background image

 

1

bardzo_czarny_kot 

 

 

D

RUGA PO PRAWEJ STRONIE

,

 A POTEM CAŁY CZAS PROSTO

,

 

 

AŻ DO RANA

 

 

 

Wanda stoi w drzwiach, płaszcz na ramieniu i torba podróżna w dłoni. Już przekracza próg mieszkania, 

już chwyta za klamkę, gdy nagle zastyga w bezruchu. Powoli, jakby w zamyśleniu, stawia bagaż na podłodze i 
cofa się do środka. W kilka chwil jest już przy oknie; opiera dłonie o parapet i spogląda w górę, w szarzejące 
niebo.  

 

 

~*~*~*~ 

 

 

—  Zachowujesz  się  jak  dzieciak  —  powiedziała  mu  kiedyś;  dopiero  po  latach  zrozumiała  proroczy 

charakter  własnych  słów. Ale  wtedy  miała  dwadzieścia  lat i  ostatnie  źdźbła  maja  we  włosach.  Park,  w  którym 
spędzali  sobotnie  popołudnie,  przytłaczał  bujnością  zieleni.  Kasztanowce  kwitły  ciężko  i  nieco  pokracznie, 
mlecze  żółciły  się  na  trawnikach,  zapach  wiosny  drażnił  nozdrza,  mamił  i  odurzał.  Wandzie  aż  kręciło  się  w 
głowie — może od tego zapachu, może od maja, a może dlatego, że była zakochana.  

Piotruś  roześmiał  się  beztrosko.  Wiatr  zmierzwił  mu  włosy  i  zaróżowił  policzki,  w których  pojawiły  się 

dołeczki. Był tak rozbrajająco chłopięcy, że patrząc na niego, Wanda czuła dziwną lekkość w żołądku — jakby 
unosiła się odrobinę i zaraz potem spadała z zawrotną prędkością w dół. Lubiła to uczucie.  

I Piotrusia też lubiła. 

— Bądź poważny! — skarciła go znowu pół żartem, gdy robiąc głupie miny i wydając z siebie jeszcze 

głupsze dźwięki, spróbował ją połaskotać. 

Słysząc to, Piotruś cofnął ręce, po czym zmarszczył brwi w zamyśleniu. Po chwili rozparł się wygodniej 

na ławce, wyciągając nogi przed siebie i rozrzucając ramiona na całą długość oparcia. 

— Jestem za młody, żeby być poważny — powiedział z teatralnym dramatyzmem, a Wanda nie mogła 

powstrzymać śmiechu. 

Dopiero po latach zrozumiała proroczy charakter jego słów. 

 

 

~*~*~*~ 

 

 

Powinna była się spodziewać, że matka wszystko jej zepsuje. 

—  Nie  wychodź  za  niego  —  powiedziała,  gdy  tylko  dowiedziała  się  o  oświadczynach  Piotrusia. 

Wystarczyły cztery słowa, jak policzyła Wanda, czując narastającą złość, żeby usunął jej się grunt pod nogami. 
— Wandziu, posłuchaj mnie choć raz i nie wychodź za niego. Albo przynajmniej się z tym wstrzymaj. Jesteście 
oboje tacy młodzi. Kochanie, przecież ty jeszcze nawet nie skończyłaś studiów, a on nie ma stałej pracy i… Nie 
rób tego, poczekaj, przemyśl to sobie na spokojnie. Jeżeli naprawdę chcecie być razem, to przecież kilka lat nic 
nie zmieni, może wam tylko wyjść na dobre… 

— Kocham go — odpowiedziała Wanda, a głos jej nawet nie drgnął.  

Matka  popatrzyła  na  nią  dziwnie,  jakby  ze  smutkiem  czy  z  zawodem.  W  jej  dojrzałych,  poważnych 

oczach był ten rodzaj życiowej mądrości, który może przyjść tylko z wiekiem. Ale Wanda go nie widziała, bo nie 
patrzyła  matce  w  oczy,  uciekając  wzrokiem  gdzieś  w  bok.  Jakby  bała  się,  że  pod  ciężarem  tego  mądrego 
spojrzenia pęknie i zmieni zdanie. Zacisnęła więc usta w wąską kreskę i nie odezwała się ani słowem, dając do 
zrozumienia, że jej decyzja nie podlega dyskusji i jest ostateczna. 

— To nie jest chłopiec dla ciebie. — Matka tylko pokręciła głową i wyszła, zostawiając Wandę sam na 

sam z jej błędami. 

 

 

~*~*~*~ 

 

 

Byli tacy młodzi — dawno usłyszane słowa (nie pamiętała już, gdzie, kiedy i od kogo) dźwięczały jej w 

uszach,  gdy  podpisywała  umowę  o  wynajem  mieszkania,  kupowała  samochód,  wypełniała  jego  formularz  PIT, 

background image

 

2

robiła  zakupy  i  rozwieszała  na  balkonie  pranie.  Byli  tacy  młodzi  —  prosta  prawda  odbijała  się  echem  po 
zagraconym, niestarannie umeblowany mieszkaniu, którego nie była w stanie ogarnąć.  

—  Jesteśmy  tacy  młodzi  —  mówił  Piotruś,  rzucając  się  na  kanapę  i  ciągnąc  rozchichotaną  Wandę  za 

sobą.  —  Mamy  jeszcze  całe  życie,  żeby  się  martwić.  Nie  przejmuj  się  tak,  Wandziu.  Mamy  jeszcze  czas  — 
powtarzał,  a  Wanda  mu  wierzyła  i  zapominała  o  rachunkach  za  prąd,  zepsutej  pralce  i  nieopłaconej  składce 
emerytalnej. 

Na chwilę. 

 

 

~*~*~*~ 

 

 

Czasami było dobrze. Niektóre wieczory Wanda i Piotruś spędzali przed telewizorem, każde z kubkiem 

herbaty w dłoni (Wanda przyciskała gorące szkło do policzka — lubiła, jak jego ciepło rozlewało się przyjemnie 
po jej ciele). Pilota trzymał oczywiście on, jakby władza nad telewizorem ostatecznie przesądzała o jego pozycji 
pana  i  władcy  w  tym  domu.  Wanda  pozwalała  mu  na  te  dziecinne  gesty;  miała  swoje  sposoby  na  osiągnięcie 
celu i jeśli chciałaby zmienić program, brak pilota naprawdę nie byłby żadną przeszkodą.  

Kiedy  indziej  Wanda  nie  bez  trudu  zaganiała  go  do  pracy.  Piotruś  marudził  i  przewracał  oczami,  i 

burczał  pod  nosem,  niezadowolony,  że  każe  mu  się  coś  robić,  ale  i  tak  zawsze  ulegał.  Zwykle  prosiła  go  o 
pomoc w zmywaniu naczyń — wtedy ona zmywała (bo Piotruś na pewno zrobiłby to niedokładnie), a on wycierał 
talerze i układał je w szafce. Od czasu do czasu Wanda chlapnęła na niego wodą, a on trzepnął ją lekko ścierką 
w okolice pośladków i oboje chichotali jak opętani, goniąc się po maleńkiej kuchni. 

Albo jak Wanda przypalała jajecznicę, a kiedy Piotruś nabijał się z jej kulinarnych zdolności, zmuszała 

go  do  zjedzenia  zwęglonych  resztek.  Albo  gdy  Piotruś  naprawiał  korki  i  przepalił  całą  instalację,  a  Wanda  w 
ciemności  wpadła  na  stół  i  stłukła  sobie  kolano  (Piotruś  pocałował  je  potem,  żeby  się  szybciej  wygoiło).  Albo 
kiedy rozwiązywali razem krzyżówki czy obgadywali znajomych. Wtedy było dobrze, naprawdę dobrze. 

Czasami  Wanda  siedziała  długie  godziny  sama  w  ich  małym,  zagraconym  mieszkanku  i  czekała,  aż 

Piotruś wróci. Pokój rozjaśniał tylko telewizor, którego głos wyłączyła już kilka godzin temu; Wanda wpatrywała 
się w niemych, miotających się za szklanym ekranem w jakimś dziwnym szale ludzi i zastanawiała się, czy jej 
życie też przypomina takie bezcelowe szarpanie się z życiem.  

Kiedy  wracał  w  nocy,  zaróżowiony  od  chłodu  i  śmiechu,  pachnący  piwem  i  papierosowym  dymem, 

Wanda już zwykle spała. Wchodził do sypialni z lekkim skrzypnięciem drzwi, a wtedy ona budziła się na chwilę, 
przecierając oczy i mamrocząc coś niewyraźnie. Piotruś już po chwili kładł się obok niej (nawet jeśli nie widziała 
nic w ciemności, to czuła, jak jego ciężar wypycha do góry jej stronę materaca), a po kilku kolejnych minutach 
zasypiał. 

Czasami nie było dobrze. Ale to niczyja wina. Po prostu byli… Piotruś był jeszcze bardzo młody. 

Wanda zastanawiała się, kiedy ona zaczęła powoli dorastać. 

 

 

~*~*~*~ 

 

 

Wanda  stała  przed  lustrem  w  łazience,  nosem  dotykając  niemal  szklanej  powierzchni.  Po  chwili 

uporczywego wpatrywania się w swoje odbicie, uniosła prawą rękę, wyciągnęła palec wskazujący i ostrożnym, 
precyzyjnym ruchem dotknęła znaczącej kącik jej oka kurzej łapki. 

 

 

~*~*~*~ 

 

 

Odkąd pierwszy raz o tym pomyślała, minęło kilka tygodni. Bała się o to pytać, bo do tej pory Piotruś 

ani słowem nie napomknął o takiej możliwości. Ale Wanda uważała, że teraz, właśnie teraz jest na to najlepszy 
czas. Dostała awans, biznes Piotrusia przestał wreszcie przynosić same straty, kupili samochód, a nawet zaczęli 
się rozglądać za większym mieszkaniem. Była gotowa. 

Kiedy zapytała go, co myśli o dzieciach, roześmiał się — ciepło, dźwięcznie beztrosko, tak jak zawsze. 

—  Wanda,  ty  tak  poważnie?  —  zapytał  w  końcu,  a  mina  mu  nieco  zrzedła.  Zauważyła,  że  nerwowo 

zaciska  palce  na  oparciu  fotela.  —  Wanda…  To  nie  jest  dobry  moment.  Przecież  ty  tak  naprawdę  nie  jesteś 
jeszcze gotowa. Mamy jeszcze czas, mnóstwo czasu — na założenie rodziny przede wszystkim. Mamy czas. 

Nie miał racji, Wanda była już od dawna gotowa. Tylko że

,

 w przeciwieństwie do Piotrusia, miała coraz 

mniej czasu. 

 

 

background image

 

3

~*~*~*~ 

 

 

Zaczęło  się  oczywiście  od  małych  rzeczy.  Wanda  zresztą  nie  wierzyła  w  olśnienia,  traktując  je  jako 

wymysły  zapatrzonych  w  siebie  pseudo-artystów.  Nic  nigdy  nie  przychodziło  nagle  i  bez  trudu,  określone  i 
skończone. Na wszystko trzeba było zapracować, do każdego celu dochodziło się krok po kroku.  

Trudno więc określić moment, w którym Wanda stwierdziła, że nic z tego nie będzie. Pewnie dlatego, 

że  to  nie  do  końca  był  moment,  tylko  raczej  pewien  proces.  Niektórzy  nazywają  go  dorastaniem.  Wanda  nie 
nazywała go w ogóle. 

Nie  było  więc  żadnego olśnienia,  żadnej  epifanii  dla  ubogich.  Po  prostu  w  pewnym  momencie  Wanda 

zdała sobie sprawę, że nawet po tych wszystkich latach nie zwraca się do niego inaczej niż Piotruś i to był tak 
naprawdę początek końca. 

 

 

~*~*~*~ 

 

 

Zanim  wyjdzie  z  mieszkania,  zanim  przekręci  klucz  w  drzwiach,  zanim  zostawi  za  sobą  swoje  dawne 

życie, Wanda sięga do klamki i otwiera okno na oścież. 

Potem  jest  już  tylko  stukot  obcasów,  trzask  drzwi,  szczęknięcie  zamka  i  niosące  się echem  po klatce 

schodowej kroki Wandy. Firanki w mieszkaniu powiewają na wietrze, a okiennice trzeszczą cicho, uchylając się 
szerzej.  

Niebo jest puste; szarzeje. 

 

 

Fin.