background image

Artykuł pobrano ze strony 

eioba.pl

Nie czytaj tego - zbyt długie, zbyt kontrowersyjne!

 
O   niebezpieczeństwach   na   ścieżkach    rozwoju   duchowego,   o   przyjaźni   i
„pogaduchach” z Bogiem, o mocy wiary i wielu innych sprawach…

 

***

Historyjka o rozmowach z Bogiem… :)
 
Kiedy mówisz do Boga, to ludzie powiedzą, że się modlisz…
Kiedy Bóg mówi do Ciebie, to powiedzą, że zwariowałeś…

 

***

Bóg  przemawia  do  każdego  z  nas.   Tylko  zwykle   nie   słuchamy   Go,   bo  nie   słyszymy.
Często  nie  chcemy  Go  słyszeć  i   słuchać,   a  później  mamy  do  Niego  pretensje,   że  nie
jest   z   nami,   że   nie   pomaga   nam.   Jest   szereg   przyczyn   takiego   stanu   rzeczy   i   z
pewnością porozmawiamy o tym jeszcze.
Wracamy do tematu.
Jak   to   było   w   piosence   Marka   Grechuty?  „Nie  od  razu,  miła,  nie  od  razu…”   Już
wyjaśniam, co mam na myśli.
 W  miarę  postępów,   w  miarę  pogłębiania  się  naszej  wiary  w  obecność  i   moc  Boga  w
nas,   będziemy   otrzymywali   większe   możliwości.   Znamy   przecież  te   słowa:   „Podług
wiary  waszej niech wam  się  stanie…” 
  Cierpliwości   więc  trzeba  i   wiary   najpierw.
Im   większa   była   niewiara,   tym   więcej   czasu   potrzeba   –   oczywiście,   w   wymiarze
ludzkim,  aby ją wykorzenić.
„Wszystko  na  świecie  toczy  się  według  ustalonego  rytmu.  Rozwój  duchowy
wymaga czasu i cierpliwości.
Budzimy   się   z   wieloletniego   letargu,   powoli   wydobywając   się   spod   nawału
wpajanych nam przez lata wierzeń, uprzedzeń i wzorców.
Powracamy   do   źródła   prawdy,   do   niewinności   lat   dziecinnych.   Logika
ustępuje miejsca intuicji.
Zachowajcie  cierpliwość i pamiętajcie,  że  na  postęp trzeba  trochę  zaczekać.
Nie   przynaglajcie   samych   siebie   i   cieszcie   się   każdym   choćby
najdrobniejszym   sukcesem.   Nie   rezygnujcie,   jeśli   początkowo   nie
dostrzeżecie  żadnej  zmiany.  (…) Pamiętajcie,  niełatwo  zrzucić  starą  skórę,
czy   odrzucić   dawne   nastawienie   i   przyjąć   nowe.   Bądźcie   cierpliwi!”
(„Rozmawiając z niebem”, James Van Praagh).
I   co?   I   nie   da   się   przyśpieszyć?   Wielu   z   nas   przecież   nie   grzeszy   pewnie
cierpliwością?  Chciałoby   się   już,   teraz.   W   moim   przypadku  trwało   to   bardzo   długo,
lata   całe.   I   absolutnie   nauka   nie   skończyła   się   jeszcze,   o   nie.   Też   chciałem   „już”,
chciałem  widzieć  efekty  natychmiast.  Jasne,  najlepiej  zostać  inżynierem  po  miesiącu
studiów na politechnice…:)
Czy   zdajemy   sobie   sprawę   z   tego,   jak   długo   Jezus   dochodził   do   mistrzostwa?    A
przecież  już  na  starcie  życia  otrzymał  ogromne  możliwości,   nieprawdopodobne  wręcz
uzdolnienia.   Ewangelie   nic   nie   mówią   o   długim   okresie   jego   życia   –   począwszy   od
„nastu”   lat  po  wiek  męski.   Wypadło  z  Jego  ewangelicznego  życiorysu  prawie  20  lat.
Co   w   tym   czasie   robił?  Gdzie   przebywał?  Czyżby   wyłącznie   pomagał   swojemu   ojcu
Józefowi    w   ciesielstwie?   Znając   Jego   charakter   i   powołanie   trudno   przypuszczać,
żeby   pozwolił   sobie   na   takie   ograniczające   Go   zajęcia.   Przecież   już   jako   mały
chłopiec  „urwał” się  rodzicom.  Dopiero  po  kilku  dniach  udało  się im  znaleźć Jezusa  w
świątyni,   gdzie   prowadził   uczone   dysputy   z   rabinami   zadziwionymi   Jego   wiedzą   i
osobowością.   Musiał   ich   zafascynować   sobą   ten   mały   chłopiec,   jeśli   przez   trzy   dni
przebywał tam, jadł i spał i nikt nie chciał się z Nim rozstać.
„Dopiero   po   trzech   dniach   odnaleźli   go   w   świątyni,   gdzie   siedział   między

background image

nauczycielami,  przysłuchiwał  się  im  i zadawał  pytania.  Wszyscy  zaś,  którzy
Go   słuchali,   byli   zdumieni   bystrością   Jego   umysłu   i   odpowiedziami.   Na   ten
widok  zdziwili się  bardzo,  a  Jego  Matka  rzekła  do  niego:  «Synu,  cóżeś  nam
uczynił?  Oto  ojciec  Twój  i ja  z  bólem  serca  szukaliśmy  Ciebie».  Lecz  On  im
odpowiedział: «Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem
być  w  tym,  co  należy  do  mego  Ojca?»  Oni jednak  nie  zrozumieli tego,  co  im
powiedział.”
(Ew. św. Łukasza, 2.46-50). 
[podkreślenie autora]
 Niemożliwe   więc,   aby   Jezus   nie   pobierał   przez   długi   czas   nauk,   nie   studiował
różnych   systemów   religijnych,   nie   poznawał   różnych   zagadnień.   Dopiero,   kiedy
uznał,   że   jest   już   gotowy,   zaczął   głosić   swoją   naukę   i   dawać   dowody   swojej  mocy
pochodzącej od Boga.
 „Prawdziwy   rozwój   dokonuje   się   zawsze   powoli.   Kto   dojrzewa   jako
człowiek,   kto   właściwie   rozumie   siebie   i   swoje   związki   z   innymi,   jest
cierpliwy   –   jest   cierpliwością   urzeczywistnioną   w   jej   egzystencjalnej
formie.”
 („Spotkać Boga w człowieku”, Ladislaus Boros).
 
Mój   początek   wchodzenia   w   dojrzewanie   jest   wprost   „książkowy”.   Otrzymywałem
bardzo   trudne   lekcje   do   przerobienia.   Czasem   dawano   mi   już  trochę   luzu.   Wówczas
jakbym   nieco  odpoczywał,   nabierał   sił,   „wychodził   z  zakwasów”,   a  później  pojawiało
się   znów   doświadczenie   –   znacznie   trudniejsze   od   poprzedniego,   często   bardzo
bolesne.  I  tak  przez  długi  czas.  To  wszystko  były  próby  wiary.  Próby  nie  dla  Boga,  o
nie!  Myślę,   że  On  doskonale  wiedział,   jakie  będą  moje  reakcje.   Chodziło  raczej  o  to,
abym   sam   siebie  doświadczył,   abym   sam   zobaczył  własne  reakcje,   przekonał  się,   co
jeszcze   mam   do   zrobienia,   ile   brudu  mam   do   usunięcia    z   mojego   wnętrza.   A   było
tego  bardzo  dużo.   Nie  chcę  nawet  myśleć,   ile  jeszcze  pozostało.   Wiem   już  tylko,   że
poradzę sobie ze wszystkim, bo nie jestem sam.
 To   były   również   dodatkowe   ważne   wnioski   z   doświadczeń  –  przekonanie   o   własnej
drobnej   jeszcze,   ale   wzrastającej   mocy   –   pozwalającej   chociażby   na   spokojne
znoszenie  dolegliwości  życiowych,   na  pozbywanie  się  wszelkich  lęków,   na  rozumienie
istoty   Boga.   Było   to   też   wzrastające   zaufanie   do   własnych   możliwości,   do   siebie
samego.
 Ty   również  będziesz  stopniowo   odkrywał   moce   tkwiące   w  Tobie.   Równolegle   z  tym
ma   postępować   Twój   rozwój   duchowy,   dojrzałość.   Wybacz   metaforę,   ale   czy
zgodziłbyś   się   usiąść   na   fotelu   fryzjerskim,   aby   dać   się   ogolić   brzytwą   małpie?
Przykład   może   drastyczny,   ale   oddający   obraz   całej   ludzkości,   naszej
nieodpowiedzialności,   naszych  „zabaw”   m.in.   z  energią  nuklearną  wykorzystywaną  w
sposób   absolutnie   nieodpowiedzialny,   naszego   bezmyślnego   niszczenia   powierzonej
nam   pod   opiekę   przyrody.   Przepraszam   jednocześnie   was,   wszystkie   cudowne
małpiątka.
W każdym bądź razie zadanie przekazano mi podstawowe:

CIERPLIWOŚCI

CIERPLIWIE SIĘ UCZ !

 Zgodnie   ze   słowami,   które   otrzymałem   pewnego   dnia:   „...a   do   ciebie   –    twoje
cierpienia  nauczą  cię  cierpliwości.  Czy  nie  słyszałeś,  że  cierpliwość  przynosi
wytrwałość,  a  wytrwałość rodzi nadzieję? A  na  tej nadziei wzniesie  się  Moje
Królestwo.   Niech   teraz   każda   cząstka   ciebie   samego   Mnie   uwielbia.   Mój
Święty  Duch naznaczył  cię Moją pieczęcią, zatem  nie bój się.” 
  (Vassula  Ryden,
„Prawdziwe życie w Bogu”).
 Cierpliwość  jest   wielką   cnotą.   Zawsze   mi   jej  brakowało.   Trzeba   było   więc  nauczyć
się   być   cierpliwym   –   to   proste…   :)   Właśnie   16.06.2007   r.,   w   sobotę,   o   godzinie
22.02. otrzymałem słowa pełne nadziei i obietnic:
„Cierpliwy do czasu dozna przykrości,
ale później radość dla niego zakwitnie.
Do czasu będzie ukrywać swoje słowa,
A wargi wielu wychwalać będą jego rozum.”

Mądrość Syracha, 1.23-24

Czy   oznacza   to,   że   wszystko   jest   już   OK?   OK.   w   sensie   naszego   codziennego
ludzkiego   pojmowania,   oczywiście.   Nic   bardziej   błędnego.   Wiem   doskonale,   że
jestem   dopiero  na  początku  ścieżki,   że  wypiłem   zaledwie  kropelkę  z  całego  oceanu,

background image

że   będę   przechodził   jeszcze   szereg   prób.   Mam   wrażenie,   że   Bóg   stosuje   wojskową
zasadę:  „Im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w boju”.
Jest   teraz   czas,   kiedy   wielu   ludzi   poszukuje   Boga.   To   zadziwiające,   jak   wielu!
Wkraczamy   w  erę   ducha.   Poprzednia   era   –  to  był   etap  technologii,   etap  „szkiełka   i
oka”,   któremu   za   bardzo   uwierzyliśmy.   Za   bardzo   zaufaliśmy   logice   i   potędze
rozumu.   Popełniliśmy   błąd  traktując  organizm   ludzki   jak   pozbawiony   ducha   i   emocji
biomechanizm,   a   części   ciała   jak   materialne   przedmioty,   a   nie   systemy
energetyczne.   Odrzuciliśmy   duchowość   i   intuicję,   którymi   przepojona   jest   każda   z
komórek   naszego  ciała.   I  im   bardziej  odrzucamy   wyobraźnię,   intuicję,   duchowość,
nie wierzymy im, tym świat wydaje się nam bardziej obcy i okrutny.

ZAAWANSOWANA TECHNIKA

BEZ ZAAWANSOWANEGO MYŚLENIA

I ROZWOJU DUCHOWEGO

TO NIE POSTĘP – TO ZAGŁADA.

 Idąc  wyłącznie  drogą  cywilizacji  technicznej,  drogą  bezmyślnej  konsumpcji,  czystego
racjonalizmu,  odizolowaliśmy  się  od  sfery  duchowej  –  zarówno  tej,  która  tkwi  w  nas,
jak   i   tej,   która   nas   otacza.   Wskutek   tego   utraciliśmy   równowagę.   Przecież   za
niesłychanym   wzrostem   technicznym   nie   następuje   jeszcze   równoległy   i   również
wysoki   rozwój  duchowy   niezbędny   dla   zrównoważenia   rozwoju  technicznego.   Wydaje
się  czasem,   że  technika  jest  wykorzystywana  ciągle  wyłącznie  do  niszczenia  planety,
zadawania   cierpień,   szerzenia   śmierci.   Tak   jednak   nie   jest   i   nie   będzie.   Wzrasta
duchowość,   może   jeszcze   zbyt   wolno,   może   jeszcze   niedostrzegalnie   dla   wielu.
Zwłaszcza,   że   hałaśliwa   rzeczywistość   medialna   nie   zawsze   pozwala   zauważyć
pojawiające   się   coraz   częściej   tendencje   do   poszukiwania   przez   duże   grupy   i
pojedynczych  ludzi   ciszy,   kontaktu  z  przyrodą,   Boga   w  końcu.   Coraz  bardziej  nasila
się   niezgoda   na   niszczenie   naturalnego   środowiska,   coraz   bardziej  ludzie   zaczynają
poszukiwać  odpowiedzi  na  pytania  o  transcendentalnym   charakterze  –  kim   jesteśmy,
jaki   jest   cel   naszego   istnienia,   jakie   zadania   nam   przeznaczono   (a   może   sami
przeznaczyliśmy sobie)?
Można   przecież   założyć,   że   teoria   przyczynowości   formatywnej   R.   Sheldrake’a 
(więcej na ten temat w książce  „Biomagnetyzm: cudowna moc w życiu”) dotyczy
nie   tylko   pierwiastka   materialnego,   technicznego.   Jeśli   coraz   łatwiej   i   szybciej
nabywamy   wiedzę   techniczną,   to   najprawdopodobniej   tak   samo   przedstawia   się
sprawa z wiedzą duchową. Mamy więc do czynienia z  ewolucjonizmem duchowym .
 „Przez   całą   historię   człowiek   był   przedmiotem   ewolucji   biologicznej,   od
niedawna   wkroczyliśmy   w   obecną   epokę   ewolucji   intelektualnej,   w   czasie
której   tworzymy   nasze   własne   środowisko   życia.   Chciałbym   wierzyć,   że
epoka   ta   będzie   trwała   krótko   i   wkrótce   wejdziemy   w   fazę   duchowej
ewolucji   człowieka,   podczas   której   nasz   rozwój   intelektualny   zostanie
ukierunkowany   przez   odrodzone   poczucie   duchowości.   (…)   Duch   wzbogaci
naszą   racjonalną   wiedzę   naukową,   pomagając   nam   lepiej   korzystać   z   tej
wiedzy.   Dwa   aspekty   doświadczeń   ludzkich,   racjonalny   i   duchowy,   które
zostały  sztucznie  rozdzielone,  zjednoczą  się  na powrót.”
(Rozmowa  z  Edgarem,
D.   Mitchell’em,   amerykańskim   astronautą,   siódmym   człowiekiem,   który   postawił
stopę na Srebrnym Globie, „Poznać świat. Rozmowy o nauce” – Wiktor Osiatyński).
Jak   na   razie   pozbyliśmy   się   jednak   pierwiastka   duchowego.   Nie   rozwijamy   i   nie
pielęgnujemy   sfery   pozytywnych   uczuć   i   intuicji   lub   robimy   to,   ale   w
niedostatecznym  stopniu.  Jak  można  jednak  rozwijać  takie  uczucia,  jeśli  jest  ich  nam
brak   –  często  na  skutek   zaszczepionych  i   tworzonych  ciągle  niewłaściwych  wzorców?
Wielu   z   nas   charakteryzuje   błędny   obraz   otaczającego   nas   świata,   życia,   innych
ludzi,   w   końcu   nas   samych.   Boimy   się    „czarnego   luda”   –   geja,   „czarnucha”,
„białasa”,   „żółtka”,   katolika,   Żyda,   protestanta,   muzułmanina,   świadka   Jehowy,
masona,   scjentologa,   sąsiada,   młodych  ludzi   w   czapkach-bejsbolówkach.   Boimy   się
„innych”,   „obcych”.   Dlaczego   tak   jest.   Bo   „oni”   są   odmienni   od   nas,   różnią   się   od
nas. No cóż… Nikt nie jest doskonały –  „Nobody’s perfect” – jak powiedział jeden z
bohaterów   znanej   komedii   filmowej    „Pół   żartem,   pół   serio”    amerykańskiego
reżysera   Billy   Wildera…:)   Boimy   się   więc   naszych   sióstr   i   braci…Dl atego   właśnie

background image

wielu   z   nas   reaguje   często   niespodziewaną   agresją   na   zachowania   innych,   zamiast
zachować spokój. Inni, ci „inni”  nam zagrażają…
A   może   należałoby   przede   wszystkim   zmienić  swoje   nastawienie   do   tych  „innych”   i
odnieść  z  tego  wszelkie  korzyści?  Przecież  „Contraria  sunt  complementa”(łac.)   
„Przeciwieństwa się uzupełniają.”
 Powinniśmy   również   przede   wszystkim   nauczyć   się   lubić   siebie,   lubić   innych,
szanować   siebie   i   szanować   innych.   Powinniśmy   nauczyć   się   wiary   we   własną
wyjątkowość. Powinniśmy zacząć iść ścieżką ducha.

 

P O WINNIŚ MY  BY Ć P E ŁNI

WS P Ó ŁO DCZUWANIA I MIŁO Ś CI.

X IV  Da la jla ma

 Może   teraz   ktoś   pomyśli,   że   namawiam   go   do   wszelkich   wyrzeczeń,   do   życia   jak
mnich?  Nic  bardziej  błędnego.   XIII-wieczny   dominikanin,   mistrz  Eckehart,   (któremu
udało   się   zresztą   uniknąć   inkwizycyjnego   stosu   –   za   herezję,   umierając   po   prostu
wcześniej…) nauczał:  „Bądźcie na tym świecie, ale bądźcie nie z tego świata…”
 Wcieliliśmy   się   w   nasze   ciała   tu,   na   Ziemi,   więc   mamy   żyć   również   cieleśnie,
materialnie.   To   Twój   wybór,   jak   masz   żyć   –   bylebyś   tylko   nie   krzywdził   innych   i
siebie.   Co   wolelibyśmy   wybrać   –   smutek   czy   radość?   Ja   wybieram,   oczywiście,   to
drugie.   Warto   cieszyć   się   życiem.   Ono   jest   cudowne   mimo   potknięć   i   kopnięć.
Nasyćmy   się   więc   energią   radości.   Nie   wolno   nam   jednak   zapomnieć,   że   –   mimo
tego,   że   jesteśmy   cieleśni,   to   również  jesteśmy   świetlistymi   istotami,   wcielonymi
duszami.   W   związku   z   tym   nie   należy   doprowadzać   do   zachwiania   równowagi
pomiędzy duchem i materią. Każda przesada jest niewskazana.
Wyobraź   sobie,   że   stoisz   na   długiej,   wypolerowanej   płaskiej   belce   -   płaskiej,   aby
wygodniej  Ci   się   stało   -   :)   -   podpartej  w   środku,   stoisz   na   czymś,   co   przypomina
długie  ramiona  wagi.   Jeśli  stoisz  pośrodku  –  nic  się  nie  dzieje.   Co  się  stanie  jednak ,
jeśli   zaczniesz   w   którąś   ze   stron   za   bardzo   przesuwać   się?   Zachowanie   życiowego
equilibrium(równowagi)   jest   więc   niesłychanie   istotne.   Ogromna   większość   z   nas
żyje   ciągle   w   materialistycznym   przechyle.   Dlatego   ta   ogromna   większość   z   nas
wykonała   już  karkołomny   taniec-łamaniec  jak   na   skórce   od  banana,   swoisty   break-
dance,   padła   na   buzię   i   trzyma   się   kurczowo   tej  śliskiej  belki,   by   nie   ześliznąć  się
jeszcze dalej. Wiem, o czym piszę, ponieważ piszę również o sobie.
 Jak   to   się   dzieje,   że   im   bardziej   kurczowo   trzymamy   się   tej   belki,   im   bardziej
boimy   się  o  nasz  materialny   byt,   o  zdrowie  nasze  i   bliskich,   im   bardziej  opanowują
nas   uczucia   strachu,   zniechęcenia,   trwogi,   to   tym   niżej   się   obsuwamy?   Może   pora
nareszcie   coś   z   tym   zrobić?   Może   pora   wkroczyć   na   duchowe   ścieżki?   Posuwaj   się
więc   do   środka   belki,   człowieku,   do   środka!   Znajdźmy   wszyscy   Królestwo   Boże,
Niebo  –    w  nas!  Warto  jednak  pamiętać  i   o  tym,   aby  nie  przesunąć  się  za  bardzo  w
drugą stronę. Może to grozić zupełnym oderwaniem się od Mateczki-Ziemi... :)
 „I wy  nie  pytajcie, co będziecie jedli i co pili, i nie bądźcie o to zatroskani. O
to   wszystko   zabiegają   narody   świata,   a   Ojciec   wasz   wie,   że   tego
potrzebujecie.  Starajcie  się  raczej  o  Jego  królestwo,  a  te  rzeczy  będą  wam
dodane.”
 (Ew. św. Łukasza, 12.29-31).
 Zastanówmy   się   jednak   dobrze,   czy   warto   nam   postawić   na   duchowy   rozwój,   czy
naprawdę tego chcemy.
 O   jeszcze  jednym   uprzedzę  wszystkich  -   żeby  nie  było  później,   że  nie  ostrzegałem 
:)   -    im   wyższa   stawać   się   będzie   nasza   świadomość,   tym   większe   wymagania
zostaną nam później postawione:
„Dziecko, jeśli masz zamiar służyć Panu,
przygotuj swą duszę na doświadczenia!
Zachowaj spokój serca i bądź cierpliwy,
a nie trać równowagi w czasie utrapienia!
Przylgnij do niego i nie odstępuj,
abyś był wywyższony w twoim dniu ostatnim.
Przyjmij wszystko, co przyjdzie na ciebie,
a w zmiennych losach poniżenia bądź wytrzymały!
Bo w ogniu próbuje się złoto,
a ludzi miłych Bogu – w piecu poniżenia.

background image

Bądź Mu wierny, a On zajmie się tobą,
prostuj swe drogi i Jemu zaufaj!
Którzy boicie się Pana, zawierzcie Mu,
a nie przepadnie wasza zapłata.
Którzy boicie się Pana, spodziewajcie się dobra,
wiecznego wesela i zmiłowania!”

Mądrość Syracha, 2.1-9 

[podkreślenie autora]       

Jednak   nie   przejmuj   się   tak   bardzo   tym   moim   ostrzeżeniem,   ponieważ   im   wyższa
stawać   się   będzie   Twoja   świadomość,   tym   mniej   błędów   będziesz   popełniał   i   tym
mniej   okazji   powstanie   do   wygenerowania   trudnych   doświadczeń.   Dzisiaj   wiem   już
doskonale,   że   „Wszystkie   doświadczenia   życiowe,   wszystkie   decyzje   i
zdarzenia,  które  mają  miejsce  w  życiu  człowieka  są  jedynie  konsekwencją,
lustrzanym   odbiciem   aktów   myślowych   wyprodukowanych   przez   niego.”
(„Ewangelia   życia   doskonałego”).   
Wszyscy   jesteśmy   ze   sobą   powiązani
niewidzialnymi   nićmi.   Wszyscy   odpowiadamy   przede   wszystkim   za   siebie,   ale
również za cały świat. To nie slogan.

ZBUDUJCIE WASZE CZŁOWIECZEŃSTWO,

A ZBUDUJECIE CAŁĄ LUDZKOŚĆ.

Posłannictwo Ariów,

„Życie i nauka Mistrzów dalekiego Wschodu”,

Baird T. Spalding

Zmieniając   siebie   –   zmieniamy   świat.   Przede   wszystkim   ten   najbliższy   nam.   Może
się   tylko   wydawać,   że   nikt   z  nas  nie   ma   żadnego   wpływu  na   losy   planety   i   całego
Wszechświata. A jednak...
 „Każdy   człowiek   nosi   w   sobie   karmiczną   świadomość   wszechświata.
Ponieważ   w   każdym   z   ludzi   tkwi   pierwiastek   boski,   nosimy   w   sobie
odpowiedzialność   za   losy   świata.   Poprawiając   siebie,   poprawiasz   świat.
Każdy  pozytywny  czyn  czy  konkretna,  mocna  myśl bierze  udział  w  robieniu
świata lepszym.”
 (Ewangelia życia doskonałego”).
Przecież  zbiorowa  świadomość,   której  jesteśmy  współtwórcami,   tworzy  swoiste  „pole
pamięciowe”   (pole   morfogenetyczne   wg   R.   Sheldrake’a   –   piszę   o   tym   w   książce
„Biomagnetyzm:   cudowna   moc   w   życiu”)   otaczające   kulę   ziemską,   w   którym
przechowywane   jest   w  postaci   impulsów  myślowych  wszystko   to,   co   ludzkość  (i   nie
tylko   ludzkość)   kiedykolwiek   czuła,   myślała,   czyniła.   Z   tego   banku   informacji
później  czerpiemy.   Jakie   więc  zasoby   zgromadziliśmy,   z  takich  korzystamy.   Jeśli   w
spichrzu   przechowujemy   zapleśniałe   ziarno,   to   dobrej   mąki   i   dobrego   chleba   z
takiego ziarna z pewnością nie będzie.
 Jesteśmy  –  Ty  i  ja  –    częścią  większej  całości .   „Jak  każde  dzieło i człowiek  jest
częścią   całości,   którą   nazywamy   Wszechświatem   i   jest   tylko   zewnątrz
ograniczany   czasem   i   przestrzenią.   Przeżywam   sam   siebie,   jakbym   był
oddzielony   od   pozostałych,   ale   jest   to   tylko   pewien   rodzaj   optycznej   iluzji
powszechnej świadomości.”
(Albert   Einstein). 
  Pracujmy   więc  nad  sobą.   Naprawdę
warto.   Nie   ma   na   co   czekać.   Po   co   czekać?   Tu   nie   ma   przegranych.   I   nie   ma
pierwszego  i   ostatniego  miejsca.   Wszyscy  mogą  stać  się  zwycięzcami   niezależnie  od
momentu   rozpoczęcia   zawodów.   I   wszyscy   są   równi.   Nie   ma   lepszych   i   gorszych.
Jedziemy   w   tym   samym   peletonie.   Najwyżej   może   być   on   rozciągnięty,   ale   ciągle
stanowi   tę   samą   grupę   kolarzy.   Na   długiej   drodze   kosmicznej   podróży   żadne
wyprzedzenie   nie   jest   znaczne,   a   każde   czemuś   służy.   Zrozumiałe,   że   ktoś   może
obawiać się, że nie da rady. Nie wie również, od czego zacząć.

 CZYŃ TO, CO POWINIENEŚ CZYNIĆ,

A BÓG POKAŻE CI, CO CZYNIĆ DALEJ.

 Edgar Cayce – Śpiący Prorok

Zacznijmy  po  prostu  od  powiedzenia  w  „ciemno”   Bogu:   „TAK,  Bądź wola  Twoja…”
Tego   nikt   za   nas,   za   Ciebie   nie   wypowie.   Warto   również  pamiętać,   że   nikt  za  nas
niczego  nie  załatwi
.   Do  wszystkiego  mamy  dojść  sami.   W  tym   sensie  to  my  sami

background image

mamy   zbierać   swoje   doświadczenia,   dojrzewać,   „przerabiać”   lekcje   mające   na   celu
przypomnienie   nam,   Kim    Naprawdę   Jesteśmy.   Mamy   doświadczać   tego,   co   sami
stworzyliśmy –  „…myślą, mową, uczynkiem czy zaniedbaniem …”.
 Nikt  nie  może  jednak  ingerować  bez  naszej  zgody  w  nasze  życie,   w  to,   jak  chcemy
je   przeżyć.   „(…)   wola   człowieka,   nawet   upadłego,   musi   być   SZANOWANA,
Nikomu   więc   nie   można   pomóc   i   nikogo   nie   można   «zbawić»   wbrew   jego
woli;  słusznym  jest  więc  stare  powiedzenie,  iż  «Bóg  najlepiej  pomaga  tym,
którzy sami sobie dopomóc potrafią…»”
 (Ewangelia życia doskonałego).

 

***

Historyjka o wolnej woli… :)
A może ta nasza „wolna wola” jest jak możliwość następującego wyboru:
Bóg   stworzył   Ewę,   przyprowadził   ją   do   Adama   i   mówi:   „No,   Adaśku,   a   teraz
możesz wybrać sobie żoneczkę…”

***

 Nie  oznacza  to,   że  inni   nie  mogą  nam,   oczywiście,    w  różny  sposób  pomagać.    (…)
człowiek  nie  może  liczyć na  samego siebie,  nie  ma  gruntu pod nogami; na  co
może   mieć   nadzieję,   to   Boże   miłosierdzie   i   wierność,   nigdy   nie   pojęta   do
końca  tajemnica  Jego  miłości.” 
  („Spotkać  Boga   w  człowieku”,   Ladislaus  Boros).
Pojawią   się   więc   z   pewnością   na   naszej   życiowej   drodze   posłańcy   Boga   –   Jego
Aniołowie.   Bądźmy   uważni,   bo   możemy   przegapić   ich   obecność.   Nie   będą   mieli
skrzydeł,   nie   będzie   otaczać   ich   złocista   aura.   To   będą   zwykli   ludzie.   Wykonają
swoje   zadanie   i   odejdą   nie   żądając   nic   w   zamian.   Powinniśmy   jednak   być   im
wdzięczni.
 Na   mojej   drodze   spotkałem   wielu   Aniołów.   Aniołem   był   Józek,   któremu
zawdzięczam   wprowadzanie   na   duchowe   ścieżki,   wszelką   naukę,   wychowanie   i
wsparcie   w  bardzo  ciężkich  dla  mnie   chwilach  życia.   Aniołami   byli   Renia  i   Zbyszek,
którzy dzielili się ze mną tym, co sami posiadali. Dzięki Nim przetrwałem wyjątkowo
trudny   dla   mnie   pod   względem   egzystencjalnym   czas   (prawda,   jak   można   pięknie
nazwać   zwyczajną   biedę   i   wynikające   z   niej   konsekwencje?)   Aniołem   była   i   ciągle
jest   moja   Mama,   której   modlitw   i   próśb   w   mojej   intencji   Bóg   wysłuchał   i   która
zawsze   wspierała   mnie   nie   tylko   duchowo.   Nieskończone   z   Nią   dysputy,   wspólne
czytania  Biblii,   dochodzenie  do  tych  samych  wniosków,   wspólne  przeżywanie  radości
odkrywania   Boga   w   nas   i   Jego   niesamowitej   Miłości   –   tego   nie   da   się   przecenić.
Zrozumie  to  dogłębnie  jedynie  ten,  kto  doświadczył  podobnego.  Nie  sposób  wymienić
wszystkich   innych   posłańców   Boga,   którzy   mi   wielokrotnie   pomogli   i   pomagają
nadal.
 Warto  wspomnieć  jednak  i   tych,   którzy  zachowywali   się  zgoła  inaczej.   Tym   również
jestem   szczerze   wdzięczny.   Nie   przypuszczam,   aby   sądzili,   że   są   również   moimi
aniołami.   Ja   o   nich   wówczas,   w   trudnych   chwilach,   myślałem,   że   są   raczej
wysłannikami  tej  „ciemnej”   strony.  Mają  moją  autentyczną  wdzięczność.  Przecież  bez
nich  nie   byłbym   dziś   tym,   kim   jestem.   To   oni   umożliwili   mi   przyjrzenie   się   sobie,
oni   byli   zwierciadłami   mojej  duszy,   oni   odkrywali   przede   mną   moje   mroczne   cechy
po   to,   aby   mogły   wydostać   się   na   dzienne   światło   i   ulec   zniszczeniu   jak   życie
wampira   w   słonecznych   promieniach.   Bardzo   poetycko   albo   zgoła   grafomańsko   to
brzmi,   prawda?   Taka   jest   wszakże   moja   prawda.   Spotkałem   więc   w   życiu   wielu
aniołów…
 I   ja   sam   byłem   wielokrotnie   aniołem   dla   innych.   Dziś   już   mogę   powiedzieć   to   o
sobie   bez  żadnej  fałszywej  skromności   i   lęku,   czy   przypadkiem   nie   zgrzeszę   pychą.
Ty   również  –  jak   każdy   z  ludzi    –  z  pewnością   możesz  być  wspaniałym   aniołem   dla
innych.   Nie   przegapmy   więc   żadnej   okazji,   aby   pomagać   innym.   I   nie   oczekujmy
wdzięczności.   To  my  bądźmy  wdzięczni,   że  mogliśmy  wyświadczyć  dobro  dla  innych.
Nie  myślmy   wówczas,   jacy   jesteśmy   wspaniali   i   dobrzy.   Nie  wywyższajmy   się  mimo
tego,   że   rzeczywiście   jesteśmy   wspaniali,   ponieważ   nasza   wspaniałość   pochodzi   od
Boga i ją MU zawdzięczamy.
 „Rodzimy  się  na  Ziemi,  by  co  dnia  uczyć  się  miłości i odpowiedzialności za
siebie  i innych.  Rozpoczynając  pracę  nad  sobą  zapomnijcie  o  chciwości czy
chęci   wywyższenia   się.   W   pracy   duchowej   brak   miejsca   dla   rozbuchanego
ego,   nie   brak   natomiast   miejsca   dla   wszelkich,   nawet   najdrobniejszych

background image

przejawów miłości.” („Rozmawiając z niebem”, James Van Praagh).
 Nic   nie   wiem   o   Tobie,   o   Twoich   radościach   i   smutkach,   o   Twoich   porażkach   i
sukcesach.   Może   już   dawno   rozpocząłeś   dialog   z   Bogiem,   może   wyprzedziłeś   mnie
znacznie  na  drodze  duchowego  rozwoju.   To  świetnie.   Gratuluję  Ci   tego.   Wiem,   że  w
takim   razie  i   mnie  będziesz  wspierał  –  na  odległość,   mentalnie.   I  dziękuję  za  to,   że
będziesz   moim   aniołem.   Może   jednak   ktoś   dopiero   zaczyna   swoje   spotkania   ze
Stwórcą   lub   nawet   jeszcze   o   tym   nie   myślał.   Może    zastanawia   się,   jak   zacząć
rozmowy   z   Bogiem.   Czy   ma   może   klękać,   składać   dłonie,   trwać   w   tzw.   nabożnej
postawie, iść do świątyni zbudowanej ludzką ręką?
 „Ty  zaś,  gdy  chcesz się  modlić,  wejdź do swej izdebki,  zamknij drzwi i módl
się   w   ukryciu   do   Ojca   twego.   A   Ojciec   twój,   który   widzi   w   ukryciu,   odda
tobie.”
 (Jezus, Ew. św. Mateusza, 6.6).
 
Wejdźmy   więc  do  izdebki   naszych  serc,   oddalmy   się   od  wszelkich  hałasów  świata   i
po   prostu   rozmawiajmy   z   Bogiem.   On   doskonale   zrozumie   nasz   –   Twój   –   język.
Doskonale   zrozumie   to,   co   będziemy   chcieli   Mu   powiedzieć   jeszcze   zanim   to
wypowiemy.
Rozmowa   jest   potrzebna   przede   wszystkim   nam.   Czasami   trzeba   się
wygadać...  :)   Możemy  rozmowę  rozpocząć  mówiąc  chociażby:  „Dzień dobry, Ojcze-
Matko!”
,   a   może   nawet:   „Cześć,   Boże!”   Powiedzmy   Mu   wszystko   –   jak   się
czujemy,   co  nas  boli,   co  nam  doskwiera,   jakie  mamy  problemy,   co  nas  cieszy,   jakie
osiągnęliśmy   sukcesy   i   jakie   ponieśliśmy   porażki.   Rozmawiajmy   z   Nim   jak   z
najcudowniejszymi   rodzicami,   do   których   mamy   pełne   zaufanie,   bo   nigdy   nas   nie
zawiedli.   Rozmawiajmy   szczerze.   Jeśli   mamy   jakieś   prośby   –   wyraźmy   je.   I   nie
zastanawiajmy   się,   jak   Bóg  to  załatwi.   „Technologię”   zostawmy   Jemu.   Rzecz  jasna,
nasza   prośba   nie   może   być   z   rodzaju   takich,   które   po   ich   zrealizowaniu   mogłyby
krzywdzić  innych  –  nas  również.   Faktem   jest   też,   że   w  zasadzie   jedynym   rodzajem
prośby   powinna   być   prośba   o   łaskę   oświecenia,   mądrości,   miłości   i   niewzruszonej
wiary,   prośba   o   Świadomość  Chrystusową,   o   wypełnienie   się   Bogiem.   Bo   przecież  i
tak  Bóg  wie  o  nas  wszystko,   zna  doskonale  nasze  potrzeby.   Więc  po  co  je  wyrażać?
A będąc w Jedni z Bogiem – posiadamy wszystko…
„Zapełnijcie   wydające   się   puste   miejsca   obok   was   myślą   o   Bogu   –
bezgranicznym.  Dobrze  pamiętajcie,  że  słowo  BÓG to ziarno,  które  powinno
rosnąć.   Jak,   kiedy   i   gdzie   –   pozostawcie   Bogu.” 
  („Życie   i   nauka   Mistrzów
Dalekiego Wschodu”, Baird T. Spalding).
 A  może  mamy  do  Niego  pretensje?  Wyraźmy  je.   Nie  obawiajmy  się,   że  nas  ukarze.
On   przecież   rozumie   wszelkie   nasze   motywacje,   zna   wszelkie   nasze   stany,   plany.
Ktoś   może   zadać   teraz   pewnie   pytanie   –   i   słusznie   zresztą:   „To   po   co   mam
rozmawiać   z   Bogiem,   jeśli   on   i   tak   wszystko   wie?”   
Odpowiedz   na   nie   sam.
Postaw  się   w  roli   rodzica   –  taty   lub  mamy   Twoich  dzieci,   które   już  masz  lub  które
będziesz   miał.   Czy   nie   chciałbyś   słuchać   –  nawet   dziesiątki   razy   tego,   co   mają   do
powiedzenia  Twoje  dzieci?  Przyznam  tu,  że  chciałbym  teraz,  aby  moje  dzieci  –  Ania  i
Piotrek,   były   ze   mną,   nawet   jeśli   przebywają   daleko,   oddalone   odległością,   ale   ze
mną.   Chciałbym,   abyśmy   mogli   rozmawiać,   dzielić   się   wszelkimi   wrażeniami,
przeżyciami.   Bardzo   za   nimi   tęsknię,   myślę   o   nich   i   codziennie   błogosławię.   Bóg
obiecał  mi,   że  wrócimy  do  siebie.   Wierzę  Mu,   ponieważ  nigdy  mnie  nie  zawiódł  i  ani
razu nie złamał swoich obietnic.
 Wiem,  jak  trudno  jest  czekać.  Czekam  jednak,  jestem  cierpliwy,  ponieważ  wiem,  że
wszystko  otrzymujemy   we   właściwym   czasie.   Zwłaszcza  wówczas,   kiedy   poddało  się
swoją   wolną   wolę   woli   Boga.   „Bądź   wola   Twoja…”   Trzeba   do   tego   wszystkiego
TYLKO   :)   dojrzeć.   Wszyscy   mają   dojrzeć  pracując  nad  sobą.   Ora  et  labora   –  módl
się i pracuj…
Módl się poprzez przyjazną, serdeczną rozmowę z innym człowiekiem.
Módl się poprzez pozmywanie naczyń po posiłku, zamiast zwalać to na Twoją żonę.
Módl   się   poprzez   wyprasowanie    mężowi   koszuli   –   nie   miał   czasu   o   to   zadbać
zaganiany przez cały dzień.
Módl się poprzez przygotowywanie posiłku dla Twoich bliskich.
Módl się poprzez rozmowę z Bogiem jak z najbliższą Ci osobą.
Módl się poprzez radość, którą możesz wywołać w sobie wykonując wszelkie prace.
Módl się poprzez najlepszą, na jaką Cię stać, naukę w szkole…

background image

Módl się poprzez najsprawniejsze i pełne życzliwości  obsługiwanie Twoich klientów…
Módl   się   poprzez   namiętne,   cudowne   przeżycia,   poprzez   oddawanie   się   i   branie,
kiedy   kochasz  się   z  Twoją   ukochaną,   ukochanym   -   dla   ortodoksów  -   jedynie   w  celu
przedłużenia gatunku, oczywiście :).
Módl   się   poprzez   błogosławieństwa,   którymi   obficie   obsypuj   wszystkich   i   wszystko
wokół…
Módl   się   poprzez  dziękowanie   Bogu  za   Twoje   cudownie   funkcjonujące   ciało  fizyczne,
ciało  duchowe,  za  wspaniały  umysł  i  potężną  psychikę,  za  to,  że  budzisz  się  każdego
dnia,   że   słyszysz,   że   mówisz,   że   widzisz   cudowności   świata,   że   smakujesz,   że
wdychasz   zapachy,   że   mówisz:   „Kocham   Cię…”   i   że   słyszysz:   Kocham   Cię…”,
że…, że…, że…
„Istnieje tylko jeden sposób stania się jednością z mocą Boga – to świadome
obcowanie   z   Bogiem.   Nie   może   to   być   uczynione   zewnętrznie,   gdyż   Bóg
przejawia  się  w  głębi nas.  Pan  przebywa  w  Swej  Świątyni.” 
  („Życie   i   nauka
Mistrzów Dalekiego Wschodu”, Baird T. Spalding).
I   módlmy   się   sercem,   nie   ustami.   Modlitwa   wcale   nie   oznacza   „wyklękiwania”
dołków  w  kościelnej  posadzce  i   wyłącznie  przebierania  paciorków  różańca.   Praca  zaś
ma polegać przede wszystkim na pracy nad sobą, nad swoim wnętrzem.
„Przez   stałą   kontemplację,   uwielbianie,   błogosławieństwo   i   dziękczynienie
tej   mocy   –   Boga,   wzmagacie   jej   napływ,   a   gdy   to   czynicie,   staje   się   ona
potężna   i   dla   was   dostępniejsza.   A   więc   powiadam   wam:   módlcie   się
nieustannie.  Wasze  życie  powszednie  jest  codzienną  modlitwą. ”
[podkreślenie
autora]  („Życie i nauka Mistrzów Dalekiego Wschodu”, Baird T. Spalding).
„Trwajcie   gorliwie   na   modlitwie,   czuwając   podczas   niej   wśród
dziękczynienia.”
(List do Kolosan, 4.2).
„Zawsze   się   radujcie,   nieustannie   się   módlcie.   W   każdym   położeniu
dziękujcie, taka jest  bowiem  wola Boża w Jezusie Chrystusie względem  was.
Ducha   nie   gaście,   proroctwa   nie   lekceważcie.   Wszystko   badajcie,   a   co
szlachetne   –   zachowujcie.   Unikajcie   wszelkiego   rodzaju   zła.” 
  (I   List   do
Tesaloniczan, 5.16-22).
„W   każdym   położeniu   dziękujcie…”
,   ponieważ   nawet   bardzo   trudne   położenia
mogą   nas   czegoś   nauczyć   –   przede   wszystkim   prawdy   o   sobie.   Dziś   mogę   o   tym
mówić   spokojnie,   bo   przeszedłem   przez   bardzo   trudne   doświadczenia   i   widziałem
wielokrotnie obraz samego siebie – wcale nie najpiękniejszy.
Jednak   Dorianem   Grey’em   również   nie   jestem.   Jezus   nie   musiałby   przychodzić   do
nas,   gdyby    ludzki   świat   był   idealny   –   Jezus   przyszedł   przecież   do   grzeszników.
„Kto  z was jest  bez grzechu,  niech pierwszy  rzuci w  nią  kamieniem.”   (Jezus,
Ew. św. Jana, 8.7).
Nie   ma   więc  ani   jednego,   kto   by   nie   zgrzeszył.   „Nie  potrzebują  lekarza  zdrowi,
lecz  ci,  którzy  się  źle  mają.  Nie  przyszedłem,  aby  powołać  sprawiedliwych,
ale   grzeszników.” 
  (Jezus,   Ew.   św.   Marka,2.7.). 
Może   więc   warto   nie   osądzać
pochopnie   innych?   A   Biblii   nie   traktujmy   jako   kompletnie   niezrozumiałej   księgi   –
pełnej   mitów,   czasem   strasznych   słów   o   rzeziach   i   okrutnym   Bogu   karzącym   za
najdrobniejsze nawet przestępstwa.
Kiedyś   gdzieś   przeczytałem   (przytaczam   tylko   sens   wypowiedzi):   „Jak   to   jest?
Biblia  jest  słowem  Boga,  przesłaniem  Boga  do  ludzi?  Przecież  zawiera  tyle
opisów  rzezi,  morderstw,  kazirodczych  związków,  popełnionych  oszustw,  a 
Bóg kazał  wyrzynać w pień całe  narody!”
I  ktoś  w  odpowiedzi  na  to:   „Biblia  nie
jest  Słowem  Bożym.  Biblia zawiera Słowo Boże”
.  Prawie  to  samo…  Prawie  czyni
wielką   różnicę   :) .   Myślenie   więc   o   Bogu   jako   o   niemiłosiernym   okrutniku   jest
nieuprawnione i po prostu prostackie.
 „Każdy   może   odnaleźć   w   Biblii   jakiś   skierowany   specjalnie   do   siebie   list
Pana  Boga.  Zatem  jeden ze  sposobów  czytania  Biblii to  właśnie  traktowanie
jej   jako   listu   Boga   do   ludzi.” 
  („Trzeba   czytać   listy   Boga”   –   rozmowa   z   bp
Kazimierzem Romaniukiem”, Milena Kindziuk, „Niedziela”, 22.06.2007 r.).
Dla   mnie   Biblia   jest   dzisiaj  podręcznikiem   psychologii,   poradnikiem   dobrego   życia,
kopalnią   wszelkiej   wiedzy.   Podawane   w   niej   nauki   łączę   dziś   m.in.   z   …   fizyką
kwantową   (!)   Jeśli   naprawdę   tego   zechcemy,   to   odkryje   się   przed   nami   wiele
tajemnic.   „Nie  ma  bowiem  nic  skrytego,  co  by  nie  miało  być  ujawnione,  ani

background image

nic  tajemnego,  co  by  nie  było  poznane  i na  jaw  nie  wyszło.”   (Jezus,   Ew.   św.
Łukasza, 8.17).
 Trzeba tylko o to poprosić Boga:
„Jeśli zaś komuś z was braknie  mądrości,  niech prosi o  nią  Boga,  który  daje
wszystkim  chętnie i nie wymawiając, a na pewno ja otrzyma. Niech zaś prosi
z wiarą, a nie wątpi o niczym. Kto bowiem żywi wątpliwości, podobny  jest  do
fali   morskiej   wzbudzanej   wiatrem   i   miotanej   to   tu,   to   tam.   Człowiek   ten
niech  nie  myśli,  że  otrzyma  cokolwiek  od  Pana,  bo  jest  mężem  chwiejnym,
niestałym na wszystkich swych drogach.”
 (List św. Jakuba, 1.5-8).
Fajna   psychologia,   prawda?   :)       A   tajemnicą   jest   jedynie   to,   czego   jeszcze   nie
odkryliśmy.

NAJPIĘKNIEJSZE, CO MOŻEMY ODKRYĆ,

TO TAJEMNICZOŚĆ.

Albert Einstein

„Słowo   «tajemnica»   zamiast   zamykać   temat,   powinno   go   otwierać.
Tajemnica  nie  oznacza  czegoś,  czego  nie  da  się  zrozumieć.  Jeżeli Bóg  mówi
do   mnie,   to   po   to,   bym   Go   zrozumiał.   Świetnie   rzecz   tłumaczy   jezuita
François   Varillon:   «Dziwne   jest   stwierdzenie,   że   z   jednej   strony   Bóg   z
miłości   do   mnie   odkrywa   mi   moje   życie,   z   drugiej   zaś   –   jest   dla   mnie
niepojęty.  Zupełnie  jakbym  powiedział  do kogoś z was: «Mam  dla  pana  dużo
przyjaźni   i   sympatii,   proszę   mi   poświęcić   trochę   czasu,   a   opowiem   panu   o
całym swoim życiu, o tym, co robię, co lubię itd.»
 Jednakże  jeżeli będę  mówił  po chińsku,  jaka  będzie  reakcja? To szaleniec: z
jednej   strony   oświadcza,   że   z   miłości   do   mnie   wprowadzi   mnie   w   swoje
tajemnice,   z   drugiej   zaś   mówi   do   mnie   po   chińsku!   Tak   właśnie   wygląda
tłumaczenie   tajemnicy   jako   czegoś,   czego   nie   da   się   zrozumieć».   Św.
Augustyn   nigdy   nie   określał   tajemnicy   w   ten   sposób.   Tajemnica   to   coś,
czego człowiek nigdy  nie skończy  poznawać! Przyznajmy, że to zupełnie inna
sprawa.
«Moja żona jest  ciągle dla mnie tajemnicą»  - wyznał  pewien małżonek po 20
latach   małżeństwa.   To   nie   znaczy,   że   jego   żona   jest   całkowitą   zagadką.
Znaczy   to   tyle,   że   nawet   20   lat   wspólnego   życia   nie   wystarczyło,   by   ją
odkrył  do  końca.  Jego  żona  wciąż  może  go  zadziwiać  
[podkreślenie   autora] .  I
bardzo   dobrze!   Wszak   kochać   można   tylko   to,   co   tajemnicze.” 
  („Trójca   –
tajemnica do poznania”, ks. Tomasz Jaklewicz, „Gość Niedzielny”, 06.06.2007 r.).
Piszę   te   słowa   w   dniu   14.06.2007   r.   (czwartek).   Jest   godzina   15.57.   Właśnie
wywołała   mnie   na   „skajpie”   moja   znajoma.   Przerywam   więc   pracę,   ucinamy   sobie
pogawędkę   poprzez   komputer.Rozmowa,   a   jakże,   schodzi   na   tematy   duchowe.
Opowiadam   jej,   co   zapisałem   na   temat   modlitw.   Po   chwili   oznajmia   mi,   że   musi
sięgnąć   po   pewną   książkę   –   czuje   to   swoim   wnętrzem.   Za   chwilę   przedstawia   mi
tekst:
 „Proszę   was   wszystkich,   abyście   nauczyli   się   modlić.   Kiedy   się   modlicie,
módlcie  się  sercem.  Potrzebuję  modlitw  pochodzących z serca,  a  nie  z warg.
Nie  módlcie  się  w  pośpiechu.  Skupcie  się  i módlcie  wolniej,  patrząc  na  Mnie.
JA JESTEM OBECNY. Niech wasze modlitwy Mnie dosięgną.
Nauczcie   się   trwać   na   nieustannej   modlitwie.   Nie   rozumiem   przez   to,   że
macie   spędzać   na   kolanach   niekończące   się   godziny,   nie.   Przypominając
sobie   po   prostu   Moją   Obecność,   będziecie   trwali   na   nieustannej   modlitwie.
Wasz duch wzniesie się do Mnie. Wszystko – co mówicie, czynicie lub myślicie
– będzie dla Mnie.
Potrzebuję   pobożności   i   wierności.   Kochajcie   mnie   bez   miary   i   pragnijcie
Mnie.   Jestem   waszym   Zbawicielem   i   Pocieszycielem,   przyjdźcie   zatem   do
Mnie bez wahania. Pocieszę was wszystkich, dam wam nadzieję.
Nie   zmniejszajcie   więc   waszych   modlitw   i   ofiar,   pomnażajcie   je   przez
trwanie   na   nieustannej   modlitwie. 
  (Vassula   Ryden,   „Prawdziwe   życie   w   Bogu”,
t.II).
Niesamowite!   Właśnie   otrzymałem   potwierdzenie,   że   prawidłowo   pisałem   o
modlitwie.   Również  właśnie    otrzymałeś  znów  „dowodzik”   :).   Taki   jest  właśnie  Bóg.
On   zawsze   zadziwia   i   daje   w   ten   sposób   przeogromną   radość.   I   jeśli   nawet

background image

ktoś   powie:   „Przypadek”,   to   niech   sobie   mówi.   Jeśli   ktoś   powie,   że   autor   coś
zmanipulował,   niech   trwa   w   swojej   racji.   Jeśli   ktoś   określi   ten   tekst:   „Licentia
poetica”
 – niech tak twierdzi. Ja WIEM, CO WIEM.
Powracamy   jednak   do   właściwego   tematu.   Przypomnę:   mówiliśmy   o   relacjach  my   –
nasze  dzieci  i  Bóg  –  my.   Rozumiesz  więc  teraz,   że  Bóg  może  mieć  podobne  odczucia
–  może   tęskni   za   rozmową   z  Tobą?  Da   sobie   z  pewnością   radę   bez  Ciebie,   ale   jak
najbardziej  kochający  rodzic  po  prostu  chce,   abyście  byli  ze  sobą  zawsze  razem.   Bóg
jest  cudowny.   I  wie  o  tym  doskonale,   ponieważ  doświadcza  tego  uczucia  poprzez  nas
– swoje cudowne dzieciaki.
A   my    –    co   czujemy,   kiedy   obserwujemy   nasze   dzieci?   Spójrzmy:   baraszkują   w
pokoju   na   dywanie,   szczebiocą,   bawią   się.   Co   przeżywamy   widząc   ich   nieporadne
próby   chodzenia   i   słysząc   radosne   głosiki?   Nie   jesteśmy   wówczas   szczęśliwi?   A   co
odczuwamy,   kiedy   dzieci   dorastają?  Nie   jesteśmy   dumni   z  naszych  dorodnych  córek
zamieniających   się   na   naszych   oczach   w   kobiety?   Nie   jesteśmy   dumni   z   naszych
synów,   wspaniałych   chłopaków,   przemieniającego   się   w   mężczyzn?   Jak   wielką
czujemy   wówczas   dumę   z   ich   osiągnięć,   wyglądu,   z   tego,   kim   są   już   teraz   i   co
jeszcze   mogą   osiągnąć?  Jak   widzimy,   relacje   pomiędzy   nami   i   Bogiem   łatwo   pojąć,
kiedy   przyłożymy   do   nich   wzorzec   ludzkich   zachowań   w   relacjach   dzieci   –   rodzice.
Myślę,   że   taki   model,   choć   w   naszym   świecie   niedoskonały,   ułatwia   w   znacznym
stopniu zrozumienie wielu spraw. Jeśli będzie Ci odpowiadał – przyjmij go i stosuj.
 Bóg  chce  również  przyjaźnić  się  z  nami.   Kiedyś  zapadły  mi  głęboko  w  pamięć  słowa
o tym, że  „Noe chodził z Bogiem”. Zastanawiałem się wówczas, jak to rozumieć?
Dziś   jest   to   proste.   Noe   i   Bóg   byli   przyjaciółmi.   Noe   wiedział,   że   należy   się   Bogu
najwyższy  szacunek  i   cześć  –  jako  Bogu.   Tym   niemniej  w  jego  postawie  nie  było  nic
służalczego,   a   Bóg   wcale   tego   nie   wymagał,   bo   to   nie   było   potrzebne.   „(…) Noe,
człowiek  prawy,  wyróżniał  się  nieskazitelnością  wśród  współczesnych sobie
ludzi;  w  przyjaźni z  Bogiem  żył  Noe.” 
  [podkreślenie   autora]   (Ks.   Rodzaju,   6.9).
Noe   nie   był   więc   sługą,   niewolnikiem    czy   pracownikiem   Boga.   Był   jego
powiernikiem, współpracownikiem, słowem:  partnerem. Dlaczego tak sądzę? Będzie
jeszcze o tym mowa.

MAMY JEDNOCZYĆ SIĘ Z BOGIEM

 NIE JAKO SŁUGA CZY DZIECKO,

 LECZ JAKO PARTNER I WSPÓŁPRACOWNIK.

Rudolf Steiner, twórca antropozofii

Co   zakłada   przyjaźń?   Szczerość,   zaufanie,   pomoc,   doradztwo,   zwykłe,   codzienne
rozmowy, możliwość zwrócenia się z każdą sprawą do przyjaciela.
Ktoś   może   uważać,   że   niemożliwa   jest   przyjaźń   Boga   i   człowieka.   Jak   to   –
zaprzyjaźnić się z Bogiem? Powiem Ci teraz – wszystko jest możliwe :).
 Bądźmy tylko z Bogiem zawsze:
rano, kiedy wstajemy,
kiedy wchodzimy pod prysznic,
kiedy robimy śniadanie,
kiedy wyprawiamy dzieci do szkoły,
kiedy udajemy się do pracy,
kiedy ją wykonujemy,
kiedy rozmawiamy z naszymi  klientami,
kiedy robimy zakupy,
kiedy stoimy w ulicznym korku w upalny dzień,
kiedy spotykamy się z przyjaciółmi,
kiedy głaszczemy kota lub bawimy się z psem,
kiedy rozpalamy grilla,
kiedy kładziemy nasze małe dzieci do snu,
kiedy   mówimy   naszym   nastoletnim,   nieco   zbuntowanym   już   dzieciom,   że   je
kochamy…
kiedy   je   tulimy   –   wbrew   ich   młodzieńczym   nastrojom   („mamo,   tato,   nie   róbcie
obciachu…”
)...
kiedy kochamy się z naszą ukochaną lub naszym   ukochanym,

background image

kiedy…,
kiedy…,
kiedy…
 Takie   codzienne   obcowanie   z   Bogiem   nauczy   każdego   z   nas   polegać   na   Nim   w
zupełności   i   zapewni   nam   ogromną  radość.   Wiem,   że  tak  jest  –  przemawiają  za  tym
moje  codzienne  doświadczenia.   I  nie  tylko  moje.   Przecież  nie  jestem  jedynym,   który
to   przeżywa.   Bóg   po   prostu   zawsze   zadziwia.   Zadziwiając   –   obdarza   niesamowitą
radością.   Zaprzyjaźnijmy   się   więc   z   Bogiem.   „(…)Najpierw   wytyczmy   Siedem
Stopni do Boga.(…)
Jeden:            Znaj Boga.
Dwa:              Ufaj Bogu.
Trzy:              Kochaj Boga.
Cztery:           Przygarnij Boga.
Pięć:              Korzystaj z Boga.
Sześć:            Pomagaj Bogu.
Siedem:         Dziękuj Bogu.
Tych siedmiu stopni można użyć w stosunku do każdego,  z kim  postanawiasz
zawrzeć przyjaźń.”
(„Przyjaźń z Bogiem”, Neale Donald Walsch).
 Jak   przejść   przez   tych   siedem   stopni?   To   proste   -   pozornie   tylko   :)   -   zacznijmy
chociażby   od   uważnego   przestudiowania   „Przyjaźni   z   Bogiem”.   Układajmy   obraz
naszych   spotkań   z   Bogiem   z   drobnych   puzzli.   Każde   zasłyszane   słowo,   każdy
fragment   piosenki,   zdanie   artykułu   w   gazecie,   fragment   audycji   telewizyjnej  mogą
być   przesłaniem   skierowanym   właśnie   do   nas.   Bądźmy   więc   uważni.   Ktoś   może
uważać,   że   przesadzam.   Ja   wiem   jednak,   co  mnie   spotyka.   To  są   moje   doznania   –
prawdziwe   i   wyjątkowo   radosne   dla   mnie.   Tak   radosne,   że   czuje   się   „motylki”   w
brzuchu. Podzielę się z Tobą tymi doznaniami już wkrótce.

 ŹRÓDŁO PRAWDZIWEJ RADOŚCI

BIJE ZAWSZE TAM,

GDZIE CZŁOWIEK POLEGA NA BOGU.

 „Spotkać Boga w człowieku”, Ladislaus Boros

    Wejście  na  duchową  ścieżkę  –  to  coś  absolutnie  nowego  w  życiu  każdego,  kto  na  to
zdecydował   się.   „Incipit  vita  nova”   –  „zaczyna  się  życie  nowe”,   tak   wyraził   Dante
zasadnicze   nastawienie   człowieka   wchodzącego   w   życie.   Nie   inaczej   mówił   św.
Paweł: „Abyśmy i my wkroczyli w nowe życie.”

NAJWAŻNIEJSZE JEST POZNANIE

ŚWIATA POZAZMYSŁOWEGO,

 ALE DOSTĘP DO NIEGO

WIEDZIE POPRZEZ WŁASNĄ DUCHOWOŚĆ.

Rudolf Steiner

 Ponownie  znów  przed  czymś  przestrzegę.   Kiedy  już  wkroczymy  na  duchową  ścieżkę,
to  nie  spodziewajmy  się,   że  od  razu  zaczną  nam   śpiewać  chóry  anielskie.   Może  ktoś
będzie   nam   i   „śpiewał”,   ale   pewnie   nie   taką   piosenkę,   jaką   chcielibyśmy   z
pewnością   usłyszeć.   Już  wyjaśniam,   co   mam   na   myśli.   Najpierw  jednak   odniesienie
do źródła:
 „Nie   sądźcie,   że   przyszedłem   pokój   przynieść   na   ziemię.   Nie   przyszedłem
przynieść   pokój,   lecz   miecz.   Bo   przyszedłem   poróżnić   syna   z   jego   ojcem,
córkę  z  matką,  synową  z  teściową;   «i będą  nieprzyjaciółmi człowieka  jego
domownicy» 
[podkreślenie  autora] . Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie,
nie  jest  Mnie  godzien.  I kto  kocha  syna  lub  córkę  bardziej  niż  Mnie,  nie  jest
Mnie godzien.”
 (Jezus, Ew. św. Mateusza, 10.34-37).
Pozornie  są  to  straszne  słowa  –  zwłaszcza  w  ustach  Jezusa.   Czy  naprawdę  każe  nam
porzucić  ojca  i   matkę,   porzucić  nasze  dzieci?  Nie  o  to  chodzi.   Mamy  zawsze  odnosić
się   do   nich   z   miłością   i   szacunkiem.   Chodzi   tutaj   raczej   o   radykalizm   wiary.   Po
prostu   nikt   dla   nas   nie   może   stać   wyżej   Boga.   A   słowo   „miecz”?   Oznacza   tylko
ostrość   słowa,   wspomniany   radykalizm   wyznaczający   wyraźne,   „ostre”   granice.   Nie
można służyć dwom bogom… W Biblii używanych jest wiele tego typu metafor.

background image

 Fragment  ewangelii  zawiera  więc  wyraźne  ostrzeżenie  dla  wyznawców  Jezusa  –  tych
wszystkich,   którzy   chcieliby   pójść  za   nim.   Ostrzeżenie   przed  czym?  Otóż  mogą   nas
spotkać  oskarżenia,   przede  wszystkim   ze  strony  naszych  bliskich.   Nie  załamujmy  się
wówczas.
 „To wam  powiedziałem  abyście  się  nie  załamywali w wierze.  Wyłączą  was z
synagogi.   Ale   nadto   zbliża   się   godzina,   w   której   każdy,   kto   was   zabije,
będzie sądził, że oddaje cześć Bogu. Będą tak czynić, bo nie poznali ani Ojca,
ani Mnie.  Ale  powiedziałem  wam  o tych rzeczach,  abyście,  gdy  nadejdzie  ich
godzina,   pamiętali,   że   Ja   wam   o   nich   powiedziałem.   (…)”. 
(Jezus,   Ew.   św.
Jana, 16.1-4).
 
Przypomnijmy   raz   jeszcze:   „(…)   i   będą   nieprzyjaciółmi   człowieka   jego
domownicy.”
 Może   okazać   się,   że   mamy   coś   nie   porządku   „z   głową”.   Może   nawet   zaproponują
nam   udanie   się   z   wizytą   do   psychologa   lub   psychiatry.   Możemy   zostać   oskarżeni
przez   różnych   ludzi,   że   zapisaliśmy   się   do   jakiejś   sekty.   Mam   nadzieję,   że   nie
posypią   się   wówczas   w   Twoją   stronę   żenujące   wyzwiska   w   postaci:   „Jakaś   jehowa,
jakaś budda się zrobił!”
 
Nasze   zainteresowania   literaturą   biblijną,   duchową   mogą   budzić   niepokój   wśród
bliskich  i   znajomych.   To,   że   zaczniemy   czytać  Biblię,   mówić   o   naszych  odkryciach,
wrażeniach  i   przemyśleniach,   to,   że   zaczniemy   robić  notatki,   zakreślać  interesujące
nas   fragmenty   Biblii   lub   innych   książek,   to,   że   zaczniemy   kupować   książki
tajemniczych   autorów,   o   dziwnych   tytułach,   jakich   do   tej   pory   nie   czytaliśmy   –
wszystko  to  będzie  świadczyć  przeciwko  nam.   „On(-a) się  zmienił(-a)! Nigdy  taki
nie  był!  Co  się  z  nim  stało? I przestał  chodzić  do  kościoła!” 
  Nasi   bliscy   mogą
załamywać ręce.
 Czy   myślisz   może,   że   będziesz   „niechlubnym”   wyjątkiem?   Że   inni   ludzie,   którzy
weszli   na   drogę   duchowego   rozwoju,   nie   przechodzili   podobnych   doświadczeń?
Wspomnę tu o jednym takim człowieku.
 „Gdy   jeszcze   przemawiał   do   tłumów,   oto   Jego   Matka   i   bracia   stanęli   na
dworze  i chcieli z  Nim  rozmawiać.  Ktoś  rzekł  do  Niego:  «Oto  Twoja  Matka  i
Twoi bracia  stoją  na  dworze  i chcą  pomówić  z  Tobą».  Lecz  On odpowiedział
temu,   który   Mu   to   oznajmił:   «Któż   jest   moją   matką   i   którzy   są   moimi
braćmi?»  I wyciągnąwszy  rękę  ku swoim  uczniom,  rzekł: «Oto moja  matka  i
moi bracia.  Bo  kto  pełni wolę  Ojca  mojego,  który  jest  w  niebie,  ten jest  mi
bratem, siostrą i matką».”
 (Ew. Św. Mateusza, 12.46-50).
I jeszcze dwa cytaty:
„Przyszedłszy   do   swego   miasta   rodzinnego,   nauczał   ich   w   synagodze,   tak,
że byli zdumieni i pytali: «Skąd u niego taka mądrość i cuda? Czyż nie jest on
synem  cieśli? Czy  jego  matce  nie  jest  na  imię  Miriam,  a  jego  braciom  Jakub,
Józef,   Szymon   i   Juda?   Także   jego   siostry   czy   nie   żyją   wszystkie   u   nas?
Skądże  więc  u  niego  to  wszystko?»  I powątpiewali o  Nim.  A  Jezus  rzekł  do
nich:   «Tylko   w   swojej   ojczyźnie   i   w   swoim   domu   prorok   może   być
lekceważony».  I niewiele  zdziałał  tam  cudów  z powodu ich niedowiarstwa. ”
(Ew. św. Mateusza, 13.53-58). 
 [podkreślenie autora]
„Bo nawet Jego bracia nie wierzyli w Niego” (Ew. św. Jana, 7.5).
Z   wszystkich   tych   cytatów   jawi   się   nam   bardzo   smutny   obraz:   Jezus   był
niezrozumiany   zarówno   przez   swoich   bliskich,   jak   i   przez   współziomków.   Bliscy
najprawdopodobniej  wstydzili  się  Go.  Ba!  Możliwe,  że  chcieli  się  go  pozbyć.  Dlaczego
tak  twierdzę?  Przeanalizujmy  pewien  bardzo  ciekawy  fragment  ewangelii  św.   Jana,7.
1-9:
„Potem  Jezus obchodził  Galileę. Nie chciał  bowiem  chodzić po Judei, bo Żydzi
zamierzali Go  zabić.  A  zbliżało  się  żydowskie  Święto  Namiotów.  Rzekli więc
Jego  bracia  do  Niego: «Wyjdź  stąd  i udaj się  do  Judei,  aby  i Twoi uczniowie
ujrzeli   czyny,   których   dokonujesz.   Nikt   bowiem   nie   dokonuje   niczego   w
ukryciu,  jeżeli chce  się  publicznie  ujawnić.  Skoro  takich  rzeczy  dokonujesz,
to pokaż się światu!» Bo nawet jego bracia nie wierzyli w Niego.
 Powiedział  więc do nich Jezus:: «Mój czas jeszcze  nie  nadszedł,  ale  dla  was
–   zawsze   jest   odpowiedni.   Was   świat   nie   może   nienawidzić,   ale   Mnie
nienawidzi,  bo  Ja  o  nim  zaświadczam,  że  złe  są  jego  uczynki.  Wy  idźcie  na

background image

święto;   Ja   jeszcze   nie   idę   na   to   święto,   bo   czas   mój   jeszcze   się   nie
wypełnił». To im powiedział i pozostał w Galilei.”
 Dla mnie przekaz tego fragmentu jest wprost przerażający. Zwróćmy uwagę:
 „Nie   chciał   bowiem   chodzić   po   Judei,   bo   Żydzi   zamierzali   Go   zabić.” 
i…„Rzekli więc Jego bracia do Niego: «Wyjdź stąd i udaj się do Judei…”
 Jak   to   więc   rozumieć?   W   Judei   groziła   Jezusowi   śmierć,   czego   Jego   bracia   byli
świadomi,  a  namawiali  Go,  aby  właśnie  tam  się  udał?  Czyżby  oznaczało  to,  że  bracia
Jezusa  „wypychali”   Go  tam,   gdzie  groziło  Mu  niebezpieczeństwo  śmierci?  Tak  bardzo
chcieli   się   Go   pozbyć?  Tyle   kłopotów   sprawiał   im   swoją   obecnością   i   działalnością?
Bardzo  mi   to  przypomina  historię   Józefa   i   jego  braci,   którzy   na  początku  chcieli   go
zabić,   a   później   po   prostu   sprzedali   w   niewolę.   Motywem   w   tym   przypadku   była
zwyczajna zazdrość o mądrość Józefa i uczucie, jakie okazywał mu ich wspólny ojciec
Jakub.   Więc   i   bracia   Jezusa   usiłowali   chytrze   –   w   ich   mniemaniu   –   załatwić
niewygodną  (delikatnie  rzecz  ujmując)   dla  nich  sprawę:   „Wyjdź stąd i udaj się  do
Judei,  aby  i Twoi uczniowie  ujrzeli czyny,  których  dokonujesz.  Nikt  bowiem
nie   dokonuje   niczego   w   ukryciu,   jeżeli   chce   się   publicznie   ujawnić.   Skoro
takich   rzeczy   dokonujesz,   to   pokaż   się   światu!   
Ironię,   szyderstwo,
zniecierpliwienie i podstęp czuć tu na  milę. A może się  mylę?
Jezus   doskonale   wiedział,   o   co   im   chodzi,   dlatego   dał   im   prostą   odpowiedź:   „Mój
czas  jeszcze  nie  nadszedł…(…) Ja  jeszcze  nie  idę  na  to  święto,  bo  czas  mój
jeszcze   się   nie   wypełnił.” 
  Mówiąc   o   święcie   miał,   oczywiście,   na   myśli   własną
kaźń.   Jego  bracia  jednak  nie  zrozumieli  Go  kompletnie.   Mówił  przecież  zawsze  w  tak
zagadkowy sposób…
Kompletnie   więc   nie   rozumieli,   co   się   dzieje.   A   dlaczego    mieli   Go   rozumieć?
Wszelkie   badania   naukowe   wskazują,   że   Jezus   przez   długi   okres   życia   przebywał
poza  Palestyną.   Najprawdopodobniej  podróżował,   uczył  się  i   poznawał  różne  systemy
religijne.   Wiele  publikacji   przedstawia  dowody,   że  przebywał   m.in.   w  Tybecie,   gdzie
znany   był   pod   imieniem   Issa.   Polskie   „Jezus”   to   hebrajskie   „Jeshua”   (wym.
„Jeszua”).   Mówimy   często:   „Jezu”   –   „Jeszu”-a.   Długoletnie   przebywanie   poza
ojczystymi   stronami,   poza   rodziną   nie   pozostało   bez   wpływu   przede   wszystkim   na
nią.   Z   pewnością   przyjęli   Jego   powrót   serdecznie,   kochali   Go,   ale   nie   mogli
zrozumieć,   kim   się   stał.   Nie   mogli   z   pewnością   pojąć   –  oni,   wychowani   w   typowej
wierze   judaistycznej,   będąc   członkami   prostej,   tradycyjnej    społeczności   –   o   czym
mówi Jezus, czego naucza.
 
Możliwe,   że   w   miarę   upływu   czasu   ich   stosunek   do   Niego   zaczął   się   zmieniać.
Przyjrzyjmy   się   temu  pod  względem   psychologicznym.   Oto   zjawia   się   syn  i   brat   po
wielu   latach   –   zupełnie   inny   w   stosunku   do   naszych   wyobrażeń,   zupełnie   obcy.
Wydaje   się   jakby   nie   był   z   tego   świata   –  taki   nieżyciowy   i   taki   dziwny.   Brakuje   z
Nim  tematów  do  wspólnych  rozmów.   Ciągle  mówi  niezrozumiale,   jakimiś  zagadkami.
Ma   się   wrażenie,   że   –   to,   oczywiście,   tylko   iluzja,   bo   niczego   takiego   nie   ma   –
wywyższa  się,   ma  się   za  kogoś  ważnego,   że   daje   do  zrozumienia,   że   jest   lepszy   od
swoich  braci   i   sióstr.   O   siostry   mniejsza  –    to  tylko  kobiety,   ale   nas,   mężczyzn  tak
lekceważyć?!  Powoli  narasta  w  rodzinie  frustracja.  Do  tego  nasza  matka  poświęca  Mu
więcej uwagi, niż pozostałym. No i co z tego, że długo Go nie było? Przybłęda…
 „Gdy  to  posłyszeli Jego  bliscy,  wybrali się,  żeby  Go  powstrzymać.  Mówiono
bowiem: «Odszedł od zmysłów».”
 (Ew. św. Marka, 3.21).
 
Ja   w   takim   razie   również   już   od   dawna   jestem   bez   zmysłów   :)) .   Przynajmniej   z
takimi   opiniami   się   spotkałem.   I   nie   dbam   o   to.   Każdy   ma   prawo   wyrażać   różne
opinie  :).   W   każdym   bądź  razie   dla   bliskich  Jezusa   był   to  z  pewnością   szok.   Można
przypuszczać,   że   krępowali   się    współmieszkańców,   starali   się   ukryć   Jezusa,   nie
chcieli,   aby   publicznie   występował,   ponieważ   mogło   narazić   to   i   ich,   i   Jego   na
śmieszność lub znacznie większe kłopoty (czym się przecież zakończyło).
 Czy  Jezus  tego  nie  rozumiał?  Ależ  oczywiście,   że  rozumiał!  Kochał  ich  z  pewnością,
tym niemniej  był radykalny – miał do spełnienia wyjątkowo ważne zadanie.  Zwróćmy
uwagę,   że   w   pierwszym   cytacie   nie   ma   mowy   o   tym,   aby   Jego   bliscy   byli   wśród
słuchaczy.   O  czym  może  to  świadczyć?  Aż  się  słyszy:   „Jezus! Prosimy  - chodź już
do domu! Co ty  wyprawiasz? Przestań sobie  i nam  robić kłopoty  i wystawiać
całą rodzinę na pośmiewisko… Co się z nim stało? Jakby go ktoś odmienił…”
Również   Jego   ziomkowie   nie   przywitali   Go   przychylnie.   Ich   wypowiedzi   należy

background image

odczytać jako drwinę i kpinę:
„A   co   to   za   mądrala   będzie   nas   pouczał?   Znamy   zarówno   jego,   jak   i   jego
rodzinę  – ojciec jest  zwykłym  cieślą,  a pozostali żyją pośród nas i też się  nie
wyróżniają   –   są   tacy   sami,   jak   my.   Też   coś…   Syn   cieśli   będzie   nam   dawał
nauki!   Nie   jest   nawet   rabinem!   A   poooszedł   stąd!   Wynocha!Nauczyciel   się
znalazł…”
 Zauważyłeś   już   z   pewnością,   że   Jezusowi,   który   tyle   dobrego   uczynił   dla   innych,
który  tak  wielu  uzdrowił,  tam  właśnie  nie  udało  się  prawie  nic.  „I niewiele zdziałał
tam   cudów   z   powodu   ich   niedowiarstwa. ” 
  Nie   musimy   już   pewnie   niczego
tłumaczyć? Jak więc widzimy, znajdziemy się w dobrym towarzystwie.
Powróćmy   jeszcze   do   przestróg.   Może   być   i   tak,   że   my   również   zaczniemy
zastanawiać   się,   czy   nie   zwariowaliśmy   :).   SPOKOJNIE,   nie   zwariowaliśmy.   Jednak
otwierając   się   na   Boga   uruchamiamy   ogromne   moce   transmitujące   do   nas,   do
naszych  układów  nerwowych,   potężną  ilość  nowych  danych.   Organizm   może  zostać  w
ten   sposób   przeciążony.   Wyobraźmy   sobie,   że   przepuszczamy   przez   cienki   przewód
pod   ogromnym   napięciem   prąd   o   potężnym   natężeniu,   czyli   wielką   ilość   ładunków
elektrycznych.   Co   się   wówczas  z  nim   stanie?  A   co   stanie   się   z  rurą   wodociągową   o
nieodpowiednim,   zbyt   małym   przekroju,   podłączoną   do   pompy   o   bardzo   dużej
wydajności?
Nie  twierdzę,   że  tak  będzie.   Tak  być może.   Powinniśmy  wiedzieć,   że  opisana  opcja
jest  jednak  możliwa.  Wiedząc  o  tym  będziemy  silni,  będziemy  uodpornieni,  nie  damy
złamać   się   i   nie   zwątpimy   w   siebie.   Nawet   to,   że   staniemy   się   lepsi   dla   naszych
bliskich,   znajomych,   dla   całego   otoczenia,   że   staniemy   się   bardziej   wyrozumiali,
stonowani,   spokojni,   że   będziemy   tryskali   radością   i   optymizmem   i   zarażali   nimi
innych  (niezłe  słówko  –  „zarażać”,   prawda?)   –  to  również  może  świadczyć  przeciwko
nam.  Może  także  zmienimy  niepostrzeżenie,  niezależnie  od  naszej  świadomości,  nasz
jadłospis?  Może  ograniczymy  w  diecie  mięso  lub  zupełnie  przestaniemy  je  jeść?  Może
zaczniemy unikać alkoholu?
 „Istnieją   ludzie,   dobrzy   i   oddani,   którzy   zdadzą   sobie   sprawę   z   tego,   że
wkrótce   będą   musieli   pozostawić   pewne   potrawy   i   pewne   działania,   co
wywoła  w  nich  swego  rodzaju  szok.  Powiem  wam,  że  Boska  Inteligencja  w
każdym  z  was  sprawi,  że  odstawicie  z  łatwością  niektóre  rzeczy,  które  nie
są   w   harmonii   z   Wielką   Obecnością,   a   zrobicie   to   wtedy,   gdy   zajdzie
potrzeba.  Aby  człowiek  powstrzymał  się  świadomie  od czegoś,  musi odczuć,
że   jest   coś   silniejszego,   co   zasługuje   na   to,   by   się   w   tym   umocnić.”
(„Złota
Księga”, Saint Germain).
 
To   również  może   wywołać   niepokój  w   naszym   otoczeniu,   które   tym   razem   zacznie
obawiać   się   o   stan   naszego   zdrowia   fizycznego.   Bądźmy   i   na   to   przygotowani.
Bądźmy  również  przygotowani  i  na  to,  że  zacznie  brakować  nam  tematów  do  rozmów
ze   znajomymi.   Nie   będą   już   nas   zadowalały   rozmowy   o   tym,   co   kto   gotował   na
obiad,   rozmowy   o   ciuszkach,   o   osiągach   samochodu   kupionego   właśnie   przez
sąsiada.   Może   dojść   nawet   i   do   tego,   że   odsuną   się   od   nas   znajomi,   przyjaciele.
Zachowajmy  wówczas  spokój.   Dla  nas  będzie  to  następna  lekcja  –  zaakceptować  taki
stan.  Nie  będzie  to  łatwe  zarówno  dla  nas  jak  i  dla  nich.  Nie  martwmy  się  o  to,  co  o
nas   mogą   mówić.   Jeśli   byli   prawdziwymi   przyjaciółmi,   to   zachowując   dla   nas
szacunek   zaakceptują   rozstanie   nawet   wówczas,   jeśli   nie   będą   rozumieli   jego
przyczyn.  Dodam  tylko,  że  z  pewnością  nie  zostaniemy  sami  –  pojawią  się  w  naszym
życiu nowi znajomi, nowi przyjaciele.
„Wtedy   Piotr   zaczął   mówić   do   Niego:   «Oto   my   opuściliśmy   wszystko   i
poszliśmy   za   Tobą».   Jezus   odpowiedział:   «Zaprawdę   powiadam   wam:   Nikt
nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci lub pól z powodu Mnie i z
powodu Ewangelii,  żeby  nie  otrzymał  stokroć  więcej  teraz,  w  owym  czasie,
domów,   braci,   sióstr,   matek,   dzieci   i   pól,   wśród   prześladowań,   a   życia
wiecznego w czasie przyszłym.(…).”
 (Ew. św. Marka, 10.28-30).»
 Mogą odejść od nas również nasi bliscy. Przypomnijmy:
 „(…)   «Któż   jest   moją   matką   i   którzy   są   moimi   braćmi?»   I   wyciągnąwszy
rękę  ku  swoim  uczniom,  rzekł:  «Oto  moja  matka  i moi bracia.  Bo  kto  pełni
wolę   Ojca   mojego,   który   jest   w   niebie,   ten   jest   mi   bratem,   siostrą   i
matką».”
 (Ew. Św. Mateusza, 12.48-50).

background image

Dziś,   kiedy   czytasz   te   słowa,   mogą   wywołać   w   Tobie   bunt.   „Jak   to?   Mam   być
pozbawiony  rodziny? Nigdy!”
  Rozumiem  doskonale  taką  reakcję,  ponieważ  sam  to
przeszedłem.   Było   to   dla   mnie   bardzo   trudne   doświadczenie   pełne   cierpienia.   Dla
moich  bliskich  robiłem   wszystko,   co   uważałem,   że   będzie   im,   nam,   dobrze   służyć.
Miałem   najlepsze   chęci,   a   żadnej,   nawet   najcięższej   pracy,   nigdy   nie   bałem   się.
Paradoksalnie,   ale   może   to   właśnie   było   jedną   z   pozornych   przyczyn   problemów
(piszę   „pozornych”,   ponieważ   dzisiaj   wiem,   że   mieliśmy   i   tak   rozejść   się   –
przynajmniej na pewien czas  – niezależnie od przyczyn).
 Przyszedł   więc   czas,   że   rozstaliśmy   się   w   głębokim   niezrozumieniu   i   ogromnym
konflikcie,   w   którym   starałem   się   za   wszelką   cenę   zachować   spokój   i   najlepsze
uczucia,   jakie   mogłem   wówczas   z   siebie   wydobyć,   mimo   niesamowitego   bólu   i
poczucia   niesprawiedliwości,   jaka   mnie   spotykała.   Rozumiem,   że   moimi   bliskimi
targały   podobne   uczucia.   Nie   życzę   nikomu   przeżywania   takich   sytuacji.   Poprzez
przedstawienie  tego  chcę  tylko  powiedzieć,  że  odejdą  od  nas  ci  wszyscy,  którzy  będą
hamować  nasz  rozwój,   którzy  będą  przeszkadzać,   którzy  nie  będą  nas  rozumieli  i  nie
będą   nas   akceptowali   –   takich   nas,   jakimi   się   stajemy.   Będzie   to   następowało   w
zgodzie   z   zaaranżowanymi   nieświadomie   przez   wszystkich   bohaterów   historii
okolicznościami.   Nie   ma   to   nic   wspólnego   z   fatalizmem.   Tak   po   prostu   trzeba   –
niezależnie   od   tego,   co   my   będziemy   chcieli   na   poziomie   świadomości   i   nie
rozumiejąc  jeszcze  wszelkich  uwarunkowań  rozwoju  duchowego,   nie  wiedząc  również,
co tak naprawdę jest dla nas dobre.
 Jeśli   dojdzie   do   opisywanej   sytuacji,   to   najprawdopodobniej   głęboko   przeżyjemy
rozstanie.   Pamiętajmy   jednak:   Bóg   zawsze   będzie   z   nami   i   przygotuje   –   jak
mówiłem   –   takie   niespodzianki,   że   szczęki   opadną   nam   z   radosnego   zadziwienia.
Wiedzmy  również,   że  wszelkie  związki   z  ludźmi   są  tworzone  i   trwają  dopóty,   dopóki
nie   spełnią   swojego   celu.   W   tym   sensie   wszyscy   dla   wszystkich   są   niezbędni.
Możemy   nie   znać   celu   życia,   ale   znają   go   nasze   dusze.   Trzeba   wysoko   rozwiniętej
intuicji,   otwartych   szeroko   oczu   duszy   i   otwartego   serca,   aby   przypomnieć   cele,
które  dusza  ma  do  zrealizowania.   Nasz  świadomy  umysł  nie  ma  o  tym   pojęcia.   Jeśli
to   będzie   dla   kogokolwiek   z   członków   związku   niezbędne   dla   jego   rozwoju
duchowego, na pewno zbliżycie się ponownie.
 Co jeszcze może nas spotkać?
Przypuszczalnie  przestanie  interesować  nas  wiele  audycji   telewizyjnych.   Zaczną  razić
brutalne   filmy   akcji,   będziemy   mieli   już   absolutnie   dość   „występów”   polityków-
krętaczy.   Zaczniemy  odczuwać  dyskomfort  patrząc  na  tzw.   „święte”   obrazy,   „święte”
figury,   relikwie   w   postaci   szczątków   „świętych”   w   świątyniach.   Będziemy   przecież
rozumieli,   że   nie   należy   oddawać  czci   dziełu  rąk   ludzkich,   bo  cześć  i   chwała   należy
się   wyłącznie   Bogu-Stwórcy   Wszystkiego.   Zaczniemy   również   inaczej   patrzeć   na
życie,   inaczej  postrzegać  świat.   Jeśli  nie  dostrzegaliśmy  do  tej  pory  jego  cudowności
–  to  teraz  zachwycimy   się  nią.   Każdego  człowieka  zaczniemy   traktować  jak   swojego
brata  lub  siostrę.   Staniemy   się   bardziej  łagodni   i   bardziej  wyrozumiali.   Nie   oznacza
to,   że   powinniśmy   pozwolić   innym   wchodzić   sobie   na   głowę,   o   nie.   Pokora   wobec
wielkości Boga nie oznacza braku szacunku dla siebie.

POKORA JEST CNOTĄ,

UPOKORZENIE  - GRZECHEM.

Leonardo Boff

Kochając   innych   mamy   obowiązek   kochać   i   szanować   przede   wszystkim   siebie.
Jesteśmy   przecież   Bożymi   Dziećmi.   „Kochaj   bliźniego   swego   jak   siebie
samego…”
 [podkreślenie autora].
 „Jeśli   chcemy   szanować   ludzi,   to   musimy   szanować   samych   siebie.   Nie
można   jednak   szanować   siebie   nie   szanując   w   sobie   samym   czegoś,   co
absolutnie   przerasta   własne   «ja»:   Boga.”
(„Spotkać   Boga   w   człowieku”,
Ladislaus Boros).
 
Myślę,   że   temat   ten   znajdzie   jeszcze   kiedyś   rozwinięcie.   Uprzedzę   Cię   również   o
jeszcze  jednym.   Warto  wspomnieć  o  pewnej  „patologii”,   która  czasem   spotyka  różne
osoby.
Pierwsza   grupa   patologii   to   te,   które   wiążą   się   z   beztroskim   wykorzystywaniem
otrzymanych uzdolnień i mocy. Mogą być na przykład osoby, które bez udziału swojej

background image

świadomej  woli   posiadły   po  prostu  np.   dar  wpływania   na   innych,   dar  przewidywania
zdarzeń   itd.   Dzisiaj   jeszcze   nie   wiem,   dlaczego   tak   się   dzieje,   że   ni   z   tego,   ni   z
owego  ktoś  nagle   zaczyna   przejawiać  zadziwiające   zdolności.   Takie   osoby   mogą   być
nawet zaskoczone tym faktem, inne zaś po prostu boją się tego.
 Niektórzy   z   tych   ludzi,   bardzo   beztroscy   i   prawdopodobnie   mało   refleksyjni,
niedojrzali   do   niespodzianki,   lubią   się   czasem   „pobawić”   wykorzystując
niespodziewany   dar.   Nie   zdają   sobie   sprawy   z   tego,   że   w   ten   sposób   wyrządzają   i
innym,   i   sobie   wielką   krzywdę.   Marnują   dar   zamiast   go   szanować,   rozwijać   i
wykorzystywać  dla  dobra  wielu.   Przy   okazji   mogą  napytać  sobie   biedy   wypuszczając
beztrosko „dżina” z butelki. Takie zdolności nie są absolutnie do zabawy.
 Inni   z   kolei   bardzo   obawiają   się   tzw.   „nadprzyrodzonych”   zdolności.   Sądzą   nawet,
że   otrzymali   je   od   „ciemnych”   sił.   Proszą   więc   Boga   o   ochronę   i   zabranie   im   tego
(co   też   zazwyczaj   się   staje).   Uważam,   że   takie   postępowanie   nie   jest   racjonalne.
Każdemu   Bóg   daje   różne   talenty,   różne   zdolności.   Jeden   przejawia   od   dzieciństwa
zdolności   w  kierunku  malarstwa,   inny  w  kierunku  muzyki,   jeszcze  inny  ma  zdolności
wspaniałego   matematyka,   tamten   zaś   –   lekarza.   Czy   oni   również   powinni   prosić
Boga  o  odebranie  im  tych  talentów?  Czy  nie  możemy  wszyscy  służyć  sobie  nawzajem
naszymi,   otrzymanymi od Boga,   darami?  Wszystko  zależy,   jak  wykorzystamy  dary
– dla budowania, czy też niszczenia.
 Jeszcze   inni   zamieniają   się   w   przeróżnych   „guru”.   Uważajmy   na   nich.   Możemy
przecież  poszukiwać  przewodników,   nauczycieli,   którzy  mogliby  nas  wspomóc  i   wiele
nauczyć.   Pamiętajmy   wszakże,   że   „nie   wszystko   złoto,   co   się   świeci…”
Samozwańczy   „guru”   mogą   wykorzystywać   na   różne   sposoby   swoich  uczniów.   Mogą
być  wśród  nich  tzw.   wampiry  energetyczne  czerpiące  energię  z  uczniówOsobiście  nie
mogę.   ,   tak   po   ludzku,   pojąć,   jak   człowiek,   który   otrzymał   tak   wiele   od   Boga,
zaszedł   tak   daleko,   tak   nisko   upadł.   Robią   to,   co   robią,   jakby   zapomnieli,   że   ich
odpowiedzialność  jest   olbrzymia   i   poniosą   w  związku  z  tym   poważne   konsekwencje.
Ma   się   wrażenie,   że   jest   jak   w   ludowym   porzekadle  „Jak   Pan   Bóg   chce   kogoś
ukarać,  to mu najpierw  rozum  odbiera…” 
  Co  prawda,   Bóg  nikogo  nie  karze  –  to
tak   na   marginesie.   Ludzie   ci   pewnie   uwierzyli   w  swoją   nieomylność,   moc  i   wiedzę.
Uwierzyli,   że  sami   sobie  ją  zawdzięczają,   zapomnieli,   że  jest  to  dar  Boga,   który  ma
służyć  wszystkim   potrzebującym   tego.   W   efekcie  doszło  do  tego,   że  oderwali   się  od
ziemi   i   sądzą,   że   wszystko   im   wolno.   Możliwe   również,   że   dali   się   złapać   w
„pułapkę”   tak   zwanym   pasożytom   umysłu   (pisze   o   tym   m.in.   Jakub   Niegowski   w
„Nieznanym Świecie”, nr 5/2007 r.)
Prawdziwy   mistrz   nigdy   nie   mówi,   że   jest   Mistrzem.   „Ten   jest   największym
mistrzem,   kto   jest   największym   sługą…” 
  Uprzedzam   Ciebie   o   tych   wszystkich
możliwych  wydarzeniach  na  wszelki   wypadek,   bo  możesz  zaobserwować  dość  dziwne
zjawiska   dotyczące   Twojej   osoby.   Wiele   już   osób   to   spotyka   –   otrzymują   dziwne
przekazy,   zaczynają  widzieć  i   czuć  intuicyjnie.   To  może  budzić  w  każdym   niepokój  –
„Co  się  ze  mną  dzieje?”   Między   innymi   właśnie   dlatego   rozwój  duchowy   powinien
odbywać   się   powoli.   Niczego   nie   chciejmy   przyśpieszać.   W   przeciwnym   wypadku
groziłoby   to   dla   nas   po   prostu   potężnym   szokiem,   wstrząsem   o   nieobliczalnych
skutkach.   Nie   można   przecież  człowieka,   który   był   potwornie   zagłodzony,   nakarmić
od  razu  do   syta.   Nie   można   również  na   pierwszym   treningu  pozwolić  sobie   na   zbyt
wiele, ponieważ nabawimy się  tylko zakwasów albo kontuzji.
 Jednym   z   naszych  doświadczeń  może   stać   się   z   pewnością   poczucie   osamotnienia,
wyobcowania.   Czasem   może   wydać   się,   że   jesteśmy   zdani   na   łaskę   i   niełaskę
potężnych  sił   miotających  nami   jak   liściem   na   wietrze.   Pamiętajmy,   jednak:   nigdy
nie   będziemy   sami.   Bóg   zawsze   będzie   z   nami,   o   ile   MY   będziemy   tego   chcieli   i
będziemy  z  Nim.  Wiem,  o  czym  mówię.  I  nawet  jeśli  kiedykolwiek  wyda  nam  się,  że
zostaliśmy porzuceni, to tak naprawdę będzie to wyłącznie iluzja.
 Czasem,   po  wielu  radościach,   będąc  już  przekonanymi,   że  mamy  świetne  z  Bogiem
kontakty,   że   idzie   nam   wszystko   jak   z   płatka,   że   nasza   dusza   jest   coraz   bardziej
rozświetlona,   poczujemy  nagle  straszny  ból   duszy.   Nie  będziemy  może  rozumieli,   co
się  dzieje.   Nie  będziemy  umieli  wytłumaczyć  tego  bliskim,   bo  nie  da  się  opisać  tego
w   słowach.   Można   nazwać   to   depresją   duszy.   Jezus   tego   również   doświadczył   na
krótko  przed  swoją   kaźnią.   Poczuł   obezwładniające   osamotnienie,   lęk   i   ból :   „Teraz
dusza  moja  doznała  lęku  i cóż  mam  powiedzieć?  Ojcze,  wybaw  Mnie  od  tej

background image

godziny.   Ależ   właśnie   dlatego   przyszedłem   na   tę   godzinę.”   (Ew.   św.   Jana,
12.27). 
  Podobnie   biblijny   Hiob:   „Tak   moim   działem   miesiące   nicości   i
wyznaczono mi noce  udręki.  Położę  się,  mówiąc do siebie: «Kiedyż zaświta  i
wstanę?»  Przedłuża  się  wieczór,  a  niepokój mnie  syci do  świtu.” 
  (Ks.   Hioba,
7.3-4).
 Można  potraktować  wszystkie  te  słowa  cytatów  jako  mityczne  opisy.   Postarajmy  się
jednak   wczuć  w  sytuację   –  przecież  dotyczą   one   konkretnych  ludzi   z  ich  rozterkami
duchowymi,   ich   męką.   Dzisiaj   mamy   przecież   te   same   problemy.    Będzie   nam
wydawać   się,   że   nie   wytrzymamy   już   bólu,   jaki   przeżywamy.   Możemy   poczuć
bezbrzeżny   smutek,   gorycz,   niewytłumaczalny   niepokój.   Możemy   mieć   wrażenie,   że
kończy   się   nasze   życie,   co   przyjmiemy   nawet   z   ulgą.   Wszystko   stanie   się
bezwartościowe   i   bezbarwne.   Nic   nas   nie   będzie   cieszyć. „Moja   dusza   wybrałaby
uduszenie,   raczej   śmierć   niż   te   udręki!” 
  (Ks.   Hioba,   7.15). 
  Może   wówczas
ogarnąć  nas  rozpaczliwy  bunt.   „O  co chodzi?”,    „Co ja  takiego zrobiłem?!”,    „Co
było  nie  tak?!”
,   „Jak  długo  mam  jeszcze  cierpieć?”,    „Mam  tego  już  dość…”
Takie stany mogą potrwać kilka godzin, a nawet kilka dni.
 Nie  będzie  to  łatwe  doświadczenie,  ale  wyjdziemy  z  tego.  Pamiętajmy  –  przetrwamy
wszystko.   Ma   to   swój   cel,   swoje   uzasadnienie.   Później   dziwna   depresja   zniknie,
zapomnimy  o  niej  i  pozostanie  tylko  radość.  Nasza  dusza  zacznie  cieszyć  się.  „I Pan
przywrócił  Hioba  do  dawnego  stanu,  gdyż modlił  się  on za  swych przyjaciół.
Pan   dwukrotnie   powiększył   mu   całą   majętność.” 
  (Ks.   Hioba,   42.10).
Pamiętajmy   –   to   tylko   bardzo   trudny,   wyczerpujący   trening,   podczas   którego
omdlewają   ręce   i   nogi,   pot   zalewa   czoło,   brakuje   już  powietrza,   ale   my   mamy   nie
poddawać  się  słabościom  i  dalej  ćwiczyć,   walczyć  z  własną  niemocą.   Ja  już  wiem,   że
słabość   przejdzie   i   odzyskamy   siły.   Pozostanie   satysfakcja,   głębokie   wewnętrzne
zadowolenie, że przebrnęliśmy, że nie daliśmy się.
 Mogą   coś   o   podobnych   stanach   powiedzieć   kobiety.   To   przecież   one   rodzą   dzieci.
Czy   my,   mężczyźni,   jesteśmy   w   stanie   zrozumieć,   co   przeżywają   podczas   akcji
porodowej?  Ich  lęki,  ich  ból,  ich  osamotnienie?  Później  jest  jednak  ulga  i  radość  oraz
zapomnienie negatywnych przeżyć.
 „Odbierając zaledwie odrobinę Mojego Światła, odżywiam twój umysł w tym
sensie,   że   prowadzę   cię   do   głębszego   szukania   Mnie,   wychowuję   cię   do
kontemplacji,   i   
–   ożywiając   ją   –   każę   jej   rozkwit nąć   i   uczynię   ją   również
płodną.  Dawałem  ci środki poza twoim  rozumem.  Teraz chcę,  abyś doszła do
wyższego  stadium  medytacji.  Musisz  iść  naprzód.  Jestem  właśnie  w  trakcie
ubogacania  twojego pokarmu dzięki tej małej zmianie.  Chcę,  aby  to było dla
ciebie  jasne.  Oderwę  cię  od każdego  zmysłu.  Teraz,  kiedy  jesteś  oderwana,
ożywię   twoje   możliwości   –   twoją   przenikliwość.Dzięki   otrzymaniu   tej
duchowej   Łaski,   pomożesz   innym   osobom.   Będziesz   zdolna   zrozumieć   Moje
dzieci i będziesz umiała im pomagać.
 Nie   pojmuj   tego   małego   odebrania   Mojego   Światła   jako   porzucenia.   Nie,
jestem  tylko  w  trakcie  przyczyniania  się  do  postępowania  twojej  duszy  ku
świętości.  Nie  powinnaś wpadać w panikę.  Muszę  cię  oczyścić.  Wiedz,  że  gdy
dusza   oczyszcza   się,   przechodzi   przez   lęki   i   straszne   niepokoje.   Ale
powiedziałem   ci:   pragnienie   Mnie   pomaga   ci   we   wzrastaniu   w   tej   Łasce   

Łasce  kontemplacji.  Chcę,  aby  twoja  miłość  osiągnęła  doskonałość,  oddając
mi się całkowicie.”
(„Prawdziwe życie w Bogu”, Vassula Ryden).
Przypominam   tu  sobie   jeden  z  moich  wczesnych  treningów   karate   –  akurat   miałem
już   wówczas   38   lat.   W   jego   trakcie   sensei   polecił   przyjąć   odpowiednią   pozycję   –
sanchin-dachi   i   ćwiczyć   oddychanie   –   ibuki.   Zainteresowani   będą   wiedzieli,   o   co
chodzi.   Później,   przy   maksymalnym   wydechu   i   napięciu   mięśni   brzucha   nastąpiło
uderzenie   trenera   –   tsuki   na   brzuch.   Wytrzymałem,   nawet   nie   przesunąłem   się.
Prawie   nie   bolało.   Gdybym   zrobił   coś   nieprawidłowo,   to   odczułbym   uderzenie
zupełnie   inaczej   :).   Później   tylko   odkryłem   siniak   –   akurat   wielkości   pięści.
Okropne?   Dla   mnie   nie.   Chodziło   przecież   o   przekonanie   się,   że   przetrwam,   że
umiem   już   odpowiednio   przygotować   moje   ciało,   że   potrafię   być   odporny.   Jak
mógłbym się o tym przekonać, jeśli nie poddałbym się takiej próbie?
Nie   patrzmy   na   to,   co   nas   spotyka,   w   sposób   cząstkowy.   Nie   wyrywajmy   zdań   z
kontekstu.   Róbmy   zawsze   bilans.   Podsumowujmy   wszystko.   Jestem   pewien,   że

background image

wynik   brany   z  całości   doświadczeń  będzie   doskonały.   W   miarę   dojrzewania   wszelkie
próby   będziemy   znosili   coraz   łatwiej,   spokojniej.   Obserwujmy   wówczas   siebie   i
„fotografujmy”   swoje   stany.   Co   czujemy?  Jakie   są   nasze   reakcje?  Wszystko   to,   co
zobaczymy   i   poczujemy   –  wszelkie   zniechęcenia,   rozdrażnienia,   niepokoje,   lęki   itd.,
czyli   wszystko   to,   co   pojawiło   się   na   skutek   przeżywanego   doświadczenia   –   to   są
resztki   naszego   dawnego,   „ciemnego”   JA,   które   pochowały   się,   gdzieś   tam   w
zakamarkach   naszego   jestestwa   i   które   należy   usunąć.   Doświadczenie   pozwoliło   po
prostu   dojrzeć   nasz   stan,   zdiagnozować   go,   zobaczyć   i   wywlec   na   powierzchnię
wszelkie   złogi   zatruwające   na   ciągle   do   tej   pory   –   bez   naszej   świadomości.   A
wydawałoby się, że było już tak dobrze :).
Nie   zniechęciłem   Cię   jeszcze?   Kochany!   To   są   drobiazgi   w   porównaniu   z   tym,   jak
wielką   radość   będziemy   odczuwali   coraz   częściej.   Jakie   „motyle”   zaczną   trzepotać
skrzydełkami   w   naszych   brzuchach.   Przygotujmy   się   na   niesamowite,   fantastyczne
niespodzianki. Bóg nieraz nas zadziwi.
Będziemy   wówczas   odczuwali   niewysłowioną   wręcz   wdzięczność.   Nie   da   się   tego
opisać   w   żaden   sposób.   A   to,   co   wówczas   przeżyjemy,   da   nam   niewyobrażalny
wprost „pałer”.
„Z początku powiedzie go trudnymi drogami,
bojaźnią i strachem go przejmie,
zada mu ból swoją nauką,
aż nabierze zaufania do jego duszy
i wypróbuje go przez swe nakazy;
następnie powróci do niego po drodze gładkiej
i rozraduje go,
i odkryje mu swe tajemnice.
A jeśliby zszedł na bezdroża, opuści go
I wyda potężnej klęsce.”

Mądrość Syracha, 5.17-18

Nie   obawiaj  się   tych  ostatnich  słów   –  to   tylko   ostrzeżenie.   Słowa   o   klęsce   dotyczą
człowieka,   który   uzyskał   znaczną   świadomość,   a   pomimo   tego   –   wprost
niedorzecznie   –    popełnia   wykroczenia,   schodzi   na   bezdroża,   czyli   oddala   się   od
Boga.. Przecież więcej wymaga się od człowieka świadomego niż nieświadomego.
Wróćmy   jednak   do   zasadniczego   tematu.   Radość   zacznie   „wylewać”   się   z   nas.
Otoczenie   będzie   to   dostrzegać   nic   nie   rozumiejąc.   Ludzie   będą   widzieli   zmiany   w
nas   i   będą   zastanawiać   się,   co   się   stało.   Niech   dostrzegają   nasz   spokój,   pełne
harmonii   zachowania,   miłe   odnoszenie   się   do   wszystkich   –   nawet   wobec   tych
niechętnych.   Będą   czuć,   że   nie   jest   to   wyuczone,   taktyczne,   grzecznościowe
zachowanie. Będą czuli, widzieli i wiedzieli, że wypływa to z naszego wnętrza.
 Uwierzmy  –  tak  będzie.   Tak  JUŻ  JEST,   kiedy  to  właśnie  TERAZ  postanowiliśmy.   We
Wszechświecie   istnieją   wszelkie   rozwiązania,   wszelkie   opcje   zdarzeń   i   zachowań.
Mówiąc   Bogu:   „Tak,   działaj,   Panie,   we   mnie   i   przeze   mnie.   Bądź   wola
TWOJA…” 
  uruchamiamy   po   prostu   odpowiednie   procesy.   Uzbrójmy   się   jednak   –
powtarzam   do  znudzenia  –  w  cierpliwość.   Nie  poddawajmy  się  zniechęceniu.   Bądźmy
twardzi   wobec   zakusów   niewidzialnych   wrogów,   którzy   są   w   nas   i   którzy   zechcą
zepchnąć nas ze ścieżki, na którą weszliśmy.
 Nasi   wrogowie,   to   elementy   „ciemnego”   JA   wyrażające   się   poprzez   lenistwo,
zniechęcenie,   zwątpienie,   złość,   nienawiść,   zazdrość,   zawiść,   pazerność,   chęć
czynienia   innym   krzywdy,   brak   odwagi,   lęk,   złośliwość,   obmawianie,   niewiarę,
pesymizm,   chwiejność,   dyskryminację,   uprzedzenia,   niezdrową   ambicję   itd.   To   są
nasi,  często  bardzo  głęboko  ukryci,  tzw.  „zjadający  towarzysze”  –  jak  mówi  w  swoich
książkach  o  hunie   Leszek   Żądło.   I  nie   chodzi   o  to,   aby   walczyć  z  tymi   przywarami.
Walcząc  z  wrogiem   tylko   go   wzmacniamy.   Zaakceptujmy   stan  faktyczny,   ujawnijmy
go   sobie,   przyznajmy   się   do   tego,   by   dzięki   temu  można   było   później  usunąć   tych
„towarzyszy” z siebie. Zaprzeczanie nic nie da.
Za pełną radość poczytujcie sobie, bracia moi, ilekroć spadają na was różne
doświadczenia.   Wiedzcie,   że   to,   co   wystawia   waszą   wiarę   na   próbę,   rodzi
wytrwałość.   Wytrwałość   zaś   winna   być   dziełem   doskonałym,   abyście   byli
doskonali i bez  zarzutu,  w  niczym  nie  wykazując  braków.” 
  (List   św.   Jakuba,
1.2-4).

background image

Pozwolenie  sobie  na  częste  słabości  i  zniechęcenia  otwiera  nasze  wewnętrzne  portale
na   ataki   jeszcze   bardziej   niebezpiecznych,   astralnych   przeciwników   (warto,   abyś
zaznajomił się z dostępną na ten temat literaturą).
„(…) umysł  nie  jest  zamknięty  wewnątrz  czaszki i nie  działa  jak  komputer,
ale  raczej stanowi coś w  rodzaju gigantycznej anteny,  która  komunikuje  się
z   mnóstwem   duchowych   bytów   –   nie   zawsze   przyjaznych   i   miłych.” 
  (wg
psychologii   transpersonalnej  Stanislava  Grofa,   czeskiego  lekarza  psychiatry,   „Doktor
Haust”, Wojciech Jóźwiak, „Wróżka” nr 6/2007 r.).
 Nasze   EGO   może   podsuwać   nam   różne   pokusy,   o   których   już   wspominaliśmy.
Największą   z   nich   może   stać   się    –   często   niezauważalna   dla   nas   –   tendencja   do
opuszczenia  Boga,   do  ponownego  wkroczenia  na  ścieżkę   oddzielenia  się   od  Ojca,   na
działania   oparte   wyłącznie   na   bazie   własnego,   niskiego   „ja”.   Trzeba   więc   bacznie
siebie   obserwować,   kontrolować   wszelkie   swoje   zachowania,   aby   nie   wpaść   w
pułapkę.
 Przed   takim   niebezpieczeństwem   przestrzegają   każdego   z   nas   znamienne   słowa   z
cytowanego wcześniej fragmentu Mądrości Syracha:  „A jeśliby zszedł na bezdroża,
opuści go  i wyda  potężnej  klęsce.”.  
Z   tym,   że   to   nie   Bóg   nas   opuści   –   to   my
Jego   opuszczamy   i   sami   wydajemy   się   wówczas   wszelkim   klęskom,   ponieważ
ponownie   zaczynamy   działać   sami,   w   odłączeniu   od   Boga.   Sprzeniewierzając   się
Bogu   –   na   co   przecież   pozwala   nam   nasza   wolna   wola   –   ponosimy   wszelkie
konsekwencje   takiego   działania,   tym   surowsze,   im   większa   była   już   nasza   wiedza,
im dalej zaszliśmy na ścieżce duchowego rozwoju.
Przecież   nasza   odpowiedzialność   wzrasta   proporcjonalnie   do   posiadanej   już
świadomości.   Im   większa   świadomość,   tym   większa   odpowiedzialność   –  to   proste. I
to  nie  Bóg  nas  karze,   to  my  sami  siebie  karzemy,   a  raczej  ponosimy  skutki  naszego
postępowania.Nie   ulegajmy   więc   żadnym   podszeptom   naszego   ciemnego   EGO, które
tak   naprawdę   jest   wrogiem   Świadomości   Chrystusowej,   czyli   ANTY-Chrystusem,
ANTY-Chrystem   działającym   w  każdym   z  nas  i   za   wszelką   cenę   próbującym   oddalać
nas od Boga.  Nie poddawajmy się więc nigdy!
 Sporo   lat   temu   otrzymałem   kartkę   z   pozdrowieniami   od   kilku   moich   uczniów-
wychowanków,   których  musiałem   opuścić,   kiedy  ci  byli  w  czwartej  klasie  technikum,
a  więc  na  rok  przed  maturą  (zmieniałem   wówczas  miejsce  zamieszkania).   Chłopaki,
już   po   studiach,   spotkali   się   pewnie   z   jakiejś   okazji,   powspominali   trochę   i
zdecydowali   się   napisać  do  mnie.   Kartka   oprócz  pozdrowień  zawierała   jeszcze   jedno
zdanie:  „I pamiętamy  zawsze, Panie Profesorze, zasadę, której nas Pan uczył
- «Dostałeś w zęby  i leżysz na dechach? Wstawaj i walcz dalej!».” 
  Było  to  dla
mnie   kompletne   zaskoczenie.   „Ja   im   coś   takiego   mówiłem?   Kiedy?   Niczego
takiego nie pamiętam…”
 Z   pewnością   pisali   prawdę   –   przecież   tak   bardzo   zapadło   im   to   w   pamięć!   Fakt,
miałem   zawsze    tendencję  do  wplatania  w  moje  lekcje  mechanizacji   rolnictwa  takich
„pogaduch”.   Młodzież   bardzo   je   lubiła   –   i   nie   tylko   ze   względu   na   to,   że   lekcja
„leciała”   na   luzie.   Zaznaczam,   że   wbrew  pozorom   ani   lekcje,   ani   poziom   nauczania
uczniów   na   tym   nie   ucierpiały.   Wprost   przeciwnie   –   takie   wspólne   „gadanie”
budowało bardzo dobre relacje między nami. Ale to już inny temat.
 Nie poddawajmy się więc. NIGDY. I nigdy nie ustawajmy w wysiłkach.
 
Poznawajmy  reguły,  zasady  życia  i  w  zgodzie  z  nimi  używajmy  wszelkich  dostępnych
nam narzędzi, aby budować siebie i innych.
 

P O S ZUKUJ MY  WŁAS NY CH Ś CIE ŻE K

DUCHO WE G O  RO ZWO J U

I KRO CZMY  NIMI O DWAŻNIE .

 
 
Nie  stańmy  się  zależni   od  nikogo  i   niczego.   Nie  uzależnij  się  również  od  informacji   i
przemyśleń,   które   ja  przedstawiam.   Jeśli   w  nie   bezkrytycznie   uwierzysz,   przyjmiesz
je  bez  przemyślenia,  bez  wewnętrznego,  głębokiego  przekonania  –  to  staniesz  się  ich
niewolnikiem.
Już dawno wielki filozof Spinoza powiedział:
 

MY Ś LE NIU LUDZKIE MU

background image

NIE  MO G Ą BY Ć P O S TAWIO NE  ŻADNE  G RANICE ,

G DY Ż P O CHO DZI O NO  O D BO G A.

 
 
„W pierwszym etapie nauka zawsze zwalcza nowe idee i twierdzenia, a także
ich   zwolenników   przeciwstawiających   się   akceptowanym   poglądom.   Jeśli
okaże się, że te idee tylko częściowo są nie do utrzymania, to w drugiej fazie
będą   przebadane   przez   naukę   i   jeśli   znajdą   uznanie,   to   w   trzeciej   fazie   są
przedstawiane   jako   rezultaty   badań   naukowych,   nie   przynosząc   właściwie
uznania duchowym ojcom tych osiągnięć”
(Max Planck) .
Nie   tylko   naukowcy   mają   takie   tendencje   –   wszyscy   je   mamy.   Bądźmy   więc
krytyczni,   ale   nie   odrzucajmy   z   góry   żadnych   nowych   idei,   które   poznajemy.
Szukajmy   potwierdzenia   (lub   zaprzeczenia)   w   innych   źródłach.   I   kiedy   napotkamy
sprzeczności – włączmy filtry własnego rozumowania, własnej logiki i intuicji.
„Uwolnienie  się  od ciasnoty  i stęchlizny,  wyrwanie  się  na  świeże  powietrze  i
wielką   przestrzeń   –   oto,   co   służy   życiu.” 
  („Spotkać   Boga   w   człowieku”,
Ladislaus Boros).
Bądźmy   więc   w   ciągłym   kontakcie   z   Bogiem,   który   jest   w   nas.   Ufajmy   wyłącznie
tylko Jemu.
Powtórzmy   więc:   skoncentrujmy   się   raczej   na   sposobach   myślenia   i   łamaniu
własnych   schematów   myślowych,   co   pozwoli   nam   łatwiej   poruszać   się   w   sferze
wartości   duchowych.   Bądźmy   otwarci   na   nowe   idee.   Wówczas   to   my   będziemy
wybierać – będziemy niezależni.

MIE J MY  CHĘ Ć P O ZNAWANIA I DO Ś WIADCZANIA.

 

 I   nieważne,   że   możemy   wówczas   narazić   się   na   niepochlebne   opinie   –   delikatnie
mówiąc. To tylko opinie…

KTO RZECZYWIŚCIE PRAGNIE

WYMYŚLIĆ COŚ NOWEGO,

 NIE MOŻE NIE BYĆ SZALONYM.

Niels Bohr, słynny duński fizyk

Poszukujmy własnej prawdy.
Ja,   Janusz,   mogę  dziś  powtórzyć  za  Leonardo  Boffem   [franciszkanin,   twórca  teologii
wyzwolenia,   porzucił   stan   kapłański   i   rozstał   się   z   Watykanem   –   przyp.   autora]   –
„Będę  zdecydowanie  bronić  swojej  wiary,  która  bynajmniej  nie  jest  jedyną
prawdą.”   
Treści,   które   podaję,   z   pewnością   nie   są   „lekkostrawne”   i
konformistyczne.   Z   tego   względu   mogą   budzić   opór,   budzić   zrozumiałe   emocje.
Rozumiem   to.   Sam   borykałem   się   i   borykam   w  dalszym   ciągu  z  moimi   mentalnymi
ograniczeniami.

CÓŻ ZA SMUTNA EPOKA,

W KTÓREJ ŁATWIEJ JEST ROZBIĆ ATOM,

NIŻ ZNISZCZYĆ PRZESĄD.

Albert Einstein

 Powtórzę   po   raz   kolejny   –   to,   co   już   przeczytałeś   i   co   przeczytasz   dalej   (mam
nadzieję)   –   to   moje   doznania,   przemyślenia   i   refleksje.   Pisząc   nieraz
kontrowersyjnie   nie   zamierzałem   nikogo   ani   niczego   urazić.   Jeśli   nawet 
niezamierzenie   tak   się   stało,   tak   to   ktoś  odczuł   –  z  góry   proszę   o   wyrozumiałość  i
wspaniałomyślność. Jeśli ktoś uważa, że z jego punktu widzenia nie mam racji, niech
nie   ocenia   mnie   zbyt   surowo.   Każdy   ma   przecież   prawo   do   własnego   postrzegania
wielu spraw. Każdy jest inny.
„W   szczególności   nie   jest   możliwe,   byśmy   zamieszkali   w   cudzym   wnętrzu,
poznali do  końca  motywy,  jakie  kierują  czyimś  postępowaniem  i oceniali je
kategorycznie   jako   nie   do   przyjęcia,   nie   znając   do   końca   wszystkich
okoliczności i przesłanek,  które  zdecydowały  o  takim,  a  nie  innym  wyborze
drogi.” 
  (Marek   Rymuszko,   „Ostatnie   piętro   samotności”,   „Nieznany   Świat”   nr
7/2007).
Dla   tych,   którzy   chcieliby   jednak   przywołać   mnie   „ostro   do   porządku”   dedykuję

background image

pewną znaną historię:
„Arcykapłan   więc   zapytał   Jezusa   o   Jego   uczniów   i   o   Jego   naukę. Jezus   mu
odpowiedział:
«Ja  przemawiałem  jawnie  przed światem.  Nauczałem  zawsze  w synagodze  i
w   świątyni,   gdzie   gromadzą   się   wszyscy   Żydzi.   Potajemnie   zaś   nie
nauczałem  niczego.  Dlaczego  Mnie  pytasz? Zapytaj  tych,  którzy  słyszeli,  co
im mówiłem. Przecież oni wiedzą, co powiedziałem».
Gdy   to   rzekł,   jeden   ze   sług   stojących   obok   spoliczkował   Jezusa,   mówiąc:
«Tak odpowiadasz arcykapłanowi?»
Odrzekł mu Jezus:
«Jeżeli   źle   powiedziałem,   udowodnij,   co   było   złego.   A   jeżeli   dobrze,   to
dlaczego Mnie bijesz?»”
 (Ew. św. Jana, 18.19-23).

***

Życzę   Ci   tego,   czego   życzę   i   sobie.   Życzę   więc,   abyś   doszedł   do   stanu,   kiedy
będziesz   mógł   sterować   Twoim   życiem   z   głębi   własnego   duchowego   centrum   oraz
pozostawał   zrównoważonym   w  każdej  życiowej  sytuacji   –  mimo   przeróżnych  presji   i
zaburzeń. Na tym właśnie polega ekwinimia.
 Miej   w   sobie   najpiękniejsze   uczucia   i   emocje,   obdarzaj   nimi   siebie   i   innych   i
jednocześnie   bądź   jak   potężna   góra,   która   mimo   burz,   spiekoty,   smagających   ją
deszczów i wichur trwa nieporuszona i niezmienna.

NAJSZCZĘŚLIWSZY JEST TEN,

KTO ZAWSZE I WSZĘDZIE DAJE TO,

CO MA NAJLEPSZEGO.

W TOBIE NAJLEPSZY JEST  BÓG.

Zasłyszane

 
 
Fragment   planowanej  do   wydania   książki   „Nie   samym   chlebem   żyje   człowiek   –  Jak
odkryć Boga w sobie?”   Autor: Janusz Dąbrowski.

 
P.S. A ramki "udziwniło" mi... Nie tak miało być :).

 
 

Autor: Janusz Dąbrowski
Artykuł pobrano ze strony 

eioba.pl