background image

Jerzy S. Wasilewski 

 

O czym mówią mity początku? 

Notka nieco skrótowa, zamiast długich lektur 

 

 

Choć  w  znaczeniu  potocznym  „mit”  jest  dziś  synonimem  fikcji, 

przeświadczenia  ogólnego  a  mylnego,  trzeba  pamiętać,  że  w  społeczeństwach 
tradycyjnych, w których funkcjonował, był traktowany jako uniwersalna, święta 
prawda
.  Jeśli  coś  łączy  te  dwa  użycia  słowa,  to  przekonanie,  że  tekst  noszący 
takie  miano  nie  mówi  o  rzeczywistości  naocznej,  takiej  jaką  można 
zaobserwować  i  sprawdzić.  Jest  to  bowiem  relacja  z  rzeczywistości  o  innym 
statusie ontologicznym: prawdziwej, ale nadzwyczajnej; to opowieść sakralna, a 
wyróżnia ją to, że dzieje się z reguły w szczególnym, dawno minionym, innym 
od obecnego, czasie. Może to być czas pierwszej kreacji, gdy bogowie tworzyli 
świat,  przebywali  na  ziemi,  kładli  podwaliny  pod  rzeczywistość  człowieka  i 
kultury, słowem – Eliadowski  illud tempus. Oczywiście, nie wszystkie mity są 
mitami  początku  (są  przecież  np.  teksty  apokaliptyczne,  mówiące  o  końcu 
świata), ale specyfika mitu na tym właśnie polega, że istotę rzeczy sprowadza on 
do jej początków i przez nie wszystko objaśnia. 

Antropologia  nie  wychodzi  zatem  od  oczywistej  dla  filologów 

klasycznych definicji mitu jako opowieści o bogach. Jeśli nawet mit jest historią 
o  (pół)bogach  i  bohaterach  –  to  istotne  jest,  że  dotyczy  on  ludzi,  traktuje  o 
podstawowych aspektach ludzkiej kondycji; jest więc nie tyle narracją o bogach, 
ile  o  tym,  jak  człowiek  utracił  bezpośredni  kontakt  z  nimi,  jak  stał  się  istotą 
śmiertelną, biologiczną, kulturową, społeczną. 

Ale  etnologiczna  odpowiedź  nie  zawsze  od  tego  się  zaczyna.  Gdyby 

pytanie  o  sens  mitu  postawić  wielkiemu  Claude’owi  Lévi-Straussowi,  to 
rozpocząłby on pewnie – jak to kiedyś uczynił w debacie z Paulem Ricoeurem – 
od zastrzeżeń, że w ogóle nie interesuje go semantyka (znaczenie) mitu. To, co 
mity  jakoby  mówią,  uznał  ten  wielki  ich  badacz  jedynie  za  produkt  uboczny, 
efekt  wtórny  przekształceń  głębokiej  struktury  tekstów,  do  której  dotarcie  ma 
być celem jego analiz. Słowem, mity znaczą tak, jak perfumy pachną: ich zapach 
jest tylko pochodną struktury molekularnej i nie on jest ważny dla chemika. 

Niech ta opinia posłuży i nam za wymowne ostrzeżenie, by nie dążyć na 

siłę  do  odnalezienia  sensu,  a  już  zwłaszcza  jednego  sensu  we  wszystkich 
tekstach,  tylko  na  tej  podstawie,  że  dotyczą  podstawowych  zagadnień  ludzkiej 
kondycji. Ale, z drugiej strony, jaki pożytek z chemicznej analizy perfum, jeśli 
nie będzie się ona w żaden sposób przekładać na ich zapach? Zresztą, wszystkie 
mity,  które  sam  Lévi-Strauss  analizuje  – przede  wszystkim  w  czterech  tomach 
pod  wymownym  tytułem  zbiorowym  Mythologiques,  więc  „mito-logiki”  – 
pokazują,  jak  człowiek  wyodrębnia  się  z  Natury,  jak  zrywa  więź  ze  swymi 
zwierzęcymi towarzyszami, jak wchodzi w Kulturę; wynalazki ognia, gotowania, 

background image

polowania,  pierwsze  instytucje  społeczne  –  reguły  systemu  pokrewieństwa  i 
małżeńskiej wymiany – są kamieniami milowymi na tej drodze. 

W  kwestii  przeciwstawienia  „Natura/Kultura”  konieczny  jest  pewien 

komentarz: Co najmniej pół wieku minęło, odkąd Lévi-Strauss, nawiązując do 
myśli  Jana  Jakuba  Rousseau,  uczynił  z  tej  pary  pojęciowej  jedną  z 
podstawowych pojęciowych par, „opozycji binarnych”, na jakich opierać się ma 
– przynajmniej w ujęciu strukturalistycznym – język mitów. Tyle też trwa pełna 
wątpliwości  debata  nad  stosownością  takiego  ujęcia.  Nie  bez  zaskoczenia 
słucham  czasem,  jak  moi  anglosascy  koledzy,  np.  badacze  społeczeństw 
eurazjatyckiej Północy, kwestionują w konferencyjnych dyskusjach stosowność 
tego  strukturalistycznego  rozróżnienia,  twierdząc  że  nie  istnieje  ono  w 
świadomości  badanych  przez  nich  ludzi,  że  sfera  przyrody  stanowi  dla  nich 
równie  naturalną  arenę  działania,  np.  myśliwskiego,  co  świat  kultury  i  że  nie 
odczuwają oni wcale potrzeby budowania takich rozróżnień.  

Mój  głos  w  takiej  dyskusji  wychodzi  zwykle  od  spostrzeżenia,  że 

indywidualna  świadomość  danego  „tubylca”  to  tylko  jeden  z  poziomów  –  ten 
najbardziej zewnętrzny, objawowy. Bo już zszedłszy na bardziej ukryty poziom 
strukturalny,  poziom  logiki  tekstów  symbolicznych,  zauważamy  niewątpliwą 
obecność  tej  pary  pojęciowej.  Może  i  nasz  rozmówca  nie  ma  świadomości 
podziału na Kulturę i Naturę i nie operuje tymi pojęciami jak filozof, ale dobrze 
wie,  do  jakiego  działania  magiczno-religijnego  wolno  użyć  tylko  surowej  (a 
więc  „naturalnej”)  wody  albo  mleka,  a  gdzie  muszą  być  one  przegotowane  (a 
więc choćby minimalnie przetworzone „kulturowo”). 

Wprowadzenie  przez  badacza  pojęć  Kultura-Natura  do  analizy  i 

interpretacji tekstów mitologicznych nie ma charakteru imputacji czy hipostazy, 
a jest w pełni zasadną translacją czy uogólnieniem pojęciowym, bez którego nie 
byłoby  możliwe  rozumienie.  Uważne  odczytywania  mitów  pokazują,  że 
językiem  konkretnych  realiów,  np.  przyrodniczych,  wyrażona  jest  w  mitach 
refleksja o Kulturze w relacji do Natury. 

Przejdźmy  na  kolejny  poziom,  gdzie  wartości  są  niejako  odwrócone. 

Można  przecież  dostrzegać  w  mitach  tendencje  zgoła  przeciwstawne,  a  więc 
widzieć  w  nich  zapis  degradacji,  wyjścia  ze  złotego  wieku,  raczej  regresu  niż 
progresu. Tak czyni Mircea Eliade, którego bardziej interesują mity o wygnaniu 
z  raju,  o  zerwaniu  kontaktu  z  bogami,  o  utracie  nieśmiertelności,  czyli 
akcentujące  proces  upadku  człowieka,  nie  zaś  jego  awansu.  Dla  Eliadego 
szczególnie  ważną  rolą  rytuału  będzie  powrót  do  owego  rajskiego  czasu. 
Rozliczne  badane  przezeń  techniki  (szamanizm,  joga,  praktyki  ekstatyczne) 
służą nawiązaniu kontaktu z sacrum i odnowieniu się przez ów powrót.  

W  tych  dwóch  sprzecznych  perspektywach  mieszczą  się  inne  spojrzenia 

na  mit,  ale  warto  je  wyróżnić.  A  zatem  kolejne,  trzecie  już,  można  umownie 
związać z nazwiskiem Rogera Caillois (Żywioł i ład, Warszawa 1973; Człowiek i 
sacrum 
1995), dawno już akcentującego ważność przeciwstawienia „żywiołu” i 
„ładu”. Przejście od tego pierwszego stanu do drugiego to wedle mitów produkt 

background image

działań  bohaterów  kulturowych,  „transformerów”,  ulepszających  pierwszy, 
niedokończony  świat,  mitycznych  herosów-cywilizatorów.  Z  kolei  w  planie 
obrzędowym  chaotyczna,  rozpasana,  amorficzna  natura  święta  może  być 
ujmowana  jako  realizacja  powrotu  do  mitycznych  czasów  Chaosu,  nie  tyle 
fizycznego,  kosmologicznego,  ile  społecznego;  ta  logika  leży  u  podstaw 
niektórych ujęć zjawiska karnawału. 

Poziom  czwarty,  który  miałbym  ochotę  opatrzyć  łacińskimi  terminami 

Foetus-Natus, aby w ten sposób skrótowo przeciwstawić płód organizmowi już 
narodzonemu, trudno wiązać z nazwiskiem jednego klasyka-patrona. Należałoby 
raczej  przywołać  tych  rozlicznych  a  pomniejszych,  mocno  kontrowersyjnych 
autorów,  dla  których  mity  są  symboliczną  relacją  z  płodowego  okresu  życia 
człowieka (z przebiegiem porodu opisywanym jakoby w mitach jako „wygnanie 
z  raju”,  z  nawiązaniami  do  tegoż  w  obrzędzie  inicjacji).  Reprezentantami  tego 
ujęcia  są  antropologiczni  psychoanalitycy,  tacy  jak  Géza  Roheim  oraz  grupa 
działających w USA tzw. psychonatalistów: Stanislav Grof, Lloyd DeMause i in. 

A  zatem,  zdaniem  największych  mitoznawców  mity  mówią  o  relacjach 

między podstawowymi formami bytowania, o zasadniczych zmianach na lepsze 
i gorsze, które dokonywały się „na początku”, by świat był taki jakim jest dziś, o 
przejściach,  jakich  dokonał  człowiek.  W  sumie  mają  one  wytłumaczyć, 
„dlaczego  jest  tak,  jak  jest”,  i  takie  wyjaśnienie/usprawiedliwienie/ 
odtłumaczenie  jest  zawsze  celem  mitu.  W  podsumowującym  zestawieniu 
poniżej  kreskę  ułamkową  mogłaby  zastąpić  strzałka,  zaznaczająca  te  przejścia 
które  odbywały  się  na  różnych  obszarach,  tak  właśnie  wyodrębnianych  przez 
różnych badaczy: 

1. 

 Natura/Kultura 

(Claude Lévi-Strauss) 

 

2. 

Egzystencja idealna, raj, sacrum

/Egzystencja ziemska, padół, profanum 

(Mircea Eliade) 

 

           3. 

Egzystencja nieświadoma, płodowa, dziecięca/ 

 

/Egzystencja świadoma, poporodowa, dorosła 

(Géza Roheim, psychonataliści) 

 

           4. 

             Chaos /Kosmos 

background image

    Żywioł/ład 

(Roger Caillois) 

 

           5. 

       Wspólnota/Społeczeństwo 

                                       Communitas/Struktura 

(Victor Turner) 

 

 

Uznajmy,  że  wszystkie  te  podejścia,  choć  odmienne,  mają  swe 

uzasadnienie i znajdą zastosowanie przy rozumieniu mitów. Odejdźmy zatem na 
pewien  czas  od  poszczególnych  interpretacji,  mających  swe  miejsce  w  historii 
antropologii  i  zwróćmy  się  ku  samym  mitom.  Będą  to  trzy  zasadnicze  grupy 
tekstów, których sens można odsłonić z pomocą powyższych ujęć.  

Zacznijmy ab ovo: od archaicznych mitów stworzenia, jednak nie od tych 

kosmogonicznych (czyli o stworzeniu świata), lecz od antropogonicznych, które 
opisują  kolejny  etap  wszechdziejów  –  wyłonienie  się  człowieka  ze  świata 
przyrody, przekroczenie przezeń progu między Naturą a Kulturą. Często mówią 
one o początkach ludzkości, podzielonych na dwie fazy: protoludzką – jeszcze 
na  wpół  naturalną,  prawie  zwierzęcą  (choć  jednocześnie  nie  podlegającą 
pewnym  ludzkim  ograniczeniom)  i  następną,  w  której  w  wyniku  pewnego 
symbolicznego  wydarzenia  owa  istota  przybiera  swą  prawdziwie  człowieczą, 
dzisiejszą postać.  

Dzięki  znakomitemu  studium  porównawczemu  pióra  Ryszarda 

Tomickiego  wiemy,  że  wśród  grup  plemiennych  na  ogromnych  obszarach 
północnej Eurazji (na Syberii, w Azji centralnej, ale także na Słowiańszczyźnie 
oraz  w  tradycji  żydowskiej)  znane  były  mity  o  pierwszych  ludziach,  których 
ciała były w całości pokryte włosami i/lub rogową skórą, podobną do obecnych 
paznokci.  Mity  te  mówią,  że  sierść  ta  broniła  ludzi  przed  chorobami,  a  nawet 
śmiercią; te zaś, które wspominają o rogowej łusce, wyjaśniają że świeciła ona 
tak, iż zbyteczne były Słońce i Księżyc. 

Nie będzie żadnym nadużyciem interpretacyjnym, jeśli uznamy, że jest to 

opis  pierwszej  „mitycznej”  kondycji,  w  jakiej  stworzony  został  człowiek: 
naturalnej,  bo  quasi-zwierzęcej,  a  zarazem  rajskiej,  bo  nieśmiertelnej  i 
bezczasowej  (brak  ciał  niebieskich  to  przecież  brak  upływu  czasu).  Niektóre 
teksty  dają  też  do  zrozumienia,  że  ten  pierwszy  człowiek  był  aseksualny.  W 
efekcie  jakiegoś  dramatycznego,  a  zarazem  kulturotwórczego  wydarzenia  (na 
ogół  jest  to  diabelska  interwencja)  ludzie  tracą  sierść  i  osiągają  prawdziwie 
ludzką kondycję – za to z chorobami i śmiertelnością, co zrekompensowane jest 
przez  wprowadzenie  rozmnażania  na  drodze  seksualnej.  Nieśmiertelność 
osobnicza  bez  rozrodu  zostaje  zastąpiona  nieśmiertelnością  gatunkową  z 
rozrodem, za cenę śmiertelności jednostkowej. 

background image

Widzimy  tu,  że  zasadnicze  pytanie  myśli  mitycznej  pokrywa  się  z 

najboleśniejszą  refleksją  filozoficzną,  największą  pretensją,  jaką  człowiek  ma 
wobec  swej  doli:  dlaczego,  mimo  iż  został  stworzony  przez  bogów,  musi 
umierać,  cierpieć,  rodzić  w  bólach  i  pracować  w  pocie  czoła,  czyli  doznawać 
wszelkich  dolegliwości  swej  ułomnej  kondycji?  Seksualność  i  śmiertelność 
zostają tu postawione w nierozdzielnej relacji, jedno jest dopełnieniem drugiego. 
Co  więcej,  cielesna,  fizjologiczna  natura  człowieka  zostaje  tu  przedstawiona 
jako  przypadłość,  której  nie  byłoby,  gdyby  nie  jakaś  akcydentalna  interwencja 
(zła?),  w  wyniku  której  wydarzenia  potoczyły  się  wbrew  dobrym  intencjom 
stwórcy.  Nic  też  dziwnego,  że  to  właśnie  składowe  ludzkiej  fizjologii  są 
najsilniej tabuizowane w kontakcie z sacrum. 

Dalej  zobaczymy,  w  jaki  jeszcze  sposób  mity  ustalają  relacje  między 

podstawowymi  elementami  ludzkiej  kondycji.  Warto  bowiem  przyjąć  jako 
przestrogę  zdanie  Lévi-Straussa,  że  mity  nie  orzekają  o  (początkach)  jednej 
rzeczy,  ale  ustalają  relacje  między  różnymi  zjawiskami.  Oczywiście,  jest  w 
micie  zawarty  element  etiologii  –  wyjaśnienie,  jak  doszło  do  pewnego  stanu 
rzeczy,  ale  zostaje  weń  włączona  większa  ilość  składników:  mit  jest  nie  tylko 
opowieścią, jak coś powstało – ustala on wzajemne związki wielu obiektów. 

Zobaczmy na drugim przykładzie tekstowym, jak splatają się takie relacje. 

Przytoczę  teraz  syberyjski  (ewenkijski)  tekst  mityczny,  który  jako  przyczynę 
pierwszego  przejścia  explicite  wymienia...  sól.  Opowiada  on,  jak  pierwszy 
człowiek  stracił  owłosienie,  które  pokrywało  całe  jego  ciało.  Człowiek  ów 
znalazł przypadkowo biały kamień  – była to właśnie sól, której zaczął używać 
do  przyprawiania  surowego  mięsa.  Wskutek  tego  zaczęły  mu  wypadać  włosy, 
musiał więc znaleźć ochronę w postaci skór zwierzęcych i ognia.  

Przekaz ten nie pochodzi niestety z moich własnych badań, podaję go za 

dawnym  autorem,  który  przytoczył  go  tylko  w  uproszczonym  schemacie 
fabularnym  (Shirokogoroff  1935).  Nie  wiadomo,  czy  istniał  on  jako 
rozbudowana  opowieść,  ale  przecież  jego  fabuła  odpowiada  schematom  tych 
scharakteryzowanych  wyżej  eurazjatyckich  mitów  o  upadku  człowieka,  które 
konstruują pewne mityczne równanie: strata pierwotnej sierści równa się utracie 
rudymentów  przedludzkich,  a  zarazem  początkom  kultury,  wraz  ze 
świadomością własnej śmiertelności.  

Prostota  tego  tekstu  nie  powinna  dziwić.  Sam  zetknąłem  się  w 

północnomongolskiej  tajdze  z  równie  krótkimi  opowieściami  tamtejszych 
pasterzy reniferów, Tuchalarów, jak to pierwsi ludzie stracili swe owłosienie od 
ognia, w wyniku pożaru; to co im (i nam) zostało, to włosy w miejscach, które 
osłonili, skuleni z przerażenia.  

Teksty  są  zatem  bardzo  skromne,  ale  ich  schemat  –  bogaty  w  sens 

symboliczny,  ten  sam  co  przedtem:  utrata  rajskiej  naturalności  następuje  w 
wyniku jednostkowego epizodu – odkrycia soli czy ognia (tu od razu zasugeruję: 
może  także  seksu,  niekoniecznie  przedstawianego  jako  grzech  czy  upadek). 
Oddzielenie  od  świata  Natury  (zwierząt)  pokrywa  się  z  momentem  pewnego 

background image

kulturotwórczego  odkrycia  albo  seksualnego  „uświadomienia”,  przejścia  od 
nieświadomości do świadomości.  

Ten  schemat  znany  jest  na  wszystkich  bodaj  kontynentach.  Oto  np. 

Papuasi  Nowej  Gwinei  opowiadają  do  dziś  mit  o  tym,  że  pierwsi  mężczyźni 
„byli włochaci "na podobieństwo roślinności" [podczas gdy na Syberii – wtrącę 
–  mówiono,  że  byli  włochaci  na  podobieństwo  zwierząt;  w  obu  wypadkach  to 
przecież świat Natury], żyli w stanie całkowitej nieświadomości: na kobiecych 
narządach płciowych gotowali pożywienie. Kiedy poznali, do czego służy ogień 
[a zatem – odczytajmy głośno to, czego mit nie mówi, ale oczywiście logicznie 
implikuje, jak to zawsze czynią mity etiologiczne – do czego służą organy płci – 
znów wtrącenie JSW], w tym momencie utracili sierść” (Hallpike). 

W  bardzo  różnych  miejscach  na  kuli  ziemskiej  –  w  Australii  i  Oceanii, 

Afryce  centralnej  i  Ameryce  Południowej  –    notowany  był  taki  oto  mit  o 
pochodzeniu  ognia:  kobiety  posiadały  go  pierwotnie  „z  natury”  (tak  u 
afrykańskich  Goga)  w  swych  organach  płciowych  i  używały  do  gotowania  w 
ukryciu,  skąd  dopiero  podstępem  wydostali  go  mężczyźni  (Frazer,  Eliade). 
Podobną logiką, wiążącą odkrycie seksualności z utratą dzikości, posługuje się 
prastary  mit  o  Gilgameszu:  dziki  Enkidu  żyje  nie  znając  seksu  razem  ze 
zwierzętami, bogini uczy go miłości, a od tej pory zwierzęta unikają go. 

Warto  zwrócić  uwagę  na  niby  niepozorny  element  podstępu,  sprytu,  tak 

nieprzypadkowy  i  w  mitach  głęboko  znaczący.  To  przecież  to  samo  co 
przebiegłość,  greckie  méthis  (stąd  imię  herosa-cywilizatora  Prometeusza  – 
„prze-myślny”,  „myślący  przed”),  a  więc  rodząca  się  ludzka  inteligencja.  Jest 
ona jeszcze egoistyczna, po młodzieńczemu pozbawiona refleksji moralnej, ale 
już  skuteczna  w  swych  porządkujących  świat  funkcjach;  jej  brak  u 
Prometeuszowego  brata  Epimeteusza  ("myślącego  po",  poniewczasie)  psuje 
kreację, powodując rozejście się po świecie wszystkich nieszczęść z puszki jego 
żony, Pandory. Na koniec tego tekstu wrócimy do tych dwóch aspektów nowego, 
prawdziwie  ludzkiego  losu:  prometejskiej  zmiany  na  lepsze  i  epimetejskiej  na 
gorsze; uniwersalny  motyw  mitologiczny  dwóch braci,  wprowadzających  zło i 
dobro do stworzenia, wymaga powtórnego, mniej pospiesznego przedstawienia. 

Powróćmy  do  symboliki  Natury/Kultury  w  mitycznym  tekście 

syberyjskim.  Jego  specyfika  polega  na  tym,  że  w  roli  "kreski  ułamkowej" 
między  tymi  stanami  występuje  zwykła  sól.  Zostaje  ona  awansowana  do  roli 
czynnika  hominizującego  (uczłowieczającego),  może  wbrew  wyobrażeniom 
dzisiejszych antropologów, którzy większą rolę przypisaliby ogniowi, podobnie 
jak  dawni  twórcy  mitów  na  wszystkich  kontynentach  (i  moi  tuchalarscy 
rozmówcy). 

A  przecież  umieszczenie  tu  akurat  soli  jest  absolutnie  zgodnie  z  logiką 

myśli  mitycznej. Dlaczego? Muszę najpierw wyjaśnić, że sól  – ze względu na 
swe  częste  występowanie  w  wierzeniach  najróżniejszych  ludów,  w  zakazach 
magicznych  (tabu)  i  w  praktykach  obrzędowych  (inicjacje,  chrzty  itp.) 
otrzymywała  od  badaczy  najróżniejsze  interpretacje,  od  praktycystycznych  po 

background image

psychoanalityczno-seksualne.  Co  powiedziawszy,  nieskromnie  przypiszę  sobie 
dwuznaczną rolę pioniera pewnej oczywistości. Otóż zgodzimy się, że sól – jak 
wszelkie  przyprawy  –  transformuje  to  co  naturalne,  surowe,  dzikie  (wszelkie 
produkty roślinne i zwierzęce) w kulturowo przetworzone jedzenie. Można by ją 
zatem  nazwać  operatorem  przejścia  od  Natury  do  Kultury,  operatorem 
podstawowym,  a  z  technicznego  punktu  widzenia  jeszcze  prostszym  niż 
Prometeuszowy ogień czy gotowanie. Jakby to dziwnie nie brzmiało, myśl ta nie 
była  dotąd  formułowana  w  literaturze  mitoznawczej,  nawet  przez 
niedoścignionych badaczy mitów (w tym i mitów o początkach Kultury, a nawet 
o  symbolice  kuchni  i  przypraw),  takich  jak  Claude  Lévi-Strauss  czy  Marcel 
Detienne.  

Odnosząc  się  do  konkretnych  realiów  syberyjskich  nie  mogę  też  nie 

zauważyć, że tamtejszej diecie częściej niż gdzieindziej występuje spożywanie 
surowego mięsa i ryb, jedynie z solą. Wystarczy tu wymienić ogólnosyberyjski 
przysmak,  stroganinę  czyli  strugane  kawałki  zmrożonej  na  kość  ryby,  jakucką 
mrożoną na surowo źrebięcinę czy jeszcze ciepłą wątrobę i niektóre inne organy 
różnych  zwierząt,  jedzone  powszechnie  na  surowo  zaraz  po  upolowaniu  lub 
zabiciu  zwierzęcia  ze  stada  (praktyka  znana  we  wszystkich  syberyjskich 
grupach myśliwych i pasterzy reniferów). 

Aż dziw, że nie znamy większej ilości mitów o kulturotwórczej  roli soli i 

przypraw... Bo przecież nadają się do tej roli nie gorzej niż ogień: prosty gest 
ich  dodania  czyni  z  naturalnego,  wprost  zwierzęcego  pożerania  czynność 
kulturową,  co  dla  myśli  symbolicznej  opartej  na  „logice  konkretu”  ma 
niebagatelną wartość. Albowiem sól, pierwsza z przypraw, to (mówiąc językiem 
strukturalizmu)  sama  istota  kulturowego  jedzenia,  to  pierwiastek  kwadratowy 
idei  mitologicznej  kuchni,  ta  zaś  to  unieruchomiony  obraz  procesu  początków 
Kultury.  Można  powiedzieć,  że  gotowanie  jest  odtwarzaniem  tych  początków. 
Stanowi ono przeniesienie we współczesność kluczowych zdarzeń z prahistorii, 
będąc  synchronicznym  zapisem  diachronicznego  procesu,  jaki  dokonał  się  w 
mitycznym  czasie  początku.  W  zgodzie  z  tym  sól  –  jak  wszelkie  przyprawy, 
które zresztą równie często jak ona pojawiają się w "mitologii niższego rzędu", a 
więc w folklorze, w drobnych wierzeniach, w zakazach magicznych – pełni rolę 
podstawowego operatora zasadniczego mitologicznego przełomu 

Można  pokazać  na  dużym  materiale  światowym,  że  nie  tylko  w 

“wielkich”  mitach,  ale  w  drobnych  tekstach  wierzeń,  przesądów,  zakazów 
magicznych  itp.  sól  występuje  w  zgodzie  z  logiką  tego  kilkupoziomowego 
przejścia,  które  identyfikowaliśmy  z  pomocą  klasyków  mitoznawstwa. 
Widzieliśmy  w  micie  ewenkijskim,  że  może  ona  być  czynnikiem  przejścia  od 
Natury/Dzikości do Kultury (poziom 1), bywa zakazana w kontakcie z duchami, 
przed  działaniami  sakralnymi  (co  odpowiada  poziomowi  2),  jest 
wykorzystywana 

obrzędowości 

narodzinowej 

(chrzest, 

dawanie 

niemowlakowi po urodzeniu w różnych kulturach (poziom 3), jest używana przy 
zawieraniu rozejmów po wojnach plemiennych – a więc poziom 4).  

background image

Ale,  jak  to  dostrzegli  uważniejsi  czytelnicy,  na  końcu  naszej  listy 

płaszczyzn, na których łącznie może rozgrywać się znaczenie mitu, znalazł się 
jeszcze poziom piąty. Patronuje mu Victor Turner. Ten nieżyjący już antropolog 
kulturowy,  Anglik działający  w  USA  w  latach 70- i  80-tych  XX  w.  to  twórca 
szkoły  procesualnej  analizy  symbolicznej,  który  od  pytania  o  mit  przechodzi 
płynnie  do  badania,  czym  jest  obrzęd.  Jego  zasługą  jest  to,  że  odczytuje  sens 
rytuału w nawiązaniu do mitu, nie zaniedbując przy tym społecznego wymiaru 
symbolu. 

 
Communitas Victora Turnera 
 
Pośród  różnych  płaszczyzn  odczytywania  mitu  nie  można  bowiem 

pominąć  kwestii  społeczno-ideologicznej  treści  tekstu  mitycznego.  Mit  niesie 
określoną wizję ludzkiego życia zbiorowego, wypowiada się na temat jego form 
idealnych i rzeczywistych, możliwych i niemożliwych, przeszłych (mitycznych 
właśnie)  i  dzisiejszych.  Jest  on  też  korelatem  rytuału  –  działania,  w  którym 
zostają  choćby  na  krótki  okres  czasu  urzeczywistnione  pewne  pożądane,  a 
przynajmniej  alternatywne  formy  życia  zbiorowego.  Wtedy  to  na  miejsce 
„społeczeństwa”  – zhierarchizowanego, złożonego z jednostek zróżnicowanych 
ze  względu  na  wyższe  i  niższe  pozycje  społeczne,  lepsze  i  gorsze  funkcje, 
powstaje  równościowa  „wspólnota”,  gdzie  ważna  jest  osoba  czy  osobowość,  a 
nie jej pozycja czy rola, jaką odgrywa w społeczeństwie. Turnerowskie pojęcie 
communitas  pozwalam  sobie  uzupełnić  o  przeciwstawne  mu  „społeczeństwo” 
(na  miejsce  oryginalnego  terminu  „struktura”),  nieco  w  duchu  klasycznego 
rozróżnienia Gemeinschaft – Gesellschaft (Ferdynand Tönnies). W postaci takiej 
pary  pojęciowej  umieszczam  je  zatem  jako  hasła  wywoławcze  na  ostatnim, 
piątym poziomie zbudowanego powyżej zestawienia. 

Związek,  czy  wręcz  uzależnienie  mitu  od  obrzędu  to  dla  Turnera  punkt 

wyjścia.  Rytuał  nie  jest  już  –  jak  u  Lévi-Straussa  –  tylko  „zbastardyzowanym 
mitem”;  jest  zgoła  odwrotnie.  Do  etnograficznej  księgi  cytatów  dołączmy  i  to 
zdanie Turnera: „Mity traktują o początkach, ale wywodzą się z przejść” (Myths 
treat of origins, but derive from transitions
). Mity to teksty mówiące o tym, jak 
jeden  stan  rzeczy  zmienił  się  w  inny,  opowiadane  w  okresach  przejścia;  stąd, 
podobnie  jak  rytuały,  są  one  zjawiskami  liminalnymi  (z  łac.  limes,  a  więc 
„graniczny”,  „progowy”;  Turner  używa  tego  terminu  tam,  gdzie  Arnold  van 
Gennep,  dawny  autor  koncepcji  obrzędów  przejścia,  użyłby  tego  ostatniego 
słowa, franc. passage).  

Termin  communitas  wolno  traktować  jako  zwornik  miedzy  mitem  a 

rytuałem; jest on przydatny w analizie socjologicznego planu treści mitów, ale 
przede  wszystkim  jako  aspekt  –  społecznego  ze  swej  natury  –  obrzędu.  Turner 
definiuje communitas jako „bezpośrednią, czynioną wprost, totalną konfrontację 
osobowości  ludzkich"  (the  direct,  immediate  and  total  confrontation  of  human 
identities
). Jest to rodzaj nieformalnej więzi, komunikacji albo nawet komunii o 

background image

charakterze  równościowej  wspólnoty,  braterstwa  czy  kameraderii,  która 
zawiesza  albo  usuwa  relacje  hierarchii  i  podległości.  Sam  Turner  nazywa  ją 
„społeczną  antystrukturą”  i  przeciwstawia  obowiązującej  codziennie  strukturze 
społecznej.  

Communitas  jest  wprawdzie  nieredukowalna  jakością  –  jest  wielką 

tęsknotą człowieka, wyrażaną przez mit, a realizowaną przez obrzęd (nie każdy 
zresztą, są przecież ceremonie ustanawiające hierarchię, a nie równość) – ale jej 
mechanizm  daje  się  najlepiej  zrozumieć  w  powiązaniu  z  obrzędem  przejścia, 
który  Turner  ujmuje  w  sposób  zgoła  Gennepowski.  Jako  że  jednostka 
dokonująca  przejścia  nie  jest  już  klasyfikowana  (nie  należy  do  stanu,  który 
opuściła), a też nie jest jeszcze klasyfikowana (nie została włączona do nowego 
stanu),  nie  posiada ona  żadnego  statusu w  społecznym  sensie  tego  terminu.  W 
obrzędzie  przejścia  (np.  w  inicjacji,  w  trakcie  której  syn  wodza  jest  równy 
synowi  prostego  współplemieńca)  wszyscy  "prze-chodnie"  (passagers,  od 
passage) reprezentują stan (wartość) zero, normalne progi miedzy indywiduami 
obniżają  się.  Przestaje  więc  istnieć  system  hierarchii  społecznej,  system 
zależności  między  jednostkami.  Relacje  międzyludzkie  wracają  do  stanu 
społecznej  prima  materia,  do  fazy  niezdyferencjonowania,  kiedy  to  nie  było 
jeszcze  społecznych  stosunków  hierarchii,  podległości,  przymusu  i  ról.  Homo 
hierarchicus 
zmienia się w homo aequalis. 

Cechami  communitas  –  w  przeciwieństwie  do  struktury  –  są: 

spontaniczność, 

konkretność, 

stosunki 

bezpośrednie, 

egalitaryzm 

homogeniczność  (brak  zróżnicowania).  Pojawiają  się  w  niej  takie  cechy,  jak 
skromność,  pokora  i  generalnie  związek  ze  świętością.  „Jest  ona  fons  et  origo 
[źródłem] wszystkich struktur, a zarazem ich krytyką”. 

Żyjemy  w  strukturze,  ale  tęsknimy  do  communitas.  Jej  realizacją  są 

rytuały, czy to prawdziwie liminalne, czy też ich zsekularyzowane pochodne  – 
formy  zwane  przez  Turnera  liminoidalnymi,  a  więc  formalnie  podobnymi  do 
liminalnych.  Przykładem  tych  pierwszych  są  chrześcijańskie  czy  islamskie 
pielgrzymki,  gdzie  środki  symboliczne  –  prostota  stroju,  którym  może  być  np. 
opończa, pozbawiona ozdób, jednolita dla wszystkich, bez akcentowania statusu 
czy  płci;  dalej,  zakazy  wyróżniania  się,  nakazy  zwracania  się  do  siebie  per 
„bracie”, „siostro” – wszystko to są operatory wspólnoty. Tu jest też miejsce na 
karnawałowe  i  świąteczne  odwrócenia  ról  „pan-poddany”,  z  ich  rezygnacją  ze 
statusu, ważności i powagi. Przykładem tych drugich są badane przez Turnera i 
jego uczniów współczesne formy kultury popularnej: festiwale typu Woodstock, 
mecze piłkarskie i inne postacie okazjonalnych wspólnot. 

Jestem  zdania,  że  pojęcie  communitas  pozwala  uwzględnić  społeczny 

wymiar  rytuału  bez  wpadanie  na  mielizny  redukcjonistycznego  socjologizmu. 
To  dzięki  niemu  można  zrozumieć  wiele  zakazów  magiczno-religijnych  czy 
tabu: przy uważnej ich analizie okazuje się, że przedmiotem licznych zakazów 
jest  właśnie  naruszanie  symbolicznej  wspólnoty  jako  aspektu  sytuacji  idealnej, 
wzorcowej.  

background image

Powyższą  charakterystykę  pojęcia  wspólnoty  uzupełnię  o  jeden  termin, 

przez  samego  Turnera  nie  rozwijany  –  o  pojęcie  harmonii.  Moją  intencję 
najlepiej  wyjaśni  marginalny  przykład,  który  zarazem  uzmysłowi,  jak 
niezbywalną wartością musi być idea communitas, skoro przetrwała ona nawet 
w  warunkach  maksymalnie  niesprzyjających  zachowaniu  się  wartości 
ponadindywidualnych i symbolicznych. Przykładu tego dostarczają opisani przez 
Collina  Turnbulla  (1980)  –  pomijam  tu  znaną  kwestię,  na  ile  obiektywnie  – 
wschodnioafrykańscy Pigmeje górscy, Ikowie. Jest to jakoby społeczność ludzi, 
którzy zagubili podstawowe wartości etyczne i religijne. Nawet u nich zanotował 
jednak  autor  wiarę  w  możliwość  realizacji  communitas  w  wybranym  miejscu 
świętym.  Była  nią  „góra  Morungole,  na  którą  zawsze  spoglądali  jako  na  coś 
dobrego i pięknego. Spryciarz Lomongin nawet, podprowadziwszy, wskazał ją i 
rzekł: gdybym był z Atumem tam – rzekł (...) – tobyśmy się nie kłócili [podkr. 
JSW]. To dobre miejsce (...) Jeżeli to są dobre tereny do polowania, to czemu nie 
zamieszkacie  na  górze?  –  Nie  polujemy  tam,  tylko  chodzimy.  –  Dlaczego?  – 
Mówiłem już, że to dobre miejsce”. 

Po co nam był – zapytasz, łaskawy Czytelniku – cały ten wykład na temat 

communitas?  No  właśnie  po  to,  by  móc  zrozumieć,  jaki  sens  mają  teksty 
mityczne,  które  –  jak  w  skrócie  pokażę  –  obwiniają  sól  za  rozpad  ludzkiej 
wspólnoty.  Znów  pojawia  się  ona  bowiem  w  pozycji  kreski  ułamkowej,  i  to 
właśnie na piątym poziomie. Oto np. w drobnych przesądach (a to przecież nic 
innego  jak  mini-mity,  taki  sam  produkt  myślenia  mitycznego,  jak  wielkie 
narracje) jest ona uważana za czynnik niezgody, rozpadu wspólnoty biesiadnej – 
tym przecież, jak wiemy z popularnych przesądów, skutkuje jej rozsypanie przy 
stole. Na fresku Leonarda da Vinci Ostatnia Wieczerza  Judasz wyróżniony jest 
tym,  że  potrąca  łokciem  solniczkę  i  rozsypuje  sól,  co  odczytujemy  jako 
symboliczny  przekaz,  iż  w  wyniku  jego  zdrady  nastąpi  rozpad  wspólnoty 
apostolskiej. Zgadza się to z dawnymi i współczesnymi przesądami włoskimi na 
temat  podawania  kobiecie soli  przy  stole  jako  zawoalowanej  propozycji  zdrady 
małżeńskiej itp.  

A  przecież  rozumiemy  że  nie  ma  w  soli  żadnych  takich  “naturalnych” 

cech,  które  tłumaczyłoby,  dlaczego  jest  ona  nośnikiem  zdrady,  tak  samo,  jak 
żadna  z  jej  właściwości  nie  tłumaczy  dawania  jej  niemowlakom  czy 
zawierającym  pokój  wojownikom.  Ten  mechanizm  symbolizacyjny,  rządzący 
wieloma drobnymi wierzeniami, przesądami, zakazami magicznymi zrozumiemy 
tylko wtedy, jeśli uwzględnimy CAŁY SYSTEM MYŚLENIA MITYCZNEGO, 
operujący  na  kilku  poziomach.  Skoro  sól  jako  przyprawa  jest  operatorem 
przejścia od Surowego/Dzikiego do Kulturowego, to może pojawić się w micie 
jako  operator  przejścia  od  Natury  do  Kultury,  a  zatem  także  na  innych 
poziomach,  w  odpowiadających  sobie  pozycjach  –  także  tam,  gdzie  narusza 
(pierwotną)  communitas,  czyli  na  poziomie  piątym.  Możemy  więc  zakończyć 
nasz wywód końcową formułą matematycznego dowodu: C.B.D.O. 

 

background image

I  wreszcie  trzeci  tekst  mityczny,  tym  razem  na  temat  –  generalnie  – 

jedzenia  jako  niezbywalnego  składnika  ludzkiej  kondycji.  W  niektórych 
buddyjskich  „mitach  początku”  jedzenie  w  ogóle,  a  jedzenie  mięsa  w 
szczególności,  pojawia  się  dopiero  u  schyłku  fazy  rajskiej  w  pradziejach,  jest 
znakiem  (a  czasem  wręcz  przyczyną)  kryzysu,  upadku.  Oto  jak  przedstawia 
przebieg  degeneracji  ludzkości  –  właśnie  w  związku  z  konsumpcją  –  mitologia 
lamaistycznego  Tybetu  i  Mongolii,  czerpiąca  tu  ze  źródeł  buddyjskich  (dzieło 
Vinajavastu), z Indii. Oto więc pierwsi ludzie nie musieli odżywiać się w ogóle; 
ich  ciała  promieniały,  dając  światło  zastępujące  Słońce  i  Księżyc.  Jednak 
skosztowali soku ziemnego, sanskr. prthivirasa, który miał smak miodu, a kolor 
masła,  i  stracili  blask  wewnętrzny.  Musiały  wówczas  pojawić  się  oba  ciała 
niebieski (a wraz z nimi, jak dobrze już wiemy, upływ czasu). Na tym jedzeniu 
ludzie  dożywali  późnego  wieku.  Ci,  co  jedli  powściągliwie,  byli  piękni,  ci  co 
dużo  –  brzydcy.  Gdy  w  rezultacie  waśni  substancja  ta  znikła,  zastąpił  ją  mniej 
doskonały,  cięższy  olej  ziemny,  sanskr.  prthiviparvataka,  tyb.  sa-i  zag,  mong. 
gadzar-un  tosun.  Spory  trwają,  upadek  ludzkości  pogłębia  się,  olej  zostaje 
zastąpiony przez pożywienie roślinne, potem zwierzęce (Schiefner 1859; Laufer 
1930). 

Wprawdzie tego starego tekstu nie udało mi się odnaleźć w terenie, ale ma 

on swoją konkretyzację w dzisiejszych wierzeniach ludów centralnoazjatyckich 
na temat pewnych lekarstw – soków ziemnych: cenionego w Mongolii gadzaryn 
tos, 
może też znanej w całej Azji Środkowej skalnej smoły (bitumicznej), mumio. 

Nie posuwając się w tej analogii zbyt daleko ośmielę się zwrócić uwagę, że 

takoż biblijny  mit rajski opisuje początek (a wiec istotę) ludzkiej kondycji  jako 
splot zdarzeń, zaczynający się od jedzenia (oczywiście nie pierwszego, ale tego 
zabronionego):  specyficzny  akt  konsumpcji  żywnościowej  („zjedzenie  owocu  z 
drzewa  Wiadomości  Dobrego  i  Złego”)  skutkuje  odkryciem  seksualności 
(„poznali, że są nadzy”) oraz – w efekcie – śmiertelnością i w ogóle przejściem 
do  gorszej  fazy  egzystencji  (wygnanie  z  raju,  zejście  na  ziemski  padół),  gdzie 
człowiek  podatny  jest  na  wszystkie  mankamenty  ludzkiej  kondycji  –  choroby, 
trud pracy, bóle porodu itd.  

 
Hermeneutyka nieprzyzwoitości 
 
Stwierdzenie, że mitologie mówią o początkach świata, w którym wraz z 

prokreacją  i  innymi  przejawami  życia  biologicznego  pojawia  się  śmierć,  jest 
zarówno  z  biologicznego,  jak  i  etnologicznego  punktu  widzenia  zupełną 
oczywistością. Nie jest już jednak wcale oczywistą odpowiedź na pytanie, który z 
mitoznawców jako pierwszy sformułował owo iunctim, iż mity opisują przejście 
od nieśmiertelności osobniczej bez prokreacji do nieśmiertelności gatunkowej – 
poprzez śmierć osobniczą i prokreację. Dodajmy, że mity o tym mówią, a rytuały 
inicjacyjne to realizują. 

background image

Jeśli  komuś  jako  pierwsze  przyjdzie  na  myśl  nazwisko  Frazera,  to  nie 

będzie  to  dalekie  od  prawdy,  ale  tylko  w  połowie.  Autor  ten  krążył  w  swych 
interpretacjach  mitów  stworzenia  wokół  tego  problemu,  biorąc  za  przedmiot 
swych  dociekań  przekaz  biblijny  i  przykładając  doń  zbieżne  elementy 
światowych  mitologii;  najbardziej  do  takiego  ujęcia  zbliżył  się  w  grubych 
tomach Belief in Immortality and the Worship of the Dead i Folklore in the Old 
Testament
.  W  materiale  światowym  Frazer  wyróżnił  cztery  grupy  mitów  o 
pochodzeniu śmierci:  

-  pierwsza,  „Dwaj  wysłannicy”,  gdzie  bóstwo  naczelne  wysyła  dwójkę 

zwierząt  (typu  żółw-zając),  każde    z  inną  decyzją  w  kwestii  nieśmiertelności, 
przy  czym  przez  opieszałość  tego  szybkiego,  niosącego  w  zamyśle  dobry 
przekaz, jako pierwsze przybywa to wolniejsze;  

- druga, „Przybywanie i ubywanie Księżyca”, gdzie to Księżyc umyślnie 

przekręca  komunikat  na  temat  analogii  między  jego  odradzaniem  a  losem 
człowieka (zamiast powiedzieć „tak jak ja umieram i zmartwychwstaję po trzech 
dniach, tak i wy będziecie”, mówi „tak jak... nie zmartwychwstaję”);  

-  trzecia,  „Wąż  i  zrzucanie  skóry”,  gdzie  to  zwierzę  podstępem  odbiera 

człowiekowi dar odradzania się;  

-  czwarta,  „Drzewo  bananowe”,  gdzie  człowiek  wybiera  z  wygodnictwa 

pożywienie  miękkie,  jak  banan,  owoc  umierającego  po  jego  wydaniu  
bananowca, zamiast  pożywienia twardego a nieśmiertelnego, jak kamienie.  

Wyławiając  w  takich  mitach  punkty  zbieżne  z  przekazem  biblijnym,  w 

oczach Frazera niewytłumaczalnie okrutnym, autor ten „zrekonstruował” to, co 
wydawało  mu  się  pierwotną  wersją  tekstu  Księgi  Rodzaju:  tworząc  ludzi  Bóg 
postanowił dać im wybór między śmiertelnością i nieśmiertelnością; zasadził w 
raju  dwa  drzewa  i  posłał  węża  z  wiadomością,  że  jeść  mają  z  Drzewa  Życia; 
wąż przekręcił przekaz, bo chciał zyskać nieśmiertelność dla siebie  – odtąd co 
roku zrzuca skórę i odmładza się, a człowiek jest śmiertelny. 

Jak widać, „rekonstrukcja” ta była co najwyżej autorskim dopowiedzeniem 

sensu  biblijnego  przekazu  w  oparciu  o  podstawowe  elementy  znaczeniowe 
wszystkich czterech typów, dobrze czytelne zwłaszcza w materiale afrykańskim. 
Element  seksualny  nie  jest  w  niej  wcale  wydobyty.  Kropkę  nad  i  postawili 
dopiero  uczeni  niemieccy  pierwszej  połowy  XX  w.–  ojciec  Wilhelm  Schmidt 
(znany zwolennik tezy o pierwotnym monoteizmie) i Konrad Theodor Preuss. W 
słowach:  aktywność  płciowa  i  śmierć  pozostają  w  swego  rodzaju  związku 
wzajemnym. Wprowadzenie śmierci jest zarówno w Biblii, jak u Indian Kalifornii 
związane  z  początkiem  funkcji  seksualnych,
  sumuje  Preuss  dokonane  przez 
misjonarza Schmidta zestawienie mitów indiańskich i przekazu biblijnego. 

Zastrzeżenie  na  marginesie:  pamiętajmy,  że  przekaz  ten  wcale  nie  dla 

wszystkich  ma  tak  jednoznaczny  sens.  Zanim  został  on  poddany  interpretacji 
etnologicznej,  znajdował  się  w  centrum  debaty  hermeneutycznej,  najdłuższej 
bodaj  w  dziejach  ludzkości.  Wypowiedzi  na  temat  znaczenia  „Drzewa 
Wiadomości  Dobrego  i  Złego”  i  jego  możliwego  związku  z  seksualnością 

background image

układały się pomiędzy dwoma biegunami. Po jednej stronie – podejrzewano, ale 
negowano  ten  związek,  np.  argumentując,  że  określenie  to  jest  tylko  figurą 
retoryczną (distributio), znaczącą „wszystką wiedzą” Po drugiej – odnajdywano 
te jego konotacje, które odnoszą się do poznania seksualnego i zróżnicowania płci 
(było  to  stanowisko  wielu  ojców  Kościoła),  wysuwano  rozmaite  argumenty 
filologiczno-biblistyczne,  proponowano  odczytanie  etnologiczne  w  języku 
opozycji binarnych, psychoanalitycznie identyfikowano jedzenie (owocu) z aktem 
płciowym itd. 

Wróćmy  jeszcze  do  samego  pożywienia,  które,  jak  zobaczyliśmy,  może 

być  równie  ważnym  jak  odkrycie  seksualności  elementem  z  porządku 
biologicznego,  ujętym  w  mitycznym  przedstawieniu  ludzkiej  kondycji.  Ośmielę 
się  jednak  zauważyć,  że  mity  rajskie,  które  opisują  istotę  tej  kondycji  jako 
związek  śmiertelności/seksualności  i  konsumpcji  żywnościowej,  przedstawiają 
tylko  połowę  prawdy.  Połowiczność  polega  nie  na  tym,  że  związek  ten 
pokazywany  jest  –  jak  w  tekście  biblijnym  –  w  postaci  enigmatycznej 
(metaforyzacja i podatność na wielokodowe interpretacje leży w naturze każdego 
mitu),  ale  na  tym,  że  nie  wspomina  się  na  ogół  o  drugiej,  trywialnej  stronie 
rajskiego wydarzenia. Jedzenie ma przecież swą odwrotną, ukrywaną stronę...  

Tak, jest nią wydalanie; jak zaraz zobaczymy, w odróżnieniu od nas mity 

wcale  nie  wstydzą  się  o  tym  mówić.  Przejdźmy  zatem  na  koniec  do  tego 
ostatniego elementu ludzkiej fizjologii, który też intryguje myśl mityczną. 

Uprzedzę  Czytelnika,  iż  może  poczuć  się  zaskoczony,  widząc  jak  w 

dyskursie  mitologicznym  przeróżne  kwestie  są  rozpatrywane  bez  pruderii, 
obejmując całokształt fizjologicznych cech człowieka, łącznie z tymi, o których 
przyzwoitość  każe  nam  na  co  dzień  milczeć.  Da  się  bowiem  odnaleźć  takie 
teksty  mitologiczne, które przenoszą strukturę opowieści rajskiej, wyrażając ją 
w innym kodzie – właśnie dotyczącym ekskrementów; mówią one, że u źródeł 
Upadku prarodziców było nie tylko Zjedzenie, ale i Wydalanie. Zaczniemy od 
tekstu jawnie humorystycznego.  

Taka  opowiastka,  pochodząca  z  Pikardii,  utrwalona  została  w 

Kryptadiach  (bardzo  rzadkie  czasopismo  niemiecko-francuskie,  specjalizujące 
się  w  publikacji  „rzeczy  ukrytych”,  czyli  folklorystycznych  obscenów)  z  roku 
1907: Adam i Ewa żyjąc w raju jedli boskie owoce i nie potrzebowali oddawać 
stolca; zjedli  jednak śliwkę, która najwidoczniej  była  zakazana,  a  burczenie  w 
ich brzuchach usłyszał archanioł Michał, który wypędził ich z raju. Natychmiast 
potem  oboje  dokonali  wypróżnienia,  a  było  ono  tak  obfite,  że  zatarasowane 
zostały wrota i pierwsi rodzice nie mogli już powrócić do rajskiego ogrodu.  

O  tym,  że  podobne  opowieści  nie  muszą  mieć  charakteru  obscenicznie 

skatologicznego, świadczy następująca muzułmańska, tadżycka legenda religijna 
o Adamie i Ewie. Pszenica miała w raju ziarna wielkości dyni, oni zaś nie znali 
jej smaku, nie musieli bowiem nic jeść. Szejtan pragnął, aby ich wygnano, ale na 
straży raju stał wąż i paw. Szejtan wszedł tam namówiwszy węża, by go połknął, 
po czym odciął od rajskiego ziarna pszenicznego znaczny kawałek (ślad po tym 

background image

pozostał do dziś) i nakłonił Adama i Ewę do jego zjedzenia. Natychmiast potem 
oboje  zanieczyścili  raj,  Bóg  zaś  wygnał  ich,  a  po  40  dniach  tułaczki  dał  im 
poprzez archanioła Gabriela pług, woły, naukę.  

Mamy  zatem  wytyczone  pewne  ekstrema,  łatwiej  teraz  szukać  materiału, 

który udowodni, że nie są to tylko przypadkowe aberracje. Od młodej etnografki 
Magdaleny Lubańskiej, badającej wierzenia bułgarskich  muzułmanów,  wiem że 
podobne wątki funkcjonują tam do dziś, pełniąc przy tym istotną rolę w procesie 
uzasadniania i dowartościowania własnej religii w kontraście do wiary sąsiadów-
chrześcijan.  Oto  okazuje  się,  że  w  najpoważniej  deklarowanych  przekonaniach 
religijnych  pojawia  się  ten  oto  motyw:  zjadanie  przez  Adama  i  Hawwę  w  raju 
owoców dozwolonych nie pociągało za sobą konieczności wydalania; natomiast 
zjedzenie  owocu  zakazanego  skończyło  się  nie  tylko  wypróżnieniem,  ale  też 
pomazaniem  przez  prarodziców  ciała,  które  pokryte  było  włosami  i  odtąd 
wymaga  w  tych  miejscach  zasłaniania  i  obmywania,  jak  to  nakazują  przepisy 
islamu.

 

Po  tym  jak  [Adam  i  Ewa]  zgrzeszyli,  musieli  iść  za  potrzebą.  Ale  

[przedtem] tam jedli takie owoce, po których nie musieli {wydalać]. I gdzie teraz 
mieli to zostawić? Tam jest czysto, nie ma tam takich rzeczy (…) i wzięli i zaczęli 
je wcierać tutaj [rozmówczyni pokazuje] w głowę, pod pachami, we wstydliwe 
miejsca (…) I dlatego teraz to jest grzech i włosy są z grzechu. I nie powinny być 
widoczne u kobiety. Kobieta zjadła cały owoc i zaczęła najpierw je wcierać w 
głowę, pod pachy, we wstydliwe miejsca. A mąż tu pod głową i zobacz, jak się 
teraz golą, żeby tego nie było

Jakże  znamienne  dla  myślenia  mitycznego  jest  to  wyjaśnianie 

współczesności  (nakazu  rytualnego  zasłaniania,  praktyki  golenia)  jednym, 
konkretnym, właśnie „mitycznym” pra-wydarzeniem z przeszłości. Widzimy, że 
do  tego  aspektu  biologiczności  człowieka  nawiązują  zarówno  teksty  komiczne, 
parodiujące oficjalne mity, ale także najbardziej poważne refleksje, i robią to bez 
skrępowania. Wiele analizowanych przez Lévi-Straussa mitów amerindiańskich 
mówi  o  perypetiach  pierwszych  ludzi  z  wydalaniem  i  innymi  cielesnymi 
mankamentami ludzkiej kondycji.  

Trzeba  też  wspomnieć  o  pewnej  postaci,  która  wystąpiła  powyżej  tylko 

przelotnie,  a  która  zajmuje  w  tym  kompleksie  zasadnicze  miejsce.  Myślę  o 
„podburzycielu  do  przewrotności”  (jak  powiada  o  nim  św.  Augustyn),  który 
podkusił  do  pierwszego  wykroczenia,  albo  też,  jak  to  też  bywa  w  przekazach, 
doniósł  Bogu  o  jego  wykonaniu,  kłamliwie  je  przy  tym  opisując.  W 
chrześcijańskim i islamskim systemie wierzeniowym jest to poważna postać, Wąż, 
identyfikowany z Szatanem, w apokryficznym i ludowym ujęciu bywa to mniej 
już  poważny  Diabeł,  zaś  w  innych  mitologiach  pojawia  się  jako  figura 
demonicznie-śmiesznie-głupia,  nosząca  najróżniejszą  formę  fizyczną  i  imiona 
własne. W mitoznawstwie nosi ona ogólne miano trikstera (oszusta) – anglosaskie, 
albowiem to z mitologii północnoamerykańskich Indian przedostała się na strony 
setek i tysięcy publikacji etnologicznych.  

background image

To  za  sprawą  tej  postaci  dokonuje  się  w  mitologiach  ów  upadek, 

dwuznaczny, bo mający także charakter progresu. Takim właśnie triksterem jest 
w  materiale  żydowskim,  skandynawskim,  białoruskim,  zachodnioafrykańskim 
czy  indiańskim  Pająk,  przechera  i  donosiciel.  To  on,  w  polskim  folklorze, 
kłamliwie  donosi  Bogu,  że  ludzie  nie  szanują  chleba,  przez  co  ten  odbiera 
człowiekowi  obficie  plonujące  zboże  i  pozostawia  dzisiejsze,  marne.  Pająk  to 
kłamca, „brechun”: wziął okruszynę chleba 
[zostawioną przez ludzi], zaniósł do 
Boga i powiedział, że to bochenek chleba
.  

Nieprzypadkowy  jest  też  szczególny  związek  pająka,  czy  raczej  Pająka 

jako bohatera mitycznego (podobnie jak innego trikstera, Zająca) z Księżycem – 
ciałem niebieskim znanym już nam ze swej roli w przejściu od nieśmiertelności 
do śmiertelności. Księżyc (może jako „młodszy brat” Słońca?) związany jest par 
excellence  
z  triksterami,  mediatorami  i  postaciami  „progu  Kultury”.  Tu  np. 
znajduje miejsce wiecznego pobytu pierwszy bratobójca, Kain. Wystarczy tylko 
zasygnalizować, że triksterem w wielu mitologiach, jest właśnie ten „gorszy” (zły, 
głupszy, czasem  młodszy) z pary braci, choć na ogół dla tej postaci znamienne 
jest  raczej  zespolenie  cech  dobrych  i  złych,  głupio-mądrych,  prometejsko-
epimetejskich.  Właśnie  w  owym  paradoksalnym  połączeniu  kryje  się  sekret 
komiczności diabelsko-błazeńskiej tej wyjątkowo trudnej do uchwycenia postaci. 

Jesteśmy  już  wystarczająco  blisko  zrozumienia  kolejnego  wielkiego  i 

złożonego  zagadnienia  –  problematyki  mitologicznego  komizmu,  którego 
nosicielem jest trikster. Zapraszam zatem do lektury kolejnego tekstu, na temat 
Niepoważności.