background image

Artykuł Marcina Jakimowicza z 2012r. (GN 07/2012) z niewielkimi skrótami i zmianami 

(…) 

„Nowa ewangelizacja” – to hasło głoszone od lat, z powtarzalnością zdartej płyty, troszkę nam spowszedniało. 
Słyszymy z ambon, że jest potrzebna, konieczna i niezbędna, ale za Chiny nie mamy pojęcia, jak się do niej 

zabrać. 

Nowa, choć stara 
– Ewangelizacja zawsze w pewnym sensie jest nowa, jej nowość wynika po prostu z tego, że dojrzewa nowe 
pokolenie ludzi, do których Kościół, zgodnie ze swoim wezwaniem, kieruje przesłanie ewangeliczne – wyjaśnia 
bp Grzegorz Ryś. – Nie chodzi o to, że dawny przekaz wiary się przeżył albo że był zły, tylko o to, że mamy 
nową sytuację świata. Temu „nowemu” światu i człowiekowi trzeba na nowo głosić Ewangelię, skonfrontować 

go z krzyżem Jezusa Chrystusa. 

Jak to uczynić? W 1983 r. w przemówieniu na Haiti Jan Paweł II stwierdził, że ewangelizacja powinna być 
„nowa w zapale, metodzie i środkach wyrazu”. 
Jednym z konkretnych narzędzi głoszenia Ewangelii w epoce iPodów i Facebooka są Szkoły Nowej 
Ewangelizacji św. Andrzeja (w skrócie SNE). (..). Każda z nich jest autonomiczna i podlega biskupowi 
diecezjalnemu. Wspomniane wspólnoty korzystają z metod opracowanych w Stryszawie(…) 
Wielu moich rozmówców zapewniało, że w Polsce mamy od kilku lat do czynienia z nowym przebudzeniem 
charyzmatycznym, a po latach letargu nadszedł czas na solidną pracę u podstaw. Jak zweryfikować 
to zjawisko? Jednym z owoców są setki świadectw i napięty plan kursów oraz rekolekcji, jakie znajdziemy 
na witrynach internetowych Szkół Nowej Ewangelizacji. 
Wystarczy wejść na stronę najbliższej takiej wspólnoty, by przekonać się, że tworzący ją ludzie mają ręce 
pełne roboty. 
Pierwsza Szkoła św. Andrzeja powstała w Meksyku ponad 30 lat temu. Jej twórcami są znani na całym świecie 

ewangelizatorzy o. Emiliano Tardif (autor bestsellera „Jezus żyje”) i José Prado Flores. (..) 

Stryszawa Centralna 
– Odstąpiłem od pomysłu tworzenia jakiejś rady mędrców, która wymyśli, co to jest nowa ewangelizacja – 
wyjaśnia bp Grzegorz Ryś, przewodniczący Zespołu Konferencji Episkopatu Polski ds. Nowej Ewangelizacji. – 
Zamiast tego powstał sekretariat – miejsce, gdzie wszystkie inicjatywy mogą się ze sobą spotkać. Bo tych 
inicjatyw jest bardzo dużo. Na przykład fantastyczny ośrodek w Stryszawie… 
Stryszawa to niewielka, ukryta w Beskidach wioska. To tu przez kilkadziesiąt lat niepozorna góralka 
Kunegunda Siwiec otrzymywała przesłanie z samego nieba. Dzień w dzień rozmawiała z Jezusem, który 
powiedział wprost, że lubi u niej… odpoczywać. Przesłanie mistyczki promieniuje po kilkudziesięciu latach(…). 
„Po śmierci – usłyszała kiedyś Kundusia – będziesz szafować łaskami przez Matkę moją do końca świata. 
Będziesz pomagać Kościołowi i duszom”. 
Czy to przypadek, że na pierwsze rekolekcje ks. Blachnicki zabrał setkę ministrantów do… Stryszawy? 
Że tu właśnie lubił odpoczywać Prymas Tysiąclecia? Że na Siwcówce ruszyła prowadzona przez 
zmartwychwstańców prężna Szkoła Nowej Ewangelizacji? To tu znajduje się biuro wszystkich Szkół Nowej 
Ewangelizacji św. Andrzeja. Prowadzona przez o. Krzysztofa Czerwionkę szkoła z powodzeniem wykorzystuje 
opracowane przez José Prado Floresa metody ewangelizacji. I promieniuje na całą Polskę. 
Czym są SNE św. Andrzeja? To różnorodne wspólnoty (diecezjalne czy zakonne), które w dziele ewangelizacji 
realizują ściśle określony program i formy 21 kursów opracowanych przez Jose Prado Floresa. Dlaczego? 
Bo program ten od lat sprawdza się „w praniu”. 
Na czym polega skuteczność kursów prowadzonych przez te szkoły? – Treści, które usłyszałem, nie były dla 

background image

mnie nowe, bo są one ściśle ewangelizacyjne – opowiada (..) Franciszek Kucharczak (…) Co mnie porwało? 
To, że na tych kursach organizatorzy pozwolili działać Panu Jezusowi wszędzie tam, gdzie to było możliwe. 
Oni jedynie podprowadzają cię do Jezusa, a On robi resztę. To nieustanne zderzanie teorii z praktyką. Przez 
lata widziałem, że mnóstwo rekolekcji polegało na zachwalaniu Pana Jezusa i mówieniu o tym, jaki jest fajny. 
Ale to jest jedynie „swatanie na odległość”. Na kursach SNE jest inaczej: one umożliwiają spotkanie. 
Co to konkretnie znaczy? Gdy na wykładzie jest mowa o modlitwie o uzdrowienie, to zaraz po nim jest… 
modlitwa o uzdrowienie. Nie ma teoretyzowania bez praktyki. Jest też sporo modlitwy wstawienniczej. Zresztą 
słowo „kurs” idealnie tu pasuje. Kojarzy się z kursem prawa jazdy. A po takim kursie wsiadasz do samochodu 

i jedziesz. 

Ewangelizatorzy i chorzy 
Cieszyńska wspólnota Zacheusz … ruszyła w 2011r. … Kilkanaście miesięcy wystarczyło, by zaczęło być 
o niej głośno. (…) Kiedy złapali  (…)  ewangelizacyjny power? – Od dawna byliśmy związani z ruchem 
charyzmatycznym – wyjaśnia o. Efraim Kostrzewa (…) – ale dla mnie momentem przełomu był wyjazd na kurs 
ewangelizacyjny „Paweł” do Stryszawy. Tam otwarły mi się oczy. Byłem diakonem i kurs był dla mnie 
praktycznym podsumowaniem wiedzy z seminarium. Przez 10 dni doświadczałem działania Ducha Świętego. 
Taki kurs daje niezwykłego kopa do wyjścia na ulice... 
...Do tego stopnia – wybucha śmiechem siedzący obok o. Wit Chlondowski – że gdy czekałem na Efraima 
w Bytomiu, nagle spostrzegłem, że idący obok niego ulicą o. Aaron aż kuli się ze śmiechu. Co się stało? – 
Jechaliśmy tu z Panewnik autostopem – wykrztusił Aaron – a ten wariat Efraim zdążył w tym czasie 
zewangelizować dwóch kierowców, którzy nas zabrali. – Zdążyli oddać życie Jezusowi? – pytam o. Efraima. – 
Zdążyli – śmieje się franciszkanin. 
Dlaczego założyliśmy SNE? Bo taka szkoła daje konkretne narzędzie: 21 szczegółowo opracowanych 
propozycji formacyjnych kursów. Dla wszystkich. Dla letnich katolików, dla tych, którzy kościoły omijają 
szerokim łukiem, i dla kapłanów. Dla osób zewangelizowanych i dla ewangelizatorów. To propozycja 21 form 
rekolekcji (…) 
– Wspólnota, która nie wychodzi na zewnątrz z Dobrą Nowiną, umiera – nie ma wątpliwości o. Wit. – 
Jest mnóstwo pomysłów na ewangelizację i każda grupa powinna znaleźć coś dla siebie. Do Gedeona Pan 
Bóg powiedział: „Idź z tą siłą, którą masz”. Nieważne, że jest was niewielu... 
– Może to, co powiem, zabrzmi bardzo okrutnie, ale myślę, że wspólnota, która nie ewangelizuje, 
nie jest potrzebna Duchowi Świętemu – dopowiada ojciec Efraim. 
– My skorzystaliśmy z opracowanych, sprawdzonych metod: z oferty 21 kursów, które proponują szkoły św. 
Andrzeja. 
Skąd wziął się Andrzej w nazwie szkół? – To przecież on przyprowadził Piotra do Jezusa – wyjaśnia o. Wit. – 
To kwintesencja naszej posługi, jedyne nasze zadanie: mamy przyprowadzić ludzi do Jezusa. On zrobi resztę. 
Wszystkie znaki i uzdrowienia (duchowe i fizyczne) dokonały się poprzez ewangelizację. Głosimy słowo, które 
Pan Bóg potwierdza znakami. Na pierwszą Mszę z modlitwą o uzdrowienie przyszło 30 osób. Teraz kościół 
jest pełen. 
Z cieszyńską szkołą współpracuje już wiele osób, w większości młodych. Sieć się rozrasta. Schemat 
jest prosty jak budowa warszawskiego metra. 
– W ośrodku ewangelizacyjnym w Stryszawie przed kilku laty na rekolekcjach było 50 osób, w następnym roku 
już 150 – wyjaśnia bp Ryś. – Tamta pięćdziesiątka powróciła do domów i każdy – po roku – przywiózł dwie 
kolejne osoby. To jest najbardziej naturalny model ewangelizacji i przekazu wiary. 
– Nasza najmłodsza ewangelizatorka Zuzia ma jedenaście lat – opowiadają cieszyńscy franciszkanie. – 
Przyprowadziła już sporo osób. Gdy kiedyś dowiedziała się na basenie, że rodziny jej koleżanek przeżywają 
zawirowania, wypaliła: to przyjdźcie do franciszkanów, bo tam jest błogosławieństwo małżeństw. I przyszli! 

background image

(…)Cyryl i jego metody 
Ewangelizacja powinna być „nowa w metodach”. (…)  
–  (…) na SNE patrzyłem początkowo z podejrzliwością – uśmiecha się ks. dr Przemysław Sawa. – Do czasu, 
gdy sam pojechałem na jeden z kursów. Tam dokonała się rewolucja. Dlaczego? Bo wreszcie dostałem do ręki 
konkretne narzędzie ewangelizacji. Nie musiałem już improwizować. Szkoła ma znakomite materiały 
formacyjne. Teoria zawsze łączy się z praktyką, a wykład kończy modlitwą. Tu nie ma chaosu, wszystko 
jest uporządkowane, przejrzyste. Wystarczy zerknąć w Internecie na rozpiskę poszczególnych kursów. 
To naprawdę działa! Widzę to po setkach ludzi, którzy do nas trafiają. Każda szkoła nad Wisłą 
jest autonomiczna, ale korzysta z doświadczenia José Prado Floresa i materiałów szkoły w Stryszawie. 
W czasie rekolekcji, które prowadzimy w parafiach, nie unikamy pantomimy czy happeningów. Ludzi trzeba 
wybudzić z letargu. Niektórzy księża pytają: A czy to zgodne z normami liturgicznymi? A ja odpowiadam: 
A czy więcej osób przyszło do spowiedzi, a potem do Komunii? Tak? To odpowiedź. Jasne, nie można 
przesadzić, nie wolno „cudować”. Ale nie wystarczy już dziś sucha gadka. Wiernych trzeba „uruchomić”, 
zaangażować. 
W działającej od 2006 r. szkole w Bielsku-Białej zaangażowanych jest aż wiele osób. Wszystkie przechodzą 
solidną formację. Spędzają przy przygotowaniu kursów mnóstwo czasu. Wyjeżdżają do parafii na rekolekcje, 
prowadzą konferencje, kursy, gotują. 
Największe tłumy przyciąga organizowana przez szkołę Msza z modlitwą o uzdrowienie. – Takie Msze 
powinny być w Kościele normą – nie ma wątpliwości ks. Sawa. – Bo Jezus zostawił uczniom trzy nakazy: 
głoście, uwalniajcie od demonów i uzdrawiajcie. Więc głosimy, ale częściej raczej prawo i moralność niż 
kerygmat. Uwalnianie (mówię to jako diecezjalny egzorcysta) w zasadzie w duszpasterstwie nie istnieje, 
a „uzdrawianie” kojarzy nam się z odwiedzinami ludzi w czasie dnia chorego. A to nie wystarcza. To musi być 
Ewangelia głoszona z mocą. A skoro sam Bóg zapewnia, że będzie potwierdzał nasze nauczanie znakami, 
dlaczego nie mielibyśmy zaryzykować? Na(…)Msze z modlitwą o uzdrowienie przychodzi w Bielsku kilkaset 
osób. – Czy może być lepszy punkt startowy do ewangelizacji? – pyta ks. Przemek. – Przecież przychodzi 
wówczas sporo ludzi, którzy dotąd omijali kościoły szerokim łukiem. Proponujemy im konkretną formację 
i miejsce we wspólnocie. 

Pokolenie wybrało Pepsi 
Każda SNE działa w oparciu o trzy filary: kerygmat, charyzmaty (czyli głoszenie Ewangelii z mocą) i wspólnota. 
– Ewangelizacja bez charyzmatów jest ideologizacją. A same charyzmaty bez podpory kerygmatu mogą się 
przekształcić w niebezpieczną zabawę w efekciarstwo – wyjaśnia ks. Sawa. 
– Dziś, w absolutnie pogańskim świecie, nie można wzrastać bez wspólnoty. Wspólnoty są przyszłością 
Kościoła. Pisał o tym już przed laty kard. Ratzinger – dopowiadają franciszkanie z Cieszyna. – Nie zostawiamy 
ludzi samym sobie. Ewangelizacja nie polega na tym, że zaczepisz kogoś na ulicy, a potem zostawisz 
go na lodzie. Proponujemy konkretną formację i kursy. 
Jak głosić Dobrą Nowinę w epoce Pepsi Coli? Metodą Pepsi – odpowiadają członkowie dynamicznych Szkół 
Nowej Ewangelizacji. Czyli: Permanentnie, Progresywnie, Systematycznie i Integralnie. 
SNE to rzeczywistość bardzo uporządkowana – podsumowuje ks. Przemysław Sawa – Przekaz 
proponowanych 21 kursów dostosowany jest do mentalności współczesnego człowieka. Spory nacisk 
kładzie się na obraz. Jesteśmy społeczeństwem obrazu. To samo kazanie głoszone z ambony 
(z nieśmiertelnym „Umiłowani w Chrystusie bracia i siostry”) robi o wiele mniejsze wrażenie niż te same słowa 
wypowiedziane przy zejściu na poziom ławek tuż po tym, gdy wierni usłyszeli poruszające świadectwo wiary. 
„Ewangelię trzeba zrozumieć” – mawiają niektórzy księża. A ja dopowiadam: Ewangelię trzeba przeżyć 

na własnej skórze. Ona musi dotrzeć do serca. 

Źródło: http://gosc.pl/doc/1079246.Nowa-nauka-z-moca 

 

background image

 

 

Byłam tak zwanym niedzielnym i świątecznym chrześcijaninem.  
Praktyka religijna ograniczała się do mszy niedzielnych i obowiązkowych sakramentów. 
Wydawało mi się, że jest to zaangażowanie wystarczające, nie zastanawiałam się, co znaczy 
naprawdę wierzyć w Boga. 

Dopiero poważne problemy rodzinne- wydawać by się mogło bez wyjścia- spowodowały, że 
bez większego zastanowienia zwróciłam się o pomoc do Boga. 
Naprawianie i prostowanie moich relacji z Bogiem trwało kilkanaście lat powodując ciągłą 
potrzebę coraz większego udziału w życiu religijnym Kościoła.  
Przy Parafii organizowany był Kurs Nowe Życie, na który się chętnie zapisałam.  
Wiem, że było to działanie Ducha Świętego i tak zaczęła się  moja „przygoda” ze Szkołą 
Nowej Ewangelizacji
 przy parafii Miłosierdzia Bożego.  

Udział w kursie wskazał mi, jak uboga jest moja wiedza na temat Wiary i jak wiele mam do 
zmiany w swoim życiu, w swoim postępowaniu, w swojej relacji z Bogiem. 

Już na początku kursu ogarnął mnie niesamowity spokój i ogromne zadowolenie, że tam się 
znalazłam .Wydawało mi się, że ten kurs zorganizowany był głównie dla mnie.   
Duch Św. dalej wskazał mi drogę, jaką mam kroczyć, bo wzięłam udział w kolejnych 
formacjach przy SNE. 

Co mi  daje udział w SNE? 

1.  Systematyczne czytanie Pisma Św.  i zastanawianie się nad tym:,  

co Jezus nam zostawił do wypełnienia,  jakie jest moje postępowanie i co należy w nim 

zmienić. Takiej analizy swojego życia dotąd nie robiłam.  

2.  Nauczenie modlenia się o określonym czasie, poprzez rozmowę z Bogiem tak jak rozmawia 

się z najlepszym przyjacielem.  

3.  Codzienne powierzanie Bogu swoich spraw i trosk nawet najdrobniejszych, z przekonaniem, 

ze Bóg pokieruje nimi zgodnie z swoją wolą. 

4.  Powierzanie Bogu działań ludzi nieżyczliwych, jako, że nie mam wpływu na ich decyzje; 

przestaję rozmyślać na sprawami, które ode mnie nie zależą. 

5.  Otwarcie oczu na sprawy drugiego człowieka,  na potrzebę niesienia pomocy drugiemu 

człowiekowi, na zbędne zabieganie ponad potrzeby o sprawy świata doczesnego,  

6.  Zapraszanie Boga do planowania swoich spraw tak, żeby zamiary ziemskie były zgodne z 

Wolą Bożą co sprawia, że przystępuję do pracy każdego dnia  z zadowoleniem, spokojem, 

iż wypełniam plan Boga. 

 

 I wiele innych odczuć, które czynią moje życie codzienne spokojniejsze i radośniejsze. 

Dziękuję Ci Panie!    Jadwiga  

 

 

 

background image

 

 
 

 

 

 

 

 
 

 

 

„Właśnie wtedy, kiedy zajmujemy swoje miejsce, uznając kim wobec Niego jesteśmy i Kim On jest, pozwalamy Mu działać 

w sobie. I wtedy doświadczamy najhojniejszego obdarowania” -mówi (…) ks. Jan Reczek 

Dlaczego mówi się, że uwielbienie to najważniejsza i „najskuteczniejsza” modlitwa? 
  
    Pewnie dlatego, że ona właśnie wyraża relację Bóg  człowiek w prawdziwej perspektywie. Bóg jest Dawcą. Jest Stwórcą 

wszystkiego. Ja jestem stworzeniem. Wszystko otrzymałem – moje istnienie zostało mi podarowane. Wszystko, co mam, jest 
łaską. Postawa uwielbienia najbardziej odzwierciedla ten właśnie porządek, najbardziej określa, kto jakie miejsce zajmuje. Gdy 

uwielbiam, nie koncentruję się na sobie, ważny jest Ten, który Jest. Okazuje się, że właśnie wtedy moje serce pozostaje 

najbardziej otwarte na Boże działanie. 

Panu Bogu nasze uwielbienie nie jest chyba do szczęścia potrzebne? 

     On rzeczywiście nic od nas nie potrzebuje, jest doskonałością, jest pełnią. Nic Mu nie możemy dodać, ale 

pragnieniem 

Jego 

miłości jest, żeby ta pełnia jakby przelewała się do „innych naczyń”, do żywych ludzkich serc. Kiedy to się może dokonywać? 

Właśnie wtedy, kiedy zajmujemy swoje miejsce – uznając kim wobec Niego jesteśmy i Kim On jest – pozwalamy Mu działać w 

sobie. I wtedy doświadczamy najhojniejszego obdarowania.

 

Jak ta nasza ziemska rzeczywistość łączy się z Niebem, kiedy uwielbiamy Boga? 
     
Co się dzieje w Niebie, nie jesteśmy w stanie powiedzieć, bo nawet nie potrafimy adekwatnie wyrazić niebiańskiej 

rzeczywistości; pozostaje ona czymś nieopisanie odległym od naszych pojęć. Święty Paweł krótko napisał: ani oko nie widziało, ani 

ucho nie słyszało ani w serce człowieka nie wstąpiło, co Bóg przygotował tym, którzy Go miłują (1 Kor 2,9). Z pewnością panuje 

tam wielka radość z człowieka, który jednoczy się swym sercem z Bogiem; który – w nadziei – już staje się uczestnikiem Nieba, 

skoro umie spotkać się z Ojcem niebieskim i ze Zbawicielem. 
     Łatwiej powiedzieć, co się dzieje w nas, co dzieje się w człowieku, który wielbi Boga. Podobny jest wtedy do kogoś, kto 

„wychodzi na słońce” i poddaje się działaniu jego promieni, chociaż o tym nie myśli. Cieszy się tylko, że jest piękna pogoda, a 

jakby produktem ubocznym okazuje się, że słońce dokonało cudów w jego organizmie. Jesteśmy jak człowiek, który oddycha 

nieskażonym powietrzem i nawet nie myśli o tym, że właśnie się dotlenia, a to mu przecież najbardziej służy. 

Na czym polega zasadnicza „teologiczna” różnica między modlitwą uwielbienia a modlitwą dziękczynienia? 
     
Warto się zatrzymać nad tą różnicą, bo często modlitwa uwielbienia jest mylnie utożsamiana z modlitwą dziękczynienia. 

Dziękczynienie jest w praktyce czymś łatwiejszym. Rodzi się spontanicznie w obliczu doświadczanego daru. Jest oczywistą 

background image

reakcją wierzącego serca. Nietrudno wymieniać te różne dary, za które czujemy wdzięczność wobec Boga. Natomiast uwielbiamy 

Boga raczej nie „za coś” (chociaż i to jest możliwe), tylko „w Jego dziełach”. Uwielbienie jest darmową adoracją Boga, zupełnie 

bezinteresowną i dlatego przyjmując taką postawę, nie myślimy o tym, za co jesteśmy wdzięczni, tylko głosimy Jego wielkość. 

Naszą modlitwą możemy uwielbiać Boga „za Jego dzieła”, „za Jego dary” (…), ale wtedy akcent pada nie na podziękowanie, tylko 

na oddanie Mu chwały: są to jakby oklaski dla Pana Boga za to, co uczynił. Ten aspekt uwielbienia jest bardzo widoczny w radości 

Najświętszej Maryi Panny śpiewającej w Ain  Karim  Magnificat. 

Najważniejszą modlitwą uwielbienia jest oczywiście Eucharystia. W jakiej postawie powinniśmy ją przeżywać? 
     
Skoro w soborowym wyznaniu wiary Eucharystia jest określona jako „źródło i szczyt życia chrześcijańskiego”, to nie ulega 

wątpliwości: udział w Eucharystii – szczery, zaangażowany, prawdziwie jednoczący z Jezusem – jest szczytem naszego 

dziękczynienia i uwielbienia. Najwspanialej uwielbił Boga sam Jezus w swojej ofierze. My się do naszego Pana przyłączamy, od 

Niego uczymy, razem z Nim spełniamy największe dzieło chwały. 

Jak w praktyczny sposób, w codzienności możemy uwielbiać Boga? 

      Wielkość człowieka wyraża się w wolności woli i dlatego niezwykle cenny jest każdy akt uwielbienia zrodzony ze świadomej 

decyzji oddania Bogu chwały. Wielką wartość ma każde wypowiedzenie tego słowami, a jeszcze większą – wyśpiewanie (…  kto 
śpiewa, podwójnie się modli
). Sądzę jednak, że największym uwielbieniem Boga jest nasze posłuszeństwo wobec Niego, 

postępowanie według Bożego Słowa. Uznajemy wtedy (w duchu zawierzenia) mądrość Bożego objawienia. Uwierzenie Bogu i 

pokorna uległość Jego mądrości, są szczególnym oddaniem Mu chwały. 

Uwielbienie jako sposób oddawania czci Bogu w modlitwie, nabiera szczególnego wymiaru we wspólnotach 

charyzmatycznych. Jaką wartość ma taka modlitwa wspólnotowa? 

      Kiedy gromadzimy się razem w uwielbieniu, doświadczamy podwójnego owocu. Po pierwsze ta postawa uwielbienia nas 

jednoczy. W atmosferze uwielbienia nikną nieistotne mury i podziały, które zrodziły się z różnorodności, a nawet z grzechu, który 
oddalił ludzi od siebie. Po drugie, ta modlitwa jest oczyszczająca. Zarówno problemy osobiste jak i wspólnotowe nagle widziane są 

w innych proporcjach, stają się mało ważne. Uwielbienie zawsze „wyciąga” człowieka ponad to, co tylko ludzkie, przyziemne, a tym 

bardziej ponad to, co grzeszne. 

Czy warto modlić się o dar języków? 

     Duch Święty uzdalnia każdego do życia wiary, do relacji z Bogiem. To On jest Mocą uzdalniającą do przeniesienia spojrzenia z 

samego siebie na Boga. Jak zaznacza św. Paweł, to Duch Św. pozwala nam doświadczać dziecięctwa Bożego i mówić: „Abba, 

Ojcze!” (..). Także dzięki Niemu jesteśmy zdolni do wyznania: „Panem jest Jezus” (..). Równocześnie, choć jesteśmy uzdolnieni do 

uwielbienia, doświadczamy ubóstwa naszej ludzkiej mowy. W samym polskim języku ileż mamy sformułowań, którymi możemy 
wyrazić postawę uwielbienia? Powiem: „uwielbiam”, „oddaję cześć”, „chwalę”, „adoruję”… Bardzo szybko wyczerpuje się zasób 

słów. I tutaj widzimy jak wielkim darem jest modlitwa w językach – poza intelektualnymi pojęciami; modlitwa wzbudzona przez 

Ducha Św., w której trwamy w uwielbieniu, choć nie pojmujemy słów, które to wyrażają. 

Czy w podobny sposób oddają Stwórcy chwałę małe dzieci swoim gaworzeniem [Usta dzieci i niemowląt oddają Ci 

chwałę (Ps 8,3)]? 
     
„Chwałą Boga jest człowiek żyjący” – głosił św. Ireneusz z Lyonu. W ogóle całe, pełne harmonii i piękna dzieło stworzenia, jest 

ogłoszeniem wielkości niepojętego Boga i w tym sensie jest narzędziem Jego chwały. Co do gaworzenia dzieci, wiemy że ono nie 

jest świadomym działaniem i sadzę, że dlatego nie jest uwielbieniem najwyższym. Małe dzieci już są chwałą Boga, chociaż o tym 

nie wiedzą. Chyba do tego nawiązywał Psalmista, bo maluchy są bliskie ogłaszaniu wielkości Boga przez wszystko, co stworzone. 

Bez wątpienia bardziej doniośle potrafi oddać Mu cześć myślący – tym bardziej świadomy swego odkupienia – człowiek dorosły. 

Nawet w sytuacjach, gdy nie wszystko układa się po naszej myśli…? 

     Jakie to ważne, żebyśmy byli wierni! Próba wiary, chwile ciemności są wpisane w dojrzewanie człowieka.  

Łatwo jest wychwalać Pana Boga, gdy nic nie dokucza i mamy pełny żołądek. Ale przecież porządek naszego życia się nie 
zmienia, gdy jakieś sprawy nie idą po naszej myśli: nadal wszystko jest łaską, wszystko otrzymaliśmy z dłoni Bożej. Oddawanie 

Bogu chwały pośród trudu jest zwycięstwem nad zasadzkami zła. Świadectwo Hioba wydaje się dość jasnym pouczeniem… 

Posługuje ksiądz modlitwą charyzmatyczną o uwolnienie, pełnił ksiądz też posługę egzorcysty. Czy w czasie tych 
modlitw, którym towarzyszyła modlitwa uwielbienia, miały miejsce jakieś szczególne Boże interwencje? 
     
Modlitwa uwielbienia, ponieważ ustawia nas w prawdziwej relacji do Boga, najbardziej otwiera zdrój Jego miłosierdzia. Dlatego 
uwielbienie Boga i Chrystusa, towarzyszące modlitwie wstawienniczej o uzdrowienie czy nawet egzorcyzmom, ma duże znaczenie. 
Tam, gdzie kapłańską modlitwę wspomaga grupa charyzmatyczna, zawsze parę osób oddanych jest uwielbieniu. Są mocne 
świadectwa o takich sytuacjach, w których modlitwa uwielbienia (zwłaszcza modlitwa w językach), zanoszona równocześnie z 
kapłańską posługą uwolnienia, była narzędziem wielkiego osłabienia złego ducha, który dręczył człowieka. Tak więc jest to mocny 

background image

oręż. Sam mam w pamięci doświadczenie wielkiego sprzeciwu złego ducha właśnie wobec modlitwy uwielbienia. Sprawując raz 
egzorcyzm liturgiczny nad człowiekiem, który wszedł w tarapaty przez zaangażowanie w muzykę, zawiesiłem na chwilę modlitwę 
liturgiczną i wraz z osobami towarzyszącymi podjąłem śpiew „Jezus Najwyższe Imię” – dobrze znaną nam wszystkim piosenkę 
pełną uwielbienia. Opór Złego wobec tej pieśni był o wiele większy niż wobec liturgicznych błagań czy nawet rozkazów. Przez usta 
zniewolonego człowieka zaczął krzyczeć wniebogłosy: „Nienawidzę śpiewu! Nienawidzę!”, okazując, jak bardzo mu dokucza 
chwała Boga i uwielbienie Jezusa. 

Dlaczego w Kościele katolickim, poza wspólnotami charyzmatycznymi, tak mało podkreśla się znaczenie tej modlitwy? 
Przykładem dla nas mogłyby być wspólnoty protestanckie, gdzie uwielbienie odgrywa kluczową rolę w praktykach 

religijnych, stąd ich wiara wydaje się jakby bardziej żywa.  

     Nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że w Kościele modlitwa uwielbienia jest mało podkreślona. Może nie zawsze wszystko 

bywało do końca wypowiedziane, ale ta modlitwa była obecna w życiu Kościoła nieustannie, chociaż w inny, niż proponujemy 

dzisiaj w poruszeniu charyzmatycznym, sposób. Przecież nabożeństwa pasyjne (Droga Krzyżowa, Gorzkie Żale), modlitwa 
adoracyjna (zwłaszcza wobec Jezusa w Najświętszym Sakramencie), procesje teoforyczne, całe misterium Bożego Ciała – to 

wielkie uwielbienie. Jedyne, co wydaje się tutaj godne zauważenia, w kontekście podejrzenia, że zagubiona została doniosłość tej 

postawy, to fakt, że w ostatnich wiekach praktyka modlitwy szła po linii obrony prawdy precyzowanej przez teologię. Wiele tekstów, 

sformułowań liturgicznych czy nawet śpiewów wyrażało przekonania, których trzeba było bronić przed tendencjami heretyckimi. 

Tak więc główny nurt pobożności szedł po linii refleksji teologicznej. Bogactwem dzisiejszej religijności jest prosty, osobisty akcent, 

szczere otwarcie serca na wzór psalmisty. Wraz z mocno obecnym pierwiastkiem biblijnym w nowych modlitwach i zwłaszcza 

pieśniach, wydaje się to ważne i owocne. 

Czym różni się cześć jaką oddajemy świętym, od tej, która przysługuje wyłącznie Bogu? 
     
Teologia ascetyczna dokonuje rozróżnienia między modlitwą „pochwalną (czci)” i „uwielbienia”. Uwielbienie w sensie ścisłym – 

dotyczy tylko Boga, natomiast wobec Świętych nasza cześć jest kultem pochwalnym. Oddawanie czci, to trochę inna kategoria niż 

uwielbienie, które jest najwyższą adoracją zarezerwowaną wyłącznie dla Pana wszechrzeczy. Jeżeli więc możemy mówić np. o 

Różańcu jako formie uwielbienia, nie jest to uwielbienie Maryi. Raczej wraz z Maryją uwielbiamy Jezusa w Jego zbawczych 

tajemnicach. Rozważamy współudział Jego Najświętszej Matki. Jednoczymy się z Nią i doświadczamy, że Maryja dopełnia naszej 
ludzkiej nieporadności. Równocześnie okazuje się, że zwłaszcza kiedy Ją pozdrawiamy, Ona dużo może uczynić dla nas przed 

Bogiem. 

Różni święci prorokowali, że w Niebie nasze szczęście będzie polegało właśnie na wielbieniu Boga. Czy nie wydaje się to 

zbyt abstrakcyjną zachętą do lepszego życia? 

     Myślę, że dla większości ludzi dojrzewających w wierze pozostaje to zachwycającą i pociągającą tajemnicą. Rzeczywistością 

jakby odległą i abstrakcyjną, ale tylko „jakby”. Bo życie wiary pozwalaj już tutaj otworzyć serce na świat, do którego prowadzi 

prawdziwe uwielbienie. Ono już tutaj, na tej ziemi, wprowadza w doświadczenie jedności i miłości w Duchu Świętym – a to jest 
Królestwo Boże. Prawdziwe uwielbienie to „pokój i radość w Duchu Świętym” (..), które wypełniają ludzkie serce. Ci, którzy 

wchodzą w nurt uwielbienia wiedzą, że człowiekowi niewiele potrzeba, albo tylko jednego (..). Tego rodzaju chwila już tu, na ziemi, 

chętnie jest przedłużana… Jeżeli ktoś chciałby tego doświadczyć, albo nie dowierza i chce zobaczyć, to zapraszam do wspólnego 

uwielbienia (..)j. Dwie godziny uwielbienia to wielka radość. Przeżyjmy ją wspólnie! 

 

        

Ks. Jan Reczek – ur. 1959 r., jest rekolekcjonistą, autorem książek: „TO JEZUS LECZY ZŁAMANYCH NA DUCHU. 

Modlitwa wstawiennicza o uzdrowienie”, „RÓŻNE SĄ DARY ŁASKI LECZ TEN SAM DUCH. O charyzmatach, Odnowie 
w Duchu Świętym i zmaganiu z mocami ciemności” oraz „JEZUS LECZY DZISIAJ. Świadectwa”. Przewodniczy Mszom 
Świętym z modlitwą o uwolnienie i uzdrowienie duchowe i fizyczne w pierwsze soboty miesiąca w kościele Księży 
Pallotynów w Krakowie, pełni także posługę modlitwy o uwolnienie. 

 
 Źródło

http://www.fronda.pl/a/czlowiek-bez-modlitwy-uwielbienia-jest-martwy,44019.html

 

background image

Kiedy do ojca Pio przychodziły tłumy, 

mówił: – Idźcie lepiej do ks. Dolindo! 
Ten kapłan z Neapolu, mistyk, zostawił 

modlitwę, którą podyktował mu sam 
Jezus. 

Modlitwę o efekcie piorunującym.  
 
Kiedy widzisz, że sprawy się komplikują, 

powiedz z zamkniętymi oczami w duszy: 
„Jezu, Ty się tym zajmij!”.  

 

Czyń tak za każdym razem! Czyńcie tak 

wszyscy, a ujrzycie wielkie, nieustające 
i ciche cuda! Daję wam słowo, na moją 

miłość  Jezus podyktował te słowa ojcu 
Dolindo Ruotolo w latach 40 XX w. 

            

Neapolitański tercjarz franciszkański, dziś 

sługa Boży, spisał w 33 tomach swoje 
duchowe przeżycia mistyczne, wskazówki 

dla kapłanów oraz to, co dyktował mu 
Jezus. Jego teksty są szczere, kipią pokorą 

i są trafną diagnozą kondycji dzisiejszego 

człowieka, są niczym kadr z często 
niełatwego życia kapłana. 

Neapolitańczyk 

–  trwa  jego  proces 

beatyfikacyjny  –  nosił  na ciele  niewidzialne 
znaki męki Chrystusa.    

To do niego  św.  o.  Pio  kierował  ludzi. 
„Idźcie 

do ojca 

Dolindo!” 

– 

odsyłał 

pielgrzymów kapucyn.
A o. Dolindo wręczał 
im  „Akt  całkowitego  oddania  Jezusowi”. 

„Nie kombinuj  nic,  tylko  módl się  tak,  jak 
Jezus prosi” – dodawał. 
 

Mamo, będę księdzem 

 

Wszyscy  w Neapolu  znają  adres  przy  via 
S. Chiara  pod  nr  24.  Dolindo  Ruotolo 

przychodzi  tu na świat  6  października 

1882 r. 

Jest piątym 

z jedenaściorga 

rodzeństwa. 

W domu 

panuje 

skrajna 

nędza.  „Tata  nie pozwalał  kupić  nam 
zimowych  ubrań.  Bał  się,  że nie starczy 

na żywność”  
–  wspomina  włoski  kapłan 
w swojej 

autobiografii 

zatytułowanej 

„Dolindo  znaczy  cierpienie”.  „By  przeżyć, 
zrywałem  zioła,  wygrzebywałem  resztki 

z popiołu:  łodygi  kopru,  rzodkwi,  bazylii 

i robiłem  z tego…  sałatkę”.  Kiedy  pod  dom 
podjeżdża 

dostawca 

chleba, 

dzieci 

wskakują  na kosze,  by  pozbierać  okruchy. 
Biegają boso, bo nie ma na buty.  

 Ojca 

Dolindo  wspomina:  „Bił  nas  strasznie, 

za byle  co”.  Na zgrzyt  klucza  w zamku 
z rodzeństwem  uciekają.  „Chowałem się 

do skrzyni 

pod 

łóżkiem”. 

Ale dodaje: 

„Biedny tata wierzył, że biciem i surowością 

dobrze 

nas 

wychowa. 

Ale nie żywię 

do niego  złych  uczuć.  Odprawiam  msze 
za jego  duszę”.  Dolindo  lubi  zajmować się 

młodszą  siostrą.  „Jej kołyska  stała  pod 
obrazem  św.  Alfonsa  z Liguori.  Nie wiem 

czemu,  ale patrząc  na niego,  myślałem 

o konającym  Jezusie”.  
Surowa  postawa 
ojca  jednak  odbija się  na dziecku,  zabija 
jego  dziecięcą  niewinność.  Jako  nastolatek 

Dolindo  przechodzi  „czas  ciemni”,  pierwszą 

Komunię  przyjmuje  obojętnie.  „Byłem 
małym troglodytą, nie dzieckiem. 

 

Nie odczuwałem  nic,  żadnych  mistycznych 
doświadczeń,  żadnego  kontaktu  z Bogiem. 

Popadałem w coraz śmielszy grzech.   

O Jezu,  wybacz  mi!”  –  pisze  po latach. 
Ale notuje  również:  „Myślałem,  że Bóg 

jest też  surowy,  jak  tata.  Czemu  nikt 
nie opowiedział mi o Jezusie?”.   

Dolindo jednak jest jakby naznaczony przez 
Boga, i to już
w 11. miesiącu życia.   
Odczuwa  wtedy  silne  ukłucia  i na grzbiecie 
dłoni  pojawiają się  czerwone  ślady  (znikną 

na jakiś  czas,  by  pojawić się  w wieku 
dojrzałym).  Rodzice  alarmują  lekarzy. 

„Przyjechał  dr Fabiani,  żeby  mnie  zbadać 

i wykonać  zabieg.  (…)  Babcia  trzymała 
mnie  za rękę.  Strasznie  płakałem,  a mój 

brat  Elio  chciał  rzucić się  na lekarza,  żeby 
przestał”.  Dziecko  szybko  przechodzi 

kolejną  operację,  ma  guza  na policzku. 

Każdy  zabieg  jest bolesny,  nie ma  jeszcze 
wtedy  takich  środków  przeciwbólowych. 

Cierpienia  fizyczne  z okresu  niemowlęcego 
są niczym 

zapowiedź 

późniejszych 

wydarzeń.  
Od urodzenia  chłopczyk  ma 
niezwykły  dar  obcowania  z Bogiem.  „Choć 

byłem 

żywym 

dzieckiem, 

lubiłem 

samotność. 

Kiedy 

promienie 

słońca 

wpadały  do pokoju,  czułem,  jak  wypełniała 
mnie  radość,  jakby  dotykał  mnie  Bóg. 

Nie umiałem  jeszcze  wtedy się  modlić, 

ale pamiętam,  że spływał  na mnie  wielki 
pokój”.  
Neapolitańczyk  pisze  też:  „Mama 
opowiadała  mi,  że kiedy  miałem  dwa  lub 

background image

trzy 

latka, 

a ona 

wracała 

ze mszy, 

czekałem na nią w drzwiach. Wspinałem się 
na paluszki,  żeby  ją ucałować  w usta 

i poczuć  Pana  Jezusa  w Najświętszym 
Sakramencie”.  I dodaje,  że kiedy  mama 

robiła 

poranną 

kawę 

– 

a wstawała 

codziennie o czwartej – modliła się. Dolindo 
przybiegał  wtedy  do kuchni  i powtarzał 

za mamą  modlitwę.  „Raz  wspiąłem się 
na paluszkach  na kolana  mamy.  Musiałem 

mieć  trzy,  cztery  latka  i oświadczyłem: 

zostanę księdzem!”.
 

– Dolindo, lampa! 

 

W 1895 r.  rodzice  Dolinda  rozstają  się.  Ma 

wtedy  13  lat.  „Najboleśniejszy  dzień 
w moim życiu” – pisze.   

Mama,  po konsultacji  ze spowiednikiem, 
zapisuje 

dwóch 

najstarszych 

synów 

do szkoły  dla  przyszłych  misjonarzy  (..). 

„Mój brat cierpiał z tego powodu, 

 

a ja przyjąłem  to obojętnie.  Szybko  nastrój 

ładu,  porządek,  jaki  tam  panował,  zasiały 
pokój  w moim  sercu.  Na korytarzu  stała 

figura  św.  Józefa.  Zatrzymywałem się  przy 

nim  i wtedy  czułem  radość  i pokój,  jak 
wówczas,  kiedy  byłem  małym  chłopcem, 

w promieniach słońca” – pisze.     
Przełom  w życiu  Dolinda  nastąpi  w czasie 

modlitwy. 

„Odmawialiśmy 

z kolegami 

Różaniec. Nagle zauważyłem obrazek Matki 
Bożej  oparty  o książkę.  I mówię:  »Jeśli 

chcesz, bym został kapłanem, zrób coś, daj 
mi mądrość, 

bo widzisz, 

że jestem 

kretynem«”.  I nagle  podmuch  wiatru 

z okna  podrywa  obrazek,  tak  że wizerunek 
Maryi  ląduje  na czole  Dolinda.  „Poczułem, 

jakbym się  wybudził  z uśpienia”  –  notuje. 
Neapolitańczyk  jednak  przeżyje  sporo 

upokorzeń  ze strony  nauczycieli  i trudny 

czas w szkole misjonarskiej. Między innymi 
doświadczy  surowej  kary  ze  strony 

spowiednika  za  to,  że w konfesjonale 
wyznaje 

za mało 

grzechów. 

„Każdą 

zniewagę  oddawałem  Jezusowi.  Całkowicie 

oddawałem 

Mu 

wszystko” 

– 

pisze 

ks. Dolindo.
Rok  1898  to czas  nawrócenia. 
„Powierzono  mi opiekę  nad  lampką  przy 

tabernakulum.  Gasła  często  z powodu 
niskiej  jakości  oleju.  Poprosiłem  Anioła 

Stróża, by mnie budził w nocy, kiedy będzie 

gasła. I o różnych porach czułem, jak jakaś 
ręka  mnie  dotyka  i szepce:  »Dolindo… 

lampa!«.  Zawsze  zdążyłem  na minutę 
przed wypaleniem się światła”.   

Po święceniach  nowicjatu  Dolindo  chce 

wyjechać  na misje  do Chin.  Przełożony 

jednak 

odmawia: 

„Ty 

zostaniesz 

męczennikiem  serca.  Musisz  tu czekać”. 
Proroctwo, 

które 

szybko się 

spełni. 

W 1902 r.  umiera  ojciec  Dolinda.  Przed 
odejściem 

powie: 

„Nie wiem, 

czemu 

traktowałem  Cię  synu  najsurowiej.  Może 

Pan  pozwalał  na to,  bo chciał,  byś  był 
najlepszym 

z moich 

dzieci. 

Wybacz 

mi synu,  kochałem  Cię  bardzo”.  Młody 
kleryk  zapisuje  to w pamiętniku.  I notuje 

uwagi 

ojca: 

Dolindo, 

nigdy 

nikogo 

nie osądzaj,  nie szemraj  przeciw  innym, 
nawet  jeśli  będą  robić  ci  krzywdę.  
„Tata 
umierał  w poczuciu  winy  i w cierpieniu 

z powodu  rozpadu  naszej  rodziny”  – 
komentuje 

neapolitańczyk. 

Dolindo 

jest po śmierci  ojca  nerwowy  i zgorzkniały. 

„Gdyby nie radykalna nagana przełożonych, 
nie wiem,  co by  było”  –  pisze.  „Serce 

człowieka jest tajemnicą. Często przechodzi 
kryzysy  radykalne.  Potrzeba  znaleźć  wtedy 

siłę,  która  je podniesie.  Wystarczy  jedna 

rysa,  rana  na czas  nieuleczona,  a człowiek 
staje się  jej ofiarą,  co niszczy  jego  duszę, 

prowadzi ją do śmierci”.
Dolindo potrzebuje 
dyspensy Watykanu na święcenia. 

 

Jest za młody. 
 Na wyczekanej  Mszy  prymicyjnej  nie ma 

ani  ojca,  ani  mamy  Dolinda.  Razem 
z rodzeństwem 

nie dojechała 

z powodu 

wypadku  powozu.  Wpada  do kościoła 
na samą  Komunię.  „Teraz  to nie ona  dała 

mi poczuć  zapach  Jezusa,  a ja mogłem  dać 

jej Go moimi  dłońmi”  –  notuje  Dolindo, 
nawiązując 

do scen 

z wczesnego 

dzieciństwa.
 

Jezus dyktuje   
Przełożeni kierują Dolinda od razu do pracy 

z młodymi  seminarzystami.  Trafia  najpierw 

do Lecce, 

potem 

do Taranto, 

gdzie 

jest kierownikiem  duchowym.  Jako  kapłan 

prosi  coraz  częściej  Jezusa:  ześlij  na mnie 
krzyż.  „Nigdy  nie czułem się  mistykiem. 

Ale kiedy  modląc  się,  tak  siadałem 

w kaplicy, 

czułem, 

jak 

zanurzam się 

w Bogu. Cały. Tak, że nie czułem własnego 

ciała”.
Ks. Ruotolo 

jest przenoszony 

z seminarium 

do seminarium, 

niemal 

w całych 

Włoszech. 

Wszędzie 

słyszy 

od biskupów 

miejsca: 

„Zreformował 

mi ksiądz  seminarium,  ożywił,  dzieją się 
cuda!”.  „Ja tylko  oddawałem  wszystko 

Jezusowi” – zapisze ks. Dolindo. 

 

Spowiada się  u niego  coraz  więcej  ludzi. 

Ale pewnego  dnia  pojawia się  Serafina 

G. z Katanii. 

Kobieta 

twierdzi, 

że ma 

background image

widzenia,  przepowiada  m.in.  obie  wojny 

światowe, 

czy ustawę  o laickości 

we  

Francji.  Nie wiadomo,  czy to z jej intuicji, 

czy samego  ks. Ruotolo,  w jego  zapiskach 
znalazła się 

notatka 

o „Janie, 

który 

przyjdzie  z Polski  i uratuje  Europę  przed 

komunizmem”.  Kobieta  twierdzi  też,  że ma 
wizję  Ducha  Świętego.  Sprawa  dostaje się 

do prasy. Ks. Ruotolo jest przerażony, pyta 
w modlitwie,  czy wizje  te są diaboliczne. 

Serafinę badają  lekarze. Stwierdzają dobry 

stan  psychiczny  Sycylijki.  Ks. Ruotolo, 
ufając 

jej przekazom, 

jest kilkakrotnie 

wzywany  przed  Święte  Oficjum.  W Rzymie 
przeżywa  kolejny  kryzys  wiary  w życiu. 

Chce  nawet  rzucić  sutannę.  Walczy, 

ale modli się  krótko:  „Jezu,  Ty się  tym 
zajmij”.  Ks. Ruotolo  twierdzi,  że to słowa, 

jakie w duszy, w ciszy, przed Najświętszym 
Sakramentem dyktuje mu sam Jezus. 

W  jaki  sposób  Chrystus  nawiedza  tego 

kapłana  –  nie  wiadomo.  Po  bolesnych 
doświadczeniach  ze  Świętym  Oficjum  ks. 

Dolindo  nie  dzieli  się  tym  z  nikim.  W  jego 

autobiografii  pojawia  się  nagle  taka  nota: 
„Oto słowa dla ludzkości, słowa, które prosił 

przekazać  mi  Jezus.  Były  mi  pomocą  w 
każdym  cierpieniu”.  Ks.  Ruotolo  nie 

przypuszcza,  że  po  pół  wieku  obiegną 

świat,  a  w  dobie  Internetu  będą  linkowane 
przez  setki  tysięcy  fanów  na  Facebooku. 

Brzmią  jak  przekazana  przez  św.  Faustynę 
modlitwa:  „Jezu,  ufam  Tobie”.  Świadectwa 

ich – jak piszą  internauci  – „piorunującego 

działania”  można  liczyć  już  w  milionach. 
Przytoczę  je  tu  w  obszernym  fragmencie, 

bez komentarza. Kiedy ks. Ruotolo trafi na 
ołtarze,  zapewne  i  ta  modlitwa  zostanie 

wpisana 

na 

listę 

najważniejszych.  

Jezus mówi:  
„Z  jakiegoż  to  powodu  wzburzony  ulegasz 

zamętowi?  Oddaj  Mi  swoje  sprawy,  a 
wszystko  się  ułoży  i  uspokoi.  Zaprawdę 

powiadam  wam,  każdy  akt  prawdziwego 
oddania  i  zawierzenia  mi  przyniesie  owoc  i 

rozwiąże  napięte  sytuacje.  Całkowicie  zdać 

się na Mnie oznacza nie zadręczać się i nie 
wzburzać,  nie  popadać  w  desperację,  nie 

napinać  się  nerwowo,  prosząc  Mnie,  bym 
idąc 

waszym 

zamysłem, 

przemienił 

wzburzenie w modlitwę. Całkowicie zdać się 

na Mnie znaczy zamknąć ze spokojem oczy 
duszy, odwrócić niespokojną myśl i zamęt i 

zdać się tylko na Mnie, modląc się słowami: 
»Ty się tym zajmij«”. 

„(...)  Zamknij  oczy  i  pozwól  Mi  działać, 

zamknij  oczy  i  pomyśl  o  teraźniejszości, 
odwróć wzrok od przyszłości jak od pokusy; 

odpocznij we Mnie, ufając w Moją dobroć, a 
zapewniam  cię  na  Moją  miłość,  że  kiedy 

zwrócisz się do mnie słowami: »Ty się tym 

zajmij«,  oddam  się  tej  sprawie  całkowicie, 
pocieszę cię, wyzwolę i poprowadzę. I kiedy 

będę musiał poprowadzić cię inną drogą niż 
tą, 

którą 

zaplanowałeś, 

będę 

ci 

przewodnikiem, 

wezmę 

na 

ramiona, 

przeprowadzę  cię,  niosąc  jak  matka 
niemowlę  na  rękach,  na  drugi  brzeg.  To 

twój 

racjonalizm, 

tok 

rozumowania, 

zamartwianie się i chęć, by za wszelką cenę 

zająć  się  tym,  co  cię  trapi,  wprowadza 

zamęt  i  jest  powodem  trudnego  do 
zniesienia  bólu.  Ileż  to  mogę  zdziałać,  czy 

mając na względzie potrzeby duchowe, czy 
też  materialne,  kiedy  dusza  zwróci  się  do 

mnie  słowami:  »Ty  się  tym  zajmij«,  kiedy 
zamknie oczy i się uspokoi. 

Otrzymujecie  niewiele  łask,  kiedy  się 

zamartwiacie. Wiele zaś łask spada na was, 

jeśli tylko modlitwa wasza staje się pełnym 
zawierzeniem  i  oddaniem  się  Mi.  W  bólu  i 

cierpieniu  prosisz,  bym  działał,  ale  tak  jak 
ty tego chcesz... Nie zwracasz się do Mnie, 

a  chcesz  jedynie,  bym  się  dopasował  do 

twoich  potrzeb  i  zamysłów.  Nie  jesteś 
chory,  skoro  prosząc  lekarza  o  pomoc, 

sugerujesz mu leczenie. 

Módlcie się tak, jak was nauczyłem: »święć 
się  imię  Twoje«,  czyli  bądź  pochwalony, 

uwielbiony  w  mojej  potrzebie.  »Przyjdź 
królestwo  Twoje«,  czyli  niech  wszystko,  co 

się  dzieje,  przyczynia  się  do  stwarzania 

Twojego  królestwa  w  nas  i  na  świecie. 
»Bądź  wola  Twoja,  jako  w  niebie  tak  i  na 

ziemi«,  czyli  to  Ty  wejdź  i  działaj  w  tej 
mojej  potrzebie,  (…)  Jeśli  powiesz  mi 

naprawdę: »bądź wola Twoja«, czyli jakbyś 

mówił: »Ty się tym zajmij«, wkroczę z całą 
moją  mocą  i  rozwiążę  najtrudniejsze 

sytuacje. (…) 

Powiadam  ci,  że  się  tym  zajmę  i  podejmę 
działania  jak  lekarz.  Uczynię  nawet  cud, 

jeśli  będzie  to  potrzebne.  Masz  wrażenie, 

że  sytuacja  się  pogarsza?  Nie  burz  się; 
zamknij  oczy  i  mów:  »Ty  się  zajmij«. 

Powtarzam ci, że się tym zajmę, że nie ma 
potężniejszego lekarstwa niż moje działanie 

z miłości”.