background image

 

GETT

Y

 IMA

GES

Przed młodymi prawnikami z Polski świat stoi otworem, trzeba tylko chcieć skorzystać 

z oferowanych możliwości. I nie bać się

 – 

mówi dr Bartosz Turno, 

zwycięzca rankingu 

Rising Stars Prawnicy – liderzy jutra

prawnik

Piątek – niedziela | 28–30 listopada 2014

ZAGRANICZNE 

STAŻE KLUCZEM 

DO SUKCESU

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               1 / 8

background image

 

C2

 

„Prawnik” powstaje we współpracy z   

Krajową Radą Sądownictwa

   

Naczelną Radą Adwokacką 

 

Krajową Radą Komorniczą

   

Krajową Radą Notarialną

 

 

Krajową Izbą Doradców Podatkowych 

 

Krajową Radą Radców Prawnych

Co do zasady przedstawiamy w tej 

rubryce książki z przepisami, zwy-

kle jednak nie chodzi o przepisy na... 

smakowite danie. No ale niecodzien-

ną sytuacją jest, gdy grupa znanych 

prawników zamienia eleganckie stro-

je na fartuchy, a aktówki na chochle 

i noże, by gotować pod okiem słynnych 

szefów kuchni. A potem na tej podsta-

wie stworzyć niezwykły album. „Smaki 

Nieba i Ziemi” to zbiór sprawdzonych 

receptur na potrawy na co dzień (lub 

na wyjątkowe okazje) przygotowywane 

przez Kurta Schellera, Roberta Sowę, 

Andrzeja Polana czy Adama Chrzą-

stowskiego. I zarazem fotoreportaż 

z warsztatów kulinarnych, podczas 

których adwokaci, radcowie prawni 

i prokuratorzy skrobali, kroili, podsma-

żali i robili wszystko to, na co zwykle 

nie mają czasu.

Książka, która od niedawna jest 

dostępna w salonach Empiku w całej 

Polsce, to świetny pomysł na gwiazd-

kowy prezent. Z wielu powodów. Ob-

darowani nią prawnicy z pewnością 

uśmiechną się na widok min Krzysz-

tofa Wierzbowskiego, partnera zarzą-

dzającego w kancelarii Wierzbowski 

Eversheds, serwującego wykwintne 

grzanki, Macieja Bobrowicza, byłego 

prezesa Krajowej Rady Radców Praw-

nych, mieszającego czekoladowy krem, 

czy Jacka Świecy rozbijającego jajka. 

Nieprawnicy docenią przepisy, dzięki 

którym nawet osoby rzadko gotujące 

mogą przygotować coś niebanalnego, 

a zarazem niewymagającego niezwy-

kłych umiejętności.

No i najważniejsze – całkowity do-

chód z sprzedaży albumu zostanie 

przeznaczony na wsparcie nieuleczal-

nie chorych dzieci i ich rodzin – pod-

opiecznych Fundacji Między Niebem 

a Ziemią. Wydanie książki jest elemen-

tem tegorocznej, 4. już akcji charyta-

tywnej fundacji założonej przez mece-

nas Sylwię Zarzycką, która z sukcesami 

wciąga gwiazdy prawniczego świata 

w pomocowe przedsięwzięcia.

 

ESZA

biblioteka

 

prawnika

Prawnicy od kuchni

Praca zbiorowa, 

„Smaki Nieba 

i Ziemi. 

Wielka księga 

serdecznych 

przepisów”, 

wydawca: 

Fundacja 

Między Niebem 

a Ziemią

cytat

 

tygodnia 

Ograniczanie 

wolności zgromadzeń 

– postulowane zwykle 

z okazji listopadowego 

święta – nie jest w istocie 

przejawem walki 

o demokrację, ale, zapewne 

wbrew zamiarom 

zwolenników restrykcji, 

zwalczaniem demokracji. 

Trudno to pogodzić

dr Ryszard Piotrowski, 
konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszaw-
skiego, na łamach „Rzeczy o Prawie”

Przed zjazdem w liście do dziekanów 
innych izb apelował pan o nieuchwala-
nie nowego kodeksu, tylko poprawienie 
obowiązującego. Nowy kodeks jednak 
przeszedł. Czuje się pan usatysfakcjo-
nowany?

Trudno rozstrzygać tego typu sprawy 

w kategoriach osobistej satysfakcji. 

Ważne jest, aby obowiązujące radców 

prawnych akty prawne nie były dla 

nich szkodliwe. Jest równie istotne, 

aby respektowały one historię naszego 

zawodu oraz nie narażały na szwank 

profesjonalnego wizerunku radców 

prawnych na rynku. Pod tym wzglę-

dem jestem usatysfakcjonowany decy-

zjami Nadzwyczajnego Krajowego Zjaz-

du Radców Prawnych. Rzecz bowiem 

nie w tym, czy mamy nowy kodeks 

etyki, czy znowelizowany poprzedni. 

Priorytetem, który bardzo silnie pod-

kreślałem przed zjazdem, również 

na łamach DGP, była ochrona radców 

prawnych przed niebezpiecznymi dla 

nich rozwiązaniami, które znajdowały 

się w projekcie nowego kodeksu etyki. 

To zadanie zostało zrealizowane – stąd 

można mówić o sukcesie. I nie jest to 

sukces osobisty, ale całego mojego sa-

morządu. 

Czym w sumie różni się uchwalony 
kodeks od tego, który dotąd obowiązy-

wał? Bo na pierwszy rzut oka wygląda 
to na nowe opakowanie ze starą 
zawartością.

Rzeczywiście, w porównaniu do przed-

łożonego zjazdowi projektu uchwalony 

kodeks etyki nie jest przełomowym ak-

tem, który w szczególny sposób zmienia 

rzeczywistość praktyki radcy prawnego. 

I to akurat jest jego pozytyw. Jest to 

jednak kodeks bezpieczny – czyli taki, 

który da się stosować na co dzień bez 

uszczerbku dla wykonywania naszych 

obowiązków czy też wizerunku profe-

sjonalnego zawodu prawniczego. Uda-

ło się nam uzyskać poparcie dla fun-

damentalnych dla wszystkich radców 

prawnych postulatów, które nazwali-

śmy „kamieniami milowymi”. Były to 

m.in. nieobniżanie rangi tajemnicy za-

wodowej, niedopuszczenie odpłatnych 

pośredników do rynku usług prawnych, 

a także kwestie związane z success fee 

oraz konfliktem interesów. To wszyst-

ko spowodowało, że nowy kodeks etyki 

radcy prawnego jest aktem dojrzalszym 

od projektu. Stąd też zapewne sukces 

w trakcie jego uchwalania. Resztę zwe-

ryfikuje praktyka stosowania nowych 

regulacji.

To był dziwny zjazd. Najpierw była 
informacja, że obradom nie będą mogli 
przysłuchiwać się dziennikarze, później 
media wpuszczono na salę. 

Rzeczywiście, trudno zrozumieć, jaką 

intencją kierowały się osoby starające 

się ograniczyć dostęp mediów do zjaz-

du. Nie mnie to jednak oceniać, gdyż 

byłem tym tak samo zaskoczony jak 

pani redaktor. Dobrze, że jednak zwy-

ciężył zdrowy rozsądek. 

Sala jednak często świeciła pustkami, 
bo ciągle ogłaszano przerwy. Można 
było odnieść wrażenie, że najważniej-
sze dyskusje toczą się gdzie indziej, 
w kuluarach. Były targi o poszczególne 
zapisy?

To specyfika wszystkich tego typu ob-

rad – odbywających się przecież nie 

tylko w środowisku prawniczym. Ne-

gocjacje, ustalenia i wzajemne prze-

konywanie wpisane są na stałe do sce-

nariusza zjazdów. Zawsze pojawiają 

się nowe, często interesujące propo-

zycje, które zasługują na rozważenie. 

Również nasze propozycje w zakresie 

wspomnianych „kamieni milowych” 

wymagały przedyskutowania. Nie wszy-

scy delegaci znali bowiem ich istotę 

i praktyczne konsekwencje. Na to trze-

ba czasu – a tego mieliśmy akurat nie-

wiele. Wszystko odbywało się zatem na 

bieżąco. Liczy się efekt, a ten jest dla 

radców prawnych dobry. Przynajmniej 

zdecydowanie lepszy, niż wydawał się 

być jeszcze tydzień temu.

Przed zjazdem adwokaci w ostrych 
słowach punktowali wady pier-
wotnego projektu kodeksu. Wielu 
radców w nieoficjalnych rozmowach 
przyznawało im rację, ale tylko pan 
miał odwagę głośno powiedzieć, że 
samorząd może sobie zafundować 
niedopracowany akt prawny. Na zjeź-
dzie także dyskusja była niemrawa. 
Czy w środowisku radców nie należy 
publicznie mówić, co się myśli?

W takiej sytuacji ktoś musi publicznie 

wskazać mankamenty, o których inni 

mówią jedynie szeptem. Tym razem 

wziąłem na siebie ten obowiązek. Tyle 

że nie wyrażałem osobistych, oderwa-

nych od rzeczywistości uwag, ale arty-

kułowałem prawdziwe i powszechne 

opinie radców prawnych. Takie stano-

wisko zajęli też dziekani okręgowych 

izb w Krakowie, Olsztynie, Szczecinie, 

Wałbrzychu i Zielonej Górze. Za taką 

nonkonformistyczną postawę przy-

chodzi niekiedy płacić – ale jestem na 

to przygotowany. Nie jesteśmy tu bo-

wiem dla własnego kaprysu, ale po to, 

by reprezentować dziesiątki tysięcy 

naszych koleżanek i kolegów. Reszta 

zaś nie ma po prostu znaczenia. Nie 

budujemy pomników, tylko dbamy 

o zawodowy interes i przyszłość rad-

ców prawnych. Tak rozumiem naszą 

pracę w samorządzie. 

Projekt nowego kodeksu powstawał 
przez długie miesiące, prace się ślima-
czyły, ostatecznie delegaci wywrócili 
dokument do góry nogami, a prezes 
KRRP Dariusz Sałajewski kilka razy na 
briefingu prasowym podkreślił, że jego 
przewodzenie zespołowi opracowu-
jącemu projekt miało wymiar czysto 
formalny. Kto zatem był autorem tych 
najbardziej kontrowersyjnych propo-
zycji i czy tym razem procedury nie 
zawiodły?

Jest to pytanie, na które nie ma do-

brej odpowiedzi. Jeżeli pan prezes tak 

twierdzi, to widocznie tak właśnie 

było. Ja również nie potrafię wskazać 

autorów zapisów w projekcie nowego 

kodeksu, które ostatecznie zostały od-

rzucone. Sądzę, że kłopot z tym mam 

nie tylko ja, ale również wiele innych 

osób. Dobrze się zatem stało, że zo-

stały one jednoznacznie negatywnie 

ocenione. Reszta to już tylko historia.

Czy w pana opinii teraz, po zjeździe, 
można mówić o wizerunkowym sukce-
sie korporacji?

Od początku wskazywałem, że rzecz nie 

w sukcesie wizerunkowym, ale w sta-

nowieniu dobrego prawa dla radców 

prawnych. Oczywiście, zdaję sobie spra-

wę, że żyjemy w czasach – proszę wyba-

czyć – dyktatury mediów i ma to swoje 

konsekwencje również w sposobie my-

ślenia o kodeksie etyki. Nie tędy jednak 

droga. Trzeba zadać sobie zasadnicze 

pytania: co miało być dla nas ważniej-

sze – krótkotrwały sukces wizerunkowy 

czy pozbawiony niedobrych rozwiązań 

kodeks etyki? Co miało większe znacze-

nie dla tysięcy radców prawnych i apli-

kantów – chwilowy sukces w mediach 

czy też późniejsza katastrofa wizerun-

kowa związana z deprecjacją naszego 

zawodu? Każdy może odpowiedzieć so-

bie na te pytania tak, jak nakazują mu 

jego wiedza i sumienie.

 

Rozmawiała Ewa Szadkowska

wywiad

 

na początek

Dobre zasady są ważniejsze niż 

krótkotrwały sukces wizerunkowy

Uchwalony kodeks 

etyki nie jest 

przełomowym aktem, 

który w szczególny 

sposób zmienia 

rzeczywistość 

praktyki radcy 

prawnego. I to akurat 

jest jego pozytyw

WłodzimieRz ChRóśCik 

dziekan rady okręgowej izby Radców 

Prawnych w Warszawie 

Negocjacje, 

ustalenia 

i wzajemne 

przekonywanie 

wpisane są na stałe 

do scenariusza 

zjazdów. Liczy się 

efekt, a ten jest dla 

radców prawnych 

dobry. Przynajmniej 

zdecydowanie 

lepszy, niż wydawał 

się jeszcze tydzień 

temu

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               2 / 8

background image

 

prawnik 

 28–30 listopada 2014 nr 231 (3872)  

gazetaprawna.pl

prosto

 

ze Strasburga

Pani K.C. jest wdową. Przez 

dłuższy czas żyła samot-

nie w mieszkaniu w Żarach. 

W 2007 r. miejski ośrodek po-

mocy społecznej zwrócił się 

do Sądu Rejonowego w Żarach 

o umieszczenie K.C., wbrew jej 

woli, w ośrodku pomocy spo-

łecznej. Wnioskodawca wska-

zywał, że kobieta wykazywała 

oznaki choroby psychicznej, 

nie podejmowała stosownego 

leczenia oraz że zachowywała 

się wbrew społecznie akcepto-

wanym normom. We wniosku 

można było przeczytać m.in., 

że „kobieta śmierdziała, roz-

mawiała ze sobą i często za-

chowywała się, jakby była pod 

wpływem alkoholu”. 

Sąd rejonowy w 2008 r., 

na podstawie art. 38 ustawy 

o ochronie zdrowia psychicz-

nego, postanowił o umieszcze-

niu K.C. w ośrodku pomocy. 

Swoją decyzję oparł na opinii 

biegłego, który stwierdził u ko-

biety schizofrenię i chorobę 

centralnego układu nerwowe-

go. Uznał, że powinna być pod 

stałą opieką, pomimo że nie 

stwarzała zagrożenia dla siebie 

i otoczenia. Decyzję podtrzy-

mał sąd okręgowy. W trakcie 

postępowania K.C. został przy-

znany adwokata z urzędu, nie 

podjął on jednak efektywnej 

obrony, w wyniku czego ko-

bieta nie wiedziała o rozpra-

wie odwoławczej. O orzeczeniu 

dowiedziała się dopiero w dwa 

lata po jego wydaniu.

Wszelkie próby wznowienia 

postępowania oraz zakwestio-

nowania decyzji o umieszcze-

niu w ośrodku pomocy okaza-

ły się bezskuteczne, podobnie 

jak wnioski kobiety o możli-

wość opuszczania placówki 

w ciągu dnia.

K.C. nie udało się również 

uzyskać pomocy prawnej 

pomimo wykazywania, że  

70 proc. jej zasiłku zabierane 

jest przez ośrodek pomocy. Sąd 

okręgowy nie dopatrzył się 

podstaw prawnych uzasadnia-

jących rewizję wcześniejsze-

go orzeczenia. Rozporządze-

nie ministra sprawiedliwości 

z 1995 r. zobowiązywało sąd 

do cosześciomiesięcznej re-

wizji decyzji o umieszczeniu 

w szpitalu psychiatrycznym, 

nie wspominało jednak o do-

mach pomocy społecznej.

K.C. zwróciła się do ETPC ze 

skargą na naruszenie art. 5 ust. 

1(e) konwencji poprzez unie-

możliwienie jej opuszczania 

domu pomocy. Skarżąca wska-

zała również na naruszenie 

art. 5 ust. 4 konwencji poprzez 

brak możliwości rewizji zasad-

ności jej umieszczenia w pla-

cówce (skarga nr 31199/12). 

W wyroku z 25 listopada 2014 r.  

sędziowie strasburscy uznali, 

że w momencie umieszczania 

kobiety w ośrodku pomocy ist-

niały poważne przesłanki, by 

sądzić, że jest ona nieporadna 

i zaniedbuje siebie oraz swój 

dom. Pomimo pozostawania 

pod ciągłą opieką psychiatry, 

jej celem nie było regularne 

sprawdzanie, czy kobieta nadal 

wymaga  permanentnej opieki 

w ośrodku. Prawo polskie nie 

nakładało na domy opieki spo-

łecznej obowiązku regularne-

go badania, czy istnieją nadal 

przesłanki uzasadniające za-

trzymanie pensjonariusza. 

Z tych względów z upływem 

czasu pozbawienie wolności 

poprzez umieszczenie w pla-

cówce pomocy przestało mieć 

uzasadnienie i doprowadziło 

do naruszenia art. 5 ust. 1 kon-

wencji. K.C. otrzymała 6000 

euro zadośćuczynienia. 

Trybunał nie dopatrzył się 

jednak naruszenia konwencji 

co do braków środków praw-

nych umożliwiających rewi-

zję decyzji o umieszczeniu 

w ośrodku. ETPC, za argu-

mentacją rządu RP, uznał, że 

prawo nie nakłada obowiązku 

automatycznego badania za-

sadności dalszego przetrzy-

mywania w domu pomocy, 

umożliwia jednak pensjona-

riuszom zwrócenie się do od-

powiedniego sądu w celu zba-

dania, czy dalsze zatrzymanie 

jest uzasadnione. W przed-

miotowej sprawie sądy dwu-

krotnie, raz z wniosku K.C., raz 

z wniosku jej córki, zbadały, 

czy nadal istnieją przesłanki 

zatrzymania. 

Wyrok ten powinien sta-

nowić jasny sygnał dla usta-

wodawcy, że zasady dotyczą-

ce okresowej oceny pobytu 

w domu pomocy społecznej 

powinny być wprowadzone do 

prawa polskiego. 

Ostrożnie z przetrzymywaniem w domach pomocy społecznej

Ewa Ivanova  
ewa.ivanova@infor.pl

W

resorcie sprawiedli-

wości zajęła miejsce 

po Michale Królikow-

skim, jednym z najbar-

dziej kontrowersyjnych 

i niesłychanie pracowitych wicemini-

strów. Na jej barki spadło dokończenie 

kluczowych dla resortu reform: procedury 

karnej, prawa karnego i ustroju prokura-

tury. Jedno jest pewne – trudno znaleźć 

osobę lepiej przygotowaną do tak ambit-

nego zadania. Teoretycznie i praktycznie. 

Monika Zbrojewska może się poszczycić 

solidnym dorobkiem naukowym. Skoń-

czyła prawo na Uniwersytecie Łódzkim. 

Jest procesualistką, doktorem habilito-

wanym i adiunktem na tej uczelni. Ma 

na koncie masę publikacji naukowych 

z zakresu postępowania karnego, prawa 

karnego skarbowego oraz prawa wykro-

czeń i postępowania w sprawach o wykro-

czenia. – Jej wiedza i doświadczenie były 

wykorzystywane w pracach Sejmu, gdzie 

wielokrotnie zasiadała jako ekspert przy 

komisjach śledczych – zaznacza minister 

Cezary Grabarczyk. Współpracowała m.in. 

z komisjami ds. afery Rywina czy prywa-

tyzacji PZU.

Zbrojewska należy do entuzjastów re-

formy procedury karnej. Jeszcze w 2008 r. 

została członkiem zespołu powołanego 

pod przewodnictwem prof. Piotra Kru-

szyńskiego do opracowania nowych re-

gulacji w kodeksie postępowania karnego. 

– Powiem wprost: gdyby nie determi-

nacja prof. Michała Królikowskiego, nie 

byłoby zasadniczej reformy postępowania 

przygotowawczego. Ale chociaż bardzo 

doceniam wkład pana profesora, moje-

go młodszego kolegi z instytutu, który 

jest znakomitym prawnikiem, biegłym 

w dziedzinie legislacji, to jednak uwa-

żam, że pani minister ma nad nim pew-

ną przewagę. Jest praktykiem. Ma za sobą 

aplikację prokuratorską. Potem 8 lat wy-

konywała praktykę adwokacką. Zna specy-

fikę pracy obu tych zawodów. Od kuchni  

– mówi prof. Kruszyński. 

Jego zdaniem nowa wiceminister po-

doła wyzwaniu. – Będzie partnerem do 

dyskusji dla środowiska prokuratorskiego, 

które tak lamentuje, że nie da sobie rady 

z kontradyktoryjnością. I jestem pewien, 

że będzie bardzo trudno przekonać ją, iż 

czegoś się nie da zrobić, jak obiektywnie 

się da. Reforma k.p.k. i tak wejdzie w ży-

cie w lipcu 2015 r. – podkreśla prof. Kru-

szyński. 

– Jestem relatywnie spokojny co do 

losu reformy procedury karnej. Pani prof. 

Monika Zbrojewska jest dobrą karnistką, 

która podziela pogląd o potrzebie istot-

nych zmian w wymiarze sprawiedliwości 

w sprawach karnych. Z tego, co rozumiem, 

jako główne swoje zadanie przyjęła nie 

modyfikowanie ustawy procesowej, ale 

rozwiązania dotyczące funkcjonowania 

prokuratury. I bardzo jej w tym kibicu-

ję – zaznacza prof. Michał Królikowski, 

obecnie adwokat,  partner w kancelarii 

„Prof. Marek Wierzbowski i Partnerzy”. 

Nowa wiceminister od 2006 r. nosi-

ła togę z zielonym żabotem. Ale zanim 

znalazła się w gronie łódzkiej palestry, 

odbyła trzyletnią aplikację prokurator-

ską. Egzamin zaliczyła na ocenę bardzo 

dobrą. Mimo to zawodu oskarżyciela nie 

chciała wykonywać. Dlaczego?

– Powód był banalnie prosty. Wyko-

nywanie wolnego zawodu pozwala na 

większą elastyczność i dyspozycyjność. 

To umożliwia pogodzenie praktyki ad-

wokackiej z pracą na uczelni. Natomiast 

w prokuraturze pracę wykonuje się 

w określonych godzinach urzędowania 

– mówi nam Monika Zbrojewska. Pytana 

o to, kto wywarł największy wpływ na jej 

poglądy o prawie, kto był jej mistrzem, 

odpowiada: – Całe szanowne gremium 

profesorów z Uniwersytetu Łódzkiego.

Sentyment do filmowej stolicy Polski 

jest dla niej charakterystyczny, podobnie 

jak dla obecnego ministra sprawiedliwości 

Cezarego Grabarczyka. – To moje rodzinne 

miasto. To tu zdobyłam swoje wykształce-

nie i wszelkie uprawnienia. Siłą rzeczy je-

stem do niego przywiązana, jestem lokalną 

patriotką. Cały czas wykładam na Uniwer-

sytecie Łódzkim. Nie chcę odcinać się od 

swych korzeni – podkreśla wiceminister. 

Złośliwi mówią, że jest kolejnym dowo-

dem na desant łódzki podbijający stolicę 

wraz ze zmianą warty w resorcie. Prócz 

niej i Cezarego Grabarczyka z miastem 

tym jest związany także szef gabinetu 

politycznego ministra. – Jaki desant? To 

przesada. Z tego co mi wiadomo jest tylko 

trzech adwokatów z Łodzi. I to na ok. 800 

pracowników w Ministerstwie Sprawie-

dliwości – argumentuje Zbrojewska. 

Czy to, że jest kobietą, będzie jej atutem? 

– Płeć nie ma znaczenia. Ani to wada, ani 

zaleta. Liczą się kompetencje. Choć może 

to seksistowskie, co powiem, ale uważam, 

że z reguły kobiety są bardziej obowiąz-

kowe od mężczyzn. I to może mieć zna-

czenie w przypadku pracy na stanowi-

sku wiceministra  – wskazuje prof. Piotr 

Kruszyński. 

Kompetentna, oddana pracy, kreatywny 

umysł. Słowem świetny prawnik – tak o Monice 

Zbrojewskiej mówi prof. Piotr Kruszyński, adwokat, 

procesualista z Uniwersytetu Warszawskiego

Dominika 

Bychawska-

-Siniarska

 

koordynatorka 
projektu „Europa 
Praw Człowieka” 
Helsińskiej Fundacji 
Praw Człowieka

FOT

JA

CEK

 MAR

CZEWSKI

A

GEN

CJ

A

 GAZET

A

PrEnumErata:

Cena prenumeraty DZIENNIKA GAZETA PRAWNA: Wersja Standard – miesięczna (listopad 2014 r.): 93,10 zł – listopad–grudzień 2014 r.: 196,00 zł: Wersja Premium – miesięczna  
(listopad 2014 r.): 108,30 zł – listopad–grudzień 2014 r.: 228,00 zł. Wszystkie ceny brutto (zawierają 8 % VAT). Więcej informacji na stronie www.gazetaprawna.pl/prenumerata

Wiceminister  

w spódnicy 

PoStać tygoDnIa

 

Monika Zbrojewska

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               3 / 8

background image

 

C4

wywiad

 

Zwycięzca rankingu Rising Stars Prawnicy – liderzy jutra

Zawsze pasjonowały mnie procedu-

ry: cywilna i administracyjna, i jedno-

cześnie interesowała mnie ekonomia. 

Pracę magisterską z procedury admi-

nistracyjnej i sądowoadministracyj-

nej pisałem u prof. Romana Hausera 

(który był także promotorem mojego 

doktoratu), ale uczęszczałem także na 

seminarium z publicznego prawa go-

spodarczego do pani prof. Bożeny Po-

powskiej. Studia kończyłem w 2003 r., 

rok później Polska miała wejść do Unii 

Europejskiej. Obserwowałem, jak w UE 

zwalcza się kartele, jak Komisja Euro-

pejska nakłada surowe kary na firmy 

uczestniczące w zmowach. Zaczęło we 

mnie narastać przekonanie, że prawo 

konkurencji będzie się rozwijać tak-

że u nas. Dostałem się na staż w de-

legaturze UOKiK w Poznaniu, po któ-

rym zaproponowano mi pracę. Trzy 

lata spędzone w urzędzie utwierdziły 

mnie w przekonaniu, że to jest działka, 

którą chcę się zajmować w przyszłości.

wybrał pan nietypową drogę, bo 
większość absolwentów prawa tuż po 
dyplomie ląduje w jakiejś kancelarii 
prawnej.

W kancelarii młody prawnik na po-

czątku robi wszystko jak leci, wszelkie 

podstawowe zadania na niego spada-

Zagraniczne staże kluczem do sukcesu

Staż w Komisji Europejskiej był dla 

mnie bezcennym doświadczeniem. 

Poznałem mnóstwo ludzi, którzy teraz 

pracują w zagranicznych korporacjach, 

kancelariach albo w prywatnych 

firmach. Te znajomości mają 

przełożenie na biznes, bo dzięki nim 

spływają zlecenia do naszej kancelarii

Czy to prawda, że pana praca doktor-
ska miała ponad 800 stron?

Praca doktorska miała ich ponad 500, 

natomiast książka, która na jej pod-

stawie powstała („Leniency. Program 

łagodzenia kar pieniężnych w polskim 

prawie ochrony konkurencji” – red.), 

rzeczywiście liczyła 800 stron, z uwagi 

na mniejszy format kartek.

Nie spotkał się pan z zarzutami, że 
trochę pan przesadził z ilością mate-
riału? 

W stosunku do doktoratu – nie. Nato-

miast koledzy ze środowiska nauko-

wego zwrócili uwagę, że książka jest 

trochę za długa, że to bardziej komen-

tarz niż monografia. Moją „winą” jest 

to, że wybrałem temat w dużej mierze 

nieopisany lub opisany moim zda-

niem w sposób niedoskonały. Uzna-

łem np., że my w Polsce wciąż nie do 

końca wiemy, czym jest konkurencja 

albo jak definiować porozumienia, 

które ją ograniczają. Chciałem tę lukę 

wypełnić i opracować kompendium 

wiedzy na temat porozumień, ich za-

kazu i łagodzenia kar za naruszanie 

tego zakazu. 

Już wiem, co miał na myśli rekomendu-
jący pana do konkursu mec. aleksander 
Stawicki, stwierdzając, że jest pan zbyt 
ambitny i że trzeba pana hamować.

Mój poprzedni szef także mi czasem 

przypominał, że lepsze jest wrogiem 

dobrego. Bo ja mam taką skłonność 

do nieustannego poprawiania wszyst-

kiego. Gdybym poszedł na rozmowę 

kwalifikacyjną i został zapytany o naj-

większą wadę, odpowiedziałbym, że 

perfekcjonizm.

Sprytna odpowiedź na podchwytliwe 
pytanie rekrutera.

Faktycznie, pewnie dużo osób tak 

mówi.

Łączy pan pracę zawodową z dzia-
łalnością naukową. To przejaw tego 
perfekcjonizmu i chęci nieustanne-
go samodoskonalenia czy pomysł 
na wyróżnienie się z tłumu  
prawników?

Uważam, że przy rosnącej konkurencji 

na rynku szanse na sukces mają przede 

wszystkim wybitni specjaliści, czyli ci, 

którzy oferują najwyższą jakość usług. 

A tę jakość może zapewnić m.in. nie-

ustanne podnoszenie swoich kwalifi-

kacji. Z drugiej strony fakt opubliko-

wania cenionej książki czy artykułu 

naukowego z pewnością ma pewną 

wartość marketingową.

Uzyskał pan wpis na listę radców 
prawnych na podstawie doktoratu 
i kilkuletniej pracy w kancelarii. Uważa 
pan, że ukończenie aplikacji nie jest 
niezbędne w tym zawodzie?

Niezbędne jest posiadanie uprawnień 

zawodowych, nie wyobrażam sobie, 

by ktoś myślał o karierze prawniczej 

i do końca życia był magistrem bez 

uprawnień. Jednak ścieżki prowadzą-

ce do uzyskania wpisu mogą być różne.

dlaczego wybrał pan korporację 
radców? Równie dobrze mógłby pan się 
wpisać do palestry.

Adwokaturę utożsamiam z prawem 

karnym. Ja zajmuję się prawem gospo-

darczym, dlatego korporacja radcow-

ska zawsze wydawała mi się bliższa.

Od lipca przyszłego roku radcowie 
uzyskają uprawnienia do obron w spra-
wach karnych i ten naturalny podział 
zniknie.

Tak, dlatego myślę, że w ciągu kilku, 

maksymalnie kilkunastu lat dojdzie 

do połączenia obydwu samorządów.

Czemu zajął się pan akurat prawem 
konkurencji? 

Przed młodymi 

prawnikami z Polski 

świat stoi otworem, 

trzeba tylko 

chcieć skorzystać 

z oferowanych 

możliwości.  

I nie bać się

dr Bartosz 

turno

LL.M., radca prawny, 

counsel w zespole  

prawa konkurencji 

kancelarii WKB Wierciń-

ski, Kwieciński, Baehr, 

zwycięzca 3. edycji 

konkursu rising stars 

Prawnicy – liderzy jutra

FOT

W

O

JTEK

 G

ó

RSK

i

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               4 / 8

background image

 

ją i trudniej jest mu się zorientować, 

czym chciałby się w życiu zajmować. 

Osoba, która przychodzi z bagażem do-

świadczeń zdobytych np. właśnie w ja-

kimś organie administracji publicznej, 

ma lepszą pozycję startową do dalszego 

rozwoju w kancelarii czy w biznesie. 

Urzędy państwowe uchodzą za skost-
niałe struktury przesiąknięte polityką, 
a nie inkubatory prawniczych karier. 
A dekadę temu musiało być jeszcze 
gorzej. 

Na pewno miałem dużo szczęścia, bo 

UOKiK był i nadal jest bardzo nowocze-

snym urzędem, a ja sam w poznańskiej 

delegaturze miałem świetnego szefa.

Po odejściu z urzędu pojechał pan do 
Brukseli pracować w Komisji Europej-
skiej. Trudno było się tam dostać?

Przede wszystkim trzeba było złożyć 

aplikację, co niewielu Polaków wów-

czas robiło. Ja postanowiłem skorzystać 

z możliwości, wysłałem przez internet 

podanie, po kilku miesiącach zadzwo-

nili do mnie, sprawdzili, kim jestem 

i czy mówię płynnie po angielsku, i po 

jakimś czasie dostałem informację, że 

zostałem przyjęty na 5-miesięczny staż.

Polacy do dziś stanowią stosunkowo 
nieliczny odsetek osób aplikujących 
na staże w Komisji. Jak pan myśli, 
dlaczego?

Często nie wiedzą o takiej możliwości. 

Staram się młodych ludzi przy każdej 

okazji zachęcać: zgłaszajcie się, pró-

bujcie, warto. Taki staż ma na swoim 

koncie chociażby były premier Włoch 

i komisarz Mario Monti. Polaków 

w Brukseli szanują, przyjmują i po-

trzebują. Zwłaszcza teraz.

W pewnym momencie uznał pan 
jednak, że i pan powinien osiąść 
w kancelarii. I trafił do brukselskiego 
biura amerykańskiego giganta, jakim 

jest Skadden, Arps, Slate, Meagher  
& Flom LLP. Znów po prostu wysłał 
pan podanie?

Konkretnie wysłałem swoje CV. To był 

taki szczęśliwy splot okoliczności. Pra-

cując w Komisji, zaprzyjaźniłem się 

z innym stażystą, Hindusem z Czan-

digarhu po studiach w Londynie, który 

słysząc, że chciałbym jeszcze trochę 

zostać w Brukseli, namówił mnie do 

skontaktowania się z kancelariami 

mającymi tam swoje oddziały. Podał 

nazwy firm, których nie ma w Polsce, 

pomógł ustalić namiary na osoby, do 

których warto wysłać aplikacje. No 

i poprawił moje CV, uznając, że to, któ-

re przygotowałem, jest beznadziejne.

A co było z nim nie tak?

Było np. za długie, bo miało aż trzy 

strony. Potencjalni pracodawcy lubią 

zwięzłą formę, z wyraźnie wyekspono-

wanymi dużymi projektami czy spra-

wami, przy których się pracowało, 

zwłaszcza w ramach większego, mię-

dzynarodowego zespołu. Bo to świadczy 

o umiejętności działania w grupie. Ten 

mój przyjaciel powiedział też: „Bartosz, 

brakuje informacji o twoich zaintere-

sowaniach i sukcesach pozazawodo-

wych. Jeśli wygrałeś zawody narciar-

skie, uprawiałeś jeździectwo i miałeś 

konkretne osiągnięcia, napisz to”.

To ważne?

Na Zachodzie – tak. Bo np. Ameryka-

nie rozumują w ten sposób: człowiek, 

który jest ambitny, który podejmuje 

wyzwania poza pracą, będzie też figh-

terem jako prawnik, zwycięzcą. Więc 

warto go zatrudnić.

A Polsce starając się o pracę, warto np. 
chwalić się ukończonym maratonem 
czy licencją pilota?

Moim zdaniem warto. Przeprowadza-

jąc w kancelarii rozmowy rekrutacyjne, 

sam zwracam teraz uwagę na to, czy 

kandydat realizuje się poza pracą, czy 

potrafi zachować tzw. work-life balan-

ce. A także, czy jest oczytany, intere-

suje się kulturą czy sytuacją między-

narodową, wie np., kto jest obecnym 

premierem Hiszpanii… 

Dużo pan wtedy wysłał tych CV?

Około 50, trzy firmy zaprosiły mnie na 

spotkanie, dwie po tych spotkaniach 

zaoferowały pracę. Do Skadden trafi-

łem więc praktycznie z ulicy, bez ja-

kichkolwiek pleców.

A dlaczego szukał pan zatrudnienia 
w kancelariach, które nie mają swoich 
oddziałów w Polsce?

Uznałem, że w takich, które mają, rów-

nie dobrze mogę pracować w Polsce.

Wspomniał pan, że gdy pierwszy raz 
zadzwoniono z Brukseli, sprawdzano 
m.in. pana znajomość języka. Gdzie 
polski prawnik, który chce praco-
wać w zawodzie za granicą, może się 
nauczyć perfekcyjnego angielskiego?

Tylko za granicą. Zawsze podczas wy-

kładów dla studentów czy spotkań 

z członkami uczelnianych kół nauko-

wych, podczas których jestem proszo-

ny o jakieś rady, do znudzenia powta-

rzam: wyjeżdżajcie, jeśli tylko macie 

możliwość.

Erasmus?

Erasmus, staże w Komisji Europejskiej, 

w Parlamencie Europejskim, w ONZ 

w Genewie.

W Polsce pokutuje przekonanie, że 
takie wyjazdy to studencki sposób na 
sztuczne zapełnienie CV i przedłużenie 
młodości.

Wszystko zależy od tego, gdzie się po-

jedzie i jak się chce spożytkować ten 

czas. Ja oczywiście mówię o sensow-

nych stażach. Na Zachodzie takie wy-

jazdy są normą. Na przykład niemieccy 

prawnicy na aplikacji mają obowiązek 

odbycia co najmniej 3-miesięcznego 

zagranicznego stażu. Dla mnie pobyt 

w Brukseli był bezcennym doświadcze-

niem – możliwość doskonalenia języka 

to jedno, ale też była to prawdziwa lek-

cja współpracy z prawnikami wywodzą-

cymi się z różnych kultur. Jako typowy 

poznaniak świetnie dogadywałem się 

z poukładanymi, akuratnymi Niemcami. 

Tak samo z Anglikami, którzy są dobrze 

zorganizowani i świetnie wykształceni. 

Uważam, że Anglik po trzech latach stu-

diów jest znacznie lepszym prawnikiem 

niż Polak po pięciu. Z kolei współpraca 

z przedstawicielami niektórych nacji to 

było funkcjonowanie w permanentnym 

chaosie. Staż był jednak przede wszyst-

kim okazją do wyrobienia kontaktów, 

które do dziś procentują. Będąc w Ko-

misji, poznałem mnóstwo ludzi, którzy 

teraz pracują w zagranicznych korpora-

cjach, kancelariach albo w prywatnych 

firmach. Te znajomości mają przełoże-

nie na biznes, bo dzięki nim spływają 

zlecenia do naszej kancelarii.

Dlaczego postanowił pan wrócić do 
Polski i tu kontynuować karierę?

Bardzo zależało mi na dokończeniu dok-

toratu, nie chciałem też zawieść prof. 

Hausera, który jako mój opiekun nauko-

wy poświęcił mi wiele czasu. W połowie 

2007 r. wybuchł kryzys, nie wiedziałem, 

jak po upadku Lehman Brothers będzie 

wyglądał rynek. Stwierdziłem, że zna-

lezienie pracy w Polsce będzie najwła-

ściwszym krokiem.

Staż w Brukseli i praca w Skadden 
otworzyły u nas wszystkie drzwi?

Otrzymałem kilka bardzo dobrych 

ofert. Zdecydowałem się na WKB i to 

był doskonały wybór. Bywają szefo-

wie, którzy tłamszą współpracowni-

ków, ograniczają ich. Ja miałem szczę-

ście trafić na człowieka z otwartym 

umysłem, nowocześnie myślącego, 

który wymaga ciężkiej pracy, ale też 

daje dużo swobody i pomaga rozwi-

jać skrzydła. Mam tutaj oczywiście na 

myśli mec. Aleksandra Stawickiego.

W ramach rozwijania skrzydeł pojechał 
pan jeszcze na rok do prestiżowego 
londyńskiego King’s College.

Mój indyjski przyjaciel Harman, o któ-

rym już wspominałem, był absolwen-

tem tej uczelni i przekonywał mnie, 

że zdobycie tam tytułu LL.M. (z ang. 

Master of Laws – red.) świetnie wpły-

nie na moją karierę. Zastanawiałem się 

przez jakiś czas, czy tego LL.M-a nie 

zrobić w Stanach Zjednoczonych, ale 

ostatecznie doszedłem do wniosku, że 

z uwagi na moją specjalizację lepsza 

będzie europejska uczelnia, bo prawo 

konkurencji w USA różni się jednak od 

tego na Starym Kontynencie.

Studia na Wyspach dużo kosztują, nie 
każdego stać na taki wydatek.

Powiem to, co wcześniej mi mówili 

przyjaciele ze stażu w Brukseli: moż-

na otrzymać stypendium, wziąć kredyt, 

zapożyczyć się u rodziny, zaoszczędzić 

pieniądze albo namówić pracodawcę 

na pokrycie kosztów i później to od-

prawnik 

 28–30 listopada 2014 nr 231 (3872)  

gazetaprawna.pl

Zagraniczne staże kluczem do sukcesu

Nie wyobrażam sobie, by ktoś myślał 

o karierze prawniczej i do końca 

życia był magistrem bez uprawnień 

zawodowych. Jednak ścieżki  

prowadzące do uzyskania wpisu mogą 

być różne

pracować. Młodzi prawnicy mają dziś 

całe spektrum możliwości, tylko muszą 

wiedzieć, jak z nich skorzystać. I się nie 

bać. Ja wyłożyłem na te studia swoje 

oszczędności.

Warto było?

Oczywiście! Anglosaski system kształ-

cenia jest niesamowity, tam stawia 

się na kreatywne myślenie. Angielscy 

profesorowie mówią: „To byłoby bez 

sensu, gdybyśmy przyszli na wykład, 

powiedzieli tobie wszystko, co wiemy, 

a ty nam dokładnie to samo oddasz na 

egzaminie. My ci dajemy 40 proc. po-

trzebnej wiedzy, 60 proc. powinno być 

pochodną twojego oczytania i własnych 

refleksji. Na egzaminie musisz nas za-

dziwić”. Tam zaledwie kilku osobom na 

roku udaje się ukończyć studia z naj-

wyższą notą.

A pan jaką dostał?

Merrit, czyli dobrą. W czasie studiów 

w Londynie pisałem komentarz do 

ustawy o ochronie konkurencji i kon-

sumentów (wydaliśmy go wraz z innymi 

prawnikami z WKB), więc po zajęciach 

głównie na tym się skupiałem, a nie je-

dynie na intensywnej nauce. Zdaję sobie 

sprawę, że może nie było to najlepsze 

rozwiązanie, lecz bardzo chciałem mieć 

i te studia, i komentarz. Ale moja żona, 

która również zajmuje się prawem kon-

kurencji (pojechaliśmy na studia razem, 

dzięki czemu uniknęliśmy bycia mał-

żeństwem na odległość), otrzymała di-

stinction. Ocenę bardzo dobrą.

Zetknęłam się z opinią młodego praw-
nika ubolewającego, że w polskich 
kancelariach można latami czekać 
na awans, podczas gdy na Zachodzie 
człowiek dość szybko dowiaduje się, jak 
daleko ma szansę zajść i kiedy. Pan też 
zauważył ten kontrast?

Po części zgadzam się z tą tezą. W wiel-

kich prawniczych firmach w Nowym 

Jorku czy Londynie ścieżki kariery są 

bardzo jasno wytyczone i o ile współpra-

ca układa się pomyślnie, wiadomo, jaką 

pozycję w hierarchii dana osoba zajmie 

za np. 5 lat i ile będzie wówczas zarabiać. 

Te procedury zostały tam wypracowane 

przez lata, my w polskich kancelariach 

te wzorce, ten model dopiero przejmu-

jemy. Ale ja osobiście nie mam takiego 

poczucia niepewności co do dalszego 

rozwoju mojej kariery. Raczej wiem, co 

będę robił za kilka lat.

Nie boi się pan skutków deregulacji, 
na którą okrzepli w zawodzie prawnicy 
tak bardzo narzekają?

To był nieunikniony proces, zwłaszcza 

że liczba prawników przypadająca na 

100 tysięcy mieszkańców nadal jest 

w Polsce niższa niż w dużych krajach 

unijnych. Również w odniesieniu do 

zawodów prawniczych rynek jest war-

tością, a konkurencja sprawia, że podle-

ga on nieustannej kreatywnej destruk-

cji. Z korzyścią dla klientów.

Rozmawiała Ewa Szadkowska

Konkurs Rising Stars Prawnicy 

– liderzy jutra, organizowany  

przez Dziennik Gazetę Prawną  

oraz wydawnictwa Wolters Kluwer 

i LexisNexis, ma za zadanie promo-

wać młodych (do 35 lat), innowa-

cyjnych i kreatywnych prawników, 

którzy umiejętnie wyczuwają 

rynkowe trendy. I mają wszelkie 

predyspozycje, by zostać prawdzi-

wymi gwiazdami. Tegoroczni lau-

reaci odebrali nagrody podczas gali, 

która odbyła się wczoraj w Pałacu 

Zamoyskich w Warszawie. Relacja 

z wydarzenia – w poniedziałkowym 

wydaniu DGP. 

Laureaci nagrodzeni

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               5 / 8

background image

 

C6

Opinie

 

Prawo autorskie

urządzenia, które system kopiowania opie-

rały na technice cyfrowej. Zmianie uległa 

formuła materialnego ustalenia utworu 

(nośnika). Początkowo kopią był zapis na 

papierze bądź innym suporcie (umożli-

wiający wzrokowe zapoznanie się z utwo-

rem) oraz analogowe nagranie audialne lub 

audiowizualne, które można odtworzyć. 

Obecnie kopią stał się również cyfrowy 

zapis utworu na nośniku trwałym (jako 

płyta, pamięć zewnętrzna) lub w pamięci 

urządzenia umożliwiającego odtwarzanie.

Przy przygotowywaniu obecnej ustawy 

było oczywiste, że ma miejsce początek 

ogromnego rozwoju elektroniki i że roz-

wój ten na wielką skalę obejmie także sferę 

prywatną, zasadniczo wzbogacając możli-

wości korzystania z utworów. Lawinowo 

zaczęły pojawiać się coraz nowe genera-

cje urządzeń, umożliwiających cyfrowe 

utrwalanie, zwielokrotnianie, przechowy-

wanie, przesyłanie i opracowywanie zaso-

bów, a więc czynności, które umożliwiają 

cyfrowe pozyskiwanie i zwielokrotnianie 

egzemplarzy utworów w sferze użytku pry-

watnego. Rozwój ten trwa nadal i przybiera 

na intensywności. Jego cechą jest możli-

wość zapisywania w systemie binarnym, 

na tych samych nośnikach i przy użyciu 

tych samych urządzeń (zależnie od funkcji 

wynikających z przeznaczenia urządzenia) 

zarówno tekstów przeznaczonych do od-

czytywania wzrokowo lub nagrań audial-

nych oraz audiowizualnych odtwarzają-

cych wrażenie ruchu.

Urządzenia cyfrowe wykorzystujące 

oprogramowanie komputerowe stawa-

ły się coraz bardziej przyjazne, tzn. łatwe 

w obsłudze, przy tym coraz bardziej wydaj-

ne i tanie, oferujące coraz większe możli-

wości, jeśli idzie o ich funkcjonalność, coraz 

bardziej zminiaturyzowane, a jednocześnie 

oferujące coraz doskonalsze możliwości 

w zakresie kopiowania w formie cyfrowej 

i następnie wykorzystania kopii zapisanych 

w postaci plików cyfrowych zarówno przez 

dane urządzenie, jak również we współ-

pracy z innymi.

Dzięki internetowi można z łatwością 

korzystać, bez potrzeby wychodzenia 

z domu, z zasobów w dowolnym miejscu 

na świecie. Jest to wielka zdobycz cywili-

zacyjna, której znaczenie w sferze postę-

pu i dostępności dorobku nauki i kultu-

ry, trudno przecenić. Ale tak jak to bywa 

z każdą zdobyczą, niesie ona ze sobą także 

i zagrożenia.

Straty jednych, zysk innych

Kopiowanie cyfrowe, samo w sobie, nie 

tworzy nowych wartości. Umożliwia do-

stęp do utworów i korzystanie z nich na 

ogromną skalę. Zastępuje dostęp do tra-

dycyjnego egzemplarza utworu. Żeby jed-

nak było z czego cyfrowo korzystać utwór, 

jego artystyczne wykonanie, musi zostać 

stworzone, a ich egzemplarze muszą być 

wyprodukowane i rozpowszechnione. To 

wymaga zaś nakładów: na wynagrodzenia 

autorskie, na doprowadzenie do ukazania 

się egzemplarzy utworów na rynku, a więc 

poniesienia kosztów produkcji, dystrybucji, 

reklamy. Dotychczas było to prowadzone 

w ramach działalności handlowej wydaw-

ców i producentów książek, czasopism i na-

grań. Cena egzemplarzy dostępnych na 

rynku, których koszty wyprodukowania 

i udostępniania rozłożone były na znacz-

ną liczbę rozpowszechnianych egzempla-

rzy, pozwalała na pokrycie wynagrodzeń 

wszystkich zaangażowanych w przedsię-

wzięcie osób. Elementem tego systemu 

było zatem zapotrzebowanie na znaczną 

liczbę egzemplarzy kierowanych na rynek.

Opłaty od urządzeń 

umożliwiających 

prywatne kopiowanie 

utworów nie 

są tantiemami 

autorskimi ani 

żadnym nowym 

podatkiem, jak 

twierdzą choćby 

dystrybutorzy 

smartfonów. 

A obowiązek ich 

uiszczania wynika 

wprost z prawa 

autorskiego

fOT

. sh

UTTER

sT

OCK

Prywatne kopie, publiczny problem

O

statnio w mediach po-

dejmowany jest pro-

blem opłat rekompen-

sujących korzystanie 

z utworów w ramach 

użytku osobistego. 

Czytelnicy tekstów 

oraz odbiorcy programów radiowych i te-

lewizyjnych odnoszących się do tego za-

gadnienia mogą czuć się zdezorientowani. 

Często bowiem opłaty te mylnie określane 

są terminem tantiem autorskich, dodat-

kowego podatku, którym obciążeni mają 

być użytkownicy urządzeń elektronicznych 

(w szczególności coraz popularniejszych 

smartfonów). Wskazuje się, iż importerzy 

urządzeń kopiujących uważają te opłaty 

za nadmierne obciążenie. Twórcy, artyści 

i wydawcy podnoszą zaś, że prywatne ko-

piowanie powoduje spadek zapotrzebowa-

nia na legalnie produkowane egzemplarze 

utworów dostępne w handlu, czyniąc dzia-

łalność twórczą i wydawniczą nieopłacalną. 

Jeszcze niedawno stan techniki powo-

dował, że sporządzanie w warunkach pry-

watnych kopii egzemplarzy utworów lite-

rackich, muzycznych, słowno-muzycznych, 

a także naukowych było albo niemożliwe, 

albo ich jakość istotnie różniła je od eg-

zemplarza wykonanego profesjonalnie. 

sam pamiętam możliwości mojego ma-

gnetofonu zakupionego na początku lat 

70. ubiegłego wieku. O korzystaniu z kse-

rokopiarki lepiej nie wspominać.

Rewolucja technologiczna

Na początku lat 90., w toku prac nad 

uchwaloną 4 lutego 1994 r. ustawą o prawie 

autorskim i prawach pokrewnych (Dz.U. 

z 2006 r. nr 90, poz. 631 z późn. zm., dalej 

jako PrAut), sytuacja zaczęła gwałtownie 

ewoluować. Na rynku zaczęły pojawiać się 

PrOf. Jan 

Błeszyński

radca prawny, 

wykładowca na UW, 

partner w kancelarii 

Błeszyński i Partnerzy 

radcowie Prawni

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               6 / 8

background image

 

Bogactwo urządzeń umożliwiających 

kopiowanie utworów w sferze prywatnej 

powoduje, że gwałtownie spada zapotrze-

bowanie na egzemplarze utworów dostęp-

nych w handlu. Znacznie wygodniejsze 

okazuje się korzystanie z nagrań cyfro-

wych. Technika cyfrowa umożliwia two-

rzenie własnych zasobów uwzględniają-

cych indywidualne upodobania i potrzeby 

użytkownika. Jednocześnie jakość kopii nie 

odbiega od jakości oryginałów. Efektem tej 

sytuacji jest drastyczny spadek opłacalności 

produkcji egzemplarzy utworów w postaci 

książek, czasopism, w tym w szczególności 

naukowych, nagrań audialnych i audio-

wizualnych. 

Z drugiej strony rośnie zapotrzebowanie 

na urządzenia, które umożliwiają prywat-

ne kopiowanie utworów. Ostra konkuren-

cja między firmami oferującymi taki sprzęt 

najdobitniej pokazuje, o jak opłacalnym 

biznesie mówimy. Tyle że producenci, 

importerzy i dystrybutorzy czerpią zyski 

z umożliwiania korzystania z dóbr, które 

zostały wytworzone przez kogo innego. 

Unormowanie dotyczące opłat jest więc 

elementem społecznej równowagi (odnosi 

się oczywiście wyłącznie do dostępu legal-

nego). Ustawodawca trafnie w art. 20 PrAut 

nałożył na nich obowiązek uiszczania opłat. 

Niestety powoduje to reakcję charaktery-

styczną dla monopolisty, mianowicie do 

przerzucania opłat na nabywców urządzeń. 

Oczywiście w ostatecznym rachunku za 

wszystko płaci nabywca. Tyle tylko, że opła-

ta powinna obciążać zysk, a nie być war-

tością dodaną do ceny. Według przytoczo-

nego przepisu jest określona jako procent 

ceny (do 3 proc.) urządzenia. W niektórych 

państwach ustala się ją kwotowo. Istota 

rozwiązania polega jednak na tym samym 

– na umożliwieniu kontroli prawidłowego 

naliczenia i odprowadzenia opłat.

Jest oczywiste, że każdy producent zmie-

rza do uniknięcia lub choćby zmniejszenia 

rozmiaru swoich obciążeń. Stąd w orzecz-

nictwie polskich, jak i europejskich sądów 

sformułowano wiele zasad, które są po-

kłosiem sporów o możliwość stosowania 

różnorakich uników.

Obowiązująca ustawa przewiduje do-

liczenie do ceny sprzętu określonej opła-

ty, przy uwzględnieniu, że współczesne 

urządzenia kopiujące są z reguły wielo-

funkcyjne. Przy czym przyjęto zasadę, 

że obciążenie odnosi się tylko do funkcji 

umożliwiających pobieranie, utrwalanie, 

przechowywanie, przesyłanie i opracowy-

wanie utworów (wizualnego, audialnego 

lub audiowizualnego). Nie jest jednak tak, 

że elementem, od którego należy liczyć 

opłaty w przypadku np. komputera osobi-

stego, jest twardy dysk, na którym cyfro-

wo zapisywany jest utwór. Twardy dysk, 

jako taki (bo przecież może mieć postać 

tzw. pamięci zewnętrznej), jest czystym 

nośnikiem, na którym zapis kopii jest do-

konywany. Do wykonywania omówionych 

czynności zwielokrotniania niezbędne 

jest zaangażowanie większości elemen-

tów sprzętu. Dlatego tabela opłat wymaga 

uwzględnienia indywidualnych cech po-

szczególnych rodzajów urządzeń kopiu-

jących. Obowiązek ustalenia takiej tabeli 

nałożony został na ministra kultury i dzie-

dzictwa narodowego. Na marginesie warto 

podkreślić, że opłaty, o którym tu mowa, 

nie dotyczą sprzętu przeznaczonego wy-

łącznie do użytku profesjonalnego. O kwa-

lifikacji takiej decyduje charakter funk-

cjonalności danego rodzaju urządzenia.

Zabiegi producentów

Konieczność wnoszenia opłat przez pro-

ducentów i importerów powoduje ich 

zrozumiały opór. Jest on ostatnio łatwo 

zauważalny w mediach. Wyraża się w róż-

norakich zabiegach o obalenie podstawy 

prawnej tych obciążeń, jak również w dzia-

łaniach zmierzających do maksymalnego 

ograniczenia ich wysokości i skrócenia li-

sty objętych regulacjami sprzętów.

W szczególności producenci i impor-

terzy smartfonów publicznie alarmują, 

że organizacje zbiorowego zarządzania 

dążą do obciążenia użytkowników tych 

urządzeń dodatkowym, nieistniejącym 

dotychczas podatkiem. 

W niedawnej przeszłości importerzy 

i producenci osiągnęli tu znaczne suk-

ces. 2 czerwca 2003 r. ówczesny minister 

wydał rozporządzenie wykonawcze, które 

daje podstawę do twierdzenia, iż opłaty 

ograniczone zostały do urządzeń wyraź-

nie wymienionych w rozporządzeniu (do 

czego minister nie miał umocowania) i jed-

nocześnie znacząco obniżył ich wysokość 

(różnie zresztą w poszczególnych dziedzi-

nach kopiowania). Wprowadził przy tym 

dziwaczną zasadę polegającą na przypi-

saniu poszczególnych rodzajów urządzeń 

i nośników jednej z trzech sfer: kopiowa-

niu fonograficznemu, audiowizualnemu 

albo reprograficznemu. Nastąpiło to wbrew 

oczywistej logice materii, zważywszy że 

cechą systemu cyfrowego jest zdolność 

zapisywania zarówno dźwięku, obrazu, 

jak i obrazu z dźwiękiem. Jedynie niektóre 

urządzenia dadzą się przypisać wyłącznie 

jednej z tych funkcji.

Przede wszystkim jednak miarą sukce-

su producentów i importerów było wpro-

wadzenie w rozporządzeniu zamkniętej 

listy urządzeń. Spowodowało to przyję-

cie korzystnej dla nich wykładni, że nowo 

powstające rodzaje urządzeń kopiujących 

nie są objęte opłatami. Najbardziej jednak 

drastyczną ilustracją skali sukcesu produ-

centów i importerów sprzętu oraz czystych 

nośników było obniżenie opłaty za papier 

kserograficzny (określenie to jest zresz-

tą kolejnym elementem metody obniża-

nia opłat w ramach ustawowej wysokości 

do 3 proc. ceny urządzenia lub nośnika), 

z dotychczasowego 1 proc. do 0,001 proc., 

a więc tysiąckrotnie! Stan ten uległ zmia-

nie dopiero w 2011 r., w ramach wstępnej 

i częściowej reformy tabel opłat.

Obecnie kolejny rok trwa batalia o defi-

nitywne uporządkowanie systemu opłat. 

Jest przy tym jasne, że rozmiar uzyska-

nych w przeszłości przywilejów, w połą-

czeniu z poczuciem siły obowiązanych 

do opłat, uniemożliwia kompromis. Sam 

oczywisty fakt, że istniejący stan jest ra-

żąco sprzeczny nie tylko z obowiązującym 

porządkiem prawnym, ale i z elementarną 

racjonalnością, nie wystarcza. Niezbędna 

jest inicjatywa ministra kultury i dziedzic-

twa narodowego. A wydanie rozporządze-

nia regulującego kwestię, w szczególności 

przedmiot opłat, (tabel) jest przecież nie 

tylko jego kompetencją, ale i obowiązkiem.

Przy konstruowaniu nowych tabel de-

cydujące znaczenie ma treść art. 20 ust. 5 

PrAut. Przesądzono w nim jasno, co po-

winno być określone w rozporządzeniu 

i z uwzględnieniem jakich zasad. Według 

art. 20 ust. 1 PrAut importerzy i produ-

cenci są obowiązani do wnoszenia opłat 

za pośrednictwem wskazanych przez mi-

nistra kultury organizacji zbiorowego za-

rządzania od urządzeń umożliwiających 

kopiowanie egzemplarzy utworów w ra-

mach własnego użytku osobistego. Zgodnie 

z brzmieniem art. 20 ust. 1 PrAut obowiąz-

kiem tym objęte są wszystkie urządzenia 

i nośniki wprowadzone do obrotu na tery-

torium RP, umożliwiające kopiowanie eg-

zemplarzy utworów w całości lub w części. 

Nie wymaga przy tym udowodnienia, że 

dane urządzenie jest rzeczywiście wyko-

rzystywane do prywatnego kopiowania, 

Prywatne kopie, publiczny problem

W świetle art. 20 ust. 1 PrAut do urządzeń 

zdatnych do kopiowania prywatnego 

należą w szczególności komputery 

osobiste, tablety, telefony komórkowe 

i smartfony. Minister zatrzymał się 

jednak na etapie magnetofonów, 

magnetowidów i kserokopiarek 

Unormowanie dotyczące pobierania 

opłat od urządzeń, które pozwalają 

kopiować utwory na użytek 

osobisty,  jest elementem społecznej 

równowagi. Bo producenci, importerzy 

i dystrybutorzy czerpią zyski 

z umożliwiania korzystania z dóbr, które 

zostały wytworzone przez kogoś innego

prawnik 

 28–30 listopada 2014 nr 231 (3872)  

gazetaprawna.pl

a w szczególności, że jest wyłącznie do tego 

używane. Opłaty nie są bowiem związane 

z faktycznym wykorzystywaniem urzą-

dzenia do prywatnego kopiowania. Prze-

pis ten czytany w korespondencji z dy-

rektywą 2001/29/WE oraz z orzecznictwa 

Trybunału Sprawiedliwości Unii Europej-

skiej (z 21 października 2010 roku, sygn. C 

467/08 oraz z 16 czerwca 2011 roku, sygn. C 

462/09) uzasadnia stanowisko, że decydu-

jące znaczenie dla objęcia danego rodza-

ju urządzenia opłatami ma potencjalna 

zdolność takiego urządzenia lub nośnika 

do prywatnego kopiowania, bez względu 

na jego inne funkcjonalności. Z brzmienia 

naszej ustawy wynika, że nie ma znaczenia, 

kto jest nabywcą urządzenia kopiującego 

lub nośnika, a opłaty są należne także bez 

względu na to, czy urządzenie zostało wy-

produkowane lub importowane z państwa 

należącego do Unii Europejskiej, oraz czy 

jest urządzeniem nowym czy używanym 

(np. regenerowanym). Opłata odnosi się 

bowiem do obecności na polskim rynku 

danego urządzenia zdolnego do prywat-

nego kopiowania. 

Kwestia definicji obowiązanego do opłat 

importera w związku z próbą ograniczenia 

tego pojęcia jedynie do importerów spoza 

Unii została rozstrzygnięta w orzeczeniu 

Sądu Najwyższego z 26 czerwca 2013 r., 

sygn. V CSK 366/2012. Jest także bez znacze-

nia, że od danego urządzenia, w państwie 

jego pochodzenia, uregulowane zostały 

według miejscowego prawa, ewentual-

nie należne od niego opłaty. Dotyczy to 

urządzeń reeksportowanych jako nowe 

lub używane. W Polsce opłaty pobiera się 

przecież z racji tego, że dane urządzenie, 

obecne na polskim rynku, umożliwia na 

nim prywatne kopiowanie. 

Kategoryzacja raz na rok

Jak już podkreślałem, art. 20 ust. 5 w związ-

ku z ust. 1 PrAut zobowiązuje ministra kul-

tury do określenia, po zasięgnięciu opinii 

wymienionych w tym postanowieniu or-

ganizacji, kategorii urządzeń i nośników 

oraz wysokości opłat. Ta ostatnia w wymia-

rze do 3 proc. ceny urządzenia lub nośnika 

powinna uwzględniać zdolność sprzętu 

do zwielokrotniania utworów w ramach 

użytku prywatnego i przeznaczenie do 

wykonywania innych funkcji. Oznacza 

to, że rolą omawianego rozporządzenia 

jest dokonanie kategoryzacji wysokości 

opłat za poszczególne rodzaje urządzeń, 

uwzględniającej ich zdatność do prywat-

nego kopiowania, nie zaś określanie listy 

urządzeń i nośników objętych opłatami. 

Minister nie ma więc podstawy do pomi-

jania poszczególnych rodzajów urządzeń.

Należy ponadto przyjąć do wiadomości, 

że ustawa zakładała od początku swojego 

istnienia bieżące pojawianie się nowych 

rodzajów urządzeń kopiujących o odmien-

nych niż dotychczasowe funkcjonalno-

ściach, a więc, że opłaty obejmować będą 

dynamicznie rozumianą grupę urządzeń 

i nośników. O tym, co jest objęte opłatami 

przesądza wprost ustawa. W konsekwencji, 

w świetle art. 20 ust. 1 PrAut, do urządzeń 

zdatnych do kopiowania prywatnego na-

leżą w szczególności komputery osobiste, 

tablety, telefony komórkowe i smartfony, 

a także inne bieżąco pojawiające się na ryn-

ku rodzaje urządzeń i nośników umożli-

wiające kopiowanie utworów w ramach 

własnego użytku osobistego. To, że obo-

wiązujące obecnie rozporządzenie ich nie 

uwzględnia, oznacza po prostu zaniechanie 

ustawodawcze, bezpodstawnie tworzące 

nieuzasadniony przywilej dla producentów 

i importerów, kosztem adresatów opłat.

Ponieważ postęp w zakresie elektroni-

ki prowadzi do pojawiania się na rynku 

nowych rodzajów urządzeń i nośników, 

zastępujących dotychczasowe, niezbędne 

jest przyjęcie zasady, że aktualizacja tabe-

li opłat odbywać się powinna nie rzadziej 

niż raz w roku. Nieaktualizowanie rozpo-

rządzenia, tak samo jak objęcie nim tylko 

niektórych rodzajów urządzeń mających 

zdolność kopiowania egzemplarzy utwo-

rów w ramach użytku prywatnego, godzi 

w sens normy ustawowej, jaką jest art. 20 

ust 1 PrAut. I sprzyja uchylaniu się przez 

producentów i importerów omawianych 

urządzeń od wnoszenia opłat, tworząc sy-

tuację, w której przepis niższej rangi prze-

chwytuje uprawnienia rangi ustawowej.

Dla zapewnienia niezbędnej kontroli 

faktu wniesienia opłaty, i to we właści-

wej wysokości, na dokumentach sprze-

daży (paragonach i fakturach wręczanych 

nabywcom) powinno być uwidaczniane 

wniesienie opłaty w określonej wysokości. 

Potwierdzenie wniesienia opłaty w treści 

dokumentu sprzedaży jest możliwe, po-

nieważ tabela obowiązujących opłat ma 

charakter rodzajowy – wysokość opłaty od 

danego rodzaju urządzeń jest stała, wobec 

czego może być uwidaczniana automatycz-

nie, a jej pokazanie nie stanowi szczególne-

go dodatkowego obciążenia. Zapobiegnie 

to natomiast dotkliwym obecnie naduży-

ciom, polegającym na unikaniu opłat lub 

podawaniu zaniżonych danych dotyczą-

cych liczby urządzeń, od których opłaty 

zostały naliczone. Niestety, postulat ten, 

ze zrozumiałych powodów, spotyka się od 

kilku lat z oporem.

Kontynuowanie wprowadzonej przez 

ministra kultury w 2003 r. praktyki okre-

ślania w rozporządzaniu zamkniętej listy 

urządzeń, tak samo jak zamrażanie na 

wiele lat obowiązywania rozporządzenia 

zawierającego tabelę opłat obejmującą je-

dynie niektóre urządzenia, jest – moim 

zdaniem – sprzeczne z prawem. Stanowi 

przejaw uzurpowania sobie uprawnień, 

których nie tylko ustawa nie przewidu-

je, ale które stanowią naruszenie jej po-

stanowień. To nic innego jak ogranicza-

nie, treścią rozporządzenia, ustawowego 

obowiązku wnoszenia opłat wynikającego 

z art. 20 ust. 1 PrAut. 

Nieracjonalne i sprzeczne z ustawą jest 

utrzymywanie trzech załączników przypi-

sujących w obecnie obowiązującym roz-

porządzeniu poszczególne rodzaje cyfro-

wych urządzeń i nośników poszczególnym 

dziedzinom (tzn. kopiowaniu fonograficz-

nemu, audiowizualnemu albo reprogra-

ficznemu), w sytuacji gdy w większości 

współczesne urządzenia cyfrowe są zdol-

ne do zapisywania zarówno dźwięku, ob-

razu, jak i ruchomego obrazu z dźwiękiem. 

Minęły dawno i bezpowrotnie czasy, kiedy 

do kopiowania nagrań służył, jako typowe 

urządzenie, magnetofon lub magnetowid, 

zaś w sferze reprografii – kserokopiarka.

Porozumienie OZZ

Podział opłat przez właściwe organizacje 

zbiorowego zarządzania (dalej jako OZZ) 

pomiędzy ich destynatariuszy, tzn. twór-

ców, artystów i producentów (w tym wy-

dawców) egzemplarzy utworów, powinien 

być dokonywany w wyniku porozumie-

nia OZZ reprezentujących uprawnionych 

do opłat, na podstawie prowadzonych 

przez nie okresowo badań statystycznych 

struktury kopiowania w ramach własnego 

użytku osobistego. Należyte wykonywanie 

obowiązków w tym zakresie poddane jest 

nadzorowi ministra kultury. Jak się wydaje, 

niezbędne jest tu współdziałanie pomię-

dzy OZZ pobierającymi opłaty w sferze ko-

piowania dźwięku, audiowizualnego oraz 

Dokończenie na str. 8

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               7 / 8

background image

 

C8

opinie

 

Gdybym mógł zmienić jeden przepis...

reprograficznego. Jedynie wspólnie pro-

wadzone badania struktury kopiowania 

reprograficznego pozwalają na stworzenie 

spójnego systemu podziału, nie wspomina-

jąc o znacznej obniżce kosztów wynikającej 

w uniknięcia dublowania tej samej czyn-

ności. Dodatkowo współdziałanie w tym 

zakresie przyczyniłoby się do usunięcia 

rozbieżności wynikających ze stosowania 

różnych metod i koncepcji badań.

Należy poprzestać na ustawowym klu-

czu podziału opłat pomiędzy OZZ repre-

zentujące poszczególne grupy destynata-

riuszy opłat. Ich należyty podział pomiędzy 

OZZ i podział pomiędzy destynatariuszy 

jest przedmiotem kontroli w ramach de-

mokratycznych struktur OZZ reprezentu-

jących uprawnionych do opłat oraz w ra-

mach nadzoru ministra sprawowanego 

nad OZZ.

Organizacje importerów i producen-

tów podejmują od pewnego czasu nie tyl-

ko działania dezinformujące opinię pu-

bliczną co do celów i charakteru opłat, ale 

także starają się odwlec wydanie znowe-

lizowanego rozporządzenia. Usiłują także 

przekierowywać dyskusję dotyczącą opłat 

z zagadnień podstawowych na tematy dru-

gorzędne lub niemające związku z przygo-

towywaniem rozporządzenia. W ramach 

tych działań stawiają m.in. zarzuty doty-

czące  niedokonywania podziału wpływów 

i wypłat twórcom, artystom i producentom 

opłat, wysokości płac pracowników OZZ, 

wysokości potrąceń z tytułu inkasa i po-

działu opłat oraz działalności inwestycyjnej 

OZZ, a przede wszystkim podejmują jałowe 

dyskusje na temat tego, od czego powinny 

być liczone opłaty.

W zakresie sporów co do należytego wy-

wiązywania się z wnoszenia opłat właściwe 

są sądy cywilne. O opłaty toczą się liczne 

procesy wytaczane przez OZZ przeciwko 

wielu importerom urządzeń kopiujących 

i czystych nośników.

O skali skutków braku nowelizacji roz-

porządzenia niech świadczy, że obecnie 

inkasowane opłaty są przeciętnie kilkana-

ście, a nawet kilkadziesiąt razy mniejsze 

niż w innych państwach Unii Europejskiej, 

w których taki obowiązek od wielu lat ist-

nieje. Pokazuje to rozmiar szkód ponoszo-

nych przez twórców, artystów i producen-

tów egzemplarzy utworów kopiowanych 

w ramach własnego użytku osobistego. 

Nie jest to jednak tylko sprawą destyna-

tariuszy opłat. Jest to przede wszystkim 

problem sprzyjania rozwojowi rodzimej 

twórczości oraz opieki nad twórcami i ar-

tystami będącymi stroną niepomiernie 

słabszą w stosunku do producentów i im-

porterów sprzętu kopiującego egzempla-

rze utworów.

W obecnej chwili sprawą pilną jest za-

tem wykonanie obowiązku nowelizacji 

rozporządzenia. 

Choć resort nie przedłożył dotychczas 

żadnych propozycji, od dłuższego cza-

su trwa dyskusja nad założeniami roz-

porządzenia. Nie powinna ona jednak 

trwać w nieskończoność. Wydaje się, że 

etap wysłuchania przez resort postulatów 

w zakresie opłat został przez urzędującą od 

niedawna panią minister i jej poprzednika 

wyczerpany. Należy w tej sytuacji prosić 

i oczekiwać pilnego przejścia przez panią 

minister do rozesłania zainteresowanym 

organizacjom ministerialnego projektu 

znowelizowanego rozporządzenia, by mo-

gły zająć stanowisko.

Pani minister zadeklarowała wolę poli-

tyczną zmian wychodzących naprzeciw po-

stulatom twórców, artystów wykonawców 

i producentów egzemplarzy, a w rzeczy-

wistości chroniących twórczość, w tym tę 

rodzimą. Rodzi to nadzieję. Towarzyszy jej 

świadomość, że każdy dzień bez noweliza-

cji rozporządzenia pogłębia straty twórców, 

artystów oraz producentów egzemplarzy 

utworów kopiowanych w ramach własnego 

użytku osobistego i godzi w interes kultu-

ry. Tamuje powstawanie nowych utworów 

i ich wchodzenie na nasz rynek, któremu 

grozi korzystanie głównie „z konserw”, tzn. 

z egzemplarzy i nagrań obcych.

Dokończenie ze str. 7

 Redakcja: ul. Okopowa 58/72; 01-042 Warszawa, tel. 22 530 40 40, faks: 22 530 40 39; e-mail: gp@infor.pl 

 Redaktor naczelna: Jadwiga Sztabińska  

 Zastępcy redaktor naczelnej: Andrzej Andrysiak, Dominika Sikora, Paweł Nowacki 

 Sekretarze: Łukasz Bąk, Rafał Drzewiecki, Anna Godlewska, Leszek Majkut,  

Mirosław Mazanec, Mira Suchodolska 

 Redaguje: Ewa Szadkowska 

 Szef działu foto: Krzysztof Cieślewicz 

 Biuro reklamy (tel. 22 530 44 44):  

Dyrektor Centrum Reklamy: Katarzyna Jasińska-Szulc 

 Szef studia DTP: Jacek Obrusiewicz 

 Produkcja: Elżbieta Stamler, tel. 22 530 42 24

dr hab. Łukasz 

Błaszczak,

 

prof. nadzw. 
Uniwersytetu 
Wrocławskiego, 
radca prawny 

G

dybym mógł zmienić 

jeden przepis w ko-

deksie postępowania 

cywilnego, wówczas 

zdecydowałbym się na zmia-

nę art. 1212 k.p.c., który wiąże 

się z zatwierdzaniem wyroków 

sądów polubownych przez sąd 

powszechny, w ramach postę-

powania o uznanie lub stwier-

dzenie wykonalności. 

W obecnym stanie prawnym 

po zatwierdzeniu przez sąd 

powszechny wyrok sądu polu-

bownego ma moc prawną na 

równi z wyrokiem sądu pań-

stwowego. Moc prawna ozna-

cza możliwość przypisania do 

wyroku arbitrażowego skut-

ków w postaci prawomocności 

i wykonalności. 

Moim zdaniem artykuł ten na-

leży przeformułować doprowa-

dzając do tego, by wyrok sądu 

polubownego już z momen-

tem wydania uzyskiwał skutek 

w postaci prawomocności (po-

wagi rzeczy osądzonej) pomię-

dzy stronami sporu arbitrażo-

wego. Tego rodzaju rozwiązanie 

mogłoby wzmocnić autorytet 

sądownictwa arbitrażowego 

jako alternatywnego sposobu 

rozstrzygania sporów. Wyrok 

arbitrażowy, jeśli doszłoby do 

zmiany tego przepisu, mógłby 

być uwzględniany przez inne 

organy oraz sądy powszechne 

z urzędu. Jednocześnie w za-

kresie wykonalności wyroku 

arbitrażowego należy pozosta-

wić stan obecny w niezmienio-

nym kształcie. Zmiana powin-

na dotyczyć jedynie możliwości 

przypisania skutku w zakresie 

prawomocności.

Zatwierdzenie wyroku sądu 

arbitrażowego poprzez postę-

powanie o jego uznanie lub 

stwierdzenie wykonalności 

przed sądem powszechnym 

w niektórych przypadkach może 

niekiedy zostać bardzo prze-

dłużone, co tym samym blokuje 

możliwość wykorzystania tego 

wyroku w obrocie prawnym i ob-

rocie gospodarczym. 

Moim zdaniem nie ma żadnych 

przeszkód prawnych ku temu, 

by takie rozwiązanie mogło być 

wprowadzone w życie. Reforma 

art. 1212 kodeksu postępowa-

nia cywilnego byłaby zbliżona 

do rozwiązań, które obecnie 

funkcjonują z powodzeniem 

w Niemczech, Austrii oraz 

Francji, gdzie wyrok sądu arbi-

trażowego ma skutek prawo-

mocności już od momentu jego 

wydania. 

Tego rodzaju rozwiązanie było-

by z całą pewnością wzmocnie-

niem instytucji sądownictwa 

polubownego.

Oprac. PB

 

Wzmocniłbym instytucję sądownictwa 
polubownego w Polsce

▪  wnikliwe komentarze 

i opinie prawniczych 

autorytetów

▪ orzeczenia sądów 
▪ projekty ustaw

▪  trendy na rynku 

prawniczym

▪  aktualne informacje 

dla każdej z korporacji 

prawniczych

Sprawdź

 

www.prawnik.pl

SERWIS DLA PRAWNIKÓW

  AUTOPROMOCJA

Wygenerowano dnia 2015-02-20 dla loginu: johnprctorbob@gmail.com

                               8 / 8