background image

HISTORYCZNE    BITWY

 

                                                 

 

 

ANDRZEJ TARCZYŃSKI

 

 

CAJAMARCA 1532

OD AUTORA
W połowie listopada 1532 roku w środkowych Andach doszło do konfrontacji 
władcy najpotężniejszego organizmu politycznego Nowego Świata, Inki Atahuallpy, 
z relatywnie niewielkim — w porównaniu z tysięcznymi zastępami wojowników 
peruwiańskiego króla — oddziałem hiszpańskich żołnierzy fortuny pod wodzą 
Francisca Pizarra. Epizod ten, ze względu na swe skutki, może nawet bardziej 
godny rozpatrywania w aspekcie symbolicznym i politycznym, w mniejszym zaś 
stopniu jako rezultat gry czynników stricte militarnych, zadecydował w istocie o 

background image

zadziwiająco łatwym i szybkim podboju inkaskiego imperium przez Hiszpanów.
Co było przyczyną tak nagłego i chyba zaskakującego nawet dla samych 
zwycięzców sukcesu? Czy była nią zuchwałość i determinacja tej garstki 
przybyszów, którzy, znajdując się nagle w samym środku kompletnie im 
nieznanego, odległego kraju, z jego surową przyrodą i zachowującymi daleko idącą 
rezerwę mieszkańcami, musieli zwyciężyć lub zginąć? A może decydujące znaczenie 
miała przenikliwość i strategiczny zmysł samego Pizarra? Czy zwycięstwo przyszłoby 
Hiszpanom tak łatwo, gdyby nie wkroczyli do kraju właśnie rozdartego wojną 
między dwoma pretendentami do tronu — Huascarem i Atahuallpą? Czy nie miały 
tu znaczenia napięcia wewnątrz inkaskiego imperium, które, będąc mozaiką dwustu 
różnych grup etnicznych, sukcesywnie podbijanych przez władców Cuzco, nie 
zdołało wytworzyć poczucia jedności i lojalności? I czy wobec tego czynnikiem, 
przeważającym szalę zwycięstwa na rzecz Hiszpanów, nie stało się dostrzeżenie w 
tych dziwnych, brodatych przybyszach zza morza naturalnych sojuszników dla 
ludów pragnących zrzucenia cuzkańskiej dominacji? Jaką rolę odegrał szok 
kulturowy i jego głębokość w narzuceniu dominacji wielkiemu imperium 
prekolumbijskiemu przez reprezentantów — ostatecznie wcale nie 
najznamienitszego — królestwa położonego na zachodnich rubieżach Europy? 
Zapewne wszystkie te kwestie razem wzięte mogą być uważane za źródła klęski 
jednych i zwycięstwa drugich — reprezentantów dwóch światów, których zderzenie 
dokonało się w peruwiańskiej Cajamarce przed blisko pięcioma wiekami.
Interesujący jest też problem, jak wpisuje się podbój Peru w ogólne ramy 
zamorskiej ekspansji Hiszpanii w Nowym Świecie, których był przecież jednym z 
późniejszych ogniw. Należałoby zastanowić się, na ile Francisco Pizarro, mniej lub 
bardziej świadomie, naśladował działania swego krajana z Estramadury, Hernana 
Cortesa, który niewiele ponad dziesięć lat wcześniej zadziwił wszystkich ogromem 
zdobyczy, rozciągając hiszpańskie panowanie na rozległe obszary Meksyku — co zaś 
stanowiło specyfikę sytuacji peruwiańskiej, i czy przypadkiem tak łatwe opanowanie 
bogatego kraju nie legło u podstaw późniejszych licznych wojen domowych między 
samymi zdobywcami.
Te wszystkie pytania od lat są punktem wyjścia do analiz prowadzonych przez 
profesjonalnych badaczy. Na kartach niniejszej książki mam zamiar przybliżyć 
polskiemu czytelnikowi te zagadnienia w sposób możliwie syntetyczny właściwy dla 
tej serii wydawniczej — a jednocześnie wolny od uproszczeń i zbanalizowanych tez, 
którymi operują najbardziej popularne, a w większości przestarzałe rekonstrukcje 
tego znaczącego epizodu dziejów powszechnych. Popularnonaukowy charakter 
publikacji wymusza jednocześnie znaczne ograniczenie przypisów źródłowych, 
jednak różny charakter i stopień wiarygodności wykorzystywanych tekstów 
źródłowych skłania mnie do przedstawienia kilku istotnych informacji dotyczących 
tych tekstów i ich autorów.
Teksty te można podzielić na trzy grupy. Do pierwszej należy zaliczyć dwie relacje 
powstałe na gorąco", będące oficjalną wersją wydarzeń, którą Francisco Pizarro 
chciał zaprezentować hiszpańskiemu monarsze i jego dworowi. Zostały one spisane 
ręką osobistych sekretarzy Pizarra, a tę funkcję pełnił do 1533 roku Francisco de 
Xerez  później zaś Pero Sancho de Hoz. Relacje Xereza i Pero Sancho tworzą więc 
jeden spójny tok narracji, ujmujący przedstawiane zdarzenia z tej samej 

background image

perspektywy. Jest on jakby peruwiańskim odpowiednikiem Listów Cortesa do króla, 
relacjonujących przebieg podboju Meksyku; zapewne tylko analfabetyzm Francisca 
Pizzaro był przyczyną, iż nie spisał on własną ręką wypadków składających się na 
dzieje podboju Peru. Do tej grupy można też zaliczyć list przyrodniego brata 
zdobywcy Peru, Hernanda Pizarro, z 23 listopada 1533 roku, skierowany do sędziów 
trybunału apelacyjnego  w Santo Domingo, a zdający sprawę z kluczowych 
momentów kampanii, ukoronowanych ujęciem Inki Atahuallpy.
Druga grupa to teksty pochodzące także od naocznych świadków i uczestników 
podboju, ale powstałe już w dłuższej perspektywie czasowej: dziesięć, trzydzieści, a 
nawet blisko czterdzieści lat po opisywanych wydarzeniach. Zaliczyć tu trzeba 
relacje: Pedra Pizarro, Diega de Trujillo czy Juana Ruiza de Arce.

Wreszcie trzecia grupa to już historie podboju pisane przez autorów przybyłych do 
Peru później lub piszących w samej Hiszpanii. W obu przypadkach istotną cechą 
tych tekstów jest dążenie do przedstawienia obiektywnej prawdy (z różnym zresztą 
skutkiem) ponad osobistymi motywami i partykularyzmami, jakimi zawsze są 
obciążone relacje pisane przez samych uczestników wydarzeń. Znajdujemy tu więc 
dzieła powstałe w czasie stosunkowo nieodległym od przedstawianych zdarzeń (15-
20 lat) jak opracowanie Agustina de Zarate czy fragmenty dotyczące Peru, 
pochodzące z dwóch powszechnych historii podboju Ameryki w Historia General de 
las Indias Francisca Lópeza de Gómary oraz Historia general y natural de las Indias 
Gonzala Fernandeza de Oviedo. Wreszcie trzeba tu także wymienić monumentalne 
dzieło Pedra de Ciezy de Leona Crónica del Peru, obejmujące cztery części: 
pierwsza to geograficzno-etnograficzny opis kraju (począwszy od obecnej Panamy i 
Kolumbii, a na terytorium obecnej Boliwii skończywszy) druga jest rekonstrukcją 
prekolumbijskiej przeszłości, trzecią stanowi historia podboju Peru przez Hiszpanów, 
czwarta zaś jest poświęcona wojnom domowym między hiszpańskimi zdobywcami. 
Kompletność i obiektywizm dzieła Ciezy zapewniły mu sławę księcia kronikarzy 
Ameryki".
Ale istnieją też opracowania pisane znacznie później (na przełomie 16 i 17 wieku) 
przez autorów urodzonych już po podboju Peru, którzy sami korzystali z innych 
źródeł, jak relacje świadków czy też prace wcześniejszych dziejopisów. Należy do 
nich opracowanie Garcilaso de la Vegi Historia General del Peru, a także 
odpowiednie fragmenty będącej dziełem Antonia de Herrery, wielotomowej Historia 
general de los hechos de los castellanos en las Islas y Tierra Firme del Mar Oceano, 
której całość obejmuje opis geograficzny Ameryki (Descripción de las Indias 
Occidentales) oraz pisaną dekadami historię jej odkrycia i podboju przez Hiszpanów 
(ogółem osiem dekad) Herrera był przecież oficjalnym kronikarzem (cronista 
mayor) hiszpańskiej Korony, mającym z urzędu łatwy dostęp do wszystkich 
dokumentów. Z kolei Garcilaso de la Vega był urodzonym w Cuzco synem jednego z 
oficerów Francisca Pizarro, Sebastiana Garcilaso de la Vegi, i inkaskiej księżniczki 
Chimpu Ocllo. Dla podkreślenia swego pochodzenia (po matce) od arystokracji 
inkaskiej, przybrał przydomek El Inca". Jego Comentarios reales są szczegółową, 
lecz wyidealizowaną wizją prekolumbijskiego Peru. Natomiast Historia General del 
Peru, odnosząca się do podboju hiszpańskiego oraz okresu wojen domowych 
między konkwistadorami, pozostaje dziełem mocno wtórnym, którego autor w 

background image

dużej mierze opiera się na tekstach wcześniejszych kronikarzy, jak Gómara i Zarate.
Używane w tekście nazwy geograficzne podawane są w wersji używanej 
współcześnie w Peru, inkaskie imiona własne — w najpowszechniej znanej i 
stosowanej transkrypcji hiszpańskiej — np. Huascar, a nie Waskar, Atahuallpa, a nie 
Ataw Wallpa.

PANAMSKI PROLOG
Historia hiszpańskich podbojów w Nowym Świecie była jednocześnie dziejami 
poznawania przez żeglarzy i żołnierzy, członków ekspedycji zdobywczych, 
poszczególnych obszarów zachodniej półkuli. Dlatego warunkiem koniecznym 
penetracji jakiegoś regionu było zdobycie punktu oparcia dla wypraw ruszających 
na dalej położone obszary, których opanowanie stawało się kolejnym ogniwem 
procesu umownie zwanego konkwistą hiszpańską.
Faza wstępna tego procesu została zainicjowana przez Krzysztofa Kolumba w 1492 
roku. Na przestrzeni następnych piętnastu lat sam Kolumb w czasie swych trzech 
kolejnych wypraw oraz jego naśladowcy i współzawodnicy (dowódcy tzw. wypraw 
mniejszych czy też wypraw andaluzyjskich — gdyż ich dowódcy przeważnie 
pochodzili z Andaluzji) ostatecznie zakreślili granice obszaru, który stał się odtąd 
częścią znanego przez Europejczyków geograficznego universum. Ten obszar 
ograniczał się wszakże do wysp Morza Karaibskiego (Małych i Wielkich Antyli oraz 
Wysp Bahama) i fragmentów wybrzeża lądu stałego. Centrum administracyjnym i 
początkowo jedynym obszarem zasiedlonym przez Hiszpanów została wyspa 
Espaniola (dziś Haiti) Jednakże zarządzanie nawet tak ograniczonym obszarem 
zdawało się przekraczać możliwości i talenty administracyjne (zresztą bardzo 
mierne) samego Kolumba, a później jego najstarszego syna i sukcesora, Diega 
Colona. Hiszpańska Korona zmuszona była wypracować jakiś model 
administrowania odkrytymi i włączonymi pod jej panowanie terytoriami, naruszając 
— siłą rzeczy — warunki umowy zawartej z Kolumbem, na mocy której zyskiwał on 
ogromne prerogatywy władcze i bezprecedensowe przywileje na całym 
spenetrowanym przez siebie obszarze. Sądowe potyczki między Koroną a 
sukcesorami Kolumba, zwane w historiografii hiszpańskiej pleitos colombinos 
(procesy Kolumbowe), ciągnęły się jeszcze trzydzieści lat po śmierci 
odkrywcy(1506) ale już w roku 1508 zdołano wyjść poza granice Kolumbowego 
świata".
Zauważono bowiem, że wybrzeże lądu stałego, które poznał Kolumb w czasie 
trzeciej i czwartej wyprawy, od ujścia Orinoko na wschodzie po wybrzeża 
dzisiejszego Hondurasu na północnym zachodzie, nie tworzy jednej, nieprzerwanej 
linii, gdyż środkowa część owego wielkiego łuku, jaki tworzy linia brzegowa, nigdy 
nie została przez słynnego Genueńczyka choćby pobieżnie poznana. Na tej 
podstawie udzielono przywileju królewskiego na przeprowadzenie akcji osadniczej 
właśnie na tym obszarze, odpowiadającym dzisiejszemu pograniczu 
kolumbijskopanamskiemu, dwóm ambitnym szlachcicom: Alonso de Ojedzie i Diego 
de Nicuesie. Przydzielono im terytoria, którym nadano nazwy — Nowa Andaluzja 
(Ojeda) i Złota Kastylia (Nicuesa) Były one oddzielone od siebie rzeką Atrato oraz 
zatoką Uraba, do której ta rzeka uchodzi. Ten niepozorny i w istocie drugorzędny 
obszar stał się więc pierwszym fragmentem kontynentalnego pnia Ameryki, gdzie 

background image

pojawiło się europejskie (hiszpańskie) osadnictwo, a termin Tierra Firme (Stały Ląd) 
stał się pierwotnie nazwą tego właśnie rejonu Nowego Świata.

Tak więc na przełomie pierwszej i drugiej dekady 16 wieku hiszpańska ekspansja 
zaczęła wkraczać w nową fazę, przekraczając ostatecznie ramy, jakie nadał jej sam 
Kolumb. Przekroczyła zresztą podwójnie: nie tylko przez wtargnięcie na stały ląd, 
ale i na skutek kolonizacji pozostałych wysp Wielkich Antyli (dopiero bowiem w 
latach 1508-1514 dokonano efektywnego podboju Puerto Rico, Jamajki i Kuby, 
wysp znanych Kolumbowi — prawda, że bardzo powierzchownie — już od połowy 
lat dziewięćdziesiątych 15 stulecia) Kuba już po kilku, a Przesmyk Panamski po 
kilkunastu latach od pojawienia się tam Hiszpanów staną się strategicznymi 
punktami, z których wyruszą wyprawy zakończone podbojami Meksyku i Peru, 
dwoma największymi przedsięwzięciami w dziejach hiszpańskiej konkwisty. 
Przyjrzyjmy się więc nieco owej uwerturze podboju Peru, za jaką może uchodzić 
historia obecności Hiszpanów na Przesmyku Panamskim.
Obaj obdarowani królewskimi patentami pierwsi organizatorzy osadnictwa na 
stałym lądzie, Ojeda i Nicuesa, wyruszyli ku terenom przyznanych im gubernatorstw 
z końcem 1509 roku. Pierwszy z nich, po dotkliwej porażce, jaką poniósł z rąk 
Indian z okolic dzisiejszego kolumbijskiego miasta Cartagena, posunął się w 
kierunku południowo-zachodnim, gdzie w lutym 1510 roku, na wschodnim 
wybrzeżu zatoki Uraba, założył osiedle pod nazwą San Sebastian. Niewiele później 
Diego de Nicuesa, szukając odpowiedniego miejsca do położenia podwalin pod 
osadę mającą być ośrodkiem administracyjnym Złotej Kastylii, podczas przybrzeżnej 
żeglugi rozkazał: „Zatrzymajmy się tu w imię Boże!". Stąd założona wówczas przez 
jego ludzi osada zyskała nazwę Nombre de Dios (Imię Boże)
Te dwa pierwsze osiedla hiszpańskie na kontynencie amerykańskim nigdy nie stały 
się prawdziwymi miastami, a ich żywot okazał się bardzo krótki, stając się niejako 
symbolem klęski życiowej swych fundatorów — Ojedy i Nicuesy. Alonso de Ojeda, 
widząc pogarszającą się z dnia na dzień sytuację mieszkańców San Sebastian i nie 
mogąc doczekać się posiłków, jakie miał z Espanioli sprowadzić jego wspólnik, 
bakałarz Martin Fernandez de Enciso, postanowił sam powrócić na tę wyspę. 
Jednak okręt, którym płynął, po buncie załogi zszedł z właściwego kursu i zamiast 
na Espaniolę zawinął na Kubę (wówczas jeszcze nie zasiedloną przez Hiszpanów) Po 
wielu dramatycznych perypetiach Ojeda zdołał powrócić na Espaniolę, ale tam, po 
przebytych trudach, schorowany i ekonomicznie zrujnowany, niebawem zmarł. Taki 
był kres Alonso de Ojedy, którego jego współcześni zapamiętali jako człowieka o 
niebywałej wytrzymałości w znoszeniu cierpień i pierwszego po Admirale ( tj. 
Kolumbie — przyp.  A.T. ) który udał się odkrywać"
W San Sebastian Ojeda pozostawił jednak załogę, która miała wyczekiwać jego 
powrotu przez pięćdziesiąt dni. Gdyby po upływie tego terminu nie wrócił, ludzie ci 
mieli wolną rękę w wyborze sposobu dalszego postępowania. Ich dowódcą Ojeda 
uczynił Francisca Pizzaro. Jest to pierwszy moment, w którym na kartach historii 
pojawia się nazwisko późniejszego zdobywcy Peru.
Francisco Pizarro, gdy dawno już upłynął wyznaczony przez Ojedę termin jego 
powrotu, zdecydował się opuścić okolicę, która nie spełniła nadziei Hiszpanów. 
Ostatecznie porzucono San Sebastian w sześć miesięcy od jego założenia. Ponieważ 

background image

do żeglugi zdatne były tylko dwie małe brygantyny, niefortunni koloniści z San 
Sebastian musieli poczekać aż głód, choroby i zatrute strzały krajowców zredukują 
ich liczbę do sześćdziesięciu, bo tyle mogły zabrać na swe pokłady obie jednostki. 
Po przepłynięciu około stu kilometrów jedna z brygantyn zatonęła, a cała jej załoga 
zginęła na oczach towarzyszy z drugiej jednostki. Ta pod dowództwem Pizarra 
napotkała niebawem dwa okręty. Były to prowadzone przez Encisa posiłki z 
Espanioli, na które tak długo i bezskutecznie czekał Ojeda.
Enciso, który wypłynął z Espanioli, zanim dotarł tam po wszystkich perypetiach 
Ojeda, nie zdawał sobie sprawy z tragicznej sytuacji kolonii założonej przez jego 
wspólnika. Mimo świadectw Pizarra i pozostałych ocalonych, wymusił na nich 
powrót do opuszczonego właśnie osiedla. Na domiar złego podczas przybijania do 
lądu główny okręt Encisa wszedł na mieliznę, rozbił się, a przewożone w jego 
ładowniach zapasy żywności i zwierzęta hodowlane bezpowrotnie utracono.
Zła sytuacja zreorganizowanej kolonii stała się przyczyną podjęcia trudów akcji 
osadniczej w bardziej szczęśliwej i obiecującej dla Hiszpanów okolicy. Wybór padł 
na przeciwległy brzeg zatoki Uraba. Choć formalne zwierzchnictwo pozostawało 
ciągle w rękach Encisa — nie on, lecz Vasco Nunez de Balboa zaczął wpływać na 
bieg wydarzeń.
Sam Balboa był szlachcicem z Estramadury, który, podjąwszy się roli osadnika na 
Espanioli, zbankrutował, a chcąc ujść licznym wierzycielom, ukrył się na pokładzie 
okrętu Encisa, odpływającego z Santo Domingo. Ten ostatni, gdy już na pełnym 
morzu odkrył obecność niepożądanego pasażera, zapałał takim gniewem, że gotów 
był go wysadzić na pierwszym napotkanym skrawku lądu, choćby nim była 
wystająca z wody skała, lecz ostatecznie dał się ubłagać swym podwładnym, którzy 
wstawili się za Balboą.
To za radą Balboi, który dziesięć lat wcześniej penetrował te rejony jako uczestnik 
wyprawy Rodriga de Bastidasa, Hiszpanie porzucili niegościnne San Sebastian i 
ufundowali osiedle pod nazwą Santa Maria La Antigua del Darien. Nadanie takiej 
właśnie nazwy było aktem zadośćuczynienia sewilskiej Madonnie zwanej La 
Antigua, którą szczególne czcił Enciso i do której zwrócił się wraz ze swymi ludźmi o 
pomoc, gdy wkrótce po wylądowaniu w tym rejonie zostali zaatakowani przez 
wojowników miejscowego kacyka imieniem Cemaco.
W utworzonej w takich okolicznościach osadzie szybko pojawił się problem 
zwierzchnictwa. Z jednej strony prestiż Encisa z każdym dniem ulegał osłabieniu na 
rzecz wpływów Balboi. Z drugiej uświadomiono sobie, że La Antigua znajdowała się 
już na terytorium przyznanym Nicuesie, o którego losie zresztą wówczas niczego 
nie wiedziano. W ten sposób Hiszpanie podzielili się na trzy frakcje: lojalnych wobec 
Encisa, stronników Balboi oraz zwolenników poddania się zwierzchności Nicuesy. 
Dość niespodziewanie ta ostatnia frakcja niebawem zyskała na znaczeniu wraz z 
przybyciem dwóch karaweli z sześćdziesięcioma ludźmi pod wodzą Rodriga de 
Colmenaresa (był on oficerem Nicuesy pozostawionym na Espanioli w celu 
zgromadzenia większej ilości zapasów)
Pod wpływem Colmenaresa i jego ludzi postanowiono wezwać Nicuesę do objęcia 
zwierzchnictwa nad La Antiguą. Colmenares odnalazł Nicuesę i sześćdziesięciu 
wymizerowanych ludzi, pozostałych przy życiu spośród blisko ośmiuset, z którymi 
odpłynął kilkanaście miesięcy wcześniej z Espanioli. Nicuesa oczywiście przyjął 

background image

ofertę delegacji z La Antiguy z entuzjazmem. Entuzjazm ten wszakże szybko 
przekształcił się w zarozumiałość i fanfaronadę. Niepomny tego, że niespodziewana 
propozycja przeprowadzki uratowała go od niechybnej śmierci, zaczął się odgrażać, 
iż ukarze wszystkich winnych, którymi w jego mniemaniu byli mieszkańcy nowego 
osiedla, i odbierze im złoto, które nielegalnie, bo bez jego pozwolenia, zostało 
zdobyte i do niego, jako gubernatora, należało. Starcie było nieuniknione. 
Nierozważny Nicuesa musiał zapłacić najwyższą cenę, gdy mieszkańcy La Antiguy 
nie tylko odmówili uznania jego władzy, ale siłą wsadzili go na przeciekającą 
brygantynę (nie wiem, czy z premedytacją wybrali najgorszą" — napisał Las Casas) 
polecając mu płynąć ze swymi pretensjami do samej Hiszpanii. Nikt już od tej pory 
Nicuesy i kilkunastu jego towarzyszy nie zobaczył ani na Espanioli, ani żadnym 
innym obszarze penetrowanym przez Hiszpanów.
Drugi pretendent do władzy, bakałarz Enciso, po ostrym starciu z Balboą, do 
jakiego doszło wkrótce potem, wolał opuścić La Antiguę i udać się via Santo 
Domingo do Hiszpanii, gdzie wykorzystując swe wpływy na dworze, rozwinął 
szeroko zakrojoną akcję przeciw osobie Balboi i jego publicznemu wizerunkowi.
Tak oto w roku 1512 Balboa stał się niekwestionowanym przywódcą Hiszpanów w 
jedynym istniejącym wówczas osiedlu na stałym lądzie. Od tego czasu 
podejmowane przezeń działania czynią z niego archetyp hiszpańskiego 
konkwistadora. Balboa to kluczowe ogniwo w historii hiszpańskiego podboju 
Ameryki, łączące pierwszych żeglarzyodkrywców, takich jak Kolumb, z dowódcam i 
zdobywcami, jak Cortes i Pizarro.
Jednym z największych talentów Balboi było umiejętne, z punktu widzenia 
własnych interesów, postępowanie z Indianami. Dość szybko zdołał zhołdować 
licznych okolicznych kacyków, niejednokrotnie czyniąc z nich swych sojuszników. 
Większość tych aliansów była prostym rezultatem klęsk, jakie poszczególni 
naczelnicy indiańscy ponosili w starciach zbrojnych z ludźmi Balboi. Ale były i 
przypadki nawiązania przez krajowców pokojowych stosunków z dziwnymi 
przybyszami, gdzie motywem mogło być uchronienie się od strat i szkód, jakie już 
ponieśli ich bardziej wojowniczy sąsiedzi. Do takich należał przypadek kacyka 
Comagre. Właśnie podczas pobytu Balboi i jego ludzi w osadzie Comagre zdarzył 
się incydent, który pchnął aktywność Balboi ku nowym horyzontom. Otóż najstarszy 
syn Comagre, noszący imię Panquiaco, widząc kłótnie Hiszpanów przy podziale 
złota, które jego ojciec przekazał im w prezencie dla utwierdzenia zawartego 
sojuszu, wykrzyknął: Cóż to, chrześcijanie, spieracie się o rzecz tak błahą? Jeśli tak 
pragniecie złota, że z jego powodu opuściliście swoją ojczyznę i nachodzicie te 
okolice oraz niepokoicie ludzi, którzy żyją w pokoju, wskażę wam krainę, gdzie 
będziecie mogli zaspokoić wasze pragnienie; lecz musicie być liczniejsi, bo trzeba 
wam będzie stoczyć boje z potężnymi władcami, którzy z wielką mocą i 
zawziętością bronią swoich włości..." Miał przy tym wskazać ręką na południe i 
powiadomić zdumionych Hiszpanów o istnieniu za górami drugiego morza.
Twierdzenie, że młody Panquiaco dał w ten sposób ludziom Balboi znać o istnieniu 
Peru z jego bogactwami, byłoby niewątpliwą przesadą, ale informacja o istnieniu 
drugiego morza, do którego drogi bezskutecznie poszukiwał Kolumb i inni żeglarze 
tych czasów, musiała wzbudzić wielkie poruszenie, tak że Hiszpanie doznali 
bezgranicznej radości, a zapewne płakali ze szczęścia, jak to nieraz czynią ludzie, 

background image

którzy bardzo pragną jakiejś rzeczy, gdy ją widzą lub mają nadzieję wkrótce ją 
ujrzeć".
Tak oto niewielki epizod zwrócił uwagę Balboi na nowy kierunek poszukiwań i 
pozwolił w swych dalszych konsekwencjach przekroczyć ciągle jeszcze bardzo 
ciasny horyzont geograficzny Hiszpanów w Nowym Świecie Miedzy wrześ niein 1513 
a styczniem 1514 roku Balboa dokonał swego największego dzieła 
eksploratorskiego: przebycia Przesmyku Panamskiego od Atlantyku do Pacyfiku i z 
powrotem, przekonując się naocznie o istnieniu wielkiego oceanu, który zaczęto 
nazywać Morzem Południowym (dla odróżnienia od Atlantyku, który Hiszpanie tej 
epoki nazywali Morzem Północnym)
Pierwszy raz Balboa i jego towarzysze ujrzeli wody Pacyfiku 25 września 1513 roku 
ze szczytu wzgórza. Cztery dni później, w dzień świętego Michała, Balboa z częścią 
swych ludzi oficjalnie objął w imieniu monarchy panowaniem hiszpańskim morze 
oraz ziemie, wybrzeża, porty i wyspy południowe ze wszystkimi swymi 
przyległościami i krainami, które do nich należą i będą należeć z jakiejkolwiek racji i 
tytułu...". A towarzyszący ekspedycji pisarz zakończył urzędowe sprawozdanie z tej 
podniosłej ceremonii słowami: Tych dwudziestu dwóch i pisarz Andres de 
Valderrabano byli pierwszymi, którzy zanurzyli stopy w Morzu Południowym i 
własnoręcznie zaczerpnęli wody, biorąc ją w usta, aby przekonać się, czy jest ona 
słona, tak jak ta z innego morza; a stwierdziwszy, że tak jest, złożyli dzięki Bogu".
A jednak to nie Balboi przypadło w udziale odkrycie Peru, choć początkowo 
wydawało się, że jest on osobą najbardziej ku temu predysponowaną. Trzeba 
jednak pamiętać, że Balboa po nieodwołalnym zniknięciu ze sceny Ojedy i Nicuesy, 
a także wobec nieobecności Encisa, z formalnego punktu widzenia ciągle był tylko 
wprawdzie zdolnym, lecz samozwańczym przywódcą niewielkiej kolonii, o której 
losach na dworze królewskim w Hiszpanii niewiele wiedziano. Wysłannicy, którzy z 
listami Balboi do króla udali się do Hiszpanii, albo tam nie zdołali w ogóle dotrzeć, 
albo też docierali zbyt pózno. by odwrócić niekorzystne dla Balboi wrażenia, jakie 
wywołała dyskredytująca jego osobę akcja Encisa. Tak więc nawet ostatni z tych 
wysłanników, który dostarczył na dwór królewski relację Balboi z przebycia 
przesmyku i odkrycia nowego morza, a także część kosztowności wówczas pozys-
kanych, przybył już po mianowaniu przez króla Ferdynanda nowego gubernatora 
Złotej Kastylii. Został nim Pedro Arias de Avila (najczęściej mówiono o nim po 
prostu Pedrarias) Był to przeszłosiedemdziesięcioletni biurokrata, wytrawny gracz i 
znawca intryg dworskich. Jednocześnie znany był ze swego popędliwego i 
apodyktycznego charakteru i wielkich ambicji. Wzbudzał powszechnie strach, 
niechęć, a nawet nienawiść.
Konflikt między Balboą a Pedrariasem był nieunikniony. Symboliczna była nawet 
scena ich pierwszego spotkania. Wiadomość o przybiciu do brzegów wielkiej flotylli 
(Pedrarias pojawił się na czele tysiąca dwustu ludzi, podróżujących na kilkunastu 
okrętach) zaskoczyła Balboę w czasie zwykłych prac budowlanych. Wyszedł więc na 
powitanie gubernatora ubrany w zwykłą koszulę i szarawary, podczas gdy z okrętów 
zaczęli schodzić na plażę wytwornie odziani członkowie świty Pedrariasa. Ci zaś 
musieli być mocno zawiedzeni nadzwyczaj skromnym wyglądem i samymi 
rozmiarami La Antiguy, oficjalnej stolicy Złotej Kastylii.
Hiszpański monarcha, gdy wreszcie mógł ocenić rzeczywiste zasługi Balboi, 

background image

mianował go adelantado (gubernatorem) Morza Południowego. Problem w tym, że 
ta nominacja nie pozbawiała funkcji gubernatorskiej Pedrariasa, więcej nawet — 
poddawała Balboę jego władzy. Koronie oczywiście chodziło o jednoosobowe 
kierownictwo sprawami kolonii, ale takie rozwiązanie,  w zestawieniu z osobowością 
Pedrariasa i ewidentnymi osiągnięciami Balboi, generowało nieuniknione tarcia i 
konflikty Gdy dokument zawierający nominację Balboi dotarł na Przesmyk, 
Pedrarias najzwyczajniej ukrył go przed Balboa i dopiero dzięki zabiegom biskupa 
Darienu, który zawsze i wcale nie bezinteresownie popierał odkrywcę Pacyfiku, po 
kilku tygodniach urzędowych dyskusji Pedrarias był zmuszony wręczyć rzeczoną 
nominację, a jego niechęć do Balboi stała się jeszcze silniejsza.
                      W ciągu pięciu lat od przybycia Pedrariasa na przesmyk w czerwcu 
1514 roku, aż po śmierć Balboi w styczniu 1519 roku, trwała — mimo okresów 
pozornego pojednania (Pedrarias uczynił nawet z Balboi swego zięcia, wydając zań, 
przebywającą zresztą w Hiszpanii, córkę) — twarda rozgrywka między starym i 
przebiegłym gubernatorem a ambitnym odkrywcą Pacyfiku. W tym starciu jednak 
organizatorskie talenty i militarne cnoty, jakimi obdarzony był Balboa, nie 
wystarczały do odniesienia sukcesu.
Nawet gdy Pedrarias powierzył Balboi dowództwo wyprawy, której członkowie mieli 
pokonać przesmyk i po stronie pacyficznej zbudować okręty mogące posłużyć do 
dalszych odkryć, Balboa nie mógł cieszyć się swobodą działania. Bardzo 
prawdopodobne jest bowiem to, że Pedrarias, obarczając Balboę trudnym zadaniem 
(budulec trzeba było transportować w poprzek przesmyku) i wyznaczając krótki 
termin jego realizacji, pragnął znaleźć pretekst do odsunięcia go i zastąpienia kimś 
absolutnie posłusznym jego woli.
Balboa okazał w wykonaniu powierzonego mu przedsięwzięcia wielką wytrwałość i 
hart ducha, zwłaszcza w obliczu nieprzewidzianych a niesprzyjających okoliczności 
(najpierw ulewa porwała część zgromadzonego budulca, później okazało się, że już 
gotowe brygantyny są nieprzydatne ze względu na nieodpowiednie drewno użyte 
do ich budowy, łatwo padające łupem mięczaka znanego jako świdrak okrętowy) 
Pedrarias przedłużył nawet o całe cztery miesiące pierwotnie wyznaczony termin, 
choć uczynił to zapewne pod wpływem sugestii innych osób ( m.in. popierającego 
Balboę miejscowego biskupa)
Dodatkowym elementem komplikującym sytuację były wieści o mianowaniu przez 
króla nowego gubernatora Złotej Kastylii na miejsce Pedrariasa. Balboa, choć oczy-
wiście zdawał sobie sprawę z przebiegłości i niechęci Pedrariasa do jego osoby, z 
drugiej strony mógł żywić poważne obawy, czy nowy gubernator uzna jego zasługi i 
pozwoli działać jemu, odkrywcy Pacyfiku, a nie komuś ze swych protegowanych. 
Balboa w tej trudnej sytuacji starał się działać rozważnie, co nie znaczy, że 
sprzyjało mu szczęście. Pedrarias bowiem przechwycił korespondencję, którą 
Balboa prowadził ze swym zaufanym w La Antigua, zatrzymał też ludzi wysłanych 
przez Balboę, którzy mieli mu donieść, czy nowy gubernator już przybył i co 
zamierza uczynić.
Wszystko to oraz kilka mniejszych spraw, będących rezultatem dawniejszych 
animozji i gier ambicjonalnych, spowodowało, iż Pedrarias po wezwaniu Balboi 
oskarżył go o próbę buntu i uwięził. Proces przeciw Balboi przygotował Gaspar de 
Espinoza — wszak stary gubernator nie mógł być jednocześnie stroną i trybunałem. 

background image

Espinoza wprawdzie orzekł winę Balboi, ale wstrzymywał się z zarządzeniem 
wykonania kary śmierci, jaką sam orzekł, z uwagi na liczne zasługi Balboi, 
twierdząc, że nie może tego uczynić bez pisemnego wniosku w rzeczonej sprawie. 
Pedrarias, który — jak pisze Las Casas — nie mógł się już doczekać chwili 
wyprawienia go ( tj. Balboi —  przyp.  A.T.) na tamten świat, nie zwlekał długo z 
wydaniem takiego rozporządzenia i sto [takich pism] by wydał bez zastanawiania 
się nad tym, co czynił".

Natomiast inny dziejopis, Gómara, syntetycznie ujmuje całą sprawę w 
następujących słowach: Wina i oskarżenie dotyczyły tego, że jak przysięgali 
świadkowie, [Balboa] powiedział do swych trzystu żołnierzy, aby odstąpili od 
posłuszeństwa Gubernatorowi ( tj. Pedrariasowi — przyp. AT. ) i poszli sobie tam, 
gdzie będą mogli żyć wolni nikomu nie podlegając, a gdy ktoś będzie ich niepokoił, 
będą się bronić. Balboa temu zaprzeczył i przysiągł, a jest to wiarygodne, że gdyby 
bał się, nie pozwoliłby się uwięzić ani by nie stawił się przed Gubernatorem, choćby 
ten był jego teściem. Do tego oskarżenia dołączono śmierć Diego de Nicuesy i jego 
sześćdziesięciu towarzyszy, uwięzienie bakałarza Encisa oraz [to] że [Balboa] był 
bandytą, buntownikiem oraz okrutnym i złym dla Indian. Zaprawdę, jeśli nie było 
innych, utrzymanych w tajemnicy powodów, a tylko te wyłożone publicznie, 
niesprawiedliwie go [Pedrarias] zabił. Tak skończył Vasco Nunez de Balboa, 
odkrywca Morza Południowego, skąd tyle pereł, złota, srebra i innych bogactw 
przywiozło się do Hiszpanii; człowiek, który oddał wielkie usługi swojemu królowi".
Balboa, odkrywca Pacyfiku, który mógł w sprzyjających okolicznościach stać się 
pierwszym Europejczykiem, który dotarł do wybrzeży Peru, został ścięty w styczniu 
1519 roku w Acla z inicjatywy i za aprobatą Pedrariasa. Ten zaś pół roku później 
nakazał założyć po drugiej stronie przesmyku miasto Panamę, które stało się odtąd 
nową stolicą kolonii. Założenie nowego miasta było dla Pedrariasa korzystne, gdyż 
dawało żywy dowód jego energii, a jednocześnie usuwało w cień osadę, której 
właściwym organizatorem był Balboa. W dodatku nowy gubernator Lope de Sosa, 
który w końcu dotarł na przesmyk z początkiem 1520 roku, zmarł, zanim zdążył 
objąć urząd, tak że wiadomość o jego przybyciu i nagłej śmierci dotarły do 
Pedrariasa w ciągu jednego pacierza".

Jednocześnie usytuowanie centrum administracyjnego Złotej Kastylii w Panamie 
spowodowało przesunięcie środka ciężkości kolonii nad Pacyfik, skąd dotarcie do 
Peru było już tylko kwestią czasu. Za pierwszą próbę w tym kierunku uważa się 
nieudaną wyprawę Pascuala de Andagoi z 1522 roku do kraju Biru". W 
rzeczywistości Andagoya spenetrował tylko niewielki odcinek wybrzeża pacyficznego 
dzisiejszej Kolumbii, a dalszym postępom w eksploracji przeszkodził wypadek 
samego dowódcy, który wypadł z łodzi podczas jednego z rekonesansów i chory 
powrócił do Panamy. „Kraina Biru", o której mogli Andagoi opowiedzieć Indianie na 
przesmyku, nie miała wszakże nic wspólnego z właściwym Peru, oczywiście poza 
tym, że też leżała nad Pacyfikiem. Jednak Andagoya w późniejszych latach, gdy 
odkrycie i podbój Peru zostały dokonane przez innych, bardziej szczęśliwych 

background image

zdobywców, rozpowszechniał przekonanie, że to on, gdyby nie wspomniany wyżej 
wypadek, mógł zostać odkrywcą Peru, a tak ubiegł go Pizarro i jego towarzysze.
Francisco Pizarro, w czasach gdy Andagoya udał się na swą wyprawę, był 
człowiekiem o wielkim doświadczeniu, zdobytym podczas dwudziestoletniego 
pobytu w Ameryce (przybył na Espaniolę już w 1502 roku wraz z administratorem 
tego pierwszego terytorium hiszpańskiego w Nowym Świecie, Nicolasem de 
Ovando) Przez wszystkie te lata, choć wykazywał się odpowiednimi talentami, 
zawsze jednak pozostawał w cieniu tych, którym przypadały pierwszoplanowe role: 
Ojedy, Balboi, Pedrariasa. Z wolna nadchodziła jednak godzina jego powodzenia.
Było w tym i trochę sprzyjającego mu biegu wypadków. Kontynuacja eksploracji 
wzdłuż wybrzeża Pacyfiku nie mogła być podjęta wówczas przez samego Andagoyę 
ze względów zdrowotnych (choć niektórzy  autorzy wskazują także na niedostatek 
cnot i predyspozycji, wymaganych w takim przedsięwzięciu) Pedrarias był z kolei 
zainteresowa ny przede wszystkim ekspansją w przeciwnym kierunku tj. ku 
Nikaragui. Tam też wysłał w 1524 roku jednego ze swych kapitanów, Francisca 
Hernandeza de Cordobę. Z kolei działania na kierunku południowym miał zamiar 
powierzyć Juanowi Basurto, a i to podobno tylko w charakterze rekompensaty. Otóż 
Basurto przybył do Panamy dobrze wyekwipowany, na czele zwerbowanych ludzi, 
licząc na to, że otrzyma dowództwo wyprawy na Nikaraguę. To jednak otrzymał 
wcześniej wspomniany Hemandez de Córdoba i Pedrarias mógł zaproponować 
Basurcie jedynie podjęcie akcji zdobywczej w przeciwnym kierunku, ten jednak 
zmarł w trakcie przygotowań do swej wyprawy.
Wówczas przedsięwzięcie podjęło trzech wspólników. Pierwszym z nich, 
najmajętniejszym, był Gaspar de Espinoza, ten sam, który kilka lat wcześniej 
przygotowywał, na polecenie Pedrariasa, akt oskarżenia Balboi. Jednak Espinoza, 
który prowadząc rozległe interesy zazwyczaj przebywał w Santo Domingo, w 
Panamie był reprezentowany przez księdza Hernando de Luque. Drugim 
wspólnikiem był Francisco Pizarro, osoba o znacznym prestiżu, która łatwo mogła 
zwerbować odpowiednią liczbę ochotników. Trzecim był Diego de Almagro, 
podobnie jak Pizarro doświadczony żołnierz, mający opinię nadzwyczaj 
wytrzymałego na trudy, a jednocześnie bezpośredniego w stosunkach z ludźmi i 
hojnego dla swych podwładnych.
Pedrarias, który jako gubernator musiał wydać pozwolenie na organizację wyprawy, 
wyraził swą aprobatę pod jednym warunkiem — że zostanie on... czwartym 
udziałowcem — i w tej formie umowa została podpisana. Wielu Hiszpanów w 
Panamie kpiło jednak z ambicji wspólników, mając ich za szalonych, iż chcieli wydać 
swe   pieniądze,   aby   udać   się   na   odkrywanie   zarośli
i chaszczów" . A Inka (Garcilaso pisze: Nazwali księdza Hernando de 
LuqueHernandem Szalonym (w hisz
pańskim żartobliwa gra słów: el Loco — Szalony  przyp. A.T.) aby powiedzieć to o 
[wszystkich] trzech, ponieważ będąc ludźmi zamożnymi i doświadczywszy w życiu 
wielu trudów, będąc już w statecznym wieku, gdyż każdy z nich przekroczył 
pięćdziesiątkę, podejmowali nowe i to jeszcze większe znoje, [wszystko to] na 
oślep, bo nie wiedzieli, dokąd się wybierali, co to za kraj — bogaty czy też ubogi, 
ani też, co będzie potrzebne, aby go zdobyć".
Po niezbędnych przygotowaniach, 14 listopada 1524 roku, Francisco Pizarro 

background image

wypłynął z Panamy na czele osiemdziesięciu ludzi na pokładzie zakupionego okrętu 
(Cieza zanotował, iż niektórzy twierdzili, że był to jeden z okrętów zbudowanych 
jeszcze przez Balboę) Almagro tymczasem pozostał jeszcze na przesmyku, aby 
przeprowadzić nowe zaciągi i wraz z posiłkami połączyć się ze swym wspólnikiem. 
W ten sposób pierwsi Europejczycy, wiedzeni niejasną intuicją i kruchymi 
przesłankami, ruszyli na spotkanie inkaskiego imperium. Szczelna kurtyna, 
rozdzielająca do tej pory oba światy, zaczęła z wolna się unosić.

NA SPOTKANIE NIEZNANEJ KRAINY
Pizarro na czele swych ludzi zawinął najpierw, aby uzupełnić zapasy wody pitnej i 
drewna, na Wyspy Perłowe (archipelag w Zatoce Panamskiej, noszący tę nazwę od 
czasu, gdy Balboa w 1513 roku uzyskał tam nieco pereł) Następnie żeglowano 
wzdłuż wybrzeża kontynentu. Pierwszym punktem postoju było miejsce nazwane 
Szyszkowym lub Ananasowym Portem (Puerto de Pinas) Tam okazało się, że okolica 
jest uboga i surowa, tubylcy nieufni (przezornie opuszczali swe osady na widok 
przybyszów) a w rezultacie trudno uzyskać prowiant. Trudy, głód i rozczarowanie 
stały się udziałem wszystkich, którzy jeszcze tak niedawno, wyruszając z Panamy, 
żywili wielkie nadzieje. Jeden z żołnierzy, nazwiskiem Morales, zmarł.
W następnym miejscu, w którym zdecydowano się wylądować, sytuacja wcale nie 
przedstawiała się lepiej — stąd nadano mu nazwę Port Głodowy (Puerto del 
Hambre) Widząc przygnębienie ludzi Pizarro zdecydował, iż jeden z oficerów — Gil 
de Montenegro — uda się z kilkoma towarzyszami na Wyspy Perłowe i po zaopat-
rzeniu się w żywność powróci. Misja ta została wykonana, lecz do czasu powrotu 
Montenegro aż dwudziestu siedmiu Hiszpanów zmarło, a ich śmierć stała się 
tragicznym potwierdzeniem adekwatności nazwy Puerto del Hambre.
W początkach 1525 roku wyprawa ruszyła dalej na południe. Wylądowano w dzień 
Matki Boskiej Gromnicznej (Candelaria) a w pobliskiej wsi znaleziono nieco złotych 
ozdób, ale też szczątki ludzkie, co uczestnicy wyprawy zinterpretowali jako 
pozostałość po uczcie kanibalskiej. Później Hiszpanie zeszli na ląd w pobliżu 
znaczniejszego, umocnionego palisadą osiedla, nazwanego Spaloną Osadą (Pueblo 
Quemado) Jego mieszkańcy, podobnie jak to się działo w poprzednio 
penetrowanych okolicach, opuścili osadę. Jednak następnego dnia tubylcy powrócili 
z widocznym zamiarem przepędzenia intruzów. Indianie zaatakowali zarówno ludzi 
Montenegra, którzy dokonywali rekonesansu w celu  zdobycia języka", jak i główne 
siły wyprawy. I choć Hiszpanie zdołali się obronić, na czas połączywszy siły, bilans 
starcia był dla nich niekorzystny: pięciu ludzi zginęło, siedemnastu odniosło groźne 
rany, w tym i sam Francisco Pizarro, któremu napastnicy zadali aż siedem ran.
Po tym niepowodzeniu, zdając sobie sprawę z niedostatecznych sił i środków do 
wykonania podjętego przedsięwzięcia, Pizarro, po konsultacji ze swymi kapitanami 
(oficerami) postanowił zawrócić na przesmyk. Jednak nie udano się do miasta 
Panamy, lecz do nieodległej miejscowości Chochama (lub Chicama) a do stolicy 
kolonii wysłano, wraz ze zdobytym łupem, Nicolasa de Riberę. Pizarro nie chciał 
bowiem osobiście spotkać się z Pedrariasem, obawiając się jego negatywnej reakcji.
Powracający Pizarro rozminął się po drodze z Diegiem de Almagro, który po 
ukończeniu zaciągów, na czele sześćdziesięciu ludzi, ruszył zgodnie z umową 
śladem wspólnika.   Almagro   osiągnął   Pueblo   Quemado,   gdzie którym już raz 

background image

udało się zmusić Hiszpanów do odwrotu, jeszcze dodatkowo rozbudowali jej 
umocnienia, na wypadek powrotu niechcianych przybyszów. Almagro, rozpoznając z 
miejsca wojowniczą postawę i zamiary krajowców, zdecydował się uderzyć 
pierwszy. Hiszpanie zdołali wprawdzie wyprzeć Indian poza palisadę, ale sam 
Almagro, zraniony strzałą, stracił oko.
Nie poniechano jednak dalszej penetracji wybrzeża, docierając aż do ujścia rzeki, 
którą na pamiątkę dnia przybycia, 24 czerwca 1525 roku, nazwano rzeką Świętego 
Jana. Wydaje się, że nazwano tak dzisiejszą Rio San Juan de Micay, która uchodzi 
do Pacyfiku na granicy obecnego kolumbijskiego departamentu Cauca. Ponieważ nic 
nie wskazywało na to, że dotarł tam Pizarro, Almagro postanowił zawrócić do 
Panamy. Na Wyspach Perłowych dowiedział się o pobycie Pizarra w Chochama, 
gdzie wreszcie nastąpiło spotkanie towarzyszy. Obaj postanowili kontynuować 
przedsięwzięcie, na przekór wszystkim trudnościom. Almagro miał udać się do 
Panamy, aby zwerbować ludzi na nową wyprawę i wyekwipować okręty.
Tu jednak napotkał trudności natury biurokratycznej. Pedrarias, zawiedziony 
znikomymi rezultatami pierwszej wyprawy w zestawieniu z poniesionymi stratami w 
ludziach, początkowo w ogóle nie miał ochoty zezwolić na dalsze eksploracje w 
kierunku południowym. Tym bardziej że właśnie sam przygotowywał się do udziału 
w karnej ekspedycji do Nikaragui przeciwko własnemu kapitanowi, Hernandezowi 
de Córdobie, któremu zarzucił próbę buntu. Ostatecznie niechęć Pedrariasa została 
przełamana na skutek nalegań i samego Almagra, i księdza Luque, który zdołał 
pozyskać od Espinozy znaczną sumę 20 tysięcy pesos w złocie. Cieza wspomina, że 
Pedrarias nosił się nawet z zamiarem mianowania na miejsce Pizarra nowego 
dowódcy, ale zdecydowana poslawa Almagra i Luque nie pozwoliła na realizację 
lego zamysłu. Niemniej trzeba było podpisać nową umowę i tu Pedrarias na 
kapitana ekspedycji wyznaczył Almagra, a nie, jak poprzednim razem, Pizarra. 
Wywołało to oczywiście niezadowolenie Pizarra, a ze strony Almagra 
usprawiedliwienia przed wspólnikiem, iż zaakceptował taki stan rzeczy tylko z braku 
innego wyjścia z sytuacji, która mogła się okazać krytyczna dla dalszych losów 
podjętego dzieła. Kontrowersje, jakie wzbudził ów epizod, oraz napięcia, które 
zaczęły od tego momentu powstawać w relacjach między Pizarrem i Almagrem, 
kronikarz podsumowuje opinią: Nie mogę stwierdzić z całą pewnością, jak było, ale 
wiem, że gdy idzie o rozkazywanie, ojciec zapiera się syna, a syn ojca".
W marcu 1526 roku obaj wspólnicy wyruszyli w dwa okręty na drugą wyprawę, 
wiodąc ze sobą około stu sześćdziesięciu ludzi. Skierowali się ku rzece Świętego 
Jana, a więc najdalej na południe wysuniętemu punktowi, osiągniętemu przez 
Almagra w czasie pierwszej ekspedycji. Tym razem uzyskali tam złoto niskiej próby 
o wartości 15 tysięcy castellanos. 
Castellano — nie była to ani moneta, ani nawet jednostka obliczeniowa, ale miara 
zawartości kruszcu, odpowiadająca pięćdziesiątej części hiszpańskiej złotej marki 
(marca de oro) wynoszącej 230 gramów złota, stąd castellano to 4,6 gramów złota.
 Jednak trudne warunki terenowe, które uniemożliwiały eksplorację wnętrza kraju, 
skłoniły wspólników do rozdzielenia sił ekspedycji. Almagro z pozyskanym złotem 
miał jednym z okrętów powrócić do Panamy, aby sprowadzić stamtąd kolejnych 
ochotników. Drugi okręt, pod dowództwem doświadczonego sternika Bartolome 
Ruiza,  miał dokonać  rekonesansu  wybrzeża jaknajdalej na południe. Pizarro zaś z 

background image

resztą ludzi miał pozostać w rejonie rzeki Świętego Jana i oczekiwać powrotu obu 
okrętów.
Ruiz w czasie swej kilkumiesięcznej żeglugi (wrzesień 1526-styczeń 1527) napotkał 
najpierw Wyspę Kogucią (Galio) której mieszkańcy przejawiali oznaki wrogości, 
później zaś osiągnął zatokę Świętego Mateusza, gdzie licznie zgromadzeni tubylcy 
gotowi byli uznać Hiszpanów za istoty niezwykłe, przybyłe z zaświatów. Ruiz, płynąc 
dalej na południe, przeciął równik, ale najważniejszym epizodem w czasie jego 
rekonesansu okazało się napotkanie w okolicy wyspy Salango (południowy 
fragment wybrzeża ekwadorskiej prowincji Manabi) tratwy, którą podróżowało 
dwudziestu miejscowych kupców. Wyrafinowane towary, które wieźli (nade 
wszystko ozdoby i tkaniny) zrobiły wielkie wrażenie na załodze okrętu Ruiza. Trzech 
z owych kupców Ruiz zabrał ze sobą w charakterze informatorów i tłumaczy, 
którymi mieli stać się w niedalekiej przyszłości. Owa praktyka zatrzymywania Indian 
jako przewodników i tłumaczy była" czymś bardzo typowym dla hiszpańskiej akcji 
eksploratorskiej w Ameryce, tak jak za typowe można uznać przezorne opuszczanie 
swych siedzib przez Indian na widok niespotykanych nigdy przedtem przybyszów.
Wkrótce po powrocie Ruiza do miejsca pobytu Pizarra pojawił się tam też Almagro z 
posiłkami z Panamy. Trzeba tu nadmienić, że w Panamie rządy sprawował już inny 
gubernator — Pedrariasa zastąpił Pedro de los Rios, który, wbrew obawom 
Almagra, nie czynił trudności przy organizowaniu zaciągów. Tak więc Almagro po 
zwerbowaniu około czterdziestu (według Gómary osiemdziesięciu) ochotników i 
zgromadzeniu niezbędnego ekwipunku wziął kurs na rzekę Świętego Jana. Całość 
sił wyprawy wyruszyła w dalszą drogę z końcem lutego 1527 roku.
Żeglowano szlakiem przetartym przez Ruiza: Wyspa Kogucia, gdzie spędzono dwa 
tygodnie, później zatoka Świętego Mateusza, wreszcie zatrzymano się w Tacamez 
(obecnie Atacames w ekwadorskiej prowincji Esmeraldas) Tu znaleziono większe 
ilości żywności, bo też i okolica była bardziej ludna. Postawa tubylców nacechowana 
była rezerwą i nieufnością. Wedle jednych kronikarzy ta nieufność została jednak 
przełamana, inni natomiast twierdzą, że doszło do starcia zbrojnego, w wyniku 
którego ośmiu Indian poległo, a trzech zostało pojmanych przez Hiszpanów.
Wówczas pojawiły się wątpliwości i rozbieżne opinie na temat dalszych działań. 
Część uczestników wyprawy twierdziła, że należałoby znów udać się po większe siły 
do Panamy. Almagro, nie mając ochoty po raz kolejny pokonywać tej trasy, 
wskazywał, że powrót bez znaczących zdobyczy, z zamiarem dalszego wypraszania 
środków, byłby przyznaniem się do porażki. Pizarro zaś zarzucał Almagrowi, iż ten, 
pływając tam i z powrotem do Panamy, nie ponosi największych trudów. Animozje 
między Pizarrem i Almagrem zostały załagodzone dzięki mediacji Ruiza i skarbnika 
Nicolasa de Ribery. Ostatecznie zawrócono do zatoki Świętego Mateusza, a później 
cofnięto się jeszcze do ujścia rzeki nazwanej Santiago. Stamtąd Almagro na jednym 
z okrętów pożeglował jednak do Panamy prosić o posiłki. Drugi okręt zawiózł 
Pizarra i osiemdziesięciu kilku jego towarzyszy na Wyspę Kogucią, po czym odpłynął 
do Panamy.
Powrót obu okrętów (odpowiednio w połowie lipca i pod koniec   sierpnia   1527 
roku)   nie   zaowocował   skutkami zakładanymi przez dowódców wyprawy. Mimo 
że zabronili oni przesyłania jakiejkolwiek korespondencji, znając naznaczone 
rozczarowaniem nastroje większości uczestników wyprawy, ta blokada informacyjna 

background image

nie okazała się tak szczelna, jak zakładali to jej pomysłodawcy. W kłębku bawełny 
dotarł bowiem do Panamy list, napisany w imieniu innych niezadowolonych przez 
pochodzącego z Trujillo żołnierza nazwiskiem Sarabia. Zawierał on opis ekstremal-
nych warunków, w których znajdowali się pozostali z Pizarrem ludzie, oraz prośbę o 
wybawienie ich z tej pułapki, za jaką zaczęli uważać całe przedsięwzięcie. List 
kończył się utrzymanym w tonie gorzkiej ironii kupletem:
Pues, senor gobernador,
Mirelo bien por entero;
Que alla va el recogedor,
Y aca queda el carnicero.
Sens tego czterowiersza jest następujący: patrzcie no dobrze, panie gubernatorze, 
że ten, kto tam ( tj. do Panamy) pływa ( tzn. Almagro) to zwykły naganiacz, a ten 
tutaj ( tzn. Pizarro) to rzeźnik.
Efekt zakładany przez autora listu i innych podzielających jego odczucia został 
osiągnięty. Gubernator Pedro de los Rios nie zgodził się na kontynuację odkryć 
zapoczątkowanych przez Pizarra i Almagra. Upoważnił też pochodzącego z Kordowy 
Juana Tafura do udania się na wyspę Galio, aby sprowadzić stamtąd wszystkich 
pozostałych przy życiu Hiszpanów. Jednak Almagro i ksiądz Luque napisali do 
Pizarra, aby ten za wszelką cenę poniechał powrotu do Panamy i wytrwał mimo 
trudności, które choć wydają się ogromne, to z boską pomocą zostaną niebawem 
przezwyciężone. To pismo dotarło do Pizarra we wrześniu 1527 roku na pokładzie 
okrętu Tafura.
Wówczas miało dojść do zdarzenia, którego symboliczny charakter i sugestywność 
zmitologizowały determinację Pizarra i najwierniejszych mu ludzi. Otóż Pizarro, 
widząc, że wielu jego ludzi nie marzy o niczym innym, jak tylko o powrocie do 
Panamy, końcem szpady nakreślił linię na piasku, mówiąc: Ta oto linia oznacza 
trudy, głód, pragnienie oraz znój, rany i choroby, i wszelkie inne niebezpieczeństwa, 
jakim trzeba będzie sprostać. Ci, którzy mają odwagę, niechaj przekroczą tę linię na 
znak swego męstwa i potwierdzenia, iż będą mi wiernymi towarzyszami, ci zaś, 
którzy czują się niegodni tak wielkiej sprawy, niechaj wracają do Panamy". Z kolei 
Herrera twierdzi, że ową linię narysował Tafur, który wprawdzie miał rozkaz 
ewakuować wszystkich, ale ze względu na poważanie, jakim darzył Pizarra, 
przychylił się do jego próśb, aby nie zabierał wszystkich. Zwrócił się więc do ludzi 
Pizarra, aby ci, którzy chcą wracać do Panamy, przekroczyli symboliczną linię. Tę 
przemawiającą do wyobraźni scenę z lubością eksploatowały dziewiętnastowieczna 
literatura historyczna i malarstwo. Zważmy jednak, że znajduje się ona tylko na 
kartach dzieł takich autorów, jak Garcilaso de la Vega czy Herrera, a więc piszących 
wiele lat po podboju, już w początkach 17 wieku. Tymczasem najbliżsi wydarzeniom 
kronikarze relacjonują ten epizod w sposób bardzo stonowany, nawet nie 
wspominając nic ponad to, że z Pizarrem na wyspie Galio dobrowolnie pozostało 
tylko kilkanaście osób.
Ta garstka najodważniejszych, najwytrwalszych i najwierniejszych Pizarrowi ludzi 
przeszła wszakże do historii jako sławna trzynastka" (los trece de la fama). Choć 
istnieją drobne różnice co do jej składu, aż dwanaście nazwisk powtarza się, i to 
niemal zawsze w tej samej kolejności: Cristóbal de Peralta, Nicolas de Ribera, 
Domingo de Soraluce (lub Sorialucina), Francisco de Cuellar, Pedro de Candia, 

background image

Alonso de Molina, Pedro Alcón, Garcia de Xerez, Antonio de Carrión, Alonso Biceno, 
Martin de Paz i Juan de la Torre. Trzynastym miał być, według różnych wersji: 
Alonso (bądź Diego lub Martin) de Trujillo, Francisco Rodriguez de Villafuerte lub 
Bartolome Ruiz (jednak ten ostatni, wymieniany przez Herrerę, z całą pewnością 
nie mógł, jak niebawem zobaczymy, pozostać z Pizarrem)
Jeszcze zanim odpłynął okręt Tafura, Pizarro i jego ludzie postanowili, iż będą 
oczekiwać na pomoc, która prędzej czy później na pewno nadejdzie z Panamy, na 
wyspie Gorgona, oferującej nieco lepsze warunki bytowania niż surowa wyspa 
Galio. Tam spędzili pięć miesięcy, aż do czasu, gdy na horyzoncie wreszcie pojawił 
się, ku ich wielkiej radości, żaglowiec. Przyprowadził go z Panamy Bartolome Ruiz. 
Gubernator Pedro de los Rios nie pozwolił wprawdzie na dokonywanie nowych 
zaciągów, ale zezwolił na pospieszenie na pomoc Pizarrowi i jego towarzyszom, 
ustalając termin powrotu na sześć miesięcy od wyjścia w morze z Panamy. Ruiz 
przywiózł też Pizarrowi listy od księdza Luque i Almagra, w których wspólnicy 
namawiali go, aby w danym przez gubernatora czasie posunął się jeszcze dalej na 
południe, co pozwoli mu przekonać się o walorach kraju.
Pizarro skorzystał z tej rady i wyruszył na rekonesans, pozostawiając wszakże na 
wyspie Gorgona służbę indiańską pod nadzorem trzech najbardziej opadłych z sił 
Hiszpanów ze sławnej trzynastki" (według Ciezy byli to Peralta, Trujillo i Paz) 
których miano zabrać w drodze powrotnej do Panamy. Pierwszym punktem 
napotkanym w czasie żeglugi, w pierwszych miesiącach 1528 roku, była niewielka 
wysepka, której Hiszpanie nadali nazwę Santa Clara. Wprawdzie była ona 
niezamieszkana, ale jako lokalne sanktuarium, często odwiedzali ją tubylcy. 
Hiszpanie dowiedzieli się o tym nie tylko dzięki wyjaśnieniom udzielanym przez 
pochwyconych podczas poprzedniego rekonesansu indiańskich informatorów (którzy 
już w dostatecznym stopniu opanowali język, by służyć jako tłumacze i 
przewodnicy) ale także oglądając znajdujące się na wyspie wizerunki czczonych 
przez krajowców bóstw. Ponieważ wśród znalezionych przedmiotów było nieco 
wyrobów ze złota i srebra oraz kunsztownie wykonane tkaniny, Hiszpanie poczuli się 
tak szczęśliwi, jak tylko można to sobie wyobrazić".
W zatoce Guayaquil Pizarro i jego ludzie napotkali kilka tratw, którymi mieszkańcy 
Tumbes płynęli ku wyspie Puna (Hiszpanie być może wówczas dowiedzieli się, że 
między mieszkańcami Tumbes i Puna od lat panowała wrogość, przeradzająca się w 
starcia zbrojne) Niebawem też Ruiz poprowadził okręt ku plaży pod miastem 
Tumbes, gdzie przybito do brzegu. Po raz pierwszy Hiszpanie znaleźli się wreszcie w 
miejscu, które nie było tylko większą osadą czy położonym w niedostępnym terenie 
ubogim osiedlem. Pizarro, rozumiejąc, że znajduje się u wrót znacznego i bogatego 
kraju, a jednocześnie nie mając ani dostatecznych sił, ani środków do rozwinięcia 
bardziej zdecydowanych działań, postępował z dużym wyczuciem sytuacji. 
Krajowcom komunikował, iż nie żywi wobec nich żadnych wrogich zamiarów, a jego 
celem jest jedynie poznanie ich kraju i nawiązanie przyjaznych stosunków. 
Mieszkańcy Tumbes, powodowani nade wszystko ciekawością, potraktowali 
przybyszów z dużą kurtuazją i zaopatrzyli w żywność.
Na jednej z łodzi, którymi krajowcy dostarczali prowiant, przybył też pewien inkaski 
dostojnik.  Hiszpanie nazywali  
przedstawicieli miejscowej elity długouchymi (orejones), ze względu na noszenie 

background image

przez nich ciężkich ozdób, które w sposób charakterystyczny deformowały uszy. 
Ów Indianin starał się dowiedzieć jak najwięcej o dziwnych cudzoziemcach i 
motywach ich przybycia. Pizarro uznał za stosowne zakomunikować mu o potędze 
hiszpańskiego króla Karola, jak również pouczyć o wierze w Jezusa Chrystusa i 
fałszywości miejscowych wierzeń. Ponadto kazał go poczęstować winem, które 
Indianinowi wyraźnie smakowało, a na pożegnanie przekazał mu w podarunku dla 
miejscowego kacyka żelazną siekierę, naszyjnik, parę wieprzy, cztery kury i koguta. 
Ponieważ ów dostojnik prosił, aby Pizarro pozwolił kilku swym ludziom odwiedzić 
miasto, hiszpański dowódca wyznaczył Alonso de Molinę, który wraz z murzyńskim 
sługą zszedł na ląd i udał się do Tumbes.
Mołina po powrocie dał do zrozumienia, że to, co widział, świadczy niezawodnie o 
bogactwie kraju i potędze jego władcy. Pizarro, czy to do końca nie dowierzając 
Molinie, czy też, aby potwierdzić swoje przeczucia, wysłał jeszcze na podobny 
rekonesans Pedro de Candię. Sprawozdanie, jakie złożył Candia, jeszcze bardziej 
zaostrzyło apetyty i pobudziło nadzieje Hiszpanów.
Inna to sprawa, że zdziwienie tubylców, spowodowane kontaktem z nieznajomymi 
przybyszami, było jeszcze większe. Jego głębokość uzasadnia określenie szok kul-
turowy". Niezwykłe było dla nich wszystko: brody Hiszpanów, pianie koguta, czarna 
barwa skóry murzyńskiego służącego, którego oglądali na wszystkie strony usiłując 
go umyć, aby zobaczyć, czy czerń była jego naturalnym kolorem, czy tylko farbą; 
lecz on, pokazując białe zęby, tylko śmiał się, a tylu ludzi przybywało, aby go 
zobaczyć, że nie dawali mu zjeść w spokoju". Bodaj największe wrażenie zrobił 
jednak wystrzał z arkebuza, jaki dał na pokaz Candia. Zachwycony kacyk miał wlać 
do lufy nigdy nie widzianej broni nieco kukurydzianego wina ze słowami: Skosztuj 
tego, wypij; wszak huk, jaki czynisz, sprawia, że jesteś podobny gromom 
niebieskim".

Z kolei Hiszpanie uzyskali tam pierwsze, oczywiście bardzo ograniczone, informacje 
o władcy całego imperium, Ince Huayna Capacu. Ponadto miejscowi wskazali 
przybyszom kierunek, jaki powinni obrać, aby w dalszej żegludze trafić na 
ludniejsze okolice, a nawet dali im przewodnika na tę drogę. Niebawem minięto 
przylądek, który nazwano Igielnym (Punta de Aguja); za nim peruwiańskie 
wybrzeże biegnie już ukośnie ku południowemu wschodowi. Ostatecznie zawinięto 
do portu nazwanego Santa Cruz. Tam, podobnie jak w Tumbes, pojawienie się 
Hiszpanów wywoływało ciekawość, zdumienie, a nawet chęć nawiązania bliższych 
stosunków. Oto jeden z miejscowych naczelników przekazał zaproszenie dla Pizarra 
od władczyni, której imię Hiszpanie zapisali jako Capullana. Hiszpański dowódca 
wyraził zadowolenie z przyjaznego przyjęcia i obiecał, że w drodze powrotnej 
skorzysta z zaproszenia.
Dalsza żegluga okazała się dość mozolna wobec niesprzyjających wiatrów. 
Ponieważ odczuwano brak drewna na opał, Pizarro wysłał na brzeg Alonsa de 
Molinę w towarzystwie kilku Indian. Gdy Molina chciał powrócić z drewnem, 
uniemożliwiły mu to wysokie fale. Pizarro trzy dni czekał na swego oficera. Bojąc się 
jednak, że wzburzone morze rozbije okręt, zadecydował, że Molina pozostanie na 
wybrzeżu do czasu, gdy w drodze powrotnej Hiszpanie będą tamtędy przepływać. 

background image

Przyszło mu to tym łatwiej, że tubylcy prezentowali przyjazną postawę, nie budzącą 
obaw o los podkomendnego.
W czasie dalszej żeglugi zdarzyło się, iż jeden z marynarzy, zwany Bocanegra, 
zszedł na ląd i zafascynowany krajem przesłał przez Indian dowódcy ekspedycji 
wiadomość, iż ma zamiar pozostać między tak przyjaznymi ludźmi. Pizarro, nie 
dowierzając tym informacjom, wysłał Juana de la Torre, który potwierdził 
dobrowolność pozostania na lądzie owego marynarza. Spostrzegł również, że 
okolica ma wiele walorów i wydaje się być bogata.

Najdalej wysuniętym na południe punktem, który uczestnicy wyprawy osiągnęli w 
połowie maja 1528 roku, była dolina rzeki Santa (9 stopień szerokości geograficznej 
południowej) I choć Hiszpanie zdobyli informacje o dalszych, znacznie bardziej 
obiecujących okolicach, zdecydowano jednak, iż ze względu na szczupłość sił 
rozsądniej będzie jednak zawrócić do Panamy po posiłki niezbędne do opanowania 
kraju, o którym myślano, że był najlepszy na świecie i najbogatszy, wedle tego, co 
widzieli".
W drodze powrotnej zabrano na pokład Alonso de Molinę, który z zachwytem 
opowiadał o wszystkim, co widział podczas swego przymusowego pobytu na 
terytorium władczyni Capullany. Ta ze swej strony ponowiła zaproszenie do 
odwiedzin jej włości oraz przysłała znaczne ilości prowiantu i pięć owiec — jak je 
nazywali Hiszpanie — czyli lam peruwiańskich.
Sam Pizarro, choć, jak się zdaje, doceniał dobre intencje Capullany, nie zdecydował 
się zejść na ląd. W swoim zastępstwie wysłał czterech zaufanych ludzi — Nicolasa 
de Riberę, Francisco de Cuellara, Pedro Alcóna i oczywiście Alonso de Molinę 
(wszyscy należeli do najwierniejszych towarzyszy Pizarra, do sławnej trzynastki") 
Zostali dobrze przyjęci, a Pedro Alcóna oczarowała Capullana, tak że im dłużej na 
nią patrzył, tym bardziej pogrążał się w miłości [ku niej]". Później nastąpiła wizyta 
samej Capullany na pokładzie okrętu i rewizyta Pizarra w osadzie Capullany.
Tuż przed odjazdem nieszczęsny Pedro Alcón zaczął błagać Pizarra, aby pozwolił mu 
zostać w kraju Capullany. Dowódca jednak na to nie pozwolił, bo miał Alcóna za 
mało rozgarniętego" i obawiał się, że jego obecność może wywołać zadrażnienia w 
stosunkach z krajowcami. Wówczas Alcón zaczął przejawiać oznaki obłędu, 
wykrzykując: Ach, wy nicponie, przecież ten kraj należy do mnie i mojego brata, 
króla, a wy go sobie przywłaszczyliście". Pierwszy zareagował sternik Ruiz, który 
uderzeniem wiosła ogłuszył Alcóna; następnie wniesiono go pod pokład i zakuto w 
kajdany.
W czasie powrotnego rejsu do Panamy jeszcze nieraz Hiszpanom było dane 
zdumieć się i wręcz zachwycić życzliwością tubylców oraz widocznymi oznakami 
bogactwa i potęgi odkrytego kraju. W tej sytuacji nie dziwi fakt, że najpierw 
marynarz zwany Gines, a później Alonso de Molina — wzorem wspomnianego 
wcześniej Bocanegry — wyrazili chęć pozostania między krajowcami, aż do czasu 
ponownego przybycia Pizarra z posiłkami. Pizarro przystał na to, jak się wydaje 
głównie dlatego, aby w najbliższej przyszłości mieć w nich sprawnych tłumaczy. 
Zresztą w tym czasie Indianie sami podarowali Hiszpanom dwóch chłopców, których 
ochrzczono Felipillo i Martin (nieco później, w innym punkcie wybrzeża, pozyskano 
jeszcze jednego młodzieńca nazwanego Juanem) i zostali oni pierwszymi 

background image

indiańskimi tłumaczami Hiszpanów w czasie właściwego podboju Peru.
Ze swej strony Pizarro w trzech różnych punktach wybrzeża dokonał formalnego 
aktu objęcia kraju panowaniem hiszpańskiej Korony. W ceremoniach tych nieraz 
uczestniczyli także Indianie, którzy oczywiście nie rozumiejąc symbolicznego 
znaczenia podniesienia sztandaru Kastylii, traktowali rzecz całą niemal w 
kategoriach zabawy i zrobienia przyjemności niecodziennym przybyszom. Jednak 
dla Hiszpanów tej epoki każdy taki akt był oficjalnym potwierdzeniem prawa 
pierwszeństwa danego dowódcy do zawojowania kraju w imieniu monarchy.
W drodze powrotnej udano się na Gorgonę, aby zabrać trzech pozostawionych na 
niej towarzyszy, z których jeden, jak się okazało, zmarł.  Wreszcie zawinięto do 
Panamy, a wieści, jakie przywieźli uczestnicy wyprawy, zelektryzowały całą 
hiszpańską społeczność miasta. Sam Pizarro przez pierwsze osiem dni nie 
pokazywał się publicznie, spędzając czas ze swymi wspólnikami i najbliższymi 
towarzyszami na naradzaniu się, jakie kroki należy przedsięwziąć.
Postanowiono, że ksiądz Luque w towarzystwie Pizarra zwróci się do gubernatora 
Pedra de los Rios, aby zezwolił na organizację kolejnej ekspedycji, która mogłaby 
już dokonać faktycznego opanowania odkrytego i zlokalizowanego kraju. 
Gubernator jednak odmówił, chcąc zapobiec wyludnieniu się kolonii na przesmyku, 
argumentując przy tym, że dotychczasowe ekspedycje kosztowały życie wielu 
Hiszpanów, którego nie są w stanie zrekompensować te nieliczne przedmioty ze 
złota i srebra oraz przywiezione lamy. Wobec takiego obrotu sprawy trzej wspólnicy 
postanowili szukać zrozumienia i pomocy na dworze królewskim w Hiszpanii. 
Początkowo rozważano wysłanie do metropolii licencjata Corrala, ale Almagro był 
zdania, że nie powinno się powierzać takich misji osobom trzecim, i zaproponował 
samego Francisca Pizarro.
Pizarro podjął się więc misji wyjednania na dworze upragnionych godności, dla 
siebie urzędu gubernatora, dla Almagra tytułu adelantado, dla księdza Luque 
biskupstwa i dla żeglarza Ruiza urzędu sądowego alguacil mayor oraz pomniejszych 
przywilejów dla sławnej trzynastki". Przy tym uroczyście przyrzekł, że będzie 
uczciwie i sumiennie starać się dla każdego o to, co obiecał. Niemniej musiały być 
tu jakieś wątpliwości i niepełne zaufanie, skoro kronikarz wspomina, iż widział 
dokument, w którym nakazywano Pizarrowi zabieganie o to, co zostało ustalone — 
bez żadnego oszustwa czy przebiegłości".
Jednak podróż do Hiszpanii i właściwe zaprezentowanie się na dworze wymagało 
pewnych nakładów finansowych, a Pizarro i Almagro po kilku latach wysiłków 
odkrycia bogatego kraju, położonego na południe od Panamy, byli mocno zadłużeni. 
Diego de Almagro podjął się zebrania stosownych funduszy i choć wówczas zmagał 
się z chorobą, noszony w prowizorycznej lektyce, zaczął odwiedzać wszystkich 
majętniejszych przyjaciół i znajomych. Ostatecznie zdołał zgromadzić sumę tysiąca 
pięciuset castellanos — kapitał, który miał umożliwić Pizarrowi stanięcie przed 
obliczem monarchy i przekształcenie całkowicie prywatnego do tej pory 
przedsięwzięcia, w dzieło przebiegające pod patronatem i na mocy umowy z 
Koroną. Tak oto latem 1528 roku Francisco Pizarro przepłynął Atlantyk i po ponad 
dwudziestu pięciu latach nieobecności znów stanął na ziemi hiszpańskiej.

DWA ŚWIATY W DYNAMICZNYM OCZEKIWANIU

background image

Przybycie Pizarra wraz z kilkoma towarzyszącymi mu osobami ( m.in. Pedro de 
Candią) do Hiszpanii zrazu nie zapowiadało pomyślnego biegu spraw. Już w Sewilli 
Pizarro został bowiem zatrzymany jako jeden z tych dawnych mieszkańców 
Darienu, którzy swego czasu zostali uznani za dłużników antagonisty Balboi, Encisa. 
Jednak gdy wysocy urzędnicy dworscy dowiedzieli się, w jakiej sprawie Pizarro 
przebył Atlantyk i jakie perspektywy może dla Hiszpanii otworzyć jego 
przedsięwzięcie, powiadomili o wszystkim króla Karola pierwszego. Ten uwolnił 
Pizarra i towarzyszące mu osoby od jakichkolwiek zobowiązań finansowych i 
nakazał im przybycie do Toledo, wykładając przy tym pewną sumę, aby mogli się w 
sposób godny zaprezentować na dworze.
Do takiej, pomyślnej dla Pizarra, odmiany przyczyniła się zapewne niemało 
obecność w tym samym czasie w Hiszpanii Hernana Cortesa, zabiegającego o 
przywileje, które byłyby należną gratyfikacją za doprowadzenie do końca podboju 
Meksyku, kraju blisko czterokrotnie większego od Hiszpanii. Powodzenie Cortesa 
stworzyło wówczas na dworze królewskim sprzyjający klimat dla nowych 
zamorskich przedsięwzięć, zwłaszcza że młody — niespełna trzydziestoletni — i 
ambitny Karol  ujrzał w tym bezprecedensowe możliwości rozszerzenia swego, i tak 
już ogromnego, władztwa (jako Karol  był jednocześnie cesarzem niemieckim) 
Wydawało się logiczne, iż między wybrzeżem Morza Południowego, odkrytego przed 
piętnastu laty przez Balboę, a cieśniną, którą niedawno zlokalizował Magellan w 
czasie wyprawy pod patronatem króla Karola, musi istnieć jakiś kraj. A tym krajem 
może być właśnie ten, który odkrył Pizarro.
Tak oto Francisco Pizarro, jeszcze szerzej nieznany kapitan, choć już dysponujący 
bogatym doświadczeniem amerykańskim, stanął w Toledo przed obliczem 
potężnego monarchy. Pizarro przybywał na dwór nie tylko z informacjami o 
odkrytym królestwie, ale i z prezentami (wyroby ze złota i srebra, ale także żywe 
lamy) i kilkoma pozyskanymi w czasie rekonesansu Indianami, co czyniło jego 
opowieści sugestywnymi i wiarygodnymi. Król okazał duże zainteresowanie 
opowieściami Pizarra i postanowił przychylnie rozpatrzyć jego sprawę. Ponieważ 
jednak monarchę nagliły inne obowiązki — niebawem miał udać się na obrady 
Kortezów w Monzón, później zaś do Włoch — formalne zawarcie umowy między 
Koroną a Pizarrem nastąpiło nieco później. 26 lipca 1529 roku w Toledo 
sporządzono umowę zwaną kapitulacją, podpisaną przez królową Izabellę i jej 
sekretarza Juana Vazqueza, i potwierdzoną podpisami członków królewskiej Rady 
Indii (Consejo de Indias)
Ten dokument, jak wszystkie tego rodzaju akty prawne, bardzo szczegółowo 
określał zobowiązania tego, kto stawał się stroną umowy z Koroną hiszpańską, ta 
zaś ze swej strony gwarantowała określone tytuły i przywileje osobie, z którą 
kapitulację podpisywano. Był to więc kontrakt o mieszanym, państwowo-prywatnym 
charakterze i formie koncesji udzielanej przez monarchę jednemu ze swoich 
poddanych. Wszak podbój Ameryki był dokonywany przez oddziały, które można 
nazwać ochotniczymi drużynami; tworzyły się one same wokół osoby dowódcy. W 
praktyce był nim podpisujący kapitulację, uprawniającą do zorganizowania wyprawy 
zdobywczej (ewentualnie mogła to być osoba działająca w imieniu obdarowanego 
taką koncesją) Zresztą stałej armii nie było wówczas nawet w samej Hiszpanii.
Ogólne koszty organizacji ponosił w dużej części dowódca, ale szeregowi 

background image

uczestnicy, zaciągający się na wyprawę, zwykłe również angażowali wszystkie 
posiadane środki i ponosili ryzyko (a su costa y mincióń) Bardzo często tak 
dowódcy, jak i żołnierze ruszali na wyprawę zadłużeni, licząc, podobnie jak ich 
wierzyciele, że zdobyte łupy pozwolą spłacić zaciągnięte zobowiązania. Formy 
finansowania ekspedycji były zresztą bardzo różnorodne.
Dodajmy, że koncesja traciła swą ważność, jeśli osoba koncesjonowana nie 
dopełniła stawianych w umowie warunków i w rezultacie analogiczne przywileje 
mogły zostać przyznane kolejnej osobie, na mocy nowej kapitulacji.
Pizarro uczynił więc pierwszy, ale niezwykle istotny krok ku realizacji zamierzonego 
przedsięwzięcia — zapewnił sobie formalną podstawę działania — atut, którego 
pozbawiony był Hernan Cortes, ruszając na podbój Meksyku. Podpisana kapitulacja 
przyznawała właściwie wszystko, o co Pizarro ubiegał się na dworze. Jednak owe 
przywileje i gratyfikacje nie zostały rozdzielone tak, jak to zostało ustalone w 
przededniu odjazdu Pizarra z Panamy. Czy była to świadoma polityka Korony, czy 
też Pizarro niezbyt przejmował się oczekiwaniami swych wspólników, faktem 
pozostaje, iż niemal wszystkie świeckie tytuły i godności przypadły Franciscowi 
Pizarro. Został on obdarzony najwyższą władzą administracyjną (jako gubernator) 
wojskową (tytuł capitan general) oraz sądowniczą (urząd alguacil mayor) na 
obszarze długości dwustu leguas. Legua — dawna hiszpańska miara długości 
wynosząca 5565 metrów.
 Do tego dochodziła godność adelantado, co dawało możliwość rozszerzenia 
obszaru swej władzy. Z innych, licznych przywilejów należy tu wspomnieć o rocznej 
pensji w wysokości 725 tysięcy maravedis  Maravedi —
 najmniejsza, miedziana moneta kastylijska; 450 maravedis było równowartością 
jednego castellano. (z której jednak trzeba było opłacać ważniejszych funk-
cjonariuszy) prawo do wzniesienia czterech fortec, zarządzania nimi i pobierania z 
tego tytułu stosownych wynagrodzeń, oraz prawo do pensji w wysokości tysiąca 
dukatów rocznie z dochodów przynoszonych przez podbity kraj. Jeśli dodamy, że 
wiele z tych gratyfikacji miało charakter dożywotni, a np. administrowanie wznie-
sionymi fortecami przechodziło na spadkobierców, będzie można sobie uzmysłowić 
rozmiar wyniesienia społecznego, którego dostąpił Francisco Pizarro.
Ze swej strony Pizarro zobowiązywał się do wypłynięcia z Hiszpanii najpóźniej w 
terminie sześciu miesięcy od zawarcia kapitulacji, na czele odpowiednio 
wyposażonej i zaopatrzonej flotylli, która miała przewieźć stu pięćdziesięciu 
zaciągniętych w Hiszpanii żołnierzy; miała do nich dołączyć jeszcze setka 
zwerbowanych już w Ameryce ochotników (wśród nich tylko dwudziestu nie brało 
udziału w wyprawach rekonesansowych) Tych dwustu pięćdziesięciu ludzi miało 
wyruszyć na podbój Peru w terminie sześciu miesięcy od czasu przybycia do 
Panamy.
 

Księdzu Hernado de Luque Korona obiecała pierwszeństwo zgłoszenia jego 
kandydatury przy obsadzaniu przez papieża biskupstwa w Tumbes, a do tego czasu 
godność naczelnego protektora Indian, z pensją roczną w wysokości tysiąca 
dukatów. Almagro otrzymał jedynie drugorzędny urząd komendanta miasta i 
twierdzy Tumbes, z pensją roczną 50 tysięcy maravedis, oraz dodatkowe subsydium 

background image

w wysokości 200 tysięcy rocznie. Ponadto monarcha przyznał Almagrowi 
szlachectwo i uznał za legalne dziecko, które miał on ze swą służącą.
Bartolome Ruiz otrzymał godność głównego pilota (admirała) Morza Południowego 
(Pacyfiku) z pensją 75 tysięcy maravedis rocznie oraz stanowisko pisarza miejskiego 
w Tumbes dla swojego syna, gdy ten osiągnie stosowny wiek do objęcia tej funkcji. 
Inni członkowie sławnej trzynastki" zostali uszlachceni, a ci, którzy należeli już do 
stanu szlacheckiego, otrzymali tytuł kawalerów Złotej Ostrogi.
Korona wsparła przedsięwzięcie Pizarra ze swych dóbr w Nowym Świecie 25 końmi i 
tyluż klaczami z Jamajki, oraz 300 tysiącami maravedis na zakup amunicji do 
prowadzonych dział, płatnymi w Złotej Kastylii ( tj. na Przesmyku Panamskim a 
ponadto dwustu dukatami na pokrycie kosztów transportu artylerii i amunicji z 
Nombre de Dios na wybrzeże Pacyfiku. Jednocześnie wszyscy uczestnicy wyprawy, 
którzy osiądą w podbitym kraju (Pizarro jako dowódca miał prawo dokonać 
rozdziału parcel w zakładanych miastach oraz nadań ziemi z tubylcami w systemie 
encomiendas) Encomienda (od hiszp. encomendar — powierzać) — instytucja 
prawnoekonomiczna w okresie wczesnokolonialnym, której istotą było powierzenie 
pewnej liczby Indian Hiszpanowi, uczestnikowi podboju danego terytorium. 
Encomendero (obdarowany) miał prawo korzystać z darmowej pracy powierzonych 
mu Indian (którzy formalnie byli ludźmi wolnymi, poddanymi królewskimi) w zamian 
za nauczenie ich zasad religii chrześcijańskiej i norm obyczajowych obowiązujących 
w Hiszpanii.
 uzyskają liczne zwolnienia podatkowe.
Wyprawie miało towarzyszyć siedmiu duchownych z zakonu św. Dominika pod 
przewodnictwem ojca Reginaldo de Pedrazy, a Korona fundowała szaty liturgiczne, 
koszty podróży i utrzymania (dwadzieścia dukatów na osobę oraz 45 tysięcy 
maravedis i pięćdziesiąt dukatów płatne w Panamie) Wreszcie mianowano trzech 
królewskich urzędników skarbowych. Najważniejszym z nich był skarbnik {tesorero) 
Alonso Riquelme, któremu towarzyszyli: rachmistrz (contador) Antonio Navarro i 
Garcia de Salcedo jako inspektor (veedor) Postanowiono też, iż w razie śmierci 
Pizarra godność gubernatorska przejdzie na Almagra, a gdyby i ten zmarł — na 
skarbnika Riquelme.
Treść kapitulacji wyraźnie wskazywała na cel i charakter przedsięwzięcia: miał nim 
być podbój kraju, którego położenie dopiero co wstępnie ustalono, włączenie jego 
obszaru do posiadłości Korony Kastylii (nie było nawet wzmianki o nawiązaniu z 
jego władcą  jakiejś formy relacji) i docelowo chrystianizacja jego mieszkańców.
Po uzyskaniu królewskiej koncesji, jaką w istocie była kapitulacja, Francisco Pizarro 
mógł przystąpić do organizacji wyprawy. Udał się w swe rodzinne strony, do Trujillo 
w Estramadurze. Wypada tu nadmienić, iż właśnie Estramadura, ze względu na swe 
osobliwości społeczne i ekonomiczne, wydała wielu wybitnych dowódców wypraw 
zdobywczych w Nowym Świecie.
Pobyt przyszłego zdobywcy Peru w Trujillo nie mógł trwać długo. Po pierwsze, brak 
mu było środków finansowych, a te, z którymi wyruszał z Panamy, zostały 
zgromadzone tylko dzięki zapobiegliwości Almagra i po roku pobytu w Hiszpanii już 
były na wyczerpaniu. Po drugie, każda zwłoka działała na jego niekorzyść. Wszak 
mogli go ubiec inni: gubernator Złotej Kastylii Pedro de los Rios czy ciągle jeszcze 
administrujący Nikaraguą Pedrarias de Avila. Inna sprawa, że na dworze królewskim 

background image

uznano ostatecznie, iż niechęć i brak współdziałania, jakie okazywał Pizarrowi i 
Almagrowi Pedro de los Rios, obciąża jego konto. Jednak nawet w sytuacji, gdyby 
Pizarro nie miał żadnych współzawodników, biegł przecież półroczny termin, jaki 
dawała mu kapitulacja na zorganizowanie wyprawy i wyjście w morze.
Do Francisca Pizarro w Trujillo przyłączyło się czterech jego przyrodnich braci: 
Hernando (jedyny z prawego łoża syn kapitana Gonzala Pizarro) Nieraz traktuje się 
Hernanda Pizarro jako 
najstarszego z braci. W rzeczywistości był on młodszy aż o dwadzieścia pięć lat od 
Francisca, ale jako jedyny legalny potomek seniora rodu był traktowany jak starszy 
wiekiem.
Juan, Gonzalo oraz Francisco Martin de Alcantara (urodzony z tej samej matki, ale 
innego ojca) Z czasem dołączali i inni amatorzy przygód, a także spragnieni 
bogactw i zaszczytów w dalekim, znanym tylko z enigmatycznych doniesień, kraju. 
Mimo to w Sewilli, która była punktem wyjścia całej zamorskiej ekspansji 
Hiszpanów, Pizarro ciągle jeszcze nie mógł skompletować ustalonej na mocy 
kapitulacji załogi, stu pięćdziesięciu zbrojnych.
Dlatego w listopadzie 1529 roku wyszedł w morze okręt z ledwie dwudziestoma 
ludźmi na pokładzie, głównie po to, aby dać namacalny dowód wspólnikom w 
Panamie, iż zamierzone przedsięwzięcie jest na dobrej drodze. Pizarro nie mógł 
wiedzieć, że w tym samym czasie Almagro też nie pozostawał bierny, lecz próbował, 
za pośrednictwem Nicolasa de Ribery i Bartolome Ruiza, werbować ludzi w 
Nikaragui. Czynił tak, mimo iż rządzący tym krajem Pedrarias próbował mu 
przeszkadzać, wyrzekając jednocześnie na Almagra, iż ten oszukał go, eliminując z 
pierwotnie zawiązanej spółki. Tymczasem sam Almagro nadzorował na przesmyku 
prace nad przygotowaniem okrętów, aby były zdatne do żeglugi w momencie 
powrotu Pizarra z Hiszpanii.
 

Pizarro w Sewilli kończył już przygotowania, gdy w połowie stycznia 1530 roku 
urzędnicy królewscy wydali dokument zapowiadający inspekcję flotylli. Oznaczało 
to, że gdyby zostały stwierdzone jakieś uchybienia w stosunku do warunków 
ustalonych w kapitulacji, flotylla nie będzie mogła wyjść w morze. Sytuacja ta była 
dość niebezpieczna. Trzeba wszak pamiętać, że w dziejach konkwisty nie brakowało 
przypadków, kiedy to wyprawa w ogóle nie dochodziła do skutku, gdyż podpisujący 
kapitulację z Koroną nie wywiązał się w ustalonym terminie z podjętych zobowiązań 
organizacyjnych. A z kolei te wyprawy, które pośpiesznie rozpoczynano, byleby tylko 
nie przekroczyć terminu, często kończyły się klęską.
Dlatego Pizarro podjął natychmiastową decyzję. Pośpiesznie zaokrętował się z 
częścią ludzi na jeden ze statków i odpłynął na Gomerę, jedną z Wysp Kanaryjskich, 
tradycyjny już od czasów Kolumba punkt pośredni na drodze do Ameryki. Królewscy 
inspektorzy w Sewilli usłyszeli więc, że brakujący do ustalonej liczby ludzie już 
odpłynęli, a pozostałe dwie jednostki ostatecznie połączyły się z okrętem Pizarra na 
Wyspach Kanaryjskich. Flotylla ze stu dwudziestu pięcioma ludźmi na pokładach 
szczęśliwie przebyła Atlantyk i zawinęła do Santa Marta (dzisiejsza Kolumbia) 
Tamtejszy gubernator, Garcia de Lerma, który sam potrzebował żołnierzy, próbował 
zniechęcić ludzi Pizarra do wyprawy na Peru. I choć kilku żołnierzy uległo 

background image

sugestiom, Francisco Pizarro skrócił do minimum postój w tym porcie i niebawem 
zameldował się w Nombre de Dios na przesmyku. Tam wyszedł mu na spotkanie 
Diego de Almagro, aby powitać wspólnika i ludzi, których ten przyprowadził ze sobą 
z Hiszpanii.
Jednak później na osobności Almagro skarżył się na Pizarra, którego przez 
wszystkie te lata wspierał wszelkimi  siłami, a ten nie umiał się mu odwdzięczyć 
przez wyjednanie na dworze królewskim stosownych przywilejów, zgodnie z 
pierwotnymi ustaleniami.
Jak pamiętamy, pierwsze niesnaski między Almagrem i Pizarrem pojawiły się jeszcze 
w czasie wypraw rekonesansowych. Później Almagro poczuł się oszukany, gdy z 
końcem 1529 roku przybył na przesmyk okręt z owymi dwudziestoma żołnierzami, 
których Pizarro wysłał wcześniej. Ci ludzie przywieźli kopie dokumentów 
podpisanych przez Pizarra na dworze, z których wyraźnie wynikało, że tytuły i 
urzędy nie zostały rozdzielone między wspólników w sposób zgodny z wcześniejszą 
umową między nimi. Dotknięty poczuł się tym nie tylko Almagro, ale także 
Bartolome Ruiz, który miał otrzymać godność alguacil mayor, a tymczasem musiał 
pogodzić się z faktem, iż ona także przypadła Pizarrowi.
Teraz, po powrocie Pizarra z Hiszpanii w towarzystwie swych przyrodnich braci, 
którzy zachowywali się wystarczająco wyniośle, by zrazić Almagra, sytuacja jeszcze 
bardziej się zaogniła. Na relacjach między dotychczasowymi wspólnikami i 
towarzyszami szczególnym cieniem położyła się obecność i działalność Hernanda 
Pizzaro. Oviedo pisze z ironią, iż bracia Francisca Pizarro byli tak wyniośli jak biedni 
i tak bez żadnego majątku, jak bardzo żądni jego zdobycia (  ) z nich wszystkich 
tylko Hernando Pizarro był z prawego łoża, a z tego powodu jego zarozumiałość 
była tym większa". Cieza de Leon z kolei wyznaje w swej kronice, iż nie sposób 
ustalić, czy to Hernando pierwszy sprowokował swym zachowaniem wrogość 
Almagra, czy też było odwrotnie; faktem pozostaje, że tych dwóch od pierwszego 
spotkania szczerze się nie znosiło.
Jak pisze Gómara urażony Almagro miał wówczas powiedzieć, ze bardziej ceni 
honor niż majątek, ale nie wyasygnował żadnych środków na utrzymanie ludzi przy-
byłych z Pizarrem z Hiszpanii. W tej sytuacji bracia Pizarro, mający wielkie wydatki i 
niewiele pieniędzy", znaleźli się w krytycznym położeniu. Wówczas to Hernando 
Pizarro, najbardziej spośród braci rozdrażniony takim obrotem sprawy, zaczął 
podburzać Francisca i pozostałych braci przeciw Almagrowi. I choć Francisco Pizarro 
dążył do pojednania z Almagrem, właśnie Hernando pozostał zaprzysięgłym 
wrogiem Almagra, jako że pozostali bracia byli bardziej łagodnego i pogodnego 
usposobienia".
W pewnym momencie doszło nawet do tego, że Almagro gotów był zerwać spółkę z 
Pizarrem i zawiązać konkurencyjną kompanię z Alvaro de Guijo i Alonso de 
Caceresem. Być może były to tylko pogróżki ze strony zawiedzionego w swych 
oczekiwaniach Almagra, który ostatecznie, w dużej mierze dzięki zabiegom księdza 
Luque i bawiącego właśnie na przesmyku Gaspara de Espinozy, dał się udobruchać. 
Pizarro ze swej strony zapewniał, że na dworze królewskim nikt nawet nie chciał 
słyszeć o rozdzieleniu najwyższych tytułów i godności między dwie osoby, ale 
przecież Peru jest tak rozległym krajem, że i Almagro z czasem zdobędzie własne 
gubernatorstwo. Zobowiązał się też, że nie będzie zabiegał o żadne zaszczyty dla 

background image

swych braci, zanim Almagro nie otrzyma swego gubernatorstwa, które będzie 
sąsiadować z terytorium, przyznanym przez monarchę Pizarrowi. Między dawnymi 
wspólnikami doszło do przynajmniej pozornego porozumienia, lecz nie poszły w 
zapomnienie urazy ani nie ustały szemrania, a i zuchwałość braci Francisca Pizarro 
nie pozwalała na uspokojenie umysłów".

Ponieważ pod koniec 1530 roku przygotowania do wyprawy były na ukończeniu, a 
niebawem miały już nadejść posiłki z Nikaragui, postanowiono, że Almagro 
pozostanie jeszcze w Panamie (który to już raz powtarzała się ta sytuacja!) i 
wyruszy z resztą ludzi nieco później, podczas gdy trzon ekspedycji z Pizarrem 
wyjdzie w morze najszybciej, jak to będzie możliwe. 30 grudnia 1530 roku Pizarro 
zarządził przegląd sił, które miały mu towarzyszyć, i kazał wprowadzić sztandary do 
kościoła, gdzie wszyscy członkowie ekspedycji przyjęli komunię. W styczniu 1531 
roku Francisco Pizarro na czele około dwustu ludzi (kronikarze podają liczby od stu 
osiemdziesięciu pięciu do dwustu pięćdziesięciu) zgromadzonych na pokładach 
trzech okrętów, odpłynął z Panamy ku wybrzeżom Peru.
W czasie gdy Francisco Pizarro czynił niezbędne przygotowania do zaplanowanego 
przedsięwzięcia, w kraju, który zamierzał podbić i opanować dla Hiszpanii, 
zachodziły ważkie wydarzenia, będące w istocie jednym z głównych czynników, 
decydujących o powodzeniu, nie zdających sobie zrazu sprawy z sytuacji, 
Hiszpanów. Wszak w czasie wypraw rekonesansowych Pizarro i jego ludzie zdołali 
tylko ustalić istnienie kraju, do którego rubieży dotarli, a o którego rozmiarach, 
walorach i potędze mieli bardzo mgliste pojęcie, mocno zresztą zabarwiane przez 
własne oczekiwania, ambicje i pragnienia.
Tymczasem zorganizowana przez Pizarra i Almagra wyprawa miała skierować się ku 
najbardziej rozległemu państwu, jakie istniało w Nowym Świecie w momencie 
pojawienia się tam pierwszych Europejczyków — imperium Inków. Nazwa Peru", 
którą, na skutek pierwotnej bariery językowej i biorących się stąd nieporozumień, 
zaczęli operować Hiszpanie, a za nimi później wszystkie narody europejskie, nie 
była znana ani władcom, ani mieszkańcom  tego  kraju.   W  rzeczywistości   nosił 
on nazwę Tawantinsuyu (Tahuantinsuyo) co można tłumaczyć jako czwórkraj", lub 
raczej — jak sugerują niektórzy — po prostu cztery strony świata". Było to prostym 
odbiciem sposobu postrzegania świata przez elitę inkaską. Otóż stolica, stanowiąca 
zalążek przyszłego imperium, Cuzco (Cusco, Qosqo) była uważana za środek 
(dosłownie — pępek) świata. Samo miasto składało się z dwóch części: Górnego 
Cuzco (Hanan Cuzco) oraz Dolnego Cuzco (Hurin Cuzco) Pierwsza część była 
kojarzona z północą, druga z południem. Ponieważ ze stolicy wychodziły nie dwie, 
ale cztery główne drogi, symbolicznie obszar całego imperium dzielił się więc na 
cztery sektory, nazywane Chinchasuyu, Antisuyu, Contisuyu i Collasuyu, odpowia-
dające kolejno: północnemu zachodowi, północnemu wschodowi, południowemu 
zachodowi i południowemu wschodowi. W wersji uproszczonej Chinchasuyu to 
kierunek północny, Antisuyu — wschodni, Contisuyu — zachodni i Collasuyu — 
południowy.
Obszar środkowych Andów, na którym dopiero na przełomie 12 i 13 wieku pojawiła 
się cywilizacja Inków, która z czasem, drogą kolejnych podbojów, rozrosła się do 

background image

potężnego imperium, był wszakże terenem, gdzie — podobnie jak w Mezoameryce 
— od wielu wieków powstawały, rozwijały się i ulegały dezintegracji liczne 
cywilizacje, które z europejskiego punktu widzenia nazywamy prekolumbijskimi lub 
prehiszpańskimi. Ponieważ najstarsze z nich, jak Chavin, mają swe początki w 15 
stuleciu przed Chrystusem, do czasu przybycia Hiszpanów daje to ogromny 
horyzont czasowy rzędu trzech tysięcy lat! Inkowie byli w istocie dziedzicami 
dorobku cywilizacji wcześniejszych, jak: Chavin, Paracas, Nazca, Moche (Mochica), 
Huari, Tiwanaku (Tiahunaco) czy Chimu, sami niemal nie wnosząc żadnych 
elementów nowych, poprzednio nieznanych, a jedynie dokonując bodaj 
najpełniejszej syntezy elementów kulturowych.
Inkowie, początkowo niewielki szczep z okolic Cuzco, z biegiem czasu, głównie 
drogą militarnych podbojów, zdominowali ogromne obszary w strefie andyjskiej, 
począwszy od terytoriów obecnego Ekwadoru, a na terenach środkowego Chile i 
północnozachodniej Argentyny (Tucuman) skończywszy. Ten terytorialnie rozległy 
organizm polityczny był w istocie mozaiką geograficznoetniczną.
Autokratyczną władzę sprawował Sapa Inka (Jedyny czy też Najwyższy Inka) 
wspomagany przez biurokratyczną machinę funkcjonariuszy państwowych (tych 
właśnie Hiszpanie nazywali długouchymi) rekrutujących się spośród arystokracji z 
Cuzco, a także lokalnych naczelników (curacas) oraz kapłanów. Ta elita, licząca w 
istocie 1-1,5 procenta ogółu mieszkańców imperium, sama siebie nazywała Dziećmi 
Słońca (Intip Churi) co było bezpośrednim nawiązaniem do kultu solarnego, 
centralnego elementu ich systemu religijnego. Pozostali mieszkańcy Tawantinsuyu 
byli chłopami, zorganizowanymi w systemie ayllu (jednostka wspólnotowej 
produkcji i konsumpcji tworzona przez ludzi wierzących w swoje pochodzenie od 
wspólnego przodka lub będących nimi w istocie) bądź też ludźmi niewolnymi 
(yanaconas)
Aby zdobyć i utrzymać władzę w tak rozległym organizmie państwowym, jakim było 
Tawantinsuyu, stanowiącym jednocześnie najbardziej kolektywistyczny system 
społeczny, w którym społeczność doskonale wchłaniała jednostki, czyniąc z nich 
tryby wielkiej machiny, nieodzowne było liczne, dobrze zorganizowane i 
zdyscyplinowane wojsko. Ostatecznie o wiele więcej zdobyczy terytorialnych za-
wdzięczali Inkowie sile oręża niż dobrowolnemu przyjęciu zwierzchnictwa Cuzco 
przez kolejne ludy i regiony. Obok ekspansji terytorialnej wojsko miało jeszcze dwa 
inne cele do wypełnienia: obronę przed zagrożeniem ze strony sąsiednich ludów i 
plemion oraz utrzymywanie porządku, opartego na dominacji wywodzącej się z 
Cuzco elity, wewnątrz imperium. W efekcie powstał organizm państwowy 
przewyższający wszystko, łącznie z azteckim imperium, co można było spotkać w 
prekolumbijskiej Ameryce. Agresja, przemoc i inwazja leżały u podstaw zarówno 
powstania inkaskiego imperium, jak i utrzymywania się jego integralności.
Ale owe niezwyciężone przez całe dziesięciolecia oddziały, które podbijały w imię 
Słońca coraz to nowe obszary, nie stanowiły w swej większości stałej, zawodowej 
armii, wśród wojowników inkaskich przeważali bowiem wieśniacy. Byli oni 
zwoływani stosownie do potrzeb, na kształt pospolitego ruszenia, obejmującego 
mężczyzn w wieku od dwudziestu pięciu do pięćdziesięciu lat, którzy jednak od 
młodości wprawiali się w sztuce wojennej.
Organizacja wojska odzwierciedlała złożoną, piramidalną strukturę społeczną 

background image

imperium, której wierzchołkiem był sam Inka. Tak więc najmniejszy oddział liczył 
dziesięciu wojowników, którymi dowodził chungacamayoc (dziesiętnik) a dziesięć 
takich oddziałów było podporządkowanych setnikowi, zwanemu pachacamayoc. 
Wyżej w hierarchii dowódczej stali apu i jego zastępca apuratin, dowodzący 
oddziałami liczącymi do 2500 wojowników, wreszcie hatun apu i hatun apuratin 
stali na czele sił liczących pięć tysięcy zbrojnych. Oczywiście stosownie do 
rozmiarów danego militarnego zadania czy przedsięwzięcia   mobilizowano  tylko 
takie   siły,  jakie były do jego wykonania niezbędne w ten sposób, że gdy była 
potrzeba wysłać dziesięć tysięcy ludzi na wojnę, wystarczyło otworzyć usta i 
nakazać to, a gdy pięć tysięcy — tak samo; podobnie, aby rozpoznać obszar lub 
wystawić czujki, odpowiednio mniej ludzi".
Jeśli chodzi o uzbrojenie i ekwipunek, wojownicy inkascy, od najwyższych do 
najniższych rangą, najczęściej posługiwali się procą, ale także oczywiście 
oszczepami, maczugami, rzadziej toporami wojennymi. Szczególnym rodzajem 
broni, przydatnej w zwarciu z przeciwnikiem, były ayllos, kamienne kule połączone 
sznurkami, a cały ten instrument, umiejętnie rzucony, mógł opleść nogi i 
unieruchomić nieprzyjaciela, same kule zaś zadać poważne rany. Z broni 
defensywnej w użyciu były tarcze, zazwyczaj niewielkich rozmiarów. Zwykli 
wojownicy mogli mieć na sobie najwyżej proste okrycia, podczas gdy strój 
naczelników i wodzów, wyróżniał się bogatymi ozdobami. Nakrycie głowy natomiast 
wskazywało na przynależność danego wojownika do konkretnej wspólnoty lokalnej 
(ayllu)
Strategiczną kontrolę nad krajem miały ułatwiać wznoszone fortyfikacje. Do 
najpotężniejszych i najsłynniejszych z nich należały: Paramonga w pasie 
przybrzeżnym, a wysoko w górach w pobliżu Cuzco, Sacsahuaman. Bieg wypadków 
spowodował jednak, że żadna z nich nie odegrała istotnej roli w czasie podboju 
kraju przez Hiszpanów, którzy nawet jeśli napotykali te budowle w czasie swego 
marszu czy rekonesansów, nie musieli ich zdobywać.

Tradycja inkaska wskazuje na Manku Capaca jako założyciela dynastii, choć to 
postać bardziej legendarna niż historyczna. Huayna Capac, który panował w 
początkach 16 wieku, a więc w czasie, gdy Pizarro i Almagro realizowali pierwsze 
rekonesansowe ekspedycje, miał być jedenastym Inką. Większość badaczy 
przeszłości Peru uważa wszakże za pierwszego historycznego władcę Pachacuteka 
(Pachacuti), według tradycji dziewiątego Inkę. Panował on od lat trzydziestych XV 
wieku do około roku 1470, będąc właściwym organizatorem militarnopaństwowej 
machiny inkaskiej (jego imię można tłumaczyć jako ten, który przemienia świat", 
czy też bardziej współcześnie jako rewolucjonista")
Jego następcy, dziesiątemu Ince, Tupakowi Yupanqui

panującemu w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych

15 wieku — przypisuje się stworzenie oddziałów złożonych
z zawodowych wojowników (wywodzących się przeważnie
spośród podbitych ludów) którzy w ten sposób z jednej
strony stawali się gwardią przyboczną Inki, z drugiej sami
przekształcali się w dziedziczną kastę wojowników, całkowi

background image

cie wolną od zajęć produkcyjnych czy służebnych.
Ciesząca się wieloma przywilejami arystokratyczna elita powszechnie praktykowała 
wielożeństwo. Jednocześnie panowała zasada endogamii; oznaczało to, że cała 
rządząca elita była połączona więzami pokrewieństwa. Niejednokrotnie zdarzało się, 
że Najwyższy Inka brał za pierwszą żonę (zwaną coya) własną siostrę, mając 
oprócz niej, rzecz jasna, inne legalne żony oraz nałożnice. Sprawę dodatkowo 
komplikował brak jednoznacznych zasad sukcesji tronu

to sam Inka przed śmiercią wskazywał swego dziedzica

spośród licznego potomstwa. To oczywiście mogło być
podłożem rywalizacji i rozgrywek o najwyższą władzę.
Huayna Capac był władcą, za którego panowania Tawantinsuyu osiągnęło swój 
maksymalny zasięg terytorialny,
wchłaniając m.in. kraj Quito. Jedenasty Inka zmarł w roku 1527 lub w początkach 
1528. Cieza de Leon wspomina, iż nie sposób, na podstawie przekazów indiańskich 
informatorów, z całą pewnością ustalić, czy pojawienie się pierwszych Hiszpanów w 
granicach imperium inkaskiego (trzeci i ostatni rekonesans Pizarra poza Tumbes aż 
do Santa) wzbudziło zainteresowanie starego władcy, czy też nastąpiło już po jego 
śmierci. Gdy Huayna Capac nagle zmarł, o najwyższą władzę rozpoczęło rywalizację 
jego dwóch synów, przyrodnich braci — młodszy Huascar i kilka lat starszy 
Atahuallpa, każdy popierany przez złożone z dostojników frakcje.
Początkowo władzę uchwycił, mający silniejsze poparcie, Huascar, a Atahuallpa 
uznał jego zwierzchność, występując jedynie o zatwierdzenie siebie jako regenta 
(intip rantin) północnej części imperium. Zresztą sam Huayna Capac w ostatnich 
latach życia przemyśliwał o podziale swego ogromnego państwa, ale ze względu na 
naciski arystokracji z Cuzco zrezygnował z realizacji tego zamiaru. Ten stan 
formalnego panowania Huascara nad całością państwa trwał przez kilka lat, choć 
Atahuallpa umacniał swoją pozycję w północnej części imperium (Chinchasuyu) aby 
móc prędzej czy później uniezależnić się od zwierzchnictwa przyrodniego brata, czy 
wręcz zająć jego miejsce.
Huascar początkowo zadowalał się pozorami lojalności Atahuallpy; nie podejmował 
też praktycznie żadnej — jeśli nie liczyć dwóch niewielkich ekspedycji — ekspansji 
na zewnątrz, głównie zresztą dlatego, że inkorporacja najbliższych terytoriów 
graniczących z Tawantinsuyu, ze względu na niski poziom zawansowania 
społecznego i ekonomicznego ich mieszkańców, czyniła przedsięwzięcie mało 
uzasadnionym i zbytnio kosztownym. Jednak w samym Cuzco Huascar nie mógł 
czuć się do końca pewnie, zwłaszcza gdy wyszedł na jaw spisek, który zawiązali 
przeciw niemu jego bracia — Chuąuisguaman i Conono. Ale pierwszy z nich, 
dręczony wyrzutami sumienia, wyjawił istnienie i cel sprzysiężenia. Huascar w 
odwecie kazał stracić Conono i kolejnego brata Cusi Atauchi, który, wedle planów 
spiskowców, miał zastąpić Huascara. Od tego czasu Huascar stał się bardzo 
podejrzliwy, a jego rządy surowe.
Jednocześnie Atahuallpa na północnych rubieżach imperium czynił już wyraźne 
przygotowania do otwartej walki o władzę, próbując zapewnić sobie poparcie miejs-
cowych ludów, ciągle odczuwających dominację Cuzco jako obce panowanie i 
żywiących nienawiść za masakry, jakich dokonali przed laty mieszkańcy Cuzco na 
ich przodkach. Sam Atahuallpa przekonywał swych rzeczywistych i potencjalnych 

background image

stronników, że jego matka pochodziła z okolic Otavalo. Atahuallpę wspierali taż 
quitańscy mitma, tj. ludzie osadzeni na danym terytorium, z dala od swych 
rodzinnych stron, na mocy decyzji władcy.
W ten sposób inkaskie imperium u progu lat trzydziestych 16 wieku stanęło w 
obliczu wojny domowej. Pierwsze starcia zakończyły się zwycięstwem sił Huascara, 
którego brat Atoc (lub Atoco) zdołał zadać klęskę wojownikom Atahuallpy w bitwie 
pod Mocha. Jednak zwycięstwo to okazało się tylko przejściowym triumfem, gdyż 
sam Atahuallpa nie został ujęty. Według jednej z wersji, którą przedstawiają też 
niektórzy kronikarze hiszpańscy, Atahuallpa, wzięty do niewoli, zdołał z niej zbiec. 
Inni jednak twierdzą, że cała historia pojmania i nieoczekiwanego ocalenia 
Atahuallpy była celowo spreparowana przez niego samego w celu zmylenia 
przeciwnika.

Dalsze dzieje wojny domowej to już seria zwycięstw sił Atahuallpy, którymi zręcznie 
dowodzili doświadczeni generałowie, jak Quizquiz ( Kiskis) Ocumare (Ucumari) oraz 
Challcuchima (Chalcochima) W krwawej bitwie pod Ambato wojownicy Atoca zostali 
rozgromieni, on sam ujęty w pościgu, a następnie stracony. Podobno Challcuchima 
kazał sporządzić z czaszki zabitego Atoca naczynie wysadzane złotem.
Siły Huascara, zreorganizowane pod komendą dostojnika Huanca Auqui, poniosły 
całą serię porażek, które doprowadziły do odwrotu zdemoralizowanego wojska. 
Atahuallpa zaś rozszerzył kontrolowany przez siebie obszar, aż w końcu jego 
wojownicy wkroczyli do Cuzco. Spustoszyli stolicę w rewanżu za klęskę zadaną w 
przeszłości ich przodkom i narzucenie jarzma cuskańskiego ludom z północnych 
krańców imperium. Dość powiedzieć, że mumia dziesiątego Inki, Tupaca Yupanqui, 
została znieważona i przypalona (w tym miejscu warto nadmienić, że Inkowie nie 
tylko mumifikowali ciała swych zmarłych władców, ale ich mumie traktowali jak 
żywych ludzi, pozostawiając w stanie nienaruszonym ich własność i godności)
Huascara, którego gwardia przyboczna została wybita w czasie jednego z 
wcześniejszych starć, poniżano i wyszydzano. Następnie na jego oczach 
wymordowano mu żony, dzieci, a nawet służbę. Podobnie prześladowano i 
dokonywano eksterminacji wszystkich podejrzewanych o sympatyzowanie ze 
stronnictwem Huascara. Pokonany władca stał się więźniem, o którego losie miał 
zadecydować Atahuallpa. Od tego momentu zwycięski Atahuallpa, jako trzynasty 
Inka, zaczął korzystać z pełni władzy i jej atrybutów.
Był to rok 1532. Triumf Atahuallpy nad Huascarem wkrótce   miał   się   okazać 
zwycięstwem   pozbawionym jutra. W środkowym Peru pojawił się, maszerując w 
głąb lądu, niewielki oddział stu kilkudziesięciu Hiszpanów, którzy w styczniu 
poprzedniego roku wyruszyli z Panamy pod wodzą Francisca Pizarro. Dni nie tylko 
panowania Atahuallpy, ale i istnienia całego Tawantinsuyu, były policzone. 
Niespełna sto lat od objęcia tronu przez Inkę Pachacuteka królestwo Dzieci Słońca" 
miało na zawsze zniknąć.

NA PODBÓJ KRÓLESTWA SŁOŃCA
Na przełomie stycznia i lutego Francisco Pizarro wyruszył z Panamy. Po koncentracji 
na Wyspach Perłowych rozpoczęto żeglugę ku wybrzeżom Peru. Większość 

background image

żołnierzy była uzbrojona w szpady i drewniane tarcze, wykonane z... klepek 
używanych do wyrobu beczek na wino, gdyż takie tarcze są bardzo mocne i trzeba 
wielkiej siły, aby strzała lub grot mogły je przeszyć". Po kilku zaledwie dniach 
morskiej podróży (kronikarze mówią zazwyczaj o pięciusześciu dniach żeglugi) 
wylądowano w zatoce Świętego Mateusza (na wybrzeżu dzisiejszej ekwadorskiej 
prowincji Esmeraldas . 1 stopień szerokości geograficznej północnej)
Tam postanowiono, aby w dalszą drogę udać się już lądem, podczas gdy okręty 
miały posuwać się równolegle wzdłuż wybrzeża. Wydaje się, że u podstaw tej 
decyzji leżała troska o konie — ludzie Pizarra mieli ich wówczas tylko trzydzieści 
sześć — które źle znosiły podróż morską, a stanowiły przecież główną siłę 
uderzeniową Hiszpanów. Wbrew rozpowszechnionym przekonaniom, tak w przypad-
ku   podboju   Peru,   jak   i   innych   hiszpańskich   wypraw zdobywczych w 
Nowym Świecie, to nie broń palna, lecz użycie koni stawało się czynnikiem 
rozstrzygającym w walce, zapewniając tak przewagę taktyczną, jak i psychologiczną 
(Indianie, nie tylko peruwiańscy, byli do tego stopnia zdumieni i przerażeni postacią 
konnego wojownika, iż początkowo sądzili, że jeździec z koniem tworzą jedną 
istotę) Stąd też w dobie konkwisty konni stanowili około jednej trzeciej sił 
ekspedycji, połowę piechurzy, a pozostałymi uczestnikami byli ludzie pełniący 
funkcje służebne i pomocnicze.
Koń w czasach konkwisty miał kluczowe znaczenie w walce, ponieważ tubylcy bali 
się go, ale także byli kompletnie nieprzygotowani do walki przeciw dosiadającemu 
wierzchowca przeciwnikowi. Tam, gdzie było miejsce na użycie jazdy, starcie 
kończyło się rozbiciem szyku znacznie liczniejszego przeciwnika i zadaniem mu 
nieproporcjonalnie dużych do zaangażowanych sił strat w ludziach. Analogicznie, 
jeżeli podbój hiszpański natrafiał w Ameryce na silniejszy opór i przeciągał się, 
niemal zawsze działo się to w rejonach o trudnych warunkach terenowych, 
ograniczających czy wręcz wykluczających użycie większych oddziałów jazdy. 
Dlatego też Hiszpanie starali się wybierać na miejsce starć zbrojnych równe, płaskie 
i otwarte przestrzenie, a samo znalezienie miejsca o takiej charakterystyce —jak 
świadczą o tym liczne relacje epoki konkwisty — było traktowane jako zdobycie 
ważnego atutu, nie tylko wówczas, gdy starcie było już nieuniknione, ale nawet 
wtedy, gdy atak tubylców był tylko czymś prawdopodobnym (w tym ostatnim 
przypadku nawet element zaskoczenia ze strony Indian nie mógł zniwelować 
przewagi Hiszpanów). Można by się pokusić o stwierdzenie, że — zachowując 
wszelkie proporcje — atak hiszpańskiej jazdy w dobie podboju Ameryki był niczym 
użycie na współczesnym polu walki formacji czołgów i to wobec przeciwnika nie 
dysponującego środkami do zwalczania broni pancernej.

Kolejnym atutem Hiszpanów w walkach z Indianami była przewaga w zakresie 
uzbrojenia defensywnego. Hiszpański konkwistador nie był już wprawdzie 
średniowiecznym rycerzem walczącym w pełnej zbroi, lecz jednak stosował 
nieporównanie bardziej zaawansowane i skuteczne, w porównaniu ze swym 
indiańskim przeciwnikiem, rodzaje ochronnego ekwipunku. Był to zazwyczaj 
pancerz, chroniący tors i plecy, a dzięki połom, także dolne partie tułowia. Głowę 
osłaniał hełm, najczęściej bez przyłbicy (ta mogła być przydatna w wojnach 
domowych między samymi zdobywcami, ale nie w starciach z indiańskimi 

background image

wojownikami) Piechurzy używali hełmu, charakterystycznego dla Hiszpanów także 
w Europie, zwanego morrión, nie zasłaniającego twarzy, co ułatwiało celowanie 
arkebuzerom i kusznikom. Ponadto używano, choć już nie tak często, 
naramienników i osłon na uda. Taki zestaw ekwipunku obronnego był nazywany 
zbroją trzy czwarte.
Pełnych zbroi nie używano z kilku powodów. Po pierwsze przeszkodą był klimat, 
najczęściej zbyt gorący i wilgotny, co powodowało szybkie zużycie poszczególnych 
elementów metalowych, nawet jeśli próbowano temu zapobiegać, natłuszczając lub 
malując je na czarno. Po drugie, pełna zbroja typu europejskiego była funkcjonalna 
tylko w czasie samej bitwy, a jej założenie wymagało pomocy innych osób 
(giermków czy sług) W Ameryce trzeba było przemierzać duże odległości, a atak 
krajowców mógł nastąpić niemal w każdym momencie i należało być zawsze przy-
gotowanym do jego odparcia. Po trzecie, Hiszpanie dokonujący podboju różnych 
regionów Ameryki tworzyli nieregularne oddziały, oparte na dobrowolnym zaciągu, 
nie było więc mowy o jednolitym ekwipunku czy uzbrojeniu — zawsze było to 
funkcją zamożności samych żołnierzy. Stąd użycie wspomnianego wyżej 
niekompletnego, z punktu widzenia europejskich standardów, uzbrojenia defensyw-
nego,  a także rozpowszechnienie  się  z czasem jeszcze lżejszego odzienia — 
pikowanych kaftanów z włókien bawełnianych bądź ze skór różnych miejscowych 
zwierząt, nawet takich jak tapiry czy manaty.
Wróćmy jednak do dziejów wyprawy. Pizarro, dysponując znacznie mniejszą — niż 
zazwyczaj — liczbą koni, zdecydował się na marsz lądem, co wkrótce okazało się 
sprawą niełatwą. Trzeba było bowiem wielokrotnie forsować ujścia rzek i 
rozlewiska, i w tym celu budowano prowizoryczne tratwy. Podczas tych przepraw 
kilku Hiszpanów się utopiło, a Francisco Pizarro miał osobiście pomagać w 
transporcie chorych. Ten mozolny marsz kontynuowano do miejscowości Coaque.
Pizarro zarządził tam postój, który z różnych przyczyn przeciągnął się ostatecznie 
do pięciu miesięcy — od kwietnia do września 1531 roku. Po pierwsze, nie było 
problemów z aprowizacją; jeden z kronikarzy z oczywistą przesadą twierdzi, że 
żywności tam zgromadzonej starczyłoby nawet na okres trzech lub czterech lat. Po 
drugie, członkowie wyprawy uzyskali tam nieco złota i srebra, a także znaczniejsze 
ilości szmaragdów. Jednak wiele z tych szlachetnych kamieni niektórzy żołnierze 
sami zniszczyli, dając posłuch opowieściom, iż prawdziwy szmaragd (a 
podejrzewano krajowców o oszustwo) jest tak twardy, że uderzenie młotkiem lub 
kamieniem nie jest w stanie spowodować żadnej szkody. Wśród tych, którzy 
sugerowali przeprowadzenie testu, wiódł prym ojciec Reginaldo Pedraza, jeden z 
trzech duchownych towarzyszących ludziom Pizarra w tej fazie wyprawy.
Jednak najważniejszym powodem tak długiego pobytu w Coaque była decyzja 
Pizarra o odesłaniu okrętów po posiłki w ludziach — dwóch do Panamy, trzeciego 
do Nikaragui. Przybyłe z czasem kontyngenty nie były wielkie; ale ważne było 
pobudzenie nastrojów Hiszpanów w obu tych rejonach i stworzenie mocnego 
zaplecza dla podjętego dzieła. Ponadto wśród nowo przybyłych znajdowała się 
trójka królewskich urzędników, bez których udziału wyprawa nie spełniałaby 
formalnych warunków określonych w kapitulacji. Trzeba tu dodać, że ci 
funkcjonariusze, ze skarbnikiem na czele, mieli pieczę nad pobieraniem królewskiej 
kwinty ( tj. piątej części zdobyczy, na mocy starego prawa kastylijskiego z czasów 

background image

Alfonsa 10 Mądrego przypadającej Koronie) który to obowiązek wypełniano (zresztą 
bardzo skrupulatnie) w czasie wszystkich hiszpańskich wypraw zdobywczych w 
Ameryce.
Nie wszystkie okoliczności pobytu w Coaque były wszakże dla Hiszpanów fortunne. 
I tak, po raz pierwszy stosunki z krajowcami nie ułożyły się tak pomyślnie, jak 
można by się tego spodziewać po pierwszych kontaktach w czasie wypraw 
rekonesansowych, zaledwie trzy-cztery lata wcześniej. Miejscowy kacyk i część jego 
ludzi ze strachu przed Hiszpanami w ogóle uciekła, i dopiero zapewnienia Pizarra 
wobec siłą sprowadzonego doń kacyka, iż nie powinien lękać się przybyszów ani ich 
podejrzewać o złe zamiary, nieco złagodziły pierwotne napięcia i obawy, ale w 
całości ich nie usunęły ani nie rozproszyły. Gdy kacyk został uwolniony, stanął na 
czele swych ludzi, którzy zaatakowali Hiszpanów i spalili osadę. Podjęte przez 
Pizarra próby pościgu i ponownego pojmania zrewoltowanego indiańskiego 
naczelnika zakończyły się niepowodzeniem.
Powodem innej troski Pizarra była tajemnicza epidemia, która dotknęła znaczną 
część jego podkomendnych. Ciała chorych pokrywały się wrzodami, których 
przecięcie powodowało silne krwawienie, tak że wielu, którzy w ten sposób 
postąpili, zmarło.

Stamtąd wyprawa skierowała się do miejscowości Pasoa, której kacyk przyjął 
Hiszpanów bardzo przyjaźnie, a Pizarrowi ofiarował szmaragd wielkości gołębiego 
jajka. Następnym punktem postoju ekspedycji stały się okolice zatoki Caraquez na 
terytorium dzisiejszej ekwadorskiej prowincji Manabi. Tamtejsi Indianie przyjęli 
przybyszów na pozór przyjaźnie, raczej ze strachu przed bronią i końmi, niż z dobrej 
woli". W następnych dniach zdarzyło się dwukrotnie, że tubylcy zabili samotnych 
Hiszpanów, którzy odłączyli się od swych towarzyszy. Reakcja Pizarra była 
zdecydowana. W czasie karnej ekspedycji zabito kilku krajowców, a jeden z na-
czelników został pochwycony. Gdy stanął przed obliczem Pizarra, wyraził żal z 
powodu aktów agresji swych podwładnych wobec Hiszpanów, a gdy 
przyprowadzono jednego z winnych śmierci owych dwóch żołnierzy, skazał go na 
powieszenie.
Później, przez okolice dzisiejszego Puerto Viejo, Hiszpanie skierowali się ku Tumbes. 
W tym czasie (wedle niektórych kronikarzy nastąpiło to już w Coaque) przybyły 
kolejne posiłki, około trzydziestu zbrojnych, którzy wyruszyli z Nikaragui pod wodzą 
Sebastiana de Belalcazara.
Belalcazar to jedna z najciekawszych postaci tamtego okresu. Niespożyta 
aktywność i pragnienie awansu społecznego czyni z niego chyba najdoskonalsze 
ucieleśnienie wszystkich zalet i wad konkwistadorów hiszpańskich. Żaden z 
wybitniejszych dowódców konkwisty nie brał udziału w tak licznych ekspedycjach w 
różnych rejonach Nowego Świata. A trzeba dodać, że Belalcazar startował z 
najniższego szczebla drabiny społecznej, jako chłopski syn, który do Ameryki trafił 
mając kilkanaście lat i zaczynał tam życie bez pomocy czy poparcia jakiegokolwiek 
możnego protektora czy choćby wpływowego krewniaka. Dzięki własnej 
wytrwałości i ambicji zdołał wyrobić sobie tak znaczącą pozycję, że w momencie 
zakładania w 1519 roku miasta Panama otrzymał znaczną liczbę zniewolonych 
Indian i stał się jednym z ważniejszych obywateli nowej stolicy kolonii. Zrozumiałe 

background image

jest więc, że łączyły go bliskie, towarzyskie stosunki z Franciskiem Pizarro i Diegiem 
de Almagro. Pizarro i Belalcazar byli np. ojcami chrzestnymi syna Almagra, 
urodzonego ze związku z miejscową Indianką.
Jednak później drogi trzech towarzyszy rozeszły się. Gdy Pizarro i Almagro 
przygotowywali swą pierwszą wyprawę na Peru, zachęcali do udziału w niej 
Belalcazara; ten wszakże już wcześniej dał słowo Pedrariasowi, że uda się na 
wyprawę pod dowództwem Hernandeza de Córdoby do Nikaragui. Belalcazar, czując 
się związany przysięgą i obietnicami, jakie mu czynił Pedrarias, tak właśnie postąpił.
Jednakże w marcu 1531 roku zmarł Pedrarias. Belalcazara nie ograniczało już żadne 
zobowiązanie, a w dodatku tymczasowym gubernatorem Nikaragui został nie 
mający większych zasług Francisco de Castaneda, co musiało rozczarować 
Belalcazara, liczącego zapewne na to stanowisko. Gdy więc nadeszły wieści od 
Pizarra, który, zgodnie z umową zawartą blisko osiem lat wcześniej, dał znać o 
pomyślnym biegu zdarzeń w przedsięwzięciu peruwiańskim, Belalcazar szybko 
zdecydował się osobiście w nie zaangażować. W drugiej połowie 1531 roku 
popłynął na czele kilkudziesięciu zwerbowanych ludzi ku wybrzeżom Peru. Pizarra 
oczywiście ucieszyło to wzmocnienie sił, zwłaszcza że ludzie Belalcazara 
dysponowali dwunastoma końmi, w istotny sposób zwiększając siłę uderzeniową 
ekspedycji.
Rok 1531 dobiegał końca. Kolumna Hiszpanów posuwała się na południe, 
pozostawiając po prawej ręce przylądek Santa Elena, aż wyszła na brzeg zatoki 
Guayaquil. Do Tumbes,
które tak wielkie wrażenie zrobiło na uczestnikach ostatniej wyprawy 
rekonesansowej cztery lata wcześniej, było już bardzo blisko. Jednak Pizarro 
zdecydował się przeprawić na położoną naprzeciw Tumbes wyspę Puna. Nie sposób 
jednoznacznie stwierdzić, czy już wówczas hiszpański dowódca był świadom 
istnienia silnego antagonizmu między mieszkańcami Tumbes a wyspiarzami, i czy 
nosił się z zamiarem wykorzystania go dla swych celów.
Niewątpliwie bezpośrednim powodem obrania takiej trasy była oferta samego 
władcy wyspy, zwanego Tumbalą, który przez swych wysłanników przekazał 
zaproszenie Hiszpanom. Wszelako kacyk Tumbalą nie grał w otwarte karty, a i sam 
Pizarro był podejrzliwy, gdyż widząc usłużność ludzi Tumbali, miał powiedzieć do 
Belalcazara: Nie podobają mi się takie oznaki radości". Zresztą niebawem, dzięki 
indiańskim tłumaczom, hiszpański wódz dowiedział się o przygotowanym w sekrecie 
planie Tumbali. Otóż w czasie przeprawy na tratwach Indianie mieli w umówionym 
momencie rozwiązać liny spajające elementy konstrukcji tratw i spowodować w ten 
sposób zagładę Hiszpanów.
Tumbala, gdy zdał sobie sprawę, że przybysze zorientowali się w sytuacji, udał się 
na stały ląd, aby osobiście zapewnić Pizarra o swych szczerych zamiarach, a pogło-
ski o przygotowywanej zasadzce przypisał swym wrogom. Ostatecznie, z dużą 
rezerwą i przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności, ludzie Pizarra przeprawili 
się na wyspę.
Początkowo wyspiarze nie zdradzali żadnych wrogich zamiarów, ale czy to 
przedłużający się pobyt Hiszpanów, czy też z premedytacją przygotowywana akcja, 
spowodowały działania krajowców, które nie uszły uwadze ludzi Pizarra. Po raz 
kolejny czujność Hiszpanów wzmogły też

background image

doniesienia ich indiańskich tłumaczy. Gdy oznaki agresywnych zamierzeń tubylców 
zaczęły się powtarzać, Pizarro nakazał pojmanie kilku miejscowych dostojników 
wraz z Tumbalą. Ten ostatni został zakładnikiem, a pozostałych Hiszpanie wydali w 
ręce Indian z Tumbes, zaprzysięgłych wrogów wyspiarzy, którzy natychmiast ich 
zabili. Pizarro, rozgrywając te lokalne antagonizmy, uwolnił sześciuset (wedle innej 
wersji czterystu) Indian z Tumbes, przebywających w niewoli na wyspie, licząc 
widać na wdzięczność ich pobratymców.
Tymczasem wyspiarze z Puna, mimo uwięzienia ich władcy, chwycili za broń przeciw 
Hiszpanom. Francisco Pizarro starał się, tak długo jak to było możliwe, zapanować 
nad sytuacją środkami dyplomatycznymi, lecz gdy te okazały się nieskuteczne, 
powierzył swemu bratu Juanowi i Belalcazarowi stłumienie rebelii siłą.
W tym czasie do ludzi Pizarra dołączył oddział przyprowadzony z Nikaragui przez 
Hernanda de Soto, wybitnego dowódcę, który dziesięć lat później zakończy życie 
nad brzegami Missisipi. Niektórzy kronikarze twierdzą, że de Soto, przyłączając się 
do wyprawy, liczył na funkcję naczelnika wojskowego, ale tę pełnił już Hernando 
Pizarro. Stłumiwszy insurekcję wyspiarzy, wzmocniony siłami de Soto ( m.in. 
dwadzieścia pięć tak cennych koni), Pizarro zdecydował się przeprawić z powrotem 
na stały ląd. Zresztą pobyt na wyspie Puna trwał już stanowczo za długo (cztery-
pięć miesięcy)
Opuszczając wyspę Pizarro uwolnił kacyka Tumbalę, nakazując mu lojalność wobec 
Hiszpanów. Mając w pamięci niedawne wypadki, hiszpański przywódca z 
zadowoleniem przyjął pomoc mieszkańców Tumbes, którzy dostarczyli tratwy do 
przeprawy koni, rzeczy i części ludzi. Ale i w tym przypadku za ofertą kryły się mało 
przyjazne zamiary. Oto tubylcy poprowadzili trzech ludzi, którzy przeprawili się na 
pierwszej tratwie, ku rzekomym kwaterom, aby następnie ich zamordować. Inni 
spośród tych Hiszpanów, którzy podróżowali tratwami, mieli więcej szczęścia (np. 
de Soto w porę zorientował się w sytuacji i nie zszedł na ląd po dobiciu do brzegu, 
a inny Hiszpan, Alonso de Mesa, pozostał na tratwie z powodu nękającej go 
choroby, dzięki czemu dostrzegł działania napastników i zdołał ostrzec towarzyszy).
Gdy całość sił Pizarra znalazła się w Tumbes, wielu ludzi nie kryło swego 
rozczarowania. Oto miasto, które było jak dotąd symboliczną bramą do bogatego 
kraju, przedstawiało żałosny widok. Niedawne walki, będące tylko epizodem w 
wojnie domowej po śmierci Huayna Capaca, spowodowały znaczne zniszczenie i 
wyludnienie miasta. Nie odnaleziono też dwóch Hiszpanów, którzy —jak pamiętamy 
— pozostali tam dobrowolnie podczas ostatniej wyprawy rekonesansowej. Według 
jednego z żołnierzy Pizarra i kronikarza w jednej osobie, marynarz Gines został 
zabity, gdyż nie potrafił pohamować swej namiętności do kobiety pewnego miejsco-
wego dostojnika, a drugi z nich, Alonso de Molina, poniósł śmierć w walkach 
między Indianami z Tumbes i Puna, zaledwie miesiąc przed przybyciem Pizarra.
Francisco Pizarro, gdy jasne się stało, że zawiodły jego rachuby na lojalność i 
współdziałanie ze strony mieszkańców Tumbes, postanowił przedsięwziąć bardziej 
stanowcze kroki. Nakazał Hernandowi de Soto przeprawienie się na specjalnie 
zbudowanej, dużej tratwie przez rzekę, za którą skoncentrowane były siły Indian. 
De Soto na czele czterdziestu konnych i osiemdziesięciu piechurów posunął się 
około dwadzieścia leguas od miasta, zlokalizował i okrążył siły przeciwnika, aż 
wreszcie zadał mu straty wystarczające, aby zmusić miejscowego naczelnika do 

background image

złożenia broni i obietnicy podporządkowania się Hiszpanom. Ów naczelnik, którego 
imię kronikarze podają jako Quilimasa,   Chirimasa,   Chillemasa   a   nawet 
Cacalame,

wyraził ubolewanie z powodu śmierci trzech Hiszpanów zabitych podczas przeprawy 
z wyspy Puna, bez jego —jak twierdził — wiedzy czy przyzwolenia. Pizarro 
próbował jeszcze skłonić zhołdowanego kacyka, aby kazał odszukać i wydać 
krajowców odpowiedzialnych za śmierć hiszpańskich żołnierzy, ale ten, po 
rozesłaniu wysłańców, oświadczył w końcu, iż winowajcy już opuścili jego rejon, a 
Pizarro musiał się tym usprawiedliwieniem zadowolić. Sam zresztą przebaczył mu, 
w imieniu hiszpańskiego monarchy, a Quilimasa przyrzekł służyć odtąd wiernie 
Hiszpanom.
Francisco Pizarro, po naradzie ze swym bratem Hernandem i kilkoma 
znaczniejszymi kapitanami, postanowił pozostawić w Tumbes niewielki garnizon, 
złożony z dwudziestu pięciu ludzi, w celu utrwalenia sojuszu z tubylcami. Z 
początkiem maja 1532 roku trzon ekspedycji, z Pizarrem na czele, wyruszył z 
Tumbes. Hiszpanie, posuwając się wzdłuż wybrzeża, znaleźli się w jednym z 
najbardziej suchych i jałowych rejonów kontynentu; stąd przyszło im cierpieć 
pragnienie, doskwierające zwłaszcza piechurom, aż do momentu, gdy natknęli się 
na dobrze zaopatrzone tambo.
Dalej okolica była już bardziej przyjazna; przechodziła bowiem tamtędy jedna z 
głównych arterii Tawantinsuyu. Hiszpanie przekroczyli rzekę nazywaną wówczas 
Poechos (dziś nosi nazwę Chira) i rozłożyli się obozem w pobliskiej osadzie. 
Niebawem zaczęli tam przybywać okoliczni naczelnicy indiańscy, aby ustanowić 
pokojowe stosunki z Hiszpanami. Niewątpliwie walory militarne tych ostatnich i 
odniesione sukcesy — znaczące przecież na miarę tej małej kampanii, za jaką 
można uważać walki wokół Tumbes — wywarły na krajowcach spore wrażenie. 
Wedle świadec-
 W imperium Inków były to przydrożne zabudowania, pełniące funkcję magazynów 
produktów poddanej ludności i zarazem zajazdów, z których korzystali podróżujący 
funkcjonariusze państwowi i wojsko.
twa Francisca de Xerez, ówczesnego sekretarza Pizarra, hiszpański dowódca, 
przyjmując oznaki poddaństwa tych kacyków, stosował, przepisaną przez Koronę, 
formułę reąuerimiento. Począwszy od 1514 roku dowódcy wypraw zdobywczych 
odczytywali Indianom standardowy tekst, powiadamiający o prawie monarchy 
hiszpańskiego do zajęcia danego terytorium i proponujący dobrowolne uznanie 
zwierzchności hiszpańskiej, oraz ostrzegający o akcji zbrojnej, jaka, w przypadku 
odmowy, zostanie podjęta przez Hiszpanów. Sam tekst requerimiento został 
sformułowany w 1512 roku
 przez wybitnego prawnika, członka królewskiej rady, Juana Lopeza de Palacios 
Rubiosa. Był to skondensowany wywód prawno-teologiczny, streszczający historię 
udzielenia przez papieża Aleksandra 6 przywileju Koronie Kastylii wyłączności 
prowadzenia akcji ewangelizacyjnej w Nowym Świecie. Jednocześnie przytaczano 
źródła, na których wspiera się autorytet papieski, co oczywiście oznaczało zwięzłe 
wyłożenie podstawowych prawd wiary chrześcijańskiej. Stosowanie całej tej 

background image

procedury, w sposób oczywisty niezrozumiałej dla krajowców nawet przy 
posługiwaniu się sprawnymi tłumaczami, było jednak przez Hiszpanów traktowane 
bardzo poważnie, jako uprawomocnienie akcji politycznej i militarnej.

W tym czasie Francisco Pizarro zaczął objeżdżać okolicę w celu znalezienia 
odpowiedniego miejsca do zapoczątkowania hiszpańskiej akcji osadniczej. Pizarro, 
jak każdy dowódca konkwisty, był zobowiązany, na mocy kapitulacji, do fundacji 
odpowiedniej liczby ośrodków, z których mogłyby się w przyszłości rozwinąć 
regularne miasta. Polecił też swemu bratu Hernandowi udanie się do Tumbes, aby 
przyprowadzić pozostawionych tam ludzi i przywieźć zapasy.
Pizarro nie zdawał sobie jeszcze wówczas sprawy ze skomplikowanej sytuacji 
imperium Inków po śmierci Huayna Capaca. Warunki wojny domowej powodowały 
wprawdzie, że niektórzy z miejscowych naczelników mogli upatrywać w oddziale 
dziwnych przybyszów naturalnych sojuszników,  inni jednak traktowali  Hiszpanów 
jak intruzów. Dlatego też nie brakło przypadków, gdy samo ogłoszenie 
reguerimiento nie wystarczało i Hiszpanie siłą łamali opór krajowców, tak jak 
uczynił wydelegowany przez Pizarra do tego zadania Belalcazar.
Tymczasem zaczęli przybywać ludzie pozostawieni poprzednio w Tumbes. Niektórzy 
z nich przypłynęli na pokładzie okrętu, który nieco wcześniej zawinął do Tumbes z 
różnymi artykułami na sprzedaż. Po wyjściu na ląd zostali jednak nieprzyjaźnie 
potraktowani przez tubylców. Francisco Pizarro postanowił zbadać tę sprawę, a gdy 
okazało się, że istotnie dwóch miejscowych kacyków przygotowywało atak na 
Hiszpanów, kazał ich odnaleźć i uwięzić. Niebawem zatrzymano obu wodzów i 
kilkunastu innych dostojników, którzy przyznali się do zarzucanych im, agresywnych 
zamiarów. Większość z nich została ukarana śmiercią, a Pizarro oszczędził jednego 
z dwóch kacyków, uważając, że źle by się stało, gdyby aż dwa terytoria pozostały 
bez miejscowego władcy. Został on zobowiązany do lojalności wobec Hiszpanów 
(pod groźbą surowych represji w przypadku jakichkolwiek oznak buntu) oraz do 
administrowania dobrami owego straconego kacyka, aż do czasu, gdy pozostawiony 
przez tamtego syn osiągnie wiek stosowny do sprawowania władzy.
Po koncentracji sił i spacyfikowaniu okolicy Francisco Pizarro przystąpił do fundacji 
miasta w pobliżu miejscowej osady Tangarara, które otrzymało nazwę San Miguel. 
Obszar ów, po dyskusjach między głównymi uczestnikami wyprawy, przypadł 
kapitanowi Hernando de Soto. Jednocześnie Pizarro postanowił pozostawić tam, w 
charakterze swego zastępcy, jednego z trzech urzędników królewskich, rachmistrza 
Antonia Navarro. To pierwsze hiszpańskie miasto w Peru istnieje do dziś, choć 
przeniesione zostało nieco dalej w głąb lądu, i nosi nazwę Piura, podobnie jak 
rzeka, nad którą jest położone. Mimo że wyprawa wkroczyła już dzięki owej 
fundacji w nową fazę, to jeszcze w San Miguel niektórzy żołnierze musieli czuć się 
cokolwiek rozczarowani odkrytym krajem, skoro niejaki Francisco de Isasaga 
powrócił do Panamy, a stamtąd do Santo Domingo.
Hiszpanie, wyruszając dalej z San Miguel 24 września 1532 roku, ciągle mieli bardzo 
mgliste pojęcie o sytuacji politycznej kraju, w którym przebywali i który pragnęli 
zdobyć. Jest rzeczą dość charakterystyczną, że najwcześniejsze dokumenty i relacje 
z podboju Peru zwykle nazywają Inkę Huayna Capaca starym Cuzco". Tymczasem 
triumfujący właśnie nad swym przyrodnim bratem Atahuallpa co najmniej dwa razy 

background image

powziął wiadomość o Hiszpanach, ich liczbie, zachowaniu, wyglądzie — za 
pośrednictwem wysłanego dostojnika.
Stopniowo jednak Francisco Pizarro zaczynał zdobywać rozeznanie w miejscowych 
stosunkach. Jego ludzie przeprawili się na tratwach przez rzekę Piura, a konie 
przebyły ją wpław. Wysłany przodem z pięćdziesięcioma żołnierzami Juan Pizarro 
miał za zadanie patrolować okolicę, w której operowały siły wspierające Atahuallpę. 
Po połączeniu się z oddziałem brata Francisco Pizarro zarządził postój w celu 
dokonania przeglądu i reorganizacji swych sił. Okazało się, że dysponował 
sześćdziesięcioma siedmioma jeźdźcami, stu dziesięcioma piechurami, z których 
tylko trzech(!) miało arkebuzy, a kilku kusze.
Gwoli ścisłości, trzeba mieć jednak na uwadze okoliczność, że zarówno kusze, jak i 
arkebuzy nie odgrywały takiej roli w warunkach amerykańskich, jak na europejskich 
polach walki. Obie były broniami powolnymi i kłopotliwymi w użyciu ze względu na 
skomplikowany system ładowania, a ponadto wrażliwymi na niesprzyjające warunki 
klimatyczne, jakie często przychodziło Hiszpanom znosić (ileż to razy w czasie 
wypraw zdobywczych arkebuzy okazywały się nieprzydatne z powodu zawilgocenia 
prochu) Nie bez znaczenia były też kwestie kulturowe

broń rażąca na odległość była niejednokrotnie uważana

w myśl średniowiecznych ideałów rycerskich — za

niegodną szlachcica. Ponadto Hiszpanie w Nowym Świecie
zawsze walczyli przeciwko wielokrotnie liczniejszemu
przeciwnikowi, co zmniejszało chociażby przydatność
kuszy, abstrahując już od wyżej wspomnianych niedogod
ności. Nieliczna broń palna (głównie arkebuzy) i bardzo
skromna artyleria (zwykle kilka sztuk małokalibrowych
dział, jak falkonety) miały w walkach z Indianami bardziej
znaczenie psychologiczne niż strategiczne, choćby ze
względu na niewielki zasięg (arkebuz raził na odległość
80-150 kroków, a działa były przestarzałe w porównaniu
z tymi, których używano w tym czasie w Europie). Tak
naprawdę broń palna, artyleria (podobnie jak bardziej
doskonałe i kompletne uzbrojenie obronne) były stoso
wane na większą skalę, odgrywając znaczniejszą rolę
dopiero w wojnach domowych między Hiszpanami toczo
nych już po właściwym podboju Peru.
Pizarro, aby zintensyfikować wolę działania i determinację żołnierzy, ogłosił, iż 
wszyscy chętni na osiedlenie się w San Miguel mogą tam powrócić i uzyskać status 
obywatela, podczas gdy on pójdzie dalej na podbój kraju z tymi, którzy mu 
pozostaną, niezależnie od tego, jak będą liczni. Wówczas pięciu konnych i czterech 
piechurów zawróciło do San Miguel, a Pizarrowi pozostało ogółem stu 
sześćdziesięciu czterech ludzi. W czasie tego dziesięciodniowego postoju dowódca 
nakazał też zaopatrzenie się w uzbrojenie ochronne tym, którzy go dotąd nie mieli. 
Zwiększył też do dwudziestu liczbę kuszników, powierzając jednemu ze swoich ludzi 
pieczę nad nimi.
W czasie dalszego marszu Hiszpanie dowiedzieli się od indiańskich informatorów, że 
nieco dalej, w Caxas (Cajas) znajduje się jakiś oddział wojowników Atahuallpy. 

background image

Dlatego Pizarro wysłał na rekonesans Hernanda de Soto z czterdziestoma ludźmi. 
Gdy dotarli do Caxas, zdali sobie sprawę z poziomu cywilizacyjnego mieszkańców 
kraju, obejrzeli miejscowe budowle, ujrzeli też dziewice Słońca", kobiety 
poświęcone Ince, żyjące w sposób, który Hiszpanom kojarzył się z odosobnieniem 
klasztornym. Wedle jednego z uczestników tego rekonesansu, de Soto podarował 
niektóre z tych kobiet swoim żołnierzom. Sam de Soto miał natomiast uzyskać wiele 
cennych informacji, m.in. o toczącej się wojnie domowej między Atahuallpą a 
Huascarem, od obecnego w Caxas dostojnika, zajmującego się pobieraniem daniny 
od tamtejszych mieszkańców.
W tym czasie trzon ekspedycji z Pizarrem na czele dotarł do osady Sarran (Zarań) 
gdzie oczekiwał nadejścia de Sota. Gdy ten przez posłańca zawiadomił go o do-
tychczasowych wynikach rozpoznania, Pizarro, powiadamiając go o swym 
aktualnym miejscu stacjonowania, polecił mu spenetrowanie pobliskiego osiedla 
Huancabamba. Tam de Soto i jego ludzie ujrzeli jeszcze większe i doskonalsze 
budowle niż w Caxas, ale największe wrażenie wywarła na nich przebiegająca 
tamtędy główna droga z Cuzco do Quito.
Powróciwszy z tego zwiadu, de Soto przywiódł ze sobą jednego z dostojników, 
który miał być wysłany z Cajamarki przez samego Atahuallpę, aby w jego imieniu 
powitać Hiszpanów i przekazać prezenty. Owymi podarunkami były dwie miniatury 
twierdz, wykonane z kamienia, oraz oskubane, suszone kaczki. Trudno 
zinterpretować symboliczne znaczenie, jakie przekazane przedmioty musiały mieć 
dla ofiarodawcy, a Hiszpanom dawało to asumpt do najróżnorodniej szych 
spekulacji: jedni widzieli w tym oznaki   gościnności,   inni   zapowiedź   wrogich 
zamiarów Inki. Faktem pozostaje, że po raz pierwszy Pizarro i jego ludzie oficjalnie 
zostali powiadomieni o tym, że Atahuallpa wie o ich przybyciu (do tej pory 
informatorzy Atahuallpy przybywali raczej potajemnie, a jeśli nawet zdawano sobie 
sprawę z ich obecności, nie przywiązywano do tego należytej wagi) Pizarro też 
przekazał wysłańcowi drobne upominki dla jego władcy.
Następnie wyprawa przeszła suchy i niegościnny rejon Motupe, choć w głównej 
osadzie o tej nazwie spędzono cztery dni, po czym dotarła do rzeki Sana i 
przekroczyła ją. Hiszpanie zatrzymali się na cztery dni w położonej za rzeką fortecy. 
Tam Pizarro miał kolejną okazję, aby zorientować się w aktualnej sytuacji 
polityczno-militarnej. Miejscowy dostojnik, od którego spodziewał się uzyskać 
stosowne informacje, powiedział mu, iż Atahuallpa przebywa w miejscowości 
Huamachuco z siłami liczącymi około pięćdziesiąt tysięcy wojowników, co 
początkowo wydało się hiszpańskiemu dowódcy rezultatem błędu lub przesadą 
Indianina; dlatego zaczął się wypytywać o miejscowy sposób dokonywania obliczeń. 
Jednocześnie indiański informator wyjaśnił, że ze strachu ukrył się przed 
Atahuallpa, gdy przeciągał tamtędy ze swym wojskiem. Rozsierdzony absencją 
kacyka Atahuallpa miał kazać zabić cztery z pięciu tysięcy jego ludzi, a ponadto 
uprowadzić w niewolę po sześćset kobiet i młodzieńców. Natomiast dowódca miejs-
cowego garnizonu przyłączył się do sił Atahuallpy. Hiszpanie otrzymali więc znów 
konkretną informację, świadczącą o wewnętrznym rozprzężeniu panującym w kraju 
i jawnej wrogości mieszkańców i naczelników poszczególnych obszarów.
Przed wyruszeniem w dalszą drogę Pizarro zaproponował jednemu z dostojników 
indiańskich, towarzyszącemu Hiszpanom już od okolic San Miguel, aby udał się 

background image

potajemnie do obozu Atahuallpy. Indianin wprawdzie nie zgodził się iść w 
charakterze szpiega, ale zaoferował się być oficjalnym emisariuszem. Pizarro 
przystał na to i wysłał go do Atahuallpy. Posłaniec miał przekazać władcy prezenty i 
zapewnienie o pokojowym traktowaniu przez Hiszpanów tych wszystkich 
krajowców, którzy nie podejmują w stosunku do nich wojennych kroków. Ponadto 
miał w imieniu Pizzara przekazać Ince ofertę poparcia go w toczonej przezeń 
wojnie, jeśli ten przyjmie hiszpańskiego wodza przyjaźnie.
Ekspedycja ruszyła dalej, wkraczając powoli w rejon górski. W pewnym miejscu 
natrafiono na rozwidlenie dróg, z których jedna, będąca głównym szlakiem, biegła 
do Chincha i dalej na południe aż do Cuzco. Druga, dużo gorszej jakości, wspinała 
się w górę ku Cajamarce. Po dyskusji ze swymi kapitanami Pizarro wybrał ten drugi 
szlak, argumentując, iż Atahuallpa przebywa właśnie w tym rejonie i doskonale wie 
o ich obecności, przynajmniej od momentu wyruszenia z San Miguel, a obranie 
innej drogi stworzy wrażenie, że Hiszpanie obawiają się spotkania z Inką. Tu po raz 
kolejny, podobnie jak wcześniej po wyruszeniu z San Miguel, Francisco Pizarro 
zaprezentował publicznie swą wolę i determinację dotarcia do miejsca pobytu 
władcy kraju, niezależnie od tego, jak niekorzystny byłby nominalny stosunek sił 
między jego oddziałem a zastępami inkaskich wojowników.
Dalsza droga wiodła już typowo górskimi szlakami, dlatego też hiszpański wódz 
postanowił ruszyć przodem z czterdziestoma konnymi i sześćdziesięcioma 
piechurami, powierzając resztę sił i tabory dowódcy ariergardy, którym został Juan 
de Salcedo. Pizarro przybył ze swymi ludźmi do górskiej fortecy (nie znamy dziś jej 
nazwy) i zajął ją bez przeszkód (jeśli byłaby broniona, stałaby się barierą nie do 
przebycia dla nielicznych sił Hiszpanów) Sam udał się jednak do następnej osady, 
przesyłając dowódcy ariergardy polecenie, by posuwając się tą samą drogą, dotarł 
do wspomnianej fortecy i tam przenocował.

Pizarro i jego ludzie rozłożyli się zaś obozem w owej dalszej osadzie, gdzie również 
nie brakowało solidnych budynków i fortyfikacji. Budynek wybrany przez Pizarra na 
nocleg był otoczony murem tak szerokim, jak dowolna twierdza w Hiszpanii ze 
swymi bramami, a choćby byli w tym kraju budowniczowie i narzędzia z Hiszpanii, 
mur ów nie mógłby być lepiej wykonany". Mieszkańcy byli w większości wrogo 
usposobieni do przybyszów. Hiszpański dowódca, za pośrednictwem Hernanda de 
Soto, wydobył jednak od dwóch dostojników, prawdopodobnie stosując tortury, 
informację o tym, że Atahuallpa przybył przed trzema dniami do Cajamarki.
Jeszcze tego samego dnia, przed zachodem słońca, dotarł do Pizarra posłaniec z 
wiadomością od owego indiańskiego emisariusza, którego wysłał do Atahuallpy. 
Indianin potwierdził fakt pobytu Inki w Cajamarce, a jednocześnie dał znać, że 
szlak wiodący do miasta wolny jest od oddziałów zbrojnych. Pizarro w tej sytuacji 
postanowił następnego dnia zwolnić tempo marszu tak, aby uprzedzony o tym 
Salcedo, mógł połączyć się z głównymi siłami ekspedycji. Obozowano tym razem 
pod namiotami, cierpiąc jednak z powodu surowego klimatu peruwiańskiej sierry. 
Zimno, zwłaszcza w porównaniu z rozpalonymi słońcem dolinami, dało się też we 
znaki wierzchowcom, które, jak notują kronikarze, zaczęły chorować.
W dniu, w którym przybyli ludzie z ariergardy, pojawiło się w hiszpańskim obozie 
także dwóch wysłanników Atahuallpy, którzy przywiedli w darze dziesięć lam i zapy-

background image

tali o termin przybycia hiszpańskiego wodza do Cajamarki. Pizarro ze swej strony 
wypytywał owych dostojników o sytuację panującą między walczącymi siłami 
Atahuallpy i Huascara. Oczywiście wersja wypadków, przedstawiona przez 
wysłanników Atahuallpy, stawiała go w korzystnym świetle, jako osobę broniącą 
swych praw przed nadmierną ambicją i zachłannością przyrodniego brata.
Pizarro, przyjmując to posłannictwo od Inki, oświadczył wprost, że jest 
reprezentantem monarchy dużo potężniejszego niż Atahuallpa, który go wysłał do 
tego kraju, aby zapanować nad jego mieszkańcami, przywieść ich do poznania 
prawdziwego Boga. Dodał też, że w innych regionach Hiszpanie pobili już 
niejednego władcę silniejszego od Atahuallpy. Skoro więc Inka chce ustanowić 
przyjacielskie stosunki z Hiszpanami, może liczyć na ich szacunek, a nawet 
współdziałanie w konfrontacjach z lokalnymi rywalami. Jeśli zaś wystąpi zbrojnie, 
zostanie pobity, tak jak to się stało z mieszkańcami wyspy Puna i Tumbes. Widzimy 
tu, że przyjęta przez Pizarra postawa była równoważna z wystosowaniem, choć za 
pośrednictwem osób trzecich, requerimiento do samego Atahuallpy.
Wysłannicy Inki powrócili niebawem do Cajamarki, aby przekazać tę zuchwałą 
odpowiedź Pizarra. Na drugi dzień w obozie Hiszpanów, którzy weszli tymczasem do 
następnej osady, zjawił się kolejny wysłannik Atahuallpy. Tym razem był to ten sam 
dostojnik, który już raz przybył do Pizarra w Sarran z owymi zagadkowymi dla 
Hiszpanów darami. Teraz darami, podobnie jak w przypadku jego poprzedników, 
było dziesięć lam, a ponadto poczęstował Hiszpanów chichą. Chicha — napój 
przygotowywany ze sfermentowanej kukurydzy.
 Wydaje się, że i ten wysłannik nabrał przekonania o stanowczej woli Pizarra 
dotarcia do Cajamarki i spotkania z Inką.
Na pierwszy rzut oka zdumiewa każdego, śledzącego dzieje tej kampanii, że 
Atahuallpa przez tak długi okres, mimo iż wiedział o pojawieniu się na wybrzeżu 
dziwnych przybyszów i ich pierwszych sukcesach militarnych, pozostawał   wobec 
nich   bierny.   Jeśli  jednak   uwzględnimy
szczególną sytuację Atahuallpy, jego zachowanie wydaje się całkiem racjonalne. 
Przecież jego decydujące zwycięstwo nad siłami Huascara dokonało się zaledwie 
kilka tygodni przed nadejściem Hiszpanów w okolice Cajamarki. Siły Hiszpanów 
wydawały się znikome i w przypadku konfrontacji łatwe do zniszczenia. Natomiast 
ruszenie przez Atahuallpę do zdobytego przez jego wodzów Cuzco stwarzało 
dogodną sposobność do buntu mieszkańców północnych rejonów imperium, co do 
których lojalności Atahuallpa mógł żywić uzasadnione obawy.
Hiszpanie, kontynuując swój marsz ku Cajamarce, napotkali niebawem owego 
dostojnika z okolic San Miguel, którego Pizarro wysłał z poselstwem do Atahuallpy 
(jak pamiętamy, wcześniej dał on już znać o wynikach swej misji za pośrednictwem 
służącego) Widząc w obozie Hiszpanów obecnego tam jeszcze wysłannika 
Atahuallpy, czynnie go znieważył, a gdy Pizarro zapytał, co jest powodem tej 
napaści, emisariusz opowiedział o wynikach swej misji. Otóż, wbrew zapewnieniom 
o pokojowych zamiarach, Atahuallpa koncentruje swe wojska poza miastem, które 
jest wyludnione, i niechybnie zaatakuje Hiszpanów w sprzyjającym momencie. 
Mimo usilnych próśb wysłannik Pizzara nie został dopuszczony przed oblicze Inki, 
ale rozmawiał tylko z jednym z jego wujów, który, wypytując o liczbę i uzbrojenie 
Hiszpanów, dawał do zrozumienia, że nie ma powodu traktować ich jako groźnego 

background image

przeciwnika. Sam emisariusz ledwie uszedł z życiem. Oświadczył bowiem, że jeśli 
nie powróci do obozu, Hiszpanie uwiężą albo zabiją wysłanych do nich dostojników 
Atahuallpy.
Znieważony poprzednio dostojnik, który przybył wcześniej z Cajamarki, zaczął 
wyjaśniać, że miasto zostało opróżnione, aby Hiszpanie mogli znaleźć kwatery; że 
Atrahuallpa właśnie odbywał zwyczajowy post i nikt nie śmiał mu w tej praktyce 
przeszkadzać, nie dopuszczono więc również wysłannika Pizarra; że Inka ma 
szczere zamiary wobec Hiszpanów itd. Pizarro publicznie przyznał mu rację i nawet 
zbeształ w jego obecności kacyka, który go znieważył. W rzeczywistości jednak był 
skłonny uwierzyć raczej we wiadomości przekazane mu przez indiańskiego 
emisariusza.
Po przebyciu kolejnego etapu drogi Pizarro zarządził rozłożenie się na nocleg w 
otwartym terenie, aby móc następnego dnia w południe wkroczyć do Cajamarki. 
Tam pojawiło się kilkunastu wysłanników Atahuallpy, ofiarowując Hiszpanom 
prowiant (owoce, ptactwo, mięso z lam). Nazajutrz o świcie Pizarro wyruszył dalej 
na czele swych ludzi, dbając o zachowanie szyku, i zatrzymał się w odległości mniej 
więcej jednej legua przed Cajamarką, oczekując nadejścia ariergardy. Po 
skoncentrowaniu całości sił rozwinął je w szyk, złożony z trzech oddziałów konnych 
i piechurów. Wysłał też wezwanie do Atahuallpy, aby ten przybył na spotkanie z nim 
do miasta.
Na podejściu do Cajamarki oczom Hiszpanów ukazały się liczne namioty obozu 
Atahuallpy, dobrze widoczne na stoku górskim poza miastem. Było piątkowe 
popołudnie 15 listopada 1532 roku.

CAJAMARCA — BŁYSKAWICZNE UDERZENIE
Miasto, które ujrzeli Hiszpanie, było niemal zupełnie wyludnione, jeśli nie liczyć 
garstki kobiet i ludzi służebnych. Pizarro wysłał natychmiast umyślnego — praw-
dopodobnie był to jeden z indiańskich tłumaczy — do obozu Atahuallpy, aby 
powiadomić o swoim przybyciu i wypytać Inkę o czas i miejsce spotkania.
Wkraczając do Cajamarki ludzie Pizarra, jakby wiedzeni intuicją, skierowali się ku 
głównemu placowi o trójkątnym kształcie, gdzie znajdowały się trzy znacznych 
rozmiarów budynki, mogące posłużyć za kwatery. Istotnie, po krótkim rekonesansie 
okazało się, że w całym mieście nie ma lepszych i bardziej przydatnych do 
rozłożenia się obozem zabudowań. Miasto, choć niezbyt imponujących rozmiarów
Hiszpanie szacowali jego ludność na dwa tysiące dusz
robiło wszakże wrażenie, gdy chodzi o układ urbanistyczny. Położone było na 
górskim zboczu i chronione dodatkowo przez fortecę o ślimakowatym wejściu, znaj-
dującą się na skraju zabudowań i otoczoną potrójnym murem. Inna, mniejsza 
forteczka górowała nad głównym placem, większym niż jakikolwiek [plac] w 
Hiszpanii", który także był otoczony murem i posiadał dwie bramy, zapewniające 
komunikację   z   pozostałą  częścią   miasta, gdzie znajdowały się m.in. świątynie, 
choć najważniejsza z nich była usytuowana przed wejściem do miasta. Budynki były 
wykonane z dopasowanych bloków kamiennych, łączonych bez użycia zaprawy, z 
dachami o konstrukcji drewnianej, w większości krytymi słomą. Główne budynki, w 
których zakwaterowali się Hiszpanie, miały długość dwustu kroków, wysokość 
trzech estados ( tj. około 5,5 metra) ich wnętrza były podzielone na osiem 

background image

pomieszczeń, a specjalne rury doprowadzały wodę.
Ponieważ wysłany do Atahuallpy Indianin nie powracał, Francisco Pizarro uznał za 
stosowne zaakcentować swą obecność w sposób bardziej wyrazisty. Nakazał 
mianowicie kapitanowi Hernandowi de Soto udanie się z poselstwem do Inki, w 
asyście dwudziestu-dwudziestu pięciu konnych. Niektórzy twierdzą, że właściwym 
powodem wysłania de Sota była chęć rozpoznania sił, jakimi dysponował 
Atahuallpa. Wiadomo jednak, że Pizarro pouczył swego oficera, aby działał 
rozważnie, nie używał siły i nie dał się sprowokować w sytuacji, gdyby krajowcy 
dążyli do konfrontacji.
W jakiś czas po odjeździe de Sota Francisco Pizarro zdecydował się wysłać w ślad 
za nim kolejny oddział konnych pod dowództwem swego brata Hernanda. 
Hiszpański dowódca widać obawiał się, że szczupłe siły de Sota mogą być łatwo 
unicestwione, gdyby krajowcy zdecydowali się na atak, a z drugiej strony ich 
przybycie do obozu Atahuallpy nie będzie manifestacją siły. Wedle jednej z wersji 
Pizarro podjął tę decyzję, gdy ze szczytu forteczki na głównym placu dostrzegł w 
oddali niezliczone namioty obozowiska Inki. Według wersji pochodzącej od samego 
Hernanda Pizarro, to on zasugerował swemu przyrodniemu bratu udanie się do 
Atahuallpy w celu wzmocnienia oddziału de Sota.

Szczegółowy przebieg tego poselstwa obu kapitanów można odtworzyć jedynie w 
ogólnym zarysie. Zachowane relacje Hernanda Pizarro, towarzyszącego mu Diega 
de Trujillo oraz, jadącego w eskorcie de Sota, Juana Ruiza de Arce, różnią się nieco 
w opisie działań poszczególnych osób i towarzyszących temu okoliczności.
Hernando de Soto obserwował po drodze uzbrojone oddziały Indian, zanotował też 
istnienie na szlaku miejsca, które wydawało się być z premedytacją przygotowanym 
przez podwładnych Atahuallpy wąskim gardłem", gdzie zaatakowanie Hiszpanów 
byłoby możliwe, jeśli Inka podjąłby taką decyzję. Gdy trzeba było przekroczyć prze-
pływającą tamtędy rzekę, de Soto postanowił pozostawić na jej brzegu większość 
żołnierzy, sam natomiast sforsował ją jedynie w eskorcie pięciu towarzyszy. Przybyli 
oni do miejsca wypoczynku Inki, którym był rodzaj królewskiego kąpieliska: na 
dziedzińcu budynku znajdował się zbiornik, w którym mieszała się ciepła i zimna 
woda, doprowadzana tam oddzielnymi rurami.
Atahuallpa nie sprawiał wrażenia zaintrygowanego wizytą niecodziennych gości. To 
de Soto, wyłuszczający powody swego poselstwa, musiał czuć się nieco nieswojo, 
ponieważ Inka nawet nie podniósł na niego wzroku, a w jego imieniu odpowiadał 
jeden z dostojników (wedle Ruiza de Arce był nim wuj Atahuallpy) Dopiero 
przybycie Hernanda Pizarro wpłynęło na zdynamizowanie tempa i podniesienie 
rangi poselstwa. Być może znaczenie miało tu uświadomienie Ince przez tłumaczy, 
iż drugi z Hiszpanów jest bratem naczelnego dowódcy; władca uznał więc za 
stosowne osobiście odpowiadać na zadawane pytania i udzielać wyjaśnień.
Ale nawet wówczas był to dialog pełen rezerwy i wzajemnej podejrzliwości. 
Hernando oczywiście zapewniał o pokojowych zamiarach Hiszpanów, 
przybywających w imieniu swego potężnego monarchy. Atahuallpa według jednej z 
wersji miał odpowiedzieć, iż ceni sobie przyjaźń z tak potężnym władcą , jednak 
pod warunkiem, że Hiszpanie zwrócą wszystko, co w czasie marszu z wybrzeża 

background image

zagrabili2. Jednocześnie zapowiedział, że następnego dnia przybędzie do Cajamarki 
na spotkanie z wodzem Hiszpanów, zaznaczając, iż choć jego eskorta będzie 
uzbrojona, Hiszpanie nie powinni tego rozumieć jako wyrazu wrogich intencji i 
żywić z tego tytułu obaw.
Według innej wersji informacja o zbrojnej eskorcie Inki została przekazana 
następnego dnia przez wysłannika przybyłego do obozu Hiszpanów. Natomiast 
żywsza wymiana zdań między Hernandem Pizarro a Inką była rezultatem 
informacji, jakie temu ostatniemu przekazał jeden z kacyków z okolic San Miguel, 
który miał opisać Hiszpanów jako wichrzycieli i awanturników, a zarazem 
przechwalać się, iż jego ludzie zdołali zabić trzech przybyszów i jednego konia. 
Hernando miał na to odpowiedzieć, że są to czcze przechwałki, a Hiszpanie nie 
czynią krzywdy nikomu, kto przyjmuje ich pokojowo i nie wszczyna walki. Ponadto 
zaoferował militarną pomoc Hiszpanów w walce z lokalnymi rywalami Atahuallpy, 
aby ten mógł się naocznie przekonać o wielkich walorach i cnotach wojennych 
Hiszpanów. Inka — według tej wersji — wspomniał wówczas o jakimś 
zbuntowanym kacyku, którego Hiszpanie powinni przywołać do posłuszeństwa, a 
Hernando oświadczył: Na jednego kacyka, choćby nie wiem jak wielu miał ludzi, 
wystarczy dziesięciu jeźdźców", co miało z kolei spowodować nieco ironiczny 
śmiech Atahuallpy.

Niezależnie od tego, jak w rzeczywistości przebiegało to spotkanie między 
wysłannikami hiszpańskiego dowódcy a Inką Atahuallpą, trzeba zwrócić uwagę na 
wzajemne gesty. I tak Atahuallpą miał podawać konieczność ukończenia postu jako 
powód, dla którego opuścił Cajamarkę i nie wrócił do niej, nawet gdy nadeszli 
Hiszpanie. Zdaniem Ruiza de Arce, Inka zachęcał członków poselstwa do zejścia z 
koni i przyjęcia poczęstunku, z czego jednak Hiszpanie nie skorzystali. Ze strony 
indiańskiego władcy mógł być to nie tyle podstęp, którego obawiali się Hiszpanie, 
ile test pozwalający w jakimś stopniu ustalić, jakie są granice niezwykłości i 
odmienności przybyszów.
Z kolei wszystkie relacje są zgodne co do tego, iż Inka poczęstował obu kapitanów 
chichą, którą przyniosły w bogatych naczyniach kobiety usługujące indiańskiemu 
władcy. To również było działanie symboliczne, mające stworzyć pozory braku 
wrogich intencji. Niektórzy autorzy — w tym dwaj naoczni świadkowie: Ruiz de Arce 
oraz Trujillo — wspominają też o incydencie, jaki wydarzył się pod koniec owego 
spotkania. Hernando de Soto mianowicie, chcąc zademonstrować szybkość i 
zwrotność koni, wykonał kilka ewolucji w bezpośredniej bliskości Inki. Ten jednak 
pozostał niewzruszony, jak gdyby całe życie spędził na poskramianiu źrebaków", 
lecz część dostojników z jego otoczenia wyraźnie się przestraszyła. Tych później 
Inka miał ukarać śmiercią za okazanie strachu.
Krótko przed zachodem słońca wysłannicy Pizarra uznali, iż ich misja dobiegła 
końca, i poprosili o pozwolenie powrotu do swego obozu. Atahuallpa — jak już 
wiemy — oświadczył, iż następnego dnia przybędzie na spotkanie z hiszpańskim 
dowódcą.
Po powrocie Hernanda de Soto i Hernanda Pizarro w hiszpańskim obozie zapanował 
nastrój nerwowego wyczekiwania. Wynikiem poselstwa obu kapitanów było wszak 

background image

uświadomienie sobie ogromnej przewagi liczebnej sił, którymi rozporządzał 
Atahuallpa, a szacowano je na trzy-dzieści-czterdzieści tysięcy wojowników; tak 
więc na jednego hiszpańskiego żołnierza przypadałoby około dwustu (!) 
przeciwników. Zatem nie jest, być może, przesadą stwierdzenie Gómary, że 
niektórzy żołnierze dostawali ze strachu rozwolnienia. Francisco Pizarro dodawał 
swym ludziom odwagi, apelując, aby mieli ufność w Bogu, bez którego pozwolenia 
nic się nie dzieje ani na ziemi, ani w niebiosach, i aby mieli na uwadze, iż w tak 
wielkiej masie nieprzyjaciół łatwo jest posiać zamęt i tą drogą zatriumfować.
Jednocześnie nie zaniedbano podjęcia wszelkich środków ostrożności, na wypadek 
gdyby Atahuallpa, wbrew oficjalnym zapowiedziom, chciał uderzyć nocą na 
Hiszpanów. Dlatego tej nocy ludzie Pizarra czuwali, przygotowując broń oraz 
patrolując okolice swych kwater. Niektórzy kronikarze, jak Cieza de Leon, Gómara, 
Pedro Pizarro, a za nimi piszący znacznie później Herrera, twierdzą, że nocą 
Atahuallpa wysłał silny oddział wojowników pod wodzą Ruminaviego, aby ukryli się 
w miejscu, które umożliwi im następnego dnia odcięcie Hiszpanom drogi odwrotu, 
gdyby chcieli ujść z Cajamarki. Jednak autorzy najbliżsi opisywanym wypadkom nie 
przytaczają tego szczegółu, a jedynie Ruiz de Arce wspomina, że już od północy i 
nazajutrz Hiszpanie mogli obserwować nieprzerwany ciąg ludzi, którzy, wychodząc z 
obozu Atahuallpy, gromadzili się tłumnie wokół miasta.
W sobotę 16 listopada 1532 roku Hiszpanie oczekiwali z niepokojem nadejścia 
orszaku Atahuallpy. Moment ten jednak ciągle się opóźniał, choć jeszcze dwóch 
wysłanników Inki zapowiedziało jego przybycie, informując m.in. o tym, w którym z 
trzech pałaców położonych wokół głównego placu władca chce się zatrzymać — był 
to tzw. Dom Węża, gdyż, jak opisuje Xerez, w jego wnętrzu znajdował się kamienny 
wizerunek tego zwierzęcia, bez wątpienia posiadającego znaczenie totemiczne. 
Niektórzy świadkowie wspominają, że Pizarro wysłał nawet jednego ze swych ludzi 
(miał nim być Rodrigo de Aldana, który opanował już nieco język kiczua), aby 
ponaglić Inkę i skrócić czas nerwowego dla Hiszpanów oczekiwania.
Dopiero około południa Atahuallpa wyruszył z miejsca dotychczasowego pobytu. 
Choć odległość dzieląca je od Cajamarki nie przekraczała ćwierci legua ( tj. około 
1,5 kilometra) to Hiszpanie ujrzeli władcę dopiero na dwie godziny przed zachodem 
słońca, tak długo trwał bowiem majestatyczny przemarsz całej kolumny, w której 
skład wchodziły nie tylko setki sług, ale i towarzyszący Ince dostojnicy. Atahuallpa 
podróżował w bogato zdobionej złotymi płytami i kolorowymi piórami papug 
lektyce, podobnie jak dwóch wysokich rangą dygnitarzy. Przybrani w jednakowy 
sposób słudzy oczyszczali przed nim drogę, tak aby nie znalazł się na niej ani jeden 
kamień czy źdźbło trawy; inni grali i tańczyli.
Nie jest do końca jasna kwestia liczebności zbrojnej eskorty Inki. Można wszakże 
przyjąć, że szacunki mówiące o kilkudziesięciu tysiącach uzbrojonych wojowników 
(70 tysięcy podaje Cieza, a za nim powtarza Herrera) są bez wątpienia 
przesadzone. Z kolei Hernando Pizarro wspomina, iż Atahuallpie towarzyszyło około 
pięciu-sześciu tysięcy ludzi, na pozór nieuzbrojonych, którzy jednak pod wierzchnim 
okryciem chowali niewielkich rozmiarów maczugi i proce. Ale przecież ten sam autor 
mówi  wcześniej   o  uprzedzeniu  przez  posłańca Inki, iż Atahuallpa przybędzie w 
otoczeniu uzbrojonych ludzi. Dlaczego więc mieliby oni ukrywać przed Hiszpanami 
niesioną broń? Xerez wyjaśnia natomiast, że wiadomość o tym skrywanym pod 

background image

odzieniem uzbrojeniu przyniósł hiszpańskiemu dowódcy wspomniany wcześniej 
Rodrigo de Aldana. Ale nawet taka wersja nie wyjaśnia sprawy, a inni kronikarze w 
ogóle jej nie poruszają.
Francisco Pizarro oczywiście nie dowierzał Ince, a niekorzystny dla Hiszpanów 
stosunek sił nie pozwalał na beztroskie oczekiwanie na dalszy rozwój wypadków. 
Dlatego hiszpański dowódca odpowiednio podzielił i rozlokował swe siły. 
Sześćdziesięciu jeźdźców, ugrupowanych w trzy dwudziestoosobowe oddziały, 
powierzył swemu bratu Hernandowi, Belalcazarowi oraz de Soto. Pedro de Candia 
otrzymał pieczę nad złożoną z kilku falkonetów artylerią, która na znak dany przez 
Pizarra miała otworzyć ogień. Hiszpanie obstawili też (zwykle po ośmiu ludzi) 
wszystkie wyloty ulic prowadzące z miasta na plac. Francisco Pizarro wraz z 
dwudziestoma piechurami ulokował się w owej niewielkiej forteczce górującej nad 
placem. Zresztą całość sił, łącznie z kawalerią, była ukryta wewnątrz budynków 
otaczających główny plac.
Pizarro przed przybyciem Atahuallpy dokonał jeszcze inspekcji rozlokowanych tak 
sił, napominając, aby nikt nie wychodził na zewnątrz, zanim nie stanie się pewne, 
że Atahuallpa przybywa z ofensywnymi zamiarami, i zanim, wobec tego, nie 
rozlegnie się sygnał do ataku. Jednocześnie dodawał żołnierzom ducha, mówiąc, 
aby uczynili ze swych serc fortece, gdyż nie mają innych i innej pomocy, niż ta dana 
od Boga, który wspomaga w największych potrzebach tych, którzy mu służą. A 
choćby na każdego chrześcijanina przypadało pięciuset Indian,  aby  dzielnie 
stawali, jak  to  czynią  w  takich razach zacni ludzie, i mieli nadzieję, iż Bóg będzie 
walczył po ich stronie".
Gdy orszak Atahuallpy wkroczył na plac, Inka wyraził zdziwienie, iż poza 
pojedynczymi osobami nigdzie nie było widać przybyszów. Któryś z towarzyszących 
mu dostojników miał zasugerować, że Hiszpanie ukryli się ze strachu i na pewno 
poddadzą się bez walki. Tymczasem do lektyki Inki zbliżył się, wysłany przez 
Pizarra, ojciec Vicente Valverde z indiańskim tłumaczem.
Rozmowa duchownego z indiańskim władcą miała dość gwałtowny przebieg. 
Zakonnik w istocie skierował do Atahuallpy wezwanie do uznania zwierzchnictwa 
hiszpańskiej Korony, równoważne requerimiento. Nawet zakładając, iż cały ten 
komunikat został sprawnie przełożony przez tłumacza, musiał wydać się on 
indiańskiemu władcy zuchwalstwem. Dlatego jego odpowiedź była pełna 
lekceważenia. Następnie zagadnął swego interlokutora, skąd czerpie swą wiedzę i 
jak może tak stanowczo domagać się tylu rzeczy, o których on, potężny władca, 
nigdy nawet nie słyszał. Na te słowa duchowny wskazał na trzymaną w ręku 
książkę, którą mógł być brewiarz lub Biblia. Atahuallpa zażądał księgi, lecz nie umiał 
jej otworzyć, zakonnik podniósł więc rękę, aby to uczynić, lecz Inka uderzył w jego 
wyciągnięte ramię. Gdy w końcu udało mu się otworzyć książkę, przerzucił kilka 
stronnic i, znudzony, odrzucił ją niedbałym gestem. W końcu oświadczył, że 
Hiszpanie nie wydostaną się stąd, jeśli nie zwrócą tego wszystkiego, co w ciągu 
pobytu w jego kraju zdołali zagarnąć.
Ojciec Valverde uznał, że jego misja ustanowienia relacji z Inką pokojowymi 
metodami zakończyła się niepowodzeniem. Dlatego udał się do budynku, w którym 
znajdował się Francisco Pizarro. Ten natychmiast założył hełm, wziął do ręki szpadę 
oraz tarczę i szarfą dał umówiony sygnał do ataku. Najpierw wypaliły wycelowane 

background image

w środek placu falkonety, a z trzech punktów jednocześnie wypadli jeźdźcy z 
okrzykiem Santiago!". Santiago — święty Jakub Apostoł, który dzięki
 legendzie stał się patronem walk z Maurami na Półwyspie Iberyjskim, a po 
wyprawach Kolumba i zainicjowaniu ekspansji zamorskiej patronem walk z 
Indianami. Do dziś świętego Jakuba (25 lipca) jest świętem narodowym w 
Hiszpanii.
 Konie miały uprzęże z dzwoneczkami, co potęgowało szok wśród zaatakowanych. 
W tym przypadku to Hiszpanie użyli tego, niewyszukanego skądinąd, rodzaju broni 
psychologicznej, choć zazwyczaj w dziejach konkwisty na różnych obszarach 
Nowego Świata to Indianie stosowali działanie obliczone na osłabienie morale 
przeciwnika — w postaci wojennych okrzyków, które rzeczywiście, jak świadczą 
kroniki hiszpańskie, działały deprymująco.
Francisco Pizarro na czele żołnierzy, których pozostawił sobie do osobistej 
dyspozycji, natarł w kierunku lektyki Atahuallpy. Choć Hiszpanie, kłując szpadami, 
uśmiercili Indian, na których ramionach spoczywała królewska lektyka, to jednak 
poległych momentalnie zastępowali następni, tak że Inka w tym bitewnym zgiełku 
nie poniósł żadnej szkody. Ostatecznie siłą ściągnięto go z lektyki, a gdy upadł na 
ziemię, starcie praktycznie dobiegło końca. Pizarro, po z górą dwudziestoletnim 
pobycie w Ameryce i udziale w licznych walkach z Indianami, doskonale zdawał 
sobie sprawę, jak kapitalne znaczenie ma w tych kolektywistycznie 
zorganizowanych społecznościach wyeliminowanie z walki naczelnego wodza.
Choć na placu w Cajamarce zgromadzonych było kilka tysięcy Indian, nie byli oni w 
praktyce zdolni do stawienia oporu. Oczywiście decydujące znaczenie miał element 
zaskoczenia. Dodajmy do tego stłoczenie masy ludzi na niewielkiej przestrzeni, co 
spowodowało, że wielu indiańskich wojowników po prostu tratowało się wzajemnie. 
Doszło do tego, że pod naporem wezbranego tłumu runęła część muru okalającego 
plac, a powstała w ten sposób wyrwa stała się dla wielu poddanych Inki najprostszą 
drogą ucieczki.
Pojmanego Inkę zaprowadzono do jednego z budynków, podczas gdy jeźdźcy 
kontynuowali pościg za uchodzącym przeciwnikiem. Dopiero gdy zapadły ciemności, 
Pizarro za pomocą wystrzałów i sygnałów trąbek nakazał powrót do obozu.
Klęska Indian była całkowita. Jak napisał jeden z kronikarzy: zabrakło im tego dnia 
odwagi, albo też [celowo] Bóg ich zaślepił". Hiszpanie zabili w ciągu dwóch godzin 
co najmniej dwa tysiące wojowników, a choć niektóre szacunki mówią nawet o 
siedmiu-ośmiu tysiącach poległych, należy uznać je za przesadzone z uwagi na 
liczbę hiszpańskich żołnierzy uczestniczących w starciu. Naoczny świadek, 
Diego de Molina, z którym Oviedo rozmawiał w grudniu 1533 roku, oszacował liczbę 
zabitych na placu na 2800 Indian oraz mniej więcej drugie tyle poza placem" — w 
czasie pościgu. Ten szacunek trzeba też traktować sceptycznie.
 Nie zginął żaden z ludzi Pizarra, a on sam był jedynym lekko rannym (został 
zraniony przez jednego ze swych żołnierzy, gdy chwytał Atahuallpę)
Atahuallpę zaprowadzono do budynku, w którym kwaterował Pizarro. Ponieważ w 
czasie pochwycenia Inki odarto go z szat, które miał na sobie, hiszpański wódz 
kazał je pozbierać, aby królewski więzień mógł je z powrotem przywdziać. 
Atahuallpa, choć oszołomiony tak niespodziewanym a fatalnym dla niego obrotem 
sprawy, zachowywał się ze spokojem i godnością. Musiał przełknąć gorzką pigułkę, 

background image

gdy zdał sobie sprawę, jak niewielu, choć zdecydowanych na wszystko, ludzi 
zdołało złamać jego militarną potęgę, liczoną w dziesiątkach tysięcy wojowników. 
Usprawiedliwiał się przed Pizarrem, a może i przed samym sobą że niesłusznie 
zaufał jednemu ze swych dostojników, który widząc już Hiszpanów w akcji pod San 
Miguel, przekonywał go, iż przybysze nie są wcale odważni, ich koniom na noc są 
zdejmowane siodła, a wówczas są niegroźne, tak że w rezultacie siłami dwóch 
setek wojowników można ich bez trudu pokonać.
Faktem jest, że Atahuallpa wcale nie przybywał na spotkanie z Pizarrem z 
pokojowymi intencjami, jednak ufając w swoją ogromną przewagę liczebną wierzył, 
że jest panem sytuacji i może zadecydować o losie dziwnych przybyszów. Kalkulacje 
te zawiodły, gdyż Atahuallpa — podobnie zresztą jak inni wodzowie indiańscy pobici 
przez Hiszpanów w różnych regionach Ameryki — nie rozumiał sposobu 
prowadzenia wojny przez swych przeciwników. Dla Hiszpanów walka nie miała 
wszak żadnych aspektów obrzędowych ani konwencjonalnych (pozyskanie 
niewolników, zhołdowanie nowych trybutariuszy itd. ) lecz wpisywała się w schemat 
wojny totalnej, w której można było albo odnieść całkowite zwycięstwo, albo też 
zginąć. A przecież w Cajamarce Hiszpanie rzeczywiście nie mieli żadnej drogi 
odwrotu i byli w najwyższym stopniu świadomi tej dramatycznej alternatywy.
Nazajutrz, 17 listopada, Hernando Pizarro na rozkaz swego przyrodniego brata 
wyruszył z trzydziestoma jeźdźcami, aby spenetrować okolicę, zniszczyć zapasy 
broni, która mogłaby być użyta przeciw Hiszpanom, oraz przywieźć łupy z 
obozowiska Atahuallpy. Około południa Hernando powrócił z budzącą podziw 
zdobyczą: wyroby ze złota szacowane na czterdzieści tysięcy castellanos oraz ze 
srebra o wartości około pięciu tysięcy marek. Oprócz tego ogromne stado lam, 
liczne tkaniny (znaczne ich ilości znaleziono także w samej Cajamarce) oraz nieco 
szmaragdów. Francisco Pizarro kazał wypuścić wszystkie zwierzęta, których wielka 
liczba stanowiła tylko niepotrzebną przeszkodę w obozie. Spośród Indian wziętych 
do niewoli, zgromadzonych później na placu, Hiszpanie wybrali tylu, ilu wydało im 
się potrzebnych do służby, resztę zaś Pizarro uwolnił, bez wątpienia zdając sobie 
sprawę, iż wielu z nich pochodziło z odległych prowincji, a ich służba w szeregach 
Atahuallpy była wynikiem raczej przymusu niż rzeczywistej lojalności.
Tak oto w listopadzie 1532 roku w praktyce przestało funkcjonować największe 
imperium Nowego Świata. Jednak jego upadku nie można interpretować tylko w 
kategoriach szczęśliwego dla Hiszpanów przebiegu wydarzeń i pełnej powodzenia 
realizacji śmiałego planu Pizarra. W istocie państwo Inków było tylko niespójnym 
konglomeratem około dwustu drobniejszych organizmów, których lokalni władcy po 
inkorporacji do imperium wcale nie pogodzili się z dominacją Cuzco i gotowi byli 
poprzeć jakąkolwiek siłę, która pomogłaby im w zrzuceniu jarzma. Wprawdzie 
triumf Pizarra w Cajamarce nie wynikał bezpośrednio z wygrywania miejscowych 
antagonizmów, ale po uwięzieniu Inki państwo, które nie wspierało się na żadnej 
idei ojczyzny i jej obrony przed zewnętrznymi wrogami, nie mogło dalej 
funkcjonować w dotychczasowym kształcie. Instynkt polityczny Pizarra pozwolił mu 
natomiast na szybkie zorientowanie się w miejscowych stosunkach władzy i na 
mistrzowskie ich rozgrywanie dla utrwalania panowania Korony hiszpańskiej.

CAJAMARCA — ZAGŁADA KRÓLEWSKIEGO WIĘŹNIA

background image

Po uwięzieniu Inki Francisco Pizarro nie pozwolił sobie na spowolnienie działań, 
zaniedbanie czy zmniejszenie czujności. Natychmiast przesłał wiadomość o 
pomyślnym przebiegu wydarzeń w Cajamarce do garnizonu w San Miguel. Na 
głównym placu, który był sceną pojmania Inki, polecił zbudować prowizoryczny 
kościół lub może raczej kaplicę, gdzie Hiszpanie mogliby oddawać się religijnym 
praktykom. Kazał też zburzyć okalający główny plac mur i na jego miejsce 
pobudować nowy, wyższy, który stanowiłby skuteczniejszą ochronę w razie ataku 
tubylców. Najwidoczniej nie było problemu ze znalezieniem sprawnych indiańskich 
robotników, skoro w ciągu czterech dni zdołano wykonać mur o długości pięciuset 
pięćdziesięciu kroków i wysokości około trzech i pół metra. Każdego dnia Hiszpanie 
sprawdzali, czy w okolicy nie widać jakichś podejrzanych ruchów miejscowych 
oddziałów. Inna sprawa, że nawet gdy docierały konkretne sygnały na ten temat, 
Indianie umieli doskonale znikać" w momencie pojawienia się hiszpańskiego 
patrolu.
Atahuallpa,   choć   początkowo   poważnie   obawiał   się o swój los, zapewne z 
niedowierzaniem przyjmował oznaki
kurtuazji, z jaką traktował go hiszpański dowódca. Ince pozwolono na kontakty z 
osobami z jego najbliższego otoczenia — kobietami, sługami, przybywającymi doń 
wysłańcami itd. Mało tego, Pizarro zaoferował nawet uwolnienie kobiet lub 
krewnych Atahuallpy, o ile znaleźli się wśród wziętych do niewoli, a następnie 
rozdzielonych między Hiszpanami krajowców. Zatem położenie Inki można uznać za 
rodzaj aresztu domowego.
Uwięzienie Atahuallpy w Cajamarce można porównać z wcześniejszym o kilkanaście 
lat zawładnięciem osobą Montezumy przez Cortesa i jego ludzi w Tenochtitlanie. 
Niejednokrotnie zresztą sugerowano, że plan pojmania Inki Pizarro mógł stworzyć 
pod wpływem wieści o sukcesie odniesionym w Meksyku przez jego ziomka i 
dalekiego krewnego (matka Cortesa pochodziła z Pizarrów) Ostatecznie w czasie 
pobytu Pizarra w Hiszpanii, w latach 1528-1529, na Półwyspie Iberyjskim bawił też 
opromieniony sławą zwycięskiego wodza Hernan Cortes. Niektórzy twierdzą nawet, 
że obaj najsłynniejsi konkwistadorzy — jeden u szczytu powodzenia, drugi w 
przededniu swego triumfu — spotkali się, a nawet, że Cortes wspomógł finansowo 
Pizarra. Nie ma jednak żadnych dowodów na to, iż rzeczy miały się w ten sposób. 
Bardziej prawdopodobne jest, że Francisco Pizarro wybrał tę śmiałą strategię będąc 
w sytuacji, która wymuszała wykorzystanie elementu zaskoczenia, a ponadto 
kierował się po prostu własnymi doświadczeniami, wyniesionymi z licznych starć z 
krajowcami, których był uczestnikiem w czasie dwu dekad spędzonych w Ameryce.
Uwięziony Inka, gdy już minął pierwszy szok po niespodziewanej klęsce, zaczął 
obmyślać sposób odzyskania swobody. Skoro nie dane mu było zwyciężyć w walce, 
spróbował opłacić się swym pogromcom. Tak więc Atahuallpa złożył Pizarrowi 
bezprecedensową propozycję: ofiaruje tyle złota, ile pomieści sala, w której 
przebywał, a ponadto dwukrotnie większą ilość wyrobów ze srebra. Pizarro i jego 
kapitanowie najpierw nie brali oferty poważnie, dopatrując się w tym gry na czas ze 
strony Inki, a w najlepszym razie kpiny swego królewskiego więźnia. Gdy jednak na 
zapytanie Pizarra o szczegóły tej niecodziennej propozycji Atahuallpa pokazał ręką 
na ścianie punkt (na wysokości około dwóch metrów), do którego komnata miała 
napełnić się przedmiotami ze złota, i obiecał, iż stanie się to w terminie dwóch 

background image

miesięcy, hiszpański dowódca dał swe przyzwolenie.
Atahuallpa unoszący rękę, aby Hiszpanie mogli wyrysować linię na ścianie sali i tym 
samym ustalić ostatecznie wielkość okupu, to drugi — obok wystąpienia sławnej 
trzynastki" na Wyspie Koguciej — najbardziej znany, wręcz stereotypowy obraz 
związany z podbojem Peru, który, nie bez pośrednictwa sztuk plastycznych dużo 
późniejszych epok, wytworzył się w zbiorowej świadomości. Dodajmy tu, że Sala 
Okupu (Cuarto de Rescate) zachowała się do naszych czasów, będąc jedyną pozo-
stałością architektury prehiszpańskiej we współczesnej Cajamarce. Różni uczestnicy 
wyprawy Pizarra mówią o niej jako o pomieszczeniu o wymiarach 30-35, 22 lub 20 
stóp długości i 18 do 15 stóp szerokości, czyli mniej więcej 8-10 na 5-6 metrów. 
Przyjmując nawet niższe wartości przytoczonych danych, otrzymamy powierzchnię 
około 40 metrów kwadratowych. Zakładając, że sala miała około 9 stóp wysokości i 
miała być wypełniona do wysokości około 2 metrów (punkt, do którego może 
sięgnąć ręką dorosły człowiek w pozycji stojącej) daje to ponad 100 metrów 
sześciennych, którą należało zapełnić kosztownościami!

W następnych dniach, gdy Inka wyekspediował swoich wysłanników w różne 
zakątki kraju, rzeczywiście zaczęły przybywać pierwsze partie kosztowności 
przeznaczonych na okup za Atahuallpę: I tak, przybywa każdego dnia raz 
dwadzieścia tysięcy, innym razem trzydzieści tysięcy, jeszcze innym pięćdziesiąt i 
sześćdziesiąt tysięcy złotych pesos w dzbanach i wielkich naczyniach o pojemności 
trzech a czasem dwóch arrobas, 

Arroba — dawna hiszpańska miara

 objętości odpowiadająca około 16 litrom; jako jednostka ciężaru arroba wynosiła 
11,5 kg. a nadto dzbany ze srebrem i wiele innych naczyń".
Mimo to Hiszpanie nadal wątpili w możliwość spełnienia przez Inkę danej obietnicy. 
Niektórzy zaczęli wyrażać obawę, czy cała oferta nie jest tylko sprytną grą królews-
kiego więźnia, który w ten sposób zyskuje bezcenny czas, aby jego wodzowie 
zdołali zgromadzić odpowiednie siły na zaatakowanie Hiszpanów i uwolnienie swego 
władcy. Ten niepokój i niedowierzanie ludzi Pizarra wydają się jak najbardziej 
zrozumiałe, jeśli weźmie się pod uwagę ich ówczesną sytuację: w gruncie rzeczy 
pozostawali w warunkach oblężenia przez wprawdzie bezpośrednio niewidoczne, ale 
znacznie liczniejsze siły przeciwnika, a jedynym atutem i gwarancją pozostawała 
osoba Atahuallpy.
Inka, dostrzegając te nastroje wśród swoich pogromców, zaproponował, aby w celu 
przyspieszenia zbioru ustalonej ilości kruszców, kilku z nich udało się w indiańskiej 
eskorcie do innych ośrodków imperium, zwłaszcza do Cuzco, dzięki czemu nie tylko 
będą mogli przyspieszyć zbiórkę okupu, ale także przekonać się, że poddani 
Atahuallpy nie zamierzają atakować Hiszpanów. Mimo że i tym razem nie bardzo 
wierzono w szczerość intencji Atahuallpy, Francisco Pizarro zaaprobował ten 
pomysł.
Mniej więcej w tym czasie zaszło, już bez wiedzy Hiszpanów, inne brzemienne w 
skutki wydarzenie. Otóż Inka Huascar, który po klęsce w wojnie domowej pozo-
stawał w niewoli, prowadzony w eskorcie wojowników Atahuallpy w stronę 
Cajamarki, został po drodze zamordowany z rozkazu swego przyrodniego brata, 
który obawiał się, że Huascar może szukać pomocy i protekcji u zwycięskich 

background image

Hiszpanów. Nie znamy z całą pewnością okoliczności śmierci Huascara, a nawet 
sporny pozostaje moment, w którym zaszło to dramatyczne wydarzenie. 
Tradycyjnie przyjmuje się, że Huascara zamordowali ludzie Atahuallpy gdzieś w 
okolicach Andamarki, na południowy zachód od Huamachuco (obecnie są to 
obszary peruwiańskiej prowincji Santiago de Chuco w departamencie La Libertad) 
Ciało Huascara jego oprawcy wrzucili do rzeki Yanamano, a takie potraktowanie 
śmiertelnych szczątków Inki miało być dodatkową karą, gdyż wedle miejscowych 
wierzeń topielcy oraz ponoszący śmierć w płomieniach byli skazani na wieczne 
potępienie.
Niektórzy skłaniają się do opinii, że Huascara zamordowano wcześniej, gdy ludzie 
Pizarra dopiero zbliżali się do Cajamarki. Przeważnie przyjmuje się jednak, iż 
Atahuallpa, będąc już sam więźniem Hiszpanów, zlecił swym wojownikom 
uśmiercenie przyrodniego brata i rywala w jednej osobie. Jeśli przyjmiemy ten 
pogląd, to i tak pozostaje niejasna sprawa konkretnych okoliczności i następstwa 
zdarzeń. Tu pojawia się właśnie pytanie o rolę Hiszpanów — czy rzeczywiście 
dowiedzieli się o śmierci Huascara poniewczasie i czy mogliby jej zapobiec.
Według wersji, którą przedstawiają Gómara oraz Zarate, a także powtarza ją za 
nimi dość wiernie w pięćdziesiąt lat później Garcilaso, gdy Huascara prowadzono w 
stronę Cajamarki, eskortujący go oddział napotkał dwóch Hiszpanów, niesionych 
przez Indian w hamakach, którzy w ten sposób podróżowali  do  Cuzco  we 
wspomnianej   wyżej
misji. Tymi Hiszpanami mieli być Hernando de Soto i Pedro del Barco. Dopiero w 
wyniku tego spotkania eskorta Huascara miała dowiedzieć się o uwięzieniu Ata-
huallpy przez Hiszpanów w Cajamarce oraz o gromadzeniu okupu, który miał mu 
zagwarantować uwolnienie.
Podobno też Huascar zaoferował się, że dostarczy Hiszpanom więcej złota niż jego 
przyrodni brat, gdyż jako prawowity władca dysponuje większymi bogactwami i nie 
będzie musiał, tak jak Atahuallpa, ogołacać ze złotych i srebrnych ozdób głównej 
świątyni w Cuzco. Oferta Huascara miała opiewać na wypełnienie owej Sali Okupu 
w Cajamarce po sam dach. Obaj Hiszpanie nie zainteresowali się jednak sprawą na 
tyle, aby przerwać swą podróż do Cuzco. Według Gómary ich chciwość i pragnienie 
skarbów Cuzco były większe niż troska o życie Huascara, a  jego śmierć obciąża, 
przynajmniej pośrednio, ich sumienie. Z kolei Zarate stara się usprawiedliwić de 
Sota i del Barca, twierdząc, iż nie mogli przecież odejść, wedle własnego 
rozeznania, od jasno sformułowanych rozkazów, a ponadto obiecali Huascarowi, że 
po powrocie z Cuzco wysłuchają z uwagą jego oferty. Garcilaso de la Vega 
natomiast twierdzi, że główny powód braku zainteresowania propozycją Huascara 
był dużo bardziej prozaiczny — obaj Hiszpanie po prostu nie zrozumieli tego, co 
Huascar próbował im zakomunikować.
Problem w tym, że ci trzej kronikarze, którzy o incydencie wspominają, należą do 
stosunkowo mniej wiarygodnych (żaden nich nie brał udziału w wyprawie Pizarra, 
albo nie byli wogóle w Ameryce, jak Gómara, lub pisali znacznie później, jak 
Garcilaso de la Vega) Autor dużo bardziej wiarygodny, jakim jest Cieza de Leon 
(kilkadziesiąt lat później powtórzy jego wersję Herrera) przedstawia ten epizod w 
odmienny sposób. Po pierwsze, do Cuzco udało się nie dwóch, ale trzech 
Hiszpanów, a byli to: Pedro Martin de Moguer, Juan de Zarate i Martin Bueno. Po 

background image

drugie, niedoszło do bezpośredniego kontaktu między tymi Hiszpanami a 
Huascarem. Mowa jest tylko o tym, że prowadzący Huascara wojownicy, na wieść o 
uwięzieniu Atahualllpy, pozostali mu wierni i nie pozwolili, aby Huacar, licząc na 
pomoc Hiszpanów, mógł złożyć im stosowne propozycje.
Nie jest też do końca jasne, kiedy Atahuallpa wydał rozkaz zgładzenia Huascara. 
Większość kronikarzy (Cieza, Zarate, Gómara, Pedro Pizarro, Garcilaso de la Vega, 
Herrera) twierdzi, że Atahuallpa początkowo lękał się, iż pozbawiając życia 
Huascara, da Hiszpanom powód do oskarżenia go o ten czyn i dostarczy im 
poręcznego argumentu przemawiającego za jego straceniem. Dlatego Atahuallpa w 
swej przebiegłości postanowił wybadać, jak zareaguje wódz Hiszpanów na 
wiadomość o śmierci Huascara (w tym czasie Hiszpanie już zdawali sobie sprawę z 
toczącej się w Peru wojny domowej) Pewnego dnia zaczął więc okazywać smutek, 
płacząc i powstrzymując się od jedzenia. Gdy już zwrócił swym zachowaniem 
uwagę Pizarra i sprowokował pytanie o przyczynę tak jawnie okazywanego 
posępnego nastroju, wyznał, że jego wodzowie, przekraczając swe uprawnienia, bo 
bez pytania Inki o zgodę, uśmiercili Huascara. Francisco Pizarro miał pocieszać 
Atahuallpę mówiąc, iż śmierć jest rzeczą ludzką, a winni tego zabójstwa mogą 
wszak z łatwością zostać ukarani. Ta odpowiedź przekonała Inkę, że hiszpańskiego 
dowódcę niewiele obchodzi los jego rywala i wówczas dopiero wydał rozkaz swoim 
siepaczom, aby zamordowali Huascara. Cieza pisze nawet wprost, że gdyby Pizarro 
stanowczo powiedział: Przyprowadźcie mi tu żywego Huascara, nie czyniąc mu przy 
tym żadnej krzywdy, bo te wszystkie wiadomości są kłamstwami", doprowadzono 
by Huascara do Cajamarki i ocaliłby on życie.

Jedynie Xerez zdaje się podzielać pogląd, że Huascara zgładzili, na wieść o 
uwięzieniu Atahuallpy, jego kapitanowie, zanim ten ostatni mógł wyrazić swe zdanie 
w przedmiotowej kwestii. Jednakże sprawa, jak wspomniano, jest niejasna i 
stwarza możliwości wielu różnych interpretacji. Znamienne jest w tym kontekście 
zdanie Zarate, który pisze, iż Atahuallpa wydał rozkaz zgładzenia swego 
przyrodniego brata w tak zręczny sposób, że gdy ostentacyjnie okazywał smutek z 
powodu śmierci Huascara, nie można było z całą pewnością stwierdzić, czy odegrał 
on całe przestawienie przed, czy też po jego śmierci.
Podróż owych trzech (lub — według pierwszej wersji — dwóch) Hiszpanów do 
Cuzco nie była jedyną próbą zweryfikowania wiarygodności obietnicy złożonej przez 
Atahuallpę i przyspieszenia jej urzeczywistnienia. Otóż w początkach stycznia 1533 
roku do Pachacamac, świętego dla krajowców miejsca i siedziby sławnej w całym 
Peru wyroczni, udał się Hernando Pizarro. Warto nadmienić, iż siedziba czczonego 
tam bóstwa była centrum religijnym dla licznych ludów strefy peruwiańskiego 
wybrzeża już w czasach preinkaskich. Wprawdzie nazwa Pachacamac" (lub Pacha 
camac") jest pochodzenia inkaskiego i oznacza duszę świata", ale została ona 
narzucona po podboju tego regionu przez Inków, a samo bóstwo włączone w ramy, 
odgrywającego rolę religii państwowej, inkaskiego systemu religijnego, którego 
centralnym elementem pozostawał kult Słońca.
Nie jest pewne, czy o możliwości zdobycia znacznych bogactw w Pachacamac 
Hiszpanie wiedzieli już wcześniej, czy też Hernando dopiero w czasie swej podróży 

background image

uzyskał stosowne informacje od krajowców. Ponadto znów pojawia się kwestia 
chronologii: wprawdzie znamy datę podróży Hernanda ze sporządzonej przez niego 
relacji, ale nie wiemy, czy Hernando wyjechał przed, czy po tych Hiszpanach, którzy 
udawali się do Cuzco. Jest bowiem bardzo prawdopodobne, że ci ostatni wyruszyli z 
Cajamarki dopiero — jak pisze Xerez — w połowie lutego 1533 roku, a Hernando w 
swej relacji mówi, że o wysłaniu Hiszpanów do Cuzco dowiedział się z listu swego 
brata Francisca już w czasie zwiadu za Pachacamac.
Bezsporne jest, że Hernando Pizarro, w asyście dwudziestu jeźdźców i około 
dziesięciu piechurów, ruszył w drogę 5 stycznia 1533 roku, a jego naczelnym 
zadaniem było oczywiście przyspieszenie zbiórki okupu za Inkę, ale też sprawdzenie 
prawdziwości pogłosek o koncentracji sił indiańskich w okolicy Huamachuco 
(dwadzieścia leguas od Cajamarki) Hernando dwa dni później przybył do Huama-
chuco, gdzie został dobrze przyjęty i ugoszczony przez miejscowego kacyka. Trzeba 
tu zaznaczyć, iż uległość, z jaką na trasie całej tej podróży przyjmowano Hernanda 
Pizarro, wynikała oczywiście z faktu, iż przybywał on niejako w imieniu samego 
Inki, którego uwolnienie było możliwe tylko pod warunkiem zapewnienia 
Hernandowi bezpieczeństwa i zgromadzenia kosztowności. Pewne znaczenie miało 
zapewne to, iż Hernando był bratem głównego wodza Hiszpanów, który tak 
niespodziewanie zwyciężył ich władcę.
W Huamachuco Hernando napotkał zdążającego do Cajamarki jednego z braci 
Atahuallpy (niektórzy kronikarze, jak Gómara czy Zarate, nazywają go Illescas, bez 
wątpienia mocno zniekształcając jego prawdziwe imię) Dostojnik ów prowadził 
kolumnę transportującą trzysta cargas Carga ( ładunek) — 
dawna hiszpańska miara stosowana do różnych materiałów, np. drewna, węgla.
 złota, przeznaczonego na okup za osobę jego królewskiego brata. Hernando dał 
mu jako eskortę kilku swych ludzi, których konie okulały. Tak zorganizowana 
kolumna rzeczywiście przybyła do Cajamarki w piętnaście dni po wyjściu stamtąd 
Hernanda.
Hernando nie zauważył natomiast żadnych oddziałów wojowników, które mogłyby 
stanowić zagrożenie dla Hiszpanów. Nie znaczy to jednak, iż wieści, które doszły do 
Hiszpanów w Cajamarce, były tylko pogłoskami bez pokrycia, przyjmowanymi za 
prawdę w sytuacji nieustannego zagrożenia. Otóż w okolicy rzeczywiście przebywał 
oddział wojowników wiernych Atahuallpie, ale nie miał on agresywnych zamiarów 
wobec Hiszpanów. Była to bowiem zbrojna eskorta, prowadząca zwyciężonego 
Huascara. To bliskość Hiszpanów i pewne wiadomości o losie Atahuallpy 
spowodowały, że właśnie w czasie tygodniowego pobytu Hernanda Pizarro w 
Huamachuco, Huascar został zamordowany przez ludzi Atahuallpy w okolicach 
nieodległej Andamarki.
Zachowana relacja Hernanda Pizarro, a w jeszcze większym stopniu relacja 
towarzyszącego mu veedora (inspektora) Miguela de Estete, pozwalają na dość 
dokładne odtworzenie trasy i chronologii tej podróży, której najważniejszym 
momentem było wkroczenie jej uczestników do Pachacamac i zagrabienie 
znalezionych tam kosztowności. Ruszając w drogę 14 stycznia 1533 roku z 
Andamarki, Hernando i towarzyszący mu ludzie przez Corongo, Huaraz, Pachicoto, 
Markę, Barrankę i Huarę dotarli przedostatniego dnia tegoż miesiąca do 
Pachacamac (leżącego w pobliżu współczesnej stolicy Peru Limy) Hernando, który 

background image

twierdzi, ze rozkaz dotarcia do Pachacamac otrzymał listownie od swego brata 
dopiero w Andamarce, nie podaje dokładnych dat, a jedynie wspomina, iż 
osiągnięcie Pachacamac wymagało dwudziestu dwóch dni podróży, z czego 
piętnaście przypadało na rejon górski (sierra) a pozostałe na wybrzeże (costa)
Mimo pewnych rozbieżności między relacjami Estete i Hernanda Pizarro oraz 
lakoniczności drugiego z tych tekstów, oba dokumenty pozostają bardzo cennym 
świadectwem odczuć i postaw pierwszych Hiszpanów w Peru; wszak ich autorzy 
docierali do miejsc, w których nie widziano jeszcze białego człowieka. Tak więc 
duże uznanie Hiszpanów wzbudziły znakomite drogi, a nade wszystko rozpostarte 
nad przepaściami mosty sznurowe. Jednocześnie konkwistadorzy zauważyli 
osobliwości miejscowej organizacji  społecznej:  istnienie  dwóch równoległych 
mostów

jednego dla ogółu, drugiego dla dostojników i funkcjonariuszy. Na mostach 

strażnicy pobierali myto za przejście. Znajdujemy w tych tekstach wzmianki o 
domach dziewic Słońca" (acllahuasi) o systemach irygacyjnych umożliwiających 
uprawę w suchym klimacie peruwiańskiego wybrzeża, a nawet o kipu (systemie 
mnemotechnicznym, pozwalającym na prowadzenie sprawozdawczości w państwie) 
Kipu (quipu — węzeł) — to sznur, z którego prostopadle zwisały liczne drobniejsze, 
różnokolorowe sznurki z węzłami. Kolor sznurków i konfiguracja węzłów pozwalały 
na utrwalanie konkretnych informacji, będąc rodzajem rejestru danych i wydarzeń. 
Popularnie, lecz niewłaściwie bywa nazywane pismem węzełkowym.

Jednak najbardziej charakterystyczne są odczucia Hiszpanów podczas wizyty w 
samym Pachacamac. Mniejsza już o to, że świątynia jest konsekwentnie nazywana 
meczetem — to zupełnie zrozumiałe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że najlepiej 
znanymi Hiszpanom z własnego kraju świątyniami   niechrześcijańskimi   były 
właśnie   meczety

stąd nie tylko w Peru, ale w Meksyku, w najwcześniej

szym okresie hiszpańskiej ekspansji, tak nazywano tubylcze
budowle kultowe. Bardziej znamienne jest zachowanie
Hiszpanów w takich miejscach. Hernando o swej wizycie
w siedzibie wyroczni pisze m.in . : Ów meczet jest w takim
poszanowaniu u Indian, iż myślą, że jeśli któryś z owych
sług szatana ( tj. kapłanów — przyp. A.T.) poprosi kogoś
o wszystko, co ten posiada, a ów tego nie ofiaruje, będzie musiał wkrótce umrzeć. 
A wydaje się, że Indianie nie czczą tego szatana z pobożności, ale jedynie ze 
strachu, bo mnie powiedzieli kacykowie, że aż dotąd nawiedzali ów meczet, gdyż 
czuli strach, teraz zaś już się nie obawiają, ale jedynie [boją się] nas i nam chcą 
służyć. Pieczara, w której był bożek, była bardzo ciemna, tak że nie można było 
tam wejść bez świecy, a wewnątrz [była] bardzo brudna. Kazałem wszystkim 
okolicznym kacykom, którzy przybyli, aby zobaczyć się ze mną, wejść do środka dla 
pozbycia się strachu. A z braku kaznodziei sam wygłosiłem kazanie, ukazując im 
oszustwo, któremu hołdowali". Estetę w swej relacji wspomina, iż Hernando nie 
ograniczył się tylko do pouczeń o próżności miejscowej religii, ale zniszczył 
wizerunek bożka.
Hernando Pizarro, jak i inni Hiszpanie swojej epoki, był przekonany o demonicznym 

background image

charakterze wierzeń prekolumbijskich i czuł się w obowiązku wydobyć swych 
indiańskich rozmówcom z mroków fałszywej religii. Jest to postawa, której jeszcze 
bardziej wyraziste przejawy możemy znaleźć u zdobywcy Meksyku Hernana 
Cortesa. Zresztą Hernando skłaniał się bardziej ku tezie, iż kapłani indiańscy nie 
tyle są kierowani przez szatana, ile dokonują świadomego oszustwa (Myślę, że nie 
rozmawiają oni z diabłem, ale jedynie oszukują kacyków, aby mieć z tego korzyści")
Jeśli zaś chodzi o główny cel wizyty w Pachacamac, czyli o pozyskanie 
kosztowności, to tu Hernanda i jego towarzyszy spotkało pewne rozczarowanie. 
Miejscowi kapłani pierwotnie w ogóle zaprzeczyli istnieniu bogactw, które w 
większości zdołali ukryć przed Hiszpanami. Dopiero wizyty okolicznych kacyków, 
którzy przybywali do Hernanda z prezentami, oraz dokładne przeszukanie świątyni, 
pozwoliły na zgromadzenie niezbyt imponującej, w stosunku do żywionych 
oczekiwań, sumy 85 tysięcy castellanos (według innej wersji 90 tysięcy) oraz trzech 
tysięcy srebrnych marek. Jeden z kronikarzy wyraźnie daje do zrozumienia, że 
zadeklarowana suma w istocie była tylko tym, co pozostało po przywłaszczeniu 
sobie części kosztowności przez Hernanda Pizarro i jego ludzi. Że nie były to 
całkiem bezpodstawne supozycje, świadczy choćby fakt, iż wiele lat później 
królewski skarb wytoczył proces córce i spadkobierczyni Francisca Pizarro i zarazem 
żonie Hernanda Pizarro, o zatajenie prawdziwej wartości zdobyczy.
W Pachacamac Hernando spędził około miesiąca. Tam też doszły go wieści, iż w 
okolicach położonych dalej na południe przebywa jeden z najważniejszych i 
najzdolniejszych wodzów Atahuallpy — Challcuchima, dysponujący nie tylko 
znacznymi siłami militarnymi, ale i posiadający ogromne ilości złota, zgromadzone 
w Jauja (Xauxa) Hernando postanowił skłonić inkaskiego wodza do pokojowego 
przybycia i wydania zapasów kruszców, które powinny także stać się częścią 
gromadzonego okupu za osobę uwięzionego w Cajamarce Inki. Nie był to zresztą 
akt samowoli czy improwizacji ze strony Hernanda, który w tej sprawie konsultował 
się drogą korespondencyjną ze swym przyrodnim bratem.
Challcuchima, gdy dotarli do niego posłańcy z propozycjami Hernanda, zgodził się 
połączyć z oddziałem Hiszpana, aby razem podążyć do Cajamarki. Ze strony 
indiańskiego wodza była to jednak tylko gra, o czym Hernando przekonał się, gdy w 
umówionym miejscu na drodze do Cajamarki nie zastał Challcuchimy, a informacje 
od miejscowych kacyków nie pozostawiały wątpliwości, że Hernando zbyt łatwo 
uwierzył Challcuchimie. Teraz Hernando postanowił podjąć grę i angażując wszelkie 
środki pochwycić indiańskiego wodza i zawładnąć będącymi w jego dyspozycji 
bogactwami.

Mimo trudnych warunków terenowych, uciążliwych zwłaszcza dla koni, na przekór 
mającym wprowadzić go w błąd informacjom przekazywanym przez poinstruowa-
nych odpowiednio przez Challcuchimę kacyków, Hernando Pizarro wytrwale parł ku 
Jauja. W miejscowości Bombón udało mu się przechwycić ogromny ładunek złota 
(150 arrobas) którego transport nadzorował jeden z kapitanów Challcuchimy. 
Hernando wartość tego transportu oszacował na pięćset tysięcy pesos w złocie. Gdy 
Hernando chciał dociec, dlaczego Challcuchima nie pojawił się, wysyłając przodem 
tylko kosztowności, od nadzorującego kolumnę dostojnika dowiedział się, że wódz 

background image

pozostaje ciągle w Jauja, obawiając się spotkania z Hiszpanami. W tym czasie 
Hernando spotkał murzyńskiego sługę owych trzech Hiszpanów wysłanych przez 
Francisca Pizarro do Cuzco, który twierdził, że Challcuchima gra na zwłokę udając, 
iż boi się Hiszpanów, skoro ma pod sobą trzydzieści pięć tysięcy wojowników.
Hernando jednakże zdecydowanie ciągnął do Jauja i 16 marca 1533 roku ujrzał to 
miasto ze szczytu pobliskiego wzgórza. W pierwszym momencie Hiszpanie, widząc 
czarny, niewyraźny kontur w samym środku miasta, wzięli go za zgliszcza 
zabudowań, szybko jednak wyjaśniło się, że ów ciemny kształt to tłum ludzi, 
zebranych na głównym placu. Nie było pewności, czy są to uszykowani do boju 
wojownicy, czy tylko ludność cywilna. Ponieważ już wcześniej towarzyszący 
Hernandowi i blisko współpracujący z Hiszpanami jeden z licznych braci Atahuallpy 
ostrzegał przed możliwym atakiem sił Challcuchimy, Hiszpanie zachowali wszelkie 
środki ostrożności.
Dopiero po wejściu do miasta mogli się przekonać, iż tłum zgromadzony na placu to 
mieszkańcy, w których imieniu kilku dostojników powitało przyjaźnie Hernanda. 
Trzeba tu zaznaczyć,  iż rejon Jauja był zamieszkiwany przez Indian Huanca, którzy, 
podbici przez Inków, czynili próby zrzucenia jarzma Cuzco, i którym Hiszpanie jawili 
się jako cenni sojusznicy. Hernanda jednak bardziej interesowała osoba samego 
Challcuchimy, a miejscowi informatorzy mówili, iż opuścił miasto na czele oddziału 
zbrojnych, albo dlatego, że planował jakąś kontrakcję, albo ze strachu przed 
przybyszami. Hernando postawę inkaskiego wodza charakteryzuje następująco: 
Czynił [wszystko], aby nie spotkać się ze mną. W końcu widząc moje zdecydowanie 
sprowadzenia jego osoby, zjawił się z własnej woli". Tak zwykle sumienny i 
zasługujący na wiarę kronikarz, jakim jest Cieza de Leon, tym razem jest w błędzie, 
gdy pisze, że Challcuchima wiedząc, iż Hernando jest bratem pogromcy Atahuallpy, 
przybywającym na spotkanie z nim, postanowił poddać się jego władzy bez żadnych 
obaw".
Pośrednictwa między Hernandem a Challcuchima podjął się wówczas ów 
wzmiankowany wyżej, a nieznany nam z imienia brat Atahuallpy, i udał się, niesiony 
w lektyce, na spotkanie ze starym wodzem. Noc z 16 na 17 marca Hiszpanie 
spędzili w pogotowiu bojowym: konie pozostawały osiodłane i gotowe do akcji, a 
mieszkańcom miasta zabroniono pokazywania się tej nocy na głównym placu, aby 
konie, które są niespokojne, nie zrobiły im krzywdy". Misja lojalnego wobec 
Hiszpanów brata Atahuallpy zakończyła się powodzeniem, gdyż rzeczywiście 
następnego dnia powrócił on do Jauja w towarzystwie Challcuchimy, który 
usprawiedliwiał się przed Hernandem, iż nie mógł wcześniej spotkać się z nim ze 
względu na wyraźne rozkazy nieopuszczania rejonu Jauja, wydane przez 
Atahuallpę.
Hernando Pizarro nie ustawał w wysiłkach, aby skłonić Challcuchimę,  zarówno do 
wydania zapasów kruszców,
jakie jeszcze znajdowały się jego dyspozycji, jak i do towarzyszenia mu w drodze 
powrotnej do Cajamarki. Starał się jednak czynić to w sposób możliwie łagodny i 
elastyczny, aby nie sprowokować wrogiej reakcji Challcuchimy, która mogła być 
groźna przede wszystkim dla Hiszpanów, wysłanych przez Francisca Pizarro do 
Cuzco. Z kolei Challcuchima powoływał się na rozkazy Atahuallpy kontrolowania 
rejonu Jauja, co nie do końca było wiarygodną wymówką — ponieważ mieszkańcy 

background image

wyraźnie sympatyzowali z Hiszpanami, a pozbawieni wojskowej kontroli, mogli z 
łatwością wystąpić zbrojnie przeciw zwierzchnictwu Inki. Jednak dyplomatyczne 
talenty Hernanda odniosły skutek już następnego dnia, 18 marca, gdy Challcuchima 
zgodził się na spełnienie żądań hiszpańskiego dowódcy, pozostawiając w Jauja 
jednego ze swych kapitanów, który miał sprawować kontrolę nad okolicą. Hernando 
uzyskał też wydanie przez Indian trzydziestu cargas złota — inna sprawa, że niskiej 
próby — i podobnej liczby cargas srebra.
Ostatecznie, po pięciu dniach pobytu w Jauja, 20 marca 1533 roku Hernando 
Pizarro w towarzystwie Challcuchimy wyruszył w drogę powrotną do Cajamarki. 
Przez Tonsucanchę, Huanuco, Huari, Piscobambę i Conchucos odział Hernanda w 
końcu maja 1533 roku dotarł na miejsce. W tych dniach przybył też do Cajamarki 
jeden z trzech Hiszpanów, wysłanych do Cuzco. Przekazał wiadomości o walorach 
inkaskiej stolicy oraz uzyskanym tam złocie (część tych kosztowności przybyła do 
Cajamarki już pod koniec kwietnia, eskortowana przez wspomnianego wyżej 
murzyńskiego sługę, którego Hernando spotkał w drodze do Jauja). W połowie 
czerwca powrócili pozostali dwaj Hiszpanie, z dużo większą zdobyczą niż to, co 
zdołał zgromadzić w czasie swego rajdu Hernando Pizarro.
Okres maj-czerwiec 1533 roku oznaczał dla Hiszpanów obecnych w Cajamarce 
nowy etap wyprawy — nie tylko dlatego, że obietnice ogromnych bogactw złożone 
przez Atahuallpę powoli nabierały realnych kształtów, ale i dlatego, że pojawili się 
nowi chętni, którzy chcieli mieć udział w podziale zdobyczy. Chodzi tu o żołnierzy 
pod dowództwem Diega de Almagro, którzy 14 kwietnia 1533 roku wkroczyli do 
Cajamarki. Dlatego musimy w tym miejscu poświęcić nieco uwagi działaniom tego 
dawnego towarzysza i wspólnika Pizarra, którego szybki i pomyślny dla Francisca 
Pizarro obrót spraw pozostawił nieco na uboczu głównego nurtu wydarzeń.
Diego de Almagro wyruszył z Panamy w trzy okręty, na pokładach których 
podróżowało stu pięćdziesięciu trzech ludzi z uzbrojeniem i pięćdziesiąt koni. 
Almagrowi towarzyszył w tej wyprawie jego syn, Diego de Almagro Młodszy, owoc 
związku z nieżyjącą już wtedy Indianką z Panamy, która po nawróceniu na 
chrześcijaństwo nazywała się Ana Martinez. W czasie żeglugi do tej flotylli 
przyłączył się płynący z Nikaragui ku Peru okręt z pięćdziesiątką zbrojnych pod 
wodzą Francisca de Godoya. Almagro zaproponował Godoyowi połączenie sił, na co 
ten jednak wyraźnie nie miał ochoty, uważając zapewne, że on i jego ludzie powinni 
próbować szczęścia na własną rękę, a nie godzić się na wchłonięcie przez 
dysponującego znacznie większymi siłami i środkami współzawodnika. Jednak 
ulegając perswazji kilku swych oficerów — w tym Rodriga de Orgońeza, który kilka 
lat później zostanie szefem sztabu i najbardziej zaufaną osobą Almagra — 
ostatecznie przystał na takie rozwiązanie, porzucając ambicję stawienia się przed 
Pizarrem jako samodzielny dowódca oddziału.
Tak oto Diego de Almagro u schyłku 1532 roku podążał na spotkanie ze swym 
dawnym towarzyszem i wspólnikiem, dysponując niebagatelną siłą dwustu 
zbrojnych. Nie wiedział jednak nic o rozwoju wypadków ani o miejscu przebywania 
Pizarra. Postanowiono, że okręty popłyną przodem, szukając wieści o ludziach 
Pizarra, a większość uczestników wyprawy pomaszeruje lądem. Ta rozsądna na 
pierwszy rzut oka decyzja spowodowała jednak, iż żołnierze Almagra musieli 
przebywać piechotą ogromne odległości, w trudnych warunkach terenowych, 

background image

walcząc z głodem, zmęczeniem i coraz bardziej widocznym zniechęceniem, które 
zaczynało zataczać coraz szersze kręgi. Już w drodze do przylądka Świętej Heleny 
(2 stopień szerokości geograficznej południowej w dzisiejszej ekwadorskiej prowin-
cji Guayas) zmarło trzydziestu ludzi, poważnie chorował także Almagro. Po 
połączeniu się z załogami okrętów okazało się, że marynarzom nie udało się zdobyć 
żadnych informacji o poszukiwanych Hiszpanach. W dodatku nie dysponowano 
sprawnymi tłumaczami, co dodatkowo pogłębiało poczucie dezorientacji. Almagro 
znajdował się wówczas setki kilometrów od Cajamarki, o której istnieniu nawet nie 
wiedział.
Na przekór wszystkiemu nie zaniechano dalszego posuwania się naprzód, a 
jednocześnie wysłano na zwiad jeden z okrętów. Ten niebawem dotarł do Tumbes. 
Tam na jego spotkanie wypłynęły setki tratw, i choć marynarze początkowo 
obawiali się, iż ta flotylla może po prostu zaatakować hiszpański okręt, to jednak 
szybko ich strach przemienił się w radość, tubylcy bowiem nie tylko dobrze ich 
przyjęli, ale udzielili informacji o Hiszpanach, przebywających w założonym kilka 
miesięcy wcześniej San Miguel.
Dzięki pośrednictwu miejscowych Indian wieść o przybyciu okrętu z Hiszpanami 
szybko dotarła do San Miguel, a dowódca pozostawionego tam przez Pizarra 
garnizonu, Antonio Navarro, wysłał co prędzej pięciu konnych do Tumbes. Ci 
posłańcy poinformowali załogę okrętu o wydarzeniach w Cajamarce i o uwięzieniu 
Inki Atahuallpy. Załoga okrętu zawróciła, aby możliwie jak najszybciej przekazać 
pomyślne wieści Almagrowi i jego ludziom. Był to już ostatni moment, aby zapobiec 
poważniejszym skutkom szerzącego się w szeregach Almagra zniechęcenia — część 
żołnierzy całkiem serio rozważała możliwość powrotu do Panamy.
Po powrocie okrętu nastroje znacznie się poprawiły, nie brakło jednak wśród ludzi 
Almagra takich, którzy niezbyt łaskawym okiem patrzyli na zawartą przez ich 
dowódcę umowę z Pizarrem. Niektórzy prostodusznemu Almagrowi sączyli do ucha 
rady, aby jako dowódca dwustu ludzi nie godził się na dalsze współdziałanie z 
Pizarrem, lecz próbował szczęścia na własną rękę. Podobno rozważano nawet 
projekt założenia miasta w Puerto Viejo, aby w ten sposób stworzyć przyczółek do 
dalszej, niezależnej od akcji Pizarra ekspansji. Jeden z kronikarzy pisze jednak 
wyraźnie: Takie to bywają ludzkie opinie; w większości wypadków są nieprawdziwe, 
co nie przeszkadza ludziom podstępnym i przebiegłym szukać na tysiąc sposobów 
dróg skłócenia dowódców, aby później, będąc w potrzebie, mogli robić, co im się 
podoba i z pewnością tak postąpią ci, którzy są prowodyrami owych intryg, jeśli się 
ich nie ukarze". Nawet później, już po osiągnięciu San Miguel, niektórzy intryganci 
radzili Almagrowi, aby miał się na baczności przed swym wspólnikiem, który planuje 
go zgładzić.
Ale tym, który przebrał już wszelką miarę przyzwoitości, był pełniący funkcję 
sekretarza Almagra niejaki Rodrigo Perez. Otóż napisał on sekretny list do Francisca 
Pizarra, w którym informował go o rzekomych zamiarach Almagra zerwania układu i 
zajęcia większej części kraju na własny rachunek. Pizarro jednak, po konsultacji ze 
swymi braćmi i zaufanymi oficerami, nie dał wiary tym doniesieniom. Postanowił 
jednak wysłać naprzeciw Almagrowi dwóch kapitanów, Diega de Agiiero i Pera 
Sancho de Hoza,z listami do swego wspólnika i do znaczniejszych osób w jego 
otoczeniu, obliczonymi na zdobycie sympatii i zapewnienia lojalnego współdziałania.

background image

Zanim dwaj wysłannicy Pizarrra zdołali spotkać się z Almagrem w Tumbes, ten 
przejrzał intrygi swego sekretarza, przesłuchał go na pokładzie jednego z okrętów, 
po czym kazał powiesić na rei jako winnego nieuczciwych zamiarów i wiarołomstwa. 
Aguero i Pero Sancho mogli więc uspokoić swego mocodawcę, iż przypisywane 
Almagrowi niecne intencje były tylko wynikiem intryg zawistnych ludzi.
Almagro po pobycie w Tumbes, przedłużonym z uwagi na trapiące go dolegliwości, 
ruszył do Cajamarki, chcąc jak najszybciej znaleźć się w miejscu, gdzie zdawały się 
spełniać żywione od tylu lat nadzieje i oczekiwania, choć — jak się wydaje — 
jeszcze wówczas nie wiedział o okupie, jaki obiecał Atahuallpa za swą wolność. 
Ostatecznie kolumna, którą prowadził Almagro, wkroczyła do Cajamarki 14 kwietnia 
1533 roku, w przeddzień przypadających wówczas świąt Wielkanocy. Francisco 
Pizarro wyszedł nawet powitać go przed miastem. Między obu wspólnikami nie było 
widać żadnych oznak ochłodzenia stosunków, choć Cieza w odpowiednim miejscu 
swego dzieła napisał: Niektórzy twierdzą, że choć Almagro i Pizarro rozmawiali ze 
sobą przyjaźnie, jeden drugiego podejrzewał i żywił ukrytą urazę, biorącą swój 
początek z [nadmiernej] ambicji, którą powodowała [już sama] obecność w tak 
świetnym kraju i nadzieje na zawładnięcie wielkimi bogactwami". Jeszcze bardziej 
dwuznaczne w swej wymowie i nacechowane rezerwą było spotkanie Almagra z 
Hernandem Pizarro, gdy ten powrócił z wyprawy do Pachacamac i Jauja. 
Początkowo Hernando w ogóle nie rozmawiał z Almagrem, gdyż nie   mógł 
ścierpieć   nikogo,   kto   mógłby   się   równać [pozycją] z jego bratem". Dopiero 
po łagodzącej napięcie interwencji Francisca Pizarro, Hernando przeprosił Almagra 
za swe wcześniejsze zachowanie i, na pozór, doszli do zgody".
Jak już wiemy, w ciągu kilku następnych tygodni nadeszły ładunki złota i srebra 
pozyskane w Cuzco, Pachacamac i Jauja. Ich wielkość oraz pojawienie się Almagra 
przyspieszyły podjęcie decyzji o podziale łupu, choć prawdę mówiąc, zebrane 
kosztowności jeszcze nie odpowiadały wielkości skarbu obiecanego przez 
Atahuallpę. Aby tego dokonać — niezależnie od tego, jakie zasady podziału przyjęto 
— należało przetopić złote i srebrne przedmioty na jednolite sztaby. W popularnych 
publikacjach na temat podboju Peru spotyka się często zarzut barbarzyństwa, 
stawiany uczestnikom ekspedycji, którzy nie wahali się zniszczyć w ten sposób 
przedmiotów o znacznej wartości artystycznej. Pamiętajmy jednak, że priorytetem 
pozostawał podział łupu wedle jasnych i ustalonych zasad, a ponadto, że tak 
naprawdę dokonano przetopienia tylko drobnych przedmiotów i nieobrobionych 
kawałków kruszcu. Pozostałych zdobyczy nie przetapiano, lecz rozdzielano między 
żołnierzy w całości, szacując jedynie ich wartość, a i to — jak wskazuje Oviedo — 
dość pobieżnie, tak że rzecz, która miała dwadzieścia karatów, szacowali na 
czternaście, piętnaście, a najwyżej na szesnaście (karatów), i w ten sposób całe 
złoto zostało wycenione znacznie poniżej (rzeczywistej wartości)".
Podobnie szczególnie cenne przedmioty zgromadzono na poczet tego, co należało 
się Koronie jako królewska kwinta. Jednocześnie wypada w tym miejscu 
przypomnieć, że hiszpańscy konkwistadorzy bardzo poważnie i sumiennie 
podchodzili do spłacenia owej feudalnej formy podatku, jaką była kwinta. Postawa 
taka wynikała oczywiście przede
wszystkim z faktu, iż dowódca wyprawy był przedsiębiorcą koncesjonowanym przez 
Koronę i od monarchy zależało to, czy dowódca ekspedycji kończącej się militarnym 

background image

sukcesem będzie mógł korzystać z bardziej wymiernych niż tylko sława owoców 
swych działań.
Dlatego zanim przetopiono na sztaby całe złoto i srebro, a nawet zanim nadeszły 
ostatnie transporty kruszców z Cuzco, wybrano Hernanda Pizarro, aby jako przed-
stawiciel uczestników wyprawy, udał się na dwór królewski, osobiście przekazał 
monarsze kwintę i zapewnił protagonistom ekspedycji gratyfikacje stosowne do 
wielkości dokonanych czynów. Racje, dla których misję tę powierzono akurat 
Hernandowi, mogły być dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, osobiste cechy 
charakteru, towarzyska ogłada i dyplomatyczne talenty, jakimi dysponował 
Hernando, czyniły z niego najwłaściwszą spośród najbliższego otoczenia Francisca 
Pizarro do tej roli osobę. Po drugie, hiszpański dowódca brał też zapewne pod 
uwagę animozje między swym przyrodnim bratem a Almagrem (ciągle jeszcze 
głównym wspólnikiem przedsięwzięcia) i sądził, że nieobecność Hernanda pozwoli 
na poprawę atmosfery i umocnienie wzajemnej lojalności. Tak więc Hernando 
skierował się ku San Miguel z ładunkiem stu tysięcy castellanos w złocie i pięciu 
tysięcy srebrnych marek zgromadzonych na poczet kwinty.
Tymczasem największe ilości kruszców pozyskano dopiero w połowie czerwca, gdy 
ostatecznie dotarły do Cajamarki transporty z Cuzco, owoce działalności posłanych 
tam Hiszpanów. Był to rzeczywiście imponujący konwój, którego wartość mogła 
przyprawić o zawrót głowy nie tylko ubogich w większości żołnierzy fortuny, jakimi 
byli ludzie Pizarra. Xerez notuje, że 13 czerwca 1533 roku do Cajamarki Indianie 
przynieśli dwieście (!) cargas złota i dwadzieścia pięć cargas srebra,  a samego 
złota było ponad sto trzydzieści quintales (1 quintal — około 50 kilogramów). Nieco 
później przybyło jeszcze sześćdziesiąt innych cargas złota niższej próby. Z kolei Pero 
Sancho, który objął funkcję sekretarza Pizarra po Xerezie, gdy ten w ślad za 
Hernandem Pizarro wyjechał do Hiszpanii, mówi, że największą część 
zgromadzonych przedmiotów stanowiło pięćset złotych płyt (Xerez mówi nawet o 
siedmiuset) które na rozkaz Hiszpanów Indianie z Cuzco powyrywali z murów 
tamtejszych świątyń. Najmniejsze z tych płyt miały ważyć 45 funtów, inne zaś 10-
12 funtów18. Ponadto przyniesiono wiele naczyń oraz innych ozdobnych i godnych 
zobaczenia" przedmiotów, w tym bogato zdobiony tron (lub podnóżek) Inki o 
wartości osiemnastu tysięcy złotych pesos. Do tego trzeba doliczyć jeszcze srebro, 
warte około pięćdziesięciu tysięcy marek.
Podział już przetopionych na sztaby kosztowności, zgromadzonych w takich 
ilościach, nie był sprawą łatwą, trzeba było bowiem uwzględnić, poza wspomnianą 
wyżej królewską kwintą, różne wierzytelności, koszty i darowizny, a także 
oszacować wielkość wkładu w powodzenie przedsięwzięcia poszczególnych 
uczestników wyprawy. Pizarro musiał tu sam dokonywać szacunków i każdemu 
dawał tyle, ile mu własne sumienie nakazywało, uwzględniając poniesione trudy i 
znaczenie danej osoby". Oznaczało to, tak jak w przypadku innych hiszpańskich 
wypraw zdobywczych, wyższe gratyfikacje dla osób pełniących ważniejsze funkcje 
(kapitanowie), które na ogół też w większym stopniu partycypowały w kosztach 
organizacji samej wyprawy, a także dla tych, których wkład w czysto militarny 
wysiłek był znaczący (tu chodziło przede wszystkich o jeźdźców, których zawsze 
wynagradzano znacznie wyżej niż piechurów)

background image

Dodatkowym problemem było pojawienie się Almagra na czele zwerbowanych ludzi, 
bo z jednej strony Almagro pozostawał udziałowcem spółki z Pizarrem, ale z drugiej 
nie brał przecież udziału w pojmaniu Inki i nie był obecny, gdy Atahuallpa 
zaoferował okup za swą osobę. Z kolei żołnierze Almagra dowodzili, iż choć 
rzeczywiście byli nieobecni, gdy Francisco Pizarro powziął i wykonał swój 
brawurowy plan uwięzienia inkaskiego władcy, to jednak przybyli w momencie, gdy 
zbieranie okupu jeszcze nie było ukończone, i sumiennie wykonywali wszystko, co 
im powierzono. Ich adwersarze odpowiadali, że nie ma w tym żadnej szczególnej 
zasługi, gdyż wykonywali oni tylko rozkazy i to głównie w trosce o swe 
bezpieczeństwo. Te kontrowersje w końcu rozstrzygnięto w ten sposób, iż ludzie 
Almagra otrzymali pewną pulę do podziału między siebie i odstąpili od dalszych 
roszczeń. Niektórzy kronikarze (Cieza, Herrera) twierdzą, iż owa pula wynosiła sto 
tysięcy dukatów, inni mówią o dwudziestu pięciu tysiącach pesos w złocie , Dukat 
był nieco mniej warty niż peso, bo odpowiadał 
375 maravedis, podczas gdy peso — 450 maravedis. ale najbardziej miarodajny jest 
tu zachowany dokument, sporządzony w Cajamarce, poświadczający dokonanie 
podziału okupu za Atahuallpę w dniach 15-22 lipca 1533 roku. Wyszczególnia on 
sumę dwudziestu tysięcy pesos w złocie dla ludzi Almagra, aby mogli spłacić swe 
zobowiązania i zaopatrzyć się w najpotrzebniejsze rzeczy.
Ogólna suma, która stał się podstawą podziału, wynosiła — tu panuje zgodność — 
milion trzysta dwadzieścia sześć tysięcy pesos w złocie wysokiej próby. Kwinta 
królewska wyniosła zatem dwieście sześćdziesiąt cztery tysiące osiemset 
pięćdziesiąt dziewięć pesos. Ponieważ, jak już wiemy, Hernando Pizarro wcześniej 
odjechał z przeszło dwukrotnie mniejszą sumą, skrupulatnie odliczono brakujące sto 
sześćdziesiąt cztery tysiące czterysta jedenaście pesos,  które
dostarczono później Hernandowi, tak aby mógł pojawić się na dworze królewskim z 
całą należnością.
Nie ma potrzeby cytować w tym miejscu wszystkich pozycji, które zawiera 
omawiany dokument, warto natomiast przytoczyć niektóre liczby, by dać pojęcie o 
rozmiarach łupu i o głównych zasadach jego podziału. Po odciągnięciu całej kwinty 
dla Korony do podziału pozostawało milion pięćdziesiąt dziewięć tysięcy czterysta 
trzydzieści pięć pesos. Z tej sumy najpierw odłożono dwieście dwadzieścia tysiące 
pesos oraz dziewięćdziesiąt marek srebra na Kościół. Francisco Pizarro jako główny 
dowódca otrzymał pięćdziesiąt siedem tysięcy dwieście dwadzieścia pesos w złocie 
oraz dwa tysiące trzysta pięćdziesiąt marek srebra. Jego przyrodniemu bratu 
Hernandowi przypadło odpowiednio: trzydzieści jeden tysięcy osiemset osiem pesos 
i tysiąc dwieście sześćdziesiąt siedem marek. Taką samą ilość srebra otrzymał 
Hernando de Soto, ale jego udział w złocie był już prawie dwukrotnie niższy — 
siedemnaście tysięcy siedemset czterdzieści pesos.
Spośród innych, wybitniejszych członków ekspedycji, większe udziały zapewnili 
sobie Juan Pizarro (brat Francisca) — jedenaście tysięcy sto pesos w złocie i 
czterysta siedem marek srebra, Gonzalo Pizarro (kolejny brat głównodowodzącego), 
Sebastian de Belalcazar oraz dowódca artylerii Pedro de Candia — po dziewięć 
tysięcy pesos w złocie i także czterysta siedem marek srebra.
Udział jeźdźca, nie pełniącego żadnej funkcji dowódczej, wyniósł natomiast osiem 

background image

tysięcy osiemset osiemdziesiąt pesos w złocie i trzysta sześćdziesiąt dwie srebrne 
marki, przy czym kilka osób otrzymało nieco niższe gratyfikacje, tak w złocie jak i w 
srebrze, a bardzo nieliczni (oprócz wyżej wymienionych) — nieco wyższe. Z kolei 
piechurów wynagradzano zazwyczaj czterema tysiącami czterystu czterdziestoma 
pesos w złocie i stu osiemdziesięcioma markami srebra, choć znów znajdujemy 
żołnierzy, których
udział był niższy lub — w dwóch przypadkach — minimalnie wyższy (o sto pesos) 
Ogólnie można przyjąć, iż udziały żołnierzy walczących pieszo stanowiły połowę 
wynagrodzenia jeźdźców. Taka zasada nie mogła budzić większych obiekcji, 
ponieważ w dobie konkwisty wartość bojowa konnicy w starciach z Indianami 
znacznie przewyższała nawet najbardziej doświadczony w bojach oddział piechoty. 
Nadmieńmy w tym miejscu, że Hiszpanie, zakładając miasta w różnych zakątkach 
Ameryki, głównymi parcelami oraz pełnią praw obywatela miejskiego (vecino) i 
obdarowywali właśnie walczących konno towarzyszy dowódcy wyprawy, który, na 
mocy kapitulacji, dokonywał aktu fundacji ośrodka miejskiego.

Ogółem akt podziału okupu za Atahuallpę wymienia sześćdziesiąt trzy osoby o 
statusie jeźdźca, czy też pełniących ważniejsze funkcje, oraz stu pięciu piechurów 
lub innych osób o analogicznym statusie. Nieco wyżej była  już mowa o sumie — 
choć trafniejsze byłoby tu słowo rekompensata — którą Almagro miał rozdzielić 
między swych żołnierzy. Ponadto wypada wspomnieć o niewielkich zdobyczach, 
które przypadły członkom garnizonu San Miguel — decyzją Francisca Pizarro, który 
dawał każdemu tyle, ile wobec Boga i swego sumienia wydało mu się stosowne", 
otrzymali oni do podziału nieco ponad trzy tysiące pesos w złocie.
Inną decyzją Pizarra podjętą w tym czasie było udzielenie pozwolenia na powrót do 
Hiszpanii kilkudziesięciu ludziom wraz z przypadającą im częścią łupu. Wedle 
sekretarza Pizarra były to głównie osoby starsze, których wiek czynił bardziej 
zdatnymi do odpoczynku niż do służby wojskowej". Takich osób mogło być 25-30 
(szacunki mówiące o sześćdziesięciu osobach wydają się przesadzone) Zauważmy 
jednak, że Pizarrem nie tyle musiały kierować w tej sprawie pobudki, które można 
by nazwać humanitarnymi, ile trzeźwa kalkulacja. Otóż przybycie tych ludzi (choćby 
było ich zaledwie dwa tuziny) ze skarbami zdobytymi w Cajamarce do Hiszpanii, 
musiało tam wywołać poruszenie i ożywić nastroje, dzięki którym kolejne rzesze 
śmiałków przeprawią się przez Atlantyk, by szukać sławy, bogactwa i zaszczytów w 
Nowym Świecie. Pizarro wówczas zdawał sobie sprawę, jak niewystarczające były 
jego siły, aby ostatecznie zawojować i utrzymać dla Hiszpanii tak rozległy i ludny 
kraj jak Peru.
Zresztą historia Hiszpanii tego okresu znaczona jest, począwszy od powrotu 
Kolumba ze swej pierwszej wyprawy w 1493 roku, powtarzającymi się okresami 
euforii i emigracyjnej gorączki przy okazji odkrycia niemal każdego nowego 
terytorium w Nowym Świecie. Jest to fenomen, który można porównać tylko do 
gorączki złota" z drugiej połowy 19 wieku. Przy tym właśnie wieści o Peru i jego 
bajecznych bogactwach — jeszcze podkoloryzowane przez wyobraźnię i wielkie 
nadzieje mieszkańców relatywnie ubogiego kraju, jakim była Kastylia — w 
większym stopniu rozbudziły ambicje i oczekiwania mieszkańców Hiszpanii niż 

background image

odkrycie i podbój jakiegokolwiek innego kraju w Ameryce, z Meksykiem włącznie.
Tak oto w ślad za Hernandem Pizarro ruszyło kilkudziesięciu, nie do końca chyba 
świadomych wyznaczonej im roli, emisariuszy Francisca Pizarro i propagatorów 
podjętego przezeń dzieła. Pizarro zadbał, by ich pojawienie się w Hiszpanii 
wywołało odpowiednie wrażenie, dlatego wyposażono ich w osobliwości odkrytego 
kraju. Lamy i kilku Indian miało być, obok kruszców pochodzących z okupu za 
Atahuallpę, pobudzającymi wyobraźnię eksponatami, które rzeczywiście wywołały 
odpowiednie wrażenie już nawet w punktach tranzytowych w Nowym Świecie 
(Panama, Santa Marta, Santo Domingo) a co dopiero w Hiszpanii. Inna sprawa, że 
w drodze z Cajamarki do San Miguel część objuczonych kosztownościami 
lam....uciekła prowadzącym je Hiszpanom, którzy stracili w ten sposób łupy o 
wartości przekraczającej dwadzieścia pięć tysięcy pesos; zbiegło też kilku Indian.
Ogółem z Nombre de Dios w Panamie pod koniec 1533 roku i w pierwszych 
miesiącach roku następnego wypłynęły ku Hiszpanii cztery okręty z ludźmi z 
Cajamarki" i wiezionymi przez nich kosztownościami. Pierwszy z nich przybył do 
Sewilli 5 grudnia 1533 roku, następny — na którego pokładzie podróżował 
Hernando Pizarro z największą częścią pozyskanych bogactw — 9 stycznia 1534 
roku, dwa ostatnie natomiast — 3 czerwca tegoż roku. Największe bogactwa 
przywiózł Hernando Pizarro — oprócz królewskiej kwinty trzysta dziesięć tysięcy 
pesos w złocie oraz pięć tysięcy czterdzieści osiem srebrnych marek, stanowiących 
własność osób prywatnych. Oprócz tych kruszców w sztabach i płytach, 
zapakowanych w skrzynie, okręt ów przywiózł wiele wyrobów ze złota i srebra, jak 
np. dzbany, naczynia, figury zwierząt, bóstw itd. Sam wyładunek tych skarbów na 
sewilskim molo i późniejszy ich transport do pomieszczeń Casa de Contratacion 
Casa de Contratacion  Instytucja
 stworzona przez króla Ferdynanda Aragońskiego w 1503 roku z siedzibą w Sewilli, 
której zadaniem było kontrolowanie przepływu ludzi i towarów między Hiszpanią a 
jej zamorskimi posiadłościami. Pełniła funkcje zarazem komory celnej, magazynów, 
urzędu skarbowego, kontroli granicznej oraz urzędu morskiego (organizując m.in. 
egzaminy dla żeglarzy mających pływać do Ameryki, przygotowując instrumenty 
nawigacyjne i nanosząc wszelkie nowe odkrycia na padrón real — oficjalną mapę 
królewską). Utworzenie Casy uważa się za początek uczynienia przez Koronę z 
eksploracji Ameryki i ekspansji na zachodniej półkuli przedsięwzięcia państwowego, 
a także likwidację pierwotnego monopolu Kolumba i jego spadkobierców.
musiały wywrzeć niemałe wrażenie na wszystkich, w których obecności się to 
odbywało.
Z kolei wśród Hiszpanów w Cajamarce, którzy z dnia na dzień stali się ludźmi 
zamożnymi, to ogromne bogactwo zachwiało normalne relacje cen najzwyklejszych 
towarów. Za parę trzewików żądano 30-40 pesos, podobnie jak za parę spodni; 
płaszcze sprzedawano po 100-120 pesos, a nawet tak relatywnie niewielkiej 
wartości towary, jak dzban wina czy ryza papieru, osiągnęły cenę odpowiednio: 20 i 
10 pesos. Za wierzchowce, które zawsze były w wysokiej cenie, płacono dwa i pół, 
trzy, a nawet cztery tysiące pesos, i te astronomiczne ceny koni utrzymały się 
nawet kilka lat. Jak wspomina naoczny świadek, sprawy zaszły tak daleko, że jeśli 
ktoś był drugiemu winien jakąś sumę, po prostu wręczał mu kawałek złota, nawet 
nie zadając sobie fatygi, aby go uprzednio zważyć. A gdyby to, co dał, przewyższało 

background image

wartość jego długu, to i tak nikt mu już niczego nie zwrócił. I tak od domu do 
domu chodzili z obładowanym [złotem] sługą indiańskim ci, którzy byli zadłużeni, 
szukając wierzycieli, aby spłacić swe zobowiązania".
Hiszpanie oddawali się też szaleństwu gier hazardowych, co było zdaniem Ciezy 
czymś zrozumiałym, skoro między tak niewieloma krążyły takie bogactwa". A inny 
kronikarz stwierdza, iż nigdy przedtem żaden żołnierz nie wzbogacił się tak szybko i 
łatwo ani też nie oddawano się hazardowi tak namiętnie, że wielu szybko przegrało 
swe udziały w kości i inne gry.
Gdy bezprecedensowy okup za Inkę został rozdzielony między żołnierzy, Francisco 
Pizarro formalnie uznał — sporządzając w obecności pisarza stosowny akt — iż 
Atahuallpa wywiązał się z obietnicy napełnienia komnaty złotem. Nakazał też 
publiczne obwieszczenie tego dokumentu przy dźwiękach trąb, na terenie całego 
miasta. Za pośrednictwem tłumacza powiadomiono też o tym fakcie Atahuallpę. 
Jednocześnie hiszpański dowódca dawał Ince do zrozumienia, w sposób nie 
pozostawiający miejsca na wątpliwości, iż w trosce o bezpieczeństwo wszystkich 
Hiszpanów w Cajamarce nie może go uwolnić, do czasu przybycia większych sił 
hiszpańskich, których liczebność pozwoli na pełniejszą kontrolę zawojowanego 
kraju.
Od tej chwili dalszy los Inki stał się przedmiotem debat Pizarra i najważniejszych 
osób z jego otoczenia. Uwolnienie Atahuallpy, wprawdzie zgodne z zawartą umową, 
byłoby jednak poważnym błędem strategicznym, zwłaszcza że w tym czasie 
Hiszpanie w Cajamarce byli przekonani o ruchach oddziałów wojskowych lojalnych 
wobec Atahuallpy, którego poddani bali się i słuchali, nawet gdy był więźniem 
trzymanym w miejscu oddalonym o trzysta leguas". W celu sprawdzenia owych 
niepokojących pogłosek o koncentracji sił indiańskich został wysłany na rekonesans 
Hernando de Soto z niewielkim oddziałem jeźdźców.
Z kolei odesłanie Atahuallpy do Hiszpanii w charakterze zakładnika, choć 
teoretycznie najrozsądniejsze, było wówczas przedsięwzięciem praktycznie 
niewykonalnym, a przynajmniej mogło ludziom Pizarra takim się wydawać. Jeszcze 
bardziej ryzykowne byłoby podjęcie marszu na Cuzco z królewskim więźniem. 
Zresztą Pizarro miał wystarczająco dużo czasu, aby zorientować się, że lojalność 
lokalnych naczelników wobec Atahuallpy opierała się głównie na sile machiny 
militarno-urzędniczej inkaskiego państwa. Już w pierwszych tygodniach po 
uwięzieniu Inki przybywali bowiem do Cajamarki kacykowie, którzy wprawdzie 
oficjalnie składali pełną wyrazów poddaństwa wizytę Ince, ale jednocześnie chcieli 
poznać jego pogromców, a nierzadko ofiarowywali Pizarrowi kosztowne prezenty. 
Wysłannicy niektórych ujarzmionych przez Inków ludów wprost oferowali 
Hiszpanom przymierze.

Na niekorzyść Atahuallpy działała ponadto okoliczność, iż właśnie wtedy, w połowie 
1533 roku, gdy dokonywano podziału okupu, Francisco Pizarro i jego towarzysze 
dowiedzieli się o śmierci Huascara, zabitego z rozkazu Atahuallpy przez jego ludzi.
Ponadto inkaski władca został właśnie pozbawiony dwóch swych największych 
protektorów wśród Hiszpanów, którymi byli Hernando de Soto i Hernando Pizarro. 
Pierwszy z nich najbardziej przypadł Atahuallpie do gustu i często grywał z nim w 

background image

szachy i kości, których to gier uwięziony Inka szybko się nauczył. Podobnie 
Hernando Pizarro, który miał dar postępowania z ludźmi, jeśli mu na nich zależało, 
szybko zjednał sobie sympatię Atahuallpy. Jest swoistym paradoksem, że Hernando 
Pizarro, dość jednoznacznie oceniany jako główny winowajca zaognienia, a później 
ostatecznego zerwania stosunków między Pizarrem a Almagrem, przeszedł 
jednocześnie do historii jako obrońca Inki i lubiany przezeń towarzysz rozmów i 
biesiad.
Na winę Hernanda w tej kwestii otwarcie wskazuje pełnomocnik trzeciego 
sygnatariusza umowy, ksiądz Hernando de Luque. w liście do króla z 20 
października 1532 roku, pisanym krótko przed śmiercią. Śmierć księdza Luque w 
początkach 1533 roku spowodowała, że zabrakło czynnika łagodzącego spięcia 
wynikłe ze zderzenia ambicji Pizarra i Almagra.
Ale, jak wiemy, Hernando w tym czasie był w drodze do Hiszpanii, a Hernando de 
Soto właśnie udał się na zwiad po bliższej i dalszej okolicy, wypatrując sił 
nieprzyjacielskich.
Agustin de Zarate przytacza w swojej kronice zdanie, jakie Atahuallpa miał 
powiedzieć do Hernanda Pizarro na wieść o jego wyjeździe do Hiszpanii: Ach, 
kapitanie, jakże boleję nad tym, że jak tylko odjedziesz, ten gruby i ten jednooki 
niechybnie mnie zabiją". Dopowiedzmy, że grubym" został nazwany przez Inkę 
królewski skarbnik Alonso Riquelme, a jednookim" Diego de Almagro, który w 
czasie pierwszej wyprawy rekonesansowej stracił w potyczce z Indianami oko.
Rzeczywiście, kilka tygodni po wyjeździe Hernanda, Francisco Pizarro pozwolił na 
przygotowanie procesu przeciw Atahuallpie. Głównym zarzutem było oczywiście 
organizowanie potajemnie zbrojnej akcji przeciw Hiszpanom. Czy tak było w istocie, 
miał stwierdzić wysłany w tym celu de Soto, który jeszcze nie wrócił. Oprócz tego 
Ince zarzucano zamordowanie przyrodniego brata Huascara i uzurpację tronu oraz 
dziesiątki okrucieństw, popełnionych w czasie wojny domowej. Oczywiście wszystko 
to nie było poparte wystarczającymi dowodami albo odnosiło się do wewnętrznych 
spraw inkaskiego państwa, do których rozpatrywania Hiszpanie nie mieli żadnego 
prawa ani pretekstu. Sprawa była jednak przesądzona — chodziło o pozbycie się 
Inki, którego osoba, według opinii niektórych, stanowiła wieczne zagrożenie dla 
bezpieczeństwa Hiszpanów i pokoju w kraju, gdyż prawdziwe bezpieczeństwo 
wymaga takiego przygotowania się, aby od nikogo nie mogła zostać wyrządzona 
żadna krzywda". choć Atahuallpa miał w czasie procesu przydzielonego obrońcę, 
wyrok mógł być tylko jeden: kara śmierci.
Nieobecność Hernanda Pizarro i Hernanda de Soto może być uważana za część z 
góry obmyślanego przez Francisca Pizarro planu pozbycia się kłopotliwego więźnia. 
Z drugiej strony zdecydowana większość kronikarzy winą za śmierć Atahuallpy 
obciąża bądź to urzędników królewskich ze skarbnikiem Riquelme na czele, bądź 
ludzi Almagra nie zainteresowanych osobą władcy, z którego pojmania nie uzyskali 
większych korzyści, bądź też samego Almagra. Cieza przytacza nawet dialog między 
jednym z duchownych a Diegiem de Almagro:

Dlaczego chcecie zabić tego Indianina?
A chcecie, żeby [jego ludzie] napadli na nas i nas pozabijali?

background image

Jednocześnie Almagro w czasie egzekucji Atahuallpy miał powiedzieć: Och, lepiej 
byłoby, abym cię nigdy nie poznał!".
Istnieje też kilka przekazów o okolicznościach, które miały się przyczynić w 
większym czy mniejszym stopniu do wytoczenia Ince procesu i orzeczenia jego 
winy. Jednak najczęściej są to raczej anegdoty niż mające solidne oparcie w faktach 
informacje, co nie przeszkadza, iż niektórzy kronikarze traktują je całkiem serio. I 
tak Gómara, Cieza oraz Pedro Pizarro, a za nimi późniejsi autorzy, jak Garcilaso de 
la Vega, twierdzą, że niemały udział w uznaniu za winnego i skazaniu Atahuallpy 
odegrał indiański tłumacz, którego Hiszpanie zwali Filipkiem (Felipillo) Miał on 
zapałać namiętnością do jednej z kobiet Inki i w nadziei pozbycia się rywala tak 
przewrotnie i perfidnie tłumaczył słowa Atahuallpy, aby wszystkie wysuwane 
oskarżenia znalazły potwierdzenie w ustach podsądnego. Problem w tym, że 
historia ta nie znajduje potwierdzenia w relacjach naocznych świadków (wyjątkiem 
jest tu wspomniany Pedro Pizarro, którego kronika jest jednak mało wiarygodna): 
milczą na ten temat w swych relacjach sekretarze Pizarra Xerez i Pero Sancho, a 
także szeregowi uczestnicy wyprawy, jak Diego de Trujillo i Juan Ruiz de Arce.
W całym tym epizodzie prawdą wydaje się tylko to, że ów indiański tłumacz 
rzeczywiście swoją postawą przyczynił się do szybkiego uznania winy Atahuallpy, 
choć oczywiście możemy tylko spekulować, co było motywem jego postępowania. 
Być może osoba Atahuallpy budziła w nim z jakichś powodów niechęć, czy też był 
stronnikiem pokonanego Huascara, a może tylko chciał się przypodobać swym 
chlebodawcom, odgadując, że niektórzy z nich radzi byliby uśmiercić Inkę. Zarate w 
swej kronice, potwierdzając fakt, iż Felipillo tłumaczył odpowiedzi Atahuallpy wedle 
własnego uznania, wyznaje, że nigdy nie dowiedziano się, co było tego przyczyną: 
czy owa miłosna historia, czy też intrygi ludzi Almagra, którzy obawiali się, że dalsze 
zdobycze w złocie mogą być ciągle jeszcze zaliczane na poczet okupu za Inkę.
Inna barwna anegdota mówi, że pewnego popołudnia Atahuallpa przypatrywał się 
partii szachów rozgrywanej przez Hernanda de Soto i skarbnika Riquelme. Gdy de 
Soto chciał wykonać kolejne posunięcie na szachownicy, Atahuallpa zwrócił mu 
uwagę: Nie, panie kapitanie, nie tak, lecz zamkiem [wieżą — przyp. A.T.]" De Soto 
wysłuchał rady Inki i w rezultacie zakończył partię zwycięsko. Riquelme miał ponoć 
po tym incydencie powziąć głęboką urazę do Inki, z czasem stając się jednym z 
największych antagonistów Atahuallpy, domagających się jego śmierci.
Anegdota ta, która jest całkowicie zmyślona (prawdą jest tylko, że Atahuallpa w 
czasie swego uwięzienia poznał zasady gry w szachy) odzwierciedla sposób 
postrzegania wielkości udziału poszczególnych Hiszpanów w spreparowaniu procesu 
Atahuallpy i wydaniu werdyktu. Większość kronikarzy unika obciążania 
odpowiedzialnością za to Francisca Pizarro, ale czy mogło być inaczej, gdy autorami 
relacji byli sekretarze praktycznie piszący w jego imieniu bądź podwładni 
zafascynowani osobą swego dowódcy. A piszący później autorzy, którzy nie byli 
naocznymi świadkami, musieli sugerować się interpretacjami tamtych.
Tak więc najczęściej powtarzana jest opinia, iż Pizarro wprawdzie zaaprobował 
wyrok śmierci wydany na Atahuallpę, ale uczynił to w wyniku usilnych nalegań 
królewskich urzędników, których nazwisk z reguły nie wymienia się, choć niektórzy 
autorzy czynią w tej mierze wyjątek, wspominając właśnie o skarbniku Riquelme 
(inna sprawa, że spośród trzech urzędników królewskich skarbnik Riquelme był 

background image

najwyższy rangą i — jak już wiemy — jemu miało przypaść dowództwo i godność 
gubernatorska w przypadku śmierci Pizarra i Almagra) Z kolei Hernando de Soto 
jest najczęściej przedstawiany jako najszlachetniejszy z Hiszpanów w Cajamarce i 
mający najwięcej zrozumienia oraz sympatii dla uwięzionego Atahuallpy. 
Przypomnijmy, że skazanie Inki na śmierć i wykonanie wyroku odbyło się pod 
nieobecność de Sota, który wyruszył zweryfikować prawdziwość doniesień o 
przygotowywanym ataku na Hiszpanów.
Gdy Atahuallpie zakomunikowano wynik prowadzonego przeciw niemu 
postępowania, nie mógł uwierzyć własnym uszom i — według Zarate — powiedział 
wprost Hiszpanom: Nie wiem, dlaczego macie mnie za człowieka tak mało 
rozumnego, skoro myślicie, że przygotowuję zdradę; a jeśli wierzycie, że ci ludzie 
(wojownicy — przyp. A.T.) — wedle tego, co mówicie — zebrali się z mojego 
rozkazu, nie macie ku temu powodu; wszak jestem w waszej mocy, związany i w 
kajdanach, a gdyby ci ludzie nadeszli i wy byście się o tym dowiedzieli, moglibyście 
uciąć mi głowę. A jeśli myślicie, że przybywają wbrew mojej woli, to nie znacie 
dobrze władzy, jaką mam nad swymi poddanymi. Wszak bez mojego pozwolenia w 
tym kraju nawet ptaki nie fruwają ani nie poruszają się liście drzew". Nie jest 
oczywiście wiadomo, czy takie były naprawdę słowa Inki, nie ulega jednak 
wątpliwości, że jego zaskoczenie musiało się mieszać ze wściekłością, wywołaną 
własną niemocą.

Niektórzy kronikarze wspominają, że Atahuallpa głośno wyrzekał na przewrotność 
Pizarra, który wziąwszy ogromny okup za jego osobę, zdecydował się go uśmiercić. 
Świadkowie ostatnich chwil Inki, Xerez i Pero Sancho, napisali lakonicznie, iż 
Atahuallpa, rozmawiając po raz ostatni z Pizarrem, prosił go, aby zaopiekował się 
jego synami (których zresztą nie było wówczas w Cajamarce i Atahuallpa bardzo 
obawiał się o ich los w kraju ogarniętym walkami).
Egzekucji dokonano na głównym placu Cajamarki, tam gdzie kilka miesięcy 
wcześniej Inka został pojmany. Ojciec Valverde, wówczas 16 listopada 1532 roku 
pierwszy Hiszpan, który w Cajamarce wyszedł rozmawiać z Atahuallpa, teraz 
towarzyszył mu w drodze na miejsce kaźni. Obecność duchownego była w tym 
momencie oczywista, ponieważ Atahuallpa przed egzekucją poprosił o chrzest. 
Wydaje się, że taka decyzja Inki mogła być rezultatem zabiegów ojca Valverde, ale 
także mógł wchodzić w grę strach przed śmiercią w płomieniach, która wedle 
wierzeń inkaskich nie pozwalała na odrodzenie się duszy. Tymczasem Francisco 
Pizarro, choć sentencja wyroku nakazywała spalenie żywcem, zarządził — znów 
może pod wpływem ojca Valverde — wykonanie wyroku przez uduszenie. 
Atahuallpa umarł więc jako chrześcijanin, choć nie jest pewne, jakie imię otrzymał 
w czasie pospiesznej ceremonii — jedni twierdzą, że Juan, inni, że Francisco, 
jeszcze inni nie uważali za stosowne poświęcać uwagi w swej relacji takim 
szczegółom.
Dzienna data egzekucji Atahuallpy też nie jest pewna. Najczęściej przyjmuje się 26 
lipca 1533 roku. Xerez zanotował w swej relacji, iż była to sobota, a w 1533 roku 
26 lipca wypadał we czwartek, stąd należałoby przyjąć, iż śmierć Atahuallpy 
nastąpiła 28 lipca. Jeśli więc Xerez nie pomylił się, mielibyśmy zbieg okoliczności 

background image

polegający na tym, iż pochwycenie Atahuallpy w listopadzie 1532 roku i jego śmierć 
w lipcu roku następnego dokonały się nie tylko w tym samym miejscu, ale tego 
samego dnia tygodnia (sobota) i mniej więcej o tej samej porze dnia. Xerez napisał, 
iż niektórzy przypisywali tę zbieżność grzechom Atahuallpy, który w ten sposób 
zapłacił za wielkie krzywdy i okrucieństwa, jakie wyrządził swoim poddanym, 
ponieważ wszyscy jednomyślnie twierdzą, że był to największy rzeźnik i okrutnik, 
jakiego widziano. Pod byle pretekstem potrafił zniszczyć całą osadę, aby w ten 
sposób ukarać [wszystkich] za choćby najmniejsze przestępstwo, jakiego dopuścił 
się jeden z jej mieszkańców, i że [tak] potrafił zabić dziesięć tysięcy osób. I za 
pomocą takiego ucisku panował nad całym krajem. A przez wszystkich był 
znienawidzony". Niezależnie już od tego, jak rzeczywiście twarde było jarzmo 
inkaskiego panowania dla różnych ludów imperium, nie sposób nie zauważyć, iż 
powyższe słowa miały na celu usprawiedliwienie i uzasadnienie skazania i stracenia 
Atahuallpy.
Ciało Atahuallpy, ponieważ miało się już ku wieczorowi, nie zostało spalone 
(zadowolono się spaleniem kilku fragmentów odzieży) ani też nie zostało 
pochowane, lecz pozostawiono je na placu, aby jego śmierć stała się wszystkim 
wiadoma. Następnego dnia wyprawiono wielkie uroczystości pogrzebowe, po czym 
— z największą powagą i z najwyższym szacunkiem, na jakie się można było 
zdobyć" — pochowano doczesne szczątki Atahuallpy w kościele (wszak został przed 
śmiercią ochrzczony).
Ta wystawność uroczystości pogrzebowych dopiero co uśmierconego monarchy 
wydaje się współczesnemu czytelnikowi   wyrazem  najwyższej   obłudy  i  bigoterii, 
jednak przez ludzi tamtej epoki, i to nie tylko tych obecnych w Cajamarce, kwestia 
ta była postrzegana zgoła odmiennie. Pizarro chciał z pewnością tą drogą wywrzeć 
wrażenie na zgromadzonych dostojnikach indiańskich i jednocześnie pokazać, iż 
nawrócony na chrześcijaństwo Atahuallpa nie został spalony żywcem, [natomiast 
został] pochowany w kościele, jakby był Hiszpanem". Nade wszystko zaś ludzie 
Pizarra, jak wszyscy Hiszpanie doby konkwisty, czuli się bojownikami za wiarę, 
której rozprzestrzenienie na ogromne obszary Nowego Świata traktowano jako 
moralny obowiązek. Stąd właśnie brała swój początek ostentacja praktyk religijnych 
oraz religijna oprawa niemal wszystkich działań publicznych. Nie powinno wobec 
tego dziwić, że gdy zadawano śmierć Atahuallpie — który zresztą do końca 
wykazywał godny podziwu spokój i dostojność w postawie i zachowaniu — zgroma-
dzeni Hiszpanie odmawiali credo w intencji duszy Inki. Znamienny jest też 
komentarz świadka egzekucji: Niechaj Bóg przyjmie go [Atahuallpę] do swojej 
chwały, jako że przyjął śmierć, żałując za swoje grzechy i przyjąwszy prawdziwą 
wiarę chrześcijańską".
Przebieg uroczystości pogrzebowych został, ku zaskoczeniu Hiszpanów, zakłócony 
przez liczne żony, siostry i służki Atahuallpy, które zawodząc domagały się powięk-
szenia grobu, tak aby można je pochować wraz z nim, gdyż są gotowe na śmierć. 
Oczywiście nie zgodzono się na to argumentując, iż Atahuallpa umierając jako 
chrześcijanin powinien też zostać pochowany według chrześcijańskich zwyczajów. 
Wyproszone ze świątyni kobiety i słudzy oddalili się do swych domostw, gdzie 
większość popełniła samobójstwo.
Krótko po zakończeniu uroczystości pogrzebowych Francisco Pizarro przystąpił do 

background image

działań mających na celu zastąpienie zamordowanego Inki. Wyznaczonego dnia 
nakazał zebrać na głównym placu Cajamarki wszystkich obecnych dostojników oraz 
wezwanych z dalszych prowincji lokalnych naczelników. Zaprezentował im nowego 
władcę, któremu winni byli lojalność — tym bardziej że był on synem Huayna 
Capaca. Tym nowym Inką Pizarro postanowił uczynić młodego Tupa Huallpę 
(Toparkę czy Tubalibę, jak najczęściej zniekształcali jego imię Hiszpanie). Zdawał 
sobie bowiem sprawę, że w skolektywizowanym i autokratycznym państwie 
inkaskim nie da się utrzymać integralności, przy jednoczesnym podporządkowaniu 
go monarchii hiszpańskiej, bez pomocy ze strony przedstawicieli lokalnej elity. W 
ten sposób Pizarro — podobnie zresztą jak inni najwybitniejsi hiszpańscy kon-
kwistadorzy — zaczął stosować praktykę, która była oczywiście znana i w 
starożytności, ale najpełniejszy swój wyraz uzyskała w późniejszych epokach, pod 
nazwą panowania pośredniego" (indirect rule) będąc wręcz znakiem rozpo-
znawczym i specjalnością brytyjskiej polityki kolonialnej.
O osobie Tupa Huallpy wiemy bardzo niewiele. Jedynie Pedro Pizarro w swojej 
kronice umieszcza wzmiankę, z której dowiadujemy się, iż Tupa Huallpa przybył do 
Cajamarki już po uwięzieniu Atahuallpy. Nigdy jednak nie odwiedził swego 
przyrodniego brata, symulując chorobę, zdaniem kronikarza, obawiał się bowiem, iż 
może podzielić los zamordowanych przez Atahuallpę rzeczywistych lub 
domniemanych rywali. Wiemy natomiast, iż Francisco Pizarro, skoro ujrzał w osobie 
Tupa Huallpy najodpowiedniejsze narzędzie do realizacji swych strategicznych 
celów, umiał w nadzwyczaj elastyczny sposób połączyć miejscowe rytuały związane 
z intronizacją nowego władcy z formalnymi wymogami utwierdzenia hiszpańskiego 
panowania nad krajem. Zatem Tupa Huallpa, po odbyciu tradycyjnego cztero-
dniowego postu, został przy dźwiękach trąb zaprezentowany zgromadzonym 
dostojnikom, po czym, wysłuchawszy przemowy Pizarra, której treścią było przed-
stawienie uzasadnienia zwierzchności hiszpańskiej (wspomniane już wyżej 
requerimiento) wzniósł odebrany z jego rąk sztandar królewski — na znak 
podległości Koronie hiszpańskiej. Podobnie uczynili kolejno wszyscy zgromadzeni 
indiańscy dostojnicy, uznając Tupa Huallpę za swego prawowitego władcę (mimo że 
intronizacja nie była przeprowadzona w Cuzco) Ponadto złożono rytualną ofiarę, a 
młody Inka przyjął insygnia władzy.
W pierwszej dekadzie sierpnia 1533 roku Francisco Pizarro, kontrolując sytuację w 
Cajamarce i jej okolicach (powracający — niestety już po egzekucji Atahuallpy — de 
Soto nie zauważył w czasie zwiadu żadnych niepokojących sygnałów), mógł 
powziąć kolejne kroki na drodze doprowadzenia do rzeczywistego i zupełnego 
opanowania kraju. Nie można wszak dokonać podboju danego terytorium, nie 
zajmując jego stolicy. Zatem w poniedziałek, 11 sierpnia 1533 roku, główne siły 
hiszpańskie wyruszyły w daleką drogę do Cuzco, serca Tawantinsuyu.

MARSZ NA CUZCO
Kolumnę, która wyruszyła w sierpniu 1533 roku z Cajamarki, tworzyli nie tylko 
żołnierze, ale także zastępy indiańskich tragarzy oraz — co istotne — cały orszak 
nowego Inki, podróżującego w lektyce. Drugim indiańskim dostojnikiem, który 
korzystał z takiego środka transportu, był Challcuchima, ów wódz Atahuallpy, 
którego Hernando Pizarro sprowadził swego czasu do Cajamarki. Wprawdzie 

background image

początkowo został on uwięziony przez Hiszpanów, ale Francisco Pizarro przed 
wyruszeniem do Cuzco zdecydował przywrócić mu wolność i przynajmniej pozory 
władzy. Oczywiście hiszpański dowódca nie uczynił tego wiedziony motywami 
humanitarnymi, lecz dlatego, że nie obawiał się wrogich działań z jego strony, a 
liczył na zjednanie dostojnika, i być może także na wykorzystanie jego prestiżu 
wśród krajowców. W tym czasie jedynym zagrożeniem militarnym dla Hiszpanów 
były siły złożone z wojowników z Quito, podlegające wodzowi Quizquizowi, który w 
czasie wojny domowej zajął Cuzco. Quizquiz, podobnie jak Challcuchima, należał do 
grona najzdolniejszych i najbardziej doświadczonych dowódców wojskowych, jakimi 
dysponował w czasie rywalizacji z Huascarem Atahuallpa.

Początkowo zresztą wszystko układało się po myśli Hiszpanów — nie napotykano 
żadnych oznak organizowania oporu zbrojnego, a ludzie Almagra wreszcie mogli 
poczuć się pełnoprawnymi uczestnikami przedsięwzięcia, licząc na znaczne 
zdobycze w kruszcach. Obrana trasa wiodła przez Cajabambę (gdzie zatrzymano się 
na dwa dni) Huamachuco (postój czterodniowy) i Huaylas, do którego kolumna 
dotarła ostatniego dnia sierpnia i gdzie odpoczywano aż osiem dni. Na tym etapie 
marszu wydarzył się tylko jeden epizod, który mógł zaniepokoić Hiszpanów. Otóż, 
według jednego z miejscowych informatorów, niedaleko Andamarki miał znajdować 
się silny oddział wojowników, gotowych zaatakować kolumnę. Do zweryfikowania 
owych informacji wysłano kolejnego przyrodniego brata Atahuallpy. Niebawem 
powróciła tylko jego eskorta z wiadomościami, iż dostojnik ów został zabity przez 
swych ziomków jako zdrajca, który sprzymierzył się z najeźdźcami. Pizarro doszedł 
do wniosku, że ten akt wrogości nie był zaimprowizowanym działaniem tubylców, 
lecz musiał być zlecony z góry, ponownie pozbawił więc wolności Challcuchimę, 
którego obciążał odpowiedzialnością za całe zajście. Cieza de Leon, . Pero Sancho 
w swej relacji  twierdzi, że ponowne pozbawienie wolności Challcuchimy wydarzyło 
się nieco później, gdy pewien Indianin, służący jednego z Hiszpanów, znajdując się 
w swej rodzinnej okolicy, doniósł o krążących po okolicy oddziałach wojowników i o 
znacznym zgrupowaniu sił w dalej położonej miejscowości Tarma.
W dalszej drodze Hiszpanie i towarzyszący im Indianie musieli pokonywać, trudne 
dla maszerującej kolumny, wysokogórskie przełęcze, wiszące mosty i ośnieżone 
zbocza. Bezpieczne przejście przez miejsce zwane Puerto de Nieve (Śnieżna 
Przystań) zapewnił, wysłany z odziałem awangardy, Diego de Almagro. Choć nie 
spotkano się z żadnym przeciwdziałaniem przeciwnika, ponoszono znaczne trudy: 
nie mając namiotów ludzie spali na śniegu, musieli też obyć się bez ciepłej strawy, 
bo nie sposób było rozpalić ognisk.
Dalsza droga wiodła przez Cajatambo, Oyón, Bombón, Tarmę i Yanamarkę w 
kierunku Jauja. Podczas postoju w Tarmie znów nadeszły wieści — jak się później 
okazało fałszywe — o przygotowującym atak silnym oddziale krajowców. Inna 
sprawa, że gdyby Indianie chcieli zaatakować, to właśnie w tym miejscu mieli do 
tego najlepszą okazję — stromo opadająca w stronę strumienia górska ścieżka 
zmuszała jeźdźców do zejścia z wierzchowców i prowadzenia ich w tempie uważnie 
posuwającego się w nieznanym terenie piechura. Ponieważ do Tarmy, która okazała 
się niewielkim osiedlem, wkroczono późnym popołudniem, Pizarro postanowił 
ograniczyć postój tam do niezbędnego minimum — krótkiego odpoczynku i nakar-

background image

mienia koni. Gdy zapadł zmierzch, dowódca nakazał zachowanie wszelkich środków 
ostrożności, a żołnierze mieli być w stanie pogotowia. Znów przyszło spędzić długie 
godziny pod gołym niebem, w zimnie i bez gorącej strawy. W nocy zaczął padać 
deszcz, a później śnieg, powodując przemoczenie do suchej nitki. Jednak każdy — 
pomimo to — osłonił się najlepiej, jak umiał, i tak przetrwał noc aż do świtu, gdy 
Gubernator (Francisco Pizarro — przyp. A.T.) nakazał wsiadać na koń, aby niezbyt 
późno dotrzeć do Jauja, która była odległa o cztery leguas". Cieza de Leon pisze 
natomiast, że właśnie w Tarmie znaleziono nieco wyrobów ze złota wysokiej próby, 
lecz wówczas [Hiszpanie] nie zabiegali o srebro ani o złoto, ale tylko o to, by 
zapanować nad krajem, uchwycić Cuzco i zasiedlić je chrześcijanami".
Zanim ruszono w dalszą drogę, Pizarro przeformował prowadzone siły. Wydzielił z 
całości konnicy sześćdziesięciu   pięciu  jeźdźców,   z   których   utworzył   trzy 
piętnastoosobowe oddziałki poruczone odpowiednio: Almagrowi, swemu 
młodszemu bratu Juanowi oraz Hernandowi de Soto. Do swej dyspozycji pozostawił 
dwudziestu jeźdźców. Tak uformowana awangarda wkrótce ujrzała ze szczytu 
wzniesienia miasto Jauja, rozpościerające się w dole, w odległości ćwierć legua 
(około jednego kilometra).
W miarę zbliżania się do miasta Hiszpanie napotykali wychodzących im naprzeciw 
tubylców, dla których byli — od jakiegoś już czasu — wyczekiwanymi wyzwo-
licielami i sojusznikami. Jednocześnie, zjeżdżając z niewielkiego zbocza, natknęli się 
na biegnącego Indianina z uniesioną w górę włócznią. Był to sługa jednego z 
dwóch wysłanych na zwiad hiszpańskich jeźdźców, odesłany przez swego pana z 
wiadomością o obecności nieprzyjaciela w obrębie pobliskich zabudowań. Tym 
razem nie był to fałszywy alarm. W okolicy operował oddział wojowników z Quito (a 
więc wiernych do końca Atahuallpie) dowodzony przez wodza Curampayo. Owi dwaj 
zwiadowcy stoczyli nawet potyczkę z Indianami, którzy utraciwszy przewagę, jaką 
daje zaskoczenie, musieli opuścić zajmowane pozycje i przegrupowali się na brzegu 
przepływającej nieopodal rzeki.
Decyzja dowodzących hiszpańską awangardą była błyskawiczna. Diego de Almagro, 
Hernando de Soto i Juan Pizarro sforsowali rzekę, która oddzielała ich od nie-
przyjaciela (Indianie wycofując się zerwali jedyny most), mimo że nurt rzeki był 
bardzo wartki na skutek przyboru wód, wywołanego topniejącym wysoko w górach 
śniegiem. W ten sposób uzyskano przewagę psychologiczną: część Indian uciekła 
na widok pędzących koni, których — jak się wydawało — nikt i nic nie mogło 
zatrzymać. Trzej kapitanowie w sposób zsynchronizowany nacierali na siły 
indiańskie. Najsilniej zaatakował de Soto; Juan Pizarro operował wzdłuż brzegu 
rzeki, a Almagro postępował za nieprzyjacielem. Ostatecznie rozerwali siły 
Curampayo na dwie części. Jedna uciekała na północ w stronę łańcucha górskiego 
okalającego dolinę, druga zaś próbowała schronić się za rzekę. Ani jedni, ani drudzy 
nie uszli ścigającej ich hiszpańskiej konnicy, tak że wszędzie płynęła krew z leżących 
ciał poległych". W tym starciu, 11 października 1533 roku, które historycy nazwali 
bitwą pod Huaripampą, poległo pięciuset siedemdziesięciu spośród sześciuset wal-
czących tam wojowników indiańskich. Ci nieliczni, którzy uszli z życiem, swoje 
ocalenie zawdzięczali temu, iż zdołali schronić się w górskich ostępach, gdzie 
jeźdźcy de Sota nie mogli kontynuować pościgu. W bitwie nie zginął żaden Hiszpan.
Po zwycięskim boju kawaleria połączyła się z Pizarrem, który w towarzystwie Tupa 

background image

Huallpy i innych indiańskich dostojników 11 października przed południem wkroczył 
do Jauja. Rozczarowanie Hiszpanów, a i wściekłość mieszkańców miasta, 
spowodowało spalenie przez wojowników quiteńskich niemal połowy zabudowań, w 
tym głównego magazynu znajdującego się przy placu. Sekretarz Pizarra twierdzi 
nawet, że jeśli któryś z ocalałych w bitwie wojowników szukał schronienia w 
mieście, rozsierdzeni mieszkańcy wydawali go Hiszpanom i pomagali w jego 
straceniu. Hiszpanie, przeszukując zgliszcza, zdołali uzyskać nieco srebrnych i 
złotych naczyń. Ponadto znaleźli pewne ilości kruszców w głównej świątyni miasta. 
Zdobyczą nie do pogardzenia były zapasy kukurydzy w ilości stu tysięcy hanegas 
(hanega — około 50 litrów)
Jednak zwycięstwo w stoczonej bitwie nie gwarantowało jeszcze pełnego 
panowania nad sytuacją, w odległości trzydziestu leguas stacjonował bowiem silny 
oddział wojowników z Quito. Dlatego Pizarro dał swej konnicy tylko kilka godzin 
wytchnienia — popołudnie i pierwszą część nocy. Tuż po pojawieniu się na nocnym 
niebie tarczy księżyca pięćdziesięciu jeźdźców stawiło się na dźwięk trąbki Pedra de 
Alconchelo. Pizarro kazał im dotrzeć do wskazanego przez informatorów miejsca 
stacjonowania wspomnianego oddziału, pozostawiając sobie w charakterze straży 
przybocznej piętnastu jeźdźców i dwudziestu piechurów.
Wysłany przez Pizarra oddział zdołał przed świtem przebyć odległość czterech 
leguas (około 20 kilometrów). Gdy dniało, zauważono unoszący się z miejsca 
odległego jeszcze o dwie leguas dym. Hiszpanie przyspieszyli sądząc, że 
nieprzyjaciel, dowiedziawszy się o ich nadejściu, pali dotychczasowe kwatery. I 
rzeczywiście, osada Huayucachi została puszczona z dymem, zanim hiszpańska 
kawaleria zdołała tam dotrzeć, a Indianie uciekli. Hiszpanie rozpoczęli jednak pościg 
za uchodzącym przeciwnikiem. Najpierw dopędzili pozostawione w ariergardzie 
kobiety i dzieci, po czym kontynuowali pogoń za wojownikami. Większości Indian 
udało się uciec, wspięli się bowiem na zbocza górskie, gdzie mogli czuć się 
stosunkowo bezpiecznie, znajdując się poza zasięgiem działania bardzo już zmęczo-
nych szarżą Hiszpanów. Zdobyto jednak pewną liczbę kobiet oraz łupy w postaci 
żywności, zwierząt, odzieży i kosztowności.
Po przenocowaniu w pobliskiej wsi następnego dnia, 13 października, oddział 
hiszpański kontynuował zwiad w kierunku Cuzco, pozostawiając za sobą rozbite 
poprzedniego dnia siły indiańskie. Chodziło bowiem przede wszystkim o 
wyprzedzenie nieprzyjaciela i odcięcie mu drogi, zajmując znajdujące się na tej 
trasie mosty wiszące. Zamiaru tego ostatecznie nie zrealizowano, gdyż zabrakło 
paszy dla koni. Uczestnikom zwiadu nie pozostało więc nic innego, jak zawrócenie 
do lauja, gdzie dotarli piątego dnia od wyruszenia, powiadamiając Pizarra o 
wynikach swych działań. Ten  był jednak  niezadowolony  z  powodu  poniechania 
próby zajęcia wspomnianych mostów, a ponadto obawiał się, że nieprzyjacielski 
oddział — złożony z wojowników z Quito — może wyrządzić wiele szkód miejscowej 
ludności.
Tymczasem polityka hiszpańskiego dowódcy wobec miejscowej ludności zaczęła 
przynosić rezultaty. W Jauja przyjął bowiem poselstwa od ludów Huancas i Yauyos. 
Operowano wszak na terenach, gdzie panowanie Cuzco odczuwano jako obce, 
podobnie nieżyczliwie przyjmowano próby kontroli ze strony sił, które w wojnie 
domowej pozostawały w dyspozycji Huascara. Hiszpanie mogli więc korzystać w 

background image

obfitości z jedzenia, odzieży, a nawet kobiet, dostarczanych przez indiańskich 
sojuszników, tak do celów służebnych (przygotowywanie posiłków) jak i dla za-
spokojenia potrzeb seksualnych.
Na tym tak pomyślnym dla Pizarra obrocie spraw pojawiła się w tym czasie jedna 
niepokojąca rysa. Otóż podczas pobytu w Jauja nieoczekiwanie zmarł, wyniesiony 
ledwie trzy miesiące wcześniej na tron przez Francisca Pizarra, Tupa Huallpa. 
Niespodziewana śmierć tak młodego władcy zrodziła podejrzenia, iż nie nastąpiła 
ona z przyczyn naturalnych. Hiszpanie podejrzewali otrucie marionetkowego 
władcy, a niektórzy z nich wprost wskazywali na osobę Challcuchimy. Pedro Pizarro 
daje w swej kronice wyraz wierze w to, że Tupa Huallpa jeszcze w Cajamarce wypił 
podaną mu przez Challcuchimę chichę zaprawioną ziołami, które po określonym 
czasie powodowały zgon. Trzeba jednak brać tu pod uwagę okoliczność, iż pisał to 
autor mało krytyczny, a jednocześnie najbardziej skłonny do usprawiedliwiania i 
wręcz apologii działań swego słynnego kuzyna, Francisca Pizarro.
Hiszpański dowódca musiał jednak wypełnić pustkę, jaką spowodowała w jego 
dalekosiężnych planach i kalkulacjach śmierć Tupa Huallpy. Niebawem zwołał więc 
wszystkich obecnych w jego otoczeniu dostojników indiańskich w celu 
przedyskutowania i wybrania najlepszego kandydata na nowego władcę. Pizarro 
grał tu na dwa fronty. Wiedział bowiem, że Challcuchima i inni dawni stronnicy 
Atahuallpy będą chcieli przeforsować kandydata z Quito (był nim małoletni syn 
Atahuallpy Aticoc) reprezentujący zaś Cuzco dawni stronnicy Huascara pragnęli 
oczywiście kogoś spośród własnej frakcji. Pizarrowi natomiast chodziło o zjednanie 
sobie Challcuchimy, a za jego pośrednictwem skłonienie do złożenia broni 
wszystkich ważniejszych dowódców wojskowych, operujących na czele oddziałów z 
Quito, i tym samym zakończenie walk. Zarazem jednak zależało mu na dalszej 
lojalności i współdziałaniu frakcji z Cuzco.
Dlatego też realizując swą przebiegłą grę Pizarro Challcuchimie obiecał poprzeć 
kandydaturę syna Atahuallpy Aticoca, w zamian za zapewnienie zaprzestania 
zbrojnego oporu. Jednocześnie przyrzekał, że do czasu pełnoletniości Aticoca 
właśnie Challcuchimie przypadnie funkcja regenta. Indiański wódz wstępnie 
zaaprobował ten plan, zwrócił się jednak do Pizarra z prośbą o zdjęcie kajdan, w 
które —jak pamiętamy — zakuto go w czasie podróży z Cajamarki, co oczywiście 
nie sprzyjało jego prestiżowi wśród pobratymców. Pizarro, rad nie rad, musiał tę 
prośbę spełnić, choćby po to, aby nie odkryć swego absolutnie instrumentalnego 
stosunku do Challcuchimy. Inna sprawa, że indiański wódz był pilnowany przez 
hiszpańską straż i taki stan miał trwać do czasu złożenia broni przez operujące z 
Cuzco pod wodzą Quizquiza siły lojalne wobec nieżyjącego Atahuallpy, i do czasu 
sprowadzenia z Quito młodego Aticoca. Pizarro wszędzie zabierał ze sobą 
Challcuchimę, który stanowił kluczowy element jego gry.
19 października 1533 roku do Jauja ściągnęła reszta hiszpańskiej kolumny wraz z 
kilkudziesięcioma indiańskimi tragarzami, transportującymi m.in. pozyskane złoto. 
Pizarro uznał wówczas, iż nadszedł właściwy moment na dokonanie kroku, o 
którym już od dawna przemyśliwał. Chodziło o fundację miasta hiszpańskiego, do 
czego zobowiązywała go zawarta z Koroną kapitulacja. Jak dotąd, w ciągu trwającej 
już ponad dwa i pół roku wyprawy, zdołano założyć tylko jedno miasto — San 
Miguel na północy kraju. Tymczasem dolina Jauja nadawała się, zdaniem Pizarra, 

background image

znakomicie na teren hiszpańskiego osadnictwa, po pierwsze z powodu żyznej 
okolicy i łagodnego klimatu, a po drugie zapewne też liczył na współdziałanie 
miejscowej ludności, traktującej Hiszpanów jako sojuszników.
W październiku 1533 roku założono więc bardzo zacne miasto Jauja", ale był to 
tylko formalny akt, wypełnienie realną treścią — działaniami osadniczymi — 
ostatecznie się nie powiodło. Wprawdzie uformowano radę miejską (cabildo) 
mianowano rajców i alkadów, ale żaden z Hiszpanów nie wyraził chęci osiedlenia się 
w nowym mieście, twierdząc, że zanim okolica nie zostanie spacyfikowana, jest to 
działanie przedwczesne i ryzykowne. Pizarro nie mógł więc pod przymusem 
rozdzielać nadań (encomiendas) i poniechał akcji kolonizacyjnej w tej okolicy. Przed 
udaniem się w dalszą drogę do Cuzco pozostawił wprawdzie w Jauja garnizon pod 
wodzą skarbnika Alonsa Riquelme (czterdziestu konnych i czterdziestu piechurów), 
ale żołnierze ci nie stanowili społeczności miejskiej, która z wyżej wymienionych 
powodów po prostu nie ukonstytuowała się.
W ostatniej dekadzie października liczące stu trzydziestu żołnierzy siły hiszpańskie 
podjęły marsz na Cuzco. Najpierw, 23 października, wyruszyła złożona z 
sześćdziesięciu jeźdźców awangarda po wodzą Hernanda de Soto. Jej zadaniem 
było nie tylko spenetrowanie okolicy przed nadejściem   głównych  sił   wyprawy, 
ale   nade  wszystko dokonanie przynajmniej prowizorycznych napraw zniszczonych 
przez nieprzyjaciela mostów. Francisco Pizarro, pozostawiwszy wspomniany wyżej 
garnizon pod dowództwem Riquelme, wyruszył z Jauja z pozostałymi żołnierzami i 
liczącą około dwóch tysięcy osób służbą indiańską płci obojga, 27 października 
1533 roku.
Marsz nie był łatwy. Problemem były przeprawy przez rzeki. Czasami korzystano z 
naprędce naprawionych wiszących mostów, innym razem po tych niebezpiecznie 
kołyszących się konstrukcjach przechodzili tylko piechurzy, a konnica przebywała 
rzekę wpław. Z kolei w innym punkcie trasy trzeba było wspiąć się na strome 
zbocze, i choć podejście ułatwiały wykute w skale szerokie stopnie, to jednak z 
czasem okazało się, że większość koni straciła w czasie tej wspinaczki podkowy, 
raniąc kopyta tak przednich, jak i tylnych kończyn. Ponadto w osadach, przez które 
przechodzono w czasie kilku pierwszych dni, nie było niemal żadnej żywności; 
nieraz zresztą był to rezultat celowych działań nieprzyjaciela, który zabierał lub 
niszczył zapasy. Obawiano się o los awangardy — ponieważ tylko raz w ciągu tych 
dni de Soto przesłał wiadomość o postępowaniu w ślad za wrogim oddziałem. 
Dopiero w miejscowości zwanej Parcos (według Pero Sancho — Tarcos) ludzie 
Pizarra zostali lepiej ugoszczeni przez tamtejszego kacyka, który dostarczył 
wystarczającą ilość kukurydzy, zwierząt domowych (lam) i drewna na opał.
W dalszą drogę wyruszono w dzień Wszystkich Świętych, po wysłuchaniu porannej 
mszy. Po przebyciu trzech leguas natrafiono na wezbrane wody rzeki, którą trzeba 
było przepłynąć, bo łączący jej brzegi most był zerwany. Niebawem czekało 
Hiszpanów mozolne podejście pod górę tak wysoką, że gdy się na nią patrzyło od 
góry do dołu, wydawało się niemożliwe, iż ptaki mogą nad nią przefrunąć, a co 
dopiero wspiąć się na nią ludzie jadący konno". Jednak i tę przeszkodę terenową 
pokonano, posuwając się nie w linii prostej, ale zakosami, po skalnych stopniach, co 
jednak odbywało się znów ze szkodą dla końskich kopyt. Gdy zatrzymano się na 
nocleg, do Pizarra przybyło dwóch posłańców indiańskich z wiadomościami od de 

background image

Sota, który wciąż z sześćdziesięcioosobową grupą szedł w awangardzie. Dzięki nim 
hiszpański dowódca dowiedział się nie tylko o właściwościach przemierzanego 
szlaku, ale i o tym, co przydarzyło się kapitanowi przedniej straży.
Otóż ludzie de Sota, ciągle odbierając sygnały o obecności nieprzyjaciela, zbliżyli się 
do miejscowości Vilcas. Pod osłoną nocy podeszli do tej osady na odległość jednej 
legua, by o świcie zaatakować. Wprawdzie jeźdźcy siali spustoszenie nie 
zostawiając żywej duszy, ale większość wojowników indiańskich zdołała ukryć się w 
górach nad Vilcas. Stamtąd późnym popołudniem zaatakowali, i choć zostali 
odparci, zdołali zabić białego konia, należącego do Alonsa Tabuyo. Wedle słów 
uczestnika tego starcia, Diega de Trujillo, Indianie zaatakowali raz jeszcze 
następnego dnia, a w charakterze wojennych proporców nieśli grzywę i ogon zabi-
tego konia. Takie zachowanie nie dziwi, jeśli zważymy, jaki paniczny strach 
wzbudzał początkowo u Indian (nie tylko w Peru) widok konia, a nawet jego rżenie. 
I tym razem Indianie ponieśli klęskę.
Ten sam świadek opowiada, iż trzeba było wypuścić pochwycone poprzednio 
kobiety i służbę, pozwalając im odejść ze swym dobytkiem. Następnie de Soto 
zwołał na naradę swych ludzi, poddając pod dyskusję dalsze działania, a 
mianowicie: czy czekać na główne siły idące z Pizarrem i Almagrem, czy też ruszyć 
dalej, aby wejść do Cuzco jako pierwsi. Przeważyło drugie rozwiązanie, za którym 
optowali Rodrigo Orgonez, Hernando de Toro, Juan Pizarro Orellana i inni, którzy 
wykazali się w czasie ostatniego starcia największą dzielnością.
De Soto przesłał więc Pizarrowi wiadomość, że po zaplanowanym trzydniowym 
odpoczynku posunie się dalej, by uchwycić ważny strategicznie most, 
uniemożliwiając tym samym rozbitemu poprzednio oddziałowi połączenie się z 
głównymi siłami Quizquiza, zgrupowanymi w okolicach Cuzco. Pedro Pizarro 
twierdzi natomiast, że hiszpański głównodowodzący kazał de Soto czekać cztery 
dni, do czego jednak ten się nie zastosował, pragnąc znaleźć się w Cuzco przed 
pozostałymi uczestnikami ekspedycji. Natomiast sekretarz Pizarra Pero Sancho, 
relacjonując ten epizod w sposób bardziej wyważony, notuje, iż Francisco Pizarro 
bardzo uradował się z wieści otrzymanych o de Soto i to do tego stopnia, że kazał 
przekazać dalej, do żołnierzy pozostawionego w Jauja garnizonu, aby i oni mieli 
udział w radości spowodowanej zwycięstwem tego kapitana (de Soto — przyp. 
A.T.)" Nakazał też zachować najwyższą ostrożność i zaczekać w pobliżu 
wspomnianego wyżej mostu na przedpolach Cuzco.
Zasadnicza część wyprawy z Franciskiem Pizarro i Diegiem de Almagro ruszył dalej, 
a po sforsowaniu przez kawalerię kolejnej rzeki (piechota przeszła po wiszącym 
moście dotarła do jakiejś wsi w pobliżu Vilcas. Tam odebrano kolejne wiadomości 
od de Sota. Kapitan informował o pogoni za niedobitkami oddziału rozbitego pod 
Vilcas i o spodziewanej koncentracji sił przeciwnika w Andahuaylas. Początkowo 
Pizarro zamierzał wysłać posiłki w celu wzmocnienia siły uderzeniowej awangardy 
de Sota, jednak z tego zrezygnował, uświadamiając sobie, że przybyłyby one na 
miejsce już po bitwie, gdyby do niej rzeczywiście doszło. Dwa dni później, po 
sforsowaniu kolejnej rzeki, Francisco Pizarro otrzymał list od de Sota, w którym ten 
donosił o koncentracji sił nieprzyjaciela i zajęciu przezeń umocnionych pozycji w 
osadzie o nazwie Curamba. Tym razem Pizarro już nie wahał się z wysłaniem 
posiłków. Natychmiast kazał przysposobić się do drogi trzydziestu jeźdźcom, którzy 

background image

mieli wyruszyć pod wodzą Diega de Almagro i bez zbędnych postojów jak 
najszybciej połączyć się z oddziałem Hernanda de Soto.
Pizarro, który pozostał z zaledwie dziesięcioma konnymi i dwudziestoma piechurami 
sprawującymi straż nad osobą Challcuchimy, również wyruszył i to w takim tempie, 
że drogę zabierającą dwa dni marszu przebył w jeden dzień". Gdy przybyli do 
Andahuaylas, gdzie zamierzano przenocować, do Pizarra przybiegł Indianin z 
wiadomością, że na wskazanym palcem zboczu znajdują się gotowi do boju 
wojownicy. Francisco Pizarro osobiście, konno w pełnym rynsztunku, udał się ku 
szczytowi wskazanego wzgórza, przekonując się niebawem, że zgromadzeni tam 
Indianie wcale nie byli wojownikami Quizquiza, lecz uchodzącymi przed nimi 
mieszkańcami okolicy. Następnego dnia udano się w stronę Curamby, gdzie według 
doniesień de Sota można było oczekiwać ataku przeciwnika.
W istocie natknięto się tam na trupy dwóch koni, co wzbudziło obawy o los 
awangardy de Sota. Nie było też nic wiadomo o tym, czy posiłki prowadzone przez 
Almagra zdołały przybyć na czas. O stoczonym rzeczywiście boju, jego 
okolicznościach i ostatecznym rezultacie Pizarro miał się dowiedzieć nieco później. 
Tymczasem, maszerując dalej, grupa przebyła wpław rzekę Abancay i zbliżyła się 
do brzegów kolejnej, Apurimac. W czasie tego marszu znaleziono w pewnej osadzie 
kilka srebrnych płyt długich na dwadzieścia stóp, szerokich na jedną stopę i 
grubości jednego palca.  Pedro Pizarro, który przypisuje sobie dokonanie tego 
znaleziska, podaje podobne rozmiary owych płyt, ale ich grubość szacuje na trzy 
palce".
W tym czasie ludzie de Sota przeżywali dramatyczne chwile. Kapitan ów, chcąc 
uprzedzić działania przeciwnika, ruszył jeszcze energiczniej naprzód z 
pięćdziesięcioma jeźdźcami, pozostawiając dziesięciu ludzi w eskorcie bagaży i 
zdobytych łupów. W okolicy Vilcaconga do Hiszpanów przybyło dwóch Indian z 
poselstwem od pewnego kacyka, który miał trzystu wojowników i zaoferował sojusz 
przeciwko siłom Quizquiza. Hernando de Soto jednak nie uwierzył — niesłusznie — 
w szczerość tej oferty, lecz potraktował emisariuszy jak szpiegów, okaleczając ich i 
odsyłając w tym stanie do ich mocodawcy.
Następnego dnia pięćdziesięciu konnych rozpoczęło podjazd pod strome zbocze. 
Ponieważ zbliżało się południe i do trudności, jakie stwarzał sam teren, dochodził 
jeszcze dokuczliwy upał, postanowiono urządzić krótki postój, aby dać wytchnienie 
koniom i nakarmić je kukurydzianą paszą. Wtedy właśnie od szczytu wzniesienia 
spadło na Hiszpanów niczym lawina kilka tysięcy indiańskich wojowników. De Soto, 
nie mogąc już ustawić ludzi w szyku na przyjęcie uderzenia, z kilkoma najbliższymi 
towarzyszami stawił czoło nacierającemu przeciwnikowi. W końcu wszyscy 
kawalerzyści znaleźli się w wirze walki, w której zrazu bardziej niż razić przeciwnika, 
próbowali bronić się przed ciskanymi z góry głazami, aż w końcu zdołali zdobyć 
szczyt góry, co uznali za oznakę zwycięstwa". Zanim jednak to się stało, Indianie 
uderzyli drugi raz, widząc zmęczenie koni, które nie pozwoliło Hiszpanom jechać 
szybciej niż kłusem, a niektórym tylko stępa.
Ten chwilowy triumf nie przyszedł jednak łatwo. Ceną, jaką przyszło zapłacić, była 
śmierć pięciu ludzi (i utrata należących do nich koni) oraz rany, jakie odniosło 
siedemnaście kolejnych wierzchowców. Uczestnik tego starcia, Diego de Trujillo 
zapamiętał, że wśród poległych towarzyszy znaleźli się Hernando de Toro, Miguel 

background image

Ruiz, Francisco Martin, niejaki Marquina i Juan Alonso. Jednocześnie twierdzi, że 
największe straty wyrządziło Hiszpanom trzystu wojowników z oddziału, który 
poprzedniego dnia chciał przejść na ich stronę.
Po odrzuceniu przeciwnika naczelną troską stało się napojenie i danie możliwości 
odpoczynku wierzchowcom. Szczęśliwie natrafiono powyżej na niewielki płaskowyż, 
przez który przepływał górski strumień. De Soto kazał połowie ludzi napoić konie, 
po czym uczynili to pozostali, nie niepokojeni w tym czasie przez Indian. Aby nie 
utracić przewagi psychologicznej, dowódca zastosował taktyczny wybieg. Jego 
ludzie mieli mianowicie pozorować wycofywanie się w dół, po to, by zawrócić i 
natrzeć na przeciwnika, gdy ten znajdzie się na, dającym przewagę konnicy, 
płaskowyżu. Manewr ten zakończył się powodzeniem i Hiszpanie ostatecznie 
opanowali szczyt, podczas gdy ich przeciwnicy zgromadzili się na innym, odległym 
zaledwie o dwa strzały z kuszy wzniesieniu.
Oba obozy były tak blisko siebie, że można było usłyszeć głosy nieprzyjaciół. 
Zresztą Indianie z premedytacją czynili wrzawę, rzucając w stronę Hiszpanów 
pogróżki i obelgi. Z kolei de Soto dodawał swym ludziom otuchy twierdząc, że to, 
czego dokonali minionego dnia, jest wyjściem z wielkiej opresji, a to, co może ich 
spotkać nazajutrz, nie przedstawia już tak wielkiego ryzyka.
Tymczasem zapadły ciemności. Około północy usłyszano, grany zresztą 
wielokrotnie, sygnał na trąbce. To Pedro de Alconchel, trębacz posiłków idących z 
Almagrem, dawał znać o ich przybyciu. Almagro przybywał wzmocniony owymi 
dziesięcioma żołnierzami pozostawionymi przez de Sota w ariergardzie. Układ sił 
zmienił się w ciągu kilku chwil na korzyść Hiszpanów, Indianie, nie czekając więc 
świtu, zaczęli wygaszać ogniska w swym obozie i wycofywać się z zajętych pozycji. 
To nieoczekiwanie pomyślne dla ludzi de Sota zdarzenie stało się bodaj najbardziej 
znanym epizodem z całego marszu Hiszpanów między Cajamarką a Cuzco.
Francisco Pizarro dowiedział się o przebiegu wydarzeń z pewnym opóźnieniem, gdy 
przybył doń jeden z Hiszpanów z awangardy. Początkowo, gdy zauważono zbliża-
jącego się jeźdźca, pomyślano ze strachem, iż żołnierz niesie wiadomość o klęsce. 
Gdy sprawa się wyjaśniła, Pizarro ucieszył się z niespodziewanego zwycięstwa, ale 
nakazał scalenie sił. Do Cuzco pozostawała już niewielka odległość, a ciągle 
odbierano sygnały o obecności nieprzyjacielskich oddziałów. Dlatego Pizarro 
przyspieszył marsz i połączył się z de Soto i Almagrem w Limatambo.
Niebawem wkroczono do doliny Jaquijaguana (Sacsahuaman), gdzie zaszło pewne 
wydarzenie, którego nie sposób pominąć milczeniem. W ciągu ostatnich dni, ob-
fitujących w zbrojne starcia, czy to Pizarro, czy ludzie z jego otoczenia, Sekretarz 
Pizarra Pero Sancho przypisuje inicjatywę w
 tej mierze de Soto i Almagrowi. ale oczywiście wchodzi tu w grę przekazanie 
możliwie jak najbardziej pochlebnego wizerunku swego zwierzchnika. Jest rzeczą 
znamienną, że nawet w czasie rywalizacji między poszczególnymi konkwistadorami 
hiszpańskimi na różnych obszarach Nowego Świata, niemal zawsze przypisywano 
rywalowi nieludzki stosunek do krajowców, chcąc w ten sposób zdyskredytować go 
w oczach monarchy i dworskich urzędników. coraz częściej obciążali odpowiedzial-
nością za organizowanie tych ataków, trzymanego pod strażą, Challcuchimę. Być 
może Pizarro stracił nadzieję, że osoba tego wodza będzie mu w przyszłości do 
czegoś przydatna. Zresztą — jak twierdzi w swej kronice Pero Sancho — już 

background image

wcześniej Pizarro zawiedziony tym, że obecność Challcuchimy w jego orszaku w 
żaden sposób nie przyczynia się do zaprzestania zbrojnego oporu krajowców, miał 
grozić wodzowi śmiercią. Według Ciezy, kroplą przepełniającą czarę stały się 
oskarżenia rzucone na Challcuchimę przez jakiegoś pijanego Indianina w 
Jaquijaguana. Znajdując w tym dogodny pretekst, Pizarro skazał Challcuchimę na 
spalenie żywcem, nie słuchając żadnych usprawiedliwień i tłumaczeń".
Uważany za najzdolniejszego wodza Atahuallpy Challcuchima podzielił więc los 
swojego władcy. Jednak w odróżnieniu od niego nie przyjął oferty nawrócenia się w 
ostatniej chwili życia na chrześcijaństwo. Jedni twierdzą, że w czasie egzekucji 
Challcuchima wzywał bóstwo opiekuńcze Pachacamac, inni, że głośno wołał imię 
Quizquiza. Świadkami tej egzekucji było wielu dostojników indiańskich 
zgromadzonych na placu, a mieli być oni najbardziej gorliwi w podsycaniu ognia. 
Chociaż podejrzenia i oskarżenia Hiszpanów wobec Challcuchimy mogły nie 
znajdować potwierdzenia w faktach (była już wyżej mowa o tym, że niektórzy 
czynili go winnym otrucia Tupa Huallpy) to opinie niektórych hiszpańskich 
kronikarzy, że stracony wódz był okrutnikiem, który odebrał słuszną zapłatę za 
popełnione akty bestialstwa, nie wydają się tylko usprawiedliwianiem ex post 
dokonanej egzekucji czy przerzucaniem winy na ofiarę. Trzeba wszak brać pod 
uwagę, że wojownicy Challcuchimy w czasie wojny domowej dokonali masakry 
wśród krewnych pokonanego Huascara, i rzeczywiście mogło nie brakować 
tubylców, którym śmierć Challcuchimy sprawiła satysfakcję.
Wydawało się, że po niespodziewanym zgonie Tupa Huallpy   i   straceniu 
Challcuchimy   zawiodły   wszelkie rachuby Pizarra na wykorzystanie członków 
tubylczej elity do umocnienia panowania hiszpańskiego, przez oparcie go na 
miejscowym fundamencie i nadanie w ten sposób pozorów ciągłości władzy. A 
jednak w tym czasie właśnie w Jaquijaguana, na ostatnim postoju przed 
wkroczeniem do Cuzco, Hiszpanie znów zyskali pewien atut. Wyszedł im bowiem na 
spotkanie Manco (Manku) Inka Yupanqui, kolejny przyrodni brat Atahuallpy, syn 
Huayna Capaca i jego trzeciej żony. Niektórzy kronikarze twierdzą, że Manco Inka 
przybył, w towarzystwie kilku dostojników, po kryjomu, korzystając z mało 
uczęszczanej górskiej ścieżki, gdyż obawiał się pochwycenia przez quiteńskich 
wojowników Quizquiza. Inni twierdzą, że zjawienie się Manco Inki i zaoferowanie 
swych usług Pizarrowi było wykalkulowanym posunięciem, skoro było pewne, że 
Hiszpanie zawładną stolicą kraju. Nie ulega natomiast wątpliwości, że Pizarro 
przyjął Manco Inkę z otwartymi ramionami, widząc w nim najdogodniejsze w tym 
momencie narzędzie do sprawowania panowania pośredniego, jeśli nie nad całym 
krajem, to choćby nad południowymi dzielnicami inkaskiego imperium i oczywiście 
samym Cuzco.
Gdy Hiszpanie znajdowali się już na przedpolach Cuzco — według naocznego 
świadka zaledwie pół legua od miasta — siły Quizquiza podjęły jeszcze jedna próbę 
powstrzymania ich marszu. Ludzie Pizarra ujrzeli oto w oddali unoszące się dymy i 
pomyśleli, że to garnizon Cuzco przed opuszczeniem miasta chce je po prostu 
spalić. Zresztą nawet niektórzy kronikarze piszą, iż uchodzący wojownicy Quizquiza 
zdołali jeszcze puścić z dymem część zabudowań stolicy. Jednak bardziej 
wiarygodna wydaje się teza, że były to po prostu dymne sygnały, którymi 
posługiwały się poszczególne oddziały indiańskie.

background image

Ostatecznie doszło do starcia między dwoma oddziałami indiańskimi, nacierającymi 
w dół zbocza górskiego, a oddziałami konnicy dowodzonymi przez Hernanda de 
Soto i Juana Pizarro, najmłodszego z braci głównodowodzącego Hiszpanów. 
Indianie, jak było do przewidzenia, zostali w tej potyczce rozbici, a straty 
hiszpańskie ograniczyły się do kilku rannych koni i jednego ranionego jeźdźca, pod 
którym zabito wierzchowca (Diego de Trujillo zapamiętał, że ów żołnierz nazywał 
się Rodrigo de Chaves) Ponieważ po tych stratach hiszpańska konnica cofnęła się, 
aby dołączyć do reszty kolumny, Indianie uwierzyli, że Hiszpanie podjęli odwrót 
taktyczny, aby na płaskim terenie uderzyć ze zdwojoną siłą, tak jak to się stało w 
Vilcas. Dlatego też zaprzestali ścigania Hiszpanów.
Ponieważ były to już godziny popołudniowe, Francisco Pizarro nakazał rozłożenie 
się tam obozem na noc, aby wkroczyć do miasta następnego dnia. Noc spędzono w 
pogotowiu bojowym (konie w pełnym rynsztunku) gdyż pokonani w starciu 
wojownicy wciąż przebywali w pobliżu, wydając groźne okrzyki. Rano podjęto marsz 
i około godziny dziesiątej, nie napotkawszy żadnego oporu, Hiszpanie, zachowując 
wszakże środki ostrożności, weszli do Cuzco. Sekretarz Pizarra twierdzi, że był to 
piątek 15 listopada 1533 roku. Jeśli jednak w owym roku 15 listopada wypadał w 
sobotę, należy uznać, że kronikarz pomylił się raczej co do dnia miesiąca niż dnia 
tygodnia (w piątek zachowywano post, a w niedziele i święta odprawiano 
nabożeństwo) Zatem musiał to być dzień 14 listopada, gdy Hiszpanie, schodząc w 
dół stromą ulicą, znaleźli się na głównym placu miasta. Tam zajęto na kwatery trzy 
najokazalsze budowle, choć noce Pizarro kazał swym żołnierzom spędzać w 
namiotach w najbliższym sąsiedztwie koni. Dopiero po miesiącu takiego 
podwyższonego pogotowia hiszpański dowódca uznał, iż kontroluje w pełni sytuację 
w mieście. Mniej więcej w tym czasie — tj. kilka tygodni po wkroczeniu do Cuzco — 
Manco Inka, pod patronatem Pizarra, uroczyście przyjął insygnia władzy. Hiszpański 
dowódca powiadomił wszystkich bliższych i dalszych lokalnych naczelników o 
obowiązku lojalności wobec intronizowanego przez siebie władcy.
Pierwsze tygodnie, a nawet miesiące pobytu Hiszpanów w Cuzco nie były jednak 
okresem spokojnego korzystania z owoców zwycięstwa. Jeszcze przed intronizacją 
Manco Inki Pizarro wysłał oddział dowodzony przez Hernanda de Soto w ślad za 
obecnymi ciągle w okolicy Cuzco siłami Quizquiza. Oddział ten składał się z 
pięćdziesięciu konnych i kontyngentu wojowników indiańskich (Pero Sancho mówi o 
pięciu tysiącach ludzi) dostarczonego przez Manco Inkę, który też wziął udział w tej 
ekspedycji. Choć w ciągu dziesięciodniowego rajdu (ostatnia dekada listopada 1533 
roku) nie rozproszono głównych sił nieprzyjaciela, to jednak zadano mu pewne 
straty, a de Soto mógł donieść Pizarrowi o lojalności Manco Inki.
Inna sprawa, że już w grudniu zaczęły dochodzić Pizarra pogłoski o zamiarze 
zbuntowania się nowego Inki przeciw Hiszpanom, a nawet zawarciu przeciw nim 
sojuszu z siłami z Quito. Przeprowadzone w tej sprawie dochodzenie — a w jego 
trakcie nie obyło się bez poddania torturom kilku indiańskich dostojników — 
wykazało bezpodstawność tych supozycji i obaw.
W tym czasie Pizarro urządził na głównym placu miasta uroczystość formalnego 
objęcia kraju panowaniem Korony hiszpańskiej. Była to kopia aktu 
przeprowadzonego w Cajamarce w obecności uwięzionego Atahuallpy. Tak samo 
odczytano, tłumaczony na bieżąco, tekst requeńmiento, zgromadzeni dostojnicy 

background image

wznieśli dwukrotnie sztandar królewski, a Pizarro przy dźwięku trąb uściskał ich, po 
czym przyjął z rąk Manco Inki toast wzniesiony w obrzędowym, złotym naczyniu. 
Celebracja ta była ponadto symbolicznym przygotowaniem do kolejnego 
przedsięwzięcia militarnego.

Po świętach Bożego Narodzenia Pizarro wysłał z ślad za siłami Quizqiuza 
kilkudziesięciu jeźdźców (pięćdziesięciu według Pero Sancho, stu wedle Pedra 
Pizarro), prowadzonych przez Hernanda de Soto i Diega de Almagro, oraz kilka 
tysięcy wojowników z Cuzco. Quizquiz dysponował wówczas jeszcze około 
dziesięcioma tysiącami wojowników, zgrupowanych w dolinie Apurimac. Indiański 
wódz zdawał sobie sprawę, że utracił inicjatywę, i dlatego zaczął kierować się na 
północ z zamiarem dotarcia do Quito. Po drodze jednak musiał przejść przez Jauja, 
gdzie Pizarro pozostawił garnizon pod dowództwem skarbnika Riquelme. Z kolei siły 
de Sota, Almagra i indiańskich sojuszników nie mogły dojść Quizquiza ze względu 
na trudne warunki marszu (w górach panowała zima), a nade wszystko pozrywane 
mosty. W tej sytuacji hiszpański garnizon w Jauja znalazł się w krytycznym 
położeniu.
Na dobrą sprawę jedynym atutem, jakim dysponowali Hiszpanie w Jauja, było 
lojalne współdziałanie Indian Huancas, którzy przekazywali bezcenne informacje o 
ruchach Quizquiza. Mimo to, w atmosferze zagrożenia, nie brakło Hiszpanów, którzy 
podejrzewali swych indiańskich sojuszników o potajemne kontakty z Quizquizem i 
przygotowywanie wspólnego ataku na miasto. Jak niesprawiedliwe były to 
posądzenia, może świadczyć fakt, iż w tym czasie w dolinie Huancamayo Quizquiz, 
zgromadziwszy podstępnie tubylców, urządził wielką masakrę, która w jego 
mniemaniu była karą za zdradę", jakiej dopuścili się Huancas, zawierając 
przymierze z Hiszpanami.
A jednak Hiszpanom sprzyjało szczęście. Oto pewnego dnia ich indiańscy alianci 
pochwycili quiteńskiego wojownika, który, poddany torturom, dostarczył informacji 
o ruchach sił Quizquiza. Ponadto jeden z kapitanów Quizquiza pośpieszył się z 
przekroczeniem mostu w pobliżu Jauja i jego oddział został wykryty przez tubylców, 
a następnie przepędzony przez wysłanych przez Riquelme dziesięciu konnych. W 
samym mieście Riquelme zgromadził w jednym budynku wszystkie zapasy złota, a 
na jego straży pozostawił tych Hiszpanów, którzy z powodu odniesionych ran i 
osłabienia przebytymi trudami byli mało użyteczni w walce.
Po dwóch dniach wyczekiwania Riquelme zdecydował się wyjść poza miasto z 
dwudziestoma jeźdźcami, takąż liczbą piechurów i dwoma tysiącami indiańskich 
sojuszników. Siły Quizquiza zauważono na przeciwległym brzegu rzeki Yacus, którą 
niebawem sforsowano, mimo gradu strzał i kamieni ciskanych przez przeciwnika. 
Wtedy rozgorzała bitwa, w której współdziałanie hiszpańskiej konnicy z walczącymi 
z ogromnym poświęceniem wojownikami Huancas pozwoliło rozbić siły Quizquiza, 
zmuszając go do pospiesznego odwrotu w kierunku Quito. Wprawdzie część jego 
wojowników zdołała ponownie zgrupować się na stokach Cuntunsenca, ale i tam 
ponieśli klęskę.
Zwycięstwo odniesione przez siły hiszpańsko-indiańskie nad brzegami rzeki Yacus 
nie przyszło łatwo. Po bitwie okazało się, że wszyscy biorący w niej udział Hiszpanie 
odnieśli mniej lub bardziej groźne rany, jeden zginął; zanotowano też utratę trzech 

background image

koni. Sam Riquelme uszedł niemal cudem z życiem, gdy trafiony w głowę 
kamieniem, spadł z konia i został porwany przez wartki nurt rzeki. Ocaliła go pomoc 
kilku kuszników, którzy zauważyli ciało dowódcy i wyciągnęli go na brzeg. 
Wierzchowiec Riquelme, również raniony indiańskim pociskiem, utonął. Straty 
sprzymierzonych Indian były naturalnie wyższe, ale brak tu, ze zrozumiałych 
względów, precyzyjnych danych.
Posiłki, które prowadzili de Soto i Almagro, przybyły do Jauja dopiero w dwadzieścia 
dni po tej bitwie. Wiadomość o zwycięstwie została przez indiańskich biegaczy 
zaniesiona do Cuzco, gdzie Pizarro publicznie ogłosił wielki triumf hiszpańskiego 
oręża (ogromny w nim udział indiańskich sojuszników oczywiście pominął 
milczeniem) Natychmiast też wysłał gratulacje dla żołnierzy z garnizonu w Jauja i 
jego dowódcy, Alonso de Riquelme.
Tymczasem w Cuzco, z początkiem marca 1534 roku, Pizarro zarządził dokonanie 
podziału kosztowności, które wpadły w ręce Hiszpanów, zarówno w czasie marszu z 
Cajamarki do Cuzco, jak i po zajęciu inkaskiej stolicy. Wprawdzie Francisco Pizarro 
zakazał swym ludziom zabierania własności mieszkańców miasta, ale nie mógł i nie 
chciał przeciwstawiać się ogołacaniu z drogocennych ozdób świątyń, królewskich 
pałaców i innych budowli publicznych. Mimo że część złota pochodząca z Cuzco 
została sprowadzona do Cajamarki w ramach okupu Atahuallpy, a kolejną partię 
kosztowności zabrali lub ukryli przed opuszczeniem miasta wojownicy Quizquiza, to 
i tak Hiszpanie byli oczarowani wielkością łupów. Inna sprawa, że żołnierze na 
własną rękę szukali złota i srebra wszędzie, gdzie istniała jakakolwiek szansa na ich 
odnalezienie. Stąd plądrowanie miejsc pochówku członków miejscowej elity oraz 
torturowanie krajowców, gdy ci nie chcieli lub nie umieli udzielić stosownych 
informacji o takich miejscach. Mimo wielkich starań nie udało się wszakże ani 
wówczas, ani później, odnaleźć skarbów należących do Huayna Capaca i 
poprzednich Inków.
Znów powtórzył się ekonomiczny fenomen z Cajamarki: pozyskanie ogromnych 
ilości złota spowodowało, iż relatywnie traciło ono swą wartość, a przedmioty 
codziennego użytku uzyskiwały astronomiczne ceny. Dochodziło też do sytuacji, gdy 
inne oprócz złota kosztowne dobra — jak srebro i szlachetne kamienie — nie 
budziły większego zainteresowania żołnierzy, którzy zabierali tylko niektóre ozdoby 
jako prezenty dla swych indiańskich towarzyszek. Jeszcze mniejszą uwagę 
Hiszpanów przyciągały ogromne ilości bardzo bogatych strojów oraz inne 
zmagazynowane przedmioty, które wobec tego padły łupem indiańskich 
sprzymierzeńców Hiszpanów.

Nie sposób na podstawie słów kronikarzy jednoznacznie oszacować wartość 
zdobyczy i orzec, czy była ona większa, niż okup uzyskany w Cajamarce. Niektórzy 
—jak Gómara
twierdzą, że ogólna wartość zagarniętych kruszców była większa, ale ponieważ było 
już więcej osób do podziału oraz dlatego, że po raz drugi wpadły w ich ręce takie 
bogactwa, tym razem bez podejmowania ryzykownej akcji, jaką bez wątpienia był 
atak i uwięzienie Inki w Cajamarce, wrażenie było relatywnie mniejsze. Z drugiej 
strony niektóre   obiekty,  choćby   z  powodu  swych  gabarytów
a co za tym idzie i wartości — przykuwały uwagę, jak np. złote i srebrne figury ludzi 

background image

i zwierząt.
Ostatecznie całość pozyskanych kruszców — a przynajmniej to, co zostało 
publicznie zadeklarowane — została z pomocą indiańskich rzemieślników 
przetopiona na sztaby, aby dokonać sprawiedliwego podziału. Wypada nadmienić, 
że sumiennie uwzględniono także tych żołnierzy, którzy udali się z de Soto i 
Almagrem, oraz członków garnizonu w Jauja. Według słów sekretarza Pizarra całość 
przetopionego złota osiągnęła wartość pięciuset osiemdziesięciu tysięcy dwustu 
pesos, srebra natomiast — dwustu piętnastu tysięcy marek, z których sto 
siedemdziesiąt tysięcy było srebrem wysokiej próby, a pozostałą część stanowiło 
srebro z domieszką innych metali. Od tej sumy odciągnięto oczywiście królewską 
kwintę (w samym tylko złocie ponad sto szesnaście tysięcy pesos). Nie mamy 
jednak wiarygodnych danych, jak wysoki był udział przypadający na członka 
ekspedycji — kronikarze różnią się w swych doniesieniach odnośnie do tej kwestii 
— wszystko wskazuje na to, że jeźdźcy otrzymali dwukrotność udziału piechurów.
Kolejnym krokiem Pizarra było ufundowanie Cuzco jako miasta hiszpańskiego. Był 
to ważny, nie tylko z urzędowego punktu widzenia, etap na drodze do faktycznego 
opanowania kraju. Nie można zapominać, że cała hiszpańska ekspansja w Ameryce 
miała taki właśnie cel. Założyć miasto — oznaczało stworzyć centrum 
administracyjne, militarne i gospodarcze dla okolicznych terenów. Ten pęd do 
zakładania miast (tylko do końca 16 stulecia Hiszpanie założyli w Ameryce ponad 
sto miast) miał przede wszystkim praktyczne znaczenie. Tych niewielu Hiszpanów, 
którzy dokonywali podboju jakiegoś terytorium, nie mogło — ze względów 
bezpieczeństwa — pozostawać w rozproszeniu między rzeszami tubylczej ludności. 
Ponadto dochodziły do tego jeszcze motywy kulturowe i czysto formalne względy. 
Wszak w samej Hiszpanii szlachta nie mieszkała na stałe na wsi, uważając wiejskie 
życie za nudne i monotonne. Konkwistadorzy, nawet jeśli nie byli przedstawicielami 
stanu szlacheckiego, lecz plebejuszami, i tak starali się naśladować w Ameryce 
praktykowany w Hiszapnii pański styl życia.
Z czysto prawnego punktu widzenia natomiast nie do pomyślenia była sytuacja, by 
grupa Hiszpanów w Nowym Świecie żyła niczym wiejska wspólnota. Wedle 
prawnych pojęć epoki o istnieniu miasta nie stanowiło wzniesienie odpowiedniej 
liczby zabudowań na pewnej przestrzeni, lecz uformowanie rady miejskiej (cabildo) 
jako najpełniejszego wyrazu cywilizowanego życia, gdzie sami obywatele (vecinos 
— dosłownie sąsiedzi) podejmują odpowiedzialność za losy utworzonej 
społeczności. Dlatego miasto trwało jako społeczność obywateli, nawet jeśli została 
zmieniona jego lokalizacja, co zresztą często zdarzało się w Ameryce hiszpańskiej 
okresu wczesnokoloniałnego, gdy obywatele miasta dochodzili do wniosku, iż 
wybrane miejsce jest nieodpowiednie ( np. ze względu na klimat, wrogość tubylców 
itd. ) I odwrotnie, uformowana rada miejska oznaczała początek istnienia nowego 
miasta, nawet jeśli poprzednio na tym samym obszarze istniał już ośrodek miejski.

Stąd w zachowanym akcie fundacyjnym Cuzco jako miasta hiszpańskiego z jednej 
strony wskazuje się na zasadność wyboru miejsca, za którym oprócz racji histo-
rycznych przemawia okoliczność, iż ma już strukturę miejską w postaci gotowych 
zabudowań, wyróżnia się dogodnym położeniem między dwiema rzekami w okolicy, 

background image

gdzie łatwo o zaopatrzenie w żywność. Z drugiej strony Francisco Pizarro jako 
założyciel miasta rezerwuje sobie prawo do przeniesienia go w inne miejsce, gdy 
uznam to za stosowne dla służby Jego Wysokości i dobra tego królestwa".
Widoczną oznaką dokonanej fundacji stało się ustawienie pośrodku placu pręgierza, 
na którym Pizarro sztyletem dokonał stosownych nacięć i wyżłobień. Takie 
drewniane lub kamienne kolumny, zwane rollo, zwykle zakończone u góry krzyżem, 
były ustawiane w całej Ameryce hiszpańskiej w momencie założenia miasta jako 
symbol sprawiedliwości, stanowiąc jeden z bardziej charakterystycznych elementów 
miejskiego krajobrazu.
Tak oto 23 marca 1534 roku na głównym placu Cuzco, w obecności wszystkich 
Hiszpanów, przeprowadzono przewidziane prawem procedury, dające początek 
nowemu miastu. Zgromadzeni wysłuchali odczytanego na głos przez pisarza — był 
nim sekretarz Pizarra i kronikarz Pero Sancho — dokumentu fundacyjnego. Pizarro 
wyznaczył miejsce pod budowę kościoła (od tego zwyczajowo zaczynało się 
planowanie struktury zakładanego miasta) zakreślił granice jego jurysdykcji oraz 
ogłosił nadanie praw obywatelskich tym wszystkim, którzy wyrażą chęć osiedlenia 
się w mieście. W tej ostatniej sprawie Pizarro czynił wyjątek od reguły, chcąc po 
prostu zachęcić swych podkomendnych do pozostania w strategicznie ważnym 
punkcie podbitego kraju. Zwykle bowiem pełnię praw obywatelskich otrzymywała 
tylko część uczestników wyprawy, spośród których najbardziej wyróżniający się 
oficerowie dostawali parcele pod budowę domów wokół głównego placu bądź w 
jego najbliższym sąsiedztwie (miejsce, na którym budowany był dom, odpowiadało 
możliwie ściśle miejscu jego właściciela w lokalnej strukturze społecznej)
Następnego dnia, 24 marca, spośród osiemdziesięciu ośmiu Hiszpanów, 
figurujących jako obywatele (vecinos) miasta, Pizarro mianował dwóch alkadów 
(alcaldes ordinarios) i ośmiu rajców {regidores) dając w ten sposób początek radzie 
miejskiej. Radę miejską (cabildo) tworzyło zawsze 
dwóch alkadów oraz, zależnie od wielkości i rangi miasta, pewna liczba rajców 
(jednak nie mniej niż sześciu) Alkadami zostali Beltran de Castro i Pedro de Candia, 
rajcami natomiast dwaj bracia Francisca Pizarro — Juan i Gonzalo, oraz Pedro del 
Barco, Rodrigo Orgonez, Juan de Valdivieso, Gonzalo de los Nidos, Francisco Mejia 
oraz Diego de Bazan. Tym samym dawna stolica Inków stała się ośrodkiem 
miejskim Peru jako zamorskiej posiadłości Korony hiszpańskiej.
 
UTRWALANIE PODBOJU
Dzieje podboju Peru, w odróżnieniu choćby od historii zawojowania Meksyku przez 
Cortesa, zdają się nie posiadać punktu granicznego, który można uznać za de-
finitywne zamknięcie przedsięwzięcia. Niewątpliwie punktem kulminacyjnym było 
pochwycenie Inki Atahuallpy w Cajamarce w listopadzie 1532 roku. Trudno jednak 
uznać sam ten akt, a nawet późniejszą o kilka miesięcy śmierć Atahuallpy, za 
wydarzenie porównywalne z ostatecznym zdobyciem Tenochtitlanu przez Cortesa w 
sierpniu 1521 roku. Zajęcie inkaskiej stolicy Cuzco (1533) i formalne przekształcenie 
go w miasto hiszpańskie (1534) też tylko bardzo umownie można uznać za za-
kończenie podboju, podobnie jak założenie Limy (1535) która stała się niebawem 
stolicą całego wicekrolestwa Peru, obejmującego ogół hiszpańskich posiadłości w 
Ameryce na południe od Przesmyku Panamskiego.

background image

W istocie rzeczy to, co było właściwym podbojem Peru, niepostrzeżenie przechodzi 
w niespokojny kilkunastoletni okres, znaczony z jednej strony zakładaniem nowych 
miast (Lima, Arequipa, Trujillo), z drugiej zaś aktami rywalizacji między 
hiszpańskimi zdobywcami (w trzech przypadkacn przybierającymi postać wojny 
domowej) zbrojną reakcją krajowców (powstanie Manco Inki w 1536 roku) oraz 
wychodzącymi z Peru w różnych kierunkach ekspedycjami, mającymi na celu 
zawojowanie kolejnych regionów Ameryki. Szczegółowe relacjonowanie wszystkich 
tych wydarzeń w oczywisty sposób przekracza ramy niniejszej publikacji. Dlatego 
też wydarzenia w Peru z lat 1534-1548 zostaną przedstawione poniżej w 
zsyntetyzowanej formie, umożliwiającej prześledzenie losów głównych postaci bio-
rących udział w epopei podboju.
W ostatnich dniach marca Francisco Pizarro opuścił Cuzco, pozostawiając tam jako 
dowódcę swego brata Juana, który był jednym z mianowanych rajców. 20 kwietnia 
1534 roku Pizarro przybył do Jauja. Choć od kilku miesięcy stacjonował tam 
hiszpański garnizon pod dowództwem skarbnika Riquelme, nie dokonano formalnej 
fundacji tego miasta, gdyż — jak pamiętamy — Pizarro nie znalazł chętnych do 
osiedlenia się w Jauja. Teraz, w zmienionej już sytuacji, po utwierdzeniu władzy nad 
Cuzco i po przepędzeniu sił Quizquiza, Pizarro postanowił doprowadzić tę sprawę do 
końca, i rzeczywiście 25 kwietnia 1534 roku założono Jauja, trzeci po San Miguel i 
Cuzco hiszpański ośrodek miejski w Peru. Inna sprawa, że żywot zorganizowanego 
w tym miejscu miasta był bardzo krótki, już w grudniu tegoż roku Pizarro 
zdecydował się bowiem na jego przeniesienie — przy pomocy blisko trzech tysięcy 
indiańskich tragarzy — w bezpośrednie sąsiedztwo wybrzeża morskiego. Tak, 
formalnie 6 stycznia 1535 roku, powstała Lima, która stanie się z czasem 
największym miastem kontynentu na okres trzystu lat.
W roku 1534 uwagi Pizarra nie zaprzątała już ewentualna akcja zbrojna Quizquiza, 
którego siły w połowie maja zostały ponownie pobite przez oddział pod 
dowództwem Hernanda de Soto i zmuszone do dalszego odwrotu na północ. Dużo 
większym zagrożeniem dla planów i ambicji Pizarra było pojawienie się na 
północnych rubieżach przyznanego mu przez Koronę gubernatorstwa — nieocze-
kiwanego współzawodnika. Był nim Pedro de Alvarado, jeden z najwybitniejszych 
uczestników podboju Meksyku, który, wysłany później na południe przez Cortesa, 
zdobył dla Hiszpanii Gwatemalę. Ale nawet wówczas, jako gubernator podbitego 
przez siebie kraju, Alvarado nie poniechał dalszych wypraw, do których popychało 
go niespokojne usposobienie.
Pizarro, na wieść o obecności rywala, wysłał na północ, do San Miguel, oddział pod 
wodzą Diega de Almagro. Gdy za pośrednictwem wysłanych specjalnie w tym celu 
zaufanych ludzi dowiedział się, że owym intruzem jest Pedro de Alvarado, w 
dodatku dysponujący ogromnymi siłami, udzielił Almagrowi pełnomocnictwa do 
występowania w jego imieniu i założenia czym prędzej miasta w kraju Quito, aby 
uprzedzić akcję osadniczą Alvarada (w przypadku wątpliwości co do praw do 
jakiegoś terytorium, decydujące znaczenie miało założenie miasta) Almagro 
otrzymał też zwierzchnictwo nad siłami stacjonującymi w San Miguel, którymi 
dowodził Sebastian de Belalcazar.
W tym miejscu trzeba powrócić do wydarzeń z połowy 1533 roku. Otóż przed 
wyruszeniem do Cuzco Pizarro postanowił wzmocnić garnizon San Miguel, 

background image

wysyłając tam Belalcazara w eskorcie ośmiu jeźdźców. Wydaje się, że nastąpiło to 
jeszcze przed skazaniem i straceniem Atahuallpy. Pizarro na pewno chciał w ten 
sposób zabezpieczyć północną granicę swego gubernatorstwa i kontrolować 
komunikację Peru ze światem zewnętrznym (w tym czasie nie było innego portu na 
wybrzeżu) Było to zatem bardzo dalekowzroczne posuniecie, bo gdy Belalcazar 
wyruszał z Cajamarki, nie było jeszcze wiadomo o żadnym hiszpańskim dowódcy, 
próbującym wkroczyć w granice Peru. Ale kilka miesięcy później sprawy przybrały 
inny obrót, pośrednio za sprawą samego Belalcazara.
Tu trzeba wyjaśnić, że jeszcze w Cajamarce doszło do nieporozumień między 
Belalcazarem a jego wspólnikiem z Nikaragui, żeglarzem Juanem Fernandezem. Ten 
ostatni, powróciwszy do Nikaragui, spotkał się z Alvaradem, przekazując mu wieści 
o bogactwach Peru i zachęcając do podboju Quito. Alvarado lekkomyślnie podjął tę 
ofertę. Miał on w tym czasie królewski patent na dokonanie odkryć na wybrzeżach 
Pacyfiku, jednakże z wyraźnym zastrzeżeniem, aby nie naruszać granic nadań 
Pizarra (w praktyce Alvarado zyskiwał wolną rękę, gdy idzie o Moluki, wówczas 
przedmiot hiszpańsko-portugalskiej rywalizacji) Na mocy tego przywileju wysłał już 
żeglarza Ortiza Jimeneza, a gdy ten przywiózł wiadomości o Peru, wyekspediował z 
kolei swego zaufanego oficera Garcię Holguina. Teraz zaś, korzystając z wyników 
rekonesansu Holguina i ulegając sugestiom Fernandeza, zatrzymał, właśnie w 
Nikaragui, dwa okręty, które miały płynąć z posiłkami dla Belalcazara, a żołnierze 
bez większych skrupułów przeszli pod rozkazy zdobywcy Gwatemali. Ale z kolei 
wiadomości o zamiarach Alvarada szybko przeniknęły do Peru za sprawą Francisca 
Castańedy. Ten zaś chciał przypodobać się Pizarrowi, dlatego wysłał doń z Nikaragui 
swego zaufanego, Garbriela de Rojasa (nieco później, w latach wojen domowych 
między Hiszpanami, Rojas będzie jedną z ważniejszych postaci w Peru).
Gdy Almagro najszybciej jak mógł dotarł do San Miguel, nie zastał tam już 
Belalcazara, który w marcu lub w początkach kwietnia 1534 roku wyruszył na 
podbój kraju Quito. Motywy, które kierowały wówczas Belalcazarem, pozostają do 
dziś przedmiotem spekulacji. Jedni chcą widzieć w tym akt samowoli i chęć 
działania na własną rękę, aby uniezależnić się od Pizarra (tak przedstawia rzecz np. 
Pedro Pizarro, przypisujący zresztą konsekwentnie nieczyste intencje i nierozsądne 
działania wszystkim bez mała uczestnikom podboju Peru, oczywiście z wyjątkiem 
braci Pizarro, na których spływa cała sława i chwała należna zwycięzcom) Możliwa 
jest jednak interpretacja zupełnie przeciwna; Belalcazar jako lojalny oficer Pizarra 
ruszył przeciwstawić się Alvaradowi, o którego przybyciu musiał dowiedzieć się 
wcześniej niż Pizarro.
Jeszcze inni twierdzą, że głównym powodem akcji Belalcazara były doniesienia o 
bogactwach królestwa Quito i rozbudzona żądza posiadania ich. Jest też 
prawdopodobne, że wyprawa została podjęta przeciw siłom jednego z wodzów 
Atahuallpy — Ruminaviego, który nie został ujęty przez Hiszpanów w Cajamarce, 
lecz uciekł właśnie ku ziemiom Quito. W tym dziele Belalcazar mógł z kolei liczyć na 
współdziałanie Indian Kaniarów (Cańari, Cańaris) plemienia niewiele wcześniej 
ujarzmionego przez Inków, którzy wciąż traktowani byli jak ludność podbita. Wedle 
niektórych wersji sami Kaniarowie słali do Hiszpanów w San Miguel prośby o 
zbrojną pomoc. Faktem jest, że sojusz zawarty między Belalcazarem a tym ludem 
uczynił zeń najwierniejszego sojusznika Hiszpanów w tym rejonie. A był ten pokój 

background image

trwały: nigdy go [Kaniarowie] nie złamali ani nie odstąpili odeń, choć Hiszpanie w 
różnych momentach i sytuacjach, które się zdarzyły, bywali dla tych Kaniarów 
uciążliwi, nękając ich i czyniąc im to, co i innym zwykli czynić. Służyli im [mimo to 
Kaniarowie] chętnie, bez żadnego podstępu, nosząc na swych ramionach wszystkie 
bagaże aż do samej ich prowincji, gdzie przez cały czas tam przebywania pomagali 
[Hiszpanom] i zaopatrywali we wszystko, co niezbędne".
Zresztą poszczególne, wymienione powyżej, motywy działania Belalcazara mogły 
występować łącznie. W czasie kilkumiesięcznej kampanii quiteńskiej powtarzały się 
sytuacje znane z walk toczonych wcześniej w środkowym Peru, a więc: szarże 
konnicy, które przechylały szalę zwycięstwa na korzyść Hiszpanów, sporządzanie 
przez Indian z głów zabitych koni wojennych trofeów, które w kolejnej bitwie miały 
zachęcać do atakowania jeźdźców, czy też wydatna pomoc indiańskich sojuszników 
(którzy wielokrotnie prowadzili wojsko Belalcazara drogami pozwalającymi ominąć 
przygotowane zasadzki — jak np. zamaskowane doły z zaostrzonymi palami) 
Belalcazar do przybycia Almagra, któremu musiał się podporządkować, zdołał już 
opanować kraj, ale nie zdobył bogactw, na które zapewne liczył. Główne miasto 
Quito Ruminavi (którego zresztą nigdy nie ujęto) spalił i opuścił, a dodatkowe 
zniszczenia spowodował atak indiański, odparty znów dzięki pomocy Kaniarów.
Wróćmy jednak do Diega de Almagro i powierzonej mu przez Pizarra misji. 
Almagro, gdy upewnił się, że rywalem który próbuje wkroczyć w granice Peru, nie 
mając ku temu stosownych tytułów prawnych, jest gubernator Gwatemali Pedro de 
Alvarado, czym prędzej, wypełniając zalecenia Pizarra, założył 15 sierpnia 1534 
roku w okolicach dzisiejszej Riobamby miasto Santiago de Quito. Dokonanie tej 
fundacji mogło oczywiście stanowić argument w ewentualnych przetargach z 
Alvaradem. Ten jednak dysponował znacznie liczniejszymi siłami i Almagro, 
obawiając się starcia zbrojnego, przemyśliwał nawet o zawróceniu po posiłki, 
pozostawiając na razie tylko Belalcazara na wysuniętym stanowisku.

Gdy Alvarado wyruszał w końcu stycznia 1534 roku z Puerto de Posesión, 
rzeczywiście mógł czuć się dowódcą wielkiej armady, złożonej z dziesięciu okrętów, 
którymi podróżowało sześciuset Hiszpanów z dwustu dwudziestoma trzema końmi i 
w towarzystwie setek indiańskich i afrykańskich służących. Po miesiącu żeglugi 
większość tych sił wylądowała w zatoce Caraquez. Stamtąd Alvarado postanowił 
wziąć kierunek na Quito. Jednak to potężne wojsko, które, jak się wydawało, 
zwycięsko stawi czoło wszelkim trudnościom, zaczęło tracić swoje walory bojowe, a 
jego szeregi nieco się przerzedziły. Powodem były bardzo trudne warunki marszu, 
jaki podjęli ludzie Alvarada, brak znajomości kraju, do którego przybyli. Poczucie 
osamotnienia w nieznanym kraju (indiański przewodnik, który roztaczał przed 
Alvaradem miraże bogactw Quito, uciekł na jednym z postojów) głód i pragnienie, a 
nade wszystko dojmujące zimno w czasie przekraczania pokrytych śniegiem 
andyjskich przełęczy — co kosztowało życie wielu Hiszpanów (wedle Gómary aż 
sześćdziesięciu) nie mówiąc już o indiańskiej służbie przyzwyczajonej do ciepłego 
klimatu Gwatemali — wszystko to poważnie ograniczyło możliwości zrealizowania 
przez Alvarada swych planów. Cieza de Leon daje w swej kronice niezwykle
 przejmujące opisy tego tragicznego dla niejednego członka wyprawy pochodu: 

background image

Zostawiali w tych śniegach oręż i rynsztunek, i cały dobytek, jaki mieli, nie pragnąc 
niczego innego, jak tylko ujść z życiem. Nie troszczyli się jeden o drugiego, nikt też 
nie schylał się, aby podnieść tego, kto upadł, choćby to był jego syn lub brat. () 
Pewien Hiszpan, bardzo krzepki, który jechał na klaczy, zsiadł z niej, aby ścisnąć 
zbyt luźny popręg, a ledwie postawił stopy na ziemi, tak on, jak i klacz, wyzionęli 
ducha" — Cieza de Leon, Descubrimiento...

W drugiej połowie sierpnia 1534 roku siły Alvarada nawiązały kontakt z mającym 
mu się przeciwstawić oddziałem Almagra. Ciągle jeszcze wydawało się, że starcie 
zbrojne między dwiema kolumnami hiszpańskimi jest nie do uniknięcia. Jednak do 
bratobójczej walki na szczęście nie doszło. Obie strony, choć początkowo nie ufały 
sobie nawzajem i przemyśliwały nad fortelami, dzięki którym można by przechytrzyć 
przeciwnika, ostatecznie doszły do porozumienia bez walki. Alvarado — pomny 
tego, że bez wątpienia naruszył granice gubernatorstwa Pizarra, a także ogromnych 
kosztów i już poniesionych strat — podpisał umowę z Almagrem, na mocy której 
zrzekł się swych okrętów, żołnierzy (którzy niemal wszyscy przeszli pod rozkazy 
Almagra) wraz z uzbrojeniem i zapasami, w zamian za sumę stu (wedle Ciezy 
nawet stu dwudziestu) tysięcy castellanos. Ponieważ Almagro nie mógł tak 
olbrzymiej rekompensaty z miejsca wypłacić, udał się wraz z Alvaradem do 
Pachacamac, gdzie wówczas przebywał Pizarro, i tam rzeczywiście Alvarado 
otrzymał całą żądaną sumę. Francisco Pizarro po dokonaniu tej niezwykłej 
transakcji wyruszył dalej na północ, aby założyć kolejne miasto, które na pamiątkę 
jego rodzinnej miejscowości w Hiszpanii otrzymało nazwę Trujillo. Almagra 
natomiast wysłał do Cuzco, powierzając mu naczelne dowództwo w tamtym rejonie, 
być może w uznaniu talentów i zręczności, jakie wykazał w konfrontacji z 
Alvaradem.
Belalcazar pozostał na północy, by tam, zgodnie z instrukcjami otrzymanymi od 
Almagra, powtórnie założyć Quito już w innym miejscu. Z końcem 1534 roku 
dokonał więc, bardziej na północ, fundacji miasta o nazwie San Francisco de Quito. 
Bardzo wielu Hiszpanów, którzy przybyli z Alvaradem, zasiliło szeregi Belalcazara, i 
niewiele przesadził Gómara, gdy napisał, iż Alvarado wrócił do Gwatemali niemal 
sam, podczas gdy w Peru pozostali jego ludzie szlachetni, waleczni i skłonni do 
brawury, którzy później stali się najważniejszymi [osobami] w tym kraju". 
Należałoby dodać, iż nie tylko w tym kraju", tj. w Peru, gdyż wielu oficerów, 
dawnych podkomendnych Alvarada, wyróżniło się później, wojując pod 
Belalcazarem w Popayanie i Nowej Grenadzie ( tj. na terenach dzisiejszej Kolumbii)
W tym okresie, tzn. od drugiej połowy 1534 roku, na przebieg spraw w Peru nie 
miał już większego wpływu ewentualny opór krajowców. Jedyny walczący jeszcze 
wódz inkaski, Quizquiz, systematycznie ponoszący straty w kolejnych starciach, 
został w końcu zamordowany przez własnych podkomendnych. Wprawdzie w 1536 
roku wybuchnie jeszcze bunt Manco Inki, stwarzający na moment zagrożenie dla 
panowania hiszpańskiego w Peru, ale o sytuacji w kraju stanowić będą przede 
wszystkim relacje między samymi hiszpańskimi zdobywcami. Od 1535 roku 
rozpoczęły się konflikty i wojny domowe między nimi.
Źródła tych konfliktów leżały oczywiście w ambicjach (nadmiernych) i 
namiętnościach, rozpalonych przez bogactwa podbitego kraju. Nakładały się na 

background image

istniejące już wzajemne pretensje i animozje — prawda, że dla dobra 
przedsięwzięcia doraźnie przezwyciężane — między Almagrem a braćmi Pizarro.
W roku 1534 do Hiszpanii przybył Hernando Pizarro z wiadomościami o uwięzieniu 
Atahuallpy w Cajamarce i z przypadającą monarsze piątą częścią okupu za Inkę. 
Wywarł on ogromne wrażenie na dworze u króla Karola, dlatego Francisco Pizarro 
otrzymał dalsze przywileje w postaci rozszerzenia i tak już przecież rozległego 
gubernatorstwa o dalsze siedemdziesiąt leguas. Hernando jednak był zobowiązany 
także do zabiegania o stosowne przywileje dla Almagra, którego — jak już wiemy — 
szczerze nie znosił. Niektórzy twierdzą, że Almagro tym razem w ogóle nic by nie 
uzyskał, gdyby nie starania — Cristóbala de Meny i Juana de Sosy — którzy również 
przybyli do Hiszpanii i mieli czuwać nad tym, aby Hernando zadbał również o 
interesy Almagra. Ostatecznie Korona przyznała Almagrowi gubernatorstwo o 
długości dwustu leguas ( tj. ponad tysiąc kilometrów) licząc od południowej granicy 
terytoriów przyznanych Pizarrowi (które po wspomnianym wyżej rozszerzeniu miało 
już dwieście siedemdziesiąt leguas) Gubernatorstwo Pizarra zostało nazwane Nową 
Kastylią, a Almagra Nowym Toledo, lecz nazwy te nigdy się nie przyjęły.
Hernando Pizarro w roku 1535 powrócił do Peru w towarzystwie kolejnych 
Hiszpanów, znęconych sławą i bogactwami kraju. W tej epoce podróż z Hiszpanii do 
Peru była wyjątkowo długa i trudna. Newralgicznym punktem było przebycie 
Przesmyku Panamskiego, gdzie wielu przybyszów

przede   wszystkim  na   skutek   szoku   klimatycznego

chorowało, a nawet umierało. Zanim Hernando dotarł

do Peru z dokumentami potwierdzającymi nadane przywi
leje, pojawił się tam młodzieniec nazywający się Cazalla
(lub Cazalleja) który miał kopie pism wysłanych Almag
rowi z Hiszpanii przez jego pełnomocników. Nierozsądnie
rozdmuchiwał on te wiadomości, czym wprowadzał nie
zdrową ciekawość i zamieszanie.
Do Almagra te nieprecyzyjne wieści doszły niedaleko Cuzco, przy moście w 
Abancay. Wprawdzie w Cuzco powitali go Hernando de Soto i młodsi bracia Pizarro, 
Juan i Gonzalo, i podporządkowali mu się jako dowódcy wysłanemu przez Francisca 
Pizarro, ale niebawem miasto podzieliło się na dwie frakcje: almagrystów i 
pizarrystów. Przyczynił się do tego pośrednio i sam Francisco Pizarro, który w tej 
niejasnej, a grożącej poważniejszymi wstrząsami sytuacji, zdecydował się na 
odebranie zwierzchnictwa nad miastem Almagrowi i ponowne powierzenie tej 
funkcji swemu bratu Juanowi. W tym celu wysłał umyślnego Melchora Verdugo. Po 
jego przybyciu jeszcze bardziej zaostrzyły się animozje między obiema frakcjami, 
pośród których próbował rozgrywać swą partię Hernando de Soto, choć niektórzy 
twierdzą, że sprzyjał Almagrowi. W gruncie rzeczy nikt z głównych uczestników tych 
wydarzeń nie pozostawał bez winy. Cieza, który relacjonowanie wydarzeń zawsze 
ozdabiał moralizatorskimi wnioskami, dając wyraz głębokiego przekonania o de-
cydującej roli boskiej opatrzności, pisze, iż polaryzacja Hiszpanów była źródłem 
całego zła, które szatan postanowił zasiać w tym kraju, gdyż Bóg zezwolił na to z 
uwagi na wielkie grzechy ludzi".
Tymczasem Francisco Pizarro, do którego dochodziły z Cuzco sprzeczne informacje, 
postanowił udać się tam osobiście w towarzystwie kilku zaufanych osób (był wśród 

background image

nich Antonio Picado, nowy sekretarz Pizarra, mianowany na miejsce Pero Sancho, 
osobnik skłonny do intryg, który później, w dobie wojen domowych odegra 
niechlubną rolę) Dwaj dawni wspólnicy spotkali się w kościele i wymienili 
uprzejmości, powspominali też wspólne przeżycia, a następnie postanowili zawrzeć 
układ, który usunąłby wszelkie przyczyny zadrażnienia wzajemnych stosunków.
Zachował się tekst tego dokumentu, datowanego na dzień 12 czerwca 1535 roku, 
który in extenso przytacza w swej kronice Cieza. Obaj gubernatorzy — Francisco 
Pizarro (gubernator Nowej Kastylii) i Diego de Almagro (gubernator Nowego 
Toledo) — uroczyście przysięgali podtrzymać dawną przyjaźń i zawartą przed laty 
spółkę, których nie mogą naruszyć żadne osobiste ambicje ani interesy. 
Zobowiązywali się także nie podejmować żadnego działania, które mogłoby 
wystawić na szwank honor, życie i majętność któregoś z nich. Ponadto przysięgali 
respektować wszystkie warunki zawartej umowy i wspólnie informować o 
wszystkich istotnych wydarzeniach dwór królewski. Wreszcie przyrzekali 
sprawiedliwie dzielić między siebie wszelkie przyszłe korzyści na terenach już 
opanowanych, a także tych, które opanują w przyszłości. Wszystko to zyskało 
bogatą oprawę religijną — duchowny, Bartolome de Segovia, połączył w uroczystym 
akcie podczas odprawianej mszy dłonie obu sygnatariuszy. Inny kronikarz twierdzi, 
że Almagro zaklinał się przed Najświętszym Sakramentem, że w przypadku 
uchybienia złożonej przysiędze niechaj Bóg pomiesza w nim ciało i duszę".
Jakiś czas później obaj sygnatariusze układu rozstali się: Pizarro udał się na 
wybrzeże, aby sprawować pieczę nad powstającą właśnie Limą, a Almagro 
postanowił wyruszyć na południe, aby faktycznie zająć obszar przyznanego mu 
gubernatorstwa. Tak rozpoczęła się wyprawa Almagra na Chile, w której 
uczestniczyło wielu Hiszpanów, zwabionych nie tylko nadziejami na zdobycie 
wielkich bogactw, ale także ujętych wielką hojnością Almagra, którego szerokiemu 
gestowi nigdy nie mógł dorównać nawet Francisco Pizarro.
Wydawało się, że najgłębszy kryzys między dwoma wspólnikami został 
przezwyciężony. Stawka była jednak zbyt wysoka, a rozbudzone ambicje i 
namiętności zbyt silne. Kością niezgody stanie się niebawem kwestia przebiegu 
granicy między obu gubernatorstwami, a konkretnie to, po której stronie znajdzie 
się miasto Cuzco. Francisco Pizarro, gdy spotkał się wreszcie ze swym przybyłym z 
Hiszpanii przyrodnim bratem Hernandem, utwierdził się w przekonaniu, że skoro 
monarcha rozszerzył granice jego nadania o jeszcze siedemdziesiąt leguas, Cuzco 
bez żadnych wątpliwości znajdzie się wewnątrz  nich.  Zresztą niewiele  później 
Hernando,  na polecenie swego przyrodniego brata, udał się do Cuzco, aby objąć 
dowództwo nad tamtejszym garnizonem.
Tymczasem przebywający w inkaskiej stolicy Manco Inka musiał odczuwać 
niedogodności swego położenia marionetkowego władcy, z którym Hiszpanie coraz 
mniej się liczyli. Nie wiemy na pewno, czy Manco rzeczywiście od dawna 
przygotowywał zbrojne wystąpienie przeciw Hiszpanom, co wielu z nich mu później 
przypisywało. Wiadomo jednak, że zanim zdołał zbiec, zwodząc samego Hernanda 
Pizarro, wcześniej — gdy dowództwo w Cuzco sprawował jeszcze Juan Pizarro — 
przynajmniej dwukrotnie próbował ucieczki, która została udaremniona przez 
indiańskich sojuszników Hiszpanów. Ostatecznie w kwietniu 1536 roku Manco Inka, 
zgromadziwszy wielkie siły (choć szacunek mówiący o dwustu tysiącach 

background image

wojowników jest z pewnością mocno przesadzony) zaczął oblegać Cuzco. Indiański 
władca niewątpliwie dobrze wybrał moment do rozpoczęcia insurekcji — bo znaczne 
siły Hiszpanów z Almagrem na czele odeszły jeszcze w końcu 1535 roku daleko na 
południe, a Francisco Pizarro był zajęty w tym czasie akcją kolonizacyjną na 
wybrzeżu.
Dwustu Hiszpanów wraz z pewną liczbą sprzymierzonych Indian przeżywało w 
okrążonym mieście ciężkie chwile, zwłaszcza gdy napastnicy zdołali zająć część 
zewnętrzną miasta, a w centrum kontrolowanym przez oblężonych szalały pożary, 
łatwo rozprzestrzeniające się po dachach o drewnianej konstrukcji, krytych słomą. 
W czasie jednego z wypadów poległ Juan Pizarro. Mimo tych wszystkich 
przeciwności Hiszpanie zdołali wytrwać przez długie osiem miesięcy w odciętym od 
reszty kraju mieście. Później Inka, nie osiągnąwszy zamierzonych efektów, odstąpił 
od oblężenia. Dodatkowym elementem sytuacji była wiadomość o zbliżaniu się do 
Cuzco, powracającego z Chile, wojska Almagra.
W tym miejscu należy wspomnieć, iż ta wielka wyprawa, na którą Almagro 
wyruszał  z dużymi  nadziejami,  dysponując niebagatelną siłą militarną (z górą 
pięciuset zbrojnych — kwiat rycerstwa Indii" — tj. Ameryki) zakończyła się wielkim 
rozczarowaniem dla jej uczestników. Ekspedycja przemierzyła ogromny obszar, 
przechodząc przez Altiplano (płaskowyż) dzisiejszej Boliwii, spenetrowała okolice 
dzisiejszego argentyńskiego miasta Salta, a po pokonaniu głównego łańcucha 
Andów zeszła do północnego Chile w dolinie Copiapó". Stamtąd, po regeneracji sił, 
wyprawa posunęła się jeszcze dalej, docierając do środkowych rejonów dzisiejszego 
Chile. Jednak ani tam, ani bardziej na południe — o czym poinformował jeden z 
kapitanów, wysłany na rekonesans na czele osiemdziesięciu ludzi — nie znaleziono 
żadnych bogactw, a żołnierze zaczęli wywierać presję na dowódcę, aby ten zawrócił 
do Peru.
Almagro cofnął się początkowo do Copiapó, tam zdołał się połączyć z posiłkami, z 
którymi przybył Juan de Herrada, wiozący królewski dokument, nadający Almagrowi 
godność gubernatora Nowego Toledo. Wówczas najbliżsi z otoczenia Almagra tym 
bardziej zaczęli nań naciskać, aby skoro król wyświadczył mu łaskę, dając 
gubernatorstwo Nowego Toledo, z królewskim dokumentem w ręku powrócił w jego 
granice, i aby zważył, że Cuzco znajduje się w tych granicach. Czynili tak, ponieważ 
foni sami] chcieli osiąść w tym mieście i korzystać z jego bogactw i dostatku". 
Ulegając tym namowom, Almagro zawrócił, aby po przemierzeniu — jako pierwszy 
Europejczyk — najbardziej niebezpiecznej pustyni Atacama, zbliżyć się do 
opuszczonego kilkanaście miesięcy wcześniej Cuzco. Właśnie to miasto miało stać 
się kością niezgody między Almagrem i Pizarrem, doprowadzając niebawem do 
wybuchu pierwszej wojny domowej w Peru, zwanej — od miejsca decydującej 
bitwy — wojną Las Salinas.
Bogactwa Cuzco, te rzeczywiste i te, które istniały tylko w wyobraźni Hiszpanów, 
ostatecznie spowodowały, iż Almagro nie umiał dostrzec walorów Chile — kraju, 
który kilka lat później zdobędzie i zorganizuje własnym wysiłkiem Pedro de Valdivia. 
Tak oto Almagro, podchodząc w kwietniu 1537 roku na przedpola Cuzco, był 
zdecydowany za wszelką cenę uchwycić panowanie w tym mieście. Był nawet 
gotów do układów z Manco Inką, którego wojsko wprawdzie już odstępowało od 
oblężenia, ale jeszcze stanowiło realną siłę militarną operującą w tym rejonie. 

background image

Jednak indiański władca, mający dość hiszpańskiej kurateli, nie chciał przyjąć tej 
oferty. Ostatecznie Almagro przedłożył, przez swych wysłanników, władzom 
miejskim Cuzco dokumenty królewskie, czyniące go gubernatorem Nowego Toledo, 
żądając na tej podstawie uznania jego władzy nad miastem. Problem w tym, że 
dokumenty te nie mówiły wprost, po czyjej stronie znajdzie się Cuzco. Rajcy 
miejscy nie czuli się więc władni podejmować rozstrzygnięcia w tej kwestii i 
zaapelowali o rozejm między oboma stronnictwami. Prawdą jednak było, że część 
Hiszpanów w Cuzco, zrażonych do osoby Hernanda Pizarro, sprzyjała Almagrowi. 
Zniecierpliwiony Almagro, korzystając z pretekstu, iż to Pizarrowie naruszyli zawarty 
rozejm, wkroczył do miasta w deszczową noc 18 kwietnia 1537 roku i, aresztując 
dwóch braci Pizarro (Hernanda i Gonzala objął panowanie nad Cuzco.
Ten akt można uznać za rzeczywisty początek wojny domowej. Drugim jej ważnym 
momentem było, późniejsze o trzy miesiące, starcie nad rzeką Abancay. W tym 
miejscu trzeba wyjaśnić, że Francisco Pizarro już w listopadzie 1536 roku wysłał na 
ratunek oblężonym w Cuzco Hiszpanom czterystuosobowy oddział, którego 
dowództwo początkowo powierzył Pedro de Lermie. Jednak ostatecznie 
zwierzchnictwo dostało się powracającemu właśnie z wyprawy w rejon 
Chachapoyas (we wschodnim Peru) Alonsowi de Alvarado, jednemu z braci Pedra 
de Alvarado, zdobywcy Gwatemali. ów kapitan zatrzymał się jednak po drodze w 
Jauja, gdzie przebywał cztery-pięć miesięcy.
Według Pedra Pizarro przyczyną tej zwłoki była potajemna umowa między 
Alvaradem a sekretarzem Pizarra, wspomnianym już Antoniem Picado. To Picado 
przekonał Francisca Pizarro, aby na czele oddziału postawił właśnie Alvarada na 
miejsce wcześniej wyznaczonego Pedra de Lermy. Przebiegły sekretarz chciał 
bowiem, by ten oddział przede wszystkim spacyfikował rejon Jauja, gdzie sam miał 
znaczne posiadłości. Alonso de Alvarado ze swej strony mógł też obawiać się, czy 
jego pomoc dla oblężonego Cuzco nie jest już spóźniona. Z tych więc czy innych 
powodów Alvarado długo nie ruszał się z Jauja, twierdząc, iż nie otrzymał 
koniecznego wzmocnienia sił i wyraźnych rozkazów od Francisca Pizarro.
Gdy wreszcie ruszył, Cuzco było już pod kontrolą Almagra, który zresztą wyszedł 
mu na spotkanie. Oddziały zbliżyły się do siebie nad rzeką Abancay, a Alvarado 
kontrolował przerzucony nad nią most. Nieuchronne starcie zakończyło się pełnym 
zwycięstwem sił Almagra. Przyczyną takiego rozstrzygnięcia było niezdecydowanie 
Alvarada oraz większy zmysł taktyczny Almagra i jego oficerów. Ponadto 
niebagatelne znaczenie miały animozje wśród ludzi Alvarada, z których część 
sympatyzowała ze stronnictwem Almagra. Na przykład Pedro de Lerma, który, 
odsunięty od dowództwa i ciągle podejrzewany o nielojalność, nawiązał kontakt z 
ludźmi Almagra i opuścił ten brzeg rzeki, na którym rozlokowane były siły Alvarada, 
chociaż z Almagrem połączył się już po potyczce. Pokonany Alonso de Alvarado 
został pochwycony i przetransportowany do Cuzco, gdzie pozostawał w areszcie 
razem z braćmi Pizarro.
Triumf nad Abancay stanowił apogeum sukcesów Almagra w wojnie domowej. Choć 
w tym okresie dysponował większymi atutami niż jego adwersarz i dawny wspólnik, 
niebawem jednak inicjatywa zaczęła wymykać mu się z rąk. Być może była to 
kwestia większej przebiegłości i bezwzględności jego konkurenta.
W tym czasie pojawiła się na krótko pewna nadzieja na zapobieżenie eskalacji 

background image

konfliktu. Otóż do Peru przybył Gaspar de Espinoza, trzeci sygnatariusz układu z 
1524 roku, którego ksiądz Luque tylko reprezentował (sam Luque nie żył już od 
kilku lat) Espinoza dotarł nawet do Cuzco, gdzie spotkał się z Almagrem, ale widząc 
jego nieprzejednane stanowisko i wystarczająco znając charakter Pizarra, stracił 
nadzieję na rozsądne rozwiązanie nabrzmiałej sytuacji. Almagrowi na odchodne 
miał powiedzieć: Wiecie zatem, jaki wniosek wyciągam z całej tej sprawy? Otóż to, 
że zwyciężony uległ, ale i zwycięzca przegrał, i z tym [przeświadczeniem] 
odjeżdżam". Wprawdzie, mimo wszystko, próbowano jeszcze wynegocjować jakiś 
kompromis, ale przed podpisaniem umowy licencjat Espinoza nagle zachorował i 
zmarł w Cuzco.
Niebawem Almagro utracił jeden z atutów. Otóż opuścił Cuzco, aby założyć nowe 
miasto, mające nosić jego imię

Almagro, zabierając ze sobą, jako zakładnika, Hernanda

Pizarro. W tym czasie pozostali uwięzieni, Gonzalo Pizarro
i Alonso de Alvarado, zdołali zbiec, wykorzystując nieobec
ność Almagra i jego najwierniejszych stronników. Ucieczka
ta była możliwa dzięki pomocy tych Hiszpanów w Cuzco, którzy sympatyzowali z 
frakcją Pizarra, i zaaresztowaniu przez nich najważniejszych osób, lojalnych wobec 
Almagra. Wszyscy ci pizarryści, wraz z uwolnionymi więźniami, uciekli z Cuzco i 
połączyli się z Franciskiem Pizarro.
W ciągu następnych kilku miesięcy dawni wspólnicy próbowali, mimo wszystko, 
uniknąć przekształcenia się zatargu o granicę między terytoriami swych 
gubernatorstw w wojnę, wybierając na arbitra osobę duchowną, zakonnika 
Francisco de Bobadillę. Z jego pośrednictwem zwaśnione strony prowadziły 
pertraktacje w październiku 1537 roku. W ich trakcie ustalono, że obaj adwersarze 
spotkają się w miejscowości Mala, leżącej mniej więcej w pół drogi od miejsc, w 
których wówczas przebywali. Każdy z nich miał przybyć na spotkanie bez broni, w 
towarzystwie dwunastu zaufanych osób i z oryginałami dokumentów królewskich 
nadań. Obaj też zobowiązywali się nie podejmować żadnych kroków militarnych 
przeciw sobie.
Inna sprawa, że obaj nie mieli szczerej woli wypracowania pokojowego 
porozumienia. Według słów przenikliwwego kronikarza, jakim był Cieza, nie było 
zamiarem obu gubernatorów przywrócenie naruszonej dawnej przyjaźni, ponieważ 
Francisco Pizarro nie chciał, aby w tym kraju był ktoś równy mu władzą, podobnie 
jak Almagro, który nie tylko chciał tego samego, lecz więcej nawet, dawał do 
zrozumienia, że jemu powinny przypaść rządy nad większą częścią kraju. Jeśli zaś 
posługiwali się pewnymi usprawiedliwieniami i dawali do zrozumienia, że obawiają 
się króla (...), wszystko to czynili tylko po to, aby uzasadnić swe racje przed ludźmi, 
aby zapałali gniewem i mając swą sprawę za słuszną, nabrali odwagi do stawania w 
jej obronie".
Do spotkania tego doszło w listopadzie 1537 roku, ale od początku upływało ono w 
atmosferze wzajemnych podejrzeń i z trudem hamownej wrogości. Taki klimat był 
widoczny już w samym powitaniu dawnych wspólników. Było ono pełne rezerwy, 
zwłaszcza ze strony Pizarra, który nie zdjął nawet hełmu, nieznacznie tylko 
skłaniając się w geście powitania. W dodatku Gonzalo Pizarro ukrył się wraz z 
kilkudziesięcioma uzbrojonymi ludźmi, mając zamiar w odpowiedniej chwili 

background image

pochwycić albo zabić Almagra. Nie jest pewne, czy przygotowana zasadzka była 
jego inicjatywą, czy też stało się to za aprobatą Francisca Pizarro. Rozmowy zaczęły 
się od wymiany wzajemnych oskarżeń i bardzo szybko zostały przez Almagra 
zerwane. Dowiedział się on bowiem o przygotowanej zasadzce, a tym, który rzecz 
wyjawił, był ponoć jeden z ludzi Pizarra, Francisco de Godoy, który z jakichś 
powodów czuł sympatię do Almagra. Godoy miał go ostrzec wprost, a ponadto w 
pewnej chwili zanucił pierwsze słowa popularnej wówczas piosenki: Tiempo ya es 
caballero, tiempo es de andar de aqui (Czas już rycerzu, czas najwyższy, by stąd 
odejść)
Po pospiesznym odjeździe Almagra Pizarro próbował jeszcze ratować sytuację, 
wysyłając w ślad za nim posłańców ( m.in. wspomnianego Godoya) ale Almagro nie 
podjął oferty i dwaj dawni towarzysze oraz wspólnicy już nigdy nie spotkali się 
twarzą w twarz. W połowie listopada wydał werdykt ojciec Bobadilla. Werdykt ten 
był niekorzystny dla Almagra, zobowiązywał go bowiem do ustąpienia z Cuzco. 
Mówiło się zresztą, że takie rozstrzygnięcie było do przewidzenia, gdyż zakonnik był 
podatny na naciski Pizarra.
Almagro oczywiście nie zaakceptował tego werdyktu i chciał się od niego 
odwoływać. Bobadilla jednak stwierdził, że skoro obie strony czyniły go arbitrem w 
tej sprawie, jego rozstrzygnięcie jest nieodwołalne. Z kolei Francisco Pizarro musiał 
liczyć się z Almagrem, skoro ten ciągle więził jego przyrodniego brata Hernanda. 
Dlatego kilka dni później przyjął wysłanników Almagra, którzy zabiegali o zmianę 
układu. Rzeczywiście, w końcu listopada 1537 roku wynegocjowano nowe 
porozumienie, które pozwalało Almagrowi na tymczasowe pozostawanie w Cuzco. 
Inne punkty tego porozumienia nie różniły się od poprzedniego — np. Pizarro 
zobowiązywał się dostarczyć Almagrowi okręt, aby ten mógł wysłać kogoś do 
Hiszpanii w celu poinformowania o swoim stanowisku dworu królewskiego; ponadto 
obie strony miały w terminie dwudziestu dni rozformować swe wojska, wysyłając 
ludzi w te rejony, gdzie istniało zagrożenie panowania hiszpańskiego ze strony 
krajowców. Almagro miał uwolnić, za poręczeniem pięćdziesięciu tysięcy pesos, 
Hernanda Pizarro, który z kolei powinien w ciągu sześciu miesięcy udać się do 
Hiszpanii, by tam stanąć przed obliczem monarchy. Jednocześnie ustalono, że 
wyjazd Hernanda nie nastąpi wcześniej niż w chwili, gdy Francisco Pizarro odda do 
dyspozycji Almagra obiecany okręt, tak aby przedstawiciele obu stronnictw mogli 
udać się do Hiszpanii w tym samym czasie.
Ale i ten, z trudem wynegocjowany, układ nie wszedł od razu w życie. W tym czasie 
powrócił bowiem z Hiszpanii, wysłany tam przez Pizarra, Pedro Anzures de 
Camporredondo, przywożąc zarządzenia królewskie, na mocy których obaj rywale 
mieli bezwzględnie trzymać się wyznaczonych granic swoich nadań. Pizarro 
natychmiast zadeklarował zamiar ścisłego wypełnienia woli monarchy, wzywając 
Almagra do zajęcia takiej samy postawy. Almagro odebrał to jako kolejny wybieg 
Pizarra, który nie chciał wypełnić uprzednio wynegocjowanego porozumienia.
Jednakże po kolejnych, prowadzonych na odległość rokowaniach, Pizarro pozwolił 
Almagrowi na zachowanie — do czasu zapadnięcia ostatecznych decyzji o granicach 
gubernatorstw — kontroli nad Cuzco. Nie było to oczywiście wspaniałomyślne 
ustępstwo, lecz wyraz determinacji Pizarra w staraniach o ocalenie życia swego 
przyrodniego brata. W obozie Almagra bowiem już od dłuższego czasu niektórzy 

background image

radzili uśmiercić Hernanda, a najgorliwiej zachęcał do tego radykalnego kroku 
Rodrigo Orgonez, prawa ręka i szef sztabu Almagra.
Almagro jednak, po naradzie z kilkoma swoimi oficerami, zdecydował się uwolnić 
Hernanda Pizarro. Próbował też przekonać do swej decyzji Orgoneza. Ten jednak w 
odpowiedzi, chwytając się lewą ręką za brodę, uniósł głowę, a prawą ręką wykonał 
charakterystyczny gest ze słowami: Biada ci Orgonezie, gdyż z powodu przyjaźni 
dla Almagra utną ci ją, podrzynając gardło!". A że nie była to odosobniona reakcja 
w obozie Almagra, świadczą też słowa pewnego żołnierza, który ostentacyjnie 
powiedział: Do tej pory, Almagro, nie była potrzebna broń i nosiłem tylko pikę, 
teraz zaś sprawię sobie taką z dwoma grotami — wszak takich nam będzie trzeba".
Ktoś inny, przyłączając się do głosów wieszczących, iż nic dobrego nie wyniknie z 
uwolnienia Hernanda, ułożył i rozpowszechniał następujący czterowiersz:
Almagro pide paz
Los Pizarros guerra, guerra
Ellos todos moriran
Y otro mandara la tierra
(W swobodnym przekładzie: Almagro prosi o pokój / Pizarrowie wojny pragną / 
Wszyscy oni zginą wkrótce / A rządy, komu innemu przypadną) Słowa tego kupletu 
miały niebawem okazać się, niestety, prorocze.
Almagro uwolnił zatem Hernanda Pizarro, czego jednak miał wkrótce szczerze 
żałować. Wbrew wcześniejszym ustaleniom Hernando wcale nie wyjechał do Hisz-
panii. Owszem, oficjalnie rozpowszechniano wiadomości o jego zamiarze stanięcia 
przed obliczem królewskim, tymczasem jednak Francisco Pizarro oficjalnie 
sprzeciwił się temu,  twierdząc, że brak okrętu, którym można by bezpiecznie — 
wraz ze zgromadzonymi kosztownościami dla Korony — udać się w podróż, 
wymaga, aby Hernando tymczasem służył sprawie monarchy w Peru. Hernando 
publicznie okazywał niezadowolenie z takiej decyzji swego brata, ale była to tylko 
gra, umożliwiająca, w swych konsekwencjach, ostateczną rozprawę z Almagrem.
Niebawem Pizarrowie rzeczywiście wystawili wojsko, które rozpoczęło marsz za 
Almagrem, który — wtedy już ciężko chorujący — zmierzał do Cuzco. Dowództwo 
nad jego siłami sprawował w tej sytuacji Orgonez, ów zacięty i konsekwentny wróg 
Pizarrów, który wielokrotnie odwodził Almagra od jakichkolwiek ustępstw, 
twierdząc, że próby układów z Pizarrami zakończą się niechybnie oszukaniem 
Almagra. A jednak ten człowiek nie skorzystał z dogodnej okazji do zadania siłom 
Pizarra dotkliwych strat. Wiedząc bowiem, iż na terenach górskich wielu ludzi 
Pizarra zaczęło cierpieć na chorobę wysokościową, nie zaatakował, sądząc 
widocznie, iż nie jest to godny sposób wojowania. Kronikarze są zgodni co do tego, 
że był to najsposobniejszy moment, jaki miały siły Almagra do pobicia przeciwnika.
Od tego momentu Diego de Almagro i Francisco Pizarro bezpośrednio nie 
uczestniczyli w działaniach wojennych. Almagro z powodu poważnych dolegliwości, 
spodziewano się nawet jego zgonu, Pizarro natomiast pozostawił dowództwo w 
rękach swego przyrodniego brata Hernanda, który od początku nie cierpiał 
Almagra, a teraz, po pobycie u niego w niewoli, szczerze go nienawidził.
Do decydującej bitwy doszło nad przedpolach Cuzco, pod Las Salinas, w przeddzień 
niedzieli palmowej, 6 kwietnia 1538 roku. Przyniosła ona zwycięstwo liczniejszym i 
uzbrojonym w nowocześniejsze arkebuzy siłom Pizarra, które uszykował do boju 

background image

Pedro de Valdivia, przyszły zdobywca Chile. W czasie bitwy, jak również po jej 
zakończeniu, dopuszczono się wielu okrucieństw i haniebnych postępków, jak to 
zwykle dzieje się w przypadku wojen domowych.
Tak więc Rodrigo Orgonez, ranny i osaczony przez sześciu przeciwników, zawołał: 
Czy nie ma tu rycerza równemu mi rangą, któremu mógłbym się poddać?". 
Wówczas podszedł do niego sługa Hernanda Pizarro, niejaki Fuentes, ze słowami; 
Tak, poddajcie się mnie", a po odebraniu oręża Orgonezowi ściął mu głowę. Z kolei 
Pedro de Lerma, którego zniesiono z pola bitwy z siedemnastoma ranami i 
ulokowano w domu Pedra de los Rios, został zakłuty przez żołnierza nazwiskiem 
Samaniego, w odwecie za jakąś zniewagę wyrządzoną mu w starciu nad Abancay.
Sam Diego de Almagro, przyniesiony w lektyce na jedno z pobliskich wzgórz, z jego 
szczytu obserwował bitwę, a widząc klęskę swych żołnierzy, schronił się w Cuzco. 
Hernando Pizarro, po wkroczeniu do miasta, kazał uwięzić Almagra, i to tam, gdzie 
poprzednio sam był przez niego więziony. Niebawem przygotował i wytoczył proces 
Almagrowi, skazując go jako uzurpatora i wichrzyciela na śmierć.
Almagro, który nie mógł uwierzyć w sentencję wyroku, oznajmioną mu przez 
przybyłego zakonnika, prosił, aby potwierdził ją Hernando Pizzaro. Do tej pory 
bowiem ten zwodził Almagra sugerując mu, iż każe go odesłać do Hiszpanii albo 
przynajmniej pozostawi do dyspozycji swego przyrodniego brata. Teraz jednak 
Hernando potwierdził, iż rzeczywiście tak surowy wyrok zapadł, co załamało Al-
magra i zaczął błagać o litość. Almagro najpierw prosił o odesłanie go do Hiszpanii, 
aby tam, jeśli okaże się winny, ukarał go sam monarcha. Gdy Hernando taką 
możliwość z góry wykluczył, Almagro zaczął odwoływać się do dawnej przyjaźni z 
Franciskiem Pizarro, przypominając, iż był pierwszym stopniem, po którym cały ród 
Pizarrów wspiął się na wyżyny powodzenia. Nie uczynił też krzywdy żadnemu z 
Pizarrów, choć miał ku temu sposobność, gdy uwięził Hernanda i Gonzala. Wreszcie 
spróbował zaapelować do humanitarnych uczuć Hernanda, mówiąc, iż jest  już 
stary i chory i niewiele mu pozostało życia na tym świecie.
Wszystko to nie wywarło żadnego wrażenia na Hernandzie, który w sposób oschły i 
nieczuły odpowiedział, iż umrzeć to rzecz ludzka, lepiej więc niech się dobrze na 
śmierć przygotuje, nie okazując słabości, jak przystało na rycerza i chrześcijanina. 
Almagro jeszcze zareplikował, że nikomu, nawet samemu Chrystusowi, nie jest 
obcy strach przed śmiercią, lecz Hernando pozostał nieubłagany. Niebawem nakazał 
wykonanie wyroku, lecz nie odważył się na publiczną egzekucję, choćby ze względu 
na obecność w mieście wielu dawnych podkomendnych i osób sympatyzujących z 
Almagrem. Almagro został więc 8 lipca 1538 roku uduszony w swej celi.
Niekiedy twierdzi się, że Hernando kazał stracić Almagra, obawiając się zbrojnego 
wystąpienia jego zwolenników, którzy mogli planować jego uwolnienie. Podstawę 
do takiej interpretacji mogą dawać dzieje wyprawy Pedra de Candii do Montanii 
(wschodniego, puszczańskiego rejonu Peru) Ekspedycja ta wyszła z Cuzco krótko po 
bitwie pod Las Salinas, a Hernando ochoczo wyraził na to zgodę, chcąc zająć czymś 
konkretnym uczestników zakończonej wojny (w szeregach Candii byli zarówno 
pizarryści, jak i almagryści) Wyprawa jednak zakończyła się kompletnym 
niepowodzeniem, gdyż natrafiono na dzikie, bezwartościowe tereny, największym 
więc pragnieniem stało się ocalenie życia i powrót do Cuzco. Jeden z zawiedzionych 
uczestników wyprawy, Alonso de Mesa, zaczął obarczać winą za niepowodzenie 

background image

Hernanda Pizarro, który, jego zdaniem, z premedytacją skierował ich w ten 
niegościnny   rejon.   Zaczął   więc   spiskować   z   kilkoma innymi, znanymi z 
almagrystowskich sympatii uczestnikami wyprawy, aby zabić Hernanda i uwolnić 
Almagra. Gdy kolumna zbliżała się do Cuzco, Hernando powziął pewne podejrzenia, 
dlatego skazał przywódcę spisku, Mesę, na śmierć, Candii, który o sprawie nie 
wiedział, odebrał dowództwo.
Wydaje się jednak, że cała ta historia dostarczyła tylko Hernandowi dogodnego 
pretekstu do stracenia Almagra, czego sam, bez wątpienia, od początku pragnął. 
Rację ma też kronikarz, gdy pisze, że część odpowiedzialności za śmierć Almagra 
spada na Francisca Pizarro, gdyż między uwięzieniem a straceniem jego dawnego 
towarzysza upłynęło ponad trzy miesiące — czas wystarczająco długi, by coś 
uczynić, gdyby Francisco Pizarro chciał rzeczywiście uratować Almagra. Jedno-
cześnie notuje on opinię, że Hernando wielokrotnie mówił, iż nie uczynił niczego, co 
nie było mu poruczone przez przyrodniego brata.
Śmierć Almagra kończy pierwszą wojnę domową w Peru. Po niej następuje krótki 
okres złagodzenia wewnętrznych napięć, osiągnięty w dużej mierze dzięki 
organizowaniu nowych wypraw zdobywczych poza teren właściwego Peru. Taka 
praktyka, określana przez Hiszpanów owej epoki jako descargar la tierra, czyli 
rozładowanie, uwolnienie (od nadmiaru żołnierzy) kraju, była zresztą często 
stosowana, gdy konkwistadorzy rywalizowali ze sobą.
Pozostaje ironią historii fakt, iż właśnie wtedy Francisco Pizarro udzielił Pedro de 
Valdivii, w uznaniu jego wkładu w zwycięstwo pod Las Salinas, pozwolenia na 
zorganizowanie wyprawy zdobywczej do Chile. Valdivia ruszył więc i niebawem 
faktycznie podbił kraj, do którego Almagro udał się na czele dużo liczniejszych sił 
niż pozostające w dyspozycji Valdivii i wrócił tak rozczarowany. Zresztą jeszcze po 
śmierci Almagra jego dawnych żołnierzy i stronników nazywano tymi z Chile" (los 
de Chile).
Francisco Pizarro w tym czasie kierował akcją kolonizacyjną z Cuzco, dokąd przybył 
krótko po straceniu Almagra. Z jego polecenia zakładano kolejne miasta 
hiszpańskie, m.in. Arequipę, La Platę (dziś Sucre) czy Huamangę (dziś Ayacucho) 
Po dwóch latach Pizarro wrócił do Limy. W połowie 1541 roku okres względnego 
pokoju w Peru dobiegł końca.
Od czasu klęski pod Las Salinas pokonani zwolennicy Almagra zaczęli grupować się 
wokół osoby Diega de Almagra Młodszego, jedynego syna swego dawnego dowód-
cy. Ten liczący około dwudziestu lat Metys odgrywał wszakże wśród dawnych 
żołnierzy swego ojca rolę jedynie symboliczną. Prawdziwym przywódcą 
almagrystów stał się bowiem Juan de Herrada, ten sam, który ongiś przywiózł 
Almagrowi do Chile nominację na gubernatora Nowego Toledo. Francisco Pizarro z 
jednej strony otaczał opieką młodego Almagra, z drugiej strony, ze zrozumiałych 
względów, podejmował decyzje niekorzystne dla byłych żołnierzy swego dawnego 
wspólnika. Ci zaś tym bardziej umacniali się w swej wrogości do Pizarra, czyniąc go 
odpowiedzialnym za wszystkie niepowodzenia, jakich doświadczali jako członkowie 
pokonanego stronnictwa.
Tymczasem w Hiszpanii, choć obdarzono Francisca Pizarro tytułem markiza, 
wiadomości o walkach frakcyjnych w Peru i śmierci Almagra spowodowały podjęcie 
energicznych kroków. I tak Hernanda Pizarro, który przybył znowu do Hiszpanii ze 

background image

zdobytymi w Peru kosztownościami, po pełnym kurtuazji przyjęciu, oskarżono o 
sianie zamętu w Peru i w 1540 roku osadzono w twierdzy la Mota w Medina del 
Campo. Miał on tam spędzić aż dwadzieścia jeden lat. Dwór królewski, 
zaniepokojony rozwojem wypadków w Peru, mianował do skontrolowania spraw na 
miejscu i obdarzył szerokimi pełnomocnictwami prawnika, licencjata Cristóbala Vaca 
de Castro. Wyruszył on niebawem z Hiszpanii, przebył Przesmyk Panamski, ale jego 
dalsza podróż napotkała na trudności. Najpierw przeciwne wiatry uniemożliwiły 
żeglugę i Vaca de Castro musiał wylądować w Buenaventurze — wówczas pry-
mitywnym porcie, odległym o setki kilometrów od właściwego Peru. Ponadto trudy 
dotychczasowej podróży tak nadwątliły siły licencjata, że złożony chorobą, musiał 
na jakiś czas jej zaprzestać.
A jednak wieści o rychłym przyjeździe królewskiego wysłannika zaczęły rozchodzić 
się wśród Hiszpanów w Peru. Szczególne podniecenie wywoływały wśród 
almagrystów. Z jednej strony liczono po cichu, iż tak wysoki funkcjonariusz będzie 
władny zaradzić marginalizacji dawnych żołnierzy Almagra i wynagrodzi im przebyte 
trudy i upokorzenia. Z drugiej strony zaczęły szerzyć się pogłoski — raz o tym, że 
sędzia został przekupiony i wobec tego będzie sprzyjał Pizarrowi, innym razem, że 
to Pizarro ma zamiar nastawać na życie królewskiego wysłannika. W tym klimacie 
niespokojnego oczekiwania almagryści zaczęli rozprawiać o zgładzeniu Francisca 
Pizarro.
Czyniono to jednak tak otwarcie, że nawet służba indiańska zaczęła te nowiny 
powtarzać. Doszły one do uszu samego Pizarra, który jednak śmiał się z tych 
doniesień, mając je za bajdy indiańskie". Ale gdy rozeszły się wieści, iż Juan de 
Herrada kupuje broń i pancerze, i zawsze porusza się po mieście w towarzystwie 
uzbrojonej eskorty, wezwał go do siebie.
Gdy Herrada przybył do domu Pizarra, ten zwrócił się do niego z wyrzutem: Cóż to 
ma znaczyć, Juanie de Herrada — wszak mówią, że kupujecie broń, przywdziewacie 
zbroję, a wszystko po to, aby mnie zabić. Herrada odpowiedział, że jego działania 
są tylko odpowiedzią na to, iż Pizarro każe swoim ludziom kupować lance, 
niechybnie po to,  aby  rozprawić  się z dawnymi ludźmi  Almagra.

Pizarro z wyrzutem zareplikował, że nigdy mu to nawet przez myśl nie przeszło, a 
co do broni, to owszem, kazał nabyć swoim sługom jedną lancę z myślą o 
polowaniu, ci zaś z nadgorliwości kupili cztery. Jednocześnie, chcąc zapewnić 
Herradę o braku złych zamiarów, dał mu kilka zebranych właśnie pomarańczy z 
zasadzonych drzew, które po raz pierwszy zaowocowały w Peru.
Między almagrystami, którzy gromadzili się zwykle w domu Diega de Almagro 
Młodszego, ponownie ożyły dyskusje nad kwestią uśmiercenia Pizarra. Ostatecznie 
przychylono się do zdania Cristóbala de Sotelo, aby wstrzymać się z tym do czasu 
przybycia sędziego Vaca de Castro i dopiero gdyby ten stanął po stronie Pizarra, 
urzeczywistnić zamiar. Jednakże jeden z członków sprzysiężenia wyjawił rzecz całą 
księdzu podczas spowiedzi. Duchowny ten udał się po kryjomu do domu Martina de 
Alcantara, gdzie przebywał Francisco Pizarro. Nie naruszając tajemnicy spowiedzi — 
wszak nie wyjawił nazwiska penitenta — ostrzegł spożywającego właśnie wieczerzę 
Pizarra o czyhającym nań niebezpieczeństwie. Stary gubernator i tym razem 
bagatelizował sprawę, twierdząc, iż ktoś przekazał taką wiadomość, licząc zapewne 

background image

na otrzymanie w nagrodę wierzchowca lub innej cennej rzeczy. Tego wieczora 
Pizarro jednak już niczego nie jadł i szybko się położył.
Tego samego i następnego dnia jeszcze dwukrotnie ostrzegano Pizarra o zamiarach 
pozbawienia go życie przez tych z Chile", ale gubernator zdawał się nie przykładać 
do tych rewelacji zbytniej wagi. Gdy nadeszła niedziela 26 czerwca, Pizarro po raz 
kolejny został ostrzeżony o wymierzonym w jego osobę spisku. Sprawa jednak nie 
była jeszcze przesądzona, przywódca almagrystów bowiem, Juan de Herrada, wcale 
nie planował tego dnia zabicia Pizarra. W gruncie rzeczy Herrada został 
sprowokowany do działania przez jednego ze zniecierpliwionych almagrystów, który 
zasugerował mu, iż ludzie Pizarra przygotowują się do zbrojnej rozprawy z nimi.
W ten sposób lawina przemocy została uruchomiona. W domu Almagra Młodszego 
Herrada wezwał towarzyszy do pomszczenia śmierci dawnego dowódcy. Uzbrojeni 
spiskowcy wypadli na ulicę i wznosząc okrzyki: Niech żyje król!" i Śmierć tyranowi! , 
przebyli główny plac i dotarli do domu gubernatora. Tego dnia u Pizarra było kilku 
zaproszonych gości. Gdy wpadli tam spiskowcy, niektórzy z nich zdołali uciec, inni 
zostali ciężko zranieni. Francisco Pizarro wraz z Martinem de Alcantara i dwoma 
swoimi paziami — Cardoną i Vargasem — bronił się w garderobie, do której wszedł 
w chwili ataku spiskowców, aby nałożyć rynsztunek bojowy.
Gdy walka przeciągała się, a spiskowcy nie mogli przełamać oporu Pizarra, użyli 
drastycznego środka. Mianowicie jednego spośród siebie, nazwiskiem Narvaez, 
popchnęli na Pizarra, który go wprawdzie śmiertelnie ugodził, ale w tym czasie 
pozostali napastnicy wdarli się do pomieszczenia. Losy walki były już przesądzone 
— Pizarro po otrzymaniu kilkunastu ciosów osunął się na ziemię i, wzywając imienia 
Chrystusa, skonał. Według wersji, którą podają Gómara i Zarate, Pizarro, upadłszy 
na podłogę, ostatnim wysiłkiem nakreślił znak krzyża i pocałował go. Wraz z nim 
polegli w walce Martin de Alcantara i obaj paziowie. Było to około godziny 
jedenastej, 26 czerwca 1541 roku.

Śmierć Francisca Pizarro jest uważana za początek drugiej wojny domowej w Peru. 
Spiskowcy bowiem obwołali gubernatorem Diega de Almagro Młodszego, który 
wycofał się ze swymi siłami do Cuzco, gdzie przebywało wielu almagrystów, 
oczekując na dalszy rozwój wypadków.
Losy tej wojny zależały od postawy sędziego Cristóbala Vaca de Castro, który w 
czasie gdy almagryści zamordowali Francisca Pizarro, przebywał na terenie 
gubernatorstwa Popayanu (północny zachód dzisiejszej Kolumbii) i zmagał się z 
chorobą. W dodatku nie dysponował większymi siłami zbrojnymi, chyba że skłoniłby 
do mobilizacji gubernatora Popayanu, Sebastiana de Belalcazara.
W tym miejscu należy się czytelnikowi wyjaśnienie, że Belalcazar, pozostawiony w 
Quito, od połowy lat trzydziestych coraz bardziej dystansował się od spraw 
peruwiańskich (dzięki temu uniknął wplątania w pierwszą wojnę domową) 
Skierował wówczas swą uwagę na terytoria leżące na północ od Quito. W latach 
1536-1537 zajął te tereny, fundując takie miasta jak Cali i Popayan. W czasie 
kolejnej wyprawy posunął się aż do Bogoty, tam jednak uprzedził go idący z 
wybrzeża Morza Karaibskiego, Gonzalo Jimenez de Quesada. Stamtąd udał się do 
Hiszpanii, gdzie w 1540 roku został mianowany gubernatorem Popayanu, 

background image

stanowiącego od tej chwili osobną jednostkę administracyjną ze stolicą w mieście o 
tej samej nazwie. Belalcazar objął rządy w Popayanie w początkach 1541 roku, a po 
kilku miesiącach w Cali zjawił się Vaca de Castro i wezwał do siebie Belalcazara.
Gdy stan zdrowia sędziego Vaca de Castro poprawił się, mógł on wyruszyć do 
Popayanu. Tam, we wrześniu 1541 roku, królewskiego wysłannika zastała 
wiadomość o śmierci Francisca Pizarro. Natychmiast wezwał też do Popayanu, 
przebywającego ciągle jeszcze w Cali, Belalcazara. W Popayanie Vaca de Castro 
okazał — przezornie wystawiony w Hiszpanii — królewski dokument, dający mu 
pełnię władzy w przypadku śmierci Pizarra, i kazał Belalcazarowi towarzyszyć sobie 
w drodze do Peru.
Nie jest do końca jasne, czy Belalcazar udał się z Vakiem de Castro raczej 
przymuszony, jak to przedstawia Cieza, czy też z własnej woli. Faktem pozostaje, że 
w drodze, między Quito a San Miguel, doszło do incydentu, który podważył zaufanie 
Vaca de Castro do Belalcazara. Zdarzyło się bowiem, że jeden z almagrystów, 
zamieszany w śmierć Pizarra, Francisco Nunez de Pedroso, który w wyniku zatargu 
wewnątrz własnego stronnictwa został wypędzony z Peru, uciekając napotkał 
Belalcazara i poprosił go o wstawiennictwo u Vaca de Castro. Jednak Belalcazar, 
choć wiedział, że [Nunez de Pedroso] był jednym z winnych śmierci starego markiza 
i że Vaca de Castro wielce pragnął schwytać sprawców tego przestępstwa, aby ich 
stosownie do wielkości występku ukarać, nie tylko rad był [Belalcazar] aby się 
[Nunez de Pedroso] uratował, ale nawet, aby ten mógł ujść niezauważony przez 
Vaca de Castro, dał mu konia mówiąc, iżby udał się w granice jego gubernatorstwa 
( tj. do Popayanu

przyp. A.T.), gdzie nie będzie musiał się niczego

obawiać".
Od tego czasu Vaca de Castro, któremu poprzednio tak zależało na pomocy 
Belalcazara, teraz szukał tylko pretekstu, aby się go pozbyć z własnych szeregów. 
Dlatego gdy dowiedział się, że zbuntowani almagryści w Peru wcale nie mają 
przewagi wobec uaktywnienia się silnej frakcji pizarrystów, kazał Belalcazarowi 
wrócić do Popayanu. Sam kontynuował swą mozolną podróż do Peru, przybywając 
wreszcie do Limy w czerwcu 1542 roku.
Czas pracował dla niego, ciągle bowiem przybywali doń kolejni Hiszpanie i szybko 
rosły szeregi wojska, jakie Vaca de Castro gromadził pod hasłem wierności królowi. 
Siły almagrystów natomiast słabły, głównie na skutek utraty najlepszych dowódców. 
Juan de Herrada ciężko zachorował i zmarł. Mianowany na jego miejsce Cristóbal 
de Sotelo został wkrótce zabity w zatargu z Garcią de Alvarado, którego z kolei 
uśmiercił Almagro Młodszy.
Do decydującej bitwy doszło 16 września 1542 roku na płaskowyżu Chupas (stąd 
druga wojna domowa w Peru nosi nazwę wojny Chupas) Oba wojska stanęły 
naprzeciw siebie późnym popołudniem. Ponieważ do zmroku pozostało zaledwie 
około półtorej godziny, oficerowie Vaca de Castro namawiali go, aby odłożyć walkę 
na dzień następny, jednak królewski wysłannik zdecydował się na natychmiastowe 
uderzenie. Walka trwała nawet po zapadnięciu zmroku, aż wreszcie szala 
zwycięstwa przechyliła się na stronę sił Vaca de Castro. Była to najbardziej krwawa 
bitwa stoczona między Hiszpanami w Peru — z obu stron poległo w niej ponad 
dwustu żołnierzy (Gómara pisze nawet, że tylko ze strony Vaca de Castro poległo 

background image

trzysta osób, co jest jednak grubą przesadą) Faktem pozostaje, że zwycięska 
strona, mająca przed bitwą niewielką przewagę liczebną, poniosła paradoksalnie 
większe straty w zabitych. Jednak siły almagrystów zostały kompletnie rozbite. 
Niektórym spośród pokonanych udało się ujść z pola bitwy, ściągając z poległych 
przeciwników znaki rozpoznawcze (szkarłatne szarfy), jakie nosiło wojsko Vaca de 
Castro. Wielu jednak zabili okoliczni Indianie, którzy po bitwie obdzierali poległych i 
dobijali rannych.
Diego de Almagro Młodszy nie zginął na polu bitwy i początkowo uszedł do Cuzco. 
Tam został jednak pochwycony, a następnie skazany na śmierć przez Vaca de 
Castro. Młodego Almagra ścięto i pochowano w Cuzco w tym samym kościele, gdzie 
już spoczywały doczesne szczątki jego ojca. W ten sposób wygasły walki między 
pizarrystami i almagrystami, podsycane przez te wszystkie lata ambicjami i 
namiętnościami.
Nie był to jednak kres wojen domowych między Hiszpanami w Peru. W roku 1544 
wybuchł w Peru bunt Gonzala Pizarro. Podłożem, z jakiego wyrastał ten ruch 
protestu przeciw polityce Korony, było ogłoszenie w Hiszpanii 20 listopada 1542 
roku tzw. Nowych Praw dla Indii. Był to zbiór zarządzeń obowiązujących we 
wszystkich posiadłościach hiszpańskich w Nowym Świecie, których celem było nie 
tylko utrwalenie kontroli Korony nad terytoriami zamorskimi, ale nade wszystko 
ochrona krajowców przed nadużyciami, jakich wielokrotnie dopuszczano się w 
pierwszych dekadach obecności Hiszpanów w Ameryce. Na mocy Nowych Praw nie 
można było m.in. czynić pod jakimkolwiek pretekstem z Indian niewolników, za-
broniono przymuszania krajowców do wykonywania niektórych prac, ograniczono 
też korzystanie z usług indiańskich tragarzy do wyjątkowych sytuacji, a i wówczas 
nie mogło się to dziać wbrew ich woli i bez wynagrodzenia. Dla Hiszpanów 
największy ciężar gatunkowy miały zarządzenia, uderzające w instytucję nadań 
ziemi z Indianami (encomiendas) Od tej pory encomiendas przysługiwały 
dożywotnio tylko pierwszym zdobywcom, a po ich śmierci miały wrócić do Korony 
— wszak teoretycznie rzecz ujmując, encomenderos otrzymywali owe majątki od 
monarchy w powiernictwo. W dodatku Nowe Prawa groziły utratą posiadanych w 
systemie encomiendas Indian, gdyby byli oni źle traktowani przez Hiszpana, 
któremu zostali przydzieleni.
Oprócz zarządzeń ogólnych Nowe Prawa zawierały także pewne uregulowania 
szczegółowe. Był tam m.in. ustęp odnoszący się do samego Peru, zawierający 
groźbę odebrania encomiendas tym wszystkim, którzy — po zbadaniu spraw przez 
królewskich funkcjonariuszy — zostaną uznani winnymi bratobójczych walk między 
frakcją pizarrystów i almagrystów. Było to bardzo niefortunne rozporządzenie, bo — 
jak pisze Zarate — było oczywiste, że w całej prowincji Peru nie było osoby, która 
mogłaby zachować swych Indian; wszak, jak można wnioskować z tej historii, nie 
było Hiszpana, wysokiego czy niskiego stanu, który by nie był zaangażowany po 
jednej ze stron".
Dodatkowym czynnikiem zaostrzającym sytuację w Peru było postępowanie 
wyznaczonego na stanowisko wicekróla Blasco Nuneza de Veli. O ile na innych 
obszarach władze kolonialne niejednokrotnie zawieszały te postanowienia Nowych 
Praw, których wyegzekwowanie okazywało się niemożliwe, o tyle Nunez de Vela, ze 
względu na swój apodyktyczny i gwałtowny charakter, nawet nie dopuszczał myśli o 

background image

uczynieniu jakiegokolwiek odstępstwa. Doszło nawet do tego, że uczynił sobie 
wrogów z wysłanych wraz z nim czterech sędziów trybunału apelacyjnego 
(audiencia) w Limie, który stanowił najwyższą instancję sądowniczą na terytorium 
administrowanym przez wicekróla.
Wszystko to spowodowało niepokój i wzburzenie wśród Hiszpanów w Peru, z 
których coraz liczniejsi zaczęli się grupować wokół Gonzala Pizarro, jedynego już 
wówczas z braci Pizarro w tym kraju. Gonzalo, który przybył do Cuzco, przynajmniej 
z pozoru, niechętny otwartemu wystąpieniu przeciw Koronie, w końcu dał się 
obwołać kapitanem generalnym i pełnomocnym przedstawicielem (procuradof) 
Hiszpanów w Peru. Sformował też liczące czterystu jeźdźców i piechurów wojsko. 
Od tego czasu w kraju nastąpiła polaryzacja — z jednej strony wicekról i audiencia 
w Limie, z drugiej Gonzalo Pizarro i jego poplecznicy w Cuzco.
Tymczasem Nunez de Vela zrażał do siebie kolejne osoby z własnego otoczenia. 
Wprawdzie zawiesił wprowadzenie w życie Nowych Praw, ale zastrzegł, że czyni to 
tylko na okres dwóch lat i w obliczu zagrożenia ze strony Gonzala Pizarro. 
Obiecywał nawet parcelację majątków należących do stronników Gonzala, czym 
jednak tylko oburzył tych z Cuzco, a nie wszystkich z Limy zadowolił". Wszystkich, 
którzy przeszli do obozu Gonzala, uznawał za zdrajców, a nawet rozdawał 
skonfiskowane im majątki. Zaaresztował, przebywającego ciągle w Peru, Vaca de 
Castro. Jakiś czas później, podejrzewając jednego z urzędników o kontakty ze 
stronnictwem Gonzala Pizarro, zasztyletował go w czasie sprzeczki. Te i inne 
postępki wicekróla wzburzyły przeciw niemu nie tylko mieszkańców Limy, ale i 
owych sędziów audiencii, do tego stopnia, że w końcu aresztowano go i wsadzono 
na okręt, którym miał powrócić do Hiszpanii.
Gonzalo też bywał bezwzględny w stosunku do tych, którzy próbowali paktować z 
wicekrólem. Jego siły jednak rosły, a po usunięciu wicekróla nic już nie stało na 
przeszkodzie, aby przejął władzę w samej Limie. Ruszył więc ku stolicy, a 
zatrzymawszy się na jej przedpolach czekał, aż zastraszeni sędziowie audiencii 
uznają go za gubernatora Peru. Tak też się stało, a Gonzalo triumfalnie wkroczył do 
Limy z całym wojskiem i artylerią, którą rozlokował na głównym placu miasta.
W tym czasie Blasco Nuńez de Vela nieoczekiwanie odzyskał możliwość działania, 
gdy eskortujący go sędzia Juan Alvarez (jeden z czterech członków audiencii) 
uwolnił go, licząc zapewne na nagrodę i łaskę ze strony samego monarchy. 
Wicekról udał się pospiesznie do Trujillo, głosząc konieczność zbrojnego 
przeciwstawienia się rebelii Gonzala. Jednak Nunez de Vela, tak jak okazał się 
niezręczny w sprawowaniu swej funkcji i stosunkach z ludźmi, tak też wykazał brak 
zmysłu strategicznego w kwestiach wojskowych. Zamiast uderzyć pierwszy, gdy siły 
Gonzala jeszcze nie były tak liczne i skonsolidowane, wicekról uchodził na północ. 
Kontynuując swój quasitaktyczny odwrót, Nunez de Vela w sierpniu 1545 roku 
znalazł się aż w Popayanie. Tam zatrzymał się, prosząc o pomoc Belalcazara. Ten z 
pewnością nie miał ochoty angażować się w nowy konflikt poza granicami własnego 
gubernatorstwa — zaledwie trzy lata wcześniej zdołał uniknąć udziału w drugiej 
wojnie domowej — nie mógł jednak odmówić wicekrólowi, którego przychylność 
mogła okazać się w przyszłości cenna.
Po czterech miesiącach pobytu w Popayanie Nunez de Vela w towarzystwie 
Belalcazara wyruszył wreszcie przeciw siłom Gonzala. Tuż przed decydującą bitwą 

background image

pod Anaquito (dziś w granicach stolicy Ekwadoru, Quito) wicekról buńczucznie 
odrzucił ofertę mediacji ze strony Belalcazara. Starcie (18 stycznia 1546 roku) 
zakończyło się sromotną porażką wojsk wicekróla, a on sam zginął w walce. 
Gonzalo tymczasem zdobył panowanie nad Peru. Co więcej, jego ludzie dotarli na 
Przesmyk Panamski, zajmując ten węzłowy punkt na trasie do i z metropolii, 
umożliwiający całkowitą kontrolę komunikacji z Hiszpanią.
Gdy wiadomości o śmierci wicekróla i rozmiarach rebelii Gonzala Pizarro w Peru 
dotarły do Hiszpanii, na dworze zaczęto przemyśliwać nad możliwościami 
rozwiązania tej nabrzmiałej sytuacji. Wybór padł na osobę skromnego księdza 
Pedro de La Gaski, znanego jednak z wielkiej mądrości i niebywałych talentów 
dyplomatycznych. Duchowny ten nie dysponował ani wojskiem, ani wielkimi 
funduszami, wyposażony był tylko w daleko idące pełnomocnictwa. Jako prezydent 
Królewskiej Audiencji Peru miał pełnię władzy administracyjnej i wojskowej oraz — 
co najistotniejsze — możliwość przebaczania tym uczestnikom rebelii, którzy, 
porzuciwszy szeregi Gonzala. opowiedzą się po stronie Korony.
La Gaska, działając z niesłychanym wyczuciem sytuacji, zdołał  najpierw  zapewnić 
sobie  kontrolę  nad  Panamą i zgromadzoną tam flotą, a później, posuwając się 
sukcesywnie na południe, gromadził coraz liczniejsze siły, które mogły już stawić 
czoło buntownikom. Kulminacyjnym punktem tej kampanii stała się bitwa pod 
Jaquijaguaną (9 kwietnia 1548 roku) w której siły Gonzala zostały całkowicie 
rozproszone — część ludzi po prostu porzuciła szeregi rebeliantów i w ostatniej 
chwili przeszła pod sztandary La Gaski. Po bitwie dokonano egzekucji Gonzala i 
kilku jego najbliższych oficerów. Reszta uzyskała przebaczenie, a mądry prezydent 
umiejętnie stosował w następnych latach wspomnianą wyżej praktykę uwalniania 
kraju" od nadmiaru żołnierzy bez zajęcia, wyrażając zgodę na kolejne wyprawy w 
mało znane obszary kontynentu (w ten sposób założono np. obecną stolicę Boliwii 
La Paz, której nazwa jest przywołaniem i symbolicznym ustanowieniem pokoju 
między Hiszpanami po długim okresie wojen domowych)
Wypada jeszcze na zakończenie wspomnieć krótko o losach ostatniego inkaskiego 
władcy, Manco Inki, który

jak pamiętamy — uwolniwszy się spod hiszpańskiej

kurateli, na krótko w 1536 roku zagroził Hiszpanom
w Cuzco. Nie mogąc kontynuować oblężenia i nie wyka
zując zainteresowania sojuszem z powracającym z Chile
Almagrem, Manco Inka wycofał się wysoko w góry, gdzie
niebawem stworzył swą siedzibę w Vilcabambie. W 1544
roku Manco Inka został zamordowany przez kilku almag
rystów, którym dwa lata wcześniej udzielił schronienia, po
klęsce w bitwie na równinie Chupas.
Dopóki Hiszpanów w Peru absorbowały ich wojny domowe, kadłubowe państewko 
inkaskie w Vilcabambie mogło funkcjonować w miarę niezależnie. Jednak w latach 
pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XVI wieku Vilcabamba

wbrew antykolonialnej legendzie — istnienie swe

zawdzięczała układom, jakie jej dwaj kolejni władcy
(formalnie byli nimi synowie Manco Inki — Sayri Tupac oraz Titu Cusi) zawierali z 
Hiszpanami. W końcu 1569 roku przybył do Peru następny wicekról, Francisco de 

background image

Toledo, który z powodzeniem sprawując dwanaście lat tę funkcję, zasłużył sobie na 
miano najzdolniejszego wysokiego urzędnika okresu wczesnokolonialnego w Peru. 
Ten rzutki administrator wkrótce postanowił położyć kres fikcyjnej niezależności 
Vilcabamby. Dokonała tego zorganizowana w 1572 roku na jego rozkaz ekspedycja. 
Ostatni władca Vilcabamby, Tupac Amaru (trzeci syn Manco Inki zasiadający 
formalnie na tronie) został sprowadzony do Cuzco i stracony tam we wrześniu tego 
samego roku.
Należy wszakże pamiętać, że przemoc, obecna w dziejach podboju Peru, większą 
rolę niż w stosunku do Indian odgrywała w relacjach między samymi Hiszpanami. O 
psychologicznym podłożu tych rywalizacji wyjątkowo trafnie pisze Gómara: Szli za 
Diegiem de Almagro, ponieważ rozdawał, a za Franciskiem Pizarro, ponieważ mógł 
dać. Po śmierci ich obu szli zawsze za tym, o którym myśleli, że da im więcej i 
szybciej [niż inni] Wielu porzuciło króla, ponieważ nie miał im co dać, i mało jest 
takich, którzy zawsze byli wierni królowi, gdyż złoto przyćmiewa rozsądek, a tyle go 
jest w Peru, że budzi to podziw i zdumienie (...) Korumpowali ludzi pieniędzmi, aby 
fałszywie przysięgali; oskarżali jedni drugich zdradliwie, aby rządzić, aby posiadać, z 
zemsty, z zawiści, a nawet dla rozrywki; zabijali w majestacie prawa w sposób 
jawnie niesprawiedliwy, a wszystko po to, aby być bogatymi".
Jest rzeczą dość znamienną, na co zwracali już uwagę niektórzy hiszpańscy 
kronikarze, że niemal wszyscy główni uczestnicy podboju Peru, w tym nade 
wszystko osoby, które w mniejszym czy większym stopniu odpowiadały za śmierć 
Atahuallpy, umierali gwałtowną śmiercią. Oprócz Franciska Pizarro i Diega de 
Almagro trzeba wspomnieć o ojcu Vicente Valverde, który został pierwszym 
biskupem w Peru (ksiądz Luque, któremu miała pierwotnie przypaść ta godność, 
zmarł w Panamie, zanim dokonano podboju kraju) Duchowny ten, uchodząc przed 
zgiełkiem drugiej wojny domowej drogą morską, został w sierpniu 1541 roku 
zamordowany przez Indian na wyspie Puna. Skarbnik Alonso de Riquelme, któremu 
często przypisuje się największy udział w doprowadzeniu do stracenia Inki 
Atahuallpy, zmarł wprawdzie śmiercią naturalną, ale także gwałtowną.
Wszelako najbardziej wymowną ilustracją gwałtowności, jaką była naznaczona 
historia opanowani Peru, są dzieje pięciu przyrodnich braci Pizarro. Jak pamiętamy, 
Juan zginął w czasie powstania Manco Inki i oblężenia Cuzco, Francisco wraz z 
Martinem de Alcantara zostali pięć lat później zamordowani przez almagrystów. 
Gonzala Pizarro ścięto po klęsce pod Jaquijaguana. Życie ocalił tylko Hernando 
Pizarro, jednakże za cenę długoletniego więzienia w Hiszpanii, w Medina del 
Campo. Podczas odbywania tej kary poślubił swoją bratanicę Franciscę Pizarro (była 
to Metyska, zrodzona ze związku Francisca Pizarro i Indianki z arystokratycznego 
rodu, którą jako osiemnastoletnią pannę wysłano do Hiszpanii). Hernando Pizarro 
odzyskał wolność już jako człowiek stary, przynajmniej według kryteriów własnej 
epoki. Powrócił do rodzinnego Trujillo w Estramadurze, gdzie wzniósł okazały dom. 
Stoi on tam do dziś, z fasadą zwróconą ku głównemu placowi, w którego centrum 
znajduje się konny posąg Francisca Pizarro, najsławniejszego z rodu Pizarrów.

background image

                                                       MAPY

background image
background image
background image
background image

ANEKS

Ludzie z Cajamarki

Uczestnicy pochwycenia Atahuallpy i ich udziały w okupie

uzyskanym za osobę Inki (pozioma kreska oznacza,  iż

żołnierz nie otrzymał udziału w kruszcu)

Srebro

Złoto

(w markach)   (w pesos)

I. Jeźdźcy:

Francisco Pizarro                                 235057 220

Hernando Pizarro                                 126731 808

Hernando de Soto                                126717 740

Juan Pizarro                                    407 i 2 uncje11 100

Pedro de Candia                             407 i 2 uncje9909

Gonzalo Pizarro                              384 i 5 uncji9909

Juan Cortes                                             362 9430

Sebastian de Belalcazar                  407 i 2 uncje9909

Crisióbal de Mena                                366 8380

Ruy Hernandez Briceno                  384 i 5 uncji9435

Juan de Salazar (lub Salcedo)              362

9435

Miguel de Estetę                                   362 8980

Francisco de Xerez (Jerez)                   362 8880

Gonzalo de Pineda                                384 9909

Alonso Briceno                                     362 8380

Alonso de Medina                                362 8480

Juan Pizarro de Orellana                      362 8980

Luis Maza                                             362 8880

Jerónimo de Aliaga                        339 i 4 uncje8880

Gonzalo Perez                                        362 8880

Pedro de Barrientos                               362 8880

Rodrigo Nunez                                       362 8880

Pedro de Anades                                    362 8880

Francisco de Malaver

362

7770

Diego Maldonado

362

7770

Rodrigo (lub Francisco) de Chaves362

8880

Diego de Ojuelos

362

8880

Gines de Carranza

362

8880

Juan de Quincoces

362

8880

Alonso de Morales

362

8880

Lope Velez

362

8880

Juan de Barbaran

362

8880

Pedro de Aguirre

362

8880

Pedro de Leon

362

8880

Diego Mejfa

362

8880

Martin Alonso

362

8880

Juan de Rojas

362

8880

Pedro Catano

362

8880

Pedro Ortiz

362

8880

Juan de Morgovejo

362

8880

background image

Hernando de Toro

362

8880

Diego de Aguero

362

8880

Alonso Perez

362

8880

Hernando Beltran

362

8880

Pedro Barrera

362

8880

Francisco Baena

362

8880

Francisco López

371 i 4 uncje 8880

Sebastian de Torres

362

8880

JuanRuiz

1330 i 3 uncje 8880

Francisco de Fuentes

362

8880

Gonzalo del Castillo

362

8880

Nicolas de Azpitfa

339 i 3 uncje 8880

Diego de Medina

316 i 6 uncji 7770

Alonso Pęto

316 i 6 uncji 7770

Miguel Ruiz

362

8880

Juan de Salinas, kowal

362

8880

Juan de Olz

248 i 7 uncji 6110

Cristóbal Gallego

316

Rodrigo de Cantillana

294 i 1 uncja

Gabriel Felix

271 i 4 uncje

Hernan Sanchez                                        2628880

Pedro de Paramo

271 i 4 uncje 8115

II. Piechurzy:

Juan de Porras                                           1814540

Gregorio Sotelo                                         1814540

Pero Sancho                                              1814440

Garcia de Paredes                                      1814440

Juan de Valdivieso                                    1814440

Gonzalo Maldonado                                  1814440

Pedro Navarro                                           1814440

Juan Ronąuillo                                            1814440

Antonio de Vergara                                  1814440

Alonso de la Carrera                                  1814440

Alonso Romero                                           1814440

Melchor Verdugo

135 i 6 uncji 4440

Martin Bueno

135 i 6 uncji 4440

Juan Perez de Tudela                                1814440

Infgo Taburco (lub Talvio)                       1814440

Nuno Gonzalez                                         181 —

Juan de Herrera                                         1583385

Francisco Davalos (de Avalos)                 1814440

Hernando de Aldana                                 1814440

Martin de Marąuina

135 i 6 uncji 3330

Antonio de Herrera

135 i 6 uncji 3330

Sandoval

135 i 6 uncji 3330

Miguel Estetę

135 i 6 uncji 3330

Juan Borallo                                                1814440

Pedro Moguer                                           1814440

Francisco Perez

158 i 3 uncje 3880

Melchor Palomino

135 i 6 uncji 3330

Pedro de Alconchel                                    1814440

Juan de Segovia

136 i 6 uncji 3330

Crisóstomo de Ontiveros

135 i 6 uncji 3330

Hernan Munoz (lub Martinez) 135 i 6 uncji 3330

Alonso de Mesa

135 i 6 uncji 3330

background image

Juan Perez de Oma

135 i 6 uncji 3885

Diego de Trujillo

158 i 3 uncje 3330

Palomino, bednarz

181

4440

Alonso Jimenez

181

4440

Pedro de Torres

135 i 6 uncji 3330

Alonso de Toro

135 i 6 uncji 3330

Francisco Gallegos

135 i 6 uncji 3330

Bonilla

183

4440

Francisco de Almendros

181

4440

Escalante

181

3335

Andres Jimenez

181

4440

Garcia Martin

181

4440

Alonso Ruiz

135 i 6 uncji 3330

Gómez Gonzalez

135 i 6 uncji 3330

Alonso de Albuquerque

94

2220

Diego López

135 i 6 uncji 3330

Lucas Martinez

135 i 6 uncji 3330

Francisco de Vargas

181

4440

Diego Gavilan

181

3884

Contreras

133

2770

Rodrigo de Herrera, arkebuzer135 i 3 uncje 3330

Martin de Florencia

135 i 6 uncji 3330

Anton de Oviedo

135 i 6 uncji 3330

Jorge Gnego

181

4440

Pedro de San Milian

135 i 6 uncji 3330

Pedro Catalan

93

3330

Pedro Roman

93

2220

Francisco de la Torre

131 i 1 uncja 2275

Francisco Gorducho (lub Gordancho) 135 i 6 uncji

3330

Juan Perez de Zamora

181

4440

Diego de Narvaez

113 i 1 uncja 2775

Gabriel de 01ivares                                     1814440

Juan Garcfa de Santa Olalla 135 i 6 uncji 3330

Pedro de Mendoza

135 i 6 uncji 3330

Juan Garcfa, arkebuzer

135 i 6 uncji 3330

Juan Perez

135 i 6 uncji 3330

Francisco Martin

135 i 6 uncji 3330

Bartolome Sanchez, marynarz 135 i 6 uncji 3330

Martin Pizarro

135 i 6 uncji 3330

Hernando de MontaWo                             1813330

Pedro Pinelo

135 i 6 uncji 3330

Lazaro Sanchez                                         94 2330

Miguel Cornejo

135 i 6 uncji 3330

Francisco Gonzalez                                   94 2220

Francisco Martinez

135 i 6 uncji 2220

Zarate                                                        1824440

Hernando de Sosa

135 i 6 uncji 3330

Juan de Niza

195 i 6 uncji 3330

Francisco de Solar (lub Solares)                943330

Hernando de Jemendo

67 i 7 uncji

2220

Juan Sanchez                                             94 1665

Sancho de Villegas

135 i 6 uncji 3330

Pedro de Ulloa                                           94 —

Juan Chico

135 i 6 uncji 3330

Robłes, krawiec                                         94 2220

Pedro Salinas de la Hoz

125 i 5 uncji 3330

Anton Esteban Garcfa                               1862000

background image

Juan Delgado Menzón                                1393330

Pedro de Valencia                                     94 2220

Alonso Sanchez de Talavera                     94 2220

Miguel Sanchez

135 i 6 uncji 3330

Juan Garcfa, herold                                   1032775

Lozano                                                          942220

Garcfa López

135 i 6 uncji 3330

Juan Munoz

135 i 6 uncji 3330

Juan de Berlanga                                        1804440

Oprócz wyżej wymienionych żołnierzy udział w wysokości 310 marek i 6 uncji 
srebra oraz 7770 pesos w złocie otrzymał ojciec Juan de Sosa, jeden z duchownych 
towarzyszących wyprawie. Pełniący funkcje pisarza wyprawy Francisco de Xerez 
(Jerez), a po nim Pero Sancho otrzymali oprócz kwot wyżej wykazanych 94 marki 
srebra i 2220 pesos w złocie. Na Kościół przekazano 90 marek srebra i 2220 pesos 
w złocie.