziemniaki.
Odwróciła twarz od pary i lekko zamrugała.
–  Wszystko  nie  może  zostać  dokładnie  tak  samo  –  odpowiedział  Christer.  –  Chcemy  to

urządzić po swojemu.

–  Rozumiem,  ale  lepiej  pomyśleć  praktycznie,  zanim  się  zacznie  burzyć  ściany.  Nie  jest

background image

przyjemnie czuć zapach naleśników w całym domu.

Praktycznie. Wszystko ma być praktycznie. Może i lepiej, że nie ma dziś z nim Torun.
Gunvor wsypała ziemniaki do salaterki, zaniosła je na stół i usiadła.
– Częstujcie się – powiedziała.
– Czy nie są… czy nie są drogie takie przeróbki? – zapytał Bengt.
– To zależy. Od tego, ile się zrobi samemu i tak dalej.
Bengt  popatrzył  na  syna,  a  ten  wiedział,  o  czym  ojciec  myśli:  Przecież  nigdy  się  nie

interesowałeś remontami.

–  Może  byście  spytali  Pettera  Magdaleny  –  podsunęła  Gunvor.  –  On  na  pewno  się  na  tym

zna.

Christer westchnął.
– Może – powiedział, biorąc salaterkę z ziemniakami, którą podała mu matka.
Rozmowa przestała się kleić. Właściwie nie sprawiało mu to różnicy.
– O właśnie, czy ojciec Torun poluje? – zapytała Gunvor.
Salaterka  powędrowała  do  Bengta,  który  zdrową  ręką  nałożył  sobie  na  talerz  dwa  małe

ziemniaczki.  Bengt,  który  zawsze  był  takim  żarłokiem,  prawie  zupełnie  stracił  apetyt.  Stracił
apetyt na samo życie, choć starał się udawać, że wszystko jest w porządku.

– Nie – odrzekł Christer.
– Szkoda – stwierdziła Gunvor. – To ostatnie steki. Weź oba dla was.
Henrik stał na schodach ze zwieszoną głową, blady i nieogolony. Bodil owinęła się ciaśniej

płaszczem kąpielowym i spojrzała nad jego ramieniem na podwórze. Nie stał tam przynajmniej
samochód. Była pewna, że Janet rejestruje każdy pojazd zatrzymujący się przed domem.

–  Nieważne,  czy  ktoś  zobaczy  –  powiedział.  –  Policja  wie  już  o  wszystkim.  O  nas.

Siedziałem w areszcie przez całą noc.

Ale dla mnie to ważne, pomyślała, głośno zaś rzekła:
– Domyśliłam się, że to o tobie pisali w gazecie.
– Czy mogę wejść?
– Oczywiście.
Bodil  musiała  się  zawahać  przy  odpowiedzi,  bo  Henrik  nie  wszedł,  tylko  przechylił  lekko

głowę. Zmarszczka między jego brwiami pogłębiła się.

– W artykule pisali, że byłeś skazany za pobicie. Swojej byłej żony.
Henrik nadal stał w otwartych drzwiach.
–  Wcale  nie  –  sprostował.  –  To  pomyłka.  Raz  pobiłem  po  pijaku  jej  kochanka  i  dostałem

dozór, ale to było wiele lat temu.

– Czemu mi o tym nie powiedziałeś?
– Nie wiem. W sumie nie ma czym się chwalić. Ale źle zrobiłem, nie mówiąc. Przepraszam.

Nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic. Mogę ci opowiedzieć o wszystkim, co chcesz.

Spojrzał na nią miękko.
– Nie myślisz chyba…
– Oczywiście, że nie – zapewniła, zatapiając wzrok w jego oczach.
Ale nie jestem pewna.

background image

– Wejdź – powiedziała.
Henrik  rozejrzał  się  po  holu,  niepewnie,  lecz  z  zaciekawieniem.  „Więc  tak  mieszkasz”,

powiedziałby na pewno, gdyby sprawy wyglądały inaczej.

Miał na sobie filcową kurtkę, dżinsy i buty w naturalnym kolorze skóry. Nieuczesane włosy

sterczały mu na wszystkie strony.

Patrzyła,  jak  zdejmuje  rękawice  i  wkłada  do  kieszeni.  Prawie  takie,  jak  Pära,  pomyślała,

choć brązowe.

–  Jak  się  czujesz?  –  zapytała.  Chciała  wyciągnąć  rękę,  dotknąć  go,  położyć  dłoń  na  jego

ramieniu, ale tego nie zrobiła.

Wzruszył ramionami z miną, jakby chciał to wszystko z siebie strząsnąć i zapomnieć.
– Pobrali mi próbkę DNA – rzekł cicho. – Z ust. To chore.
Bodil  wzięła  od  niego  kurtkę  i  powiesiła  na  wieszaku.  Sam  dotyk  materiału  wywołał

reakcję jej ciała.

–  Alva  jest  w  złym  stanie  psychicznym  –  powiedziała.  –  Właściwie  nie  powinna  być  w

domu. Ciągle ma napady histerii.

– To może źle, że przyszedłem – mruknął Henrik, stając zdecydowanie za blisko niej.
– Nie. To dobrze.
Wahanie w jej głosie było prawie niewyczuwalne.
– Tylko się boję, że się obudzi – ciągnęła. – Nie wiem, jak wtedy zareaguje.
Jak długo działają tabletki?
– Czy mogę skorzystać z toalety? – zapytał.
– Oczywiście. – Bodil wskazała mu, gdzie ma iść. – Chcesz kawę? Albo coś innego?
– Kawa wystarczy.
Chyba tak się robi, gdy przychodzą goście? Częstuje kawą.
Kiedy  się  odwróciła,  zobaczyła,  że  Henrik  stoi  w  otwartych  drzwiach  salonu,  w  którym

Alva  wciąż  leżała  zwinięta  na  kanapie.  Zdążyła  mu  się  przyjrzeć  przez  parę  sekund,  nim  ją
zauważył.

Nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic.
Henrik pokręcił z zakłopotaniem głową, widząc jej spojrzenie, po czym poszedł do łazienki.
Kim jesteś?

57

Z

nowu wychodzę

 – oznajmiła Magdalena, zaglądając do salonu.

Petter siedział w tym fotelu, co zwykle, i oglądał telewizję. Vanessa i Vendela zajęły kanapę

ze swoimi laptopami i komórkami. Cały pokój wyglądał jak centrala łączności.

background image

Nils  leżał  na  brzuchu  na  podłodze,  jedząc  mufinkę  z  polewą  czekoladową,  czwartą,  jak

można było sądzić z leżących obok pustych papierowych foremek.

– Okej – odparł Petter. – Długo cię nie będzie?
– Nie wiem. Może zajrzę do Lovisy i dowiem się, co z Ulfem.
Stała  w  otwartych  drzwiach.  Po  kąpieli  z  Muse  w  słuchawkach  i  małej  drzemce  była  w

trochę lepszej formie.

– Pozdrów ich ode mnie.
– Jasne.
Wkładając kurtkę, zajrzała do nienagannie wysprzątanej kuchni. Petter naprawdę dotrzymał

obietnicy. Potrafił, jeśli się postarał.

Przeszła  szybko  przez  dzielnicę  willową  i  minęła  niski  szeregowiec,  znany  wśród

miejscowych  jako  Królicze  Klatki.  Pomyślała  przez  chwilę,  by  zajrzeć  do  Jeanette,  ale  jak
zwykle było u niej ciemno, więc poszła dalej, właściwie bez określonego celu.

Na jednym z balkonów stała grupa młodych ludzi, palących papierosy, a przez otwarte drzwi

słychać było głośną muzykę. Próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz była na imprezie,
kiedy gdzieś wychodziła. Pomyślała o mroźnym wieczorze, gdy była z Jeanette i Lisą w pizzerii
Florencja i spotkała Pettera w drodze do domu. Miała wrażenie, że od tamtego dnia minęło sto
lat. Pewnie czułaby się jak emerytka, gdyby wybrała się teraz na imprezę do Jontego, a jednak
patrzyła z zazdrością na gromadkę rozbawionej młodzieży na balkonie.

Kiedy  doszła  do  dworca  autobusowego,  skręciła  w  Storgatan  i  zaczęła  iść  z  powrotem  w

stronę domu. U Lovisy i Ulfa paliło się światło, dokładnie tak, jak przewidywała. Wypucowane,
piękne volvo nie stało jednak tam, gdzie zwykle. Jak on właściwie się czuł?

Weszła na podwórze i uśmiechnęła się do siebie, widząc krasnala ogrodowego, leżącego na

boku jak bramkarz z piszczałką w ręku. Liv zanosiła się od śmiechu, kiedy go zobaczyła po raz
pierwszy. Wcale się nie przestraszyła, wbrew obawom Magdaleny.

Lovisa otworzyła jej, świeżo wykąpana i ubrana w szary kombinezon. Mokre włosy miała

związane w koński ogon. Przywodziła Magdalenie na myśl Urcellen Ellen, figurkę z programów
o ludzkim ciele, które oglądała w dzieciństwie.

– Wejdź – powiedziała, odsuwając nogą kocyk do wózka Svantego i parę kozaków.
– Nie przeszkodziłam w romantycznym wieczorze? – zapytała z lekką ironią Magdalena.
Obie dobrze wiedziały, jak bardzo są zmęczone, i że nie mają życia towarzyskiego. Lovisa

przewróciła oczami.

– Prawda?
Magdalena zdjęła kurtkę i poszła za Lovisą do salonu, starając się rozgrzać zmarznięte ręce.

Ulf  siedział  przed  telewizorem  w  kołnierzu  ortopedycznym  na  szyi,  z  opatrunkiem  na  czole  i
szklanką piwa w ręku. Na widok Magdaleny odwrócił sztywno głowę.

– Cześć – powiedział.
– Jak się czujesz?
– Dość dobrze. Mam parę szwów i cholernie boli mnie szyja, ale mogło być gorzej.
Magdalena usiadła na kanapie, wciąż rozcierając dłonie.
– Szłaś pieszo, prawda? – domyśliła się Lovisa. – To dla ciebie też przyniosę wino.

background image

Magdalena skinęła głową i Lovisa wyszła.
– Co właściwie się stało? Dostałam tylko esemesa od Lovisy, że miałeś wypadek.
Ulf ściszył telewizor.
– Sam dobrze nie rozumiem, co się stało. Nagle znalazłem się w rowie, właściwie na stoku.

Nigdy mi się nie przytrafiło coś podobnego.

– Nie powiesz o hamulcach? – odezwała się Lovisa, która zdążyła już wrócić.
– Ale to głupie.
– Może nie takie głupie.
Postawiła przed Magdaleną kieliszek wina i sama usiadła na kanapie.
– Dla innych to brzmi jak marna teoria spiskowa – wzbraniał się Ulf.
– Mów – rzuciła Magdalena.
– Miałem wrażenie, że nie działają hamulce. Naciskałem i naciskałem, ale nic się nie działo.
– Ulf podejrzewa, że ktoś majstrował przy hamulcach.
– Nieprawda – zaprzeczył. – Powiedziałem tylko, że mogło tak być. Ale mogły też zepsuć

się same.

Lovisa podwinęła nogi na kanapie i wzięła do ręki kieliszek.
– I tak uważam, że to nieprzyjemne. Jeśli to prawda, jaki będzie następny krok?
Magdalena  domyśliła  się,  że  rozmawiali  o  tym  na  długo  przed  jej  przyjściem,  dyskutując

wszelkie możliwe warianty.

– Zgłosiliście to policji? – zapytała.
– Nie – odparł Ulf. – Może powinienem. Ale, jak mówię, czuję się jak paranoik czy jak to

się nazywa. A oni i tak nie potraktują tego poważnie, zważywszy na to, jakie mają małe środki.

Magdalena  wypiła  łyk  wina.  Czy  to  możliwe,  że  ktoś  dokonał  sabotażu?  Jeśli  tak,

przynajmniej będzie miała o czym pisać w poniedziałkowym wydaniu.

– A co u was, jak Petter i Nils? – zapytał Ulf, który widocznie nie był tak zainteresowany

rozmową o wypadku jak Lovisa.

– Dziękuję, nieźle – odrzekła, sączą wino małymi łykami. – Chociaż Nils ma fazę zazdrości

o  Liv.  Nie  wiem,  czy  to  dlatego,  że  jest  adoptowany,  a  ona  nie.  W  każdym  razie  dużo  o  tym
myśli. Ale będzie lepiej.

– Nie zrozum mnie źle – odrzekł Ulf – ale cholernie się cieszę, że udało nam się w końcu

mieć dzieciaka.

Lovisa poprawiła się z zakłopotaniem w miejscu, poruszyła kieliszkiem, wyraźnie speszona.
– Ale dzieci adoptowane kocha się tak samo. Prawda, Magda?
Nim Magdalena zdążyła odpowiedzieć, Ulf mówił dalej:
– Tak, na pewno, ale my unikniemy tego, o czym mówi Magdalena. Svante i Liv nigdy nie

będą musieli się zastanawiać, skąd pochodzą i dlaczego ich mamy ich porzuciły. Rozumiesz, co
mam na myśli?

– Tak, oczywiście.
Choć Magdalena się z tym zgadzała, zawsze czuła się dotknięta, kiedy inni rodzice mówili o

adopcji.  Wyczuwała,  że  nie  wierzą,  by  dziecko  adoptowane  można  kochać  tak  samo  jak
biologiczne.  I  często  starali  się  ukrywać  przebłysk  samozadowolenia,  że  im  udało  się  mieć

background image

dziecko w zupełnie naturalny sposób.

Lovisa  spojrzała  na  nią  z  boku,  więc  Magdalena  chrząknęła  i  uśmiechnęła  się,  żeby

załagodzić niezręczną sytuację.

–  Oczywiście,  że  rozumiem.  Z  tym  wiąże  się  wiele  problemów,  co  zresztą  wcale  nie  jest

dziwne.

–  Czy  on  chciałby  jechać  do  Wietnamu?  –  zapytała  Lovisa.  –  Zobaczyć  dom  dziecka  i  tak

dalej. Podobno wiele adoptowanych dzieci z wiekiem tego pragnie.

– Nigdy o tym nie mówił, ale może zacznie w przyszłości.
Magdalena spojrzała na zegarek i odstawiła kieliszek, który nadal był prawie pełny.
– No – powiedziała. – Czas wracać, zanim zaczną mnie szukać. Ale uważam, że naprawdę

powinniście powiedzieć policji o tym samochodzie. Na pewno nie zaszkodzi.

– Zobaczymy – odrzekł Ulf.
– Może ja o tym wspomnę, kiedy będę z nimi rozmawiać?
– To dobry pomysł – zgodziła się Lovisa. – Może ciebie potraktują poważniej niż nas.
Magdalena parsknęła śmiechem.
–  Nie  sądzę.  W  ich  świecie  jestem  jak  wrzód  na  tyłku.  Ale  przyznam,  że  mnie  to

zaciekawiło.

Bodil weszła do kuchni i po raz pierwszy dostrzegła panujący w niej bałagan. Torby, brudne

naczynia, worek ze śmieciami, którego nie wyrzuciła do śmietnika, tylko zawiązała i postawiła
na podłodze.

Kiedy zaczęła ogarniać najgorszy rozgardiasz, usłyszała otwierające się drzwi łazienki i po

chwili poczuła za plecami jego obecność. Jej ramiona pokryły się gęsią skórką.

– Tak jak mówiłam, Alva nadal jest w szoku. Żebyś o tym pamiętał.
–  Jeśli  chcesz,  żebym  poszedł,  zaraz  to  zrobię.  Wiem,  że  jest  wam  ciężko  i  nie  chcę  się

narzucać.

– Nie narzucasz się.
Czekałam, pomyślała. Czekałam wiele lat, żeby znów to poczuć.
Nie mając odwagi się odwrócić, podeszła do ekspresu. Niezdarnym ruchem zdjęła dzbanek

z podstawy i odkręciła wodę. Tak jakby zapomniała, jak to się robi.

Poczuła ciepło na plecach, kiedy przysunął się bliżej.
– Usiądź – powiedziała. – Ja się tym zajmę.
Ręce  nie  chciały  jej  słuchać.  Za  mocno  odkręciła  kran  i  kiedy  chciała  napełnić  dzbanek,

woda  ochlapała  jej  rękaw.  Palił  ją  kark,  kiedy  Henrik,  zamiast  usiąść,  stanął  za  nią  z  plecami
opartymi o szafkę.

– Nie odpowiedziałaś na moją wiadomość – rzekł cicho.
Bodil lała wodę po zewnętrznym brzegu, patrząc, jak ścieka wąskim strumykiem do zlewu.
– Nie miałam odwagi – odparła, nie patrząc na niego. – Bałam się, że policja to przeczyta.
Kiedy położyła dłoń na jego ramieniu, by odsunąć go od szafki, poczuła przenikającą ją falę

gorąca.

– Ojej – powiedział, przesuwając się na bok. – Przeszkadzam?
– Nie szkodzi.

background image

Upuściła filtr na podłogę, lecz podniosła go, nim Henrik zdążył zareagować.
–  Rzeczywiście  się  nad  tym  zastanawiałem.  Kiedy  siedziałem  w  areszcie,  prawie  sobie

wmówiłem, że ty też zaczęłaś mnie podejrzewać.

Bodil wcisnęła filtr do ekspresu. Z trudem oddychała.
– No wiesz – obruszyła się, wyjmując z szafki puszkę z kawą. – Jak mogłeś tak pomyśleć?
Przepraszam. Nie jest łatwo, kiedy człowiek jest taki nerwowy i wystraszony.
Teraz nie miała jednak wątpliwości.
– Nie wiem – odparł. – Siedzenie tam było najgorszą rzeczą, jaka mi się w życiu przytrafiła.

Tego nie da się opisać.

Znów  chciała  go  dotknąć.  Mieć  go  blisko.  Zamiast  tego  trzymała  mocno  puszkę  obiema

rękami.

– Kiedy cię wypuścili? – zapytała.
– Kilka godzin temu. Nie znaleźli niczego w przyczepie, więc musieli mnie wypuścić. Ale

chyba nadal jestem podejrzany.

Bodil  liczyła  miarki.  Jeden,  dwa,  trzy,  cztery,  cztery…  Cztery?  Zirytowana  wsypała

wszystko z powrotem i zaczęła od początku. Teraz. Nareszcie.

Kiedy włączyła ekspres i odstawiła puszkę na niewłaściwą półkę, odwzajemniła spojrzenie

Henrika po raz pierwszy, odkąd wszedł do kuchni.

– Boje się – powiedział.
– Ja też. Bardzo się boję.
Pochyliła  się  nad  blatem,  opierając  o  jego  krawędź  obiema  rękami,  jakby  chciała

podtrzymać samą siebie.

–  Nie  wiem,  jak  teraz  spojrzę  tym  policjantom  w  oczy  –  rzekła.  –  Po  tym,  jak  przeczytali

wszystko, co do siebie pisaliśmy.

Wstyd  przeszył  jeszcze  raz  każdy  mięsień  jej  ciała  i  poczuła  pot  sączący  się  spod  pach.

Wyobrażała sobie artykuł w poniedziałkowej gazecie. Policja mówiąca o mężczyźnie – „bliskim
przyjacielu  rodziny”  –  który  siedział  w  areszcie,  lecz  został  zwolniony  z  braku  dowodów.
Tragedia rodzinna. Dramat zazdrości. Nadal podejrzany.

Dziennikarze mają niezawodną umiejętność pisania tak, by wszyscy dokładnie wiedzieli, o

co chodzi, a oni sami mieli zabezpieczony odwrót. Wkrótce dowie się cała wieś.

– Jak mogło do tego dojść? – zapytała.
– Nie wiem.
Nadal trzymała się blatu, kiedy Henrik do niej podszedł. Teraz stał tak blisko, że czuła jego

oddech na czole. Gdyby podniosła głowę, ich usta by się zetknęły.

Delikatnie ujął w dłonie jej twarz, zmuszając ją, by na niego spojrzała.
Kocham cię, wyrzekł bezgłośnie, nim ją pocałował.
Nie puściła się blatu, wiedząc, że jeśli to zrobi, wpadnie w wir i zatonie.
– Alva – wydyszała. – Alva może tu przyjść.
Jej ciało pulsowało, nogi ledwo się słuchały. Udało jej się mimo to przejść obok Henrika i

otwartej  szafki  z  naczyniami.  Po  chwili  jednak  jego  ręce  znów  tam  były,  muskając  jej  dłonie.
Wsunęły się pod płaszcz kąpielowy, powędrowały do piersi i w dół pleców.

background image

– Nie tu – jęknęła. – Nie można. Alva.
Pociągnęła go za sobą do gabinetu i opadli razem na kanapę.

58

M

agdalena nie zauważyła w pierwszej chwili

 Christera na podwórzu Gunvor i Bengta. Dopiero

gdy weszła na schody, zobaczyła go idącego pospiesznie do samochodu.

– Odwiedziłeś rodziców? – spytała zupełnie bez sensu.
Znali się tak długo, a jednak w rozmowie z nim okropnie trudno było jej odnaleźć właściwy

ton.  Oboje  wiedzieli,  że  to,  co  zdarzyło  się  raz,  bardzo  dawno  temu,  tkwi  między  nimi  i
przeszkadza, ale starali się udawać, że nic takiego nie miało miejsca.

Często ukrywali się więc za swoimi rolami zawodowymi. Tak jak teraz.
– Ulf Seth – powiedziała. – Wypadł dziś z drogi. Hamulce nie zadziałały.
– Tak?
Christer obracał pęk kluczyków do samochodu wokół palca wskazującego.
– Przyszło mu do głowy, że to sabotaż. Że ktoś majstrował przy hamulcach.
– A kto mógł to zrobić?
Christer otworzył samochód, obrócił kluczyki jeszcze parę razy i rzekł:
– Pierwsza myśl taka, że to brzmi jak scena z filmu. To znaczy, samo uszkodzenie hamulców

nie  oznacza  jeszcze,  że  sprawca  ma  kontrolę  nad  przebiegiem  wydarzeń.  Ulf  mógł  równie
dobrze wjechać w płot przy prędkości trzydziestu kilometrów na godzinę, a od tego raczej się
nie umiera.

– Ale dobrze działa jako ostrzeżenie.
– I miałby za tym stać ten kłusownik od wilka, tak?
Magdalena wzruszyła ramionami.
– To tylko taka luźna myśl, ale to ty jesteś policjantem, nie ja.
Christer uśmiechnął się złośliwie; Magdalena dobrze wiedziała, o czym myśli. Nie zawsze

mam takie wrażenie.

–  Sam  wiesz,  że  ludzie  są  gotowi  posunąć  się  daleko  w  kwestii  wilków  –  ciągnęła.  –

Wystarczy się na ten temat wypowiedzieć, by dostać pogróżki. Cóż, zrobicie, jak uważacie. To
tylko informacja.

Magdalena zajrzała do kuchni; zobaczyła, że Petter zamyka lodówkę i wychodzi, nie widząc

jej za oknem.

– A co poza tym? – zapytała.
– Jakoś leci – odparł, otwierając drzwi samochodu. – A u ciebie?
–  Całkiem  nieźle  –  odpowiedziała,  kiedy  siadał  za  kierownicą  i  przekręcał  kluczyk  przy

background image

otwartych drzwiach.

– Zdzwonimy się. I dziękuję za tę informację.
Magdalena odprowadzała go wzrokiem, gdy wyjeżdżał na ulicę.
Powinniśmy  kiedyś  o  tym  porozmawiać,  pomyślała.  Wyciągnąć  trolla  na  światło.  Chwila

pieszczot  na  parkingu  dwadzieścia  lat  temu  nie  powinna  urastać  do  takich  rozmiarów.  To,  że
Christer  był  nią  zainteresowany  jeszcze  długo  potem,  trochę  komplikowało  sprawę,  ale  teraz,
kiedy ma Torun, powinni się z tego śmiać.

Leżeli spleceni w uścisku na kanapie, jak dwaj rozbitkowie, sami na bezkresnym oceanie.
Bodil  delikatnie  wyciągnęła  włosy  przyciśnięte  ramieniem  Henrika  i  przykryła  ich

płaszczem kąpielowym jak kocem. Z kanapy w salonie nadal nie dochodził żaden dźwięk. Mogli
jeszcze przez chwilę poleżeć, unosząc się razem w ciemności.

– Co my zrobiliśmy?
Przytuliła  policzek  do  piersi  Henrika,  pogłaskała  cienkie  włoski  na  jego  przedramieniu.

Męskie,  ale  niegroźne,  pomyślała  tamtej  pierwszej  letniej  nocy.  Przyjemne.  Powiedziała  to
głośno, a on się roześmiał.

Lekko skrzywiony palec wskazujący. Ścięgno uszkodzone przy skaleczeniu, jak jej wyjaśnił.
– Chyba nie żałujesz? – zapytał. – Prawda?
– Nie, nawet tak nie myśl. Ale mimo wszystko… Zdradziłam go, okłamałam i wstydzę się

tego.

– Ale nie jesteś winna jego śmierci. To ważne, byś to zrozumiała.
Odwrócił się lekko, zrobił miejsce, by się do niego przysunęła, i ujął jej głowę w dłonie.
– Zaniepokoiłem się, kiedy mi powiedziałaś o Alvie.
– Słusznie – przyznała Bodil. – Wcale nie jest z nią dobrze.
– Czy mówiła, co się wydarzyło?
– I tak, i nie, trudno było to zrozumieć.
Powiedziała o słowie „nasu”, które Alva wymówiła parę razy w szpitalu.
– Ale dziś mówiła o upiorach z Władcy pierścieni i o czarnym płaszczu z kapturem. A potem

wpadła w kompletną histerię.

– Cholera – mruknął Henrik.
– Tak, nie powinna być w domu. Szczerze mówiąc, nie wiem, co robić. Myślę, że powinnam

jej pozwolić, by spokojnie sobie wszystko przypomniała i opowiedziała, ale jak, skoro wtedy
jest taka poruszona? To niebezpieczne.

Pogłaskał ją po włosach.
– Zobaczysz, że się ułoży – obiecał.
Roy przybiegł jak zwykle, kiedy Petra weszła do domu, i potarł czołem o jej nogę.
Spojrzenie miał pełne wyrzutu. Prawdopodobnie wyczuł na jej ubraniu zapach lasu.
– Niedługo też ze mną pojedziesz. Obiecuję.
Przyklękła i zanurzyła palce w jego sierści. Podrapała go za uszami i zamknęła oczy.
Podniosła głowę dopiero wtedy, gdy usłyszała gdzieś nad sobą głos Lassego:
– I jak poszło? Znaleźliście jakiś pistolet?
Petra wstała, a Roy poczłapał z powrotem na swoje posłanie.

background image

–  Nie,  ale  znaleźliśmy  czarny  płaszcz  od  deszczu.  Nie  wiadomo,  czy  ma  jakiś  związek  z

morderstwem, ale trzeba mieć nadzieję, że tak.

– Chodź i opowiedz więcej. Zrobiłem dla nas coś do jedzenia.
Petra zdjęła kurtkę i buty i pozwoliła Lassemu, by poprowadził ją do salonu, gdzie czekał na

nią  stół  zastawiony  serami,  kiełbaskami  piwnymi  i  salami  z  truflami,  pokrojonym  w  cienkie
plastry.

Nie  wiedziała,  co  powiedzieć.  To  wyglądało  naprawdę  ładnie.  Zapalone  świece,  ozdobne

serwetki i najlepsze kieliszki do wina.

– To jakaś specjalna okazja? – zapytała.
–  Nie,  miałem  tylko  ochotę  na  odrobinę  luksusu.  Ale  opowiedz  o  tym  płaszczu.  Gdzie  go

znaleźliście?

Usiadła trochę niepewnie i patrzyła, jak Lasse otwiera wino.
– Leżał w plastikowej reklamówce, schowany pod kamieniem między stanowiskiem Pära i

placem, na którym wszyscy po tej stronie parkowali samochody.

– Więc powinien mieć jakiś związek z morderstwem?
Usiadł obok niej i nalał im wina. Wyglądał na zadowolonego. Jak zwykle. A zarazem było w

tym coś innego, trochę wymuszonego.

O co on właściwie pytał? A, prawda. Czy ten płaszcz ma związek z morderstwem.
– Przynajmniej tak w tej chwili zakładamy – odrzekła. – To, że leżał przy ścieżce, to jedno, a

po drugie, nie znalazłby się tam, gdyby ktoś go celowo nie położył.

– Rozumiem – odparł Lasse. – Ale to chyba dobra wiadomość. Wyślecie go do analizy?
– Tak, powinny na nim być jakieś włosy.
Wypiła łyk wina, przyglądając się ukradkiem Lassemu znad brzegu kieliszka.
Miał na sobie eleganckie dżinsy, choć był to sobotni wieczór, i bordowy podkoszulek – w

kolorze, w którym jej zdaniem było mu bardzo do twarzy.

– To jest bardzo dobre – rzekł, wskazując na jeden z półmisków z wędliną. – Nazywa się

lomo.

Petra nałożyła kilka plasterków na swój talerz.
– Gdzie Hannes?
– Wyszedł jakąś godzinę temu. Dziś wieczorem jest coś u Jontego.
Hannes poszedł do Jontego? Przecież wolał zbierać pieniądze na nowe płyty DVD.
– Przynajmniej tam się wybierał, z tego, co zrozumiałem – dodał Lasse. – Powiedział, że to

zależy.

Petra nawinęła plasterek szynki na widelec i włożyła do ust.
– Jak myślisz, dziewczyna?
– Na pewno – odrzekł Lasse.
Milczeli przez chwilę. Lasse wypił kilka małych łyków wina i postawił kieliszek na stole.
– A skoro o tym rozmawiamy… Jak ci się układa z Geirem?
Słysząc jego imię, Petra omal nie udławiła się szynką.
– Jak to układa? – zdziwiła się. – Śledztwo posuwa się do przodu, powoli, ale skutecznie,

więc myślę, że układa się dobrze.

background image

– Wiesz, co mam na myśli.
– To stąd ten romantyczny wieczór? Bo jesteś zazdrosny?
Lasse powoli nakładał kawałki kiełbasy, jeden za drugim.
– Może trochę – przyznał.
– Mówisz poważnie?
Petra starała się przybrać lekki, prowokujący ton; uznała, że całkiem nieźle jej się to udało.

Przynajmniej zważywszy na to, że cała drżała.

–  Jesteśmy  razem  tak  długo,  że  to  na  pewno  ekscytujące,  kiedy  ktoś  inny  zaczyna  cię

podrywać – rzekł Lasse. – I nic w tym dziwnego.

Petra miała nieodparte wrażenie, że Lasse mówi o własnych doświadczeniach.
– A ty? Ciebie ktoś podrywał? Kusił do zdrady?
Lasse uśmiechnął się.
– Teraz mam wrażenie, że to ty jesteś trochę zazdrosna. I skłamałbym, gdybym powiedział,

że nigdy mi to nie przeszło przez głowę przez te wszystkie wspólne lata.

Skłamałbym… O czym on właściwie mówi? Jej Lasse.
–  Ale  nigdy  niczego  nie  zrobiłem  –  zastrzegł.  –  Nigdy.  To,  co  nas  łączy,  zawsze  było

cenniejsze.

Petra  nie  wiedziała,  co  powiedzieć.  To,  że  Lasse  pomyślał  o  zdradzie,  wystarczyło,  by

poczuła się zdradzona, niepełnowartościowa.

– I tyle mniej więcej chciałem przez to powiedzieć – dodał Lasse, robiąc nieokreślony gest

nad stołem. – Pokazać, ile dla mnie znaczysz. Bo, szczerze mówiąc, ostatnio jedziemy głównie
na rutynie.

Petra siedziała wyprostowana z dłońmi na kolanach. Słowa wciąż nie chciały przyjść.
– Może się mylę? Musimy się trochę postarać, zwłaszcza teraz, kiedy niedługo zostaniemy

sami w domu. Spróbuj jeszcze tego salami.

Christer  wyjechał  z  dzielnicy  willowej  na  Storgatan.  Grupa  młodzieży  szła  hałaśliwie

szerokim chodnikiem. Przed Jontem – albo Hotelem Monika, jak teraz się nazywał, choć nikt nie
używał tej nazwy – parking był pełen samochodów z zapalonymi światłami. Przez otwarte drzwi
płynęła głośna muzyka, a ludzie kłębili się między samochodami jak roje owadów.

Christer dobrze to znał: dziewczyny tak podekscytowane alkoholem i oczekiwaniem, że ich

głosy brzmiały o kilka oktaw wyżej niż normalnie. Z początku głośne, egzaltowane i chętne do
pieszczot, kilka godzin później, usmarkane od płaczu, wymiotowały w krzakach hibiskusu. Też
by tak mógł. Gdyby potrafił.

Dziś miał w każdym razie wolny wieczór.
Światła dyskoteki pulsowały w oknach, kiedy przejeżdżał obok budynku, lecz na parkiecie

było jeszcze pusto. Nie chciał tam być. Ani nigdzie indziej.

Tak jak za każdym razem, gdy przejeżdżał przez skrzyżowanie z Abborrtorpsvägen, pomyślał

o agencji towarzyskiej, którą odkryli w jednym z domów nad rzeką parę lat temu. Dziś budynku
już nie było. O tym, że kiedyś tu stał, przypominał magazyn rowerowy i zarośnięty kort otoczony
płotem, który zwisał między słupkami jak prześcieradło na sznurze.

Dokąd jadę?

background image

Przerażała go myśl o cichym, pustym mieszkaniu, więc zamiast skręcić w Hagforsvägen, a z

niej  w  ulicę  prowadzącą  do  domu,  pojechał  prosto,  koło  Lidla,  który  świecił  groteskowo
pośrodku  łąki.  Właściwie  dobrze  wiedział,  dokąd  jedzie,  nawet  jeśli  nie  chciał  się  do  tego
przed sobą przyznać przez cały wieczór.

Musi  z  nią  porozmawiać,  tylko  tyle.  Zrobił  prawie  pełne  okrążenie  na  rondzie  i  zwiększył

prędkość.

Kiedy  minął  Geijersholm  i  wjechał  w  ciemny  las,  nacisnął  jeszcze  mocniej  pedał  gazu.

Koncentrując się na ostrych zakrętach przed Gumhöjden, przestał intensywnie rozmyślać. Ruch
był  niewielki,  a  nawierzchnia  sucha,  więc  mógł  sobie  pozwolić  na  szybką  jazdę.  Po  roku
spędzonym z Torun znał tę drogę na pamięć.

Zaczął więc myśleć o tym, co Magdalena powiedziała o samochodzie Ulfa: że ktoś dokonał

sabotażu, uszkodził hamulce. Dla niego było to trochę naciągane, ale oczywiście coś mogło w
tym być.

Nie  udało  mu  się  dłużej  na  tym  skupić,  bo  znów  stanęła  mu  przed  oczami  Torun.  Próbując

odsunąć  jej  obraz,  włączył  radio,  trafił  na  You  Learn  Takidy  i  szybko  wyłączył.  Budziło  zbyt
wiele wspomnień.

Że też to musi być takie trudne.
A jeśli ma gościa? Myśl, że Torun mogłaby kogoś u siebie mieć, kogoś innego, zupełnie go

rozstroiła.

Może  powinienem  był  zadzwonić,  zamiast  narażać  się  na  coś  takiego,  pomyślał,  mijając

właściciela psa w kamizelce odblaskowej, który szedł drogą koło szkoły Stålvalla.

Powinienem.
Ale teraz było już za późno.
Może zbudził ją jakiś samochód przejeżdżający drogą, a może wiatr. Bodil usiadła nagle na

tapczanie,  sama  i  w  pełni  rozbudzona.  W  gabinecie  nie  paliło  się  światło.  Gdzie  się  podział
Henrik?

Szukała po omacku włącznika stojącej lampy z przerażającym poczuciem, że coś jest nie tak.
Nie znam go.
Odczuła tę myśl jak uderzenie pięścią w żołądek i zgięła się wpół.
Nie znam go.
Wstała i wyszła z pokoju w powiewającym za nią płaszczu kąpielowym. Już w progu salonu

zobaczyła, że Alvy tam nie ma. Pobiegła do jej pokoju, ale tam też zastała puste łóżko.

– Alva!
Wpadła  do  garderoby,  rozsunęła  w  panice  zasłony,  jakby  Alva  bawiła  się  z  nią  w

chowanego. Kiedy tam też jej nie znalazła, wybiegła na korytarz.

Strzelba. Musi wziąć strzelbę.
Szukała nerwowo pod kurtkami, ale wiatrówki tam nie było.
Nie znam go.
W tej samej chwili Henrik wyszedł do przedpokoju w spodenkach i podkoszulku.
– Co się stało, kochanie? Czemu tak krzyczysz?
– Gdzie jest Alva? – wrzasnęła. – Co jej zrobiłeś?

background image

Chwyciła wieszak, żeby się bronić, podniosła rękę.
Henrik stanął jak wryty.
– O co ci chodzi? – zapytał, próbując do niej podejść.
– Nie ruszaj się! – krzyknęła. – Gdzie ona jest?
– Uspokój się, proszę.
– Nie ma jej! Co jej zrobiłeś?
– O czym ty mówisz? Bodil, kochanie, odłóż ten wieszak.
Usłyszeli kroki na schodach do piwnicy i nim któreś z nich zdążyło zareagować, drzwi się

otworzyły i Alva wyszła, trzymając broń w obu rękach. Miała w sobie coś dzikiego, spojrzenie,
jakiego Bodil nigdy wcześniej u niej nie widziała.

– Nie ruszaj się, mamo, bo cię zabiję. Słyszysz? Zabiję cię.
Bodil oglądała tę scenę jak pocięty film. Czas się nagle zatrzymywał, a potem przeskakiwał

o parę sekund. Alva w drzwiach, błysk lufy, gdy się poruszyła, jej bose stopy na progu, spodnie
do joggingu z różowymi lampasami. Drżące kolana Henrika.

Trzymała wieszak tak mocno, że wrzynał jej się w dłoń.
– Alva – powiedziała najspokojniej, jak potrafiła. – Proszę, odłóż broń.
Kiedy huknął strzał, wszystko się zatrzymało.

59

C

hrister  zaparkował  samochód  przed  domem  Torun

  i  siedział  teraz  w  ciemności.  W  jej  oknie

paliło się światło, więc chyba była w domu. A jeśli nie sama? Jeśli będzie zła, że przyszedł?

Patrzył w górę na fasadę, na przytulne światła prawie we wszystkich oknach.
Miał wrażenie, jakby dopiero co siedział tam po raz pierwszy i czekał, patrząc na zegarek,

odliczając minuty i drżąc z radosnego podniecenia.

Teraz jednak czuł się tylko źle.
Wysiadł w końcu z samochodu, zamknął go i wszedł do budynku. Szczególny zapach klatki

schodowej sprawił, że poczuł się jeszcze gorzej.

Zanim zadzwonił, nasłuchiwał dźwięków z mieszkania. Nie słyszał w każdym razie żadnych

głosów prócz tych z telewizora. Ostry dźwięk dzwonka odbił się echem od ścian.

Czekał tak długo, aż otworzy, aż zaczął myśleć, że naprawdę nie ma jej w domu.
Ale stanęła w końcu w drzwiach, otulona wielką chustą i z łyżką w ręku. Christer zobaczył

na nierdzewnej stali ślady po lodach.

Nie  była  ani  zdziwiona,  ani  zła,  ani  zadowolona,  gdy  go  zobaczyła.  Tylko  obojętna.

Wyglądała jak mały, zmęczony szop pracz, z podkrążonymi oczami bez makijażu.

Powstrzymał impuls, by ją przytulić i ukołysać w ramionach.

background image

– Mieliśmy zrobić przerwę, Christer.
–  To  ty  powiedziałaś,  że  zrobimy  przerwę  –  odparł.  –  Ja  nic  nie  mówiłem.  Musisz  mi

wytłumaczyć, co się dzieje. Jestem przez to zupełnie rozbity.

Czy nie mogłaby mimo wszystko go wpuścić? Nie musi chyba stać na schodach.
– Muszę się zastanowić, a nie mogę myśleć, kiedy ciągle rozmawiamy. Rozumiesz?
– Właściwie nie – przyznał. – Czy ktoś u ciebie jest? Może przeszkodziłem?
– Nie, nikogo nie ma.
Wreszcie  odsunęła  się  na  bok,  by  go  wpuścić.  Westchnęła  lekko  i  poszła  przed  nim  do

salonu, z chustą okrywająca ramiona jak peleryna.

Christer zamknął drzwi, zdjął buty i poszedł za nią w kurtce.
– Poznałaś kogoś innego?
Torun pokręciła głową. Usiadła w rogu kanapy z podwiniętymi nogami.
– Nie o to chodzi – powiedziała. – Bardzo cię lubię, chyba to wiesz, prawda?
Lubię cię.
– Ale… muszę pomyśleć.
Umilkła, szukając właściwych słów.
– Lepiej, jeśli zrobię to teraz, zanim w tym ugrzęźniemy.
– Jak to ugrzęźniemy?
Usiadł w fotelu i rozpiął kurtkę. Znów powróciły wspomnienia z ich pierwszej randki, kiedy

powoli gasły świece, a oni bawili się swoimi dłońmi.

Teraz nie było świec. Na stole stało tylko pudełko z lodami i miska.
Ugrzęźniemy? O co jej właściwie chodzi?
–  Przecież  tydzień  temu  rozmawialiśmy  o  dzieciach.  Nie  rozumiem,  jak  mogło  ci  się  tak

szybko odmienić.

Torun  odłożyła  łyżkę  do  miski,  wypełnionej  do  połowy  roztapiającymi  się  lodami.

Przynajmniej znikło to znużenie ze środowego poranka. Teraz wyglądała na zupełnie bezbronną.

– Byłem dziś u rodziców – ciągnął Christer. – Bardzo im ciebie brakowało.
Torun przełknęła ślinę.
– Nie wiem, jak to powiedzieć, ale… ja nie mogę być twoją matką. Nie mogę i nie chcę.
Mówiąc to, patrzyła na niego z boku.
– Jak to „być moją matką”? Co to ma znaczyć?
– No, wiesz. Gotuję, robię zakupy i planuję. Dłużej już tak nie chcę.
Christer  poczuł  przypływ  złości,  lecz  opanował  się  na  tyle,  by  przynajmniej  nie  mówić

podniesionym głosem.

– Jesteś niesprawiedliwa – powiedział. – Pytałem cię wiele razy i nigdy nie mówiłaś, że to

dla ciebie uciążliwe, tylko przyjemne. Właśnie tak. Że to przyjemne.

Christer czuł, że niedługo wybuchnie, więc umilkł, wstrzymując oddech.
– Przez ciebie czuję się teraz jak jakiś tyran – podjął. – I mam nadzieję, że wiesz, że nim nie

jestem.

Torun  wciąż  siedziała  pochylona,  oglądając  własne  dłonie,  które  bawiły  się  chustą,

zaginając jej rogi na różne sposoby.

background image

– Wiem – odrzekła. – Przecież wiem. Ale na początku miłości łatwo się przystosować, bo

wtedy się tego chce i wszystko jest takie cudowne. Aż któregoś dnia człowiek się zatrzymuje i
zaczyna zastanawiać, dokąd właściwie zmierza. Nie mówię tylko o pracach domowych.

– A o czym?
Christer spiął się wewnętrznie, przygotowany na wszystko.
– Prawie nigdy już nie oglądam ulubionych seriali w telewizji. Nie wychodzę potańczyć.
Nie  wierzył  własnym  uszom.  Próbował  sobie  wmówić,  że  te  słowa  to  tylko  dźwięki,

przypadkowe dźwięki bez żadnego znaczenia.

–  Czy  ja  ci  kiedykolwiek  przeszkadzałem  w  oglądaniu  telewizji?  Czy  zabraniałem  wyjść

potańczyć?

Jaka szkoda, że tu przyjechałem. Dałbym wszystko, by uniknąć tej dziwacznej rozmowy.
– Nie. I wcale tego nie powiedziałam. Ale tak wyszło. Chciałam sprawiać ci przyjemność,

bo bardzo cię lubię, ale teraz się czuję, jakbym zgubiła siebie.

Christer  nic  z  tego  nie  rozumiał.  Kim  ona  właściwie  jest?  Jeśli  przestała  udawać,  że  chce

sprawiać mu przyjemność?

– Grałaś przez cały czas? – zapytał. – To nienormalne.
–  Nie,  oczywiście,  że  nie  grałam.  Chciałam  robić  to  wszystko.  Chciałam.  Ale  teraz  muszę

sobie ustalić, co jest dla mnie ważne, a w czym mogę pójść na kompromis. Rozumiesz?

Wzruszył ramionami. Kiedy położyła mu dłoń na kolanie, po raz pierwszy się odsunął. Kim

ona jest?

– Nie patrz tak na mnie – rzekła Torun, znów chowając dłoń pod chustą.
W  tym  momencie  zadzwonił  telefon  w  kieszeni  kurtki.  Christer  wstał  i  odebrał  bez

zastanowienia.

Geir ledwo się przedstawił, powiedział coś szybko o strzelaninie u Bodil Sanner w Uvanå i

zapytał, czy Christer, który już wcześniej miał z nią kontakt, mógłby tam pojechać.

– Strzelanina? Czy ktoś jest ranny?
– Na razie nie wiemy nic prócz tego, że dzwonił ktoś z sąsiadów. Możesz tam jechać, czy

jesteś zajęty?

– Nie mam nic specjalnego do roboty – odrzekł, patrząc na Torun, która prawie znikła pod

chustą.

– Najbliższy patrol jest w Munkfors, więc nie wiem, kto z was dojedzie pierwszy.
– Jestem teraz w Lesjöfors i nie mam przy sobie broni.
– Patrol się tym zajmie, jeśli będzie trzeba – odparł Geir. – Ty masz porozmawiać z ludźmi.

Tak to widzę.

I tak będę żył sam, pomyślał, wychodząc do przedpokoju bez pożegnania z Torun. Może tak

ma być.

W każdym razie tak jest łatwiej.
Christer  spodziewał  się  dantejskich  scen,  gdy  dojechał  do  Uvanå,  ale  wieś  była  równie

cicha i spokojna jak przedtem. Jedyną różnicą w porównaniu ze zwykłą sobotnią nocą było to,
że w domach sąsiadów Sannerów paliły się światła.

Na  podwórzu  stał  radiowóz  i  to  było  wszystko.  Z  otwartych  drzwi  od  strony  kierowcy

background image

wystawała  czyjaś  noga.  Kiedy  Christer  zaparkował  obok,  z  radiowozu  wysiadł  Rolf  Linnet,
jeden z policjantów z Munkfors.

– Co się stało? – zapytał Christer.
–  Dobre  pytanie.  Wysłali  nas  tutaj  do  jakiejś  strzelaniny,  a  Bodil  Sanner  mówi,  że  to

nieprawda. Sąsiadka, która dzwoniła, widziała kogoś wychodzącego z domu na drogę. Ale, jak
wspomniałem, Bodil nic na ten temat nie mówi.

– Wejdę i porozmawiam z nią – rzekł Christer.
– Catrin tam teraz jest. Zrobimy rundkę wśród sąsiadów. Może jednak ktoś coś widział.
Kiedy  Christer  wszedł  do  kuchni,  Bodil  i  Catrin  Bengtsson  siedziały  naprzeciwko  siebie

przy  stole,  lecz  Catrin  na  jego  widok  zakończyła  rozmowę  i  wstała,  odstępując  mu  swoje
miejsce. Kiedy się mijali, rzuciła mu pytające spojrzenie i niedostrzegalnie pokręciła głową.

Skądś dochodził nieprzyjemny, zgniły zapach. Christer rozejrzał się po kuchni i stwierdził,

że to od kwiatów, które powinny mieć zmienioną wodę.

– Czy nadal jesteście tu zupełnie same, Alva i ty? – zapytał.
Bodil skinęła głową.
– Nikt was nie odwiedził? Nikt nie przyszedł pomóc?
– Nie. Przychodzą ludzie, ale ja nie chcę nikogo wpuszczać.
– Nikogo? Naprawdę nikomu nie ufasz?
– Nikomu.
Bodil wyglądała bardziej świeżo niż w szpitalu i ładnie jej było w batikowej bluzce. Wzrok

miała jednak nadal rozbiegany i niespokojny.

– Jesteście obie w szoku, ty i Alva, i nie możecie tak funkcjonować. – Christer skinął głową

w stronę zlewu. – Niedługo trzeba będzie płacić rachunki i zająć się mnóstwem innych rzeczy.
Pogrzebem. Ubezpieczeniem Pära. Zamknięciem jego spraw.

– Miałabym tu kogoś wpuścić, by płacił moje rachunki? Nigdy w życiu!
– Kościół może w tym pomóc.
Bodil nie odpowiedziała, lecz Christer podjął już decyzję. Jutro z samego rana zadzwoni do

Carla Orehaga. To nie może tak dłużej trwać.

– Jak się czuje Alva?
– Śpi.
– Pytałem, jak się czuje?
– Nie za dobrze. Ale Ernst Losjö przyniósł nam lekarstwa, więc damy sobie radę.
Ernst  dał  Alvie  lekarstwa?  Christer  nie  mógł  w  to  uwierzyć.  Na  co  on  właściwie  sobie

pozwala?

– Zobaczymy te leki – powiedział.
Bodil  popatrzyła  trochę  niepewnie,  ale  wstała  i  zaczęła  czegoś  szukać  w  bałaganie  na

blacie.

–  Proszę  –  powiedziała  w  końcu,  kładąc  przed  nim  cztery  pudełka  i  list.  –  Sprawdziłam

nazwy w Google i nie ma w nich niczego podejrzanego. Chociaż po wzięciu całej tabletki, jak
zalecił, śpi bardzo długo.

Christer przeczytał zalecenia Ernsta i nazwy lekarstw.

background image

– Czy Henrik Åhman był tu dziś wieczorem? – zapytał.
Widział, że pytanie ją zaskoczyło.
– Nie.
– To kto pił kawę?
Dwa  podobne  kubki  stały  obok  siebie  koło  ekspresu,  który  nadal  był  włączony,  choć  w

dzbanku nie zostało już prawie nic.

Bodil poczerwieniała i w jej oczach stanęły łzy.
–  Wiemy,  że  jesteście  w  związku  –  ciągnął  Christer.  –  Ukrywanie  tego  przed  nami  było  w

jakimś sensie zrozumiałe, a jednocześnie bardzo, bardzo głupie.

Trochę nawet współczuł Bodil, która dygotała po drugiej stronie stołu.
– Ale go tu nie było – szepnęła.
– A jak myślisz, co to był za strzał, którzy słyszeli sąsiedzi?
– Skąd mam wiedzieć?
– Ja też nie wiem. Czy ty i Henrik zaplanowaliście to razem?
Nie wiedział, co go skłoniło, by to powiedzieć; prawdopodobnie fakt, że Bodil siedziała tu

przed nim i kłamała w żywe oczy.

– Co? – zapytała, wbijając w niego wzrok.
– Zabicie Pära. Czy on zrobił to sam? Na własną rękę?
– Oszalałeś?
– Nietrudno zrozumieć, że oboje chcieliście się go pozbyć. Uprzedzam: jeśli nie powiesz, co

tu się stało dziś wieczorem, będę zmuszony zatrzymać cię za współudział w morderstwie.

Bodil oddychała urywanie, wciąż czerwona na twarzy.
– Nie było go tutaj. Oba kubki są moje. Powiedziałam przecież, że nikogo nie wpuszczam.

Że nikomu już nie ufam. Nawet Henrikowi.

Christer  długo  się  jej  przyglądał,  próbując  dojrzeć,  co  się  w  niej  dzieje.  Widział  jednak

tylko przerażoną kobietę.

– Tak się bałaś, że do niego strzeliłaś? – zapytał.
– Nie, nie, nie.
– Widziano, jak ktoś przechodził przez twoje podwórze – dodał. – Kto to był?
Bodil płakała, wycierając twarz rękawem bluzki.
– Przecież mówię, że nie wiem! Nikomu nie otwieram! Nie wiem!

background image

NIEDZIELA 14 PAŹDZIERNIKA

60

C

hrister czuł, że jest w złym humorze

, kiedy siadał przy stole konferencyjnym. Spał tylko kilka

godzin i kulił się teraz nad kubkiem kawy. Trzecim tego dnia.

– Jak może już słyszeliście, podobno wczoraj wieczorem miała miejsce strzelanina w Uvanå

– zaczął Geir. – Albo raczej w nocy.

– Podobno miała miejsce? – powtórzył Urban.
Jako jedyny z nich wyglądał na jako tako wyspanego, co było dość nietypowe.
–  Dokładnie  tak  –  odrzekł  Geir  i  opowiedział  im  o  zgłoszeniu,  które  wpłynęło  około

północy.

Potem oddał głos Christerowi.
Christer wypił porządny łyk kawy, próbując zebrać myśli. Wyjaśnił najprościej, jak umiał,

co się wydarzyło, a raczej co na ten temat wiedzieli. Że Janet Antonsson zadzwoniła na policję,
bo usłyszała strzał w domu Sannerów, kiedy była na dworze i szukała kota. Kilka minut później,
jakieś pięć, dziesięć, ktoś przechodził przez ogród, ale go nie poznała.

–  Dziwne.  Ona  ma  chyba  wyjątkową  zdolność  widzenia  rzeczy,  których  nie  widzą  inni  –

rzuciła sucho Betty.

Christer wyszczerzył zęby w uśmiechu i powiedział:
– Rolf Linnet i Catrin Bengtsson przesłuchali wszystkich sąsiadów, ale nikt inny niczego nie

widział ani nie słyszał.

–  Czy  Janet  konfabuluje?  –  zapytała  Betty.  –  Muszę  przyznać,  że  czułam  dziwne  wibracje,

kiedy tam byliśmy.

– Nie mam pojęcia – odparł Christer. – Ale na pewno coś tu się nie zgadza.
– A Henrik Åhman? – włączyła się Petra. – Czy patrol był też u niego?
–  Tak  –  odrzekł  Christer.  –  Spał,  kiedy  tam  poszli,  i  twierdził,  że  cały  wieczór  spędził  w

przyczepie.

– Naprawdę spał? – zdziwił się Urban. – Po dobie spędzonej w areszcie? Nie chce mi się

wierzyć.

Na chwilę zapadła cisza. Geir wypluł snus do kosza i włożył nową porcję. Myślał.
– Czy Bodil jest zamieszana w to morderstwo? – zapytał.
– Też o tym pomyślałem w nocy – przyznał Christer. – Nawet zagroziłem, że ją zabiorę, jeśli

nie przestanie kłamać.

– Właściwie powinniśmy zamknąć ich oboje – zauważył Urban.

background image

– Tylko co byśmy wtedy zrobili z Alvą – podjął Christer. – One dwie są tam zupełnie same.

Może lepiej pojedźmy i jeszcze raz przeszukajmy przyczepę Henrika. I porozmawiajmy z Bodil.

– Jasne – odrzekł Geir. – Oczywiście. Przynajmniej od tego możemy zacząć.
Spojrzał na Christera i Betty, którzy skinęli głowami na znak, że zrozumieli.
–  A,  jeszcze  rejestr  broni,  Urban  –  ciągnął  Geir,  wkładając  długopis  do  notesu.  –  Jak  ci

idzie?

– Nikt z uczestników polowania nie ma glocka. Ani niczego podobnego.
– Ani nikt z rodziny?
– Zacząłem sprawdzać każdą rodzinę po kolei, ale niczego jeszcze nie znalazłem.
–  Okej.  –  Geir  odhaczył  jakąś  pozycję  na  swojej  liście.  –  Sprawdzaj  dalej.  Znaleziony

wczoraj płaszcz od deszczu przesłaliśmy do analizy. To już wiecie.

– I musimy pamiętać, żeby przyjrzeć się bliżej wypadkowi Ulfa Setha – wtrącił Christer.
– A to czemu? – zapytał Urban.
–  Są  podejrzenia,  że  ktoś  uszkodził  jego  samochód  –  wyjaśnił  Geir.  –  Zaraz  poproszę

techników, by na to zerknęli.

Bodil  zobaczyła,  że  Carl  Orehag  siada  w  fotelu  Pära.  Sama  usiadła  na  kanapie.  Czy  nie

mogą choć raz zostawić jej w spokoju? Czemu ciągle ktoś je nachodzi?

Drzwi do pokoju Alvy były uchylone. Pewnie leżała na łóżku i słuchała.
–  Czy  jesteś  w  stanie  porozmawiać  o  pogrzebie?  –  zapytał  Carl  i  zaczął  wertować  czarny

organizer leżący na kolanach.

Jego kartki były od góry do dołu zapełnione notatkami.
– Co powiesz na przyszły piątek? – ciągnął.
Bodil popatrzyła na niego, zastanawiając się, czy on nie zdaje sobie sprawy z absurdalności

tego  pytania.  Czas  się  zatrzymał,  czy  on  tego  nie  rozumie?  Każdy  dzień  był  równie  zły  jak
pozostałe.

– Więc niech będzie piątek, dobrze? O pierwszej?
Bodil skinęła głową. Oczywiście. Świetnie. Doskonale.
– Myślałaś może o jakichś specjalnych pieśniach czy wierszach…?
Głos Carla stawał się coraz słabszy, aż w końcu zamilkł zupełnie.
– Myślisz, że Bóg karze ludzi, którzy zrobili coś złego? – szepnęła Bodil tak, by nie słyszała

jej Alva.

Carl zamknął organizer, ale wciąż trzymał go na kolanach.
– Nie, nie myślę – powiedział. – Na sądzie w dniu ostatecznym nie chodzi o wymierzenie

kary, tylko o pokutę, wyznanie grzechów i uzyskanie przebaczenia. Bóg zawsze przebacza, jeśli
człowiek Go o to prosi.

– Nie potrafiłam go dłużej kochać. Nie dałam rady.
Carl wcale nie wyglądał na tak zszokowanego, jak się spodziewała.
– Małżeństwo nigdy nie spoczywa tylko na jednej stronie – rzekł. – Oboje małżonkowie są

odpowiedzialni  za  to,  by  wzajemnie  się  wspierać  i  utrzymać  miłość  przy  życiu.  Wiem,  że  to
teraz dla ciebie bardzo trudne, ale brak miłości nie jest zbrodnią.

– Zdradziłam go – szepnęła.

background image

Tak jakby chciała i nie chciała, żeby ją wysłuchał.
–  Każdy  człowiek  wybiera  niekiedy  złą  drogę  –  odpowiedział  Carl.  –  Czasami  opiera  się

pokusom, a czasami nie. Najważniejsze to zrozumieć swoje błędy i prosić o przebaczenie.

– Ale teraz jest już za późno.
– Za późno na przebaczenie Pära, ale nie za późno na pokutę i przebaczenie Boga.
Ktoś zapukał do drzwi.
– Ja otworzę – powiedział Carl i wstał.
Kiedy  Bodil  znów  podniosła  wzrok,  zobaczyła  przed  sobą  Christera  Berglunda  i  Betty

Lispers.

– Przepraszam, że przeszkodziliśmy w rozmowie – zaczął Christer. – Muszę jednak zapytać,

czy to poznajesz.

Pomachał  jej  przed  oczami  brązową  rękawicą  myśliwską  Henrika,  z  niemal  triumfującym

wyrazem twarzy.

– Nie – odrzekła. – Nie mam pojęcia, co to jest.
– Jesteś pewna? – nie ustępował Christer. – Nie mogła zbyt długo leżeć na twoim podwórku.
Bodil czuła pot występujący jej na plecy.
– Jak mówiłam wczoraj, przychodzi tu i dzwoni mnóstwo ludzi. To może należeć do połowy

Uvanå.

–  Okej  –  odparł  Christer,  opuszczając  rękę,  w  której  trzymał  rękawicę.  –  Będziemy  więc

musieli chodzić od drzwi do drzwi, jak książę w Kopciuszku. Czy Alva powiedziała coś jeszcze
o tym, co widziała w lesie?

– Trochę. Mówiła o czarnym, błyszczącym płaszczu.
– Czarnym, błyszczącym płaszczu? – powtórzył Christer. – Czemu nie zadzwoniłaś, by nam o

tym powiedzieć? Chyba tak się umawialiśmy, prawda? Że zadzwonisz, jeśli ona powie coś, co
może być ważne.

– Tak, ale… Ona jest taka wytrącona z równowagi i…
Bodil poczuła nagle gniew. Rozzłościł ją jego ton, jego mina i sposób, w jaki ją traktował –

jakby była podejrzana o morderstwo.

– Czemu tak się do mnie odnosisz? – krzyknęła. – Co ja takiego zrobiłam? Straciłam męża,

moja  córka  przeżyła  ciężką  traumę.  A  ty  mnie  traktujesz,  jakby  to  była  moja  wina.  To  jest
cholernie niesprawiedliwe.

–  Przykro  mi,  że  tak  to  odbierasz  –  odparł  Christer  tym  samym  protekcjonalnym  tonem.  –

Ale,  jeśli  mam  być  szczery,  myślę,  że  nie  mówisz  nam  całej  prawdy.  Nie  wiem  oczywiście,
dlaczego, mogę się tylko domyślać. I coś mi mówi, że niedługo znów będziemy musieli z tobą
porozmawiać.

Bodil odprowadzała Christera i Betty wzrokiem, kiedy znikali w mroku przedpokoju. Po jej

plecach płynęła teraz strużka potu.

Co grozi za okłamywanie policji?, pomyślała i popatrzyła na Carla.
Tego pytania nie zadała jednak głośno.
Może  powinna  jednak  o  wszystkim  powiedzieć?  Myśl  znikła  równie  szybko,  jak  się

pojawiła.

background image

Nie  wolno  jej.  Ona  i  Henrik  przyrzekli  sobie  nawzajem,  że  nikomu  nie  powiedzą  o

poprzedniej nocy. Nie było go tutaj, Alva nie strzelała do niego ze strzelby, nie trafiła w futrynę
drzwi tak, że drzazgi posypały się na jego głowę jak deszcz konfetti. Gdyby to wyszło na jaw, na
pewno by ją zabrali na oddział zamknięty.

To się po prostu nie zdarzyło.

61

N

ie wierzę jej

 – oświadczyła Betty, kiedy wyszli z domu Bodil.

– Ja też nie – odparł Christer. – Zdecydowanie.
Brązowa rękawica z logo Jahti leżała na żwirze jakieś dwadzieścia centymetrów od granicy

trawnika. Sucha i czysta. Wręcz rzucała się w oczy. Jak gdyby miała zostać znaleziona.

– Zaczyna się na J, dokładnie tak, jak mówiła Janet – zauważyła Betty. – To dziwne.
To rzeczywiście było dziwne, ale mogło też być dziełem przypadku.
Christer  nadal  złościł  się  na  Bodil.  Czyżby  nie  chciała,  by  wyjaśnili  sprawę  tego

morderstwa?  Czemu  nie  zadzwoniła  i  nie  powiedziała  o  czarnym  płaszczu?  To  przecież  była
niesłychanie cenna informacja.

Chroniła kogoś. Chroniła Henrika. Christer był tego pewny.
Przyczepa  Henrika  Åhmana  w  świetle  dziennym  prezentowała  się  gorzej  niż  w  blasku

pochodni tamtego wieczoru. Wzdłuż bocznych listew widniały plamy rdzy, a przedsionek nosił
ślady pleśni.

Kiedy zapukali, otworzył im od razu, blady i z przekrwionymi oczami.
– Witamy ponownie – powiedział Christer. – Chcielibyśmy na chwilę wejść.
– Oczywiście – odrzekł Henrik. – Oczywiście.
Podszedł  niepewnym  krokiem  do  stołu  i  usiadł.  Komputer  było  wyłączony,  radio  też.  Stół

pusty. Nic nie wskazywało na jakąkolwiek aktywność. Czy Henrik tylko siedział i patrzył przed
siebie?

Christer  rozejrzał  się  dookoła.  Odniósł  wrażenie,  że  Henrik  się  pakuje  i  zamierza  stąd

wyjechać.

Kiedy  Betty  trąciła  go  w  bok,  podążył  za  jej  wzrokiem  i  zobaczył  to,  co  ona.  Na  haku  po

wewnętrznej  stronie  drzwi  wisiała  kurtka  w  kratę.  Z  jednej  kieszeni  wystawała  brązowa
rękawica.

– Zgubiłeś coś? – zapytał.
– Ale co?
– Rękawicę.
– Nie, nie sądzę.

background image

Henrik wstał. Przecisnął się między nimi i podszedł do kurtki.
–  A  to  co?  –  zdziwił  się  i  zaczął  szukać  w  drugiej  kieszeni,  w  której  powinna  leżeć

rękawica.

– Tego szukasz? – zapytała Betty. – Znaleźliśmy ją przy schodach Bodil Sanner.
–  Będziesz  musiał  znowu  pójść  z  nami  –  stwierdził  Christer.  –  Mamy  więcej  spraw  do

omówienia.

Magdalena  postawiła  wózek  w  cieniu  jabłoni,  by  chronić  Liv  przed  ostrym  słońcem.  Na

drzewie pozostało jeszcze trochę liści.

– Tak będzie dobrze – powiedziała. – Teraz możesz popatrzeć, jak mama pracuje.
Włożyła  rękawice  ogrodowe  i  zaczęła  grabić.  Szybko  weszła  w  przyjemny  rytm,

rozkoszując się szelestem liści i trawą, która stawiała lekki opór.

Spojrzała  na  jezioro,  którego  ciemnoniebieska  tafla  marszczyła  się  lekko  pod  jeszcze

bardziej niebieskim niebem. Zmrużyła oczy przed słońcem i intensywnymi kolorami.

Sterta liści rosła szybko, przelewając się przed nią jak fala.
Liv jednak nie podzielała jej radości. Po kilku minutach zaczęła cicho płakać.
Petter, który wnosił meble ogrodowe z altany do przybudówki, najwyraźniej jej nie słyszał.
– Aż tak źle? – zapytała Magdalena.
Wyjęła  Liv  z  wózka  i  podeszła  do  gałęzi  jabłoni.  Liv  wyciągnęła  rączkę  do  najbliższego

jabłka, a Magdalena ostrożnie je zerwała.

– Popatrz – powiedziała. – Jabłko.
Podtrzymując czerwony owoc w małej rączce, podeszła do ganku i zawołała przez uchylone

drzwi:

– Nils! Bill! Wyjdźcie i pobawcie się trochę.
– Ojej! Musimy?
– Myślę, że tak. Korzystajcie ze słońca, póki jest.
Magdaleno, kochanie. Czytać możesz, kiedy pada deszcz.
Jasny głos mamy.
Gdyby mogła tutaj być… Nie, nie myśl tak. Nie teraz. Jest, jak jest.
– Gdzieś już to słyszałem.
Odwróciła się i zobaczyła Peo na schodach ganku.
– Przyszedłeś? – spytała zaskoczona.
– Tak. Chciałem tylko zajrzeć. Może Liv ma ochotę na spacer ze starym dziadkiem?
Pochylił się nad wnuczką i połaskotał ją w czubek nosa.
– Chcesz?
Liv wyciągnęła do niego rączki.
– Na to wygląda – stwierdziła Magdalena, podając mu małą.
Usiadła na schodach i patrzyła, jak Peo ostrożnie wkłada Liv do wózka i poprawia kocyk za

jej plecami.

– A właśnie, czy słyszałaś, że w Uvanå była w nocy jakaś strzelanina? – zapytał, zapinając

małej szelki.

Szybko się nauczył.

background image

– Co? Strzelanina?
Usiadła wygodniej, jakby w ten sposób mogła lepiej słyszeć.
–  Nic  więcej  nie  wiem  –  zastrzegł  Peo.  –  Janet  Antonsson  słyszała  strzały  w  domu

Sannerów, ale nikt nie wie, kto strzelał.

– Ktoś został ranny?
– Nic nie słyszałem.
– A co mówi Bodil?
Peo wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia, ale podobno w ogóle zaprzecza, że ktoś strzelał.
– Dlaczego miałaby to robić? Powinna się przecież bać.
– Może Janet to wszystko wymyśliła. Jest, jaka jest. Wiesz, co o niej myślę.
Cała ta historia brzmiała to co najmniej dziwnie.
Magdalena przerwała rozważania, gdy Peo zaczął pchać wózek po trawie.
– Popracuj teraz – powiedział. – Nie możesz tylko tak siedzieć.
– Tak, jasne – odrzekła Magdalena.
Popracuj rękami, pomyślała. Tylko to dla niego się liczy.
Petter  wniósł  wszystkie  meble  do  przybudówki.  Teraz  składał  krzesła,  by  zyskać  więcej

miejsca.  Obserwowała  go  z  daleka,  jego  skupienie,  dokładność.  Szerokie  plecy.  Od  czasu  do
czasu  prostował  się  i  przeciągał  dłonią  po  przyprószonych  siwizną  lokach,  zupełnie
nieświadomy, że ktoś na niego patrzy.

Poczuła,  jak  przepływa  przez  nią  drobna  fala,  ssanie  w  żołądku,  które  zaczęło  schodzić

niżej.

W chwili, gdy wstała, by do niego podejść, zapikała komórka.
Wygrzebała  telefon  spośród  chusteczek  nawilżających  w  kieszeni  kurtki.  Esemes  przyszedł

od Lovisy.

„Rozmawiałaś z policją o samochodzie?”
„Rozmawiałam wczoraj z Christerem, ale niczego się nie dowiedziałam. Zadzwonię później

jeszcze raz. Pracuję w ogrodzie. A co u was? Jak się czuje Ulf?”

Lovisa musiała siedzieć z telefonem w ręku, bo odpowiedź przyszła szybko.
„Ok.  Nadal  trochę  w  szoku.  Denerwuje  się.  Pójdziemy  jutro  na  spacer?  Mam  być  przed

południem w poradni dziecięcej”.

„Pasuje”.
Kiedy  Magdalena  podniosła  wzrok  znad  komórki,  Pettera  już  nie  było  w  przybudówce.

Wzięła więc grabie i podjęła przerwaną pracę.

Petra słyszała z korytarza wzburzony głos Henrika Åhmana i nieco spokojniejszy Christera.
– Nie powiem ani słowa bez adwokata! Ani słowa!
– Załatwimy to. Nie ma problemu. Ale to potrwa parę godzin.
Patrzyła,  jak  kierują  się  w  stronę  cel  aresztu,  po  czym  wróciła  do  beznadziejnego

wertowania wydruków z komputera i kopii zdjęć.

–  Tu  jesteś,  Petra  –  powiedział  Geir,  jakby  szukał  jej  wszędzie  i  na  koniec  znalazł  w

najmniej spodziewanym miejscu.

background image

Jak  zwykle  usiadł  na  poręczy  fotela,  opierając  się  nogami  o  podłogę.  Żółta  karteczka

samoprzylepna zwisała z jego palca wskazującego jak mała flaga.

– Więc Åhman wrócił? – zagadnęła.
– Tak, i zaplątał się w masę nowych kłamstw. Musimy się przekonać, czy jesteśmy w stanie

wydobyć z niego coś sensownego. A tobie jak idzie?

Przestań tu przychodzić.
– Drepczemy w miejscu – odparła, udając, że czyta trzymany w ręce wydruk.
–  Mogę  tylko  potwierdzić,  że  wygląda  na  to,  jakby  ktoś  rzeczywiście  majstrował  przy

samochodzie Ulfa Setha. Możesz wierzyć lub nie.

– Naprawdę? – powiedziała ze szczerym zdziwieniem.
–  Tak  to  się  przedstawia.  Technicy  wzięli  do  pomocy  paru  bystrych  gości  z  warsztatu  w

Torsby.  Nie  pytaj  mnie  o  szczegóły,  kiepsko  się  znam  na  samochodach,  ale  w  każdym  razie
znaleźli  uszkodzenie  hamulców,  które  nie  wynika  ze  zużycia.  Jeśli  chcesz  wiedzieć  więcej,
możesz zadzwonić do nich bezpośrednio.

Geir wyciągnął rękę, by Petra mogła wziąć kartkę.
–  Czy  myślisz,  że  wśród  twoich  podejrzanych  kłusowników  jest  ktoś,  kto  umiałby  coś

takiego zrobić?

– To zależy, na ile jest skomplikowane.
Oliver  Långström,  pomyślała.  Do  tego  ma  podobny  samochód.  Może  dla  pewności

powinnam jeszcze raz sprawdzić jego alibi.

– Damy Ulfowi ochronę? – zapytała. – A przynajmniej powiemy mu, żeby był ostrożny?
– Chyba będziemy musieli – odparł Geir. – Na wszelki wypadek.

62

M

agdalena  postawiła  komputer  na  kuchennym  stole

,  ale  trudno  było  jej  się  skupić  na  pisaniu

artykułu. Petter usiadł naprzeciw niej z policzkami zaróżowionymi po kilku godzinach pracy na
dworze.

– Ładny mamy dziś dzień – powiedziała.
– Tak, naprawdę piękny.
Oglądała pęcherze na dłoniach, których nabawiła się przy grabieniu mimo rękawiczek.
– Pokaż. – Petter wyciągnął rękę i lekko ujął jej dłoń w nadgarstku.
Drgnęła, gdy pogłaskał opuszkami palców jej skórę i powiódł nimi po bąblach.
– Ty mój mały szczurku biurowy – rzekł. – Nie masz siły do pracy.
– Przecież wiesz, że jestem prawdziwą damą – powiedziała, patrząc mu w oczy. – Dziękuję

za wczoraj. To znaczy, za pomoc.

background image

– E, to drobnostka.
– Nie, to coś ważnego. Bardzo wiele dla mnie znaczyło. I nie trzeba więcej, bym odzyskała

trochę sił. Trochę energii.

– Pomyślę o tym. Co będzie jutro w gazecie? – zapytał, puszczając jej dłoń.
– Piszę o trzydziestosześciolatku, który znów siedzi w areszcie, i o wczorajszej strzelaninie.

I krótki tekst o samochodzie Ulfa, choć policja nie chce zdradzić, co o tym sądzą.

– Ale Lovisa i Ulf powinni być czujni?
– Tak, Christer dzwonił do nich w tej sprawie.
Petter wypił łyk kawy i zajrzał do wnętrza filiżanki. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że

słoneczny weekend się skończył i znów nastał dzień powszedni. Wkrótce będzie poniedziałek.

– Jak się czujesz przed nadchodzącym tygodniem? – zapytał.
– Masz na myśli pakiet oszczędnościowy?
– Tak.
–  Nie  wiem.  Różnie.  Ale  nie  chcę  kupować  większego  domu,  jeśli  nie  będę  miała  stałej

pracy.

– Rozumiem.
Płacz  Liv  z  góry  przerwał  nagle  ich  rozmowę.  Magdalena  spojrzała  na  zegar.  Dziesięć  po

ósmej.  Czy  mała  teraz  weszła  w  nowy  rytm  i  będzie  szybko  zasypiać,  by  się  budzić  po  trzech
kwadransach?

– Zajmę się nią – rzekł Petter. – Ty popracuj.
Christer  usiadł  w  swoim  starym  fotelu  relaksacyjnym  i  wysunął  podnóżek,  nie  zapalając

jedynej lampy w pokoju.

Co  się  działo  z  Bodil  Sanner?  Jak  mogła  zachowywać  się  wobec  nich  tak  nieszczerze,

ewidentnie motać się w kłamstwach i ukrywać ważne informacje? Nigdy z czymś takim się nie
spotkał.

I ten Henrik Åhman, który wszystkiego się wypierał. Ale to właściwie nie był duży problem.

Kiedy przyjdą wyniki analizy DNA, jego przyznanie się nie będzie miało znaczenia.

Mimo  wszystko  powinien  być  zadowolony  z  dnia  pracy,  ale  nie  potrafił.  Dziwne  wywody

Torun z poprzedniego wieczoru kładły się na wszystko cieniem.

Bodil,  Henrik  i  Uvanå  nikły  powoli  w  jego  świadomości,  a  ich  miejsce  zajął  wysoki  głos

Torun, który znów zaczął odbijać się echem w jego głowie.

Co się stało? Co się dzieje?
Czy naprawdę pod jego naciskiem zajmowała się pracami domowymi wbrew swojej woli?

Czy przeszkadzał jej w robieniu rzeczy, które lubiła? Ale z której strony by na to spojrzeć, nie
mógł zrozumieć, jak do tego doszło.

Nie umiał widać czytać w cudzych myślach.
W  ciągu  ostatniej  doby  przeżywał  zmienne  emocje.  Najpierw  poczuł  się  zraniony  jej

słowami, ale w miarę upływu godzin zaczął odczuwać złość.

Kiedy zadzwonił telefon i w ciemności błysnęło imię Torun, pomyślał w pierwszej chwili,

że nie odbierze, ale w końcu to zrobił. Przygotowany na wszystko.

– Czemu to musi być takie trudne? – zapytała cicho.

background image

– Co jest takie trudne? Mówienie o swoich uczuciach?
– Gniewasz się na mnie?
– Trochę.
– No tak. Mogę to zrozumieć.
– To bardzo dziwne uczucie wiedzieć, że robiłaś tyle rzeczy, wbrew swojej woli.
– Ale to nie tak…
– A jak? Czuję się jak męska świnia, jak jakiś tyran domowy.
– Ale ja nie robiłam niczego wbrew woli, przysięgam.
– Na pewno?
– Na sto procent. Lubiłam cię rozpieszczać, ale zrozumiałam, że nie chcę tak przez cały czas.

Teraz, kiedy jestem sama w domu, żyję kanapkami i płatkami na mleku. Nie gotuję, nie prasuję i
nie muszę niczym się zajmować. Nie jestem taka, jak Gunvor. Nigdy nie będę.

– A więc uważasz, że ja i moja rodzina cię dusimy, czy jak to powiedziałaś?
–  Jesteś  mocno  związany  z  rodzicami,  z  waszym  domem  i  wspomnieniami,  a  ja  próbuję

znaleźć  w  tym  wszystkim  miejsce  dla  siebie.  To  nie  jest  łatwe,  dla  ciebie  też  nie,  bo  jesteś
rozdarty.

Kiedy mówiła, wydawała się taka delikatna. Taka malutka i wrażliwa.
– Więc nie lubisz, kiedy mówię za dużo o przeszłości? Nudzi cię to?
– Ależ, kochanie, oczywiście, że nie. Chyba to rozumiesz? Ale też chcę mieć w tym jakieś

miejsce.

Christer  słuchał  oddechu  Torun,  widział  oczami  duszy,  jak  siedzi  na  kanapie  i  szuka

właściwych słów gdzieś na suficie.

I nagle wszystko mu się ułożyło.
– Myśle, że… – zaczął Christer.
– Będziemy mogli mieszkać w tym domu – dokończyła Torun.
– Nie, nie. Znajdziemy coś własnego, co będzie nasze od samego początku.
Torun się roześmiała. Nie mógł nie słyszeć ulgi w jej głosie.
– Naprawdę tak myślisz? – zapytała.
– Naprawdę.
Najwyższy czas, by dał już spokój. I w kwestii dzieciństwa, i domu.
Gdyby Torun tu była, wziąłby ją za rękę i tulił długo i mocno, i może nigdy nie wypuścił. Bo

tak się teraz czuł. Było tylko ich dwoje. I przyszłość.

– Wystarczy ci już tej przerwy? – zapytał.
– Tak – odrzekła. – Tak, w zupełności. Jeśli obiecasz, że jutro zrobisz obiad.

background image

PONIEDZIAŁEK 15 PAŹDZIERNIKA

63

K

iedy  Magdalena  pomachała  Nilsowi  i  Petterowi

  rączką  Liv  trzymaną  w  swojej  dłoni  i

odprowadziła ich wzrokiem do końca drogi, usiadła na kuchennej sofie.

Znów  leżała  bezsennie,  rozpatrując  sprawę  ze  wszystkich  stron.  Z  jednej  i  z  drugiej.  Z

jednej, redakcja w Hagfors powinna się utrzymać. Z drugiej, bezdzietny mężczyzna był bardziej
stabilnym pracownikiem. Z jednej. I z drugiej.

Nie mogła jednak nic zrobić. Tylko czekać.
Niepokój  i  niepewność  gnębiły  ją  tak  mocno,  że  czymkolwiek  próbowała  się  zająć,  nie

mogła  się  ich  pozbyć.  Co  powinna  zrobić?  Do  spaceru  z  Lovisą  pozostało  co  najmniej  pięć
godzin.

Z Liv w ramionach przeglądała apatycznie „Värmlandsbladet”. Potem sięgnęła po telefon i

wybrała bezpośredni numer do Bertilssona.

Po zwyczajowych grzecznościach przedstawiła mu swój pomysł.
–  Pomyślałam,  że  mogłabym  pojechać  do  Uvanå.  Porozmawiać  z  ludźmi.  Wieś  żyjąca  w

strachu  to  klasyk.  Pociągnąć  sprawę  tej  dziwnej  strzelaniny,  czy  co  to  tam  było.  Co  o  tym
sądzisz?

Nie  było  to  nic  nadzwyczajnego,  raczej  wypełniacz,  ale  coś  musiała  robić,  a  nic  lepszego

nie przychodziło jej do głowy.

– Oczywiście – powiedział. – Zrób to. Jeśli ktoś odważy się mówić…
– Wierzę, że tak. Czy mogę wziąć ze sobą Jensa?
Właśnie,  potrzebuję  dnia  spędzonego  z  Jensem.  Brakuje  mi  naszego  żargonu,  wspólnej

jazdy samochodem, poczucia, że jestem w zespole. Może to będzie ostatni raz.

– Najpierw pojedź tam sama. Jeśli będzie coś ciekawego, on może dojechać. Jego godzina

dużo kosztuje, oboje o tym wiemy…

Bertilsson nie dokończył myśli.
Musimy oszczędzać, pomyślała Magdalena. Oszczędzać, oszczędzać, oszczędzać.
– Okej, więc pojadę tam z małą. Odezwę się.
– Dobrze.
Lepsze to niż nic.
Od  sobotniej  rozmowy  z  Bodil  miała  wrażenie,  że  powinna  do  niej  zadzwonić,  że  ona

chciała jej o czymś powiedzieć. Ale telefon milczał.

Może powinna pojechać z kwiatami. Zawsze, kiedy próbowała nawiązać kontakt z bliskimi

background image

podczas  lat  pracy  w  popołudniówce,  dzwoniła  do  drzwi  zaopatrzona  w  bukiet  kwiatów  i
szeroki  uśmiech.  I  za  każdym  razem,  gdy  to  działało,  a  przeważnie  tak  było,  dziwiła  się,  że
ludzie tacy są. Trochę uprzejmości i mogą wpuścić prawie każdego.

Nie, dam sobie spokój z kwiatami, pomyślała. Jeśli chce, porozmawia ze mną i bez nich. A

jeśli nie będzie jej w domu, to trudno. I tak muszę wyjść z czterech ścian.

Zadowolona,  że  ma  jakiś  plan,  zaczęła  ubierać  Liv.  Nim  otworzyła  drzwi  wyjściowe,

przejechała włosy szczotką i związała w koński ogon. Może być.

Niskie,  szare  niebo  zajęło  miejsce  weekendowego  słońca.  Pogoda  w  sam  raz  na

poniedziałek.

A jeśli naprawdę stracę pracę? Jeśli będę musiała sprzedać dom?
Żółta  drewniana  willa  nad  jeziorem  przesądziła  o  jej  powrocie  do  domu.  Jeżeli  miała

wrócić, musiała dobrze wybrać miejsce zamieszkania. Ładne i spokojne, ale z sąsiadami.

Znów  próbowała  odsunąć  tę  myśl  i  skupić  się  na  prowadzeniu  samochodu.  Liv  w  swoim

foteliku wyglądała na zadowoloną.

– Pojedziemy na małą wycieczkę? – zapytała Magdalena.
Christer  dawno  nie  był  taki  zadowolony,  prawie  szczęśliwy,  wodząc  wzrokiem  po  białej

tablicy. Tyle osób, tyle kresek tu i tam. Ale teraz wreszcie do czegoś doszli.

Oczywiste było, że to Henrik Åhman.
–  Przynajmniej  będziemy  mogli  zatrzymać  go  na  dłużej  –  rzekł  Geir.  –  To  świetnie.  Laila

odbyła już wiele rozmów z ludźmi, którzy uważają, że powinniśmy wsadzić za kratki całą grupę,
aż ktoś z nich się przyzna.

Christer  wyprostował  się  na  krześle.  Zrobili,  co  mogli,  wykonali  uczciwą  robotę,  o  której

mówił Geir. I przyniosła efekty.

– Ale on wciąż nic nie mówi? – zapytała Petra.
Geir pokręcił głową.
– Nie.
– Jak bardzo można być upartym? – zastanawiał się Urban. – Chyba rozumie, że pogrążą go

testy DNA. Czemu po prostu się nie przyzna, żeby w wiosce znów było spokojnie?

Geir tylko wzruszył ramionami.
– Myślicie, że zaplanował to razem z Bodil? – zapytał Folke.
– To by mnie wcale nie zdziwiło – odparł Christer. – Kłamie, więc można ją podejrzewać.
Geir  oparł  się  wygodnie  na  krześle,  wyjął  z  kieszonki  na  piersi  koszuli  porcję  snusu  i

otworzył wieczko wprawnym ruchem.

Popatrzył  na  nich,  kiwając  z  namysłem  głową.  Jakby  nie  miał  pewności,  czy  znaleźli  już

rozwiązanie, czy jeszcze nie.

Henrik Åhman się przyzna, pomyślał Christer. Powie wszystko, nim skończy się dzień.
A  czarny  płaszcz  przeciwdeszczowy  został  wysłany  do  SKL  do  analizy.  Pozostało  tylko

czekać.

Magdalena  zaczęła  swoją  rundę  po  Uvanå  od  Waldemara  Hallinga,  który  ze  zwieszoną

głową  opowiadał  monotonnie,  w  jakim  wszyscy  są  szoku  po  tym,  co  się  wydarzyło;  mówił  że
ich zgrana wspólnota została rozbita i może już nigdy nie będzie taka sama.

background image

Potem  zdobyła  wypowiedzi  od  starszego  małżeństwa,  które  było  na  spacerze  ze  swoim

wyżłem,  nim  stanęła  przed  domem  Janet  Antonsson  i  pozwoliła  jej  opowiedzieć  własnymi
słowami, co widziała i słyszała w sobotni wieczór. Liv została w samochodzie przy otwartych
drzwiach, a Magdalena i Janet stały na podwórzu i rozmawiały.

– Mam swoją teorię na ten temat, ale może nie powinnam dzielić się nią z prasą… Ty jesteś

córką Peo?

– Zgadza się – potwierdziła Magdalena.
– To sporo wyjaśnia.
– Co wyjaśnia?
– Dużo piszesz w tej gazecie. Rozmawiałaś już z Bodil?
– Nie, jeszcze nie.
– Ale chciałaś do niej jechać?
– Tak. – Magdalena skinęła głową. – Miałam taki zamiar.
– Muszę cię ostrzec.
Janet włożyła ręce do kieszeni i uniosła ramiona tak, że prawie dotykały uszu.
– Ostrzec?
Janet schyliła się i powiedziała konspiracyjnym tonem:
– Ona chyba oszalała. Alva.
– Oszalała?
– Coż, nie mieści się całkiem w normie, jeśli chcesz znać moje zdanie. Ale może teraz jest

lepiej, byłam tam parę dni temu.

– Chcesz powiedzieć, że jest niebezpieczna?
–  Prawie  mnie  pobiła  i  wypchnęła  za  drzwi  –  rzekła  Janet.  –  To  naprawdę  było  dość

przerażające. Nie zdziwiłabym się, gdyby to ona strzelała w sobotę.

– Tak myślisz?
– Wolę w to nie wnikać, ale nie można tego wykluczyć.
– Okej – powiedziała Magdalena. – Będę ostrożna.
Oszalała?  –  pomyślała  Magdalena,  znów  wsiadając  do  samochodu.  Mimo  wszystko  muszę

spróbować.

64

M

agdalena omal nie zawróciła

, kiedy zobaczyła na skraju lasu dom z zaciągniętymi żaluzjami.

Tu  mieszkali  ludzie,  którzy  nie  chcieli  gości.  Miała  wrażenie,  że  sam  dom  próbuje  ją  stąd
przepędzić. Wjeżdżając na podwórze, dostrzegła kątem oka ruch jednej żaluzji.

Czy  powinna  zaryzykować  i  od  razu  wziąć  ze  sobą  Liv,  czy  najpierw  zapukać  do  drzwi

background image

sama?

Nie, nie mogę zostawić Liv. Muszę ją wziąć.
Magdalena  obeszła  samochód,  zerkając  przy  tym  w  stronę  okna,  w  którym  poruszyła  się

żaluzja.  Kiedy  wyjęła  Liv  i  wzięła  ją  na  ręce,  otworzyły  się  drzwi  i  stanęła  w  nich  drobna
kobieta mniej więcej w jej wieku. Szare wdzianko sięgało jej prawie do kolan.

Pasuje  do  niej  imię  Bodil,  pomyślała  Magdalena.  Starała  się  wyglądać  jak  najbardziej

przyjaźnie, idąc przez podwórze z Liv na ręku.

–  To  ja  jestem  Magdalena  Hansson  –  przedstawiła  się.  –  Z  „Värmlandsbladet”.

Rozmawiałyśmy w sobotę przez telefon. A to Liv. Dziś moja mała współpracownica.

– Aha – powiedziała Bodil.
Magdalena nie sądziła, że tamta poda jej rękę, ale to zrobiła. Z rezerwą.
– Chcę złożyć wyrazy współczucia – rzekła. – Nie wiem, jak skomentować to, co się stało.

Ale to straszne.

Przełożyła Liv na drugie biodro, pokołysała ją trochę, a kiedy Bodil wciąż milczała, podjęła

wątek:

– Jestem tu, by napisać o nastrojach we wsi. O tym, że ludzie się boją.
– Czego się boją? – zapytała Bodil. – Tylko my mamy się czego bać, Alva i ja.
– Ale od środy działo się dużo więcej. Była jakaś strzelanina…
– To zwykłe nieporozumienie.
– … a teraz się okazało, że ktoś uszkodził samochód Ulfa Setha. Że ktoś, a może parę osób

chciało, żeby wypadł z drogi. Dzieją się dziwne rzeczy. Może wejdziemy i porozmawiamy przez
chwilę?

– Ale ja nie chcę być w gazecie.
– Nie musisz.
Bodil wpuściła ją z wahaniem do przedpokoju i uśmiechnęła się lekko do Liv.
– Mały słodziak.
Magdalena odpowiedziała jej uśmiechem i zdjęła Liv czapkę.
– Napijesz się kawy? – zapytała Bodil.
– Chętnie.
Kiedy tam stały, Alva wyszła z pokoju i uważnie im się przyjrzała. Krwawiły jej wargi, a

włosy leżały na głowie jak tłusty, płaski hełm.

Magdalena cofnęła się instynktownie na jej widok. Janet miała rację, dziewczynka nie czuła

się dobrze.

– To Magdalena Hansson – przedstawiła ją Bodil. – Wypije kawę i trochę porozmawiamy.

Nie bój się.

Magdalena  wypowiedziała  ostrożne  „cześć”,  a  Bodil  pogłaskała  Alvę  po  plecach,  jakby

zmarzła i potrzebowała ogrzania.

Spojrzenie Alvy trochę złagodniało, ale twarz miała równie spiętą jak wcześniej. W ogóle

nie zwróciła uwagi na Liv.

Potem znikła w swoim pokoju równie nagle, jak się pojawiła.
–  Boi  się  wszystkich,  którzy  tu  przychodzą  –  wyjaśniła  Bodil.  –  Ale  ty  na  szczęście  nie

background image

brałaś udziału w polowaniu.

Petra rozejrzała się po korytarzu i zaczekała, aż wszyscy przejdą, nim przemknęła do pokoju

socjalnego. Nie miała teraz siły spotkać się z Geirem. Szybko umyła swój kubek i napełniła po
brzegi kawą. Używała go tak długo, że logo Friluftsfrämjandet zaczynało blaknąć.

Wypiła parę łyków na stojąco i poszła z resztą kawy do pokoju, starając się jej nie rozlać.
Kiedy  w  końcu  się  tam  znalazła,  zamknęła  drzwi  i  usiadła  za  biurkiem.  Za  mało  spała.

Kłębiące  się  myśli  pozwoliły  jej  zasnąć  dopiero  po  drugiej.  Myśli  o  Geirze  i  o  nerwowym
spojrzeniu Ulfa Setha.

Zastanawiała  się,  czemu  tak  się  zdziwiła,  kiedy  się  dowiedziała,  że  samochód  Ulfa

naprawdę został celowo uszkodzony. Czy to było zdziwienie, czy też coś innego?

Kilka razy odtwarzała w pamięci sceny w domu Sethów, wsłuchiwała się uważnie w to, co

zostało, a co nie zostało powiedziane, studiowała jego gesty i mimikę.

Coś jej się nie zgadzało, nawet jeśli nie umiała tego sprecyzować.
Właściwie  nie  było  nic  dziwnego  w  jego  nerwowym  sprzątaniu  puszek  i  w  niespokojnym

spojrzeniu, a jednak nie mogła przestać o tym myśleć.

Wstała w końcu, wzięła ze sobą kawę i poszła do Folkego.
– Muszę z tobą porozmawiać – powiedziała, siadając na krześle dla gości.
– Jasne – odparł Folke i odwrócił się szybko od komputera.
Wyglądał na zaniepokojonego.
– Nie denerwuj się – uspokoiła go. – Muszę głośno pomyśleć. O Ulfie i o tym wypadku.
– Okej. Więc?
Odstawiła kubek z kawą na jego biurko.
– Nie wiem. Ale coś mi w tym nie pasuje.
– Co masz na myśli?
Petra nie wiedziała, jak zacząć. To wszystko wydawało się takie naciągane.
–  Więc  tak  –  zaczęła  w  końcu.  –  Byłam  u  niego  w  domu  w  piątek.  Jego  żona  wygląda  jak

cień  człowieka,  jakby  nie  spała,  odkąd  się  urodził  ich  syn.  Ulf  mógł  jej  pomóc  tamtego  dnia,
kiedy nie było polowania, ale schował się w garażu.

– Czy nie tak reagują mężczyźni? – odpowiedział Folke. – Zamykają się w swoim świecie,

żeby uciec od problemu.

–  Niby  tak,  ale  on  był  naprawdę  zdenerwowany.  Nie  mam  co  do  tego  wątpliwości.

Myślałam, że jest tak, jak mówi, że boi się tego kłusownika, który zabił wilka. Ale teraz jestem
prawie pewna, że stara się unikać Lovisy.

Słowa popłynęły same. W końcu udało jej się sprecyzować, co o tym myśli.
– Nie chciał, żeby go przejrzała, po prostu. I ten wypadek… A jeśli to nie był wypadek?
Folke wyraźnie się zdziwił.
– Ale przecież porządnie się poturbował. A może nie?
– Mówi, że tak.
Folke długo się zastanawiał, nim powiedział:
– Uważasz, że celowo zjechał z drogi. Ale dlaczego…?
Urwał w połowie zdania.

background image

No właśnie, pomyślała Petra. Upozorowanie wypadku wprowadza wszystkich w błąd.
Dopiła kawę i wstała,
– Chcę tam wrócić i sprawdzić. Pojedziesz ze mną?
Liv nie chciała siedzieć w kuchni, kiedy czekały na kawę, więc żeby ją zabawić, Magdalena

obchodziła  z  nią  cały  parter,  starając  się  jednak  trzymać  w  bezpiecznej  odległości  od  pokoju
Alvy.

Na ile była właściwie szalona?
W  salonie  stała  zabytkowa  komoda  z  mnóstwem  fotografii  w  ramkach.  Większość

przedstawiała  Alvę  w  różnym  wieku.  Magdalenie  zrobiło  się  przykro,  gdy  spojrzała  na
najnowsze zdjęcie. Trudno było sobie wyobrazić, że przedstawia tę samą osobę, którą dopiero
co spotkała w holu.

Liv  patrzyła  z  zaciekawieniem  na  białe  kartki  ze  chrztu  i  ślubu,  ułożone  w  równych

rządkach. Magdalena musiała przytrzymać jej niecierpliwe rączki, żeby czegoś nie zniszczyły.

Na ścianie nad komodą wisiały starsze fotografie. Pierwsza z prawej przedstawiała malucha

na wiklinowym fotelu, wyłożonym zwierzęcą skórą.

Svante,  pomyślała  w  pierwszej  chwili.  Na  zdjęciu  był  Svante,  ze  słodkimi  dołeczkami  i

wszystkim  innym.  Wyglądało  wprawdzie  na  stare,  lecz  nabrała  pewności  dopiero  po
przeczytaniu  nazwy  zakładu,  wytłoczonej  złotymi  literami:  Josephssons  Foto,  Hagfors.
Josephssonowie zamknęli działalność w połowie lat osiemdziesiątych.

– Kto to jest? – zapytała, kiedy Bodil weszła do pokoju.
– Pär.
Była tak zaskoczona, że nie wiedziała, co powiedzieć.
– Słodki. Naprawdę.
– Kawa powinna być już gotowa – rzekła Bodil i wyszła do kuchni.
– Jesteście spokrewnieni z Ulfem lub Lovisą Sethami? – zapytała Magdalena, kiedy usiadły

do stołu.

– Nic mi o tym nie wiadomo. Dlaczego pytasz?
Właśnie, dlaczego pytam?
Kiedy Petra minęła zakręt, na którym Ulf wypadł z drogi, wjechała na parking znajdujący się

kilkaset metrów dalej i wyłączyła silnik.

Folke  nie  odezwał  się  od  chwili,  gdy  opuścili  komisariat.  Wyczuwała  jego  sceptycyzm.  A

jednak chciała, by był tu razem z nią.

Wysiedli w milczeniu z samochodu i poszli poboczem szosy. Pęd samochodów mijających

ich jeden za drugim sprawiał, że chwilami prawie tracili równowagę.

Kiedy  znaleźli  się  na  miejscu  wypadku,  Petra  zeszła  do  rowu.  W  trawie  było  pełno

błotnistych  śladów  po  holowaniu.  Stała  dłuższą  chwilę,  patrząc  na  miejsce,  w  którym  się
zatrzymał samochód Ulfa. Drzewa po obu stronach były wysokie, a teren kamienisty.

Uczucie, że coś się tu nie zgadza, przybrało jeszcze na sile.
– Wiesz, czy kazali mu dmuchać w balonik? – zapytała.
– Na pewno tak – odparł Folke.
Petra wiedziała, że myśli to samo, co ona.

background image

–  Idealnie  się  zmieścił  –  powiedziała.  –  Między  blokami  skalnymi  i  pniami.  Starannie

wybrał miejsce.

– Myślę, że ty naprawdę masz rację.
Stali jeszcze przez chwilę, spoglądając na ślady kół, kończące się w rowie.
Petra nie wierzyła w to, co widziała. Wolałaby się mylić.
– Żeby zrobić coś takiego, trzeba być naprawdę zdesperowanym – rzekła.

65

O

czywiście, że możecie mieć rację

, ale narażanie się na takie niebezpieczeństwo to zbyt duży

hazard. Mógł przecież zostać inwalidą.

–  Wiem  –  odparła  Petra.  –  I  nie  mówię,  że  tak  było,  ale  mimo  wszystko  powinniśmy

sprawdzić to jeszcze raz.

–  Poza  tym  sam  nie  zgłosił  tego  uszkodzenia  –  ciągnął  Geir.  –  Jeśli  dobrze  pamiętam,  to

informacja od tej dziennikarki?

– W takim razie to sprytne posunięcie z jego strony, że ją w to wciągnął – zauważył Christer.

– Wszyscy daliśmy się nabrać.

Dzięki, Christer. Nie jesteś taki głupi.
– Ale jak to się wiąże? – zapytał Geir. – Dlaczego to zrobił?
Petrę  zdziwił  pobrzmiewający  w  jego  głosie  sceptycyzm.  Naprawdę  nie  rozumiał,  czy  też

celowo kwestionował jej słowa, bo obawiał się, że koledzy wyczują wibracje między nimi?

–  Też  tego  nie  rozumiem  –  przyznała.  –  Ale  mam  dziwną  pewność,  że  Ulf  nie  jest

prześladowaną ofiarą, jaką chce się wydawać.

– Henrik Åhman siedzi w areszcie za zamordowanie Pära Sannera – przypomniał jej Geir. –

Jak Ulf miałby być w to zamieszany? A ten zabity wilk?

– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia – wyznała Petra. – Ale czuję, że coś w tym jest.
Kiedy  Magdalena  wyjechała  na  szosę,  wyjęła  komórkę,  by  zadzwonić  do  centralnej

redakcji, ale nie miała zasięgu. Na wyświetlaczu nie pojawiała się ani jedna kreska.

Podczas  jazdy  trzymała  telefon  w  ręku,  spoglądając  na  niego  w  równych  odstępach  czasu.

Niekiedy pojawiała się jedna lub dwie kreski, by równie szybko zniknąć.

Dopiero  w  okolicach  Geijersholm  sygnał  na  tyle  się  ustabilizował,  że  mogła  spróbować

zadzwonić w czasie jazdy.

Bertilsson jak zwykle od razu odpowiedział i wyjątkowo pozytywnie przyjął to, co zrobiła.

Nawet  z  pewnym  zadowoleniem,  chociaż  Bodil  nie  życzyła  sobie  być  cytowana.  Tak  jakby
chciał podtrzymać jej dobry nastrój.

Kiedy omówili szczegóły techniczne i doszli do porozumienia, że trzeba po południu wysłać

background image

Jensa do Janet Antonsson, Bertilsson chrząknął po drugiej stronie.

– Charlotta Carlén i Axel Johansson przyjadą jutro do Hagfors.
Redaktor naczelna i przewodniczący organizacji związkowej.
Magdalena czuła, jak zaciska się jej żołądek.
– Spotkają się o pierwszej z tobą, Björnem i Iris w redakcji w Hagfors.
– Okej – odpowiedziała.
–  Pewnie  się  domyślasz,  że  chodzi  o  pakiet  oszczędnościowy.  Przyjeżdżają  do  was,  skoro

nie możecie być tam na miejscu, kiedy zostanie przedstawiony. To ważne, żebyście otrzymali te
same informacje i mieli taką samą możliwość zadawania pytań.

Cholera. Teraz już pozamiatane.
Nawet  nie  próbowała  interpretować  głosu  Bertilssona,  szukać  odrobiny  nadziei,  której  by

mogła się uchwycić. Było już po wszystkim.

Nie wiedząc jak, przejechała całą drogę do domu. Liv zasnęła w foteliku, lecz zatrzepotała

rzęsami, kiedy Magdalena wyłączyła silnik. Wciąż trzymała w dłoni mokrą od potu komórkę.

Szybko wybrała numer Lovisy i oparła się o zagłówek, słuchając kolejnych sygnałów.
Jutro o pierwszej.
– Tu Lovisa.
– Cześć, tutaj Magda. Jak się czujesz?
– Dosyć dobrze. A ty?
– Beznadziejnie. Jutro przyjeżdża redaktor naczelny, żeby się spotkać ze mną i z redaktorami

z Sunne i Torsby. Będzie też przewodniczący związku. To może oznaczać tylko jedno.

–  Ojej  –  odpowiedziała  Lovisa.  –  Poczekaj,  tylko  włączę  tryb  głośnomówiący.  Zmieniam

pieluchę.

Z łazienki odbijało się lekkie echo.
– To nie brzmi dobrze – podjęła. – Ale to nie oznacza, że zwolnią ciebie, prawda?
– Wiem, że nie. Ale się na to nastawiam, więc w razie czego nie będę zaskoczona. Tak jest

lepiej.

Lovisa  krzątała  się  na  drugim  końcu.  Zaklęła  cicho  na  coś,  co  widać  nie  działało  tak,  jak

powinno.

Kiedy Magdalena czekała, aż jej rozmówczyni skończy to, czym się zajmuje, zaczęła znowu

myśleć o fotografii nad komodą Bodil i uśmiechnęła się do siebie.

– Właściwie jak dobrze znałaś Pära Sannera? – zapytała.
– Co? – zdziwiła się Lovisa. – Co masz na myśli?
–  Byłam  dziś  w  Uvanå  i  rozmawiałam  z  Bodil.  A  na  ścianie  zobaczyłam  starą  fotografię.

Słowo daję, chłopiec był taki podobny do Svantego, że z początku pomyślałam, że to on. Ale to
był Pär w dzieciństwie. Niesamowite. Można by pomyśleć, że to on był ojcem Svantego.

Parsknęła śmiechem.
– Ale nie był – odparła Lovisa.
– No przecież wiem. Tylko żartowałam. Ale podobieństwo jest szokujące. Wiecie na pewno,

że nie jesteście z nim w jakikolwiek sposób spokrewnieni, ty albo Ulf?

– Nic mi o tym nie wiadomo.

background image

Liv zaczęła się wiercić i Magdalena przestała drążyć temat.
– Pójdziemy potem na spacer? – zapytała Lovisa.
– Nie wiem, czy zdążę. Muszę jeszcze spróbować wysłać ten artykuł. Zadzwonię.
– Oczywiście – zgodziła się Lovisa. – Nie ma sprawy, przejdę się sama.

66

G

eir zebrał wszystkich w sali konferencyjnej

, gdzie czekał na nich z pytaniem.

– Zakładając, że Ulf Seth sfingował wypadek… czemu miałby to robić?
Wygląda na wyczerpanego, pomyślał Christer. Jakby osłabł tuż przed linią mety i próbował

znów się rozpędzić. Sam czuł mniej więcej to samo.

– Żeby coś ukryć – odpowiedział Urban. – Żeby nas zmylić. Odwrócić uwagę.
Geir skinął głową.
– Prawdopodobnie. Ale w jakiej sprawie?
– Morderstwa – podsunęła Betty.
Geir wydał ledwo słyszalne westchnienie. Pozostali milczeli przez dłuższą chwilę.
– Myślę podobnie jak Betty – powiedział Folke. – Żeby uszkodzić własne hamulce i zjechać

do rowu, trzeba mieć naprawdę dobry powód.

– Jeżeli Ulf jest zamieszany w morderstwo Pära, to jaka jest jego rola w tym wszystkim? –

zapytał Geir. – Jaki ma motyw?

Urban muskał palcami starannie wypielęgnowaną brodę.
–  Pär  i  Ulf  pracowali  razem  –  rzekł.  –  Czyżby  nie  miał  lepszej  okazji  do  zabicia  Pära  niż

podczas polowania na łosie?

Folke skinął głową.
– Tyle że – powiedział – Pär mógł notować, gdzie i kiedy mają się spotkać i Ulf byłby od

razu podejrzany. Podczas polowania miał szansę ukryć się w tłumie.

Geir wzruszył ramionami.
–  Oczywiście.  Przynajmniej  w  pewnym  stopniu.  Teraz  jednak  nie  może  się  ukryć.  Figuruje

na naszej liście, a wiedział, że tak będzie.

–  Mordercy  po  prostu  nie  są  wybitnie  inteligentni  –  wtrącił  Urban.  –  To  już  mogliśmy

stwierdzić wcześniej, prawda?

Christer musiał niechętnie przyznać, że w tym, co mówi Urban, rzeczywiście coś jest.
Zawsze wychodzili z założenia, że morderstwo jest czymś starannie przemyślanym, że jest w

nim jakaś logika, ale przy bliższym oglądzie prawie nigdy tak nie było.

–  Mam  wątpliwości,  ale  jedźcie  po  niego  –  rozstrzygnął  Geir,  dając  znak  Christerowi  i

Petrze. – Przynajmniej usłyszymy, co ma do powiedzenia.

background image

Magdalena włączyła ekspres do kawy i zaczęła napełniać zmywarkę, która dziś wyjątkowo

była pusta i czysta. Petter zaczynał rozumieć.

– Najadłaś się? – zapytała, biorąc talerzyk Liv.
Kiedy Liv odpowiedziała szerokim uśmiechem, Magdalena zobaczyła coś jak małe ziarenko

ryżu w dolnej szczęce.

– Co? Ten nieszczęsny ząbek wreszcie wyszedł?
Pochyliła  się,  by  dokładnie  go  obejrzeć,  i  delikatnie  musnęła  wargami  pokrytą  puszkiem

główkę Liv.

Że też Lovisy wcale nie rozbawiło podobieństwo Svantego i Pära. Magdalena przecież tylko

żartowała, mówiąc, że Pär mógłby być jego ojcem. Też pomysł.

Zgarnęła resztki jedzenia z talerza Liv, wstawiła go do zmywarki i właśnie miała wylać do

zlewu resztę zimnej herbaty, kiedy nagle zatrzymała się w połowie ruchu i myśli.

Nie, stwierdziła po chwili. Nie, to niemożliwe. Na pewno nie.
Wróciła do monotonnej pracy, lecz myśl zdążyła już zapuścić w niej korzenie.
Czy zrobili trzy próby in vitro, nim wreszcie się udało? Nie pamiętała dokładnie, ale było

ich  dużo.  Lovisa  tłumaczyła,  może  trochę  bardziej  szczegółowo  niż  Magdalena  by  chciała,  że
problemem były plemniki Ulfa, zbyt powolne czy coś w tym rodzaju, jednak on w ogóle nie brał
pod  uwagę  banku  spermy.  Mógł  mieć  tylko  własne  dziecko,  żadne  inne.  Innej  możliwości  nie
było.

– Nie umiem sobie wyobrazić życia bez dziecka – mówiła Lovisa. – Na szczęście w końcu

się nam udało. Inaczej nie wiem, co bym zrobiła.

Magdalena  pamiętała,  jak  Lovisa  ucałowała  Svantego  w  czółko,  nim  przystawiła  go  do

drugiej piersi.

Inaczej nie wiem, co bym zrobiła.
Myśl  zaczęła  kiełkować  i  z  pamięci  wypłynął  jeszcze  jeden  obraz.  To  było  w  czasie

długiego  popołudniowego  spaceru,  kiedy  Liv  i  Svante  zaczynali  już  siadać  w  wózkach.  Oboje
oglądali z zachwytem otaczający ich świat.

– Jakie on ma ładne oczy – zauważyła Magdalena. – Wyjątkowy kolor.
Lovisa odpowiedziała jej szczegółowym wykładem z genetyki: rodzice z brązowymi oczami

rzadko mają niebieskookie dzieci, lecz czasami się to zdarza, a że jej babcia i mama Ulfa miały
niebieskie oczy, jest to całkiem możliwe.

Magdalena nigdy się nie zastanawiała nad kolorem oczu Lovisy i Ulfa.
Inaczej nie wiem, co bym zrobiła.
– Teraz, kochanie, pośpij po obiedzie – zarządziła.
Podniosła Liv z krzesełka, zabrała do łazienki i zmyła z jej buzi resztki jedzenia.
Ale to chyba niemożliwe. Na pewno.
Wciąż  odpychała  od  siebie  powracającą  z  uporem  myśl,  kiedy  niosła  Liv  do  sypialni,  w

której  nadal  było  ciemno.  Jakby  i  ona,  i  Petter  uznali,  że  nie  warto  podnosić  rolet  między
drzemkami małej.

Po  raz  pierwszy  od  dawna  Liv  nie  protestowała.  Kiedy  tylko  znalazła  się  w  łóżeczku,

zaczęły jej opadać powieki.

background image

Magdalena nakręciła pozytywkę i zaczęła kołysać łóżeczko.
Zdarza się czasem, że rodzice z brązowymi oczami mają niebieskookie dzieci.
Oczy Alvy były intensywnie niebieskie.
Dokładnie tak, jak Svantego.
Może  jednak  powinnam  porozmawiać  z  policją,  pomyślała,  nawet  jeśli  to  wszystko  jest

czystą  fantazją.  Mogłaby  pomówić  z  Christerem.  Albo  z  Petrą.  Tak  po  prostu,  bez  żadnych
sugestii.

Kiedy Liv usnęła, Magdalena wymknęła się z sypialni, zostawiając uchylone drzwi, i zeszła

na dół.

Komórka leżała na stole w kuchni. Wzięła ją w zamyśleniu, ważąc w dłoni.
A  może  powinna  porozmawiać  z  Lovisą?  Ale  co  miałaby  jej  powiedzieć?  „Myślę,  że  Pär

Sanner jest ojcem Svantego?”

I że Ulf się tego domyślił.
Stała  przez  dłuższą  chwilę  z  telefonem  w  ręku,  zanim  wyszukała  numer  Christera,  lecz  w

chwili, gdy miała zadzwonić, rozmyśliła się. Łatwiej będzie porozmawiać z Petrą.

Po krótkim wyszukiwaniu znalazła jej numer.
Płynęły  kolejne  sygnały.  Kiedy  włączyła  się  poczta,  Magdalena  zastanawiała  się,  co

powiedzieć. Dziwnie byłoby nagrywać na pocztę swoje podejrzenia. Rzekła więc tylko:

„Cześć,  tu  Magdalena  Hansson.  Zadzwoń  do  mnie,  kiedy  to  odsłuchasz.  Muszę  o  czymś

porozmawiać. Nie chodzi o moją pracę, tylko o Pära Sannera”.

Pielęgniarka w poradni dziecięcej poradziła jej, by korzystała z chwil, kiedy Liv śpi, i też

odpoczywała, lecz dziś było to niemożliwe. Chodziła z pokoju do pokoju, ogarniając bałagan,
jak sama to nazywała.

Biedna,  biedna  Lovisa,  myślała,  podnosząc  z  kuchennej  podłogi  metalową  trzepaczkę  i

zestaw plastikowych miarek. Jeśli to prawda, musi dźwigać taką tajemnicę.

Kiedy się wyprostowała, usłyszała otwierające się drzwi wejściowe.
– Halo! Kto tam? – zawołała.
Nikt nie odpowiedział, więc krzyknęła jeszcze raz:
– To ty, tato?
Znów żadnej odpowiedzi. Usłyszała za to odgłos przekręcanego zamka.
Ciężkie kroki rozległy się w holu i w drzwiach stanął Ulf Seth, w kołnierzu ortopedycznym i

dresie.

Gdy spojrzała mu w oczy, zrozumiała, że ma rację. Zastygła w połowie ruchu, palce ściskały

trzepaczkę tak mocno, że czuła ból. Spojrzenie Ulfa przygwoździło ją do podłogi.

– A, to ty – rzuciła tak lekko, jak tylko potrafiła.
Jakby  to  było  zupełnie  naturalne,  że  zjawił  się  bez  zapowiedzi  w  jej  domu.  Jakby  to  robił

prawie codziennie.

Kiedy nie odpowiedział, tylko dalej się w nią wpatrywał, chrząknęła i przełknęła ślinę.
– Jak szyja? – spytała tym samym sztucznie swobodnym tonem. – Widzę, że możesz chodzić.
Z tego, co pamiętała, Ulf nigdy wcześniej u niej nie był.
Komórka, pomyślała, szukając jej wzrokiem.

background image

Jest. Na stole. Dokładnie pomiędzy nimi.
Ulf zignorował jej grzecznościowe uwagi.
– Musimy porozmawiać – rzekł, siadając na kuchennej sofie.
– Okej – zgodziła się Magdalena i podeszła do stołu.
Zachowuj się naturalnie, staraj się nie patrzeć na telefon.
Nie patrz na telefon. Po prostu go weź.
– O czym? Czy coś się stało? Dowiedziałeś się czegoś o tym sabotażu?
Kiedy usiadła na krześle, Ulf położył obie ręce na stole.
W odległości dziesięciu centymetrów.
– Chcesz, żebym o czymś napisała?
Sprawiał  wrażenie,  jakby  słowa  Magdaleny  w  ogóle  do  niego  nie  docierały.  Miała  z  nim

mniej więcej taki kontakt jak z Vendelą i Vanessą, kiedy siedziały ze słuchawkami w uszach, a
ona o tym nie wiedziała.

– Ta sprawa ze Svantem i Pärem – rzekł. – Słyszałem, co mówiłaś Lovisie.
– To był tylko żart – Magdalena próbowała się roześmiać. – Na Boga, chyba to rozumiesz.
Nim zdążyła zareagować, Ulf zgarnął telefon. Nonszalancko. Jakby należał do niego.
Magdalenie udało się powstrzymać impuls, by rzucić się przez stół i wyrwać go z jego ręki.

I  tak  by  się  jej  nie  udało.  Był  o  wiele  za  silny.  Poza  tym  udawali  przecież,  że  jest  zupełnie
normalnie i nic specjalnego się nie dzieje.

Ulf obracał telefon w dłoni, nawet na niego nie patrząc.
–  Mówi,  że  mnie  kocha  i  zrobiła  to  dla  nas  –  powiedział.  –  Słyszałaś  kiedyś  coś  tak

głupiego?

– Ale co? – zapytała Magdalena. – Kto co zrobił?
– Zdradziła mnie z Pärem. Ale nikt się o tym nie dowie. Nigdy.
Włożył wolną rękę do kieszeni bluzy. Kiedy znów ją wyjął, trzymał w niej czarny pistolet.
Z  początku  nie  docierało  do  niej  to,  co  widziała.  Czy  to  jakiś  żart?  Chciała  się  już

roześmiać, lecz przeszła jej ochota, gdy spojrzała w jego oczy.

Nigdy  nie  widziała  pistoletu  z  tak  bliska.  Przez  długą  chwilę  wpatrywała  się  tylko  w

kanciastą  lufę,  którą  Ulf  lekko  poruszał.  U  wylotu  widziała  dwa  otwory,  jeden  duży  i  drugi
trochę mniejszy.

Czy to była prawdziwa broń? A może tylko bardzo realistyczna atrapa, o jakich czasem się

czyta?

– Działa – jakby czytał w jej myślach. – Możesz mi wierzyć.
Bawił się palcem wskazującym na cynglu, nie odrywając od niej wzroku.
Spojrzenie Magdaleny wędrowało od pistoletu do komórki.
Pistolet. Komórka.
Pistolet. Komórka.
Słodkawy,  chemiczny  zapach  podrażnił  jej  nozdrza  i  spłynął  do  gardła.  Widziała  jak  przez

mgłę, że Ulf wkłada komórkę do drugiej kieszeni.

Muszę pomyśleć. Muszę. Pomyśleć.
Więcej nie zdążyła, bo na stół spadło opakowanie tabletek i wylądowało tuż przed nią.

background image

A to co takiego? O co mu właściwie chodzi?
– Masz je zjeść – polecił Ulf. – Wszystkie. Teraz.
Zobaczyła, że pistolet drży. Na wierzch dłoni Ulfa wystąpiły grube żyły.
Myśl.
Powoli obróciła opakowanie.
– Co to jest? – zapytała tak spokojnie, jak tylko mogła się zdobyć.
– Tabletki nasenne. Możesz je tym popić. – Wskazał ruchem głowy na kubek wypełniony do

połowy zimną kawą.

Magdalena obracała opakowanie, potrząsała nim.
Myśl. Zyskaj na czasie.
– Otwórz! – krzyknął Ulf. – Otwórz, mówię!
Udało  jej  się  w  końcu  otworzyć  i  wyjąć  okrągły  słoiczek.  Etykieta  wskazywała,  że  lek

przepisano Lovisie jakiś miesiąc temu.

Spojrzała  na  kuchenny  zegar.  Dwadzieścia  po  pierwszej.  Nils  wróci  ze  szkoły  dopiero  za

parę godzin. Petter będzie najwcześniej o wpół do szóstej.

Czy nikt nie może przyjść i zadzwonić do drzwi?
Kiedy Bengt był zdrowy, irytowało ją czasem, że przychodzi na pogaduszki, przynajmniej w

niektóre  dni.  Teraz  dałaby  wszystko,  by  usłyszeć  jego  kroki  na  schodach  i  gromkie  „hoho”  z
holu.

–  Mam  jedno  pytanie  –  rzekła.  –  Naprawdę  sobie  wyobrażasz,  że  nikt  nie  zwróci  na  to

uwagi?

Sama się zdziwiła, że wrócił jej głos.
– To proste – odparł Ulf. – Ostatnio źle się czułaś, wszyscy o tym wiedzą. Zwłaszcza Lovisa

i ja.

– Czy Lovisa jest z tobą w zmowie?
To chyba niemożliwe!
–  W  ostatnich  miesiącach  mówiłaś  w  kółko  o  tym,  jak  ci  źle  i  ciężko  –  ciągnął  Ulf.  –  Jak

wyczerpuje cię opieka nad dziećmi. Petter też wie, jak było trudno.

Magdalena czuła, jak napinają się i drętwieją mięśnie jej rąk.
– Obiecuję, że nikomu nie powiem. Nigdy – szepnęła. – Jeśli tylko przestaniesz.
Znów  spojrzała  na  zegar.  Gdyby  tylko  udało  jej  się  wciągnąć  Ulfa  w  rozmowę,  zyskać  na

czasie…

– Sam się unieszczęśliwiasz, Ulf – spróbowała.
W tej samej chwili Liv zaczęła płakać na piętrze.
Ulf spojrzał na sufit, potem na Magdalenę i uśmiechnął się.
– Zostaw ją – powiedział. – Poleży i popłacze, aż weźmiesz te tabletki.
Wskazał pistoletem na słoiczek.
Magdalena  siedziała  na  krześle  jak  sparaliżowana.  Płacz  Liv,  coraz  bardziej  histeryczny,

rozdzierał ją w środku. Ulf widział, jak cierpi.

– Krzyk dziecka bardzo działa na nerwy, kiedy człowiek jest w stresie, prawda? Jeśli się nie

pospieszysz, sam go uciszę. Poduszka na buzię i po wszystkim. Zdarza się, że matki w głębokiej

background image

depresji robią to, nim odbiorą sobie życie.

Magdalena nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać.
Tato. Przyjdź mi pomóc.

67

I

 

pomyśleć,  że  znów  pracujemy  razem

  –  rzekł  Christer,  kiedy  jechali  Storgatan.  –  Dawno  nie

mieliśmy okazji.

– To prawda, dawno – przyznała Petra.
W  innym  momencie  uległaby  pewnie  sentymentom.  Teraz  jednak  była  w  pełni

skoncentrowana na tym, co ich czeka.

Ulf. Czy to on mógł zabić Pära?
Chociaż  na  wjeździe  do  garażu  przed  jego  domem  nie  stał  żaden  samochód,  Christer

zaparkował przy drodze.

Lovisa miała na sobie tę samą spraną tunikę co poprzednio. Spojrzała na nich spod grzywki,

gdy  otwierała  drzwi.  Pewnie  chciała  ukryć,  że  przed  chwilą  płakała,  pomyślała  Petra,  lecz
niespecjalnie jej się to udało.

– Czy coś się stało? – zapytała Petra.
Lovisa  wytarła  policzek  dłonią,  odwróciła  głowę  i  ze  wszystkich  sił  starała  się

powstrzymać nowy atak płaczu. Petra oglądała profil jej odwróconej twarzy, a Christer w tym
czasie zamykał za nimi drzwi.

– To moja wina – zaszlochała.
– Loviso, uspokój się – powiedziała Petra. – Co jest twoją winą?
– Wszystko. Wszystko jest moją winą.
– Usiądźmy i porozmawiajmy.
Wprowadziła delikatnie Lovisę do salonu i posadziła na kanapie. Na środku pokoju leżał na

podłodze rozłożony notes. Niektóre strony, zapisane niebieskim atramentem, były pogniecione.

– Co jest twoją winą? – spróbowała jeszcze raz.
– Nie potrafię żyć bez Ulfa, a teraz na wszystko jest za późno. – Lovisa pociągnęła nosem. –

Zrobiłam to dla niego. Wszystko zrobiłam dla niego i dla nas.

– Co zrobiłaś dla niego?
– Tak bardzo chciałam mieć dziecko, ale on nie chciał pomocy. Zrobiłam to tylko raz. Tylko

raz.

Petra nic z tego nie rozumiała.
– Loviso, uspokój się – powtórzyła. – Co takiego zrobiłaś?
– Spałam z Pärem.

background image

Petra poszukała spojrzenia Christera nad jej głową.
– Spałaś z Pärem Sannerem, żeby mieć dziecko?
–  Inaczej  musiałabym  zostawić  Ulfa.  Albo  przeżyć  całe  życie,  nie  będąc  nigdy  matką.  Nie

dałabym rady.

Kiedy Petra szukała słów, w Lovisie jakby pękła tama. Z szaleńczą prędkością wyrzuciła z

siebie,  jak  do  tego  doszło,  jak  pilnowała  dni  płodnych  i  jak  tamtego  wieczoru  zabrała  parę
koleżanek  na  spontaniczną  imprezę  i  poszła  do  Jontego  tylko  z  jedną  myślą.  Wybór  Pära  był
czystym  przypadkiem.  Przejeżdżał  koło  nich  w  drodze  do  domu  i  zaproponował,  że  ją
podwiezie.

–  Poznaliśmy  się  przez  Ulfa  –  wyjaśniła.  –  I  stało  się  to,  co  się  stało.  Okłamałam  go,  że

biorę pigułki.

– Więc nie wiedział, że Svante jest jego? – zapytała Petra.
–  Chyba  się  domyślał.  Powiązał  jedno  z  drugim.  Wysłał  do  mnie  kilka  maili,  robił  jakieś

aluzje. Ale ja nie odpisałam. I nigdy bym mu tego nie powiedziała.

Lovisa spojrzała na notes na podłodze i znów zaczęła histerycznie płakać.
– Gdzie jest Ulf? – zapytał bezgłośnie Christer za jej plecami.
Kiedy Lovisa trochę się uspokoiła, Petra zapytała:
– Czy możesz opowiedzieć, co się dziś wydarzyło?
Lovisa przetarła twarz rękawem i pociągnęła nosem.
–  Zadzwoniła  do  mnie  Magdalena  Hansson,  a  ja,  idiotka,  włączyłam  tryb  głośnomówiący.

Była u Bodil Sanner, zobaczyła jakieś zdjęcie Pära z dzieciństwa i zażartowała, że był podobny
do  Svantego.  Przynajmniej  myślę,  że  żartowała,  ale  trudno  powiedzieć.  Zaraz  przyszedł  Ulf,
rzucił  mój  pamiętnik  na  podłogę  i  wykrzyczał,  że  wie  o  tym,  że  Pär  jest  ojcem  Svantego,  że
wiedział  przez  cały  czas.  Mówił,  że  stanie  się  podejrzany  o  morderstwo,  jeśli  to  wyjdzie  na
jaw. I że to będzie moja wina.

–  Gdzie  jest  teraz  Ulf?  –  zapytała  Petra,  znów  szukając  spojrzenia  Christera  i  wstając  z

kanapy.

– Nie wiem. Wyszedł jakiś czas temu. Zawsze tak robi, kiedy się pokłócimy.
– Zadzwonię do Magdaleny – rzekła Petra w drodze do drzwi.
Sygnały płynęły bez odpowiedzi. W końcu włączyła się poczta.
Dopiero,  gdy  się  rozłączyła,  zobaczyła  nieodebrane  połączenie  od  „Magdalena  H,

Värmlandsbladet”.

Cholera.

68

background image

K

iedy  zaczął  dzwonić  telefon

,  który  leżał  teraz  w  kieszeni  kurtki  Ulfa,  oboje  zesztywnieli.

Dzwonił i dzwonił, ale Ulf nawet się nie pofatygował, by sprawdzić, kto to jest.

No, dzwoń, myślała intensywnie Magdalena. Zadzwoń jeszcze raz.
Telefon w końcu umilkł, ale po chwili zapikał. Nowa wiadomość głosowa.
Jens.  To  na  pewno  Jens,  który  potrzebuje  adresu  Janet  albo  więcej  instrukcji  przed

fotografowaniem. Zadzwoń znowu, Jens.

– Otwórz! – wrzasnął Ulf, by przekrzyczeć Liv.
Płacz z góry wzmagał się z każdą chwilą.
Ulf pogroził jej pistoletem. Był tak czerwony na twarzy, że wyglądał, jakby go dusił własny

ortopedyczny kołnierz.

– Mam już tego dość! Jeśli nie otworzysz, pójdę do niej na górę!
On nie żartuje. On naprawdę to zrobi.
Ręce  Magdaleny  trzęsły  się  bez  żadnej  kontroli,  ale  w  końcu  udało  jej  się  odkręcić

plastikowe wieczko. Tak jak podejrzewała, słoiczek był prawie pełny.

Zaczęło jej dzwonić w głowie. Coraz głośniej i głośniej.
– Szybciej! – ponaglił ją Ulf.
Kiedy znów zaczął dzwonić telefon, podniósł głos jeszcze bardziej, by mieć pewność, że go

słyszy:

– Masz pięć sekund. Pięć.
Dźwięczało jej w głowie, jakby ktoś uderzał w czaszkę od środka kamertonem.
Niech mi ktoś pomoże. Szybko.
Potem wsypała połowę tabletek do ust i popiła zimną kawą.
– Wszystkie! – ryknął Ulf. – Masz wziąć wszystkie i przechylić słoiczek, żebym widział, że

jest pusty.

Magdalena wpatrywała się w pistolet, łykając resztę tabletek i pokazując puste opakowanie.
Niech  ktoś  teraz  przyjdzie.  Proszę,  niech  ktoś  przyjdzie.  Petter.  Jens.  Gunvor.  Proszę,

proszę.

Ale  na  dworze  było  zupełnie  cicho.  Nie  słyszała  samochodu  na  ulicy.  Ani  szczekania  psa.

Tylko bezradny krzyk Liv.

Nie mogę zasnąć, dopóki ktoś nie przyjdzie. Nie mogę.
Wpatrywała  się  w  pistolet  w  dłoni  Ulfa,  kolbę,  która  błysnęła,  kiedy  nią  poruszył.  Lśniła.

Diamenty. Gwiazdy. Jak wszystkie gwiazdy we wszechświecie. Takie piękne. Tak nieskończenie
cudowne.

69

background image

C

hrister  włączył  koguta

  i  ruszył  przez  dzielnicę  willową  z  maksymalną  prędkością,

podskakując  na  spowalniaczach  i  zygzakując  między  kwietnikami,  a  Petra  w  tym  czasie
nadaremnie próbowała się dodzwonić do Magdaleny.

– Czemu, do diabła, Lovisa nie zadzwoniła na policję, kiedy Ulf wyszedł z domu? – spytał

Christer. – Albo do Magdaleny, żeby ją ostrzec. To nie do wiary.

– Bo jest naiwna – odpowiedziała Petra. – I go kocha.
– Chcesz powiedzieć, że nie wierzy, że to Ulf zastrzelił Pära?
– Dokładnie. Myślę, że tak właśnie jest. Myśli tylko o tym, co zrobiła sama.
Christer zahamował przed domem Magdaleny i zobaczył, jak Petra wyskakuje z samochodu,

nim zdążył wyłączyć silnik. Po chwili też pobiegł przez trawnik.

Z domu dobiegał płacz dziecka, który przybierał na sile w miarę, jak się zbliżali.
Petra była już na schodach i waliła w zamknięte drzwi.
– Otwierać! Policja!
Christer nie wiedział, czy to sobie wmówił, ale wydało mu się, że dostrzegł w kuchni Ulfa,

który po chwili znikł jak cień. Magdaleny nie widział.

– Myślę, że próbuje uciec drugą stroną – powiedział.
Petra zeskoczyła ze schodów i pobiegła za róg domu. Tyle dobrego, że Ulf był po wypadku i

nie mógł daleko uciec. Jeśli oczywiście nie symulował.

– Co tu się dzieje?
Znajomy głos dobiegał zza żywopłotu. Gunvor.
– Christer? Co wy tu robicie?
– Przynieś klucz Magdaleny! Szybko!
Christer  nigdy  nie  widział  matki  biegnącej  tak  szybko  jak  teraz,  gdy  po  paru  sekundach

wróciła z zapasowym kluczem.

– Dziękuję – powiedział, wyjmując go z jej dłoni. – Wróć teraz do domu. I nie wychodź.
Szybko  włożył  klucz  do  zamka,  przekręcił  i  wpadł  do  środka  z  odbezpieczoną  bronią.

Rzeczywiście,  drzwi  na  ganek  były  szeroko  otwarte.  Z  salonu  zobaczył  Ulfa  z  kołnierzem
ortopedycznym na szyi, biegnącego przez trawnik z zadziwiającą prędkością.

Ale co on trzymał w dłoni? Pistolet?
Wybiegł  z  ganku  i  zobaczył  Petrę  zatrzymującą  się  przy  krzakach  porzeczek.  Musiała

widzieć to samo.

– Stój! – krzyknął. – Rzuć broń! Będę strzelał.
Ulf przebiegł jeszcze parę kroków, nim zwolnił i podniósł ręce. Głowę miał opuszczoną.
– Rzuć broń! – powtórzył Christer.
Czarny pistolet upadł z głuchym stukiem na ziemię.
Kiedy  Christer  stał  z  wycelowaną  bronią,  Petra  podbiegła,  odpinając  od  paska  kajdanki.

Brutalnie wykręciła ręce Ulfa do tyłu i powiedziała do niego coś, czego Christer nie zrozumiał.

– Dasz radę? – krzyknął.
– Tak. Znajdź Magdalenę.
Włożył  pistolet  do  kabury  i  pobiegł  do  kuchni,  starając  się  ignorować  dochodzący  z  góry

krzyk.

background image

Magdalena  leżała  na  podłodze  z  nogami  pod  krzesłem.  Na  stole  leżało  przewrócone  puste

opakowanie  po  tabletkach.  Christer  upadł  na  kolana  i  zaczął  nią  potrząsać  w  rozpaczliwej
próbie nawiązania kontaktu.

– Magda! Słyszysz mnie? Odpowiedz, proszę!
Magdalena nie wykazywała jednak żadnych oznak życia, tylko bezwładnie się poddawała.
Wyjął komórkę i wybrał numer 112, próbując jednocześnie wymacać puls na jej szyi.
Nareszcie. Słabiutkie uderzenia. Jak u pisklęcia.
Muszę wywołać wymioty, pomyślał i włożył palce do jej gardła. Muszę wydobyć z niej to

świństwo. Próbował raz za razem i Magdalena wydawała co jakiś czas bulgoczący odgłos, lecz
jej ciało było już zbyt wiotkie, by współpracować.

Rozdzierający płacz na piętrze był wprost nie do zniesienia.
– Nie możesz umrzeć, Magda! – krzyknął. – Posłuchaj Liv. Ona cię woła. Potrzebuje cię. My

też cię potrzebujemy. Musisz z nami zostać!

Nareszcie usłyszał syrenę karetki.

70

P

ierwszą rzeczą, jaką poczuła Magdalena po obudzeniu

, był ból gardła. Potem ból głowy, który

eksplodował w skroniach przy każdym oddechu.

Gdzie ona jest? Czy żyje?
Zmrużyła  oczy  przed  światłem;  mogła  je  przyjmować  tylko  w  małych  dawkach,  by  nie

rozsadziło jej głowy. Po chwili zobaczyła Pettera: siedział pochylony przy jej szpitalnym łóżku
z łokciami na kołdrze. Czuła obejmujące ją ręce.

Ulf po drugiej stronie stołu. Pistolet.
– Liv – próbowała wykrztusić, lecz nie bardzo się jej udało.
– Jest w domu z dziadkiem – uspokoił ją Petter.
Magdalena wyswobodziła jedną dłoń z jego uścisku i dotknęła nią gardła. Miała uczucie, że

od przełyku do żołądka ma wielką, otwartą ranę.

–  Musieli  ci  zrobić  płukanie  żołądka  –  wyjaśnił  Petter.  –  Tym  razem  niewiele  brakowało,

Maggie.

Dopiero teraz zobaczyła, że płakał.
– Chodź – powiedziała. – Połóż się przy mnie.
– Chyba nie mogę – mruknął, zerkając w stronę drzwi.
– Pewnie, że możesz. Chodź.
Petter  zdjął  buty  i  wśliznął  się  do  łóżka,  obejmując  ją  ciasno  ramionami.  Wciąż  miał  na

sobie robocze spodnie, pachniał lekko trocinami, potem i tym szczególnym zapachem, który miał

background image

tylko on. Tylko jeden Petter na całym świecie.

Za oknem zapadał zmrok. Leżeli zupełnie nieruchomo, nie mówiąc do siebie ani słowa.
– I to by było na tyle – zakończył Geir, ścierając wszystko, co napisał na białej tablicy.
Christer patrzył, jak znikają kolejne nazwiska. Wszystkie znaki zapytania.
Ulf Seth przyznał się do zamordowania Pära Sannera. Jakby to mogło coś zmienić.
Christer mógł myśleć tylko o Magdalenie, leżącej bez życia na kuchennej podłodze.
Po  innych  też  nie  było  widać  prawdziwej  ulgi,  jaką  zwykle  się  odczuwa  po  wyjaśnieniu

sprawy. Urban wpatrywał się w jeden punkt na blacie stołu. Folke wodził palcem wskazującym
po brzegu filiżanki. Dookoła, raz za razem.

– Wiec groził Magdalenie narzędziem zbrodni? – odezwała się pierwsza Betty.
– Tak, i płaszcz od deszczu też był jego – odrzekła Petra. – Mam wrażenie, jakby wszystkie

zapory  puściły  po  wysiłku,  jaki  włożył  w  podsuwanie  fałszywych  tropów  i  fingowanie
wypadków. Przyznał się do wszystkiego.

Urban oderwał wzrok od punktu na stole.
– Mówią, że mordercy rzadko kierują się logiką.
Folke wypił łyk kawy i powiedział:
–  I  pomyśleć,  że  oboje  byli  niewierni.  I  Pär,  i  Bodil.  Pisali  na  tym  samym  komputerze,

ukrywając przed sobą tajemnice.

Petra poprawiła się na krześle, które lekko zaskrzypiało.
–  Pytanie,  jaki  rodzaj  niewierności  jest  gorszy  –  rzekła  Betty.  –  Przespać  się  raz  z

niewłaściwą osobą, czy dzielić z kimś innym najskrytsze myśli i uczucia.

Geir  odłożył  gąbkę  i  podszedł  do  stołu.  Wypolerowana  biała  płaszczyzna  lśniła  za  jego

plecami, gdy po raz ostatni zamykał notes.

Christer  kupił  peklowanego  łososia  i  słoik  musztardowego  sosu  a  potem  nakrył  do  stołu

najładniej, jak potrafił.

Kiedy  odcedzał  ziemniaki,  czuł,  że  odnajduje  w  sobie  jakiś  spokój.  Sprawa  morderstwa

została wyjaśniona, a Magdalena zaczęła wracać do zdrowia. Miała jeszcze zachrypnięty głos,
kiedy do niej dzwonił pół godziny temu, ale powiedziała, że lekarze gwarantują jej powrót do
pełnej formy.

Umył zlew, przetarł blat i spojrzał na zegar.
Powinna już tu być, jeśli wyjechała tak, jak napisała w mailu.
– Cześć! Jestem w domu.
Zanim wyszedł do przedpokoju, Torun zdjęła już buty i wbiegła do kuchni w płaszczu.
Tym razem się nie opierała, gdy wziął ją w ramiona i mocno przytulił.
– Tak się cieszę, że wróciłaś – rzekł.
Jej ręce na jego plecach. Dłonie delikatnie głaszczące ramiona. Czoło na jego piersi.
– Co to takiego? – zapytała, patrząc na stół.
–  Przynajmniej  ziemniaki  obrałem  sam.  Obiecuję,  że  nauczę  się  więcej,  ale  jestem

wykończony po całym dniu pracy.

– Chodź, usiądźmy. Wygląda świetnie.
Kiedy wyszła do przedpokoju, by zdjąć płaszcz, Christer wyjął z lodówki dwa piwa.

background image

–  Zajrzałam  dziś  na  Hemnet

[2]

  –  uśmiechnęła  się,  gdy  wróciła  do  kuchni.  –  Tylko  tak,  dla

zabawy. Chcesz zobaczyć, co znalazłam?

– Chętnie.
Uśmiechnęła się tak szeroko, że wyraźnie zobaczył mały półksiężyc w jej policzku.
Petra  siedziała,  wpatrując  się  w  monitor  komputera,  gdy  usłyszała  za  sobą  głos  Geira.  I

„Värmlandsbladet”,  i  „Länstidningen”  zamieściły  wiadomości  o  wyjaśnieniu  sprawy
morderstwa, ale przejrzała tylko nagłówki, nie mogąc zebrać myśli, by przeczytać resztę.

– No tak – powiedział Geir. – Wracam na południe.
Nareszcie, pomyślała, odwracając się do niego i patrząc mu prosto w oczy.
– Okej – odparła. – Dziękujemy bardzo za pomoc.
Wstała i obeszła biurko.
– Musicie jeszcze popracować nad tym zabitym wilkiem – przypomniał.
Na ramieniu miał podróżną torbę, a w ręku trzymał teczkę z laptopem.
– Nie można mieć wszystkiego – skwitowała.
Na korytarzu było cicho, nawet Folke poszedł już chyba do domu.
– Mam nadzieję, że moja obecność nie była uciążliwa.
– Nie, skąd.
Geir nie ruszał się z miejsca, jakby nie potrafił się zmusić do wyjścia.
– Czy mogę cię tylko przytulić? – zapytał w końcu.
Kiedy skinęła głową, odstawił bagaże i mocno ją do siebie przyciągnął.
Pocałunek  był  prawie  namiętny.  Obejmowała  go  za  szyję,  patrząc  przez  cały  czas  w

niebieskie oczy.

Parę sekund później została sama w pokoju.
Jeden raz, pomyślała. Jeden raz i nigdy, nigdy więcej.

background image

WTOREK 16 PAŹDZIERNIKA

71

M

agdalena obudziła się

, gdy Ernst Losjö wsunął głowę przez drzwi i zapytał, czy czuje się na

siłach, by przyjąć gościa.

Kiedy  skinęła  głową  i  odruchowo  przeczesała  palcami  włosy,  Björn  wszedł  do  pokoju,

niosąc zapakowany w celofan bukiet kwiatów w dłoni.

– Niestety – odparła z uśmiechem. – Nie udzielam wywiadów.
Gardło nadal ją bolało, gdy mówiła.
–  Widzę,  że  nie  jestem  jedynym  wielbicielem  –  odrzekł,  kładąc  swój  bukiet  obok

czerwonych róż, które dostała od Pettera.

Potem przysunął krzesło do jej łóżka.
– Jak się czujesz?
– Jako tako. Jestem zmęczona i trochę mi słabo. A ty?
Björn wzruszył ramionami.
– W każdym razie nam się udało. Tym razem.
– Tak, słyszałam. Ale co będzie z Iris?
– Była mocno podłamana. Trudno się dziwić.
Redaktor  naczelny  zadzwonił  do  Magdaleny  przed  południem  i  oznajmił,  że  redakcja  w

Hagfors ma pozostać, podobnie jak w Torsby, natomiast redakcja w Sunne będzie zlikwidowana
z końcem roku.

– Ale czy to prawda, że będziemy pracować na trzy czwarte etatu?
– Tak – potwierdził Björn. – Kokosów z tego nie będzie. Jaki związek zawodowy zgadza się

na coś takiego?

Bo nie ma alternatywy, pomyślała. Inaczej nas też by zwolnili.
– Ale w gazecie nie powinno się zauważyć różnicy – dodał Björn.
–  Tak  powiedzieli?  Że  nie  będzie  widać  różnicy,  czy  pracujemy  na  pełny  etat,  czy  na  trzy

czwarte? – parsknęła Magdalena.

–  Mów,  co  chcesz,  ale  to  dopiero  początek  –  odrzekł  Björn.  –  Nas  też  niedługo  zwolnią.

Kończy się czas prasy drukowanej.

– Nie mów tak – zaoponowała Magdalena. – I wiesz, przykro mi, że byłam dla ciebie taka

wredna w ostatnim tygodniu. Przepraszam.

–  Nie  szkodzi.  Poza  tym  miałaś  rację.  Zawsze  lepiej  dla  gazety,  jeśli  dziennikarz  ma

kontakty.

background image

– Choć nie powinny być zbyt bliskie, bo wtedy też może być źle.
Przyłożyła dłoń do gardła. Miała wrażenie, że ból wewnątrz trochę zelżał.
– Teraz się nie poddamy – dodał Björn. – „Värmlandsbladet” ma być symbolem najlepszego

dziennikarstwa w północnym Värmlandzie.

– Oczywiście – zgodziła się. – Ale najpierw dokończę urlop macierzyński.
– Ty? Urlop? Nie wierzę.
Bodil siedziała przy kuchennym stole i wyglądała przez okno. Nad wsią leżało szare niebo,

trawnik był pełen wilgotnych, na wpół zwiędłych liści.

Alva  miała  przyrodniego  brata.  Pär  także  zdradził,  co  najmniej  tak  samo  jak  ona.  Jakby  to

mogło coś zmienić.

Teraz  przynajmniej  nie  musiały  już  niczego  się  bać.  Niczego  prócz  samego  życia,

codzienności, z którą będą musiały nauczyć się sobie radzić. Ze wstydem i poczuciem winy.

Kiedy zobaczyła santa fe wyjeżdżające powoli na drogę z przyczepą, wstrzymała oddech.
Potem wstała od stołu i pobiegła.
Popędziła przez drzwi i w dół po schodach.
Biegła przez trawnik w pończochach, klejących się do stóp w mokrej trawie.
– Henriku! – krzyknęła. – Zatrzymaj się!
Myślała już, że odjedzie, nawet się nie oglądając, ale w końcu zatrzymał samochód i opuścił

szybę.

– Dokąd? – łapała oddech. – Dokąd jedziesz?
Miał smutny wyraz twarzy i puste spojrzenie.
– Do domu – odparł.
– Nie możesz tak po prostu odjechać, rozumiesz? Nie chciałeś się pożegnać?
Wielka gula w gardle sprawiła, że nie czuła bólu w stopach pokaleczonych przez żwir.
– Przepraszam – powiedział Henrik.
– Ale ty nie możesz odjechać, nie możesz. Nie umiem bez ciebie żyć!
– Bodil…
–  Może  nie  moglibyśmy  tutaj  mieszkać,  ale  Alva  i  ja  możemy  się  przeprowadzić.

Dokądkolwiek. Jak tylko odzyska siły. Zacząć od nowa. Tak jak marzyliśmy.

– Proszę…
– To się ułoży. Powiedz, że się ułoży, powiedz!
– Posłuchaj…
Wsunęła ręce przez okno, chwyciła go za ramię.
– Kocham cię, Henriku.
– Myślałaś, że zabiłem Pära. Myślałaś, że skrzywdziłem Alvę. Zrozum, tak się nie da. Nie

ufasz mi.

– Ale to było nieporozumienie – chlipnęła Bodil. – Bałam się, byłam skołowana. Przecież

wiedziałam, że to nie ty. W głębi ducha nigdy nie wątpiłam.

– Alva nigdy mnie nie zaakceptuje.
– Ale z czasem… Henriku, proszę.
Henrik ruszył, Bodil zaczęła biec, by go zatrzymać.

background image

– Przepraszam – powtórzył. – Po prostu nie dam rady.
Nie oglądając się za siebie, wyjechał na drogę i zniknął.

background image

Podziękowania

Dla:
…Karin  Linge  Nordh  (wydawcy)  i  Johna  Häggbloma  (redaktora)  za  okazaną  jeszcze  raz

mądrość, ciepło i zaangażowanie. Bez Was nie dałabym rady.

…grupy  łowieckiej  z  Granberget  za  to,  że  zgodziliście  się,  bym  poszła  z  Wami  na

przeszpiegi  jesienią  2011.  Specjalne  podziękowania  dla  Torda  Wikströma  i  Donny.  Byliście
niesamowici.

…grupy  łowieckiej  z  Uvanå  (szczególnie  dla  Raino  i  Andreasa  Lehikoinenów)  za  dobrą

opiekę  w  czasie  polowania  jesienią  2012.  Specjalne  podziękowania  dla  Karla-Axela
Gundersvika, Lindy Hollsten i „Dużego Jonasa” Anderssona, którzy pozwolili mi siedzieć na
ich stanowiskach. Mam nadzieję, że za bardzo nie przeszkadzałam.

…Lennarta Kjellandera (komisarza wydziału kryminalnego Komendy Głównej Policji) za

przeczytanie,  poprawki  i  szukanie  rozwiązań,  kiedy  literatura  musiała  czasem  iść  na
kompromis z rzeczywistością.

…pastor  Birgitty  Halvarsson,  która  opowiedziała  mi,  jak  duchowni  pracują  z  ludźmi  w

szoku i w żałobie.

…Håkana  Karlssona  i  Moniki  Gustafsson,  moich  superlektorów,  za  zaangażowanie  i

trafne uwagi. Dziękuję, że użyczyliście mi swojego cennego czasu.

…Erica Bengtssona za owocne improwizacje.
I  ostatnie,  lecz  bardzo  ważne:  dziękuję,  dziękuję,  dziękuję  całej  reszcie  Forum,  bez

wymieniania osób. Wszyscy jesteście wspaniali!

background image

Przypisy

[1]

 Szwedzki Urząd Ochrony Przyrody.

[2]

  Hemnet  –  największa  w  Szwecji  strona  internetowa  z  ogłoszeniami  o  domach  i

mieszkaniach na sprzedaż (przyp. tłum.).


Document Outline