background image

21 

Wsiadamy do windy i zjeżdżamy nią na dół, nie mówiąc ani słowa. 
Jestem wściekły i upokorzony, różne emocje aż gotują się we 
mnie. Kiedy wchodzimy do apartamentu, Bernie Kosar zeskakuje z 
kanapy, pytając, czy skończyliśmy już się wygłupiać. 

 

W tej kwestii decyzja raczej nie należy do mnie - mruczy pod 

nosem Dziewiąty. - Ho Johnny, co powiesz? 

Wyciąga z lodówki kawałek zimnej pizzy, odgryza wielki kęs i 

przeżuwa go głośno. 

Pochylam się, żeby podrapać Berniego pod brodą. 

 

Mam nadzieję, że tak - mówię cicho. 

 

Pakuj swoje psie manatki, Bernie - dodaje Dziewiąty. – 

Ruszamy w drogę. Prawie do nieba, bo do Paradise. A ty, Czwarty, 
mógłbyś się, cholera, wykąpać, bo śmierdzisz spalenizną. 

 

Spadaj - prycham, wyciągając się na kanapie. 

Bernie Kosar wskakuje mi na kolana. Oczy ma smutne. 
Dziewiąty wychodzi, ale woła jeszcze z korytarza: 

 

Była umowa, stary! Za parę godzin jedziemy do Paradise. Jak 

już weźmiesz prysznic, to możesz jeszcze się zdrzemnąć. No co z 
tobą? Jedziemy w trasę! Kto by się nie cieszył? 

Udaje mi się dowlec do mojego pokoju, chociaż czuję się 

kompletnie wykończony. Dziewiąty ma rację: była umowa. Łóżko 
skrzypi jękliwie, gdy padam na nie z rozmachem, ale po paru 
minutach wstaję z powrotem. Rzeczywiście, śmierdzę tak, że 
nawet sam nie mogę tego wytrzymać. Powłócząc nogami, telepię 
się pod prysznic. Gorąca woda nie może rozgrzać mojej skóry; to 
efekt uboczny Dziedzictwa, jakim jest Lumen. Stoję pod ukropem, 
chwiejąc się na nogach ze zmęczenia, i odtwarzam w myślach 
walkę na dachu. Chcę zrozumieć, dlaczego przegrałem z 
Dziewiątym, ale nie mogę. Nie mam siły. Wydaje mi się, że 
mamroczę do siebie. Wreszcie wyłączam wodę i stojąc bez ruchu, 
nasłuchuję kropelek spadających na podłogę. Po wyjściu spod 
prysznica kieruję się prosto do łóżka, łapiąc do drodze ręcznik. 
Muszę odpocząć. 

Kładę się, przykrywam i wyłączam światło telekinezą. Na 

korytarzu dudnią głośne kroki. Dziewiąty poszedł do pokoju z 
monitoringiem. Zasypiam, ale tylko na chwilę, bo nagle słyszę 
hałas. To znowu on, tym razem puka lekko w otwarte drzwi do 

background image

pokoju. Leżę tyłem do niego i nie ruszam się, chociaż on chrząka i 
zaczyna do mnie mówić: 

 

Słuchaj, Johnny. Przepraszam, że czasami potrafię się  

zachować jak ostatni ćwok. To chyba dlatego, że długo sie-
działem w zamknięciu. Coś się wtedy przestawia w głowie. Ale 
uwierz mi, upieram się przy swoim, bo w to wierzę. Naprawdę 
musimy jechać do Paradise. Jak najszybciej. Mam więc nadzieję, 
że możemy zostać normalnymi kumplami. Bardzo bym chciał. 
Cieszę się, że tutaj jesteś. 

Przez cały czas trwania tej przemowy nawet nie drgnąłem, ale 

taki nagły pokaz wrażliwości w jego wykonaniu oszołomił mnie 
całkowicie. Nie wiem, co powiedzieć, ale odwracam się wreszcie. 
Dziewiąty stoi w drzwiach zgarbiony, oparty o framugę. 

 

Ja też się cieszę, że tutaj jestem - mówię cicho. - Dzięki. 

 

Nie ma sprawy. 

Wbija wzrok w podłogę, klepiąc dłonią w ścianę raz, drugi, a 

potem odwraca się i wychodzi. Jego kroki cichną w korytarzu, a 
moje powieki z powrotem opadają. Po kilku minutach zaczynam 
słyszeć niewyraźne, stłumione szepty. Nadchodzi kolejna wizja. 
Albo kolejny koszmar. Czuję, że leżę w łóżku, ale nie mogę ruszyć 
ręką ani nogą. Jakaś siła unosi mnie w powietrze, a gdy nie 
wiadomo skąd pojawia się ciemny prostokątny otwór 
przypominający drzwi, zaczynam wirować z niewiarygodną 
prędkością i wpadam w niego, mknąc przez czarny tunel z rękami 
sztywno przyciśniętymi do boków. Czerń jaśnieje, zmieniając się w 
odcień granatu, a szepty przybierają na sile. Powtarzają raz po raz 
te same słowa: „Możesz wiedzieć więcej". 

Kolor granatowy ustępuje miejsca zieleni, a zieleń czernieje z 

powrotem, aż wreszcie bum! - i wypadam z tunelu, lądując na 
znajomym skalistym podłożu. Macham rękami; wróciła mi władza 
w kończynach. Gdzie jestem? Znowu na arenie w jaskini 
wydrążonej na szczycie góry. Rozglądam się dookoła, szukając 
Sama, ale nigdzie go nie widać. Nie ma tutaj też żadnego Gardy. 
Nie ma tu nikogo, nawet trybuny są puste. 

Nagle na środku areny jeden z tworzących ją kamieni obraca 

się na drugą stronę. Klęczy na niej zwalisty mogadorski żołnierz w 
czarnych butach i podartej czarnej pelerynie. Jego woskowa 
skóra lśni blado, a ściskany w dłoni miecz jaśnieje dziwnym 
blaskiem, jakby rozświetlony od wewnątrz. Mogadorczyk dostrzega 
mnie i prostuje się na całą wysokość, groźnym gestem wyciągając 

background image

miecz w moją stronę. Klinga pulsuje jak żywa, jest przedłużeniem 
złej woli poruszającej ręką, która ją dzierży. 

Nie waham się ani przez chwilę. Rzucam się na niego, a z moich 

dłoni buchają potężne snopy światła. Gdy jestem już dziesięć 
metrów od przeciwnika, kieruję światło na swoje stopy, które 
natychmiast stają w płomieniach. Daję długiego susa, a ogień 
wędruje coraz wyżej po moich nogach i tułowiu. Żołnierz skacze 
na mnie, a kiedy się zderzamy, wybijam mu w piersi płonącą 
dziurę. Rozsypuje się w popiół, zanim zdąży dotknąć ziemi. 

Po prawej stronie odwraca się kolejny kamień, wyrzucając 

następnego Moga z mieczem. Po lewej - jeszcze dwa, za moimi 
plecami też kilka. Nawet ten, na którym stoję, nagle zaczyna 
wibrować i ledwo udaje mi się uskoczyć, już

 

mam przed sobą 

żołnierza uzbrojonego w miotacz. Zaczynam od przebicia na wylot 
jednego z tych po lewej, bo stoi najbliżej, a potem z 
nieoczekiwaną energią atakuję pozostałych ognistymi kulami. 
Czerwona bransoleta na moim nadgarstku włącza się 
samoczynnie, odcinając głowę największemu z nacierających 
napastników. Rozprawiam się z nimi w minutę. Adrenalina szarpie 
mi żyły, nasłuchuję, czy nie odwróci się więcej kamieni, czy nie 
będę miał następnych cichych wielbicieli. 

Dziesięć kamieni odwraca się przede mną, a po chwili jeszcze 

pięć razy tyle, z lewej i z prawej strony. Jeszcze nigdy nie widziałem 
tak olbrzymich i tak doskonale uzbrojonych Mogów. Otaczam się 
niewielkim kręgiem z płomieni i cofam aż pod samą ścianę. Ogień 
pozostaje tam, gdzie był, odgradza mnie od żołnierzy, ale nie 
wydaje mi się, żeby tutaj było bezpieczniej. 

Poszerzam ognisty krąg, który rośnie, aż wreszcie płomienie 

ogarniają żołnierzy, ale oni, choć się palą, nie umierają, nie 
rozpadają się na popiół. Wprost przeciwnie, przekraczają moją 
zaporę, unosząc broń do ramienia. Ciskam w nich serią ognistych 
kul - dotąd były skuteczne, lecz tym razem nie osiągam żadnego 
efektu. Nagle nad moją głową przelatuje czerwona smuga i w 
piersi jednego z maszerujących na mnie Mogów pogrąża się 
znany mi przedmiot: pałka Dziewiątego. Mój towarzysz zeskakuje z 
pustych trybun na arenę, lądując tuż obok mnie. Chociaż 
otaczają nas wrogowie, jego obecność przynosi mi ogromną ulgę. 
Od razu czuję się bezpieczniej i odzyskuję pewność siebie. Ci nowi, 
nieczuli na ogień żołnierze muszą ulec naszym połączonym siłom. 

background image

 

Miło, że wpadłeś! - wołam. 

Ale on jakby mnie nie słyszał, chociaż stoi tuż obok. 

 

Hej, Dziewiąty! - powtarzam, niestety z tym samym skutkiem. 

Ani drgnie, patrzy tylko na zbliżający się oddział. 
Gdy żołnierze są już tylko kilka metrów od nas, ziemia zaczyna 

się trząść. Opieram się ręką o ścianę, ale nie mogę utrzymać 
równowagi. W następnej chwili po przeciwległej stronie areny coś 
wybucha z potężnym hukiem i zasypują nas pokruszone bryły 
czarnej skały. Dziewiąty uskakuje przed olbrzymim głazem, który 
wybija ziejącą dziurę w ścianie za moimi plecami. Widać przez nią 
to, co jest na zewnątrz: błękitne niebo. 

Z tumanów pyłu i wyrzuconego w powietrze gruzu wyłania się 

olbrzymia scena. Na jej środku stoi Setrakus Ra. Jak gwiazdor 
czarnego rocka, przebiega mi przez głowę. Sina blizna na jego szyi 
płonie jasnym blaskiem, poniżej lśnią trzy błękitne naszyjniki. 
Zauważam z przerażeniem, że gdy tylko się pojawia, gaśnie mój 
ogień. Usiłuję jeszcze raz oświetlić stopy dłońmi, ale Lumen nagle 
przestaje mnie słuchać i moje światło nawet nie błyśnie. Setrakus 
Ra unosi złotą laskę z żywym okiem i uderza nią w ziemię, wołając 
o ciszę tubalnym rykiem. Otaczający nas żołnierze w jednej chwili 
stają na baczność, odwracając się plecami do mnie i do 
Dziewiątego. Jeden po drugim opuszczają broń do nogi. 

 

Zostaliście wybrani, aby zakończyć tę walkę! - woła  

donośnym głosem Setrakus Ra. - Ruszycie w bój i zgładzicie 
loryjskie dzieci, a gdy już zginą, przyniesiecie mi ich naszyjniki i 
kuferki. Wymordujecie też ich przyjaciół z Ziemi. Nie zawiedziecie 
mnie! 

Żołnierze jak jeden mąż unoszą zaciśnięte pięści, wiwatując 

radośnie. 

Setrakus Ra ponownie uderza laską w kamienną podłogę. 

 

Mogadore zapanuje nad tą galaktyką! Wszystkie planety i  

wszystko, co na nich jest, będzie nasze! 

Żołnierze wznoszą triumfalne okrzyki, wymachując bronią w 

powietrzu. 

 

Razem staniemy do boju - oznajmia Setrakus Ra. - Będę  

walczył wśród was. Razem wygramy tę bitwę i unicestwimy 
mieszkańców Ziemi! 

Jeszcze raz próbuję przywołać Lumen, ale moje Dziedzictwo 

wciąż odmawia posłuszeństwa, chcę więc unieść siłą umysłu 

background image

wielki kamień o ostrych krawędziach leżący u moich stóp. Kamień 
nawet nie drgnie. Tarcza w bransolecie wyłączyła się i nic nie 
wskazuje na to, że w ogóle zadziała. Moje Dziedzictwa zawiodły, 
moja Scheda również. 

Żołnierze odwracają się z powrotem w naszą stronę, unoszą 

broń. Pozbawieni Dziedzictw jesteśmy jak manekiny na strzelnicy. 
Musimy się stąd wydostać. 

 

Dziewiąty! - krzyczę. - Tędy! 

Wreszcie coś do niego trafia. Obraca głowę i spogląda na 

mnie. Razem rzucamy się do wybitej w ścianie dziury. Przystaję na 
krawędzi, gdzie obmywa mnie chłodny blask słońca. Tysiące 
metrów poniżej ciągnie się górska dolina. Patrzę za siebie: 
mogadorscy żołnierze ruszyli do ataku. 

 

Zejdziemy po zboczu - mówi Dziewiąty. - Daj rękę. 

Chwytam go mocno, ale już pierwszy krok, który ma nas 

ustawić na skośnej ścianie ośnieżonego wierzchołka góry, 
pokazuje, że jego Dziedzictwo też przestało działać. Nie ma 
twardej skały pod stopami, jest tylko powietrze. Spadamy. 
Oglądam się na Dziewiątego: jest zaskoczony i wstrząśnięty. Długie 
czarne włosy smagają go po twarzy. Pod nami otwierają się nagle 
dwa ciemne prostokątne otwory przypominające drzwi. Zbliżamy 
się do nich z wielką prędkością. Spinam się, oczekując bolesnego 
zderzenia, a mój żołądek koziołkuje szarpany tym szaleńczym 
lotem. Jakże wielkie jest moje zdumienie, kiedy zamiast uderzyć w 
otwór po lewej stronie, wpadam w niego głową naprzód i lecę 
dalej przez czarny tunel huczący od grzmotów i rozświetlany trzas-
kającymi piorunami. Znów wszędzie snują się szepty, tunel zmienia 
kolor z czarnego na zielony, później z zielonego na granatowy, a 
gdy z powrotem robi się zupełnie czarno, jakiś ochrypły głos 
oznajmia: 

 

Nowy Meksyk. 

Otwieram oczy i siadam na posłaniu. Twarz ocieka mi potem. 

Odklejam od skóry wilgotną pościel. Nowy Meksyk. Wyskakuję z 
łóżka i pędzę do pokoju Dziewiątego. Muszę za wszelką cenę 
przekonać go do zmiany planów. Nieodwołalnie. Jeśli będę 
musiał znów z nim walczyć, trudno. Będę walczył, dopóki nie 
zwyciężę. 

Przed jego drzwiami przystaję i przywołuję Lumen, chcąc się 

upewnić, że nie utraciłem swoich Dziedzictw. Otwieram, nie 

background image

zapominając zapukać. Ku mojemu zaskoczeniu Dziewiąty siedzi na 
posłaniu, ściskając głowę dłońmi. 

 

Dziewiąty, przepraszam. - Dotykam włącznika światła. –  

Pamiętam, że była umowa i że mnie pokonałeś, ale musimy 
jechać do... 

 

Nowego Meksyku. Wiem, Johnny. Wiem. - Kręci głową. Nie  

umiem powiedzieć, czy chce otrząsnąć się ze snu, czy próbuje 
zrozumieć, czemu tak nagłe zmienił zdanie. Pewnie i jedno, i 
drugie. - Zaczekaj, jeszcze się nie obudziłem. 

 

Mam rozumieć, że przemyślałeś sprawę? - pytam. 

Dziewiąty opuszcza nogi na podłogę, najpierw jedną, potem 

drugą. 

 

Nie, nie przemyślałem sprawy. Ale kiedy spadasz w przepaść,  

bo twoje Dziedzictwa przestały działać, a jakiś duch powtarza 
„Nowy Meksyk, Nowy Meksyk", to nietrudno zrozumieć aluzję. 

 

Miałeś tę samą wizję co ja? 

Teraz już pojmuję, dlaczego jego pojawienie się przyniosło mi 

tak wielkie poczucie ulgi. Dlatego, że on naprawdę tam był. 
Dociera do mnie, że coś nas łączy i od tej pory powinienem mieć 
dla niego więcej szacunku. Nie mogę dłużej widzieć w nim 
przeciwnika. Od tego zależy nasze życie. 

Dziewiąty ściąga koszulkę i posyła mi pobłażliwe spojrzenie, 

które znam bardzo dobrze. 

 

Nie, kretynie. Dalej nie rozumiesz? Nie miałem tej samej wizji,  

tylko obaj znaleźliśmy się w jednej wizji. To już trwa od tygodnia. 
Przejrzyj wreszcie na oczy! 

Jestem wkurzony i trudno mi to ukryć. 

 

Przecież olewałeś moje wizje za każdym razem, kiedy  

chciałem o nich porozmawiać! Moje wizje i mnie samego tez. 
Mówiłeś, że pewnie mi się przyśniło. Widziałeś, jak mnie męczą te 
sny, ale miałeś mnie za wariata, bo w nie wierzyłem! 

 

Po pierwsze, uważasz się za Pittacusa Lore'a, więc musisz być  

wariatem. Po drugie, nie chciałem mieszać ci w głowie. Fakt, z 
początku lekceważyłem te wizje. Wszystkie, twoje i moje tez. 
Uważałem, że to oszustwo. Kiedy Setrakus Ra namawiał mnie, 
żebym się poddał, tak samo jak ciebie i tamtego trzeciego 
chłopaka, uznałem te wizje za podstęp albo sztuczkę 
psychologiczną Mogadorczyków. Sądziłem, że lepiej im nie 
wierzyć, a już z całą pewnością nie należy robić tego, co nam 
podpowiadają. Szczerze mówiąc, byłem zdania, że 

background image

najbezpieczniej będzie zrobić dokładnie na odwrót. Ale teraz, 
Czwarty... - Dziewiąty zawiesza na chwilę głos. - Poczułem, że to 
jest ostrzeżenie, które lepiej potraktować poważnie. Przekonało 
mnie to, że szykuje się coś poważnego. 

Nie będę zaprzeczał, ulżyło mi, że nareszcie zaczął słuchać, co 

się do niego mówi, ale jednocześnie wkurza mnie, że zajęło mu to 
aż tyle czasu. 

 

Powtarzałem ci to od samego początku - wzdycham. - No  

dobra, jedziemy! Myślałeś już o tym, jak tam dotrzeć? Proszę, 
powiedz, że macie tutaj jeszcze jakiś schowek z prywatnym 
helikopterem albo samolotem! 

 

Przykro mi, stary, hangar był w planach, ale nie doczekały się  

realizacji. - Dziewiąty przeciąga się, ziewając od ucha do ucha. - 
Na dole w garażu jest samochód. A ja uwielbiam jazdę. Szybką 
jazdę.  
 
 
Zabieramy ze sobą tyle broni, ile tylko udaje nam się upchnąć do 
dwóch wielkich worków marynarskich: karabiny, pistolety, granaty. 
Chcę wziąć wyrzutnię rakiet, ale Dziewiąty mówi, że nie zmieści się 
do bagażnika. Musi zostać trochę miejsca na amunicję. Potem 
biegniemy do centrali monitoringu po tablet. 

Dziewiąty rzuca się na fotel i zaczyna stukać w klawiaturę 

jednego z komputerów. 

 

Muszę powyłączać to badziewie - mówi. - Źle by się stało,  

gdyby mógł skorzystać z niego ktoś, kogo nie chcemy tutaj 
zapraszać. Zrób coś dla mnie, dobrze? Sprawdź na tablecie, gdzie 
są nasi. 

Przyciskam błękitne kółeczko w górnym rogu monitora i 

czekam. Dwa błyszczące punkciki pojawiają się w Chicago, a po 
chwili dołącza do nich trzeci, na północy Nowego Meksyku, i 
czwarty, który wciąż tkwi na Jamajce. Czekam jeszcze kilka sekund 
na kolejne trzy, ale nigdzie ich nie ma. 

 

Dziewiąty... - Gardło zaciska mi się w nagłym przypływie  

paniki. - Widzę tylko cztery kropki. Tylko cztery! 

Dziewiąty wyrywa mi tablet z dłoni. 

 

Pokaż. Pewnie nie mieszczą się na mapie - mówi, ale bez  

wielkiego przekonania. 

background image

Jakby nagle zabrakło mu pewności siebie. Przyciska zielony 

trójkąt. W Nowym Meksyku i Egipcie, czyli tam, gdzie poprzednio, 
wyświetlają się pulsujące kropki tego samego koloru. 

 

Zniknęli, ale przynajmniej nie zabrali naszych statków. 

Pochylam głowę, jeszcze raz dotykając błękitnego kółka. 

Dopiero teraz zauważyłem, że błękitna kropka w Nowym Meksyku 
znajduje się dokładnie w tym samym miejscu co zielona. 

 

Ten Garda w Nowym Meksyku stoi na statku. Jeżeli to  

naprawdę jest statek. 

 

Miejmy nadzieję, że zdaje sobie sprawę, że jeśli wystartuje, to  

czeka go samotny lot - odpowiada Dziewiąty. 

Brak mi słów, więc kręcę tylko głową, spoglądając z po-

wrotem na ekran. Co powinniśmy teraz zrobić? 

I nagle - olśnienie. 

 

Czekaj. Okazało się, że są w to zamieszane służby specjalne,  

tak? A co jest w Nowym Meksyku? Strefa 51! Najsłynniejsze 
miejsce, gdzie widziano UFO! Czy to nie tam znajduje się ta zielona 
kropka? 

Wszystko zaczyna się układać w całość. 

Dziewiąty przysuwa do siebie klawiaturę, bębniąc w nią coraz 

zajadlej. 

 

Bez paniki na Kon-Tiki, panie szyper. Po pierwsze, strefa 51 jest  

w Nevadzie. Po drugie, my, kosmici, wiemy, że to tylko przykrywka. 
Stoi tam hangar na samoloty i niewiele więcej. - Na głównym 
monitorze pojawia się mapa Nowego Meksyku, a on szybko 
powiększa północną część stanu. - Dobra, poczekaj chwilę... - 
Spogląda na tablet, a potem na monitor. - No proszę, 
ciekawostka. Prawie zgadłeś. Jedziemy w miejsce dokładnie tak 
samo tajne jak strefa 51. 

 

Jak to? - pytam. 

Dlaczego zawsze muszę się domyślać, o co chodzi temu 

facetowi? Nie mogę tego zrozumieć. 

Dziewiąty odpycha się od biurka razem z fotelem. Na twarzy ma 

denerwujący uśmiech świadczący o satysfakcji. 
Cholera jasna, nagle to wszystko nabrało sensu. - Trąca palcem 
monitor komputera. - W tej części Nowego Meksyku, w samym 
sercu pustyni, znajduje się miasteczko o nazwie Dulce. Mówi ci to 
coś? Nie? A słyszałeś o osławionej podziemnej Bazie Dulce 
kierowanej przez niezrównany amerykański rząd? Teraz jestem już 
całkowicie pewien, że te zielone kropki to są nasze statki! W swojej 

background image

nieskończonej mądrości agencje rządowe rozpuszczają plotki o 
strefie 51, żeby świry zwariowane na punkcie UFO nie trafiły do 
Dulce, gdzie naprawdę coś się dzieje. 

Nie mogę się nie uśmiechnąć. 

 

To znaczy, że mamy się dostać do podziemnej bazy  

rządowych służb specjalnych? 

 

Mam nadzieję, że tak właśnie to się skończy — przytakuje  

Dziewiąty, wyłączając komputer, a potem wykonuje głęboki ukłon 
w moją stronę, taki jest zadowolony, że udało mu się zebrać 
wszystko do kupy. - Podobno ta baza jest bardzo silnie strzeżona i 
praktycznie nie do zdobycia. I właśnie dlatego to idealne miejsce 
do ukrycia naszego statku. 

 

Albo różnych obcych, których agenci przypadkiem złapią w  

terenie - dodaję. 

Mam wrażenie, że odkąd ocknąłem się ze snu, świat stanął na 

głowie. Zbieramy się szybko, ładując do windy broń, nasze kuferki i 
zapasy. Jest tego tyle, że ledwo starcza miejsca dla Berniego 
Kosara. Gdy drzwi są już zamknięte, Dziewiątemu udaje się 
zaskoczyć mnie po raz kolejny. 

 

Czułem się tutaj jak w domu - mówi łagodnym głosem,  

wodząc wzrokiem po apartamencie, który zostawiamy za sobą. - 
Do zobaczenia, Chicago. Mam nadzieję, że jeszcze cię kiedyś 
zobaczę. 

I już winda mknie w dół. 

 

Hej - zagaduję. - Pamiętaj, że nasz prawdziwy dom jest dużo,  

dużo fajniejszy. 

Dziewiąty nie odpowiada, ale po tym, jak opuszcza ramiona, 

widzę, że trochę się rozluźnił. 

Drzwi windy rozsuwają się. Jesteśmy w podziemnym garażu. 

Zanim zaczniemy wyładowywać rzeczy, trzeba się rozejrzeć. Po 
upewnieniu się, że wszędzie jest czysto, zarzucamy wypchane 
worki marynarskie na ramiona i wychodzimy, a Bernie szybko 
dołącza do nas. Za rogiem stoi samochód okryty zakurzoną 
plandeką. Widziałem luksusowy apartament Dziewiątego i 
Sandora, więc mogę się domyślić, co skrywa ta brezentowa 
płachta. Oczyma wyobraźni widzę żółte ferrari albo jakąś inną 
szpanerską brykę. Może to białe porsche z opuszczanym dachem 
albo nawet czarny lotus? 

Dziewiąty chyba czyta w moich myślach, bo puszcza do mnie 

oko i jednym szarpnięciem zrywa plandekę. W całej swej krasie 

background image

ukazuje się nam stary, poobijany ford contour. Beżowy. Nie jest to 
wylansowana w kosmos bryka, której się spodziewałem, ale fason 
w tej chwili jest najmniejszym z moich zmartwień. Zacznijmy od 
tego, czy ten gruchot w ogóle zapali. 

 

Poważnie tym chcesz jechać? - pytam, nie zadając sobie  

trudu, aby ukryć niesmak. 

Dziewiąty spogląda na mnie niewinnym wzrokiem, chociaż 

widać, że wiedział, co podsuwała mi wyobraźnia. 

 

A co, myślałeś, że będzie Chevrolet camaro? 

 

Camaro może nie, ale liczyłem na mniej zardzewiałego  

rzęcha. Wołałbym pojechać czymś, co nie rozleci się na 
pierwszym zakręcie. 

 

Zamknij się i wsiadaj, Johnny - ucina Dziewiąty, wrzucając  

worek do bagażnika. - Nie wiesz, o czym mówisz.