background image

ADAMS AUDRA 

 
 
 

MęŜczyzna ze snu 

 
 
 
 

The Bachelor’s Bride 

 
 
 
 
 

Tłumaczyła: Weronika śółtowska 

background image

PROLOG 

 
Pokój  był  nieskazitelnie  biały.  Barwę  czystego  śniegu  miały  ściany, 

zasłony,  firanki  spływające  cięŜkimi  fałdami  z  otwartych  okien,  wielkie  łoŜe 
okryte  jedwabną  pościelą.  Ocieniał  je  półprzezroczysty,  jasny  baldachim. 
Sypialnia wydawała się nieco staromodna i... bez najmniejszej skazy. 

Lśniła bielą. 
Ciemnowłosa  dziewczyna  połoŜyła  głowę  na  jedwabnej  poduszce  i 

wyciągnęła ramiona ku wezgłowiu. Pokój tonął w bladej, srebrzystej poświacie 
księŜyca.  Tajemnicza  piękność  spoglądała  szeroko  otwartymi  oczyma  na 
męŜczyznę,  który  szedł  w  stronę  łóŜka  bez  pośpiechu,  lecz  zdecydowanie. 
Trzymał  w  dłoni  papierosa.  Miał  na  sobie  biały  letni  garnitur  i  nie  dopiętą 
koszulę tej samej barwy. 

Uśmiechnął się; dziewczyna odpowiedziała uśmiechem. Nie odsunęła się, 

gdy nieznajomy usiadł obok niej na posłaniu. Wodził spojrzeniem po urodziwej 
twarzy  i  zgrabnej  postaci.  Pieścił  dziewczynę  spojrzeniem.  Jego  oczy  były 
zielone  jak  szmaragdy,  z  ciemniejszą  obwódką  wokół  tęczówki.  Dziewczyna 
powiedziała  kilka  słów,  a  męŜczyzna  wybuchnął  śmiechem.  W  kącikach  jego 
oczu  pojawiły  się  zmarszczki,  które sprawiły,  Ŝe  wyrazista twarz  straciła  nagle 
wyraz surowości i determinacji. 

OdłoŜył  papierosa  do  białej  popielniczki,  pochylił  się  i  pocałował 

dziewczynę,  która  się  nie  broniła.  Była  w  siódmym  niebie.  Rozkoszowała  się 
czułym  dotykiem  jego  warg.  Nieznajomy  podniósł  głowę  i  z  uśmiechem 
popatrzył  na  ciemnowłosą  piękność.  Zielone  oczy  straciły  wyraz  powagi  i 
zalśniły dziwnym blaskiem. 

To było poŜądanie. 
MęŜczyźni  często  spoglądali  na  nią  w  ten  sposób,  ale  w  oczach 

nieznajomego była jakaś wyjątkowa siła. Dziewczyna zadrŜała nagle ze strachu. 
A  moŜe  to  nie  obawa,  tylko  podniecenie?  Uniosła  rękę  i  odgarnęła 
nieznajomemu  z  czoła  kosmyk  jasnych  włosów.  MęŜczyzna  wtulił  policzek  w 
jej dłoń. Dziewczyna poczuła ciepło jego gładkiej skóry. 

Przysunął się jeszcze bliŜej. 
– Chcę się z tobą kochać – szepnął. 
–  Tak  –  odparła  przeciągle,  rozkoszując  się  brzmieniem  tego  słowa. 

MęŜczyzna zamknął jej usta pocałunkiem. 

Rozchyliła wargi i poczuła dotknięcie jego języka, który wdarł się do jej 

ust  z  siłą  morskiej  burzy.  Nikt  jej  tak  dotąd  nie  całował  –  z  pasją,  ogniem  i 
zachłannością.  Poddała  się  zielonookiemu  męŜczyźnie,  całkowicie  zdana  na 
jego wolę. Zrobiła to chętnie i spontanicznie. 

Silne  dłonie  powoli  sunęły  w  górę  po  jej  ramionach,  aŜ  objęły  piersi. 

background image

Nieznajomy przez chwilę bawił się ramiączkami letniej sukienki, a potem zsunął 
je delikatnie i łagodnym ruchem obnaŜył kształtny biust. Dziewczyna czuła jego 
natarczywe spojrzenie. 

MęŜczyzna  dotknął  palcami  sutków,  które  stwardniały  pod  wpływem 

delikatnej  pieszczoty.  Uśmiechnął  się  znowu,  szepcząc  z  niekłamanym 
zachwytem  Ŝarliwą  pochwałę  jej  urody.  Czułe  słowa  zupełnie  oszołomiły 
dziewczynę. 

Zamknęła  oczy,  gdy  dotknął  wargami  jej  piersi.  Zaskoczył  ją  Ŝar 

pocałunków. Jej ciało płonęło. Męskie dłonie sunęły w dół. Wślizgnęły się pod 
sukienkę. Opuszki palców muskały smukłe uda. 

–  Rozsuń  nogi  –  szepnął  męŜczyzna,  tuląc  głowę  do  piersi  dziewczyny. 

Gorący oddech parzył nagą skórę. 

Posłuchała  go,  spragniona  śmielszych  pieszczot.  Jej  cierpliwość  została 

wystawiona na cięŜką próbę. Minęło sporo czasu, nim męskie dłonie uwolniły ją 
od bielizny. Poczuła między udami jego smukłe palce. 

Krzyknęła  pod  wpływem  zmysłowej  pieszczoty.  Nieznajomy  uniósł 

głowę  i  pocałował  dziewczynę  zaborczo,  tłumiąc  jęk,  który  wydała,  gdy 
poznawał sekrety jej kobiecości. Dotyk jego dłoni był zdecydowany, a zarazem i 
czuły.  Dziewczyna  zatraciła  się  w  rozkosznych  doznaniach.  Była  gotowa, 
rozpalona, udręczona poŜądaniem. 

Nie wystarczały jej odwaŜne męskie pieszczoty. Rozpięła białą koszulę i 

wsunęła palce we włosy porastające muskularny tors. Jej dłonie sunęły w dół, aŜ 
trafiły na pasek od spodni. 

Palce  męŜczyzny  znieruchomiały  na  moment,  lecz  po  chwili  znów 

poczuła  ich  niespieszne,  łagodne  i  zdecydowane  dotknięcie.  Wyprostował  się i 
obserwował  dziewczynę,  która  przez  dłuŜszą  chwilę  zmagała  się  z  oporną 
klamrą  paska.  Nie  odrywał  roziskrzonego  spojrzenia  od  kobiecych  dłoni 
obejmujących  jego  męskość.  Ogarnięta  Ŝądzą  dziewczyna  zapomniała  o 
wstydzie. 

Patrzyli  sobie  w  oczy,  gdy  niecierpliwe  dłonie  rozpalały  w  ciałach 

poŜądanie. Dziewczyna pierwsza odwróciła wzrok. Zacisnęła powieki, ulegając 
przemoŜnej rozkoszy, która pulsowała w niej jak wszechogarniająca światłość. 

– Teraz – szepnął męŜczyzna. Dziewczyna nie protestowała. 
Przykrył  ją  swoim  ciałem.  Poczuła  go  w  sobie.  śaden  męŜczyzna  nie 

posiadł jej dotąd w sposób tak zupełny i całkowity. Uniosła biodra. Poruszali się 
zgodnie w odwiecznym tańcu kobiet i męŜczyzn, który stanowił niewyczerpane 
ź

ródło najczystszej rozkoszy. Dziewczyna bez oporu się jej poddała. Wpatrzona 

w  twarz  kochanka,  radowała  się,  Ŝe  potrafi  dotrzymać  mu  kroku,  Ŝe  umie  go 
zadowolić,  Ŝe  zdolna  jest  odczuwać  tak  wielkie  poŜądanie.  Czuła,  jak  ciało 
kochanka tęŜeje w jej objęciach. 

Długo  odpoczywali.  W  końcu  męŜczyzna  uniósł  się  na  łokciu.  Oczy  mu 

background image

jaśniały w srebrzystym blasku księŜyca. Gdy się uśmiechnął, dziewczyna ujrzała 
drobne zmarszczki w kącikach oczu. Pocałował ją w czubek nosa i ona równieŜ 
się uśmiechnęła. 

Przyglądała  mu  się  uwaŜnie.  Miał  opaloną  twarz,  wydatne  kości 

policzkowe i bardzo jasne włosy opadające na czoło. Pomyślała, Ŝe mogłaby go 
pokochać.  Był  przystojny,  męski,  opiekuńczy.  Wpatrywała  się  w  urodziwą 
twarz. 

Twarz ze snu... 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 
Kropka  zmieniła  kolor  na  niebieski.  Na  wszelki  wypadek  dziewczyna 

przyjrzała się jej pod światło. 

Wlepiła spojrzenie w barwny punkcik. 
Nie miała Ŝadnych wątpliwości. Błękitny jak niebo w letni dzień. 
Rachel  Morgan  przysiadła  na  toaletce  stojącej  w  łazience  niewielkiego 

mieszkania,  które  było  zarazem  jej  pracownią.  Westchnęła  głęboko. 
Przeprowadzanie trzeciej próby nie miało sensu. Wynik okazałby się taki sam. 

Była w ciąŜy. 
Jak to moŜliwe? Oto jest pytanie! 
Ręce jej drŜały, jakby nagle straciła panowanie nad sobą. To absurdalne... 

po  prostu  nierzeczywiste.  Odkąd  przeniosła  się  do  Nowego  Jorku,  nie  była  z 
nikim związana. Zamieszkała w wielkim mieście przed dwoma laty, po śmierci 
matki  i  zerwaniu  zaręczyn  z  Tomem.  W  Ŝyciu  Rachel  nie  było  od  tamtej  pory 
Ŝ

adnego  męŜczyzny.  Zbyt  wiele  miała  Ŝyciowych  problemów,  by  znaleźć  czas 

na  randki.  Przygryzła  wargi,  starając  się  powstrzymać  łzy.  Bezrobotna  kobieta 
spodziewa się dziecka. Piękna perspektywa! 

Usiłowała dociec, jak to moŜliwe. Była rozsądną kobietą. Zdawała sobie 

sprawę,  Ŝe  niepokalane  poczęcie  jest  zjawiskiem  unikalnym.  Najwyraźniej 
erotyczny  sen  o  nieznajomym  w  białym  garniturze  miał  jakieś  odniesienia  do 
rzeczywistości. 

Zadzwonił  telefon.  Rachel  podniosła  się  niechętnie  i  przeszła  z  łazienki 

do pokoju w kształcie litery L, który pełnił funkcję kuchni, salonu oraz sypialni. 
Przysiadła na łóŜku i podniosła słuchawkę. 

– Halo? 
–  Mówi  Trudy.  Cześć,  Rachel.  Wspaniale,  Ŝe  cię  zastałam.  Chyba  mam 

dla ciebie pracę. Jeden z naszych dostawców szuka... 

– Jestem w ciąŜy. 
– Co? 
– Słyszałaś. 
– Jak to? 
–  Sama  nieustannie  zadaję  sobie  takie  pytanie.  Siedzę  tu  i  usiłuję  coś 

wykombinować. – Nie wspomniała, Ŝe musi prócz tego walczyć z mdłościami i 
zapanować nad roztrzęsionymi nerwami. 

– Nie ruszaj się z domu – poleciła Trudy. – Zaraz do ciebie przyjadę. 
Pół  godziny  później  Rachel  usłyszała  dzwonek.  Nacisnęła  guzik 

domofonu i czekała w korytarzu na charakterystyczny dźwięk zatrzymującej się 
windy.  Otworzyła  drzwi,  oparła  się  o  framugę  i  obserwowała  swoją 
przyjaciółkę,  idącą  pospiesznie  w  jej  stronę.  Wysoka,  szczupła,  rudowłosa 

background image

Trudy  Levin  stanowiła  doskonały  przykład  kobiety  wyzwolonej  i 
zdeterminowanej.  Była  ambitna  i  pewna  siebie;  odnosiła  wielkie  sukcesy  w 
branŜy kosmetycznej. 

Gdy Rachel przyjechała do Nowego Jorku, na pierwszy rzut oka moŜna w 

niej było rozpoznać dziewczynę z małego miasteczka. Pewnego dnia zgubiła się 
w  metrze  i  wówczas niebiosa  zesłały  jej  na  pomoc  Trudy.  Kuta  na  cztery  nogi 
piękność z Manhattanu pomogła nowicjuszce i zaopiekowała się nią jak kwoka 
bezbronnym  kurczęciem.  Od  razu  przypadły  sobie  do  serca  i  zostały 
przyjaciółkami. 

– To mi się nie mieści w głowie – rzuciła Trudy. Minęła Rachel i wpadła 

do mieszkania. Zawsze dokądś się spieszyła. 

Rachel odwróciła się powoli i zamknęła drzwi. 
– Jeszcze zasuwa i łańcuch – przypomniała Trudy, rzucając wielką torbę 

na kuchenny stół. 

Rachel  posłuchała  z  uśmiechem.  Przyjaciółka  zawsze  ją  strofowała  i  nie 

szczędziła  rad,  jak  uniknąć  niebezpieczeństw  wielkiego  miasta.  Rachel 
wiedziała,  Ŝe  apodyktyczna  panna  Levin  troszczy  się  na  serio  o  jej 
bezpieczeństwo, i dlatego bez dyskusji wykonywała polecenia. 

– Mów, co się stało. 
Rachel  sięgnęła  po  leŜące  na  kuchennym  blacie  pudełeczko  z  testem 

ciąŜowym. Z pozornym spokojem podsunęła je Trudy pod nos. 

– Czysty błękit. 
– Nie do wiary – jęknęła Trudy. 
– Ciągle to sobie powtarzam – mruknęła ponuro Rachel. 
Zajęła się parzeniem herbaty, próbując opanować stargane nerwy. 
–  Czuję  się  uraŜona.  Wiesz  niemal  wszystko  o  mnie  i  Jake’u.  Po  kaŜdej 

randce  zdawałam  ci  szczegółowe  sprawozdanie,  prawda?  Dlaczego  mi  nie 
powiedziałaś, Ŝe kogoś masz? – wypytywała naburmuszona Trudy. 

– Z nikim się nie widuję. 
– W takim razie... 
– Sama nie wiem. – Rachel bezradnie pokręciła głową. 
– Absurd. 
–  Oczywiście.  Problem  w  tym,  Ŝe  nie  mam  pojęcia,  kto  jest  ojcem. 

Jedynie tamten sen... 

– Sen? 
–  Opowiadałam  ci,  co  mi  się  śniło,  pamiętasz?  To  było  wówczas,  gdy 

chorowałam na grypę. 

– Erotyczny sen o męŜczyźnie w białym ubraniu? 
– Tak. Właśnie ten – potwierdziła Rachel z ironicznym uśmiechem. 
– Dobrze. Musimy to przemyśleć – stwierdziła Trudy opadając na krzesło. 
– Napijesz się herbaty? – zapytała Rachel. 

background image

– Tak. Wrzuć do kubka plasterek cytryny i pół... 
– Wiem. Pół torebki słodziku. 
Rachel  nakryła  do  stołu.  Na  miniaturowym  blacie  połoŜyła  serwetki  i 

łyŜeczki.  Obok  postawiła  dzbanek  pełen  gorącego  naparu  z  herbacianych 
listków.  Z  wdzięcznością  popatrzyła  na  Trudy.  To  prawdziwe  szczęście,  gdy 
moŜna komuś zaufać. Rachel zrobiło się lŜej na sercu. 

Gdy  usiadły  przy  stole,  napełniły  filiŜanki  i  zaczęły  pić  gorącą  herbatę, 

Trudy połoŜyła rękę na dłoni przyjaciółki. 

– Opowiedz mi wszystko od początku. 
–  Problem  w  tym,  Ŝe  początku  w  ogóle  nie  pamiętam.  Wiem  tylko,  jaki 

był koniec. 

– W takim razie słucham. 
– To się zdarzyło, gdy zachorowałam. Pamiętasz? 
– Owszem. Tego dnia moja firma wydała przyjęcie. Promowaliśmy nowe 

perfumy. Nieco wcześniej złapałaś paskudną grypę. 

–  Tak,  lekarz  przepisał  mi  antybiotyk.  Czułam  się  nieco  lepiej,  ale  nie 

miałam ochoty wychodzić z domu. Mimo to udało ci się mnie namówić, Ŝebym 
wzięła udział w tym przyjęciu. 

– Z tego wniosek, Ŝe jestem wszystkiemu winna. 
–  Nie  opowiadaj  bzdur.  Po  prostu  zaleŜało  ci,  Ŝebyśmy  poszły  razem  na 

bankiet. Tłumaczyłaś, Ŝe powinnam wyrwać się z domu, poznać nowych ludzi, 
nawiązać kontakty pomocne w znalezieniu pracy. 

–  Pamiętam.  Zostałyśmy  prawie  do  końca.  Przyjęcie  odbywało  się  w 

starej  zbrojowni.  Był  straszny  tłok.  Rozdzieliłyśmy  się  i  potem  długo  nie 
mogłam cię znaleźć. Obeszłam wszystkie sale chyba ze sto razy, ale nigdzie cię 
nie dostrzegłam. Po prostu zniknęłaś. 

– W ogóle tego nie pamiętam. 
–  Znalazłam  cię  wreszcie  na  schodach.  Siedziałaś  na  stopniu  z  głową 

opartą  o  balustradę,  jakbyś  drzemała.  Wystarczył  rzut  oka,  abym  przestraszyła 
się  nie  na  Ŝarty.  Byłaś  okropnie  blada  i  skarŜyłaś  się  na  mdłości.  Natychmiast 
cię  stamtąd  zabrałam.  Pojechałyśmy  do  ciebie  taksówką.  Pamiętasz  z  tego 
cokolwiek? 

–  Nie.  Wiem,  Ŝe  poszłyśmy  na  bankiet.  Jak  przez  mgłę  przypominam 

sobie wystrój sali. Piłam coś... To był poncz. 

– Jakiś idiota go wzmocnił. 
–  Nie  czułam  smaku.  W  tym  momencie  film  mi  się  urwał.  –  Rachel 

patrzyła z rozpaczą na przyjaciółkę. Trudy wzięła ją za rękę. Była zatroskana. 

– Opowiedz mi ten sen. 
– To bardzo trudne. Nie umiem się w tym rozeznać. 
– Spróbuj. 
–  Widziałam  nieznajomego  męŜczyznę  –  oznajmiła  Rachel,  wzdychając 

background image

cięŜko. – Potem... 

– Kochaliście się? 
– Tak – odparła zarumieniona Rachel. 
– W śnieŜnobiałym pokoju? 
– Tak. 
– Kiedy miałaś ten sen po raz pierwszy? – zapytała Trudy. 
–  Podczas  choroby.  LeŜałam  w  łóŜku  całe  dwa  tygodnie.  Kiedy 

gorączkowałam,  sen  wielokrotnie  się  powtarzał.  Po  wyzdrowieniu  nie  miałam 
go ani razu. 

– Jak dawno zaczęłaś śnić? 
– Przed sześcioma tygodniami. 
– Jak długo trwa ciąŜa? – zapytała Trudy. 
– Prawdopodobnie sześć tygodni. 
– Zagadka rozwiązana. 
– Och, Trudy. PrzecieŜ to bzdura! 
– Kochanie, w czasie przyjęcia szukałam cię ponad godzinę. Na pewno z 

kimś  wyszłaś.  Trzeba  tylko  ustalić,  kto  to  był.  –  Trudy  w  zamyśleniu  gładziła 
palcem dolną wargę. – Opisz mi męŜczyznę ze snu. MoŜe go znam. 

– Nosił biały garnitur i koszulę. 
– Bardzo mi pomogłaś – mruknęła kpiąco Trudy. – Przyjęcie odbyło się w 

połowie czerwca. Był upał. Większość gości miała jasne ubrania. 

– To był wysoki blondyn o zielonych oczach – dodała Rachel. 
– Ciekawy rysopis. 
Rachel  przymknęła  powieki.  Oglądane  we  śnie  obrazy  stanęły  jej  przed 

oczyma. ZadrŜała. 

–  Palił.  Miał  piękny  uśmiech,  a  w  kącikach  oczu  drobne  zmarszczki. 

Mówił niskim, wibrującym głosem, niczym Harrison Ford. – Rachel spojrzała z 
nadzieją na przyjaciółkę. – I co? 

– Sama nie wiem. Pamiętasz coś jeszcze? 
– Miał cudowne usta. 
– Co przez to rozumiesz? – wypytywała Trudy. Rachel odwrócił wzrok. 
–  Nie  wiem,  jak  to  ująć  –  mruknęła,  zerkając  na  przyjaciółkę.  Czuła,  Ŝe 

się rumieni. 

–  Nie  czas  na  fałszywy  wstyd,  Rachel.  Musisz  mi  podać  więcej 

szczegółów – przekonywała Trudy. 

– Zaborcze. 
– Proszę? 
– Jego usta były gorące i zaborcze. 
–  DuŜo  pamiętasz  z  tamtej  nocy  –  odparła  Trudy,  ze  zrozumieniem 

kiwając głową. 

–  Chyba  tak  – przyznała  jej  rację  przyjaciółka,  z  uwagą oglądając  swoje 

background image

paznokcie. 

– Coś jeszcze przychodzi ci do głowy? 
–  Niewiele.  –  Rachel  przygryzła  wargę.  –  Chwileczkę,  pamiętam,  Ŝe 

tamten  męŜczyzna  mówił  z  ledwie  wyczuwalnym  obcym  akcentem.  Mógł 
pochodzić z Francji. 

– Raczej z francuskiej części Kanady. 
– Słucham? Wiesz, o kim mówię? – zapytała z nadzieją Rachel. 
– Nie jestem pewna, ale rysopis wydaje się znajomy. 
– Mów prędko. Na miłość boską, Trudy, muszę wiedzieć! 
– To mój szef. 
– NiemoŜliwe! Reid James? 
–  Owszem,  Reid  James,  czyli  znacznie  odmłodzone  wcielenie  Roberta 

Redforda. 

– O BoŜe! Byłam przekonana, Ŝe to sen. 
–  Najwyraźniej  się  pomyliłaś  –  odparła  Trudy,  spoglądając  znacząco  na 

talię przyjaciółki. 

Reid nie mógł się doczekać końca nudnego zebrania. Niech juŜ będzie po 

wszystkim!  Teraz.  Natychmiast!  Był  śmiertelnie  znudzony.  Z  trudem  unosił 
cięŜkie  powieki.  Czego  ci  ludzie  od  niego  chcą?  Po  co  tyle  gadają?  PrzecieŜ 
mogliby powiedzieć krótko, z czym przyszli, i wynieść się do diabła! 

Oparł  podbródek  na  dłoni  i  pokiwał  głową,  udając,  Ŝe  przysłuchuje  się 

dyskusji.  Miał  nadzieję,  Ŝe  nikt  nie  zauwaŜy,  jak  nudzą  go  wywody 
podwładnych.  Nie  miał  do  pracowników  Ŝadnych  zastrzeŜeń.  Problem  był 
powaŜniejszy.  Reid  był  śmiertelnie  znudzony  wszystkim,  co  działo  się  w  jego 
Ŝ

yciu. 

Miał  trzydzieści  pięć  lat.  Osiągnął  sukces,  o  jakim  większość  młodych 

ludzi  moŜe  tylko  śnić.  Po  dziesięciu  latach  wytęŜonej  pracy  zorganizował 
przedsiębiorstwo 

obracające 

milionami 

dolarów. 

Był 

centrum 

zainteresowania. Jedni go podziwiali, inni zawzięcie krytykowali. 

Gdy  osiągnął  wszystko,  poczuł  się  zmęczony.  Miał  dosyć  ustawicznej 

harówki. Pragnął, by inna osoba lub grupa osób przejęła zarządzanie korporacją. 
Postanowił  się  wycofać.  Myślał  o  tym,  odkąd  przed  trzema  laty  umarła  jego 
matka. Udowodnił obojgu rodzicom, Ŝe jest kimś. Ojciec oficjalnie uznał Reida 
za  swego  potomka  dopiero  wówczas,  gdy  młody  przedsiębiorca  zarobił 
pierwszy milion dolarów. 

Reid James postanowił wziąć bezterminowy urlop, ale łatwiej było podjąć 

decyzję, niŜ wprowadzić ją w czyn. Ciągle to odwlekał, a przyczyn było wiele: 
kolejne  waŜne  zebranie,  którego  nie  moŜna  opuścić;  następny  przełom, 
decydujący o losach korporacji; jeszcze jeden atak nieuczciwej konkurencji. 

Miał tego dość. Stracił zainteresowanie sprawami przedsiębiorstwa. Czas 

z tym skończyć. Natychmiast! 

background image

Reidowi  pozostał  do  rozwiązania  tylko  jeden  problem.  Gdy  się  z  nim 

upora, będzie mógł odejść. Lękał się jednak, Ŝe przyjdzie mu długo szukać tego, 
czego pragnął. 

Potrzebował celu, który nada sens jego dalszej egzystencji. 
–  Przepraszam  –  powiedział,  wstając  z  miejsca.  Mówca  urwał  w  pół 

słowa, ale szef w ogóle się tym nie przejął. W sali zapanowała martwa cisza. – 
Muszę wyjść – oznajmił i ruszył ku drzwiom. 

Czuł  na  sobie  zdziwione  spojrzenia  pracowników.  Nikt  się  nie  odezwał. 

Nie  mieli  odwagi.  Decyzje  szefa  zawsze  były  ostateczne.  Nikt  ich  nie 
kwestionował. 

Reid  szedł  w  stronę  biura.  Wcale  się  nie  spieszył.  Przystawał, 

odpowiadając Ŝyczliwie na pozdrowienia swych podwładnych. Znał wszystkich 
z  imienia  i  nazwiska.  To było  dla niego niesłychanie  waŜne. Musiał  walczyć  z 
uporem,  by  odzyskać  prawo  do  własnego  nazwiska,  ale  gdy  juŜ  dopiął  swego, 
postanowił zachować to, które w sierocińcu nadały mu siostry zakonne. 

Wszedł  do  biura,  w  którym  urzędowała  jego  asystentka,  Charlotte 

Mercier, strzegąca gabinetu szefa przed nieproszonymi gośćmi. Była jego prawą 
ręką.  Pilnowała  terminów,  samodzielnie  prowadziła  korespondencję  i 
podpisywała  listy  w  imieniu  pracodawcy.  Reid  ufał  jej  całkowicie  i  nie  miał 
wątpliwości, Ŝe nawet po jego odejściu Charlotte da sobie radę z prowadzeniem 
firmy.  Ilekroć  wspominał  o  takiej  ewentualności,  asystentka  udawała 
zaniepokojoną,  ale  na  pewno  uporałaby  się  bez  jego  pomocy  z  kaŜdą  trudną 
sprawą. 

Charlotte podniosła głowę znad papierów i podała szefowi plik róŜowych 

karteczek,  na  których  zanotowała,  kto  dzwonił.  Reid  przejrzał  je  pospiesznie. 
Większość  z  powrotem  rzucił  na  biurko,  co  oznaczało,  Ŝe  asystentka  powinna 
samodzielnie  podjąć  decyzje  w  tych  sprawach.  Ów  prosty  rytuał  powtarzał  się 
codziennie.  Reid  niechętnie  odpowiadał  na  telefony.  Charlotte  sięgnęła  po 
karteczki. Wybrała kilka z nich. Reszta trafiła do kosza. 

–  Kiedy  dzwonił  Mazelli?  –  zapytał  Reid,  spoglądając  na  jedyną  kartkę 

wartą zainteresowania. 

– Pół godziny temu. 
Reid  skinął  głową.  Postanowił  jak  najszybciej  skontaktować  się  z 

prywatnym  detektywem  nazwiskiem  Eddy  Mazelli.  Facet  miał  opinię 
najlepszego  w  branŜy,  a  jednak  przez  sześć  tygodni  od  podpisania  umowy 
niczego  się  nie  dowiedział.  Na  jego  usprawiedliwienie  moŜna  było  jedynie 
powiedzieć, Ŝe sprawa zlecona przez Reida była wyjątkowo skomplikowana. 

Reid  czuł  się  bezsilny  i  to  doprowadzało  go  do  furii.  Rzadko  tracił 

panowanie  nad  sytuacją.  W  tej  sprawie  od  początku  jakaś  zagadkowa  i 
nieprzewidywalna siła kierowała jego poczynaniami. 

Daremnie  łudził  się,  Ŝe  z  czasem  zapomni  o  tamtej  niezwykłej  nocy. 

background image

MoŜe  ciemnowłosa  dziewczyna  zapadła  mu  w  pamięć,  bo  od  dawna  nie 
spotykał się z kobietami? Nieprawda! Szczerze i otwarcie przyznał w duchu, Ŝe 
po  raz  pierwszy  w  Ŝyciu  poznał  tak  wyjątkową  istotę.  Chwile  spędzone  z 
tajemniczą  nieznajomą  wydały  mu  się  cudowną  bajką.  Śliczna  brunetka 
emanowała  wewnętrznym  spokojem,  nie  przejmowała  się  konwenansami,  była 
pełna  radości  Ŝycia,  łagodna,  kobieca,  urocza,  namiętna  i...  kochająca.  Nie 
sądził, Ŝe są na świecie takie kobiety. 

Był przeraŜony, gdy o tym myślał. 
Kochali się z pasją, ale nie robili przecieŜ nic szczególnego. Problem nie 

w  tym,  jak  doszło  do  miłosnego  zbliŜenia;  najwaŜniejsze  były  odczucia 
zrodzone w sercach przypadkowych kochanków. 

Reid zapomniał o całym świecie, gdy nieznajoma dziewczyna znalazła się 

w jego ramionach. Wiedział, Ŝe takie rzeczy się zdarzają, ale sam nigdy tego nie 
doświadczył, chociaŜ miał wiele kobiet. 

W  pierwszej  chwili  poczuł  strach,  lecz  wkrótce  ogarnęła  go  wielka 

radość, a potem ogromna niecierpliwość, z którą nadal się borykał. 

Dziewczyna  zniknęła.  Opuścił  ją  tylko  na  moment,  by  przynieść  coś  do 

picia. Gdy wrócił, nie zastał juŜ w holu tajemniczej nieznajomej. Rozpłynęła się 
w powietrzu. Często zadawał sobie pytanie, czy spotkał ją na jawie, czy we śnie. 

W  końcu  doszedł  do  przekonania,  Ŝe  naprawdę  była  w  białej  sypialni. 

Poduszka nadal pachniała jej perfumami. Gdy nadeszła pora, by zmienić pościel, 
Reid  zachował  się  jak  kompletny  idiota  i  zabronił  sprzątaczce  dotykać  łóŜka. 
Zrobił Bogu ducha winnej kobiecie awanturę i uspokoił się dopiero wtedy, gdy 
potulnie wyszła z sypialni. 

Nieznajoma  była  kobietą  z  krwi  i  kości.  Ta  myśl...  wspomnienie  o 

cudownej kochance nie dawało mu spokoju. Z pewnością istniała naprawdę. 

–  Proszę  mnie  połączyć  z  Mazellim  –  polecił  sekretarce  i  ruszył  ku 

drzwiom gabinetu. 

– Czeka tam Trudy Levin – oznajmiła Charlotte, podnosząc słuchawkę. 
– Czego chce? – zapytał Reid, kładąc dłoń na klamce. 
– Nie mówiła. Koniecznie chce z tobą porozmawiać. Twierdzi, Ŝe sprawa 

jest waŜna – odparła asystentka, wzruszając ramionami. Szef pokiwał głową. 

– Zaraz się dowiem, o co chodzi. Czekam na połączenie z Mazellim. 
Reid James otworzył drzwi gabinetu. 
– Trudy przyprowadziła jakąś dziewczynę – dodała Charlotte. 
– Cześć, Reid. – Trudy powitała szefa uśmiechem. James ucieszył się na 

jej widok. Lubił tę dziewczynę i wysoko oceniał jej pracę. Była zdolna, uczciwa, 
ambitna. Te cechy były dla niego bardzo waŜne. Sam je równieŜ posiadał. Tak 
mu się przynajmniej wydawało. 

–  Witaj,  Trudy  –  odrzekł,  podchodząc  do  biurka.  –  W  czym  mogę  ci 

pomóc? 

background image

Kątem  oka  dostrzegł  ciemnowłosą  kobietę  stojącą  przy  oknie.  Odsunęła 

ręką zasłonę i podziwiała wspaniałą panoramę miasta. Nagle odwróciła głowę i 
spojrzała  na  niego  przez  ramię.  Reid  zamrugał  powiekami,  jakby  oślepił  go 
blask słońca tworzący wokół twarzy nieznajomej świetlistą aureolę. 

Coś ścisnęło go za gardło, gdy pojął, kto przed nim stoi. 
– Rachel – szepnął zdławionym głosem. Trudy westchnęła głęboko. Reid 

spojrzał na nią z roztargnieniem. 

– Widzę, Ŝe nie muszę was sobie przedstawiać – stwierdziła panna Levin. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 
– Wiesz, jak się nazywam? 
– Znam tylko imię. 
Wcale się nie zmieniła. Wszystko, prócz nastroju, było w niej takie same. 

Tamtego  wieczoru  zdawała  się  wesoła,  beztroska,  pogodna.  Teraz  stała  przed 
nim  kobieta  zdenerwowana,  pełna  obaw,  zakłopotana.  Jedynie  oczy  pozostały 
identyczne: szare tęczówki z ciemniejszą obwódką – niemal w kolorze włosów. 

– Mazelli na linii – oznajmiła Charlotte przez wewnętrzny telefon. 
Reid  podszedł  do  aparatu,  nie  odrywając  wzroku  od  Rachel,  jakby  się 

lękał, Ŝe ponownie straci ją z oczu. 

–  Tak?  –  rzucił  podnosząc  słuchawkę.  Nerwowo  uderzał  palcami  w  blat 

biurka. Słuchał przez moment swego rozmówcy. 

–  Dobrze.  Niech  mi  pan  wyśle  rachunek.  –  Popatrzył  Rachel  prosto  w 

oczy. – Rozumiem. W porządku. Nie będzie mi pan więcej potrzebny. 

Reid  odłoŜył  słuchawkę.  Przez  chwilę  stał  nieruchomo,  wpatrując  się  w 

Rachel, jakby zobaczył ducha. Dziewczyna nie była w stanie oderwać od niego 
wzroku. 

–  Mimo  wszystko  przedstawię  was  sobie  –  mruknęła  Trudy.  –  Rachel 

Morgan. Reid James. 

– Witaj – powiedziała półgłosem Rachel. 
– Niesamowite! Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Po tym, co zrobiłaś? 
–  Nie  rozumiem.  –  Zdezorientowana  Rachel  wodziła  spojrzeniem  od 

Trudy do Reida. – Czym cię uraziłam? 

Reid  zaniemówił.  Stał  przez  moment  z  otwartymi  ustami,  nie  mogąc 

wykrztusić słowa.  Zacisnął  wargi, gdy  przemknęło  mu  przez  myśl,  Ŝe  wygląda 
okropnie głupio. 

– Kpisz ze mnie, prawda? 
– Nie – odparła Rachel, wolno kręcąc głową. 
–  Czy  moŜesz  na  chwilę  zostawić  nas  samych?  –  powiedział  Reid  do 

Trudy. 

– Nie jestem pewna, czy to rozsądne – zawahała się. 
–  Rachel  nie  przywykła  do  twoich  wybuchów  złości.  Wyglądasz  w  tej 

chwili na potencjalnego mordercę. 

–  Idź  i  przestań  się  martwić.  Od  dawna  nie  rzucam  się  rozmówcom  do 

gardła. Kobiety są przy mnie całkiem bezpieczne. 

–  Chyba  jednak  zostanę  –  oznajmiła  Trudy,  spoglądając  na  szefa  z 

pobłaŜliwym uśmiechem. 

– Lepiej nie. To bardzo osobista sprawa. 
– Domyślam się, o co chodzi – mruknęła Trudy. 

background image

– CzyŜby? – odparł Reid, unosząc brwi. – To ciekawe, poniewaŜ ja sam 

jestem całkiem zdezorientowany. 

Z trudem panował nad sobą. Ogarnęła go wściekłość. Czuł, Ŝe lada chwila 

wybuchnie. 

–  MoŜesz  iść  –  wtrąciła  Rachel.  Trudy  popatrzyła  na  nią  z  niepokojem. 

Dziewczyna drŜała jak liść na wietrze. 

– Proszę, zostaw nas samych. 
–  Zgoda.  –  Trudy  podeszła  do  drzwi.  –  Czekam  w  sąsiednim  pokoju. 

Zawołaj mnie, gdyby coś było nie tak. 

–  Przystanęła  połoŜywszy  rękę  na  klamce  i  rzuciła  Reidowi 

porozumiewawcze spojrzenie. – Ty równieŜ moŜesz na mnie liczyć, szefie. 

Gdy  Trudy  wyszła,  Reid  okrąŜył  biurko  i  dotknął  stylowego  fotela 

ustawionego w pobliŜu. 

– Usiądź – powiedział cicho. Dziewczyna stała bez ruchu. Reid dodał: – 

Proszę. 

Przywykł  do  wydawania  poleceń  i  rzadko  uŜywał  tego  słowa.  Starał  się 

bardziej  niŜ  zwykle,  bo  chciał  zrobić  na  Rachel  dobre  wraŜenie.  Nie  mógł 
dopuścić,  by  po  raz  drugi  przestraszyła  się  i  uciekła.  Nie  miał  pojęcia,  czemu 
poprzednio  zniknęła.  Trzeba się natychmiast dowiedzieć, kim  właściwie  jest ta 
ciemnowłosa dziewczyna i co się z nią stało tamtego wieczoru. Nie zamierzał po 
raz wtóry kusić losu. 

–  Proszę  –  powtórzył  z  naciskiem.  Rachel  w  końcu  go  posłuchała. 

ZbliŜyła  się  do  fotela  i  usiadła.  Reid  zajął  miejsce  na  kanapie.  Oddzielał  ich 
tylko wąski blat stolika. 

– Czy moŜesz mi powiedzieć, co zaszło tamtej nocy? 
–  poprosiła  cicho  Rachel.  Siedziała  wyprostowana.  Dłonie  ułoŜyła  na 

kolanach. 

– Chciałem ci zadać to samo pytanie. – Reid uniósł brwi. 
Dziewczyna pokręciła głową. 
– Nie wiem. Do niedawna sądziłam, Ŝe to był tylko sen – odparła cicho. 
– Sen? 
– Tak. Zrozum, byłam wtedy powaŜnie chora. Po tamtym przyjęciu dwa 

tygodnie  walczyłam  z  grypą.  Wieczorem  bardzo  źle  się  poczułam.  Zemdlałam 
pod koniec bankietu. Nie pamiętam, co się działo. Trudy mi powiedziała, Ŝe ty 
wydałeś to przyjęcie. 

–  Owszem.  To  była  promocja  nowych  perfum.  Wynajęliśmy  dawny 

arsenał.  Tam  cię  poznałem  –  opowiadał,  starannie  dobierając  słowa.  –  Długo 
rozmawialiśmy. 

– Tak? 
O co tu chodzi? Dlaczego Rachel twierdzi, Ŝe niczego nie pamięta? 
–  Wyszliśmy  razem.  –  Patrzyła  na  Reida  szeroko  otwartymi  oczyma. 

background image

Pochyliła  się  w  jego  stronę  i  kiwnęła  głową,  zachęcając,  by  mówił  dalej.  – 
Poszliśmy na spacer i wkrótce dotarliśmy do mojego mieszkania. Nic z tego nie 
pamiętasz? 

– Nie – odparła cicho. – Co było dalej? 
– Poszliśmy na górę. 
– Do twego mieszkania? 
– Tak. Oglądałaś salon. 
– A potem? 
– Weszliśmy do sypialni. 
Rachel spuściła wzrok. Czuła, Ŝe się rumieni. 
–  Spójrz  na  mnie  –  zachęcił  ją  Reid.  Podniosła  oczy.  –  Naprawdę  sobie 

tego nie przypominasz? 

– Niestety. Brałam wówczas antybiotyki. Wypiłam trochę ponczu... 
– Jakiś idiota wlał do wazy sporo alkoholu. 
–  Trudy  mi  o  tym  wspomniała.  Nie  mam  pewności,  czy  lekarstwa  i 

alkohol tak na mnie podziałały, ale tamten wieczór jest czarną dziurą. 

–  Miałem  wraŜenie,  Ŝe  czujesz  się  doskonale  –  wtrącił  Reid.  –  Byłaś 

niezwykle oŜywiona, promienna. 

– Pozory mylą. 
– Pamiętasz, jak się kochaliśmy? 
–  Nie...  Dopiero  później  wróciły  do  mnie  strzępy  wspomnień.  Sądziłam, 

Ŝ

e to sen. 

– JuŜ o tym wspomniałaś. Co sprawiło, Ŝe zmieniłaś zdanie? 
Rachel westchnęła cięŜko. Dygotała na całym ciele. Musiała usiąść prosto 

w fotelu i zacisnąć ręce na oparciach, by opanować drŜenie. 

– Dokonałam pewnego odkrycia. 
– Mianowicie? – zapytał Reid. 
– Spodziewam się dziecka. 
Reid  nie  odrywał  wzroku  od  jej  twarzy.  Do  tej  chwili  sądził,  Ŝe  Ŝadna 

wiadomość nie wstrząśnie nim bardziej od nagłej wizyty tej dziewczyny. Mylił 
się. Zachował wprawdzie kamienną twarz, ale serce waliło mu tak, jakby miało 
lada chwila wyskoczyć z piersi. 

– Przyszłaś tu, by mi powiedzieć, Ŝe jestem ojcem tego dziecka? 
– To jedyne rozsądne wyjaśnienie – odparła. 
– Przychodzi mi do głowy kilka innych moŜliwości. 
Rachel zacisnęła dłonie w pięści. Trzeba zachować spokój i kontrolować 

emocje.  Jej  połoŜenie  i  tak  było  wyjątkowo  kłopotliwe.  Trudno  się  dziwić,  Ŝe 
Reid przyjął usłyszaną wiadomość z niedowierzaniem. Miał prawo znać prawdę, 
choćby trudno mu było w nią uwierzyć. 

–  Domyślałam  się,  Ŝe  taka  będzie  twoja  reakcja  –  stwierdziła,  zwilŜając 

językiem suche wargi. 

background image

–  Nie  sądzę,  Ŝebyś  umiała  przewidzieć  moją  reakcję  –  mruknął 

opryskliwie i lekcewaŜąco. 

–  Wręcz  przeciwnie.  Uznałeś,  Ŝe  przyszłam  tu  po  pieniądze.  Mylisz  się. 

Niczego od  ciebie nie  chcę.  –  Rachel  wstała.  –  Trudy  i  ja  przeanalizowałyśmy 
fakty i odtworzyłyśmy wydarzenia tamtego wieczoru. Poprosiłam, Ŝeby mnie tu 
przyprowadziła. Sądziłam, Ŝe masz prawo znać prawdę. To wszystko. – Rachel 
ruszyła w stronę drzwi. – Nie będę cię więcej nachodzić. 

– Stój – rzucił Reid tonem nie znoszącym sprzeciwu. 
–  Proszę  sobie  zapamiętać,  Ŝe  nie  jestem  pańską  podwładną.  Nie  będzie 

mi pan rozkazywać – oświadczyła zimno. 

– Wróć. – Rachel stała nieruchomo jak posąg. Reid zacisnął zęby i dodał: 

– Proszę. 

Stała  przy  drzwiach,  spoglądając  w  zielone  oczy  rozjarzone  dziwnym 

blaskiem. Intensywność tego spojrzenia przyciągała jak magnes. Rachel zrobiła 
parę kroków w stronę Reida. 

– Nie mam ci nic więcej do powiedzenia – stwierdziła kategorycznie. 
– Być moŜe. Ja natomiast chciałbym z tobą spokojnie porozmawiać, o ile 

nie masz nic przeciwko temu. 

– Słucham. 
–  Zapalisz?  –  rzucił  Reid,  wyjmując  papierośnicę,  ale  natychmiast  się 

zreflektował.  –  Oczywiście,  Ŝe  nie.  Ten  nałóg  jest  ci  obcy.  Spróbowałaś 
papierosa jako szesnastolatka i zrobiło ci się niedobrze. 

Rachel wyprostowała się dumnie. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. 

Opowiadała  Reidowi  o  swoim  Ŝyciu.  Zwierzała  się.  Na  pewno  sporo  o  niej 
wiedział, a tymczasem dla niej ten przystojny męŜczyzna był jedynie postacią z 
prasowej kroniki towarzyskiej i opowieści Trudy. Znała go z cudzych relacji. 

Jedno  wiedziała  na  pewno:  był  ojcem  jej  dziecka.  Niespodziewanie 

zachwiała się na nogach. 

–  Chyba  powinnam  usiąść  –  oznajmiła  słabym  głosem  i  podeszła  do 

skórzanego fotela ustawionego przy biurku. 

– Napijesz się kawy albo herbaty? – zapytał Reid. 
– Poproszę o filiŜankę herbaty. 
Reid przycisnął guzik wewnętrznego telefonu i wydał polecenie. 
– Nie wyglądasz najlepiej – oznajmił zatroskanym głosem. 
– Nic mi nie jest. To zawrót głowy. – Podniosła na niego oczy. – Wszyscy 

mówią, Ŝe tak często bywa w moim stanie. 

Reid  skinął  głową,  zapalił  papierosa  i  zaciągnął  się  głęboko  dymem. 

Charlotte  przyniosła  na  tacy  herbatę  w  prześlicznej  filiŜance  z  chińskiej 
porcelany.  Tego  serwisu  uŜywała  jedynie  wówczas,  gdy  w  gabinecie  Reida 
gościli bardzo waŜni kontrahenci lub politycy. Szef rzucił asystentce zdumione 
spojrzenie. Charlotte uśmiechnęła się tajemniczo jak Mona Lisa, co dowodziło, 

background image

Ŝ

e sporo wie. 

Niech diabli porwą Trudy! Ta dziewczyna ma długi język. Trzeba ukrócić 

plotki,  bo  w  przeciwnym  razie,  nim  wybije  piąta,  wszyscy  pracownicy  będą 
znali osobliwą nowinę. 

– Dziękuję – powiedziała Rachel, biorąc filiŜankę z rąk Charlotte. 
– Na zdrowie, kochanie – odparła asystentka. – Proszę mnie wezwać, jeśli 

będzie pani czegoś potrzebowała. 

–  Zostaw  nas  samych,  Charlotte  –  polecił  Reid.  Sekretarka  uśmiechnęła 

się  i  popatrzyła  znacząco  na  szefa,  który  rzucił  jej  ostrzegawcze  spojrzenie  i 
wymownie  pokręcił  głową.  Potem  zaczął  się  ukradkiem  przyglądać  siedzącej 
przy biurku Rachel. Mimo woli poczuł wzruszenie. Tak było zawsze, ilekroć o 
niej myślał. Przypomniał sobie wieczór sprzed sześciu tygodni. 

Miał  wtedy  za  sobą  trudny  dzień.  Gdy  o  piątej  skończył  urzędowanie, 

głowa  pękała  mu  z  bólu.  Nie  miał  ochoty  jechać  na  bankiet  promujący  nowe 
perfumy  jego  firmy,  ale  w  końcu dał się  przekonać.  Przez  jakiś  czas  krąŜył  po 
salach  arsenału,  ściskał  dłonie  znajomych  i  wdzięczył  się  do  dziennikarzy. 
Goście  wyjątkowo  dopisali.  W  salach  bankietowych  panował  wielki  tłok. 
Przyjęcie  odbywało  się  w  starej  zbrojowni  wynajętej  specjalnie  na  ten  cel. 
Budynek  stał  niedaleko  miejsca,  gdzie  mieszkał  Reid.  Gospodarz  przyjęcia 
odczuwał  silną  pokusę,  by  wymknąć  się  niepostrzeŜenie.  Wtedy  ujrzał  piękną 
nieznajomą. 

Jak  w  romantycznym  filmie,  ich  oczy  spotkały  się  ponad  głowami 

nieprzeliczonych  gości.  Reid,  niewiele  myśląc,  podszedł  do  dziewczyny,  która 
uśmiechnęła się do niego. Natychmiast zapomniał o bólu głowy. Rozmawiali o 
wszystkim i o niczym – jak to na przyjęciu. Reid co chwila wybuchał śmiechem, 
ubawiony  dowcipami  ciemnowłosej  nieznajomej. 

Niełatwo  było  go 

rozśmieszyć, ale tamtej nocy stał się cud. 

Poprosił,  by  zaczerpnęli  świeŜego  powietrza.  Rachel  nie  miała  nic 

przeciwko  temu.  Wyszli,  nie  zwracając  niczyjej  uwagi.  Noc  była  gorąca  i 
wilgotna. Gdy minęli kilka przecznic, ogarnęło ich zmęczenie. Reid machinalnie 
ruszył ku swemu domowi. Gdy znaleźli się w pobliŜu, zaproponował, by weszli 
na górę i napili się czegoś dla ochłody. Nowa znajoma chętnie na to przystała. 

PogrąŜony we wspomnieniach, Reid nie odrywał wzroku od Rachel, która 

małymi  łykami  piła  gorącą  herbatę.  Patrzyła  na  niego  przez  delikatną  mgiełkę 
unoszącą się znad filiŜanki. 

Reid  znowu  poczuł  koło  serca  znajome  ciepło.  Tamtego  wieczoru 

doznawał  podobnego  wzruszenia.  Rachel  była  taka...  naturalna.  Niczego  nie 
udawała.  Rozmawiali,  jakby  ich  łączyły  długie  lata  znajomości.  W  pewnej 
chwili  zachwyciła  się  wystrojem  salonu.  Reid  postanowił  jej  pokazać  całe 
mieszkanie.  W  końcu  dotarli  do  sypialni.  Na  widok  ogromnego  łoŜa  Rachel 
zaczęła sobie kpić z jego właściciela. Reid zachęcił ją, by sama się przekonała, 

background image

Ŝ

e jest bardzo wygodne. Rachel bez oporów wyciągnęła się na białej jedwabnej 

pościeli. 

Ich  spojrzenia  znowu  się  spotkały.  Reid  poczuł  nieprzezwycięŜoną 

potrzebę, by podejść bliŜej. Usiadł na posłaniu. 

Rachel nie okazała zakłopotania. Reid pochylił się i pocałował ją. To mu 

się wydawało całkiem naturalne. 

W  tej  samej  chwili  zapomniał  o  całym  świecie.  Czas,  miejsce, 

okoliczności straciły dla niego znaczenie. Nie panował nad sobą. Kochali się bez 
najmniejszych  zahamowań,  z  radością i  zadowoleniem  –  jakby  byli  ze  sobą od 
lat. 

Reid  nie  potrafił  zapomnieć  tamtej  nocy.  Był  przekonany,  Ŝe  tamto 

doznanie było dla Rachel równie wyjątkowe jak dla niego. Nie umiał przyjąć do 
wiadomości, Ŝe zapomniała, co razem przeŜyli. 

CzyŜby Rachel prowadziła z nim jakąś grę? Reid nie umiał odpowiedzieć 

na  pytanie.  Trzeba  sprawdzić  tę  dziewczynę.  Była  przyjaciółką  Trudy,  co 
ś

wiadczyło na jej korzyść. Panna Levin pracowała u niego od dawna i cieszyła 

się zaufaniem szefa. 

Scenariusz  dotyczący  rzekomego  ojcostwa  był  Reidowi  dobrze  znany. 

Usłyszał kiedyś podobną nowinę. Wtedy był juŜ waŜną figurą i swoje Ŝyciowe 
sprawy mógł załatwiać jak naleŜy. Miał dwadzieścia parę lat, gdy pewna kobieta 
usiłowała  mu  wmówić,  jakoby  spłodził  z  nią  dziecko.  Reid  poddał  się 
koniecznym  badaniom,  udowodnił,  Ŝe  powódka  kłamie,  i  wygrał  proces.  Cała 
sprawa kosztowała go mnóstwo pieniędzy i upokorzeń. 

Od  tamtej  pory  wiązał  się  z  kobietami  rzadko  i  niechętnie.  Było  ich  w 

jego Ŝyciu coraz mniej, chociaŜ gazety rozpisywały się o rzekomych romansach 
przystojnego  milionera.  Doszło  do  tego,  Ŝe  całymi  miesiącami  zachowywał 
dobrowolną  wstrzemięźliwość.  Ilekroć  decydował  się  na  erotyczną  eskapadę, 
dbał skrupulatnie, by nie miała Ŝadnych nieprzewidzianych konsekwencji. 

Zdawał  sobie  jednak  sprawę,  Ŝe  prezerwatywy  bywają  zawodne.  Tego 

rodzaju  niespodzianka  spotkała  jego  rodziców.  Reid  James  czuł  się  winny 
wobec Rachel. Nie powinien był na początku rozmowy podawać w wątpliwość 
jej prawdomówności. 

– Lepiej się czujesz? – zapytał, gdy postawiła na tacy pustą filiŜankę. 
– Tak. Herbata dobrze mi zrobiła. – Podniosła oczy na Reida. – Czy mam 

coś jeszcze wyjaśnić? 

– Jeśli to, co mówisz, jest prawdą... 
– Zaręczam, Ŝe tak. 
– Powinienem chyba zapytać, jak zamierzasz postąpić. Rachel bawiła się 

delikatną filiŜanką. 

– Istnieją rozmaite... moŜliwości – odparła cicho. 
– Wiem. Postanowiłaś juŜ, co zrobisz? 

background image

– Nie – powiedziała dziewczyna, wolno kręcąc głową. Podniosła wzrok i 

spojrzała  na  Reida.  Długo  patrzyli  sobie  w  oczy.  Czytali  w  nich  pytania,  na 
które nie potrafili jeszcze odpowiedzieć. Reid zgasił papierosa. 

– Mogę ci pomóc w podjęciu decyzji? 
– Czy to oznacza, Ŝe mi wierzysz? 
– Sam nie wiem – odparł, siadając w fotelu. 
–  W  takim  razie  dlaczego  chcesz  wiedzieć,  jak  zamierzam  postąpić? 

Wkrótce opuszczę twój gabinet i pewnie się więcej nie zobaczymy. Przyrzekam, 
Ŝ

e nie będę cię nachodzić. 

–  Istnieje  spore  prawdopodobieństwo,  Ŝe  mówisz  prawdę  –  odparł 

rzeczowo  Reid.  –  W  takim  wypadku  nie  pozwolę,  Ŝebyś  mnie  odsunęła  na 
margines,  Rachel.  Zrobię,  co  do  mnie  naleŜy.  PowaŜnie  traktuję  swoje 
obowiązki. 

– Nie jesteś za mnie odpowiedzialny. Potrafię zadbać o siebie i dziecko. 
– Zobaczymy. 
– Czy zamierza pan mnie śledzić, Ŝeby się o tym przekonać, panie James? 

– rzuciła drwiąco. Świadomie uŜyła formy grzecznościowej. Reid wstał. 

– Szczerze mówiąc, juŜ wynająłem prywatnego detektywa. Poleciłem mu 

ciebie  odnaleźć.  Nie  mów  do  mnie  per  pan.  Taki  oficjalny  ton  jest  nie  na 
miejscu po tym, co między nami zaszło, prawda? Wiesz, Ŝe mam na imię Reid. 
–  Zawahał  się  i  popatrzył  dziewczynie  prosto  w  oczy.  –  Tamtej  nocy... 
powtarzałaś je bez przerwy. 

– Nie pamiętam – wyjąkała. 
Reid  okrąŜył  biurko  i  podszedł  do  Rachel,  która  podniosła  wzrok.  Miał 

dziwny wyraz twarzy, a jego oczy lśniły niezwykłym blaskiem. PołoŜył ręce na 
oparciu fotela, tak Ŝe dziewczyna była niemal unieruchomiona. 

– W takim razie odświeŜę ci pamięć. 
Dotknął  ustami  jej  warg.  Rachel  siedziała  zupełnie  nieruchomo,  lecz  nie 

próbowała się opierać. Przymknęła oczy, gdy zaczął ją całować. Pod wpływem 
nagłego  impulsu  rozchyliła  wargi  i  poddała  się  pieszczocie  języka.  Oboje 
wiedzieli, Ŝe między kochankami tak właśnie powinno być. 

Reid  czuł  się  jak  alkoholik  po  długiej  abstynencji.  Wreszcie  mógł  się 

rozkoszować  smakiem  warg  Rachel.  Serce  biło  mu  w  piersi  jak  oszalałe. 
Pocałunek  stawał  się  coraz  bardziej  zaborczy,  z  kaŜdą  chwilą  namiętniejszy. 
Rachel  wydała  jęk,  który  dźwięczał  Reidowi  w  głowie,  w  sercu,  w  duszy  jak 
najpiękniejsza  muzyka.  Ramiona,  na  których  się  opierał,  drŜały  z  wysiłku. 
Poczuł dziwną słabość, którą lękał się nazwać. Niespodziewanie ogarnął go lęk. 

Przerwał pocałunek, ale się nie odsunął od Rachel. 
Patrzyli  sobie  w  oczy.  Ich  twarze  dzieliło  zaledwie  kilka  centymetrów. 

Oddechy były urywane jak po długim biegu. 

– Przepraszam – szepnął. Rzadko poczuwał się do winy. Nie miał pojęcia, 

background image

czemu prosi Rachel o przebaczenie. Wiedział tylko, Ŝe musi to zrobić. 

–  Dlaczego  mnie  pocałowałeś?  –  zapytała,  opuszkami  palców  dotykając 

spuchniętych warg. 

Reid  zacisnął  pięści  i  zrobił  krok  do  tyłu.  Potrząsnął  głową,  jakby  z 

trudem wracał do rzeczywistości. Nie znał odpowiedzi na pytanie Rachel. 

–  Chciałem  tylko  sprawdzić,  czy  doznania,  które  sama  uwaŜałaś 

dotychczas za sen, nie są przypadkiem wytworem mojej wyobraźni. 

Rachel  skinęła  głową.  Wiedziała,  co  Reid  chce  przez  to  powiedzieć. 

Usiłował przekonać samego siebie, Ŝe przeŜycia tamtej pamiętnej nocy były dla 
nich  obojga  czymś  więcej  niŜ  tylko  przyjemnym  epizodem  po  nudnym 
przyjęciu.  Nie  myśleli  teraz  o  dziecku.  Rachel  nurtował  tylko  jeden  problem, 
podobnie  jak  Reida.  Chciała  mieć  namacalny  dowód,  Ŝe  kochała  się  z  tym 
męŜczyzną na jawie, a nie we śnie. 

Namiętny pocałunek stanowił dla obojga dostateczne potwierdzenie. 
Rozległo się pukanie do drzwi. Trudy wsunęła głowę do gabinetu. 
– śyjecie oboje? – zapytała kpiąco. 
– Tak – odparł Reid, idąc w stronę biurka. – Jesteśmy cali i zdrowi. 
– Mogę wejść? – rzuciła Trudy. 
–  Oczywiście  –  odparła  skwapliwie  Rachel.  Popatrzyła  wymownie  na 

Reida,  by  dać  mu  do  zrozumienia,  Ŝe  temat  uwaŜa  za  wyczerpany.  Badawcze 
spojrzenie zielonych oczu dowodziło czegoś zupełnie innego. 

– Sądzę, Ŝe wszystko juŜ omówiliśmy... – powiedziała niepewnie. 
– Mogę do ciebie zadzwonić? – zapytał Reid. 
– Raczej nie... – Rachel wodziła spojrzeniem od Trudy do Reida. – CóŜ, 

odezwij się, jeŜeli masz ochotę. 

– Zadzwonię. 
– Doskonale. 
– Odwiozę cię do domu – stwierdziła Trudy, podchodząc do przyjaciółki. 

Zerknęła na swego szefa. – Chyba nie będę ci tu potrzebna? 

Reid  pokręcił  głową.  Odprowadził  gości  do  drzwi.  Rachel  odwróciła  się 

niespodziewanie. Była zakłopotana, ale wyciągnęła rękę. 

– Do widzenia... Reid. 
–  Dzięki  za  wizytę  –  powiedział  uprzejmie  i  uścisnął  podaną  mu  dłoń. 

Zrobił  to  spokojnie,  z  pozorną  obojętnością,  ale  zielone  oczy  nadal  lśniły 
dziwnym blaskiem. Rachel nie wiedziała, co o tym myśleć. MoŜe Reid sam nie 
potrafi się rozeznać w swoich uczuciach? PoŜegnała go słabym uśmiechem. 

Reid  długo  stał,  patrząc  na  drzwi  wiodące  do  korytarza,  za  którymi 

zniknęła  Rachel  oraz  Trudy.  Charlotte  daremnie  czekała,  aŜ  szef  się  odezwie  i 
wyda jej polecenia. Po chwili wróciła do pisania na maszynie. Znajomy odgłos 
wyrwał Reida z zamyślenia. 

– Charlotte – rzucił, idąc w stronę gabinetu. – Połącz mnie z Mazellim. 

background image

 
Rachel  poszła  do  lekarza,  który  potwierdził  wyniki  próby  ciąŜowej. 

Pierwszy  tydzień  sierpnia  zszedł  jej  na  rozmyślaniach.  NaleŜało  wszystko 
przeanalizować.  W  rozmowie  z  Reidem  podkreśliła,  Ŝe  istnieje  kilka 
ewentualności.  Trzeba  było  szybko  dokonać  wyboru.  Czasy  się  zmieniły.  Nie 
było  Ŝadnego  przymusu.  Mimo  to  czuła,  Ŝe  decyzja  praktycznie  juŜ  została 
podjęta.  Rachel  skończyła  trzydzieści  lat.  Nie  był  to  podeszły  wiek,  ale  trudno 
udawać nastolatkę. Idealna pora na urodzenie dziecka. Gdyby wyszła za Toma, 
właśnie  teraz  myśleliby  o  powiększeniu  rodziny.  Do  małŜeństwa  jednak  nie 
doszło.  Od  tamtej  pory  Ŝaden  inny  kandydat  do  ręki  Rachel  nie  pojawił  się  na 
horyzoncie. 

Niespodziewanie  stanął  jej  przed  oczyma  Reid  James.  Skarciła  się  w 

duchu. Trzeba szybko o nim zapomnieć. Ten męŜczyzna jej nie ufał. Rachel nie 
miała sił i ochoty, by zabiegać o względy tego gbura. Przez całe Ŝycie usiłowała 
pozyskać sobie innych ludzi. Zabiegała o ich miłość. Gdyby miała znowu czynić 
podobne starania, Reid James byłby ostatni na liście kandydatów. 

Stanęły  jej  przed  oczyma  tytuły  artykułów  poświęconych  przystojnemu 

milionerowi. Kolorowe magazyny często o nim pisały. Trudy chętnie podtykała 
je  swojej  przyjaciółce.  Wszędzie  nazywano  Reida  doskonałą  partią.  Był 
kawalerem,  do  którego  wzdychały  wszystkie  zamoŜne  panny  na  wydaniu. 
Rachel skrzywiła się z niesmakiem. Jak mógł pomyśleć, Ŝe chciała wyłudzić od 
niego  pieniądze!  TeŜ  coś!  Gdyby  naprawdę  goniła  za  forsą,  sprzedałaby 
skandalizującą  opowieść  o  swoim  romansie  jednemu  z  brukowców.  Za  krótki 
wywiad  dostałaby  kupę  forsy.  Na  szczęście  dla  Reida,  nie  szukała  taniej 
popularności. 

Mogła polegać tylko na sobie. Trzeba uporać się z Ŝyciowym problemem. 

Reid  James  twierdził,  Ŝe  chce  z  nią  jeszcze  porozmawiać,  ale  Rachel  podjęła 
decyzję, nie oglądając się na przystojnego uwodziciela. 

Postanowiła  urodzić  i  wychować  jego  dziecko.  Inne  rozwiązania  nie 

wchodziły w grę. Zdawała sobie sprawę, Ŝe nie będzie jej łatwo. Odziedziczyła 
po  matce  niewielką  sumę,  ale  było  oczywiste,  Ŝe  pieniądze  stopnieją 
błyskawicznie,  o  ile nie podejmie  pracy.  Rachel  czuła  się  w  Nowym  Jorku  jak 
ryba w wodzie, ale Ŝycie w wielkim mieście było kosztowne. Nawet gdyby Reid 
zechciał jej pomóc, z trudem wiązałaby koniec z końcem. 

Niechętnie  rozwaŜała  tę  ostatnią  moŜliwość.  Przeczuwała,  Ŝe  gdyby 

pozwoliła  pewnemu  siebie  milionerowi  wkroczyć  w  swoje  Ŝycie,  wkrótce 
zacząłby samowolnie decydować o losach jej i dziecka. Nie chciała się grzać w 
blasku  jego  sławy.  Była  przekonana,  Ŝe  i  maleństwu  takie  rozwiązanie  nie 
wyszłoby  na  dobre.  Ceniła  własną  niezaleŜność  i  postanowiła  jej  strzec.  W 
obecnej  sytuacji  najlepszym  rozwiązaniem  był  powrót  do  Ohio,  do  rodzinnego 
domu. 

background image

Rachel  poczuła  skurcz  w  Ŝołądku  na  samą  myśl  o  takiej  moŜliwości.  Jej 

ojciec  oŜenił  się  powtórnie  dwa  miesiące  po  śmierci  pierwszej  Ŝony.  Córka 
długo nie  mogła  mu  tego  wybaczyć.  Z  czasem  doszli do  porozumienia,  ale  nie 
było  między  nimi  serdeczności.  Decyzja  o  powrocie  do  domu  okazała  się  dla 
Rachel bardzo trudna. 

Niełatwo  uwolnić  się  od  wspomnień.  Matka  Rachel  chorowała  cięŜko 

przez  dwa  lata.  Córka  pielęgnowała  ją  z  prawdziwym  oddaniem.  Związek 
państwa  Morgan  od  początku  nie  naleŜał  do  udanych,  ale  gdy  nieszczęsna 
kobieta  podupadła  na  zdrowiu,  ujawniły  się  najgorsze  cechy  charakteru  jej 
męŜa.  Czuł  się  nieswojo  w  domu,  gdzie  rytm  codziennych  zajęć  wyznaczała 
choroba.  Spędzał  tam  niewiele  czasu.  CięŜar  odpowiedzialności  przerzucił  na 
barki córki. 

Rachel  nie  czuła  się  wykorzystywana.  Bardzo  kochała  matkę, 

podtrzymywała  ją  na  duchu  w  chorobie,  a  po  śmierci  wspominała  z  czułością. 
Niestety, dobrowolne poświęcenie kosztowało ją nie tylko dwa lata Ŝycia. Tom, 
który  początkowo  bez  sprzeciwu  godził  się  na  przesuwanie  daty  ślubu,  po 
dwóch latach stracił wreszcie cierpliwość i znalazł kobietę gotową poświęcić mu 
znacznie więcej czasu niŜ pochłonięta wieloma obowiązkami narzeczona. 

W dzień po pogrzebie matki Rachel usłyszała od Toma, Ŝe pokochał inną 

dziewczynę,  z  którą  postanowił  się  oŜenić.  Dla  Rachel  śmierć  matki  i  niemal 
jednoczesne zerwanie zaręczyn było ciosem ponad siły, ale jakoś się pozbierała. 
Dwa miesiące później ojciec przedstawił córce swoją przyjaciółkę i oznajmił, Ŝe 
wkrótce ją poślubi. Nowa Ŝona miała zamieszkać w ich domu – tam gdzie Ŝyła i 
umarła matka Rachel. 

Straciła  cierpliwość.  W  dniu  ślubu  wygarnęła  ojcu,  co  o  nim  myśli.  Po 

kłótni,  która  wtedy  nastąpiła,  oboje  byli  wściekli  i  rozdygotani.  Zrodziła  się 
między  nimi  nienawiść.  Tak  przynajmniej  sądziła  wówczas  Rachel.  Tego 
samego  dnia  wyprowadziła  się  z  domu.  Zamieszkała  na  krótko  u  szkolnej 
koleŜanki. 

Nowy Jork był dla niej idealnym schronieniem. Mogła zniknąć w tłumie i 

zapomnieć  o  Ŝyciowych  poraŜkach.  Wkrótce  na  nowo  odkryła  w  sobie  wolę 
Ŝ

ycia.  Czasami  miała  wraŜenie,  Ŝe  matka  czuwa  nad  nią  z  daleka.  Bez  trudu 

znalazła  pracę  w  niewielkiej  filii  znanego  domu  mody.  Dyplom  studium  dla 
projektantów  okazał  się  dobrą  rekomendacją.  Jej  modele  i  wiedza  o  tkaninach 
zyskały  spore  uznanie.  Znalazła  wygodne  lokum,  poznała  Trudy.  Po  raz 
pierwszy od paru lat miała wraŜenie, Ŝe odzyskuje Ŝyciową równowagę. 

Niespodziewanie wszystko runęło jak domek z kart. Rachel straciła pracę. 

Zarząd  firmy  podjął  decyzję  o  redukcji  zatrudnienia.  Postanowiono  zwolnić 
pracowników  o  najkrótszym  staŜu;  na  pierwszy  ogień  poszła  Rachel.  Od 
czterech miesięcy daremnie szukała pracy. Musiała zarobić chociaŜ parę groszy, 
kelnerowała  więc  codziennie  przez  kilka  godzin  w  barze  za  rogiem. 

background image

Odziedziczonych po matce pieniędzy szybko ubywało. 

Niechętnie  myślała  o  powrocie  do  domu,  ale  doszła  do  wniosku,  Ŝe  to 

najlepsze  rozwiązanie,  skoro  postanowiła  urodzić  dziecko.  Podjęła  decyzję. 
Wiele  spraw  budziło  w  niej  obawy  i  wątpliwości,  ale  uparła  się,  Ŝe  przy  tym 
postanowieniu wytrwa niezłomnie. 

Nareszcie dokonała wyboru. 
Zaterkotał  dzwonek  u  drzwi.  Zwlekła  się  z  łóŜka.  Trudy  obiecała  wpaść 

do  niej  po  pracy  i  przynieść  coś  do  jedzenia.  Rachel  nie  miała  apetytu,  ale 
zdawała  sobie  sprawę,  Ŝe  jeśli  niczego  nie  zje,  Trudy  zrobi  jej  wykład  o 
zgubnych  skutkach  głodówki.  Z  dwojga  złego  wolała  potulnie  zjeść 
przyniesione smakołyki. 

Nacisnęła guzik domofonu. Czekając na Trudy, szybko nakryła do stołu. 

Wkrótce  rozległo  się  energiczne  pukanie.  Rachel  otworzyła  drzwi.  Na  progu 
stała przyjaciółka dźwigająca wielką torbę. 

–  Kupiłaś  wszystko,  co  było  w  restauracji?  –  spytała  Rachel  z 

pobłaŜliwym uśmiechem. 

–  Nie  mędrkuj,  kochanie.  Znam  cię  jak  zły  szeląg  i  wiem,  Ŝe  niczego 

sobie nie ugotujesz, więc zrobiłam większe zakupy. Zostanie ci trochę na jutro. 

– Jesteś niemoŜliwa – odparła Rachel. 
– Dlatego tak mnie lubisz. – Trudy postawiła torbę na stoliku i poklepała 

przyjaciółkę po ramieniu. Gdy usiadły do kolacji, dodała z chytrą miną: – Nieźle 
się dogadujemy, prawda? 

– Rozumiemy się w pół słowa – przyznała Rachel, dziobiąc widelcem ryŜ 

smaŜony z chińskimi przyprawami. 

–  Przyszło  mi  do  głowy  –  zaczęła  ostroŜnie  Trudy  –  Ŝe  mogłybyśmy 

razem zamieszkać. 

– We dwie? 
– Tak. 
– O co ci chodzi? – zapytała podejrzliwie Rachel. 
– O ciebie. O mnie. Powinnaś się przenieść do mego mieszkania. 
– Och, Trudy... 
– Wszystko moŜna jakoś zorganizować. Damy sobie radę. Późno wracam 

z pracy. Mogłabyś pomagać mi w sprzątaniu... 

–  To  bez  sensu.  Twoje  mieszkanie  jest  za  małe.  Ledwie  starcza  w  nim 

miejsca dla ciebie. 

– Nieprawda. Mam sporą wnękę. MoŜna tam ustawić kołyskę. ŁóŜko dla 

ciebie umieścimy w pokoju. 

– A Jake? 
– Dlaczego pytasz? 
–  Najwyraźniej  macie  się  ku  sobie.  Co  ukochany  powie  na  dziką 

lokatorkę  w  twoim  uroczym  mieszkanku?  –  zapytała  Rachel,  kiwając  głową.  – 

background image

Troje w jednej sypialni to za duŜo, kochanie. Kiedy przyjdzie na świat dziecko, 
będzie nas czworo. 

–  Nie  widzę  problemu.  W  gromadzie  zawsze  weselej.  Nie  marudź. 

Zobaczysz, będzie wspaniale. 

–  Nie.  –  Rachel  energicznie  pokręciła  głową  i  ujęła  dłoń  Trudy.  Łzy 

stanęły jej w oczach. – Jesteś najlepszą przyjaciółką, jaką kiedykolwiek miałam. 
Dzięki za troskę, ale nie mogę przyjąć twojej propozycji. JuŜ wiem, co zrobię. 

– Zamieniam się w słuch. 
Rachel  splotła  palce  i  w  milczeniu  patrzyła  na  talerz  z  jedzeniem.  Nie 

była  w  stanie  wykrztusić  słowa.  Wydawało  jej  się,  Ŝe  gdy  oznajmi  swoją 
decyzję, nie będzie juŜ miała odwrotu. 

–  I  cóŜ?  –  mruknęła  zniecierpliwiona  Trudy.  Rachel  podniosła  wzrok  i 

napotkała zatroskane spojrzenie przyjaciółki. 

– Postanowiłam wrócić do domu. 
– To niemoŜliwe! Będziesz się tam czuła zupełnie obco. 
– Zarezerwowałam bilet na samolot. 
– Dzwoniłaś do ojca? 
–  Nie.  Zrobię  to  jutro.  –  Rachel  popatrzyła  na  zirytowaną  Trudy.  –  Nie 

mam innego wyjścia. 

– Wręcz przeciwnie. 
– CzyŜby? Jaką widzisz ewentualność? 
– Jedna istnieje na pewno. Reid. 
– Nie. – Rachel zdecydowanie pokręciła głową. 
–  Dlaczego?  Ten  facet  jest  nieprzyzwoicie  bogaty.  MoŜe  ci  pomóc 

znaleźć pracę, urządzić się... 

–  Nie.  To  wykluczone.  Nie  przyjmę  od  niego  pieniędzy.  Teraz  nie 

potrafię. MoŜe kiedy dziecko dorośnie... Powinno studiować. 

– Dlaczego tak się upierasz? Wytłumacz mi, na litość boską! 
Rachel nie była w stanie dokończyć kolacji. Wyrzuciła resztki jedzenia do 

kosza na śmieci. 

– Czułabym się fatalnie, gdyby Reid utrzymywał mnie i dziecko. Nie chcę 

mieć  wobec  niego  długu  wdzięczności.  Pomyśl  o  dziennikarzach.  WyobraŜasz 
sobie, co by pisali, gdyby prawda wyszła na jaw? Ulubieniec nowojorskich dam 
i dziewczyna z prowincji! JuŜ widzę te tytuły. 

– Jakoś to zniesiesz! 
– Nie chcę tego znosić! Pragnę urodzić dziecko w spokoju. Dziennikarze 

nie będą mnie nazywali kolejną ofiarą uwodzicielskiego Reida Jamesa! Obejdę 
się bez jego pomocy. Nie musi mi niczego proponować. – Umilkła na chwilę. – 
Pamiętaj, Ŝe w ogóle o tym nie wspomniał. 

– Racja – przyznała Trudy. – Jestem pewna, Ŝe gdybyś go... 
– Mam go prosić, tak? Czy wyobraŜasz sobie, co bym czuła? 

background image

–  Dlaczego  jesteś  taka  uparta?  –  Trudy  podeszła  i  przytuliła  Rachel.  – 

Reid wiele moŜe dla ciebie zrobić. 

– Jego starania przyniosły dość niespodziewany efekt, prawda? 
–  Jesteś  niesprawiedliwa  –  odparła  Trudy.  –  To  wspaniały  człowiek. 

Przyznaję, Ŝe wygląda na odludka. Miał trudne dzieciństwo. 

– Gdzie się wychował? 
Niespodziewanie zadzwonił telefon. Rachel podniosła słuchawkę. 
– Proszę? 
– Rachel? Jak się czujesz? 
To  był  Reid.  Rachel  usiadła  na  brzegu  łóŜka  i  bezgłośnie  oznajmiła 

Trudy, kto dzwoni. 

– Dzięki, doskonale. 
– Chyba nie masz nic przeciwko temu, Ŝe dzwonię. Trudy dała mi numer 

twojego telefonu. 

– Nie. Miło, Ŝe o mnie pamiętasz. 
– Właśnie o tobie plotkowałyśmy – zawołała Trudy. Rachel pogroziła jej 

palcem. 

– Czego sobie Ŝyczysz? – zapytała Reida. 
– Chciałbym się z tobą zobaczyć... Musimy porozmawiać. 
Rachel przymknęła oczy i zagryzła wargę. 
– Podjęłam decyzję. 
– Jaką? 
– Urodzę dziecko. 
Reid  James  odetchnął  z  ulgą.  CzyŜby  mimo  wszystko  obchodziła  go  ta 

sprawa? 

– Cieszę się. 
– Naprawdę? – odparła z niedowierzaniem. 
– Tak. Czy moŜemy się spotkać? 
– Po co? 
– Musimy wszystko omówić i zaplanować. 
– Nie będziemy robić Ŝadnych planów. Postanowiłam wrócić do domu. 
– Słucham? 
– Jadę do Ohio. 
– Czy to ostateczna decyzja? 
– Tak. Wszystko juŜ załatwiłam – skłamała. 
Reid  długo  milczał.  Rachel  nieomal  czuła  jego  oburzenie  i  złość.  Serce 

biło jej w piersi coraz mocniej. 

– Rozumiem – powiedział w końcu. – W takim razie to jest... 
– PoŜegnanie – dokończyła za niego. 
Nie  sądziła,  Ŝe  tyle  ją  będzie  kosztowało  wypowiedzenie  tego  słowa. 

Ledwie  znała  Reida  Jamesa.  Ten  człowiek  był  jej  niemal  obcy.  Gdyby  nie 

background image

osobliwy splot okoliczności, po tamtej nocy nie spotkaliby się więcej. Reid był 
dla Rachel męŜczyzną ze snu. Niespodziewanie wyszło na jaw, Ŝe to człowiek z 
krwi i kości. Spotkanie w biurze wytrąciło Rachel z równowagi. 

Czuły kochanek ze snu istniał na jawie. Co więcej, łączyło ich niezwykłe, 

rzeczywiste,  a  zarazem  tajemnicze  przeŜycie.  W  sercu  Rachel  kiełkowały 
uczucia, których nie umiała nazwać. 

– Muszę juŜ kończyć – powiedziała zdławionym głosem. 
–  Trudno  –  odparł  łagodnie.  Nie  była  w  stanie  przerwać  rozmowy.  Reid 

zapytał: – Rachel? Jesteś tam? 

– Tak – wykrztusiła. 
– Dasz mi znać, kiedy dziecko... 
– Tak. Oczywiście. Do widzenia, Reid. Zdecydowanym ruchem odłoŜyła 

słuchawkę, ale jeszcze długo zaciskała na niej dłoń. 

– Stało się – mruknęła z irytacją zawiedziona Trudy. 
– Tak – westchnęła Rachel. – Wszystko skończone. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 
Nie  wolno  się  poddawać.  Tak  sądził  Reid.  Czas  pokaŜe,  jak  to  się 

skończy. 

Rachel  Morgan  bardzo  się  myli,  uwaŜając,  Ŝe  wolno  jej  pojawić  się  w 

jego  Ŝyciu,  przynieść  nowiny,  które  poraziły  go  jak  grom  z  jasnego  nieba,  a 
potem  odprawić  ojca  swego  dziecka  niecierpliwym  gestem  kapryśnej 
primadonny. 

Wykluczone!  Taka  sytuacja  jest  nie  do  przyjęcia  –  zwłaszcza  teraz,  gdy 

okazało się, Ŝe Rachel pragnie urodzić dziecko. 

Reid  cieszył  się...  To  za  mało  powiedziane:  był  uszczęśliwiony,  gdy 

usłyszał, jaką podjęła decyzję. Zdał sobie sprawę, Ŝe z niepokojem czekał na tę 
wiadomość.  Nie  miał  pojęcia,  co  by  zrobił,  gdyby  Rachel  postanowiła  inaczej. 
Jednego  był  pewny:  za  wszelką  cenę  próbowałby  ją  przekonać  do 
macierzyństwa. 

Nie chciał stracić Rachel. Tylko od niej zaleŜało, jaką rolę zechce odegrać 

w  jego  Ŝyciu.  Najpierw  musiał  ją  przekonać,  Ŝe  jako  męŜczyzna  wart  jest 
zainteresowania.  Powinien  starannie  zaplanować  kolejne  posunięcia.  Był 
doskonałym  strategiem.  Przez  całe  Ŝycie  wyznaczał  sobie  ambitne  cele  i 
nieustępliwie dąŜył do ich realizacji, chociaŜ niekiedy sukces graniczył z cudem. 
Był przekonany, Ŝe i tym razem dopnie swego. 

Postanowił  zaopiekować  się  Rachel.  Wynajmie  jej  mieszkanie  w 

porządnej  dzielnicy  –  blisko  parku,  by  w  pogodne  dni  mogli  chodzić  z 
dzieckiem na spacer. Zatrudni do pomocy młodej mamie doświadczoną nianię... 
albo lepiej dyplomowaną pielęgniarkę, która będzie się zajmować jego synem... 
albo córeczką. To bez znaczenia. NajwaŜniejsze, Ŝe będzie miał dziecko. 

Nie  uwaŜał  się  za  człowieka  przesądnego  lub  religijnego,  mimo  to 

przypuszczał, Ŝe spotkanie sprzed kilku tygodni było im obojgu pisane. Bóg czy 
los,  gwiazdy  lub  jakaś  potęŜna  siła  zdecydowały,  Ŝe  ich  drogi  się  spotkały. 
Przeczucie  mówiło  Reidowi,  Ŝe  ta  dziwna  znajomość  ma  głęboki,  choć  ukryty 
sens. 

Jednego był pewny: Rachel nie wyjedzie do Ohio. Trzeba znaleźć sposób, 

by  ją  zatrzymać  w  Nowym  Jorku.  Skoncentrował  się  na  argumentach,  jakich 
powinien uŜyć. Krzykiem i groźbami niczego nie wskóra. Rachel była na to zbyt 
niezaleŜna. Trzeba się odwołać do jej rozsądku oraz niezawodnej logiki. 

Nie  zaszkodzi  teŜ  zaapelować  do  uczuć.  Dziwne  wzruszenie  ogarnęło 

Reida,  gdy  przypomniał  sobie,  jak  łagodna  i  pełna  ciepła  potrafi  być  Rachel. 
Twierdziła,  Ŝe  nie  pamięta  niezwykłych  chwil  spędzonych  we  dwoje.  Reid  nie 
zapomniał  ani  sekundy.  W  zamyśleniu  dotknął  wskazującym  palcem  dolnej 
wargi, zastanawiając się nad kolejnym posunięciem. Z roztargnieniem rozglądał 

background image

się po gabinecie. Nagle zadzwonił jeden z telefonów stojących na biurku. Była 
to prywatna linia Reida. Numer znało tylko kilka osób. 

– Słucham – mruknął Reid, podnosząc słuchawkę. 
– Tu Mazelli. Mam dla pana pewne informacje. 
– Szybko się pan uwinął. 
–  Znałem  nazwisko  dziewczyny.  To  bardzo  ułatwia  śledztwo,  panie 

James. Od razu powiem, Ŝe Rachel Morgan nie jest wcale tajemniczą postacią. 

Reid z powątpiewaniem kręcił głową. 
– Słucham. Czego pan się dowiedział? 
–  Rachel  ma  trzydzieści lat.  Pochodzi  z  małego  miasteczka.  Jej  Ŝyciorys 

nie zawiera Ŝadnych rewelacji. W szkole była prymuską, co niedziela chodzi do 
kościoła... Rozumie pan, co mam na myśli. Jej matka zmarła przed dwoma laty. 
Długo  przedtem  chorowała.  Rachel  pielęgnowała  ją  z  prawdziwym  oddaniem. 
Ojciec powtórnie się oŜenił... 

– Kiedy? 
– Dwa miesiące po śmierci pani Morgan. 
– Ciekawe. 
– Owszem. Przyjemniaczek, co? 
– Zna pan więcej faktów z jej Ŝycia? 
–  Była  zaręczona  z  Tomem  Walcottem.  To  agent  ubezpieczeniowy  z  jej 

miasteczka.  Facet  zerwał  zaręczyny  i  oŜenił  się  z  inną.  Ma  juŜ  dzieciaka.  – 
Mazelli umilkł na chwilę. – Przyjrzałem się datom i doszedłem do wniosku, Ŝe 
rozstał się z Rachel mniej więcej w tym samym czasie, gdy zmarła jej matka. 

– Jeszcze jeden miły facet. – Reid miał coraz wyraźniejszy obraz sytuacji. 

Mazelli  opowiedział  krótko,  czym  Rachel  zajmowała  się  w  Nowym  Jorku. 
Przedstawił równieŜ jej obecną sytuację. Reid milczał. 

– Wygląda na to, Ŝe panna Morgan nie ma łatwego Ŝycia. 
– Słuszna uwaga. Coś jeszcze? 
–  To  juŜ  wszystko. Aha,  mam  jej  adres, numer  telefonu,  wyciąg  z konta 

bankowego... 

– Proszę mi podać adres Rachel. 
Mazelli podyktował Reidowi nazwę ulicy, numer domu i mieszkania. 
– Byłbym zapomniał o waŜnym szczególe. Panna Morgan zarezerwowała 

bilet w jedną stronę na samolot do Ohio. 

– Kiedy zamierza lecieć? 
– W ostatni piątek sierpnia. 
– Dzięki. Dobra robota, Mazelli. 
– Zawsze do usług, szefie. 
– Na pewno chętnie znów z nich skorzystam. PogrąŜony w zadumie Reid 

spoglądał  na  biały  arkusz  papieru,  na  którym  zanotował  adres  Rachel.  Wyrwał 
kartkę z notesu, złoŜył ją starannie i wsunął do kieszonki białej koszuli. Sięgnął 

background image

po  marynarkę  wiszącą  na  oparciu  fotela,  odruchowo  poprawił  krawat  i 
mankiety, a potem ruszył ku drzwiom gabinetu. 

Rachel  postanowiła  wyjechać  pod  koniec  miesiąca.  Reid  miał  niewiele 

czasu,  ale  się  tym  nie  przejmował.  Przywykł  do  rozmaitych  przeciwności. 
Konieczność ich przezwycięŜania dodawała mu zapału i energii. 

Charlotte  wyszła  juŜ  z  biura.  Reid  zostawił  jej  kartkę  z  informacją,  Ŝe 

następnego  dnia  nie  pojawi  się  w  pracy.  Zapowiedział,  Ŝe  nieobecność  moŜe 
potrwać  trochę  dłuŜej.  Poczuł  szaloną  radość,  gdy  zrozumiał,  Ŝe  znalazł  to, 
czego  daremnie  szukał  od  dawna.  Miał  wreszcie  Ŝyciowy  cel,  który 
usprawiedliwiał  nieobecność  w  biurze.  Czekało  go  wyzwanie  nadające  sens 
wszelkim poczynaniom. 

Miał powód, by dalej Ŝyć. 
Było nim dziecko... 
I Rachel. 
 
Rzeczy  Rachel  zostały  juŜ  spakowane.  Dziewczyna  spojrzała  ponuro  na 

kartonowe pudełka zawierające skromny dobytek. Robiło jej się coraz smutniej. 
Po  przyjeździe  do  Nowego  Jorku  szybko  zrozumiała,  Ŝe  wynajęcie 
umeblowanego  mieszkanka  będzie  znacznie tańsze  niŜ  kupowanie  potrzebnych 
sprzętów.  Wiadomo,  Ŝe  prowizorka  trwa  najdłuŜej!  W  ciasnej  klitce  zamiast 
kilku  tygodni  spędziła  całe dwa lata.  Nie chciała  zagracić  mieszkania i dlatego 
niewiele rzeczy kupowała. 

Usiadła  wśród  pudeł,  czekając  na  pracowników  firmy  zajmującej  się 

przeprowadzkami. Ostatni wieczór w Nowym Jorku zamierzała spędzić z Trudy, 
ale w ostatniej chwili zdecydowała się wyjechać trochę wcześniej. W ten sposób 
będzie  miała  dość  czasu,  by  zaraz  po  przyjeździe  rozmówić  się  z  ojcem. 
Rankiem zadzwoniła do Trudy. Rozmawiały długo i serdecznie. Obie miały łzy 
w oczach. 

Gdy  pomyślała  o  powrocie  do  rodzinnego  domu,  niespodziewanie 

odkryła,  Ŝe  nie  łączy  juŜ  tego  miejsca  z  matką  lub  własnym  dzieciństwem  i 
młodością. To był teraz dom ojca... i jego drugiej Ŝony, Sally. 

Zabrakło  jej  odwagi,  by  zadzwonić  do  nich  i  zwierzyć  się  ze  swoich 

kłopotów. 

Otrząsnęła się z zadumy i przygryzła wargę. Podjęłam właściwą decyzję, 

powtarzała sobie w duchu raz po raz. 

Rozległ  się  dzwonek  domofonu.  Rachel  z  westchnieniem  ulgi  nacisnęła 

guzik otwierający drzwi wejściowe. To na pewno fachowcy od przeprowadzek. 
Rozejrzała się po niewielkim mieszkaniu w kształcie litery L, by sprawdzić, czy 
wszystko  zostało  spakowane.  Zaglądała  do  kartonowych  pudełek,  gdy  rozległo 
się pukanie do drzwi. 

– Proszę wejść. Wszystko jest przygotowane. 

background image

– Rachel? 
Odwróciła się, słysząc znajomy głos. Ujrzała Reida. Miał na sobie dŜinsy 

i niebieską sportową koszulę. Stał na progu z ręką na klamce. 

– Reid! Skąd się tu wziąłeś? 
– Mogę wejść? 
–  Oczywiście.  –  Rachel  wstała  i  odgarnęła  do  tyłu  spadające  na  twarz 

włosy. Była zakłopotana. Wskazała ręką pakunki i powiedziała niepewnie: – Jak 
widzisz, jestem w trakcie przeprowadzki. 

– Tak sądziłem. – Reid zamknął drzwi i ruszył w głąb pokoju. – A więc 

przychodzę w samą porę. 

– Co przez to rozumiesz? 
– Zamierzam cię przekonać, Ŝebyś nie wyjeŜdŜała. 
Gdy  Trudy  zadzwoniła  do  szefa  z  wiadomością,  Ŝe  Rachel  postanowiła 

wyjechać  nieco  wcześniej,  Reid  ubrał  się  pospiesznie  i  kazał  natychmiast 
wyprowadzić auto z garaŜu. Rozsądek podpowiadał mu, Ŝe gdyby się rozminęli, 
moŜe pojechać za Rachel do Ohio. Z drugiej strony jednak sądził, Ŝe ma lepsze 
widoki  na  osiągnięcie  upragnionego  celu,  póki  Rachel  Morgan  pozostaje  w 
Nowym  Jorku.  Gdy  powróci  do  rodzinnego  domu,  trudno  ją  będzie  stamtąd 
wyciągnąć. 

Reid nie wątpił, Ŝe prędzej czy później dopnie swego. 
– Obawiam się, Ŝe przyjechałeś za późno – odparła z uśmiechem Rachel. 

Popatrzyła na zegarek. – Mój samolot startuje za dwie godziny. 

– Mógłby odlecieć bez ciebie. 
– Wykluczone. 
– Czy zechcesz przynajmniej wysłuchać, co mam do powiedzenia, nim się 

poŜegnamy? 

–  Nie  dręcz  mnie,  Reid.  –  Rachel  przymknęła  oczy.  –  Wszystko,  co  mi 

leŜało  na  sercu,  usłyszałeś  juŜ  przez  telefon.  Nie  jest  mi  łatwo.  Wolałabym, 
Ŝ

ebyś  nie  utrudniał  mi  Ŝycia,  robiąc  w  ostatniej  chwili  niepotrzebne 

zamieszanie. 

–  Nie  cieszysz  się  z  powrotu  do  domu.  MoŜe  to  powinno  być  dla  ciebie 

wskazówką. 

– Jaki z tego wniosek? 
– Twój wyjazd to nieporozumienie. 
– Nie mam innego wyjścia – odparła smutno Rachel. 
–  Nieprawda.  Jest  kilka  innych  moŜliwości.  Wolisz  ignorować  ludzi 

gotowych ci pomóc. 

– Mówisz o sobie? 
– Tak. 
– Nie zgadzam się. 
– Dlaczego? 

background image

–  Nie  chcę  twoich  pieniędzy.  Ani  ja,  ani  dziecko  nie  jesteśmy  na 

sprzedaŜ. 

–  Taka  myśl  nie  postała  mi  w  głowie!  Spróbuj  popatrzeć  na  to  z  innej 

perspektywy. Proponuję ci pomoc, a nie forsę. Nie będziesz musiała wracać do 
ojca z lękiem i niepewnością. 

– Skąd moŜesz wiedzieć, co odczuwam, myśląc o powrocie do Ohio? 
– Nie wiem na pewno. To jedynie domysły. 
– Sprawdziłeś mnie, co? – mruknęła zaczepnie. 
– Owszem. Przez kilka ostatnich lat nie było ci łatwo. Rachel poczuła łzy 

pod  powiekami.  Coś  ścisnęło  ją  za  gardło.  Z  trudem  odzyskała  panowanie  nad 
sobą.  Popatrzyła  Reidowi  prosto  w  oczy  –  zielone,  czujne,  spokojne, 
beznamiętne. Dlaczego tak ją dręczył? 

– Czemu się nade mną znęcasz? – zapytała drŜącym głosem. 
– Chcę tylko, Ŝebyś tu została. 
– ZaleŜy ci na dziecku, prawda? 
– PrzecieŜ to na jedno wychodzi. 
– Ja tak nie uwaŜam. 
Reid  zacisnął  usta  i  popatrzył  Rachel  prosto  w  oczy.  Nagle  rozległ  się 

dzwonek.  Dziewczyna  stała  jak  zahipnotyzowana.  Poraziła  ją  wewnętrzna  siła 
patrzącego na nią męŜczyzny. Dzwonek zabrzmiał ponownie. 

–  Muszę  otworzyć.  –  Rachel  ominęła  Reida  zagradzającego  jej  drogę. 

Nacisnęła guzik domofonu. – To fachowcy od przeprowadzek. 

– Odeślij ich. 
– Nie mogę... 
– Owszem, moŜesz. 
–  Nie.  –  Rachel  energicznie pokręciła  głową.  Reid podszedł  i chwycił  ją 

za ramiona. 

– Porozmawiaj ze mną. Wysłuchaj przynajmniej moich argumentów. 
– Samolot... 
–  Wiem.  Mój  samochód  czeka  na  dole.  Pojedziemy  razem  na  lotnisko. 

Jeśli nie zdołam cię przekonać, wrócę tu i dopilnuję, Ŝeby twoje rzeczy dotarły 
bezpiecznie do Ohio. Zgoda? 

– Dlaczego właściwie... 
–  Czas  ucieka,  Rachel,  mam  tylko  dwie  godziny,  Ŝeby  cię  przekonać  do 

pozostania w Nowym Jorku. Nie odbieraj mi tej szansy, dobrze? 

Nim zdąŜyła odpowiedzieć, dobiegł ich zza drzwi niski stłumiony głos. 
– Jesteśmy z firmy transportowej. 
Reid  popatrzył  Rachel  w  oczy.  Nie  zaprotestowała,  gdy  odsunął  ją 

delikatnie i otworzył drzwi. Uznał, Ŝe milczenie oznacza zgodę. 

–  JuŜ  panów  nie  potrzebujemy  –  powiedział  krótko  do  stojącego  w 

korytarzu robotnika. 

background image

– Jak to? Mam zlecenie. Tu jest napisane... 
– Wszystko się zgadza. Panna Morgan zmieniła zdanie. – Reid sięgnął do 

kieszeni i wyciągnął portfel. Wręczył męŜczyźnie banknot o wysokim nominale. 
– To za fatygę. 

–  Klient  nasz pan – stwierdził  męŜczyzna,  zerkając  na  banknot,  a  potem 

na Reida. Odwrócił się i ruszył w stronę windy, mamrocząc coś pod nosem. 

Reid zamknął drzwi i stanął twarzą w twarz z Rachel. 
–  Postawiłeś  na  swoim  –  stwierdziła  dziewczyna.  –  Moje  rzeczy  miały 

dotrzeć do Ohio za tydzień. Ciekawe, jak długo przyjdzie mi teraz na nie czekać. 

–  Obiecuję,  Ŝe  w  ciągu  tygodnia  je  odzyskasz,  choćbym  miał  wynająć 

cięŜarówkę i przywieźć je osobiście. 

–  Muszę  jechać  na  lotnisko  –  oznajmiła  Rachel.  Czuła  się  dziwnie 

skrępowana, przebywając z Reidem sam na sam w niewielkim pokoju. 

– Pojedziemy moim samochodem – stwierdził zdecydowanie Reid, biorąc 

dwie walizki. 

Rachel skinęła głową. Gdy wyszli z mieszkania, zamknęła drzwi na klucz 

i chciała go schować do kieszeni, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Podała 
Reidowi pęk kluczy. – Weź je. Obiecałeś dopilnować transportu moich rzeczy. 

–  Zgoda,  ale  nie  przesądzaj  sprawy.  Przypuszczam,  Ŝe  te  rzeczy  tu 

pozostaną. 

–  Jesteś  pewny,  Ŝe  postawisz  na  swoim?  –  zapytała  z  wymuszonym 

uśmiechem Rachel, gdy czekali na windę. 

– Zwykle tak się dzieje. 
–  Tym  razem  będzie  inaczej  –  odparła  zdecydowanie.  Reid  pochylił  się 

nad  nią.  Jego  twarz  była  tak  blisko,  Ŝe  Rachel  mogła  policzyć  drobne 
zmarszczki w kącikach cudownych, zielonych oczu. 

– Nie bądź naiwna, Rachel. Właśnie tym razem muszę dopiąć swego. 
Gdy  znaleźli  się  na  dole,  Reid  poprowadził  Rachel  do  czekającej  przed 

domem limuzyny. Był spory ruch, ale szofer Reida był doskonałym kierowcą i 
szybko przejechał  przez  zatłoczone śródmieście.  Wkrótce  znaleźli się  w  tunelu 
wiodącym  prosto  na  lotnisko.  Rachel  obserwowała  ukradkiem  milczącego 
Reida.  Od  kwadransa  siedzieli  ramię  przy  ramieniu,  a  tymczasem  on  nie 
wypowiedział ani słowa. 

Jaki to człowiek? 
Z tego, co wiedziała, jasno wynikało, Ŝe Reid James ma wszystko, o czym 

marzy  większość  ludzi.  Był  przystojny,  bogaty,  inteligentny.  Początkowo  nie 
było  mu  łatwo,  ale  z  czasem  zyskał  powszechne  uznanie.  Gazety  rozpisywały 
się  o  jego  rzekomych  romansach,  ale  nic  nie  wskazywało,  na  to,  Ŝeby  bohater 
sensacyjnych artykułów traktował owe znajomości powaŜnie. 

Rachel  odwróciła  głowę  i  patrzyła  na  przejeŜdŜające  samochody.  Nie 

powinna  mu  w  ogóle  wspominać  o  dziecku.  Początkowo  sądziła,  Ŝe  ojciec  ma 

background image

prawo  wiedzieć  o  narodzinach  potomka,  ale  nie  przypuszczała  wówczas,  Ŝe 
Reid zacznie ingerować w jej Ŝycie. 

Uchodził za męŜczyznę chłodnego i opanowanego, który nie angaŜuje się 

uczuciowo. Trudy przypisywała te cechy dzieciństwu spędzonemu w sierocińcu 
i  zapewne  miała  rację.  Reid  wyrósł  na  samotnika,  który  nie  lubił  zdradzać 
prawdziwych  uczuć.  Wolał  realizować  kolejne  Ŝyciowe  cele  i  wspinać  się  po 
szczeblach kariery. Bardziej interesowała go sama walka niŜ zwycięstwo. 

Czy dlatego tak uporczywie zabiegał o jej względy? 
Nie  mogła  pozwolić,  by  traktował  ją  niczym  łowieckie  trofeum. 

Przeczuwała,  Ŝe  gdyby  przejął  kontrolę  nad  jej  Ŝyciem,  byłaby  zgubiona.  Reid 
miał  tajemniczy  urok,  któremu  z  wolna  ulegała.  Ilekroć  znalazł  się  w  pobliŜu, 
szybko  traciła  rozsądek  i  poddawała  się  owemu  czarowi.  Postępowała  inaczej 
niŜ  zwykle,  jakby  nie  była  sobą.  Reid  potrafił  jej  zamącić  w  głowie;  był 
ogromnie przekonujący. Zapewne dlatego poszła za nim jak zahipnotyzowana w 
czasie  pamiętnego  bankietu.  Alkohol  i  lekarstwa  silnie  na  nią  podziałały,  ale 
znacznie  większy  wpływ  miał  na  jej  zachowanie  jasnowłosy  męŜczyzna  o 
zielonych oczach. 

Była  wobec  niego  bezbronna.  Mógł  ją  boleśnie  zranić.  Postanowiła  w 

duchu,  Ŝe  mu  na  to  nie  pozwoli.  Dosyć  się  w  Ŝyciu  nacierpiała.  Dawno  temu 
postanowiła,  Ŝe  zbuduje  wokół  siebie  mur  i  nie  pozwoli,  by  ktokolwiek  ją 
skrzywdził. Nie podda się uczuciom i zwalczy przywiązanie do tego człowieka. 
Nie  miała  innego  wyjścia.  Gdyby  pozwoliła  uczuciom  rozkwitnąć,  a  potem 
została  porzucona  lub  odepchnięta,  przeŜyłaby  tragedię,  jakiej  nie  moŜna 
porównać  z  poprzednimi  nieszczęściami.  Nie  mogła  sobie  na  to  pozwolić. 
Musiała przecieŜ wychować dziecko. 

–  Jak  sądzisz,  dlaczego  się  w  ogóle  spotkaliśmy?  –  zapytał  nagle  Reid, 

jakby umiał czytać w myślach. 

– Nie wiem. Tamtej nocy oboje popełniliśmy błąd... 
–  Nie  mów  tak.  Rozmaicie  moŜna  oceniać  tamto  spotkanie,  ale  z 

pewnością nie była to Ŝyciowa omyłka. 

– Zgoda. Jak ty byś je opisał? 
–  Długo  o  tym  myślałem.  Za  kaŜdym  razem  dochodzę  do  tych  samych 

wniosków. 

– A mianowicie? 
– Takie było nasze przeznaczenie – oznajmił, patrząc jej prosto w oczy. 
– Mówisz o dziecku? 
– Owszem, ale nie tylko. Chodzi równieŜ o ciebie i o mnie. 
– Naprawdę tak sądzisz? Mnie to nie przekonuje. 
– Dlaczego? Podaj mi choć jeden powód? 
–  Czy  ja  wiem?  –  Rachel  wzruszyła  ramionami.  –  Tak  bywa.  Nie  mnie 

pierwszej zdarzyła się nieprzewidziana ciąŜa. Przypadek... 

background image

–  Nie.  –  Reid  ujął  ją  za  rękę.  –  To  nie  był  przypadek,  Rachel.  UŜyłem 

prezerwatywy. 

– Naprawdę? – wypytywała z niedowierzaniem. 
– Tak. 
–  Wcale  się  nie  dziwię,  Ŝe  początkowo  potraktowałeś  mnie  bardzo 

nieufnie. – Dotknięcie silnej męskiej ręki było czułe i przyjemne. Rachel cofnęła 
dłoń. 

– To prawda, ale szybko zmieniłem zdanie. 
–  Dlaczego?  CzyŜby  przekonał  cię  raport  prywatnego  detektywa? 

Zapewne przekonałeś się, Ŝe prowadzę nudne, monotonne Ŝycie. 

–  Nie  –  odparł  z  uśmiechem  Reid.  –  Zmieniłem  zdanie  duŜo  wcześniej. 

Powiedzmy,  Ŝe  przekonanie  o  twojej  prawdomówności  zrodziło  się...  tutaj.  – 
MęŜczyzna połoŜył rękę na sercu. 

– I to wystarczyło? 
– Gdybyś  mnie lepiej znała, wiedziałabyś, Ŝe ten argument jest dla mnie 

najwaŜniejszy. Zawsze tak było. 

– Właściwie nic o tobie nie wiem. 
–  Dowiedziałaś  się wszystkiego,  co  ma  znaczenie.  –  Zielone  oczy  Reida 

lśniły niczym szmaragdy. 

Jego krótkie i zagadkowe odpowiedzi coraz bardziej intrygowały Rachel. 

Reid bardzo umiejętnie starał się ją przekonać, by zapomniała o uprzedzeniach. 

– Co masz na myśli? 
–  Wiesz  doskonale,  Ŝe  pragnę  opiekować  się  tobą  i  dzieckiem.  Chcę 

dzielić z wami Ŝycie. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by tak się stało. 

– Nawet jeśli będę temu przeciwna? 
– Dobre pytanie. Czy zastanawiałaś się, czego naprawdę chcesz, Rachel? 
– Owszem. Pragnę spokojnie wychować dziecko. 
– W rodzinnym domu, gdzie mieszka twój ojciec ze swoją nową Ŝoną? 
–  Masz  rację.  Gdyby  to  ode  mnie  zaleŜało,  wolałabym  inny  wariant,  ale 

nie mam wyboru. 

– MoŜesz przyjąć moją propozycję. 
– To wyjście jest korzystne wyłącznie dla ciebie. 
– Raczej dla nas obojga, a przede wszystkim dla dziecka. Dwoje rodziców 

radzi sobie z wychowaniem malucha znacznie lepiej niŜ samotna matka. 

–  śyjemy  w  latach  dziewięćdziesiątych.  Wiele  kobiet  samodzielnie 

wychowuje dzieci. 

– To wcale nie znaczy, Ŝe tak być powinno. 
–  Do  czego  zmierzasz?  –  powiedziała  Rachel,  rzucając  mu  badawcze 

spojrzenie. – Chcesz mi wynająć mieszkanie? Zatrudnisz niańkę do dziecka? 

– Początkowo taki miałem zamiar, ale przemyślałem sprawę. 
– I cóŜ? 

background image

–  Mam  niewielki  dom  w  Connecticut.  Nigdy  tam  nie  mieszkałem. 

Właściwie  zapomniałem  o  tym  domu.  Na  szczęście  Charlotte  odświeŜyła  mi 
pamięć.  –  Reid  popatrzył  Rachel  w  oczy.  –  Czy  wiesz,  Ŝe  Charlotte  jest  tobą 
zachwycona? 

– To bardzo miła osoba. 
– Owszem. Do tego ma głowę na karku. Gdy wspomniała przypadkiem o 

domu  w  Connecticut,  pomyślałem,  Ŝe  dziecko  miałoby  tam  znacznie  lepsze 
warunki  niŜ  w  apartamencie  na  Manhattanie.  Tobie  równieŜ  by  się  tam 
podobało. 

Limuzyna  stanęła  przed  budynkiem  portu  lotniczego.  Szofer  wysiadł,  by 

otworzyć drzwi. Rachel zamierzała wysiąść, ale Reid chwycił ją za rękę. 

– Co ty na to? 
– Bardzo interesująca oferta, ale nie mogę jej przyjąć. 
– Dlaczego? 
Rachel  nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć.  Nie  mogła  wyznać  mu  prawdy. 

Rzecz w tym, Ŝe bała się męŜczyzny, który budził w niej tyle ciepłych uczuć i 
miał nad nią ogromną władzę. Najbardziej obawiała się, Ŝe wystarczy odrobina 
serdeczności z strony Reida, by pokochała go na śmierć i Ŝycie. 

– Nie przyjmuję jałmuŜny – odparła, unosząc dumnie głowę. Wysiadła z 

auta i ruszyła w stronę budynku portu lotniczego. Reid pospieszył za nią. 

–  Wolisz  cierpieć  w  milczeniu  niŜ  przyjąć  moją  pomoc  –  odparł, 

spoglądając na nią ponuro. 

– Mam swoją dumę. Wolę zamieszkać z ojcem. 
–  I  jego  drugą  Ŝoną  –  dodał  uszczypliwie  Reid.  Rachel  skinęła  głową, 

rzucając mu nieprzyjazne spojrzenie. Podała bilet pracownikowi linii lotniczych, 
który umieścił na walizkach nalepki z adresem. 

Reid  niecierpliwym  gestem  odgarnął  włosy  z  czoła.  Rachel  była 

najbardziej upartą dziewczyną, z jaką kiedykolwiek miał do czynienia. CzyŜby 
nie posiadała za grosz rozsądku? Dlaczego nie moŜe zrozumieć, Ŝe jego plan jest 
korzystny  dla  nich  obojga  i  dla  dziecka?  Czemu  chce  wrócić  do  rodzinnego 
domu,  gdzie  trudno  jej  będzie  wytrzymać?  Reid  doszedł  do  wniosku,  Ŝe  nie 
powinien rezygnować. Postanowił walczyć do upadłego. 

Rachel  załatwiła  juŜ  wszystkie  formalności.  Wyciągnęła  do  Reida  rękę, 

chcąc się poŜegnać. 

–  Do  zobaczenia,  Reid.  Dziękuję  za  podwiezienie  i  za  propozycję 

pomocy. Muszę juŜ iść. 

– Poczekaj, jeszcze nie skończyłem. – Reid przytrzymał jej dłoń. 
– Nic nowego juŜ od ciebie nie usłyszę – odparła zdecydowanie i ruszyła 

w stronę rękawa prowadzącego bezpośrednio do samolotu. 

Reid nie umiał przegrywać. 
Ruszył  za  upartą  dziewczyną  i  chwycił  ją  za  ramię.  Zniecierpliwiona 

background image

Rachel westchnęła. 

– Reid... 
–  Wiem,  co  chcesz powiedzieć.  Nie umiałem  cię  przekonać,  ale  postaraj 

się  myśleć  rozsądnie.  Zapewniam,  Ŝe  mój  dom  jest  dość  obszerny,  byśmy  tam 
mogli  zamieszkać  we  troje.  Pragnę  być  przy  tobie  i  dziecku,  obserwować  jego 
rozwój. Nie chcę być tatusiem, który wysyła czeki i od czasu do czasu zabiera 
malucha na lody. 

– Co ty pleciesz? Chcesz zamieszkać ze mną i dzieckiem? 
– W pewnym sensie. 
– Jak to? 
– Wszystko zaleŜy od ciebie. 
– Mam być twoją utrzymanką? 
–  Źle  mnie  zrozumiałaś,  Rachel.  Nie  chciałbym  zostać  ojcem  na 

przychodne. Moim zdaniem wszyscy troje powinniśmy Ŝyć pod jednym dachem. 
Jest na to sposób. 

– Jaki? 
– Chcę, Ŝebyś za mnie wyszła. 
Rachel osłupiała. Przez chwilę nie była w stanie wykrztusić ani słowa. 
–  Chyba  oszalałeś  –  stwierdziła  kategorycznie.  Potrząsnęła  głową,  jakby 

próbowała wrócić do rzeczywistości. Odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia. 

– Nie – dobiegł ją z tyłu głos Reida. Zignorowała go. 
– Słyszałaś? Powiedziałem, Ŝe jestem przy zdrowych zmysłach. Wiem, co 

robię. 

– CzyŜby? – mruknęła, spoglądając na Reida przez ramię. 
– Oczywiście. 
–  W  takim  razie  wytłumacz,  dlaczego  chcesz  się  ze  mną  oŜenić  – 

powiedziała,  zatrzymując  się  niespodziewanie.  Reid  wyciągnął  ją  z  długiej 
kolejki pasaŜerów oczekujących na wejście do samolotu. 

– Ślub rozwiąŜe wszystkie nasze problemy – oznajmił stanowczo. 
Rachel  okazała  wreszcie  pewne  zainteresowanie  propozycją  Reida, 

którego oczy znów rozbłysły. 

– Ty postawisz na swoim. Moje kłopoty zaś nie zostaną rozwiązane. 
–  Rachel,  czy  interesuje  cię  dobro  dziecka,  czy  raczej  własne 

samopoczucie? 

– WaŜne jest dla mnie jedno i drugie. DuŜo gotowa jestem poświęcić dla 

tego maleństwa, ale nie mogę składać w ofierze ani swego Ŝycia, ani uczuć. Jeśli 
stanę się męczennicą, dziecko na pewno nie będzie szczęśliwe. 

– Twoim zdaniem małŜeństwo ze mną będzie koszmarem? 
–  W  pewnym  sensie.  –  Rachel  wybuchnęła  nerwowym  śmiechem  i 

smutno  pokiwała  głową.  –  Nic  nas  nie  łączy.  Pochodzimy  z  odmiennych 
ś

rodowisk. Nie pasowałabym do twojego świata. Nie zamierzam się upodobnić 

background image

do  ludzi  z  twego  otoczenia.  Sądzę,  Ŝe  zaproponowałeś  mi  ślub,  bo  tak  ci 
nakazuje  męska duma oraz poczucie obowiązku. Zapewniam, Ŝe dziecko wiele 
dla mnie znaczy i nie stanie się nigdy elementem przetargowym. 

PasaŜerowie  wsiadali  juŜ  do  samolotu.  Obsługa  lotniska  podawała 

ostatnie komunikaty. 

– Moja duma nie ma tu nic do rzeczy. 
–  Reid,  proszę,  daj  mi  spokój.  Nie  wrócę  z  tobą  do  miasta.  Nie 

zamieszkamy razem. Nie będzie Ŝadnego ślubu. Pochlebia mi twoja propozycja, 
ale  zapewniam,  Ŝe  nic  by  z  tego  nie  wyszło.  Trudno  nawet  powiedzieć,  czy 
łączy  nas  zwykła  ludzka  sympatia.  Przykro  mi,  Ŝe  się  zawiodłeś  w  swoich 
rachubach, ale nie dość jest wyrazić Ŝyczenie, by sprawy ułoŜyły się po twojej 
myśli. 

Rachel  poczuła  łzy  pod  powiekami  i  szybko  odwróciła  głowę.  Reid 

dotknął  jej  ramienia.  Pracownik  lotniska  spojrzał  z  irytacją  na  spóźnioną 
pasaŜerkę. 

– Puść mnie – szepnęła Rachel. – Muszę juŜ iść. 
– Rachel, daj mi jeszcze jedną... 
– Wybij to sobie z głowy. Przemyśl swoją propozycję... Czy poprosiłbyś, 

Ŝ

ebym  za  ciebie  wyszła,  gdybym  nie  była  w  ciąŜy?  –  Nim  Reid  zdąŜył 

odpowiedzieć,  uniosła  rękę,  jakby  nie  chciała  go  juŜ  słuchać.  –  Namyśl  się, 
zanim  odpowiesz.  Przyjmij  do  wiadomości,  Ŝe  tamta  noc  była  pomyłką.  Oboje 
popełniliśmy głupstwo. Musisz się z tym pogodzić. 

Dłoń  Reida  opadła.  Rachel  zniknęła  w  rękawie  prowadzącym  do 

samolotu.  Reid  stał  nieruchomo,  patrząc,  jak  pracownik  lotniska  opuszcza 
barierkę. Podszedł do okna i obserwował samolot kołujący na pas startowy. 

Nie pogodził się z klęską. 
Cała ta gadanina o błędach nie miała sensu. Odkąd Reid sięgał pamięcią, 

wmawiano  mu,  Ŝe  przyszedł  na  świat  z  powodu  niefortunnej  pomyłki.  Nie  dał 
się przekonać i po dziś dzień był głęboko przekonany, Ŝe kaŜde wydarzenie ma 
głęboki sens. 

Nie,  Rachel,  mylisz  się.  To  nie  była  pomyłka.  Moja  w  tym  głowa,  abyś 

zmieniła zdanie. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 
Rachel  siedziała  przy  stole  w  jadalni.  Miejsce  po  drugiej  stronie 

zajmowała uśmiechnięta Sally. 

–  Masz  jakieś  plany  na  jutro,  Rachel?  –  zapytała  pani  Morgan, 

podsuwając pasierbicy półmisek z fasolką szparagową. 

–  Powinna  się  rozejrzeć  za  jakąś  robotą  –  rzucił  Al  Morgan,  nie  dając 

córce dojść do słowa. 

– Zamierzałam to zrobić, tato. 
– Nie łudź się, Ŝe szybko coś znajdziesz – perorował Al. – Więcej u nas 

bezrobotnych niŜ w wielkim mieście. Dobra posada to rzadkość. 

– Na pewno coś znajdę. 
– Mam nadzieję. 
–  Rachel  da  sobie  radę  –  dodała  Sally,  gładząc  dłoń  Ala.  MałŜonkowie 

wymienili  porozumiewawcze  spojrzenia  i  jak  na  komendę  uśmiechnęli  się  do 
dziewczyny,  która  od  razu  spostrzegła,  Ŝe  ojciec  czuje  się  niezręcznie,  ale 
doceniła  jego  wysiłki.  Bardzo  się  starał.  Oboje  mieli  sporo  dobrych  chęci. 
Rachel powtarzała sobie w duchu, Ŝe jedynie to się liczy. Od początku zdawała 
sobie  sprawę,  Ŝe  sytuacja  nie  będzie  łatwa.  Wszyscy  czuli  się  dziwnie.  Rachel 
mieszkała w rodzinnym domu od tygodnia. Jej cierpliwość była na wyczerpaniu. 

Całkiem zapomniała, Ŝe jej ojciec do kaŜdej rozmowy musi wtrącić swoje 

trzy  grosze.  Nie  miał  złych  intencji.  Po  prostu  z  natury  był  skłonny  do 
pouczania.  śywił  głębokie  przekonanie,  Ŝe  na  wszystkim  się  zna,  i  zawsze 
chciał mieć ostatnie słowo. 

Rachel odłoŜyła widelec. 
– Nic nie zjadłaś – powiedziała zatroskana Sally, spoglądając znacząco na 

talerz pasierbicy. 

– Dziękuję, Sally. Nie mam apetytu. 
– Za mało jesz. Została z ciebie skóra i kości. 
– Moim zdaniem Rachel wygląda świetnie – wtrącił Al. 
–  Chyba  pójdę  na  górę,  wezmę  prysznic  i  wcześnie  połoŜę  się  spać  – 

oznajmiła dziewczyna, wstając od stołu. 

–  Oszczędzaj  ciepłą  wodę.  Zbiornik  jest  mały  –  usłyszała  głos  ojca,  gdy 

była juŜ na schodach. 

Zawsze to samo, pomyślała, ściskając poręcz. Co gorsza, nie powiedziała 

jeszcze  ojcu  i  Sally  o  dziecku.  Zadowolili  się  stwierdzeniem,  Ŝe  wróciła,  bo 
chwilowo  nie  miała  pracy  i  przeŜyła  zawód  miłosny.  Zamierzała  powiedzieć 
całą prawdę zaraz po przyjeździe, ale ojciec i macocha przywitali ją tak ciepło, 
Ŝ

e nie chciała od razu psuć im nastroju. 

Przez  cały  tydzień  odkładała  tę  rozmowę  na  później.  Zasłaniała  się 

background image

argumentem,  Ŝe  nie  nadeszła  jeszcze  odpowiednia  chwila.  Wczoraj  pomagała 
Sally, która robiła wielkie pranie. Macocha zachęcała ją, by poplotkowały trochę 
o swoich męŜczyznach, jak to bywa między kobietami. Niewiele brakowało, by 
Rachel wyznała, co jej leŜy na sercu, lecz niespodziewanie zadzwonił telefon. 

Rachel była zaskoczona, gdy odkryła, Ŝe Sally da się lubić. Nie sądziła, Ŝe 

tak  będzie.  Przypuszczała,  Ŝe  trudno  jej  będzie  opanować  niechęć  do  kobiety, 
która  zajęła  miejsce  matki.  Sally  była  jednak  serdeczna,  miła  i  szczera. 
Dokładała wszelkich starań, by pasierbica czuła się dobrze w rodzinnym domu. 

Mimo  to  Rachel  nadal  uwaŜała  się  za  intruza.  W  Ohio  niewiele  się 

zmieniło,  ale  dwa  lata  spędzone  w  Nowym  Jorku  sprawiły,  Ŝe  Rachel  stała  się 
niezaleŜna i zapomniała o dawnych lękach. Polubiła samą siebie. 

Nie  podobało  jej  się  to,  Ŝe  kładzie  uszy  po  sobie,  byle  tylko  zadowolić 

ojca.  Udawała  grzeczną  córeczkę.  Obawiała  się,  Ŝe  jeśli  nadal  będą  mieszkać 
pod  jednym  dachem,  przywyknie  do  tej  roli  i  nie  będzie  w  stanie  postępować 
inaczej. 

Weszła  po  schodach,  wzięła  z  pokoju  szlafrok  oraz  świeŜą  bieliznę  i 

pomaszerowała  do  łazienki.  Gdy  odkręciła  kurek  z  gorącą  wodą,  niewielkie 
pomieszczenie  szybko  wypełnił  obłok  pary.  Rachel  przyglądała  się  w  lustrze 
swej obnaŜonej postaci, która niewiele się do tej pory zmieniła. Pomyślała nagle 
o  Reidzie.  Miała  wraŜenie,  Ŝe  spogląda  w  zielone,  roziskrzone  namiętnością 
oczy  –  zupełnie  jak  we  śnie,  który  stał  się  jawą.  Odkąd  się  rozstali,  coraz 
częściej wspominała tamtą noc. 

Myślała o Reidzie Jamesie dniem i nocą, chociaŜ próbowała wziąć się w 

garść i zapomnieć o uczuciach, które zrodziły się podczas krótkiej znajomości z 
tym niebezpiecznym  męŜczyzną. Potrafiła zająć umysł innymi problemami, ale 
w jej sercu Reid zadomowił się na dobre. Gdy rozmawiali po raz ostatni, w jego 
głosie brzmiała dziwna Ŝarliwość, która dowodziła, Ŝe nie chodzi mu wyłącznie 
o dziecko. 

Ciekawe,  jak  by  się  zachował,  gdyby  przyjęła  oświadczyny?  Zapewne 

próbowałby  się  wykręcić  albo  zwodziłby  ją  obietnicami  rychłego  ślubu,  licząc 
na  to,  Ŝe  matka  jego  dziecka  tak  czy  inaczej  zgodzi  się  pozostać  w  Nowym 
Jorku. Rachel nie przypuszczała, by Reid mówił powaŜnie, gdy prosił ją o rękę. 

A jeśli było inaczej? 
Pukanie do drzwi wyrwało ją z zadumy. 
– Wzięłaś juŜ prysznic? 
–  Chwileczkę,  tato!  –  krzyknęła,  wskakując  pod  strumień  ciepłej  wody. 

Namydliła  się  błyskawicznie,  opłukała  ciało,  wytarła  je  do  sucha,  narzuciła 
szlafrok,  w  ostatniej  chwili  chwyciła  zapomnianą  bieliznę  i  wyszła  z  łazienki. 
Zniecierpliwiony ojciec czekał w korytarzu. 

–  Przepraszam  –  mruknęła,  umykając  do  swego  pokoju.  Wytarła  mokre 

włosy. W pokoju po drugiej stronie korytarza rozległy się konspiracyjne szepty 

background image

ojca i Sally. Rachel nie była juŜ senna. Postanowiła wyrwać się z domu choćby 
na  chwilę  i  odetchnąć  świeŜym  powietrzem.  Zrzuciła  szlafrok  i  sięgnęła  do 
szafy po niebieską lnianą koszulę i szeroką dŜinsową spódnicę. 

W korytarzu zastanawiała się przez moment, czy powiedzieć ojcu i Sally, 

Ŝ

e wychodzi, ale uznała, Ŝe to będzie krótki spacer, więc nie ma o czym mówić. 

Jak złodziej skradała się ku drzwiom. Cichutko wyszła przed dom. 

Było  znacznie  chłodniej,  niŜ  sądziła.  Powinna  chyba  włoŜyć  sweter.  Po 

chwili doszła do wniosku, Ŝe woli marznąć niŜ zawrócić. 

Nareszcie czuła się wolna. 
 
Reid  od  dawna  nie  prowadził  furgonetki.  Daremnie  wiercił  się  na 

siedzeniu,  próbując  usadowić  się  wygodniej.  Był  nazbyt  wymagający. 
Przewróciło  mu  się  w  głowie.  Nic  dziwnego,  skoro  najczęściej  podróŜował  na 
tylnym siedzeniu limuzyny. 

Zaskoczyła  go  własna  nieustępliwość.  Był  wściekły,  gdy  Rachel  mimo 

wszystko wyjechała. Nie mógł jej tego darować. Skąd u niej tyle dumy? Za kogo 
ta dziewczyna się uwaŜa? Szybko opanował gniew. Od dawna wiedział, Ŝe złość 
w  niczym  mu  nie  pomoŜe.  Nawet  w  sytuacjach  bez  wyjścia  starał  się  trzymać 
nerwy na wodzy. Nie warto tracić energii, która moŜe być lepiej spoŜytkowana. 

Wrócił  do  miasta,  wynajął  cięŜarówkę,  zapakował  do  niej  dobytek 

Rachel, kupił mapy samochodowe i najszybciej, jak to było moŜliwe, ruszył do 
Ohio.  Mógł  zlecić  dostarczenie  rzeczy  jakiejś  firmie  albo  wysłać  w  uciąŜliwą 
podróŜ swojego szofera, a samemu polecieć samolotem, lecz postanowił inaczej. 
To była dla niego próba odwagi i wytrwałości. Jeśli dojedzie bez przeszkód do 
rodzinnego  miasteczka  Rachel,  z  pewnością  uda  mu  się  namówić  dziewczynę, 
by z nim wróciła. 

Odkąd opuściła Nowy Jork, nieustannie o niej myślał. W owych snach na 

jawie  stawała  się  z  wolna  osobą  całkiem  inną  niŜ  do  tej  pory.  Tajemnicza 
kochanka  usunęła  się  w  cień.  Reid  coraz  częściej  nazywał  Rachel  swoją 
dziewczyną. 

Nie  zaprzątał  sobie  głowy  gadaniną  psychologów,  którzy  twierdzili,  Ŝe 

trudne dzieciństwo komplikuje mu kontakty z ludźmi. Musiał jednak przyznać, 
Ŝ

e po raz pierwszy od wielu lat czuje się mocno związany z inną ludzką istotą – 

na  dobre  i  złe.  Uświadomił  sobie  prawdę  z  pozoru  nadzwyczaj  banalną:  nie 
ulegało  wątpliwości,  Ŝe  Rachel  nosi  pod  sercem  jakąś  cząstkę  jego  samego. 
Takiego  kapitału  nie  mógł  spisać  na  straty.  Nie  zamierzał  się  poddać.  Prędzej 
czy później Rachel i dziecko staną się częścią jego Ŝycia. Czuł się jak człowiek, 
który  w  ciemnym  tunelu  widzi  przed  sobą  niewielką  plamkę  słonecznego 
blasku. Ta niezłomna i stała nadzieja świadczyła zapewne, Ŝe Rachel nie jest mu 
obojętna. Bał się jeszcze do tego przyznać – nawet przed samym sobą. 

Otrząsnął  się  z zadumy  i  zaczął  myśleć  praktycznie.  Wszystko  w  swoim 

background image

czasie.  Był  juŜ  niemal  u  celu  podróŜy.  Trzeba  najpierw  odnaleźć  dom  ojca 
Rachel.  Zwolnił,  skręcił  w  przecznicę  i  zaczął  się  rozglądać,  sprawdzając 
numery. 

 
Rachel  początkowo  nie  zwróciła  uwagi  na  niebieską  furgonetkę. 

Kierowca  zwolnił,  skręcając  w  ulicę,  i  przepuścił  pieszych.  Ruszyła  w  stronę 
domu.  Była  zdumiona,  gdy  auto  zatrzymało  się  przed  jej  furtką.  Wstrzymała 
oddech na widok Reida wyskakującego z szoferki. 

– Co tutaj robisz? – zapytała niepewnie. 
–  Wypełniam  obietnicę  –  powiedział,  otwierając  bagaŜnik,  w  którym 

piętrzyły się pudła z jej rzeczami. 

Rachel  zdziwiła  się,  Ŝe  spotkanie  z  Reidem  sprawiło  jej  taką  radość.  Jej 

serce  kołatało  niespokojnie.  Była  ogromnie  przejęta.  Długo  patrzyli  na  siebie 
bez słowa. 

Ich  oczy  wreszcie  się  spotkały.  Była  w  nich...  serdeczność  i  radość  ze 

spotkania.  Reid  odetchnął  z  ulgą.  W  głębi  ducha  obawiał  się,  Ŝe  Rachel  wcale 
nie będzie uszczęśliwiona jego widokiem. Gdy wsiadł do furgonetki i ruszył w 
drogę,  starał  się  o  tym  nie  myśleć,  ale  przez  kilka  ostatnich  godzin  niepokój 
stopniowo w nim narastał. Reid miał wraŜenie, jakby kamień spadł mu z serca. 
Odgarnął włosy, próbując ukryć zmieszanie. 

– Jesteś chyba zmęczony – powiedziała cicho Rachel. 
– Nie zatrzymywałem się po drodze. 
– Niepotrzebnie zadałeś sobie tyle trudu. Reid uznał, Ŝe czas przerwać tę 

grę pozorów. 

–  Musiałem  to  zrobić  –  oznajmił,  łagodnym  ruchem  dotykając  jej 

policzka. Uśmiechnął się. 

Rachel  spoglądała  na  niego  jak  urzeczona.  Śniła  na  jawie.  Patrzyła  w 

zielone  oczy,  widziała  drobne  zmarszczki  i  opadający  nieustannie  kosmyk 
jasnych  włosów.  JuŜ  miała  ulec  pokusie  i  odgarnąć  go  z  czoła,  gdy  rozległ  się 
głos Ala Morgana: 

– Rachel? Kto przyjechał? 
– Mój znajomy, tato. Przywiózł rzeczy z Nowego Jorku. 
Ojciec  Rachel  otworzył  drzwi  i  zszedł  ostroŜnie  po  cementowych 

schodkach.  Reid  wyciągnął  do  niego  rękę,  niepewny,  jak  go  przyjmie  starszy 
pan.  Ten  człowiek  miał  prawo  zwymyślać  go  od  najgorszych  i  na  dodatek 
solidnie mu przyłoŜyć. 

Panowie uścisnęli sobie dłonie, a Rachel dokonała prezentacji. 
–  To  miło,  Ŝe  zadał  pan  sobie  tyle  trudu,  by  pomóc  Rachel  –  stwierdził 

pan Morgan, obrzucając córkę i przybysza badawczym spojrzeniem. 

– Rachel wiele dla mnie znaczy – odparł spokojnie Reid. 
– CzyŜby? – mruknął Al, zerkając pytająco na córkę. 

background image

–  Wnieśmy  pudła  do  domu  –  zaproponowała  Rachel,  by  przerwać  tę 

dziwną rozmowę. 

–  Oczywiście  –  powiedział  skwapliwie  Reid,  zadowolony,  Ŝe  uniknie 

dalszego śledztwa. Miał równieŜ inny powód: chciał jak najszybciej uporać się z 
robotą i porozmawiać z Rachel w cztery oczy. 

– Przytrzymaj tylko drzwi furgonetki – powiedział do Rachel, gdy obaj z 

Alem Morganem zabrali się do dźwigania kartonów. 

–  Moja  córka  nie  jest  rozpieszczoną  księŜniczką  –  gderał  Al,  podnosząc 

cięŜką  paczkę  i  maszerując  w  stronę  domu.  –  MoŜe  nam  pomóc.  Nic  jej  nie 
będzie. 

Reid  odwrócił  się  i  popatrzył  badawczo  na  Rachel,  która  z  wielkim 

zainteresowaniem  oglądała  dywaniki  leŜące  na  podłodze  furgonetki.  Odstawił 
pudło i delikatnie uniósł twarz dziewczyny. 

– Nie powiedziałaś mu, zgadłem? 
– Zrobię to – mruknęła, odwracając wzrok. 
– Kiedy? 
– Wkrótce. 
– Będziesz czekać, aŜ sam zauwaŜy? 
– Powiem mu wcześniej. 
– Dlaczego do tej pory nie zdobyłaś się na to? 
– Tak się złoŜyło. 
– Zadałem ci pytanie! 
– Niczego nie rozumiesz! – odparła zirytowana jego natarczywością. 
– Masz rację. Nie mam pojęcia, o co chodzi. – Wepchnął pudło do środka 

i  zamknął  tylne  drzwi  furgonetki.  –  Ale  wkrótce  się  dowiem.  Idziemy.  –  Ujął 
Rachel za łokieć i pociągnął ku szoferce. Otworzył drzwi i wymownym gestem 
wskazał jej fotel dla pasaŜera. 

–  Co  chcesz  zrobić?  –  zapytała  nieco  oszołomiona,  gdy  pomagał  jej 

wsiąść. 

– Zamierzam porwać cię na chwilę. 
– Mój ojciec... 
– Porozmawiam z nim – przerwał jej Reid i zatrzasnął drzwi. 
Rachel  obserwowała  go,  jak  podbiegł  do  wychodzącego  z  domu  Ala 

Morgana.  Rozmawiali  przez  chwilę.  Rachel  pochwyciła  zdziwione  spojrzenie 
ojca i uspokajająco kiwnęła głową. Starszy pan wzruszył ramionami i odszedł. 

–  Co  mu  powiedziałeś?  Chciałabym  teŜ  wiedzieć,  dokąd  jedziemy  – 

wypytywała zirytowana, gdy Reid wsiadł do auta. 

– Twój ojciec nie miał nic przeciwko temu, Ŝebym cię zaprosił na kawę. 

Oznajmiłem mu, Ŝe chcemy pogadać o dawnych dobrych czasach – stwierdził z 
wymuszonym uśmiechem. 

–  A  właściwie  dokąd  jedziemy?  –  zapytała  chłodno  Rachel,  gdy 

background image

samochód wyjechał z osiedla, wrócił na autostradę i przyspieszył. Nie doczekała 
się odpowiedzi. Po kilku minutach wjechali na parking przydroŜnego motelu. 

–  Chyba  Ŝartujesz!  –  zawołała  Rachel,  gdy  auto  się  zatrzymało.  Reid 

wyjął kluczyki ze stacyjki i odwrócił głowę ku swojej pasaŜerce. 

– Wynająłem pokój. Proszę, Ŝebyś tam ze mną poszła. 
– Po co? 
– A jak sądzisz? – zapytał z dziwnym uśmiechem. 
– Nie mam pojęcia. Właśnie dlatego zadałam ci to pytanie. 
Reid pochylił się w jej stronę. 
– Chcę z tobą spokojnie porozmawiać. Nikt nam nie będzie przeszkadzał. 

To  idealne  miejsce.  –  Spostrzegł  wahanie  dziewczyny  i  dodał:  –  Obiecuję 
trzymać ręce przy sobie. 

– Nie tego się obawiam. 
– A co cię niepokoi? 
Rachel zagryzła wargę. Problem  w tym,  Ŝe w ogóle nie czuła lęku. Była 

podekscytowana.  Od  dziwnej  lipcowej  nocy,  która  utonęła  w  mgle  niepamięci, 
Rachel  nigdy  nie  spotkała  się  z  Reidem  sam  na  sam.  Niezwykłe  doznania 
wracały tylko we śnie. 

– Zgodzisz się? – nalegał Reid. Popatrzył jej w oczy. Skinęła głową. 
Pokój  okazał  się  słabo  oświetlony  i  chłodny,  ale  dość  czysty.  W 

przydroŜnych  motelach  bywało  znacznie  gorzej.  Rachel  usiadła  na  stojącym  w 
kącie krześle. Reid podszedł do podwójnego łóŜka i włączył nocną lampkę. 

–  Co  się  z  tobą  dzieje?  –  zapytał  Rachel.  –  Dlaczego  nie  powiedziałaś 

ojcu, Ŝe spodziewasz się dziecka? 

– Nie było okazji. 
– Jak mam to rozumieć? 
– Po prostu nie mogłam się na to zdobyć. Zabrakło sposobności. Całkiem 

nieźle  się  rozumiemy.  Wszystko  układa  się  doskonale.  Nie  chciałam  tego 
zniszczyć. 

– Czy tym grozi szczera rozmowa córki z ojcem? 
– Nic nie rozumiesz. Tata i ja nigdy nie umieliśmy się dogadać. 
– Wiem o tym. 
– Domyślam się. Wynająłeś przecieŜ detektywa. Szkoda słów. Co jeszcze 

o mnie wiesz? 

–  Znam  tylko  najwaŜniejsze  fakty  z  twego  Ŝycia.  Proszę  o  więcej 

szczegółów. 

–  Zgoda.  Opowiem  ci  wszystko  od  początku.  Niełatwo  było  Rachel 

wrócić  do  przeszłości.  Gdy  mówiła  o  wielkiej  kłótni  z  ojcem,  nagle  się 
rozpłakała.  Łzy  płynęły  po  bladych  policzkach.  Zakłopotana,  otarła  je 
wierzchem  dłoni,  ale  po  chwili  oczy  miała  znowu  mokre.  Rozszlochała  się  na 
dobre. 

background image

Reid  podbiegł  do  niej.  Objął  zrozpaczoną  dziewczynę,  która  łkała  jak 

dziecko. 

– Wszystko będzie dobrze – szepnął. – Wypłacz się. Posłuchała jego rady. 

Reid  wziął  ją  na  ręce,  zaniósł  do  łóŜka,  ułoŜył  na  pościeli  i  mocno  przytulił. 
Rachel długo płakała.  W  końcu  dostała  czkawki.  Reid,  rozczulony  tą  dziecięcą 
reakcją,  odgarnął  kosmyk  ciemnych  włosów  i  delikatnie  pocałował  w  czoło 
zapłakaną dziewczynę. 

Rachel  powoli  się  uspokajała.  Reid  nie  wypuścił  jej  z  objęć,  chociaŜ  łzy 

przestały juŜ płynąć, a czkawka ustała. Wcale nie miał ochoty rozluźnić uścisku. 
Długo  leŜeli  przytuleni.  Za  oknami  było  zupełnie  ciemno.  Rachel  powtarzała 
sobie,  Ŝe  pora  wysunąć  się  z  opiekuńczych  męskich  ramion,  lecz  odwlekała  tę 
chwilę. Było tak cudownie. Znowu ktoś się o nią troszczył. Powieki ciąŜyły jej 
jak  ołów.  Zmęczona  długim  płaczem,  wolno  zapadała  w  drzemkę.  Gdy 
zamknęła oczy, usłyszała niespodziewanie głos Reida: 

–  Nim  się  rozstaliśmy,  powiedziałaś  kilka  słów,  które  zapadły  mi  w 

pamięć. Chodziło o to, Ŝe dziecko nie będzie miało szczęśliwego dzieciństwa, o 
ile ty nie znajdziesz w sobie radości Ŝycia. Odpowiedz mi szczerze, Rachel. Czy 
za  siedem  miesięcy...  za  rok  naprawdę  będziesz  tu  szczęśliwa?  –  Przytulił 
policzek  do  jej  włosów.  –  Ofiaruj  ten  czas  mnie.  Jeśli  będziesz  rozczarowana, 
moŜesz zawsze wrócić do rodzinnego domu. 

– O czym ty mówisz? – zapytała, unosząc mokrą od łez twarz. 
–  Rozmawialiśmy  na  ten  temat,  nim  wsiadłaś  do  samolotu.  –  Reid 

popatrzył  w  oczy  Rachel.  –  Wyjdź  za  mnie.  Zamieszkajmy  razem.  Pozwól  mi 
sobie  pomóc.  Zrób  to  dla  dziecka,  skoro  jesteś  zbyt  dumna,  by  w  tej  sytuacji 
pomyśleć  o  sobie.  Zostań  ze  mną  przynajmniej  do  chwili  narodzin  maleństwa. 
Jeśli potem zechcesz odejść, nie będę cię zatrzymywał. 

– Masz na myśli rozwód? 
– Owszem. Ty podejmiesz decyzję. 
–  Skąd  mam  wiedzieć,  czy  nie  mącisz  mi  w  głowie  tylko  po  to,  Ŝebym 

wróciła do Nowego Jorku? 

– Masz moje słowo. – Reid umilkł na chwilę. – Jeśli zechcesz, dam ci to 

na piśmie. 

Nim  Rachel  zdąŜyła  odpowiedzieć,  Reid  stracił  głowę.  Wyglądała  tak 

ś

licznie z zafrasowaną miną i mokrymi od łez rzęsami. Musnął wargami jej usta, 

ale to mu nie wystarczyło. Pocałował ją namiętnie, zaborczo. Przetoczyli się na 
ś

rodek łóŜka. Rachel objęła go za szyję i wsunęła palce w jasne włosy. Reid na 

moment uniósł głowę, a potem wpił się zachłannie w jej wargi, rozkoszując się 
ich  smakiem,  chłonąc  znajomy  zapach.  Rachel  była  znowu  w  jego  ramionach. 
W tym momencie nic innego nie miało znaczenia. Gdy się wreszcie opamiętali i 
nieco ochłonęli, pocałował ją w czubek nosa. 

– Nie proszę o szybką odpowiedź – mruknął drŜącym głosem. – Przemyśl 

background image

moje oświadczyny. 

Przyciągnął Rachel łagodnym ruchem i objął ją mocno. 
– Reid... 
– Nic nie mów. Odpocznij. 
Zamknęła  oczy,  daremnie  próbując  wziąć  się  w  garść.  Gdy  leŜała  w 

objęciach Reida, nie była w stanie myśleć. 

Czuła  ciepło  jego  ciała,  chłonęła  nozdrzami  zapach,  słyszała  wibrujący 

głos... 

Reid  spostrzegł,  Ŝe  Rachel  zasnęła.  Z  westchnieniem  ulgi  wtuliła  się  w 

jego  ramiona  i  zaczęła  oddychać  głęboko,  regularnie.  Uniósł  głowę,  delikatnie 
przesunął dłonią po ciele dziewczyny i dotknął płaskiego jeszcze brzucha. 

–  Cześć,  maleństwo  –  szepnął,  wsuwając  rękę  pod  niebieską  bluzkę. 

Łagodnym ruchem pieścił gładką skórę. 

Po chwili głowa opadł mu na poduszkę. Był zmęczony. Niespodziewany 

wybuch tłumionych od dawna uczuć i namiętności zupełnie go wyczerpał. Czuł 
piasek  pod  powiekami.  Przymknął  oczy  i  zastanawiał  się,  jaką  przyjmie 
strategię, jeśli Rachel znowu odrzuci jego propozycję. Zdawał sobie sprawę, Ŝe 
to przełomowa chwila. Co mógł jej ofiarować prócz forsy i opieki? Odruchowo 
zacisnął palce na niebieskiej koszuli Rachel i niepostrzeŜenie zapadł w sen. 

Rachel  obudziła  się  w  mrocznym  pokoju  oświetlonym  jedynie  słabą 

Ŝ

arówką  nocnej  lampki.  W  pierwszej  chwili  nie  wiedziała,  gdzie  jest.  Oblizała 

suche  wargi  i  daremnie  próbowała  się  podnieść.  Obejmowało  ją  męskie  ramię. 
Reid spał z dłonią na jej brzuchu. Ściskał w palcach materiał niebieskiej bluzki. 

OstroŜnie uniosła się na łokciu. Reid leŜał na boku, z głową odrzuconą do 

tyłu.  Był  pogrąŜony  w  głębokim  śnie,  którego  tak  bardzo  potrzebował.  Rachel 
ostroŜnie wysunęła się z jego ramion. Nie chciała obudzić wyczerpanego długą 
jazdą  męŜczyzny,  ale  musiała  odetchnąć  świeŜym  powietrzem  i  zebrać  myśli. 
ś

ar bijący od jego ciała był równie obezwładniający jak namiętne pocałunki. 

Podeszła  do  drzwi,  otworzyła  je  po  cichu  i  stanęła  na  cementowych 

płytach  chodnika  prowadzącego  do  niskich  pawilonów  motelu.  Chłodne 
powietrze szybko ją otrzeźwiło. Przymknęła drzwi, zostawiając wąską szparę, i 
odetchnęła głęboko. Pora wracać do domu. Ojciec będzie się niepokoił, zacznie 
ją wypytywać... Nie miała ochoty tłumaczyć się przez cały wieczór. 

Reid  doskonale  wybrał  moment  na  ponowienie  oświadczyn.  Rachel 

musiała  przyznać,  Ŝe  w  rodzinnym  domu  nie  jest  szczęśliwa.  Wybaczyła  ojcu, 
Ŝ

e wkrótce po śmierci jej matki oŜenił się powtórnie. Polubiła Sally i nie miała 

za  złe  tej  obcej  kobiecie,  Ŝe  panoszy  się  w  jej  domu.  Problem  w  tym,  Ŝe 
stosunkowo  krótki  nowojorski  epizod  całkowicie  odmienił  sposób  myślenia 
dziewczyny. Lubiła Ŝycie, jakie tam prowadziła, i bardzo za nim tęskniła. 

Podniosła głowę, by popatrzeć w gwiazdy. To prawda, Ŝe nie moŜna dwa 

razy  wejść  do  tej  samej  rzeki.  Powroty  są  bardzo  trudne,  czasami  wręcz 

background image

niemoŜliwe. 

Drzwi otworzyły się szeroko. 
–  Ale  mnie  przestraszyłaś  –  mruknął  z  wyraźną  ulgą  Reid,  pocierając 

jednodniowy zarost na policzku. – Byłem przekonany, Ŝe odeszłaś... – Zamilkł, 
lecz oboje wiedzieli, co ma na myśli. Sądził, Ŝe Rachel zniknęła po raz drugi. 

–  Chciałam  tylko  odetchnąć  świeŜym  powietrzem...  –  oświadczyła, 

wracając do pokoju – ...i spokojnie pomyśleć. 

– O czym? – zapytał niespokojnie Reid. 
– O twojej propozycji i mojej sytuacji rodzinnej. 
Reid  z  trudem  panował  nad  sobą.  Nie  umiał  przewidzieć,  co  za  chwilę 

usłyszy.  Krew  szumiała  mu  w  uszach.  Odwrócił  się,  podszedł  do  stołu,  wyjął 
papierosa z leŜącej tam paczki i zapalił go, próbując ukryć drŜenie rąk. 

–  Co  postanowiłaś?  –  Rachel  milczała.  Reid  patrzył  na  nią  przez  obłok 

dymu. – Rachel? Powiedz... 

–  Musisz  rzucić  palenie  –  odparła  pozornie  bez  związku  z  tematem 

rozmowy. 

– Jasne – zgodził się skwapliwie i zmruŜył oczy, czekając na odpowiedź. 
– Kiedy to zrobisz? 
– Za jakiś czas. 
– A konkretnie? 
– Dlaczego pytasz? 
– Sama nie wiem. Palenie szkodzi – odparła, wzruszając ramionami. 
– Komu? 
– Tobie. 
– To mój problem. 
– A takŜe osób z twego otoczenia. 
Reid  z  namysłem  obserwował  trzymanego  w  dłoni  papierosa.  Nagle 

podniósł wzrok i uśmiechnął się chytrze. 

– Jeśli za mnie wyjdziesz, natychmiast rzucę palenie. 
–  Nigdy  nie  dajesz  za  wygraną  –  stwierdziła  Rachel,  wybuchając 

ś

miechem. 

– To prawda. 
– Co zrobisz, jeśli przyjmę twoje oświadczyny? 
– Przyjmij je, a sama się przekonasz. 
Długo  patrzyli  na  siebie  z  uśmiechem.  Rachel  spowaŜniała.  Reid 

obserwował  ją  w  skupieniu.  W  pięknych  szarych  oczach  widział  niepokój  i 
zakłopotanie. Milczał. Nie miał innego wyjścia. Rachel musiała podjąć decyzję. 
Cała jego przyszłość zaleŜała od jej postanowienia. Czekał na wyrok. 

Rachel  podeszła  do  niego,  sięgnęła  po  papierosa  i  zgasiła  go  w 

popielniczce.  Nagle  przestraszyła  się  własnej  śmiałości.  Najwyraźniej 
próbowała  dać  coś  Reidowi  do  zrozumienia.  Serce  kołatało  jej  w  piersi 

background image

niespokojnie,  a  w  ustach  zrobiło  się  sucho.  Na  twarzy  Reida  pojawił  się 
uśmiech,  a  zielone  oczy  zalśniły  dziwnym  blaskiem.  Zrobił  krok  w  stronę 
Rachel, która podniosła rękę ostrzegawczym gestem. 

– Będziemy razem przez rok. Zobaczymy, jak się między nami ułoŜy. Na 

pewno zostanę z tobą do czasu rozwiązania. 

Reid delikatnie uniósł jej twarz i długo patrzył w szare oczy. Rachel czuła 

się jak zahipnotyzowana. Nie mogła się poruszyć, ale w ogóle nie zwracała na to 
uwagi.  Chciała  tak  stać  przez  całą  wieczność.  Reid  całował  delikatnie  jej  usta, 
policzki, szyję. Podniósł głowę na moment i szepnął: 

– Jedźmy do domu. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 
Ceremonia była skromna. 
Rachel  miała  na  sobie  prosty  jasny  kostium  w  odcieniu  lilaróŜ  oraz 

kapelusz z szerokim rondem w tym samym kolorze, na którego kupno namówiła 
ją  Trudy.  Reid  i  jego  narzeczona  stawili  się  przed  sądowym  urzędnikiem,  by 
złoŜyć przysięgę małŜeńską. 

Pannie  młodej  owa  uroczystość  wydawała  się  całkiem  nierealna.  Miała 

wraŜenie,  Ŝe  na  ślubnym  kobiercu  stoi  jakaś  inna  kobieta,  natomiast  ona  sama 
obserwuje  wszystko  z  boku.  Mes  Laraby,  adwokat  Reida,  w  ostatniej  chwili 
zgodził  się  zostać  świadkiem,  co  wydawało  się  naturalne,  skoro  wczesnym 
rankiem i tak był umówiony z Reidem na rozmowę. 

Od  powrotu  do  Nowego  Jorku  w  Ŝyciu  Rachel  zapanował  ogromny 

zamęt. Miała wraŜenie, Ŝe jest postacią z dziwacznej kreskówki, gdzie wszystko 
dzieje  się  w  zawrotnym  tempie.  Narzeczeni  biegali  po  urzędach  załatwiając 
potrzebne  zaświadczenia.  Trudy  ciągała  swoją  przyjaciółkę  po  eleganckich 
sklepach  w  poszukiwaniu  odpowiedniej  kreacji.  Rachel  miała  wraŜenie,  Ŝe 
wtajemniczone osoby robią dobrą minę do złej gry i nie wiedzieć czemu kręcą 
się jak w ukropie. Wszyscy udawali ogromnie zadowolonych. 

Po zakończeniu ceremonii Reid pocałował Ŝonę, a właściwie musnął tylko 

jej wargi. Panna młoda była rozczarowana. Ten zdawkowy pocałunek nie dodał 
jej otuchy. Obawiała się, Ŝe ich małŜeństwo pozostanie tym, czym wydawało się 
w tej chwili: pozorem i blagą. 

–  Idziemy?  –  zapytał  Reid,  gdy  podpisali  dokumenty  i  uścisnęli  dłoń 

sędziego. 

– Tak – odparła Rachel i pozwoliła się wyprowadzić z sali znajdującej się 

w  gmachu  sądu.  W  korytarzu  natknęli  się  przypadkiem  na  reportera,  który 
przygotowywał  relację  z  procesu.  Dziennikarz  rozpoznał  Reida  i  natychmiast 
zrobił  młodej  parze  kilka  zdjęć.  NowoŜeńcy  umknęli  do  czekającej  przed 
gmachem limuzyny. 

Rachel  ściskała  drŜącymi  palcami  mały  bukiet  z  bladoróŜowych 

storczyków. Próbowała wziąć się w garść. 

– Wszystko w porządku? – zapytał Reid, uśmiechając się do Ŝony, która 

skinęła głową. 

Ś

wiadomie wprowadziła go w błąd. W gruncie rzeczy była przygnębiona. 

Marzyła,  by  uciec  na  drugi  koniec  świata.  Jak  mogła  do  tego  stopnia  stracić 
głowę?  W  jaką  kabałę  dobrowolnie  się  wpakowała?  W  tej  chwili  nie  potrafiła 
sobie  wyobrazić  nic  gorszego.  Niespodziewanie  ujrzała  oczyma  wyobraźni 
przeraŜający obraz. Zdawało jej się, Ŝe jest związana, unieruchomiona, bezsilna. 
Brakowało jej powietrza. 

background image

Siedząca  naprzeciwko  Trudy  uwaŜnie  obserwowała  przyjaciółkę. 

Pochyliła  się  i  ścisnęła  jej  rękę.  Dwie  kobiety  spojrzały  sobie  w  oczy.  Rachel 
uśmiechnęła  się  smutno  do  rozpromienionej  Trudy,  która  zaczęła  paplać  jak 
najęta  o  ruchu  ulicznym,  wspaniałej  pogodzie  i  paru  innych  bzdurach.  Rachel 
utkwiła  wzrok  w  przyciemnionej  szybie.  Była  zadowolona,  Ŝe  Trudy  wciąŜ 
trajkocze,  nie  próbując  wciągnąć  jej  do  rozmowy.  Uparte  milczenie  Ŝony 
zaniepokoiło Reida. 

– Dobrze się czujesz? – zapytał, biorąc ją za rękę. 
– Tak – skłamała. – Całkiem nieźle. 
Wkrótce  znaleźli  się  w  eleganckim  mieszkaniu.  Weszli  do  chłodnego 

korytarza. Głos perorującej z oŜywieniem Trudy odbijał się echem w obszernym 
holu.  Rachel  zaczynała  kojarzyć  fakty.  Jej  przyjaciółka  była  powaŜnie 
zaniepokojona.  Ciekawe,  dlaczego?  W  czasie  przygotowań  do  ślubu  zadała 
sobie  wiele  trudu,  by  wszystko  zostało  załatwione  jak  naleŜy.  Od  chwili  gdy 
Reid  wrócił  z  Ohio,  była  jego  najwierniejszą  sojuszniczką.  Bez  przerwy 
wynajdywała Rachel jakieś zajęcia, pilnując, by przyjaciółka nie miała czasu na 
rozmyślania i zmianę decyzji. 

Rachel musiała przyznać, Ŝe wszystko jakoś się ułoŜyło. Nawet rozmowa 

z ojcem, której bardzo się obawiała, miała wyjątkowo spokojny przebieg. Al był 
uradowany.  Nie  rozmawiał  z  córką  tak  szczerze,  odkąd  jego  pierwsza  Ŝona 
zaczęła  chorować.  Twierdził,  Ŝe  wyczuł  pismo  nosem.  Ze  sposobu,  w  jaki 
Rachel  oraz  jej  znajomy  patrzyli  sobie  w  oczy,  wiele  moŜna  było 
wywnioskować. 

Wiele  osób  cieszyło  się  z  pomyślnego  zakończenia  sprawy.  ZwycięŜył 

rozsądek.  Skoro  wszystko  dobrze  się  ułoŜyło,  dlaczego  panna  młoda  czuje 
dziwny uścisk w gardle? Czemu umiera ze strachu na samą myśl o wspólnym – 
choć z załoŜenia tymczasowym – Ŝyciu z Reidem? 

Rachel obserwowała męŜa, który zapraszał nielicznych gości na obiad do 

utrzymanej  w  ciemnych  barwach  jadalni.  In  dłuŜej  na  niego  patrzyła,  tym 
bardziej  ją  zadziwiał.  Wiele  przeszedł  w  dzieciństwie,  lecz  nie  poddał  się 
przeciwnościom losu. Dzięki wewnętrznej sile stworzył własny, niepowtarzalny 
styl  bycia.  Poruszał  się  bez  pośpiechu,  jakby  nieustannie  miał  świadomość, 
dokąd zmierza i co chce osiągnąć. Przypominał panterę, która zaspokoiła głód i 
teraz igra z ofiarą. Pod nienagannymi manierami kryła się pierwotna siła. Rachel 
od  pierwszej  chwili  odczuwała  nieprzeparty  pociąg  do  tego  męŜczyzny,  który 
emanował ową tajemniczą mocą. 

Miała  wraŜenie,  Ŝe  tylko  ona  reaguje  w  ten  sposób  na  jego  obecność. 

Trudy  odnosiła  się  do  szefa  z  koleŜeńską  poufałością,  a  tymczasem  Rachel 
drŜały  dłonie  i  serce  podchodziło  do  gardła,  ilekroć  czuła  na  sobie  spojrzenie 
szmaragdowych oczu Reida. 

Na przykład teraz. Podał jej kieliszek szampana. Odmówiła, zadowalając 

background image

się wodą mineralną. 

– Grzeczna dziewczynka – szepnął Reid, muskając ręką jej policzek. Jego 

palce były ciepłe, a dotknięcie łagodne i podniecające zarazem. Gdy cofnął dłoń, 
odruchowo  chciała  się  do  niego przytulić i  omal  nie  straciła  równowagi.  W  tej 
samej  chwili  usłyszała  dobiegający  z  tyłu  głos  dowcipkującej  Trudy.  Gdy 
rozmawiała z przyjaciółką, znowu ogarnął ją gwałtowny strach. Jak to się dzieje, 
Ŝ

e  ten  męŜczyzna  ma  nad  nią  taką  władzę?  Nie  ulegało  wątpliwości,  Ŝe 

odczuwają wzajemne poŜądanie. Czy moŜna się doszukać w ich związku czegoś 
więcej?  Bała  się  odpowiedzi  na  to  pytanie.  Zbyt  długo  walczyła  o  swoją 
niezaleŜność. Nie mogła pozwolić, by ktoś znowu całkowicie nią zawładnął. 

Reid  z  niepokojem  obserwował  Ŝonę.  CzyŜby  ogarnęły  ją  wątpliwości? 

Łudził się, Ŝe tak nie jest. Chciał jej zapewnić poczucie bezpieczeństwa i dlatego 
wczesnym rankiem spotkał się z Julesem, by przygotować korzystną dla Rachel 
umowę  małŜeńską.  Dokumenty  były  gotowe  do  podpisania.  Reid  pamiętał  o 
swojej  obietnicy;  przyrzekł  Rachel,  Ŝe  określi  czarno  na  białym,  jakie  są  ich 
wzajemne  prawa  i obowiązki.  To doda  jego  Ŝonie pewności  siebie i  sprawi,  Ŝe 
nieco zagubiona dziewczyna nabierze do niego zaufania. 

Nie miał pojęcia, dlaczego tak bardzo pragnie, by Rachel mu ufała. Sam 

rzadko  pozwalał  sobie  na  taki  luksus,  chociaŜ  niezłomną  wiarę  w  drugiego 
człowieka  cenił  ponad  wszystko.  Zdawał  sobie  sprawę,  Ŝe  Rachel  musi  być 
całkiem  pewna  jego  dobrych  intencji,  by  spokojnie  przeŜyć  następny  rok. 
Wiedział,  dlaczego  niechętnie  przyjęła  oświadczyny;  obawiała  się,  Ŝe  utraci  z 
trudem zdobytą niezaleŜność. 

Znał dobrze ten strach. Odczuwał go przez całe Ŝycie. KaŜda znajomość – 

zarówno prywatna, jak i zawodowa – oznaczała zagroŜenie. Długie lata walczył 
z  potworem  nieufności,  który  zagnieździł  się  w  jego  sercu.  Reid  nie  zaznał  w 
Ŝ

yciu ani prawdziwej miłości, ani szczerej przyjaźni, ale przypuszczał, Ŝe łatwiej 

byłoby  mu  się  zakochać  niŜ  uwierzyć  komuś  bez  zastrzeŜeń.  Ten  sam  lęk 
widział u Rachel. Choć z całego serca pragnął zatrzymać przy sobie ją i dziecko, 
postanowił zadbać przede wszystkim o to, by Ŝona nie czuła się jak w pułapce. Z 
zadumy  wyrwało  go  postukiwanie  łyŜeczką  o  kieliszek.  Trudy  zamierzała 
wygłosić mowę. 

– Proponuję wznieść toast za państwa młodych. – Jules i Charlotte unieśli 

kieliszki.  –  Za  Rachel  i  Reida...  –  Uśmiechnęła  się  do  nowoŜeńców  i  dodała 
niemal modlitewnym tonem: – Byliście sobie przeznaczeni. 

– Proszę, proszę – rzucił ironicznie Jules i dopił szampana. 
–  Cieszę  się  waszym  szczęściem  –  oznajmiła  wzruszona  Charlotte, 

ocierając łzy białą lnianą serwetką. Mocno uścisnęła rękę szefa. – Tego ci było 
trzeba. 

–  Dzięki.  Zastanawiam  się,  czy  jesteś  przygotowana  na  wszelkie 

konsekwencje dzisiejszej uroczystości – odparł z uśmiechem. 

background image

– O czym ty mówisz? – Charlotte i pozostali goście spojrzeli pytająco na 

pana młodego. 

–  Dzisiejszy  dzień  wiele  zmienił  w  moim  Ŝyciu.  Po  powrocie  do  biura 

znajdziesz  na  biurku  list,  ale  zdradzę  ci  swój  sekret  juŜ  teraz.  Postanowiłem 
odejść. To ostateczna decyzja. Od dziś ty rządzisz firmą. 

– Co ty mówisz, Reid? – zapytał Jules, parskając nerwowym śmiechem. 
– Dokładnie to, co usłyszałeś. Na jakiś czas wycofuję się z interesów. 
– A konkretnie? – Jules nie dawał za wygraną. 
– Jeszcze nie zdecydowałem. – Reid popatrzył na Rachel. – Z pewnością 

na rok... albo dłuŜej. 

– Reid, nie moŜesz tak po prostu odejść... 
–  Mogę,  Jules.  Podjąłem  decyzję  i  zrobię,  co  uwaŜam  za  słuszne. 

Charlotte  zajmie  się  firmą.  Ma  sporą  praktykę.  Od  dawna  sama  musi  dawać 
sobie  radę.  MoŜe  liczyć  na  pomoc  moich  prawników  i  doradców.  –  Reid  ujął 
dłoń zakłopotanej asystentki i dodał: – Nie gap się na mnie. Przestań udawać, Ŝe 
jesteś zdziwiona. Wielokrotnie o tym rozmawialiśmy. 

– Owszem... ale nie przypuszczałam, Ŝe mówisz powaŜnie. 
– Jak najpowaŜniej. 
– To dziwne – powiedział Jules, nie kryjąc zdumienia. – Nie wspominałeś 

mi nigdy, Ŝe chcesz się wycofać. 

–  Do  tej  pory  nie  miałem  powodu,  by  to  zrobić  –  odparł  Reid  i  spojrzał 

wymownie na Rachel. – Sytuacja się zmieniła. 

Wpatrywał  się  w  twarz  Ŝony,  niepewny  jej  reakcji  na  usłyszane  słowa. 

Przyjęła  je  obojętnie.  Co  naprawdę  myślała?  Reid  zapragnął  nagle  wyprosić 
gości  za  drzwi.  Chciał  zostać  z  Rachel  sam  na  sam,  wziąć  ją  w  ramiona  i 
przekonać,  Ŝe  wszystko  będzie  dobrze.  Postanowił,  Ŝe  uczyni  wszystko,  by 
dotrzymać słowa i zapewnić jej spokojną, szczęśliwą egzystencję. Stawką w tej 
grze  było  jego  własne  szczęście.  W  głębi  serca  czuł,  Ŝe  postawił  wszystko  na 
jedną  kartę,  którą  było  to  szalone,  niespodziewane  małŜeństwo.  Przegrana  nie 
wchodziła w rachubę. 

– Co będziesz teraz robić? – nie dawał za wygraną Jules. 
– Po prostu Ŝyć – podpowiedziała pracownikowi Trudy. 
Reid pomyślał, Ŝe trafiła w dziesiątkę. 
–  Dziękuję,  Trudy.  –  Pan  młody  spojrzał  znowu  na  swego  adwokata.  – 

Będę cieszył się Ŝyciem, Jules. Mam chyba dość forsy, by sobie na to pozwolić, 
nie sądzisz? 

– Z twoim majątkiem moŜna sobie pozwolić na wszystko – odparł Jules z 

westchnieniem. 

–  A  więc  nie  ma  przeszkód.  –  Reid  wstał.  –  Przepraszam,  Rachel  i  ja 

musimy omówić pewną sprawę. 

– PrzecieŜ wszystkie dokumenty... 

background image

–  Będziemy  w  salonie,  Jules.  Przyjdź  do  nas  za  pięć  minut.  –  Ujął  rękę 

Ŝ

ony. – Pozwól na chwilę, Rachel. 

Zaskoczona panna młoda poszła za nim bez słowa. 
–  Co  się  stało?  –  zapytała  nieco  zaniepokojona,  gdy  rozsuwane  drzwi 

salonu zamknęły się za nimi. 

–  Chciałem  ci  zadać  to  samo  pytanie  –  odparł  Reid.  Sięgnął  po 

wykałaczkę  schowaną  w  małej  kieszonce  marynarki.  Wsadził  do  ust  patyczek 
nasączony miętową esencją. 

Zacisnął  zęby  na  pachnącym  drewienku  i  westchnął  z  ulgą.  Nie  palił  od 

pamiętnej  rozmowy  w  motelu,  kiedy  to  Rachel  zgodziła  się  na  małŜeństwo. 
Wolał  paść  trupem  niŜ  złamać  dane  jej  przyrzeczenie.  Wyjął  patyczek  z  ust, 
potrzymał chwilę w palcach i ponownie zacisnął na nim zęby. Był świadomy, Ŝe 
postępuje  jak  idiota,  nie  mógł  jednak  zapanować  nad  potrzebą  wykonywania 
gestów  typowych  dla  palacza.  Z  głodem  nikotynowym  radził  sobie  znacznie 
łatwiej. 

Rachel  z  ciekawością  przyglądała  się  męŜowi.  Był  ogromnie 

zaaferowany. Co go tak poruszyło? Z pewnością nie jej zachowanie. 

– Wszystko w porządku – odpowiedziała na pytanie Reida. 
–  W  takim  razie  dlaczego  od  rana  sprawiasz  wraŜenie  nieobecnej 

duchem? 

–  To  dla  mnie  bardzo  waŜne  chwile  –  odpowiedziała,  wzruszając 

ramionami. Podeszła do okna. – Nie co dzień zdarza mi się brać ślub. 

– Mnie równieŜ. 
Rachel uznała, Ŝe czas postawić sprawę jasno. 
– Jak sobie wyobraŜasz nasze małŜeństwo? 
– Wszystko zaleŜy od ciebie. 
–  Ja  mam  decydować?  –  Rachel  zacisnęła  wargi.  –  Trudno  mi  w  to 

uwierzyć, Reid. 

–  Nic  na  to  nie  poradzę.  Mogę  tylko  przyrzec,  Ŝe  dotrzymam  swoich 

obietnic. 

– Łącznie z przysięgą małŜeńską? 
– O co ci chodzi, Rachel? – zapytał, mruŜąc oczy. 
– Masz nie najlepszą reputację, mój drogi – odparła z wahaniem. 
– Dziennikarze lubią przesadzać, Rachel. 
–  Zapewne,  ale  jedno  chciałabym  ci  uświadomić.  Nie  pozwolę  się 

upokorzyć ani ośmieszyć. 

– Domyślam się, Ŝe pytasz, czy w moim Ŝyciu będą inne kobiety? 
– Tak. 
Reid popatrzył z uśmiechem na Ŝonę. 
– Nie będzie innych kobiet, Rachel. 
Nie  spodziewała  się,  Ŝe  Reid  tak  łatwo  przyjmie  jej  warunki.  Uniosła 

background image

brwi, nie kryjąc zdumienia. 

– Czy to oznacza, Ŝe postanowiłeś... 
– śyć w celibacie? Owszem, jeśli sobie tego Ŝyczysz. 
– śyczę sobie jasnej i wyraźnej odpowiedzi na moje pytanie. 
Reid  wyjął  z  ust  wykałaczkę  i  wrzucił  ją  do  popielniczki.  Wolnym,  lecz 

zdecydowanym  krokiem  podszedł  do  Rachel  i  spojrzał  jej  w  oczy.  Poczuła 
zapach jego ciała i natychmiast poddała się dziwnej słabości. Nie była w stanie 
odwrócić wzroku. Stała bez ruchu, czekając na jego odpowiedź. 

– Sądzę, Ŝe parę spraw musimy od razu wyjaśnić. – Reid ujął dłoń Ŝony, 

ucałował czule i połoŜył na swoim ramieniu. Chwycił drugą rękę i niespiesznie 
powtórzył łagodną pieszczotę. 

–  A  konkretnie?  –  wykrztusiła  z  trudem  Rachel.  MąŜ  objął  ją  w  talii  i 

przyciągnął do siebie. 

– Jaką odpowiedź chcesz usłyszeć, Rachel? Czy mam wyznać, Ŝe pragnę, 

aby  to  było  prawdziwe  małŜeństwo?  Chcę,  byśmy  Ŝyli  pod  jednym  dachem  i 
spali  w tym  samym  łóŜku. Pragnę  cię.  Marzę,  by  znowu  się  z tobą kochać.  To 
chciałaś  wiedzieć?  –  Reid  bez  pośpiechu  odpinał  guziki  fiołkowej  bluzki, 
odsłaniając  koronkową  bieliznę.  Musnął  dłonią  piersi  okryte  beŜową  tkaniną. 
Sutki  Rachel  stwardniały  natychmiast.  Reid  uradowany  tą  reakcją  pochylił 
głowę  tak,  Ŝe  jego  twarz  dotknęła  niemal  policzka  Ŝony.  Rachel  poczuła  jego 
gorący oddech. – Proszę, abyś zechciała rozwaŜyć taką ewentualność. 

Nim  zdąŜyła  odpowiedzieć,  wziął  ją  w  ramiona  i  pocałował  zachłannie. 

Przymknęła oczy. 

– Rachel, zgódź się, bardzo proszę – mruknął po chwili, muskając ustami 

najpierw  górną,  a  potem  dolną  wargę  Ŝony.  Przesunął  po  nich  kciukiem  i 
szepnął: – Otwórz usta. 

Przypomniała  sobie  tamtą  pamiętną  noc  i  całkiem  straciła  głowę. 

Usłuchała  Reida.  Oszołomiona  namiętnymi  pocałunkami,  zacisnęła  palce  na 
jego marynarce. 

Odsunął  się  niespodziewanie.  Oboje  z  trudem  chwytali  powietrze.  Reid 

szybko zapiął rozchyloną bluzkę. 

– Czy odpowiedziałem na wszystkie twoje pytania? – szepnął. 
Rachel  nie  potrafiła  wykrztusić  ani  słowa.  Była  równie  zdumiona 

wyznaniem męŜa, jak i poraŜającą siłą jego namiętności. Radość, oszołomienie i 
strach  walczyły  ze  sobą  w  jej  sercu,  które  waliło  jak  młotem.  Gdyby  znowu 
wziął  ją  w  ramiona,  szeptałaby  „tak”  aŜ  do  utraty  tchu.  Nagle  usłyszeli  ciche 
pukanie do drzwi. Reid nie zwrócił na nie uwagi. 

– Czy wiesz, na co liczę? 
– Tak – odparła z trudem. 
– A... twoja odpowiedź? 
Rachel odwróciła głowę, unikając jego wzroku. 

background image

– Nie wiem... 
Właściwie  podjęła  juŜ  decyzję.  W  głębi  serca  marzyła  o  tym  samym,  co 

Reid.  Chciała,  by  ich  małŜeństwo  było  udane  –  prawdziwe,  jak  mówił  Reid. 
Oczyma wyobraźni widziała, jak śpią w jednym łóŜku. Pragnęła budzić się naga 
w  jego  ramionach,  czuć  na  brzuchu  jego  dłoń  śledzącą  ruchy  maleństwa.  Na 
samą  myśl  o  tym  Rachel  mąciło  się  w  głowie.  Obezwładniająca  tęsknota 
odbierała jej rozum i tamowała oddech. 

Chciała  wyznać  Reidowi  całą  prawdę,  ale  coś  ją  powstrzymało.  Nadal 

dręczył  ją  trudny  do  sprecyzowania,  niewytłumaczalny  strach,  Ŝe  ulega 
złudzeniom, Ŝe prawda jest całkiem inna, a Reid bawi się jej kosztem i stwarza 
pozory, bo zaleŜy mu tylko na dziecku. 

Nic dziwnego. Dlaczego męŜczyzna, którego uwielbiają niemal wszystkie 

kobiety, miałby obsesyjnie pragnąć kogoś takiego jak ona? Rachel nie uwaŜała 
się  za  byle  kogo,  ale  Reid  mógł  przecieŜ  wybierać:  marzyło  o  nim  mnóstwo 
piękności. Miała tylko jeden atut, który dawał jej nad nimi przewagę: dziecko – 
jego dziecko. 

Tak  bardzo  pragnęła  objąć  Reida,  pogłaskać  go  po  policzku,  wyznać,  Ŝe 

pragnie go równie mocno... 

Usłyszeli głośne pukanie. Rachel odsunęła się od męŜa, zaciskając dłonie 

w pięści. Reid patrzył na nią uparcie. Krew pulsowała mu w skroniach. Rachel 
go odtrąciła. Zacisnął zęby. Czuł się upokorzony. Był wściekły, Ŝe tak się przed 
nią obnaŜył. 

Po  chwili  westchnął  głęboko.  Trudno.  Zaryzykował  i  przegrał.  Nie 

pierwszy i nie ostatni raz wyszedł na idiotę. 

Oboje  znajdowali  się  w  trudnym  połoŜeniu.  Jeśli  Rachel  potrzebuje 

więcej czasu, by zebrać myśli i podjąć decyzję, on jej to umoŜliwi. 

Pukanie do drzwi zabrzmiało natarczywiej. 
– Kto tam? – zawołał zirytowany Reid. 
– Mogę wejść? – W uchylonych drzwiach ukazała się głowa Julesa. 
–  Proszę  –  odparł  Reid.  Adwokat  wyciągnął  z  teczki  plik  dokumentów  i 

podał je Rachel. 

– Co mam z tym zrobić? 
–  Reid  nie  powiedział  ci,  o  co  chodzi?  –  Jules  wodził  spojrzeniem  po 

twarzach młodych małŜonków. 

– Nie – odparła Rachel. – O co... 
– Przejrzyj te papiery – wtrącił Reid. śona popatrzyła na niego badawczo. 

Otworzyła skoroszyt. To był ich kontrakt małŜeński. Podniosła wzrok. – Czy... 

–  Dałem  słowo,  Ŝe  sformułuję  na  piśmie  wszystkie  moje  zobowiązania. 

Dotrzymałem słowa. – Popatrzył jej prosto w oczy i dodał nieco łagodniejszym 
tonem: – MoŜe zechcesz przeczytać te dokumenty. 

Rachel  spełniła  jego prośbę.  Powoli  brnęła  przez kolejne  paragrafy;  pięć 

background image

stron  prawniczego  bełkotu,  ale  znaczenie  kontraktu  na  pierwszy  rzut  oka 
wydawało się oczywiste. 

–  Nie  prosiłam  cię  o  pieniądze  –  powiedziała,  rzucając  dokumenty  na 

niski stolik. – Nie jestem na sprzedaŜ. Nie podpiszę tych papierów. 

– Musisz... 
– Zamknij się, Jules – rzucił Reid. 
– Posłuchaj  mnie, przyjacielu. Gdyby doszło do rozwodu, Rachel będzie 

miała prawo do połowy twojego majątku – denerwował się adwokat. 

Reid  patrzył  na  niego  z  kamienną  twarzą.  Jego  oczy  przypominały 

zielonkawe okruchy lodu. Po chwili zapytał: 

– Jeśli rzeczywiście dostałaby połowę forsy, ile by mi zostało? 
– Trudno w tej chwili policzyć. Wszystko zaleŜy... 
– Zostałbym bez grosza? 
– AleŜ nie! 
–  W  takim  razie  nie  ma  się  czym  martwić.  Zostaw  nas  samych,  Jules  – 

mruknął Reid i odwrócił się ku Rachel. 

– Jako twój adwokat muszę stanowczo zaprotestować... 
– Idź juŜ – przerwał mu Reid. Wkrótce zostali w salonie tylko we dwoje. 
– Zapomnijmy o tym. – Reid wyrzucił do kosza plik dokumentów. Rachel 

odetchnęła  z  ulgą.  Czuła  niesmak  podczas  lektury  tego  niedorzecznego 
kontraktu.  Wyceniono  w  nim  kobietę  niczym  przedmiot  wystawiony  na 
sprzedaŜ.  MoŜna  ją  było  mieć  za  określoną  sumę.  Przez  moment  Rachel  miała 
wraŜenie,  Ŝe  została  po  prostu  wynajęta  w  celu  urodzenia  zarozumiałemu 
milionerowi upragnionego potomka. Obrzydliwe uczucie! 

Nie  chciała  pieniędzy  Reida.  Pragnęła  dostać  od  niego  coś  znacznie 

waŜniejszego.  Poczuła  łzy  pod  powiekami.  Zagryzła  wargi,  Ŝeby  się  nie 
rozpłakać. Czy Ŝądała nazbyt wiele, prosząc, by cenił ją dla niej samej? 

–  Przepraszam.  Jules  niepotrzebnie  się  napracował  –  powiedziała  cicho, 

gdy Reid podszedł do niej. 

– Nie martw się o niego. 
–  Reid,  nie  umiem  tego  ogarnąć.  Wszystko  się  dzieje  za  szybko.  – 

Podniosła na męŜa załzawione oczy. – Boję się. 

– Nie przyszło ci do głowy, Ŝe ja równieŜ odczuwam lęk? 
– Ty? 
– Tak, ja teŜ. Dla mnie to równieŜ całkiem nowe doświadczenie. 
– Naprawdę masz zamiar nie pracować przez rok? 
– Oczywiście. 
– Co będziesz robił? 
– Trudy dobrze to ujęła. Chcę po prostu Ŝyć. – Wyciągnął rękę do Ŝony. – 

ś

yj  razem  ze  mną,  Rachel.  –  Po  chwili  wahania  podała  mu  dłoń  i  podniosła 

wzrok, napotykając uwaŜne spojrzenie zielonych oczu. – Zaufaj mi, moja droga. 

background image

Wiem,  Ŝe  nie  chcesz  pieniędzy.  Mnie  natomiast  bardzo  zaleŜy  na  twoim 
zaufaniu. Oboje podjęliśmy spore ryzyko. Być moŜe do tej pory Ŝadne z nas nie 
ryzykowało tak wiele. Zrobię wszystko, by się nam udało. 

– Wierzę ci – odparła Rachel – chociaŜ nie umiem powiedzieć, dlaczego 

tak jest. 

– A więc zrobiliśmy pierwszy krok. 
Nim zdąŜyła spytać, jaki będzie następny, w uchylonych drzwiach stanęła 

Trudy. 

– Mogę wejść? Charlotte i ja musimy wracać do biura. Chciałyśmy się z 

wami poŜegnać. 

Reid skinął na obie kobiety, zapraszając je do salonu. Charlotte podeszła 

do  szefa,  by  omówić  kilka  bieŜących  spraw.  Trudy  podbiegła  do  Rachel, 
uściskała ją i szepnęła: 

– Będziesz z nim spała dziś w nocy? 
– Trudy! 
– Jesteś okropnie tajemnicza! 
– Nie sądzę, Ŝebym się na to zdecydowała. 
– Poprosił cię? 
– W pewnym sensie... 
– Nie masz na niego ochoty? 
– Przestań się wygłupiać, Trudy. W ogóle się nad tym nie zastanawiałam 

– skłamała Rachel, spoglądając na Reida pogrąŜonego w rozmowie z Charlotte. 

– Nie wierzę ci. 
– Trudno. 
–  Nie  sądziłam,  Ŝe  jesteś  taką  wariatką.  Tysiące  samotnych  dziewczyn 

oddałoby wszystko, byle znaleźć się dziś na twoim miejscu. 

– Być moŜe, ale tu chodzi o moją przyszłość. 
– MoŜe być cudownie, Rachel. 
– Tego się obawiam – odparła dziewczyna z wymuszonym uśmiechem. 
–  MoŜemy  iść?  –  zapytała  Charlotte,  zwracając się  do  Trudy.  Ta  skinęła 

głową  i ucałowała przyjaciółkę  na poŜegnanie.  Charlotte podeszła,  by  uściskać 
Ŝ

onę szefa. 

–  Bądź  dla  niego  wyrozumiała  –  szepnęła.  –  To  wspaniały  człowiek, 

chociaŜ sam nie zdaje sobie z tego sprawy. 

–  Postaram  się  –  odparła  Rachel.  Od  razu  polubiła  asystentkę  Reida.  Ta 

mądra kobieta budziła zaufanie. 

– Zaopiekuj się nią, Reid – rzuciła na odchodnym Trudy. 
– Taki mam zamiar. 
– Przyszła mi do głowy pewna myśl – oznajmiła Trudy, ujmując się pod 

boki.  –  Jeśli  postarasz  się oczarować  Rachel,  a  wiem,  Ŝe  to  potrafisz,  rezultaty 
mogą przejść twoje najśmielsze oczekiwania. 

background image

– Co chcesz przez to powiedzieć? 
– MoŜe się w tobie zakocha. 
– Mało prawdopodobne – odparł Reid, wybuchając śmiechem. 
– Nie wykluczam, Ŝe i ty się w niej zakochasz. 
–  Czas  wracać  do  biura,  Trudy  –  odparł  Reid,  niespodziewanie 

powaŜniejąc. 

– Miłość to wspaniałe uczucie – oznajmiła pogodnie Trudy, zachichotała, 

pomachała ręką nowoŜeńcom i wyszła. Charlotte pospieszyła za koleŜanką. 

Reid  zamknął  drzwi.  Przez  chwilę  stał  bez  ruchu.  Potem  odwrócił  się  i 

badawczym  spojrzeniem  zmierzył  Rachel,  która  poczuła  się  jak  robak 
umieszczony pod mikroskopem. 

– O co chodzi? – zapytała w końcu. 
–  NiewaŜne  –  odparł  z  roztargnieniem  Reid  i  potrząsnął  głową.  Słowa 

Trudy nadal brzmiały mu w uszach. 

Zakochać się... Śmieszny pomysł! W ich związku miłość znaczyła równie 

mało  jak  pieniądze.  Z  pewnością  Rachel  jest  tego  samego  zdania.  Przyjaźń, 
poczucie  bliskości,  zaufanie,  wspólne  wychowywanie  dziecka  –  to  właśnie  ich 
łączyło. Miłość nie była im potrzebna do szczęścia. Gwałtowne uczucie mogło 
tylko zaszkodzić ich małŜeństwu. Po co wprowadzać niepotrzebne zamieszanie? 
Nie  szukał  miłości  i  doskonale  się  bez  niej  obywał.  Wątpił,  czy  to  uczucie  w 
ogóle istnieje. 

Popatrzył  na  Rachel,  która  wpatrywała  się  w  niego,  jakby  ujrzała 

dwugłowego smoka. MoŜe istotnie przypominał takie monstrum? 

– Chciałabym się odświeŜyć i przebrać – stwierdziła. 
–  Oczywiście  –  odrzekł  skwapliwie.  –  Twoje  rzeczy  są  na  górze.  – 

Pokazał ręką spiralne schody. Rachel weszła po nich na piętro. 

Niespodziewanie znalazła się... tam. Znowu była w śnieŜnobiałej sypialni 

Reida. To był pokój z jej snu. 

–  Chyba  najlepiej  będzie,  jeśli  zostaniemy  tu  na  noc,  a  jutro  rano 

pojedziemy do Connecticut. 

Rachel poczuła, Ŝe coś ściska ją za gardło. Wpadła w panikę. Nie mogła 

spać w tym pokoju... w tym łóŜku! 

–  Ta  sypialnia...  Nie  zostanę  tutaj  –  wykrztusiła,  patrząc  z  obawą  na 

Reida. 

– Pamiętasz, Rachel? – zapytał, mruŜąc oczy. 
– Niewiele. 
–  Czy  to  było  dla  ciebie  tak  przeraŜające  doznanie,  Ŝe  sam  widok 

sypialni... i łóŜka przejmuje cię dreszczem? 

– W Ŝadnym wypadku. – Rachel energicznie pokręciła głową. 
– W takim razie o co chodzi? 
– Gorąco tu. 

background image

– Włączę klimatyzację. 
– I ta biel – dodała w zadumie dziewczyna. 
– Nie lubisz bieli? 
–  Wolałabym,  Ŝebyśmy  tu  nie  nocowali.  –  Jak  mogła  opowiedzieć 

Reidowi swój niezwykły sen?! Na pewno uznałby ją za wariatkę. 

– Zgoda. – Reid powtarzał sobie w duchu, Ŝe musi być cierpliwy. Wolno 

pokiwał  głową.  –  Będzie  tak,  jak  chcesz.  Wyjedziemy  do  Connecticut  po 
południu,  gdy  zrobi  się  nieco  chłodniej.  W  domu  są  jeszcze  trzy  sypialnie. 
Będziesz mogła wybierać. 

Rachel czuła, Ŝe Reid jest zirytowany, ale nie miała wyboru. Ten pokój ją 

przytłaczał. Za nic w świecie nie zostałaby tu na noc. 

–  Rachel?  –  zaczął  niepewnie  Reid.  –  Wprawdzie  nie  doszliśmy  do 

porozumienia,  czy  pragniemy  Ŝyć  jak  mąŜ  i  Ŝona,  ale  jedno  chciałbym  ci 
uświadomić: nasze małŜeństwo musi być dopełnione zgodnie z obowiązującym 
prawem. 

– Sądziłam, Ŝe załatwiliśmy wszystkie formalności. 
– Jeszcze nie. 
– Czy moŜesz wyraŜać się jaśniej? – odparła zaniepokojona Rachel. 
– MałŜeństwo musi zostać skonsumowane... tu lub w Connecticut. 
Skonsumowanie  małŜeństwa!  To  staromodne  wyraŜenie  długo  brzmiało 

im  w  uszach.  Rachel  pomyślała,  Ŝe  ów  zwrot  mimo  wszystko  pasuje  do  stylu 
Reida.  Ten  wspaniały  męŜczyzna  był  trochę  staroświecki.  Bardziej  niŜ  inni 
ludzie  dbał  o  formy  towarzyskie  i  dobre  maniery.  Sprawiał  wraŜenie 
dŜentelmena  z  ubiegłego  stulecia  zagubionego  w  dwudziestym  wieku,  który 
przestrzega reguł odmiennych niŜ jego bliźni. 

– Rozumiem – wymamrotała. – Kiedy... powinniśmy... 
– Jak najszybciej. Oczywiście jeŜeli ci to nie zaszkodzi. 
Zostawił  jej  furtkę.  Mogła  wykręcić  się  złym  samopoczuciem  albo 

zdrowiem  rosnącego  w  jej  łonie  dziecka  i  odkładać  sprawę  w  nieskończoność. 
Dobro  maleństwa  i  jego  matki  za  bardzo  leŜało  Reidowi  na  sercu,  by  domagał 
się  od  Rachel  wypełnienia  małŜeńskich  powinności.  Zdawała  sobie  z  tego 
sprawę, ale kłamstwo nie przeszłoby jej przez gardło. 

Popatrzyła Reidowi prosto w oczy. Jego spojrzenie wiele mówiło. Była w 

nim  determinacja,  a  prócz  tego...  niepewność,  która  sprawiła,  Ŝe  Rachel  nagle 
pomyślała o męŜu z czułością. 

– A zatem kiedy? 
PoŜądanie  zawładnęło  sercem  i  umysłem  Reida.  Mięśnie  stęŜały  w 

mgnieniu  oka.  Tryumfował.  Zaryzykował  i  wyszedł  z  tej  próby  zwycięsko.  Z 
radości  mąciło  mu  się  w  głowie.  Nie  odrywał  wzroku  od  twarzy  Rachel,  która 
stała bez ruchu jak zaczarowana. 

– Chyba nie mamy powodu, by to odwlekać, prawda? 

background image

–  Nie  –  odparła  pospiesznie.  –  Masz  rację.  A  więc  kiedy?  Reid  nie 

dowierzał własnemu szczęściu. Odrzekł zdecydowanym tonem: 

– Dziś wieczorem. 
– Zgoda. – Rachel wolno skinęła głową. Dziś wieczorem! 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 
Na  widok  domu  Reida  Rachel  ogarnęło  zdumienie.  Spodziewała  się 

ujrzeć  imponującą  rezydencję  urządzoną  podobnie  jak  miejski  apartament 
milionera. Przypuszczała, Ŝe tylko otoczenie będzie inne; w Connecticut zamiast 
eleganckich kamienic powinna ujrzeć piękne stare drzewa. 

Dom był prześliczny. 
Stał  niecały  kilometr  od  głównej  drogi.  Miał  staroświecki  wdzięk 

zamieszkanej  od  pokoleń  wiejskiej  siedziby;  łakomy  kąsek  dla  mieszczucha, 
który szuka cichego schronienia. 

ś

adnego  blichtru  ani  pretensji  do  wyszukanego  stylu.  Dębowe  belki  z 

naturalnymi  przebarwieniami  dodawały  budynkowi uroku i  ciepła. Rachel  była 
zdziwiona,  Ŝe  Reid  kupił  skromny,  bezpretensjonalny  dom.  Nie  znała  męŜa  od 
tej strony. Znajomi Reida byliby równie zaskoczeni jego wyborem. 

Frontowe drzwi skrzypiały przy otwieraniu. Reid odwrócił się do Rachel, 

którą  zaniepokoił  wyraz  jego  twarzy.  Jej nowo poślubiony  mąŜ  był śmiertelnie 
powaŜny. Dziewczyna była pełna obaw. Uśmiech zniknął powoli z jej twarzy. 

– Co się stało? – zapytała szeptem. 
–  Wszystko  powinno  być  tak,  jak  naleŜy  –  odparł  cicho.  Nim  zdąŜyła 

odpowiedzieć,  wziął  ją  na  ręce  i  przeniósł  przez  próg.  Objęła  męŜa  za  szyję. 
Reid  nie  postawił  Ŝony  na  podłodze.  Trzymając  ją  w  ramionach,  szedł  długim 
korytarzem. 

– Dawno tu nie zaglądałem – oznajmił, przytulając ją mocniej. – Wystrój 

domu jest bardzo skromny. 

Popatrzył  w  szare  oczy  Rachel,  lśniące  i  szeroko  otwarte  ze  zdumienia. 

Dopiero w chwili gdy schował klucz do kieszeni, zdał sobie sprawę, jak bardzo 
mu  zaleŜy,  by  Rachel  spodobał  się  ten  dom.  Na  jej  twarzy  widział  zdumienie. 
Zapewne  spodziewała  się  zamieszkać  w  eleganckiej  rezydencji.  Pragnął  jej 
wynagrodzić ten zawód. 

Niewiele myśląc, pochylił głowę i delikatnie pocałował Rachel, która od 

razu  rozchyliła  usta,  spragniona  śmielszej  pieszczoty.  Reid  nie  tracił  czasu. 
Tęsknota i poŜądanie zawładnęły nim bez reszty, gdy poczuł dotknięcie ciepłego 
języka dziewczyny. Opanował się ostatkiem sił. Gdyby tego nie zrobił, wkrótce 
kochałby  się  z  nią  na  podłodze.  To  był  dla  nich  obojga  trudny  dzień. 
Długotrwała  jazda  okazała  się  bardzo  męcząca.  W  tej  sytuacji  niełatwo  było 
Reidowi  udawać,  Ŝe  jest  spokojny  i  opanowany.  Bał  się  nieoczekiwanego 
wybuchu  uczuć  i  namiętności;  nie  chciał  utracić  kontroli  nad  swoim 
zachowaniem. 

NowoŜeńcy  powinni  się  kochać  inaczej.  Skoro  postanowili  spać  dzisiaj 

razem,  ta  noc  musi  być  wyjątkowa,  szczególna,  godna  zapamiętania  na  całe 

background image

Ŝ

ycie. Jeśli Rachel zazna w ramionach męŜa prawdziwej rozkoszy, moŜe potem 

sama zapragnie... 

–  To  na  szczęście  –  mruknął,  odrywając  wargi  od  jej  ust.  Uśmiechem 

starał się pokryć zmieszanie. Przytulił Rachel, a potem bez pośpiechu rozluźnił 
uścisk i postawił Ŝonę na podłodze. 

Reid  zrobił  krok  do  tyłu  i  odgarnął  włosy  z  czoła,  próbując  wziąć  się  w 

garść.  Zaskoczyła  go  intensywność  niedawnych  doznań  i  odczuć.  Gdy  Rachel 
zawitała do  wiejskiego domu,  który  był  jedynym  miejscem  bliskim  jego sercu, 
ogarnął  go  dziwny  niepokój.  Reid  był  ogromnie  przejęty  i  zaskoczony 
gwałtownością  swojej  reakcji.  Odwrócił  się,  mając  nadzieję,  Ŝe  Rachel  nie 
zwróci uwagi na to wzburzenie. Miał je wypisane na twarzy. 

–  Trzeba  sporo  wysiłku,  Ŝeby  ten  dom  prezentował  się  jak  naleŜy. 

Wszelkie decyzje pozostawiam tobie – powiedział. 

– Moim zdaniem to piękny dom. Wnętrze jest cudowne – odparła Rachel, 

zaglądając do salonu. Reid dotknął jej policzka. Ty jesteś cudowna, przemknęło 
mu przez głowę. Uśmiechnął się do Ŝony. 

– Chodź. Obejrzymy inne pokoje. 
–  Nie  będę  tu  niczego  zmieniać  –  oznajmiła  Rachel,  patrząc  w  zielone 

oczy Reida. – Od razu pokochałam ten dom. 

Na górze były trzy sypialnie. śadna z nich nie została urządzona na biało. 

Jeden  z  pokoi  szczególnie  spodobał  się  Rachel.  Z  przyjemnością  się  po  nim 
rozglądała:  niezbyt  duŜy,  wyjątkowo  przytulny,  jasny  i  słoneczny.  Mimo  woli 
pomyślała, Ŝe złocisty blask sączący przez duŜe okna na pewno rozproszy mrok 
panujący w jej sercu. 

Na  umeblowanie  składała  się  szafa  z  wiśniowego  drewna,  elegancka 

toaletka, ogromne łóŜko z dwiema nocnymi szafkami oraz stół nakryty obrusem 
z  tego  samego  materiału,  z  którego  uszyto  zasłony  i  kapę  na  łóŜko.  Rachel  z 
uśmiechem przesunęła dłonią po staromodnej tkaninie. 

Ktoś zadał sobie wiele trudu, by wszystko zostało uszyte jak naleŜy. 
– Podoba ci się ta sypialnia? – zapytał Reid, stając tuŜ obok Rachel, która 

skinęła głową. 

– Jest twoja. 
Dziewczyna zwróciła uwagę na wybór zaimka: twoja, a nie nasza. 
– Dzięki – odparła zastanawiając się, co o tym myśleć. 
–  Zwiedzanie  domu  zakończone.  Czas  na  kolację,  nie  sądzisz?  Jesteś 

głodna? 

W  chwili  gdy  Reid  wypowiedział  te  słowa,  jego  Ŝona  poczuła  wielką 

ochotę  na  ryŜ  z  chińskimi  przyprawami.  Odkąd  Trudy  uraczyła  przyjaciółkę 
orientalnymi  potrawami  w  dniu,  gdy  Rachel  podjęła  ostateczną  decyzję 
dotyczącą  urodzenia  dziecka,  przyszła  matka  nie  mogła  się  obejść  bez 
ulubionego dania. 

background image

–  Jedźmy  do  restauracji  –  zaproponował  Reid.  Rachel  skrzywiła  się 

wymownie. – W takim razie moŜe przywiozę coś do domu? 

– Chińskie jedzenie? 
– Oczywiście, skoro masz na nie apetyt – odparł z uśmiechem Reid. 
– Zrobię wszystko, byle dostać miskę ryŜu po chińsku. 
– To brzmi niezwykle obiecująco, Rachel. 
– Proszę teŜ o duszone warzywa – dodała, chichocząc. 
Red  starał  się  dogodzić  Ŝonie.  Sam  wyjął  z  auta  wszystkie  bagaŜe,  nie 

pozwalając  jej  tknąć  ich  palcem.  Następnie  przez  godzinę  krąŜył  po  okolicy, 
szukając  chińskiej  restauracji.  Na  pustkowiach  Connecticut  niełatwo  było 
znaleźć taki lokal. Powrócił do domu z miną tryumfatora. 

–  Proszę  bardzo!  Duszone  warzywa,  ryŜ  z  przyprawami,  krewetki, 

wołowina z brokułami, kurczak z groszkiem... 

– Po co tyle tego nakupiłeś? 
–  Zapomniałem  spytać,  co  chcesz  zjeść  jako  główne  danie,  i  dlatego 

zamówiłem wszystkiego po trochu. 

Rachel pałaszowała ulubiony ryŜ wielką łyŜką. Reid jadł pałeczkami. 
– Jak się tego nauczyłeś? – mruknęła, podnosząc do ust kolejną porcję. 
–  Przed  laty  często  podróŜowałem  w  interesach  do  Hongkongu.  Często 

miałem okazję uŜywać pałeczek. – Reid podał Ŝonie krewetkę. – Spróbuj. 

– Nie sądzę... 
–  Daj  się  skusić,  Rachel.  Tylko  odrobinkę.  Otwórz...  Reid  powolnym 

ruchem niósł krewetkę do jej warg. 

Rozchyliła  usta,  by  chwycić  smaczny  kąsek.  Reid  delikatnie  przesunął 

chropowatą  pałeczką  po  dolnej  wardze  dziewczyny.  Jak  zahipnotyzowani 
patrzyli sobie w oczy. Rachel zapomniała o trzymanej w ustach krewetce. DuŜo 
czasu  minęło,  nim  zaczęła  ją  Ŝuć.  Reid  nie  odrywał  wzroku  od  twarzy  Ŝony, 
póki nie przełknęła ostatniego kęsa. 

–  To  łatwe  –  powiedział  cicho,  odkładając  pałeczki.  –  Potrzeba  tylko 

nieco praktyki. 

– Chyba się nie nauczę. Nie mam zdolności manualnych. 
– Jestem innego zdania – odparł Reid z dziwnym uśmiechem. – Z czasem 

dojdziesz do perfekcji. To bardzo przyjemne. 

Rachel  szybko  pojęła,  Ŝe  nie  rozmawiają  wcale  o  jedzeniu  pałeczkami. 

Poczuła, Ŝe się rumieni, pochyliła głowę i utkwiła spojrzenie w talerzu pełnym 
smakołyków. 

– Napijesz się herbaty? 
Podniosła wzrok. Reid trzymał w ręku dzbanek. 
– Bardzo chętnie – odparła, podsuwając kubek. Reid nalał gorącej herbaty 

najpierw  Rachel,  potem  sobie.  Dziewczyna  popijała  ją  małym  łykami.  Objęła 
dłońmi kubek, przymknęła cięŜkie powieki i westchnęła. 

background image

– Jesteś zmęczona? – zapytał czule Reid. 
– Trochę. 
–  Oszukujesz.  Zabierz  herbatę  do  sypialni  i  połóŜ  się  do  łóŜka.  Ja  tu 

posprzątam. 

Rachel  popatrzyła  na  niego  ze  zdziwieniem.  Do  czego  zmierzał?  Czy 

chciał jej dać do zrozumienia, Ŝe powinna się przygotować do nocy poślubnej? 
Kiedy zjawi się w jej sypialni? 

– Chętnie się połoŜę – odpowiedziała, wstając z krzesła i biorąc kubek. 
– Dobranoc, Rachel. 
– Idziesz... na górę? 
– Jeszcze nie teraz. Muszę tu posprzątać. 
– W takim razie dobranoc. 
 
Rachel  z  zachwytem  przyglądała  się  nocnej  koszuli.  Cieniutka  biała 

satyna połyskiwała w blasku ognia, który Reid rozpalił w kominku po zachodzie 
słońca, gdy na dworze zrobiło się chłodno. Z roztargnieniem przesunęła dłonią 
po  wydekoltowanym,  lśniącym  fatałaszku.  To  oczywiste,  Ŝe  krótko  będzie  go 
miała na sobie. 

Nocna  koszula  była  prezentem  od  Trudy,  która  oznajmiła  dowcipnie,  Ŝe 

kaŜda oblubienica powinna mieć taki drobiazg w ślubnej wyprawie. Rachel nie 
chciała urazić koleŜanki; musiała przyjąć szykowny prezent, chociaŜ nie sądziła, 
Ŝ

e będzie miała okazję tę koszulę włoŜyć. 

Sprawy  ułoŜyły  się  zupełnie  inaczej.  Reid  poprosił,  Ŝeby  spędzili  razem 

noc poślubną, a Rachel na to przystała. Wkrótce mąŜ przyjdzie do jej sypialni. 

Marzyła,  by  się  z  nim  kochać.  Bardzo  tego  chciała.  Nikogo  dotąd  tak 

bardzo nie pragnęła. Mimo to nadal dręczyły ją obawy. Kobieta, która oddała się 
Reidowi  w  miejskim  apartamencie,  była  dla  niej  nie  znaną  istotą,  tworem 
wyobraźni,  postacią  cudem  uwolnioną  od  lęków  i  zahamowań  dręczących 
prawdziwą  Rachel.  Tamta  zmysłowa  kobieta  nie  znała  trosk,  lekcewaŜyła 
wszelkie zakazy, oddała się bez namysłu, gotowa przyjąć wszystko, co chciał jej 
ofiarować kochanek. 

Być  moŜe Rachel naprawdę była w głębi ducha ową namiętną istotą, ale 

nie  potrafiła  na  zawołanie  pozbyć  się  narastających  w  niej  od  lat  uprzedzeń  i 
zahamowań.  Niewiele  miała  do  tej  pory  erotycznych  doświadczeń.  Trudno  ją 
było nazwać kobietą zmysłową. Czego właściwie Reid się po niej spodziewał? 

Rachel  rzuciła  koszulę  na  łóŜko  i  ukryła  twarz  w  dłoniach.  Była 

przekonana, Ŝe rozczaruje męŜa, jeśli pozostanie sobą. Nie chciała go zawieść – 
nie  tej  nocy.  Być  moŜe  nigdy  więcej  nie  będzie  juŜ  miała  okazji,  by  się  z  nim 
kochać. 

MoŜe powinna zejść na dół i poprosić, Ŝeby przyszedł do jej sypialni? Nie 

umiała się na to zdobyć. Wyszłoby na to, Ŝe błaga go o miłosną noc. Z drugiej 

background image

strony  jednak  cóŜ  w  tym  było  złego?  Dlaczego  nie  miałaby  go  zachęcić? 
Wystarczy nałoŜyć tę prześliczną koszulkę, zejść do kuchni i zadać pytanie. 

–  Przepraszam,  Reid  –  powiedziała  na  głos  do  pustych  ścian.  –  Czy 

zamierzasz skonsumować dzisiejszej nocy nasze małŜeństwo? 

Zaczęła  chichotać,  rozbawiona  własnym  postępowaniem.  Po  co  się 

oszukiwać?  Nie  ośmieli się tego  zrobić.  Reid na  pewno  zemdlałby  z  wraŜenia, 
gdyby postawiła sprawę jasno. 

Wiedział,  co  robi,  zostawiając  ją  w  niepewności.  Zyskał  nad  nią 

przewagę.  Jak  ma  się  zachować  świeŜo  poślubiona  małŜonka?  Spać  w  nocnej 
koszuli czy nago? Czekać na oblubieńca czy schować się pod kołdrą i zasnąć? 

Po namyśle Rachel nałoŜyła koszulkę, wślizgnęła się do łóŜka i przykryła 

do pasa. Tak powinno być dobrze. Ogarnęło ją zmęczenie. W sypialni robiło się 
coraz cieplej. Zapomniała o strapieniach. Przymknęła powieki i zapadła w sen. 

 
Obudziła się niespodziewanie. Nie miała pojęcia, co ją wybiło ze snu. Po 

chwili  zrozumiała.  Reid  stał  w  drzwiach.  Ledwie  widziała  jego  twarz.  Pokój 
rozświetlały  tylko  polana  Ŝarzące  się  słabo  w  kominku.  Rachel  nie  miała 
pojęcia,  która  jest  godzina.  Zerknęła  na  budzik,  ale  to  nic  nie  dało.  Był 
odwrócony  tarczą  w  przeciwną  stronę.  Spała  chyba  bardzo  mocno.  Jak  długo? 
Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. 

– Mogę wejść? – zapytał Reid. 
–  Naturalnie  –  odparła,  siadając  na  posłaniu.  Ręce  jej  drŜały.  Zapytała 

cicho: – Która godzina? 

– Zaraz wstanie świt. Nie mogłem zasnąć. Chcesz, Ŝebym sobie poszedł? 

–  zapytał  niepewnie,  spoglądając  na  Rachel,  która  zdawała  sobie  sprawę,  Ŝe 
Reid wyczuwa jej zakłopotanie. Pokręciła głową. 

– Nie. 
Reid rzucił w ogień wykałaczkę, którą nerwowo ściskał zębami. Podszedł 

do wielkiego łóŜka. Rachel odgarnęła potargane włosy. Kołdra podciągnięta aŜ 
pod brodę zsunęła się nagle. Reid nie odrywał wzroku od głębokiego dekoltu jej 
koszulki. Chwycił brzeg kołdry i odrzucił ją na bok. 

– Piękny widok – oznajmił, błądząc wzrokiem po smukłej postaci okrytej 

białą satyną. 

– Ta koszula to prezent od Trudy. 
– Przypomnij mi, Ŝebym dał tej dziewczynie podwyŜkę. 
Zachichotała  nerwowo.  Reid  wciąŜ  miał  na  sobie  koszulę  i  dŜinsy.  Co 

robił, gdy spała? Dlaczego przyszedł do sypialni dopiero o świcie? Serce Rachel 
kołatało się w piersi jak oszalałe. Krew pulsowała jej w skroniach. 

Modliła się w duchu, by nie stchórzyć. Posunęła się, robiąc mu miejsce i 

bez  słowa  poklepała  materac.  Nie  zwracała  uwagi  na  dziwne  oszołomienie, 
które poczuła, gdy Reid usiadł na łóŜku i pochylił się w jej stronę. 

background image

– Czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo cię pragnę, Rachel? – zapytał tak 

cicho i czule, Ŝe omal nie zemdlała z wraŜenia. 

– Opowiedz mi o tym. 
– Znam lepszy sposób. 
– To bardzo interesujące – odparła, dotykając ręką jego policzka. 
Pochyliła  się,  widząc,  Ŝe  Reid  chce  ją  pocałować.  Rozchyliła  wargi  i 

poddała  się  namiętnej  pieszczocie,  o  której  tak  długo  marzyła.  Zaskoczyła  ją 
zachłanność  i  niecierpliwość  ich  obojga,  chociaŜ  tego  właśnie  mogła  się 
spodziewać.  Tak  było  zawsze,  ilekroć  Reid  ją  całował.  Budził  w  niej  szaloną 
tęsknotę, by oddać mu się bez reszty – ciałem, duszą i sercem, które juŜ teraz do 
niego naleŜało. 

Reid  zsunął  delikatnie  ramiączka  nocnej  koszuli.  Opuszkami  palców 

pieścił kształtne piersi. 

– Jeśli chcesz, Ŝebym wyszedł, powiedz mi to. 
– Nie. Zostań. 
Reid zsunął cieniutką tkaninę aŜ do talii Rachel i objął dłońmi biust Ŝony. 

Cofnęła się niespodziewanie. 

–  Skarbie,  doprowadzasz  mnie  do  szaleństwa.  –  Reid  odsunął  się 

natychmiast. 

– Nie. Zostań, proszę. 
– Rachel, musisz coś postanowić. Czy naprawdę chcesz ze mną być? 
– Tak – odparła. – Nie odchodź. Czy mógłbyś... 
– Słucham? 
– Myślę, Ŝe powinieneś się rozebrać. 
– Mam zdjąć ubranie? 
– Tak – szepnęła. 
Reid  wstał  z  łóŜka.  Rozpiął  guziki  koszuli,  wyciągnął  ją  z  dŜinsów  i 

zrzucił  buty.  Rachel  spostrzegła,  Ŝe  się  spieszy,  jakby  dręczył  go  lęk,  Ŝe  jego 
wybranka  zmieni  zdanie,  nim  weźmie  ją  znów  w  ramiona  –  co  przecieŜ  było 
moŜliwe. 

Rachel  zdobyła  się  na  odwagę,  uklękła  na  pościeli,  przysunęła  się  do 

brzegu posłania w chwili, gdy stojący przy łóŜku Reid zsunął z ramion koszulę. 
Wyprostowała się i wyciągnęła rękę, nie dotykając jego torsu. 

– PomoŜesz mi? – zapytał szeptem Reid, rzucając koszulę w róg sypialni. 

Miał  na  sobie  tylko  spodnie.  Rachel  zamarła  w  bezruchu.  Reid  rozpiął  pasek  i 
czekał. Po chwili dodał: – Śmiało. Rozbierz mnie. 

Rachel przymknęła oczy, pochyliła się lekko i dotknęła policzkiem torsu 

męŜa.  Nagie  piersi  musnęły  skórę  jego  brzucha,  gdy  otarła  się  o  niego  niczym 
zadowolona  kotka.  Wciągnęła  w  nozdrza  przyjemny  zapach  jego  wody 
kolońskiej  pomieszany  z  wonią  męskiego  ciała.  Bez  pośpiechu,  ale 
zdecydowanie,  sięgnęła  ręką  do  suwaka  dŜinsów.  Słyszała  szybkie,  głośne 

background image

uderzenia  serca  swego  męŜa  i  to  dodało  jej  odwagi.  Powoli  uwolniła  Reida  od 
spodni i bielizny. 

Głaskała  i  okrywała  pocałunkami  jego  nagi  tors.  Jej  dłonie  zsuwały  się 

coraz  niŜej,  by  w  końcu  objąć  nabrzmiałą  męskość.  Usłyszała  spazmatyczne 
westchnienie Reida. Jeszcze nim go dotknęła, zdała sobie sprawę, Ŝe jest bardzo 
podniecony,  gotowy  kochać  się  z  nią  natychmiast  tak  szaleńczo,  by  oboje 
zapomnieli o całym świecie. 

– Rachel... 
Jej imię zabrzmiało jak magiczne zaklęcie... Niczym westchnienie z głębi 

serca. Oczarowana brzmieniem niskiego głosu, pieściła ukochanego męŜczyznę, 
wodząc  dłońmi  po  jego  wraŜliwej  i  rozpalonej  poŜądaniem  skórze.  Poznała 
opuszkami palców kaŜdy jej skrawek. 

Reid  stracił  panowanie  nad  sobą.  Chwycił  Rachel  w  objęcia,  szukając 

zachłannie  jej  ust.  Poddała  się  natarczywej  pieszczocie  jego  języka.  Pocałunek 
był  tak  namiętny  i  obezwładniający,  Ŝe  po  chwili  oboje  dygotali  z  tęsknoty, 
Ŝą

dzy i natłoku trudnych do pojęcia wraŜeń. 

Reid wypuścił z objęć Ŝonę, która opadła bez sił na łóŜko. Po chwili oboje 

byli  całkiem  nadzy.  Reid  połoŜył  się  obok  swojej  wybranki.  Obsypywał 
kształtny biust pocałunkami tak delikatnymi jak dotknięcie motylich skrzydeł, a 
potem objął wargami nabrzmiałe sutki. 

–  Rachel...  –  Wymawiał  to  imię  jak  magiczną  formułę.  Gorący  oddech 

parzył skórę dziewczyny. Zachłanne usta wędrowały coraz niŜej, całując płaski 
brzuch. Rachel odruchowo uniosła biodra, jakby zachęcała męŜa do śmielszych 
pieszczot.  Reid  skwapliwie  przystał  na  to  nieme  zaproszenie.  Rachel  była 
zawstydzona  i  zaŜenowana.  Odwróciła  twarz  i  wtuliła  głowę  w  poduszkę, 
próbując się ukryć. Miała wraŜenie, Ŝe spada w przepaść głową na dół – wprost 
na  groźne  skały.  Czuła  wstyd,  lecz,  posłuszna  pierwotnemu  odruchowi, 
rozsunęła uda, spragniona zuchwałych pocałunków. 

Nie była przygotowana na taką intensywność odczuć. Znieruchomiała na 

chwilę.  Nie  zdołała  stłumić  przeciągłego  jęku  rozkoszy.  Zasłoniła  twarz 
poduszką i odsunęła się od męŜa niespodziewanie. 

– Spójrz na mnie – usłyszała głos Reida. Bez słowa pokręciła głową. 
– Proszę, Rachel. 
– Nie mogę. 
– Nieprawda. Po prostu odwróć głowę i otwórz oczy. 
– Nie. Wstydzę się. 
– Dlaczego? 
– Całkiem się zapomniałam. 
–  Dlatego  jesteś  zaŜenowana?  Nie  ma  się  czego  wstydzić.  Ciesz  się.  – 

Reid  zmusił  ją,  Ŝeby  odwróciła  głowę  i  spojrzała  mu  prosto  w  oczy.  –  Jestem 
tobą zachwycony. 

background image

– Naprawdę? 
– Jak moŜesz pytać? – odparł, przytulając się do niej. Czuła między udami 

jego  męskość.  Patrzyli  sobie  prosto  w  oczy.  Reid  szepnął  namiętnie:  –  Pragnę 
ciebie. Czy ty równieŜ mnie chcesz? Powiedz to, Rachel. 

– Tak – szepnęła, rozkoszując się brzmieniem tego słowa. 
– Nie chcę cię skrzywdzić – szepnął, wsuwając dłoń między jej uda. 
– Wszystko będzie dobrze. 
– Jesteś tego pewna? 
– Tak. 
Przylgnęła  całym  ciałem  do  Reida,  który  wsunął  się  w  nią  łagodnym 

ruchem. Objęła go mocno za szyję. Poruszał się bez pośpiechu, wchodząc w nią 
coraz  głębiej,  lecz  uwaŜnie.  Uniosła  biodra,  jakby  chciała  mu  wyjść  na 
spotkanie.  Cudownie  było  czuć  tę  oszałamiającą  jedność  –  z  kaŜdą  chwilą 
doskonalszą  i  pełniejszą.  Nikt  jej  dotąd  tak  nie  posiadł.  Raz  tylko  –  w 
pamiętnym śnie – doznała podobnej rozkoszy. 

Długo  odpoczywali.  Reid  przyglądał  się  Ŝonie,  która  sprawiała  wraŜenie 

zamyślonej. 

– Nad czym się zastanawiasz? – spytał wreszcie. 
– Przypomniałam sobie twoje słowa. 
– Jakie? 
–  Wspomniałeś  o  konieczności  skonsumowania  małŜeństwa.  Czy  na 

pewno  uczyniliśmy  zadość  wszelkim  formalnościom?  –  zapytała  z  figlarnym 
błyskiem oczu. Reid wybuchnął śmiechem i mocno pocałował Ŝonę w usta. 

– Tak, Rachel. Staliśmy się prawdziwym małŜeństwem. 
– Jesteś o tym przekonany? – zapytała, klękając na łóŜku. Reid popatrzył 

na nią ze zdziwieniem, gdy przysunęła się bliŜej i usiadła mu na biodrach. 

–  Co  ty  knujesz?  – zapytał.  Był  uradowany,  a  zarazem  nieco  zdziwiony. 

Rachel  pochyliła  się  i,  zamiast  odpowiedzieć,  namiętnie  go  pocałowała.  Reid 
podniósł się, objął Ŝonę w talii i popatrzył jej prosto w oczy. 

– Masz rację. Spróbujmy jeszcze raz – szepnął, dotykając niemal wargami 

jej ust. – Lepiej się upewnić. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 
– Gdzie jest Reid? – zapytała Trudy. 
– W ogrodzie. Kosi trawnik – odparła Rachel. 
– Proszę? 
–  Dobrze  słyszałaś.  Porządkuje  trawniki.  Zarosły  chwastami  niczym 

tropikalna  dŜungla.  Wszystko  tu  rośnie  jak  szalone.  Reid  walczy  z  tym 
gąszczem od dwóch tygodni. 

Czternaście  dni  byli  małŜeństwem  i  mieszkali  pod  jednym  dachem. 

Pogoda im sprzyjała. Nastało ciepłe babie lato. Wrzesień pięknie się zapowiadał. 
KaŜdego ranka Rachel szczypała się ukradkiem, by sprawdzić, czy to nie sen. 

Gdy  obudziła  się  po  szalonej  nocy,  była  w  łóŜku  sama.  Przespała  cały 

ranek. W sypialni czuć było miły zapach świeŜo zaparzonej kawy, który zwabił 
ją  do  kuchni,  gdzie  krzątał  się  Reid.  Najwyraźniej  postanowił  uraczyć  Ŝonę 
jagodziankami  własnego  wypieku.  Właśnie  sprzątał  po  uwieńczonych 
powodzeniem wysiłkach. 

Rachel  była  wzruszona  jego  staraniami  i  nieco  zaŜenowana  po 

niezapomnianej  miłosnej  nocy.  Kochali  się  tak  namiętnie  i  zachłannie,  Ŝe 
pragnęła, by mąŜ do końca świata nie wypuszczał jej z ramion. Wmawiała sobie, 
Ŝ

e  nie  jest  zmysłową  kobietą,  ale  wystarczyło  jedno  dotknięcie  Reida,  by  jej 

namiętność  znów  się  objawiła.  Przez  kilkanaście  dni  Rachel  łudziła  się,  Ŝe 
wkrótce znowu będzie mogła ujawnić swoją drugą naturę. 

Daremnie. 
Reid nie przyszedł więcej do jej sypialni. Był wobec Ŝony pełen kurtuazji, 

ale  zachowywał  dystans,  trzymał  się  od  niej  z  daleka  i  unikał  jak  ognia 
wszelkiego fizycznego kontaktu. 

Bardzo  dbał  o  nią.  Razem  szukali  dobrego  lekarza,  który  czuwałby  we 

właściwy sposób nad przyszłą mamą. Zaproponował równieŜ, by zapisali się do 
szkoły rodzenia. Rachel czuła się przy nim coraz lepiej – niemal jak prawdziwa 
Ŝ

ona. W ich związku brakowało tylko jednego elementu. 

Reid  dostrzegł  z  daleka  miłego  gościa,  pomachał  ręką  na  powitanie  i 

wyłączył kosiarkę. 

– Wygląda na... szczęśliwego – powiedziała cicho Trudy. 
– Mówisz to z niedowierzaniem – odparła Rachel, spoglądając badawczo 

na przyjaciółkę. – Sama mu radziłaś, Ŝeby cieszył się Ŝyciem. 

– Nie sądziłam, Ŝe potrafi. 
Wkrótce  dołączył  do  nich  pan  domu.  Rachel  wyciągnęła  rękę,  by 

strzepnąć  źdźbło  trawy  wplątane  w  jego  włosy.  Reid  odsunął  się  natychmiast. 
Jego  Ŝona  pochwyciła  zdziwione  spojrzenie  Trudy.  Przyjaciółka  Rachel 
taktownie milczała. 

background image

–  Opowiadajcie  –  poprosiła  po  chwili,  spoglądając  na  młodych 

małŜonków. – Jak wam się tu Ŝyje? 

– Wspaniale! 
– Cudownie! 
– To widać. – Trudy pokiwała głową. – Bardzo się cieszę. 
– Co słychać w firmie? – zapytał Reid, pospiesznie zmieniając temat. 
– Spory zamęt. Telefony dzwonią nieustannie. 
– Naprawdę? 
– Musisz wiedzieć, Ŝe twoja decyzja o wycofaniu się z interesów narobiła 

duŜo  zamieszania,  a  ślub  to  największa  sensacja  ostatnich  dni.  Na  chodnikach 
Nowego Jorku wala się mnóstwo złamanych serc porzuconych przez oszalałe z 
rozpaczy twoje wielbicielki, drogi szefie. 

–  Trudy  oczywiście  przesadza  –  wtrącił  Reid,  spoglądając  z  niepokojem 

na Rachel. 

– CzyŜby? 
– Oczywiście. 
–  śadnej  młodej  damie  nie  złamałeś  serca?  –  spytała  Rachel, 

zahipnotyzowana spojrzeniem zielonych oczu męŜa. 

– Nic mi o tym nie wiadomo. 
–  A  ta  mała  blondyneczka  z  Long  Island?  –  kpiła  Trudy,  zachwycona 

nieoczekiwaną sceną zazdrości między szefem i jej przyjaciółką. 

–  Nie  znam  Ŝadnej  blondyneczki  z  Long  Island  –  odparł  zdecydowanie 

Reid, rzucając Trudy ostrzegawcze spojrzenie. 

–  NiemoŜliwe!  W  ubiegłym  roku  asystowała  ci  wytrwale  na  wszystkich 

imprezach  dobroczynnych.  Na  imię  ma  Tiffany,  nazwiska  nie  pamiętam. 
Ostatnio  dzwoniła  codziennie.  Dodam,  Ŝe  miała  twój  prywatny  numer.  Nie 
przyjęła  do  wiadomości,  Ŝe  wyjechałeś,  i  domagała  się  stanowczo,  Ŝeby 
Charlotte  przełączyła  rozmowę  do  twojego  gabinetu.  Zaproponowałam  twojej 
niezrównanej asystentce, Ŝeby dała Tiffany wasz numer telefonu... 

– Chyba cię zamorduję! – zawołał Reid. 
–  Charlotte  równieŜ  uznała,  Ŝe  to  głupi  pomysł.  –  Trudy  nagle 

spowaŜniała. – Powinieneś złoŜyć jakieś oświadczenie. Ludzie prześcigają się w 
domysłach  na  temat  zagadkowej  oblubienicy  milionera.  Miasto  trzęsie  się  od 
plotek. Musisz oficjalnie przedstawić Rachel i ukrócić tę bezsensowną gadaninę. 

–  Masz  rację  –  odparł  Reid.  –  Wydamy  przyjęcie.  Niezbyt  wystawne. 

Urządzimy  je  w  moim  apartamencie.  Zaprosimy  tylko  najwaŜniejszych  ludzi. 
Zadzwonię do Charlotte. Niech przygotuje listę gości. 

– Po co ten bankiet? – zapytała Rachel. 
– Nie po co, tylko dla kogo. Dla ciebie. Musimy przestrzegać określonych 

reguł. Przedstawię w towarzystwie moją świeŜo poślubioną małŜonkę. 

– Doskonały pomysł – uznała Trudy. 

background image

– Nie sądzę, Ŝebym musiała... 
– To najlepsze wyjście – przerwał Reid. – Nie chcę, Ŝeby po narodzinach 

dziecka krąŜyły jakieś plotki. Przyjęcie ukróci głupie domysły. 

Jasne,  stwierdziła  z  goryczą  Rachel.  Chodzi  mu  wyłącznie  o  dziecko. 

Odruchowo połoŜyła dłoń na brzuchu. Nieświadomie coraz częściej powtarzała 
ten gest. Reid postanowił ukręcić łeb wszelkim plotkom co do swego potomka. 
Nie  Ŝyczył  sobie,  by  ciekawscy  z  wypiekami  na  twarzach  liczyli  miesiące. 
Wszyscy musieli uznać za pewnik, Ŝe jego dziecko pochodzi z prawego łoŜa. 

Rachel coraz lepiej rozumiała swego męŜa i gotowa była wiele dla niego 

poświęcić. 

W głębi duszy podejrzewała, Ŝe jest w nim zakochana. 
–  JeŜeli  sądzisz,  Ŝe  to  najlepsze  wyjście  z  sytuacji,  zgadzam  się  na 

przyjęcie. 

–  A  zatem  decyzja  została  podjęta.  –  Reid  ruszył  w  stronę  łazienki.  – 

Trudy,  zrzuć  miejskie  łachy  i  przebierz  się  w  coś  wygodniejszego.  Później 
zajmiemy się papierkową robotą. Zaraz wracam. Wezmę tylko prysznic. 

– Do zobaczenia wkrótce – odparła Trudy, pochyliła się ku przyjaciółce i 

zapytała konspiracyjnym szeptem: – Co tu się dzieje? 

– Nic – odparła Rachel, unikając jej wzroku. 
–  Bzdura.  Wodzicie  za  sobą  oczyma,  kiedy  się  wam  zdaje,  Ŝe  nikt  nie 

patrzy,  ale  kiedy  chcesz  dotknąć  Reida,  twój  cudowny  małŜonek  odskakuje  na 
bok jak oparzony. 

– Głupstwa mówisz. 
–  Nie  próbuj  mącić  w  głowie  najlepszej  przyjaciółce.  śyję  z  tego,  Ŝe 

pilnie obserwuję ludzi. Chodzicie wokół siebie na paluszkach. Co tu się święci? 
Sądziłam, Ŝe z nim sypiasz... 

– Tylko raz. 
– Co? Jeden raz? W ciągu dwóch tygodni? Masz kłopoty? Źle się czujesz? 
–  Jestem  w  świetnej  formie!  –  Rachel  zerwała  się  z  krzesła  i  zaczęła 

nerwowo spacerować po pokoju. – Nigdy w Ŝyciu nie byłam zdrowsza. Podobno 
większość  cięŜarnych  kobiet  cierpi  na  mdłości,  ale  mnie  nic  nie  dolega.  Czuję 
się wspaniale. 

– W takim razie co stoi na przeszkodzie? 
–  Reid  zachowuje  się  dziwnie.  Unika  mnie  jak  ognia.  Nie  pozwala  się 

tknąć nawet palcem. Zachowuje dystans. 

– Coś z nim jest nie tak? 
– SkądŜe. – Oczy Rachel zabłysły na wspomnienie miłosnej nocy. Dodała 

cicho: – Wszystko w porządku. 

– A zatem kochaliście się tylko raz? 
– Tak. Reid oznajmił, Ŝe małŜeństwo musi zostać skonsumowane. 
– Teraz rozumiem! Ach, to jego klasztorne wychowanie... 

background image

– Jak sądzisz, co powinnam zrobić? 
– Uwieść go! To oczywiste. 
– Chyba Ŝartujesz. 
–  Nie,  mówię  całkiem  powaŜnie.  Reid  najwyraźniej  czeka,  abyś  zrobiła 

pierwszy krok. 

–  To  szaleństwo.  –  Rachel  pokręciła  głową.  –  Tamtej  nocy  udowodnił 

ponad wszelką wątpliwość, Ŝe nie naleŜy do wstydliwych. To absurd twierdzić, 
Ŝ

e czeka, bym ja przejęła inicjatywę. 

Trudy podeszła do przyjaciółki i wzięła ją za ręce. 
–  Spróbuj  popatrzeć  na  to  inaczej.  Reid  powiedział,  Ŝe  małŜeństwo 

powinno  być  skonsumowane,  a  ty  się  zgodziłaś.  Jego  zdaniem  spełniłaś 
małŜeński obowiązek i nie masz ochoty tego powtarzać. Czeka na twój sygnał. 

– Jesteś pewna? 
– Przychodzi ci do głowy inny pomysł? 
– Nie. 
– W takim razie co masz do stracenia? 
Rachel połoŜyła dłoń na niewielkiej wypukłości brzucha. 
–  Nic  –  powiedziała  głośno.  Skuliła  się  ze  strachu,  gdy  przyszło  jej  do 

głowy, Ŝe moŜe stracić wszystko. 

 
„MoŜe się w niej zakochasz...” 
Słowa Trudy nieustannie brzmiały w głowie Reida. Do tej pory nie sądził, 

Ŝ

e  coś  podobnego  moŜe  się  przytrafić  samotnikowi,  męŜczyźnie  o  kamiennym 

sercu. Ostatnio stracił tę pewność. CzyŜby naprawdę zakochał się w Rachel. Co 
zrobi, jeśli ukochana nie odwzajemni tego uczucia i... odejdzie? 

 
Rachel, trzymaj się ode mnie z daleka... 
I  tak  go  nie  posłucha.  Proszę  bardzo,  właśnie  idzie  przez  świeŜo 

wykoszony trawnik krokiem wolnym, lecz zdecydowanym. MoŜe tęskni równie 
mocno jak on? Ogarnęła go złudna nadzieja, chociaŜ nie potrafił w to uwierzyć. 

–  Cześć  –  powiedziała  z  uśmiechem  Rachel.  –  Przyniosłam  ci  wodę 

mineralną z lodem. 

– Dzięki – odparł, wyłączając kosiarkę. Wziął od Ŝony plastikowy kubek i 

wypił łapczywie jego zawartość. 

– Wkrótce będzie obiad – oznajmiła. 
– Dobra nowina. 
–  Wstawiłam  przed  chwilą  do  piecyka  zapiekankę  z  szynką  i  Ŝółtym 

serem. Mam nadzieję, Ŝe dopisuje ci apetyt – stwierdziła z uśmiechem. 

Reid otarł spoconą twarz i podał Ŝonie pusty kubek. 
– Umieram z głodu – odparł, mimo woli poŜerając ją wzrokiem. Po chwili 

dodał, mierząc własną postać krytycznym spojrzeniem: – Wyglądam, jakbym się 

background image

tarzał w trawie niczym idiota. 

– Mogę cię otrzepać – zaproponowała Rachel, rzucając kubek na trawnik. 

Jej  dłonie  wolno  sunęły  w  górę  po  muskularnych  udach.  –  Chyba  naprawdę 
jesteś idiotą – szepnęła, tłumiąc śmiech. Czuła, Ŝe Reid znieruchomiał. 

Rachel  nie  zamierzała  dać  za  wygraną.  Postanowiła  iść  za  radą  Trudy  i 

uwieść  własnego  męŜa.  Podeszła  bliŜej,  wspięła  się  na  palce  i  musnęła  ustami 
jego wargi. 

– Co ty robisz? – szepnął Reid. 
– Pocałowałam cię. 
– Jestem brudny i spocony. 
Rachel  przesunęła  dłońmi  po  wilgotnym  torsie  i  zarzuciła  męŜowi 

ramiona na szyję. 

– Mniejsza z tym. 
Przesunęła czubkiem języka po jego wargach – najpierw nieśmiało, potem 

trochę pewniej. Objął ją z całej siły i gwałtownie oddał pocałunek. Odchylił do 
tyłu  głowę  Rachel  i  całował  zachłannie  jej  szyję  i  ramiona.  Dotknął  językiem 
małego zagłębienia tuŜ za uchem, które od dawna go fascynowało. Zdawał sobie 
sprawę, Ŝe powinien wypuścić ją z objęć, nim będzie za późno. 

– Rachel... nie kuś mnie. 
– Dlaczego? – zapytała, zsuwając w dół elastyczną bluzkę bez ramiączek. 

Reid jęknął, patrząc na jej biust. 

– Dlatego – mruknął, obejmując dłońmi obnaŜone piersi. 
–  Nadal  nie  rozumiem.  –  Rachel  gładziła  muskularny  tors  porośnięty 

gęstymi włosami. 

–  Bo  nad  sobą  nie  panuję  –  wykrztusił.  Pospiesznie  rozsunął  suwak 

szortów Ŝony i wsunął dłoń między jej uda. 

– Mnie to nie przeszkadza. 
– Chcesz się kochać tu, na trawie? 
–  Piękne  miejsce...  –  DrŜała  w  objęciach  Reida.  Zacisnęła  palce  na  jego 

ramionach. 

– Masz rację, skarbie. 
Osunęli się na trawnik. Dłoń Reida wsunęła się głębiej między uda Ŝony. 
– Tego ci było trzeba? 
– Tak... Nie – szepnęła. – To za mało. 
Reid znieruchomiał na moment. Potem jego dłoń przesunęła się wolno po 

nieznacznie zaokrąglonym brzuchu, w którym rosło jego dziecko. Tysiące myśli 
i uczuć kłębiły się w jego umyśle i sercu. Rachel połoŜyła rękę na jego dłoni. 

– Pragnę cię – szepnęła. 
– Powiedz mi to jeszcze raz. 
Uniosła  się  na  łokciu,  przesunęła  dłoń  w  dół  po  jego  torsie,  a  potem 

jeszcze  niŜej.  Czuła,  Ŝe  Reid  gotów  jest  kochać  się  z  nią  w  kaŜdej  chwili. 

background image

Uśmiechnęła się uradowana, Ŝe ma nad nim taką władzę. 

– Pragnę ciebie. Weź mnie. Tu, natychmiast. 
Reid pochylił głowę. Podała mu usta do pocałunku. Śmiałe pieszczoty nie 

mogły ich obojga zaspokoić. Pospiesznie zrzucili ubrania i przylgnęli do siebie 
nagimi ciałami. Reid zawahał się na moment. 

– Musimy uwaŜać. 
–  Nie,  Reid,  wszystko  będzie  dobrze.  Weź  mnie.  Wszedł  w  nią 

zdecydowanie. Opierał się na łokciach, a jego ramiona obejmowały głowę Ŝony, 
która  głaskała  go  po  nagich  plecach  i  pośladkach.  Uniosła  nogi  i  splotła  je  za 
plecami ukochanego. 

– Tak... – westchnęła przeciągle, gdy zaczął się w niej poruszać. 
Szybowała  wolno  ku  wielkiej  światłości.  Pragnęła  Reida  coraz  bardziej, 

stawała  się  coraz  zachłanniejsza.  Uniosła  w  górę  biodra,  wychodząc  mu  na 
spotkanie. Poruszali się w jednym rytmie. 

– Reid... Reid... Reid... – powtarzała jego imię jak magiczne zaklęcie. 
– Rachel... nie mogę czekać – szepnął chrapliwie. 
– Wiem. 
– Rachel... Najmilsza... Rachel... 
Gdy wrócili do rzeczywistości, przez chwilę jak w transie patrzyli sobie w 

oczy.  Reid  głaskał  Ŝonę  po policzkach,  strzepując delikatnie  źdźbła trawy  z  jej 
twarzy. 

– Rachel... 
– Tak? 
– Ja... 
– Panie James? Jest pan tam? Przywiozłem zamówione narzędzia... 
MałŜonkowie zerwali się na równe nogi. W pośpiechu naciągnęli szorty. 

Reid  klął  półgłosem.  Rachel  błyskawicznie  włoŜyła  bluzkę.  Ubrali  się  w 
rekordowym  tempie.  Gdy  właściciel  sklepu  z  narzędziami  wyłonił  się  zza 
Ŝ

ywopłotu,  wyglądali  całkiem  przyzwoicie,  chociaŜ  sprawiali  wraŜenie  trochę 

roztargnionych. 

– Widzę, Ŝe dobrze trafiłem! – ucieszył się pan McCaffrey i pomachał im 

ręką na powitanie. Zdjął baseballową czapkę z firmowym napisem i ukłonił się 
Rachel.  –  Witam  panią.  Przywiozłem  wszystko,  co  zamówił  mąŜ.  Byłem  w 
okolicy, więc to Ŝadna fatyga. Nie będzie pan musiał jeździć do miasta. 

–  Jestem  panu  bardzo  wdzięczny  –  odparł  Reid,  biorąc  paczkę  z 

narzędziami. – Niepotrzebnie zadał pan sobie tyle trudu. 

– Dla mnie to Ŝaden kłopot. – Właściciel sklepu uśmiechnął się szeroko. 

Popatrzył z niepokojem na młodych małŜonków. – UŜywał pan nowej kosiarki? 

– Tak... niedawno ją... wyłączyłem – odparł niepewnie Reid. 
–  Nie  powinna  tak  rozrzucać  trawy.  Cali  jesteście  nią  obsypani!  Muszę 

zobaczyć, co się z nią dzieje. 

background image

Pan  McCaffrey  oglądał  maszynę,  szukając  usterek.  Ponad  jego  głową 

Reid  popatrzył  z  uśmiechem  na  Ŝonę.  Rachel  przygryzła  wargę,  próbując 
opanować chichot. 

– Wracam do kuchni. Muszę sprawdzić, co z naszym obiadem. 
– BoŜe, całkiem zapomniałem! – wykrzyknął pan McCaffrey, podnosząc 

głowę. – Dym wali z okna kuchni! Zajrzałem, przechodząc... 

–  Moja  zapiekanka!  –  krzyknęła  Rachel  i  pobiegła  do  domu.  Obaj 

męŜczyźni odprowadzili ją wzrokiem. 

– Zapiekanka? – spytał podejrzliwie właściciel sklepu. 
– Cały obiad w jednym naczyniu. 
– MoŜna się tym najeść? 
– Raczej nie. 
–  Moja  kobieta  teŜ  miała  trochę  problemów,  nim  pojęła,  jak  chłopu 

dogodzić.  –  Pan  McCaffrey  ze  zrozumieniem  pokiwał  głową.  –  Trochę 
cierpliwości. Pańska Ŝona teŜ się nauczy. 

Reid  nie  odrywał  wzroku  od  Rachel,  która  biegła  do  kuchni  co  sił  w 

nogach. 

– Nie ma obawy, drogi panie. To bardzo zdolna dziewczyna. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 
Państwo  James  spóźnili  się  na  własne  przyjęcie  znacznie  bardziej,  niŜ 

wypadało. 

– Dzięki Bogu! Nareszcie jesteście! – mruknęła na ich widok zirytowana 

Charlotte.  Goście  dobrani  starannie  przez  asystentkę  Reida  powitali  młode 
małŜeństwo gromkimi okrzykami. Spóźnieni gospodarze zrobili furorę. 

Gdy weszli do salonu, tłum zaintrygowanych gości natychmiast ruszył w 

ich  kierunku.  Charlotte  szybko  i  taktownie  ustawiła  kolejkę  chętnych  do 
powitania  młodej  pary.  Wszyscy  patrzyli  z  ciekawością  na  wybrankę  Reida. 
Rachel czuła się jak egzotyczna panda sprowadzona do zoo ku uciesze gapiów. 

Na  domiar  złego  niemal  wszyscy  robili  dowcipne  uwagi  na  temat 

horrendalnego spóźnienia gospodarzy. Reid odpowiadał, Ŝe utknęli w korku, ale 
Rachel  ciągle  się  rumieniła.  Była  przekonana,  Ŝe  goście  juŜ  wiedzą,  czemu 
młodzi małŜonkowie przyjechali tak późno. 

Mimo zaŜenowania, Rachel czuła się wspaniale. Była lekko oszołomiona 

i dlatego prawie nie zwracała uwagi na otaczający ją tłum. Po nagłym wybuchu 
namiętności  przez  cały  dzień  nieustannie  szukali  się  wzrokiem,  świadomi 
niewygasłego  jeszcze  poŜądania.  Zabrakło  im  czasu,  by  o  tym  porozmawiać, 
lecz oboje zdawali sobie sprawę, Ŝe coś się zmieniło w ich związku. 

Rachel  była  uradowana,  Ŝe  mąŜ  przestał  jej  unikać.  Mogła  go  dotknąć, 

kiedy  miała na to ochotę. Inni uznaliby to za dziecinadę, ale dla niej dzisiejsze 
przeŜycie  stanowiło  istotny  przełom,  który  szybko  oczyścił  fatalną  atmosferę 
wiejskiego domu. Co najdziwniejsze, od chwili gdy Rachel przejęła inicjatywę i 
łamiąc niepisany zakaz, pocałowała Reida,  mąŜ patrzył w nią jak w tęczę i nie 
szczędził czułości. 

Gdy  szykowali  się  do  wyjścia,  poprosiła  go  o  pomoc  w  zasunięciu 

umieszczonego na plecach zamka sukienki. Wystarczyła na to jedna chwila, ale 
Reid  zwlekał,  muskając  opuszkami  palców  delikatną  skórę  Ŝony.  Jego  dłoń 
sunęła  wolno  ku  górze,  jakby  w  ogóle  się  nie  spieszyli.  Potem  złoŜył  czuły 
pocałunek na karku Rachel, u nasady włosów. Ciepły oddech pieścił jej skórę i 
przyprawiał  o  dreszcze.  Oboje  zapomnieli  o  suwaku.  Reid  włoŜył  ręce  pod 
tkaninę i objął nagie piersi. 

Rachel  oparła  się  plecami  o  muskularny  tors  męŜa,  który  przytulił  ją 

mocno.  Przylgnęła  pośladkami  do  jego  ud.  Był  podniecony.  Słyszała  tuŜ  przy 
uchu  namiętny  szept.  Reid  powtarzał  raz  po  raz  jej  imię,  jakby  w  ten  sposób 
chciał wyrazić swoje najskrytsze pragnienia, które jedynie ona mogła spełnić. 

Oboje zapomnieli o rozsądku. 
Kochali się przy drzwiach, na stojąco, choć do łóŜka mieli zaledwie kilka 

kroków.  Przed  kilkoma  godzinami  w  ogrodzie  zaspokoili  nagłe  poŜądanie,  a 

background image

mimo  to  znowu  ogarnęło  ich  szaleństwo  namiętności,  jakby  spotkali  się  po 
wielu tygodniach rozłąki. 

Rachel  musiała  potem  uprasować  zmiętą  suknię.  Nie  starczyło  jej  czasu 

na ułoŜenie włosów. Kilkoma ruchami grzebienia zaczesała je do tyłu i pobiegła 
do  frontowych  drzwi.  MakijaŜ  zrobiła  w  samochodzie,  przeglądając  się  w 
bocznym  lusterku.  Jazda  do  Nowego  Jorku  była  ryzykowną  przygodą.  Auto 
mknęło,  podskakując  na  wybojach,  a  Rachel  spokojnie  malowała  rzęsy  i  usta. 
Nie była zadowolona ze swego wyglądu, ale w ogóle się tym nie przejmowała. 

Spisała na straty swój towarzyski debiut. 
Gdy  małŜonkowie  powitali  gości  i  wmieszali  się  w  tłum,  Rachel 

odnalazła Trudy. Była wdzięczna przyjaciółce za dobrą radę. Uwiedzenie męŜa 
okazało się doskonałym pomysłem. Po pewnym czasie wymknęły się ukradkiem 
na  górę,  do  białej  sypialni,  Ŝeby  poplotkować  jak  dawniej.  Trudy  uwaŜnie 
przyglądała  się  rozpromienionej  Rachel.  Nagle  podniosła  rękę  i  wyciągnęła  z 
rozpuszczonych  włosów  suchą  gałązkę  oraz  kilka  źdźbeł  trawy.  Nie  musiała  o 
nic pytać. 

– Cudownie! 
–  Co  cię  tak  zachwyciło?  –  Usłyszały  znajomy,  niski  głos.  Natychmiast 

odwróciły  się  w  stronę  drzwi.  Rachel  poczuła  dziwną  słabość.  To  uczucie 
ogarniało ją zawsze na widok Reida. 

– Mówiłam, Ŝe... Rachel wygląda cudownie w tej sukni. 
–  Owszem  –  potwierdził  Reid,  stając  obok  Ŝony.  Dotknął  ręką  jej 

policzka. – Promienieje urodą. Wszyscy to mówią. 

Reid  nie  mógł  oderwać  spojrzenia  od  swojej  wybranki.  Czuł,  Ŝe  robi  z 

siebie idiotę, ale nie mógł nic na to poradzić. Przed chwilą daremnie szukał jej 
wzrokiem. Ogarnęła go panika. Tak samo jak poprzednim razem... przemknęło 
mu  nagle  przez  myśl.  Przypomniał  sobie,  jak  przemierzał  sale  zbrojowni, 
wypatrując tajemniczej brunetki. 

Umierał  ze  strachu  na  samą  myśl,  Ŝe  Rachel  mogłaby  odejść.  śycie  bez 

tej  cudownej  kobiety  stałoby  się  puste.  Egzystencja  Reida  straciłaby  wszelki 
sens,  gdyby  nie  mógł  rozmawiać  z  Ŝoną,  dotykać  jej,  kochać  się  z  nią.  Dzięki 
Rachel doczeka się wkrótce potomka. Dziecko było dla niego wielką nadzieją i 
nowym  wyzwaniem.  Zdawał  sobie  sprawę,  Ŝe  Rachel  nie  wie,  ile  dla  niego 
znaczy,  ale  nie  potrafił  jej  tego  uświadomić.  Biznesmen,  któremu  niestraszne 
były trudne negocjacje, daremnie próbował znaleźć właściwe słowa, by wyznać 
Ŝ

onie, jak bardzo jest mu bliska. 

Starał  się  okazać  to  inaczej  i  Ŝywił  nadzieję,  Ŝe  Rachel  wszystko 

zrozumie. 

Spojrzał w jej szare oczy. Długo patrzył w nie jak urzeczony. Opamiętał 

się  dopiero  wówczas,  gdy  usłyszał  dyskretne  pokasływanie  Trudy.  Zdał  sobie 
sprawę, Ŝe nie są sami. 

background image

– Do zobaczenia w salonie – rzuciła z uśmiechem panna Levin, mrugnęła 

porozumiewawczo do Rachel i zniknęła za drzwiami. 

– Jak się czujesz? – zapytał Reid. 
– Doskonale – odparła Rachel. 
Pochylił głowę i pocałował ją czule, a zarazem namiętnie. 
– MoŜe tu zostaniemy? – zaproponował. 
– Lepiej nie... Goście będą nas szukać... 
– Nie odwaŜą się... 
– Charlotte... 
Reid westchnął cięŜko. 
–  Masz  rację.  Ona  nie  będzie  miała  Ŝadnych  skrupułów.  CóŜ  robić? 

Idziemy. 

Rachel  była  zmęczona  i  uszczęśliwiona  zarazem.  PrzeŜycia  tego  dnia 

całkiem  ją  wyczerpały.  Po  popołudniu  Reid  był  dla  niej  wyjątkowo  czuły. 
Rozkoszowała się potęgą własnej kobiecości. Wszystko się nagle zmieniło tylko 
dlatego,  Ŝe  nie  kryła  przed  ukochanym  swego  poŜądania.  Uśmiechnęła  się 
tajemniczo. Rada Trudy była na wagę złota. 

Wydawało  się  Rachel,  Ŝe  w  jej  Ŝyciu  pojawił  się  wreszcie  promyk 

nadziei.  Była  niemal  pewna,  Ŝe  związek,  który  miał  im  obojgu  umoŜliwić 
wspólne wychowywanie dziecka, stanie się prawdziwym  małŜeństwem. Rachel 
miała  nadzieję,  Ŝe  słowa  Trudy  okaŜą  się  prorocze.  MoŜe  z  czasem  Reid  ją 
pokocha... Z lękiem uświadomiła sobie, Ŝe sama jest w nim zakochana po uszy. 

–  Masz  ochotę  na  poncz?  –  Rachel  odwróciła  się  natychmiast.  Ujrzała 

Julesa.  Laraby  podał  jej  szklankę  z  napojem.  Rachel  była  spragniona,  ale 
zawahała się, nim podniosła ją do ust. 

–  Mam  nadzieję,  Ŝe  nie  przyszło  nikomu  do  głowy  dolać  do  niego 

alkoholu. – Uśmiechnęła się do adwokata, który naleŜał do wąskiego grona osób 
ś

wiadomych, jak i dlaczego została Ŝoną Reida. 

– Nie ma obawy. To czysty sok owocowy – odparł z uśmiechem Jules. – 

Sam nalewałem. 

– Dzięki. – Rachel śmiało upiła łyk napoju. 
– Zawsze do usług – odparł adwokat. – Co myślisz o przyjęciu? 
– Wspaniałe. Charlotte stanęła na wysokości zadania. 
–  Sporo  umie  załatwić  –  mruknął  Jules  –  ale  ma  jedną  wadę:  nie  jest 

Reidem. 

– Co masz na myśli? – zapytała Rachel, spoglądając na niego z uwagą. 
–  Chyba  wyraziłem  się  jasno.  –  Jules  wzruszył  ramionami.  –  Charlotte 

jest świetną organizatorką, ale nie wytrzymuje porównania z Reidem Jamesem. 
Dobrze sobie radzi, ale na dłuŜszą metę... Powiem tylko, Ŝe odejście Reida nie 
wyjdzie przedsiębiorstwu na dobre. 

– To jedynie dłuŜszy urlop, a nie emerytura – odparła Ŝartobliwie Rachel. 

background image

–  Tak  powiedział  Reid,  ale  obawiam  się,  Ŝe  postanowił  zrezygnować  z 

pracy. – Jules popatrzył znacząco na Rachel. – Zrobił to dla ciebie. 

– Absurd! 
– Zgadzam się. Z drugiej strony jednak w rozmowach z Charlotte często 

powtarzał, Ŝe pragnie się wycofać z interesów. Los bywa złośliwy. Wygląda na 
to, Ŝe Reid jest na najlepszej drodze do osiągnięcia tego celu. Im dłuŜej będzie 
korzystał  z  urlopu,  tym  trudniejszy  stanie  się  jego  powrót.  Reid  James  traci 
wiarygodność... i siłę przebicia. 

– Wolałbyś na pewno, aby zachował jedno i drugie, prawda? 
–  Oczywiście.  Podobnie  myślą  wszyscy,  którzy  mu  dobrze  Ŝyczą.  Reid 

przyzna nam rację, gdy trochę ochłonie. Zapewne nie uświadamia sobie, ile go 
moŜe kosztować ta milutka przygoda na łonie natury. 

Rachel znieruchomiała. A więc małŜeństwo i wychowanie dziecka to dla 

Julesa jedynie milutka przygoda! Po chwili namysłu odparła: 

–  Reid  jest  mądrym  i  przenikliwym  człowiekiem.  Bez  niczyjej  pomocy 

zbudował własne imperium. Z pewnością będzie potrafił je utrzymać. 

– To mi się podoba! Masz rację. – Jules od razu poweselał. Przez chwilę 

obserwował  Reida.  –  Popatrz  na  tego  faceta.  Świetnie  się  tu  bawi.  Uwielbia  tę 
atmosferę. Lubi pociągać za sznurki, przekonywać ludzi, panować nad nimi. Na 
dłuŜszą metę nie umie się bez tego obejść. 

Rachel  nie  odrywała  wzroku  od  męŜa.  Reid  krąŜył  wśród  gości,  ściskał 

podane dłonie, z kaŜdym zamieniał parę słów. Jules miał rację. Jego szef był w 
swoim  Ŝywiole.  Pełen  energii,  wesoły,  oŜywiony  –  tak  samo  jak  podczas 
bankietu,  na  którym  go  poznała.  MęŜczyzna  strzygący  trawnik  przy  wiejskim 
domu  w  Connecticut  wydawał  się  całkiem  zwyczajny  i  mało  ambitny  w 
porównaniu  z  przebojowym  człowiekiem  interesu,  który  panował  nad  tłumem 
zgromadzonych w salonie gości niczym urodzony przywódca. 

Ile  czasu  potrzeba,  by  Reida  zaczęła  nudzić  zabawa  w  Ŝycie  rodzinne? 

Czy jego marzenie o spokojnej egzystencji w domu na prowincji przetrwa zimę? 
A  moŜe  po  prostu  zmieni  zdanie  dopiero  po  narodzinach  potomka?  Kiedy 
nastąpi ta chwila? 

– Nim spadnie pierwszy śnieg, Reid będzie miał powyŜej uszu rozkosznej 

sielanki.  Wróci  do  pracy  wypoczęty  i  gotowy  do  wielkich  czynów.  –  Jules 
zdawał  się  czytać  w  jej  myślach.  –  Oboje  wiemy,  jaka  była  umowa. 
Postanowiliście mieszkać pod jednym dachem do czasu narodzin dziecka. 

–  Niczego  nie  podpisaliśmy.  –  Rachel  rzuciła  adwokatowi  badawcze 

spojrzenie. 

–  Mniejsza  o  dokumenty.  –  Jules  wzruszył  ramionami.  –  Jesteście 

związani  umową  ustną  w  obecności  świadka.  Byłem  przy  waszej  rozmowie.  – 
ś

yczliwie  poklepał  Rachel  po  ramieniu  i  dodał  ciszej:  –  Nie  martw  się.  Reid 

zawsze  dotrzymuje  słowa.  Dał  ci  przecieŜ  do  zrozumienia,  Ŝe  dziecko  jest  dla 

background image

niego  najwaŜniejsze.  Oczywiście  twoje  dobro  takŜe  leŜy  mu  na  sercu.  Po 
upływie  roku  będziesz  wolna,  jak  sobie  tego  Ŝyczyłaś.  Pamiętam  doskonale, 
jakie było twoje stanowisko. 

– Dzięki... za wyczerpującą informację. 
–  Gdybyś  miała  najmniejsze  wątpliwości  dotyczące  swojej  sytuacji  albo 

przyszłości dziecka, dzwoń śmiało. Chętnie odpowiem na kaŜde twoje pytanie. 

– To miło z twojej strony. 
– Drobiazg! Ty i Reid zawsze moŜecie na mnie liczyć. Nie zapominaj, Ŝe 

byłem świadkiem na waszym ślubie. 

Rachel  zdobyła  się  na  wymuszony  uśmiech,  chociaŜ  coś  ściskało  ją  za 

gardło. 

Dziecko jest dla Reida najwaŜniejsze. Tak powiedział Jules. 
Nie  byli  prawdziwym  małŜeństwem.  Nic  prócz  spodziewanego  potomka 

ich nie łączyło. 

Rachel  wzięła  się  w  garść.  Nie  mogła  płakać,  chociaŜ  czuła  łzy  pod 

powiekami.  Ręce  jej  drŜały.  Objęła  dłońmi  szklankę  i  podniosła  ją  do  warg, 
udając, Ŝe pije sok. 

– Wzbudziłaś ogólny zachwyt! – usłyszała głos uradowanej Charlotte. 
– Naprawdę? 
– Zapewniam cię, Ŝe tak! Co się stało? 
– Nic. – Rachel westchnęła głęboko. – Zupełnie nic. Wspaniałe przyjęcie, 

Charlotte. Doskonale wszystko zorganizowałaś. Chciałam ci podziękować. 

–  Naprawdę  dobrze  się  czujesz?  –  Asystentka  Reida  patrzyła  na  nią 

badawczo. – Nie jest ci słabo? 

– Poza zmęczeniem nic mi nie dolega. 
–  Goście  niedługo  zaczną  się  rozchodzić.  To  juŜ  koniec  przyjęcia. 

Wystarczy,  Ŝe  wyjdzie  parę  osób,  a  reszta  pójdzie  za  ich  przykładem: 
Zostaniecie tu na noc, czy wrócicie do Connecticut? 

– Nie mam pojęcia – odparła Rachel. – Wolałabym pojechać do domu, ale 

wszystko zaleŜy od mojego męŜa. To on decyduje. 

–  Dokąd  chcesz  jechać?  –  zapytał  Reid  obejmując  Ŝonę  w  talii.  Rachel 

znieruchomiała. 

– Do domu. 
– Dziś wieczorem? 
– Chyba nie masz nic przeciwko temu. 
– Wolałbym zostać. 
– A ja nie. 
–  Zapomniałem.  –  Reid  wzruszył  ramionami  i  z  pogodnym  uśmiechem 

wyjaśnił Charlotte: – Moja Ŝona nie znosi białej sypialni. Zgoda. Mam dziś tyle 
energii, Ŝe bez trudu zawiozę nas oboje do domu. 

–  Wygląda  na  to,  Ŝe  mógłbyś  nawet  góry  przenosić  –  odparła  z 

background image

uśmiechem Charlotte. 

– Chyba masz rację. Jestem dziś królem Ŝycia! 
– Goście zbierają się do wyjścia. Muszę ich poŜegnać. Przepraszam. 
Bankiet  się  zakończył.  Rachel  została  wprowadzona  do  eleganckiego 

towarzystwa,  które  było  nią  zachwycone.  Nie  czuła  jednak  zadowolenia,  tylko 
pustkę. Dano jej do wyraźnie do zrozumienia, Ŝe nie spełni się jej ukrywane w 
głębi serca marzenie. 

 
Rachel  była  milcząca.  Dopiero  gdy  wsiedli  do  auta,  Reid  zrozumiał,  Ŝe 

stało  się  coś  złego. W  sypialni  wyglądała  na  szczęśliwą i pełną nadziei.  Potem 
nagle  spochmurniała.  Czuł  wyraźnie  jej  niechęć.  Umiał  rozpoznawać  nastroje 
Ŝ

ony. Słodka, łagodna, kochająca Rachel zniknęła jak sen. Obok Reida siedziała 

osoba chłodna, opanowana i pełna rezerwy. Skąd ta zmiana? 

– Czujesz się zmęczona, kochanie? – zapytał cicho. 
–  Jesteśmy  sami,  Reid.  Nie  musisz  udawać.  Zrobiłam,  co  do  mnie 

naleŜało. Zagrałam z powodzeniem rolę szczęśliwej pani James. 

– Nie wiem, o czym mówisz, Rachel. Co się stało dziś wieczorem? 
– Powiedzmy, Ŝe jedna z twoich dawnych przyjaciółek otworzyła mi oczy 

– skłamała Rachel i zacisnęła usta. 

Reid nie odpowiedział. Zerknął ukradkiem na Ŝonę, a potem skupił się na 

prowadzeniu auta. Był przekonany, Ŝe Rachel coś przed nim ukrywa. Znów się 
mu wymykała; bardzo go to bolało. Czy,  mówiąc o zagraniu roli Ŝony, chciała 
mu tylko dokuczyć? A moŜe naprawdę tak myśli? Kpiła z niego, ale tak objawia 
się czasami niepewność i cierpienie. Znał to z własnego doświadczenia. 

Ubolewał  nad  własną  naiwnością.  Puszył  się  dziś  niczym  paw.  Z  dumą 

przedstawiał  znajomym  uroczą  Ŝonę,  a  tymczasem  ona  najwyraźniej  chciała 
tylko wypełnić podjęte wcześniej zobowiązania i wreszcie odzyskać wolność. 

Kochała  się  z  nim  dzisiaj.  Sama  do  niego  przyszła.  I  cóŜ?  Nie  warto 

przypisywać  takim  faktom  nazbyt  wielkiego  znaczenia,  przestrzegł  samego 
siebie.  Zdarzało  mu  się  uwodzić  kobiety,  by  osiągnąć  pewien  cel.  Świadomie 
udawał wówczas, Ŝe odczuwa coś więcej niŜ tylko poŜądanie. 

Zrobiło  mu  się  cięŜko  na  sercu.  Był  przygnębiony  świadomością,  Ŝe 

Rachel  zapewne  nic  do  niego  nie  czuje.  Jej  zdaniem  mąŜ  powinien  wypełniać 
określone funkcje: być ojcem ich dziecka, opiekunem, Ŝywicielem. 

Czas  pozbyć  się  złudzeń.  Bądź  realistą,  Reid.  Dostałeś  wszystko,  o  co 

prosiłeś. Rachel wyszła za ciebie. Będziesz uczestniczył w wychowaniu dziecka. 
Nie Ŝądaj zbyt wiele. Nie proś o więcej. Jak zawsze... spotka cię rozczarowanie. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 
Przepowiednia  Julesa  zaczęła  się  sprawdzać,  gdy  z  końcem  listopada 

spadł pierwszy śnieg. Reid znudził się pielęgnowaniem trawnika. Zaczął jeździć 
do  Nowego  Jorku  –  początkowo  raz  w  tygodniu.  Około  BoŜego  Narodzenia 
spędzał  juŜ  w  mieście  dwa  dni.  Po  Nowym  Roku  wyjeŜdŜał  regularnie  w 
poniedziałki, środy i piątki. 

Dziecko rozwijało się. Rachel z niesmakiem patrzyła na obszerne ciuchy, 

które  z  konieczności  musiała  teraz  nosić.  Co  miesiąc  odwiedzała  lekarza. 
Badanie  ultrasonograficzne  wykazało,  Ŝe  maleństwo  jest  zdrowe.  Lekarz  nie 
zdołał natomiast określić jego płci. Rodzice w ogóle się tym nie przejęli. 

W  lutym  Rachel  zaczęła  urządzać  pokój  dziecinny.  Do  tej  pory  kpiła 

sobie  z  przyszłych  matek,  które  z  zapałem  mościły  dla  potomstwa  wygodne 
gniazdko.  Teraz  sama  uległa  tej  samej  potrzebie.  Była  stałą  klientką  paru 
sklepów  z  artykułami  dziecięcymi.  Polubiła  mieszkańców  pobliskiego 
miasteczka.  Wyglądała  na  szczęśliwą  męŜatkę  i  zachowywała  się  tak,  jak  na 
panią  domu  przystało.  Gdyby  nie  to,  Ŝe  jej  mąŜ  sypiał  w  odległym  pokoju  po 
drugiej stronie korytarza, czułaby się jak prawdziwa Ŝona. Reid twierdził, Ŝe nie 
chce  zakłócać  jej  spokoju,  co  byłoby  nieuniknione,  skoro  zwykle  pracował  do 
późnej  nocy.  Komputer  zainstalowany  w  jego  sypialni  był  połączony  z 
urządzeniami  elektronicznymi  w  nowojorskim  biurze.  Reid  mógł  kontrolować 
wszystko, co działo się w jego firmie. 

Od  dnia  bankietu  w  miejskim  apartamencie  Reid  ani  razu  nie  odwiedził 

sypialni Ŝony. Rachel wmawiała sobie, Ŝe przyszły ojciec troszczy się po prostu 
o  zdrowie  matki  swego  potomka,  ale  w  głębi  ducha  zdawała  sobie  sprawę  z 
tego,  Ŝe  prawda  jest  inna.  Podczas  ostatniej  wizyty  lekarz  wyraźnie  podkreślił, 
Ŝ

e nic nie stoi na przeszkodzie, by nadal się kochali, jeśli mają na to ochotę. 

Rachel  wiedziała,  Ŝe  mąŜ  coraz  bardziej  odsuwa  się  od  niej,  jakby 

przeczuwał,  Ŝe  narodziny  dziecka  mogą  wiele  zmienić  w  ich  Ŝyciu.  Nie  mogła 
sobie  darować,  Ŝe pochopnie  zaproponowała, by  na  próbę  spędzili  pod  jednym 
dachem tylko rok. Ilekroć próbowała do tego wrócić, Reid bagatelizował sprawę 
i zmieniał temat. 

Podczas  weselnego  przyjęcia  twierdził,  Ŝe  pragnie  cieszyć  się  Ŝyciem. 

Rachel  nie  sądziła,  Ŝe  tak  to  będzie  wyglądać.  Zaczynała  ją  nuŜyć  ta  ponura 
egzystencja.  Z  obawą  myślała,  jak  będzie  wyglądać  ich  wspólne  Ŝycie  po 
narodzinach  dziecka.  Reid  najwyraźniej  walczył  ze  sobą,  z  nią,  z  uczuciem, 
które zakiełkowało w ich sercach. 

Była  przygnębiona,  bo  nie  potrafiła  do  niego  dotrzeć.  Zastanawiała  się 

ciągle, jak pokonać lęk i nieufność męŜa. Pragnęła być mu bliska i potrzebowała 
jego bliskości. Nie chciała pozostać jedynie matką ich dziecka. 

background image

W  końcu  znalazła  sposobność,  by  przełamać  opory  Reida.  Pewnego 

niedzielnego  poranka  zeszli  do  salonu  i,  usadowieni  wygodnie  w  fotelach, 
czytali  poranne  gazety.  Nagle  dziecko  zaczęło  kopać.  Rachel  połoŜyła  dłoń  na 
brzuchu i zaczęła go delikatnie masować. 

– Reid... 
– Słucham? – odparł, podnosząc oczy znad gazety. 
– Podejdź tu. 
– Źle się czujesz? – Reid przeskoczył przez niski stolik i pochylił się nad 

Ŝ

oną, która potrząsnęła głową. 

–  Nie  –  powiedziała,  biorąc  go  za  rękę.  PołoŜyła  ją  sobie  na  brzuchu.  – 

Poczekaj. 

Maleństwo  zdawało  się  wyczuwać  bliskość  ojca,  który  od  razu  poczuł 

energiczne szturchnięcie. 

– BoŜe... 
Rachel uśmiechnęła się radośnie. 
– Często kopie? 
–  Owszem  –  przytaknęła  kiwając  głową.  –  Zazwyczaj  wówczas,  gdy 

ciebie przy mnie nie ma. 

Reid  udał,  Ŝe  nie  rozumie  łagodnej  wymówki,  choć  wiedział,  Ŝe  na  nią 

zasługuje.  Rachel  nie  powinna  się  dowiedzieć,  czemu  ostatnio  znikał  z  domu. 
Sprawy firmy mało go obchodziły. 

Próbował uciec przed uczuciami, jakie dla niej Ŝywił. 
Wkrótce nadejdzie czas porodu. Rachel będzie musiała zdecydować, czy 

chce  z nim  zostać, czy  woli odejść.  Od  dnia  pamiętnego  bankietu ich kontakty 
cechowała  chłodna  uprzejmość.  Znowu  oddalili  się  od  siebie  –  przede 
wszystkim  z  jego  winy.  Chwilami  odnosił  wraŜenie,  Ŝe  Rachel  wcale  nie 
zamierza  go  opuścić...  ale  nie  był  tego  pewny.  Zdawał  sobie  sprawę,  Ŝe 
wszystko  psuje,  i  próbował  się  zmienić.  Daremnie.  Zawsze  tak  reagował.  Miał 
nadzieję, Ŝe przy Rachel pozbędzie się chłodu i nieufności, ale był nadmiernym 
optymistą. Przyzwyczajenia okazały się zbyt silne. Ilekroć był z kimś związany, 
zaczynały  go  dręczyć  wątpliwości.  Na  nic  się  nie  zdały  mądre  rady 
doświadczonych terapeutów. Reid nadal nie umiał przywiązać się na dobre i złe, 
zaufać bezgranicznie drugiemu człowiekowi... kochać z całego serca. 

Rachel  była  mu  ogromnie  bliska.  Przez  krótki  czas  miał  wraŜenie,  Ŝe 

pokonał dawne uprzedzenia, lecz strach znowu go paraliŜował i kazał zwątpić w 
sens  owych  starań.  Reid  odwołał  się  do  rozsądku  i  stłumił  uczucia,  posłuszny 
bezlitosnej logice. 

Chroń  samego  siebie,  powtarzał  w  duchu.  Ona  z  tobą  nie  zostanie. 

Wkrótce cię zostawi. Tak samo jak inni. 

W  głębi  ducha  marzył  jednak,  by  los  dał  mu  niezbędne  gwarancje.  Miał 

nadzieję,  Ŝe  Rachel  udowodni  ponad  wszelką  wątpliwość,  iŜ  naleŜy  do  niego 

background image

ciałem i duszą. Chciał, by tak było zawsze. Pragnął owej pewności, chociaŜ sam 
nie umiał jej dać. 

Był  na  siebie  wściekły,  poniewaŜ  nie  potrafił  zwycięŜyć  własnych 

uprzedzeń  i  słabości.  Ogarnęła  go  straszliwa  tęsknota.  Zacisnął  zęby.  Było  mu 
cięŜko na sercu. 

Ukląkł na podłodze przed Ŝoną. Miał dość tej udręki. 
Rachel  odsunęła  delikatnie  jego  dłoń  i  zaczęła  masować  brzuch  w 

miejscu, gdzie kopnęło ją maleństwo. 

– Spróbuj sam. Czasami na to reaguje. 
Przez  kilka  chwil  Reid  w  skupieniu  muskał  opuszkami  palców  delikatną 

skórę.  Omal  nie  odskoczył,  gdy  dziecko  szturchnęło  jego  dłoń,  aŜ  zafalowały 
mięśnie wydatnego brzucha. 

– Mała się obraca – szepnęła z przejęciem Rachel. 
– To dziewczynka? – zapytał cicho Reid. 
– Chyba tak. 
– Skąd wiesz? 
– Nie mam pojęcia. Po prostu czuję. Jesteś zły? 
– SkądŜe! 
Podniósł  oczy  na  Rachel.  Była  uśmiechnięta,  rozradowana,  promienna. 

Poczuł ogromne wzruszenie. Nie mógł wykrztusić ani słowa. Jego serce było jak 
otwarta  rana,  gdy  klęczał  przed  Ŝoną,  gotowy  przyjąć  wszystko,  co  zechce  mu 
ofiarować. 

Rachel patrzyła na niego rozkochanym wzrokiem. 
Pogłaskała  męŜa  po  policzku.  Łzy  stanęły  mu  w  oczach.  Na  ich  widok 

serce  zabiło  jej  mocno.  Miała  wraŜenie,  Ŝe  lada  chwila  wyskoczy  z  piersi. 
Delikatnie  wodziła  palcami  po  mokrych  od  łez  policzkach,  a  potem  odgarnęła 
kosmyk włosów wiecznie opadający na czoło. 

– Reid... – szepnęła łagodnie. 
Stracił  głowę  słysząc,  jak  Rachel  wypowiada  jego  imię.  Uczucia  wzięły 

górę i porwały go niczym letni wiatr. Podniósł się z klęczek, oparł ręce na fotelu 
i pochylił się nad Ŝoną. 

Rachel znieruchomiała, czując na sobie spojrzenie szmaragdowych oczu. 

Nadzieja  obudziła  się  w  jej  sercu.  Miała  wraŜenie,  Ŝe  nawet  Reid  słyszy  jego 
kołatanie. 

Proszę,  proszę...  błagała  w  duchu,  patrząc  mu  w  oczy,  pocałuj  mnie. 

Oboje tego pragniemy. 

Reid  usłuchał  jej  niemego  błagania.  Pochylił  głowę  i  musnął  wargami 

rozchylone  usta.  Łagodna  pieszczota  natychmiast  rozpaliła  w  nim  poŜądanie, 
które  wybuchło  jak  płomień  tłumiony  zbyt  długo.  Reid  jęknął.  Uległ 
namiętności,  nie  zwaŜając  na  głos  rozsądku,  który  uparcie  nakazywał  mu 
ostroŜność. 

background image

Tylko jeden pocałunek... jeszcze chwila. Zaraz wypuści Rachel z objęć... 
Nie  mógł  się  powstrzymać.  Całował  Ŝonę  zachłannie.  Rozsunął  poły  jej 

szlafroka. Jego usta  i  dłonie sunęły  coraz  niŜej.  Pragnął  Rachel.  Czuł,  Ŝe i  ona 
go poŜąda. Nie umiał wprawdzie bez reszty poddać się namiętnościom, posiąść 
Rachel i oddać całego siebie, ale mógł dać rozkosz tej cudownej kobiecie. 

Popatrzył  Ŝonie  w  oczy.  Rachel  zwilŜyła  wargi  koniuszkiem  języka. 

Mąciło mu się w głowie. PoŜądała go! Tęskniła za nim! Był w siódmym niebie 
widząc, Ŝe podobnie jak on jest całkiem owładnięta namiętnością. Nikt go dotąd 
tak nie pragnął. 

Ukląkł  i  nie  odrywając  wzroku  od  zdziwionych  szarych  oczu  Ŝony, 

połoŜył  ręce  na  jej  biodrach.  Zrozumiała,  co  chce  zrobić,  i  próbowała  się 
odsunąć. Delikatnie pogłaskał jej uda. 

– Pozwól mi. 
– Reid, ja... 
– Rachel, proszę. 
Jedno krótkie słowo złamało jej opór. Reid nigdy jej o nic nie prosił, nie 

błagał, niczego od niej nie chciał. Skoro zrobił to w owej chwili, nie powinna się 
bronić. Powoli osunęła się na oparcie fotela. 

–  Zamknij  oczy  –  usłyszała  cichy  szept.  –  OdpręŜ  się.  To  bardzo 

przyjemne. – Poczuła na udach jego oddech. JuŜ się nie broniła. Chłonęła kaŜde 
jego  dotknięcie,  kaŜdą  pieszczotę.  Zapomniała  o  całym  świecie.  Straciła 
poczucie czasu. 

– Jesteś piękna – usłyszała głos Reida. – Tak bardzo cię pragnę. 
– MoŜemy... – szepnęła pochylając się nad nim. 
– Nie – przerwał. 
– Lekarz powiedział... 
– Ja nie mogę. 
Odsunął  się,  wstał  i  odszedł  w  drugi  kąt  pokoju.  Rachel  otuliła  się 

szlafrokiem i usiadła wyprostowana w fotelu. 

– Dlaczego? Wytłumacz mi. 
– To dla mnie ryzykowne. 
Rachel  przymknęła  powieki.  Długo  nie  otwierała  oczu.  Postanowiła,  Ŝe 

nie będzie go  o  nic  prosić.  Wyszłaby  na  idiotkę.  Skoro  Reid nie  chce się  z nią 
kochać  i  pragnie  tylko  zaspokoić  udręczoną  poŜądaniem  kobietę,  nie  ma  sensu 
go do czegokolwiek zmuszać. 

–  Sądzisz,  Ŝe  kochać  się  ze  mną  to  zbyt  wielkie  ryzyko  dla  twej 

równowagi  ducha,  prawda?  –  zapytała  ironicznie.  Reid  odwrócił  się  od  niej.  – 
Przyznaj wreszcie, Ŝe nie chodzi tu wcale o seks. 

– Chciałem dać ci rozkosz. Sądziłem, Ŝe tego pragniesz. 
–  Dzięki  za  przysługę,  ale  to  za  mało.  Chcę  cię  mieć  i  oddać  ci  się 

zarazem. Chcę się z tobą kochać. To bardzo waŜne. 

background image

– Pragnęłaś rozkoszy. Dałem ci ją. 
– Nie. NajwaŜniejsza jest miłość. – Rachel odetchnęła głęboko. – Kocham 

cię. 

– Nie mów tak. – Reid był wstrząśnięty. 
– Czemu? 
– To nieprawda. 
– Mówię to, co czuję. Dlaczego nie moŜesz mi zaufać? Chciałeś, Ŝebym 

ci  uwierzyła.  Zdobyłam  się  na  to.  Zostałam  twoją  Ŝoną,  zdecydowałam  się  na 
przeprowadzkę  do  tego  domu.  Czy  nie  moŜesz  odpłacić  własnej  Ŝonie 
podobnym zaufaniem? 

Reid nie odpowiedział. Odwrócił się i pokręcił tylko głową. Nie mógł się 

na to zgodzić, nie potrafił zaakceptować jej argumentów. 

–  Trudno  ci  mnie  rozumieć,  prawda?  – zapytała  Rachel. –  Ja z  kolei  nie 

jestem w stanie pojąć twoich obaw. 

– Wcale tego nie oczekuję. 
–  Spróbuj  mi  wytłumaczyć,  o  co  chodzi  –  poprosiła,  nie  odrywając  od 

niego wzroku. 

Reid unikał jej spojrzenia. Szare oczy błagały go o dar, którego nie był w 

stanie  ofiarować.  Jako  człowiek  naznaczony  piętnem  cierpienia  nie  był  zdolny 
spełnić owej prośby. 

– To dla mnie zbyt trudne. Jest we mnie... skaza. Nie potrafię dać ci tego, 

czego pragniesz. 

–  Chcesz  powiedzieć,  Ŝe  nie  jesteś  w  stanie  nikogo  pokochać?  Moim 

zdaniem zbyt wiele myślisz o nieszczęśliwym dzieciństwie. Nie wierzę ci, Reid. 
Chcę ci pomóc. Zaufaj mi. 

Nie odpowiedział. Potrząsnął tylko głową i ruszył ku schodom. Po chwili 

trzasnęły głośno drzwi jego sypialni. Mały pokój w końcu korytarza od pewnego 
czasu  był  dla  Reida  schronieniem...  kryjówką.  Rachel  westchnęła  głęboko. 
Poczuła  ogromne  zmęczenie.  Daremnie  usiłowała  przeszkodzić  męŜowi,  który 
bez litości dręczył samego siebie. 

Była wyczerpana. Z wolna traciła nadzieję. Pochyliła głowę i wybuchnęła 

płaczem. 

 
Reid  spacerował  nerwowo  po  niewielkiej  sypialni.  Był  wzburzony. 

Chwycił  ołówek  i  zacisnął  na  nim  zęby.  Nie  palił  od  sześciu  miesięcy,  ale 
chwilami miał wielką ochotę sięgnąć po papierosa. Z rozpaczą myślał, Ŝe Ŝadna 
kobieta nie była mu tak bliska jak Rachel. Przy niej zaczął rozumieć, czym jest 
miłość. Był prawie pewny, Ŝe zakochał się w swojej ślicznej Ŝonie. 

Ty idioto, powtarzał sobie w duchu, wróć do salonu, powiedz to Rachel, a 

potem idź z nią do łóŜka. 

Musiałby wiele zaryzykować. Z drugiej strony w interesach zawsze kusił 

background image

los  i  nie  znał  lęku.  Dlaczego  w  Ŝyciu  prywatnym  zachowywał  się  jak  tchórz? 
Czemu zwodził Rachel... 

Tak  dłuŜej  być  nie  moŜe.  Trzeba  podjąć  jakąś  decyzję.  Prosiła,  by  jej 

zaufał,  i  miała  rację.  Uwierzyła  mu,  zgodziła  się  na  małŜeństwo  i 
przeprowadzkę. Zrobiła wszystko, o co prosił – dla dobra ich związku. A jednak 
do tej pory nie potrafił całkiem zaufać Ŝonie i nie chciał wyznać całej prawdy o 
swoim Ŝyciu. 

Czy  miał  wybór?  Zrób  to,  człowieku,  skarcił  się  w  duchu.  Wyznaj  jej 

wszystko.  Dość  wahania!  Nie  ukrywaj  niczego.  Powiedz  jej  o  wszystkich 
swoich  Ŝyciowych  klęskach  i  pomyłkach.  Rachel  to  zrozumie  albo  postanowi 
odejść. 

Teraz albo nigdy, pomyślał idąc ku drzwiom. 
 
– Mówiłaś serio? 
Rachel  drgnęła  gwałtownie,  słysząc  głos  męŜa.  Serce  waliło  jej  jak 

młotem. 

–  Proszę?  –  wyjąkała,  odwracając  głowę.  Wytarła  dłonią  łzy  na 

policzkach. 

– Pytałem, czy naprawdę chcesz mnie zrozumieć. 
– Tak. Mówiłam powaŜnie – oznajmiła stanowczo, choć nie była pewna, 

o co mu chodzi. 

– W takim razie... Zabieram cię na przejaŜdŜkę, zgoda? 
– Dokąd jedziemy? 
– To będzie długa podróŜ. MoŜesz się na nią zdobyć? 
– Tak. Chętnie wyrwę się z domu na jakiś czas. 
– Doskonale. Wyprowadzę samochód. 
 
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił Reid. 
Rachel ocknęła się z drzemki, usiadła prosto i zerknęła na samochodowy 

zegar.  Jechali  ponad  dwie  godziny.  Przetarła  oczy  i  wyjrzała  przez  okno. 
Okolica była pagórkowata. Stali przed duŜym, nieco zniszczonym budynkiem w 
wiktoriańskim  stylu.  W  pobliŜu  nie  było  innych  domów.  Wokół  rosły  sosny  i 
bujna trawa widoczna spod śniegu. 

Przyjechali do klasztoru. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 
Gdy zapukali do klasztornej furty, otworzyła im zakonnica w  skromnym 

ciemnym  welonie  obwiedzionym  szeroką  białą  lamówką  z  wykrochmalonej 
lnianej tkaniny. Miała na sobie granatowy habit, szary fartuch i solidne półbuty. 

–  Synku!  Jaka  miła  niespodzianka!  –  Niemłoda  zakonnica  była 

wyjątkowo energiczna jak na swój wiek. Chwyciła Reida za ręce i wciągnęła do 
sporego przedsionka. 

– Siostro Konstancjo! Proszę zobaczyć, kto nas odwiedził, – zawołała. Do 

korytarza wbiegła zakonnica w identycznym habicie. 

–  Co  się  stało,  siostro  Małgorzato?  Nie  do  wiary!  ToŜ  to  nasz  drogi 

podopieczny! 

–  Witajcie,  siostrzyczki.  –  Reid  ucałował  obie  zakonnice.  –  Co  u  was 

słychać? 

– Wszystko w porządku. 
–  Siostro  Małgorzato,  siostro  Konstancjo,  oto...  –  zaczął,  obejmując 

ramieniem Rachel... – moja Ŝona. 

–  śona!  –  zawołały  jednocześnie  obie  zakonnice.  –  Bogu  niech  będą 

dzięki! 

–  Podejrzewałyście,  Ŝe  nigdy  się  nie  oŜenię,  zgadłem?  Siostrzyczki 

zgodnie pokiwały głowami i podeszły do Rachel, biorąc ją za ręce. 

–  Witaj,  kochanie  –  powiedziała  furtianka.  –  Twoja  wizyta  to  dla  nas 

wielka radość. 

– Och, Małgorzato, popatrz! Będzie i dziecko! 
Zakonnice  spojrzały  na  siebie  porozumiewawczo  i  skinęły  głowami. 

Najwyraźniej rozumiały więcej, niŜ chciały powiedzieć. Spoglądały z czułością 
na Ŝonę swego wychowanka. 

–  Bardzo  się  cieszę,  Ŝe  tu  przyjechałam  –  odparła  cicho  uradowana 

Rachel. Gorączkowo szukała właściwych słów. Reid przyszedł jej z pomocą. 

– Drogie siostrzyczki, nakarmcie głodnego. 
– Ten chłopak nigdy się nie zmieni – stwierdziła z westchnieniem siostra 

Konstancja. – Biegnę do kuchni. 

Siostra  Małgorzata  zaprowadziła  gości  do  rozmównicy.  MałŜonkowie 

popatrzyli sobie w oczy. Reid lękał się, Ŝe Rachel okaŜe mu litość. Nie pragnął 
współczucia  –  zwłaszcza  od  niej.  Chciał,  by  spojrzała  na  niego  z  miłością  i 
zrozumieniem. 

–  Dawno  u  was  nie  byłem  –  powiedział.  –  Chwilami  mam  wraŜenie,  Ŝe 

tutaj czas stoi w miejscu. 

–  PrzecieŜ  wiesz,  mój  chłopcze,  Ŝe stronimy  od  świata  i  jego nowinek – 

odparła siostra Małgorzata i zwróciła się do Rachel. – Mieszkamy w tym domu 

background image

od  siedmiu  lat.  Reid  nam  go  podarował.  Nasz  kanadyjski  klasztor  spalił  się 
doszczętnie. Jesteśmy ubogim zakonem. Nie stać nas było na odbudowę dawnej 
siedziby. Groziło nam rozproszenie po rozmaitych domach zakonnych, ale Reid 
do  tego  nie  dopuścił.  Kupił  budynek,  w  którym  osiadło  nasze  zgromadzenie. 
Okazał nam wiele serca. 

–  Nie  wiedziałam  –  odparła  cicho  Rachel.  Zastanawiała  się,  co  jeszcze 

usłyszy  o  męŜu  podczas  odwiedzin  w  klasztorze.  Jeśli  Reid  zamierzał  ujawnić 
przed nią jaśniejszą stronę własnej natury, z pewnością był na najlepszej drodze. 

Do  rozmównicy  weszła  siostra  Konstancja.  Przyniosła  gościom  małą 

przekąskę. 

–  Reid  był  strasznym  urwisem  –  oznajmiła  Ŝartobliwie,  sadowiąc  się  w 

fotelu  naprzeciwko  Rachel.  –  Ciągle  psocił.  Zakradał  się,  na  przykład,  do 
zakrystii  i  chował  księdzu  Walshowi  szaty  liturgiczne.  Oj,  miałyśmy  z  nim 
krzyŜ pański. 

–  Z  drugiej  strony  jednak  był  wyjątkowo  miłym,  dobrym  i  urodziwym 

chłopcem  –  wtrąciła  siostra  Małgorzata.  Z  uśmiechem  pogłaskała  dłoń 
wychowanka. 

–  To  dziwne,  Ŝe  nie  został  adoptowany  –  stwierdziła  Rachel,  popijając 

herbatę.  Siostra  Małgorzata  niespodziewanie  spowaŜniała,  odwróciła  wzrok  i 
zacisnęła pięści. Zapadło niezręczne milczenie. Rachel poczuła się zakłopotana. 
– Przepraszam, chyba nie powinnam była poruszać tego tematu. 

– Wręcz przeciwnie, Rachel. To bardzo dobre pytanie – powiedział Reid 

ze  smutnym  uśmiechem.  –  Jako  mały  chłopiec  sam  wiele  razy  je  sobie 
zadawałem.  Inne  dzieci  szybko  znajdowały  nowe  rodziny.  Siostrzyczki 
próbowały  mnie  jakoś  pocieszyć.  Twierdziły,  Ŝe  muszę  pozostać  w  klasztorze, 
bo  jestem  niezwykłym  i  wyjątkowo  obiecującym  dzieckiem.  –  Rachel  patrzyła 
na  męŜa  szeroko  otwartymi  oczyma.  Nic  z  tego  nie  rozumiała.  –  Wyjaśnienie 
jest  bardzo  proste.  Ksiądz  Walsh  dostawał  od  rodziny  mojej  matki  znaczne 
sumy, które pozwalały utrzymać sierociniec. Gdybym został adoptowany, ofiary 
przestałyby napływać. W naszym domu zapanowałby niedostatek. MoŜe trzeba 
by go zamknąć. Ksiądz uznał, Ŝe dla dobra bliźnich muszę pozostać u sióstr. 

–  Podjął  decyzję  nie  pytając  nas  o  zdanie,  a  śluby  zakonne  nakładają  na 

nas obowiązek posłuszeństwa – dodała ze smutkiem siostra Małgorzata. 

Zapadło milczenie. 
–  Chciałbym  cię  komuś  przedstawić  –  odezwał  się  w  końcu  Reid, 

spoglądając z czułością na Ŝonę. Popatrzył na zakonnice: – MoŜemy tam iść? 

Siostry  pokiwały  głowami.  Reid  wziął  Rachel  za  rękę.  Weszli  po 

schodach i stanęli przed drzwiami jednej z cel. 

– Komu zamierzasz mnie przedstawić? 
– Kobiecie, która mnie wychowała. To siostra Teresa. Jest bardzo chora. 

Ostatnio  przeŜyła  wylew  i  dlatego  nie  wolno  jej  opuszczać  łóŜka.  Chciałbym, 

background image

abyś ją poznała. Jest mi bliska niczym prawdziwa matka. 

–  Nie  czujesz  się  zmęczony  tą  wizytą?  –  zapytała  troskliwie  Rachel, 

kładąc  dłoń  na  ramieniu  męŜa.  Popatrzyła  w  jego  zielone  oczy,  świadoma,  Ŝe 
odwiedziny  w  klasztorze  u  dawnych  opiekunek  są  dla  Reida  wielkim 
przeŜyciem. 

– Trudno stawić czoło wspomnieniom – przyznał, biorąc Ŝonę za rękę. – 

Pamiętasz,  jak  się  czułaś  po  powrocie  do  ojca?  –  Rachel  skinęła  głową.  –  A 
zatem  wiesz,  co  przeŜywam.  To  prawda,  jestem  bardzo  przejęty,  lecz  zarazem 
kamień spadł mi z serca. Dawno powinienem to zrobić. 

– Mówisz o wizycie w klasztorze? 
– Raczej o potrzebie zwierzeń. 
– Nikomu o tym nie mówiłeś? 
– Jedynie ty znasz prawdę. 
Pod wpływem nagłego impulsu Rachel przytuliła się do męŜa. 
– Och, skarbie... Tak mi z tobą dobrze – szepnął, gładząc ją po włosach. 
Trzymając  się  za  ręce,  weszli  do  celi  wiekowej  zakonnicy.  Było  to 

niewielkie,  jasne,  skromnie  umeblowane  pomieszczenie:  wygodne  łóŜko,  mały 
stolik, a na nim... fotografia Reida. 

Siostra  Teresa  popatrzyła  na  stojącego  w  drzwiach  gościa.  Jej  twarz  z 

wolna rozjaśnił promienny uśmiech. 

– James... 
–  Tak,  to  ja.  –  Reid  pochylił  się  i  ucałował  policzek  chorej.  –  Jak  się 

siostra czuje? 

– Jestem szczęśliwa, Ŝe cię widzę. 
–  Dzień  dobry,  siostro  Tereso  –  powiedziała  cicho  Rachel.  Podeszła 

bliŜej. 

– To moja Ŝona. 
– Och, James. Moje modły zostały wysłuchane. Co ja widzę! I dziecko w 

drodze! – PrzeŜegnała się i szeptem odmówiła dziękczynną modlitwę. Po chwili 
dodała  z  uśmiechem:  –  Nie  umiem  wyrazić,  jak  bardzo  się  cieszę.  Mój 
wychowanek  był  dobrym,  kochającym  chłopcem.  Potem  zamknął  się  w  sobie. 
Cieszę się, Ŝe odnalazł właściwą drogę. 

Reid zorientował się, Ŝe chora jest zmęczona rozmową. 
– Niech siostra teraz odpocznie. Na nas juŜ pora – oznajmił, Ŝegnając się 

serdecznie z zakonnicą. – Wkrótce zjawimy się tu z maleństwem. 

– Trzymam cię za słowo, James – odparła słabym głosem siostra Teresa. 

Pobłogosławiła  małŜonków,  nim  wyszli.  Rachel  była  wzruszona  tym 
spotkaniem. 

– James? Dlaczego ona tak cię nazywa? 
–  Reid  to  panieńskie  nazwisko  mojej  matki.  Ksiądz  Walsh  przez  długie 

lata  mówił  o  mnie:  ten  mały  Reid.  Siostra  Teresa  zirytowała  się  w  końcu. 

background image

Powiedziała,  Ŝe  to  świętokradztwo,  by  chłopiec  nie  miał  chrześcijańskiego 
imienia, i wzięła sprawy w swoje ręce. 

– Kiedy zacząłeś domyślać się prawdy o swoim pochodzeniu? 
– Miałem wówczas szesnaście lat. 
– To musiało być dla ciebie okropne przeŜycie. 
–  Chyba  poznałaś  juŜ  dość  ponurych  szczegółów  z  mojej  biografii  – 

stwierdził ze smutnym uśmiechem Reid. Przytulił Ŝonę i pocałował ją w skroń. 

– O tobie mogę rozmawiać godzinami – wyznała, obejmując męŜa i tuląc 

się do niego. 

Reid pochylił głowę i pocałował Ŝonę, która natychmiast rozchyliła wargi. 

Niewinny  pocałunek  zamienił  się  w  namiętną  pieszczotę.  W  ten  sposób 
zapewnili  się  bez  słów  o  wzajemnej  miłości,  tęsknocie  i  zrozumieniu.  Reid 
wsunął palce w ciemne włosy i objął dłońmi głowę Ŝony. Po chwili niechętnie 
oderwał wargi od jej ust. 

–  Czas  się  opamiętać  –  mruknął  z  uśmiechem.  –  Nie  wypada  ulegać 

namiętnościom w takim miejscu. 

– A więc jedźmy do domu – odparła Rachel. – Nie powinniśmy gorszyć 

siostrzyczek. 

Reid mocno ucałował Ŝonę. 
W tej samej chwili do korytarza wbiegła zaaferowana siostra Konstancja. 

Goście  poŜegnali  się  z  nią  bardzo  serdecznie.  Furtianka  Małgorzata 
odprowadziła ich do auta. 

–  UwaŜajcie  na  siebie,  kochani  –  prosiła,  pomagając  Rachel  zająć 

miejsce. – Przyjedźcie do nas z dzieckiem! 

Rachel i Reid pomachali jej na poŜegnanie i ruszyli w drogę powrotną. 
–  Dziękuję,  Ŝe  mnie  tu  przywiozłeś  –  powiedziała  cicho  Rachel,  gdy 

wyjechali na główną drogę. 

– Czy to miejsce i jego mieszkanki nie wydały ci się dziwne? 
– SkądŜe! Siostrzyczki są cudowne! 
–  W  latach  dzieciństwa  nie  przyszłoby  mi  do  głowy,  Ŝe  moŜna  je  tak 

określić – powiedział Reid, wybuchając śmiechem. – Bywają twarde jak skała. 

– Chyba wyszło ci to na dobre. Wychowały cię na porządnego człowieka. 
– Przyznaję, Ŝe wiele dla mnie zrobiły – odparł, zerkając na Ŝonę. 
–  Mają  się  czym  pochwalić  –  mruknęła  Rachel,  kładąc  głowę  na  jego 

ramieniu. 

Długo milczeli. Auto sunęło po gładkiej drodze. 
– Chciałabym poznać dalszy ciąg twojej historii. 
– To smutna i ponura opowieść. 
– Mimo to chciałabym ją usłyszeć. 
– Gdy miałem szesnaście lat, poszperałem ukradkiem w kartotece księdza 

Walsha. Znalazłem moje świadectwo urodzenia i odkryłem, Ŝe wcale nie jestem 

background image

podrzutkiem  ani  nieślubnym  dzieckiem.  Moja  matka  nazywała  się  Joan  Reid  i 
pochodziła z bogatej  kanadyjskiej  rodziny  o  anglosaskich  tradycjach.  Ojciec  to 
Xawier  Monserrat,  bardzo  zamoŜny  potomek  francuskich  osadników. 
Domyślasz  się  pewnie,  Ŝe  obie  rodziny  nie  utrzymywały  kontaktów,  jak  to 
zwykle  bywa  z  Kanadyjczykami  róŜniących  się  pochodzeniem.  Moi  rodzice 
wprawdzie się pobrali, ale małŜeństwo zostało uniewaŜnione. 

– Po twoich narodzinach? 
–  Dokumenty  podpisano,  zanim  ktokolwiek  wiedział,  Ŝe  zostałem 

poczęty. MałŜeństwo trwało zaledwie pięć dni. 

– Nic z tego nie rozumiem. 
– Ze mną było tak samo, póki nie odwiedziłem matki. Czasami Ŝałuję, Ŝe 

się z nią spotkałem. Joan Reid powtórnie wyszła za mąŜ, urodziła dzieci. Stała 
się  godną  szacunku  matroną  i  okropną  snobką,  podobną  do  innych  kobiet  z 
wielkiego  świata.  Nie  chciała  wracać  do  skandalu  sprzed  lat.  Kazała  mi  się 
wynosić i nigdy nie wracać. 

– Jak mogła tak rozmawiać z własnym synem? 
–  Dla  niej  byłem  nikim.  Urodziła  dziecko,  bo  takie  było  Ŝyczenie 

rodziców, ludzi bogatych i władczych. Miała wówczas piętnaście lat. Mój ojciec 
był  od niej  niewiele starszy.  Marzyła  im  się romantyczna ucieczka i ślub  jak z 
awanturniczej  powieści.  Obie  rodziny  nie  chciały  tego  mariaŜu.  Inaczej 
wyobraŜały  sobie  przyszłość  nastolatków.  Minęło  kilka  dni  i  para  smarkaczy 
poszła po  rozum  do głowy.  Zmienili zdanie.  Byli  zepsuci  i samolubni,  a  Ŝądzę 
wzięli  za  głębokie  uczucie.  Nie  protestowali,  gdy  staraniem  rodziców 
małŜeństwo zostało uniewaŜnione. 

– Kontaktowałeś się z ojcem? 
–  Tak.  Nie  miał  pojęcia  o  moim  istnieniu.  Pojechałem  do  niego  wkrótce 

po  nieudanym  spotkaniu  z  matką.  Skwitował  moje  rewelacje  wybuchem 
ś

miechu.  Twierdził,  Ŝe  nie  moŜe  być  moim  ojcem,  bo  sypiając  z  Joan,  zawsze 

uŜywał  prezerwatywy.  W  tamtych  latach  trudno  było  udowodnić  ojcostwo  za 
pomocą testów medycznych. Musiałem uznać argumenty ojca i połoŜyć uszy po 
sobie. Nie było mi łatwo. Wściekałem się na cały świat. Zwymyślałem księdza 
Walsha  i uciekłem  z  sierocińca.  Urabiałem  sobie  ręce  po  łokcie,  by  zarobić  na 
utrzymanie.  W  końcu  dostałem  pracę  w  małej  firmie,  której  właściciel  bardzo 
mnie polubił. Gdy przeszedł na emeryturę, zacząłem nią kierować. Zaciągnąłem 
kredyt  i  wykupiłem  przedsiębiorstwo.  Podjąłem  wielkie  ryzyko.  Wkrótce 
sprzedałem  firmę.  Była  warta  dwa  razy  więcej  niŜ  na  początku  mojej 
działalności. Ciąg dalszy znasz. 

Reid długo milczał. Rachel dotknęła jego ramienia. 
– Spójrzmy prawdzie w oczy, Reid. Twoi rodzice to ludzie podli i słabi. 

Popełnili wielki błąd, wyrzekając się ciebie. Sądzę, Ŝe w końcu to pojęli. 

– MoŜe. Nie wiem. Liczy się jedynie to, Ŝe mnie nie chcieli. 

background image

– Zatrzymaj auto – rzuciła niespodziewanie Rachel. 
– Proszę? 
–  Zatrzymaj  je  natychmiast  –  powtórzyła  z  irytacją.  Reid  posłusznie 

zjechał na pobocze. 

– Co się stało? 
–  Niech  ich  diabli  wezmą!  –  mruknęła  Rachel,  dotykając  ręką  policzka 

swego męŜa. – Ja ciebie chcę. 

Pochyliła  się  i  pocałowała  Reida,  który  oddał  jej  pocałunek  z  Ŝarem, 

jakiego  oczekiwała.  Gdy  oderwał  usta  od  jej  warg,  popatrzyła  w  jego  zielone 
oczy. Jej serce wyrywało się do ukochanego. 

– Ja ciebie chcę, Reid – powtórzyła. – Bardzo. 
Gdy wrócili do domu, udowodniła mu to ponad wszelką wątpliwość. 
 
Dziecko  urodziło  się  pod  koniec  marca,  w  słoneczny  wiosenny  dzień. 

Córka państwa James otrzymała dwa imiona: Emily – po matce Rachel, i Teresa 
– na cześć opiekunki Reida. Miała ciemne włosy i zielone oczy. 

Jules  podawał  ją  do  chrztu.  Niezwłocznie  ustanowił  dla  małej  fundusz 

powierniczy.  Trudy  i  Charlotte,  które  były  matkami  chrzestnymi,  oświadczyły 
zgodnie,  Ŝe  nie  widziały  dotąd  równie  pięknego  noworodka.  Rodzice 
dziewczynki byli oczywiście tego samego zdania. 

Zgodzili się takŜe w innej sprawie. 
Byli w sobie zakochani. 

background image

EPILOG 

 
Reid  nie  miał  ochoty  nocować  w  swoim  nowojorskim  apartamencie. 

Najchętniej  wróciłby  tego  samego  wieczoru  do  ukochanego  domu  w 
Connecticut – do Ŝony i córki. Niestety, Rachel zadzwoniła i wymogła na męŜu 
obietnicę, Ŝe zostanie dziś w Nowym Jorku. 

Był zły, Ŝe dał się tak podejść. 
Na  schodach  zdjął  marynarkę  i  rozluźnił  krawat.  Otworzył  drzwi  i 

osłupiał. Rachel spała na wielkim białym łoŜu. Miała na sobie nocną koszulę z 
białego  jedwabiu,  która  cudownie  podkreślała  uroki  kuszącej  figury.  Była 
jeszcze piękniejsza i bardziej kobieca niŜ przed kilkoma miesiącami – o ile to w 
ogóle moŜliwe. 

Reid  zastanawiał  się,  skąd  ta  cudowna  dziewczyna  wiedziała,  Ŝe 

stęskniony mąŜ ogromnie jej dziś pragnie i potrzebuje. 

Rachel obudziła się, czując na  sobie  jego spojrzenie.  Otworzyła  oczy  i  z 

uśmiechem  popatrzyła  na  męŜa,  który  podszedł  do  łóŜka  i  pochylił  się,  by  ją 
pocałować. 

– Kochaj się ze mną – szepnęła, gdy uniósł głowę. 
–  Tak,  najmilsza...  tak  –  odpowiedział,  tuląc  ją  w  objęciach.  Przetoczyli 

się na środek wielkiego łoŜa. Reid niecierpliwie zsunął z ramion Ŝony cieniutkie 
paski  jedwabiu.  Całował  jej  piersi  i  brzuch;  jego  usta  sunęły  coraz  niŜej,  aŜ 
Rachel  jęknęła  z  rozkoszy,  oszołomiona intensywnością pieszczoty.  Gdy  oboje 
nieco  oprzytomnieli,  zrewanŜowała  się  ukochanemu,  wodząc  dłońmi  po  jego 
ciele, świadoma władzy, jaką ma nad jego sercem i zmysłami. Wkrótce byli juŜ 
całkiem  nadzy.  Rachel  nie  pozwoliła  męŜowi  ochłonąć.  Łagodnym  ruchem 
pchnęła  go  na  posłanie  i  usiadła  mu  na  biodrach.  Kochała  się  z  nim  bez 
pośpiechu. Był zdany całkowicie na jej łaskę i niełaskę. NaleŜał do niej. 

Patrzył  na  nią  jak  zahipnotyzowany.  Fascynowała  go  radość,  z  jaką 

Rachel brała i dawała rozkosz. Poddał się narzuconemu przez nią rytmowi, który 
był  jedyny  i  niepowtarzalny.  KaŜdy  ich gest  był deklaracją  wszechogarniającej 
miłości. Reidowi nie mieściło się w głowie, jak mógł kiedyś Ŝyć bez tej kobiety. 

Pragnął,  by  przeŜycia  tej  miłosnej  nocy  były  dla  niej  równie  intensywne 

jak  dla  niego.  Jego  dłoń  zsunęła  się  po  biodrze  Ŝony  między  jej  uda.  Rachel 
znieruchomiała, nagle poraŜona śmiałą pieszczotą. 

Opadła bezwładnie na tors męŜa i krzyknęła. Reid zapomniał, gdzie jest i 

co  się  z  nim  dzieje,  oślepiony  nagłą  światłością,  dla  której  znalazł  tylko  jedną 
nazwę: miłość. 

Gdy  odpoczywali,  rozległ  się  płacz  głodnej  Emily.  Reid  wstał,  wyjął 

córkę  z  koszyka  stojącego  w  rogu  pokoju  i  ostroŜnie  umieścił  ją  w  objęciach 
mamy.  Usiadł  na  łóŜku  i  objął  ramieniem  dwie  najukochańsze  istoty,  gotów 

background image

bronić ich przed wszelkimi przeciwnościami losu. Rachel połoŜyła mu głowę na 
ramieniu. Popatrzyli sobie w oczy. Byli tacy szczęśliwi. 

– Kocham cię – szepnął Reid i pocałował Ŝonę w policzek. Z zachwytem 

obserwował piękną twarz, na której malowała się ufność. 

To była twarz ze snu... który stał się jawą.