background image

Tytuł orginału: STAR WARS: Bane of the Sith 

Autor: Kevin J. Anderson 

Tłumaczenie: Wojciech „Quother” Bogucki 

 

Bastion Polskich Fanów Star Wars, Stopklatka i tłumacze nie 

czerpią żadnych dochodów z opublikowanie poniższych treści. 

Tłumaczenie jest wykonane dla fanów, przez fanów 

 
 
Niczym rzucony sztylet szukający celu, „Valcyn” - jedyny ocalały z bitewnej rzezi statek - przecinał 
hiperprzestrzeń.  
Po bitwie na Ruusan wszyscy Lordowie Sithów byli martwi... oprócz jednego. Niepozorna „myślowa 
bomba”, zdetonowana w szlachetnym samobójczym akcie przez Lorda Sithów Kaana, unicestwiła 
także wszystkich rycerzy Jedi pod dowództwem Lorda Hotha. Każdy użytkownik mocy na Ruusan 
został zniszczony, bez względu na to, czy służył światłu czy mrokowi. Republika miała jednak 
jeszcze innych rycerzy Jedi, gdy tymczasem Bractwo Ciemności zostało wybite do nogi. Został tylko 
Darth Bane.  
- Tchórz - przemówił za nim głośno głuchy głos widma, które właśnie pojawiło się w ciasnym 
wnętrzu eleganckiej kabiny pilota. - Zawiodłeś mnie, Lorda Kaana i wszystkich swoich braci Sithów.  
Pięści Bane’a zbielały, gdy zacisnął je na sterach, a pogardliwie skrzywione usta odsłoniły zaciśnięte 
zęby. Szeroko otwarte oczy czujnie omiatały hiperprzestrzeń, przez którą się przedzierał szukając 
schronienia... i odrodzenia.  
Obok niego, nie zajmując miejsca w wyglądającym jak ostrze noża statku, przysiadł wizerunek 
Qordisa, odzianego w ciemność Lorda Sithów. Pełzały po nim jeszcze trzaskające wyładowania 
energii... zło, które pozostało z martwego człowieka.  
Qordis zwrócił w stronę Bane’a podłużną, upiorną twarz. Jego oczy były jak dwa żarzące się węgle 
wewnątrz atramentowych oczodołów. Widmo wymierzyło w Bane’a szponiasty palec, a osławione, 
inkrustowane obsydianem pierścienie zamigotały w świetle kokpitu.  
- Mylisz się, Mistrzu Qordis - zaprzeczył skulony w kabinie pilota Bane. - Nie jestem tchórzem. Ktoś 
musiał uciec, aby płomień mrocznej wiedzy nie zgasł na zawsze. Głowa Bane’a była gładko 
ogolona, choć skóra na niej nie była pozbawiona przebarwień. Nad mocną, kwadratową szczęką 
niczym latarnie lśniły ogromne oczy. Zwaliste ciało było wystarczająco muskularne, żeby wzbudzić 
grozę w każdym wrogu, ale oskarżająca aura Mistrza Sithów studziła nawet silną do niedawna 
determinację Bane’a.  
- Opuściłeś nas, Bane.  
- Przeciwnie, zamierzałem jedynie chronić dziedzictwo Sithów! Muszę kontynuować dzieło 
Ciemności, aby istnienie całego Bractwa - i nasze również - nie zostało zapomniane. Pomimo 
niepokojącej obecności widma, Bane próbował skoncentrować się na pilotażu i studiował 
koordynaty lotu. Pociągnął za stery i statek wyszedł z hiperprzestrzeni, a surrealistyczna próżnia 
otoczyła go ze wszystkich stron. Na tle rozgwieżdżonego nieba zgrabny pojazd zaczął opadać w dół 
siłą rozpędu wspieraną przez potężne silniki.  
Pojazd kierował się ku surowemu, jaskrawemu światłu słońca Onderonu. W tym układzie 
słonecznym tylko jedna planeta nadawała się do zamieszkania, i był to właśnie Onderon, mający 
cztery nieregularne księżyce, a wśród nich Dxun - księżyc bestii.  
Kto wie, może właśnie tam znajdzie odkupienie i ograniczy rozmiary katastrofy. 
Bane zacisnął wargi i cicho mruczał, zmagając się z poczuciem winy. Oznajmił wcześniej Lordowi 
Kaanowi, co myśli o jego szaleńczym planie z „myślową bombą” i nie zgadzał się na taktykę 
całkowitej i destrukcyjnej kapitulacji. Stojąc jeszcze na spustoszonym i usłanym ciałami polu bitwy 
na Ruusan, sprzeciwiał się masowemu samobójstwu Bractwa Sithów, nawet jeśli miałoby to 
oznaczać zadanie podobnego ciosu Rycerzom Jedi. Kiepska to wymiana, przekonywał, podnosząc w 
wojennych namiotach odzianą w rękawicę pięść, podczas gdy ranni i wściekli Mroczni Lordowie 
myśleli tylko o zemście na swoich towarzyszach.  
Niestety, jak to bywało w przeszłości, Sithowie byli bardziej pochłonięci wzajemnymi waśniami, 
próbując wspiąć się na szczyt po ramionach współbraci. Czyż nie dostrzegali, co uczynili swoim 

background image

mrocznym marzeniom? Darth Bane był świadkiem tych wydarzeń. Nawet w obliczu totalnej klęski 
Bractwa Ciemności, jego członkowie bardziej hołubili własną chwałę niż zjednoczenie przeciwko 
wspólnemu wrogowi.  
Przegrali przez swoje szaleństwo. Bane cieszył się, że był już daleko od głupców, dysponujących 
zbyt dużą mocą. 
- Wymówki i usprawiedliwienia - przemówiło upiorne widmo martwego Lorda Qordisa, 
anihilowanego razem z resztą na Ruusan. - Jako uczeń też rozczarowywałeś, Bane. Inni, których 
szkoliłem, wykonywali polecenia, a ty się zawsze stawiałeś. Odmówiłeś zrobienia tego, co konieczne 
i nigdy ci nie zależało na dokończeniu szkolenia. Qordis wydawał się rosnąć w oczach, dopóki jego 
gniewny wizerunek nie wypełnił całej kabiny „Valcyna”. - Jak zatem zamierzasz dokończyć swoją 
misję?  
- Przetrwanie i chwała Sithów są dla mnie najważniejsze - mruknął Bane. - Ale mnie 
zlekceważyliście - „Valcyn” przedzierał się przez przestrzeń międzyplanetarną w kierunku Dxun, 
gdzie Bane miał nadzieję odrodzić zakon. - Teraz wszyscy jesteście martwi, a ja mam wreszcie 
szansę wskrzesić zakon we właściwy sposób.  
Wyglądający na dotknięty trądem, zielony księżyc był już w zasięgu. Choć popękany i wyciśnięty 
przez silne pływy, Dxun obfitował w zabójcze formy życia i nieprzebyte dżungle rojące się od 
drapieżców, bardziej przerażających niż jakikolwiek Jedi byłby sobie w stanie wyobrazić. Bane 
słyszał wcześniej o długiej i mrocznej historii księżyca, na którym miał nadzieję znaleźć 
schronienie.  
Kiedy zerknął na bok okazało się, że widmo Lorda Qordisa zniknęło. Westchnął z ulgą i zaczął 
nurkować w kierunku studni grawitacyjnej księżyca bestii, zastanawiając się czy uda mu się znaleźć 
wśród tej koszmarnej roślinności jakieś bezpieczne lądowisko. Poczucie ulgi było jednak 
przedwczesne.  
- Nie uda ci się ujść bezkarnie! - słowa Qordisa eksplodowały w umyśle Bane’a. Panel kontrolny 
„Valcyna” rozbłysnął gejzerami iskier. Silniki zakrztusiły się i wydały z siebie głuchy dźwięk, który 
nie dodawał otuchy. Uszkodzona jednostka zadrżała i zagrzechotała, spadając w dół niczym 
zaostrzony, trójkątny kamień. Wszystkie systemy statku przestały funkcjonować.  
Bane desperacko próbował uruchomić silniki, starając się jednocześnie wycisnąć jak najwięcej 
mocy z repulsorów. Kadłub przelatującego przez atmosferę Dxun statku rozgrzał się do 
czerwoności. a wokół niego zaczęły trzaskać błyskawice. Wyładowania atmosferyczne rzucały 
pojazdem na wszystkie strony.  
- Bądź przeklęty, Lordzie Qordis - rzucił przez wyschnięte gardło.  
Gdy wierzchołki drzew zaczęły pędzić w jego kierunku, zwalczył panikę, odrzucił beznadziejność i 
otworzył się na mroczną Moc. Energia ciemnej strony pomogła mu podźwignąć do góry opadający 
statek na tyle, aby uderzył w drzewa z siłą nieco mniejszą niż zabójcza.  
Gałęzie połamały się, liście stanęły w płomieniach wywołanych tarciem, a kadłub „Valcyna” został 
rozdarty przez ostre konary. Bane otoczył się Ciemną Mocą Sithów, żeby zamortyzować uderzenie.  
„Valcyn” przedarł się przez leśny baldachim i uderzył w miękką, błotnistą ziemię żłobiąc długą 
bruzdę w ziemi, powalając i zajmując ogniem drzewa i rośliny. 
Kiedy statek w końcu znieruchomiał, Bane stwierdził, że sam pozostał nietknięty, choć pojazd 
wymagał wielomiesięcznych napraw... nawet jeśli znalazłyby się ku temu odpowiednie środki. 
Słaby, choć podniesiony na duchu samym faktem przeżycia, Bane wydostał się z uszkodzonej 
jednostki. Dymiący kadłub parzył go w ręce, gdy wydobywał się na wolność. W końcu zeskoczył na 
nierówną i zrytą ziemię. 
Samotny spadkobierca Sithów z garścią zapasów i zakrzywionym mieczem świetlnym stał teraz z 
rękami na biodrach i taksował wzrokiem wściekłą dżunglę Dxun, rozważając następne posunięcie. 
Wszak jakiś czas tu zabawi.  
Nad głową wciąż trzaskały błyskawice, niczym na powierzchni rozedrganego elektrycznego 
kryształu. Bane oddalił się od miejsca katastrofy, zanurzając się w zacinającą deszczem czerń nocy. 
Nie wiedział dokąd iść... chciał tylko znaleźć się jak najdalej od zniszczonego statku. Miał wrażenie, 
że księżyc bestii czai się, gotowy do skoku.  
Aktywował miecz świetlny i rozpoczął mozolną wędrówkę przez dżunglę. Używał buczącego ostrza 
jak maczety i ciął oplatający go szponiasty powój. Przedarł się przezeń, ale las stawał się coraz 
gęstszy i coraz bardziej odporny. Nozdrza rozszerzyły mu się w miarę jak, wyrąbując sobie drogę, 

background image

posuwał się naprzód.  
- Nie zdołasz się tu ukryć, Bane.  
Odwrócił się i dostrzegł górujące nad nim, równie eteryczne, co mściwe widmo Lorda Qordisa. Bane 
ruszył wściekle w kierunku swego martwego nauczyciela.  
- Sith się nie ukrywa. Zamachnął się ponownie mieczem i przy akompaniamencie iskier potężne 
drzewo runęło na ziemię. - Nie czuję strachu.  
Gdzieś za nim, w gąszczu zarośli, dżunglę rozdarł donośny huk. Słup ognia wystrzelił w górę i 
zamienił w parę pobliską roślinność. Powstała z eksplodujących ogniw paliwowych i popękanego 
rdzenia silnika fala uderzeniowa powaliła na ziemię las w promieniu stu metrów. Dymiące jeszcze 
resztki metalowego kadłuba statku zaczęły fruwać dookoła Bane’a niczym deszcz meteorów. Ze 
uszkodzonego statku pozostał tylko przygaszany przez deszcz wypalający się krater.  
Rozjuszony Bane odwrócił się w stronę wyglądającego na zadowolone z siebie widma. - Czuję, że 
nie zamierzasz ułatwiać mi życia. 
- Zamierzam ci je skrócić - zły duch zaniósł się chrapliwym śmiechem i rozpłynął się w leśnym 
mroku.  
Bane ostentacyjnie zdecydował nie odwracać się do tyłu i podjął dalszą wędrówkę przez dzikie 
ostępy Dxun. Zanurzył się w dżunglę, walcząc o każdy krok z nieustępliwą roślinnością. Ziemia 
drżała mu pod stopami od niestabilnego układu pływów księżyca. Złowieszcze odgłosy leśnych 
łowców wypełniały puszczę i Bane cały czas miał się na baczności. Znał mroczną i spływającą 
posoką historię tego miejsca i wiedział na jakie zagrożenie się naraża.  
Eony temu księżyc bestii zmienił swoją nieregularną orbitę i zbliżył się niebezpiecznie blisko do 
swojej macierzystej planety. Wtedy to atmosfery Dxun i Onderonu połączyły się, umożliwiając 
odrażającym fruwającym potworom z księżyca przedostać się na planetę i spaść na niczego 
niepodejrzewających prymitywnych mieszkańców Onderonu. Bestie zapolowały na bezbronną 
gawiedź, a rzeź trwała dopóty, dopóki niedobitki ludzi nauczyły się chronić przed 
niebezpieczeństwem. Mieszkańcy planety opanowali umiejętności wytwarzania broni, fortyfikowania 
osiedli i szkolenia wojowników w sztuce uśmiercania jadowitych poczwar.  
Księżyc kontynuował ruch po orbicie i atmosfery znów się rozdzieliły. Ale co rok na nowo dochodziło 
do spotkania i coraz więcej potworów mogło się przedostać na obfitą w pożywienie powierzchnię 
Onderonu. Stulecia później, kiedy cywilizacja na planecie rozwinęła się w wyniku tych straszliwych 
doświadczeń, orbity obu ciał niebieskich znów się zmieniły, uwalniając Onderon ze śmiercionośnego 
uścisku Dxun. Ale miasta pozostały obwarowane, społeczeństwo nie straciło wojowniczego 
nastawienia, a niektórzy wodzowie nauczyli się, jak wykorzystać ciemną stronę.  
Przez jakiś czas władał tam niegdyś wspaniały Freedon Nadd, a i starożytna arystokracja - król 
Ommin i królowa Amanoa -wykorzystywała tajniki wiedzy Sithów, aby umocnić swoje panowanie. 
Ommin i Amanoa zostali potem złożeni w grobowcu obok Freedona Nadda na Dxun. Wiele lat 
później Exar Kun - Mroczny Lord Sithów, który jako pierwszy odrodził Bractwo Sithów - również 
przybył na Dxun i splądrował starożytny grobowiec Freedona Nadda w poszukiwaniu sekretów 
ciemnej strony.  
Darth Bane wiedział, że to złowrogie i nieczyste miejsce ma jeszcze kilka tajemnic…  
Lekko jak piórko, ale wciąż poruszając się morderczą siłą i gracją, kotopodobne zwierzę o lśniącej 
sierści spłynęło z pokrytej sękami gałęzi nad Bane'm. Było futrzaste, szponiaste i miało wypełnione 
energią mięśnie. 
Choć Bane był zaskoczony, że drapieżnik zdołał podkraść się tak blisko, zmysły zdołały go ostrzec 
na mgnienie oka przed atakiem. Uskoczył, unikając zabójczego ciosu, ale i tak siła uderzenia 
podobnego do pantery zwierza powaliła go na ziemię. Łamiąc zesztywniałe gałęzie, Bane odtoczył 
się i sięgnął po miecz świetlny.  
Stalowo-szare futro bestii sąsiadowało z niewielkimi złotawobrązowymi łuskami, które przydawały 
zwierzęciu gadzi błysk. Jego szpony przecinały powietrze niczym miecze, ale Bane odskoczył do 
tyłu i uniknął uderzenia. Kot skoczył ponownie i tym razem użył do ataku obu ogonów, które 
uderzyły w pień drzewa, z którego po chwili dobiegło skwierczenie.  
Bane znów zrobił unik i dostrzegł, że końcówki obu ogonów zakończone były długim i 
zakrzywionym kolcem jadowym z nabrzmiałą cebulkowatą końcówką. Tam gdzie żądło wyżłobiło 
bruzdy w pniu, destrukcyjny jad wyżerał teraz poczerniałą i tlącą się nadal na obrzeżach dziurę, 
przepalając drzewną korę i twardziel.  

background image

Zwężając oczy Bane poczuł gromadzącą się wokół niego ciemną energię i zacisnął dłonie na 
mieczu. Zwierzę obnażyło kły i zaryczało, ale nie cofnęło się, gdy Sith zaczął kręcić młynka 
energetycznym ostrzem, które zamieniało padający deszcz w parę. Kot przygotował się do skoku, 
napinając żylaste mięśnie. Bane wyczuwał myśli stworzenia i wiedział kiedy wykona ono ruch, więc 
w chwili, gdy bestia rzuciła się do przodu, przecinając powietrze niczym futrzasta, łuskowata kula 
kłów i szponów, Sith uderzył mieczem, kierując ostrze szerokim łukiem w górę. Rozpłatał potwora, 
tnąc od jego podwójnego, pełnego jadu ogona i zataczając łuk tak, że ostrze wyszło w pobliżu 
masywnego ramienia kotopodobnej istoty.  
Zwijające się stworzenie zwaliło się na ziemię, przypominając dwa kawałki rzuconego na patelnię 
smażonego mięsa. Przyglądając się gasnącym ognikom w oczach potwora i jego przedśmiertnie 
drgającym szponom, Bane głęboko odetchnął.  
Podobnie jak z katastrofy „Valcyna”, tutaj także udało mu się wyjść bez szwanku. Ponownie nabrał 
w płuca przepełnionego kwaśną wonią leśnego powietrza, w którym dawało się wyczuć zjonizowane 
ślady użycia miecza oraz przypaloną sierść i skwierczące ścierwo zarżniętej bestii.  
W mrokach puszczy Bane wydał z siebie zwierzęcy ryk.  
- To ty poszczułeś ją na mnie! - Spodziewał się, że wnet ujrzy wyśmiewającego się Mistrza Qordisa, 
ale zamiast mściwego mrocznego widma dostrzegł niewyraźny wizerunek Lorda Sithów Kaana - 
przywódcy Bractwa Ciemności, który poległ, zabierając ze sobą wszystkich Jedi i Sithów 
przebywających na Ruusan. 
Głos Kaana był jak zwykle mocny i donośny, ale spokojny. Niewyraźna głowa widma pochyliła się 
nad zalegającym w poszyciu rozpłatanym potworem.  
- To był drapieżca, który myślał wyłącznie o zaspokojeniu głodu i potrzeby krwi. Nie obchodziło go, 
czy jesteś dobry czy zły. Chciał się po prostu pożywić - widmo cofnęło się. - Chodź za mną.  
Złowieszcze widmo skinęło na Dartha Bane’a i zanurzyło się w dżunglę, nie przejmując się 
odchylaniem zagradzających mu drogę liści i gałęzi. Zanim Bane zrobił pierwszy krok, Lord Kaan 
zniknął w ciemnościach. Sith zaczął torować sobie drogę przez dzikie ostępy, próbując podążać a 
widmem, ale choć miał już jakiś cel, to nadal nie wiedział dokąd zaprowadzi go ciemna strona. 
Odpychał na bok uderzające go pnącza żywicznych winorośli nie przejmując się zadrapaniami i 
strużkami krwi powstałymi ze wbijających mu się w twarz cierni. Miecz świetlny wypełniał powietrze 
wonią palonych roślinnych soków i dymiących zielonych drzew.  
Bane przywołał wszystkie swoje mroczne umiejętności, otwierając umysł na wzbierające się zło - 
złowrogą moc, którą umiał władać, choć będąc uczniem Lorda Qordisa nigdy nie dokończył 
szkolenia. Słuchał wykładów innych nauczycieli, studiował starożytne manuskrypty, ale wiele się 
jeszcze musiał nauczyć o ciemnej stronie.  
Teraz nie miał wyjścia i musiał sam zgłębiać arkana Sithów, ale przyświecał mu już cel. Miał 
nadzieję, że widmo Kaana pomoże mu, ale nawet bez jego złowieszczej pomocy, Bane uczyniłby 
wszystko, aby wskrzesić Bractwo Sithów.  
Choć zdezorientowany w gęstym poszyciu, Bane mozolnie posuwał się w kierunku, który wyznaczał 
połyskujący wizerunek Lorda Kaana. Zdał się na instynkt, który niczym kompas kierował go w 
stronę gdzie skupiała się energia ciemnej strony, potężnego źródła, które od dawien dawna czaiło 
się na Dxun.  
Kiedy ponownie nie dostrzegł widm pomyślał, że może złe zjawy opuściły go. Ale nie wierzył w to. 
Czekały i obserwowały jego następne posunięcia...  
Ściął martwe czarne drzewo, którego pozbawione liści gałęzie zwisały niczym szpony, a kora 
pokryta była chropowatymi skorupami grzybów. Kiedy drzewo zwaliło się na ziemię, Bane 
przestąpił przez nie i w strugach zacinającego deszczu stanął na niewielkiej polanie, gdzie nawet 
trawa była brązowa i wysuszona. Stała tam budowla w kształcie piramidy o asymetrycznych 
ścianach i nierównych kątach, wykonana z matowego metalu i wyglądająca niczym jakaś 
gigantyczna część rynsztunku.  
Bane zastygł z otwartymi ustami. Wciągnął głęboki haust wilgotnego, cuchnącego powietrza. 
Słyszał o tym miejscu i wiedział, że skupia ono Moc ciemnej strony - grobowiec Freedona Nadda. 
Ukryta budowla, która miała utrzymywać mroczne energie, którymi niegdyś władali legendarni 
adepci ciemnej strony. W piramidzie zgromadzono zaginione artefakty i informacje, które mogły 
posłużyć ponownemu odrodzeniu świetności Sithów. Bractwo Ciemności mogło zacząć na nowo i na 
własnych warunkach. Teraz, zgodnie z jego niezachwianą wizją przyszłości, sytuacja ulegnie 

background image

zmianie.  
Czując przepływającą przez niego z każdym krokiem energię, Bane wydostał się na polanę. 
Dzierżony w dłoni miecz świetlny buczał i trzaskał, jak gdyby zachęcał do dalszego marszu. Na 
całym ciele czuł moc emanującą z miejsca, w którym się znajdował. Zrujnowany i zarośnięty 
grobowiec Freedona Nadda wydawał się przyciągać błyskawice i padający deszcz. Bane zatrzymał 
się przed budowlą i zaczął przyglądać się jej stromym metalowym krawędziom i pokrytymi plamami 
ścianom z mandaloriańskiego żelaza. Tysiące lat temu zaginiona krypta została splądrowana, a 
grabieżca, którym był najprawdopodobniej Exar Kun, pozostawił ją otwartą na pastwę żywiołów 
Dxun.  
Wślizgnął się ostrożnie pod osłonę wystającego z budowli zniszczonego wejścia i zatrzymał się 
wyczerpany ostatnimi zdarzeniami - lotem z Ruusan, awaryjnym lądowaniem na Dxun oraz długą i 
trudną przeprawą przez dżunglę. Kawałek uschniętego drzewa i ułamek mocy Sithów posłużył mu 
do wzniecenia ognia. Surowy pomarańczowo-żółty płomień zamigotał i rozjaśnił mrok.  
Pojawiające się wokół cienie dodawały Sithowi sił. Zdawał się słyszeć szepczące odgłosy tego, co 
mogło nagle wypełnić grobowiec. Mimo to pocieszał się: „Tutaj znajdę dziedzictwo. Zło jest tu 
wszechobecne”.  
Tymczasem na polanie krople deszczu przechodziły przez niewyraźny wizerunek Lorda Kaana, 
jakby go tam w ogóle nie było.  
- Zło jest w tobie Bane. Tak jak powinno. Nieważne, czy udasz się ku lśniącym wieżom Cinnagar, 
wytwornym komnatom na Coruscant czy bujnym sawannom Thule, zło będzie ci nadal towarzyszyć.  
Bane to słyszał i uśmiechnął się.  
- Ty jesteś ziarnem - ciągnął Kaan. - Czy zatem pozwolisz, aby Bractwo Sithów wzrastało… czy aby 
sczezło?  
Czując przypływ mocy Bane aktywował miecz świetlny. Używając go niczym pochodni, zanurzył się 
w głąb grobowca Freedona Nadda, gotowy do poszukiwań. Ociekające przejście, którym się 
posuwał, stanowiły grube kamienne ściany, pokryte śluzowatym zielonym mchem. Podłoże 
zaścielała warstwa zbutwiałej roślinności i zgniłych liści, nawianych do wnętrza w ciągu wieków. 
Kruche kości gryzoni i pancerze martwych insektów zalegały pod ścianami. Chociaż zauważył wiele 
oznak śmierci, nie dostrzegł ani przemykających pająków ani żadnych innych żyjących stworzeń. 
Wyglądało to tak, jak gdyby grobowiec Freedona Nadda wchłonął wszelkie siły życiowe i 
przechowywał je na podobieństwo akumulatora.  
Napotkał ślepe pomieszczenia, zamknięte komnaty i trzy zniszczone sarkofagi, z których rabusie 
grobów wydobyli ciała lub klejnoty, choć Bane przypuszczał, że każdego złodzieja, który był na tyle 
niemądry, aby splądrować grobowiec Sitha, najprawdopodobniej wkrótce spotkał jakiś 
makabryczny koniec…  
Przez kręte przejścia labiryntu prowadziło go eteryczne widmo Lorda Kaana. Bane nie sprzeciwiał 
się dawnemu przywódcy i zwyczajnie podążał jego śladem, choć czuł swoją wzbierającą się 
niecierpliwość.  
Wreszcie Kaan zatrzymał się przed niewielkim pomieszczeniem, a jego oczy zapłonęły strasznym 
ogniem. Ściany wnęki wydawały się wilgotne i odbijały światło. Na podłodze widać było poszarpaną 
piramidę z widniejącymi w niej podobnymi do gwiazd występami i wijącymi się hieroglifami. 
Wyglądała jakby ją ktoś tam niedbale rzucił.  
Bane wyciągnął przez wejście rękę z mieczem i oświetlił buczącym światłem energetycznego ostrza 
kamienną komnatę.  
- Holocron Sithów? - spojrzał zdumiony na wizerunek Lorda Kaana.  
- Są tam wszystkie odpowiedzi, których pragniesz, jak również wszystkie wskazówki dotyczące 
szkolenia i informacje, których będziesz potrzebował, aby zgłębić arkana Sithów. Bogactwo wiedzy.  
- Nic mi więcej nie potrzeba - oznajmił zimno Bane.  
W połyskującym świetle miecza spostrzegł, że komora jest utkana pasmami srebrzystej, lepkiej 
sieci. Niski sufit pokrywały, niczym opancerzone pijawki, zaokrąglone skorupy. Wnęka emanowała 
klaustrofobiczną, złowieszczą aurą. Bane zawahał się.  
- Dalej, musisz wziąć holocron - nalegał tubalny głos Kaana.  
Pomimo wątpliwości Bane wkroczył do komory, odchylając na boki nici pajęczyny. Spojrzał z 
podziwem na cenny holocron.  
Nagle wyczuł nad głową oślizgły ruch i usłyszał siorbający odgłos. Spojrzał na sufit i zobaczył 

background image

zmieniające położenie skorupy, najwyraźniej obudzone jego obecnością. Lodowate nici pajęczyny 
spłynęły w dół niczym kropelki śliny. W chwili gdy jedna ze skorup oderwała się od sklepienia i 
pomknęła w jego stronę uskoczył i odkopnął ją od siebie. Następnie ciął mieczem kolejny spadający 
kształt. Zadziwiające było to, że uderzona mieczem skorupa, choć odtrącona, nie została jednak 
zniszczona przez energetyczne ostrze.  
Coraz więcej skorup zaczęło spływać w dół. Jedna z nich uderzyła go w łopatkę i momentalnie 
przyssała się niczym gigantyczna pijawka. Wydzielany kwas przeżarł gruby ubiór i rzecz wgryzła się 
w plecy Bane’a.  
Katusze były nie do opisania.  
Bane rzucał się, krzyczał i próbował wyszarpać skorupę z ciała. Wygiął się do tyłu w samą porę by 
dostrzec większy kształt, który spadł mu na sam środek klatki piersiowej i natychmiast zamknął 
tam swój niewiarygodny uścisk.  
Bane ryczał z bólu i szarpnął skorupę, ale ta zdążyła już wgryźć się w ciało i przylgnąć do mostka. 
Ciągnął z całej siły, ale pasożyt nie dawał za wygraną.  
Sith słyszał szmer pozostałych stworzeń, które tłoczyły się na suficie. Czekały na coś. Nadal 
dzierżąc w jednej dłoni miecz drugą wyrwał zza pasa sztylet o czarnym ostrzu. Pchnął nim 
stworzenie, ale ostrze odbiło się od pancerza pasożyta, nie zostawiając na nim najmniejszego 
śladu. Zaciskając zęby, Bane ciął własne ciało, aby wykroić zeń grubą, żyjącą skorupę. Trysnęła 
czarna krew, ale Sith nie przestawał i zanurzał coraz głębiej czarny czubek sztyletu, aby pozbyć się 
intruza.  
Ku jego zdziwieniu, zaraz po tym jak wykonał nacięcie, rana momentalnie się zasklepiła. Nadal 
odczuwał jednak ból, szczypiące i pulsujące drażniące nerwy doznanie.  
- Ty mnie tutaj sprowadziłeś! - ryknął w stronę wizerunku Lorda Kaana. - Zwabiłeś mnie w to 
miejsce! Pięścią i rękojeścią sztyletu uderzał opancerzone stworzenie, ale jednocześnie czuł się 
silniejszy, ożywiony… i zdradzony. - Co mnie oblazło?  
W grobowcu pojawił się Lord Qordisa, którego czarny wizerunek falował teraz obok Kaana.  
- Zowią je orbaliszkami - poinformował Qordis szyderczo. - Z czasem poznasz zalety tych 
symbiontów.  
Tym razem głos Kaana był twardy i nieprzychylny.  
- Niska to cena, Bane... wszak czy chcesz wypełnić przeznaczenie nie dając nic w zamian?  
Z sufitu wnęki nadal dochodził syczący odgłos kotłujących się orbaliszków, ale stworzenia nie 
nękały go już i nie ponawiały ataku. Na ramionach i klatce piersiowej, tam gdzie pasożytnicze 
pijawki coraz głębiej i coraz mocniej wpijały się w ciało, Bane czuł żywy ogień, ale zacisnął zęby i 
spojrzał szyderczo na wizerunki Kaana i Qordisa. W ciemnych oczach Sithów odnalazł siłę, która 
pozwoliła mu poskromić ból. Sięgnął po holocron. Starożytny artefakt czekał na niego niczym 
zwiastun przyszłego zła. Teraz już nic nie mogło mu stanąć na przeszkodzie.  
Wyłączył miecz świetlny i uświadomił sobie, że jest teraz w stanie dostrzec i wyczuć wszystko, co 
znajdowało się w komnacie. Ignorując orbaliszki nad głową, jak również wszystko inne na Dxun, 
Bane uklęknął na zimnej i oślizłej podłodze, nachylił się nad holocronem i rozchyliwszy zwisające 
pajęczyny ujął go w dłonie.  
Aktywował urządzenie i poczuł, że wciąga go niekończąca się otchłań cudów, informacji… i 
możliwości. Siedział samotnie, pogrążony w niesamowitej bibliotece ciemnej mocy…  
Urzeczony i zainspirowany wiedzą z holocronu, nasycał się nią i nie zważał na upływający czas 
odkąd wkroczył do przesiąkniętej wilgocią komnaty Freedona Nadda.  
Znacznie później, kiedy opuścił pomieszczenie, jego ciało było nadal sztywne i obolałe, a umysł 
boleśnie przesycony poznanymi tajemnicami. Przecisnął się z powrotem przez wąskie i 
klaustrofobiczne przejścia krypty i wydostał się na zewnątrz, a obrzydliwe powietrze księżyca bestii 
ponownie wypełniło jego płuca.  
Burza minęła i ziemia była już wyschnięta. Musiało minąć wiele dni, ale Bane nie czuł zmęczenia ani 
głodu. Zamrugał. Nawet w sprawiającym wrażenie zadymionego i mglistego świetle Dxun musiał 
chronić wzrok. Uchwycił się chłodnej żelaznej ściany grobowca, żeby odzyskać równowagę. Zerknął 
w dół i na klatce piersiowej dostrzegł, że pomarszczone i pokryte łuskami orbaliszki zaczęły 
pokrywać coraz większą jej powierzchnię. Niewątpliwie to samo działo się na plecach. Ostatecznie 
najprawdopodobniej całe ciało zostanie pokryte. Chociaż pijawkowate stworzenia pasożytowały na 
nim, rosnąc i pokrywając coraz więcej powierzchni ciała, jednocześnie tłoczyły w nie adrenalinę i 

background image

dodawały mu siły. Podstawą takiej symbiozy była energia ciemnej strony, a teraz, kiedy Bane 
posiadł wiedzę zawartą w holocronie Sithów, wiedział, że mocy tej wystarczy dla niego i dla 
symbiontów.  
Wkroczył na polanę i zaczął się oddalać od cienia rzucanego przez starożytny grobowiec. Pomyślał o 
wszystkim, czego się nauczył, i przyszła mu na myśl epicka klęska Sithów w bitwie na Ruusan. Nie 
chcieli go słuchać. Walczyli między sobą zamiast obmyślić sposób na pokonanie prawdziwych 
wrogów. Bane uświadomił sobie podstawowy błąd popełniony przez Bractwo Ciemności. Teraz, 
kiedy pozostał sam i był jedynym ziarnem, które mogło spowodować, że drzewo zła rozkwitnie na 
nowo, zdecydował, że już nigdy więcej Sithowie nie będą stanowić wielkiej armii, która spróbuje 
zapanować nad wszechświatem za pomocą brutalnej siły. Miał dość brawury Lorda Qordisa i 
„rządów siły” Lorda Kaana. Taki jawny militaryzm kierowany przeciwko rycerzom Jedi, znalazł na 
Ruusan swój żałosny finał.  
Od teraz Sithowie będą działać potajemnie, zza kulis, osłabiając fundamenty, na których opiera się 
Republika. Z racji niemal całkowitego wyniszczenia Sithów, osłabienia ich do granicy skutecznego 
działania, Bane zdecydował, że zgłębianie mrocznej wiedzy musi zejść do podziemia. Będzie się 
ukrywał i pracował w cieniu społeczeństwa, wykorzystując całą wiedzę uzyskaną z holocronu.  
Od tej pory ustanowiona zostanie żelazna zasada zapobiegająca wewnętrznym sporom i wojnom 
domowym, które doprowadziły do klęski Sithów. Zawsze może by tylko dwóch Sithów: mistrz i 
uczeń. Obaj będą dogłębnie znali arkana ciemnej strony i staną się znakomitymi manipulatorami, 
na sznurkach których będą tańczyć głupcy w Republice.  
Jednak póki co Bane był pozostawiony sam sobie na Dxun. Gigantyczna planeta Onderon lśniła 
wysoko na niebie oddzielona przestrzenią kosmiczną, blisko, a jednak tak niesamowicie daleko. 
Widmo Lorda Qordisa zniszczyło statek kosmiczny i Bane był teraz najprawdopodobniej jedyną 
istotą ludzką na księżycu bestii.  
Sith zbierał myśli stojąc na polanie, gdy z nieba dobiegł go wrzask. Z wzrokiem wbitym w nową 
ofiarę zza ciemnych chmur spadło na niego stworzenie o monstrualnych skrzydłach.  
Bane instynktownie sięgnął po miecz świetlny, wygodnie ułożył w dłoni zakrzywioną rękojeść i 
aktywował ostrze. Cienka oliwkowata skóra nurkującej, podobnej do pterodaktyla poczwary 
naprężyła się i wraz z prześwitującym szkieletem skrzydła istoty zaczęły przypominać dwa 
postrzępione latawce. Na spłaszczonym pysku bestii można było dostrzec wystające kły oraz małe, 
blisko siebie osadzone czarne oczy. Łopotając i manewrując długimi trójkątnymi skrzydłami potwór 
otworzył paszczę.  
Bane wyprowadził pchnięcie mieczem świetlnym, ale latająca bestia już cięła szponami podobnymi 
na końcach do dużych zakrzywionych kos. Pazury przeorały tors Sitha w sposób, który każdą inną 
ofiarę rozdarłby na strzępy. Impet uderzenia rozciągnął Bane’a na ziemi, ale ciasno pokrywający go 
pancerz z orbaliszków wytrzymał i Sith wyszedł bez szwanku.  
Przepełniony poczuciem własnej potęgi Bane podniósł się na nogi i przeciągnął ręką po strzępach 
odzienia, pod którym wyczuwał twardą orbaliszkową zbroję. Widząc kołującą nad przyszłą zdobyczą 
bestię, wyprostował się i mocniej ścisnął miecz. z początku planował zabić potwora, rozgniatając go 
na miazgę przy pomocy nowo poznanych mocy Sithów, ale rozmyślił się i otwierając się na Moc 
zatrzymał bestię w powietrzu i zaczął ją ściągać w kierunku ziemi.  
Nie dawała się łatwo; łopotała skrzydłami, rozczapierzała zakrzywione pazury i wymachiwała na 
wszystkie strony szponiastymi nogami. Bane okiełznał ją jednak, zmuszając, aby osiadła na nadal 
wilgotnej ziemi. Traktował ją potęgą ciemnej strony do chwili, kiedy ze stęknięciem idącym w parze 
z falą cuchnącego oddechu bestia poddała się. Ugięła gruzłowate kolana i pochyliła długą szyję 
naprzeciwko grobowca Freedona Nadda.  
Bane oceniał ją przez moment a następnie, niczym legendarni bestiojeźdźcy z Onderonu, wspiął się 
na grzbiet latającej poczwary. To był dobry znak, prognostyk na przyszłość, i na twarzy Sitha 
pojawił się uśmiech.  
Pociągnął za szyję potwora, a ten załopotał chropowatymi skrzydłami i wzniósł się w powietrze. 
Przez jakiś czas gniewnie prychał i wierzgał, ale w końcu przyzwyczaił się do obecności Sitha na 
grzbiecie. Bane ujarzmił nowego wierzchowca.  
Teraz, kiedy poznał dogłębnie moc Sithów, pomyślał, że mógłby nawet kontrolować światy i 
księżyce, bawić się grawitacją i wyznaczaniem nowych orbit, tak jak dziecko bawi się kolorowymi 
piłeczkami.  

background image

Dawno temu księżyc Dxun musnął planetę Onderon. Przeleciał obok niej wystarczająco blisko, aby 
przez połączoną atmosferę mogły się przedostać żywe stworzenia. Kto wie, może i jemu udałoby 
się nagiąć orbitę księżyca bestii tak, aby możliwa stała się podróż na wypełniającą niebo planetę. 
Zawitałby wówczas na Onderonie, siejąc chaos i zniszczenie… i zapewne znalazłby tam ucznia.