background image

BENTE PEDERSEN

W CIENIU TROSK

background image

1

Stał zwrócony plecami do północnego wiatru. Czuł, jak zimne podmuchy przenikają 

przez ubranie, przez wszystkie warstwy, aż do skóry. Wracał jako szyper na własnym statku 

rybackim. Wprawdzie nabył go na spółkę z Larsem, jednak wszyscy wiedzieli, że to Sedolf 

wyłożył gotówkę. Ale w dokumentach widniało nazwisko Larsa jako współwłaściciela.

Przypłynęli   z   Lofotów   z   przychylnym   wiatrem.   Na   połowach   pogoda   również   im 

sprzyjała. Można powiedzieć, że w rym roku wyprawa się udała. Co prawda nie wszystkim 

rybakom w jednakowym stopniu. Nie wszyscy wrócili z tak małym długiem jak Sedolf. Nie 

wszyscy zatem mogli liczyć na to, że czeka ich beztroski koniec zimy.

Sedolf stał na północnym wietrze, ale nie było mu zimno. Tam na zachodzie, na morzu, 

często marzli. Marzli, żeglując ku wyspom, marzli, żeglując z powrotem. Spędzili poza domem 

długie miesiące. Ale to należało do codzienności mężczyzn, praca wykradała ich rodzinom. 

Wiedzieli, że to konieczność.

Sedolf cieszył się, że wreszcie ujrzy dom. Na samą myśl poczuł ciepło na policzkach, 

które potem zaczęło rozchodzić się po całym ciele aż po czubki palców.

Chata   Reijo,   zbudowana   z   drewnianych,   pociągniętych   smołą   bali,   stała   na   cyplu 

niewzruszenie - mieściła w sobie wszystko, do czego Sedolf tęsknił przez wszystkie te dni i 

tygodnie, które powoli łączyły się w miesiące.

Sedolf,   niczym   mały   chłopiec,   zaczął   machać   w   stronę   cypla.   Machał   energicznie 

wyciągniętym ramieniem, choć nie mógł wiedzieć, czy go widzą. Ale wyobrażał sobie, że już 

go zauważyli. Pomyślał, że na pewno Ida go dostrzegła, i od razu zrobiło mu się błogo na sercu.

Ida...

Ida, która ogrzewała go w mroźne noce, gdy ściany baraku nie dotrzymywały swych 

obietnic. Ida, dzięki której dni mijały, ponieważ musiał do niej wrócić. Ida, o której pamięć nie 

pozwalała   mu   brać   innych   dziewcząt   w   ramiona.   Oczywiście   spotykał   tam   kobiety,   które 

sprzedawały cząstkę siebie i trochę swego ciepła - musiały, jeżeli chciały jeść. Jednak nie mógł-

by niczego u nich szukać. Ida zbyt wyraźnie stała mu przed oczami. Samo wspomnienie o niej 

wystarczyło, by go rozgrzewać przez długie miesiące rozłąki. Teraz jednak tęsknota urosła do 

krzyku. Teraz znajdował się tak blisko. Chciałby ją przytulić, mocno objąć. Poczuć, jak jej 

ramiona zaciskają się wokół niego.

To wszystko, czego pragnął w tej chwili. Wiedział jednak, że upłynie jeszcze wiele 

godzin, zanim będzie miał Idę tylko dla siebie. Nie wystarczy dotknąć stopami rodzinnych skał, 

by uciec od obowiązków. Był teraz szyprem. Ciążyła na nim odpowiedzialność.

background image

Najpierw statek. Ryby. Towar.

Potem Ida. Maluchy. I Ida.

Nagle życie wydało się takie proste, jak powinno być. Bez zmartwień. Bez głodu. Bez 

strachu. Przepełnione spokojem, ponieważ znowu jest w domu. Tam gdzie jego miejsce. Przy 

Idzie.

Wzięli się do roboty, wszyscy mężczyźni, którzy w to lutowe popołudnie poczuli bijące 

ku nim rodzinne ciepło. W wielu przemarzniętych ciałach ukrytych pod kilkoma warstwami 

wełnianej   odzieży,   utkanej   i   zrobionej   na   drutach   przez   kobiety   czekające   w   domu,   żyła 

tęsknota.

Jednak to nie tęsknotę za ciepłem izby lub za miękkością ramion pielęgnowali, kiedy kil 

łodzi zaskrobał o dno. Co innego zaprzątało ich myśli.

Sedolf ujrzał postać schodzącą w dół od strony cypla. To nie Ida. Jej się zresztą nie 

spodziewał; miał tylko nadzieję, że wyjdzie mu na spotkanie. Rozpoznał Reijo idącego lekkim 

krokiem,   sprężyście   -   nadal   poruszał   się   jak   młody   chłopak,   chociaż   przekroczył   już 

czterdziestkę. Każdy powinien tak się trzymać, przebiegło Sedolfowi przez myśl.

Dziwne, że Ida nie wyszła przynajmniej na podwórze, jak to sobie wyobrażał: oto stoi 

drżąca na wietrze i macha ku niemu na znak, że jej również go brakowało, że za nim tęskniła... 

jej rude włosy są niczym pochodnia, niczym płomień wieńczący ubraną na niebiesko postać.

Słona woda przesiąknęła przez sfilcowane rękawice lofockie, zrobione na drutach z 

białej wełny, która teraz niczym nie przypominała dawnej białości. Sedolf starał się zapanować 

nad myślami. On, który jest szyprem statku rybackiego, nie może stać bezczynnie i marzyć o 

żonie.   Na   każdego   z   rybaków   przecież   ktoś   czekał,   każdy   z   nich   do   kogoś   tęsknił.   Nie 

wszystkie kobiety da się porównać z Idą, ale to nie znaczy, że uczucia innych mężczyzn są 

mniej intensywne, a ich tęsknota nie tak gorąca.

Nie spoglądał już w stronę cypla. Załoga nie powinna o nim gadać, że jest zależny od 

swojej baby. Zresztą i tak sypano mnóstwem żartów na ten temat - że szyper dopiero co się 

ożenił, a mimo to wypłynął na połów. Niemal prosto ze ślubnego łoża, śmiali się.

Pewnie trochę mu też zazdrościli. Sedolf nie wyobrażał sobie, że mogło być inaczej. 

Tak   czy   owak   niewiele   było   kobiet   takich   jak   Ida   -   ani   wokół   rodzimego   fiordu,   ani   na 

zachodzie, na Lofotach.

- No to wróciliście do domu? - rozległ się głos Reijo.

Sedolf spojrzał w górę znad beczek - przywieźli solone ryby, mnóstwo solonych ryb. 

Już sam dźwięk znajomego głosu, w którym brzmiał szum fińskich świerków, oznaczał, że 

naprawdę wrócili do siebie. Dawał poczucie przynależności do tych stron.

background image

- Do domu, właśnie - Sedolf uśmiechnął się i po męsku splunął daleko na pianę fal, 

uderzających o brzeg. Teraz będzie chyba musiał zarzucić zwyczaj żucia tabaki. Miał niejasne 

przeczucie, że Idzie się to nie spodoba. - Wiatr nam sprzyjał, ojcze. Wydawało się, jak gdyby 

zamierzał nas wprost wepchnąć na kraniec fiordu.

Reijo zerknął na ładunek.

- Udany połów, jak widzę.

Rybacy pokiwali głowami zadowoleni. Poza Sedolfem i Larsem było ich jeszcze trzech: 

Kristoffer, Marius i Edvart. Ci ostatni wyruszyli z inną, starszą załogą, ale kiedy Sedolf i Lars 

kupili własny statek, przyłączyli się do nich. Starzy trzymali się nadal razem, przepowiadając 

młokosom, że nie poradzą sobie sami na lofockim morzu. Ale młodzi jakby na przekór wrócili 

z nie gorszym połowem niż tamci.

- Całkiem niezły - przyznał Edvart, chłopak o pogodnym usposobieniu. - Na przyszły 

rok kupię sobie łódź...

- A co u Idy? - niecierpliwie przerwał mu Sedolf, zwracając się do Reijo.

Jego słowa wywołały ogólny śmiech.

- Chłop zachowywał się jak chory - wyjaśnił jeden z towarzyszy Sedolfa. - Nie chodził 

na zabawy, nie interesowały go kobiety. Nikt nigdy nie prowadził się tam w barakach tak 

cnotliwie. Ciągle jeszcze o nim gadają. O Sedolfie będą krążyć legendy...

Reijo uśmiechnął się pod nosem, po czym zabrał się do przenoszenia beczek. Znał te 

docinki. Wiedział, że rybacy musieli żartować, żeby jakoś znieść ciężką pracę, chłód, być może 

niepowodzenia,  tygodnie  spędzone w barakach...  Wiedział  też co  nieco  o kobietach,  które 

zwykle towarzyszyły sezonowym połowom.

- Wiele się tu wydarzyło - rzekł Reijo zniżonym głosem, kiedy znalazł się w pobliżu 

Sedolfa.

Na   te   słowa   chłopak   zamarł   ze   strachu.   Sposób,   w   jaki   teść   je   wymówił,   mógł 

sugerować najgorsze. Nie zdążył jednak zapytać, gdyż Reijo zaraz go uspokoił.

-   Nie   stało   się   nic   złego   -   powiedział.   -   Dzieci   były   chore.   Ida   również.   Ale 

wyzdrowieli... Są trochę osłabieni gorączką...

Reijo nie chciał mówić wszystkiego. Nie wspomniał również o Patriku. Wolał nie robić 

tego przy innych. Niewiele osób znało prawdę.

- Czy Ida wyjdzie do nas? Reijo i o tym musiał Sedolf owi powiedzieć.

- Ida nie mieszka już na cyplu.

-   Do   diabła!   -   Sedolf   podniósł   wzrok.   Wcześniej   nie   przerywał   swoich   zajęć, 

rozmawiając z Reijo, dopiero teraz znieruchomiał. Napotkał spojrzenie bardziej zielone od 

background image

morskiej   wody.   Twarz   Reijo   wydawała   się   niewzruszona,   spokojna,   pełna   cichego 

doświadczenia. Z jego oczu można było wyczytać, że nic już nie jest w stanie go zaskoczyć, 

ponieważ tyle już widział, tyle słyszał i być może nie martwił się, co go spotka.

- Chyba nie podarowałeś Idzie jakiegoś domu pod moją nieobecność, żebym nie mógł 

jej   zabronić   przyjęcia   takiego   prezentu?   Obiecałem   przecież,   że   postaram   się   dla   nas   o 

odpowiedni dom. Nie potrzebujemy takich gestów... - Zawahał się i dodał łagodniejszym to-

nem: - Reijo, ja wiem, że chcesz jak najlepiej, ale nie możesz Idy ciągle rozpieszczać. Jest już 

dorosła, nie powinna oczekiwać, że będziesz spełniał każde jej najmniejsze życzenie...

Reijo uśmiechnął się szczerze. Klepnął przyjaźnie Sedolfa w plecy.

- Jesteś zmęczony, Sedolf. A ja nie jestem aż tak kochającym ojcem, by dogadzać we 

wszystkim mojej rozpieszczonej córce. Sądzę, że sam mnie w tym z powodzeniem wyręczysz. - 

Nabrał powietrza. - Knut i Anjo wyjechali. Knut chciał, żebyście ty i Ida zamieszkali w ich 

domu. Wolał to, niż sprzedać posiadłość Emilowi. Ida nie miała nic przeciwko temu, by zostać 

gospodynią. Chyba sprawiło jej ogromną przyjemność móc sprzątnąć Emilowi sprzed nosa coś, 

co uznał już niemal za swoje...

Sedolfowi cisnęło się na język tysiące pytań. Reijo miał rację, z pewnością wydarzyło 

się   tu   wiele,   odkąd   wyruszył   na   Lofoty.   Zorientował   się   też,   że   teść   nie   powiedział   mu 

wszystkiego.

- A więc mieszkasz teraz sam na cyplu? Pewnie trudno się do tego przyzwyczaić...

Reijo wyraźnie się zaczerwienił. Przez moment Sedolf odniósł wrażenie, że się myli, 

tacy dojrzali   mężczyźni się   nie  czerwienią.   Ale  kiedy Reijo  odwrócił  się  tyłem,   z dłońmi 

głęboko zatopionymi w kieszeniach spodni, chłopak zrozumiał, że mu się nie zdawało.

- Czy zdarzyło się jeszcze coś, o czym nie wiem? - spytał nieco rozbawiony, jakby coś 

podejrzewał. - Nie mów mi tylko, że w tak krótkim czasie znalazłeś sobie towarzyszkę? Cóż to 

za piękny kwiat przystroił twój dom na cyplu?

-   Hm,   o   tej   porze   roku   nie   kwitnie   wiele   kwiatów   -   odparł   wymijająco   Reijo.   - 

Przeważnie te malowane na szybach...

- A jak się nazywa twój? - drążył Sedolf, nie zamierzając wcale się poddać. - Czy to 

jeden z tych, które znam?

Reijo musiał przytaknąć.

- Helena - przyznał się w końcu. Uśmiechnął się, jednak jego wzrok świadczył o tym, że 

nie żartuje. Chłopcy z załogi gwizdnęli przeciągle i znacząco. W ich twarzach dało się odczytać 

cień zazdrości i podziw. Reijo naprawdę im zaimponował. Osiągnął już taki wiek, że mógłby 

być ich ojcem. A jednak znalazł sobie żonę, którą niejeden z nich, młodych, mógłby sobie 

background image

wymarzyć.

- Ale chyba... nie zdążyłeś się z nią ożenić? - wyjąkał Sedolf, który jeszcze nie zdołał 

ochłonąć   ze   zdumienia.   Jednocześnie   zrozumiał   kolejny   powód,   dla   którego   Ida   się 

wyprowadziła. Nie chciała zapewne ojca krępować.

- Jeszcze nie - odparł Reijo z uśmiechem. - Jeszcze nie...

Dziwnie ujrzeć go w nowej roli, pomyślał Sedolf, choć zdawał sobie sprawę, że Reijo 

nie   przestał   zupełnie   rozglądać   się   za   kobietami.   Ale   mężczyźni   w   jego   wieku...   tak,   nie 

potrafili już posyłać spojrzeń pełnych zachwytu. W ich wzroku można było raczej odnaleźć 

troski i zmartwienia. Mieli tuzin dzieciaków i babę, którą w miarę upływu lat coraz gorzej 

traktowali.

Ale ojciec Idy nigdy nie był całkiem zwyczajnym mężczyzną. Był pierwszym dojrzałym 

człowiekiem, jakiego Sedolf w życiu widział, tak otwarcie okazującym, że jest zakochany.

- Wyobrażam sobie, jak o tobie we wsi gadają - zauważył Sedolf zaczepnie.

Coś musiał przecież powiedzieć, poza rym nadal traktował Reijo bardziej jak przyjaciela 

niż jak teścia. Dzieląca ich różnica wieku jakby nie miała znaczenia. Wciąż trudno było mu 

uwierzyć, że ten człowiek naprawdę jest ojcem Idy.

Reijo roześmiał się pod nosem. Sedolf pomyślał, że pewnie bawi go, iż ludzie o nim 

plotkują.   Pewnie   po   trosze   uważał   to   za   powód   do   dumy   -   wszak   on,   mężczyzna   po 

czterdziestce, znalazł żonę młodszą niż jego najmłodsza córka.

-   Czy   ja   kiedykolwiek   obawiałem   się   ludzkiego   gadania?   -   rzucił,   wzruszając 

ramionami.

Sedolf miał odmienne zdanie, ale przezornie milczał. Skoro Reijo wolał zapomnieć, to 

lepiej nie roztrząsać tego, co minęło.

Jeżeli któraś ze znanych Sedolfowi osób w pełni zasługiwała na szczęście, to był nią 

właśnie Reijo.

- Wolno mi będzie chyba trochę pomóc przy rozładunku? - spytał Reijo, zmieniając 

temat. - Jeśli pozwolisz, by taki starzec jak ja dla ciebie pracował...

Teraz Sedolf musiał się uśmiechnąć.

- No, ojcze, pozwolimy ci trochę poćwiczyć, byś zachował dobrą formę i stanął na 

wysokości zadania, kiedy znajdziesz się sam na sam z Heleną...

Rybacy ryknęli takim śmiechem, że byliby chyba w stanie zawrócić północny wiatr...

Ryby   i   sprzęt   należało   przenieść   na   ląd.   Mężczyźni   przemokli   i   przemarzli,   ale 

właściwie nie czuli już zimna. Musieli to znosić, taki był ich los.

Stopniowo na brzegu pojawiało się coraz więcej ludzi. Zauważyli przypływający statek i 

background image

zastanawiali   się,   czy   to   może   wrócił   ktoś   z   ich   bliskich.   Chcieli   też   usłyszeć   nowiny 

tegorocznego sezonu, dowiedzieć się czegoś o znajomych...

W pobliżu statku zapanowało ożywienie. Przybywało coraz więcej pomocnych dłoni. 

Wielu mieszkańców wioski zjawiło się z końmi i saniami.

W końcu zostało ich tylko dwóch. Rei jo i Sedolf.

Ryby zanieśli pod wiatę. W najbliższych dniach mieli rozwiesić część do suszenia, 

część zamierzali zostawić w beczkach. Czekało ich sporo roboty.

Teraz jednak Sedolf chciał jak najszybciej znaleźć się w domu.

- Musisz zmienić ubranie - oznajmił Reijo. - Wiesz, Ida nawet się nie domyśla, że 

wróciliście.  A  do domu masz  jeszcze kawał  drogi  pod górę.   Zaprzęgnę konia,  to  od razu 

zabierzemy twój towar. Ida zostawiła u nas dla ciebie rzeczy na zmianę, właśnie dlatego...

To chyba przesądziło sprawę. Poza tym Sedolf uznał, że rzeczywiście przydałoby się 

przebrać i trochę ogrzać.

- Przekąsiłbym też coś ciepłego - rzekł. - Jeżeli Helena nauczyła się gotować...

- Hm, w każdym razie się stara - odparł Reijo. - Ale nadal to ja lepiej sobie radzę z 

garnkami.

Poczłapali pod górę. Mężczyźni należący do dwóch różnych pokoleń, a jednak sobie 

równi mimo dzielącej ich różnicy wieku. Darzyli się wzajemnym szacunkiem, co stanowiło 

najsolidniejszy fundament ich przyjaźni.

Helena   zerkała   na   Sedolfa   nieśmiało,   za   to   jego   spojrzenia   nie   należały   chyba   do 

najskromniejszych. Nic nie było w stanie go zmienić - nawet odpowiedzialność i obowiązki nie 

poskromiły jego chłopięcej natury.

-   Wiele   się   zmieniło   na  cyplu  -   rzekł   z   uśmiechem,   jednak   nie  klepnął   Heleny   w 

pośladek, tak jak postąpiłby wobec każdej innej dziewczyny. - Na lepsze - dodał, puszczając 

oczko.

Helena odwróciła wzrok i zaczerwieniła się.

To   właśnie   ta   jej   nieśmiałość   poruszyła   w   Sedolfie   najczulszą   strunę.   Niewiele 

tutejszych dziewcząt tak się zachowywało.

Helena wywodziła się z innego świata. Przywykła do rzeczy, których Sedolf nawet nie 

był   w   stanie   sobie   wyobrazić.   Wzruszające   i   niezwykłe   wydawało   się   widzieć   ją   w   tych 

zniszczonych   ścianach   drewnianej   chaty.   Ją,   która   wychowała   się   w   o   wiele   większych 

pokojach.

Ale kiedy Reijo objął ją ramieniem, Sedolf zrozumiał, że miejsce Heleny jest tutaj. 

Wystarczyło spojrzeć na nich oboje, by się przekonać, że łączy ich silne przywiązanie. Czyste 

background image

uczucie. Piękne. Cudowne.

W  przeciwieństwie   do  innych   Sedolf   ani  trochę  nie   martwił   się   o  Helenę,   chociaż 

byłoby to całkiem naturalne. Wydawać by się mogło, że jest zbyt krucha dla tego jasnowłosego, 

krzepkiego, doświadczonego mężczyzny, o silnych dłoniach i widocznych na twarzy cieniach 

pozostawionych przez zmartwienia.

Ale Sedolf nie o nią się lękał.

Martwił się o Reijo. Nie wolno pozwolić, by Reijo znowu cierpiał. Ojciec Idy składał w 

ręce tego dziewczęcia całą swoją duszę. Powierzał jej swoje życie.

Sedolf ufał Bogu, że Reijo nigdy nie pożałuje swej decyzji. Że już nigdy za sprawą 

kobiety nie zazna trosk. Że Helena go nie zrani, nie zdradzi. Reijo zasłużył na to, by być 

kochanym, zasłużył na całe ciepło, jakie może mu dać kobieta. Tak długo pozostawał sam. 

Tęsknił za czymś więcej niż tylko za ciałem, do którego mógłby się przytulić. Helenie nie 

wolno nigdy, przenigdy zdradzić Reijo!

Sedolf nie mógłby się nikomu zwierzyć ze swych obaw. Nie dał po sobie poznać, że 

dręczą  go  wątpliwości.   Zachował   uśmiech   i  dobry  humor,   zachował  błysk w  oku.  Helena 

zaprowadziła go do izby, która kiedyś należała do niego i Idy. Uczyniła to z naturalnością, która 

go ucieszyła, bo świadczyła o tym, że Helena stała się panią na cyplu. Sedolf pewien był, że ta 

dziewczyna z wyższych sfer pragnie nauczyć się wszystkiego, czego wymaga się od prostych 

mieszkanek domów nad fiordem. Z pewnością uświadomiła sobie to, o czym Sedolf pomyślał: 

że Reijo powinien dostać najwspanialszą z kobiet. Zrozumiał, że Helena naprawdę kocha ojca 

Idy.

Sedolf ściągnął z siebie mokre rzeczy, drżąc z zimna. Ujrzał łóżko, w którym dawno 

nikt nie spał, i przypomniał sobie radosne chwile spędzone pod okryciem skór. Założył świeże, 

czyste   ubranie.   Przedtem  jednak   musiał   poczuć   jego   zapach,   przykładając   do   twarzy.   Ten 

zapach również kojarzył się z domem. W dodatku rzeczy prała Ida.

Ida...

Znowu   ogarnęła   go   tęsknota.  Inaczej   wyobrażał   sobie   swój   powrót.   Nie   takie   snuł 

marzenia. To właśnie ta izba była dla niego domem, to do niej uciekał w marzeniach, gdy 

przyszło mu mieszkać w obskurnym baraka Ida, choć przecież wiedział, jak jest nieobliczalna, 

znowu go zaskoczyła. Na pewno nie miała żadnych skrupułów. Jej wszystko wydawało się 

łatwe, ale też nigdy nie musiała się przed nikim korzyć. Nigdy nie pracowała jako służąca. 

Uważała, że ojciec jest jedyną osobą, z którą się musi liczyć. A takiego mężczyznę jak Reijo 

nietrudno darzyć szacunkiem.

Nie, Ida na pewno się nie wahała, kiedy brat zaproponował jej swój dom.

background image

Sedolf zapragnął porozmawiać z Idą. Chciał usłyszeć z jej ust, dlaczego Knut i Anjo 

wyjechali. Chciał usłyszeć tę historię od niej, widzianą jej oczyma. Nie wątpił też, że Reijo 

również mu to wkrótce wyjaśni.

Zanim się pożegnał, powiedział Helenie, że cieszy go jej związek z Reijo. Nie przyszło 

mu to wcale łatwo. Rzadko zdobywał się na taką szczerość, tylko Idzie udało się dotrzeć do 

świata jego uczuć. Jak większość tutejszych mężczyzn nie dopuszczał do niego innych.

Wydało mu się, że ujrzał rodzaj pytania w dużych, szarych oczach. Rodzaj błagania, 

żeby nie osądzał tego, co działo się w tych czterech ścianach, które również ona nazywała 

swoimi. Tak jakby Sedolf rościł sobie prawo osądzania innych!

Kiedy   Reijo   wyszedł,   żeby   zaprzęgnąć   konia   do   sań,   Sedolf   pochwycił   spojrzenie 

Heleny. Wymagało to nie lada zdolności* ponieważ dziewczyna doskonale opanowała sztukę 

uciekania wzrokiem, być może wcześnie zaczęła się tego uczyć.

- To dobrze dla niego, że ma ciebie - rzekł, nerwowo szukając w pamięci bardziej 

górnolotnych   sformułowań.   Przecież   w   swoim   czasie   zyskał   sławę   chłopaka,   który,   gdy 

zaistniała taka potrzeba, potrafił niejednego przegadać. - Zbyt długo był sam - dodał. On, 

uwodziciel nad uwodziciele, poczuł zażenowanie, wypowiadając następne słowa: - Cieszę się, 

że wybrał właśnie ciebie...

- Kocham go - odparła Helena z przekonaniem. Sedolf zrozumiał, że trudno byłoby się z 

nią spierać. Jeżeli dojdzie kiedyś do sprzeczki między nią a Reijo, a w każdym związku to się 

zdarza, Reijo będzie miał w żonie trudnego przeciwnika. - Kocham go takim, jaki jest. Zatem to 

dobrze nie tylko dla niego, ale i dla mnie, Sedolf. Po raz pierwszy w życiu jest mi naprawdę 

dobrze.

Tym razem nie uciekła wzrokiem.

Przez moment Sedolf pomyślał, ilu rzeczy Helena musiała się wyrzec. Nie zdołał zresztą 

wyobrazić sobie wszystkiego, gdyż nigdy nie zaglądał do pięknych salonów. Nie do końca też 

potrafił pojąć, czemu nie czuła się tam dobrze. Szczęście to inna sprawa. Mógłby ją zrozumieć, 

gdyby powiedziała, że nie była szczęśliwa...

Ale Helena ciągle stanowiła dla niego zagadkę.

- Cieszę się - powtórzył i czmychnął. Do Reijo, do sań, do północnego wiatru. Do 

prawdziwego wysiłku przy załadunku, do mroźnego lutowego dnia z górami w długich do 

ziemi śnieżnych płaszczach, z różowym niebem na południowym wschodzie, na którego tle 

wyraźnie   rysowały   się   kontury   gór   pozbawionych   ciemnych   cieni.   W   zimowym   świetle 

wszystko nabierało ostrych zarysów, światło było równie bezlitosne, jak bezlitosne były wiatr i 

pogoda.

background image

I urzekająco piękne.

Sedolf patrzył na krajobraz wkoło jakby po raz pierwszy w życiu. Zaczął zauważać 

piękno szczegółów dopiero wtedy, kiedy w jego życiu pojawiła się Ida. Nigdy wcześniej nie 

zadawał  sobie  trudu,  by  wniknąć  w tę całość,  jaką stanowił  pejzaż,  dostrzec  te  wszystkie 

drobiazgi, które dodawały mu uroku. Nauczył się tak patrzeć, widząc, jak Ida zachwyca się 

niebem - na północy jasnoniebieskim, a na południu iskrząco czerwonym.

Teraz często patrzył jej oczyma, a Ida zawsze umiała dostrzegać to, co piękne.

W drodze do domu Reijo powiedział więcej niż w dole na brzegu. O zawiści tych, po 

których się jej najmniej spodziewali. O poborcach podatkowych i ich bezwzględności. O Emilu. 

O Patriku, który pojawił się i zniknął, prawie nie pozostawiając po sobie śladu, lecz który umiał 

ratować życie. O decyzji Knuta, który zrozumiał, że ludzie znad fiordu zawsze będą go uważnie 

obserwowali.   Wyjeżdżając   do  Finlandii,   stał   się   dla   nich   kimś   innym.  To,   że   wrócił   jako 

człowiek   zamożny,   z   żoną   o   kilkanaście   lat   starszą   od   siebie,   odsunęło   go   trochę   od 

społeczności, w której przyszedł na świat jako syn Karla Elvejorda. O Karlu ludzie stopniowo 

zapominali,   zachowując w pamięci  tylko  to,  że  matką Knuta była  Raija,  obcy ptak,  który 

zniknął za górami odgradzającymi ich od świata.

Knut   zdawał   sobie   sprawę,   że   ludzie   będą   mieli   oczy   i   uszy   otwarte   i   nigdy   nie 

przestaną go podejrzewać, że posiada ukryte złoto - jeśli nie na dnie skrzyni, to w jakimś innym 

miejscu. Nie czekało go tu spokojne i błogie życie, jakiego pragnął dla siebie i dla Anjo.

Anjo spotkało już wiele cierpienia, nie zasłużyła na więcej.

- Ida również ma prawo do tego domu - mówił Reijo, kiedy zbliżali się do zabudowań. 

Sedolf poczuł ucisk w żołądku. - W każdym razie do tego miejsca. Tu stał przecież dom Raiji. 

Przez pewien czas i mój. Oczywiście Knutowi najbardziej się należał. Ale teraz nikt nie ma do 

niego większego prawa niż Ida.

Sedolf zdawał sobie z tego sprawę, ale nie potrafił wyzbyć się swej dumy, idiotycznej 

męskiej dumy. Zawsze marzył o domu, który zdobędzie dla swojej rodziny własnymi rękami. 

Kiedy  marzł   na  morzu,   kiedy  wszystko  wydawało  się  trudne,   a  praca  stawała  się   jednym 

wielkim bólem, ta myśl dodawała mu sił.

Znosił   wszystko   dla   Idy   i   dzieci.   Dla   wspólnej   przyszłości.   Dla   tego   domu,   który 

zamierzał dla nich zdobyć.

A teraz cały wysiłek okazał się niepotrzebny. Sedolf czuł się tak, jakby otrzymał cios w 

żołądek. Ale zagryzł zęby, aż zazgrzytały. Wiedział, że nie wolno mu czynić Idzie wyrzutów za 

to, że przystała na propozycję Knuta. Wiedział, że nigdy nie może pokazać jej swego bólu. Że 

nie  powinien  dopuścić,   by  zrozumiała,  jak  bardzo  go  upokorzyła swą  decyzją.  Zdał  sobie 

background image

sprawę,   że  Ida   tak  postanowiła,   ponieważ   miała   do   tego   prawo.  Ponieważ   kochała  jego   i 

kochała ojca.

Miłość Reijo i Heleny nigdy nie mogłaby w pełni rozkwitnąć, gdyby Ida pozostała z 

dziećmi   na   cyplu   i   wszyscy   ciągle   deptali   sobie   wzajemnie   po   piętach.   Sedolf   rozumiał. 

Przełknął ból i rozczarowanie.

Powinien   się   cieszyć,   że   wreszcie   jest   we   własnym   domu.   Dziękować   losowi,   że 

otrzymał najlepsze gospodarstwo we wsi. Zwierzęta, zabudowania, najżyźniejszą ziemię i łąki...

Powinien być wdzięczny.

Sam również nie przybył z Lofotów z pustymi rękami, choć teraz wydawało się to 

niewiele w porównaniu z tym, co otrzymał. On i jego załoga nieźle się postarali. Lepiej niż 

starsi rybacy.

Ich   sukces   budził   niechęć   wśród   weteranów   łowisk,   którzy   zresztą   sami   pozwolili 

młodym przejść na inny pokład. Teraz domagano się ukarania Sedolfa i tych, którzy z nim 

odeszli, za zerwanie kontraktu. Żądano zadośćuczynienia za straty wynikłe z poszukiwania 

nowej załogi. Pewnie jednak nic nie uda się wskórać. Rybacy, których starsi zabrali na pokład 

w Malangen, okazali się równie zdolni jak Sedolf i jego towarzysze. I dopiero później, kiedy 

ludzie pytali, komu lepiej się powiodło, starsi zaczęli narzekać.

Nie, Sedolf bynajmniej nie przybył z pustymi rękami. Lecz mimo to czuł się ubogi.

Nie   powinien   jednak   mieć   do   Idy   żalu,   ponieważ   pokochał   ją   również   za   jej 

niezależność i umiejętność zawsze bycia sobą.

Na pewno zobaczyła ich, jak się zbliżają. Choć Reijo nierzadko przyjeżdżał saniami, to 

jednak Ida chyba dostrzegała różnicę między szczupłą sylwetką Heleny a silną postacią Sedolfa.

Stała na schodach dokładnie tak, jak Sedolf widywał ją w swoich marzeniach, z tą 

jednak różnicą, że w wyobraźni umieszczał ją na wzgórzu cypla.

Stała twarzą do wiatru, który odgarniał jej rude włosy do tyłu - wyglądały jak płomienie 

za jej plecami. Nie zdążyła założyć kurtki, drżała od chłodu pod wełnianym szalem, który 

narzuciła na ramiona. Ręce skrzyżowała na piersi, spódnica zamieniła się w granatowy żagiel 

wypełniony wiatrem.

Sedolf nie mógł wprost usiedzieć. W biegu wyskoczył z sań, upadł. Cały był biały od 

śniegu, jednak nie miał czasu, żeby się zatrzymać i otrzepać. Słyszał za sobą gromki śmiech Rei 

jo, kiedy biegł w stronę domu, ku schodom, ku niej.

Ida również nie mogła ustać w miejscu. Przytrzymywała jedną ręką szal, podczas gdy 

nogi same niosły ją ku mężowi. Kiedy Reijo zatrzymał konia tuż za nimi, już dłuższą chwilę 

stali, obejmując się nawzajem na środku ścieżki.

background image

Ida wreszcie się odezwała, ale nie były to słowa, które Sedolf spodziewał się usłyszeć.

- Dzięki Bogu, że znowu jesteś w domu. Dzięki Bogu, Sedolf!

Wtedy zaczął się zastanawiać, czy Reijo nie zataił przed nim jakichś złych wieści albo 

że może zdarzyło się coś, o czym nawet Reijo nie wie.

Nieznacznie odsunął Idę od siebie, zobaczył, że zmarzła. Jednak nie ujrzał w jej twarzy 

niczego, co powinno go przejąć lękiem. Mimo to przeraził się.

- Dobrze cię widzieć, aniele - uśmiechnął się. Tak jak należało, szeroko, serdecznie i 

ciepło, tak jak powinien przywitać swą żonę po wielomiesięcznej rozłące.

Po raz pierwszy przed nią udawał. I czynił to świadomie, z rozmysłem. Dobrze było ją 

znowu zobaczyć. Jednak w głębi duszy nie czuł się tak radosny, jakby wskazywał na to jego 

uśmiech. Bał się.

- Chodźmy do środka, zanim dzieci przewrócą dom do góry nogami - rzekł i niemal 

pociągnął Idę za sobą.

Młodzi weszli do domu, a Reijo został na zewnątrz, żeby rozładować sanie.

Sedolf   zupełnie   zapomniał   strzepnąć   z   siebie   śnieg   i   teraz   zostawił   na   drewnianej 

podłodze kałuże wody. Deski lśniły czystością, wyszorowane do białości, prawie tak samo jak 

w czasach, kiedy gospodynią była tu Anjo.

Dwa maleńkie trolle ciągnęły się za włosy przy skrzyni na drewno. Stały na chwiejnych 

nóżkach, żaden z nich nie zamierzał ustąpić. Sedolf ujrzał dwie czarne czuprynki i wczepione w 

nie pulchne piąstki, usłyszał też wrzask, który groził wywierceniem dziury w dachu.

- Witaj w domu, Sedolf - mruknął pod nosem z grobową miną. Następnie rozdzielił 

małych siłaczy i ostrożnie podniósł do góry, każdego na innym ręku, w bezpiecznej odległości 

od siebie.

Dzieci   długo   mu   się   przyglądały   ciemnymi   oczami.   Otworzyły   usta   ze   zdumienia, 

zapominając o krzyku. Sedolf zobaczył białe ząbki, które przebiły różowe dziąsła w kilku 

nowych miejscach.

Zakłuło go w sercu, że ominęło go tak wiele. Poczuł ogromną miłość do tych dwojga. 

Choć zawsze Raija i Mikkal byli mu bardzo drodzy, teraz to uczucie wypełniło go bez reszty. 

Nie mówił o tym głośno, przytulił tylko bliźnięta trochę mocniej, ale nie za mocno. Ostrożnie 

pogłaskał palcem najpierw jeden, potem drugi okrągły policzek. Uśmiechnął się w taki sposób, 

że w dziecięcych umysłach obudziło się niejasne wspomnienie, pozwalające przypuszczać, że 

jest kimś znajomym - choć trudno byłoby po tak długim czasie dokładnie określić, kim.

- To tylko ja - zapewnił głosem, który również okazał się znajomy, choć już bardzo 

długo nie wypełniał izby. - To tylko ja wróciłem do was, najdroższych mi na świecie.

background image

Ucałował maluchy, a kiedy z powrotem postawił je na ziemi, zapomniały, że się kłóciły. 

Teraz Sedolf stał się najważniejszy w tym pokoju, w całym życiu. Maleńkie stopki podążyły za 

nim.   Gdy   usiadł   na   ławie   przy   kuchennym   stole,   Mikkal   i   Raija   znaleźli   się   tuż   obok, 

domagając się, by wziął je na kolana i poświęcił im całą uwagę. Drobne rączki chwyciły mocno 

tam, gdzie znalazły oparcie.

- Witaj w domu, Sedolf - odezwała się Ida czule, zdejmując mu czapkę.

Oczy dziewczyny uśmiechały się. Usta także. Jej głos brzmiał ciepło. Dotyk był taki 

łagodny.

Otoczenie wydawało się trochę obce. Ale nie to było najważniejsze.

Wrócił do domu.

background image

2

Trwająca wiele tygodni i miesięcy rozłąka była bólem. Bólem, do którego kobiety nad 

fiordem już przywykły. Takie było życie. Godzono się z tym. Mężczyźni przez większą część 

roku musieli przebywać poza domem. Nie znali innego rozwiązania. Ból stał się zatem częścią 

codzienności. Nikt się jednak nie skarżył.

Ida jeszcze się nie przyzwyczaiła do długich rozstań, Reijo przeważnie nie opuszczał 

cypla na dłużej. Dopiero kiedy Sedolf pojawił się w jej życiu, ów ból stał się częścią jej świata.

Ponowne spotkanie dwojga osób to jakby poznawanie siebie nawzajem od nowa. Niby 

się znają, a jednak czują, że są dla siebie kimś nowym. Jakby przemierzali znajomą okolicę 

pierwszy raz od bardzo dawna. Jakby zakochali się na nowo. To piękne i nie - ? zwykłe 

przeżycie. Poruszają się ostrożnie jak po omacku, do końca nie wiedząc, jak zareaguje to 

drugie. Myśląc jedynie o tym drugim, na moment nieomal zupełnie zapominają o sobie...

Ida i Sedolf siedzieli sami. Dzieci położyli spać. Napalili w dużej izbie - Sedolf pamiętał 

ją z czasów, kiedy należała do Anjo. Stały tu te same meble. To ten sam pokój, a mimo to 

wyglądał zupełnie inaczej. Ida nadała mu całkiem nowy charakter. Poprzesuwała szafy, krzesła, 

ustawiła je po swojemu. Stał się pokojem Idy. Dobrze, że jest teraz ich domem.

Ida   opowiadała   to   samo,   co   Sedolfowi   już   przekazał   Rei   jo,   ale   zupełnie   innymi 

słowami, z większym ładunkiem emocji. W jej głosie był smutek, cierpienie, śmiech, troska, 

złość - te wszystkie uczucia, które w sobie nosiła przez czas rozłąki.

- Nie w taki sposób mieliśmy zdobyć własny dom - rzekła wreszcie, zaczesując palcami 

grzywkę do tyłu. Robiła to bezwiednie, zawsze bawiła się swoimi włosami, kiedy się nad 

czymś zastanawiała, kiedy poważniała, kiedy skupiała na czymś całą uwagę. - Ale bardziej nam 

się należy niż Emilowi. Niż komukolwiek innemu. Kiedy doszłam do takiego wniosku, wybór 

nie wydawał się już taki trudny. Ty uczyniłbyś to samo.

Sedolf wiedział, że miała rację. Postanowił, że Ida nigdy się nie dowie o goryczy, która 

go wypełniła.

- Chciałbym spotkać tego młodzieńca - rzekł, zmieniając temat. Zobaczył, jak bardzo 

pociemniało spojrzenie Idy. Wyraźnie posmutniała na wspomnienie o nieznajomym chłopcu. A 

więc martwiło ją zniknięcie Patrika. Nikt nie powinien odchodzić, jeśli ktoś po nim nie płacze. 

Sedolf  uświadomił   sobie,  że to  najgorszego  rodzaju samotność:  umrzeć,  nie pozostawiając 

nikogo, kto by tęsknił. - Jestem mu winien • podziękowanie za tak wiele - dodał.

Ida skinęła głową jakby nieobecna. Ale patrzyła Sedolfowi w oczy, kiedy wyznała:

- Patrik się we mnie zakochał, Sedolf. Nie chciałam, żeby tak się stało. Był zaledwie 

background image

chłopcem.

Żyć z Idą znaczyło zrozumieć, że inni mężczyźni też potrafią dostrzec jej urodę, że 

niejednego oczaruje jej promienny uśmiech. Sedolf zdał sobie z tego sprawę na długo, zanim 

się pobrali. Uświadomił sobie, że będzie musiał z tym żyć. Nie mógł pozwolić, by z tego 

powodu zrodziło się między nimi uczucie wrogości. Ida nie robiła przecież nic, co oddalałoby 

ich od siebie. Należeli do siebie jak para wioseł jednej łódki. Nie inaczej.

- Ja chyba powinienem najlepiej rozumieć, dlaczego - odparł cicho i ujął jej dłonie w 

swoje. - Niełatwo jest decydować o tym, kogo obdarzyć miłością, prawda, Ida? Uczucia są jak 

motyle. Tak samo lekkie. Unoszą się z wiatrem i lądują na innym kwiecie, niż zamierzały. 

Wiem, że nigdy go nie zachęcałaś, mój aniele. I wiem, że dałaś mu do zrozumienia, że nie może 

spodziewać się wzajemności, że ofiarowałaś mu tylko przyjaźń.

Zacisnęła palce na jego dłoni.

-   Zbyt   dobrze   mnie   rozumiesz,   Sedolf.   Po   chwili   znalazła   się   w   jego   ramionach. 

Siedzieli   objęci   na   sofie,   która   zawsze   stanowiła   dumę   Anjo   i   z   powodu   której   sąsiedzi 

przychodzili   nawet   z   daleka,   by   obejrzeć   mebel   i   go   wypróbować.   W   piecu   trzaskało 

przyjemnie brzozowe drewno. Wokół panowało ciepło i także w nich wszystko było ciepłem.

- Rozumiem cię? - spytał z uśmiechem, całując Idę czule. Całymi tygodniami tęsknił do 

tych ust. - Mówisz, że cię rozumiem? Nigdy cię w pełni nie zrozumiem, nawet gdybym miał 

żyć sto lat i dzielić je z tobą. Nie zrozumiem nawet gdybym miał żyć u twego boku kolejne sto 

lat. Ale kocham cię. I jestem prawie pewien, że i ty mnie kochasz. To chyba starczy, prawda?

Ida pokiwała głową. Sedolf miał tak cudownie jasny pogląd na to, co w życiu ważne. 

Nie   zastanawiał   się   nad   sprawami,   które   uważał   za   nieistotne.   Ida   kochała   tę   jego 

prostoduszność, ale sama była inna. Według niej życie przypominało tkany materiał, w którym 

przeplatało się wiele rodzajów nitek, tworzących grubsze sploty. Sedolfowi zaś kojarzyło się 

raczej z liną o dwóch końcach, którą łatwo można wyprostować. Z materiałem jest inaczej...

Oboje wydawali się tak różni, jednak wszystko prowadziło ich ku sobie.

- Oczywiście masz rację - mruknęła tuż przy jego szorstkim policzku. - Naturalnie masz 

rację. Kocham cię. Zawsze będę cię kochała. Człowiek, który mógłby nas rozdzielić, jeszcze się 

nie narodził...

Podniosła ku niemu twarz, czekała na pocałunek. Musnął wargami jej usta. Przebiegło 

mu przez głowę, że Ida źle się wyraziła. Człowiek, który mógłby ich rozdzielić, już się narodził. 

Ale nie żyje.

- A czy nie było tam w osadzie takiej damy, do której uśmiechałeś się szerzej niż do 

innych? - spytała zaczepnie, zarzuciwszy mu ramiona na szyję.

background image

Sedolf potarł czołem o czoło żony, spojrzał jej głęboko w oczy.

- Jak w ogóle możesz o to pytać? - zdumiał się. Lecz błysk w jego brązowych oczach 

powiedział jej, że zrozumiał żart. Sporo w nim jeszcze zostało z dawnego Sedolfa. - Któż 

miałby to być? Widać, że nigdy nie byłaś na połowach, kochanie. W pobliżu baraków nie ma 

dam. Nazywamy je zupełnie inaczej...

Ida na chwilę przymknęła oczy. Wstrzymała oddech, czuła, że musi coś powiedzieć, 

dotknęli tematu, na który miała własne zdanie.

- • Powinniście spróbować ich życia - odezwała się wreszcie. - Wy, mężczyźni, którym 

tak   łatwo   przychodzi   zniesławianie   kobiet.   Powinniście   spróbować,   przekonać   się,   jakie 

posiadamy możliwości wyboru. Nie wszystkie z nas mogą żyć tak cnotliwie, jak by sobie tego 

życzyli   najpobożniejsi   chrześcijanie.   Nie   wszystkie   na   to   stać.   Nie   wszystkie   mogą 

zachowywać się jak damy. Nie każda też może zostać żoną rybaka. Niektóre muszą pracować 

jako dziwki, by wyżywić siebie i najbliższych. Chyba tak właśnie je nazywacie...

Nie dał się sprowokować. Wytłumaczył sobie, że nie przeciw niemu Ida kieruje ten atak.

- Tak, to jedno z określeń - odpowiedział spokojnie. - Dobrze, że znalazły w tobie 

takiego zagorzałego obrońcę, Ida. - Nagle uśmiechnął się szeroko. - Zastanawiam się jednak, 

czy równie ciepło byś się o nich wyrażała, gdybym rzeczywiście sprowadził sobie jedną lub 

kilka.

- Tylko spróbuj, Sedolfie Bakken! - ostrzegła. Sedolf wiedział, że nigdy tego nie zrobi. 

Była tego warta, ta impulsywna istota, którą pojął za żonę.

Roześmiał się i objął Idę, a potem powoli położył się na sofie, pociągając ją za sobą. 

Uśmiechał  się przy tym  wyzywająco,  ale  wiedział,  że Ida  nie należy  do kobiet,  które nie 

podejmują wyzwań! Potrafiła mu dorównać, podążyć za nim tak daleko, jak daleko odważy się 

z nią pójść. Rozpięła mu pod szyją koszulę, wsunęła pod nią dłonie i palcami wskazującymi 

gładziła  pierś  Sedolfa,  jak tylko  mogła  sięgnąć.  Później   złożyła ręce  i   przylgnęła do nich 

policzkiem.  Napotkała wzrokiem spojrzenie brązowych oczu męża. Dobrze było tak leżeć. 

Dobrze znaleźć taki spokój. Tak wielki spokój.

- Jak to się stało, że Reijo związał się z Heleną? - spytał Sedolf.

Położył ręce pod głową, obserwował  Idę,  cieszył  się jej  bliskością,  lecz  rękom dał 

odpocząć. Przydadzą się później. Trzymanie ich teraz z dala od upragnionego ciała spotęguje 

potem przyjemność.

- Wcale się tego nie spodziewałam - przyznała Ida. - Ale to dobrze dla taty, że są razem.

- Chyba nie on uczynił pierwszy krok - zastanawiał się Sedolf. - Musiała to zrobić 

Helena. Tato wolałby zabrać to uczucie do grobu, niż się do niego przyznać.

background image

- Helena jest dziwna - stwierdziła Ida w zamyśleniu. Zdmuchnęła kosmyk włosów, 

który łaskotał ją w nos. - Jest młodsza ode mnie. Czasami sprawia wrażenie dziecka. Pewnie 

dlatego, że nie umie tego, co zwykle potrafią dorosłe kobiety. Ale przecież nie można wiele od 

niej   wymagać,   kto   ją   miał   uczyć...   Tylko   że   ja   o   tym   ciągle   zapominam,   taka   jestem 

roztrzepana. Innym znów razem wydaje mi się starsza od Reijo... Uważam, że jeszcze wiele 

przed nami ukrywa. Wiele przemilczała. Sądzę, że nawet tacie nie powiedziała wszystkiego.

Zapanowała cisza.

- Reijo mówi, że się z nią ożeni - powiedział Sedolf. Ida skinęła głową.

- Tato  rzeczywiście   o tym poważnie  myśli.  Na swój  sposób oznajmia nam, że nie 

zamierza dłużej żyć mrzonkami. Nadzieją, że mama wróci. Głosi światu, że Raija nie żyje. I że 

Helena nie jest mu obojętna. Że ją kocha...

- Czy może się z nią ożenić?

- Mama zniknęła na tyle lat. Nie ma jej prawie tak długo, jak ja żyję - odrzekła Ida 

trochę poirytowana, że Sedolf mógł zadać tak niemądre pytanie. Nagle zrozumiała, co miał na 

myśli. - Helena... - dodała zamyślona. - Musieli przecież o tym pomyśleć. Ja też często jej 

powtarzałam, że powinna uznać, iż Curt nie żyje. Mało prawdopodobne, że będzie jej szukał.

Na pewno w głębi duszy się cieszy, że się jej pozbył...

- Może ona ma jakieś papiery? - spytał cicho Sedolf.

Nie zamierzał dodawać dziegciu do beczki miodu, ale ogarnęły go wątpliwości. Miał do 

tego prawo, stal się przecież członkiem rodziny. Przekonał się też, że nigdy niczego nie należy 

uznawać za pewne. Już nieraz widział, jak szczęście zamienia się w smutek.

- Tak nie wolno! - Ida ponownie uniosła się na łokciach. - Nie powinieneś snuć takich 

czarnych myśli, Sedolf! Tego nauczyłeś się na Lofotach? Sądziłam, że wszyscy mężczyźni na 

połowach albo stroją sobie żarty, albo świntuszą. Nawet nie dopuszczam takiej możliwości, że 

tacie mogłoby się coś nie udać, ponieważ on naprawdę kocha Helenę. Ta dziewczyna nie jest 

dla niego lekarstwem na tęsknotę. Ona nie jest tylko jakąś tam kobietą, z którą się związał, bo 

zbyt długo był sam. Jest dla niego wszystkim. A Helena... po prostu go ubóstwia. Nic nie 

powinno im stanąć na drodze. Nie może!

- A co z nami? - spytał Sedolf z uśmiechem w kącikach ust. - Czy na naszej drodze 

piętrzą się jakieś przeszkody?

Uśmiechnęła się. Zastanowiła się, czy zauważył, że coś przed nim przemilczała. Albo 

powiedziała nie wszystko.

Poborcy podatkowi za bardzo im się dali we znaki, by o nich w ogóle nie mówić. Ale 

jedno wspomnienie Ida zachowała tylko dla  siebie:  niezwykle  spotkanie  z jednym  z  nich. 

background image

Sedolf nie wiedział, że Sture Moen zajrzał prosto w jej duszę. Nie wiedział też, że usta tego 

człowieka dotknęły jej ust. Nie wiedział, że przy tym mężczyźnie, którego nawet nie znała, po-

czuła się całkiem bezsilna.

Nie wiedział i nie powinien wiedzieć, że pewnej mroźnej nocy pod zorzą polarną dała 

się oczarować nieznajomemu - obcemu, którego w dodatku powinna nienawidzić. Tej nocy jej 

rozsądek widocznie podążył ścieżkami zorzy polarnej... Uwielbienie, jakim darzył ją Patrik, to 

coś zupełnie innego: za to Sedolf nie będzie jej czynił wyrzutów.

- Przeszkody? - spytała powoli. Nie mogła zgadnąć, o co mu chodzi. Zaniepokoiła się.

- Czy jest coś, o co moglibyśmy się potknąć w drodze do sypialni? A może powinniśmy 

zostać tutaj? - rzucił żartobliwie, gdy tymczasem Ida spodziewała się surowego wyroku.

Wybuchnęła   śmiechem.   Uścisnęła   Sedolfa   tak   mocno,   że   nie   mógł   złapać   tchu. 

Ucałowała   w   oba   policzki.   Poczuła,   że   schudł.   Pomyślała,   że   musi   to   naprawić.   Powinna 

zadbać, by najadał się do syta!

Czuli ciepło. Tylko ciepło. I bliskość. Nic nie istniało poza nimi. Sedolf podjął decyzję, 

nie uzgadniając jej z Idą.

- Zostajemy tutaj, Ida. Nie ruszamy się stąd. Splótł dłonie za jej plecami. Śmiejąc się, 

ugryzł ją lekko w koniuszek nosa, zaraz potem pocałował, a następnie obsypał pocałunkami 

całą twarz Idy.

Nie  było  czasu na  wyswobodzenie  się  z  ubrania.  Tygodnie  rozłąki  zrodziły  drżący 

niepokój rąk. Tygodnie wypełnione tylko marzeniami podwoiły tęsknotę. Zmagali się każde z 

własnymi rzeczami, odchylali je tam, gdzie trzeba. Odnaleźli siebie, zatopili w sobie nawzajem. 

Objęci ramionami i nogami ugasili cielesne pragnienia. Jednak pozostał w nich dużo silniejszy 

głód   -   potrzeba   dzielenia   się   myślami,   przeżyciami,   wrażeniami.   Potrzeba   opowiedzenia 

wszystkiego, przez co przeszli, każde z osobna, kiedy przebywali tak daleko od siebie, oni, 

którzy powinni razem budować coś, co ludzie nazywają przyszłością... Sedolf przywiózł kawę. 

W domu niewiele jej już zostało - po świętach Bożego Narodzenia ludzie znad fiordu musieli 

zacisnąć pasa. W szarych izbach chat przytulonych do górskich zboczy i skal, zbudowanych na 

łagodnych   stokach   schodzących   nad   brzeg   lub   w   wąskich   kotlinach,   nikt   nie   opływał   w 

dostatek. Zadowalano się tym, co posiadano. Nikt nie marzył też, by posiadać więcej. Takie 

fantazje rodziły tylko tęsknoty, dalekie od codzienności i rzeczywistości.

Ida zrobiła kawę. Z kuchni niósł się przyjemny zapach. Drzwi do izby stały otwarte. 

Inaczej było na co dzień; na ogrzanie zimą tylu pomieszczeń potrzeba dużo drewna lub torfu. 

Oznaczało to więcej pracy dla tego, kto musiał chodzić do lasu po opał. To chyba jedyna 

niedogodność wynikająca z przeprowadzki z ciasnej chaty na cyplu do dużego domu o wielu 

background image

pokojach. Teraz palili tym, co zgromadził Knut.

Siedzieli z kubkami kawy w dłoniach. Czuli, jak napój szczodrze rozdaje swe ciepło. 

Jak przyjemnie rozgrzewa ręce.

- Już zapomniałem, jakie to cudowne - rzekł Sedolf.

- Kawa? - spytała Ida. Sedolf zaprzeczył ruchem głowy. W jego wzroku nie dostrzegła 

nawet śladu żartu. W głosie również nie.

- Życie z tobą - odparł. - Chociaż tam na morzu wydawało się nam, że upłynęło całe 

życie, w gruncie rzeczy minęło tak niewiele czasu. Niewiele, a ja zapomniałem, jaka jesteś 

dobra. Wiem, że taka jesteś, ale nie potrafię zachować we wspomnieniach tego wspaniałego 

odczucia...

Wdychał   zapach   kawy.   Prawie   nie   pił.   Ciągle   potrząsał   głową   ze   zdumienia. 

Zastanawiał się, czy to z nim jest coś nie w porządku.

Jeżeli ktoś jest tak szczęśliwy, to czy nie nosi tego w sobie przez cały czas? Czy nie 

potrafi przywołać w pamięci każdej cudownej chwili?

- Nigdy przecież nie jest tak samo - zauważyła Ida rozbawiona.

Poczochrała Sedolfa po włosach, tak pełna miłości, że obawiała się, iż serce jej pęknie. 

Tak pełna czułości, że graniczyło to z bólem.

Ale ból nie może chyba sprawiać przyjemności?

- Czy ty też czujesz podobnie? - zdumiał się. Spojrzała na niego z ukosa. Na policzkach 

miała rumieńce. Mógłby tworzyć pieśni na cześć tej twarzy. Na cześć Idy. Jej całej.

- Być może - odparła. - Myślisz, że twoje uczucia są zupełnie wyjątkowe?

Sedolf skinął głową.

Ida nie mogła się oprzeć spojrzeniu brązowych oczu, pełnemu nieugiętej  pewności. 

Lekko pocałowała męża w policzek.

- Nazywają to miłością, Sedolf. To jedna z najbardziej rozpowszechnionych chorób, o 

jakich słyszałam.

W takich chwilach jak ta oboje jakby poznawali się na nowo.

- Przypuszczam, że Rei jo nie pojedzie po raz drugi do Finlandii - odezwał się Sedolf. 

Zarówno on sam, jak i Ida doskonale rozumieli wagę tych z pozoru przypadkowych słów. Od 

tej podróży mogło zależeć ich dalsze wspólne życie.

- Nie, jeśli Helena nie zechce - przyznała Ida.

- Knut obiecał, że cię tam zabierze, prawda? - spytał.

Przytaknęła.

- Czy wciąż pragniesz tam jechać? - chciał wiedzieć. Wielkie dłonie zacisnęły się na 

background image

kubku, mięśnie napięły się aż do łokci, ramiona skuliły się.

Sedolf   przełknął.   Bał   się.   Ale   jednocześnie   wypełniła   go   wspaniałomyślność   -   to 

szlachetne uczucie, do którego wreszcie dorósł. Wspaniałomyślność i zaufanie.

- Czy nadal pragniesz poznać odpowiedź? Skinęła głową i popatrzyła mu prosto w oczy.

- Chcę pojechać do Finlandii. Chcę porozmawiać z Mają, zobaczyć grób Ailo. Chcę się 

dowiedzieć prawdy.

- Zabiorę cię tam - obiecał Sedolf. - Niezależnie od tego, co z tego wyniknie, Ida. Masz 

do tego prawo. Nie żądasz wiele. Może nie jutro, ale na pewno cię tam zabiorę.

Ida wiedziała, że Sedolf dotrzyma obietnicy. Należał do ludzi, którzy nie łamią danego 

słowa.

background image

3

Wioska zatętniła życiem, kiedy powrócił z Lofotów również drugi statek. Przypłynęli 

nim starsi rybacy, ci, którzy początkowo bardzo krytycznie przyglądali się młodym. Naturalnie 

nadal ostrzyli sobie zęby na tych przedwcześnie usamodzielnionych młokosów, choć najgorsza 

złość już im trochę przeszła. Tak jak Sedolf i jego chłopcy, oni również większość złowionych 

ryb sprzedali po drodze do domu, bo w tym roku nie zapowiadało się, by jakiś frachtowiec 

wybierał się do Bergen.

Mimo   że   większość   rybaków   na   Lofotach   nadal   używała   wyłącznie   prostej   liny   z 

hakiem na końcu, połów się udał. Wiele od tego zależało, nie łowiono bowiem tylko na własne 

potrzeby. Gdyby tak było, można by równie dobrze tkwić we własnym fiordzie i nigdzie się nie 

ruszać. Łowiono również na sprzedaż i wymianę.

Sedolf i jego chłopcy wypłynęli po starszych, tyle byli im winni. Mężczyźni rzucali pod 

ich adresem złośliwe uwagi, ale dało się je znieść. Zresztą w ten sposób młodzi mogli się też 

czegoś nauczyć.

-   A   więc   udało   się   wam   jakoś   przemknąć?   -   zauważył   któryś   z   weteranów.   - 

Niedozwolonym sprzętem lepiej się łowi, o ile mi wiadomo.

- Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem - odparował Lars, powołując się na 

Biblię. - Widziałem wyraźnie na waszym statku linę całą obwieszoną hakami...

Śmiech świadczył o tym, że nie minął się z prawdą.

- Taka lina jest dość niegroźna - odparł któryś ze starszych. Nowo przybyli wyciągali 

żaglowiec na ląd, załoga Sedolfa również w tym pomagała. Uważała to za swój obowiązek. 

Zresztą podanie pomocnej dłoni sąsiadowi było przyjętym zwyczajem. Ten, kto się od tego 

uchylał, nie mógł spodziewać się wsparcia w potrzebie. Nikt nie może liczyć tylko na siebie - 

co  do  tego   zgadzali   się   wszyscy  w  wiosce   nad   fiordem.   -  Nie   jestem  wcale  pewien,   czy 

naczelnik dostrzegłby różnicę, gdyby sam zaczął sprawdzać - dodał.

Rozległ się śmiech.

- Obie załogi używały liny z niedozwolonymi hakami - zauważył ktoś inny. - Gorzej, 

kiedy w grę wchodzi włók. Naczelnik bez trudu by się zorientował, że łamaliście prawo.

Sedolf uśmiechnął się.

-   Bodo   leży   dość   daleko   od   Lofotów.   Chyba   nie   muszę   się   obawiać,   że   spotkam 

naczelnika na połowach?

Członkowie jego załogi zgadzali się z nim w zupełności. To prawda, że jako rybak był 

tylko niedoświadczonym gołowąsem, ale potrafił zmyślnie odpowiadać na docinki, a to cenili 

background image

wysoko.

I chociaż na samą myśl o naczelniku ogarnął ich strach, zaraz pomyśleli, że to tylko 

urzędowa figura, za którą robotę wykonywali inni. W tym roku zadbał jednak o zdobycie 

popularności   wśród   rybaków   na   całym   wybrzeżu,   gdyż   wyraźnie   zabronił   używania   na 

Lofotach innego sprzętu niż lina z jednym hakiem na końcu do połowów głębinowych.

Linę z wieloma hakami znano od lat. Za jej pomocą łowiono więcej niż na tę z jednym 

hakiem. Na niektórych fiordach zaczął się już pojawiać włók, sieć w kształcie stożkowatego 

wora wleczona po dnie za statkiem. Jednak żadnego z tych sprzętów prawo nie zezwalało 

stosować na największych łowiskach.

-   Jeśli   chcesz   wiedzieć,   to   prawdziwym   powodem   zakazów   jest   obawa,   żebyśmy 

przypadkiem za dużo nie złowili - stwierdził Marius.

- Że niby ogołocimy morze? - uśmiechnął się jeden ze starszych.

Młodzi, którzy spędzili pierwszy sezon na morzu z dala od domu dużo wcześniej, niż 

ktokolwiek by się tego spodziewał, zawtórowali gromkim śmiechem.

- Zupełnie jakby można było ogołocić morze za pomocą liny z hakami i włóka! Nawet 

naczelnik nie jest chyba aż tak głupi, by w to wierzyć!

- Jednak może mu przyjść do głowy, że za dużo zarobimy - zauważył Sedolf. - Że dzięki 

tym pieniądzom nabędziemy odwagi. Że zdołamy pozbyć się długów. Że zaczniemy mówić 

głośno o tym, co nas gnębi. Co wy na to?

- Niech myśli sobie, co chce!

Nie przestawali jednak zastanawiać się nad rozporządzeniem wysokiego urzędnika. W 

końcu uznali, że i on prowadzi handel rybami, że leży w jego interesie, żeby ceny na ryby nie 

spadły.

Do   Bergen   nie   powinno   zatem   trafić   zbyt   wiele   towaru.   Ludzie   pływający   dla 

naczelnika z pewnością nie stosowali  wyłącznie dozwolonego sprzętu, ale ktoś, kto dba o 

własną przyszłość, zwłaszcza jeśli jest nieuczonym biedakiem z darniowej chaty, nie powinien 

tego dostrzegać. Tak wiele można stracić: kredyt i jedzenie, łódź i gospodarstwo, i zarobek. 

Rybak z wybrzeża był co prawda mocny w gębie, ale nauczył się także, że czasami lepiej ugiąć 

kark, zgarnąć czapkę z głowy i przyjąć to, co wielcy panowie postanowią.

- Czy nie chowacie do nas urazy z powodu naszego odejścia? - spytał Sedolf wprost. - 

Krąży tyle różnych plotek - dodał. - Nie mieliśmy okazji porozmawiać, zanim opuściliśmy 

pokład.

- Trzeba przecież dać młodym szansę - odparł szyper żaglowca z pięcioma przedziałami 

wiosłowymi. - Postąpilibyśmy chyba tak samo jak wy, gdybyśmy byli młodzi i gdyby nadarzyła 

background image

się możliwość. Łatwo jest kogoś osądzać, prawda? Myślę, że w tak niedużej wiosce jak nasza 

nie powinna panować niezgoda.

Nie   wyraził   się   całkiem   jasno,   ale   zaakceptował   decyzję   młodych.   I   uczynił   to   w 

obecności wielu mieszkańców wioski, którzy zgromadzili się tłumnie, witając powracających.

- Wybieracie się wkrótce do Finnmarku? - spytał któryś ze starszych.

Sedolf czuł, że zebrani na brzegu patrzą na niego.

- Oczywiście - odpowiedział Lars. Sedolf nie był tego taki pewien. Nagle spadło na 

niego wiele obowiązków w nowym domu. Mówił nawet o sobie, że został gospodarzem. Lars 

nieźle się bawił jego kosztem, on i jego trzej towarzysze przezywali Sedolfa „chłopem”.

Gdyby   mieli   popłynąć   do   Finnmarku,   musieliby   wkrótce   zacząć   przygotowania   do 

kolejnej długiej wyprawy, z której wróciliby dopiero w pełni lata.

Z drugiej  jednak strony posiadanie statku wiązało się z odpowiedzialnością. Załoga 

liczyła na Sedolfa, los tych chłopców zależał od jego decyzji. Nie każdy otrzymał gospodarstwo 

w prezencie. Sedolf zdawał sobie sprawę, że musi porozmawiać z Idą.

Nie będzie łatwo, dopiero wrócił do domu. Ida potrzebowała go.

Ale przecież wiedziała, na co się decyduje, kiedy za niego wychodziła. Została żoną 

rybaka.

- Chyba jednak popłynę - rzekł z ciężkim sercem. - My też mamy coś do załatwienia w 

Finnmarku.

Wstawał   nowy   dzień.   Niebo   na   wschodzie   różowiło   się   jaskrawo,   a   nieco   wyżej 

wydawało się zupełnie bezbarwne.

Sedolf   ładował   na  sanie   beczki   z   solonymi   rybami,   większość   zdobyczy   zamierzał 

rozwiesić na żerdziach Reijo. Znajdzie się tam wiele miejsca. Pomyślał, że to dziwne samemu 

decydować o rybach, jak je przechować, ile przeznaczyć na sprzedaż. Nigdy przedtem tego nie 

robił. Tak wiele się zmieniło, odkąd Ida wkroczyła w jego życie.

Właśnie niósł kolejną beczkę, kiedy obok niego pojawił się jakiś człowiek. Sedolf ujrzał 

tylko zarys sylwetki, nie zwrócił na nią szczególnej uwagi - przychodziło tu tak wiele różnych 

osób, żeby zamienić słowo. Rzucił coś na powitanie, nie podnosząc wzroku.

- Wróciliście do domu - usłyszał i rozpoznał głos Emila.

Sedolf spojrzał w górę przez moment, zanim umieścił beczkę na samym końcu sań. 

Długo ją mocował, pragnąc zyskać na czasie. Nie wiedział, jak się zachować. Kiedyś Emil był 

jego najlepszym przyjacielem. Ale rozdzieliło ich więcej spraw, nie tylko Ida.

- Tak, wróciliśmy - odpowiedział. Nadal nie patrzył na Emila. Myślał o jego udziale w 

tym, co spotkało Knuta. Taki postępek nie stanowi powodu do chluby, czegoś podobnego nie 

background image

wybacza się łatwo.

Emilem kierowała zazdrość, a oprócz tego żądza zysku. Postąpił niegodziwie.

- Jak słyszałem, nie przybyliście z pustymi rękami - ciągnął Emil jak gdyby nigdy nic, 

tak jakby ze wszystkiego się rozliczył albo uważał, że nic się nie stało.

Sedolf nie wierzył własnym uszom. Nie pojmował, jak Emilowi nie wstyd.

- Nie, nie przybyliśmy z pustymi rękami - potwierdził. - Wcale byśmy nie wypływali, 

gdybyśmy mieli wrócić z niczym.

Dopiero teraz zmusił się, by spojrzeć na Emila. To był on, wyglądał tak jak zawsze. Być 

może pojawiło się coś nowego w jego wzroku. Nie, to nie zło, aż tak bardzo nikt się nie 

zmienia. Emil doznał w życiu trochę rozczarowań, a z ludźmi różnie bywa. Niektórzy potrafią 

stać wyprostowani nawet przy przeciwnym wietrze. Inni łatwo się gną.

- Po powrocie również zastałem więcej, niż zostawiłem - rzekł Sedolf pewnym głosem. 

Nie spuszczał z Emila wzroku. - Może chcesz na ten temat porozmawiać?

Emil podniósł rękę w rękawiczce i poprawił czapkę. Wiele go kosztowało, by spojrzeć 

Sedolf owi w oczy.

- Przypuszczam, że wiesz już o moim udziale w tej sprawie - rzekł.

Sedolf nie mógł uczynić nic innego, jak tylko skinąć głową.

-   Nie   przypuszczałem,   że   sprawy   przyjmą   taki   obrót   -   ciągnął   dalej   Emil.   Bez 

nadmiernej pewności siebie i bez dumy, ale też nie prosząc o wybaczenie. Nie powiedział, że 

żałuje.

- Kierowałeś się tylko pragnieniem zemsty? - spytał Sedolf.

Usiadł na brzegu sań, dłonie oparł na kolanach. Rękawiczki zrobione niedawno przez 

Idę na drutach zaczynały szarzeć.

Emil pokręcił głową.

-   Czasem   człowiek   ulega   pokusie   -   rzekł   wreszcie,   patrząc   daleko   na   morze.   - 

Posiadaliście tak wiele. I ten kawałek ziemi przylegający do mojej. Jakby do siebie należały. 

Dostała ci się Ida. Niewiele mogłem na to poradzić. W głębi duszy zawsze pragnąłem, by była 

szczęśliwa. I kochałem ją chyba inaczej niż ty. Spośród wszystkich kobiet ona najwięcej dla 

mnie znaczy. Niezależnie od tego, co potem zrobiłem... - Zamilkł. - Znalazłem sposób, by 

pozbyć się Knuta. Nie chciałem, żeby trafił do więzienia. Wiedziałem, że tam nie trafi...

Sedolf skrzywił się.

-   Wiedziałeś?   -   zdumiał   się.   -   Tak   czy   inaczej   nie   wolno   ci   donosić.   My   też 

ryzykowaliśmy na Lofotach. Łowiliśmy trochę niezgodnie z prawem... - Uśmiechnął się. - 

Ufam, że nie pobiegniesz z tym zaraz do naczelnika. W imię dawnej przyjaźni...

background image

- To zabolało - rzekł Emil cicho. - To zabolało, Sedolf...

- Chciałem, żeby zabolało! - Sedolf uderzył pięścią w najbliżej stojącą beczkę, ale mimo 

to wcale nie poczuł się lepiej. - Jak mogłeś być pewien, że Knut nie trafi do więzienia? Gdyby 

znaleziono u niego duże ilości złota, zarzucono by mu, że nie zapłacił podatku. To poważne 

wykroczenie, wydaje mi się. W każdym razie tak nam mówią...

- Powiem ci dlaczego, choć to i tak niczego nie zmieni - rzucił Emil. - Nie mogę tego 

udowodnić, ale ci, którzy szukali złota u Knuta, nie zostali wysłani przez wójta. Przyjechali od 

naczelnika,   wójt   nie   miał   z   tym   nic   wspólnego.   Wszystko,   co   od   nas   pobierają   ludzie 

naczelnika, trafia do jego kieszeni, nie do skarbu państwa...

Sedolf zaczynał rozumieć, choć zależności między rządzącymi wydawały mu się dość 

zawikłane. Poza tym na urzędnikach spoczywało tak wiele zadań, że zwykły biedak mógłby 

dostać zawrotu głowy, gdyby starał się je wszystkie poznać.

A więc do wioski przyjechali wysłańcy samego naczelnika.

Nic dziwnego, że żadnego z nich nie widziano nigdy wcześniej nad fiordem. Ludzi 

wójta zwykle rozpoznawano.

Nic też dziwnego, że ci, których przysłał naczelnik, nie zjawili się o typowej porze 

poboru podatków.

Woleli się nie spotkać z właściwymi poborcami.

Kraj  został podzielony na cztery główne okręgi  administracyjne,  pokrywające się z 

biskupstwami.   Okręgi   z   kolei   podzielono   na   osiem   podokręgów.   Ziemie   na   północy, 

podlegające głównemu okręgowi administracyjnemu z siedzibą w Trondheim, dzieliły się na 

dwa podokręgi. Jeden podlegał naczelnikowi w Bodo w Nordland, a drugi urzędującemu w 

Vardohus.

Podokręg  Nordland  rozciągał   się  daleko   aż  do  fiordu  Kvaenangen.  Pozostała  część 

północnej Norwegii, Ruiji, podlegała naczelnikowi urzędującemu w Vardohus.

Ludzie nad fiordem Lyngen wiedzieli, że ich naczelnik ma swoją siedzibę w Bodo i że 

to bardzo daleko.

W   ich   przekonaniu   ów   urzędnik   posiadał   nieograniczoną   władzę.   Nie   bez   powodu 

żartowali sobie: „Niech i sam król tu przybywa, nie jest przecież naczelnikiem!”.

Ale rzeczywistość nie przedstawiała się dokładnie tak, jak ją postrzegano z progów chat 

nad fiordami Ruiji.

Naczelnik stanowił ogniwo łączące króla w Kopenhadze i stołeczne władze z władzami 

podokręgu i niższymi urzędnikami - urzędnikami cywilnymi. Nie miał władzy wojskowej, w 

ogóle nie miał wcale tak wiele do powiedzenia w sprawach dotyczących sprawowania rządów 

background image

w obrębie podokręgów.

Nie odpowiadał też za finanse, cło, grzywny, opłaty i podatki.

Wydatki   podokręgu,   dokładnie   zarachowane   w   księgach,   pokrywano   z   kasy 

państwowej.

Faktem   jednak   było,   że   urzędujący   naczelnicy   bogacili   się   kosztem   mieszkańców. 

Nikogo nie dziwiło, że prowadzili podwójną rachunkowość. Wielu naczelników podokręgów 

odkryło, że także ich urzędnicy popełniają nadużycia w trosce o własną kieszeń.

- A więc ze swoim donosem nie zwróciłeś się do wójta?

Sedolf przyglądał się długo Emilowi. Zatem Emil starannie to sobie obmyślił. Całkiem 

sprytnie! Sedolf wiedział, że on sam nigdy nie wpadłby na coś takiego.

- Każdy z urzędników ustala swoją cenę za przysługę - rzekł Emil. - Rzecz w tym, by 

znaleźć dostatecznie zachłannego. Wyznaczyć stawkę. Znaleźć przynętę. I zaryzykować.

A więc chodziło tylko o pieniądze. Knut rzeczywiście nie wylądowałby w więzieniu. 

Ale mógł stracić wszystko.

- Jak mogłeś to zrobić? - spytał Sedolf.

- Ja także chciałem coś mieć. Obaj wiedzieli, że to niecała prawda, ale Emil nie czuł się 

na siłach, by wyjawić wszystkie motywy, które nim kierowały.

- Nie jestem dumny z tego, co zrobiłem - dodał. - Najadłem się dosyć wstydu. Ale nie 

mógłbym,   patrząc   ci   w   oczy,   przyrzec,   że   nie   uczyniłbym   tego   ponownie,   gdybym   miał 

możliwość jeszcze raz przeżyć te chwile...

Sedolf pokręcił głową. Zupełnie nie mógł zrozumieć Emila. Nie pojmował tak silnej 

potrzeby posiadania. Sedolfowi nigdy nie obiecywano, że cokolwiek stanie się jego własnością, 

nie dziedziczył gospodarstwa rolnego... Oczywiście uważał, że to wspaniale coś posiadać i 

marzył o tym...

Ale istniało tyle ważniejszych rzeczy.

- Nie spodziewaj się, że w jednej chwili ci wybaczę - rzekł Sedolf. - Nie wiem, czy 

potrafię. Ida jest głęboko rozczarowana...

Emil skrzywił się.

- Nazywaj rzeczy po imieniu, Sedolf. Ida jest na mnie wściekła. I ma do tego pełne 

prawo. Mimo że sama dobrze na tym wyszła...

- Nie w ten sposób Ida chciała zdobyć własny dom! Emil wzruszył ramionami.

- Pogodzimy się? - zaproponował.

Sedolf skinął głową. Nie w jego naturze było nosić w sobie urazę do ludzi. Życie jest na 

to zbyt krótkie. Prawda, że i jego Emil rozczarował. I że nigdy już nie będzie między nimi jak 

background image

przedtem. Ale nie potrafił nienawidzić. Nie potrafił się na nikogo boczyć.

Poza tym czuł, że Emil jest samotny.

- Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej - odparł. - Ale wybacz, nie wpadnę z 

wizytą, nawet jeśli będę w pobliżu...

Emil również zdawał sobie sprawę, że jest niepożądanym gościem w domu Idy. Na tyle 

starczyło mu rozumu. Uśmiechnął się smutno w odpowiedzi, lekko drżały mu kąciki ust, ale 

zdawał się tego nie zauważać. Nie starał się też tego ukryć.

- Do zobaczenia - rzekł na pożegnanie. Ruszył w swoją stronę. Szedł wyprostowany. 

Nie ugiął karku w żalu i wstydzie. Gotów był ponieść odpowiedzialność za to, co uczynił.

Reijo zobaczył Sedolfa przed swoim domem i oczywiście przyszedł pomóc. Wyglądał 

jednak na zmęczonego. Miał ciemne kręgi pod oczami. Był blady.

- Coś się stało? - spytał Sedolf. Nie zwykł widywać ojca Idy w tym stanie. Reijo zawsze 

wydawał się silny.

Przez ułamek sekundy przemknęło Sedolfowi przez głowę, że być może trudno mu 

dotrzymać kroku tak młodej kobiecie jak Helena... Lecz w jednej chwili przegonił tę myśl, 

uznał ją za niegodną i brzydką. Jak gdyby nie życzył Reijo tego szczęścia, które pojawiło się 

tak późno w jego życiu.

- Helena źle spała - wyjaśnił Reijo. - Dręczyły ją koszmary. Wiele przeszła, wiesz...

Nie   dokończył.   Zarówno   on,   jak   i   Sedolf   raczej   domyślali   się,   niż   wiedzieli   coś 

pewnego o przeszłości Heleny.

-   Pamiętajcie   o   nas,   gdybyście   czegoś   potrzebowali   -   rzekł   Sedolf,   choć   czuł   się 

bezradny.

Reijo skinął głową, ale Sedolf uświadomił sobie, że teść nie poprosiłby o pomoc, nawet 

gdyby jej potrzebował. Reijo uważał, że musi sobie radzić sam. Nawet z problemami Heleny.

W ten zimowy dzień, tak jakby mroźne powietrze odkryło przed nim całą prawdę, 

Sedolf ujrzał niezwykle wyraźnie, że Reijo wziął na siebie również kłopoty Heleny. Przecież 

bólem też należy się dzielić.

Chłopak wspiął się na żerdzie do suszenia ryb i spojrzał na świat z góry. Starał się 

rozweselić towarzyszącego mu Reijo, prowokował teścia do żartów i śmiechu, ale żeby go 

rozbawić, musiał mocno ubarwiać opowieści o życiu w barakach. Powietrze przesiąknęło solą, 

Sedolf znowu poczuł cierpki smak w ustach. Zachciało mu się pić.

Beczki zostały opróżnione.

Dzień nabrał niebieskiego odcienia.

Obaj   mieli   ręce   po   łokcie   w   soli,   przemokli   i   zmarzli.   Przyjemnie   było   wejść   do 

background image

przytulnej izby, gdzie w piecu żywo buzował ogień. Krzątała się tu Helena, może niezbyt 

pewnie, ale z wielkim zapałem i wytrwałością. Sedolf zauważył, że dziewczyna obdarzona jest 

zdolnością stwarzania miłego nastroju i życzliwej atmosfery. Pewnie nawet nie zdawała sobie z 

tego sprawy,  biedactwo. Napotykała  tak wiele  trudności,  którym  nie mogła sprostać,  choć 

bardzo się starała. Spadło na nią tyle obowiązków, których nigdy się nie uczyła wykonywać. 

Nic dziwnego, że mogła się czuć niepotrzebna.

- Widziałem, że rozmawiałeś z Emilem - zauważył Reijo. - Nie wierzyłem, że odważy 

się zbliżyć do kogoś z naszej rodziny...

- Emil ma wady - rzekł Sedolf i choć nie zamierzał brać Emila w obronę, dodał, sam 

zdumiony własnymi słowami: - Ale posiada też trochę zalet. Czy się komu chce je dostrzegać, 

czy nie...

Reijo długo się nie odzywał.

- Nie było cię tutaj, kiedy tamci niemal rozebrali dom na części - rzekł wreszcie.

- Ludzie wójta? - spytał Sedolf.

- Poborcy podatkowi. Z poważnymi pieczęciami na dokumentach. Z zezwoleniami od 

tego to a tego z tytułem przed nazwiskiem...

- Ludzie wójta? - powtórzył Sedolf pytanie. - Znaliście ich? Czy pojawili się tu pierwszy 

raz?

Reijo zorientował się, że Sedolf pyta nie bez powodu.

- Co takiego ci Emil powiedział? - rzucił ostrym tonem.

- Nic, co by cokolwiek zmieniało - odparł Sedolf z goryczą. - Ale nieco wyjaśnił. Ci 

ludzie nie przybyli od wójta, lecz od naczelnika. Nikt, kto by mógł się upomnieć o podatek dla 

państwa, nie wie, że Knut ma złoto....

- A więc tak łatwo w tym kraju można kraść - westchnął Reijo. - Tak łatwo, gdy używa 

się tytułu, za którym można się schować!

Oczywiście   jako   pokrzywdzeni   mogli   się   zwrócić   do  najważniejszego   człowieka   w 

okręgu. Ale nic by na tym nie skorzystali. Ich słowa, słowa zwykłych ludzi, nic by nie znaczyły 

wobec słów wysokiego urzędnika. A myśleli, że wójt maczał w tym palce i to on wezwał 

posiłki z góry. Że ludzie władzy stoją ramię przy ramieniu.

Zwykłemu człowiekowi tak łatwo jest cokolwiek wmówić. Tak wielu rzeczy nie wie. 

Tak wielu rzeczy, o których ci na górze nie chcą, by się dowiedział.

Oczywiście,   że   Knut   mógł   się   zwrócić   do   najważniejszego   człowieka   w   głównym 

okręgu. Oczywiście mógł się domagać sprawiedliwości. Mógł nazwać poborców złodziejami i 

kłamcami.

background image

Ale stał za tym najważniejszy człowiek w ich podokręgu.

Już w punkcie wyjścia pokrzywdzeni znajdowali się na przegranej pozycji.

Reijo miał rację. Tak łatwo jest kraść, gdy się ma tytuł, za którym można się schować.

- Czy przypadkiem Emil sobie tego nie wymyślił? - spytał Reijo, choć uwierzył słowom 

Sedolfa.

- Kłamstwo na nic by się Emilowi nie zdało - zauważył Sedolf. - Nie próbował też w ten 

sposób usprawiedliwiać swego udziału w tej sprawie. Raczej przeciwnie.

Sedolf nie powiedział wprost, że Emil zaproponował zgodę, ale Reijo się tego domyślił.

- I ty mówisz, że on ma jakieś zalety? - spytał Reijo, kręcąc z niedowierzaniem głową. - 

Nawet Ida jest do niego bardziej wrogo nastawiona.

- Nienawiść niczemu nie służy. Rodzi tyle bólu. A Emil był przecież moim najlepszym 

przyjacielem.

- Był, tak...

Sedolf uznał, że nikt chyba nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego tak szybko przyjął 

wyciągniętą na zgodę rękę Emila. Trudno jednak jest tak po prostu wykreślić kogoś ze swego 

życia, kogoś, kto stanowił jego część, jak tylko sięgnąć pamięcią. Ludzie, których polubisz w 

dzieciństwie, w pewnym sensie będą ci drodzy przez całe życie.

Emil zaproponował pojednanie. Dał znak, że jest mu to potrzebne. Usiłował powiedzieć, 

że pragnie odzyskać zaufanie. Chociaż dał również do zrozumienia, że Sedolf jest ostatnią 

osobą, u której spodziewa się je znaleźć. To wiele Sedolfowi mówiło.

Postanowił, że musi więcej rozmawiać z Emilem, musi się do niego bardziej zbliżyć. 

Choć Idzie by się to nie spodobało.

background image

4

Ida   dziwnie   się   zamyśliła,   kiedy   Sedolf   opowiedział   jej   o   spotkaniu   z   Emilem. 

Spodziewał się, że rozzłości się na niego za to, że w ogóle z Emilem rozmawiał. Ale Ida nie 

wybuchnęła gniewem, tylko jakby zamknęła się w sobie.

- A więc wójt nic o całej sprawie nie wiedział? - upewniła się. Ujrzała przed oczami 

twarz o ostrych rysach, twarz człowieka, o którym Sedolfowi nie wspomniała. Teraz nadarzyła 

się ku temu okazja. Teraz pojawiła się sposobność, by ujawnić również tę prawdę.

Jednak Ida nie uczyniła tego. Milczała. Nie potrafiła nazwać tego, co zaszło między nią 

a nieznajomym,  ale   podejrzewała,  że  to coś  więcej,   coś  głębszego,   czego  nawet  Emil  nie 

zauważył lub czego nie podejrzewał. Na pewno...

Gdzieś w piersi ją zabolało, poczuła jakby wielką pustkę. Nie będzie przecież płakać z 

powodu człowieka, którego naprawdę nie znała. Na tyle już dorosła. Ale czuła ból po utracie 

owej bliskości i zaufania. Silny ból. Powstałej pustki nie da się niczym zapełnić.

Tamta pamiętna noc znajdowała się poza czasem. Wydawała się tylko mgnieniem oka, 

które   nie   istniało   w   zwykłej   rzeczywistości,   pewnego   rodzaju   marzeniem,   którego 

doświadczyła.

Nie znajdowała słów na określenie tego, co wtedy zaszło. Nie chciała znaleźć. Jeżeli to, 

co mówi Sedolf, jest prawdą, po prostu zapomni. Naprawdę chciała wierzyć;, że to się nigdy nie 

zdarzyło. Że nie było owej mroźnej nocy pod niebem, które stało w płomieniach. Chciałaby na 

zawsze zapomnieć, że tu był. Albo lepiej - on był, niezaprzeczalnie - ale mogłaby zapomnieć, 

że   człowiek   o   nazwisku   Sture   Moen   istnieje.   Mogłaby   zapomnieć,   że   podobał   jej   się   ten 

mężczyzna z surową, niewzruszoną twarzą. Zachowałaby go w pamięci tylko jako oprawcę, 

który zrywał podłogi i deski ścian tego domu. Widziałaby go takim, jakim widzą go inni. Nigdy 

inaczej. Zapomniałaby o jego cieple, człowieczeństwie, które odkryła w czerwonym świetle 

zmieniającym noc w niebiesko - różowy dzień.

Wydawał jej się lepszy niż Emil. Teraz różnice się zatarły. Człowiek jest taki mały. 

Każdy pewnie ma swoją cenę.

Nie mogła tak po prostu zakładać, że każdy w coś mocno wierzy - w Boga, w dobro, w 

człowieka. Nie mogła zakładać, że wszyscy myślą o innych, nie tylko o sobie.

To dziecinne.

Ida zadrżała, chociaż w izbie panowało ciepło. Zrobiło jej się nieprzyjemnie, kiedy 

ujrzała to w ten sposób. Tak łatwo przychodziło jej wierzyć w ludzką szlachetność, w to, że 

wszyscy pragną dobra innych, mimo że często otrzymywała dowody na to, że świat nie jest 

background image

taki. Ani ludzie.

- Uważam, że powinienem więcej rozmawiać z Emilem - odezwał się Sedolf stanowczo. 

Ida odniosła wrażenie, że nie jest pewien, czy podziela jego przekonanie, ale nie miała żadnych 

zastrzeżeń. - Żałuję, że nie możemy odwrócić tego, co się stało.

Siedział obok, ale jego słowa dochodziły jakby z innej rzeczywistości. Nie, nie wolno 

jej oddawać się marzeniom!

Zdarzało się jej to wcześniej, ale teraz Sedolf był jej życiem, jej szczęściem. To jego 

kochała. Zorza płonąca na niebie w nocy, której nie było, nie powinna przesłonić tej prawdy.

Ida   usiłowała   wyrwać   się   z   zamyślenia,   zejść   z   obłoków.   Wrócić   do   domu,   do 

codzienności, do Sedolfa.

Spytała go o decyzję w sprawie, nad którą się ostatnio zastanawiał, lecz o której jeszcze 

nie wspominał. O podróż do Finnmarku. Czy zamierza w nią wyruszyć?

- A jak ty uważasz? - spytał. Szukał odpowiedzi w jej ciemnych oczach, ale jej nie 

znalazł.

- To twoje życie - rzekła Ida zdecydowanie. - Twoja praca. Nikt nie pyta swojej żony, 

czy powinien wyruszyć na połów!

Musiał ją mocno uścisnąć, poczuć zapach jej włosów, ukryć w nich policzek, wykraść 

pocałunek...

- Nikt nie ma takiej żony jak moja - rzekł w odpowiedzi, śmiejąc się. - Myślałem, że 

zachowam się sprytnie, jeśli spytam...

Zawtórowała mu śmiechem. Na powrót stała się jego wesołą Idą. Tę zamyśloną i daleką 

odgoniła precz. Sedolf poczuł w sercu ulgę.

Ida wzięła się za robótkę. U jej stóp zaraz pojawiły się maluchy. Kłębek wydawał się 

taki   ciekawy   -   umocowana   na   długiej   nitce   piłka,   którą   można   się   pobawić,   toczyć   albo 

pociągać. Ida pozwalała im to sprawdzić. Sama tymczasem zręcznie poruszała palcami, robiąc 

tylko krótkie przerwy, by niepostrzeżenie uwolnić wełnę z ruchliwych dziecięcych rączek.

- Twoja decyzja dotyczy nie tylko nas - zwróciła się do Sedolfa. Mówiła to z ciężkim 

sercem, ponieważ zdawała sobie sprawę, że znowu na kilka miesięcy straci męża.

- Byłoby o wiele prościej, gdyby dotyczyła tylko nas - westchnął.

Usiadł na podłodze razem z dziećmi. Naturalnie miał ważniejsze sprawy do załatwienia. 

Czekała na niego robota poza domem. Ale momenty spędzone z dziećmi zawierały w sobie 

okruchy złota. Przeżywał je każdym nerwem, pielęgnował w pamięci. Wiedział, że decyzja już 

zapadła. Że rozmowa na temat wyjazdu to tylko udawanie. Wiedział, że Ida również jest tego 

świadoma. A to były chwile, którymi miał żyć przez długie mroźne dni. Chwile spędzone z ty-

background image

mi, których najbardziej kochał, utrwalały się w formie jasnych obrazów, wystarczyło tylko 

zamknąć oczy i przywołać je w pamięci.

Ida   musiała   uśmiechnąć   się   do   Sedolfa.   Wyrósł   na   prawdziwego   mężczyznę,   ten 

chłopak o wesołych oczach, zawsze skory do żartów, o uśmiechu kryjącym się w kącikach ust 

nawet w najpoważniejszych sytuacjach.

Nigdy jednak nie wyzbył się tej odrobiny niepokoju, która sprawiała, że wyglądał jak 

chłopiec.

- Gdyby chodziło tylko o ciebie, Sedolf, nie potrzebowałbyś tak dużego statku. Mógłbyś 

wyruszać na połów od czasu do czasu. Kiedy przyszłaby ci na to ochota. A w przerwach 

między wyprawami na morze mógłbyś nabrać ochoty na tysiąc innych rzeczy...

W jego wzroku pojawiła się owa niezwykła czułość. Sedolf dawał Idzie w ten sposób do 

zrozumienia, że nikt nie zna go lepiej niż ona. Że zna go na wskroś. Niewiele zakamarków 

duszy udało mu się przed nią ukryć.

- Może zbyt dużo pracuję - przyznał. - Mam to we krwi. Ale chętnie zostałbym na 

miejscu, tutaj z tobą. Pomógł ci dźwigać największe ciężary...

-   Wszystkie   kobiety   nad   fiordem   dźwigają   ciężary   przez   część   roku   -   odparła   Ida 

rzeczowo. - Dlaczego ze mną miałoby być inaczej?

- Ponieważ ty to ty - odparł. Spojrzał na nią, a w jego oczach pojawiły się jednocześnie 

ból i radość. - Ponieważ ty to ty, Ida. Jesteś moim aniołem. Moją królową. A królowe nie 

powinny pracować w oborze, wypływać na fiord albo nosić wody...

- Królowe siedzą w Kopenhadze. Na swoich pupach, całkiem wygodnie - rzekła Ida 

sucho,   lecz   z   uśmiechem.   -   Twoja   królowa   wyhodowałaby   sobie   tylko   szeroki   zad   od 

spokojnego siedzenia. Jedwabne poduszki nie całkiem do niej pasują, Sedolf... Królu Sedolfie - 

dodała z błyskiem w oku. Skoro ona była królową, to niech i do niego będzie jej wolno się 

zwracać jako do króla. - Ta królowa lubi zapach gnoju, lubi wiosłować, a bez wody się nie 

obejdziemy. Do strumienia nie jest tak daleko. A ponieważ jestem aniołem, to przecież potrafię 

łatać...

- Tylko się ze mną drażnisz - westchnął. - Staram się powiedzieć ci coś pięknego, a ty 

sobie żartujesz...

Odłożyła na chwilę robótkę. Pogładziła go po policzku.

- Nie drażnię się - rzekła cicho. - Ale nie potrafię też chyba ci podziękować. Chowam 

wszystkie te twoje piękne słowa, Sedolf. Dobrze jest je znaleźć, kiedy ciebie tu nie ma. I tak 

bardzo cię kocham, tak wdzięczna jestem ci za to, że i ty mnie kochasz... poza tym nie czuję się 

jak królowa ani też jak anioł. Jestem tylko Idą...

background image

- Moją Idą - dodał i wziął ją za rękę. Ucałował czule.

Wyznał jej w ten sposób swoją miłość - bez wielkich słów, ale wystarczająco wzniosie, 

by nie mógł wytrzymać jej spojrzenia. Pochwycił Mikkala i maleńką Raiję i zawirował po 

pokoju, trzymając pod każdą pachą piszczącego malucha. Tańczył wkoło, wypełniając pokój 

światłem i radosnym śmiechem.

Przepędził chmury, nie zdając sobie z tego sprawy. Tylko Ida to dostrzegła.

Na sekundę zamknęła oczy, a kiedy na powrót je otworzyła, żadnych chmur już nie 

było.

Wypełnili   dzień   codziennymi   obowiązkami,   tak   jak   czyniła   to   większość   ludzi. 

Urządzili sobie powitalną kolację, do której zasiedli wszyscy razem, dwoje dorosłych i dwoje 

dzieci. Ida i Sedolf cieszyli się, patrząc na bliźniaki. Za każdym razem, kiedy kęsy jedzenia 

trafiały tam, gdzie trzeba, wymieniali spojrzenia i uśmiechy, a kiedy spadały na podłogę, śmiali 

się. Przeżywali wspólnie piękne chwile, których nie musieli za wszelką cenę zapamiętywać, 

chłonąć z wytężoną uwagą, by później opowiedzieć drugiemu, jak było, bo gdyby jednemu z 

nich zdarzyło się zapomnieć coś z dzisiejszego wieczoru, drugie mogło uzupełnić brakujący 

fragment. Łączyło ich poczucie przynależności i wspólnoty. Piękna więź. Silna jak najgrubsza 

lina, miękka jak lśniąca jedwabna wstążka.

Całkiem zwyczajny dzień przed całkiem zwyczajną nocą. A potem Sedolf wyjedzie na 

północ.

Tkwiło to między nimi nie wypowiedziane, ale oboje zdawali sobie z tego sprawę. 

Oboje wiedzieli, że rozłąka stanie się częścią ich życia. Z czasem stanie się nawykiem, jedyną 

znaną rzeczywistością. Odpowiedzialność za gospodarstwo i za dom spadnie w większej części 

na   Idę.   Być   może   będzie   trudno,   ale   Ida   nie   należała   do   kobiet,   które   cofają   się   przed 

wyzwaniami. Nie czyniła Sedolfowi wyrzutów, nie wyjeżdżał przecież dla przyjemności. Ona 

też pragnęła gdzieś się wybrać, zobaczyć coś nowego, ale nie zazdrościła mężowi. Nie widział 

wiele więcej niż morze i łódź, i baraki, a nie za tym tęskniła. Chciała tylko zobaczyć...

- Widziałaś już więcej niż niejedna kobieta - zwykł mawiać Sedolf, kiedy wyjawiała mu 

swoje marzenie.

I chyba właśnie to potęgowało jej tęsknotę, to, że przekonała się, iż gdzie indziej istnieją 

ludzie i toczy się inne życie. Być może rodzą się inne myśli. To pobudzało jej ciekawość, a 

wtedy marzyła o tym, by jak ptak mogła rozwinąć skrzydła i wzbić się w powietrze, odfrunąć 

daleko stąd...

Sedolf chciał wyruszyć w podróż nie tyle, żeby zobaczyć coś nowego, ale z powodu 

owego wrodzonego niepokoju, który nie pozwalał mu na dłużej zapuścić korzeni. Być może 

background image

miał to już we krwi. Wracając do domu postanawiał, że się zmieni, ale za każdym razem od 

nowa zaczynał czuć mrowienie w nogach.

Dręczyły go wyrzuty sumienia, ponieważ pod jego nieobecność zbyt wiele obowiązków 

spadało na Idę, ale i to nie wystarczyło, by go powstrzymać. Wiedział, że gdy tylko ktoś 

wspomni przy nim o Finnmarku, zaraz znajdzie się tam myślami.

Za to kiedy był w domu, wykonywał wszystkie cięższe prace. Nosił wodę, zajmował się 

oborą, schodził do piwnicy, jeśli czegoś stamtąd potrzebowali. Ścinał w lesie drewno na opał. 

Wynosił   nawet   pranie.   Jednak   go   nie   rozwieszał.   Wychowanie   brało   górę   nad   dobrymi 

chęciami. Babska robota to babska robota!

Nastał   późny   wieczór.   Sedolf   właśnie   wrócił   z   obory.   Bliźnięta,   które   zdążyły   już 

odkryć, że można baraszkować dłużej, niż zwykle pozwalają im na to dorośli, i że wtedy 

naprawdę jest najprzyjemniej, już spały. Zrobiło się tak późno, że Sedolf i Ida również myśleli 

już o spoczynku. Wiązali z tym nadzieje i oczekiwania. Cudownie jest znowu być razem. Być 

razem na wszystkie możliwe sposoby.

Siedzieli w kuchni. Mimo że w nowym domu było wiele pokoi, młodym nie udało się 

do końca zerwać z przyzwyczajeniami. W chacie na cyplu mieli tylko jedną izbę, w której 

toczyło się codzienne życie. Wiele tutejszych rodzin posiadało jedno pomieszczenie, w nim 

spędzała dzień i noc cała, często liczna rodzina, nierzadko składająca się z kilku pokoleń.

Mieszkańcy   niewielkich   skromnych   izdebek   marzyli   o   większych   domach,   gdy 

tymczasem Ida i Sedolf często celowo zamykali drzwi do pokoju. Udawali, że go tam nie ma, 

znajdowali wzajemną bliskość w pomieszczeniu, w którym czuli się najlepiej. W kuchni.

W pewnej chwili wyraźnie usłyszeli pukanie. Sedolf spojrzał na Idę zdziwiony.

- Reijo? - zgadywał, ale odrzucił tę możliwość. - Ma przecież pełne ręce roboty...

Oniemiał,   kiedy   zobaczył   gościa,   ale   pozwolił   mu   wejść.   Ufał,   że   Ida   zdoła   się 

opanować.

Emil zatrzymał się na środku kuchni. Patrzył na Idę. Wiedział, że go przeklinała, że nie 

życzyła sobie widzieć go we własnym domu.

Bąknął nieśmiało „dobry wieczór”.

Ida nie odpowiedziała.

- Wiele przemawiało za tym, żeby tu nie przychodzić - zaczął. Nie zwrócił uwagi na to, 

że Sedolf zamknął za nim drzwi, po czym przeszedł obok niego i stanął blisko Idy. Żeby nie 

pomyślała,   że   obaj   to   zaplanowali.   -   Nie   pozwól,   by   nasza   dawna   przyjaźń   odeszła   w 

niepamięć, Ida...

- Czego chcesz? - spytała. - Nie mamy już o czym mówić. Sam powiedziałeś, że nie 

background image

żałujesz tego, co uczyniłeś Knutowi i Anjo. To tak, jakbyś uderzył mnie w twarz. Kiedyś 

lubiłam cię, Emil. Byłeś mi drogi.

- Co  się stało,  to się  nie odstanie - rzekł  ciężko.  Stał  z czapką w dłoniach jak  w 

obecności pastora. Ida ledwie to zauważyła. - Żal nic tu nie pomoże. Teraz inaczej na to patrzę. 

Zrozumiałem, że potrzebuję przyjaciół...

- Masz na myśli mnie? - rzuciła niemal pogardliwie. - W takim razie musisz się obyć 

bez przyjaciół, drogi Emilu!

-   W  każdym   razie   Sedolf   a   -   rzekł.   Wydawał   się   niemal   pokorny,   ten   mężczyzna 

posiadający ziemię i las, który w oczach wielu uchodził za bogatego.

- Sedolf jest dorosły i sam o sobie decyduje - odparła chłodno. - Sądziłam, że załatwicie 

swoje sprawy w ten sposób, że nie będziesz musiał tu przychodzić. Jeżeli Sedolf będzie się 

chciał   z   tobą   zobaczyć,   proszę   bardzo.   Nie   będę   go   zatrzymywać.   Nikt   nie   może   nikogo 

zatrzymać siłą. Nie zamierzam też nakłaniać Sedolfa, by dzielił moje zdanie. Nie byłby teraz 

tym, kim jest, gdyby kierował się moimi przekonaniami. Czy kogokolwiek innego.

Emil westchnął.

- Chcę zawrzeć pokój - wykrztusił.

Ida pozostała nieugięta. Dla tego człowieka nie znała litości. Mogła okazać zwyczajną 

uprzejmość, ale nie chciała oglądać go w tych pokojach, w których sam zrywał deski. Pragnęła 

poruszać się po swym własnym domu bez obawy, że się na niego natknie.

- Powinieneś był o tym wcześniej pomyśleć - rzekła słodko. - O spokoju sumienia i o 

tym, że być może ty także będziesz potrzebował przyjaciół. Ale zaślepiła cię chyba nadmierna 

chciwość...

- Ida - wtrącił się Sedolf. Chwycił ją za ramiona i niemal przyparł do krzesła. - Nie 

zwykliśmy kopać leżącego i tego, kto przychodzi na kolanach...

- Nie, my nie - zgodziła się, czyniąc wyraźną aluzję do spóźnionego gościa.

Nie zaproponowała mu, by usiadł. Wyjdzie równie głodny i spragniony, jak przyszedł. 

W tym domu nie może spodziewać się gościnności.

- Jutro rano wyruszam w drogę - rzucił Emil ponad głową Idy, zwracając się tylko do 

Sedolf a. - W pobliżu zabudowań grasuje ryś. Kilka razy dotarł prawie do mojej zagrody. 

Założyłem w górach sidła z przynętą. Muszę do nich zajrzeć. Pójdziesz ze mną?

Sedolfa aż zaświerzbiały ręce. Ida domyśliła się, co czuje. Perspektywa wyprawy na 

polowanie oznaczała nową, ekscytującą przygodę. Dziewczyna wiedziała, że Sedolf tęsknił za 

lasem i górami. Sam chyba też rozmyślał o takiej wyprawie, o zastawieniu sideł na pardwy i 

zające, być może o zdobyciu kilku lisich skór. Dobrze nadawały się na czapki.

background image

Emil również o tym wiedział. Lepszej przynęty nie mógł zarzucić. Ryś to prawdziwe 

wyzwanie dla mężczyzny.

- Wcześnie? Emil skinął głową.

- Zaraz po porannym dojeniu. Muszę się najpierw z tym uporać.

Sedolf zaczerpnął powietrza.

- Dobrze - zdecydował. - Przyjdę po ciebie.

Emil   skinął   głową,   rzucił   krótkie   spojrzenie   na   Idę.   Nie,   nie   ma   tu   już   po   co 

przychodzić.   Głęboko   nacisnął   czapkę   i   wyszedł,   życząc   obojgu   dobrej   nocy.   Starannie 

zamknął za sobą drzwi.

- Ależ on ma tupet! - oburzyła się Ida. - Że też zdobył się na odwagę? Niech mi tylko 

nie wmawia, że bał się tu przyjść! Bardziej prawdopodobne, że chciał zobaczyć tylko, jak 

zareaguję!

Sedolf pogładził ją po włosach.

- Jesteś trochę zbyt nieprzejednana - rzekł cicho. - To jedyna twoja wada, jaką dotąd 

zauważyłem...

Ida   objęła   go   w   pasie,   przytuliła   twarz   do   jego   brzucha.   Pachniał   pracą.   Oborą   i 

morzem, solą i ciepłem. Sobą.

Była   bliska   płaczu.   Sedolf   czuł   to   całkiem   wyraźnie,   czuł,   jak   napięła   wszystkie 

mięśnie, żeby się powstrzymać, drżała. Wreszcie zdołała się uspokoić.

-   Chcesz,   żebym   przymknęła   oczy,   wybaczyła   i   zapomniała?   -   spytała   wtulona   w 

koszulę męża.

Dłońmi gładził jej włosy. Potem rozluźnił twardy węzeł na karku. Rozczesywał palcami 

loki, wyjmował szpilki.

- Jesteś dorosła, Ida - rzekł łagodnie, jak czynił to w chwilach, kiedy był smutny. Użył 

jej własnych słów, których użyła, zwracając się do Emila. - I niezależnie od tego, co bym 

powiedział, to wiem aż nazbyt dobrze, że zachowasz własną wolę. Potrafisz być bardziej uparta 

niż południowo - zachodni wiatr pod koniec zimy. Trzeba o wiele więcej niż moje prośby, byś 

zmieniła zdanie, moja Ido...

- A więc chciałeś, żebym...? - wybuchnęła. Podniosła twarz i spojrzała na Sedolfa. 

Zobaczyła zmęczony, trochę smutny uśmiech na jego ustach. Dostrzegła, że z brązowych oczu 

zniknęła wesołość.

- Cóż - rzekł wreszcie - to nie mojemu bratu wyrządził  krzywdę. Nie mam prawa 

zabierać głosu. Nawet tego nie widziałem...

Ida potrząsnęła głową.

background image

- Na szczęście tego nie widziałeś - stwierdziła. Sama bez trudu przywoływała w pamięci 

obrazy. Wizyta Emila na powrót sprowadziła upiory. Tym bardziej więc miała powód, by nie 

podać   mu   ręki   na   zgodę.   -   Przytul   mnie,   Sedolf   -   szepnęła,   choć   właśnie   ją   trzymał   w 

ramionach. Pragnęła jednak, by znalazł się bliżej, pragnęła czuć uderzenia jego serca, jego poli-

czek przy swoim.

Usiadł obok i objął ją tak mocno, jak prosiła. Oparł policzek o jej czoło.

- Nie powinien był tu przychodzić - rzekł Sedolf po chwili. - Powiedziałem mu, że to nie 

najlepszy pomysł. Wiedział o tym. Ale zdecydował inaczej...

- Nigdy bym cię nie posądzała, że mógłbyś go zaprosić - odezwała się cicho.

- Przez niego znowu się smucisz. A ja chciałbym, żebyś była wesoła, mój aniele. Mamy 

dla siebie tak mało czasu. Nikt nie powinien nam go psuć.

Ida nie odpowiedziała, nie było potrzeby. Emil zdołał już zniszczyć tę chwilę. Oboje 

zastanawiali   się,   czy   właśnie   taki   miał   zamiar.   Czy   wszystkie   te   złote   słowa   o   przyjaźni 

stanowiły tylko zasłonę?

Snuli różne domysły i podejrzenia w stosunku do Emila, ale sam ponosił za to winę. 

Sam przyczynił się do tego, że opuścili go przyjaciele. Mimo że wielu znajomych razem z nim 

wystąpiło przeciw Knutowi, później wszyscy stopniowo zaczęli się odsuwać. Emil stracił na 

tym chyba tyle samo, co Knut. Jeżeli nie zapłacił złotem i majątkiem, to w każdym razie stracił 

szacunek wśród ludzi, a to może być równie trudne do zniesienia jak utrata dóbr materialnych.

- Śpiąca? - spytał Sedolf.

Ida wyśliznęła się z jego ramion i potrząsnęła głową. Z rękoma skrzyżowanymi na piersi 

podeszła do okna. Intymny nastrój, jaki panował tu jeszcze przed chwilą, zniknął. Nie chodziło 

o to, że Ida miała o coś żal do Sedolfa.

Potrzebowała samotności.

Sedolf poczuł, że jego ramiona stały się nagle dziwnie ciężkie, kiedy dostrzegł, że jego 

pogodną i wesołą Idę ogarnęła melancholia. Dopadły ją ciemne myśli, które ściskały czoło jak 

żelazna obręcz. Nie wiedział, co jest ich powodem. Wiedział jednak, że w takich chwilach nie 

potrzebowała ani jego, ani nikogo innego. Pragnęła tylko spokoju.

Nie chciał, by melancholia ogarnęła Idę właśnie teraz. Dopiero co wrócił do domu, jego 

ciało tęskniło do niej. Czuł rodzaj oszołomienia, które rosło, w miarę jak zbliżał się wieczór, 

noc... I wtedy przyszedł Emil...

Przeklęty   Emil!   pomyślał,   choć   wiedział,   że   na   nic   się   nie   zda   przypisywanie 

komukolwiek winy.

- Położę się - oznajmił. Nie miał odwagi dotknąć Idy. Stała przy oknie wyprostowana 

background image

niczym młoda brzoza. Wpatrzona gdzieś daleko nie widziała nic. Albo wszystko.

Skinęła głową. Słyszała, co powiedział.

- Muszę wcześnie wstać - dodał nie bez goryczy. Pożałował, że zgodził się wyruszyć z 

Emilem, choć kusił go taki wypad w góry. - Jeśli nie chcesz, to nie pójdę - zreflektował się 

nagle. Miał nikłą nadzieję, że wpadła w ten niedobry nastrój tylko z powodu owej planowanej 

wyprawy na rysia. - Powiem Emilowi, że nie mogę...

Wtedy na niego spojrzała. Jej oczy pociemniały, stały się niezgłębione, wydawały się 

niemal czarne. Pokręciła głową.

- Idź z nim. Nie myśl, że to dlatego, że zamierzacie zrobić coś razem. To coś we mnie, 

Sedolf. We mnie samej.

Przez jej bladą jak śnieg twarz przebiegł uśmiech szybki niczym drgnienie.

Sedolf   chciał   ogrzać   Idę   przy   swej   piersi,   ale   nie   miał   odwagi.   Nie   miał   odwagi 

wtargnąć w owe ciemne zakamarki jej duszy. Zresztą nawet by go tam nie wpuściła...

Sam wśliznął się pod pierzynę. Była zimna i chociaż stopniowo się ogrzewała, jeszcze 

długo drżał z zimna. Ów chłód brał się też z duszy, tak jak dziwna posępność Idy. Tylko że Ida 

nie potrafiła wytłumaczyć swego  stanu, on zaś wiedział,  dlaczego  marznie - zdawał  sobie 

sprawę, że się boi.

Ida oparła czoło o zimną szybę. Przez kilka sekund czuła ulgę, po chwili jednak szyba 

ogrzała się od gorącego czoła. W pobliżu ust utworzyły się plamy pary.

Na zewnątrz panowała gwiaździsta noc. Nad górami zawisł księżyc. Sierp kaleczący 

nocne niebo, które zakrwawiło gwiazdy.

Dlaczego we wszystkich obrazach, które widziała Ida, pojawiał się ból?

To przede wszystkim duma nie pozwoliła jej rozmawiać z Emilem. Właściwie nie czuła 

nienawiści, tylko gorycz. Nie chciała zrozumieć, co nim kierowało, ale teraz w głębi duszy było 

jej go żal.

Już opłacił swoją winę. Ze zdumieniem obserwował to, czego się nie spodziewał. Chyba 

nie przypuszczał, że ktokolwiek odwróci się do niego plecami. Tyle przecież posiadał. Pewnie 

zapomniał, że różnice majątkowe mogą stwarzać dystans, między bogatym a biednym może 

powstać wysoki mur.

Kiedy   Emil   był   chłopcem,   fakt,   że   jego   rodzice   byli   zamożni,   nie   miał   większego 

znaczenia. Ale kiedy sam przejął gospodarstwo, wzniósł się o szczebel wyżej. A nikt nie lubi, 

gdy patrzy się na niego z góry. Ten, kto się wspina, musi mieć dość rozumu, by czasem 

schodzić też na dół, do tych, co tam zostali.

Emil   o  tym zapomniał.   I  dlatego   Ida  mu  współczuła.  Ale   to  jeszcze   mało,   by  mu 

background image

wybaczyć...

Jeśli ktoś ją rozczarował, pamiętała to bardzo długo.

Sedolf z pewnością miał rację, mówiąc, że sama na tym traci. Nazwał to gniewem, ale 

ona uważała, że to raczej rozczarowanie. Kochała ludzi, bez obawy otwierała się przed nimi, 

nigdy nie pomyślałaby o nich nic złego. Sądziła, że patrząc w ich twarze, patrząc im w oczy, 

pozna, czy są szlachetni. Czy są warci, by serdecznie przygarnąć ich do serca. Sądziła, że kilka 

słów wypowiedzianych w zaufaniu pozwoli jej ujrzeć prawdziwy obraz człowieka, którego ma 

przed   sobą.   Sądziła...   a   tymczasem   popełniała   potworny   błąd.   Przyjmowała   maski   za 

prawdziwe oblicza.

To nie gniew. To rozczarowanie.

I nie z powodu Emila...

Znów przycisnęła do szyby czoło, potem policzek.

Zdawała sobie sprawę, że nie wystarczy zamknąć oczy, by cienie zniknęły. Gdyby 

rozejrzała się dokoła, zaraz zaczęłyby wyłazić z kątów.

Nie z powodu Emila czuła największe rozczarowanie, ale o tym nie może powiedzieć 

Sedolfowi.

background image

5

Ida   nie   obudziła   się,   kiedy   Sedolf   wychodził,   on   zaś   spal,   kiedy   się   kładła.   Ale 

dotrzymał obietnicy danej Emilowi. Ida zrozumiała, jakie to dla niego ważne.

Sedolf spotkał Emila  przed oborą. Młody gospodarz sprawił  sobie broń myśliwską. 

Sedolf obejrzał ją z podziwem, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że sztucer stanowi część 

zapłaty za donos na Knuta.

- Sądziłem, że się rozmyślisz - rzekł Emil, patrząc z ukosa. Siedział pewny siebie na 

schodach obory. Dokładnie zasznurował wysokie buty, mocno nacisnął czapkę na czoło. Sakwa 

leżała obok.

Sedolf wzruszył ramionami. Nie przyznał się, że niewiele brakowało, by się wycofał. 

Nie chciał dawać Emilowi powodu do satysfakcji.

- Potrafi być surowa, jeżeli chce - dodał Emil. Sedolf i na to nic nie odpowiedział. Nie 

przyszedł tu rozmawiać o Idzie, zresztą Emil nie ciągnął dalej tego tematu.

- Znalazłeś jakiś ślad? - spytał Sedolf, kiedy ruszyli w stronę lasu, ku górom.

Emil przytaknął.

- Przy najdalej wysuniętej części ogrodzenia. Złodziejaszek nie znajduje chyba dość 

jedzenia w lesie, dużo śniegu spadło w tym roku. Sądzę, że i zajęcy jest mało. Nie widziałem 

ich zbyt wiele. Ani ich śladów. Pardw też jak na lekarstwo. Sidła prawie puste. A to, co się 

złapie, pada łupem rysia. Większość ludzi po tej stronie strumienia straciła przez tego kota 

schwytaną zdobycz. Tak więc nie tylko ja go ścigam.

- Ma piękne futro - zauważył Sedolf, uśmiechając się krzywo.

Pomyślał,   jak   to   przyjemnie   wciągać   głęboko   w   płuca   czyste,   mroźne   powietrze. 

Odciskać zimie ślady nart, przemykać między sosnami, poczuć na twarzy osypujący się z gałęzi 

śnieg, tak lodowaty, że niemal parzył, i tak ulotny, jak pieszczota natury. Po chwili zostawała 

po nim tylko woda.

Las wciąż spowijał mrok, drzewa rzucały długie cienie. Śnieg przypominał pokruszony 

lód, zmrożony po odwilży. Zbity w grudki chrzęścił pod nartami. Dobrze się ślizgały - Sedolf 

nasmarował je dziegciem przed wyruszeniem na Lofoty. Mało ich używał tej zimy. Zostawiały 

nadal ciemne smugi.

Dobrze było znowu rozruszać ciało. Stawiać kijek ukosem do śladu nart, odpychać się i 

sunąć naprzód prawie bez wysiłku. Płynąć po ziemi, tak jak potrafił pływać po morzu.

Emil biegł  przodem, podążał starym śladem. Sam najlepiej wiedział, gdzie zastawił 

sidła. Utrzymywał takie tempo, że nie mogli rozmawiać.

background image

Sedolfowi to odpowiadało. Wystarczyło mu wdychanie rześkiego zapachu zimowego 

lasu, tak odmiennego od zapachu morza, tak świeżego, pełnego tajemnic z lat dzieciństwa, 

którego   już   dokładnie   nie   pamiętał,   tak   znajomego.   Sedolf   odbierał   wrażenia   każdym 

skrawkiem odkrytej skóry, w którą mróz z upodobaniem wbijał zęby. Chłopak zaczynał doce-

niać to wszystko, co miał na co dzień wokół siebie, ale czego niemal nie zauważał.

Zaszli całkiem wysoko, kiedy Emil wreszcie się zatrzymał. Las sosnowy przeszedł w 

rzadszy liściasty. Rosły tu w pełnej harmonii brzozy, wierzby i olchy. Niektóre proste, o pniach 

grubych jak udo Sedolf a, pewnie postawiły sobie za cel dosięgnąć nieba, inne tkwiły w ziemi 

powykręcane w swych wczesnych dziecięcych latach przez kapryśne wiatry. Owo bogactwo 

natury syciło oczy. Wystarczająco długo Sedolf oglądał tylko skały, kamienie i morze.

Znajdowali się na długim, łagodnym stoku, prowadzącym od stóp góry. Karłowaty las z 

uporem czepiał się jałowego skalistego podłoża. Z biegiem czasu wytworzył warstwę gleby 

również dla wrzosów i mchów, które teraz spoczywały pod białym puchem. Sedolf przywołał w 

wyobraźni obraz gór w lecie. Znał tutaj chyba każde wzniesienie, każde drzewo. Jako dziecko 

biegał tu niczym owca na letnim wypasie. Odpoczywał na mchu, kładł się na brzuchu i pil wodę 

z szemrzącego strumyka, który teraz spał gdzieś pod śniegiem. Wspinał się na drzewa, strugał u 

stóp góry fujarki - ich wysokie tony wzbijały się ku niebu, nigdy nie docierając do wioski. 

Może to i dobrze.

Emil znalazł sidła. Przynęta została do połowy zjedzona. Ale to nie ryś ją naruszył. W 

pułapce leżał lis - patrzył przed siebie szklistymi martwymi oczyma. Emil wyciągnął zwierzę z 

sideł i włożył je do worka.

Wyprostowując się, rzucił szybkie spojrzenie na osadę. Ku jaśniejącemu niebu unosiły 

się wąskie smużki dymu. Ludzie uporali się z pracą w oborach, i z nastaniem nowego dnia 

rozpalili w piecach, by przegonić chłód ze swych domów.

Rozwidniło się na tyle, że można było sobie nawzajem zajrzeć w oczy.

Emil spoglądał  w górę ku największej stromiźnie - zbocze tworzyło występ i dalej 

wznosiło się niemal pionowo. Ale przy odrobinie wysiłku można by wspiąć się na szczyt, nawet 

w zimie. Chyba że ktoś cierpi na lęk wysokości lub ma za słabe ręce i nogi.

- Zastawiłeś więcej sideł? - spytał Sedolf. Mógłby śmiało zgadywać, gdzie przyjaciel 

prawdopodobnie je umieścił.

- Jeszcze osiem - odpowiedział  Emil. - Ale tych bliżej wioski nie ma nawet sensu 

sprawdzać. Chyba że w powrotnej drodze. Tuż przed waszym powrotem z Lofotów nastała 

odwilż. Śnieg częściowo stopniał i odsłonił miejscami ziemię. To mogło zwabić ptaki, tak więc 

ryś prawdopodobnie zdobył nieco pożywienia i nie zapędzał się w pobliże zabudowań. A zatem 

background image

powinniśmy przede wszystkim sprawdzić pułapki zastawione wysoko w górach. Zgadzasz się 

ze mną?

Sedolf skinął głową.

- Dużo ich tu jest?

- Cztery. Emil wskazał na rozpadlinę po prawej stronie.

-   Jedną   zastawiłem   tu   na  skałach,   tuż   przed   szczeliną.   Nie   zdziwiłbym   się,   gdyby 

niedaleko   ryś   miał   legowisko,   bo   znalazłem   w   pobliżu   całkiem   sporo   śladów.   Drugą 

umieściłem jeszcze wyżej, a dwie pozostałe też wysoko, ale bardziej na lewo.

Sedolf ocenił miejsca wybrane przez Emila i z uznaniem pokiwał głową. Emil znał się 

na rzeczy.

- Poza moimi są jeszcze inne pułapki - dodał Emil. - Jak mówiłem, cała wieś ściga tego 

łobuza.

- Jesteście pewni, że to samiec? Emil przytaknął.

- Wskazuje na to sposób znakowania terenu. Poczekaj tylko, jak zobaczysz tropy. Łapy 

ma tak wielkie jak pięści mężczyzny. Ponieważ niedawno była odwilż, stare ślady są większe. 

Ale powinniśmy też znaleźć nowe. Wystarczy tylko poszukać.

- To piękne zwierzę - rzekł Sedolf trochę smutno, kiedy pięli się w górę. Zrobiło się tak 

stromo, że nie mogli już posuwać się płynnie, jednak nie zdecydowali się zdjąć nart. Woleli to, 

niż brnąć po pas w mokrym białym puchu. - Szkoda go zabijać. Ryś ma w sobie pewnego 

rodzaju dostojeństwo.

- Nie jest taki dostojny, kiedy skrada się do naszych obór - rzekł Emil sucho. - Nie jesteś 

dostatecznie długo gospodarzem, by odczuć to na własnej skórze. Nie wiesz, jakie to okropne 

znaleźć   rozszarpaną   owcę.   Nasze   zwierzęta   nie   mają   żadnych   szans   przy   tym   sprytnym  i 

wyrachowanym myśliwym. Nie można być tak litościwym, mój drogi Sedolfie.

Sedolf nie potrafił wytłumaczyć, że nie o litość tu chodzi. Nazywał to respektem. Czuł 

ten respekt również w stosunku do dzikich zwierząt, które wyrządzały wiele szkód. Naprawdę 

uważał, że ryś jest pięknym zwierzęciem.

- Może i masz rację, Emilu - przyznał. - Co ja mogę o tym wiedzieć? Polowałem tylko 

na Lofotach. I nawet gdyby dorsz na haczyku mógł krzyczeć, nie darowałbym...

Emil się roześmiał. Na moment odnaleźli dawny wspólny ton, coś między pleceniem 

głupstw a powagą.

Tuż przed rozpadliną skalną śnieg wydawał się bardziej ubity. Tworzył duże połacie 

szreni, ponad którą wystawały spore kamienne bloki. Szaroczarne z zielonymi plamami mchu 

były niczym baczni zwiadowcy wiosny, która już się zbliżała, choć niezmiernie wolno.

background image

Wysunęli stopy ze skórzanych wiązań nart, unieśli deski i ustawili je w zaspie. Obok 

wepchnęli kijki.

Emil dobrze pilnował broni. Ruszyli w stronę szczeliny.

Przynęta z sideł zniknęła.

- Tu również zostawiłem zająca - oznajmił Emil, choć trudno byłoby to stwierdzić na 

podstawie żałosnych resztek. Widoczne wokół ślady świadczyły o tym, że tym razem to nie 

sprawka lisa, lecz najprawdopodobniej zwierzęcia, którego szukali. Na śniegu odcisnęły się 

potężne łapy kota.

- Za słabe sidła - uznał Sedolf. - Musi być bardzo silny. Ale trochę krwawił...

Emil skinął głową.

- Tak, to nie jest krew przynęty - przyznał, patrząc na brunatnoczerwone plamy na 

śniegu. Nie było ich wiele, ale za to wyraźne. - Zając był martwy. I zamrożony na kamień.

Następnie sprawdził, co pozostało z pułapki. Sporządził wymyślny mechanizm z żerdzi, 

znacznie większy i solidniejszy od tego, w który chłopcy zwykle łapią gronostaje.

Dlaczego ryś się nie złapał?

Prawdopodobnie albo zmyślna pułapka nie zadziałała tak jak powinna, albo też bestia, 

którą tropili, jest silniejsza i sprytniejsza, niż sądzili.

Zobaczyli, że ślady rysia prowadzą wyżej. W rejony, gdzie najtrudniej się dostać.

Emil   i   Sedolf   wymienili   spojrzenia.   Podjęcie   decyzji   zabrało   im   kilka   sekund. 

Przywiodła ich tutaj drżąca ciekawość z lat chłopięcych. Teraz wszystko działo się naprawdę, 

lecz   jednocześnie   wydawało   się   zabawą.   Niebezpieczną   zabawą,   ale   pokusa   okazała   się 

silniejsza niż jakiekolwiek rozsądne argumenty. W duszach tych dorosłych mężczyzn nadal 

pozostało wiele z chłopców.

Nie   zamienili   ani   słowa.   Żaden   nie   ponosił   odpowiedzialności   za  podjęcie   decyzji, 

podjęli ją obaj. Musieli, po prostu musieli pójść kluczącym śladem. Niezależnie od tego, dokąd 

prowadził, musieli nim podążyć.

Na początku ruszyli lekkim truchtem. Ogarnęło ich takie podniecenie, że zapomnieli o 

ostrożności.   Ale   wkrótce   się   opamiętali;   lodowate   powietrze,   które   jak   igły   kłuło   płuca, 

ostudziło nieco ich zapał. Zwolnili, zatrzymali się i przyjrzeli śladom. Przykucnęli, ich głowy 

znalazły się blisko siebie. W tym momencie zapomnieli już o wszelkich wzajemnych urazach.

Teren stał się tak stromy, że posuwali się jeszcze wolniej. Szli pod górę, powoli, krok za 

krokiem.   Emil   wspinał   się   pierwszy.   Starannie   wybierał   miejsca,   w   których   mógł   znaleźć 

oparcie dla dłoni. Ostrożnie stawiał stopy.

Sedolf miał prostsze zadanie, nie musiał się zastanawiać nad wyborem trasy. Ale nie 

background image

uchylał się od udzielania rad Emilowi, których ten posłuchał w kilku przypadkach.

- Potrafisz zrozumieć, jakim cudem ten zwierzak tu wszedł? - jęknął Sedolf za plecami 

Emila.

- Cztery łapy i pazury, którymi mocno się wczepia, dają mu nad nami przewagę - odparł 

Emil.

Ryś posiadał jeszcze jedną umiejętność - doskonale skakał. Ani Emil, ani Sedolf nie 

zaryzykowaliby skoku, skoro poniżej znajdowała się naga skała, czarna i błyszcząca, niczym 

skorupką pokryta teraz połyskliwą cieniutką warstwą lodu.

Oni mogli tylko wspinać się z mozołem. Być może zbytnio ryzykowali, ale uważali, że 

są dostatecznie ostrożni. Czuli, jak krew pulsowała w koniuszkach palców. Bolały ich łydki i 

uda. Czuli jednocześnie przyjemność i ból. Natężali wszystkie zmysły. Uświadamiali sobie 

niejasno, że może się nie udać.

Przemieszczając ostrożnie ręce i nogi posuwali się dalej ku szerokiej skalnej półce. 

Latem dojście w to miejsce wydawało się igraszką, o tej porze roku okazało się wyczynem.

Świadomi celu powoli zmierzali naprzód. Dotarli tuż pod półkę, zdołali wciągnąć się na 

nią na rękach.

Przystanęli zdyszani. Musieli chwilę odpocząć przed dalszą drogą.

Półka była szeroka. Mógł się na niej położyć w poprzek mężczyzna słusznego wzrostu, 

a mimo to nogi nie wystawałyby mu poza krawędź.

Po zagłębieniu w śniegu poznali, że odpoczywał tu ryś. Z tego miejsca roztaczał się 

rozległy widok na wioskę.

Na   wschodzie   różowiło   się   niebo,   iskrząco   białe   grzbiety   gór   odcinały   się   na   tle 

nieboskłonu. Nieco dalej w dole wyłaniał się las, szarozielony, jakby okopcony. Tylko z bliska 

wydawał się zielony. Światło poranka potrafiło oszukać wzrok.

- A więc dotarliśmy - rzekł Emil z triumfem. - Nie było tak trudno, prawda, stary?

Sedolf uśmiechnął się i otarł czoło gołą dłonią. Rękawiczki mu przemokły, wolał je 

zdjąć. Nie czuł zimna.

- Ryś musi być gdzieś tu w pobliżu - zauważył. Powyżej dostrzegł inną półkę. Węższą 

niż ta, na której stali, jednak leżał na niej stos kamieni, zasłaniający widok. Za nim mogła 

znajdować się niewielka jama...

Emil pomyślał o tym samym. Wymienili spojrzenia.

- Mam przecież broń - rzekł Emil z pewnością siebie w głosie.

-   A   ja   nóż.   Porządny   nóż   -   dodał   Sedolf.   Jednak   w   głębi   duszy   nie   czul   się   tak 

bezpieczny, jak starał się po sobie pokazać. Wolałby, żeby ryś złapał się w jedną z pułapek 

background image

Emila, niż by go mieli wytropić. Wiedział bowiem, że zwierzę było ranne, a więc agresywne. 

W dodatku tu, w górze, ten dziki kot miał nad nimi przewagę...

- Boisz się? - spytał Emil. Oczy mu błyszczały, ale to pewnie dlatego, że trochę wiało. I 

z powodu chłodu.

- Raczej jestem ostrożny - sprostował Sedolf z uśmiechem. Żaden z nich nie przyznałby 

się do strachu, choć teraz czuli go obaj.

- Ostrożność nie zawadzi - zgodził się Emil. - Uważasz, że powinniśmy się odważyć 

wejść wyżej?

-  Cóż...  -  Sedolf  zwlekał  z  odpowiedzią.  Napotkał   wzrok Emila  i  już wiedział,  co 

powiedzieć. Podobnie jak w chłopięcych latach żaden z nich nie mógł okazać się gorszy. - 

Skoro wdrapaliśmy się aż tutaj, szkoda, by cały wysiłek poszedł na marne.

Emil uśmiechnął się:

- Wreszcie mówisz jak dawniej. Jeżeli ryś nie jest ranny, to w szczelinie go nie ma. 

Natychmiast by czmychnął gdzieś w bok...

Sedolf spojrzał na Emila i potrząsnął głową.

- Mylisz  się - rzekł krótko. Podszedł do krawędzi,  wychylił  się i zerknął na półkę 

wystającą niemal wprost nad ich głowami. Wskazał palcem. - Z tej półki nie ucieknie żadne 

zwierzę, dopóki tu stoimy. To jedyna droga.

- Nie jestem taki pewien - odrzekł Emil, ale bez przekonania. - Zresztą nie możemy stąd 

zobaczyć wszystkiego - dodał.

Sedolf upierał się przy swoim.

-   Mimo   to   możliwe,   że   zwierzę   nie   może   stamtąd   uciec,   dopóki   tu   stoimy.   Jego 

kryjówka dla nas może być pułapką. Jeżeli w ogóle tam jest jakaś kryjówka...

- Za dużo tego gadania - rzucił niemal zirytowany Emil. - Jeżeli nie pójdziemy wyżej, 

niczego się nie dowiemy.

Sedolf cofnął się od krawędzi.

- Nie próbowałem odwieść cię od zamiaru pójścia w górę - odparł ostro Sedolf. Niech 

Emil sobie nie myśli, że on jest tchórzem!

- Będziemy uważać - rzekł Emil. Wydawał się taki zdecydowany, jakby musiał coś 

udowodnić. - Będziemy bardzo ostrożni. Ale nie trzęsiemy portkami, co?

Sedolf   przytaknął,   choć   wiedział,   że   teraz   zachowują   się   jak   nieodpowiedzialni 

smarkacze.

-  Pójdę pierwszy  -  zdecydował.  -  Teraz  moja  kolej.  Emil  naturalnie   zaprotestował. 

Przecież to on posiadał broń.

background image

Sedolf prychnął:

- I tak nie będziesz strzelał, wisząc nad krawędzią!

Przejął przewodnictwo. Natychmiast poczuł się lepiej. Przemknęło mu przez głowę, że 

nigdy nie przyzna się do tego Idzie. Jak wiele razy wcześniej z pewnością by powiedziała, że 

mężczyźni nigdy nie wyrastają z wieku chłopięcego. Nie miał ochoty tego słuchać.

Ale zachował się po szczeniacku...

Drugi odcinek pokonywali o wiele szybciej. Mimo że byli przemoknięci i bolały ich 

koniuszki palców, szło im dużo lepiej. Droga okazała się łatwiejsza, skała nie była tak gładka, 

znajdujące się na niej niewielkie półki, występy i kamienie mogły służyć za stopnie.

Sedolf nie mógł zobaczyć Emila, ale słyszał chrzęst kamieni, kiedy tamten stawiał na 

nich stopę i piął się do góry.

- To zabawa - zawołał Emil, a w jego głosie brzmiał wesoły śmiech.

To prawda.

Sedolf   bez   trudu   wybierał   trasę,   którą   powinni   iść.   Zupełnie   jakby   skała   sama 

wskazywała mu drogę.

Wspinaczka rzeczywiście wydawała się zabawą.

Tak było, dopóki Sedolf nie usłyszał krzyku, a potem uderzenia kamieni o kamienie.

Nie mógł odwrócić się od razu, musiał wspiąć się trochę wyżej, znaleźć lepsze oparcie 

dla stóp, zanim spojrzał w stronę lasu i przepaści.

Krzyk zamilkł. Emila z tyłu nie było. Sedolf przytrzymał się mocniej, stanął pewniej. 

Mógł się nieznacznie wychylić.

Zobaczył ślady na półce, na której odpoczywali.

Emil nie zdołał się jej złapać, chociaż próbował, o czym świadczyły zagłębienia w 

śniegu. Spadł na gładką skałę w dole.

To stało się tak łatwo.

Sedolfowi przemknęło przez głowę, że Emil nie zachował należytej uwagi. Wystarczyło 

kilka sekund. Potraktował to zbyt lekko, jak zabawę, i stracił oparcie. Tutaj, gdzie wydawało się 

to prawie niemożliwe. Tu, gdzie nawet dziecko bez trudu by przeszło.

Gdyby Emil szedł pierwszy...

Gdyby...

Sedolf musiał zejść.

Zerknął w dół. Nie mógł dojrzeć Emila. Zasłaniała mu widok wystająca niżej półka. 

Jednak dobrze zdawał sobie sprawę, co znajdzie u stóp skały. Na samą myśl poczuł potworny 

ucisk w żołądku, a z czoła spływały mu krople potu, wpadając do oczu. A może płakał...

background image

Zapomniał   o   rysiu.   Musiał   zejść   na   dół   jak   najszybciej   i   jednocześnie   możliwie 

najostrożniej. Nie mógł sobie pozwolić na chwilę nieuwagi.

Sedolf przełknął, na chwilę przymknął oczy. Oparł czoło o skałę, pozwolił, by jej chłód 

i wilgoć je trochę ostudziła.

Nie wolno mu stracić głowy, bo teraz wszystko zależy od niego. Musi znaleźć Emila.

Zaczerpnął powietrza i nie patrząc w dół, zaczął mozolnie zsuwać się po skale.

Wokół panowała absolutna cisza.

background image

6

Zejście ze skały wymagało od Sedolfa niemal nadludzkiego wysiłku. Otarł twarz o 

kamienie, krwawił trochę na czole, ale ledwie zwrócił na to uwagę. Kilku drobnych draśnięć nie 

da się uniknąć, poza tym wydawały się bez znaczenia. Rękawiczki zdjął. I tak były całkiem 

mokre, poza tym gołymi rękoma pewniej chwytał się występów. Sakwa na plecach ciążyła, ale 

jej nie zrzucił. Przy każdym oddechu bolało go w płucach.

Walczył z ogarniającym go zwątpieniem, starał się zagłuszyć krzyk przyjaciela, który 

ciągle rozbrzmiewał mu w uszach.

Ostatni odcinek pokonał, zeskakując w śnieg pokryty warstwą lodu.

Zetknięcie z ziemią odebrało Sedolfowi dech w piersiach. Zdążył ugiąć kolana tuż przed 

upadkiem, ale mimo to dotkliwie odczuł jego skutki.

Zamroczyło go na moment. Jedno ramię sakwy się zerwało - bez zastanowienia odrzucił 

ją na bok. Przeczołgał się po śnieżnej skorupie, czuł, jak się pod nim topi, jak wilgoć przenika 

przez spodnie na kolanach. Zgrabiały mu dłonie. Wreszcie zdołał wstać. Nogi mu drżały, w 

łydkach nadal odczuwał ból.

Chwiejnie   ruszył   przed   siebie.   Przedzierał   się   przez   gęsty,   sięgający   mu   do   pasa 

wierzbowy zagajnik. Minie jeszcze sporo czasu, zanim krzewy wypuszczą pąki.

Sedolf łukiem ominął skałę, by nie wpaść w szczelinę lub nie wywołać lawiny.

Wreszcie  zobaczył  Emila  i  podziękował   losowi,  że  chłopak  nie  spadł  na  kamienne 

osypisko. Niestety wiatr omiótł ziemię ze śniegu i teraz zdawała się niemal naga. Pokrywała ją 

warstwa wrzosów, ale rzadkie kępy nie mogły złagodzić skutków upadku.

Sedolf ukląkł obok przyjaciela.

Emil miał zamknięte oczy i otwarte usta. Sedolfowi wydało się, że zamarł na nich 

krzyk. Ta myśl przepełniła go grozą. Opuchniętymi, obtartymi opuszkami palców dotykał szyi 

Emila.  Znalazł  miejsce,  gdzie  powinien  bić  puls,  jednak w  palcach   brakowało  mu czucia. 

Pochylił się niżej, starał się dostrzec pulsowanie gołym okiem. Bez powodzenia. Przytrzymał 

dłoń nad ustami Emila, ale nie wyczuł oddechu.

Zauważył   krew   na   głowie   przyjaciela,   ale   miał   nadzieję,   że   czaszka   nie   została 

uszkodzona. Przeszedł go dreszcz, przez głowę przebiegały mu ponure myśli.

Emil upadł na prawy bok, tułów przygniatał mu jedno ramię. Sedolf bał się, że ruszając 

go może mu jeszcze bardziej zaszkodzić, ale też nie mógł Emila tak zostawić. Uświadomił 

sobie, że jeżeli ryś jest w pobliżu, zwietrzy zapach krwi i może się tu pojawić.

Znowu te okropne myśli...

background image

Ramię wyglądało na złamane. Również prawa noga wydawała się uszkodzona.

Sedolf pomyślał, że Emil mógł doznać jakichś obrażeń wewnętrznych, ale dopóki leży 

nieruchomo, nie będzie kaszlał krwią...

Zdjął kurtkę i otulił nią leżącego. Wyjął zza pasa nóż i zabrał się do budowy czegoś w 

rodzaju sań, używając do tego gałązek oraz nart Emila.

Ręce potwornie mu drżały, oddychał nerwowo, urywanie. Lał się z niego zimny pot, 

mimo że przemarzł do szpiku kości.

Nie  miał  pojęcia,  ile  czasu zabrało mu zbudowanie odpowiednio szerokich  sań, by 

zmieściło się na nich ciało Emila. Odnosił wrażenie, że powinno się już zacząć lato, kiedy 

ostrożnie uniósł przyjaciela i położył na saniach, a następnie mocno go przywiązał rzemieniami 

wyciągniętymi z obu sakw - dobrze, że Emil miał swoją na plecach, bo osłoniła je nieco w 

chwili upadku.

Broń została na śniegu. Sedolf w ogóle o niej nie pomyślał.

Przepchnął   sanie   do   miejsca,   gdzie   stały   jego   narty.   Wsunął   stopy   w   wiązania   i 

przymocował sanie mocno do pasa za pomocą sznura splecionego z wierzbowych witek - 

powinien przez jakiś czas wytrzymać; kiedy się przetrze, trzeba będzie zrobić nowy.

Sedolf zmarzł na kość. Swoją czapkę podłożył pod głowę Emila, kurtką go okrył. Został 

tylko w grubym wełnianym swetrze naciągniętym na koszulę i teraz wiatr przeszywał go na 

wskroś. W dodatku zapomniał rękawiczek.

To wszystko jednak nie miało w tej chwili znaczenia.

Najkrótsza  droga  do  wsi prowadziła prosto w dół. Jeśli  minie  ten zagajnik,  będzie 

musiał pokonać już tylko niski las, tam gdzie młode drzewa przebiły się przez warstwę popiołu 

po wielkim pożarze. To spory kawał drogi, w dodatku wyboistej i stromej. Niech się dzieje co 

chce, Emil musi jak najszybciej znaleźć się w domu.

Sedolf   wbił   kijek   w   śnieg   tuż   obok.   Trzymał   go   tak,   co   pozwoliło   mu   zachować 

właściwy kierunek, mimo że ciężkie sanie sunęły po twardym podłożu z dużą prędkością.

Kilka   razy   omal   się   nie   przewrócił.   Nagle   pojawiały   się   na   drodze   pieńki,   kępy 

wrzosów, kamienie i powalone wiatrem nieduże drzewa, ale jakimś cudem zdołał je ominąć.

Wolał nie myśleć o tym, że Emilem mocno trzęsie. Taka szaleńcza jazda mogła mu 

zaszkodzić.   Co   gorsza,   Emil   bardzo   długo   przebywał   na   mrozie.   Może   też   umrzeć   z 

wychłodzenia.

Jeżeli jeszcze nie umarł.

Całkiem możliwe, że Sedolf pędził na łeb na szyję przez las, ciągnąc za sobą zwłoki.

Starał się nie dopuszczać do siebie takiej myśli.

background image

Całą swą uwagę skupił na wyborze drogi. Uznał, że nie ma po co jechać z Emilem do 

jego gospodarstwa. Nikt tam na niego nie czekał. Postanowił zawieźć go do swojego domu. 

Ufał, że Ida wykaże dość rozsądku i opanowania wtedy, gdy on sam z przerażenia nie będzie 

zdolny do działania...

W końcu Sedolf zostawił za sobą wszystkie wzniesienia i teraz musiał po prostu iść. Nie 

miał   odwagi   spojrzeć   za   siebie.   Wiedział,   że   Emil   wciąż   spoczywa   na   prowizorycznych 

saniach, poznawał to po ciężarze. Nie miał jednak pojęcia, w jakim jest stanie po upadku i kar-

kołomnym zjeździe w dół przez występy i kamienie.

Wyobraźnia podsuwała Sedolfowi obraz mężczyzny w czarnym płaszczu z kosą w ręku, 

siedzącego okrakiem na nogach przyjaciela. W jednej chwili sanie wydały mu się dwa razy 

cięższe.

Wykrzesał   z   siebie   resztki   siły.   Przemierzał   pokryte   śniegiem   mokradło,   miał   już 

niedaleko. Wiedział, gdzie jest.

Znalazłszy się przed domem, zmierzał ku drzwiom, waląc kijkiem w ścianę. Ida musi to 

usłyszeć! Sam nie zdoła wnieść Emila do środka. Ledwie starczyło mu sił, by wysunąć stopy z 

wiązań nart.

- Co u licha...?! Poskutkowało. Ida szybko wyszła na schody, ale zaraz stanęła jak 

wryta. Słowa zamarły jej na ustach, kiedy zobaczyła mężczyznę na saniach.

- Co się stało? - wykrztusiła w końcu, zbiegając drobnymi kroczkami ze schodów. 

Upadla na kolana obok Emila i patrzyła to na niego, to na Sedolfa. - Co się stało? - powtórzyła, 

mocując się z rzemieniami, które krępowały Emila.

Sedolf podał jej nóż.

- Musisz je rozciąć - rzekł bezbarwnie. - Zawiązałem najmocniejsze węzły, jakie znam.

Zrobiła, jak jej poradził. Zobaczyła krew na twarzy Emila. Jego prawe ramię zwisało 

bezwładnie.

- Spadł ze skały - wyjaśnił Sedolf. Sanie nadal miał przywiązane do pasa. Ida bez słowa 

przecięła wierzbowe witki.

- Musisz mi pomóc - rzekła. Chwilę trwało, zanim dotarło do niego znaczenie słów 

żony. Czuł, że traci przytomność. - Nie możesz mnie tak zostawić, Sedolf! - powiedziała niemal 

surowo. - Sama nie wniosę go do domu. Musisz mi pomóc!

Skinął głową, przynajmniej tak mu się wydawało. Widział Idę jak przez mgłę. Chwyciła 

Emila pod ramiona, podparła go. Sedolfowi kazała chwycić za stopy, tam gdzie najlżej, jednak 

on ciągle odnosił wrażenie, że na nogach Emila siedzi mężczyzna z kosą, i mimo pomocy Idy 

czuł, że dźwiga ogromny ciężar.

background image

Wnieśli Emila do środka, do izby, i położyli na solidnej sofie. Sedolf ledwie puścił nogi 

przyjaciela, zachwiał się i osunął na ścianę.

- Jak to się mogło stać? - dosłyszał pytanie Idy, ale jej nie widział. Nie był w stanie 

otworzyć oczu, kręciło mu się w głowie. - Dzieci są w kuchni. - Głos Idy stał się bardziej 

odległy. Po chwili jakby powrócił, żeby znowu się oddalić. - Musisz zamknąć drzwi wejściowe, 

Sedolf! A potem idź do kuchni i przypilnuj dzieci!

Usłuchał. Zamknął drzwi, choć przyszło mu to z trudem. Następnie usiadł w miejscu, 

gdzie, jak mu się wydawało, stała skrzynia na drewno. Trafił na sam brzeg. Czuł, jak dociera do 

niego ciepło od pieca, ogrzewa jedną stronę ciała. Usłyszał tupot drobnych stopek. Poczuł 

cztery rączki chwytające go za spodnie poniżej kolan. Jego uszu dobiegł ożywiony, niewyraźny 

szczebiot. Zrozumiał, że dzieci chcą na kolana.

Bał się, że zaraz straci przytomność, że dzieci się poparzą. Zdołał się przesunąć na 

przeciwległy brzeg skrzyni,  bliżej  pieca.  Pomógł bliźniętom wdrapać się do góry i  jakimś 

cudem posadził je obok siebie. Udało mu się też wytłumaczyć maluchom, że nie mogą mu 

usiąść na kolanach, ponieważ jest przemoczony. I że mają być grzeczne. Potem oparł się o 

ścianę, tylko tyle zapamiętał.

Ida powstrzymywała łzy cisnące się do oczu, przełknęła dławiący ją płacz. Zaciskała 

zęby, by nie krzyczeć w głos, by opanować panikę.

Starała się nie myśleć o ogromnej odpowiedzialności, która na nią spadła, bo wtedy 

sparaliżuje ją strach.

Zdejmowała z Emila ubranie. Nie było to łatwe, ponieważ przemokło i zesztywniało na 

mrozie. Na szczęście nasiąknęło tylko wodą z topniejącego śniegu, a nie krwią, czego obawiała 

się najbardziej.

Poczuła,   jak   popłynęły   jej   łzy,   zamrugała   energicznie,   okrywając   Emila   skórami. 

Powinna   mu   odstąpić   własną   pierzynę.   O   Boże,   dlaczego   wczoraj   wieczorem   tak   go 

potraktowała?

Być może chłopak umrze, zanim zdąży się z nim pojednać...

Teraz jeszcze żył.

Ida wyczuła lekkie pulsowanie żyły w zgięciu łokcia. Twarz Emila wydawała się taka 

spokojna, jakby wcale nie czuł bólu.

Ale żył.

Z jego ust wydobywał się słaby oddech.

Przebiegło jej przez głowę, że powinien tu być tato. Czuła się bezsilna, nie została 

wszak obdarzona tą mocą, którą posiadała choćby Maja. Jest  tylko Idą. Jakże  sobie sama 

background image

poradzi?

Musi...

Zaszeleściły spódnice, kiedy szybko przeszła do kuchni. Potrzebowała wody, by obmyć 

rannego z krwi.

Sedolf siedział na skrzyni na drewno bezwładny niczym worek mąki. Bliźniaki jak dwie 

lampy łojowe tkwiły obok niego.

- Mikkal pilnuje Sedolfa - wyjaśnił maluch z powagą. Ida odgarnęła z czoła kosmyk 

włosów.

- Wspaniale, mój zuchu - odparła.

- Jaija tez - dodała córeczka z podobną stanowczością.

- Świetnie - pochwaliła ją Ida, wyjmując cynową misę. Napełniła naczynie zimną wodą. 

Fartuch posłuży jako ścierka. - Pilnujcie Sedolfa. Niedługo pewnie się obudzi.

Musiała wierzyć, że dzieci nie zainteresują się piecem albo kołowrotkiem.

Teraz   najbardziej   była potrzebna  Emilowi.  Rany na twarzy  już nie  krwawiły,  choć 

prawa jej strona została mocno otarta. Trzeba nałożyć opatrunek. Ida przypomniała sobie, że ma 

gdzieś starą bluzkę, która by się do tego nadała.

Ramię   Emila   wyglądało   na   złamane.   Noga   również.   Ida   zauważyła,   że   są   dziwnie 

zniekształcone.

Co się robi w przypadku złamania?

Kijek do nart, przebiegło jej przez myśl. Wyszła, by go przynieść. Po kilku próbach 

złamała go na kolanie. Pomyślała ze złością, że pewnie zostaną sińce.

Wywróciła do góry nogami zawartość kufra z ubraniami, zanim znalazła bluzkę, którą 

mogła wykorzystać na bandaże. Wybrała też jedną z koszul Sedolfa. Rwała odzież na pasy bez 

zastanowienia.   Z   wielkim   trudem   przymocowała   opatrunek   do   policzka   Emila,   musiała 

przewiązać bandaże wokół czoła i brody.

Część materiału przeznaczyła na usztywnienie złamań. Nie miała pojęcia, czy dobrze to 

robi, wiedziała tylko, że ramię i noga powinny zostać unieruchomione.

Gdyby Ailo tu był! pomyślała. Ailo tyle potrafił...

Ailo nie żyje...

W  końcu  jako tako Idzie   udało się   opatrzyć  Emila.  Wydawało jej  się,   że uczyniła 

wszystko, co mogła. Umyła go i obandażowała rany. Postarała się dobrze unieruchomić nogę i 

ramię. Otuliła go dokładnie wełnianymi pledami i swoją pierzyną. Więcej nie była w stanie 

zrobić.

Zabrała misę do kuchni. Dzieci nadal siedziały na skrzyni. To cud, nawet nie pisnęły. 

background image

Wyglądały jak dwa aniołki o okrągłych policzkach, nikt by nie podejrzewał, że potrafią się 

chwilami zachowywać jak dzikie kociaki.

Ida opróżniła i opłukała misę.

Potem zaczęła rozsznurowywać Sedolfowi buty.

On także bardzo przemókł, obok skrzyni na drewno utworzyły się na podłodze mokre 

plamy.

Obudził się, kiedy Ida zaczęła ściągać z niego ubranie.

Był blady, jego oczy pociemniały, przepełnione smutkiem. Objął mocno żonę wokół 

talii, przytulił twarz do jej brzucha. Drżał.

Ida łagodnie przesunęła ręką po jego brązowych włosach, zwykle takich miękkich, a 

teraz sztywnych od potu.

- Emil żyje - odezwała się. Powstrzymała się, by nie dodać „ledwie”.

Sedolf odetchnął głęboko z ulgą.

- Zimno mi - rzekł. - Tak mi zimno, że cały się trzęsę. Ida długo stała przytulona do 

męża, poczuła, że i jej ubranie przemokło.

- Musisz się przebrać - powiedziała wreszcie. - Musisz założyć suche rzeczy, Sedolf. I 

sprowadzić tatę... i jeszcze jakąś kobietę z wioski, która już kiedyś pielęgnowała chorych. 

Mogłam coś zrobić źle. Nie mam żadnego doświadczenia...

- Naprawdę żyje? Ida przytaknęła, patrząc mu w twarz. Była blada i przerażona, ale jej 

oczy nie kłamały.

-  Ledwie   - dodała.  Nie  zdołała  się  powstrzymać.  Sedolf  westchnął. Zamknął   oczy, 

zacisnął powieki i jeszcze mocniej przytulił się do Idy.

- Mikkal pilnował Sedolfa - oznajmił piskliwy głosik gdzieś przy jego uchu.

Ida   musiała   się   uśmiechnąć   mimo   całego   nieszczęścia.   Odsunęła   się   od   Sedolfa   i 

pogłaskała synka po ciemnej główce.

- Byłeś bardzo dzielny - rzekła poważnie. - Ty także - zwróciła się do córki i przesunęła 

palcem  wskazującym  po jej   krągłym  policzku.   Pomyślała,   że  Raija  wygląda   trochę  blado. 

Uznała jednak, że to chyba z powodu oświetlenia.

- Jaija tez pilnowała Sedolf a - potwierdziła dziewczynka, która podobnie jak Mikkal 

łaknęła pochwał przybranego ojca.

To on wpadł na pomysł, by zwracały się do niego po imieniu. Naturalnie cudownie było 

słyszeć, jak nazywały go tatą, ale rany w sercu Idy jeszcze do końca się nie zabliźniły. Nie 

zabliźnią się, dopóki istnieje jakakolwiek niepewność co do losów Ailo. Zresztą Sedolf nie 

chciał, by myślały, że jest ich prawdziwym tatą. Powinny dowiedzieć się o Ailo, jak tylko 

background image

dostatecznie podrosną. Nie wolno tego przed nimi zataić. Ailo na to nie zasłużył.

Sedolf podziękował maluchom szczodrymi pieszczotami. Ucałował ich małe czółka. 

Potem   przekonał   bliźniaki,   że   musi   się   przebrać.   Jednak   kazały   mu   przedtem   obiecać,   że 

później powozi je trochę na kolanie.

Kiedy zmienił ubranie i trochę się rozgrzał, znowu zaczął szykować się do drogi. Zanim 

wyruszył, przystanął jeszcze na dłuższą chwilę przy sofie, na której leżał Emil. W końcu Ida 

niemal wypchnęła go za drzwi.

- Pośpiesz się! Boję się wziąć na siebie całą odpowiedzialność za jego życie, Sedolf! 

Jeżeli on umrze, wszyscy powiedzą, że to moja wina!

Sedolf spojrzał w jej nieszczęśliwe oczy i powiedział:

- Albo moja, droga Ido... Dręczyła go ta świadomość. Poza tym naprawdę czuł się 

winny. To oczywiście idiotyczne, ale odnosił wrażenie, że on również popełnił błąd. Możliwe, 

że Emil wspinał się lepiej od niego. Powinien był pozwolić, by Emil szedł pierwszy. Wtedy 

runęliby   obaj,   jeżeli   tak   miało   być.   Czuł   się   dość   podle,   że   jemu   nic   się   nie   stało,   gdy 

tymczasem przyjaciela spotkał taki los. Drugi powód, dla którego się zadręczał, nie wydawał 

się już tak szlachetny. Każdy wiedział o nieporozumieniach między nim a Emilem. Sedolf już 

teraz potrafił sobie wyobrazić, jak ludzie zaczną gadać. Nikt przecież nie mógł wiedzieć, że już 

prawie się pogodzili. Wielu zacznie się zastanawiać, dlaczego razem wyruszyli na polowanie. 

Dlaczego to Emil spadł, a nie on.

Sedolf zdecydował się powiadomić o wypadku możliwie najwięcej osób. Ucieszył się, 

kiedy spotkał Larsa z kilkoma starszymi rybakami. Zatrzymał konia.

Na pewno zauważyli, że Sedolf jest potwornie blady. Zrozumieli, że wydarzyło się coś 

strasznego, inaczej nie pędziłby tak na złamanie karku.

- Czy twoja matka jest w domu, Lars? Lars uznał, że to dziwne pytanie, ale odparł, że 

pewnie jest. Nie była z tych, które kręciły się tu i tam w taki zimowy dzień jak dziś.

- Wracaj do domu i przywieź ją do nas - poprosił Sedolf z powagą na twarzy. - Ida 

potrzebuje pomocy. Wybraliśmy się z Emilem w góry, żeby zajrzeć do jego pułapek na rysia. 

Emil spadł ze skały i nieźle się potłukł. Nie wiem, czy z tego wyjdzie. Twoja matka potrafi 

obchodzić się z chorymi. Na pewno będzie mogła Idzie coś doradzić.

Patrzyli na niego jak porażeni. Nie wierzyli własnym uszom. Musieli jednak uznać, że 

chociaż Sedolf znany był ze skłonności do żartów, nie naigrywałby się z takiej tragedii.

- Spadł ze skały? - dopytywali się. Musieli wiedzieć, jak to się stało.

Sedolf opowiedział im pokrótce o wszystkim. Wiele par oczu zwróciło się w stronę gór, 

szukając skały. Mężczyźni zdawali sobie sprawę, że w górach zimą nie ma żartów.

background image

- To szalony pomysł - rzekł jeden ze starszych i splunął daleko brązową śliną. - Wybrać 

się   zimową   porą   na   wspinaczkę   po   nagich   skałach.   Uważam,   że   do   reszty   postradaliście 

rozumy! Młokosy! - Pokręcił głową.

- Wydawało się całkiem niegroźnie, poza tym Emil nie pierwszy raz wybrał się w góry - 

odparł Sedolf. - No, muszę jechać po Reijo. On zwykle potrafi znaleźć dobrą radę...

Stali i patrzyli za nim, dopóki nie zniknął między sosnami. Na śniegu, późną zimą nad 

strumieniem,   zostało   zasiane   ziarno   niepewności,   podobnie   jak   we   wszystkich   innych 

miejscach, gdzie ludzie usłyszeli o wypadku.

- Czego ci dwaj tam szukali...  razem? - zdziwił  się któryś. Ale nikt nie umiał  mu 

odpowiedzieć.

- Dziwne, że Emil mógł tak gruchnąć...

background image

7

Dom wypełnił się ludźmi. Każdy, kto wchodził lub wychodził, wpuszczał przy okazji 

trochę chłodu. W tej ludzkiej ciekawości było coś odrażającego.

Ida się bała. Fredrikke, matka Larsa, twierdziła, że Emil umrze. Powiedziała wprost, że 

nawet tak duża liczba ciekawskich mu nie zaszkodzi. Lepiej żeby przyszli i zobaczyli go teraz, 

niż gdyby mieli snuć domysły, kiedy już zaśnie na wieki. Jeśli za dużo będą gadać, sprawa 

może znaleźć swój finał u wójta. Rzekła to, utkwiwszy wzrok w Sedolfie. I dodała: „Albo 

jeszcze wyżej”. Nie miała na myśli Boga czy diabła, ale tego, który urzęduje w Bodoglrd.

Idzie zdawało się, że Sedolf już tysiąc razy opowiadał o tym, jak tropili z Emilem rysia i 

- chociaż teraz przyznał, że to było nierozsądne - jak wpadli na pomysł, żeby się wspiąć na 

skałę.

Wszyscy   słuchali   w   skupieniu.   Ale   kilku   gości   nie   powstrzymało   się   od   wymiany 

spojrzeń, zanim Sedolf skończył. Spojrzeń, które świadczyły o tym, że i tak myślą swoje.

Kiedy przybył Reijo, ciekawskich nie zostało już wielu. Nie było go w domu, kiedy 

Sedolf przyjechał na cypel. Wypłynął na fiord, ale Helena obiecała, że oboje przyjadą, jak tylko 

Reijo wróci.

Sedolf jeszcze raz zdał relację z tego, co się stało.

Ida nie mogła już słuchać. Wstała. Wymówiła się tym, że musi położyć dzieci spać. 

Zabrała  ze  sobą   Helenę.   Obie   kobiety   poszły   na  górę   do  pokoju   dziecinnego   i   zajęły   się 

rozbieraniem bliźniąt. Przez otwarte drzwi wyraźnie docierały tu wszystkie dźwięki. Ani Ida, 

ani Helena nie uciekały od słów, a jedynie od widoku twarzy opowiadającego i słuchaczy.

- Fredrikke mówi, że Emil nie przeżyje nocy - odezwała się Ida. - Mam nadzieję, że 

żaden z tych wścibskich plotkarzy nie będzie tu czekał na jego śmierć...

- Reijo na pewno przekona ich, by wyszli - zapewniła Helena. - My zostaniemy - 

dodała, wsadzając Mikkala pod koc. Chłopcu udało się ją złapać za rękę i nakłonić, by usiadła 

na brzegu posłania. - Chyba że nas wyrzucisz...

Ida potrząsnęła głową.

- Jakże bym mogła was wyprosić? Przeciwnie, wolałabym, żeby ktoś z nami był tej 

nocy. Ty i tato musicie zostać.

Zamilkła. Długo siedziała bez słowa. Potem ucałowała w policzki oba swoje aniołki i 

razem z Heleną wymknęły się z izby, zamykając drzwi. Zwykle Ida tego nie robiła, ale teraz 

dom   wypełniało   mnóstwo   nowych   dźwięków.   Nie   chciała,   żeby   obudziły   dzieci   i   je 

przestraszyły. Nie wiedziała, co gotuje im ta noc.

background image

Obie kobiety usiadły na najwyższym stopniu schodów. Wokół nich panował półmrok, 

który był jak balsam dla zmęczonych oczu i ciężkich myśli.

- Wszyscy myślą, że to Sedolf popchnął Emila - zaczęła Ida. Nosiła to w sobie, odkąd 

zjawili się pierwsi sąsiedzi, żeby popatrzeć i posłuchać. Początkowo nie mogła uwierzyć, że 

ktokolwiek może Sedolfa o to posądzać. Teraz musiała. Ujrzała to w zbyt wielu twarzach.

- Tylko na początku - starała się pocieszyć ją Helena. Objęła Idę ramieniem, uścisnęła. 

W jednej chwili stała się dla niej podporą, ona, która zwykle sama potrzebowała wsparcia. - 

Zobaczysz, kiedy się opamiętają, nikt o Sedolfie już tak nie pomyśli. A kiedy Emil się obudzi, 

sam opowie, co się wydarzyło...

Ida spojrzała na Helenę zrezygnowana. W tej dorosłej i jednocześnie dziecinnej twarzy 

dostrzegła szczerość. Zrozumiała, że dziewczyna nie mówi tego tylko po to, żeby ją pocieszyć.

Zarzuciła Helenie ręce na szyję i wypłakała się na jej ramieniu.

- Jeżeli Emil się obudzi - wykrztusiła, łkając. - Nie kiedy się obudzi, kochana Heleno, 

ale jeżeli się obudzi...

Nagle usłyszały glos Reijo:

- W imię Boga, dlaczego nie powiecie tego wprost? Domyślamy się, co wam się roi w 

głowach! Domyślamy się, nad czym się zastanawiacie! Czy nikt nie ma odwagi spytać o to 

głośno?

Ida wyprostowała się i wytarła oczy. Cicho pociągała nosem, ale się uśmiechnęła. Tylko 

tato się na to zdobył. Tylko tato stanął przed ludźmi z podniesionym czołem. Wstrząsnął nimi.

Na dole zapanowała cisza. Ida i Helena wstrzymały oddech, chciały słyszeć najcichszy 

szept dochodzący z pokoju tuż pod nimi.

Wtedy odezwał się Sedolf:

- Nie zepchnąłem Emila. Szedł za mną i w pewnym momencie spadł.

Reijo   ubrał   w   słowa   te   oskarżenia,   których   nikt   z   obecnych   nie   odważył   się 

wypowiedzieć.

- Ale miałbyś ku temu powody...

Rozległ się krótki, pozbawiony radości śmiech Sedolfa.

- Może na to wygląda. Ale ja nie czuję do Emila żalu. Nie jesteśmy już tak bliskimi 

przyjaciółmi jak kiedyś, ale nie jesteśmy też wrogami. Nie usprawiedliwiam tego, co uczynił 

Knutowi, ale nie mogę go za to nienawidzić. Emil jest dla mnie kimś więcej niż zwykłym 

kolegą. Nie potrafię tak po prostu pozwolić mu odejść z mego życia. Może obcym trudno jest to 

zrozumieć, ale dla mnie Emil jest kimś w rodzaju brata. Zawsze będzie mnie coś z nim łączyło, 

niezależnie od tego, co uczyni on lub ja...

background image

- Nie popchnąłeś go? - spytał Reijo. Żądał potwierdzenia, że Sedolf jest niewinny.

Ida i Helena nie usłyszały odpowiedzi. Sedolf pewnie tylko potrząsnął głową. Niewiele 

mógł przeciwstawić takim oskarżeniom jak to. Nic poza prawdą. A znali ją tylko on i Emil.

Ida zacisnęła dłonie aż do bólu. Cicho, poruszając wargami, modliła się o życie Emila.

Wyglądało na to, że wystąpienie Reijo otrzeźwiło wiele osób. Nie było już czego się 

domyślać ani o czym szeptać w sekrecie, skoro padły słowa.

Po chwili drzwi na dole zaczęły się otwierać i zamykać. Przyszło jeszcze kilku nowych 

gości. Ida i Helena słyszały, jak Fredrikke udziela Reijo rad: co powinni robić, jeżeli Emil 

odzyska przytomność, czym uśmierzać ból. „Żeby mógł zasnąć w pokoju”, jak się wyraziła. 

Usłyszały też, jak obiecała, że Lars zajmie się oborą Emila, niech się o to nie martwią. Chłopa-

kowi dobrze zrobi odrobina odpowiedzialności.

Ida i Helena nie ośmieliły się zejść na dół, zanim całkiem nie ucichło. Nawet wtedy 

jeszcze chwilę posiedziały na schodach ramię przy ramieniu, z dłońmi złożonymi w fałdach 

spódnic. Helena z blond włosami splecionymi w ciasny warkocz. Ida ze swymi rudymi w 

dzikim tańcu wokół ładnej, bladej twarzy.

U dołu schodów pojawił się Sedolf. Miał zmęczoną twarz i rezygnację w oczach. Usiadł 

na jednym z najniższych stopni. Grzywkę odgarnął do tyłu. Ukazał nieco za wysokie czoło, w 

jego rodzinie wszyscy takie mieli.

Spojrzał na dziewczęta. Nawet nie próbował się uśmiechnąć.

- I co o tym myślicie? Sądzicie, że mi uwierzyli? Wkrótce nazwą mnie mordercą...

Ida wstała. Zeszła do niego kilka stopni w dół, przykucnęła, położyła mu na ramieniu 

drobną, ale silną dłoń.

- Emil powinien by umrzeć, żeby mogli cię nazwać mordercą - rzekła, akcentując każde 

słowo. - A Emil nie umrze! I będzie mógł opowiedzieć wszystkim, jak to się stało. Wtedy ci, 

którzy nie wierzyli twoim słowom, będą musieli się wstydzić. Przynajmniej tyle. Bo wydaje mi 

się, że nie przyjdą prosić o wybaczenie...

Poszła   dalej,   szeleszcząc   spódnicą;   każdy   gest   i   sposób   chodzenia   świadczył   o   jej 

zdecydowaniu.

Sedolf również się podniósł. Podał dłoń Helenie i pomógł jej wstać.

- Każdy król powinien mieć żonę taką jak Ida - powiedział z uśmiechem. - Wtedy nie 

trzeba by toczyć wojen, królowe umiałyby rozwikłać każdą trudną sytuację. Rozwiązywałyby 

problemy, głosząc pogardę dla rozlewu krwi. Moja Ida naprawdę powinna być królową...

Helena popatrzyła na Sedolfa w milczeniu. Rozumiała znaczenie jego słów i cieszyła się 

w imieniu Idy.

background image

Sama nigdy nie potrafiła zachowywać się spontanicznie, w każdym razie nie w stosunku 

do mężczyzn. Teraz jednak wsunęła rękę pod ramię Sedolfa. Napotkała jego wzrok.

- Każda kobieta, która jak Ida ma męża tak kochającego, jest królową.

Poprowadziła Sedolfa za sobą do nagrzanej kuchni.

Rei jo przywiózł torebki z suszonymi ziołami. Czegoś się przecież nauczył, spędziwszy 

kawał życia z kobietami, które ludzie chętnie piętnowali jako czarownice. Obawiał się jednak, 

że jego wiedza okaże się niewystarczająca.

Ida   klęczała   przy   sofie.   Ręce   splotła   tak   mocno,   że   aż   zbielały   jej   kostki   dłoni. 

Wpatrywała się w Emila, a w jej oczach pojawił się ciemny płomień - zdecydowanie, złość, 

zwątpienie... Usta tworzyły cienką, bladą kreskę.

Sedolf podszedł do żony. Stanowczo położył ręce na jej ramionach, przyciągnął ją ku 

sobie, przytulił, ukołysał. Potrzebował pociechy tak jak i ona. Sam czuł się równie załamany.

- Nie ulegaj zwątpieniu, maleńka! - poprosił cichym, ochrypłym głosem. Pocałował Idę 

w   skroń   pulsującą   strachem.   -   To   nic   nie   pomoże,   Ida.   Ani   łzy,   ani   modlitwy.   Musimy 

zatroszczyć się o niego najlepiej, jak potrafimy. Nic więcej nie możemy uczynić. Lecz nie 

wolno nam tracić nadziei.

Ida   potrząsnęła   głową.   Łagodnie,   ale   zdecydowanie   odsunęła   Sedolfa   od   siebie. 

Przyciągnęła do sofy jedno z najwygodniejszych krzeseł. Skuliła się w nim, wyglądała jak 

nieduża piłka. Na jej twarzy malowała się rozpacz. Położyła dłoń na drugiej, zaciśniętej w 

pięść. Patrzyła na Emila, cała reszta świata przestała dla niej istnieć. Nic nie słyszała, być może 

również nic nie widziała. Z całej duszy pragnęła, żeby Emil wyzdrowiał. Pomyślała o Mai, o 

Ailo, o matce, której nie znała... Chciała, by wszyscy razem mogli wstawić się za Emilem, by 

tchnęli w niego życie.

Zdumiało ją jedno.  Uświadomiła sobie  bowiem,  że  nie pragnęła  tego wyłącznie  ze 

względu na siebie i Sedolfa.

Naturalnie dobrze by było uwolnić się od na poły skrywanych podejrzeń, które zawsze 

prześladowałyby Sedolfa. Ale myślała o czymś więcej. Nie chciała śmierci Emila również ze 

względu na niego samego. Zostały pola, które powinien zaorać. Drzewa, które powinien ściąć. 

Dom, do którego pewnego dnia powinien przyprowadzić żonę i który powinien się wypełnić 

dziecięcym śmiechem.

Dlatego...

Emil znajdował się bliżej śmierci niż życia. Ida nie była na tyle naiwna, by tego nie 

rozumieć. Wiedziała, z której skały spadł. Wiedziała, że musiałaby mocno odchylić głowę do 

tyłu, by zobaczyć występ, o którym mówił Sedolf. Wiedziała, jaka to była wysokość.

background image

Ale pragnęła, by chłopak przeżył. Przecież jego życie jeszcze na dobre się nie zaczęło!

Na most zorzy polarnej, prowadzący do świata zmarłych, nie powinni być wpuszczani 

ci, którzy nie rozpoczęli prawdziwego życia.

Nic się nie wydarzyło. Emil oddychał słabo i nadal leżał niczym martwy. Ida pomyślała, 

że powinien jęczeć z bólu i krwawić, a nie wyglądać jak odlany z wosku.

Nogi jej zdrętwiały. Czuła w nich mrowienie, kiedy je rozprostowała. Sedolf stal oparty 

o framugę drzwi. Potrząsnął głową, patrząc na Idę. Helena przycupnęła na poręczy krzesła, na 

którym siedział Reijo. Wydawała się zagubiona.

- Nie jestem mamą - westchnęła Ida zmęczona. - Ani Mają. Żadną z nich. Tylko Idą. Ale 

nie   mogę   sobie   pozwolić   na   rezygnację.   Muszę   wierzyć,   że   potrafię   przenosić   góry.   W 

przeciwnym   razie   powinnam   już   zacząć   szyć   dla   Emila   śmiertelną   koszulę.   -   Przesuwała 

wzrokiem   z   jednej   zakłopotanej   twarzy   na   drugą.   Przypomniała   sobie   o   materiale, 

przechowywanym w skrzyni. - Zresztą nie mam nawet takiego materiału, z którego można by 

uszyć koszulę do trumny. Jeżeli Emil umrze, będzie pierwszym w tych stronach, który zostanie 

pochowany w szacie z żółtego atłasu!

Nie   zdołała   powstrzymać   śmiechu,   choć   jednocześnie   z   oczu   trysnęły   jej   łzy. 

Wyobraźnia podsunęła jej widok Emila leżącego w takim stroju na łożu śmierci. I ludzi z 

wioski... Dopiero wtedy mieliby o czym gadać!

Sedolf usiadł zaskoczony, Helena wyglądała na wstrząśniętą. Nie żartuje się ze śmierci. 

Tylko na ustach Reijo igrał słaby uśmiech.

- Zatem Emil nie może umrzeć - rzekł wesoło ojciec - skoro masz tylko żółty atłas, 

Iduniu.

Ida przestała się śmiać. Spojrzała w zielone oczy. Zobaczyła, że zrozumiał. Pojął, że jej 

zachowanie nie ma nic wspólnego z brakiem szacunku, raczej z próbą przezwyciężenia bólu, 

który trawi od środka. Spokojny wzrok Reijo powiedział jej, że tato doświadczył już podobnego 

uczucia, którego teraz ona doznała. Wiedział, jak to jest. Otrząsnął się z tego. I nie zwariował.

- Nie ma sensu, żeby umierał! - powtórzyła z przekonaniem.

Całą noc czuwała przy Emilu. Chcieli ją zastąpić, ale ani drgnęła. Nawet Sedolf nie 

ruszył jej z krzesła. Używał wszelkich sposobów, ale nie dała się przekonać.

- Ty też nie spałeś - odparła i trudno było odmówić jej słuszności. - Choć wróciłeś z tej 

nieszczęsnej wyprawy śmiertelnie zmęczony. Bardziej potrzebujesz odpoczynku niż ja.

Sedolf znał jeszcze inne sposoby przekonywania niż te, których użył. Miał więcej siły 

niż Ida i zamierzał to wykorzystać.

Jednak zauważył ostrzegawcze spojrzenie Reijo i lekki, prawie niedostrzegalny ruch 

background image

głową. Oczy teścia były bardziej zielone niż zwykle i przejrzyste jak barwione szkło. Jego usta 

układały się w „nie”.

Sedolf opuścił ręce. Dotknął włosów Idy opadających na ramiona.

Nie  odezwał  się,  nie powiedział  nawet  „dobranoc”.  Ida wiedziała,   czego  chce. Nie 

znajdował już nic, co mógłby jej przeciwstawić. Wyszedł z pokoju.

Reijo podążył za nim, poklepał przyjaźnie po plecach.

- Nie obrażaj się za to! Ona już taka jest. Powinieneś dawno to zauważyć. Jej matka była 

dokładnie taka sama. To kobiety z żelaza, których nie można nagiąć.

Sedolf westchnął. Do tej pory potrafiła być ustępliwa, dawała mu do zrozumienia, że 

mogą dzielić wszystko.

- To moja wina - rzekł smutno. - Moja wina, a nie jej. Nie podoba mi się, że Ida za to 

płaci.

- Takie już są - westchnął Reijo. Popatrzył w ogień i dołożył drew. Nikt inny o tym nie 

pomyślał. A noc, która ich czeka, będzie równie zimna i długa jak ta, która minęła. - Takie już 

są, te kobiety jak Raija. Jak Maja. Jak Ida. Nie traktują swego poświęcenia jako ofiary. Nam 

jest trudno to przyjąć... Nam, dla których się poświęcają. Ale to część ich natury. To się chyba 

nazywa wspaniałomyślność. Albo miłość. Nie wiem...

Reijo pokręcił głową.

- Z jedną z nich się ożeniłem. Druga była dla mnie jak córka. Trzecia jest moją córką. Są 

do siebie podobne, wszystkie trzy. Ale żadnej z nich do końca nie rozumiem. Nigdy też mi się 

to chyba nie uda. Po prostu akceptuję je takimi, jakie są. Ich wielkie serce. Ich wielką, ofiarną 

miłość, która sprawia, że czasami wstyd mi, że jestem mężczyzną. Że jestem o wiele słabszy niż 

którakolwiek z nich...

- Chyba usłyszymy, jak Emil się obudzi... - Sedolf mocno wcisnął dłonie w kieszenie 

spodni. Między jego oczami pojawiła się zmarszczka, wzrok miał rozbiegany.

- Powinieneś odpocząć, zamiast się martwić - poradził mu Reijo. - Przynajmniej co do 

tego miała rację ta moja uparta córka. Skoro ją tak źle wychowałem, to także ja powinienem 

czuwać dziś w nocy. Posiedzę tu. Stąd jest piękny widok na strumień. Może zobaczę lisa na 

nocnym spacerze. Może zająca. Wiele różnych rzeczy dzieje się nocną porą...

Sedolf pokręcił głową. Chyba nie tylko po Raiji Ida odziedziczyła ową niezależność, 

sposób reagowania odbiegający od zachowania typowego dla większości ludzi. Reijo również 

nie był dokładnie taki jak inni.

Sedolf uczynił, jak mu poradzili. Po chwili usłyszał skrzypienie na schodach, ciche 

jęknięcie drzwi do sąsiedniej izby i lekkie kroki. Zatem Reijo namówił również Helenę, by 

background image

poszła spać...

Ida   narzuciła   na   ramiona   wełniany   koc.   Z   szarobiałego   kłębka   wystawała   tylko 

potargana rudowłosa głowa.  Mimo że  Reijo ciągle   dokładał  drew,  Idzie  było zimno.  Tato 

przykręcił lampy. Oszczędzał olej, chociaż nie musiał. Został mu ten nawyk z dawnych czasów. 

Kręcił   się   między   kuchnią   a   pokojem.   Nie   chciał   córce   przeszkadzać,   nie   mówił   wiele. 

Wyglądało na to, że znalazł sobie coś do roboty na dworze. Ida nie zastanawiała się, czym się 

zajął, nie martwiła się o ojca.

Wiedziała, że ją rozumiał.

Bolały ją trochę oczy, jakby z tyłu, w głębi głowy. Pulsowało w skroniach. Ręce miała 

zimne, stopy również. Mimo że nie odznaczała się wysokim wzrostem, trudno jej było otulić 

kocem całe nogi.

Starała  się  nie odrywać  wzroku  od  Emila.  W  każdej  chwili   mógł   zdarzyć  się  cud. 

Musiała zachować nadzieję. Poruszył wargami, trwało to ułamek sekundy. Był to raczej odruch 

niż próba powiedzenia  czegoś.  Nieznacznie drgnęły również powieki  rannego,  to stało się 

naprawdę. Wcale sobie tego nie wymyśliła ani jej się nie przyśniło.

Już otworzyła usta, żeby zawołać tatę, ale się powstrzymała. Uprzytomniła sobie, że ten 

sygnał był bardzo ulotny. Że niczego nie zmienił. Emil nie otworzył oczu i nie usiadł na sofie. 

Wtedy dopiero miałaby powód do radości.

Dziwnie wydawało się tak czuwać przy Emilu. Nigdy nie przypuszczała, że znajdzie się 

w podobnej sytuacji. To jemu przecież przytrzasnęła palce oknem w czasach, kiedy chłopcy z 

jej powodu wydeptywali ścieżkę na cypel.

Nie przypuszczała, że los jeszcze kiedyś skrzyżuje ich drogi.

Ludzie  gadali,  że odrzuciła najlepszą partię nad całym fiordem. Wyszła za mąż za 

Lapończyka zamiast za chłopaka z rodzinnych stron, który posiadał gospodarstwo i ziemię i 

który tak ją ubóstwiał.

A kiedy znów była wolna, kiedy pojawiła się możliwość naprawienia błędu, wtedy 

wybrała równie niemądrze. Tak patrzyli na to we wsi.

Wyszła   za   lekkoducha   bez   żadnych   środków   do   życia.   Za   gładkiego   w   obejściu 

uwodziciela,   który sprawdził   sienniki  we wszystkich  dziewczęcych  łóżkach  wzdłuż  fiordu. 

Znowu odrzuciła tego, który nigdy nie przestał jej adorować. Ona, która właściwie nie zasłużyła 

na jego uczucie.

Ida wiedziała, że sprawiła Emilowi wiele przykrości, jednak nigdy nie składała mu 

obietnic, których by nie mogła dotrzymać. Natomiast on bardzo ją zranił, choć również nazywał 

się przyjacielem.

background image

Sedolf   chyba   miał   rację.   Największą   rzeczą   jest   wybaczyć.   Zawsze   jednak 

powstrzymywała ją przed tym jej duma. Ta, którą pewnie odziedziczyły wszystkie dzieci Raiji. 

Ta duma charakterystyczna dla rodu Alatalo!

Właśnie dlatego to ona powinna czuwać przy Emilu i cierpieć razem z nim.

To również jakiś sposób zadośćuczynienia.

Musiała przysnąć, bo kiedy usłyszała głos Emila, wydawało się jej, że śni.

- Umieram - jęknął. - Umieram... Ida otworzyła oczy; przy sofie stal Rei jo. Czuwał 

razem z nią w pokoju, o czym nie wiedziała. Teraz przytrzymywał Emila, przyciskając obiema 

rękami jego ramiona.

- Nie możesz wstawać - przekonywał chłopaka. - Musisz leżeć, Emil! Słyszysz mnie? 

Rozumiesz, co mówię?

Emil tylko jęknął, ale położył się. Ida przetarła oczy. Nadal niezupełnie rozumiała, co 

się dzieje. Wełniany pled opadł na podłogę.

- Jak boli...

To był głos Emila, ale ból zmienił go niemal nie do poznania.

Kiedy ranny otworzył oczy, wydawały się bardzo ciemne, jakby źrenice rozszerzyły się 

aż do białek. Mięśnie twarzy drgały. Spływał z niej pot.

- Ida? - szepnął z niedowierzaniem. Znowu chciał się podnieść, ale obezwładnił go ból. 

Ida przyjaźnie, lecz stanowczo położyła mu dłoń na piersi.

- Przeklęty ryś! - jęknął. - Chce mi się pić... Reijo wyszedł. Ida siedziała na brzegu 

krzesła i chłodnymi rękoma ocierała Emilowi pot z czoła. Nadal było jej zimno.

- Co... ja tutaj... robię...?

-   Sedolf   cię   przyniósł   -   odparła.   -   Potrzebujesz  opieki.   Nie   mogliśmy   cię   przecież 

zostawić samego w twoim domu. Kto by się tobą zajął?

Zakasłał słabo. Widać było, że cierpi. Ida wstrzymała oddech, spodziewała się ujrzeć 

krew. Bała się, że Emil doznał poważnych obrażeń wewnętrznych, ale kaszel okazał się suchy.

- Trafiłem pod twój dach... - szepnął chłopak ochryple. - Ale w pewnym sensie...

Ida musiała spuścić wzrok. Policzki jej zapłonęły. W swoim czasie powiedziała za dużo, 

teraz żałowała wielu słów...

- Jesteś mile widzianym gościem pod moim dachem, Emil - odezwała się cicho. Miała 

nadzieję, że mimo to ją usłyszał. Duma nakazywała jej to wyznać, zanim ojciec wróci z wodą. - 

Masz swoje wady. Ja na pewno także. Nigdy nie będę mogła całkiem ci wybaczyć krzywdy, 

jaką wyrządziłeś Knutowi, ale chciałabym ci dać szansę jako przyjacielowi.

Zakasłał i lekko skinął głową.

background image

- A Sedolf? - spytał z trudem. - Czy jemu nic się nie stało?

Potrząsnęła głową.

- Co ze mną?

- Masz złamaną rękę - wyjaśniła Ida. - Nogę też. Wydaje nam się, że biodro jest całe. 

Otarłeś twarz i uderzyłeś głową o skałę. Nie wiemy, czy dolega ci coś jeszcze...

Reijo wrócił z wodą i uniósłszy Emila, napoił go.

- Czy boli cię, kiedy pijesz? - spytał. Emil lekko pokręcił głową i z powrotem opadł na 

sofę. Starał się mieć oczy otwarte.

- Plecy - szepnął. - Potwornie bolą mnie plecy! Idę zmroziło. Chyba nie uszkodził 

kręgosłupa! Powrotną drogę odbył po kamieniach i występach.

Do tego jeszcze sam upadek...

-   W   prawym   boku...   Boli,   pulsuje...   A   zwierzęta?   Ida   musiała   popatrzeć   na   niego 

uważnie, zanim zrozumiała, o czym mówi. Uświadomiła sobie, że Emil ma na myśli swoją 

trzodę.

- Lars się nimi zajął - uspokoiła go. - Nie martw się. Powinieneś tylko odpoczywać i 

nabierać sił.

Wzrok, który ku niej skierował, prosił o prawdę.

- Mdli mnie - powiedział. Używał niewielu słów, Ida zauważyła, że mówienie sprawia 

mu ból. - Moja głowa... jakby tkwił w niej topór.

- Nie widzę nic takiego - odparła. Zaczynała przejmować sposób bycia Sedolfa. Tak jak 

on uznała, że można żartować nawet w najczarniejszych chwilach. Zaczerpnęła powietrza. - 

Cała wioska myśli, że umrzesz. Musisz ludziom pokazać, że jesteś z twardego materiału.

- Czy to... ten sam dzień?

- Noc - odparł Reijo. - To dobry znak, że dochodzisz do siebie tak szybko.

Emil zamknął oczy.

- Przeklęty ryś! - powiedział znowu. - Czy upadłem na... kamienie?

- Tuż obok - wyjaśniła Ida. Sedolf opowiadał o tym tyle razy, że odnosiła niemal 

wrażenie, jakby sama była świadkiem wypadku. - Nie była ci pisana wędrówka na tamten świat, 

musisz się więc wykazać całą wolą życia, jaką posiadasz.

- Spróbuj zasnąć, jeśli możesz - odezwał się Reijo. - Przygotuję ci wywar z ziół, który 

może trochę złagodzi ból. Chcesz?

- Daj mi choćby truciznę - wykrztusił Emil z trudem - jeżeli to pomoże...

Reijo wyszedł do kuchni i wrócił tak szybko, że Ida domyśliła się, że przygotował zioła 

już wcześniej. Emil wypił kubek parującego napoju.

background image

- Boli mnie gardło - wyszeptał. - Kiedy przełykam...

- Nic więcej? Zaprzeczył. Zamknął oczy. Widzieli, że nie śpi miał zbyt napięte mięśnie 

twarzy. Powoli jednak się odprężał, w końcu i jego oddech się wyrównał.

Reijo przytulił  Idę.  Oparła mu głowę  na ramieniu  jak  w czasach,  kiedy  była  małą 

dziewczynką.

- Będzie dobrze - odezwał się Reijo. - Długo w to wątpiłem, ale teraz wierzę, że będzie 

dobrze.

Ida skinęła głową.

Ojciec pogładził ją po włosach. Układał starannie pojedyncze kosmyki, tak jak zwykł to 

robić wiele, wiele lat temu.

- Zimno mi - rzekła Ida. - Tu jest tak zimno...

Reijo mocniej ją przytulił. Wydawał się spokojny, kiedy powiedział:

- Jest tak ciepło jak w saunie w sobotni wieczór, Ida. Napaliłem w izbie i w kuchni. Nie 

słyszysz, jak trzaskają płomienie? Przyniosłem więcej drewna...

-   Ale   mnie   jest   zimno...   -   powtórzyła   cienkim   głosem.   Przestraszyła   się,   choć   nie 

zdawała sobie sprawy, czego się obawia. - Zimno mi, tato... A przecież nie jestem chora...

-   Rozgrzejesz   się...   To   przejdzie.   To   zwykle   przechodzi   -   zapewnił.   Mówił   jak  do 

dziecka.

- Co przechodzi? - spytała Ida. Napotkała spojrzenie ojca i odczytała odpowiedź. Nie 

chciała wierzyć.

- Nie pytaj - uprzedził ją i w jednej chwili poczuł się bardzo zmęczony. - Nie pytaj, 

droga Ido. Po prostu pogódź się z tym. Jesteś córką Raiji. To wszystko.

background image

8

Nastał marzec. Dni wydłużyły się i ukazały jasną twarz. Góry zażółciły się w miejscach, 

gdzie śnieg odbijał słoneczne promienie. Niebo nabrało barwy bardziej niebieskiej, nasyconej 

słońcem. Nic jednak nie zdradzało nadejścia prawdziwej wiosny. Krajobraz wyglądał równie 

zimowo jak w czasie poprzednich miesięcy, wydawał się tylko bardziej wypełniony światłem.

Za to w domach pojawiło się sporo oznak nowej pory roku. Za świeżo pociągniętymi 

smołą ścianami z drewnianych bali i w mrocznych ziemiankach kobiety uwijały się jak w 

ukropie. Mężczyźni znowu mieli opuścić wieś. Znowu trzeba przygotować ubrania i zapasy 

żywności na kilka kolejnych miesięcy. Niemało wody przelało się między kobiecymi dłońmi. 

Niemało włóczki przeistoczyło w rękawiczki, załatało dziury z czasów połowów na Lofotach. 

Przy piecach, w których piekł się chleb i chrupkie pieczywo, popłynęło niemało potu. W wielu 

domach na pewno oszczędzano na jedzeniu, żeby mężczyzna mógł zabrać na północ mięso. 

Potrzebował pożywnego posiłku podczas ciężkiej pracy na morzu. Kiedy w domach zostawały 

tylko   kobiety   i   dzieci,   nad  fiordem   jadło   się   najczęściej   ryby   i   kaszę.   Urozmaicanie   tego 

jadłospisu uznano by za marnotrawstwo, a to w Ruiji było nie do pomyślenia.

Emil nadal przebywał u Idy i Sedolfa. Już nie leżał na sofie w paradnej izbie, po z górą 

tygodniu  gospodarze  przenieśli   go   na  drzwiach  wyjętych  z  zawiasów   do  jednej   z  pustych 

bocznych izb na dole, które aż wołały o gości. Uznali, że będzie najlepiej, jeśli umieszczą go w 

pobliżu tego miejsca, w którym spędzali większą część dnia. Na dole łatwiej też było nagrzać. 

W ciągu dnia nie palili na górze.

Twarz Emila zaczynała się goić. Rana pokryła się cieniutką warstwą skóry. Pojawiały 

się na niej głębokie bruzdy, kiedy się uśmiechał.

Nadal   bolały   go   plecy,   ale   już   siadał   na   łóżku.   W   najgorszym   stanie   była   noga. 

Wyglądało na to, że została złamana w dwóch miejscach, ale Fredrikke i Reijo usztywnili ją na 

nowo.   Sądzili,   że   teraz   powinna   się   dobrze   zrosnąć.   Ręka   również.   Stosowanie   się   do 

wszystkich zaleceń wymagało od Emila  ogromnej cierpliwości,  ale chłopak dzielnie znosił 

cierpienie i przymusową bezczynność.

W wiosce zapomniano, że Sedolf jakoby dopuścił się próby zabójstwa. Kiedy ludzie 

dowiedzieli się, że Emil przeżył, zaczęli go odwiedzać, kierowani podłą ciekawością.

Wzrokiem prosili Emila, by potwierdził ich domysły, lecz jego opowieść pokrywała się 

z tym, co usłyszeli od Sedolfa.

Tak więc wieś zapomniała. Wydawało się, że Sedolf również zapomniał. Pamiętała 

tylko Ida.

background image

Sedolf nie mógł sobie znaleźć miejsca. Zamiast wyruszyć na połów, musiał zostać w 

domu. Nieustannie chodził na brzeg, by poczuć zapach słonej wody, by się przekonać, jakie 

postępy poczynili inni w przygotowaniach do kolejnej podróży.

To jasne, że nie mógł z nimi wypłynąć. Ida nie podołałaby wszystkim obowiązkom 

związanym   z   opieką   nad   dwójką   małych   dzieci,   chorym   Emilem,   utrzymaniem   domu...   i 

obrządkiem w dwóch oborach. Sedolf musiał zostać i pomóc w gospodarstwie.

- Można by pomyśleć, że przebywanie ze mną w domu to jakaś kara - drażniła się z nim 

Ida. - Masz minę jak odrzucony zalotnik, Sedolf. Możesz oczywiście jechać. Tato na pewno 

zajmie się oborą Emila. Damy sobie radę. Nie zostaję sama.

Oznaczało to uchylenie drzwi. Sedolf musiał przyznać przed samym sobą, że to kusząca 

możliwość. Wiedział, że Ida nie sprzeciwia się jego planom. Nie powiedziała, że sobie jakoś 

poradzi, tylko dlatego, że chciała zrobić mu przyjemność. Zwykle mówiła to, co naprawdę 

myślała, w każdym razie w danej chwili.

Pokusa okazała się wielka.

Dlatego   Sedolf   zwlekał   z   decyzją,   aż   zrobiło   się   już   za   późno   na   przygotowania. 

Dopiero wtedy ogarnął go spokój.

Nie mógł wyjechać.

I chociaż zawsze ufał Idzie, to jednak nie był całkiem pewien, czy chciałby ją zostawić 

w towarzystwie Emila, kiedy on sam będzie daleko.

- Obejdziemy się bez tego - rzekł buńczucznie do Idy, kiedy inni już wyruszyli.

Tego dnia udało mu się trzymać z dala od plaży. Spotkał się z rybakami poprzedniego 

wieczoru, a gdy wrócił do domu, czul się chory.

Przede wszystkim dlatego, że pożegnanie nie odbyło się na sucho. Ale również dlatego, 

że niepokój tkwił jak zadra w jego sercu.

- Powinieneś zamieszkać na statku! - stwierdziła Ida. Sedolf zaglądał głęboko do kubka 

z kawą. Bolała go głowa, dokuczał żołądek. Ale sam sprowadził na siebie te cierpienia, zatem 

nie oczekiwał współczucia.

Ida uporała się z pracą w oborze i przyniosła wody, zanim obudziła Sedolfa. Czuł z tego 

powodu wyrzuty sumienia. Zabronił jej obrządzania obory Emila. I tak dość się napracowała.

Idę   rozbawiło  jego   zachowanie,   poczochrała  go   po  włosach.   Roześmiała   się,   kiedy 

złapał ją wpół, przytrzymał blisko i spojrzał na nią przekrwionymi oczyma. Był nie ogolony i 

nadal można było wyczuć, co pił poprzedniego wieczoru.

- Czy mówiłem ci już kiedyś, jak dobrą jesteś kobietą? - spytał.

Skinęła głową roześmiana.

background image

- Tak, już ci się zdarzyło.

- Jesteś hiva - powiedział.

Hyva - poprawiła. - Hyva, Sedolf. To po fińsku. Znaczy „dobra”...

Chciał potrząsnąć głową, ale zaraz go zabolała. Nawet dźwięczny śmiech Idy był jak 

drobne kamyki obijające się o zwoje mózgu.

- Nie, jesteś hiva. Ale to też znaczy „dobra”... Uścisnął ją jeszcze mocniej.

-   Poza   tym,   mój   aniele,   jesteś   piękna.   Strasznie,   okropnie,   niewiarygodnie   piękna. 

Muszę przecierać oczy, kiedy się rano budzę i widzę ciebie. Po prostu nie wierzę, że można tak 

wyglądać...

- Nie przesadzaj, Sedolf!

- Nie przesadzam - zapewnił. - Nigdy nie byłem bardziej poważny. A oprócz tego że 

jesteś dobra i ładna, to jeszcze dzielna. Zdolna. I mila. Serdeczna i miła...

- Masz zaraz wymienić jakąś moją wadę - powiedziała i ucałowała go lekko w czoło. 

Delikatnie   gładziła   mu   palcami   skronie,   jej   dłonie   nadal   były   zimne.   -   Mogę   się   stać 

zarozumiała, a chyba nie o to ci chodziło?

- Nigdy ci to nie grozi - rzekł Sedolf i spojrzał jej w twarz. - Naprawdę nie wierzę, że 

mogłabyś się stać zarozumiała. - W jego ciemnych oczach pojawił się błysk. - Oczywiście masz 

swoje wady, moja piękna. Chyba nie wygrałem z tobą jeszcze ani jednego słownego pojedynku. 

I jesteś bardzo pamiętliwa, zwłaszcza gdy cię spotka jakaś niesprawiedliwość. Nie jest ci znana 

taka cnota jak cierpliwość. No i jeszcze jesteś taka dumna...

- Sama o to prosiłam, to mam... - Objęła go za szyję, bawiła się włosami na jego karku. - 

Myślę, że trzeba cię ostrzyc - rzekła jakby nieobecna. - Ale może nie przed pójściem do obory.

- A co z pocałunkiem... przed pójściem do obory? - kusił. Udało mu się wykraść jeden 

całus. Ida cofnęła się szybko i zmarszczyła nos.

- Cuchniesz jak gorzelnia, mój drogi. Jeżeli Lars i inni wlali w siebie tyle samo, nie są 

chyba dziś w stanie żeglować.

- Popłyną - zapewnił. - O to możesz być spokojna! - rzucił w progu i poszedł do obory 

przyjaciela.

Ida zaś przygotowała posiłek dla Emila.

Z   depczącymi   po   piętach   Mikkalem   i   maleńką   Raiją   weszła   do   pokoiku   Emila, 

uprzednio pukając. Na swój sposób okazała gościowi szacunek. Dała mu do zrozumienia, że ten 

pokój należy do niego tak długo, dopóki będzie w nim mieszkał.

Emil nie spał - jak zwykle, kiedy Ida do niego przychodziła. Reijo codziennie robił mu 

okłady z ziół. Dawał mu też do picia wywar z leczniczych roślin, żeby rana szybciej się goiła i 

background image

by uśmierzyć ból. Jednak nic nie mogło do końca usunąć cierpienia.

- Sedolf pewnie chciałby popłynąć? - spytał, kiedy Ida rozsuwała zasłony.

- Oczywiście. Ale i tu w domu jakoś przeżyje. Powiedziałam mu, że może jechać. Sam 

podjął decyzję.

Pomogła Emilowi usiąść. Zobaczyła, jak przez jego twarz przebiegł cień. Emil nie lubił 

być tak bardzo od niej zależny i w ogóle od jakiejkolwiek kobiety. Nigdy nie wyraził tego 

słowami, ale Ida potrafiła odczytywać podobne sygnały.

Postawiła przed nim na pościeli miskę z kaszą. Emil chwycił łyżkę lewą ręką. Nadal 

posługiwał się nią trochę niezgrabnie, ale za każdym razem lepiej sobie radził. Od pierwszego 

dnia nie chciał, żeby go karmiono. Przy zupie potrzebował pomocy i dlatego Ida nawet kiedy na 

obiad robiła zupę, często dla Emila gotowała coś innego.

- Żaden mężczyzna nie powinien odjeżdżać od ciebie - rzekł.

- On nie chce odjeżdżać ode mnie, Emil - odparła. - Pragnie jedynie podróżować ku 

czemuś innemu.

Nie rozumiał różnicy. Gdyby on był Sedolfem, nigdy by nie odjechał od Idy.

- Ty też nie mówisz o niczym innym, jak tylko o tym, że chcesz wrócić do domu - 

uśmiechnęła się Ida. - To też oznacza, że chcesz mnie opuścić...

- To co innego - mruknął. Miał rację. Ale ponieważ obróciła to w żart, niech wszystko 

pozostanie jak było. Zresztą nie mogłaby przebywać z Emilem pod jednym dachem, gdyby sta-

ło się inaczej, gdyby zbyt jawnie zaczął jej okazywać swe uczucia.

Rozległo się pukanie do drzwi. Ida od razu odczuła ulgę. Mogła zostawić Emila. Nie 

lubiła, kiedy ogarniał go taki nastrój. Przebywanie w tym domu nie wpływało na niego dobrze, 

coraz częściej oddawał się marzeniom, które snuł jako chłopiec. Przecież już pogodził się z 

tym, że nigdy jej nie dostanie, ale teraz na nowo zaczynał wierzyć, że była mu przeznaczona.

Ida zostawiła dzieci w pokoiku Emila. Zastanawiała się, kto to może pukać. Zwykle 

goście pukali i zaraz potem wchodzili, nie czekając, aż otworzy.

Było ich  dwóch. Jacyś  obcy, ubrani w futrzane kurtki.  Wyjaśnili,  że przybywają z 

daleka. Idzie przebiegło przez myśl, że musieli odpocząć gdzieś w głębi fiordu, w którymś z 

bogatszych gospodarstw, a potem drogą morską przypłynęli aż tutaj. I że nie przybywają w 

dobrych zamiarach.

Ida spojrzała na przybyszów jak na intruzów.

- Poszukujemy Sedolfa Bakkena - rzekł jeden z nich. - Mamy podstawy przypuszczać, 

że tutaj mieszka.

- Zgadza się - odparła Ida, czując, jak po całym jej ciele rozchodzi się chłód.

background image

Zauważyła, że mężczyźni mierzą ją wzrokiem, dostrzegła w ich oczach błysk uznania. 

Następnie zajrzeli ponad jej ramieniem do kuchni. W głąb mrocznego mieszkania, żeby być 

może wypatrzyć Sedolfa.

Czyżby ktoś zbyt głośno rozprawiał o wypadku Emila w górach? Czy z tego powodu tu 

przybyli? Czy zamierzali zabrać Sedolfa i przesłuchać go w tej sprawie?

Czy Emil...?

Nie,   niemożliwe.   Ona   i   Sedolf   wiedzieli   przecież   o   większości   ostatnich   poczynań 

Emila. To niemożliwe, żeby posłał po tych ludzi.

-   A   kim   wy   jesteście?   -   spytała   śmiało   i   wyprostowana   zasłoniła   ciałem   wejście. 

Skrzyżowała ręce na piersi i nawet nie czuła zimna, wciskającego się do środka.

Twarz jednego z mężczyzn drgnęła, przebiegło przez nią coś na kształt uśmiechu. Zdjął 

rękawiczkę   i   zaczął   szperać   w   kieszeni   futrzanej   kurtki.   Wyjął   jakiś   dokument   z   lakową 

pieczęcią   i   z   podpisem,   którego   Ida   nie   mogła   odczytać.   Dokument   napisany   łamanym 

językiem duńskim stwierdzał, że mężczyźni pozostawali w służbie wójta.

Zwykli ludzie nie mieli chyba dostępu do tego rodzaju pieczęci. Ida zrozumiała, z kim 

ma do czynienia. Zresztą to dało się wyczuć na odległość.

- Ludzie wójta? - Spojrzała na nich z ukosa. Zrobiła wielkie oczy, udała, że nie rozumie. 

Jeżeli kiedyś się dowie, kto doniósł o wypadku Emila, to nie wie, co mu zrobi! Wtedy i ją będą 

musieli zabrać, ci ludzie wójta! pomyślała ze złością.

Wyglądali   na  odrobinę  zaskoczonych.  Nie   spodziewali   się   chyba,   że  jakaś   baba   w 

najdalszym zakątku fiordu potrafi czytać, chociaż jej dom wydawał się dość okazały.

- Przecież to nie czas płacenia podatków - powiedziała głosem bardziej niewinnym niż 

pierwszy zimowy śnieg.

- Nie przybywamy po podatki - rzekł jeden z mężczyzn opryskliwie. Zniecierpliwiony 

był tym, że tak długo stoją na progu, nie wyłożywszy swojej sprawy. Lecz Ida wciąż broniła im 

wstępu do środka.

- Poszukujemy Sedolfa Bakkena. Czy to twój mąż? Skinęła głową.

- Sedolf nie zrobił chyba nic złego?

- Słyszeliśmy, że kupił statek... Ida przytaknęła.

- A czy to jest zabronione?

- Tak, jeżeli statek jest kradziony. Poza tym wiemy, że posługiwał się niedozwolonym 

sprzętem w czasie połowów na Lofotach tej zimy.

- Sedolf? - Ida powiedziała to z takim niedowierzaniem, że dali się prawie przekonać, iż 

trafili pod zły adres.

background image

- Mamy na to świadków... Ida pokręciła głową. Nawet się nie zająknęła, mówiąc:

- Nie wierzę. Zresztą przyjechaliście za późno. Sedolf popłynął dziś do Finnmarku. Na 

tym statku, który, jak twierdzicie, jest kradziony. Musicie jechać za nim. Albo poczekać, aż 

wróci.

Popatrzyli na nią z niedowierzaniem.

- Chcemy wejść do środka i sprawdzić. Ida ruszyła do kuchni i pozwoliła, by poszli za 

nią.

Pozwoliła im chodzić od pokoju do pokoju.

Zatrzymali się w bocznej izbie, gdzie leżał Emil.

- Kim on jest? Czy to Sedolf Bakken?

-   Przykro   mi   -   odparł   Emil.   Przedstawił   się.   Wydawał   się   zaskoczony   wizytą 

nieoczekiwanych gości. - Kto to? - spytał.

- Ludzie wójta. Szukają Sedolfa. Mówiłam im, że się spóźnili. Powinni byli przyjść 

wczoraj, zanim Sedolf wyruszył do Finnmarku.

Emil tylko nieznacznie uniósł kącik ust. Ida zorientowała się, że on również zastanawia 

się, po co tu przyszli.

-   Twierdzą,   że   Sedolf   łowił   w   niedozwolony   sposób.   I   że   statek,   który   kupił,   jest 

kradziony.

Z oczu Emila zniknął cień strachu. Pewnie także pomyślał, że Sedolf jest poszukiwany z 

powodu wypadku w górach.

- Możecie spytać we wsi, jeżeli nam nie wierzycie - rzekł. - Ale wszystkie łodzie miały 

odpłynąć dzisiaj.

Mężczyźni słyszeli o tym, ale mimo to sądzili, że Sedolf został.

Ida przeraziła się. Ludzie wójta musieli uzyskać informacje od kogoś, kogo dobrze 

znali. Kto pił razem z Sedolfem poprzedniego wieczoru. Być może to nie przypadek, że Sedolf 

wrócił do domu tak pijany. Ktoś być może postarał się o to, żeby nalewać właśnie jemu.

Ale dlaczego?

Ida rozumiałaby, gdyby niespodziewana wizyta dotyczyła wypadku Emila.

Ale to...?

Zupełnie bez sensu.

Czuła się bezradna. Spociły jej się ręce. Jeżeli ci ludzie zostaną tu zbyt długo, Sedolf 

wróci do domu. A wtedy wyjdzie na jaw, że ona i Emil skłamali.

- A co ty tu robisz? - spytali nagle Emila. - Z jakiegoż to powodu dorosły mężczyzna 

leży o tej porze w łóżku?

background image

Ida odkryła kołdrę i pokazała mężczyznom łupki.

- Jeśli ktoś złamał rękę i nogę, to chyba wystarczający powód - odparła głosem bardziej 

ostrym, niż zamierzała.

- Nie mam żony - rzekł Emil. - Sam bym sobie nie poradził. Dobrze jest mieć takich 

przyjaciół jak Ida i Sedolf.

Wydawało się, że przyjęli to wyjaśnienie. Widocznie orientowali się mniej więcej, jak 

wygląda mężczyzna, którego szukają. To uświadomiło Idzie, że skarga na Sedolfa wpłynęła do 

wójta nie tylko w formie donosu na papierze.

Zrobił to ktoś, kto im źle życzył.

Mężczyźni   wymienili   między   sobą   jakieś   uwagi   i   poszli.   Udali   się   do   wsi,   żeby 

posłuchać, co mówią ludzie.

Kiedy   życzyli   Idzie   i   Emilowi,   aby   ich   wyjaśnienia   okazały  się   prawdziwe,   w   ich 

słowach brzmiała groźba....

-   Musisz   spakować   najpotrzebniejsze   rzeczy   -   odezwał   się   cicho   Emil   po   dłuższej 

chwili. - Nie więcej niż zdoła unieść. Wygląda na to, że Sedolf mimo wszystko dotrze w tym 

roku do Finnmarku...

Ida pakowała rzeczy, kipiąc ze złości. Nie płakała, łzy nic by tu nie pomogły.

Nie mogła pobiec do domu Emila, by ostrzec Sedolfa - nie zostawi przecież dzieci z 

chorym.

Czekała.

Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, kiedy Sedolf znowu zjawił się w kuchni. Zdjął 

kurtkę i wtedy zobaczył przy piecu spakowany worek i broń Emila, którą przynieśli z gór 

mężczyźni z wioski. Emil powiedział, że Sedolf może ją ze sobą zabrać.

Ida wolałaby, żeby mąż nie brał broni. Wolałaby wierzyć, że będzie zbyteczna, ale 

zachowała się bardziej powściągliwie niż zwykle.

- Co to jest? - Sedolf wskazał na pakunek. - Tylko mi nie mów, że Emil zamierza znów 

wybrać się na rysia.

Przytrzymała się mocno blatu stołu i potrząsnęła głową. Czuła, że słowa uwięzły jej w 

gardle.

- Coś się stało, prawda?

Podszedł do Idy i objął ją. Ona także go objęła i pomyślała, że nie chce, by odjechał. 

Zamiast tego musiała mu wytłumaczyć, że powinien natychmiast wyruszyć.

- Płyniesz do Finnmarku, Sedolf. Odsunął ją nieznacznie od siebie. Nic nie rozumiał.

- Wszyscy odpłynęli, Ida. Jest już za późno. Tej wiosny zostaję z tobą i z dziećmi.

background image

Miękko położyła mu palec wskazujący na ustach., zmuszając do milczenia.

- Musisz zaraz wyruszyć, Sedolf. Szukało ciebie dwóch ludzi wójta. Cii! Nic nie mów! 

Powiedzieli,   że   kupiłeś   kradziony   statek.   Twierdzili   też,   że   wiedzą   o   tym,   iż   łowiłeś   na 

Lofotach niedozwolonym sprzętem.

- Przyszli z tego powodu? Ida skinęła głową. Sedolf nie mógł uwierzyć.

- Oni nie żartowali. Musisz wyjechać. Poproś tatę, żeby pomógł ci dogonić tych, którzy 

dziś odpłynęli. Ci dwaj nie mogą cię tu zastać, kiedy wrócą. Do lata może zapomną.

- Nie pytali o nikogo innego? O Larsa? O Kristoffera? Mariusa? Edvarta? Tylko o mnie?

- Tylko o ciebie - potwierdziła Ida. - Wyglądało na to, że wiedzą, iż tamci odpłynęli. I 

że spodziewali się zastać cię w domu...

Sedolf zamyślił się. W jego oczach pojawił się niepokój, który ranił Idę. Cierpiała, kiedy 

Sedolf cierpiał.

- Powiedzieliśmy im, że też popłynąłeś. Od razu uwierzyli, że Emil to nie ty. Pewnie 

wiedzą, jak wyglądasz... Wrócą tu. Musisz wyjechać, słyszysz! Jedź na cypel, tato na pewno da 

ci więcej rzeczy. Może ma trochę jedzenia w zapasie, żeby ci dać na drogę...

Sedolf pogładził Idę po włosach, przytulił i czule pocałował.

Potem z powrotem naciągnął kurtkę. Uśmiechnął się krzywo.

- Muszę jechać, masz rację. Ale nie na cypel. Przedostanę się przez góry do Manndalen. 

Nie ma sensu szukać pomocy na cyplu. Skoro tyle o mnie wiedzą, to pewnie dotarło też do 

nich,   gdzie   mieszka   mój   teść.   Poza   tym   Reijo   nigdy   nie   zdoła   dogonić   rybaków,   którzy 

wyruszyli dziś wczesnym rankiem. Ale z fiordu Ki również odpływają statki. Przy odrobinie 

szczęścia zabiorę się jednym z nich i dołączę do Larsa i innych.

Sedolf   wstąpił   jeszcze   do   Emila.   Potem   uścisnął   Raiję   i   Mikkala.   Ten   dorosły 

mężczyzna prawie płakał, kiedy całował dzieci na pożegnanie.

Potem znowu objął Idę. Wreszcie zarzucił worek na plecy, a broń na ramię. Nie zdążył 

nawet zjeść. Zabrał tylko torbę do połowy wypełnioną żywnością. Większą część mięsa, które 

posiadali, chleba i trochę masła, na które jeszcze znalazło się miejsce. Nie powinien za dużo 

dźwigać. Przeprawa przez góry na północ to nie niedzielna wycieczka.

- Odnoszę wrażenie, jakbym wiecznie się z tobą żegnał - szepnął przy włosach Idy.

- Lepiej tak, niż trafić przed oblicze wójta - rzekła zdecydowanie. - Wtedy też musiałbyś 

się pożegnać, może na dłużej.

- A jak oni nigdy nie zrezygnują z poszukiwań?

- Muszą zrezygnować! - Powiedziała to takim tonem, jakby było w jej mocy odwrócić 

ciążące na mężu oskarżenia.

background image

- Wszystko będzie dobrze - zapewnił Sedolf. Długo ją całował. - Muszę już iść, Iduniu, 

mój aniele. Kocham cię. Kocham maleńką Raiję i Mikkala. Będę o was myślał w każdej wolnej 

chwili tam na północy.

- My też będziemy o tobie myśleć - zapewniła. Wspięła się na palce i skradła jeszcze 

jeden pocałunek, jeszcze odrobinę bliskości. Czeka ich mroźna zima, zanim roztopi ją wiosna. 

Wiele zimnych nocy w pustym łóżku. A tak się przyzwyczaiła do silnych ramion męża, do tego, 

że   mogła   dotknąć   jego   ciała,   ciepłego   i   dającego   poczucie   bezpieczeństwa,   gdy   tylko 

wyciągnęła rękę w ciemności. Teraz będzie sypiać sama. - My też będziemy o tobie myśleć, 

najdroższy. Kocham cię.

Trzymała jego ręce w swoich najdłużej jak mogła.

- I uczynię wszystko, co w mojej mocy, żeby ten koszmar się skończył. Kiedy wrócisz 

do domu, nikt ci już nie będzie miał nic do zarzucenia!

Uśmiechnął się do niej:

- Chcesz powiedzieć, że jesteś córką Raiji Alatalo? Wierzę ci, kochana. Ale nie rób 

niczego, czego ja bym nie zrobił.

Potrząsnęła głową.

Patrzyła, jak odchodzi.

Pomyślała, że musi zapytać ojca, czy ma papier. Zamierzała napisać list. I wysłać go na 

południe do Bodogard, nawet gdyby miało ją to kosztować życie.

Naczelnik pełnił ważniejszy urząd niż wójt. Jego władza sięgała daleko. Nieznajomy 

obiecał jej pomoc, gdyby jej kiedykolwiek potrzebowała. Powiedział to ot, tak sobie, ale Ida 

zamierzała trzymać go za słowo. Tyle był jej winien za kłamstwa.

Zamierzała napisać do Sture Moena.

background image

9

Ludzie   wójta   trafili   oczywiście   na  cypel   do   Reijo.   Wyszli   dopiero,   gdy   gospodarz 

osiodłał konia, dając do zrozumienia, że pora kończyć wizytę. Kiedy się oddalili, Reijo pognał 

wzdłuż wydeptanych ścieżek znad morza przez równinę w stronę lasu nad strumień.

- Co się u was dzieje? - spytał, obejmując Idę. Jego kurtka i policzki nadal były zimne. - 

Przyciągacie   przedstawicieli   władzy   niczym   cukier   muchy!   Jakiego   występku   dopuścił   się 

Sedolf? Szukali go u mnie, ale nie wyjaśnili dlaczego. Ostrzegli tylko, że każdemu, kto go 

ukrywa, grozi kara. We wsi mówili, że Sedolf nie wyruszył na połowy, ty natomiast podobno 

twierdziłaś, że wypłynął ze wszystkimi. Powiedziałem im, że przecież ty wiesz najlepiej. Co, u 

diabła, się tu dzieje?

Ida usiadła na skrzyni na drewno i opowiedziała ojcu wszystko.

- Komu mogłoby zależeć na tym, żeby Sedolf trafił do aresztu? - zastanawiał się Reijo. 

Był równie zaskoczony jak Ida. - Chyba że jest coś, o czym mi nie powiedziałaś - dodał, 

uważnie przyglądając się córce.

- Na przykład co? Wzruszył ramionami. Westchnął.

- Jesteś zbyt ładna - rzekł wreszcie. - Dlatego przychodzą mi do głowy głupie myśli. 

Jesteś zbyt do niej podobna z wyglądu. Pod innym względem również. Czasami wydaje mi się, 

że trochę za bardzo ją przypominasz. Ale wiem, że to nieprawda. Wybacz mi, Ida! Wybacz mi, 

że w ogóle mogę o tobie tak myśleć! Wiem, że to głupie...

-  Kocham  Sedolfa  -  zapewniła  Ida.   Zaczerwieniła   się,   bo  odgadła,   do  czego   Reijo 

zmierzał. - Jestem zbyt prostolinijna - dodała. - W moim sercu jest miejsce tylko dla jednego, 

zrozum, tato. Nie jestem drugą mamą, chociaż może ją przypominam...

-   Wiem   o   tym   -   przyznał.   -   Wiem   o   tym,   Ido.   Potem   rozmawiali   o   podziale 

obowiązków,   które   spadły   na   Idę.   Reijo   obiecał,   że   zaopiekuje   się   inwentarzem   Emila. 

Powiedział, że czasem nie ma czym zająć rąk i że ze wszystkim sobie poradzi. Ida była ojcu 

wdzięczna. Wiedziała, że gdyby zaszła taka konieczność, zdołałaby zadbać o wszystko sama. 

Ale nie można przecież aż tak się zapracowywać.

Ludzie wójta wrócili po jakimś czasie. Cień życzliwości, jaki jej poprzednio okazali, 

zniknął. Doszli zatem do wniosku, że kłamała.

- Słyszeliśmy, że twój mąż wcale nie miał zamiaru płynąć na połowy - rzucił jeden z 

nich.

Tym   razem   weszli   do   środka   bez   pukania,   nie   oczyściwszy   butów   ze   śniegu. 

Zachowywali się butnie. Zamierzali zastraszyć Idę, by wycisnąć z niej prawdę.

background image

- Sedolf rzeczywiście nie zamierzał popłynąć - przyznała Ida. Ledwie raczyła na nich 

spojrzeć. Znowu bardziej ją rozzłościli, niż przestraszyli. Przykucnęła i wzięła na ręce Raiję i 

Mikkala. Posadziła po jednym dziecku na każdym biodrze, jej wzrok miotał błyskawice. - Ale 

w ostatniej chwili zmienił zdanie. Dziś w nocy prawie nie zmrużyłam oka, bo musiałam pa-

kować rzeczy, które chciał zabrać w drogę. Mężczyźni szybko zmieniają zdanie, zwłaszcza 

kiedy spędzą kilka godzin w dobrym towarzystwie. Stracili nieco pewności siebie.

- Musimy przeszukać dom. Ida wzruszyła ramionami.

- Wszystko mi jedno. Bylebyście nie zrobili bałaganu. I tak mam dość roboty, żeby 

jeszcze po was sprzątać.

Chyba nie uszłoby jej to na sucho, gdyby nie trzymała dzieci na rękach. Wyglądała z 

nimi jak Madonna na obrazie. Poza tym w drzwiach do pokoju stał Reijo.

- Szukajcie w całym domu! - rzuciła. - Sprawdźcie każdy kąt. Nie pomińcie komórki i 

obory. Nie zapomnijcie o piwnicy. Tato pokaże wam drogę. Sprawdzaliście już w jego szopie? 

Może Sedolf tam się ukrywa?

- Czy twój mąż naprawdę popłynął do Finnmarku? Ida nawet nie mrugnęła.

- Nie mam w zwyczaju przysięgać - rzekła. Sedolf by się uśmiał, gdyby ją słyszał. - Ale 

gdyby było inaczej, przysięgłabym, że popłynął. Nie spodziewam się go ujrzeć przed nastaniem 

lata.

Być może jej uwierzyli, ale przecież odpowiadali przed kimś wyżej postawionym.

Skończyło się na tym, że przeszukali cały dom, pokój po pokoju. Niczego jednak nie 

ruszali, zamykali za sobą drzwi. Do obory czy komórki nie próbowali nawet zaglądać. Ale nie 

pozwolili, by Ida poczuła się zbyt bezpieczna. Na pożegnanie rzucili:

- Jeszcze tu przyjdziemy. Twój mąż musi przecież kiedyś wrócić. To tylko odroczenie.

Reijo zmarszczył brwi. Wziął dzieci od córki, był silniejszy. Na szczęście nie rozumiały, 

co się wkoło dzieje. Ale obcy buszujący po całym domu nie stwarzali bynajmniej poczucia 

bezpieczeństwa.

- Nie rozumiem tego - odezwał się Reijo. Wpatrywał się w zamknięte drzwi, za którymi 

zniknęli. - Naprawdę nie rozumiem.

- Uważam, że wyrazili się całkiem jasno - rzekła Ida zmęczona.

- Zwykle zatrzymują coś w zastaw. W tym domu sporo jest przedmiotów, które mogliby 

w tym celu zabrać.

- Chcą pewnie odebrać statek - uznała Ida.

- Albo zależy im na zatrzymaniu Sedolfa - zgadywał Reijo. - Sprawa sięga głębiej. 

Czuję, że coś tu śmierdzi.

background image

Ida skinęła głową. Ona też to podejrzewała.

- Potrzebny mi papier - przypomniała sobie. - Zwykle masz trochę u siebie, pisujesz 

czasami do Mai. Wiesz, chcę napisać list w sprawie Sedolfa. Muszę uzyskać pewność, że ci 

dranie nie wrócą latem. Ale nie sądzę, by jeszcze tu przyszli.

Reijo nie rozumiał Idy.

- Nie rób niczego, czego byś miała później żałować - ostrzegł. - Nie rób niczego w 

złości. Wójt nie jest człowiekiem, z którym się można układać. Bywa, że najlepiej trzymać 

język za zębami, gdy ma się do czynienia z władzą. - Roześmiał się krótko. - Pomyśleć, że ja to 

mówię!

- W jaki sposób najlepiej wysłać list na południe?

- Frachtowcem. Przez pastora. Przez wędrowców... Reijo nie pytał, do kogo Ida chce 

napisać, a ona nie pisnęła o tym ani słowem. Pewne tajemnice wolała zachować dla siebie.

Reijo pogodził się z tym. Ufał, że Ida nie uczyni nic nierozsądnego, choć czasami, w 

miarę jak dorastała, przypominała Raiję.

Gdyby Ida znalazła papier listowy w domu, list brzmiałby całkiem inaczej niż ten, który 

w końcu napisała. W pierwszym porywie złości słowa same cisnęły się do głowy. Kiedy nastała 

noc, kiedy w domu zapadła cisza - większa niż zwykle, ponieważ Sedolf wyjechał - trudno było 

znaleźć właściwe sformułowania. Ida zaczęła niemal wątpić, że pisanie cokolwiek pomoże...

Ale obiecał.

Siedziała przy kuchennym stole, na którym stała lampa olejowa i kałamarz. Obok leżało 

pióro Reijo, należące kiedyś do szarej mewy, i dwie drogocenne kartki papieru od taty. Postarał 

się o kilka na jakimś jarmarku. Albo zamówił, kiedy odpływał frachtowiec do Bergen. Tam 

papier nie należał do rzadkości jak tutaj.

Ida dostała też lak do zapieczętowania listu. Miała wszystko.

W piecu dogasał ogień. Nogi od krzesła zaszurały o podłogę, kiedy Ida wstała. Dołożyła 

trzy szczapy. Dziś wieczorem nie mogła marnować więcej. Musi się położyć, zanim ogień je 

strawi. Trzeba zostawić trochę na rozpałkę jutro rano.

Wróciła do stołu.

Noc nie była czarna, raczej granatowa, rozświetlona gwiazdami. Jedna z tych zimnych 

nocy,  które zwykle pojawiają się  wtedy,  kiedy  ludzie  zaczynają już  myśleć,  że nadchodzi 

wiosna. Niebieskie ogniska świeciły jasno, niczym lampy rozwieszone po całym sklepieniu 

nieba.

List...

Biały papier uśmiechał się do Idy; zobaczyła na nim twarz Sture Olavsona Moena. 

background image

Zobaczyła, jak spogląda z tej kartki, którą tak bardzo obawiała się zapełnić słowami, i śmieje 

się z niej.

Jednocześnie   nie   potrafiła   uwierzyć,   że   mógłby   rzeczywiście   tak   się   zachować.   Że 

będzie się z niej śmiał.

Był taki szczery.

Albo się taki wydawał. To różnica, Ida zdawała sobie z tego sprawę.

Może Sedolf właśnie zszedł z gór? pomyślała. Dotarł do ludzi?

To długa i uciążliwa droga, zwłaszcza o tej porze roku. Oby tylko jeszcze nie wszystkie 

statki wyruszyły do Finnmarku z fiordu KI!

Kto do tego stopnia źle życzy Sedolfowi, że uknuł przeciw niemu taką intrygę?

Ida odsunęła od siebie natrętne myśli. To nic nie pomoże, pomóc może list. Jeżeli 

odpowiednio go sformułuje, jeżeli go wyśle. Zamierzała poprosić pastora o pomoc. Nikt w 

rodzinie nie był aż takim grzesznikiem, żeby pastor odmówił.

Odważnie zanurzyła pióro w kałamarzu. Zobaczyła, jak nasiąka atramentem. Poczuła, 

że jej ręka lekko drży. Zagryzła zęby i nakazała sobie spokój. Sture nie może poznać, jak 

bardzo się denerwuje. Pamiętał chyba, jak prosto trzymała głowę, taki obraz powinien za-

chować również po przeczytaniu listu.

„Pan   Sture   Olavson   Moen”...  Napisała   to   najpiękniejszymi   literami,   jakie   zdołała 

wykaligrafować. Pewnie pomyśli, że kogoś poprosiła o napisanie tych słów. Niech sobie myśli 

co chce. Ida nie zamierzała się nad tym zastanawiać.  Ręka stopniowo poruszała się coraz 

pewniej.

„... w służbie naczelnika, Bodegard”. Nie znała innego adresu ani innego tytułu. Nie 

mogła go przecież nazwać poborcą podatkowym, skoro nie miał prawa pobierać podatków.

„Ja,   Ida   Bakken,   córka   Reijo,   z   Lyngen,   zwracam   się   z   prośbą,   której   nie   mogę 

przedłożyć nikomu innemu. Nie znam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Noszę jeszcze w pamięci 

Twoją obietnicę, którą, mam nadzieję, także pamiętasz. Mój mąż, Sedolf Bakken, który teraz 

przebywa na połowach w Finnmarku, został tej zimy oskarżony o kupno kradzionego statku 

oraz o używanie na Lofotach niedozwolonego sprzętu. Ludzie wójta przeszukali mój dom. Nie 

zabrali niczego, ale zagrozili, że jeszcze przyjdą, kiedy Sedolf wróci z połowów do domu. 

Jestem  przekonana,   że  to  fałszywe   oskarżenie.  Ale   niewiele   mogę  przeciwstawić   wójtowi. 

Dlatego zwracam się do Ciebie,  który możesz przekonać człowieka posiadającego większą 

władzę   niż  wójt,   i   błagam,   byś   użył   wszelkich   swoich   wpływów   i   pomógł   unieważnić   to 

fałszywe oskarżenie przeciw mojemu mężowi. Nigdy nie mogłabym przedstawić Ci większej i 

ważniejszej prośby. Proszę Cię, byś uczynił wszystko, co w Twojej mocy. Dla mnie i mojej 

background image

przyszłości jest to sprawa największej wagi”.

Ida zaczerpnęła powietrza i popatrzyła na swe dzieło. Słowa pochylały się może za 

bardzo - sama nie miała w zwyczaju nisko pochylać głowy - ale tak ładniej wyglądały. Pojawiło 

się też trochę niewielkich plamek atramentu, ale po niewprawnej ręce nie można się spodziewać 

niczego więcej.

Dopisała „Z poważaniem” i złożyła podpis. Na samym dole postawiła datę: „czwarty 

marca tysiąc siedemset pięćdziesiątego roku”.

Zakorkowała   kałamarz.   Wytarła   dokładnie   czubek   pióra.   Przyciskała   je   trochę   za 

mocno, więc się nieco zużyło. Ale Reijo znajdzie nowe, kiedy tylko zechce - mew nad fiordem 

nie brakowało.

Ida   rozprostowała   nogi,   czekając,   aż   atrament   wyschnie.   Musiała   uzbroić   się   w 

cierpliwość, nie miała bowiem piasku do posypywania.

Oczy piekły, powieki wydawały się ciężkie. Ida wiedziała jednak, że mimo to będzie 

miała trudności z zaśnięciem. W bocznej izbie czekało na nią łóżko - szerokie i zimne. Zbyt 

szerokie na jej drobne ciało.

Mieściło w sobie dużo samotności, w którą mogła się wtulić.

Wreszcie atrament na tyle wysechł, że Ida mogła złożyć sztywną kartkę.

Znowu musiała odkorkować kałamarz, zapomniała zaadresować listu. Pisała ten adres 

już raz, więc teraz poszło jej całkiem gładko.

Rozgrzała   laskę   laku   w   żarze   paleniska.   Kiedy   pismo   już   wyschło,   starannie   je 

zapieczętowała. Nikt niepowołany nie powinien poznać jego treści.

Gotowy list i przybory do pisania położyła głęboko na najwyższej półce kredensu w 

paradnej izbie. Nikt inny poza nią tu nie zajrzy nawet przez przypadek. Zabrzęczał pęk kluczy u 

paska, kiedy wyciągnęła się, żeby wsunąć list jak najdalej w głąb szafy, tak żeby i jej samej 

trudno było go sięgnąć.

Poczuła ulgę, że uporała się z pisaniem, ale to dopiero połowa planu. W porze jarmarku 

trzeba list wysłać; na nic się nie przyda, dopóki będzie leżał na najwyższej półce kredensu.

A potem przesyłka musi jeszcze przebyć wiele gór, zanim odnajdzie tego, kto - być 

może - zechce Idzie pomóc. To przecież dla niego drobnostka. A dla niej wszystko.

Chociaż może nie powinna wierzyć słowom, wypowiedzianym w noc rozjaśnioną zorzą 

polarną. Nie wiedziała, czy wypada jej powoływać się na obietnice złożone w tak magicznej 

chwili, ale w końcu uznała, że nie pozostało jej nic innego.

Położyła się spać, ale nie mogła zasnąć. Po tej nocy nastąpiły kolejne, równie trudne. 

Nie minęło dużo czasu od tych wspaniałych chwil, kiedy całe jej ciało tajało pod wpływem 

background image

ciepła ciała Sedolfa i pozostawało rozgrzane aż do wczesnych godzin poranka. Przyzwyczaiła 

się do obecności męża, zaczęła ten stan traktować jako coś trwałego.

Teraz  ciągle  się budziła, szukając rękoma po omacku. Pociła się ze strachu, zanim 

przypomniała sobie, dlaczego jest sama.

Dni po nieprzespanych nocach były męczące. Nagle spadło na nią wiele obowiązków. 

Znosiła to tym trudniej, że liczyła na to, iż wiosnę będzie witać razem z Sedolfem.

Była na tyle dumna, że trzymała głowę wyżej niż wszystkie inne kobiety. Potrafiła 

przywołać najbardziej wyzywający błysk w oku, najbardziej wojowniczy uśmiech.

Ale w głębi ducha zachowała wrażliwość i delikatność. Dręczył ją niepokój, bo nie 

dostała żadnych wieści od Sedolfa. Nie wiedziała, czy przeszedł przez góry, a jeśli tak, to czy 

ktoś zabrał go na pokład. Nie wiedziała, czy Sedolf zdołał odnaleźć swoją załogę. Nie wiedziała 

absolutnie nic.

W miarę jak dni stawały się coraz jaśniejsze, Ida coraz bardziej bladła. Jej skóra stała się 

niemal przezroczysta, poza tym wyraźnie schudła. Straciła apetyt, ale nie traciła ducha. Zawsze 

znajdowała sobie jakąś robotę, bo gdy tylko usiadła bezczynnie, zaraz pojawiały się złe myśli. 

Właśnie ich starała się za wszelką cenę unikać.

Nadszedł czas jarmarku, długo przez Idę oczekiwany.

Głęboko   w   kredensie   na   najwyższej   półce   leżał   list   do   Sturego.   Starannie 

zapieczętowany, z nazwiskiem i adresem wypisanymi najpiękniejszymi literami.

Któregoś  dnia  Ida  poprosiła Helenę,  by została  z  dziećmi.  Emilowi  trzeba było co 

prawda pomagać przy jedzeniu, przy myciu i w jeszcze innych, bardziej intymnych sytuacjach, 

ale Ida postarała się, by pod jej nieobecność Helena nie musiała sobie tym zaprzątać głowy.

- Porozmawiaj z nim, jeśli znajdziesz wolną chwilę - zwróciła się do Heleny. - Emil z 

trudem znosi  kręcące  się  w  pobliżu   dzieciaki,   ale  lubi   towarzystwo.  Wtedy i  dzieci  jakoś 

toleruje. Będzie mu miło porozmawiać z kimś innym niż ze mną.

- Podtrzymywanie rozmowy to coś, co potrafię - rzekła Helena z goryczą, choć na ogół 

starała się zachować pogodę. - Panienki z dobrych domów powinny znać sztukę konwersacji.

- Wszystko jedno jak to nazwiesz, byle tylko rozmowa się kleiła - rzuciła w pośpiechu 

Ida. Nie miała czasu na dyskusję, musiała załatwić na jarmarku ważną sprawę. - Jesteś pewna, 

że pastor jest na placu? - spytała chyba po raz dwunasty.

Helena skinęła głową z anielską cierpliwością.

- Reijo nie rozmawiałby z pastorem, gdyby go tam nie spotkał - uspokoiła Idę. - A czego 

ty, na Boga, od niego chcesz?

- Mam swoje małe tajemnice, tak jak ty masz swoje - uśmiechnęła się Ida, pośpiesznie 

background image

uścisnęła Helenę i pewnym krokiem ruszyła ścieżką prowadzącą nad morze.

Kiedy pastor przybywał na jarmark, zwykle zatrzymywał się u jednego z kupców z 

wybrzeża.

Ida czuła się bardzo niepewnie, kiedy stanęła przed okazałym składem - był to skład z 

zapleczem, w którym można spać i gotować, a nawet podejmować samego pastora. Odnosiła 

wrażenie, że list, który wsunęła pod bluzkę na piersi, parzy skórę. Pomyślała, że nie będzie 

czasu na jego szukanie, kiedy stanie twarzą w twarz z duchownym, i zgrabiałymi z zimna pal-

cami wydobyła pismo spod ubrania. Ukrywając je w fałdach spódnicy, wkroczyła do środka.

Najbardziej ożywiony handel najwidoczniej się już skończył albo też na chwilę osłabł 

przed ponownym szczytem. Kilka osób, które znajdowało się pod dachem, odwróciło się w 

stronę Idy, mierząc ją wzrokiem.

Ida skinęła ku tym, które znała. Podeszła wyprostowana do właściciela i spytała, czy 

mogłaby porozmawiać z pastorem. Znowu zmierzono ją wzrokiem od stóp do głów. Ktoś ze 

starszych szepnął coś półgłosem do kupca, prawdopodobnie wstawił się za Idą. Niejednemu 

bowiem na widok Idy nasunęły się zapewne wątpliwości, jakiego rodzaju jest kobietą. Jej rude 

włosy nie spodobały się kupcowi.

Teraz jednak pozwolił jej wejść do najświętszego miejsca.

Pastor siedział z książką w ręku. Ida poczuła zazdrość.

Tak bardzo pragnęła czytać! Ale to nie dla biednych, tylko wielcy bogacze dostępowali 

tego szczęścia. Inni mogli się cieszyć, jeśli choć raz w życiu zobaczyli książkę.

Dziewczyna aż drżała z niecierpliwości, żeby spytać, czy mogłaby dotknąć kartek, ale 

się powstrzymała. To nie wypada, nie chciała przynieść wstydu Reijo. Gdyby ktoś wytknął jej 

jakiś błąd, uderzyłoby to w ojca, niezależnie od tego, czy ona sama jest mężatką, czy nie.

Pastor podniósł wzrok i spojrzał na Idę, mrużąc oczy. Pewnie ją rozpoznał. Nie należała 

do kobiet, które się zapomina, poza tym jej nietuzinkowe zachowanie i niezwykły kolor włosów 

musiały utkwić w pamięci również jemu. W końcu udzielał jej ślubu. Dwa razy.

- Widziałem cię już kiedyś - odezwał się. - Wiem, kim jesteś. Niech no pomyślę!

Ida przystanęła i ukłoniła się, lecz pastor nawet tego nie zauważył. Czekała, aż sobie ją 

przypomni.

- Wyszłaś za mąż za Lapończyka - rzekł zamyślony. - A potem za młodego chłopaka z 

tych stron?

Skinęła głową.

- I jesteś córką tego jasnowłosego Fina! Znowu skinęła.

- Ida, córka Reijo - powiedziała bardziej pokorna niż kiedykolwiek.

background image

- O! - Pastorowi najwyraźniej poprawił się humor, kiedy udało mu się wreszcie połączyć 

fakty. - W jakiej sprawie przychodzisz, córko?

- Potrzebuję pomocy pastora w przesłaniu listu - odparła.

- W przesłaniu listu? - spytał unosząc brwi. - Potrafisz pisać?

Ida skinęła głową.

Wydął usta. Ida pomyślała, że pewnie należał do tych mężczyzn, którzy uważają, że 

kobieta powinna tylko gotować i rodzić dzieci.

Pośpiesznie wysunęła list, odwróciła go zaadresowaną stroną do góry.

Pastor przeczytał i ponownie zmarszczył brwi. Nie podobały mu się chyba pieczęci, 

którymi opatrzyła pismo.

-   Jesteś   mężatką   -   rzekł   ojcowskim   tonem.   -   To   list   do   mężczyzny.   Na   wysokim 

stanowisku, jak widzę, ale tak czy owak do mężczyzny. Czy wolno mi spytać o charakter listu?

Ida   nie   do   końca   rozumiała   pytanie,   ale   przypuszczała,   że   pastor   chce   wiedzieć, 

dlaczego napisała do Sture Moena.

- Mój mąż został oskarżony o to, że używał do połowów niedozwolonego sprzętu. I o 

posiadanie kradzionego statku. Ale ja wiem, że to fałszywe oskarżenia. Proszę w tym liście o 

pomoc. Znam tego człowieka i proszę go o ratowanie mojego męża.

Pastor   przyglądał   się   Idzie   uważnie.   Usłyszał   pewnie   drżenie   jej   głosu.   Nikt   nie 

potrafiłby chyba tak dobrze udawać. Zresztą pieczęcie można zerwać i sprawdzić treść listu.

- Dlaczego twój mąż sam nie napisał? - spytał pastor.

- Przebywa na połowach w Finnmarku - odparła, nawet się nie zająknęła. - Nic nie wie o 

oskarżeniach. A jeśli uda się je wycofać, chciałabym, by się o tym nigdy nie dowiedział.

-   To   godne   pochwały,   że   żona   broni   w   ten   sposób   swego   męża   -   rzekł   pastor   z 

uznaniem. - Ale nie powinna kłamać lub czegokolwiek przed nim taić. Niezależnie od tego, jak 

się sprawa potoczy, chcę, by powiedziała o tym swemu mężowi. Jak tylko wróci do domu z 

połowów. Zgoda?

Ida skinęła głową.

- Postaram się, by ten list dotarł do adresata - obiecał. - Zanim minie miesiąc.

- Nie wiem, jak mam dziękować - szepnęła Ida z ulgą. Spodziewała się, że będzie dużo 

trudniej.

- Poprzez oddanie swojemu mężowi - odparł łagodnie. - Trwanie w wierze w Pana. W 

ten sposób możesz dziękować.

- Tak uczynię - obiecała ze spuszczonym wzrokiem.

Przyjął to być może jako wyraz skromności i pokornej wiary.

background image

Ida zaś po prostu uznała, że trudno patrzeć pastorowi w oczy i jednocześnie mówić 

jedno, a myśleć co innego.

Pośpiesznie   wyszła   z   pomieszczenia.   Zwróciła   twarz   w   stronę   wiatru,   wciągnęła 

morskie powietrze. Czuła, że się uda.

Nie tyle dzięki Panu, ale raczej dzięki ludziom. Musiała wierzyć, że ta bolesna sprawa 

zostanie załatwiona.

Teraz mogła wracać do domu i cieszyć się razem z Heleną.

background image

10

- Jeszcze możesz się wycofać - rzekł Reijo cicho. Nastał późny wieczór, żadne z nich 

nie miało jednak chęci iść spać. Coś się skończyło, a zaczęło coś zupełnie nowego, zarówno dla 

niego, jak i dla niej. - Jeżeli żałujesz, jest jeszcze czas, żeby się wycofać...

Helena potrząsnęła głową, patrząc na Reijo. Oto mężczyzna, którego kochała. Wiele 

starań włożyła w to, by go zdobyć.

Ława kuchenna była duża. Wystarczająco duża, by zmieścili się oboje. Reijo przykręcił 

lampę na stole, tak że rzucała tylko nikłe światło.

Powinni już iść spać. Czekał ich jutro długi dzień, oczekiwany, pełen nowych przeżyć. 

Oboje przyglądali się sobie nawzajem, patrzyli też w morze przeszłości, które każde z nich 

posiadało dla siebie i w którym to drugie nigdy się nie pojawiło. Musieli dokonać pewnego 

rodzaju rozrachunku. Każde innego, ponieważ lata, które minęły, także były dla nich różne. Ale 

nie mogli też siedzieć w samotności. Nie mogli stawić czoła wszystkiemu, co się zdarzyło w 

przeszłości, nie trzymając się za ręce.

- To nie żal - rzekła Helena. Jej jasne oczy odnalazły oczy Reijo. - A może jednak? - 

spytała.

Reijo pokręcił głową.

- Chcesz się wycofać? - chciała wiedzieć. Znowu potrząsnął głową.

Ich   palce   splotły   się.   Szczupłe   palce   Heleny   przywarły   do   jego   spracowanych, 

opalonych. Duża dłoń przy drobnej.

Razem.

- Ale myślisz o niej? - dopytywała się Helena. - O Raiji?

Przytaknął. Zacisnął palce na jej palcach. Zacisnął zęby. Jego twarz stała się czujna i 

pojawił się w niej smutek. Przełknął ślinę.

- Trudno to wytłumaczyć, Heleno. Całe życie czułem, że jestem tak blisko niej, choć 

kiedy spojrzę wstecz, widzę, że niewiele dni dzieliliśmy ze sobą. Kochałem ją, jednak tamtego 

uczucia nie da się porównać z tym, co czuję do ciebie, Heleno. To nie to samo.

Helena   chyba   zdawała   sobie   z   tego   sprawę,   ale   myśl   o   kobiecie,   którą   wszyscy 

traktowali niemal jak nieziemską istotę, niekiedy budziła w niej zazdrość. Walczyła z tym, nie 

mogła przecież wierzyć, że Reijo i jego przeszłość staną się wyłącznie jej własnością. On nie 

prosił już, by mówiła o swoim życiu. Dla niego liczyło się od chwili, kiedy stało się częścią je-

go życia. Nie nalegał, by odsłoniła przed nim to, co wolała zachować dla siebie.

Dlatego czuła się podle, kiedy dręczyły ją wątpliwości, kiedy pragnęła dowiedzieć się 

background image

czegoś   więcej:   kim   była   dla   niego   Raija,   kim   jest   teraz.   Helena   przeczuwała   bowiem,   że 

przyjdzie jej żyć również z cieniem Raiji.

Rei jo chyba zawsze będzie w sobie nosił pamięć o tej kobiecie niezależnie od upływu 

czasu i niezależnie od tego, co się stanie. Nawet ona, Helena, nie zdoła zatrzeć jego wspomnień.

- Chciałbym, żeby mogła tego doświadczyć - rzekł Reijo w zamyśleniu. - Prawdziwego 

szczęścia, Heleno! - Jego ciepły uśmiech sprawił, że odgoniła wątpliwości. - Prawdziwego 

szczęścia, tak jak ja to teraz czuję. Ale Raiji właśnie tego los poskąpił, nie licząc krótkiego 

okresu spędzonego z ukochanym Mikkalem. To wydaje się niesprawiedliwe, ponieważ ona za-

służyła na szczęście tak jak ja.

- Nie możemy decydować o takich sprawach - powiedziała Helena z przekonaniem. - Jej 

życie ułożyło się tak jak powinno. Podobnie i twoje. I moje...

Reijo spojrzał na Helenę w milczeniu. O Boże, jaka ona piękna! Jaka młoda!

Któż  zdoła przekonać młodych, że  nie zawsze mają  rację? Pouczenia,  nawet  jeżeli 

padają z ust drogiej osoby, nie są przyjemne. Tak więc Reijo rozważnie milczał. Nie chciał, by 

Helena poczuła się jeszcze bardziej niepewnie. Zastanowił się przez chwilę, co tu robi z tak 

młodą kobietą. W dodatku wywodzącą się ze sfery o niebo wyższej niż jego własna.

- Wszyscy będą zachodzić w głowę, co ty we mnie widzisz - uśmiechnął się i delikatnie 

pogłaskał narzeczoną po twarzy. - Sam czasem też zadaję sobie to pytanie.

Ujęła jego dłoń i przytrzymała przy swym policzku. Odniosła wrażenie, że jest w niebie. 

Życie   skąpiło   jej   czułości,   a   właśnie   czułości   pragnęła   najbardziej.   Uświadomiła   to   sobie 

dopiero wówczas, gdy spotkała Reijo. Stało się tak, bo Reijo szczodrze rozdawał pieszczoty. 

Rozdawał   też   pochwały   głosem   pełnym   ciepła.   I   po   prostu   milczał,   jeżeli   nie   miał   do 

powiedzenia nic dobrego. Helena była przekonana, że niewielu jest mężczyzn takich jak on, a 

spotykała różnych ludzi. Zbyt wielu z nich odznaczało się najbardziej nienagannymi manierami, 

jakie tylko można sobie wyobrazić, ale ta zewnętrzna warstwa ogłady szybko się kruszyła.

Reijo nie przybierał pozy. Był sobą, nigdy nie udawał. To rzadko spotykana zaleta.

Helena czuła, że Reijo jest jedynym mężczyzną, jakiego pragnęła.

- Myślę, że ludzie stopniowo zaczęli pojmować, że jesteś kimś wyjątkowym, Reijo 

Kesaniemi - uśmiechnęła się. - Nawet ja to zauważyłam!

-   Ale   pastor   coś   podejrzewał   -   przypomniał   jej   Reijo   i   Helena   mimo   woli   się 

zaczerwieniła.

Zdarzyło się to jakiś czas temu, kiedy poszli razem dać na zapowiedzi. Proboszcz uznał, 

że Reijo zamierza wydać za mąż kolejną córkę.

Helena   nigdy   do   końca   tego   pastorowi   nie   wybaczyła,   Reijo   potraktował   słowa 

background image

duchownego z dużo większym poczuciem humoru.

Lecz pomyłka proboszcza do tego stopnia wzburzyła Helenę że bez wahania skłamała, 

mówiąc o swej przeszłości. Powiedziała, że przyjechała do Norwegii z mężem, ale on zginął po 

drodze. Utonął w rzece, a ona sama jakimś cudem dotarła do wioski.

Wtedy Reijo podchwycił wątek i opisał, w jakim ją znaleźli stanie. Dalszy ciąg historii 

zrelacjonował, nie odbiegając daleko od prawdy.

Helena podała nazwisko po mężu. Panieńskie zachowała w tajemnicy.

Reijo miał łatwiejsze zadanie. Wszyscy nad fiordem znali jego życie. Kiedy nie mieli o 

czym mówić, całe lata rozprawiali o zaginięciu Raiji. Również pastor o tym słyszał. Reijo 

wyjaśnił, że jakiś czas temu kapitan rosyjskiego statku, którym uciekła żona, przekazał mu 

wiadomość, że zmarła w kraju na wschodzie.

Ani   Helena,   ani   Reijo   nie   mogli   przedstawić   żadnych   dokumentów,   ale   mimo   to 

otrzymali zgodę na ślub.

Ceremonia miała się odbyć jutro.

- Po raz pierwszy otrzymam nazwisko, które wiele dla mnie znaczy - odezwała się 

Helena. Przytuliła się do Reijo. Musiała poczuć, że nie jest sama.

Jej słowa sprawiły Reijo niezwykłą radość, ale w głębi duszy mimo wszystko się bał.

Teraz   dziewczyna   wydawała   się   zadowolona   i   było   jej   dobrze.   Teraz   wyznała   mu 

miłość. Tak, nie widział powodu, by w to nie wierzyć.

Teraz twierdziła, że nigdy nie było jej tak dobrze, jak tu nad fiordem w jego drewnianej 

chacie.

Teraz.

Ale czekało ich jeszcze wiele chwil, dni, lat. On się zestarzeje. Pewnego dnia nie będzie 

już tym samym mężczyzną, za którego wychodziła za mąż.

Pojawią się kolejne zmarszczki. Zmieni się jego ciało. Stanie się starcem, podczas gdy 

ona nadal pozostanie młoda. Rozkwitnie jako kobieta.

Reijo   nie   chciał   się   dzielić   z   Heleną   tymi   myślami.   Raniłyby   ją,   ponieważ   z 

młodzieńczą siłą wierzyła w to, że nic się między nimi nie zmieni mimo upływu lat. Nie była w 

stanie   wyobrazić   sobie   wszystkich   zagrożeń,   które   mogła   nieść   przyszłość,   a   które   Reijo 

przeczuwał.   Kochała   go   jak   własne   życie,   a   może   bardziej.   Wydawało   się   jej   nie   do 

pomyślenia, że mogłaby go przestać kochać, kiedy jego ciało stanie się słabsze, zwiotczeje 

skóra, przerzedzą się włosy, być może posiwieją, zaczną wypadać zęby...

Nawet   jej   do   głowy   nie   przyszło,   że   na   starość   mogą   pojawić   się   choroby,   które 

przykują go do łóżka, że będzie bardziej pacjentem niż mężem.

background image

Helena nie była w stanie wyobrazić sobie tego, z czym Reijo się liczył. Więc jej tym nie 

zamęczał.

Pragnął jej. Doznał niemal szoku, kiedy to sobie uświadomił, kiedy spojrzał prawdzie w 

oczy i odrzucił wszystkie skrupuły, ponieważ naprawdę pragnął tej kobiety. Pragnął dzielić z 

nią swe dni niezależnie od tego, ile by ich to kosztowało.

Wiedział, że może być trudno. Ale był również pewien, że zanim tak się stanie, mają 

przed sobą wiele dobrych lat.

Dla tych dobrych lat chciał tego związku. Helena miała mu tak wiele do zaofiarowania. 

Okazał się też na tyle nieskromny, by przyznać przed sobą, że i on może jej wiele dać.

A kiedy przyjdzie ten czas, kiedy stanie się dla niej ciężarem, starczy mu może odwagi, 

by odejść. Tak, by ostatnie lata swego życia Helena mogła spędzić z człowiekiem, który będzie 

jej wart.

Może...

Reijo nie chciał o tym myśleć. Tak czy owak to jego ostatnia noc jako wdowca. Ostatnia 

noc spędzona... w grzechu.

Pastor   spojrzał  na  to   przez   palce,   on,   który   zwykle   w  takich   sprawach   był   bardzo 

skrupulatny.

Ogień w palenisku zaczynał gasnąć. Ciemność na zewnątrz wydawała się przyjazna. 

Reijo wstał. Jak co wieczór musiał popatrzeć na morze. Nad fiordem panował spokój. Żadnych 

obcych statków...

Kiedyś, w przeszłości, która wydawała się tak odległa, że sam z trudem wierzył w jej 

prawdziwość,   wypatrywał   rosyjskich   szkunerów.   Być   może  podświadomie   nadal   czuł   taką 

potrzebę. Wolał wierzyć, że nie to jest powodem jego niezrozumiałej tęsknoty. Po prostu stało 

się tylko przyzwyczajeniem. Czymś, od czego ludziom w jego wieku niełatwo jest się uwolnić.

Na placu targowym nadal paliły się lampy. Nie słysząc dźwięków, Reijo potrafił sobie 

wyobrazić śmiechy, ożywienie, gwar. Znalazł jeszcze inne określenie, które by pasowało do 

atmosfery jarmarków - opilstwo. Zawsze znalazł się ktoś, kto nie potrafił zachować umiaru. Kto 

sądził, że zniesie wszystko, co pomieści żołądek.

Nie zaciągnął zasłon, żeby nie prowokować ludzi we wsi. Zasłonięte okna w przeddzień 

ślubu stanowiłyby powód do docinków.

Jakby ta noc tak bardzo różniła się od poprzednich.

Reijo podał Helenie rękę. Ogarnęło go błogie szczęście, kiedy zamknął tę drobną dłoń w 

swojej. Kiedy zacisnął na niej palce, poczuł, że i Helena mocno go trzyma. Zgasił lampę. Stali 

cicho   w   ciemności,   starając   się   przyzwyczaić   oczy.   Początkowo   wszystko   wydawało   się 

background image

czarnymi cieniami, później pojawiło się więcej szarych odcieni. Oczy i zęby pobłyskiwały bie-

lą. Przyciągnęli się bliżej nawzajem. Roześmiali cicho. Nie wystarczyły im splecione palce. 

Musieli się objąć.

Pocałowali się przy zniszczonym stole. Tym samym, który stał tu od czasów Anttiego 

Kesaniemi. Syn Anttiego przytulał ów kwiat, wywodzący się z fińsko - szwedzkiej arystokracji, 

całował dziewczynę wśród tych ścian z drzew, które Antti zrąbał daleko stąd w wąskiej dolinie 

Skibotn i sam zwiózł konno aż tutaj. Znaczny to ładunek. Wycisnął wiele potu. Wiele wysiłku 

kosztowało wzniesienie tej chaty, która wydawała się iście królewska w porównaniu z zie-

miankami, nadal dość często spotykanymi nad fiordem. Ale dla Heleny, która przybyła ze 

świata porcelany i koronek, była prostą drewnianą chatą.

Mimo wszystko Helena pozwalała, by całował ją syn Anttiego Kesaniemi. Mężczyzna 

dorównujący wiekiem jej ojcu.

Bo taka jest miłość. Wygląd zewnętrzny nie zawsze jest w stanie wyznaczać granice.

- Ostatnia noc w grzechu? - spytał Reijo, opierając czoło na czole Heleny.

Roześmiała   się.   Obejmowała   go   mocno   za   szyję.   Dostrzegła   jedynie   błysk   tego 

spojrzenia, które obudziło w niej coś już za pierwszym razem, kiedy popatrzyła w zielone oczy.

- To nie tak spędza się noc przedślubną - odparła. - Powinnam chyba przenocować u 

Idy. Tak by się godziło.

- Nie wystarczy, że byłaś cnotliwa, kiedy pierwszy raz wychodziłaś za mąż? - spytał.

-   A   ty?   -   odpowiedziała   pytaniem.   Przywarła   do   niego.   Nie   przypadkiem,   raczej 

świadomie, pełna pragnienia. - jak to było z tobą, kiedy żeniłeś się po raz pierwszy?

Reijo przytulił Helenę trochę mocniej. Spojrzał ponad jej ramieniem przez okno. W 

stronę fiordu, tam gdzie widział, jak „Sankt Nikołaj” znika z Raiją na pokładzie pół życia temu. 

Pamiętał wszystko bardzo wyraźnie.

- To stało się tak nagle - rzekł. - W pewnej chwili wyrzekliśmy słowa, w następnej 

mogłem   już   się   nazwać   żonatym   mężczyzną.   Ale   i   wtedy   żyłem   w   grzechu.   Nigdy   nie 

potrafiłem się utrzymać na wąskiej ścieżce cnoty. Najczęściej błądziłem po jej obrzeżach.

- W takim razie myślę, że powinniśmy pobłądzić po tych manowcach również dziś w 

nocy, mój Reijo - powiedziała i pociągnęła go za sobą do bocznej izby.

- Muszę dołożyć trochę szczap do pieca - rzekł, ale go nie puściła. Zamknęła drzwi, 

stanęła przy nich i żądała, by ją objął. Żądała pieszczot. Żądała jego bliskości.

- Wolę, żebyś ty mnie rozgrzał jutro rano - rzuciła beztrosko. Wsunęła mu ręce pod 

ubranie. Przeciągnęła koszulę przez ramiona, nie czekając, aż wszystkie guziki zostaną odpięte. 

Rozluźniła pasek spodni, zanim uwolnił się od opornej koszuli.

background image

- Miej trochę cierpliwości dla starego człowieka! - poprosił ze śmiechem. - Jeszcze 

daleko do rana, najdroższa Heleno. Nie musisz mnie pożerać. Bo nic ze mnie nie zostanie i z 

kim pójdziesz do ślubu?

Odpowiedziała mu zaczepnym śmiechem.

- Muszę się przecież przekonać, czy ten mężczyzna, któremu mam jutro powiedzieć 

„tak”, do czegoś się nadaje. Jeżeli nie wytrzyma dzisiejszej nocy, to poważnie się obawiam, że 

będę musiała odpowiedzieć „nie”, kiedy pastor zacznie zadawać trudne pytania...

-   Czy   do   czegoś   się   nadaję?   -   zdumiał   się   Reijo.   Wyczuł   odrobinę   powagi   w 

żartobliwym pytaniu.

To go rozjuszyło. Drżąc z zimna, zerwał z siebie ubranie. Potem zajął się rzeczami 

Heleny z tym samym żarem i niecierpliwością.

Marznąc, pragnęli wśliznąć się sobie nawzajem pod skórę. Udało im się obudzić ogień 

szaleństwa. Udało im się wykrzesać iskry w miejscach, gdzie się dotykali.

Wkrótce skóra już nie kurczyła się z zimna. Jeżeli dostawali gęsiej skórki, to z rozkoszy.

Pieszczoty nie trwały długo, gdy Helena szeptem poprosiła, by nie zwlekał. Nawet 

zimne   drzwi   za   jej   plecami   wydawały   się   jak   rozżarzone.   Być   może   rozgrzała   je   swym 

płonącym ciałem. Musiała trochę się wspiąć na palce, by jej dosięgnął. Na moment odgięła się 

do tylu, czując, że za bardzo się śpieszy. Po chwili osunęła się na niego, żeby ją podtrzymał. 

Przyjemnie było poczuć twarde mięśnie jego przedramion pod pośladkami, zacisnąć uda na 

jego wąskich biodrach. Piła z jego ust, splotła ręce na jego karku.

Tkwiła między nim, tak żywym i gorącym, a drzwiami, zimnymi, ale też nie martwymi. 

Drzewo   również   nadal   żyło.   Łagodne   pieszczoty   Reijo   w   samym   środku   aktu.   Wargi 

przesuwające się wzdłuż linii twarzy, muskające szyję niczym powiew wiatru w czerwcowy 

dzień. Wargi całujące lekko - jak dotyk piórka - ramiona, zaokrąglenia piersi...

Nie miała dużej swobody ruchu, ale trzymając Reijo za szyję, gładziła palcami jego 

drgające, lekko poruszające się mięśnie pleców.

Kochała go. Kochała całą duszą. Przyjmowała wszystko, co miał do ofiarowania.

Rozgrzani, spoceni, drżący z zimna wczołgali się pod pierzynę. Zgodzili się przyjąć 

jedną od Idy. Helena zawsze z niechęcią patrzyła na skóry. Nie bez racji twierdziła, że są 

najlepszym siedliskiem dla wszelkiego rodzaju robactwa. A choć puchowa pierzyna to luksus, 

do którego Reijo nie odważyłby się przyznać nikomu, to i on nie skarżył się na taką odmianę.

Zbyt wielu ludzi ledwie zdołało uzbierać wełnianki bagiennej na poduszkę. Gdyby im 

Reijo powiedział, że przykrywa się do spania taką ilością puchu, brzmiałoby to jak drwina.

- Czy sprostałem zadaniu? - spytał z uśmiechem.

background image

Helena leżała obok z głową na jego ramieniu, gdzieś w zgięciu łokcia. Czuła się jeszcze 

zbyt rozgrzana, by, jak zamierzała, przytulić się do ukochanego przed nastaniem świtu.

Spocone ciała najlepiej stygną w pewnej odległości od siebie.

- Całkiem nieźle - odparła zdyszana. - Miejmy nadzieję, że po ślubie nie będziesz się 

mniej starał...

- Przyprawisz mnie o podagrę i siwe włosy - rzekł półgłosem, tłumiąc śmiech. - Czuję 

się   przy   tobie   znowu   jak   młody   chłopak.   Przez   ciebie   staję   się   nieodpowiedzialny   jak 

osiemnastolatek, Heleno!

Delikatną   dłonią   przesunęła   w   górę   wzdłuż   jego   ramienia.   Palcem   wskazującym   i 

środkowym   wędrowała   powoli   przez   ramię,   do   policzka.   Złapała   go   za   włosy   i   lekko 

pociągnęła.

- To dobrze, że przeze mnie zachowujesz się niepoważnie - rzekła. - Chcę tego. I chcę 

także, byś był moim Reijo. Tym, który nie ma osiemnastu lat...

W tej chwili Reijo musiał przytulić Helenę do piersi i pocałować - nie namiętnie, lecz 

czule, z miłością.

Nie mogła powiedzieć nic piękniejszego. Zbyt często łapał się na rozmyślaniach o tym, 

że może nie sprostać jej oczekiwaniom.

A ona bez zastanowienia powiedziała, że ceni tego mężczyznę, który żyje dwa razy 

dłużej niż ona, że nie pragnie, by Reijo był młodszy...

Powiedziała, że kocha go właśnie takiego.

Reijo.

Który wkrótce skończy czterdzieści dwa lata.

Ona, Helena, która jeszcze nie miała dziewiętnastu.

- Kocham cię - rzekł z namaszczeniem. Nawet ślubnej obietnicy nie można by złożyć z 

większą miłością od tej, którą Reijo zawarł w tym wyznaniu. Jutro wypowie słowa przysięgi. 

Powtórzy je przed pastorem, który otrzymał władzę przekazywania Bożego błogosławieństwa. 

Lecz nie będą znaczyły ani trochę więcej.

Jeżeli istniała taka chwila, kiedy pojął Helenę za żonę, stało się to właśnie teraz.

Krótka ceremonia w obecności człowieka w czerni z władzą od Boga będzie tylko 

zewnętrznym potwierdzeniem tego, o czym oboje wiedzieli.

Zostali już połączeni.

Helena przytuliła się do Reijo. Ułożyła na najlepszej poduszce, o jakiej marzy każda 

kobieta: na piersi kochanego mężczyzny. Słysząc jego bijące serce, gdzieś głęboko pod swoim 

uchem, starała się, by uderzenia połączyły się z jej własnym rytmem.

background image

Jej serce nie zaczęło jednak bić identycznie. Ludzie nie powinni próbować do tego 

stopnia   się   upodobnić.   To   niebezpieczne,   oznaczałoby   bowiem   podporządkowanie   się 

drugiemu, samounicestwienie.

A to nigdy nie prowadzi do czyjegokolwiek szczęścia.

Helena wreszcie to zrozumiała.

Dorosła.

- Ja także cię kocham, Reijo - szepnęła. Nie była pewna, czy ją usłyszał.

Jego   puls   bił   tak   spokojnie.   Oddechy   wydawały   się   bardzo   ciche   i   powolne. 

Podejrzewała, że już zasnął. Nie odważyła się odwrócić, żeby to sprawdzić. Nie chciała go 

budzić.

To była ostatnia myśl, jaka jej przyszła go głowy przed nastaniem ranka, zanim obudził 

ją brzask.

Reijo już od  dawna  był  na  nogach. Rozpalił  pod  kuchnią,  ogrzał  izbę  dla  Heleny. 

Wiedziała, że będzie dobrym mężem.

Za pierwszym razem, kiedy Helena stała na ślubnym kobiercu, ceremonia odbyła się 

zgodnie z wszelkimi tradycjami. Wyglądała wtedy jak niewinny kwiat. Wszyscy przyszli ją 

podziwiać. Była młoda i głupia. Jak lalka, która sądziła, że świętuje wielkie zwycięstwo.

Ślepa - pozwoliła się zaślepić mężczyźnie, za którego wychodziła za mąż.

Uparta i zarozumiała. Rozpieszczona.

Ten dzień wydawał się cudowny z całym swym przepychem. Wszystkiego było w bród, 

jak kazał obyczaj.

Teraz Helena najlepiej pamiętała swą irytację z powodu zachowania drobnych chłopów 

i   dzierżawców,   którzy   z   szeroko   otwartymi   z   ciekawości   oczami   i   ustami   pchali   się,   by 

zobaczyć parę młodą, być świadkami tego niezwykłego przedstawienia, w którym sami nigdy 

nie wezmą udziału.

Uważała, że to kładło cień na jej wspaniałym święcie. Najważniejszym dniu w jej życiu, 

jak   myślała   w   swym   zadufaniu.   Nie   powinien   go   mącić   widok   brudnych   twarzy   z 

wytrzeszczonymi oczami i rozdziawionymi ustami.

Jakże wiele zmieniło się od tamtej pory! Jakże sama się zmieniła!

Teraz czuła się szczęśliwa, widząc wokół siebie twarze zwykłych ludzi. Nawet ten czy 

ów podpity mężczyzna oparty o ścianę nie budził w niej niechęci. Rozpierała ją duma, do licha, 

wielka duma, że właśnie ona wychodzi za mąż za tego fascynującego mężczyznę, stojącego 

obok!

Włożyli nowe ubrania. Nie były przystrojone kwiatami czy skrojone według najnowszej 

background image

mody na kontynencie, ale kto by o to dbał tu nad fiordem Lyngen w ów wietrzny marcowy 

dzień 1750 roku?

Przepełniała   ich   miłość,   zaufanie,   życzliwość   i   wzajemny  szacunek.   Chcieli   dzielić 

codzienność niezależnie od tego, co przyniesie: radość czy smutek.

Nie mieli powodu, dla którego musieliby unikać wzajemnie swych spojrzeń.

Dopiero kiedy stanęli przed pastorem, ramię przy ramieniu, nie dotykając się nawzajem, 

spuścili wzrok.

Uznano ich mężem i żoną i nic na świecie nie mogło ich teraz rozdzielić.

W gospodzie w Bergen siedział potężny mężczyzna. Bezbłędną niemczyzną rozprawiał 

z jednym z kupców o interesach.

Rozmowa dotyczyła przewozu ładunku do Francji.

W końcu doszli do porozumienia. To część rytuału, podczas którego wypijano niejeden 

kielich jałowcówki.

Potężny mężczyzna, choć sprawiał wrażenie nieokrzesanego, z pewnością posiadł też 

znajomość manier obowiązujących w wyższych sferach. To dawało mu siłę, a tylko najsilniejsi 

mogli zostać zwycięzcami. On zaś był urodzonym zwycięzcą.

Miał wyblakłe oczy, które rzadko się uśmiechały. Usta układały się w uśmiech, ale 

nigdy na tyle ciepły, by roztopić chłód spojrzenia.

Jego włosy przypominały kolorem pierwszy śnieg.

Zawsze nosił nóż. Nikt nie wątpił, że potrafiłby się nim posłużyć, choć nikt tego jeszcze 

nie sprawdził.

Pozbawił przeszłość życia. Nigdy nie sięgał myślą wstecz. Nigdy nie pozwalał sobie na 

wspomnienia o ciepłej, drobnej kobiecie o imieniu Helena.

Nazywał się Gurt Hallencrantz.

background image

11

Ida cieszyła się, że gości u siebie Emila, mimo że oznaczało to dodatkowe obowiązki. 

Był   jedyną   dorosłą   osobą,   z   którą   mogła   w   każdej   chwili   porozmawiać.   Przyjemnie   było 

pogawędzić podczas wiosennych wieczorów, wspólnie oczekując nadejścia lata.

Co   prawda   Emil   nie   mógł   zapełnić   ogromnej   pustki,   która   powstała   po   wyjeździe 

Sedolfa, ale to dzięki niemu dni mijały trochę szybciej.

Poza tym Emil coraz częściej zdobywał się na szczerość. Znowu przypominał dawnego 

przyjaciela.

Pod koniec kwietnia mógł już siedzieć. Nogę nadal miał w łupkach. Wciąż musiała być 

usztywniona, jak stwierdziła Fredrikke. Kobieta znała się na tych sprawach, więc Ida słuchała 

jej zaleceń. Złamane ramię także nie było jeszcze sprawne. Emil musiał je trzymać na chustce 

przewieszonej przez szyję, surowo mu zakazano posługiwania się chorą ręką. Zresztą o tym nie 

mogło być nawet mowy, ponieważ ręka nadal bolała. Emil nie był w stanie poruszać nią jak 

kiedyś. Ale kiedy Ida nie widziała, ćwiczył mięśnie, zaciskając dłoń z gładkim, niedużym 

kamykiem, który Mikkal przyniósł niedawno po pierwszych roztopach.

Wieczory  w kwietniu wydawały się  bardziej   szare. Zimo - wiosna,  czy  jak ją tam 

nazwać,  powinna wkrótce całkiem ustąpić.  Siły  ciemności  czołgały  się jeszcze  w ukryciu, 

zanim tu na północy zwyciężą jasne noce.

Emil lubił tę chwilę, kiedy Ida kładła dzieci. Dźwięk dziecinnych głosów i niewyraźne 

słowa. Spokojny głos Idy. Kiedy nuciła cicho kołysanki, których nie znał. Fińskie kołysanki. 

Domyślał się, że Reijo jej je śpiewał.

Potem zapadała cisza.

Następnie   rozlegały   się   lekkie   kroki   Idy.   Dźwięk   uchylanych   drzwi.   Emil   lubił 

wieczory. Lubił dzielić je z Idą. Ale powinny być takie jak teraz - szare.

Bardziej z powodu nastroju, jaki dawało słabe światło dochodzące z zewnątrz, niż z 

powodu oszczędności oleju.

Niewiele dałoby się porównać do tych wiosennych wieczorów niosących przesłanie, że 

lato nie tylko jest odległym wspomnieniem, lecz że powtarza się co roku.

Ida   podgrzała   kawę.   Po   jarmarku   uzupełniono   zapasy.   Nie   brakowało   tych 

aromatycznych ziaren, ale też ich nie marnowano.

Ida zachowywała się niespokojnie. Emil, który źle sypiał, zauważył to bez trudu. Słyszał 

ją w nocy. Sypialnia Idy znajdowała się tuż nad jego łóżkiem. Słyszał, jak Ida się przekręca, jak 

wstaje, jak cicho chodzi po pokoju.

background image

- Pewnie przypłyną w maju - rzekł.

Zobaczył, że skinęła głową zmartwiona. Miał nadzieję, że do powrotu Sedolfa odzyska 

siły i wróci do domu. Wolałby nie słuchać nocą odgłosów z sypialni małżeńskiej.

Zdawał sobie sprawę, że zażyłość, jaka się wytworzyła między nim a Idą, zniknie z 

chwilą powrotu Sedolfa. Teraz wtajemniczała go w więcej spraw, niż wypadało, nawet jako 

przyjaciela.

- Ą jeśli wójt akurat w tym czasie przyśle swoich ludzi? - westchnęła. - Wyobrażam 

sobie, jak stoją i czekają na brzegu. Zabierają statek w zastaw, a potem przeszukują go, by 

sprawdzić, czy nie znajdą tam zabronionego sprzętu...

- Sedolf posiada go na spółkę z Larsem - rzekł Emil. On też dużo nad tym rozmyślał. 

Doszedł do wniosku, że niewiele osób skorzystałoby na złożeniu donosu na Sedolfa. - Jeśli 

odbiorą im sprzęt, straci nie tylko Sedolf. Coś tu nie gra.

- Właśnie - przytaknęła Ida.

Obgryzała nerwowo paznokcie. Uświadomiła sobie, że nie może się jeszcze spodziewać 

odpowiedzi na swój list. Nie wiedziała nawet, czy doszedł. Nie mogła być pewna, czy został 

doręczony. Pastora nie pytano, czy dotrzymał złożonej obietnicy.

- Możesz przynajmniej wierzyć, że Sedolf dotarł na miejsce - stwierdził Emil. - Pewnie 

nie miał jak nas o tym zawiadomić.

Ida nie odpowiedziała. Tego wieczoru jej myśli krążyły nieustannie wokół listu. Być 

może nie odniesie żadnego skutku. Nie nadejdzie żadna odpowiedź...

- Do kogo się zwróciłeś? - spytała nagle, pochwyciwszy spojrzenie Emila. Całkowicie 

go zaskoczyła. Widziała, jak krew nabiegła mu do policzków. - Wtedy, gdy nasłałeś na Knuta 

tych drani?

- Myślałem, że to odeszło już w przeszłość - rzekł smutno. - Nie że o tym zapomniałaś, 

ale że nie będziemy do tego wracać. Ze na zawsze ta sprawa zostanie pogrzebana...

- Tak się też stało - uspokoiła go Ida, ale chciała uzyskać odpowiedź. - Nie dlatego 

pytam. Nie potrzebuję dodatkowych wyjaśnień. Nie chcę zaglądać w głąb twej duszy, Emil. 

Ciekawi mnie tylko, do kogo się wtedy zwróciłeś. Do samego naczelnika?

Wreszcie skinął głową. Nie rozumiał jednak, do czego zmierza, dlaczego wyciąga te 

sprawy z mroku.

Cieszył  się, że wieczór jest szary, że nie przyjdzie jej łatwo odczytać wyrazu jego 

twarzy. Sam też nie był w stanie przeniknąć jej zamysłów.

- Pamiętasz ich? - spytała. - Tych, którzy wtedy przyszli?

Ba, czy pamięta?

background image

Emil uśmiechnął się zmęczony.

- Oczywiście, że pamiętam, Ida. A dlaczego?

-   Napisałam   do   jednego   z   tych   poborców   o   kłopotach   Sedolfa.   Może   głupio 

postąpiłam...

- Na Boga! - zawołał. - Prosiłaś naczelnika z Bodo o pomoc w tej sprawie? To przecież 

on zabronił używania włóka na Lofotach! A sprawą Sedolfa zajmował się wójt. To nie leży w 

gestii naczelnika, Ida...

- Myślisz, że wszystko tylko pogorszyłam? - spytała.

Nie   chciała   w   to   wierzyć,   jednak   wątpliwości   nachodziły   ją   wiele   razy,   odkąd 

przekazała list pastorowi. Emil skinął głową.

- Nie napisałam do samego naczelnika - przypomniała. - Lecz do jednego z jego ludzi. 

Nie wiadomo, czy pójdzie z tym prosto do swego zwierzchnika...

- Wierzysz w to? - Emil pokręci! głową. - Do którego z nich? - spytał. Przypomniał 

sobie ich twarze i od razu zgadł: - Do tego wysokiego blondyna o charakterystycznym głosie?

Ida przytaknęła.

Emil już wtedy zauważył, że ten mężczyzna zbyt uważnie przygląda się Idzie, kiedy 

wydaje mu się, że nikt tego nie widzi. Stanął też w obronie Idy, gdy ten drugi zwrócił się 

przeciwko niej...

Czy Sedolf wiedział o nim?

Emil zdawał sobie sprawę, że nie wolno mu zadać Idzie tego pytania. Ale wolno mu 

mieć wątpliwości.

- Nie mogłaś wiedzieć, kim on jest... Uciekła wzrokiem. Nie podejrzewała nawet, jak 

bardzo jej twarz ją zdradzała. W jednej chwili Emil ucieszył się, że nie dostał jej za żonę. 

Dręczyłaby go zazdrość. Nawet teraz, kiedy wcale nie miał prawa do takich uczuć, doznał 

ukłucia   zazdrości.   Zazdrościł   bardziej   temu  obcemu  człowiekowi   niż  Sedolfowi,   który  Idę 

poślubił.

- Rozmawiałam z nim. Później. Nie sprecyzowała kiedy. A Emil nie pytał.

- Pracował w służbie naczelnika - mówiła dalej Ida w zamyśleniu. - Okazało się, że nie 

był bez serca ani bezmyślny czy brutalny. Było w nim coś ludzkiego. Wierzę, że mi pomoże. Że 

zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby mi pomóc...

- To tylko jeden z jego ludzi. Podrzędny funkcjonariusz - rzekł lekceważąco Emil. Nie 

chciał, by Ida dobrze myślała o tym obcym, by traktowała go jak półboga. On sam postąpił źle, 

ale ów człowiek wcale nie był lepszy. Pochodził z innej części kraju. Ida tymczasem uczyniła z 

niego niemal wysłannika Boga. Dlaczego on, Emil, zawsze blednie w cieniu tej czy innej 

background image

wspaniałości? To bolało. - Co takiego miałby uczynić?

Ida nie wiedziała. Zaczynała po trochu wątpić, że cokolwiek da się dla Sedolfa zrobić. 

Żałowała, że powiedziała o liście Emilowi.

- Mam nadzieję, że nikomu o tym nie piśniesz - odezwała się. W jej głosie brzmiała nuta 

prośby, choć się starała, by tego nie dosłyszał.

- Niby komu? - spytał.

Ida wzruszyła ramionami.

- Nie chcę, by to się rozeszło po wsi - odparła tylko.

- A Sedolfowi? - Po prostu nie mógł się powstrzymać, by o to nie spytać.

Wyraz   zakłopotania   na   twarzy   Idy   potwierdził   jego   podejrzenia,   zaraz   jednak   się 

zreflektowała.

- Oczywiście powiem o tym Sedolfowi. Nie mamy przed sobą tajemnic.

Czyżby? pomyślał Emil w chwilę potem. Czyżby, Ida?

Poszła do łóżka ze swymi nadziejami i marzeniami.

Emil nie domyślał się ich treści. Aż do tego wieczoru nie mógł sobie nawet wyobrazić 

Idy bez Sedolfa, Idy szczęśliwej u boku innego mężczyzny albo tęskniącej za kimś innym.

Pogodził  się z tym, że jest nieosiągalna, bo był przekonany, ze tworzą z Sedolfem 

doskonałą parę.

Teraz to się zmieniło, choć nie do końca, to byłaby przesada.

Ida prawdopodobnie sama nie zdawała sobie z tego sprawy, jak łatwo ją przejrzeć. Nie 

mogła widzieć wyrazu zagubienia na własnej twarzy, kiedy wspomniała o obcym. O człowieku, 

którego Sedolf nie znał.

Gdyby Emil jej źle życzył, mógłby to przeciw niej wykorzystać, nie wątpił w to. Ale 

tajemnica Idy spoczywała u niego bezpieczna. Będzie jej strzegł lepiej niż swych własnych, 

pomyślał.

Nie mógł się jednak nadziwić, co takiego miał w sobie ten obcesowy mężczyzna, że aż 

poruszył Idę?

Nikt mniej nie przypominał Ailo czy Sedolfa niż właśnie ten obcy.

Naturalnie wykazywał pewne ludzkie cechy, ale żeby kryło się w nim coś, co łagodna, 

pełna ciepła, wrażliwa Ida mogłaby uznać za pociągające, to Emilowi wydawało się nie do 

pojęcia.

Kobiety zawsze pozostaną dla niego zagadką.

W końcu zasnął. Śniły mu się tłumy obcych mężczyzn, mężczyzn bez twarzy, mężczyzn 

z twarzą. Wszyscy szukali Idy. Chciał ich zatrzymać, lecz był przykuty do łóżka. Nie mógł 

background image

wstać. Chciał zawołać Sedolfa, ostrzec go, że któryś z nich odbierze mu Idę.

Ale Sedolf patrzył na to wszystko z uśmiechem. Śmiejąc się, potrząsnął głową i rzekł, 

że ufa Idzie. Wcale się nie bał, że ją straci...

Emil zapadł w głęboki sen.

Obudziła go panująca w domu cisza. Zawsze budziła go właśnie cisza, a także słabe 

światło przezierające przez szpary między zasłonami. No i ból - ból w ramieniu i nodze, który 

najbardziej dokuczał o tak wczesnej porze, kiedy w izbie panował chłód.

Emil wiedział jednak, że zaraz usłyszy znajome dźwięki. Szczebiot bliźniaków, który 

prędzej czy później przejdzie w niecierpliwy krzyk. Potem rozlegną się uderzenia rączek o 

ścianę.

Zwykle po chwili dało się słyszeć skrzypienie desek podłogi nad jego głową. Słyszał, 

jak Ida wstaje. Potem robiło się cicho. - Ida zdejmowała koszulę nocną i ubierała się. Stojąc na 

jednej nodze wciągała pończochę. Emil słyszał, kiedy przenosiła ciężar ciała z jednej nogi na 

drugą.

Następnie   rozlegały   się   kroki   Idy,   cichy   skrzyp   na   wpół   uchylonych   drzwi,   które 

otwierała na oścież. Chór radosnych głosów dzieci, kiedy do nich wchodziła. Jej łagodny głos.

Wszystko nabierało dźwięków, kiedy Ida wstawała. W pewnym sensie ożywał cały 

dom.

Emil   leżał   z  przymkniętymi   oczami.   Rozkoszował  się   panującym   spokojem   i   ciszą 

poranka. Wiedział, że minie dużo czasu, zanim uszy znowu odpoczną. Mimo wszystko czuł 

również radość na myśl, że Ida zaraz wstanie, żeby zacząć dzień, żeby rozjaśnić go śmiechem.

Będzie mu tego brakowało, kiedy wyzdrowieje na tyle, by wrócić do własnego domu. 

Wszystkiego innego też, oczywiście. Ale najbardziej poranków.

Mógłby sobie znaleźć żonę i mieć dzieci. Z czasem tak się stanie. Takie gospodarstwo 

jak jego zapewne zrównoważy to, że nie jest już taki zwinny jak kiedyś. Z czasem tęsknota za 

Idą zblednie.

Również w jego domu, który teraz wypełnia wielka cisza, nastaną poranki wypełnione 

dźwiękami życia rodzinnego.

Ale to nie będzie to samo. Emil nie znał nikogo, kto tak dobrze potrafił rozpalać światło 

w ciemności jak Ida.

Tylko ona jedna.

Zaskrzypiało   nad   nim.   Stopy   na   zimnych   deskach.   Cisza,   kiedy   zdejmuje   koszulę 

nocną...

Ida trzęsła się z zimna. Spieszyła się z zakładaniem pończoch. Zachwiała się, stojąc na 

background image

jednej nodze. Wyglądała jak błotny ptak w podmuchach wichru. Szybko wciągnęła bluzkę i 

spódnicę. Tego dnia, który nadal należało nazwać późnozimowym, musiała na wierzch zarzucić 

kurtkę. Na nią szal.

Czy zdąży rozpalić w piecu, zanim dzieci się obudzą? Lepiej do nich zajrzeć przed 

zejściem na dół.

Ten   moment   zawsze   będzie   ją   prześladował.   Później   przez   wiele   miesięcy   mogła 

zamknąć oczy i jakby znowu stanąć w uchylonych drzwiach. Przeżyć to ponownie wszystkimi 

zmysłami.

Ida spojrzała - i zrozumiała.

Zrozumiała od pierwszej sekundy.

Nie miała nawet cienia wątpliwości. Nawet przez ułamek litościwej sekundy.

Po prostu zmroziło ją. Zamarła. Poczuła dławienie w gardle.

Spokojnie przeszła przez pokój.

Widok   mógłby   wydawać   się   niemal   wzruszający,   gdyby   zapomnieć   o   przerażeniu. 

Mikkal siedział cichutko, tak jakby dotarło do jego maleńkiej, ciemnowłosej główki, że z małą 

Raiją stało się coś niedobrego.

Może to wyczuwał.  Byli   przecież  bliźniętami.  Ciągle  przebywali  razem.  Być  może 

istniały między nimi więzi, których Ida nie potrafiła lub nie była w stanie pojąć.

- Jaija - powiedział  chłopczyk z oczyma utkwionymi w Idę. Poklepywał siostrę po 

głowie. Głaskał ją, jakby chciał pocieszyć. A ona leżała tak cicho, cichutko. Z twarzą zwróconą 

ku górze i z otwartymi ustami.

Oczy miała zamknięte. Długie, gęste, czarne rzęsy wydawały się jeszcze ciemniejsze na 

bladych policzkach.

Wargi powinny być czerwone, a były również blade, aż sine. Drobne rączki leżały 

nieruchomo mocno zaciśnięte. Znajome, kochane, kochane rysy...

I maleńka, pulchna dłoń Mikkala, gładząca siostrę po policzkach, po włosach. Ciepły, 

drobny policzek, przytulający się do zimnego...

Zalegająca dookoła cisza brzmiała jak krzyk w uszach Idy. Cisza jakby zaciskała się 

wokół niej, napinała, groziła wyciśnięciem ostatniego tchu...

Wszystko   wyryło   się   w   jej   pamięci   jak   w   kamieniu.   Później   mogła   przywołać 

wspomnienia i spostrzegać rzeczy, na które nie zwróciła uwagi, kiedy znalazła się w środku 

wydarzeń.

Ida upadła na kolana, podniosła Mikkala z łóżka i postawiła obok, a potem o nim prawie 

zapomniała.

background image

Objęła   ciałko   malutkiej   Raiji.   Wiedziała,   że   będzie   zimne.   Wiedziała,   że   będzie 

zesztywniałe...

Wzięła na ręce. Zaciążyło w ramionach. Koc pomógł utrzymać w nim ciepło. Być może 

również Mikkal.

Z tego, co było życiem, pozostał tylko ciężar. Zniknął czysty śmiech. Zgasł blask oczu, 

które tak wyraźnie zdradzały pokrewieństwo. Usta nie miały już nigdy formować słów, które 

zdawały się je całkiem wypełniać i stawały się tak duże, że niemożliwe do wymówienia.

Ida klęczała  przy posłaniu,  coraz mocniej  przyciskając  dziecko do  piersi.  Całowała 

policzki,   tak   jakby   mogła   w   ten   sposób   na   powrót   przywołać   na   nie   rumieńce.   Kołysała 

córeczkę. Przyłapała się na tym, że nuci kołysankę, którą śpiewała dzieciom co wieczór.

Obok Mikkal szarpał ją za rękaw kurtki. Zmarzł, stojąc boso na podłodze.

W izbie zapanowała pustka.

Ida ułożyła dziecko delikatnie na poduszce. Jej dziecko. Jej córeczkę. Jej cudowną, 

drogą córeczkę. Kochaną, śliczną Raiję.

Nakryła ją aż pod brodę.

Ale nic już nie mogło sprawić, by wyglądała jak żywa.

Również Mikkal domyślał się, że coś jest nie tak. Trząsł się z zimna.

Ida   przygarnęła   go   do   siebie.   Poczuła,   jak   bije   jego   serce,   i   ogarnęła   ją   ogromna 

wdzięczność.

Niema wdzięczność wyzwoliła falę smutku. Ale ani jednej łzy.

Ida poruszała się w pustce. Naturalnie otaczały ją ściany i sufit, stąpała po podłodze, 

jednak nie czuła ich obecności. Wiedziała, że są, ale znajdowała się poza nimi. Wydawały się 

nierzeczywiste, w pełni nierzeczywiste.

Trzeba było ubrać Mikkala. Znalazła jego rzeczy.  Wciągnęła na chłopca. Zrobiła to 

mniej delikatnie niż zwykle, ale się nie skarżył.

Czy takie małe dzieci mogą być do tego stopnia wyrozumiałe?

Odezwał się do niej. Odpowiedziała, ale nie słyszała słów, jakie padły.

Zaglądała  do dzieci,  zanim się położyła. Cichutko weszła do pokoiku, stanęła przy 

szerokim łóżku, które bez trudu mieściło bliźnięta. Miało tak wysokie krawędzie, że żadne z 

nich nie mogło spaść we śnie, nawet bardzo niespokojnym.

Pogładziła oboje po główkach. Musiała dotknąć okrągłych policzków.

Niebo było gwiaździste. Blada, odległa zorza polarna rozjaśniała niebo na wschodzie. 

Wkradała się przez szpary w zasłonach, dając dość światła, by Ida mogła zobaczyć twarze 

dzieci.

background image

Na ich widok ogarnęła ją błogość, wielkie szczęście. A serce wypełniła miłość.

Czy  to może  okazać  się  niebezpieczne?  Czy  nie  wolno tak  bardzo  kochać? Nawet 

własnych dzieci?

Oboje oddychali spokojnie. Wyglądali jak dwa aniołki. Raija uśmiechnęła się, kiedy Ida 

pogłaskała   ją  po  policzku   i   ostrożnie   pocałowała.   Z   ust   dziewczynki   wydobyło  się  lekkie 

westchnienie. Ale spała dalej.

Wyglądała zupełnie tak jak teraz, stwierdziła Ida.

Ale   ta   lub   inna   chwila   między   momentem,   kiedy   wymknęła   się   wieczorem   z 

dziecinnego   pokoju,   zostawiając   uchylone  drzwi,   i   przeszła  do  swojego  po  drugiej   stronie 

korytarza, a tym, kiedy weszła tu nad ranem, była dla malutkiej Raiji ostatnią.

Nigdy się nie dowie, która.

Ida wzięła Mikkala i uczyniła krok w pustkę. Musiała obejrzeć się za siebie, kiedy 

wychodziła z pokoju. Czuła, jak serce jej wypełnia jednocześnie ból i miłość, rozsadzając jej 

piersi.

Raija była takim ślicznym dzieckiem!

Ida zamknęła drzwi. Wszystko w niej krzyczało, bo zostawiła Raiję samą.

Ale musiała rozpalić w piecu.

Mikkal musi dostać jeść.

Trzeba zająć się Emilem...

A wszystko wydawało się nieskończoną pustką. Większą, niż jakakolwiek, na której 

skraju do tej pory się znalazła. I tylko ból w tej nieopisanej pustce, w tej nierzeczywistości.

Mikkal się nie odzywał. Dobry, grzeczny chłopczyk! Ida pocałowała go, przemawiała 

łagodnie, ale ból niczym cierń tkwił również w jej głosie.

Mikkal się nie śmiał.

Podejrzewał, że coś się stało, bo Raija nie wstała. Została sama w łóżku nakryta kocem 

pod brodę.

- Jaija chola - rzekł, rozumując na swój dziecinny sposób.

- Raija śpi - usłyszała Ida własny głos. Dla Mikkala śmierć to tylko słowo. - Raija śpi, 

długo, długo, długo...

Chłopczyk nie spuszczał z matki swych ciemnych oczu.

- Jest jej dobrze - dodała. W każdym razie musiała starać się w to wierzyć.

W przeciwnym razie straciłaby już całą nadzieję na wyjście z pustki.

Czy przyszła do ciebie, Ailo? przebiegło jej przez myśl. Mikkal trzymał się matki. Stał 

wiernie obok niej, kiedy usiłowała wzniecić pierwsze iskry między pasami brzozowej kory. 

background image

Musiała rozpalić w piecu. Musiała ogrzać dom.

Dzięki Bogu, że tak wiele musiała zrobić!

Czy jedno z naszych dzieci jest z tobą, Ailo? Dlaczego czuję tak bezgraniczną pustkę, 

skoro ona poszła do ciebie? To nie powinno mi sprawiać takiego bólu. Przecież będzie kogoś 

miała przy sobie. Kogoś, kto kocha ją tak samo mocno jak ja.

Raija jest twoim dzieckiem, Ailo. Naszym. Czy jesteś tam, żeby się nią zająć?

Wszystko zdawało się pustką.

Ogień lizał drewno. Mikkal chodził za Idą krok w krok, uczepiwszy się fałd spódnicy.

Zwykle ją to irytowało.

Ale dzisiejszy dzień nie jest zwykły. Jest krzyczącą pustką. Znosiła wszystko, ponieważ 

poruszała się w próżni.

Emil zmrużył oczy, kiedy ją zobaczył. Rozsunęła zasłony. Jej ręce wykonywały te same 

czynności jak co dzień każdego ranka. W tej samej kolejności. W tym samym tempie. W ten 

sam sposób.

- Czy stało się coś złego? - spytał.

Ida zatrzymała się. Popatrzyła na niego  jakby pytająco. Złego?  Słowo to przeszyło 

warstwę puszystej waty, która ją spowijała.

Złego?

- Mała Raija nie żyje - odparła. Wzięła do ręki ubranie Emila. Chciała mu pomóc się 

ubrać.

Emil zdrową ręką złapał mocno nadgarstek Idy. Niemal zmusił ją, by usiadła na brzegu 

łóżka.

- Popatrz na mnie, Ida!

Usłuchała. Popatrzyła jak na szkło, na wskroś niego. Unosiła się w próżni, chociaż 

usiłował się tam wedrzeć. Nikt nie zdołałby tego dokonać. Próżnia była jej. Tylko jej...

- Nie żyje? - spytał. Ida skinęła głową.

- Nie żyje. Śpi. Jest taka ładna. Ale nie żyje. Zwolnił uścisk. Widać dostrzegł na ręku 

Idy sine plamy. Nie mógł wejść po schodach, żeby sprawdzić to, o czym mu powiedziała. Nie 

mógł nawet wyjść z łóżka na własnych nogach.

Nigdy nie czuł się do tego stopnia bezsilny!

- Przecież nawet nie była chora!

Ida   tylko   potrząsnęła   głową.   Nie   znajdowała   żadnego   wytłumaczenia.   Absolutnie 

żadnego. Dziecko, które ledwie zaczęło żyć, nie powinno tak odchodzić. Nie powinno się go 

pozbawiać pełni życia.

background image

- Ubierz mnie! - zażądał Emil. Musiał przybrać surowy ton głosu, ponieważ wydawało 

się, że Ida inaczej nie dosłyszy. Pomogła mu. Podparła go, by mógł dotrzeć do kuchni. Robiła 

wszystko jak co dzień każdego dnia.

Emil zagryzł zęby. Stanął na zdrowej nodze, zdrową ręką oparł się o blat stołu. Udało 

mu się pochwycić wzrok Idy, ale nie wiedział, czy uda mu się odsunąć tę woalkę, którą spuściła 

przed oczami, woalkę ukrywającą cierpienie.

- Musisz zaprzęgnąć konia do sań, Ida. Przyprowadzić przed dom.

Nieobecnym wzrokiem spojrzała na Emila. Ale nie zadawała pytań.

- Reijo musi tu przyjechać - dodał. - Mogę usiąść w saniach. Tyle przynajmniej mogę. 

Mogę poprowadzić konia jedną ręką. Na cypel wiedzie prosta droga.

Ida   nie   protestowała.   Gdyby   nie   odrętwienie,   które   ją   ogarnęło,   miałaby   wiele 

zastrzeżeń. Teraz posłusznie robiła to, o co ją prosił. Ale ponieważ nie zdążył jej zawołać, 

zanim wyszła, nie włożyła na siebie nic cieplejszego. Wydawało się, że nie czuła zimna.

Wróciła bez słowa. Przyniosła dwie derki, wyszła z nimi. Potem pomogła Emilowi 

założyć  ciepłe   buty.   Otuliła   go   grubym  futrem   Sedolfa.   Naciągnęła   mu  na  głowę   Sedolfa 

czapkę, a na ręce Sedolfa rękawiczki.

Emil czuł, że taka wyprawa nie pomoże mu szybciej wrócić do zdrowia. Ale miał wobec 

Idy dług do spłacenia.

Wyprowadziła go i pomogła zejść ze schodów. Poczuł, że wstępuje w niego życie. 

Powietrze  poranka  na twarzy było  jak  pocałunek.  Emil   nie  pamiętał  już,  jak  to cudownie 

wciągnąć w płuca świeże powietrze. Ale też dawno nie miał ku temu okazji.

Wyglądał   blado,   kiedy   wreszcie   znalazł   się   w   saniach,   lecz   czuł,   że   znów   jest 

mężczyzną.

- Wejdź do domu! - poprosił. Wiedział, że niepotrzebnie. Ida ubrała Mikkala i razem z 

nim poszła do obory.

Emil   uzmysłowił   sobie,   że  musi   sprowadzić  tu  Reijo,   zanim  Ida  odzyska  poczucie 

rzeczywistości i zrozumie!

Usiadł między skórami, czekało go wielkie zadanie.

Dlaczego właśnie ona? spytał, kierując się ku siłom potężniejszym od niego.

Dlaczego to musiało spotkać Idę?

Jednak nie uzyskał odpowiedzi.

background image

12

Rzadko się zdarzało, by Reijo rozumiał tak niewiele jak w chwili, kiedy Emil pojawił 

się w saniach na podwórzu przed chatą na cyplu. Koń ociekał potem, a sam Emil był bardzo 

blady i z trudem łapał oddech. Ale nie tracił czasu i nie czekał, aż mu pomogą wysiąść.

Reijo zrozumiał ten pośpiech, kiedy Emil wyjaśnił mu powód swej wizyty. Wiadomość 

zmroziła serce Reijo. Helena usiadła w saniach obok Emila, pomogła mu powozić. Razem 

pojechali do Idy. Reijo pognał konno.

Ida krzątała się w oborze. To tam Reijo ją znalazł. Chłopczyk bawił się na kupce siana, 

a ona dawała zwierzętom jeść. Lampa wisiała na haku u belki. Rzucała wystarczająco dużo 

światła, by Reijo dostrzegł, jak bardzo Ida pobladła.

Podszedł do córki i objął ją. Przytulił tak, jak w czasach, gdy była mała. Przytulił tak, 

jak   ją   przytulał   i   koił   rozdzierający   serce   płacz,   kiedy   była   niewiele   starsza   od   Mikkala. 

Przytulił ją, ponieważ była jego dzieckiem. I nic na świecie nie mogło tego zmienić.

Przytulił ją, ponieważ ją rozumiał.

- Ona nie żyje - odezwała się Ida. Choć głos miała nie zmieniony, brzmiał dziwnie obco. 

- Nawet nie była chora...

To absurdalne. Ale się stało. Reijo wypuścił Idę z objęć. Podniósł do góry Mikkala, 

czuł, że teraz to dziecko będzie dla nich cenniejsze niż cokolwiek innego.

Ida zagryzła dolną wargę. Ojciec przyjrzał się jej twarzy i zobaczył, że nie płakała. 

Zobaczył, że płacz zastygł gdzieś w środku. Ujrzał przerażający spokój.

O Boże, jakże ona przypomina Raiję!

Reijo położył rękę na ramieniu córki. Poczuł, że noga, którą złamał przed laty, dawała o 

sobie znać, gdy stał zbyt długo.

- Chodźmy do domu, Ida.

Uczyniła to, o co ją prosił. Wydawało się, że jest zadowolona, że nie musi myśleć, że 

nie musi sama podejmować decyzji.

Ale Reijo widział, że się zmaga, że wszystko w niej jest walką. Straciła dziecko. W 

absurdalny sposób, nagle i niespodziewanie.

Oczywiście wszystko w niej nie chciało się z tym pogodzić. Mogłaby skinąć głową i 

przyznać, że o tym wie. Mogłaby o tym mówić, ale mury w niej broniły dostępu do prawdy.

Reijo wiedział o tym. Wiele wiedział o smutku.

Najpierw pojawia się pustka.

Następnie ból, by ugodzić niczym nóż.

background image

Potem trzeba przez to przejść. Na drugą stronę. Wrócić do życia. A życie nigdy nie 

będzie   już   takie   jak   kiedyś.   Nie   można  niczego   cofnąć.   Nie   można  przywrócić   ludzkiego 

istnienia.

Stracili maleńką Raiję.

Odtąd życie będzie się toczyć bez niej.

To przekraczało możliwości zrozumienia - nawet dla niego, który stał trochę bardziej z 

boku niż Ida. Nawet dla niego, który żyje dłużej niż ona i już wcześniej zaznał sporo cierpienia 

i trosk, poznał ich różne oblicza.

Świadomość tego, co się stało, sprawiała tyle bólu, że nie sposób go ukoić słowami. 

Dlatego   nie   mógł   powiedzieć   córce,   że   to,   co   teraz   czuje,   kiedyś   minie.   Nie   mógł   jej 

powiedzieć, że życie toczy się dalej. I tak by mu nie uwierzyła.

To nie byłaby nawet pociecha.

Musi   to  sama   przeżyć.   Musi   sama   przez   to  przejść.   Przez   wszystkie   sale.   Nic   nie 

pomoże,   że   będzie   jej   wskazywał   właściwe   drzwi.   Ida  sama   musi   je  znaleźć.   Dopiero   po 

przejściu tego domu, który Reijo nazywał smutkiem, ból i tęsknota, i troska staną się częścią jej 

samej.

Nie chodzi o to, żeby się od nich uwolnić, lecz o to, by się nauczyć z nimi żyć. Uczynić 

z nich również coś wartościowego.

Takich słów nie mówi się matce, która właśnie straciła dziecko.

Emil wyglądał, jakby wyszedł z sauny. Lał się z niego zimny pot. Nawet kiedy Helena 

pomogła mu zdjąć kurtkę, najprawdziwszy dork, nadal się pocił. Widać ta podróż mu nie 

posłużyła.

-   Chyba   ciągle   bardzo   ją   lubisz   -   stwierdziła   Helena   na   swój   łagodny   sposób.   - 

Dokonałeś czegoś naprawdę niezwykłego...

Skrzywił  się, próbując się uśmiechnąć. Nie chciał, by ułożono go w bocznej izbie. 

Helena pomogła mu usiąść na kuchennej ławie.

- To nic takiego - odparł. - Ida potrzebuje teraz opieki najbliższych.

Wszedł Reijo, trzymając na jednej ręce chłopczyka, a drugą obejmując Idę.

- Powinieneś się przebrać - rzuciła Ida w stronę Emila.

Widocznie   nie   zauważyła   nawet   obecności   Heleny.   Ostrzegawcze   spojrzenie   Reijo 

powstrzymało Helenę przed objęciem Idy, co właśnie zamierzała zrobić.

- Jeszcze chwilę - odpowiedział Emil. - Pozwól mi najpierw złapać oddech.

- Czy macie w domu spirytus? - spytał Reijo. Ida wzruszyła ramionami.

- Sedolf na pewno coś tam ma. Nie wiem gdzie. Jeśli cokolwiek zostało po ostatniej 

background image

popijawie...

Zdjęła   wierzchnie  okrycie   z  Mikkala.   Zabrzęczała   garnkami.   Wyjęła  kaszę,   wodę  i 

mąkę.

- Jeszcze biedak nic nie jadł - wyjaśniła. Reijo pozwolił, by postawiła garnek na piecu. 

Potem   chwycił   ją   za   ręce.   Były   lodowate.   Nie   pamiętał,   czy   założyła   rękawiczki,   kiedy 

wychodziła z obory. Prawdopodobnie nie. Chyba w ogóle nie myślała teraz o sobie.

- Helena przypilnuje kaszki - rzekł. - Pokaż mi Raiję, Ida!

Ich spojrzenia na długo się spotkały. Ida walczyła z mgłą, która ją otaczała. Walczyła z 

cieniami,  które przede wszystkim przed nią chciały ukryć prawdę. Chociaż  ona wiedziała. 

Wiedziała, że maleńka Raija nie śpi po prostu spokojnie na poddaszu.

Skinęła głową. Pozwoliła ojcu, by wziął ją za rękę, kiedy szli na górę po schodach, 

otworzyła przed nim drzwi. Nie puściła jego dłoni. Musiała czuć, że jest tuż obok. Że nie jest 

sama.

W pokoju dziecinnym panował półmrok. Ida nie odsunęła zasłon. Cienie były ciemne i 

miękkie.

Maleńkie otwarte usta. Nigdy już nie wydobędą się z nich słowa. Już nigdy nie usłyszy, 

jak ten cienki głos mówi „mama”.

Już nigdy nie osuszy łez na tych okrągłych policzkach. Nigdy nie będzie rozczesywać 

niesfornych czarnych włosków.

Reijo puścił rękę córki. Przykucnął przed łóżkiem.

Również on z trudem powstrzymywał się od płaczu. Kilka łez stoczyło się cicho po jego 

policzkach. Palcem wskazującym ostrożnie pogładził twarz dziecka. Zatrzymał dłoń na chwilę 

ponad otwartymi ustami. Nie wyczuł oddechu. Wiedział, że nie może się tego spodziewać, ale 

musiał sprawdzić, żeby samemu się z tym pogodzić.

Dziewczynka nie wyglądała na martwą. Wydawało się, że śpi. Tak jakby już zawsze 

miała spać.

- Nie mogła cierpieć - odezwał się cicho. - Wygląda tak spokojnie. Po prostu się stało.

- Mikkal by się obudził, gdyby cierpiała - wykrztusiła Ida. - Słyszałabym. Przyszłabym 

tu...

Reijo wstał. Przytulił córkę. Sam tego potrzebował.

- To by niczego nie zmieniło, moja Iduniu. Nie udusiła się pierzyną. Nie walczyła. Po 

prostu zasnęła głębokim snem. Patrik uratował ją od śmierci. Być może nie zawsze trzeba tak 

czynić. Może nie miała żyć dłużej, a tylko zalśnić na krótką chwilę niczym promyk słońca. Nie 

widzimy w tym żadnego sensu, kochana Ido, ale musi jakiś istnieć. Musisz wierzyć, że jest jej 

background image

dobrze tam, gdzie teraz przebywa. Była małym aniołkiem. Teraz stała się może prawdziwym...

-   Całkiem   poważnie   tak   myślisz,   tato?   -   spytała   Ida.   Popatrzyła   na   niego   z 

niedowierzaniem. Przyglądała się ojcu badawczo, jak zwykła to robić jako mała dziewczynka, 

żeby się przekonać, czy nie żartuje, czy naprawdę myśli to, co mówi. - Wierzysz w to?

Reijo nigdy nie był w stanie kłamać tym oczom. Nie lubił okłamywać najbliższych.

- Nie wiem - odparł, ciężko wzdychając. - Nic nie wiem, Ida. Wiem tyle, co i ty. Ale 

istnieją takie marzenia, które sprawiają, że wszystko staje się łatwiejsze do zniesienia. Trochę 

piękniejsze. Później, kiedy nabiera się dystansu, można z nich zrezygnować. Ale teraz wiara 

może zmniejszyć cierpienie, uśmierzyć...

- Nie próbuję udawać przed sobą, że Raija nie umarła...

Ida uklęknęła przy łóżku. Wzięła w palce jedną z malutkich dłoni - była zaciśnięta, ale 

Ida wiedziała, że nie musi to oznaczać walki. Raija często zamykała w ten sposób dłonie, kiedy 

spała.

- Wiem dobrze, że nie żyje, tato. Wiem to całą sobą. Ale nie mogę płakać. Nie mogę 

uronić ani jednej łzy. Czuję tylko pustkę. Ból. Wiem, że Raija nie roześmieje się do mnie jutro 

rano. Nigdy nie usłyszę, jak tupie nóżkami po podłodze. Nie podskoczy, tak jak tylko ona 

potrafiła.   A   mimo   to   czekam,   aż   usłyszę   znajome   dźwięki,   i   będę   wiedziała,   że   to   ona. 

Traktowałam oboje jak jedno. Wydaje mi się, jakby była tam teraz na dole i czekała na swą 

kaszkę. Chociaż widzę ją tutaj. Chociaż wiem, że nie żyje...

-   Smutek   ma   wiele   twarzy   -   odezwał   się   Reijo.   -   Żadna   z   nich   nie   jest   bardziej 

prawdziwa od drugiej...

Ida pozostawiła te słowa bez odpowiedzi. Brzmiały przekonująco, ale ona nie czuła 

smutku. Jedynie pustkę. I nie była w stanie o niej mówić. Nie była w stanie powiedzieć o tym 

ojcu. Może pomyśleć, że jest chora...

- Ona nie może tak leżeć - zauważył Reijo. - Wiesz o tym?

Ida przytaknęła. Wiedziała. Ale nic przy tym nie czuła. Nie wyobrażała sobie, co będzie, 

jeśli mała tu zostanie.

- Trzeba ją umyć. Przebrać. Zrobię jej ładną trumnę...

Ostatnie słowo Reijo wymówił tak ostrożnie, jak potrafił. Ale Ida nawet nie drgnęła. Jej 

twarz przez cały czas była blada i nieporuszona. Tak jakby odrętwiała i nie mogła wyrażać 

uczuć. Albo się na nie zamknęła.

- Ona nie może leżeć w domu, Ida... Ida znowu przytaknęła, tym razem powoli. Na 

krótko zamknęła oczy, ale to niczego nie zmieniło. Znajdowała się pośrodku wydarzeń. I poza 

nimi.

background image

- Popłynę na drugą stronę fiordu, musimy ją pochować, Ida. Ziemia nie jest już tak 

twarda i powinno się udać wykopać grób. Nie potrzeba wielkiego dołu. W razie czego sam go 

wykopię...

- Będzie taka samotna - odezwała się Idą cicho. - Taka samotna, tato!

- Ona nie żyje, Ida!

Ida skinęła głową. Popatrzyła na to dziecko, które nadal kochała. Kochała aż do bólu 

Dziewczynka miała w sobie tak wiele z Ailo, z jego rysów twarzy. Z twarzy Mikkala, mówił 

tato. Ale także Ailo. Ze była wiernym odbiciem Mikkala, ojca Ailo. Ale ona zawsze widziała w 

córce Ailo. I być może dlatego jeszcze bardziej ją za to kochała. Może darzyła ją odrobinę 

większym uczuciem niż synka. Chociaż... miłości nie można mierzyć. Małego też przecież 

kochała. Całym sercem. Mogłaby dla niego oddać życie, tak zresztą jak i dla malutkiej Raiji...

Raija nie żyje...

- Umyję ją - powiedziała. Czuła, że jest silna mimo bólu. - Umyję ją i ubiorę. Zrób jej 

trumnę, tato. Ale postaraj się, żeby była piękna. Raija powinna mieć piękne łóżeczko...

- Trumnę - rzekł Reijo. - Ona nie śpi. Umarła. Ida pokiwała głową.

- Jest taka śliczna, tato. Jest taka śliczna, mały aniołek. A może przebywa w krainie 

Saivo razem z Ailo...

Reijo wyprowadził Idę z pokoju.

- Czy jesteś pewna, że powinnaś to zrobić całkiem sama? - spytał ostrożnie. Nie miał 

odwagi wyznać, jak bardzo się o nią martwi. - Helena może ci pomóc...

- To moje dziecko, tato. Tylko moje. To ja powinnam się tym zająć. Jestem jej matką.

Reijo nie czuł się najlepiej.

Ida była tak okrutnie samotna za każdym razem, kiedy grunt usuwał się jej spod nóg. 

Sama musiała się zmagać z trudnościami.

Sedolfa i teraz przy niej nie było. Ale to nie jego wina. Nikt nie mógł przewidzieć, że 

tak   się   stanie.   To   niesprawiedliwe,   ale   smutek   i   radość   nie   zostały   widocznie   dokładnie 

rozdzielone, by móc je potem racjonować z jak największą sprawiedliwością.

Życie nie jest takie.

Udało się namówić Idę, żeby coś zjadła. Sama o tym zapomniała. To nie takie ważne. W 

próżni nie trzeba pożywienia.

Następnie Ida nagrzała wody i zaniosła ją na poddasze. Usłyszeli, jak przekręca klucz w 

drzwiach dziecinnego pokoju.

- Nie jest z tych, które rozpaczają i płaczą - rzekł ciężko Reijo. - Wtedy byłoby jej chyba 

łatwiej.

background image

-   Wydaje   się   taka   samotna!   -   westchnęła   Helena   zrezygnowana.   -   Chciałabym   jej 

powiedzieć, że mogę to dzielić razem z nią, ale brak mi odwagi. Nie jestem w stanie wydobyć 

słowa, kiedy ją widzę. Trudno mi się do niej zbliżyć... jakby wyrosły jej kolce...

- Jest silna - stwierdził Emil zamyślony. - Nie sądziłem, że tak to przyjmie... w taki 

sposób.   Myślałem,   że  będzie   krzyczeć.   Wyrzuci   z   siebie   ból   wraz   ze   złością.   Albo   jakoś 

inaczej. Zawsze taka była: bezpośrednia, wybuchowa, niepohamowana...

- Ida bardzo silnie wszystko odczuwa - rzekł cicho Reijo. - Śmierć małej Raiji to dla niej 

zbyt wiele. Jej reakcja to obrona, żeby pozostać przy zdrowych zmysłach. Ida należy do tych, 

którzy długo noszą wszystko w sobie. Zarówno szczęście, jak i smutek. Przeżywa całą duszą...

Reijo pomyślał o swojej Raiji. Tak wiele przechodzi dalej z rodziców na dziecko. Tak 

wiele dziedziczy się po przodkach...

W całym ciele odczuwał niepokój. Musiał wyjść. Trzeba zrobić trumnę.

Łóżko...

Zastanawiał się, jaką ta mała byłaby kobietą. Jakie cechy ludzi, których znał i kochał, 

przekazałaby dalej.

Zostało tylko jedno. Tylko jedno może przekazać dziedzictwo po tych dwojgu - po Raiji 

i Mikkalu. Tylko mały Mikkal.

Reijo się nie śpieszył. Nie czuł zimna w komórce, dopóki się czymś zajmował. Bardzo 

się starał. Znano go z tego, że miał zręczne ręce, w każdym razie do stolarki.

Jego wnuczka nie może spocząć w ziemi w prostej, naprędce skleconej trumnie. Targało 

nim wiele z tych uczuć, z którymi zmagała się Ida. Trochę więc pewnie odziedziczyła po nim.

Dokładnie mierzył. Oheblował deski. Starannie wygładził.

Jaka maleńka trumna. Jak skrzynka do przechowywania lnianego płótna. Odpowiednio 

ku temu ładna. Wystarczająco ładna, że gdyby wystawić ją na pokaz, nie przyniosłaby wstydu 

stolarzowi.

Kiedy uznał, że skończył, musiał przesunąć dłonią po bokach i wieku.

Nawet wewnątrz nie znalazł drzazg. Drzazgi nie mogą wbijać się w ciało dziecka..'.

O Boże, co za myśli! Spocznie tu martwe ciało!

Jednak troska, jaką otaczał małą Raiję, wcale nie stała się mniejsza, mimo że sobie to 

uświadomił...

Opanował się. Wyszedł z komórki, zabierając ze sobą trumnę. Jednak zostawił ją na 

schodach, nie chciał, żeby kłuła Idę w oczy.

Na twarzy Heleny wyraźnie malowało się zmartwienie.

- Nadal jest tam na górze - szepnęła. - Nie odpowiedziała mi nawet, kiedy zapukałam. 

background image

Słyszałam ją, ale mi nie odpowiedziała!

Reijo pocałował żonę w czoło, pogładził szybko i czule po włosach. To dla Heleny 

nowe doświadczenie. Wymagało wiedzy o ludziach, której nie posiadała.

Kiedy stanął za zamkniętymi na klucz drzwiami do dziecinnego pokoju, pomyślał, że to 

dobrze, iż Raija nie musi przez to przechodzić. Istnieje zatem w tym wszystkim jakiś sens. 

Niezależnie od tego, czego doświadczyła, tego jej los oszczędził.

Jej dziecko. Jej córka. I zmartwienie większe, niż można pojąć.

- Ida - odezwał się cicho. Nie zapukał. Nawet nie próbował nacisnąć klamki. - Już 

skończyłem. A ty?

Cisza   zdawała   się   niemal   namacalna   niczym   ściana.   Bardziej   nieprzenikniona   niż 

zamknięte drzwi.

- Zrobiłem dla niej ładną trumnę. Najładniejszą, jaką umiałem. Czy może już w niej 

spocząć?

- Przynieś ją! - rozległ się głos Idy, ostrzejszy niż kiedykolwiek.

Reijo zszedł na dół i napotkał pytające twarze. Pachniało rybą. A więc Helena zrobiła 

coś do jedzenia. Musieli się starać, by dzień nie różnił się zbytnio od innych. Ze względu na 

Mikkala, który na pewno rozumiał, że coś się stało. Który pewnie rozumiał, że ma to coś 

wspólnego   z  siostrą.   Ale   któremu   zostało  oszczędzone  zachowanie  tego   w   pamięci,  kiedy 

będzie dorastał.

Malutka Raija będzie dla niego tylko imieniem. Być może odległym wspomnieniem, 

gdzieś na dnie serca...

Trumna   wydawała   się   ciężka.   Nie   dlatego,   żeby   sporo   ważyła.   Była   lekka.   Ale 

przypominała o ostateczności.

Ida otworzyła. Drzwi były otwarte na oścież, kiedy Reijo dotarł na górę. Siedziała na 

brzegu łóżka. Zapaliła lampę. Miska z wodą stała na niskiej komodzie pod oknem. Rozsunięte 

zasłony wpuszczały ostatnie światło dnia.

Na   kołdrze   leżała   mała   Raija.   Ponieważ   w  pokoju   panował   półmrok,   Reijo   doznał 

wrażenia,   że   dziewczynka   nadal   żyje.   Gdyby   przyjrzał   się   dokładniej,   zobaczyłby,   że 

twarzyczka zastygła i jest martwa. Ale z pewnej odległości, spowita miękkim cieniem, malutka 

Raija wyglądała na śpiącą.

Ida ubrała ją w aksamitną sukienkę, uszytą przez Helenę. Niebieską jak nocne niebo, 

lśniącą i żywą. Uzgodniły, że Helena przyszyje biały kołnierzyk i białą taśmę jako pasek w talii. 

Ida zrobiła do tego pończoszki z najcieńszej białej wełny, żeby pasowały.

To przesada, uważali wszyscy, którzy to widzieli. Kto to słyszał, żeby wydawać tyle 

background image

pieniędzy na niemowlę? Ubierać je jak dorosłą!

Ale Ida tak chciała. A Helena cieszyła się na czekającą ją pracę. Uszyła też podobne 

ubranko dla Mikkala. Bez paska, z nieco innym kołnierzykiem. Tak żeby strój chłopca trochę 

się różnił.

Maluchy wyglądały w tych ubrankach jak pańskie dzieci. Reijo nie znajdował na to 

innych   słów.   Helena   potwierdziła   jego   zdanie.   Uszyła   stroje   nie   tylko   z   wyobraźni, 

przypomniała sobie fasony z czasów, kiedy uczyła się kroju w rodzinnym domu.

Teraz Ida ubrała córkę w tę sukienkę. Założyła cienkie pończoszki. Ładnie uczesała jej 

włosy. Zawiązała na główce białą, lśniącą wstążeczkę.

Reijo zobaczył, że na ciemnoniebieskim tle sukienki coś błyszczy niczym prawdziwa 

gwiazda.

Kiedy się pochylił, ujrzał klejnot Idy. Najdroższy, jaki posiadała. Złotego ptaszka od 

Ailo.

- Nie ma sensu grzebać z dzieckiem kosztowności - zauważył ostrożnie.

- Ailo był jej ojcem - odparła Ida stanowczo. - Na pewno coś by jej dał, ale nie miał ku 

temu   możliwości.   Znam   ptaki,   rzeźbione   przez   Ailo.   Dla   mnie   są   równie   piękne   we 

wspomnieniach. Malutka Raija będzie taka samotna. Powinna mieć przynajmniej tego ptaszka 

od Ailo. Dla ochrony. To również jej spadek. Mimo że być może nie będzie jej tam zbyt 

potrzebny...

Ida urwała. Spojrzała na ojca.

- Chcę, żeby go miała - dokończyła zdecydowanie. Reijo wiedział, że nie powinien 

próbować podważać jej decyzji.

- To piękna myśl - rzekł cicho. Podniósł trumnę, pokazał Idzie, zobaczył, jak się skuliła. 

Ale przesunęła ręką po deskach, tak jak przed chwilą sam uczynił. Potem skinęła głową.

- Jest dobra - powiedziała.  Wyłożyła trumnę prześcieradłem. Ułożyła je tak ładnie, 

jakby ścieliła łóżko dla księżniczki. Zadbała o lekkie podwyższenie pod głową. Brzegi po 

bokach podciągnęła do góry, jakby mościła gniazdo.

Następnie podniosła dziecko. Uczyniła to z takim nabożeństwem, jakby wykonywała 

święty rytuał. Opadła na kolana z małą na rękach. Ułożyła ją ostrożnie na posłaniu, które dla 

niej przygotowała z wielką starannością i miłością. Rozłożyła nad nią lnianą poszewkę z haftem 

na jednej stronie, tak by haft znalazł się na górze. Wstała ze złożonymi rękami.

-   Nie   zniosę   tego,   jeśli   ktoś   zechce   podwiązać   jej   brodę   -   rzekła.   Słowa   brzmiały 

niewyraźnie. - I żadnych monet, tato. Żadnych monet na oczy. To takie obrzydliwe. Moja Raija 

nie   wróci   do   świata   żywych,   by   kogokolwiek   tu   prześladować.   Moja   Raija   nie   uosabiała 

background image

niczego, co by było złe...

Reijo   zgadzał   się   z   córką.   Nawet   on   nie   zdobył   się   na   postąpienie   zgodnie   ze 

zwyczajem.

Uznał, że nie jest to konieczne. Dziewczynka była za mała, żeby szerzyć zło za życia - 

po śmierci nie miała go w sobie ani trochę więcej.

Nikt nie musi się jej obawiać. Poza tym Reijo uważał, że zmarłych w ogóle nie należy 

się bać.

- Możesz ją już znieść na dół - odezwała się Ida. - Niech ją zobaczą, jeśli chcą. Ja 

wezmę wieko.

Zeszli do kuchni. Reijo postawił otwartą trumnę na ławie w świetle lampy, roztaczającej 

blask ponad ślicznym snem dziewczynki.

Helena płakała.

Emil   podźwignął   się   po   drugiej   stronie   stołu.   Uczynił   to   z   wysiłkiem,   oparł   się   o 

krawędź blatu. Jego twarz była poważna, ściągnięta.

Ida wzięła na ręce Mikkala. Był zmęczony i zagubiony. Małymi rączkami objął matkę 

za szyję. Przez cały dzień musiał trzymać się od niej z dala. Nic nie pomogło, że Helena 

poświęciła mu bez reszty całą swą uwagę. Nikt nie był taki jak mama. Ale i ona, i siostra gdzieś 

zniknęły. I zrobiło się tak strasznie cicho. Wszystko wydawało się dziwne.

Ida stała nad otwartą trumną ze swym drugim dzieckiem na ręku. Przyjemnie było czuć 

jego ciepło. Jego ciężar.  Jego  oddech na swym policzku. Ciepły, żywy oddech na skórze. 

Słyszała jego serce. Czuła, jak bije. Kochała go, kochała aż do bólu.

- Jaija? - spytał. Niepewnie. - W ksynce...

Ida skinęła głową. Musiała pogłaskać synka po włosach. Musiała ucałować jego skroń w 

miejscu, gdzie bił puls, który mówił o tym, że żyje.

- Raija będzie tu spać - wyjaśniła. - Zasnęła tak głęboko, że poszła do Saivo. Tam 

wszystko jest dobre. Tam wszystko jest piękne, mój synku. Poszła do swojego taty. I twojego 

też. On czuł się tam bardzo samotny, ale teraz ma przy sobie Raiję. Ty jesteś ze mną, moje 

dziecko, a Raija z nim.

Chłopczyk popatrzył na matkę szeroko otwartymi oczyma. Tak jakby chciał odczytać 

prawdę w jej twarzy. Sprawdzić, czy nie kłamie.

- Tam jest bardzo, bardzo daleko i tylko wtedy można tam trafić, kiedy się umiera. Tak 

jak to się stało z naszą Raiją. Ona nie może oddychać. Nie może rozmawiać ze mną ani z tobą. 

Nie może z tobą pobiegać. Ale może pójść do Saivo, gdzie zawsze jest zielono i ładnie, i gdzie 

zawsze jest lato. Tam jej tato może ją objąć i z nią rozmawiać, i patrzeć, jak biega...

background image

Głos Idy załamał się. Ukryła twarz we włosach Mikkala. Na swój dziecięcy sposób 

starał się ją pocieszyć. Gładził rączkami jej policzki, tak jak ona często dodawała mu otuchy.

Uśmiechnął się do niej, spodziewając się, że już samo to ją rozweseli. Odezwał się 

cienkim głosikiem:

- Mama, nie płac!

I wtedy Ida uśmiechnęła się dzielnie do niego. Czuła, że zaczyna wychodzić z próżni.

- Zostaniemy tylko my, Mikkal - powiedziała. - Nigdy nie będzie już z nami Raiji. Ale 

będziemy o niej pamiętać, prawda?

Skinął   główką.   Może   dlatego,   że   tego   od   niego   oczekiwano.   Nie   mógł   bowiem 

zrozumieć tej bajki, którą mu mama opowiedziała. Ale usłyszy ją jeszcze wiele razy. Nauczy 

się jej na pamięć - i jakby będzie w niej czuł obecność siostry.

Po latach nie zdoła przywołać w pamięci twarzy Raiji, ale będzie ją widział w Saivo, jak 

biega na swych malutkich nóżkach, ponieważ mama ułożyła o niej tę historię.

- Jaija ładna - powiedział. Dopiero wtedy Reijo zamknął wieko trumny.

Reijo i Helena zostali na noc. Następnego ranka Reijo postawił żagiel i popłynął na 

drugą stronę fiordu.

Ida posprzątała dziecinny pokój.

Mikkal spał u niej. Czuwała przy nim i nasłuchiwała jego oddechów. Nie była w stanie 

zasnąć. Kiedy zapadł w głęboki sen i jego oddechy stały się powolniejsze, usiadła na łóżku - 

musiała gryźć kostki dłoni, by nie krzyczeć w głos. Cały czas obawiała się, że przerwa między 

oddechami stanie się wiecznością. Czekała, że już nie nabierze powietrza...

W końcu zasnęła z wyczerpania. Śniły jej się dzieci. Ailo i Sedolf, Maja i Knut, i Elise. 

Tato. Matka, której nie pamiętała. Nawet ojciec Ailo, Mikkal. Nie mogła pamiętać twarzy Raiji 

i Mikkala, ale kiedy się obudziła, była pewna, że wie, jak wyglądali.

Reijo wrócił o zmroku. Za dwa tygodnie będą mogli pochować dziecko. Ida wysłała 

Reijo i Helenę do domu. Przekonała ich, że nie będą jej potrzebni. Dodała, że jeżeli zamieszka 

tu jeszcze jedna gospodyni, będą sobie tylko deptać po piętach.

Zrobiła duże pranie. Wyprała pościel dzieci, w której spały ostatniej nocy w życiu małej 

Raiji. Nie była w stanie wyrzucić ani spalić bielizny. I nigdy nie uwierzy, że jej dziecko w 

chwili śmierci splamiło te rzeczy. Ida nie bala się śmierci. Stopniowo to sobie uświadamiała. 

Najbardziej bała się utraty kogoś, kogo kochała. I być tym, kto zostaje.

Pozwoliła Mikkalowi nadal spać w części łóżka należącej do Sedolfa. Chciała mieć 

synka przy sobie. Musiała wiedzieć, że jest blisko. Musiała wiedzieć, że żyje.

W orszaku żałobnym małej Raiji szło ich dwoje: Ida i Reijo. Był maj, ziemia odtajała, 

background image

zrobiła się miękka i grząska na łokieć w głąb. Dalej też nie była na tyle zmarznięta, by nie 

można wykopać grobu wystarczająco głębokiego na tak niedużą trumnę.

Przewieźli ją na drugi brzeg fiordu dziś rano.

Pod niebieskim niebem. Pod słońcem, które robiło co mogło, by ich ogrzać. Chmury 

odpłynęły. Wiatr wiał umiarkowanie, pomógł obojgu przeprawić się przez fiord.

Szli razem - Ida z ojcem. Oboje w czerni. Oboje o bladych twarzach i oczach, które 

dawno   nie   płakały.   Stanęli   blisko   obok   siebie,   dotykając   się   ramionami.   Bielały   kostki 

złożonych dłoni.

Opuszczono trumnę. Rzucono na nią ziemię. Stali tak długo, aż całkiem nie została 

zakryta, aż nad grobem nie usypano wysokiej do kolan mogiły.

Uścisnęli dłoń pastorowi.

Potem Reijo objął Idę opiekuńczo. Chciał ją stąd zabrać. Nie pozostało im nic więcej. 

Już   po   wszystkim.   Mała   Raija   już   dawno   dotarła   na   miejsce.   Teraz   tylko   ciało   znalazło 

spoczynek.

Wtedy pastor zatrzymał ich gestem dłoni. Wyjął złożoną podłużnie kartkę papieru, którą 

wsunął w ręce Idy. Zacisnął na niej jej palce.

Zapieczętowany list.

Ida dostrzegła urywki własnego nazwiska, nakreślonego pismem równie stanowczym 

jak jego autor.

Oczy pastora wypełniało współczucie.

-   Jest   mi   ogromnie   przykro   -   rzekł.   Nic   więcej.   -   Może   chwila   nie   jest   ku   temu 

odpowiednia, ale żywię nadzieję, że list przyniesie ci to, na co czekałaś, Ido córko Reijo. A jeśli 

nie pomoże... - przerwał. Ale dokończył, kiedy Ida podniosła na niego wzrok. - Jeśli się okaże, 

że nie udało się rozwiązać tej sprawy, możesz się zwrócić do mnie. Uczynię wszystko, by ci 

pomóc.

- Dziękuję - odparła Ida. Nie odmówiła. Wzięła ojca pod rękę i pociągnęła za sobą.

- Co to za list? - spytał Reijo.

- Może Sedolf będzie mógł bezpiecznie wrócić do domu - odpowiedziała. - Spotykają 

nas same troski...

Pożeglowali przez fiord z wiatrem od morza. Nad ich głowami roztaczało się tak samo 

czyste niebo.

Ida   schowała   list   na   piersi.   Nie   otworzyła   go.   Tego   dnia   nawet   on   wydawał   się 

nieistotny.

background image

13

Zrobiło się późno, kiedy Ida przełamała pieczęć i rozłożyła gruby, sztywny papier.

Emil wodził za nią oczyma, nie spał. Niepokoił się o nią bardziej, niż ośmieliłby się 

przyznać nawet przed Rei jo. W pewnym sensie dziękował losowi za ten upadek ze skały. 

Gdyby   szczęśliwym   trafem   nie   złamał   ręki   i   nogi,   Ida   siedziałaby   teraz   w   domu   sama   z 

Mikkalem.

To nie byłoby dla niej dobre.

Oderwał od niej wzrok. Spojrzał przez okno. Kilka tygodni temu o tej porze panował 

mrok.   Teraz   przez   gałęzie   drzew,   które   zaczynały  się   zielenić,   przedzierało   się   przyjemne 

światło.

Gdyby   nie  ostatnia  wyprawa   saniami   na  cypel,   Emil   musiałby  już   może   myśleć   o 

rychłym powrocie do domu. Ale coś się stało z jego nogą. Porządnie spuchła. Minął ponad 

tydzień, zanim wróciła do normalnych rozmiarów. Jednak nadal bolała.

Trudno, nie mógł przecież postąpić inaczej.

Emil zamknął oczy. Nie był w stanie patrzeć na Idę, kiedy czytała list. Nie był w stanie 

domyślać się, co oznacza wyraz jej twarzy, patrzeć, jak zareaguje.

Nie wiedział, co myśleć o tym, że nieznajomy rzeczywiście jej odpisał.

To by znaczyło, że w powietrzu drży coś o wiele więcej, niż Ida opowiedziała.

Nie wszystkie kobiety znad północnych fiordów na tak długo pozostają w pamięci ludzi 

posiadających władzę i uprawnienia. Nie wobec wszystkich dochowują obietnic.

Ale Ida to Ida...

List został tak sformułowany, jak się Ida spodziewała. Ani słowa o upojnych chwilach 

czy czerwonej jak wino zorzy polarnej. Ale dziewczyna odgadła, że o tym myślał, że i on tego 

nie zapomniał.

Mógł bez trudu zbagatelizować jej prośbę. Mógł po prostu udać, że nie dostał jej listu. 

Przesyłki tak łatwo ginęły po drodze. Zwłaszcza gdy musiały pokonać odległość taką, jaką 

przebyła jej prośba. I jego odpowiedź.

List był poprawny w tonie. Autor aż do końca trzymał się określonych form. Pismo 

równe, bez zawijasów, ale mimo to ładne i porządne. Trochę szerokie, może jego ręka nie 

potrafiła pisać miękko i lekko...

Ida przeczytała raz. Poznała słowa. Ale musiała zacząć od nowa. Przeczytać jeszcze raz. 

Dobrze zrozumieć.

„Ido   córko   Reijo,   nie   zapomniałem   o   Tobie.   Twój   list   tylko   ożywił   wspomnienia. 

background image

Złożoną obietnicę także pamiętam. Nie składam ich tak wiele, bym mógł o nich zapomnieć. Już 

tego samego dnia, w którym otrzymałem Twoją prośbę, zwróciłem się do wójta w Twoich 

stronach.   Ośmielam   się   obiecać,   że   sprawa   przeciwko   Twojemu   mężowi,   Sedolfowi 

Bakkenowi, zostanie zamknięta. Pochwalam Twoją pełną oddania wierność małżonkowi. Taka 

troskliwa  żona przydałaby się każdemu mężczyźnie. Jeżeli  kiedykolwiek w życiu będziesz 

jeszcze potrzebowała mojej pomocy, uczynię, co tylko będę mógł. Z mojej strony obietnica jest 

ciągle aktualna.

Jak   tylko   nadarzy   się   możliwość,   zwrócę   Wam   coś,   co   do   Was   należy.   Przesyłka 

wymaga jednak znalezienia zaufanych posłańców, zatem może to jeszcze potrwać. Przykro mi z 

powodu kłopotów, które na Was sprowadziłem, ale to było konieczne. Zrozumiesz, gdy tylko 

otrzymasz moją przesyłkę. Wyślę ją na Twoje nazwisko - ufam, że zadbasz, by trafiła we 

właściwe ręce.

Pozdrawiam najserdeczniej Ciebie i Twoją rodzinę.

Sture Olavson Moen.

Naczelnik”.

Ogarnęło ją niejasne przeczucie. Niedowierzanie. Odniosła wrażenie, że widzi tylko 

jakieś wzory - aż tak bardzo list wydawał niedorzeczny.

Kłopoty, które na nich sprowadził? Konieczne?

Jeżeli   odgadła,   co   chciał   przekazać,   teraz   rozumiała   tego   człowieka   jeszcze   mniej. 

Dlaczego miałoby być konieczne zniszczenie czyjejś opinii i spokoju?

Zmuszenie go do ucieczki z kraju?

Gdyby przydarzyło się to komuś słabszemu niż Knut, mogłoby się skończyć o wiele 

tragiczniej.

Konieczne?

Nie wystarczy przykładnie wszystko odesłać. Ponieśli znacznie wyższe koszty.

A więc czuł się zobowiązany dotrzymać danej obietnicy. Dla niego owa spłata będzie 

trwać całe życie.

Zażegnał jednak zagrożenie, które wisiało nad Sedolfem. I nie zapomniał o niej.

Ida nie była w stanie czuć wdzięczności.  Nawet gdyby całe niebo z zorzą polarną 

zwaliło się jej na głowę z powodu tego mężczyzny, nic by nie czuła.

Wobec niego ani wobec kogokolwiek innego.

Wszystko w niej umarło. Pragnęła tylko, żeby Sedolf wrócił do domu. Nikt poza nią nie 

potrafił martwić się tak bardzo o Raiję, jak właśnie Sedolf. Nie była pewna, czy uda jej się 

dojść do siebie przed jego powrotem. Nie miała odwagi wyrzucić z siebie tego, co zamarzło i 

background image

stwardniało na kamień. Nie była pewna, czy udałoby się jej przez to przejść jeszcze raz. Lepiej 

zamknąć uczucia gdzieś głęboko w sercu aż do powrotu Sedolfa. Wtedy będą mogli zmagać się 

z tym razem. Uczynić z tego wspólny ból, nawet jeśli zostanie podwojony. Łatwiej będzie sobie 

z tym poradzić wspólnie z Sedolfem. Wszystko jest łatwiejsze z Sedolfem.

- Dobre wieści? - spytał Emil.

Ida poderwała się. Całkiem o nim zapomniała. Zagłębianie się w sobie jest groźne. 

Wiedziała o tym, musiała dołożyć starań, by wrócić do rzeczywistości. Nie powinna szukać 

ucieczki w czymś, co nie istnieje! Mimo że wszystko wokół wydaje się smutne i trudne, nie 

powinna tracić kontaktu z ziemią pod stopami.

Nie znikać w chmurach, gdzie wszystko jest łagodne i niegroźne i nic nie doskwiera!

Powrót stamtąd może okazać się trudny...

W końcu życie może się wydać bez sensu - to chyba najbardziej niebezpieczne.

-   Sedolf   nie   musi   się   już   niczego   obawiać   -   odparła.   Usłyszała,   jak   bezbarwnie 

zabrzmiał jej głos. Nie potrafiła nic uczynić, by nadać mu więcej życia.

- Musi mieć wpływowych przyjaciół - stwierdził Emil. Skinął w stronę listu, który nadal 

leżał rozłożony na stole przed Idą.

Jej uśmiech pojawił się tylko na mgnienie. Pojawił się i zniknął. Emil uznał, że dobrze 

się stało, gdyż to najsmutniejszy uśmiech, jaki w życiu widział.

- Sam jest wpływowym człowiekiem, Emilu. Ten naczelnik, do którego ty się zwracałeś, 

już stracił swój stołek. Autor listu został jego następcą.

Emil nie znajdował słów.

I ten człowiek odpowiedział na list Idy! Drobnej Idy z drewnianej chaty na cyplu!

- Ale jak to się, do diabła, stało, że został naczelnikiem? - spytał Emil. Ściągnął brwi.

Dziewczyna   wzruszyła   ramionami.   Starannie   złożyła   arkusz,   sama   nie   wiedząc, 

dlaczego.

-   Nie   mam   pojęcia   -   odparła.   -   Nic   o   tym   nie   pisze.   Może   dzięki   wpływowym 

przyjaciołom?

Nie musi mówić wszystkiego Emilowi. Nie może tego od niej wymagać.

-   Pomogę   ci   się   położyć   -   zaproponowała.   Nie   spytała,   czy   nie   uważa,   że   jest   za 

wcześnie.

Nie protestował. Widział, że to niemożliwe. Ida wydawała się niedostępna, całkiem 

pogrążona w smutku.

Nie zasnął od razu. Noc była zbyt jasna, nawet zasłony jej nie powstrzymały przed 

wejściem do środka. Czuł ból, ale nie wspomniał o tym Idzie. Nie wiedziała o jego cierpieniu. 

background image

Było nieistotne w porównaniu z tym, przez co przeszła. Z tym, co jeszcze przed nią.

Słyszał ją na górze. Jak przekręca się w łóżku, starając się tłumić dźwięki, żeby nie 

obudzić Mikkala. Słyszał, że upłynęło dużo czasu, zanim i ją ogarnął sen.

Emil złożył ręce w modlitwie.

Czuł się dziwnie. Nieczęsto się modlił. Nie pamiętał, kiedy robił to ostatnio. Trudno 

było znaleźć słowa. „Ojcze Nasz” z dziecięcych nauk tkwiło w głowie jak wykute, ale to, co 

poznał później, jakoś się rozmyło. Nie uklęknął z własnego powodu. Nie zamierzał się modlić 

za siebie. Właściwie nie miał pewności, czy to w ogóle pomoże.

Ale nie zaszkodzi spróbować. Chodzi przecież o nią. O Idę.

Sedolf i jego załoga wrócili pod koniec maja. Większość drzew wypuściła już liście - 

małe zielone listki, które nadały wzgórzom barwę lata. Śnieg stopniał. Jeszcze gdzieniegdzie w 

zacienionych miejscach trzymały się mocno brudnoszare zaspy, lodowymi pazurami wczepione 

w wiecznie zielone wrzosy.

Zeszłoroczna żółta trawa trwała uparcie, nie pozwalając przebić się świeżej, soczyście 

zielonej. Ale i w tej żółci istniał jakiś urok - niosła przesłanie, że lato w swej weselnej sukni jest 

już niedaleko.

Tak jak poprzednim razem Reijo wypłynął rybakom na spotkanie. Z daleka rozpoznał 

ich statek. Ciekawiło go, czy Sedolf do nich dołączył. Nie mógł przecież być tego pewien, 

ponieważ z północy nie dotarły żadne wieści. Nie było przez kogo wysłać listu. Posłaniec nie 

dotarłby wcześniej niż sami rybacy.

Wróciło ich tylu, ilu wypłynęło.

Ale przecież Sedolf stał tam teraz razem z nimi. Wyprostowany i zarośnięty. Z odrobiną 

mrozu z wybrzeża Finnmarku w spojrzeniu.

Reijo szybko się zorientował, kogo brakuje. Natychmiast brakujące części układanki 

znalazły się na swoim miejscu.

Gdy tylko nadarzyła się możliwość, odciągnął Sedolfa na stronę. Musiał porozmawiać z 

nim w cztery oczy.

- Chyba nie czekają na mnie poborcy podatkowi? - spytał chłopak surowym głosem. - 

Już myślałem, że wyjdą po mnie aż tutaj. Wezmą statek w zastaw i sprawdzą każdy zakamarek 

w poszukiwaniu włóka...

- Ida ci wszystko wyjaśni - odrzekł w pośpiechu Reijo. - Widzę, że ich znalazłeś?

Sedolf skinął, uśmiechając się znacząco.

- A jakże, znalazłem i wszystko zrozumiałem - odparł. W jego głosie nadal brzmiała 

surowość.   Reijo   nie   bardzo   się   to   podobało.   To   nie   ten   sam   Sedolf.   -   Czy   zawsze   od 

background image

najlepszych przyjaciół człowiek dostaje coś takiego? - mówił dalej Sedolf. - Pewnie dlatego, że 

to zawsze oni najwięcej korzystają. Za niewielką łapówkę mógłby zdobyć statek na własność.

Reijo zrozumiał. Jak tylko się zorientował, że na pokładzie brakuje Larsa, wszystko 

stało się jasne w mgnieniu oka. Uznał, że chyba jego umysł nie funkcjonował jak należy, skoro 

nie wpadł na to wcześniej.

Ale często dobrze myślimy o tych, których znamy. Łatwo się zapomina, że każdy ma 

złe strony, że każdy w chwili słabości jest w stanie ranić.

- Lars zamieszka na jakiś czas w Finnmarku - kontynuował Sedolf. - Znalazł sobie tam 

kobietę. To nie wymówka. Ale nie wróciłby z nami nawet, gdyby jej nie spotkał. Niech to 

pozostanie   tajemnicą.   Nie   ma   sensu,   żeby   we   wsi   zaczęli   gadać.   To   przecież   nie   wina 

Fredrikke, a ona by najbardziej ucierpiała.

Sedolf spojrzał na Reijo. Zauważy} uznanie w zielonych oczach, w których odbijało 

morze. Dobrze wiedzieć, że Reijo pochwala jego postępowanie. Przedyskutował swą decyzję z 

innymi rybakami. Tamci uważali, że potraktował Larsa zbyt łagodnie, że nawet przyjaciel nie 

powinien   ujść   bezkarnie.   I   Sedolf   zapragnął   zemsty.   Przez   chwilę.   Zapragnął,   by   Larsa 

zapiekło, ponieważ porządnie napsuł mu nerwów, a jednocześnie rozczarował.

Ale   w   końcu   rozsądek   zwyciężył.   Gdyby   Sedolf   uległ   żądzy   zemsty,   okazałby   się 

niewiele lepszy od Larsa.

Łaska bardziej popłaca.

- Czy tutaj wszystko dobrze się układa? - spytał. - Czy Emil wraca do zdrowia? - Reijo 

przełknął. Milczał wystarczająco długo, by Sedolf się domyślił, że stało się coś złego. - O co 

chodzi?

Stał na szeroko rozstawionych nogach, z rękoma na biodrach. Wytarł w ubranie słoną 

wodę, był brudny i zarośnięty. I bał się.

- Nie mogę pozwolić ci pójść do domu, zanim ci tego nie powiem - westchnął Reijo. - 

Tutaj nie wszystko dobrze się układa... Mała Raija umarła ponad miesiąc temu.

- Umarła?! Reijo skinął głową. Sedolfowi opadły ręce. Surowość i chłód zniknęły z jego 

twarzy.

Sedolf drżał, choć powietrze było łagodne. Drżał, lecz zdołał powstrzymać krzyk.

- Dziecko nie może tak po prostu umrzeć - rzekł opanowanym głosem, który jednak 

przepełniało więcej uczucia, niż to okazywała Ida w ciągu minionych dni. - Chorowała?

- Nie. Zasnęła. Nie obudziła się więcej. Zastąpię cię przy statku, Sedolf. Możesz od nas 

wziąć konia. Jedź do Idy. Niech ona ci to opowie...

Sedolf   przełknął   kilka   razy.   Nie   mógł   patrzeć   na   rybaków,   którzy   stali   oniemiali, 

background image

przysłuchując się słowom Reijo. Teraz zwrócili spojrzenia na Sedolfa. Podziwiali jego spokój. 

Podziwiali go za siłę. Że nie uronił jednej łzy...

- Aha, Sedolf... - Reijo zatrzymał go, kiedy już biegł na cypel po konia, by czym prędzej 

znaleźć się w domu. - Ida jest nieczuła jak kamień. Zaopiekuj się nią. Spraw, by znowu zaczęła 

czuć. Nikomu z nas do tej pory się to nie udało. Tylko ty jesteś w stanie tego dokonać. Nam 

brakuje odwagi. Bo nikt z nas nie potrafił jej pocieszyć...

Sedolf milczał, ale Reijo wiedział, że Ida nigdy nie dozna przy nim krzywdy. Zawsze 

będzie dla niego najważniejsza.

Przyjechał   z   głośnym   tętentem   końskich   kopyt.   Odnalazł   żonę   z   Mikkalem   nad 

strumieniem. Trzęsąc się z zimna, płukała pranie.

Na widok Sedolfa omal nie straciła paru prześcieradeł. Sedolf wskoczył po uda do 

wody, by je ratować.

Mikkal zanosił się od śmiechu.

Sedolf musiał wziąć małego na ręce. Przyglądał mu się długo i z powagą, chciał się 

przekonać, czy chłopczyk poznaje go mimo zarostu i brudu.

Nie było wątpliwości, że Mikkal go poznał. Małe główki mogą pomieścić tak wiele, 

większość z nich pamięta ofiarowaną im miłość. I osoby, które ją ofiarowały.

- Słyszałeś? - spytała Ida.

Sedolf potwierdził. Ból uczynił coś z jej spojrzeniem, z jej głosem. Chłopak przekonał 

się, że Reijo miał rację, że nie przesadził, mówiąc że Ida zmieniła się w kamień.

- Nie cierpiała - rzekła cicho. To jedyna pociecha, która jej została. - Nie mogła cierpieć. 

Na jej twarzy malował się spokój. Była taka śliczna, Sedolf...

Dokończyła szeptem, który przeszedł w ciszę. Sedolf zmarzł. Woda w strumieniu chyba 

jeszcze nie słyszała najnowszych wiadomości, że zbliża się lato. Objął Idę ramieniem. Przytulił 

do siebie.

- Jest wiele spraw, o których powinniśmy porozmawiać, moja najdroższa Ido. Ale nie 

tutaj.

W drodze do domu rzekł niby mimochodem:

- To Lars nasłał na mnie wójta...

- Ta sprawa również umarła - odparła Ida, jakby nie zrozumiała, co powiedział. W 

każdym   razie   nie   wydawała   się   szczególnie   zaskoczona.   -   Napisałam   list,   Sedolf.   O   tym 

również ci opowiem, później. Powinieneś przeczytać odpowiedź, którą otrzymałam. Ale tej 

sprawy tak czy owak już nie ma...

Sedolf   spojrzał   na   Idę.   Przypomniał   sobie,   że   o   tym   rozmawiali,   ale   nie   pamiętał 

background image

dokładnie tej rozmowy. Słów, które wymienili. Stały się takie wyblakłe, na wpół zapomniane, 

ponieważ nigdy nie przykładał do nich wagi.

Ale kiedy wspomniała o liście, przypomniał sobie. Przeraził się.

Jakim cudem jego Idzie udało się wywrzeć taki wpływ na obcego człowieka?

Niepokoiło go to, ale o nic nie pytał.

Najboleśniejsza była strata Raiji.

Ida nie chciała mówić. Nie o dziecku. Pozwoliła, by ją objął, by mocno przytulił. Ale 

zaraz wyśliznęła się z uścisku. Wymówiła się, że czeka ją wiele obowiązków. Że ma dużo do 

zrobienia. Że nie może tego zostawić.

I wymknęła się do wielkiego prania, do rzeczy ciągle leżących nad strumieniem, które 

trzeba wypłukać.

Sedolf został z Mikkalem na ręku. Malec za nic nie chciał go puścić. Wplatał paluszki w 

jego włosy.

Sedolf oparł policzek o policzek dziecka. Ida zamknęła w duszy drzwi, które ukryły ból. 

To naturalne, że ponowne ich otworzenie zajmie dużo czasu.

- Musisz jej pomóc na powrót stać się sobą! - usłyszał głos Emila. Brzmiała w nim 

prośba. Sedolf zorientował się, że Emil nadal czuje słabość do Idy. - Cholernie przykro jest 

widzieć ją taką - mówił dalej Emil. - Nie płakała od czasu, kiedy to się stało. Zachowuje się jak 

chodzący słup soli.

Przywołał obraz z Biblii na opisanie sytuacji, która go przerażała.

- Cholernie przykro jest również stracić dziecko - odparł Sedolf. Sam czuł to w sercu. 

Dławiło go w gardle, piekło pod powiekami. - Ida nie jest z tych, które całemu światu pokazują, 

że cierpią - dodał szybko. Nie chciał, by Emil odebrał jego słowa jako atak. To nie wina Emila, 

że nie ma dzieci. Ściśle biorąc, sam też ich nie miał.

Ale dzieci Idy traktował jak własne. Chociaż ich prawdziwym ojcem był Ailo. Jednak 

sam stał się dla nich jedynym ojcem, jakiego znały.

- Po prostu zasnęła? - spytał. Nie zdobył się, by spojrzeć na Emila. Żelazna obręcz 

ściskała mu serce. Nie było go tutaj w tej trudnej chwili. Może to nie jego wina, ale go tu nie 

było.

Nigdy go nie było, kiedy Ida go potrzebowała...

- Cicho i spokojnie - potwierdził Emil. - To trochę pomaga, gdy się na to tak spojrzy. 

Może mała nawet tego nie poczuła. Wyglądała w trumnie jak aniołek...

Sedolf  tak  głęboko  wciągnął  powietrze,   że Emil   resztę  zachował dla  siebie.   Sedolf 

mocno uścisnął Mikkala, postawił go na ziemi i poszedł na górę do sypialni. Wyjął z kufra 

background image

wełniane spodnie, suche i czyste.

Nie odważył się otworzyć drzwi do dziecinnego pokoju. Ale długo przed nimi stał.

Klamka by go tam wpuściła, ale nie mógł jej sam nacisnąć.

Dopiero kilka chwil był w domu, przepełniony świadomością o śmierci Raiji, a już 

odnosił wrażenie, że ściany zaciskają się wokół niego. Jak zatem musiała się czuć Ida?

Nie był w stanie zostać tu i tkwić bezczynnie do wieczora. Nie mógł. Statek czekał na 

brzegu.   Zostało   jeszcze   wiele   do   zrobienia,   zanim   będą   mogli   powiedzieć,   że   zakończyli 

wiosenne połowy.

I jeszcze ta sprawa z listem. Zasiała w nim niepokój. Ponownie przepełniła go goryczą.

Wtedy też go tu nie było. Nie mógł potwierdzić przed całym światem, że Ida jest jego 

żoną, a nie jakąś tam kobietą, na której wszyscy mogą zatrzymywać spojrzenia i o której mogą 

śnić słodkie sny. Wdzięczność Sedolfa mieszała się z rosnącą dokuczliwą goryczą.

Powoli zszedł na dół.

-   Ten   mężczyzna,   Emil...   -   zwrócił   się   do   przyjaciela.   Być   może   straci   w   oczach 

tamtego, ale nie dbał o to. - Ten człowiek, który przyjechał wtedy od naczelnika. Ten, co złupił 

Knuta. Jaki on był? Widziałeś go. Co zaszło między nim a Idą?

Emil przyglądał się przez chwilę Sedolfowi. A więc Ida zniekształciła trochę prawdę. 

Przed mężem najwyraźniej również. Powiedziała mu, ale nie wszystko. Może to miało ogromne 

znaczenie. Albo żadnego.

Emil mógł stanąć tylko po jednej stronie. Wybrał stronę Idy. Nie mógł postąpić inaczej.

- Czasem mężczyźni i kobiety zawierają przyjaźń - rzekł cicho. Mówił powoli, ważąc 

słowa. - Ty i ja nie mamy może tak wielu przyjaciół wśród kobiet. Patrzymy na nie inaczej. Ale 

Ida nie jest całkiem taka jak ty i ja, prawda?

Sedolf potrząsnął głową.

- Idę łatwo jest pokochać - myślał Emil na glos. Powiedział to, nad czym się zastanawiał 

w  bezsenne  noce. - Łatwo ją polubić.  Ona potrafi zaglądać  ludziom  w dusze.  My  ledwie 

zwracamy uwagę na to, jak wyglądają. Ale ona dostrzega więcej. Sądzę, że tak stało się z tym 

mężczyzną. Być może go oczarowała... ale szczerze mówiąc, nie należał do typu, który traci 

głowę na widok pierwszej ładnej twarzy, którą zobaczy. Był surowy, lecz sprawiedliwy. Bóg 

jeden wie, jak się Idzie udało z nim porozmawiać. Widziałem tylko, jak obronił Idę przed tym 

drugim, kiedy im ubliżała. Być może podziwiał ją za tę odwagę. Nie wiem.

- Ale zauważyłeś, że coś między nimi jest? - spytał Sedolf ostro.

- Mylisz się - odparł Emil. - Nigdy by mi to nie przyszło do głowy. Dopiero Ida mi o 

tym wspomniała. Kiedy pisała list, zwracając się z prośbą w twojej sprawie. Nie zdziwiłbym się 

background image

bardziej, gdyby się przyznała, że z samym diabłem mówią sobie po imieniu!

To w pewnym sensie była pociecha.

- Ida nie robi nic złego - rzekł Sedolf sam do siebie. - Nie byłaby zdolna do zdrady...

Ale myślami powędrował ku pewnemu zuchwalcowi, który uwiódł ją daleko na północy 

kraju, kiedy jeszcze należała do Ailo...

- Ida nie zrobiłaby czegoś takiego - Emil wydawał się bardziej przekonany. - Jeżeli 

wątpisz w jej oddanie, to jesteś większym idiotą, niż za jakiego cię miałem, Sedolfie Bakken!

Sedolfowi znacznie ulżyło.

Emil miał rację. Oczywiście, że Emil miał rację! Opowiedział mu o historii ze statkiem. 

O Larsie. O połowach.

- Ida nie zdradzi cię nawet, gdy uczynią to twoi dwaj najlepsi przyjaciele. - Emil nazwał 

słowami obawy Sedolfa, który pomyślał, że nieprędko obdarzy teraz kogoś zaufaniem.

To straszne, że właśnie Emil musiał mu przypomnieć o wierności Idy. Sam powinien ją 

wystarczająco dobrze znać.

Powinien ją na tyle dobrze znać, by wierzyć, że jest jedyną osobą, która go nigdy nie 

zdradzi.

- Mam jeszcze trochę roboty...

- Nie zostawiaj teraz Idy samej!

- To nie to! - usprawiedliwił się Sedolf. - Jestem jedynym szyprem po odejściu Larsa. 

To mój statek. Za niego też jestem odpowiedzialny.

Emil tylko się uśmiechnął.

- Ten poborca jest teraz naczelnikiem, Sedolf - rzekł sucho.

Sedolf stanął jak wryty. Nie całkiem zrozumiał. Wiadomość po prostu do niego nie 

dotarła.

- Porozmawiam z nią, zanim zejdę na brzeg. Ale muszę...

- Ida ma przecież w co włożyć ręce - zauważył Emil nieco uszczypliwie. - Ucieka w 

robotę, Sedolf. Musisz także to zdjąć z jej barków. Musisz odnaleźć dawną Idę!

Sedolf skinął głową. Czuł, że czeka go beznadziejne zadanie. Ale kochał Idę ponad 

wszystko.

Musiał ją nakłonić, by razem z nim dzieliła smutek. Później.

background image

14

Wspólnie położyli Mikkala spać. Razem przysiedli każde na swoim brzegu posłania i 

poczekali, aż zaśnie. Spokojnie i bezpiecznie pośrodku tego morza, którym było ich łóżko.

Ida zatrzymała się przed zamkniętymi drzwiami pokoju po drugiej stronie korytarza. W 

pęku   kluczy   zawieszonych   na   biodrze   znalazła   ten   właściwy.   Otworzyła.   Puściła   Sedolfa 

przodem. Powoli podążyła za nim. Zamknęła drzwi.

Nie zaglądała tu od czasu, kiedy wysprzątała i zamknęła na klucz. Rzeczy Mikkala 

przeniosła do swojej sypialni.

Teraz z pewną ulgą usiadła na brzegu łóżka, w którym zasnęła Raija.

Sedolf osunął się ciężko tuż obok. Wziął Idę za jedną z dłoni, które bezradnie opuściła 

na   kolana.   Uścisnął.   Nie   po   to,   żeby   dodać   jej   sił.   W   równym   stopniu   dlatego,   że   sam 

potrzebował bliskości. Jej siły.

- Opowiedz mi o tym - poprosił cicho. - Opowiedz mi dokładnie, jak to było.

Ida   zaczęła   mówić   zniżonym   głosem.   Początkowo   bezbarwnie,   jakby   wypuszczała 

zamarznięte słowa, które tylko czekały na tę okazję. Jak gdyby po to zostały przechowane.

Sedolf zobaczył wszystko oczami Idy, ponieważ posiadała niezwykły dar opowiadania. 

Mówiła o tym, co inni pewnie by pominęli, uznając za nieważne.

Tak jakby coś mogło być nieważne w momencie, gdy umiera dziecko!

Opowiadała w taki sposób, że widział, słyszał, czuł dotyk i zapach. Że odnosił wrażenie, 

jakby sam gładził martwe dziecko po jedwabistych policzkach.

Uczestniczył w czymś, co powinien był przeżyć. Co powinien był dzielić z nią, kiedy to 

się stało. Znalazł się pośrodku zdarzeń - zaprowadził go tam jej głos. Zdarzeń, które miały 

miejsce kilka tygodni temu w tym pokoju.

Czuł   dławienie   w   gardle,   kiedy   opowiadała,   jak   ładnie   ubrała   malutką.   Kiedy 

opowiadała o trumnie, którą zrobił Reijo. O przeprawie przez fiord, tylko we dwoje z ojcem. O 

tym, jak maleńka trumna została przysypana mokrą wiosenną ziemią...

Powinien był tam się znaleźć. Powinien był tam stać obok niej. Powinien ponieść część 

brzemienia, które spadło na jej ramiona. Nie powinna zostać sama w takiej chwili!

- A ty, Ida... Opowiedz mi, jak ty się czułaś...

Wtedy, drżąc, zaczerpnęła powietrza. Z jej ust nie wydobyło się jednak ani jedno słowo. 

Objęła go, przytuliła policzek do jego ramienia i tylko potrząsnęła głową.

- Nie mogę pogodzić się z myślą, że zostałaś z tym sama - szepnął Sedolf tuż przy jej 

czole. - Czuję się, jakbym cię zdradził. Chociaż nikt nie mógł wiedzieć, że tak się stanie...

background image

- Ona też była sama - odezwała się Ida. - Nie było mnie przy niej...

- Była przecież razem z Mikkalem - rzekł. Wiedział, że to żadna pociecha. Idę też 

dręczyły wyrzuty sumienia.

Jak   i  jego.   - To   nie  jest  niczyja wina -  szepnął.  Poczuł,  jak łzy popłynęły  mu po 

policzkach. Ciepłe i mokre.

Nie potrafił ich powstrzymać. Ani też nie chciał. Nie miał powodu udawać przed Idą. 

Nie miał czego przed nią ukrywać. Znała jego słabości równie dobrze jak mocne strony. Nigdy 

nie pogardzałaby płaczącym mężczyzną. Raczej gardziłaby tym, który nigdy się nie popłakał.

To on ukrył twarz w jej piersi. Poczuł, jak jej chłodne ręce gładzą go po policzkach, po 

włosach, po plecach. Jak szepcze cicho słowa, którymi przemawiała do dzieci. Krótkie, dobre 

słowa po fińsku.

Nagle jej głos stał się grubszy. Jej ciałem zaczęło wstrząsać łkanie niemal w takt jego 

płaczu.

Uniosła jego twarz. Oczy, których spojrzenie napotkał, wypełniały łzy. Policzek, który 

przywarł do jego policzka, był równie mokry.

Mocno się objęli. Szlochali na ramieniu drugiego. Płakali bez słów.

Poczuli  się bardzo zmęczeni.  Taki  płacz wyczerpuje, wypłakanie najgłębszego bólu 

kosztuje wiele sił.

Popatrzyli na siebie nawzajem. Mieli czerwone plamy na policzkach, zaczerwienione 

oczy i biegnące w dół mokre strużki.

Sedolf pocałował Idę w oba policzki. Potem lekko musnął jej usta.

- Kocham cię, Ida - rzekł. Czuł to całym sercem. Stracił tak dużo, ale jednocześnie był 

niezmiernie wdzięczny, że nadal należeli do siebie. Że nadal mogli dzielić chwile takie jak ta.

Trudniej jest dzielić płacz niż śmiech. Dzielenie radości wymaga niewiele. Ale ból sięga 

dna tego, co wspólne.

- Nigdy o niej nie zapomnimy. Zawsze będzie żyła w naszych sercach. I nigdy nie 

możemy dopuścić myśli, że żyła na próżno. Nikt nie żyje na próżno... Zdążyła nas napełnić 

radością więcej razy, niż potrafię zliczyć, chociaż żyła tak krótko. Zdążyła zdobyć miłość. 

Zdążyła pokochać. Zdążyła nauczyć się biegać na swych maleńkich nóżkach... Była wesołym 

dzieckiem... Nie żyła na próżno, nasza Raija. Była malutka, ale całkiem odmienna od innych. 

Będziemy o tym pamiętać. Reijo i Helena będą o niej pamiętać. Knut i Anjo. Emil. Wiele osób 

ją zapamięta, moja najdroższa Ido. Nie żyła na próżno...

Ida spojrzała na Sedolfa. Prosto w oczy.

- Ale zupełnie bez sensu było to, że musiała umrzeć! Nie potrafił nic odpowiedzieć. 

background image

Myślał dokładnie tak samo. Sam nie umiał pogodzić się z tym, co się stało. Z tym, że istnieje 

jakiś sens i zamysł w czymś tak niesprawiedliwym, jak pozbawienie życia malutkiego dziecka. 

Właśnie to Ida nazywała bezsensownym.

- Bałam się płakać w samotności - przyznała. Przytuliła twarz do jego piersi, splotła 

palce z jego palcami. - Nie byłam w stanie. Nie mogłam. Wokół mnie panowała tak ogromna 

pustka.   Myślałam,   że   to  się   nie  wydarzyło.   Nawet   kiedy   ją  pochowaliśmy,   czułam,   że   to 

nieprawda. Że Raija po prostu przebywa w innym miejscu. Że później wróci... Wierzyłam w to, 

Sedolf! To ja znalazłam ją martwą, ale wierzyłam, że wróci...

Pocałował ją lekko w czoło. Czuł, że jeszcze jest spięta. Zamknięta w sobie jak mocno 

zaciśnięta pięść. Teraz powoli się rozluźniała. Ale wciąż panowała nad sobą. Nie wyrzuciła z 

siebie wszystkiego od razu. Nie pozwoliła, by wylało się całym strumieniem...

- Myślę, że teraz pogodzę się z tym, że ona nie wróci - rzekła nieoczekiwanie. - Ale nie 

jestem pewna, czy zrozumiem, że umarła, Sedolf. To niepojęte. Za trudne. Wydałam ją na 

świat. Urodziłam. I nie mogłam nic zrobić, by ją tu zatrzymać... przy życiu. Po prostu zabrano 

mi ją z rąk...

- Nie posiadamy naszych dzieci na własność - odezwał się Sedolf. Nie wiedział, skąd u 

niego ta mądrość. Nie pamiętał, by o tym wcześniej myślał. - Są jakby tylko pożyczone.

- Jesteś jedynym, który potrafi mnie zrozumieć, Sedolf - rzekła Ida z przekonaniem. - 

Kochałeś ją tak samo mocno jak ja. Nikt inny nie jest w stanie pojąć, co czuję. Przez co 

przechodzę. To przecież nie ich dziecko. Raija była nasza...

Sedolfowi ścisnęło się gardło.

To coś więcej niż wyznanie zaufania. Więcej niż wyznanie miłości. Zawsze czuł, że 

wiele go łączy z jej dziećmi, chociaż ich nie spłodził i chociaż widział, że Ida bardziej traktuje 

je jak dzieci Ailo niż jego.

To naturalne, oczywiste. Ailo był ich ojcem.

Teraz powiedziała to, co sam czuł. Nie żeby go pocieszyć, ale ponieważ i ona tak 

uważała.

Kochał ją. Czuł, że miłość wypełnia mu piersi, jakby w każdej chwili miała je rozsadzić. 

A jednocześnie głowę miał ciężką od smutku.

- Nie musisz niczego przede mną skrywać - rzekł zdławionym głosem, nachylając ku 

niej twarz. - Zawsze będziemy razem, Iduniu. Nawet w trudnych chwilach.

Prawie zapomnieli o Emilu, kiedy tak siedzieli blisko siebie, starając się znaleźć wyjście 

z pustki. Ale wyjdą cierpieniu na spotkanie ręka w rękę. Nie dadzą mu się pokonać. Wydawało 

się niezmierzone, gdy się z nim zetknęli. Ale musi istnieć jakaś droga, która przez nie prowadzi. 

background image

Jakaś droga, która prowadzi na drugą stronę.

Kiedy przypomnieli sobie o Emilu i wyszli z dziecinnego pokoju, zauważyli, że na dole 

w kuchni panuje cisza. Ława była pusta. Drzwi do pokoju Emila zamknięte.

Sedolf zajrzał do środka.

Emil leżał ubrany. Uśmiechał się blado.

- Najwyższy czas, bym zaczął się uczyć sobie radzić - rzekł.

To była ciężka próba, ale Sedolf nie musi o tym wiedzieć.

- Zapomnieliśmy... - Sedolf przeczesał ręką włosy. Sterczały teraz do góry.

- Nie zawracajcie sobie mną głowy! - W głosie Emila nie brzmiał nawet cień żalu. 

Chłopak nie spodziewał się z ich strony zainteresowania. Nie chciał zawadzać. Pragnął, by 

mieli trochę czasu dla siebie.

Potrzebowali tego.

Przede wszystkim Ida.

Czuł, że jest dla nich ciężarem. Pozostawał gdzieś w cieniu. Niczym świadek, który nie 

ma prawa się odezwać.

Nie chciał nim być. Piątym kołem u wozu...

- Nie możesz spać przez to wszystko... Emil uśmiechnął się. Odkrył koc.

- Jeśli później się położę, nie będę potrzebował pomocy wcześnie rano - rzekł znacząco, 

puszczając oczko.

Sedolf udał, że nie dosłyszał. Pomógł Emilowi się przebrać. Znalazł czas, by zapytać, 

jak się czuje.

- Hm - zaczął Emil. - Jeżeli uda mi się znów chodzić, sprawy przyjmą całkiem nowy 

obrót. Będę musiał znaleźć sobie tak silną żonę, by mogła pracować jak koń...

Obaj uśmiechnęli się.

- Płakałem - rzekł Sedolf, kiedy wstał i zaciągał zasłony. - Nie wiem, kiedy ostatnio 

płakałem...

Emil   uśmiechnął   się   smutno.  Nie  wiedział,   czy  odważyłby  się  przyznać   do  czegoś 

takiego   drugiemu   mężczyźnie.   Ida   odmieniła   Sedolfa.   Ale   Sedolf   zawsze   chował   w   sobie 

okruchy tej wrażliwości.

O ile wiedział, sam też nie był od nich wolny.

- A ona? - spytał. Nie miał pojęcia, jak zareagować. Jakich słów Sedolf się po nim 

spodziewa. Dlaczego w ogóle mu o tym mówi.

Sedolf skinął głową.

- To było takie bolesne, że nie jestem w stanie ci tego opisać. To taki ból, że dosłownie 

background image

rozdziera mnie od wewnątrz. Raija była też moim dzieckiem!

Emil nie zdobył się na uwagę, że, ściśle biorąc, to nieprawda. Zaczynał dostrzegać to, 

czego kiedyś nie mógł zrozumieć. Przypomniał sobie lata, kiedy jeszcze mógł zdobyć Idę. 

Gdyby wtedy potrafił przyznać, że jej dzieci nie są obcymi dziećmi...

Zrozumiał, czym ją od siebie odsunął. Sedolf okazał się dużo mądrzejszy.

Pokochał jej dzieci jak swoje. Zawsze miał wielkie serce.

Emil powiedział mu to:

- Zawsze byłeś wrażliwy. Potrafiłeś to okazać. Masz wielkie serce, Sedolf.

Sedolf jednak zaprzeczył, kręcąc głową.

- To nie takie proste, Emil. To się nazywa miłością. Nie potrafiłbym pokochać każdego 

smarkacza. Kocham Mikkala i kocham Raiję. Ponieważ są takimi, a nie innymi małymi ludźmi. 

Ponieważ są moje!

Tego Emil nie był w stanie zrozumieć. Westchnął.

- Idź do niej - rzekł. - Ida bardziej niż ja potrzebuje rozmowy. W gruncie rzeczy Ty 

dobrze mi z moimi myślami...

Sedolf zamknął za sobą drzwi, zamknął Emila z jego myślami.

Ida napaliła w izbie paradnej. Zrobiło się cieplej.

Trzymała   przed   sobą   list.   Rozłożyła   go.   Sedolf   uświadomił   sobie,   że   nie   czyta 

nadzwyczaj dobrze. Nie tak dobrze jak Ida.

Kiedy zatem podała mu kartkę, powstrzymał ją gestem ręki.

- Opowiedz mi o tym! - poprosił. - Nie muszę znać całej treści słowo po słowie. To list 

do ciebie, skarbie. Nie do mnie. Chcę wiedzieć tylko to, o czym sama mi chcesz powiedzieć. 

Nie więcej.

Zakłuło   go   trochę   w   piersi,   ale   czasem   dobrze   jest   nie   wiedzieć   wszystkiego.   Nie 

widzieć słów, które skreślił obcy mężczyzna, myśląc o jego Idzie.

Naczelnik!

Niech tam będzie i królem, jeżeli chce. Ponieważ tu w domu nad strumieniem to on jest 

królem. A Ida jest jego żoną. Jego królową. Żaden naczelnik na świecie nie może tego zmienić.

Ida opowiadała półgłosem, szczerze. Siedziała na krześle z podkurczonymi nogami. 

Przypominała kłębek. Spódnica zwisała dużo poniżej stóp. Ida zacisnęła ramiona wokół kolan. 

Na policzkach nadal miała czerwone plamy. Opłukała twarz zimną wodą, ale nie zdołała usunąć 

wszystkich śladów płaczu.

Tak jakby to miało jakieś znaczenie! pomyślał Sedolf. Kochał ją niezależnie od tego, jak 

wyglądała.

background image

Opowiedziała o spotkaniu z człowiekiem, którego wcale nie znała. Ze wyszła na brzeg 

w zimową noc. Spotkała go. Zupełnie przypadkiem. Nie umówiła się. Niczego nie planowała. 

Po prostu się stało.

I Sedolf uwierzył jej.

Ida nie mogłaby kłamać mu prosto w oczy. Nie z takim wyrazem twarzy, z pewnego 

rodzaju   bólem   w  oczach.   Nie   dobierała   słów,   wyrzucała   je  z   siebie.   Czasami   ważyła,   ale 

niczego nie ukrywała.

- Wydawało się, jakbym była z nim duchowo spokrewniona - wyjaśniła, zacinając się. 

Sedolf niewiele z tego rozumiał.

- Podobał ci się ten mężczyzna? - spytał ochrypłym głosem. Ale mógłby jej tę słabość 

wybaczyć. - Ja może dałbym się rozpalić innej - przyznał, by jej ułatwić. - Gdyby pozwoliły na 

to czas i miejsce - dodał.

Ale okazało się, że to nic w tym rodzaju. Ida uparcie potrząsała głową. Dziwnie się 

zamyśliła.

- Pocałował mnie - wyznała.

Sedolf znieruchomiał. Musiał zamknąć oczy. Ujrzał tę scenę w wyobraźni i z całej 

duszy znienawidził nieznajomego mężczyznę. Znienawidził tak bardzo, że aż zacisnął pięści.

Pozwolił myślom płynąć. Ujrzał siebie w innym miejscu. Gdyby spotkał kogoś takiego 

jak Ida... gdyby nadarzyła się możliwość... gdyby nie była wolna... gdyby była piękna noc...

Nie, nie różnili się tak bardzo. Nie wydawał się bardziej rycerski.

Właściwie postąpił kiedyś podobnie. I o wiele mniej szlachetnie.

Nie była to nawet noc. Zdawał sobie sprawę z tego, co robi, lecz pokusa okazała się zbyt 

duża...

Kim jest, że potępia innego tylko dlatego, że tamten uległ tej samej pokusie?

Całe szczęście, że stało się to w mroźną noc polarną! Nawet taki ktoś jak naczelnik nie 

powinien mu przyprawiać rogów!

- Było w tym także coś cielesnego. Jednocześnie - dodała Ida niechętnie. Oparła brodę 

na kolanach. Wpatrywała się w to, co już minęło. Co się stało, kiedy nie było przy niej Sedolfa, 

kiedy nie mógł zaspokoić jej pragnień. - Ale nie myślałam o nim jak o mężczyźnie. Raczej jak o 

człowieku. Sądzę, że wiedział o tym już wtedy. Że między nami nie istniał zwykły cielesny 

pociąg.

- Pewnie dlatego cię pocałował - rzucił Sedolf. Przełknął gorycz. Nie powinien był jej 

pytać, jak to było.

Boże, przecież jest zazdrosny!

background image

Nigdy wcześniej nie pojawił się nikt, kto wyzwałby go na prawdziwą walkę o Idę. 

Zawsze czuł się zwycięzcą w glorii. Inni nigdy się do niego nie umywali, nawet gdyby był 

nędznym   obszarpańcem,   pozostałby   tym,   którego   wybrała.   Nawet   Emil   nie   skusił   jej   tym 

swoim gospodarstwem. Tylko Ailo był przed nim. A zmarli nie wchodzą w rachubę.

Ale jakiś obcy, który posiada teraz większą władzę niż sam diabeł...

Tak, to coś całkiem innego...

- Nie mówię tego, żebyś się ze mną drażnił, Sedolf! - odparowała. - A ile dziewcząt ty 

miałeś?   Więcej   niż   mam   palców   u   obu   rąk.   Czy   powinnam   być   o   nie   zazdrosna?   Nie 

posiedliśmy siebie na własność. Zdecydowaliśmy się być ze sobą,  ponieważ się  kochamy. 

Ponieważ tak jest dla nas najlepiej...

Skinął głową zawstydzony. Usiadł u jej stóp, oparł policzek o jej łydkę.

- Wybacz mi! - poprosił. - Ale to sprawiło mi ból. Żyłem na Lofotach jak mnich. Nie 

miałem najmniejszej ochoty na te kobiety, które bynajmniej ode mnie nie stroniły. Dlatego 

zapiekło trochę, gdy wyobraziłem sobie, jak całuje cię inny. Chociaż zobaczyłem to tylko w 

myślach. Chociaż twierdzisz, że nie myślisz o nim jak o mężczyźnie. Przecież o nim myślisz.

- Niewiele - zapewniła. - Tylko to takie niezwykłe spotkać kogoś, kto w głębi duszy jest 

bardzo do mnie podobny. Kto mnie rozumiał, choć nawet mnie nie znal...

- I który wykorzystał twojego brata, by zepchnąć ze stanowiska starego naczelnika i 

samemu zająć jego miejsce - dokończył Sedolf. Nie darzył podziwem tego człowieka. - Co 

prawda uratował mnie od więzienia - dodał. - Jestem mu dozgonnie za to wdzięczny. Ale 

należało  mi się,  szczerze  mówiąc.  Po  tym,  jak uwiódł  mi  żonę,  przynajmniej  tyle  był  mi 

winien...

Ida potargała Sedolfa po włosach.

-   Jesteście   do   siebie   tacy   podobni,   wy   mężczyźni.   Wszyscy.   No,   prawie   wszyscy. 

Wydaje ci się, że mnie posiadasz, Sedolf. Ale pozostanę ptakiem, mimo że wybrałam życie z 

tobą jako żona. Pozostanę dzikim ptakiem...

Nie   opowiadała   mu   więcej   o   Sturem,   ponieważ   Sedolf   i   tak   wszystkiego   by   nie 

zrozumiał. Sedolf zawsze będzie na to patrzył przez tę swoją zasłonę zazdrości, która sprawia, 

że tamto przeżycie przestaje być piękne.

A przecież było.

- Obiecujesz, że nie będziesz na mnie zły? Obiecał.

- I nigdy nie wykorzystasz tego przeciw mnie?

- Jeżeli obiecasz, że już nigdy mi o nim nie wspomnisz.

Pogodzili się.

background image

Zostali na sofie, aż szczapy drewna w piecu zmieniły się w kupkę żaru.

Ich sylwetki wydawały się w tym słabym czerwonym świetle jak wykute w miedzi. 

Zachowywali się cicho. Kochali w spokoju. W całkowitym spokoju. Potem ubrali się i razem 

poszli po schodach na górę.

Położyli się po obu stronach dziecka, ich syna. Ich jedynego dziecka.

Zasnęli mocno do niego przytuleni, splatając ręce ponad jego maleńkim ciałem.

Przepełnieni ciepłem dla siebie. Przepełnieni bólem, ponieważ mieli o jedno dziecko za 

mało.

background image

15

Nadeszło lato, również w tym roku. Łagodnie się wśliznęło z początkiem lipca. Mimo 

że na nie czekano, okazało się niespodziewanym gościem. Nagle drzewa się zazieleniły. W 

jednej   chwili   wszystko   wokół   wybujało.   Łąki   zabarwiły   się   na   żółto   od   tysięcy   jaskrów. 

Krwawniki wystawiały swe białe główki między tymi zakorzenionymi słoneczkami. Na wzgó-

rzach   iskrzyły   się   jaskrawo   różowe   kwiaty   wierzbówki   kiprzycy.   Stokrotki   kołysały   się 

dostojne na wietrze, a dzwonki chwiały rytmicznie i dzwoniły cicho w katedrze natury.

Nastało lato. Niebo przybrało tak nasyconą barwę niebieską, że sprawiało złudzenie, iż 

można by go dotknąć jak sufitu. Odbijało się w fiordzie - czasami o poranku i wieczorem 

czerwieniło   się   zawstydzone.   Użyczało   nieco   tego   przepychu   kolorów   zwierciadłu   morza. 

Ponieważ fiord to tylko przezroczysta woda, musi zatem pożyczać sobie urody od otoczenia.

Góry znowu zabarwiły się na zielono. A w miejscu, gdzie przebiegała granica lasów, 

powoli stawały się niebieskie. Nie tak jak niebo łagodnie błękitne, lecz zimnoniebieskie jak 

kamień.

W zacienionych zagłębieniach skal nadal leżał dziesięcioletni śnieg. Przeżyje również to 

lato. Również tego roku obroni się przed długim ramieniem słońca. Ale owe białe plamy w 

każdym   razie   nie   będą   już   rosły.   Może   się   zmniejszą,   jeżeli   słonecznych   dni   będzie 

wystarczająco dużo.

Tu i tam biegły brązowe pasy. Oznaki lata.

Nagłe ocieplenie powodowało wiele lawin. Śnieg obsuwał się wysoko, wysoko w górze 

i   po   drodze   w   dół   stromego   zbocza   porywał   z   sobą   kamienie,   luźne   skały   i   z   trudem 

odbudowaną warstwę gleby. Tworzył puste pasy w krajobrazie. Ale lato dopiero się zaczęło. 

Natura była swym własnym lekarzem. Opatrzy rany. Sprawi, że się zagoją. Tam gdzie to tylko 

było możliwe,  życie się nie poddawało. Natura wydawała się jak ludzie, których otaczała. 

Niewymagająca. Uparta. Dumna.

Ida wyszła z próżni. Przeszła w pewnym sensie przez ból. Nie dokonała tego sama. 

Przyznała, że samej nigdy by się jej nie udało. Utknęłaby zapewne w grzęzawisku goryczy.

Bez   Sedolfa   stałaby   się   ponurą   kobietą   o   surowych   liniach   w   kącikach   ust. 

Przedwcześnie postarzałą.

Sedolf   sprawił,   że   znowu  zaczęła   się   śmiać.   Że   znowu  potrafiła   dostrzegać   piękno 

wokół siebie. Tak jak kiedyś. Ale tego wczesnego lata potrzebowała pomocy, by na powrót 

opanować tę sztukę.

W   domu   należało   zrobić   wiosenne   porządki.   Ida   prała   i   sprzątała.   Nosiła   wodę, 

background image

podgrzewała. Szorowała mydłem i piaskiem.

Wypłukiwała cienie ze wszystkich kątów i zakamarków. W każdym pomieszczeniu 

pachniało świeżością. Pachniało latem.

I życiem.

Nie mogła powiedzieć, że zrozumiała, dlaczego mała Raija musiała odejść. Nadal tego 

nie mogła pojąć. Nigdy tego nie zrozumie. Ale pogodziła się z tym, że tak się stało. Pogodziła 

się z tym, że jej dziecko nie żyje. Odważyła się przyznać przed sobą i Sedolfem, że nie jest 

pewna, czy małą Raiję cokolwiek jeszcze czeka. Potem. Po życiu.

Coś innego niż czarna pustka. Albo zupełnie nic. Nawet nie pustka.

To cudowne wyobrażać sobie Saivo i córeczkę razem z Ailo bardzo szczęśliwych. Ale 

Ida nie była pewna, czy potrafi w to wierzyć. Podobnie jak w raj chrześcijan. Oba światy 

wydawały się jednakowo odległe.

To pociecha, tak...

I w równym stopniu ucieczka.

Ida wiedziała, w jakiej ziemi spoczywa jej dziecko. A kiedy nauczyła się to akceptować, 

uznała za mimo wszystko godny koniec.

W domu panowała cisza. Teraz Ida odważyła się nazwać ten stan spokojem. Długo nie 

znosiła   zostawać   sama.   Zawsze   ktoś   musiał   znajdować   się   w   pobliżu,   by   nie   czuła 

ogarniającego ją strachu. Teraz przezwyciężyła ten lęk.

Sedolf   zabrał   Mikkala   do  Emila,   który  wrócił   do  domu  tydzień   temu.  Chodził.   Ze 

sztywną nogą, ale mógł poruszać się o własnych siłach. Ramię na tyle wydobrzało, że był w 

stanie się oporządzić.

Ida sprzątała u niego raz w tygodniu. Przyjął jej pomoc bardzo niechętnie. Za każdym 

razem, kiedy przychodziła, powtarzał jej, że dłużej tak nie może trwać. Wtedy żartowała, że ma 

nadzieję, iż naprawdę nie będzie takiej potrzeby. Że już nie może się doczekać, aż Emil się 

ożeni, a żona nie okaże się tak leniwa, żeby sąsiedzi musieli u niego sprzątać.

Śmiali   się   razem,   ale   w   śmiechu  Emila   brzmiała   nuta   smutku.   Idę  dręczyły  wtedy 

wyrzuty sumienia...

Mimo wszystko to dobrze, że chłopak już u nich nie mieszka. Nie dlatego, żeby jej 

miało to przeszkadzać, ale nie mogła patrzeć, jak odżywają jego dawne uczucia. Przywodziły 

na myśl drzemiącego niedźwiedzia, który długo śpi zimowym snem, ale budzi się, gdy robi się 

cieplej...

To przykre być kochanym, gdy nie można dać niczego w zamian.

Sedolf pomagał Emilowi w oborze. Zawsze lubił sobie znaleźć coś do roboty. Takiej 

background image

niespokojnej duszy nie wystarczy zajęć w domu. Musiał odwiedzać Reijo i pomagać mu w tym 

i   owym.   Musiał   zaglądać   do   Emila   -   pamiętał   o   przyjaciołach,   którzy   potrzebowali   jego 

pomocy.

Wszyscy wiedzieli, że Sedolf nie odmawia. Że pracuje, na ile tylko starczy mu sił. Nie 

oszczędza się. Lubi otaczać się ludźmi. I rzeczywiście nie brakowało mu towarzystwa. Był z 

natury otwarty. Wypełniał pokoje głosami i postaciami. W ten sposób również ułatwiał sobie i 

Idzie przejście przez smutek.

Pewnie, zdarzało się, że w domu czekało wiele rzeczy do zrobienia, ponieważ Sedolf nie 

odmawiał innym, ale w jego przypadku patrzono na to przez palce.

Wnosił z sobą tyle światła i radości. Błędem byłoby usiłować go zmienić.

Sedolf   z   Emilem   rozmawiali   niedawno   o   tym,   by   połączyć   łąki.   Zlikwidować 

ogrodzenia między nimi.

Idzie wydawało się to słuszne. Uważała, że i tak wkoło jest zbyt wiele ogrodzeń.

Miała   wiele   roboty,   ale   zostawiła   ją.   Dzień   wydawał   się   zbyt   piękny.   Wróciły 

wspomnienia z lat młodości, które nie były wcale tak odległe.

Zdjęła pończochy, podwinęła rękawy cienkiej bluzki i rozpuściła włosy, które luźno 

opadły na plecy.

Boże, czuła się taka wolna!

Wypełnił ją śmiech. Musiała wyjść! Musiała zatańczyć na soczyście zielonej murawie.

Wybiegła. Zostawiła drzwi otwarte i zatańczyła w wysokiej do kostek trawie. Czuła, jak 

kłuje w podeszwy stóp, ale to niegroźny ból. Tak dobrze znała swoje stopy, że wiedziała, iż 

ucieszą się, gdy wreszcie wydostaną się z zimowego więzienia.

W końcu rzuciła się wyczerpana na ziemię z ramionami wyciągniętymi na boki. Leżała 

tak,   jak   upadła.   Spódnica   podwinęła   się   -   łydki   również   mogły   skosztować   słonecznych 

promieni. Zamknęła oczy i rozkoszowała się słońcem.

Jest lato.

Wreszcie poczuła, że ciepło, promienie słońca, lato dotarły także do jej serca.

Życie.

- Paniom na majątku to dobrze - rozległ się z góry głos Heleny, śpiewnie miękki z 

fińskim brzmieniem norweskich słów. Odrobinę ochrypły, jak zawsze. Jakby trochę męski.

Dziewczyna usiadła obok Idy. Z ogromnej sylwetki górującej na tle błękitnego nieba 

przeistoczyła się w drobną i miłą Helenę.

Ida westchnęła i także usiadła. Pozwoliła wiatrowi targać swe włosy. Sprawiało jej to 

wielką przyjemność.

background image

- W lecie powinno być dobrze - odparła. - Teraz czuję, że znowu potrafię się cieszyć.

Helena pogładziła ją przelotnie po policzku. Taka przyjacielska pieszczota rozgrzewała 

równie dobrze jak słońce.

- Reijo dostał list - rzekła Helena i wyjęła z kieszeni spódnicy przesyłkę. - Przyszedł 

dzisiaj. Przyniósł go pewien człowiek zmierzający na północ w poszukiwaniu złota.

Uśmiechnęła się. Miała dołeczki i ślicznie wyglądała. Ida ciągle nie mogła uwierzyć, że 

to dziewczę zostało jej macochą. Helena chyba nigdy nią nie będzie. Raczej przyjaciółką od 

serca, niemal siostrą.

- Reijo chciał, żebyś jak najszybciej to przeczytała...

Ida rozłożyła kartkę. Rozpoznała pismo brata. Knut dość niechętnie uczył się czytać i 

pisać. I nigdy nie lubił przelewania słów na papier. Ida wyobraziła sobie Anjo, jak stoi nad nim 

z biczem i groźbą zmusza go, by dał bliskim znać, że żyje. Musiała się uśmiechnąć na samą 

myśl.

„Kochani moi!” pisał Knut. Uściskał ich wszystkich naraz, żeby nie musiał pisać do 

każdego z osobna. Tak, Ida znała go trochę...

„Piszę tych kilka słów, żeby Was powiadomić, że dobrze nam się układa. Przybyliśmy 

do domu Mai. Z prawdziwą gościnnością pozwoliła nam u siebie zamieszkać, ale zamierzamy 

postarać się wkrótce o własny kąt gdzieś na stałym lądzie. Droga na południe trwała dłużej niż 

planowaliśmy,   ale   nie   cierpieliśmy   biedy.   Ujrzeliśmy   tu   większy   przepych   niż   sobie 

wyobrażaliśmy.   Mai   naprawdę   się   poszczęściło.   Chciałbym,   żeby   Ida   się   dowiedziała,   że 

rozmawiałem z Mają. Powiedziała mi dokładnie to samo, co przekazała Reijo. Myślę, że tylko 

Ida zdoła wydusić z niej coś więcej. Anjo nie jest pewna, ale ja czuję, że Maja coś ukrywa. Jej 

synek to mały łobuziak. Okrągły jak kulka i strasznie rozpieszczony i wychuchany. To samo 

zaczyna grozić naszemu Karlowi. Maja ma nadzieję, że jej mąż wcześniej wróci z Niemiec.

Może już w tym roku. Zajmuje się polityką, a to za trudne na moją głowę. U nas 

wszystko dobrze”.

Potem następowały pozdrowienia.

Ida złożyła list. Oddała go Helenie.

- Knut zawsze chodził z klapkami na oczach - stwierdziła. - Ja zużyłabym cały papier, 

który znalazłabym u Mai, żeby opisać, jak tam jest. A Knut ledwie parę razy umoczył pióro i 

już gotowe...

- Wiemy w każdym razie, że dojechali na miejsce i mają się dobrze. Jeżeli chcesz się 

dowiedzieć, jak jest w Hailuoto, to mogę ci opowiedzieć.

Ida potrząsnęła głową.

background image

- Nie chcę marzyć o czymś więcej niż to - odparła i wyrzuciła ramiona, jakby chciała 

ogarnąć tę ziemię, która należała do niej. - Pragnę cieszyć się tym, co mam. Kiedyś sobie 

obejrzę posiadłość Mai. Pewnego dnia z nią porozmawiam. A wtedy nic się przede mną nie 

ukryje!

Oczy Idy wyrażały zdecydowanie, które jednak szybko zniknęło.

Tego dnia chciała się tylko cieszyć.

Na ustach Heleny również malował się uśmiech. Coś przepełniało jej serce, coś, o czym 

po prostu musiała powiedzieć.

- Mogę się z tobą podzielić pewną radosną nowiną? - spytała.

- Naturalnie. Co to takiego?

- Będę miała dziecko.

Ida   spojrzała   na   Helenę   z   szeroko   otwartymi   oczami   i   na  wpół   otwartymi   ustami. 

Ujrzała prawdziwie szczęśliwą twarz Heleny i blask oczu, a w ich głębi ledwie dostrzegalny 

strach.

Ida zarzuciła dziewczynie ręce na szyję i obie to śmiały się, to płakały na przemian. 

Uścisnęły się, paplały coś bez ładu i składu, cały czas serdecznie się obejmując.

Potem otarły łzy.

- Bałam się, że to potępisz... Ida pokręciła głową. Na jej twarzy widniały tylko ciepło i 

miłość.

- Jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć? Niemądra! To piękne, Helena. Piękne. Będziesz 

matką...

- Reijo jest przecież twoim ojcem - zauważyła Helena. - Urodzę ci brata lub siostrę...

Ida prychnęła na samą myśl.

- Dla mnie to żadna niespodzianka, że ze sobą sypiacie - rzekła z błyskiem w oku. - 

Jestem już wystarczająco dorosła, by wiedzieć, jak to bywa z kochającymi się ludźmi. I by 

wiedzieć,  że  czasem  z tego  biorą  się  dzieci.   Reijo  jest  cudownym tatą.  Będzie   dosłownie 

wyskakiwał z butów dla tego dziecka. Zasługuje na szczęście. I ty na nie zasługujesz. Nie znam 

nikogo, komu bardziej by się należało niż wam.

Musiała jeszcze raz serdecznie i spontanicznie uścisnąć Helenę.

- Chyba że tobie - rzekła Helena cicho. Napotkała spojrzenie Idy. Ida powoli skinęła 

głową.

- Chciałabym - przyznała zamyślona. - Bardzo bym chciała. Chciałabym mieć dziecko z 

Sedolfem. Nie żeby zastąpiło małą Raiję. To nie byłoby słuszne. Żadne z dzieci nie powinno 

przychodzić   na   świat   jako   wynagrodzenie   czegoś   innego.   Ale   chciałabym   mieć   dziecko   z 

background image

Sedolfem, ponieważ on także jest wspaniałym tatą. Ponieważ... tak, ponieważ takie pragnienie 

jest chyba naturalne, kiedy się kogoś tak bardzo kocha. Myślę, że jestem już na to gotowa. 

Urodzić dziecko, nie myśląc przez cały czas o zmarłej córeczce. Niezależnie od tego, czy 

urodzę jeszcze jedno, zawsze będzie mi jej brakowało. Zawsze będę miała o jedno za mało...

Zamilkła na długo. Wpadła na pewną myśl, przemilczała ją, lecz po chwili spytała:

- Wzięłabyś jakieś rzeczy po Mikkalu i Raiji, z których wyrośli? Możesz zabrać tylko te 

po Mikkalu, jeśli obawiasz się brać cokolwiek po zmarłym dziecku...

Helena popatrzyła na Idę.

- Chętnie skorzystam z tego, czego już nie potrzebujesz. Również z rzeczy po małej 

Raiji. Była taka ładna, jakże mogłabym nie chcieć nic po niej. Jeżeli możesz mi je pożyczyć... 

Całkiem możliwe, że za jakiś czas i tobie się przydadzą...

- Wtedy chętnie je odbiorę - uznała Ida. - Przypuszczam, że nie zdążę cię wyprzedzić. 

Kiedy zostanę starszą siostrą?

- W grudniu - odpowiedziała Helena. - Najprawdopodobniej...

- W moje urodziny! - poprosiła Ida. Roześmiała się: - Zawsze byłam młodszą siostrą. I 

żeby nagle w moim wieku zostać starszą siostrą! Muszę trochę podokuczać memu staremu 

ojcu...

Wstała i pomogła Helenie się podnieść.

- W twoim stanie musisz być bardzo ostrożna - upomniała ją.

Obie   parsknęły   śmiechem.   Obejmując   się   nawzajem,   poszły   w   stronę   domu.   Ida 

zaprowadziła Helenę na górę do dziecinnego pokoju.

Wchodzenie tu już nie sprawiało przykrości, ale Ida kładła Mikkala spać w izbie po tej 

samej stronie korytarza co jej sypialnia, do której prowadziły stamtąd drzwi. Zwykle zostawiała 

je uchylone.

Nadal pozostał w niej pewien lęk.

Wiedziała, że nie ponosi winy za śmierć córki.

Ale nie chciała, by Mikkal spał zbyt daleko.

Przeglądały razem z Heleną dziecięce rzeczy. To jedyne, na co się do tej pory nie 

zdobyła.

Myślała o posortowaniu ubranek. Schowaniu. Ale nie potrafiła. Nie sama. Nie uważała 

też, by mogła poprosić o to Sedolfa.

Jemu również to nie przyszło do głowy - nie o takich sprawach mężczyźni myślą w 

pierwszej kolejności.

Dobrze było zrobić to razem z Heleną. Dobrze uwolnić smutne myśli.

background image

Dzieliły razem wspomnienia. Chwile radości z pierwszego roku życia Mikkala i małej 

Raiji.

Wspominanie nie okazało się przykre. Raczej piękne.

Sedolf znalazł obie kilka godzin później na podłodze w dziecinnym pokoju. Siedziały 

niczym   dwie   małe   dziewczynki   pochylone   głowami   ku   sobie.   Przed   nimi   stał   kosz   pełen 

dziecięcych rzeczy. Komoda pod oknem ziała pustymi szufladami. Ida i Helena miały ożywione 

twarze, błyszczące oczy, w pokoju znowu rozbrzmiewał śmiech.

Mikkal mocno uczepił się ramienia Sedolfa. Już prawie spał. Świetnie się bawił u Emila. 

Ścigał się z jagniętami. Miał rumieńce na policzkach i bardziej tęsknił do poobiedniej drzemki 

niż do czegokolwiek innego.

Sedolf położył chłopca do łóżka i okrył go. Ida podążała za nim wzrokiem, lecz nie 

protestowała. Zrozumiała, że w dziecinnym pokoju nie ma nic groźnego, nic śmiertelnego. 

Łóżko też było tylko łóżkiem.

Wszystkie cienie zostały przepędzone.

Dorośli wymknęli się po cichu, zostawili drzwi otwarte. Ostrożnie zeszli po schodach. 

Ida tymczasem przekazała Sedolfowi wielką  nowinę. Pewnie sam się tego domyślił, kiedy 

zobaczył kosz z ubrankami. Poczochrał Helenę po włosach - dobrotliwie,  trochę się z nią 

drażniąc. Wystarczyło, by się zaczerwieniła. Ida wsunęła mu rękę pod ramię.

- Co ty na to, byśmy poszli w jej ślady? - spytała. - Zapełnili cały dom!

Roześmiał się. Nie posiadał się ze szczęścia. Czuł, że bardzo ją kocha.

-   Najchętniej   od   razu   -   odparł   poważnie.   -   Ale   wprawilibyśmy   tym   Helenę   w 

zakłopotanie...

Ida, śmiejąc się, klepnęła go w policzek. Otrzymała w odpowiedzi pocałunek. W jej 

sercu panowało lato.

Pod koniec lata Ida otrzymała przesyłkę od naczelnika z Bodogard. Skrzynka zawierała 

wszystko, co zabrano Knutowi. Wszystko, co zmusiło go do opuszczenia ziemi i gospodarstwa.

Ida zostawiła ją przed schodami do domu. Tylko ją otworzyła i na powrót opuściła 

ręcznie wyciosane wieko.

Nikomu nie wspomniała o paczce.

Zbyt wiele gorzkich myśli wiązało się z zawartością. Z tym, co się stało.

W końcu zabrała skrzynkę do ojca na cypel. Sama pokierowała konnym wozem, ale 

Sedolf musiał jej pomóc załadować ten ciężar.

- Zrobisz z tym, co uważasz - rzekł. - To przecież nie jest nasze.

Ida   także   nie   potrafiła   uznać   przesyłki   za   swoją   własność.   Nie   zdobyła   się   na   to. 

background image

Wystarczająco mocno stąpała po ziemi, by zdawać też sobie sprawę, że nie podejmie podróży 

do Finlandii z takim balastem.

Reijo wypełnił  otwór w ścianie  sauny.  Uczynił  to nie proszony. Następnie  porąbał 

skrzynkę na drzazgi i spalił w piecu.

Idę ogarnęło uczucie ulgi. Objęła ojca. Była mu wdzięczna, że tak trudny problem 

rozwiązał w taki prosty sposób.

- Może się kiedyś przyda - rzekł beztrosko. - A jeżeli nie, to niech sobie po prostu tam 

leży. Nie potrzebuje jeść.

- Gdyby wszyscy mieli twoje nastawienie do życia! - westchnęła Ida. - Jak ci się udało 

to osiągnąć?

- Musiałem, moje dziecko - odparł. - Po prostu musiałem. Życie staje się takim, jakim je 

uczynimy. Nie wiedziałaś o tym, Iduniu?

Nie miała pojęcia. Ale zaczynała rozumieć, że tato miał rację.

Zawsze miał rację.

background image

EPILOG

Późne lato pachniało już jesienią. Nie ochłodziło się jednak jeszcze tak bardzo, by nie 

można wykopać grobu. Dzień czerwienił się nad horyzontem - na tyle daleko można sięgnąć 

okiem w tej ogromnej krainie.

Kobieta   wpatrywała   się   w   wykopany   dół.   Wystarczająco   głęboki   dla   mężczyzny, 

którego   kochała   i   z   którym   czuła   się   szczęśliwa.   Wystarczająco   głęboki,   by   mógł   w   nim 

spocząć.

Zbudują   mu   nagrobek.   Postawią   przy   głowie   krzyż,   co   nagle   wydało   jej   się   takie 

dziwne.

Jutro go pochowają.

Wiódł dobre życie. Nikt nie otrzymał obietnicy wieczności. Ale chciałaby go jeszcze na 

trochę zatrzymać.

Postawny mężczyzna odłożył łopatę. Podszedł do kobiety i objął ją. Niemal utonęła w 

jego przyjaznym uścisku. Zabrał ją stamtąd.

- Nie powinnaś tu stać, Raiju - rzekł cicho. - Czy Toni nie udało się zatrzymać cię w 

domu? Czy ciągle muszę wam to samo powtarzać, tobie i tej mojej babie? Poradzę sobie z 

grobem. Byliśmy przyjaciółmi. A ty powinnaś dbać o siebie. Gdzie jest Michaił? W takiej 

chwili wypadałoby, by syn był z matką...

- Pozwoliłam mu wybrać się do miasta - rzekła Raija zmęczona. - Do portu. To nie jego 

wina, że tak zakochał się w morzu. Ty i Jewgienij ponosicie za to winę, a nie Michaił. Zresztą 

dla niego będzie gorzej, jeśli będzie się teraz trzymał mojej spódnicy, Oleg. Niech spędza czas 

tam, gdzie się czuje najlepiej...

Oleg opuścił ręce. Przyglądał się Raiji przez chwilę. Zbliżała się do czterdziestki, ale nie 

wyglądała na tyle. Zachowała sylwetkę młodej dziewczyny. Nadal była niebezpiecznie piękna 

jak wtedy, kiedy weszła na pokład „Sankt Nikołaja”, który zawinął do jednego z fiordów na 

zachodzie. Wokół jej oczu i ust pojawiły się zmarszczki, ale blask ciemnobrązowych oczu 

pozostał ten sam, podobnie jak urok, który roztaczała wokół.

Nie spała od kilku nocy. Od chwili gdy przywieźli do domu ciało Jewgienija. Płakała. 

Płakała i złościła się na ludzi i Boga.

Oleg i Tonią towarzyszyli jej przez cały czas. Wiele razy prosiła ich, by się pakowali i 

wracali do siebie. Zaraz potem zaklinała, by zostali.

- Jesteś bardzo niezależna, Raiju - rzekł. - Ale teraz idź do domu. Musisz się przespać. 

Jewgienijowi nie podobałoby się, gdyby zobaczył, że o siebie nie dbasz. Mimo że on nie żyje, 

background image

przed tobą nadal życie stoi otworem.

Nie odpowiedziała. Popatrzyła tylko smutno na Olega, a potem odwróciła się i ruszyła 

w stronę domu. Kolorowy szal zsunął jej się z głowy. Czarne kosmyki włosów powiewały na 

wietrze. Olegowi przywiodły na myśl ptasie skrzydła.

Poczuł w piersi ogromny ciężar. Raija będzie tak bardzo samotna.

Jewgienij był dla niej oparciem. Opoką, na której wznosiło się całe jej życie.

Michaił kochał morze.

Oleg przyznał to z odrobiną wyrzutów sumienia.

To naturalnie również jego wina. I Jewgienija. Jewgienij zostawił synowi w spadku 

miłość do morza. Pragnął, by tak się stało. Ale chyba nie pomyślał o tym, że z powodu tej 

miłości Raija zostanie sama.

Jewgienij zamierzał się wycofać. Marzył o spokojnej starości, którą spędzą razem z 

Raiją nad szeroką Dwiną. Nigdy nie wyobrażał sobie, że tego nie doczeka.

Raija będzie bardzo samotna.

Noc była zimna, jak to bywa tu, na północy, nawet latem. Raija nie mogła zasnąć. 

Czuła,   że   upadnie   z   wyczerpania.   Wiedziała,   że   musi   być   silna.   Musi   stanąć   silna   i 

wyprostowana, by oddać Jewgienijowi cześć. Był dobrym człowiekiem. Uczynił ją szczęśliwą. 

Nigdy nie przypuszczali, że tak szybko odejdzie.

Zarzuciła   szal   na   ramiona.   Piec   w   rogu   nadal   ogrzewał   pokój,   ale   niewiele   mógł 

zdziałać wobec chłodu, który pochodził od środka.

Przeszła cicho przez izbę. Nie chciała, by ktokolwiek usłyszał, że nie śpi. Nie chciała, 

by Oleg i Tonią przyszli do niej i nakłaniali, żeby się położyła.

Mieli dobre intencje, ale to jej smutek.

Daleko na zachodzie ujrzała jakiś blask. Ogarniało ją rosnące zdumienie. O tej porze 

roku zwykle nie pojawia się zorza polarna...

Jednak   wzrok   uparcie   powędrował   na   zachód.   Musiała   patrzeć   w   tę   stronę.   Jakby 

światło ją przyciągało.

Wszystko wokół zniknęło.

Ostatnie, co pamiętała, to ów blask na zachodzie.

Kiedy się obudziła, świtało. Świat dookoła był jasny. Pośpiesznie wstała. Bolało ją całe 

ciało, ale nikt nie może się dowiedzieć, że spała na podłodze.

Dzisiaj Jewgienij zostanie pochowany.

Raija zatrzymała się w pół gestu. Zamknęła oczy, lecz obraz nie znikał.

A   więc   zorza   polarna   jej   się   nie   przyśniła!   Jej   pojawienie   się   miało   jakiś   sens. 

background image

Wypełniło pustkę.

Przełknęła ślinę i weszła w ten nowy dzień, by zmierzyć się z nim, tak jak zrobiłaby to 

Raija Bykowa.

Ale   kiedy   później   odwróciła   się   plecami   do   grobu,   obejmując   swego   niemal 

szesnastoletniego syna, wiedziała, że nie będzie mogła dłużej pozostać Raiją Bykowa. Raija 

Bykowa została pogrzebana jak ten człowiek, z którym wiodła wspólne życie.

Kobieta, która odchodziła od mogiły, była Raiją Alatalo.

Noc i zorza polarna odkryły zasłonę. Odsłoniły prawdę.