background image

Nad Afganistanem Bóg już tylko płacze

Historia Shirin-Gol
Siba Shakib

przełoźyta Anna Kryczyńska

Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA

Tytuł oryginału: Nach Ąfghanistan kommt Gott nur noch zum Weinen Die Geschichte 
der Shirin-Gol

Projekt okładki: Maryna Wiśniewska Redakcja: Łada Jurasz-Dudzik Redakcja 
techniczna: Agnieszka Kubiak Korekta: Magdalena Stachowicz

Zdjęcie kobiety na okładce: Gamma/BE&W
© 2001 by С Bertelsmann Verlag, Munchen, a division of Verlagsgruppe Random 

House GmbH © for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2002, 2003 for the 
Polish translalkwaJiy Anna Kryczyńska

ISBN 83-7319-415-0
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2003

fc, 2>35/

Raheli
Mojej Matce

Wolnym
Zniewolonym

Peace can not be kept by force. It can only be achieved by understanding. ALBERT 
EINSTEIN

"jd

ou

?r

?r

o

o-

o-N

3

гП)

O)

W

O

por

dzi

>

o N

się

r-

с

03

3

1

RTE

eniu

yuż

*<

s

rt

СЛ

F

H

И

Щ.

s

• er
cf

І'
T


u

!>

%

t

Cj,

o

D

fc

•L V

Ъ

fc

•c-

г

І   Г о * 'l' °С °~   t &v  t\ c   u   .§   **  P    C*

CT              Ł     ,c
u u

U     Ł    Х-   -СГ    L.    <-•     —

background image

Było wiele wojen, wielu zabitych. Aybanu poświęciła się

dla pokoju. Została żoną mongolskiego przywódcy.
Czy przynosisz nam wieści?

Tak, odrzecze Aybanu.

Rozpowiadajcie te słowa.
Niech matki rodzą dzieci w nienawiści do wojny.

Świat został zniszczony rękami bohaterów.
Musimy go odbudować.

Grajcie pieśni radości, grajcie pieśni żałoby.
Jak okiem sięgnąć, nie pozostał kamień na kamieniu.

Błogosławieni ci, którzy odbudują świat.
Błogosławieni niosący kwitnącą ziemię.

Bahram Beyzaie pisarz, reżyser

Jak się wszystko zaczęto
-  Jak się nazywasz?

-   Shirin-Gol.
-  Czy to twoje dziecko?

-  Bale. Tak.
-  A to?

-  Bale.
-  Tamci chłopcy też?

-  Bale.
-  Obaj? To mają być bracia?

-  Tak, to moi synowie, Nawid i Nabi. Sama ich urodziłam.
Chociaż Małek, urzędnik, nie dowierza kobiecie, przybija stempel na świstku 

papieru, pomiętym i wilgotnym od jej spoconych rąk. Czekała wiele godzin.
-  Idź na zaplecze - rozkazuje Małek, udając ważniaka. - Pokaż moim kolegom ten 

papier i powiedz im, że przysyła cię pan Małek, to nie będą robić problemów i 
dostaniesz swoją pszenicę. Worek dla męża, worek dla ciebie i po jednym dla 

każdego z dzieci. Zrozumiałaś? Po jednym dla każdego.
Twarz kobiety jest zakryta, wszyta w woal siateczka zbyt gruba, by można było 

dostrzec wyraz oczu nieznajomej, a mimo to wyraźnie wyczuwam jej gniew, wstyd i 
poniżenie. Nie wiem, czy na mnie patrzy, ale na wszelki wypadek

9
uśmiecham się do niej, chcę okazać swoją sympatię, zaznaczyć, że jestem po jej 

stronie przeciw Maikowi.
- Widziałaś ją? - Małek zwraca się do mnie, jakbyśmy byli przyjaciółmi, krewnymi 

albo przynajmniej powinowatymi: po jednej stronie my dwoje, po drugiej tłum 
petentów. Cofam się ze wstrętem, nie patrzę na niego.

Przecież zdaje sobie sprawę, że tylko dzięki przypadkowi nie znalazł się po 
gorszej stronie rzeczywistości, wśród ludzi żebrzących o pszenicę; wśród tych, 

którzy potrzebują stempla, pozwolenia i cudzej łaski. Tym razem miał szczęście, 
dostał pracę i znalazł się w gronie uprzywilejowanych.

Odkąd Organizacja Narodów Zjednoczonych utworzyła obóz przejściowy dla 
powracających z Iranu afgańskich uchodźców, Małek zarabiał około sześćdziesięciu 

dolarów tygodniowo. To najzupełniej wystarczało na utrzymanie rodziny Malka oraz 
jego brata, zwłaszcza że co najmniej raz w tygodniu jeden z przeznaczonych dla 

uchodźców worków pszenicy znikał z magazynu, by zostać sprzedany za niemałe 
pieniądze, które trafiały do kieszeni urzędnika.

-  Widziałaś ją? - Małek znowu udaje ważniaka.
-  Widziałam - odpowiadam oschle, niby niezaintereso-wana przypadkiem Shirin-

Gol, kobiety z zapoconą kartką i czworgiem dzieci, które wyglądają tak, jakby 
każde miało innego ojca. Mój towarzysz jest rozczarowany. Pożądliwość w jego 

spojrzeniu ustępuje miejsca dziecięcej zaciętości.
Mogę sobie doskonale wyobrazić, o czym chętnie by ze mną pogawędził, podczas gdy 

jego rodacy, w kurzu, oblani palącym słońcem, tłoczą się w nieskończenie długiej 
kolejce, czekając, aż podstempluje ich talon na pszenicę. Zapewne chce mi 

wyjaśnić, że Shirin-Gol zwerbowała jakieś
1С)

sieroty, aby dostać więcej pszenicy, niż się jej należy, a potem porzuci je na 
ulicy i on, Małek, będzie musiał się nimi zająć. Albo będzie twierdził, że 

nieszczęsna sprzedawała swoje ciało jak wiele innych afgańskich kobiet i że 

background image

dzieci pochodzą od różnych mężczyzn. Postanawiam go uprzedzić:

-   Panie Małek, przepraszam na chwilę. Strasznie tu gorąco i okropny wiatr, 
poszukam jakiegoś ocienionego miejsca. Dziękuję, że pozwolił mi pan przyjrzeć 

się pańskiej pracy.
-  Przecież jeszcze niczego pani nie widziała - protestuje Małek.

-  Później tu wrócę - kłamię i znikam między błękitnymi namiotami z plastiku. 
Nie chcę, by wiedział, dokąd idę i z kim pragnę porozmawiać.

Jak się obawiałam, po dzieciach, które wyglądały, jakby każde miało innych 
rodziców, nie ma już ani śladu, a ja zapomniałam przyjrzeć się butom Shirin-Gol. 

Buty są tu jedynym znakiem charakterystycznym kobiet. Poza tym od stóp do głów 
okrywa je niebieski plisowany welon, wszystkie wyglądają jednakowo, zdają się 

pozbawione cech indywidualnych. Jak teraz odnajdę Shirin-Gol? W pobliżu aż się 
roi od błękitnych buąhras, które na wietrze to oblepiają szczupłe ciała kobiet, 

to wydymają się jak balony, jakby zaraz miały ulecieć w górę i poszybować. A ja 
uparcie próbuję rozpoznać ludzkie rysy twarzy pod woalami tych żywych zjaw.

Niezdecydowana stoję pośrodku obozu i gapię się w próżnię. Mam dość wszystkiego. 
Od półtora miesiąca znów jestem w Afganistanie, zmęczyłam się, wyczerpałam. 

Wielkiego wysiłku wymaga nawet zaczerpnięcie oddechu, bo wicher nie ustaje, 
niesie z sobą tumany kurzu, rozgrzane w słońcu powietrze parzy gardło. Prawdziwa 

ze mnie memme. No i cóż z tego? Nie chcę już słuchać opowieści
/ /

o ludziach, którzy nie mają nic, bo wyzbyli się wszystkiego, nawet strachu, 
głodu, bólu, nędzy, biedy i chorób, a na koniec resztek nadziei, że może jeszcze 

jakoś to będzie.
Może rzeczywiście powinnam poszukać jakiegoś cienia. Albo pustego namiotu, w 

którym mogłabym się położyć i zdrzemnąć. Ale czy nie lepiej byłoby wsiąść na 
jedną z ciężarówek, które przywożą uchodźców, i podjechać do granicy? Jeszcze 

dziś znalazłabym się w w Iranie, gdzie się urodziłam i wychowałam i gdzie czeka 
na mnie wygodny zachodni świat luksusu.

Tymczasem, niezdolna do uczynienia choćby jednego kroku, stoję w miejscu, ciało 
mam z ołowiu. Słońce praży niemiłosiernie, a ja ogarniam wszystko niewidzącym 

wzrokiem. Nagle z odrętwienia wytrąca mnie głos, dobywający się spod błękitnego 
woalu:

-  La-elah-ha-el-allah. Czego ode mnie chcesz?! To moje dzieci. Zostaw nas w 
spokoju, w imię Allaha!

Reaguję z opóźnieniem. Dopiero po chwili słyszę, jak mój własny głos mówi:
-  Bardzo panią przepraszam.

Na więcej mnie nie stać, ledwo mogę oderwać zdrętwiały język od podniebienia. 
Przez moment wpatruję się w niebieski welon, aż wreszcie dodaję:

-  Ja tylko tak sobie stoję. Nie pracuję dla ONZ ani żadnej innej organizacji. 
Przyjechałam sama, bo...

Bo co? Bo chciałam zobaczyć, sfilmować i opisać wasze nieszczęście? Bo my, 
ludzie Zachodu, przekonujemy się, iż mamy czujące serce już tylko wtedy, gdy 

oglądamy cierpienie tego odległego świata? A może sądzę, że mogłabym wam pomóc, 
opowiadając, jak potworny los was spotkał? Bo los okazał się szczególnie okrutny 

dla tych spośród was, które wasz bóg obdarzył płcią żeńską...
/ 2

-  Czy dobrze się czujesz? - pyta woal. Ręka, która się z niego wynurza, 
podciąga mój rękaw i opiera się na moim ramieniu.

Niewiarygodne! Stoję pośrodku pustyni, patrząc, jak tysiące ludzi i zwierząt 
tłoczą się na ciężarówkach, a ta kobieta pyta, czy to ja dobrze się czuję!

Otaczają mnie ludzie powracający z kraju, który nigdy nie był ich, do kraju, 
który nigdy nim się nie stanie. Życie tych kobiet, dzieci i mężczyzn jest tylko 

ciągłą ucieczką. Wielu z nich pogrzebało swe córki, synów, ojców, matki, mężów, 
żony, siostry i braci. Nie mają domów ani choćby miejsca, w którym mogliby jeść 

albo spać. Niektórym dzieciom została tylko jedna ręka lub noga, inne nie mają 
wcale rąk ani nóg. Wszyscy są wychudzeni i niemrawi, chorzy, niedożywieni, tylko 

skóra i kości. Kobiety wolałyby umrzeć, niż jeszcze raz oglądać śmierć własnego 
dziecka.

-  Tak myślałam - mówi Shirin-Gol spokojnie, a jej głos działa na mnie kojąco 
jak balsam.

-  Co myślałaś? - Ja jeszcze nie doszłam do siebie.
-   Że nie należysz do żadnej organizacji charytatywnej. Mówisz naszym językiem. 

Co tu robisz?

background image

Jej mocna dłoń wciąż spoczywa na moim ramieniu. Kobieta kuca i skłania mnie do 

kucnięcia na piaszczystej ziemi.
-   Piszę książkę - odpowiadam. Układam sobie w głowie standardowe wyjaśnienia: 

usiłuję dostrzec jej oczy przez misterną siateczkę woali.
Książkę o Afganistanie, o nas?; ludzie zwykle mnie-wyśmiewali. O kraju, w którym 

nie ma nic prócz głodu, nędzy, wojny i trupów?! Co o tym można napisać? I kto to 
przeczyta?

Ale zamiast tego Shirin-Gol mówi:
13

-  Ja też umiem czytać. Jak jeszcze byli tu Rosjanie, chodziłam do szkoły i 
nauczyłam się czytać. Oprócz podręczników przeczytałam już trzy i pół prawdziwej 

książki. Pierwszą sama sobie kupiłam, drugą dała mi w prezencie nauczycielka, z 
trzeciej została tylko połowa. Znalazłam ją w ruinach stolicy po bombardowaniu. 

Szkoda, że nie było drugiej połowy, to była ładna historia, chciałabym wiedzieć, 
jak się skończyła: o dziewczynce, która... Zresztą już sama dokładnie nie 

pamiętam. Czwartą książkę podarowała mi przyjaciółka, jedyna prawdziwa 
przyjaciółka, jaką miałam. Była lekarką. Poznałam ją w jednej z wielu wsi, w 

których mieszkaliśmy, a potem pracowałam dla niej.
Niebieski woal Shirin-Gol spogląda na mnie i doznaję wrażenia, że czyta we mnie, 

rozumie mnie bez słów. W końcu cofa rękę. Na moim ramieniu pozostaje mała plamka 
wilgoci. Nie wycieram jej, osuszy ją słońce.

-  Piszesz książkę - mówi Shirin-Gol, a błękitna materia nawet nie drgnie.
Uśmiecham się do niej.

-  Chcesz, żebym opowiedziała ci moją historię? - pyta woal. - Chcesz ją opisać?
To pytanie brzmi jak ostrzeżenie albo nawet groźba. Nieoczekiwanie dla samej 

siebie potakuję. Tymczasem moje spojrzenie wędruje w dal, ku ciężarówkom 
wiozącym zakurzonych Afgańczyków z Iranu, aby wypluć ich pośrodku plastikowego 

obozu, a moje myśli błądzą bez celu. Shirin--Gol ujmuje mnie pod brodę, zwraca 
ku sobie, tak bym musiała na nią patrzeć, i jeszcze raz pyta:

-  Chcesz ją opisać?
Dopiero później zrozumiem, że ona już wtedy wiedziała, że ta chwila, ten dzień, 

kiedy zgodziłam się wysłuchać
Ы

jej i jej historii, połączy nas na długo, może nawet na zawsze.
Cieszę się, że powiedziałam „tak".

Shirin-Gol wydaje się inna od pozostałych kobiet, które poznałam w Afganistanie. 
Jest jak drzewo; jak silna, strzelista topola, co trwa wśród huraganu i burzy, 

wszystko widzi, wszystko rozumie, wszystko wie i opowie.
Żadna inna afgańska kobieta nie mówiła tak chętnie, otwarcie i szczerze o swoim 

życiu, a zwłaszcza o swoim mężu. Shirin-Gol opowiada o wszystkim, co tylko 
pamięta; precyzyjnie, ze szczegółami, jakby chciała ocalić przynajmniej swoją 

historię, kiedy sama umrze. Pytania nie przeszkadzają jej ani nie pomagają. Ma 
własny rytm, własne tempo i na własny sposób opowiada historię własnego życia. 

Jej słowa są jak pogoda: raz porywcze niczym burza, raz delikatne niby lekka 
bryza; czasem rozgrzewają serce jak wiosenny promień, czasem rozpalają jak 

słońce pustyni; czasem studzą zmysły jak zimny prysznic, a czasem spadają jak 
ulewa i stają się rwącą rzeką, która porywa z sobą wszystko, co jej stanie na 

drodze.
Historia Shirin-Gol nie jest niezwykła, opowiada o zupełnie zwyczajnym 

koszmarze, jaki przeżyły i przeżywają tysiące Afganek i Afgańczyków.
Obóz, gdzie spotkałyśmy się po raz pierwszy, miasta, wsie i cały kraj wypełniają 

kobiety, dzieci i mężczyźni, którzy jak Shirin-Gol nie chcą stracić nadziei, jak 
ona uciekają z miejsca na miejsce, uparcie wierząc, że wszystko będzie dobrze. 

Bo na początku zawsze wydaje się, że jeszcze
może być dobrze.

-
.       ,                 ,       ,   >r  _    i' -      I ' , '   ■ 

-■      *,       !   i«»T

Słodki Kwiat i siostra ze znamieniem

Prawie każde afgańskie imię ma określone znaczenie. Shirin-Gol znaczy „słodki 
kwiat". Ale tylko niepoprawny marzyciel rodem z Zachodu mógłby powziąć 

mniemanie, iż matka Shirin-Gol przy narodzinach córki zobaczyła kwiat, poczuła 

background image

jego woń albo choć pomyślała o kwiatach.

Wydając na świat swe dziewiąte dziecko i piątą córkę, matka Słodkiego Kwiatu, 
jak każda rodząca, przeżywała z pewnością straszne katusze i zapewne 

zastanawiała się, jak zdoła wykarmić kolejne niemowlę, bo jej ciało opadło z 
sił, a piersi zwiotczały. I gdy wyciągnęła już dziecko ze swego ciała i 

spojrzała na nie, pewnie ucieszyła się, że to tylko córka, bo syn wymagałby 
jeszcze więcej pokarmu i troski. Musiałaby częściej nosić go na rękach, urządzić 

przyjęcie z okazji jego narodzin, zarżnąć jagnię, zdobyć pieniądze na obrzezanie 
chłopca, a potem posyłać go do mułły, żeby uczył się Koranu.

Ale tym razem Allan okazał się wielkoduszny i obdarował ją córką.
Właściwie zawsze był wielkoduszny wobec matki Shirin-Gol. Najpierw włożył do jej 

łona syna, sprawiając, że jej mąż mógł poczuć się prawdziwym mężczyzną i nie 
wybił

/6
żonie zębów ani nie odesłał jej do domu ojca. Zaraz potem została obdarowana 

drugim synem, a później trzecim; dla wszelkiej pewności. Następnie Allah 
zatroszczył się o matkę trzech synów i trzy razy z rzędu pobłogosławił ją 

dziewczynką. W ten sposób wreszcie zyskała pomoc w opieraniu i karmieniu męskich 
członków rodziny, w pracy w polu, przy pieczeniu chleba, szyciu, pasieniu owiec, 

dojeniu krów, gotowaniu, wiązaniu dywanów i całej reszcie zajęć gospodarskich. 
Potem urodziła jeszcze dwóch chłopców, a ojciec Shirin-Gol zarżnął dla każdego 

owieczkę, obaj zostali też obrzezani, ale przynajmniej nie musieli chodzić do 
mułły: wystarczyło, że trzej starsi synowie poznali Koran. Dopiero w rok po tych 

dwóch mniej ważnych chłopcach pojawiła się Shirin-Gol. Dla ojca nie była to ani 
zła, ani dobra nowina. Dla matki dobra.

Shirin-Gol była spokojnym dzieckiem i wiodła spokojne życie. Przeważnie 
zostawiano ją w spokoju. Siadywała w cieniu lepianki, przyglądając się, jak 

matka, ojciec i starsze rodzeństwo obrabiają niewielkie poletko, doją nieliczne 
owce, poją osła, zamiatają kurz, wiążą dywany, przynoszą jedzenie, pieką chleb, 

co dzień od nowa podtrzymują rodzinny byt.
Siostra ze znamieniem na policzku każdego ranka sadzała Shirin-Gol za progiem 

chaty, wręczając jej kromkę chleba. Jedyną powinnością Shirin-Gol było siedzieć 
cicho, obserwować i uczyć się, na czym polega życie dziewczynek: miały nie 

wyróżniać się, pracować i słuchać poleceń mężczyzn.
Gdy pewnego dnia, skończywszy dwa lata, Shirin-Gol po raz pierwszy stanęła na 

własnych nogach, wyszła ze zrobiła kilka kroków i podeszła do siostry
/7

З- з. % у. о «g, 5,
&.S.

З   *• я   о
ze znamieniem, która w kucki prała bieliznę przed chatą. Shirin-Gol zanurzyła 

palec w mydlanym oku, dostała po łapach, nasiusiała na ziemię i została przez 
siostrę odniesiona z powrotem na miejsce.

Allah obserwował wszystko z góry i naraz przypomniał sobie, że już od dwóch lat 
zaniedbał matkę Shirin-Gol i pozostawił jej łono bezpłodnym. Zaraz też 

postanowił naprawić niedopatrzenie. Zanim Shirin-Gol skończyła trzeci rok życia, 
pod jej dziecinną opiekę oddano dwóch braciszków naraz. Od tej pory była nimi 

nieustannie zajęta.
Kolejny moment, kiedy Shirin-Gol znów podniosła oczy i rozejrzała się po 

świecie, to dzień, w którym bliźniacy postawili pierwsze samodzielne kroki. 
Jeden wyruszył z prawa w lewo, drugi z lewa w prawo. Zderzyli się głowami, 

przewrócili i zapłakali, wołając na pomoc siostrę. I w tej właśnie chwili 
wybuchła rakieta; pierwsza, ale zgoła nie ostatnia, którą usłyszeć miała Shirin-

Gol. Bliźniacy zamilkli, przerażeni poraczkowali do opiekunki i ukryli główki w 
jej spódnicy. Matka ze strachem rozejrzała się wokół, bracia przybiegli z pola, 

siostry piszczały, a ojciec zrobił zatroskaną minę i powiedział jakby do siebie:
-  To znaczy, że Rosjanie rzeczywiście już tu są.

-   Rosjanie? A kim oni są? Sąsiadami? Dlaczego do nas przyszli? Czego od nas 
chcą? Przecież my niczego nie mamy - powiedziała matka podniesionym i piskliwym 

głosem.
Ojciec spojrzał na synów i rzekł:

-  Musimy uciekać w góry. Przedtem okupowali nas i rozstrzygali o naszym losie 

background image

Anglicy, a teraz nastaną Rosjanie. Przedtem Anglicy patrzyli pożądliwym okiem na 

nasze żony i córki, teraz będą to robić Rosjanie. Anglicy zbezcześcili nasz kraj 
i naszą religię, pozbawili nas wszelkich

/8
praw i władzy, odebrali nam wolność i zbrukali ojczystą ziemię, teraz kolej na 

Rosjan. Nie mamy wyboru, nadszedł czas, by przyłączyć się do mudżahedinów i 
ruszyć na wojnę, choćby i do ostatniej kropli krwi.

To były ostatnie słowa ojca, które pamięta Shirin-Gol. Potem on i bracia wstali, 
pomodlili się, ojciec dał każdemu z synów broń oraz amunicję i zniknął z domu i 

z życia Shirin-Gol, zwalniając mnóstwo miejsca: do jedzenia, siedzenia, bawienia 
bliźniaków, iskania wszy, przędzenia wełny, szycia, wiązania dywanów, 

rozdrabniania cukru, mielenia ziaren, do rozmawiania o wojnie, rannych, 
poległych i o Rosjanach, do rozpościerania mat i koców na noc.

Odtąd Shirin-Gol i bliźniacy nie spali już w kącie za paleniskiem, dostawali 
więcej jedzenia i mogli się częściej odzywać. Tylko wybuchy rakiet i bomb oraz 

salwy wystrzałów przypominały im o braciach i o ojcu, którzy pojawiali się coraz 
rzadziej i na krótko, by zaraz znów zniknąć w górach.

Shirin-Gol zbierała właśnie na polu ostatnie, malutkie kat-chalou, kartofle, gdy 
spostrzegła dziwnego przechodnia. Na ramionach niósł on innego mężczyznę, całego 

we krwi. Kiedy odwrócił się ku niej, poznała starszego brata i uśmiechnęła się 
na powitanie. On także się uśmiechnął i powiedział:

- Dlaczego nie nakryłaś głowy?
I znikł za ich lepianką.

Z chaty wyszła matka, jej twarz była całkiem biała. Ma-dar. matka. A więc matka-
bez-rumieńców stanęła przed domem i opierając gliniany dzban na brzuchu, 

poruszyła ustami, ale Shirin-Gol nie słyszała słów, bo matka straciła również 
głos. Shirin-Gol zamarła i patrzyła na matkę, niemą i bladą, rozmyślając, kto 

odebrał madar głos i rumieńce.
IQ

I gdy Shirin-Gol zastanawiała się, czy to sprawka zakrwawionego, czy też madar, 
wstając ze snu, zapomniała włożyć głosu i rumieńca, matka-bez-rumieńców-i-bez-

głosu z całych sił cisnęła dzbanem o ziemię.
Już po głosie. Już po rumieńcach. Już po dzbanie.

Dziewczynka wzięła bliźniaków za ręce, odwróciła się, i nie patrząc na matkę-
bez-rumieńców-bez-głosu-i-bez--dzbana, ruszyła z powrotem na pole malutkich 

katchalou, które siedzą pod ziemią i dobrze im tam, bo chłodno i nie ma matki, 
która ciska glinianymi dzbankami.

Nocą przyszli jeszcze inni mężczyźni, znajomi i nieznajomi, ojciec i bracia. 
Shirin-Gol usłyszała, że kopią za chatą dół, poszła tam i patrzyła, jak kładą do 

środka zakrwawionego, którego przyniósł jej brat, i jak zasypują dół. Zapłakali, 
zarzucili strzelby i kałasznikowy na plecy i znikli w ciemnościach nocy.

Następnego dnia przy zasypanym dole siedziała już tylko matka. Owinięta w czarną 
chustę, kiwała się tam i z powrotem, jakby coś ją bolało, łkała i zawodziła. Nie 

przestała nawet, kiedy Shirin-Gol przyniosła jej świeżo zaparzonej herbaty. 
Shirin-Gol podziękowała Allahowi, że madar odzyskała głos, odmówiła krótką 

modlitwę, prosząc, by wróciły jej także rumieńce i żeby madar nie wkładała 
czarnej chusty, bo może straciła nos i oczy. Ale gdyby nie miała ust, nie 

mogłaby zawodzić, więc wszystko jest w porządku i lepiej po prostu zapomnieć o 
wczorajszej niemocie i bladości.

-   Co się stało? - spytała dziewczynka jakby nigdy nic.
-  A co się miało stać? - zachlipała madar, ściągając z głowy chustę, aby wypić 

łyk herbaty. I wtedy Shirin-Gol zobaczyła na własne oczy: przez noc włosy madar 
straciły kolor.

20
Bo Allah położył zakrwawionego w dole właśnie i tylko po to: aby madar straciła 

rumieńce, głos, gliniany dzban i kolor włosów; żeby jej matczyne serce pękło, a 
włosy osiwiały.

Shirin-Gol nie zrozumiała wprawdzie powiązania tych wszystkich zaszłości, ale im 
dalej wędrowało słońce, by na koniec skryć się za horyzontem, tym więcej 

dowiadywała się o zakopanym mężczyźnie i o jego związku z matczynymi włosami. 
Otóż mężczyzna, którego jej brat przyniósł na ramionach i który teraz leżał w 

dole za chatą, jest męczennikiem, poległym w imię Proroka, Koranu i islamu. 
Słyszała już o męczennikach, ale wydawało jej się dotąd, iż mieszkają w raju, 

nie zaś w ziemnych dziurach. Jednak teraz zobaczyła przecież na własne oczy, że 

background image

prawdziwy męczennik - shahid - leżał w dole za chatą.

Potem dowiedziała się jeszcze, iż ów shahid nie będzie bynajmniej ostatnim w jej 
życiu i że zanim został męczennikiem, był normalnym człowiekiem, którego znała, 

należał nawet do jej rodziny, a dokładnie rzecz biorąc, był jednym z jej braci: 
drugim, którego podarował matce Allah, i pierwszym, którego zabrał z powrotem do 

siebie. Dlatego matka bardzo cierpi, co ją może zabije, i dlatego przez noc jej 
włosy stały się siwe.

Shirin-Gol wzięła więc bliźniaków za ręce, usiadła przy zasypanym dole i 
naśladowała matkę oraz siostry; płakała, zaciskała powieki, pytała Allaha, 

dlaczego to wszystko robi, nie rozumiała. Najpierw daje matkom synów, do których 
się przywiązują i przyzwyczajają, potem sprawia, że mali synowie zmieniają się w 

dużych, przysyła Rosjan, a synów wysyła w góry, gdzie umierają i stają się 
shahid, łamiąc matkom serce - a wszystko po to, żeby matki osiwiały. Byłoby 

przecież łatwiej, gdyby nie dawał im synów, tylko od razu siwe włosy.
2/

I jeśli zamierzałby zrobić to samo z Shirin-Gol, kiedy ona dorośnie, może sobie 
oszczędzić całego zachodu, bo ona nie chce harować przy synach - sami bliźniacy 

przysparzali jej wystarczająco wiele trosk i obowiązków - ani nie chce cierpieć, 
w razie gdyby Allah zdecydował się uczynić z jej dzieci shahid. A zapuchnięte od 

płaczu oczy i siwe włosy już całkiem sobie wyprasza.
Niezbadane są wyroki boskie - mawiała odtąd najstarsza siostra Shirin-Gol 

każdego ranka. Czternastego dnia po śmierci brata uszminkowała usta, 
przyczerniła brwi i zeszła do wsi.

-  Dokąd idziesz? Czemu malujesz usta? Dlaczego nie nakryłaś głowy? Co ludzie 
powiedzą? Będą o tobie plotkować. Plamisz honor ojca, naszych żywych braci i 

zmarłego brata-męczennika. W imię Proroka i islamu, przynosisz hańbę i 
nieszczęście!

Shirin-Gol powiedziała to i wiele innych rzeczy, których ją nauczono, ale 
siostra jej nie słuchała i wyszła. Wróciła dopiero nad ranem, z czterema 

kałasznikowami, skrzynką granatów i amunicji, czterema parami spodni, czterema 
hełmami i koniem, który to wszystko przyniósł.

-  Ilu ich było? - zapytała matka.
-  Czterech - odpowiedziała siostra, spuszczając wzrok.

-  Ja też chcę! - prosiła Shirin-Gol dwie najstarsze siostry, które od dwóch 
tygodni szminkowały usta i schodziły do wsi.

-  Wcale nie chcesz - powiedziała najstarsza, wyciągając nóż spod spódnicy. - 
Chyba że nie boisz się rozpruwać brzuchów rosyjskim żołnierzom - dodała, kładąc 

nóż na piersiach Shirin-Gol.
22

-  Chcę iść z wami! - zawołała Shirin-Gol, kiedy kilka tygodni później dwie 
najstarsze siostry oraz siostra ze znamieniem znów szykowały się do wyjścia. 

Tymczasem jej wolno było jedynie chodzić na pole, zamiatać podłogę, gotować, 
spierać krew z siostrzanych spódnic, doglądać bliźniaków i pocieszać ich, kiedy 

znów zderzą się głowami.
-  Wystarczająco wcześnie będziesz do tego zmuszona - odpowiedziała siostra ze 

znamieniem. Przełknęła łzy, ucałowała Shirin-Gol w czoło, zakryła twarz chustą i 
wyszła.

-  Ale ja chcę teraz! - lamentowała Shirin-Gol nad miską z praniem, kiedy 
wieczorem siostry wróciły do domu. One jednak nie zwróciły na nią uwagi i 

cisnąwszy zakrwawione spódnice do mydlin, które opryskały Shirin-Gol od stóp do 
głów, ze znużonym westchnieniem przystąpiły do sortowania i chowania rosyjskich 

kałasznikowów, amunicji, granatów, min, butów, hełmów i reszty łupu.
-  Tym razem było tylko dwóch - powiedziała jedna z sióstr.

-  Zrobili się ostrożni - dopowiedziała druga. - Zwiedzieli się, że 
niebezpiecznie jest chodzić do wsi i polować na afgańskie kobiety. Allahowi 

niech będą dzięki. Przestraszyli się.
Przestraszyli? Rosyjscy żołnierze? Wrogowie ojczyzny, Proroka, Koranu, islamu i 

wolności? Ci, którzy zamienili jej brata w męczennika w glinianym dole? Ci 
umundurowani mężczyźni w ciężkich butach, z bronią, z minami, oni mieliby się 

przestraszyć jej sióstr? To wszystko bajka. Chciały po prostu, żeby im 
zazdrościła.

Pewnego dnia śledziła siostry z ukrycia i zobaczyła wszystko na własne oczy. Ale 
dopiero wiele lat później zrozumiała, że to nie była bajka.

23

background image

Bracia, ojciec i inni mężczyźni z wioski poszli w góry walczyć z Rosjanami i 

żołnierzami rządu. Rosjanie przychodzili do wsi, plądrowali, rabowali, kradli, 
porywali kobiety i małe dziewczynki. Sami także byli jeszcze dziećmi, mieli 

osiemnaście, dziewiętnaście czy dwadzieścia lat i nie wiedzieli, czym jest 
życie, wojna, zabijanie, a już najmniej, co to znaczy zostać zabitym. Dwa dni 

wcześniej siedzieli jeszcze w koszarach w Kazachstanie, Leningradzie, w Mongolii 
albo w Uzbekistanie, siorbali barszcz z menażki i pisali listy do matek i 

narzeczonych, które obiecały zaczekać, aż chłopcy wrócą z wojska do domu i 
ożenią się z nimi.

Apel zarządzono niespodziewanie jak zawsze. Trzeba było wciągać buty, zabrać 
plecak i karabin, amunicję i hełm, wszystko przytroczyć. Potem dudniącym krokiem 

do samolotu, lot w ciemnościach, nic nie widać, sądzili, że lecą na Syberię albo 
coś w tym rodzaju, żeby ładować węgiel albo coś w tym rodzaju. - Wysiadać!

Nie wiedzieli, gdzie są. Wokół tylko góry, bezlitośnie skaliste, niewiarygodnie 
wielkie. Pokryty śniegiem masyw Hindukuszu wznosił się wprost do nieba. Ile to 

jest siedem tysięcy metrów? Co znaczy mudżahedin? Czy wielu z nich kryje się w 
górach? Co oni nam zrobili, że musimy ich zabijać, dlaczego są wrogami narodu 

radzieckiego i socjalizmu? Ilu nieprzyjaciół już uśmierciliśmy, ilu jeszcze 
zostało i jak długo my będziemy musieli tu zostać? Dlaczego nie można wysłać 

listu do matki?
Haszysz i opium koiły wątpliwości, strach i głód. Afgań-skie dziewczyny o 

włosach jak jedwab, oczach jak węgiel i miękkich jak miąższ brzoskwini ustach z 
zębami białymi jak perły budziły pożądanie i pocieszały smutne serca

24
rosyjskich chłopców. To, czego nie dostali po dobroci, brali siłą: afgańskie 

jedzenie, ubrania, pieniądze, kobiety, dziewczynki, honor afgańskich mężów, 
ojców i braci, godność i dumę narodu, wiarę i ufność w Allaha. Rosyjscy chłopcy 

wypełniali rozkazy, pokonywali strach, dopełniali wojennych rytuałów, dodawali 
sobie odwagi, demonstrowali swą przewagę, potęgę i władzę. Napadali na wsie, 

porywali kobiety, gwałcili, odcinali piersi, rozpruwali ciężarne brzuchy, plask! 
- ciskali płody na ziemię. Odcinali dziecięce głowy, całowali dziewczęce usta, 

lizali brzuchy, miętosili piersi, zaspokajali żądze swych rosyjskich kutasów w 
dziewiczych łonach Afganek. Afgańscy nauczyciele, chłopi, szewcy, rzeźnicy, 

piekarze, handlarze, uczniowie i studenci stali się partyzantami, odeszli w 
góry, zabijali, byli zabijani, podkładali miny, zanim sami weszli na jedną z 

nich, zarzynali rosyjskich żołnierzy, zanim sami zostali zarżnięci.
Złapawszy Rosjanina, Afgańczycy „zdejmowali mu hełm": nacinali skórę wokół pasa 

i ściągali ją przez głowę. Obdartego ze skóry sadzali w słońcu, sprawiając 
afgań-skim muchom ucztę z czerwonego rosyjskiego mięsa. Rosyjska matka w 

Kazachstanie, Leningradzie, Mongolii albo Uzbekistanie odczuwała bolesny skurcz 
w sercu. Dwa tygodnie później przychodził list, potem oficer, dwóch żołnierzy i 

cynkowa trumna, której otwierania surowo zabroniono. Bo na wojnie dozwolone jest 
to, czego zabrania wiara i tradycja, prastare wartości i jednostkowa moralność, 

dozwolone są czyny, za które odpokutować można jedynie śmiercią.
Cnotliwe afgańskie dziewczyny stały na rogu ulicy z odkrytymi głowami i 

czerwonymi wargami, czekając na Rosjan, którzy zajęli jedną z lepianek, palili 
zdobyczny haszysz, mąciło im się w głowach i chcieli już tylko jednego:

25
czarnookich śmieszek na rogu, których ciała nie dotknął ani nawet nie oglądał 

żaden mężczyzna.
Shirin-Gol widziała to wszystko ze swej kryjówki na własne oczy i słyszała na 

własne uszy, lecz nie mogła uwierzyć. Rosyjscy żołnierze niebieskimi oczami 
wpatrywali się w niczym nieosłonięte twarze jej sióstr, chwytali je za ramiona, 

chciwie oblizywali ich wargi, rozpościerali ręce i kładli się na siostrzanych 
piersiach, obejmowali biodra, całowali szyje, przyciskali się do lędźwi, 

wzdychając coraz głośniej i głośniej, mamrocząc słowa, których Shirin--Gol nie 
rozumiała.

Nagle rozległ się krzyk - krzyk śmierci, nie rozkoszy. Na ziemi leżał 
umundurowany Rosjanin z rozciętym brzuchem, wił się i rzucał, próbując wyrwać 

nóż ze swych wnętrzności, ale nie miał siły, wyciągał zakrwawioną rękę, próbując 
chwycić spódnicę siostry, jego błękitne rosyjskie oczy błagały o litość i 

zostały wysłuchane.
- Jesteś przecież tylko synem jakieś matki, która gdzieś na tej przeklętej przez 

Allaha ziemi czeka na powrót swego dziecka - powiedziała siostra, ocierając łzy 

background image

z afgań-skich, czarnych jak węgle oczu. Pochyliła się nad konającym, wyciągnęła 

nóż z jego brzucha i skróciła cierpienie - jednym prędkim ciosem w gardło.
Za wolność, za honor, za wiarę i żeby ocalić własne życie.

Jeszcze po dwudziestu i więcej latach wspomnienie nie znikło, ciężkie i czerwone 
jak krew przepełniało serce Shirin-Gol, nie pozwalając zapomnieć.

Od tamtej pory w głowie siostry ze znamieniem zamieszkały djin, złe duchy. 
Siostrzyczka siedzi gdzieś spokojnie, rozmawia, je, gotuje albo po prostu patrzy 

w dal, aż tu nagle jak nie zacznie dyszeć, krzyczeć, płakać, rwać włosy z głowy; 
na jej usta występuje żółta piana, zęby zgrzytają.

20
- Jeszcze jedna, co zwariowała przez wojnę - mówili ludzie.

Również ojciec Shirin-Gol dowiedział się, co uczyniły jego córki dla honoru, 
ojczyzny, Proroka, Koranu i islamu. Rok w rok stawał się coraz bardziej 

milczący, aż wreszcie w ogóle przestał mówić. Nie odzywał się wcale i do nikogo. 
Nikomu też nie patrzył w oczy; ani córkom, ani synom, ani nawet żonie.


Naguska, szkoła i ulubione słowa

Bliźniacy ciągle jeszcze siusiali w majtki, ssali pierś, chowali się w 
spódnicach starszej siostry i ciągle trzeba było ich karmić, choć mówili już 

pojedyncze słowa, a nawet zdania: chleb, woda, jeść, Shirin-Gol, daj, zostaw 
mnie, nie, chodź, idź, zmęczony, na rączki i tak dalej. Tymczasem życie Shirin-

Gol zmieniło się nie do poznania.
Pierwsze promienie słońca oblały właśnie górę, u której stóp leżała jej rodzinna 

wioska, partyzanckie karabiny milczały, ojciec i Rosjanie byli w górach. Gdzieś 
w oddali zapiał kogut, jeden z bliźniaków wyprężył małe, zaspane ciałko i 

przytulił się do siostry, a drugi położył rączkę na jej policzku, gdy 
ogłuszający huk eksplozji przerwał sen Shirin-Gol i poranną ciszę. W następnej 

chwili niebo zawarczało i zahuczało, a potem zaroiło się od ogromnych żelaznych 
ptaków, jakich Shirin-Gol nigdy dotąd nie widziała.

-  Allah przysłał latające potwory, żeby ukarać nas za grzechy - powiedziała 
matka.

-  Jakie grzechy? - spytała Shirin-Gol.
-  To nie ptaki ani potwory - powiedzieli starsi bracia - tylko rosyjskie 

śmigłowce, nazywają się antonowy.
-  Antonowy - powtórzyła Shirin-Gol. - Ładne imię. Szkoda, że są takie straszne 

i niedobre.
28

Z domu, który stał na skraju wsi, patrzyła, jak ziejące ogniem potwory o 
dźwięcznym imieniu przefruwają nad wioską, zawracają łukiem, a potem jeszcze 

bardziej zniżają lot, prawie muskając dachy, z głośnym łoskotem wypluwają 
pociski i sieją pożar. Po chwili wszystkie lepianki zmieniły się w ruinę, a 

ponad połowa ich mieszkańców w męczenników.
Shirin-Gol, bliźniacy, matka, najmłodszy ze starszych braci Shirin-Gol i jej 

trzy starsze siostry zgarnęli to, co mogli udźwignąć, i uciekli w góry. Stamtąd 
widzieli, jak przez wioskę przetoczyła się fala rosyjskich czołgów, ciężarówek, 

dżipów i piechurów, paląc i mordując wszystkich i wszystko. Wykopali w ziemi dół 
i ukryli w nim rosyjskie kałasznikowy, miny, hełmy i to, czego nie mogli z sobą 

zabrać. Shirin-Gol zastanawiała się, czy zakopane sprzęty też staną się 
męczennikami, lecz nie było czasu na odpowiedź. Popędziła za innymi na północ, w 

kierunku Kabulu.
Gdzie jest Kabul? Dlaczego do Kabulu? Dlaczego nie na południe, wschód lub 

zachód ani z powrotem do wsi? Czemu nie odbudujemy domu? Dlaczego tak, a nie 
inaczej?

-  Milcz - nakazują bracia, ojciec, matka, kiedy Shirin--Gol pyta.
-  Milczcie - nakazuje Shirin-Gol, kiedy pytają bliźniacy.

Hałas, smród i asfalt, domy z kamienia, wielkie jak góry, ludzie, którzy się 
spieszą, samochody w czarnych oparach dymu, brudne drzewa, kobiety z odkrytymi 

głowami, nagie ramiona dziewcząt, chłopcy wołający „głupie wsio-chy", 
najwyraźniej pod adresem rodziny Shirin-Gol. Ojciec nagle skurczył się i stał o 

wiele mniejszy niż w górach, ze wstydem spuszczał wzrok. Bracia podnosili 
kamienie, lecz po chwili opuszczali bezradnie ręce. Zawoalowane siostry po 

kryjomu strzelały oczami na prawo i lewo,
2Q

a matka za karę trzepała je rozłożoną dłonią po ciemieniu: to Kabul, stolica.

background image

Rosjanie wprowadzili swoją administrację. Shirin-Gol znów nie mogła uwierzyć 

własnym oczom. Oto na wprost przed nią siedziała kobieta, Afganka, z 
tapirowanymi włosami, umalowana jakby była panną młodą, bez woalki. Jej ramiona, 

nogi i szyja były nagie, każdy mógł je oglądać, ona zaś nie spuszczała wzroku, 
bezczelnie patrzyła ojcu Shirin--Gol prosto w oczy, mówiła do niego, pokazując 

zęby i język, pytała o tysiąc rzeczy, które nie powinny jej obchodzić.
W odpowiedzi otrzymywała tylko kłamstwa. Zawód? Rolnik. Nie, nigdy nie był w 

górach. Mudżahedin? Co to jest? Rosjanie? Dobrzy ludzie, pomagają ojczyźnie. 
Pieniądze? Nie ma. Własność? Żadnej. Prawdą było tylko to, że ani on, ani jego 

żona, ani żadne z dzieci nie potrafi czytać ani pisać.
Wymalowana naguska wręczyła zmalałemu ojcu jakiś papier i powiedziała, że 

zgodnie z nowymi przepisami wszyscy mężczyźni, a więc także ojciec i bracia 
Shirin-Gol, muszą zgłosić się do najbliższej jednostki, a tam wcielą ich do 

zwycięskiej armii radzieckiej. Bo pierwszym obowiązkiem każdego afgańskiego 
patrioty jest walka z wrogami państwa, opozycjonistami. Drugim zaś obowiązkiem 

wszystkich Afgańczyków, zarówno mężczyzn jak i kobiet, starych i młodych, jest 
wstąpić do czcigodnej i ukochanej, nowo powstałej partii ludowej. Poza tym prawo 

ustanowione przez nowy rząd mówi, że ten, kto chce dostać mieszkanie albo 
namiot, musi posłać dzieci do szkoły. Kto chce jeść, musi posyłać dzieci do 

szkoły. Krótko mówiąc, kto nie chce iść do więzienia, musi wstąpić do wojska i 
do partii, posłać dzieci do szkoły oraz - zabronić żonie i córkom zakrywania 

twarzy w miejscach publicznych.
30

Shirin-Gol zakręciło się w głowie. Dobrze, że urzędniczka nie mogła widzieć jej 
twarzy, bo zaraz wsadziłaby ją do więzienia. Dziewczynka była ciekawa, co też 

ojciec odpowie na te bezbożne i bezwstydne słowa. Ale ojciec nie powiedział nic, 
tylko wstał, przewracając krzesło, bo nie był przyzwyczajony do krzeseł, i 

zabrał się do wyjścia. Tak po prostu, nie ukarawszy naguski ani jedną obelgą za 
przerażającą bezczelność. I wtedy stało się coś, w co Shirin-Gol już w żaden 

sposób nie mogła uwierzyć. Naguska podniosła się, wyciągnęła rękę i spojrzała 
ojcu w oczy. Trzymała rękę wyciągniętą tak długo, aż ten lekko dotknął jej swoją 

dłonią. Shirin-Gol wydała cichy okrzyk i natychmiast dostała od matki klapsa w 
potylicę. Pospiesznie ukryła bliźniaków pod chustą, aby przynajmniej oni nie 

widzieli tego zgorszenia. Lecz było już za późno: zobaczyli i dobrze wszystko 
zapamiętali. I jeszcze długo wspominali.

- Szkoła?! - powiedział ojciec, kiedy znów znaleźli się na hałaśliwej i brudnej 
ulicy. Następnie splunął, a jego ślina nie wsiąkła w ziemię, tylko rozmazała się 

na twardym, szarym asfalcie. Shirin-Gol przyglądała się jej ciekawie, tymczasem 
ojciec ciągnął dalej: - Wojsko?! Nigdy! Wrócę w góry, a moje córki nigdy nie 

pójdą do szkoły. Diabelska instytucja! Ci niewierni chcą nas sponiewierać. Jak 
dziewczynki pójdą do szkoły, przewróci im się w głowach, staną się ciekawskie, 

przemądrzałe, chciwe, wymagające, kapryśne! Jaki mężczyzna zechce taką na żonę?! 
A chodzi tylko o to, Allah mi świadkiem, żeby sprowadzić nas na złą drogę, 

pozbawić godności i wiary, nakłaść nam głupstw do głowy i zrobić z naszych córek 
takie, takie - tu ojciec nie mógł znaleźć słowa, ale kontynuował - moje córki 

mają się stać jak ta, ta... - aż wreszcie znalazł odpowiednie wyrażenie-ta 
KURWA?! Nigdy!

31
- Wstyd i hańba, niech Allach ukaże wszystkich niewiernych - mamrotała Shirin-

Gol pod chustą i robiło jej się niedobrze na myśl, że miałaby pójść do szkoły, 
by potem stać się taka jak naguska.

A co to właściwie jest szkoła? A kurwa? Shirin-Gol zagryzła usta, zacisnęła 
powieki i pomodliła się do Allaha, żeby ustrzegł ją przed tym strasznym losem. 

Miała ochotę powiedzieć coś w rodzaju: „Wolę umrzeć, niż stać się podobna do 
tamtej" albo: „Pójdę z wami w góry i będę zabijać Rosjan", ale się powstrzymała, 

bo ojciec wydawał się zdenerwowany i z pewnością zarobiłaby kuksańca za to, że 
ośmiela S'C bez pytania i publicznie zabierać głos.

Mieszkanie, do którego trafiła cała rodzina, miało kamienne, gładkie i chłodne 
ściany. Na jednej ze ścian znajdował się guzik. Po jego naciśnięciu pod sufitem 

rozbłyskała kula dająca więcej światła niż cztery lampy oliwne. W pokoju było 
dwoje drzwi, przez jedne wychodziło się na ulicę, drugie prowadziły do małego 

pomieszczenia z dziurą w podłodze i Shirin-Gol ze zgrozą dowiedziała się, że 
służy ono do załatwiania potrzeb fizjologicznych.

Współczuła mieszkańcom miasta. To okropne; kobiety chodzą g°fe lub prawie gołe, 

background image

ulice są tak twarde, że stopy bolą, ślina nie wsiąka w ziemię, śmierdzi, jest 

głośno, a na domiar złego trzeba załatwiać się we własnym domu - tam, gdzie się 
śpi, je i mieszka. Shirin-Gol stanęła w drzwiach, trzymając bliźniaków ze ręce, 

gotowa do odwrotu. Ale matka, zamiast szykować się do drogi, rozesłała koce na 
zimnej, twardej podłodze, siostry rozpaliły mały ogień, a bracia przynieśli wodę 

w kociołku, ktoś zrobił herbatę, rozpakował wyschnięty chleb. Kiedy zjedli, 
madar zgarnęła rzeczy do kąta, wszyscy raz dwa ułożyli się na ziemi i zasnęli.

32
W nocy Shirin-Gol miała sen. Śniła że bracia się pomylili i że rosyjskie 

śmigłowce nie były śmigłowcami, tylko cudownymi ptakami, i nie zrzucały 
pocisków. Z ich okrągłych brzuchów prosto na łąkę wyszły owieczki przeznaczone 

na prezent dla Shirin-Gol. Małe, białe owieczki z miękką, puszystą wełną, która 
łaskocze, kiedy je objąć. Małe, białe owieczki, które można zjeść. Małe, białe 

owieczki, które zmienią się w duże owce i będą dawać mleko. Mleko można wypić 
albo zrobić z niego ser.

Szkoda, że to tylko sen, pomyślała Shirin-Gol, kiedy się zbudziła.
Trzeciego czy czwartego dnia pobytu w stolicy odwiedził ich nieznajomy w 

mundurze. Rozmawiał przed drzwiami z ojcem. Cztery dni później znów przyszedł 
jakiś umundurowany, tym razem nie rozmawiał, tylko krzyczał. Nocą Shirin-Gol w 

półśnie słyszała szepty i szmery, a kiedy się zbudziła, nie było już ani 
starszych braci, ani ojca, ani starszych sióstr, znikła nawet siostra ze 

znamieniem. Wszyscy wrócili w góry, żeby robić to, o czym Shirin-Gol nie wolno 
było z nikim rozmawiać, bo inaczej matka wyrwie jej język, a wielki Allah ześle 

na nią ślepotę.
Pewnego ranka ktoś zastukał w drzwi, Shirin-Gol zamarła. W progu stanęła kobieta 

w mundurze. Porozmawiała z matką, usiadła obok niej na podłodze, uśmiechnęła 
się, wzięła bliźniaków za ręce. Potem poprosiła Shirin-Gol, by jej towarzyszyła, 

pożegnała się grzecznie i wyprowadziła całą trójkę rodzeństwa na ulicę. Nie była 
tak goła jak tamta naguska, ale też ubrana inaczej niż matka Shirin-Gol, jej 

siostry, ona sama i wszystkie kobiety, które Shirin-Gol do tej pory znała. Ale 
przynajmniej zakrywała włosy chustką, twarz miała nieumalowaną, ramiona zakryte 

i sięgającą za
33

kolana spódnicę, nosiła rajstopy i buty na płaskim obcasie. Na ulicy głowę 
trzymała spuszczoną, nie patrzyła na mijanych mężczyzn, lecz ustępowała im z 

drogi, schodząc na stronę. Za każdym razem, gdy spojrzała na Shirin-Gol i 
bliźniaków, uśmiechała się przyjaźnie, ujmując im trochę pairicznego strachu.

Powiedziała, że nazywa się Fauzieh, jest nauczycielką i że Shirin-Gol od tej 
pory będzie widywać ją codziennie.

-  To jest wasza szkoła, to jest klasa, uczniowie, możecie zostać w butach, 
zdejmij zasłonę z twarzy i usiądź na wolnym miejscu, nie, nie na podłodze, w 

ławce, to jest zeszyt, to jest książka i ołówek, to jest litera „S" - początek 
twojego imienia.

S-h-i-r-i-n-G-o-1, Słodki Kwiat. W-o-j-n-a.
M-u-d-ż-a-h-e-d-i-n. Nie, nie przyjaciel, wróg: wróg ludu i partii, i naszego 

czcigodnego rządu.
-  Mieszkamy w Kabulu, stolicy Afganistanu. Kabul ma trzy i pół tysiąca lat. Sto 

pięćdziesiąt lat temu Brytyjczycy próbowali zdobyć nasz kraj, wiele razy 
próbowali i za każdym razem zostawali odparci przez dzielnych mężczyzn i kobiety 

z naszego narodu. Teraz przyszedł nam z pomocą miłujący wolność naród rosyjski.
-  Ten obrazek przedstawia czcigodnego prezydenta i ojca naszego wspaniałego 

narodu.
Shirin-Gol wyprostowała się, otworzyła buzię, chcąc coś powiedzieć, ale 

zrezygnowała, zastanawiając się: mój ojciec nazywa się... jest...
M-i-1-c-z-e-ć.

K-ł-a-m-a-ć.
B-a-ć-s-i-ę.

R-o-s-j-a-n-i-e.
34

N-a-g-u-s-k-a.
Shirin-Gol w żadnym wypadku nie chciała upodobnić się do naguski z pierwszego 

dnia swego pobytu w Kabulu ani rzeszy innych nagusek, które co dzień widywała na 
ulicy, ale jeszcze gorzej byłoby wylądować za kratkami za niechodze-nie do 

szkoły. Próbowała więc, na ile tylko mogła, wypełniać polecenia Fauzieh i 

background image

zadowolić nauczycielkę, żeby nie pójść do więzienia. Bo tam przecież wyrywają 

ludziom języki i paznokcie, przypalają ręce i nogi rozgrzanym żelazem, obcinają 
palce, łamią kości, dziurawią brzuchy, wybijają zęby, wykluwają oczy. Dlatego w 

każdej wolnej chwili Shirin-Gol czytała, pisała, powtarzała słówka i zdania, 
przykucnięta gdzieś na ziemi, najczęściej przed drzwiami pokoju, który zajmowała 

wraz z matką i bliźniakami. W pokoju obok mieszkała inna mała dziewczynka, z 
matką i częścią rodzeństwa. Jej ojciec i reszta braci oraz sióstr wrócili w góry 

tak jak bliscy Shirin-Gol i tamtej dziewczynce także nie wolno było o tym mówić, 
bo inaczej matka wyrwie jej język, a wielki Allah ześle na nią ślepotę. Mała 

sąsiadka nazywała się Malalai i najwidoczniej nic nie robiła sobie ze 
straszliwych gróźb, bo wbrew zakazowi opowiadała Shirin-Gol o swoim ojcu i 

braciach, którzy poszli w góry, by przyłączyć się do mudżahedinów i walczyć 
przeciw przeklętym Rosjanom i przeklętemu rządowi marionetek, przeciw Tarakiemu 

oraz wszystkim kolejnym prezydentom, którzy wprawdzie inaczej się nazywają, ale 
chcą tego samego: zdradzić ukochaną ojczyznę i zaprzedać ją Rosjanom.

-   Skąd wiesz to wszystko i dlaczego o tym mówisz? Nie boisz się? - pytała 
zadziwiona Shirin-Gol.

-  Nie, bo mam na imię Malalai - odpowiedziała dziewczynka, prężąc chude, 
pączkujące piersi, a potem spytała: - Wiesz, kto to była Malalai?

35
Shirin-Gol pokręciła tylko głową, wbijając wzrok w podłogę.

-  To była bohaterka, afgańska bohaterka. I wszyscy powinni o tym wiedzieć.
Shirin-Gol pokiwała głową.

-  Malalai zabiła króla-tyrana - oznajmiła z namaszczeniem Malalai i zamilkła, 
obserwując, jakie wrażenie ta piorunująca wiadomość wywarła na koleżance.

Tamta podniosła wzrok i z niedowierzaniem spojrzała na rozmówczynię.
-   Kobieta zabiła mężczyznę, i do tego króla? Dlaczego to zrobiła i jak jej się 

to udało? - spytała.
-   No cóż, nie przyszło jej to łatwo, ale Malalai była silna i odważna, 

odważniejsza niż wszyscy mężczyźni i wojownicy i silniejsza niż król-tyran - 
odparła Malalai z wyraźnym zadowoleniem i wskazując na wzgórze po drugiej 

stronie kanału, spytała:
-  Widzisz tamten mur?

Shirin-Gol widziała długi mur, ciągnący się do samego szczytu wzgórza, i dziwiła 
się, że nie zauważyła go wcześniej. Tymczasem Malalai otworzyła podręcznik.

-  Patrz tutaj. To historia Malalai.
-  Nie umiem czytać - powiedziała Shirin-Gol i zawstydzona znów spuściła głowę.

-  To nie szkodzi, nauczysz się. Jak chcesz, mogę ci przeczytać o Malalai.
Shirin-Gol chciała, więc Malalai rozpoczęła głośną lekturę:

-  Ponieważ straszny król obawiał się wrogów, których miał bardzo wielu, polecił 
wszystkim mężczyznom mieszkającym w Kabulu zbudować wokół miasta wysoki, gruby 

mur z gliny. A żołnierzom rozkazał zabić każdego robotnika, który przy pracy 
upuściłby choć grudę gliny. Pewnego ranka

36
Malalai, która dzień wcześniej właśnie wyszła za mąż, włożyła ubranie swego męża 

i poszła zamiast niego na budowę.
-  Czemu to zrobiła? - spytała Shirin-Gol.

-  Bo jej mąż był zmęczony - odpowiedziała Malalai.
-  A dlaczego był zmęczony? - spytała znów Shirin-Gol.

-  Przecież to jasne - zniecierpliwiła się Malalai. - Był panem młodym i 
zmęczyła go noc poślubna.

Shirin-Gol nie odważyła się zapytać, dlaczego pan młody był zmęczony, a panna 
młoda nie.

-   Straszny król codziennie przychodził na budowę, żeby zobaczyć, jak pracują 
robotnicy, czy się starają i czy praca postępuje wystarczająco szybko. Tego 

dnia, kiedy Malalai zastąpiła swego męża, król również zjawił się przy murze i 
mimo przebrania Malalai rozpoznał w niej kobietę. Zdziwił się i krzyknął: „A 

czemu to słaba kobieta o nieczystych rękach pracuje przy moim murze?". Odważna 
Malalai stanęła przed królem i rzekła: „A w czymże mężczyźni mieliby być lepsi 

do kobiet? Są tak samo słabi i tchórzliwi jak my. Gdyby byli odważni, czy nie 
broniliby się przed twoim okrucieństwem i niesprawiedliwością?". Słowa Malalai 

dotknęły pracujących mężczyzn. Nigdy żadna kobieta ich tak nie poniżyła. Dlatego 
zapragnęli udowodnić, że nie są słabi i tchórzliwi, jak sądziła Malalai. Zebrali 

się na odwagę, otoczyli króla, zabili go i pogrzebali pod jego własnym murem - 

background image

glinianym murem w Kabulu.

Pod murem leży król? Gdzie? W którym miejscu muru? Co stało się z Malalai? 
Dlaczego mimo wszystko dokończono budowy muru? Shirin-Gol nie wiedziała, od 

którego z pytań zacząć. Nie wiedziała, czy powinna wierzyć sąsiadce. Jak się 
upewnić, że to wszystko naprawdę opisano w książce? Może Malalai po prostu 

zmyśliła historię o swojej imienniczce, która zabiła króla, i tylko się 
przechwala?

37
Ale czy zmyślona, czy też prawdziwa, historia o dzielnej Malalai spodobała się 

Shirin-Gol. Szkoda, że w Afganistanie nie było bohaterki o imieniu Shirin-Gol.
-  Jesteś taka odważna jak ona? - spytała Shirin-Gol.

-  Oczywiście. Może kiedyś także zostanę bohaterką i zabiję strasznego króla. - 
Malalai znowu wyprężyła się i dodała: - Każda Malalai jest odważna.

-  Ale ci dobrze... - powiedziała Shirin-Gol.
Malalai już od wielu miesięcy mieszkała w Kabulu, lubiła chodzić do szkoły, 

chętnie uczyła się słówek, pisania, czytania i rachowania. Każdego ranka pukała 
do drzwi Shirin-Gol, uśmiechnięta od ucha do ucha, a potem brała koleżankę za 

rękę i razem szły do szkoły. Przy czym Malalai raczej skakała, niż szła, w 
podskokach mijając obcych ludzi, kobiety i mężczyzn, żołnierzy, czołgi, 

ciężarówki. Idąc wzdłuż kanału, który skrzył się i błyszczał w słońcu, mijały 
handlarzy głośno zachwalających swój towar, sklepy z wzorzystymi tkaninami, 

mężczyzn wyklepujących kotły z metalu, magazyny pełne worków ryżu, pszenicy, 
soczewicy, grochu, sprzedawców ziół i przypraw o najrozmaitszych barwach i 

zapachach, które przyprawiały Shirin-Gol o zawrót głowy, dorożki z brzęczącymi 
dzwoneczkami, kolorowe powozy. Konie rżały i dumnie unosiły łby, samochody 

trąbiły, gołębie przerywały poszukiwanie okruchów i podrywały się do lotu, gdy 
nadchodziła Malalai, jej koleżanka i bliźniacy. Widywali to wszystko i jeszcze o 

wiele więcej rzeczy, do których prędko przywykła i które z czasem polubiła także 
Shirin-Gol.

Przez lata spędzone w mieście nauczyła się być dzieckiem i robić rzeczy, które 
składają się na bycie dzieckiem, a których wcześniej nie znała. Najważniejsze z 

nich to:
38

zabawa, nie tylko z dziewczynkami, ale również z chłopcami, zabieranie głosu bez 
pytania, bieganie, skakanie, chodzenie z odkrytą twarzą, i to bez młodszego 

rodzeństwa, śpiewanie, wygłupianie się, krzyczenie. Polubiła to i chciała 
pozostać dzieckiem na zawsze.

D-z-i-e-c-k-o, d-z-i-e-w-c-z-y-n-k-a - pisała Malalai.
D-z-i-e-c-k-o, d-z-i-e-w-c-z-y-n-k-a - pisała Shirin-Gol.

W-o-l-n-o-ś-ć - pisała Malalai.
W-o-l-n-o-ś-ć - pisała Shirin-Gol. Słowo to szczególnie przypadło jej do gustu i 

nazwała je swoim ulubionym słowem. ij^j'\
Nauczyła się, że jeden plus jeden równa się dwa, a dwa plus dwa cztery, że 

pieniądze posiadają określoną wartość i można za nie kupić różne rzeczy, że 
istnieją dalekie kraje, tak dalekie, że nie sposób sobie tego wyobrazić. Stała 

przed klasą, śpiewając pięknym, głębokim, pełnym i miękkim głosem, a dzieci 
klaskały. Pisała na tablicy, a skrzypienie i pisk kredy przyprawiały ją o gęsią 

skórkę. Wycierała tablicę zmoczoną wcześniej ściereczką. Otwierała zeszyt, żeby 
kreślić w nim słowa na stronach czystych jak kwiat lilii. Recytowała wiersze 

sławiące ojczyznę, partię, ojca ojczyzny i narodu, dostała medal, który 
przypięto jej do piersi, a inne dzieci klaskały. Nauczyła się, że na czele 

narodu zawsze stoi jakiś pan, który obiecuje, że poprowadzi naród do wolności; 
najpierw nazywał się on Mohammed Taraki, później Babrak Karmal, jeszcze później 

Hafizullah Amin, albo może odwrotnie. Potem nastali Haji Mohammed Chamkani i 
Mohammed Nadżibullah. W każdym razie zawsze był jakiś pan, który obiecywał 

wolność.
-  Chodź z nami! - woła Malalai i śmieje się. - My idziemy nad jezioro.

-  My? A kto to jest my?
39

- Chłopcy, ja i ty.
Pierwszy raz w życiu Shirin-Gol nie zabrała z sobą bliźniaków. Pierwszy raz w 

życiu nie powiedziała matce, dokąd idzie. Pierwszy raz w życiu okłamała matkę. 
Pierwszy raz w życiu jechała samochodem nazywanym taksówką. I po raz pierwszy 

siedział obok niej chłopak, który nie był jej ojcem ani bratem.

background image

Leżała na plecach nad brzegiem jeziora, pluskając stopami w wodzie. Patrzyła w 

błękitne niebo, nuciła, milczała, słyszała ciszę, czuła rękę chłopca obok swojej 
ręki, czuła, jak jej serce wali, jak zapiera dech w piersiach, jak krew napływa 

jej do brzucha, a potem do głowy, jak piersi twardnieją. Jej odkryta głowa 
leżała obok głowy chłopca, patrzyła w jego piękne, ciemne, gorące oczy, 

wyszeptała jego imię, przestraszyła się własnego głosu, a potem skoczyła na 
równe nogi, zaśmiała się i pobiegła do wody. Spódnica się zamoczyła, nogi się 

zamoczyły, chłodziła ręce w wodzie, piła, czerpiąc rękami wodę z chłodnego 
jeziora.

Później nie mogła sobie przypomnieć tego chłopca, ale pamiętała jezioro: jego 
błękit, rześkie, świeże powietrze, przejrzystość i spokój wodnej toni, góry w 

oddali, śpiew ptaków, chłód pod jodłami, wodę - świeżą w ustach, zimną w gardle 
i żołądku. Zapamiętała także wiatr, który rozwiewał jej włosy, oraz świadomość, 

jak niepowtarzalne, cenne i zakazane jest to przeżycie. Myślała wtedy: Allah 
mnie widział, poszedł do mojego brata i opowiedział mu wszystko, co zobaczył. Że 

byłam nad jeziorem z tamtym chłopakiem, że mój brzuch się wyginał i wypinał. Że 
biegałam boso i podciągnęłam rękawy. Że na oczach obcego chłopaka położyłam się 

na łące, wyciągałam się i przeciągałam. Że zmoczyły mi się nogi i spódnica. 
Allah wszystko

UO
widział i opowiedział mojemu bratu. Bo jak inaczej wyjaśnić to, co stało się 

nazajutrz?
'i     s                'i'

Morad i Słoneczny Promyk
Unikając nieufnego wzroku matki, Shirin-Gol w pośpiechu wciągała szkolny 

mundurek. Zrezygnowała z zaplatania od nowa warkoczy oraz z gorącej herbaty z 
cukrem i wczorajszego chleba, który zlepiał język z podniebieniem, bez szemrania 

nakryła włosy. Podbiegła do drzwi, otworzyła je, ofuknęła bliźniaków, że się 
grzebią, włożyła buty, pochyliła się, żeby je zasznurować, krew napłynęła jej do 

głowy, odżyło wspomnienie jeziora i chłopca, nieznanego, pięknego, zakazanego 
uczucia. Zawstydziła się, podniosła zaczerwienioną twarz i nagle spojrzała 

prosto w oczy mężczyzny, który wyglądał zupełnie jak tamci, co odeszli w góry, 
aby walczyć. Tylko o co? Shirin-Gol nie potrafiła sobie przypomnieć.

-  Jak się nazywasz? - spytał mężczyzna, uśmiechając się do czerwonej twarzy 
Shirin-Gol.

-  Shirin-Gol.
-  Gdzie idziesz? - Mężczyzna nadal się uśmiechał.

-  Nigdzie - odpowiedziała Shirin-Gol i też się uśmiechnęła.
-  A gdzie jest to nigdzie?

-  W szkole - powiedziała Shirin-Gol, żałując, że nie zaplotła warkoczy.
42

Mężczyzna patrzył na nią w milczeniu. Wydawał się całkiem sympatyczny.
-  Kim jesteś? - spytała dziewczynka.

Jego oczy miały kolor miodu, jak łagodne zimy w jej rodzinnych górach.
-  Jestem Morad.

-  Morad to znaczy życzenie, ładne imię. Czego sobie życzysz i pragniesz, co cię 
tu sprowadza?

-  Nic - powiedział Morad i znów się uśmiechnął.
-  A co to jest nic? - Shirin-Gol przedrzeźniła go i zachichotała, a potem 

przerażona obejrzała się na matkę, która nic nie usłyszała.
-  Czego ode mnie chcesz?

-   Skąd wiesz, że czegoś od ciebie chcę?
-   Po prostu wiem.

-  Przysłał mnie twój brat.
Shirin-Gol poczuła, że robi jej się słabo, krew znowu uderza do głowy, kolana 

drżą. Jeszcze jeden shahidl
-  Mój brat? - szepnęła przerażona. - Cicho. Nic nie mów. Nie przy matce i 

dzieciach.
Bliźniacy stali obok siostry, jeden po prawej, drugi po lewej stronie, pytająco 

spoglądali to na obcego, to na nią.
-   Chodźmy już - marudzili.

-  Idźcie przodem - powiedziała siostra, usiłując wypchnąć ich za próg. - Zaraz 
do was dołączę.

-  Nie, musisz iść z nami - zaprotestowali.

background image

-  Najpierw wy, potem ja.

-  Nie. - Bliźniacy nie ruszyli się z miejsca.
-   Chodź ze mną - powiedziała Shirin-Gol do Morada, wypychając go na ulicę, 

wzięła bliźniaków za ręce i po chwili maszerowali w stronę szkoły. Shirin-Gol 
nie spuszczała z oczu Morada, Morad nie spuszczał z oczu Shirin-Gol.

43
-   Poczekaj tu - poprosiła dziewczyna, kiedy byli już na miejscu. Wprowadziła 

bliźniaków do środka, a sama wróciła do Morada.
-  Chodźmy - powiedział Morad.

-  Co się stało? Czy ktoś umarł? Jest ranny? Powiedz wreszcie. No, mów!
-  Nie, nic się nie stało - uspokajał ją Morad - nie bój się. Przynoszę dobre 

wieści.
Shirin-Gol otarła pot z czoła końcem chusty, westchnęła z ulgą. Teraz mogła już 

pójść za Moradem. Oby tylko nie kłamał.
Gdy doszli do bazaru, jej cierpliwość się skończyła.

-   Słabo mi, muszę usiąść. Proszę, powiedz wreszcie, po co mój brat cię 
przysłał.

Morad wyciągnął z kieszeni chustkę, strzepał kurz z kamienia na skraju ulicy, 
rozłożył na nim chustkę i poprosił Shirin-Gol, żeby usiadła. Sam ukucnął przed 

nią, wpatrywał się w nią, uśmiechał i muskał wierzch jej dłoni; lekko, jakby 
była motylem.

-  Przysłał mnie twój brat - powtórzył, jego pełne wargi nadal uśmiechały się 
serdecznie.

-  To już wiem - zniecierpliwiła się Shirin-Gol i ze zdumieniem spojrzała na 
swoją dłoń, jakby chciała się przekonać, czy dotyk mężczyzny nie pozostawił na 

niej widocznego śladu: piętna Morada.
-  Twój brat i ja walczyliśmy razem - powiedział Morad, prężąc pierś. - Pod 

dowództwem wielkiego Masuda, Lwa z Pandższiru, Doliny Pięciu Lwów.
-  Wszyscy gdzieś walczycie.

-  Twój brat jest moim przyjacielem. Przez kilka lat walczyliśmy ramię w ramię. 
Ale ja nie chcę już walczyć, chcę się ożenić. Twój brat grał ze mną w karty, 

przegrał i nie
U4

miał pieniędzy, żeby mi zapłacić. Powiedział mi: „Ty chcesz się żenić, ja mam 
dużo sióstr. Weź jedną zamiast pieniędzy". Spytałem go, którą z sióstr lubi 

najbardziej, a on powiedział, że ciebie, Słodki Kwiat, więc odpowiedziałem, że 
ożenię się ze Słodkim Kwiatem.

-  Mnie lubi najbardziej? Nie wiedziałam - szepnęła Shirin-Gol, nie patrząc na 
Morada, i palcem narysowała w kurzu ulicy słowo n-a-j-b-a-r-d-z-i-e-j.

-  Ale to prawda - ciągnął Morad, w zamyśleniu ścierając to, co napisała Shirin-
Gol. - Przyjechałem, żeby się z tobą ożenić.

-  Nie wiem, czy chcę wyjść za mąż - powiedziała Shirin-Gol, podnosząc wzrok na 
swego rozmówcę.

-  Twój brat już zdecydował - odpowiedział Morad. Wciąż jeszcze się uśmiechał.
Shirin-Gol milczała, wpatrując się w zatarty napis.

-  Polecono mi jednego mułłę. Podobno jest niedrogi i da nam ślub. To całkiem 
niedaleko, więc zaraz możemy do niego pójść.

-  Teraz?
-  A co za różnica, czy teraz, czy później?

-  Właściwie żadna - mówi Shirin-Gol. - Zupełnie żadna.
Dwie godziny później Shirin-Gol i Morad znów przysiedli gdzieś w pobliżu bazaru, 

ona znów malowała palcem słowa na zakurzonym chodniku, a Morad uśmiechał się, 
gdy mówił. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak przed dwiema godzinami, tyle że 

byli już małżeństwem. Co za różnica, myślała Shirin-Gol. Zupełnie żadna.
-  Czy mój brat opowiadał ci coś jeszcze? - spytała.

-  Powiedział, że jesteś najsilniejsza ze wszystkich sióstr.
45

N-a-j-s-i-I-n-i-e-j-s-z-a - napisała Shirin-Gol.
-  A mówił ci też, że wbrew zakazowi ojca poszłam do szkoły?

-   Nie, tego nie mówił - odpowiedział Morad i po raz pierwszy się nie 
uśmiechnął.

-  To są słowa, widzisz? To znaczy M-o-r-a-d.
-   Czyli że umiesz czytać i pisać?

-  Bale. Albatah. Tak. Oczywiście.

background image

-  Tego nie wiedziałem - powiedział Morad i przyjrzał się napisom na chodniku. - 

Ludzie mówią, że kobieta, która umie czytać, jest bezczelna i pyskata. Mówią, że 
im więcej wie, tym więcej wymaga. I że dziewczęta, które chodziły do szkoły, nie 

zadowalają się niczym i nikim. Nie szanują swoich mężów. Nie można im ufać.
Shirin-Gol uśmiechnęła się.

-  Kiedyś myślałam, że jak nie pójdę do szkoły, to zamkną mnie do więzienia, a 
jak pójdę, to zostanę naguską.

-   Naguską? A kto to taki?
-  Ach, nieważne, nikt specjalny. N-i-k-t - napisała na piasku.

-  Mężczyźni nie lubią, żeby kobiety były mądrzejsze od nich - rzucił Morad, 
wpatrując się w dal.

-  To znaczy, że już mnie nie lubisz? - spytała Shirin--Gol, zamazując stopą 
swoje napisy.

-  Teraz jesteśmy już przecież mężem i żoną - odpowiedział Morad i znów się 
uśmiechnął. - Co się stało, to się nie odstanie. Zobaczymy, co będzie dalej.

-   Zobaczymy - powiedziała Shirin-Gol.
Dwa dni później Shirin-Gol i Morad przenieśli się do własnego mieszkania. Po 

ślubie nic nie zmieniło się ani na lepsze, ani na gorsze. Morad był dla niej 
miły i nie musiała

46
już zajmować się bliźniakami ani wysłuchiwać narzekań matki na straszny i 

niesprawiedliwy los, przeróżne choroby i troski.
-  Z czego będziemy żyć? - spytała Shirin-Gol Morada.

-  Kobieta nie powinna zadawać mężczyźnie takich pytań - odpowiedział.
-  Boisz się takich pytań?

-  Nie chodzi o strach, ale o honor. Jeśli pytasz, z czego będziemy żyć, dajesz 
mi do zrozumienia, że wątpisz, czy potrafię nas wyżywić.

-  A potrafisz?
-  Znajdę pracę, nie musisz się o to martwić. Zarabianie pieniędzy to sprawa 

mężczyzny.
-  Chciałabym nadal chodzić do szkoły.

-  To niemożliwe. Jesteś teraz mężatką, co powiedzieliby sąsiedzi? Nigdy nie 
powinnaś była chodzić do szkoły, sama widzisz, jak to popsuło twój charakter.

-  Chcę zostać lekarką - powiedziała Shirin-Gol, patrząc mężowi prosto w oczy.
W odpowiedzi Morad uśmiechnął się do niej, zapalił papierosa, przymknął oczy i 

pogrążył się w sobie.
Shirin-Gol usiadła obok niego, położyła rękę na jego ramieniu, zanuciła coś i 

zamyśliła się, potem zamilkła i znów zaśpiewała, i znów zamilkła, aż wreszcie 
odezwała się łagodnym, głębokim głosem. Morad otworzył oczy, wypuścił chmurkę 

papierosowego dymu, życzliwie spojrzał na żonę, uśmiechnął się i słuchał.
-  Dawno temu w górach spędzałam czas, siedząc przed chatą - zaczęła Shirin-Gol. 

- Sądziłam, że świat jest tak duży albo tak mały jak to, co znałam. A znałam 
tylko swoją chatę, obejście, miednicę, kury, dwa duże drzewa przy domu, ich 

zieleń i szum na wietrze. Po drugiej stronie lepianki
47

była droga, krzaki, głaz, na którym siadywała moja matka, palik, do którego 
przywiązywało się osła, krowę i owcę. W dali widziałam szczyty góry. W moim 

małym świecie mieszkali ojciec i matka, bracia i siostry, a zaraz po tym, jak 
zaczęłam myśleć, rozumieć i mówić, pojawili się bliźniacy.

Kiedyś pojęłam, że moi bracia i ojciec każdego dnia, który daje nam Allan, 
opuszczają dom i wracają dopiero wieczorem. W ten sposób dotarło do mnie, że 

oprócz naszego domu i okolicy są jeszcze inne miejsca na świecie.
Powoli, krok za krokiem, poznawałam te miejsca. Odkryłam zielone, żółte i 

brązowe pola, dolinę i wąską, piaszczystą ścieżkę. Dowiedziałam się, że góry 
mają nie tylko szczyty, że na dole są o wiele szersze niż na górze i że jest ich 

o wiele więcej, niż mogłam dostrzec ze swojego miejsca przed domem. Poznałam też 
drogę do wsi, wieś, pustynię, obcych ludzi, przyjaciół, krewnych.

Potem przyszli Rosjanie i zrozumiałam, że Afganistan nie jest jedynym krajem na 
ziemi. Potem znaleźliśmy się w stolicy. Na początku bardzo się przestraszyłam 

tego hałasu i smrodu, tłumu nieznanych ludzi, którzy spieszyli się i nie 
patrzyli sobie w oczy.

Shirin-Gol się roześmiała.
-   Bałam się rozebranych kobiet i że stanę się taka jak one albo że pójdę do 

więzienia. Minęło trochę czasu, poznałam Rosjan, zrozumiałam, że są takimi 

background image

samymi ludźmi jak ja i ty. Nauczyłam się, że człowiek jest dobry lub zły nie 

dlatego, że modli się pięć razy dziennie albo zasłania twarz. Poznałam kobiety 
silniejsze i mądrzejsze od wszystkich znajomych mężczyzn. Dowiedziałam się, że 

kobiety nie są mniej warte niż mężczyźni i że mogą robić wszystko to, co oni 
robią.

-   Rosjanie nakładli ci bzdur do głowy - powiedział Mo-rad przyjaźnie i 
wypuścił z ust smużkę dymu.

48
Shirin-Gol spojrzała na swego świeżo upieczonego małżonka, uśmiechnęła się 

równie życzliwie jak on i powiedziała:
-  Nazywaj to, jak chcesz, co za różnica. Ważne, że wszystko to widziałam i 

wiem, i nie chcę stracić tego, co nakładłam sobie do głowy. Nie mogłabym się 
wyrzec niczego, co się już stało i na zawsze naznaczyło mój umysł. Nawet gdybym 

chciała, nie mogłabym się tego pozbyć. Jest jeszcze tyle innych rzeczy na 
świecie, które chcę poznać, zobaczyć, powąchać, usłyszeć. Chcę stanąć na 

nieznanej mi ziemi, usłyszeć nieznane głosy, spojrzeć w nieznajome oczy. Chcę 
mówić obcymi językami i wdychać obce powietrze.

Morad spojrzał na swoją świeżo upieczoną żonę, popatrzył w jej błyszczące oczy, 
wyprostował się, położył dłoń na jej dłoni. Poczuł, że szybciej oddycha, że 

dzieje się w nim coś, nad czym nie panuje, że jakaś cząstka, o której zapomniał, 
skrawek dzieciństwa, budzi się do nowego życia, mąci mu w głowie, przejmuje go 

dreszczem strachu, a zarazem rozkoszy.
-  Morad, wyszłam za ciebie, bo tak postanowił mój brat. - Shirin-Gol patrzyła w 

piękne oczy męża, których brąz przypominał jej łagodne zimy w górach. Mówiła 
głosem pełnym spokoju, miłości i czułości, o co się nie podejrzewała. - Morad, 

bardzo cię lubię. Nie dlatego, że ktoś mi kazał, lecz z własnej woli. Twoje oczy 
są dobre i mądre. Morad, proszę, nie odmawiaj mi, chcę chodzić do szkoły, ale 

nie wbrew twojej woli.
Morad milczał.

-  Morad, czy ty też mnie lubisz?
-  Bale.

-  A dlaczego? Wzruszył ramionami.
4Q

-  Dlatego, że jestem taka, jaka jestem. A jestem taka, bo widziałam i 
zrozumiałam to wszystko. Bo chodzę do szkoły. Бо jest we mnie ta paląca 

tęsknota. Bo nie siedzę już przed progiem lepianki. Bo opuściłam góry. Bo chcę 
zostać lekarką. Ty walczyłeś w górach, pomagałeś i służyłeś naszemu krajowi. Ja 

także chcę mu służyć i pomagać; chcę zostać lekarką.
-  Pora spać - powiedział Morad.

-  Czy zastanowisz się nad tym, co ci powiedziałam?
-  Bale.

-  Czy porozmawiamy o tym jutro?
-  Bale.

Shirin-Gol zdjęła chustę z głowy, zgasiła olejną lampę. Potem ułożyła się obok 
męża, objęła jego barki ramieniem, a biodra kolanem, położyła głowę na jego 

piersi i uśmiechając się w ciemności, powiedziała:
-  Jutro o tym porozmawiamy i zobaczymy, co będzie dalej.

Sen przerwało im walenie do drzwi. Shirin-Gol poszła otworzyć. Czterej uzbrojeni 
mężczyźni w mundurach przyszli odprowadzić Morada do koszar. Shirin-Gol 

próbowała kłamać, że męża nie ma, ale odepchnęli ją, z wrzaskiem wyciągnęli 
Morada spod kołdry i wywlekli z domu, a do Shirin-Gol powiedzieli:

-  Od dziś twój mąż jest żołnierzem naszej zwycięskiej armii, będzie walczył na 
północy przeciw mudżahedinom. Nie czekaj na niego. Przed upływem roku go nie 

zobaczysz.
Allahowi niech będą dzięki, że na północy, pomyślała Shirin-Gol. Przynajmniej 

nie będzie się bił z moim ojcem, który teraz jest też jego ojcem, ani z moimi 
braćmi, którzy stali się jego braćmi.

50
Następnego ranka włożyła szkolny mundurek, zaplotła warkocze, zawiązała chustę 

na głowie i poszła do szkoły. Nie mówiąc nikomu, że wyszła za mąż, że stała się 
kobietą, usiadła na swoim miejscu, uczyła się tego, co było do nauczenia, 

czytała to, co było do przeczytania, pisała, rachowała, aż przeszła do następnej 
klasy. Potem jej brzuch urósł i z pomocą matki wyszło z niego niemowlę, 

dziewczynka. Shirin-Gol nazwała ją swym Słonecznym Promykiem, Nur-Aftab. W 

background image

cztery dni po urodzeniu pierwszej córki wróciła do szkoły. W rok później mała 

umiała już chodzić i mówić kilka słów.
Pewnego dnia drzwi się otworzyły i wszedł Morad.

Uściskał Shirin-Gol, pocałował córeczkę w czoło i usiadł w kącie. Kiedy pił 
herbatę, rozpłakał się, wstrząsały nim dreszcze, nie mógł się opanować, łkał, 

bełkotał jakieś słowa. Wreszcie ochłonął trochę, tulił się do Shirin-Gol mocniej 
i mocniej, oparł głowę na jej silnych kobiecych ramionach.

-  Mów - powiedziała Shirin-Gol. - Powiedz, co ci zrobili. Znajdź słowa i 
podziel się nimi ze mną, żebym mogła odjąć ci połowę ciężaru i ulżyć twemu 

cierpieniu.
Morad spojrzał na swą młodą żonę, otarł łzy i powiedział:

-  Twój brat nie skłamał, jesteś silna.
-  Jestem. Możesz na mnie polegać, teraz i w przyszłości.

-  Chodziłaś do szkoły?
-  Tak.

-  Posłuchaj uważnie. Za dwa dni muszę tam wrócić. Chcę, żebyś mi coś obiecała.
-  Powiedz, co miałabym obiecać, a zastanowię się, czy mogę to zrobić.

-  Wszystko sobie przemyślałem.
5 /

- To znaczy со?
" Powinnaś zostać lekarką. Lekarką albo kimkolwiek mnym, zgodnie z twoim 

pragnieniem. ~ Dlaczego tak sądzisz?
~ Bo miałaś rację, mój Słodki Kwiatku, serce moje, moja królowo. Nasz rząd 

zdradził i zaprzedał Rosjanom nas 1 nasz kraj, bo jesteśmy głupi. Cały ten 
koszmar, ta wojna mogła się nam przydarzyć, bo nic nie wiemy i niczego nie 

rozumiemy, nie umiemy pisać ani czytać i wierzymy każdemu mądrali, co pokaże nam 
papier, twierdząc, że od dzisiaj mamy nowe prawo. Jesteśmy narodem ślepców. 

Każdy może zrobić z nami, co zechce; wrzucić do studni, zdradzić, omotać albo 
nawet zabić. Ten, kto nie jest ślepy, sam rozpozna, gdzie się znajduje, i sam 

może zdecydować, czy chce tam pozostać, i widzi, dokąd idzie. Miałaś rację, mój 
Słodki Kwiatuszku. Dla mnie jest już za późno, ale chcę, żeby nasze dzieci 

nauczyły się czytać i pisać. Chcę, żeby nauczyły się samodzielnie decydować, co 
jest złe, a co dobre, kto kłamie, a kto mówi prawdę, kto jest przyjacielem, a 

kto wrogiem.
- To bardzo mądre, co mówisz - powiedziała Shirin-Gol i pocałowała męża w czoło.

Gdy minęły dwa dni i dwie noce, podczas których Shirin-Gol i Morad kochali się 
jak nigdy przedtem i nigdy potem, Morad odjechał rosyjskim dżipem w góry na 

północy kraju, aby dalej walczyć przeciw swym rodakom i współwyznawcom: walczyć 
na wojnie, którą rozpoczął ktoś inny, walczyć o cudze zwycięstwo i dla 

niezrozumiałej idei, walczyć na wojnie, która trwa do dziś.
Dwa kolejne dni i dwie noce Shirin-Gol płakała nad piętnastoma, szesnastoma albo 

może tylko czternastoma (bo któż to dokładnie zliczy?) latami swego życia, które 
nie

52
było życiem, nad mężem, którego pokochała i którego może już nie zobaczy, nad 

córką, która nie znała ojca.
Na trzeci dzień Shirin-Gol obmyła zapuchnięte oczy, włożyła mundurek i chustę, 

zaplotła warkocze, odprowadziła córeczkę do matki i poszła do szkoły. Siedziała 
na zwykłym miejscu i jak zwykle czytała, pisała i rachowała, i jak zwykle 

chciała zadać tysiąc pytań, których jednak nie zadała.
Czy wojna dla kogoś była i jest dobra? Kiedy dość już będzie zabitych, obdartych 

ze skóry i poćwiartowanych? Kto opowie matkom, żonom i córkom żołnierzy, jakie 
były ostatnie słowa ich synów, mężów i ojców? Kto będzie czuwał przy 

umierających? Kto pocieszy ich bliskich? Kto wygra i ile ta wygrana jest warta? 
Czy we wszystkich krajach na ziemi jest wojna? Czy wszędzie wojna zabiera i 

czyni męczennikami dzieci, łamiąc matczyne serca i pokrywając matczyne włosy 
siwizną?

- Straciłaś swój radosny uśmiech, Shirin-Gol - powiedziała Fauzieh, 
nauczycielka. - Straciłaś twoją bystrą nie-pokorę i niewinny zapał w oczach, 

radość, pasję pytania i ciekawość świata. Stałaś się kobietą.
-

Kapitulacja i odwrót Rosjan
Shirin-Gol, Malalai, bliźniacy, dziewczynki i chłopcy, kobiety i mężczyźni, 

dzieci, kaleki, żołnierze, jednoręcy, jednonodzy, szaleńcy, żebracy: wszyscy 

background image

ustawili się wzdłuż ulicy, dzierżąc w dłoniach czerwone goździki i czerwone 

chorągiewki z papieru, których trzepot brzmiał jak oklaski. Jezdnią sunęły 
potężne rosyjskie czołgi, ziemia drżała pod ich gąsienicami, ciężarówki 

warczały, opluwając odkryte głowy kobiet sadzą, w uszach dudniła rosyjska 
muzyka. Zmęczone niebieskie oczy rosyjskich żołnierzy spoglądały w dół na 

publiczność, Rosjanie pozdrawiali ją chorągiewkami i chwytali wyrzucane w 
powietrze czerwone kwiaty. Zwycięska armia bratniego narodu rosyjskiego 

skapitulowała i musiała opuścić ojczyznę Shirin-Gol.
Przez dziesięć lat Rosjanie, Gruzini, Kazachowie, Kirgizi wystrzeliwali rakiety, 

zrzucali bomby, miny, pustoszyli wsie. Przez dziesięć lat mordowali Afgańczyków 
i byli przez nich mordowani. Przez dziesięć lat rosyjskie i afgań-skie kobiety 

opłakiwały swych synów, mężów, braci i ojców. A Shirin-Gol przez dziesięć lat 
myślała, że Rosjanie zostaną tu na zawsze, że wojna nigdy się nie skończy.

Mudżahedini,
wojna domowa

i jeszcze jedna ucieczka
Nie chcę nigdzie wyjeżdżać! - krzyczała Shirin-Gol. - Chcę zostać tutaj, czekać 

na męża i studiować medycynę!
Patrzyła matce prosto w oczy, ryzykując, że madar wymierzy jej drugi policzek. 

Potem w milczeniu spakowała cały dobytek. Zostały tylko rzeczy córki, syna i jej 
własne.

-  Nie możesz tu zostać, idzie wojna - krzyczała matka.
-  Ach, mamo, jakaś ty niedouczona, przecież Rosjanie odeszli, wojna minęła!

-  Ty przemądrzała gąsko, nie znasz życia! Myślisz, że wiesz, czym jest wojna?! 
Wojna była w górach i po wsiach, i na pustyni, a nie w stolicy! A ty, naiwna, 

myślisz, że się skończyła?! Teraz dopiero się zacznie! Uciekaj! Zrób to dla 
swoich dzieci. Nie bądź głupia i pakuj rzeczy. Pomóż mi się stąd wydostać, sama 

nie dam rady.
-  Do czego ci jestem potrzebna?! I dokąd w ogóle chcesz uciec?! Jeżeli tutaj 

będzie wojna, to co dopiero w górach i na wsi?
-  Na Allaha! Co zamierzasz z nami zrobić?! Chcesz, żebyśmy zginęli?! Co się z 

nami stanie?!
55

Shirin-Gol objęła matkę, łagodnie głaskała ją po plecach silnymi dłońmi.
- Madar, kochana madar, uspokój się! Jestem przy tobie. Allah jest wielki, nie 

zapomni o nas. Wszystko będzie dobrze. Wojna się skończyła, wierz mi. Nic nie 
rozumiesz. Cały czas siedziałaś tutaj w swoich czterech ścianach. Wszyscy wokoło 

już wiedzą, że Rosjanie odeszli, że jesteśmy wolni. Teraz zacznie się życie, 
wojna już minęła.

Shirin-Gol rozpakowała rzeczy matki. Bliźniacy włożyli mundurki i poszli do 
szkoły. Nur-Aftab przysiadła w kącie z bratem na kolanach. Shirin-Gol chłodziła 

rozpalone czoło matki wilgotnym płótnem i nucąc jakąś wesołą melodię, 
zastanawiała się, dlaczego strzały na ulicy nie cichną, skoro wojna się 

skończyła.
Jednak nazajutrz i przez następne dni, wiele następnych dni i tygodni drzwi do 

ich mieszkania musiały pozostać zamknięte. Bliźniacy przestali chodzić do 
szkoły. Podobnie jak Shirin-Gol. Sąsiedzi pukali do drzwi, prosili o herbatę, 

pszenicę, chleb; sklepy były zamknięte. Wymiana strzałów zdawała się 
intensywniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Któregoś dnia przyszła odważna 

Malalai i powiedziała, że muszą jak najszybciej opuścić miasto.
A wszystko to przewidziała madar, niedouczona analfa-betka, która w ciągu swego 

pobytu w stolicy wyszła z domu całe cztery razy; wiedziała, że wojna w Kabulu 
dopiero teraz się zacznie.

Po jednej stronie ulicy walczyli jedni mudżahedini, po drugiej drudzy, jedni 
przeciw drugim, każdy przeciw każdemu: Ghilani przeciw Hekmatjarowi, Ahmed Szah 

Masud przeciw Dostumowi, muzułmanin przeciw muzułmaninowi. Znów strzelały 
rakiety, wybuchały miny, dudniły czołgi, znów trzeba było nosić zasłony. 

Wszystko to Shirin-Gol już
56

widziała: zgwałcone kobiety, rannych, wyrwane z matczynego brzucha płody, które 
z głośnym plaśnięciem uderzały o bruk. Tyle że tym razem było jeszcze gorzej, 

tym razem rzecz działa się w stolicy i wśród rodaków: to była wojna rodzinna, 
wojna domowa.

To, czego nie zdołali zniszczyć Rosjanie, zrównali z ziemią sami Afgańczycy. 

background image

Walki trwały wiele lat, aż pewnego dnia do miasta zawitał nowy rząd, rząd 

talibów. Groźny Nadżibullah, wcześniej szef tajnej policji, później ostatni 
prorosyjski prezydent, wraz ze swym bratem zabarykadował się w siedzibie 

Organizacji Narodów Zjednoczonych. Zwolennicy talibów wdarli się do budynku, 
wywlekli Nadżi-bullaha i jego brata na ulicę, bili, lżyli i włóczyli po mieście. 

W końcu zastrzelili obu i pastwili się nad ich zwłokami. Nazajutrz ludzie 
ujrzeli trupy byłego prezydenta i jego brata wiszące na słupie.

Shirin-Gol miała szczęście. W tym czasie już od dawna nie było jej w Kabulu i 
nie musiała oglądać tego koszmaru.

Shirin-Gol, jej pierworodna córka Nur-Aftab i pierwszy syn Nasser, matka, 
bliźniacy, sąsiadka Malalai, matka, siostry i bracia Malalai oraz wiele, wiele 

innych rodzin: wszyscy w pośpiechu pakowali najpotrzebniejsze rzeczy i podążali 
tam, gdzie schroniły się już tysiące ich rodaków: do Pakistanu; samochodami, 

dorożkami, wozami, na koniach i wielbłądach.
Shirin-Gol, jej córka, syn i matka oraz bliźniacy szli piechotą. Uciekali przed 

bombami i rakietami, które Afgańczycy zrzucali na Afgańczyków w potwornej wojnie 
domowej między Ahmedem Szahem Masudem, Hekmatjarem, Dostumem, Khalilim, Gilanim 

i resztą dowódców mudża-hedinów. Uciekali przed kulami, minami, bezrobociem,
57

głodem, rabunkiem i gwałtem. Za dnia nad ich głowami przelatywały śmigłowce 
bombardujące wszystko, co się rusza. Po drogach krążyły patrole mudżahedinów, 

rekwirują-ce pieniądze, owce, jedzenie, koce, chłopców zdolnych do walki, 
kobiety i dziewczynki.

-  Zostawcie nas w spokoju - krzyczała Shirin-Gol. - Mój ojciec i moi bracia też 
są u was.

-  A gdzież to się podziewają? - pytali tamci.
-  Są w górach.

-  W jakich górach?
-  W tych, w których się walczy.

-  Po czyjej stronie walczą?
-  Po stronie ojczyzny, Proroka, Koranu i islamu. Mężczyźni zarechotali, wzięli, 

co chcieli, i odeszli. Długie dni i tygodnie Shirin-Gol z rodziną wędrowała
przez pustynię, wsie, góry i doliny, wyschłe koryta rzek i zaminowane pola. 

Wiele razy chowali się przed mudżahe-dinami, a mimo to wiele razy nie udało im 
się uniknąć płacenia okupu.

Pewnego razu pewien mudżahedin nie zadowolił się pieniędzmi i chciał jeszcze 
Shirin-Gol. Jej matka powiedziała:

-  Moją córkę? Chcesz moją córkę? Bierz. Daję ci ją w prezencie, jest chora, to 
wariatka. Oddasz mi przysługę, bierz ją - powtórzyła madar i pchnęła córkę tak 

mocno, że ta upadła żołnierzowi do stóp. Leżąc na ziemi, wydawała z siebie 
nieartykułowane dźwięki, wrzeszczała, chwytała żołnierza za spodnie, jakby 

chciała się podciągnąć do góry. On z przerażeniem i obrzydzeniem odtrącił ją 
nogą, splunął, zawinął się w swoje patu i zniknął.

Matka Shirin-Gol uklękła przy ocalonej, objęła ją i w milczeniu tuliła do serca.
58

Od tej pory mały zastęp kobiet i dzieci wędrował jedynie po zmroku. Dwunastej 
nocy Shirin-Gol przestała liczyć czas, czternastej nie miała już siły iść, 

piętnastej wzięła się w garść i wlokła dalej, jeszcze przez wiele, wiele nocy.
Szli tym samym szlakiem, którym od ponad dwudziestu lat do dziś podążają setki, 

tysiące i miliony innych Afgań-czyków, tą samą drogą, którą prowadzili wojska 
słynni królowie i dowódcy: Dariusz, król Persów, i Aleksander Macedoński. Szli 

tędy Mongołowie, Brytyjczycy, Rosjanie, Amerykanie, ben Laden, KGB, CIA, a teraz 
Shirin-Gol ze swoją rodziną. Droga prowadziła z Kabulu do Dżalalabadu, stromymi, 

wąskimi serpentynami wiodła przez tak zwane wolne tereny plemienne i legendarną 
Przełęcz Chajberską do Pakistanu. Im bliżej byli granicy, tym bardziej wzmagał 

się ruch na drodze. Po obu stronach stały samochody, ciężarówki, wojskowe 
transportery i porzucone czołgi. Coraz więcej ludzi wędrowało po pagórkach. 

Przed granicą napotkali nawet stragany. Cinkciarze czuwali nad szklanymi 
skrzyniami, które po brzegi wypełniały pieniądze wymieniane po iście 

lichwiarskim kursie. Inni w starych kontenerach wystawili na sprzedaż liny, 
opony, złom, rowerowe błotniki, kaski, drzwi od samochodów, szkło, deski, broń.

Shirin-Gol nie wiedziała, jak przedtem wyobrażała sobie granicę. Może myślała, 
że jest to duży biały dom: wejdzie do niego, zostanie poczęstowana herbatą i 

powitana przez mieszkańców obcej krainy. A może przedstawiała sobie raczej 

background image

długi, wysoki mur z maleńką furtką albo po prostu rodzaj szlabanu. W każdym 

razie nie sądziła, że są to dwie małe wieżyczki z bramą pośrodku. I teraz, kiedy 
stanęła przed granicą, brama wydała jej się całkiem praktycznym rozwiązaniem: 

można ją otwierać i zamykać, przechodzić w tę i z powrotem.
5Q

Shirin-Gol wygładziła spódnice, schowała loki pod chustę, otrzepała ubranka 
dzieci i wyprostowana oczekiwała chwili, gdy po raz pierwszy w życiu przekroczy 

granicę. Po obu stronach bramy stali ogoleni ciemnoskórzy mężczyźni w pięknych 
mundurach i czapkach na bakier. Na nogach mieli wysokie buty, a w rękach pałki. 

Każdego, kto przechodził przez bramę, popędzali uderzeniami pałek w plecy. 
Shirin-Gol przyglądała się temu przez chwilę, aby dowiedzieć się, jak szybko 

musi przechodzić, żeby uniknąć razów. Doszła jednak do przekonania, że bez 
względu na tempo przechodzenia każdy dostaje po plecach.

-  Nic się nie bójcie - powiedziała matka Shirin-Gol do swoich dzieci i wnuków. 
- Ci ludzie mają w gruncie rzeczy dobre serca, spełniają tylko swój obowiązek. 

Zobaczycie, że to nie będzie bolało, pałki są przecież bardzo cienkie. Chyba nie 
stchórzycie?! Bywaliśmy już w gorszych tarapatach, przetrwamy i granicę.

-   Nie chcę iść do Pakistanu - powiedziała Shirin-Gol.
-  A dokąd w takim razie chcesz pójść? - spytała matka. Ciemnoskórzy żołnierze 

wydawali się mali i drobni;
drobniejsi i mniejsi niż mężczyźni, których dotąd widywała Shirin-Gol. Uderzyli 

ją, jej córkę, syna, bliźniaki i matkę po plecach: - Szybciej, szybciej, 
wyciągać pieniądze, przechodzić! - Jeden z mężczyzn złapał ją za pośladek i 

oblizał wargi, drugi przyciągnął do siebie, kopnął i odepchnął.
-   Zakryj twarz zasłoną - powiedział zuchwalszy bliźniak; Shirin-Gol 

posłuchała.
Po pakistańskiej stronie granicy było tak samo gwarno i tłoczno jak po 

afgańskiej. Shirin-Gol, jej dzieci, matka i bliźniacy rozglądali się, ustępowali 
drogi przejeżdżającym samochodom. Inni Afgańczycy popychali ich, krzyczeli, żeby 

zeszli na bok, żołnierz strzelał batem w powietrzu, aż świstało.
óo

Jakaś kobieta czy też dziewczyna - rówieśnica Shirin--Gol, ale także z dwójką 
dzieci - zatrzymała się i spytała:

-  Jak się nazywasz?
-   Shirin-Gol.

-  To twoje dzieci?
-  Tak. A to moja matka i bracia.

-  Chodź do mnie, Shirin-Gol, jak będziesz stała na środku, to cię zbiją albo 
przejadą. Chodź do mnie, do cienia. Pierwszy raz tutaj jesteś?

-  Tak.
-  Zdejmij hejab, żebym mogła cię zobaczyć. Już nie jesteś w Afganistanie, tu 

nikt nie może cię zmuszać do zakrywania twarzy.
-  Wiem - powiedziała Shirin-Gol, zsunęła chustę, jej oczy śmiały się do 

nieznajomej. - Tak tu tłoczno. Jeszcze nigdy w życiu, nawet w stolicy, nie 
widziałam tylu ludzi, ciężarówek i samochodów naraz.

-  Ja przekraczałam granicę już wiele razy - powiedziała kobieta-czy-też-
dziewczyna, zakładając nogę na nogę. - Potem wracałam, a potem znowu coś się 

działo i znowu musiałam uciekać. I tak krążę, z Afganistanu do Pakistanu i z 
powrotem.

Shirin-Gol, naśladując swą rozmówczynię, również założyła nogę na nogę, ale 
skarcona przez matkę kuksańcem, zaraz się poprawiła.

Kobieta-czy-też-dziewczyna odrzuciła głowę do tyłu, zaśmiała się i ciągnęła:
-  Za pierwszym razem byłam jeszcze dzieckiem. Potem ludzie przekonali nas, że 

życie w Kabulu nie jest złe, i wróciliśmy. Potem Rosjanie zastrzelili mojego 
ojca i znowu uciekliśmy do Pakistanu. Potem wyszłam za mąż i mąż uparł się 

wrócić do kraju. Wszedł na minę, został okaleczony i po
6/

kilku tygodniach umarł. Potem wróciłam tutaj. Zostałam żoną mego teścia, ale był 
tak stary, że też niedługo umarł. Pierwsza żona mego drugiego męża, która 

wcześniej była moją teściową, a później musiała dzielić ze mną męża, nie 
chciała, żebym została w jej domu. Oddała mnie swojemu najmłodszemu synowi, to 

znaczy bratu mego pierwszego i synowi drugiego męża. Był komendantem mudżahedi-
nów, zabrał mnie z powrotem do Afganistanu i poszedł na front. Potem nasza wieś 

została spalona i znowu musiałam uciekać. Najpierw czekałam na męża, ale nie 

background image

wrócił. Kiedy zabrakło jedzenia, wyruszyłam do Pakistanu. Moja teściowa nadal 

nie chciała mnie przyjąć do swojego domu, wzięła tylko mojego syna, ale mnie i 
córek nie. Dlatego wróciłam tutaj. Jestem tu za granicą, ale oddalona tylko o 

sto metrów od kraju. Siedzę i czekam, aż mąż wróci i mnie odnajdzie.
-  A z czego żyjesz? - spytała Shirin-Gol.

-  Robię to i owo, żebyśmy nie umarły z głodu.
-  Jak to?

-  Po prostu, to i owo.
-  Dużo na tym zarabiasz? Kobieta-czy-też-dziewczyna roześmiała się serdecznie,

tak że Shirin-Gol mogła zobaczyć jej zęby, język i nawet mały języczek, drgający 
w gardle.

-   Popatrz na mnie - powiedziała. - Jestem młoda, ładna, a tu przy granicy jest 
dość pakistańskich urzędników i afgańskich mężczyzn; mężczyzn, którzy od dawna 

nie mieli kobiety. Aż się ślinią na mój widok. Z grubsza rzecz biorąc, zarabiam 
wystarczająco dużo, czasem nawet więcej.

Shirin-Gol otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale zadławiła się własną śliną 
i zaczęła kasłać. Kobieta-czy-też--dziewczyna przestała się śmiać i powiedziała:

02
-  Co mam robić? Umrzeć z głodu i pozwolić umrzeć dzieciom?

Shirin-Gol w milczeniu spuściła głowę i przez chwilę zagapiła się na małą 
dziewczynkę, która przechodziła obok. Mała niosła na głowie wielki kawał żelaza, 

jej skołtunione włosy sterczały we wszystkie strony, ubranie wisiało w 
strzępach. Ssała palec, jej spojrzenie nie wyrażało ani smutku, ani radości. Nie 

odbiła się w nim ani Shirin-Gol, ani jej rozmówczyni, ani Nur-Aftab, ani mały 
Nasser, ani madar, ani bliźniacy.

Tymczasem kobieta-czy-też-dziewczyna posadziła swoje córeczki przy Shirin-Gol, 
pocałowała obie w czoło i powiedziała:

-  Zostańcie z ciocią, zaraz wrócę.
I zanim Shirin-Gol zrozumiała, co tamta zamierza, wstała i znikła wśród 

sklepików z herbatą.
Dziewczynki siedziały na ziemi, trzymając się za ręce, i patrzyły za matką. 

Shirin-Gol pogłaskała je po głowach, potem przyciągnęła do siebie i zapytała, 
jak mają na imię. Dzieci tylko spojrzały na nową ciocię, uśmiechnęły się i nic 

nie odpowiedziały.
-  Zostaniemy tutaj? - spytała Nur-Aftab, wciskając się pomiędzy matkę i 

dziewczynki.
-  Nie, to nie jest miejsce, w którym można by zostać - powiedziała Shirin-Gol.

-  Na Allaha, to rzeczywiście nie jest miejsce, w którym można by zostać - 
powtórzyła jej matka.

-  Co ci wszyscy ludzie noszą? - spytał nieśmiały bliźniak.
-  Wygląda jak złom i śmiecie - odpowiedział jego śmielszy brat.

63
-  Przecież nie są głupi, po co mieliby nosić śmiecie? - zdziwiła się Shirin-

Gol.
-  To jest kontrabanda - wyjaśniła kobieta-czy-też--dziewczyna, która pojawiła 

się tak samo niespodziewanie, jak znikła.
-  Kontrabanda? - zdziwiła się jeszcze bardziej Shirin-Gol. Tamta roześmiała się 

i powtórzyła:
-  Kontrabanda. Jedna osoba może przenieść przez granicę bez cła tyle, ile może 

unieść. Ci ludzi kursują w tę i z powrotem, przenosząc olej, benzynę, części 
samochodów i czołgów, opony, opium, kury, radia, kable, pieniądze, pszenicę, 

ryż, owoce - po prostu wszystko, co się da - z Afganistanu do Pakistanu. Tam 
kupują to handlarze i sprzedają dalej. Znam jednego człowieka, który skupuje 

żelazo i sprzedaje je innemu, który je przetapia.
-  Ile dostanie się za taką płytę jak tamta, którą niesie na głowie ta 

dziewczyna w zielonej sukience? - spytała Shirin-Gol.
-  Jeśli przepracujesz cały dzień, zarobisz na dwa albo trzy chleby i dzbanek 

herbaty dla siebie i swoich dzieci.
-  To smutne - powiedziała Shirin-Gol.

-  Nie ma w tym nic smutnego. Ta praca ratuje wielu ludzi przed śmiercią głodową 
i jesteśmy wdzięczni pakistańskim urzędnikom, że nie robią nam trudności.

Spojrzały ku bramie. Jakaś dziewczynka właśnie mijała strażników, którzy 
trzepali ją po chudych plecach i pupie. Wymknęła im się szybko i zgrabnie 

balansując ciężarem na głowie, poszła dalej.

background image

-  Kim jest ta dziewczynka? - spytała Nur-Aftab.

-  Afganką jak ty i ja - odpowiedziała kobieta-czy-też--dziewczyna.
-  A co ona ma na głowie?

64
Tego nie potrafiły odgadnąć.

-  Nie wiem - powiedziała Shirin-Gol. - Ale cokolwiek to jest, wydaje się 
potwornie ciężkie.

-  Ale jakie ładne! - zachwyciła się Nur-Aftab. - Już wiem, co to jest. Ona 
niesie sierp księżyca.

Shirin-Gol uśmiechnęła się, pogłaskała córeczkę po głowie i rzekła:
-  Tak, może to sierp księżyca.

-  To jest mała, chuda dziewczynka w cienkiej, kolorowej sukience łopoczącej na 
wietrze - powiedziała madar. - Na głowie niesie ogromnego, czarnego potwora, a 

pochodzi z Afganistanu, jak my, i jak my ucieka do Pakistanu.
-  Śliczna bajka! - zawołała Nur-Aftab. - Opowiadaj dalej!

-  To nie jest bajka - odparła madar - a już na pewno nie śliczna.
-  Ale opowiedz - prosiła Nur-Aftab.

Shirin-Gol wzięła córkę na kolana, uśmiechnęła się do niej i zaczęła opowiadać:
-  Myślę, że masz rację, ona znalazła sierp księżyca. A było to tak. Pewnego 

razu nastał dzień i księżyc nie miał co robić. A ponieważ się nudził, wszedł na 
brzeżek wielkiego, nieskończenie szerokiego nieba. Właściwie to chciał się tylko 

trochę wychylić, żeby podglądać ludzi na dole, ale poślizgnął się i spadł na 
ziemię. Znalazła go tamta dziewczynka, pożałowała, podniosła i włożyła na głowę. 

Teraz niesie księżyc z powrotem na skraj nieba, aby mógł się znowu na nie wspiąć 
i świecić dla ludzi nocą; dla ciebie i dla Nassera, dla bliźniaków, babci, dla 

naszej nowej znajomej, jej córek, syna i męża,- i dla wszystkich dobrych 
wierzących i niewierzących ludzi na tej bożej ziemi.

65
-  Jak następnym razem spadnie z nieba, to ja go znajdę - zawołała Nur-Aftab. - 

I zaniosę z powrotem na brzeg nieba.
Potem ześlizgnęła się z kolan Shirin-Gol, włożyła jeden z zabranych z Kabulu 

tobołków na głowę i balansując nim, popisywała się przed mamą, babcią i nowymi 
znajomymi.

Obok przejechała wyładowana po brzegi ciężarówka; warczała, rzęziła i okadziła 
wszystko smolistym, śmierdzącym dymem. Kiedy Shirin-Gol spojrzała na wielkie, 

tak duże jak człowiek, czarne opony, uświadomiła sobie, że bajkowy sierp 
księżyca był po prostu błotnikiem - żelaznym błotnikiem ciężarówki. Na 

przyczepie tłoczyli się mężczyźni, kobiety i dzieci, razem z kurami, kocami, 
krzesłami, stołami i tobołkami. Wszyscy wracali do Afganistanu.

Naraz do Shirin-Gol podeszła jakaś kobieta z kanistrem na głowie. Wyciągnęła 
rękę i poprosiła:

-  Czy możesz mi pomóc? Masz pieniądze? Shirin-Gol pokręciła głową.
-  A może kawałek chleba?

Shirin-Gol nie miała także chleba. Za to kobieta-czy-też--dziewczyna wyciągnęła 
z torby banknot i wręczyła go proszącej. Żebraczka odeszła.

-  Jesteś bogata? - zapytała Shirin-Gol. Kobieta-czy-też-dziewczyna 
odpowiedziała poważnie:

-  Tutaj nikt nie jest bogaty, każdy pomaga każdemu. Dzisiaj ja jej pomogłam, 
jutro ktoś pomoże mnie.

-   Niech Allah ma cię w swojej opiece.
-  Podobała mi się historia, którą opowiadałaś. Znasz jeszcze jakąś?

Shirin-Gol zamknęła oczy, zastanowiła się, a potem powiedziała:
66

-  Czy widzicie kobiety w błękitnych, białych, zielonych i pomarańczowych 
buąhrasl Czy widzicie, jak przechodzą, dumne i wyprostowane, niosąc ciężary na 

głowach?
-  Widzimy, widzimy - zawołała Nur-Aftab, podskakując z radości.

-  Bądź cicho, bo je przestraszysz, usiądź i posłuchaj - powiedziała Shirin-Gol 
i posadziła córkę z powrotem na kolanach. - Widzicie je? To królewny i 

księżniczki błękitnej krwi, dumne i bardzo bogate. Chodzą od jednego pałacu do 
drugiego.

-  A co noszą na głowach? - szepnęła Nur-Aftab.
-   Naprawdę nie wiesz?

Nur-Aftab pokręciła głową, wyczekująco patrząc na matkę.

background image

-  Niosą swoje skarby.

-  Dlaczego nie każą ich nieść służącym? Shirin-Gol znów się zastanowiła i 
powiedziała:

-  To są sprawiedliwe władczynie, same noszą bagaż, żeby służba mogła odpocząć. 
Poza tym dzięki ciężarowi na głowie trzymają się prosto i stąpają dumnie.

-  A ten stary człowiek z siwą brodą? - pytała Nur-Aftab, wskazując na mężczyznę 
niosącego ogromny, ciężki worek. - Czy to król?

-  Nie wiem - odpowiedziała Shirin-Gol.
-  A ci chłopcy z błyszczącymi czapkami na głowach i skrzyniami na plecach, czy 

to książęta?
-   Nie wiem.

-  Dlaczego mężczyźni noszą ciężary na plecach, a kobiety na głowach?
-   Nie wiem.

-   Żeby mieć wolne ręce i móc trzymać dzieci - powiedziała matka Shirin-Gol.
67

\

-i-   ВГ
ІЧШІЦ

pj
S.  -rt   "°

^ ^ 2 Я
с*

І!:
«

з
и*

О
w.

тЗ о

tli
%1%

С { '
O,

4'
(fi

O
ЩИ

^ 3   ?  5ї   з   Є-
^3   ^a   »■  <ec ^>    "3,

л
Shirin-Gol właśnie chciała coś dodać, gdy uwagę wszystkich zwrócił hałas przy 

bramie. Stadko zawodzących i krzyczących ze strachu dzieci umykało przed pałkami 
rozwścieczonych strażników. Dzieci osłaniały skołtunione główki rękami, biegły, 

przewracały się. Potem, drobne i wątłe szkieleciki, przysiadały znużone obok 
złomu, który niosły.

Nagle kobieta-czy-też-dziewczyna zaczęła płakać. Shirin--Gol, jej matka, córka, 
syn i bliźniacy zaniemówili i w milczeniu dalej przyglądali się kobietom, 

mężczyznom i dzieciom dźwigającym ciężary. Dziewczynka o połowę mniejsza od Nur-
Aftab niosła na głowie wygiętą żelazną rurę, brudny i wychudzony chłopiec 

taszczył na plecach wymazany olejem kawał silnika. Patrzyli, jak uginają mu się 
kolana, jak zbiera resztki sił, raz po raz przystaje i odkłada silnik, żeby nie 

przygniótł go do ziemi. Patrzyli na dzieci bez imienia, wieku, bez marzeń, 
przeszłości i przyszłości, istoty, dla których życie oznaczało już tylko 

przekradanie się przez granicę, tam i z powrotem. Za kawałek chleba nie większy 
od ich małych dłoni dźwigały na plecach i głowach uwalane smarem żelastwo, 

wlokły je na sznurach po ziemi. Przed granicą czekały, aż strażnik odwróci 
wzrok, i ufając, że nie jest to tylko podstęp z jego strony, biegły do bramy. 

Chłopiec o kulach, któremu jak setkom tysięcy innych Afgańczyków mina oderwała 
rękę i nogę, obwiązał się linką, na której ciągnął dwa kanistry napełnione 

olejem albo benzyną. Na granicy oberwał pałkami: za opieszałość i wstrzymywanie 
ruchu.

-   To nie są żadne księżniczki i żadni książęta - powiedziała matka Shirin-Gol.

background image

-   Wiem - odparowała Nur-Aftab i wysunęła dolną wargę. - Wiem, ale ładniej jest 

wyobrażać sobie, że nimi są.
68

-  Ty i twoje dzieci wyglądacie na wygłodzonych - zauważyła kobieta-czy-też-
dziewczyna. I nie doczekawszy się potwierdzenia czy zaprzeczenia z ich strony, 

wstała i znów znikła wśród straganów.
-  Dobry z niej człowiek - powiedziała Shirin-Gol.

-  Wolałabym umrzeć, wolałabym, żeby moje dzieci umarły, niż miałabym... - madar 
zamilkła, naciągnęła zasłonę na twarz i odwróciła się w stronę granicy.

Tymczasem kobieta-czy-też-dziewczyna przyniosła dla każdego po jednym chlebowym 
placku i jednej miseczce jogurtu, a ponadto dwa dzbanki herbaty i nawet trochę 

cukru.
-  Przed wami jeszcze długa droga - powiedziała. - Proszę, bierzcie i zjedzcie 

tyle, ile możecie, a potem powinniście ruszać w drogę, żeby nie wędrować po 
nocy. Tutaj pełno pakistańskich posterunków, żołnierze nie będą chcieli was 

przepuścić. Najlepiej od razu idźcie przez góry, przez wolne tereny plemienne, 
tam Pakistańczycy nie mają nic do powiedzenia.

Na pożegnanie Shirin-Gol i kobieta-czy-też-dziewczyna uściskały się i ucałowały, 
życząc sobie wzajem długiego, zdrowego i spokojnego życia.

Shirin-Gol i jej krewni posłuchali rad życzliwej nieznajomej. Gdy tylko znaleźli 
się poza strefą przygraniczną, zeszli z asfaltowej szosy. I tak jak powiedziała 

kobieta-czy--też-dziewczyna, nie było im trudno rozpytać się o drogę; 
nieustannie spotykali rodaków. Jak okiem sięgnąć, wszędzie poruszały się zwarte 

szeregi małych, kolorowych ludzików. Niektórzy wyprzedzali Shirin-Gol, inni 
zostawali w tyle, jedni dźwigali pakunki, drudzy szli w łachmanach i z pustymi 

rękami, wielu niosło dzieci, wielu wędrowało w pojedynkę.
69

Tam, gdzie kończy się równina, a zaczynają pagórki i góry, kręta asfaltowa szosa 
wznosi się ku słynnej Przełęczy Chajberskiej.

Na tak zwanych terenach plemiennych, niedaleko pakistańskiego Peszawaru, Shirin-
Gol i jej rodzina przechodzili pod długimi, wysokimi murami. Strzegły one domów 

bogaczy, prawdziwych pałaców, których mieszkańcy nigdy nie zaznali głodu. 
Szeptano, że to handlarze narkotyków, sprzedawcy opium, co mają tyle pieniędzy, 

że sami nie mogą ich zliczyć. Jeden z nich zaproponował podobno prezydentowi 
Pakistanu, że pokryje wszystkie długi państwa w zamian za udzielenie azylu jemu 

i jego rodzinie. I pakistański prezydent z radością przyjąłby tę propozycję, 
gdyby nie sprzeciw jego przyjaciela, prezydenta Stanów Zjednoczonych. Dlatego 

handlarz narkotyków musiał zbudować swój pałac na terenach bezpaństwowych, nie 
należących ani do Afganistanu, ani do Pakistanu. Nie sięga tam władza żadnego 

prezydenta, rządu ani króla, a bogacz może czynić, co mu się podoba, jest panem 
samego siebie. Oprócz panów można tam spotkać ich sługi: strażników albo 

przemytników. Każdy mężczyzna nosi przy sobie przynajmniej pistolet. W budach na 
bazarze produkuje się i sprzedaje broń wszelakiego rodzaju. W innych waży się i 

porcjuje opium i heroinę. Wszyscy palą opium i haszysz.
Shirin-Gol podobał się zapach, który płynął z okolicznych straganów i sklepików 

i przenikał przez jej zasłonę, zmieszany z wonią pieczonej baraniny sprzedawanej 
w budach z kebabem.

-  Odpocznijmy - powiedziała, przykucnęła na skraju drogi przed jedną z bud i 
przymknąwszy oczy, wdychała odurzające powietrze głęboko, aż do pustego żołądka.

-  Czego chcecie, idźcie stąd! - zawołał chłopak ze sklepu.
70

Wydawał się niewiele starszy od bliźniaków. Siedząc przed rozłożonymi na ziemi 
narzędziami, majstrował śrubokrętem przy pistolecie z piękną kolbą z masy 

perłowej.
-   Bracie, proszę, jestem zmęczona, moje dzieci są zmęczone, moja matka jest 

chora, bracia wyczerpani, chce nam się pić.
-  Jesteście głodni? - spytał chłopak.

Shirin-Gol przyjrzała mu się przez siateczkę zasłony i skinęła głową. On odłożył 
perłowy pistolet, sięgnął po stojącą obok kulę, wsparł się na niej i wyszedł 

przed sklep. Kikut jednej z nóg huśtał się przy tym jak kawał martwego mięsa. 
Kaleka podszedł do Shirin-Gol, ukucnął obok.

-  Wejdźcie do sklepu - powiedział - tam będziecie bezpieczni, zdejmiecie 
zasłony i odpoczniecie. Nadeszła pora modlitwy, a ja i tak chciałem właśnie 

kupić coś do jedzenia, bądźcie moimi gośćmi.

background image

-  To bardzo miło z twojej strony, ale nie chcemy robić kłopotu - odpowiedziała 

Shirin-Gol. - Pozwól nam tylko trochę odpocząć, zaraz sobie pójdziemy.
-  To żaden kłopot, sprawicie mi raczej radość. Wejdźcie! - nalegał. - Na 

zewnątrz nie jesteście bezpieczni. Powinniście byli zostać w górach, zaraz się 
ściemni. Wejdźcie, proszę!

-  Wejdźmy, wejdźmy, madań - błagała Nur-Aftab, a potem, nie czekając na decyzję 
matki, wstała, weszła do sklepu i usiadła na podłodze, obok pistoletu z perłową 

kolbą.
Chłopak podniósł się, zaprosił bliźniaków do środka, wziął na ręce Nassera i 

posadził obok siostry. Potem pokuśtykał na drugą stronę ulicy, do straganu z 
kebabem, przyniósł upieczone mięso, ryż i chleb, rozpostarł na podłodze ceratę, 

rozłożył jedzenie, usiadł i zapraszał:
-  Niech Allan zawsze będzie nam miłościwy, jedzcie, proszę, wystarczy dla 

wszystkich.
7/

-  Bóg cię nam zestal - westchnęła Shirin-Gol, sadowiąc się plecami do ulicy i 
zdejmując zasłonę.

Chłopak z początku nie odpowiedział, popatrzył tylko na nią, wreszcie rzekł:
-  Moja siostra z dziećmi w wieku twoich dzieci, z naszą matką i młodszym 

rodzeństwem też uciekli z kraju. Nikt nie wie, gdzie się teraz znajdują. Oby 
Allan sprawił, że również spotkają jakąś litościwą duszę, która im pomoże.

Chłopak siedział na ziemi na zdrowej nodze, kikut drugiej leżał przed nim 
bezwładnie jak jasiek. Kaleka jeszcze raz spojrzał na Shirin-Gol, zagniótł 

palcami kulkę z ryżu, urwał kawałek mięsa, włożył razem z ryżem do ust i żuł, 
nadal przyglądając się Shirin-Gol.

-  Oni na pewno żyją, wiem to - powiedział.
-  Na pewno żyją - potaknęła Shirin-Gol.

-  Czy zrobisz dla mnie pistolet? - zapytał Nasser.
-  Nie, pistolety to nic dobrego, zabijają ludzi.

-  Pistolet zabił twoją nogę? - pytał dalej Nasser, nie przerywając jedzenia.
-  To była rakieta. Rakieta oderwała mi nogę. Uciekaliśmy nocą przez pustynię, 

kiedy nagle uderzyła rakieta, ludzie krzyczeli i rozbiegli się we wszystkie 
strony, nagle jak spod ziemi pojawili się mudżahedini. Złapali moją siostrę i 

matkę, wsadzili do dżipa i odjechali. Krzyczałem, żeby mnie też zabrali, ale nie 
usłyszeli.

-  I co wtedy zrobiłeś? - spytał nieśmiały bliźniak.
-  Najpierw wstałem, ale zaraz znowu upadłem i zobaczyłem, że upadłem, bo 

oderwało mi nogę i została tylko jedna. Obwiązałem kikut koszulą, tak jak mnie 
uczyli w szkole. Nauczyciel mówił, że jak mina oderwie komuś nogę albo rękę, to 

natychmiast trzeba obwiązać kikut, żeby się nie wykrwawić. Tak zrobiłem, a potem 
zemdlałem.

72
-  I co dalej? - spytał śmiały bliźniak.

-  Miałem szczęście, znalazł mnie jakiś mężczyzna, niósł wiele dni i wiele nocy 
na plecach i przemywał od czasu do czasu ranę, aż dotarliśmy do Pakistanu i 

znaleźliśmy lekarza. Lekarz odpiłował mi jeszcze kawałek nogi, powiedział, że 
musiał odciąć martwą część, resztę zaszył.

-  Bolało? - spytał nieśmiały bliźniak.
-  już nie pamiętam.

-  A potem? Co działo się potem? - dopytywał się drugi bliźniak.
-  Człowiek, który mnie znalazł i uratował, był dla mnie bardzo dobry. 

Powiedział, że jego syna zabiła rakieta i że mogę u niego mieszkać i pracować 
dla niego, opłacił też lekarza i codziennie dawał mi coś do jedzenia. Odtąd 

mieszkam z nim i składam dla niego pistolety.
-  jak długo chodziłeś do szkoły? - zapytała Shirin-Gol.

-  Dwa lata.
-  Ja też chodziłam do szkoły, do rosyjskiej.

-  Kiedy wojna się skończy, wrócę do szkoły.
-  Ja także. Chcę zostać lekarką.

-  Insha-allah - powiedział chłopak.
-  Insha-allah - odpowiedziała Shirin-Gol.

-  Torkham - głośno przeczytała Shirin-Gol. Był ranek następnego dnia. Stała 
przed słupem z tablicą, wbitym po lewej stronie przejścia granicznego między 

Pakistanem a terenami plemiennymi.

background image

-  Umiesz czytać? - spytała obserwująca ją afgańska kobieta.

-  Bale.
-   Co to znaczy?

Shirin-Gol odczytała głośno i wyraźnie:
73

UWAGA/
Cudzoziemcom wstęp wzbroniony rozporządzeniem rządu. Witamy na Przełęczy 

Chąjberskiej. Prosimy trzymać się lewej strony. ■
-  To wszystko? - spytała kobieta.

-  Wszystko - odpowiedziała Shirin-Gol.
-  Ach tak - powiedziała tamta, wzięła za ręce dwoje spośród swych sześciorga 

albo ośmiorga dzieci, z którymi właśnie przekroczyła granicę, i poszła dalej.
Shirin-Gol zastanawiała się, co znaczy torkham, ale nic nie przychodziło jej do 

głowy. W każdym razie brzmi podobnie jak perskiegham, żałość, cierpienie.
-  Nie stójcie tutaj! - warczał policjant i machał pałką w powietrzu, aż 

świszczało.
-  Salam - powiedziała Shirin-Gol. - Jesteśmy przyjezdnymi.

-  Jesteście uchodźcami - powiedział policjant. - Wynoście się stąd!
-  Gdzie twój ojciec? - spytał urzędnik podczas rejestracji w pakistańskim 

obozie uchodźców.
-  W Afganistanie - powiedziała Shirin-Gol.

-  Ciebie nie pytałem - rozzłościł się urzędnik. - Zapewne jesteś jedną z tych, 
co wpadły w ręce bezbożnych Rosjan i zapomniały w ich szkołach o czci i 

przyzwoitości. Hańba, hańba! Po tysiąckroć hańba! - przeklinał i spluwał 
zielonożółtą śliną na piasek, w który wsiąkała.

Shirin-Gol chciała coś dodać, ale matka uderzyła ją rozłożoną dłonią w potylicę 
i córka zamilkła.

-  Mój ojciec jest w Afganistanie - pospieszył z odpowiedzią śmielszy bliźniak.
74

-  A co on tam robi?
-  Walczy.

-  A po czyjej stronie walczy?
-  Po stronie mudżahedinów.

-  Których mudżahedinów?
-   Nie wiem.

-  Allah-o-akbar - zirytował się urzędnik.
-  Walczy po stronie właściwej - poprawił się bliźniak. - W górach, razem z 

moimi braćmi.
-  I siostrami - dorzuciła Shirin-Gol. - One też walczą, tak jak bracia i 

ojciec.
Bezczelny bliźniak posłał jej wściekłe spojrzenie i powiedział:

-  Mój ojciec i bracia walczą za ojczyznę, Proroka, Koran i islam.
-  Bierz tę kartkę! No już, ruszaj się! - zagrzmiał urzędnik. - Idź z ssia-ssar 

na zaplecze, tam przydzielą wam namiot. Zapamiętajcie sobie dobrze, że Rosjan 
już nie ma. I jeszcze jedno: ta ziemia nazywa się wprawdzie Pakistan, ale to bez 

znaczenia. Anglicy zdradzili nas, ukradli nam ją i oddali Pakistańczykom, ale to 
nasza ziemia, afgańska, i odbierzemy im, co się nam należy. To nasz kraj i 

panuje tu prawo islamu i Proroka. Jesteśmy Afgańczyka-mi, wierzącymi 
Afgańczykami, którzy czczą i szanują swoją religię, wielki islam i mądrego 

Proroka, i kochają ojczyznę. Tutaj panuje nasze prawo i żadne inne.
Urzędnik popatrzył na zuchwałego bliźniaka i dodał:

-  Od teraz jesteś odpowiedzialny za resztę, zrozumiałeś? Zadbaj o to, by ssia-
ssar z twojej rodziny nie zabierały publicznie głosu, to nie uchodzi. 

Zrozumiałeś mnie?
-  Tak jest, proszę pana, zrozumiałem.

75
-  Ach tak? Zrozumiałeś? A więc wyjaśnij mi, mój ty panie, co masz zrobić?

-  Zaprowadzić gdzieś czarnogłowych, tych, co mają czarne głowy, ssia-ssar.
-  A kto to jest ssia-ssarl

-   Nie wiem, proszę pana, tego nie zrozumiałem.
-  Allah-o-akbar - rozgniewał się znowu urzędnik. - Widzisz, tobie także 

Rosjanie zamącili w głowie, to musi się zmienić, już my się o to postaramy. Ty i 
twój brat pójdziecie do szkoły Koranu na nauki. Weź to. Z tym papierem pójdziesz 

jutro do medresy i zgłosisz się do mułły. Jak myślisz, głupcze, co może znaczyć 

background image

ssia-ssarl

-  Nie wiem - powiedział cicho bezczelny bliźniak i wzruszył ramionami.
-  To kobiety, które nie mają jeszcze siwych włosów. Te, których loki są jeszcze 

zupełnie czarne i które takim jak my tymi lokami zawracają w głowach, żebyśmy 
stracili jasność myślenia, stali się słabi i poddali władzy diabła. Rozumiesz? 

To diabelskie nasienie.
-   Rozumiem, proszę pana - bezczelny bliźniak odwrócił się do siostry i 

powiedział tym samym tonem, co urzędnik:
-  Ssia-ssar, czarnogłowa, to ty. Ja tu teraz rozkazuję. Tamten uśmiechnął się z 

zadowoleniem, splunął i po-
czochrał bliźniaka po głowie.

Po drodze do namiotu Shirin-Gol wytargała bliźniaka za uszy i ofuknęła.
-  Tylko nie wyobrażaj sobie za dużo. Gadanina tego śmierdzącego analfabety nie 

ma i nie będzie miała żadnego znaczenia; ani dziś, ani za sto lat. Ja decyduję, 
kto tu rządzi, zrozumiałeś? Może jestem ssia-ssar, ale widzę,

Ib
mówię, odpowiadam, pytam i biję cię, jak trzeba i kiedy zechcę. Zrozumiałeś?

Namiot, który przydzielono Shirin-Gol, jej dzieciom, matce i bliźniakom, był z 
plastiku, a kolor miał błękitny jak kopuły najpiękniejszych meczetów.

-  Zamknij drzwi - zakomenderował bezczelny bliźniak.
-  Po pierwsze, to nie są żadne drzwi, smarkaczu. A po drugie, jeśli zamkniemy 

namiot, udusimy się w upale.
-  Ale obcy mężczyźni mogą cię zobaczyć.

-  Jacy mężczyźni?! Nie widzę tu żadnych mężczyzn. Wokół tylko sami tchórze, co 
uciekli z ojczyzny, żeby nie musieć walczyć.

Naraz rozległo się klaśnięcie. Bezczelny bliźniak po raz pierwszy w życiu 
odważył się uderzyć starszą, ukochaną siostrę w twarz. Shirin-Gol rzuciła się na 

niego, wykręciła mu ręce, trzepnęła w potylicę i po tyłku, a potem, popchnąwszy 
brata do kąta, wydyszała:

-  Jeszcze raz waż się mnie uderzyć, to, to...
-  To co? - drwił bezczelny bliźniak. - Tutaj ja rozkazuję. Shirin-Gol poczuła, 

jak krew napływa jej do twarzy,
zdarła chustę z głowy, stanęła przed bratem i krzyknęła:

-  Ach tak?! Ty tu rządzisz?! No to jazda! Przynieś coś do jedzenia. Jesteśmy 
głodni.

-  Już się robi - odpowiedział bliźniak i wyszedł.
Gdy tylko zniknął jej z oczu, Shirin-Gol znów nakryła głowę i postanowiła 

rozejrzeć się po obozie.
Na zewnątrz śmierdziało uryną i kałem. Na ziemi stały kałuże brudnej, cuchnącej 

wody. Wszędzie kręciły się dzieci; zasmarkane, w łachmanach zamiast ubrań, 
rozwrzesz-czane, nieszczęśliwe. Ich matki siedziały przed namiotami i 

podtrzymując brody rękami, gapiły się w pustkę.
77

-  Tobie ta duma też przejdzie - powiedziała jedna z nich, przyglądając się nowo 
przybyłej.

Shirin-Gol wbiła wzrok w ziemię i przyspieszyła kroku. Tym ludziom odebrano 
godność i honor, myślała.

-   Czego tu szukasz? - wrzasnął histerycznie męski głos w głębi jednego z 
namiotów.

Drgnęła przerażona i odwróciła się w stronę, z której dochodził głos. Z namiotu 
wyskoczyła dziewczyna w jej wieku i odciągnęła ją na stronę.

-  Wybacz, to mój ojciec, on jest chory, czuje się lepiej, gdy zażywa opium albo 
morfinę, ale nie wiem, skąd je wziąć, nie mamy pieniędzy - powiedziała.

Opium? Morfina? Cóż to ma znaczyć? Shirin-Gol zawróciła pospiesznie do swojego 
namiotu.

Nagle w obozie wybuchła wrzawa. Mężczyźni, kobiety i dzieci biegali, popychali 
się, wyzywali. Jeden z mężczyzn, który podobno był porządkowym, wymachiwał pałką 

i pokrzykiwał, rozpędzając walczących. Podobno ktoś ukradł komuś pieniądze i 
doszło do bijatyki.

Shirin-Gol spytała jakąś kobietę, gdzie można dostać coś do jedzenia.
-  Tam - odpowiedziała kobieta, wskazując głową nieokreślony kierunek. - Ale 

musisz mieć kartki, inaczej nic ci nie dadzą.
Shirin-Gol chciała jeszcze zapytać, skąd wziąć kartki, ale tamta już odeszła.

W punkcie wydawania żywności kłębił się tłum głodnych z garnkami i miskami, 

background image

wszyscy pchali się i tłoczyli, porządkowi krzyczeli, machali pałkami, bili. 

Porwana falą ludzką Shirin-Gol pchała się, szarpała i parła naprzód, aż wreszcie 
dotarła do drzwi, za którymi rzekomo wydawano jedzenie. Na podwyższeniu stały 

trzy olbrzymie kotły,
78

w każdym z nich zmieściłoby się trzech ludzi. Przy każdym kotle czuwał jeden 
rozdzielczy i ogromną warząchwią mieszał zupę. Szczęśliwiec, któremu udało się 

dopchać do kotła, podnosił miskę, talerz, kubeł czy inne naczynie i dostawał 
swoją porcję.

-  Gdzie twoja micha? - zagrzmiał rozdzielczy. - Mam ci nalać do spódnicy?
-  Gdzie twój talon? - krzyknął ktoś inny. Shirin-Gol chciała odpowiedzieć, ale 

głos odmówił jej
posłuszeństwa, a w następnym momencie tłum porwał ją i uniósł w kierunku 

wyjścia.
Kobieta, która stała przed Shirin-Gol i widziała całe zajście, poradziła jej:

-  Musisz mieć kartki na żywność. Spytaj sąsiadów, którzy są tu dłużej, wszystko 
ci wyjaśnią.

Shirin-Gol nie miała chyba żadnych konkretnych wyobrażeń o obozie uchodźców. 
Może spodziewała się tylko, że będzie to przyjazne miejsce, w którym inni 

pomagają bliźnim w potrzebie, witają ich i pocieszają, mówiąc, że wszystko 
będzie dobrze. Może myślała, że będzie to miejsce czyste, gdzie każda rodzina 

mieszka we własnej chacie albo pokoju, gdzie są szkoły, lekarze, pielęgniarki, 
pozamiatane ulice. A może miała nadzieję, że w obozie każdy dostanie to, co 

stracił na wojnie: ubrania, łóżka, koce, garnki, buty, grzebienie, zeszyty, 
książki i wszystko, czego potrzebuje człowiek, który opuścił swój dom. Tymczasem 

zastała brud i obelgi, dziurawy, śmierdzący namiot bez podłogi, gdzie siedzi się 
i śpi na gołej ziemi. Jedzenie, wodę, naczynia i wszystko inne dostawał tylko 

ten, kto został zarejestrowany przez organizację charytatywną i dostał kartkę: 
na żywność, na koc, materac, miskę, lekarza; na Allah-wie-co-jeszcze.

79
Miała szczęście: bliźniaków przyjęto do szkoły Koranu. Dostali tam koce, 

materace i po talonie na worek kartofli. Dowiedziała się też, że jest w obozie 
kobieta, która pomaga nowo przybyłym. Znów miała szczęście i odnalazła ją. 

Kobieta dała Shirin-Gol garnek, kubek i trochę tłuszczu.
-  Dlaczego to robisz? - spytała Shirin-Gol. - Przecież sama prawie nic nie 

masz.
-  Każdy pomaga każdemu. Jeżeli pewnego dnia będziesz miała tyle, że będziesz 

się mogła podzielić z innymi, może zwrócę się do ciebie o pomoc. Przyjdź do mnie 
jutro, jeśli masz ochotę. Codziennie robię mały spacer po obozie. Wiele kobiet 

ma kłopoty z mężem albo rodziną, nerwy odmawiają im posłuszeństwa. Mężczyźni 
siedzą bezczynnie w domu, nietrudno o waśnie.

-  Ale jak można tu pomóc? - spytała Shirin-Gol.
-  To bardzo łatwe. Po prostu ich wysłuchasz, nic więcej. W ten sposób pomożesz 

innym, ale i sobie, zobaczysz. Jak się komuś pomoże, to zyskuje się poczucie, że 
życie ma sens, że służy czemuś pożytecznemu.

-  Może przyjdę - powiedziała Shirin-Gol i podziękowała za garnek, kubek i 
tłuszcz.

-  Nie ma u ciebie żadnego mężczyzny w namiocie? - za-syczał oburzonym szeptem 
Afgańczyk rozdzielający żywność, gdy Shirin-Gol podała mu talon.

-  Idź do domu i przyślij brata - rozkazał inny, kiedy Shirin-Gol ustawiła się w 
kolejce po wodę.

-  Zasłoń twarz! - usłyszała Shirin-Gol, siedząc w palącym słońcu przed namiotem 
i malując słowa na piachu.

-  Chce mi się pić! - marudziła Nur-Aftab.
-  Gorąco mi! - płakał Nasser.

80
-  Gdzie jedzenie? Jesteśmy głodni - zrzędzili bliźniacy po powrocie ze szkoły, 

gdzie pakistańscy i arabscy nauczyciele wykładali im Koran.
-   Chcę umrzeć - powiedziała matka.

Shirin-Gol zatkała uszy i schowała się w kąt dusznego namiotu. Zamknęła oczy. 
Będzie słuchać i patrzyć tylko wtedy, gdy ktoś zwróci się bezpośrednio do niej: 

Shirin--Gol, zrób to, zrób tamto, idź tu, idź tam.
Pewnej nocy Shirin-Gol miała piękny sen. Śniło jej się, że w Afganistanie 

rządził sprawiedliwy człowiek, nie król ani Rosjanin, ani mudżahedin, ani talib, 

background image

po prostu dobry człowiek, który chciał dobrze dla innych ludzi. Dobry władca 

posłał posłańca, który obwieścił wszystkim kobietom i dziewczynkom, że nie muszą 
zakrywać twarzy i mogą zrzucić hejab. Potem dał im w prezencie tyle jedzenia, że 

starczyłoby do końca życia: dla nich, dla ich dzieci, mężów, braci i ojców, 
którzy przedtem walczyli w górach, a teraz już nie musieli walczyć.

Szkoda, że to tylko sen, pomyślała Shirin-Gol po przebudzeniu.
Zanim Shirin-Gol przestała zatykać sobie uszy i zamykać oczy, minęły dni, 

tygodnie albo miesiące. Przed namiotem pojawił się jakiś człowiek, który 
rozmawiał z zuchwałym bliźniakiem.

-   Shirin-Gol, chodź tutaj! - zawołał bliźniak. - Chodź -że prędko! Twój mąż 
wrócił!

Wypadek i hojny herszt przemytników
Morad został przemytnikiem. Co dzień przekraczał granicę Pakistanu, by znaleźć 

się na terenach plemiennych, gdzie nie sięga władza ani pakistańskiego, ani 
afgańskiego rządu. Czy w Afganistanie rządzi król, Anglicy, Rosjanie, czy też 

rząd komunistyczny, czy Pakistanem włada despota, czy też skorumpowany prezydent 
- tam panują wolni wodzowie plemion.

Na tereny wolnych wodzów plemiennych Morad przemycał lekarstwa, narkotyki, broń, 
z powrotem przenosił chłodziarki, rowery, telewizory, wykładziny, komputery, 

filmy wideo i czyste kasety, odtwarzacze wideo i inne gadżety, którymi Zachód 
raczy swych biedniejszych braci. Towary przypływały na przykład do portu w 

Karaczi, przeładowywano je na ciężarówki, wieziono przez Pakistan na tereny 
plemienne, rozładowywano, wkładano na plecy Mo-rada i tysięcy jemu podobnych 

przemytników i przemytni-czek, przytraczano sznurami do tułowia, żeby nie 
zgubili wszystkich skarbów po drodze, bo szlaki, którymi wędrowali z powrotem do 

Pakistanu, były wąskie, strome i kamieniste. Z daleka Morad i jemu podobni 
wyglądali jak małe, kolorowe mróweczki, od świtu do zmroku pełznące po stokach 

gór to w dół, to w górę. Ponieważ towary tylko
82

przejeżdżały przez Pakistan, ich właściciele nie musieli płacić cła. Jeszcze 
Anglicy wprowadzili przepis, iż to, co przybywa nie po wytyczonych, asfaltowych 

drogach, lecz przenoszone jest piechotą, nie podlega ocleniu. Produkty 
pochodziły z Japonii, Anglii, Francji, Korei, Bułgarii, Niemiec, USA, z całego 

świata. Pakistańczycy nie mieli nic przeciw temu, żeby Afgańczycy odrobili za 
nich czarną robotę. Byli im nawet wdzięczni. Przede wszystkim chcieli kupować 

tanie towary z Zachodu, ale sami nigdy nie ryzykowaliby życia w górach. Ponadto 
do ich kieszeni trafiały wysokie czynsze za sklepy i budki, w których Afgańczycy 

sprzedawali przemycone rzeczy.
Morad nie znosił przemycać chłodziarek, a najwyżej cenił sobie papierosy. Po 

pierwsze - były lekkie, po drugie - można było bezkarnie przywłaszczyć sobie, 
wypalić, wymienić albo sprzedać jedną paczkę.

Shirin-Gol spędzała całe dnie w obozie z córeczką Nur--Aftab i synkiem Nasserem. 
Kochała ich ponad wszystko. Każdego dnia, który podarował jej Allan, dawała 

dzieciom tysiąc pocałunków, tysiąc czułych spojrzeń. Z każdym spojrzeniem 
posyłała im uśmiech. Jej dzieci powinny mieć lepsze życie, nie pozwoli, by 

zaznały głodu czy strachu. Nie powinny doświadczyć, co to wojna, usłyszeć huku 
eksplozji, nie będą spędzać czasu przed progiem lepianki, czuwając nad młodszym 

rodzeństwem. Muszą nauczyć się czytać i pisać, aby pewnego dnia mogły służyć 
ojczyźnie, odbudować ją, poprowadzić w lepszą przyszłość i stać się dumą ojca i 

matki. Nocą, kiedy Morad spał, Shirin-Gol potajemnie podbierała mu kilka 
zarobionych banknotów i chowała je. W dzień, gdy Morad wędrował po górach z 

chłodziarkami, odtwarzaczami wideo, rowerami albo papierosami, ona
83

zbierała wokół siebie dzieci z sąsiednich namiotów, uczyła je czytać, pisać, 
rysować i liczyć, śpiewała i bawiła się z nimi, powtarzała im opowieści Fauzieh 

z czasów, gdy sama była małą dziewczynką, która przybyła z gór i bała się, że 
zostanie naguską. Rodzice dzieci płacili Shirin-Gol tyle, ile mogli i czym 

mogli: pieniędzmi, herbatą, tłuszczem, ryżem, czymkolwiek.
Jej tajne komplety ciągle pozostawały zagrożone, ponieważ śmierdzący mułła oraz 

samozwańczy naczelnik obozu, jego sługusi i kałasznikowy, których nie wolno mu 
było posiadać i które mimo to trzymał w ciągłym pogotowiu, nie życzyli sobie, 

żeby dziewczynki przebywały w miejscach publicznych ani żeby chodziły do szkoły. 
Nie chcieli też, żeby kobiety pracowały. Lżyli więc Shirin-Gol, wymachiwali 

kijami, trafiając ją raz po raz, niby przez przypadek. Wymyślali też Moradowi, 

background image

obrażali go, bili kijem po plecach i po głowie, spluwali pod nogi i zarzucali, 

że nie potrafi wychować żony.
- Ona robi, co chce! - krzyczeli. - Chodzi po ludziach, nie ma za grosz wstydu 

ani godności. Twoja żona znieważa riesh-ssęfid, siwobrodych, starszyznę i innych 
mężczyzn w obozie. Przyprowadź ją do porządku i pilnuj jej lepiej - albo nie 

jesteś prawdziwym mężczyzną.
Shirin-Gol wolałaby zapaść się pod ziemię. Wstydziła się, martwiła, zadręczała. 

Powinna była to przewidzieć. Jak teraz czuje się jej biedny Morad! Śmierdzący 
mułła i samozwańczy naczelnik obozu potraktowali go jak chłopca. Stał przed nimi 

ze spuszczoną głową i patrzył na swe bose nogi. Ten widok zmienił serce żony w 
miękką bibułkę, która ze świstem rozdarła się na dwa kawałki. Shirin-Gol wbijała 

paznokcie w udo, cicho pochlipując; wolałaby umrzeć, niż widzieć męża w takim 
poniżeniu, niż patrzeć, jak wsty-

84
dzi się przed innymi mężczyznami, sąsiadami, synem, córką i przed nią samą. 

Dlaczego go nie wtajemniczyła?! Dlaczego nie powiedziała mu, że chce uczyć 
dzieci? Chciałaby, żeby ją zbeształ, a nawet zbił. Wiedziała przecież, że to, co 

robi, jest ryzykowne, powinna była zapytać go o zdanie, nie zgodziłby się i 
byłoby po sprawie. Albo może, jak zawsze, udałoby jej się przekonać męża, 

zyskałaby jego zgodę i przynajmniej wiedziałby o wszystkim. Tymczasem teraz 
został obrażony, poniżony i do głębi zraniony, a wszystko przez nią.

Śmierdzący mułła i naczelnik-samozwaniec już dawno odeszli, a Morad wciąż nie 
wychodził z kąta namiotu, milczał. Przez cały dzień siedział i palił dziwaczne 

papierosy.
-  Co to jest? - spytała Shirin-Gol.

-  Lekarstwo - wymamrotał Morad, nie patrząc na żonę, a potem zamilkł na dobre i 
palił.

Namiot wypełnił się dymem i słodkim zapachem dziwnego lekarstwa, który otumanił 
zmysły Shirin-Gol. Nur--Aftab i Nasser również wydawali się oszołomieni.

W kilka dni później śmierdzący mułła i naczelnik-samozwaniec znów przyszli do 
Morada. Przynieśli ze sobą pismo, chcieli, żeby jego żona je przeczytała. Jako 

że nabytych umiejętności nie dało się już cofnąć, postanowili je przynajmniej 
wykorzystać i odtąd Shirin-Gol czytała i pisała dla nich listy. Wprawdzie nie 

płacono jej za to, ale dostawała od czasu do czasu trochę pszenicy, puszkę 
tłuszczu, ryż albo herbatę. Musiała przy tym dochowywać tajemnicy i nikt nie 

mógł się dowiedzieć, że została sekretarką mułły.
Allah jest dla mnie łaskawy, myślała Shirin-Gol i dziękowała za każdy nowy 

dzień; za Jego łaskę i dobroć, za dar zdrowia dla niej, dzieci i męża; za to, że 
nikt nie wszedł na minę, nie stracił ręki ani nogi. Dziękowała za tłuszcz, za

85
ryż, herbatę, pszenicę i za mały gliniany murek, który powoli, ale 

systematycznie wznosiła wraz z Moradem dookoła plastikowego namiotu. Murek rósł, 
planowali z czasem zrobić w nim drzwi oraz okno i pokryć go dachem, a na koniec 

pozbyć się namiotu. Wtedy Shirin-Gol miałaby wreszcie prawdziwy dom. Sprzedałaby 
namiot, kupiła wełnę i farby, uprzędła nici, ufarbowała je i utkała dywan. Dywan 

również by sprzedała, żeby kupić jedzenie: tłuszcz, herbatę, ryż, pszenicę.
Shirin-Gol dziękowała Allahowi za zdrowe, silne i zręczne ręce, którymi 

gotowała, szyła, prała, pracowała w polu, tkała, pieściła zmęczone ciało męża, 
pomagała przyjść na świat dzieciom, nosiła je i kołysała do snu, głaszcząc po 

pleckach.
Później dziękowała za znalezienie w mieście kupca na dywan, za otrzymany list, w 

którym jeden z braci walczących w górach donosił, że jemu i reszcie rodziny 
wiedzie się, Allahowi niech będą dzięki, dobrze, że wciąż jeszcze walczą, 

chociaż nie bardzo wiedzą, kto strzela do nich ani do kogo oni strzelają, ale 
strzelają dalej; za Proroka, za Koran i islam.

Shirin-Gol dziękowała Allahowi za wszystko; za to, co posiadała, za każdego, kto 
ostał się przy życiu. Aż nadszedł dzień, kiedy wszystko było jak zawsze, a 

jednak inaczej. Najpierw poczuła nagły skurcz w żołądku, coś ściskało, paliło i 
drapało ją w brzuchu. Potem doszły zawroty głowy i dreszcze, robiło się jej na 

przemian zimno i gorąco, czuła się okropnie. Dzieci marudziły, w obozie zabrakło 
wody, ogień nie chciał się zapalić, a potem tlił się i dymił, powietrze było 

duszne, wilgotne i cuchnące. Spasione karaluchy wspinały się po nogach Nur-Aftab 
i Nassera, myszy plądrowały i tak skromne zapasy, sąsiad narzekał

86

background image

i pomstował, dzieci sąsiada krzyczały i płakały, żona darła się jak opętana i 

rozcięła sobie nożem udo. Za ten dzień i za wszystko, co z sobą przyniósł, 
Shirin-Gol nie potrafiła podziękować swemu bogu. Przeklinała swój los, swoje 

narodziny, wojnę trwającą ciągle w kraju, ciągle obcy Pakistan, śmierdzący obóz, 
wszystko, co się przydarzyło i nie przydarzyło w jej nędznym życiu.

Tego dnia dwóch mężczyzn przyniosło Morada do lepianki, jeden trzymał go za 
ramiona, drugi za nogi. Dusza prawie z niego uszła, jęczał z bólu, był 

nieprzytomny, miał zmiażdżoną nogę, jego ramię, pierś i głowa krwawiły. Ach, 
krwawy Moradzie!

Z przywiązaną do pleców chłodziarką stoczył się z góry, długo koziołkował po 
zboczu, raz był górą, raz pod spodem, aż zatrzymał się w dolinie: krwawy Morad 

na wierzchu, pod nim poobijana chłodziarka. A wszystko przez to, że tego dnia 
Shirin-Gol nie chciała podziękować Allahowi.

Trzeba sprowadzić lekarza, ranny potrzebuje lekarstw, musi iść do szpitala, jego 
noga, ręka, piersi i plecy są uszkodzone, trzeba je pozszywać i zagipsować. 

Shirin-Gol prosiła o pieniądze każdego, kogo znała: matkę, sąsiadów, 
śmierdzącego mułłę, naczelnika-samozwańca. Kto mógł i chciał, pożyczał, będzie 

musiała oddać. Tylko z czego? Jeszcze nie wiedziała. Z czego będzie żyć? Jak 
wykarmi dzieci? Jak zapłaci za lekarstwa, lekarzy, szpital, taksówkę i jedzenie 

dla krwawego Morada?
Nocą Shirin-Gol miała sen. Śniło jej się, że plastikowe namioty nie są 

namiotami, tylko domami z gliny, zamiast kału i uryny na ulicach obozu stały 
małe stragany z owocami, mięsem i ryżem, a każdy mógł brać z nich, ile chce i 

kiedy chce. Wszędzie pachniało wodą różaną, słodyczami i świeżym chlebem.
87

Szkoda, że to tylko sen, pomyślała Shirin-Gol po przebudzeniu.
Zużyła już cały ryż i pszenicę, a nawet resztki robaczy-wej fasoli. Dziecięce 

brzuchy burczały z głodu, a i jej samej robiło się słabo i ciemno przed oczami 
przy wstawaniu. Głód wiercił dziurę w żołądku. Dzieci zaczęły ssać i ogryzać 

palce. Shirin-Gol żebrała u sąsiadów, potem ustawiła się pod jednym z namiotów z 
zasłoniętą twarzą i wyciągniętą dłonią. Dostała kilka drobniaków, które nie 

starczyły nawet na bochenek chleba.
W końcu zatrzymał się przy niej jakiś przechodzień, spytał, czy jest głodna.

-  Tak, proszę pana. Niech Allah pana wynagrodzi, jeśli mi pan pomoże.
-  A co za to dostanę? Shirin-Gol nie zrozumiała.

-  Czy to twoja córka? - mężczyzna wyciągnął rękę, wskazując na Nur-Aftab.
Przerażona Shirin-Gol chwyciła córkę w objęcia, lżąc i przeklinając 

nieznajomego:
-  Wstydź się, bezbożniku! Czy nie masz matki ani ojca, ani honoru, ani 

przyzwoitości?!
Mężczyzna roześmiał się, splunął, złapał się za krocze i na odchodnym rzucił:

-  Niedługo spuścisz z tonu, jak wy wszyscy. Wszyscy jeszcze spuścicie z tonu, 
ty też!

Następnego ranka, drżąc z głodu, Shirin-Gol wzięła głodną córkę i głodnego syna 
za ręce. Przez moment czuła się, jakby jej dzieci były bliźniakami, a ona małą 

dziewczynką, ich starszą siostrą.
Przez całe przedpołudnie szukała na peszawarskim bazarze herszta przemytników, 

dla którego pracował Morad.
88

Miała szczęście, Pakistańczyk okazał się litościwym człowiekiem. Sam także miał 
dzieci, był ojcem. Zachowywał się wobec niej, jej córki i syna grzecznie, miło, 

życzliwie, poczęstował ich herbatą i jedzeniem, dał pieniądze, życząc Moradowi 
powrotu do zdrowia, zapłacił nawet za dorożkę do obozu.

Dwa tygodnie później dorożkarz przywiózł Shirin-Gol woreczek ryżu, tłuszcz, 
pszenicę i najelegantsze mydełko, jakie Shirin-Gol kiedykolwiek widziała. A 

wszystko to w prezencie od hojnego herszta przemytników. Shirin-Gol nakarmiła 
dzieci, a potem ugotowała posiłek dla Morada i zaniosła jedzenie do szpitala. 

Udało jej się też dobrze sprzedać mydło, spłaciła lekarza i dokupiła lekarstw.
Znów minął tydzień i do obozu znów zajechała dorożka, tym razem bez podarków. 

Szanowny saheb życzył sobie osobiście mówić z Shirin-Gol. Wzięła więc dzieci za 
ręce i podążyła za dorożkarzem, mijając niebieskie namioty z plastiku, zaczątki 

lepianek, gotowe lepianki, smrodliwe kałuże, stragany, apatyczne matki, kobiety 
kryjące obłąkane spojrzenia pod chustą, zataczających się mężczyzn, roz-

wrzeszczane dzieciaki o zawszonych głowach, brudnych buziach, w zasikanych 

background image

spodniach, bez butów, z zabłoconymi stopami, spaloną słońcem skórą pokrytą 

ropiejącymi ranami. Przed bramą do obozu czekała dorożka, która powiozła Shirin-
Gol przez gwarne, śmierdzące miasto na gwarny, śmierdzący bazar. Mijali mężczyzn 

plujących zielonożółtą śliną, lepkich od brudu, mężczyzn o lubieżnych 
spojrzeniach, o tłustych brzuchach, mężczyzn, którzy macali się i drapali po 

członkach na widok przejeżdżającej Shirin-Gol. Minąwszy to wszystko i wiele 
więcej, dotarli wreszcie do domu hojnego herszta przemytników

Shirin-Gol wysiadła, weszła do chłodzonego za pomocą wentylatora pokoju, jakiego 
jeszcze nigdy nie widziała

8Q
i nie zobaczy. Pod czystymi, zielonkawymi ścianami leżały piękne, miękkie i 

czyste materace i poduszki. Usiadła. Oczekując gospodarza, upominała dzieci, 
żeby nie jadły zbyt wiele podawanych słodyczy. Cisza, chłodne powietrze, miękkie 

poduszki, wonna woda różana w glinianej miseczce, cichy, monotonny szmer 
wentylatora i zimna lemoniada cytrynowa wlały spokój w dusze całej trójki. 

Dzieci przysnęły, ich matka głaskała je i poklepywała po drobnych, kruchych 
plecach pokrytych cienką jak pergamin skórą. Niskim, ciepłym głosem nuciła cicho 

melodię, która płynęła prosto z serca. Uśmiechała się przy tym i czuła 
szczęśliwa, więc dziękowała swemu bogu za cenną chwilę wytchnienia.

Gospodarz wszedł bezszelestnie i dał Shirin-Gol znak, by pozostała na miejscu. 
Niech śpiewa dalej, nie budzi dzieci, nie burzy nastroju. Zdjął buty, usiadł 

obok Shirin--Gol, wpatrywał się w zakwefioną śpiewaczkę, słuchał, delektował się 
śpiewem, aż sam stał się dzieckiem i z uśmiechem potrząsał różańcem w takt 

melodii.
Służący przyniósł więcej schłodzonej lemoniady, ciastka, soczystego czerwonego 

arbuza oraz pudełko.
- To dla ciebie - powiedział hojny herszt przemytników, ułożył pudełko na jej 

kolanach i odemknął wieczko, dotykając przy tym brzucha Shirin-Gol.
Ona pomyślała, że to przez przypadek, drgnęła, ale nic nie powiedziała ani nie 

odsunęła się od swego dobroczyńcy. Nie chciała budzić przytulonych do niej 
dzieci, a on przecież był miły, w kartoniku znajdowało się sporo pieniędzy, nie 

powinna go złościć. I kto wie, może ta ręka na brzuchu tylko jej się 
przywidziała.

A to, co stało się później? Może również było przywidzeniem. Może ten człowiek 
nie miał złych zamiarów. Shirin-Gol

go
nie reagowała. Tak będzie najlepiej. Dla niej, dla dzieci, także dla męża.

Tymczasem on ostrożnie, bardzo ostrożnie, delikatnie, dwoma palcami chwycił 
koniuszek jej kwefu i odchylił go, odsłaniając twarz Shirin-Gol. Spojrzał na 

nią, ocierał ogorzałą dłonią jej policzki, całował czoło, scałowywał łzy z oczu 
i ust, wsunął język do ust, smakując białe jak perły zęby i usta pachnące 

cytrynową lemoniadą, ssał, lizał, sapał. Potem odsunął pudełko na bok, podniósł 
się, podszedł do drzwi i zasunął zasuwkę. Wrócił do Shirin-Gol, ostrożnie zdjął 

Nur-Aftab z kolan matki, która wydała stłumiony okrzyk przerażenia. On 
uśmiechnął się czule i uspokajająco, ułożył dziewczynkę, a potem chłopca na 

materacu w drugim kącie pokoju, ukląkł przed Shirin-Gol i trzymając przed sobą 
pudełko, spytał:

-   Chciałabyś dostać te pieniądze?
-  A mam wybór?

-  Tak - odpowiedział ciepłym, łagodnym głosem. - Możesz, jak wiele twoich 
rodaczek, próbować szczęścia na ulicy. Na bazarze znalazłby się niejeden 

Pakistańczyk, który wziąłby cię bez wahania.
-  Wiem.

-  Twój mąż nie może pracować, nie zarabia pieniędzy. Ty masz długi, wiele 
długów. Jeśli dzisiaj nie weźmiesz moich pieniędzy, jutro będziesz musiała 

poszukać ich na ulicy, sprzedać swoje ciało, a wcześniej czy później także ciało 
córki i syna.

-  Wiem.
-  Ale wtedy ja cię już nie zechcę - szepnął, muskając palcami usta Shirin-Gol.

-  Wiem - powiedziała Shirin-Gol i otarła łzy z twarzy.
-  Jesteś jeszcze piękniejsza, niż myślałem.

Ql
Mężczyzna położył dłoń na jej biuście, głaskał ją i pieścił, wolną ręką odpiął 

guzik jej sukienki, potem drugi, trzeci i resztę, chwycił jej nagie, miękkie, 

background image

białe, pełne matczyne piersi, gniótł je, tarł i lizał, całował i kąsał, położył 

rękę na sromie, wsunął ją do środka, ściągnął jej tonban, rodzaj długich majtek, 
podwinął spódnice, wsunął twardy członek do jej łona, kołysał się w tę i z 

powrotem, aż zaczął dyszeć i stękać; po cichutku, żeby dzieci nie usłyszały. 
Potem napierał mocniej, wbijając palce w biodra Shirin--Gol. Przytrzymywał ją, 

zadrżał, wreszcie odprężył się, złożył głowę na jej brzuchu, odpoczywał, 
uspokajał się, mruczał z zadowolenia.

-  Śpiewaj - rozkazał, a potem zamknął oczy i przysłuchiwał się jej drżącemu 
głosowi.

Na wszystko przyzwoliła.
Shirin-Gol przykucnęła na klepisku w namiocie, huśtała się w tę i z powrotem, 

jakby w takt niesłyszalnej muzyki, patrzyła na śpiące dzieci i nie widziała ich.
-  Dla ciebie, córeczko, dla ciebie to zrobiłam - szeptała. - I dla ciebie, 

synku. I dla Morada, i dla siebie samej, dla nas wszystkich, żebyśmy przeżyli.
Lata zbiorą się i odfruną, jak gromadka ptaków. Przeminą zimy i wiosny, ale 

wspomnienie hańby nie zniknie, pozostanie jasne i wyraziste: zielonkawe ściany, 
smak chłodnej cytrynowej lemoniady w ustach. Nie pocieszała jej nawet myśl, że 

setki, tysiące Afganek musiały uczynić to samo.
Jest w Pakistanie targ, gdzie afgańskie kobiety i dziewczynki sprzedaje się jak 

bydło. Niektóre mają trzynaście, dwanaście, jedenaście albo nawet tylko dziewięć 
lat. Mężczyźni obmacują je, dotykają ich pączkujących piersi, pośladków, krocza, 

śmieją się i ślinią. Zaglądają im w zęby,
Q2

wkładają palce do ust. Targują się o cenę. Wymieniają pieniądze. Sprzedają i 
kupują ludzi.

Shirin-Gol wiedziała to wszystko. Wiedziała, że nie jest sama ze swoim wstydem, 
że takich jak ona są tysiące. Tak jak wiedziała, że jedyną ucieczką od hańby 

jest śmierć. Nie wiedziała tylko, co zrobić z dziećmi.

, v ■      vi.,,.       ,   '(.,,•/    j '        {' .-W- •   '

,.ІІ>:а; J'"'''

Jeszcze jedno dziecko i jeszcze jedna ucieczka

Od czasu narodzin drugiej córki, którą nazwała Nafass, Oddech, Shirin-Gol 
każdego kolejnego dnia, który podarował jej Allah, chcąc nie chcąc wspominała 

hojnego herszta przemytników: zielonkawe ściany, smak chłodnej cytrynowej 
lemoniady w ustach.

Nafass wydawała się drobniejsza niż jej rodzeństwo, miała ciemniejsze, gładsze 
włosy i ciemniejszą skórę. Była podobna do swego ojca, hojnego herszta 

przemytników.
- Masz ładną, pakistańską córeczkę - mówili ludzie, patrząc zaczepnie na Shirin-

Gol i oczekując wyjaśnień.
Szeptali za jej plecami, wytykali ją palcami, lżyli. Policjanci, żołnierze i 

urzędnicy jak Małek bezczelnie dopytywali się, czy dziewczynka przypadkiem 
również nie jest ich córką.

Morad widział dziecko i rozumiał, że nie jest jego,-ale nigdy, ani razu, o tym 
nie wspomniał. Inni mężczyźni, których żony urodziły pakistańskie dzieci, 

wybijali kobietom zęby, wypędzali je razem z dziećmi, mordowali.
Morad wrócił ze szpitala, powlókł swoje chore, poranione ciało do kąta lepianki, 

usiadł, popatrzył na kanistry pełne tłuszczu, przyglądał się, jak żona otwiera 
worek ryżu, rozpala ogień prawdziwym drewnem opałowym, grzeje

Q4
wodę w garnku z prawdziwego mosiądzu, gotuje fasolę i kartofle bez dziur i 

robaków. Potem spojrzał na jej duży, ciężarny brzuch, westchnął i powiedział:
-  Allanowi niech będą dzięki, że są jeszcze bogobojni ludzie, którzy nie 

zapominają o biednych i potrzebujących.
-  Allahowi niech będą dzięki - odpowiedziała Shirin--Gol, kładąc rękę na swym 

ciężarnym brzuchu. Wsypała sól do gotującej się wody, wyciągnęła z woreczka 
paczkę amerykańskich papierosów, zdarła z nich folię, wrzuciła ją do ognia i 

podała papierosy mężowi. Potem naczerpała wody z kadzi, umyła ręce prawdziwym 
mydłem, przysiadła na ziemi obok paleniska, pilnując wrzącej wody. Mieszała ryż 

prawdziwą łyżką, żeby nie przywarł do dna, wybierała pianę i strzepywała o 

background image

kamień, na którym stał garnek. Ogień skwierczał i syczał, zmagając się z ryżową 

pianą. Shirin-Gol odsunęła garnek, żeby dym i para nie szczypały jej w oczy, i 
zabrała się do obierania prawdziwej cebuli. Obierała prawdziwą cebulę, oczy jej 

łzawiły, kroiła prawdziwego, świeżutkiego, dorodnego bakłażana, palce jej 
pociemniały od fioletowej skórki. Nie patrząc na Mora-da, powiedziała:

-  Twój pracodawca, niech Allah zachowa jego i jego dobra w swojej opiece, 
posyła po mnie raz w tygodniu. Jadę do miasta i wracam z workiem prezentów. 

Podarował mi nawet ubrania dla dzieci. Kazał cię pozdrowić i powiedział, że 
możesz zacząć pracę, kiedy tylko wyzdrowiejesz. Powiedział też, żebyś się nie 

martwił, bo on będzie się o nas dalej troszczył. Jeśli czegoś potrzebujesz, 
wystarczy,-że dasz mu znać, a postara się zrobić, co będzie w jego mocy.

Ogień zasyczał i zaskwierczał, Shirin-Gol przesunęła garnek. Morad milczał.
95

-  Żona naszego sąsiada hadżdżi Nabiego zaginęła - ciągnęła Shirin-Gol. - 
Rankiem przed dwudziestoma dniami pojechała do miasta, żeby żebrać, i już nie 

wróciła.
Morad milczał.

-  Dwa tygodnie hadżdżi z innymi mężczyznami szukał jej, aż znaleźli zwłoki. Na 
szyi miała zawiązany powróz. Ludzie mówią, że ktoś zgwałcił biedaczkę i zamiast 

jej zapłacić, udusił ją i porzucił ciało w rynsztoku.
Morad milczał.

-  Jej nieszczęsny mąż nie ma pojęcia, jak wyżywić sieroty.
-  Kiedy jedziesz do miasta? - zapytał Morad.

-  Dzisiaj. - Shirin-Gol pociągnęła nosem.
-   Powiedz mu, że mam bóle i że potrzebuję czegoś przeciwbólowego. Powiedz, że 

potrzebuję opium.
-  Dobrze - rzekła Shirin-Gol ani cicho, ani głośno i zamieszała ryż w garnku, 

żeby nie przywarł do dna.
Mijały dni, tygodnie, miesiące. Minął rok z okładem, a Morad prawie nie 

opuszczał lepianki. Całymi dniami siedział w kącie, drzemał, znosił ból, 
obserwował Shirin-Gol, pierwszą córkę, syna oraz dragą, ciemnoskórą córkę, która 

stawiała pierwsze kroki i mówiła pierwsze słowa, i palił opium. Dzień w dzień, 
dwa razy dziennie, trzy razy dziennie, a potem tyle razy, że sam stracił 

rachubę.
jego głowa stała się ciężka, spojrzenie mętne. Bełkotał opiumowym językiem, 

patrzył opiumowym wzrokiem. Przestał mówić, a potem myśleć. Nie wiedział, czy 
jest w domu sam, czy też jest przy nim żona, czy dzieci mówią do niego, czy do 

siebie, czy może nikt nic nie mówi. Tylko kiedy Shirin-Gol nuciła coś niskim, 
łagodnym głosem, przymykał oczy, uśmiechał się i zagłębiał w świecie 

piękniejszym

od czterech ścian lepianki w pakistańskim obozie uchodźców, piękniejszym nawet 
od opiumowych majaków. Wyglądało na to, że nikt i nic nie potrafi go wyrwać z 

nałogu.
Pewnego razu do chaty przybiegli zaaferowani sąsiedzi.

- Morad, Morad! - krzyczeli. - Otrzeźwiej, twoja żona została aresztowana przez 
pakistańską policję!

Wzięli go pod pachy, niemal zanieśli na posterunek, powiedli jego rękę, by 
złożył podpis i otrzymał żonę z powrotem, odprowadzili do domu, odstawili do 

kąta, gdzie ściana była wybłyszczona od jego pleców, potrząsali głowami, 
żałowali go, aż wreszcie odeszli.

Shirin-Gol przycupnęła w drugim kącie lepianki, skuliła się, objęła ramionami 
kolana i kołysząc swym zbrukanym, znieważonym, zbitym i zgwałconym ciałem, w 

milczeniu wbijała nieprzytomny wzrok w ścianę. Oszalała.
Dzieci marudziły, wołały jeść, sikały w spódnice i w spodnie, ciekło im z nosa, 

obsiadały je muchy i obłaził brud, ale Shirin-Gol już nic nie wiedziała i nie 
wyszła ze swego kąta, kiedy przyjechał dorożkarz, żeby zabrać ją do hojnego 

herszta przemytników.
Tymczasem Morad toczył pianę z ust, trząsły nim dreszcze, a jego głowę 

rozsadzały bóle tak straszne, że pociął sobie nożem udo i ramiona. Kości i 
napięta skóra trzeszczały. Krzyczał, ryczał, skamlał, płakał, ale Shirin-Gol 

pozostała nieporuszona w swoim kącie, nie wydała żadnego dźwięku, niema i głucha 
siedziała w kucki, aż nagle - fajt! - przewróciła się na bok jak wańka-wstańka, 

ale już nie wstała. Przyszła Bahara, sąsiadka, przyjaciółka i dobra dusza, któ^ 

background image

ra sama nosiła w sercu tyle cierpienia, że o mało nie pękło, ale nie przestało 

współczuć. Bahara posadziła Shirin-Gol na ziemi, zwilżyła jej wargi i język, 
obmyła twarz, ugotowała rosół i ryż, nakarmiła dzieci, dała jeść Moradowi.

91
Kiedy zjedli, wyprosiła wszystkich na zewnątrz, wzięła Shirin-Gol w objęcia, 

przytulała, masowała zdrętwiałe plecy, głaskała po głowie, kołysała, śpiewała i 
mówiła do niej. Ostrożnie, jak lalce z porcelany, zdjęła jej sukienkę, uprała, 

rozpuściła włosy, umyła je, uczesała, splotła dwa warkocze, a później umyła całą 
Shirin-Gol, masowała, całowała w czoło, przemawiała do niej łagodnie, 

opowiadając o własnych cierpieniach, sączyła jej do ust słodzoną herbatę, 
karmiła ją ryżem, czuwała przy niej tak długo, aż w suchym oku Shirin-Gol 

pojawiła się łza, spłynęła po policzku i szyi, spadła na upraną spódnicę i 
znikła.

Wtedy Shirin-Gol, jakby przez wszystkie nieme i głuche dni czekała tylko na tę 
jedną łzę, zaczęła mówić i nie przestała, aż od początku do końca opowiedziała, 

co stało się owego dnia.
Poszła na bazar, żeby kupić opium dla Morada. Jeden z pakistańskich policjantów 

uderzył ją pałką w głowę tak mocno, że się zatoczyła, pociemniało jej przed 
oczami, upadła i nie mogła wstać. Zaraz zebrali się wokół niej inni Afgańczycy, 

wygrażali policjantom, krzyczeli, że są wrogami Afgańczyków i kobiet, że 
potrafią tylko bić bezbronnych i słabych. Shirin-Gol próbowała wstać i odejść, 

było jej wstyd, nie chciała, żeby z jej powodu powstało zbiegowisko i tumult, 
ale zawroty głowy nie ustawały, krzyki ją ogłuszały. Podniosła się, lecz znowu 

upadła, uderzając głową o krawężnik i znieruchomiała z ręką w rynsztoku. Ludzie 
radzili jej wstać, próbowali pomóc, chcieli ją podnieść, ale byli tam sami 

mężczyźni, obcy mężczyźni, i nie wypadało im dotknąć obcej kobiety.
Pakistańscy policjanci chwycili za pałki, zaczęli rozpędzać zebranych, dwóch 

podniosło Shirin-Gol za ręce i nogi, trzeci torował pałką drogę, wrzucili 
półprzytomną do

98
samochodu i powieźli przez miasto. Uradzili, że wysadzą ją po drugiej stronie 

Peszawaru. Nagle jeden odsłonił twarz Shirin-Gol i zaczął-się jej przyglądać. 
Wtedy doszła do siebie, zakryła twarz dłońmi, ale on chwycił ją za ręce, dotknął 

warg, podciągnął spódnice, rozpiął rozporek, i wepchnął w nią członek, rechocząc 
z zadowolenia.

Przez cały czas widziała tylko jego złoty ząb i czuła zgniły oddech. Dwaj 
pozostali policjanci udawali najpierw, że nie widzą, co się dzieje, potem 

spuścili spodnie i poszli w ślady pierwszego. Gdy zaspokoili już swe obleśne 
żądze, wyrzucili Shirin-Gol na ulicę i odjechali.

Znalazł ją pakistański nauczyciel, który mieszkał w pobliżu. Zawołał żonę, 
pomogli Shirin-Gol wstać, zaprowadzili ją na policję, gdzie miała złożyć 

doniesienie, ale zamiast tego została aresztowana. Nikt jej nie uwierzył. Lżyli 
ją, wyśmiewali i poniżali.

Shirin-Gol i Bahara słyszały już wiele podobnych historii i wiele razy płakały 
nad niesprawiedliwym losem swoich sióstr; kobiet, które opuszczone przez Boga i 

ludzi, stanęły samotne wobec bezprawia wojny, klęski głodu i przemocy mężczyzn. 
Przyjaciółki objęły się więc mocno i szlochały, wiedząc, że nie są to ich 

ostatnie łzy.
Pewnej nocy sen znów nie chciał przyjść do Shirin--Gol. Od czasu kiedy została 

zgwałcona przez pakistańskich policjantów, trapiły ją potworne majaki, 
niepokojące szmery, bezmierny ból i wstyd. Zdawało jej się, że ktoś ją obnaża, 

dotyka, widziała przed sobą złoty ząb, czuła zgniły oddech. Ciche, zduszone jęki 
dobywały się z jej gardła, Shirin-Gol zakrywała usta rękami, żeby nie krzyczeć. 

Leżała z otwartymi oczami, wpatrując się w ciemność, drżąc i płacząc.
99

Minęło pięć, sześć, a może osiem dni. Powietrze iskrzyło, ludzkie głosy były 
twarde i ostre jak nóż, każde słowo cięło przestrzeń, wybuchało mikroeksplozją. 

Shirin-Gol położyła rękę na sercu, żeby nie wyskoczyło z piersi, jej oddech był 
krótki, gdy sięgnął gardła, zaraz na powrót je opuszczał.

-  Gdzie jest Morad? - zapytała. Nur-Aftab wzruszyła ramionami.
-  Rozpytaj się u sąsiadów - nakazała Shirin-Gol. Nur-Aftab wybiegła z chaty, 

wróciła z niczym, wzruszyła ramionami.
-  Czy ty nie masz języka w gębie? Co się z tobą dzieje? Odpowiadaj po ludzku, 

bezczelna dziewucho.

background image

Nur-Aftab spojrzała na matkę, zagryzła dolną wargę, spuściła głowę i wreszcie 

wyszeptała cichutko:
-   Nikt nie wie, gdzie jest Morad.

Shirin-Gol posadziła córkę obok siebie na ziemi, ucałowała, popatrzyła jej w 
oczy i powiedziała:

-  Mój mały promyczku, tak mi przykro, twoja mama oszalała.
-  Wiem. - Dziewczynka odgarnęła z twarzy kosmyk czarnych włosów, które 

błyszczały jak smoła. - Wiem. Ty oszalałaś.
Wieczorem wrócił Morad i najwyraźniej miał coś do ukrycia. Nie patrzył ani na 

dzieci, ani na żonę, nie mówił, nie słuchał.
-   Shirin-Gol, Shirin-Gol, chodź, posłuchaj, co się stało! - zawołała Bahara.

-  A co się stało? - zaniepokoiła się Shirin-Gol.
-  Ci trzej policjanci... - powiedziała Bahara i przerażona, zasłoniła usta 

dłonią.
-   Policjanci? Co z tymi łajdakami?

100
-  Nie żyją - odpowiedziała Bahara i zamknęła oczy, jakby bała się ujrzeć przed 

sobą trupy.
-  Nie żyją?! A kto ich...?

-   Nikt nie wie, kto ich zabił. Na bazarze podobno wielkie zamieszanie, 
wszystkich przesłuchują, wielu Afgańczy-ków pozamykało sklepy.

Shirin-Gol i Morad przemilczeli resztę wieczoru. Ona rozesłała materace i koce, 
ułożyła dzieci do snu, jak co dzień przysiadła za progiem chaty i patrzyła na 

otaczające ją morze namiotów i lepianek. Stukanie garnków i ludzkie głosy 
stawały się coraz słabsze, aż wreszcie ucichły. Zamilkło także odległe miasto. 

Od czasu do czasu zapłakało jakieś niemowlę albo ktoś zakaszlał. Potem słyszała 
jeszcze, jak w pobliżu ktoś siusiał, a ktoś inny sapał.

Powietrze stało się świeże i jasne, znikł kurz i duchota, a wraz z nimi smród 
smażonego tłuszczu i zjełczałego oleju, fermentujących w słońcu śmieci i uryny. 

Shirin-Gol otworzyła flaszeczkę z wodą różaną, prezent od hojnego herszta 
przemytników, natarła dłonie kropelką perfumy, przyłożyła do twarzy i powąchała, 

oparła głowę na progu chaty, której wciąż jeszcze brakowało drzwi, zamknęła oczy 
i zasnęła.

Gdy się przebudziła, myślała, że jeszcze śni. Niebo nad Peszawarem pokryła łuna 
pożaru. Żółte i czerwone języki ognia wybuchały wysoko w górę, były tak ogromne, 

jakby płonęło pół miasta. Wiatr niósł zapach spalonego plastiku i drewna. 
Shirin-Gol poderwała się z ziemi. Kilku obudzonych sąsiadów wyjrzało za próg, 

szeptało i głośno wzdychało. Ludzie wychodzili przed chaty i namioty, patrzyli 
na pożar, modlili się, milczeli.

Następnego dnia, w sobotę, wszyscy już wiedzieli: spłonął afgański bazar w 
Peszawarze. Spłonął doszczętnie. Nie

/O/
zostało z niego zupełnie nic. Spaliły się wszystkie budy, stragany, sklepy, 

koszule, spodnie, skarpety, papierosy, papiery, ołówki, spinki do włosów, 
sukienki, woalki, chusty, buty, czapki, paski, worki z ryżem, przyprawy i 

zabawki: dosłownie wszystko, nawet drzewo stojące na skraju targu. Ludzie poszli 
z wiadrami i garnkami wybierać z pogorzeliska drewno, które zmieniło się w 

węgiel; chcieli wykorzystać je na opał.
Doszło do spięcia, mówili jedni; inni twierdzili, że ktoś zemścił się za śmierć 

trzech pakistańskich policjantów. W każdym razie był to czarny piątek, życie 
setek Afgańczy-ków znów legło w gruzach.

-  Musimy stąd odejść - zachrypiał Morad ze swego kąta. Shirin-Gol przyniosła 
właśnie wodę z cysterny i wyglądała już całkiem normalnie.

-  Wiem - odparła i spojrzała w oczy męża, który nareszcie zdawał się budzić z 
długiego opiumowego snu.

-  Już nie drżysz - powiedziała.
-   Nie drżę - powiedział Morad.

-  I nie toczysz piany z ust - powiedziała.
-   Nie toczę piany z ust - powiedział Morad, popatrzył na żonę i wziął ją za 

rękę. - Myślałem, że oszalałaś i że nie widzisz mojego drżenia, piany na ustach 
i mojego strachu.

-  Oszalałam, ale mimo to widziałam, że drżysz, toczysz pianę z ust i że się 
boisz. Słyszałam twoje krzyki, płacz, widziałam twoje cierpienie, ale byłam 

szalona i nie mogłam ci pomóc.

background image

-  To ja powinienem był ci pomóc. - Morad spuścił wzrok, nie mógł mówić dalej, 

szloch ścisnął mu gardło, odebrał głos.
-   Zawsze mi pomagałeś i teraz mi pomogłeś - powiedziała Shirin-Gol i 

pogłaskała męża po włosach jak starsza siostra.
/02

On podniósł głowę, pocałował żonę w rękę i po raz pierwszy, odkąd wrócił ze 
szpitala, popatrzył jej w oczy, których spojrzenie pełne było bólu.

-  Uczyniłem to, co uczynić musiałem i mogłem - powiedział - i zawsze będę 
czynił to, co muszę i mogę.

-  Wiem.
Shirin-Gol musnęła jego wargi.

-  Ktokolwiek zabił tamtych, niech mu Allah przebaczy i niech zdejmie ciężar 
winy z jego barków.

.' Г-'!."і 'w   ■' •    "   ,           '      . 
'                          .">   ,       ,r <            .  '    *

;
■-."■s.i-.-L"-;--:  ,>'■.-.'-; •

і і 'c.';* •                        '.лЬб''.Ь:!,ъ;

Wioska w górach i kobieta-głaz
Shirin-Gol sprzedała i rozdała wszystko, czego nie mogła zabrać ze sobą, i 

wróciła do Afganistanu: razem ze starszą córką Nur-Aftab, synem Nasserem, 
młodszą córką Nafass, której ojcem był pakistański herszt przemytników, z 

czwartym dzieckiem w brzuchu, które zostało spłodzone przez jednego z 
pakistańskich gwałcicieli, oraz z Moradem, który był ojcem Nur-Aftab i Nassera, 

ale wszystkie dzieci urodzone przez Shirin-Gol traktował jak własne.
Nie mogli powrócić w góry, skąd pochodziła Shirin-Gol i gdzie Morad przez lata 

bił się ramię w ramię z braćmi swej żony, aż stracił zapał do wojaczki, ograł 
brata Shirin--Gol w karty i zamiast pieniędzy wziął jego siostrę za żonę. W 

górach jedni mudżahedini nadal walczyli przeciw innym. W miastach - w Kabulu, 
Mazar-i-Szarif, Kandaharze, Heracie i Dżalalabadzie - także trwała jeszcze 

wojna.
-  Pójdziemy do białej góry światła - powiedziała Shirin-Gol.

-  A gdzie to jest? - spytał Morad.
-   Skąd mam wiedzieć? - odparła Shirin-Gol.

Kiedy dzieci nie chciały iść dalej, kiedy nie wiedzieli już, gdzie są, jak długo 
wędrują ani jak często schodzili w dół

104
i wspinali się pod górę, kiedy od kilku dni nie napotkali żadnej wioski i żadnej 

żywej duszy i kiedy Morad myślał, że Shirin-Gol znów oszalała - ona wciąż 
jeszcze chciała iść dalej.

- Jeśli do jutra nie znajdziemy miejsca, w którym moglibyśmy zostać, nie 
przeżyjemy kolejnych czterech dni - powiedział Morad.

Nadeszła najchłodniejsza noc od czasu, kiedy znaleźli się w górach. Powietrze 
było ostre jak odłamki szkła. Ogień nie ogrzewał. Kolorowe, cienkie koszule, 

spodnie i sukienki łopotały na wietrze, biczując zmarznięte ciała. Dzieci kuliły 
się, chuchały na czerwone i fioletowe z zimna ręce. Wilgotne palce pokrywały się 

skorupką lodu; sześć lodowych rączek, trzy lodowe noski i buzie.
Shirin-Gol umierała po tysiąc razy, patrząc na swoje dzieci, w których mała 

iskierka życia tliła się coraz słabiej. Już nie marudziły, szczękały tylko 
zębami. Na mroźnym, ostrym wietrze, co siekał twarze, ich oczy zamieniły się w 

zaciśnięte szparki. Otwierały je już tylko wtedy, gdy gubiły drogę i przerażone 
rozglądały się za matką.

Shirin-Gol i Morad rozłożyli brezentowe płachty i cienkie koce tuż przy ogniu, 
ułożyli na nich dzieci. Nur-Aftab, Nasser i Nafass złączyli swe drobniutkie 

ciałka, objęli się i tulili do siebie z trwogą, aż stali się kłębkiem cienkich, 
kruchych, słabych rączek i nóżek.

Shirin-Gol przysunęła do nich swe ciężarne ciało, Morad zebrał brzegi koców i 
brezentu, otulił żonę i dzieci i związał zawiniątko. Potem znikł jeszcze na 

moment w mroźnych ciemnościach, wygrzebał z ziemi suche krzewy i kolczaste 
pnącza, wyrwał je, rozpalił drugie ognisko i czuwał nad śpiącymi, podtrzymując 

ogień i swoją rodzinę przy życiu.
/05

Nocą wyjący wicher zmienił się w nawałnicę. Gwiazdy znikły za chmurami. Spadł 

background image

śnieg. Wszystko zbielało: skały, góra, kłębek z ludzi i brezentu, Morad i oba 

ogniska.
Kiedy nad śnieżnymi szczytami gór zabłysł pierwszy promień słońca, Morad 

zobaczył dym po drugiej stronie góry: osiem smużek dymu z ośmiu kominów - mała 
wioska.

Leżała w odległości około czterech dni drogi od jednego z miast na północy 
Afganistanu, gdzieś wśród nieskończonych łańcuchów Hindukuszu, tak bardzo 

odległa od wszystkiego i wszystkich, że nawet wojna uznała, że to za daleko. Na 
wieś składało się osiem identycznych chałupinek, przylepionych do zbocza góry. 

Stały one na palach, każda miała drzwi, dwa okna oraz długi komin z trzema 
małymi i jednym dużym wylotem. Mieszkańcy wioski gromadzili pod podłogą domów 

drewno i inne materiały opałowe. Zimą wciągali je przez otwory w podłodze do 
wnętrza chat i rozpalali ogień. W każdej chacie mieszkało osiem lub więcej osób. 

Wszyscy należeli do plemienia Hazarów, uważanych za lud silny, wytrzymały, 
pracowity i schludny. Ze względu na ich szerokie i niemal pozbawione zarostu 

twarze, skośne oczy i szerokie nosy niektórzy twierdzili, iż Hazarowie pochodzą 
od Chińczyków albo od Mongołów.

Mieszkańcy ośmiu składających się na wieś domów nie wiedzieli, dlaczego ich 
przodkowie niegdyś tu przybyli, zbudowali chaty i pozostali właśnie tutaj.

-  Dlaczego mieszkacie na tym odludziu, opuszczeni przez Boga i ludzi, dlaczego 
nie pójdziecie między ludzi, w doliny, gdzie zima nie jest tak surowa?

-  A dlaczego ty tutaj przyszłaś? - odpowiadali pytaniem tamci.
Tubylcy okazali się życzliwi, niemniej traktowali Shirin--Gol nieco sceptycznie, 

bojaźliwie i ostrożnie, dopóki nie
IOÓ

przekonali się, że ona i jej rodzina mają dobre zamiary, są wyczerpani, 
potrzebują pomocy i schronienia.

Shirin-Gol wprowadziła się do chaty, w której przed dwoma, trzema czy czterema 
laty - właściwie obojętne kiedy - mieszkał mułła. Modlił się za mieszkańców 

wioski przy ich narodzinach i zgonie. Robił dla nich ta-vis i wieszał im amulety 
na szyjach. Udzielał ślubów. Błogosławił owce, konie i kozy, gdy się rodziły i 

zanim poszły na rzeź, gdy chorowały i gdy wracały do zdrowia. Został mułłą, 
ponieważ jak wszyscy inni mułłowie znał Koran i umiał czytać i pisać. 

Przynajmniej tak twierdził; sprawdzić tego nie potrafił nikt we wsi, ponieważ 
nikt nie posiadł rzeczonych umiejętności. Bo i skąd? Od innych wsi, od miasta i 

od ludzi umiejących czytać i pisać dzielił Hazarów szmat drogi.
Nikt nie pamiętał, skąd przywędrował mułła, jak długo żył, kto był jego 

nauczycielem ani dlaczego zjawił się i pozostał sam. Nikt nie wiedział, czy miał 
matkę, która za nim tęskniła, albo ojca, który wolałby, żeby syn pomógł mu w 

polu, albo braci czy siostry. Nie wiadomo, dlaczego się nie ożenił, mimo że 
wielu ojców chętnie oddałoby mu swe córki, dlaczego pozostał bezdzietny i tak 

dalej. Ale był tutaj, służył wiernym, a oni traktowali go dobrze i z czystym 
sumieniem staną przed swoim bogiem. Al-hamn-do-allah.

Wszyscy go lubili i żałowali, kiedy umarł. Dlatego ucieszyli się, że do wsi znów 
przybył ktoś, kto umiał czytać i pisać i miał więcej rozumu niż wszyscy jej 

mieszkańcy razem wzięci. Szkoda tylko, że los zdarzył właśnie kobietę, ale tak 
naprawdę w małej wiosce płeć nie czyniła wielkiej różnicy, bo wszyscy mieli w 

sobie tę samą krew. Poza tym gdyby był to mężczyzna, może próbowałby 
podporządkować sobie innych. Dobrze, że znalazł się pusty dom, w którym 

przyjezdna mogła zamieszkać. Szkoda, że Shirin-Gol
'07

miata już męża i dzieci, nie mogła poślubić tutejszego i zostać we wsi na 
zawsze, dopóki Allah nie przywoła jej do siebie. Dobrze żyła z mężem, nie siała 

kłótni i niepokoju. Szkoda, że była biedna, bez majątku, zdana na pomoc 
mieszkańców wsi. Chociaż w ten sposób nie wypadało jej migać się od pracy. 

Niestety, mułła spalił swoje książki, zanim umarł i zanim Shirin-Gol zdążyła 
przeczytać w nich, jakie zioła i lekarstwa leczą ból i choroby. Ale co najmniej 

raz do roku jeden z mieszkańców wsi chodził do miasta, więc następnym razem mógł 
przynieść nową książkę.

Nadeszła wiosna. Powietrze nie było już ostre jak odłamki szkła. Łąki pokryły 
się jasnozieloną, soczystą szczeciną, co wrzała życiem, drapała w bose pięty i 

chrzęściła pod stopami. Słońce rozbłysło rażącym, rozproszonym światłem. 
Strumienie toczyły przejrzystą, wartką, chłodną wodę. Cieliły się krowy, owce, 

kozy, oślice i kobyły. Spomiędzy skał wyjrzały białe, różowe i żółte kwiatuszki. 

background image

Na drzewach pojawiły się pąki, liście i owoce. Ludzie zrzucali ciężkie futra i 

koce, podciągali rękawy, przebywali chętniej na słońcu niż w ciemnych wnętrzach 
lepianek, przesiadywali pod gołym niebem, oparci o ściany i długie podpory chat, 

osłaniali oczy dłońmi, bo słońce świeciło coraz mocniej, ugniatali glinę, aby 
odświeżyć okopcone ściany chałup, śmiali się, pogwarzali, wychodzili na pola, 

siali ziarno, doili bydło, otwierali na oścież stajnie i obory, trzepali 
posłania, wietrzyli koce, maty i poduszki, nucili piosenki, sypiali pod gołym i 

rozgwieżdżonym niebem. Jednym słowem: robili wszystko to, co rok w rok czynili 
ich ojcowie i matki, gdy zima opuszczała wioskę, górę, pola, ludzkie serca i 

kości.
108

Shirin-Gol stawała na palcach, unosząc swe ukryte pod sukniami, sponiewierane i 
zgwałcone ciało ku słońcu, jakby chciała rozerwać więzy, które je pętały. 

Przeciągała się i rozciągała, a jej palce igrały w powietrzu, naśladując taniec 
huri, niewidzialnych aniołów. Podwinąwszy tonban, wchodziła do strumienia, 

wartki prąd pieścił jej stopy, było jej tak przyjemnie, jak wtedy... Kiedy? Jak 
jeszcze nigdy w życiu. Po raz pierwszy czuła się wolna, lekka, jej życiu nie 

zagrażało żadne niebezpieczeństwo.
„Trzymaj nogi razem! Jak się będziesz tak rozkraczać, przyjdzie wilk i wszystko 

ci wyżre!" - strofowała ją niegdyś siostra ze znamieniem. „Trzymaj nogi 
złączone!" - burczała setki razy, zagryzając wargi i wlepiając w Shirin-Gol 

karcące spojrzenie.
Odtąd Shirin-Gol zawsze trzymała nogi razem, ale mimo to została zgwałcona.

„Bądź cicho - mówiła matka - grzeczne dziewczynki milczą, żeby ptaszek nie wpadł 
im do buzi i żeby się nie udusiły". „Powiedz jej, żeby nosiła głowę spuszczoną, 

bo inaczej nabierze złych przyzwyczajeń i będzie patrzyła obcym w oczy" - mówił 
ojciec do matki. Nasuń chustę na czoło, zasłoń twarz, schowaj stopy, spuść 

wzrok, nie zabieraj głosu, kiedy mówią bracia, zrób miejsce, zejdź z drogi, zrób 
to, nie rób tamtego, co z ciebie za dziewczyna. Chcesz, żeby ludzie pomyśleli, 

że jesteś kharab i pragniesz być oglądana, narażając na szwank dobre imię 
rodziny?! „Jest nieokrzesana" - twierdzili inni, a matka dawała jej klapsa w 

potylicę. „Za dużo mówi" - zrzędzili, a brat bił ją po twarzy.
Shirin-Gol siadywała wraz z innymi kobietami w cieniu obok chaty, piła herbatę, 

plotkowała, skubała wełnę, przędła nici, pomagała innym tkać dywany, śpiewała, 
bębniąc do taktu w blaszany talerz, szyła koszulki dla kolejnego

/OQ
potomka, wyciskała serwatkę. Pewnego dnia wystrugała grzebień, aby uczesać 

własne pociechy i resztę dzieciaków we wsi. Czekały w kucki w kolejce, aż ciocia 
uporządkowała im włosy, zaplotła warkocze, wycięła kołtuny, wyiskała pchły albo 

wszy.
Kładła się przy źródełku nad wioską, wypinała ciężarny dzieckiem gwałciciela 

brzuch w niebo. Rozłożywszy ramiona i nogi, marzyła o czasie bez wojny, o 
świecie, który nie zna strachu, o życiu, jakie teraz wiodła.

-  Chodź szybko! - zawołała Nur-Aftab. - Abine, córka sąsiada, umiera. Nie może 
wyciągnąć dziecka z brzucha.

Shirin-Gol narzuciła chustę na głowę, wzięła ostry sierp, którym żęła pszenicę i 
trawę, wycinała chwasty i zarzynała koguty, i pobiegła za córką do domu 

sąsiadów, do Abine, która nie mogła wyciągnąć dziecka z brzucha i umierała.
-  Pomóż jej - błagała matka Abine.

-  Nie jestem położną ani lekarką - powiedziała Shirin--Gol, ale żadna z kobiet 
nie wiedziała, co to położna ani lekarka. - Nie potrafię uzdrawiać, nie jestem 

mułłą.
-  Ale jesteś z miasta, umiesz czytać Koran, widziałaś świat, pomóż mojej córce, 

inaczej umrze.
-  A co ma do rzeczy Koran?! Przecież do tej pory same rodziłyście dzieci. - 

Shirin-Gol migała się od odpowiedzialności.
Drobniutka Abine leżała na materacu na podłodze, mog-ła mieć dwanaście albo 

trzynaście lat. Obok niej siedziało jej pierwsze dziecko, wciskało rączkę do 
buzi, łkając i zawodząc. Twarz Abine była biała jak ściana, na czoło wystąpiły 

krople potu, tęczówki oczu schowały się pod powiekami i widać było tylko białka, 
ramiona i nogi

/ 10
spoczywały bezwładnie na podłodze, jakby nie należały do rodzącej, brzuch 

sterczał, okrągły jak piłka, spódnice były mokre od wód płodowych. Abine 

background image

wyglądała jak martwa.

-  Ona umrze - powiedziała cicho Shirin-Gol.
Matka Abine krzyczała, płakała, rwała siwe włosy z głowy. Zrozpaczona, rzuciła 

się na ziemię i całowała bezwładne dłonie swej ciężarnej córki. Naraz otwarły 
się drzwi i weszli ojciec i mąż rodzącej.

-  Jeśli Allah chce wziąć ją do siebie i ona musi umrzeć, to umrze - rzekł 
ojciec. - Ale ty, Shirin-Gol-jan, droga siostro, nosisz życie pod sercem, więc 

proszę, nie obciążaj się winą i choć spróbuj uratować moją córkę i jej dziecko.
-  Bismi-allah, na waszą odpowiedzialność - odpowiedziała Shirin-Gol.

Podkasała rękawy, podniosła pierwsze dziecko Abine i podała dziadkowi, 
wypraszając go za drzwi. Mąż Abine również chciał wyjść, ale zatrzymała go. 

Patrząc mu w oczy, powiedziała:
-  Ty zostajesz.

Przerażony chłopak otworzył usta, ale nic nie powiedział, tylko zrobił krok do 
tyłu, próbując wyswobodzić się z uchwytu Shirin-Gol. Ona popchnęła go ku leżącej 

i rozkazała:
-   Naciskaj jej brzuch.

Klepała Abine po policzkach, obłożyła ją kompresami z wilgotnych szmat, 
podłożyła kołdry i poduszki pod nogi, poprosiła o wodę i czyste ręczniki. Kazała 

kobietom zapalić kadzidełka, otworzyć okna i drzwi i wpuścić świeże powietrze, 
masować ręce i stopy rodzącej. Aż wreszcie jakoś - jak, tego Shirin-Gol sama nie 

wiedziała - udało jej się przywrócić Abine do przytomności.
/ / /

-  Podnieście jej spódnice. Zegnij nogi. Nie, to nie grzech, że widzę cię nagą. 
Nie, to nie jest grzech, że jest tutaj twój mąż. To dobrze. Nie musisz się 

wstydzić. To twój mąż. Dziecko w twoim brzuchu jest także jego dzieckiem. Nie, 
twoja krew nie jest nieczysta. Krew jest święta, utrzymuje nas przy życiu.

-  Podajcie mi wody. Nie, nie tej wody, jest brudna. Rozpalcie ogień, 
przynieście świeżej wody ze źródła i zagotujcie; będziemy potrzebować czystej, 

gorącej wody. Ugotujcie ręczniki, włóżcie sierp do ognia, a potem do wrzątku. 
Ale nie brudnymi rękami, umyjcie ręce.

Abine parła i parła. Jej młodziutki mąż naciskał na brzuch, przytrzymywał nogi. 
Matka odmawiała jedną modlitwę za drugą. shirin-Gol włożyła rękę do pochwy 

rodzącej, żeby wyciągnąć dziecko, ale główka była za duża.
Do tej pory pomagała przyjść na świat jedynie własnym dzieciom. Zdejmowała 

tonban, podciągała spódnice, kucała gdzieś w kącie i jeśli w pobliżu były 
kamienie, podpierała nimi stopy. Potem czyniła to, co czynią wszystkie matki 

tego świata przy porodzie: cierpiała, czekała, ufała, modliła się, klęła, 
płakała, zaciskała zęby, aż wydobyła z siebie nowe życie. Potem odcinała sierpem 

pępowinę i zawiązywała ją nitką, czekała, aż wyjdzie łożysko, obmywając 
tymczasem dziecko z krwi i wód płodowych, całowała je, owijała w swoją spódnicę 

albo w ręczniki, życząc mu długiego życia.
Przy narodzinach Nassera Morad przyniósł jej dwie prawdziwe cegły jednakowej 

wielkości. Przy narodzinach Nur-Aftab wykopała dołek w piaszczystej ziemi, żeby 
mieć pod sobą więcej miejsca. Zostawiła w dołku łożysko, zasypała i przystawiła 

kamieniem. I tyle. Khalass i tamam.
Co jednak należało czynić w takiej sytuacji, Shirin-Gol nie wiedziała.

/ /2
Kobiety otoczyły ją kołem, czekając na cud. Obserwowały każdy jej ruch, każdy 

oddech, wsłuchiwały się w każde słowo, spełniały każdy rozkaz.
Bibi-Deljan, najstarsza we wsi, siedziała u wezgłowia Abine, poruszając niemymi 

wargami i przesuwając paciorki różańca w tę i z powrotem. Żyły na jej dłoniach 
były niebieskie jak rzeki, a skóra pokryta siateczką zmarszczek. Staruszka 

wyglądała jak spękane skały gór, w których się urodziła, jak ludzka skała, 
kobieta-głaz: wyprostowana, twarda, nieporu-szona, jakby głowę, nogi i ręce 

miała z kamienia.
Poruszały się jedynie jej wargi i kościste palce. Siedziała, nie spuszczając 

wzroku z Shirin-Gol, jakby złączona z nią niewidzialną nicią, jakby chciała 
wejść w Shirin-Gol, dostać się do jej głowy, duszy, krwi, ramion, stóp i każdego 

włosa, przekazując jej wszystko, co kiedykolwiek widziała, i każdą swoją myśl. 
Shirin-Gol zdawało się, że ucichły wszelkie głosy i dźwięki, że znikły kolory, 

zatarły się rysy twarzy otaczających ją kobiet. Najpierw matka Abine, a potem 
wszystkie inne kobiety straciły oczy, nosy i uszy, ich usta zmieniły się w 

czarną dziurę. Niezmienna pozostała tylko kamienna twarz Bibi-Deljan. Nieme 

background image

wargi poruszały się w modlitwie.

Wszystko ucichło. Shirin-Gol przymknęła oczy, próbując przezwyciężyć zamęt w 
głowie. Nie potrafiła znaleźć słów ani zebrać myśli. Widziała wokół siebie tylko 

twarze bez oczu i nosów, z czarną dziurą zamiast ust. Mogłabym wyjść i nikt by 
nie zauważył. Nie powinnam mieszać się w sprawy boże, myślała.

- Allah cię tu przysłał - powiedziała nagle Bibi-Deljan łagodnym, spokojnym 
głosem.

Matka Abine odzyskała oczy, nos, uszy i usta i wydała z siebie cichy, zdławiony 
krzyk, jakby ujrzała ducha. Jedną ręką zasłoniła usta, drugą mięła fałdy 

spódnicy.
/ 13

-  La-elah-ha-el-allah, od dwóch zim i dwóch wiosen nie mówiłaś - wykrztusiła 
Albinę - a teraz, kiedy moje dziecko umiera, twój język został rozwiązany.

Język Bibi-Deljan, niemej kobiety-głazu, został rozwiązany, matka Abine 
odzyskała usta i głos, choć ochrypły. Staruszka nadal nie spuszczała oczu z 

Shirin-Gol, przesuwając paciorki różańca w tę i z powrotem.
Shirin-Gol ociekała potem, drżała, z trudem chwytała oddech, bezsilnie 

rozkładała ręce. Przyjrzała się widocznej między nogami matki główce dziecka, 
włożyła palec do pochwy rodzącej, namacała miękki nosek, uszy i usta. Próbowała 

wydobyć niemowlę na zewnątrz, palce jej się ślizgały, nie, nie potrafiła. Puk, 
puk, stukały paciorki różańca w żylastych dłoniach Bibi-Deljan.

-  Dajcie mi sierp - powiedziała Shirin-Gol.
-  Sierp? - przeraziła się matka Abine. - Przecież potrzebny jest do przecięcia 

pępowiny, a dziecko jeszcze nie wyszło. Na Allaha, po co ci teraz sierp?!
-   Sama nie wiem - westchnęła Shirin-Gol. - Jakoś przecież trzeba wydostać z 

niej dziecko.
Matka Abine zamilkła.

Shirin-Gol ostrożnie wsunęła sierp do pochwy rodzącej, starając się nie 
uszkodzić główki dziecka. Potem, wyszeptawszy bismi-allah, nacięła krocze na 

szerokość dwóch palców. Pokazała się krew. Spływała po ostrzu, po rękach Shirin-
Gol. Kobieta-głaz nie poruszyła się, tylko - puk, puk - dalej przesuwała 

paciorki różańca, nie odrywając oczu od Shirin-Gol. Matka Abine wydała z siebie 
ochrypły krzyk. Shirin-Gol zakrztusiła się, zrobiło jej się słabo, kolana 

drżały. Wreszcie opanowała się, oparła jedną rękę na brzuchu rodzącej, pchała, 
uciskała, a drugą ręką ciągnęła dziecko. Wyciągnęła je z matczynego łona, 

przełożyła pępowinę
/ /4

przez ostrze sierpa i szepcząc bismi-allah, przecięła, przewiązała czystą nitką, 
poklepała niemowlę po plecach, żeby wykrztusiło śluz i wody płodowe i 

zaczerpnęło pierwszy oddech, a potem oddała je ojcu.
Próbowała nawlec igłę, ale nie mogła, wręczyła ją matce Abine, ale zszokowana 

kobieta nie rozumiała, czego od niej chcą. Ojciec dziecka odebrał igłę, nawlókł, 
mamrocząc, że to babska robota, wcisnął Abine szmatkę między zęby. Potem 

spojrzał na Shirin-Gol bez uśmiechu, ale ze zrozumieniem i wdzięcznością.
-  Rób, co masz robić, Allah jest z tobą - powiedział. Allah jest ze mną, 

powtórzyła w myślach Shirin-Gol,
wbiła igłę w brzeg rany, przeciągnęła nić, wbiła igłę w drugi brzeg, ściągnęła 

brzegi, zawiązała supeł, zastanawiając się, skąd wie, co ma robić.
Abine straciła przytomność. Nikt nie wiedział, kiedy się ocknie.

Shirin-Gol czuwała przy chorej całą noc, razem z nią trwała w modlitwie kobieta-
głaz. Również mąż nie odstępował posłania żony.

Pierwszy promień słońca rozbłysł właśnie ponad szczytem góry, na której 
przycupnęło osiem lepianek, gdzieś we wsi zarżało źrebię, co przed dwoma dniami 

wyszło z brzucha kobyły, zapiał kogut, zapłakał noworodek, a ojciec wsunął mu do 
buzi umyty palec, aby dziecko mogło ssać. Abine otworzyła oczy, uśmiechnęła się 

słabiutko, spojrzała na męża, na nowo narodzoną córeczkę, na Shirin-Gol i 
wyszeptała:

-  Niech Allah da ci długie życie w zdrowiu, siostrzyczko.
Chora potrzebowała kilku tygodni, aby wrócić do zdrowia, wstać z łóżka i robić 

wszystko, co robiła przedtem.
/ /5

Długo trwało, zanim doszła do siebie i stała się znów tą samą Abine, którą była 
przed drugim porodem. A i wtedy, kiedy wreszcie zdawało się, że wszystko jest 

jak dawniej, nic nie było już po dawnemu. I wszystkiemu winna była Shirin-Gol.

background image

Abine znała wprawdzie niewiele kobiet, właściwie tylko mieszkanki wsi, niemniej 

żadna z nich nie przypominała Shirin-Gol. Shirin-Gol była mądra, na wszystko 
miała odpowiedź, nawet na pytania, którym nie sprostali mężczyźni. Dla Abine 

stało się jasne, że nowo przybyła jest wybranką, posłanniczką Allana.
Odtąd dziewczyna spędzała z Shirin-Gol każdą wolną chwilę. Przyglądała się jej i 

przysłuchiwała, zapamiętując każde słowo. Naśladowała każdy gest, zadawała 
mnóstwo pytań. Samorzutnie i bez wiedzy Shirin-Gol kopiowała ją wiernie. 

Chodziła nad strumień, kiedy tamta chodziła nad strumień, gotowała, gdy tamta 
gotowała, piekła chleb tak, jak tamta go piekła. Myła ręce, zanim zabrała się do 

gotowania lub karmienia dziecka. Chroniła jedzenie przed muchami i powtarzała za 
swą mistrzynią, że kiedy mucha usiądzie na kupie, kupa przykleja się do owadzich 

nóżek, a potem przenosi na jedzenie i nie tylko brudzi, ale i zaraża. Abine 
pisała słowa na piasku jak Shirin-Gol. I tak jak tamta uczyła się mówić „nie".

Z początku jej młody mąż tylko się śmiał i cieszył, że żona wraca do zdrowia. 
Potem, rozgniewany, chciał ją uderzyć, bo mu się sprzeciwiała. Jednak Abine, 

zamiast pokornie przyjąć karę, chwyciła go za rękę, popatrzyła mu w oczy i 
rzekła:

- Ten, kto kocha, nie bije. Powiedz, czego chcesz, a dam ci to, jeśli będę 
mogła. A jeśli nie będę mogła, nie dam nic, nawet jeżeli mnie zbijesz.

/ /6
Mąż spuścił wzrok i powiedział:

-  Boję się ciebie.
-  Dlaczego?

-  Bo już się mnie nie słuchasz.
-   Shirin-Gol mówi, że w Koranie jest napisane, że mężczyzna powinien czcić i 

szanować swoją żonę.
-   Przecież to robię. A ty powinnaś mnie słuchać. Jesteś moją kobietą, twój 

ojciec powierzył mi cię i przekazał daną mu przez Allaha władzę decydowania o 
twoim losie. Jeśli nie będziesz posłuszna, wrócisz do swego ojca.

Abine nic nie odpowiedziała, spuściła tylko wzrok.
Przeminęła wiosna, nadeszło lato, potem jesień, liście pożółkły, zbrązowiały, 

uschły, aż wreszcie opadły. Córeczka Abine rosła, krzyczała, ssała matczyną 
pierś, jadła. Jej matka wciąż milczała. We wsi urodziło się nowe dziecko. 

Shirin--Gol dostała od Bibi-Deljan różaniec, którego od tamtej pory nie 
zdejmowała. Kobieta-głaz pożegnała się i poszła w góry. Wybrała skałę, ułożyła 

się pod nią i umarła: ostatecznie zmieniła się w głaz, odeszła do Allaha. 
Shirin-Gol urodziła czwarte dziecko, spłodzone przez jednego z pakistańskich 

gwałcicieli. Chłopiec zdawał się mały i drobny, miał chude, lecz silne ramionka 
i nóżki, małe stopki i jeszcze mniejsze paluszki, ruchliwe rączki, skórę śniadą 

jak brązowy pergamin. Jego usta były miękkie i pełne, włosy jedwabiste i czarne 
jak smoła, ciemne oczy błyszczały jak węgielki.

-  Mój pakistański chłopczyku - szepnęła Shirin-Gol do maleńkiego uszka, aż 
połaskotało, a mały skulił ramiona i zadrżał jak osika - oby twoje niewinne oczy 

oglądały tylko dobro na tym świecie. Nazwę cię Nabi.
Obmyła go z krwi i wód płodowych, pocałowała w czoło, brzuszek, oczy i ręce, 

stopy i ramiona, prosząc Allaha,
' >7

by dat mu siłę i odwagę. Postanowiła kochać Nabiego nie mniej i nie więcej niż 
inne dzieci.

Wysoko w górach niepostrzeżenie spadł pierwszy śnieg. Wiatr nasycił się jego 
świeżym i chłodnym oddechem, zeszedł do wioski i zaniósł mieszkańcom ośmiu 

lepianek wieść, że idzie zima.
Koledzy Nassera z miną znawców spoglądali w niebo i na wierzchołek najwyższej 

góry, mrużyli oczy, udawali mądralów.
-  W tym roku spadnie tyle śniegu, że zakryje wszystkie chałupy - powiedzieli.

Nasser spojrzał na długi komin swego domu i zawołał:
-  Na całym świecie nie ma tyle śniegu!

-  Zobaczysz, że jest - przekonywali koledzy.
Na to zuchwały Nasser cisnął kamieniem, próbując ugodzić szczyt góry.

-  No to wygrzebiemy dziury i odśnieżymy drogi.
-  Nie damy rady.

-  Mój tata da radę - powiedział Nasser, wysuwając podbródek.
-   Nie da.

-  A właśnie, że da. Mój tata zna cały świat, to i dziurę w śniegu potrafi 

background image

wygrzebać.

Ale miejscowi wiedzieli lepiej. Pierwszy śnieg spadł, stwardniał i trudno było 
odśnieżyć ścieżki między chatami.

-  Dlaczego nie zadaszyć ścieżek? - zaproponowała Shi-rin-Gol. - Jeśli 
zbudowalibyśmy dachy od chaty do chaty, śnieg nie padałby na drogi.

Mężczyźni tylko znacząco spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami.
/ /8

Potem śnieżny kożuch zakrył wszystko: każdy krzak, każde drzewo, każdy kamień. 
Cały świat zbielał. Ludzie przestali wychodzić z domów, śnieg zatkał każdą 

dziurkę i szparkę, na zewnątrz szalał wiatr i mróz, w chatach było ciepło i 
przytulnie.

Morad codziennie wchodził na drabinę i za pomocą długiego drąga przetykał wylot 
komina, by wypuścić dym z paleniska i wpuścić trochę świeżego powietrza. Dzieci 

cieszyły się wątłymi promieniami słońca, które wpadały do chaty, oraz wciąganiem 
drewna na opał przez dziurę w podłodze, a karmienie przez dziurę kóz i kur 

uważały za świetną zabawę. Przynajmniej przez kilka dni; potem jednak zapragnęły 
wyjść na zewnątrz, do innych dzieci, nad potok albo w góry.

Dlaczego nie można wyjść? Czy słońce zgasło? Na zawsze? Czy inne dzieci też są 
uwięzione? Kiedy śnieg zniknie? Czy myśmy umarli? Shahidl Męczennicy śniegu? 

Dlaczego nie mieszkamy w innej wiosce, tam, gdzie nie ma śniegu?
Któregoś dnia Shirin-Gol powiedziała:

-  Zagrajmy w imiona.
Na początek napisała swoje węglem na ścianie.

-  Moje imię opowiada o słodkich kwiatach, motylach i pszczołach. Wciągają one 
pyłek kwiatowy do swoich małych pyszczków, karmią nim dzieci i robią miód, który 

jedzą potem ludzie.
-  Teraz ja! - zawołał Nasser, wypisał pod spodem swoje imię i rozpromieniony 

spojrzał na graczy.
-  Musisz teraz powiedzieć, co twoje imię znaczy - zażądała Nur-Aftab.

Nasser wysunął podbródek, spojrzał na matkę i rozkazał:
-  Ty powiedz.

/ 1С
-  Nasser to wierny przyjaciel, który zawsze pomoże i jest dobry - wyjaśniła 

Shirin-Gol, posadziła syna na kolanach i łaskotała, aż zaczął się śmiać.
-  Dust. Jestem przyjacielem. Przyjacielem wszystkich - zawołał.

-  Teraz Nur-Aftab - powiedziała Shirin-Gol, uśmiechając się do córki.
-  Moje imię jest łatwe, każde dziecko wie, co znaczy, to nudne - marudziła Nur-

Aftab.
-  Tak nie wolno! Musisz je napisać i powiedzieć, co znaczy - zaprotestował 

brat.
Nur-Aftab od niechcenia naskrobała swoje imię na ścianie i wyrecytowała:

-  Moje imię oznacza promień słońca i dlatego kiedy nie ma słońca, jest mi 
smutno i zaraz się rozchoruję.

-  Nie rozchorujesz się - powiedziała Shirin-Gol. - Morad, teraz ty.
-  Nie jestem dzieckiem.

-  Ja też nie - powiedziała Shirin-Gol. M-o-r-a-t - napisał Morad.
-  Źle, źle, źle! - zawołał zuchwały Nasser, starł ręką „t" i wpisał „d".

Nur-Aftab milczała, wstydząc się za swojego głupiego ojca. Odwróciła się i wbiła 
wzrok w okno, choć okiennica była zamknięta i nie było widać góry ani kozic 

szukających pożywienia między skałami.
-  No? - ponaglał Nasser. - Co znaczy twoje imię?

-  Daj mi spokój - wymamrotał Morad.
-  Tak nie można - powiedziała Shirin-Gol.

Morad milczał. Wstyd jego córki był ostry jak oszczep i dźgał go w piersiach 
niczym drąg, którym Morad codziennie przetykał komin.

120
Pewnej nocy Shirin-Gol nie mogła zasnąć. Odwróciła się do męża i powiedziała:

-   Nawet nie wiem, czy to dzień, czy noc. Ile jeszcze historii będę musiała 
wymyślić? Ile piosenek zaśpiewać? Dokąd można zabawiać się pisaniem na ścianie? 

Cały dom jest już pełen słów i rysunków.
-  Wiosną ugniotę świeżej gliny i odnowię ściany - powiedział Morad.

-  Nie mogę już znieść tych ciemności - szepnęła Shirin--Gol. - Już nie mam 
siły.

Morad dotknął palcami jej ust i pieścił je delikatnie. Shirin--Gol zaczęła 

background image

szybciej oddychać, poczuła, że krew w niej szybciej krąży, a ciepło rozlewa się 

po całym ciele. Morad pieścił jej szyję, ramiona, piersi, brzuch. A potem po raz 
pierwszy od wypadku z chłodziarką podzielił się z nią swoim pożądaniem. Shirin-

Gol odrzuciła głowę w tył, głaskała jego ramiona, plecy, czuła jego oddech na 
szyi, jego zaspokojenie i dumę, słyszała jego westchnienia i syk ognia w 

palenisku.
-   Śnieg topnieje! - zawołał Nasser donośnym głosem, budząc śpiące w 

ciemnościach siostry i małego braciszka.
-   Co robiłaś zimą? - spytała Abine.

-   Spałam, spałam i spałam. - Shirin-Gol roześmiała się, pokazując białe perły 
zębów. - A jak nie spałam, to śpiewałam, gotowałam, jadłam, grałam i pisałam z 

dziećmi. Całe ściany są pełne słów i rysunków.
-  I całowała się, całowała! - zawołał zuchwały Nasser, pokazując palcem na 

matkę i ojca. - Ona całowała jego.
-  Powinniśmy połączyć nasze domy dachem - powiedział ojciec Abine. - Wtedy 

moglibyśmy odwiedzać się zimą i nie bylibyśmy tacy samotni.
121

-  To mądra decyzja - powiedziała Shirin-Gol.
Dzieci ciskały grudami gliny w gliniane podpory dachu, który budowali mężczyźni, 

i zostawiały wszędzie odciski palców i rąk. Abine i Nur-Aftab malowały imiona w 
wilgotnej glinie i ustawiały małe domki na buty przy wejściach do lepianek. 

Nasser i Nafass lepili małe ludziki, żeby buty nie czuły się samotnie.
Zanim nadeszło lato, wszystkie dachy były już gotowe.

-  Shirin-Gol, wypij z nami herbatę - zapraszali mężczyźni. - I opowiedz nam, 
jacy są Rosjanie. Po co do nas przyszli? Jaki podarek posłał ich dowódca naszemu 

dowódcy? Dlaczego rozpoczęli wojnę przeciw naszym braciom? Dlaczego później 
odeszli? Kiedy to się stało? Ile to jest dziesięć lat? Czy dostali to, czego 

chcieli? Kto teraz walczy przeciw komu? Czy nie jesteśmy wszyscy Afgańczy-kami? 
Czy nie jesteśmy wszyscy muzułmanami, braćmi i siostrami?

Nadeszła wiosna, owoce na drzewach były duże i dojrzałe, winogrona na krzakach 
soczyste, purpurowe wiśnie pękały, pachniały mięsiste pomidory. Kobiety rozpięły 

płótno na gałęziach morwy, rozpostarły koce na trawie, przynosiły kosze 
pomidorów, fasoli, grochu i ziół, łuskały, obierały, kroiły, wykładały owoce, 

warzywa i przyprawy do suszenia: na zapas, na zimę. Na zimowe zapasy.
-  To piękny widok - powiedziała Shirin-Gol.

-  Co jest piękne? - pytały kobiety.
-  Wy, wy jesteście piękne, owoce, płótna, łuskanie, obieranie i suszenie.

-  To nasze życie - odpowiadały zdziwione.
-  Tam, gdzie dotychczas bywałam, Afgańczycy zapomnieli już, że tak może 

wyglądać życie. Wojna odebrała im
/22

pamięć. Pola są zaminowane, chłopi poszli walczyć, inni wciąż uciekają. Ludzie 
zapomnieli, jak uprawiać ziemię, hodować bydło, robić zapasy.

Kobiety śmiały się i mówiły, że w takim razie powinni tutaj przyjść, to one im 
wszystko pokażą i przypomną.

-  My niczego nie zapomniałyśmy. Robimy wszystko tak, jak robiły nasze matki i 
babki. Opowiedz nam, jak żyją inne kobiety w naszym kraju.

-   Nie ma co opowiadać - odparła Shirin-Gol. - Kobiety w Afganistanie nigdy nie 
miały lekkiego życia. Ale kiedy pojawili się Rosjanie i mudżahedini rozpoczęli 

wojnę między sobą, kiedy talibowie zdobyli władzę, kobiety straciły resztki 
wolności i wszelkie prawa. Straciły wszystko.- godność, mądrość.

Wieśniaczki już się nie śmiały, przestały obierać i kroić.
-  My niczego nie straciłyśmy i niczego nie zyskałyśmy. Nasze życie się nie 

zmienia - powiedziała Abine.
-  Ale żyjemy - powiedziała inna kobieta. - W pokoju. Ze spokojem.

-  Ładny mi spokój - powiedziała trzecia. - Pełen strachu. Ciągle się boimy, 
nawet nasi mężczyźni się boją, wszystkiego i wszystkich; obcych, ludzi z miasta.

-  Mów dalej - poprosiła Abine. - Opowiedz nam o reszcie świata.
-  Reszty świata ja także nie znam - odpowiedziała Shirin-Gol.

-  To opowiedz o miejscach, które znasz - nalegały kobiety.
-  Wcześniej, zanim wybuchła wojna, wielu ludzi w mieście miało prąd. Podłączona 

do prądu szklana kula, która zmieściłaby się w mojej dłoni, daje więcej światła 
niż cztery oliwne lampy.

123

background image

-  To przecież czary - szepnęła jedna z kobiet.

-  Bądź cicho - rugnęła ją Abine. - Daj Shirin-Gol dokończyć.
-  W mieście kobiety nie umierają, rodząc dzieci, a dzieci nie umierają z powodu 

rozwolnienia, gorączki albo plucia krwią. Podobno istnieją nawet miejsca, gdzie 
przyszywa się oderwane ręce.

-  La-elaha-el-allah - wołaty kobiety z niedowierzaniem.
-  Ludzie budują samochody i samoloty.

-  A co to są samochody i samoloty? Do czego służą? Czy tamci ludzie mają 
jakiegoś proroka? Czy mają boga? Czy ich bóg zna naszego Allaha?

-  Wszyscy zostaliśmy stworzeni przez boga - odpowiedziała Shirin-Gol - i on 
kocha nas wszystkich; wszystkich tak samo, kobiety i mężczyzn. Alhamn-do-allah.

Shirin-Gol wspomniała Fauzieh, nauczycielkę z rosyjskiej szkoły, jej piękny 
uśmiech i pewną historię, którą opowiadała: ptak potrzebuje przecież dwóch 

skrzydeł, aby latać. Podobnie świat: on także potrzebuje obu skrzydeł, aby życie 
nie ustało, potrzebuje kobiet i mężczyzn.

-  Ale my nie jesteśmy ptakami i nie potrafimy latać - powiedziała jedna z 
kobiet.

-  Ja jestem - szepnęła Abine - i mam dwa skrzydła: jedno dla kobiet, drugie dla 
mężczyzn.

-  Shirin-Gol-jan - mówili mężczyźni - przez ciebie nasze kobiety są kharab: 
złe, zepsute.

Kharab - jak owoc, który gnije. Kharab - jak rozbita szyba.
-  Nasz mułła, Allah świeć nad jego duszą, nie opowiadał takich rzeczy - mówili 

mężczyźni.
-  Wasz mułła był mężczyzną - odpowiadała Shirin-Gol.

/24
Lato minęło, zbliżała się zima. Kilku mieszkańców wsi odeszło do Allaha, 

urodzili się nowi. Zbudowano dziewiątą lepiankę na zboczu góry: dla Abine, jej 
męża i dzieci. Brzuch Abine znowu napęczniał, znów działo się to i tamto. Ludzie 

kłócili się i godzili, niektórzy chcieli usunąć płócienny dach z morwy, żeby 
kobiety przestały się pod nim gromadzić. Żony słuchały swych mężów lub nie, 

prosiły Shirin-Gol, żeby opowiadała im swoje historie, albo wolały, by nie 
mieszała się w ich sprawy. Shirin-Gol biadała czasem, że jest odcięta od świata 

i ludzi, innym razem cieszyła się, że przynajmniej żyje spokojnie, a dzieci mają 
co jeść i dach nad głową.

Jej pakistański synek Nabi nauczył się stać i chodzić, mówić pierwsze słowa: 
Nabi chce, Nabi jest zmęczony, Nabi chce siusiu, głodny, madar, pedar, daj, 

zostaw.
Pewnego razu Shirin-Gol myła synka w strumieniu i właśnie przyszła do niej Nur-

Aftab, kiedy całe niebo zahuczało. Zerwał się wielki wicher, wszystko 
powywracał. Sukienki łopotały, kury chroniły się do domków na buty, osły ryczały 

wniebogłosy, ludzie biegali bezładnie, kobiety piszczały, dziewczynki osłaniały 
głowy ramionami, dzieci kładły się ze strachu na ziemię i patrzyły w niebo, na 

ptaka tak ogromnego, strasznego, czarnego, huczącego i złego, jakiego jeszcze 
nigdy przedtem nie widziały.

Czarny, ogromny potwór przefrunął nad wioską. Potem zawrócił, przefrunął raz 
jeszcze: wolniej, z namysłem, niżej. Zatrzymał się w powietrzu, spozierał w dół 

swymi strasznymi oczami, które błyszczały w słońcu, jakby miały ciskać 
błyskawice, spalić domy i uciekających w popłochu ludzi. Potem podniósł 

powolutku głowę, odwrócił się, demonstrując mieszkańcom wioski swój ogon, i 
zniknął za wierzchołkiem góry.

/25
-  Allan karze nas za nasze grzechy - jęczały dziewczęta.

-  Nadchodzi koniec świata - wołały kobiety.
-  Co robić? - pytali mężczyźni.

-  Weźmiemy proce i będziemy się bronić - mówili chłopcy.
-  To był śmigłowiec, idioto - krzyknął Nasser. Potem, zmitygowany karcącym 

spojrzeniem matki, położył koledze rękę na ramieniu i nieco ciszej dodał:
-  No, może nie idioto, ale to był śmigłowiec, a nie żaden ptak.

-  Oni tu wrócą - powiedziała Shirin-Gol. - Wrócą, żeby z nieba obrzucać nas 
płonącymi rakietami, strzelać do nas i wszystko zniszczyć.

-  Nawet domki na buty?
-  Nawet domki.

-  I słowa na ścianach?

background image

-   Słowa, ściany, dachy, studnie, pola, zapasy, morwy - wszystko. A potem 

przyjdą i dobiją tych, którzy zostali jeszcze przy życiu.
-  Kto przysłał żelaznego ptaka?

-  Wojna.
-  Dlaczego? Co zrobiliśmy?

-  Nic. Wojna przychodzi bez zaproszenia i kiedy chce, niezależnie od tego, kim 
się jest i co się uczyniło. Nie pytajcie, tylko pakujcie rzeczy, trzeba się 

pospieszyć, musimy uciekać.
-  Shirin-Gol-jan - rzekli mężczyźni - opowiadałaś nam o świecie, pomagałaś 

przyjść na świat naszym dzieciom, byłaś naszą siostrą, którą szanowaliśmy i 
czciliśmy, przyniosłaś nam słowa i dachy nad drogami. Ale sprawić, byśmy 

opuścili to miejsce, nie jest w twojej mocy. Tu jest nasze życie. Urodziliśmy 
się na tym skrawku ziemi. Stanowimy

/20
część tych gór, tych skał; ich także nie możesz przenieść w inne miejsce. W 

innym miejscu przestalibyśmy istnieć. Jeśli wolą Allaha jest odebrać nam życie, 
to podporządkujemy się Jego woli i naszemu losowi. Ale kto wie, może wojna 

jeszcze zrozumie, że nie ma tu czego szukać, że nikomu i niczemu nie uczyniliśmy 
nic złego. Bóg jest miłosierny. Może wojna zostawi nas w spokoju.

I choć Shirin-Gol prosiła i błagała, ludzie nie chcieli opuścić wioski. Woleli 
pozostać w niej i nawet umrzeć, jeśli taka była wola Allaha.

Shirin-Gol, Morad i dzieci zebrali więc wszystko, co mogli zabrać, uściskali i 
ucałowali każdego, kogo mogli uściskać i ucałować, grzecznie pożegnali resztę i 

pospiesznie opuścili wieś.
Słońce jeszcze nie zaszło za szczytami, kiedy znaleźli się na zboczu 

przeciwległej góry, gdzie spędzili ostatnią noc przed przybyciem do osady. Z tej 
odległości widzieli jeszcze znajome sylwetki, słyszeli głosy. Abine właśnie 

wzięła dziecko na ręce, wyszła na skraj wsi i złożywszy ręce wokół uszu, 
zawołała:

- Bóg z tobą, Shirin-Gol!
Shirin-Gol chciała odpowiedzieć, kiedy zza góry nadleciał żelazny ptak. Za nim 

pojawił się drugi. Przez chwilę szybowały w ciszy, potem zawarczały i zahuczały, 
okrążyły wieś, pochyliły głowy i coraz bardziej zniżając lot, ciskały rakiety: 

jedną, drugą, trzecią, czwartą...
Shirin-Gol przestała liczyć.

Ukryli się za skałą, dzieci zatykały uszy, zaciskały powieki, przytulały się do 
siebie w przerażeniu i oczekiwaniu. Aż wreszcie góry zamilkły. Shirin-Gol 

wiedziała, co się teraz stanie. Kimkolwiek byli mężczyźni ze śmigłowców - 
właściwie dlaczego to zawsze są mężczyźni? - i w czyimkolwiek

/27
imieniu walczyli... Walczyli? Ależ oni tylko strzelali. Do bezbronnych, 

bezradnych. A więc w czyimkolwiek imieniu strzelali, zejdą teraz na ziemię i 
uzbrojeni w noże i kałasznikowy zaatakują wieś. Podpalą wszystko, co się pali, 

podłożą miny, żeby nikt nigdy nie mógł tu mieszkać. Zastrzelą, zakłują czy 
rozprują każdego, kto pozostał przy życiu; także Abine i jej dziecko.

Azadine i mały sabotaż

Ja nie chcę stąd odejść! - krzyknęła Nur-Aftab. - Co to za życie?! Ciągniesz nas 
z miasta na wieś, ze wsi do miasta, idziemy dzień i noc przez góry i pustynie, 

raz w upale, że mało nie uschniemy, raz na mrozie, że mało nie zamarzniemy. 
Zawlokłaś nas do Pakistanu, do śmierdzącego obozu, gdzie najpierw oszalał 

ojciec, a później ty sama. Potem w góry, do jakiejś wioski, choć sama do dziś 
nie wiesz, gdzie ta wieś właściwie leży. Poznaliśmy ludzi, zaprzyjaźniliśmy się 

z nimi, a potem wszyscy zginęli. Przewędrowaliśmy ten kraj w prawo i w lewo, w 

background image

górę i w dół i wkrótce nie będzie w nim ani jednego miejsca, w którym nie 

byliśmy. A teraz trafiliśmy do piekła, skąd uciekają nawet duchy zmarłych, niech 
Allan ma w opiece ich dusze. Madar, proszę, madar-janl Już nie chcę, nie mogę! 

Nie mam siły. Nie chcę poznawać nowych ludzi, żeby potem ich opuszczać albo 
patrzeć na ich śmierć. Widziałam już w życiu tyle, że wystarczyłoby na siedmiu 

dorosłych. Niech się dzieje, co chce, ja zostaję tutaj.
- Tutaj? A gdzie to jest? - pytała Shirin-Gol. - Tutaj znaczy nigdzie. Tutaj nie 

ma niczego i nikogo, nikogo znajomego.
/2Q

Щі!
І- І % е- §=

&    o

I *"
*5-

i
C-J

Э.
o

a
1-І

a.,  ą  -5?3
н>

-o
r-CP        -5

o
2?Й

з  з.
O'                    -7'        <—•        *ii       ii       рГ        --3 

^Ч^        С-
п' Et Р> # я? & :    3  з- «

' §• S' з
ЇГ-.   S

СО
В.

CJ
* S' ^      й

pj
со *5

I

і    5?   w   Й     ї^     Si    с*    Ą    s^*   с-*    <а
з, 'S- -m. S   л г- • fs   4.   o   ,3 -c»

»     CJ.  S2-. -St   "^   ста     ęj     Й'-   o.   S     ż. ,    ся    -d   S- 
Я  fi.  S    'z   o    0    p;

o    ^    £i-  °   -     S   p.  ?   5    R-  i»
* o^S й я Z- o § & S- ?*

" P* w s б Г. S. 3 a S   .
П>        ńj        c^

O     __.-   *"Ct
4

ł
Twarz Nur-Aftab była biała niczym obłoczek, który zawisł na niebie. Rumieńce 

znikły, w oczach dziewczynki pojawiły się łzy i pociekły po policzkach jak 
wiosenny deszcz. Lekka chrypka zwiastowała kryjącą się w gardle burzę.

-  A gdzie jest ktoś, kogo znamy i komu ufamy? - krzyknęła Nur-Aftab, tupiąc 
bosą nogą w twardą, wyschłą ziemię. Zamachnęła się i uderzyła pięścią w ruiny 

jakiejś chaty. - Nigdzie nikogo nie mamy.
-  Rozejrzyj się. Znaleźliśmy się w środku pustyni. Nie ma tu ani drzew, ani 

krzaków, tylko żółta, spękana ziemia; szczeliny są tak wielkie, że trzeba 
uważać, żeby nie wpaść do środka. Nie ma ludzi, wsi ani pól. Kończy nam się 

woda, nie mamy dachu nad głową. Upieczemy się żywcem w słońcu i zostanie z nas 
akurat tyle, że pożywią się muchy i sępy. Widzisz te pomalowane na czerwono 

kamienie dookoła? Cała okolica została zaminowana. Nawet pies nie chciałby tu 

background image

zamieszkać, nie mówiąc o ludziach.

-  Ale ja tu zostanę - zawołała Nur-Aftab. - Mogę sobie być psem albo nawet 
umrzeć.

Shirin-Gol siedziała na piętach, opierając ręce na kolanach. Zaśmiała się cicho, 
głęboko i pięknie, a śmiech poszybował do stojącej przed nią córki. Ta, 

opierając się plecami o ruiny chaty, wbijała wzrok w swe bose stopy, ręce miała 
skrzyżowane na piersiach, zagryzała wargi.

-  Chodź do mnie - powiedziała Shirin-Gol, podniosła się i objęła córkę, wciąż 
jeszcze niższą od matki przynajmniej o głowę. Potem usiadła na ziemi, 

przyciągnęła do siebie niepokorne dziecko, całowała je, głaskała po włosach.
-  Mój śliczny Promyku Słońca - powiedziała. Tylko tyle: mój śliczny Promyku 

Słońca.
-  A dokąd w ogóle chcesz iść? - spytała Nur-Aftab.

130
Tego Shirin-Gol jeszcze nie wiedziała, więc próbując nie stracić spokoju i 

uśmiechu z twarzy, przez chwilę głaskała tylko córkę po plecach, jakby chciała 
ją namydlić.

-  Do Iranu - powiedziała niespodziewanie nawet dla samej siebie. - Do Iranu.
-   Do Iranu - przedrzeźniała matkę Nur-Aftab. - Przecież to za granicą. Znów 

inny kraj. Znowu będziemy musieli przejść przez granicę. Nie chcę do obozu 
uchodźców.

-  Na razie nie masz się o co martwić. Nie mamy pieniędzy, żeby pójść 
dokądkolwiek, ani nie znamy drogi. Na początek zostaniemy w najbliższej wsi, 

gdzie tata i ja będziemy próbowali zarobić. To potrwa tygodnie, może nawet 
miesiące. Dopiero potem wybierzemy się do Iranu i zobaczysz, że tam wszystko 

będzie lepiej. Pójdziesz do szkoły, nauczysz się wielu rzeczy i zdobędziesz 
zawód.

-  Zawód? - Nur-Aftab spojrzała z niedowierzaniem.
-  Tak. W Iranie dziewczynki i kobiety także mogą mieć zawód. Mogą zostać, kim 

chcą.
-  Ja chcę latać - rozpromieniła się Nur-Aftab - latać samolotami i przewozić 

ludzi, nie bomby.
-  To piękny zawód - pochwaliła matka. Shirin-Gol siedziała na ziemi pośród ruin 

jakiejś wioski,
w drodze znikąd donikąd, i myślała, że oto po raz pierwszy zdarzyło jej się 

złożyć córce obietnicę, której pewnie nie zdoła dotrzymać.
Ale wszystko będzie dobrze.

Shirin-Gol, Morad i dzieci mieli szczęście. Wieczorem czwartego dnia wędrówki 
dotarli do wsi, w której mogli zostać na dłużej. Miejscowość wydawała się nie za 

mała i nie za duża, obcy nie rzucali się w oczy ani nie byli postrzegani jako 
zagrożenie. Pozostawiano ich raczej własnemu losowi.

13 1
Ku zdziwieniu Morada właściciel herbaciarni przyjął ich kociołkiem świeżo 

zaparzonej herbaty i zaoferował im mały pokój za sklepem.
-  Nie mam czym zapłacić - powiedział Morad.

-  Nie szkodzi. Tu o każdej porze roku znajdzie się zajęcie dla każdego, kto 
gotów jest wcześnie wstawać i ciężko harować. Zapracujesz na czynsz i później 

zapłacisz.
Cały kraj ogarnęła wojna, nigdzie nie ma pracy, w miastach i wsiach, które 

mijali po drodze, życie ustało. A ten człowiek raczy obcych świeżo parzoną 
herbatą. I nalewając esencję do maleńkich szklanych filiżanek, a potem zalewając 

ją wrzątkiem, mówi po prostu, że praca zawsze się znajdzie.
Morad chciał podziękować i zapytać, co to za praca, uśmiechnął się i otworzył 

usta, gdy niesforny Nasser, który dotąd siedział cicho, schowany za ojcem, 
zawołał:

-  Mój tata potrafi wszystko, walczył w górach, był mu-dżahedinem i 
przemytnikiem!

-  Ach tak? Był przemytnikiem, powiadasz? Znajdzie się zajęcie i dla przemytnika 
- odparł właściciel herbaciarni z niezmąconym spokojem.

To spodobało się Nasserowi tak bardzo, że postanowił wyjść z kryjówki, wyprężył 
pierś i dorzucił z dumą:

-  Ja też będę przemytnikiem.
-  No, no, chcesz zostać przemytnikiem?

-  Tak. Jak będę taki duży jak on - Nasser pokazał palcem na ojca.

background image

Morad zamknął półotwarte usta, przestał się uśmiechać, położył rękę na głowie 

chłopca i przyciągnął go do siebie.
-  A zanim zostaniesz przemytnikiem, nie chciałbyś popracować u mnie? Podawałbyś 

gościom herbatę, zmywał filiżanki i spodeczki, odpędzał muchy, rozdrabniał 
cukier,

132
zamiatał i tak dalej. Przejąłbyś zadania mego pomocnika, który zdecydował się 

pracować w polu.
Nasser otworzył szeroko oczy, potem popatrzył w dół, na siebie, jakby chciał 

sprawdzić, czy jest wystarczająco duży na takie odpowiedzialne zajęcie, spojrzał 
na Morada, napotkał jego surowy wzrok i bez słowa zniknął znów za plecami ojca.

-  No dobrze - powiedział gospodarz i się roześmiał. - Dopiero co 
przyjechaliście. Jeśli chcesz, przyjdź jutro, to pogadamy! - Tu zwrócił się do 

Morada: - Proszę, weź, bracie, kociołek, chleb i trochę ryżu. Pokój nie jest 
duży, ale lepszy niż nic. Musisz obejść budynek, nietrudno trafić.

-  Co za różnica, jaka to praca? - zapytał Morad.
-  Ogromna - odpowiedziała Shirin-Gol, układając dzieci do snu. Nareszcie znów 

mogły spać na materacu, z poduszką pod głową, przykryte kocem. - Może zechce, 
żebyś zabijał dla niego ludzi albo poszedł na wojnę, a wtedy i twoje dni będą 

policzone.
-  Na razie odpocznijmy spokojnie. Jutro z nim porozmawiam i zobaczymy, co 

powie.
-  Zobaczymy.

W świetle dziennym wioska wydawała się wprawdzie mniejsza, ale o wiele 
ładniejsza i milsza niż po ciemku. Była tam tylko jedna piaszczysta droga. Na 

jednym jej końcu znajdowało się wejście do wsi, na drugim stała wielka brama z 
żelaza. Niegdyś jasnoniebieska, teraz robiła wrażenie poranionej i pryszczatej, 

bo farba zeszła z niej w wielu miejscach lub została odstrzelona. Za bramą 
otwierał się widok na duży, cienisty i niemal okrągły sad ze starymi drzewami. 

Najwyższe z nich stało pośrodku sadu; po lewej i prawej
133

stronie drzewa przycupnęły dwa identyczne skromne domy. W jednym mieszkał 
gubernator osady, w drugim mieścił się areszt.

Do tej pory Shirin-Gol raz tylko widziała więzienie-, w Kabulu. Za czasów 
rosyjskiej okupacji przetrzymywano tam, torturowano i mordowano wrogów 

rosyjskiej władzy. Tyle że Kabul był stolicą kraju, a stolica, jak sądziła 
Shirin-Gol, musi mieć także więzienie; ale malutka wieś, w której wszyscy się 

znają?
-  Przydaje się - mówili miejscowi.

-  Ale do czego?
-  Tak już jest, że się przydaje.

Minęło sporo czasu, zanim Bahadur, czwarta żona zastępcy komendanta 
mudżahedinów, wyjawiła Shirin-Gol, po co powstał areszt.

Otóż pewnego dnia do wsi zajechał młody Amerykanin w ślicznym, białym 
samochodzie terenowym i pod eskortą dwóch równie ślicznych samochodów wiozących 

jego towarzyszy i tłumaczy. Pstrokato odziany orszak przemaszerował przez 
wioskę, robiąc wiele szumu i hałasu. Obcy wzięli na spytki wszystkich mężczyzn, 

w każdym domu wypili herbatę, obejrzeli mak i pracę w polu, dowiedzieli się, ile 
zarabiają właściciele upraw, ile najemnicy. Chodzili od sklepu do sklepu, 

pytając, ile kosztuje to czy tamto, aż w końcu odjechali. Za kilka dni 
Amerykanin pojawił się znowu, przywożąc wieści od swojego rządu. Amerykański 

rząd zalecał, by we wsi uprawiano mniej maku i produkowano mniej opium. 
Obiecywał wyrównać straty pod warunkiem, że powstanie więzienie dla 

niesubordynowanych. I ponieważ Amerykanin zaproponował-mieszkańcom wsi pokaźną 
sumkę, przemianowali dom, w którym dotychczas mieszkał mułła, na więzienie. 

Mułła musiał się przeprowadzić. Tamam i khalass.
134

- Tyle o więzieniu - powiedziała Bahadur - ale jaki interes miał w tym wszystkim 
Dan, Dun czy też Don i jego rząd, nie do końca rozumiem. Mówił, że w jego kraju 

i w innych krajach na świecie wielu ludzi choruje i umiera od opium. Tylko 
dlaczego wolał odbyć taką długą podróż i dopłacać nam, zamiast zabronić ludziom 

w swoim kraju kupowania opium? Powiedzieliśmy mu, że nasze pola są zaminowane i 
że nie chcemy już uprawiać bawełny, ryżu i pszenicy, bo wyżyć możemy tylko z 

maku. Powiedzieliśmy mu też, że rozminowanie kosztowałoby wiele czasu, pieniędzy 

background image

i trupów. Poza tym na przykład pszenicę trzeba transportować ciężarówką, a opium 

możesz włożyć do kieszeni i pójść piechotą na targ. Wyjaśniliśmy Donowi, który 
był miły i ładny, że chętnie weźmiemy jego pieniądze i możemy nawet wybudować 

areszt, w którym od czasu do czasu po prostu zamkniemy kogoś ze wsi, ale nie 
jestem pewna, czy nas zrozumiał. W każdym razie zatrzymaliśmy więzienie, bo 

okazało się przydatne. Niekiedy gubernatora odwiedzają krewni, inni gubernatorzy 
lub różne ważne osoby, i nocują wtedy w tym drugim domu. Oczywiście nie mówimy 

im, że to więzienie. Również gdy nie ma gości, budynek nie stoi pusty, bo 
korzystają z niego mężczyźni ze wsi, którzy nie chcą spać w domu, bo pokłócili 

się z żoną albo po prostu potrzebują chwili spokoju i samotności. Wtedy mogą 
właśnie na kilka nocy przenieść się do więzienia.

Z początku Shirin-Gol wydawało się, że Bahadur wszystko zmyśliła, żeby im 
zaimponować, ale potem nieraz słyszeli podobne historie od innych mieszkańców 

wioski i powoli zaczęli w nie wierzyć. Wkrótce sami powtarzali legendę o 
amerykańskim gościu z tak wielkim przekonaniem, jakby na własne oczy widzieli 

Dona, Duna czy Dana, który zjawił się we wsi, robiąc wiele szumu i hałasu.
/35

Po prawej stronie i poniżej pryszczatej bramy piaszczysta droga rozdzielała się 
na dwie mniejsze, równie piaszczyste odnóżki. Jeśli spojrzeć na okolicę z lotu 

ptaka, wieś wyglądała jak leżący na boku człowiek, który złączył stopy i 
wyciągnął przed siebie rozłożone ramiona. Wejście do wsi było jego stopami, dwie 

mniejsze drogi rękami, a okrągły sad głową. Herbaciarnia, na której tyłach 
zamieszkali Shirin-Gol, Morad, Nur-Aftab, Nasser, Nafass i Nabi, znajdowała się 

mniej więcej na wysokości pępka, z jego prawej strony.
Ich pokój nie był ani duży, ani mały. W jednej ze ścian na wysokości kolan 

znajdowało się okno z szerokim parapetem. Pod pozostałymi trzema ścianami leżały 
materace, maty i koce, które w dzień służyły do siedzenia, a nocą do spania. Na 

środku pokoju leżało kilka plastikowych mat w zielonożółtym, jaskrawym kolorze 
radosnego śmiechu. Za pomocą grubego kamienia Shirin-Gol wbiła w ścianę gwóźdź i 

zawiesiła na nim swój woal. W ściennej niszy znalazła jeszcze lustro, kolorowy 
portret mężczyzny na koniu, przebijającego lancą smoka, oraz pustą metalową 

puszkę. Więcej nic.
Najlepszą rzeczą w całym pokoju okazał się skrawek klepiska za oknem. Był 

dostatecznie duży, żeby pijać tam rano herbatę i sypiać w ciepłe noce. Shirin-
Gol, Morad i dzieci pieszczotliwie, acz z niejaką przesadą, ochrzcili to miejsce 

werandą. Co rano Shirin-Gol zmiatała kurz z glinianej podłogi werandy, czasem 
dzieci przynosiły tam materace, koce, poduszki i wesołe maty z plastiku. 

Krzycząc, podskakując i śmiejąc się, trzepały pościel patykami, by wykasłała z 
siebie kurz. Pewnego razu Nasser opryskał pokój wodą z plastikowego szlaucha. 

Bardzo go polubił, bo był to pierwszy szlauch w jego życiu.
I3Ó

Gdy mudżahedini przegnali Rosjan ze wsi, kilku komendantów, którzy przedtem 
wojowali ramię w ramię, rozpoczęło krwawą i bezlitosną walkę o władzę. 

Późniejszy gubernator i jego ludzie okazali się najsilniejsi, przepędzili albo 
zabili wszystkich innych. Potem już żaden komendant nie odważył się choćby 

zbliżyć do osady. Skorzystali na tym jej mieszkańcy. W spokoju rozminowali teren 
mieszkalny i odbudowali domy. Rozpoczęli też rozminowywanie pól.

Weranda Shirin-Gol graniczyła z polem makowym. Nie można sobie wyobrazić 
piękniejszego widoku. Kilka kroków za progiem domostwa wyrastały pachnące białe, 

liliowe i różowe kwiaty. Dookoła całej wioski rozpościerały się pola kwitnących 
maków. Należały do różnych właścicieli. Miały kształt niewielkich kwadratów, 

trójkątów albo długich i wąskich prostokątów otoczonych niskim murem z kamienia 
lub gliny, także porośniętym kwiatami.

Po południu kobiety siadywały na murkach w cieniu drzew, plotkowały i cieszyły 
zmysły barwami, zapachem i przepychem maków.

Mężczyźni siedzieli wtedy w herbaciarni, targowali się, wymieniali, robili 
interesy, uzgadniali rzeczy ważne i nieważne, palili nargile, sączyli jedną 

herbatę za drugą, zadowoleni, że ich dzielny komendant prowadził za nich wojnę, 
za co mu zresztą hojnie płacili, i że nikt inny nie niepokoił wsi. O trwającej 

wojnie przypominały jedynie odległe strzały i eksplozje.
Samowar stał na stole przy wejściu do herbaciarni. Tuż obok niej brat miłego 

właściciela otworzył stragan pokryty identycznym, łykowym dachem. Na grillu 
piekł mięso na ke-bab, a w garnku na palenisku gotował ryż. Gotowe jedzenie 

sprzedawał na porcje mężczyznom, którzy całymi dniami

background image

137

przesiadywali w sklepie jego brata i przesuwali paciorki różańca to w jedną, to 
w drugą stronę, czekając, aż dzień dobiegnie końca i będzie pora wrócić do 

kobiet i dzieci.
Z grubsza rzecz biorąc, mieszkańcy wsi, w liczbie stu albo stu pięćdziesięciu, 

byli chyba zadowoleni ze swego życia. Nigdy się nie spieszyli. W większości 
woleli zapomnieć o rosyjskiej wojnie i w rozmowach nigdy nie wracali do tamtych 

wydarzeń. W większości dziękowali Allahowi za każdy dzień, który im podarował. 
Nikt nie był z nikim skłócony, a oszustwa zdarzały się rzadko, jako że nikt nie 

głodował i wszyscy zarabiali godziwie; nie za dużo, ale i nie za mało.
Najzamożniejsi posiadali pola, które obsadzali makiem. Mniej zamożni handlowali 

towarem kupowanym przez innych zamożnych i w miarę zamożnych: garnkami, 
talerzami, patelniami, przędzą, igłami, ubraniami, radioodbiornikami, bateriami, 

ryżem, tłuszczem, herbatą, pszenicą, orzechami, błyszczącymi materiałami na 
suknie ślubne, zwykłymi materiałami na zwykłe suknie, butami z Pakistanu, 

kolorowymi pledami, poduszkami i matami, które wyrabiali z wełny własnych owiec. 
Jeszcze mniej zamożni zajmowali się naprawą pakistańskich radioodbiorników, 

zegarków i broni najzamożniejszych. Łatali buty, szyli sukienki, koszule, 
spodnie i czapki, golili męskie i chłopięce głowy i brody, najmowali się do 

pracy na plantacjach maku lub w sklepach, budach i warsztatach.
Było również kilku ludzi, którzy wprawdzie niczym nie handlowali, ale mimo to 

powodziło im się zupełnie nieźle. Do tej grupy należeli mułła, gubernator oraz 
nauczyciel z męskiej szkoły.

Ponadto od czasu do czasu w wiosce zjawiali się przyjezdni kupcy. Skupowali 
opium, aby sprzedać je później w Pakistanie lub Iranie.

138
No i była jeszcze Azadine.

Za czasów monarchii Azadine chodziła do szkoły w Kabulu, za okupacji rosyjskiej 
studiowała. Musiała przerwać naukę, kiedy wybuchła wojna domowa. Uciekła 

najpierw do Pakistanu, potem do Iranu, tam dokończyła studia i wróciła do 
Kabulu. Ale że wojna nadal trwała, a Azadine jako kobieta nie mogła samotnie 

przebywać w stolicy, przeniosła się do rodzinnej wsi swego ojca, gdzie do tej 
pory mieszkali jej ciotka i wuj.

Wszyscy bardzo cieszyli się z jej powrotu i choć była kobietą, w większości 
szanowali ją; nie tylko jako dobrą lekarkę, ale również dobrego i 

wspaniałomyślnego człowieka. Leczyła każdego; nie tylko tych, którzy mieli czym 
zapłacić. Bóg jest wielki, mawiała, już on się zatroszczy o to, bym nie umarła z 

głodu.
Przyjmowała również ludzi z innych wiosek, gór i dolin. Niektórzy podróżowali 

trzy lub cztery dni, żeby poddać się badaniu. Przybywali pieszo, przyjeżdżali na 
ośle lub koniu. Większość owych pacjentów płaciła bardzo niewiele albo w ogóle 

nie płaciła. Przeważnie nie było ich nawet stać na przepisane przez Azadine 
lekarstwa, dostępne dopiero w najbliższym mieście. Azadine dzieliła się z 

najbiedniejszymi ostatnim groszem, dawała im żywność i ubrania. Ze względu na 
jej niebywałą dobroć i hojność wiele jej wybaczano; nawet to, że pozostała panną 

i mieszkała sama.
Mułła od czasu do czasu stukał do jej drzwi i upominał, by wreszcie wyszła za 

mąż: Allah niechętnym okiem patrzy na samotne, pozbawione męskiej opieki 
kobiety. Jednak Azadine zamiast wysłuchiwać kazań mułły, badała jego serce i 

puls, opukiwała płuca, prosiła, by nie palił za dużo opium, przynajmniej raz 
dziennie chodził na spacer i nie

I3Q
ponaglał ojców w kwestii żeniaczki ich synów i zamążpój-ścia córek, bo zbyt 

młodzi rodzice miewają często słabe i chore dzieci.
-  Ludzie muszą robić dzieci, bo potrzebują ich do pomocy, yek rouz be 

dardeshoun michore - argumentował mułła i kiwał głową, przytakując sobie samemu. 
Lecz gdy tylko spojrzał na Azadine, zrozumiał, że jego perora nie wywarła na 

niej najmniejszego nawet wrażenia.
Pewnego razu zwierzył się żonie:

-  To diabeł wcielony, nie kobieta... - tu przerwał, zirytowany szczególnym 
tonem swego głosu.

Choć bardzo się starał mówić z pogardą, w jego słowach niezmiennie pobrzmiewał 
szacunek dla lekarki. Mułła nie miał pojęcia, skąd się brał ten dziwny respekt.

Azadine nie brała poważnie ani dobrej, ani złej rady, nie zwracała uwagi na 

background image

pogardliwe czy pełne szacunku tony. Lubiła wieś i jej mieszkańców, wszystkich 

bez wyjątku; zwłaszcza kobiety różniące się od innych kobiet.
Shirin-Gol prała właśnie bieliznę w cynowej miednicy, przykucnąwszy na 

werandzie, gdy zza rogu nagle wyłoniła się Azadine. Piorąca była tak bardzo 
zaskoczona, że serce stanęło jej w gardle i mocno waliło. Od dawna już 

rozmyślała nad tym, jak zaaranżować spotkanie z lekarką.
Podniosła się, wytarła ręce o spódnicę, wyciągnęła dłoń, chcąc powitać Azadine, 

i poczuła, że jej ręka drży z emocji; lekko, ale drży. Tymczasem Azadine 
uśmiechnęła się, a jej duże białe zęby lśniły jak kwiaty na polu makowym. 

Energicznie uścisnęła wyciągniętą dłoń, a potem przyciągnęła Shirin-Gol do 
siebie i wzięła w ramiona jak przyjaciółkę. Obie milczały i przełykały łzy 

wzruszenia, obejmując się jak dwie siostry.
/40


-  Pokój niech będzie z tobą - powiedziała Shirin-Gol.

-  Pokój niech będzie z tobą - odrzekła Azadine.
Przysiadły na podłodze i znów na chwilę zamilkły.

Azadine wyglądała inaczej niż większość kobiet. Jej skóra wydawała się gładsza, 
brwi cieńsze, nos subtelniejszy, a oczy wyjątkowo żywe. Całe ciało robiło 

wrażenie lekkiego, silnego i spokojnego.
Po dłużej chwili lekarka odezwała się:

-  Ludzie mówią, że mieszkałaś w Kabulu i w Pakistanie i że uczysz swoje dzieci 
czytać i pisać. Czy to prawda, umiesz czytać i pisać?

-  Prawda.
-  Nareszcie spotykam kobietę, z którą mogę normalnie porozmawiać.

Shirin-Gol ze zdenerwowania zakrztusiła się własną śliną i powiedziała:
-  Jesteś pierwszą kobietą-lekarzem, jaką spotykam.

-  Przyszłam, aby cię zobaczyć, poznać i powitać w naszej wsi. Poza tym chciałam 
prosić cię o pomoc.

-  Ty? Mnie? Myślisz, że mogłabym ci pomóc?
-  Sama nie wiem. Po prostu nie chcę już dłużej być tak bardzo sama. Mogłabyś 

przecież prowadzić dla mnie kartotekę i listę chorych, wypisywać recepty. 
Najważniejsze, żebyś przychodziła do gabinetu i dotrzymywała mi towarzystwa.

-  Listy chorych? Kartoteki? Recepty? Ależ ja się na tym zupełnie nie znam.
-  Wszystkiego mogłabyś się nauczyć.

-  Ja także chciałam zostać lekarką - powiedziała Shirin-Gol.
-  Po prostu przyjdź do gabinetu. Nauczę cię wszystkiego, co sama potrafię.

141
-  Ale co powiedzą ludzie, jeśli będę sama wychodzić z domu, pracować i zarabiać 

pieniądze? Nie znam tu nikogo i nikt mnie nie zna. Będą plotkować. Powiedzą, że 
jestem...

-  Złą kobietą? To nonsens. Nie można uzależniać własnych wyborów od ludzkiego 
gadania.

-  Mówisz jak moja nauczycielka z rosyjskiej szkoły.
-   Przyjdź do mnie do gabinetu. Zaproszę kilka kobiet i powiem im, że dla mnie 

pracujesz. Powtórzą to swoim mężom i zaraz cała wieś się dowie, że wychodzisz z 
domu tylko po to, żeby mi pomagać.

Kobiety ze wsi były ciekawe nowo przybyłej. Opowiedziały Shirin-Gol mnóstwo 
historii, zadały mnóstwo pytań. Skąd pochodzisz? Gdzie się urodziłaś? Kto jest 

twoim ojcem? Gdzie on jest teraz? Czy masz braci? Wiedziałaś, że Azadine ma 
magiczne pigułki? Trzeba je łykać codziennie o tej samej porze i nigdy nie 

zapominać, a nie ma się dzieci. Wiedziałeś, że Azadine nie wyszła za mąż? Czy 
mówiła ci, dlaczego?

-  Powiedz jej - proszą kobiety.
-  Przecież opowiadałam to już tysiąc razy. Nigdy wam się nie znudzi?

-  Nie, nie, nigdy. - Żony i matki zachowywały się jak małe dziewczynki. - 
Opowiedz, opowiedz.

Azadine roześmiała się, a jej oczy zmieniły się w dwa śliczne migdały.
-   Nie wyszłam za mąż, bo nie potrzebuję męża, sama zarabiam pieniądze, 

wychodzę na ulicę i nie chcę stać się niczyją własnością. Sama robię zakupy, 
sama decyduję, kiedy śpię, pracuję i czy w ogóle śpię i pracuję, kiedy jem i czy 

w ogóle jem. Bo będąc sama, jestem szczęśliwa.
142

-  A co zrobisz - pytały kobiety - niech Allan uchowa cię od takiego 

background image

nieszczęścia, kiedy pewnego dnia dwóch albo trzech obcych wejdzie przez mur na 

twoje podwórze, obrabuje cię i targnie się na ciebie samą?
-  Niech tylko spróbują. Wyciągnę broń mego ojca i wszystkich zastrzelę, jednego 

po drugim.
-  A co zrobisz, jeśli nie będzie w pobliżu strzelby twojego ojca i nie będziesz 

mogła ich zastrzelić?
-  Poproszę pierwszego, żeby poszedł ze mną do gabinetu, abyśmy mogli zostać sam 

na sam. A potem dam mu zastrzyk usypiający.
-  Dlaczego od razu go nie zabijesz?

-  Może i od razu go zabiję.
-  Co zrobisz z drugim?

-  Drugiemu powiem, że schowałam złoto i biżuterię w kuble zawieszonym w studni. 
I kiedy pochyli się nad studnią, aby wyciągnąć kubeł, kopnę go w tyłek tak 

mocno, że wpadnie do środka.
-  A co z trzecim?

-  Z trzecim? Ach tak, to ten najładniejszy. I najmłodszy. I najsilniejszy ze 
wszystkich trzech. Jego oczy lśnią jak węgle, włosy są jak z jedwabiu, mięśnie 

jak u pantery, a delikatny jest jak bazie. Dlatego zachowam go sobie na koniec. 
Trzeciemu chyba darowałabym życie. Przydałby mi się w domu.

Kobiety chichotały zadowolone. Shirin-Gol nie wiedziała, co o tym wszystkim 
myśleć.

-   Każę pięknisiowi wykonywać wszystkie cięższe roboty i może - tu Azadine 
zrobiła dłuższą pauzę, kobiety chichotały i śmiały się, zasłaniając usta rękami, 

a ona popatrzyła po zebranych i dodała: - i może czasem wpuszczę go do swojego 
pokoju.

/43
Wśród kobiet zawrzało jak w ulu, zaśmiewały się, klepały po udach, chwytały za 

brzuchy i głowy.
-  A co tam będziecie robili? - wołały. - Dalej, opowiadaj! Co zrobisz z 

najładniejszym, najmłodszym i najsilniejszym?
-   Co tylko zechcę - odpowiedziała Azadine, wzmagając

jeszcze wesołość zebranych.
Śmiała się także Shirin-Gol. Śmiała się, myśląc, że oto po raz pierwszy robi to 

głośno. A potem powiedziała, bardziej do siebie i nie do końca wiedząc, co ma na 
myśli:

-  To się nazywa sabotaż.
-  Co? Shirin-Gol milczała.

-  Powtórz, co powiedziałaś - poprosiła Azadine.
Shirin-Gol spuściła wzrok, nie chciała mówić, aż kobiety zaczęły wołać i 

poszturchiwać opieszałą, chcąc ją ośmielić i nakłonić do zabrania głosu.
-  To jest sabotaż - wymamrotała wreszcie.

Kobiety zamilkły, popatrzyły po sobie, na obcą i na Azadine i wybuchnęły 
śmiechem.

-  Shirin-Gol ma rację - powiedziała Azadine. - Wszystko, co tutaj robimy, jest 
manifestacją naszego sprzeciwu, sabotażem. Bo co powiedzieliby wasi mężowie i 

ojcowie, gdyby was teraz zobaczyli: z rozwianym włosem, płonącymi głowami, 
śmiejące się z historyjek o obcych mężczyznach?

Kobiety milczały.
-  Mój mąż powiedziałby, że jestem złą kobietą - w sali rozległ się nagle pewny 

donośny głos drugiej żony właściciela herbaciarni, która zwykle odzywała się 
tylko pod nieobecność pierwszej żony.

-  Mój też, mój też - zawołały inne kobiety i zaczęły mówić jedna przez drugą.
Shirin-Gol milczała, zastanawiając się, dlaczego właściwie powiedziała to, co 

powiedziała.
- Azadine ma nową pomoc - mówili ludzie we wsi. - To żona nowego, Morada. Ma 

zręczne ręce - dodawali.
Niektórym nie podobało się, że jeszcze jedna kobieta we wsi chodzi po ulicy 

sama, bez męża. Kręci się po wsi, niedługo będzie wszystkich znała. Z każdym 
rozmawia. Nie spuszcza wzroku. Pracuje, jakby była mężczyzną. To nie bardzo im 

się podobało. Jednak w zasadzie nikt nie miał nic przeciw temu, by pomagano 
Azadine. Shirin-Gol wydawała się pracowita, pełna współczucia dla innych. Odkąd 

pomagała Azadine, lekarka mogła przyjmować więcej pacjentów niż przedtem.
Większość czasu Shirin-Gol spędzała na słuchaniu historii, które opowiadały jej 

młode dziewczyny i kobiety. Pytały o to, co same wiedziały najlepiej. Mówiły 

background image

tylko po to, by z kimś porozmawiać. Opowiadały o mężczyznach, którzy je bili, o 

pierwszej, drugiej lub trzeciej żonie ich mężów, która je źle traktowała, o tym, 
że od tygodni i miesięcy nie były na dworze, na świeżym powietrzu. Wizyta u 

lekarza była dla nich jedyną okazją wyjścia z domu, choćby w towarzystwie męża, 
syna, ojca, brata albo wuja. Siadały przed Shirin-Gol i rozpoczynały swoją 

niekończącą się opowieść. Niejedna zapewniała na początku, że wolałaby umrzeć, 
niż żyć. Na koniec, kiedy musiały wrócić do swego domu i życia, dziękowały 

Allahowi, że zesłał im taką siostrę i pociechę dla serca.
Im dłużej Shirin-Gol wsłuchiwała się w ich opowieści i marzenia, tym jaśniej 

dostrzegała, jak mało jest swobody w jej własnym życiu, i również marzyła o 
lepszym losie,

/45
o wolności, o przeprowadzce do innego kraju: do Iranu. Sądziła, że tam ludzie 

jednakowo traktują swoich synów i córki, że jej dzieci mogłyby tam pójść do 
szkoły i zdobyć zawód, że Morad znalazłby pracę. Wierzyła, że Irańczycy lubią i 

dobrze traktują Afgańczyków i że w Iranie mogłaby rozpocząć nowe, prawdziwe 
życie. Marzyła i wierzyła, wierzyła i marzyła. Tam panuje pokój, myślała. Nie ma 

wojny, min, głodu i ruin; są sady pełne owoców, piekarnie pełne chleba, stragany 
z jarzynami, ulice i szkoły.

-  Ale tu jest twoja ojczyzna - powiedziała Azadine. - Jesteś wśród swoich. Masz 
pracę, twoje dzieci nie muszą się bać. Tu także masz jakieś życie. Czego ci 

brak? Czego szukasz? Czego potrzebujesz?
Shirin-Gol spojrzała na przyjaciółkę i ciężko westchnęła, jakby łańcuch ściskał 

jej pierś, jakby ciało miała z ołowiu.
-  Czy ja wiem? Niczego mi nie brak i brak wszystkiego. Jestem wśród swoich, a 

czuję się obco. Mamy wszystko, czego potrzeba do przeżycia, ale prawdziwego 
życia nie. Ja mam pracę, mój mąż nie. To doprowadza go do szaleństwa, robi się 

nieznośny. Mężczyzna potrzebuje pracy. Moje dzieci nie muszą się bać, ale co z 
nich wyrośnie? Jutro będą dorosłe i rozpoczną samodzielne życie. Co potrafią? Z 

czego mogą się utrzymywać? Córkom nie wolno chodzić do szkoły, nie wyuczą się 
żadnego zawodu. Synowie chodzą wprawdzie do szkoły, ale zajęcia odbywają się 

tylko co drugi dzień, bo nauczyciel musi dorabiać. Sama nie wiem.
- Jesteś niewdzięczna - zarzucał jej Morad. - Przecież mamy wszystko, czego 

potrzebujemy. Mamy dom, dom ma drzwi i okna, a nawet małą werandę. Ludzie są dla 
nas mili. Syn chodzi do szkoły i pracuje w herbaciarni, ty masz pracę, a 

wreszcie i ja coś znalazłem.
/40

-   Co?
-  Tak, znalazłem pracę. Od jutra będę uprawiał mak.

-  Dzięki niech będą Allahowi - powiedziała Shirin-Gol, mieszając ryż, który 
wrzał i bulgotał. Z garnka wyskakiwały wodne banieczki i z gniewnym sykiem 

ginęły w ogniu. - Dzięki niech będą Allahowi - powiedziała w oczekiwaniu, że 
łańcuch ściskający jej pierś stanie się lżejszy, pęknie, zniknie, że ciało 

przestanie być niczym z ołowiu. - Dzięki niech będą Allahowi. - Lecz ciężar nie 
znikał. Mieszała ryż i patrzyła na wyskakujące z garnka banieczki, które wpadały 

do ognia.
Morad przysiadł obok żony przy palenisku, przez chwilę także się przyglądał, a 

potem powiedział:
-  Teraz nie stać nas nawet na podróż do Iranu, nie mówiąc o pieniądzach na nowy 

początek. Lepiej zostańmy na razie tutaj, żyjmy, jak żyjemy. Potem zobaczymy, co 
będzie dalej.

-   Dobrze - powiedziała Shirin-Gol. - Na razie zostańmy tutaj. Zobaczymy, co 
będzie dalej.

Pachnące białe, fioletowe i różowe maki straciły swe delikatne płatki. Zostały 
tylko brązowe, nagie i okrągłe głowy, nieco większe od kurzego jajka, u góry 

płaskie i zakończone małą koroną: głowy koronowane.
Długie liście, suche i pożółkłe, zwisły jak martwe ramiona, a mierzące ponad 

metr, grube, włochate łodygi i zdrewniałe makówki stanęły w szeregu na baczność 
jak brzydcy, wychudzeni, martwi żołnierze.

Wczesnym rankiem, tuż przed wschodem słońca, Morad odrzucał kołdrę, wstawał, 
przekraczał śpiącą Shirin-Gol oraz kłębuszek złożony z koców i dzieci, wychodził 

na werandę. Oblewał twarz zimną wodą ze szlaucha, parskał,
'47

chwytał wiszącą na gwoździu kurtkę i szedł na drugi kraniec pola. Było mu zimno, 

background image

a w ustach czuł jeszcze smak i zapach snu. Na polu czekał już na niego 

pracodawca, to znaczy miły właściciel herbaciarni, pokoju, w którym zamieszkali, 
oraz niewielkiej parceli obsadzonej makiem.

Praca nie była ani lekka, ani ciężka. Morad chodził od makówki do makówki i za 
pomocą trzech małych, wbitych w kawałek drewna i utwierdzonych sznurkiem ostrzy 

nacinał każdą kilkakrotnie, nie za głęboko i nie za płytko. Z nacięć, jak krew z 
rany, wypływało białe mleczko, które po chwili krzepło w brązowoczarną lepką 

maź. Morad ze-skrobywał ją i zbierał na liść. Dzień w dzień ponownie nacinał 
makowe głowy, codziennie wypływało z nich trochę mleczka i tężało w ciemną 

kleistą masę. Morad zbierał ją, aż rośliny wyschły i nic więcej nie wyciekało. 
Dziennie pozyskiwał może garść ulepku, po kilku tygodniach miał już kilogram lub 

dwa. Kilogram takiego czystego, dobrej jakości opium Pakistańczycy kupowali za 
co najmniej pięćset dolarów, a sprzedawali za tysiąc dwieście. Produkowano z 

niego heroinę, sprzedawaną później w Ameryce i Europie.
Uprawiamy mak, mówili mieszkańcy wsi, bo tylko na nim zarabiamy wystarczająco 

dużo, żeby wyżywić nasze rodziny. Nie decydujemy o tym, co inni z nim zrobią.
Kiedy piękne makowe kwiaty zwiędły i zebrano już bezcenny sok, kobiety odcinały 

suche makówki, dziurawiły je i wytrząsały ze środka malutkie czarne ziarenka. 
Część ich zjadały razem z dziećmi od razu, część dodawały do jedzenia, ale 

większość zachowywały na później.
Dzieci, a zwłaszcza chłopcy, nie mogły się doczekać końca zbiorów. Niecierpliwi 

mali kelnerzy z herbaciarni, pucy-buci, pastuszkowie, uczniowie od krawca i 
sprzedawcy benzyny przychodzili na pole, żeby sprawdzić, czy męż-

148
czyim skończyli już swoją pracę i czy rośliny wreszcie wyschły. Wtedy kradli 

kilka, zanim ścięto je na opał. Odcinali makówki, dziurawili je, wsypywali 
czarne ziarnka do ust i żuli, a ich języki pokrywały się setką czarnych piegów. 

Puste główki maku nadziewali na dwa końce kija, konstruując oś z dwoma kołami. 
Pośrodku osi przymocowywali drugi kij, za pomocą którego kierowali swymi 

pojazdami. Gdy były gotowe, urządzali wyścigi i rozbijali się po całej wiosce.
Siostry małych rajdowców wychodziły przed próg domu, na skraj pola, na którym 

sterczały już tylko szeregi kikutów, niczym brzydcy, wychudzeni, martwi 
żołnierze z odciętymi głowami, zakrywały buzie rękami i chichotały nieśmiało, z 

zazdrością przyglądając się zabawie braci. Oczy dziewcząt błyszczały tajemniczo, 
aż podrostkom czerwieniały uszy. Czujne matki wymierzały córkom klapsa w 

potylicę i wrzaskiem zapędzały je z powrotem do chaty.
-  Dlaczego pozwalacie, żeby pośrednicy na was zarabiali? - spytał Morad miłego 

właściciela herbaciarni. - Dlaczego sami nie zawieziecie opium do Pakistanu? 
Moglibyście zarobić o wiele więcej.

-  Jesteśmy drobnymi rolnikami, nie znamy nikogo i nikt nas nie zna - 
odpowiedział tamten. - Wiąże nas słowo honoru. To kupcy przebywają całą daleką 

drogę do wsi, wierząc, że odsprzedamy im opium. Oni ufają nam, my ufamy im. 
Gwarantują nam pewny i niemały zarobek.

-  Ale mógłby być większy, gdybyście sami sprzedawali towar.
-  Sam wiesz najlepiej, że w Afganistanie co chwila pojawia się ktoś, kto chce 

uczyć innych, co należałoby zmienić na lepsze. Mieliśmy króla, ale został 
zdetronizowany

ІЩ
przez własnego szwagra, który wiedział lepiej. Jeszcze lepiej od niego wiedzieli 

Anglicy, potem Rosjanie; oni także chcieli nas ratować, nie wiadomo przed czym. 
Później z kolei Stany Zjednoczone uzbroiły i wyszkoliły mudżahedi-nów, aby znów 

coś zmienić na lepsze. Teraz mudżahedini prowadzą wojnę o lepszy islam. Jedni 
komendanci strzelają do drugich, bo chcą dla nich tego, co najlepsze. Na 

południu, w Kandaharze, pojawiło się nowe ugrupowanie: zwą się oni talibami i 
walczą o jeszcze lepszy islam.

Miły właściciel herbaciarni nalał Moradowi świeżej herbaty i dodał:
-  Wiem, przyjacielu, że masz dobre zamiary, ale pozwól, że zostawimy rzeczy 

takimi, jakimi są, dopóki są dobre.
-  W porządku - odrzekł Morad. - Jeśli tak jest dla was najlepiej, niech będzie, 

jak jest.
Cztery dni później Morad znów siedział w herbaciarni, kiedy weszło czterech 

miejscowych. Przysiedli się do Mora-da, zamówili herbatę dla siebie i dla niego, 
rozłożyli się na poduszkach, zaordynowali nargile i zaciągali się dymem z 

długich rurek, aż woda w fajkach bulgotała. Wypuszczali dymowe obłoczki, 

background image

patrzyli na Morada, milczeli, pili, palili. Wreszcie jeden z nich powiedział:

-  Jak myślisz, Morad, ile moglibyśmy dostać za opium, jeśli sprzedalibyśmy je w 
Pakistanie?

-  Dwa razy tyle - rzekł Morad natychmiast, wprost, bez namysłu i zbędnych 
ceremonii, choć sam nie potrafiłby powiedzieć, skąd wie to, co wie.

Minęło kilka dni i w domu Morada zjawił się jeden z czterech mężczyzn z 
herbaciarni. Przyniósł dużą kulę opium.

-  Kiedy możesz wybrać się do Pakistanu? - zapytał.
/50

-  Wkrótce - odpowiedział Morad. - Czy inni też chcieliby, żebym sprzedał ich 
opium?

-  Nie wiem - odparł tamten.
-  Zobaczymy - rzekł Morad. - Niezależnie od tego, ile zarobię, wezmę jedną 

trzecią.
-  Jesteś dobrym człowiekiem - powiedział tamten. - Ufam ci. Niech Allah cię 

prowadzi i strzeże.
-   Niech Allah da ci długie życie - powiedział Morad, układając opium w niszy 

pokoju, obok metalowej puszki, którą nazwali skarbonką na Iran i w której 
Shirin-Gol składała zarobione przez siebie i męża pieniądze.

Znów minęło kilka dni. Wczesnym rankiem, tuż przed wschodem słońca, Morad 
odrzucił kołdrę, wstał, przekroczył śpiącą Shirin-Gol oraz kłębuszek złożony z 

koców i dzieci, wyszedł na werandę. Oblał twarz zimną wodą ze szlaucha, 
parsknął, zatrząsł się z zimna, wziął trzy kule opium, zarzucił na ramiona patu, 

chwycił wiszącą na gwoździu kurtkę i wyszedł przed dom. W ustach czuł jeszcze 
smak i zapach snu.

Spojrzał w górę piaszczystej drogi, ku niebieskiej bramie z żelaza, i skierował 
się w przeciwną stronę. Po drogach i bezdrożach, przez pustynie i góry 

powędrował do Pakistanu.
Shirin-Gol dawno zarzuciła już pomysł przeprowadzki do Iranu. Wszystko, co 

zostało z projektu, to skarbonka na Iran. Marzenia Shirin-Gol, przeżyte przez 
nią dni, tygodnie i miesiące zebrały się i odfrunęły jak gromadka ptaków. W 

końcu przyzwyczaiła się do nowej pracy męża oraz do tego, że czasem opuszczał ją 
i dzieci na dłużej. Nauczyła się odpędzać troski, nie myśleć o 

niebezpieczeństwach, rozbójnikach, minach i wojnie, kiedy Morad wyruszał
/5/

w trasę. Ona i Azadine wynegocjowały właśnie u mutty i gubernatora utworzenie 
żeńskiej szkoły, żeby dziewczęta mogły w przyszłości zostać lekarkami, położnymi 

i nauczycielkami. Cieszyła się, że jej córki, Nur-Aftab i Nafass, wkrótce pójdą 
do tej szkoły i pogodziła się z tym, że jej syn, Nasser, wstaje wcześniej od 

innych, aby nastawić samowar w herbaciarni, zamieść dywany, wytrzepać poduszki i 
usługiwać gościom. Nie byli już obcy we wsi. Shirin-Gol opowiadała historię o 

Donie, Danie czy Dunie, jakby widziała wszystko na własne oczy, przyzwyczaiła 
się do myśli, iż jest sabotażystką.

Aż pewnego ranka, wznosząc tumany kurzu, zajechały do wsi cztery nowe błyszczące 
samochody terenowe z arabskimi rejestracjami i białymi chorągiewkami na dachu. Z 

szumem i hałasem wyskoczyli z nich młodzi, pięknie odziani i dobrze odżywieni 
mężczyźni.

- Jesteśmy żołnierzami nowego ruchu talibów - powiedzieli. - Przybyliśmy, aby 
was uwolnić i przynieść wam pokój. W imię Koranu. W imię Proroka, sallalho-

aleihe-wa--aalehi-wa-sallam, niech będzie pochwalony on i jego przodkowie. W 
imię islamu oraz przywódcy talibów, najwyższego ze wszystkich mułłów mutty 

Omara.

' ',,'     i.    fi               JA    >
Małe ustępstwo i ciche wesele

Tak - powiedziała Shirin-Gol - ma bardzo piękne oczy. W ogóle jest przystojny. I 
miły. Ma pozycję i pieniądze. Ale jest talibem!

Nur-Aftab nie patrzyła na matkę. Nie słuchała jej. Była jak w gorączce. Mięśnie 
twarzy miała napięte, wargi nabrzmiałe, oddech ciężki. Nie mogła mówić ani 

myśleć. Oczy błyszczały w gorączce, serce waliło w gorączce, miała gorączkę.
-  To co, że jest talibem?! Co w tym złego?

-  A co dobrego?
-  Talibowie chcą dać pokój i wolność nam i naszej ojczyźnie.

-  Piękny mi pokój - zaperzyła się Shirin-Gol. - A niechby się nim udławili! 

background image

Znam ja tych pożal się boże muzułmanów. Moi bracia wpadli w ich ręce. Niech 

Allah ma nieszczęsnych w swojej opiece i sprawi, żeby żaden nie został talibem.
Nur-Aftab jakby nie słyszała.

-  Jesteś młodą, głupiutką kozą, nie masz jeszcze pojęcia o życiu i ludziach, 
zaślepia cię jego uroda. Otwórz oczy!

Nur-Aftab jakby nie słyszała.
-  Odkąd talibowie zdobyli władzę, odbierają ludziom ziemię. Twój ojciec stracił 

pracę, bo zakazali uprawiania maku. A wszystko tylko po to, żeby przejąć 
interes.

/53
Nur-Aftab jakby nie słyszała.

-  Kobietom nie wolno już samotnie, bez mahram wychodzić na ulicę. Nie możemy 
same przebywać poza domem i musimy zakrywać się od stóp do głów. Twój piękny 

talib zabronił mi pracować. Z czego mamy żyć?
Nur-Aftab spojrzała na matkę, ale nic nie odpowiedziała.

-  Zajęli dom gubernatora, najładniejszy dom we wsi, a biedny gubernator z 
rodziną nie może nawet zamieszkać w więzieniu. Odebrali wszystkim mężczyznom 

broń.
-  Talibowie próbują zaprowadzić pokój. W czasie pokoju broń jest niepotrzebna.

-  W naszym kraju mężczyźni zawsze nosili broń, za monarchii i za Anglików. I 
zawsze, nawet w najgorszych czasach, znalazło się kilka kobiet, które 

przeciwstawiały się tradycji, naciskom społeczeństwa, własnym ojcom i wszystkim 
innym, którzy ograniczali ich wolność. Tymczasem teraz nawet Azadine nie wolno 

wykonywać zawodu jak do tej pory. Nie wolno jej już odwiedzać chorych w domu ani 
jeździć w góry. Nie może badać mężczyzn, a kobiety muszą przychodzić do niej w 

towarzystwie mahram. Chore z odległych okolic także mają obowiązek podróżować 
pod opieką mężczyzny, a jeśli tego nie robią, one i ich mężowie są karani i 

bici. Jak w ogóle mamy żyć? Kto ma chodzić na targ po zakupy? Nawet dzieciom 
zabronili się bawić. Twoi bracia nie mogą już puszczać latawców ani budować 

samochodów z makówek. Dziewczynkom nie wolno chodzić do szkoły. Posiadanie 
telewizora i słuchanie muzyki są zakazane.

Córeczko, czy ty straciłaś rozum? Czy nic nie pojmujesz? Przedtem nie mieliśmy 
tych wszystkich rzeczy, bo była wojna, nie mieliśmy pieniędzy, wykształcenia, 

rozeznania. Ale nikt nam ich nie zabraniał. Właśnie zaczęłyśmy tworzyć
/54

szkołę dla dziewczynek, przekonałyśmy gubernatora i innych mężczyzn ze wsi, że 
to pożyteczna instytucja. A teraz zakazano edukacji dziewcząt. Prawo tego 

zabrania i ten, kto je złamie, zostanie ukarany.
- No to będziemy postępować zgodnie z prawem i nie zostaniemy ukarani.

Shirin-Gol spojrzała na córkę i zrozumiała, że nie pomogą żadne argumenty. Nur-
Aftab myślała tylko o talibie z długimi, lśniącymi włosami; o młodym talibie, 

który w białej szacie przechadzał się po wsi niby anioł, stąpając lekko niczym 
książę. Jego piękne ciemne oczy szukały tylko jej: Słonecznego Promyka, córki 

Shirin-Gol.
Nur-Aftab siedziała w mieszkaniu obok matki, ale nie widziała ani jej, ani 

pokoju, tylko wnętrze herbaciarni, gdzie bawił młody talib: oparty o ścianę, 
jedna ręka na kolanie, w drugiej polny kwiatek, który znalazła między kamieniami 

i ukradkiem wręczyła ukochanemu. On przesiadywał w herbaciarni, bo tu był 
najbliżej swego słońca, opierał się o ścianę, za którą ona mieszkała, spała, 

chodziła czy siedziała i myślała tylko o nim. Zamknął oczy, bo chciał widzieć 
tylko ten jeden obraz: utęsknioną twarz Nur-Aftab. Mahomet, prorok wszystkich 

wiernych muzułmanów, sallalho-aleihe~wa-aalehi-wa-sallam, niech będzie 
pochwalony on i jego przodkowie, chciał, by mężczyzna przepełniony miłością do 

dziewicy, na której nie spoczęło nigdy nawet spojrzenie innego mężczyzny i która 
do nikogo innego nie należała, wziął ją za żonę, opiekował się nią, szanował ją 

i bronił przed spojrzeniami i pożądliwością innych.
Shirin-Gol przyjrzała się córce i zrozumiała, że Nur--Aftab jest raczej kobietą 

niż dzieckiem i nie powstrzyma jej żadna siła, nawet matczyna miłość, czułość i 
troska. -

/55

-  Pozwólmy mu tutaj przyjść - powiedział Morad - a potem zobaczymy, co będzie 
dalej.

-  Dobrze - odpowiedziała Shirin-Gol. - Niech przyjdzie, a potem zobaczymy.

background image

-  Mój dziadek zginął na wojnie z Anglikami, mój ojciec i starsi bracia na 

wojnie z Rosjanami. Moją starszą siostrę trafiła rakieta. Inna siostra wraz z 
córkami została zgwałcona przez mudżahedinów, a potem zasztyletowała dzieci i 

siebie samą, by nie żyć w hańbie i odzyskać cześć, al--hamn-do-allah. Pozostał 
mi tylko mój czcigodny nauczyciel, szejk, który był moim mistrzem w medresie. 

Więc ponieważ jestem sam i nie mam nikogo, kto mógłby przemówić w moim imieniu, 
osobiście przyszedłem prosić cię, byś dała mi swoją córkę za żonę.

Talib siedział na podłodze przed Shirin-Gol i patrzył w ziemię. Wygłosiwszy 
swoją kwestię, zamilkł, znieruchomiał i czekał na odpowiedź. Shirin-Gol patrzyła 

na jego piękne, pełne usta, czarne oczy, gładką skórę, miękki język, spokój i 
pewność siebie.

-  Gdzie jest twoja matka? - zapytała.
-  Zmartwienie ją zabiło - powiedział młodzieniec, nie patrząc na rozmówczynię. 

- Mój wuj zabrał mnie do Pakistanu, gdzie mieszkałem w obozie uchodźców i 
musiałem chodzić do medresy i uczyć się Koranu od pakistańskich i arabskich 

duchownych. Pewnego dnia włożyli mi czarny turban na głowę i oznajmili, że teraz 
jestem talibem.

Talibem, to znaczy proszącym, pomyślała Shirin-Gol.
-  A o co prosisz, talibie?

-  O to, o co proszą wszyscy: o właściwą drogę.
-  Drogę dokąd?

-  Do Allaha. Jestem przecież talibem.
/50

-  Właściwie nie wolno ci ze mną rozmawiać. Jestem kobietą.
-  Czasem można zrobić wyjątek.

-  Zawsze wtedy, kiedy ci akurat pasuje? Młody talib milczał.
-  Czy ja też mogę zostać talibem? - zapytała Shirin-Gol.

-  Możesz. Każdy może.
-  W takim razie chcę zostać talibem wolności. Młody talib milczał.

-  Wolności - powtórzyła.
-  W medresie powiedzieli mi, że wyślą mnie z powrotem do ojczyzny, abym 

przyniósł naszemu narodowi wolność.
-   Co to za wolność, jeśli połowie narodu nie wolno wychodzić z domu?

-  Powiedzieli, że wraz z mymi braćmi w wierze mam oswobodzić kraj. Nauczyciele 
mówili, że Rosjanie, a później mudżahedini zamienili Afganistan w ruiny i 

zgliszcza, że gwałcą i rabują, a wojna wciąż trwa. Mówili, że ludzie stali się 
więźniami we własnych domach, nie mogą pracować ani otworzyć swych sklepów i że 

pragną, byśmy ich uwolnili, przynieśli im pokój i prawdziwą wiarę.
-   Dlaczego nie patrzysz na mnie, kiedy ze mną rozmawiasz? - zapytała Shirin-

Gol. - Mogłabym być twoją matką. Przyszedłeś tu, bo chcesz poślubić moją córkę.
-   Nosisz hejab. Nie wolno mi patrzeć w twarz obcej kobiecie - odpowiedział 

talib.
-  Ta twarz widziała wojnę, o której ty tylko słyszałeś.

-  I przed którą musiałem uciekać.
-  Ta twarz widziała głód, zabitych i chorych. To moja twarz i ja decyduję o 

tym, kto może na nią patrzeć, a kto nie. Tobie zezwalam. - W głosie Shirin-Gol 
zabrzmiała źle skrywana pogarda.

/57
-  Nie nam, ludziom, zmieniać boskie prawo - rzekł ta-lib spokojnie i pewnie, 

przekonany o prawdziwości tego, czego go nauczono.
-  Boże prawo mówi, że mam zakrywać włosy, a nie twarz. Patrz na mnie, kiedy do 

mnie mówisz.
Miody talib zawahał się przez chwilę, potem podniósł głowę, spojrzał na Shirin-

Gol łagodnie, ciepło, prawie z miłością. Po chwili spuścił wzrok i zapytał:
-  Jaką to sprawia ci różnicę, czy na ciebie patrzę, czy nie?

-  Wielką, bardzo wielką. Chcę spojrzeć w oczy temu, kto zabrania mi wychodzić 
na ulicę, nakazuje zakrywać twarz w miejscach publicznych, zakazuje pracować. 

Chcę spojrzeć w oczy człowiekowi, który odmawia małym chłopcom zabawy, a małym 
dziewczynkom szkoły. I mężczyźnie, który chce poślubić moją córkę.

-  Nie ja decyduję o tym, co jest dozwolone, a co zabronione. Ja i moi bracia 
przybyliśmy, aby dać wam pokój i prawdziwą wiarę, aby strzec świętego prawa. 

Wszystkie wojny, cierpienia i ofiary, które widziałaś, były bożą karą za to, że 
Afgańczycy zapomnieli, co znaczy być prawdziwymi muzułmanami. Straciliśmy 

prawdziwą wiarę, zapomnieliśmy, jakim dobrem, bogactwem i pokojem jest prawdziwy 

background image

islam.

Shirin-Gol z trudem opanowała się i zdobyła na grzeczny ton.
-  Co ma prawdziwy islam do mojej pracy? Albo do tego, że skazuje się mnie na 

zamknięcie w czterech ścianach domu?! Co ma jedno do drugiego? Komu szkodzi, że 
Afganki chodzą do szkoły? To, co głosicie, nie ma nic a nic wspólnego z islamem.

-  To jest islam, którego mnie nauczono, który wykładali moi nauczyciele: 
prawdziwy islam, jak go zapisano

/58
w Koranie. Ani wy, ani ja nie mam prawa go podważać. To słowa Proroka, których 

przestrzega każdy wierzący, i żaden człowiek nie może ich zmienić ani w nie 
wątpić.

Shirin-Gol nie posiadała się ze złości i sapała gniewnie. Jej nieskrywana 
wściekłość zdawała się wypełniać cały pokój.

- Pozwól, proszę, że o coś spytam. - Młody człowiek podniósł wzrok i z 
całkowitym spokojem popatrzył w oczy rozjuszonej rozmówczyni. Jego głos i 

spojrzenie pozostały ciepłe i serdeczne. - Wszędzie, gdzie pojawiali się talibo-
wie, witano ich z otwartymi ramionami. Ludzie cieszą się, że wreszcie nastanie 

pokój, że będzie można bezpiecznie podróżować z miasta do miasta, że znikną 
bandyci porywający pieniądze, bydło albo nawet kobiety w imieniu kolejnego 

komendanta mudżahedinów. Cieszą się, że nareszcie strzały zamilkły i można 
otwierać sklepy, odbudowywać stragany i targi i zarabiać pieniądze. Gdziekolwiek 

się zjawiamy, wszyscy są uszczęśliwieni, bo mogą spokojnie spać w nocy i na ich 
głowy nie spadają już rakiety. I wszyscy potrafią docenić pokój i spokój. 

Rozumieją też, że po latach błądzenia przynieśliśmy im wreszcie prawdziwą wiarę. 
Nawet gubernator i komendant waszej wsi przystąpił do naszej organizacji. 

Mężczyźni z wioski oddali nam broń. Nasi przywódcy nie potępiają szkoły jako 
instytucji, nie potępiają także szkół dla dziewcząt. Kiedy wojna się skończy i 

ustanowimy naszą władzę w całym kraju, odbudujemy szkoły. Nasz przywódca mówi, 
że stworzymy osobne szkoły dla dziewcząt, żeby i one mogły się uczyć - tu talib 

spuścił wzrok. - Nie rozumiem, dlaczego jesteś przeciwna nam i naszej świętej 
organizacji. Nie rozumiem, dlaczego jesteś przeciwna mnie - dorzucił ze 

smutkiem.
Shirin-Gol długo ważyła słowa. Uspokoiwszy się i odzyskawszy łagodny ton głosu, 

powiedziała:
/5Q

-  Wychowałeś się w Pakistanie, w obozie uchodźców, bez matki i ojca, czego ci 
współczuję. Przed kilkoma miesiącami wróciłeś do kraju. Nie znasz Afganistanu 

ani Kabulu, Afgańczyków ani ich losów, trosk, cierpień i radości. Nie zaznałeś 
okupacji Rosjan ani mudżahedinów, nie doświadczyłeś wojny. Jedyne, co znasz, to 

słowa twoich nauczycieli.
Choć nie chciał tego i nie rozumiał, młody talib spojrzał nagle na Shirin-Gol. 

Nie dlatego, że prosiła: zupełnie spontanicznie. Ona zaś długo patrzyła mu w 
oczy, zanim powiedziała:

-  Czy wierzysz swojemu przywódcy? Myślisz, że naprawdę zbuduje szkoły dla 
dziewcząt? Że kobiety będą mogły studiować, chodzić na uniwersytet, wykonywać 

zawód lekarza albo inne zawody? I kiedy spodziewasz się zapanować nad całym 
krajem? Jak długo będziemy musieli czekać, zanim wszędzie zapanuje pokój i 

talibowie spełnią swoje obietnice? Myślisz, że ci wszyscy komendanci, Ah-med 
Szah Masud, Dostum i jak im tam, tak łatwo się poddadzą? A Iran, Indie, Francja, 

Uzbekistan i reszta państw popierających rząd Rabbaniego? Tylko dlatego, że 
macie dobrą wolę podbicia całego kraju?

On znowu spojrzał na Shirin-Gol i powiedział:
-  Zadajesz mi wiele pytań, a ja nie znam ani jednej odpowiedzi.

-  Ty i twoi pobratymcy rościcie sobie prawo do rządzenia nami, więc my mamy 
prawo do zadawania pytań.

-  Jesteś odważna - powiedział talib i zamyślił się na moment. - Kiedy nastanie 
pokój i kiedy talibowie podporządkują sobie cały kraj, wie tylko wszechmocny i 

wszechwiedzący Allah, który zna odpowiedzi na wszystkie twoje pytania.
Młody talib wyprostował się, jakby chciał mówić dalej, i spojrzał na Shirin-Gol, 

gdy ktoś na chwilę przesłonił okno. Cichy, miękki cień przez kilka mgnień oka 
spowijał pięknego młodzieńca, obejmował go, głaskał, dotykał, pieścił.

Shirin-Gol i talib jednocześnie spojrzeli w kierunku okna i jednocześnie 
dostrzegli Nur-Aftab. Stała na werandzie i rzucała cień na swego wybranka o 

czarnych oczach, co błyszczą jak węgle, co ciągle poszukują Słonecznego Promyka, 

background image

lśnią smutnym blaskiem tęsknoty.

Nur-Aftab przez kilka mgnień oka stała za oknem z nielegalnie odkrytą głową i 
zaglądała do wnętrza domu, a potem znikła i słońce znów oświetliło młodego 

taliba. Lecz kilka mgnień oka wystarczyło. Ich spojrzenia spotkały się, utonęli 
w sobie, zatracili się, stracili głowy, oddali serca. Na zawsze. Na wieczność.

Złość Shirin-Gol, jej wątpliwości i zastrzeżenia zebrały się i wyfrunęły przez 
okno jak gromadka ptaków. Simorgh: trzydzieści ptaków, które odfrunęły.

Chłopak drżał, jego głos drżał.
-  Będę się o nią troszczył - powiedział - będę ją szanował, czcił i chronił 

przed wszystkimi i wszystkim, choćby za cenę własnego życia.
Tak mówił talib, patrząc na różaniec spoczywający w jego nieruchomej ręce. Potem 

raz jeszcze zaczerpnął powietrza, głęboko, jakby miał to być ostatni oddech, i 
zamilkł.

Jego samotność, smutek, godność i szczerość, dobroć, ciepło i serdeczność 
wzruszyły serce Shirin-Gol.

-  Ona jest jeszcze dzieckiem - powiedziała.
Talib nie spojrzał na Shirin-Gol ani nawet nie podniósł wzroku, nie odzywał się, 

nie oddychał; siedział dalej na podłodze ze spuszczoną głową, bez ruchu.
/6/

Wszystko było jak wcześniej. Shirin-Gol i jej gość siedzieli obok siebie w 
niezmienionych pozach; a jednak nic nie było jak przedtem i zmieniło się 

wszystko.
Simorgh nie przychodził.

Dni zmieniły się w Simorgh, w trzydzieści ptaków, co szukają najpiękniejszego. 
Zebrały się i odfrunęły.

Shirin-Gol siadywała w pokoju albo na werandzie, gotowała, prała, patrzyła w 
dal, tam, gdzie prawdopodobnie znajdował się Iran. Wzdychała, czyściła i płukała 

ryż, myła warzywa przysłane przez młodego taliba. Wyciągała materace, poduszki, 
koce i maty na werandę, wytrze-pywała kurz, którego nie było. Zmywała lśniącą 

podłogę wodą ze szlaucha. Patrzyła na makówki, stojące w szeregu na baczność jak 
martwi żołnierze, krwawiące czarnym

mlekiem.
Słońce wschodziło, przesuwało się nad domem i werandą, zachodziło, ustępowało 

miejsca księżycowi i gwiazdom, wracało następnego dnia i znów odchodziło. Morad 
zaszył się w kącie pokoju, palił, milczał. Nur-Aftab siedziała na murku 

otaczającym makowe pole, nie jadła, nie piła, nie odzywała się, wzdychała tylko 
i wbijała martwy wzrok w ziemię. Nasser przykucnął na werandzie, ciskał 

kamieniami, choć nie trafiał w nic ani w nikogo. Potem bezwładnie przewrócił się 
na bok i leżał, gapiąc się przed siebie. Nafass i Nabi bawili się na podłodze, 

szczęśliwi, że są przy nich oboje rodzice i całe rodzeństwo, szczęśliwi, że 
świat się skurczył i najbliżsi nie znikają już w jego otchłaniach na całe dnie.

- Nie mamy już ryżu - powiedziała Shirin-Gol - ani mąki, ani cukru, ani herbaty, 
ani tłuszczu, ani drewna. Nie mogę rozpalić ognia.

/62
Morad palił i milczał. Nur-Aftab wzdychała. Nasser gapił się w próżnię. Maluchy 

ssały palce. Uśmiechały się, lecz nikt nie odwzajemniał ich uśmiechu.
Simorgh nie przychodził.

-   Na Allaha - powiedział Morad. - Niech robi, co chce. Niech za niego wyjdzie. 
Weźmiemy pieniądze, które on nam za nią da, a potem zobaczymy, co będzie.

-  Dobrze - powiedziała Shirin-Gol. - Niech się z nią żeni. Weźmiemy pieniądze, 
a potem zobaczymy.

-  Ty musisz do niego pójść i przekazać mu naszą decyzję. Ja jestem chory.
-  Wiem.

Wstała wczesnym rankiem, obmyła twarz zimną wodą ze szlaucha. Włożyła chustę, 
zakryła twarz i wyszła z domu. Na drodze przed herbaciarnią skręciła w prawo, 

kierując się ku pryszczatej bramie, za którą mieszkał niegdyś gubernator, a 
teraz talibowie. Zapukała kamieniem w żelazo. Stukanie zabrzmiało hałaśliwym 

echem w ciszy świtu. Shirin-Gol przestraszyła się i upuściła kamień.
Usłyszała głośne szuranie i plaskanie klapek. Otworzył jej chłopiec nie starszy 

od Nassera. Przeraził się, widząc niebieską zasłonę, i upewnił, że rzeczywiście 
stoi przed nim kobieta. Potem wychylił się w jej kierunku i wyszeptał, 

osłaniając usta dłonią:
-   Nie wolno ci być samej na ulicy. Wracaj do domu. Jak cię zobaczą talibowie, 

będziesz miała kłopoty.

background image

Shirin-Gol znała go. Zanim nastali talibowie, chodził rano do szkoły, jak 

większość jego rówieśników, a wieczorami pracował. Nazywał się Sarwar i był 
pomocnikiem męskiego krawca.

IÓ3
-  Co tu robisz, Sarwar? - zapytała Shirin-Gol, odrzucając zasłonę, czym jeszcze 

bardziej przeraziła chłopca.
-  Nie wolno ci pokazywać twarzy - szeptał gorączkowo, aż z jego ust prysnęły 

banieczki śliny.
-   Co tu robisz? - spytała ponownie Shirin-Gol, kładąc chłopcu dłoń na piersi.

-  Nic. Pracuję.
-  Tutaj? Dla talibów? A co to za praca?

-  Otwieram drzwi, kiedy ktoś puka, sprzątam ze stołu, odganiam muchy, ustawiam 
buty, kiedy oni je zdejmują i wchodzą do pokoju...

-   Dobrze, dobrze - przerwała mu Shirin-Gol. - Ale dlaczego nie wracasz na noc 
do domu, kiedy skończysz pracę?

-   Ludzie nie mają pieniędzy i nie chodzą do krawca. Straciłem pracę, a 
talibowie powiedzieli mojemu ojcu, że jestem ładny. Dali mu pieniądze i chcieli, 

żebym tu był w dzień i w nocy. Ojciec wziął pieniądze i kazał mi robić wszystko, 
czego będą ode mnie wymagać.

Shirin-Gol poczuła dziwny ucisk w żołądku, jakby wypiła płynny ołów. Oparła się 
o bramę, żeby nie upaść, i osunęła się na ziemię. Klęcząc, złożyła twarz na 

kolanach i próbowała odpędzić straszne myśli i obrazy. Czemu wyobrażała sobie 
mężczyzn, którzy dotykają i głaszczą chłopca, wołają go do siebie nocą, leżą 

obok niego, tulą go i pieszczą?
-   Shirin-Gol, co ci się stało? - spytał Sarwar piskliwym z przerażenia głosem. 

- Przynieść ci wody?
-  Już dobrze, nie trzeba, usiądź koło mnie. Opowiedz, jak ci jest u talibów.

-  Dobrze.
-  A dlaczego?

-  Bo mogę najeść się do syta.
-  To rzeczywiście dobrze.

/04
-  I dlatego, że talibowie mnie lubią i są dla mnie bardzo mili i dobrzy.

Shirin-Gol zrobiło się niedobrze i duszno. Podniosła się, nie wiedząc, po co 
przyszła, pogłaskała Sarwara po ogolonej głowie i pustą jeszcze ulicą 

pospieszyła do domu. Weszła do pokoju, powiesiła zasłonę na gwoździu, wślizgnęła 
się pod kołdrę, czuwała.

Myślała o rękach mężczyzn, które kładły się na chłopięcym ciele, o mężczyznach, 
którzy zaspokajali swe żądze, o męskiej pożądliwości.

Słońce ukazało się właśnie nad wzgórzami, we wsi zapiał pierwszy kogut i 
zaryczał pierwszy osioł. Wszystko przeciągało się i ziewało, zbudzone słonecznym 

światłem. Nur--Aftab znów siedziała na murku otaczającym makowe pole i znów 
wbijała martwy wzrok w ziemię. Nasser znowu ciskał kamieniami, choć nie trafiał 

w nic i nikogo. Zaspany Morad właśnie przekręcił się z boku na bok, a Shirin-
Gol, umywszy Nafass i Nabiemu buzie, właśnie wylewała wodę z miednicy, gdy zza 

rogu nadszedł młody talib. Spojrzał na Nur-Aftab, uśmiechnął się do niej tak 
czule, że przestała oddychać i zakryła usta dłonią, aby powstrzymać okrzyk 

zachwytu.
Talib ominął dziewczynę, podszedł do Shirin-Gol, ukuc-nął obok niej, spojrzał na 

nią, uśmiechnął się i rzekł:
-  Byłaś u nas dziś rano. Czego chciałaś?

-   Niczego - odpowiedziała krótko, nie patrząc na pytającego.
-  Nawet na mnie nie spojrzałaś.

-  Twoje prawo zabrania ci przebywać tutaj, moja córka i ja nie włożyłyśmy 
hejab.

-   Odejdę dopiero, kiedy powiesz mi, po co do nas przyszłaś.
/65

-  Cokolwiek to było, nie jest już istotne.
-   Przyniosłem pieniądze. Czasy są ciężkie, trzeba sobie pomagać, bo nikt nie 

ma za dużo.
-  Nie wezmę twoich pieniędzy, ponieważ nie mogę ci dać tego, czego żądasz w 

zamian.
Talib położył przed nią zwitek banknotów, podniósł się i powiedział:

-  Tego, czego pragnę, nie można kupić za pieniądze. Zanim odszedł, skradł 

background image

jeszcze nieśmiały uśmiech Nur-

-Aftab, a potem odwrócił się, skierował ku drodze, skręcił w prawo i powędrował 
w górę, ku niebieskiej bramie. Usiadł przed nią i spędził tam resztę dnia, 

spoglądając w dół, na wioskę.
-  Dlaczego go odesłałaś? Może to dobry talib. Może także wśród nich są dobrzy i 

źli ludzie. Może on rzeczywiście poważnie traktuje boga i swoją wiarę. Przynosi 
nam pieniądze i jedzenie, jest grzeczny, nie ponagla nas. Nie rozpowiada, że nie 

nosisz hejab. Patrzy na ciebie, kiedy tego chcesz, słucha cię, kiedy prosisz, 
żeby przyszedł albo odszedł.

-  Nie oddam córki mężczyźnie, który wykorzystuje małych chłopców.
-  Ale może się mylisz co do niego, może ślub z nim byłby najlepszym wyjściem 

dla Nur-Aftab, może byłaby z nim szczęśliwa.
-   Najlepszym wyjściem dla nas wszystkich byłoby spakować rzeczy i pójść tam, 

gdzie nie ma ani wojny, ani tali-bów, którzy krzywdzą małych chłopców.
-  A skąd weźmiemy pieniądze na podróż?

-  Zarobimy. Musimy po prostu zapracować na podróż - krzyknęła Shirin-Gol i z 
rozmachem cisnęła mokrą,

166
dopiero co upraną sukienkę do miednicy, aż klasnęło, a woda chlapnęła na 

zirytowaną praczkę.
Dni znów zbierały się i odfruwały jak spłoszone ptaki, jak trzydzieści ptaków 

szukających Simorgha, najpiękniejszego i najwspanialszego ze wszystkich ptaków. 
Działo się to i owo, zmieniało wszystko i nic. Talibowie panoszyli się coraz 

śmielej, coraz mniej mieli skrupułów. Kazali rozciągnąć linę przy wejściu do 
wsi, tam, gdzie znajdowały się stopy leżącego na boku człowieka, posadzili przy 

niej byłego elektromechanika oraz byłego damskiego krawca, wcisnęli im do ręki 
kałasznikowy i krótkofalówkę i polecili nie wpuszczać i nie wypuszczać nikogo 

bez specjalnego zezwolenia. Męską szkołę zmienili w meczet, w którym nauczano 
już tylko Koranu - oczywiście wyłącznie chłopców. Nakazali mężczyznom zapuścić 

brody, ogolić głowy lub nosić długie włosy. Chodzili po wsi z długimi rózgami i 
bili chłopców puszczających latawce albo po prostu każdego, kto się nawinął pod 

rękę. Wymyślali kobietom i dziewczynom, które wychodziły same na ulicę. Nawet 
jeśli kobiecie towarzyszył mężczyzna, nie omieszkali upewnić się, czy 

rzeczywiście koniecznie musiała opuścić dom.
Żaden z talibów, którzy przybyli do wsi, nie był żonaty, lecz z czasem wszyscy 

poślubili miejscowe dziewczęta. Przywódca nie mógł się zdecydować i ożenił się z 
dwiema naraz. Obie były córkami mułły, zadowolonego z obrotu rzeczy, jako że 

talib to w końcu człowiek prawowierny i wpływowy, przy władzy. Córkom niczego 
nie zabraknie i nigdy nie zaznają samotności. Oprócz Sarwara talibowie 

zatrudnili u siebie wielu chłopców ze wsi: jako służących, na posyłki, do 
odganiania much, oglądania, obmacywania i tak dalej. Wszyscy talibowie 

sprowadzali do domów młode kobiety i małych chłopców; wszyscy oprócz jednego,
/67

który kochał z wzajemnością Nur-Aftab, odkąd zawitał do wioski.
-  Może to dobry talib - powiedziała Shirin-Gol. - Może jest inny niż reszta.

-  Może jest inny - powiedział Morad i zaciągnął się dymem z perskiej fajki, 
którą podarował mu niedoszły zięć.

Tymczasem zza rogu nadszedł właśnie inny talib, wkroczył na werandę, spojrzał na 
niezakrytą twarz Shirin-Gol, odwrócił się, żeby dać jej czas na włożenie 

zasłony, przykucnął przed nią i Moradem, położył na ziemi zwitek pieniędzy i 
wyrzucił z siebie bezczelne, prostackie, śmierdzące słowa:

-  Wystarczy za waszą córkę? Kobieta, którą sobie wziąłem, jest jeszcze 
dzieckiem, nie potrafi urodzić mi syna. Muszę poszukać innej.

Morad pogrążył się w nargilowym dymie i nie mógł wydobyć z siebie głosu. Shirin-
Gol miała ochotę chwycić leżący na ziemi sierp i poderżnąć śmierdzącemu gardło. 

Wyprostowała się i chciała właśnie coś odpowiedzieć, gdy nadszedł młody, dobry, 
łagodny talib, położył tamtemu rękę na ramieniu i powiedział:

-  Bracie, córka tej kobiety mnie została już przyrzeczona. Masz szczęście, że 
jesteś moim bratem w wierze i że cię szanuję, bo inaczej zabiłbym cię, by 

ratować honor swojej narzeczonej i własny.
Śmierdzący wstał, spojrzał na swego brata w wierze i jego długą, białą koszulę, 

upodabniającą pięknego młodzieńca do anioła, zmierzył go wzrokiem od stóp do 
głów i z powrotem, zatrzymał się i splunął zielonożółtą śliną, która zakrzepła 

na klepisku werandy i jeszcze przez kilka tygodni odznaczała się obrzydliwą 

background image

plamą, chociaż Shirin-Gol szorowała ją i spłukiwała wodą ze szlaucha.

/68
Czy śmierdzący wiedział, że jego zielonożółta ślina na zawsze naznaczy werandę? 

Zabrał pieniądze i zostawił plamę, na zawsze; plamę i ostatnie, obrzydliwe 
słowa, śmierdzące jak on sam:

- Szejk nie będzie żył wiecznie ani wiecznie ochraniał ciebie i twej 
narzeczonej.

Ani Nur-Aftab, ani młody talib nie mieli krewnych, więc musieli zadowolić się 
weselem w kręgu znajomych. Dawniej sądzono, że to przynosi nieszczęście. Ale tak 

sądzono dawniej, przed wojną, kiedy ludzie żyli w pokoju, a rodziny i obyczaje 
nie rozpraszały się po świecie. Dawniej ojciec był ojcem, głową rodziny i 

decydował o tym, kto kogo poślubi, a kto nie. Dawniej matka była matką, a 
narzeczone synów usługiwały jej jak królowej. Dawniej rodzice mieli pieniądze i 

zapewniali córkom posag. Dawniej narzeczeni mieli rodziców, którzy dawali im 
chatę, pokój, namiot, gdzie młodzi mogli zamieszkać i płodzić wnuki. Dawniej 

hodowano owce i barany, aby zarżnąć je z okazji wesela i rozdać mięso ubogim, na 
dobrą wróżbę. Dawniej wszystko było inaczej. Ale czy rzeczywiście? Czy 

rzeczywiście było jakieś dawniej? A może ludzie zmyślają. Może w ogóle nigdy nie 
istniało żadne dawniej. Teraz mówi się po prostu, że lepiej świętować bez 

krewnych niż wcale.
Tak więc w przeddzień zaślubin w domu Shirin-Gol zebrały się kobiety ze wsi. 

Tłoczyły się w pokoju i na werandzie, pijąc herbatę serwowaną przez miłego 
właściciela herbaciarni. Kto mógł, przyniósł prezent: flaszeczkę czer-nidła do 

malowania oczu, pył kwiatowy do pudrowania policzków, wodę różaną, żeby panna 
młoda pięknie pachniała, błyszczące materiały na suknię ślubną, materiały 

codziennego użytku na dalsze i - jeśli Allan pozwoli
/Óp

- szczęśliwe i pełne radości życie, wełnę na zimową kołdrę, materiały na maty i 
poduszki. Panna młoda dostała nawet małą, złotą bransoletkę. Jedna z kobiet 

przyniosła miskę pełną słodyczy własnej roboty, inna kolorowe nitki, które 
jeszcze tego samego wieczoru wpleciono w umyte włosy Nur-Aftab wraz z ta-vis na 

szczęście. Prezent od Azadine otworzyć miała później, w samotności. W paczuszce 
znajdowały się setki tabletek antykoncepcyjnych. Żona mułły, która kilka 

miesięcy wcześniej wydała dwie córki za innego taliba, przyniosła dwie gliniane 
miski. Każdy dawał, co miał i mógł oddać. A ponieważ było to wesele, w dodatku 

wesele taliba, kobietom wolno było nawet zaśpiewać kilka piosenek i klaskać w 
dłonie. Od czasu do czasu któraś nie wytrzymywała, wstawała i ruszała w tany.

Za niebieską bramą po drugiej stronie wsi odbywała się podobna uroczystość. Mali 
wiejscy chłopcy krzątali się wokół gości, podawali sok cytrynowy i herbatę 

mężczyznom, którzy przyszli złożyć życzenia i wręczyć podarki panu młodemu. 
Krawiec sprezentował mu nową, długą, białą szatę. Niektórzy przynieśli po garści 

opium, większość dawała pieniądze.
Dzień powoli chylił się ku zachodowi, słońce znikło za wzgórzami, a trele kobiet 

stawały się coraz głośniejsze, bębnienie w talerze i miski coraz szybsze, tańce 
coraz śmielsze. Wieśniaczki śpiewały, wołały i klaskały i Nur--Aftab, która 

siedziała na werandzie w samym środku całego zamieszania, zakręciło się w 
głowie. Naraz żona mułły podniosła się i dała zebranym znak, by się uciszyły. 

Siedem panien, niezamężnych i niewinnych jak panna młoda, mieszało hennę w 
garnku, aż się rozpuściła. Potem dziewczęta zanurzyły siedem cienkich patyczków 

w czerwonej mazi. Dawniej nazywano je siedmioma szczęśliwymi dziewo
wicami, ale w czasie wojny we wsi nie zebrałoby się siedmiu szczęśliwych ludzi, 

nie mówiąc o dziewicach. Najważniejsze, żeby po prostu były dziewicami.
A więc siedem nie bardzo szczęśliwych i nie bardzo nieszczęśliwych dziewic 

malowało podeszwy, wnętrze i wierzch dłoni, twarz, kark i nogi oblubienicy, a 
łaskotanie siedmiu patyczków przyprawiało ją o dreszcz rozkoszy i gęsią skórkę, 

aż wreszcie cała pokryta była śmiesznymi punkcikami, chichotała i się śmiała. 
Matka patrzyła na szczęście córki i łzy napłynęły jej do oczu: matczyne łzy 

radości, pomieszanej ze smutkiem.
Podczas gdy siedem nie bardzo szczęśliwych i nie bardzo nieszczęśliwych dziewic 

malowało pannę młodą, żona mułły przesuwała paciorki różańca w tę i z powrotem, 
mamrocząc nieustannie modlitwy, co do których utrzymywała, iż jest to sura taka-

a-taka ze świętego Koranu.
-   Niech Allah ostudzi twoją krew - powtarzała ciągle - bo nie godzi się, by 

oblubienica z rozpaloną głową wstępowała do domu męża i w małżeńskie łoże. Tak 

background image

wierzyły nasze babki i my wierzymy tak samo, i niech Allah chroni całe swoje 

przeszłe i przyszłe stworzenie, i obdaruje je długim życiem.
Tymczasem za niebieską bramą, która wyglądała jak poraniona, siedmiu młodych 

mężczyzn, którzy podobno nie obcowali jeszcze z kobietą, malowało podeszwy, 
wnętrze dłoni, czoło i kark pana młodego czerwoną henną. Mułła przesuwał 

paciorki różańca w tę i z powrotem, mamrocząc modlitwy, co do których 
utrzymywał, iż jest to sura taka-a--taka ze świętego Koranu, ale szeptał bardzo 

cicho, żeby talibowie nie mogli go słyszeć.
-   Chciałbym, żeby mój brat, najstarszy z talibów, odmówił modlitwę - 

powiedział pan młody i uśmiechnął się uszczęśliwiony.
171

Przywódca talibów, najstarszy spośród tych, którzy zjawili się we wsi, zebrał 
fałdy koszuli i patu oraz długi ogon turbanu, podniósł się z namaszczeniem, 

rozsiadł przed ob-lubieńcem, nadął i spoważniał. Potem wymamrotał modlitwę, co 
do której utrzymywał, że jest to sura taka-a-taka ze świętego Koranu, niech będą 

pochwaleni Allan i Prorok, i wszyscy jego przodkowie, sallalho-aleihe-wa-aalehi-
wa--sallam, i niech dadzą drogiemu bratu w wierze dostatnie życie i wielu 

zdrowych i silnych synów. Przy czym szeptał bardzo cicho, żeby mułła nie mógł go 
słyszeć.

Nocą Nur-Aftab nie mogła zasnąć. Po raz pierwszy, odkąd sięgała pamięcią, nie 
leżała obok matki, siostry, brata czy koleżanki z obozu uchodźców. Była zupełnie 

sama na werandzie pod gołym niebem, które Allah specjalnie dla niej i specjalnie 
na tę noc przyozdobił szczególnie pięknie: tysiącami cudownych gwiazd i 

księżycem, ślicznym i uroczym jak nigdy. Dziewczyna wierciła się i przekładała z 
boku na bok. Podniosła dłoń do światła i patrzyła na rude kwiaty, ornamenty i 

słowa namalowane przez siedem dziewic i Shirin-Gol. Czuła, że jej ukochany i 
bohater, jej pahlevan, którego jutro miała poślubić, jak ona leży właśnie pod 

gołym niebem, spogląda na zafarbowaną henną dłoń i wie, że ona jest niedaleko, 
tęskni za nim i myśli o nim.

Nur-Aftab bawiła się właśnie z huri, niewidzialnymi aniołami, mrucząc jakąś 
radosną melodię, kiedy Shirin-Gol wstała z posłania i wyszła na werandę. 

Położyła się przy córce, objęła ją i powiedziała:
-  Masz szczęście, że wychodzisz za mężczyznę, którego kochasz i który ciebie 

kocha.
-  Wiem - szepnęła Nur-Aftab.

/72
-  Chciałabym, żeby wszystko było inaczej, żeby twoje oczy nigdy nie widziały 

wojny, żeby twoje serce pozostało lekkie. Chciałabym... Sama nie wiem... Tak 
wiele bym chciała.

-  Wiem - odpowiedziała Nur-Aftab.
Następnego ranka o świcie, kiedy ponad szczytem góry zabłysł właśnie pierwszy 

promień słońca, siedem nie bardzo szczęśliwych i nie bardzo nieszczęśliwych 
dziewic oraz inne nie bardzo szczęśliwe i nie bardzo nieszczęśliwe kobiety ze 

wsi znów odwiedziły Shirin-Gol. Zebrały się na werandzie, każda przyniosła igłę, 
nici i przędzę, niektóre również perły, monety, muszle albo błyszczące cekiny. 

Część kobiet zabrała się do szycia spódnic. Drapowały materiał w fałdy i 
zszywały: jedna fałda, dwie fałdy, tysiąc fałd; im więcej fałd, tym więcej 

pomyślności, zdrowia, pieniędzy. Im więcej pieniędzy, tym więcej synów. Dwie 
niezbyt szczęśliwe, ale rozchichotane dziewice szyły prawy rękaw ślubnej sukni. 

Dwie inne szyły lewy rękaw, strzelając oczami na prawo i lewo.
Mała weranda między pokojem a polem maku zmieniła się w obłok zielonych, 

żółtych, czerwonych, pomarańczowych materiałów, które mieniły się i błyszczały, 
nadymały i oplątywały wokół szwaczek.

-  Pan młody zapłacił za materiał - mówiły kobiety. - Córka Shirin-Gol ma 
szczęście, że dostał jej się taki dobry mąż. Będzie miała z niego pociechę. Ma 

pieniądze, pozycję, jest ulubieńcem swego arabskiego szejka.
Żona mułły twierdziła nawet, że jego nauczyciel traktuje go jak syna i uczynił 

go swym spadkobiercą.
Kobiety siedziały wśród rozpostartych na ziemi materiałów, szyły, piły herbatę, 

opowiadały, co tylko wiedziały i czego nie wiedziały, cieszyły się chwilą 
spędzaną poza

173
czterema ścianami domu, na rozmowie, żartach, w towarzystwie, wielkie szczęście, 

które stało się ich udziałem, prześliczne materiały, ślubna suknia, historie o 

background image

młodym bogatym talibie raz po raz wprawiały je w trans. Niektóre kołysały ciałem 

w takt muzyki, inne nuciły, wystukiwały rytm na filiżankach i spodkach, 
zapominając o powadze i przyzwoitości. Jedna zaczynała, potem dołączała się 

druga, a po chwili wszystkie śmiały się, śpiewały, bębniły.
Tylko od czasu do czasu rozglądały się z niepokojem; bały się usłyszeć, że są 

kharab, zepsutymi kobietami. Ktoś mógłby nadejść i zobaczyć, że tańczą. Wtedy 
ich dobre imię byłoby zrujnowane.

Złe dziewczęta, łatwe dziewczęta, dziwki.
Dobre dziewczęta siedzą spokojnie. Głowę trzymają spuszczoną. A jeśli koniecznie 

muszą podnieść wzrok, patrzą spokojnie. Przyzwoite dziewczęta nie zabierają 
głosu, jeśli zaś są do tego zmuszone, mówią cicho i możliwie najzwięźlej. Usta 

trzymają zamknięte, nie pokazują zębów ani języka. Oddychają spokojnie, 
poruszają się wolno, nie podskakują i nie biegają, żeby nie uszkodzić swej 

dziewiczej błony. Dobre córki to takie, za które rodzice, a przede wszystkim 
ojcowie, nie muszą się wstydzić. Cnotliwe panny dbają o swą sławę. Nie tańczą na 

weselach. I ciągle boją się, że ktoś mimo wszystko uzna je za rozwiązłe.
Dobra dziewczynka, spokojna dziewczynka.

Przyzwoita panienka, nieszczęśliwa panienka.
Jedna szpila pogania drugą: bądź cicho, nie rób tego, nie rób tamtego; wtykają 

jedną szpilę za drugą.
Wczesnym przedpołudniem suknia była gotowa. Szwaczki wpięty narzędzia pracy w 

kamizelki i sukienki. Igły na ich piersiach wyginały jak dyskretne odznaki. 
Panna Taka-a-

/•74
-taka otrzymuje odznakę za lewy rękaw, panna Taka-a-taka za połowę lewego 

rękawa: odznakę cienkiej igły.
Kobiety pomogły Nur-Aftab wciągnąć przez głowę kolorową, błyszczącą suknię 

ślubną, zapięły guziki i zawiązały szarfy.
Jeśli spojrzeć na okolicę z lotu ptaka, wyglądałaby jak leżący na boku człowiek, 

który złączył stopy i wyciągnął przed siebie rozłożone ramiona. W dniu wesela 
Nur-Aftab po prawej stronie domniemanego pępka można było zobaczyć nieduży, 

zielono-żółto-czerwono-pomarańczowy obłoczek, a pośrodku niego małą księżniczkę; 
księżniczkę, która nie myślała już o pilotowaniu samolotów.

-  To jeszcze dziecko - szepnęła Shirin-Gol, wbijając paznokcie w ramię Azadine.
-  Ale mądre dziecko - odpowiedziała Azadine. - Wyjątkowo mądre. Bądź dobrej 

myśli, wszystko się ułoży. Chłopak wydaje się bardzo zakochany. I inny niż 
większość mężczyzn. Jest jak młoda pantera, którą postrzelili myśliwi. Przybył 

do Pakistanu jako mały chłopiec i sierota, głód ściskał go w brzuchu, a strach w 
sercu. Znalazł się w obozie uchodźców i dostał w ręce fanatyków, co w imię 

Allaha urządzili mu pranie mózgu i zrobili zeń tego, kim dzisiaj jest. Ale kto 
wie, może dzięki miłości i mądrości twojej córki odzyska rozum, który skradziono 

mu w medresie.
-  Zobaczymy - powiedziała Shirin-Gol do siebie w zamyśleniu. - Pożyjemy, 

zobaczymy.
Brat miłego właściciela herbaciarni nadział na rożen świeżą porcję baraniny, 

nastawił aż dwa kociołki aromatycznego ryżu, żeby żaden z gości nie odszedł 
głodny. Ktoś przyniósł skądś wielkie, okrągłe, krwistoczerwone owoce granatu i 

ułożył je w misce.
/75

Po drugiej stronie ulicy stanęły młode dziewczyny. Kryły w dłoniach 
rozchichotane usta i zerkały ku soczystym owocom, czekając, aż któryś z braci 

ukradnie dla nich jeden z nich, aż będą mogły wydłubać zeń czerwone pestecz-ki, 
zmiażdżyć je w zębach i wypić słodkokwaśny sok. Nie wiedziały, kto rozpuścił 

intrygującą plotkę ani czy była ona prawdziwa. Jednak stały po drugiej stronie 
ulicy w kolorowych chustach i szerokich spódnicach, chichotały, zakrywając usta, 

i piszczały, skoro tylko jeden z chłopców zbliżył się do miski, bo powiedziano 
im, iż czerwone, mięsiste jabłko granatu, przywiezione z odległego Kandaharu, 

jest owocem miłości. Ta, której uda się zjeść ów owoc, zanim panna młoda straci 
panieństwo, wyjdzie za dobrego, wspaniałomyślnego i kochającego mężczyznę, który 

będzie silniejszy i piękniejszy od wszystkich baśniowych bohaterów. Ktoś 
przyniósł skądś soczyste, świeże pistacje i ułożył je w misce. Ktoś inny 

postarał się o kwiaty i wstawił je do wody. Kobiety rozmieszały hennę na 
talerzu, żeby goście mogli zanurzać w niej palce i malować sobie czerwone kropki 

na czołach, policzkach, brodach i dłoniach. Na mosiężnej tacy leżały prezenty i 

background image

pieniądze dla młodej pary. Dawniej na weselach grało się i tańczyło, śpiewało, 

klaskało i śmiało. Kobiety wykonywały swe trele, zasłaniając wibrujące języki 
dłońmi. Teraz trzeba było cieszyć się po cichu, nikt nie tańczył ani nie 

śpiewał, twarze kobiet pozostawały zasłonięte. Wieśniaczki siedziały na 
piaszczystej drodze za brązową płachtą, wdychały zapach mięsa i ryżu, których 

nie dane im było skosztować, i spoglądały na mężczyzn, co rozsiedli się na 
pryczach w herbaciarni, siorbali herbatę, zaciągali się fajką, aż woda 

bulgotała, i bajali o lepszych czasach; cicho, żeby nikt nie usłyszał. O 
czasach, gdy nie nosili przymusowych bród, gdy Rosjanie odeszli, a komen-

/76
dant bronił ich wsi przed innymi mudżahedinami, gdy handlowali opium i liczyli 

na lepszą przyszłość: o czasach minionych.
W przeciwieństwie do mężczyzn kobiety nie były zgodne co do tego, kiedy żyło im 

się lepiej: dawniej czy też teraz, odkąd we wsi zjawili się brodaci talibowie w 
czarnych turbanach i długich koszulach, a wraz z nimi mnóstwo nowych zakazów i 

nakazów.
-   Odkąd nastali talibowie, nie musimy pilnować nocą ulic, zagrody ani sklepu - 

powiedziała żona miłego właściciela herbaciarni. - Mężczyźni mogą spać 
spokojnie. Mój mąż co wieczór jest w domu z dziećmi i jeśli chcecie znać moje 

zdanie - tu żona właściciela herbaciarni przerwała na chwilę, rozejrzała się i 
szepnęła, zasłaniając usta dłonią - to jest w domu nawet za często. Ciągle nas 

niepokoi. Ciągle każe nam wstawać, robić to czy tamto i prosi, żebym się koło 
niego położyła. Jak tak dalej pójdzie, to poproszę, żeby wziął sobie drugą żonę, 

młodszą i silniejszą.
Żona męskiego krawca także była zadowolona, że talibowie zaprowadzili we wsi 

spokój i porządek.
-  Teraz wszystko, co zarobi mój mąż, trafia do jego własnej kieszeni. - mówiła. 

- Żaden komendant nie nadstawia ręki i nikt nie odbiera nam z trudem zarobionych 
pieniędzy.

-  Wam nie, ale za to nam - syknęła żona właściciela wciąż jeszcze największej 
plantacji maku. - Na początek musieliśmy oddać talibom jedną dziesiątą ziemi, 

potem znów jedną dziesiątą i tyle samo nasion, a mój mąż mówi, że na tym nie 
koniec.

-  Komendant przecież także umiał zatroszczyć się o porządek - dorzuciła Zuhra, 
siostra żony krawca. - Może zdarzały się strzelaniny i trzeba było wystawiać 

straże, ale przynajmniej mogłyśmy wychodzić na ulicę.
/77

-  Ty i tak nigdy nie wychodziłaś z domu - rozzłościła się żona krawca i 
spojrzała znacząco po zebranych. - Twój mąż i przedtem nie pozwalał ci nawet 

przyjść do mnie, do rodzonej siostry!
-  To co innego. Dawniej mój własny mąż zabraniał mi tego i owego, teraz 

rozkazują nam obce i brudne nieuki.
-  To prawda - przyłączyła się żona właściciela wciąż jeszcze największej 

plantacji maku. - Są zupełnie niewy-kształceni. Jeszcze nigdy nasz kraj i naród 
nie były rządzone przez ludzi, którzy nie potrafią nawet czytać i pisać.

-  A co ty o tym wszystkim myślisz? - Zuhra zwróciła się do Azadine, która w 
milczeniu siedziała obok matki panny młodej. Shirin-Gol trzymała córkę za rękę i 

także nic nie mówiła.
Lekarka westchnęła, zastanowiła się, uniosła brwi, ponownie westchnęła i 

powiedziała:
-  Niektórzy z nich są jeszcze dziećmi, inni podrostkami. Czują się obco wśród 

własnych rodaków. Niektórzy nie potrafią nawet poprawnie władać naszym językiem. 
Nie wiedzą, gdzie leży Kandahar ani gdzie znajdują się prastare posągi Buddy. 

Nie wiedzą, że Mohammed Zahir Szah był naszym ostatnim królem i że zdetronizował 
go Mohammed Daud, krew z jego krwi, ciało z jego ciała. Talibowie zbłądzili tu 

przypadkiem, wydają się zdezorientowani i zagubieni.
-  Mądrze mówisz - powiedziała Zuhra - ale do czego zmierzasz? Talibowie są 

dobrzy czy źli?
-  Dopiero co zdobyli władzę i na razie sami jeszcze nie wiedzą, czego chcą i 

dokąd poprowadzą Afgańczyków. Czas pokaże, czy są dobrzy, czy źli - odrzekła 
Azadine.

Zuhra, jej siostra, czyli żona męskiego krawca, żona właściciela wciąż jeszcze 
największej plantacji maku, pierwsza żona właściciela herbaciarni, druga żona 

właści-

background image

/78

cielą herbaciarni, która nigdy nie odzywała się w obecności pierwszej, i 
wszystkie inne kobiety pokiwały potakująco głowami i spojrzały w niebo, jakby 

chciały na nim zobaczyć Allaha i własną przyszłość. Wzdychały, unosiły brwi, 
zagryzały wargi, zamyślały się i frasowały bardziej, niż wypada w dzień weselny. 

Nawet Shirin-Gol, bądź co bądź matka panny młodej, robiła wrażenie smutnej, nie 
śmiała się ani nawet nie uśmiechała.

-  Kiedy przychodzą goście, uśmiechamy się, żeby nie musieli oglądać brzydkiej, 
zatroskanej i smutnej twarzy - powiedziała żona mułły - żeby broń boże nie 

pomyśleli, iż są powodem naszych trosk i smutków. Radujemy się, gdy przychodzą 
goście i kiedy panna młoda wchodzi w dom swego męża. Rozchmurzcie się więc, 

uśmiechajcie i śmiejcie! Bądźcie wesołe! Pomyślcie o pannie młodej.
Podniósł się łagodny wieczorny zefir. Pierwsze ptaki nocy otrzepały delikatne 

piórka. Słońce znikło za horyzontem. Nabi stanął na środku piaszczystej drogi, 
rozkraczył się i sikał, Nur-Aftab zaś pomyślała, że w obłoku kolorowych, 

błyszczących materiałów sama wygląda jak obłok. Potem pomyślała jeszcze, że nie 
ma ochoty tak siedzieć i milczeć. Wtem pogwarki kobiet ukrytych za brązową 

płachtą przerwało kilku chłopców. Przybiegli w podskokach, wołając, że idzie pan 
młody:

-  Idzie pan młody, idzie pan młody!
Nur-Aftab wstrzymała oddech, serce wskoczyło jej do gardła. Spuściła zawoalowaną 

głowę, wbiła paznokcie w kolano.
Zebrani po drugiej stronie płachty mężczyźni podnieśli się, jeden z nich 

odwiązał przybranego strzępkami kolorowych materiałów, perłami, kwiatami i 
dzwoneczkami

/79
konia. Morad spakował prezenty, pieniądze, owoce granatu, orzeszki pistacjowe 

oraz inne rzeczy, które chciał dać nowożeńcom na pierwszą wspólną noc i resztę 
życia, i załadował wszystko na grzbiet osiołka pożyczonego od właściciela sklepu 

z herbatą. Młody talib wstał, zachwiał się, chwycił drewnianej belki 
podtrzymującej łykowy dach herbaciarni, uśmiechnął się, wstydliwie spuścił 

wzrok. Potem wziął konia za uzdę i poprowadził do swej ukochanej.
Nur-Aftab siedziała na kobiercu obok matki. Spojrzała na narzeczonego, a miłość 

przeniknęła przez barwne suknie i liczne woale, zakrywające piękne, czarne jak 
węgielki i błyszczące oczy dziewczyny, i dotknęła serca mężczyzny, zwiastując mu 

czułość, jakiej przedtem doświadczył tylko raz w życiu. Z otchłani niepamięci 
powróciły doń zagubione wspomnienia uczuć, zapachów, kolorów i form. Młody talib 

patrzył na spowitą w kolorowy obłok narzeczoną, a przed oczami duszy stanęła mu 
matczyna pierś, którą ssał w dzieciństwie. Był jeszcze małym chłopcem, lecz 

umiał już chodzić i mówić, nosił już buty i miał zęby, a karmiąca pierś 
stanowiła jego jedyne wspomnienie związane z matką. I już wtedy wiedział, choć 

nie potrafiłby powiedzieć skąd, że tego wspomnienia będzie poszukiwał przez 
resztę życia. Młody talib ścisnął cugle w ręku, spojrzał na narzeczoną i 

pomyślał: Allan jest przy mnie, dał mi tę dziewczynę, by przywrócić mi szczęście 
dziecięcych lat. I nagle pojął, że celem jego życia nie była ani religia, ani 

wiara, ani Prorok, ani Święta Księga, lecz ta dziewczyna, którą podarował mu 
Allah.

Shirin-Gol i Azadine podniosły się, za nimi wszystkie pozostałe kobiety. Nie 
wstała tylko Nur-Aftab. Drżała, chwiała się i niemal zemdlała, kiedy podszedł do 

niej pan
l80

młody. On zaś pochylił się nad nią, wyłuskał jej ramię spod zwojów barwnej 
materii i pomógł jej wstać. Dziewczyna potknęła się, wsparła na ramieniu 

narzeczonego, poczuła jego oddech, zapach wody różanej, zobaczyła jego miodowe 
oczy, usłyszała głos, który wyszeptał cicho, aby tylko ona mogła go usłyszeć:

- Mój Promyczku...
Młody talib podniósł narzeczoną jak piórko i posadził na koniu. Potem, mimo iż 

powinien iść piechotą obok, zwinnie i lekko wskoczył na grzbiet wierzchowca, 
ignorując nieufne spojrzenia mężczyzn. Przepełniony radością pomieszaną z 

lękiem, przycisnął drżącą pierś do smukłych pleców narzeczonej i stali się 
jednym. Chwycił cugle, musnął jej brzuch, aż zadrżała i jeszcze mocniej 

przytuliła się do niego. Ściskał konia piętami, rytmicznie unosił się w 
strzemionach, raz za razem przyciskając stwardniały członek do dziewczęcych 

lędźwi Nur-Aftab, czego nikt nie zauważył, bo oboje młodych okrył kolorowy 

background image

balonik ślubnej sukni. Podniecenie i przebudzone żądze przyprawiały go o zawrót 

głowy. Podobnych uczuć doświadczył dotąd wyłącznie w medresie, kiedy siedział 
lub leżał obok innego chłopca. Przedtem myślał, iż rodzą się one jedynie między 

mężczyznami. Teraz zrozumiał nagle, iż od zawsze pożądał tylko Nur-Aftab, nawet 
zanim ją spotkał.

Młody talib skierował konia w stronę niebieskiej bramy.
Wszyscy zebrani podążali za młodą parą: przodem wędrował Morad z pożyczonym 

osiołkiem oraz Nasser, który nie wiedział, czy ma się cieszyć, że zyskał więcej 
miejsca w pokoju, czy raczej martwić, że zabraknie mu towarzysza do liczenia 

gwiazd i ciskania kamieniem do celu, dalej miły właściciel herbaciarni, który 
zastanawiał się, czy

l8l
nie powinien był ubiec młodego taliba i poślubić córki swego przyjaciela, za nim 

obaj krawcy, liczni właściciele pól makowych, gubernator, mułła i pozostali 
talibowie. Na końcu szły Shirin-Gol, Azadine, pierwsza żona miłego właściciela 

herbaciarni, druga żona miłego właściciela herbaciarni, cztery żony dwóch 
krawców, żona gubernatora i wszystkie inne kobiety, którym mężowie zezwolili 

wziąć udział w weselu.
Zamiast przejechać przez niebieską bramę, młody talib skierował konia w prawo i 

szepnął narzeczonej do ucha:
- Zbudowałem dla nas małą chatę. Nie jest tak ładna jak dom talibów, ale 

będziemy w niej sami i nikt nam nie przeszkodzi.
Ale Nur-Aftab była tak podekscytowana, że nie rozumiała, co do niej mówił; jej 

głowa płonęła, a serce waliło.
Pan młody zeskoczył z konia, podprowadził go pod drzwi chaty, podtrzymał 

narzeczoną, która osunęła się w jego ramiona jak zwiewna chmurka, zaprosił ją do 
domu, odebrał od Morada prezenty, wszedł do środka, zamknął drzwi, stanął i 

przez chwilę przyglądał się kolorowemu obłokowi, pod którym ukryła się Nur-
Aftab. Nie spuszczając z niej oczu, ostrożnie ułożył prezenty na ziemi. Potem 

podszedł do dziewczyny i zaczął zdejmować z jej głowy błyszczące chusty - jedną 
po drugiej, jakby obierał cebulę. W miarę jak znikały kolejne warstwy materiału, 

Nur-Aftab coraz dokładniej widziała jego twarz, czuła oddech, ciepło skóry, 
delikatny dotyk palców na twarzy. Pierwszy raz popatrzyli sobie prosto w oczy, 

bez wstydu i lęku, że czynią coś niedobrego. Po raz pierwszy Nur-Aftab została 
sam na sam z obcym mężczyzną, bez matki, ojca i rodzeństwa, i po raz pierwszy 

miała spać osobno, w innej niż oni chacie.
/82

-  Nie bój się - szepnął pan młody i pocałował ją delikatnie w pomalowane na 
zielono i niebiesko, odświętne powieki.

-  Nie boję się - odpowiedziała cicho i ciepło, lecz pewnie i z miłością.
.

\

Inny kraj i serce jak z bibułki
Boję się - powiedział Morad. - Boję się podróży, granicy, Irańczyków; obcego 

kraju i ludzi. - Tym razem to ja się boję - odpowiedziała Shirin-Gol - więc ty 
nie powinieneś. Wszystkie te rzeczy, o których wspomniałeś, spędzają mi sen z 

powiek, ale jeszcze bardziej przeraża mnie perspektywa pozostania tutaj. Kiedy 
wydamy pieniądze, które dostaliśmy za naszą córkę, nie będziemy mieli z czego 

żyć ani nikogo, kto mógłby nam pomóc.
Shirin-Gol spojrzała na męża i przypomniała sobie poranek, gdy zobaczyła go po 

raz pierwszy. Wychodziła wtedy do szkoły i krzyczała na bliźniaków, żeby nie 
rozrabiali. Nosiła wówczas czarne, sznurowane buty z plastiku i właśnie schyliła 

się, żeby je zawiązać, krew napłynęła jej do głowy, a ona wspominała jezioro i 
chłopca, zakazane spojrzenia i dotknięcia, nieznane, zakazane uczucia. Wstydziła 

się ich, ale miała nadzieję, że matka niczego nie zauważy. Kiedy uniosła 

background image

zaczerwienioną twarz, spojrzała prosto w oczy obcego mężczyzny, który wyglądał 

zupełnie tak samo jak ci, co poszli w góry, żeby walczyć o... właściwie o co? 
Tego Shirin-Gol nie mogła sobie wtedy przypomnieć.

/84
i

-  Powiedzieliśmy talibowi, że dajemy mu córkę tylko dlatego, że potrzebujemy 
pieniędzy na podróż do Iranu. Chociaż spróbujmy!

Morad milczał.
Shirin-Gol westchnęła i powiedziała:

-   Spróbujmy, a potem zobaczymy.
Morad pogłaskał swą zapuszczoną zgodnie z nakazem talibów brodę, westchnął i 

odrzekł:
-   Dobrze, spróbujmy, a potem zobaczymy. Shirin-Gol spakowała rzeczy, które 

mogli zabrać, a resztę zaniosła córce.
Potem wszyscy pożegnali się z Nur-Aftab i jej mężem, z miłym właścicielem 

herbaciarni, z Azadine, mułłą, komendantem oraz innymi znajomymi mężczyznami, 
kobietami i dziećmi. Następnie ruszyli drogą w stronę wyjścia ze wsi; tam, gdzie 

talibowie rozciągnęli linę i posadzili przy niej byłego elektromechanika oraz 
byłego damskiego krawca, wcisnęli im do ręki kałasznikowy i krótkofalówkę i 

polecili nie wpuszczać i nie wypuszczać nikogo bez specjalnego zezwolenia.
-  Dokąd idziecie? - zapytał były krawiec damski, z wyraźną przyjemnością 

głaszcząc brodę, która sięgała mu aż do pępka.
Na widok krawca i jego brody Nasser zasłonił ręką usta i zachichotał. Odkąd nie 

było przy nim siostry, przejął jej zwyczaj chichotania za parawanem z dłoni. Jak 
ona spuszczał wzrok, nie trzymał się już maminej spódnicy ani spodni ojca i 

chował głowę w ramiona, jakby chciał w ten sposób zapobiec całkowitej utracie 
ukochanej i utęsknionej siostry.

-  Nasser śmieje się jak Nur-Aftab - powiedziała Shirin--Gol ze łzami w oczach, 
czule pogłaskała chłopca po głowie i pocałowała go.

/85
-  Nasser zmienił się w Nur-Aftab! - wołał mały Nabi. - Ja chcę do Nur-Aftab - 

marudził, nie rozumiejąc, dlaczego siostra nagle znikła z jego życia.
Nasser również stracił siostrę. Zaczął robić to wszystko, co przedtem robiła 

Nur-Aftab. Mył młodszemu bratu pupę, kiedy tamten wracał z latryny ze 
spuszczonymi spodniami.

Nasser zmienił się w Nur-Aftab.
Stał na jednej nodze, wyglądając zza pleców ojca i zasłaniając usta dłonią, i 

chichotał. Głowę trzymał spuszczoną, lecz zezował w stronę krawca, z wyraźną 
przyjemnością głaszczącego swą brodę.

-  Z czego się śmiejesz? - zapytał krawiec.
Mówił dobrodusznym tonem, nie przerywając głaskania, co jeszcze bardziej 

rozśmieszyło Nassera. Chłopiec pokazał palcem na brodę i wykrztusił:
-  Talibowie powiedzieli, że broda ma być tak długa, żeby jej koniec wystawał 

spod palców, kiedy trzyma się ją w ręku. Twoja jest cztery razy dłuższa.
Krawiec pomachał koniuszkiem rzeczonej brody niczym chustką albo chorągiewką i 

odrzekł:
-  Od przybytku głowa nie boli. Potem objął Morada i dodał:

-  Będzie nam ciebie brakowało, bracie. Dokąd idziecie?
-  Dokąd nas Allah zaprowadzi - odpowiedział Morad i pogłaskał Nassera po 

nakrytej błyszczącą czapką, ogolonej głowie.
-  Tam, gdzie mężczyźni nie noszą bród?

-  I gdzie kobiety chodzą z odsłoniętą twarzą, mogą swobodnie poruszać się po 
ulicach i pracować - dokończyła Shirin-Gol i uśmiechnęła się uśmiechem, którego 

nikt nie mógł zobaczyć.
/86

Były krawiec damski spuścił na ziemię linę zagradzającą przejście i ponownie 
objął Morada.

-  Allah niech będzie z wami. A kiedy dotrzecie tam, gdzie mężczyźni nie muszą 
nosić brody, a kobietom wolno pracować i chodzić z odsłoniętą twarzą, nie 

zapominajcie o nas i módlcie się za nami, byśmy także odnaleźli to miejsce - 
powiedział.

-  Niech Allah obdaruje was długim i zdrowym życiem
- odpowiedział Morad, ściskając kolejno byłego damskiego krawca i byłego 

elektromechanika.

background image

Wędrowali już od kilku godzin, kiedy Morad sięgnął do kieszeni i odkrył w niej 

kulkę opium, którą ktoś najwyraźniej podrzucił mu po kryjomu. On i Shirin-Gol 
zastanawiali się, kto mógł to zrobić: ich zięć, miły właściciel herbaciarni, 

były krawiec damski czy były elektromechanik.
-   Kimkolwiek jest, niech Allah ma w opiece jego i jego rodzinę - powiedziała 

Shirin-Gol. - Pieniądze, które dostaniemy za opium, wystarczą na chleb i herbatę 
do samej granicy.

-  Lepiej, żebyś ty je wzięła - zaproponował Morad.
-  U mnie nie jest bezpieczne. Kieszeń może okazać się dziurawa albo za płytka.

Ta ucieczka niczym nie różniła się od wcześniejszych ucieczek Shirin-Gol. Za 
dnia dokuczał im upał, nocą chłód, dzieci marudziły, koniecznie chciały 

wiedzieć, dokąd i po co idą i czy to jeszcze daleko, aż w końcu przestały pytać 
i w milczeniu maszerowały za rodzicami.

Shirin-Gol straciła rachubę czasu, nie wiedziała, od ilu dni i nocy wędrują, 
taszcząc tobołki i dzieci. Nie wiedziała, ile razy musiała kłamać, zatrzymana 

przez talibański patrol. Nie, nie do Iranu, w góry, do mojej rodziny. Nie, nie
/87

umiem czytać ani pisać, nigdy nie pracowałam. Nie, nie. Tak, tak, tak.
Nie wiedziała też, dlaczego ucieka ani dokąd, skąd przyszła i dokąd zmierza. 

Pragnienia i zamiary zatarły się, odeszły w niepamięć. Czy nie lepiej było 
zawrócić? Ale jak? Ślady zasypał wiatr, wypaliło słońce. Zimne noce uczyniły z 

woli kawałek lodu, który rozpuścił się w skwarze południa. Nie mieli dokąd 
wracać.

Trzeba więc było iść dalej. Ale dokąd? I po co? Nieważne. Byle tylko bose stopy 
nie ustawały, krok za krokiem. Droga była głodna jak jej dzieci, zjadła im buty. 

Morad odebrał jej opium i wypalił. Dzieci straciły nadzieję, wolę, blask w 
oczach. Byle tylko bose stopy nie ustawały, krok za krokiem.

Meszhed, pierwsze irańskie miasto, sprawiało raczej przygnębiające wrażenie. 
Przepływały przez nie tłumy afgańskich uchodźców, przybywających i 

odjeżdżających. Wszędzie panował głód, bezrobocie, rozpacz. Tysiące i miliony 
Afgańczyków szukały lepszego losu. Niech żyje Iran.

-  To nie jest miejsce dla nas. Chodźmy dalej, może będzie lepiej - powiedziała 
Shirin-Gol.

-  Chodźmy, może będzie lepiej - zgodził się Morad. Czekały ich kolejne dni 
wędrówki, kolejne drogi. Mijali

ładne domy, co nie widziały wojny, prawdziwe asfaltowe ulice, bez min i bez 
ruin, znaki drogowe, samochody, autobusy, ciężarówki, stragany, sklepy. Ludzie 

mieli schludne ubrania, buty na nogach, pełne brzuchy, blask w oczach, kobiety 
miały nosy, usta, policzki. Znaleźli się w nowym świecie; z nową nadzieją na 

kolejne - które to już? - nowe życie.
Isfahan robił lepsze wrażenie. Było ciepło, spokojnie, pusty dom, mili sąsiedzi, 

którzy przynieśli rzeczy po swo-
l88

ich dzieciach, a nawet coś dla Shirin-Gol i Morada. Miły lodziarz podarował 
Nasserowi, Nafass i Nabiemu czerwone, zielone i żółte lody. Były wodniste i 

lepkie, z początku nie wiedzieli, co z nimi począć, więc po prostu ściskali je w 
garści, plamiąc podłogę i nowe używane ubrania.

Miejscowi proponowali nowo przybyłym pracę, przynosili resztki jedzenia, a nawet 
pieniądze. W wielkim królewskim ogrodzie Isfahanu stał ogromny błękitny 

królewski meczet. Ponadto na urodę miasta składały się liczne stare i bardzo 
stare piękne pałace, pełne przepychu ogrody, wielki zadaszony bazar, biura, 

szkoły, uczniowie, nauczycielki, kobiety na ulicach, targach, w sklepach, 
wszędzie.

Pusty dom nie był ani duży, ani mały, przedtem należał do Afgańczyka, który 
postanowił wrócić do rodzinnego kraju. Nie tanio, ale i niezbyt drogo odsprzedał 

im swoje materace, koce i poduszki. Czynsz wydawał się niezbyt niski, ale też 
niezbyt wysoki.

Shirin-Gol miała szczęście, bogaci Irańczycy najęli ją do sprzątania. Polubili 
Afgankę, bo była czysta, uczciwa i uprzejma, bo błyskała bielutkimi zębami w 

uśmiechu, a jej czarne jak węgle oczy patrzyły z dobrocią. Z miłością brała 
cudze dzieci w ramiona i pocieszała łagodnym głosem. Z pewnością była aniołem 

przysłanym przez Allaha: afgańską dobrą wróżką.
Nasser sprzedawał czerwone, zielone i żółte lody od miłego lodziarza. Morad 

pomagał na budowach, ale ze względu na wypadek z chłodziarką mógł wykonywać 

background image

tylko lekkie prace. Dzieci poszły do szkoły i nawet ich ojciec uczył się czytać 

i pisać.
Shirin-Gol marzyła o powrocie do pracy w gabinecie lekarskim, sprzątała i 

sprzątała, prała, doglądała cudzych
/89

dzieci, cerowała Irańczykom ubrania, przyjmowała każdą pracę, która przynosiła 
trochę pieniędzy. Urodziła jeszcze dwoje dzieci, nazwała je Nawid i Nassim. 

Tkała dywany, gotowała, zamiatała, wycierała, chodziła na stragan z warzywami, 
do piekarni i po ryż bez zasłony na twarzy, tylko w chuście zakrywającej włosy, 

siadywała w uliczce przed drzwiami swego domu, rozmawiała z innymi kobietami i 
dziękowała Allahowi za nowe życie, które także nie było łatwe, ale o niebo 

lepsze niż w Afganistanie. Myślała, że tym razem wszystko będzie dobrze. 
Wszystko będzie dobrze. Allah jest dobry i miłosierny.

Morad codziennie wracał do domu z uśmiechem na twarzy, całował dzieci, uśmiechał 
się do żony, czasem lekko ją objął, kiedy dzieci nie było w pobliżu, nieraz 

nawet pocałował, wyściskał i śmiał się do niej i tylko do niej. Nie drżał już i 
nie bał się, odnalazł swoją dumę i godność, znowu czuł się mężczyzną.

Nocą sypiał w chacie wraz z rodziną, bawił się z dziećmi, podrzucał je, huśtał, 
zrobił im piłkę z gazety, podrzucał ją i łapał, a dzieci się śmiały. W piątki 

chodził z Nasserem i Nabim do meczetu, modlił się, dziękując Allahowi za 
wszystko, co posiadał, za dzieci i za Shirin-Gol.

Potem zabierali koc i papierową piłkę i wszyscy razem szli nad rzekę. Rozkładali 
koc na brzegu, kładli się na nim, patrzyli w błękitne irańskie niebo i znów 

dziękowali za wszystko swemu bogu.
-   Zapisałem się - oznajmił pewnego dnia Morad.

-  Zapisałeś? - zapytała Shirin-Gol i roześmiała się, pokazując piękne, mocne, 
białe zęby, błyszczące jak perełki.

-  Zapisałem - Morad uśmiechnął się także. Jego zęby nie były już tak piękne i 
mocne jak dawniej: pociemniały

/QO
i pożółkły od opium. - Będę uczęszczał na kurs dla analfabetów. Nauczę się 

czytać i pisać i może kiedyś dostanę jakąś porządną pracę i nie będę musiał 
harować jak wół. Albo raczej osioł - dodał Morad, uśmiał się serdecznie i otarł 

z oczu łzy radości.
Na początku pobytu w Iranie oboje często płakali ze śmiechu. Na samym początku, 

kiedy wszystko i wszyscy byli dla nich dobrzy.
Pewnego dnia po powrocie do domu Nasser powiedział:

- Miły lodziarz nie chce już sprzedawać lodów. Zamierza przebudować swoją budę, 
przerobić pojemniki na lody na szafki, zdjąć stare reklamy i handlować 

zabawkami. Chce, żebym dalej mu pomagał, i będzie mi więcej płacił.
Shirin-Gol z początku cieszyła się, że Nasser ma lepszą pracę i przynosi więcej 

pieniędzy, później zaczęła się martwić o syna.
Miał wtedy dwanaście, a może nawet i czternaście lat, nie był już dzieckiem. Od 

czasu przebranżowienia lodziarni jeździł, mróz czy spiekota, na południe do 
Bandar-e Abbas, portu nad Zatoką Perską. Kupował tam zabawki przywożone w 

kontenerach z Europy i USA, krajów arabskich albo Chin. Właściwie przeznaczano 
je dla konkretnych sklepów lub domów handlowych, ale czasem przy rozładunku 

któryś z kartonów spadał na ziemię albo nawet do wody, czasem robotnicy 
rozładowujący statek kradli coś i sprzedawali, a czasem odbiorca przesyłki 

sprzedawał wszystko od razu w porcie, żeby nie płacić cła. W każdym razie Nasser 
kupował w Bandar-e Abbas zabawki, taszczył je, bóg jeden wie jak, do Isfahanu, 

do byłego lodziarza, który pozostał miły.
/Q/

Nasser był lepszym kupcem niż inni, którzy przybywali nad zatokę, wybierali tę 
czy inną skrzynię, płacili i już ich nie było. Nasser nie lubił się spieszyć. 

Klękał przed skrzynią, wyciągał z niej kolejno obciągnięte przezroczystą folią 
zabawki, delikatnie rozchylał opakowanie, a potem przyglądał się uważnie i z 

upodobaniem każdej rzeczy: obracał, oglądał pod światło i ważył w ręku każdą 
lalkę, każdy samochodzik, każdą piłkę; zabawki, jakich nigdy w życiu nie miał. 

Zamykał oczy i po omacku pieścił autka, głaskał malutkie okienka i drzwiczki, 
ściskał lalki, miął w palcach materiał ich sukienek, wąchał włosy, potrząsał 

piłkami i przykładał je do ucha, nakręcał blaszanych doboszów i patrzył, jak 
bębnią. Dopiero sprawdziwszy każdy pojedynczy egzemplarz, wyciągał pieniądze z 

kieszeni, płacił i zabierał rzeczy do Isfahanu.

background image

Były lodziarz dbał o swoją budę, na ścianach i pod daszkiem pozawieszał lalki, 

samochodziki, balony, gumowe ludziki i zwierzątka, plastikowe korale i 
bransoletki. Wabiąc dzieci i ich rodziców, wołał na przemian z Na-sserem:

- Śliczne nowe zabawki, jakich nie ma w całym Iranie! Isfahan to tylko połowa 
świata, nasze zabawki pochodzą z całego świata! Śliczne nowe zabaaawki!!!

Ostatnie „a" było długie i śpiewne i brzmiało trochę jak kołysanka, którą 
wieczorami Shirin-Gol nuciła młodszemu rodzeństwu Nassera i wszystkim, którzy 

poza tym jej słuchali, by zasnęli spokojnie i mieli pogodne sny.
Pewnego razu starszy brat przyniósł swej pakistańskiej siostrze lalkę, dużą jak 

dwie chłopięce dłonie. Miała białą, czystą skórę, słodkie niebieskie oczy, złote 
włosy i różową sukienkę, tak krótką, że wyglądały spod niej majtki i nagie uda.

IQ2
- To dla mnie? - szepnęła cichutko Nafass, pożerając zabawkę wzrokiem.

Potem przycisnęła plastik do piersi, zamknęła oczy, powąchała perfumowane włosy, 
spojrzała na krótką spódnicę, przełknęła ślinę i zawołała:

-  Trzeba uszyć jej tonban, żeby nie musiała się wstydzić swoich nagich nóg i że 
wszystko jej widać.

Nafass nie chciała i nie mogła uwierzyć, że są na świecie kobiety, które mają 
włosy jak ze złota i biegają nago po ulicy. Shirin-Gol śmiała się z oburzenia 

córki, wzięła lalkę i powiedziała:
-  Dobrze, uszyjemy jej tonban.

Potem czule pogłaskała dorastającego syna po głowie, po jego bujnych, 
błyszczących włosach, przytuliła go, chociaż się bronił, bo przecież nie był już 

małym dzieckiem, posadziła obok siebie na podłodze, objęła i powiedziała:
-  Jesteś prawdziwym Nasserem; towarzyszem i przyjacielem dla mnie i swoich 

sióstr.
Przedtem - Shirin-Gol nie pamiętała dokładnie, kiedy - niezachwianie wierzyła, 

że jej syn skończy szkołę i studia, zdobędzie zawód, zostanie inżynierem lub 
lekarzem albo kimś w tym rodzaju, będzie dobrze zarabiał, założy rodzinę i 

będzie szczęśliwszy niż ona i Morad. Nasser zawsze tak bardzo lubił pisać, 
liczyć, czytać, pytać, szukać odpowiedzi. Zawsze chciał być pierwszy w klasie, 

wyprzedzić nawet małych Persów, i wyrywał się do odpowiedzi, żeby dostać 
dwudziestkę: najlepszy stopień. Odpowiedziawszy, siadał z powrotem w ławce, 

dumny, z wyprężoną piersią i uśmiechem od ucha do ucha. 1 jak polujący kot 
czekał na następne pytanie.

-  Ja, ja, ja, proszę pana!
IQ3

Nauczyciel uśmiechał się, pokazywał palcem na Nasse-ra, ten podnosił się, 
przełykał ślinę, wysuwał brodę do przodu, mówił z uśmiechem, z błyszczącymi 

oczami.
Pewnego ranka, kiedy Nasser jak zwykle najwcześniej zjawił się w szkole i 

właśnie upychał używaną, ale wyprasowaną koszulę do używanych i wytartych, ale 
wyprasowanych spodni, nadszedł nauczyciel. Odchrząknął, nie mógł znaleźć słów, 

nie patrzył na ucznia, wreszcie powiedział to, co miał do powiedzenia, 
pospiesznie, jednym tchem, odwrócił się i odszedł.

- Nasser, mój kochany, dobry uczniu, dostałem polecenie, aby nie wpuszczać 
afgańskich chłopców na lekcje. Khalass i tamam. To tyle.

Nasser jeszcze długo stał na korytarzu, w swej używanej, białej koszuli, 
używanych, wyprasowanych spodniach, z zeszytem i książką w ręku. Stał jak 

zamurowany, nie mógł nawet poruszyć głową ani jej odwrócić, ani podnieść, ani 
spuścić, nie mógł przełknąć śliny. Tkwił dokładnie tam, gdzie spotkał go 

nauczyciel, kiedy pospiesznie powiedział mu to, co miał do powiedzenia, nie 
patrząc na ucznia. Nogi, ręce, szyja i tułów chłopca skamieniały, stały się 

glinianymi kolumnami, jakie budował ojciec i inni mężczyźni z górskiej wioski. 
Tylko oczy nie przestały patrzeć. Stojąc na szkolnym dziedzińcu, Nasser 

przyglądał się, jak inni chłopcy jeden za drugim mijają go i wchodzą do szkoły, 
przez okno klasy widział, jak siadali w ławkach. Nauczyciel otworzył książkę, 

czytał coś przez chwilę, potem podniósł głowę, poruszył ustami. Żaden z uczniów 
nie zgłaszał się do odpowiedzi. Po chwili jeden wyjrzał przez okno, dostrzegł 

Nassera, potem wyjrzał drugi, wreszcie cała klasa. W końcu nauczyciel także go 
zauważył i dawał mu znaki, by odszedł,

/Q4
a gdy chłopiec nie reagował, podszedł do okna, otworzył je i zawołał:

-   Idź do domu, to bezcelowe.

background image

Kiedy nadszedł wieczór, a Nasser wciąż nie wracał do domu, Shirin-Gol narzuciła 

chustę i poszła szukać syna. Rozpytywała o niego u piekarza, lodziarza, ale nikt 
nie widział chłopca. Wreszcie trafiła do szkoły i znalazła go stojącego na 

środku podwórza, w białej koszuli i wyprasowanych spodniach, z zeszytem i 
książką w ręku. Otoczyła skamieniałego ramieniem, wzięła jego twarz w dłonie, 

przyjrzała mu się z miłością, tuliła do siebie chuderlaka, który nagle zdał się 
jej o połowę mniejszy. Głaskała Nassera po zdrętwiałych, zziębniętych plecach, 

rozcierała ramiona, kołysała go nucąc, jakby chciała go uśpić, aż wreszcie 
wzdrygnął się, jak nagle przebudzony.

-  Co się stało, synku kochany? Co ci zrobili? - spytała, a jej głos drżał mimo 
woli.

Nasser spojrzał na matkę pięknymi, ciemnymi oczami, zrobił krok do przodu, 
przełknął ślinę po raz pierwszy od rana i powiedział:

-  Nic.
-  Nic?

-  Nic.
-  To dobrze - powiedziała Shirin-Gol.

Wyjęła zeszyt i książkę ze skamieniałej ręki syna, objęła go ramieniem i 
poprowadziła do domu. Milczał całą drogę.

Nic.
Milczał całą drogę, cały wieczór, cały następny dzień i tydzień. Leżał pod 

kocem, zdawał się nic nie widzieć i nie słyszeć, nie jadł, prawie nie pił. 
Oniemiał.

Nic.
/Q5

Kiedy wreszcie wstał, przeszedł się po pokoju, usiadł i uśmiechnął się, gdy 
młodsze rodzeństwo wskoczyło na niego chichocząc i powaliło go na ziemię. Kiedy 

zaczął jeść i pić, Shirin-Gol położyła mu na plecach swą silną dłoń, jak to 
czyniła wiele razy od dnia, gdy skamieniał, i powiedziała:

-   Opowiedz mi o tym niczym. To przyniesie ci ulgę. Nasser przykucnął na 
podłodze obok matki, oparł skroń

na kolanie, spoglądał na Shirin-Gol, szukał słów, otworzył usta, ale nic nie 
odpowiedział. Ona głaskała go po plecach, patrzyła na niego, uśmiechała się, 

całowała go i znów patrzyła na niego, aż znów otworzył usta i wreszcie wydobył z 
siebie jakiś dźwięk. Przełknął ślinę i jakby nie milczał cały tydzień, jakby 

nigdy nic, powiedział:
-  Nie jestem Afgańczykiem. Nie jest Afgańczykiem.

Na początku, kiedy Shirin-Gol przybyła do Iranu, Afgań-czykom powodziło się tam 
nieźle albo nawet bardzo dobrze. W każdym razie na tyle dobrze, że nie zdarzało 

się to, co potem przytrafiło się Nasserowi.
Na początku dzieci chodziły do szkoły i nie musiały za nią płacić. Potem na 

wszystko trzeba było mieć pozwolenie: pozwolenie na naukę, pozwolenie na studia, 
pozwolenie na zakup tego czy tamtego, pozwolenie na wykonanie badań, na wizytę 

lekarską, podróżowanie, wywóz rzeczy, na pracę, szpital, pozwolenie na 
pozwolenie.

Wszelkie pozwolenia przyznawano pod warunkiem, że przybyło się do Iranu legalnie 
i można było to udokumentować.

-  Ale co ja mam zrobić? - powiedziała Shirin-Gol do irańskiego urzędnika, od 
którego próbowała uzyskać pozwolenie na wizytę u lekarza. - Co to jest legalny 

wjazd?
igó

Muszę mieć na to dokumenty, ale skąd mam je wziąć? Czy mam pójść do Rosjan, 
mudżahedinów, talibów albo innych łotrów, którzy właśnie zdobyli władzę w moim 

kraju i robią nam z życia piekło, i powiedzieć: „Tak bardzo mi dopiekliście, że 
chciałabym uciec do Iranu, i dajcie mi na to papier"? Przechodząc przez granicę, 

nie mieliśmy nawet butów.
Irański urzędnik popatrzył na Shirin-Gol, potem na ustawionych za nią w kolejce 

Irańczyków, z których każdy przyszedł po jakieś pozwolenie, i przybił stempel na 
wy-tłamszonym papierku, mamrocząc:

-   Przez was stracę jeszcze robotę.
-  Niech Allan ma cię w swojej opiece i niech sprawi, żebyś zawsze miał dobrą 

pracę, z której będziesz mógł wyżywić siebie i swoje dzieci, i niech da ci 
długie życie.

-  Dobrze już, dobrze. Niech Allan ma w swej opiece także ciebie i twoje dzieci 

background image

- odpowiedział mężczyzna i skinął na następnego w kolejce.

Shirin-Gol, uszczęśliwiona, wyszła na ulicę, naciągnęła na czoło chustę, która 
ciągle się zsuwała, wzięła dzieci za ręce, odczekała, aż ruch na czteropasmowej 

jezdni, która wciąż jeszcze przyprawiała ją o przerażenie, na chwilę ustanie, 
jeszcze raz poprawiła chustę i już miała przejść na drugą stronę, gdy nagle 

poczuła straszny ból w plecach, jakby ktoś wbił jej oszczep między łopatkę a 
kręgosłup. W pierwszej chwili ból oszołomił ją kompletnie, później nie mogła 

powstrzymać łez, osunęła się na kolana. Zacisnęła zęby, obejrzała się za siebie 
i kilkadziesiąt kroków dalej zobaczyła czterech chłopców. Jeden z nich trzymał 

procę, wszyscy byli przerażeni, otwierali szeroko oczy, jakby ukazał im się 
trzynasty prorok.

'97
Nasser nie od razu zrozumiał, co się stało. Dopiero gdy Shirin-Gol, klęcząc na 

ziemi i trzymając się za plecy, spojrzała na winowajców, pojął, że jeden z nich 
strzelił do niej z procy. Krew nabiegła mu do oczu. Popędził ku tamtym, wpadł na 

nich, przewracając dwóch za jednym zamachem; walił i tłukł na oślep. Przewróceni 
podnieśli się migiem i za cztery bismi-allah już ich nie było. Na placu boju 

został Nasser, zbity na kwaśne jabłko, jego nos krwawił, twarz, ręce i ramiona 
miał podrapane.

Shirin-Gol przytulała i pocieszała swego obrońcę, ocierała mu łzy, próbowała 
zatamować krwotok z nosa, usiłując jednocześnie uspokoić resztę dzieci, które 

oczywiście także zaczęły płakać. Zrobiło się zbiegowisko, ludzie wciskali jej 
chusteczki jednorazowe, pieniądze, pocieszali ją, jakaś kobieta ofiarowała się 

podwieźć ją samochodem do domu. Zjawił się policjant, chciał znać adres Shirin-
Gol i rysopis chłopców. Wszyscy zaczęli mówić równocześnie, nikt nikogo nie 

rozumiał. Kilka osób było zdania, że to po prostu łobuziaki, których rodzice 
rano wysyłają z domu i cały dzień pozostawiają bez opieki. Nic dziwnego, że 

zmieniają się w zwierzęta i do głowy przychodzą im same głupstwa, skoro nikt się 
nimi nie zajmuje. Na to jedna z kobiet poprawiła supełek przy chuście i 

powiedziała:
-  Ale, za przeproszeniem, droga pani, w jakim świecie pani żyje? - Tu 

rozejrzała się po zebranych. - Dzieci w naszym kraju muszą żyć na ulicy, 
pozostawione samym sobie, bo oboje rodzice pracują od rana do nocy, żeby zarobić 

na suchy chleb na kolację.
-  Kto wie, co ci Afgańczycy zrobili dzieciom, może chciały się tylko zemścić - 

dorzucił inny mężczyzna.
-  Ta Afganka i jej dzieci najprawdopodobniej nic nikomu nie zrobili. - Kobieta, 

która do tej pory milczała,
/98

odezwała się teraz głosem spokojnym i tak cichym, że wszyscy zamilkli, by móc ją 
słyszeć. - Najprawdopodobniej tylko tędy przechodzili. Ale jakkolwiek było i 

cokolwiek uczynili, są gośćmi w naszym kraju, a rzucanie kamieniami albo zemsta 
nie rozwiążą żadnych problemów.

Tłumek milczał, potem wszyscy zaczęli mówić jednocześnie, jak na rozkaz.
Shirin-Gol podziękowała kobiecie z samochodem, kobiecie z chusteczkami oraz tej, 

która powiedziała, że są gośćmi i że rzucanie kamieniami nie rozwiąże problemów, 
wzięła dzieci za ręce i poszła do domu zamiast do lekarza.

W domu dotykała wciąż bolącego miejsca na plecach i czule głaskała szramy i 
siniaki Nassera, mówiąc:

-  Wyglądasz teraz jak mudżahedin, który właśnie powrócił z frontu.
-  Nigdy nie pójdę na wojnę! - zawołał Nasser. - To dla głupków. Tylko 

analfabeci i nieuki sądzą, że rozwiążą swoje problemy za pomocą wojny.
-  Mądre dziecko, mądry chłopiec - mówiła Shirin-Gol, głaszcząc syna po głowie, 

plecach, przytulając go i całując.
Kiedy Morad wrócił do domu i zobaczył poranioną twarz syna, zbladł, kolana się 

pod nim ugięły i musiał usiąść, żeby nie upaść. Morad siedział, słaby i blady, i 
patrzył na swojego chłopca.

Shirin-Gol i Nasser zaczęli opowiadać, co się wydarzyło. Nie skarżyli się ani 
nie lamentowali; zupełnie jakby mówili o czymś, co ich osobiście nie dotyczyło, 

o wypadku, który zobaczyli przypadkowo na ulicy.
-   ... I wtedy jedna kobieta dała mi chusteczkę z miękkiego papieru i nasączyła 

ją wodą z butelki, żebym umyła
I 99

rany Nassera i zatamowała krwotok z nosa - mówiła Shi-rin-Gol.

background image

-  Mnie też wcisnęła chusteczkę - dopowiadał Nasser - ale nie chciałem jej 

zabrudzić. Wolałem ją zachować i schowałem do kieszeni spodni.
Nasser poklepał się po kieszeni i spojrzał na ojca, jakby oczekiwał, że ten 

pochwali go za bohaterskie ocalenie drogocennej chusteczki. Ale ponieważ ojciec 
milczał, chłopiec dorzucił:

-  Kiedyś okaże się bardziej potrzebna i będę zadowolony, że ją zachowałem.
Jeszcze przez dłuższy czas Nasser wyciągał papierową chusteczkę z kieszeni, 

przyglądał się jej wnikliwie, rozkładał ją i składał, kładł na twarzy, patrzył, 
jak szybowała ku podłodze, lekka niczym obłok. Młodszemu rodzeństwu nie pozwolił 

nawet dotknąć cennego skarbu, nie mówiąc o bawieniu się nim.
Dowiedziawszy się, że chuligani trafili Shirin-Gol kamieniem wystrzelonym z 

procy i pobili jej najstarszego syna, irańscy sąsiedzi znosili jeszcze więcej 
używanych sukienek, spodni i butów, których już nie potrzebowali; przynosili 

nawet produkty spożywcze. Jedna z sąsiadek wręczyła Shirin--Gol kopertę, mówiąc, 
że jej mąż przesyła im pieniądze, żeby Morad zreperował dziurawy dach, wprawił 

szyby w okna i przygotował chatę na nadejście zimy. Nawet piekarz pożałował 
skrzywdzonych, a zwłaszcza Nassera, który jeszcze długo wyglądał, jakby wrócił 

właś-nie z pola bitwy. Codziennie dawał chłopcu świeży, gorący chleb prosto z 
pieca.

-  To dla ciebie, specjalnie dla ciebie - mówił. - Widzisz literę „N"? Sam 
wyrzeźbiłem ją w cieście.

Świeży, gorący chleb prosto z pieca smakował rekonwalescentowi i z czasem 
chłopiec doszedł do wniosku, że zo-

200
stać pobitym to wcale pozytywne doświadczenie. Od czasu nieprzyjemnej przygody 

otaczający świat wydawał się lepszy. Nasser nie musiał się spieszyć po zakupy 
ani do pracy; każdy znajdował dla niego odrobinę współczucia, miłe słowo, ciepły 

gest, podarek, świeży chleb z literą „N". Czasem chłopiec kładł się po prostu na 
materacu, zwijał w kłębek i patrzył przed siebie albo drzemał. Matka przynosiła 

mu herbatę, hołubiła go i pieściła. Wszyscy odnosili się do niego życzliwie. 
Rzeczywistość zdawała się miękka niczym papierowa chusteczka; zdawała się dobra 

i łagodna jak dawniej, kiedy był jeszcze małym, bardzo małym chłopcem i wszystko 
było lepsze.

Jednak rany z czasem się zagoiły. Nasser znów musiał spieszyć się po zakupy i do 
pracy, znowu musiał być dużym, rozsądnym chłopcem, który świeżego, gorącego 

chleba prosto z pieca nie dostaje w prezencie. Współczujące spojrzenia i czułe 
pieszczoty należały do przeszłości. Nic już nie było za darmo i świat na powrót 

stał się taki, jak przed nieuczciwą bójką czterech na jednego.
Przynajmniej z początku Nasser myślał, że świat z powrotem powrócił do dawnej 

postaci. Lecz wkrótce zauważył, a wraz z nim jego rodzeństwo i rodzice, że nic 
nie jest jak dawniej i że wszystko się zmieniło.

Shirin-Gol wiedziała, że nic do rzeczy nie mieli tu ani niegrzeczni chłopcy, 
zaniedbywani przez rodziców i dokuczający innym, ani proca, ani wystrzelony z 

niej kamień, ani nieuczciwa bójka czterech na jednego. Wszystko się zmieniło i 
nic nie było takie jak dawniej. Serdeczność i dobroć należały do przeszłości: 

Irańczycy przestali odnosić się do nich życzliwie.
Na początku, gdy przybyli do Iranu, ceny dla Afgańczy-ków i Irańczyków były 

jednakowe. Później kupcy żądali od
20/

nich trzy- albo czterokrotnie więcej. Z początku wraz z innymi stawali w kolejce 
po chleb i kupowali go, kiedy nadeszła ich kolej. Później niektórzy piekarze 

odmawiali sprzedaży chleba, mówiąc: „Nasze pieczywo jest subwencjonowane przez 
państwo, nie jesteście Irańczykami, a więc nie macie do niego prawa". Z początku 

nie oskarżano Afgańczyków o każdą dokonaną w mieście kradzież. Z początku nikt 
nie przeklinał na ich widok. Później Irańczycy nabrali zwyczaju wyzywania 

Afgańczyków, a Afgańczycy przywykli do ich wyzwisk. Wkrótce wydawało się, że tak 
było od zawsze, że Irańczycy zawsze poniżali i obrażali Afgańczyków.

Usłużne niegdyś i współczujące sąsiadki przestały odwiedzać Shirin-Gol i 
przynosić używane ubrania.

Ona sama coraz bardziej niechętnie wychodziła na ulicę. Dzieci straciły ochotę 
do zabawy przed domem. Morad na próżno szukał pracy. „Na co nam tutaj kaleka" - 

mówili kierownicy budowy.
Nasser mówił miejscowym dialektem tak dobrze, że ludzie wierzyli mu, kiedy 

twierdził, że jest Irańczykiem. Kupowali zabawki i płacili bez szemrania. Stawał 

background image

przed swoją budą, w perskich, wyprasowanych spodniach i koszuli, z perską 

fryzurą, spoglądał na przechodniów czarnymi, melancholijno-radosnymi oczami i 
wołał:

-  Mój ojciec zmarł, matka jest stara i chora i długo nie pożyje. Kupcie państwo 
te piękne zabawki i pomóżcie rodakowi, żeby nie umarł z głodu.

Były lodziarz strofował go:
-  Wyrzekając się swojej ojczyzny, ojca i matki, ściągasz na siebie gniew 

Allaha.
Nasser nie zaprzeczał, potakiwał.

-  Tak jest lepiej - mówił cicho, ze spuszczoną głową, nie patrząc na swego 
pracodawcę.

202
Zaraz po przybyciu do Iranu Morad co dzień wychodził z domu; pracował albo 

szukał pracy. Później coraz częściej uskarżał się na bóle, powodowane, jak 
mówił, wypadkiem z chłodziarką. Twierdził, że nie może pracować, nie wstawał z 

łóżka, stękał i kasłał, spał całymi dniami i prawie nie opuszczał chaty.
-  Nie idziesz poszukać jakieś roboty? - pytał syn.

-  Na razie jestem chory. Jak wyzdrowieję, wrócę do pracy.
-  Na co jesteś chory? - pytała córka. Morad zastanowił się i powiedział:

-  Miałem wypadek.
-  Jaki wypadek?

-  Ciężki.
-  Bardzo ciężki?

-  Bardzo.
-  Opowiedz, opowiedz - zawołała Nafass, która została poczęta po wypadku.

-   Opowiedz - zawtórował Nasser, który był zbyt mały, żeby pamiętać, jak jego 
ojciec tkwił w kącie chaty w pakistańskim obozie uchodźców, nie słysząc i nie 

widząc nikogo i niczego.
-  Opowiedz - wołał Nabi, którego nie było wtedy na świecie.

-  Opowiedz - wołał nawet mały Nawid, który urodził się w Iranie i nie miał 
pojęcia, gdzie leży Pakistan, kim jest przemytnik, co to jest górska ścieżka 

albo chłodziarka, po co przywiązywać ją do pleców i dlaczego staczać się z nią 
ze stoku góry.

Dzieci zasiadły przed ojcem i w napięciu czekały, by opowiedział im o 
straszliwym zdarzeniu, które sprawiło, że nie opuszczał chaty, nie mógł 

pracować, nie zarabiał pieniędzy, przestał ich utrzymywać; by wyjaśnił, dlaczego
203

wszystko było teraz inaczej niż na początku pobytu w Iranie. Łapczywie chwytały 
każde słowo i każdy gest, by jutro, pojutrze i popojutrze po tysiąc razy 

powtarzać sobie i innym dzieciom historię o tym, dlaczego wszystko jest tak, jak 
jest.

-  Nasz tata nie jest niedołęgą - wołali Nasser, Nafass i Nabi i opowiadali 
historię o chłodziarce.

-  Nie jest niedołęgą - powtarzał za starszym rodzeństwem Nawid.
Niósł wielką chłodziarkę przytroczoną do pleców, a górska ścieżka była wąska, 

stroma i piaszczysta. Potknął się i spadł, i turlał się, i nie mógł zatrzymać. 
Raz był na górze, a raz pod spodem. W końcu zatrzymał się w dolinie. Chłodziarkę 

miał wciąż przytroczoną do pleców, jak niemowlę.
-  Mój ojciec leżał na niej, ona pod nim - mówił Nasser, dumnie prężąc pierś.

-  Twój tata to kłamczuch! - mówiły dzieci z sąsiedztwa.
Nafass krzyczała i tupała nogami, chciała zbić wszystkich, którzy nazywali jej 

ojca kłamczuchem, ale Nasser złapał ją za ramię i zaciągnął do domu.
Pakistańska córka Shirin-Gol stanęła pośrodku pokoju ze łzami w oczach. Kipiał w 

niej gniew i najchętniej tłukłaby wszystkich dookoła. Spojrzała na leżącego pod 
kocem ojca, który kaszlał, stękał, chrapał, drzemał, zacisnęła swe dziecięce 

piąstki i wymachując nimi, krzyknęła:
-  Historia z chłodziarką to kłamstwo!

-  Mylisz się - powiedziała Shirin-Gol i patrząc na córkę, pomyślała: biedne 
dziecko, gdybyś wiedziała! Temu wypadkowi zawdzięczasz swoje narodziny.

-  Żaden mocarz nie da rady udźwignąć chłodziarki na plecach!
204

-  Twój ojciec dawał radę. - Shirin-Gol pocałowała córkę w czoło.
-  Ale on jest słaby, nawet mnie by nie podniósł, a jestem o wiele lżejsza od 

chłodziarki! - wołała coraz bardziej pewna swego dziewczynka.

background image

-  Dawniej twój tata był bardzo silnym mężczyzną. To prawda, teraz nie ma już 

tyle siły, za to nadal bardzo kocha Nur-Aftab, twoją siostrę, która została w 
Afganistanie, twoich braci Nassera, Nabiego, Nawida i ciebie.

-  A dlaczego ja wyglądam inaczej niż oni?
-   Inaczej? A czym miałabyś się od nich różnić?

-  Mam ciemniejszą skórę, tak jak Nabi.
-  To znaczy, że trzeba was dobrze wyszorować - powiedziała Shirin-Gol, sadzając 

córkę na kolanach.
Nafass uwielbiała te przekomarzanki. Wołała wtedy:

-  Jestem czysta, jestem czysta! - Pluła sobie na ramię, z całych sił tarła 
skórę. - Popatrz, popatrz, to nie brud!

-  A co w takim razie? - spytała Shirin-Gol.
Nafass zachichotała, schowała głowę w ramionach, zasłaniając zbyt ciemną dłonią 

usta i powiedziała:
-  Urodziłam się w Pakistanie, gdzie słońce świeci tak mocno, że wszyscy ludzie, 

którzy się tam rodzą, mają ciemniejszą skórę.
Leżący na posłaniu Morad przysłuchiwał się rozmowie żony i pakistańskiej córki. 

Zmrużył oczy i świat dookoła stracił na ostrości: kształty i kolory rozmyły się, 
stały niewyraźne. Potem powiedział:

-  Ważne jest, jak wyglądają serca ludzi, a nie to, czy są mali czy duzi, ciemni 
czy jaśni. Ważne, żeby chcieli dobrze.

Nafass wskazała palcem na Morada i spytała matkę:
-  A on chce dobrze?

205
-  Zawsze, moja maleńka. Twój ojciec zawsze dla wszystkich chciał dobrze i tak 

jest do dzisiaj.
Morad sypiał do południa, nie mył się, nie jadł, czuł się podle, kaszlał, 

siedział w kącie albo chodził po pokoju przygarbiony jak staruszek, mrużył oczy, 
żeby świat dookoła stracił na ostrości: żeby kształty i kolory rozmyły się, 

stały niewyraźne.
-  To przez opium - powiedział Nasser. - Opium zaćmiewa mu rozum.

-  Skąd wiesz, że ojciec pali opium? - zdumiała się Shi-rin-Gol.
-  Wiem więcej, niż sądzisz.

-  Wiem.
-  Dlaczego on nam to robi?

-  Nie krzywdzi nas z rozmysłem; sam cierpi przy tym najbardziej.
-  Wiem.

-  Morad, musisz wziąć się w garść - powiedziała Shi-rin-Gol, kiedy dzieci 
poszły spać. - Te parę rialów, które zarabiam piorąc, pilnując dzieci albo jako 

służąca, nie wystarczy ani na jedzenie, ani na czynsz.
-  A chłopak? Przecież on też coś zarabia.

-   Chłopak? Morad, ten chłopak to jeszcze dziecko, nasze dziecko, a nie siła 
robocza. On pracuje po dwanaście i więcej godzin dziennie, robi, co może. Czy 

pytałeś go kiedyś, jak się czuje, kiedy sam jak palec przemierza szmat obcego 
kraju? Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego od roku nosi te same spodnie i nie 

wyrasta z nich?
Morad milczał.

-  Od roku nie urósł ani centymetra, dlatego nosi wciąż te same spodnie; po. 
prostu przestał rosnąć.

20Ó
Morad milczał.

-  Gdybyśmy pomarli z głodu, nie wystarczyłoby nawet na kęfln, żeby nas 
pochować.

-  Ale co mam zrobić? Nie ma żadnej pracy. Shirin-Gol milczała.
-  Nie ma żadnej pracy - powtórzył Morad - zwłaszcza dla Afgańczyków. Co mam 

zrobić?
-   Cokolwiek. Rób, co możesz, mnie jest wszystK0 jedno. Bylebym tylko mogła dać 

wreszcie dzieciom coś przyzwoitego do jedzenia.
Coś do jedzenia. Coś przyzwoitego do jedzenia, jak przyzwoita dziewczyna: 

przyzwoite jedzenie, przyZw°ita dziewczyna.
Morad spał, stękał i jęczał, kaszlał i pluł jeszcze Przez cztery dni. Gdy się 

budził, siadał w swoim kącie, to№ si? i trząsł. Wreszcie stanął na nogi, 
ściągnął śmieszące spodnie i przepoconą ze strachu koszulę, namoczył urjra~ nie 

w mydlinach i własnoręcznie uprał. Minęły jeszcze cztery dni. Trzeciego z nich 

background image

Morad ogolił kozią, lepk-4 0(* śliny brodę, ostrzygł i uczesał włosy, obciął 

grube, czarne paznokcie u stóp. Ciach, ciach i obrzydliwe, brudf*e Pa~ znokcie 
Morada wystrzeliły w powietrze.

Dni zebrały się i odfrunęły jak gromadka ptakó^ Jak trzydzieści ptaków, co 
szukają najpiękniejszego.

Piątego dnia zniknął także Morad. Włożył własfi01?02" nie wyprane spodnie i 
koszulę, wyszedł za próg, ro2eJrza* się po ulicy i nie oglądając się za siebie, 

odszedł.
Wrócił dopiero następnego dnia. Zdjął śmierdzące dy-mem spodnie i koszulę, 

powiesił ubranie w otWartym oknie, żeby smród wywietrzał i odfrunął jak 
trzydzieści ptaków: za góry i lasy.

207
Morad w milczeniu spojrzał na Shirin-Gol, położył na parapecie zwitek irańskich 

banknotów, wślizgnął się pod koc i powiedział:
-  Jutro przyniosę więcej.

Przez kolejne trzy wieczory bez słowa wciągał spodnie i koszulę, wychodził za 
próg, rozglądał się po ulicy i nie oglądając się za siebie, odchodził. Wracał 

dopiero rano. Przez cztery kolejne dni wietrzył spodnie i koszulę. Przez cztery 
kolejne dni rozsiewał wokół smród papierosów. Przez cztery kolejne dni kładł 

zwitek irańskich banknotów na parapecie, mówiąc: „Jutro przyniosę więcej".
Cztery razy pytała Shirin-Gol, skąd wziął pieniądze, choć właściwie nie chciała 

tego wiedzieć.
Cztery razy Morad nie odpowiedział na jej pytanie, bo właściwie nie chciała tego 

wiedzieć.
-  Kiedy ludzie są w potrzebie, robią najdziwniejsze rzeczy - powiedział do 

Shirin-Gol sprzedawca z baghalli, odważył ryż, zawinął jarzyny w starą gazetę, 
wziął więcej pieniędzy, niż się należało, i dorzucił: - Allan niech będzie z 

tobą.
-  Twój mąż znów stanął na nogi - powiedziała sąsiadka. - To dobrze, powinien 

wreszcie zatroszczyć się o dzieci i żonę. Tylko niech Allah da mu rozwagę we 
wszystkim, co robi.

Kiedy przyszedł właściciel mieszkania odebrać zaległy i podwyższony czynsz, 
spytał:

-   Skoro zarabianie pieniędzy tak dobrze mu idzie, dlaczego nie zabrał się za 
to wcześniej?

Dzieci z sąsiedztwa biegały za Nabim i Nawidem, wołając:
-  Wasz tata jestghomarbaz, wsadzą go do więzienia!

-  Nie chcę, żeby wsadzili tatę do więzienia!
208

Nawid stał przed Shirin-Gol, płakał i łkał tak, że serce matki zmiękło jak 
bibułka, która ze świstem rozdarła się na dwa kawałki.

Małe serce Nawida i większe serce Shirin-Gol: dwa nierównej wielkości serca 
zmiękły jak bibułka

.i'/i

Coś przyzwoitego do jedzenia i więzienie

Morad-w-potrzebie nie mógł troszczyć się ani o dzieci, ani o żonę, bo wsadzili 
go do więzienia.

Ktoś zdradził Morada.
Ale kto? Kim był ten człowiek? Czy ktoś go znał? Skąd znał go Morad? Co zdradził 

ten człowiek? Co zrobił Morad? Dlaczego nic nie powiedział? Dlaczego Shirin-Gol 
nie chciała nic wiedzieć? Dlaczego inni wiedzą wszystko, a Shirin--Gol nic? 

Dlaczego nie wiedziała, że Morad gra w karty? Czemu nie wiedziała, że hazard 
jest w Iranie zabroniony, szczególnie dla Afgańczyka, który wygrywa i zostaje 

zdradzony? Czy zdrajca przynajmniej się teraz wstydzi? Czy wstydzi się, że 
posłał do więzienia ojca pięciorga dzieci, które nie tylko nie miały teraz 

pieniędzy, ale straciły również godność i honor?

background image

Zdrajca przegrał w karty.

Morad wygrał.
Shirin-Gol przegrała męża.

Przegrała rumieńce. Shirin-Gol-bez-rumieńców przegrała dobre imię. I godność.
Niektórzy ludzie nigdy nie przegrywają. Niczego.

210
Inni przegrywają. Zawsze. Wszystko.

Niektórzy nigdy nie poznają, co to więzienie.
Morad poszedł do więzienia.

Niektórzy nigdy nie będą musieli odwiedzać nikogo w więzieniu.
Shirin-Gol odwiedzała Morada.

Nasser, Nafass, Nabi, Nawid i Nassim odwiedzali Morada w więzieniu.
Morad spędził w więzieniu czterdzieści dni i czterdzieści nocy.

Cztery razy odwiedzili go Nasser, Nafass, Nabi, Nawid, Nassim i Shirin-Gol.
- Mówiłaś, że wszystko ci jedno, że mam zrobić cokolwiek, żeby twoje dzieci 

dostały coś przyzwoitego do jedzenia - powiedział, z dużym, ciężkim i chłodnym 
twoje.

Shirin-Gol milczała. Zrobić cokolwiek, żeby twoje dzieci dostały coś 
przyzwoitego do jedzenia, z dużym, ciężkim i chłodnym twoje.

Czterdzieści dni. Czterdzieści nocy. Coś przyzwoitego do jedzenia dla twoich 
dzieci, z dużym twoje.

Kiedy Morad wrócił do domu, namoczył śmierdzące więzieniem spodnie i śmierdzącą 
więzieniem koszulę w mydlinach, własnoręcznie uprał i powiesił w otwartym oknie, 

żeby resztki więziennego smrodu odfrunęły za góry i lasy.
Nocą więzienny smród wypłynął z ust Morada, z jego włosów i skóry i 

rozprzestrzenił się po całym pokoju jak para w publicznej łaźni. Opadł na włosy 
Shirin-Gol, jej koc, jej twarz, wślizgnął się do nosa i ust. Pełzał po 

chłopięcych ciałach Nassera i Nabiego, po pergaminowej skórze Nawida i Nassim, 
przez nosy i usta przeniknął do serc i kleił się do nich, lepki i zielonożółty; 

zielonożółte plamy na asfalcie
2/ /

stolicy, na piachu pod stopami Shirin-Gol, na werandzie; na siedmiu sercach.
Nie czekając na świt i pierwsze promienie słońca, które wpadną przez okno do 

chaty, Morad włożył własnoręcznie uprane spodnie i własnoręcznie upraną koszulę, 
wyszedł za próg, rozejrzał się po ciemnej ulicy, przełknął smak i zapach 

więzienia i odszedł, zostawiając Shirin-Gol więzienny smród i niewidzialne 
skrzydła swego chłodnego głosu. Zrobić cokolwiek, żeby twoje dzieci dostały coś 

przyzwoitego do jedzenia, z dużym, ciężkim i chłodnym twoje.
-  Może on nie żyje - powiedział Nasser, kiedy minęło czterdzieści dni i nocy, a 

Morad wciąż nie wracał do domu.
-4Może więzienny smród zasmrodził go na śmierć - powiedzieli Nafass i Nabi.

-   Smród na śmierć, śmierć na smród - powiedzieli Na-wid i Nassim.
Shirin-Gol milczała.

Pewnej nocy, nikt nie pamiętał już, jak długo nie było ojca, rozległo się 
pukanie do drzwi i w progu stanął Morad. Wszedł, zdjął spodnie i koszulę, 

powiesił ubranie w otwartym oknie i wślizgnął się pod kołdrę.
-  Pachniesz ojczyzną - powiedziała Shirin-Gol.

-  Bo byłem w ojczyźnie - odpowiedział Morad.
-  A co tam robiłeś? - spytała Shirin-Gol, choć właściwie nie chciała tego 

wiedzieć.
Morad nie odpowiedział na jej pytanie, bo właściwie nie chciała tego wiedzieć.

-  Twoje dzieci tęskniły za tobą - powiedziała Shirin--Gol, z dużym, grubym i 
ciężkim twoje.

Morad milczał.
-  Twoja  żona też - powiedziała Shirin-Gol.

2/2
Dni-ptaki zebrały się i odfrunęły za góry i lasy. Wszystko było tak jak przed 

uwięzieniem Morada, i nic nie było tak jak przedtem.
Nasser jeździł na południe, nad Zatokę Perską, kupował zabawki, jakich nigdy nie 

posiadał, przywoził je do Isfaha-nu i wołał na przemian z byłym lodziarzem:
-   Śliczne nowe zabawki, jakich nie ma w całym Iranie! Isfahan to tylko połowa 

świata, nasze zabawki pochodzą z całego świata! Śliczne nowe zabaaawki!!!
Ostatnie „a" było długie i śpiewne i brzmiało trochę jak kołysanka, którą 

wieczorami Shirin-Gol nuciła młodszemu rodzeństwu Nassera i wszystkim, którzy 

background image

poza tym jej słuchali, by zasnęli spokojnie i mieli pogodne sny.

Ale Nasser nie słyszał kołysanki, bo nie nocował już w chacie razem z matką i 
rodzeństwem. Nie nocował w chacie, w której spał jego ojciec-prosto-z-więzienia.

Pewnego wieczoru Nasser jak zwykle zapakował zabawki do wnętrza budy, zamknął 
drzwi na kłódkę i oddał klucz właścicielowi budy, ale zamiast wrócić do domu, 

rozłożył koc na wozie, tam gdzie za dnia rozkładał lalki z gołymi nogami i w 
różowych majtkach, autka i doboszów, i wszystkie inne zabawki, jakich nigdy nie 

posiadał. Położył się na kocu, popatrzył w rozgwieżdżone niebo, westchnął i 
zasnął.

-  Nie mam nic przeciwko temu, żebyś spał na wózku - powiedział były lodziarz. - 
Wręcz przeciwnie, w ten sposób nikt nie wpadnie na pomysł, żeby go ukraść. - 

Miły były lodziarz zaśmiał się, a jego okrągły brzuch podskoczył przy tym do 
góry i na dół. - A jeśli ktoś ukradnie wózek, to razem z tobą. - Brzuch do góry 

i na dół.
Kiedy brzuch przestał się śmiać, miły były lodziarz powiedział:

213
-  Ale to niedobrze, że nie śpisz w domu swego ojca. Tak, mój chłopcze, to 

niedobrze.
-  Wiem. - Nasser nie zaprzeczał, potakiwał. - Tak jest lepiej - mówił cicho, ze 

spuszczoną głową, nie patrząc na swego pracodawcę.
Wszystko było tak jak przed uwięzieniem Morada, i nic nie było tak jak przedtem.

Nafass, Nabi, Nawid i Nassim podskakiwali z radości, nie mogli się doczekać, aż 
przyjdzie ich kolej i Morad podrzuci je do góry. Wysoko, najwyżej jak potrafi. 

Gdy znajdowali się na największej wysokości i zanim zaczęli spadać w dół, w 
bezpieczne, krzepkie ramiona naprawdę-silnego--Morada, tracili oddech, w 

brzuchach czuli pustkę, głos wiązł im w gardle, oczy same się zamykały, choć 
przyrzekali sobie święcie nie zamykać oczu. Piszczeli, choć przyrzekali sobie 

święcie nie piszczeć. Nafass, Nabi, Nawid i Nassim rzucali się na ojca, 
łaskotali go i szczypali, wrzeszcząc i śmiejąc się radośnie. Jeżeli Shirin-Gol 

była w domu. Bo jeśli wychodziła, nawet tylko do piekarni, zaraz chcieli jej 
towarzyszyć. Nafass, Nabi, Nawid i Nassim chcieli jej towarzyszyć. Nafass, Nabi, 

Nawid i Nassim bali się zostać sam na sam z Moradem, który wychodził, kiedy 
chciał, i wracał, kiedy chciał, i nikt nie wiedział, kiedy przyjdzie i kiedy 

wyjdzie, kiedy wyjdzie i kiedy przyjdzie, i jak długo go nie będzie, i czy w 
ogóle wróci, czy też smród więzienny rzeczywiście zasmrodzi go na śmierć.

-   Smród na śmierć, śmierć na smród - mówili Nawid i Nassim.
Wszystko było tak jak przed uwięzieniem Morada, i nic nie było tak jak przedtem.

Shirin-Gol leżała obok Morada, tęskniąc za jego dłonią, jego ciepłem, jego 
opieką, jego ciałem. Nie dlatego, że była

2/4
kobietą, a on mężczyzną; raczej nie mogła znieść jego bólu. Nie chciała, żeby 

czuł się wykluczony, pozbawiony moich dzieci, twoich dzieci, naszych dzieci. Bo 
bez swoich dzieci tracił siły i wiarę. Swoje powinno być duże, ważne, pełne 

miłości.
Morad leżał obok Shirin-Gol, słyszał jej oddech, czuł zapach jej skóry. Zamykał 

oczy, żeby zostać sam, bez sił i bez wiary, bez swoich dzieci i swojej żony. Był 
sam. Shirin-Gol była sama. Leżeli, czuwali, milczeli.

Morad poszedł do Afganistanu, kupił opium, przemycił do Iranu, sprzedał, położył 
zwitek irańskich banknotów na parapecie. Na coś przyzwoitego do jedzenia dla 

twoich dzieci. Twoich.
Tym razem policja przyjechała do domu. Tym razem karciani kumple przyszli po 

Morada do domu. Tym razem wsadzili go na sześć miesięcy, bili, maltretowali. Na 
niebiesko i na zielono. Po zielononiebieskiej twarzy, ciele, nogach. Z cichym, 

głuchym trzaskiem, który słyszał tylko Morad, pękło mu żebro. Jego głowa 
krwawiła, palce łamały się z trzaskiem, który słyszał także strażnik. Jego plecy 

wykrzywiły się, jego dusza zmieniła się w kawałek szkiełka, przefrunęła pomiędzy 
kratami, za góry i lasy, upadła na ziemię i pękła. Serce zmieniło się w miękką 

bibułkę, która rozdarła się na tysiące strzępków ze świstem, a słyszał go tylko 
Morad. Szklana dusza pękła, podarło się serce z bibułki.

Sześć miesięcy po tym, jak podarło się serce z bibułki, pół roku po tym, jak 
pękła szklana dusza, Shirin-Gol wykupiła Morada z więzienia. Za tyle-a-tyle 

rialów. Tam, gdzie kiedyś miał duszę, tam, gdzie kiedyś biło serce, wszystko 
lepiło się od czarnego, zielonego, zielonoczarnego opium.

2/5

background image

Tyle-a-tyle rialów za Morada-opiumistę.

-   Na trzeźwo nie przeżyłby więzienia - mówili ludzie.
- Dziękuj Allanowi, że zachował go przy życiu.

Dziękować Allahowi. Być wdzięczną za Morada-opiumistę z lepką duszą. Z lepkim 
sercem. Od zielonoczarnego opium.

Kto zawinił?
Policja? Zdrajca? Morad? Shirin-Gol? Moje przy moich dzieciach. Papierowe serce? 

Hazard? Passufl Jawwaril Przemytnik? Pakistańskie dzieci? Szklana dusza? Wojna? 
Rosjanie? Mudżahedini? Związek Radziecki? USA? Talibowie? Głód? Coś przyzwoitego 

do jedzenia?
-   Iran był dla nas dobrym miejscem, ale już nie jest

- powiedziała Shirin-Gol.
-  Wiem - odpowiedział Morad.

-  Musimy odejść - powiedziała Shirin-Gol.
-  Wiem - odpowiedział Morad.

Setki tysięcy, miliony Afgańczyków uciekły do Iranu jak Shirin-Gol, jej dzieci i 
Morad. Uciekali przed wojskiem, czołgami, bombowcami, rakietami, bombami, minami 

Czerwonej Armii. Przed mudżahedinami i ich wojną domową. Przed wyrwanymi z 
matczynego brzucha płodami, które z głośnym plaśnięciem uderzały o bruk, przed 

obcinanymi piersiami kobiet, rozprutymi kobiecymi brzuchami. Przed złodziejami, 
rozbójnikami, gwałcicielami. Przed tali-bami, przed Pakistańczykami i Stanami 

Zjednoczonymi.
Irańczycy wiedzieli, co to nieszczęście i wojna, wiedzieli, co znaczy nie mieć 

wyboru poza ucieczką do obcego kraju. Z początku przyjmowali Afgańczyków 
serdecznie jak gości, witali jak siostry i braci. Pomagali im, dawali rzeczy, 

jedzenie, miejsce do życia. Dali im więcej niż którykolwiek
2/6

inny naród na ziemi, chociaż nikt ich nie wspierał: ani Zachód, ani sąsiedzi, 
ani Stany Zjednoczone. Afgańczycy nie musieli mieszkać w obozach, wolno im było 

pracować, wjeżdżać do Iranu i przebywać tam, jak długo chcieli. Minął rok, dwa 
lata, wiele lat, minęły dwadzieścia dwa lata i Irańczycy nie chcieli już gościć 

u siebie obcych. Sami zaczęli cierpieć niedostatek, brakowało pracy, pieniędzy, 
miejsca, domów, mieszkań, chleba, szkół, uniwersytetów. Mogli zebrać 

Afgańczyków, powieźć do granicy i wygnać. Ale nawet teraz, kiedy już nie mogli i 
nie chcieli dzielić się z nimi swym krajem i dobytkiem, pomagali każdemu, kto 

dobrowolnie chciał opuścić Iran, lecz nie miał na to środków.
Podobnie jak Shirin-Gol, wielu Afgańczyków zapragnęło wrócić do ojczyzny, ale 

nie mieli pieniędzy na podróż. Nie chcieli też ani nie mogli żyć pod rządami 
talibów, znosić wojny, min, głodu i wszystkich innych niedoli.

Shirin-Gol miała szczęście. Była pracowita i czysta i nie straciła pracy. 
Sprzątała, wycierała, czyściła i szorowała dom jednej z irańskich rodzin; z góry 

na dół, z prawa do lewa, z tyłu i z przodu, każdy centymetr. Myła okna, kuchnię, 
łazienkę i ubikację. Zamiatała dywany. Ostatnie z zajęć było najprzyjemniejsze, 

bo towarzystwa dotrzymywał jej telewizor. Czasem nadawano ładne piosenki, czasem 
ktoś powiedział coś mądrego. Mężczyzna z poważną miną czytał z kartki 

wiadomości, raz po raz unosząc głowę i spoglądając na Shirin-Gol, jakby zwracał 
się do niej i tylko do niej.

- Afgańczycy, którzy chcą wrócić do Afganistanu... - powiedział mężczyzna. 
Shirin-Gol przestała zamiatać i skinęła głową. - Afgańczycy, którzy chcą wrócić 

do Afganistanu, otrzymają wsparcie finansowe od Iranu i Stanów Zjednoczonych. W 
miastach,  gdzie mieszka znaczna liczba

2/7
uchodźców, rząd irański utworzył ośrodki pomocy. Każdy Afgańczyk może się tam 

zapisać na listę oczekujących.
Lista. Wsparcie finansowe. Stany Zjednoczone. Rząd irański.

Zamiatanie dywanów. Krrt, krrt. Miotła nie była ani nowa, ani stara. To dobrze. 
Dopasowała się już do siły, nacisku, rytmu i wzrostu sprzątaczki. Wygięła się 

już na końcu. Ale jeszcze pachniała chrustem. Krrt, krrt.
Jedną ręką trzymała miotłę, drugą wsparła na kolanie. Schylić się, wyprostować, 

schylić. Krok za krokiem. Krrt, krrt. Ze sprzątaniem jak z życiem. Kurz z 
początku dywanu systematycznie przesuwamy na koniec. Z każdym ruchem przybywa 

kurzu. Ze sprzątaniem jak z życiem: zaczyna się na początku i kończy na końcu. 
Zamiatamy z włosem, żeby nie poczochrać dywanu i wydobyć kurz z jego kryjówek. 

Raz za razem, z prawa do lewa, i z lewa do prawa, i z powrotem, i znów z lewa do 

background image

prawa, raz za razem, jednakowe odcinki. Po każdym krrt trzymać miotłę przy 

ziemi, nie wymachiwać nią zanadto, żeby kurz nie wzbił się w powietrze i nie 
osiadł gdzie indziej. Shirin-Gol najbardziej lubiła ostatni odcinek, kiedy pyłek 

po pyłku, paproch po paprochu, okruch po okruchu oczyściła już niemal cały 
olbrzymi dywan. Z każdym ruchem przybywało kurzu, pyłu, paprochów. Niektóre 

śmiecie poznała na początku olbrzymiego dywanu i przegnała aż do samego końca. 
Ze sprzątaniem jak z życiem. Piękny, olbrzymi, barwny i czysty dywan czeka, aż 

Shirin-Gol zamiecie ostatni odcinek. To rozkoszna chwila. Shirin-Gol prostuje 
się, przeciąga zgięte przez cały długi dywan plecy.

- Bismi-allah - mówi i krrt, krrt, z nową energią zamiata ostatnie pasmo. Kurzu 
wciąż przybywa. Jak w życiu. Potem na blaszaną łopatkę i do kubła. Tamam. Jak

2/8
w życiu. Ono też pewnego dnia będzie tamam. Tamam i khalass. Zakończone i 

oczyszczone.
Shirin-Gol napisała siedem imion na liście powracających: Shirin-Gol, Morad, 

Nasser, Nafass, Nabi, Nawid, Na-ssim. Zabrała na drogę ładniutki ONZ-owski 
kanister na wodę, podpisała talon na pszenicę i pieniądze, które miała otrzymać 

po przekroczeniu granicy, złożyła go i starannie schowała do kieszeni spódnicy, 
spakowała wszystko, co mogli unieść, ubrała dzieci w najlepsze z używanych 

ubrań, zwinęła mały dywan własnej roboty, dotknęła różańca, który przed laty 
dostała od kobiety-głazu w górach, spojrzała w niebo i wzywała swego boga, 

prosząc, by towarzyszył jej w podróży i nowym życiu w Afganistanie.
-  Ja nie chcę wyjeżdżać - powiedział Nasser i spuścił głowę. - Zostanę tutaj, w 

Iranie. Nie jestem już Afgańczy-kiem, jestem Irańczykiem.
-  Kiedy przyjdzie Mójbratnasser? - wołał wesoły Nawid.

-  Wcale nie przyjdzie - powiedziała Shirin-Gol łagodnie. Głębokim głosem, ze 
śmiejącymi się oczami, przełykając łzy.

Allah jest łaskawy. Daje i zabiera: brata, kącik przed progiem chaty, ojczyznę, 
brata-męczennika, namiot, wieś z dziewięcioma chatami na nóżkach, koc, pole 

maku, werandę, gwóźdź do zawieszania rzeczy, plastikowy szlauch, coś 
przyzwoitego do jedzenia, więzienny smród, opary opium, zielonożółte plamy, 

zielonoczarne plamy, serce z papieru, szklaną duszę, cudzy dywan do zamiatania, 
kurz, paprochy i okruchy, krrt, krrt, jak w życiu, ładniutki amerykański 

pojemnik na wodę, córkę, syna; niegdyś wesołego i przemądrzałego, teraz 
poważnego i spokojnego,

2/Q
syna, który nie wraca do domu na noc ani na kolację, syna, który stał się 

Irańczykiem. Allan daje i zabiera.
-  Chodź z nami - błagała Shirin-Gol.

-  Możecie mnie zmusić - powiedział Nasser - ale kiedy tylko spuścicie mnie z 
oczu, ucieknę i wrócę do Iranu. Zostaję tutaj - mówił. - Nie wrócę do 

Afganistanu.
-  Chodź z nami, jesteś za młody, jesteś jeszcze dzieckiem, nie możesz zostać tu 

sam, bez ojca i matki.
-  Mogę - odpowiadał, stojąc przed matką prosto jak drut i patrząc jej prosto w 

oczy. Prosty i prosto jak drut.
Nie był już dzieckiem.

Wcale nie przyjdzie. Syn, który nie był już dzieckiem, wcale nie przyjdzie.
'"•-'.»'*• j,\

Krwawoczerwony kwiat i mama królowa
Sześć znajomych i sto innych imion wracało do rodzinnego kraju, na ciężarówkach, 

jak bydło. Zeszły z samochodów, dotknęły ziemi ojczystej.
Morad przykucnął na ojczystym piachu, nie chciał wstać. Zebrali się wokół niego 

mężczyźni, próbowali go podnieść. Nie chciał. Bronił się rękami i nogami. 
Mężczyźni przykucnęli obok niego. Zaczął płakać. Płakał, płakał i płakał. Serce 

Shirin-Gol zmieniło się w bibułkę, która ze świstem rozdarła się na dwa kawałki. 
Ze świstem. Na dwa kawałki. Serce jak z bibułki.

Morad płakał. Płakał i płakał. Aż inni mężczyźni też zaczęli płakać.
Shirin-Gol i inne żony innych mężczyzn usiadły i patrzyły. Niektóre płakały, 

inne nie.
Morad nie ruszał się z miejsca. I płakał tak długo, aż ojczysty piach wokół 

niego przestał być suchym piachem, aż łzy zwilżyły glebę i zakwitła małymi, 
czerwonymi kwiatami. Każda krwawa łza zmieniła się w krwawoczerwony kwiat.

Czerwone, krwawoczerwone kwiaty zakwitły na suchej ojczystej ziemi.

background image

221

Sześć znajomych imion spędziło noc w obozie przejściowym, pod niebieskim 
namiotem; najmniejsze imiona na dywanie, większe na gołej ojczystej ziemi.

Shirin-Gol raczej czuwała, niż spała. Morad także nie spał, gryzł się, robił 
sobie wyrzuty, że po latach tułaczki z południa na północ, z Pakistanu w góry, z 

Afganistanu do Iranu i z powrotem nie potrafił zapewnić żonie i dzieciom nic 
ponad to nędzne życie. Shirin-Gol musi spać na gołej ziemi, a dzieci od wielu 

dni nie piły świeżej wody i nie jadły nic ciepłego.
-  Czym się różni ojczyzna od obczyzny? - pytali Nafass, Nabi, Nawid i Nassim, 

ale nie otrzymywali odpowiedzi.
Wszystkie kraje, miasta, góry, doliny, wioski, w których mieszkali, przez które 

wędrowali i które musieli opuścić, były o wiele za duże i zbyt liczne dla małych 
serduszek, co stawały się coraz bardziej i bardziej kruche, niepewne, lękliwe.

-  Co to jest kraj? - pytały dzieci. - Co znaczy ojczyzna? Gdzie jest nasz dom? 
Co to jest granica? Gdzie się znajduje? Czy to ta linia? Ta brama? Ta flaga? 

Czemu wracamy? Do czego wracamy? Dlaczego nie zostaniemy tu, gdzie jesteśmy? Czy 
ojczyzna jest tam, gdzie się urodziliśmy? Tam, gdzie się urodził nasz ojciec? 

Tam, gdzie jest nasza siostra? Tam, gdzie jest nasz brat? Czy ojczyzna jest tam, 
gdzie rzucają w nas kamieniami, drwią z nas i szydzą? W takim razie ojczyzna 

jest wszędzie. Tam, gdzie głodowaliśmy i będziemy głodować? W takim razie 
ojczyzna jest wszędzie. Tam, gdzie czujemy się zagubieni, bo różnimy się od 

innych, którzy wyjeżdżali gdzie indziej albo nigdy nie wyjeżdżali? W takim razie 
ojczyzna jest wszędzie. I nie trzeba jej szukać.

Shirin-Gol wykopała dołek w ziemi, położyła Nassim w chłodnym dołku, zdjęła 
Nabiemu ciepłe perskie spodnie

222
i ciepły czerwony perski sweter, ubrała chłopca w cienkie, własnoręcznie uszyte 

shalwar-kamiz, a Nafass we własnoręcznie uszytą sukienkę.
Nafass, Nabi i Nawid osłaniali rękami oczy przed bezlitosnym słońcem, mrugali 

powiekami, stali bezradnie i patrzyli na zawoalowaną matkę.
-  Allah jest zły na ludzi - powiedziała Nafass.

-   Skąd wiesz, że jest zły? - spytał matczyny woal.
-  Nie widzisz? - zawołała Nafass i zamachnęła się pięścią w próżnię. - Kazał 

słońcu zmienić ziemię w piec chlebowy. Allah jest zły na ludzi i kazał słońcu 
zmienić ziemię w piec chlebowy.

Myśli kleiły się do siebie. Głowa ciążyła. Mięśnie słabły. Każdy krok stawał się 
walką woli z ciałem. Wokół nie było ani jednego drzewa, ani krzaka, żadnego 

cienia; tylko pustynia, pył i wiatr. I namioty. Błękitne; w kolorze kopuł 
meczetów i Stanów Zjednoczonych. Tylko tam panował cień; rozżarzony, błękitny, 

plastikowy cień.
Nafass, Nabi i Nawid otoczyli ojca, jedną dłonią nadal próbowali przynajmniej 

oczy ochronić przed bezlitosnym ojczystym słońcem, drugą rękę wyciągali 
niecierpliwie, nie mogąc się doczekać, aż dotkną ojczystych pieniędzy, które 

Morad kupił właśnie po iście lichwiarskim kursie. Delikatnie i ostrożnie, 
drżącymi palcami i z modlitewną czcią wręczył potem każdemu dziecku afgański 

banknot. Dzieci wpatrywały się w pieniądze, dziwiły, że nie nastąpił żaden cud, 
spoglądały nieufnie i pytająco na ojca, na banknoty, na matczyny woal, znów na 

ojca i znów na banknoty. Obracały je w dłoniach, podnosiły do światła, 
wachlowały pieniędzmi w ciężkim powietrzu, potrząsały nimi, jakby chciały 

wytrząsnąć ukryty w środku cud, opuszczały na rozgrzany piach, podnosiły, 
składały i rozkładały, zbliżały

223
i oddalały, sprawdzały grubość papieru. A więc tak wygląda szczęście? Który z 

rozlicznych znaków, które słowo i który rysunek zapewni mnie, że teraz wszystko 
już będzie dobrze? Dzieci czekały na ten moment od początku podróży. Wciąż 

cieszyły się na tę chwilę, a rodzice wciąż podtrzymywali je na duchu obietnicą, 
że wszystko będzie dobrze, mimo zmęczenia, braku nadziei i sił.

-  Wyglądają zupełnie tak samo jak irańskie - głos Na-fass brzmiał, jakby zaraz 
miała się rozpłakać. - Jest zupełnie inaczej, niż mówiłeś.

-  To wszystko kłamstwo - zawołał Nawid. - Ja chcę irańskie pieniądze. Te i tak 
nie są lepsze. Ani trochę. Po co wyjechaliśmy z Isfahanu? Ja chcę tam wrócić. 

Chcę do domu. Chcę do Mojegobratanassera. Chcę wrócić tam, gdzie się urodziłem. 
Chodź, tam stoi ciężarówka, która zawiezie nas z powrotem. Pójdę na róg do Aghy 

Mustafy i kupię lody. Będę z powrotem miał swoje własne pieniądze.

background image

Swoje własne pieniądze, z dużym i ciężkim własne.

Morad nie zaprzeczał. Nie miał nic na swoją obronę. Nawid powiedział prawdę. Tu 
czy tam, ich życie nigdy nie zmieni się na lepsze.

-   Chodź. - Nawid wziął ojca za rękę, ruszył energicznie z miejsca, wieszając 
się na szerokiej i silnej dłoni Morada i ciągnąc go za sobą. Przez chwilę to 

Morad był dzieckiem, a Nawid ojcem i opiekunem, który wie, co jest dobre, a co 
dobre nie jest, i jaką należy iść drogą.

Skąd chłopiec brał tyle energii? Allan uczynił go takim, myślał Morad. Allan 
posłał małego Nawida, żeby Morad nie był sam. Sam na sam ze swym cierpieniem i 

nędznym życiem.
Morad musiał się roześmiać, śmiał się, żeby nie płakać. Chłopiec spojrzał na 

ojca i również zaczął się śmiać. Jego
224

oczy były pełne miłości, jego uśmiech był darem nieba. Kiedy Nawid zobaczył łzy, 
którym Morad wreszcie pozwolił płynąć, wdrapał się ojcu na ręce. Pocałował go w 

policzek i uśmiechnął się, a bił od niego blask tak mocny, że słoneczny żar 
wydał się przy nim blady. Szczęście wypełniło serce Morada. Przycisnął do siebie 

syna. Z całych sił. Czuł ulgę. Przez krótką, ulotną chwilę, która szybko minęła.
Dzieci otoczyły matczyny woal, w wyciągniętych rękach trzymały ojczyste 

pieniądze, milczały. Po trzykroć obiecana ziemia w trzech dziecięcych rączkach. 
Po trzykroć żywiona nadzieja. Trzy tysiące pragnień. I trzy razy więcej 

rozczarowań, których doświadczyli w swym krótkim, dziecięcym życiu. Doświadczą 
jeszcze tylu-a-tylu.

Od dawna wiedziały, że te pieniądze są tak samo bezwartościowe jak tamte, za 
które ojciec nie mógł kupić im lepszego życia w przeszłości. Wiedziały, ale nie 

chciały tego usłyszeć, wolały, by okłamywano je jak najdłużej, wolały liczyć na 
cud, wierzyć, że wszystko będzie dobrze.

Shirin-Gol wzięła banknoty, złożyła i wsunęła każdemu dziecku po jednym do 
kieszeni. Morad stał obok bezradnie jak jeszcze jedno dziecko, jakby też czekał 

na kieszonkowe.
Morad i dzieci kręcili się w kółko, przystawali, przysiadali, popatrywali na 

siebie, wstawali, odchodzili, wracali i znów odchodzili.
- Biedny Morad - szepnęła Shirin-Gol - wie, że należy do tych, którzy nie 

miewają prawdziwych pieniędzy. Wie, że nigdy nie kupi dzieciom szczęścia.
Biedna Shirin-Gol, z kim rozmawiasz?

Z bogiem, dobrym, łaskawym, z bogiem, co ma tysiąc i jedno imię.
Shirin-Gol zasypała swoje imię wyrysowane w piasku, napisała o-j-c-z-y-z-n-a i 

także zasypała.
225

Sześć imion stało na przyczepie ciężarówki, przez cały dzień łykając kurz.
-  Kiedy wreszcie będziemy w ojczyźnie? - pytały dzieci. W ojczyźnie. Wtedy 

kiedy weźmiemy do ręki afgańskie
pieniądze. Wtedy będziemy w ojczyźnie i wszystko będzie dobrze.

Nafass, Nabi i Nawid stali na środku pustyni, dzierżąc afgańskie banknoty. Nic 
nie było dobrze. Matka zmieniła się w woal. Dom był z plastiku. Allah kazał 

słońcu zmienić ziemię w piec chlebowy.
Co w tym dobrego? Nic.

Słoneczny żar, piach, tłum ludzi, wrzaskliwi cinkciarze o złych, mętnych 
spojrzeniach, z paczuszkami perskich ria-lów, amerykańskich dolarów i świętych 

ojczystych pieniędzy, usiłujący za wszelką cenę oszukać, okłamać i okraść 
powracających do kraju rodaków. Warczące ciężarówki, pełne zakurzonych, 

wyczerpanych i przerażonych ludzi, kręcących się nerwowo po przyczepie.
Setki i tysiące błękitnych namiotów. Talibowie, nowi władcy Afganistanu, w swych 

o wiele za długich shalvar--kamiz, czarnych turbanach na głowach, z groźnymi 
pałkami w ręku. Rozkrzyczane dzieci, milczące kobiety, poniżeni i wystraszeni 

mężczyźni, bez czci i honoru. Siateczka przed oczami Shirin-Gol, o którą przy 
każdym mrugnięciu zaczepiały się jej długie rzęsy. Ale tego wszystkiego Shirin--

Gol nie dostrzegała. Widziała już tylko rozczarowanie w oczach swoich dzieci.
-  Miłościwy Allahu - wymamrotała i uniosła zawoalo-waną głowę ku niebu, jakby 

chciała zobaczyć nad sobą boga, który tylko czekał, aż się doń zwróci i przekaże 
mu swoje życzenia i prośby. - Miłościwy Allahu, bądź nam łaskawy. Zmiłuj się nad 

nami. Nie pozwól tym razem, by nasza
22Ó

nadzieja, że wszystko będzie dobrze, okazała się bezpodstawna. Allahu 

background image

wszechmocny.

Morad i dzieci kręcili się w kółko, przystawali, rozglądali się, podchodzili do 
Shirin-Gol, cofali się o kilka kroków, wracali. Wszyscy wciąż wracali. Do 

ojczyzny. Do Allaha. Do Shirin-Gol.
Nabi stanął przed swoją matką i mrużąc oczy, patrzył na nią, ale nie widział 

jej. Gdyby w Afganistanie zamiast wojny panował sprawiedliwy król i gdyby 
sprawiedliwy król miał syna i szukał dla niego żony, przyszłej królowej, o 

włosach jak czarny jedwab, oczach jak węgle, o członkach tak smukłych i silnych 
jak u gazeli, głosie pełnym i miłym jak pienia huri, sercu tak wielkim i ciepłym 

jak blask słoneczny, Nabi bez wahania wskazałby swoją matkę; dumną, 
wyprostowaną, piękną, biedną, pozbawioną królestwa królową Shirin-Gol.

Shirin-Gol usiadła po turecku. Trzymała się prosto z godnością, lecz mimo to 
swobodnie, wdzięcznie i lekko jak piórko; odprężona, po królewsku spoglądała na 

setki i tysiące błękitnych namiotów z plastiku, jak władczyni patrzy na swoje 
wojska. Jakby nie była marnotrawną córką, powracającą do rodzinnego kraju 

uciekinierką, matką sześciorga dzieci, która od lat nie widziała pierworodnej 
córki, a najstarszego syna musiała zostawić w Iranie. Jakby nie przyszło jej 

rodzić dzieci na obczyźnie, jakby nie wracała do kraju doszczętnie zniszczonego 
przez wojnę. Nabi patrzył na czarną chustę, zabrudzoną i zakurzoną podczas 

kilkudniowej wędrówki i wielogodzinnej podróży na przyczepie ciężarówki, a 
widział królewską szatę. Tania miedziana biżuteria zmieniła się w klejnoty 

koronacyjne. Niemowlę w piaszczystym dołku było księżniczką. Ostatni,
227

subwencjonowany perski chleb, który łamała, stał się królewską ucztą, a 
niebieski namiot z plastiku, w którym pociła się z gorąca, królewskim pałacem.

Oczy młodego książątka błyszczały i iskrzyły, Nabi zerwał się na nogi i rzucił w 
ramiona Shirin-Gol, wołając:

-  Moja mama jest królową.
Do namiotu wpadła zaaferowana Nafass.

-  Jeden mężczyzna przegnał swoją matkę - zawołała.
-  Co ty mówisz? - spytała Shirin-Gol.

-  Rodzina już jej nie chce, więc powiedziałam, żeby przyszła do nas, bo nie 
mamy babci.

-  Co? Ależ oczywiście, że macie babcię, to moja matka i jutro do niej 
pojedziemy.

-  No to zatrzymajmy tę drugą babcię do jutra.
Stara kobieta z sąsiedniego namiotu została wypędzona przez swego zięcia. Stany 

Zjednoczone przyznały każdej rodzinie tylko osiem worków pszenicy, ona zaś była 
niestety dziewiątą osobą w rodzinie, a jej mąż dziesiątą, więc nie dostali 

pszenicy i stali się jeszcze większym ciężarem dla swych bliskich. Zięć 
zdecydował, że nie może ciągnąć starej ze sobą i że odtąd powinna sobie radzić 

sama.
Babcia-do-jutra płakała i zawodziła, kobiety w okolicznych namiotach współczuły 

pokrzywdzonej, a mężczyźni grzmieli, że jej zięć nie ma wstydu. Mówili, że 
zapomniał, co znaczy być Afgańczykiem, że stracił moralność i wiarę i że 

wszystkiemu winna jest wojna. Wybuchła wrzawa, wszyscy krzyczeli i wołali jeden 
przez drugiego, gniewnie wznosili ramiona, klęli, aż przyszedł pan Małek, 

urzędnik, i dwóch talibów z pałkami i ludzie ucichli. Najpierw ci, którzy stali 
najbliżej pana Malka i talibów. Na końcu ci, którzy stali najdalej.

228
Pan Małek stanął pośrodku wzburzonego, milczącego tłumu, przybrał poważny wyraz 

twarzy i wygłosił długą mowę, raz po raz spoglądając na prawo i lewo, aby nikt z 
zebranych nie uronił żadnego z jego poważnych słów.

-   Dajecie się wszystkim oszukiwać. Najpierw własnej rodzinie, potem irańskim 
urzędnikom, którzy was rejestrowali, cinkciarzom, a na koniec przychodzicie do 

nas, żebyśmy wszystko za was naprawili. Niedługo zechcecie, żebyśmy zrobili 
rewolucję, obalili rząd i powołali nowy.

-  Niegłupi pomysł - szepnął kobiecy głos z tłumu.
Babcia-do-jutra nie przestawała płakać. Z łkaniem rzuciła się na ziemię, tłukła 

suchą piaszczystą glebę rękami, wołając:
-  Czym zgrzeszyliśmy, że Allah tak strasznie nas karze? Szlochała tak 

rozpaczliwie, że coraz więcej kobiet, także
młodych, nie mogło powstrzymać łez. Zapłakały matki, potem dzieci, a na koniec 

ojcowie.

background image

Pan Małek próbował przeciwdziałać powszechnym jękom i szlochaniom, kręcił się w 

kółko i choć nikt go nie słuchał, nie przestawał mówić. Aż nagle zamilkł, widząc 
przed sobą innego, wyższego rangą Afgańczyka w mundurze ONZ.

Amdjad, inaczej niż pan Małek, był spokojnym człowiekiem. Jego oczy wciąż 
jeszcze uśmiechały się dobrotliwie, choć widziały tyle smutku i nieszczęścia. 

Jego głos pozostał łagodny i spokojny. Amdjad zdjął niebieską czapkę, 
przedstawił się, popatrzył na Malka, na zebranych, znów na Malka. Tamten chciał 

właśnie coś powiedzieć, gdy jego przełożony dostrzegł babcię-do-jutra, pochylił 
się nad nią, pomógł jej wstać, rozmawiał z nią spokojnie i grzecznie.

-  Przebaczcie, matko, że się do was zwracam. Pracuję dla Organizacji Narodów 
Zjednoczonych. Opowiadajcie, proszę. Co się stało? Może będę mógł pomóc.

22Q
Biedna babcia-do-jutra, przepełniona wdzięcznością, uczepiła się ramion Amdjada 

i dopiero teraz rozpłakała się na dobre. Kiedy zdołała opanować szloch, 
przeprosiła urzędnika za swe zanadto poufałe zachowanie:

-  Ale Allah mi wybaczy, że dotknęłam obcego mężczyzny - mówiła. - Jestem starką 
stojącą nad grobem, a ty masz tyle lat, co mój wnuk, niech Allah ochrania was 

obu.
Następnie opowiedziała Amdjadowi, że zięć przepędził ją i jej męża, bo nie 

dostali pszenicy.
Amdjad wachlował ją i siebie czapką, drapał się po spoconej głowie i nie 

wiedział, co odpowiedzieć.
W końcu zdecydował się pójść z babcią-do-jutra do jej zięcia, porozmawiał z nim, 

powiedział, że go rozumie, że wie, jak tamten się czuje, ale współczuje również 
babci-do--jutra i jej mężowi. Powiedział, że czasem sam najchętniej zostawiłby 

wszystko i wszystkich i uciekł.
Amdjad przeszedł się z zięciem babci-do-jutra po obozie, kupił od Shirin-Gol, 

która nie chciała nieść z sobą całej pszenicy, dwa worki, przekazał je zięciowi 
dla teściów i kazał mu dać słowo honoru, że ich zabierze i będzie dobrze 

traktował. Tamten wstydził się, patrzył w ziemię, zagryzał wargi, wreszcie 
wymamrotał obietnicę, przysiadł na workach w namiocie, spoglądał na starą matkę 

swojej żony i płakał w milczeniu.
-  Nie umieją czytać ani pisać - powiedział Amdjad - są zrozpaczeni i wzburzeni, 

nie rozumieją zaleceń irańskich urzędów, by rejestrować jako rodzinę maksymalnie 
tyle-a-tyle osób. Babcia-do-jutra i jej mąż powinni byli zarejestrować się jako 

osobna rodzina. Ale tacy są Afgańczycy, dla nich rodzina to wszyscy, których 
łączą więzy krwi.

230
Amdjad uderzał się niebieską czapką po udzie, patrzył w dal. Milczał. Przełykał 

ślinę. Przełykał łzy.
-  Dlaczego płaczesz? - spytał' Nabi swoją matkę i nie czekając na odpowiedź, 

dorzucił: - Nie musisz się bać, my nigdy cię nie wyrzucimy.
Amdjad roześmiał się przez łzy, spojrzał na chłopca wzrokiem pełnym 

wdzięczności, włożył czapkę i się pożegnał.
Shirin-Gol również spojrzała na syna z wdzięcznością, oparła rękę na jego piersi 

i również roześmiała się bulgoczącym, łzawym śmiechem.
-  Czemu się śmiejesz? - spytał Nabi i nie czekając na odpowiedź, dorzucił: - Bo 

jesteśmy światłem twojego życia? - Objął swą królewską matkę za szyję i 
pocałował. - Teraz już nie boli, prawda? Mage паї - wołał w isfahańskim 

dialekcie.
Jasny głosik Nabiego stracił swą radosną nutę, myślała Shirin-Gol. Nie brzmi już 

jak rześki strumyk, który wypływa ze skał Hindukuszu i z beztroskim szmerem rwie 
przed siebie.

Nabi bawił się czarnym matczynym lokiem, który wysunął się spod chusty, patrzył 
na matkę i był święcie przekonany, że swymi pytaniami i odpowiedziami, całusami 

i pełnym miłości sercem, że samą swoją obecnością uratował jej życie.
-  A teraz wracam do Isfahanu - ogłosił. - Kiedy już tam dotrę, odnajdę 

Mojegobratanassera i kupię sobie i jemu lody.
-  Chodź tutaj - powiedziała łagodnie Shirin-Gol. - Chcesz pójść do Isfahanu bez 

swojej mamy?
Nabi stał przed matką, namyślał się, wreszcie pokiwał głową.

23 1
-  Ale ja nie pozwolę ci odejść. Nigdy. Rozumiesz? Zostaniesz przy mnie - 

powiedziała Shirin-Gol i pocałowała syna.

background image

-  Kobiety są silniejsze od mężczyzn - powiedział Mo-rad, wpatrując się w swoje 

stopy.
-  A kto tak twierdzi? - spytała Shirin-Gol i westchnęła od serca, aż jej pierś 

wysunęła się z buzi niemowlęcia i mała Nassim z czołem pokrytym kropelkami potu 
wystraszyła się nie na żarty. Shirin-Gol włożyła sutek z powrotem do ust 

dziecka, wachlowała je końcem chustki. - Przestań się dręczyć. Przestań zamęczać 
siebie, mnie i dzieci.

Morad tylko skinął głową, rozejrzał się dookoła, jakby czegoś szukał, nie 
znalazł nic, postał przez chwilę, niezdecydowany, aż wreszcie powiedział:

-  Pójdę już.
-  Dokąd? - spytał Nabi.

-  Donikąd - powiedział Morad.
-  Idę z tobą - zawołali Nafass, Nabi i Nawid.

-  Nie - powiedziała Shirin-Gol. - Wy zostaniecie tutaj. - Zwróciła się do 
Morada, nie patrząc na niego: - Idź już.

Upal przemienił się w potwora. W zgłodniałego potwora, który żywi się ludźmi. 
Allan kazał słońcu przemienić ziemię w potwora, który pożera ludzi.

Shirin-Gol wdychała powietrze przez otwarte usta, zdjęła niemowlęciu koszulkę, 
wykopała świeży dołek w ziemi i ułożyła w nim małą. Nafass, Nabi i Nawid zaszyli 

się w kącie namiotu i drzemali.
Morad schował się w jakimś kącie obozu i palił opium. Już czwarty albo piąty 

raz. Opium-ze-strachu. Cały me-sąhal. Tysiąc pięćset albo dwa tysiące lak mniej 
na życie i jedzenie dla jego dzieci. Jego dzieci.

232
Shirin-Gol pisała palcem na piasku: M-o-j-e d-z-i-e-c-i.

.
-   Nie sprzedałabyś swojego kanistra na wodę? - pytały dwie kobiety objuczone 

co najmniej ośmioma podobnymi kanistrami.
-  Na co wam mój kanister?

-  Odkupimy go od ciebie i nie będziesz musiała ciągnąć go ze sobą.
-  A co dalej z nim zrobicie? Macie już tyle innych.

-   Sprzedamy wszystkie na bazarze. Pszenicę też możemy odkupić, jeśli chcesz.
-  Nie, dziękuję, siostry, Allan niech będzie z wami, pszenicę sprzedam sama. 

Nie mogłybyście mi zapłacić tyle, ile za nią chcę. A kanistra potrzebuję na 
podróż do rodzinnego domu.

-  Allan niech będzie z tobą i sprawi, że zastaniesz wszystkich przy życiu i 
zdrowiu.

-  Allah z wami.
Obie kobiety podobnie jak Shirin-Gol wróciły z Iranu, tyle że już przed rokiem. 

Także planowały udać się do rodzinnego domu. Ale został zbombardowany przez 
Rosjan albo kogoś innego. Ich ojcowie zawieruszyli się gdzieś albo pomarli. 

Mężowie walczyli gdzieś albo zginęli. Dlatego zostały tutaj, na terenach 
przygranicznych. Mieszkały pod płachtami z plastiku albo pod drzewami, ich 

dzieci zbierały jodłowe igły na opał i na posłania. Dawno przejadły te parę 
groszy, które otrzymały z przydziału. Teraz ich jedynym źródłem utrzymania stały 

się kanistry i pszenica. Kupowały od powracających uchodźców to, czego ci nie 
chcieli albo nie mogli z sobą zabrać, i sprzedawały w mieście. Jeśli miały 

szczęście, nowo przybyli nie znali jeszcze cen.
233

Bywały dni, że kupowały i sprzedawały tak wiele, że dzieci mogły najeść się do 
syta.

Bywały takie dni.
Codziennie drobni handlarze kupowali od powracających uchodźców ich przydziałową 

pszenicę; całymi ciężarówkami odwożono ją do miasta i sprzedawano po wyższych 
cenach. Codziennie w obozie zjawiali się cinkciarze czy sprzedawcy lekarstw, 

wszystko Afgańczycy, którzy także przybyli z Iranu, zajęli się handlem i już nie 
wrócili do rodzinnych domów. Każdy z nich pamiętał swój pierwszy dzień na 

ojczystej ziemi. Pamiętali nadzieję, którą prędko porzucili. Rozwiały się 
nadzieje. Sczezła wola do nowego życia. Umarła wiara, że wszystko będzie dobrze.

Kiedy stanął przed nimi ich rodak i powiedział: „Bracie, chcę ci pomóc, sprzedaj 
mi swoją pszenicę, cena wynosi tyle-a-tyle", wierzyli mu. I kiedy później 

stawali przed innymi, mówiąc: „Kanister nie jest wart więcej niż tyle-a-tyle", 
„Perskie pieniądze kosztują tyle-a-tyle", wierzono im.

I kto wie, ilu z tych, którzy dziś przekroczyli granicę, wkrótce porzuci wszelką 

background image

nadzieję. Ilu przerwie podróż, by stać się handlarzami kanistrów i pszenicy, 

której inni wolą nie zabierać w daleką podróż w nieznane. W końcu ustąpiła także 
Shirin-Gol, gdy po raz czwarty czy piąty ktoś chciał odkupić od niej zboże, i 

bez długich targów odsprzedała jeden z worków.
- Kto by to ze sobą ciągnął? - spytała sama siebie, bo w pobliżu nikogo innego 

nie było, i schowała pieniądze do kieszeni.
Perełki potu na czole małej Nassim rozmnożyły się i spłynęły na powieki. Shirin-

Gol wysadziła małą, która
siusiała i wymiotowała białożółtą wydzieliną wsiąkającą w ziemię.

-  Tata też się porzygał - powiedziała Nafass. - Pewnie wypalił za dużo opium.
-   Skąd wiesz, co to jest opium? - spytała Shirin-Gol, wycierając córce buzię.

Nafass wzruszyła ramionami.
-  Idźcie do pompy - powiedziała Shirin-Gol do Nafass i Nabiego. - Nabierzcie 

wody do kanistra i poszukajcie ojca.
-  Ja nigdzie nie pójdę, kręci się tutaj jakaś wariatka - powiedziała Nafass.

Obca kobieta przeszła obok namiotu, potknęła się, niemal przewróciła, z trudem 
złapała równowagę, zrobiła kilka kroków, zatrzymała się gwałtownie, jakby 

trafiła na niewidzialną przeszkodę, wykonała dziwaczny obrót, zaczęła iść w 
drugą stronę, znów natknęła się na niewidzialną przeszkodę, osunęła się do stóp 

Shirin-Gol i mówiła: bez sensu i bez rozumu, który postradała, z wytrzeszczonymi 
oczami.

Spojrzała na Nafass i powiedziała:
-  Oddaj mi moje pieniądze. Czy to ty jesteś wiatrem? Dlaczego mnie okradłaś? 

Salil-shodeh. Oddaj, co wzięłaś. Wiatr ukradł mi pieniądze.
-  Szczęśliwy, kto je znajdzie - mruknęła Shirin-Gol, zdrapując niemowlęce 

wymiociny ze spódnicy i chusty.
Nafass, Nabi i Nawid postanowili poszukać pieniędzy wariatki. Nabi dopytywał 

się, gdzie mogła je zostawić, Nawid prowadził ją za rękę, Nafass biegała od 
namiotu do namiotu, pytając, czy ktoś nie widział zguby.

Przynajmniej mają zajęcie, pomyślała Shirin-Gol.
Wreszcie wrócił Morad. Cały się trząsł, kulił, ręce trzymał skrzyżowane na 

piersi. Powlókł się do namiotu, ukucnął,
235

spojrzał na chorą córeczkę, zamknął oczy, zebrał siły, wstał, chwiejąc się jak 
staruszek, i wybełkotał:

-  Ludzie mówią, że gdzieś niedaleko jest lekarz, zaniosę ją do niego.
Shirin-Gol zawinęła małą w kawałek płótna, podała Moradowi i zaraz z powrotem 

odebrała, bo omal jej nie upuścił; posadziła męża na ziemi.
-  Siadaj, ty sam potrzebujesz lekarza.

Podłożyła mu coś pod głowę, zdjęła buty, rozpięła pasek, przykryła go, jakby sam 
nie potrafił, jakby nic nie słyszał i nie rozumiał, jakby był małym bezbronnym 

dzieckiem.
Mała Nassim znów zwymiotowała.

Shirin-Gol nalała wody do miski, poiła Morada, podtrzymując jego głowę, zwilżyła 
dłoń i przykładała do jego karku, czoła, głowy, masowała jego ramiona, pomagała 

mu dojść do siebie: jak dziecku, małemu Moradkowi, zwiniętemu na ziemi, z 
zaplutą buzią.

Mała Nassim znów zwymiotowała.
Shirin-Gol włożyła swoją buqhra, chwyciła niemowlę na ręce i wyszła.

-  Dokąd idziesz? - zawołała Nafass.
-  Do lekarza.

-  Idę z tobą - Nafass chwyciła się matczynej spódnicy. - Bolą mnie oczy. I 
szczypią. I łzawią. Od dawna powinny pójść do lekarza.

Nassim leżała bez ruchu w ramionach matki, jej nóżki, rączki i głowa zwisały 
bezwładnie. Oddech miała płytki, oczy zamknięte.

Mała Nassim. Mały Moradek.
Shirin-Gol biegła, choć sama nie wiedziała, dokąd.

Jakaś kobieta spojrzała na półmartwe niemowlę i wskazała jej drogę.
23Ó

Lekarz nie był lekarzem, tylko pielęgniarką. Lekarz został wezwany do chorego. 
Gdzieś w obozie inne umierające dziecko potrzebowało pomocy.

Tylko-pielęgniarka zmierzyła gorączkę półmartwej Nassim, zrobiła zastrzyk, 
wręczyła Shirin-Gol kilka tabletek i odwróciła się do następnego półmartwego 

dziecka, które przyniósł ojciec.

background image

-  A co z moimi oczami? - spytała Nafass.

-  A co ma być z twoimi oczami? - spytała tylko-pielęgniarka, nie patrząc na 
Nafass.

-  Bolą mnie i pieką.
Tylko-pielęgniarka spojrzała na dziewczynkę, następnie na jej matkę i 

powiedziała:
-  Weź tę buteleczkę i wpuść jej do oczu dwie krople, a za godzinę znowu dwie.

-  Co to za krople? - spytała Shirin-Gol.
-  Jedyne, jakie mam - odpowiedziała tylko-pielęgniarka i zrobiła drugiemu 

półmartwemu niemowlęciu taki sam zastrzyk jak Nassim. - A to jedyny zastrzyk, 
jaki mam. Jestem tu też jedyną pielęgniarką i jest tylko jeden lekarz, którego 

chwilowo nie ma, a na zewnątrz czeka mnóstwo półmartwych dzieci.
Nafass była bardzo zadowolona z kropelek, zadowolona i dumna. Poczuła się ważna. 

Całą powrotną drogę do namiotu zaciskała powieki, żeby lekarstwo nie wypłynęło. 
Najpierw chciała nawet, żeby matka ją niosła, ale zrozumiawszy, że jest za duża 

i za ciężka i że mama musi nieść małą siostrzyczkę, tylko kurczowo chwyciła się 
spódnicy Shirin-Gol, żeby nie upaść, i wędrowała z zamkniętymi oczami, potykając 

się i chwiejąc.
Otworzyła oczy dopiero, gdy Shirin-Gol powiedziała:

-  O, przecież to babcia-do-jutra.
237

Babcia-do-jutra przycupnęła na swoim worku z pszenicą, obok niej siedział jej 
mąż, oboje patrzyli przed siebie, milczeli, spoglądali trwożnie na 

przechodzących, dalej milczeli.
-  Idzie mój kolega! - zawołała Nafass.

Był to młody chłopak, najwyżej szesnastolatek. Wyglądał jak dziewczyna i 
poruszał się jak dziewczyna, miał wyskubane brwi i nosił długie włosy. Mały 

palec trzymał w buzi i ssał, drugą rękę kokieteryjnie oparł na biodrze. Idąc, 
kręcił biodrami w górę i w dół, w dół i w górę. Kolega Nafass puścił do niej 

oczko, ale się nie zatrzymał.
-  Robota na mnie czeka - powiedział; biodro w górę i w dół, w dół i w górę.

Podszedł do jakiegoś mężczyzny, uśmiechnął się, powiedział coś, nie przestając 
ssać palca, odrzucił głowę w tył. Musnął dłoń mężczyzny, zaśmiał się i zniknął z 

nieznajomym w jednym z błękitnych namiotów.
-  Allah-o-akbar, jest tylu ludzi na świecie, a ty musisz się kolegować właśnie 

z nim?! - powiedziała Shirin-Gol.
Nafass wzruszyła ramionami, zamknęła oczy, chwyciła się matczynej spódnicy i 

powędrowała obok Shirin-Gol z powrotem do swojego błękitnego namiotu.
Ludzie pakowali torby, zwijali dywany i wszystko, co przywieźli z Iranu. 

Mężczyźni taszczyli pszeniczne worki do autokarów. Tylko Morad leżał, opatulony 
jak niemowlę.

Mały Moradek.
Shirin-Gol spojrzała na swoje worki, na swoje dzieci, na zwiniętego na ziemi 

męża i półmartwe niemowlę. Poprosiła o pomoc mężczyznę z sąsiedniego namiotu, 
wetknęła dzieciom do rąk pakunki i ładniutki ONZ-owski kanister.

238
Pomogła Moradowi wstać, włożyła buąhra, zakryła twarz, powlekła Morada do 

autokaru, ustawiła się w kolejce, pomogła dzieciom i mężowi wspiąć się na 
schodki, jeszcze raz na chwilę odwróciła zawoalowaną głowę i bez słowa znikła we 

wnętrzu pojazdu.
i' i,.'w.   :-■

:

ч  •'•    i     1*.   ,      ,   <    ЛГ i

rs,*f;,:?                     '                                       ben; mc']
чійіі.и        с'.-; л .'кг '•■• '-'>'':'!■       '                >  ' ■

.•,»<■>,, 
'•';•;,'J-,v;.;

;k<. ,<.   --.. «--u5, <: ■                  ■        її' ^гл
....                ■                           , .,'      i   i             , 

v            <f'

Rodzinny dom,

background image

rodzinny grób

i szalona szwagierka
Shirin-Gol jak zwykle miała szczęście. Zostało jej trochę pszenicy. I niewielki 

dywan własnej roboty. I kilka dolarów z przydziału. I ładniutki ONZ-owski 
kanister. I różaniec kobiety-głazu na szyi. Przeczytała trzy i pół prawdziwej 

książki. Piła wodę z jeziora. Przeżyła wiele dni, które zbierały się i odtruwały 
jak gromadka ptaków. Ona, jej mąż i dzieci zachowali wszystkie nogi i ręce.

Miała rodzinny dom, do którego mogła powrócić.
Dom trochę zmalał. Trafiła go rakieta i kawałek zniszczyła. Ojciec był obłożnie 

chory. Matki nie było.
Oprócz jej grobu przybyło wiele innych grobów: mężczyzn, chłopców, braci, ojców, 

dziewczynek, kobiet, sióstr, matek; oprócz grobu matki Shirin-Gol.
Na grobach mężczyzn i chłopców zatknięto kije. Ludzie ozdabiali je skrawkami 

kolorowych materiałów. Zielone, żółte i czerwone chorągiewki łopotały na 
wietrze. Miały przynosić szczęście. I odpędzać złe duchy, żeby nie niepokoiły 

zmarłych. I przypominać Allahowi o tym, że w Afganistanie znów przybyło trupów. 
Każda chorągiewka oznaczała jedną modlitwę. Zielone, żółte i czerwone modlitwy 

łopotały na wietrze.
240

Najwięcej kijów zatknięto na grobach męczenników: najwięcej zielonych, najwięcej 
żółtych, najwięcej czerwonych chorągiewek łopoczących na wietrze, najwięcej 

modlitw.
Chorągiewki szeptały, mówiły, płakały

Na grobach dziewczynek nie było chorągiewek.
Na grobach kobiet nie było chorągiewek.

Obok matki Shirin-Gol pochowano Afganoaraba.
Stany Zjednoczone wysłały do Afganistanu ponad trzydzieści pięć tysięcy Arabów, 

wyszkoliły ich i uczyniły z nich Afganoarabów. wielu z nich pozostało w 
Afganistanie po wojnie. Zginęli: za Proroka, za Koran, za islam. Za Stany 

Zjednoczone i kapitalizm.
Za czyjego Proroka? Czyj Koran? Czyj islam?

Czyj był martwy Afganoarab?
Afgańczycy pragnęli zwyciężyć, wygnać Rosjan ze swojej ojczyzny. Arabowie 

przybyli, żeby walczyć i umierać, zostać męczennikami, shahid.
Czy martwy Afganoarab ma matkę? Czy jego matka jest szczęśliwa, że jej syn 

został shahidl Czy osiwiała? Shirin--Gol wyobrażała sobie siwowłosą matkę 
afganoarabskiego shahid. Jej własna matka także osiwiała-

Który to już shahid w życiu Shirin-Gol? Straciła rachubę.
Matkę zabiła rakieta.

A czy rakiety także mają matki?
Ktoś musi je przecież wydawać na świat.

Czy mężczyźni, którzy budują rakiety, mają matki? Shirin-Gol wyobrażała sobie 
takiego mężczyznę z matką.

Czy mężczyźni, którzy budują rakiety, mają dzieci?
A czy Allah ma matkę? Shirin-Gol wyobrażała sobie matkę Allana. Ktoś musiał Go 

przecież wydać na świat.
Klęczała przy grobie matki, chciała płakać, ale nie miała już łez, ani jednej. 

Tylko setki pytań, tysiące myśli. Patrzyła
24/

na zwierzęce czaszki zatknięte na wbitych w groby patykach. Po co przynosić 
czaszki na grób? Dla obrony? Na dobrą wróżbę? Jako symbol? Dla ozdoby?

Dlaczego dziewczynki i kobiety nie mają kolorowych chorągiewek, z których każda 
oznaczałaby modlitwę? Dlaczego nie mają zwierzęcych czaszek na dobrą wróżbę, dla 

ozdoby?
Po co kobiety wydają na świat dzieci? Yek rouz be dar-dam mikhore, pewnego dnia 

mogą mi się przydać. Do czego? Do wszczynania wojny? Żeby bombardowały matki 
rakietami?

-  Chodź szybko do domu, ciocia zwariowała! - zawołała Nafass.
-  Dlaczego rakieta nie zabiła mojej szalonej szwagier-ki? - szepnęła Shirin-

Gol.
Ucałowała kamień, dotknęła go czołem i położyła na grobie matki.

Szalona szwagierka siedziała na ziemi pod drzewem, które obejmowała nogami. Raz 
po raz uderzała głową w pień; łup, łup, łup głową w pień, wybijała z głowy 

krwawe obrazy. Krew ciekła jej po czole i po pniu drzewa. Łup, tup, łup.

background image

Shirin-Gol ukucnęła obok szalonej szwagierki, objęła ją ramieniem, przyciągnęła 

do siebie, przytuliła, poczuła wilgotną krew na swojej szyi, milczała, tuliła 
chorą i kołysała.

Szwagierka straciła rozum. Na przemian pogrążała się w apatii i rwała sobie 
włosy z głowy, drapała skórę do krwi, wydłubywała oczy, żeby nie patrzeć, jak 

mąż cierpi, dzieci głodują, a życie zamienia się w piekło.
Brat Shirin-Gol wszedł na minę, stracił nogę. Nogę i dziecko, które prowadził za 

rękę, kiedy wszedł na minę.
242

Brat-kaleka tkwił w kącie, nie miał pracy, krzyczał z bólu, chciał umrzeć, żeby 
nie wyobrażać sobie wciąż na nowo, jak strzępy jego nogi i jego dziecka szybują 

w powietrzu i z głośnym plaśnięciem spadają na ziemię.
Z głośnym plaśnięciem.

Jedno oko syna było jeszcze otwarte i jeszcze się uśmiechało. Oderwane ręce ojca 
i syna leżały w błocie, wciąż złączone w uścisku.

Córka brata, która biegła za ojcem, upadła na ziemię, przewrócona siłą 
eksplozji. Wstała, otrzepała sukienkę w kwiaty, wcześniej ładne, teraz już nieco 

wytarte, podniosła obutą w plastikowy sandał stopę brata i chciała ją 
przytwierdzić do jego zmasakrowanej nogi.

Brat-kaleka wrzeszczał na swoje dzieci. Wrzeszczał na swoją szaloną żonę. Rzucał 
się na nią nocą i zapładniał ją. Wrzeszczał. Ani na chwilę nie rozstawał się ze 

swym kałasznikowem.
Ojciec Shirin-Gol stracił głos. Stracił wzrok. Wszystko stracił. Siedział 

bezczynnie, jadł tylko wtedy, gdy ktoś go karmił, kiedy ktoś wsuwał mu kęski do 
ust jak dziecku: oj-ciec-dziecko, zdziecinniały ojciec.

Nafass, Nabi, Nawid i Nassim bali się. Nocą budzili się z krzykiem.
Morad popadł w apatię, siedział w kącie, palił i palił opium, przez cztery dni i 

cztery noce. A potem znikł, bez słowa pożegnania, bez pożegnalnego spojrzenia.
Shirin-Gol nic nie słyszała, nie widziała ani nie przeczuwała. Nakarmiła Nassim 

piersią, a potem umyła małą, która wypluła pokarm, zmieniła opatrunek bratu, 
którego kikut ropiał od miesięcy, jeszcze raz obiecała dzieciom, że wszystko 

będzie dobrze. Potem weszła do pokoju i zobaczyła, że kąt Morada jest pusty. 
Wywietrzał

243
już nawet zapach i ciepło opiumowego dymu. Pusty kąt Morada już wystygł.

Shirin-Gol nie zasmuciła się ani nie ucieszyła. Ukuc-nęła na kolorowym dywanie, 
podała Nassim pierś i patrzyła na puste miejsce po Moradzie. Wiedziała, choć nie 

potrafiłaby powiedzieć skąd, że odszedł i że już nie wróci.
Odszedł jej mąż, ojciec jej dzieci; j e j dzieci.

Często był tylko ciężarem, czasem, gdy trzeźwiał i wracał do przytomności, 
uczciwym i czułym mężem, dobrym i kochającym ojcem dla j e j dzieci.

Z jednej strony był tylko jeszcze jednym dzieckiem. Musiała go myć, karmić, 
pocieszać. Z drugiej - to przecież jej mąż; jedyny oficjalny obrońca. 

Niezależnie od stanu, w jakim się znajdował, pozostawał mężczyzną. I choć w 
niczym jej nie pomagał, przynajmniej inni mężczyźni zostawiali ją w spokoju, 

kiedy był w pobliżu.
A teraz Shirin-Gol została sama. Sama wychowywała dzieci, sama sprzedała 

pszenicę, potem ładniutki ONZ--owski kanister na wodę, a w końcu dywan; żeby 
kupić coś przyzwoitego do jedzenia dla swoich dzieci. Sama powiedziała mulle i 

talibowi, że nie chce męża, że ma już jednego, który odszedł, ale wróci. Sama 
chodziła na bazar. Sama pielęgnowała brata-kalekę, jego żonę i dzieci oraz swego 

zdziecinniałego ojca.
Co cztery dni zjawiał się talib i chciał, by mu się oddała. Co cztery dni 

odsyłała go do diabła.
Szwagierka, która pogrążała się w apatii i rwała sobie włosy z głowy, drapała 

skórę do krwi, obejmowała drzewo nogami i uderzała głową w pień, żeby wybić z 
niej krwawe obrazy, wariatka, która wydłubywała sobie oczy, żeby nie

244
patrzeć, jak mąż cierpi, dzieci głodują, a życie zamienia się w piekło, 

powiedziała:
-  Odejdź. Uciekaj. Weź swoje dzieci i odejdź stąd. Precz, precz, precz. Żebyś 

nie musiała oglądać krwi na moim czole. Żebyś nie musiała wdychać smrodu ropy z 
ran twego brata. Żebyś nie oszalała i żeby nie oszalały twoje dzieci. Żebyście 

nie pomarli z głodu. Żebyśmy się nie pozabijali. Żebyś, żebyście, żebyśmy. 

background image

Odejdź.

Shirin-Gol odczekała czterdzieści dni i nocy, spakowała wszystkie rzeczy, które 
mogła zabrać z sobą, ucałowała zakrwawione czoło szalonej szwagierki i odeszła.

-  Dokąd idziemy? - spytała Nafass.
-  Do innej wsi, gdzie mieszka twoja siostra Nur-Aftab - powiedziała Shirin-Gol.

Nafass musiała się zastanowić.
-  To ta w zielono-żółto-pomarańczowym obłoku, najpiękniejszej sukni ślubnej 

świata.
-  Tak, to ta.

-  Chcę do siostry w zielono-żółto-pomarańczowym obłoku! Czy ja też dostanę taką 
ślubną suknię? - zawołała Nafass.

-  To my mamy jeszcze jedną siostrę? Co to jest suknia ślubna? Czy my też ją 
dostaniemy? - pytali Nawid i Nassim.

Allahowi niech będą dzięki. Już z daleka Shirin-Gol przekonała się, że wieś, co 
z lotu ptaka wyglądała jak leżący na boku człowiek, który złączył stopy i 

wyciągnął przed siebie rozłożone ramiona, została tylko po części zniszczona.
I gdyby Shirin-Gol była ptakiem, mogła wzlecieć w niebo i spojrzeć na wioskę z 

góry, zobaczyłaby, że dom,
245

w którym mieszkali Nur-Aftab i jej mąż, nie został zbombardowany.
Za śpiewami z meczetu i wiatr odważył się wybiec na ulicę i zajrzeć do chat, na 

pole i do ogrodu. Rozkołysał kolorowe korony maków, które strząsnęły z siebie 
kurz całego dnia.

Litościwy pozostał w Afganistanie już tylko wieczorny wiatr, co niesie śpiew z 
meczetu, pomyślała Shirin-Gol, usiadła pod morwą, zamknęła oczy, odgarnęła 

buąhra, wystawiła twarz na powiewy wiatru i zasłuchała się w śpiew muezina.
Wiatr wiedział, że kiedy rozlega się modlitwa, strzały milkną. Lekka, wesoła 

bryza zbiegła ze stoków Hindukuszu w doliny i przyniosła Shirin-Gol i jej 
dzieciom zapach śniegu i monotonne mamrotanie chłopek na polach.

Siedzieli w ciepłych promieniach zachodzącego słońca i czekali; na wpół uśpieni, 
na wpół szczęśliwi, na wpół pełni obaw i niepokoju. Tak po prostu siedzieli i 

czekali, jak miliony innych afgańskich kobiet i dzieci: na koniec wojny, na 
mężów, synów, na coś przyzwoitego do jedzenia, na to i owo.

Wiatr zmieszał się z zapachem kwitnących jabłoni, świeżej trawy, maków i 
rozgrzanego piachu na drodze, napełnił spokojem i ciszą, poniósł w dal śpiew 

chłopięcych głosów sławiących ojczystą ziemię. Przeniknął przez chusty i suknie 
Shirin-Gol, która, siedząc z zamkniętymi oczami, pomyślała, że tak mógłby 

wyglądać raj.
Gdy zastukały ośle podkowy, zabrzmiały wołania mężczyzn i rozległy się pierwsze 

wystrzały, zasłoniła twarz, podniosła się, wzięła Nassim w ramiona, a Nawida za 
rękę, Nafass i Nabi chwycili się jej spódnicy. Ruszyli drogą przez wieś.

246
Nie było już liny, zastąpił ją prawdziwy szlaban. Nie było też byłego damskiego 

krawca ani byłego elektromechanika. Na szlabanie wisiała taśma wywleczona z 
kaset magnetofonowych. Konfiskowano kasety. Talibowie niszczyli je, wywlekali 

taśmę i wieszali dla postrachu, niczym skalpy wroga. Muzyka była zakazana.
Odnaleźli herbaciarnię, ale bez jej miłego właściciela.

-  Gdzie jest dawny właściciel herbaciarni? - spytała Shirin-Gol.
-  Nie żyje - powiedział nowy właściciel herbaciarni.

-  A kto teraz mieszka w pokoju na tyłach domu?
-  A co cię to obchodzi? Shirin-Gol poszła dalej.

Poszła dalej piaszczystą drogą, na której drugim końcu stała jasnoniebieska 
brama z żelaza, teraz jeszcze bardziej podziurawiona kulami, poraniona, 

pryszczata. Przed bramą Shirin-Gol skręciła w prawo i skierowała się ku chacie 
Nur--Aftab.

Serce waliło jej jak młot, stawało w gardle, chciało wyskoczyć z piersi. Głos 
odmawiał jej posłuszeństwa. Shirin--Gol-bez-głosu wypchnęła przed siebie Nafass.

-  Szukam mojej siostry Nur-Aftab - powiedziała Nafass, promieniejąc jak 
Słoneczny Promyk.

-  Tu nie mieszka żadna Nur-Aftab - odpowiedział nieznajomy mężczyzna i zamknął 
drewniane drzwi.

Serce wskoczyło Shirin-Gol do żołądka, zbladła, zrobiło jej się ciemno przed 
oczami, wiatr ustał, świat pogrążył się w ciemnościach nocy.

Poszła dalej.

background image

Jej stopy poruszały się same, jedna za drugą, choć nie wiedziała, dlaczego i 

dokąd wędrowały.
Jedna za drugą.

247
-   Kim jesteście? - spytał talib.

-   Nazywam się Tak-a-tak, jestem po prostu kobietą z dziećmi, szukam taliba, 
który miał na imię Tak-a-tak i mieszkał w tej-a-tej chacie.

-  Jestem tu nowy. Nie znam was ani waszego taliba.
-  Gdzie jest Bahadur? - spytała Shirin-Gol chłopca, który otworzył drzwi.

-  Kto?
-  Bahadur, czwarta żona zastępcy komendanta mudża-hedinów.

-  Jego zastrzelili. Był zdrajcą.
-   Kogo zdradził? Kto go zastrzelił? Chłopiec rozejrzał się i szepnął:

-  Talibowie. Zastrzelili go talibowie.
-  A gdzie są jego żony?

-  Zastrzelone.
-  A synowie?

-  Także.
-   Dlaczego?

-   Skąd mam wiedzieć. Shirin-Gol poszła dalej.
-  Gdzie jest lekarka, Azadine? - spytała żonę taliba, który zajął gabinet.

-  Ne pohoegoem, nie wiem - odpowiedziała tamta po pasztuńsku.
Shirin-Gol poszła dalej.

-  Gdzie jest moja córka?
-  Wyjechała - odpowiedziała żona zabitego mułły.

-  Dokąd?
-  Prawdopodobnie do Heratu.

-  Do Heratu? Kiedy? Dlaczego?
-  Mąż ją zabrał - powiedziała kobieta, patrząc w ziemię.

248
-  Ty też jesteś matką synów i córek. Cokolwiek się stało z Nur-Aftab, błagam, 

powiedz mi, co.
-  Nur-Aftab urodziła dziecko młodemu talibowi. Był dobrym i sprawiedliwym 

człowiekiem. Dobrze traktował żonę, a dziecko kochał nad życie.
-  Ale gdzie jest moja córka?

-  Oszczędzili ją, ale jego zastrzelili. Bo był sprawiedliwy. Przeciwstawiał się 
im. Bronił ludzi przed innymi tali-bami. Powiedział, że to, co robią, nie jest 

zgodne z nauką Koranu, prawem Allaha i słowem Proroka. Oni powiedzieli, że także 
talib może zbłądzić, i zastrzelili go. Zastrzelili komendanta, mojego męża, 

twojego zięcia i wielu innych.
Żona mułły znów spuściła wzrok i powiedziała:

-  Potem inny talib wziął twoją córkę za żonę. Powiedział, że już przedtem mu 
się należała.

Zielonożółta plama. Zwitek banknotów. Zimne i gorzkie spojrzenie. Shirin-Gol 
zrobiło się niedobrze na wspomnienie śmierdzącego.

-  A gdzie jest Azadine?
-  Uciekła. Zakazali jej pracować. Nie słuchała. Mówiła, że w Kabulu i innych 

miastach są lekarki i że talibowie nie zabraniają im pracować. Odpowiadali, że 
tam rządzą inni talibowie, a tutaj oni. Przez jakiś czas potajemnie przyjmowała 

pacjentów, ale się dowiedzieli i musiała przestać. Chcieli ją wydać za mąż, żeby 
nie robiła problemów, żeby ktoś jej pilnował. Wtedy spakowała rzeczy i którejś 

nocy odeszła.
-  Dokąd?

-  Do Kabulu.
-  Muszę iść do Heratu i odnaleźć córkę - powiedziała Shirin-Gol.

24Q
Sama?

Z dziećmi.
Będziesz szła kilka tygodni.

Będę.
Bez męża?

Bez.

background image

> "'   .      *<П

Miasto władczej królowej
Asfaltowe ulice, port lotniczy, drzewa z kolcami, długimi i cienkimi jak igły, 

zapach mydła, wielkie, przysadziste pałace i meczety, wzniesione na rozkaz 
królowej Go-har Szad, żony Szahrucha. Przetrwały wszystkie wojny i nadal stoją.

Kiedy Fauzieh z rosyjskiej szkoły opowiadała o Heracie, Shirin-Gol pomyślała, że 
pewnego dnia tam pojedzie.

Pewnego dnia.
Wtedy nie miała jeszcze córki, którą musiałaby opuścić, której musiałaby szukać.

Wtedy.
Herat był niegdyś stolicą dużego, potężnego państwa, siedzibą Timuryda, potomka 

Tamerlana, co miłował sztukę, w Heracie znajdowała się słynna biblioteka oraz 
szkoła malarstwa miniaturowego. Miastem Szahrucha, czwartego syna wielkiego 

Timura, którego władza sięgała aż do Iranu i Turkiestanu. Herat słynął z wyrobu 
szkła, błękitnego jak woda w jeziorze, z którego piła mała Shirin-Gol. Woda była 

zimna w gardle i w żołądku.
Herat słynął z tych wszystkich i wielu innych rzeczy.

Gdy rosyjskie czołgi wtoczyły się do miasta, zginęło dwadzieścia cztery tysiące 
mieszkańców.


25/

Później Herat stal się miastem talibów; talibów w czarnych turbanach, długich 
shalva-kamiz, twórców prawa, które zabrania kobietom wszystkiego. Nawet 

wychodzenia na ulicę. Nawet studiowania. A dawniej było to miasto uczonych i 
władczej królowej, pisarzy i poetów, śpiewu i tańca.

Dawniej.
Później tutejsze dziewczęta chodziły do szkoły tylko potajemnie.

Krzywe wieże w Heracie przetrwały atak Rosjan i mu-dżahedinów. A atak Stanów 
Zjednoczonych? Czy ten również przetrwają?

Miastem postępu, nauki i uczonych zawładnęli ciemni despoci, jakich jeszcze w 
Afganistanie nie było: talibowie.

Biedny Herat.
Biedna Shirin-Gol szukająca córki; przycupnęła na skraju ulicy, nie wiedziała, 

co dalej robić.
W domu obok, na pierwszym piętrze, siedział miły właściciel restauracji, 

zobaczył Shirin-Gol, złamał prawo i poprosił Nabiego, by powtórzył matce, że 
zaprasza ją na górę. Miły restaurator chciał się podobać Allahowi i nakarmić 

matkę z dziećmi: zrobić jeden dobry uczynek. Oto jedna duża i cztery małe porcje 
jedzenia: jeden dobry uczynek.

-  To sabotaż - powiedziała Shirin-Gol.
-  To sabotaż - odpowiedział miły restaurator. Shirin-Gol, Nafass, Nabi, Nawid i 

Nassim przysiedli na
pryczach, jedli. Ośmiu mężczyzn siedzących obok liczyło każdy kęsek, który 

Shirin-Gol wkładała do ust. Patrzyli ani życzliwie, ani nieżyczliwie, ale 
ostentacyjnie, łapczywie i pożądliwie.

Mieli do tego prawo. Wtargnęła na ich teren. Sama, bez opiekuna, bez męża-
opiumisty.

252
-  Jeśli będzie biegać taka naga, zwróci na siebie uwagę

- powiedział jeden z mężczyzn.
Naga. Naguska. W końcu została naguską.

-  Powiedz jej, żeby jadła ryż, to wzmacnia - wołał inny.
-   Powiedz jej, że najlepsze jest mięso, przywraca siły

- wołał jeszcze inny.
Niech wołają, myślała Shirin-Gol, niech patrzą, jak jem.

Cała piątka najadła się tak bardzo, że ich brzuchy stały się twarde i z trudem 
łapali oddech. Ich żołądki wypełniły się ryżem, mięsem i warzywami, słodzoną 

herbatą i chlebem.

background image

Obok wisiała klatka, zamknięty w niej ptak świergotał. I skrzeczał; nie bardzo 

głośno, ale też nie cicho, po prostu skrzeczał.
-  Chce wyjść z klatki - powiedział Nabi.

-  A dokąd pójdzie? - zapytał miły restaurator. Nabi wzruszył ramionami.
Kelner przyniósł miskę z wodą do mycia rąk, postawił przed Shirin-Gol, dotknął 

jej bosej stopy; przypadkiem.
A niech mnie dotyka, pomyślała Shirin-Gol i umyła ręce.

Przez okno, które sięgało aż do podłogi, widziała, jak sprzedawcy otwierają swe 
sklepy. Pomodlili się. Zjedli. Przespali. Przespali się ze swymi żonami. Umyli 

ręce, stopy, łokcie, zwilżyli skórę za uszami. Wodo, wodo, umyj mnie, oczyść z 
grzechów. Pomodlić się, zapomnieć, czynić dobrze.

Shirin-Gol siorbała herbatę i patrzyła na siedzących obok mężczyzn. Sabotowała.
-   Nadchodzi godzina policyjna - powiedział miły restaurator. - Gdzie 

zamierzasz nocować?
Ośmiu mężczyzn wytężyło słuch. Co odpowie naguska z brzuchem pełnym ryżu, mięsa, 

warzyw: dobrych uczynków
253

restauratora? Ptak świergotał. Najpierw głośno, potem cicho. Najpierw cicho, 
potem głośno.

-  Chce wyjść z klatki - powiedział Nabi i wzruszył ramionami.
-  W mieście nie jest bezpiecznie - powiedział miły restaurator. - Przed kilkoma 

dniami talibowie włamali się do jednego z domów i zgwałcili Angielkę z jakiejś 
organizacji charytatywnej. Tego jeszcze w Afganistanie nie było.

Żeby gwałcić cudzoziemki! Shirin-Gol siorbała herbatę.
-  Ptak chce wyjść - powiedział Nabi. Talib-gwałciciel zgwałcił Angielkę.

-  Zaprowadzę was do mojej siostry, tam będziecie bezpieczni - powiedział miły 
restaurator.

-  Tam będziemy bezpieczni - powiedziała Shirin-Gol. Miły restaurator nie 
oczekiwał niczego w zamian. Po

prostu chciał zrobić dobry uczynek.
-  W ciężkich czasach dobrzy ludzie muszą być jeszcze lepsi, żeby sprawiedliwość 

nie zginęła - powiedział.
Urodził się w Heracie i spędził tutaj całe życie, wyjąwszy studia w Kabulu.

-   Studiowałem prawo - powiedział. - Rozpocząłem studia w tysiąc trzysta 
czterdziestym dziewiątym, za panowania króla Zahira, a skończyłem w tysiąc 

trzysta pięćdziesiątym czwartym, kiedy władzę sprawował Daud. Potem musiałem iść 
do wojska. Byłem w piechocie. Ciągle chodziliśmy piechotą.

Był absolwentem prawa i żołnierzem piechoty. Chodził piechotą i dostał odznakę.
-  Ja byłam w rosyjskiej szkole - powiedziała Shirin-Gol - i też dostałam 

odznakę. Inne dzieci klaskały.
254

-  Pracowałem w ministerstwie finansów i byłem odpowiedzialny za planowanie i 
programowanie. Pracowałem w resorcie celnym, potem w prokuraturze, w Kabulu, a 

potem w Heracie.
-  W rosyjskiej szkole nauczyłam się czytać i pisać.

-  Jak ktoś nie wie nic, musi zdać się na innych, których uważa za mądrzejszych. 
Ale ten, kto umie czytać i pisać, może wyrobić sobie własne zdanie i nie musi 

wierzyć wszystkiemu, co mówią inni.
-  Chciałam zostać lekarką.

-  Niewiele jest kobiet takich jak ty. A gdzie twój mąż?
-  Z początku był z nami, ale teraz zostałam sama z dziećmi.

-  Ja znam moją żonę od dzieciństwa - powiedział miły i bezinteresowny 
restaurator.

-   Szukam mojego dziecka - powiedziała Shirin-Gol.
-  Córki, którą wydałam za mąż za taliba i zostawiłam w Afganistanie, żeby uciec 

do Iranu za pieniądze, które za nią dostałam.
Miły restaurator nic nie odpowiedział, skinął tylko głową. Ptak chciał wyjść z 

klatki.
-  A teraz modlę się do Allana, żeby ona jeszcze żyła

-  powiedziała Shirin-Gol i uśmiechnęła się, żeby nie płakać.
-  Mieliśmy szczęście. Każdy w Afganistanie, kto jeszcze żyje, miał szczęście - 

powiedział miły restaurator.
-   Szczęście - powiedziała Shirin-Gol i znów się uśmiechnęła.

-   Ptak miał szczęście - powiedział Nabi.

background image

-  Nie byłem na wojnie. Wojna nie rozwiąże żadnych problemów.

-  Niewielu jest mężczyzn takich jak ty.
4

255
-  W naszym kraju nie szanuje się mężczyzn, którzy nie walczyli. Niektórzy 

uważają nawet, że nie jestem prawdziwym mężczyzną. Jak każdy Afgańczyk byłem 
przeciw Rosjanom, przeciw prezydentowi Tarakiemu i przeciw jego rządowi, bo 

kolaborował z komunistami. Jak każdy Afgańczyk byłem przeciw Pakistańczykom, 
którzy ich wspierali, i przeciw Amerykanom, którzy ich wspierali. Teraz jestem 

przeciw talibom. Ale wojna? To żadne rozwiązanie.
-  Mój ojciec walczył w górach - powiedziała Shirin-Gol. - Teraz siedzi tylko w 

kącie, bezradny jak moje najmłodsze dziecko. Brat wszedł na minę i stracił nogę; 
nogę, rękę i dziecko, które prowadził, kiedy wszedł na minę. Drugi brat został 

shahid, pogrzebaliśmy go. Nie wiem, co stało się z resztą sióstr i braci.
-  Gdybym spotkał mudżahedinów, spytałbym ich, dlaczego walczyli dalej, kiedy 

przegnali już Rosjan. Dlaczego zmienili Kabul w popiół i zgliszcza? Dlaczego 
ściągali okup na drogach? Dlaczego gwałcili kobiety, żony swych braci w wierze? 

Ludzie oddali mudżahedinom dosłownie wszystko, ostatnią kromkę chleba i własne 
życie. Chciałbym ich zapytać, czy nie są Afgańczykami. Czy ten kraj nie jest ich 

ojczyzną? Chciałbym im powiedzieć, że żałuję każdego dnia, w którym im pomogłem. 
Powiedziałbym, że nie mogą sobie rościć prawa do sprawowania rządów. I że 

talibowie tylko dlatego mogli zdobyć władzę, że mudżahedini nie zaprzestali w 
porę wojny.

Shirin-Gol się roześmiała.
-  Nawet flaga Afganistanu straciła kolor. Wcześniej była czerwono-biało-czarna. 

A jeszcze wcześniej czerwona.
Miły restaurator uśmiechnął się i powiedział:

-  Czerwono-biało-czarna.
Jesteśmy jak zmarli, którym ukradziono całuny.

25Ó
Kęfin-kesh, hiena cmentarna, złodziej całunów, zakradał się nocą na cmentarz, 

rozkopywał groby, zabierał całuny i sprzedawał na bazarze.
Wreszcie zmarli mieli dosyć zawijania, grzebania, odgrzebywania i rozwijania. 

Postanowili zwrócić się do boga umarłych i poprosić go, żeby uwolnił ich od 
bezwstydnego kęfin-kesh. Sprawiedliwy bóg wysłuchał ich, pożałował i uwolnił od 

złodzieja.
Zmarli odczuli wielką ulgę, ale ich radość nie trwała długo. Pomocnik starego 

złodzieja został nowym złodziejem, i to znacznie gorszym od swego mistrza. Nie 
tylko kradł całuny, ale spółkował ze zmarłymi, zaspokajał w ten sposób swe 

zboczone żądze.
Tego zmarli nie przewidzieli. Pożałowali swojej decyzji i prosili Boga, żeby 

zwrócił im starego kęfin-kesh.
-  Podobnie czynią Afgańczycy - powiedział miły restaurator. - Amerykanie, 

Brytyjczycy czy Rosjanie przedtem robili tu, co chcieli. Brali naftę, uran, 
złoto, opium. Zawierali korzystne dla siebie umowy z Afganistanem, wyzyskiwali 

nas. I nadal będą to robić. Zawsze byliśmy wyzyskiwani przez Zachód i nadal 
będziemy. Ale cokolwiek by robiły Stany Zjednoczone i ich sprzymierzeńcy, wydaje 

nam się to lepsze niż rządy wyszkolonych przez nie marionetek, talibów. Bo oni 
nie tylko kradną nam uran i zyski z opium, ale wszystko niszczą. Rujnują naszą 

tysiącletnią kulturę i tradycję. Poniżają nas i zniesławiają.
Miły restaurator zaśmiał się i dodał:

-  A mnie zabiliby za to, że siedzę tu z kobietą i mówię z nią bez owijania w 
bawełnę.

-  Miałam sen - powiedziała Shirin-Gol. - Śniło mi się, że bomby, które od ponad 
dwudziestu lat spadają na nasze domy, nie były bombami, lecz książkami. A miny, 

które
257

zakopano w naszej ziemi, nie byty minami, lecz ziarnami pszenicy i nasionami 
bawełny.

- Piękny sen - powiedział miły restaurator.
Shirin-Gol szukała przez cztery dni. Szukała wszędzie. Pytała każdego. Nikt nie 

znał Nur-Aftab, córki Shirin-Gol i Morada, Morada-opiumisty.
Nikt nie znał taliba Takiego-a-takiego, drugiego męża Nur-Aftab, który wziął ją 

siłą, po tym, jak zastrzelono jej pierwszego męża. Nikt nie znał śmierdzącego, 

background image

który napluł zielonożółtą śliną na werandę Shirin-Gol.

Nikt nie znał Nur-Aftab. Nikt nie znał śmierdzącego.
Shirin-Gol postanowiła odejść: zanim zwróci uwagę ta-libów, zanim zaczną ją 

szykanować, zanim wyda wszystkie pieniądze, zanim stanie się ciężarem dla 
siostry miłego restauratora.

Ale dokąd miała pójść?
A co to za różnica?

Żadna. Zupełnie żadna.
Pieniądze, które dostała od miłego restauratora, starczyłyby na podróż do 

Kandaharu.
Zatem do Kandaharu, ojczyzny jabłek granatu, czerwonych i mięsistych owoców 

miłości z mrowiem chrupiących pesteczek. Wszystkie jabłka wyglądają tak samo. 
Wszystkie są wyjątkowe, mają wyjątkowy, słodki, a zarazem kwaśny smak. Nur-Aftab 

w zielono-żółto-pomarańczowej sukni ślubnej skosztowała owocu, sok zabarwił jej 
wargi. Czerwony jak krew, pociekł z kącika ust na spódnicę, namalował na niej 

purpurowy kwiat. Shirin-Gol patrzyła na czerwień skapującą z ust córki.
258

Kandahar: tu Aleksander Wielki zwyciężył Dariusza Wielkiego z dynastii 
Achemenidów. Sasanidzi, Arabowie, inni królowie perscy, Turcy, Czyngis-chan, 

Timurydzi, Brytyjczycy, Rosjanie i Amerykanie, kęftn-kesh i talibowie, mężczyźni 
plujący zielonożółtą śliną, jednooki mułła Omar, sam Osama ben Laden; wszyscy 

oni byli tu albo jeszcze są.
Tylko nie Nur-Aftab.

Nikt jej nie znał, nikt jej nie widział.
. .       - '■ ;

J'-       , j''  •         ."       '
, , •   f .  ---I *   *     V •,   . !s-':<;T ,v-l.'.' *"■-. іїГЛіЬ ■'■■• '■  ■■ 

};-,.;v.':

X
^

^

L taksów^*. CU na wietrz
KUjr.yste, czyste

Ł   dZNVOneC^W   °
EUycbnaszczęśa.

vm. monotonn
:m końskich po

;imiall się i śpiewali-
,e, pogodne glos

вві wciąż jeszcze mu
klóre wzbijały się w

uwając że dwadzieśc
ie zabronione.

- Dlaczego właściw
_ л któż to wie.

Talibowie są talibar
Proroka, Koranu i islai

Dziewczynkom i ko
:hodzenia do szto

łć. Chłopcy mają
nie mogą grać w pili

Mlahowi niech będą
głowę na ulic

bronione.
Herati opowiadał

^'Ц po wyboi
łi *йкі autobus

toećmi w drodze

background image

йгСсеро prośbis

**пе ruiny, неї

Simorgh i gruzy stolicy

-   Wa-aleikomo salam, pokój niech będzie z tobą.
Miły restaurator dał Shirin-Gol adres swego brata w Kabulu.

-  Jeśli mój brat Herati i jego żona jeszcze żyją, co niech da Allan, pomogą ci 
- powiedział.

-  Mande nabashi, mam nadzieję, że nie jesteś zmęczona - powiedział Herati, 
afgańskim zwyczajem położył prawą rękę na sercu i skłonił głowę. - Witam cię w 

mieście ruin, Kabulu. Bądź naszym gościem.
-  Mieszkałam tu jako dziewczynka - powiedziała Shirin-Gol. - Chodziłam do 

rosyjskiej szkoły.
-  Z miasta, które znałaś, niewiele dziś zostało. Kabul stał się stolicą 

głodnych i umarłych.
Herati poznał miasto jeszcze za czasów monarchii, gdy na wzgórzu raz dziennie 

odpalano armatę. Pamiętał spokojny Afganistan, Kabul bez wojny: perłę Orientu, z 
niebieskimi kopułami meczetów, pełną gmachów i domów. Chodził tutaj do szkoły, 

studiował i wykładał na uniwersytecie, dopóki nie został zmobilizowany. Miał 
walczyć przeciw mudżahedinom. Zdezerterował, przeszedł na ich stronę, pomógł 

wygnać Rosjan z ojczyzny, którą miłował jak piękny wiersz, jak swoje dziecko i 
żonę, jak własne życie.

2ÓO
Teraz był taksówkarzem.

Znał Kabul z czasów, gdy wzdłuż asfaltowych ulic liście drzew tańczyły na 
wietrze, a młode topole nie przeczuwały, że za blisko dwadzieścia lat staną się 

materiałem opałowym. Przejrzyste, czyste powietrze wypełniało się dzwonieniem 
dzwoneczków oraz brzęczeniem innych ozdób zawieszanych na szczęście na 

dorożkach. Ulice rozbrzmiewały cichym, monotonnym turkotem drewnianych kół, 
stukotaniem końskich podków. Kupcy pokrzykiwali, chłopcy śmiali się i śpiewali. 

W uszach wciąż jeszcze miał ich dźwięczne, pogodne głosy, sławiące piękną 
ojczyznę. Przed oczami wciąż jeszcze miał kolorowe tygrysy i ptaki z papieru, 

które wzbijały się w niebo, coraz bliżej boga, nie przeczuwając, że dwadzieścia 
lat później puszczanie latawców zostanie zabronione.

-  Dlaczego właściwie zabronili zabawy?
-  A któż to wie.

Talibowie są talibami i zabraniają wszystkiego; w imię Proroka, Koranu i islamu.
Dziewczynkom i kobietom zabronili przebywania na ulicy i chodzenia do szkoły. 

Nie wolno im studiować ani pracować. Chłopcy mają obowiązek nosić czapki, golić 
włosy, nie mogą grać w piłkę nożną, wa-al-hamn-do-allah, za co Allahowi niech 

będą dzięki. Muszą zapuszczać brody i nakrywać głowę na ulicy. Zachodnie kurtki 
czy spodnie są zabronione.

Herati opowiadał, wioząc Shirin-Gol starą, rozklekotaną taksówką po wyboistych, 
usianych dziurami ulicach. Mijali wraki autobusów, samochodów i czołgów, kobiety 

z dziećmi w drodze znikąd donikąd, żebraków wyciągających ręce po prośbie, zwały 
gruzów, zgliszcza domów, zaminowane ruiny. Herati opowiadał, że kiedyś, kiedy 

okolica
26/

wyglądała tak, jak już nigdy nie będzie wyglądać, trasę z pewnej wsi do Kabulu 
przemierzał w cztery do pięciu godzin, podczas gdy dziś ten sam odcinek drogi 

zabierał mu co najmniej trzynaście godzin.
-  Kabul był pełen kwiatów i radości - powiedział drżącym głosem.

-  Wiem. - Shirin-Gol odwróciła zakwefioną głowę i patrzyła przez okno.
Tam, gdzie teraz szkielety domów z kamienia i gliny wyciągały w niebo pochudłe 

szyje jak milczący wyrzut, wcześ-niej stały wspaniałe stare budowle zdobione 
łukami i arkadami, domy z cegły, wykładane zieloną i niebieską mozaiką. Bazary 

nie śmierdziały głodem i ubóstwem, ropiejącymi ranami, dziećmi z rozwolnieniem, 
strachem, uryną, zepsutym mięsem i pomyjami: pachniały cynamonem, kardamonem, 

kurkumą i wodą różaną. Z kolorowych sklepów z dywanami dobiegały śpiewy i 
muzyka. Gdy zapadał zmrok, rozgwieżdżone, piękne bajkowym przepychem niebo 

przemieniało Kabul w miasto z baśni tysiąca i jednej nocy.

background image

Nocą, taką jak ta, Szeherezada o hebanowym ciele kładła się u stóp swego króla, 

strasznego i bezlitosnego władcy, który miał brzydki zwyczaj poślubiać co 
wieczór młodą dziewczynę, by ją posiąść i rankiem zamordować. Piękna intonowała 

cicho i melodyjnie jakąś piosnkę, czekała, aż król zapłonie niecierpliwością. 
Wszystkie swoje dotychczasowe kochanki zabił po pierwszej nocy, ale nie ją, nie 

Sze-herezadę. Ona opowiedziała mu baśń, nie zdradzając zakończenia. I oto tyran 
ukląkł przed bajarką, prosił, błagał, żeby snuła dalej historię z poprzedniej 

nocy, i przysięgał obsypać ją klejnotami, jedwabiem i złotem, jeśli tylko 
zdradzi mu zakończenie swej baśni.

2Ó2
Szeherezada roześmiała się uroczo, triumfowała. Odrzuciła głowę w tył i 

pieszcząc palcami niewidzialne anioły szybujące w powietrzu, podjęła opowieść, 
której nie dokończyła poprzedniej nocy, ufając, że król podaruje jej jeszcze 

jeden dzień życia.
Przez tysiąc i jedną noc podejmowała tę samą grę, co noc opowiadała nową baśń, 

co noc bez zakończenia.
- Dzisiaj, mój królu, panie i władco, dziś jestem ptakiem, najpiękniejszym ze 

wszystkich ptaków. Słuchaj mnie uważnie. Także tę historię opowiem ci tylko 
jeden jedyny raz i nigdy więcej. Słuchaj więc, jeśli chcesz się dowiedzieć, co 

dobry Allah, którego miłosierdzie nie ma początku ni końca, pragnie ci przeze 
mnie przekazać.

Były sobie raz niebo i ziemia. Na wysokim niebie nie mieszkał nikt prócz boga 
oraz jego ptaków w liczbie trzydziestu. Pewnego dnia usłyszały, że gdzieś na 

ziemi żyje ptak imieniem Simorgh. Miał on być najwspanialszym, najmądrzejszym i 
najbardziej rozumnym ze wszystkich latających stworzeń. Kobiety i mężczyźni, 

starcy i młodzi ślep-li na widok cudnego ptaka. Nikt nie potrafił oprzeć się 
jego pięknu i gracji, jego głosowi, który był czysty i jasny, ani jego pełnym 

słodyczy trelom.
Usłyszawszy to wszystko, ptaki zebrały się nad jeziorem, naradziły i postanowiły 

poszukać tego jednego jedynego, najpiękniejszego z wszystkich ptaków. Chciały mu 
się pokłonić i oddać cześć.

Przefrunęły nad najwyższą górą i wszystkimi niższymi górami, zbadały najgłębszą 
z dolin i wszystkie inne doliny, największe morze i wszystkie inne morza, 

wszystkie pustynie, miasta i kraje. Widziały wszystkich ludzi, wszystkie rośliny 
i zwierzęta, wszystkie stworzenia żyjące na ziemi i w powietrzu, całe zło i 

dobro świata, wszystkie jego cuda,
2Ó3

poetów, królów i wszystko inne, co bóg uczynił częścią ziemi i życia. Ale 
Simorgha nie znalazły.

Wreszcie, zrezygnowane i zmęczone, powróciły nad jezioro, gdzie rozpoczęły 
poszukiwania. Aby nabrać sił i ugasić pragnienie, zaczerpnęły wody z jeziora. 

Wtedy ujrzały to, czego tak długo szukały i nie znalazły.
-  Mój władco i królu - szepnęła Szeherezada łagodnym głosem, którym uwodziła 

okrutnika w krainę miłości. - Mój władco i królu, pozwól nam teraz spocząć.
-  A zakończenie?

-  Jutro, mój kochany, jutro. Pozwól mi dożyć jutra.
Zakończenie.

Wreszcie, zrezygnowane i zmęczone, powróciły nad jezioro, gdzie rozpoczęły 
poszukiwania. Aby nabrać sił i ugasić pragnienie, zaczerpnęły wody z jeziora. 

Wtedy ujrzały to, czego tak długo szukały i nie znalazły.
W jeziorze trzydzieści ptaków ujrzało odbicie Simorgha, odbicie trzydziestu 

wspaniałych ptaków, które były tak piękne, że kobiety i mężczyźni, starzy i 
młodzi ślepli na ich widok.

-   Simorgh to wy, moje ukochane ptaki, wy same - powiedział bóg. - Jesteście 
tym, którego szukałyście tak długo i po całym świecie. Trzydzieści-ptaków - si-

morgh, Simorgh.
Niektórzy Afgańczycy lubią porównywać się do tych ptaków. Nasz kraj był 

najpiękniejszy ze wszystkich. Ziemia była urodzajna. Gdybyśmy o tym wiedzieli, 
gdybyśmy o tym pamiętali, nikt w naszym kraju nie musiałby cierpieć głodu. 

Każdy, książę czy żebrak, miałby dach nad głową. Wszyscy mogliśmy żyć w pokoju. 
Mogliśmy cieszyć się spokojem

2Ó4
i jednością. Ale niektórzy z nas sądzili, że są piękniejsze miejsca, wspanialsze 

krainy, że można mieć lepsze życie, więcej władzy, więcej piękna, więcej 

background image

przepychu.

Inni Afgańczycy uważają, że historia o trzydziestu ptakach jest tylko baśnią. 
Jeśli moglibyśmy stworzyć szczęśliwy Afganistan, jeśli byłby nam on pisany, 

stworzylibyśmy go. Nie przeszkodziliby nam w tym ani Anglicy, ani Rosjanie, ani 
rodacy-zdrajcy, ani mudżahedini, ani Amerykanie, ani Osama ben Laden, ani 

talibowie.
Ale harmonia w naszej ojczyźnie była iluzją, a cisza w Kabulu - kłamstwem.

Pokój był ze szkła.
- Chcesz pojechać na wzgórze, zobaczyć armatę? - zapytał Herati i sam sobie 

odpowiedział: - Dzisiaj armata milczy. Nie ma czego oglądać. Dawniej, za 
panowania Za-hira Szaha, odpalano ją co dzień w południe, by przypomnieć 

wiernym, że powinni pójść do meczetu na modlitwę. Żeby ci, którzy pracowali, 
odpoczęli. Żeby ci, którzy nie mielijpracy, zaczęli jej szukać. Żeby przypomnieć 

wszystkim i każdemu z osobna, że we wspaniałym pałacu króluje monarcha, który 
ochrania ich i broni. Dziś nie chcemy pamiętać o niczym i o nikim. Dlatego 

armata milczy.
Shirin-Gol i Herati nie pojechali na wzgórze, żeby zobaczyć milczącą armatę. 

Sunęli przez zrujnowane ulice, gdzie za panowania króla i jego armaty były kina, 
muzea, restauracje, parki, gdzie spacerowały rodziny, kobiety z dziećmi za rękę, 

kobiety z mężczyznami; pary przechadzały się wzdłuż kanału, marząc o lepszej 
przyszłości. W Kabulu sprzed rosyjskiej okupacji możni byli możni, biedni zaś 

biedni, władcy mieli władzę, poddani obowiązek słuchania. Ludzie mieli marzenia, 
kwiaty miały pąki,

2Ó5
drzewa liście, a domy ściany, dachy, drzwi i okna. Na placach i skrzyżowaniach 

fontanny wyrzucały w górę wodne kaskady. Sklepy i stragany ozdabiano kolorowymi 
światełkami. Nikt nie spodziewał się wojny, nikt nie bał się, że wejdzie na 

minę, że złamie bezprawne prawo, że zostanie aresztowany. Dawniej Allan 
ochraniał Afganistan i bronił go, a ludzie mieli jeszcze dumę i godność. 

Dawniej.
Herati pamiętał inny Afganistan: bez patroli, które rabują podróżnych. Pamiętał 

inny Kabul: bez żebrzących na każdym rogu kobiet i dzieci, których widok łamał 
mu serce, bez jednorękich i jednonogich. Wspominał miniony Afganistan i Kabul: 

kraj i stolicę, jakich już nie będzie.
Shirin-Gol zazdrościła mu tego wspomnienia.

Shirin-Gol słyszała, że w stolicy są organizacje charytatywne, które rozdają 
wdowom pszenicę i tłuszcz i szczepią ich dzieci przeciw najcięższym chorobom.

Ich dzieci.
I może znaleźliby dla niej jąkaj pracę. Ludzie mówią, że w Kabulu są szkoły, 

nawet żeńskie: tajne, ale są. Może mogłaby zostać nauczycielką. Może mogłaby 
wyplatać dywany w warsztacie dla wdów.

Może.
-  Ty nie jesteś wdową - powiedziała Nafass.

-  Twojego ojca nie ma, więc co to za różnica? - powiedziała Shirin-Gol.
-  To jest różnica - powiedziała córka.

-  Jaki pożytek z ojca, którego nie ma? - spytała matka. - Jaki pożytek z męża, 
który porzuca żonę? Który porzuca dzieci? Co mam robić? Patrzeć, jak po kolei 

umieracie z głodu?
Umieranie. Z głodu. Śmierć głodowa.

-  Nie, ja chcę żyć - powiedziała córka.
2Ó6

-  Dlatego będziemy mówić, że Morad umarł - powiedziała matka.
Morad umarł. Martwy Morad. Co za różnica, czy żyje, czy nie? Żadna. Zupełnie 

żadna.
-   Dobrze - powiedziała córka. - W takim razie będę mówić, że ojciec umarł.

-  Tak - powiedziała matka.
Shirin-Gol bała się. Bała się stolicy, ruin, tanhai, kłamstwa, złodziei, 

mężczyzn, talibów, min i zbombardowanych domów. Bała się o czwórkę dzieci bez 
ojca.

Rozpoznała kanał. Nie odnalazła drogi do szkoły. Tutaj Morad nakrył kamień 
chustką do nosa. Tutaj powiedział, że chce się z nią ożenić: natychmiast, bo co 

to za różnica, czy teraz, czy później. Nie odnalazła pokoju, w którym mieszkali 
po ślubie. Pochłonęły go bomby.

Mijały ją kobiety bez twarzy. Bez twarzy mijała inne kobiety. Nie dostrzegały 

background image

się wzajem. Nie postrzegały jako ludzi.

Woale przepływały obok niej, mówiły do niej, żebrały o pieniądze albo chleb. 
Pytały, czy ma dla nich pracę. Czasem myślała: ale ten głos to chyba znam. Raz 

jeden woal złapał ją za ramię, odciągnął na stronę, pozdrowił, uściskał, 
ucałował. Potem zrozumiał, że się pomylił. Nie była jego zaginioną siostrą.

Na ziemi u stóp Shirin-Gol pełzał mały chłopiec. Biodra owinął jakąś zakurzoną 
szmatą, poza tym był kompletnie nagi i tak brudny, że ledwie odróżniał się od 

piachu i żwiru ulicy. Miał tylko jedną nogę, tak chudą i skarlałą, że zawadzała 
raczej, niż pomagała.

Po tej samej stronie tułowia, po której brakowało nogi, nie miał też ręki, po 
drugiej sterczał kikut ramienia. Podciągając

2Ó7
:

się na nim, chłopiec z wysiłkiem przesuwał swój tułów i resztki ciała.
Shirin-Gol musiała się skupić, by w bezkształtnej masie skóry, kości, szmat i 

brudu dostrzec ludzki kształt. Dziecko przypominało raczej owada niż człowieka; 
na wpół rozdeptanego owada, który wije się z bólu, bo żaden miłosierny go nie 

dobił.
Shirin-Gol spojrzała chłopcu w oczy: piękne, czarne, błyszczące i przyjazne 

oczy, które uśmiechały się do jej woalu najszczerszym i najpiękniejszym z 
dziecięcych uśmiechów. Kupiła chleb, przysiadła na ziemi, odrzuciła zasłonę i 

rwąc pieczywo na małe kawałeczki, karmiła chłopca-owada.
Pewnego dnia, przeszukując śmiecie, natknął się na minę wyglądającą jak zabawka. 

Takie miny konstruuje się specjalnie dla dzieci. Chłopiec-owad znalazł śliczną, 
błyszczącą i lśniącą puszkę.

Zaminowana zabawka wyglądała tak kusząco, że nie mógł się jej oprzeć i otworzył 
ją. Pierwsza eksplozja nie była silna, ale rozerwała jego dłonie, ramiona i 

wargi na strzępy i wyrzuciła go w powietrze. Przez chwilę poczuł się ptakiem. A 
potem, gdy wylądował, nastąpiła druga eksplozja. Nic więcej nie pamiętał. Ludzie 

mówili, że spadł wprost na inną minę.
Mężczyźni przechodzący obok pochylonej nad kaleką Shirin-Gol spoglądali na nią 

ze współczuciem. Kobiety zatrzymywały się, potrząsały zasłoniętymi głowami, 
odchodziły. Niektóre głaskały Shirin-Gol po plecach, głowie i policzkach. Jeden 

z woali był głodny, poprosił o chleb i pracę. Inny chwycił ją za ramiona, 
podniósł i otarł jej łzy z oczu, mówiąc: - Nie okazuj słabości, przecież tylko o 

to im chodzi. Chcą się poczuć silni. - Woal objął Shirin-Gol i przytulił; mocno 
przytulił, aż przestała trząść się i drżeć.

2Ó8
Pochyliła się nad chłopcem-owadem, pocałowała go w pokiereszowany policzek, 

pogłaskała po głowie, wręczyła pieniądze.
-  Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem - powiedział chłopiec.

Shirin-Gol roześmiała się i odrzekła:
-  A ty masz najpiękniejsze oczy, jakie w życiu widziałam. Chłopiec-owad, 

zawstydzony, spuścił wzrok.
-  Ja też mam dla ciebie prezent - powiedział. - Mam dla ciebie bajkę.

Patrzył na niezakrytą twarz Shirin-Gol i opowiadał.
Mała dziewczynka wpadła do studni. Zobaczył to pewien chłopak, wskoczył do 

studni i wyciągnął tonącą. Ona podziękowała mu i spytała, dlaczego to zrobił. 
„Bo byłbym nic niewart, gdybym mógł spokojnie patrzyć, jak umierasz. Bo twoje 

życie nie jest mniej warte niż moje. Bo wszyscy zostaliśmy stworzeni przez boga. 
Bo kiedy jeden z nas umiera, wszyscy po trosze umieramy".

-  To piękna bajka - powiedziała Shirin-Gol. - Jesteś prawdziwym bajarzem.
-  To mój zawód - chłopiec-owad znów się uśmiechnął najpiękniejszym z 

dziecięcych uśmiechów. - W ten sposób zarabiam na życie.
-  Niech cię Allah chroni, mały bajarzu.

-  Jak masz na imię?
-   Shirin-Gol.

-   Nigdy cię nie zapomnę, Shirin-Gol - powiedział chłopiec-owad, podciągnął 
swój tułów i resztki ciała na kikucie ręki, popełznął dalej i zniknął wśród nóg 

i spódnic kręcących się po bazarze.
Shirin-Gol, zakutana od stóp do głów, wędrowała przez miasto swojego 

dzieciństwa. Niewiele z niego zostało.
269

Kabul był teraz stolicą głodnych i umarłych, śmierdzących i kalekich.

background image

Na ulicach leżały włosy, włosy mężczyzn. Talibowie publicznie ogolili im głowy.

Na latarniach wisiały taśmy z kaset magnetofonowych. Muzyka była zabroniona.
Na drzewie dyndał trup, przestroga dla chodzących trupów.

W każdym kącie i zaułku czaiły się głodne .kobiety. Zawodziły. Żebrały. W Kabulu 
mieszkało czterdzieści tysięcy głodnych wdów. Shirin-Gol nie była jedną z nich, 

miała swego Morada, Morada-opiumistę.
W ruinach domów objuczone workami dzieci szukały jedzenia i opału. Shirin-Gol 

wbijała wzrok w ziemię. Bała się zobaczyć, jak któreś z nich trafia na minę. 
Głodne miny tylko czekały, by rozerwać i pochłonąć głodne dziecko.

Shirin-Gol wędrowała przez miasto swego dzieciństwa. Mijała cuchnący kanał, 
znużonych i wycieńczonych, głodnych, umierających.

Przeszła obok stadionu.
Najpierw talibowie zabronili gry w piłkę nożną. Zamiast na mecz mężczyźni mieli 

przychodzić tu w piątki na modlitwę. Mieli wysłuchiwać kazań swych samozwańczych 
przywódców. I patrzeć. I bać się: odcinania rąk, kamienowania, rozbijania głów, 

łamania i odcinania nóg; w imię Proroka, Koranu i islamu.
Ale publiczność nie przyszła. Wtedy talibowie restytuowali mecze, obecność była 

obowiązkowa, aplauz zabroniony, allah-o-akbar oraz la-elaha-el-allah wskazane. 
Na początek i na koniec odbywała się modlitwa. W przerwie talibowie odcinali 

nogi, rozstrzeliwali kobiety, mężczyzn, dziewczynki i chłopców. Kamienowali 
ludzi. Rozbijali im głowy, a krew tryskała na koszulę kata.

Dziś nadeszła kolej na Aiszę; małą, śliczną Aiszę.
Dwóch talibów wsadziło ją na osła, bo nie mogła iść o własnych siłach. Jadący na 

osiołku woal wyglądał, jakby nic i nikogo pod nim nie było. Zapadł się w siebie.
-  Ta dziwka nie ma już nawet kości - powiedział talib, który tym razem miał 

odgrywać kata, i splunął zielonożółto.
-  Niech cię Allah strzeże i chroni - powiedziała matka Aiszy, gdy uwolniła 

dziecko ze swego łona. Dała córce imię żony Proroka. Żeby długo żyła. Żeby żyła 
w zdrowiu. I wolności. Sallalho-aleihe-wa-aalehi-wa-sallam.

Aisza była dragą z czternastu żon Mahometa. Sallalho--aleihe-wa-aalehi-wa-
sallam. Miała sześć lat, kiedy Prorok ujrzał ją w domu swego dobroczyńcy i 

przyjaciela Abu Be-kra i wezbrała w nim jego prorocza żądza. Abu Bekr zrozumiał 
i obiecał, że odda mu córkę, kiedy tylko ta osiągnie dojrzałość płciową: że odda 

mu dojrzałą płeć Aiszy. Trzy lata później Prorok poślubił dziewięcioletnią 
dziewczynkę w Medynie.

Miała dziewięć małych, dziewczęcych lat.
On pięćdziesiąt dużych lat, męskich i proroczych.

Matki dają córkom na imię Aisza, by Prorok wspomniał na swą ukochaną żonę i 
ochraniał je.

Dziwka Aisza siedziała na ośle i przez siateczkę w kwe-fie patrzyła na 
posiatkowanych mężczyzn. Głodna dziwka, która nie miała już nawet kości, 

patrzyła na posiatkowanych. Nie mogła opanować drżenia. Suchy język stanął jej 
kołkiem w gardle. W ustach czuła smak śmierci. I ciężki jak ołów mdlący odór. 

Jej brzuch zionął pustką. Dziecka nie było. Zasłona przyklejała się do mokrego 
ze strachu ciała. Oddychając, wsysała ją do ust. W głowie słyszała już tylko 

walenie własnego serca i pierwszy płacz dziecka, które wczoraj wydobyła ze swego 
ciała.

27'
Gdzie jest moje dziecko? Dlaczego Allah mi je dał? Czy teraz patrzy? Gdzie teraz 

jest ten Jedyny, Najwyższy, Pan o tysiącu imion? Aisza nie wiedziała.
-  Ta kobieta złamała boskie prawo - wrzasnął talib stojący pośrodku stadionu. - 

Zgrzeszyła. Sprzedała swoje ciało. Zhańbiła nas i naszego Proroka.
Talibowie są miłosierni, zaczekali z egzekucją, aż Aisza urodzi dziecko. Są 

prawi, nie zabijają ciężarnych. Aisza klęczała na ziemi przed katem. Patrzyła na 
kamień w jego ręce. Ręka zamachnęła się, a Aisza odrzuciła zasłonę.

-  Spójrz na mnie - szepnęła, patrząc katowi prosto w twarz.
To sabotaż.

Ręka z kamieniem zawisła w powietrzu. Kat splunął zielonożółto. Zamachnął się 
ponownie. Uderzył.

Kamień trafił głowę dziwki Aiszy; raz, dwa razy, cztery razy; z głośnym 
trzaskiem. Krew zmyła zdrożną hańbę ofiary i zielonożółtą ślinę kata. Wsiąkła w 

afgańską ziemię. Zmyła hańbę. Zmyła ślinę. Rozległo się obowiązkowe allah-o-
akbar i la-elaha-el-allah. Na stadion powrócili piłkarze. Skończyło się jedno, 

zaczynało drugie widowisko. Publiczność spuściła głowy, nie chciała oglądać ani 

background image

jednego, ani drugiego. Piłkarze przewracali się, udawali kontuzję kolana lub 

stawu. Ukrywali kontuzję serca, swój wstyd i odrazę. To byłby sabotaż.
Omijali łukiem krew Aiszy; krew ofiarną. To uświęcone miejsce, krwawa ziemia. 

Talib stał na skraju boiska i wymachiwał pałką:
-  Grać dalej! W imię Proroka. Allah-o-akbar.

Inni talibowie stali na trybunach.
-  Nie wychodzić. Podnieść głowy. Patrzeć.

272
Allah-o-akbar. Allah-o-akbar. Allah-o-akbar.

Przyszli wszyscy oprócz jednego. Nie było tylko Jedynego, Najwyższego, Pana o 
tysiącu imion.

Shirin-Gol wędrowała przez miasto swego dzieciństwa.
Zmarli prosili boga, żeby zwrócił im starego kęftn-kesh.

Simorgh zaczerpnął wody z jeziora i ujrzał swoje odbicie.
To sabotaż.

To w talibańskim Afganistanie zabronione.
Dlaczego?

A któż to wie.
Bo talibowie są talibami.

Arabowie przejęli miasto. Kazali wszystko przemalować na biało. Wszystkie 
fasady, mury, domy, sklepy, budynki kazali przemalować na kolor pokoju, 

czystości, niewinności.
Arabski talib wciągnął małego chłopca do lśniącego terenowego samochodu. Mały 

bronił się, wywijał, krzyczał i płakał.
- Co z nim robicie? - krzyknęła Shirin-Gol.

Arab chwycił się za krocze, potrząsnął jądrami i członkiem, oblizał się, 
zaśmiał, odjechał.

Shirin-Gol stała jak zamurowana.
Chłopiec był tak duży albo tak mały jak Sarwar z makowej wsi. Sarwar, mały 

chłopiec, co mieszkał u talibów za niebieską, pryszczatą bramą i robił dla nich 
wszystko, bo byli dla niego mili i dawali mu jeść. Chłopiec porwany do samochodu 

z ulicy, Sarwar, co mieszkał u talibów: kim się staną, kiedy przestaną być 
dziećmi? - zastanawiała się Shirin-Gol.

Tshe hal dari, jak się masz? Tashak-kor, dziękuję.
Dwie kobiety, dwie przyjaciółki i siostry obejmowały się w milczeniu.

273
Shirin-Gol odnalazła Azadine.

Azadine leczyła kobiety; oficjalnie w szpitalu i potajemnie w domu.
Potajemnie.

Jej dom był pełen kobiet: lekarek, nauczycielek, pielęgniarek, kobiet umiejących 
i nieumiejących czytać. Potajemnych kobiet. Przychodziła także pani rolnik, pani 

biolog i pani inżynier. Wszystkie zbierały się w domu Azadine, choć prawo 
talibów tego zabraniało. To był sabotaż.

Pomagały sobie wzajemnie w szukaniu pracy, pieniędzy, mieszkania dla siebie i 
swoich dzieci. Pomagały innym kobietom i ich dzieciom przebiedować. To był 

sabotaż.
-  Zabrali nam wszystko, dosłownie wszystko - powiedziała pani biolog. - 

Nieliczne prawa, które właśnie sobie wywalczyłyśmy, pracę, dzieci, mężów, ojców 
i matki, domy, pola, ojczyznę, godność, dumę, nawet marzenia. Ale pozostało coś, 

czego nie mogą nam odebrać.
-  Mnie nic nie pozostało - powiedziała Shirin-Gol - zupełnie nic. Nie mam nic, 

co można by mi odebrać. Oprócz własnego życia i życia moich dzieci.
-  Miałam na myśli nadzieję. Nadziei nie mogą nam odebrać - powiedziała pani 

biolog.
-  Nie mogą? - zdziwiła się Shirin-Gol.

-  Nie mogą; dopóki trzymamy się razem, pomagamy sobie wzajemnie i innym, 
oddychamy i żyjemy.

-  Nie wiedziałam, że w naszym kraju są takie kobiety - powiedziała Shirin-Gol. 
- Skończyłyście szkołę, studia, umiecie myśleć i mówić, możecie wymieniać się 

wiadomościami. Ja całe życie byłam sama.
-  Tylko czekać, jak to się zmieni. - Azadine objęła przyjaciółkę i się 

roześmiała. - My stanowimy jedno, dzielimy każdą radość i nieszczęście. Już nie 
jesteś sama.

274

background image

-   Osamotnienie to wielki nieprzyjaciel dziewcząt i kobiet - powiedziała pani 

biolog, uśmiechając się do Shirin--Gol. - Od dziś nie będziesz już sama.
-  Kobiety powinny trzymać się razem, niezależnie od tego, w jakim kraju żyją, 

jakim językiem mówią czy jaką wyznają religię - powiedziała nauczycielka. - 
Powinny razem stawiać czoło dyskryminacji i nonsensom, które rozpowszechniają 

mężczyźni.
-  Tylko że to my uczyniłyśmy mężczyzn takimi, jakimi są - powiedziała 

pielęgniarka. - W końcu to my kobiety, wychowujemy synów na mężczyzn.
-  Ale boimy się naszych mężów. Żyjemy pod presją - powiedziała jedna z kobiet 

nieumiejących czytać.
-  To się zmieni - powiedziała pani biolog, dumnie unosząc głowę. - Tak, jestem 

przekonana, że odniesiemy sukces. Zaczęłyśmy spotykać się przed trzema laty i do 
tej pory znalazłyśmy pracę dla pięciuset kobiet. To wciąż za mało, ale niezły 

początek.
-  Musimy walczyć; niezależnie od tego, gdzie i jak żyjemy. Nawet jeśli jest nam 

bardzo ciężko - powiedziała Azadine.
-  To sabotaż - powiedziała Shirin-Gol.

-  To sabotaż - powiedziała Azadine i się roześmiała.
-  W Afganistanie jest niewiele kobiet takich jak wy - powiedziała Shirin-Gol.

-  Ale coraz więcej. - Azadine znów się roześmiała. Śmiały się także inne 
kobiety, aż z oczu pociekły im łzy;

łzy radości pomieszanej ze smutkiem.
Tamtego popołudnia Shirin-Gol i Azadine nie wiedziały jeszcze, co się wkrótce 

stanie. Pani rolnik, pani biolog i pani inżynier, lekarki,  nauczycielki, 
pielęgniarki, kobiety

275
umiejące czytać i kobiety nieumiejące czytać nie wiedziały, że za niecały rok 

Amerykanie i Europejczycy wreszcie wesprą Afganistan w walce z talibami. Tamtego 
popołudnia zebrane u Azadine kobiety po raz kolejny spojrzały w przyszłość z 

nadzieją, której nikt nie mógł im odebrać. Nie wiedziały jeszcze, że w dalekiej 
Ameryce i Europie mają wielu przyjaciół. Nie wiedziały też, że z terroryzmem 

można walczyć jedynie za pomocą bomb i rakiet. Nie spodziewały się, że wkrótce 
bomby i rakiety spadną na nie, na Kabul, na inne afgańskie miasta i cały kraj. 

Nie sądziły, że Amerykanie przyjdą, aby je wyzwolić; że po raz kolejny będą 
musiały zostawić wszystko i uciekać ani że za kilka miesięcy niektóre z nich 

zginą, trafione bombami Amerykanów, którzy przyszli, aby je wyzwolić.

Morad-opiumista i sierociniec

■    ■
Nie spytała go, dlaczego ją zostawił ani gdzie się po-dziewał. Nie pytała także, 

jak ją odnalazł. Po prostu nalała mu herbaty i zagadnęła, czy jest zmęczony. A 
potem posłała Nafass po świeży chleb dla ojca.

Wciąż jeszcze co dzień potrzebował opium. Był niezdolny do pracy. Zresztą i tak 
nie mógłby się pokazać na ulicy, ponieważ w napadzie szału zgolił brodę i 

talibowie wsadziliby go do więzienia.
Shirin-Gol nie cieszyła się ani nie martwiła powrotem Morada. Przyzwyczaiła się 

już do bycia-zabronioną-na--ulicy i bycia-zasłoniętą-od-stóp-do-głów. Nauczyła 
się obchodzić zakaz pracy dla kobiet i utrzymywać czwórkę dzieci. Zdoła więc 

również wyżywić Morada-opiumistę, skoro wrócił do rodziny. I jeśli to konieczne, 
zarobi także na jego opium, choć jeszcze nie wie, jak. Ale przecież zawsze jakoś 

dawała sobie radę.
Z pomocą Azadine i jej przyjaciółek dostała płatną posadę sprzątaczki. Pewna 

cudzoziemka pracująca dla amerykańskiej organizacji charytatywnej w Afganistanie 
bardzo chciała nająć Afgankę, aby chociaż w ten sposób zdobyć kontakt z 

miejscową ludnością: kontakt potajemny.
277

Shirin-Gol polubiła cudzoziemkę i była jej wdzięczna nie tylko za pracę, ale 
także za odwagę. Bo talibowie zabronili obcokrajowcom przebywać w domach 

Afgańczyków, a Afgańczykom w domach obcokrajowców. Ponadto Afgan-kom nie wolno 
było pracować, wyjąwszy lekarki i pielęgniarki.

Shirin-Gol zabierała dzieci do domu cudzoziemki i posyłała je do pięknego 
ogrodu. Od czasu do czasu zaglądała do nich i cieszyła się, że mogą odpoczywać 

albo biegać wśród kwiatów, krzewów i drzew, nie obawiając się, że wejdą na minę. 

background image

Cieszyła się, że codziennie dostają coś przyzwoitego do jedzenia.

Cieszyła się też, że mogła poznać kobietę, która przybyła z wolnego świata i 
posiada wszystko, czego potrzeba do życia i szczęścia.

Cudzoziemka była dobrą, pracowitą, mądrą i lubiącą życie kobietą. Co dwa 
tygodnie wołała dodatkowego kucharza, kazała przyrządzać królewski posiłek i 

zapraszała swoich cudzoziemskich przyjaciół, którzy pracowali w Kabulu dla 
innych organizacji charytatywnych.

Razem z wesołym ogrodnikiem Shirin-Gol wynosiła dywany do ogrodu. Rozkładali je 
pod drzewami, na nich poduszki. Pomiędzy kwiatami i krzewami ustawiała świece i 

wtykała cienkie pałeczki, które po zapaleniu wydzielały cudowny zapach.
Przez cały wieczór podawano jedzenie. Każdy mógł do woli raczyć się wszystkimi 

specjałami. Przez cały wieczór podawano też przeróżne napoje. Niektóre z nich 
śmierdziały, ale mimo to zdawało się, że smakują gościom. Przez cały wieczór 

palono papierosy; palili nie tylko mężczyźni, lecz również kobiety. Shirin-Gol z 
czasem przywykła i do tego, choć niepalące kobiety nadal uważała za ładniejsze.

278

Za pierwszym razem nie do końca wiedziała, co myśleć o tym, że kobiety i 
mężczyźni obejmowali się, siedzieli obok siebie, głowa przy głowie, a czasem 

nawet wymieniali całusa. Ciągle próbowała odwracać wzrok. Jednak gdziekolwiek 
spojrzeć, siedziały roznegliżowane kobiety, obok mężczyźni, którzy patrzyli im 

prosto w twarz, trzymali je za ręce, traktowali poufale. Jej własny mąż nigdy 
nie trzymał, nie głaskał i nie pieścił jej dłoni tak długo, nigdy nie zaglądał 

jej tak czule w oczy, nigdy w ten sposób się nie uśmiechał ani nie skradł jej 
nigdy tak słodkiego całusa. Cudzoziemski bóg musi być bardzo dobry i 

wolnomyślny, że nie karze ich za to wszystko, myślała Shirin-Gol.
Uwielbiała przyglądać się, jak wesoły ogrodnik, smutny szofer i inni Afgańczycy 

krążyli z tacą wśród gości, pytając: „Saheb, excuse me, jeszcze kanapeczkę z 
rybą?", „Saheb, excuse me, jeszcze kawałeczek kurczaka?", „Saheb, ехсшете, 

jeszcze drinka?", „Saheb, excuseme, może jeszcze coli?". Cola pochodziła z 
Pakistanu.

Saheb tu, saheb tam, jak za czasów angielskich kolonia-listów.
Saheb, excuse me, panie właścicielu, pan pozwoli.

Lordowie wolą dziś pozostać w Anglii, a nowi saheb przybywają z całego świata. 
Pracują dla ONZ albo Czerwonego Krzyża, albo organizacji pozarządowych. Są 

młodzi, nie mają pieniędzy, są ezoteryczni, demokratyczni, oberwani, 
alternatywni, przygodowi, gotowi do pomocy, pełni poświęcenia. Większość z nich 

nie mogła znaleźć dla siebie miejsca we własnym kraju albo chciała uciec od 
uporządkowanej, bezpiecznej, nudnej i bezsensownej codzienności.

Saheb, może jeszcze coli?
Nazajutrz po przyjęciu Nafass pierwsza zerwała się z posłania. Już poprzedniego 

wieczoru przygotowała sobie
279

pusty karton. Jeszcze przed pierwszym pianiem kogutów z sąsiedztwa wyślizgnęła 
się do ogrodu, zajrzała pod krzaki, drzewa i między rabaty, napełniła karton 

pustymi puszkami i zobaczywszy, jak ich dużo, poczuła się bogata niczym królowa. 
Na bazarze dostanie za to sporo pieniędzy i wreszcie będzie mogła kupić używane 

gumowe buty, żeby stopy miały sucho i ciepło. Może wystarczy nawet na drugą parę 
dla małej Nassim; dwie pary kaloszy za karton pełen puszek po coca-coli, saheb, 

excuse me.
Shirin-Gol zbierała niedopałki papierosów, które porozrzucali na grządkach, 

trawniku i na ścieżkach. Zbierała poduszki, na których siedzieli i leżeli. I 
cieszyła się, że opowie przyjaciółkom o wolnych i odważnych kobietach, które 

odsłaniają swe ciało, publicznie rozmawiają z mężczyznami, dotykają ich, 
pozwalają się dotykać. Opowie, że widziała kobiety, które mają wszystko, czego 

potrzeba do życia i szczęścia. Że nabrała nadziei. Bo dopóty są na świecie 
kobiety syte i wolne, Shirin-Gol i jej przyjaciółki muszą być dobrej myśli.

Po śmierdzących petach przyszła kolej na talerze; wysmarowane drogocennym 
tłuszczem, z resztkami chleba, mięsa, ryżu. Starczyłoby na kilka dni dla Shirin-

Gol, jej dzieci, Morada, wesołego ogrodnika, smutnego szofera i innych 
Afgańczyków, którzy pracowali dla cudzoziemców.

Wesoły ogrodnik zbierał poduszki i dywany i wnosił z powrotem do domu, nie 
przestając się uśmiechać.

-  Jak człowiek jest zajęty - powiedział - zapomina o wojnie, minach i reszcie 

background image

nieszczęść, które dotknęły naszą ojczyznę. Bierzcie się do roboty, dzieciaki. To 

pomaga. Jedna poduszka, dwie, kto uradzi trzy?
-  Ja, ja! - wołał Nawid.

-  Ja, ja! - wołała Nafass.
280

Dumny, szczery i wesoły ogrodnik zaniósł dzieci razem z poduszkami do domu.
-  Popatrz, popatrz, to nie poduszki, to dzieci. Nafass, Nabi, Nawid i Nassim 

tak się zaśmiewali, że
w oczach ich matki pojawiły się łzy radości.

-  Przechodzimy do najprzyjemniejszego etapu naszej pracy - zawołał wesoły 
ogrodnik.

Nafass, Nabi i Nassim klaskali w ręce i podskakiwali z radości. Woda! Woda! 
Fontanna z plastikowego szlaucha.

Szlauch był ulubieńcem wesołego opiekuna ogrodu. Już sama myśl, że za pomocą tej 
plastikowej rury można zmyć cały kurz i brud, wprawiała ogrodnika w euforię. 

Zbliżał się do kranu rozluźniony, odkręcał kurek; troszeczkę, nie za bardzo. 
Delikatnie. Odpowiednie dawkowanie to podstawa. Woda. Woda. Czysta, świeża woda.

Nafass, Nabi, Nawid i Nassim przykucnęli w rządku, cichutko jak myszki pod 
miotłą i wpatrywali się w wesołego ogrodnika, jakby prawił im o cudach albo 

pokazywał magiczne sztuki.
-  Patrzcie uważnie, woda robi dokładnie to, czego chcę. Patrzcie, słucha moich 

rozkazów. Wszystko pod kontrolą.
Za pomocą kciuka i palca wskazującego regulował przepływ wody. Płaski jak 

wachlarz strumień tryskał z rury i zgarniał wszystko. Sterując wodną szuflą, 
ogrodnik spychał śmiecie, a potem z okrzykiem bismi-allah spłukał wszystko na 

grządkę: kurz, piach, popiół, grzech.
Zostały tylko grzechy talibów.

Złapali Shirin-Gol. Nie mogła już pracować u Amerykanki.
28/

Złapali Shirin-Gol. Nie mogła już nauczać w podziemnej szkole.
Złapali Shirin-Gol. Nie mogła już sprzedawać na bazarze dywanów własnej roboty.

Złapali Azadine i wtrącili do więzienia.
Pani biolog nie wytrzymała, spakowała wszystko, co mogła ze sobą zabrać, wzięła 

dzieci i uciekła z miasta.
Pielęgniarka musiała wyjść za mąż. Mąż nie wypuszczał jej z domu.

Amerykanka dostała inną posadę w innym kraju, gdzie także trwała wojna.
Shirin-Gol przycupnęła w zaułku bazaru. A więc także w innych krajach jest 

wojna, pomyślała. Wyciągnęła rękę i zaczęła żebrać. To było dozwolone. Talibowie 
nie uznawali żebrania za pracę i tolerowali je. Inaczej musieliby utrzymywać 

Shirin-Gol i tysiące jej podobnych. Żebranie zostało dozwolone.
Shirin-Gol cieszyła się, że nie musiała sprzedawać swego ciała na ulicy.

Dzieci bardzo jej pomagały. Nabi, niegrzeczny Nabi, został pucybutem, mała 
Nassim paliła w puszce po coca-coli kadzidło i odmawiała krótkie modlitwy za 

przechodniów, którzy dawali jej pieniądze.
Miłosierny Allah niech chroni cię od wszelkiego zepsucia, wszelkiej choroby i 

cierpienia. Al-hamn-do-allah. Nawid przeszukiwał śmieci, wybierał i sprzedawał 
wszystko, co nadawało się na opał. Nafass siedziała w domu. Jej biodra 

zaokrągliły się, piersi pączkowały, osiągnęła wiek dojrzałości płciowej. Miała 
dziewięć, a może dziesięć lub jedenaście lat, w każdym razie za dużo, żeby 

wychodzić na ulicę. Shirin-Gol zabroniła jej przekraczać próg domu. Bała się, że 
jakiś talib albo inny drań zobaczy jej córkę i zechce ją wziąć za żonę.

282
Nafass całymi dniami siedziała w zrujnowanej chacie razem z Moradem-opiumistą, 

gapiła się w ścianę, czekała, aż wróci matka i rodzeństwo.
Pewnego dnia Nabi wrócił do domu w czarnym turbanie na głowie.

-  Chcę zostać talibem - obwieścił z dumą. - Pójdę na wojnę i będę bronił mojej 
ojczyzny i religii przed niewiernymi i wrogami Proroka i islamu.

Pierwszego dnia Shirin-Gol tłumaczyła mu po dobroci, że to nonsens. Drugiego 
dnia zagroziła, że wyrzuci go z domu. Trzeciego dnia zbiła go na kwaśne jabłko.

Nafass rzuciła się na rozjuszoną matkę i wyrwała brata z jej rąk, krzycząc:
-  Czego się spodziewałaś?! Przecież on cały dzień spędza na ulrcy. Cały dzień 

wysłuchuje bzdur, które wywrza-skują szczekaczki z meczetu. On jest jeszcze 
dzieckiem. Dziwi cię, że wierzy w to, co mu mówią?!

Shirin-Gol spojrzała na swoją córkę, która również była jeszcze dzieckiem. Nie 

background image

wiedziała, co powiedzieć.

Nabi przytulił się do siostry, szczęśliwy, że się za nim wstawiła. Płakał, 
zraniony matczyną niesprawiedliwością: szczęśliwy i nieszczęśliwy.

Shirin-Gol przycupnęła w kącie, patrzyła na Morada--opiumistę tkwiącego w drugim 
kącie. Nienawidziła go. Nienawidziła samej siebie, talibów, głodu, łachmanów 

okrywających wychudzone ciała dzieci, smrodu, który był wszędzie. Nienawidziła 
wszystkiego i wszystkich.

-  Co to za bóg? - pytała. - Dlaczego nie uwolni mnie od życia i nie zabierze do 
siebie?

Nafass rzuciła matce pełne nienawiści spojrzenie, zaśmiała się i powiedziała:
283

-  Dlaczego miałby cię brać do siebie? Co bóg miałby począć z kimś takim jak ty? 
Pewnie się cieszy, że nie musi cię oglądać.

-  A co ty o nim możesz wiedzieć?! - Shirin-Gol czuła w ustach smak nienawiści.
Bóg milczał.

Kiedy nazajutrz Nabi, Nawid i Nassim, wyczyściwszy buty, przeszukawszy śmieci i 
odmówiwszy płatne modlitwy, wrócili do zrujnowanego domu, Shirin-Gol leżała na 

podłodze. Na przegubach rąk miała po dwie krwawe bransolety. Podcięła sobie 
żyły.

Nafass, Nabi, Nawid i Nassim przykucnęli przy matce. Nassim zanurzyła palec w 
matczynej krwi i namalowała sobie na ręku bransoletę. Nafass podarła kawałek 

materiału na strzępy, owinęła pokaleczone ręce Shirin-Gol.
-  Matka oszalała - powiadomiła rodzeństwo. Shirin-Gol przeleżała cztery dni i 

cztery noce. Czwartego
dnia otworzyła oczy, popatrzyła na Nafass, która klęczała przy niej i ocierała 

jej pot z czoła, uśmiechnęła się do córki i powiedziała:
-  To było piękne. Widziałam go.

-  Kogo? - spytała córka.
-  Boga.

Shirin-Gol czuwała całą noc. Leżała. Nie płakała, nie jęczała ani się nie 
skarżyła. Po prostu leżała i czuwała. Zanim słońce wzeszło nad ich zrujnowanym 

domem, podniosła się, przekroczyła śpiącego Morada-opiumistę, obudziła dzieci.
-  Idziemy - powiedziała.

-  Dokąd?
-  Dokądkolwiek.

-  Ale my się boimy.
-  Ja też.

284
-  Gdzie jesteśmy? - spytała Nafass. Shirin-Gol milczała.

-  Co to za dom? - spytała Nabi. Shirin-Gol milczała.
-   Śmierdzi tutaj gównem - powiedział Nabi. Shirin-Gol milczała.

-  Dzieci będą tu miały dobrze - powiedział talib. - Jak tylko dostaniemy pomoc 
z zagranicy, zorganizujemy ćwiczenia i sport dla chłopców.

Ukryta pod niebieskim kwefem Shirin-Gol cieszyła się, że nie mógł widzieć jej 
twarzy.

Talib miał dwadzieścia, a może dwadzieścia trzy lata. Jego białe zęby były jak 
perły, biała koszula jak lilia. Jego turban, jego długa broda, jego długie, 

błyszczące włosy były czarne jak smoła.
Piękny z niego mężczyzna, pomyślała Shirin-Gol i zapytała:

-  A co z dziewczynkami?
-   Sport oznacza wysiłek fizyczny - odpowiedział piękny talib. - Dla dziewcząt 

to zbyt niebezpieczne. Islam nakazuje, by dziewczęta w wieku dojrzewania nie 
poruszały się gwałtownie. Nie powinny skakać ani biegać, aby nie zrobić sobie 

krzywdy. Przecież mogłyby zniszczyć błonę dziewiczą albo stać się bezpłodne. 
Wtedy nie znalazłyby męża.

Shirin-Gol nie mogła uwierzyć, że oto siedzi przed nią talib, obcy mężczyzna, i 
rozmawia z nią o błonie dziewiczej jej córek.

-  Czy będą się uczyć czytać i pisać?
-  Dzieci, które zostaną oddane pod naszą opiekę, wychowujemy zgodnie z boskim 

prawem Sharia. - Talib wydawał się zniecierpliwiony, zadzwonił dzwonkiem, który 
stał na stole, wcisnął przygarbionemu służącemu kartkę,

285
na której wypisane były cztery imiona, imiona nowo przybyłych dzieci, i odesłał 

staruszka.

background image

Cztery imiona na kartce to Nafass, Nabi, Nawid, Nassim, dzieci Shirin-Gol.

-  Chodziłaś do rosyjskiej szkoły - powiedział talib, gniewnie szarpiąc paciorki 
różańca w tę i z powrotem.

Shirin-Gol milczała.
-  Nie uczono mnie chemii ani biologii, lecz jedynie słów Allaha - powiedział 

talib. Jego migdałowe, czernione oczy wpatrywały się w niebieski woal, jakby 
chciały przeniknąć dziurawy materiał. - Ale to nie znaczy, że jestem dzikusem. 

Decyzja należy do ciebie. Albo zostawisz tu dzieci, albo zabierzesz je z 
powrotem.

-  Zostawię je tutaj - powiedziała Shirin-Gol. Talib znów zadzwonił na 
służącego.

-  Zabierz dzieci tej ssia-ssar do jadalni. Przygarbiony zaczekał za progiem na 
Shirin-Gol. Kiedy

wyszła, nie odezwał się; dał jej tylko znak, żeby szła za nim. Wędrowali przez 
długie, ciemne korytarze, mijając rzędy pokoi bez drzwi i okien. W korytarzu 

śmierdziało kałem, pod ścianami stały kałuże uryny. Patrzyły na nich dziecięce 
oczy o nieruchomym, martwym spojrzeniu. Kiedy w milczeniu minęli to wszystko i 

wiele więcej, przygarbiony powiedział:
-  Przynajmniej najedzą się tutaj do syta.

Tylko Nabi i Nawid mogli zasiadać w jadalni. Dziewczynki jadły w pokojach. 
Wszystko robiły w pokojach: spały, jadły, piły, żyfy; od rana do wieczora, od 

wieczora do rana. W każdym pokoju mieszkało co najmniej dwadzieścia dziewczynek; 
przez cały okrągły rok, w imię Proroka, Koranu i islamu. Nie wolno im było 

wychodzić na podwórze ani na taras na dachu. Nie wolno im było przebywać w 
jadalni ani na dziedzińcu.

286
Dlaczego?

Dlatego, że były dziewczynkami.
Przynajmniej najedzą się tutaj do syta.

-  Niech cię Allah chroni - powiedzieli Nafass, Nabi, Nawid i Nassim.
-   Niech was Allah chroni - powiedziała Shirin-Gol.

-   Gdzie są dzieci? - spytał Morad-opiumista z opiumowej chmury.
-  W sierocińcu - odpowiedziała Shirin-Gol. - Przynajmniej najedzą się do syta.

Shirin-Gol przycupnęła w zaułku bazaru, wyciągnęła rękę spod podartej, 
niebieskiej buąhra, przewróciła się i leżała bez ruchu. Tylko jej krew, jej krew 

poruszała się jeszcze, wyciekła z brzucha, wypłukała zeń dziecko, zabarwiła na 
czerwono podartą, niebieską buąhra.

Zmarli prosili boga, żeby zwrócił im starego kęfin-kesh.
Simorgh zaczerpnął wody z jeziora i ujrzał swoje odbicie.

Shirin-Gol poszła do jednej z cudzoziemskich organizacji charytatywnych.
-  Potrzebuję pomocy - powiedziała. Tłumacz przetłumaczył.

-  Tobie nie należy się pomoc.
Nie była ani rozczarowana, ani zdziwiona. Rozumiała.

Zahartowani profesjonaliści nie dostrzegali pojedynczych osób i ich losów. Nie 
mogli dostrzegać. Nie powinni. To by ich sparaliżowało. Nie mogliby pomóc 

nikomu.
Przedmiotem zainteresowania organizacji charytatywnych jest tyle-a-tyle ton 

pszenicy, tyle-a-tyle tysięcy dolarów, obszary migracyjne tylu-a-tylu tysięcy 
rodzin. Mają

287
rację, myślała Shirin-Gol, ich misją jest całość, masa. Wszystko inne byłoby 

nieefektywne, niesprawiedliwe, niewłaściwe. Dopiero wieczorem profesjonalni 
pracownicy charytatywnych organizacji wracają do kamiennych domów z dolarowym 

czynszem i płaczą cicho, żeby nikt nie usłyszał. Ale Shirin-Gol widziała 
wszystko na własne oczy, gdy jeszcze pracowała jako sprzątaczka. Następnego dnia 

rano Amerykanka biegła z powrotem do biura, do swoich ton pszenicy, krajów-
dawców i kraju-odbiorcy: Afganistanu.

Shirin-Gol pokazała cudzoziemce podcięte żyły, świeże blizny, wycieńczone, chude 
ciało. I otrzymała kartkę. Na kartkę dostała pszenicę. Za pszenicę dostała na 

bazarze pieniądze.
Poszła po dzieci do sierocińca.

Nafass, Nawid, Nabi i Nassim stali przed matką, trzymając się za ręce.
-  Tshe hal dań, jak się czujesz?

-   Tashak-kor, dziękuję.

background image

Łachmany i trochę koziego mleka
Shirin-Gol w łachmanach, z podciętymi żyłami i bez dziecka w brzuchu, Nafass, 

Nabi, Nawid, Nassim oraz Morad-opiumista tym razem nie mieli czego pakować. 
Wyszli jak stali.

Shirin-Gol-w-łachmanach nie wiedziała, czy przeżyje kolejną ucieczkę. Nie 
wiedziała, czy plotka, że bezczelny bliźniak mieszka na północy, jest prawdziwa. 

Nie wiedziała tego i wielu innych rzeczy.
Ale kto jeszcze wiedział cokolwiek w tym zapomnianym przez boga kraju?

Czwartego dnia bogu znowu zbierało się na płacz. Bóg nad Afganistanem zobaczył 
Shirin-Gol-w-łachmanach, nie mógł jej poznać, usłyszał jej modlitwy i posłał 

karawanę nomadów, żeby przygarnęli ją, jej dzieci i męża.
Nafass, Nabi, Nawid i Nassim pomagali zaganiać i doić owce, zbierać owcze, 

wielbłądzie i ośle odchody, suszyć je i palić. Nosili jagniątka i niemowlęta, 
pletli amulety z czerwonych, białych, zielonych i czarnych nitek. Śpiewali 

głośne piosenki, biegali, zaganiali owce. Shirin-Gol wymieniła swoją czarną 
spódnicę na kolorowe spódnice nomadów. Rozplotła warkocze, zaplotła cieńsze, 

które upięła nad
289

czołem. Nosiła na szyi brzęczące ozdoby z mosiądzu, piła kozie mleko, strzelała 
ze strzelby, nauczyła się rozbrajać miny, jeździła konno, kamieniem wbijała pale 

w ziemię.
Czterdzieści dni wędrowali przez pustynie, góry i doliny. Dobrze jedli i dużo 

spali, byli zadowoleni, a Nafass, Nabi, Nawid i Nassim nawet się śmiali. 
Przeszli przez front, śnieg i lód, wspięli się na szczyty Hindukuszu i wreszcie 

dotarli do Fajzabadu.
%ыо г;жл '.        .'     •. •   -л'             ".„",;."i  '.;     :   і

fi-    -л«.     ' '        "fi                   *             ,          -\ 

*r'     ,        i',
■    ;.               » v 'i -              • „   П   \       Ob' Пі   П

-Л,-    ..  „•.:Vj ;•           -ІЗ-!,;        їГГЧ               >«'/:•'.
Dwóch braci, północ i słodka babunia

Brat Shirin-Gol został komendantem, walczył przeciw talibom w górach na północy 
kraju. Był człowiekiem szanowanym i niepokonanym zawodnikiem bockeshi. Boc-keshi 

to konne zmagania jeźdźców o ścierwo owcy. Zabawę wymyślił przed wiekami pewien 
król w trosce o kondycję i męstwo swojej drużyny.

Brat-komendant nie potrafił zliczyć, ilu wrogów uśmiercił. Nie wiedział, ilu 
zabił Rosjan, ilu opłacanych przez Arabię Saudyjską, Pakistan i USA arabskich i 

pakistańskich żołnierzy, a ilu talibów. Wiedział tylko, że wszystko, co czynił, 
czynił dla ojczyzny. A także dla swoich dzieci i ich lepszej przyszłości. Dla 

wolności. Dla Allaha. Dla Proroka, Koranu i islamu.
Właśnie na dobre zaczął żyć, właśnie poznał Koran i nauczył się orać pole 

wołami, właśnie odkrył pierwszy zarost na brodzie i pomyślał, że niedługo stanie 
się mężczyzną, kiedy w wiosce zjawili się Rosjanie. Wraz z ojcem i braćmi uciekł 

w góry. Na sześć lat. Po sześciu latach przegnali Rosjan z Afganistanu. Potem 
walczyli z innymi grupami mudżahedinów o władzę. Tyle-a-tyle lat później 

przyszli ta-libowie i wyparli ich daleko na północ. Poróżnieni mudżahe-dini 
zjednoczyli się ponownie. Powstał Związek Północny.

2p/
Pewnego dnia brat Shirin-Gol został mianowany komendantem. Miał bronić góry 

Takiej-a-takiej przed atakami wroga; w imię ojczyzny, wolności, Związku 
Północnego, Proroka, Koranu i islamu.

Innego dnia w górach zjawił się młody człowiek. Przedstawił się komendantowi i 
powiedział:

-  Moi nauczyciele zawiązali mi na głowie turban, powiedzieli, że jestem 
talibem, że muszę oswobodzić ojczyznę i zabijać mudżahedinów. Ale im uciekłem. 

Teraz jestem tutaj i chcę zabijać talibów.

background image

-  To mądra decyzja - powiedział komendant, objął dezertera, przycisnął do serca 

i poczuł, jak zakłuło. Nie wiedzieć dlaczego, z oczu pociekły mu łzy.
Jeszcze innego dnia zrozumiał ukłucie w sercu i łzy w oczach. Dezerter okazał 

się jego młodszym bratem; rodzonym bratem, synem jego ojca, bezczelnym 
bliźniakiem.

Kim jest wróg? Wrogiem są talibowie: afgańscy, pakistańscy, arabscy. Wrogiem 
czasem staje się również inny komendant, jeśli próbuje rozszerzyć swe wpływy.

Brat-komendant nie potrafił powiedzieć, jak długo będzie jeszcze walczył. 
Bezczelny bliźniak będzie walczył tak długo jak brat-komendant. Tak długo, jak 

będzie potrzeba. Dopóki trwać będzie wojna. Zresztą co mógłby innego robić? Pola 
zostały zaminowane, wioski zniszczone. Co mógłby innego robić?

Bezczelny bliźniak jeszcze się nie ożenił. Brat-komendant miał już dwie żony. 
Obie jego żony i jedenaścioro dzieci były zadowolone z życia.

Pewnego dnia w górach zjawiła się Nur-Aftab, córka Shirin-Gol, z dwójką swoich 
dzieci. Brat-komendant zatroszczył się także o nią. Oddał ją za żonę młodemu 

żołnierzowi i jeśli Allan da, Nur-Aftab wkrótce urodzi mu syna.
2Q2

A teraz Allah poprowadził na północ także Shirin-Gol. Shirin-Gol, Nafass, 
Nabiego, Nawida, Nassim i Morada, który palił mniej opium, ale jeszcze palił: 

Morada-pół-opiumistę.
Shirin-Gol zdjęła z głowy chustę, rozplotła warkocze, oparła zmęczone plecy o 

poduszkę i popijała słodzoną herbatę. Pierwsze dziecko Nur-Aftab i pierwszy wnuk 
Shirin--Gol oraz drugie dziecko Nur-Aftab i drugi wnuk Shirin-Gol biegali po 

chacie. Pierwszy pobiegł z prawa w lewo, drugi z lewa w prawo, zderzyli się 
głowami, upadli i zaczęli płakać i wołać na ratunek swoją babcię. Shirin-Gol już 

miała im przyjść z pomocą, gdy Nur-Aftab krzyknęła, skurczyła się z bólu i 
powiedziała:

-  Już czas.
Shirin-Gol związała i nakryła chustą włosy, wzięła leżący w niszy przy drzwiach 

sierp, włożyła w ogień, a potem .do wrzątku, podkasała spódnice córki, włożyła 
palec do jej pochwy, wyczuła mały miękki nos dziecka, jego uszy i usta, chwyciła 

jego małą śliską głowę i wydobyła trzeciego syna córki z jej brzucha.
-  Niech Allah nigdy cię nie opuści - powiedziała Shirin--Gol, położyła pępowinę 

na ostrzu sierpa i przecięła. - Bi--smi-allah.
Potem pocałowała noworodka w czoło i powiedziała:

-  Niech Allah da ci szczęście, dostatek jedzenia i zadowolenie.
Potem włożyła swego trzeciego wnuka, którego wydobyła z łona córki, w jej 

ramiona i powiedziała:
-  Niech Allah sprawi, że przeżyjesz swoje życie w spokoju i pokoju. I w wolnym 

Afganistanie.
Shirin-Gol zdjęła chustę, odgarnęła siwe włosy, dopiła resztkę słodzonej herbaty 

i zapytała:
293

-  Jak go nazwiesz?
-  Shir-Del, jak mój pierwszy mąż, którego zabili - powiedziała Nur-Aftab i 

pocałowała syna w czoło.
-  Shir-Del, lwie serce, to piękne imię - powiedziała Shi-rin-Gol.

-  Twoje włosy straciły kolor, osiwiałaś - powiedziała Nur-Aftab. - Teraz jesteś 
bibi.

Bibi. Babka. Słodka babunia. Bibi-Shirin.
,<",''         'i'-)     .   •   i;

. t   '*' •   '«              •     i«v"t'   "M,  ,,-*<!       r fb "/
•    t                  .           5'   <-.    .C', '  ," -J

,V/          .S' a         ,   ;.   T'.'     „" '   \        '„Si» ,'   ' ( 
AV

-ы> 'і-.,  -:,%    >     ■'•:•''■•"' ■ 
.iiŁifjłVjv. ."twe;.

Podziękowania
.';'■    *■    '    . ■.-(.л ■■■■'•      '. i '.<.•■■-■riii;..•■' 

;:-:!і..і-іі.ч.1
Afganistan, Hindukusz, pustynia, rzeki, góry i doliny, Kabul, Mazar-i-Sharif, 

Herat, Fajzabad, Baharak, Dża-lalabad, Kandahar, Sorubi... Ludzie, których tam 
spotkałam, zmienili moje życie. Zawdzięczam im wiele, bardzo wiele. Dziękuję 

Wam, przyjaciółki i przyjaciele z Afganistanu.

background image

Oby nadszedł czas, kiedy z całym podziwem, szacunkiem i miłością, którymi Was 

darzę, będę mogła wymienić Wasze imiona, nie narażając Was przy tym na 
niebezpieczeństwo.

Dziękuję tym, którzy umożliwili mi wielokrotne podróże do tego niezwykłego 
kraju, a więc przede wszystkim Ingę von Bónninghausen i Jurgenowi Thebrathowi, 

redaktorom z Westdeutscher Rundfunk. Mimo wojny i mimo że nie wiedziałam nawet, 
czy będę mogła wwieźć do Afganistanu kamerę i rozpakować ją, nie wspominając 

nawet o filmowaniu, pozwolili mi pojechać i całkowicie zaufali.
Dziękuję Helmutowi Grofie i Albrechtowi Reinhardowi, redaktorom z ARD 

Weltspiegel, oraz Heinzowi Deitersowi i Birgit Keller-Reddemann z 
Kinderweltspiegel, którzy wielokrotnie wspierali moje projekty. Dziękuję Marii 

Dickmeis za jej oddanie. Dziękuję wszystkim montażystkom i kamerzystom, którzy 
uczynili moje filmy tym, czym są. Dziękuję Friedhelmowi Maye, kierownikowi 

produkcji.
2C5

Uli Fischer, Tobie zawdzięczam wiele miejsc, wielu ludzi i przyjaciół w 
Afganistanie. Uli Fischer jest jednym z tych, których Afganistan opętał. Ubrany 

w shalvar kamiz sam nawet wygląda jak Afgańczyk. Powiedział kiedyś: „W następnym 
życiu będę Afgańczykiem, oby wojna już się wtedy skończyła".

Dziękuję Abedowi Najibowi; to on po raz pierwszy zaprowadził mnie do Ahmeda 
Szaha Masuda, charyzmatycznego wojownika, który na dwa dni przed bestialskim 

atakiem na World Trade Center padł ofiarą zamachu i został zabity.
Dziękuję Ricie GrieBhaber, Gerdowi Poppe, Claudii Roth i Angelice Graf, którym 

wolno mi było towarzyszyć w podróży po Afganistanie.
Dziękuję mulle Takiemu-a-takiemu, który złamał dla mnie wiele praw, chronił mnie 

i ostrzegał, i został talibem tylko dlatego, że w ten sposób miał nadzieję 
zmienić tali-bów. Oby w porę się od nich odłączył i służył pokojowi w swojej 

ojczyźnie.
Dziękuję Malalai i jej bratu, którzy uratowali mi życie.

Dziękuję Rahmatowi, który nie pozwolił mi wejść na minę.
Dziękuję Ulli Nólle i Tinę za to, że mogłam obejrzeć Wasze szkoły, w których 

pracują i uczą się także kobiety i dziewczynki.
Dziękuję Fattane, która pomogła dziewczynkom odzyskać marzenia.

Dziękuję Deutsche Welthungerhilfe; Ellen Heinrich, która nie zostawiła mnie w 
spokoju, dopóki przed dwoma laty nie zaczęłam, obok kręcenia filmów, gromadzić 

historii do mojej książki. Dziękuję Erhardowi Bauerowi i Robertowi Godinowi, 
którzy mnie wspierali, Ingeborg Schauble, przewodniczącej zarządu 

Welthungerhilfe, która wszystkimi
2p6

środkami stara się rozpowszechniać wiedzę o Afganistanie. Szczególne 
podziękowania kieruję do moich afgań-skich przyjaciół, którzy mnie karmili, 

chronili i wozili. Bardzo gorąco pragnę też podziękować moim przyjaciołom Anicie 
i Richardowi za ich przyjaźń, miłość i wsparcie. Bez nich to wszystko nie byłoby 

możliwe.
Dziękuję przyjaciołom z ONZ i innych organizacji, które mnie wspierały i 

umacniały w moim przedsięwzięciu.
Dziękuję mojej przyjaciółce Eli Holst, która poznała mnie z najlepszym agentem 

świata.
Dziękuję Joachimowi Jessenowi z agencji Thomas Schluck i wszystkim innym 

pracownikom za dodawanie mi otuchy.
Dziękuję wszystkim współpracownikom Bertelsmanna, Margit Schónberger i Heldze 

Mahmoud, które otoczyły mnie czułą troską, Klausowi Eckowi, który kupił moją 
książkę przed 11 września, kiedy Afganistan nie był jeszcze tak popularny, i w 

ten sposób dowiódł, że mężczyźni też potrafią myśleć bebechami; Claudii Vidoni, 
bezlitosnej i dobrej redaktorce, która ustrzegła mnie przed błędami i zrobiła 

wszystko, bym pozostała wierna memu językowi i jego rytmowi.
Samantho i Rahelo, dziękuję za wszystko, czego się od Was nauczyłam. Jeśli bóg 

rzeczywiście istnieje, niech obdarzy Was, Waszych bliskich i wszystkie kobiety, 
dzieci i mężczyzn, którym się poświęciłyście, długim życiem w zdrowiu i pokoju.

Karlo Schefer, dziękuję Ci za wszelką pomoc i ukazanie mi innego Afganistanu.
Marie-jan, dziękuję za Twoją odwagę i miłość. Obyś wkrótce mogła wrócić do 

Afganistanu.
Dziękuję Rudigerowi Konigowi, który jak żaden inny zachodni dyplomata rozumiał 

Afganistan i Afgańczyków i stawiał ich interesy na pierwszym miejscu.

background image

297

Dziękuję Irenę Salimi, współpracowniczce byłej niemieckiej ambasady, za 
umożliwienie mi kontaktów z talibami i opancerzonymi wozami. I za biały obrus.

Dziękuję przyjaciołom w Nowym Jorku, którzy po 11 września 2001 roku na przekór 
wszystkiemu poszli do meczetu i walczą o pokój w Afganistanie, organizując akcję 

Ourgrięf is not a ery for war.
Arundhati Roy, dziękuję, że wciąż przypominałeś mi o tym, że odwaga popłaca.

Dziękuję Shirin Nashat za przyjaźń, która dodaje mi skrzydeł.
Rolandowi Suzo Richterowi i Peterowi Hermannowi dziękuję za inspirację i za to, 

że wierzyli w moich rodaków i we mnie.
Dziękuję Soni Mikich, od której nauczyłam się patrzeć szerzej.

Dziękuję Adriannę Góhler, od której nauczyłam się, że lepiej jest pozostać 
wierną sobie i swoim przekonaniom.

Dziękuję Jurgenowi Domianowi za jego przyjaźń, która przypomina mi o tym, kim 
jestem.

Brigitte Leeser dziękuję za uratowanie mojej duszy.
Thomasowi Leeserowi i Rebecce van Sandt dziękuje za Avę, za inspirację i 

niedzielne śniadania w Nowym Jorku.
Dziękuję moim rodzicom, moim braciom Arianowi i Omidowi, oraz ich synom, Tarkowi 

i Julianowi, za to, że zawsze poświęcali mi czas i uwagę. Nauczyłam się od Was 
wątpić, by odnajdywać własną prawdę.

Dziękuję kuzynowi Bahram Beyzai; bez Ciebie nie powstałoby to, co powstało, ani 
nic innego.

Arman, odszedłeś zbyt wcześnie.
Madjid, nie umieraj.

Dziękuję Biggi Muller za dobry przykład.
2Q8

Dziękuję Tomowi Schlessingerowi { Keith cunningham za zainfekowanie właściwym 
wirusem

Dziękuję Judith Weston za spoJRenie od wewnątrz.
Jean Houston dziękuję za bohaterów

Julii Cameron za właściwą drogę.
Bez przyjaciółek nie warto żyć. b2iekuję Angel za anioła, Teresie za meczet, 

Gail za patch\yorki pershena Ashkan i Kim za Anadę, Jayę, Dicki, МагіЄ) Ardej 
Farhadi Birgit Anitę, Lucię, Ullę i Karin.

Dziękuję mojej rodzinie, przyjaciofem {ludziom w mojej ojczyźnie, Iranie. Od Was 
nauczytam się ze także кга]Є) nad którymi Bóg już tylko płacze, mają przyszłość.

Dziękuję wszystkim, których ще mogę щтісп[^ ale którzy stali się ważni dla mnie, 
m0jego życia i pracy. Pamiętacie przecież:

Everything is part oj etery thing. *
1818

* Wszystko jest częścią wszystkiego,

background image

-

-

Spis treści
Jak się wszystko zaczęto                                      9

Słodki Kwiat i siostra ze znamieniem                   16
Naguska, szkoła i ulubione słowa                       28

Morad i Słoneczny Promyk                                 42
Kapitulacja i odwrót Rosjan                                54

Mudżahedini, wojna domowa
i jeszcze jedna ucieczka                                      55

Wypadek i hojny herszt przemytników                 82
Jeszcze jedno dziecko i jeszcze jedna ucieczka       94

Wioska w górach i kobieta-głaz                         104
Azadine i mały sabotaż                                    129

Małe ustępstwo i ciche wesele                           153

Inny kraj i serce jak z bibułki                            184
Coś przyzwoitego do jedzenia i więzienie            210

Krwawoczerwony kwiat i mama królowa           221
Rodzinny dom, rodzinny grób

i szalona szwagierka                                       240
Miasto władczej królowej                                 251

Simorgh i gruzy stolicy                                    260
Morad-opiumista i sierociniec                           277

Łachmany i trochę koziego mleka                      289
Dwóch braci, północ i słodka babunia                291

Podziękowania                                                295
:

»

Książkę wydrukowano

na papierze offsetowym Amber Graphic 70 g/m2
dostarczonym przez koncern Arctic Paper

m
ARCTIC PAPER

www.arcticpaper.pl
Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA
ul. Marszałkowska 8, 00-590 Warszawa

tel. (0-22) 827 72 36, 629 50 83
e-mail: info@muza.com.pl

Dział zamówień: (0-22) 628 63 60, 629 32 01 Księgarnia internetowa: 
www.muza.com.pl

Warszawa 2003 Wydanie II
Opracowanie typograficzne i łamanie: Sepia Druk Sp. z o.o., Warszawa

Druk i oprawa: Abedik, Poznań